Dziwne i tajemnicze śmierci i samobójstwa
- Jan Budziński – 1991) – zawał serca (?), kierowca służbowej lancii którą jechali Pańko i Zaporowski Dwaj policjanci, którzy pierwsi przyjechali na miejsce wypadku również zmarli. Przyczyną zgonu było utonięcie (na rybach).
- Jarosław Ziętara – dziennikarz śledczy, badał afery gospodarcze, wytropił aferę w PKS Śrem. Zamordowany 1 września 1992. Dopuszczono się na szczeblu kierownictwa MSW i UOP zacierania śladów prowadzących do służb specjalnych.
- Janusz Zaporowski – dyrektor Biura Informacyjnego Kancelarii Sejmu – zmarł 07.10.1991. W przeciągu kilku miesięcy od wypadku zmarł zarówno kierowca Lancii, jak i policjanci, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce wypadku.
- Michał Falzmann – kontroler NIK-u, badający sprawę FOZZ – umiera “na serce” 18.07.1991 r.
- Walerian Pańko – Prezes NIK i szef Felzmanna – ginie wkrótce po nim w tajemniczym wypadku samochodowym 7.10.1991 r
Z jego sejfu zniknęły ważne dokumenty w sprawie FOZZ. Śledztwo wykazało że samochód rozpadł się w wyniku wybuchu bomby umieszczonej pod autem. Jednak trzej policjanci, którzy jako pierwsi byli na miejscu wypadku, utonęli kilka miesięcy później podczas weekendowego wypoczynku (wszyscy trzej świetnie pływali). Oficjalnie podano że śmierć Pańki była wynikiem nieszczęśliwego wypadku.
Jego kierowca został… skazany na więzienie i wkrótce… również zmarł.
- W 1991r. roku został zastrzelony Andrzej Struglik – były oficer kontrwywiadu wojskowego PRL, który pracował w firmie handlującej bronią. Struglik chciał się zwolnić, gdy kazano mu nielegalnie sprzedawać broń do innych krajów.
- Piotr Jaroszewicz – premier PRL – zamordowany 01.09.1992 r, wraz z żoną.
- Jacek Sz.- oskarżony w sprawie FOZZ – umarł w 1993r.
- W 1997 roku w tajemniczym wypadku zginął były poseł Tadeusz Kowalczyk, który dużo wiedział o związkach polityków i mafii.
- Marek Papała – Komendant Główny Policji – zamordowany 25.06.1998 r.
- Ireneusz Sekuła – poseł na Sejm – samobójstwo, 3-krotnie strzelił sobie w brzuch 29.04.2000 r.
“O godz. 5.17 Sekuła trafia na izbę przyjęć szpitala MON przy Szaserów. Jest przytomny. Choć nikt go o to nie pyta, mówi lekarzowi, że sam się postrzelił. “To było dziwne” – powie później policjantom lekarz.
- Jacek Dębski – polityk, były minister sportu – zamordowany 12.04.2001 r.
- W 2001 roku zamordowany został Stanisław Faltynowski – kelner z hotelu, w którym spotykali się członkowie mafii paliwowej z prokuratorami, politykami i oficerami służb. Oficjalnie jego śmierć uznano za samobójstwo.
- w lutym 2002 roku, zamordowany został Zdzisław Majka – drugi kluczowy świadek w sprawie mafii paliwowej. Jego zgon również uznano za samobójstwo, a syna który zabiegał o sekcję zwłok i rzetelne śledztwo, wsadzono na 3 miesiące do aresztu.
- Jeremiasz Barański ps. Baranina – 07.05.2003 – samobójstwo w więzieniu, przestępca, jeden z przywódców gangu pruszkowskiego
- Marek Karp – 12.09.2004 – był założycielem Ośrodka Studiów Wschodnich, który zajmował się analizami sytuacji politycznej i ekonomicznej w krajach byłego bloku sowieckiego.
“Oni za mną chodzą, śledzą mnie nawet tutaj, w szpitalu, ja stąd nie wyjdę żywy, za dużo wiem o wszystkim” ? mówił do swojego przyjaciela Stanisława Nowakowskiego Marek Karp na kilka dni przed śmiercią.
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich leczył się z urazów po wypadku samochodowym, który wydarzył się 28 sierpnia 2004r. w pobliżu Białej Podlaskiej. Trafił do szpitala, gdzie według oficjalnej wersji “zmarł z powodu powikłań powypadkowych”. Prokuratura sprawę umorzyła, lecz prawdziwych okoliczności wypadku nie zostały wyjaśnione do dziś. Przed śmiercią badał sprawę przejmowania polskiego sektora energetycznego przez rosyjskie spółki kontrolowane przez KGB i GRU. Podobno była to zaplanowana i zrealizowana w najdrobniejszych szczegółach egzekucja, dokonana dla zabezpieczenia paliwowych i energetycznych interesów rosyjskich służb specjalnych.
- Marian Goliński – zginął w “wypadku drogowym”, zjechał na drugi tor wprost na tira o rosyjskich rejestracjach
- Stanisław Skalski – 12.11.2004 – pobicie przez nieznanych sprawców, pilot, generał brygady WP, as myśliwski okresu II wojny światowej, po 1989 polityk, współzałożyciel partii Przymierze Samoobrona
- Szymon Zalewski – 29.11.2004 – samobójstwo (?), ochroniarz BOR i kierowca Zbigniewa Sobotki (posłeł SLD skazany w tzw. aferze starachowickiej; ułaskawiony przez Aleksandra Kwaśniewskiego)
- Daniel Podrzycki – 14.06.1963 – 24.09.2005 – kandydat na prezydenta w 2005r. Zmarł podczas kampanii wyborczej w wyniku obrażeń odniesionych w wypadku drogowym. W latach 90. współpracował z gen. Tadeuszem Wileckim i Andrzejem Lepperem, W 1997 wraz z Andrzejem Lepperem, Wł. Bojarskim i W. Michałowskim podpisał zawiadomienie do prokuratury w związku z nadużyciami podczas podpisywania kontraktu na budowę Rurociągu Jamalskiego.
- Anatol Lawina (10.07.1940 – 16.09.2006) – pobicie przez nieznanych sprawców, bezpośredni przełożony Falzmanna, były dyrektor Zespołu Analiz Systemowych w Najwyższej Izbie Kontroli
- Lech Grobelny (18.06.1949 – 28.03.2007) – zamordowany, założyciel Bezpiecznej Kasy Oszczędności
- Barbara Blida (zm. 25 kwietnia 2007 r.) – Posłanka popełniła samobójstwo w trakcie akcji ABW w jej domu. Przyczyną śmierci był postrzał w klatkę piersiowa. Kobieta była podejrzewana o pomocnictwo w przekazaniu łapówki w śledztwie związanym z tzw. Mafią węglową.
Śmierć morderców Krzysztofa Olewnika
- Wojciech Franiewski (zm. 18-19 czerwca 2007 r.) – znaleziony martwy w celi olsztyńskiego aresztu. Mężczyzna powiesił się na trzy miesiące przed rozpoczęciem procesu dotyczącego morderstwa Olewnika.
- Sławomir Kościuk – 4 kwietnia 2008 r.- Jego ciało znaleziono w celi zakładu karnego w Płocku. Mężczyzna powiesił się w kąciku sanitarnym na prześcieradle. Kościuk przebywał w celi pojedynczej, która była monitorowana (za wyjątkiem kącika sanitarnego). We krwi miał psychotropy, połamane żebra i otarcia na ramionach.
- Robert Pazik (zm. 19 stycznia 2009 r.) – Był pod szczególną opieką po śmierci dwóch wcześniejszych mężczyzn. Przebywał w monitorowanej celi, był całkowicie odizolowany od innych więźniów, a jedzenie było wnikliwie kontrolowane. Do zdarzenia doszło w zakładzie karnym w Płocku.
- Śmierć strażnika więziennego Mariusza K. (zm. 12-13 lipca 2009 r.) – W Olsztynie popełnił samobójstwo strażnik więzienny, który miał służbę nocy, w czasie której powiesił się Wojciech Franiewski. Mężczyzna powiesił się na drzewie przy drodze Morąg-Raj. Strażnik miał „problemy finansowe” – klasyczną „przypadłość” samobójców, którzy za dużo widzieli lub wiedzieli.
- z 14 na 15 lipca 2009 na gdańskiej pętli tramwajowej „nieznani sprawy” zastrzelili Daniela Zacharzewskiego ps. „Zachar” – gangstera, który był prawą ręką „Nikosia”. „Zachar” uniewinniony z zarzutu morderstwa, wskazywał na emerytowanego oficera SB Adama D. jako na zleceniodawcę zabójstwa gen. Papały.
- Podpułkownik Barbara P. – popełniła samobójstwo 19.01.2009 r, powiesiła się w swoim domku letniskowym korzystając z nieobecności męża.
W delegaturze spekuluje się, że przyczyną mógł być mobbing ze strony szefostwa ABW.
Samobójstwo Barbary P. nie jest pierwszą taką tragedią związaną z ABW. W kwietniu 2008 r. w Garwolinie powiesił się sędzia, któremu ABW przeszukało biuro, podejrzewając go o korupcję.
- Piotr Stańczak – 7.02.2009 – 42-letni geolog został zamordowany w Pakistanie, porwany 28 września 2008 roku. Przez kilka miesięcy premier Tusk oraz minister spraw zagranicznych R.Sikorski nie podjęli żadnych skutecznych działań, by Polaka uratować. Hasłem były butne słowa „z terrorystami nie negocjujemy”. Nie potrafili ani negocjować, ani znaleźć porwanego, ani go odbić.
- Sędzia (zm. 9 kwietnia 2009 r.) – Sędzia z Garwolina powiesił się w swoim domu. Po śmierci funkcjonariusze ABW na polecenie prokuratury przeszukali jego służbowe pomieszczenia. Szersza akcja ABW miała związek z aferą korupcyjną w wymiarze sprawiedliwości – w jej trakcie zatrzymano 10 osób.
- “Wypadek” CASY – 23.01.2008 – Katastrofa lotnicza w Mirosławcu. Zginęło 20 osób dowództwa sił lotniczych RP.
- Chorąży Stefan Zielonka – szyfrant w kancelarii premiera, lat. Zielonka dysponował wiedzą o tajnikach łączności w NATO oraz miał dostęp do najściślejszych danych, m.in. wiadomości nadawanych z placówek zagranicznych do centrali.
27 kwietnia znaleziono jego ciało, przy brzegu Wisły, wyszedł z domu rok wcześniej – 9 kwietnia 2009. Wywiad nie przekazał informacji o zaginięciu Zielonki ani do prokuratury wojskowej, ani do żandarmerii, o zaginięciu powiadomiono po 2 dniach.
Kiedy sprawa jego zaginięcia wyszła na jaw, wmawiano Polakom różne scenariusze, łącznie z jego ucieczką do… Chin. Przy ciele w wysokim stadium rozkładu znaleziono bardzo czytelne rachunki bankowe, umożliwiające identyfikację, znajdowały się w wodoszczelnej teczce. Wbrew doniesieniom mediów, m.in. portalu tvp.info, prokuratura nie stwierdziła samobójstwa. Śmierć chorążego pozostaje niewyjaśniona.
- Artur Zirajewski ps. Iwan (29.01.1972 – 03.01.2010) – samobójstwo (?), płatny morderca, jeden z głównych świadków w sprawie zabójstwa komendanta głównego policji Marka Papały.
Zmarł w gdańskim więzieniu, gdzie odbywał wyrok za działalność w tzw. Klubie płatnych zabójców. Według TVN24, miał on otruć się po otrzymaniu tajemniczego grypsu. Na łamach „Gazety Wyborczej” min. Krz. Kwiatkowski zdementował te doniesienia i powiedział, że przyczyną śmierci był „zator płucny”.
- Prof.Stefan Grocholewski – ekspert od odczytywania nośników cyfrowych, wykrył manipulacje w nagraniach cz. skrzynek z CASY. Zmarł 31.03.2010r po ciężkiej chorobie – raku,
- bsk ewang. Mieczysław Cieślar – 18.04.2010 r “zginął w wypadku samochodowym”, wracał z pogrzebu ks. Adama Pilcha, miał być następcą Adama Pilcha, który zginął w Smoleńsku.
Biskup Mieczysław Cieślar był przewodniczącym Kolegium Komisji Historycznej w sprawie inwigilacji luteran przez SB, to do niego miał dzwonić, już po katastrofie, ksiądz Adam Pilch.
- Grzegorz Michniewicz – Dyr.Gen.Kancelarii Premiera Tuska, a wcześniej czł. Rady Nadzorczej PKN Orlen, zaufana osoba Donalda Tuska i Tomasza Arabskiego. Natychmiast po śmierci Michniewicza znikła z internetu większość wiadomości i artykułów związanych z osobą samobójcy. Chyba musiał odkryć coś wyjątkowo przerażającego.
Powiesił się 23 grudnia 2010 na kablu od odkurzacza, w dniu, w którym z remontu w Samarze wrócił samolot TU-154, który potem rozsypał się w drobny mak na Siewiernym.
Pan Michniewicz powiesił się, choć jeszcze tego dnia cieszył się z rychłego spotkania z rodziną w Boże Narodzenie.
To był 23 grudnia, tuż przed Wigilią. Czy czas Świąt Bożego Narodzenia to okres podatny na samobójstwa?
W śledztwie nie sprawdzono bilingów rozmów Michniewicza. Lekarz dokonujący sekcji zwłok nie określił nawet godziny zgonu Michniewicza, zaś prokuratura nie odtworzyła przebiegu ostatnich godzin z życia rzekomego samobójcy. Prokurator uznał, że nie doszło do ingerencji osób trzecich, a śledztwo szybko zakończono.
- Krzysztof Knyż – operator Faktów, pracował z W. Baterem (tym, który pierwszego dnia podał poprawną godzinę katastrofy Tu-154, co media odkryły po 10 dniach). Zmarł w Moskwie na sepsę 2 czerwca 2010r. Śmierć całkiem przemilczana.
- Prof.Marek Dulinicz – szef grupy archeologicznej – zginął 6.06.2010 w wypadku samochodowym. Miał kierować ekipą archeologów, wyjeżdżającą do Smoleńska. Policja ustaliła, że był to zwykły wypadek, do którego doszło z winy żony profesora, prowadzącej auto feralnego dnia.
- Dariusz Ratajczak – dr historii, autor tematów niebezpiecznych, zbioru esejów historyczno-politycznych skazany za kłamstwo oświęcimskie. 11.06.2010 znaleziono jego zwłoki w zaparkowanym samochodzie pod Centrum Handlowym Karolinka w Opolu. Sekcja zwłok wykazała, że zmarł w wyniku zatrucia alkoholem.
Według prokuratury Ratajczak popełnił samobójstwo na tydzień przed znalezieniem ciała wciśniętego pomiędzy przednim a tylnym siedzeniem. Nikt tego nie podważył, chociaż z zapisu kamer monitoringu przed sklepem wynika, że samochód z ciałem w środku przemieszczał się po mieście.
- Eugeniusz Wróbel – wykładowca na Politechnice Śląskiej, specjalista od komputerowych systemów sterowania samolotem, ekspert z dziedziny lotnictwa, który przeprowadził własną analizę „wypadku” TU-154M, wskazującą, że w Smoleńsku doszło do zamachu.
Pocięty piłą mechaniczną 16.10.2010 r przez swego syna, który zdołał zabić swego ojca, pociąć , usunąć ślady krwi, zawieźć pocięte zwłoki do jeziora, wrócić i zapomnieć wszystko.
Złego stanu swego “chorego psychicznie” syna przez ponad 20 lat nie zauważyła matka, która jest psychiatrą.
- Marek Rosiak (1948 – 19.10.2010) – zamordowany, pracownik biura poselskiego posła Janusza Wojciechowskiego. Były członek PO – Ryszard C. zamordował M. Rosiaka z PiS i poważnie ranił drugą osobę z tej partii. Jak sam powiedział – jego „celem” był Jarosław Kaczyński. Zaraz po jego zatrzymaniu Niesiołowski łgał, że to on miał być celem ataku byłego partyjnego kolegi.
- Dr Ryszard Kuciński – “zmarł” w maju 2011 r.- prawnik Andrzeja Leppera, który zdeponował u niego dokumenty, zawierające wiedzę na temat prominentnych polityków.
- Piotr M. (1962 – 18.05.2011) – samobójstwo, były szef malborskiej policji, powiązany z mafią paliwową
- Wiesław Podgórski – (? – przed 30.06.2011) – był doradcą A.Leppera, gdy ten by ministrem rolnictwa, znaleziony martwy w biurze Samoobrony. Jako przyczynę śmierci podano samobójstwo.
- 12 czerwca 2011 roku samobójstwo przez powieszenie popełnił oficer Służby Kontrwywiadu Wojskowego, służący w Centrum Wsparcia Teleinformatycznego i Dowodzenia Marynarki Wojennej w Wejherowie. Żołnierz posiadał najwyższą klauzulę dostępu do materiałów niejawnych.
- Róża Żarska – adwokatka Leppera – “zmarła w lipcu 2011 r. w Moskwie.
- Andrzej Lepper – szef Samoobrony, poseł, wicemarszałek, wicepremier i minister rolnictwa w rządzie Marcinkiewicza i J.Kaczyńskiego. Znaleziony martwy w biurze Samoobrony 5 sierpnia 2011r.
Od 1-go dnia, zanim zrobiono sekcję zwłok przyjęto wersję samobójstwa przez powieszenie bez udziału osób trzecich.
A.Lepper – Twardziel, bokser i trybun ludowy, mający dziwnym trafem dostęp do szczegółowych informacji, kto, z kim, gdzie i o której godzinie robił mętne interesy (wypowiedzi Leppera z trybuny sejmowej w 2001 roku, podczas posiedzenia, na którym debatowano nad odwołaniem go z funkcji wicemarszałka sejmu: sypie tam konkretnymi nazwiskami, można to obejrzeć na You Tube).
Jeszcze dzień wcześniej Andrzej Lepper snuł plany na przyszłość, żywił nadzieje, iż jego syn wyjdzie z poważnej choroby, a już następnego dnia skorzystał z paska od spodni i powiesił się, przy czym w godzinę później przedstawiciel prokuratury stwierdził, że to było samobójstwo.
Nawet odrobina nadziei podnosi cierpliwość i wytrwałość rodziców, czasami do poziomu zupełnie wcześniej niewyobrażalnego. Tym bardziej w sytuacji poprawy stanu dziecka!
Stan psychiczny rodziców chorych dzieci jest ewidentnie sprzeczny z sugestią mediów i “świadków” typu Tymochowicz.
- Dariusz Szpineta – zawodowy pilot i instruktor pilotażu, ekspert i prezes spółki lotniczej, został znaleziony martwy w łazience ośrodka wczasowego w Indiach.
Wcześniej parokrotnie wypowiadał się w mediach w sprawie Smoleńska, wskazując, że lot Tu-154M był lotem wojskowym. To kolejny człowiek, który podważał rządowo- FSB-owską wersję wydarzeń. Nic nie wskazywało na jakiekolwiek samobójcze zamiary, czy choćby zły nastrój. Ciekawe, czy SMS-y były też wysyłane…
- 23.01.2008 – w katastrofie lotniczej samolotu CASA -295M pod Mirosławcem zginęło 20 osób, w tym 16 oficerów.
- 10.04.2010 – w Smoleńsku śmierć poniosło 96 obywateli polskich na czele z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Na pokładzie Tu-154M byli się ludzie wybitni i zasłużeni, politycy, naukowcy, wysocy urzędnicy państwowi, członkowie sztabu generalnego wojska polskiego, księża, przedstawiciele rodzin katyńskich.
- Gen. Henryk Szumski – były szef Sztabu Generalnego – 30.01.2012. Ciało generała znaleziono w jego domu w Komorowie niedaleko Warszawy. Zmarł, ugodzony nożem przez swojego syna. W tym czasie w mieszkaniu znajdowała się m.in. żona generała. – Henryk Sz., mimo podjętej reanimacji zmarł – powiedział Karczyński.
- Płk Leszek Tobiasz – luty 2012 – zmarł „niespodziewanie, ale z przyczyn naturalnych, bo miał kłopoty z krążeniem”, w wieku 55 lat.
L.Tobiasz miał być głównym świadkiem w tzw. aferze marszałkowej, bliski współpracownik byłego szefa Wojskowych Służb Informacyjnych Marka Dukaczewskiego, żołnierz byłych WSI. 1 marca płk Tobiasz miał po raz pierwszy zeznawać przed sądem w sprawie rzekomej korupcji przy weryfikacji żołnierzy WSI. Miała też być przeprowadzona jego konfrontacja z Bronisławem Komorowskim.
Płk Tobiasz był attache w Moskwie w tym samym czasie co Turowski.
- Generał Sławomir Petelicki, pierwszy dowódca GROM – 16.06.2012 – Jego ciało, z ranami postrzałowymi znaleziono w garażu na warszawskim Mokotowie. Miał 66 lat.
- Prof. J.Szaniawski – historyk, dziennikarz, sowietolog, wykładowca WSKSiM, ostatni więzień PRL – zginął w Tatrach 5.09.2012, … spadł w przepaść. Miał 68 lat.
Niezłomny człowiek walczący ze złem, z komunizmem, krytycznie podchodzący do ustaleń przyczyny katastrofy smoleńskiej.
- Jarosław Przygodzki – wiceszef sejmiku woj. świętokrzyskiego, radny Prawa i Sprawiedliwości, wiek 48 lat – 10.09.2012 – ciało samorządowca z raną postrzałową znaleziono w gminie Końskie.
- Prof. Jerzy Urbanowicz – zmarł 6.09.2012r. w nocy . Miał 61 lat – matematyk, kryptograf, polski patriota.
6 września 2012 zasłabł w swoim domu. W karetce doznał zawału. Drugi zawał nastąpił już w szpitalu, gdy oczekiwał na przyjęcie. Potem nastąpił wylew i śmierć.
Michał Falzmann zmarł w podobnych okolicznościach
Skutecznie demaskował zagrożenia wynikające z działalności rosyjskich służb specjalnych w Polsce. Uwolnił polską Służbę Kontrwywiadu Wojskowego (SKW) od firm rosyjskich i wyeliminował ich wpływ na urzędy centralne, w tym na Kancelarię Prezydenta za czasów Lecha Kaczyńskiego. W 2001 roku celnie wskazał na szokujące nieprawidłowości do jakich doszło przy sprzedaży TP S.A. francuskiej spółce France Telecom (obecnie Orange). Okazało się wówczas, że Francuzi kupując TP przejęli także kontrolę nad wybudowaną za setki milionów złotych tajną centralą i systemem łączności na czas wojny. W ostatnim czasie zaangażował się w wyjaśnianie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Wydał także raport mówiący o możliwości sfałszowania wyborów (okazało się, że dane z Państwowej Komisji Wyborczej były przetwarzane przez Rosjan). W roku 2012 został sekretarzem komitetu organizacyjnego konferencji poświęconej badaniom katastrofy polskiego TU-154 w Smoleńsku metodami nauk ścisłych, która odbędzie się 22 października 2012 roku.
- Dr inż. Włodzimierz Abramowicz 1952-2012
Jeden z najlepszych na świecie specjalistów od zagadnień kontaktowych, czyli zderzenia obiektów takich jak samoloty, statki, samochody, z którego dokonań i programów zderzeniowych korzystały dziesiątki firm na świecie. Dokładnie ktoś taki (np we współpracy ze śp ministrem Wróblem), kto powinien wyjaśnić nam, co się stało w Smoleńsku. I chciał wyjaśnić.
Abramowicz chciał zweryfikować wyniki prac prof Biniendy, wykorzystując inny program. Nie zdążył – śmierć w III RP ma zawsze “perfect timing”. Zmarł nagle, jak wielu innych, szczególnie po 10/04. Czy ktoś wie jak? W sieci (podobnie jak w przypadku red Knyża) – poza nekrologiem i skromnym wpisem na stronie “Instytutu pojazdów” – cisza. Wybitny naukowiec, lat 50, znika z powierzchni ziemi. Dlaczego brak nawet zdjęć?
Tragiczne wypadki powinny w takim samym stopniu, statystycznie, dotykać ludzi z obu stron sceny politycznej, ale jakoś dziwnym trafem ofiarami są ludzie tylko jednej opcji.
Złowieszczy backcasting: likwidacja PolskiBackcasting, jedna z najnowocześniejszych metod przewidywania przyszłych wydarzeń, ma nieoczekiwane zastosowanie. Wspomniana metoda polega na identyfikacji scenariusza realizacji jakiejś wizji przyszłości. Nic więc dziwnego, że w ogólnym chaosie intelektualnym i dotkliwym poczuciu niepewności jutra, znany profesor, ekonomista (Włodzimierz Bojarski) sformułował pytanie: czy można wykorzystać tę metodę do wyjaśnienia zachodzących w naszym kraju procesów społecznych, gospodarczych i politycznych?
Wizja przyszłości Polski Spośród wielu wizji przyszłości Polski, które są tworzone i propagowane, tylko jedna umożliwia odcyfrowanie scenariusza realizacji, co oznacza, że prawdopodobieństwo spełnienia się tej wizji jest dostatecznie wysokie, aby jej nie lekceważyć. Niestety, jest to wizja szokująca: wizja likwidacji Polski, a dalej – potężnej redukcji (lub wynarodowienia) populacji Polaków. Przez pewien czas obawy i ostrzeżenia (najczęściej intuicyjne) przed istnieniem takiego scenariusza likwidacyjnego były skutecznie niwelowane przez tzw. kretynizm antyspiskowy, czyli przekonanie (rzeczywiste, a może udawane), że rozwój gospodarczy i polityczny przebiega żywiołowo lub spontanicznie, zaś przywiązywanie choćby najmniejszej wagi do wielkich, długofalowych projektów ekonomicznych, politycznych czy militarnych jest przejawem skłonności paranoicznych. Zaciekłość, z jaką tępiono „teorie spiskowe” dawała dużo do myślenia. Czas jednak płynie nieubłaganie. Puzzle pozornie przypadkowych zdarzeń stopniowo układają się w logiczną całość. Identyfikacja podstawowych elementów scenariusza likwidacji kraju oraz eksterminacji ludności raczej nie powinna nastręczać trudności. Chodzi bowiem o podważanie podstaw egzystencjalnych społeczeństwa i nieodzownych dla egzystencji przyszłych pokoleń warunków materialnych oraz o wyeliminowanie czynników umożliwiających skuteczny opór polityczny i zbrojny. Dalej wszystko idzie już jak po maśle. Pewnym problemem są nasze subiektywne wyobrażenia, które podobne wizje przyszłości klasyfikują jako niemożliwe do spełnienia lub nawet absurdalne. Toteż warto gruntowniej przypatrzeć się zjawiskom zachodzącym we współczesnym świecie. Szczególnie warto przypatrzeć się Grecji, która na naszych oczach ulega likwidacji i wynarodowieniu, a także ujawnia mechanizmy i interesy geopolityczne likwidacji. Pouczające może być również przyjrzenie się zaskakującym kombinacjom sojuszy likwidatorów (Goldman Sachs, MFW, Niemcy) i znikomej wrażliwości państw europejskich. To jakby szczególne memento mori.
Jakie więc podstawowe elementy Polski układają się dzisiaj w jedna logiczną sekwencję likwidacji Polski?
Wywłaszczenie Pozbawienie któregokolwiek narodu własności jest najistotniejszym elementem scenariusza umożliwiającego przejęcie kontroli. Toteż nieprzypadkowo przejęcia kapitałowe określa się w literaturze ekonomicznej terminem „rynek kontroli”, gdyż własność jest synonimem kontroli działalności ekonomicznej. Niezależnie od takich czy innych poglądów dotyczących procesu tzw. prywatyzacji oraz innych działań rządów w ponad dwudziestoletnim okresie funkcjonowania III Rzeczypospolitej jeden fakt jest bezsporny. Polacy zostali wyrugowani ze swojej własności w sferze finansów, przemysłu, handlu i w większości pozostałych sektorów gospodarki. Tutaj nie ma miejsca na dyskusję. Pozostałości polskich aktywów majątkowych nie pozwalają na żadną słowną woltyżerkę: stanowią obszary nieatrakcyjne ekonomicznie lub niemożliwe do przejęcia. To oczywiście mogło zostać uchwycone dopiero po dłuższym czasie, kiedy wywłaszczenie osiągnęło stan krytyczny. Ten stan krytyczny został właśnie dzisiaj osiągnięty. Ekonomiczne konsekwencje wywłaszczenia są nadal bardzo słabo eksponowane. Po części dlatego, że wiele środowisk społecznych kręci się wyłącznie wokół problemów duchowych i „nie zniża się” do poważnego zainteresowania materialną sferą życia. Tego wątku nie będę szerzej rozwijał, lecz nie jest on bynajmniej drugorzędny. Po części dlatego, że w Polsce od ponad dwudziestu lat krzewi się w społeczeństwie analfabetyzm ekonomiczny, a ściślej – jest on krzewiony przez system edukacji, środki masowego przekazu i czynniki polityczne (budujące analfabetyzm na osobistym przykładzie). W pewnym sensie jest to warunek powodzenia kampanii wywłaszczeniowych, gdyż małe zainteresowanie i brak kompetencji eliminują możliwość kontroli i nacisku opinii publicznej. Tak więc warto wspomnianym konsekwencjom poświęcić więcej uwagi.
Po pierwsze, wywłaszczenie wywołuje silny spadek dochodów kapitałowych zarówno ludności, jak też budżetu państwa, bez których żadne państwo na dłuższą metę nie może się obejść. Przez pewien czas ludność i budżet mogą ratować się zapożyczaniem, tworząc w ten sposób iluzję dobrobytu. Jednak w 100 procentach jest pewne, że taki stan musi skończyć się upadkiem gospodarczym.
Po drugie, narasta uzależnienie ekonomiczne od krajów trzecich i (nie miejmy złudzeń) zwłaszcza od kreatorów wizji likwidacji Polski. Uzależnienie ekonomiczne jest praktycznie biorąc jedyną drogą do narzucenia niekorzystnych dla kraju relacji gospodarczych, a także wysoce szkodliwych ekonomicznie i polityczne decyzji czy regulacji prawnych. W takich przypadkach wzmacnia się lekceważenie interesu publicznego i rozwijają się działania sprzeczne z tym interesem, co jest zgodne z długofalowym scenariuszem likwidacyjnym.
Słabość gospodarki obraca się na niekorzyść państwa. Dzisiaj opinia, iż słabość gospodarki wynika ze źle lub naiwnie przeprowadzonej prywatyzacji jest przyjmowana powszechnie. Tkwi w niej jednak pewne nieporozumienie, gdyż w istocie rzeczy kompetencje prywatyzacyjne były dość znaczne (lecz nie ze strony polskich „specjalistów od prywatyzacji”, lecz doradców zagranicznych), tyle że służyły interesom zewnętrznym. Ponieważ proces tzw. prywatyzacji przebiegał w długim, ponad dwudziestoletnim horyzoncie czasowym, z upływem lat musiał ujawnić się jego prawdziwy charakter. To proces kreowania rosnących zagrożeń dla integralności terytorialnej państwa. Tutaj na szczególne podkreślenie zasługuje casus przemysłu stoczniowego. Likwidacja tego przemysłu była niejako obnażeniem istoty przekształceń własnościowych: wywłaszczenia Polaków. To nie tylko kwestia kapitału i pracy. To przejaw niewyobrażalnego cynizmu i bezczelności rządu, torującego drogę do wyrugowania „polskiego żywiołu” z ziem zachodnich. Wcześniej jednak słyszeliśmy preludium: sprzedaż STOENU niemieckiej firmie państwowej (co nie było prywatyzacją), która oddała w ręce niemieckie kompletny i stale aktualizowany system informacji adresowych o mieszkańcach Warszawy i centralnych instytucji państwowych. To wymowny przykład ignorowania podstawowych zasad bezpieczeństwa narodowego.
Utrata zdolności obronnych Utrata możliwości oporu zbrojnego jest warunkiem likwidacji państwa.
„Bezbronna twierdza zachęca do agresji, zwłaszcza kiedy ukryto w niej bogaty łup. Agresorzy zrobią wszystko, by zracjonalizować wrogość, zresztą zawsze to robią” (Joseph Schumpeter). Obecnie mamy pod tym względem w Polsce jednoznaczną sytuację: likwidacja przemysłu obronnego oraz kuriozalna redukcja sił zbrojnych RP, to fakty niepodważalne. Przyznaje to nawet obecne kierownictwo MON, które walnie przyczyniło się do ostatecznej utraty zdolności obronnych państwa. Do podstaw ekonomiki obrony należy stwierdzenie, że współcześnie możliwości obrony narodowej są w prostej linii konsekwencją potencjału ekonomicznego kraju, w tym zwłaszcza przemysłu zbrojeniowego i ośrodków rozwoju zaawansowanych technologii. Jednakże przemysł i ośrodki badawcze były dławione i wyprzedawane, zaś wydatki związane z obroną kierowano na zakup uzbrojenia za granicą, w znacznej części – kosztownego w eksploatacji demobilu. W rezultacie Polska stała się w 2008 roku piątym (po Izraelu, Arabii Saudyjskiej, Korei Południowej i Egipcie) importerem amerykańskiego uzbrojenia (na kwotę 734 mln). W bliskiej perspektywie utrata zdolności obronnych tworzy niebezpieczną sytuacje także dla kadry wojskowej, która zawsze może być potraktowana jako potencjalne źródło organizacji oporu zbrojnego. Jest to niemal pewne, ponieważ kadra wojskowa, mimo wielu perturbacji i indywidualnych przejawów konformizmu, była ważnym ośrodkiem wychowania patriotycznego i kontynuacji tradycji niepodległościowych (co wynikało przede wszystkim z głębszego rozumienia potrzeby obrony Polski).
Eksterminacja elit Na ogół eksterminację polskich elit kojarzy się z okresem wojny oraz powojennymi represjami sowieckimi. Wielu słusznie upatruje w podejmowanych przeciw tym elitom barbarzyńskich i nieludzkich akcji celowego, długofalowego działania, co zresztą jest dobrze udokumentowane. Nie chodziło o sporadyczne akcje, lecz o realizację szczegółowo zaprogramowanych wizji przyszłości. W przypadku Niemiec decydowały motywy eksterminacji ludności polskiej, zaś w przypadku Związku Sowieckiego o wyeliminowanie faktycznego i potencjalnego oporu. Nie chodziło też wyłącznie o fizyczną eksterminację ludności, lecz również o represje wobec nieposłusznych, o usunięcie wielu wartościowych ludzi z życia publicznego i degradację społeczną środowisk ważnych dla życia publicznego. Dzisiaj musimy zastanowić się, dlaczego tak głęboko traumatyczne doświadczenie historyczne Polaków nie zaowocowało stworzeniem mocnego sprzeciwu wobec podobnych ekscesów w ostatnim dwudziestoleciu. Gdyż nie można już dalej zakrywać oczu przed licznymi faktami, że proces eksterminacji polskich elit ma dalej miejsce i co więcej – ostatnio ulega intensyfikacji. Jak poprzednio, nie zamierzam wikłać się w dociekania, jakie przyczyny czy decyzje doprowadzały do tej eksterminacji, zwłaszcza elity politycznej i wojskowej.
Katastrofy w Smoleńsku i wcześniej koło Mirosławca (śmierć polskiej elity wojsk lotniczych), mają przecież wszelkie znamiona eksterminacji. Wpisuje się ona w zagęszczający się coraz bardziej „klimat” agresji i proces bezwzględnego eliminowania z życia publicznego ludzi oraz organizacji działających z poświęceniem dla dobra Polski. Wymaga podkreślenia przede wszystkim olbrzymie skumulowanie faktów wskazujących na celowe, systematyczne i zorganizowane działania represyjne. Główną przyczyną „słabości” środowisk patriotycznych i propaństwowych nie są konflikty wewnętrzne, niezdolność jednoczenia się czy pasywność, lecz rozbijactwo i represyjność ze strony czynników realizujących wizję likwidacji Polski. Do tego używa się instytucji publicznych (prokurator, sądów, służb specjalnych).
Działania represyjne wobec ludzi i organizacji troszczących się o dobro publiczne są głęboko amoralne. To jest najbardziej niebezpieczne, gdyż oznacza brak hamulców przed wykorzystaniem nawet najbardziej haniebnych środków sprawowania władzy. W tym kontekście wizja likwidacji Polski nie wydaje się czymś niezwykłym, skoro jest to wizja skrajnie wroga wobec tendencji patriotycznych i państwowych. W tym kontekście wytężone działania represyjne wobec Radia Maryja i podejmowana obecnie próba jego likwidacji są przejrzyste i wytłumaczalne. Poza najbardziej jaskrawymi przykładami represji (nie wyłączając zabójstw na tle politycznym), które nie doczekały się niestety wyjaśnienia, mamy do czynienia z lawiną eliminacji z życia publicznego setek naukowców, duchownych, ludzi kultury, przedsiębiorców, rolników itp. Szczególnie bolesnym zjawiskiem jest uderzanie i usiłowanie skompromitowania potencjalnych przywódców duchowych Polaków. Po bardzo uważnym przyjrzeniu się sprawie, tak właśnie odczytuję wyrok śmierci cywilnej wydany na arcybiskupa ks. prof. Stanisława Wielgusa.
Gipsowanie ust Trzecim ważnym elementem wpisującym się w scenariusz likwidacji Polski i eksterminacji Polaków jest forsowanie idei i propagandy wprowadzających chaos myślowy, nieuctwo oraz brak odpowiedzialności. Tej kwestii także tutaj nie chcę szerzej omawiać, ale nie jest ona słabo rozpoznana. Warto znowu podkreślić, że nie chodzi o splot przypadków czy spontaniczne działania, lecz o precyzyjnie opracowany program ideowo-polityczny, obecnie poddawany silnym zabiegom korygującym (wskutek zderzenia z realiami kryzysu globalnego). Program ten, o czym łatwo się przekonać czytając liczne zwierzenia i projekty czołowych postaci środowisk neoliberalnych, jest programem darwinizmu społecznego i ekonomicznego. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę, co znaczy darwinizm społeczny, a zwłaszcza z tego, że zapala on zielone światło dla eksterminacji ludności świata. Jest to m.in. program przewidujący w duchu darwinistycznym redukcję ludności świata do 1-2 miliardów (polecam teksty Lesława Michnowskiego). Procesem mającym zapewnić skuteczność realizacji wspomnianej wizji (zarówno w wymiarze polskim, jak i globalnym) jest zablokowanie głosu opinii publicznej; zastąpienie go orwellowską prawdą. Ten długotrwały proces jest w naszym kraju bardzo widoczny, poczynając od przechwycenia koncernu medialnego PZPR (czyli RSW) przez środowiska neoliberalne, poprzez wprowadzanie na rynek antynarodowych mediów pochodzenia zagranicznego, a dalej przez okiełznanie mediów publicznych. Główną i wyjątkowo trudną do pokonania barierą do ostatecznego rozprawienia się z polską opinią publiczną jest Radio Maryja. Wcale nie chodzi o radio. Chodzi o zagipsowanie ust kilkunastu milionów Polaków, którzy dzięki dziełu Redemptorystów mają otwartą przestrzeń publiczną. Zamknięcie tej przestrzeni jest obecnie głównym problemem scenariusza likwidacyjnego, gdyż niweczy ona jeden z ważniejszych czynników totalitarnego sprawowania władzy: kontroli nad mediami. Jest wysoce prawdopodobne, że w realizacji scenariusza likwidacyjnego brakuje już tylko tego, takiej kropki nad i. Przyjmowanie za dobą monetę od dłuższego czasu wysuwanych „argumentów” za likwidacją Radia, a w ostateczności jego neutralizacji, byłoby dziś wręcz śmieszne. Tak samo śmieszne byłoby uznanie za bezstronną decyzję o nie przedłużaniu koncesji. Likwidacja Radia byłaby momentem kulminacyjnym: akcją likwidacyjną pod względem cynizmu i bezczelności przewyższającą likwidację przemysłu stoczniowego.
