450

26 maja 2011 Pomiędzy anarchią a Lewiatanem I popatrzcie państwo! Niewiele się pomyliłem w sprawie kosztów Stadionu Narodowego w Warszawie, który ja nazywam największym Orlikiem w Polsce.. Utopili już ponad 70 miliardów złotych w budowie orlików w całym kraju, czy to było potrzebne czy nie- jak to socjaliści. Bez ładu i składu- żeby wydać.. I utopić jak najwięcej.. A rezultat rządów zbliża się nieubłaganie.. Polska pogrąża się coraz bardziej w bagnie zadłużenia, a rozrywkowa władza nie ma żadnych hamulców.. Rzecz jasna trzeba oszczędzać, ale nie na rozrzutności biurokracji.. Padają firmy, zamykają się sklepy, narastają długi państwowe i prywatne. A biurokracja sobie nie żałuje. Właśnie na liczniku wydatków Stadionu Narodowego stuknęło 1 miliard 900 milionów złotych.(!!!!) Ostatnie moje dane pochodziły sprzed pół roku i były na poziomie 1 miliarda 200 milionów.. Przypomnę, że wstępny kosztorys, jeszcze za rządów Prawa i Sprawiedliwości, tego samego stadionu wynosił 250 milionów złotych(????). Postawiłem, tezę, że ostateczny kosztorys zamknie się sumą 2 miliardów złotych. I znowu muszę państwa przeprosić za swoje dyletanctwo.. i brak wyobraźni ile można ukraść przy budowie stadionu.. Szanowni państwo, jak do wczoraj kosztorys opiewa już na 1 miliard 900 milionów złotych, a stadion jeszcze nie jest skończony, wadliwe są instalacje elektryczne i sanitarne, no i schody, to za dwa miliardy nie da się zbudować stadionu.. Muszę zweryfikować swoje wyobrażenie o budowie stadionu.. Nie dwa miliardy złotych, a 3 miliardy.(!!!!). Mało? Nie wiem, czy będę szalonym, skoro do wczoraj jest już 1 miliard 900 milionów - to do lutego przeszłego roku może być nawet 4 miliardy(!!!). Sama poprawa schodów, żeby były bezpieczniejsze i się nie zawaliły pod nogami kibiców, nie kiboli- mogą kosztować 100 milionów.(!!!). A wielka mi sztuka wybudować schody za 100 milionów..(????) To tylko kwestia odpowiedniej ilości aneksów do umowy przedwstępnej. Potem tylko gra powstępna... Każde dziecko o tym w Polsce wie.. Wygląda na to, że w ogóle nie był robiony kosztorys, do budowy przystąpiono tak na hurra, słuchajcie, chodźcie z nami, wybudujemy sobie stadion, taki duży, żeby cała Europa nam zazdrościła.. A ile będzie kosztował? O tym później! Jak ruszy budowa, bo chodzi o igrzyska, rzecz jest prestiżowa, cała Europa na nas patrzy, i jak cała sprawa z budową się rozkręci, wtedy będziemy myśleć o pieniądzach, w końcu kasę trzyma nasz człowiek, pan Jacek Vincent Rostowski, on pieniądze ma, tylko trzeba z nim porozmawiać? Potrafił zadłużyć nas w ciągu niecałych czterech lat na sumę 300 miliardów złotych, to, dlaczego nie miałby zadłużyć nas na jakieś głupie 3 czy 4 miliardy przy budowie stadionu.. Człowiek sprawdzony i taki, któremu można ufać.. Jeśli chodzi o zadłużanie. W czym innym ufać mu nie można, ale w zadłużaniu państwa i narodu polskiego - jak najbardziej.. Idziemy śladem biednej Portugalii, która w 2004 roku nabudowała stadionów jednorazowego użytku, a teraz je rozbiera, bo nie stać jej na utrzymanie tych pomników socjalistycznej głupoty.. I sama przy tym bankrutuje. Zawsze jest cena, którą trzeba zapłacić za ideę, która zwyczajowo ma swoje konsekwencje. Stadion - tak jak przedsiębiorstwo- musi być prowadzony według reguł ekonomicznych, a nie na zasadzie piłkarskich emocji.. Emocje dla kibiców - rozsądek dla budujących stadion, prywatny stadion.. Robią to, o czym mówił podczas poniedziałkowej pikiety pod Ministerstwem Finansów Janusz Korwin-Mikke.. Na co idą podatki musi być wiadomo z góry, a nie, że najpierw do budżetu, a potem zobaczymy, co można z tymi pieniędzmi zrobić.. A rządzący tak właśnie robią. Najpierw nas łupią podatkami, a potem się zastanawiają, jaką biurokrację powołać, żeby im było lepiej i przyjemniej pędzić życie na nasz koszt.. I takie są tego skutki, że żaden, nawet elementarny rachunek ekonomiczny nie istnieje.. Biurokracja nie liczy się z pieniędzmi, bo biurokracja tych pieniędzy nie wypracowuje. Ona je jedynie wydaje, a nas przerabia na „obywateli” - fornali.. Biurokracja była, jest i będzie studnią, do której jedynie wrzuca się pieniądze.. Taka jej natura! I nie jest tak, jak kilka lat temu, podczas prawyborów bodaj we Wrześni, już dokładnie nie pamiętam ,gdy pan marszałek Józef Oleksy, podszedł do stolika Unii Polityki Realnej, gdzie miałem przyjemność przemawiać przez tubę propagandową do mieszkańców znajdujących się na rynku i to jeszcze przed tym, jak pana Aleksandra Kwaśniewskiego nazwał ”małym krętaczem” podczas nagrywania taśm prawdy- nie jest tak jak wtedy powiedział. .”Wiem, wiem- obniżyć podatki. Ale najpierw musi być wzrost gospodarczy, a potem można obniżyć podatki...”. Powiedziałem wtedy, że to jest odwrotnie.. Najpierw trzeba obniżyć podatki, żeby mógł nastąpić wzrost gospodarczy.. Bo to jest tak jak z siusianiem. Najpierw się zdejmuje spodnie- a potem się siusia. A nie najpierw się siusia, a potem zdejmuje spodnie.. Było wtedy wesoło i pogodnie, Słońce świeciło demokratycznie, mam nawet w swoich zbiorach pamiątkowe zdjęcie. Jestem na nim, ja, pan Józef Oleksy i pan…. Mirosław Pęczak, którego potem poniewierano po tiurmach, tylko, dlatego, że marzył mu się mercedes z firankami.. No i miał to nieszczęście, że był we frakcji pana Millera, w łonie sojuszu Lewicy Demokratycznej, a nie pana Kwaśniewskiego, czyli dawnej puławskiej- był w natolińskiej.. Członków frakcji puławskiej niezawisłe sądy nie skazują.. Niektórych się ułaskawia, na przykład pana Sobotkę.. Bo przecież pan Aleksander Kwaśniewski mógł ułaskawić w „aferze starachowickiej”: wszystkich - nie tylko pana Sobotkę. Ale ułaskawił tylko pana Sobotkę.. Musiał to być człowiek bardzo ważny dla pana Aleksandra Kwaśniewskiego, mniej ważny niż pan Pęczak, czy pan Jagiełło.. Których nie ułaskawił. Tak jak są w Polsce partie demokratyczne te ważne i te mniej ważne, większe i mniejsze, mające wpływ i niemające.. Jutro, podczas wizyty pana prezydenta Baracka Husseina Obamy w Polsce, na spotkanie z prezydentem zostały zaproszone te” największe”: SLD, PSL, PO i PiS.. I jeszcze została zaproszona partia o nazwie” Polska Jest Najważniejsza.”. Skoro Polska dla członów tej partii jest najważniejsza, a nie Forsa, to rzecz jasna, że musi być zaproszona wśród największych partii. Tylko jest jeden drobiazg: skąd wiadomo, że Polska Jest Najważniejsza jest jedną z największych partii w Polsce? Ma 15 posłów, ale jest to odprysk z Prawa i Sprawiedliwości.. Samodzielnie do Sejmu nie wejdzie, bo nie ma na to szans.. Trwa zakulisowy teatr, i teatr nie zakulisowy- medialny, jakby się tu sprzedać dobrze, żeby znaleźć się w demokratycznym Sejmie i pani posłanka KluzikRostkowska, dla której Polska jest najważniejsza, robi permanentny zgiełk w mediach, żeby cena wejścia do PiS, czy PO na pierwsze miejsca była opłacalna wizualnie dla szefów PO i PIS, a także opłacalna dla przyszłych parlamentarzystów Polski, która Jest oczywiście Najważniejsza.. I żeby wejście opłacało się zupełnie niewizualnie.. Sadząc z ”wiarygodnych” sondaży PJN może liczyć na 0,5% poparcia, w porywach demokratycznego huraganu na 1%.. To Unia Polityki Realnej zdobywała w wyborach od 2 do 3% poparcia, nie posiadając mediów tzw. meainstreamowych, a pan Janusz Korwin-Mikke, w ostatnich wyborach na prezydenta Warszawy zdobył 3,9% poparcia. I nie został zaproszony, jako prezes Kongresu Nowej Prawicy na spotkanie z „Mesjaszem czerwonej Lewicy”, jak go określił pan poseł Artur Górski, zaraz na początku jego kadencji, czym wywołał burzę medialną.. KNP nie należy do największej „partii w Polsce.. Ciekawe, o czym będzie mówił prezydent Barack Hussein Obama podczas krótkiego spotkania z naszą ”elitą”.. Bardzo jestem ciekawy, bo mam wyrzuty sumienia, że jeszcze do tej pory nie uregulowaliśmy naszego 65 miliardowego zadłużenia w dolarach wobec Światowego Kongresu Żydów.. W końcu czas na spłatę zaciągniętego długu.. Skoro go mamy? No i kto go zaciągnął? Muszą w końcu być jakieś dokumenty potwierdzające zaciągnięty dług.. Być może pan prezydent przywiezie je ze sobą. Bo chyba prezydent Barack Hussein Obama nie przylatuje do nas w innej sprawie?

Żadnych offsetów nie będzie i tak, jak nie będzie zamówień w Iraku czy Afganistanie.. Będzie spłacanie! Trzeba mieć szewską pasję, żeby popierać jakieś organizacje, które domagają się bez papierowego i bez dokumentacyjnego zadośćuczynienia za krzywdy wyrządzone przez innych. W końcu będąc w Irlandii, pan prezydent odkrył, i odwiedził nawet dom, w którym mieszkał jego przodek. Jego przodek - okazuje się - był szewcem.. I stąd ta szewska pasja..

Zupełnie tak jak mój dziadek z Bielska Białej.. Też był szewcem, ale jakim? Żebyście państwo zobaczyli buty po jego naprawie, to nie tak, że miał 14 bilionów dolarów długu i dodrukowywał pieniądze.. On naprawdę potrafił naprawić każde buty.. WJR

Wizyta bez pomysłu Nie chcę zabrzmieć jak wieczny malkontent, ale sądzę, że rację mają ci Polacy, którzy w sondażu w większości (55 proc.) uznali, iż wizyta Baracka Obamy nie wpłynie znacząco na kształt stosunków polsko-amerykańskich (większość uznała jednak, że będzie to wizyta „ważna” dla Polski; w jaki sposób ważna – o to ich już nie zapytano). I pod tym względem znacznie bliżej mi do sceptycznego głosu prof. Zbigniewa Lewickiego niż do nadmiernie, a nawet naiwnie optymistycznych tez Igora Jankego (głos Igora w Salonie24 zabrzmiał znacznie bardziej naiwnie niż to, co Igor opublikował w „Rz”). Swoją opinię opieram na kilku przesłankach. Po pierwsze – działania strony polskiej. A raczej ich brak. Już co najmniej dwa lata temu prof. Zbigniew Lewicki zwracał uwagę, że to my powinniśmy wyjść ku Ameryce z propozycją nowego otwarcia, ponieważ dotychczasowe motory, napędzające wzajemne stosunki, już nie działają – zwłaszcza przy nowej administracji. To w naszym interesie leżało i leży znalezienie klucza do jej zainteresowania i zaproponowanie nowego lejtmotywu wzajemnych stosunków. Czy jakakolwiek tego typu propozycja wyszła z naszej strony? Ja o żadnej nie słyszałem. A już zwłaszcza od momentu, gdy na stolcu pod żyrandolem zasiadł Bronisław Komorowski, który za swojego głównego doradcę ds. zagranicznych ma człowieka ogarniętego obsesyjną niechęcią do Stanów Zjednoczonych. Przypuszczam, że o żadnej takiej propozycji nie słyszano także w Waszyngtonie. Już choćby, dlatego nie należy do przyjazdu Obamy przywiązywać zbyt wielkiej wagi. Jeśli nie ma żadnego konkretnego tematu do rozmowy, poprzestaniemy na paru standardowych kordialnościach. Miejmy tylko nadzieję, że speechwriterzy Obamy nie pomylą Polski np. ze Słowacją. USA to kraj z gruntu pragmatyczny. Zwłaszcza pragmatyczna jest administracja Obamy – i trudno mieć o to pretensję. Obama działa w niekorzystnych dla Ameryki warunkach rosnącej potęgi Chin i odradzania się świata wielobiegunowego ze wszystkimi wynikającymi z tego problemami. Sytuacja gospodarcza wymusza rozsądne gospodarowanie środkami i uwagą. O uwagę Stanów Zjednoczonych trzeba zabiegać, a my tego w żaden sposób nie robimy. Po drugie – polityka obecnego rządu. Jej strategiczna linia – o ile w ogóle można taką wyznaczyć – jest zdecydowanie bardziej europejska niż atlantycka. Nie ma w gabinecie Donalda Tuska woli, aby przygotować nowe strategiczne otwarcie na Stany Zjednoczone. Zresztą to nie tylko kwestia woli. To rząd w tak absurdalnie wysokim stopniu skupiony na dojutrkowości, a w tej chwili na wyborach, że mówienie o nim i o jakiejkolwiek dalekosiężnej strategii – a takiej by wymagało odświeżenie stosunków z USA – jest absurdem. Po trzecie – polityka amerykańska. We wspomnianym tekście w Salonie24 Igor Janke raportował optymistycznie z Waszyngtonu, że przedstawiciele administracji Obamy chcą jednak odnowić mocno nadszarpnięte w pierwszej połowie kadencji stosunki. Igor jest nadmiernym optymistą. Być może bierze za dobrą monetę część dyplomatycznego small-talk. Bardzo też możliwe, że – jak to często u Amerykanów bywa – są to sygnały warunkowe. Mają znaczyć tyle, co: jeżeli się postaracie i zaoferujecie nam coś interesującego, możemy podnieść nasze wzajemne relacje o jeden poziom. Poza tym część tych sygnałów płynie z kręgów republikańskich, a szansa na to, że republikanie przejmą Biały Dom po kolejnych wyborach, wydaje się jednak oddalać. Nie powinniśmy, zatem obiecywać sobie zbyt wiele (nawet gdybyśmy coś do zaproponowania mieli, a nie mamy). Obama nie przyjeżdża przede wszystkim do Polski, ale na szczyt państw Europy Środkowej – nawiasem mówiąc, niekompletny z powodu uznania przez nas Kosowa. (Przy okazji – to przykład skrajnie absurdalnego gestu dyplomatycznego, niespójnego z resztą polityki rządu PO-PSL. Uznanie Kosowa nie było Polsce do niczego potrzebne. Nic nam nie dawało, za to szkodzi, bo w ten sposób – po pierwsze – daliśmy Rosjanom do ręki argument za zmienianiem granic pod pretekstem woli populacji na danym terytorium, co skwapliwie wykorzystali w przypadku Osetii Południowej i Abchazji. Po drugie – zraziliśmy państwa, która obawiają się wykorzystania tego precedensu przez mniejszości na własnych terytoriach; państwa o niebo dla nas ważniejsze niż Kosowo, takie jak Węgry czy Słowacja. Po trzecie – uznając Kosowo, poszliśmy na rękę dogorywającej wówczas administracji George’a Busha, choć przecież, jak deklarował Radosław Sikorski, skończyliśmy z takimi wiernopoddańczymi gestami wobec Waszyngtonu. Tamta administracja odeszła, za uznanie Kosowa nic nie wygraliśmy, a problem pozostał. Na dodatek jesteśmy jednym z krajów, uznających to bandyckie niby państewko, będące rezydenturą mafii oraz przemytników broni i narkotyków w środku Europy, co chwały nam nie przynosi. Słowem – dyplomatyczny majstersztyk akurat na poziomie obecnego szefa MSZ.) Istotnie, przyjazd na ten szczyt i w ogóle europejska podróż Obamy jest jakąś próbą dopieszczenia Europy, ewidentnie zepchniętej w polityce amerykańskiej na dalszy plan, – ale niczym więcej. Dotychczasowe przystanki – Irlandia i Wielka Brytania – pokazują, że poza efektownym pijarem i standardowymi formułkami żadnej substancji w tych wizytach nie ma. Co do przystanku polskiego – nie wiadomo nawet, czy zostanie podpisane memorandum, dotyczące stacjonowania u nas oddziału myśliwców US Air Force, a nawet, gdyby zostało i myśliwce faktycznie by się u nas pojawiły, to, – choć oczywiście należy się z tego cieszyć – nie czyńmy sobie złudzeń. Obecność amerykańskich samolotów na naszym terytorium to najbardziej ulotna forma amerykańskiego stacjonowania, jaką można sobie wyobrazić. Myśliwce można poderwać do lotu i wyprowadzić z polskiej przestrzeni powietrznej w ciągu pół godziny. Igor ma w swoich spostrzeżeniach rację o tyle, że Amerykanie nie zamknęli przed nami drzwi; może nawet delikatnie je uchylają, ale jedynie w imię pewnego zbalansowania swojej polityki zagranicznej. W końcu Europy nie można całkowicie lekceważyć, nawet tej jej części, gdzie żyją białe niedźwiedzie. Ale – powtarzam – czy tę niewielką lukę, tę drobną szansę wykorzystamy – zależy tylko od nas. A na to się nie zanosi. Po czwarte – sposób, w jaki mówi się o wizycie Obamy w Polsce. Jak słusznie zauważył Prof. Lewicki – im większy wokół podobnych wizyt i spotkań teatr, im większy szum starają się robić miejscowe władze, tym niższy status takiego państwa i tym bardziej chce się przysłonić owym medialnym szumem brak substancji. Nasz przypadek jest pod tym względem wprost modelowy. Żeby było jasne – nie uważam, abyśmy mieli się z powodu wizyty Obamy martwić. Sygnalizuję jedynie, że absolutnie nie ma się, z czego specjalnie cieszyć ani też nie ma żadnego powodu, żeby tę wizytę uznawać za jakiś przełom czy nowe otwarcie. Jestem przekonany, że do takiego nowego otwarcia nie może dojść, póki w Polsce rządzi Platforma Obywatelska, a przynajmniej póki funkcję premiera sprawuje Donald Tusk, a ministra spraw zagranicznych Radosław Sikorski, a także póki w Białym Domu zasiada Barack Obama, o wiele bardziej interesujący się Azją i Bliskim Wschodem niż Europą, a już naszą jej częścią w szczególności. Choć prędzej jestem w stanie wyobrazić sobie, że to obecny prezydent USA pod wpływem bieżącej potrzeby – np. w przypadku znaczącego zagrożenia interesów amerykańskich firm, nastawionych na wydobywanie w Polsce gazu łupkowego – przekierowuje swoją politykę, niż że rząd Tuska tworzy własny pomysł na stosunki transatlantyckie. Ale to już oczywiście temat na zupełnie inną opowieść. Warzecha

Raport MAK jest nieważny “Wszystko wskazuje na to, że w sprawie wyjaśnienia smoleńskiej katastrofy Rosja kieruje się prawem rosyjskim, krajowym, a nie międzynarodowym. 13 kwietnia 2010 r. premier Putin podpisał rozporządzenie, na mocy, którego zlecił MAK-owi badanie katastrofy i jest to wyłącznie akt wykonawczy rządu, czyli de facto premiera. Jako zleceniodawca występuje państwowa komisja rosyjska pod kierunkiem premiera, która już się rozwiązała. Zgodnie z przyjętą w Rosji pragmatyką, komisja powinna się pod tym raportem podpisać, a tego nie zrobiła” – mówi wybitny znawca Rosji prof. Włodzimierz Marciniak w rozmowie z Dorotą Kanią. W ostatnim czasie mieliśmy kilka incydentów, które można określić, jako prowokacje strony rosyjskiej. Zaczęło się od usunięcia tablicy w Smoleńsku, później była informacja o nieprawidłowej identyfikacji przez Polskę trzech ciał ofiar katastrofy smoleńskiej, a ostatnio mamy tablicę mówiącą o czerwonoarmistach „zamordowanych w polskich obozach śmierci”. Czy Rosja próbuje, na ile może sobie pozwolić wobec Polski, jak dalece da się ją zwasalizować? Wydarzenia tego typu zawsze można traktować, jako sprawdzanie odporności drugiej strony, ale wydaje mi się, że trzeba do nich przykładać właściwą miarę. Niewątpliwie testowaniem polskich polityków czy generalnie polityki polskiej było zdjęcie tablicy w Smoleńsku. Stało się to przed wizytą polskiego prezydenta i Rosja chciała postawić w trudnej sytuacji stronę polską. Chciała sprawdzić stopień twardości, elastyczności lub ugodowości polskich polityków.

Dlaczego? Po pierwsze, żeby przetestować efekty skuteczności dotychczasowej polityki. A po drugie, żeby sprawdzić zasadę, którą często cytuje prezydent Komorowski: ufaj, ale sprawdzaj. Jeśli chodzi o tablicę, którą powieszono w Słupcy, a nie w Strzałkowie, jak media mylnie podają, to nie widzę żadnego wyraźnego celu politycznego. W sprawę nie były też zaangażowane żadne czynniki oficjalne, jak w przypadku tablicy w Smoleńsku, gdzie zrobiono to na polecenie gubernatora. Zawieszający tablicę w Słupcy określili się, jako „tajni patrioci”: myślę, że celem tej operacji było przypomnienie jeńców wojennych w Polsce, przypomnienie, że jest to ważna sprawa w stosunkach polsko-rosyjskich i że będzie ona stale wracała. Ale przecież wiadomo, że nie było żadnych „polskich obozów śmierci”, a tym bardziej ludobójstwa. Rosjanom nie chodzi o prawdę historyczną. Jest to jedynie spór istotny i ważny z punktu widzenia zdefiniowania rosyjskiej tożsamości narodowej. Jej charakter się zmienia, jest dynamiczny, a po upadku Związku Radzieckiego ta kwestia pozostaje nadal nierozstrzygnięta. W rosyjskim definiowaniu własnej tożsamości bardzo ważna jest ocena przeszłości sowieckiej i ustosunkowanie się do Polski. Nie tyle w sensie realnym, ile symbolicznym. We wszystkich ostatnich incydentach schemat jest niemal taki sam: rosyjskie rządowe media podają informację, która doprowadza do konfliktu. Incydent z tablicą w Słupcy świadczy o tym, że pewne środowiska w Rosji mówią nam wyraźnie: my tej sprawy nie odpuścimy i możecie być pewni, że będziemy ją podnosić, bo jest ona dla nas ważna. Generalnie kryje się za tym wyraźnie nacjonalistyczny sposób definiowania tożsamości narodowej. Ta kwestia od dawna powraca – widać, że strona rosyjska nie ma problemu z przyznaniem się do zbrodni katyńskiej, ale pod warunkiem, że druga strona przyzna się do innych zbrodni. Ten sposób pojmowania historii można określić: wszyscy jesteśmy łajdakami i w związku z tym z niczego nie powinniśmy się rozliczać: Katyń, owszem, był, ale istniały też polskie obozy śmierci. Ten kierunek rosyjskiej tożsamości narodowej można wiązać z Putinem, on go sam wielokrotnie przedstawiał. Wystarczy przypomnieć sobie jego publiczne wypowiedzi na ten temat.

A co powinniśmy zrobić? Wydaje mi się, że wykonawcy tej operacji: „tajni patrioci” i ich zleceniodawcy umiejętnie wykorzystali lukę, którą pozostawiliśmy. Społeczeństwo polskie nie jest świadome wszystkich okoliczności wojny polsko-bolszewickiej. Nie pokazujemy wojny, 1919–1920 jako konfliktu Europy z komunizmem, z totalitarną ideologią, w której po naszej stronie stała Ukraina, „biali” Rosjanie, Azerowie itd. To właśnie powinniśmy cały czas eksponować. Fatalnie się stało, że w zeszłym roku obchody Bitwy Warszawskiej zostały sprowadzone tylko do wymiaru polsko-rosyjskiego, co całkowicie fałszuje obraz sytuacji i jest na rękę rosyjskiej polityce historycznej. Nie powinniśmy dać się spychać na pozycje antyrosyjskie, ale pokazywać, że wojna bolszewicka była zmaganiem Europy z totalitarnym systemem. Miejmy nadzieję, że incydent w Słupcy spowoduje korektę naszego myślenia i naszego działania. Mieliśmy ostatnio sytuację, że w trakcie wizyty polskiego prokuratora generalnego strona rosyjska poprzez rządową agencję obwieściła, że Polacy pomylili się w identyfikacji trzech ciał ofiar smoleńskiej katastrofy. Trudno zrozumieć logikę działania strony rosyjskiej i myślę, że wypuszczenie tej informacji w takim właśnie momencie ma znaczenie proceduralne. Gdy się ją na trzeźwo analizuje, była ona zupełnie niepotrzebna. Ale być może moment jej przekazania do czegoś Rosjanom posłużył. Trzeba również powiedzieć, że ze względu na przyjęte podstawy prawne badania przyczyn katastrofy strona rosyjska uzyskała ogromne możliwości takiego posługiwania się dochodzeniem i śledztwem, by wpływać na sytuację wewnętrzną w Polsce, z czego wielokrotnie Rosjanie skorzystali. Najwyraźniejszym przykładem był tu raport MAK-u – ze względu na jego treść, a jeszcze bardziej formę, w jakiej go przedstawiono. Skandaliczna konferencja tzw. ekspertów, a w rzeczywistości partnerów biznesowych Tatiany Anodiny, przy czym na dwóch z nich ciąży odpowiedzialność za dopuszczenie do katastrof lotniczych, o czym wielokrotnie w Rosji pisano.

Czy można było zrobić cokolwiek, by sprawa śledztwa ws. Smoleńska przybrała zupełnie inny obrót? Polska opinia publiczna nie zna kilku istotnych okoliczności. Na razie wiemy, że 13 kwietnia ustnie, chyba pomiędzy premierami Polski i Rosji, zostało zawarte porozumienie, którego treścią było przyjęcie rosyjskiej propozycji odnośnie do prowadzenia śledztwa. Z rekonstrukcji wydarzeń możemy wnioskować, że od 10 do 13 kwietnia 2010 r. badanie katastrofy przebiegało najprawdopodobniej na podstawie umowy z 1993 r. i dopiero po trzech dniach okazało się, że została przyjęta konwencja chicagowska, przy czym mam poważne wątpliwości, czy rzeczywiście tak się stało.

Dlaczego? Ponieważ jest bardzo charakterystyczne, że prof. Żylicz, ekspert strony rządowej, w swoim artykule w „Państwie i prawie” wyraźnie mówi, że uzgodniono stosowanie załącznika, 13 jako dokumentu prawa międzynarodowego, a nigdzie nie mówi, że uzgodniono stosowanie konwencji chicagowskiej. Wszystko wskazuje, więc na to, że w sprawie wyjaśnienia smoleńskiej katastrofy Rosja kieruje się prawem rosyjskim, krajowym, a nie międzynarodowym. 13 kwietnia 2010 r. premier Putin podpisał rozporządzenie, na mocy, którego zlecił MAK-owi badanie katastrofy i jest to wyłącznie akt wykonawczy rządu, czyli de facto premiera. Jako zleceniodawca występuje państwowa komisja rosyjska pod kierunkiem premiera, która już się rozwiązała. Zgodnie z przyjętą w Rosji pragmatyką, komisja powinna się pod tym raportem podpisać. Podpisała się? Nie. Co to oznacza? Że w sensie formalnoprawnym tego raportu nie ma. On istnieje wyłącznie, jako raport techniczny. Co my możemy w takiej sytuacji zrobić? Prowadzić spór polityczny z Rosją. Ale kto ma to zrobić? Raczej nie ma szans, by zdecydował się na to obecny rząd. W takim razie powinni to zrobić jego następcy. Kto w tej chwili rządzi w Rosji: służby stojące za Putinem czy te związane z Miedwiediewem?

