439

Amerykańska Polonia bojkotowała Żydów w 1919 „Polski opór wobec żydowskiej propagandy ma swoją głęboką i gorzką historię a polska wola odwetu wobec nich ma swój impakt na żydowskich kieszeniach.” Polsko amerykański bojkot żydowskiego biznesu w 1919 był jednym z ostatnich zorganizowanych w USA bojkotów wymierzonych przeciwko zorganizowanej agendzie żydowskiej. Polska powstała w roku, 966 lecz straciła swą niepodległość w 1795. Po wygranej wojnie z Niemcami w 1918 Polska odzyskała ją w 1918, odrodziła się II Rzeczpospolita Polska. Najwidoczniej jednak odnowa tego państwa nie była po myśli międzynarodowego żydostwa, które chciało pozostawienia Polski, jako jednego z niemieckich stanów. W 1919, sławny anty-modernistyczny pisarz brytyjski, G.K. Chesterton napisał: „Faktem jest, że Żydzi nie życzą dobrze nowej Polsce, lecz używają w tym momencie całej swej śmietanki intelektualnej, całej swej głębokiej lojalności rasowej i pracują intensywnie na całym świecie tylko w jednym celu - zapobiec powstaniu i rozwojowi nowej Polski.” („Peace Without Honor” G. K. Chesterton, artykuł w The New Witness, angielskiej „antysemickiej” gazecie, 18 kwiecień, 1919, strona 494) Następny przypis zaczerpnęliśmy z dokumentów amerykańskiego Departamentu Wojny, dotyczących badań i szacowania wpływów żydowskiego establishmentu. Zostały ostatecznie opracowane w sierpniu 1919 i oznaczone klauzulą TAJNE, zdjętą dopiero w 1973. Jak poważny jest ogólnokrajowy bojkot Żydów i ich biznesu, rozpoczęty niedawno przez Amerykanów polskiego pochodzenia i ich słowiańskich sprzymierzeńców? Biuro Języków Obcych z Organizacji Pożyczek Rządowych działającej dla Skarbu Stanów Zjednoczonych w raporcie z 4 czerwca 1919: „Demonstracje z dnia 21 maja, przeprowadzone przez Żydów w całej USA na znak protestu przeciwko prześladowaniu Żydów w Polsce, doprowadziły do przeprowadzenia cichego i dobrze zorganizowanego bojkotu żydowskich kupców i przedsiębiorców. Bojkot ten zorganizowała znaczna część amerykańskiej Polonii szacowanej na prawie 4 miliony osób. Obie strony konfliktu prowadzą polemiki na łamach amerykańskiej prasy. Polacy twierdzą, że Żydzi są zawiedzeni faktem odrodzenia państwa Polskiego i jego narodu, podczas gdy plany wielu pokoleń żydowskich liderów zakładały utworzenie z Polski żydowskiej kolonii ekonomicznej, regulującej i zarządzającej finansowymi kanałami Europy Wschodniej pod niemieckim protektoratem. Jednakże polski opór wobec żydowskiej propagandy ma swoją głęboką i gorzką historię a polska wola odwetu wobec nich miała swój impakt na żydowskich kieszeniach. Bojkot jest w tym momencie w zaawansowanym stadium, obejmuje cały kraj i wszystkie kanały handlowe, czasami zdumiewając w swojej efektywności. Z innego źródła dochodzą informacje, że inne grupy mniejszościowe jak Rosjanie, Ukraińcy, Rumuni, Litwini, Czesi, Słowacy, Jugosłowianie, Finowie, Łotysze, wszystkie grupy słowiańskie i zbliżone dołączą do bojkotu. Szczegóły są obecnie planowane. Departament otrzymał szereg telegramów od polsko-amerykańskich organizacji wzywających do czujności wobec konfliktu rasowego i „potępienia zdradzieckiej taktyki żydowskich imperialistów” (patrz cały telegram z wiecu 15.000 osób 8 czerwca 1919 w Bostonie, reprezentującego 200.000 Polonię stanu Massachusetts, oraz telegram z dnia 15 czerwca 1919 z wiecu w Newark, N.J.). Ten ostatni telegram oskarża również żydowskich pracodawców o masowe zwolnienia Polaków, a żydowskich właścicieli domów do wymawiania umowy polskim najemcom. Jeśli takie formy opresji są praktykowane przez amerykańskich Żydów na wysoką skalę, możemy spodziewać się zaostrzenia bojkotu wśród amerykańskich Słowian i dalszego podsycania płomienia nienawiści wobec tych dwóch nacji. Fragmenty z „The Power and Aims of International Jewry”. Kopię tego dokumentu można uzyskać w U.S. National Archives w Waszyngtonie, numer referencyjny 245-1. Fragment komentarza z oryginalnego artykułu: Bob said (May 10, 2011): Dzięki za kolejny pozytywny, sprawiedliwy przykład o Polakach, którzy byli zbyt często ignorowani i obmawiani. G. K. Chesterton napisał też: Ja oceniam Polaków po wrogach, jakich posiadają. I odkryłem, że jest praktycznie niezaprzeczalnym faktem, iż wrogowie ich są wrogami wielkoduszności i ludzkości. Jeśli ktoś kocha niewolnictwo, jeśli kocha lichwę, jeśli kocha terroryzm i wszystkie brudy materialistycznej polityki, to zawsze odkrywałem, że do tych pasji dodaje się nienawiśc do Polski. Ona może być oceniana w świetle tej nienawiści a osąd ten jest słuszny. Henry Makow, tłumaczenie: Radtrap

Za http://radtrap.wordpress.com

Marucha

Sztuczna rzeczywistość: Jak możesz jeszcze nie wiedzieć, że to, co mówią nie jest prawdą?

Artificial reality How can you not yet know what they tell you isn’t true?

http://johnkaminski.info/

Obecny amerykański prezydent, którego prawdziwe pochodzenie pozostaje ściśle strzeżoną tajemnicą, pokazał się w środku nocy w TV, praktycznie po to, by wyjaśnić nam, że bierze na siebie odpowiedzialność za zorganizowaną egzekucję kogoś nazwanego przez niego „najbardziej poszukiwanym terrorystą na świecie”. Oczywiście, każdy obdarzony bodaj połową normalnego wyczucia medialnego, czy znający się na wojskowości, wiedział, że to zapewnienie było absurdem. Choć informację tę ciężko było znaleźć, to w ciągu ostatnich trzech lub czterech lat zazwyczaj sączyła się z różnych źródeł – zwłaszcza w wywiadzie z Benazir Bhutto, – że Osama bin Laden zmarł w grudniu 2001 r. z powodu niewydolności nerek. W rzeczywistości jego nekrolog wydrukowano w egipskiej gazecie Al.-Ahram, ale oczywiście kontrolowana przez Żydów amerykańska prasa zignorowała tę historię, tak jak w wielu innych przypadkach. Pewien sierżant, który był w Tora Bora poinformował mnie o tym w 2004 roku. Następnego dnia, po wielkim klipie filmowym Baracka i jego gangu, kiedy siedzieli, oglądali w TV ten atak i kibicowali akcji na żywo, LA Times zagrała to prosto, zupełnie prosto. Obama zastrzelił Osama. To było sztuczną rzeczywistością, podobnie jak wcześniejsze oświadczenia po 11.09.2001, którą media i rząd (obecnie stanowią jeden podmiot) narzucają swoim szlachetnym lemingom. Podstawa historii o zamachu natychmiast zaczęła się kruszyć, a teraz całe przedstawienie, jakie wystawiają kukły z Waszyngtonu, przekracza wszelkie pozory rozsądku i normalności.. nic, co mówi nasz rząd nie jest prawdą, a oto pozytywny tego dowód. Odbyło się to tak sam, jak 11 września. „Oni nienawidzili naszej wolności, „zaintonował masowy zbrodniarz Bush młodszy, groźnie wyglądający w wojskowej kurtce. Bardzo nieliczni zauważyli wtedy, że patrzyli na figuranta grupy, która dokonała tej zbrodni, ale ja to wiedziałem i zagotowało się we mnie. Pamiętam Condolieezę Rice, Dicka Cheneya i gen. Myersa, każdy z nich beczący to samo: „Nie mieliśmy pojęcia, że może wydarzyć się coś takiego”. Później dowiedzieliśmy się, że tego dnia Cheney dowodził siedmioma różnymi ćwiczeniami lotniczymi, żeby stworzyć maksymalne zamieszanie. Ale tym, co mnie wkurzali mnie przez te lata to ci ludzie, którzy mówili mi „zgłupiałeś” czy „pracujesz dla… ” (wybierz, dla kogo, dla obu, a raczej dla wszystkich), czy „tylko chcesz wywołać kłopot”.

I cały ten czas rząd powtarzał: „Uwierzycie w to. Będziemy to powtarzać”. I robią to. CBS zlikwidował bardzo chwalony program „60 Minutes” w niedzielę, z ulubionym komentatorem Andy Rooneyem, który porównał śmierć OBL ze śmiercią Adolfa Hitlera, jako ważnymi momentami w historii Ameryki. Pomyślałem wtedy, cóż, zrobiła to oczywiście żydowska sieć medialna. Zawsze tak robią, zawsze tak robili. Ale teraz, na podstawie wszystkiego, co się dzieje, każdy zdaje sobie sprawę, że jest to sztuczna rzeczywistość drapowana wokół naszych umysłów przez całe życie, oraz że prawdziwa rzeczywistość XXI wieku, o której nigdy nie czytałeś w gazetach ani nie oglądałeś w TV – u głównych dostawców sztucznej rzeczywistości – wygląda mnie więcej tak: W 2001 roku, nazajutrz po oświadczeniu Donalda Rumsfelda, że Pentagon nie może doliczyć się $2.3 bn w wydatkach, koalicja Białego Domu i jego izraelscy treserzy wraz z innymi obcymi agencjami wywiadowczymi opracowali projekt – dobrze znany, PNAC – by dać im powód do wywołania wojny z całym światem muzułmańskim, przede wszystkim po to, by okraść je z zasobów ropy i zyskać strategiczną przewagę nad Chinami i Rosją. Jego ceną było 3.000 ofiar z własnych obywateli, którą zapłacili bez mrugnięcia okiem. Jeśli kiedykolwiek powiedzieli prawdę o czymś zanim się to wydarzyło, co jest wątpliwe, to z pewnością nigdy nie podali źdźbła prawdy o niczym od tamtego strasznego dnia. W tamtej chwili cały świat kochał Amerykę i był gotów zrobić wszystko by jej pomóc. Odpowiedź naszego prezydenta – napisana przez jego żydowskich treserów – była taka, że należy wypowiedzieć wojnę każdemu, w każdym przypadku, bez dowodów ani podstaw prawnych.Takie zachowanie właśnie powtórzył prezydent Obama w Libii, gdzie chce zamordować Muammara Kadafiego, prawdopodobnie największego przywódcy afrykańskiego wszechczasów, którego prawdziwym grzechem było to, że był za dobry dla swojego narodu i za dobry dla swoich sąsiadów, stawiając w złym świetle właścicieli niewolników w Waszyngtonie, Londynie i Tel Awiwie. A teraz zastanawiamy się – zniszczenie Japonii, rewolucje wywoływane we wszystkich krajach muzułmańskich, umyślne niszczenie środowiska w USA, trucie świata radiacją – to żydowskie proroctwo tak elokwentnie wyrażone przez Martina van Crevelda, kiedy ogłosił, że Izrael miał broń jądrową wycelowaną we wszystkie stolice Europy, tak często powtarzane żydowskie proroctwo:, „Jeśli ktoś zechce nas zniszczyć, zabierzemy ze sobą cały świat”.

Głęboko wierzę, że to właśnie dzieje się teraz. Choć mogą być wydarzenia galaktyczne, które wpłyną na nas w głęboko geofizyczny sposób, na pewno są otwarcie uruchamiana rządowe programy, które nie chronią naszego zdrowia i naszego życia. Oni upewniają się, że zachorujemy i wymrzemy, po pierwszym długim, kosztownym i bolesnym doświadczeniu żydowskiego systemu opieki zdrowotnej. Żydzi, obawiam się, naprawdę wierzą, że ich przeznaczeniem jest kontrola całej planety, a najłatwiejszym sposobem by to zrobić jest ją zniszczyć, by mogli rządzić nieograniczenie w koszernym post-apokaliptycznym wysypisku śmieci. To właściwy dla nich rodzaj sąsiedztwa. Talmudyczne okrucieństwo należy do brudnego getta, z którego przybyło. Po przeczytaniu wielu komentarzy po absurdalnym oświadczeniu Obamy – obecnie nauczanym w szkołach – szczególnie licznych komentarzy w Informationclearinghouse, popularnej na uczelniach witryny – ani jeden z nich nigdy nie użył słowa Żyd, choć autorzy każdego z nich stawali na głowie by nie wyjaśnić tła sytuacji. Jest to typowe, nie tylko w mediach, ale również w Internecie, gdzie nigdy nie jest wymieniany zakaz używania wyrazu „Żyd” – zwłaszcza, że ​​ma związki z każdym kryzysem na świecie. Oczywiście, nie powinno nikogo przerastać, że to jest głównym mechanizmem kontroli w sztucznej rzeczywistości, która kontroluje nas wszystkich, wspomagana przez nową religię holokaustu, która czci śmierć i cierpienie i praktykuje to, co głosi. Podobnie jak wampirza kultura, ten zbiegły żydowski potwór finansowy, który ograbia świat, nie może być zreformowany, a może być tylko zniszczony. I zniszczenie go jest jedynym sposobem na uratowanie się, zanim on zniszczy nas. Sztuczna rzeczywistość nie jest niebezpieczna dla zdrowia. Obawiam się, że jest śmiertelna, a dowód na to zjeżdża z autostrady na nas – z prawie każdego możliwego kierunku. Tylko prawdziwy świat może nas teraz uratować. Ten nieprawdziwy jest autodestrukcyjny, stapia się w bezsensowne strumienie zrytualizowanego szaleństwa. Prawdziwy świat z prawdziwymi w nim ludźmi, którzy stoją przed faktem, że nie mają nic do stracenia oprócz życia. Czy mamy jakieś wątpliwości, kto dokonał tej kradzieży wszystkiego, co posiadamy, jak również naszego życia? Wszyscy możemy teraz rozważać propozycje, kim są ci pazerni sprawcy. Kiedy już podejmiemy decyzję, będziemy musieli działać jak najszybciej i najstaranniej, ponieważ tak czy inaczej, to może być ostatnią rzeczą, jaką zrobimy.

Obama vs. Osama Człowiek bez przeszłości nie prowadzi świata do przyszłości, wypełnia swoje puste CV, zabija człowieka, który już nie żyje mimo licznych niedawnych występów w TV. Pomyśl o tych wszystkich video – gruby Osama, roześmiany Osama, religijny Osama – kim, kim jest ten, który stworzył te fałszywki? Czy możesz zanegować to, że ci sami ludzie, ulepieni z tej samej pokręconej gliny, stworzyli obu, Obamę i Osamę, postaci z kreskówek opozycji w niekończącym się dramacie kryminalnym o ludzkich drapieżnikach pożerających swoją ofiarę.

Za: http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

John Kaminski – 11.05.2011, przekład Ola Gordon

Parada zwycięstwa i demonstracje zdrady Dzień 9 maja jest tradycyjnym dniem hucznego obchodzenia w Moskwie zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami. Także w innych rosyjskich miastach na ulicach spotkać można udekorowanych licznymi medalami weteranów w swych historycznych mundurach. Podczas gdy w Rosji Dzień Zwycięstwa nadal odgrywa dużą rolę w historycznej i narodowej świadomości społeczeństwa, to w byłych republikach radzieckich rocznica podpisania kapitulacji przez III Rzeszą nie jest już tak jednoznaczna. Na Ukrainie skrajne środowiska neonazistowskie, nawiązujące do tradycji OUN-UPA i kolaboracji z Niemcami podczas II wojny światowej, brutalnie zademonstrowały przeciwko obchodom rocznicowym. Tradycyjną paradę wojskową na Placu Czerwonym odebrali premier Władimir Putin i prezydent Dmitrij Miedwiediew. Przed najwyższymi władzami Rosji przemaszerowało 20 tysięcy żołnierzy. W drugiej, technicznej części obok znanych od lat 70-tych czy 80-tych transporterów opancerzonych i bojowych wozów piechoty, można było zobaczyć także sprzęt nowszej generacji: czołgi T-90 A (najnowocześniejszy rosyjski czołg bojowy, którego cała armia Federacji Rosyjskiej ma zaledwie 500 sztuk) oraz nowoczesne samochody opancerzone zwiadu GAZ-233014 „Tygrys”. Następnie na Plac czerwony wjechały samobieżne haubicoarmaty 2S19 „Msta-M”, zdolne do wystrzeliwania między innymi granatów jądrowych na odległość prawie 25 kilometrów. Na koniec Rosjanie pokazali swoje systemy rakiet przeciwlotniczych „Buk M2”, systemy artylerii rakietowej RS30 „Smiercz”, najnowsze baterie przeciwrakietowe i przeciwlotnicze S-400 „Triumf” (o zasięgu nawet do 400 kilometrów, podczas gdy słynne amerykańskie „Patrioty” osiągają maksymalnie 160 km), samobieżne przeciwlotnicze zestawy artyleryjsko-rakietowe „Pancir-S”, oraz znane nam dobrze rakiety operacyjno-taktyczne „Iskander-M” (które Rosja rozmieściła w Kaliningradzie jako odpowiedź na planowana amerykańska tarczę w Polsce i Czechach) czy RS12M1 „Topol-M” (najbardziej precyzyjny rosyjski międzykontynentalny pocisk balistyczny dalekiego zasięgu, zdolny do pokonania 10 tysięcy km z precyzyjnością trafiania do celu 200 do 350 m). W sumie pod murami Kremla przetoczyła się 106 pojazdów wojskowych, a nad w części lotniczej nad głowami licznych, jak co roku widzów przeleciało 5 śmigłowców wielozadaniowych MI-8. [Jak na państwo, które podobno wcale się nie rozwija, to raczej nieźle - admin] Choć w porównaniu z zeszłoroczną, „okrągłą” rocznicą (w obchodach brali także udział żołnierze polscy), tegoroczna parada wypadła skromnie, była i tak demonstracją siły, mocarstwowości rosyjskiej armii i rosyjskiego państwa. Dlaczego Rosja tak dużą wagę przywiązuje do takich symboli? Mimo łopoczących obok trójkolorowych rosyjskich czerwonych sztandarów, mimo czerwonych gwiazd na helikopterach czy czołgach, dla większości Rosjan Dzień Zwycięstwa nie jest żadnym świętem radzieckim czy pozostałością po minionym ustroju. „Obecne pokolenia mają obowiązek bronić pokoju, wywalczonego w wyniku zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami” – oznajmił na Placu Czerwonym prezydent Miedwiediew, dodając: „Rozgromiliśmy nazistów, nie pozwoliliśmy im rządzić światem, przesądziliśmy o wyniku II wojny światowej”. Miedwiediew podkreślił i przypomniał, że to rosyjscy żołnierze rozstrzygnęli losy II wojny światowej. Rosjanie są po prostu dumni z tego, że większa część ciężaru pokonania niemieckiej III Rzeszy, pokonania Hitlera, który podbił prawie całą Europę, spadła na ich barki. To nie jest świętowanie komunistycznego imperializmu, narzucania i utrwalania obcej ideologii podbitym narodom Europy. To jest świętowanie zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami – to nie manifestacja polityczna, a święto patriotyczne i historyczne. Rosjanie pamiętają o od 11 do 15 milionach zabitych, pamiętają cały swój wysiłek walki z najeźdźcą podczas „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej“, pamiętają wreszcie zdobycie Berlina i czerwoną flagę nad Reichstagiem. I trudno im tej pamięci zabronić. Tymczasem na zachodniej Ukrainie, przede wszystkim we Lwowie, doszło do neonazistowskich kontrdemonstracji, próbujących zakłócić rocznicowe obchody. Znów na ulice wyszły skrajne, proniemieckie i antypolskie organizacje i partie, dumne z kolaboracji ukraińskich nacjonalistów podczas II wojny światowej z hitlerowskimi Niemcami i z współpracy z nimi ramię w ramię w mordowaniu Polaków, Żydów i Rosjan. We Lwowie nacjonaliści ukraińscy przerwali bariery policyjne, zaatakowali obchody pod radzieckim pomnikiem zwycięstwa, poturbowali i lekko zranili kilka osób. Jeden z uczestników obchodów prorosyjskich wyciągnął pistolet, i postrzelił w nogę członka nacjonalistycznej ukraińskiej partii „Swoboda”. Rocznicowe obchody organizowała na Ukrainie przede wszystkim mniejszość rosyjska, (która na Ukrainie prawobrzeżnej, wschodniej, stanowi raczej większość obywateli) – zrzeszona w partiach „Jedność Rosjan” i „Ojczyzna”. Rosjan atakowała w pierwszym rzędzie znana także z antypolskich wystąpień „Swoboda”, której bojówkarze nie tylko grozili weteranom Armii Czerwonej, ale nawet próbowali… przewrócić autobus, którym ci ostatni dojeżdżali na uroczystości. Podobnie było w Iwano-Frankiwsku, gdzie wznoszono hasła antyrosyjskie i skandowano nazwisko przywódcy ukraińskich nazistów, Stepana Bandery. Oficjalnie na rządzącej przez prorosyjską Partię Regionów dozwolone jest w dniu 9 maja używanie tzw. „sztandarów zwycięstwa”, czyli dawnych flag i symboli radzieckich, (choć prezydent Janukowycz jeszcze ustawy nie podpisał). Niemniej jednak na zachodzie kraju zdecydowana większość (ukraińskich) mieszkańców nie uznaje tego dnia za święto, a za początek nowej okupacji. Z punktu widzenia Ukraińców jest to jak najbardziej zrozumiałe. Nie jest jednak zrozumiałe całkowite zawładnięcie sprzeciwem wobec „rosyjsko-radzieckich” świąt przez skrajnych nacjonalistów, czy wręcz neonazistów, jawnie odwołujących się do ludobójców i kolaborantów spod znaku OUN i UPA, stawiających im pomniki i nazywając ich narodowymi bohaterami. Niestety, łysi bojówkarze „Swobody” i innych, mniejszych organizacji, posiadają na zachodniej Ukrainie, a już zwłaszcza we Lwowie, bardzo duże wpływy. Są, co najmniej w równym stopniu antypolscy, co antyrosyjscy i antysemiccy. A i tak niektóre rosyjskie media nie ominęły sposobności, by podkopywać wizerunek naszego kraju i przedstawiać go, jako paranoicznie, odwiecznie antyrosyjskiego. Wykorzystały do tego właśnie „Swobodę” i fakt, że jest ona silna właśnie na Ukrainie zachodniej, „od wieków historycznie związanej z Polską”, podczas gdy na wschodzie kraju, „związanym z Rosją”, do żadnych ekscesów nie doszło i weterani „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” mogli spokojnie świętować rocznicę swego zwycięstwo nad Hitlerem i jego III Rzeszą. Michał Soska

Czarne skrzynki przestały działać już nad ziemią Wszystkie urządzenia Tu-154 zatrzymały się w chwili, gdy samolot był kilkanaście metrów nad ziemią i się wznosił – wynika z danych zawartych w raporcie MAK. Jeśli liczby podawane przez Rosjan są prawdziwe, oznacza to, że tupolew uległ zniszczeniu jeszcze w powietrzu. Z końcowego raportu MAK wynika, że samolot Tu-154M nr 101 uderzył w brzozę, która miała oderwać fragment jego skrzydła, 850 m od progu pasa startowego na wysokości 5 m (253 m npm.). Następnie 760 m od progu pasa maszyna zerwała przewody linii elektrycznej zasilającej lotnisko Smoleńsk-Siewiernyj. Tupolew był wówczas na wysokości ok. 8 m nad ziemią (ok. 260 m npm.). Chwilę potem, 715 m od progu pasa, Tu-154 zderzył się z kolejnym drzewem. Jak czytamy w raporcie MAK, do kolizji doszło na wysokości 8,1 m (260 m npm.).

Co zniszczyło wznoszący się samolot Znaczy to, że od uderzenia w brzozę samolot cały czas się wznosił. 635 m od progu pasa Tu-154 znów zahaczył o drzewo – tym razem jeszcze wyżej, bo na poziomie 10–15 m (ok. 270–275 m npm.). Na tej samej wysokości zetknął się z konarami 620 m od progu pasa. Po tym ostatnim kontakcie z drzewami nastąpiło, – jeśli wierzyć danym zawartym w raporcie MAK – coś dziwnego. Samolot nadal się wznosił lub utrzymywał wysokość – a następnie, w odległości 560 m od progu pasa, nastąpił zanik zasilania i zamrożenie pamięci komputera pokładowego FMS (Flight Management System) samolotu. Doszło do tego 15 m nad ziemią (273 m npm.). Dopiero potem zaczął tracić on wysokość. Zacytujmy fragment polskiego tłumaczenia raportu MAK: „Zanik zasilania FMS nastąpił o 10.41.05 na wysokości barometrycznej skorygowanej do poziomu lotniska na wysokości około 15 metrów, prędkości podróżnej 145 węzłów, w punkcie o współrzędnych 54ľ49'483'' szerokości północnej i 032ľ03'161'' długości wschodniej”. Dodajmy, że teren pod samolotem wyrównywał się wówczas do poziomu pasa startowego (wcześniej samolot znajdował się nad zagłębieniem, czyli słynnym „jarem”) i ze schematów przedstawionych przez MAK jednoznacznie wynika, że 15 m nad poziomem lotniska to 10–15 m nad ziemią (według raportu MAK tupolew uderzył w ziemię w miejscu znajdującym się 258 m npm., czyli między 0 a 5 m nad poziomem lotniska). Dane te odczytali Amerykanie, bo w Tu-154M nr 101 zainstalowany był komputer produkcji USA, – więc co do autentyczności tych badań raczej nie można mieć zastrzeżeń. Jak to możliwe, że komputer samolotu, który był 10–15 m nad ziemią – a w dodatku się wznosił – przestał funkcjonować? Dlaczego przestał działać akurat wtedy, gdy załoga odzyskiwała szansę, aby wyprowadzić samolot z niebezpiecznego położenia i uniknąć kontaktu z ziemią oraz drzewami?

Skrzynki także przestały działać nad ziemią? Z danych zawartych w raporcie MAK wynika jeszcze jedno: rejestratory lotu przestały działać w tym samym momencie, co komputer pokładowy – a więc gdy samolot znajdował się kilkanaście metrów nad ziemią. Dotychczas, – pomimo że Rosjanie mieli dane z komputera FMS i ze swojej skrzynki QAR (Quick Access Recorder, rejestrator szybkiego dostępu) – podawano kilka różnych czasów katastrofy: 08.41.06; 08.41.05,4; 08.41.04; 08.41.02,5. Tymczasem wszystkie czarne skrzynki (prócz polskiego rejestratora ATM, czyli tzw. trzeciej czarnej skrzynki) zatrzymały się o godz. 08.41.05. Na str. 80 polskiego tłumaczenia raportu MAK czytamy: „Pokładowy eksploatacyjny rejestrator parametrów ATM. Zakończenie zapisu tego rejestratora nastąpiło o 2,5 sekundy wcześniej niż zapisu na KS-13 i MŁP-14-5 systemu MSRP-64”. KS-13 to dane z kasetowego pokładowego rejestratora lotu KBN-1-1, czyli właśnie rosyjskiego QAR, natomiast MŁP-14-5 to tzw. pokładowy katastroficzny rejestrator parametrów znany, jako FDR (Flight Data Recorder). W polskich uwagach mamy podany dokładny czas wyłączenia ATM-QAR – to godz. 08.41.02,5. Pozostałe skrzynki – jak informuje MAK – przestały pracować 2,5 sek. później, a więc o godz. 08.41.05.

Oznacza to, że czasy wyłączenia poszczególnych urządzeń rejestrujących są następujące:

‑FMS (komputer pokładowy) – 08.41.05, wysokość 15 m nad ziemią.

‑FDR (Flight Data Recorder) KS-13 – kasetowy pokładowy rejestrator lotu KBN-1-1 – 08.41.05.

‑QAR (rosyjski) MŁP-14-5 – pokładowy katastroficzny rejestrator parametrów – 08.41.05.

‑MARS-BM (CVR – zapis rozmów pilotów) – 08.41.05,4 (w tym czasie, według stenogramu rozmów z kokpitu, urwany został zapis). Rosjanie nie poinformowali, na podstawie, jakich danych podali czas 08.41.05,4, który nie do końca się pokrywa z danymi zawartymi w innych urządzeniach rejestrujących.

‑ATM-QAR – tzw. trzecia czarna skrzynka (polska), jedyne urządzenie, które po katastrofie trafiło do Polski, (choć na krótko, bo zaraz zwróciliśmy je Rosjanom) – 08.41.02,5. Skąd różnica 2,5 sek. między wskazaniami skrzynki ATM a innymi rejestratorami? Według polskich uwag do raportu MAK, „występujące różnice pomiędzy zapisami ATM-QAR i KBN zostały w znacznym stopniu spowodowane błędami wynikającymi z zapisu na taśmie magnetycznej KS-13”. Wyjaśnienie to może jednak budzić wątpliwości, bo nie tylko rzekomo błędnie zapisujący KS-13, ale także inne urządzenia pokładowe (FMS, MŁP-14-5) wskazały, że przerwanie ich pracy nastąpiło o godz. 08.41.05. Niezależnie od tych niejasności kluczowa pozostaje informacja, że wszystkie urządzenia samolotu przestały działać, gdy był on nad ziemią.

60 metrów przed miejscem uderzenia o ziemię W całej sprawie zastanawia jeszcze jedna kwestia, poruszana już kilkakrotnie przez „Gazetę Polską”. Przerwanie pracy urządzeń pokładowych nastąpiło, bowiem ok. 15 nad ziemią i w odległości – uwaga – ok. 60 m przed miejscem pierwszego zderzenia z gruntem. Według raportu MAK, samolot o godz. 08.41.05 znajdował się w punkcie o współrzędnych 54ľ49'483'' szerokości północnej i 032ľ03'161'' długości wschodniej. Właśnie wtedy nastąpiło przerwanie zasilania komputera FMS i – jak wynika z danych zawartych w raporcie – pozostałych urządzeń pokładowych. Tymczasem współrzędne miejsca, w którym rozbił się samolot (dokładnie: współrzędne środka tej strefy), to według MAK 54ľ49'450''N i 32ľ03'041''E (str. 88 polskiego tłumaczenia końcowego raportu). – Gdy nastąpił zanik zasilania FMS oraz rejestratorów lotu, polski Tu-154 znajdował się około 60 m przed miejscem pierwszego zderzenia z gruntem i około 600 m od progu pasa. Tak wynika z danych podanych przez Rosjan i z obliczeń na podstawie podanych przez MAK współrzędnych – mówi „Gazecie Polskiej” K.M., specjalista od kontroli radiolokacyjnej przestrzeni powietrznej, ekspert zespołu sejmowego ds. katastrofy pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza. I dodaje: – Podane przez MAK współrzędne miejsca, w którym rozbił się samolot, i współrzędne zatrzymania się urządzeń pokładowych dzieli ok. 140 m, choć powinno to być to samo miejsce. Wszystkie te informacje brzmią sensacyjnie, ale mają oparcie w końcowym raporcie MAK. Albo, więc dane podane przez Rosjan są błędne, albo zniszczenie samolotu faktycznie nastąpiło jeszcze nad ziemią. – Opisana przez „Gazetę Polską” sprawa zaniku zasilania komputera pokładowego to jedna z kluczowych przesłanek uprawdopodobniających hipotezę rozpadu Tu-154 nad ziemią. Jest to, bowiem jeden z niewielu faktów bezspornych, który możemy zweryfikować na podstawie badań naukowców z USA, których orzeczenie jest podstawą tej informacji. Musimy pamiętać, że we wszystkich pozostałych wypadkach dotyczących okoliczności tragedii smoleńskiej jesteśmy zdani na rosyjskich świadków i rosyjskie badania, które, delikatnie rzecz biorąc, są zawodne – mówił dwa tygodnie temu „Gazecie Polskiej” Antoni Macierewicz. Na koniec warto przypomnieć słowa A. Morozowa – zastępcy szefa komisji MAK - który w czasie prezentacji raportu MAK wspominał, że niezależnie od tego, czy byłoby uderzenie w brzozę, czy nie, to samolot i tak by uderzył w ziemię. Słowa te nabierają teraz nowego znaczenia. Grzegorz Wierzchołowski

Jeżeli jest zgoda na RAŚ to, dlaczego nie na Freie Stadt Danzig? Czy śladem RAŚ mającego poparcie Platformy, powstaną jakieś inne dezintegracyjne ruchy dla Polski jak np. wskrzeszenie Wolnego Miasta Gdańsk. To pytanie powinno uświadomić Platformie, że bawi się odbezpieczonym granatem.