Ale jest coś jeszcze.
Totalitaryzm Niektórzy uciekają się do łagodnej perswazji sygnalizując, że nawet w interesie rządzących Radio Maryja należy zostawić w spokoju, może bowiem stanowić swoisty wentyl bezpieczeństwa. Ja w to nie wierzę.
Bardziej prawdopodobny jest wariant wprowadzenia systemu rządów totalitarnych. Niektóre elementy tej dyktatury wyłaniają się z polskiej rzeczywistości (zaś bledną ich przeciwieństwa, takie jak: demokracja, wielopartyjność, wolność słowa). Głównym narzędziem totalitaryzmu jest terror, który łączy dwa pierwiastki: kult siły i brutalne traktowanie społeczeństwa. Zarówno kult siły jak i bezwzględność wobec społeczeństwa (a przynajmniej jego większości) w systemach totalitarnych jest usprawiedliwiany potrzebą skutecznej realizacji zadanej wizji. W ciągu minionego dwudziestolecia pojawiło się w Polsce wielu polityków, którzy demonstrują odpowiednie predyspozycje i zapatrywania, aby stosować totalitarne metody rządów. Teraz dotyka to szczytów władzy. Mam w pamięci wypowiedzi wygłaszane na krótko przed obaleniem rządu Jana Olszewskiego, które warto tutaj przytoczyć (są to relacje ze spotkania w warszawskim Klubie Dziennikarzy):
- autorytet może mieć ktoś, kto posiada siłę, która przekłada się na skuteczność działania;
- Nie ma co się „modlić do społeczeństwa o spokój”. Każda władza w tym kraju musi pogodzić się z tym, że będzie znienawidzona. Musi mieć tez odwagę podejmowania niepopularnych decyzji. Usuwa głodujących chłopów, bo ma cel; („coś do zrobienia”);
- potrzeba zintegrowanego układu władzy;
- demokracja nie jest wartością najwyższą. Jest bardzo ważna, ale ma przede wszystkim służyć transformacji i innym celom.
Są to fragmenty z artykułu A. Gutkowskiej, „Poglądy pana Tuska” („Życie Gospodarcze”, nr 23 z 7 czerwca 1992 r.). Chciałbym znaleźć choćby mało znaczące czyny obecnego premiera, które wskazywałyby na odejście od tak pojmowanego „liberalizmu”. Czyny a nie słowa, których nie brakuje. Ówczesne poglądy obecnego premiera i przywódcy partii rządzącej odczytuję jako ofertę bezwarunkowego „służenia transformacji”. Czy zatem „służenie transformacji” jest dobrym synonimem „służenia wizji likwidacyjnej”? Nie dla wszystkich odpowiedź jest oczywista. To zależy od tego, czy ludzie służący transformacji mają jasne pojęcie, komu służą. Zapewne niektórzy takie pojęcie mają. Jednak świadomie czy nieświadomie wszyscy oni służą wizji likwidacyjnej. Bo cynizm i głupota często idą w parze.
Prof. dr hab. Artur Śliwiński
Stan świata – oraz: gdzie są nadzieje dla Polski
[głos w czasie II spotkań „Pokolenia Summorum Pontificum”w Zakroczymiu, 13. 06.’09 , wersja poprawiona wygłoszona w Radio Polonia Chicago 22. 06.’09]
Motto: Okazuje się, że jesteśmy w łapach humanistów
Osip Mandelsztam do żony Nadieżdy (Nadziei)
Woroneż, ok. 1936, tuż przed kaźnią
I. STAN
A. „Globalizm” i agresywny „humanizm” są realizowane już jawnie co najmniej od Comeniusa (Jan Amos Komenski), poprzez plany - i potem realizację Iluminatów. Celem jest laickie Państwo Świata, ze swoim Przywódcą, zwanym przez zwolenników mesjaszem, a przez chrześcijan, szczególnie katolików, anty-chrystem. Podręcznikiem dla chcących wiedzieć więcej jest przede wszystkim książka Epiphaniusa „Ukryta strona dziejów”, którą sygnalizuję oddzielnie.W Starym Testamencie opisywane są wstępne figury anty-chrysta: Król Antioch IV Epiphanes, Aleksander zwany Wielkim. Potem był to Neron. W historii znamy wielu takich „wodzów zła”. W XX wieku byli to np. Lenin, Hitler i Stalin. Obecnie, po obaleniu cesarstw i królestw, plany „królestwa człowieka” (dla wybranych, oczywiście, nie dla wszystkich ludzi) realizuje samozwańcza, niewybieralna „elita mędrców” tworząca sztuczną, zaplanowaną Unię Europejską, czyli – według nich - Wieżę Babel Bis (są takie plakaty Rady Europy). UE jest stanowczo „laicka”, anty-boża. W artykule „Czy w UE powstaje nowa cywilizacja? (w dziale „Koneczny”) analizuję jej cechy i szanse. Jest to zalew (czyżby potop?) sztucznej, wymyślonej anty-cywilizacji. Przykładem satanizmu tego tworu (i podobnych realizacji „humanizmu”) jest pochodząca od Lenina i Hitlera „przemysłowa”, usankcjonowana „prawem”, rzeź niewiniątek. Za czasów Heroda zabito setkę czy parę setek chłopczyków, w ostatnim pół wieku zaś „humaniści” zabili oficjalnie ponad miliard dzieci (por. dane statystyczne w: W demografii: zamilczana zbrodnia trwa ). O tym, iż są to dane znacznie zaniżone, niech świadczy przykład: w.g. danych Johnstona w Hiszpanii zabito ok. 1.9 miliona dzieci (w latach1941-2005), a ostatnio kardynał Antonio Canizares, prefekt watykańskiej Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, wcześniej prymas Hiszpanii, alarmował, że zabito tam ok. 40 milionów ... Z taką (nie-) dokładnością możemy poznać zbrodnie neo-satanistów... Ciarki po plecach chodzą.
B. „Demokracja w USA”: Wiemy już z niezbitą pewnością, na podstawie licznych dokumentów i świadectw specjalistów, że zniszczenie trzech wież w NY (i części Pentagonu w Waszyngtonie..) (t.zw. 9/11) to rezultat, zaplanowany i przeprowadzony przez siły globalistyczne wewnątrz USA. I działo się to zupełnie (skrajnie!) inaczej, niż me®dia i Administracja przedstawiają. Ciarki po plecach chodzą. Opublikowałem gdzie indziej (por. w: Inne polityczne Zagraniczne : Barack Obama - antychrystek? Notre Shame? ) analizę kierunków, w jakich dążą siły stojące za Barackiem Husseinem Obamą. Tytuł streszcza wszystko. Duchowość Obamy i jego intelekt starcza do tego, by chwalić się publicznym zabiciem muchy. Ale jego „kapłani prowadzący’ przepychają legalizację rzezi niewiniątek (FAMA) oraz wsparcie Administracji dla finansowania „małżeństw” zboczeńców różnych zainteresowań. Nie widać nadziei na skuteczne obudzenie większych odłamów narodu amerykańskiego. Czy on istnieje?
C. Rosja: Naiwni optymiści oraz zawodowi kłamcy upatrują dowodu „postępu” w rozpadzie Związku Sowieckiego. Dla uspokojenia katolików - wiążą te zmiany z „wypełnieniem próśb Matki Boskiej Fatimskiej” o poświęcenie Jej Rosji przez poprzednich papieży, szczególnie Jana Pawła II.Gdy jednak przyjrzymy się obecnemu stanowi Rosji:
- rządy KGB-szników i oficerów sprywatyzowanych sekcji GRU, oraz Wielkiej Finansjery,
- wpędzenie Rosji w nędzę materialną i duchową. Rozrost sekt, pseudo-religii, zabobonu, czarów i magii, satanizmów.
- Więcej dzieci – sierot (biezprizornyje) niż było w latach 20-tych XX wieku na skutek terroru Lenina i bolszewików. Potworny wzrost prostytucji dziecięcej, pedofilii i „używania” dzieci (i dorosłych, np. Czeczenów) jako „banku narządów” dla bogatego Zachodu.
- Spotęgowane tępienie katolicyzmu, kapłanów i wiernych.
Tylko wyjątkowo ślepi - oraz bezczelni - mogą mówić o „dokonanym nawróceniu Rosji”.
D. Polska. Od paru lat, po wielu walkach w dziedzinie gospodarczej (kopalnie, energetyka, gaz-rura z Rosji...), finansowej (banki, FOZZ), czy politycznej (wyjście oczywiste, a ignorowane: JOW) uznałem, że sposobami ludzkimi, politycznymi, społecznymi, wyjście z kabały (w obu znaczeniach tego terminu) jest niemożliwe. Obserwujemy coraz szybsze niszczenie górnictwa, przemysłu ciężkiego, stoczniowego, przejęcie energetyki, banków itd. Wymieniłem tylko dziedziny, którymi się zajmowałem. Bezsilnie alarmujemy o rządach agentury, jurgieltu, kłamstwa, „prowizji”. Szanse na wybór osoby zaufania do sprawowania władzy są zerowe. Przepisy dają tylko „prawo” do dania głosu na ich partyjną listę. Większe, więc wpływowe me®dia są w całości w rękach ukrytych ONYCH. I z pełną bezczelnością deprawują „owieczki”. Większość ludzi wycofała się w prywatność, w bierność. Czy rzeczywiście nie ma nadziei? W dotychczasowym tekście wymieniłem jedynie PRZYKŁADY. Każdy z nas może oczywiście z własnego doświadczenia i obserwacji dodać inne przykłady, porównywalnie wstrząsające. W drodze przemian politycznych i społecznych szans na Obudzenie, na Uzdrowienie nie widzę żadnych.
II. WYJŚCIA. NADZIEJA Sami nie wyjdziemy. Symbolem tego przekonania jest m.inn. fakt, iż „Drogi wyjścia” umieściłem na mej Stronie tylko w dziale Kościół. Tylko wtedy, gdy naród realnie uzna Chrystusa za Króla Polski, a Pośredniczkę wszystkich Łask, jego Matkę, za naszą Królową, obronimy Polskę i polskość. Stąd apele o różne Krucjaty Różańcowe (zob. pod: Drogi wyjścia ). Przecież zwycięstwa pod Lepanto (1571 r), przy ataku Turków na Republikę Wenecką w 1716 r. , czy wyzwolenie Austrii spod okupacji sowieckiej w połowie XX wieku to były zwycięstwa oceniane jednoznacznie jako osiągnięte dzięki Krucjatom Różańcowym. Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że osobiście uczestniczyłem w dwóch zwycięskich Krucjatach: Wynikiem pierwszej było Motu Proprio „Summorum Pontificum” w 2007 roku, a następnej - odwołanie przez papieża Benedykta XVI ekskomuniki podobno ciążącej na biskupach Bractwa św. Piusa X. Przy drugiej odmówiliśmy ponad dwa miliony Różańców. Przecież z punktu widzenia ludzkiego obie te decyzje i fakty były nieprawdopodobne, niemożliwe! A jaki rejwach wywołały wśród „postępowców”! Można z dumą powtórzyć powiedzenie: Mój wróg świadczy o mnie. Nie powinno jednak być zadziwiające, ani nie jest paradoksem, że za najważniejszą dla Polski Krucjatę uznaję trwającą obecnie Krucjatę „12 milionów Różańców” o poświęcenie Rosji przez tego Papieża, Benedykta XVI, wraz z wszystkimi biskupami, Niepokalanemu Sercu Najświętszej Maryi Panny Ważne byłoby odmówienie takiej liczby: „12 milionów Różańców” jedynie przez nas, Polaków – katolików. Jesteśmy przecież narodem poświęconym Maryi, Jej czcicielami! Słyszałem i słyszę głosy:
1) gdzie sens, gdzie logika?! Mówisz o Polsce, a proponujecie krucjatę o Rosji?
2) No, chociaż dodajmy np. intencję rozpadu satanistycznej UE ?!
3) przecież Rosję już papieże poświęcili, szczególnie Jan Paweł II w 1984 roku!
4) Czy można modlić się, by Ojciec św. poświęcił Rosję „z wszystkimi biskupami”, jeśli spora ich część to agenci, niedowiarki czy masoni, by nie rzec mocniej?
Ad 1: Tylko wtedy, gdy Rosja wyjdzie z obecnego pogaństwa i „smuty”, szczególnie religijnej, gdy nawróci się na katolicyzm, to przestanie grać rolę kowadła, na którym leży Polska pod ciosami „humanistów” z UE. Inaczej: Jeśli Rosja się nawróci, to Wieża Babel Bis (czyli UE) otrzyma cios, może śmiertelny, a na pewno ratujący Polskę na długo. Więc wymodlenie Nawrócenia Rosji jest jedyną szansą na uratowanie Polski.
Ad 2: Matka Boża Fatimska prosiła czy żądała „poświęcenia Rosji”. Nie mówiła o Francji, Hiszpanii czy UE. A przecież Jej Syn wiedział, dokąd zaprowadzą Europę loże... Przypuszczamy, że cud rosyjski ma być widoczną dla wszystkich drogą, przez którą Bóg wyprowadzi narody na „pewien okres pokoju”. Ufajmy!
Ad 3: Te 18-20 lat po „pierestrojce” i „głasnosti” nawet największym optymistom powinno wystarczyć do zrozumienia, że TAM realnie rządzi inna odmiana anty-chrystka, że Rosja się nie nawróciła. Więc WSZYSCY możemy i powinniśmy w tej Krucjacie różańcowej z pełną ofiarnością i pobożnością uczestniczyć. I do niej zachęcać innych katolików.
Ad 4: Tak, to ostatnie to prawda, ale... zostawmy tę sprawę Panu Bogu, módlmy się a na pewno zobaczymy wyniki. Na rozwiązanie tego dylematu czekam, przyznam się, z ogromna „ziemską” ciekawością. Ale i z pełną ufnością.
Róże składamy u stóp Pośredniczki Wszystkich Łask, lecz sprawozdanie z ilości odmówionych Różańców (jeden Różaniec = pięć dziesiątek) proszę co miesiąc do mnie (lub do Bractwa) , a ja przekażę SUMĘ róż (anonimowo!) do Bractwa św. Piusa X, bo to Biskupi Bractwa wezwali do tej Krucjaty. Oni zdadzą sprawę i podsumowanie Krucjaty Ojcu świętemu Benedyktowi XVI-mu, po Zwiastowaniu NMP 2010 roku (por. KRUCJATA 12 MILIONÓW RÓŻA?CÓW w dziale Kościół). Mirosław Dakowski
Prawicowcy, policzmy się! - A z kim to się mamy policzyć? - zapytacie. Aj, nie tak, jeszcze nie tak! Na takie policzenie to jeszcze przyjdzie odpowiednia pora. Teraz mam na myśli policzenie ilu nas jest. Albowiem, wiedzieć ilu nas jest, to wiedzieć co właściwie jesteśmy w stanie zrobić. A przecież,
- nie każdy, kto na forum prawica.net dyskutuje, to prawicowiec, a i nie każdy prawicowiec na portal prawica.net zagląda,
- nie każdy, kto Najwyższy Czas prenumeruje, to prawicowiec, a i nie każdy prawicowiec do Najwyższego Czasu zagląda,
- nie każdy, kto mówi, że jest prawicowcem, prawicowcem jest, albowiem, pióro nie opisze otaczającego nas bezmiaru fałszywych wyobrażeń co do znaczenia słowa prawica.
Młodym, z dużych miast, rzekomo wykształconym, prawica kojarzy się z neonazistami. I tłumacz tu takiemu, że słowo nazi, to skrót od nazwy: Narodowo-Socjalistyczna Niemiecka Partia Robotnicza (sic!). „Wykształcony” na pewnej gazecie, której nazwy nie wymienię (gdyż nie chcę być po sądach ciągany), taki „wykształcony” machnie ręką i dalej bredzi o „skrajnej prawicy” i swastykach. Ale i wśród „naszych” znajdą się tacy, co zapytani po czym poznać prawicowca, odpowiedzą, że prawicowiec kocha polską tradycję (to akurat prawidłowo), chodzi do kościoła (to też prawidłowo), nie zagłosuje na komunę (zgoda), jest za jednomandatowymi okręgami wyborczymi (hmm… no, powiedzmy) oraz jest za… zwiększeniem pensji minimalnej (???!!!), zwiększeniem zasiłków dla bezrobotnych (litości!!!), karaniem za zatrudnianie na umowy śmieciowe… Tak, tak, jeszcze brakuje urzędowo ustalanych cen żywności… Śmiać, czy płakać? Powiem – ani jedno, ani drugie. Który skrzywdziłeś człowieka prostego, śmiechem nad krzywdą jego wybuchając… - pisał poeta. Nie chcemy dołączać do adresatów tego przesłania. Krzywda człowieka prostego, to gangrenowanie jego umysłu przez cwelebrytów (Uwaga korekta! Proszę nie poprawiać). A tak krzywdzonych jest legion. Daleko nie szukając… oto miła pani stomatolog, profesjonalizm z najwyższej półki, własna działalność gospodarcza, krzyż nad drzwiami gabinetu, na ścianie poczekalni obrazek z ułanem i dziewczyną… ale na stoliczku, do czytania, tylko „Wprost”, „Polityka” i gazeta, której nazwy… itd. Nie, nie śmiejmy się. I nie złośćmy się. Współczujmy skrycie i oświecajmy cierpliwie, taktownie. I też nie płaczmy, tylko działajmy. Na początek, prawicowcy, po prostu… policzmy się. Sondaż odpada. Wysokie koszty (choćby samego zorganizowania i przeszkolenia wolontariuszy) a moc argumentacyjna znikoma (zarzut świadczenia we własnej sprawie). Lepiej może spróbować zorientować się w faktycznym poparciu dla kogoś w miarę znanego, którego prawicowość nie budzi wątpliwości. Nikt chyba nie zaprzeczy, że kryterium to spełnia doskonale red. Stanisław Michalkiewicz. Robimy zatem przegląd rodziny i znajomych (naszych, oczywiście, nie Redaktora), przypominamy sobie co od nich słyszeliśmy w sprawach zahaczających o suwerenność, tradycję, wolność gospodarczą, ocenę poczynań obecnej Władzy… Na plujące jadem lemingi machamy ręką – szkoda czasu, atłasu i adrenaliny. Innych przy jakiejś okazji zagadujemy, co czytają i na jakie portale zaglądają. Gdy nie padnie żadne z haseł takich, jak prawica.net, Najwyższy Czas itp., polecamy (ale bez natarczywości) lekturę jakiegoś krótkiego tekstu red. Michalkiewicza i odkładamy na później pracę nad tą konkretną osobą. Gdy rozmówca wie kim jest red. Michalkiewicz, pytamy go, czy byłby skłonny poprzeć akcję zmierzającą do wprowadzenia red. Michalkiewicza do Sejmu. – Ależ to nierealne! – wykrzyknie rozmówca – Przecież „korwinowcy” nie mają szans na poparcie 5%! W żadnym okręgu! Nawet tacy, co sympatyzują z ideami korwinowskimi, nie chcą „zmarnować głosu” i dają krzyżyk komuś z PISu.I wtedy cierpliwie tłumaczymy, że:
Primo, nie zamierzamy wprowadzać red. Michalkiewicza do Sejmu poprzez udział w wyborach na dotychczasowych zasadach. Zamierzamy skorzystać z konstytucyjnego prawa grupy 100 tys. obywateli do inicjatywy ustawodawczej i zażądać uzupełnienia Kodeksu Wyborczego o zapis umożliwiający tworzenie okręgów wyborczych ogólnokrajowych, jednomandatowych, z jednym konkretnym kandydatem.
Secundo, w tak określonym okręgu wyborczym nie istnieje pojęcie głosu zmarnowanego. Jesteś jednym z grupy 100 tys. obywateli, która wybrała jedną, konkretną osobę i uważa ją za swojego wyłącznego przedstawiciela w sprawach tworzenia prawa. Grupa taka ma oczywiste, naturalne i moralne prawo zadysponować jednym z 460 miejsc w Sejmie. Koniec. Kropka.
Tertio, jeśli „laska marszałkowska” zignoruje inicjatywę pierwszych stu tysięcy, to nie będzie to już takie dla niej proste w przypadku kolejnych grup żądających tego samego. Każdy kolejny zignorowany wniosek o wspomniane uzupełnienie Kodeksu Wyborczego, to kolejne sto tysięcy nowych członków "partii wykluczonych" – coraz lepiej zorganizowanej, coraz bardziej zdeterminowanej, walczącej o swoje coraz bardziej radykalnymi metodami, coraz mocniejszej, coraz głośniejszej, coraz groźniejszej. Osobnicy trzymający władzę są nieudolni i cyniczni, ale nie są idiotami. Wiedzą, że lepiej rozmawiać, niż ryzykować niekontrolowaną erupcję społecznego niezadowolenia. Pewien obraz Norblina czasem śni im się po nocach. Jeśli to naszego rozmówcy nie przekona, to nic już go nie przekona. Uśmiechamy się, życzymy sukcesów w pokonywania trudności nie występujących w innych systemach politycznych i zagadujemy następnego z „naszych”. Jeśli któryś nadstawi ucha, proponujmy mu bez ogródek wstąpienie do Indywidualnego Okręgu Wyborczego Stanisława Michalkiewicza, kładziemy przed nim formularz oświadczenia i wtykamy do ręki długopis. Co w oświadczeniu? Hmm… rozważmy wersję roboczą:
„Ja, niżej podpisany Jan Koza, z zawodu kowal, syn Jana i Janiny, zamieszkały w Pacanowie, w domu przy ulicy Kowali 5, niniejszym wstępuję do Indywidualnego Okręgu Wyborczego (IOW) Stanisława Michalkiewicza, co oznacza, że:
1. życzę sobie, aby moim jedynym i wyłącznym przedstawicielem w Sejmie Rzeczypospolitej Polskiej, czyli posłem, był pan Stanisław Michalkiewicz, ur. 8 listopada 1947 w Lublinie,
2. deklaruję kwotę w wysokości dwóch złotych polskich miesięcznie na wynagrodzenie dla mojego posła, którego pracodawcą niniejszym się staję,
3. nie wstąpię do żadnego innego IOW,
4. nie wezmę udziału w wyborach do Sejmu RP w okręgu wyborczym, do którego jestem przypisywany na podstawie miejsca zameldowania,
5. niniejsze oświadczenie jest do wglądu Państwowej Komisji Wyborczej, wyłącznie w celu weryfikacji jego autentyczności”.
No i jeszcze podpis pod obywatelską inicjatywą ustawodawczą w sprawie uzupełnienia Kodeksu Wyborczego o zapis umożliwiający tworzenie IOW i, po zgłoszeniu i pozytywnym zweryfikowaniu każdego IOW, automatyczne odejmowanie jednego mandatu od puli mandatów przeznaczonych do obsadzenia w ramach „zwykłych” wyborów. Otóż to! IOW, to nie rewolucja w ordynacji wyborczej. To tylko drobne jej uzupełnienie. Kto koniecznie chce głosować za kotarą na listę partyjną, ma do tego święte prawo i nikt mu go nie odbiera. Ale tajność głosowania jest przywilejem, nie przymusem. Jeśli sto tysięcy wybiera na swego posła redaktora Michalkiewicza i się tego nie wstydzi, to redaktor Michalkiewicz ma być posłem i już. Obecnie „uczciwość” wyborów polega na tym, że poprzez żonglerkę miejscami na listach partyjnych, do Sejmu może się wśliznąć osobnik, na którego nie oddano nawet pięciuset głosów. A za to scena polityczna pozostaje absolutnie niedostępna dla kandydata spoza tzw. Bandy Czworga, choćby powszechnie znanego, szanowanego i popieranego przez znacznie więcej niż 1/460 uprawnionych do głosowania. I to jest nieuczciwe, niepoważne, po prostu chore. I trzeba to zmienić. Zmienić, a nie tylko krzyczeć, że trzeba zmienić. Zatem, prawicowcy, policzmy się! Ile takich IOW-ów jesteśmy w stanie zmobilizować do boju o odzyskanie naszej Polski? Ruszta odwłoki i do roboty, IOW zakładać i oświadczenia zbierać! Naprawdę niewiele to kosztuje. Nie są nam potrzebne fundusze na tzw. kampanię wyborczą. Albowiem szkoda czasu na przekonywanie malkontentów, lemingów i innych palantów. Wystarczą nam ci, co wiedzą o co chodzi albo dali się przekonać w zwykłej rozmowie, czyli bez piany na pys..., to jest, chciałem powiedzieć, bez piany na przedniej, wydłużonej części głowy. „Dziesiętnicy” mogą zebrać po dziesięć (plus/minus) oświadczeń i składek a potem przekazać je „setnikom”, itd. Każde przekazanie odnotowane na portalu danego IOW, do wglądu zainteresowanego wyborcy. Oczywiście zacząć trzeba od zgody proponowanego kandydata na posła IOW, który „namaści” pierwszą dziesiątkę swych IOW-menów i razem założą, jako krok wstępny, Stowarzyszenie Na Rzecz IOW Stanisława Michalkiewicza. Do zarejestrowania potrzebny będzie statut. Trochę będzie to kosztowało pracy, ale ten co potrafi napisać projekt Konstytucji RP, to i ze statutem stowarzyszenia sobie poradzi. Czy ktoś z obecnych ma ochotę spróbować sił w IOW-biznesie? O rany, jaki las rąk! Naprawdę, serce się raduje i dusza raduje, jak na widok Kompanii Kadrowej!
Andrzej Buller
Utajniono zdjęcia satelitarne z dnia katastrofy Zdjęcia satelitarne ze Smoleńska z 10 kwietnia 2010 r. zostały przekazane polskim służbom przez NATO zaraz po katastrofie. W dokumentach, do których dotarła „Codzienna”, potwierdza to m.in. Agencja Wywiadu. Natomiast dysponent śledztwa – prokuratura wojskowa utajniła zdjęcia do tego stopnia, że nawet nie chce przyznać, czy je posiada. Z informacji, do których dotarła „Codzienna”, wynika, że zdjęcia satelitarne z dnia katastrofy są w posiadaniu śledczych, choć ci nie chcą tego potwierdzić, zasłaniając się jednocześnie klauzulą tajności. Potwierdzają to dokumenty sygnowane przez szefów tajnych służb, do których dotarliśmy.
Tajny dowód Zdjęcia satelitarne z 10 kwietnia 2010 r., a głównie te zrobione w chwili katastrofy rządowego Tu-154M, są jedną z największych tajemnic śledztwa smoleńskiego. Mogą jednocześnie okazać się najważniejszym dowodem w śledztwie. Fotografie budzą wiele kontrowersji, również z powodu tego, co działo się z nimi przez ostatnie 2,5 roku. Najpierw prokuratura twierdziła, że ich nie dostała, a później, że zaginęły na którymś z biurek najważniejszych osób w kraju. W międzyczasie odsunięto od śledztwa prokuratora Marka Pasionka, który kontaktował się ws. zdjęć ze służbami federalnymi USA. Równolegle minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki mówił na posiedzeniu komisji sejmowej ds. służb specjalnych, że miał te zdjęcia. Godzinę wcześniej premier Donald Tusk, odpowiadając na pytania posłów w tej sprawie, poinformował, że dopiero zwrócono się o nie do strony amerykańskiej.
SKW: Przekazaliśmy zdjęcia 30.04.2010 r. „Codzienna” prześledziła drogę, jaką przebyły zdjęcia od momentu przekazania ich polskim służbom, a następnie prokuraturze.
„19 kwietnia 2010 roku do Służby Kontrwywiadu Wojskowego wpłynęły materiały pochodzące z rozpoznania satelitarnego, związane z katastrofą samolotu Tu-154M. (…) W dniu 30 kwietnia 2010 roku zostały przekazane prokuraturze wojskowej. Materiały oznaczono klauzulą tajne” – napisał szef SKW gen. Janusz Nosek w dokumencie z lipca br., do którego dotarliśmy. To odpowiedź na pytanie, które w ramach dostępu do informacji publicznej zadał prawnik Piotr Grodecki, występujący jako osoba prywatna. Pytał gen. Noska m.in., czy SKW dysponuje bądź dysponowała zdjęciami satelitarnymi z dnia katastrofy. W podobnym tonie jak gen. Nosek wypowiada się szef Agencji Wywiadu: „Agencja od 2010 roku dysponowała zdjęciami satelitarnymi z miejsca katastrofy samolotu rządowego Tu-154M. Uzgodniono, że zdjęcia te niezwłocznie zostaną przekazane właściwej prokuraturze (wojskowej – przyp. red.) przez Służbę Wywiadu Wojskowego”. Tymczasem jeszcze w sierpniu zeszłego roku na nasze pytanie, czy wojskowi prokuratorzy dysponują takimi zdjęciami, odpowiedziano nam, że „polska prokuratura oczekuje na realizację swojego wniosku o pomoc prawną skierowanego do Prokuratora Generalnego Stanów Zjednoczonych, po otrzymaniu którego będzie możliwe udzielenie Państwu stosownych informacji”. Wczoraj rzecznik prokuratury wojskowej, prokurator płk Zbigniew Rzepa przyznał, że „Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie w ramach realizacji wniosku o pomoc prawną wystosowanego do Stanów Zjednoczonych nie otrzymała bezpośrednio od USA żadnych fotografii”. Jednocześnie na pytania o zdjęcia z 10 kwietnia 2010 r. odpowiedział: „Jak wielokrotnie informowaliśmy, WPO jest w posiadaniu zdjęć satelitarnych lotniska Smoleńsk Siewiernyj z 5 i 12 kwietnia 2010 r.”. Jak wyjaśnia płk Rzepa, WPO po katastrofie zwróciła się do wszystkich kompetentnych służb w Polsce o przekazanie wszelkich materiałów, które „mogą się przyczynić do wyjaśnienia okoliczności zaistnienia katastrofy smoleńskiej”. Rzecznik twierdzi, że otrzymali je od „niektórych służb i wpływały one w różnych terminach”.
– Wszystkie otrzymane materiały oznaczone są klauzulą tajności. W związku z powyższym brak jest możliwości udzielenia bliższych informacji na ten temat – kończy prokurator. Wobec tego dotychczas nie udało się nam uzyskać oficjalnego potwierdzenia z WPO, czy w ogóle ma zdjęcia z 10 kwietnia 2010 r. – dokumenty te są tajne tak bardzo, że prokuratura nawet nie chce ujawnić, czy je posiada.
Cichocki: Nie przeceniałbym zdjęć Problemy z uzyskaniem informacji mają nie tylko dziennikarze, ale także osoby prywatne. Piotr Grodecki, prawnik, chciał się dowiedzieć czegoś nt. tajemniczych zdjęć w ramach dostępu do informacji publicznej. Odmówiono mu. Agencja Wywiadu poinformowała m.in., że choć była w posiadaniu zdjęć, „nie jest w stanie udzielić odpowiedzi na pytania, czy zdjęcia pokazują moment katastrofy”. Wagi do tych fotografii nie przykłada szef MSW, a wcześniej sekretarz rządowego Kolegium ds. Służb Specjalnych Jacek Cichocki:
– To stare dzieje, już nie pamiętam szczegółów. Liczba dziwnych i nieprawdziwych mitów, jakie wokół tego narosły, samego mnie zastanawia. Ludzie, którzy nie mają na ten temat pojęcia, opowiadają niestworzone historie. Myślę też, że wiele osób przecenia absolutnie znaczenie tych zdjęć i sam fakt ich istnienia. Jeśli komuś się wydaje, że te zdjęcia są zagubionym kluczem do jakiejś zagadki, to za dużo naczytał się kryminałów i powieści sensacyjnych – mówił kilka miesięcy temu Cichocki. Dziś nie chce wracać do tego tematu i uważa go za zamknięty. Tym bardziej dziwi więc, dlaczego zdjęcia zostały utajnione, nawet przed pełnomocnikami rodzin ofiar. Katarzyna Pawlak
Radzieccy towarzysze w Smoleńsku Kilka dni po publikacji "Naszej Polski" analizy ewoluującego kłamstwa Ewy Kopacz milczenie przerwał jeden z polskich lekarzy. Dymitr Książek z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego zdecydował się na szczerą opowieść o pracy przy rozpoznawaniu ofiar smoleńskiej katastrofy. Dowiedzieliśmy się, jak "Rusek" szarpnął za nos śp. Marii Kaczyńskiej; jak polscy specjaliści (lekarze, patomorfolodzy itd.) nie byli przez Rosjan dopuszczani praktycznie do żadnych czynności; jak musieli siedzieć bezczynnie na ławeczce przed prosektorium; jak nikt nie sprawdzał, jakie ciała w czarnych workach wkładano do trumien; jak "rosyjscy eksperci" pili i zajadali przed upychaniem zwłok w worki... To wszystko uzupełnia jedynie opisaną przez nas w zeszłym tygodniu listę kłamstw byłej minister zdrowia, która gorliwie przekonywała naród o wspaniałej współpracy polskich i rosyjskich lekarzy; dokładnej identyfikacji zwłok i profesjonalnej sekcji. Nie ma sensu udowadniać już oczywistości: Kopacz perfidnie kłamała i nie sposób tego ukryć. Za to chciałbym wątek matactw "doktor Ewy" zakończyć spostrzeżeniem mojego przyjaciela, Tomasza Finka, który napisał mi taki oto list: "Swoją drogą, gdyby w wypowiedziach Kopacz słowa "lekarze" i "patolodzy" zastąpić słowami "radzieccy towarzysze" i "żołnierze" nie różniłyby się one niczym od propagandy wczesnego PRL-u: "To wynik pracy nie tylko polskich żołnierzy, ale przede wszystkim radzieckich towarzyszy. Pracujemy jak jedna wspólna rodzina. I powiem szczerze – po raz pierwszy jestem świadkiem tak dobrej współpracy i uzupełniania się w tej pracy nawzajem” (...) "Przez moment nasi żołnierze byli traktowani jako obserwatorzy tego, co się dzieje. To trwało może kilkanaście minut. A potem, kiedy założyli fartuchy i stanęli do pracy razem z radzieckimi towarzyszami, nie musieli do siebie nic mówić. Wykonywali jak fachowcy swoją pracę" (...) "Polscy żołnierze razem z radzieckimi towarzyszami, ręka w rękę przy stole, razem pracowali". Może z takiego szablonu korzystała właśnie Ewa Kopacz, mówiąc o współpracy polsko-rosyjskiej w Smoleńsku i dlatego 5 listopada 2010 r. w rozmowie z Moniką Olejnik, mówiąc o Rosji, powiedziała, że "byliśmy na terytorium Związku Radzieckiego". Robert Wit Wyrostkiewicz
Jak uczyć ekonomii w piątej klasie szkoły podstawowej Pokazując, że handel, pieniądz, oszczędności, konkurencja i ceny to zjawiska mające swe korzenie w naturze człowieka i jednocześnie służące jego dobru, miałem nadzieję, że będą umieli odpowiednio zareagować na próby wpajania im zasad „ekonomii”.
„Ale kiedy Pan w końcu zacznie mówić o ekonomii?” Był to mój pierwszy dzień ochotniczej pracy, która między innymi miała polegać na poprowadzeniu lekcji z podstaw ekonomii w piątej klasie szkoły podstawowej. Zadająca to pytanie nauczycielka wyglądała na mocno zdezorientowaną. „Przecież właśnie to robię”, odparłem sucho i lakonicznie. Zauważywszy swoją gafę, pospieszyła z wyjaśnieniem: „No wie Pan, o tych wykresach, mądrych terminach i tego typu rzeczach.” Zdałem sobie sprawę, że nauczycielka, jak wiele innych osób, miała błędne wyobrażenie o ekonomii (utrwalane zresztą przez większość profesorów tej dziedziny nauki). Wydawało jej się, że ekonomia to matematyka, modele i rozważania o dziwnych krainach, gdzie całkowity brak prawdziwej konkurencji jest nazywany „konkurencją doskonałą”, szczęście człowieka można mierzyć za pomocą „funkcji użyteczności”. Ja jednak nie miałem najmniejszego zamiaru katować tych uczniów taką „ekonomią”. Mój cel był o wiele bardziej ambitny. Pragnąłem im pokazać, że ekonomia ma swe źródła w najzwyklejszych ludzkich zachowaniach, z którymi mamy do czynienia każdego dnia w naszym rzeczywistym świecie. Nasze zajęcia polegały właśnie na wykazaniu tych prostych zależności. Moje podejście było oszczędne aż „do bólu”. Po prostu zaznajamiałem uczniów z jednym pojęciem ekonomicznym tygodniowo.
Lekcja 1: Handel W pierwszym tygodniu naszej nauki „hasłem dnia” był handel. Żeby zilustrować pojęcie handlu, rozdałem wszystkim uczniom po jednym drobnym, niedrogim prezenciku, kupionym wcześniej w pobliskim sklepie Dollar Generali. Prezenciki te w losowy sposób rozprowadziłem między uczniów i powiedziałem, że jeśli chcą, mogą wymieniać się swoimi podarkami z osobami siedzącymi obok. Niektórzy tak zrobili. Następnie stworzyłem warunki całkowicie wolnego handlu, to znaczy powiedziałem uczniom, że mogą wymieniać się z kimkolwiek w klasie. Teraz o wiele więcej uczniów dokonało wymiany. Kiedy już skończyli, spytałem się, kto się wymienił, ponieważ uważał, że na tej wymianie skorzysta. Zgłosili się wszyscy.. Kiedy emocje już opadły, porozmawialiśmy ogólnie o pojęciu handlu. Podziwiałem ich za to, jak szybko pojęli tę koncepcję. Wszystko wskazywało na to, że świetnie rozumieli, iż wymiana handlowa polega na pozbyciu się czegoś, co ma dla nas mniejszą wartość w zamian za coś, co ma dla nas wartość większą, oraz znalezieniu kogoś, kto ma preferencje odwrotne do naszych. W ramach uzupełnienia zajęć zabrałem i zamieniłem prezenty dwóm uczniom, którzy w czasie lekcji nie dokonali żadnej wymiany. Jeden z nich był z tej zamiany zadowolony, drugi nie. Zapoczątkowało to naszą dyskusję na temat – jak to nazwałem – „uczciwego” handlu, w którym obie strony biorą udział dobrowolnie. Ponownie byłem pełen podziwu, ponieważ wystarczył ten jeden mały gest „wymuszonej zamiany”, żeby klasa zrozumiała istotę „uczciwego handlu”ii .
