390

Ręka w rękę z Hitlerem

Poniższy artykuł pochodzi z tygodnika „Nasza Polska” z 18.11.1997. – admin

Poniżej przedstawiamy artykuł pochodzący z francuskiego pisma „Minute” (nr 1843 z 13 sierpnia br. i nr 1844 z 20 sierpnia) dotyczący współpracy Żydów z Adolfem Hitlerem i III Rzesza. Tytuł, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji „NP.”, przypisy w nawiasach kwadratowych pochodzą z „Minute” (red.).

Ręka w rękę z Hitlerem Na dwa miesiące przed mianowaniem Hitlera kanclerzem, egzekutywa Agencji żydowskiej [Agencja żydowska została stworzona w celu zapewnienia kontaktów międzynarodowej społeczności żydowskiej z władzami brytyjskim sprawującymi mandat w Palestynie oraz Żydami osiedlającymi się w Palestynie od końca XIX wieku. Palestyna, oderwana od Turcji na mocy Traktatu Wersalskiego z 1918 r. została powierzona przez społeczność międzynarodową Brytyjczykom, którzy 2 listopada 1917 r. (Deklaracja Balfoura) przyznali Żydom prawo do utworzenia "siedziby narodowej". W rzeczywistości Agencja Żydowska pełniła najprawdopodobniej funkcje rządu tworzącego się państwa izraelskiego.] Wysłała do niego telegram z Jerozolimy w celu zapewnienia go, ze ”yishow” (wspólnota pionierów, to znaczy Żydów z Palestyny) nie ma zamiaru przyłączać się do bojkotu Niemiec. 21 Czerwca 1933 r., w kilka tygodni po dojściu Hitlera do władzy Zionistische Vereinigung fur Deutschland (ZVfD) – prężna organizacja syjonistów niemieckich stała się nieoczekiwana podpora NSDAP (partii nazistowskiej):  Wierzymy, ze to właśnie nowe Niemcy mogą, dzięki swej zdecydowanej woli, rozwiązać problem żydowski, znaleźć rozwiązanie problemu, który w istocie rzeczy powinien być rozwiązany przez wszystkie narody europejskie [...] Wdzięczność narodu żydowskiego staje się podstawa szczerej przyjaźni z narodem niemieckim wraz z jego realiami narodowymi i rasowymi. [...] My również jesteśmy przeciwni mieszanym małżeństwom i pragniemy utrzymać czystość żydowskiej grupy etnicznej. [...] Aby osiągnąć te praktyczne cele, syjonizm ma nadzieje, ze będzie zdolny do współpracy z rządem nawet zasadniczo wrogim Żydom… [według cytatu w "Les guerriers d'Israel"; E. Ratier, wyd. Facta 1995]. W tym samym czasie przywódca NSDAP, baron Leopold Itz von Mildenstein, poprzednik Eichmanna na stanowisku kierownika Biura ds. żydowskich przy SS zostaje zaproszony przez syjonistów do Palestyny. Po zwiedzeniu tego kraju wzdłuż i wszerz (…) i zwróceniu szczególnej uwagi na problem kibuców, specjalny wysłannik, któremu towarzyszył Kurt Tuchler, dzialacz syjonistyczny z Berlina, publikuje serie dytyrambicznych artykułów w dzienniku Jozefa Goebbelsa „Der Angriff” ["Ein Nazi fahrt nach Palastina", "Der Angriff" 26 września - 9 października 1934 r. (...)]. Ten każe z tej okazji wybić pamiątkowy medal, na którego jednej stronie widnieje swastyka, a na drugiej – gwiazda Dawida. W następstwie podroży von Mildensteina organ SS – „Das Schwartz Korps” – oficjalnie ogłosi swoje wsparcie dla syjonizmu [to wsparcie będzie ponowione przez Reinhardta Heydricha, szefa służby bezpieczeństwa SS, a w 1937 r. przez Alfreda Rosenberga, teoretyka narodowo-socjalistycznego rasizmu. Tom Segev donosi, nie określając dokładnie daty, ze Wilhelm Frick, minister spraw wewnętrznych w rządzie Hitlera spędził swój miodowy miesiąc w Jerozolimie.]

Z funtami i markami do Ziemi Obiecanej W czasie, gdy Mildenstein zwiedzał brzegi Jordanu, Arthur Ruppin, pruski Żyd osiadły od 25 lat w Palestynie, wysłany został przez Agencje Żydowska do Niemiec [Ruppin, który prowadził badania nad pochodzeniem rasy żydowskiej, a szczególnie nad podobieństwem fizycznym i profilem myślowym Żydów, wykorzystał tę podróż w celu spotkania się w Jenie z niemieckim antropologiem Hansem F. K. Guntherem, znanym ze swych prac poświęconych rasom.(...)], gdzie na czele delegacji syjonistycznej miał negocjować z ministrem finansów porozumienie w sprawie „haavara” (po hebrajsku: przewozu). Porozumienie podpisane 7 sierpnia 1933 r. umożliwiało wszystkim niemieckim Żydom, posiadającym świadectwa imigracyjne Agencji Żydowskiej, wyjazd i osiedlenie w Ziemi Obiecanej, a także wywóz 1000 funtów szterlingów w walucie obcej [była to znaczna kwota. W tym okresie czteroosobowa rodzina mogła dostatnio przeżyć rok za 300 funtów szterlingów] oraz towarów na łączną sumę 20 000 marek. (…) Lewicy Agencji, a zwłaszcza Dawidowi Ben Gurionowi, dawnemu marksiście, mianowanemu w 1935 r. przewodniczącym egzekutywy Agencji Żydowskiej i przyszłemu premierowi Izraela [wielu przyszłych premierów Izraela, takich jak Moshe Sharett, Levi Eshkol czy Golda Meir, przyjmowało to porozumienie i publicznie go broniło] chodziło o wykorzystanie antysemityzmu narodowych socjalistów, (…) aby zachęcić jak największą ilość Żydów do wyjazdu i osiedlenia się w Palestynie. Jako dobrzy syjoniści, potępiali politykę asymilacji przeważająca we wspólnocie żydowskiej w Niemczech, a także antynazistowska krucjatę prowadzona przez Żydów ze Stanów Zjednoczonych? Tygodnik partii Mapai „Hapoel Hatsair” posuwał się nawet dalej, twierdząc, ze pierwsze kroki podjęte przeciw Żydom ze strony III Rzeszy są „kara”, jaka ponoszą ci Żydzi, którzy próbowali zintegrować się z niemieckim społeczeństwem, zamiast wyjechać do Palestyny.

