Zimny wiatr powiaoł pomiędzy rzyndami ław, jakby roznosząca jadło panna. Obejrzałem się wokoło, bo dziwne mi się to zdawało w środku maja. Albo i zwidy mom. Nie po próżnicy wypiłem już ze 6 kufle. Może i wicher mi się przywidzoł. Przecież i tak mogło być.
Tymczasem już i Maciej, zuch chłop, nie ma co!, podniósł nad głowę swoja szklanicę i zaczął wyśpiwywać piosenki. Dobrze, że nie było już między nami żadnej kobity. Zrumieniłaby się i padła na zieloną trawkę! Baby niby takie delikatne udajo, a jak co do czego – to jak się uczepia, to ni Matko Bosko, ni ksiądz, ni nikt im z głowy pomysła nie wytrzepie. Więc i śpiwoliśmy na prosto, swojsko nute (bo i Jankiel nie groł przez ten momynt na cymbołoch) i piliśmy i jodliśmy – mieliśmy zobowoch, że haj! Brakowało jednaj tych niwiost, nie ma co! Nawet nas nie obsługiwała pannach, tylko Tadeusz. A taki był wesół, jakby dziesięć niedźdzwiedziów za jednym razem ustrzelił. Za to jak od nas odchodził, to mine już mioł zrzedniętą i tylko kręcił tym swoim piknym łebkiem wkoło. Mioł może i racje, ża po 3 godzinach biesiady tak się spić to chłop nie potrafi. Nu, ale my szlachcice! Ni byle kto!
- Co nam znowu mospanku niesiesz, co?! – krzyknął wyrażnie rozochocony Maciej.
- Ha, nie zgadniecie! – uradował się gołowąs.
- Nu, mówże i szybko! A jeszcze lepia dawaj na stoł! – wrzeszczeliśmy jeden przez drugiego.
- Szupienia! Ponowie, pani Telimena nie mogła mi większego zaszczytu uczynić – rzekł, stawiając półmisek na stole. Nu, nie mogła, nie mogła! Widać było na odległość, że kasza z najlepszego, tutejszego jęczmienia, a pomiędzy drobnymi ziarkami zielenił się groch. Gdybyś w niej gmyroł i gmyroł, nie dostrzeżesz ni skrawka słoninki, ale posmak jej wyraźny poczujesz, a już ci! Ale ni to było najważniejsze. Na środku misy, śród tej kopicy jadła wytknięto różowy, znać, że świeżo urżnięty ze zdrowej świni ogonek. Tadeuszek śmioł się i ciszył, chociaż od początku było znać, że i taka potrawa się ukaże. Podlatywał pomindzy podawaniem do Zosi, ściskał dziewoje, całował po rączkach i buzi, a jej tylko policzki rumieniały. Też bym chyntnie tak zrobił, bo panna to była śliczna, że het! Gdyby jeszcze tak zamiaost kaftanów ubroła się jak jej opikunka – toż to by było widowisko! Ale się podobała niezmirnie wszystkim w tych szotkoch, to nawet słowem nie wspomniołem wspomniałem moim innym mniemoniu i guście. Abo to żeby ładno, młodo, jedrno ciałko zasłaniało tyle falban i warstw? Na co to komu? Stary chłop w kontuszach, płaszczach i tych wszystkich materiach – to i jeszcze, jemu to i do twarzy. Abo Zosia? Nu, gdzi jej do tego! Ile ono może mieć lotek – pintnaście? Dziecko, dziecko, co nie winno być jeszcze z mężem. Ale to i tyko moje zdanie. Bo i jo taki dziwny w osundach. Nu, ale dosyć u mniey, przecież i ucztowanie trwało nadol, i to radosne z powodu tyj potrawy.
Maciej już się zwalił pod stół, jak i połowa naszej gromody. Z innych miejsc się na nos dziwnie potrzali, ale co tom! Bawić się nie umijom. Szlachcice, od sidmiu boleści! Ha, to wydelikacone jak francuskie panki! Wychyliłem jeszcze jednego kielicha, wycirajunc o rekaw zwichrzone wasy. A tyle je moja białka pomadowała przed wyjściem! Tyle pomyślunku! I na nic! oj, jak zawsze kobity co zrobio, ta na nic sie nie przydo. I naglo sie ławo zwaliło, ja pod stol sie uwaliłem.
Strasznie mnie łeb boloł. Przybig zaroz Tadeusz i krzyknoł:
- To już dwo dni leżecie, mój panku!
I zaroz żem sie z nowu uwalił na sianko. Ha, to dobro było zobawo! Oj, dobro! Tera już takiej sie czynsto nie obaczy, oj nie!