Lekcja 2: Pieniądz Ekonomicznym pojęciem, o którym mówiliśmy na zajęciach w drugim tygodniu, był pieniądz. Wszyscy uczniowie doskonale zdawali sobie sprawę z istnienia czegoś takiego jak pieniądze, ale nie bardzo orientowali się, czym tak naprawdę one są. Aby zilustrować istotę pieniądza, napisałem krótką sztukę i rozdzieliłem między uczniów różne role (ochotników nie brakowało.) Sztuka przedstawiała historię (znaną studentom austriackiej szkoły ekonomii) żyjącego dawno temu rolnika, który hodował kury i miał mnóstwo jajek, a marzył o posiadaniu butów. Szewc z jego miasta niestety nie lubił jajek, za to często potrzebował pszenicy. Na szczęście w pobliżu mieszkał farmer uprawiający pszenicę i chętnie wymienił ziarno na jajka. W rezultacie nasz farmer od jajek miał zapasy pszenicy. Nie zamierzał ich jednak skonsumować, lecz chciał wykorzystać jako „środek wymiany”, który pozwoliłby mu wejść w posiadanie butów. Inaczej mówiąc, wykorzystał pszenicę jako rodzaj pieniądza. Sztuka obfitowała oczywiście w sceny humorystyczne (przynajmniej w zamierzeniu), występowały w niej śmieszni, niezbyt mądrzy bohaterowie, ale sama historyjka była prosta. Wszystko wskazywało na to, że uczniowie dobrze zrozumieli jej przesłanie. Następnie zastanawialiśmy się, dlaczego niektóre towary lepiej sprawdzają się jako pieniądze, a inne gorzej. Na przykład pszenica jest lepsza niż jajka czy ryby, ponieważ jest trwalsza i łatwiejsza do podzielenia na jednakowe części. Potem mówiliśmy o rzeczach, które jeszcze lepiej nadają się na pieniądze, m.in. o złocie i srebrze. To był już ostatni punkt dyskusji, ale pod koniec tej lekcji byłem zadowolony, że moi uczniowie mają chociaż podstawowe pojęcie o istocie i pochodzeniu pieniądza. Jestem przekonany, że żaden z nich nie słyszał o tym wcześniej i może już nie usłyszy w przyszłościiii.
Lekcja 3: Oszczędności W trzecim tygodniu zajęć zająłem się kolejnym pojęciem ekonomicznym, a mianowicie oszczędnościami. Przeprowadziłem ćwiczenie, w którym klasa została podzielona na dwie „wioski”. W jednej mieli mieszkać ludzie, którzy chcą żyć „z dnia na dzień” (gdyż, podobnie jak Keynes, wierzą, że „w długiej perspektywie wszyscy będziemy martwi”). Mieszkańcami drugiej wioski mieli być ludzie oszczędni. Codziennie mieszkańcy obu wiosek wychodzili na połów i każdy z nich chwytał gołymi rękami dwie ryby. W pierwszej wiosce każdy zjadał obie ryby na wystawnej uczcie. W drugiej każdy zjadał tylko jedną rybę, a drugą wpuszczał do małego stawu, który znajdował się w wiosce. Pewnego dnia jeden z mieszkańców wioski wpadł na pomysł, żeby do łowienia ryb używać sieci. Wykonanie sieci było jednak czasochłonne, wymagało kilku dni. Okazało się, że tylko dzieci z „oszczędnej” wioski miały zasoby niezbędne do tego, żeby na ten czas zaniechać połowów. Korzystanie z sieci spowodowało, że mniej mieszkańców „oszczędnej” wsi zajmowało się połowami. Dzięki temu pozostali mogli zająć się produkowaniem łuków i strzał, budowaniem chat i innymi rzeczami. „Poziom życia” w „oszczędnej” wiosce wyraźnie zaczął się poprawiać, podczas gdy w drugiej wiosce pozostawał niezmieniony. Co ciekawe, na początku zajęć bardzo wielu uczniów wolało zamieszkać w wiosce „ucztującej”. Pod koniec jednak większość opowiedziała się za życiem w tej „oszczędnej”. Zajęcia zakończyliśmy rozmową o tym, jak ważne są oszczędności, dzięki którym ludzie mogą oddawać się czasochłonnym zajęciom mającym na celu podniesienie „poziomu” ich życia, takim jak nauka w szkole lub poszukiwanie lepszej pracy.
Lekcja 4: Konkurencja W czwartym tygodniu zajęcia odbywały się pod hasłem konkurencja i zabawiliśmy się w „stację benzynową”. Tak nazwałem grę składającą się z kilku etapów. W pierwszym z nich jeden z uczniów wcielił się w postać właściciela stacji benzynowej, pozostali byli kierowcami. Kierowcy musieli przejechać z jednej strony klasy na drugą, a do pokonania tej trasy potrzebowali benzyny. Pozwoliłem właścicielowi stacji zaopatrzyć się w benzynę i sprzedawać ją po cenie, którą sam ustali. Kierowcy mogli umówić się, że będą podróżować w kilka osób jednym samochodem, a nie pojedynczo kilkoma. Jednak musieli pokrycie koszty paliwa. W pierwszej rundzie właściciel stacji sprzedawał benzynę po 2 dolary za litr, co dawało mu przyzwoity zysk w postaci 1 dolara na każdym litrze. W drugiej rundzie pozwoliłem ochotnikowi z klasy otworzyć drugą stację benzynową i ustalić cenę według własnego uznania. Powtórzyliśmy to jeszcze raz i znaleźliśmy się w sytuacji, kiedy 3 stacje zawzięcie konkurowały o „względy” kierowców. Średnia cena benzyny spadła do 1 dolara za litr (jeden z uczniów sprzedawał ze stratą). Po zakończeniu gry przedyskutowaliśmy ruchy cen związane z pojawianiem się konkurencji. Wyobraziliśmy sobie, co mogłoby się stać, gdyby „zasady gry” ograniczały liczbę konkurentów.
Lekcja 5: Cena Ostatnie spotkanie rozpoczęliśmy od krótkiego omówienia kwestii wyboru zawodu. Poprosiłem uczniów o zrobienie testu dotyczącego ich zainteresowań różnymi zawodami. Potem porozmawialiśmy o tym, czym każdy z nich chciałby zajmować się w przyszłości. Następnie zupełnie zmieniliśmy temat i przeszliśmy do omawiania pojęcia ceny. Aby zilustrować „cenę”, zorganizowaliśmy aukcję. Ponownie przyniosłem różne drobne prezenty. Punkty za aktywność, zdobyte przez uczniów na poprzednich zajęciach, zamieniłem na „nibypieniądze”. Niektóre z dzieci miały zatem dużo pieniędzy, inne mniej. Przedmioty na aukcji sprzedawane były osobie, która oferowała najwięcej. Te, które były licytowane przez wiele osób osiągały wyższe ceny niż te, na których kupno było niewielu chętnych. Można było zaobserwować rolę „popytu”. Gdy na aukcji pozostały jedynie rzeczy szczególnie pożądane np. guma do żucia, ich ceny rosły w górę w błyskawicznym tempie. Pokazywało to, w jaki sposób popyt na dane dobro jest uzależniony od jego ilości na rynku. Po zakończeniu tego zabawnego ćwiczenia rozpoczęliśmy dyskusję o tym, jaki wpływ na wybór zawodu i wynagrodzenie mogą mieć zjawiska dotyczące zależności między ceną a towarem, o których mówiliśmy na samym początku zajęć. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że te same czynniki, które wpłynęły na poziom cen na naszej aukcji, będą także kształtować wysokość pensji w poszczególnych zawodach. Popyt na usługę kształtuje poziom jej ceny, czyli wynagrodzenie osoby, która potrafi tę usługę wykonać. W ten sposób doszliśmy do wniosku, że teoria popytu i podaży dotyczy zarówno cen towarów, jak i cen tzw. „czynników ludzkich”, które są źródłem zaopatrzenia w te towary.
Podsumowanie Kiedy zaczynałem pracę z uczniami piątej klasy, nie chodziło mi o to, żeby nauczyć ich podstaw ekonomii, lecz uodpornić na ewentualne próby nauczenia ich „złej ekonomii”. Pokazując im, że handel, pieniądz, oszczędności, konkurencja i ceny to zjawiska mające swe korzenie w naturze człowieka i jednocześnie służące jego dobru, miałem nadzieję, że w przyszłości będą umieli odpowiednio zareagować, gdy ktoś będzie próbował wpajać im zasady „ekonomii”. Pojęcia, które omówiliśmy, mogą być w prosty sposób powiązane z innymi ważnymi ekonomicznymi zjawiskami. Handel jest związany z kosztem alternatywnym oraz zyskiem i stratą. Czynnikiem wpływającym na handel jest pieniądz, ale jest nim też rachunek ekonomiczny. Oszczędności to pojęcie ściśle powiązane z inwestycjami, kapitałem i produkcją. Konkurencja i ceny pozostają w związku z popytem, podażą i rzadkością. Ożywcza siła, która stale jest źródłem wszelkich ludzkich działań i czynnikiem pobudzającym kreatywność, nie może być ujęta w ramy przewidywalnych modeli czy formuł matematycznych. Właśnie dlatego metody nauk ścisłych nie nadają się do rozwiązywania problemów związanych z działaniami człowiekaiv. Nauczycielka piątej klasy szkoły podstawowej mogła mieć problemy ze zrozumieniem takiego podejścia do ekonomii. Na szczęście nie mieli ich uczniowie.
Przypisy
i. Dollar General to sieć sklepów w Stanach Zjednoczonych, która sprzedaje głównie produkty w cenie 1 dolara lub tańsze (przyp. tłum.).
ii. Zdaniem niektórych ekonomistów można ustalić celowość tego „handlu” poprzez odjęcie poniesionej przez niezadowolonego ucznia straty użyteczności od przyrostu użyteczności doświadczonego przez ucznia zadowolonego. Jeśli w wyniku otrzymamy liczbę dodatnią, „wymuszony” handel powinien być dozwolony.
iii. Ekonomiści głównego nurtu traktują pieniądz jako „zasób wartości” i rzecz, której ilość może być manipulowana przez władze monetarne w celu utrzymania „odpowiednich” stóp procentowych, pełnego zatrudnienia, poziomu zaufania konsumentów itp.
iv. Ludwig von Mises, Theory and History (Ludwig von Mises Institute: Auburn, Alabama 1985 r. [1957 r.]) s. 306
Arthur E. Foulkes Tłumaczenie: Witold Chocholski
Merytoryczna rozmowa z prezesem NBPBardzo interesująca i merytoryczna rozmowa z mocną sugestią, że podobne spotkania klubu PiS z prezesem NBP, odbędą się także w przyszłości.
1.Wczoraj odbyło się spotkanie klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości z prezesem Narodowego Banku Polskiego Markiem Belką. Spotkanie to zostało zaproponowane przez szefa NBP w liście jaki napisał do Prezesa Jarosława Kaczyńskiego, po zaproszeniu go na wrześniową debatę ekonomistów.W liście tym prezes Belka wyjaśnił dlaczego jako szef NBP, nie może wziąć udziału w debacie zorganizowanej przez partię polityczną i jednocześnie zaproponował spotkanie z klubem parlamentarnym w Sejmie. Spotkanie to obyło się w ciekawym momencie, tuż przed finałem negocjacji w sprawie unijnej perspektywy finansowej na lata 2014-2020, a także ewentualnej akceptacji w Brukseli przez premiera Tuska, unijnego nadzoru bankowego.
2. Pierwsza część spotkania, to w zasadzie krótki wykład prezesa Belki o przyczynach kryzysu w strefie euro. W tej części nie było żadnej sensacyjnej informacji, ponieważ przyczyny kryzysu w strefie euro, są zdiagnozowane dosyć dokładnie. Główna to taka, że kraje posługujące się wspólną walutą nie tworzą optymalnego obszaru walutowego, a to spowodowało powstanie ogromnych nierównowag w ciągu ponad 10 lat funkcjonowania wspólnej waluty. Kraje o bardzo wydajnych i konkurencyjnych gospodarkach wypracowały gigantyczne nadwyżki towarowe i usługowe, które zostały wchłonięte przez kraje południa strefy euro, dzięki znacznemu potanieniu kredytu. To dzięki niskim stopom EBC kredyt w euro dla Greków czy Włochów, był znacznie tańszy niż ten wcześniejszy w drachmach czy lirach przy wysokich stopach ustalanych przez grecki czy włoski bank centralny. I właśnie dzięki tym tanim kredytom zarówno państwo greckie czy włoskie, przedsiębiorcy i gospodarstwa domowe w obydwu krajach, nabywały towary i usługi niemieckie, francuskie czy holenderskie bez ograniczeń, aż przyszedł czas ich spłacania i wtedy okazało się, że wszyscy mają z tym poważny kłopot.Na razie widzimy tylko jak poważne kłopoty z tym spłacaniem, mają poszczególne państwa Południa strefy euro ale bardzo szybko objawią się także kłopoty przedsiębiorstw i gospodarstw domowych w tych krajach.Teraz trwają mozolne próby wyrównywania tych nierównowag, poprzez radykalne ograniczenia deficytów finansów publicznych w krajach Południa strefy euro i zmniejszania nadwyżek w bilansach płatniczych ale poważnym problemem jest to czy te równowagi będą trwałe w dłuższym okresie.
3. Druga część spotkania była przeznaczona na pytania posłów i odpowiedzi prezesa NBP. W dwóch ważnych sprawach wystąpiła duża zbieżność poglądów. W opóźnianiu wejścia naszego kraju do strefy euro, aż do momentu uporządkowania przez kraje członkowskie sytuacji w tej strefie. Według prezesa Belki nastąpi to w ciągu kilku lat, według wypowiadających się posłów PiS, najprawdopodobniej nigdy, więc wejście Polski do tej strefy, także nie będzie miało miejsca. Druga kwestia to „udomowienie” jak mówił prezes Belka, niektórych spółek-córek banków zagranicznych w Polsce. Posłowie PiS nazywali to repolonizacją. Coraz więcej sygnałów świadczy o tym, że niektóre banki zagraniczne ze względu na swoją trudną sytuację w macierzystych krajach, będą pozbywały się swoich spółek - córek w Polsce.
Powinniśmy być zainteresowani ich przejęciem i w tym celu państwo powinno przygotować do tego będące w jego rękach instytucje finansowe, choćby odpowiednio je dokapitalizowując.
4. Oczywiście były i różnice jak choćby w sprawie skutków reformy emerytalnej, wydłużenia wieku emerytalnego, przyszłości Otwartych Funduszy Emerytalnych czy pożyczki walutowej NBP dal MFW. Ale tego akurat należało się spodziewać.W sumie bardzo interesująca i merytoryczna rozmowa z mocną sugestią, że podobne spotkania klubu PiS z prezesem NBP, odbędą się także w przyszłości. Kuźmiuk
Więcej Europy czy wolności Wśród analityków trwają zacięte spory: czy Polskę w najbliższych miesiącach czeka głęboka recesja, czy tylko lekkie spowolnienie gospodarcze? Co najbardziej może zaszkodzić polskiej gospodarce, co zaś mogłoby jej pomóc? Odpowiedź jest bardzo prosta: zaszkodzić może przede wszystkim rząd poprzez swoje nadmierne ingerencje w gospodarkę. Pomóc zaś mógłby powrót do gospodarczej wolności i dystans naszych decydentów do kolejnych pomysłów eurokratów pt. "Ratujmy strefę euro za wszelką cenę". Ale ponieważ jest to takie banalne, to wydaje się, niestety, wręcz niewykonalne. Ale zaszkodzić może także sytuacja zewnętrzna, czyli to, co się będzie działo w pozostałych krajach Unii Europejskiej, a zwłaszcza w Niemczech. Dlaczego?
Dotacje gwoździem do trumny Polska jako członek Unii Europejskiej jest związana szeregiem traktatów, zobowiązań, obwarowań, umów, regulacji itp. Każda z nich wiąże się z koniecznością ponoszenia olbrzymich kosztów. Samo członkostwo w UE wymusza na nas konieczność odprowadzania rocznej składki, która w 2011 r. wyniosła 15,7 mld złotych. W latach 2007-2013 nasz wkład do unijnego budżetu przekroczy 100 mld złotych. W 2013 r. składka ma wynieść więcej niż dotychczas, bo prawie 18 mld złotych. Z roku na rok jest ona coraz wyższa. Zwolennicy naszego członkostwa w Unii jako argument koronny podają korzyści, jakie Polska odnosi dzięki temu, że przynależy "do Europy". Te korzyści to między innymi unijne dotacje. Owszem - powiadają oni - musimy co prawda płacić składkę, ale dzięki dotacjom odzyskujemy ją z nawiązką. Ci sami stręczyciele unijnego porządku przemilczają jednocześnie fakt, że swego czasu największymi beneficjentami unijnych dotacji były takie kraje jak: Grecja, Portugalia, Hiszpania czy Włochy, czyli państwa, które dziś stoją na granicy bankructwa, a właściwie już dawno zbankrutowały, lecz przez unijny system wspierania trupów sztucznie podtrzymywane są przy życiu. Tygodnik "Najwyższy Czas!" wykazał kiedyś, że choćby nie wiadomo, jak liczyć, Polska na członkostwie w UE jest stratna. Jak obliczono, nasz kraj będzie musiał dołożyć do unijnych dotacji ponad 45 mld złotych. Ma to wynikać z olbrzymich kosztów biurokratycznych związanych z obsługą przepływu tych dotacji. Inna sprawa, że ich olbrzymia część przeznaczana jest na przedsięwzięcia, które z rozwojem i modernizacją kraju nie mają nic wspólnego. Są to przeróżne projekty i programy socjalne czy szkolenia nastawione raczej na nabijanie portfeli tym, którzy w porę "zwietrzyli pismo nosem" i pozakładali, również dzięki dotacjom, przeróżne firmy zajmujące się realizacją tych projektów. Bardzo często są to ludzie powiązani z aparatem biurokratycznym władzy. Jest jeszcze jeden problem związany z rzekomym dobrodziejstwem unijnych dotacji. Podczas gdy pieniądze na składkę unijną pochodzą od polskich podatników, czyli wyrywane są z gospodarki, z budżetów domowych, z naszych portfeli już teraz, dotacje docierają do kraju z dużym opóźnieniem, o ich przydzielaniu decydują nierzadko skorumpowani urzędnicy, a poza tym wymagany jest tzw. wkład własny. Ten ostatni element już dziś generuje potężne długi budżetów lokalnych, a w dalszej perspektywie doprowadzić może poszczególne miasta do bankructwa. Na uwagę zasługuje fakt, że miasta, które według różnych rankingów są największymi beneficjentami unijnych dotacji, są zarazem najbardziej zadłużone. Utrzymywanie systemu dotacji pozwoli, co prawda, rządowi III RP podtrzymywać jeszcze przez jakiś czas iluzję gospodarczej prosperity, ale jak to z każdą iluzją bywa, i tę czeka kres. Być może nawet szybciej niż nam się wydaje.
Bruksela: Dajcie więcej kasy Kurek z unijnymi pieniędzmi może już wkrótce zostać lekko, a może nawet więcej niż lekko, przykręcony. Transfery finansowe oczywiście będą, ale głównie w jedną stronę, tzn. od poszczególnych państw członkowskich do centrali w Brukseli. Tworzony właśnie ponadnarodowy Europejski Mechanizm Stabilizacyjny (EMS) ma być strukturą całkowicie wyłączoną spod jakiejkolwiek kontroli rządów, dysponującą jednocześnie instrumentami, które zmuszać będą rządy do wypełniania zobowiązań finansowych. EMS powstaje, jak się twierdzi, po to, by pomagać krajom strefy euro, które znalazły się w tarapatach. Początkowo zakładano, że jego budżet będzie wynosił 700 mld euro. Krótko jednak po tym, jak niemiecki Trybunał Konstytucyjny orzekł, że powołanie EMS nie koliduje z niemiecką konstytucją, ogłoszono, że jego budżet prawdopodobnie będzie musiał wzrosnąć do 2 bilionów euro! Cóż, gdy niemiecki Trybunał otworzył ostatnią zamkniętą dotąd furtkę, uznano najwidoczniej, że jak szaleć, to szaleć! Już teraz mówi się coraz głośniej, że potrzebne będą nowe podatki w poszczególnych krajach, aby EMS można było zasilić pieniędzmi. EMS, powołany po to, by pomóc bankrutom w ich wydobyciu się z gospodarczej zapaści, z założenia powinien być strukturą tymczasową, rozwiązaną po zrealizowaniu celów. Znając jednak życie, będzie zupełnie inaczej. W interesie EMS będzie zatem, by kryzys trwał cały czas, a przynajmniej trzeba będzie podtrzymywać atmosferę zagrożenia krachem, po to, by cały czas było kogo ratować przed bankructwem. No bo któż, skoro już raz okopie się budżetem w wysokości 2 bln euro, zechce w przyszłości z niego zrezygnować? Czy powstanie nowej struktury (EMS) będzie miało wpływ na polską gospodarkę? Z całą pewnością tak. Nawet jeśli Polska nie wstąpi do EMS, i tak najprawdopodobniej będzie musiała nań płacić, choćby w formie zwiększonej składki unijnej, a także mniejszych dotacji otrzymywanych z Unii. Ale wcale nie jest pewne, że nie wstąpi. Co prawda parę tygodni temu minister finansów Jacek Rostowski podczas spotkania ze swoimi resortowymi kolegami z innych krajów unijnych na Malcie powiedział, że Polska nie ma żadnego interesu, by wstępować do EMS, to jednak zaraz po tej wypowiedzi jeden z prominentnych polityków Platformy Obywatelskiej skontrował, że wypowiedź ministra to nie jest stanowisko rządu i że nasz kraj powinien jednak rozważyć wejście w strukturę EMS, nawet jeśli nie miałby takich samych w nim praw jak państwa strefy euro. Czyli mówiąc prościej, najprawdopodobniej płacić by musiał, niewiele otrzymując w zamian. Używa się tu metafory "uchylonych drzwi": jeśli nie wsadzimy w nie nogi i się jakoś nie wciśniemy, zatrzasną się nam przed nosem i już nigdy nie przestaniemy być peryferiami. Ale czy te drzwi aby nas wcześniej nie zmiażdżą? Potrzebujemy "więcej Europy" - wołają dziś ci, którzy przed referendum akcesyjnym wmawiali Polakom, że pozostając poza Unią, będą poza "Europą". Jeśli EMS to emanacja europejskości, to chyba rzeczywiście lepiej być poza tak rozumianą "Europą".
Niemcy na rozjeździe To, co obecnie dzieje się w strefie euro i w całej Unii Europejskiej, czyli konsolidacja fiskalna, coraz większa biurokratyzacja, wzrost obciążeń poszczególnych państw względem Brukseli, odbić się musi wcześniej czy później na realnej gospodarce, w tym również na naszej, co zresztą już zaczyna się powoli dziać. To w końcu obywatele będą musieli za wszystko zapłacić, w tym także ci, którzy się jeszcze nie urodzili. Niemcy, uchodzące wciąż za unijną lokomotywę, także nie są wolne od groźby wykolejenia się. Pierwsze symptomy pogarszania się koniunktury w niemieckiej gospodarce już zaczynają się pojawiać. Największe firmy motoryzacyjne zapowiadają spadek produkcji, bankrutują lub zwalniają produkcję firmy z branży hi-tech, rosną również koszty funkcjonowania branży spożywczej, co związane jest z wymogami dostosowywania się do różnych ekologicznych agend. Coraz mniejszą popularnością cieszą się wielkie galerie handlowe, zbankrutowała znana sieć drogerii Schlecker, padł również Neckermann, operator sprzedaży wysyłkowej, a firma kurierska DHL zapowiada wzrost cen. Szykują się podwyżki cen energii, biletów kolejowych... To tylko niektóre przykłady pokazujące, że również za naszą zachodnią granicą kończy się sielanka. Nie brakuje także opinii, iż wrażenie prosperity w Niemczech jest podtrzymywane sztucznie, a ma to trwać do wyborów, które odbyć się mają wiosną 2013 roku. Potem będzie już tylko płacz i zgrzytanie zębów. Ponadto recesja w innych krajach może spowodować załamanie się niemieckiego eksportu, a to już będzie oznaczało naprawdę poważne problemy. Na razie demonstracje i strajki w krajach UE odbywają się pod hasłem "Dość cięć". Władze Unii wydają się tym specjalnie nie przejmować. Problem się zacznie, gdy na transparenty trafi hasło "Precz z euro, precz z UE!". Nie zdziwię się, gdy trend ten zostanie zapoczątkowany właśnie w Niemczech. Dla Polski, mocno uzależnionej od gospodarki niemieckiej i od całej Unii, jest to zła prognoza. Mogłaby ją poprawić jedynie roztropna polityka rządu. Ale ta musiałaby polegać na zaufaniu Polakom, że sami potrafią o siebie zadbać, że mogą rozwijać się bez Unii Europejskiej, że mają potężny prorozwojowy potencjał, który obecnie tłamszony jest przez wewnętrzną biurokrację i zewnętrzne dyrektywy oraz zużywany na działania typu obronnego, jak np. przemyt z Białorusi zwykłych żarówek i termometrów. Ale czy ten rząd ufa Polakom? Niedawne deklaracje ministra Sikorskiego, że to Niemcy muszą nas ratować, oraz żałosne umizgi premiera Tuska do kanclerz Niemiec i szukanie poklasku w Berlinie, w zamian za jakąś unijną posadę w przyszłości, pokazują, że nasi politycy swoje nadzieje pokładają zupełnie gdzie indziej. A w każdym razie nie w polskim Narodzie. Paweł Sztąberek
ABW próbuje blokować serwery ze zdjęciami Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego poinformowała, że zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej zostały opublikowane i są rozpowszechnione na serwerach w Niemczech, Stanach Zjednoczonych oraz na Ukrainie. ABW próbuje je zablokować. ABW w specjalnym komunikacie podało, że „według naszych ustaleń 28 września br. w rosyjskim Internecie pojawiły się drastyczne zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej.”
"ABW skontaktowała się ze służbami krajów, gdzie odnaleziono w Internecie zdjęcia, celem zablokowania ich publikacji. Po naszej interwencji strona rosyjska oraz ukraińska zablokowały wskazane przez nas strony internetowe” – napisał rzecznik ABW. – „Do tej pory nie zostały zamknięte strony domen niemieckich i amerykańskich, ponieważ służby tych państw w odpowiedzi poinformowały nas, że nie mogą zablokować tych stron z uwagi na ograniczenia prawne obowiązujące w ich krajach.”
[Ale oryginał otwiera się tu: http://gorojanin-iz-b.livejournal.com/55983.html
może na razie? Choć dalsze materiały: Дневник Таня_Карацуба удален!
Także: Дневник Горожанин_из_Барнаула удален!
Ale to chyba nie ABW, to Mocniejszy. MD]
NASZ NEWS! To zdjęcia MAK-u
http://niezalezna.pl/33912-nasz-news-zdjecia-mak-u
Zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej opublikowane w internecie przez rzekomego blogera pochodzą z materiału dowodowego zgromadzonego przez rosyjski MAK - dowiedział się portal Niezależna.pl. O tym, że wstrząsające zdjęcia ofiar, które „wyciekły” do internetu, są w materiałach komitetu kierowanego przez Tatianę Anodinę, świadczą charakterystyczne podpisy pod każdym zdjęciem. Tym samym potwierdzają się przypuszczenia posła Antoniego Macierewicza, który już wczoraj mówił Niezależnej.pl, że: „Rosjanie prowadzą swoistą grę, którą jest barbarzyńska. Ale możliwa tylko na skutek zaniechań rządu Tuska”. Natomiast materiał
http://gorojanin-iz-b.livejournal.com/55983.html
jest dobrą analizą argumentów przemawiających za INSCENIZACJĄ na złomowisku. A tek komentuje Seawolf:
świetnie, że te wszystkie „kompromaty” wychodzą, to nasza szansa, że się te świnie, te gnoje gryzą pod dywanem i podrzucają na siebie nawzajem te zdjęcia, taśmy i zeznania. Tak trzymać. I tylko pamiętajmy, że nie podrzucają nam ich dobrzy wujkowie zatroskani o wolność, lecz jedna frakcja bandytów na drugą. Tylko tyle musimy pamiętać.
[dodałbym : nie "tylko tyle", ale "i to" MD] ABW, MAK
Rostowski uderzy w banki nowym podatkiem. Zapłacą klienci Mimo powszechnej krytyki Ministerstwo Finansów forsuje wprowadzenie nowego podatku bankowego. Ostatecznie i tak najbardziej poszkodowani będą klienci.
Przepychanki w sprawie dodatkowego opodatkowania banków i instytucji finansowych – zarówno w Polsce, jak i na arenie unijnej – podatkiem od banków czy od transakcji finansowych trwają od dłuższego czasu. W szczególności uniokratom najbardziej zależy na tym ogólnounijnym podatku, gdyż dochody z niego miałyby wpływać bezpośrednio do kasy w Brukseli, bez przechodzenia przez budżety krajowe – tak jak to ma aktualnie miejsce w przypadku tworzenia całego budżetu Unii Europejskiej.W 2010 roku Komisja Europejska wyliczyła, że wpływy z wprowadzenia takiego podatku mogłyby wynieść co najmniej 50 mld euro rocznie. W Szwecji podatek ten został wprowadzony w latach 80., ale okazał się bardzo niekorzystny i w końcu go zlikwidowano. Anders Borg, szwedzki minister finansów, przypomniał, że Szwecja zrezygnowała z pobierania podatku od transakcji finansowych po tym, jak około 90-99 proc. przedsiębiorstw handlujących papierami wartościowymi opuściło kraj. W rezultacie Szwecja nie miała z tego podatku niemal żadnych wpływów. W końcu w związku z silnym sprzeciwem ze strony Wielkiej Brytanii, gdzie w Londynie znajduje się jedno z ważniejszych centrów finansowych świata (zdaniem brytyjskiego Instytutu Adama Smitha, koszt wprowadzenia tego obciążenia w Wielkiej Brytanii wyniósłby około 25,5 mld funtów, a sam podatek mógłby również doprowadzić do zwiększenia niestabilności i podwyższenia kosztów transakcji bankowych), Unii Europejskiej jak na razie nie udało się wprowadzić nowego podatku. Tylko nowe francuskie lewicowe władze, nie czekając na decyzje Brukseli, wprowadziły u siebie podatek od transakcji finansowych, który zaczął obowiązywać 1 sierpnia br.
Opłata ostrożnościowa Czyżby polski rząd PO-PSL wzorował się na Francuzach? Pierwotnie w intencji rządu Donalda Tuska podatek bankowy miał trafiać na osobny fundusz rezerwowy i wzmacniać stabilność systemu bankowego. Wpływy z tego podatku miały być zarządzane przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Jednak zrezygnowano z tego pomysłu i Ministerstwo Finansów chce teraz, aby cała suma wpływała do skarbu państwa. Sama konstrukcja nowego podatku bankowego jest bardzo skomplikowana i zawiła. Według ministerialnej propozycji, podstawą podatku ma być 12,5-krotność tzw. wymogu kapitałowego, czyli ilości pieniędzy, którymi banki muszą dysponować, aby móc udzielać kredytów. Od tej podstawy banki miałyby odprowadzać dwa razy w roku tzw. opłatę ostrożnościową, której stawka miałaby wynieść pomiędzy 0,05 proc. a 0,2 proc. (jeszcze nic nie jest przesądzone, bo projekt co prawda wyszedł już bez większych zmian z konsultacji społecznych, ale odbędą się jeszcze uzgodnienia międzyresortowe, a potem będzie nad nim pracował rząd). W 2011 roku wymóg kapitałowy banków wynosił 67,5 mld zł. Oznacza to, że ostatecznie nowy specjalny podatek (nazwany dla zamydlenia oczu „antykryzysowym”) może przynieść fiskusowi sporą sumkę, bo coś pomiędzy 422 mln zł a prawie 1,7 mld zł. Można się spodziewać, że Ministerstwo Finansów raczej wybierze wariant stawki 0,2 proc., a nie 0,05 proc., co oznacza, że branża ban-kowa zapłaci tę wyższą kwotę. Aby być obiektywnym, należy podkreślić, że banki nie są sektorem poszkodowanym w polskiej gospodarce. Wręcz przeciwnie – fakt, iż branża bankowa jest mocno uregulowana, powoduje, że mamy do czynienia m.in. z ogromnymi kosztami wejścia na rynek, co oznacza, że istnieje na nim mała konkurencja, sprzyjająca dużym zyskom banków. Dowodem na to mogą być choćby bardzo dobre wyniki finansowe branży – konkurencja z pewnością spowodowałaby spadek zysków. Tymczasem z roku na rok banki zarabiają coraz więcej i nie są to drobne kwoty. Tak więc nawet gdyby wprowadzono podatek bankowy na poziomie najwyższym z proponowanych, to i tak jego łączna suma wyniosłaby niewiele ponad 10 proc. zysków banków. Co jednak, jeśli w kolejnych latach banki nagle zarabiałyby mniej i gdyby naprawdę nie miały z czego zapłacić nowego haraczu?
Droższe usługi bankowe Mimo takich wysokich zysków, jakie z braku prawdziwej konkurencji notują corocznie banki w Polsce, należy się spodziewać, że nie będą one chętne, by fiskusowi uiścić nowy podatek z własnej kieszeni. – Płacimy jako branża 5 mld zł rocznie podatku dochodowego, 2,5 mld zł na BFG, mamy płacić jeszcze 1,6 mld zł podatku bankowego, a do tego jeszcze spadną opłaty kartowe… – żalił się w „Gazecie Wyborczej” prezes jednego z banków. A nie można zapomnieć jeszcze o tzw. wpłatach stabilizacyjnych czy dodatkowych opłatach na system nadzoru. Dlatego można być pewnym, iż w związku z tym, że niemal każdy haracz fiskalny jest przerzucalny, to koszty tego podatku również zostaną przerzucone na korzystających z usług bankowych. Będzie to możliwe przez wyższe opłaty za konta, karty płatnicze i kredytowe, niższe oprocentowanie lokat bankowych czy wyższe oprocentowanie kredytów. Zresztą banki co chwilę wymyślają nowe dodatkowe opłaty za swoje usługi, więc katalog możliwości jest ograniczony wyłącznie ludzką wyobraźnią. Bądźmy pewni jednego: nowy podatek ministra Jana Vincent-Rostowskiego znacznie bardziej uderzy w klientów banków niż w same banki. – To skandal, że koszty kryzysu przerzuca się na szarych obywateli – mówi „Najwyższemu CZASOWI!” dr Tomasz Teluk, prezes Instytutu Globalizacji. – Praktyka pokazuje, że banki odbiją sobie na klientach, podnosząc oprocentowanie kredytów lub wprowadzając prowizje za usługi, a przecież usługi bankowe w Polsce i tak są horrendalnie drogie – dodaje Teluk. Zresztą propozycja nałożenia w Polsce na banki nowego haraczu nie jest żadnym novum. Taki punkt pojawił się w ostatnio prezentowanym programie gospodarczym PiS „Alternatywa”. Swój projekt ustawy wprowadzający podatek od transakcji finansowych przygotował też Ruch Palikota. Natomiast o hipokryzji rządzącej koalicji świadczy fakt, że kiedy w lutym br. głosowano w Sejmie nad projektem ustawy PiS wprowadzającej podatek od banków, towarzystw ubezpieczeniowych i funduszy inwestycyjnych, to posłowie koalicyjni opowiedzieli się przeciwko tej opłacie. A eksperci niezmiennie krytykują pomysł podatku bankowego.
– Zwiększanie jakichkolwiek podatków w czasie kryzysu nie jest działaniem antykryzysowym, tylko pokryzysowym – zauważa Witold Falkowski, prezes Instytutu Ludwiga von Misesa. – Rząd powinien się skoncentrować na oszczędniejszym gospodarowaniu środkami, którymi już dysponuje, a nie na zajeżdżaniu ledwo dyszącej szkapy, jaką jest polska gospodarka. Jeśli minister Rostowski uważa, że banki zarabiają za dużo, to niech umożliwi większą konkurencję na rynku bankowym przez zniesienie nadmiaru regulacji i barier wejścia oraz niech zadba o skuteczniejsze egzekwowanie istniejącego prawa (co wyeliminowałoby z rynku oszustów, piramidy finansowe itp.) – dodaje w rozmowie z „Najwyższym CZASEM!” Falkowski.
Wymysły dziennikarzy? Faktem bezspornym jest także to, że wprowadzenie podatku bankowego po raz kolejny oznacza, iż premier Donald Tusk, mówiąc delikatnie, najzwyczajniej mijał się z prawdą, kiedy w 2009 roku na spotkaniu w Katowicach zapewniał uroczyście (zresztą nie był to jedyny raz), że z powodu kryzysu na świecie co prawda podatków w Polsce nie może obniżać, ale za jego rządów nie dojdzie do podwyżki żadnych podatków. Podkreślił wtedy również, że wszelkie informacje medialne na temat podwyżek podatków są wymysłem dziennikarzy. Biorąc pod uwagę także inne podwyżki podatkowe, dziś wiemy, że nie miało to nic wspólnego z rzeczywistością. Pozostaje smutne spostrzeżenie: dlaczego nasze władze nie biorą przykładu z centroprawicowego rządu Viktora Orbána, który na rok 2013 zapowiedział obniżenie o połowę podatku bankowego na Węgrzech, a rok później – jego całkowitą likwidację?