„Nowy człowiek” w Palestynie Syjonisci z partii pracy, ktorzy kontrolowali Agencje, pisze izraelski dziennikarz Tom Segev[w "Le septieme million - Les Israeliens et le genocide" (Siodmy milion - Izraelici a ludobojstwo). Wyd. Liana Levi, 1993], uwazali, ze nalezy stworzyc nowe spoleczenstwo, ktorego zycie rozniloby sie calkowicie od tego, jakie cechowalo Zydow na wygnaniu. Chcieli, by narod zydowski mogl powrocic do pracy na roli. Ich zdaniem zycie w miescie bylo symbolem degeneracji spolecznej i moralnej; powrot do ziemi zrodzilby „nowego czlowieka”, ktorego mieli nadzieje uksztaltowac w Palestynie. Stad preferencje przyznawane mlodym i zdrowym Zydom, ktorzy mogliby sie stac dobrymi „haloutzim” (pionierami). Porozumienie przyjete w sierpniu 1933 r. przez Kongres syjonistyczny w Pradze nie zostalo bynajmniej zatwierdzone jednoglosnie przez syjonistow. W paradoksalny sposob najbardziej zagorzalymi jego przeciwnikami okazali sie „rewizjonisci” [syjonistami "rewizjonistami" okreslano te osoby, ktore pragnely "rewizji" polityki prowadzonej przez Agencje zydowska wobec Brytyjczykow, uznajac ja za zbyt pojednawcza], a szczegolnie ich lider Wlodzimierz (zwany Zeev) Zabotynski*, ktory dal sie poznac we wrzesniu 1921 r. jako sygnatariusz porozumienia z rzadem ukrainskim na wychodzstwie w sprawie powolania zandarmerii zydowskiej, mimo ze szef rzadu ukrainskiego - Siemion Petlura byl znanym antysemita, oskarzonym o organizowanie pogromow na tysiacach Zydow. W podobny sposob Zabotynski nie okazal zadnych skrupulow, kiedy w 1934 r. zasiadl do negocjacji z faszystowskimi wladzami Wloch w kwestii szkolenia jednego z oddzialow Betaru [Betar zostal zalozony przez Zabotynskiego w Rydze (Lotwa) w 1923 r. W przededniu II wojny swiatowej liczyl okolo 100 000 czlonkow w 26 roznych krajach] w prowadzonej przez „czarne koszule” Szkole Morskiej w Civitavecchia. Jeden z glownych wspolpracownikow Zabotynskiego, Wolfgang von Weisl,wybitna postac ruchu „rewizjonistycznego” w Palestynie, wyrazal publiczne zadowolenie ze zwyciestwa faszystowskich Wloch w Abisynii, upatrujac w nim triumf rasy bialej nad czarna.Z kolei Mussolini nie okazywal zadnej wrogosci wobec Zydow i wielokrotnie przyjmowal przywodcow syjonistycznych, zarowno Chaima Weizmana, przyszlego pierwszego prezydenta Izraela, w styczniu 1923 r. i we wrzesniu 1926 r., jak i Nahuma Goldmana,przewodniczacego Swiatowej Organizacji Zydow w pazdzierniku 1927 r.

„Nikczemny sprzeciw” Zabotynskiego

Sprzeciw Zabotynskiego wobec „haavara” – pisal on, ze porozumienie jest nikczemne, haniebne i godne pogardy – jest tym bardziej zdumiewajacy, ze przywodca „rewizjonistow” usprawiedliwial w jakis sposob antysemityzm, przyznajac, ze byla to odpowiedz obrzydliwa, chociaz naturalna na anomalie zydowska i ze otwarcie wyznawal poglady rasistowskie: Nie moze byc mowy o asymilacji. Nie pozwolimy na takie rzeczy jak mieszane malzenstwa, poniewaz zachowanie integralnosci naszego narodu jest mozliwe tylko poprzez utrzymanie czystosci rasy [...]. Z krwi czlowieka wyplywa zrodlo uczucia narodowego [...], znajduje sie ono w typie fizyczno-rasowym. Mozna zrozumiec, ze Zabotynski, mimo ze dostapil inicjacji w lozy Wielkiego Wschodu we Francji w 1931 lub 1932 r.[zostal z niej jakoby wykluczony w 1936 r. z powodu swych faszystowskich pogladow], byl nieustannie oskarzany przez swych syjonistycznych rywali o sympatie do ustrojow totalitarnych [w tygodniku "Mapai", poczawszy od 1932 r., Chaim Weizmann nie waha sie uwazac "rewizjonistow" za "dzieci igrajace z zydowska swastyka"]. W 1931 r. w Gdansku Zabotynski, ktorego Ben Gurion nazwal”Wlodzimierzem Hitlerem”, dal sie wybrac na najwyzszego wodza Betaru („Rosh Betar”) wraz z wszelkimi pelnomocnictwami („shilton”), wzorujac sie w oczywisty sposob na „Fuhrerprinzip”. Bojownicy Betaru, nasladujac S.A., nosza brunatne koszule. (…)