Jeżeli jest zgoda na RAŚ to, dlaczego nie na Wolne Miasto Gdańsk (Freie Stadt Danzig)? Pytanie jest prowokacyjne, ale skoro w województwie śląskim PO tworzy koalicję z RAŚ a lider tego ruchu mówi „"Jestem Ślązakiem, nie jestem Polakiem i nie czuję się zobowiązany do lojalności wobec tego państwa. Święto Niepodległości Polski11 listopada nie jest moim świętem, flaga polska, nie jest moją flagą „to czy gdyby powstał ruch chcący przywrócić twór powstały na mocy Traktatu Wersalskiego będący wówczas pod opieką Ligii Narodów nazywający się Freie Stadt Danzing –Wolne Miasto Gdańsk, który zdobyłoby w wyborach samorządowych tak jak RAŚ jakiś procent głosów, których zabrakłoby PO, stworzyłby na Pomorzu taką koalicję jak na Śląsku? Minister Sikorski zarzucał opozycji, że nie kocha Polski. Czy RAŚ, z którym ramię w ramię maszeruje PO tworząc koalicję w woj. śląskim kocha Polskę czy nie? Po, której stronie byłby premier, dla którego Polskość to nienormalność? Są to pytania z cyklu, co by było gdyby, ale takie pytania nie tylko można, ale i trzeba zadawać. Platforma tańczy tango z ruchem, który gra na dezintegrację Polski. Gorzelik szef ruch miał być wicemarszałkiem województwa odpowiedzialnym za edukację, naukę, kulturę i promocję.

http://www.wiadomosci24.pl/artykul/ruch_autonomii_slaska_debatowal_o_slaskiej_tozsamosci_185466.html

Całe szczęście, ze tak się nie stało, ale postawa P.O. budzi grozę. Jasno widać, że dla władzy na cokole ofiarnym Platforma jest w stanie położyć nawet Polskę. Andy 51

„Żydy” i „chamy” – czy taki podział istnieje dzisiaj? Blogerzy MYŚLCIE – to nie boli! Czytając esej Witolda Jedlickiego „Chamy i Żydy” nasuwa się natrętne pytanie:, co ma PiS wspólnego z „natolińczykami”, a co ma wspólnego Salon zorganizowany wokół PO - z „puławianami”? W tamtych czasach natolińczycy domagali się indywidualnej odpowiedzialności za zbrodnie UB, puławianie sprawę wyciszali!!! Czy nie jest też tak dzisiaj? Do mojego opracowania wykorzystuje bardzo liczne cytaty z pracy Pawła Ceranka pracownika IPN „Historia pewnego artykułu” – proszę sprawdzić, że nic nie przekręcam!

http://niniwa2.cba.pl/ceranka_chamy_i_zydy.htm

W 1962 r. na łamach paryskiej "Kultury" opublikowano esej Witolda Jedlickiego „Chamy i Żydy” – autor swój esej napisał po wyjeździe z Polski do Izraela. Przed wyjazdem Jedlicki był członkiem „Klubu Krzywego, Koła”, który był prowadzony przez Jana Józefa Lipskiego, masona, który przez długi czas był wielkim mistrzem w pozostającej w podziemiu loży "Kopernik" (J.J.L był wujem Andrzeja Celińskiego – sic!). Jan Józef Lipski był częstym gościem w domu Kaczyńskich. Możemy przeczytać w artykule „Życie gwiazd / Znani i lubiani” wywiad z Jadwigą Kaczyńską: „Pamiętam, jak Jan Józef Lipski, z którym byłam w bliskich kontaktach, zwykł pytać chłopców: „A czytaliście to czy tamto? ”http://polki.pl/zycie_gwiazd_znaniilubiani_artykul,10002384,2.html

Pani Jadwiga Kaczyńska napisała monografię bibliograficzną (jest do kupienia), J. J. Lipskiego. Jan Józef Lipski napisał książeczkę: „Dwie ojczyzny - dwa patriotyzmy”, esej o megalomanii narodowej i ksenofobii Polaków. W książce tej Lipski twierdzi, że Polacy mają moralne prawo wyłącznie do ziem obejmujących terytorium byłego Księstwa Warszawskiego oraz Galicji; o utraconych ziemiach wschodnich Polacy muszą zapomnieć, a tak zwane ziemie zachodnie i północne - nigdy nasze nie były, więc żadnych praw rościć do nich nie możemy. Od 21 lat widzimy, że media oraz władze naszego kraju intensywnie promują wytyczoną dla Polski drogę (przez Jana Józefa Lipskiego). Mamy już dwie ojczyzny (Europejczyków oraz ksenofobicznych Polaków), dwie moralności wyposażone w dwa standardy dobra i zła. (Niesiołowski, Wajda, Bartoszewski i inni dadzą „Polakom w pysk” – to jest bardzo dobrze; gdy Naród Polski krytykuje rząd za zbrodnię Smoleńską, za brak reform, za zadłużaniu kraju, za służalczość wobec Rosji i Brukseli – to jest bardzo złe). To widać, słychać i czuć! Zbliża się moment katastrofy Polski. Niemcy mogą za moment wykupić od banków długi bankrutującej Polski, i w zamian zażądać od Polski „ziemie zachodnie i północne” (zanim zaczniecie się Państwo śmiać z tej tezy - to zapytajcie się w bankach - co to jest za interes, handel wierzytelnościami). Już niedługo większość młodych Polaków wyjedzie na saksy „za chlebem”, i proroctwo Lipskiego stanie się ciałem – o ile My nic nie zrobimy, bo będziemy spać i czekać, aż PiS znowu przegra!!!. „Najciekawszym miejscem dyskusji w stolicy w owym czasie był Klub Krzywego Koła (KKK). Jedlicki działał w nim od 1956 r. W zebraniach KKK brali udział: Władysław Bartoszewski, Jacek Kuroń, Jadwiga Staniszkis, Jan Józef Lipski, Adam Michnik, Karol Modzelewski, Jan Olszewski, Jerzy Urban…i wielu, wielu innych. Tak długa dygresja jest podyktowana tym, że dla młodego czytelnika fakty te są zazwyczaj nieznane, a ponieważ wiążą się one z tematem, to musiałem tych kilka słów napisać. Wracajmy do eseju Witolda Jedlickiego. Jedlicki stwierdzał, że w PZPR walczą o władzę dwie frakcje »puławianie«, czyli Żydzi oraz »natolińczycy«, czyli chamy (zauważmy, że po skonsumowaniu przystawek przez PiS na polskiej scenie politycznej pozostały znowu dwie frakcje zwalczające się w zdobyciu władzy, wywodzące się z tego samego pnia). Według Jedlickiego tabu ANTYKOMUNIZMU (tabu - w najogólniejszym sensie to głęboki i fundamentalny zakaz, którego złamanie powoduje spontaniczną i niejednokrotnie gwałtowną reakcję) - to kombinacja haseł pas d'ennemis a gauche (nie ma wrogów na lewo!) oraz "kto nie z nami, ten przeciwko nam". (Popatrzmy na wpisy NE, w jaki sposób zwalcza się każdego, kto chce RUCHU narodowo chrześcijańskiego! – to musi być ubek, WSI, złodziej, malwersant, agent Moskwy, wróg POLSKI, – bo odciąga elektorat PiS…itp). »Natolińczycy« twierdzili, że "System socjalistyczny był i jest w porządku, zawinili ludzie, którzy sprzeniewierzyli się jego zasadom. Trzeba ich rozliczyć i ukarać, a systemu nie ruszać” (zapytajmy PiS czy chcą zdecydowanie odejść od socjalistycznego dzielenia biedy w Polsce?). Witold Jedlicki twierdzi, że »cała historia w październiku 1956« była z góry ukartowaną przez jedną koterię, a mianowicie »grupę puławską«" (a kto ukartował zdradę zwaną „okrągłym stołem”, no, kto?). Po wydarzeniach października 1956 roku frakcja »natolińska« zostaje na moment pokonana. Puławianie mogą przeprowadzać reformę komunizmu w socjalizm, oczywiście stosują „grubą kreskę”. Z czasem do natolińczyków dołączają tzw. partyzanci *[Marcin Zaremba opisał ich następująco: "Byli przeważnie pracownikami resortów siłowych i/lub drugo- oraz trzeciorzędnymi dygnitarzami partyjnymi - sekretarzami Komitetów Wojewódzkich i Dzielnicowych. [...] Światopogląd »partyzantów« był swoistą odmianą nacjonalizmu. Mieścił się w nim antysemityzm (zakamuflowany pod marksistowsko poprawną nazwą antysyjonizmu), ksenofobiczna niechęć do wszystkiego, co w życiu kulturalnym i naukowym uznane zostało za niepolskie. " Witaszewski wspólnie z "partyzantami" przeprowadził czystkę antyżydowską i, powodując usunięcie w MSW i z MON - 450 funkcjonariuszy pochodzenia żydowskiego. »Puławianie« starają się zdyskredytować grupę »natolińską«, wykorzystując przy tym takie chwyty jak oskarżanie natolińczyków o chęć wprowadzenia polityki »silnej ręki« (Proszę sobie przypomnieć - jaki media oraz autorytety podnosili rejwach, gdy PiS miał władzę). Około 9 grudnia 1962 r Jan Józef Lipski w liście do Jedlickiego napisał: „Wyobrażałem sobie, że jeden prosty fakt rozumiesz. Wszyscy siedzimy na tym samym koniu i w każdym razie wypowiadając się na zewnątrz, warto pamiętać, że jest tu jeden interes, nie parę….Bardzo, bardzo Cię proszę: nie mogąc już tego odkręcić, co nakręciłeś - pohamuj swe publicystyczne zapędy, nie zajmuj się nami zbyt wiele,..” Tajny współpracownik UB zanotował:, „Gdy opowiedziałem mu o artykule Jedlickiego [...] oraz o akcji prowadzonej przez różne koła przeciwko partyzantom i natolińczykom, oświadczył, że skoro koła związane z masonerią i syjonizmem, …z taką zaciekłością atakują te osoby i te ugrupowania, to najlepszy dowód, że mają to być ugrupowania pozytywne i dojście ich do władzy w Polsce byłoby obecnie bardzo korzystne" (proszę zauważyć i sprawdzić, kto i w jaki sposób atakuje dzisiaj Łazarza oraz Ryszarda Oparę – twierdzę, że jest to nieświadoma otumaniona przez media jednostka lub AGENT. Pomysł obudzenia Polaków i zdarcie im łusek z oczu, byłby dla "chorych na władzę" zbyt niebezpieczne, jest to MYŚLOZBRODNIA, a co dopiero mówić o wprowadzeniu tego pomysłu w czyn!!!). Wypada w tym momencie przypomnieć ostatnie słowa artykułu Jedlickiego, które brzmiały następująco: "Chcę, żeby moja konkluzja była dzwonem alarmowym. W Polsce frakcje wzięły się znowu za łby. Oznacza to, że powstaje obecnie nowa wyjątkowa koniunktura na demokratyzację, na powtórzenie się w jakiejś formie tego, co się stało w r., 1956. Ale warunkiem niezbędnym do wykorzystania tej koniunktury jest, żeby naród polski nie przyglądał się bezczynnie i obojętnie temu, co na szczytach drabiny społecznej wyprawiają jego władcy". Jesteśmy My i Oni są. Oni to ludzie inaczej myślący, działający jak osoby należące do innej cywilizacji, zachowujący się jak najeźdźcy w obcym kraju. Socjalizm międzynarodowy w wielkim państwie Unii Europejskiej, a jak WAM się POLAKOM socjalizm nie podoba, to po naszych rządach może być nawet potop – byle WŁADZY nie przejęła partia oparta na narodzie. Thot

Historia – coś z niej wynika? Państwo polskie postawiono na kiepskim fundamencie, którym jest ugoda okrągło stołowa. Dziś wielu przejrzało na oczy. Moją postawę w 1989 r. prezentowałem m.in. spierając się na łamach paryskiej „Kultury” z wpływowym Janem Nowakiem-Jeziorańskim, byłym dyrektorem sekcji polskiej Radia Wolna Europa.

Gra z szulerem Tekst Jana Nowaka „Drogi do wolności” został nadany przez Radio Wolna Europa. Znaczy to, że uznano go za ważny i wart propagowania, gdyż powinien mieć wpływ na postawę Polaków. Został też przedrukowany w gazetach polskich na emigracji, a wychodzące w Toronto „Echo Tygodnia” opatrzyło go nawet własnym wielkim tytułem „Czy strzelać do czerwonego?” (nr 321/1988). Pod tym tytułem redakcja zamieściła spore zdjęcie Józefa Piłsudskiego, który jak wiadomo w 1920 roku odpowiedział twierdząco na to pytanie. Piłsudskiemu nie przychodziło do głowy, aby rozmawiać „jak Polaka z Polakiem” z towarzyszami Dzierżyńskim i Marchlewskim. Nie dostał też pokojowej nagrody Nobla, a jedynie buławę marszałkowską za zwycięstwo nad Sowietami. Aby jednak nie przyszły nam do głowy niestosowne myśli, redaktorzy wydrukowali też zdjęcia komunistycznych czołgów. Stosunek sił – dwa do jednego na naszą niekorzyść. Wniosek? Nie należy strzelać do czerwonego. W ten sposób redakcja „Echa Tygodnia” poparła Nowaka. Jan Nowak przypomniał w swoim tekście drogę do niepodległości przed 1918 rokiem. Istniały wówczas dwie orientacje, Dmowskiego i Piłsudskiego, wzajemnie się zwalczające, ale równie – zdaniem Nowaka – pomocne w dziele odzyskania niepodległości. Dziś jest inaczej. Polacy, w obawie przed klęską i wykrwawieniem się, porzucili myśl o rebelii i rozważnie, unikając frontalnej walki z komunistami, osiągają dobre rezultaty „naciskając” na PZPR. Mamy więc obecnie tylko jedną słuszna drogę do wolności, chociaż „z natury rzeczy to bezkrwawe zwycięstwo nie mogło być pełne”. Pomijając pytanie, czy zwycięstwo rzeczywiście było bezkrwawe (Poznań 1956 i grudzień 1970 temu przeczą) można się zgodzić, że nie było w Polsce wojny, jak np. w Afganistanie. Niestety, ten piękny obraz mącą Nowakowi „elementy radykalne”. „Krystalizuje się nowa orientacja, która odrzuca walkę o poprawę sytuacji w ramach istniejącego systemu” – Nowak ma na myśli system komunistyczny. Wynika to – jego zdaniem – z drastycznej i szybko pogarszającej się sytuacji społecznej i gospodarczej, co niewątpliwie jest wina „systemu”, ale także miernych rezultatów „walki o poprawę w ramach systemu”. Zdaniem Nowaka, ta sytuacja jest bardzo niebezpieczna, bowiem „radykałowie” umyślili sobie „obalenie rządu”- Nowak nie dodaje, że komunistycznego – wypędzenie Sowietów z Polski i ogłoszenie niepodległości. Jest to zamiar nierealny, nierozważny i co gorsza – ubolewa Nowak – zyskuje poparcie młodzieży.

Jan Nowak twierdzi, że odkrył zamiary „ekstremistów” w rozmowach z ich przedstawicielami, gdy gościł ich w USA. Mogę się tylko domyślać, o kogo chodzi. W Stanach Zjednoczonych byli ostatnio Gwiazda, Moczulski, Morawiecki i niżej podpisany. Trudno mi zgadywać, co Nowakowi powiedzieli inni, wiem jednak ponad wszelka wątpliwość, że Moczulski odrzuca walkę zbrojną i przekonuje do działań pokojowych w ramach „porządku prawnego PRL”. Czyli jest zwolennikiem postawy Nowaka. Morawiecki wspomina tylko o możliwości samoobrony, gdyby komuniści zmienili zdanie i zaczęli mordować, a Gwiazda ogranicza swój radykalizm do akcji strajkowej dla przywrócenia „Solidarności”. „Solidarności”, która w Porozumieniach Sierpniowych uznała kierownicza rolę PZPR – warto o tym pamiętać. Zostaję, więc ja i program Polskiej Partii Niepodległościowej, o którym przez godzinę rozmawiałem z Nowakiem.[1] Nie zauważyłem, aby ta wymiana poglądów wywołała obawy mojego rozmówca. Co więcej, w wielu punktach zgadzał się ze mną. Przyznawał też, że w sprzyjających okolicznościach można będzie odebrać komunistom władze. W ulotce PPN czytamy: „Warunki realizacji celu. Utrata przez ZSRR zdolności do interwencji militarnej w Polsce – co powinno nastąpić wraz z rozwojem obecnej sytuacji wewnętrznej w Sowietach. Rozkład morale aparatu przymusu PRL (milicja i wojsko). Wybuch społeczny podobny do sierpnia 1980 roku, który będzie można przekształcić w działanie o charakterze politycznym”. Mój rozmówca przyznał bez oporów, że to rozsądne i realistyczne stanowisko. Nie musiałem, więc tłumaczyć, że PPN nie jest grupą szaleńców ogarniętych manią samobójczą. W takim kontekście zarzuty chciejstwa i braku realizmu, postawione „radykałom” przez Nowaka, nie mają podstaw. Właściwie to „radykałowie” mają prawo zarzucać zwolennikom „dialogu” z komunistami brak realizmu. Czyż ostatnia afera „okrągłego stołu” nie jest dowodem chciejstwa i braku rozsądku naszych ugodowców? Nie można też zgodzić się, że nawa „niepodległościowcy” jest błędna, ponieważ „wszyscy chcą niepodległości”. Istnieje przecież różnica między działaczem lub organizacją stawiającą sprawę niepodległości na pierwszym miejscu w swoim programie i działaniu, a tymi, którzy powiadają, że niepodległość, owszem dobra rzecz, ale nierealna, może kiedyś, za sto albo dwieście lat ją odzyskamy. Nie trak dawno komuniści twierdzili, że SDKPiL walczyła o niepodległość Polski, bo dążyła do obalenia caratu, co było warunkiem odzyskania niepodległości.Autor ma rację, że podział na zwolenników i przeciwników ‘dialogu” z komunistami nie pokrywa się z podziałem na „lewicę” i „prawice”. Rzeczywiście istnieje lewica (PPS Lipskiego) i prawica („Polityka polska” Halla) gotowe na ugodę oraz lewica (WSN) i prawica (PPN) odrzucające ugodę. Dziwi mnie tylko, że tak dobrze zorientowany Autor nie dostrzega rzeczywistych podziałów w łonie polskich ugrupowana niezależnych. Jedne są lojalistyczne wobec reżimu i usiłują reformować PRL, inne całkowicie odrzucają komunizm. Podział ten dobrze zilustrował Witold Skidel w programie PPN „Powstań Polsko! Zarys myśli programowej nowej prawicy polskiej”. Kontrowersyjne jest też przekonanie Nowaka, że wojsko zawsze będzie broniło komunistów. Ma to wynikać z dyscypliny wojskowej. Z historii wielu armii wiemy, że dyscyplina wygląda inaczej, kiedy armia odnosi zwycięstwa, a zgoła inaczej, kiedy ponosi klęski. Nikt nie oczekiwał w 1914 roku, że Polacy będą w stanie rozbrajać Niemców, co się stało w 1918 roku. Nie twierdzę, że LWP, ZOMO i SB są już w takim stanie, jak wojska niemieckie w czasie klęski Wilhelma II, ale rozkład moralny aparatu postępuje. Tajemnica odporności na nasze apele polega na tym, że nie ma żadnych apeli. Nie ma ciągle programu działań skierowanych do wojska i MO. Przed grudniowa próba stworzenia związku zawodowego milicjantów spotkała się z mizernym poparciem „Solidarności”. W imię wydumanej koncepcji tzw. czerwonej czapeczki, według której pozostawienie reżimowi wojska i milicji miało uchronić Związek przed atakiem reżimu, zrezygnowano z buntowania aparatu przymusu. Ataku nie uniknięto, a to zachowanie dowiodło ludziom w mundurach, że „Solidarność” ich nie potrzebuje. Obrona uwięzionych b. funkcjonariuszy SB i MO wskazuje, że powoli zaczynamy wyciągać odpowiednie wnioski.

Ucieszyło mnie, że autor artykułu i krytyk „radykałów” znalazł słowa szacunku a nawet podziwu dla swych przeciwników. Szacunek i wzajemne uznanie są nam bardzo potrzebne, bardziej zresztą na forum międzynarodowym aniżeli między nami samymi. Działacze polscy ciągle jeszcze usiłują pogrążyć swych politycznych oponentów, kiedy przedstawiają obcym sytuację w Polsce. W ten sposób szkodzą także sobie, bo – jedni drugich kompromitując – podważają sens polskich działań w ogóle. Jan Nowak twierdzi, że polskie „elementy radykalne” chcą „grać w ruletkę losami narodu”. Zarzut to nieprawdziwy. Graczem w tej ruletce nie są wcale ugrupowania niepodległościowe. Jest nim PZPR. Mimo braku walk i barykad w Polsce krew się leje. Naród Polski ginie. Ludzie giną w wypadkach przy pracy w kopalniach, umierają przedwcześnie wskutek zatrucia przyrody, złej służby zdrowia i niedostatecznego odżywiania. Są to sprawy powszechnie znane, ale obrońcy „substancji narodowej” wciąż ich nie dostrzegają. Nie uważam, aby Polacy zdołali wygrać z komunistami, zamieniając ruletkę w okrągły stół do pokera. Ich partnerzy odpadną od gry, jaką PZPR proponuje „konstruktywnej opozycji”. Los Stanisława Mikołajczyka uległ zdaje się zapomnieniu, a powinien być przestrogą dla rozmówców generała Kiszczaka. Możemy wygrać tylko wtedy, jeżeli uznamy komunistów za wrogów i będziemy im ciągle utrudniali życie. Im większe będą ich kłopoty, tym większa ich gotowość do ustępstw. Im więcej nasi zwolennicy dialogu z Kiszczakiem im pomogą, tym mniej Polacy uzyskają ulg i swobód.

Romuald Szeremietiew 23 stycznia 1989 „Kultura”, nr 2/1989

Czy warto grać z szulerem? Nie zamierzam spierać się z p. Romualdem Szeremietiewem, kto lepszy – Dzierżyński, Marchlewski czy Jaruzelski („Kultura”, marzec 1989). Jedni i drudzy reprezentują system, który Rosja usiłowała narzucić nam bez powodzenia w 1920 i z powodzeniem w 1945. P. Szeremietiew popełnia natomiast historyczną nieścisłość, pisząc, że Piłsudskiemu nie przychodziło do głowy by rozmawiać z towarzyszami Dzierżyńskim i Marchlewskim. W dniu 2 listopada 1919 roku Piłsudski wysłał kpt. Ignacego Boernera na rozmowy z Marchlewski, oficjalnym przedstawicielem bolszewików [poprzednie rozmowy z bolszewikami z ramienia Piłsudskiego prowadził Aleksander Więckowski (Jędrzejewicz, „Kronika życia Józefa Piłsudskiego”, tom I, str. 462)]. Rozmowy toczyły się w Mikszewiczach na Polesiu i dotyczyły warunków rozejmu. Piłsudski, jako wybitny strateg znał niewątpliwie powiedzenie Clausewitza, że wojna i dialog z wrogiem SA alternatywnymi formami walki. Z szulerami grał nie tylko Piłsudski. Grał z nimi na przykład Prymas Wyszyński, zawierając z rządem PRL dwukrotny rozejm: w roku 1950 i 1956. Był wytrawnym politykiem i jak wynika z jego „Zapisków więziennych” nie łudził się, że przeciwnik go oszukuje i umowy nie dotrzyma. W pierwszym wypadku chciał zyskać na czasie, w drugim wywalczył koncesję, z których Gomułka i jego następcy nie mogli się całkowicie wycofać, bo nie pozwolił na to układ sił. Jakoś nikt dotychczas nie skrytykował robotników Trójmiasta i Szczecina, że w 1980 roku zasiedli z szulerami do stołu i podpisali pakt, który pozwolił im utworzyć „solidarność”. Prawda, szulerzy oszukiwali później jak mogli. W ogólnym bilansie, powstanie „Solidarności” było jednak olbrzymim skokiem naprzód na drodze do pełnej demokracji i niepodległości. Cofniecie wskazówek zegara okazało się po 1981 roku niemożliwe. Rozmowy z szulerami przy okrągłym stole mogą się skończyć przegraną lub wygraną zależnie od układu sił, umiejętności negocjatorów i nastrojów społecznych. Zależnie od wyników można przedstawicieli opozycji krytykować lub chwalić. Trudno zrozumieć potępianie samych rozmów z wrogiem, jako aktu kolaboracji czy kapitulanctwa. P. Szeremietiew streszcza wniosek z moich wywodów w jednym zdaniu: „nie strzelać do czerwonego”. Powołuje się na to, że w rozmowie z nim mówiłem, co innego. Zgadzałem się z nim, że „w sprzyjających okolicznościach można będzie odebrać władzę komunistom”. Nie tylko można, ale trzeba. Gdyby Szeremietiew uważnie przeczytał moje artykuły, nie znalazłby sprzeczności. Byłem zawsze zdania, że krwią nie należy lekkomyślnie szafować, ale oszczędzanie życia nie może być fetyszem. Gdyby pierwsi chrześcijanie uznali, że życie ludzkie jest najwyższą wartością – nie byłoby chrześcijaństwa. W moim artykule pisałem, „bez faktów dokonanych siłą polskiego oręża nie byłoby Polski”. Pan Szeremietiew widocznie nie przeczytał tego zdania. Nie przeczytał również, że „być może odzyskanie suwerenności państwowej będzie wymagało użycia siły, a nawet krwawych strat. Naród, który utraciłby zdolność i chęć do czynu zbrojnego oraz gotowość do ponoszenia ofiar, nie mógłby się wybić na niepodległość”. Na czym więc polega różnica poglądów, skoro p. Szeremietiew zapewnia, że jego stronnictwo nie jest „grupą szaleńców ogarniętych manią samobójczą” i nie zamierza pchać do wybuchu w warunkach, w których z góry skazany jest na klęskę? Obaj stoimy na stanowisku, że niepodległość jest celem ostatecznym, od którego nie wolno odstępować. Nie wiemy, kiedy wyłonią się warunki, które stworzą szansę odcięcia pępowiny wiążącej państwo polskie z Rosją. Możliwe, że ten dzień jest bardzo bliski, a może być daleki. Usiłowałem tłumaczyć, że dążenia do niepodległości nie pozostają w sprzeczności z walką o cele częściowe „tu i teraz”, które pozwalają zbliżyć się do mety etapami. Na dziś można i trzeba używać nacisku i traktować dialog z wrogiem, jako tymczasową alternatywę użycia siły. P. Szeremietiew natomiast uważa, że z czerwonymi się nie rozmawia i koniec. Postawa taka, moim zdaniem, prowadzi do werbalizmu, powtarzania w kółko niepodległościowych haseł. W polemice za mną p. Szeremietiew wysuwa jednak myśl niezwykle słuszną. Wytyka brak jakiegokolwiek programu kierowanego do wojska i MO. Niestety, nie tylko brak jakieś „Akcji N”, czyli walki psychologicznej o rozbrojenie przeciwnika i przeciągnięcia żołnierzy na naszą stronę. Dzieje się odwrotnie. Korespondent „Washington Post” przeprowadził niedawno rozmowy z młodymi radykałami, którzy szykują się do rozprawy z “czerwonymi”. Wszyscy zapowiadają wieszanie „czerwonych” na latarniach. Tego typu hasła są wodą na młyn dla rządzących. Nie darmo przed ogłoszeniem stanu wojennego propagandyści Jaruzelskiego demonstrowali zomowcom, milicjantom i aktywistom partyjnym sceny z filmu o rewolucji na Węgrzech w 1956 roku, kiedy to tłum linczował ich odpowiedników. Artykuł w jednym z pism polonijnych, niszczący b. ambasadora R. Spasowskiego po wybraniu przez niego wolności w 1981 roku, został powielony w biuletynie specjalnych i rozesłany do wszystkich urzędników służby dyplomatycznej PRL. O ile mi wiadomo, od tego czasu aqni jeden z dyplomatów reżimu nie przeszedł na naszą stronę. Jak słusznie powiedział jeden z milicjantów w wywiadzie udzielonym niedawno prasie niezależnej, w milicji i UB są zarówno Piotrowscy, jak i Hodyszowie. Pierwszych czekać musi kara, drugim trzeba szeroko otworzyć bramy. To samo odnosi się do partii i do wojska. Legalna „Solidarność” nie uczyniła niczego, by pogłębić pęknięcia, które rysowały się w łonie partii i korpusie oficerskim pewnością wielu tam było Kuklińskich. Podtrzymuję to, co napisałem w „Drogach do Niepodległości”. Nadzieje na to, że żołnierz polski nie będzie strzelał do ludności, mogą okazać się złudne dziś, gdy wojsko wciąż ujęte jest w karby dyscypliny, ale sprawdzą się jutro, gdy pod wpływem wydarzeń ulegnie ona rozluźnieniu. Nie byłoby bezkrwawego rozbrojenia Niemców w listopadzie 1918 roku, gdyby Piłsudski nie obiecał Niemieckim Radom Żołnierskim, że pozwoli im spokojnie opuścić kraj, jeśli oddadzą broń. Na tym, by w dniu ‘V’ milicja i wojsko obróciły broń we właściwym kierunku, trzeba pracować już dziś. I jeszcze druga myśl. Młodzież akademicka i inteligencja twórcza przegrały, w 1968, bo robotnicy zachowali się biernie. Robotnicy byli za to osamotnieni w 1970 roku. Historyczną zasługą KOR-u było montowanie sojuszu robotników, inteligencji i studentów, który okazał się żywy w 1980 roku. Ze środowiska, które p. Szeremietiew określa, jako „lewicę”, wyszły obecnie inicjatywy montowania sojuszy i współdziałania poprzez granice. Powstała Solidarność polsko - czeska i polsko - węgierska. Prowadzone są zabiegi nawiązania podobnych kontaktów i wspólnego frontu z Litwinami, Ukraińcami i Białorusinami (niezależne pismo „Nowa Koalicja”). Może się okazać, że poczynania, robione bez hałasu, większe będą miały znaczenie w walce o niepodległość, aniżeli niepodległościowa retoryka na własny użytek.

Jan Nowak-Jeziorański Waszyngton, 23 marca 1989 „Kultura”, nr 6/1989

Nie grać z szulerem! Z rosnącym zdziwieniem czytałem artykuł Pana Jana Nowaka „Czy warto grać z szulerem?”, Będący odpowiedzią na mój tekst, w którym zdecydowanie podkreślałem, że takiej gry podejmować nie należy. Wydawało mi się, że mój artykuł jasno przedstawiał powód, dla którego uznałem za konieczne polemizować z poglądami p. Nowaka, wyrażonymi w Jego artykule „Drogi do wolności”. Jak powszechnie wiadomo p. Nowak jest zwolennikiem tzw. linii Lecha Wałęsy, tj. dialogu i porozumienia z komunistami. Jego zdaniem tą drogą kiedyś, w dalekiej przyszłości, dojdziemy do niepodległości. Oczywiście p. Nowak ma prawo do takich poglądów i nie to budzi mój sprzeciw. Zaprotestowałem, ponieważ p. Nowak uznał inne działania na rzecz niepodległości za szkodliwe. Oskarżył zwolenników odmiennego niż on poglądu o chciejstwo i brak rozsądku, a także tani werbalizm. Co gorsza uznał, iż przeciwnicy rozmów z komunistami są nieodpowiedzialnymi szaleńcami, którzy chcą „grać w ruletkę losami narodu”. Taki był zasadniczy powód mojej polemiki, czego p. Nowak jakby nie dostrzegł, spierając się ze mną w sprawach drugorzędnych.