Tomasz Cukiernik
Zalany Stadion Platformy Obywatelskiej Stadion Narodowy był wczoraj tak zalany, że powinien nosić imię Zdzisława Kręciny lub jego szefa Grzegorza Laty. Bo podobnie jak oni, przysporzył nam wstydu na całą Europę. Czy można sobie wyobrazić większą kompromitację polskiego futbolu niż to, czego świadkmi byliśmy wczoraj, obserwując niedoszły mecz? Idiotyczne wypowiedzi rzeczniczek firmy pominę. Pomijam też wszystkie żałosne zabiegi propagandowe uruchomione w celu ratowania resztek reputacji firmy budującej Stadion Narodowy. Pomijam też głupotę i nieudolność organizatorów.W skrócie rzecz miała się tak: do Polski przyjechał delegat technicny UEFA i dopuścił stadion do użytku. Tymczasem we wtorek zaczęło padać i należało zamknąć dach, aby murawa nie zmieniła się w jezioro. Dachu jednak nie zamknięto. Po pierwsze dlatego, że nie można było tego zrobić podczas deszczu (sprawa dziwna sama w sobie!) a po drugie: wymagało to uzgodnienia ze wszystkimi zainteresowanymi stronami. Czyli z organizatorami (Polacy), gośćmi (Anglicy) i technikami (UEFA). Było więc niemożliwe zrobienie tego szybko. Było to w ogóle niemożliwe, bo stan murawy wszyscy mieli w dupie. Co zakończyło się kompromitacją. Polska Donalda Tuska funkcjonuje w taki sposób, że nikt za nic nie odpowiada. Istnieje gigantyczna ilość różnych biurokratycznych ciał, których kompetencje się powtarzają, a w dodatku są tak szerokie, że każdy może oddalić od siebie odpowiedzialność za wszystko (jesli doszło do kompromitacji) lub na siebie wziąć zasługi za wszystko (jeśli gra toczy się o dotacje unijne). Efektem jest międzynarodowy skandal i wstyd. W swoich komentarzach internauci prześcigają się w receptach na naprawę tego stanu rzeczy. Jakiekolwiek postulowanie zmian nie ma sensu. Stadion funkcjonuje tak jak cale państwo Donalda Tuska. Jest to jedno wielkie dziadostwo. Póki nie zmienimy władzy i ustroju nie ma co liczyć na to, że dziadostwo się skończy. Ja proponuję inną receptę: nazwijmy stadion imieniem Zdzisłąwa Kręciny lub Grzegorza Laty. Był wczoraj tak samo zalany jak oni. Szymowski
Kukiz przeprasza Kaczyńskiego. Smoleńsk wszystko zmienił Kukiz„Co przelało czarę goryczy, jak to się pięknie mówi? Smoleńsk. ”Identyczny klimat panował pod koniec poprzedniej Komuny .. narodowi zaś zaproponowano pozory demokracji i tak skutecznie ogłupiono przez media Mówię o tym, bo czuję się patriotą,... Kukiz„Co przelało czarę goryczy, jak to się pięknie mówi? Smoleńsk. „....”Na pewno nie będę głosował w wyborach na PO. Jeśli już pójdę na wybory to poprę Kaczyńskiego, UPR i Jurka.. Zawsze popierałem ochronę życia dzieci poczętych. Inaczej musiałbym się ująć za mordercą. ” „.....ten wszechogarniający blichtr, bolszewicką mentalność i POPRAWNOŚĆ polityczną szlag trafi. „....”Identyczny klimat panował pod koniec poprzedniej Komuny „....”Nie podobają mi się tylko parady równości jako reklama homoseksualizmu i pomysł adopcji dzieci przez gejów. „.....”.”Natomiast masowe, publiczne manifestowanie homoseksualizmu — to już co innego. Moim zdaniem, jest to uprawianie propagandy, która może wpłynąć na dzieci w wieku dojrzewania, a przy okazji pierwszych kontaktów — unieszczęśliwić je, co poczują dopiero z perspektywy czasu, rozumiejąc, że uległy modzie. „.....”Okrągły Stół, tak naprawdę, więcej korzyści przyniósł Czechom i Niemcom niż nam. Nam dał „kompromis" elity opozycji z elitą komunistyczną. Ta pierwsza została dopuszczona do dóbr, jakimi wciąż dysponowała druga, bo w znacznej mierze je zachowała. Te elity się zmiksowały, narodowi zaś zaproponowano pozory demokracji i tak skutecznie ogłupiono przez media, że dziś większość uważa, że Sejm kontraktowy był owocem pierwszych po wojnie wolnych wyborów „.....”Mówię o tym, bo czuję się patriotą, a moim największym marzeniem jest zmiana systemu politycznego w Polsce poprzez wprowadzenie systemu prezydenckiego, jednomandatowych okręgów wyborczych do Sejmu i likwidację Senatu „....zbiór poglądów Kukiza (więcej)
Zacząłem od skrótu poglądów Kukiza , aby pokazać jak blisko mu Jurka i Kaczyńskiego. Kukiz to twardy prawicowiec o skrajnych konserwatywnych poglądach. Powinienem raczej napisać że ma normalne poglądy , standardowe dla człowieka cywilizowanego. Poglądy za którymi kryje się normalna , ludzka wrażliwość na los słabszego są teraz określane jako skrajne w kraju, którego elity chcą z ideologii politycznej poprawności uczynić religię państwową . Profesor Ferguson uważa ,że polityczna poprawność stała się religią państwową państw Zachodu . Kukiz ma tutaj na tą kwestię zbieżne poglądy z Kaczyńskim Kukiz „ ”ten wszechogarniający blichtr, bolszewicką mentalność i POPRAWNOŚĆ polityczną szlag trafi. „....”Identyczny klimat panował pod koniec poprzedniej Komuny ..(więcej)
Kaczyński „ Czy nadal powinno się wymuszać poprawność polityczną, która de facto znosi dotychczasowe systemy wartości i niszczy tożsamości, zmienia społeczeństwo w manipulowaną bez trudu masę? „....(więcej)
Wolniewicz pisze ,że „Dzisiaj, mnie polityczna poprawność jawi się jako ideologia nowego państwa policyjnego, wręcz Orwellowskiego. „ ...(więcej)
W sobotę na zjeździe Zmieleni.pl (98 681 podpisów ) zwolenników likwidacji chorego proporcjonalnego systemu wyborczego i wprowadzenia JOW Kukiz przedstawił Platformę , Tuska i Komorowskiego jako oszustów . Wyśmiewał piątkowe expose Tuska jako kolejne łgarstwo. Mówił o sobie ,że był naiwną panienką wykorzystaną przez Platformę. Przypomniał o kłamstwach wyborczych dotyczących jow i obniżenia podatków. VAT , PiT i CIT miały być obniżone do 15 procent . Co najważniejsze jednak publicznie przeprosił za ataki na Lecha i Jarosława Kaczyńskich . Zamach Smoleński był cezurą dal wielu , również Gliński ocknął się po tym wydarzeniu . Kukizowi jak przyznał najbliżej do Jurka i Kaczyńskiego. Z pewnością ten gest zbliży go jeszcze bardziej. Najsłynniejszej jednak ekspiacji po Zamachu Smoleńskim dokonał nie kto inny jak Rokita . I tutaj warto jej fragment przytoczyć Rokita „Na przykład Bronisław Komorowski. Zapytany tuż po monumentalnym kondukcie z trumną prezydenta o przyszłą obsadę wakujących teraz stanowisk wypalił bez wątpliwości: „O co chodzi? Państwo jest przecież domeną zdobywców władzy”. Więc już nie tylko polityka nad trumnami, ale przedpogrzebowa zapowiedź politycznej konkwisty!„…Misja Brata musi być kontynuowana i to zadanie spada na mnie”. Co zrobi Polska, jeśli Jarosław Kaczyński stanie do walki? Czy na widok Hioba rodacy wybuchną na nowo szyderczym rechotem, czy też z prawdziwym podziwem obwołają go w wyborach nowym prezydentem? Ta druga możliwość wydaje się dość realistyczna„…”W swojej publicystyce broniłem prezydentury Kaczyńskiego, pisząc o niej krytycznie i z estymą jednocześnie. Mimo to pierwsza myśl po katastrofie była następująca: broniłem zbyt mało „…„ Lecha Kaczyńskiego jego przeciwnicy traktowali nikczemnie, nie ulega to dla mnie żadnej wątpliwości. Od czasów endeckiej nagonki na Narutowicza nie było takiej sytuacji. Normalne wykonywanie przez niego obowiązków traktowane było jako przejaw chorych ambicji, a jego próby współkształtowania polityki państwa – jako awanturnictwo.” …..(więcej)
Marek Mojsiewicz
Zapowiedzią pojawienia się na rosyjskim forum zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej był wywiad z Dymitrem KsiążkiemPojawienie się na rosyjskim forum internetowym zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej miało w Polsce swoją zapowiedź, swoistą uwerturę w postaci wywiadu z lekarzem Dymitrem Książkiem, który dzielił się swoimi rewelacji z pobytu w Moskwie po katastrofie, gdy towarzyszył rodzinom ofiar.
Udzielił on głośnego wywiadu tygodnikowi „Wprost”. Opowiadał w nim m.in. o identyfikacji ciał i chaosie organizacyjnym, jakiego świadkiem był w moskiewskim prosektorium. Mówił rzeczy drastyczne, łamiąc zawodową tajemnicę. Takie ujawnianie rzeczy drastycznych ma mieć swój rezonans. W przypadku wynurzeń Książka doraźnie chodziło wizerunek „szlachetnej doktor Ewy”, a w planie głębszym o przekierowywanie słusznego oburzenia wobec takiego „skandalu” na Rosjan zaangażowanych z racji wykonywania zawodów „ratunkowych” w działania po katastrofie smoleńskiej. Nas tu interesuje ten plan głębszy. Nie przypadkowo takie głosy zaczynają się pojawiać w Polsce, i nie przypadkowo takie zdjęcia są ujawniane gdy mistyfikacją okazała się w całości oficjalne rządowa narracja smoleńska. Spotykam się z ludźmi, którzy nie mogą ukryć swego oburzenia z powodu profanacji zwłok. Reagują niedowierzaniem, że coś takiego ma miejsce i zrozumiałym oburzeniem na „Ruskich”. Powiem teraz ironicznie, że czekam na moment kiedy we „Wprost” lub w Newsweeku pojawią się rozmowy z polskimi prokuratorami, którzy poziomem swego oburzenia w kwestii zachowań Rosjan zdecydowanie przebiją ton „Gazety Polskiej” czy „Naszego Dziennika”. Jak zauważył prof. Włodzimierz Marciniak, znawca Rosji i strefy poradzieckiej, Rosją rządzi mafia, która udaje państwo. Mafia nikogo nie upokarza ze względów narodowościowych, zabija i upokarza tego, który wejdzie jej w drogę. Prezydent Lech Kaczyński wszedł jej w drogę. Pułkownicy KGB w ubraniach od Armaniego są racjonalni w swoich działaniach a potwierdzeniem konstelacja polityczna jaka ukształtowała się w Europie po Smoleńsku. Operacja smoleńska okazała się nad wyraz skuteczna. Rosjanie z reżimu Putina od początku nie ukrywali specjalnie faktu, i było to na użytek obywateli Europy Środkowej, że to oni mogli dokonać zamachu w Smoleńsku, co jest psychologicznym środkiem zastraszającym. Stan nie wiedzy jest czasami gorszy niż wiedzy pewnej. Trumny nie miały być nigdy otwarte i w tym sensie operacja smoleńska przestaje być przedsięwzięciem całkowicie udanym, dzięki determinacji rodzin, które walczą w „polskim” państwem. Dla opinii publicznej na Zachodzie natomiast w dobie postpolityki narracja o czterech podejściach polskich pilotów jest nieporównywalnie bardziej racjonalna niż oskarżanie reżimu Putina o zamach. No bo przecież to w cywilizowanej Europie po prostu jest niemożliwe! Żadna nacjonalistyczna ideologia nie stoi za działaniami funkcjonariuszy reżimu Putina, tylko zimny pragmatyzm i kalkulacja całkowicie oderwana od moralności. A standardy panujące w Rosji są inne niż w Polsce w kwestii stosunku do ciał zmarłych. Pojęcie profanacji ciała w Rosji w zasadzie nie istnieje. Ciało ludzkie po śmierci to trup i nic więcej. 70 lat komunizmu zrobiło z Rosji „Nieludzką ziemię” i to „dziedzictwo” trwa niezmiennie. Działania polskiej prokuratury to „nasze” rodzime dziedzictwo komunizmu. Warto też zauważyć, że to co stało się w Smoleńsku, jeśli był to zamach z użyciem materiałów wybuchowych, nie jest niczym szczególnym w historii. Pamiętam, że po 10 kwietnia, kiedy kwestia czy był to był zamach czy wypadek wydawała się otwarta, gdy większość moich znajomych tzw. humanistów kazała mi się stukać w czoło, gdy mówiłem, że to najprawdopodobniej zamach, jedynie koledzy historycy, pod warunkiem, że nie byli członkami PO, odpowiadali po głębokim namyśle, że nie można tego wykluczyć, no bo przecież zbyt dobrze znają historię. Działanie FSB było działaniem jak najbardziej racjonalnym dla FSB oczywiście, wpisującym się w coś co Zygmunt Kubiak nazywał „grozą historii”. Terroryzm mafijno-państwowy to narzędzie polityki. Rosja nie jest państwem demokratycznym, nad służbami nie ma żadnej kontroli społecznej, wracają nawyki władzy rodem z totalitaryzmu ale teraz bez ideologicznej obudowy, która zmuszała chociaż do hipokryzji. Zapewnienie trwałości władzy elity wyrosłej ze służb zależne jest od zapewnienia gotówki z gazu i ropy, zatem każdy kto rzuca wyzwanie tym celom jest wrogiem Rosji, bo Rosja to my, mówią funkcjonariusze państwowej mafii. Zatem, takie z naszego punktu widzenia skandaliczne i „niemieszczące się w głowie” potraktowanie ciał ofiar najprawdopodobniej zamachu, w Rosji nie jest skandalem, zwłaszcza, że lekarze którzy dokonywali „sekcji”, być może usłyszeli, że trumny nie będą w przyszłości a być może nigdy otwarte. Proszę pamiętać jak reżim Putina potraktował własnych obywateli w Teatrze na Dubrowce i w Biesłanie, jak traktował rodziny marynarzy z „Kurska”. Proszę przypomnieć sobie jak dramatyczna, długa była walka rodzin z „polskimi” władzami o prawo do ekshumacji, jak pokrętne, tchórzliwe zachowanie prokuratorów, którzy dokonali przy okazji profanacji polskiego munduru a swoim zachowaniem sprzeniewierzyli się wszystkim kulturowym zasadom, dokonali moralnego i cywilnego samounicestwienia, swoistej anihilacji. Proszę przypomnieć operetkowe „samobójstwo” za pomocą kapiszonu pewnego prokuratora w polskim mundurze. Proszę przypomnieć sobie jaka została wytoczona medialna artyleria, aby upokorzyć, przedstawić jako chorych psychicznie, tych wszystkich, którzy domagali się ekshumacji, co zrobiono z Krzyżem i jak potraktowano modlących się przy nim na Krakowskim Przedmieściu? To była potężna medialna operacja mobilizacji szumowin. Osoby, które tę operacje inspirowały są i będą jeszcze długo obecne w polskim życiu publicznym. Teraz, gdy prawda będzie wychodzić na jaw sprytnie będą starać się przekierowywać oburzenie i gniew na „Rusków”. Ale to oni, a nie „Ruscy” są głównym problemem Polski. Warto o tym pamiętać gdy zaczną nas straszyć wojną z Rosją, nota bene robił już Tomasz Nałęcz, gdy komentując wyjazd Anny Fotygi i Antoniego Macierewicza, do USA, gdy ci szukali poparcia Amerykanów, stwierdził że to zabawa dzieci zapałkami nad rozlaną benzyną. Maciej Mazurek
Prokuratura coraz bardziej niezależna. Krakowski śledczy odmówił Sądowi Najwyższemu wglądu do akt umorzonego śledztwa O tym, że polska prokuratura jest państwem w państwie, politycy mówią nie od dziś. Kolejny przykład specyficznie rozumianej niezależności dała Prokuratura Apelacyjna w Krakowie. Odmówiła prezesowi Sądu Najwyższego przekazania informacji o ustaleniach umorzonego śledztwa, nie podając nawet uzasadnienia. I prezes Sądu Najwyższego chciał zbadać akte jednej z unorzonych przez prokuraturę spraw. Rzecz była o tyle wrażliwa, że dotyczyła domniemanej do korupcji w wymiarze sprawiedliwości. Tymczasem jak poinformował Sąd Najwyższy prokurator nie podał podstawy prawnej takiej odmowy. Prokurator odmówił ujawnienia informacji w zakresie "przedmiotu działań operacyjnych i poczynionych ustaleń" – poinformowała Teresa Pyźlak z SN. Jak wyjaśniła - prokurator odmawiając wglądu w akta - podkreślił, iż śledztwo prowadzono nie w sprawie korupcji w SN, ale powoływania się przez inne osoby na wpływy w SN. Umorzono je z braku dowodów przestępstwa. Tyle sąd i prokuratura. Na pierwszy rzut oka sytuacja jest kuriozalna. Ale w polskim państwie prawa już "nie dziwi nic". Sprawa robi się jeszcze bardziej pikantna, gdy wejść w szczegóły. Jak ujawniła "Gazeta Polska" jeden z sędziów SN miał pomóc rozpracowywanemu przez CBA pośrednikowi w napisaniu pisma procesowego do SN, które inny sędzia SN - po kontakcie z tym pośrednikiem - przyjął potem do rozpoznania przez SN. Gazeta podała nazwiska sędziów, którzy - jej zdaniem - byli przedmiotem operacji specjalnej CBA o kryptonimie "Alfa". Zainteresowani sędziowie SN złożyli oświadczenia zaprzeczające tym zarzutom - podała Pyźlak. Powodem umorzenia krakowskiego śledztwa było stwierdzenie prokuratury, że materiał operacyjny CBA zgromadziło bez podstawy prawnej i wbrew przepisom o CBA, a ówczesny szef CBA wyłudził zgodę na stosowanie podsłuchu na podstawie faktów niezgodnych z rzeczywistością. Prokuratura podała, że w toku śledztwa "nie zgromadzono materiałów uzasadniających podnoszenie zarzutów popełnienia przestępstw korupcyjnych wobec sędziów SN". I prezes SN Stanisław Dąbrowski zwrócił się do prokuratury o informacje na temat śledztwa. Jego zdaniem taka pomoc sędziego SN byłaby "naganna i uzasadniałaby ściganie dyscyplinarne". Podkreślał wcześniej, że nie ma żadnych informacji "pozwalających rzucać cień podejrzenia na nieskazitelność charakteru któregokolwiek z sędziów SN". Jak dodał, sprawa wynikła z tego, że "pewien pan przegrał sprawę w SN i poszedł do CBA zawiadamiając, że dał łapówkę osobie lub osobom podającym się za pośredników w kontaktach z sędziami, a mimo to przegrał sprawę". Kilka dni temu prezes SN oraz szef i sędziowie Izby Cywilnej SN wyrazili też "oburzenie oraz zdecydowany protest przeciwko bezpodstawnemu pomawianiu" sędziów SN o działania korupcyjne i zachowania niezgodne z etyką sędziowską. Zawarte w doniesieniach prasowych spekulacje, pełne sprzeczności i niedomówień, nieprawdziwe i niemające pokrycia w faktach, w sposób niedopuszczalny podważają autorytet sędziów i zaufanie do najwyższego organu wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Powoływanie się na niesprawdzone, pochodzące z niewiadomego źródła informacje narusza standardy obowiązujące w państwie prawa, nie służy umacnianiu instytucji Państwa, godzi nie tylko w autorytet sędziów SN, ale również w autorytet Państwa"- czytamy w oświadczeniu. B. szef CBA Mariusz Kamiński (obecnie poseł i wiceprezes PiS) zwrócił się do Seremeta o kontrolę zasadności umorzenia tego śledztwa. Decyzja będzie analizowana w PG. Praska prokuratura okręgowa w Warszawie od lutego br. prowadzi śledztwo dotyczące możliwego przestępstwa przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy CBA podczas tej operacji. Tymczasem krakowska prokuratura ogłosiła, że chce aby inna prokuratura zbadała, jak doszło do przecieku informacji z jej śledztwa do "Gazety Polskiej". Kodeks karny przewiduje za ujawnienie lub wykorzystanie wbrew przepisom ustawy informacji stanowiącej tajemnicę państwową karę od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. No cóż, gdy nie można znaleźć winnych przestępstwa – zawsze można zwalić winę na dziennikarzy, którzy je ujawnili. Ansa/PAP
NASZ WYWIAD: Michał Listkiewicz: "FIFA na razie nie szuka winnych, ale nie sądzę, żeby to przeszło bez echa" Jest to zastanawiające, że murawa tej ilości wody nie przyjęła. Z tego, co wiem, to w tym samym czasie murawa na pobliskich boiskach Legii, czy Polonii byłaby zdatna do rozegrania tego meczu. Drenaż tam działał - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Michał Listkiewicz, delegat FIFA i UEFA, były sędzia międzynarodowy i były prezes PZPN Jest pan w Zurychu w siedzibie FIFA, a więc organizatora meczu Polska - Anglia, który nie odbył się z powodu deszczu. Jak w piłkarskiej centrali ten fakt jest komentowany? Tutaj w zasadzie jest tylko sucha informacja, że z powodu gwałtownego deszczu mecz odbędzie się dopiero dzisiaj o godzinie 17tej. Komentarzy nie ma, przynajmniej na razie, ale nie sądzę, żeby to przeszło bez echa.
A jakie jest pańskie zdanie na temat tego, co się stało na Stadionie Narodowym? Dlaczego nie dało się rozegrać meczu na najnowocześniejszym stadionie na świecie z prozaicznego powodu, deszczu? Często w deszczu na świecie się gra. Może nie nazwałbym tego kompromitacją, ale na pewno błędem. Wymaga wyjaśnienia, dlaczego drenaż na stadionie jest w takim stanie, że nie wytrzymał ulewy dwu-, trzygodzinnej. Bo przecież to nie były opady wielodniowe. Jest to zastanawiające, że murawa tej ilości wody nie przyjęła. Z tego, co wiem, to w tym samym czasie murawa na pobliskich boiskach Legii, czy Polonii byłaby zdatna do rozegrania tego meczu. Drenaż tam działał. Sama decyzja o zamknięciu dachu okazała się zbyt skomplikowana, myślę, że tutaj wielu stronom zabrakło wyobraźni. Chyba niezbyt dokładnie sprawdzono prognozy pogody. Przepisy FIFA mówią wyraźnie, że można zamknąć dach, ale trzeba mieć ku temu wyraźne powody. Widocznie nikt się nie zastanawiał, czy będzie wieczorem lało, czy nie.
W Polsce trwa teraz przerzucanie winy, kto chciał, a kto nie chciał żeby dach pozostał otwarty. Ale chyba nikt, a na pewno Anglicy nie spodziewali się, że deszcz może przeszkodzić w rozegraniu meczu, prawda? Przede wszystkim, to chyba nikt sobie nie zdawał sprawy z tego, jak wygląda drenaż murawy na Stadionie Narodowym. Gdyby delegat FIFA, czy UEFA, a nawet przedstawiciele reprezentacji Polski i Anglii zdawali sobie z tego sprawę, to podjęto by decyzję, że dach będzie zamknięty. Ale nikt nie przewidział, że trzygodzinny opad spowoduje taka sytuację. FIFA na razie nie szuka winnych, tylko stosuje swoje przepisy. Mecz ma się odbyć dzisiaj i mam nadzieję, że piłkarze wynagrodzą publiczności to, że wczoraj musiała moknąć i stać na trybunach w chłodzie.
Stadion Narodowy jest w ogóle tak piękny, że ciężko się spodziewać, że wewnątrz coś może być nie tak. Jakie zazwyczaj opinie słyszy pan na temat warszawskiego stadionu?O wszystkich polskich stadionach słyszę same superlatywy. Wczoraj w Warszawie także byli moi znajomi, ważne osobistości w futbolu brytyjskim i byli zachwyceni obiektem. Sama murawa to jest zaledwie cząstka całości, najłatwiejsza do zadbania. Tyle, że z tego, co słyszałem, to ta murawa i podłoże pod nią to nie jest ta sama murawa, która była na Euro 2012. Ale przypomnijmy sobie, że na innych turniejach bywało jeszcze gorzej, jak choćby na Euro 2008 w Szwajcarii i Austrii. Murawy były wymieniane dwukrotnie, łatane, wyglądało to fatalnie. No, ale tam nie padało trzy godziny, tylko lało po dwa albo trzy tygodnie.
A czy to zamieszanie i przekładanie meczu może mieć wpływ na podejście do rywalizacji samych zawodników? Nie sądzę. Dotyczy to dokładnie tak samo obu drużyn. Poza tym, to są profesjonaliści, oni w różnych sytuacjach już bywali. Takie sytuacje, jak przełożenie meczu już w historii światowej piłki się zdarzały, szkoda, że nie zdarzyła się w 1974 roku, kiedy mecz Polski z Niemcami nie został przełożony. A powinien być. Może zostalibyśmy wówczas mistrzami świata… Rozmawiał Marcin Wikło
Dach nad Stadionem Narodowym. Jak powinien się zamykać! Trwa to niecałe 20 minut
Wstyd większy niż 0:3, czyli co robi deszcz w październiku na najnowocześniejszym stadionie świata
Wywiad z Ryszardem Czarneckim dla Stefczyk.info: Zawinili konkretni ludzie
A co o przeniesionym meczu mówi się w internecie? ZOBACZ "Naukowcy wynaleźli ryż, który urośnie nawet na narodowym", "Donald Plusk". Internetowe reakcje na więcej niż symboliczną kompromitację
"Jezioro łabędzie" za 2 mld zł. Stadion Narodowy wymaga natychmiastowej, kompleksowej kontroli ze strony CBA i NIK-u To już nie skoki narciarskie będą od dziś wizytówką absurdalnej inwestycji, jaką była budowa na Euro 2012 Stadionu Narodowego, ale park wodny i spływy kajakowe. Szczególnie gdy pada deszcz i nie można zamknąć dachu. Koszty poniesione przez polskiego podatnika zostały wyrzucone w głęboką wodę. Na stadionie nie działa też system odwodnienia murawy, a na kibiców spadają tony wody prosto z rynien. To kompromitacja o światowej randze i powód do kpin z Polski i polskiej organizacji. To wyraz czegoś więcej niż nieudolność PZPN-u, bo przecież Polska ciągle nadal jest w budowie, a wielosettysięczne premie dla szefów Narodowego Centrum Sportu zostały wypłacone. Niewątpliwie premierowi D. Tuskowi będą potrzebni spawacze i spawarka, żeby raz na zawsze zaspawać dach nad narodowym cudem piłkarskim.
W takiej sytuacji do dymisji, w każdym cywilizowanym państwie, powinni podać się członkowie władz PZPN i NCS oraz Minister Sportu. Stadion Narodowy wymaga natychmiastowej, kompleksowej kontroli ze strony CBA i NIK-u, tym bardziej, że już na dwóch stadionach w Poznaniu i Wrocławiu CBA stwierdziło poważne nieprawidłowości. Blisko 5 mld zł. wydane na stadiony z budżetu państwa nie wytrzymuje konfrontacji, ani z deszczem, ani z upalną pogodą. Przy zamkniętym dachu nad Stadionem Narodowym w czasie Euro 2012 kibice mało się nie podusili, w eliminacjach do Mundialu mało nie potopili. Wielokrotnie stawiałem tezę, że blisko 80 mld zł. wydanych na Euro 2012, to czysta rozrzutność i fanaberie naszych rządowych piłkarzy. Kompromitacja w meczu z Anglią to dowód na to, że Barejowy Miś jest ciągle żywy w kraju nad Wisłą. Zielona wyspa okazuje się zatapialna, czego dowodem jest organizacyjny chaos w trakcie meczu Polska – Anglia. Po zalaniu stacji metra Powiśle na Stadionie Narodowym mieliśmy kolejne podtopienie dobrego samopoczucia polskich elit, które nadal wmawiają nam organizacyjny i finansowy sukces piłkarskich mistrzostw Europy 2012. Przy uczciwej i profesjonalnej kontroli wydatków dokonanych na Stadionie Narodowym, wyjdą nie tylko kompromitujące niedoróbki technologiczne, ale również skandaliczne nieprawidłowości finansowe. Widać, że cudowna zabawka politycznych amatorów nie funkcjonuje należycie i kompromituje nas na całym świecie. Chodzi nie tyle o to, kto odda pieniądze kibicom za bilety, ale o to kto odda Polakom miliardy wyrzucone w błoto przy budowie stadionów na Euro 2012. Hasło kibiców wykrzyczane wczoraj na Stadionie Narodowym „złodzieje, złodzieje” jest jak najbardziej aktualne. Janusz Szewczak
Maciej Pawlicki dla wPolityce.pl: Przyczyną tej kompromitacji jest rządzący Polską mechanizm żywiołowego państwowego drenażu i szabrownictwa Po wczorajszym organizacyjnym sukcesie, kompromitacja Polaków jest w internetowym świecie gigantyczna. Zbudowali najdroższy stadion świata z przeciwdeszczowym dachem, którego nie wolno zamykać gdy pada deszcz. Albo nie potrafią tego dachu obsługiwać, ale to u nich norma, bo oni przecież laptopów używają wyłącznie do zgniatania pcheł. Tymczasem w TVN i Polsacie trwają gorączkowe zabiegi, by wina za kompromitację nie spadła na władzę, która taki stadion zbudowała i mianowała ekipę do jego obsługi. Winny ma być powszechnie znienawidzony prezes Lato, który i tak odchodzi, albo delegat UEFA, który nie chciał słuchać, że deszcz będzie padał. Sprawa dachu zapewne się dziś jakoś wyjaśni - można go w padającym deszczu zamykać, czy nie można? Architekt Pszczulny twierdzi, że tak, były szef Centrum Narodowego Sportu Kapler mówi to samo, a nawet, że takie próby były robione. Obecny dyrektor NCS mówi coś przeciwnego, przeciwdeszczowego dachu nie wolno zamykać jak pada deszcz, bo „obciążenie będzie zbyt duże i sterowniki się zatrzymają, co nawet zagrozi bezpieczeństwu kibiców na stadionie”
Jeszcze ciekawsza sytuacja z trawą. Ta przygotowana na Euro miała 22 centymetrowy drenaż. Ale okazało się, że zapomniano (architekt Pszczulny zapomniał?) zrobić tego, co jest normą na wszystkich wielofunkcyjnych stadionach świata: zbudować tzw. kieszeni do przechowywania trawy zdejmowanej na czas koncertów. Jakoś nikt na to nie wpadł, że takie urządzenie może się przydać. Dziś więc po każdym koncercie musi być rozkładana nowa trawa, co, i ile dobrze pamiętam, kosztuje półtora miliona złotych. Dużo. A więc, żeby ukryć kompromitację tak wysokich kosztów eksploatacji najdroższego stadionu świata i jednak coś zaoszczędzić, przedsiębiorcze kierownictwo (premier-piłkarz osobiście? ministra Mucha? NCS?) podjęło decyzję, by rozkładać trawkę tańszą, z drenażem nie 22 centymetrowym jak w projekcie i jak było na Euro, ale 2 cm, czyli praktycznie bez drenażu. Jakoś to będzie z fajnej Polsce. W ilu dziedzinach, którymi zarządza ekipa „fajnopolska” działa dokładnie ten sam mechanizm? Boję się że we wszystkich.
Trener Anglików chodził po tym zalanym wodą dywanie z miną bardziej rozbawioną, niż smutną, taką zapewne mają Anglicy przybywając swych dawnych kolonii i widząc, że w wannach tubylcy przechowują orzechy kokosowe. Bo nie wiedzą do czego wanna miałaby służyć. Po codziennych kompromitacjach i upokorzeniach niemal w każdej dziedzinie, jeszcze i to. I nie delegat FIFA zawinił, nie PZPN. Przyczyną tej kompromitacji jest rządzący Polską mechanizm żywiołowego państwowego drenażu i szabrownictwa prowadzonego przez chłopaczków w krótkich spodenkach, którzy kradną rodzicom rodowe srebra, by sprzedać je paserom razem z całym domem. Przyczyną jest dewastowanie narodowej wspólnoty przez promocję takich właśnie chłopaczków, jako nowoczesnych, wesołych i zaradnych Europejczyków, którzy zastąpią smutnych nudziarzy Polaków, co to chcą myśleć o jakiejś tam wspólnej przyszłości.Wydawało się, że piłka nożna jest dziedziną, na której temu premierowi, temu rządowi zależy, chociaż jedną dziedzina. Okazało się, że drenaż ważniejszy. Przekręty przy budowie Orlików i stadionów w Gdańsku i Wrocławiu zostały zwieńczone dziś wieczór kompromitacją organizacyjną, która - przez swą absolutna wyjątkowość w piłkarskim świecie - będzie pamiętana o wiele dłużej niż organizacja Euro. A sam Stadion Narodowy jest Narodową Kompromitacją imienia Donalda Geniusza Drenażu. Maciej Pawlicki
Cichocki wskazuje na Rosjan ws. Zdjęć Jacek Cichocki, minister spraw wewnętrznych, odpowiedzialny również za służby specjalne, potwierdził w RMF FM, że drastyczne zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej od kilku tygodni krążyły w internecie.
- Mogę w tym momencie już chyba powiedzieć, że już kilka tygodni temu kanałem służb zostało zadane kategoryczne pytanie dlaczego te zdjęcia się pojawiły z żądaniem, oczywiście, żeby służby rosyjskie dołożyły starań, żeby w ogóle tych zdjęć nie było – powiedział minister.Jak dodał, odpowiedzi dotychczas nie ma. Nie chciał odpowiedzieć na pytanie, czy polskie służby mają rozpracowanego i rozpoznanego autora strony, na której pojawiły się fotografie. Mówiąc o pochodzeniu zdjęć, minister wskazał na Rosjan:
- To co mniej najbardziej niepokoi to to, że to są zdjęcia, które prawdopodobnie zostały zrobione w tym momencie, kiedy na miejscu nie było Polaków, byli tylko przedstawiciele różnych służb rosyjskich. I to jest to najważniejsze pytanie.Cichocki zaznaczył, że polscy śledczy zajmujący się katastrofą smoleńską nic o sprawie nie wiedzieli:
- Jeżeli te zdjęcia były zrobione i mają jakiś użytek w śledztwie, to powinny zostać przekazane stronie polskiej w trybie normalnej wymiany prawnej między prokuratorami. Zapytany, czy rząd złoży jakiś protest po tym skandalu, odpowiada:
- W tym momencie nie odpowiem na to pytanie. Pyta mnie pan rano, jeszcze nie zdążyłem pojechać do biura. Myślę, że przede wszystkim najważniejsza jest tutaj postawa prokuratury i odpowiedź na pytanie, czy którekolwiek z tych zdjęć były gdzieś elementami materiału dowodowego, bo to także zmienia sytuację tych zdjęć. Jeżeli to jest materiał dowodowy, który pojawił się w internecie, to być może mamy do czynienia także z ujawnieniem jakiejś tajemnicy śledztwa.Prokuratura w tej sprawie już zdążyła wykazać się zaniechaniami. Jak wynika z informacji ABW, służby od 28 września wiedziały o zdjęciach (choć ukazały się one tydzień wcześniej) i natychmiast poinformowały o sprawie prokuraturę wojskową.Tymczasem prokurator generalny zareagował dopiero wczoraj, zapowiadając wysłanie pisma z pytaniami do przewodniczącego rosyjskiego Komitetu Śledczego. Albo Andrzej Seremet od blisko trzech tygodni z niezrozumiałych powodów milczał, albo nie był o niczym informowany przez prokuratorów wojskowych.Obie wersje kompromitują polską prokuraturę.Ruk, rmf.fm
Kownacki: Uderzenie w majestat i powagę Polski O ostatnich doniesieniach dotyczących śledztwa smoleńskiego portal Stefczyk.info rozmawia z mecenasem Bartoszem Kownackim, pełnomocnikiem części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Stefczyk.info: "Gazeta Polska" donosi, że polscy eksperci przebadali fragmenty Tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku. W tych badaniach znaleziono substancje, które m.in. wchodzą w skład materiałów wybuchowych. Takie badania są ważne? Bartosz Kownacki: Jak rozumiem te badania były prowadzone w ramach przygotowania do konferencji naukowej, jaka ma się odbyć 22 października. Warto więc poczekać na tę konferencję, żeby poznać więcej szczegółów tych badań. Nie ulega jednak wątpliwości, że badanie każdego wątku ws. katastrofy smoleńskiej, jest bardzo potrzebne. Tym co smuci i niepokoi jest fakt, że mówimy o prywatnych badaniach polskich specjalistów. To nie są badania zlecone przez prokuraturę. Dziwi również, że takie ekspertyzy zostały przeprowadzone ponad dwa lata po tragedii w Smoleńsku. Te badania powinny być przeprowadzone zaraz po katastrofie na zlecenie polskiej prokuratury. Takie doniesienia pokazują, jak dalekie są zaniedbania w tej sprawie. Obecnie zdaje się widzieć to również prokuratura. Prokuratorzy i biegli pojechali do Smoleńska, gdzie pobrane zostały próbki do badania. Takie są doniesienia prasy, które oczywiście powinny zostać zweryfikowane. Dobrze, że takie badania są prowadzone, ale szkoda, że tak późno.
Jeden z ekspertów w "GP" mówi, że "sowieckim" sposobem tworzenia sztucznej mgły było wyrzucanie z lecącego samolotu zamarzniętego cementu. Na Tupolewie z kolei znaleziono właśnie cząstki cementu. Warto wrócić do sprawy sztucznej mgły w Smoleńsku? Warto wrócić do każdej hipotezy. Każdy wątek trzeba zweryfikować. Ja się nie znam na tych sprawach, nie jestem ekspertem, więc nie umiem skomentować wyników badań. Należy jednak zbadać tę sprawę dokładnie. Każdy wątek, nawet wydający się absurdalnym, należy zweryfikować. Szczególnie, że badania strony rosyjskiej były jedną wielką fikcją. One były prowadzone pod przyjęte tezę. Wszystkie badania należy więc przeprowadzić powtórnie. Żadna wątpliwość nie powinna zostać bez wyjaśnienia. Trzeba drążyć każdy wątek.
"Gazeta Polska Codziennie" pisze, że Polska dysponuje zdjęciami satelitarnymi z 10 kwietnia 2010 roku, ale materiał został utajniony. Jak Pan ocenia wartość tych zdjęć?Takie materiały mają ogromną wartość. Ją trudno przecenić. Zdjęcia wykonane w chwili katastrofy lub po niej byłyby ogromnie wartościowe. Te zdjęcia byłyby fundamentalne. Wydaje się czymś oczywistym, że takie zdjęcia mają wszystkie państwa dysponujące odpowiednią technologią. Jestem jednak bardzo zdziwiony doniesieniami, że Polska dysponuje takimi materiałami. Jeśli tak rzeczywiście jest, domagałbym się możliwości zapoznania się ze zdjęciami oraz z ich analizą. One mogą rozwiać szereg wątpliwości dotyczących tragedii. Jest czymś nader prawdopodobnym, że po tragedii służby amerykańskie prześwietlały miejsce katastrofy.
Polską opinię publiczną szokują zdjęcia ujawnione na jednym z portali rosyjskich. Widać na nich m.in. ciało śp. Lecha Kaczyńskiego na stole sekcyjnym oraz w trumnie. Jak Pan komentuje to wydarzenie?To jest niesamowity skandal. Te zdjęcia to nie tylko cios w rodziny ofiar, ale również w Polaków. Przecież one w dużej mierze dotyczą Prezydenta Kaczyńskiego. To była najważniejsza osoba w państwie. To jest więc cios w całe państwo. Prezydent RP został pokazany w taki sposób na jakimś blogu rosyjskim. To powinna być sprawa bulwersująca dla każdego Polaka. W mojej ocenie to jest prowokacja rosyjskich służb specjalnych. Wydaję mi się, że te zdjęcia nie były w materiałach polskiego śledztwa. Nie mam dostępu do całości więc nie mogę być tego pewien, ale wydaje się oczywiste, że są to materiały wytworzone przez któregoś z rosyjskich funkcjonariuszy. Nie wiem, czy zostały one włączone w materiały śledztwa rosyjskiego, jednak są wytworem kogoś kto brał udział w procedurach po katastrofie. Takie materiały nie mogły się od tak znaleźć w internecie. Ustalenie, kto je ujawnił jest proste.