Pod ochrona Gestapo (…) W Niemczech dzialacze Betaru odnosza sie z najwiekszym uznaniem do rezimu hitlerowskiego.Od 1932 r. kierownictwo ruchu zada od swych czlonkow, by okazywali nazistom uprzejmosc i nigdy nie wypowiadali sie w sposob, ktory moglby zostac uznany za obelge wobec narodu niemieckiego, jego instytucji lub panujacej ideologii [Informacja powielona 29 czerwca 1932 r. znajdujaca sie w Archiwum Zabotynskiego (cyt. przez Toma Segeva, op.cit.). Poniewaz taka postawa spowodowala wykluczenie Betaru niemieckiego ze Swiatowej organizacji syjonistycznej w maju 1933 r., przybiera on nowa nazwe: Nazional Jugend Herzlia. Po dojsciu Hitlera do wladzy czlonkowie Betaru przez kilka nastepnych miesiecy paraduja w mundurach po ulicach Berlina. W grudniu 1934 r., kiedy ruchy mlodziezy zydowskiej otrzymuja zakaz noszenia mundurow, Herzlia Betar, jako jedyne stowarzyszenie ma ten zakaz na kilka miesiecy uchylony, a czlonkowie moga jeszcze wystepowac w mundurach na spotkaniach prywatnych, wycieczkach i letnich obozach. Pewnego dnia, opowiada Tom Segev, grupa SS zaatakowala letni oboz Betaru. Wtedy szef ruchu zlozyl skarge w Gestapo i w kilka dni pozniej tajna policja oswiadczyla, ze winni esesmani zostali ukarani. Zapytano na Gestapo, jaki rodzaj zadoscuczynienia bylby dla Betaru najbardziej odpowiedni. Wtedy ruch poprosil, by uchylono wprowadzony ostatnio zakaz noszenia brunatnych koszul i prosba ta zostala spelniona. Rozporzadzenie to bedzie uchylone az do 1939 r., kiedy powolanieReichsvereinigung des Juden in Deutschland (Powszechnego Zwiazku Zydow w Niemczech)spowoduje rozwiazanie ruchu.

O bezkonfliktowa koegzystencje Jeden z przywodcow Herzlia-Betar, Georg Kareski zalozyl w 1926 r. Judisches Volkspartei,ktorej celem bylo zwalczanie zjawiska malzenstw mieszanych i ochrona Zydow przed jakimikolwiek wplywami z zewnatrz. W 1932 r. prowadzil wielokrotnie rozmowy z Georgiem Strasserem, jednym z przywodcow NSDAP. W opublikowanym 23 grudnia 1935 r. wywiadzie dla jednego z "Der Angriff", dziennika Goebbelsa (...) potwierdza rasistowskie ustawy norymberskie, przyznajac, ze calkowita segregacja kultury dwoch narodow (narodu niemieckiego i narodu zydowskiego) jest wstepnym warunkiem bezkonfliktowej koegzystencji. [Ustawy Norymberskie zakazujace malzenstw i zwiazkow seksualnych miedzy Zydami i Niemcami byly rowniez aprobowane przez "Judische Rundschau", organ prasowy kontrolowany przez Zionistische Vereinigung fur Deutschland (ZVfD)].

Niemcy szkolili emigrantow zydowskich W okresie od 1933 do 1939 r. blisko 60 000 Zydow niemieckich, to znaczy prawie 10 proc. ich wspolnoty, osiedlilo sie w Palestynie dzieki porozumieniu haavara. (…) Swiatowa Organizacja Syjonistyczna otrzymala pozwolenie na utworzenie na terytorium Niemiec okolo czterdziestu osrodkow szkolenia zawodowego i rolniczego dla przyszlych emigrantow. Wladze nazistowskie udostepnily im gospodarstwa rolne. Ci z emigrantow, ktorzy zostali zwolnieni ze swoich zakladow pracy, mieli w dalszym ciagu otrzymywac w Palestynie zasilki dla bezrobotnych, skrupulatnie przelewane przez skarb Rzeszy. SD [Sicherheitsdienst: sluzba bezpieczenstwa i informacji SS], ktory z bliska obserwuje cala sprawe, nawiazal w Palestynie kontakty z Feiblem Folkesem, zastepca kierownika Haganah [Zydowska milicja obronna zalozona w 1920 r.], ktory wyrazil swe zadowolenie z radykalnej polityki Niemiec, dzieki ktorej do tego stopnia wzrosnie liczba ludnosci zydowskiej w Palestynie, ze w najblizszej przyszlosci przewyzszy liczbe Arabow (…).

Porozumienie haavara dzialalo az do wybuchu Drugiej Wojny Swiatowej,mimo wzrastajacych zastrzezen ze strony syjonistow wobec niemieckich Zydow, ktorzy okazali sie malo przydatni do pracy na roli [od 1934 r. Agencja Zydowska uskarzala sie, ze material ludzki przybywajacy z Niemiec (jest) coraz gorszy. Nie maja ani ochoty, ani zdolnosci do pracy. Swiadectwa emigracyjne zostana cofniete Zydom powyzej 35 roku zycia, ktorzy oddaja sie handlowi lub innej podobnej dzialalnosci]. Rosnie rowniez sprzeciw ze strony pewnych frakcji w III Rzeszy, mianowicie w Auslandorganisation (AOO przy NSDAP. Zalozona w 1930 r., w celu zorganizowania komorek narodowosocjalistycznych w spolecznosciach niemieckich za granica, organizacja czuwala nad losem 2000 Niemcow rasy aryjskiej osiedlonych w Palestynie od XIX wieku. Ci kolonisci, ktorzy zyja z owocow swoich gospodarstw rolnych, niechetnie patrza na Zydow przybylych z Niemiec, a z chwila gdy zostaje podpisane+321 porozumienie haavara, uskarzaja sie, ze mimo iz nie sa Zydami, musza wszelkie swoje transakcje ze starym krajem przeprowadzac przez Havaara Trust i Transfert Office.