Aby nie było wątpliwości, oświadczam, że nie jestem przeciwnikiem rokowań z wrogiem. Jestem natomiast przeciwnikiem dialogu z komunistami. Rokowania podejmuje się z wrogiem, aby zyskać na czasie, w obliczu rozgrywki, do której nie mamy dość sił. Jest to, więc sytuacja przymusowa. Nie rokuje się z wrogiem, kiedy on cofa się i idzie w rozsypkę. Twierdzę, że w obecnej sytuacji rokowania nie są naszej stronie potrzebne. Są one natomiast potrzebne komunistom. Dają im czas na wytchnienie i pozwalają skupić siły przed następnym starciem ze społeczeństwem. Dlatego byłem i jestem przeciwny rozmowom przy „okrągłym stole”. Dialog jest jednak czymś innym niż rokowania. (Wątpię, by Clausewitz zalecał – jak twierdzi p. Nowak – „dialog z wrogiem”). Mam prawo sądzić, że p. Nowak nie wie, co to słowo oznacza. Jednak dla uniknięcia nieporozumień przypomnę: „DIALOG (dialegein – rozmawiać), rozmowa mająca na celu wzajemne konfrontacje i zrozumienie poglądów, a także współdziałanie w zakresie wspólnego poszukiwania prawdy, obrony wartości ogólnoludzkich i współpracy dla sprawiedliwości społecznej i pokoju”. („Encyklopedia Katolicka”, T. III, Lublin 1979 r.). Czym innym są rokowania z wrogiem, a czym innym dialog „jak Polak z Polakiem”. W rezultacie takiego „dialogu” z komunistami, „wspólnego poszukiwania prawdy”, ludzie uważani za przedstawicieli społeczeństwa de facto przechodzą na stronę przeciwną, do obozu władzy komunistycznej. Podtrzymuję to, co pisałem w swoim artykule: Piłsudskiemu nie przychodziło do głowy, by rozmawiać z bolszewikami „jak Polak z Polakiem”. Marchlewski i Dzierżyński byli, podobnie jak Jaruzelski i Kiszczak, polskiego pochodzenia. A mimo to Marszałkowi nie przychodziło do głowy, by w zamian za wstrzymanie pochodu armii sowieckiej na Polskę, proponować Marchlewskiemu urząd prezydenta państwa, a Dzierżyńskiemu kierowanie ministerstwem spraw wewnętrznych. Można toczyć spory o przyczyny obecnych zmian w Polsce. Jestem jednak przekonany, że to powszechny opór społeczny, a nie żebranina o porozumienia, zmusiły komunistów do ustępstw. Wielka szkoda, że nie dostrzegają tego zwolennicy „dialogowania”, przekonani, że to ich nadzwyczajny spryt i przebiegłość doprowadziły PZPR do „okrągłego stołu”. Co gorsza, obóz ugody pozwala władzy na zachowanie instrumentów rządzenia, gwarantujących jej przejście do ataku w sprzyjającym momencie? Pamiętajmy, iż w rządzie Mazowieckiego resorty obrony, spraw wewnętrznych, komunikacji, łączności, handlu zagranicznego i NBP pozostają w rękach PZPR. Są to resorty gwarantujące skuteczność przy ewentualnym wprowadzeniu stanu wyjątkowego. A nikt zdrowo myślący nie wątpi, że komuniści nie zrezygnowali z rządzenia Polską i nie myślą kapitulować. Im bardziej obóz ugody pomoże PZPR w opanowaniu trudnej sytuacji gospodarczej i społecznej, tym prędzej będziemy mogli oczekiwać kresu obecnych „reform” i powrotu totalitaryzmu. Czechy w 1945 roku miały nie-komunistycznego prezydenta, a Węgry nie-komunistycznego premiera – nie-komunistyczny premier PRL nie jest, więc czymś wyjątkowym w dziejach państw komunistycznych. Komuniści czescy i węgierscy mieli wówczas w swych rękach tylko aparat represji. I to im w zupełności wystarczyło do wprowadzenia totalitarnych rządów.

Demokracja to wolność zaczynająca się od drugiego człowieka. Chodzi o to, aby nasze dążenia do wolności nie prowadziły w obszar niewoli. Aby nie było tak, jak w powiedzeniu: ogłosi się liberalizm, a kto nie będzie liberałem, to się go rozstrzela. Urodziłem się w 1945 r. Cały czas byłem przekonywany przez komunistów, że Polska ma jedną „słuszną” drogę do wolności i dostatku. Tą „słuszną” drogą doszliśmy do ruiny gospodarczej i dewastacji życia politycznego. Dlatego właśnie Polacy sprzeciwiają się komunistom, idą do Niepodległości różnymi drogami. Tak samo jak różnymi drogami szli do Niepodległości przed 1918 rokiem. Jan Nowak chce nas przekonać, że mamy obowiązek poruszania się znowu po jedynej, „słusznej”, drodze; drodze „dialogu” z Jaruzelskim i Kiszczakiem. Radio „Wolna Europa” nadało tekst p. Nowaka potępiający nurt niepodległościowy. RWE odmówiło ogłoszenia dokumentów (w tym wezwania do bojkotu wyborów) I Konferencji Działaczy i Organizacji Niepodległościowych z maja 1989 r. Jedyna ”słuszna” linia święci więc tryumfy w RWE. Jestem pewien, że nie tak jest nasza „droga do wolności”(*) Jan Nowak zatytułował swój artykuł” „Czy warto grać z szulerem?”, opatrując go wymownie znakiem zapytania. Odpowiadam, więc raz jeszcze: nie, nie warto, a wręcz nie wolno! (*)Litwini, Łotysze, Estończycy, Gruzini, Azerowie i inne narody ZSRR głośno domagają się niepodległości. Jest to postawa, która w przypadku Polski, zdaniem p. Nowaka, „prowadzi do werbalizmu, powtarzania w kółko niepodległościowych haseł”. Zwolennicy p. Nowak nie uprawiają takiego „werbalizmu”. Wałęsa, na którego patrzy cały świat, nie potrafi publicznie wydusić z siebie żądania niepodległości dla Polski.

Romuald Szeremietiew Leszno, 9 września 1989 r. „Kultura”, nr 11/1989

PRAWO BECKHAMA I PRAWO TUSKA Zależność „przestrzennego” rozmieszczenia talentów ludzkich od obciążeń podatkowych staje się coraz bardziej oczywista. To gdzie grają najlepsi piłkarze wynika z polityki podatkowej państwa, w którym grają. Tak twierdzą Henrik Kleven z London School of Economics, Camille Landais z Stanford Institute for Economic Policy Research i Emmanuel Saez z University of California. Ich pracę „Taxation and migration of international superstars: evidence from the European footbal market” wydało National Bureau of Economic Research, Cambridge, Massachussets (NBER Working Paper 16545). Co prawda piłka „ustawiana” (od „ustawiania wyników” przez działaczy, sędziów, piłkarzy i „mafie totalizatorskie”) stanowi margines europejskiego rynku pracy, jeśli chodzi o ilość miejsc pracy, ale znajduje się chyba zaraz za sektorem finansowym, jeśli chodzi o wysokość wynagrodzeń przypadających na „top menagement”. Piłkarze to, co prawda nie menagerowie, ale pewne odniesienia jak najbardziej do nich pasują. Zwłaszcza, że na boisku niektórzy rzeczywiście pokazują cuda, za które pobierane przez nich wynagrodzenia są bardziej uzasadnione niż wynagrodzenia niektórych, pożal się Boże, „finansistów” wykonujących (według słów prezesa Goldmana) „Boską robotę”. To chyba nie ilość dni słonecznych w roku tylko zapowiadane przez premiera Gordona Browna w 2009 roku zmiany przepisów podatkowych w Wielkiej Brytanii od „najbogatszych” spowodowały, że Cristiano Ronaldo postanowił przenieść się z Manchesteru do Madrytu, gdyż w Hiszpanii obowiązywało tak zwane „prawo Beckhama” czyli linowy podatek dochodowy od nie-rezydentów w wysokości 24%, wprowadzono w czasie gdy były gwiazdor „Czerwonych Diabłów” i reprezentacji Albionu zaczynał grać w Realu. Kleven, Landais i Saez sprawdzili współzależność między:

- stawkami podatkowymi od wynagrodzeń piłkarzy zagranicznych, a liczbą cudzoziemców w klubach danej ligi,

- stawkami podatkowymi dla rezydentów, a ich liczbą w klubach lig narodowych,

- stawkami podatkowymi, a pozycjami poszczególnych lig narodowych w europejskim rankingu.

Ich badania ujawniły silne ujemne korelacje między tym zmiennymi – wzrostowi stawek podatkowych dla piłkarzy nie-rezydentów towarzyszył spadek ich liczby w lidze, wzrostowi stawek podatkowych dla rezydentów towarzyszył także spadek ich liczy w lidze, a wzrostowi marginalnych stawek podatkowych towarzyszyło obniżenie pozycji ligi narodowej w rankingu europejskim. Zmiany w korelacjach dowodzą niezbicie, że niższe obciążenia podatkowe sprzyjają imigracji zagranicznych talentów piłkarskich i powstrzymywaniu rodzimych gwiazd przed emigracją. Jest to wniosek potwierdzający rozumowanie zdroworozsądkowe. Interesująco wynika porównanie Hiszpanii i Włoch. Panuje tam podobny klimat, podobna jest kultura i języki, i podobny poziom reprezentują ligi narodowe Primera Divison i Serie A. Ale różne są obecnie przepisy podatkowe, choć w latach dziewięćdziesiątych też były podobne. Dało to asumpt do bardzo ciekawych spostrzeżeń. Po zniesieniu „pańszczyzny” na europejskim rynku futbolowym, czyli uznaniu przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości w 1995 roku (tak zwana „sprawa Bosmana”), że limity ograniczające ilość cudzoziemców mogących występować w klubach narodowych w rozgrywkach europejskich są sprzeczne z prawem europejskim zaczął się piłkarski exodus. W obu ligach istotnie wzrosła liczba, ale w podobnym procencie i podobnym tempie. Proporcje uległy zasadniczej zmianie po wprowadzeniu w Hiszpanii „prawa Beckhama”. Na skutek różnicy w wysokości marginalnej stawki podatkowej sięgającej 35 punktów procentowych krzywe zatrudnienia piłkarzy zagranicznych w obu ligach natychmiast się „rozjechały”. Liczba cudzoziemców w Primera Division wzrosła o 50%, podczas gdy w Serie A nie zmieniła się. Podobne wnioski wypływają z porównania dwóch innych podobnych krajów i ich lig piłkarskich: Danii i Szwecji. W Danii w 1992 roku wprowadzono ulgi podatkowe dla naukowców: tzw. „Researchers Tax Scheme”. Z czasem zaczęli korzystać z nich także sportowcy, – choć obejmowały one tylko wynagrodzenia do pewnego progu, (które w Hiszpanii i Italii osiągane są pewnie przez początkujących zawodników III ligi). Ale w Szwecji, w której ulg takich w ogóle nie było liczba piłkarzy cudzoziemców w 2008 roku stanowiła jedną szóstą w porównaniu do Danii. Wszyscy sympatycy futbolu wiedzą, że potęgę Barcelony budowali Holendrzy: zarówno na boisku, jak i z ławki trenerskiej. Podobno, dlatego, że w Holandii jest świetny system szkolenia młodzieży. Chyba rzeczywiście jest świetny, – co pokazuje modelowy chyba system naboru talentów w Ajaxie, – ale to nie jest jedyne wytłumaczenie. Bo tak samo jak sysyem szkolenia jest dobry, to system opodatkowania jest zły. Od 1972 roku obowiązuje w Holandii przepis zobowiązujący piłkarzy do „oszczędzania” 50% ich wynagrodzeń „na emeryturę”. A oni jakoś nie chcą oszczędzać i uciekają choćby do Hiszpanii, ale nie tylko w poszukiwaniu słońca, ale także bardziej przyjaznych przepisów podatkowych. My w Polsce „nie gęsi” i też swój rozum (nie tylko „język”) mamy. Oczywiście nie chodzi o przepisy podatkowe wprowadzone przez polityków, ale rozwiązania wymyślone przez praktyków. Otóż właśnie przeczytałem, – co było bezpośrednim powodem umieszczenia tego wpisu – że Robert Jeż i Michal Gasparik z Górnika Zabrze to cypryjscy biznesmeni. Na Słowacji mają podatek liniowy, więc płacenie podatków progresywnych w Polsce i jeszcze składki na ZUS i OFE by im się absolutnie nie opłacało. Więc płacą podatki na… Cyprze. Jako że Pan Łukasz Mazur, zanim został Prezesem Górnika (jeszcze zanim go „wyciurlali”) był znanym doradcą podatkowym rozwiązania zastosowane w Górniku nie mogą zaskakiwać. W końcu rezydentami podatkowymi na Cyprze jest kilku biznesmenów z listy najbogatszych Wprost i Forbesa, to, dlaczego Jeż i Gasparik będący rezydentami podatkowymi na Cyprze nie mieliby móc świadczyć usług i użyczać wizerunku Górnikowi Zabrze?

http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35032,9431597,Ekstraklasa__Co_wspolnego_ma_Gornik_z_Cyprem.html#ixzz1LwGv6Tnh

Co prawda Prawie Najlepszy Minister Finansów w Europie zapowiada zmianę polsko cypryjskiej umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania, ale Cypryjczycy nie tacy znowu głupi, żeby się go mieli słuchać. My nie mamy „Prawa Beckhama”, ale za to mamy „Prawo Tuska”. Rodzimi futboliści i cypryjscy rezydenci pod nieobecność „Fryzjera”, który ich odpowiednio „ustawiał”, są jacyś tacy zagubieni, że większe zainteresowanie mediów wzbudzały wyczyny „kiboli. A jak media się czymś interesują, to wiadomo, że i politycy muszą się zainteresować. Więc najpierw Pan Premier Donaldinio postanowił po raz kolejny wykazać zdecydowanie godne męża stanu (jak w przypadku „dopalaczy”) i kazał pozamykać stadiony w Warszawie i Poznaniu, – czym „puknął” niewdzięcznego Prezydenta stolicy Wielkopolski. Siłą rzeczy Pan Przewodniczący Kaczyński, który pewnie nie za bardzo wie, co to jest „spalony” postanowił zachować się jak na męża opatrznościowego opozycji przystało i przystąpić do „kiboli”. Oczywiście, jako świeżo upieczony kibol nie musi się niczego obawiać, bo sądy 24-godzinne, które miały sądzić chuliganów (i „kiboli”), których utworzenie miało być wielkim sukcesem Pana Premiera Kaczyńskiego i jego dzielnego Ministra Sprawiedliwości, zgodnie z przewidywaniami nie działają, – bo w takiej formule, w jakiej działać miały, działać nie mogą. Ale za to mamy transfer czterolecia, przy którym przejście Ronaldo do Realu to jest mały pikuś: lewy obrońca „gwardyjskiego” klubu SLD – Pan Bartosz Arkułowicz – przeszedł do „zawodowców” z Kaszub i okolic. Jeszcze nie wiadomo, na jakiej pozycji będzie grał, (choć pewnie będzie „grzał ławę”), ale powód transferu jest pewnie taki sam, jak w przypadku Ronaldo. Chodziło oczywiście o słońce, albo może zawodnik podążył za głosem serca i jakąś swoją miłością. Bo przecież nie można insynuować, że chodziło o to, o czym piszą Kleven, Landais i Saez, – czyli o kasę. No i jeszcze może o chęć przeciągnięcie paru „kiboli” „gwardzistów” na stronę nowej drużyny. Gwiazdowski

Rewolucja Co musiałoby się stać, abyśmy zaczęli żyć w kraju praworządnym i rozwijającym się? Poniżej prezentuję zestaw subiektywnych postulatów, które konieczne są dla uzdrowienia polskiego państwa. Zdaję sobie sprawę, iż w obecnych uwarunkowaniach krajowych i zagranicznych, ich realizacja jest całkowicie niemożliwa. Potraktujmy, zatem sprawę czysto teoretycznie. W związku z niemożliwością realizacji poniższego zestawu jestem pesymistą, jeśli chodzi o przyszłość naszego kraju. Dalej tonąć będziemy w etatyzmie, sprawiedliwości dla wybranych i okowach państwa postkomunistycznego, skazującego nas na zastój i marginalizację.

I. Postulaty historyczne – ich spełnienie jest konieczne dla oczyszczenia przedpola ku budowie zdrowego systemu. Dom budowany na śmierdzącej glinie wcześniej czy później się zawali. Rozliczenie zła komunizmu jest koniecznością. Bez tego nie ruszy się z miejsca – III RP jest tego świetnym przykładem.

1. Przeprowadzenie szeroko zakrojonego procesu dekomunizacji.

2. Lustracja osobistości pretendujących do państwowych stanowisk – dożywotni zakaz sprawowania funkcji publicznych dla każdego polityka, który świadomie współpracował z organami bezpieczeństwa PRL.

3. Na identycznej zasadzie lustracja sędziów i prokuratorów.

4. Uznanie PZPR za organizację przestępczą.

5. Uznanie ustroju PRL za obcy, wrogi i wprowadzony za pomocą terroru sowieckiego.

6. Uznanie ludzi pokroju Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka za zbrodniarzy komunistycznych.

7. O ile to jeszcze dziś możliwe – pociągnięcie do odpowiedzialności karnej wszystkich, którzy dopuścili oraz korzystali z uwłaszczenia nomenklatury – procesu masowej grabieży majątku państwowego czasów transformacji.

II. Postulaty polityczne

1. Rozliczenie wszystkich urzędników państwowych, polityków i ministrów, którzy doprowadzili do sprzedaży majątku państwowego za 10% jego wartości. Pierwszy powinien stanąć przed Trybunałem Stanu Leszek Balcerowicz, za nim Janusz Lewandowski, potem Wiesław Kaczmarek i inni.

2. Rozliczenie wszystkich afer III RP i czołowych aferzystów – Aleksander Kwaśniewski, jako niekwestionowany lider oligarchicznego kapitalizmu III RP pierwszy przed TS, za nim Leszek Miller, i reszta.

3. Wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych – jest to konieczne dla odblokowania sceny politycznej okupowanej przez dynastię z Magdalenki. Nikt rozsądny nie uwierzy, że ludzie, którzy odpowiedzialni są dzisiejszy stan kraju zrobią cokolwiek dobrego w przyszłości.

4. Zniesienie dotowania z budżetu państwa partii politycznych.

5. Konstytucyjna i karna odpowiedzialność premiera oraz ministrów za politykę finansową.

6. Obietnice wyborcze na piśmie, również pod groźbą odpowiedzialności karnej – skończyłoby się szybko opowiadanie bredni na wiecach.

7. Radykalna reforma wymiaru sprawiedliwości – zaostrzenie prawa karnego przy jednoczesnym położeniu nacisku na egzekwowanie prawa. Uproszczenie prawa, usprawnienie pracy sądów i prokuratur. Całkowite uwolnienie sędziów i prokuratorów od polityki.

8. Ograniczenie liczby posłów do maksymalnie 200.

9. Likwidacja senatu.

10. Zniesienie większości przywilejów oficjeli parlamentarnych.

11. Ograniczenie liczby ministerstw, komisji i urzędów. Redukcja administracji rządowej do absolutnego minimum.

III. Postulaty gospodarcze

1. Rewolucja w szeroko pojętej administracji publicznej – wyrzucenie na pysk około 70% biurokratów poczynając od Kancelarii Prezydenta, poprzez Urzędy Wojewódzkie, starostwa i resztę aż po urząd gminy w najbardziej zapyziałym miejscu Polski.

2. Radykalne ograniczenie wydatków państwa, redukcja długu publicznego: deficytu krajowego i zadłużenia zagranicznego.

3. Przejrzysta prywatyzacja reszty majątku państwa – nie ma żadnego ekonomicznego uzasadnienia dla utrzymywania z pieniędzy podatnika reliktów peerelowskiego folwarku, które są garbem dla budżetu.

W razie protestów – odsyłam do doświadczeń brytyjskich i Małgorzaty Thatcher.

4. Likwidacja większości zbędnych, państwowych agend, agencji, funduszy i innych instytucji stanowiących żerowisko dla układów, biurokracji i nepotyzmu. Przykłady: Agencja Rynku Rolnego czy Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, który rehabilituje głównie kieszenie zarządzających nim urzędasów.

5. Obniżka podatków, likwidacja większości podatków pośrednich i wprowadzenie jednakowej dla wszystkich stawki podatku liniowego, powiedzmy 15-18 procent.

6. Zniesienie większości barier prawnych i biurokratycznych dla rozwoju przedsiębiorczości, eliminacja niedorzecznych przepisów, szeroko pojęte uproszczenie prawa. Karna odpowiedzialność urzędników skarbowych za bezprawne decyzje.

7. Liberalizacja prawa pracy, uproszczenie kodeksu pracy przy jednoczesnym położeniu nacisku na przestrzeganie przez pracodawcę niezbędnych praw pracownika, surowe kary za ich nieprzestrzeganie. W szerokiej perspektywie – dążenie do stworzenia zdrowej atmosfery na linii szef-podwładny. Likwidacja PIP, jako zbędnego anachronizmu.

8. Likwidacja ZUS i KRUS. Zniesienie przymusowych ubezpieczeń, jako reliktu socjalistycznego. Stworzenie sieci konkurujących ze sobą prywatnych towarzystw, w których każdy będzie ubezpieczał się w sposób dla siebie dowolny i wygodny.

9. Likwidacja tak zwanej państwowej opieki socjalnej, która utrzymuje rzesze nierobów na koszt podatnika. Wystarczy kilka prostych przepisów i jeden terenowy działacz gminny, który dotrze do naprawdę potrzebujących z państwową pomocą.

10. Likwidacja państwowej służby zdrowia.

11. Wprowadzenie opłat za studia dla studiujących w systemie dziennym. Dziś sytuacja jest chora – zaoczni płacą i utrzymują dziennych. Albo niech nie płaci nikt!

12. Przekierowanie wydatków państwa w stronę infrastruktury – drogi i autostrady oraz w stronę zwiększenia bezpieczeństwa obywateli, dofinansowanie policji i wojska. Zwiększenie wydatków na edukację i kulturę – dla kształcenia przyszłych pokoleń.

13. Państwo minimum – takie, które zajmuje się tylko podstawowymi funkcjami, ale za to sprawnie i wydolnie.

W gestii państwa powinny zostać jedynie: policja, wojsko, straż pożarna, minimalny zakres opieki zdrowotnej i szkolnictwo podstawowe oraz minimum opieki dla biednych. Reszta w ręce prywatne. Wiem, że niejeden się uśmieje czytając powyższe tezy. Wiem, że to moje fantazje. Wiem, że to nierealne na dziś. Kto niby ma to zrobić? Jednak ogólnie rzecz biorąc taką drogą mniej więcej poszły kraje, które dziś są zamożne i praworządne: Stany Zjednoczone za czasów Ronalda Reagana, Wielka Brytania za czasów Żelaznej Damy, dzisiejsza Nowa Zelandia – jeden z nielicznych, zdrowych krajów świata, azjatyckie tygrysy – Malezja czy Singapur. Gdybyśmy dziś wkroczyli na drogę rewolucji systemowej i wprowadzili te postulaty w życie to za jakieś 25 lat bylibyśmy jednym z najbogatszych krajów świata. Nikt nie pracowałby za ochłapy. Polaków stać byłoby na dom czy mieszkanie bez lichwiarskich kredytów udzielanych przez zagraniczne banki, wyprzedane za bezcen. Nikt nie martwiłby się jak dotrwać do pierwszego. Ludzie nie braliby pożyczek na kształcenie dzieci. Nie kupowaliby samochodów za kredyty brane w bananowych bankach. A samo państwo ma nam tylko zapewnić warunki do życia, pracy i rozwoju. I nic więcej. Moglibyśmy powiedzieć z czystym sumieniem: jesteśmy krajem liberalnej praworządności ze świadomym społeczeństwem obywatelskim.

Marzenia. Zamiast tego mamy u steru bandę warchołów, hołotę etatystycznych oszustów, speców od bredni zwanej wrażliwością społeczną. Sami najlepiej ustawili się w III RP, od jej niechlubnych początków rozdzielają konfitury, zewnętrznej konkurencji nie dopuszczają do koryta. Im jest dobrze. Bronią tego rakotwórczego tworu, bo to oni są głównymi beneficjentami zgnilizny trawiącej nasze państwo. I mielą w telewizji w koło te same bzdety. Jak widzę w mediach codziennie te same wredne pyski z PO – PiS – SLD – PSL – PjN – Ruchu PO-parcia Pali-kmiota to wymiotuję… Nie mam złudzeń, co do tej rządzącej w III RP hołoty. Jest tylko małe, „ale” – jedno pokolenie musiałoby zapłacić cenę tak drakońskiej rewolty systemowej. Innej drogi nie ma. Szwagier Kolaska • eioba.pl

Transfertyci, czyli czas polityków wędrownych Ministerialne stanowisko, którym obdarzono Bartosza Arłukowicza, nie służy niczemu innemu, niż skorumpowaniu tego, dla kogo zostało ad hoc utworzone – ocenia publicysta "Rzeczpospolitej" Transfer Arłukowicza wydaje się swego rodzaju próbą. Jeśli reakcje będą zachęcające, możemy się spodziewać całej serii podobnych "przejęć" – uważa publicysta Kilka lat temu wylansowano określenie "korupcja polityczna". Dziś należałoby je zdefiniować w duchu popularnej niegdyś powieści Sienkiewicza: korupcja polityczna być wtedy, gdy Kalemu ktoś podkupywać posłów, oferując im wysokie stanowiska. Natomiast, gdy Kali podkupywać popularnych działaczy innym, to nie być. Szkoda, swoją drogą, że tym razem żaden dziennikarz nie został dopuszczony do nagrania szczegółów negocjacji prowadzonych przez rządzącą partię z Bartoszem Arłukowiczem. Inna sprawa, że w obecnej sytuacji politycznej takich "taśm prawdy" żadna telewizja wyemitować by się nie odważyła. Choć nietrudno się domyślić, co byśmy na nich usłyszeli.

Czekając na serię przejęć Trudno przecież brać poważnie argument Arłukowicza, jakoby w SLD "zmuszany był do głosowania ramię w ramię z prezesem Kaczyńskim"; zanadto wpasowuję się to w łatwą do rozszyfrowania strategię propagandową. Odwołanie się do wspólnej walki z "wielkim szatanem", bo tak jest przecież w elektoracie PO i SLD postrzegany lider PiS, nie od dzisiaj pozwala politykom zbliżonym do władzy usprawiedliwić wszystko. Zapewne pozwoli i Arłukowiczowi wykręcić się w oczach wyborców ze sprzeczności między tym, co do wczoraj mówił o partii rządzącej, a tym, co potem zrobił. Niestety, pozwoli też łatwo przykryć fakt, iż ministerialne stanowisko, którym obdarzono nowy nabytek Platformy, nie ma żadnego praktycznego znaczenia i nie służy niczemu innemu niż właśnie skorumpowaniu tego, dla kogo zostało ad hoc utworzone. Mamy do czynienia z podobnym marnowaniem pieniędzy i psuciem państwa, jak swego czasu dostawienie do Rady Ministrów stołka "ministra od korupcji" dla Julii Pitery, podobnie wyłuskanej z szeregów konkurencji. I każdy, kto jako tako śledził te sprawy, może się spokojnie zakładać o każde pieniądze, że walka ministra Arłukowicza ze społecznym wykluczeniem przyniesie podobne rezultaty jak "prawdziwa walka z korupcją" w wykonaniu minister Pitery. Odłóżmy jednak na bok pytanie, czy wyborcy, do których odwołuje się PO, są w stanie tak bezwstydny cynizm rozgrzeszyć i zaakceptować. Większość socjologów twierdzi, że przy tym stopniu emocjonalnego uwarunkowania do walki z PiS zrobią to bez większych oporów. Zresztą, składając ofertę, PO pewnie oparła się na jakichś badaniach. Choć transfer Arłukowicza wydaje się swego rodzaju próbą – teraz stratedzy PO uważnie wczytują się w sondaże. Jeśli reakcje będą zachęcające, możemy się spodziewać całej serii podobnych "przejęć". W polu zainteresowania są Cimoszewicz i Borowski z jednej, a PJN z drugiej strony, uporczywie powracają też pogłoski o możliwym otwarciu na Giertycha i jego wszechpolaków, a i PSL nie powinien się czuć bezpieczny przed sięgnięciem przez koalicjanta po rozpoznawalnych w elektoracie wiejskim polityków o podobnym statusie "chwilowo wyautowanych", jak wspomniani wyżej byli liderzy lewicy.

Chore prawo Nic nowego. Powtórka z poprzednich wyborów i ówczesnego przejmowania Borusewicza, Sikorskiego, wspomnianej już Pitery czy Mężydły. Jest to kolejne pole, na którym – podobnie jak w dziedzinie inwigilowania obywateli czy populistycznego budowania popularności "twardego szeryfa" poprzez atakowanie nielubianych grup – to, o co Kaczyńskiego oskarżano w tonie histerycznym, Tusk z powodzeniem i aprobatą robi. W tym wypadku zresztą oskarżenia wobec Kaczyńskiego nie były bezpodstawne. Prezes PiS, jak dowodzą fakty, istotnie próbował zbudować parlamentarną większość przez wyciągnięcie potrzebnych mu posłów z PO, LPR i Samoobrony. Wtedy było to zbrodnią, dziś okazuje się normą. Ta norma wynika z chorego prawa. Z coraz wyraźniej szwankującej ustawy o partiach politycznych i ordynacji wyborczej. A także, oczywiście, z demoralizacji, nieuniknionej w warunkach budowania władzy z góry rozgrzeszonej z wszelkiej niemoralności, nieudolności i nadużyć, bo do rangi najwyższego dobra podniesione zostało niedopuszczenie do wpływu na państwo opozycji. Ustawy składające całą władzę nad partiami i ich pieniędzmi w ręce prezesów zredukowały wszystkich – poza nimi i ich przybocznymi – polityków do roli, jak to mawiają sejmowi dziennikarze, "semaforów". A demoralizacja sprawia, że, jak ujmował to współczesny krytyk rozkładającej się Rzeczypospolitej Obojga Narodów, "gdy za złe uczynki nie karzą, grzeszyłby, kto by dobrze czynił". Co ważne, a niedostrzeżone: to właśnie lider opozycji Jarosław Kaczyński może się czuć głównym beneficjentem strategii PO, ujawnionej transferem Arłukowicza. W istocie Tusk dokonał z opóźnieniem tego samego wyboru, który stał za zaskakującą decyzją Kaczyńskiego, by tuż po wyborach prezydenckich zdezawuować własny sukces, przejść na pozycje radykalne i wypchnąć z partii niepewnych.

Bezpieczni liderzy Obaj politycy obstawiają to samo: powrót do późnego PRL, gdzie z jednej strony istnieje bezideowa partia władzy, która "musi" rządzić, jako gwarant ustroju i sojuszy, i "stronnictwa sojusznicze" jedynie dopuszczone do współudziału w kontrolowaniu praktycznie wszystkiego, ale nieaspirujące do przejęcia władzy – oraz opozycja antysystemowa, kwestionująca cały ład i odrzucana, jako zagrożenie dla stabilności państwa. W takim układzie lider obozu władzy nie może być zmieniony, bo jakiekolwiek zmiany groziłyby załamaniem systemu; ale i lider opozycji jest zabezpieczony przed konkurencją, bo jest symbolem i występowanie przeciwko niemu jest formą kolaboracji z systemem. Budowanie jakiejkolwiek alternatywy dla Kaczyńskiego po stronie elektoratu PiS jest dziś równie nie do pomyślenia jak wykreowanie przywódcy konkurencyjnego wobec Wałęsy w latach 80. Oczywiście, Tusk i Kaczyński obstawiają dwa odmienne warianty rozwoju tej sytuacji. Pierwszy zakłada, że, mówiąc najkrócej, mimo wszystko kraj się nie zawali, więc on pozostanie u władzy, jako mniejsze zło. Drugi, że wręcz przeciwnie, a wtedy rozwścieczone społeczeństwo nie będzie miało innej alternatywy niż on. Co więcej, nie będzie też potrzeby "zgniłych kompromisów", koalicji czy koabitacji, przejmie się całą władzę, jak na Węgrzech. Nie wiem, jak przyszli historycy postawią cezurę pomiędzy próbą funkcjonowania w systemie analogicznym do powojennych Włoch, gdzie porozumienie kilku "cywilizowanych" sił trwale zamykało drogę do władzy dysponującym twardym, blisko 30-procentowym elektoratem komunistom, ale jednak pozostawiało wyborcom pewien demokratyczny wybór w ramach owej "koncesjonowanej" przez zachodnich sojuszników części sceny politycznej – a powrotem, de facto, do opisanej wyżej sytuacji schyłkowej PRL.