Najprawdopodobniej jest to wypadkowa kilku grup i koterii. Można zaryzykować taką tezę, że Putin ma więcej instrumentów, ażeby wpływać na sytuację. Miedwiediew ma słabsze i mniejsze zaplecze. Być może te grupy się w jakiś sposób ze sobą ułożą. To nie jest sytuacja nowa, mieliśmy podobną sytuację przed upływem każdej kadencji prezydenta w Rosji. Z jednej strony w konflikcie politycznym i w wyniku zakulisowych tragów ustanawiano nową równowagę, której wypadkową było zaproponowanie jednego, oficjalnego kandydata na urząd prezydenta Rosji. Przypuszczam, że tak się teraz stanie, chociaż nie można wykluczyć scenariusza otwartego konfliktu pomiędzy Miedwiediewem a Putinem. Dorota Kania

Big pharma & WHO… Fukushima… Bilderberg & Unia Jewropejska… „Drodzy Panstwo, Wlasnie ukazala sie praca naukowa opublikowana w „Academic Pediatrics”, ktora pokazuje tragiczny stan zdrowia amerykanskich dzieci. Juz ponad polowa z nich cierpi na jakas chroniczna chorobe. Bez watpienia jest to skutek masowych szczepien coraz wieksza liczba coraz bardziej toksycznych szczepionek. Wiadomo tez, ze dzisiejsze szczepionki z globalnych firm farmaceutycznych sa najczesciej produkowane w krajach takich jak Indie, czy Chiny, i ze sa coraz bardziej zanieczyszczone i toksyczne. Oprocz chemicznych toksyn zawieraja takze ksenotropowe wirusy, ktore wywoluja choroby nowotworowe i rozne choroby degeneracyjne. To tlumaczy dlaczego Swiatowa Organizacja Zdrowia (ktora wymusza szczepienia) juz teraz przewiduje, ze dzisiejsze dzieci beda zyc 10-20 lat krocej, niz ich rodzice. To jest ”postep” medycyny XXI w. Prawda jest taka, ze nie mozna dzis ufac zadnym szczepieniom.

http://www.ageofautism.com/2011/05/more-than-32-million-american-kids-chronically-sick-its-time-to-demand-answers.html#more

http://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S1876285910002500

Pozdrawiam, DM”

W uzupełnieniu powyższego maila mogę jedynie dodać, że na katastrofalny stan zdrowia, nie tylko amerykańskich dzieci, ale wszystkich mieszkańców rządzonego przez koczowników Zachodu wpływa też zabójcza, celowo szkodliwie opracowana tzw. piramida żywnościowa, propagowana przez depopulacyjny instrument w łapskach ideologów NWO, – czyli przez WHO – światową organizację chorób i depopulacji. Pisałem już o tym w przeszłości.

http://wolnemedia.net/zdrowie/who-swiatowa-organizacja-chorob-i-depopulacji/

Na stan zdrowia dzieci katastrofalnie wpływają też słodycze i słodzone napoje (przede wszystkim coca-cola), czyli zwykłe trucizny, oraz brak ruchu spowodowany siedzeniem przy grach komputerowych. Raport o stanie zdrowia, zwłaszcza przewidywane skrócenie życia o 10-20 lat (banksterzy depopulatorzy mogą być z siebie dumni) napawa niepokojem. Ale i potwierdza to, o czym od dawna piszę. Ciekawe, kogo będą zbrodniarze brali za dwadzieścia lat do wojska pod sztandarami Pentagonu i NATO, skoro już dzisiaj większość dzieci w Dużym Usraelu to kaleki. Być może też zachowania wojskowych morderców w mundurach wytłumaczyć można postępującą degeneracją Amerykanów – nie tylko somatyczną…

http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/2011/05/07/koniecznie-obejrzyj-film-ktorego-armia-usa-nie-chce-zebys-obejrzal/

Fukushima 1 Tymczasem TEPCO przyznało się, o czym było zresztą od dawna wiadomo, a jedynie koczownicy ukrywali to przed opinią publiczną, a więc, że w Fukushimie 1 doszło do stopienia się prętów we wszystkich trzech czynnych w momencie ataku na Japonię reaktorach.

http://web.de/magazine/nachrichten/erdbeben/12876276-tepco-kernschmelze-in-zwei-weiteren-reaktoren.html

O tym, że katastrofa z 11/3 była atakiem na Japonię, a nie katastrofą naturalną, pisałem wielokrotnie. Trzęsienie ziemi wywołano HAARP-em. Trzęsienie spowodowało tsunami, które dokonało spustoszeń na wąskim pasie wybrzeża Japonii. Jednak katastrofę atomową w Fukushimie 1 wywołał stuxnet, a nie trzęsienie ziemi czy tsunami.

http://piotrbein.wordpress.com/2011/04/07/przylacz-sie-oddolne-dochodzenie-katastrofy-nuklearnej-11-iii-%E2%80%93-stuxnet-w-fukuszima-daiiczi/

W internecie wypłynęło zdjęcie pokazujące zalaną elektrownię Fukushima 2.

http://lucaswhitefieldhixson.com/last-picture-fukushima-monitoring-cam-reactors-are-fire

A jednak w niej nie doszło do wybuchu budynków reaktorów ani do stopienia się rdzeni. Zapewne jedynie z tego powodu, że system chłodzenia w niej nie został zablokowany stuxnetem. Inaczej było w Fukushimie 1. Nie ma ani jednego zdjęcia, które pokazuje, do jakiego stopnia ta elektrownia zalana została przez tsunami. Ale przez analogię można założyć, że nie była to gorsza fala niż w Fukushimie 2. Dlaczego wobec tego zniszczona została jedynie Fukushima 1. Odpowiedź znajdziemy w dużej ilości radioaktynych prętów przechowywanych właśnie w Fukushimie 1. Przypomnę jeszcze w tym miejscu, że w „ratowaniu” bloku 4 (w czasie katastrofy nieczynnego) brali udział żołnierze Dużego Usraela, co zostało utajnione przed opinią publiczną.

http://www.radio-utopie.de/2011/03/15/ein-psychologischer-krieg-gegen-japan-und-die-welt/

Trzęsienie ziemi i tsunami wywołano celowo po to, aby na nie zwalić winę za atomową katastrofę, jaką zbrodniarze stuxnetem zgotowali Japonii.

http://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:rPcJsjpVYaUJ:krasnoludkizpejsami.wordpress.com/2011/04/03/tsunami-czy-stuxnet%E2%80%A6epilog/+Tsunami+czy&cd=1&hl=de&ct=clnk&gl=de&source=www.google.de

Historia ta pokazuje, jak łatwo jest zniszczyć trzecią potęgę gospodarczą świata. Po kataklizmie katastrofalnie spadł japoński eksport, ale także i rynek wewnętrzny oraz gospodarczy rytm Japonii został na długo zaburzony i zdestabilizowany. Kataklizm z 11/3 pokazał też, jak bezwzględnie postępują okupanci świata. Japonia była drugim po Chinach „kolekcjonerem” zarówno obligacji rzondu Dużego Usraela, jak i zbieraczem bezwartościowej zielonej makulatury nazywanej dolarami. W ten sposób utrzymywała ona przy życiu bankruta umożliwiając jemu dalsze okupacje Afganistanu i Iraku. I tak się jej za gorliwą służbę i pomoc odwdzięczono – zalano ją falą tsunami i skażono radioaktywnymi wyziewami Fukushimy! Japonia nie ma szans na stanięcie na nogi. Dług rzodu Japoni przekroczył 200 % PKB.

http://www.finanse.egospodarka.pl/48030,Zadluzenie-Japonii-rosnie,1,48,1.html

Eksport i produkcja po 11/3 dramatycznie spadła. Wydatki rządu wzrosły. Usuwanie skutków kataklizmów będzie kosztowało setki miliardów. Na dodatek trzeba utrzymywać bankruta TEPCO. No i czeka jeszcze Japonię budowa gigantycznego sarkofagu nad wszystkimi uszkodzonymi reaktorami. Co i tak nie rozwiąże problemu dalszego przenikania radioaktywnych skażeń do środowiska naturalnego wokół atomowych ruin Fukushimy 1. Jedynym ratunkiem – trudną drogą pełną wyrzeczeń, byłoby wypędzenie z Japonii banksterów, okupantów z Dużego Usraela i rodzimej koczowniczej agentury. A następnie wystąpienie z Komisji Trójstronnej, ze wszystkich złodziejskich koczowniczych instytucji politycznych i finansowych i budowa od podstaw gospodarki na zdrowym fundamencie, wolnym od lichwy i koczowniczego kapitalizmu. Czy Japonia wybierze drogę do wolności i suwerenności – pokaże nam czas. Choć na razie nic na taki zwrot nie wskazuje.

A teraz o Bilderbergu i Unii Jewropejskiej. Strona „Alles Schall und Rauch” nawołuje do wzięcia udziału w planowanych protestach w związku ze zbliżającym się w Szwajcarii, w St. Moritz (8-12 czerwiec), dorocznym zlotem Grupy Bilderberga.

http://alles-schallundrauch.blogspot.com/2011/05/die-grosse-anti-nwo-party-findet-bald.html

http://pl.wikipedia.org/wiki/Grupa_Bilderberg

Przy okazji blog ten przypomina ciekawe, a mało znane fakty. Otóż na spotkaniu Grupy Bilderberga w 1955 postanowiono utworzenie Unii Jewropejskiej, oraz wprowadzenie w tym tworze (zrealizowane kilkadziesiąt lat później) wspólnej waluty.

http://alles-schallundrauch.blogspot.com/2009/05/bildberg-beschloss-die-eu-und-den-euro.html

Ujawniane w internecie dokumenty, opisujące te fakty są natychmiast kasowane.

https://217.72.179.7/members/www.bilderberg.org/phpBB2/viewtopic.php?t=4355

Dokumenty te pochodzą z prywatnych zbiorów byłego szefa Labor Party Hugha Gaitskella, uczestnika spotkania w 1955 roku. W niewiadomych okolicznościach dostały się one w „niepowołane” ręce i zostały opublikowane w internecie. Wszystkie „etapy konsolidacji” Unii Jewropejskiej – od Traktatów Rzymskich

http://pl.wikipedia.org/wiki/Traktaty_rzymskie

poprzez EWG,

http://pl.wikipedia.org/wiki/Wsp%C3%B3lnota_Europejska

poprzez Schengen, Maasticht,

http://pl.wikipedia.org/wiki/Uk%C5%82ad_z_Schengen

http://pl.wikipedia.org/wiki/Traktat_z_Maastricht

a kończąc na Traktacie Lizbońskim

http://pl.wikipedia.org/wiki/Traktat_lizbo%C5%84ski

- wszystko to było wcześniej dyskutowane na Bilderbergu. Ale nie tylko… Kryzys finansowy z 2008 roku dyskutowany był także u Bilderberga w 2006 roku w Kanadzie i w 2007 w Turcji. Bilderberg kreuje też polityków. Zanim wylądowali w fotelach prezydenckich czy premierowskich, brali udział w zlotach Bilderberga m.in. Clinton, Obama, Blair czy Merkel. Aby nie było wątpliwości, co do euro… Obecny „honorowy przewodniczący” Bilderberga, z pochodzenia Węgier (chyba raczej węgierski Żyd), Étienne Davignon

http://www.google.de/search?q=%C3%A9tienne+davignon&hl=de&prmd=ivnso&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=R5nbTafHE8jOswb-8sDMDg&sqi=2&ved=0CC4QsAQ&biw=1366&bih=601

http://pl.wikipedia.org/wiki/%C3%89tienne_Davignon

chwalił się otwarcie, że pomysł na wprowadzenie „euro” był dyskutowany na początku lat 90 u Bilderberga (integracja unijnych baraków była już wtedy tak daleko zaawansowana, że omawiano konkretyzację planów z 1955 roku o wspólnej walucie).

http://euobserver.com/9/27778

Wszystko to jest dowodem tego, o czym piszę od dawna – a więc, że „politycy” zachodni to tylko marionetki i agenci koczowników, którzy na politycznych scenach odgrywają zaplanowaną za kulisami i rozpisaną na role inscenizację. No i przede wszystkim, że Unia Jewropejska jest bilderbergowskim tworem. Jeszcze jedna ciekawa informacja wypłynęła z grupy Bilderberga. Wydaje się, że na samym szczycie piramidy władzy ścierają się tam nadal dwie koncepcje i dwie „drużyny”. Jedna z nich wolałaby długi, trwający dziesięciolecia kryzys, stagnację, nędzę (w tym czasie mogliby wykupić za grosze na własność cały świat). Druga preferuje intensywny (innymi słowy – odpowiednio wielki), raczej krótki kryzys, który otworzyłby drogę do…nowego porządku świata. Wydaje się, że aresztowany Strauss-Khan był związany z pierwszą drużyną. Jego aresztowanie wskazywałoby na to, że druga drużyna ma jednak większe wpływy.

Poliszynel

PS. Z jedną tylko tezą właściciela blogu „Alles Schall und Rauch” się nie zgadzam. Jego zdaniem grupa Bilderberga ma korzenie nazistowskie. W rzeczywistości ma ona korzenie żydowskie. Jej inicjator, założyciel i sekretarz (do 1960 roku) Józef Ratinger, nie był nazistą. Był natomiast polskim Żydem.

http://pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Retinger

Wprawdzie koronowane, marionetkowe głowy przeróżnych europejskich królewskich dynastii od początku uczestniczą w spotkaniach grupy Bilderberga, ale są one jedynie ozdobą i służą nobilitacji tego koczowniczego towarzystwa. Głos decydujący w grupie Bilderberga posiadają wyłącznie przedstawiciele najbogatszych klanów banksterskich. A ci są bez wyjątku…koczownikami.

http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/

Sławomir Petelicki. Generał na wojnie broni nie składa Zakładał GROM, najlepszą w Polsce jednostkę specjalną, zajmował się biznesem, teraz mocno krytykuje polityków. O tym, dlaczego gen. Sławomir Petelicki znowu trafił na języki - pisze Dorota Kowalska. O gen. Sławomirze Petelickim można powiedzieć jedno: jest człowiekiem kontrowersyjnym. Co niektórzy dodają jeszcze: szalonym. Szaleństwo gen. Petelickiego ma się przejawiać w jego niesłychanej aktywności SMS-owej i oczywiście w tym, co mówi i pisze. Ostatnio generał naraził się Tomaszowi Nałęczowi, doradcy prezydenta Bronisława Komorowskiego. Ale po kolei. Jakiś czas temu Petelicki stwierdził publicznie, że tuż po katastrofie smoleńskiej czołowi politycy PO otrzymali SMS z instrukcją, jak wypowiadać się na jej temat.

PJN domaga się dymisji Tomasza Nałęcza za wypowiedź o Sławomirze Petelickim

SMS brzmiał: "Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił". I właśnie do tych rewelacji odniósł się w programie "7. dzień tygodnia" w Radiu Zet prof. Nałęcz. - Żeby w II RP emerytowany generał mówił, co ktoś do kogoś w telefonie powiedział, to by sobie najpierw w łeb strzelił. To było poniżej honoru polskiego oficera - podsumował. No i się narobiło. W obronie gen. Petelickiego stanął poseł Paweł Poncyljusz, który nie miał wątpliwości, że tymi słowami profesor "w niewybredny i obcesowy" sposób publicznie obraził gen. Petelickiego. - To były bardzo ostre słowa, dlatego zwracamy się z apelem do prezydenta o odwołanie z funkcji doradcy prof. Nałęcza - stwierdził Poncyljusz. Na odzew nie trzeba było długo czekać, bo prof. Nałęcz poskarżył się z kolei, że dostaje "chamskie" SMS-y od gen. Petelickiego. - Nie wiem, skąd on ma mój numer, zdaje się, że to jest umiejętność jego poprzednich etapów służby, nie w mundurze generalskim. Jeżeli tak ma wyglądać honor polskiego generała, to ja muszę zaapelować do PJN, żebyście organizowali poważniejsze akcje polityczne - powiedział Nałęcz.

Petelicki: Za kompromitację Polski wobec sojuszników odpowiada Klich

SMS-y gen. Petelicki wysyła rzeczywiście często, w tym także do sporej rzeszy dziennikarzy - trudno je jednak nazwać chamskimi, chociaż wojskowy w niewybredny sposób, czasami ostro lub złośliwie, komentuje w nich poczynania rządu i poszczególnych ministrów, zwłaszcza jednego, dla ułatwienia podpowiadam, że jego nazwisko zaczyna się na "K". - Te SMS-y to moje wołania o pomoc - tłumaczy nam gen. Petelicki. Aktywność generała widać też na łamach gazet: napisał list do premiera Donalda Tuska, wystosował apel do polskich parlamentarzystów, wreszcie został współautorem raportu poświęconego przyczynom katastrofy smoleńskiej przygotowanego przez Zespół Ekspertów Niezależnych.

Niesiołowski: Petelicki ma wątpliwe podstawy do pouczania i krytykowania kogokolwiek

- Kiedyś zajmowałem się obroną GROM i żołnierzy z Nangar Khel. Przełom nastąpił w dniu katastrofy smoleńskiej, którą bardzo przeżyłem - tłumaczy nam przyczyny tej aktywności gen. Sławomir Petelicki. - Ta katastrofa pokazała, jaki bałagan panuje w polskim wojsku, w polskim państwie i ja się na to nie godzę. U nas najlepiej, jak się mówi, że nic się nie stało, ale stało się, to była największa katastrofa po II wojnie światowej. Mówię prawdę, więc najlepiej zrobić ze mnie idiotę - dodaje. I podkreśla, że to jego wojna o lepszą Polskę. - Pochodzę z patriotycznej rodziny i nie zamierzam się poddawać - zaznacza. Od dziecka chciał być komandosem. Kiedy Michał Komar zapytał go w "Grom. Siła i honor", wywiadzie rzece, skąd ta pasja, odpowiedział: "Już ci mówiłem, że idzie o sprawę osobistą. Rodzinną… Tak to sobie tłumaczę, że matka mojego ojca jest z Masiukiewiczów herbu Terebesz. Wiesz, jak wygląda Terebesz? Ręka z mieczem wbitym w odciętą głowę wroga. Wystarczy?". - Ponadto w życiu kierowałem się słowami bohaterskiego dziadka, żołnierza bitwy 1920 r., który w Warszawie przygotowywał broń dla powstańców i przechowywał Żydów pod nosem SS. Mówił, że szczęście po hebrajsku to "mazal" od "makom" - "miejsce", "zman" - "czas" i "lenasot" - "robić coś". Mówił: "Musisz być w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, robić coś pożytecznego i pamiętać, że Pan Bóg nie lubi tchórzy!" - opowiada nam generał. Skończył VI Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Reytana w Warszawie, potem prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Pracował w Departamencie I MSW, siedział 10 lat za granicą w placówkach dyplomatycznych. Po powrocie do kraju znalazł się w wywiadzie ekonomicznym, a przed objęciem dowództwa GROM był szefem Wydziału Ochrony Placówek MSZ.

PJN domaga się dymisji Tomasza Nałęcza za wypowiedź o Sławomirze Petelickim

Kiedy na przełomie lat 80. i 90. szukał chętnych do GROM, jeździł po jednostkach, odwiedzał komendy policji, rozglądał się w Biurze Ochrony Rządu. - Na początku wziąłem najlepszych z policyjnego oddziału antyterrorystycznego, no i ludzi z wywiadu i BOR o niezwykłych umiejętnościach. Człowiek z wywiadu był wicemistrzem Polski w ratownictwie morskim, wyciskał 180 na ławeczce i świetnie strzelał, Leszek Drewniak z BOR był mistrzem karate - opowiadał mi kiedyś Sławomir Petelicki. GROM to było jego dziecko i tak je traktuje do dzisiaj. Jego przeciwnicy mówią, że jest rodzicem nadopiekuńczym i że nie można dziecka traktować jak swoją własność.

Petelicki: Za kompromitację Polski wobec sojuszników odpowiada Klich

Na pierwszą misję pojechali na Haiti. Potem były Bałkany, Zatoka Perska, Irak i Afganistan. I chociaż o operacjach GROM wiemy niewiele, niektóre informacje przeciekały do mediów. Żołnierze GROM mieli na przykład zatrzymać siedmiu zbrodniarzy wojennych w byłej Jugosławii, w sumie przeprowadzili kilkaset operacji z sukcesem.

Niesiołowski: Petelicki ma wątpliwe podstawy do pouczania i krytykowania kogokolwiek

Nieoficjalnie mówi się, że GROM tworzy w ramach Sił Specjalnych Sił Szybkiego Reagowania Unii Europejskiej trzon Drugiej Grupy Bojowej ze Strefy Wschodniej. Ale w ostatnim czasie częściej niż o sukcesach mówi się o konfliktach w tej jednostce specjalnej - zwłaszcza między jej dowódcami. W ten konflikt zaangażował się także gen. Petelicki. Bitwa na słowa trwała w mediach przez dobrych kilka miesięcy. Potem przyszedł czas na politykę, bo po katastrofie smoleńskiej Sławomir Petelicki ostro krytykował i ministra Bogdana Klicha, i polskich wojskowych, którzy dowodzą w MON, nazywając ich betonem. Sławomir Petelicki

Komu i dlaczego zależy na zniszczeniu GROMu? Sytuacja w GROM, nigdy nie była jeszcze tak tragiczna. – To idzie w tym kierunku, aby GROM zlikwidować – uważa gen. Sławomir Petelicki w dzienniku „Polska The Times”. Analiza sekwencji kilkuletnich działań wymierzonych w polską Armię oraz w jedną z najlepszych jednostek specjalnych tego typu na świecie – GROM nie tylko niepokoi, lecz utwierdza w przekonaniu, iż są to działania godzące bezpośrednio w Państwo, w jeden z jego podstawowych filarów, jakim jest BEZPIECZEŃSTWO oraz zdolność do ochrony jego zasobów ludzkich i materialnych.

Rok 2001. Za pomocą sfingowanej afery i fałszywych oskarżeń zostaje zdymisjonowany Romuald Szeremietiew ówczesny Wiceminister Obrony; całkowicie oczyszczony z zarzutów dopiero w 2010 roku. (!) „Sprawę” monitorował ówczesny Minister Obrony Narodowej w rządzie Jerzego Buzka – Bronisław Komorowski korzystający z „pomocy” WSI.

„Uruchomiłem, więc WSI, żeby zastawić pułapkę – mówi Komorowski”

Źródło

Rok 2003. „Wskutek nieprzemyślanej decyzji poprzedniego ministra obrony Bronisława Komorowskiego, ze służby w GROM-ie odchodzi ponad 40 żołnierzy. Najlepiej wyszkolona i wyposażona polska jednostka straciła połowę składu tworzącego grupy bojowe.” „Koszt wyszkolenia jednego służącego w GROM-ie komandosa to około 2 mln zł. Na emeryturę odeszli żołnierze w wieku 34-38 lat. Osiągnięcie przez następców poziomu wyszkolenia odchodzących komandosów może potrwać 5-6 lat.”

Źródło i film:

Rok 2010 „Polska Armia coraz słabsza żołnierze masowo odchodzą.” „Aż 5, 5 tys. żołnierzy odeszło w 2010 r. do cywila. To najwięcej od lat 90. ubiegłego wieku – informuje „Rzeczpospolita”.”

Źródło

Rok 2010

„Generał Petelicki nie jest Żołnierzem” - Bronisław Komorowski

Poniżej Bronisław Komorowski wita się z pozostającym w stanie oskarżenia sądowego komunistycznym generałem Jaruzelskim, który w odróżnieniu od gen. Petelickiego posiada statusy: 1) Żołnierza prawdziwego, 2) Ągenta „Wolskiego” współpracującego od 1946 roku z powiązaną ścisłe z NKWD Informacją Wojskową - oraz dzielnego 3) Ministra Obrony Narodowej, którego podwładni strzelali z karabinów maszynowych do ludzi idących do pracy podczas masakry grudniowej 1970 roku. Źródło zdjęcia.

Kolejna Dymisja Dowódcy GROM „Gen. Petelicki w rozmowie z Wirtualną Polską stwierdził, że dymisja dowódcy jednostki oraz szefów wszystkich oddziałów bojowych to wynik próby podporządkowania GROM-u Dowództwu Wojsk Specjalnych - Wcale się temu nie dziwię. Obecne dowództwo GROM-u, które wywodzi się z żołnierzy tworzących od początku tę jednostkę, wyszkolonych jeszcze przez specjalistów z USA i Wielkiej Brytanii, jest najlepszym dowództwem od 20 lat – stwierdził gen. Petelicki. – Tych ludzi mających doświadczenie kilkuset udanych operacji na całym świecie”

Źródło

Styczeń 2011

„13 żołnierzy odchodzi z elitarnej jednostki GROM. Większość z nich piastowała stanowiska kierownicze, a w jednostce byli od momentu jej powstania – informuje tygodnik „Polityka” na swoich stronach internetowych. – To nie jest naturalna rotacja – mówi jeden z odchodzących. Żołnierze są w wyraźnym konflikcie z MON i jego szefem Bogdanem Klichem. Odchodzący krytykują ministra za doprowadzenie jednostki do stanu zapaści – donosi „Polityka”.

Źródło

Sytuacja w GROM, nigdy nie była jeszcze tak tragiczna. – To idzie w tym kierunku, aby GROM zlikwidować – uważa gen. Sławomir Petelicki w dzienniku „Polska The Times”.

Źródło

24 maj 2011. Twórca GROMu Generał Sławomir Petelicki o kibicach i ostatnich skandalach związanych z decyzjami „absolwentów moskiewskich” rządzących aktualnie w MONie.

Odsłuchaj koniecznie!!! – wywiad w Części 7. Polecam także dalszą cześć audycji.

Na zdjęciu poniżej: „Udający Żołnierza” gen. Petelicki. /źródło zdjęcia/

W odróżnieniu od Bronisława Komorowskiego Amerykanie dali się dość łatwo nabrać na ten kamuflaż i być może, dlatego generał został honorowym członkiem 5th i 10th Special Forces Group (US Army Special Forces), „zielonych beretów” armii Stanów Zjednoczonych. Trochę odmiennego zdania są Sygnatariusze Listu otwartego do marszałka Bronisława Komorowskiego członkowie Fundacji Byłych Żołnierzy Jednostek Specjalnych GROM.

http://czarnalimuzyna.nowyekran.pl

Proszę zauważyć, jak wszędzie – niczym smród po gaciach – plącze się nazwisko Chrabiego „W Nadzieji” Bula. Niestety, wszystko wskazuje na to, że Pan Prezydent poniesie taką samą odpowiedzialność, jak generał Jaruzelski. Do Pana Prezydęta odnosimy się z podejrzaną elegancją, gdyż wolimy unikać wizyty oddziałów szturmowych o czwartej rano. – admin

Znikające zeznania Sejmowa Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka zajmie się doniesieniami byłego szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusza Kamińskiego, który przytoczył zeznania, jakie w prokuraturze katowickiej miał złożyć gangster z gangu pruszkowskiego Piotr K. ps. „Broda”. Miało z nich wynikać, że były skarbnik Platformy Obywatelskiej Mirosław Drzewiecki utrzymywał przestępcze kontakty z tym gangiem, a część wypranych pieniędzy była przeznaczana na finansowanie PO. Prokurator generalny Andrzej Seremet zaprzeczał w mediach, że w zeznaniach, z którymi się zapoznał, takie informacje są zawarte. Kamiński wczoraj potwierdził, że CBA było informowane przez prokuratorów, że takie zeznania padły. Na jutrzejsze posiedzenie sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka zaproszenie otrzymał prokurator generalny Andrzej Seremet, a swoją obecność potwierdził już także były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusz Kamiński. Kamiński dwukrotnie zwracał się na piśmie do Seremeta o przekazanie informacji na temat przebiegu śledztwa w sprawie wątków finansowych i korupcyjnych w związku z zeznaniami gangstera Piotra K. ps. „Broda” i – jak wyjaśniał – nie doczekał się satysfakcjonującej odpowiedzi. Były szef CBA podtrzymał wczoraj swoje słowa o tym, iż Centralne Biuro Antykorupcyjne było informowane przez katowickich prokuratorów o zeznaniach gangstera obciążających byłego skarbnika Platformy Obywatelskiej Mirosława Drzewieckiego. Kamiński zaznaczył, iż kierownictwo CBA z katowickimi prokuratorami odbyło w tej sprawie trzy spotkania, w sierpniu 2009 r., a więc wtedy, gdy Drzewiecki był jeszcze ministrem sportu i skarbnikiem PO. Inicjatorem spotkań była prokuratura. – To oni zwrócili się do nas, jako kierownictwa CBA z prośbą o współpracę i pomoc w tej trudnej dla prokuratury sprawie. To od nich mieliśmy informacje, czego dotyczą zeznania Piotra K. – powiedział Kamiński. Były wiceszef CBA Ernest Bejda, który uczestniczył w spotkaniach, stwierdził, iż rozmowy z prokuratorami katowickimi zostały poprzedzone rozmową z jednym z prokuratorów Prokuratury Okręgowej w Warszawie. – Prokurator prokuratury okręgowej na Chocimskiej zasygnalizował mi, o jakiego rodzaju faktach mówił Piotr K. ps. „Broda”. Między innymi przekazał mi informację, że prokurator Skrzynecki poinformował go, iż jednym z wątków jest sprawa przekazywania przez „Brodę” pieniędzy Mirosławowi Drzewieckiemu na finansowanie Platformy Obywatelskiej. Dodatkowo powiedział, że Piotr K. ps. „Broda” zeznał, iż te spotkania rejestrował – stwierdził Bejda. Zaznaczył, iż to, że takie właśnie zeznania ubiegający się o status świadka koronnego Piotr K. złożył, potwierdził później podczas spotkania prowadzący sprawę prokurator z katowickiej prokuratury Piotr Skrzynecki. Piotr K. status świadka koronnego uzyskał już po zdymisjonowaniu kierownictwa CBA przez premiera Donalda Tuska. – To nie było zeznanie, że „ktoś coś słyszał”, tylko zeznanie, że Piotr K. wręczał pieniądze osobiście – dodał Bejda. Prokurator generalny Andrzej Seremet nie potwierdzał, że przytaczane zeznania rzeczywiście zostały złożone. Wypowiadając się w mediach, stwierdzał, iż nie ma informacji o finansowaniu Platformy ze środków mafijnych w materiałach, z którymi się zapoznał. Byli szefowie CBA zachęcają jednak Seremeta do zasięgnięcia wiedzy u prokuratorów. Po słowach Kamińskiego przywołujących zeznania gangstera Mirosław Drzewiecki stwierdził, iż wypowiedzi na jego temat są nieprawdziwe i zapowiedział wystąpienie przeciwko Kamińskiemu na drogę sądową. Sprawę bagatelizował wczoraj marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna, w przeszłości sekretarz generalny Platformy Obywatelskiej. – Absurdalne, niewiarygodne. Cieszę się, że tak szybko zareagował prokurator generalny. Te sprawy trzeba nazywać po imieniu, określać je, jako brednie i bzdury – stwierdził Schetyna.