Pierwsze zamieszki arabskie Obawy kolonistow niemieckich poglebiaja sie w kwietniu 1936 r., podczas pierwszych zamieszek arabskich wywolanych wskutek masowego naplywu zydowskich imigrantow. W miesiac pozniej brytyjskie ministerstwo ds. kolonii tworzy komisje sledcza, a jej przewodnictwo powierza lordowi Robertowi Peel, ktory w lipcu 1937 proponuje plan podzialu Palestyny miedzy Arabow, Zydow i Anglikow. (…)

Wspolpraca syjonistow z Gestapo Arabowie (…) chca przekonac III Rzesze, by zrezygnowala z wysylania Zydow do Palestyny. W pazdzierniku 1937 r. Hadz Amin El-Husseini, Wielki Mufti Jerozolimy, glowny inspirator arabskich zamieszek w Palestynie, wysyla do Berlina swego emisariuszaMusse Alami, ktory zostaje bardzo grzecznie odprawiony przez niemieckiego ministra spraw zagranicznych. Rowniez nastepny wyslannik, Said Iman, przybyly do stolicy Niemiec 24 listopada 1937 r. nie odnosi wiekszych sukcesow u przywodcow NSDAP, mimo solidnych listow polecajacych [Admiral Canaris, szef Abwehry, ktory sie z nim potajemnie spotkal w Bejrucie w 1938, byl jak sie zdaje pierwszym oficjalnym przedstawicielem Niemiec, ktory potraktowal go serio. Wielki Mufti doprowadzi do swojego wyjazdu do Berlina w listopadzie 1941 r. Jego spotkanie z Hitlerem spowoduje, ze III Rzesza dokona wyboru na korzysc Arabow. Bedzie patronowal tworzeniu sie muzulmanskich dywizji SS w Bosni (Handschar) i Albanii (Skanderberg)]. Walter Dohle, generalny konsul Niemiec w Jerozolimie, z ktorym Wielki Mufti spotkal sie 15 lipca 1937r., rowniez stara sie przekonac swoj rzad, by zrezygnowal z haavary. Spotyka sie ze sprzeciwem Otto von Hentiga, od lipca 1937 r. dyrektora Departamentu Bliskiego Wschodu na Wilhemstrasse, uwazajacego, ze haavara jest (…) najlepszym sposobem przekonania Zydow do opuszczenia Niemiec. Poglad ten podzielaja rowniez minister spraw zagranicznych,Constantin von Neurath, minister spraw wewnetrznych, Wilhelm Frick, szef policji i SSHeinrich Himmler oraz dwaj nastepujacy po sobie ministrowie gospodarki: Hjalmar Schacht iWalter Funk.

Hitler: emigracja Zydow bedzie popierana W 1938 r. Hitler po rozmowie z Alfredem Rosenbergiem, dyrektorem biura spraw zagranicznych przy NSDAP oswiadcza, ze emigracja Zydow z Niemiec bedzie w dalszym ciagu popierana wszelkimi mozliwymi sposobami. W jego rozumieniu chodzi tu jedynie o emigracje w kierunku Palestyny, jak to potwierdza w swoim liscie z 14 czerwca 1938 r.Wilhelm Frick: Z wyjatkiem Palestyny zaden inny kraj nie wchodzi w gre jako miejsce masowej imigracji [Zydow]. O ile Hitler nie wierzy, by Zydzi zdolni byli stworzyc panstwo, inni przywodcy III Rzeszy nie sa tego tak pewni i obawiaja sie, czy utworzenie syjonistycznego organizmu nie wzmocni wplywow swiatowego judaizmu. Obawy te znikaja, gdy nowa komisja sledcza, ktorej tym razem przewodzi Sir John Woodhead, dochodzi do wniosku, ze podzial Palestyny jest nie do przeprowadzenia. Projekt Panstwa zydowskiego na razie zostal zawieszony.

Heydrich czarteruje statki 17 maja 1939 r. w trosce o dobro Arabow Londyn (…) zrywa z polityka zapoczatkowana przez Deklaracje Balfoura: Zydzi maja zakaz kupowania ziem na prawie calym terytorium powierniczym. W lipcu brytyjski minister ds. kolonii podejmuje decyzje o zawieszeniu na okres szesciu miesiecy, poczawszy od 1 pazdziernika, wszelkiej imigracji zydowskiej do Palestyny. Ogloszenie tej decyzji nastepuje w momencie, kiedy przedstawiciele Agencji Zydowskiej sa w trakcie negocjacji porozumienia z Eichmannem o organizacji wyjazdu 10 tysiecy Zydow niemieckich droga przez Hamburg. Wypowiedzenie przez Anglie wojny 3 wrzesnia 1939 r. oznaczalo fiasko tego projektu, ale o ile Ben Gurion i Agencja zydowska musieli sie pozornie podporzadkowac decyzjom brytyjskim, o tyle „rewizjonisci” probuja popierac tajna emigracje. W lecie 1938 r. przybyli do Berlina dwaj agenci syjonistyczni, Pinhas Ginsburg i Max Zimels w celu przestudiowania wraz z SD metody obejscia brytyjskiej blokady [Jon i David Kimche, "The Secret Roads", Secker&Warburg, Londyn, 1954 r.]. W zalozeniu przewiduje sie wysylanie 400 Zydow tygodniowo. Aby wyczarterowac statki, Reihard Heydrich – prawa reka Himmlera, ktoremu w styczniu 1939 r. powierzono kierowanie Centralnym Biurem Rzeszy ds. emigracji Zydow – odwolal sie do grecko-niemieckiego armatora.

Zydzi chca walczyc u boku Niemiec Ginsburg i Zimels beda musieli opuscic Niemcy po wypowiedzeniu wojny, ale wspolpraca miedzy SD a tajnymi sluzbami syjonistycznymi bedzie sie ciagnela do 1941 r.[w marcu 1942 r. w Neuendorf ciagle byl czynny kibuc szkoleniowy dla kandydatow na emigracje]. W styczniu tegoz roku, kiedy Afrykanski Korpus Rommla usiluje wkroczyc do Egiptu, wyslannik z grupy Stern [od nazwiska zalozyciela Abrahama Sterna, ktory zostanie zgladzony przez Anglikow w lutym 1942 r., jednak jej prawdziwa nazwa brzmiala: Lehi (skrot od "Lohamei Herut Yisrael": Bojownicy o wolnosc Izraela). Grupa, ktora zrodzila partie Herout miala swoj dziennik zatytulowany po prostu "Terroryzm"] Naftalski Lubenczyk przybywa do Bejrutu (wowczas pod kontrola rzadu Vichy), by spotkac sie z Otto von Hentigiem i przekazac mu tekst memorandum, w ktorym stwierdza sie, ze ustanowienie Panstwa zydowskiego na gruncie narodowym i totalitarnym, sprzymierzonego traktatem z Rzesza Niemiecka przyczyniloby sie do utrzymania i wzmocnienia obecnosci Niemiec na Bliskim Wschodzie. Po wygloszeniu tej zasady przywodcy grupy Stern wysuwaja propozycje wziecia czynnego udzialu w wojnie u boku Niemiec!