Erozja demokracji Jeśli wszystko pójdzie dalej zgodnie z prawdopodobnym planem Tuska, taką cezurą może się stać właśnie nominacja Arłukowicza. Jeśli bowiem ten sposób budowania dominacji PO na nie-PiS-owskiej części sceny politycznej się sprawdzi, stanie się niemożliwe dokonanie jakiejkolwiek zmiany w sposób pokojowy. A to właśnie było jedną z zasadniczych cech PRL: wymiana pierwszego sekretarza wymagała wstrząsu i kryzysu, a wymiana partii rządzącej – upadku całego systemu. Jeśli zarówno sam Arłukowicz, jak i partia, która go kupiła ministerialnym stanowiskiem, zostaną przez wyborców za tę operację nagrodzeni (a to się wydaje prawdopodobne), to akt wyborczy ulegnie deprecjacji. Nie krzyżyk na wyborczej kartce będzie decydował, ale pałacowe intrygi i ukryte negocjacje. Jak w nieodległej Rosji, gdzie władza nigdy się nie zmieniła wskutek wyborów, tylko pomiędzy nimi. Może przesadą byłoby już bić podzwonne dla polskiej demokracji, ale bez wątpienia mijamy kolejną granicę w postępującej degradacji. Zjawisko posłów-wędrowników sprzedających uzyskany od wyborców mandat za osobiste korzyści nie jest nowe, ale jeśli się nasili, oznacza nieuchronną erozję demokracji. To tak, jakby w szachach ta czy inna figura mogła się nagle obrócić przeciwko dotychczasowym towarzyszom; gracz, czyli wyborca, zostaje w ten sposób pozbawiony kontroli nad sytuacją. Ciekawe, czy wszyscy uczestnicy gry, której reguły zmieniają się na naszych oczach, przemyśleli dalekosiężne konsekwencje podjętych wyborów. RAZ

Homosie ze wschodu wjadą do Polski bez wiz Według portalu euobserver.com polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zamierza uchylić wymóg wizowy dla obywateli zza wschodniej granicy Polski, którzy nad Wisłę przyjadą w celu zamanifestowania swojej odmienności w trakcie homo-parady! Warszawski marsz homoseksualistów (połączony z szeregiem imprez integracyjnych oraz promujących “homo-równość” / “tolerancję”) odbędzie się w czerwcu. Chęć uczestnictwa w “święcie równości” wyrazili m.in. geje z Rosji, Ukrainy oraz Białorusi. Według informacji euobserver.com (potwierdzonej również przez TVN24.pl) polski rząd pochyli się nad losem homoseksualistów zza Bugu, spośród których wielu nie stać na wizę do strefy Schengen (Rosjanina i Ukraińca wjazd na teren UE kosztuje 35 euro; Białorusina ok. 60 euro). Wszystko wskazuje na to, że powyższy akt finansowego miłosierdzia dla biednych i ciemiężonych homoseksualistów ma się stać wizytówką polskiej prezydencji w UE. Nieprzypadkowo portalowi euobserver.com wywiadu udzielił Konrad Niklewicz (rzecznik polskiej prezydencji). – Prawa mniejszości i równość płci to nie wyodrębnione części programu polskiej prezydencji. To są wartości, których polski rząd zawsze bronił, niezależnie od tego, czy jest prezydencja, czy jej nie ma – stwierdził były dziennikarz Gazety Wyborczej. Niklewicz podkreślił, że utrwalony na Zachodzie stereotyp Polaka katolika-homofoba jest niesprawiedliwy. – Polska jest tolerancyjnym krajem, a większość społeczeństwa absolutnie nie sympatyzuje z nietolerancją pod adresem grup mniejszościowych – dodał. O tym, że Platforma Obywatelska zapałała homo-miłością świadczy również wypowiedź Kacpra Chmielewskiego. Rzecznik Stałego Przedstawicielstwa Rzeczypospolitej Polskiej przy UE stwierdził, że Warszawa – w kontekście obchodów “Gejowskiej Dumy” – jest zadowolona z możliwości promowania “społeczeństwa obywatelskiego”. Miłośników budowania wizerunku Polski jako “homoseksualnego eldorado” i bastionu równości (na unijną modłę!) ostrzegamy: gejowscy aktywiści chcą być prześladowani! Wielu z nich to zawodowi bojownicy współczesnego marksizmu, w którym walka płci zastąpiła walkę klas. Jak udowodniła historia, dialektyka marksistowskiego konfliktu nigdy nie kończy się syntezą. Walka o “równość” (feministyczną, homoseksualną, przyrodniczą itp. itd.) nie skończy się nigdy, a apetyt będzie rósł w miarę jedzenia… Najdobitniej świadczą o tym fakt, że euobserver.com – pomimo deklaracji bezprecedensowego zawieszenie wymogu wiz dla homosiów – nie omieszkał wspomnieć o braku wsparcia Platformy Obywatelskiej dla legalizacji związków partnerskich… Piotr Żak

Jak ewakuowano Kuklińskich z Polski? "To był duży sukces, udało im się wyprowadzić w pole komunistycznych agentów" To było niemal równe 13 lat temu. W ostatni dzień swej pierwszej - od dramatycznej ewakuacji przez Amerykanów w listopadzie 1981 roku - wizyty w Polsce pułkownik Ryszard Kukliński jadł śniadanie w rządowym hotelu przy ulicy Parkowej w Warszawie. Jako jego reprezentant prasowy towarzyszyłem mu w tym posiłku, ustalając szczegóły konferencji prasowej na lotnisku Okęcie, która miała nastąpić za kilka godzin. Hotel usytuowany jest na przeciw Ambasady Federacji Rosyjskiej (dawniej Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich), więc powiedziałem, odwołując się do tego faktu, że oto historia jego życia zatoczyła pełne koło.

- Dlaczego? - zapytał zdziwiony Kukliński. - No bo przecież właśnie tuż po przyjęciu z okazji rocznicy rewolucji październikowej (a raczej bolszewickiego zamachu stanu) w sowieckiej ambasadzie zostałeś ewakuowany w listopadzie 1981 roku.

- Kto Ci to powiedział? - Taka jest powszechna wiedza w tej sprawie w Polsce. Wyszedłeś z uroczystego bankietu i wsiadłeś do swojego służbowego samochodu, ale to był już podstawiony przez Amerykanów identyczny wóz, oczywiście z ich kierowcą.

- Poważnie? - roześmiał się pułkownik. - A co było potem? Nieco speszony kontynuowałem: - Przewieźli Cię w kartonowych pudłach, umieszczonych w bagażu dyplomatycznym przez granicę polsko-czechosłowacką, a potem czechosłowacko-austriacką i tak bezpiecznie trafiłeś do Wiednia. A co, nie było tak? Kukliński spoważniał.

- Wiesz co, niech taka wersja zostanie - powiedział. - A nie jest prawdziwa? - drążyłem temat. - Trochę prawdy w niej jest. Ale ewakuowali mnie Amerykanie i tylko oni są władni ujawnić całą prawdę w tej sprawie, czego dotychczas nie zrobili. Ja byłem zaś tylko przedmiotem ich operacji, więc - jako zawodowy oficer - nie będę się na temat jej szczegółów wypowiadał. A nuż trzeba będzie jeszcze kiedyś użyć tego kanału przerzutowego? Po co go nieodwołalnie palić?

Ta rozmowa przypomniała mi się, kiedy wdowa po zmarłym pułkowniku, pani Joanna Kuklińska, powiedziała w 2008 roku, trakcie uroczystości nadania przez prezesa Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Czesława Cywińskiego (zginął w katastrofie smoleńskiej) medalu Polskiego Państwa Podziemnego i AK jej oraz Lucille i Tomowi Ryanom:

- Zajęło nam trzy dni, by zwieść agentów. Państwo Ryanowie przyjechali z Berlina, by nam pomóc, wcześniej się nie kontaktowaliśmy. Zapytana o konkrety, użyła niemal tych samych słów, które usłyszałem od jej śp. męża: "Być może w przyszłości to się jeszcze komuś przyda". Przyznała jedynie, że w drodze na Zachód "wygodnie nie było", a później żyli w poczuciu ciągłego zagrożenia, kilkakrotnie zmieniając miejsca zamieszkania na terenie USA. To ostatnie zdanie wywołało kolejne wspomnienie. Nie pamiętam już, czy w Krakowie, czy w Zakopanem, pułkownik powiedział mi w 1998 roku ze smutkiem w głosie:

- Właśnie dowiedziałem się od żony, że lokalna gazeta, wychodząca w moim miasteczku, wydrukowała ogromny artykuł o mnie, dając na pierwszej stronie zdjęcie z komentarzem, że nikt w nim nie wiedział do tej pory, kogo ma za współmieszkańca. - To świetnie, czyli że traktują Cię tam jako bohatera - ucieszyłem się. - Nic nie rozumiesz. To znaczy, że będę się musiał znowu przeprowadzać. A już zasadziłem w ogrodzie moje ukochane drzewa. Te częste przeprowadzki nie uchroniły jednak dwóch synów państwa Kuklińskich od tragicznej śmierci. Pani Joanna (pułkownik nazywał ją zawsze Hanią) wyraziła podczas wspomnianej uroczystości wątpliwość, czy okoliczności ich śmierci zostaną kiedykolwiek wyjaśnione. Ówczesny ambasador USA w Warszawie Victor Ashe podkreślił natomiast, że pani Kuklińska zawsze wspierała męża i że ją również uważa za bohaterkę. Podziękował też amerykańskim funkcjonariuszom tajnych służb za znakomite wykonanie trudnej operacji ewakuacji całej rodziny pułkownika. - To był duży sukces, udało im się wyprowadzić w pole komunistycznych agentów, którzy deptali im po piętach. Dziś to może brzmieć jak anegdota, ale wtedy były ponure czasy - powiedział Ashe. Wówczas, trzy lata temu, miałem nadzieję to sympatyczne spotkanie, na którym przedstawiciel władz USA po raz kolejny podkreślił ogromne zasługi Kuklińskiego w walce z sowieckim imperium zła, przybliży dzień uhonorowania "pierwszego polskiego oficera w NATO" Orderem Orła Białego i awansem generalskim, o co od dawna zabiega wiele środowisk patriotycznych i organizacji kombatanckich. Niestety, do tej pory czekam, ale nadziei nie tracę. Jerzy Bukowski

Jerzy Jachowicz dla wPolityce.pl: Co łączy "Starucha" i Czarzastego czyli o (nie)sprawności polskiej policji Jak policja może wykryć zawodowych kilerów, szmuglerów alkoholu i papierosów, handlarzy narkotyków, pospolitych włamywaczy do hurtowni i sklepów, jeśli nie jest w stanie trafić do mieszkania znanego powszechnie „Starucha"? Policja dała po raz kolejny dowód swojej nieudolności. Z hukiem wtargnęła do domu całkowicie niewinnego człowieka, rzuciła go na ziemię i zakuła w kajdanki. Dlaczego? Bo myśleli, że mają w garści słynnego kibola Legii Piotra S, „Starucha". Kiedy zorientowali się, że zaszła pomyłka, przeprosili nie rozumiejącego nic z ich zachowania gospodarza i o wiele ciszej niż weszli, zmyli się jak niepyszni. Dla poszkodowanego, człowieka chorego na serce, którym okazał się niejaki Mateusz Janiszewski z warszawskiej Pragi, operacja „dzielnych" funkcjonariuszy okazała się zgubna. Wylądował w szpitalu z kłopotami kardiologicznymi. Zapowiedział, że złoży skargę na działania Policji. Trochę mi go szkoda. Widać, że to człowiek niezorientowany, w kwestiach sprawności i profesjonalizmu polskiej policji. Niech się cieszy, że policjanci niczego mu nie złamali – nogi, ręki, obojczyka. Pomylenie adresu to dla nich niemal codzienność. Rutyna. Informuję też z przykrością poszkodowanego, że straci pół życia na procesowanie się z policją i niczego nie uzyska. Ponad cztery lata temu policja również pomyliła adresy. Antyterroryści wkroczyli żwawo do mieszkania Włodzimierza Czarzastego, mając informacje, że u syna Czarzastego ukrywa się uzbrojony zabójca. Nie dość, że syn nie miał ze sprawą nic wspólnego to mieszkał w innym miejscu. Po wejściu do mieszkania, leżącemu na podłodze Czarzastemu, jeden z funkcjonariuszy przystawił pistolet do głowy, a inny zagroził, że jeśli się poruszy, to go zastrzeli. Włodzimierz Czarzasty do dziś boryka się z prokuraturą oczekując ukarania winnych. Przynajmniej za użycie drastycznych środków, tam gdzie wystarczyła rozmowa i cywilizowana rewizja. Dzisiejsza pomyłka z zatrzymaniem znanego warszawskiego kibola, świetnie obrazuje ogólny stan naszej policji. Po prostu stawiamy jej za wysokie wymagania. Chcielibyśmy np. żeby wykrywała złodziei do mieszkań, napadających w nocy na samotne kobiety bandytów, gangsterów handlujących bronią i narkotykami. Czy to nie przesada? Jak nie umieją trafić do mieszkania Starucha.

Jerzy Jachowicz

"Komorowski powinien wziąć wzór z Putina" Z Janem Tomaszewskim - byłym piłkarzem, trenerem i publicystą – rozmawia Jacek Nizinkiewicz.

Jacek Nizinkiewicz: Czy kibicuje pan premierowi Donaldowi Tuskowi w walce ze stadionowymi chuliganami? Jan Tomaszewski: Oczywiście, że kibicuje premierowi w walce ze stadionowymi terrorystami i bandytami. Tusk musi zrobić porządek na stadionach, bo to nie jest tylko sprawa jego, PO, Laty, polityków czy PZPN, ale wszystkich Polaków. Tusk pierwszą bitwę z kibolami już przegrał. Prawdziwi kibice Legii i Lecha tylko stracili przez decyzje premiera. Uważam, że wojewodom i mojemu koledze z boiska - Donaldowi Tuskowi - odwaga pomyliła się z odważnikiem.

- Jak wygrać walkę ze stadionowymi chuliganami? - Bardzo prosto - przestrzegać dotychczasowych przepisów prawnych, jak chociażby zakazów stadionowych. Nie można dopuszczać do tego, żeby działacze klubowi byli w dalszym ciągu terroryzowani przez kiboli. PZPN musi nakładać kary na chuliganów. Jeśli dochodzi do rozróby w klubie, to PZPN powinien nałożyć karę półrocznego zakazu wyjazdów dla kiboli - na zasadzie "nie macie wyjazdów i do was nikt nie przyjedzie". Jeśli po pół roku nie będzie poprawy, to przedłużyć kary o rok i sezon. Powinna być również ustawowo zabroniona współpraca klubów z klubem kibica. Z zadymiarzami nie można współpracować. Zatrzymano kibola, który zaatakował dziennikarkę »Policyjna obława na pseudokibiców »21 pseudokibiców w rękach policji »Portret polskiego "kibola" »Burdy na stadionie w Bydgoszczy »"Tusk chuliganem polskiej polityki" »"Władza jest przeczulona na swoim punkcie" »Szef SLD krytykuje decyzję ws. meczów »Kibice nie obejrzą meczu Legii z Koroną »Premier wypowiada wojnę pseudokibicom »

- Dlaczego uważa pan, że Tuskowi odwaga pomyliła się z odważnikiem? - Bo premier powinien ukarać organizatorów, czyli PZPN a nie Legię i Lecha. Przecież nawet UEFA i FIFA, stosując kary zbiorowe, karzą organizatora, a nie wszystkich innych. Po wydarzeniach w Bydgoszczy powinno się zamknąć stadion po wsze czasy, bo to nie jest stadion przeznaczony do rozgrywek piłkarskich, ale jest to stadion lekkoatletyczny. Natychmiast powinien być zawieszony PZPN, a zarzuty powinien dostać zarząd związku, który zdecydował się na ten mecz, który był zagrożeniem dla zdrowia i życia zawodników i prawdziwych kibiców. PZPN powinien być ukarany ogromną karą.

- Premier popełnił błąd, zamykając stadiony? - Tak. Przecież to jest karygodne! Wcześniej były preteksty do takich działań, ale nie teraz. Zawinił kowal, a powiesili cygana. Jeśli Legia i Lech skierują sprawę do sądu przeciwko Tuskowi i powołają mnie na świadka, to całym swoim autorytetem będę świadczył za tymi klubami...

- W sądzie będzie pan świadczył przeciwko decyzji Donalda Tuska? - ...i przeciwko Donaldowi Tuskowi. Naturalnie, że tak.

- Czy zgadza się pan z Jarosławem Kaczyńskim, który uważa, że "Tusk zamknął stadiony, bo kibice nie przejawiali sympatii wobec władzy"? Co sądzisz o zamykaniu stadionów w reakcji na wybryki kiboli?

- Nie i nie mieszałbym do tej decyzji polityki. Natomiast, jeśli pan Kaczyński miał na myśli pana ministra sportu Adama Giersza, któremu podlega PZPN, a który wręczał puchar i medale po zadymie w Bydgoszczy, to miał w stu procentach rację. Ten sam puchar, który wręczał minister rządu Donalda Tuska, później znalazł się w rękach "gentelmana", który uderzył publicznie w twarz piłkarza na murawie. To przecież jest skandal.

- Lepiej byłoby, gdyby Giersz nie wręczał po meczach medali i pucharu? - Giersz tłumaczył, że sugerował szefowi PZPN Grzegorzowi Lacie przełożenie wręczenia medali i pucharu, ale jednak stanęło na nie zmienianiu planów. Przecież to jest śmieszne. Giersz, niemota jedna, powinien wiedzieć, że to PZPN podlega jemu, a nie odwrotnie. Rok temu ten sam minister sportu wręczał złote medale za zdobycie pucharu zawodnikom Jagiellonii, w którym grało trzech zawodników oskarżonych o korupcję. Tym samym minister rządu Tuska niejako zalegalizował korupcję, a co więcej doprowadził do tego, że ta trójka w rozgrywkach europejskich reprezentowała Polskę.

- Minister Giersz nie upora się ze stadionowymi chuliganami? - Proszę o następne pytanie.

- Dlaczego nazwał pan wcześniej ministra sportu niemotą? - Bo Giersz to niemota, która nic nie może. Kiedy ministrem sportu był Jacek Dębski i była podobna sytuacja z Dziurowiczem, ówczesnym szefem PZPN, to Dębski pojechał do Paryża spotkał się z Blatterem i przekazał mu wszystkie nieprawidłowości, jakich PZPN dopuścił się pod zarządem Dziurowicza. Blatter przyjechał do Polski i usunął Dziurowicza ze stanowiska. Wie pan skąd ja o tym wiem?

- Skąd? - Bo byłem trzecią osobą podczas tego spotkania.

- Dlaczego PZPN, który nie zareagował na ostatnie wydarzenia stadionowe, jest dzisiaj nietykalny? - Dlatego, że jak Platini był w Polsce, to Komorowski przewiózł go samolotem i powiedział, że wszystko jest ok. To był błąd. Komorowski powinien był wziąć wzór z Putina, który zaprosił na Kreml Blattera i po trzech godzinach rozmowy z Blatterem Putin powiedział do ówczesnego prezesa rosyjskiej federacji Wiaczesław Kołoskow, dla dobra światowej piłki ustąpcie. I Kołoskow ustąpił. Gdyby Platini i Blatter dowiedzieli się od przedstawicieli rządu polskiego o aferach, korupcjach i skandalach w polskiej piłce, to byliby pierwsi za likwidację PZPN.

A może pozamykajmy wszystkie stadiony? Będzie spokój przynajmniej – porozmawiaj - Rząd polski boi się PZPN-u? - Tak, rząd polski boi się PZPN-u. Po mistrzostwach Euro 2012 będą rozliczenia pomiędzy UEFA a spółką, która buduje infrastrukturę i stadiony. Jak się mają stadiony w Warszawie i w Poznaniu do niemieckich stadionów, których siła robocza jest tam zdecydowanie droższa? Stadion wybudowany w trawie w Hohenheim kosztował 61 mln euro, a ile kosztowała przebudowa stadionu w Poznaniu? 180 mln euro. Jak to wytłumaczyć? Stadion Schalke Arena kosztował Niemców 371 mln euro, a nasz Stadion Narodowy już kosztuje 500 mln euro.

- Dlaczego u nas jest drożej? - Bo jest podwykonawca, który ma podwykonawcę, a następny ma kolejnych podwykonawców. Na jedno wykonanie pracy jest 15 faktur, a później dochodzi do trzech wypadków śmiertelnych, bo nie ma spójności między podwykonawcami, którzy nie znają się na tym, co robią.

- Kto na tym zyskuje? - Niby wszystko jest w porządku, bo są na wszystko faktury, ale powinna się tym zając prokuratura i CBA. Niech CBA zajmie się PZPN-em i wydatkami stadionowymi spółek. Gdyby Lato powiadomił UEFA jaki są u nas ceny, to doszłoby do trzęsienia ziemi. Wiadomo, że po mistrzostwach Euro 2012 nie uzna nam tych rachunków UEFA. Po mistrzostwach w Polsce wybuchnie afera, bo UEFA nie zwróci nam pieniędzy za wszystkie wydatki. Są sumy, których przekraczać nie można. Państwo straci gigantyczne sumy.

- Dlaczego tak późno podjęto walkę z kibolstwem? - Bo to jest dobry temat zastępczy. Donald Tusk powinien walczyć z przyczynami, a nie skutkami, bo skutki widzimy na stadionach. PZPN jest znienawidzony przez społeczeństwo i przez kibiców. Sama nazwa związku wyzwala agresję. Walka z kibicami jest dzisiaj kiełbasą wyborczą PO. Żeby nie było wątpliwości, ja kibicuję Tuskowi, żeby wygrał ze stadionowymi terrorystami i bandytami. Wierzę, że Donald Tusk naprawdę chce przywrócić porządek na stadionach, ale ktoś wpuścił premiera w maliny, podpowiadając mu bardzo źle, żeby zamknął stadiony. Tusk wpadł w tego Lecha i Legię i zamiast zyskać sympatię zyskał antypatię.

- Ale chyba dzisiaj rząd nie potrzebuje przykrywać czegokolwiek. Czy premier pozyskując do rządu Bartosza Arłukowicza również dokonał kolejnej zagrywki pod publiczkę? - Zawodnicy, którzy zmieniają w trakcie sezonu barwy klubowe, nie są wiarygodni. To krok, który ma przysporzyć sympatii Tuskowi. Podobnie jak było z transferem Sikorskiego z PiS do PO.

- Sikorski nie dokonał tak radykalnej wolty, ponieważ pozostał po prawej stronie sceny politycznej. - To prawda, ale taka wolta jak Arłukowicza w cywilizowanym kraju nie miałaby prawa się zdarzyć. Każdy jest kowalem własnego szczęścia. Pożyjemy, zobaczymy, kto na tym zyska, a kto straci. Miałem Arłukowicza za logicznego polityka i wspaniałego śledczego i nie podoba mi się ta polityczna zmiana posła lewicy. Nie wiem, co nim kierowało.

- Arłukowicz stanął dzisiaj w jednym szeregu z Mirem i Zbychem? - No nie. Może dowiemy się o jakiś warunkach jego politycznych zmian. Może postawił PO warunek, że Miro i Zbycho mają nie kandydować. Nie rozumiem postępowania Arułkowicza.

Jacek Nizinkiewicz: W ostatnich wyborach prezydenckich zasiadał pan w Komitecie Honorowym Jarosława Kaczyńskiego. Czy w najbliższych wyborach parlamentarnych będzie pan głosował na PiS? Jan Tomaszewski: Oczywiści, że będę głosował na PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego jest jedynym ugrupowaniem, które może zaprowadzić w Polsce normalność, nie tylko w sferze życia codziennego, polityki, ale również sportu.

- Gdyby rządził PiS nie byłoby stadionowych burd? - Gdyby Jarosław Kaczyński został prezydentem, to zaprowadziłby porządek na stadionach, bo rozwiązałby PZPN. Kaczyński nie latałby tylko helikopterem z Platinim jak Komorowski, ale przedstawiłby mu realną sytuację w PZPN. Gdyby Kaczyński został prezydentem, to po trzech miesiącach obecny PZPN zostałby rozwiązany.

- Jak prezydent może rozwiązać PZPN? - Przestrzegałby prawa i nie pozwolił go łamać, to jedno. A druga sprawa, to jak już wspomniałem rozmawiałby z Platinim szczerze o sytuacji w PZPN. Wygrał Komorowski i mamy eskalację chuligańskich działań.

- Mamy eskalację chuligańskich działań przez Komorowskiego? - Ja nie wiem, ale wiem, że prezydent powinien szczerze porozmawiać z Platinim i dzięki temu można by rozwiązać obecny PZPN i zaprowadzić porządek na stadionach. "Wszystko było źle" »"Największą siłę osobowości ma Kaczyński" »Omyłkowo wzięli go za "Starucha" »Zatrzymano kibola, który zaatakował dziennikarkę »21 pseudokibiców w rękach policji »Portret polskiego "kibola" »Burdy na stadionie w Bydgoszczy »"Tusk chuliganem polskiej polityki" »"Władza jest przeczulona na swoim punkcie" »Szef SLD krytykuje decyzję ws. meczów »Premier wypowiada wojnę pseudokibicom »

- Dlaczego przed wyborem Bronisława Komorowskiego na prezydenta powiedział pan, że wybór Komorowskiego będzie szkodliwy dla Polski? - Podtrzymuję swoje zdanie. Wybór Komorowskiego sprawił, że PO nie ma przeciwwagi, bo może w Sejmie wszystko przegłosować, a prezydent i tak to podpisze. Prezydentura Lecha Kaczyńskiego była o wiele pożyteczniejsza dla Polski.

- Nawet wtedy, kiedy rządził PiS w koalicji z LPR i Samoobrona, a prezydentem był Lech Kaczyński? Rząd Jarosława Kaczyńskiego miał wtedy przeciwwagę w postaci prezydenta? - Nie miał, ale ja nie mówię, że wtedy była dobra sytuacja, bo z tego punktu widzenia nie była. Ale nie można ciągle wracać do tego co było, ale trzeba mówić o tym co jest.

- Symbioza premiera Kaczyńskiego i prezydenta Kaczyńskiego była dobra dla Polski? - To też nie było normalne.

- Nie było dla pana normalne, że bracia Kaczyńscy pełnili najważniejsze urzędy w państwie w tym samym czasie? - To nie było fortunne, ale niech pan zauważy, ile afer wtedy było odkrytych. Nawet afera wokół ministra rządu PiS Tomasza Lipca. A teraz? Wszystkie afery są zamiatane pod dywan. Nie powracajmy do tego czy prezydentura pana Lecha Kaczyńskiego i premierostwo pana Jarosława Kaczyńskiego było dobre dla Polski, bo to nie było dobre, ale na pewno nie było aż tak źle jak jest teraz.

- Jarosław Kaczyński byłby lepszym prezydentem? - Naturalnie, Kaczyński to polityk z najwyższej światowej półki. Jest perfekcyjnie przygotowany do każdego wystąpienia. Ubolewam, że nie został wybrany na prezydenta. Polska ma dzisiaj prezydenta, który nie potrafi przeżyć dna bez popełnienia gafy.

- PiS ma szansę na wygranie wyborów parlamentarnych? - Jestem przekonany, że PiS wygra wybory parlamentarne, ale nie będzie rządzić. Partii Kaczyńskiego zabraknie wystarczającej ilości głosów do stworzenia rządu.

- Wróćmy do tematów około piłkarskich. Stadiony powinny ponownie zostać otwarte? - Tak, bo zamknięcie stadionów jest hańbiącą decyzją. Tusk popełnił wielki błąd i strzelił sobie w stopę.

- A czy ktoś może stać za kibolami i "Staruchem"? - Z tego, co podaje policja, to za kibolami stoi narkobiznes, a to jest już wyższa szkoła jazdy.

- Jakby pan zareagował gdyby w trakcie meczu kibic uderzył pana w twarz? - Do tego wydarzenia nigdy nie powinno było dojść. Trzeba zrobić wszystko, żeby nie dochodziło do takich wydarzeń, które zagrażają zdrowiu i życiu piłkarzy. Jeśli premier zamknąłby stadion po tym wydarzeniu, to byłoby bardziej zrozumiałe niż obecnie. Donald Tusk strzelił sobie gola do własnej bramki.

- Dlaczego za pańskich czasów nie dochodziło do takich wydarzeń? - A dlaczego nie dochodzi do aktów przemocy na meczach siatkówki, koszykówki, żużlu, skokach narciarskich? Widocznie ktoś ma w tym interes, żeby do zadym dochodziło. W PZPN pewni ludzie doszli do wniosku, że im gorzej, tym lepiej dla nich. Przecież może być publiczność familijna na meczach, ale widać gołym okiem, że ktoś ma interes w tym, żeby dochodziło do zadym. A za moich czasów, to nawet po strzelonym golu kielonka się strzeliło na boisku.

- Prawdziwym może okazać się hasło: "Tusk ty matole, twój rząd obalą kibole"? - Nie, bo to nie jest elektorat, który mógłby obalić rząd.

- Joachim Brudziński podpisuje się pod tym hasłem, a PiS oraz środowisko "Gazety Polskiej" wspierają kibiców. Stadionowi chuligani mogą współpracować z politykami? - Nie sądzę, bo mimo tych populistycznych słów poparcia polityków, oni nie będą współpracować z partiami, chociaż zaskakujący był list poparcia pięciu polityków Platformy Obywatelskiej; w tym dwoje posłów: Małgorzata Kidawa-Błońska i Andrzej Halicki oraz troje stołecznych radnych: przewodnicząca Rady Warszawy Ewa Malinowska-Grupińska, Marcin Kierwiński i Piotr Kalbarczyk - do prezesa Legii Pawła Kosmali, do którego zwrócili się z apelem o umożliwienie wejścia na stadion m.in. tym, którzy wcześniej otrzymali tzw. zakazy klubowe wejścia na stadion. Nie rozumiem zachowania posłów PO i nie wiem, jaki mieli w tym interes, ale sprawa powinna zostać wyjaśniona. - Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz

Ojciec założyciel III RP na służbie u cara? Jeszcze nie ostygły szczątki rządowego Tupolewa, jeszcze ciała ofiar nie wróciły do Polski, gdy Adam Michnik znał już całą prawdę o tragedii smoleńskiej. W wywiadzie dla Radia Echo Moskwy z 12 kwietnia 2010 r. redaktor naczelny Gazety Wyborczej oznajmił, że jedynie „absolutni durnie” mogą myśleć o jakiejkolwiek winie strony rosyjskiej. A to tylko jeden z wielu przykładów walki dziennikarzy „Wyborczej” z „ludźmi z ogrodu zoologicznego i szaleńczym kompleksem antyrosyjskim”. Aby przekonać się o specyficznym stosunku środowiska Adama Michnika do tragedii narodowej, wystarczy prześledzić wypowiedzi dziennikarzy „Wyborczej” dla rosyjskich mediów na przestrzeni ostatniego roku. W audycji Radia Echo Moskwy z 12 kwietnia 2010 r. Adam Michnik, komentując okres żałoby w Polsce, użył wielu wzruszających i podniosłych słów, dotyczących tragicznie zmarłego prezydenta. Dla rosyjskiego słuchacza, niezaznajomionego z polskimi realiami, mogły brzmieć one wiarygodnie. Michnik tak mówił o prezydencie: „szanowałem go jako patriotę, jako mądrego, inteligentnego człowieka, który pragnie wszystkiego, co najlepsze dla swojej ojczyzny, dla społeczeństwa”. Dalsze wypowiedzi redaktora naczelnego „Wyborczej” wpadają jednak w odmienny ton. Lech Kaczyński podczas publicznych obchodów rocznicy rozpoczęcia II wojny światowej na Westerplatte 1 września 2009 r. wyraźnie powiedział, że zbrodnia katyńska stanowi rezultat rosyjskiego szowinizmu. Adam Michnik najwyraźniej nie pamiętał (a może nie chciał pamiętać?) słów polskiego prezydenta, twierdząc, że Kaczyński winą za Katyń obarczał rosyjskie społeczeństwo (sic!). Ale to jeszcze nic. Gdy wrak Tupolewa jeszcze dymił, naczelny „Wyborczej” znał już całą prawdę o katastrofie. „Nikt oprócz absolutnych durniów nie może znaleźć żadnej winy ani państwa, ani społeczeństwa rosyjskiego. To po prostu nieszczęście” – mówił. Czyżby już wtedy rozpoczynała się budowa polsko-rosyjskiego pojednania, z którego wyłączeni mieli być „absolutni durnie”? Dziś już wiemy, że gdy Michnik wypowiadał te słowa rosyjskie służby rozpoczęły już niszczenie wraku Tupolewa. Wówczas też pod ambasadą polską w Moskwie płonęły setki zniczy przynoszonych przez zwykłych Rosjan. Warto zwrócić również uwagę na wywiad Adama Michnika dla Rossijskiej Gazety z dnia 22 czerwca 2010 r., w którym redaktor mówił: „Jarosław Kaczyński zwrócił się z orędziem do Rosjan. I to nie było najgorsze. Ale część jego elektoratu próbowała zrzucić winę za wydarzenia pod Smoleńskiem na stronę rosyjską. Jeśli byłyby jakieś racjonalne podstawy do takiego stwierdzania, byłbym pierwszym, który o tym mówi. Ale żadnych podstaw dla tego nie ma, raczej na odwrót – zobaczyliśmy wówczas gest dobrej woli ze strony rosyjskich władz”. Gdy Michnik wypowiadał te słowa, polski wrak leżał i niszczał nieprzykryty nawet brezentem, a przypadkowi ludzie znajdowali na miejscu katastrofy fragmenty ciał ofiar i przyrządy sterownicze Tupolewa. Polski opozycjonista, dysydent i demokrata w jednej osobie, zachwala porządki w rzekomo europeizującej się Rosji. Michnik wykorzystuje swoją niewątpliwą reputację dla usprawiedliwienia działań reżimu Władimira Putina. Jak można to pogodzić z faktami, takimi jak zabójstwo Politkowskiej, Litwinienki, procesy polityczne? Okazuje się, że naczelnego „Wyborczej” stać na sprzeciw, wobec rządzących obecną Rosją. Adam Michnik 10 września 2010 r. skrytykował Władimira Putina za jego postawę w procesie Michaiła Chodorkowskiego mówiąc, że: „zaufanie do władzy rosyjskiej zależy od losu Chodorkowskiego”. Tyle tylko, że wypowiedź ta miała miejsce zaraz po posiedzeniu Klubu Waldajskiego (z udziałem m.in. Władimira Putina), w którym naczelny „Wyborczej” wziął udział. Redaktor sam wspominał, że zrobił to wbrew radom swoich moskiewskich przyjaciół, obawiających się, że w ten sposób Michnik przyczyni się do legitymizacji putinowskiego reżimu. Pozostaje, więc zapytać z jakich pobudek w przypadku Adama Michnika wynika krytyka pewnych „porządków” panujących w Federacji Rosyjskiej? Podobnie dwuznaczny może się wydawać wywiad Michnika dla Komsomolskiej Prawdy z 11 kwietnia 2011 r. Naczelny „Wyborczej” określił tam polską prawicę i jej zwolenników, mianem „ludzi z ogrodu zoologicznego, z szaleńczym kompleksem antyrosyjskim”. Choć naczelny „Wyborczej” oświadczył, że boi się tradycji rosyjskiego imperium, to nie przeszkodziło mu to zupełnie dyskredytować tych, którzy głośno o niej przypominają. Choć zadeklarował, że walczy z mitem „wyzwolenia” uczynił to w gazecie, która publikuje artykuły zrzucające na Niemców odpowiedzialność za mord w Katyniu. Adam Michnik ma też swoich pomocników. Wschodni korespondenci „Wyborczej” również przyczyniają się dla uwiarygodnienia śledztwa smoleńskiego. Oczywiście są zauważalne między nimi pewne różnice. Komentowanie wypowiedzi Marcina Wojciechowskiego wydaje się być pozbawione jakiegokolwiek sensu. Wystarczy wspomnieć, że korespondent „Wyborczej” przekonywał w Radiu Echo Moskwy, że „raport MAK wydaje się być dość obiektywnym i szczegółowym”. Ciekawe jest też, że Wojciechowski chwaląc „modernizującą” się Rosję, zupełnie zapomniał jak straszył Polaków rosyjskim ekspansjonizmem broniąc Rajdu im. Stepana Bandery w sierpniu 2009 r. Drugi ze wschodnich korespondentów „Wyborczej” Wacław Radziwinowicz, próbuje czasem nieśmiało bronić polskich interesów w kwestiach polityki obronnej i historycznej. Przykro jest słuchać, gdy przyjaźnie nastawiony dziennikarz „Wyborczej”, próbuje odpowiedzieć na kłamstwo o unicestwieniu przez Polaków 20 tysięcy czerwonoarmistów w 1920 roku, a próby te spalają na panewce. Nie jest on w stanie dokończyć myśli, gdyż jego rosyjski towarzysz postanawia przerwać rozmowę i podziękować słuchaczom za uwagę. „Rosja nie szanuje słabych” – ta fraza niczym memento dźwięczy w głowie, gdy obserwujemy nieskuteczne próby przypodobania się dziennikarzy „Wyborczej” wschodniemu sąsiadowi. Zbigniew Herbert powiedział, że „Michnik to człowiek złej woli, kłamca, oszust intelektualny”. Słynny rosyjski intelektualista Iosif Brodski mówił z kolei, że „Adam Michnik to typowy rosyjski inteligent tylko mówiący po polsku”. Udzielane w rosyjskich mediach wypowiedzi naczelnego „Wyborczej” pozwalają zadumać się nad tymi stwierdzeniami...