Artur Kowalski

Ryba psuje się od głowy Dowcip, jaki Adam Michnik opowiadał cztery lata temu warszawskim studentom na UW o tym, co to jest radość, gdy o szóstej rano puka do naszych drzwi mleczarz, a nie - w domyśle - tajne pisowskie służby, miał zapowiadać policyjny terror w IV RP. Ponad miesiąc temu antyterroryści wdarli się do domu pana Henryka Kordasa i jego 81-letniej żony w poszukiwaniu narkotyków. Rzucony na beton starszy człowiek leżał bez przytomności ponad godzinę, gdy tymczasem policja szturmowała sąsiedni budynek, gdzie mieszkał sparaliżowany syn pana Henryka. Akcję tę podjęto na podstawie niesprawdzonego donosu. Nie wiem, czy ten fakt dostrzegła "Gazeta Wyborcza", może tak, ale gdyby to wydarzyło się za rządów PiS, czytalibyśmy o tym wydarzeniu, jak czyta się powieść kryminalną w odcinkach, a TVN zamieniłaby to wydarzenie w thriller nadawany o każdej porze dnia i nocy. Gdy 18 maja ośmiu funkcjonariuszy z podpułkownikiem ABW na czele wdarło się do mieszkania administratora strony internetowej AntyKomor.pl, Roberta Frycza, w "Wyborczej" nie było wrzasku. Wolność słowa w Polsce jest dziś zagrożona, gdyż wpływowe, prorządowe media (tzw. głównego nurtu) stosują podwójne standardy. Podobnie jak spora część naszych sądów. Nikt nie ścigał i nadal nie ściga właściciela strony internetowej, na której jeszcze teraz można postrzelać do śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nikt też nie ściga autorów witryny o drugim tupolewie, gdzie można poznać nazwiska następnych pasażerów lotu Tu-154 w drodze po śmierć. Czy dlatego, że na liście znajdują się same prawicowe nazwiska? Nazwanie prezydenta Lecha Kaczyńskiego przez posła Janusza Palikota "chamem", nie było zdaniem sądu publicznym znieważeniem. Zupełnym kuriozum okazała się tutaj ekspertyza językoznawcy prof. Jerzego Bralczyka, który stwierdził, że Palikot nie powiedział, wprost, że "prezydent to cham", tylko, że on uważa go za chama. Żadna instytucja prawna nie zainteresowała się groźbą Palikota pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, że wspólnie z Bronisławem Komorowskim pójdą na polowanie i zabiją oraz wypatroszą Jarosława Kaczyńskiego. Nazwanie Lecha Kaczyńskiego "durniem" przez Lecha Wałęsę także nie nosiło znamion przestępstwa, choć przepis o znieważeniu głowy państwa zawarty w rozdziale XVII części szczególnej kodeksu karnego (przestępstwa przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej) przewiduje za to karę nawet do trzech lat więzienia. Nie było też żadnych reperkusji po "dorzynaniu watahy" zapowiedzianym przez Radosława Sikorskiego, który dziś, jako obrażony pozywa do sądu internautów. Tzw. autorytety co najwyżej uśmiechały się, gdy Bronisław Komorowski stwierdził w odniesieniu do prezydenta Kaczyńskiego: "jaka wizyta, taki zamach". Reasumując, instytucje prawne nie doszukały się w tych czy innych równie szokujących wypowiedziach cech znieważenia czy groźby karalnej. Ów przemysł pogardy był bardzo niedobrą lekcją ze strony polityków, od których mamy prawo i obowiązek wymagać przyzwoitego zachowania. Dziś dziwią się, że ta ich agresja i nienawiść zbierają swój plon. Nie chcą pamiętać, o czym już 2200 lat temu pisano w biblijnej księdze Mądrość Syracha, że "jaki władca miasta, tacy i jego mieszkańcy" (10, 2), czyli, że "ryba psuje się od głowy". Jestem przeciwny wszelkim przejawom agresji i nienawiści w internecie. Szczególnie haniebne jest wirtualne strzelanie do wizerunku człowieka, który istnieje w realu, nie w jakiejś komputerowej grze. Wyniosłem z domu naukę, że nie celuje się do człowieka z żadnej broni, nawet, jeśli jest to drewniany karabin czy dziecięcy pistolet na kapiszony lub własnoręcznie zrobiona proca. Człowiek nie może być tarczą strzelniczą, także w internecie. Wirtualne strzelanie powinno być zakazane, a osoby wyżywające się w tym "sporcie", o którym w żaden sposób nie można powiedzieć, że jest satyrą, powinny być pod obserwacją, a zachowania takie napiętnowane. Jeżeli ktoś uważa, że przesadzam, to niech sprawdzi, ilu ludzi popełniło zbrodnie pod wpływem filmów i literatury, szczególnie ludzi bardzo młodych, jeszcze niedojrzałych, którzy mają problemy z odróżnianiem rzeczywistości od fikcji. Żadnego strzelania, podrzynania, dorzynania, patroszenia, ćwiartowania, żadnych zamachów, wybuchów, podżegania do zbrodni, przestępstw, występków itd. Satyra, byle nie chamstwo, na każdego polityka, urzędnika, łącznie z prezydentem, powinna być zaś dopuszczalna. Skandaliczna akcja ABW (ponoć na zlecenie prokuratury) w domu Roberta Frycza została przeprowadzona zgodnie z wybiórczym (dwustandardowym) scenariuszem. Skoro jednak już do niej doszło, Ministerstwo Sprawiedliwości i prokuratura powinny podać, co jest - ich zdaniem - dopuszczalne w internecie (na pewno nie strzelanie). Taka wykładnia wsparta wypowiedziami specjalistów prawa mogłaby powstrzymać narastającą agresję w cyberprzestrzeni bez nowelizowania prawa karnego, a tym bardziej tej jego części o ochronie naczelnych organów władzy państwowej. Państwo powinno zachować przepisy o szczególnej ochronie godności prezydenta, tak samo jak o ochronie polskiego godła, flagi i hymnu. Najbardziej zadziwiające jednak jest zachowanie premiera Donalda Tuska, który nadzoruje służby specjalne. Niedwuznacznie i wręcz asekuracyjnie sugeruje mediom, że o akcji ABW nic nie wiedział. Rodzi się zatem pytanie, czy służby specjalne są pod jakąkolwiek kontrolą. Czy akcja u Roberta Frycza to nie początek jakiejś ich walki z każdą formą opozycji względem obecnie rządzących. A może chodziło o zastraszenie? Jeżeli udało się zastraszyć tych, którzy chcą sobie w internecie postrzelać, to dobrze, ale jeżeli chodziło o pogrożenie tym, którym nie podoba się obecna władza, to bardzo źle. Bo nadgorliwość służb, zwłaszcza bez kontroli, jak każda nadgorliwość, jest gorsza od piekła.

Wojciech Reszczyński

Szkoła manipulacji: sztuka przykrywania. Ostatnio przez nasz kraj przetoczyła się medialna burza wywołana opinią Grzegorza Brauna o niedawno zmarłym arcybiskupie Józefie Życińskim. Dla mnie jest to doskonały przykład zastosowania jednej z najbardziej prymitywnych metod manipulacji. Grzegorz Braun nakręcił dla TVP film pod tytułem „Eugenika”. Bardzo dobry dokument, pokazujący ciągłość mrocznej historii od eugeniki do selekcji zarodków przy zapłodnieniu in vitro. Wymowa filmu jest mocna i jednoznaczna. Myślę, że zwłaszcza katolikom po jego obejrzeniu trudno byłoby bronić metody in vitro. Telewizja zwlekała z emisją, a reżyser jeździł z pokazami autorskimi filmu po kraju. Rosła sława zarówno jego, jak i jego filmu. W marcu odbył się pokaz autorski na KUL. Po pokazie, w czasie dyskusji padły mocne słowa pod adresem zmarłego niedawno biskupa Józefa Życińskiego. Grzegorz Braun komentując jego publiczną działalność (ze szczególnym uwzględnieniem publikacji w „Gazecie Wyborczej”) nazwał go kłamcą i łajdakiem. Informacja o tym wystąpieniu nie pojawiła się w mediach. Najwyraźniej jednak trafiła do jakiejś teczki z napisem „Grzegorz Braun” i czekała aż stanie się użyteczną. Moment taki nastąpił po emisji „Eugeniki” w telewizji publicznej. Film wyświetlono w sobotę, w godzinach popołudniowych (któż ogląda w majowe, sobotnie popołudnie telewizję?). W poniedziałek „Gazeta Wyborcza” uruchomiła swoim zwyczajem nagonkę na reżysera. Oczywiście na pierwszy plan wysunięto nie tezy filmu, ale właśnie marcową krytykę arcybiskupa. Przez ostatni tydzień nagonka trwała w najlepsze – jak za starych ubeckich czasów. Rozgorzała dyskusja wokół „skandalu na KUL”. O filmie i jego przesłaniu ani słowa. Myślę, że to jest doskonały przykład zastosowania „przykrycia” informacji sensacją.

Nagonka Pisząc o tej sprawie nie sposób pominąć milczeniem działań uczestników nagonki. Uznawany za prawicowy dziennik „Rzeczpospolita” opublikowała wywiad z Grzegorzem Braunem. To był duży błąd, który musiał być okupiony samokrytyką wyrażoną przez jednego z prezesów wydawcy dziennika: Redakcja "Rzeczpospolitej" powołuje się na wymóg "wysłuchania wszystkich stron". W tym wypadku to głęboko fałszywa filozofia [...] Braun nie prezentuje poglądów, ale kalumnie. Przypomina to samokrytykę członków PZPR, którzy odważyli się dawać posłuch kalumniom rzucanych na ówczesne autorytety. Żeby było ciekawiej, wyrzuty sumienia u prezesa Łętowskiego wzbudził niejaki Ireneusz Krzemiński, który dał popis niesamowitej kultury osobistej atakując na łamach tejże „Rzeczpospolitej” Joannę Lichocką (padają m.in. oskarżenia o „zwierzęcą nienawiść). W tej sytuacji biernym nie mógł pozostać Rektor KUL. Zdymisjonował za zaproszenie Brauna zarząd Koła Naukowego Historyków Studentów KUL i na rok zawiesił jego działalność. O podwójnych standardach tej ponoć katolickiej uczelni świadczyć może poniższe stanowisko wobec krytyków pracownika tej uczelni Joanny Muchy (PO), otwarcie popierającej metodę in vitro: "W podobnym tonie wypowiedział się także ks. Mieczysław Puzewicz, rzecznik prasowy abpa Józefa Życińskiego, Wielkiego Kanclerza KUL. "Głos Stowarzyszenia Contra In Vitro jest głosem z zewnątrz, nie z terenu uczelni. Uniwersytet zawsze był miejscem otwartej debaty publicznej i różnych opinii, i tak też traktujemy wypowiedź Joanny Muchy. W tradycji uczelni nie było zwalniania za poglądy". Sprawa ta ma wymiar historyczny. Pierwszy raz, bowiem do organizowanej przez „Gazetę Wyborczą” nagonki przyłączył się Episkopat Polski. Grzegorz Braun został napiętnowany, jako oszczerca pozbawiony kultury osobistej.

Wspomnienie salonowego biskupa Wiadomo, że najlepszą obroną jest atak. Dlatego nagonka jest bardzo skuteczną metodą 'przykrycia'. Czy ktoś odważy się zapytać o to, czy Grzegorz Braun miał rację? Przecież nikt się nie zastanawia nad tym, co ma do powiedzenia łowna zwierzyna. To, dlatego taką wściekłość salonu wywołała publikacja wywiadu z nim w „Rzeczpospolitej”. Ja, jako człek prosty nie boję się potępienia salonu, ani nie wierzę w uniwersalność mądrości typu „o zmarłych dobrze lub wcale”. Jeśli Rzeczpospolita ma się podźwignąć z upodlenia, każde słowo i czyn, które ją do tego stanu prowadzą muszą być rozliczone. Takich słów z ust zmarłego biskupa padło bez liku.

Dla przypomnienia kilka głośnych w swoim czasie spraw. W czasie, gdy Episkopat Polski głosił, iż każdy, kto popiera metodę in vitro sam siebie wyklucza z komunii z Kościołem, Józef Życiński zatwierdził swym autorytetem stanowisko dokładnie odwrotne. Wszak w demokracji pośredniej, jedyną metodą poparcia jest głosowanie na kandydata, który ma takie a nie inne poglądy. A biskup uważał, że "nie można straszyć wyborców tym, że głosując na "niewłaściwego" kandydata popełniają grzech ciężki". Komentując pytanie Jarosława Kaczyńskiego:, „dlaczego [Bronisław Komorowski] nie mówił tego w trakcie kampanii wyborczej, nie mówił, że jest zdecydowanym wrogiem Kościoła”, biskup Życiński uznał, iż to niedopuszczalne, gdyż Ewangelia nie pozwala na ocenianie wiary swego brata. Kaczyński tymczasem nie oceniał wiary, tylko konkretne czyny (sprawy krzyża na Krakowskim Przedmieściu i „Komisji majątkowej”). Albo, więc mamy tu do czynienia z manipulacją, (która jest rodzajem kłamstwa), albo wręcz z bluźnierczym kłamstwem. Ewangelia, bowiem wręcz nakazuje upominać grzeszących bliźnich. Zresztą - czyż Episkopat nie dokonał takiej oceny Grzegorza Brauna? Odbyła się nawet msza ekspiacyjna, która miała być zadośćuczynieniem za jego słowa. Jeśli nie jest to publiczne potępienie grzesznika, to pozostaje uznać, iż chodziło o przeproszenie biskupa, a nie Boga, (co jest nie do pomyślenia). Głośnym echem odbiły się też słowa: "homoseksualistów trzeba traktować z należną godnością, a do samego zjawiska homoseksualizmu trzeba podchodzić z szacunkiem i delikatnością". O ile katolik nie powinien mieć wątpliwości, iż homoseksualistów trzeba traktować z godnością należną każdemu człowiekowi, to „szacunek do zjawiska homoseksualizmu” wygląda na manipulację. Nie mówimy o szacunku do zjawisk naturalnych (chyba, że w sensie respektu – a tu przecież nie o to chodzi). Trudno, więc to odnieść, do czego innego jak do zjawiska społecznej aktywności homoseksualistów (parady, próby zmiany prawa, 'małżeństwa'). Czy naprawdę mamy szanować sodomię?

Nawet jednak, gdyby Józef Życiński nigdy nie uchybił nauce Kościoła i głosił same mądre poglądy, pozostaje kwestia jego współpracy z „Gazetą Wyborczą”. To z tego powodu Grzegorz Braun nazwał biskupa łajdakiem. Dlaczego? Czyż nie o tej gazecie mówił kiedyś arcybiskup Józef Michalik: "Nie możemy milczeć, widząc, jak salonowa stołeczna gazeta rozkłada ducha narodu i wszelkimi sposobami wmawia mu, że nowoczesność polegać będzie na wyrzeczeniu się honoru, miłości ojczystej ziemi, patriotyzmu, ewangelii i zbawczego krzyża."? Skoro 'rozkłada ducha narodu', to współpraca z nią jest czymś w rodzaju kolaboracji. Dlatego sądzę, że pogląd, iż każdy, kto współpracuje z tą gazetą jest łajdakiem, nie jest w Polsce odosobniony. Ja też tak uważam. I nie ma dla mnie znaczenie, czy ci współpracownicy żyją, czy już zmarli. Czy z tego powodu także biskupi zamierzają odprawić przebłagalne modły? A może by tak spróbowali Boga przeprosić za zamordowanie dziecka nieletniej Agaty, w czym „Gazeta Wyborcza” miała niepośledni udział?

Eugenika Wypadałoby w tym miejscu napisać jeszcze kilka słów na temat eugeniki, który to temat stał się moim zdaniem główną przyczyną ataku na Grzegorza Brauna. Mam jednak nadzieję, że jego film będzie dostępny i każdy będzie mógł sobie wyrobić zdanie na ten temat osobiście. Tymczasem polecam bardzo ciekawy tekst na ten temat. Więcej o koncernie IG Farben, o którym jest tam mowa, można się dowiedzieć z filmu na Youtube. Jerzy Wawro

Podsumowanie zamordyzmu Donalda Tuska We Wrocławiu policjanci dostają rozkaz: „wyłapywać osoby trzymające transparenty obrażające premiera”, w Białymstoku zatrzymano 43 osoby i wypisano im mandaty od 500 do 1000 złotych za „okazywanie lekceważenia konstytucyjnym organom Rzeczpospolitej”, w Tomaszowie Mazowieckim Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wchodzi do mieszkania 25-latka prowadzącego satyryczną stronę o prezydencie Komorowskim i rekwiruje mu sprzęt komputerowy. Specjaliści alarmują: Polacy są najbardziej inwigilowanymi obywatelami w UE… Zaczęło się, jak to często w historii bywało, ze „szlachetnych” pobudek – rząd z inicjatywy samego premiera Donalda Tuska zaczął walczyć z chuliganami na stadionach. Szybko okazało się, że zamiast z chuliganami będzie to walka z całym ruchem kibicowskim. Pozamykano stadiony, wysłano antyterrorystów do zatrzymywania kibiców podejrzanych głównie o wbiegnięcie na murawę boiska podczas meczu o Puchar Polski w Bydgoszczy. Kibice spontanicznie zaprotestowali przeciwko karaniu tysięcy miłośników piłki nożnej za wybryki kilkunastu zadymiarzy. Na legalnych manifestacjach kibiców pojawiły się hasła i transparenty antytuskowe. Jak doniosła „Rzeczpospolita”, 14 maja, podczas jednej z takich manifestacji we Wrocławiu, policjanci dostali rozkaz: „wyłapywać osoby trzymające transparenty obrażające premiera; pakować do więźniarek i przewozić na komisariaty?. Na pytanie policjantów, czyj to rozkaz, padło krótkie: „Nie wnikać”. Najwyraźniej informacja o planowanych zatrzymaniach przeciekła do kibiców, bo transparentów nie przynieśli, a jedynie skandowali antyrządowe hasła, a o skandujących rozkaz nic nie mówił, więc funkcjonariusze nie interweniowali. Ten „błąd” został jednak naprawiony trzy dni później.

Zakazane transparenty 17 maja kilkudziesięciu kibiców protestowało przed urzędem wojewódzkim w Białymstoku przeciwko zamknięciu stadionu Jagiellonii. Protest przebiegał spokojnie do czasu, kiedy sympatycy „Jagi” zaczęli skandować „Donald, matole, twój rząd obalą kibole!” – hasło, które stało się lejtmotywem kibicowskich protestów w całym kraju. W tej samej chwili obecny na miejscu zastępca komendanta białostockiej policji wydaje rozkaz: „Zatrzymujemy!”. Policjanci w bojowym rynsztunku zatrzymali 43 kibiców; przewieziono ich na komisariat, gdzie otrzymali mandaty karne w wysokości od 500 do 1000 złotych. Na mandatach wypisano: „w dniu 17.05.2011 r. o godz. 16.00 w B-stoku przy ul. Mickiewicza 3 w miejscu publicznym okazał lekceważenie konstytucyjnym organom Rzeczpospolitej Polskiej poprzez wykrzykiwanie haseł z użyciem słów nieprzyzwoitych”. Tak oto władza płynnie przeszła od walki z chuligaństwem do walki ze swoimi przeciwnikami, a skoro tak, to poszła za ciosem i w piątek, 20 maja, o 6.00 rano do Roberta Frycza, studenta z Tomaszowa Mazowieckiego prowadzącego satyryczny serwis o Bronisławie Komorowskim antykomor.pl, zapukali funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Zakazany antykomor Funkcjonariusze zarekwirowali Fryczowi komputer i nośniki danych, przeszukano również jego piwnicę, zapewne w poszukiwaniu zawekowanych dowcipów. Mężczyznę poinformowano, że działania ABW są związane śledztwem w sprawie publicznego znieważenia prezydenta. Najście i rewizja skutecznie przestraszyły studenta, który postanowił zawiesić działalność serwisu. Dzień później, podczas obchodów 90. rocznicy wybuchu III Powstania Śląskiego z udziałem prezydenta Komorowskiego na Górze Św. Anny, dwóch młodych ludzi, chcąc wyrazić swój sprzeciw dla działań ABW wobec Fryca, rozwinęło transparent: “Przyszła pora na ANTY-KOMORA. Wolność słowa jest niezdrowa!”. Nic nie krzyczeli, nie robili zamieszania, stali z boku. Zostali zatrzymani przez policję i przewiezieni na pobliski komisariat. Policjanci przez godzinę konsultowali się z prokuratorem, czy transparent obraża prezydenta, czy nie – ostatecznie prokurator uznał, że nie obraża, i mężczyzn zwolniono.

Z Kaczora to była polewka Obserwując to wszystko, warto przypomnieć jak naśmiewano się z prezydenta Lecha Kaczyńskiego – każda, nawet najmniejsza jego wpadka była roztrząsana we wszystkich mediach od rana do wieczora. A ileż to było śmiechu, kiedy prokuratura ścigała bezdomnego Huberta H. za obrazę prezydenta; pan Hubert stał się wówczas gwiazdą mediów i męczennikiem wolnego słowa. Pop-dziennikarze używali sobie, nazywając prezydenta np. „małym, głupim człowiekiem”, a wśród polityków do dobrego tonu należało „przywalenie” Kaczyńskiemu z grubej rury – Lech Wałęsa nazwał prezydenta „durniem”, Janusz Palikot „chamem” i „alkoholikiem”, o epitetach autorstwa Stefana Niesiołowskiego nie wspominając. Moda na takie obrażanie nie przeminęła – ostatnio były rockman, obecnie znany z tego, że jest znany, Zbigniew Hołdys, nazwał Jarosława Kaczyńskiego „ch*jem”. Jednak do tych panów ani ABW, ani antyterroryści nie zapukali, nawet nikt ich nie wezwał na „przesłuchanie w sprawie”. Oni nadawali ton, a gawiedź szczerzyła zęby na taki typ dyskursu politycznego. Internet pękał w szwach od różnych mniej lub bardziej wybrednych dowcipów o Kaczorach. Wówczas jednak “walka z kaczyzmem” na każdym froncie była uzasadniona, a dzisiaj przecież nie ma najmniejszych powodów, żeby śmiać się z władzy czy wznosić antyrządowe hasła. Prawo i Sprawiedliwość próbuje politycznie rozegrać zarówno sprawę kibiców, jak i strony antykomor.pl, ale myliłby się ten, kto by stwierdził, że partia ta jest zwolennikiem wolności słowa – tzw. „monitoring internetu”, polegający na tym, że administratorzy stron donoszą na użytkowników obrażających polityków, to jeden z jej postulatów. Takie pomysły zawsze kończą się tak samo – walką z politycznymi przeciwnikami. Jednak trzeba przyznać, że za rządów Jarosława Kaczyńskiego nie nakładano mandatów na skandujących antyrządowe hasła ani nie posyłano ABW do domów żartujących z prezydenta internautów. Strach pomyśleć, co przyniosą następne tygodnie, a pozostało ich ponad 20 do jesiennych wyborów. Nagła troska władzy o dobre imię konstytucyjnych organów Rzeczypospolitej wygląda na próbę zastraszenia jej krytyków, a ciąg zdarzeń sugeruje skoordynowaną akcję. Zatrzymani w Białymstoku kibice nie przyjęli mandatów i zapowiedzieli, że będą domagali się odszkodowań za bezprawne zatrzymania. Robert Frycz będzie domagał się zbadania swojej sprawy przez Prokuratora Generalnego i zwróci się o pomoc do Rzecznika Praw Obywatelskich. Niezależnie od dalszego rozwoju opisanych spraw efekt zastraszenia zostanie na pewno osiągnięty – zwykły kibic dwa razy się zastanowi, zanim pójdzie protestować; internauta zawaha się, zanim napisze antyrządowy żart; a w końcu większość z nich zrezygnuje z takich działań, bo, po co sobie sprowadzać na głowę policję czy ABW. Cudów Donalda Tuska jak nie było, tak nie ma, różne strachy na Lachy przestają być straszne, – więc może premier postanowił, dla zachowania ciągłości władzy, zrezygnować z części propagandy na rzecz realnych działań podległych mu służb?

Inwigilacja ponad wszystko W wydarzenia ubiegłego tygodnia idealnie wpasowała się Naczelna Rada Adwokacka, która poinformowała, że Polacy są najbardziej inwigilowani w UE: w Polsce aż 10 różnych służb (policja, agencja wywiadu, wywiad wojskowy, kontrwywiad wojskowy, żandarmeria wojskowa, wywiad skarbowy, straż graniczna, ABW, CBA, Służba Celna) jest uprawnionych do wglądu w dane abonentów telefonicznych i tylko w 2010 roku służby te korzystały ze swojego prawa ponad 1,3 mln razy. NRA zaapelowała o szybkie zmiany prawne w celu ochrony obywateli, ale kto by tam się spieszył – skoro służby tak często korzystają z naszych bilingów, to znaczy, że musi to być to znaczy, że musi to być im bardzo potrzebne. Polacy muszą się nauczyć mniej mówić, mniej pisać, a już na pewno nie powinni manifestować przeciw rządowi czy żartować z prezydenta. Jak przekonuje nas prof. Krzysztof Rybiński, w kwestii zadłużania obecny rząd dorównuje samemu Gierkowi – wygląda na to, że także w kwestii wolności słowa władza postanowiła dogonić osiągnięcia PRL, a niewykluczone, że to drugie wynika z tego pierwszego. Na koniec najważniejsze: po trzech tygodniach od meczu w Bydgoszczy zastosowano miesięczny areszt wobec jednego chuligana podejrzanego o kopnięcie operatorki TVN. Media doniosły o kilku bójkach, pobiciach i innych wybrykach chuligańskich dokonanych przez tzw. kiboli, ale wszystkie miały miejsce poza stadionami i nie w dniach meczów. W pierwszej połowie maja wzrosło poparcie dla premiera i partii rządzącej… Adam Wojtasiewicz

Z Misiem od rana Mecz inaugurujący stadion wybudowany w Gdańsku odbędzie się w Warszawie, ponieważ w stadion Gdańsku jest jeszcze niegotowy. W jakimś dziwnym deja vu mam wrażenie, że oglądam nie wiadomości, ale nowy film Barei. Zwłaszcza, że choćbyś oczy przecierał, nie widać, by kogoś coś dziwiło. Nawet to, że konkretnie w Warszawie ów gdański mecz odbędzie się na stadionie Legii, bo Stadion Narodowy też przeżywa obiektywne trudności; zapewne, podobnie jak w wypadku tego z wybrzeża, spowodowane niespodziewaną zimą na początku roku, która zaskoczyła budowniczych i teraz widać skutki. Stadion Legii zaś to ten sam, który właśnie został zamknięty z powodu, że zamieszki w Bydgoszczy pokazały, iż jest niebezpieczny, chociaż wcześniej był najbezpieczniejszy w Polsce. I teraz znowu jest. Tym sposobem właściciel stadionu Legii zarobi trochę kasy, która niech mu wynagrodzi straty poniesione wskutek niedawnego zamknięcia na fali potrzeb wojny z „pseudokibolami”. Jakoś kojarzy mi się historia z OFE, które też, żeby sobie nie krzywdowały po zabraniu im pięciu procent naszych pieniędzy dostały na pociechę prawo dalszego pobierania od tego, co im władza w imię niezbędnych oszczędności zabrała, swoich wysokich prowizji. Donald lubi czasem, jak Łukaszenka, okazać stanowczość i ojcowską dłonią wymierzyć szkodnikom klapsa. Ale Donek nie „Baćka”, a Polska nie Białoruś, tylko kraina miłości, więc nasz wódz po takim klapsie szybko klapsniętemu lobby wynagradza, żeby nie było kwasów. To się kiedyś nazywało „basarunek”. „Daj pół złotka albo złoty basarunku dla hołoty”, pouczał Cześnik Papkina, jak ma ułagodzić sprawę z „mularzami”, na grzbietach, których okazał, kto rządzi granicznym murem. Tyle, że Tusk i jego Papkinowie wypłacają basarunki znacznie hojniejsze, ale to jasne, bo Cześnik płacił ze swojego. Czegoś też nie dziwi, że w tej sytuacji telewizja TVN, która oczywiście nie ma z zamkniętym-otwartym stadionem żadnego związku, przestała podszczypywać władzę, na co sobie przez krótki czas pozwalała, i już po staremu od rana do nocy drze łacha z Kaczora. Nikt, więc nie zauważa tam kolejnych sukcesów rządu, nawet takich, jak występ świeżo upieczonego ministra Arłukowicza u Lisa. Oto okazało się, że stanowisko Bartka Wędrowniczka nawróciło. No, może jeszcze nie na fundamentalizm, ale na pewno na człowieka mocno zdystansowanego wobec tzw. mniejszości seksualnych (tak, wiem, że znieważam konstytucyjny organ, więc tylko bardzo proszę panów z ABW − nie o szóstej rano! Naprawdę, przed dwunastą nie ma obawy, żebym gdziekolwiek wychodził). Do wczoraj Arłukowicz był lewicowy jak cholera, a teraz w temacie „związków partnerskich” nagle prezentuje już klasyczny donaldyzm, czyli w zasadzie tak, ale nie, problem niewątpliwie istnieje, ale nie bądźmy pochopni w jego zauważaniu, i ogólnie niech „geje” siedzą cicho i się nie wychylają. Trzeba docenić, że władza potrafi wpoić wartości chrześcijańskie skuteczniej niż „Fronda”. Ostatni tak spektakularny wypadek to była Barbara Labuda, która nazajutrz po zatrudnieniu u prezydenta Kwaśniewskiego odkryła, że konkordat jest w zasadzie OK i nie zagraża polskiej demokracji. Może naszym misjonarzom trudzącym się w innych dzikich krajach zamiast pastylek do odkażania wody i agregatów prądotwórczych lepszą pomocą byłoby wysyłać paczki podpisanych przez premiera nominacji? Bartek Wędrowniczek to oczywiście pikuś w porównaniu ze sprawą pouciszanych śledztw, o których mówił „Uważam Rze” Mariusz Kamiński. I tu ponad gwar chórku gorliwie zagłuszających, wyśmiewających i bagatelizujących przypleczników władzy wybiła się potężna jak grom odpowiedź władzy: Mirosław Sekuła do NIK! Człowiek, który całej Polsce pokazał się jako pogromca afery hazardowej, który z kamienną twarzą ukręcił hydrze oskarżeń łeb i bez cienia zażenowania poucinał jeden po drugim niebezpieczne dla władzy wątki, uciszył ciekawskich śledczych, uniemożliwił wyartykułowanie zawisłych nad sprawą pytań, a świadków zwolnił z odpowiadania na nie, i to wszystko w świetle reflektorów i w ślepiach kamer, bez żadnego obcyndalania się i żadnej słabości − czyż może być lepszy kandydat do kontrolowania rządów PO? W jakimś dziwnym deja vu mam wrażenie, że znowu oglądam tę sławną dobranockę z dzieciństwa, i że jak niegdyś znany aktor pan premier wychyla się z okienka i z brutalną szczerością mówi nam, dzieciom, żebyśmy pocałowali misia w de. RAZ