Z czym mamy, zatem do czynienia? W mojej ocenie to jest odpowiedź na ostatnie ustalenia polskiego śledztwa. Choćby na zamianę ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. Widocznie służby zdecydowały, że można już takie zdjęcia wypuścić. Ujawnienie takich zdjęć Prezydenta RP pokazuje, jaki Rosja ma stosunek do państwa polskiego. To uderzenie w majestat i powagę Polski. Rozmawiał TK
Płużański: To akcja Kremla O ujawnieniu zdjęć z miejsca katastrofy smoleńskiej oraz polityce Moskwy w tej sprawie portal Stefczyk.info rozmawia z historykiem i publicystą Tadeuszem Płużańskim. Stefczyk.info: Jeden z rosyjskich portali ujawnił zdjęcia z miejsca katastrofy smoleńskiej oraz m.in. z prosektorium. Jak Pan komentuje to wydarzenie? Tadeusz Płużański: Przede wszystkim należy zadać pytanie, w jaki sposób te zdjęcia trafiły do internetu. Z ostatnich wiadomości wynika, że to były zdjęcia komitetu MAK. Jeśli tak, to można założyć, że są to zdjęcia robione na potrzeby postępowania MAKowskiego. One powinny więc być wykorzystywane jedynie na potrzeby MAKu. Nie powinny być ujawniane. Tymczasem okazuje się, że mamy przeciek i ktoś publikuje je na prywatnej stronie. To jest skandal. Tym większy, że polska prokuratura twierdzi, że tych zdjęć nie zna, że ich nie ma w materiałach śledztwa. Po raz kolejny wraca pytanie, jak wygląda współpraca rosyjsko-polska. Skoro my tak ważnych dokumentów nie otrzymaliśmy... Niestety tych kluczowych dowodów, których nie otrzymaliśmy, jest wiele.
W Pana ocenie w tej sprawie jest miejsce na przypadek czy mamy do czynienia z cyniczną grą? Takie rzeczy nie dzieją się przez przypadek, bez przyczyny. Ktoś musiał wybrać odpowiedni moment na opublikowanie tych zdjęć. Sądzę, że było to zrobione w porozumieniu z MAK. A wiadomo, że Komitet to Władimir Putin. Mamy więc do czynienia z zaplanowaną akcją. Po prostu ktoś w otoczeniu "cara" Putina uznał, że te zdjęcia powinny się teraz ukazać. Zapewne nie bez powodu.
Dlaczego zatem? Podejrzewam, że to jest związane z wydarzeniami w Polsce. Moskwa śledzi to, co się dzieje w naszej polityce. Prawdopodobnie Kreml zaniepokoił się pewnym politycznym zwrotem, z jakim mamy do czynienia. To widać np. w ostatnich sondażach poparcia politycznego. Nagle okazało się, że partia brata śp. Lecha Kaczyńskiego, Jarosława Kaczyńskiego zyskuje poparcie. Okazało się, że partii nie daje się już ośmieszać ani marginalizować. PiSowską ofensywę trzeba traktować poważnie. Partia Kaczyńskiego skupia się na sprawach programowych, zmieniając priorytety. Zaczęła tym samym w mniejszym stopniu dawać się kanalizować na sprawie śledztwa smoleńskiego. W tym momencie ujawniane są tak szokujące zdjęcia. Wydaje się, że ma to zmusić PiS do zajmowania się właśnie sprawą Smoleńska. W tej akcji Kremla chodzi o wtłoczenie PiSu w róg Smoleńska. Chodzi o to, by Prawo i Sprawiedliwość znów dało się przedstawić, jako partię jednego tematu. Publikacja zdjęć jest szokującą próbą manipulowania polską polityką. Próbą Moskwy.
Rosjanie mają jeszcze jakieś granice przyzwoitości? Nie. Oni przekroczyli dawno wszelkie granice. Śledztwo smoleńskie, kłamstwa serwowane nam i kupowane przez nasze władze, pokazują, że nie ma żadnych granic, nie ma barier. Od początku można było obarczać winą pilotów, rzekomo pijanego gen. Błasika. Nasze władze przyjęły ten sposób narracji. To, co się dzieje obecnie, jest elementem szerszej kampanii, której celem jest trzymanie Polski pod kontrolą. Gdy sytuacja się wymyka spod kontroli, gdy w polskiej polityce widać możliwość zmiany, trzeba działać. Więc Rosjanie działają, żeby "złe siły" nie doszły do władzy. To przypomina sytuację w PRL. Wtedy również Moskwa włączała się w polską politykę. Walczono m.in. z "Solidarnością", pokazując, że to grupa chuligańska, pełna recydywistów, element nieodpowiedzialny itd. To się obecnie powtarza. Forma jest inna, ale cel ten sam. Rosja pokazuje, że rządzi w Polsce i oczekuje podporządkowania.
Sowieci walczyli ze swoimi wrogami, niszcząc ich również po śmierci. Grzebano ludzi pod osłoną nocy, niszczono propagandowo po śmierci. Obecną sytuację można porównywać?Zdjęcia, o których mówimy, możemy porównywać z tym, jak traktowano ofiary Katynia czy warszawskiej Łączki. Cel tych działań jest podobny, ale zastosowano różne formy i sposoby działania. Nawet po śmierci kompromitowano przeciwników władzy. W PRL nie mówiono o nich nic, zakazywano mówić o ofiarach. Dziś Kreml decyduje, by wręcz odwrotnie - mówić i pokazywać ofiary, łamiąc wszelkie granice przyzwoitości. Przyjęto taką strategię, by nawet po śmierci obedrzeć ich z godności. Cel więc jest podobny, metody inne. Rozmawiał Nal
Nasz wywiad. Antoni Macierewicz: "Widać, że Rosjanie mają wiele materiału dowodowego, którego polskiej stronie nie przekazali" wPolityce.pl: W rosyjskim internecie pojawiły się wstrząsające, w dość powszechnej opinii mające nas upokorzyć, zdjęcia ofiar tragedii smoleńskiej. Zdjęcia wykonane tuż po tragedii. Jak pan odbiera tę sytuację? ANTONI MACIEREWICZ, przewodniczący parlamentarnego zespołu badającego tragedię smoleńską: Wydaje się dość oczywiste, że to są zdjęcia urzędowe, nie materiały przypadkowe, ale wykonane przez FLB lub urzędników. Świadczy o tym bardzo wiele szczegółów, choćby ich wysoka rozdzielczość, obrazy z miejsc, do których postronni nie mieli wstępu. Nie ulega też wątpliwości, że świadomie dążono do ich upowszechnienia w Polsce.
Wiadomo, że oferowano je do sprzedaży mediom, rozsyłano linki. Tak, to jedna z ważnych wskazówek. Zespół parlamentarny dowiedział się o ich istnieniu już kilka dni temu, natychmiast przekazaliśmy je do profesjonalnych badań bo jest tam wiele szczegółów, które mogą być istotne dla oceny przebiegu wydarzeń, do stwierdzenia w jaki sposób doszło do śmierci polskiej elity.
Jak ocenia pan to działanie Rosjan? To jest barbarzyńska, wstrząsająca prowokacja. Trudno tu o inne słowa. Nigdy by do czegoś takiego nie doszło gdyby rząd pana Tuska i organa do tego zobowiązane nie nie oddała wszelkich możliwości prowadzenia śledztwa w ręce rosyjskie, gdyby prokuratura spełniła swoje obowiązki, gdyby dbano o zabezpieczenie materiału dowodowego, także przed takimi wyciekami. Gdyby skorzystano z obietnicy prezydenta Miedwiediewa, złożonej tuż po tragedii, że śledztwo będzie prowadzone wspólnie. Trzeba się było tych słów trzymać, domagać ich realizacji. Z niezrozumiałych powodów Donald Tusk oddał wszystko Rosjanom, także materiał dowodowy, który teraz prztykają wykorzystują, dla sobie wiadomych celów prowadzą barbarzyńską grę, w sposób mający Polaków upokorzyć.
Te zdjęcia znane były polskiej stronie? Z tego co wiem - nie. Dysponują nimi rosyjscy blogerzy, zapewne oczywiście nie działający samodzielnie, a nie posiada ich polska prokuratura. Dużo to mówi o jakości naszego śledztwa. Prowadzi to do wniosku, że Rosjanie mają wiele materiału dowodowego, którego polskiej stronie nie przekazali.
Zwraca uwagę szczególne wyeksponowanie w tym makabrycznym zestawie postaci śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, pokazanie Jego osoby w sposób mający nas Polaków maksymalnie upokorzyć. Jakby chcieli pokazać - tak kończą ci, którzy nam się przeciwstawiają. Muszę powiedzieć, że też tak odebrałem zarówno obecnie pokazane zdjęcia jak i działanie Rosjan na miejscu, nocą 10 kwietnia i później. Jest np. materiał filmowy telewizji rosyjskiej, pokazujący ciało śp. prezydenta leżące w błocie. Z podpisem: "ciało Kaczyńskiego przed zabraniem do Moskwy". Do tego jednak, jak wiemy, nie doszło dzięki determinacji Jarosława Kaczyńskiego. Ale decyzję już podjęli, chcieli je zabrać do Moskwy i poddać temu samemu co spotkało inne ciała.
Jak demonstracyjne, jakże sowieckie, zostawienie rękawiczek medycznych i śmieci w szczątkach przedstawicieli polskiej elity. Tak, to niewykluczone. Widać, że barbarzyńska chęć upokorzenia Polaków jest istotnym elementem gry jaką Rosjanie prowadzą z Polską. Ale mogą to robić tylko dlatego, że organa państwowe zaniechały swoich obowiązków, robiły wszystko i nadal robią wszystko by nie badać tej tragedii, by odwracać wzrok od faktów, ustaleń, prawdziwych pytań.Ta sprawa po raz kolejny pokazuje konieczność powołania komisji międzynarodowej. Jest absolutnym obowiązkiem każdego Polaka wspierać ten cel. O urzędnikach czy panu Tusku nie mówię, bo wątpię by oni mieli jeszcze poczucie jakiegoś obowiązku. Jeśli nie taka komisja nie powstanie, nadal będziemy pod pistoletem rosyjskim, z którego będą strzelali kiedy im się będzie to podobało. Tusk oddając Rosjanom śledztwo i cały materiał dowodowy zostawił im bowiem możliwość bezustannego interweniowania w sprawy polskie.
A kiedy wyjdzie na jaw kolejne kłamstwo, jak po ekshumacjach udowadniających pochowanie w grobie śp. Anny Walentynowicz innej osoby, to wtedy dostaniemy jakąś nową sensacyjkę. Trafna uwaga. Wygląda to jak próba odwrócenia uwagi od działań Rosjan, które doprowadziły do takich pochówków i bezczeszczenia zwłok.
Co możemy zrobić by takie prowokacje jak ta ze zdjęciami nie były skuteczne? Dziś możemy o tym mówić, pokazywać intencje takich działań w niezależnych mediach. Jednak w normalnym i niepodległym praworządnym państwie minister Sikorski natychmiast wezwałby po czymś takim ambasadora rosyjskiego i zażądał wyjaśnień w tej sprawie, a pan prokurator Seremet podjąłby decyzję o o rozpoczęciu śledztwa wobec sprawców rosyjskich. W niepodległym państwie z suwerennym rządem władze uważają za swój obowiązek bronienie obywateli przed takimi sytuacjami. Niestety, obecne władze nic nie robią. A pan Donald Tusk jedyne co ma do powiedzenia to to, że on ma dość Smoleńska... To jest coś niepojętego.Rozm. gim
Ambasador Rosji wezwany do MSZ. A Sikorski swoje: wyciek barbarzyńskich zdjęć smoleńskich porównuje do „ teorii spiskowych o wybuchach i zamachu”.Wiceszef MSZ Jerzy Pomianowski przekazał ambasadorowi Rosji, że Polska oczekuje od władz rosyjskich stanowczych działań, natychmiastowego śledztwa oraz ukarania winnych wycieku do internetu drastycznych zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej. Ambasador Rosji został wezwany do MSZ na polecenie szefa resortu Radosława Sikorskiego, który nie omieszkał jednak przy tej okazji przyrównać publikację przez Rosjan barbarzyńskich zdjęć ze Smoleńska do "teorii spiskowych" o przyczynach katastrofy. MSZ podkreśliło w komunikacie, że Pomianowski - w imieniu rządu RP - przekazał ambasadorowi Aleksandrowi Aleksiejewowi wyrazy oburzenia z powodu "opublikowania w Internecie, wykonanych przez funkcjonariuszy rosyjskich, drastycznych zdjęć ciał ofiar katastrofy samolotu rządowego w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku".
Wiceminister Pomianowski powiedział ambasadorowi FR, iż Polska oczekuje od władz rosyjskich stanowczych działań, natychmiastowego śledztwa w tej sprawie i ukarania winnych wycieku oraz dobrej współpracy strony rosyjskiej z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego i prokuraturą, które w Polsce zajmują się sprawą - poinformowało MSZ w komunikacie. MSZ zaznaczyło w komunikacie, iż Pomianowski dodał, że Polska dostrzega zablokowanie przez władze Rosji części rosyjskich portali, na których znajdowały się zdjęcia. Radosław Sikorski komentując w rozmowie z dziennikarzami sprawę wycieku zdjęć, stwierdził:
Strona rosyjska miała prawo terytorialnie do prowadzenia swojego śledztwa w sprawie katastrofy, do badania przyczyn wypadku. I dodał:
Ale nikt nie ma prawa do ranienia uczuć rodzin, przyjaciół, współpracowników ofiar. Jego zdaniem prowadzi to "do eskalacji emocji, czyli do tego samego, do czego służą teorie spiskowe o sztucznych mgłach, bombach helowych, wybuchach i zamachu". Służą do skłócenia Polaków. A my się nie damy skłócić - oświadczył Sikorski. We wtorek Sikorski zaapelował na twitterze do polskich mediów "o poczucie przyzwoitości i niepublikowanie drastycznych zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej z obcych portali". We wtorek radio Zet podało, że na rosyjskich stronach internetowych znajdują się zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej, w tym prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Według Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zdjęcia niektórych ofiar pojawiły się na rosyjskich stronach internetowych 28 września. Szef ABW Krzysztof Bondaryk już 1 października skierował do szefa Rosyjskiej Służby Bezpieczeństwa pismo o wyjaśnienie sprawy. Prokurator generalny Andrzej Seremet ma zwrócić się w do szefa Komitetu Śledczego Rosji Aleksandra Bastrykina w tej sprawie. Prokuratura podkreśla, że zdjęcia na pewno nie pochodzą z akt polskiego śledztwa w sprawie katastrofy. Także minister sprawiedliwości Jarosław Gowin zapowiedział, że jeszcze chce rozmawiać telefonicznie o sprawie z ministrem sprawiedliwości Rosji. Z kolei szef MSW Jacek Cichocki powiedział w radiu RMF FM, że już kilka tygodni temu kanałem służb specjalnych zadano Rosji "kategoryczne pytanie, dlaczego te zdjęcia się pojawiły, z żądaniem, żeby służby rosyjskie dołożyły starań, żeby tych zdjęć nie było". Na razie odpowiedzi nie ma- powiedział minister, który nadzoruje służby specjalne. JKUB/PAP
Budżet wydrenowali, o murawie zapomnieli
1. I co z tego, że stadion zalało? Wiadomo, że jak coś walnie, to się urywa, a jak pada, to się zalewa. Nikt się przecież nie utopił, więc nic się nie stało, państwo zdało egzamin. Okazało się na przykład skuteczne w ściganiu dowcipnisia, próbującego na stadionie pływać. Że dachu nie zamknęli? Na deszcz mieli zamykać? Padało, dach by się zamoczył, może nawet by przeciekał, a szkoda, bo jest nowy. Nic się nie stało, Polacy nie przesadzajcie, nic się nie stało!
2. Że woda nie odpływała, że murawa się zmieniła w grzęzawisko? Bo drenów nie było. Budując ten najdroższy stadion nowoczesnej Europy główną troską było drenowanie pieniędzy, a nie murawy. Ale przecież woda nie będzie tam stała wiecznie, bo woda ma to do siebie, że się gromadzi, a potem spływa. Więc ze stadionu też spłynie do pobliskiej Wisły, a Wisłą już wprost do Bałtyku.
3. Owszem, premier Tusk mówił, że jego rząd jest jak Stadion Narodowy. Bo jest. Rząd Tuska, tak jak stadion, ma nad sobą kryszę, w tym przypadku medialną, tyle że ostatnio ktoś tej kryszy nie domyka, stąd kłopoty, a chwilami wrażenie, że rząd się topi. Ale spokojnie – co jak co, ale pływać ten rząd potrafi, żadna woda mu nie straszna.
4. Był pomysł, żeby na Stadionie Narodowym zorganizować skoki narciarskie. Okazuje się, że na tym wielofunkcyjnym stadionie można też urządzić regaty. Janusz Wojciechowski
Na kogo by tu zwalić? W sprawie wody na stadionie partia Tuska pogrąża się sama. Chamstwem i wulgaryzmami Wszystko płynie! Panta rhei! Heraklit pewnie nie jest w zaistniałej sytuacji ulubionym filozofem Platformy Obywatelskiej. Nie jestem zwolennikiem wiązania działań platformy z każdym polskim niepowodzeniem, ale w sprawie wody na stadionie partia Tuska pogrąża się sama. Przede wszystkim tym, że stara się wszystko zwalić na dogorywający PZPN. Do związku i prezesa Laty można mieć wiele zastrzeżeń, pewnie w 98 procentach słusznych, ale tutaj radze od PZPN się po prostu odczepić. Pochlebcy Tuska jednak staja w obronie wodza. Monika Olejnik w porannym wywiadzie w Radiu Zet podchodziła Zbigniew Bońka wielokrotnie i niezwykle chytrze, żeby były reprezentant Polski chociaż pół słowem przyznał, że wina za blamaż leży po stronie związku i Laty. W sumie to Bońkowi nawet by było na rękę, bo przecież jest kandydatem na prezesa PZPN. Pod presją dociekliwej redaktorki jednak nie pękł, nie wsparł tonącego Tuska. Ale to mi się wydaje troszeczkę typowo polskie. Pani mówi, że to nie ich absolutnie wina, wiadomo PZPN jest tak słaby dzisiaj, że nawet bezdomny może z ulicy powiedzieć, że to jest wina PZPN, wszyscy się zgodzą, PZPN dzisiaj nie ma właściwie żadnych kadr żeby się bronić.
Kolejny naczelny krytyk PZPN, Ryszard Czarnecki, europoseł, kiedyś rywal Laty w wyborach, też nie kwapi się aby prezesowi przyłożyć. W rozmowie ze Stefczyk.info mówi:
(…) jestem wielkim krytykiem PZPN, ale akurat w tym przypadku nie sądzę, żeby PZPN, choć kibice tak właśnie krzyczeli był za to odpowiedzialny. Bardziej patrzyłbym w kierunku ministerstwa sportu i powołanej przez ministerstwo spółki Narodowe Centrum Sportu. Czyli siłą rzeczy za ten blamaż odpowiada rząd Donalda Tuska.
Sprawa jest na tyle oczywista, że za blamaż odpowiada Narodowe Centrum Sportu, czyli spółka powołana przez ministra sportu, że zwolennicy rządu zaczynają panikować. Panika przejawia się w prymitywnej agresji. Były wybitny polski koszykarz, a obecnie wrocławski poseł - powtórzmy POSEŁ - Maciej Zieliński, na swoim profilu na facebook'u nie sili się już na jakąkolwiek finezję.Muszę zaśpiewać znaną piosenkę o PZPN bo brak mi słów na tą żenadę JE(…)Ć PZPN !!! Zaznaczam, że wulgaryzm wykropkowałem osobiście. U Zielińskiego na profilu jest wszystko jednoznaczne. Brawo panie Pośle!
Wstyd większy niż 0:3, czyli co robi deszcz w październiku na najnowocześniejszym stadionie świata
Dach nad Stadionem Narodowym. Jak powinien się zamykać! Trwa to niecałe 20 minut
Smoleńsk: sensacyjne wyniki badań naukowców „Gazeta Polska” dotarła do pierwszych niezależnych badań chemicznych fragmentów Tu-154, który rozbił się w Smoleńsku. Polscy naukowcy na odłamkach szyb tupolewa wykryli związek, który może służyć do tworzenia sztucznej mgły. Niewyjaśniona jest też obecność w próbkach ze Smoleńska niektórych pierwiastków, np. cyrkonu, używanego m.in. jako składnik materiałów pirotechnicznych. Najwyższej klasy naukowcy – dr hab. inż. Wojciech Fabianowski z Wydziału Chemii Politechniki Warszawskiej i prof. dr hab. Jan S. Jaworski z Wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego – zbadali części tupolewa: duralowy fragment poszycia samolotu, szyby ze szkła organicznego – boczną i przednią (przednia jest grubsza od bocznej), pleciony pasek z wyposażenia Tu-154 oraz próbki gruntu. Redakcja „Gazety Polskiej” gwarantuje, że są to części z miejsca katastrofy. Może potwierdzić to zbadanie innych próbek z miejsca katastrofy, jakie – miejmy nadzieję – wykona prokuratura (skład i właściwości chemiczne muszą być wówczas zbieżne). Być może stanie się tak niebawem, bo, jak poinformowało kilka dni temu radio RMF, „grupa polskich prokuratorów i biegłych zakończyła prace w Smoleńsku. (…) polscy śledczy badali m.in. szczątki samolotu Tu-154 pod kątem śladów po materiałach wybuchowych, a także miejsce katastrofy”. Minęło jednak 30 miesięcy od katastrofy smoleńskiej, w czasie których prokuratura nie zbadała gruntownie części rozbitego samolotu i innych przedmiotów z miejsca tragedii.
Substancje niewyjaśnionego pochodzenia W swoim opracowaniu „Wstępna Analiza Materiałowa Próbek 1–5” (chodzi o fragmenty Tu-154) naukowcy-chemicy piszą: „Mimo upływu czasu analiza składu chemicznego szczątków samolotu wraz ze zdjęciami mikroskopowymi ich powierzchni mogą wskazać na obecność śladów substancji, które naniesione zostały na oryginalne materiały w czasie wypadku. Do oznaczenia pierwiastków na mikroskopowych obszarach powierzchni próbek doskonale nadają się metody spektrometrii rentgenowskiej, co zilustrowano wynikami wstępnych badań próbek różnego rodzaju. Pozwalają one przynajmniej jakościowo zidentyfikować zanieczyszczenia pochodzące z gliniastego gruntu, ale wskazują również na obecność substancji, których pochodzenie wymaga wyjaśnień”.
Jakie to substancje? Jest wśród nich cement. Związek o takim składzie naukowcy wykryli na szybach Tu-154 M 101. Opisali to w następujący sposób: „Na powierzchni próbek fragmentów szyb G10 i G20 [oznaczenia własne naukowców – przyp. „GP”] zaobserwowano wzrokiem drobny pył, który zmyto i badano w zawiesinie izopropanolowej metodą XRF. Najbardziej intrygująca okazała się zawartość wapnia i krzemu. Pomiary wykonano dwoma metodami: rejestrując całe widmo (metoda 1) uwzględniając tylko piki Ca i Si (metoda 2); Dla porównania podano również analogicznie zmierzony stosunek Ca: Si dla próbki gruntu G l i tkaniny PAS. Zarówno w próbce ziemi G l, jak i tkaniny PAS więcej jest krzemu niż wapnia bezwzględna zawartość Ca i Si jest bardzo niska. Natomiast w obu próbkach szyb G10 i G20 więcej jest wapnia. Podobnie więcej wapnia niż krzemu wykazała próbka kontrolna cementu, który składa się głównie z tlenków wapnia i krzemu (a także tlenków glinu i żelaza)”. W pyle na fragmentach szyb naukowcy stwierdzili więcej wapnia niż krzemu, odwrotnie niż w próbkach gruntu i zanieczyszczeń na tkaninie.
Rosyjski sposób na sztuczną mgłę O czym może świadczyć stwierdzona na szybach tupolewa obecność cementu? Np. o użyciu przez Rosjan w Smoleńsku sztucznej mgły. Na taką hipotetyczną możliwość wytworzenia mgły zwrócił uwagę dr inż. Stefan Bramski, były wieloletni pracownik naukowy Instytutu Lotnictwa, który udzielił nam wywiadu do książki o katastrofie „Musieli zginąć”. Wskazali na nią też inni specjaliści – ich zdaniem po oziębieniu atmosfery wokół miejsca katastrofy np. ciekłym azotem, co spowodowałoby bardzo duże zwiększenie wilgotności i następnie rozsianie zarodników pary wodnej, można łatwo wywołać mgłę. Charakterystyczne, że obecność cementu znani chemicy wykryli na obu kawałkach szyb, pochodzących z innych miejsc kadłuba, ale nie znaleźli ich na próbkach gruntu ani na przykład na zabłoconym plecionym pasku z tupolewa znalezionym na miejscu katastrofy. Może to oznaczać, że cement osiadł na szybach, gdy samolot był w powietrzu.
– Ponieważ osobiście zajmowałem się badaniami naukowymi rakiety meteorologicznej, sposoby wywołania sztucznej mgły nie są mi obce. Można np. wykorzystać do tego rozsiane zamrożone pyły substancji higroskopijnych, które tworzą zarodniki kondensacji pary. Najczęstszą i najbardziej ekskluzywną, bo drogą, metodą jest rozsiewanie jodku srebra. Wówczas wilgoć z atmosfery skrapla się w mgłę. Ale jest też sowiecka metoda, prostsza – wysypuje się z samolotu zamrożony pył cementu i daje to podobny efekt – mówi „GP” dr inż. Stefan Bramski. 11 maja 2011 r. „Rzeczpospolita” opisała (za AFP) w artykule „Rosjanie ostrzelali chmury z samolotów i pogoda znów dopisała podczas defilady w Dniu Zwycięstwa”, że rankiem 9 maja wzleciał w powietrze samolot szpiegowski, który przesłał dane na temat stanu nieba nad Moskwą. Zdecydowano o rozpędzeniu chmur napływających od północy: ostrzelano je za pomocą jodku srebra i pyłu cementowego z pokładów kilku samolotów transportowych. (Chodziło o większe skroplenie pary i wywołanie deszczu z chmur, zanim te dotrą do Moskwy). Rosjanie wydali na zapewnienie dobrej pogody w Moskwie 50 mln rubli.
Należy jednak zaznaczyć, że istnieją poważne wątpliwości, codomożliwości wytworzenia sztucznej mgły na tak dużym obszarze jak rejon Smoleńska, gdyż potrzeba do tego ogromnej ilości wody. Sygnalizował je m.in. prof. Krzysztof Haman z Instytutu Geofizyki Uniwersytetu Warszawskiego.
Niewyjaśniona obecność w glebie cyrkonu Naukowcy z UW i PW wykryli w badanych próbkach ze Smoleńska obecność m.in. cyrkonu – w części metalowej Tu-154M 101 oraz w glebie. Obecność tego pierwiastka w glebie należy z pewnością wyjaśnić. Jak mówi nam dr inż. Wojciech Fabianowski, nie wiadomo na razie, skąd pochodzi cyrkon, który wykryto w próbkach gleby z miejsca katastrofy i z jakich powodów tam się znalazł. Na obecnym etapie nie należy wyciągać daleko idących wniosków, jednak warto odnotować, że cyrkon jest wykorzystywany w bombach zapalających (np. kasetowych) i termobarycznych. Jak podkreślają w swoim opracowaniu naukowcy, „bardziej interesująca dla rozpatrywanego problemu powinna być analiza zanieczyszczeń [nie zaś składu chemicznego samych przedmiotów – przyp. »GP«]”. Jak piszą w opracowaniu, „otrzymane ze spektroskopii rentgenowskiej wyniki wskazują, że główne składniki zanieczyszczeń to tlen, krzem, glin oraz żelazo, a także w mniejszej ilości potas. W pojedynczych pomiarach stwierdzono ponadto śladowe ilości sodu, fluoru, cyrkonu i fosforu. (…) W próbce metalu S l za pomocą metody EDS (Fig. 6) stwierdzono obecność glinu, tlenu, krzemu, żelaza, węgla oraz śladowe ilości innych pierwiastków. Ilościowy skład zależy silnie od obszaru badanego, a zdjęcia metodą skaningowej mikroskopii elektronowej (SEM) potwierdzają obecność obszarów o różnych właściwościach. Śladowe ilości cyrkonu są proporcjonalne do ilości glinu, wydaje się więc, że cyrkon jest składnikiem stopu. Nie stwierdzono natomiast obecności miedzi i cynku, jak w typowych stopach lotniczych”. Specjalistyczne badania chemiczne, wykonane przez dr. hab. inż. Wojciecha Fabianowskiego i prof. dr. hab. Jana S. Jaworskiego wymagają dodatkowych badań i ukierunkowanej analizy, która dopiero może odpowiedzieć z całkowitą pewnością na pytania, co może oznaczać obecność związków, które naukowcy znaleźli na (oraz w) próbkach. Zastrzegają, że badania, jakie wykonali, powinny być przeprowadzone dla pewności na wielu innych próbkach części tupolewa i gleby z miejsca katastrofy. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
Syndyk może cofnąć transakcję Po ujawnieniu, że spółka Marcina P. sprzedała OLT Express Germany za 1 euro, pełnomocnik oszukanych klientów Amber Gold powiedział „Codziennej", że było to działanie na szkodę spółki. Według mec. Macieja Puchały syndyk może domagać się cofnięcia tej transakcji lub zażądać dopłaty do ceny umownej, gdyż jest ona rażąco zaniżona. Syndyk masy upadłościowej Amber Gold dowiedział się o warunkach umowy w sprawie sprzedaży OLT Express Germany dopiero w ubiegłym tygodniu. Transakcję ujawniono 10 sierpnia br., tuż po upadku polskich linii lotniczych OLT Express, a przed ogłoszeniem decyzji o likwidacji Amber Gold. Nie podano jednak jej ceny. Nabywcą niemieckich linii był holenderski inwestor Panta Holdings. OLT Express Germany były jedną z trzech należących do Amber Gold linii lotniczych. OLT Express Regional zajmowały się przewozami krajowymi. OLT Express Polanwykonywały loty czarterowe i nie mogą zbankrutować, bo nie mają majątku wystarczającego nawet na przeprowadzenie upadłości. Niemieckiego przewoźnika, wraz z czterema należącymi do niego samolotami, Amber Gold sprzedała zaś za oszałamiającą kwotę... 1 euro. Eksperci szacują, że wartość samych samolotów to ok. 8 mln dol. Dzięki transakcji niemieckie linie wciąż latają, ale klienci, którzy czują się oszukani przez Amber Gold i zgłosili już do prokuratury roszczenia na 400 mln zł, nie mają szans na odzyskanie swoich pieniędzy. Dziennik „Fakt" twierdzi, że śledczy sprawdzają, czy za interesami Marcina P. nie kryje się rosyjska mafia. Główną tezą braną pod uwagę w dochodzeniu jest to, że szef Amber Gold działał na zlecenie zorganizowanych grup przestępczych. Z informacji operacyjnych zebranych przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego wynika – według „Faktu" – że Marcin P. miał współpracować z jednym z bossów trójmiejskiej mafii, który ściśle i od lat współdziała właśnie z mafią rosyjską. Informacje pochodzą ponoć od agentów ulokowanych w strukturach mafii. Dotychczas prokuratura przedstawiła prezesowi Amber Gold siedem zarzutów, w tym oszustwa o znacznej wartości i posłużenia się sfałszowanym potwierdzeniem przelewu na kwotę 50 mln zł. Grozi mu 15 lat więzienia. Tymczasem Donald Tusk zapowiedział, że wkrótce powstanie raport na temat działań władz skierowanych przeciwko parabankom. – W ciągu kilku tygodni, na pewno w tym roku kalendarzowym, a więc na pewno przed świętami, przedstawimy raport, w jaki sposób rozprawiamy się z tego typu przedsięwzięciami, które przypominają Amber Gold – zapowiedział premier Tusk. Szef rządu ujawnił, że „te działania przygotowuje kilka instytucji równocześnie w ścisłej współpracy" i że „spotyka się w grupie, która monitoruje projekt takiego bezlitosnego postępowania z tego typu nadużyciami". Tadeusz Święchowicz
Problem z ministrem finansów Problem z Jackiem Rostowskim zaczyna się już w momencie, gdy próbujemy ustalić jego prawdziwe imię i nazwisko. Używa wprawdzie imienia Jacek, ale tak naprawdę ma na imię Jan. Także jego nazwisko brzmi w rzeczywistości nieco inaczej, niż zwykle się słyszy: Vincent-Rostowski, a nie Rostowski. Jakby komplikacji było mało, to nazwisko Rostowski przyjął jego dziadek, Jakub Rothfeld, wybitny neurolog, profesor Uniwersytetu Lwowskiego, a z kolei ojciec ministra zmienił je na Vincent-Rostowski. John Anthony Vincent-Rostowski, jak zgodnie z brytyjskim paszportem nazywa się najdłużej urzędujący minister finansów III RP, urodził się w 1951 r. Jego ojciec, jako emigrant pozostał w Londynie po II wojnie światowej, pracując w brytyjskiej służbie zagranicznej, toteż przyszły minister spędził dzieciństwo w tak egzotycznych miejscach, jak Kenia czy Mauritius. Kolejny problem wiąże się z wykształceniem Rostowskiego, posługuje się on, bowiem tytułem profesorskim. Tymczasem podobnie jak inny znany w polskiej polityce „profesor-maturzysta”, Rostowski używa tego tytułu, choć nie ma nawet stopnia doktora. Jest zaledwie magistrem – ukończył dosyć zresztą podrzędny University College London, na którym następnie został zatrudniony, jako asystent. Pracował również na Central European University w Budapeszcie. Jednak i ta uczelnia do prestiżowych nie należy. Jest to opłacana przez George’a Sorosa, znanego amerykańskiego spekulanta finansowego, prywatna placówka, zajmująca się przede wszystkim propagowaniem doktryny lewicowo-liberalnej, a nie rzetelnymi badaniami naukowymi.
U boku Balcerowicza W polskiej polityce i finansach Rostowski pojawił się po raz pierwszy po Okrągłym Stole. W latach 1989–1991 pełnił funkcję doradcy wicepremiera Balcerowicza. To pozwoliło mu zbudować sieć kontaktów i otworzyło drogę do kolejnych funkcji. Został członkiem rady nadzorczej Polskiego Banku Rozwoju, a następnie rady nadzorczej Polskiego Towarzystwa Prywatyzacyjnego Kleinwort Benson, doradzającego przy realizacji niesławnego programu tzw. powszechnej prywatyzacji. W czasie rządów AWS, w latach 1997–2001, pojawił się ponownie u boku Balcerowicza w Ministerstwie Finansów jako szef Rady Polityki Makroekonomicznej. Po upadku rządu Buzka-Balcerowicza, (choć de facto należałoby raczej używać określenia Balcerowicza-Buzka, gdyż to minister finansów w nim dominował i podejmował najważniejsze decyzje) przeniósł się wraz z Balcerowiczem do Narodowego Banku Polskiego. Znów Balcerowicz był postacią pierwszoplanową, a Rostowski zaledwie jego doradcą. Ciekawe, na ile to ciągłe pozostawanie w cieniu „mózgu polskiej transformacji” przyczyniło się do ich późniejszego konfliktu? Rostowski dał się przecież poznać już w roli ministra, jako człowiek niezwykle ambitny. Ujawnił też wówczas znaczny temperament polityczny – do tego stopnia, że jego wystąpienia w parlamencie i przy innych okazjach brzmiały bardziej jak gwałtowne i często złośliwe ataki polityczne na opozycję, a nie wypowiedzi ministra odpowiedzialnego za finansową stabilność państwa. Choć tak bardzo zaangażowany politycznie, członkiem PO został formalnie dopiero po dwóch latach pracy w rządzie.
Na posadzie w banku Wcześniej jednak, od 2004 do 2007 r., zajmował stanowisko doradcy zarządu Banku Pekao SA. Kiedy objął urząd ministra, zawiesił wprawdzie tę działalność, jednak nie sposób nie zwrócić uwagi na możliwy wpływ, jaki na decyzje podejmowane przez ministra mógł wywierać fakt wykonywania wcześniej tej lukratywnej pracy i, co może nawet ważniejsze, perspektywa powrotu do sektora bankowego po niepewnym przecież i bez porównania mniej dochodowym piastowaniu funkcji rządowej.Jak sam twierdzi, Kazimierz Marcinkiewicz zaproponował mu tekę ministra gospodarki już w 2005 r., jednak Rostowski miał tę propozycję odrzucić. Natomiast16 listopada 2007 r. został ministrem finansów w pierwszym rządzie Donalda Tuska, a cztery lata później w kolejnym. Rekomendować miał go na to stanowisko Jan Krzysztof Bielecki, który poznał go zapewne bliżej w Pekao SA. Fakt, że zdecydował się na kandydowanie w ostatnich wyborach parlamentarnych, wskazywałby na to, że odkrył w sobie w ostatnich latach polityka. Nie prowadził zbyt aktywnej kampanii, ale uzyskał mandat posła, otrzymując jednak niewiele głosów, zwłaszcza jak na członka rządu – niecałe 11 tys. Niektórzy komentatorzy zastanawiali się, czy wejdzie do drugiego rządu Tuska, ale zachował stanowisko, co potwierdziło opinie m.in. Grzegorza Schetyny, że premier bardzo liczy się z jego zdaniem i ma do Rostowskiego pełne zaufanie. Zresztą wydaje się, że dzięki wykazanym w ciągu pięciu lat umiejętnościom uzyskał tak duży wpływ na premiera, że jego odejście pozbawiłoby rząd inicjatywy w sprawach finansowych. Okazał się przecież „sztukmistrzem z Londynu”, ukrywając w zakamarkach budżetu dziesiątki miliardów faktycznego zadłużenia i sprytnie balansując na granicy progu ostrożnościowego. Zgodnie z obyczajami panującymi w obecnej elicie władzy jego córka znalazła zatrudnienie u jego kolegi z rządu, Radosława Sikorskiego. Została doradcą w Ministerstwie Spraw Zagranicznych pomimo młodego wieku i kompletnego braku doświadczenia, co wywołało w tym resorcie spore niezadowolenie. Szybko zresztą została skompromitowana zdjęciem, na którym pozowała na tle napisu: „Fuck me like the whore I am”.