Z tego dołka Polska może już się nie wygrzebać Polska znajduje się w drugiej fali kryzysu będącej splotem wielu, na pozór drobnych, negatywnych zjawisk. Antyrozwojowa spirala wzmacniana jest przez mechaniczne cięcia dokonywane przez rząd, który chce okazać się prymusem w szybkim obniżaniu deficytu. W efekcie jednak może powstać równowaga na tak niskim poziomie, że odbicie nie będzie możliwe - ostrzega prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski. Obecna, pełzająca, druga fala kryzysu w Polsce to już nie efekt jednorazowego szoku, ale splot wielu - na pozór drobnych - negatywnych zjawisk. Żadne z osobna nie mogłoby spowodować kryzysu. Ale już ich interakcja i wzajemne wzmacnianie się stworzyło pole sił ściągających cały system w dół. Cięcia - i tak małych - inwestycji: gospodarstw domowych, firm, państwa. Inflacja wygaszająca konsumpcję. Zarządzanie kryzysowe obniżające standardy we wszystkich dziedzinach i też tworzące wiązkę antyrozwojowych impulsów. Np. zatrudnianie głównie na umowy terminowe, co nie daje zdolności kredytowych. I nakładająca się na to, systemowa spirala deficytu w obrotach bieżących, gdy każdy wzrost eksportu oznacza import kooperacyjny. Dwa dodatkowe czynniki jeszcze pogarszają sytuację. Spodziewana, nowa fala emigracji osób w wieku produkcyjnym, gdy już dziś relacja emerytów i rencistów (9,2 mln osób) do osób pracujących (16,2 mln) jest fatalna i, po niedawnej etatyzacji środków z OFE, może w przyszłości oznaczać załamanie systemu finansów publicznych. Bo państwo nie będzie się mogło wywiązać z podjętych zobowiązań. I reakcją będą większe podatki - znów kosztem rozwoju. A z drugiej strony spodziewane koszty unijnego pakietu energetyczno-klimatycznego, szacowane na ok. 20% wzrost cen energii i spadek PKB o 1%. Ta antyrozwojowa spirala, wzmacnianie przez mechaniczne cięcie w tworzeniu infrastruktury i w inwestycjach samorządowych (tzw. zasada wydatkowa), to także efekt wysiłków rządu, aby okazać się prymusem w grupie euro plus, co do szybkiego obniżenia deficytu. Ale w efekcie może powstać równowaga na tak niskim poziomie, że odbicie nie będzie możliwe. Zgaśnie nie tylko zdolność akumulacji, ale optymizm, gotowość do ryzyka, myślenie w dłuższej perspektywie czasowej. Może wręcz zmienić się charakter społeczeństwa: bezradność najbardziej dynamicznych, wzrost szarej strefy i mafijnych relacji, głębsza jeszcze zapaść demograficzna. W sumie - dekapitalizm. Nie pokazuję tego jeszcze tradycyjne wskaźniki syntetyczne, ale wskaźniki strukturalne - już tak. Sukces Chińczyków to nie tylko zasługa inwestycji, importu nowych technologii, odpowiedniej sekwencji otwierania gospodarki (sektor finansowy na końcu), edukacji, ale też - myślenia. Dla nich zmiana, to przekształcenie jednej struktury w drugą. A chaos - to wstrzelanie standardów bardziej złożonej (z innej fazy rozwoju) w prostszą: ja nazywam to "przemocą strukturalną" wygaszającą zdolność formowania kapitału krajowego. Pierwszą jej falę mieliśmy na początku integracji. Drugą - obecnie. Ta druga grozi u nas powstaniem równowagi na tak niskim poziomie, że unieruchomi to i ludzi, i zasoby. Myślenie w kategoriach struktury, procesu i dyktatu formy nie jest mocną stroną naszej tradycji. Polska nie uczestniczyła w ruchu myśli pierwszych 1000 lat chrześcijaństwa. W jego początkach, jeszcze w ramach Imperium Rzymskiego dogmaty wiary analizowano w języku filozofii greckiej. A ta z kolei wcześniej uległa częściowej orientalizacji przez kontakty z Azją. Na przykład augustyński pogląd, iż osoba ludzka formuje się przez myślenie o własnym myśleniu. I że racjonalność, to racjonalność danej formy. A także - Grzegorza z Nyssy traktowanie relacji, jako najbardziej istotnego wymiaru rzeczywistości. Z ideą korespondencji między poziomami - a nie ich identyczności. Oznacza to, że każdy z nich dąży do tej samej metawartości (n.p. równowagi), ale każdy przy pomocy samoorganizacji odpowiadającej jego specyfice. Taka właśnie miała być UE w Traktacie Lizbońskim. A dzisiejsze mechaniczne dyscyplinowanie to niszczy. Kluczowym doświadczeniem były także neoplatońskie teksty (Plotyn III w) odkrywające wolność, jako podstawę moralności. I wreszcie - synkretyzm równoległych religii u schyłku Imperium Rzymskiego, gdy określono, iż o ich uznaniu decyduje nie treść a sposób funkcjonowania: rezygnacja z absolutyzowaniu samych siebie i nie kontestowaniu władzy. To jest dziś zasada unijnej karty praw podstawowych. To te pierwsze 1000 lat chrześcijaństwa, gdy nas jeszcze nie było, zadecydowało o instytucjach i filozofii politycznej Europy Zachodniej. Gilson pisze, że nawet fundator Oświecenia, Kartezjusz, był efektem wprowadzenia we wczesnym średniowieczu "myślenia o myśleniu”, jako podstawy antropologii. Nasza nieobecność w tej tradycji utrudnia nam funkcjonowanie w ramach dyktatu formy. Lepiej znajdujemy się w dyktacie mocy. Zachodnie społeczeństwa oczywiście też nie znają historii własnej ścieżki myślowej. Ale znają ją elity. I tkwi ona w procedurach, prawie i sposobie uzasadniania wartości. Gdybyśmy potrafili zrozumieć istotę tamtej ścieżki rozwoju (tych pierwszych 1000 lat chrześcijaństwa), nie gubiąc przy tym własnej tożsamości (m.in. nacisk na godność osoby ludzkiej) byłby to skok do przodu. Bo najwięcej energii można wydobyć z wyobraźni i intelektu! Prof. Jadwiga Staniszkis

Warzecha: Platforma dawno się rozmyła drukuj Fronda.pl: Bartosz Arłukowicz przeszedł do Platformy Obywatelskiej. Dziś Jarosław Gowin ujawnia, że PO zastanawia się czy wystawiać kandydata w wyborach do Senatu przeciwko Markowi Borowskiemu, ponieważ „to jest ktoś”. Czy to gra na zbliżenie się PO i SLD? Łukasz Warzecha, publicysta: Ja tego nie odczytuję, jako zbliżenie pomiędzy partiami politycznymi. Obecne kierownictwo SLD jest niemiło zaskoczone przejęciem Bartosza Arłukowicza przez PO. Być może jest to gest obliczony na zmianę kierownictwa Sojuszu. Jednak, jeśli do tego nie dojdzie, jeśli władza w SLD pozostanie w rękach tych samych osób po wyborach, to przejęcie Arłukowicza w żaden sposób nie może zbliżyć PO do SLD. Ja sądzę, że w tym przypadku mamy do czynienia z wyciąganiem znanych osób, które mogą się przydać do przejęcia pewnej liczby lewicowych wyborców. Nie traktowałbym tego, jako wstępu do zawierania koalicji. Nie widzę również niczego dziwnego w poszerzaniu spektrum politycznego przez Platformę. Jeśli przypomnimy sobie rozpiętość PO – od Mariana Krzaklewskiego po Włodzimierza Cimoszewicza – to Arłukowicz nie jest żadną skrajnością. Być może nawet w samej partii nie mieści się na skrajności. Ja bym go raczej sytuował pomiędzy skrajnym lewym skrzydłem a centrum.

Wiele osób spodziewa się koalicji PO-SLD po najbliższych wyborach. Czy przejęcie Arłukowicza i wsparcie Borowskiego pomoże w zawiązaniu takiego porozumienia?Jeżeli nie zmieni się kierownictwo Sojuszu Lewicy Demokratycznej, moim zdaniem zdecydowanie utrudni. Oczywiście wszystko w polityce jest możliwe, ale przejęcie Arłukowicza oraz zapowiedzi dotyczące Borowskiego pokazują, że Platforma obrała inny kierunek. Nie chcemy koalicji z SLD, ale chcemy jak najbardziej tę partię przycisnąć – taki jest przekaz. To ma również pokazać, że Sojusz jest znów w defensywie. Parę miesięcy temu wiele osób wieszczyło, że to już jest nawet druga siła w Polsce. Jednak mam wrażenie, że SLD oklapło. Dwa bieguny wojny politycznej są tak wyraźne, że Sojusz po raz kolejny nie może się odnaleźć. Tak już było, w drugiej połowie 2010 roku. Potem zdawało się, że Napieralski łapie wiatr w żagle. Jednak mam wrażenie, że obecnie jest to już tylko jazda siłą rozpędu.

To widzi Platforma Tak. Pewnie myśli sobie, że może drenować słabego konkurenta. Chce wydrenować z niego, co się da, a po wyborach się zobaczy. To może być również gra na zmianę w samym Sojuszu. Myślę, bowiem, że po wyborach Sojusz może być partnerem dla Platformy, ale wątpię, by był nim sam Grzegorz Napieralski, jako lider tej formacji.

Czy rozmywanie kwestii ideowych może się okazać niszczące dla Platformy? Platforma Obywatelska od dawna się tego nie boi, ponieważ się kompletnie rozmyła. Jaką partią jest obecnie PO? Liberalną? Tak naprawdę nie. Konserwatywną na pewno nie. Lewicową? Prawicową? Platforma jest dziś po prostu partią władzy. Jak w ugrupowaniu nie ma żadnej ideowości do rozmycia, to nie ma się, o co bać. To daje jej ogromne pole manewru.

Może to normalne w nowoczesnych partiach? Często słyszy się o analogiach i porównaniach PO do nowoczesnych partii zachodnich. Niektórzy twierdzą, że one w podobny sposób działają. Podaje się głównie przykład amerykański, ale również brytyjski. Moim zdaniem ten drugi model jest bardziej charakterystyczny. Jednak w przypadku torysów i laburzystów czy w przypadku republikanów i demokratów ta rozpiętość ideowa jest wtórnym skutkiem dwubiegunowego systemu politycznego. Rozpiętość jest, więc czymś wtórnym. I ona nie wyklucza istnienia pewnego rdzenia ideowego łączącego daną partię. On musi być w każdej formacji. Może być bardziej lub mniej wyraźny, ale być musi. Wokół niego buduje się konstrukcję ugrupowania, jego różne skrzydła. Ja w Platformie Obywatelskiej takiego rdzenia nie widzę. To jest różnica. PO nie jest formacją, która ma jakiś główny ideowy wątek, wokół którego buduje program. Tu nikt nie stawia sobie pytań o granicę, do której można dojść poszerzając spektrum polityczne. W przypadku PO nie ma takich problemów. Partia ta nie ma rdzenia, więc może sięgnąć dokądkolwiek. Dowolnie daleko.

Jak to rozmywanie może wpłynąć na polityków prawego skrzydła PO, którzy uchodzą za ideowców? Czy osoby zbliżone do Jarosława Gowina mogą z PO wyjść? Czy może one są jednak bezideowe i ich to nie „rusza”? Sądzę, że to jest indywidualna sprawa każdej z tych osób. Każda może mieć inną sytuację i inną motywację. Gdy z PiSu odeszli politycy, którzy założyli PJN, za ich decyzją też stały różne motywacje. Powody były różne, co widać obecnie. W zależności od motywacji, politycy PJN mają dziś inne postawy. Jeśli mówimy o Jarosławie Gowinie, to został on zepchnięty w dół listy krakowskiej. Prawdopodobnie otrzyma on dopiero trzecie miejsce na liście do Sejmu. Jednak pytanie, jaką on ma alternatywę. Przykład PJN pokazuje, że zbudowanie alternatywy, zbudowanie własnego stateczku w sytuacji, gdy po dwóch stronach są dwa potężne okręty, wcale nie musi się opłacić. W przypadku PJN mieliśmy przynajmniej cel, który łączył polityków zakładających to ugrupowanie. Trudno mi sobie wyobrazić podobną decyzję polityków PO. To musiałby być jakiś większy ruch, którego początek tkwiłby w konflikcie Schetyna-Tusk. To jedyny impuls, który mógłby doprowadzić do czegoś takiego. Jednak, jeśli miałoby się coś zacząć dziać, to na pewno nie przed wyborami. Ich wynik może mieć w tej kwestii bardzo duże znaczenie. Być może tacy politycy jak Jarosław Gowin będą mogli pokazać, że nie po drodze im z takim pojmowaniem polityki.

A może polityka jest już po prostu zupełnie bezideowa? Polityka jest brutalną i cyniczną grą opartą na kalkulacjach. Nie spodziewam się, więc, że ktoś się ideowo uniesie i powie: „ja już tego znieść nie mogę. Odchodzę.” Taki przypadek był jeden w ostatnich latach. To był przypadek Marka Jurka. Jednak on jest politykiem absolutnie wyjątkowym, jest człowiekiem w jednej sferze niezwykle ideowym. Jego decyzja wynikała z silnych pryncypiów. Nie widzę obecnie podobnych przypadków. Rozmawiał Stanisław Żaryn

Pilnuj Polski. Rozmowa z prof. Markiem. "Dziadek Gorzelika, Hierowski Zdzisław, pochodził z rodziny polskiej i nie lubił Ślązaków" Jest Pan Profesor rodowitym Ślązakiem urodzonym w Bełku koło Rybnika. Jaką narodowość Pan poda w najbliższym spisie powszechnym? Wstydem jest pytanie Marka o narodowość. Jestem Polakiem. Litania do Matki Boskiej i wiele modlitw odmawiam 3-krotnie po polsku. Dla polskich Ślązaków sprawa narodowości nie jest prawem wyboru, tylko sprawą przyrodzoną. Narodowość i religia są sprawami boskimi, a występowanie przeciwko nim jest świętokradztwem. Zastanawiałem się, jakie są źródła naszej narodowości. Jak wiadomo, mowa ludu wyraża jego tożsamość narodową, której podstawą oprócz języka jest jeszcze religia, która jest darem Boga. Odrzucenie jednego i drugiego to hańba. Tożsamość nie jest, więc kwestią wyboru.

Jak Pan Profesor ocenia próby uznania narodowości śląskiej? Wiadomo, bowiem, że mimo przegranej w Strasburgu, te działania nadal są prowadzone... Dla mnie to oszustwo.

Dlaczego? To jest realizacja separatystycznych poglądów. Od traktatu namysłowskiego zawartego w 1348 r. na Śląsku nie było tendencji separatystycznych. Śląsk był częścią Prus, ale Ślązacy zachowali swoją kulturę, czyli polską. Panna Maria, Częstochowa, Kościuszko i podobne miejscowości zakładali Ślązacy na emigracji w USA. Zresztą jest wiele odmian gwary śląskiej. U mnie w domu rodzinnym mówiono zawsze w jej dwóch odmianach: katowicko-rybnickiej i opolskiej. W moim domu, żona mówiła gwarą góralską, a dzieci opolską i dom normalnie funkcjonował. Idiotyzmem jest tworzenie języka górnośląskiego czy śląskiego. Przykładowo opolska gwara jest delikatna, piękniejsza od na przykład górniczej, gdzie „jo cie pizdna" jest jednym z częściej używanych wyrażeń. Moja rada dla tych, którzy chcą wprowadzić język śląski i narodowość śląską jest taka: uczcie się języka niemieckiego, bo część naszej śląskiej kultury ma niemieckie korzenie, ale uczcie się go, jako języka obcego, a nie ojczystego.

Nadal Pan Profesor działa w Związku Górnośląskim? Ze Związkiem Górnośląskim tylko współpracuję, ale członkiem nie jestem, chociaż byłem jednym z jego współzałożycieli. Jestem jeszcze członkiem Rady Programowej.

Czemu Pan się rozstał z tą organizacją? Jerzy Gorzelik zarzucił mi, że jestem przeszkodą w rozszerzaniu wpływu związku na Opolszczyznę, ale ja już wcześniej się z nimi rozstałem. Nie po drodze mi z niektórymi działaczami...

Czy uważa Pan, że działania RAŚ-u są groźne dla Polski? Tak. RAŚ realizuje separatystyczne poglądy. Już Emil Szramek napisał, że za tendencjami separatystycznymi stoi interes niemiecki. Zresztą, dziadek Gorzelika, Hierowski Zdzisław, pochodził z rodziny polskiej i nie lubił Ślązaków. Z tego co wiem, Gorzelik też nie mówi gwarą, a jego żona pochodzi z Łodzi.

Jak powinno się rozumieć współrządy PO z RAŚ w woj. śląskim? Szanująca się władza z przestępcami powinna rozmawiać tylko za pośrednictwem prokuratorów.

Aż tak Pan to ocenia? Tak.

A wspólne działania RAŚ i Mniejszości Niemieckiej w obu województwach? Teraz obie organizacje będą przygotowywać obchody 90. rocznicy III Powstania Śląskiego. Co Pan o tym sądzi? To jest coś w rodzaju prowokacji. Jest to zniewaga Powstań Śląskich i żyjących potomków powstańców. To jest zniewaga!

Czym były Powstania Śląskie? Gorzelik twierdzi, że to była wojna domowa, a Mniejszość Niemiecka mówi o walkach bratobójczych. Ja sądzę, że ani jednym ani drugim. Powstania śląskie były powstaniami ludowymi o charakterze narodowym. Przede wszystkim musimy sobie uzmysłowić, że lud nie jest skłonny do wystąpień zbrojnych. Lud chwyta za broń tylko w wyjątkowych sytuacjach. I taką wyjątkową sytuacją było powstanie państwa polskiego w 1918 r. Ludzie mieli dość panowania niemieckiego. Istniało powszechne przekonanie, że jak będzie Polska, to będzie dobrze.

Czy można te powstania porównać do innych powstań polskich? Uważam, że każde powstanie było tragedią naszego narodu. Trzeba pamiętać, że rozeszły się losy państwowe, narodowe i społeczne Śląska i Polski od momentu jak Śląsk odpadł od państwa polskiego. W czasach Jagiellonów, szlachta zaczęła „doić" królów uzyskując coraz większe przywileje. Rzeczpospolita Obojga Narodów przekształciła się w Rzeczpospolitą szlachecką. Na Śląsku lud był polski, a nie szlachta i arystokracja. Ja znam tylko trzy wielkie wpływowe rody, które zachowały polską tożsamość: von Gaszynów, von Oppersdorffów i von Posadowskich. Jakie zrywy ludowe może przeciwstawić Królestwo Kongresowe, czy Galicja powstaniom śląskim? Dlaczego car po powstaniu styczniowym zniósł pańszczyznę?

Żeby ukarać szlachtę... No właśnie. Mamy po jednej stronie Polaków walczących po stronie Napoleona, a o tym, że 15 tys. szlachty zaangażowało się w walkę po stronie cara, nikt jakoś nie mówi. Nie potępiajmy tego. To jest tragedia naszego narodu – car był przecież królem Polski, a pieśń „Boże coś Polskę”, – która swego czasu konkurowała z Mazurkiem Dąbrowskiego o miano hymnu państwowego – wyrosła przecież z hymnu Alojzego Felińskiego napisanego na cześć cara, jako króla Królestwa Polskiego. Kolejna rzecz, po powstaniu listopadowym aż 116 tys. orderów Virtuti Militari (było ich 5 klas) otrzymali żołnierze, którzy walczyli przeciw powstańcom.

Panie Profesorze, ale mówienie o powstaniach śląskich, jako o wojnie domowej jest delikatnie mówiąc nieporozumieniem... Oczywiście, że tak. Miejscowych Niemców, którzy walczyli po stronie niemieckiej, było maksymalnie 10%. Prawdopodobnie tyle samo procent było przybyszów z Polski, którzy walczyli o polskość Śląska. Dokładnie było ich 2400. Można to policzyć, bo kartoteka powstańców jest w USA, a jej kopia w Polsce. Zresztą fakt udziału w powstaniach śląskich był w ówczesnej Polsce powodem do dumy, nie było powodów, aby to ukrywać, nie było atmosfery przemilczania tego faktu. Inną kwestią są mogiły. Proszę pomyśleć, czy zna Pan jakąś wioskę, w której nie ma mogił powstańców? A gdzie są niby groby Niemców? Jak można mówić o walkach bratobójczych, gdy Polacy ginęli w walce z Bawarczykami?

A co sądzi Pan Profesor o inicjatywie Polski Śląsk? Czy wobec zaistniałej sytuacji takie inicjatywy są potrzebne? Powiem szczerze, że oceniałem tę inicjatywę bardzo pozytywnie. Ale co ja mam sądzić o jego szefie panu Piotrze Spyrce, który jako wicewojewoda śląski wspiera inicjatywy Gorzelika? Co mam o tym myśleć?

Popiera Pan nasz pomysł zorganizowania 2 maja Opolskiego Marszu Niepodległości? To bardzo dobry pomysł. Jeżeli mi zdrowie pozwoli, to wezmę w nim udział. Na pewno będę pod pomnikiem Bojowników o Polskość Śląska Opolskiego.

Będzie Pan startował w nadchodzących wyborach do Senatu? Nie odmówiłbym pod warunkiem, że nie z jakiejś partii. Jestem przekonany, że jest szansa, aby przedstawiciel Mniejszości Niemieckiej nie wygrał – warunkiem jest wystawienie jednego konkretnego kandydata. Dziękuję za rozmowę.

"Burdel i serdel" Tymi słowami śp. Józef Piłsudski (ksywka: "Ziuk") określił stosunki panujące w Polsce przed zamachem majowym (potem już było wiadomo, że kraść mogą wyłącznie: sanatorzy" - więc zapanował swoisty porządek).

Obecnie w Polsce zdarzyła się rzecz niesłychana: oficjalny minister SZ III Rzeczypospolitej, JE Radosław Sikorski, pojechał do Benghazi z pomocą dla rebeliantów z Cyrenajki. Tymczasem Polska nadal utrzymuje stosunki dyplomatyczne z Wielką Arabską Libijską Socjalistyczną Republiką Ludową - czyli JE Muammarem Kaddafim!!! Podejrzewam, że np. USA nadal ma w Trypolisie czynna ambasadę - co nie przeszkadza jej bombardować Trypolisu!!! Zupełne zdziczenie prawne. Nasza cywilizacja zaczyna się cofać do czasów sprzed utworzenia Imperium Rzymskiego. JKM

O zaletach lenistwa Ładny interes! Co to się narobiło, że tygodnik „Wprost” kierowany przez znanego na całym świecie z żarliwego obiektywizmu red. Tomasza Lisa, nagle zainteresował się, co premier Tusk robi w weekendy? Nie dość, że się zainteresował, ale w dodatku wywąchał, że premier Tusk w weekendy lata do Gdańska albo rejsowymi, albo rządowymi samolotami i że te loty kosztowały podatników naszego nieszczęśliwego kraju 6 mln złotych. Najwyraźniej muszą to być odpryski krytyki, jaka pod adresem rządu, a w szczególności – ministra Bogdana Klicha skierował generał Sławomir Petelicki, który z generałem Skrzypczakiem i prof. Rybińskim – cywilem, utworzył zespół badający na własną rękę okoliczności towarzyszące katastrofie w Smoleńsku. Udało im się wykryć, że – po pierwsze – decyzję o zastosowaniu procesur przewidzianych w konwencji chicagowskiej podjęła trójka klasowa w składzie: Donald Tusk, Paweł Graś i Tomasz Arabski. Jeśli to prawda, to mielibyśmy do czynienia z osobliwą sytuacją, że decyzje w istotnych dla państwa sprawach podejmuje towarzystwo, w którym tylko jeden człowiek należy do konstytucyjnego składu Rady Ministrów, a dwóch pozostałych – nie. Byłaby to kolejna poszlaka potwierdzająca, że punkt ciężkości władzy leży poza konstytucyjnymi organami państwa, – jakim na przykład jest Rada Ministrów. Od lat to mówię, ale mało, kto mi wierzy, a tu proszę – wykrył to sam generał Petelicki, który do SB wstąpił, żeby spełniać dobre uczynki. Ciekawe, że żadne z mediów głównego nurtu, co to „każdy grzech palcem wytknie, zademonstruje, święte pieczęci złamie; powyskrobuje”, w ogóle nie zainteresowało się wykryciem takiego spisku przeciwko państwu – boć przecież przejęcie podejmowania decyzji przez klasowe trójki, w ogóle przez konstytucję nieprzewidziane, jest właśnie spiskiem przeciwko państwu. Widocznie interesowanie się takimi sprawami mają surowo zakazane, dzięki czemu wszyscy mogą docenić rolę mediów niszowych, na które razwiedka macha lekceważąco ręką – a które dzięki temu, – jako jedyne – mogą rzetelnie informować opinię publiczną. Inna sprawa, że na niewiele się to przyda, bo cóż może wskórać opinia publiczna w społeczeństwie, w którym agent na agencie siedzi i agentem pogania – zwłaszcza w środowiskach opiniotwórczych? Więc chociaż informujemy i informujemy – to groch o ścianę, – z czego wynika, iż rację ma Janusz Korwin-Mikke mówiąc, że gdyby wybory mogły cokolwiek zmienić, to już dawno byłyby zakazane. Inna rzecz, że on sam nie do końca chyba wierzy w to, co mówi, bo nieustannie kandyduje w jakichś wyborach, – ale być może po to, by sprawdzić, czy nadal nie mają one żadnego znaczenia? Tak postępowali amerykańscy zegarmistrze opisani przez Melchiora Wańkowicza. Kiedy przyjmowali do naprawy zegar, po reperacji zostawiali w środku kartkę: „Naprawiłem dnia tego i tego. Prezydentem jest ten i ten. Sprawy międzynarodowe – mętne”. Zegar, który do naprawy zaniósł Wańkowicz, miał już ze trzy takie kartki, więc kiedy zegarmistrz umieścił swoją kartkę z adnotacją, że prezydentem jest Eisenhower, kazał mu dopisać, że sprawy międzynarodowe nadal mętne, a nawet jakby coraz mętniejsze. Skoro tedy nawet sprawy międzynarodowe coraz bardziej mętnieją, to cóż dopiero sytuacja w naszym nieszczęśliwym kraju, w którym nawet taka podpora reżymu, jak kierowany przez znanego na całym świecie z żarliwego obiektywizmu red. Tomasza Lisa tygodnik „Wprost” zaczyna podsrywać premiera Tuska, że to niby za dużo do tego Gdańska lata? Być może zresztą tygodnik pragnie zwrócić w ten sposób naszą uwagę na możliwość rekonstrukcji rządu, bo jużci wiadomo ze statystyki, że im więcej ktoś lata samolotami, tym większe prawdopodobieństwo katastrofy. Oczywiście wcale tego premieru Tusku nie życzymy, bo cieszyć to się wolno tylko ze śmierci Osamy bin Ladena, ewentualnie – prezydenta Lecha Kaczyńskiego, – ale jeśli Siły Wyższe o rekonstrukcji rządu postanowią, to wiadomo: ręka, noga, mózg na ścianie! W tej sytuacji może lepiej byłoby, gdyby premier Tusk, który odgrażał się, że w związku z legislacyjną ofensywą zacznie nawet sypiać w Sejmie, przeniósł na ten czas stolicę do Gdańska? Ale katastrofy zdarzają się przecież i w Gdańsku – to po pierwsze – a po drugie – cóż to za cymes, sypiać w Sejmie? Każdy poseł przecież to robi, tyle, – że z otwartymi oczami, – co jest ważną umiejętnością każdego parlamentarzysty. Wreszcie po trzecie – jak głosił pewien kabaretowy kuplet zapamiętany z młodości – „tu z morałem da się podejść: trzeba wiedzieć, kiedy odejść” – adresowany bodajże do odwiecznego premiera Józefa Cyrankiewicza, na którego przecież też w końcu przyszła kryska. Takie to, co otchłanne wnioski można wyciągnąć z faktu rozpoczęcia podsrywania premiera Tuska przez kierowany… i tak dalej – tygodnik „Wprost” – a przecież są to tylko wnioski przykładowe. Bo równie ciekawa jest informacja o tygodniu pracy premiera Tuska: „Premier pracuje od wtorku do czwartku. W poniedziałek biega po plaży. W piątek prawie nie rusza się z Parkowej i myśli o wyjeździe do Sopotu.” Okazuje się, że w pracy państwowej niewiele się zmieniło od czasów Najjaśniejszego Pana, kiedy to Tadeusz Boy-Żeleński napisał był spiżowe strofy: „Praca posła ciężka, szczera. Z rana poseł się ubiera. Fagas listy mu otwiera, on tymczasem się wybiera – do Puchera!” Ale co tam Najjaśniejszy Pan! Przecież praca państwowa i przedtem bywała atrakcyjna, – co ilustruje anegdotka o żydowskim młynarzu narzekającym, że młyn przynosi mu straty. – No to, z czego żyjecie, młynarzu – zapytał go ktoś przysłuchujący się tym narzekaniom? – Żyjemy z tego, co ón w szabas stoi – wyjaśnił młynarz. Gdyby tedy premier Tusk biegał po plaży nie tylko w poniedziałek, ale i we wtorek, a nawet w środę – we czwartek zaczynał myśleć o wyjeździe do Warszawy, ale w piątek odwracał tok tego myślenia w przeciwną stronę, rozważając uroki pozostawania na weekend w Sopocie, to może i nasz nieszczęśliwy kraj inaczej by wtedy wyglądał? Nie bez powodu amerykańscy konserwatyści powiadają, że niczyje życie, mienie, ani zdrowie nie jest bezpieczne, gdy trwa sesja Kongresu, a podobną myśl wyraża stara śląska piosneczka: „W niedzieliczkę do kościoła, w pendziałek się napić. We wtorek dług porachować, we strzodę zapłacić. We czwortek se kapka przespać, w piątek se pochodzić. W sobotę się sztajgra spytać: „co bydymy robić?” SM