POLSKA NA PODSŁUCHU Gdybyśmy serio potraktowali oświadczenie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, że jej „podstawowym zadaniem jest wiedzieć - możliwie wcześnie i możliwie dużo - aby skutecznie neutralizować zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa”, powinniśmy już dziś żyć w najbezpieczniejszym państwie Europy i nie odczuwać jakichkolwiek zagrożeń. Z opublikowanego niedawno raportu Komisji Europejskiej wynika, bowiem, że Polacy są najbardziej podsłuchiwanym i inwigilowanym narodem w Unii, a w ilości stosowanych podsłuchów zajmujemy zaszczytne, pierwsze miejsce wśród wszystkich państw wspólnoty. Raport KE podaje, że w 2010 roku policja i służby specjalne sięgnęły po 1,3 mln naszych billingów telefonicznych i odbyło się to bez żadnej kontroli sądowej czy prokuratorskiej, a także bez wiedzy osób, których to dotyczyło. Organy ścigania w Czechach, we Francji czy w Wielkiej Brytanii zaglądały do takich danych trzy, a w Niemczech 35 razy rzadziej, niż dzieje się to w Polsce. Polacy – przestrzega raport - żyją pod stałym i czujnym okiem policji i służb specjalnych. Już z danych ujawnionych w ub. r. przez Fundację Panoptykon można było się dowiedzieć, że służby III RP ponad milion razy sięgały po billingi naszych rozmów telefonicznych i gromadziły wiedzę na temat aktywności Polaków w internecie. Ponieważ dane te dotyczyły tylko działań w ramach kontroli sądowej, trzeba uznać, że co najmniej drugie tyle podsłuchów zostało założone bez wiedzy sądu. Trudno o bardziej twardy dowód, że rząd PO-PSL, stosując na ogromną skalę inwigilację własnych obywateli zmierza wprost do miana państwa policyjnego. Jest to wniosek uprawniony, ponieważ ilość danych gromadzonych przez służby nie ma żadnego związku z poprawą stanu bezpieczeństwa Polaków bądź z bezpieczeństwem państwa i - jak się okazuje - służy przede wszystkim zabezpieczeniu interesów obecnej władzy Przyczyna tego stanu tkwi m.in. w obowiązujących przepisach, skonstruowanych tak, by zapewniały rządzącym kontynuację praktyk PRL-u. W państwie policyjnym, nikt, bowiem nie kontrolował zasadności stosowania inwigilacji, a zebrana w sposób tajny wiedza służyła do nadzoru nad społeczeństwem i wymuszania posłuszeństwa wobec władzy oraz była wykorzystywana przeciwko przeciwnikom politycznym. W państwie prawa środki techniki operacyjnej pozostają pod ścisłą kontrolą, a informacje uzyskane z podsłuchów służą przede wszystkim potrzebom procesowym. Jeżeli nie mają znaczenia dowodowego, są komisyjnie niszczone, a w niektórych krajach osoby podsłuchiwane są powiadamiane o takich sytuacjach. Obowiązująca w PRL-u zasada rozdzielenia czynności operacyjnych od procesowych, umożliwiała gromadzenie teczek na każdego, bez żadnej weryfikacji sądowej. Ten podział zachowano po 1989 r. i do dzisiaj policja bądź ABW może zbierać informacje operacyjne o obywatelach bez planu wykorzystania ich w sądzie, a nawet bez potrzeby wskazywania przyczyn gromadzenia danych. Kontrola sądowa nad tym procederem jest fikcyjna, choć formalnie zgodę na zastosowanie podsłuchu musi wydać sąd. Decyzję podejmuje jednak jeden sędzia, opierając się wyłącznie na materiałach przekazanych przez służby. Jednak i wówczas mogą one korzystać z furtki w przepisach, pozwalającej w sprawach nagłych (w zależności od uznania służb) na stosowanie przez kilka dni podsłuchu bez zgody sądu. Jeszcze gorzej wygląda sprawa z kontrolą billingów telefonicznych, z których wiedza, (kto, z kim i kiedy rozmawiał) bywa najczęściej gromadzona. Zasad uzyskania bilingów nie normują, bowiem żadne przepisy. Wystarczy indywidualne uzgodnienie z operatorem. Służby III RP mogą, zatem podsłuchać każdego – za zgodą prokuratora i sądu lub bez ich zgody. Celowość stosowania środków zależy wyłącznie od uznaniowości szefów służb oraz od bieżących potrzeb władzy. Jakiekolwiek próby ograniczenia tego procederu, są odrzucane przez rządzących, a uchwalane w czasie rządów PO-PSL ustawy przyczyniły się do zwiększenia (i tak już niebotycznych) uprawnień w tym zakresie. Za sprawą Rzecznika Praw Obywatelskich i kilku odważnych dziennikarzy stosowanie podsłuchów przez obecną ekipę staje się tematem poruszanym, co kilka miesięcy i za każdym razem stwarza okazję do kolejnego, propagandowego wystąpienia Donalda Tuska. Gdy w październiku 2009 roku ujawniono, że ABW podsłuchiwała rozmowy Cezarego Gmyza i Bogdana Rymanowskiego, prowadzone z telefonu Wojciecha Sumlińskiego, Donald Tusk natychmiast zapowiedział przeprowadzenie kontroli i złożył deklarację zmiany przepisów dotyczących zakładania podsłuchów. Jako urzędnik odpowiedzialny osobiście za wszystkie służby specjalne, wykazał się przy tym kompletną ignorancją przyznając, że nie ma żadnej wiedzy na temat liczby stosowanych podsłuchów, ponieważ się tym nie interesował. Wkrótce mogliśmy się dowiedzieć, jak premier rządu traktuje własne deklaracje i ile znaczy słowo polityka PO. O zmianę przepisów dotyczących podsłuchów zwracał się wówczas do premiera Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski, alarmując, iż „stosowania tzw. podsłuchów pozaprocesowych nie gwarantują konstytucyjnego prawa obywateli do prywatności, wolności i ochrony tajemnicy komunikowania się”. Kilka miesięcy później, pięcioosobowy skład Trybunału Konstytucyjnego wydał postanowienie sygnalizacyjne w sprawie przepisów regulujących stosowanie podsłuchów przez ABW. Trybunał sugerował Sejmowi podjęcie prac nad doprecyzowaniem zapisu ustawy, który stanowi, iż do zadań ABW należy rozpoznawanie, wykrywanie i zapobieganie przestępstwom "godzącym w podstawy ekonomiczne państwa". Zdaniem TK zapis ten "narusza standardy demokratycznego państwa prawnego, wynikające z konstytucji i orzecznictwa TK”, bowiem przy wystąpieniu ABW do sądu o zarządzenie kontroli operacyjnej, czyli np. podsłuchu telefonicznego lub tajnego podglądu, nie wymaga sprecyzowania rodzaju przestępstwa, a tym samym "uniemożliwia identyfikację typów przestępstw określonych przez ustawę karną". Również nowa RPO Irena Lipowicz, przekazała Tuskowi na początku stycznia br. analizę prawną, z której wynikało, że przepisy o pobieraniu danych telekomunikacyjnych są sprzeczne z konstytucją. Postulowała, zatem wprowadzenie wielu ograniczeń i zmianę prawa. W marcu br. mogliśmy się dowiedzieć, że Jacek Cichocki, sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych przy premierze, odrzucił większość tych postulatów, a stan prawny w kwestii podsłuchów nie ulegnie poprawie. Przeciwnie – obecna władza planuje poszerzenie zakresu inwigilacji obywateli, najwyraźniej dążąc do osiągnięcia standardów białoruskich i rosyjskich. Projekt ustawy wprowadzającej zmiany w kompetencjach dziewięciu służb specjalnych przewiduje np. dodatkowe przywileje dla wywiadu skarbowego, będącego de facto „przybudówką” ABW i zakłada wyłączenie tej służby spod nadzoru parlamentarnego. W przypadku służb skarbowych dopisany został do ustawy o kontroli skarbowej nowy punkt - art. 36, który dopuszcza wykorzystanie informacji z podsłuchów telefonicznych w „innych postępowaniach kontrolnych". W praktyce oznacza to, że jeśli podsłuchiwana osoba ujawni w trakcie rozmowy telefonicznej podejrzane interesy osoby trzeciej, wywiad skarbowy będzie mógł tę informację wykorzystać i na jej podstawie wszcząć postępowanie wobec tej osoby oraz zastosować wobec niej środki kontroli operacyjnej, w tym podsłuch. Takiego prawa nie posiada dziś żadna inna służba. Do najnowszych projektów służących zwiększeniu możliwości inwigilacji obywateli należy też zaliczyć projekt ustawy o zapewnieniu bezpieczeństwa w związku z organizacją Turnieju Euro 2012, w którym znalazł się zapis pozwalający Policji na „pobieranie, uzyskiwanie, gromadzenie, przetwarzanie, sprawdzanie i wykorzystywanie informacji w tym danych osobowych o osobach mogących stwarzać lub stwarzających zagrożenie dla bezpieczeństwa i porządku publicznego”. Choć ustawa powstała w związku z turniejem Euro i dane zgromadzone przez służby winny zostać zniszczone po jego zakończeniu, przewiduje się możliwość ich dalszego wykorzystania, „jeśli okażą się przydatne dla Policji”. Tworzy się, zatem kolejny przepis, na podstawie, którego służby Donalda Tuska będą mogły bez żadnych ograniczeń gromadzić wiedzę o obywatelach.

Raport Komisji Europejskiej wyraźnie wskazuje, że obecny rząd stosuje podsłuchy na skalę niespotykaną w innych krajach UE. Tymczasem, gdybyśmy chcieli oceniać to zjawisko po ilości przypadków ujawnionych przez rządowe media, niewielu Polaków miałoby świadomość rozmiaru zagrożeń. Przed opinią publiczną przemilczano nawet działania inwigilacyjne stosowane przez ABW wobec prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki, – choć w każdej demokracji ta sprawa byłaby niewyobrażalną aferą wywołała polityczne trzęsienie ziemi. Masowy proceder podsłuchów i związana z nim samowola służb, korzystają, zatem z propagandowej osłony medialnej, a ośrodki prasowe i telewizyjne są częścią systemu dezinformującego społeczeństwo. Z tego, co zostało już ujawnione, jasno wynika, że obecna władza stosuje podsłuch przede wszystkim w obronie własnych interesów, a sięgając bez kontroli sądowej po nasze bilingi narusza prawo do swobody komunikowania oraz tajemnic zawodowych – adwokackich czy dziennikarskich. Taka teza znalazła się m.in. w raporcie Naczelnej Rady Adwokackiej zatytułowanym "Retencja danych: troska o bezpieczeństwo czy inwigilacja obywateli" zaprezentowanym przed kilkoma dniami. Znajduje ona potwierdzenie w ujawnionych przypadkach podsłuchiwania dziennikarzy, krytycznie opisujących działania władzy, gdzie informacje zdobyte metodami operacyjnymi, w tym podsłuchy rozmów z adwokatami, zostały następnie wykorzystane w prywatnym procesie wiceszefa ABW. Zdaniem wielu prawników, najbardziej bulwersujące było w tej sprawie naruszenie przez prokuraturę tajemnicy dziennikarskiej, bowiem podsłuchy były gromadzone również w celu ustalenia informatorów dziennikarzy. Każda wiedza uzyskana tą drogą, w tym dotycząca życia prywatnego dziennikarzy, ich wzajemnych relacji czy spraw rodzinnych ma istotne znaczenie, może, bowiem zostać wykorzystana do zastraszenia, szantażu lub wywarcia presji. Tego rodzaju „rozpoznanie środowiska prowadzącego wrogą działalność” było cechą policji politycznej PRL, dlatego należy mówić o oczywistej analogii i swoistej kontynuacji przez służbę Krzysztofa Bondaryka tej bezpieczniackiej „tradycji”. Nie ma wątpliwości, że raport KE, wystąpienie NRA czy inne apele w kwestii stosowania podsłuchów, nie będą miały wpływu na praktyki obecnego rządu i jego służb. Nie będą, ponieważ inwigilacja społeczeństwa, w tym przeciwników politycznych stanowi kumulatywną cechę każdej antydemokratycznej władzy, usiłującej zachować swoje wpływy metodami policji politycznej. Rezygnacja z tych metod – szczególnie w okresie przedwyborczym, mogłaby pozbawić rządzących instrumentów, bez których ta władza zostałaby skazana na upadek. Ponieważ obserwujemy nieskrywaną i gwałtownie postępującą recydywę państwa policyjnego, również stosowanie podsłuchów i elektronicznej inwigilacji stanie się jeszcze bardziej powszechne i wyjęte spod kontroli. Tuż pod dojściu do władzy PO-PSL, gdy rozkręcano spiralę antypisowskiej histerii, najgorętszy zwolennik obecnego rządu Lech Wałęsa grzmiał: „Przede wszystkim trzeba PiS dokładnie rozliczyć za ostatnie dwa lata. Nikt przecież wtedy nie myślał, że [...] do władzy dojdą ludzie, którzy będą wykorzystywać podsłuchy i służby do celów politycznych, i którzy, mając większość w Sejmie, zaczną rozwiązywać wszystko, co zechcą. Dlatego teraz trzeba wypunktować wszystkie te błędy, pokazać wyraźnie ludziom, do czego PiS doprowadziło swoimi rządami, i nie dopuścić, by coś takiego się powtórzyło.” Takiej oceny grupy rządzącej nie powtórzy dziś żaden z tchórzliwych „autorytetów” III RP. Trzeba, więc, żebyśmy sami rozliczyli ich za życie na podsłuchu. Aleksander Ścios

Z punktu widzenia strażaka smoleńskiego Jak pamiętamy, jednym z najniezwyklejszych zjawisk związanych z „wypadkiem na Siewiernym” był zgłaszany przez wielu świadków (nie tylko polskich) brak ciał ofiar. Tych ciał miał zrazu nie widzieć S. Wiśniewski, J. Bahr, R. Sęp (operator towarzyszący P. Kraśce (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/oko-zaby-4.html

biegnący z kamerą i robiący kadry od strony remizy strażackiej http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/tvp-info-10iv-od-940.html

leżącej od zony Koli w odległości rzutu beretką Plusnina

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/straz-pozarna-przy-siewiernym.html

itd., ale też I. Fomin czy dieduszka Alosza, a nawet W. Safonienko (wskazany śledczym dziennikarzom rządowej telewizji TVN24 jako autor filmiku Koli). Fakt niewidzenia ciał stwierdza nawet „Wprost” w swym „monograficznym” n-rze (45/2010, s. 19) całkowicie poświęconym „Smoleńskowi” (i przy okazji starającym się obalać „hipotezy zamachowe”): „Wielu świadków zdarzenia, którzy już po tragedii byli na miejscu katastrofy, a później nie brali udziału w akcji wydobywania zwłok, zeznawało, że nie widziało ciał zabitych” (podkr. F.Y.M.). Możemy chyba ze stuprocentową pewnością, zatem przyjąć, iż gdyby w Moskwie 10 Kwietnia ogłoszono, że doszło do wypadku lotniczego ze śmiertelnym skutkiem dla blisko stu osób z polskiej delegacji prezydenckiej, lecz, wicie-rozumicie, ciał ofiar na miejscu zdarzenia nie można odnaleźć, to nawet w takich elektronowych mózgach jak te pracujące przy Czerskiej, w redakcji komunistycznej „Polityki”, w odnowionym neokomunistycznym „Wprost” czy też w wielu innych mainstreamowych mediach jednak by się zapaliła jakaś czerwona lampka, że coś zaszło nie tak z tym wypadkiem. Dlatego też ciała musiały się odnaleźć i się znalazły, dzięki wspomnianej wyżej w tekście we „Wprost”,„akcji wydobywania zwłok”. Znalazły się one jednak w większej ilości (kilka i „przynajmniej jeden fotel”, miał widzieć M. Wierzchowski zaraz po przybyciu do zony Koli po panach „w białych kitlach”

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/02/syrena-ruska.html

jak można sądzić – dopiero po przybyciu J. Sasina z borowcami. Były prezydencki minister, przypomnę, doliczył się na pobojowisku od kilku do kilkunastu ciał, zaś, co do reszty, to sądził, iż znajduje się gdzieś w szczątkach samolotu. I faktycznie. Tak jak ciało Prezydenta odnaleźli ruscy funkcjonariusze (i zawołali polskich borowców oraz urzędników), tak i wiele innych ciał odnaleźli niezastąpieni ruscy strażacy. Niezwykle obrazową i barwną relację jednego z nich przytacza właśnie „Wprost” i pozwolę sobie ją w całości zacytować, gdyż „wyjaśnia” ona, tak na prosty ruski rozum, jak to się stało, że zrazu na Siewiernym „nie było ciał” (s. 19): „W środku wraku było miejsce „kula”, w której były ludzkie ciała. Te ciała były przemieszane. Samolot jest „rurą”, a jak samolot odwróci się do góry nogami, LUDZIE ODCZEPIAJĄ SIĘ Z SIEDZENIAMI OD PODŁOŻA SAMOLOTU (podkr. F.Y.M.). Pasy od siedzeń przecinają ludzkie ciała, a te ciała po uderzeniu samolotu przyciągane siłą grawitacji udają się w jedno miejsce.” Mamy, więc w tej makabrycznej opowieści od razu w pigułce całą historię „wypadku”, brakuje tylko wzmiance, o pancernej brzozie i naciskach na załogę. Jak się możemy domyśleć, tę wiedzę strażak uzyskał, przybywszy „gasić ogniska pożaru” po „wypadku”. Albo, nawiązując do powyższego frazeologii tłumaczenia, udał się na miejsce „katastrofy”. Trzymając się tej strażackiej wersji wydarzeń, mamy i tak pewien problem, ponieważ – co zresztą już sygnalizowałem w poście dot. wybranych zagadnień maskirowki

http://freeyourmind.salon24.pl/307129,maskirowka-wybrane-zagadnienia

o ile nawet „kulę ciał” można by potraktować, jako „nie niemożliwą”, rzecz jasna przy założeniu, że samolot nie tylko „obrócił się na plecy”, lecz i wbił noskiem w glebę, (co spowodowałoby „usypanie się ciał” do rogu „w kulę”), o tyle z fotelami nie byłaby wcale taka prosta sprawa. Nawet (czyniąc ponowne założenie) gdyby, jak sugeruje dzielny ruski strażak, te fotele się „odczepiły od podłoża”, choć zwykle są wyjątkowo solidnie przymocowane (no, ale załóżmy, iż w „prezydenckim tupolewie” akurat NIE były), to przecież najczęściej i to już od wielu lat, siedzenia w pasażerskich samolotach są montowane „trójkami” (tak jak na zdjęciach poniżej). I bywa, że diabli wezmą kadłub, a fotele się trzymają podłoża całkiem nieźle (jak na tym zdjęciu). Ale załóżmy (po raz kolejny), iż tym razem było inaczej, czyli właśnie się „odczepiły”, tak, więc we wraku ta „kula ciał” powinna być z takimi „trójkami” siedzeń. Tymczasem w trakcie „akcji wydobywczej” nie widać było wyciągania z wraku takich „trójek”. Trzeba by spytać tego samego lub innego strażaka, gdzie w takim razie podziała się 10 Kwietnia „kula foteli”, no, bo to też chyba tylko kwestia pogrzebania w czyjejś pamięci albo w materiale zdjęciowym. FYM

Zakazane tematy Są spory, których politycy boją się jak diabeł święconej wody, nawet, jeśli dysponują większością pozwalającą im rozstrzygnąć każde głosowanie po swojej myśli. Ale zamiast je rozstrzygać i mieć na jakiś czas z głowy robią wszystko – a często dużo więcej niż powinni, – aby dyskusję zdusić w zarodku, żeby się przypadkiem nie musieć zdeklarować. Tak jest z większością tematów kontrowersyjnych, ostatnio na przykład ze związkami partnerskimi, o których chce rozmawiać wyłącznie nie mający cienia szansy na sukces projektodawca, bo wszyscy inni boją się samej dyskusji, bo temat jest kontrowersyjny. Jasne, najfajniej byłoby rozmawiać tylko na tematy, w których panuje powszechna zgoda, ale w polityce nie da się w nieskończoność uciekać przed decyzjami w sprawach trudnych. I jakoś nie przekonuje mnie, że kampania wyborcza to zły moment, bo to czas, kiedy politycy chcą rozmawiać o wszystkim, tylko nie o tym, co trudne. Będą, więc niezliczone ustawki z tabloidami, zwierzenia o tym gdzie jeden z drugim poznał żonę, ale broń Boże nic kontrowersyjnego! Żadnych tematów, przy których trzeba mieć jakieś zdanie, zająć jasne stanowisko. Bardzo mnie taka postawa irytuje, bo jaki moment jest lepszy, żeby się pokłócić o tematy, w których się najbardziej różnimy, niż kampania wyborcza? Chętnie bym posłuchała pozbawionej zacietrzewienia dyskusji o bardziej sformalizowanych konkubinatach, czyli owych nieszczęsnych związkach partnerskich, ale specjalnie na to nie liczę, bo pewnie jestem jedną z niewielu osób, które projekt w ogóle przeczytały. A naprawdę jest, o czym rozmawiać, bo choć nie mam problemu z samą koncepcją formalizowania konkubinatów, to ten projekt wydaje mi się mocno niedorobiony. Przykłady? Projekt dyskryminuje osoby chore psychicznie i upośledzone, odmawiając im prawa zawarcia związku partnerskiego. Tymczasem regulujący kwestie małżeństw kodeks rodzinny i opiekuńczy umożliwia takim osobom, – jeśli nie są całkowicie ubezwłasnowolnione – małżeństwo za zgodą sądu o ile „stan zdrowia lub umysłu nie zagraża małżeństwu ani zdrowiu przyszłego potomstwa”. Niezrozumiałe jest, zatem dużo ostrzejsze niż małżeństw traktowanie związków partnerskich, zwłaszcza, jeśli – jak w przypadku związków homoseksualnych, a takie będą niektóre związki partnerskie – szanse pojawienia się biologicznego wspólnego potomstwa są zerowe. Projekt nie reguluje kwestii dzieci poczętych w związkach partnerskich, choć przecież dotyczy zarówno par homo, jak i heteroseksualnych. W krajach, które wprowadziły rejestrowane związki partnerskie, znakomita ich większość to związki heteroseksualne (wg. Wikipedii 90% umów partnerskich zawartych we Francji w 2006 roku dotyczyło par heteroseksualnych), nie powinno się, więc wprowadzać do prawa nowego bytu - związku partnerskiego - bez precyzyjnego uregulowania tak fundamentalnej kwestii jak ewentualne potomstwo, choćby tryb ustalania i zaprzeczania ojcostwa, w prawie rodzinnym przecież zasadniczo odmienny dla małżeństw, i związków nieformalnych. To sprawa dużo bardziej warta uregulowania niż wspólne rozliczanie podatków, tymczasem projektodawcy w ogóle jej nie dotknęli. Trudno traktować poważnie projekt nierozstrzygający czegoś tak zasadniczego jak wspólne dzieci. Projekt przewiduje dyskusyjny tryb jednostronnego wypowiedzenia związku partnerskiego, który z uwagi na nieprzemyślaną procedurę w praktyce rodziłby mnóstwo komplikacji. Według projektu, aby związek partnerski jednostronnie rozwiązać, zrywający partner musi złożyć w urzędzie stanu cywilnego „oświadczenie jednej ze stron umowy związku partnerskiego o wypowiedzeniu umowy związku partnerskiego wraz z oświadczeniem o upływie sześciu miesięcy od wypowiedzenie”, a ponieważ nie narzuca formy notarialnej i nie wymaga potwierdzenia przez drugiego partnera, że przyjął do wiadomości i że faktycznie miało to miejsce pół roku wcześniej, zapis ten otwiera możliwość „zaocznego” de facto wypowiadania umowy partnerstwa przez jednego z partnerów, nawet bez poinformowania o tym drugiego, bo urzędnik stanu cywilnego nie ma obowiązku żądać potwierdzenia, że porzucany partner się z wypowiedzeniem w ogóle zapoznał. To tylko kilka uwag do projektu, mam ich więcej, ale miejsca mało, a sens rozważania żaden, bo przecież jedni projekt i tak w ciemno przyjmą, drudzy go z góry odrzucą, wnikać w zapisy nikt nie będzie. Gdyby przeciwnicy tego projektu się go tak nie wystraszyli tylko podjęli dyskusję, mogliby go odrzucić, a na pewno odesłać do niekończących się prac, ze względów czysto merytorycznych, bo jest to projekt dyskusyjny nie tylko ze względów ideologicznych, ale z uwagi na same jego zapisy. Politycy jednak jak zwykle wolą uciec od normalnej dyskusji, odsyłając projekt do sejmowej zamrażarki na wieki. A raczej do następnej kampanii wyborczej. Bo to właśnie tchórzostwo polityków i wieczne odkładanie dyskusji powoduje, że ona ciągle wraca. Może, więc sensowniej będzie raz a dobrze temat przegadać i mieć na chwilę z nim spokój? Sądząc po wypowiedziach przedstawicieli poszczególnych partii politycznych projekt SLD nie ma żadnych szans. Ale w głosowaniu trzeba byłoby się za czymś jednoznacznie opowiedzieć, a dla starającego się o głosy polityka nie ma przecież nic gorszego. Ale czego ja oczekuję od polityków PO i PiS, skoro nawet Arłukowicz – do wczoraj jeszcze lewicowiec – dzisiaj boi się podjąć temat. kataryna

"Obama ma ważny przekaz dla Polski. Tusk go zrozumie?" Obama powiedział w Londynie, że nawet w czasie kryzysu trzeba realizować swoje marzenia. A nam pozostaje tylko bezsilna irytacja. Nie będzie nawet można użyć słowa "matoł" pisząc o premierze, bo Internet będzie cenzurowany. Prof. Jadwiga Staniszkis Z konferencji prasowej prezydenta Obamy w Londynie zapamiętałam przede wszystkim jego, kilkakrotnie powtarzane twierdzenie, iż każda gospodarka jest inna, a ta sama wysokość deficytu może mieć różne przyczyny i odmienną strukturę. I dlatego mechaniczne ujednolicanie strategii antykryzysowych jest błędem. A o sukcesie zadecydują przede wszystkim inwestycje: w infrastrukturę, edukację, technologie. Czy Obama powtórzy to w Polsce? Czy Tusk zrozumie? - zastanawia się prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski. Nie będę powtarzała swoich własnych, gorzkich uwag o krótkowzrocznych, anty-rozwojowych skutkach rządów ekipy Tuska: stagnacyjnej równowadze na niskim poziomie, zadłużaniu przyszłych pokoleń i unieruchomieniu zetatyzowanych oszczędności z OFE. O nagradzaniu politycznych lizusów, a nie ciężkiej pracy. Widać to choćby w przyklepanej przez rząd strategii zagospodarowania przestrzennego, odrzucającej ideę „zrównoważonego rozwoju” i stawiającej wyłącznie na rozwój tzw. metropolii. Jeden tylko przykład – z, wielu - jakie to nieracjonalne i niesprawiedliwe: Nowy Sącz. W nowej strategii spadł do kategorii „C” (obszary wiejskie) z prawie zerowymi nakładami inwestycyjnymi. Mimo, że mógłby stanowić modelowy przykład gospodarki opartej na wiedzy (oczywiście w naszych realiach). Budujące się, unikalne w skali kraju miasteczko multimedialne, z przyszłym, edukacyjnym i produkcyjnym, wykorzystaniem najnowszych technik komputerowych. 1 miejsce, wśród 74 miast, co, do jakości zarządzania publicznego: to m.in. efekt ścisłych związków lokalnej administracji z Wyższą Szkołą Biznesu ze studiami zaocznymi i licznymi szkoleniami pt. „profesjonalny urzędnik”. 1 miejsce, co do stosowania odtwarzalnej energii. 8 w rankingu miast przyjaznego dla biznesu. Z wzajemnością: to lokalni przedsiębiorcy ufundowali m.in. Katedrę Biznesu Rodzinnego w WSB. Po zredukowaniu działalności dużych, państwowych firm z czasów komunizmu (naprawa wagonów, grafit) powstało od zera szereg średnich prywatnych firm – dziś eksportujących, nawet do Chin (Fakro). Ten sukces okupiono ciężką pracą: Juwenalia były w Sączu klapą, bo młodzież nie umie się bawić - albo się uczą, albo pracują w gospodarstwie czy zakładzie ojca, albo zarabiają gdzieś na dalszą naukę. Mimo wyborczych obietnic PO nie ma przecież bonu oświatowego. Ten wysiłek nie został nagrodzony. Odwrotnie – dalsze cięcia w infrastrukturze drogowej i kolejowej spowodują regres. Kilka lat temu kursował pociąg z Warszawy przez Nowy Sącz do Budapesztu. I codzienny express. Dziś jest – tylko w weekendy – nocny (o 1.00 z Warszawy) TLK do Krynicy. Trudno marzyc o turystyce. Na przejściu granicznym ze Słowacją nie odbudowano mostu dla ciężkich TIR-ów, a to oznacza problemy z eksportem lokalnych firm. Mówi się o konieczności ekonomicznej integracji Europy Środkowej: wspólne firmy, inwestycje, instytucje finansowe, specjalizacje badawcze i produkcyjne. Ale najpierw – infrastruktura wiążąca cały region komunikacyjnie. Bo formowanie kapitału w Polsce to w dużym stopniu ponad graniczne usługi i wymiana. Ale u nas rząd idzie w odwrotnym kierunku – inwestycje tam gdzie jest prestiż, urzędy i – polityczne poparcie. A takim Nowym Sączem rządzi prezydent, który startował w wyborach z poparciem PiS-u. Zamiast pomysłów z wyobraźnią (np. uregulować Odrę, umiędzynarodowić port w Szczecinie – razem z Czechami) – będziemy może zużywać ograniczony kapitał, aby zrealizować marzenie Bismarcka: autostrada Berlin – Królewiec. Żeby tirom rosyjskim i niemieckim wygodnie się jeździło. Zamiast dalekosiężnej wizji rozwoju Polski mamy małe kombinacje. Podobno Tusk, Kwaśniewski, (i - jak plotkują - Michnik) naradzają się jak wyeliminować Napieralskiego (osłabiając przez transfery SLD), aby premierem w ew. koalicyjnym rządzie z PO został właśnie Kwaśniewski. A Tusk awansował gdzieś zagranicą. Obama powiedział w Londynie, że nawet w czasie kryzysu trzeba realizować swoje marzenia. A nam pozostaje tylko bezsilna irytacja. Nie będzie nawet można użyć słowa "matoł" pisząc o premierze, bo Internet będzie cenzurowany.