Nad przepaścią Jest niemal pewne, że to właśnie on był pomysłodawcą ostatniego „exposé” Tuska. Jednak tym razem poszedł chyba o krok za daleko. Zaproponowanie wyciągania niczym z kapelusza setek miliardów złotych w sytuacji, gdy z powodu braku środków szpitale zaprzestają przyjmowania chorych, zabrzmiało całkowicie fałszywie. Dosyć żałosna konferencja Rostowskiego z ministrem skarbu, podczas której wymachując banknotem, próbowali tłumaczyć, jak na mocy magicznego zabiegu lewarowania potrafią zamienić sto złotych w „czterysta, pięćset, a nawet siedemset”, dopełniła obrazu porażki. Zresztą zbyt świeża jest jeszcze pamięć urządzonej przez niego „analizy” propozycji gospodarczych PiS, podczas której zjadliwie krytykował i wyśmiewał je jako „piramidę finansową”, choć mowa tam była o środkach wielokrotnie mniejszych niż w jego projekcie Inwestycji Polskich. Czy Rostowski podniesie się po tym wizerunkowym niewypale? Wygląda na to, że choć okazał się utalentowanym magikiem finansów, to zaślepiła go pycha. Zbyt łatwo udawało się mu ogrywać Brukselę i odsuwać w czasie nadejście kryzysu – zresztą niezwykle wysokim kosztem: zadłużenia, które będziemy spłacali przez pokolenia. Artur Dmochowski
Władze publiczne nie mogą milczeć w sprawie kompromitacji na Stadionie NarodowymWidzowie, którzy przyszli na Stadion Narodowy oraz miliony przed telewizorami zostali ordynarnie zrobieni w konia. Nikt – ani władze publiczne, ani PZPN – słowem się nie zająknął, co zamierza w tej sprawie zrobić, kiedy złoży wiarygodne wyjaśnienia, kto za co odpowiada w takich sytuacjach i jak chce zapobiegać podobnym kompromitacjom w przyszłości. Zamiast męskiego postawienia sprawy mieliśmy i mamy ciszę, czyli wszyscy wzięli na przeczekanie. I to jest skandal, bo władze publiczne nie powinny w tej sytuacji milczeć, gdyż chodzi o bardzo drogi obiekt z publicznych pieniędzy, o bardzo ważny mecz reprezentacji narodowej oraz o wizerunek państwa. A im dłużej trwa milczenie w tej sprawie, tym więcej jest kpin i niepochlebnych opinii – tak w Polsce, jak za granicą. Każdemu może się zdarzyć jakaś wpadka, ale nie mogą być wyłącznie wpadki i permanentna kompromitacja. Przeciętnego Polaka nie obchodzi, kto akurat w tym wypadku był niekompetentny, niedoinformowany, niedysponowany czy niemądry w sprawie tego, że Stadion Narodowy nie nadawał się do rozegrania meczu. Obchodzi go sam fakt, że się nie nadawał. I obchodzi go, że kosztujący niemal 2 mld zł obiekt nie okazał się wart więcej niż boisko w okręgówce, a nawet mniej, bo jednak woda łatwiej wsiąka w glebę zwykłego boiska niż w beton Narodowego. Przepychanka między związkiem piłkarskim a Narodowym Centrum Sportu, czyli wzajemne obwinianie się jest bez znaczenia. Znaczenie ma to, że w kryzysowej sytuacji nikt nie potrafił sensownie zareagować. I znaczenie ma to, że bardzo drogi stadion nie sprawdził się w sytuacji bardzo niewielkiej komplikacji, jaką jest deszcz. Tak też reagują obserwatorzy z zagranicy, którzy widzą, że stadion ma zasuwany dach chroniący przed zalaniem, ale ten dach nie został użyty i deszcz jednak zalał murawę.Zalanie Stadionu Narodowego można uznać za metaforę czy alegorię tego, w jakim stanie jest polskie państwo. A ono też nie działa w prostych sytuacjach kryzysowych, i to nawet tam, gdzie inwestuje się wielkie sumy, jak w wypadku autostrad. Oczywiście rząd i premier nie są bezpośrednimi operatorami stadionu, ale jednak od nich zależało, w jakim stanie stadion odebrano od wykonawcy oraz to, kto nim zarządza. A zdaje się, że kompromitacja na Narodowym ma związek i z jednym, i z drugim. Niezależnie od nieudolności i niekompetencji PZPN i jego prezesa. Obiekt za 2 mld zł nie może się zamieniać w basen, niezależnie od zasuniętego lub otwartego dachu. Znacznie tańsze stadiony nie są bowiem w ten sposób zalewane, bo działa tam drenaż. I na znacznie tańszych obiektach wychodzącym ze stadionu nie spadają na głowę wodospady wody źle odprowadzanej z dachu. A już na żadnym stadionie jego właściciel nie powinien pozwalać na niszczenie części obiektu (zalana płyta), tylko dlatego, że ktoś jest głupi czy niekompetentny.Narodowy jest obiektem publicznym, wybudowanym, za publiczne pieniądze, więc władze publiczne odpowiadają za techniczny stan obiektu, skoro odebrano go od wykonawcy i dopuszczono do użytku. Jeśli dach miałby być zasuwany tylko pod takimi warunkami, których nie spełnia 90 proc. zdarzających się na co dzień sytuacji, to znaczy, że jest niefunkcjonalny, przepłacony i ktoś odpowiada za to, że taki dach powstał. Jeśli dach jest natomiast funkcjonalny, a tylko zarządzający obiektem nie umieją podjąć właściwych decyzji, to też ktoś ich powołał i ponosi za to odpowiedzieć. Tak samo jest w wypadku murawy. Jeśli była położona zgodnie z normami, dlaczego nie odprowadzała wody. A jeśli była za cienka i położona bezpośrednio na beton zamiast na warstwie pośredniej z drenażem, to też ktoś za to odpowiada. Skończmy wreszcie z tą powszechną zasadą niekompetencji i nieodpowiedzialności. Widzowie, którzy przyszli na stadion oraz miliony przed telewizorami zostali ordynarnie zrobieni w konia, bo nikt – ani władze publiczne, ani PZPN – słowem się nie zająknął, co zamierza w tej sprawie zrobić, kiedy złoży wiarygodne wyjaśnienia, kto za co odpowiada w takich sytuacjach i jak chce zapobiegać podobnym kompromitacjom w przyszłości. Zamiast męskiego postawienia sprawy mieliśmy i mamy ciszę, czyli wszyscy wzięli na przeczekanie. I to jest skandal, bo władze publiczne nie powinny w tej sytuacji milczeć, gdyż chodzi o bardzo drogi obiekt, o bardzo ważny mecz reprezentacji narodowej oraz o wizerunek państwa. A im dłużej trwa milczenie w tej sprawie, tym więcej jest kpin i niepochlebnych opinii – tak w Polsce, jak za granicą. Każdemu może się zdarzyć jakaś wpadka, ale nie mogą być wyłącznie wpadki i permanentna kompromitacja.
Stanisław Janecki
I ofensywa rządu poszła się…Kompromitację ze Stadionem Narodowym oglądały 4 mln widzów, a nieokreślona, choć pewnie większa liczba komentowała to wydarzenie na portalach społecznościowych. O odwołanym meczu z Anglią, niekompetencji organizatorów, fuszerce czwartego najdroższego stadionu świata i uczuciu wstydu, napisano już niemal wszystko. Na dodatkowy opis zasługuje to, co podczas zmagań z deszczem, który zaskoczył w połowie października, działo się na portalach społecznościowych: Facebooku i Twitterze. To były gorące, spontaniczne komentarze, w których nawet spindoktorzy Platformy niczego nie udawali, dlatego zasługują na zebranie i przypomnienie.
Przede wszystkim okazało się czarno na białym, że odpowiedzią na spadające poparcie obecnej ekipy nie było żadne realne działanie, a strategia polegająca na ofensywie medialnej członków rządu i samego premiera w szczególności. Wsparcie „zaprzyjaźnionych mediów”, niezależnych (od siebie) dziennikarzy i zmodyfikowana wersja „Tusku musisz” w postaci sondażu w „Polityce”, w którym widać było pozytywne skutki expose. Po tym wystarczyło ruszyć w Polskę Tuskobusem i wszystko miało wrócić na swoje miejsce (gejmczejndżer). Tymczasem zwykły deszcz powiedział: sprawdzam. Jeden z politmarketingowców wspierających PO napisał szczerze na TT: „I ofensywa rządu poszła się .... Kto się będzie interesował konferencjami ministrów przy takiej KOMPROMITACJI?”. Złośliwości wykraczały poza zalaną murawę: „Wprowadził rudy podatek od deszczu, to macie”. Ktoś inny sugerował utworzenie spółki „Dachy polskie”. Cezary Gmyz antycypował rozmowę motywacyjną zafascynowanego piłką kopaną premiera z reprezentacją: „Jak wam się powodzi - spytał premier. - Nie przelewa nam się - odpowiedzieli piłkarze”. Karierę w sieci robią dwa filmiki. Jeden pokazywał radosnych kibiców pluskających się na płycie boiska, dosłownie wyślizgujących się z rąk ganiającym za nimi stewardom. Na drugim widać ścianę wody spływającą z nie zamkniętego dachu, prosto na schody prowadzące na trybuny. Większość komentarzy zawierała wulgaryzmy wykluczające publikację w przyzwoitym portalu. Jedno z nich wynikało: nie zamknięty dach na Narodowym przykrył nawet obietnicę rocznego macierzyńskiego.Tłum na stadionie skandował „Złodzieje, złodzieje” i tym razem nie były to okrzyki skierowane wyłącznie do PZPN. Innymi słowy, zabawa była przednia i trwała do północy. Jej pokłosiem jest między innymi powiększenie zbioru metafor określających stan upojenia alkoholowego. Do popularnych i nieco zużytych „narąbany jak Messerschmitt” czy „nawalony jak stodoła” dołączyła teraz „zalany jak Narodowy”. Irena Szafrańska
CO WIEDZĄ SŁUŻBY? "Służba Kontrwywiadu Wojskowego informuje, że już w kwietniu 2010 r., w ramach współpracy z jedną ze służb partnerskich NATO, otrzymała materiały niejawne pochodzące z rozpoznania satelitarnego związane z katastrofą samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem. Materiały zostały niezwłocznie przekazane Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Warszawie" - napisano w komunikacie departamentu prasowo-informacyjnego SKW wydanym 14 czerwca 2011 roku. Rozpoznanie satelitarne to oczywiście zdjęcia satelitarne okolic smoleńskiego lotniska, wykonane przez amerykańskie satelity wywiadowcze. Nie ulega wątpliwości, że w pierwszych dniach kwietnia, teren Smoleńska musiał znajdować się w polu obserwacji służb USA i NATO. 7 kwietnia doszło tam przecież do spotkania premiera Polski z Władymirem Putinem, zaś 10 kwietnia na smoleńskim lotnisku miał wylądować polski prezydent. Dla służb wywiadowczych, tego rodzaju sytuacje stwarzają doskonałe pole do obserwacji zachowań służb przeciwnika, pozwalają poznać niektóre procedury zabezpieczeń, śledzić zmiany w lokalizacji poszczególnych formacji i jednostek.
Zdjęcia ze Smoleńska, wykonane przez satelity wywiadowcze stanowiłyby jeden z najważniejszych dowodów w sprawie tragedii i znacząco poszerzały naszą wiedzę o przyczynach katastrofy. Nie chodzi przy tym tylko o weryfikację danych dotyczących pogody. Jeśli satelity obserwowały ten obszar rankiem 10 kwietnia, mogły dostrzec ruchy rosyjskich służb wokół Smoleńska, przeloty innych samolotów (w tym misję rosyjskiego Ił-76 MD) a nawet zarejestrować sam moment katastrofy. To właśnie wydaje się głównym powodem, dla którego do dziś nie ujawniono amerykańskich zdjęć, a wokół sprawy ich przekazania zaciągnięto szczelną zasłonę „tajności”. To najdogodniejsze wytłumaczenie służby specjalne stosują wówczas, gdy chcą ukryć fakty niewygodne dla siebie lub swoich mocodawców. Kalendarium tej sprawy wyraźnie dowodzi, że dla władz III RP zdjęcia ze Smoleńska są tak gorącym materiałem, iż dla ich ukrycia nie cofnięto się przed publicznym, ordynarnym kłamstwem. 29 kwietnia 2010 r. Donald Tusk odpowiadając w Sejmie na pytania posłów opozycji powiedział, że polski rząd wystąpi do USA o wydanie zdjęć satelitarnych z okolic Smoleńska. Niespełna godzinę po tej wypowiedzi premiera, sekretarz rządowego Kolegium ds. Służb Specjalnych Jacek Cichocki oświadczył, że Polska otrzymała już od Stanów Zjednoczonych zdjęcia satelitarne przedstawiające miejsce katastrofy. Kilka dni później minister Cichocki powtórzył tę informację w rozmowie z dziennikarzem RMF FM, mówiąc, iż „fotografie te zostały przekazane stronie polskiej, są w dyspozycji”. O amerykańskie materiały z 10 kwietnia miano się zwrócić zaraz po tragedii, gdy tylko zebrało się Centrum Antyterrorystyczne ABW, a jego analitycy uzyskali informacje, że nad lotniskiem znajdował się satelita wykonujący zdjęcia. Z cytowanego na wstępie oświadczenia SKW można sądzić, że fotografie udostępniono natychmiast i zostały one przekazane prokuraturze. Warto też zwrócić uwagę, że komunikat SKW mówi wyraźnie o „materiałach niejawnych pochodzących z rozpoznania satelitarnego” – a zatem można przypuszczać, że chodzi tu o zdjęcia pochodzące z satelity wywiadowczego. Tymczasem w sierpniu 2010 roku rzecznik Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, płk Zbigniew Rzepa oświadczył, że „Prokuratura badająca katastrofę prezydenckiego samolotu nie ma fotografii satelitarnych zrobionych tego dnia nad Smoleńskiem”. Zdaniem Rzepy, prokuratura wojskowa dysponuje fotografiami satelitarnymi z 5 i 12 kwietnia, nie ma jednak zdjęć z dnia katastrofy. Na konferencji prasowej w tym dniu płk. Rzepa poinformował, iż „prokuratura uzyskała zdjęcia satelitarne z 5 i 12 kwietnia obszaru 40 km kw., dotyczącego ściśle lotniska Siewiernyj pod Smoleńskiem, jak również jego przyległości. [...] Rozdzielczość tych zdjęć pozwoli biegłym rozróżnić elementy o wielkości 50 cm. [...] Wśród szeregu istotnych pytań, na które oczekujemy odpowiedzi, są oczywiście te dotyczące technicznego wyposażenia lotniska, jak też potencjalnych zmian w jego infrastrukturze między 5, 7, 10 kwietnia.” O jakich zdjęciach mówił rzecznik prokuratury? Wydaje się, że mogło chodzić o zdjęcia satelitarne wykonane przez firmę amerykańską firmę DigitalGlobe. Zdjęcia te trafiły do Polski tuż po tragedii smoleńskiej.29 kwietnia 2010 roku do ministra Jacka Cichockiego dotarło pismo jednego z szefów tej firmy. Napisano w nim m.in.:
„Niezwłocznie po powzięciu informacji o tragicznym wypadku rządowego samolotu zwróciłem się z prośbą do moich przełożonych o sfotografowanie lotniska w Smoleńsku. Moja prośba została natychmiast spełniona i jednocześnie zostałem upoważniony do nieodpłatnego przekazania pozyskanych zobrazowań (zdjęcia wykonały dwa z naszych trzech satelitów) wszystkim zainteresowanym służbom. Wykonane zdjęcia w ciągu ok. 4 godzin po ich wykonaniu przekazałem tworzącemu się Centrum Operacyjnemu MSZ, a później także oficerowi Zarządu Analiz Wywiadowczych i Rozpoznawczych P-2 Sztabu Generalnego oraz Centrum Badań Kosmicznych. Poprzez pocztę elektroniczną poinformowałem o rejestracji Rządowe Centrum Bezpieczeństwa. Zdjęcia wykonane przez DigitalGlobe są do dyspozycji Pana Ministra oraz podległych służb. Zbiegiem okoliczności nasze satelity zarejestrowały także obszar Smoleńska w dniu 5 kwietnia br., i to zdjęcie może ewentualnie posłużyć do wykonania analizy zmian (tj. określić czy w okresie tych kilku dni nastąpiły zmiany na danym obszarze i jaki miały one charakter).” Prywatna firma Digital Globe z Kolorado w USA jest wykonawcą i sprzedawcą zdjęć satelitarnych pochodzących z kilku satelitów krążących na orbicie okołoziemskiej i wprawdzie współpracuje ze służbami amerykańskimi, nie może jednak samodzielnie dysponować zdjęciami z satelitów wojskowych bądź wywiadowczych. Materiał przekazany do Polski przez Digital Globe mógł zatem zawierać tylko zdjęcia ogólnodostępne. Informacja o rozdzielczości zdjęć zawarta w oświadczeniu płk. Rzepy wyraźnie sugeruje, że chodzi o materiał Digital Globe. Prawo amerykańskie ogranicza bowiem rozdzielczość zdjęć dostępnych komercyjnie do 50 cm, zatem do Polski musiały trafić wyłącznie fotografie tego rodzaju. W połowie 2010 roku amerykańska Narodowa Agencja Wywiadu Geoprzestrzennego (NGA) zawarła z Digital Globe umowę na realizację usług wywiadowczych na następne 10 lat. Na podstawie tej umowy, firma otrzymała 3,55 mld. USD z przeznaczeniem na koszty budowy nowych satelitów, infrastruktury oraz prac badawczo-rozwojowych. DigitalGlobe zapowiedziała natychmiastowe przystąpienie do prac nad satelitą WorldView-3, który miałby zostać wyniesiony na orbitę w 2014 roku. Ma on umożliwiać uzyskanie zdjęć o rozdzielczości poniżej 40 cm/pixel. Zgodnie z umową z NGA, firma planowała również we wrześniu 2011 roku obniżenie orbity satelity WorldView-2, aby otrzymać zdjęcia o rozdzielczości 41 cm (wobec dotychczasowych 46 cm). Zdjęcia z tych obiektów mają być dostępne tylko dla rządu USA. Ale nawet tak dobra rozdzielczość nie dosięga możliwości technicznych satelitów wywiadowczych. Przykładowo zatem - rozdzielczość zdjęć amerykańskich satelitów z serii KH11 wynosi 15 cm/piksel. Przeszkody nie stanowią warstwy chmur czy złe warunki pogodowe. Nadto satelity i samoloty zwiadowcze są w stanie wykryć również ślady substancji chemicznych oraz precyzyjnie identyfikować obiekty w budynkach czy podziemnych bunkrach. Dane dotyczące najnowszych osiągnięć są oczywiście utajnione, ale informacja o uzyskiwaniu rozdzielczości zdjęć wywiadowczych poniżej 10 cm/piksel z pewnością nie byłaby fałszywa. Warto też wiedzieć, że odtajnienie zdjęć pochodzących z tych satelitów, wymaga każdorazowo zgody prezydenta USA. Jeśli w oświadczeniu Służby Kontrwywiadu Wojskowego mówi się o „materiałach niejawnych pochodzących z rozpoznania satelitarnego” oznacza to, że może chodzić o zdjęcia niekomercyjne, przekazane polskim służbom przez amerykański wywiad wojskowy. Ponieważ wypowiedzi ministra Cichockiego i płk Rzepy dotyczą prawdopodobnie zdjęć otrzymanych od Digital Globe - do dziś nie wiemy: czy SKW uznała fotografie amerykańskiej firmy za pochodzące z rozpoznania satelitarnego, czy też mowa jest o materiałach udostępnionych służbom III RP przez amerykański wywiad?29 września 2010 r. minister MSWiA, Jerzy Miller, odpowiadając na zapytanie poselskie Jolanty Szczypińskiej z PiS „w sprawie zdjęć satelitarnych miejsca katastrofy samolotu Tu-154M wykonanych w dniu 10 kwietnia 2010 r.”, odpisał do marszałka Sejmu: „W nawiązaniu do pisma z dnia 18 sierpnia 2010 r. (sygn. SPS-024-7697/10) dotyczącego zapytania posła na Sejm RP pani Jolanty Szczypińskiej w sprawie zdjęć satelitarnych miejsca katastrofy samolotu Tu-154M wykonanych w dniu 10 kwietnia 2010 r., z upoważnienia prezesa Rady Ministrów, w porozumieniu z sekretarzem Kolegium do Spraw Służb Specjalnych, uprzejmie informuję, że przedmiotowe zdjęcia zostały przekazane Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Warszawie”. W sumie otrzymaliśmy zatem trzy, wykluczające się oświadczenia; ze strony władz III RP, służb specjalnych oraz prokuratury wojskowej. Sprawę komplikuje jeszcze fakt, że 11 stycznia 2011 r. Amerykanie, odpowiadając na zapytanie prokuratury wojskowej w sprawie pomocy oświadczyli, że przekazali już rządowi polskiemu wszystkie materiały dotyczące katastrofy w Smoleńsku. Na ponowne zapytanie w tej sprawie, USA odpowiedziały prokuraturze 17 marca 2011 r. Amerykanie oświadczyli, że „Stany Zjednoczone przekazały agendom rządu polskiego już w początkowym okresie śledztwa wszelkie materiały dotyczące katastrofy smoleńskiej, jakimi dysponowały, i w tej chwili władze USA nie posiadają żadnych innych informacji w tym zakresie”. Odpowiedź ta posłużyła prokuraturze wojskowej do sformułowania następującej konkluzji: "Wobec powyższych informacji, Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie uznała sprawę pomocy prawnej Stanów Zjednoczonych Ameryki za zakończoną" - podsumował płk. Rzepa. Jednocześnie Wojskowa Prokuratura Okręgowa zwróciła się do organów i instytucji państwowych, w tym również do Tomasza Arabskiego, szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, o przekazanie wszelkich materiałów uzyskanych od organów bądź agend Stanów Zjednoczonych Ameryki związanych z okolicznościami katastrofy. W wypowiedzi dla „Rzeczpospolitej” Tomasz Arabski oświadczył: „Po przeprowadzeniu kwerendy, która wykazała, że w Kancelarii Premiera nie ma dokumentów od Amerykanów, wysłałem monit do kilku ministerstw oraz służb zajmujących się wywiadem”. Jak się później okazało wśród służb do których skierowano monit nie było ABW, co minister tłumaczył tym, że „nie przyszło do głowy, że takie dowody mogły tam trafić”. Z dalszych oświadczeń prokuratury wojskowej wynika, że materiały satelitarne odnalazły się w „jednej z instytucji państwowych” i do prokuratury trafił „pakiet dokumentów niejawnych”. Dołączono je natychmiast do akt wydzielonych śledztwa – czyli najtajniejszych akt tego postępowania, co w praktyce oznacza, że utajniono je w sposób tak skuteczny, by wiedza o treści materiałów nie przedostała się do opinii publicznej. Nie wiemy nawet, która ze służb przekazała materiały ani co one zawierały. To okoliczność niezwykle ważna, bo służba, która przetrzymywała zdjęcia satelitarne dopuściła się w istocie ukrywania dowodów śledztwa, a jej kierownictwo winno ponieść konsekwencje karne. 15 czerwca 2011, a zatem następnego dnia po wydaniu oświadczenia przez kontrwywiad wojskowy, podobny komunikat opublikowała ABW, zapewniając w nim, że bezzwłocznie przekazała Wojskowej Prokuraturze Okręgowej materiały dotyczące katastrofy smoleńskiej, które otrzymała od swoich zagranicznych partnerów „zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa”. Ponieważ nie podano daty „bezzwłocznego” przekazania materiałów, z zapytaniem w tej kwestii do rzecznika Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie zwrócili się dziennikarze „Gazety Polskiej”:
„Kiedy i czy Wojskowa Prokuratura Okręgowa otrzymała ww. materiały od jednej ze służb specjalnych (Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Służba Kontrwywiadu Wojskowego), które zgodnie twierdzą, że przekazały je wojskowym śledczym? 5 sierpnia 2010 r. na nasze pytanie, czy wojskowi prokuratorzy dysponują takimi zdjęciami, odpowiedział Pan bowiem, że „polska prokuratura oczekuje na realizację swojego wniosku o pomoc prawną skierowanego do Prokuratora Generalnego Stanów Zjednoczonych, po otrzymaniu którego, mam nadzieję, będzie możliwe udzielenie Panu stosownych informacji. Jeśli ww. materiały zostały przekazane, to od której z polskich służb?Odpowiedź płk Zbigniewa Rzepy brzmiała: „Z uwagi na fakt, iż kontakty Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, prowadzącej śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, ze służbami specjalnymi oraz uzyskiwane od tych służb w sposób procesowy materiały dowodowe mają charakter niejawny, wszystko, co WPO w Warszawie miała do powiedzenia w tej sprawie, zawarte zostało w komunikatach Naczelnej Prokuratury Wojskowej, dostępnych na stronie internetowej NPW.” To świadczenie doskonale ilustruje taktykę działania prokuratury. Zastosowanie klauzuli tajności w zakresie informacji, które w żaden sposób nie naruszają bezpieczeństwa państwa, mają natomiast znaczenie dla określenia odpowiedzialności funkcjonariuszy służb specjalnych, jest wygodnym i skutecznym środkiem na ukrycie prawdy.
Nadużywanie tej klauzuli jest dziś stałą praktyką, nie tylko prokuratury ale przede wszystkim służb specjalnych i w sprawie śledztwa smoleńskiego powinno budzić uzasadnione zastrzeżenia. Wydaje się oczywiste, że obowiązkiem służb ochrony państwa powinno być udostępnienie wszystkich informacji, które mogą pomóc w wyjaśnieniu okoliczności tragedii. Gdy szefowie tych formacji ukrywają taką wiedzę za klauzulą-straszakiem lub przetrzymują zdjęcia satelitarne ze Smoleńska, wywołuje to podejrzenia co do intencji i roli służb specjalnych.Aleksander Ścios
Walczmy z tabu w dziedzinie seksu! Żyjemy w XXI wieku. Pozornie – bo, przypominam: XIX wiek to szczęśliwe lata rozwoju 1815-1914, XX wiek to lata komunizmu wojennego narzuconego w 1915, który trwa do dziś – i skończy się z bankructwem tych wszystkich ZUSów. W dziedzinie techniki (Sieć, uzbrojenie komandosów, telefony komórkowe) już żyjemy w XXI wieku. Niestety - „nadbudowa ideologiczna” jest (jak słusznie zauważył śp.Karol Marx) zawsze spóźniona. W dziedzinie społecznej nadal głęboko tkwimy w przeklętym wieku XX: d***kracja, związki zawodowe, równouprawnienie kobiet, koleje państwowe, drogi państwowe, etatyzm powszechny - i kompletna pogarda dla woli Jednostki. Człowiek jest w myśl XX-wiecznej ideologii niewolnikiem – a, żeby się nie buntował, niech się zajmuje kopulacją. To jest tanie: ONI nie muszą niewolnikom tego załatwiać, niewolnicy robią to sami. Trzeba ich tylko zachęcać – bo często kopulujący niewolnik nie jest skłonny do buntu. W sferze płci nadal obowiązują XX-wieczne tabu, które doskonale pamiętam sprzed pół wieku: wtedy niemal obowiązkowe na postępowych zachodnich uczelniach były zbiorowe orgie seksualne, powszechny promiskuityzm, wszelkie zboczenia. To wtedy powstało – jeszcze do dziś wegetujące, ale już na obrzeżach, NAMBLA (Północno-Amerykańskie Miłosne Stowarzyszenie Mężczyzn z Chłopcami - www.nambla.org
Wbito to ludziom we głowy – i to do dziś funkcjonuje jako tabu – którego nawet mądrzy, inteligentni i pozornie samodzielnie myślący ludzie nie potrafią przełamać.Walka z taboos jest trudna – bo tabu to potęga. Raz wbite w powszechną świadomość zasady trwają siłą inercji przez dziesięciolecia – i dłużej. Piszę to – bo przeczytałem „Nieodpowiedzialne zapiski” p.prof.Jana Hartmana. To człowiek wysoce kulturalny, potrafiący (wydawałoby się...) myśleć samodzielnie, w różnych dziedzinach wypowiada się nad wyraz rozsądnie (np. o edukacji) – a gdy przechodzi do spraw płci – pisze, jakby nadal tkwił w XX wieku. I nie jest w stanie przełamać bariery tabu. Zresztą nie ukrywa, że to są dwudziestowieczne, pachnące myszką, poglądy:
http://hartman.blog.polityka.pl/2012/08/05/moda-na-bi/
Przed półwieczem pisał mój czcigodny rodzic [też pewno mason – uw.JKM]:
„Rzecz jest zbyt oczywista I na cóż się zdadzą sekrety? Heterom ja seksualista To znaczy – lubię kobiety. Jedna jest tylko nadzieja Pocieszyć mnie jeszcze zdolna Że przyszłe pokolenia Od takich jak ja będą wolne”. Jeszcze nie moje pokolenie, ojcze! Może następne! Ja już nigdy nie zapadnę w uścisku nagich męskich ramion, nie poczuję rozkosznego drapania trzydniowego zarostu kochającego chłopca. Szkoda gadać – zdeprawowany i erotycznie ułomny nawet rękę niechętnie mężczyznom podaję. Taki to już jestem niedorozwinięty, taki połowiczny. Ale choć sam już nie mogę, nie zamierzam być jak ten pies ogrodnika. Niechaj młodzież dzisiejsza dostanie to, czego nam, starszym, wzbroniono! Uczmy ją kochać na prawo i na lewo, gładkie i szorstkie, wklęsłe i wystające. Chowajmy naszą polską młodzież od małego biseksualnie, na bogato, z fantazją, boć to szczęście nic nie kosztuje! [ podkr. JKM] Ogłaszam świętą krucjatę powszechnej miłości na wszystkie strony, narodową bi-manię, karnawał uścisków chłopców z dziewczętami, chłopców z chłopcami, dziewcząt z chłopcami i dziewcząt z dziewczętami! Och, migdalcie się młodzi, migdalcie, a my sobie chociaż popatrzymy!” Cóż: patrzeć to lubią impotenci – voyerzyści; ja akurat lubię TO robić. To samo zresztą pisał p.Jerzy Urban: że On popiera homoseksualizm – ale tylko teoretycznie, bo w praktyce, to się nim brzydzi. Wstydzi się tego – ale się brzydzi... Czyli ci dwaj inteligentni ludzie, tak mają wgwożdżone w łepetyny, że normalny człowiek jest bi- , że samych siebie uważają za zboczeńców! Myślą, że są rzadkim wyjątkiem, gatunkiem skazanym na wymarcie!!! Taka jest potęga tabu! Ja myślę, że jeszcze rok-dwa, tabu zostanie przełamane, działacze NAMBLA powędrują do kryminałów, przez świat przetoczą się potężne pogromy (tfu!) „gejów” (a zapewne z rozpędu i nieszczęsnych homosiów)...
Już narodowcy zrobią z tym porządek. Ktoś to plugastwo musi przecież wymieść. Nie będzie to takie trudne. Z ulgą wrócimy do normalności. Bo to akurat tabu zostało nam wdrukowane sztucznie, przez zdegenerowane elity. JKM
Umiłowani Przywódcy się namawiają W ramach dalszego doskonalenia rozpoczęła się ogólnonarodowa debata o dalszym doskonaleniu służby zdrowia. To znaczy - jeszcze nie jest ogólnonarodowa, ale jestem pewien, że tylko patrzeć, jak będzie - bo skoro zabraknie pieniędzy na leczenie pacjentów, to cóż innego można w tej sytuacji robić, jak nie nadać partykularnej dyskusji na temat dalszego doskonalenia służby zdrowia charakteru dyskusji ogólnonarodowej? Właśnie pan wicepremier Waldemar Pawlak („panie Waldku, pan się nie boi!”) konsultuje z Umiłowanymi Przywódcami z wszystkich partii tematy, które w najbliższej przyszłości można będzie poddać ogólnonarodowej debacie nad dalszym doskonaleniem. To znaczy - nie z wszystkich partii, bo Umiłowany Przywódca SLD Leszek Miller póki co odmawia konsultowania czegokolwiek z wicepremierem Pawlakiem. Jak długo wytrwa w swojej zatwardziałości - Bóg raczy wiedzieć, no i oczywiście - Moce, które już tam mają swoje sposoby, by nawet najbardziej zatwardziałych Umiłowanych Przywódców temperować. Nie mówię, żeby od razu pozbawiać ich życia bez udziału osób trzecich, co to to nie; nie takie dzisiaj czasy, chociaż z drugiej strony - jak trzeba, to trzeba, trudno i darmo... Zresztą, nie wpadajmy w dygresje, bo przecież chodzi o służbę zdrowia, by poddać ją procesowi dalszego doskonalenia. Proces dalszego doskonalenia, nie tylko zresztą służby zdrowia, uruchamiany jest po to, by przychylić nieba pacjentom. Ale to tylko tak się mówi, żeby było ładniej, bo tak naprawdę chodzi oczywiście o co innego. W ogóle wszystkie zbawienne reformy mają cele deklarowane i cele rzeczywiste. Bardzo łatwo odróżnić jedne od drugich. Cele deklarowane albo zostaną zrealizowane, albo nie. Najczęściej zresztą nie - bo czyż po tylu latach dalszego doskonalenia, po tylu zbawiennych reformach służby zdrowia pacjenci mają dzisiaj bliżej do nieba, niż, dajmy na to, za Gierka? Szkoda każdego słowa. Natomiast cele rzeczywiste tym się charakteryzują, że muszą się pojawić na pewno i natychmiast. Weźmy taką wiekopomną reformę służby zdrowia, podjętą przez charyzmatycznego premiera Buzka. Jak pamiętamy, utworzone zostały wtedy Kasy Chorych w liczbie 16 kas terenowych oraz siedemnasta - dla służb mundurowych oraz 32 oddziały terenowe. Celem było, ma się rozumieć, przychylenie nam wszystkim nieba, ale tak naprawdę - stworzenie w sektorze publicznym odpowiedniej liczby synekur dla zaplecza politycznego AW”S” - UW. Podczas czteroletnich rządów koalicji SLD-PSL w latach 1993-1997 doszło bowiem do „zawłaszczenia państwa” to znaczy - do rozdzielenia wszystkich istniejących synekur między uczestników zaplecza politycznego rządzącej koalicji i kiedy w roku 1997 zewnętrzne znamiona władzy objęła koalicja AW”S”-UW, okazało się, że nie ma żadnej wolnej klamki, na której mogliby uwiesić się członkowie zaplecza politycznego nowej koalicji. Nie było zatem innej rady, jak podjąć trud wprowadzenia w życie czterech wiekopomnych reform, w następstwie których pojawiło się w sektorze publicznym mnóstwo nowych klamek na których można było się uwiesić i śmiało doić Rzeczpospolitą. W rezultacie pojawiła się tzw. „dziura budżetowa” - no ale na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych, co lud pracujący miast i wsi wyraża w postaci porzekadła, że „szkiełkiem d... nie obetrzesz”. Co więcej - nauczeni doświadczeniem lat 1993-1997 twórcy czterech wiekopomnych reform zadbali o takie zabezpieczenie stworzonych pod ich pretekstem nisz ekologicznych, by ich lokatorom nie zagroziła nawet zmiana rządu. Toteż kiedy w roku 2001 zewnętrzne znamiona władzy złożone zostały ponownie w wypróbowane ręce koalicji SLD-PSL, podjęła ona starania opróżnienia nisz ekologicznych wydrążonych w ciele Rzeczypospolitej z uczestników zaplecza politycznego poprzedniej koalicji. Okazało się jednak, że sprawa nie jest prosta, że lokatorzy nisz są praktycznie nieusuwalni. W tej sytuacji premieru Leszku Milleru nie pozostało nic innego, jak dokonanie w ramach dalszego doskonalenia zasadniczej reorganizacji. Kasy Chorych zostały zlikwidowane, a piastuni synekur - wyrzuceni w ciemności zewnętrzne, gdzie jak wiadomo, jest płacz i zgrzytanie zębów. Zamiast 16 terenowych Kas Chorych i siedemnastej mundurowej, powstał Narodowy Fundusz Zdrowia, mający 16 oddziałów wojewódzkich. NFZ był oczywiście zupełnie nową instytucją, instytucją powstałą w następstwie kolejnej wiekopomnej reformy, przeprowadzonej w ramach dalszego doskonalenia służby zdrowia, więc nic dziwnego, że wszystkie jego agendy obsadzono osobami pod każdym względem właściwymi. Nie potrzebuję dodawać, że deklarowanym celem tej reformy było również przychylenie nam nieba - bo jakże by inaczej? Celem NFZ, podobnie jak poprzednio Kas Chorych, było przejęcie forsy ściąganej przemocą od obywateli pod pretekstem obietnicy, że w razie czego będą leczeni - no i najsampierw podzielenie się nią tak, żeby wszyscy byli zadowoleni oraz rozdysponowanie pozostałej reszty między szpitale i przychodnie - według priorytetów ustalonych przez czynowników. Problem polega na tym, że ludzie to banda łajdaków, którzy nie dość, że chorują, chociaż przecież nie powinni, to na domiar złego, nie chcą chorować zgodnie z priorytetami ustalonymi przez NFZ. Toteż nic dziwnego, że właśnie teraz, gdy wobec walenia się w gruzy demokratycznej dekoracji przygotowanej przez naszych okupantów w roku 2007, perspektywa utworzenia „rządu pozaparlamentarnego”, albo jakiejś innej podmianki nabiera coraz żywszych rumieńców - pojawia się również inicjatywa dalszego doskonalenia służby zdrowia. Jestem głęboko przekonany, że ogólnonarodowa debata zaowocuje kolejną wiekopomną reformą, która - podobnie jak wszystkie poprzednie wiekopomne reformy - będzie ufundowana na konfiskowaniu obywatelom coraz większej ilości pieniędzy pod pretekstem obietnicy, że w razie czego będą leczeni, no i oczywiście - utworzeniu jakiejś centrali z oddziałami terenowymi, której deklarowanym celem będzie przychylanie nam nieba.