Trochę wiosny jesienią „Bo już się z pruską weszką parzy nasz stary, austriacki wszarz” - napisano w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”. A dlaczego stary austriacki wszarz parzył się z pruską weszką? Parzył się gwoli zabezpieczenia wszawej przyszłości. Historia - powiadają - magistra vitae est - co się wykłada, że historia jest nauczycielką życia. A w jaki sposób historia uczy życia? Historia uczy życia przez analogię. Czy wciągnięcie pana posła Sojuszu Lewicy Demokratycznej Bartosza Arłukowicza na członka rządu premiera Tuska jest jaskółką zapowiadającą wiosnę przyszłego, jesiennego („trochę wiosny jesienią tobie miły dać chcę?..”) rządu? Wszystko na to wskazuje - ale bo też podstawowym zadaniem owego rządu będzie - po pierwsze - „pojednanie” naszego nieszczęśliwego kraju z Rosją, a po drugie - wypłacenie bezcennemu Izraelowi 65 miliardów dolarów. Nikt nie potrafi lepiej pojednać naszego nieszczęśliwego kraju z Rosją, jak Sojusz Lewicy Demokratycznej. Żyją przecież jeszcze ludzie pamiętający, jak nasz nieszczęśliwy kraj jednała z Rosją partia-poprzedniczka Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Podobnie nikt nie potrafi lepiej przypilnować niesfornego, tubylczego narodu, żeby bezcennemu Izraelowi uregulował jego roszczenia do ostatniego srebrnika. Nawiasem mówiąc, sposób tej regulacji może zostać ustalony już teraz, podczas wizyty w naszym nieszczęśliwym kraju izraelskiego, to znaczy pardon - jakiego tam znowu „izraelskiego”? Nie żadnego „izraelskiego”, tylko amerykańskiego prezydenta Baracka Obamy, z którym nasi mężykowie stanu będą rozmawiali o gazie łupkowym. Jeśli prezydent Obama zaproponuje, by Polska w ramach rozliczenia z bezcennym Izraelem oddała mu złoża łupkowego gazu w arendę, to czyż któryś z naszych Umiłowanych Przywódców ośmieli się zaoponować? Nie ośmieli się ze względów zasadniczych, a jeśli nawet - co jest niepodobieństwem - by o nich zapomniał, to zawsze przecież może zostać uznany za wspólnika Osamy bin Ladena. SM

Sensacje epoki schyłkowej Miarą politycznego upadku naszego nieszczęśliwego kraju może być analiza doniesień prasowych. Co w ostatnim czasie było największą sensacją? Przejście pana posła Bartosza Arłukowicza do rządu premiera Tuska na operetkową posadę ministra od "wykluczonych". Z punktu widzenia pana posła Arłukowicza takie przejście może być oczywiście szalenie ważne; został ministrem, wpiszą go na pierwsze miejsce listy Platformy Obywatelskiej w Szczecinie, więc pewnie zostanie posłem na następne cztery lata, słowem - rozwiąże sobie własne problemy socjalne. Co jednak z tego będzie miała Polska? Polska z tego nie będzie miała nic - bo przecież pan minister Arłukowicz pewnie nawet sam nie wie, co tak naprawdę będzie robił. Jego stanowisko zostało przecież stworzone specjalnie dla potrzeb tego transferu, podobnie jak stanowisko pani Julii Pitery, która w "gabinecie cieni" Platformy Obywatelskiej szykowana była przecież na ministra sprawiedliwości. Cóż jednak z tego, kiedy Siły Wyższe nakazały premieru Tusku na stanowisko ministra sprawiedliwości powołać pana Ćwiąkalskiego? Ano to z tego, że dla pani Pitery trzeba było wymyślić na poczekaniu jakieś stanowisko - no, więc wymyślono. Do dzisiejszego dnia nie wynaleziono aparatu fotograficznego, który mógłby dla potomności utrwalić pracę pani minister Julii Pitery - ale nie tracimy nadziei. Z panem posłem Arłukowiczem będzie podobnie. Dlaczego w takim razie wszyscy tak się ekscytują przyjęciem przezeń posady w rządzie premiera Tuska? Ano, dlatego, że nic ważniejszego w polskiej polityce się nie dzieje, ponieważ nasi Umiłowani Przywódcy uprawianie prawdziwej polityki mają już zakazane. Weźmy takiego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Najwyraźniej nie ma, co robić, bo sprawy zagraniczne załatwia teraz pan prezydent Bronisław Komorowski i to z taką energią i zapamiętaniem, że szwedzkiej królowej sprzątnął sprzed nosa nawet kieliszek z winem. Pewnie sądził, że jest to najlepszy sposób obrony polskiej racji stanu w stosunkach ze Szwecją. Wiadomo, bowiem nie od dziś, że jak prezydent się napije, to i obywatelom przechodzi pragnienie. Wracając zaś do ministra Sikorskiego, to energię swoją skierował ku pieniactwu. Przy pomocy pana mecenasa Romana Giertycha tropi antysemitników. W przypadku ministra Sikorskiego jest to poniekąd zrozumiałe i z powodu braku lepszych rozrywek i z innych przyczyn - ale metamorfoza pana mecenasa Giertycha, który jednym susem wskoczył do pierwszego szeregu płomiennych bojowników z antysemityzmem, u wielu osób musiała wzbudzić zdumienie i zaskoczenie. Ale cóż począć - takie czasy! Innym wydarzeniem, które przez całe dwa dni zajmowało uwagę mediów, był list, jaki pan przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Jan Dworak skierował do Radia Maryja w związku z wypowiedziami: Jana Kobylańskiego i moją. Okazało się, że donos do Krajowej Rady napisał pan Rafał Maszkowski, który w słuchaniu Radia Maryja wykazuje prawdziwą zapamiętałość. W normalnym państwie pan przewodniczący Dworak, albo jakiś pracownik Krajowej Rady niższej rangi odpowiedziałby panu Maszkowskiemu łagodnie - bo wiadomo, że są ludzie, którym lepiej się nie sprzeciwiać - i na tym sprawa by się zakończyła. Niestety nasz nieszczęśliwy kraj do normalnych zaliczony być nie może, toteż donos pana Maszkowskiego poruszył nie tylko Krajową Radę, ale i ekspertów z Uniwersytetu Warszawskiego. Podpierając się ich ekspertyzą, w której najwyraźniej mylą intencję dyskryminacji ze zwyczajną spostrzegawczością, pan przewodniczący Dworak nakazał, żeby Radio powstrzymało się przed puszczaniem audycji dyskryminujących ze względów narodowościowych. Śmieszne to, ale cóż robić? Tyle naszego, co się za nasze podatki trochę pośmiejemy. Tymczasem jeżdżąc po Polsce, gdzie jestem zapraszany na spotkania, zawsze, gdy jestem w jakiejś miejscowości, pytam, z czego ona żyje, kto tu jest największym pracodawcą. I dowiaduję się, że na przykład w takiej Gdyni największym pracodawcą jest Urząd Miejski. W Skarżysku-Kamiennej - firma zajmująca się sortowaniem i przerabianiem na czyściwo do maszyn używanej odzieży, a w Legnicy, gdzie byłem ostatnio - miejscowy szpital. I podobnie jest gdzie indziej. Skąd, zatem ma się u nas brać bogactwo, na które ostrzą sobie zęby między innymi starsi i mądrzejsi? Nikt tego nie wie, więc nic dziwnego, że i nasi Umiłowani Przywódcy koncentrują się już tylko na rozwiązaniu własnych problemów socjalnych. SM

13 maja 2011

Małżeństwo jest głównym powodem rozwodów - twierdzi lewica wszelaka. A jak nawet nie mówi tego głośno- to tak myśli. Przepychając coraz nowe pomysły mające na celu rozbijanie rodziny. Tak jak komórka propagandy, zainstalowana w Komendzie Głównej Polski Obywatelskiej, twierdzi, że jeden SMS wypuszczony z komórki propagandy, pardon, komórki podczas jazdy samochodem, to tak jakby prowadzący samochód miał we krwi 1 promil alkoholu(???). Naprawdę! Tak usłyszałem w radiu i zaraz pomyślałem, że dwa wypuszczone SMS-y to dwa promile Bo trzy SMS-y- to trzy promile... A dopuszczalny limit promili we krwi lub w wydychanym powietrzu - to 0,2 promila. Jaki wniosek? Ktoś upadł na głowę w komórce propagandy Komendy Głównej Propagandy Policji Obywatelskiej.. I musiał mieć nieźle we krwi i wydychanym powietrzu.. I takie głupoty snują w mediach, strasząc, wyolbrzymiając i zamulając.. Skoro jeden SMS wysłany w czasie jazdy, to jest 1 promil alkoholu we krwi, to należy jak najszybciej na wyposażenie Policji Obywatelskiej wprowadzić obok alkomatów, sms-maty.. I niech nas ścigają dodatkowo.. Raz sierpem, raz młotem- samochodową hołotę.. „I tak to się właśnie robi”! Bo w takich Kielcach, opowiadała mi jedna starsza pani, na jednym z osiedli, na wniosek straży miejskiej… zlikwidowano trzepak(???). Zlikwidowano, bo młodzież się brzydko bawiła, huśtając i bujając się na trzepaku. Bo dzieciaki, zamiast się bawić i bujać na trzepaku, powinny siedzieć bezpiecznie i spokojnie, żeby im się nic nie stało. Żeby nie wystawiać się na żadne ryzyko.. Nawet na trzepaku.. Bo bezpieczeństwo zamiast wolności.. A to, że mieszkańcy bloków nie mają gdzie trzepać dywanów? To problem nie istotny. Liczy się bezpieczeństwo dzieci, w których zabija się energię. Z dywanami niech sobie radzą inaczej. Niech nie trzepią brudów publicznie.. Trzepak to przecież przeżytek.. Tak jak krzaki bzu. Też zostały wycięte. I tu nadzór ochrony środowiska nie robił żadnych przeszkód. Wycięto, bez, bo w tym bzie zbierali sami tacy różni, którzy zamiast wdychać zapach bzu, pili w krzakach piwo i puszczali SMS-y o zawartości jednego promila zawartości alkoholu we krwi.. Pili również wino. Bo nic tak nie smakuje, jak zimne piwo w krzakach bzu.. Znam to z opowieści, bo z piwem nie przepadam, ale na trzepaku się bawiłem, jako dziecko. I nikomu w tamtej komunie nie przyszło do głowy, żeby likwidować trzepak ze względu na to, że zagraża niebezpiecznie bawiącym się na nim dziecku.. Po prostu było to normalne, co dzisiaj dziwi- i staje się nienormalne.. Wiele rzeczy, które kiedyś uchodziły za normalne, dzisiaj są nienormalne.. To jest ten sam sposób myślenia bezpiecznych socjalistów: jak chuligani chuliganią na stadionie - zamknąć stadion dla publiczności. Jak chuliganią w krzakach bzu - wyciąć bez.. Jak się bujają na trzepaku- zlikwidować trzepak.. Tym sposobem polikwidują wszystko, co może stać się przyczyną niebezpieczeństwa.. I nareszcie będziemy bezpieczni.. Bezpieczeństwo wyjdzie nam uszami.. Będziemy bezpieczni aż do znudzenia.. A gdzie miejsce na ryzyko? W więzieniu też jest bezpiecznie.. Za wyjątkiem cel, w których siedzieli więźniowie, którzy mieli coś wspólnego z zabójstwem Krzysztofa Olewnika.. Ci musieli popełnić bezpieczne samobójstwo. Bezpieczne dla tych, którzy takie zabójstwo zlecili.. I nie wydobyli się z aresztu wydobywczego.. Przeszli na drugą stronę mocy.. Na pewno zabójstwu Krzysztofa Olewnika będą winni policjanci, którzy przewozili dokumenty. Prawdziwi sprawcy pozostaną bezkarni, jak to w demokratycznym państwie prawnym ocierającym się o sprawiedliwość społeczną.. Bo” nie po to budujemy stadiony, żeby na nich panowały średniowieczne obyczaje”. Panu premierowi zapewne chodziło o turnieje rycerskie.. Natomiast strażakom ze Słupcy, chodziło o bezpieczeństwo dwojga młodych ludzi, którym wywróciła się łódź na Jeziorze Powidzkim. Tak bardzo im chodziło o bezpieczeństwo ludzi, że zakazali łódzkiemu ratownikowi WOPR na udzielenie pomocy tonącym ludziom., Dwoje młodych ludzi zapłaciło za to życiem, bo ratownik „ nie miał odpowiedniej umowy na szczeblu powiatowym”(???) Ach, na szczeblu powiatowym? Ale miał – być może- umowę na szczeblu gminnym, albo wojewódzkim.. A w ogóle do ratowania ludzi potrzebna jest jakaś umowa? Może zgoda pana premiera Donalda Tuska? Widać, że z wielkim sercem naprawia państwo.. III Rzeczpospolitą. Naprawia propagandowo. Za tamtej komuny, żołnierz wskakiwał do rzeki, jeziora czy stawu- i ratował tonących. Nie przypominam sobie, żeby musiał mieć jakieś umowy.. W końcu wskakuje na własną odpowiedzialność, bo docenia swoje umiejętności.. A na co mu biurokratyczny papier i w jaki sposób taki papier miałby mu pomóc? Tak jak policjant drogówki obywatelskiej, którzy stoi za krzakami bzu i próbuje upolować swoją ofiarę. Czy on pomaga prowadzącym samochód w czymkolwiek? Stoi za tym krzakami stwarzając niebezpieczeństwo wypadku, i nikt tych niebezpiecznych krzaków nie wycina.. I nie wiadomo, czy nie wysyła SMS-ów.. Bo jeden wysłany SMS- to jak jeden promil alkoholu zawarty w wydychanym powietrzu.. Także w wydychanym powietrzu przez policjanta.. Dwoje młodych ludzi utonęło, a być może by żyło.. Gdyby ratownik WOPR-u posiadał odpowiednie dokumenty.. Bo, żeby zapomniał wziąć z domu, ale on ich po prostu nie miał.. Ciekawe, czy będą szukać winnych i czy znajdą? Strażacy są kryci, bo też nie mieli papierów”, odpowiedniej umowy na szczeblu powiatowym”, więc włos im z głowy nie spadnie. Niewinny będzie również ratownik WOPR-u, bo chciał, ale nie miał odpowiednich dokumentów.. I wszystko jest w najlepszym porządku biurokratycznym.. Niekoniecznie porządku sprawiedliwym.. Dwoje młodych ludzi utonęło.. Ale przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, pan Jan Dworak, popierany przez socjalistyczną Platformę Obywatelską, zwaną przez SLD „partią prawicową” wystąpił z propozycją, żeby III Rzeczpospolita wsparła wszystkie osoby, których nie stać na zakup urządzeń do odbioru cyfrowej telewizji (????). Czemu panu Dworakowi tak zależy, żeby biedni mieli nieograniczony dostęp do telewizji cyfrowej? I żeby podlegali codziennemu praniu mózgów.. Naziemna telewizja cyfrowa do 2013 roku ma zastąpić w Polsce telewizję analogową. Eksperci na targach Poznań Media Expo 2011 radzili, jak uchronić przed cyfrowym wykluczeniem osoby, które po wprowadzeniu w Polsce naziemnej telewizji cyfrowej mogą mieć problem z dostępem do mediów elektronicznych.. Wszystkimi wykluczonymi zajmie się na pewno pan poseł Bartosz Arłukowicz, bo on będzie rządowym pełnomocnikiem rządu ds. wykluczonych. Jak oczywiście wszystko pójdzie zgodnie z planem kontraktowym, zawartym pomiędzy nim, jako pediatrą, a panem premierem Donaldem Tuskiem - jako historykiem? Już patron mojego bloga, G. Orwell w „Roku 1984” opisał jak to władza ma wgląd w życie człowieka poprzez teleekrany poumieszczane w ich domach.. To jest ten pomysł, który forsuje pan Jan Dworak, przewodniczący niepotrzebnej - tak naprawdę - Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji jest główna przeszkodą w tworzeniu w Polsce wolnego rynku mediów, nieprawdaż WJR

Nie mam, co robić, to zostanę senatorem No i znów świat polityki zaskakuje mnie, i jej starzejący się lider Tusk. Mianowicie brnie i brnie w wojnę z młodzieżą, co czyni go coraz śmieszniejszym lub też coraz bardziej podobnym do Władysława Gomułki (to ten odkrywca, że cytryny są zbędne na rynku, kapusta kiszona dosyć ma witaminy C przecież, a jej jedyny minus, że kiepsko wygląda dodawana do herbaty). Otóż młodzież, szanowny panie premierze, ma jedną przewagę nad wszystkimi, zatem i nade mną, i panem - biologiczną! Przetrwa, co niekoniecznie da się powiedzieć o nas, a raczej, że my nie przetrwamy na pewno... Więc dbajmy o dzieciaki, niech któryś z nich przyjdzie, choć kiedyś lampkę na grobie zapalić. No, w każdym razie Tuskowi nie zazdroszczę, na meczach piłki nożnej nie ma on już, czego szukać, a jak już szuka kumpli, no to dalej wśród ludzi bez charakteru. Takich na trybunach na szczęście mało, ale w polityce robactwa ci u nas dostatek. No właśnie. Rząd z triumfem odtrąbił, że jego formację zasila pan Arłukowicz kojarzony z SLD (piszę: kojarzony, bo to ktoś wciąż udający dziewicę, po kilku ciężkich porodach). Dość dawno temu "rozkminiłem", jakby powiedzieli na mojej Pradze kumple, tego pana. Że skoro jest lekarzem pediatrą, to nie po to finansowałem jego medyczne studia, żeby bawił się po amatorsku w politykowanie, że polskie dzieci innej potrzebują od niego pomocy niż pitolenie itp. On udawał, że ma wrażliwość społeczną i że dlatego działa publicznie na lewicy (szkoda tylko, że pieniędzy za wykształcenie nie oddał, był kiedyś taki pomysł!). A teraz wyszła z wora ta jego wrażliwość - na władzę! Więc przeszedł jak Franz Maurer w "Psach" - na służbę do nowych panów. Hm, ciekawe, czy obraziłby się, gdybym i jego nazwał "Psem"? Oczywiście nie jest to pierwsza hańba tego typu, pamiętam, jak zmieniał garnitury minister Sikorski, ten, co zwalcza, (jako rząd) polskich chuliganów, a zarazem fruwa za moje pieniądze do rebeliantów w Libii, co to łamią wszystkie możliwe zakazy stadionowe. Boże, czy ja tylko dostrzegam tu rażącą niekonsekwencję? Ale pewnie to jest jak u tego księdza, co gra w karty i chodzi na dziwki (znam takich, wielu nawet), ale powiada z ambony: "Nie czyńcie, jako ja sam czynię, tylko, jako nauczam!". A zatem będziemy świadkami jeszcze niejednej wolty, dla kasy rzecz jasna i niczego więcej. Kiedyś zapamiętałem jedno zdanie z nieistniejącego już tygodnika "ITD" (kupowałem, bo jak innych studentów interesowało mnie tylko jedno - ładne pupy, a tam były, poza tym kuźnia intelektualnych talentów, Kwaśniewski, Siwiec, Kalisz, Czeczot, Maciej Rybiński - genialny, syn mojego kolegi z "Piłki Nożnej" Jurka). Otóż Marek Oramus, później wybitny pisarz science fiction, napisał, obserwując wolty ludzi w sławetnym i ważnym roku 1981: "Niektórzy ludzie za psie gówno gotowi są powiedzieć, że Ziemia jest płaska i że jednak Ptolemeusz miał rację". No, więc to chyba o Arłukowiczu, a priori, jeśli Kanta znacie, Immanuela... Niech Tusk wprowadza porządek, ale jako historyk powinien wiedzieć, że miał być Robin Hoodem, a został szeryfem z Nottingham Tak, ludzie zmieniają barwy jak ptaki upierzenie, czasem z brzydkiego kaczątka w łabędzia, ale rzadko tak bywa (choć u mnie na wsi szaleją teraz brzydkie kuraki, które lada moment przeistoczą się w prześliczne bażanty). Właśnie zadzwonił europoseł Czarnecki, z jakimś hołdem za poprzedni felieton, (dzięki, ale naprawdę niezły był), ale on ewoluuje w jakimś pozytywnym kierunku. Mianowicie z grupy wyzyskiwaczy w stronę obrony uciskanych, czyli i za tym, za czym zawsze ja jestem. Za słabszymi. Niech Tusk wprowadza porządek, ale jako historyk winien wiedzieć, że miał być Robin Hoodem, a został szeryfem z Nottingham. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by odgadnąć, kto z tej pary zyskał sympatię i uznanie. Ale może trzeba zrobić sondaż? Aha, byłem jakiś czas temu w lesie Sherwood - taka sama rozpacz jak w naszej gospodarce, a dąb Robina podparty setką stempli i tak wkrótce sam się zawali. Jak to, co oglądamy dookoła? Znów, ale już po raz ostatni, obiecuję, wrócę do kibiców z Bydgoszczy. Dla mnie nie jest żenujące, jak kilkuset małolatów biega po trawniku, tylko jak zwarte oddziały wyjmują karabiny i strzelają do młodzieży salwami - nie widzieliście tego może? Ktoś powie, to broń gładkolufowa, hukowa... Tak? A w Łodzi to, kto zastrzelił dwóch studentów? Kibice czy policjanci, bo naboje im się pomyliły? I jakie ponieśli kary? Że o Wujku nawet nie wspomnę, i o człowieku honoru Kiszczaku, któremu wypłacam generalską emeryturę, samemu zmagając się miesiąc w miesiąc, jak miliony Polaków, z dziesiątkami rachunków... Tak narzekam na tę polityczną elitę, gdzie mogę, ale oczywiście znacznie mnie to już nudzi. Zatem postanowiłem samemu ją przewietrzyć, od środka. I wystartować w wyborach na senatora. Krótkie uzasadnienie - mają być (jak i tu czegoś nie skręcą oszuści) wybory jednomandatowe. A w rywalizacji bezpośredniej nikogo lepszego od siebie nie widziałem. I wprawdzie od Senatu najwięcej nie zależy (by nie mówić, że doprawdy niewiele), ale przyda się Polsce głos sumienia, nawet jak będzie to takie Kisielowe "Wołanie na puszczy". Sam jestem ciekaw, jakich bubków wystawią czołowe partie i jak ich rozłożę na łopatki. Oni mnie, oczywiście, zgodnie ze schematem i z pomocą moich przyjaciół i donosicieli zapewne. Że rozwodnik, pijak, sierota, grubas, prymityw, kryminalista, terrorysta - już mnie ta wizja cieszy, w końcu to samo można powiedzieć o takim na przykład (nie śmiejcie się tylko) Piłsudskim! Powołałem już sztab wyborczy, kasy nie potrzebuję, liczę na przebudzenie społeczeństwa. Jak napisał niedawno szef ''Polski The Times'' - tych Wykluczonych. No, więc i ja zostałem wykluczony przez establishment, a la rzecznik rządu, o manierach i wyglądzie kamerdynera. No, więc chciałbym wam pokazać wała. Nawet za te sto i siedemdziesiąt siedem podróży samolotem do domu, za moje podatki. A pamiętajcie, władcy, że zbrodnie przeciwko mnie są nieprzedawnione. Zresztą, dlaczego nie miałbym zostać senatorem, skoro nawet koń cesarza Kaliguli nim został, Incitatus, Chyży, a wcześniej Prosiaczek, jak ja. Karmiono go owsem wymieszanym z płatkami złota, a miał aż osiemnastu stajennych (według Swetoniusza), mieszkał w marmurowej stajni - no, więc ja aż tak wymagający nie będę! Aha, ślicznie opisał to Robert Graves w "Ja, Klaudiusz", a przepięknie pokazano to w serialu - polski dubbing to mistrzostwo świata w jąkaniu, Colin Firth z "Jak zostać królem" i Oscarem to trzecia liga! Ale zanim zacznę senatorską kampanię, jadę się poodchudzać, mój plan to 10 kilo w dwa tygodnie, dam radę. Koledzy podtrzymują na duchu. Olaf już jest w trakcie sesji (a wygląda faktycznie jak mamut, po drugim "Sztosie"). Panas mówi, że będzie mi opowiadał, jak co smakuje (i poleca swoją najnowszą piosenkę "Stachu z dachu!" - ma być to porażający widok biednej Polski widzianej z góry, już nie mogę się doczekać). Na razie się wszechstronnie przebadałem i podobno nie ma przeciwwskazań, żebym wstawał o 6.30 i do 22 robił kilkanaście treningów dziennie, non stop! Bieganie, pływanie, gimnastykowanie, sauny, i tak intrygujące masaże, jak tajski, japoński (pośladków!), brazylijski tlen, wspinaczki, bieżnia, aerobik, rower, szmaragdowy basen i kąpiele w płatkach róży...No, więc teraz moją uwagę pochłania jedno. Skoro kapać się mam w płatkach róży - ciekawe, jak wygląda ta Róża? Paweł Zarzeczny

Czy grozi nam budżetowe tsunami? Stare faktury i nowe weksle trzeba płacić a kasa jest pusta, coraz bardziej pusta. W ostatnich miesiącach mieliśmy do czynienia z kataklizmem w Japonii. Wcześniej wielką powódź w Australii, w ub. roku pożary w Rosji. Świat się zmienia gwałtownie na naszych oczach. Padają potęgi gospodarcze pod falami tsunami. W dobrze zorganizowanym kraju, jakim jest Japonia zabrakło żywności. Rośnie obszar niepewności politycznej, militarnej i gospodarczej. Bliski Wschód wrze, szaleje drożyzna i spekulacja, niektórym narodom grozi głód, nam „tylko” drożyzna. Tykające bomby z opóźnionym zapłonem – kredytów hipotecznych – walutowych, rosnącego zadłużenia, pęczniejące bańki spekulacyjne, wojny walutowe sieją zniszczenie. Bankrutują całe państwa Islandia, Grecja, Irlandia, Islandia, Portugalia, a w kolejce już stoją następne. II – ga faza kryzysu na świecie jest coraz bardziej realna. Następna może być Hiszpania. Fontanny gorącego pieniądza poszukują szybkich i wysokich zysków. Również ta nasza” zielona wyspa” coraz bardziej zamienia się w ruchome piaski, w grzęzawisko finansów publicznych. Konsekwencje błędów strategicznych popełnionych przez ostatnie 20 lat właśnie zbierają swoje gorzkie żniwo. Dobrobyt dla niewielu przecież Polaków i dotychczasowy rozwój głównie na kredyt kończy się. Podobnie jak jazda na gapę przez kryzys. Stare faktury i nowe weksle trzeba płacić a kasa jest pusta, coraz bardziej pusta. W 2012r. dług publiczny zbliży się do 1 bln zł. – kwota nie do spłacenia nawet przez nasze prawnuki. W zastraszającym tempie rosną u nas ceny żywności, energii elektrycznej, paliw, gazu i koszty utrzymania. Benzyna wcześniej czy później, ale raczej wcześniej zbliży się do 6 zł za litr, będzie kosztować tyle, co w zamożnych Niemczech. Gaz zdrożeje już od czerwca, ciepło podrożeje, co najmniej 30 – 40 proc. Wzrośnie akcyza na papierosy, wejdzie nowa od 2012r. akcyza na gaz - niesłychanie kosztowna. Kto to wytrzyma? Po prostu wszystko się wali. Budżety domowe Polaków trzeszczą w szwach, 2 mln Polaków to już ewidentni bankruci. Skala kredytów zagrożonych i przeterminowanych gospodarstw domowych na dziś wynosi 36 mld zł. i nadal rośnie. Blisko 1,5bln zł. długu państwa, obywateli i firm to nie przelewki. Ślepe cięcia w ramach programu oszczędnościowego MF J. V. Rostowskiego, festiwal podwyżek podatków w tym zwłaszcza VAT-u i akcyzy muszą mocno schłodzić polską gospodarkę w najbliższych latach. A czekają nas kolejne podwyżki w końcu 2012 roku. Droższy kredyt dobije wielu polskich kredytobiorców. Na to wszystko nakłada się drożyzna i globalna spekulacja żywnością i surowcami. Dziś benzyna, cukier czy chleb po 5,50 zł. to żadna sensacja i będzie tylko gorzej i drożej, zwłaszcza, jeśli wyleje Missisipi i wielka powódź nawiedzi środkowe rolnicze stany U.S.A. Rośnie inflacja, koszty utrzymania, koszt kredytu. Drastycznie pogarsza się poziom życia ludzi ubogich i rodzin wielodzietnych. Wysokie bezrobocie na poziomie ok. 13 proc. to dopiero początek perturbacji na rynku pracy. Gasną inwestycje, stają budowy dróg i autostrad z powodu braku pieniędzy i oszczędności budżetowych. Cięcia w OFE i obniżenie zasiłku pogrzebowego niczego tu nie zmienią. Całkowicie niewiarygodnie wyglądają dziś dane GUS o inflacji. Podobno cukier w lutym zdrożał zaledwie o 9,6 proc, choć w styczniu kosztował jeszcze 2,5 – 3 zł. a w marcu 4,5 – 5 zł. Wygląda dziś na to , że ktoś w GUS – ie zgubił jedno zero. Według GUS żywność w lutym m/m podrożała zaledwie o 5,3 proc., a gospodynie domowe twierdzą, że żywność podrożała, co najmniej 10 – 15 proc. Cukier, mąka, olej, pieczywo, zboże, bawełna, warzywa ich ceny poszybowały przecież od 50 – 100 proc. Jeszcze ciekawsze i równie zaskakujące są dane GUS dotyczące handlu z Niemcami. GUS twierdzi, że to Polska ma nadwyżkę w handlu z Niemcami rzędu 2 mld euro, a niemieckie statystyki mówią, że mamy 12 mld euro, ale deficytu. Nadchodzą, więc ciężkie czasy, zielona wyspa może zostać zmyta z powierzchni ziemi przez ekonomiczne i finansowe tsunami. Jesteśmy na prostej drodze do bankructwa. Po czterech miesiącach tego roku deficyt budżetu państwa został wykonany już w 45 proc. (18 mld zł.) to rekord deficytu niespotykany od 2007r. Najwyższy poziom wykonania w I kw. b. r. budżetu, odnotowano w pozycji – obsługa długu zagranicznego – wydano już na ten cel ok.50 proc. wszystkich środków z kwoty 8,8 mld zł., gdy idzie o dotacje do FUS, wydano już ok. 40 proc. środków z puli 37 mld zł., blisko 10 mld zł poszło w dwa miesiące tego roku. Pożar spod Akropolu czy walutowe tsunami może bardzo szybko przenieść się tu nad Wisłę. Absolutnie nie można wykluczyć greckiego czy węgierskiego scenariusza. Polski Titanic już nabiera wody, mimo to nadal obowiązuje wśród rządzących reguła niech się wali niech się pali my będziemy w piłkę grali Najważniejsi są dziś kibole – to „polska racja stanu” – dla TVN – u i rządu RP. Będzie dobrze, twierdzi Premier wystarczy tylko poprawić PR i zamknąć stadiony Gwałtowne skoki polskiego złotego w ostatnich tygodniach nawet o 27 gr. w stosunku do franka musi przyprawiać 500 tys. polskich kredytobiorców o palpitację serca. A frank będzie zmierzał w kierunku 3,40 – 3,50. Pokazuje to jak bardzo jesteśmy dziś zdani na łaskę kapitału spekulacyjnego i uzależnieni od rynków walutowych. Jakże łatwo możemy przekroczyć 55 proc. próg ostrożnościowy – wystarczy 10 - 15 gr. osłabienie złotego. A interwencja walutowa MF, która trwa w najlepsze od początku roku czyniona unijnymi pieniędzmi to pieniądze wyrzucane w błoto. Balansujemy, więc na krawędzi gigantycznego kryzysu. Nasze finanse publiczne od 20 lat nie były w tak dramatycznym stanie. Dług publiczny skarbu państwa zbliża się do 800 mld zł., zadłużenie gospodarstw domowych i firm tylko w bankach do 700 mld zł., a zadłużenie zagraniczne do 210 mld euro. Argentyna zbankrutowała mając zaledwie 100mld dol. zadłużenia zagranicznego „Polak potrafi ole”. Nic, więc dziwnego, że blisko 65 proc. Polaków negatywnie ocenia kierunek zmian w Polsce. A przecież prawdziwa terapia szokowa bis czeka nas dopiero późną jesienią już po wyborach parlamentarnych i z początkiem 2012r. Czyżby przepowiednie o końcu świata w 2012r. miały w sobie coś z prawdy.