Prof. Jadwiga Staniszkis

Rytualne protesty przed rytualną wizytą Jak to dobrze, że Solidarność zaplanowała swoje masowe demonstracje właśnie na 25 maja - bo już dwa dni później byłyby one prawdopodobnie niemożliwe ze względu na spodziewaną wizytę amerykańskiego prezydenta Baracka Husejna Obamy. Wizycie tej towarzyszą nadzwyczajne środki bezpieczeństwa; Dostojnego Gościa mają pilnować tysiące policjantów i agentów, a niezależnie od tego całe połacie Warszawy mają być wyłączone z ruchu. Co tu dużo mówić - z demokracją nie ma żartów i jestem pewien, że nawet Czyngis-Chana tak nie pilnowano, jak obecnie - naszych Umiłowanych Przywódców, z których każdy jest niezastąpiony. Jedynie siły natury po staremu nic sobie nie robią z tych wszystkich prezydentów i jeśli wulkan, jaki znowu zasnuwa dymem i popiołami niebo nad Europą, nie okaże się bardziej wyrozumiały, to cały pogrzeb, to znaczy, pardon - chciałem powiedzieć: cała ta radosna wizyta może nie dojść do skutku. Zatem całe szczęście, że Solidarność swoją demonstrację w sprawie podwyższenia płacy minimalnej zaplanowała na 25 maja, a nie później, ponieważ w piątek demonstrowanie nawet w najsłuszniejszej sprawie zostałoby zakazane ze względu na poczucie bezpieczeństwa Drogiego Gościa. Wprawdzie demonstracja Solidarności żadnego niebezpieczeństwa dla nikogo nie stwarza, bo dzisiaj związki zawodowe stanowią integralną część politycznego establishmentu - ale, jak to mówią, strzeżonego Pan Bóg strzeże. Chodzi o to, że - w odróżnieniu od innych integralnych części politycznego establishmentu, które swoje sprawy załatwiają raczej dyskretnymi metodami gabinetowymi - związki zawodowe posługują się w swojej działalności między innymi ulicznymi demonstracjami. Wprawdzie wszyscy wiedzą, że są to zachowania rytualne, rodzaj zwyczajowej teatralizacji życia publicznego - ale tak samo, jak związki zawodowe odgrywają gniew ludu, tak samo przedstawiciele rządu udają, że się tego gniewu boją, słowem - udają, że to wszystko naprawdę. Tymczasem naprawdę to zbliżają się wybory, w związku, z którymi każdy, kto ma ambicje polityczne, próbuje przypomnieć o swoim istnieniu. Samo przypomnienie, ma się rozumieć, nie wystarcza, więc przypominając się, trzeba stworzyć wrażenie, że chodzi tu o jakieś niezwykle ważne sprawy publiczne. Stąd też w okresie poprzedzającym wybory pojawia się tyle zbawiennych pomysłów na zreformowanie państwa z jednej - i na protesty przeciwko patologiom z drugiej strony. Tymczasem te patologie, przeciwko którym ulicami miast przeciągają związkowe demonstracje, to tylko skutki wprowadzenia w życie wcześniejszych zbawiennych pomysłów! Każda reforma, bowiem ma zarówno cele prawdziwe, jak i cele deklarowane. Cele prawdziwe rozpoznajemy po tym, że muszą się pojawić i to z reguły natychmiast, natomiast cele deklarowane - albo się pojawią, albo nie - więc przeważnie się nie pojawiają. Znakomitym przykładem są cztery wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Jerzego Buzka. Każda z nich miała przychylać obywatelom nieba, ale po dziesięciu latach od ich wprowadzenia, niebo jest, co najmniej tak samo daleko, a nawet jakby dalej - za to na skutek rozrostu biurokracji, jaki nastąpił w następstwie tych reform, wzrosły gwałtownie koszty funkcjonowania państwa, co przełożyło się na zwiększenie podatków oraz tempa przyrostu długu publicznego, który dzisiaj powiększa się już z szybkością dochodzącą do 6 tysięcy złotych na sekundę! Najwyraźniej rozrost biurokracji był rzeczywistym celem tych wiekopomnych reform, podczas gdy przychylenie nieba - celem deklarowanym. Warto, zatem przypomnieć, że rząd charyzmatycznego premiera Jerzego Buzka tworzyła koalicja Unii Wolności i - Akcji Wyborczej Solidarność, utworzonej przez ten sam związek zawodowy, który dzisiaj protestuje przeciwko skutkom tamtych reform. Przypomina to postępowanie amerykańskiego pastora Harolda Campinga, który zapowiedział koniec świata na 21 maja. Kiedy koniec świata tego dnia nie nastąpił, pastor ogłosił, że pomylił się w obliczeniach i koniec świata nastąpi dopiero 21 października. Ciekawe, co nam powie 22 października? SM

Protesty - i protesty... Po Tunisie i Kairze przyszła kolej na Madryt. Plac przed Puerta del Sol był przez pięć dni przed wyborami – i będzie przez tydzień po wyborach – zapchany demonstrantami domagającymi się odsunięcia skorumpowanej klasy politycznej od władzy. Demonstranci w Kairze nie wiedzieli, co robić, – bo ambasada USA, która zmontowała te protesty, połapała się nagle, że jak do władzy dojdą islamiści, to zaszkodzi to Izraelowi. Natomiast demonstranci z Madrytu doskonale wiedzą, czego chcą: likwidacji socjalizmu i wprowadzenia komunizmu i trockizmu.

Telewizje Związku Socjalistycznych Republik Europejskich pokazywały protesty w Egipcie i Kairze, w Jemenie, Libii i Syrii... natomiast o tych w Hiszpanii – ani mru-mru. Podobnie było za PRLu, kiedy człowiek dowiadywał się, że w krajach zachodnich masy robotnicze buntują się przeciwko kapitalistom – a o tym, że jest jakiś protest w PRLu (na ogół też trockistowski – jak Kuronia i Modzelewskiego) nie dowiadywał się w ogóle nikt. To znaczy: wtedy dowiadywał się z „Wolnej Europy” – a teraz dowiaduje się z internetu. Na szczęście Sieć JESZCZE jest wolna, – ale banda złodziei zwana „europejską klasą polityczną” już główkuje, jakby tę wolność ograniczyć. Na razie próbują. W Polsce ABW o 6.00 rano wkroczyła do mieszkania p. Roberta Frycza z Tomaszowa Mazowieckiego, który prowadził stronę AntyKomor.pl. Przestraszony internauta zlikwidował serwer. IM chodzi o zbadanie, jak zareagują ludzie. Jak nie zaprotestują – to będą dalsze naloty, nękania – wreszcie ustawa „w ramach walki z terroryzmem i pedofilią” cenzurująca internet. Socjaliści przerżnęli wybory w Hiszpanii. Ale w Hiszpanii – w odróżnieniu od Polski, gdzie jest Kongres Nowej Prawicy - nie ma partii prawicowej. Więc nic się tam nie zmieni... aż do bankructwa Królestwa, oczywiście. JKM

28 maja 2011 "Tu stał Okrągły Stół przy którym opozycja, Solidarność, zawarła mądre porozumienie z ówczesną władzą, które otworzyło drogę dla polskiej demokracji”- powiedział pan prezydent Bronisław Komorowski w Sali Kolumnowej Pałacu Prezydenckiego, panu prezydentowi Barakowi Husseinowi Obamie, który przy Okrągłym Stole nie był.. Właściwie pałacowi powinna być przywrócona stara nazwa- Pałac Namiestnikowski. Bo obecny prezydent Polski jest tylko namiestnikiem Unii Europejskiej, owszem wybieranym w demokratycznych wyborach, ale tylko namiestnikiem części Unii Europejskiej, jaką jest III Rzeczpospolita. Zresztą przy odpowiedniej propagandzie zastosowanej wobec ”obywateli”, łatwo ich skłonić emocjonalnie do wyboru tego, a nie innego kandydata.. Wystarczy mieć narzędzia chirurgii umysłu, za pomocą, których można osiągnąć wiele, oczywiście w ramach demokracji. Tym bardziej, że ład demokratyczny i ład medialny niezbędny dla funkcjonowania demokracji zaprojektowany został właśnie przy Okrągłym Stole, jako teatrze, w którym rozdzielono role, podzielono się władzą, ściślej Komitet Obrony Robotników podzielił się władzą z rządzącymi, dostał od niej koncesję, a których do dzisiaj pełno w ładzie medialnym wtedy zaprojektowanym. Zresztą przy Okrągłym Stole siedzieli głównie ludzie pana generała Kiszczaka, który wtedy dowodził 200 000 liczbą swoich agentów i różnych służb demokratycznego państwa, no nie tak prawnego jak dzisiaj. Dzisiaj mamy demokratyczne państwo prawne, które jest mniej prawne, niż państwo istniejące w ramach PRL-u. Sam mówi w wywiadach, że widzi ich ciągle na wizji, jak włączy telewizor.. O radiu nic nie mówi, bo rzeczywiście w radiu nic nie widać.. Tylko słychać! Nareszcie przy tej okazji dowiedziałem się prawdy z ust prezydenta Bronisława Komorowskiego... Wtedy, przy Okrągłym Stole, nastał czas demokracji, bo wcześniej go nie było.. A od 1945 roku to, co w Polsce było jak nie demokracja - może monarchia? Bo są tylko dwa ustroje podstawowe istniejące w obecnym świecie” monarchia, gdzie monarcha, żeby został wybrany nie odwołuje się do ludu, nawet w Rzymie , czasu republiki, cesarz wybierany był przez arystokrację, a nie przez lud rzymski – i demokracja, w której wybór władz wynika z odwoływania się do ludu, za wyjątkiem Wałbrzycha, w którym sąd zarządził nowe wybory, bo odbywał się tam handel głosami , jakieś kombinacje i urzędujący prezydent z Platformy Obywatelskiej musi jeszcze poczekać aż wygodnie rozsiądzie się w fotelu prezydenta po powtórzonych wyborach.. Demokracja ma to do siebie, że każdy startujący chcący zostać demokratycznie wybranym, musi zgromadzić demokratyczne głosy poparcia jego programu wyborczego okraszonego hasłami wyborczymi, które tak naprawdę nic nie znaczą, bo jak przychodzi czas demokratycznych żniw powyborczych, członkowie „ bandy czworga” natychmiast zapominają o tym, czym mamili” obywateli” podczas bachanalii wyborczych, a realizują wytyczne Unii Europejskiej, no i swoje własne sprowadzające się na ogół do rozbudowy biurokracji dla swoich, podnoszenia podatków, żeby te fanaberie zrealizować i zadłużania państwa polskiego w interesie obcych sił, które wyciągają z nas miliardy dolarów w postaci odsetek, których obecnie płacimy w okolicach 13,5 miliardach dolarów, w zależności od

wahania kursu.. Jak będziemy mieli euro, jako walutę narodową, bo będziemy ją mieli, bo zapisana jest w Traktacie Lizbońskim, który podpisał jeszcze pan prezydent Lech Kaczyński, nic się wahać nie będzie, oprócz nastrojów - jako to w demokracji nastrojowej, z której wynika władza na tych nastrojach zbudowana - tylko Europejski Bank Centralny zlokalizowany we Frankfurcie nad Menem będzie trzymał łapę na naszych pieniądzach, a jak trzeba będzie - to tak jak pan prezydent Obama już przetestował - dodrukuje niezbędną ich ilość do zaspokojenia potrzeb europejskiej biurokracji.. A nam nic nie będzie do tego. Owszem, bank centralny mamy i dzisiaj nazywa się on Narodowym Bankiem Polskim, który po zlikwidowaniu złotówki trzeba będzie zlikwidować przerabiając go na przykład na muzeum polskiej złotówki, ale zawsze mniej boli, jak nasz dodrukowuje na potrzeby naszej biurokracji, jak ma drukować ten nad Menem we Frankfurcie, dla potrzeb biurokracji europejskiej.. Zawsze więcej dodrukuje ten europejski, bo rozmach większy i zadania większe, no i wszystko większe, przynajmniej większe od zaścianka polskiego przyłączonego do zadupia europejskiego.. Obaj prezydenci w Pałacu Namiestnikowskim wysłuchali Menueta G-dur Jana Ignacego Paderewskiego, w wykonaniu kilkunastoletniej Marii Sydor - wielkiego Polaka, który naprawdę Polskę kochał jak tylko potrafił najgoręcej i zrobił dla niej bardzo wiele, przyczyniając się głównie do jej powstania podczas Konferencji w Wersalu, razem z innymi wielkimi Polakami, jak na przykład Roman Dmowski czy Maurycy Zamoyski. Bracia Hallerowie. Pan prezydent Obama zniknął na 40 minut, udając się do Hotelu Marriott do swojego apartamentu, co nie było ustalone wcześniej, ale prasa nie doniosła czy zniknął sam, czy może z kimś. A jeśli sam, to czy ktoś na niego tam czekał i z kim mógłby rozmawiać.. W końcu każdemu, nawet prezydentowi wielkiego mocarstwa, należy się czas, żeby mógł skorzystać z toalety, tym bardziej, że wynajęcie takiego apartamentu, to góra forsy, nie licząc kosztów przeszukania go pod kątem podsłuchów.. A może pan prezydent chciał trochę pomieszkać w luksusowym apartamencie.. Tylko chwilkę- zawsze to coś. Po roboczym obiedzie odbyło się” nieplanowane wcześniej nieoficjalne spotkanie przywódców Polski, Ukrainy i USA. Potem już tylko Polski i USA”- podkreślił już oficjalnie pan Sławomir Nowak, człowiek zaufany pana prezydenta Bronisława Komorowskiego Szkoda, że nie powiedział oficjalnie, o czym nieoficjalnie rozmawiał prezydent Polski, pan Bronisław Komorowski z prezydentem USA, Barkiem Husseinem Obamą. Mogłaby to być jakaś ważna sprawa, która być może zainteresowałaby naród, a tak znowu nic nie wiemy, o czym rozmawiali, już nawet nie chodzi o szczegóły, nawet jak rozmawiali, żeby demokrację rozciągnąć na cały” cywilizowany” świat, choć demokracja do cywilizacji pasuje tak, jak psu piąta noga, albo jak siodło do krowy - o czym wspominał sam Józef Stalin, który też kochał demokrację, i nawet mówił, że u siebie ma demokrację najlepszą na świecie. Chodzi tylko o to, o czym rozmawiali, żeby była zachowana głasnost, bo w końcu mamy tę demokrację, czy też nie.. Tak jak do tej pory nic nie wiemy, o czym 55 osób, które pojechały do Izraela 23 lutego rozmawiał z Izraelczykami.. Nic w prasie, nic w radiu, nic w telewizji. Żadnych dyskusji - morda w demokratyczny kubeł.. U nas przed wojną II światową, też była demokracja, ale towarzysz Piłsudski zrobił zamach w maju, i od tej pory też była demokracja, ale według obrządku Józefa Piłsudskiego- Naczelnika Państwa.. Do wybuchu wojny wyczyścił ze wszystkich swoich przeciwników narodowców państwo, i poobsadzał swoimi, co tylko się da.. I co? Dopiero Okrągły Stół przyniósł nam demokrację, a demokracja przedwojenna Józefa Piłsudskiego- to nie była demokracja, panie prezydencie Bronisławie Komorowski, wielki zwolenniku towarzysza „ Ziuka”? Dzisiaj też mamy demokrację, ale najlepiej jak „obywatele” wybierają kandydatów spośród ”bandy czworga”.. Wtedy demokracja jest! Jak wybiorą przez przypadek spoza kandydatów Okrągłego Stołu, to wtedy” demokracja jest zagrożona”, o czym przypominają nam różni agenci poprzebierani za dziennikarzy. Żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli.. W każdym razie pan prezydent Hussein Obama, chwilkę przebywał pod Pomnikiem Nieznanego Żołnierza, wpisał się nawet do księgi..” W hołdzie nieznanemu żołnierzowi”, by zaraz potem pojechać pod pomnik Bohaterów Getta na Muranowie. Tam zapoznał się z planami budowy Muzeum Historii Żydów Polskich, którą to budowę zapoczątkował jeszcze pan prezydent Lech Kaczyński, który podczas swojej wizyty w Izraelu powiedział do swojej małżonki tak: „Marylko, czy wyobrażałaś sobie, że to państwo powstanie i przetrwa, a my będziemy się tutaj czuli jak w domu”?

No pewnie, zawsze w domu najlepiej i najbezpieczniej.. Do wnętrza budowanego w stachanowskim tempie Muzeum, budowanego, jako jedyna budowla w Warszawie, na którą nie brakuje ani sił ani środków - pan prezydent Barack Hussein Obama nie został wpuszczony, „ze względów bezpieczeństwa”(??) A jakie to niebezpieczeństwo mogło grozić panu prezydentowi Obamie? Co prawda, są w Polsce” antysemici’, ale pan prezydent ma przecież ochronę.. Przed Muzeum przywitali pana prezydenta, pan Bogdan Zdrojewski, Marian Turski- przewodniczący Rady budowy, pani Agnieszka Rudzińska - p.o. dyrektora i pani prezydent Warszawy, pani Hanna Gronkiewicz-Waltz.. Jak powiedziała pani Hanna Gronkiewicz-Waltz, pan prezydent Obama przyjedzie jeszcze do Polski, jak muzeum będzie gotowe, na ostateczne otwarcie w 2013 roku, przyjedzie na otwarcie i przywiezie swoje dwie córki, żeby też Muzeum zobaczyły.. Nie wiadomo, czy je zawiezie pod Pomnik Nieznanego Żołnierza.. Ale to się domówi w protokole.. W każdym razie na obiedzie był serwowany tatar z pstrąga, krem z dyni i pieczona pierś perliczki.. Nie wiadomo, czy prezydentowi to wszystko smakowało.. I ciągłe - aż do znudzenia - powtarzanie słowa ”demokracja”.. Czy my w ogóle bez demokracji potrafimy żyć, tak jak nasi przodkowie? I nie było jakoś nic o prawach człowieka. Ciekawe? WJR

Reforma emerytalna - 1 krok sanacji finansów publicznych Reforma OFE jest idealnym uzupełnieniem sanacji systemu finansów publicznych opartej na trzech filarach: polityce prorodzinnej, optymalizacji wydatków budżetowych i działaniach kreujących miejsca pracy w Polsce. W ramach debat think-tank’u NE tzw. Aeropagu odbywają się dyskusje programowe dotyczące koniecznych reform w polityce gospodarczej Polski. Po debacie dotyczącej wpływu demografii na finanse publiczne, odbyła się debata na temat koniecznych działań mających na celu generowanie miejsc pracy, a planowana jest kolejna dotycząca problemów budżetowych i koniecznych działań na rzecz jego sanacji. W międzyczasie w dniu 28 kwietnia, tuż przed wejściem w życie zwiększenia opodatkowania wynagrodzeń o 5 pkt. proc. w ramach debaty Aeropagu odbyła się dyskusja pt.: „Otwarte Fundusze Emerytalne, jako jeden ze sposobów rozwiązania problemów starzejącego się społeczeństwa polskiego i miejsce OFE w narodowej gospodarce (również w debacie publicznej). Diagnoza [została] przygotowana przez Pawła Pelca, ale przedstawiona przez Cezarego Mecha, w zastępstwie Autora. [Następnie d]yskusja - demografia, gospodarka Polski a OFE - rozwiązania systemowe. Wpływ OFE na stan finansów publicznych w perspektywie kilku pokoleń”. Wg prezesa Pawła Pelca działania rządu w tej sferze ogniskują słabości polskiego systemu finansów publicznych. Moim zdaniem są uzupełnieniem koniecznych działań, jakie powinny zostać podjęte w celu sanacji systemu finansów publicznych. A które powinny być oparte na trzech filarach: polityce prorodzinnej, optymalizacji wydatków budżetowych i działaniach mających na celu kreowanie miejsc pracy w Polsce.

Przebieg głównej części tego spotkania został nagrany przez NowyEkranTV i poniżej znajdują się linki do tych trzech nagrań. Równocześnie zapraszam do zapoznania się z tezami Prezesa Pawła Pelca, które dostarczone w formie slajdów były podstawą zaprezentowanej debaty. Cezary Mech

http://www.youtube.com/nowyekrantv#p/u/20/qaUgRBVg2w4

http://www.youtube.com/nowyekrantv#p/u/18/PYADFuYkD7w

http://www.facebook.com/NowyEkran.TV

http://www.youtube.com/nowyekrantv

http://www.youtube.com/nowyekrantv#p/u/16/5shMZiLBjaI

http://www.facebook.com/NowyEkran.TV

http://www.youtube.com/redirect?q=http%3A%2F%2Fwww.youtube.com%2Fnowyekrantv&session_token=zN_hh5OSMjFzTYj_88dSIuTKt0R8MTMwNTk4NTg2MEAxMzA1ODk5NDYw

PAWEŁ PELC - TEZY

•Ta prezentacja powinna zaczynać się od kwestii demograficznych…

•Ale nie będzie – Minister Cezary Mech przedstawił kwestie demograficzne w toku naszej poprzedniej debaty, więc uznaję je za punkt wyjścia do naszej dzisiejszej debaty…

•Debata o OFE

•Sądząc po tym, co można przeczytać w dyskusji toczonej na forum „Nowego Ekranu” przynajmniej część blogerów i komentatorów traktuje OFE, jako swojego osobistego wroga i oskarża je o całe zło tego świata, a każdy kto ośmieli się mieć inne zdanie jest „lobbystą” na rzecz OFE.

•To dobrze pokazuje, co ludzie zrozumieli z ostatniego rządowego przesłania dotyczącego OFE.

Zacznijmy od elementarza

•OFE – Otwarte Fundusze Emerytalne są elementem obowiązkowego kapitałowego systemu emerytalnego wprowadzonego w Polsce w latach 1997-1999.

•Reforma emerytalna zakładała system trójfilarowy, oparty raporcie Banku Światowego „Averting the Old Age Crisis”.

•Reforma emerytalna w Polsce

•Założenia reformy przygotowane zostały przez Biuro Pełnomocnika Rządu d/s Reformy Systemu Zabezpieczenia Społecznego w czerwcu 1997 r. w raporcie Bezpieczeństwo dzięki różnorodności.

•Pełnomocnikiem rządu był prof. Jerzy Hausner

•Dyrektorem Biura – Michał Rutkowski z Banku Światowego

•Bezpieczeństwo dzięki różnorodności

•I filar – ZUS - repartycyjny

•II filar – OFE - kapitałowy

•III filar – PPE - kapitałowy

•Cały system oparty o zasadę zdefiniowanej składki

•ZUS i OFE obowiązkowe, PPE dobrowolne

•Transfery składki do OFE za pośrednictwem ZUS

•Podział populacji

•Osoby nieobjęte reformą – pozostają w starym systemie.

•Osoby objęte reformą – w zależności od wieku w 1999 r. – albo obowiązkowo dzielą składkę między ZUS a OFE, albo mogą wybrać, czy składka ma trafiać do ZUS czy do ZUS i OFE.

•Reforma objęła, co do zasady wszystkich pracujących (w tym nowo wstępujących do służb mundurowych) urodzonych po 31 grudnia 1948 r.

Podstawy prawne reformy lat 90

•SLD – PSL – 1997 ustawa o organizacji i funkcjonowaniu funduszy emerytalnych, ustawa o pracowniczych programach emerytalnych

•AWS – UW – 1998 ustawa o systemie ubezpieczeń społecznych, ustawa o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych

Wdrożenie reformy

•Reforma emerytalna została wdrożona w 1999 r. przez rząd AWS-UW, jako jedna z czterech reform (emerytalna, terytorialna, zdrowotna i edukacyjna).

•Na starcie kilkumiesięczne opóźnienie ze względu na problemy z systemem informatycznym ZUS

•Po co reforma?

•Ze względu na problemy demograficzne (szczegółowo omówione przez Ministra Mecha na poprzednim spotkaniu) postanowiono obniżyć stopy zastąpienia (relacja między emeryturą a pensją), podnieść efektywny wiek emerytalny oraz przenieść część finansowania poza system repartycyjny.

•Niedokończona reforma

•Mimo wdrożenia w 1999 r. regulacja prawna dotycząca reformy emerytalnej była niekompletna.

•W 1998 r. skierowano do Sejmu projekt ustawy o zakładach emerytalnych, ale następnie wstrzymano prace nad nim

•Przed rozpoczęciem reformy nie przygotowano projektu ustawy o emeryturach pomostowych

•Niedokończona reforma

•Do dziś brak jest regulacji dotyczącej wypłaty dożywotnich emerytur kapitałowych

•Ustawę o emeryturach pomostowych uchwalił dopiero rząd PO-PSL, wyklucza ona osoby, które rozpoczęły pracę w szkodliwych lub szczególnych warunkach po 1998 r.

•Demontaż reformy

•Po wyborach 2001 r. rządzące SLD :

•Wyłączyło z systemu emerytalnego służby mundurowe

•Zlikwidowało wyspecjalizowany organ nadzoru nad funduszami emerytalnymi – Urząd Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi i działający przy nim Komitet Doradczy

•Drastycznie ograniczyło składkę przekazywaną do Funduszu Rezerwy Demograficznej

•Demontaż reformy c.d.

•Wyłączyło z systemu powszechnego prokuratorów, którzy otrzymali prawo do korzystania z systemu zaopatrzeniowego analogicznego do systemu, z którego korzystają sędziowie

•Wprowadziło zmiany w systemie kapitałowym ograniczające prawa nabyte członków OFE i ograniczające konkurencję między OFE

•Niedokończona reforma (2)

•W kadencji 2001-2005 SLD nie doprowadziło do uchwalenia ustawy o emeryturach pomostowych ani ustawy o zakładach emerytalnych.

•W konsekwencji tych zaniechań, w 2005 r. po protestach górników przed Sejmem w ekspresowym tempie wyłączono górników z systemu zdefiniowanej składki tworząc dla nich system zdefiniowanego świadczenia na stałe, przedłużono obowiązywanie wcześniejszych emerytur na kolejne lata

•Problemy reformy

•UNFE 2000 – Bezpieczeństwo dzięki konkurencji – jak zwiększyć konkurencję między OFE (zwiększenie barier wyjścia, ograniczenie możliwości konsolidacji itp.)