Memorandum podpisal Szamir Memorandum zostaje przeslane do Berlina 11 stycznia 1941 r. i jest przedmiotem dyskusji zFranzem von Papenem, wowczas ambasadorem Rzeszy w Ankarze. Nigdy nie spotka sie z odpowiedzia. Otto von Hentig przestrzega swojego rozmowce: istnieje w Niemczech nurt, ktory jest przychylny utworzeniu panstwa zydowskiego w Palestynie, ale OKW, naczelne dowodztwo Wermachtu, podjelo juz decyzje zapewnienia sobie w walce z Anglia poparcia Arabow, ktorzy sa nieporownanie liczniejsi od Zydow (…).

Dzisiaj wiemy z cala pewnoscia, ze jednym z sygnatariuszy memorandum byl Izaak Shamir (prawdziwe nazwisko – Jeziernicki), przyszly premier Izraela. Bedzie nawet osobiscie odpowiadac za opoznienia wynikajace z finansowania podrozy Naftalskiego Lubenczyka do Bejrutu [na prozno Shamir bedzie staral sie zanegowac swa role w tej sprawie. W Izraelu zostala ona ujawniona przez Davida Yisraeli ("The Palestine Problem in German Politics, 1889-1945", University Bar Ilan, Ramat-Gan, 1974), a w Anglii przez Leni Brennera ("The Iron Wall. Zionist Revisionnism from Yabotinsky to Shamir", Zed Books, Londyn, 1984)].

Begin zrywa rozejm z Anglia W styczniu 1944 r., kiedy wydaje sie, ze wojna jest juz przez Niemcow przegrana, inny przyszly premier Izraela Menahem Begin, dawny przywodca Betaru w Polsce i nowy szef Irgunu [tajna grupa stworzona w 1931 r., w ktorej kilka tysiecy czlonkow pochodzilo z Betaru Irgun Zvai Leumi (Narodowa Organizacja Militarna); dopuszczala sie aktow terroryzmu zarowno wobec Brytyjczykow, jak i Arabow] zrywa rozejm z Anglikami, jaki tuz przed swoja smiercia zdolal narzucic Zabotynski, w chwili gdy wybuchla II wojna swiatowa[w reakcji na ten rozejm bojownicy opuscili Irgun w celu stworzenia grupy Stern. Begin nazywal ich "naszymi towarzyszami w rewolcie", podkreslajac w ten sposob zbieznosc punktu widzenia, czy wrecz uzupelnianie sie obu organizacji (zob. "Les guerriers d'Israel", Facta, 1995)]. Znowu maja miejsce zamachy na brytyjskich zolnierzy, co czyni z Irgunu spoznionego, ale bezstronnego (lojalnego) sojusznika III Rzeszy. Tysiace kolaborantow w Europie skazano, szargajac ich imie za duzo mniejsze przewinienia. (…) Pamiec bywa zadziwiajaco selektywna. Jean-Claude VALLA

* W oryginale – Vladimir Jabotinski. Ponieważ w polskiej historiografii występuje, jako Włodzimierz Żabotyński, redakcja zastosowała polska transkrypcje.

http://republika.pl/mbp_x/html/naszapolska.html

Czerwony i Koszerny ZNAK Jest wiele diet, niektóre z nich opierają się na zasadzie niełączenia pewnych składników pokarmu. Podobnie w konsumpcji alkoholu lepiej nie mieszać wódki z piwem, ogólnie rzecz biorąc niektóre melanże są co najmniej niemile widziane, a czasem mają opłakane dla delikwenta czy też dla całego „Wesela” skutki. Pełny hard-core to zjeść niedojrzałą papierówkę, złamać ją kiełbasą od „prawdziwego chłopa” i popić kwaśnym mlekiem. Jak się okazuje są lepsi zawodnicy, którzy potrafią łączyć ze sobą pozornie przeciwstawne żywioły.

"Zielone" Jabłko. Sławomir Sierakowski to ponoć przyszłość polskiej lewicy, myśli filozoficznej, człowiek postępowy, wspierany przez hojną Unię Europejską dotacjami, jednym zdaniem - Nadzieja i Przyszłość Polskiej Republiki Socjalistycznej. Jak swój wielki poprzednik Lenin, tow. Sierakowski nie gardzi pieniędzmi wrednych wyzyskiwaczy, kapitalistów i obszarników, jeżeli tylko mają służyć obaleniu tego „Ciemnogrodzkiego Porządku”. Prowadzi sobie za nasze pieniądze ( w końcu każdy z nas jest płatnikiem składki unijnej ) Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat, jeżeli się mylę, to proszę o wyprowadzenie mnie z błędu. Pan Sławomir jest osobą inteligentną, wykształconą, jak prawie każdy człowiek ma swoje poglądy i plany. Udziela się od lat w „Krytyce Politycznej” oraz w mediach, kulturze i sztuce. Godne pochwały. Gdyby wszyscy obywatele naśladowali Sierakowskiego, niekoniecznie podzielając jego poglądy, mielibyśmy społeczeństwo obywatelskie. Tak szeroki obszar działań S. Sierakowskiego i jego środowiska, otoczenia, czy też współpracowników pokazuje, iż są oni bardzo nowoczesnymi przedstawicielami lewicy. Nasz bohater to nietuzinkowa postać, idealista, sprawny organizator i dyskutant, uznawany z jednego z bardziej wpływowych ludzi młodego pokolenia, a przy tym, co gorący krytyk neoliberalizmu. Warto rzucić okiem na szkic o nim pióra pewnej blogerki - Karolina Króliczek - Mesjasz Lewicy - Sierakowski, czy też Rewolucjonista oswojony ? - Artura Bazaka. Sierakowski i jego koleżanki i koledzy to nie moja bajka, nie mogę jednak odbierać im prawa do ich wizji świata i działania w celu jej realizacji.