Janusz Szewczak SKOK

Łazarzu, czy Ci nie żal...? ...czyli krótka rozprawka o zaglądaniu koniowi w zęby. Już niemal rok temu popełniłem film, którego jedną z inspiracji był Gruppenfuhrer KAT. Początkowy fragment filmu miał za zadanie spopularyzować tezy z notki Łazarza oraz zawarte tam dokumenty. Dodatkowo na początku opisu do filmu umieściliśmy odpowiedni odnośnik. Te 230 tysięcy odsłon filmu to nawet w skali kraju - znacząca popularyzacja.

www.youtube.com/watch

Stąd bierze się mój sentyment. Mimo to nie pozostawię sprawy bez komentarza. Wiele osób wypowiadało się, wypowiem się, więc i ja. Jeśli ktoś przeczytał moją notkę nt. Stanisława Wielgusa, ten wie, że jest jedna rzecz, która dyskredytuje kogoś w moich oczach: publiczne, bezczelne kłamstwo na jasno zadane pytanie. I wszystko na to wskazuje, że pan Ryszard Opara został na nim przyłapany. "2. Z Gen Czempińskim znałem się nieźle, grywaliśmy w tenisa, bywaliśmy razem. NIGDY nie łączyły nas żadne interesy ani powiązania."

carcajou.nowyekran.pl/post/8804,przemowienie-pana-ryszarda-opary-wlasciciela-nowego-ekranu#comment_58466

...a tymczasem, borem lasem, w serwisie ktokogo.pl stoi jak wół:

www.ktokogo.pl/Gromosław_Czempiński

"Firma: dostępne w raporcie płatnym Osoby współwystępujące w KRS w związku z tą organizacją w tym samym czasie: Del Chandler, Zbigniew Chrost, Jacek Giedrojć, Witold Grzesiak, Władysław Jankowski, Gabriel Kielak, Jerzy Klasicki, Ewa Kłobukowska, Ryszard Opara, Małgorzata Pietrzak, Wiesław Różacki, Dariusz Staszak i Andrzej Witkowski."

...czyli wynika z tego ordynarne kłamstewko pana Opary, nieprawdaż? Drążąc temat, chodzi najwyraźniej o firmę Energomontaż Północ, gdzie pan Ryszard Opara był przewodniczącym Rady Nadzorczej, a Czempiński jej członkiem.

"NIGDY nie łączyły nas żadne interesy ani powiązania"...Już tylko, jako tło do tego i w ramach kwerendy - pojawiają się takie nazwiska i podmioty: - Wojciech Kostrzewa

Pierwsze moje skojarzenie: cudowne dziecko służb specjalnych "U boku BRE Banku o przejęcie kontroli nad Elektrimem walczą od kilku miesięcy prywatni inwestorzy Ryszard Opara i Zbigniew Jakubas. W nagrodę za lojalność wobec prezesa Wojciecha Kostrzewy obaj dostali wczoraj nominację do rady."

szukaj.wyborcza.pl/Archiwum/1,0,1719578,20020411RP-DGW,KIM_SA_OPARA_I_JAKUBAS,.html

- Zbigniew Jakubas "Najgłośniejszy interes Jakubasa to zakup - wspólnie z BRE - latem 2000 r. akcji Optimusa od Romana Kluski, a pół roku później sprzedaż aktywów komputerowego giganta grupie medialnej ITI."

szukaj.wyborcza.pl/Archiwum/1,0,1719578,20020411RP-DGW,KIM_SA_OPARA_I_JAKUBAS,.html

Kto chce, niech doczyta, jak wyglądał ten interes z perspektywy Romana Kluski, któremu SS-mani (Służby Specjalne PRL-bis) urządzili klasyczną jesień średniowiecza - tylko po to, by przejąć ten łakomy kąsek, jakim był już wtedy www.onet.pl. Przejąć go dla funkcjonariuszy razwiedki, dla postSBeckiego imperium medialnego ITI panów Waltera i Wejcherta:

wiadomosci.wp.pl/kat,9932,title,Jak-Roman-Kluska-budowal-ITI,wid,9834247,wiadomosc_prasa.html

i tutaj koniecznie:

wyborcza.biz/Firma/1,101966,5810550,Przedsiebiorca_kontra_urzednicy.html

- BRE Bank "nie rozumiem, dlaczego UOP nic wtedy nie zrobił, nie przerwał tego bezprawia?”. Czy wpływ na to mógł mieć fakt, że członkiem Rady Nadzorczej BRE Banku był były szef UOP, gen. Gromosław Czempiński?"

wiadomosci.wp.pl/kat,9932,title,Jak-Roman-Kluska-budowal-ITI,wid,9834247,wiadomosc_prasa.html

- Elektrim

www.newsweek.pl/artykuly/w-pajeczynie,28376,1

i jeszcze luźno związana próbka, jakiego to rodzaju kadry promował Elektrim:

www.money.pl/archiwum/felieton/artykul/jakimczyk;czy;prokurator;od;afery;rywina;zbadal;wszystko,190,0,310462.html

- ITI "Grupa ITI złożyła do warszawskiego sądu rejonowego prywatny akt oskarżenia przeciw szefowi Służby Kontrwywiadu Antoniemu Macierewiczowi, zarzucając mu m.in. pomówienie. "Podjecie czynności prawnych jest skutkiem zapowiedzianych działań przeciw osobom lub instytucjom, które rozpowszechniają fałszywe oskarżenia lub informacje o grupie ITI, jej założycielach, jej spółkach, prowadzonej działalności biznesowej lub o jej pracownikach (...) oddajemy sprawę w ręce Sądu aby jego wyrok bezdyskusyjnie zakończył wszelkie spekulacje - powiedział Wojciech Kostrzewa, Prezes Zarządu i Dyrektor Generalny Grupy ITI" - Kulczyk, Krauze, Solorz, itp, itd, tu można poszukać:

forum.gazeta.pl/forum/w,30,14517674,14530373,Re_Dr_Jan_Kulczyk_prezesem_PKN_Orlen_.html

Nie zgodzę się, akurat takiemu "darowanemu koniowi" zagląda się w zęby. A w razie potrzeby - nie tylko w zęby.

Koń ten, jaki jest - każdy widzi. I nie ma co się obrażać na rzeczywistość. A rzeczywistość skrzeczy.

Jeszcze pytanko: Jakim cudem portal NowyEkran, który jest tu jedynym liczącym się obecnie dobrem - może stać się narzędziem do pozyskiwania lemingów, skoro NE nie był, nie jest, i nigdy - lub w dającej się określić perspektywie - nie stanie się adresowanym do lemingów? Taka idea przewodnia, że NE w kilka miesięcy pozyska legion lemingów - jest kompletnie oderwaną od realiów mrzonką. Chciejstwem bez żadnego pokrycia. I jeszcze tytułem komentarza do gestu rozdawania akcji. Tzw. znaleźne - to 10%. Te dziesięć procent daje się człowiekowi, z którym nie będzie się później zazwyczaj utrzymywać żadnych kontaktów. My tutaj wręcz przeciwnie - jesteśmy w symbiozie. My też dajemy to coś, bez czego o popularnym portalu pan Opara ze swoim milionem mógłby tylko pomarzyć. 30% to byłby uczciwy układ. 5% to śmiech na sali, lepiej się nie wygłupiać, rozgłaszając potem wszem i wobec, jak to "się podzieliło interesem z blogerami". Żal, że to nie Roman Kluska wyłożył ten milion. Na koniec przypomnę jeszcze raz mój podstawowy zarzut: "Z Gen Czempińskim (...) NIGDY nie łączyły nas żadne interesy ani powiązania"... P.S. Poproszę adminów o SG dla tej notki - jako głos w burzliwej dyskusji. Trochę się przy niej namęczyłem, więc byłoby niezdrowo, gdyby rzucało się w oczy, że została "zapiwniczona" jak, nie przymierzając, na Salonie24. Z góry dziękuję za pozytywne rozpatrzenie mojej prośby. O.R.K.S.

TKM - Komuniści wracają na "właściwe" tory Na długo przed "Okrągłym Stołem" i "Magdalenką", ówcześni prominenci polskiej władzy dostałi prikaz, z którego dowiedzieli się "Komunizma uże niet, tiepier nada pamieniać jewo na kapitalism" Wraz z tym hasłem przyszły konkretne wytyczne i w krótkim czasie zaczęły się przygotowania do "liberalizacji komuny". Z grubsza o tym świetnie opowiada Andrzej Gwiazda w filmie "Słowa Prawdy" - zamieściłem go na końcu tego komentarza, abyście mogli przypomnieć jego słowa i fakty tamtych czasów. Na czym polegała liberalizacja komuny w Polsce, tak skrótowo wyglądało toni mniej ni więcej tak, że wymyślono pewien system polityczny, który później okazał się bardzo skuteczny, a który Jarosław Kaczyński, (gdy go rozszyfrował) nazwał TKM. Na czym ten system polegał, ano na tym, że postanowiono stworzyć wewnątrz komunistyczną "Prawicę" i "Lewicę", ze stworzeniem lewicy nie było problemu, miały ją tworzyć znani ludzie z wszelkich ugrupowań komunistycznych tamtych czasów, czyli prominentni działacze i mniej prominentni, ale ambitni z PZPR, tacy sami z organizacji młodzieżowych miast i wsi. Z prawicą natomiast było nieco, ale tylko nieco gorzej, tę zaczęto tworzyć z działaczy podziemia, na których miano tzw. "haki", ot tak dla wyjaśnienia, przykładem niech będzie chociażby Michał Boni, ten podpisał lojalkę i został TW, dlatego aby służby nie doniosły żonie, że ma kochankę, ale to był drobiazg, na innych mieli znacznie "poważniejsze "haki". Na bazie tych ludzi i tajnych oficerów SB zaczęła powstawać komunistyczna "prawica". W tworzeniu tej "prawicy" pomagali swym zwierzchnikom i inni, sam byłem werbowany do "podziemia" przez sekretarza wojewódzkiego PZPR, którego przypadkowo poznałem na rybach. Było to dziwne, bo nagle poznałem na rybach gościa, który b. dużo o mnie wiedział, ale z czasem (po iluś tam spotkaniach) się przedstawił i powiedział, kim jest. Nie był nachalny, po prostu taki fajny kolega "po kiju", ale podsumowując cały wielotygodniowy incydent, sprawa wyglądała tak, zaczął od tego, że: "Wiesz Przemo tych ruskich to trzeba z Polski wypier....ć, to nasz kraj a nie jakieś hołoty zza Buga, ale nam z jednej strony nie wypada, a z innej strony gdybyśmy zrobili ogólnospołeczną akcję nikt nam w to nie uwierzy. Wiesz jak jest, organizuje się podziemie, oni tak jak i my mają dość komuny i to trzeba zrobić, wywalić ją ze wszystkimi ruskimi na zbity pysk. Ty Przemo jesteś dobry fachowiec, ludzie cię lubią, szanują, ty możesz dużo zrobić, tobie uwierzą. Wstąp do podziemia, zacznij działać a my was wspomożemy na wszystkie możliwe sposoby. Ja wiem, że tobie polityka obojętna, nie interesujesz się nią, ale przecież nie tyle o politykę chodzi, co o Polskę, naszą przecież Ojczyznę a nie tych chamów ze wschodu. Jak będzie trzeba przeszkolimy cię byś nieco tej polityki liznął, abyś wiedział jak się poruszać ..." Gdy po jakimś czasie zapytałem jak chcą to zrobić z tym przeszkoleniem, aby nikt się nie dowiedział - koleś powiedział: " ty się takimi duperelami nie przejmuj, zacznij działać, bądź aktywny i wówczas problem z głowy, zamknie się ciebie do pudła, tak dla jaj i wówczas przeszkoli..." To był także jeden ze sposobów pozyskiwania "aktywistów" podziemia, aby tym podziemiem zawładnąć, i zrobili to, zawłaszczyli ruchy robotnicze, solidarność, "obalili komunę" i stworzyli "polski kapitalizm". Ichni tajni nadzorcy zostali biznesmenami poprzez wykupienie majątków, które doprowadzano do upadku. Pieniędzy mieli od cholery, bo nie dość, że zostało im wiele z organizacyjnych funduszy to jeszcze wsparło ich bratnie CCCP. A polityka polska w okresie "wolnej" już Polski - ta szła ustalonymi z góry torami, ichni kapitaliści, jak założono bogacili się poprzez rozkładanie polskiej gospodarki na łopatki, raz przez "prawicę" a kolejny raz przez "lewicę" zliberalizowanej komuny. Bo tak miało być, cztery lata rządzić mieli jedni i im się "nie udawało" naprawić gospodarki, po nich mieli rządzić ci drudzy i tak w kółko ... System się sprawdzał, aż do pewnego czasu, gdy "upojeni sukcesami gospodarczymi" - zaspali, uwierzyli zbytnio w sondaże i przegrali podwójnie wybory w 2005 roku, to był niesamowity cios i zagrożenie zarazem. Dla tych ćwoków zwanych politykami to raptem jedynie utrata koryta, ale dla ich naczialstwa to coś więcej, to zagrożenie utraty wszystkiego, czego się "dorobili" ciężko pracując przez te wszystkie lata "wolnej" Polski. Nie mogli tego pozostawić ot tak sobie, to byłaby dla nich klęska więc zorganizowali się (było takie spotkanie w Warszawie co bardziej prominentnych biznesmenów, przypomnijcie sobie) i postanowili ... Padły rozkazy, zalecenia, instrukcje i "koalicja" ta nieoficjalna, którą pamiętacie i która po raz pierwszy ujawniła się podczas znanej wam "Nocnej Zmiany" znów zjednoczyła się, ale tym razem już tak silnie i zwarcie, że nie sposób jej ni jak (na bieżący okres) rozłamać. No i rozpoczęli zmasowany atak, Jarosław Kaczyński jeszcze nawet nie rozpoczął formować rządu a już na niego i jego nieistniejący rząd pluto i szkalowano w Polsce i na całym świecie, w tym pluciu międzynarodowym i krajowym wyróżniały się szczególnie "autorytety moralne", nie chcę tytaj po raz wtóry wymieniać nazwisk, bo nie o to mi w tym komentarzu chodzi. Zapewne jednak pamiętacie dobrze ten okres. Ten atak trwa nadal, pomimo iż w ostatnich wyborach zwyciężyła "prawa" noga zliberalizowanej komuny, trwa i trwał będzie nadal, a to, dlatego że strach przed tym, co zdarzyło się w 2005 roku jest tak wielki, że oligarchia zrobi wszystko by zniszczyć ewentualne zagrożenie i wrócić do starego systemy, w którym ich marionetki spokojnie będę walczyć o koryto w ustalonym już dawno systemie TKM. Jak widać sprawy posunęły się bardzo daleko i w pozytywnym dla oligarchii kierunku, bo prócz ataków zaczynają się pojawiać już inne przemyślne działania, które ja nazywam "parawanami" dla ogłupienia społeczeństwa, jednym z nich jest ostatnie doniesienie PAP-owskie o tym, że: Szef SLD Wojciech Olejniczak tłumaczył w niedzielę dziennikarzom, że drogi SLD i LiD się rozeszły, ponieważ Sojusz stawia sobie obecnie za główny cel budowę "czytelnej alternatywy lewicowej" dla Platformy Obywatelskiej. W sobotę Rada Krajowa SLD uznała, że dotychczasowa formuła Lewicy i Demokratów (SLD+SdPl+UP+PD) wyczerpała się, a szef Sojuszu mówił o zakończeniu dotychczasowej formuły współpracy z Partią Demokratyczną. W niedzielę Olejniczak zapowiedział, że Sojusz przystępuje do budowy alternatywnego programu dla Platformy Obywatelskiej, która - jak mówił - jest "bardzo konserwatywna, jeśli chodzi o kwestie światopoglądowe i liberalna, jeśli chodzi o kwestie gospodarcze" "Tą alternatywą może być jasny i czytelny przekaz lewicowy, w wymiarze społecznym i światopoglądowym. Nie może on podlegać żadnemu rozmiękczaniu i negocjacjom" - mówił Olejniczak. Przekonywał, że "czytelna lewica", musi mieć "spójny język". "W tym aspekcie współpraca z Partią Demokratyczną, która rozpoczęła prace nad liberalnym programem, z udziałem choćby podatku liniowego, jest niemożliwa" - podkreślił szef Sojuszu. Olejniczak przekonywał, że koalicja LiD spełnił swą rolę, bo była potrzebna jako "szerokie porozumienia w walce z brunatną rzeczywistością władzy PiS-owskiej".

Dodał, że w piątek o ewentualności zakończenia formuły współpracy w ramach LiD rozmawiał z szefem PD Januszem Onyszkiewiczem. Olejniczak nie wykluczył, że Sojusz w niektórych sprawach będzie współpracował z Demokratami. "Jest przestrzeń do współpracy, ale już nie we wszystkich sprawach, jak dotychczas" - powiedział. (...). Tak kochani, "lewa" noga zliberalizowanej komuny "chwyta oddech", by wrócić solidnie do systemy nazwanego przez Kaczyńskiego TKM, musi się umocnić, uwiarygodnić i zrobić wszystko by zwiększyć swój elektorat na tyle by w pewnym okresie przejąć rolę urzędników oligarszych, czyli wygrać wybory i stworzyć rząd. Takie coś jest pewne, ale tylko wtedy, gdy wy, polskie społeczeństwo będziecie tak bierni jak dotychczas licząc na to że dla was bez waszego udziału ktoś cokolwiek zrobi. Bo z tego, co zaobserwowałem takie są wasze zachowania, gorzej, te zachowania pogłębiane są poprzez medialny bełkot uczący was nienawiści do innych. Miast samodzielnie myśleć zachłystujecie się medialnym bełkotem stając się po woli sterowalni jak latawce na medialnych sznureczkach, a przecież można inaczej. Mogło być lepiej gdybyście posłuchali mojego apelu z przed wyborów w 2005 roku, który możecie przeczytać w necie pod tytułem "Musimy, aby móc" - nie posłuchaliście, wiec mamy to, co mamy. Ale nie jest jeszcze za późno, uwierzcie mi, na oligarsze pieniądze jest sposób, tym sposobem jest człowiek i jego ciągle tląca się na dnie serca iskierka miłości do ludzi i Ojczyzny. Iskierka, którą starają się za wszelką cenę zgasić, zdusić i ośmieszyć ci, którym zależy jedynie na zawłaszczaniu majątku a nie na Ojczyźnie i Narodzie. Nie dajmy się, nie pozwólcie robić z siebie pajacy, którzy na powrót uwierzą tym ćwokom, którzy pod którymś tam z kolei szyldem siedzą przy wciąż korycie bez końca powtarzając, że chcą, wiedzą jak i zrobią wszystko, aby Polakom żyło się lepiej - ale nie mogą, bo konkurencja polityczna nie pozwala. Nie wierzcie w to, bo ta konkurencja polityczna to ich przyjaciele z systemu TKM, których zadaniem jest tak robić by jak nie ci to tamci zasiadali przy korycie. Pionek

MATKA CHRZESTNA KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ Gdyby katastrofa smoleńska nie wydarzyła się należałoby ją wymyślić, aby politycy i dziennikarze mieli, czym przez najbliższą dekadę zajmować polskie społeczeństwo. Zwłaszcza, że w tej sprawie przestały obowiązywać jakiekolwiek reguły i racjonalne prawidła. Dzisiaj już każdy może bezkarnie powiedzieć na jej temat, co mu wyobraźnia, a coraz częściej chora psychika podpowiada. Nawet najbardziej absurdalna wersja lub opinia wymyślona przez partyjnych spin doktorów traktowana jest niestety niezwykle poważnie i natychmiast poddawana drobiazgowej medialnej obróbce i wychuchaniu, urastając w krótkim czasie do rangi politycznej sensacji, a nawet ”fachowej” hipotezy. Te natomiast szybko umierają gwałtowną śmiercią, jako ”niedyskusyjne”, a więc niewzbudzające większego zainteresowania. Dopóki katastrofa smoleńska będzie głównym narzędziem politycznej wykańczarki oraz główną pieczenią kampanii wyborczej ”show must go on”. Rośnie jego oglądalność i ceny za bilety, spada niestety coraz bardziej poziom widowiska. A niektórym także społeczne poparcie. Premier Tusk uparcie lekceważąc ostrzeżenia i rady życzliwego mu ludu wyborczego zmniejszył przewagę nad PIS-em już tylko do 6% ( a zważywszy, że PJN ma właśnie tyle w sondażach, to w istocie idzie z głównym rywalem ”łeb w łeb” ). Tak jak przewidywałem, 10 kwietnia 2011 roku, PO może już spaść w rankingach poparcia na drugie miejsce. A w listopadzie oddać kaczyńskiej opozycji grzecznie władzę. Absolutnie na własne życzenie. Jeszcze niedawno Tusk dumnie rozgłaszał, że po prostu nie ma, z kim przegrać wyborów. A jednak tak troskliwie hoduje i pielęgnuje Kaczyńskich, by na ich tle lepiej wypadać, że w końcu wypadnie…, ale za polityczną burtę. Tuskowi ciągle wydaje się, że to Kaczyński śpiewa według jego partytury, a tymczasem to on na politycznej scenie podskakuje do pisowskiej melodii. Niedawno premier dostał do ręki pocisk, którym mógł całą kaczyńską ferajnę odesłać z jej kabotyńską martyrologią wprost na Księżyc – książkę ”Ostatni lot” płk. Latkowskiego, byłego szefa 36 spec-pułku. Po jej lekturze nikt przy zdrowych zmysłach nie może mieć nawet cienia wątpliwości, jaki ciąg logicznych zdarzeń doprowadził do katastrofy smoleńskiej. A jednak premier dalej woli tolerować pisowskie warcholstwo, zamiast wykupić we wszystkich kanałach telewizyjnych czas antenowy i przeczytać wszystkim Polakom tę książkę od deski do deski. I na tym ostatecznie zakończyć ten temat. Są w niej podane konkretne dowody ( w tym zeznania złożone przez pilotów w Prokuraturze), że katastrofa została świadomie sprokurowana przez Trójcę Świętą – Jadwigę Kaczyńską i jej synów Jarosława i Lecha. To ”pierwszej mamusi” nie podobało się często, jaki konkretnie pilot ją ”wozi”. Mamunia nie życzyła sobie zwłaszcza zbytnich śladów rosyjskiego wykształcenia jej powietrznych kierowców. Wiadomo – o losach tak czystego polskiego produktu patriotycznego nie może decydować jakiś półruski żołdak. Więc na wysokich szczeblach rozdzwaniały się telefony – ten może jaśnię panią podrzucić na Hel, a ten w żadnym wypadku. Na życzenie pani matki – won z kabiny pilotów. Nie waham się nazwać Jadwigi Kaczyńskiej matką chrzestną katastrofy smoleńskiej. Mam świadomość stanu jej zdrowia, który może zwalniać ją osobiście od udziału w czynnościach procesowych, ale w żadnym wypadku nie może powodować ich zaprzestania. Należy do końca wyjaśnić rolę Jadwigi Kaczyńskiej w spowodowaniu zapaści 36 spec-pułku, której efektem była smoleńska tragedia. Jesteśmy to winni wszystkim jej ofiarom. Także podstawę i zasady korzystania przez nią z usług tej jednostki (w tym, kto za jej loty płacił). Gdy mamusia kazała leciały w dół stosowne polecenia, gdy minister obrony Bohdan Klich chciał niektórym generałom powiedzieć: ”do widzenia”, prezydent Lech Kaczyński twardo mówił mu: ”nie”. Nie, bo nie i koniec dyskusji. Tak było m.in. przypadku Dowódcy Wojsk Powietrznych Kraju gen. Błasika, którego minister obrony narodowej już po katastrofie CASY pod Mierosławcem chciał odwołać za bałagan w wojskowym lotnictwie. Prezydent postawił Klichowi skutecznego wała i Błasik pozostał, jako lojalny wyłącznie Kaczyńskiemu Dowódca. Aż do samego końca (lotu Tupolewa). A dzisiaj to właśnie ”second hand” Kaczyński domaga się odwołania ze stanowiska ministra Klicha za tę katastrofę. Czyli m.inn.za to, że gen. Błasik dowodził pilotami Tupolewa. Prawda, że Polska to zupełnie normalny kraj? Gdy nawyki mamuni Kaczyńskiej i ”Double Trouble” stały się już nazbyt upierdliwe, ówczesny dowódca 36 spec-pułku płk. Pietrzak zaczął wyraźnie stawiać się prezydenckiemu pałacowi. Ten swoim naturalnym zwyczajem i odruchem zaczął, więc szukać na niego haków i posyłać go coraz częściej do prokuratury. Sprawa, kto rządzi spec-pułkiem: pałac, czy płk. Pietrzak stanęła na ostrzu noża, gdy ten odmówił Lechowi Kaczyńskiemu wydania rozkazu załodze Tupolewa o lądowaniu w stolicy Gruzji – Tbilisi. Lech Kaczyński, po śmierci – ”uroczy” i dobrotliwy mąż, tatuś i dziadziuś, po otrzymaniu wówczas od pilotów słusznego kopa w dupę, powiedział im krótko: ”jeszcze się policzymy”. Płk. Pietrzak obliczył się sam i sam wkrótce po tym zdarzeniu odszedł. Sytuacja w spec-pułku stawała się z dnia na dzień coraz gorsza. W wyniku intryg kaczyńskich nie odszedł z lotnictwa Dowódca Wojsk Powietrznych gen. Błasik, a odszedł ostatni fachowy dowódca spec-pułku płk Pietrzak – jedyny pilot z uprawnieniami instruktora na samoloty TU-154. Dyscyplina uległa dalszemu obniżeniu, wzrosła gwałtownie degeneracja struktur i procedur. Katastrofa smoleńska mentalnie zbliżała się milowymi krokami. Na życzenie i zgodnie ze scenariuszem prezydenckiego pałacu. Do czasu Kaczyńskich niepisaną zasadą było, że gdy na pokładzie jest ”pierwszy”, Tupolewa lub Jaka pilotuje zawsze dowódca pułku, czyli pilot nie tylko z odpowiednią wiedzą, ilością wylatanych godzin w różnych warunkach atmosferycznych, ale także największym doświadczeniem i adekwatną do zajmowanego stanowiska decyzyjnością. Mamunia i jej ”Double Trouble” wprowadzili zasadę wyznaczania i wybierania pilotów nie przez dowódcę pułku, ale przez pałac i nie według kryteriów merytorycznych, ale ”politycznego nosa” do pilotów. Ich rusofobia osiągnęła poziom zagrażający życiu Polaków. Tusk nie zabiega by zamiast bredni o zamachu Putina, do polskiej opinii publicznej dochodziły prawdziwe i potwierdzone wiadomości, dlaczego gen. Błasikowi i kapitanowi Pietrasiukowi tak bardzo zależało na spełnieniu ”życzenia” Lecha Kaczyńskiego o planowym wylądowaniu w Smoleńsku. Pierwszy był nie tylko wdzięczny prezydentowi za pozostawienie go na stanowisku Dowódcy Lotnictwa, ale także świadomy, że wyłącznie od życzliwości Lecha Kaczyńskiego zależy jego przeniesienie do niezwykle nobilitującej służby w strukturach kierowniczych NATO. Kpt. Protasiuk natomiast chciał tym lotem dosłużyć się stopnia majora oraz stanowiska dowódcy elitarnej eskadry w spec-pułku (w momencie lotu był tylko pełniącym jego obowiązki). Obydwaj nie chcieli dołączyć do grupy pilotów, z którymi Lech Kaczyński ”jeszcze się policzy”, a jak już, to na pewno pozytywnie w formie wdzięcznej gratyfikacji, a nie karnej dymisji. Ewidentnie zaryzykowali własne (i nie tylko własne) życie w imię absolutnie źle pojętej lojalności i chęci dalszej kariery. Tak doszło fizycznie do katastrofy smoleńskiej. W książce płk Latkowskiego jest pełne kompendium wiedzy ”technicznej”, co, jak i dlaczego, pokazujące jak błędne decyzje polityczne Familii Kaczyńskich zamieniły się w śmierć i tysiące ludzkich tragedii. Autor fachowo udowadnia to, co jako kompletny laik wydedukowałem wkrótce po katastrofie, („Dlaczego spadł Tupolew”). Katastrofa Tupolewa nastąpiła nie w Smoleńsku, ale z chwilą jego startu z Warszawy, do czego ze względu na obowiązujące procedury i przepisy absolutnie nie miało prawa dojść. Pomimo tupania nogami przez Kaczyńskich i gardłującego w ich imieniu gen. Błasika wydającego pilotom ”rozkazy”, mieli oni pełne prawo opuścić kokpit i odmówić poprowadzenia lotu. Prosto z samolotu powinni udać się do dowódcy pułku. Tam powinien natychmiast pojawić się minister obrony narodowej Klich, Marszałek Sejmu Komorowski, Prokurator Generalny RP z policją, oraz Naczelny Prokurator Wojskowy z żandarmerią. Winni przestępczych nacisków, które wówczas wyłącznie ”mogłyby” doprowadzić do tragedii, powinni zostać na miejscu zatrzymani niezależnie od zajmowanych stanowisk, pozbawieni ich w możliwie najszybszym, ale zgodnym z prawem trybie ( także chronionych immunitetem) i postawieni przed Sądem za przestępstwa kryminalne. Zamiast tego wariantu dość wstydliwego, szokującego i przewracającego polską scenę polityczną, mieliśmy pogrzeby i sromotę narodową. A do dzisiaj farsę urządzaną przez Familię Kaczyńskich usiłującą zrzucić winę jak zwykle na innych. Niestety bardzo pomógł jej w tym tchórzliwy i zdemoralizowany polski Kościół, a zwłaszcza kardynał Dziwisz namaszczając Lecha Kaczyńskiego na Wawel jeszcze przed zakończeniem prokuratorskiego śledztwa, mogącego uczynić go osobą najbardziej odpowiedzialną za masakrę 96 osób. Przestępca ma prawo chronić własną głowę przed ścigającą go policją – takie jego ”dobre” bandyckie prawo, dlatego bardziej w tej grze rozumiem Kaczyńskich niż Tuska. Premier niestety ściąga polityczne nieszczęście nie tylko na siebie. Zamiast chronić polskie społeczeństwo w ramach nie tylko swoich praw, ale przede wszystkim obowiązków, wciągnął je do smoleńskiej hucpy licząc, że w listopadzie wybierzemy go ponownie, jako mniejsze zło. Może jeszcze tym razem tak, ale wyłącznie pod warunkiem, że wcześniej podpisze on z narodem kontrakt i przysięgnie wraz z prezydentem przed Zgromadzeniem Narodowym na tekst Konstytucji 3 maja, że w miesiąc po wygranych przez PO wyborach zamiotą do czysta tę stajnię Augiasza z wszelkiego (uczciwszy uszy purystów językowych) politycznego gówna i nigdy więcej nie wspomną słowem o katastrofie smoleńskiej. polski spirit

Fatima i wielka kara “…Proroctwo to spełnia się na naszych oczach: doświadczamy Bożej kary w postaci tych, którzy – zajmując odpowiedzialne stanowiska w Kościele – nie uznają już niezmienności obiektywnej prawdy i na różne sposoby nauczają nowej doktryny, sprzecznej z tym, co Kościół zawsze przekazywał.”

Fatima i wielka kara Wierz mi jednak, Ojcze, Bóg ukarze świat, i to w straszliwy sposób. Kara z nieba jest już bliska. - s. Łucja do ks. Fuentesa. W minionym roku [artykuł pochodzi z roku 2008] wspominaliśmy rocznice trzech ważnych wydarzeń, które dokonały się w XX wieku:

100. rocznicę ogłoszenia niezwykle ważnych dokumentów wymierzonych w modernizm, czyli Syllabusa błędów modernistów, ogłoszonego 4 lipca 1907 r. – oraz antymodernistycznej encykliki Pascendi, ogłoszonej 8 września tego samego roku.