•UNFE 2001 – Bezpieczeństwo dzięki zapobiegliwości – jak zwiększyć oszczędności dobrowolne

•UNFE 2002 – Bezpieczeństwo dzięki emeryturze – jak uregulować wypłatę emerytur (m.in. pomysł wykorzystania ZUS, jako pośrednika)

Rząd PO - PSL

•Uregulowanie emerytur pomostowych

•Obniżenie opłat pobieranych przez OFE

•Wprowadzenie okresowych emerytur kapitałowych

•Zawetowany przez śp. Prezydenta L. Kaczyńskiego pomysł na wypłatę dożywotnich emerytur kapitałowych przez specjalne fundusze zarządzane m.in. przez PTE, niewaloryzowanych inflacyjnie, bez emerytur małżeńskich

•Praca nad projektem zwiększającym ryzyko inwestycyjne i opłaty pobierane od członków OFE

Zmiany A.D. 2011

•Ograniczenie części składki trafiającej do OFE

•Stworzenie subkonta w ZUS udającego część kapitałową, mimo repartycyjnego charakteru

•Zwiększenie ryzyka inwestycyjnego ponoszonego przez OFE

•„Racjonalna korekta systemu”

•„Zachowanie integralności II filara” (kapitałowego)

•Zmiany A.D. 2011 - Konsekwencje

•Zwiększenie ryzyka inwestycyjnego OFE – grozi ryzykiem niższych stóp zwrotu i wyższej zmienności w części kapitałowej

•Zmniejszenie składki przekazywanej do OFE ogranicza napływ środków na polski rynek kapitałowy ograniczając jego atrakcyjność

•Zmiany grożą ograniczeniem popytu na polskie instrumenty finansowe (w tym SP)

•Zmiany A.D. 2011 – Konsekwencje c.d.

•Zmiana proporcji między częścią kapitałową a repartycyjną zwiększa obciążenie przyszłych pokoleń, które będą mniej liczne

•Zmiana rodzi ryzyko niewypełnienia dziś zaciąganych zobowiązań

•Zmiana rodzi pokusę zaniechania reformy finansów publicznych dzięki ukryciu części zobowiązań w systemie emerytalnym

•Zmiany A.D. 2011 – co dalej?

•Wciąż brak regulacji dotyczącej dożywotnich emerytur kapitałowych –pierwsze wypłaty – 2014.

•Rząd zapowiedział dalsze prace nad zwiększeniem ryzyka ponoszonego przez członków OFE

•Zmiany A.D. 2011 – zagrożenia dla systemu

•Ryzyko przekazania wypłaty emerytur dożywotnich do ZUS (do systemu repartycyjnego) – OFE stają się wtedy zbędnym kapitałowym elementem (w fazie oszczędzania) systemu co do zasady repartycyjnego, naturalny krok dalej – likwidacja OFE

•Ryzyko nie uchwalenia ustawy dotyczącej emerytur dożywotnich do końca 2013 i pod tym pretekstem – likwidacja OFE

•Co robić?

•Klasyfikacja OFE – uznanie przez UE OFE za część systemu zabezpieczenia społecznego rozwiązuje podstawowe problemy z kryteriami konwergencji (dług, deficyt wg UE) – to powinien byćpodstawowy priorytet dla polskiej prezydencji w UE w II połowie r. 2011

•Dług pod kątem polskich norm ostrożnościowych powinien zostać zdefiniowany z wyłączeniem obligacji w rękach OFE –jako pokrycia zobowiązań emerytalnych

•Co robić ? (2)

•Niezbędne jest pilne uchwalenie ustawy o dożywotnych emeryturach kapitałowych opartej na zasadach ich wypłaty przez zakłady ubezpieczeń na życie, waloryzacji inflacyjnej, oferty opartej na jednej stawce (wysokość emerytury za 1000 PLN) oraz możliwości wykupienia emerytur małżeńskich.

•Czego nie robić?

•Nie zwiększać ryzyka ponoszonego przez członków OFE, nie wprowadzaćfunduszy agresywnych, nie wprowadzać instrumentów pochodnych do aktywów OFE, nie zwiększać limitów inwestycji zagranicznych, nie zwiększać koncentracji rynku OFE, nie zmniejszać składki przekazywanej do OFE, nie wprowadzać subkont w ZUS udających częśćkapitałową

•Czego nie robić ? (2)

•Nie udawać, że problemy demograficzne nie istnieją.

•Nie udawać, że jakimkolwiek rozwiązaniem jest emigracja do UE zamiast tworzenia miejsc pracy w Polsce.

•Nie udawać, że zmiany w systemie emerytalnym wprowadzone przez obecny rząd mają na względzie interesy przyszłych emerytów.

•OFE a demografia

•OFE nie są remedium na problemy demograficzne, a jedynie ich konsekwencją (by osłabić ich negatywne skutki).

•Reforma emerytalna z lat 90 nie zastąpi polityki prorodzinnej i pronatalistycznej.

•Propozycje w tym zakresie przedstawił Minister Mech w swojej prezentacji z poprzedniej debaty.

•„Nowy Ekran”

•Edukować, edukować, edukować…

Cezary Mech

Reforma emerytalna – kilka bzdur Cezarego Mecha

OFE w Okopach świętej Trójcy Gdy pojawiają się propozycje reformy systemu emerytalnego „profesorskiego chowu” tak jak tu: Reforma emerytalna - 1 krok sanacji finansów publicznych to powinno Ci się zaświecić światełko ostrzegawcze. Jeśli szkoda Ci czasu aby odsłuchiwać wszystkie filmy z debaty to zastosuj stara maksymę, że jeśli ktoś naprawdę ma coś do powiedzenia to powie to w pierwszych kilku sekundach. Wejdź zatem na lik http://www.youtube.com/nowyekrantv#p/u/20/qaUgRBVg2w4

i odsłuchaj profesora Mecha ale koniecznie kilka razy.

Pierwsza prawdą, którą propaguje prof. Mech jest przeświadczenie, że dyskusja blogerska na temat reformy emerytur poszła z złym kierunku i trzeba to uciąć. Pierwszym kardynalnym błędem blogerów odkrytym przez prof. Mecha są sugestie, aby oprzeć system emerytalny na przedsiębiorcach i w zasadzie jest to błąd rozstrzygający. Inne błędy to likwidacja praw nabytych a trzeci to nieuświadomiona kolaboracja z przyszłym rządem PO polegająca na cichej akceptacji obniżenia zobowiązań emerytalnych. I w zasadzie to by starczyło, aby wszystkie pomysły blogerów wrzucić do śmietnika. Jednak.

Biorę udział w tej dyskusji i mój obraz jest zdecydowanie odmienny.

Kwestia przedsiębiorców. Co prawda prof. Mech wspomina, ze blogerzy chcieliby trochę tych przedsiębiorców ucywilizować, ale jest to powiedziane „połgębkiem”, aby nie podważyć tezy zasadniczej. Tymczasem właśnie bez tego „ucywilizowania przedsiębiorców” to my nie będziemy mieli ani gospodarki ani stabilnego systemu emerytalnego. Dobrze, zgadzam się, że w polskich warunkach wiele przedsiębiorstw ulega dezolacji (samozniszczeniu) po śmierci właściciela, a o perspektywie że szmateks lub montownia mógłby pełnić funkcję ubezpieczyciela też trudno pomyśleć. Jednak – jak dotychczas - nie zrobiliśmy niczego, aby nasze przedsiębiorstwa poprzekształcać w „zbiorowe wysiłki w celu uniknięcia ryzyka”. Przedsiębiorstwa tkwiące w gorsecie Kodeksu Spółek nigdy nikomu niczego nie zagwarantują. Są to chwilowe koncentracje kapitału finansowego z domieszką strachu (tresury) i ze śladowymi ilościami kapitału strukturalnego (społecznego). Przemilczanie tego stanu rzeczy jest działaniem haniebnym.

Tymczasem, co proponują blogerzy to:

uzupełnienie Kodeksu Spółek o model spółki właścicielsko – pracowniczej (z dwoma planami własnościowymi z własnością pracowniczą. jako planem dodatkowym i organami dostosowanymi do zarządzania taką forma integracji kapitałowej). Aby otworzyć drogę do „partnerskiego modelu stosunków przemysłowych”, w którym radykalnie zmienia się stosunek właścicieli i pracobiorców do przedsiębiorstw, trzeba by solidnie ruszyć głową i odpowiedzieć na setki pojawiających się kwestii. Blogerzy tej pracy się nie boją w przeciwieństwie do profesorów. Spółkom właścicelsko- pracowniczym (i tylko spółkom właścicielsko-pracowniczym) państwo na drodze przywileju powinno umożliwić włączanie do obrotu gospodarczego zarachowanych kwot (będących formalnie własnością ZUS) na kapitałowy system ubezpieczeniowy. Pomijamy koszty OFE i giełdy. Przed sektorem MiŚP otworzyłaby się możliwość szybkiego dokapitalizowania ich przedsiębiorstw i zdobycia lojalnych pracowników skłonnych walczyć o kondycje finansową firmy. Przedsiębiorcy i zatrudniani w nich pracownicy mogliby z tego przywileju korzystać lub nie. Ich wybór. Kwestia praw nabytych. Być może nie czytam wszystkich notek na ten temat, ale nie spotkałem się z szaleńcami chcącymi pozbawić przyszłych i emerytów praw nabytych. Czy zatem prof. Mech straszy i po co to naprawdę trudno dociec. Chyba, że prawem nabytym jest przywilej korzystania z instytucji finansowych. Kwestia lojalności PiS -owi. Proszę mi wierzyć lub nie. Naprawdę przeciętnego emeryta nie interesuje, jaki kolejny leń intelektualny będzie rządził Polską. Ważne, aby to, co przynosi listonosz miało odpowiedni nominał i wartość. Ten „nominał” i „wartość” może zapewnić tylko i wyłącznie przedsiębiorca, którego Pan tak nie lubi i nie chce „ucywilizować”. Blogerzy poruszają jeszcze jedną kwestię wchodząca w zestaw filarów gospodarki naszej, a z systemem ubezpieczeniowym ściśle związaną. To co miało stabilizować nasz system emerytalny, czyli dochody z prywatyzacji zostało „przetańczone” na warszawskich salonach. Jakoś nikt o tym mówić nie chce. Można powiedzieć: no trudno, pieniądze poszły się paść. Jednak Polska pozbyła się innych intratnych dochodów budżetowych, które mogłyby ciągle stabilizować system emerytalny. Mówię o stratach, jakie ponosimy z tytułu wprowadzenia u nas fiducjarnej emisji pieniądza. Panie profesorze, przecież Pan o tym musi wiedzieć. Dlaczego Pan milczy? Kogo Pan kryje? Jeśli ma być tak samo tylko lepiej, to należałoby się zastanowić: czy ma myć tak samo, czy lepiej... Nikander

"Pojawienie się tej postaci w historii Polski XX wieku było jednym z najważniejszych cudownych zrządzeń Opatrzności" Mija 30 lat od śmierci Kardynała Wyszyńskiego. Pojawienie się tej postaci w historii Polski XX wieku było jednym z najważniejszych cudownych zrządzeń Opatrzności. Tym większy grzech zaniechania katolików w naszym kraju, że spuścizna Prymasa Tysiąclecia tak słabo jest obecna w żywej myśli zbiorowej, poza rocznicowymi, pamiątkowymi wspomnieniami. A jest się, nad czym zastanawiać, gdyż natchnione Śluby Jasnogórskie nadal czekają na wypełnienie. Przejmująco zabrzmiały one w tym roku 3 Maja w wawelskiej Katedrze odczytane od ołtarza. Na mszy patriotycznej, co charakterystyczne, dużo było rodzin z dziećmi. Jakiś malec siedmioletni za moimi plecami z zaangażowaniem wykrzykiwał „przyrzekamy", co wzbudzało rozbawienie i wzruszenie słyszących to dorosłych, zwłaszcza, gdy dzieciak przyrzekał wychowywać młode pokolenie oraz bronić je przed bezbożnictwem i zepsuciem. Napisane w Komańczy słowa, wypowiedziane na Jasnej Górze w 1956 roku pochodziły od interrexa, rzeczywistej głowy państwa w czasach bezkrólewia. Dlatego ślubowanie dotyczy każdego Polaka, bo zostało dokonane w imieniu wszystkich. Na tym polega siła słowa wypowiadanego przez duchowego przywódcę. W dzisiejszych czasach stawia się na wartości pozytywne, nie lubi się piętnowania wad. Warto, więc zacząć od przypomnienia, co pozytywnego chciał budować w naszej zbiorowości ks. Kardynał Wyszyński:

„Przyrzekamy zdobywać cnoty:

· wierności i sumienności,

· pracowitości i oszczędności

· wyrzeczenia się siebie i wzajemnego poszanowania

· miłości i sprawiedliwości społecznej"

Katalog ten jest znamienny, bliski ideałom pracy organicznej, cierpliwego budowania. Cały tekst narodowych przyrzeczeń pełen jest wezwań do wzajemnego wspierania się, by nie było głodnych, bezdomnych i płaczących. Pamiętajmy, że jeszcze przed II wojną światową ks. Stefan Wyszyński był wybitnym znawcą chrześcijańskich idei urządzenia solidarnego, sprawiedliwego społeczeństwa. Dlatego tym bardziej brakuje jego mądrego przewodnictwa po 1989 roku, w duchu nauczania społecznego Kościoła, w pełnej niesprawiedliwości Polsce.

Zdaniem Prymasa Tysiąclecia, najważniejszymi wadami narodowymi Polaków są:

· „lenistwo i lekkomyślność,

· marnotrawstwo,

· pijaństwo i rozwiązłość".

Polacy ślubowali przed 55 laty, że wypowiedzą walkę tym narodowym grzechom, że staną do „najświętszego i najcięższego boju" z nimi. Minęło ponad pół wieku. Ile dziś łez wylewanych jest z powodu lekkomyślności pijanych kierowców, ile z powodu głupiego zadłużania się, ile zarabiają sprzedawcy rozwiązłości? Kiedy czytam po latach homilie Prymasa poświęcone narodowej kulturze, zdumiewa mnie jak często na przestrzeni całego okresu powojennego mówił on o Polakach, jako narodzie młodym, pełnym życia, radości i siły. Znana jest jego ogromna wiara w narodową tradycję i historię. Wiemy jak bardzo starał się o odbudowę zniszczonych po wojnie zabytkowych katedr i kościołów, ze Świętojańską w Warszawie i Wojciechową w Gnieźnie. Jednak zawsze przypominał, że skierowani jesteśmy ku przyszłości. Kilka razy pojawiło się w jego wystąpieniach charakterystyczne, pełne ufności nazwanie Chrystusa „ojcem przyszłego wieku". Możemy, więc przekonać się, że pewność Prymasa o nadchodzącej wiośnie chrześcijaństwa i szczególna fascynacja tym, co wydarzy się po roku 2000 wyrażone w proroctwie wypowiedzianym do Jana Pawła II, iż ten ma wprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie, były ugruntowane już na wiele lat przed wyborem Polaka na Stolicę Piotrową. Kardynał Stefan Wyszyński w najgłębszej nocy PRL powtarzał nieustannie, że Kościół jest spokojny o przyszłość. Na obchodach półwiecza pogrzebu Sienkiewicza w warszawskiej katedrze, w roku 1974 przypomniał słowa autora „Trylogii" „może, dlatego wszystkie systemy filozoficzne mijają jak cień, a Msza po staremu się odprawia, iż ona jedna obiecuje dalszy i nieprzerwany ciąg". Prymas dodał os siebie: „biada narodowi, który zagubiłby ten dalszy ciąg, narodowi rozdartemu religijnie"... Przez osobę Prymasa Bóg dał nam poczucie siły i nadzieję. To był cud. Czy potrafimy dziś wymodlić by cud ten spełnił się na nowo, w trwającym już, pełnym chaosu i zgiełku ''przyszłym wieku", który tak pobudzał jego wyobraźnię? Barbara Bubula

Pospieszalski ujawnia nieznany fakt z pogrzebu Pary Prezydenckiej: >>Ludzie krzyczeli -"Wyłączyć to!", "Precz z TVN!" Wyrzucony z telewizji publicznej w ramach czystek politycznych Jan Pospieszalski nie marnuje czasu. Jeździ po kraju i spotyka się z tysiącami ludźmi, wypełniającymi szczelnie sale. A od czasu do czasu udziela również wywiadu lokalnej prasie. Jedną z takich rozmów zamieszcza gazeta.olawa.pl. W ciekawej dyskusji z red. Xawerym Piśniakiem publicysta ujawnia nieznane wcześniej zdarzenie z pogrzebu Pary Prezydenckiej w Krakowie: Moment przed mszą pogrzebową Lecha i Marii Kaczyńskich w Bazylice Mariackiej w Krakowie (...). TVN uzgodnił wtedy z miastem, że będzie przekazicielem sygnału telewizyjnego. Przed 40-tysięcznym, rozmodlonym zgromadzeniem narodowym, rzeszą wiernych czekających na mszę świętą, na telebimach pojawia się program TVN, w którym Miecugow rozmawia z Kaliszem i prof. Hartmanem o demonach polskiego patriotyzmu. Jaki rodzaj pogardy trzeba mieć w sobie, jak bardzo trzeba być odklejonym od narodowej wspólnoty, żeby w takim momencie zafundować zgromadzonym autora "Szkła kontaktowego"? Ludzie zareagowali wrzaskiem "Wyłączyć to!", "Precz z TVN!". Pospieszalski mówi też o ataku, jaki spotkał twórców filmu "Solidarni 2010": Napisano w sumie 208 tekstów, które nas dyskredytowały, oskarżały o najbardziej niecne historie, że płaciliśmy aktorom, podsuwaliśmy im teksty... To wszystko pokazuje, że ktoś bardzo mocno się przestraszył, nie tyle tego filmu, ile zjawiska, które postanowiliśmy uwiecznić i skondensować. [Z kolei] akcja "Nie płakałem po papieżu" była nagłośniona przez "Wyborczą". Gdy tylko pojawia się pewna masa krytyczna, związana z dużym potencjałem społecznym, następuje lęk i przerażenie. Przypomina mi się to, co opisał Andrzej Gelberg. Widząc, że Michnik sprzysięga się w 1989 z Kwaśniewskim, wchodzi w sojusze z komunistami, powiedział do niego "Adaś, co ty robisz?" Na co Michnik odpowiedział: "Czy nie widzisz, że Polsce grozi fundamentalizm religijny?" Rozmówca oławskiej gazety podsumowuje też kilkuletnią obecność programu "Warto rozmawiać" na antenie telewizji publicznej: Wprowadziliśmy nowych liderów opinii publicznej. Dariusza Karłowicza, twórcę środowiska "Teologii Politycznej", Pawła Milcarka z "Christianitas". To u nas zaczął się pojawiać nikomu nieznany młody doktor filozofii Tomek Terlikowski, nie mówiąc o Bronku Wildsteinie, który wtedy nie miał swojego programu. To u nas, bodaj po raz pierwszy w TVP, na dobre zagościł Cezary Michalski, twórca "Dziennika", który potem przeżył nagły zwrot i przeszedł na inną stronę. Bardzo ważną rzeczą była zmiana języka. W obowiązującej narracji mówi się w Polsce o "wydarzeniach grudniowych z roku 1970", ale o "zbrodni w Jedwabnem", mówimy "pogrom kielecki", ale "poznański czerwiec". Zróbmy zamianę: "zbrodnia gdańska" - "wydarzenia jedwabniańskie", mówmy o "pogromie poznańskim" i "kieleckim lipcu". Skala ofiar jest nieporównywalna. Podczas poznańskiej rewolty zginęło o wiele więcej ludzi niż w pogromie kieleckim. W Jedwabnem zginęła porównywalna liczba obywateli polskich pochodzenia żydowskiego, jak podczas protestów robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970. Zapytany o fenomen "Radia Maryja" Pospieszalski stwierdza, że powstanie rozgłośni było reakcją na zadekretowany porządek III RP, wykluczający całe grupy społeczne. W 1989 mówiono, że Polsce grozi chomeinizacja. Nie jestem obrońcą o. Rydzyka, ale patrzę na jego fenomen z pewnym podziwem i szacunkiem. Wykluczono, ośmieszono i zdyskredytowano potężną grupę społeczną - on stał się rzecznikiem tej grupy. Inna rzecz, że używa języka, który być może jest na rękę krytykom. Wiadomo - ta estetyka nie wszystkim pasuje, może ma w sobie coś z kiczu, trąci myszką. Tradycyjny katolicyzm zawsze miał się w Polsce dobrze. Na tym tradycyjnym katolicyzmie budował pojęcie narodu kardynał Wyszyński. Dało to siłę przetrwania żywiołowi niepodległościowemu, antykomunistycznemu. Mimo represji, masowych morderstw, zdzierania paznokci, eliminacji najbardziej zaangażowanych patriotów. Robili to ojcowie ludzi, którzy stworzyli sektę z Czerskiej. To jest to środowisko. Ono jest zdefiniowane etnicznie, tam nie znajdzie pracy człowiek, który nie ma kontaktów, ani środowiskowych rekomendacji z obozu dawnej KPP, albo z obozu dawnych bezpieczniaków. Zwraca uwagę, że choć wszyscy zajmują się ojcem Rydzykiem, powstało niewiele książek o genezie "Gazety Wyborczej": Oni się tak dobrze znają w tym środowisku, od pokoleń, trzymają się wzajemnie w szachu. Fakt, że nie powstała w Polsce ani jedna książka historyczna o tym środowisku, ani jedna praca, która by opisywała, jak powstała "Gazeta Wyborcza", jak dobierała kadry, jak eliminowała niewygodnych ludzi - to bardzo ciekawa rzecz. Brak takiej pracy pokazuje, w jakim stanie jest debata publiczna. Ciekawie brzmi wątek na temat ładu medialnego i dystrybucji reklam w mediach: Mam ksero, które powinienem oprawić i wozić na takie spotkania. Ksero dokumentu, który chodził między domami mediowymi. Napisano tam, żeby nie dawać do telewizji "Puls" reklam, bo to jest inicjatywa trefna politycznie. [Telewizja Puls] miała powstać, tylko Krauze objął udziały i ich nie wykupił... Chcesz teraz wysłuchać opowieści o telewizji "Puls"? Jakie były naciski polityczne, jak nie dawano reklam, jak na bazie koncesji franciszkańskiej trzeba było to tworzyć, bo Sulik dał najpierw koncesje Solorzowi, Walterowi i Wejchertowi? Odsyłam do książki "Transformacja podszyta przemocą", gdzie opisano środowisko Solorza, skąd się wzięli ci faceci. A także do raportu WSI, gdzie Grzegorz Żemek opisuje, w jaki sposób powstawała ITI.

Pospieszalski puentuje: nie ma w Polsce wolnej konkurencji.

wu-ka, źródło" gazeta.olawa.pl

Demontaż bezpieczeństwa państwa Po kupno strategicznych dla interesów państwa spółek telekomunikacyjnych ustawiły się kolejki firm i funduszy z kapitałem niewiadomego pochodzenia. Za nimi kryją się zapewne służby specjalne wielu państw. Rząd Platformy Obywatelskiej rzuca bezpieczeństwo państwa na wolny rynek Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy świadkami ostatniej fazy demontażu systemu bezpieczeństwa państwa polskiego trwającego od końca lat 90. Rząd Platformy Obywatelskiej poprzez wyprzedaż strategicznych aktywów państwa doprowadzi (lub już doprowadził) do dekompozycji infrastruktury narodowych sieci bezpieczeństwa i narodowej kryptografii. Demontaż systemów bezpieczeństwa państwa został zapoczątkowany barbarzyńską sprzedażą Telekomunikacji Polskiej S.A. Francuzom, którzy obecnie pozbywają się polskich sieci strategicznych, odsprzedając je na wolnym rynku, bez żadnych zabezpieczeń. Artykuł ten jest odpowiedzią na apel prezesa PAN prof. Michała Kleibera o "mądre państwo". Działania w opisywanych obszarach są przykładem "głupiego państwa", które ma w pogardzie swoje interesy narodowe. Sytuacja stała się tragiczna, gdy rząd premiera Jerzego Buzka w sposób skandaliczny sprzedał sieci bezpieczeństwa narodowego w TP S.A., z systemem obronnym kraju na czas wojny włącznie. Oddano wtedy Francuzom gratis inną spółkę strategiczną - Emitel, administrującą naziemną infrastrukturą radiowo-telewizyjną w naszym kraju. Mało, kto wie, ale o polskie sieci narodowe toczyła się walka aż do ostatniej Rady Ministrów 4 lipca 2000 r. w sprawie TP S.A. Eksperci rządowi nie mieli, niestety, wsparcia ze strony polskich służb UOP i WSI, chociaż służby te miały pełną wiedzę o sieciach narodowych. Przestrzegałem i nadal przestrzegam przed wyprzedażą ostatnich aktywów telekomunikacyjnych w Polsce. "Umowa o sprzedaży 35% udziałów w Telekomunikacji Polskiej S.A." podpisana 25 lipca 2000 r. nie zawierała klauzuli zakazującej odsprzedaży spółki bez zgody państwa polskiego. Francuzi mogą ją odsprzedać komukolwiek zechcą, np. Łukoilowi czy Gazpromowi. Wszystko wskazuje na to, że już zaczęli sprzedawać swoje sieci na terenie Polski. W umowie z 25 lipca 2000 r. nawet nie wspomniano o Emitelu. Wszystko na to wskazuje, że nie negocjowano wartości tej spółki i sieci luksusowych domów wypoczynkowych administrowanych przez TP S.A. Było to oddanie gratis strategicznej polskiej sieci rozsiewczej Francuzom bez żadnych zabezpieczeń. Francuzi zaczęli wyprzedaż od Emitela, którego otrzymali od Polski w prezencie. Sprzedaż Emitela funduszowi Montagu IV, do której doszło 25 marca br., przypomina do złudzenia wcześniejszą sprzedaż spółki Energis działającej na terenach PKP, którą - via fundusz Innova - Anglicy odsprzedali Rosjanom z GTS. Dzisiaj GTS przymierza się do kupna Exatela. Sprzedaż Emitela powinna być dla Polaków sygnałem ostrzegawczym. Czy nie jest to przypadkiem przygrywka do sprzedania całej spółki TP S.A. Rosjanom? Byłaby to wielka tragedia narodowa, gdyż TP S.A. wciąż administruje rozległą infrastrukturą obronną naszego państwa. Obecny rząd straszy nas, co jakiś czas, że sprzeda również ostatnią strategiczną spółkę telekomunikacyjną Exatel S.A., która dysponuje potężną siecią światłowodową (20 tys. km). Są to ostatnie sieci, na których można stosunkowo łatwo odtworzyć utracone sieci bezpieczeństwa państwa. 22 marca 2011 r. prezes Polskiej Grupy Energetycznej (właściciela Exatela) ogłosił na konferencji prasowej, że jego spółka chce zakończyć transakcję sprzedaży swojej telekomunikacyjnej spółki zależnej Exatel w 2011 roku. Zapowiedział, że ma pozwolenie Ministerstwa Skarbu Państwa, aby sprzedać spółkę w bardziej liberalny sposób, jeśli chodzi o procedury. Co to oznacza, mamy się niedługo dowiedzieć. Platforma Obywatelska zaczęła likwidować procedury bezpieczeństwa i państwo polskie staje się coraz bardziej bezbronne. Wygląda to na tyle niebezpiecznie dla naszego kraju, że trzeba zacząć poważną dyskusję na temat stanu bezpieczeństwa państwa i związanego z tym stanu narodowych sieci i narodowej kryptografii. W analizie, którą przedłożyłem Instytutowi "Polska Racja Stanu" im. L. Kaczyńskiego, skupiłem się na kilku spółkach, które posiadają systemy łączności strategicznej państwa polskiego. Manipulowanie spółkami mającymi zasadnicze znaczenie dla bezpieczeństwa i obronności państwa uderza we wszystkich Polaków, niezależnie od ich poglądów politycznych.

Historia sprzedaży Emitela 25 marca 2011 r. zarząd TP S.A. podpisał ze spółką Kapiri Investments, której jedynym wspólnikiem jest fundusz Montagu IV Private Equity, umowę przedwstępną o sprzedaży za 1,7 mld zł swojej spółki Emitel. Prezesem spółki Kapiri i wielu innych spółek wymienionych w KRS jest Christian Gaunt, który od 1997 r. mieszka w Europie Środkowo-Wschodniej, zajmuje kierownicze stanowiska w Kijowie, Moskwie i od 2002 r. w Warszawie. Transakcja wymaga jeszcze zgody prezesa UOKiK i polskie służby mogą, jeśli tylko zechcą, ją zablokować.