SM
Michalkiewicz o expose premiera: „To dar przebłagalny Tuska” No i co ja poradzę, skoro sytuacja w naszym nieszczęśliwym kraju co rusz skłania do przypominania złotej myśli Chestertona z opowiadania „Złamana szabla” z cyklu „Przygody księdza Browna”? Jak pamiętamy, chodzi o to, gdzie mądry człowiek ukryje liść. Ksiądz Brown odpowiada, że w lesie. No a jeśli nie ma lasu? To mądry człowiek zasadzi las, żeby ukryć w nim liść. Czy premier Doland Tusk jest mądry? Zaprzeczanie byłoby niegrzeczne, a kto wie – może również niebezpieczne, bo skoro nawet Umiłowani Przywódcy drobniejszego płazu próbują dodawać sobie prestiżu przy pomocy niezawisłych sądów, to cóż dopiero premier? Co prawda orzecznictwo niezawisłych sądów w takich sprawach podlega ewolucji i raz można lekce sobie ważyć nawet prezydenta, a innym znowu razem próba wykorzystania wizerunku prezydenta w grze komputerowej pociąga za sobą wyrok skazujący. Czy zależy to od osoby prezydenta, czy od instrukcji – Bóg jeden wie, no i oczywiście oficerowie prowadzący – ale zwłaszcza w takiej sytuacji nigdy nie dość jest przezorności. Więc na wszelki wypadek załóżmy, że premier Donald Tusk jest mądry, tym bardziej że ostatnie wydarzenia pokazują, iż zachował się zgodnie z przewidywaniami Chestertona. Mam oczywiście na myśli inicjatywę wygłoszenia przemówienia nazwanego „drugim exposé”, czemu towarzyszył wniosek o wotum zaufania w momencie, gdy pojawiło się wiele sygnałów wskazujących na zwijanie parasola ochronnego zarówno nad nim, jak i całym koalicyjnym rządem. Warto przypomnieć, że podobna sytuacja miała miejsce podczas tzw. afery hazardowej, kiedy to premier Tusk musiał z rządowej pirogi wyrzucić na pożarcie murzyńskich chłopców w osobach posła Chlebowskiego i ministra Drzewieckiego. Afera hazardowa była pierwszą wymierzoną w rząd premiera Tuska – tymczasem teraz rządem wstrząsnęły aż trzy afery naraz: taśmowa – z udziałem ministra Sawickiego i aż dwie afery trumienne – jedna związana z zamianą nieboszczyków, a druga z zakupem trumien. Mówiąc o aferach trumiennych, nie mogę się opędzić od wspomnienia z dzieciństwa, pokazującego przekładanie się wielkiej polityki na towarzyskie nieporozumienia. Byłem mianowicie świadkiem awantury między dwoma kawalerami, z których jeden był synem stolarza zajmującego się m.in. wyrobem trumien. W pewnym momencie jego przeciwnik wytknął go palcem z okrzykiem: „Truman! W trumnie umarł!”. Ciekawe, czy premier Tusk uznałby taki okrzyk za zaszczytne porównanie, czy przeciwnie – za obraźliwy epitet? Więc nie tylko trzy kolejno następujące po sobie afery, ale i sondaże pokazujące przewagę PiS nad Platformą Obywatelską, które „syna Przymierza”, czyli pana prof. Jana Hartmana, skłoniły do wydania okrzyku „Tusku, k****, zrób coś!” Na takie dictum trudno nie zareagować i nie jest wykluczone, że tym „czymś”, co postanowił zrobić premier Tusk, było właśnie wspomniane exposé. Było ono podobne do wcześniejszego manifestu programowego prezesa Jarosława Kaczyńskiego, w którym zapowiedział on nie tylko niebywałe dobrodziejstwa, ale w dodatku wszystkie one miały zostać uzyskane bez pieniędzy. Exposé premiera Tuska wyglądało podobnie, bo o ile na początku zauważył, że chociaż kryzysu nie wpuści za bramę, to przecież tak czy owak da on o sobie znać, to w drugiej, optymistycznej części nakreślił gigantyczny program inwestycyjny, wymagający wydania co najmniej 800 mld złotych. Skłoniło to niektórych komentatorów do dociekań, w jaki sposób premier Tusk zdołał przez noc zebrać tak wielką sumę pieniędzy – ale wiadomo, że te wszystkie inwestycje, te „obwodnice w Markach” i inne wynalazki to był tylko las, w którym pan premier próbował przemycić listek w postaci „Inwestycji Polskich”. Te „Inwestycje Polskie” to ma być nowa instytucja, coś w rodzaju Ministerstwa Inwestycji, z budżetem rzędu 40 mld złotych, na który mają złożyć się spółki z udziałem skarbu państwa, a także dochody z prywatyzacji – oczywiście jeśli pozostanie jakaś nadwyżka po pokryciu kosztów obsługi długu publicznego. Dzięki temu „Inwestycje Polskie” będą inwestowały, a właściwie nie tyle może inwestowały, co przede wszystkim koordynowały inwestowanie państwowych pieniędzy – tych co najmniej 800 mld złotych. Pomijam już okoliczność, że najpierw te 800 mld złotych rząd będzie musiał jakoś wydrenować z porażonej kryzysem gospodarki – bo wiadomo, że wydrenuje tyle, a nawet jeszcze więcej – ponieważ ważniejsze jest coś innego. Otóż podejrzewam, że „Inwestycje Polskie” to jest przebłagalny dar dla bezpieczniackich watah w postaci dodatkowego żerowiska dla ubowniczków młodych, dzięki czemu przed okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackimi dynastiami otworzą się perspektywy świetlanej przyszłości, z możliwością założenia mnóstwa nowych starych rodzin, które zagwarantują im ciągłość. Za taką cenę razwiedka z pewnością może odroczyć premieru Tusku moment egzekucji – bo skoro tak sobie to wykombinował, to niech tam będzie tym premierem, co to w końcu komu szkodzi? 40 miliardów to ani dużo, ani mało, ale raczej dużo, zwłaszcza że w perspektywie może być dziesięć razy więcej, bo wprawdzie premier Tusk mówił o 800 miliardach, ale wiadomo, że dlatego, żeby było ładniej, bo tak naprawdę to dobrze, jak wygospodaruje połowę. W końcu Polska to nie wyspa skarbów! Wnioskując o wotum zaufania dla swojego rządu, premier Tusk uzyskał 233 głosy poparcia przeciwko 219, osiągając w ten sposób cele propagandowe. Po pierwsze – pokazał opozycji, że konstruktywne wotum nieufności nie ma szans powodzenia, po drugie – przeczołgał wicepremiera Pawlaka, który chyba już zaniecha wszelkich rozmów z opozycją, a po trzecie – również stronnikom pobożnego ministra Gowina pokazał, że w naszym nieszczęśliwym kraju nie można być skutecznym politykiem nie będąc niczyim agentem. No to chyba jest mądry, a w każdym razie sprytny, no nie? SM
Ja tylko przypominam, że ten „Stadion Narodowy” zamiast pół mld kosztował 2 mld. Na Zachodzie też kradną – ale przynajmniej działa! Od {eeetam}:
Nie wiem, czy ogląda Pan transmisje na TVP z meczu kopaczy, ale to jest śmieszne... Pogodę zapowiadali, że będzie lało... a ci nie zamknęli naszego słynnego dachu nad stadionem. Co więcej: nie działa system odwadniający i, jak widać, nikt nic nie robi by usunąć wodę... A teraz dachu zamknąć się nie da, bo pada - i jest to (jak powiedzieli panowie w studiu) niezgodne z wewnętrznymi przepisami stadionu... To jak oni to zbudowali.... Czemu nikt nie zamknął tego dachu wcześniej... O czym ci ludzie myślą... Ha-ha-ha! No, nie wierzę: właśnie powiedzieli coś w stylu, że stadion jest za nowoczesny by były na nim nowoczesne maszyny do odsączania wody - a system odwodnieniowy po Euro został zlikwidowany... Oj, będzie miał jutro mainstream temat na cały tydzień do zajęcia ludzi... Nie chce już Pana zanudzać meczem, ale faktycznie przypominają się słowa prezesa klubu "Tęcza" z kultowego "Misia"... :
"To jest dach na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym dachem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie - mówimy - to nasze, przez nas wykonane! I to nie jest nasze ostatnie słowo! I nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest dach społeczny, w oparciu o sześć instytucji, który sobie zgnije, do jesieni na świeżym powietrzu - i co się wtedy zrobi? Protokół zniszczenia..." Nic się w Polsce nie zmieniło do dziś, Chyba nadal aktualny jest "Miś"
JKM
Od Buzka do Tuska – charyzmatycznego Jeszcze nie ucichły echa wiekopomnego expose charyzmatycznego premiera Tuska, a już sondażowe notowania Platformy Obywatelskiej wyprzedziły sondażowe notowania Praw i Sprawiedliwości. Zanim jednak przejdę do wyjaśnienia tego niesłychanego fenomenu, chciałbym przypomnieć innego charyzmatycznego premiera, a mianowicie - charyzmatycznego premiera Buzka. Porównanie charyzmatycznego premiera Tuska do charyzmatycznego premiera Buzka jest tym bardziej zasadne, że zarówno jeden, jak i drugi wiąże się z wiekopomnymi reformami. To znaczy - charyzmatyczny premier Tusk jeszcze się z reformami nie wiąże, ale już je gromko zapowiada, podczas gdy charyzmatyczny premier Buzek swoje reformy przeprowadził. Jak pamiętamy, po „zawłaszczeniu państwa” przez rządzącą w latach 1993-1997 koalicję Sojuszu Lewicy Demokratycznej z nieśmiertelnym koalicjantem w postaci Polskiego Stronnictwa Ludowego, w sektorze publicznym nie pozostawiono ani jednej wolnej posady, na której zwycięska koalicja AW”S” - Unia Wolności mogłaby ulokować członków swego zaplecza politycznego. W tej sytuacji charyzmatycznemu premierowi Buzkowi nie pozostawało nic innego, jak wprowadzić cztery wiekopomne reformy: reformę administracyjną, reformę służby zdrowia, reformę edukacyjną i reformę ubezpieczeń społecznych. Wszystkie te reformy miały na celu przychylenie nam nieba, ale trzeba zawsze rozróżniać cele deklarowane od celów rzeczywistych. Cele deklarowane są zawsze patetyczne, wzniosłe i szlachetne - ale przeważnie nie są realizowane.
Weźmy cztery wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Buzka. Miały one na celu przychylenie nam nieba, ale przecież do nieba nadal mamy tak samo daleko, jak przedtem, a może nawet jeszcze dalej. Bo cele deklarowane są po to, żeby było ładniej, no i oczywiście - żeby ludzie zapatrzeni w cele deklarowane, nie zorientowali się, jakie są cele rzeczywiste. Bo w odróżnieniu od celów deklarowanych, które przeważnie nigdy się nie pojawiają, cele rzeczywiste muszą się pojawić jako nieuchronny rezultat i z reguły pojawiają się natychmiast. Tak właśnie było w przypadku czterech wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka. Natychmiast pojawiło się mnóstwo dobrych synekur w sektorze publicznym, na których można było umieścić członków zaplecza politycznego zwycięskiej koalicji AW”S” - Unia Wolności. Oczywiście utworzenie tych synekur sporo kosztowało i jak pamiętamy - w następstwie owych czterech wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka pojawiła się tak zwana „dziura budżetowa” w wysokości 90 miliardów złotych. No dobrze - ale jak się mają projekty wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Tuska do wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka? A tak się mają, że również w przypadku wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Tuska mamy cele deklarowane i cele rzeczywiste. Co więcej; deklarowane cele wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Tuska są takie same, jak deklarowane cele wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka. Chodzi oczywiście o przychylenie nam nieba. No dobrze - ale jakie są rzeczywiste cele zapowiadanych wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Tuska? Jak wynika z wiekopomnego expose charyzmatycznego premiera Tuska, zamierza on w ciągu najbliższych 8 lat rozpocząć wiekopomne inwestycje wartości co najmniej 800 miliardów złotych. Skąd charyzmatyczny premier Tusk weźmie te 800 miliardów, skoro już teraz nie ma pieniędzy na inwestycje rozpoczęte? On sam pewnie tego nie wie, ale my tę odpowiedź już znamy: on te pieniądze odbierze nam - albo nakładając nowe ciężary fiskalne, albo wycofując się z państwowych zobowiązań wobec obywateli, albo - co jest najbardziej prawdopodobne - jeszcze szybciej powiększając dług publiczny, a co za tym idzie - również koszty jego obsługi, które w roku bieżącym przekroczą 43 miliardy złotych. Ale zapowiedź obrabowania obywateli na sumę 800 miliardów złotych jeszcze nie byłaby w stanie poprawić sondażowych notowań charyzmatycznego premiera Tuska. Sondażowe notowania poprawiły się, jak sądzę, przede wszystkim dlatego, że charyzmatyczny premier Tusk zaprezentował w swoim expose przebłagalny dar dla bezpieczniackich watah w postaci spółki „Inwestycje Polskie” z budżetem 40 miliardów, na które będą musiały złożyć się wszystkie spółki z udziałem Skarbu Państwa. Poprawa sondażowych notowań Platformy Obywatelskiej oznacza, że bezpieczniacka banda przebłagalny dar charyzmatycznego premiera Tuska przyjęła. Jednak sondażowe notowania Platformy Obywatelskiej wyprzedziły sondażowe notowania Prawa i Sprawiedliwości tylko o jeden procent - a to oznacza, że bezpieczniacka banda oczekuje od charyzmatycznego premiera Tuska kolejnych darów przebłagalnych. SM
Rozpracowywali fundację Kwaśniewskiej Fundację Jolanty Kwaśniewskiej i polityków SLD od 2006 r. rozpracowywała specgrupa policyjno-prokuratorska. Wynik: prawie zero We Wrocławiu toczy się od roku jedyna sprawa będąca wynikiem tej operacji. Oskarżonych jest ośmioro biznesmenów związanych przed laty ze spółkami Dolnośląska Grupa Kapitałowa (DGK) i Polskie Towarzystwo Finansowe (PTF). Zarzut: zawyżyli wartość tych firm, które w 2004 r. kupił hiszpański bank Santander.
Zaczyna komisja Orlenu Z siecią zarzuconą przez PiS na SLD łączy tę sprawę nazwisko Andrzeja Kratiuka, prezesa Fundacji "Porozumienie Bez Barier" Jolanty Kwaśniewskiej. Jego kancelaria prawna obsługiwała owe transakcje; jest on jednym z oskarżonych. W schyłkowych latach rządów SLD (2004-05) sejmowa komisja śledcza ds. Orlenu badała kulisy zatrzymania prezesa koncernu Andrzeja Modrzejewskiego. Zdominowana przez posłów prawicy daleko odeszła od sprawy, do której została powołana. Wzięła się m.in. za ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i fundację dobroczynną jego żony. Teza: przez fundację przepływały nielegalne pieniądze, a kto nie płacił, nie mógł robić w Polsce interesów. Prokuratura zabezpieczyła akta fundacji. Kwaśniewską komisja przesłuchiwała przed kamerami. Sugerowano jej związki z aferzystą Markiem Dochnalem oraz Edwardem Mazurem oskarżonym o zlecenie zabójstwa gen. Papały. Niczego nie udowodniono.
Wkracza Ziobro Podejrzeniami objęto również Kratiuka. Prokuratorzy zajęli akta jego biura. W 2005 r. podczas rewizji policja zabezpieczyła dokumenty transakcji nabycia przez Santandera spółki PTF. Ale po wstępnym rozpoznaniu prokuratura w Warszawie rzecz umorzyła, nie doszukując się nadużyć. Postępowaniu kazał ponownie przyjrzeć się Zbigniew Ziobro, który jesienią 2005 r. został PiS-owskim ministrem sprawiedliwości. Sprawę przekazano do Katowic, do najbardziej zaufanej prokuratury Ziobry. To z niej wywodził się przyjaciel ministra Bogdan Święczkowski, szef ABW, i jego zastępca Grzegorz Ocieczek. To ona rozpracowywała b. posłankę SLD Barbarę Blidę i prowadziła śledztwo w poszukiwaniu rzekomo nielegalnego majątku Kwaśniewskiego i jego żony.
Specgrupa na lewicę O wadze, jaką rząd PiS przywiązywał do tej operacji, świadczą ujawnione we wrocławskim procesie decyzje komendanta głównego policji. Jesienią 2006 r. powołał on specjalną grupę funkcjonariuszy CBŚ, by wspierała katowicką prokuraturę. Celem pracy 17 policjantów od przestępczości gospodarczej, zorganizowanej, a nawet narkotykowej było "rozpoznanie i ujawnienie przestępstw popełnianych przez osoby pełniące funkcje publiczne".
To początek ogromnej akcji sprawdzania setek osób należących do władz podmiotów interesujących prokuraturę. Na pierwszych miejscach znalazły się dwie fundacje: Onkologii Doświadczalnej i Klinicznej (w jej zarządzie zasiadała Maria Oleksy, żona b. premiera) oraz Porozumienie Bez Barier. Przez ponad dwa lata specgrupa analizowała powiązania i majątki polityków lewicy: Oleksego, Kwaśniewskiego, Włodzimierza Cimoszewicza, Wiesława Kaczmarka, Marka Belki. Przetrzepano 250 prywatnych rachunków bankowych, sprawdzono prawie tysiąc osób.
Co pominął prokurator Więckowski Na razie owocem operacji jest właśnie proces we Wrocławiu. Oskarża Jacek Więckowski, od lat gwiazda katowickiej prokuratury. W kwietniu 2007 r. brał udział w uzgadnianiu daty zatrzymania Barbary Blidy, w ubiegłym roku polecił zatrzymać b. szefa UOP gen. Gromosława Czempińskiego.Kratiuka i innych oskarża o to, że za drogo (za 30 mln zł) sprzedali Polskiemu Towarzystwu Finansowemu (PTF) spółkę DGK. Obie firmy sprzedają kredyty samochodowe. W 2004 r. kupił je bank Santander. Już w czasie pierwszych rozpraw wyszło na jaw kilka faktów budzących wątpliwości co do bezstronności prokuratury. Prokurator nie włączył do akt korzystnej dla oskarżonych opinii biegłego Michała Pawłowskiego, że transakcje nie naruszały interesów żadnej ze stron. Zamiast niej posłużył się opinią biegłego Tadeusza Błasiaka, który uznał, że PTF, a w efekcie Santander stracił na tej operacji ponad 23,5 mln zł. Prokurator nie włączył też do dokumentów kluczowej umowy sprzedaży grupy PTF Santanderowi, chociaż prokuratura ją miała. Dopiero kilka tygodni temu oskarżeni dowiedzieli się o powołaniu przez szefostwo policji wspomnianej grupy, która zarzuciła sieć na lewicę. Również o tym nie ma śladu w głównych aktach oskarżenia.
I najważniejsze: nie ma tam protokołu rozmowy, którą prok. Więckowski przeprowadził w 2009 r. z sekretarzem hiszpańskiej centrali Santandera - Fernando Garcią Solem. Hiszpan nie potwierdził, że jego firma czuje się oszukana jako nabywca spółek PTF-DGK. Wewnętrzne postępowanie Santandera także tego nie wykazało.
Pogubiony biegły Fatalnie dla prokuratury wypadły przesłuchania biegłego Błasiaka, którego zdaniem PTF warte było 6,8 mln, a nie 30 mln zł. Biegły oświadczył sądowi, że przy wycenie posługiwał się materiałami od policji i prokuratury. Cytaty za protokołami rozpraw:
"Pamiętam rozmowę z policjantem, który mnie prosił o dokonanie tej wyceny, była to krótka informacja, że są tu materiały, jest potrzebna wycena, i tyle. Gdyby zlecenie było sformułowane inaczej, tzn. gdybym miał ująć aspekty ewentualnych korzyści dla nabywcy lub sprzedającego, to zastanowiłabym się, czy przyjąć takie zlecenie. Podejrzewam, moja działka tej wyceny jest częścią szerszej sprawy, której w ogóle nie znam" - zeznał w sądzie Błasiak. Na kolejnej rozprawie dodał: "Pytałem na policji, czy byłby możliwy kontakt ze stronami, i nie uzyskałem odpowiedzi zachęcającej". Błasiak przyznał, że nie jest ekspertem od rynku ubezpieczeń ani pośrednictwa kredytowego. W protokołach pada kilka jego dziwnych wypowiedzi, np.: "Podniosłem wskaźnik o 1, bo liczba 5 brzmi lepiej niż 4"; "Mogłem użyć jakiegoś skrótu myślowego i dlatego wyszedł taki a nie inny zapis"; "Od mojego dobrego humoru zależy zakres tej analizy". Biegły przyznaje: "Właściwe jest, jeśli osoba sporządzająca wycenę ma rozeznanie w branży, w której przedsiębiorstwo działa. Moja wycena ma charakter wyłącznie pomocniczy, więc nie przywiązywałem do niej szczególnej wagi". Prokuratora Więckowskiego zapytaliśmy o wątpliwości wynikające z wrocławskiego procesu. W jego imieniu odpowiedział rzecznik katowickiej apelacji prok. Leszek Goławski, że do Błasiaka nie można mieć zastrzeżeń, bo jest "biegłym z listy sądu". A opinia innego biegłego - korzystna dla oskarżonych - "nie ma związku z przedmiotem sprawy". Również sugerowanie politycznego kontekstu "jest pozbawione podstaw". Wojciech Czuchnowski
Włodzimierz Cimoszewicz zwróci się do prokuratury Włodzimierz Cimoszewicz zapowiedział, że zwróci się do prokuratury i Komendy Głównej Policji o informacje w związku z artykułem w Gazecie Wyborczej, która podała, że w 2006 roku powołano specgrupę badającą powiązania i majątki lewicowych polityków. Sprawę wyjaśnia Komenda Główna Policji.
- Czy taka grupa istniała, czy nie, dzisiaj trudno jest mi powiedzieć. Musimy to sprawdzić. Policja pracuje nad bardzo wieloma sprawami. Informacji możemy udzielić wtedy, jeżeli nie są one chronione i związane z pracą operacyjną. Wszystko, co nie jest chronione ustawowo, to są informacje, o które można się ubiegać - powiedział rzecznik komendanta głównego policji insp. Mariusz Sokołowski.
- Właśnie się o tym dowiedziałem, że powołano jakąś specjalną grupę śledczą w CBŚ, że zaangażowano prokuraturę katowicką, że na siłę kręcono jakieś sprawy, z których nic nie wyszło. Jestem tym poruszony. - powiedział senator niezależny, b. premier Włodzimierz Cimoszewicz w Radiu ZET. Dodał, że nie jest zaskoczony tą informacją, bo był i jest jak najgorszego zdania o rządach PiS.
- Wiedziałem, że tego rodzaju świństewka robią. Z drugiej strony powiedziałbym: niech sprawdzają. Sprawdzali, a jak się okazuje, niczego nie wykryli. Przyznam szczerze: pierwszy raz w życiu skorzystam z prawa obywatela do zapoznania się z dokumentami, jakie go dotyczą, jakie tajnie gdzieś produkowano i zażądam i od prokuratury, i od Komendy Głównej Policji, i od ewentualnych innych służb informacji na ten temat, bo chcę wiedzieć co majstrowano - zaznaczył.
Cimoszewicz powiedział, że działania specgrupy, sugerujące jego nieuczciwość, są dla niego obelżywe.
- Przez 23 lata mojej działalności publicznej nie zarobiłem choćby jednego grosza w sposób nierzetelny i nieuczciwy i tego typu działania, jakie były wtedy podejmowane to była oczywista próba nadużycia władzy do tego, by represjonować przeciwnika politycznego - podkreślił. We wtorek Gazeta Wyborcza podała, że w 2006 r. - za rządów PiS - powołano specgrupę policyjno-prokuratorską, która wzięła pod lupę powiązania blisko tysiąca osób, w tym czołowych polityków lewicy. Celem działań grupy - według gazety - było rozpoznanie i ujawnienie przestępstw popełnionych przez osoby pełniące funkcje publiczne; w ich wyniku zostały sprawdzone setki osób zasiadających we władzach m.in. Fundacji Onkologii Doświadczalnej i Klinicznej, (w której zasiadała Maria Oleksy, żona b. premiera Józefa Oleksego) i fundacja Porozumienie bez barier Jolanty Kwaśniewskiej. Według GW, specgrupa przez ponad 2 lata analizowała powiązania i majątki lewicowych polityków: Józefa Oleksego, Aleksandra Kwaśniewskiego, Włodzimierza Cimoszewicza, Wiesława Kaczmarka, Marka Belki. Przejrzano 250 prywatnych rachunków bankowych, sprawdzono prawie 1000 osób. Efektem tych działań - jak podała Gazeta - jest jeden proces, w którym oskarżony jest m.in. Andrzej Kratiuk, prezes fundacji Jolanty Kwaśniewskiej.
Loża minus 5. Ordynarne kłamstwa cyngla Gazety Wyborczej. Amnezja TW CAREX. Kasjer lewicy.
Cyngiel Gazety Wyborczej Czuchnowski napisał ordynarnego kłamliwego paszkwila "Fundację Jolanty Kwaśniewskiej i polityków SLD od 2006 r. rozpracowywała specgrupa policyjno-prokuratorska. Wynik: prawie zero" , a towarzysz Cimoszewicz TW CAREX rezonuje , jakby cierpiał na amnezję , donosem do prokuratury. Wszystko to ma wymiar medialny, III RP odzyskana dla Michnika na ratunek Tuskowi, gwarantowi układu . Kto jeszcze cierpi na amnezję?
Proroczy artykuł Targalskiego z lutego 2005 r.: www.abcnet.com.pl/artykul.php?art_id=2076&dz_id=1&token=
"Jeszcze trochę i przeczytamy wielki artykuł redaktora pt.: „Jak Macierewicz uniemożliwił mi ujawnienie agentury!” Takiego zwrotu nie można jednak dokonać od razu, trzeba działać stopniowo. Potem dowiemy się jak to Macierewicz i Olszewski ukrywali agenturę a Michnik po cichu wynosił teczki by ją wreszcie unieszkodliwić. Donald Tusk nagle zaczął wzywać znajomych polityków i w wielkiej tajemnicy, czyli do natychmiastowego powtórzenia wszystkim, zwierzał się z błędów przeszłości. Teraz żałuje, iż głosował za obaleniem rządu Olszewskiego i przeciwko lustracji, ale już zrozumiał, ostatecznie 12 lat myślenia to dla Tuska niezbyt dużo, i teraz już jest za lustracją, ba jest ona nawet niezbędna dla Polski. Niebawem się dowiemy, iż Macierewicz z Olszewskim obalili rząd Tuska, bo ten chciał ujawnienia agentury. Naród o tym przeczyta we wszystkich mediach, u poważnych dziennikarzy i będzie święcie o tym przekonany głosował na partię Olechowskiego, znanego wroga agentury i I Departamentu."
2007-05-16
Jesteśmy bliscy udowodnienia, że w Polsce istnieje ponadpartyjna i ponadczasowa superstruktura, którą nazywam Lożą minus 5. To stowarzyszenie ludzi, związanych ze służbami specjalnymi, którzy mają wspólne interesy, przymykają oczy na szwindle, od lat są nietykalni i wzajemnie sobie pomagają. To nie rządy mają wpływ na tych ludzi, lecz odwrotnie.- Szykanują nas w różny sposób, z czarnym pijarem włącznie. Grożono mi zabójstwem, porwaniem dziecka, ani dnia spokoju, bo nikt nie chciał pomóc, udawano, że nie ma sprawy. Bronimy się, stąd nagrania rozmów z Oleksym i Michnikiem – wyjaśnia Gudzowaty . Powiedział, że Oleksy nie został nagrany bez powodu, a cel tego "w swoim czasie wyjdzie na jaw”.
"Wprost"Nr 13/2005 (1165) Mafia!"Najpierw były dziwne powiązania znanych osobistości z półświatkiem i tajnymi służbami. Potem zdarzały się przerzuty broni do krajów objętych embargiem oraz wielkie transporty (po kilka ton) narkotyków, za którymi stali gangsterzy, ludzie tajnych służb i powiązani z nimi biznesmeni i politycy. Powstawały wtedy spółki za pieniądze z funduszy operacyjnych tajnych służb (firmowane przez znanych obecnie biznesmenów), w nielegalne interesy wchodziły dawne centrale handlu zagranicznego. A potem w dziwnych okolicznościach zaczęły ginąć osoby, które o tych interesach wiedziały lub były w nie uwikłane. "Nie ma w Polsce mafii, jest tylko zorganizowana przestępczość" - mówili kolejni ministrowie spraw wewnętrznych i sprawiedliwości III RP, choć ślady istnienia mafii widzieliśmy na każdym kroku. Dopiero sejmowe komisje śledcze ujawniły skalę tej gangreny."
Numer: 5/2005 (1157) Tort wiedeński O wiedeńskim układzie tygodnik "Wprost" pisał pierwszy w artykułach "Polski kartel" (nr 14/2003) oraz "Porządek Baraniny" (nr 20/2003). W ubiegłym tygodniu wiele nowych faktów na temat wiedeńskiego układu ujawnili dziennikarze TVN w programie "Superwizjer". Dziennikarze "Wprost" dotarli do kolejnych szokujących faktów dotyczących już nie wiedeńskiego układu, ale wręcz polsko-wiedeńskiej republiki mafijnej.
Polsko-wiedeńska republika mafijna Kiedy upadała PRL, tysiące funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, milicji i Wojskowych Służb Wewnętrznych postanowiło użyć swoich znajomości do robienia interesów. Zajęli się handlem paliwami, bronią, alkoholem, założyli firmy ochroniarskie, weszli w branżę usług finansowych, działalność parabankową, handel zagraniczny. Do udziału w wielu przedsięwzięciach, przede wszystkim handlu narkotykami i bronią, włączyli prowadzonych przez siebie tajnych współpracowników oraz kontrolowanych przez siebie przestępców. Kilka lat temu ówczesny zastępca szefa Zarządu Śledczego Urzędu Ochrony Państwa mówił "Wprost", że prawie 80 proc. znanych przywódców polskiego podziemia było informatorami bądź tajnymi współpracownikami SB, WSW i milicji. Część pracowała potem dla policji i UOP (potem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencji Wywiadu) oraz Wojskowych Służb Informacyjnych. Centrum interesów mafii i byłych funkcjonariuszy tajnych służb PRL stał się Wiedeń. To miasto jako centrum wielkich interesów (ciemnych i jasnych) pojawiło się przy okazji przesłuchań przed sejmową komisją śledczą ds. Orlenu. "Nie utrzymywałem ani biznesowych, ani towarzyskich, ani żadnych innych kontaktów z Jeremiaszem Barańskim [pseudonim Baranina]. Próby łączenia mnie ze środowiskiem Barańskiego są kłamstwem nie opartym na żadnej przesłance". Oświadczenia takiej treści odczytali przed komisją Aleksander Żagiel i Andrzej Kuna, działający w Wiedniu polscy biznesmeni. Reporterzy "Superwizjera" TVN pokazali dokument z archiwum Baraniny, w którym nazwiska Kuny i Żagla znalazły się obok jego współpracowników w Polsce. Dziennikarze "Wprost" dotarli z kolei do informacji, które Baranina przekazywał tajnym służbom Austrii i Niemiec (roztaczającym nad nim parasol ochronny). Jak ustaliliśmy, te same informacje przekazano oficerom Centralnego Biura Śledczego badającym kulisy śmierci ministra Jacka Dębskiego oraz generała Marka Papały.(...)
„Grupa wiedeńska”i taśmy gangstera- 29-03-2008 Poważny problem dostrzegli jednak członkowie sejmowej komisji śledczej ds. Orlenu. Tym bardziej że to właśnie Kuna z Żaglem zorganizował słynne spotkanie Ałganowa z biznesmenem Janem Kulczykiem. Na nim miały zapaść decyzje dotyczące polskiej energetyki. Podczas przesłuchań przed komisją na światło dziennie wyszły powiązania tzw. grupy wiedeńskiej złożonej z biznesmenów, gangsterów i ludzi służb specjalnych. W tej grupie znaleźli się, oprócz Kulczyka, Czerniaka i Ałganowa, także Kuna i Żagiel, którzy w 1969 r. wyjechali z Polski, osiedlając się w Austrii. Pierwsze skrzypce w „grupie wiedeńskiej” miał grać dobry znajomy biznesmenów Jeremiasz Barański ps. Baranina – gangster i współpracownik PRL-owskich służb specjalnych, którego oskarżono o zabójstwo byłego ministra sportu Jacka Dębskiego. Podejrzewany był też o kierowanie grupą przestępczą. 7 maja 2003 roku „Baraninę” znaleziono martwego w celi austriackiego aresztu. Z ustaleń „Rz” wynika, że spółka ta sponsorowała zorganizowany w listopadzie 2007 r. przez fundację Jolanty Kwaśniewskiej, znajomej Kuny i Żagla, Światowy Szczyt na rzecz Rodziny. Nasi informatorzy twierdzą również, że właśnie od Pirelli Pekao RE mieszkania kupowali wpływowi politycy lewicy. „Wśród klientów firmy są przedstawiciele różnych grup zawodowych i społecznych, jak również ugrupowań politycznych” – oświadcza biuro prasowe Pirelli. Nieruchomościami zajmuje się także firma Promedia. Na terenach spółki swoją działalność prowadziły m.in. supermarkety Albert (Galeria Ursynów w Warszawie) i Biedronka (Lubsko, woj. lubuskie). Te nieruchomości firma sprzedała na przełomie 2006 i 2007 r. Według informacji „Rz” z firmą Promedia związany był Wojciech Czerniak, były szef wywiadu UOP, w latach 1981 – 1985 konsul w polskiej ambasadzie w Wiedniu. W czasie gdy kierował wywiadem, ze służby odeszła grupa oficerów rozpracowująca Ałganowa. 30 czerwca 2006 r. Czerniak jako pełnomocnik Kuny uczestniczył w zgromadzeniu wspólników Promedia. Czerniak jest też prezesem deweloperskiej spółki Concordia. (..)Fundację wspierali m.in.: PFRON, Prokom Ryszarda Krauzego, fundacja Dar Serca Orlenu, Plus GSM, Giełda Papierów Wartościowych, Port Lotniczy im. Chopina w Warszawie czy też firma J&S, która dostarcza rosyjską ropę do Orlenu. „Jakie jest najszybsze zwierzę w Warszawie? Kuna z żaglem” – taki żart o dwójce biznesmenów jeszcze do niedawna krążył po stolicy. Potrafili bowiem załatwić niemal wszystko. Nie było to niczym dziwnym, znali wielu wpływowych polityków, którzy podejmowali kluczowe dla kraju decyzje. Do grona ich znajomych należeli m.in. były prezydent Aleksander Kwaśniewski oraz jego żona Jolanta. – Przez dziesięć lat nigdy nie byłem w Pałacu Prezydenckim – twierdzi Żagiel. Potwierdza jednak, że wraz z Kuną utrzymywał przyjacielskie stosunki z Edwardem Mazurem, polonijnym biznesmenem, oskarżanym o podżeganie do zabójstwa gen. Marka Papały. To właśnie Mazur wpadł na pomysł, aby Kuna i Żagiel skupowali od banków polski dług zagraniczny. W tym celu powstała spółka Biccarco. – Poza listem intencyjnym nie podpisaliśmy nic innego. Nie doszło do żadnej transakcji – tłumaczy Żagiel. Dodaje, że w przeciwieństwie do Kuny w ogóle nie był przesłuchiwany w sprawie dotyczącej afery FOZZ."
10 Maj 2008 Kasjer lewicy sypie: Moja asystentka to krewna Ćwiąkalskiego ... Była ona aystestenką Petera V. w banku w Zurychu, gdzie mieli zakładać konta politycy polskiej lewicy, aby to na nie wpływały łapówki. Żona podejrzanego Katarzyna V. ujawnia w rozmowie z "Dziennikiem", że jej małżonek poznał Małgorzatę S. właśnie przez Ćwiąkalskiego, który mu ją przedstawił. Sam minister wszystkiemu zaprzecza, twierdzi, że nie zna osobiście Petera V., a Małgorzata S. jest krewną nie jego, ale jego żony. Peter V. jako nastolatek dokonał morderstwa, a mimo to zrobił karierę w bankowości na Zachodzie. Teraz jednak znowu wpadł w ręce prokuratury i od Wielkanocy przebywa w areszcie. Jest podejrzany o pomaganie lobbyście Markowi Dochnalowi w wypraniu ponad 80 milionów zł."
2 Lis 2009 "Kasjer lewicy" ujawnia kulisy ustawionego przetargu Peter Vogel został aresztowany w marcu 2008 roku w związku ze śledztwem związanym z interesami Marka Dochnala. TVN podaje, że kasjer lewicy niedawno wyszedł jednak z aresztu.