Wiejska Kiełbasa. Po raz kolejny pod znakiem zapytania staje działalności i uwikłania agenturalne środowisk katolickich. Mowa tu zarówno o księżach, jak i działaczach PAX-u, ZNAK-u i innych. Z jednej strony mamy oskarżenia o współprace ze służbami, z drugiej tłumaczenia, iż należało „rozmawiać” w imię wyższej racji, jaką była możliwość działania w tych trudnych również dla Kościoła i katolików czasach. Najprościej i najkrócej jak potrafię - Zatem tak jak Piotr po trzykroć zaparli się Chrystusa, lecz uczynili to by głosić jego nauki, natomiast Ci co częstokroć oddawali życie za wiarę, Chrystusa i bliźnich, to głupcy. Koniunkturalizm i konformizm tych środowisk jest co najmniej porażająca. Oczywiście nie uogólniając, przecież mówi się, iż w PZPR też było mnóstwo porządnych ludzi, tylko czemu wielu jednak nie należało. Nie przypominam sobie by oficerowi AK spędzali czas na wielogodzinnych pogawędkach z „kolegami” z Gestapo lub SS, by w ten sposób walczyć o Wolną Polskę, natomiast PPR i AL rozmawiała.

Zsiadłe Mleko. Profesorstwo Grossowie spędzają sen z powiek wielu ludziom, można powiedzieć, iż sukces jest ich udziałem. Od wielu lat ich pseudonaukowe publikacje, pełne fałszu i kłamstwa, pisane pod z góry założoną tezę wywołują ożywioną dyskusję i reakcje. I można tylko powiedzieć, iż ktoś im źle doradza. Ten sposób traktowania wspólnej historii, Polski, Polaków i Żydów może tylko doprowadzić do konfliktu, lub bynajmniej nie ociepla wizerunku Żydów w Polsce i na świecie, którzy to zajmują dość wysokie miejsca w rankingach bynajmniej niedotyczących najbardziej lubianych nacji. Pejsaci Żniwiarze osiągnąć mogą efekt odwrotny od zamierzonego, choć do końca nie wiemy, jakie mają intencje. Tak jak nachalną propaganda „Środowisk” homoseksualnych, feministycznych nie przysparza im zwolenników, tak Profesorstwo nie jest najlepszym orędownikiem Narodu Żydowskiego w Polsce.

Koktajl Chu-Chu. A teraz, gdy już mamy wszystkie składniki pokażmy jak wygląda słynny koktajl „Chu-Chu” z czeskiego filmu „Trup w każdej szafie”. Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat to miejsce spotkań artystycznych i naukowych, pokazów filmowych, koncertów i imprez muzycznych. To także księgarnia i kawiarnia kulturalna. „Krytyka Polityczna” powstała z ambicją ożywienia tradycji polskiej inteligencji zaangażowanej. Naszą działalność rozwijamy w trzech głównych sferach: nauki, kultury i polityki, starając się jednocześnie eliminować między nimi sztuczne podziały. Wierzymy, że naukę, sztukę i politykę dzielą jedynie środki wyrazu, łączy zaś wpływ na kształt życia społecznego.
Trzymamy rękę na pulsie debaty publicznej. Zapraszamy na spotkania z pisarzami, publicystami, filozofami, intelektualistami, ludźmi kultury, na dyskusje o nowych książkach, o ważnych wydarzeniach życia społecznego i kulturalnego.

Grupa Wydawnicza Znak to nowoczesne wydawnictwo z tradycjami. Od 1959 roku wydaje książki, które wpisały się trwale do kanonu kultury. Dzieła Karola Wojtyły, Josepha Ratzingera, Czesława Miłosza, Leszka Kołakowskiego, ks. Józefa Tischnera, Normana Daviesa, Umberto Eco, Josifa Brodskiego, Ryszarda Kapuścińskiego i innych głośnych autorów były wydarzeniami intelektualnymi wielkiej wagi. Grupa Wydawnicza Znak to gwarancja dobrej literatury pięknej, zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci. W ofercie Znaku obok najwybitniejszych klasycznych dzieł filozoficznych czy teologicznych można znaleźć błyskotliwe eseje i literaturę nie tylko zdolną zaspokoić wyrafinowane gusta, lecz również przynieść rozrywkę w najlepszym gatunku.

Złote żniwa. Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach zagłady Żydów....Grupa polskich chłopów, a przed nimi stos ludzkich kości - porażające zdjęcie, które stało się pretekstem do napisania tej książki. Czego szukano w masowych grobach nieopodal byłego obozu w Treblince? Złotych zębów, biżuterii, pieniędzy? Autorzy Złotych żniw zadają pytania dotyczące ludzkiej chciwości. Od nas zależy, czy i jak na nie odpowiemy.

Złote żniwa to esej historyczny Jana Tomasza Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross. Wybitni polscy intelektualiści zajmują się przemilczanym aspektem stosunków polsko-żydowskich w czasie drugiej wojny światowej. Zaskakuje odwaga, z jaką autorzy podchodzą do zasadniczego tematu książki: roli chciwości Polaków i innych narodowości wobec Żydów podczas Zagłady. Esej porusza tematy drażliwe i bolesne: przejmowania żydowskiego mienia przez Polaków, współudziału w tym procederze polskich środowisk prawniczych czy granatowej policji. Autorzy opisują przerażającą sytuację Żydów na polskich wsiach, pytają o rolę Kościoła katolickiego w kształtowaniu zachowań wiernych. Nie stronią od ostrych moralnych i historycznych ocen, wyrazistego, bezpośredniego języka i nie ukrywają swoich emocji. Czyni to z lektury tej książki głębokie intelektualne i moralne przeżycie.