Układanka ze spółkami jest typowa dla Rosjan. Czy spółki Christiana Gaunta były sprawdzane przez SKW i ABW? Emitel jest wiodącym w Polsce operatorem naziemnej infrastruktury radiowo-telewizyjnej. Był na liście spółek strategicznych naszego państwa jeszcze we wrześniu 2008 r., co zapewniała "Ustawa o szczególnych uprawnieniach Skarbu Państwa oraz ich wykonywaniu w spółkach kapitałowych o istotnym znaczeniu dla porządku publicznego lub bezpieczeństwa publicznego" z 3 czerwca 2005 roku. W 2010 r. zaczęły się dziać ze spółkami telekomunikacyjnymi dziwne rzeczy, które niżej postaram się opisać. Ze względu na rozległą sieć spółka Emitel jest krajowym monopolistą, co skrzętnie wykorzystują Francuzi, zdzierając z nas skórę zawyżonymi cenami usług. Wskutek ewidentnych błędów w ustawie z listy spółek strategicznych zostały wcześniej wykreślone Exatel i Polkomtel, do czego przyczyniła się feralna (szczególnie w przypadku Exatela) opinia Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Wbrew opinii pani prezes UKE rząd wykreślił z listy również Telekomunikację Polską S.A., która - według UKE - była spółką strategiczną jedynie przez to, że posiadała spółkę Emitel. Emitel był, więc spółką na tyle strategiczną dla państwa, że ten, kto go tylko posiadał, automatycznie lądował na liście spółek strategicznych. Niespodziewanie 18 marca 2010 r. Sejm RP zniósł wspomnianą ustawę z 3 czerwca 2005 r., zamieniając ją na nową, z której wymazano, bez żadnych skrupułów i poważnego uzasadnienia, fragmenty dotyczące spółek posiadających infrastrukturę telekomunikacyjną. Biuro Analiz Sejmowych wydało 26 stycznia 2010 r. krytyczną opinię o projekcie rządu Donalda Tuska (był to projekt rządowy). Tym samym strategiczna spółka Emitel przestała być polską spółką strategiczną, po raz kolejny przy biernej postawie polskich służb specjalnych. Narzuca się pytanie: kto wykreślił spółki telekomunikacyjne z ustawy? Wykreślenie słów "lub czasopisma", za które Lew Rywin siedział w więzieniu, jest drobiazgiem w porównaniu z wykreśleniem, które uderza dotkliwie w bezpieczeństwo państwa polskiego. Jakie służby brały w tym udział? Świętej pamięci prezydent Lech Kaczyński nie podpisał szkodliwej dla Polski ustawy, chociaż otrzymał ją do podpisu 22 marca 2010 roku. Wszystko na to wskazuje, że nie chciał jej podpisać. Zgodnie z art. 10 ustawy powinna ona wejść w życie 1 kwietnia 2010 r., pan prezydent zapewne świadomie zignorował ten termin. Niestety, 12 kwietnia 2010 r., w poniedziałek po katastrofie, kiedy Polacy byli w olbrzymim szoku po śmierci pana prezydenta, marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, wykonujący wówczas obowiązki prezydenta RP, podpisał w wielkim pośpiechu feralną ustawę. Nowa ustawa zlikwidowała listę spółek strategicznych, a więc zmieniła również status spółek TP S.A i Exatel S.A., mimo że spółki te administrują strategicznymi obiektami i sieciami polskiego państwa. W przypadku TP S.A. są to sieci łącznikowe i punkty dowodzenia na czas wojny. Fundusz Montagu IV zapewne odsprzeda Emitela Rosjanom, bo oni są szczególnie zainteresowani systemami bezpieczeństwa naszego kraju, co udowodnili już wielokrotnie. Francuzi oszacowali w końcu wartość Emitela na 1,7 mld złotych. Ciekawe, że jesteśmy aż tak bogaci, iż potrafimy zrobić luksusowy prezent za 1,7 mld zł dużo od nas bogatszej Francji. Czy tak ma wyglądać "mądre państwo"?

Sieci strategiczne - stan obecny Krytykowałem wiele razy niedopracowaną ustawę z 3 czerwca 2005 roku. Zmieniono ją na znacznie gorszą i rozpoczęto de facto ostatnią fazę demontażu bezpieczeństwa państwa. W nowej ustawie nie ma spółek telekomunikacyjnych. Obecnie łączność dla armii i najważniejszych instytucji państwowych zapewniają przede wszystkim dwie spółki: Telekomunikacja Polska S.A. i Exatel S.A. Te dwa przedsiębiorstwa są również operatorami dla najważniejszych instytucji państwowych. W przypadku armii w 2007 r. były to proporcje 70 proc. do 30 proc. na korzyść TP S.A. Pierwszym zadaniem było stworzenie stanu po 50 procent. W 2007 r. Exatel został wpisany przez ówczesnego szefa Departamentu Informatyki i Telekomunikacji MON do strategii informatyzacji armii w latach 2008-2012 jako operator sieci utajnionych. Najważniejsze sieci, szczególnie w relacjach natowskich, były lokowane w Exatelu. W niedalekiej przeszłości łączność dla armii (np. dla WSI) i wrażliwych instytucji państwowych świadczyły również firmy rosyjskie. Była to wymieniona wcześniej spółka GTS i spółki, z których powstała GTS. Firma Exatel jest jedynym państwowym operatorem telekomunikacyjnym, który chce i może (ma wszystkie najważniejsze certyfikaty, w tym certyfikaty natowskie) w sposób bezpieczny obsługiwać armię i najważniejsze instytucje państwa. Obrona Exatela przed bezmyślną sprzedażą jest polską racją stanu i wpisuje się doskonale w działania propaństwowe śp. pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Exatel zapewnia łączność teleinformatyczną również polskim służbom specjalnym. Niektóre umowy operatorskie mają klauzule i spółka jest systematycznie sprawdzana przez SKW i ABW. Wszyscy wiedzą, że jest to - de facto - spółka strategiczna państwa. Dzisiaj, gdy wskutek ustawy z 18 marca 2010 r. na papierze nie mamy już telekomunikacyjnych spółek strategicznych, te spółki nadal istnieją, czy się komuś to podoba, czy nie. Wszystko wskazuje na to, że rząd Platformy Obywatelskiej może sprzedać całą infrastrukturę telekomunikacyjną kraju, pozbywając się jednym ruchem pióra problemów z bezpieczeństwem. Prezydent Bronisław Komorowski, podpisując feralną ustawę - jako drugą z kolei, jeszcze, jako marszałek Sejmu - pokazał społeczeństwu, w jak głębokim poważaniu ma bezpieczeństwo naszego kraju. Przypadek Emitela jasno wskazuje, kto ustawił się w kolejce po nasze sieci. Brak spółki dedykowanej specjalnie na potrzeby strategiczne państwa kładł i kładzie wszystkie ważniejsze projekty teleinformatyczne. Powoduje niesamowity "bałagan teleinformatyczny" w państwie. Dlaczego nie możemy zbudować najprostszego systemu teleinformatycznego? Dlaczego marnujemy pieniądze nasze i unijne? Kolejni ministrowie budują przeciwieństwo "mądrego państwa" lansowanego ostatnio przez profesora Kleibera. Mówić o "mądrym państwie" jest łatwo - trudniej je zbudować.

Sprzedaż TP S.A. - historia polskich sieci narodowych Telekomunikacja Polska S.A. wykłócała się ostatnio w Brukseli, że nie chce być polską spółką strategiczną, choć biorąc w zarząd polskie obiekty i sieci strategiczne, stała się automatycznie taką spółką. Dopóki nie pozbędzie się tych sieci, jest i będzie strategiczną spółką dla naszego kraju. TP S.A. do dzisiaj nie wypełniła postanowień Załącznika do "Umowy sprzedaży 35% akcji Telekomunikacji Polskiej S.A. Konsorcjum France Telecom i Kulczyk Holding w sprawie realizacji przez Telekomunikację Polską S.A. zadań na rzecz obronności i bezpieczeństwa państwa" z 25 lipca 2000 r. podpisanej przez ministra Emila Wąsacza. Mało, kto wie o tej umowie, a tym bardziej o "Załączniku dotyczącym zadań na rzecz bezpieczeństwa i obronności państwa" i hojnym prezencie Jerzego Buzka w postaci ostatnio odsprzedanej spółki Emitel posiadającej rozległą sieć nadajników wartą dla Polski co najmniej tyle, co sieć stacjonarna TP S.A. Za wykonanie Załącznika byli odpowiedzialni ministrowie obrony i ministrowie właściwi ds. łączności w latach 2000-2005, m.in. minister obrony Bronisław Komorowski. Prywatyzacja TP S.A. trwała od 1997 do 2005 roku. Wynika stąd, że SLD zaczął i skończył sprzedawać polskie sieci. 25 lipca 2000 r. podpisano najbardziej szkodliwą dla Polski umowę o sprzedaży 35 proc. udziałów TP S.A. Narażenie własnego kraju na niebezpieczeństwo jest największym przestępstwem, z jakim można się spotkać. Ile kosztuje bezpieczeństwo Polski? Ile będą kosztowały polskie ofiary w razie konfliktu zbrojnego? Ile Polska zaoszczędziła na używaniu przestarzałych rosyjskich samolotów Tu-154? Są to niepoważne wyliczenia. Przy sprzedaży TP S.A. też szantażowano rząd, że niesprzedanie Francuzom spółki spowoduje, iż załamie się system finansowy państwa. Polska uratowała upadające państwowe przedsiębiorstwo francuskie France Telecom. Oddano Francuzom system obronny państwa na czas wojny ulokowany w przedtem państwowej polskiej spółce TP S.A. Minister Wąsacz wykazał się co najmniej niekompetencją, mówiąc publicznie, że system obrony państwa, który oddano Francuzom, powstał w PRL i należy oddać go Francuzom jako złom. To jest oczywista nieprawda - system obrony państwa na czas wojny był przede wszystkim budowany w wolnej Polsce za ciężkie miliony złotych. Znam kolegów, którzy projektowali i budowali te systemy. Oddanie tych obiektów innemu państwu jest kompromitacją naszego kraju. Najbardziej dotkliwym skutkiem sprzedaży TP SA jest dekonspiracja systemu obronnego państwa na czas wojny. Osłabiono w ten sposób nasze wspólne państwo. Teraz wystarczy jedna rakieta wystrzelona w centrum dowodzenia łącznością i polskie dowództwo - w razie wojny - będzie siedziało nieme w pustych piwnicach.

Plany sprzedaży spółki Exatel S.A. Wszystko wskazuje na to, że telekomunikacją polską handlują ludzie mający w pogardzie polską rację stanu, a także rozmijający się ze zdrowym rozsądkiem. Świadczy o tym chociażby ostatnia wycena Exatela. Licząc same sieci (bez zorganizowanego przedsiębiorstwa z klientami) otrzymujemy 2,5 mld złotych wg standardów Unii Europejskiej, czyli trzy razy mniej niż PGE chce za Exatela. Przychody spółki w 2010 r. wyniosły ponad 0,5 mld złotych. Spółka świadczy usługi klientom korporacyjnym i instytucjom państwowym. Są to zwykle najlepsi, stali klienci. Sprzedaż Exatela ma być kalką sprzedaży TP S.A. z 2000 r. Z tym, że ta sprzedaż wygląda znacznie gorzej, bo są to ostatnie aktywa telekomunikacyjne w Polsce, na których można jeszcze odtworzyć utracone narodowe sieci łączności. Trzeba być stanowczym i domagać się zwrotu naszych sieci strategicznych od Francuzów z należnymi rekompensatami. Wzorem dla nas powinna być duńska firma DPTG sądząca się z Telekomunikacją Polską o blisko 3 mld zł, o podział przychodów ze światłowodu wybudowanego przez Duńczyków przed prywatyzacją TP S.A. W przypadku wymienionych w Załączniku 33 sztuk sieci łącznikowych z Głównych Węzłów Łączności (GWŁ) armii do sieci TP S.A. są to miliardy złotych utraconych korzyści. Tak powinno reagować "mądre państwo". Sygnał ostrzegawczy w postaci sprzedaży Emitela powinien wstrząsnąć służbami. Służby powinny natychmiast zabezpieczyć spółkę Exatel przed sprzedaniem. Jeśli Exatel zostanie sprzedany, poniosą za to odpowiedzialność ci, którzy podpiszą się pod sprzedażą, poczynając od polskiego rządu. Obecnie trwa przerzucanie odpowiedzialności ministra skarbu na zarząd PGE i odwrotnie. Ministerstwo skarbu już dzisiaj odcina się od odpowiedzialności. Winien będzie właściciel, czyli przestraszony całą sprawą i Bogu ducha winny zarząd PGE, dla którego najważniejszym dzisiaj problemem jest zbliżający się konkurs na członków zarządu. Wątpliwe, czy prezydenta Komorowskiego ruszy sumienie. Zbyt gorliwie i bez koniecznych dodatkowych analiz podpisał ustawę z 18 marca 2010 roku. Wciąż jest zawieszony, ale nie wiadomo, na jak długo, drugi etap postępowania przetargowego na sprzedaż akcji Exatela. Dlaczego rząd chce się pozbyć, nawet za niższą cenę, spółki Exatel? Czy służby potrafią oszacować ryzyko dla bezpieczeństwa państwa związane z tą sprzedażą? Szykowanie się do sprzedaży Exatela, podobnie jak zuchwała odsprzedaż Emitela i wcześniejsza sprzedaż TP S.A. są olbrzymimi skandalami. Rząd Donalda Tuska zachowuje się jak rząd AWS z najgorszego okresu. Sprzedaże te będą sprawdzianem patriotyzmu dla polskich służb specjalnych ABW i SKW. Nowo powstały Zarząd Ochrony Ekonomicznych Interesów Sił Zbrojnych SKW powinien otrzymać pierwsze bojowe zadanie i dokładnie zbadać, kto - za wszelką cenę - chce doprowadzić do demontażu państwa. Nasuwają się oczywiste pytania do służb. Kto naciska na sprzedaż Exatela? W jaki sposób miałoby dojść do sprzedaży spółki i kto miałby być potencjalnym nabywcą? Prezes PGE mówi o inwestorach branżowych. Jacy to będą inwestorzy? Każdy wybór doprowadzi do tego, że polska infrastruktura strategiczna stanie się obiektem handlu na wielką skalę. Powtarzam: wymazanie z ustawy nie oznacza, że ta infrastruktura przestała być strategiczna dla naszego kraju. Po Exatela stoi kolejka zagranicznych spółek. Każdy chce kupić elegancką, niezbyt zadłużoną spółkę. Jeśli nie dla siebie, to na handel. Zawsze Rosjanie odkupią polskie sieci strategiczne. Chociażby po to, aby sterować polskim systemem elektroenergetycznym. Będzie można wówczas szantażować Polaków i wymuszać na nich różne ustępstwa. Za niecały miliard złotych. Gdzie tu jest "polska racja stanu" i "mądre państwo" prof. Kleibera? Konsekwencje utraty przez Skarb Państwa kontroli nad Exatelem byłyby naprawdę tragiczne. Wierzę w resztki rozsądku Polaków, chociaż po tragedii smoleńskiej coraz trudniej mówić o rozsądku. Za dużo agentury kręci się wokół polskich spraw. Polska nie jest normalnym europejskim krajem. W Niemczech i innych państwach taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Wielokrotnie Rosjanie ubiegali się o kupno niemieckich sieci narodowych i musieli odejść z kwitkiem. Podkreślam z całą stanowczością: spółka Exatel jest jedyną spółką w Polsce, na której można odtworzyć zniszczoną sieć bezpieczeństwa państwa. Wszystkie inne koncepcje są niemądre. Nie chodzi tu o budowę KOT (Krajowego Operatora Telekomunikacyjnego) lansowanego przez SLD - wyimaginowanej alternatywy dla TP S.A., gdyż budowa ta była częstym w spółkach Skarbu Państwa gonieniem króliczka, aby go nie złapać. Zarabiają na tym krocie firmy konsultingowe. Zero logicznego myślenia. Pozyskanie abonenta kosztuje kilka tysięcy złotych, więc budowa niewielkiej milionowej sieci to koszt kilka miliardów złotych. Nikt nie miał wtedy i teraz takich pieniędzy. Spółka Exatel ma dostęp do tajemnic państwa, dlatego można przypuszczać, że za kupnem Exatela mogą stać obce wywiady. Szczególnie za firmami z udziałem kapitału rosyjskiego. Są to sprawne służby z olbrzymią polskojęzyczną agenturą. Powtarzam, więc to, co nie może dotrzeć do decydentów: kupno Exatela daje de facto kontrolę nad systemem elektroenergetycznym państwa. Należy pamiętać, że sieć telekomunikacyjna spółki położona jest na liniach odgromowych w sieciach elektroenergetycznych wysokiego napięcia. Aby uderzyć w taki system, wystarczy zniszczyć kilka jego wrażliwych punktów. Sprzedając Exatela, oddajemy kupującemu w zarząd sieci elektroenergetyczne spółki PSE-Operator S.A., które są obsługiwane przez Exatela. Sprzedaż Exatela jest równie groźna jak sprzedaż TP S.A. Jest poza tym niezgodna z dyrektywami Unii Europejskiej w sprawie wyznaczania europejskiej infrastruktury krytycznej z 23 grudnia 2008 roku. Zniszczenie polskiego systemu elektroenergetycznego zniszczy również systemy innych państw europejskich. Rozważając sprzedaż Exatela, Polska stwarza olbrzymie zagrożenie dla państw Unii Europejskiej. Państwa UE chronią swoje struktury strategiczne, w szczególności otaczają opieką prawną swoje strategiczne sieci telekomunikacyjne. Twierdzenie, że Europa chce otwarcia polskiego systemu bezpieczeństwa i rezygnacji z ochrony telekomunikacyjnych spółek strategicznych, jest nonsensem. Polska jest jednym z niechlubnych wyjątków w Europie, gdzie rząd zrezygnował z ochrony prawnej sieci ważnych dla bezpieczeństwa kraju. Wszystko na to wskazuje, że sprzedaż tej spółki będzie ostatnią fazą rozbioru polskich sieci strategicznych, a co za tym idzie - całkowitego demontażu bezpieczeństwa państwa. Dlatego powinniśmy być zdecydowanie przeciwni sprzedaży tej spółki. W obecnym przedwyborczym bałaganie nie da się zabezpieczyć interesów państwa. Coraz większe grupy osób o różnych poglądach politycznych są przeciwko tej sprzedaży. Apelujemy do rządzących: odłóżcie dyskusję o sprzedaży na czas po wyborach, wcześniej uzupełnijcie braki w dokumentacji, np. o analizę ryzyka dla bezpieczeństwa państwa. Wszystko wskazuje na to, że Exatel musi być strategiczną spółką państwową pod specjalnym nadzorem ABW i SKW. Dochodzą wyraźne sygnały od tych służb, że doły rozumieją powagę sytuacji. Katastrofa smoleńska otworzyła oczy wielu osobom. Nie jesteśmy jeszcze rosyjską kolonią, do czego zaczyna przyzwyczajać nas rząd Donalda Tuska.

Utrata kontroli nad systemem Sylan O tym, jak Platforma Obywatelska traktuje bezpieczeństwo państwa, mówi przypadek systemu łączności utajnionej państwa - Sylan. Jest on systemem, który otrzymał certyfikaty za rządów PiS. Dlatego był ostatnio niszczony ze wszystkich stron. Mógłby stać się bez trudu podstawą narodowej sieci bezpieczeństwa opartej na sieci strategicznej państwowej firmy Exatel. Gdyby udało się ulokować Ogólnokrajowy Cyfrowy System Łączności Radiowej (OCSŁR) bezprzetargowo w Exatelu, co byłoby rozwiązaniem głęboko uzasadnionym ekonomicznie i niezwykle korzystnym dla państwa polskiego, Exatel byłby potężną spółką liczącą się w Unii Europejskiej. W oparciu o tak ważne spółki można budować silne, nowoczesne państwo na miarę naszych marzeń i możliwości.

Prasa pisała o skandalicznym przejęciu Sylana przez spółkę Biatel. Był to jedynie początek kłopotów z systemem. Po aferze z Biatelem i utracie koncesji MSWiA przez firmę Techlab 2000, która stworzyła Sylan, po Sylan (czytaj: po polskie sieci strategiczne) ustawiła się kolejka prywatnych firm często powiązanych z różnymi służbami. Obecnie prowadzone są rozmowy Techlab z następną prywatną firmą. Trudno zrozumieć, dlaczego właśnie ta firma, która sprzedaje armii prymitywną łączność, może mieć, a inna prywatna firma Techlab 2000 nie może mieć koncesji na ten sam sprzęt. Tym bardziej że jest to sprzęt firmy Techlab, do którego prawo może mieć tylko Techlab i - w części utajnionej - państwo polskie. Czy służby zbadały ten przypadek? Krążą wieści, że posłużono się obrzydliwym szantażem, iż system zostanie "zakopany", jeśli firma Techlab nie ugnie się przed dyktatem i nie przekaże koncesji w "lepsze" ręce innej prywatnej firmy. Nie jest to dobry pomysł i obciąża rząd Platformy Obywatelskiej. Niewielka - prawdopodobnie tak zadłużona jak Techlab - prywatna firma nigdy nie przejmie skutecznie Sylana. Szykuje się więc nowa afera jak z Biatelem. Były minister, który podpisał umowę o przejęciu technologii firmy Techlab 2000 i zaraz potem ustąpił z funkcji prezesa Biatela, otworzył puszkę Pandory. Czy nie prościej byłoby umieścić Sylana w państwowej firmie Exatel? Sprawa utrzymania w polskich rękach zarówno Exatela, jak i Sylana jest sprawą honoru Polaków. Nie możemy pozwolić sobie na handel strategicznymi aktywami państwa. Nie chcę być złym prorokiem, ale żonglowanie strategicznym systemem łączności utajnionej państwa może doprowadzić do skandalu na olbrzymią skalę. Prof. Jerzy Urbanowicz

Jak marszałek Borusewicz wprowadzał cenzurę na Smoleńsk 2010 „…Nie chcę wchodzić w kwestie merytoryczne, czy można łączyć katastrofę w Smoleńsku z mordem w Katyniu …” W dzisiejszym Naszym Dzienniku ukazał się artykuł na temat działań, podejmowanych przez marszałka Senatu Bogdana Borusewicza, mających na celu ocenzurowanie wystawy przygotowywanej przez Ambasadę Republiki Czeskiej o ofiarach zbrodni katyńskiej pochodzących z Zaolzia. Na kilka godzin przed otwarciem wystawy, która miała miejsce w siedzibie Senatu, usunięto dwie plansze. Pierwsza zawierająca „zdjęcia z gazet przedstawiające wszystkie ofiary katastrofy smoleńskiej, zdjęcie pary prezydenckiej i pracowników Kancelarii Prezydenta. Wszystkie opatrzone krótkim komentarzem, że 10 kwietnia 2010 r. uroczystości katyńskie odbyły się w „cieniu innej olbrzymiej dla Narodu Polskiego tragedii”, ponieważ w drodze do Katynia zginęli wszyscy członkowie delegacji na czele z prezydentem. Dlatego na pustych krzesłach położono polskie flagi”. Druga plansza zawierająca „projekt pomnika katyńskiego czeskiego architekta Augustina Milala wraz z jego refleksjami dotyczącymi genezy pomysłu upamiętnienia mordu na Polakach. Podkreśla on, że przytłoczony był skalą tragedii, która dotknęła Polaków podczas wojny, przypomina w tym kontekście słowa Lecha Kaczyńskiego wypowiedziane na forum Parlamentu Europejskiego do Angeli Merkel, kanclerz Niemiec: „Gdybyście w czasie II wojny światowej nie wymordowali nas tylu, byłoby nas dzisiaj dwukrotnie więcej”. Milal kwituje to stwierdzeniem, że są to słowa „niesłychanie prawdziwe i nadal ostrzegawcze”…” Na skutek interwencji Ambasadora Republiki Czeskiej i Senatorów PiS wystawa została udostępniona w całości.

Całość artykułu poniżej:

„Marszałek Bogdan Borusewicz zaryzykował skandal dyplomatyczny, żeby tylko w Senacie nie wyeksponować zdjęć ze Smoleńska Jak Czesi odbili wystawę Kancelaria Senatu cichaczem usunęła tablicę przedstawiającą ofiary tragedii smoleńskiej z wystawy dotyczącej katyńczyków z Zaolzia. Po zdecydowanych protestach Ambasady Republiki Czeskiej w Warszawie, która jest autorem ekspozycji, i senatorów PiS tablicę ze zdjęciami m.in. pary prezydenckiej Lecha i Marii Kaczyńskich dołączono do całości. Pytany, jak doszło do tego skandalu, marszałek Bogdan Borusewicz ograniczył się tylko do stwierdzenia, że żadnej cenzury nie było. Jedynym dziennikarzem, który obserwował przebieg wydarzeń, był reporter „Naszego Dziennika”. Nikt więcej nie pofatygował się, by sprawdzić przygotowania do ekspozycji. To, że wystawa o ofiarach zbrodni katyńskiej pochodzących z Zaolzia jest niekompletna, okazało się kilka godzin przed jej otwarciem, po posiedzeniu senackiej Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą. – Pan ambasador Czech powiedział mi, że były dwie plansze więcej – referuje nam senator Andrzej Person (PO), przewodniczący tej komisji. – Poszliśmy do marszałka – dodaje. Interwencję podjęła też senator Dorota Arciszewska-Mielewczyk (PiS). – Przez przypadek usłyszałam, że przedstawiciele ambasady czeskiej nie rozumieją, dlaczego wystawa została okrojona – mówi. – Poszłam zorientować się i zasięgnąć informacji w biurze Kancelarii Senatu. Uważałam, że ten panel powinien się znaleźć na tej wystawie – podkreśla. W tym czasie można było zaobserwować pewne zamieszanie, nerwowe przechodzenie senatorów i pracowników ambasady czeskiej z siedziby marszałka do Kancelarii Senatu. Na bezpośrednie działania zdecydowała się senator Arciszewska-Mielewczyk zbulwersowana całą sytuacją. – Wzięłam ten panel pod pachę i przyniosłam tutaj – mówiła – cały czas go pilnowałam. – Co pan z tym panelem zrobi? – zwróciła się do strażnika senackiego, który sięgał po planszę. – Bardzo pięknie – skonstatowała, gdy usłyszała, że będzie on ustawiony na stojaku. Gdy plansza znalazła się na swoim miejscu, można było się przekonać, co tak przeszkadzało senackim urzędnikom. Okazało się, że na pierwszej znajdują się zdjęcia z gazet przedstawiające wszystkie ofiary katastrofy smoleńskiej, zdjęcie pary prezydenckiej i pracowników Kancelarii Prezydenta. Wszystkie opatrzone krótkim komentarzem, że 10 kwietnia 2010 r. uroczystości katyńskie odbyły się w „cieniu innej olbrzymiej dla Narodu Polskiego tragedii”, ponieważ w drodze do Katynia zginęli wszyscy członkowie delegacji na czele z prezydentem. Dlatego na pustych krzesłach położono polskie flagi. Druga ocenzurowana plansza zawiera projekt pomnika katyńskiego czeskiego architekta Augustina Milala z jego refleksjami dotyczącymi genezy pomysłu upamiętnienia mordu na Polakach. Podkreśla on, że przytłoczony był skalą tragedii, która dotknęła Polaków podczas wojny, przypomina w tym kontekście słowa Lecha Kaczyńskiego wypowiedziane na forum Parlamentu Europejskiego do Angeli Merkel, kanclerz Niemiec: „Gdybyście w czasie II wojny światowej nie wymordowali nas tylu, byłoby nas dzisiaj dwukrotnie więcej”. Milal kwituje to stwierdzeniem, że są to słowa „niesłychanie prawdziwe i nadal ostrzegawcze”. Co tak zniechęciło Kancelarię Senatu, że nie wystawiono tych dwóch tablic? Odpowiedzi zdaje się udzielać sam marszałek Bogdan Borusewicz. - Nie chcę wchodzić w kwestie merytoryczne, czy można łączyć katastrofę w Smoleńsku z mordem w Katyniu – mówił Borusewicz, dopytywany o sprawę tablic przez senatorów Prawa i Sprawiedliwości. – Jak najbardziej – padło z sali. – I tu się różnimy, panie senatorze – skonstatował marszałek. Senatorzy PiS podkreślali, że niewystawienie tych dwóch tablic jest niemal „dyplomatycznym skandalem”, z uwagi na to, że autorem wystawy była Ambasada Republiki Czeskiej. - To skandaliczna sytuacja, skandalu dyplomatycznego. Doszło do usunięcia jednej z tablic przed otwarciem wystawy, na której były przedstawione zdjęcia wszystkich poległych w katastrofie smoleńskiej, zdjęcia pary prezydenckiej – mówił na początku posiedzenia Senatu senator Stanisław Karczewski (PiS). – Proszę, panie marszałku, o wyjaśnienie tego, kto dopuścił się ocenzurowania tej wystawy, która została zorganizowana przez ambasadę czeską, nie przez polityków Prawa i Sprawiedliwości – podkreślił. - Panie senatorze, do żadnej cenzury nie doszło, wystawa jest integralną całością – powiedział Borusewicz. – Teraz dopiero – ripostowała z sali Arciszewska-Mielewczyk. Pytaliśmy biuro prasowe Kancelarii Senatu o komentarz do zdarzenia z tablicami. – Nic o tym nie wiem – usłyszeliśmy. Dalej padły zachęty do obejrzenia tej „świetnej wystawy”. Sprawy nie chce, ze zrozumiałych względów, komentować ambasador Czech Jan Sechter. – Wszystko jest w porządku – zapewnił wczoraj w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”.