Afera “generała Gromosława C.” – Stanisław Michalkiewicz - Bibula ... Już choćby po rezonansie, jaki wzbudziło nie tylko w mediach głównego nurtu, ale i w opinii publicznej zatrzymanie generała Gromosława Czempińskiego, zwanego odtąd “generałem Gromosławem C.”, pod zarzutem malwersacji finansowych, a konkretnie – korupcji przy prywatyzacji LOT-u i STOEN-u – można się domyślić prawdziwej jego pozycji na scenie politycznej naszego nieszczęśliwego kraju. Podobny rezonans mogłoby wywołać tylko aresztowanie prezydenta – bo aresztowania ministra mało kto w ogóle by zauważył. Tymczasem zatrzymanie “generała Gromosława C.” na polecenie katowickiej prokuratury nie tylko zostało przez wszystkich zauważone, ale stało się też przedmiotem komentarzy, których wnioski wykraczają daleko poza kryminalny wątek sprawy. Ale incipiam. Generał Gromosław Czempiński, zanim jeszcze został “generałem Gromosławem C.”, trafił do SB, tzn. Departamentu I MSW zaraz po studiach, więc nie można wykluczyć, że bliskie spotkania III stopnia z resortem miewał już wcześniej, zgodnie z perskim przysłowiem, że “dobry kogut w jajku pieje”. Czego tam nie dokazywał, czego tam nie robił – tego nie spisałby nawet na wołowej skórze – między innymi jedną z tych zasług było pozyskanie do współpracy ze sławnym “wywiadem gospodarczym” pana dra Andrzeja Olechowskiego. Ale mniejsza z tym, bo prawdziwa kariera “generała Gromosława C.” rozpoczyna się z początkiem sławnej transformacji ustrojowej. Został on – jak wszyscy funkcjonariusze SB – poddany weryfikacji, którą przeszedł w podskokach, i zaraz potem przeprowadził udaną ewakuację amerykańskich zakładników z Iraku, czym zaskarbił sobie zaufanie i wdzięczność Amerykanów. W rezultacie, po udanym obaleniu rządu premiera Olszewskiego i wrześniowej klęsce ugrupowań solidarnościowych w roku 1993, został szefem Urzędu Ochrony Państwa, którym kierował aż do roku 1996, kiedy to, po aferze Oleksego, oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Rosji, prezydent Kwaśniewski mianował na to stanowisko Andrzeja Kapkowskiego. Nawiasem mówiąc, od dnia, kiedy Józef Oleksy został oskarżony o szpiegostwo, mija 16. rok i nikt nie został z tego tytułu pociągnięty do odpowiedzialności – co utwierdza mnie w przekonaniu, że fundamentalna zasada konstytuująca III Rzeczpospolitą: “my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”, cały czas jest przestrzegana, przynajmniej do tej pory. Warto przypomnieć, że na początku 1996 roku tygodnik “Wprost” opublikował artykuł informujący o wielkich sumach w obcych walutach, jakie PZPR przez co najmniej 18 lat transferowała do szwajcarskich banków, przejmując je wcześniej od przedsiębiorstwa eksportu wewnętrznego PEWEX, specjalnie w tym celu założonego. Ujawnienie tych rewelacji wprawiło prezydenta Kwaśniewskiego w stan niezwykłego zdenerwowania, w którym oświadczył on, że jeśli ktokolwiek piśnie na ten temat choćby słowo, to on zarządzi “lustrację totalną”. Następnego dnia po tym ostrzeżeniu Jacek Kuroń i Karol Modzelewski napisali do prezydenta Kwaśniewskiego pojednawczy list i wszystko ucichło jak ucięte nożem. Zanim jeszcze do tego doszło, w roku 1983, na przepustkę z więzienia wyjechał był do Szwajcarii pochodzący z porządnej, ubeckiej rodziny Piotr Filipczyński, wcześniej skazany na 25 lat więzienia za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Przybywszy do Szwajcarii, został tam bankierem oraz – jak wieść gminna głosi – “kasjerem lewicy” pod nazwiskiem Petera Vogla. Musiał sprawować się wzorowo, bo czyż w przeciwnym razie zostałby przez prezydenta Kwaśniewskiego w ostatnim dniu jego urzędowania ułaskawiony? A właśnie został – i w przekonaniu, że jest już bezpiecznie, przyjeżdżał sobie do Polski jak gdyby nigdy nic. Tymczasem w naszym nieszczęśliwym kraju zachodziły wielkie przemiany; koalicja SLD-PSL została w roku 1997 zastąpiona koalicją AWS-UW, która sformowała rząd pod przewodnictwem charyzmatycznego premiera Buzka, “bez swojej wiedzy i zgody” zarejestrowanego przez SB w charakterze tajnego współpracownika pod dwoma pseudonimami: “Karol” i “Docent”. W czerwcu 2000 roku UW wyszła z koalicji, ale rząd premiera Buzka nadal sobie rządził, aż w roku 2001 został ponownie zastąpiony przez koalicję SLD-PSL. Jednak na skutek nieporozumień w klubie gangsterów, których wyrazem, a nawet – rodzajem wierzchołka góry lodowej, była wizyta Lwa Rywina u pana red. Adama Michnika, “grupa trzymająca władzę” zaczęła się rozpadać, wytwarzając coraz większą polityczną próżnię. Doszło w końcu do tego, że powstał rząd prof. Marka Belki, szczęśliwego posiadacza aż dwóch pseudonimów operacyjnych, do którego nie przyznawało się żadne ugrupowanie parlamentarne, a który mimo to rządził sobie “mądrze i wesoło” jak gdyby nigdy nic, aż do roku 2005. Ale nie tylko zmieniały się rządy. Zmieniała się również scena polityczna, na której pojawiła się Platfoma Obywatelska, najpierw kierowana aż przez “trzech tenorów”: dra Andrzeja Olechowskiego, Macieja Płażyńskiego i Donalda Tuska, a potem już tylko przez Donalda Tuska. Po latach “generał Gromosław C.” ujawni, że to właśnie on był Ojcem Założycielem tej partii i nawet zwierzał się, ile to rozmów i bliskich spotkań III stopnia musiał odbyć, by Platforma Obywatelska wreszcie zaistniała. Wkrótce potem na scenie politycznej, z inicjatywy Jarosława Kaczyńskiego, pojawiło się Prawo i Sprawiedliwość, którego najtwardszym jądrem było dawne najtwardsze jądro Porozumienia Centrum. I PiS wykorzystało próżnię polityczną powstałą na skutek rozpadu grupy trzymającej władzę i po wyborach w 2005 roku utworzyło mniejszościowy rząd. Wprawdzie początkowo prowadzone było rozmowy z PO o utworzeniu wielkiej koalicji, ale nie doprowadziły do porozumienia – formalnie na tle sporów o to, kto ma kontrolować tajne służby. Spory te przekształciły się w nieprzejednaną wrogość okazywaną PiS-owi również przez pozostające pod kontrolą tajnych służb media głównego nurtu oraz Salon z jego centralnym organem prasowym, czyli “Gazetą Wyborczą”. Jak się okazało, nie wszyscy członkowie rządu utworzonego przez PiS byli wobec premiera Jarosława Kaczyńskiego lojalni; prawdę mówiąc, lojalnych było tam niewielu, w następstwie czego przed niezawisłymi sądami trwają obecnie procesy prezesa PiS z co najmniej dwoma jego dawnymi ministrami: Januszem Kaczmarkiem i Romanem Giertychem. W następstwie tych nielojalności, które były według wszelkiego prawdopodobieństwa wzajemne, w roku 2007 premier Kaczyński złożył dymisję swego rządu, a wybory wygrała Platforma Obywatelska, tworząc z PSL koalicyjny rząd pod prezesurą Donalda Tuska. Wprawdzie Donald Tusk doskonale zdawał sobie sprawę, że swoje zwycięstwo wyborcze zawdzięcza protekcji Sił Wyższych, które oddały do dyspozycji PO wszystkie swoje aktywa w postaci wsparcia agentury, również w mediach głównego nurtu i Salonie, ale właśnie dlatego zapragnął trochę przynajmniej się spod tej kurateli wyemancypować. Dlatego wiosną 2008 roku znajdujący się akurat w Polsce Peter Vogel został umieszczony w areszcie wydobywczym pod śmiesznym zarzutem prania brudnych pieniędzy. Najwyraźniej premier Tusk wiele sobie po Voglu obiecywał, bo minister Ćwiąkalski i wicepremier Schetyna dawali swoim nadziejom, a nawet marzeniom publiczny wyraz. Trzymany w areszcie wydobywczym Vogel zaczął w końcu coś tam chlapać – między innymi o kradzieży, jakiej jakiś Turek dokonał ze szwajcarskiego konta bankowego “generała Gromosława C.”, której generał ponoć nawet nie zauważył. Ujawnienie tej informacji przez dziennik “Dziennik” stało się detonatorem “afery hazardowej”, w następstwie której premier Tusk nie tylko musiał wyrzucić z rządu ministra Ćwiąkalskiego i wicepremiera Schetynę, ale również – zrezygnować z kandydowania w wyborach prezydenckich – czego, jak wszyscy wiemy, bardzo pragnął. A kiedy afera hazardowa przycichła na tyle, że okazało się, iż w ogóle jej “nie było”, 10 kwietnia 2010 roku doszło do katastrofy smoleńskiej, w której zginął nie tylko prezydent Kaczyński, ale również dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych i prezes Narodowego Banku Polskiego. W rezultacie prezydentem został Bronisław Komorowski, a prezesem NBP – prof. Marek Belka. Zaraz po katastrofie smoleńskiej wywodzący się z SB, do której wstąpił, by spełniać dobre uczynki, generał Sławomir Petelicki, w liście otwartym do premiera Tuska zażądał zdymisjonowania ministra obrony Klicha i kilku innych dygnitarzy wojskowych, podając jednocześnie własne propozycje personalne. Początkowo głuche milczenie było mu odpowiedzią, ale w rok później prawie wszystkie żądania generała Petelickiego zostały spełnione, a nasza niezwyciężona armia została poddana kuracji przeczyszczającej. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że SB bierze odwet na razwiedce wojskowej za upokorzenia związane z weryfikacją, no a poza tym, a właściwie przede wszystkim – proponuje nowy kompromis w sprawie kolejności rozdziobywania naszego nieszczęśliwego kraju. I kiedy wydawało się, że wszystko jest na najlepszej drodze, że kompromis został osiągnięty, czego dowodem było ogłoszenie składu i zaprzysiężenie nowego-starego rządu premiera Tuska – jak grom z jasnego nieba gruchnęła wieść o zatrzymaniu “generała Gromosława C.” pod wspomnianymi zarzutami. Wygląda na to, że razwiedka wojskowa, zdetonowana zagładą ścisłego kierownictwa w Smoleńsku, tylko się przyczaiła, stosując wypróbowaną przez generała Jaruzelskiego jeszcze podczas solidarnościowego karnawału “linię porozumienia i walki” i obecnie przystąpiła do rozgramiania SB, wykorzystując w tym celu zeznania Petera Vogla, o których wszyscy chyba już zapomnieli. Okazuje się, że rację miał poeta Czesław Miłosz, ostrzegając, że “spisane będą czyny i rozmowy”, a poza tym – ruskie przysłowie powiada, że co jest zapisane piórem, tego nie wyrąbiesz toporem. Dodatkowym impulsem, ośmielającym wojskową razwiedkę do takiej totalnej rozprawy z SB-kami, może być okoliczność, iż “generał Gromosław C.” był faworytem Amerykanów – tymczasem Nasza Złota Pani Aniela, która najwyraźniej postanowiła przyspieszyć nieubłagane procesy dziejowe prowadzące do utworzenia w Europie IV Rzeszy, zapaliła zielone światło dla prób eliminacji amerykańskich faworytów z tubylczej sceny politycznej – czemu sprzyja desinteressement wykazywane Europą przez obecną administrację prezydenta Obamy. Zatrzymanie “generała Gromosława C.” początkowo wyglądało szalenie groźnie, ale kiedy piszę te słowa, został on już wypuszczony za kaucją w wysokości 1 miliona złotych, którą, chwalić Boga, mógł bez najmniejszego trudu natychmiast zapłacić. Śledząc dalszą pracę zegara sprawiedliwości, będziemy mogli ocenić, czy konstytuująca III Rzeczpospolitą fundamentalna zasada: “my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” nadal obowiązuje i w jakim zakresie. Gdyby okazało się, że przestała być aktualna, mielibyśmy kolejną transformację ustrojową, to znaczy – IV Rzeczpospolitą i co ciekawe – bez najmniejszego udziału prezesa Jarosława Kaczyńskiego w tej przemianie.
SM
Robi się nerwowo. Będziemy widzieli coraz więcej działań, do których trudno będzie znaleźć logiczne wytłumaczenie Zastanawialiśmy się wczoraj, co też było powodem wrzutki ze zdjęciami ofiar smoleńskich, w tym Prezydenta. Nie było bowiem tak, że ktoś te zdjęcia wykradł, niczym Hans Kloss, czy Indiana Jones z jakiegoś sejfu, ostrzeliwując się plutonowi kagebistów. Raczej przeciwnie, na mój nos, to ten pluton kagebistów te zdjęcia wrzucał, zważywszy, że, o ile niektóre można było zrobić na pobojowisku, OK., dostęp był ograniczony, ale było tam jednak mnóstwo ludzi, to te zdjęcia, o które najbardziej chodzi, te z prosektorium, Prezydenta, w tym to wykonane, jak widać na chwilę przed zamknięciem trumny, mogły być wykonane wyłącznie przez jedną z kilku osób, wyłącznie z bardzo wąskiego kręgu rosyjskich władz, czy służb. I, jak wynika z analizy Gazety Polskiej, podpisy pod zdjęciami właśnie to potwierdzają, to zdjęcia z dokumentacji MAK i tylko stamtąd mogą pochodzić. Ustalenie konkretnej z kilku możliwych osób jest kwestią minut, założywszy, że ktoś miałby naprawdę szukać, a nie trzęsąc się z tłumionego śmiechu, odpowiadać gaspadinowi Radosławowi, że oczywiście, wszyscy towarzysze dołożą wszelkich starań, żeby te pożałowania godne incydenty się nie powtórzyły. Tak, tak, uważajemyj gaspadin Radosław, na pewno sprawdzimy. Przy okazji, mamy zupełnie kuriozalne oświadczenie Cichockiego, że te zdjęcia powstały w momencie, gdy na terenie Smoleńska nie było żadnego przedstawiciela Polski i polskich władz. No, to bardzo ciekawe, zważywszy, że zdjęcia są robione po południu, kiedy właśnie z całą pewnością polscy przedstawiciele byli, filmowali, rozmawiali itp., oraz z sekcji Prezydenta, w której uczestniczył nie kto inny, jak Prokurator Parulski. Warto by podrążyć to oświadczenie i warto, by pan Cichocki doprecyzował, co dokładnie miał na myśli. Kiedy był taki moment, gdzie tam rzeczywiście nie było nikogo z polskiej strony, czyli kiedy można było robić wszystko co dusza kagebisty zapragnie. W ogóle warto bardzo uważnie słuchać i zachowywać w pamięci wszystko, co ONI mówią. Bo bardzo często coś chlapną nieuważnie. Nie zrobiono tego dla pieniędzy, bo te zdjęcia wisiały sobie za darmo od dwóch tygodni na rosyjskim blogu, kto chciał, to sobie oglądał i ściągał, dopiero teraz ktoś, być może zniecierpliwiony milczeniem na ten temat, postanowił „nakręcić” sprawę, podrzucił zdjęcia do kilku redakcji, rzekomo dla pieniędzy, ale, jak pieniędzy nie dostał, to też nic się nie stało, rozpropagowano adres i wszystko potoczyło się tak, jak miało. Oczywiste jest, że ktoś zdecydował, kiedy dokładnie ta decyzja miał być podjęta. Czy miał to być poniedziałek czy wtorek, czy niedziela. I dlaczego poniedziałek a nie niedziela, na przykład. Albo, czemu niedziela, A nie sobota. We wszystkich wrzutkach, jakie ostatnio wypłynęły, wspólny mianownik jest jeden. Te wszystkie zdjęcia, nagrania sobie leżą miesiącami, ba, latami, aż ktoś podejmie decyzję i podrzuci do redakcji, albo jakiemuś dziennikarzowi, albo na jakiś blog. Potem już samo idzie, no, czasem rzeczywiście trzeba zapewnić oprawę i trochę hałasu, żeby, jak w kole zamachowym, ruszyć z miejsca. Jak też napisałem wczoraj, nie ma tu dobrych wujków, to zawsze są jacyś dranie, którzy to robią na zimno, według dokładnie rozpisanych procedur i którzy piszą z tych działań raporty, które ktoś wyżej w jakimś biurze czyta i opieprza, ewentualnie, że za wolno, albo, że, bladź, trzeba było bardziej zaakcentować to, czy tamto. Jedna banda drani podrzuca kompromaty na inna bandę drani. W porządku, my możemy tylko skorzystać, w istocie, bez tej walki buldogów pod dywanem nigdy niczego się nie dowiemy. Z jakichś przyczyn, te zdjęcia mają przemawiać na korzyść teorii „maskirowki”, która, jak wyjaśniam, bo nie wszyscy wiedzą, była popularna swego czasu, jako konkurencja dla Zespołu Parlamentarnego Antoniego Macierewicza, zakładała, że nie było żadnej katastrofy, ale tych ludzi zabito gdzieś indziej, a zwłoki podrzucono na polanę i zainscenizowano katastrofę. Nie wiem, jak dla mnie to właśnie przeciwnie, te nagie, pokiereszowane zwłoki to dowód na wybuch. W istocie, oczywiste jest, że wszystko było zupełnie inaczej, niż to usiłowały przestawić madame Anodina i Miller. Natomiast teoria maskirowki nie potrafiła i, jak sądzę nie potrafi wskazać żadnej trzymającej się kupy alternatywy. Zresztą, nie zajmuje się tym już, skoncentrowawszy swe wysiłki na walce wewnątrz obozu antyrządowego, głównym wrogiem ogłaszając Antoniego Macierewicza, to jest, sorry, „Maciorę-Macierewicza”, jak się dla potrzeb wewnątrz organizacyjnych przyjęło go tam określać. Grupa poszła w lekką rozsypkę, gdy okazało, że główny głosiciel teorii, dr Przywara, czyli FYM, albo uciekł w szaleństwo, albo, jak zapewniali zrozpaczeni wyznawcy, został porwany przez GRU i podmieniony i dlatego pisze takie idiotyzmy („to nie ten sam człowiek, styl się zupełnie zmienił, zupełnie!”). Bo oto okazało się, że głównym wrogiem został nie Putin, czy Tusk, czy KGB, ale właśnie „Maciora-Macierewicz”. No i, poza tym Sasin i rodziny smoleńskie. A Tusk okazał się być bohaterskim konspiratorem Polskiego Państwa Podziemnego, wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim, zresztą. No, nie wchodzę w szczegóły, kto chce, ten sobie sam poczyta. Ale przybliżam te klimaty.W poniedziałek zaczyna się konferencja naukowców w sprawie Smoleńska, być może stąd ta wzmożona aktywność, listy mające ją zdezawuować, krążące od kilku dni, teraz te zdjęcia, no, może przypadek, może łączyć je raczej należy z ogólną sytuacją Tuska, spadających sondaży, usiłowaniem odwrócenia uwagi od fiaska expose, jako, że zawsze polaryzacja społeczeństwa i skupienie PiSu na sprawie smoleńskiej mobilizowało także lemingi, budząc ich atawistyczny lęk, nie wiem. W każdym razie będziemy widzieli coraz więcej działań, do których trudno będzie znaleźć logiczne wytłumaczenie. Zresztą, wytłumaczenie być może błędne, bo skąd mamy wiedzieć, co jest prawdziwe, a co jest przykrywką, czy przykrywką przykrywki. W każdym razie, patrzeć trzeba uważnie, bo nie każdy, kto się nagle ogłosi przyjacielem, zacznie powiewać sztandarem i różańcem, musi nim być naprawdę. Seawolf
Informacja dnia - Nie było polskich przedstawicieli Wprawdzie A. Seremet zapowiada „zwrócenie się do Rosjan” ws. drastycznych zdjęć
http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-prokuratura-generalna-zwroci-sie-do-rosjan-ws-drastycznych-z,nId,642437), które lotem błyskawicy obiegły sieć, ale najistotniejszą informację w związku nie tylko z tymi zdjęciami, ale z wieloma innymi wydarzeniami z 10-04 podał dziś J. Cichocki (w dzisiejszej porannej rozmowie z RMF-em (powinien być wnet link do tej rozmowy tu:
http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/wywiady/kontrwywiad) na razie jest audio:
http://www.rmf24.pl/audio/tylko-w-rmf24/audio,aId,851878).
Otóż ni mniej ni więcej, tylko przyznał on, że zdjęcia pochodzą z okresu czasu, kiedy nie było (na „miejscu smoleńskiej katastrofy”) polskich przedstawicieli. Nie było polskich przedstawicieli, powtarzam i podkreślam. Podejrzenia w tej materii wyrażałem wielokrotnie na blogu, a także w Czerwonej stronie Księżyca, teraz jest to jednak sprawa potwierdzona przez polskiego ministra, a więc pewna. Nie jest to już wyłącznie domniemanie. Nie znamy tylko jeszcze dokładnego czasu absencji polskich przedstawicieli na XUBS, choć z relacji świadków (takich choćby jak M. Wierzchowski czy J. Opara) można sądzić, iż było to parę godzin związanych z „pracami kryzysowego sztabu” zorganizowanego w siedzibie smoleńskiego gubernatora S. Antufjewa. Jak coś takiego było możliwe, iż w takim miejscu 10 Kwietnia zabrakło na jakiś czas polskich przedstawicieli, że nikt zupełnie nie czuwał nad tym, co się na pobojowisku działo? To nie jest pytanie, na które ja znam pełną i wyczerpującą odpowiedź. Pytanie to bowiem można stawiać w odniesieniu także do wielu innych „osobliwości” tamtego tragicznego dnia (i to nie tylko związanych z XUBS, bo z EPWA także). Odpowiedź, jaka się nasuwa wstępnie, jest, moim zdaniem, taka: ktoś musiał podjąć decyzję o tym, by polskich przedstawicieli przez jakiś czas na „miejscu lotniczego wypadku” po prostu nie było. Kto? Kiedy? W jaki sposób? W jakim trybie? To znowu pytania nie do mnie. Cichocki twierdzi, że ważną sprawą jest teraz ustalenie, czy owe szokujące zdjęcia to materiały już należące do prokuratorskiego śledztwa (zatem opublikowane z pogwałceniem tajemnicy śledztwa), czy nie. W ten sposób jednak na plan dalszy schodzi rzecz podstawowa – właśnie ta związana z absencją naszych urzędników państwowych na smoleńskim wojskowym lotnisku. Gdy zatem śledzić będą teraz Państwo wir medialny uruchomiony wokół drastycznych zdjęć – proszę pamiętać o tym jednym fakcie: przez jakiś czas w godzinach popołudniowych na XUBS nie było polskich przedstawicieli, a więc tego, co tam się działo nie kontrolował z naszej strony nikt. FYM
Skąd my to znamy, Panie FYM? Zanim usunięto ze stron internetowych linki do potwornych zdjęć Ofiar tragedii smoleńskiej, obejrzało je wielu. Widok jest straszny, wygląd ciał przeczy wszelkim ustaleniom sowieckiej komisji i jej polskiego POsłusznego odpowiednika. Upadek samolotu z wysokości kilku metrów, bez pożaru na pokładzie, spowodowany „zwykłym błędem pilotów” nie mógł spowodować takiej masakry. Te zdjęcia krzyczą o rzetelne śledztwo i o sprawiedliwość. Odnoszę wrażenie, że w Polsce zablokowano je nie tylko ze względów etycznych. Gdyby ten drastyczny obraz w jakikolwiek sposób korespondował z wersją „wypadku pod Smoleńskiem”, przyjętą przez polskie władze i powołaną przez nie komisję, to - przy wrażliwości tych władz – krążyłby w Internecie bez żadnych przeszkód. Fałszywe „święte oburzenie” ludzi, którzy pozwolili na bezczeszczenie ciał Ofiar, na rzucanie oszczerstw pod adresem poległego Prezydenta, na szkalowanie pamięci poległego Generała - i nie zrobili nic, żeby ujawnić prawdę o Smoleńsku - jest podszyte strachem przed tą prawdą. Nie pomogą im żadne wrzutki, żadna fantastyka, publikowana u nas pod kryptonimem „obywatelskiego śledztwa”, bo przy okazji publikacji tych zdjęć wyszedł na jaw jeszcze jeden fakt: „teoria” zaprezentowana przez rosyjskiego blogera ( jak się okazuje, blisko związanego z MAK, więc zapewne i z rosyjskimi służbami specjalnymi) do złudzenia przypomina to, co od kilkudziesięciu miesięcy usiłują nam zasugerować blogerzy związani ze sławnym „Free Your Mind”.Poświęciłam kilka godzin na dokładne tłumaczenie tekstu, który we fragmentach i w całości krąży w sieci. Nie każdy wie, co ta rosyjska wersja zawiera. Otóż zawiera TE SAME REWELACJE, jakimi FYM i Jego przyjaciele raczyli nas od samego początku, od kwietnia 2010 roku. Zawiera takie same argumenty.
Mała próbka: (…)„ Jest wideo z ogniem, dymem i syrenami. Rzekomo „pierwszych minut katastrofy”, nakręcone telefonem komórkowym z minimalną rozdzielczością. Oprócz ognia, dymu i zarysów szczątków samolotu nie da się niczego zobaczyć. Jest jeszcze wideo, taki sam filmik z ogniem i dymem, tylko jeszcze ze strzałami – należy przypuszczać, że autorom chodziło o to, że na miejscu „katastrofy”, wśród palących się szczątków spec -służby biegały i ocalałych Polaków rozstrzeliwały.”(…) I jeszcze jedna: (…) „Jak widzicie, lądowanie było, wszystkich brutalnie zabili ( a jeszcze dokładniej- wyrzucili zabitych)i zwalili tam, razem z rupieciami ze śmietniska, udającymi „samolot”. Żadnego upadku i pożaru nie było, jak i w „katastrofach” Superjeta -100 w Indonezji, Mi-8 na Ałtaju i wielu innych podobnych. (…)
Cóż można powiedzieć? Wszystko jest oczywiste. Na fotografii 1 i 2 nie ma najmniejszych śladów pożaru, który zduszali na wszystkich „oficjalnych” zdjęciach z „pierwszych minut po katastrofie”, nietknięte ogniem - sucha trawa, gałązki i mnóstwo łatwopalnego materiału. Z tego wynika, że polana była podpalona dla foto- i wideo-dokumentacji „pierwszych minut”. Jedyny realnie palący się obiekt – rozsypana część kadłuba samolotu, znajdująca się na fot. 1 – leży w grudzie suchego materiału, paliła się na pewno nie tutaj, z czego wynika, że dostarczyli ją razem z pozostałymi „rekwizytami”. Ciała pozbawione odzieży, niektóre bose, w pantoflach i bez pantofli, co wyklucza ich przebywanie w samolocie w takim stanie, i pokazuje, że zostali przywiezieni w zrzuceni. Na fotografii 3 i 7 znakomicie widać, że ciała były pobrudzone ziemią już po tym, jak je pozbawiono odzieży. Zrozumiałe, że w takim stanie ludzie nie latają samolotami, a rozbierali ich tam, gdzie zabili. Na fotografii 4 ciała bezpośrednio na miejscu katastrofy, bez żadnego pobytu w kostnicy, kładą do trumien, od razu do pochówku, pomijając wszystkie urzędowe sądowo -lekarskie procedury i ekspertyzy. Na fotografii 3 i 6 na skórze widoczne są uszkodzenia, zdarcia, które mogą powstać tylko przy manipulowaniu już martwymi ciałami i nie mogą być ranami otrzymanymi przez żywych lub dopiero co poległych ludzi – i to znów mówi o tym, że ciała dostarczano i zrzucano Jasne, że wybrudzić tak ciała ziemią można tylko, włócząc je po ziemi, a nie przenosząc na rękach.”(…)I jeszcze: (…) „Na fotografii 2 zniszczenia lasu, które niczym z tego, co tam leży – ciałami, poduszkami, chusteczkami, papierami – nie mogły być spowodowane; tak samo nie mogły być spowodowane kadłubem przeorującym ziemię lub przelatującym nad samą ziemią – wtedy ciała i śmieci tak by nie leżały.
Im dalej, tym bardziej konkretne dowody inscenizacji katastrofy. A skoro nadarza się sposobność porównania dwóch zdjęć z jednej perspektywy, to porównamy. I zobaczymy, że i „ekspozycja miejsca katastrofy” uzupełniana była złomem (śmieciami), i taśma naciągana była powtórnie na inne kołeczki, i drzewo zgoła nie złamane, jak należałoby przy katastrofach, lecz ścięte.” (…) Może jeszcze to:(…) „Jeszcze coś. Sucha trawa i reszta na zdjęciach, dwa wiadra paliwa w ogniskach, płonących na wideo, w żaden sposób nie odpowiadają pożarom przy katastrofach lotniczych. Zaopatrzenie w paliwo wszelkich typów Tu – 154 – to 39, 75 ton. W połowie ani w ćwierci go nie tankują. Podróż do Smoleńska – godzina. Pozostałe paliwo, trzy czwarte „baku” , buchnęłoby ogniem tak, że jego słup byłby widoczny i w sąsiednich obwodach. A te dwa małe ogniska na wideo oznaczają tylko tyle, że tego samego samolotu zatankowanego w Warszawie w żadnej postaci – ani pociętej, ani rozbitej – tutaj być nie mogło.” (…) I taki fragment: (…) „Spojrzymy także na zdjęcie „katastrofy” ze sputnika. Przesieka o wiele za wąska w porównaniu z zasięgiem skrzydeł „Tutek” – na tejże fotografii. Wielu części brak (to, co jest na wideo i zdjęciach z „miejsca katastrofy” można dostarczyć dwoma rejsami Mi-8, i można tego nanieść na miesiąc przed katastrofą).” (…)I na koniec:(…) „Trudno powiedzieć, na ile wiarygodne są meta- dane, przede wszystkim na fotografii nr 6 -09:49 („oficjalny” czas „katastrofy” –przypomnijmy- 10:56), ale nawet jeśli specjalnie były zmieniane przez nieznane czynniki (technicznie to jest możliwe), to i wszystkiego innego wystarczy, żeby wysnuć wniosek: katastrofa- inscenizacja. (…) Skąd to uporczywe propagowanie „maskirowki”, pomimo że cała ta „koncepcja” przysłowiowej kupy się nie trzyma? Po co to narażanie się na śmieszność , po co te desperackie próby „przedstawienia” Smoleńska właśnie tak? Cytując rosyjskiego blogera – „wszystko jest oczywiste”.
Nie ma innego sposobu wytłumaczenia potwornych obrażeń Ofiar, ich znalezienia się poza samolotem i rozczłonkowania samego samolotu.Prawda, Panie Free Your Mind? Danuta
Przeprowadzałem sekcję ciała Prezydenta Obskurny barak na peryferiach Smoleńska - nikt by nie pomyślał, że to sądowe prosektorium, z którego w ostatnią, powrotną, drogę do Ojczyzny wyruszy Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński. W nocy z 10 na 11 kwietnia przywieziono tu kogoś bliskiego nie tylko garstce krewnych i znajomych, ale 40 milionom obywateli sąsiedniego państwa. Z doktorem Michaiłem Pietrowiczem Maksymienką, lekarzem, który przeprowadził badania sekcyjne ciała Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego, w Smoleńsku rozmawia Piotr Falkowski
Mam do Pana kilka ważnych pytań.- Nie wiem, czy zechcę w ogóle z wami rozmawiać... O czym?
O polskim Prezydencie. To Pan przeprowadzał sekcję? - Tak. A z jakiej jesteście gazety?
Z "Naszego Dziennika", gazety codziennej z Warszawy. Kto był wtedy z Panem? - Ze mną był... No tak, ja stałem na czele komisji lekarzy. Byłem wtedy zastępcą naczelnika biura. Towarzyszyli mi szef kostnicy Siergiej Wasyliewicz Owczarow i jeszcze jeden ekspert stąd, było nas trzech.
Czy był ktoś z prokuratury? - Główny prokurator wojskowy.
Rosji? - Wasz, wasz.
Prokurator Krzysztof Parulski? - Tak, Parulski.
Był przy tym? - Tak, to całkowicie pamiętam. I był wasz konsul.
A polski prokurator wojskowy miał jakieś specjalne oczekiwania, jakieś zastrzeżenia, wnioski? Zadawał pytania? - My mu wszystko pokazywaliśmy, ale on tak jakby... my o wszystkim przy nim rozmawialiśmy, on słuchał.
Znał rosyjski?- [gest zwątpienia] On słuchał, widział wszystkie nasze czynności, no i, jakby to powiedzieć, nie miał nic przeciwko.
Był również rosyjski prokurator? - Tak, oficer śledczy... dwóch oficerów śledczych, z prokuratury, z komitetu śledczego do szczególnie ważnych spraw.
Jak długo jest Pan lekarzem sądowym?- Ponad dwadzieścia pięć lat.
Jakiego rodzaju była ta sekcja zwłok?- To była zwykła sekcja zwłok, z tym że tę sekcję zwłok przeprowadzaliśmy w nocy. Brało w niej udział dwóch oficerów śledczych z prokuratury [rosyjskiej], którzy tę ekspertyzę zarządzili. I jeszcze był z nami przy tym badaniu zastępca dyrektora rosyjskiego Centrum Medycyny Sądowej z Moskwy.
A która to była godzina?- To było gdzieś tak od godziny pierwszej w nocy do szóstej rano.
Czy wszystkie sekcje zwłok w Smoleńsku są przeprowadzane tutaj, a nie w jakimś szpitalu? - Nie, tutaj. Tu jest jedyna medyczna kostnica sądowa, więc tylko tutaj. Wszystkie sekcje po wypadkach są wykonywane tutaj.
Kto przywiózł ciało Prezydenta Kaczyńskiego? - Ciało przywieźli oficerowie śledczy i pracownicy Ministerstwa Spraw Nadzwyczajnych.
Panie Doktorze, w jakim stanie było ciało Prezydenta?- To był bardzo zły stan. Prezydent miał bardzo dużo obrażeń. Ciało było dosłownie zmiażdżone. [Dzwoni mój telefon, trwa chwilę, zanim go wyłączę, wtedy lekarz zaczyna czegoś szukać w komputerze, przywołuje mnie gestem. Na ekranie monitora pokazuje zdjęcia z sekcji zwłok. Podchodzi też fotoreporter. Wtedy lekarz - gestem zakazującym - wskazuje na aparat.]
Proszę się nie martwić. Nie chcemy robić teraz zdjęć. - Nie wolno, ja wam i tak nie dam robić zdjęć. [Przeglądamy wstrząsający katalog sekcyjnej dokumentacji fotograficznej.]
Strasznie to wygląda... - Tam był bardzo ciężki uraz. Bardzo dużo urazów cielesnych. Brakowało nóg.
Czy podczas sekcji stwierdził Pan coś nietypowego, zaskakującego? - Nie, stan zły, ale można było pomyśleć, że tak się stało z powodu katastrofy samolotu. Rozumiecie sami, kiedy spada samolot, w salonce znajduje się dużo rzeczy powodujących urazy.
Czy Pan określił czas śmierci Prezydenta? - Pan rozumie, że określenie czasu śmierci jest zawsze w przybliżeniu, my zawsze podajemy to w pewnym przedziale czasowym. Ani nasi eksperci sądowi, ani wasi nie podadzą nigdy dokładnej godziny zgonu.
Dlatego w protokole sekcyjnym nie jest podana żadna godzina zgonu? - Dlatego że właśnie za godzinę śmierci podaje się godzinę katastrofy.
Wie Pan coś o pozostałych ofiarach? Zostały odwiezione do Moskwy? - Tak, od razu bezpośrednio do Moskwy, od razu z lotniska samolotem do Moskwy. Ja byłem na miejscu katastrofy, pracowałem, cały dzień tam byłem, i następnego dnia i cały tydzień tam pracowałem, pod moim kierownictwem pracowali eksperci na miejscu katastrofy.
Kiedy przyjechał Pan na lotnisko? - Ja osobiście przybyłem tam gdzieś około godziny 14.00 [czasu moskiewskiego, godz. 12.00 czasu polskiego - przyp. red.]. Ale w tym czasie już pracował na miejscu nasz ekspert. Pracował już tam na miejscu lekarz, który jest lekarzem dyżurnym w mieście. On od razu pojechał tam razem z grupą operacyjną, dosłownie od razu po katastrofie, po około 10-15 minutach.
Kiedy Pan już przyjechał na lotnisko, gdzie były ciała ofiar? Na ziemi? - Na ziemi.
Co robiliście z ciałami? - Opisywaliśmy je, oznaczaliśmy i pracownicy Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych wyciągali te ciała z miejsca katastrofy i rozkładali w odpowiednie sektory, potem ciała ofiar były wkładane do worków, do trumien i samolotami były wysyłane do Moskwy, a może helikopterami, dokładnie nie wiem czym.
Czy ktoś pilnował ciała Prezydenta? Byli przecież polscy oficerowie Biura Ochrony Rządu... - Tak, oni przylecieli pierwszym samolotem. Byli na miejscu katastrofy, ale o ile mi wiadomo, to ciało Prezydenta rozpoznał jego brat.
Ale czy to prawda, że nie pozwolono im pilnować ciała Prezydenta? - Nie wiem, tego nie wiem... A podczas rozpoznania zwłok my, eksperci, nie byliśmy. My odjechaliśmy z miejsca katastrofy po przeprowadzeniu oględzin. To była ciężka praca [dosłownie "na maksa"] i grupa ekspertów sądowych i lekarzy z miasta, która tam pracowała, już odjechała, ich już nie było tam. Nas wzywali z domu.
A potem, w niedzielę rano po szóstej... - Tak, o szóstej zakończyliśmy czynności.
I ciało Prezydenta zabrano z powrotem na lotnisko? - Nie! Ono znajdowało się tutaj, w chłodni. U nas w kostnicy. To ciało zostało dostarczone na lotnisko, kiedy przyleciał polski samolot. Kiedy przyleciał Putin.
Ciało zabrało MCzS [Ministerstwo Sytuacji Nadzwyczajnych]?- Stąd? Ciało zabierało dwóch oficerów, to byli oficerowie ze szkoły wojskowej albo jacyś inni. Nie wiem. No, ale byli to oficerowie. Ciału towarzyszyli oficerowie.Dziękuję za rozmowę.
Konsekwencje, które dla sytuacji Polski, Rosji, Niemiec, USA różne hipotezy niosą
[tekst w przypisie, więc luźniejszy formalnie. md]
To ALL: Żeby usystematyzować dyskusję. Ja już to kiedyś zrobiłem.
Patrzmy na konsekwencje, które dla sytuacji Polski, Rosji, Niemiec, USA różne hipotezy niosą.
Wypadek - kompromitacja Polski, zrozumiałe ambicje objęcia nas wspólną kuratelą przez wyżej cywilizowane Niemcy i Rosję. Cementuje sojusz niemiecko-rosyjski, kolejny krok na drodze emancypacji Niemiec i znikanie USA z Europy (taki był plan, jak sądzę, 2010)
Zamach w postaci eksplozji w Tu-154 z 96 osobami na pokładzie w wersji sprawstwa rosyjskiego (Samara) - kompromitacja Polski i jej służb, ale ciężki cios wizerunkowy dla Rosji i NIEMIEC, bo Merkel ciągle jeszcze mogą wymienić Niemcy, a niekoniecznie byliby zachwycenie współpracą Kanlerzycy z NRD z mordercą Putinem (w tym przypadku).
Zamach w postaci eksplozji ładunków zainstalowanych w Polsce - dla Rosji znośne rozwiązanie. W przypadku zamachu dokonanego obcymi rękami na jej terytorium ma praw utajnić śledztwo, a nawet sprowadzić oficjalne na boczne tory; ma również prawo grać w bambuko z polską prokuraturą. Zwiększa się argument za objęciem Polski "opieką" wujka Putina i cioci Merkel. Cementuje sojusz niemiecko-rosyjski, kolejny krok na drodze emancypacji Niemiec i znikanie USA z Europy (taki był plan alternatywny, jak sądzę, 2010)
Maskirowka w wersji zaproponowanej w Czerwonej Stronie Księżyca FYM-a Skrajnie niewygodna dla Rosjan, bo "bombę" można próbować neutralizować żądaniem dowodów na instalację w Samarze, a tych nie ma, ale egzekucji uprzednio wziętych do niewoli i (w większości bezbronnych cywilów, w tym osoby starsze i niedołężne) już nie. Skrajnie niewygodne dla Niemiec, z powodów j/w. Korzystna z punktu widzenia USA. Niekorzystna z punktu widzenia "polskich wspólników Rosji", chociaż występowaliby tu w roli pomocników raczej niż sprawców lub pożytecznych idiotów. Dosyć korzystna dla Polski - lepiej być krajem, który zaatakowała mafia w porozumieniu z wrogim sąsiadem, niż ponosić konsekwencje zostanie krajem skrajnie niepoważnym.
Maskirowka w wersji, według której akcja Smoleńsk2010 została przeprowadzona w Polsce, a Rosjanie odegrali jedynie widowisko. Skrajnie niekorzystna dla wykonawców w Polsce i nie pozostawiająca wiele miejsca na negocjacje w razie powrotu do obozu amerykańskiego (ale może mam zbyt wysokie zdanie o morale amerykańskiej elity polit.). Zdejmuje z nas odium kraju idiotów (od wczoraj wzmocnione stadionem) Lepsza dla Rosjan niż wersja zamachu z ładunkami podłożonymi w Samarze lub wersja "Maskirowki" 2M 2S, ale musieliby się zdrowo natłumaczyć, jak doszło do "przyjęcia ciał". Te tłumaczenia musiałyby być dosyć skomplikowane - mam parę pomysłów, ale nie będę publikował, chyba, że ich elementy się zaczną się w przestrzeni medialnej pojawiać. Zamieszanie bierze się z tego, że Niemcy, Rosja, USA, i rząd okupacyjny w Polsce starają się "ugrać" jak najkorzystniejsze rozwiązanie.
A My - Polacy też powinniśmy mieć projekt. Tyle, że moim zdaniem w naszej sytuacji najlepszym rozwiązaniem jest prawda, bez względu na konsekwencje - niżej i tak nie upadniemy, a przy odkryciu prawdy ktoś się w sąsiedztwie może wywrócić. ROLEX