Złote żniwa będą największym wydarzeniem książkowym 2011 roku...” Szpital Kliniczny - Oddział gastrologii. 17.03.2011 r. Czwartek - Dyskusja wokół książki "Złote żniwa".

Goście: Jan Tomasz Gross, Irena Grudzińska-Gross, Kinga Dunin
Prowadzenie: Sławomir Sierakowski (Krytyka Polityczna)

Organizatorzy: Krytyka Polityczna i SIW Znak.

Jak widać długie rozmowy przy kawie sprawdzają się do dzisiaj. Sławomir Sierakowski uczestniczył również w wyjazdach studyjnych do Paryża na zaproszenie rządu Francji, a także do USA na zaproszenie American Jewish Committee i Forum Dialogu Między Narodami. Sławomir Sierakowski to nie jest osoba, o której można milczeć. Trzeba jemu i jego środowisku patrzeć na ręce. Bo obawiam się, iż człowiek, który doskonale łączy pozornie sprzeczne ze sobą grupy i interesy, może kiedyś poczęstować nas nie tym co podają w jego kawiarni -..Rano polecamy jajecznicę z jaj od szczęśliwych kur, w południe - krem z pomidorów, śliwek i cynamonu, sałatkę z czerwonym buraczkiem, jabłkami i kozim serem, hummus z oliwkami i pyszne kanapki. A na deser gofry. Świeżo palona brazylijska arabica zadowoli gusta wytrawnych kawoszy, a domowe ciasto marchewkowe Sophi sprawi, że będzie się chciało wracać po więcej! Serwujemy sałaty, naleśniki, pasty. Dbamy o wegetarian - w menu dobry wybór dań bez mięsa! W zimę polecamy grzańca, na wiosnę kwas chlebowy i sok z brzozy, zawsze - ekologiczną Bionadę i Club Mate. Barmani serwują wino fair-trade i koktajle krytyczne. Nie zabraknie też u nas nigdy dobrej wiśniówki. Zapraszamy także dzieci i rodziców do kącika zabaw - klocki, pluszaki, książki i kolorowanki! Na miłośników gier towarzyskich czekają gry planszowe i zręcznościowe. Tutaj złapiesz internet, kupisz dobrą książkę i przeczytasz codzienną prasę...”.

Pewnego dnia menu może zmienić się drastycznie i jedzenie może być naprawdę "do dupy". Weźmy prosty przykład, był sobie człowiek i tak się zdarzyło, że założył Rodzinę. Na co może liczyć, niechybnie na potomstwo, niekoniecznie. Natira tego nie gwarantuje. Natura nie ma racji, potrzeba jest najważniejsza. Jak to powiedziała ( w przybliżeniu ) córka Barbi Kwachów - Jak para homoseksualna chce mieć dziecko i go potrzebuje, to dlaczego nie mamy im na to pozwolić.

Otóż tak się dziwnie składa, iż ulubione miejsce „gayów”, czyli odbyt nie jest naturalnym środowiskiem rodzącego się Życia. Czy to dziwne, że nie godzę się na to by anormalny związek miał wychowywać, czyli dawać wzorce dla dziecka? Oczywiście pojawiają się pseudo-argumenty tychże „Środo-wisk”, opłacanych przez lewacką ( to jedna z najgorszych Zaraz Świata) Fundację im. Róży Luksemburg, tej co to Polskę kochała w sposób jakże szczególny. A to, że zwierzęta też uprawiają seks analny, a że Grecja i Rzym. Toż to czysta propaganda. Natura jasno zdefiniowała rolę anusa, jako otworu wydalniczego, który oczyszcza nasz organizm z produktów ubocznych metabolizmu. Ponoć każdy mężczyzna jest ukrytym homosiem, takie „Marzenia Biedronia”. Wojsko, więzienie, klasztor to nie są naturalne środowiska dla kobiet i mężczyzn. Zatem nie dziwmy się prostej zwierzęcej potrzebie zaspokojenia chuci za wszelką cenę. Weźmy też pod uwagę, iż tylko obiekt czynny nie jest „Przecwelony”. „Zakazany Owoc” został nam wszczepiony w jakimś celu, czemu mamy uwierzyć, że tak jest fajnie, skoro dupa i tak piecze. Dlaczego Religie nie tolerują czynnego homoseksualizmu?, być może są Zdrowe. I nie chodzi tu o to, że ktoś komuś..., Chodzi tylko o to, iż nie ma takiego problemu. Nie ma to nic wspólnego ze światopoglądem, z pomysłem na Życie.

Wikingowie przewracają się w grobie. Otóż powstał w Szwecji Ruch na Rzecz zlikwidowania podziału stoisk z odzieżą dziecięca na „Stoiska Płciowe”. Ogólna idea jest taka, iż dziecko winno mieć swobodę, prawdopodobnie już w życiu prenatalnym, pomimo, iż może być zgodnie z zasadą – „Mój Brzuch, maksimum seksu, minimum odpowiedzialności – Skrobiemy zawsze i wszędzie, pomimo tego to dziecko już w zaraniu swojego życia ma prawo wybrać jakiej jest płci. A zatem proszę o jeszcze więcej tak rzeczowych argumentów, zarówno Państwo Szwedzkie, jak i różne WunderKichy i ŚrodoMalizny, oczywiście, nie intelektualne, gdzieżbym tam śmiał. Uważajmy zatem na różnego rodzaju ZNAK-i naszych czasów, by nie obudzić się kiedyś w łóżku z „Biedrońką” co to do Nieba nie poleci, bo taki może być ów "Nowy Wspaniały Świat" Sławomira... jwp's blog