90. rocznicę objawień Matki Bożej w Fatimie w roku 1917.

50. rocznicę słynnego wywiadu udzielonego przez s. Łucję ks. Fuentesowi.

W trakcie niniejszego wykładu zajmować się będziemy wszystkimi wspomnianymi wydarzeniami, a rozpoczniemy od wywiadu, który ks. Fuentes przeprowadził z s. Łucją w klasztorze w Coimbrze 26 grudnia 1957 r. S. Łucja powiedziała wówczas: Ojcze, Najświętsza Dziewica jest bardzo smutna, gdyż nikt nie przywiązuje żadnego znaczenia do Jej przesłania, ani dobrzy, ani źli. Dobrzy nadal kroczą swą drogą, nie przywiązując jednak do niego znaczenia. Źli, nie widząc kary Bożej, która właśnie na nich spada, nadal prowadzą życie w grzechu, nie przejmując się nim wcale. Wierz mi jednak Ojcze, Bóg ukarze świat i to w straszliwy sposób. Kara z nieba jest już bliska. Zatrzymajmy się na chwilę nad ową „karą z nieba”, straszną karą, o której mówi s. Łucja. Kara, o której wspomina, wydaje się wykraczać poza to, o czym mówiła Matka Boża podczas objawienia w Fatimie 13 lipca 1917 r. Tego dnia Najświętsza Maryja Panna ostrzegła trójkę dzieci – Hiacyntę, Franciszka i Łucję, – że jeśli ludzie nie przestaną obrażać Boga, ukarze On świat „poprzez wojnę, głód i prześladowanie Kościoła oraz Ojca Świętego”. Narzędziem, którym Bóg miał się posłużyć przy wymierzaniu tej kary, miała być Rosja. Matka Boża powiedziała:, „Aby temu zapobiec, przyjdę prosić o poświęcenie Rosji memu Niepokalanemu Sercu”. Obiecała, że jeśli ów akt zostanie dokonany, Rosja nawróci się, a światu zostanie dany okres pokoju. Niepokalana ostrzegła również, że jeśli Jej prośba nie zostanie spełniona, Rosja rozszerzy swe błędy na cały świat, wzbudzając wojny i prześladowania Kościoła. Dobrzy będą ponosić męczeństwo, Ojciec Święty będzie musiał wiele wycierpieć, a niektóre narody zostaną unicestwione. Widzimy, więc, że na karę, o której mówiła Matka Boża 13 lipca, miały się składać: wojna; głód; prześladowanie Ojca Świętego; unicestwienie całych narodów. A propos unicestwienia całych narodów: podczas wywiadu udzielonego ks. Fuentesowi s. Łucja stwierdziła, że Matka Boża powiedziała jej, Hiacyncie i Franciszkowi „wielokrotnie, (…) że wiele narodów zniknie z powierzchni ziemi”. Znamy tylko jedną wzmiankę o tym – z lipca 1917 r., a jednak s. Łucja twierdzi, że Matka Boża mówiła o unicestwieniu wielu narodów „wielokrotnie”! Ale nie na tym aspekcie kary pragniemy się dziś skupić. (…) W 1957 r., zaledwie kilka lat przed II Soborem Watykańskim i kryzysem wiary, jaki po nim nastąpił, przed wydarzeniami lat 60., których konsekwencje odczuwamy do dziś, s. Łucja powiedziała: Ojcze, diabeł zamierza wypowiedzieć decydującą bitwę Najświętszej Dziewicy, ponieważ wie, co obraża Boga najbardziej – i w krótkim czasie zdobędzie wielką liczbę dusz. Diabeł stara się ze wszystkich sił zwyciężyć dusze poświęcone Bogu, ponieważ w ten sposób wierni zostaną opuszczeni przez swych pasterzy, przez co łatwiej będzie mu ich pochwycić. W latach 50. niewiele wskazywało na rychły kryzys wśród duchowieństwa. Mało wskazywało na to, że będziemy pozbawieni dobrego, solidnego, katolickiego przywództwa, czego rezultatem mogłyby być chaos i apostazja wielkiej liczby katolików. Wydaje się jednak, że s. Łucja w tajemniczy sposób dokładnie przewidziała rozwój wypadków: diabeł zdobył dusze poświęcone Bogu, skutkiem było opuszczenie wiernych przez ich pasterzy, co z kolei uczyniło z nich łatwy łup dla diabła.

Kara Czy jednak Bóg mógłby ukarać ludzkość w taki sposób? Czy pozwoliłby, aby „zwodniczy wpływ” zdobył dusze Mu poświęcone? – Odpowiedź brzmi: tak. Wiemy o tym z licznych źródeł. Po pierwsze, mamy świadectwo św. Jana Eudesa, jednego z licznych propagatorów nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa oraz „godnego podziwu” – jak je określał – Serca Maryi. Św. Jan Eudes powiedział, że kiedy Bóg gniewa się na swój lud, zsyła mu, – jako karę – złych kapłanów. Oto, co napisał w książce „Kapłan, jego godność i obowiązki”: Najbardziej widoczną oznaką Bożego gniewu i zarazem najstraszliwszą karą, jaką może On wymierzyć światu, jest sytuacja, kiedy pozwala On, by jego lud wpadł w ręce ludzi, którzy są duchownymi bardziej z nazwy niż z uczynków, kapłanów okrutnych jak wilki drapieżne, ludzi, którym brak miłości i oddania powierzonej im owczarni (…). Gdy Bóg zezwala na takie rzeczy, jest to bardzo konkretna oznaka, że gniewa się On na swój lud (…) . Dlatego właśnie woła On nieustannie do chrześcijan: „Powróćcie, o zbuntowane dzieci (…) a dam wam pasterzy wedle serca mojego» (Jer 3, 14–15). Tak, więc nieprawości w życiu kapłanów są chłostą wymierzoną ludowi w konsekwencji jego grzechów. Św. Jan Eudes ostrzega nas, że jako karę za grzechy ludzi Bóg ześle nam kapłanów, którzy nie są ukształtowani według Jego serca, mających ducha obcego Najświętszemu Sercu Zbawiciela i Niepokalanemu Sercu Maryi. Innym przykładem tego, jak Bóg karze swój lud, jest zniszczenie kościołów i świętych miejsc. W pięknej broszurze poświęconej obrazowi Matki Bożej Nieustającej Pomocy redemptorysta o. Benedykt D’Orazio wyjaśnia:, Kiedy Bóg pragnie okazać swe niezadowolenie nieposłusznemu ludowi, zwykle odrzuca święte dary, jakie Mu on zanosi, a niekiedy nawet zezwala, by zabrano lub zniszczono ołtarze i święte obrazy. O. D’Orazio pisał te słowa w kontekście odrzucenia przez prawosławnych ustanowionej przez Boga instytucji papiestwa. W rezultacie prawosławni utracili cudami słynący obraz Matki Bożej Zwycięskiej. Został on wywieziony ze Wschodu przez Wenecjan i umieszczony w bazylice Św. Marka w Wenecji. Jak wyjaśnia o. D’Orazio, w podobny sposób: Domek Loretański został cudownie przeniesiony do Loreto (w środkowych Włoszech – przyp. red. Zawsze wierni). Kościół na Zachodzie wszedł w posiadanie obrazu Matki Bożej Dobrej Rady (czczony w kościele w Genazzano koło Rzymu – przyp. red. Zawsze wierni) oraz ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy (obecnie w kościele pw. Św. Alfonsa Liguoriego w Rzymie – przyp. red. Zawsze wierni). Jak pisze o. D’Orazio, kara ta spadła na „ludzi, którzy byli zaślepieni i zatwardziałego serca przez stałe nadużywanie łask, jakimi Bóg obdarzał ich w obfitości”. Na podstawie pism św. Jana Eudesa i o. Benedykta D’Orazio widzimy, więc, że Bóg niekiedy karze swój lud, pozwalając nawet, by przedmioty i miejsca kultu uległy zniszczeniu. Bóg zezwala niekiedy, „by zabrano lub zniszczono ołtarze i święte obrazy” i karze swój lud, posyłając im złych pasterzy – kapłanów nie według Jego serca, ale mających w sobie ducha tego świata, czyli ducha Antychrysta. Nie sądzę, by wykazanie, że znamiona tego rodzaju kary Bożej można odnaleźć w Kościele po Vaticanum II, wymagało wielu przykładów. Praktycznie w każdym kościele zniszczono ołtarz albo przynajmniej zastąpiono go protestanckim w stylu stołem. Praktycznie każdy kościół doświadczył, w takiej czy innej formie, tego, co możemy nazwać dewastacją jego wnętrza – w każdym widzimy dziś współczesne brzydkie sprzęty liturgiczne i obrazy, które nie ilustrują już prawd wiary. Częstokroć kościoły zostały dosłownie ogołocone. Tak było w przypadku kościoła pw. Św. Leona, mojego kościoła parafialnego w północno-wschodniej Filadelfii, gdzie dorastałem. Miał on niegdyś przepiękne wnętrze, strzelisty wysoki ołtarz z wieloma małymi elementami, jak np. złożone dłonie skierowane ku niebu, dwa ołtarze boczne, piękne rzeźby, imponujące balaski, mozaikową posadzkę, piękny ośmiokątny pulpit z rzeźbionymi postaciami oraz głowami cherubinów. Gdzieś w środku lat 60. mianowano proboszczem niejakiego ks. Quinna. (…) Pozostał tam przez około pięć lat – i całkowicie „odnowił”, czyli zdewastował wnętrze kościoła tak, że obecnie przypomina on surową, protestancką salę konferencyjną. Wspaniały pulpit zniknął, znikły wszystkie posągi za wyjątkiem dwóch, usunięto wysoki ołtarz i zastąpiono go stołem wyglądającym jak drewniana deska do prasowania. Ten rodzaj kataklizmu dotykał jedną parafię po drugiej, a miało to miejsce niespełna 10 lat po tym, jak s. Łucja zapowiedziała: „Bóg ukarze świat, i to w straszliwy sposób. Kara z nieba jest już bliska”. Jesteśmy też świadkami upadku dusz poświęconych Bogu. Nie mówię tu o tych, którzy po soborze porzucili kapłaństwo i powrócili do życia świeckiego w liczbie dotychczas niespotykanej. Mam na myśli tych, którzy pozostali i przyjęli nową, zmodernizowaną wersję „katolicyzmu”, rodzaj „niekatolickiego katolicyzmu”, „katolicyzmu liberalnego”, potępianego przez wszystkich papieży przed 1958 r. Duchowni ci przyjęli sami, a następnie narzucili wiernym bardzo liberalną koncepcję katolicyzmu, odnośnie, do której Pius IX ostrzegał, że może „nas ona zniszczyć”, może doprowadzić „religię do ruiny” i „pozbawić nas możliwości wysługiwania sobie łask u Boga”. Ten ogólnoświatowy proces niszczenia wiary, wywołany liberalnym katolicyzmem, rozpoczął się zaledwie kilka lat po tym, jak s. Łucja powiedziała: „Kara z nieba jest już bliska”. Jesteśmy świadkami wielkiej kary – dokonuje się ona na naszych oczach. Trwa już 40 lat i z czysto ludzkiego punktu widzenia nic nie wskazuje na jej rychły koniec.

„Działanie błędu” Jednak to nie wszystko. Nie tylko nasze „ołtarze i święte obrazy zabrano lub zniszczono”. To, co utraciliśmy, jest daleko cenniejsze, ważniejsze i ma bardziej fundamentalne znaczenie. Chcę powiedzieć wam o tym, co uważam za samą naturę kary, jakiej jesteśmy obecnie świadkami. Z niej wynikają wszystkie materialne kary, przed którymi ostrzegała Matka Boża w Fatimie. Tym, co utraciliśmy, co utraciła olbrzymia większość katolickiego duchowieństwa, jest przekonanie o niezmienności obiektywnej prawdy. Świadomość prawdziwej wartości świętych obrazów i szacunek wobec ołtarzy są, bowiem wynikiem uznania niezmienności prawdy – niezmienności wiary katolickiej. Jestem przekonany, że właśnie owa utrata wiary w niezmienność obiektywnej prawdy jest „zwodniczym wpływem” naszych czasów i że ten zwodniczy wpływ jest karą zesłaną na świat przez Boga. W jaki sposób Pismo św. ostrzega nas przed nadejściem Antychrysta, a w domyśle przed nadejściem ducha anty-Chrystusowego, pojawiającego się w każdym czasie? „Dlatego, że z miłością prawdy nie przyjęli, aby byli zbawieni. Dlatego podda ich Bóg działaniu błędu, aby uwierzyli kłamstwu” (2 Tes 2, 10). Jestem, więc przekonany, że zwodniczym wpływem naszych czasów, „działaniem błędu”, jest utrata wiary w niezmienność obiektywnej prawdy. W jaki sposób się to przejawia? W takich na przykład twierdzeniach: Kościół zawsze nauczał, że jest jedynym prawdziwym Kościołem, poza którym nie ma zbawienia, obecnie jednak wierzymy, że można osiągnąć zbawienie w każdej religii. Kościół zawsze nauczał, że Pismo św. nie zawiera błędów, obecnie jednak wierzymy, że Biblia zawiera błędy historyczne, naukowe i rzeczowe, pomimo że nadal traktujemy ją, jako świętą księgę. Papieże zawsze nauczali, że filozofia św. Tomasza z Akwinu jest wieczystą filozofią Kościoła i że jego metafizyka nie zawiera błędów oraz że metodę, doktrynę i zasady św. Tomasza należy traktować z pietyzmem i dawać im prymat przed innymi systemami, obecnie jednak uważamy, że tomizm jest „ograniczony i skostniały”, że musimy porzucić św. Tomasza na rzecz współczesnych systemów filozoficznych, aby uczynić katolicyzm bardziej „odpowiednim” dla współczesnego człowieka. Kościół zawsze nauczał, że Msza św. jest nade wszystko ofiarą – bezkrwawym odnowieniem Kalwarii, z kapłanem działającym w osobie Chrystusa. Obecnie jednak uważamy, że Msza jest jedynie wspomnieniem Ostatniej Wieczerzy, świętym posiłkiem celebrowanym na pamiątkę Chrystusa; potrzebujemy, więc Mszy opartej na protestanckim wzorcu kultu. Temu wymogowi odpowiada nowa Msza, jak to wykazali w sposób przekonujący kardynałowie Ottaviani i Bacci w 1969 r. Abp Bugnini, architekt nowej Mszy, otwarcie wyjawiał zasady, na których budował swoją nową liturgię. Jak powiedział: Musimy usunąć z naszych katolickich modlitw oraz z katolickiej liturgii wszystko, co mogłoby stanowić cień nawet przeszkody dla naszych braci odłączonych, czyli protestantów? Tak, więc, z uwagi na nową, ekumeniczną koncepcję liturgii, zmodyfikowano Mszę ze względu na tych, którzy nie wierzą w ofiarnicze kapłaństwo, którzy nie wierzą, że Chrystus jest obecny w Najświętszym Sakramencie. Aggiornamento! Oto nowy imperatyw od czasu soboru: zmiany, zmiany, zmiany… Owa niezdolność do uznania niezmienności obiektywnej prawdy znajduje wyraz w herezji modernizmu – przekonaniu, że jakaś część katolickich dogmatów może z czasem ulec zmianie, że religia musi zmieniać się z czasem, że to, czego Kościół nauczał 100 lat, temu musi zostać zapomniane, inaczej przedstawione czy też zaktualizowane. Sloganem ostatniego soboru było aggiornamento – ‘uwspółcześnienie’.

Papieskie ostrzeżenia Stwierdziwszy, że dzisiejsze duchowieństwo utraciło właściwe rozumienie prawdy, chciałbym wyjaśnić, że nie jest to mój własny wymysł. Przez minionych 100 lat wielcy papieże – zwłaszcza św. Pius X, Pius XI i Pius XII – przyznawali, że owa niechęć do uznania niezmienności obiektywnej prawdy stawała się stopniowo coraz poważniejszym problemem. Niepokojące symptomy występowały u znacznej części duchowieństwa i katolickich „intelektualistów”. Co napisał o modernistach św. Pius X, kiedy potępiał modernizm we wspaniałej encyklice Pascendi? Napisał, że „wypaczają oni wieczną koncepcję prawdy”. W Syllabusie błędów modernistów, w którym potępił 65 ich głównych tez, święty papież napiętnował m.in. twierdzenie: „*Prawda nie jest bardziej niezmienna, niż sam człowiek, ponieważ ewoluuje ona razem z nim, w nim i przez niego”. Dlaczego św. Pius X musiał to potępić? Ponieważ w konsekwencji przyjęcia tego twierdzenia modernistyczni kapłani, biskupi i teologowie zaczęli negować fakt, że prawda jest niezmienna. Św. Pius X musiał, więc ogłosić Syllabusa oraz napisać encyklikę o tym najbardziej fundamentalnym błędzie. Jednak nawet to nie wystarczyło. Trzy lata później św. Pius X zaprowadził obowiązek składania przysięgi antymodernistycznej, ponieważ był świadom, że moderniści nie porzucili swych błędów – stworzyli tajne przymierze i nadal wypaczali katolicką doktrynę. Jednak niebezpieczeństwa nie udało się całkowicie zażegnać. Kwestionowanie niezmienności prawdy nie zakończyło się wraz ze śmiercią Piusa X. Nadal było wielu kapłanów, biskupów, zakonników i teologów, zarażonych tym „działaniem błędu”. Już 14 lat po wprowadzeniu przez św. Piusa X przysięgi antymodernistycznej jego następca Pius XI kazał Świętemu Oficjum potępić 12 fałszywych tez filozoficznych, zyskujących wpływ wśród kapłanów i teologów. Miało to miejsce 1 grudnia 1924 r. Jedną z tych tez była nowa definicja prawdy, która – mówiąc w skrócie – negowała to, że prawda jest zgodnością intelektu z zewnętrzną rzeczywistością. Wedle tej nowej koncepcji prawda jest po prostu zgodnością naszego intelektu z życiem i jego stale zmieniającymi się okolicznościami, tak, że wszystko podlega ciągłym zmianom i postępowi. Prawda nieustannie „staje się”. Jak widać, papież nadal musiał korygować fałszywą, rozpowszechnioną wśród wielu kapłanów i teologów koncepcję, wedle, której nie istnieje niezmienna, obiektywna prawda. W latach 30. i 40. problem ten wciąż istniał i sytuacja stawała się coraz gorsza. Skutkiem katastrofy II wojny światowej było osłabienie czujności nawet dobrych biskupów wobec wzrostu wpływów modernistycznych. W tym czasie błąd, wedle, którego prawda znajduje się w stanie nieustannej zmiany, zaczęto w coraz większym stopniu odnosić do religii. Jezuita ks. Henryk Boulliard, propagujący coś, co nazywał „nową teologią”, stwierdził nawet: „Teologia, która nie jest aktualna (tj. nie podlega nieustannej zmianie), będzie teologią fałszywą”. W obliczu propagowania tej fałszywej koncepcji prawdy głos zabrał również Pius XII. W 1946 r. pisał: „Wiele się mówi (jednak bez niezbędnej jasności) o «nowej teologii», która musi się znajdować w stanie stałego przeobrażenia, tak jak wszystkie inne rzeczy tego świata, znajdujące się w ciągłym procesie zmiany i ruchu, nie osiągając nigdy swego kresu. Gdybyśmy mieli przyjąć taką opinię, co stałoby się z niezmiennymi dogmatami wiary katolickiej, co stałoby się z jednością i trwałością tej wiary?”. Jest to oczywiście pytanie retoryczne: dla Piusa XII odpowiedź jest oczywista – jedność i trwałość wiary, niezmienność dogmatów zostałyby w systemie „nowej teologii” zniszczone (…) Dlatego właśnie o. Garrigou-Lagrange OP, jeden z najwybitniejszych tomistów XX wieku, zwalczał „nową teologię”. W artykule z 1946 r., zatytułowanym:, Dokąd prowadzi nas nowa teologia?, słusznie ostrzegał, że jej konsekwencją jest modernizm. Głównymi propagatorami „nowej teologii” byli: o. Dominik Chenu, ks. Karol Rahner, o. Iwo Congar i ks. Henryk de Lubac. Wszyscy głosili koncepcje, które za pontyfikatu Piusa XII potępiło Św. Oficjum albo uznało je za podejrzane. W wielkim skrócie: na krótko przed i w trakcie Vaticanum II – będącego soborem jedynie pastoralnym (…) – ci sami ludzie zostali zaproszeni przez Jana XXIII, jako eksperci teologiczni, jako doradcy liberalnych biskupów (…). Ludzie ci nigdy nie wycofali się ze swoich heterodoksyjnych poglądów ani ich nie odwołali, i to właśnie oni sporządzili szkice dokumentów soborowych! Na soborze tryumf odniosła, więc właśnie lansowana przez nich teologia – liberalna i modernistyczna. O. Henrici, zwolennik „nowej teologii”, przechwalał się, że jej lyońska mutacja (Lyon był ojczyzną teologii de Lubaca) „stała się oficjalną teologią II Soboru Watykańskiego”. Marceli Prelot, liberalny senator z regionu Dobbs we Francji, pisał: „Przez półtora wieku walczyliśmy, by nasze opinie zwyciężyły w Kościele – i nie odnieśliśmy sukcesu. W końcu nadszedł II Sobór Watykański i odnieśliśmy tryumf. Od tego czasu tezy i zasady liberalnego katolicyzmu zostały definitywnie i oficjalnie zaakceptowane przez Stolicę Apostolską”. Pamiętajmy, przed czym ostrzegał Pius IX. Ten liberalny katolicyzm – jak mówił – zniszczyłby nas, doprowadziłby do ruiny religię, uniemożliwiłby nam wysługiwanie łask Bożych. Taka jest właśnie prawdziwa natura tego, do czego doprowadził II Sobór Watykański. Wszystko to bierze się z owego błędu (…) polegającego na odmowie uznania niezmienności obiektywnej prawdy. Uważam, że jest to główna duchowa kara, jaką Bóg na nas zsyła i że właśnie to wypaczanie prawdy niszczy prawdziwą wiarę i ściągnie na nas kary materialne, przed którymi ostrzegała nas Matka Boża w Fatimie.

Nowa interpretacja Podam krótki przykład tej fałszywej koncepcji prawdy, przytaczając pewne stwierdzenia poczynione niedawno przez kogoś, kto, wedle określenia s. Łucji, „zajmuje w Kościele odpowiedzialne stanowisko”. 12 maja 2007 r., podczas konferencji zorganizowanej w Moskwie z okazji 90. rocznicy objawień Matki Bożej w Fatimie, abp Tadeusz Kondrusiewicz, ówczesny katolicki metropolita Moskwy, publicznie stwierdził, że nawrócenie Rosji zapowiedziane przez Matkę Bożą nie oznacza nawrócenia rosyjskich prawosławnych na katolicyzm. Jak powiedział: Twierdzenie, że to, co Najświętsza Dziewica mówiła o nawróceniu Rosji, odnosi się do jej nawrócenia na katolicyzm, jest absolutnie fałszywe. (…) Rosja jest krajem nade wszystko prawosławnym i to przede wszystkim Rosyjska Cerkiew Prawosławna jest odpowiedzialna za nawracanie ludzi na chrześcijaństwo. Również 13 dni później – 25 maja 2007 r. – hierarcha powiedział: Matka Boża Fatimska mówiła o nawróceniu Rosji do Boga, ale nie powiedziała, że musi być ona wyłącznie katolicka. Jako Kościół katolicki pomagamy naszym prawosławnym braciom i pracujemy wspólnie nad kontynuacją i rozwojem dialogu pomiędzy nami. To samo powtórzył kard. Poupard w czerwcu ubiegłego roku. W ekumenicznej euforii wyrwało mu się nawet stwierdzenie (będące historycznym błędem), jakoby „Watykan nigdy nie chciał uczynić z Rosji narodu katolickiego”. Jest to sprzeczne nie tylko z orędziem fatimskim, zapowiadającym nawrócenie Rosji, ale również z samą wiarą katolicką.

Sobór Florencki i Pius X Jest oczywistym faktem, że członkowie wspólnoty wyznaniowej, którą nazywamy Rosyjską Cerkwią Prawosławną, są schizmatykami. Określenie to nie powinno być traktowane, jako obelżywe; oddaje ono jedynie sytuację, w jakiej znajdują się członkowie tej grupy religijnej. W XI wieku odłączyła się ona od Kościoła katolickiego, a schizma ta nie została dotąd uleczona. Sobór Florencki nauczał w sposób nieomylny, że schizmatycy pozostają poza Kościołem i nie mogą być zbawieni, jeśli się nie nawrócą do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego. Prawdę tę powtórzył najwybitniejszy papież XX wieku – św. Pius X. Pisał on jednoznacznie o konieczności powrotu schizmatyckich wyznawców prawosławia do Kościoła katolickiego. W mało znanej encyklice z 1910 r. Ex quo stwierdził, że wszelkie wysiłki podejmowane na rzecz zjednoczenia z prawosławnymi będą daremne, jeśli najpierw i nade wszystko nie będą oni [prawosławni] wyznawać prawdziwej i całej katolickiej wiary, która została uświęcona i przekazana przez Pismo św., Tradycję Ojców, zgodę Kościoła, sobory powszechne i dekrety papieskie. Na zakończenie Pius X wyraził pragnienie, by Bóg „przyśpieszył dzień, w którym narody Wschodu powrócą do katolickiej jedności i zjednoczone ze Stolicą Apostolską, po odrzuceniu swych błędów, dotrą do portu wiecznego zbawienia”. Święty papież powtarza, więc, że prawosławni: wyznają heretyckie doktryny, które muszą porzucić; z powodu schizmy nie pozostają w jedności z Kościołem Chrystusowym; nie dotrą do portu zbawienia, o ile nie porzucą swych błędów i nie przyłączą się do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego przez podporządkowanie się prawowitej władzy apostolskiej Następców św. Piotra. Wbrew ekumenicznej ideologii, wyznawanej obecnie przez większość przywódców Kościoła i obecnej w nauczaniu abpa Kondrusiewicza oraz kard. Pouparda, nawrócenie może mieć tylko jedno znaczenie: powrót schizmatyków, heretyków i dysydentów do prawdziwego Kościoła ustanowionego przez Jezusa Chrystusa – Kościoła katolickiego. Termin ten został obecnie zawłaszczony przez modernistów i jest przez nich używany w nowym, niekatolickim sensie. Pogodzenie się z jego nowym znaczeniem oznaczałoby de facto kapitulację wobec modernizmu.

Należy stawiać opór modernizmowi Jak wspomnieliśmy, modernizm polega zasadniczo na wierze w możliwość pewnych modyfikacji w obrębie odwiecznej nauki dogmatycznej Kościoła. Zgodnie z tym poglądem katolicka prawda dnia wczorajszego musi ulec transformacji i zostać zastąpiona (albo inaczej przedstawiona), aby utorować drogę dla nowych katolickich „prawd” jutra. Zasady religijne muszą się więc zmieniać ze względu na zmiany w otaczającym nas świecie. Sto lat temu św. Pius X potępił tę herezję w Syllabusie błędów modernistów (4 lipca 1907), w encyklice Pascendi (8 września 1907) oraz poprzez zaprowadzenie obowiązku składania przysięgi antymodernistycznej (1 września 1910). Wypowiadając słowa przysięgi antymodernistycznej, składa się wobec Boga m.in. taką uroczystą obietnicę: „Szczerze przyjmuję naukę wiary, którą Apostołowie przekazali nam przez Ojców prawowiernych w tym samym sensie i w tym samym zawsze rozumieniu; przeto jako herezję całkowicie odrzucam zmyśloną teorię o ewolucji dogmatów, według której dogmaty zmieniają jedno znaczenie na drugie i do tego odmienne od rozumienia, uprzednio istniejącego w Kościele”. Ktoś mógłby powiedzieć, że wiąże to jedynie tych, którzy składali przysięgę antymodernistyczną. W rzeczywistości jednak Pius X posłużył się w jej formułowaniu tekstem ogłoszonym przez I Sobór Watykański, nauczającym nieomylnie w konstytucji Dei Filius: „Niech, zatem wzrasta (…) a wielorako rozwija się rozumienie, wiedza i mądrość tak poszczególnych ludzi, jak i wszystkich razem, tak pojedynczych osób, jak i całego Kościoła, wszystkich pokoleń i wieków, ale w swoim tylko rodzaju, tj. w tej samej nauce, w tym samym znaczeniu i w tej samej myśli”. Wszyscy katolicy mają obowiązek wierzyć, że dogmaty się nie zmieniają, że musimy wierzyć w katolicką prawdę „w tej samej nauce, w tym samym znaczeniu i w tej samej myśli”, jaka zawsze była nauczana. Tragedia polega na tym, że znajdujemy się w wyjątkowym punkcie historii, gdy większość ludzi zajmujących odpowiedzialne stanowiska w Kościele stała się ofiarami błędu modernizmu – wiary w to, że pewne aspekty doktryny katolickiej mogą się z czasem zmieniać. (…) Możemy teraz lepiej zrozumieć, dlaczego kard. Ciappi, teolog papieski służący pięciu kolejnym biskupom Rzymu, powiedział: „W trzeciej tajemnicy fatimskiej czytamy między innymi, że wielka apostazja w Kościele rozpocznie się od jego szczytów”. Możemy też lepiej zrozumieć słowa s. Łucji wypowiedziane do ks. Fuentesa w 1957 r., wedle, których Bóg zamierza ukarać świat, a „diabeł czyni wszystko, by zwyciężyć dusze poświęcone Bogu, ponieważ w ten sposób może pozbawić dusze wiernych ich pasterzy, przez co łatwiej będzie mógł ich pochwycić”. Proroctwo to spełnia się na naszych oczach: doświadczamy Bożej kary w postaci tych, którzy – zajmując odpowiedzialne stanowiska w Kościele – nie uznają już niezmienności obiektywnej prawdy i na różne sposoby nauczają nowej doktryny, sprzecznej z tym, co Kościół zawsze przekazywał. Zostaliśmy opuszczeni przez naszych pasterzy, ponieważ nie możemy już od nich oczekiwać, że będą stać na straży katolickiej wiary i dyscypliny. Nie możemy oczekiwać, że będą nas nauczali integralnej wiary katolickiej, „całej i nienaruszonej”, jak to nakazuje wyznanie wiary św. Atanazego. Wyraźnym na to dowodem jest choćby fakt, że tysiące katolickich rodziców muszą brać na siebie obowiązek nauczania swych dzieci w domach z powodu gorszącego programu nauczania w szkołach diecezjalnych. Apostoł Paweł ostrzegał św. Tymoteusza: „Przyjdzie, bowiem czas, gdy zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich pożądliwości zgromadzą sobie nauczycieli – mając uszy chciwe na pochlebstwa i od prawdy słuch z pewnością odwrócą, a obrócą się ku baśniom” (2 Tm 4, 3–4). Ponieważ oczywiste jest, że żyjemy w czasie powszechnego „odwrócenia się” od prawdy, naszym obowiązkiem jest czynić, co w naszej mocy na rzecz powrotu do niej. Musimy: Przyjmować, jako pewnik niezmienność katolickiej prawdy. Akceptować to, że wiara katolicka się nie zmienia, i trzymać się katolickiej doktryny w takiej postaci, w jakiej zawsze jej nauczano, „w tym samym znaczeniu i w tym samym wyjaśnieniu”. Modlić się za zarażonych współczesnymi błędami i publicznie się im sprzeciwiać. Żyć orędziem fatimskim, odmawiać codziennie różaniec, praktykować nabożeństwo pięciu pierwszych sobót, ofiarować codzienne obowiązki Bogu, jako akt zadośćuczynienia. W walce tej, w której ostatecznym zwycięzcą będzie – jak wiemy – Najświętsza Maryja Panna, powinniśmy czerpać inspirację ze słów s. Łucji do ks. Fuentesa: Dlatego właśnie jest konieczne, żebyśmy wszyscy zaczęli zmieniać się duchowo. Każdy z nas musi nie tylko ratować swoją własną duszę, ale również pomóc tym wszystkim, których Bóg postawi na naszej drodze. Ω Jan Vennari

Za: „Catholic Family News” tłumaczył Tomasz Maszczyk


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
439
439 , W poszukiwaniu zdrowej demokracji na podstawie Józefa Majki
ActaAgr 133 2006 7 2 439
439 Instalacja co
438 439
439 ac
439
439
439
439
439
439
439
03 Karta cwiczen Lekarskiid 439 Nieznany (2)
439
Oznakowanie opakowań substancji niebezpiecznych i preparatów niebezpiecznych 09 53 439
6 Zasada zachowania pedu id 439 Nieznany
03 Kalkulacja szczegolowaid 439 Nieznany (2)
6 Wymagania na kolokwium id 439 Nieznany (2)

więcej podobnych podstron