Jednak, jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, z ambasadorem dzień przed otwarciem wystawy próbowała się skontaktować Kancelaria Senatu w sprawie wyrażenia zgody na niewystawianie tych tablic. Rano wśród senatorów krążyły różne wyjaśnienia dotyczące braku tablic prezentowane przez pracowników Senatu, a to że panel jest „niestosowny”, a to że jest „nadprogramowy”, albo że „zabrakło stojaka”. - Słyszałam kilka usprawiedliwień, najpierw, że jest to niestosowny panel, potem pan dyrektor próbował mi powiedzieć, że nie było go w wykazie paneli – relacjonuje senator Arciszewska-Mielewczyk. - To mało sensowna decyzja któregoś z pracowników – mówi „Naszemu Dziennikowi” Andrzej Person z PO. – Przejaw nadgorliwości. Ubolewam, że tak się stało – dodaje. Zenon Baranowski

Nie ma pieniędzy na tłumaczenie dokumentów katyńskich… Nie ma pieniędzy na tłumaczenie przysłanych z Federacji Rosyjskiej akt katyńskich. Dokumenty z rosyjskiego śledztwa są tłumaczone z dużym opóźnieniem. I tylko częściowo. Kierownictwo warszawskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, w którym prowadzone jest postępowanie w sprawie ludobójstwa katyńskiego, formalnie tłumaczy, że nie ma potrzeby tłumaczenia dokumentacji w całości. Nieoficjalnie jednak wiadomo, że problem jest prozaiczny, ale dotkliwy – brak funduszy. Polska od lat zabiega o dostęp do całości akt z rosyjskiego śledztwa katyńskiego. Po latach przestoju we wrześniu ubiegłego roku otrzymaliśmy kolejnych 20 tomów akt. Ale jak się okazuje, środki na ich tłumaczenie zostały zabezpieczone dopiero w maju tego roku. Poza tym ma być przetłumaczonych zaledwie 7 tomów tej dokumentacji. – Po uzyskaniu na początku maja br. informacji o zabezpieczeniu przez Oddział IPN w Warszawie kwoty ok. 54 tys. zł, przekazano do tłumaczenia biegłym tłumaczom przysięgłym języka rosyjskiego 7 tomów kopii akt Naczelnej Prokuratury Wojskowej FR – mówi nam prokurator Piotr Dąbrowski, naczelny pionu śledczego warszawskiego oddziału IPN. – Materiały te zostały wyselekcjonowane z transzy 20 tomów dokumentacji rosyjskiej przekazanej do tutejszej Oddziałowej Komisji w końcu września 2010 roku – dodaje. Na przetłumaczenie czeka kolejnych 50 tomów akt, które trafiły do Polski w grudniu zeszłego roku, a do IPN w marcu. – W chwili obecnej trwają oględziny uzyskanej w marcu br. transzy 50 tomów kopii akt śledztwa rosyjskiego. Na razie zapoznano się z treścią 30 tomów tej dokumentacji – stwierdza Dąbrowski. Dodaje, że podobnie jak w przypadku transzy z września marcowa będzie tłumaczona tylko częściowo. – Podczas tej czynności dokonywana jest selekcja materiału istotnego dla przedmiotu prowadzonego w Oddziałowej Komisji w Warszawie śledztwa w sprawie zbrodni katyńskiej. Dopiero po zakończeniu oględzin i wstępnym oszacowaniu przez biegłych tłumaczy kosztów przekładu wybranych materiałów możliwe będzie wystąpienie do dyrektora oddziału IPN o zarezerwowanie środków finansowych na tłumaczenie – zaznacza. Dlaczego tłumaczonych jest tylko część materiałów? Jak ustalił “Nasz Dziennik”, powodem jest brak środków finansowych. – Nie przypominam sobie, żeby za mojej bytności w Kolegium IPN pojawiały się tego typu problemy. Jest to oczywiście jakaś kwestia budżetowa. Pamiętajmy, że budżet ustala Sejm – mówi nam prof. Mieczysław Ryba (KUL), były członek Kolegium IPN. Warszawski oddział IPN, na którego czele stoi prof. Jerzy Eisler, zapewnia jednak, że “środki w budżecie warszawskiego Oddziału pozwalają na tłumaczenie uzyskanych dotąd z Rosji tomów”. Jednak zaraz pada stwierdzenie, że będą one tłumaczone tylko częściowo. – Pion śledczy z udziałem tłumacza dokonuje selekcji akt pod kątem ich znaczenia dla śledztwa, a materiały istotne dla dochodzenia są sukcesywnie tłumaczone – informuje “Nasz Dziennik” Iwona Spałek, asystent prasowy Eichlera. - W procesie karnym jest tak, że jeżeli do prokuratury trafia materiał dowodowy z zagranicy, to należy wszystko tłumaczyć, ponieważ wszystko może mieć znaczenie – podkreśla karnista prof. Piotr Kryszyński (UW). Dodaje, że nie jest pożądana selekcja materiału nawet z udziałem tłumacza. Poza tym przecież jego praca też kosztuje. - Nie ma potrzeby tłumaczenia wszystkich tomów, ponieważ część z nich od dawna jest w Polsce – dodaje Spałek. Ale trzy lata temu pion śledczy IPN informował, że stan ówczesny był taki, iż Rosjanie okazali polskim prokuratorom 67 tomów dokumentów (częściowo je skopiowano), a do pozostałych nie mieli dostępu. Po otrzymaniu dwóch ostatnich transz rosyjskiej dokumentacji prokurator prowadząca polskie śledztwo katyńskie Małgorzata Kuźniar-Plota podkreśla, że zawierają one cenne akta. Zaznacza, że w przekazanej dokumentacji stwierdzono “bardzo dużą liczbę protokołów przesłuchania w charakterze świadków byłych funkcjonariuszy NKWD, z których część mogła mieć lub miała związek z rozstrzeliwaniem polskich jeńców”. W przypadku transzy 50 tomów akt z marca Kuźniar-Plota zaznaczała, że dla IPN są “to nowe akta”. Kiedy pierwsze akta zostaną przetłumaczone? – Z uwagi na obszerność tej dokumentacji nie jest możliwe precyzyjne określenie terminu dokonania jej przekładu – z pewnością proces ten potrwa kilka tygodni – stwierdza Dąbrowski. Akta rosyjskiego śledztwa katyńskiego liczą łącznie 183 tomy. Do tej pory Polska otrzymała 137 tomów kopii. Tajnych wciąż pozostaje 46 kluczowych tomów wraz z postanowieniem o umorzeniu śledztwa.

Zenon Baranowski

Moskiewskie muzeum ujawnia żydowskie pochodzenie Lenina

Artykuł pochodzi z anglojęzycznej prasy – AP jest syjonistyczną tubą propagandową. Informacja jest jednak godna uwagi.. Admin [StopSyjonizmowi]

Moscow museum puts Lenin’s Jewish roots on display

http://www.thestate.com/2011/05/23/1831057/moscow-museum-puts-lenins-jewish.html

Zwykli Rosjanie po raz pierwszy mogą zobaczyć dokumenty potwierdzające od dawna powtarzane plotki o żydowskim pochodzeniu Władimira Lenina. W kraju długo nękanym przez antysemityzm [a jeszcze bardziej nękanym przez Żydów - gajowy], takie dziedzictwo może być bardzo ważne, zwłaszcza w stosunku do założyciela Związku Radzieckiego, który jest nadal czczony przez wielu starszych Rosjan. Wśród kilkudziesięciu nowo opublikowanych dokumentów, na wystawie w Muzeum Historii Państwa jest list napisany przez najstarszą siostra Lenina, Annę Uljanową, mówiący, że ich dziadek był ukraińskim Żydem, który nawrócił się na chrześcijaństwo, żeby uciec ze Strefy Osiedlenia i uzyskać dostęp do dalszej edukacji. „Pochodził z biednej żydowskiej rodziny i był, o czym świadczy świadectwo chrztu, synem Mojżesza Blanka z Żytomierza” (miasta w zachodniej Ukrainie), napisała Uljanowa w 1932 roku do Józefa Stalina, który przejął władzę po śmierci Lenina w 1924 roku. „Wladimir Iljicz zawsze cenił Żydów,” napisała. „Przykro mi z powodu faktu, że nasze pochodzenie – podejrzewałam to wcześniej – nie było znane za jego życia.” Za czasów carskich, większość Żydów mogła mieszkać na stałe tylko na wydzielonym obszarze, który stał się znany, jako Strefa Osiedlenia, w skład, której wchodziła część terenów współczesnej Litwy, Polski, Białorusi, Mołdawii, Ukrainy i zachodniej Rosji. Wielu Żydów przyłączyło się do bolszewików w celu zwalczania szerzącego się antysemityzmu w carskiej Rosji, a niektórzy znaleźli się wśród liderów Partii Komunistycznej, kiedy przejęła władzę po rewolucji 1917 roku. Najważniejszym z nich był Lew Trocki, którego prawdziwe nazwisko brzmiało Bronstein. [No tak, Wielka Rewolucja Żydowska 1917 i jej koszmarne zbrodnie miały na celu "zwalczanie antysemityzmu"! - gajowy]. Ale Lenin, urodzony, jako Wladimir Iljicz Uljanow w 1870 roku, uważał się za Rosjanina. Przyjął nazwisko Lenin w 1901 roku podczas zsyłki na Syberię w pobliże rzeki Leny. [Mamy uwierzyć w te brednie, że Lenin uważał się za Rosjanina? Chyba na tej samej zasadzie, co Michnik "uważa się" za Polaka. A co o pochodzeniu jego matki? Czy nie była przypadkiem Żydówką z domu Blank? - gajowy] Krótki okres promocji kultury żydowskiej, rozpoczęty pod władzą Lenina, zakończył się na początku lat 1930, kiedy Stalin zorganizował antysemickie czystki wśród komunistów i opracowano plan przeniesienia wszystkich sowieckich Żydów do regionu przy granicy z Chinami. Uljanowa poprosiła Stalina o podanie do publicznej wiadomości faktu o żydowskim pochodzeniu Lenina, w celu przeciwdziałania rosnącego antysemityzmu. „Słyszę, że w ostatnich latach antysemityzm bardzo się nasila, nawet wśród komunistów, napisała. „Byłoby błędem ukrywanie tego faktu przed masami.” Stalin zignorował prośbę i nakazał jej „absolutne milczenie” na temat tego listu, jak mówi kurator wystawy, Tatiana Koloskowa. Oficjalna biografia Lenina, napisana przez jego siostrzenicę, Olgę Uljanową, mówi, że rodzina miała tylko rosyjskie, niemieckie i szwedzkie korzenie. List od siostry Lenina udostępniono rosyjskim historykom na początku lat 1990, ale zaciekle kwestionowano jego autentyczność. Został wybrany do pokazania na wystawie przez Koloskową, która jako dyrektor oddziału Muzeum Historii Państwa poświęconej Leninie, jest jedną z najbardziej docenianych uczonych zajmujących się jego biografią. Wystawa w muzeum na Placu Czerwonym, w pobliżu mauzoleum, gdzie wciąż leży ciało Lenina, ujawnia również, że był w tak nędznym stanie po udarze mózgu w 1922 roku, że poprosił Stalina o przyniesienie mu trucizny. „Stalin zresztą nie został wybrany przypadkowo do spełnienia tej prośby, napisała w dzienniku w 1922 roku najmłodsza siostra Lenina, Maria Uljanowa. „Znał towarzysza Stalina, jako wiernego bolszewika, bezpośredniego i pozbawionego sentymentalizmu. Kto jeszcze odważyłby się zakończyć życie Lenina?” Początkowo Stalin obiecał pomóc Leninowi, jednak pozostali członkowie Biura Politycznego zdecydowali odrzucić jego prośbę, mówi dziennik. Trocki, którego Stalin, zmusił do opuszczenia Związku Radzieckiego, twierdził w swoich pamiętnikach, że Stalin otruł Lenina. Wystawa pokazuje 111 dokumentów, wiele z nich dopiero niedawno odtajnionych i wszystkie pokazane publiczności po raz pierwszy, dają zaskakujący wgląd w najważniejsze postaci w ZSRR. Ludzie zazwyczaj przedstawiani, jako surowi i nieustraszeni, pokazują się, jako czasami kapryśni, przerażeni, a nawet zrozpaczeni. Jeden z dokumentów zawiera desperackie błaganie do Stalina w 1934 roku, od aresztowanego komunistycznego przywódcy, Lwa Kamieniewa, którego prawdziwe nazwisko brzmiało Rozenfeld. „W czasie, gdy moja dusza jest wypełniona tylko miłością do partii i jej przywództwa, kiedy, przeżywszy wahania i wątpliwości, mogę śmiało powiedzieć, że nauczyłem się bardzo ufać Komitetowi Centralnemu na każdym kroku, i każdej decyzji, towarzyszu Stalinie, jaką podejmujesz,” napisał Kamieniew. „Aresztowano mnie za związki z osobami, które według mnie są dziwne i obrzydliwe.” Stalin zignorował również ten list i egzekucja Kamieniewa odbyła się w 1936 roku. Nieco bardziej humorystycznym, – lecz niemniej makabrycznym – aspektem wystawy są karykatury wykonane przez członków Politbiura. Nikolaj Bucharin, znaczący ideolog komunistyczny, pokazuje Stalina z ogromnym nosem i symboliczną fajką. Jego portrety innych komunistów są również niepochlebne – jeden jest pokazany, jako oficer Białej Armii. Antykomunistyczna Biała Armia, popierana przez mocarstwa zachodnie, bezskutecznie walczyła z Armią Czerwoną Lenina w wojnie domowej w latach 1917-23. Wybitny ekonomista Walery Mezlauk szydzi z Trockiego jako ‘Błąkającego się Żyda’ i pokazuje ministra finansów, wiszącego w bardzo dziwnej pozycji. Pod karykaturą jest ręcznie napisana notatka: Stalin poleca by ministra powiesić za jaja. Minister i dwaj karykaturzyści zostali aresztowani i zamordowani w 1938 roku. Wystawa zakończy się około 3 lipca.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/

Mansur Mirovalev – Associated Press – 23.05.2011, tłumaczenie Ola Gordon

27 maja 2011 "Polska droga do demokracji" - będzie tematem rozmów z panem prezydentem Barkiem Husseinem Obamą, który właśnie dzisiaj, w okolicy godziny osiemnastej wyląduje na Okęciu swoim Air Foce One.. To jest taki drugi Biały Dom, zwany przez przeciwników lewicowego prezydenta- Barakiem Obamy. Gdy na pokładzie samolotu znajduje się wiceprezydent Stanów Zjednoczonych - taki samolot nazywa się Air Force Two. Czy na pewno tematem rozmów, będzie „polska droga do demokracji”, którą to demokrację pan prezydent ukochał ponad życie własne i własnego narodu i innych narodów, którym próbuje zaszczepiać coś tak idiotycznego jak demokracja, czyli ciągły chaos przegłosowywania wszystkiego, co pod ręką w pogoni za większością zwykłą albo bardziej kwalifikowaną? Jeśli życie człowieka, życie narodu - ba! - życie większości narodów na świecie zależy od zorganizowania większości parlamentarnej- to każdy rozsądny człowiek podziękuje za taką formę zorganizowanej przemocy większości nad mniejszością, nie mówiąc już o jednostce.. Jednostka w demokracji, jest niczym, jednostka w demokracji - jest zerem, jak twierdził poeta proletariacki Majakowski, zanim popełnił samobójstwo. W oryginale to brzmiało: „Jednostka, niczym, jednostka zerem”. Wizyta amerykańskiego prezydenta, doskonale wczuwającego się w nastroje amerykańskie, jeśli chodzi o lobby izraelskie w USA, tzw. neokonserwatystów przykryła tymczasem wypowiedź pana Grzegorza Brauna, reżysera- dokumentalisty, którego miałem okazję poznać i poznam go jeszcze bardziej podczas pikniku pod Gnieznem, który odbędzie się w czerwcu, a który podczas pobytu na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim powiedział w sprawie arcybiskupa Józefa Życińskiego, że to ”kłamca i łajdak, który podawał się za biskupa”. Przyznacie państwo, że to mocne słowa, ale jako reżyser- dokumentalista coś musi wiedzieć o postępowaniu arcybiskupa na Ziemi, jako biskupa, i jako człowieka. Na przykład panowie Sławomir Cenckiewicz i ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski twierdzą zgodnie, że arcybiskup Józef Życiński, w latach 1997- 1990 był zarejestrowany pod numerem 1263 przez Wydział IV KWMO jako TW ”Filozof”, a materiały wszelkie zniszczono w 1990. Oficerami prowadzącymi byli kolejno: ppłk Alojzy Perliceusz, kpt Stanisław Boczek i por. Zbigniew Kalata.. Ale trochę informacji się ostało, choćby trochę popiołu po spaleniu.. Arcybiskup bardzo związany był za życia z Gazetą Wyborczą, a w roku 1980 habilitował się na podstawie rozprawy pod tytułem: „Prostota i dyskonfirmowalność, jako kryteria heurystyczne w kosmologii relatywistycznej”(????) Ufffff. Niezły pasztet, żeby go przetrawić. Ale najpierw trzeba go było próbować zjeść.. Muszę się w wolnej chwili zapoznać z tą pracą i zobaczyć, co w niej jest napisane. Jeśli oczywiście coś z niej zrozumiem, tak jak nie mogę ni w ząb zrozumieć samego tytułu.. Rozumiem słowo „prostota”.. Łatwe i przyjemne muzycznie, ale dalej?” Dyskonfirmowalność”, „heurystyczne”, „kosmologia relatywistyczna.”.(???) Naprawdę niezły pasztet! Arcybiskup musiał być bardzo mądrym człowiekiem, bo w samym tytule pracy jest tyle mądrych słów.. Czynności heurystyczne, to czynności prowadzące do poznania nowych prawd w wyższym znaczeniu potrzebnych do sformułowania hipotezy, przeciwstawione czynnościom uzasadniającym.. Tyle słownik. Arcybiskup poszukiwał nowych „prawd”, szkoda, że na łamach Gazety Wyborczej.. Tygodnika Powszechnego i innych tego typu gazet. „Dyskonfirmowalność”- musicie państwo sami sobie poszukać, jeśli nie zapędzicie się w fikcję heurystyczną, która jest konstrukcją myślową niemającą odpowiedników w rzeczywistości, przyjmowana jednak w postaci założenia w rozważaniach naukowych ze względu na jej walory odkrywcze lub dydaktyczne(???). Rozumiem, że chodzi o science-fiction? Bo, o co innego - jak to jest konstrukcja myślowa niemająca odpowiedników rzeczywistości.. Religia jest wiarą - a nauka posługuje się rozumem. Obie powinny się uzupełniać. Wiara i Rozum.. Jeśli chodzi o kosmologię, to chodzi o wynik poszukiwania odpowiedzi na pytanie o strukturę i ewolucję Wszechświata. Nie mylić z kosmogonią. Wychodzi z tego, że arcybiskup Józef Życiński był zwolennikiem ewolucji, a nie kreatywności świata. Pan Bóg stworzył świat dla człowieka i żeby człowiek czynił go sobie poddanym.. A wychodzi, że najpierw stworzył małpę, żeby z niej powstał potem człowiek, to znaczy pochodzimy z różnych gałęzi: małpa poszła sobie swoją drogą, bo chciała na zawsze pozostać małpą, i jest na gałęzi, a człowiek poszedł sobie inną droga, żeby zostać człowiekiem, Oczywiście nie wszyscy ludzi poszli tą drogą- niektórzy poszli razem z małpami. Ale i tak posiadają prawa człowieka, tak jak we współczesnej Hiszpanii - już nie katolickiej, ale małpiarsko-socjalno-prawoczłowieczej, która właśnie bankrutuje na naszych oczach.. A klasyk mówił: „ Nie idźcie tą drogą!” I z tego wszystkiego wychodzi, że Pan Bóg musiał być ewolucjonistą, a nie kreacjonistą.. Karol Darwin musiał być przed Panem Bogiem, bo jak inaczej? Kosmologia może być jeszcze obserwacyjna i teoretyczna. Tak jak judaizm może być biblijny albo rabiniczny.. Z kolei rabiniczny… zresztą mniejsza o to.. W każdym razie prostota, oprócz samego słowa” prostota”, jest widoczna gołym okiem w pracy habilitacyjnej z 1980 roku, arcybiskupa Życińskiego. Ja osobiście bardzo prostotę lubię, proste prawo, proste podatki, proste słowa, pominąwszy słowa: dyskonfirmowalność, kosmologia relatywistyczna, kryteria heurystyczne.. Pisanie pracy habilitacyjnej, musiał arcybiskup rozpocząć od wyszukania odpowiednich słów w słowniku wyrazów obcych.. I trzeba przyznać, że to mu się udało.. Brzmi bardzo, ale to bardzo naukowo.. Ale czy to ktoś czytał, oprócz komisji kwalifikacyjnej? Arcybiskup był także członkiem komitetu Biologii Ewolucyjnej i Teoretycznej Polskiej Akademii Nauk, Europejskiej Akademii Nauki i Sztuki w Wiedniu, a także w wielu innych miejsc, jak na przykład był w Radzie Fundacji Auschwitz-Birkenau. Razem z panem Władysławem Bartoszewskim, do którego propaganda zwraca się słowem” profesor”, chociaż żadnym profesorem nie jest.. To, po co ten nadmiar? W 2007 roku, arcybiskup został” Człowiekiem roku”, według Gazety Wyborczej.. „ I stał się człowiekiem, jak oznajmia pismo”…Człowiekiem, wiecie państwo, za co został człowiekiem, pardon- oczywiście” Człowiekiem Roku”? Za „konsekwentną obronę wartości ładu demokratycznego i pluralizmu, i chrześcijańskie świadectwo humanizmu”(???). Większej herezji nie mogła Gazeta Wyborcza wymyślić.. Hierarcha kościelny, członek monarchii kościelnej, sługa Pana Boga w Trójcy Świętej Jedynego, Króla Królów, członek struktur monarchii teokratycznej, konsekwentnie broni „ładu demokratycznego” i propaguje humanizm, wrogi Panu Bogu. Bo Pan Bóg jest centrum Wszechświata, a świat.. jest skonstruowany( stworzony) teocentrycznie a nie antropocentrycznie.. Człowiek jest tylko jego częścią.. Co innego miłość bliźniego? Kochaj bliźniego jak siebie samego.. Ale to w ramach i między sobą.. Nad całością jest Pan Bóg nie wybieralny przez nikogo, nawet demokratycznie.. Przecież w Niebie, nie ma ani parlamentu niebieskiego, ani anielskich wyborów, co cztery lata.. Po co byłyby aniołom wybory i do tego mieszać grzeszne dusze..? A kto by liczył głosy w tych niebiańskich urnach? I jak zachowywałaby się niebiańska komisja wyborcza? I humanizm tu nie ma nic do rzeczy.. W każdym razie Konferencja Episkopatu Polski zdecydowanie potępiła pana Grzegorza Brauna, na razie nie, dlatego, że jest zdeklarowanym monarchistą, czyli posłusznym Bogu Ojcu Wszechmogącemu, ale za wypowiedź w sprawie arcybiskupa Życińskiego, że jest to” Kłamca i łajdak, który podawał się za biskupa”.. Konferencja Episkopatu Polski wyraziła również solidarność z potępiającymi go wcześniej. A kto go potępiał wcześniej? Szefowa KIK-u warszawskiego, pani Święcicka, córka Eugeniusza Szyra, walczącego w Hiszpanii z gen Franco żeby zaprowadzić tam bezbożny komunizm. No i rektor KUL wraz ze świtą.. A co na to wszystko Papież, Benedykt XVI? Papież też jest monarchą, tak jak pan Grzegorz Braun monarchistą.. Będą organizować potępienia i samokrytykę.. Jak za poprzedniej komuny? Masowość potępienia stwarza wrażenie racji, która jest po właściwej stronie.. A ja uścisnę prawicę panu Grzegorzowi Braunowi już w czerwcu.. Prawda zawsze sieje zgorszenie i jest najgorszą bronią.. Przeciw zakłamaniu! Nich żyje król! I jeszcze nazywać demokrację ładem, jak jest to wieki zrelatywizowany nieporządek, co widać gołym okiem.. WJR

Z Misiem od rana Mecz inaugurujący stadion wybudowany w Gdańsku odbędzie się w Warszawie, ponieważ w stadion Gdańsku jest jeszcze niegotowy. W jakimś dziwnym deja vu mam wrażenie, że oglądam nie wiadomości, ale nowy film Barei. Zwłaszcza, że choćbyś oczy przecierał, nie widać, by kogoś coś dziwiło. Nawet to, że konkretnie w Warszawie ów gdański mecz odbędzie się na stadionie Legii, bo Stadion Narodowy też przeżywa obiektywne trudności; zapewne, podobnie jak w wypadku tego z wybrzeża, spowodowane niespodziewaną zimą na początku roku, która zaskoczyła budowniczych i teraz widać skutki. Stadion Legii zaś to ten sam, który właśnie został zamknięty z powodu, że zamieszki w Bydgoszczy pokazały, iż jest niebezpieczny, chociaż wcześniej był najbezpieczniejszy w Polsce. I teraz znowu jest. Tym sposobem właściciel stadionu Legii zarobi trochę kasy, która niech mu wynagrodzi straty poniesione wskutek niedawnego zamknięcia na fali potrzeb wojny z „pseudokibolami”. Jakoś kojarzy mi się historia z OFE, które też, żeby sobie nie krzywdowały po zabraniu im pięciu procent naszych pieniędzy dostały na pociechę prawo dalszego pobierania od tego, co im władza w imię niezbędnych oszczędności zabrała, swoich wysokich prowizji. Donald lubi czasem, jak Łukaszenka, okazać stanowczość i ojcowską dłonią wymierzyć szkodnikom klapsa. Ale Donek nie „Baćka”, a Polska nie Białoruś, tylko kraina miłości, więc nasz wódz po takim klapsie szybko klapsniętemu lobby wynagradza, żeby nie było kwasów. To się kiedyś nazywało „basarunek”. „Daj pół złotka albo złoty basarunku dla hołoty”, pouczał Cześnik Papkina, jak ma ułagodzić sprawę z „mularzami”, na grzbietach, których okazał, kto rządzi granicznym murem. Tyle, że Tusk i jego Papkinowie wypłacają basarunki znacznie hojniejsze, ale to jasne, bo Cześnik płacił ze swojego. Czegoś też nie dziwi, że w tej sytuacji telewizja TVN, która oczywiście nie ma z zamkniętym-otwartym stadionem żadnego związku, przestała podszczypywać władzę, na co sobie przez krótki czas pozwalała, i już po staremu od rana do nocy drze łacha z Kaczora. Nikt, więc nie zauważa tam kolejnych sukcesów rządu, nawet takich, jak występ świeżo upieczonego ministra Arłukowicza u Lisa. Oto okazało się, że stanowisko Bartka Wędrowniczka nawróciło. No, może jeszcze nie na fundamentalizm, ale na pewno na człowieka mocno zdystansowanego wobec tzw. mniejszości seksualnych (tak, wiem, że znieważam konstytucyjny organ, więc tylko bardzo proszę panów z ABW − nie o szóstej rano! Naprawdę, przed dwunastą nie ma obawy, żebym gdziekolwiek wychodził). Do wczoraj Arłukowicz był lewicowy jak cholera, a teraz w temacie „związków partnerskich” nagle prezentuje już klasyczny donaldyzm, czyli w zasadzie tak, ale nie, problem niewątpliwie istnieje, ale nie bądźmy pochopni w jego zauważaniu, i ogólnie niech „geje” siedzą cicho i się nie wychylają. Trzeba docenić, że władza potrafi wpoić wartości chrześcijańskie skuteczniej niż „Fronda”. Ostatni tak spektakularny wypadek to była Barbara Labuda, która nazajutrz po zatrudnieniu u prezydenta Kwaśniewskiego odkryła, że konkordat jest w zasadzie OK i nie zagraża polskiej demokracji. Może naszym misjonarzom trudzącym się w innych dzikich krajach zamiast pastylek do odkażania wody i agregatów prądotwórczych lepszą pomocą byłoby wysyłać paczki podpisanych przez premiera nominacji? Bartek Wędrowniczek to oczywiście pikuś w porównaniu ze sprawą pouciszanych śledztw, o których mówił „Uważam Rze” Mariusz Kamiński. I tu ponad gwar chórku gorliwie zagłuszających, wyśmiewających i bagatelizujących przypleczników władzy wybiła się potężna jak grom odpowiedź władzy: Mirosław Sekuła do NIK! Człowiek, który całej Polsce pokazał się jako pogromca afery hazardowej, który z kamienną twarzą ukręcił hydrze oskarżeń łeb i bez cienia zażenowania poucinał jeden po drugim niebezpieczne dla władzy wątki, uciszył ciekawskich śledczych, uniemożliwił wyartykułowanie zawisłych nad sprawą pytań, a świadków zwolnił z odpowiadania na nie, i to wszystko w świetle reflektorów i w ślepiach kamer, bez żadnego obcyndalania się i żadnej słabości − czyż może być lepszy kandydat do kontrolowania rządów PO? W jakimś dziwnym deja vu mam wrażenie, że znowu oglądam tę sławną dobranockę z dzieciństwa, i że jak niegdyś znany aktor pan premier wychyla się z okienka i z brutalną szczerością mówi nam, dzieciom, żebyśmy pocałowali misia w de. RAZ


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ipiron 450 SC
Pro Prochloraz 450 EC
BONUS 450 wloskich slowek[1]
450 1490
450
450
450
450
450
450
Uchwała nr 450, od Ani
450
450
450
Model 450, Zarządzanie i inżynieria produkcji, Semestr 4, Makroekonomia
450 ac
450
450

więcej podobnych podstron