Benjamin Fulford: Atak na Tokio odparty. Anglia i USA są kolejnym celem Były dziennikarz Forbesa, polsko  żydowskiego pochodzenia – Benjamin Fulford, od dłuższego czasu prowadzi wojnę przeciwko elitom światowym, tzw. Illuminati. W artykule z 16 marca pisze: Celem ataku w postaci trzęsienia ziemi i tsunami na Japonię przez kabałę z Waszyngtonu było zastraszenie ludności świata i przez to spowodowanie jej uległości. Zamiast tego, sprowokowało to zagrożenie zatopienia Anglii, Włoch i Stanów Zjednoczonych przez potężną grupę niezależną od kontroli Stowarzyszenia Białego Smoka (White Dragon Society). Stowarzyszenie Białego Smoka i ich sprzymierzeńcy apelują o uspokojenie sytuacji i negocjacje, zanim nasza planeta ulegnie destrukcji. Rozmowy na wysokim szczeblu są obecnie prowadzone w Tokio i Osace. Atak za pomocą trzęsienia ziemi został poprzedzony przez bardzo interesujące zbieżności numeryczne. Pierwsza to fakt, że 6 marca suma 888.88 dolarów została przesłana kluczowej osobie w Nowym Jorku, która miała zrealizować transakcję w tym samym dniu, jednak zrobiła to 9 marca. 10 marca agent „ciemnej kabały” ustawił przenośny alarm kluczowemu członkowi Stowarzyszenia Białego Smoka na 11 rano, 11 marca czasu japońskiego. Następnie o godzinie 12:34 dwa identyczne maile zostały wysłane sobie nawzajem przez dwie osoby z podanymi koordynatami Wysp Ogasawara. Trzęsienie 11 marca miało początkowo 8.8 stopnia, następnie je zrewidowano na 8.9. Celem trzęsienia ziemi i tsunami było w zamierzeniu Tokio, lecz zostało ono przekierowane na północny wschód, na Wyspy Ogasawara. Oglądając mapę tsunami jest jasne, że nie mogła być to katastrofa naturalna, gdyż główne miasta Japonii (z wyjątkiem Sendai), które znajdują się wzdłuż wybrzeża w które uderzyło tsunami, nie doznały uderzenia fali. Wygląda to bardzo dziwnie, lecz można to udowodnić naukowo. Można również dodać, że autor tego artykułu otrzymał wiele ostrzeżeń od czcicieli Szatana, którzy działają w Watykanie i Waszyngtonie, że „Japonię pochłonie ocean”. Jest również dowód na to, że dokonały się transakcje związane z trzęsieniem wskazujące na to, że ich autorzy posiadali dostęp do wewnętrznych informacji. Na przykład cena akcji Higashi Nihon House (firmy zajmujacej się budownictwem mieszkaniowym i hotelarstwem, przyp. M.P.) rosła w nienaturalny sposób w ciągu ostatniego miesiąca. W Japonii jest ponad 3 miliony niezamieszkałych domów, a populacja maleje, więc trudno uzasadnić wzrost cen akcji, chyba że ktoś wiedział , że będzie dużo zleceń przy odbudowie zniszczonych domów. Nie byłoby dziwne, gdyby śledztwo w tej sprawie doprowadziło do członka tej kabały. Niezależnie od tego prowadzone są obecnie negocjacje pomiędzy Stowarzyszeniem Białego Smoka i frakcją z Wall Street w Białym Domu. Stowarzyszenie domaga się powołania agencji globalnej, która by się zajęła planowaniem działań mających na celu zakończenie ubóstwa, niszczenia środowiska naturalnego, oraz która ujawniła by światu technologię produkcji darmowej energii – wszystko w sposób uporządkowany i bezpieczny. Frakcja Wall Street domaga się trzech nowych zagranicznych centrów dla oligarchów by mogli prowadzić swoje prywatne biznesy. Stowarzyszenie Białego Smoka ma nadzieję, że negocjacje skończą się pomyślnie w tym tygodniu. Jednakże twardogłowa frakcja Satanistów wciąż chce uśmiercić ponad 4 miliardy ludzi i wciąż grozi. Obawia się masowych aresztowań i zagraża „przepołowieniem planety” jeśli takie aresztowania by się zaczęły. Są oni już fizycznie zlokalizowani i monitorowani przez siły Stowarzyszenia Białego Smoka i ich sprzymierzeńców. Sataniści próbują obecnie spotęgować zagrożenie nuklearnym opadem promieniotwórczym i „stopieniem nuklearnym” Japonii. Jest to część wojny psychologicznej, która następuje po ataku bronią tektoniczną. Panika informacyjna wypływa głównie z amerykańskiej Ambasady w Tokio, korporacji amerykańskich i ich agentów. Sataniści potrzebują masy krytycznej i negatywnych uczuć w celu zmuszenia populacji do posłuszeństwa i oddania ich wolnej woli. Stowarzyszenie Białego Smoka nalega by każdy powziął należyte środki ostrożności, które będą oparte na właściwych dowodach naukowych i aby nie ulec irracjonalnej panice, bowiem to jest dokładnie to czego chcą Sataniści. Frakcja, która chce zatopienia na dnie oceanu Włoch, USA i Anglii, ma w rękach broń o potencjale zniszczenia planety. Stowarzyszenie Białego Smoka zwróciło się do nich z prośbą o niezabijanie niewinnych ludzi,  jeśli posunęliby się do użycia tej broni. Jeśli damy im dokładne koordynaty satanistycznej infrastruktury, to będzie łatwiej uniknąć śmierci niewinnych ludzi. Prosimy naszych czytelników aby znaleźli dokładne koordynaty GPS placówek HAARP i innych broni masowego zniszczenia, które są wciąż w rękach frakcji satanistycznej. W ten sposób Stowarzyszenie Białego Smoka może zaoferować posiadaczom broni mogących zniszczyć planetę możliwość uratowania życia niewinnych ludzi.

link do artykułu: http://www.reenagagneja.com/benjamin-fulford-16-march

Ustawa przeciw wolności Przyjęta przez Sejm nowelizacja ustawy medialnej, która dziś trafia do Senatu, bije we wszystkich, którzy chcą być innowacyjni, chcą się rozwijać i poszerzać przestrzeń działalności artystycznej czy debaty publicznej. Zmiana ustawy uderza we wszystkich tych, którzy chcą tu, w Polsce, tworzyć muzykę, dzieła plastyczne, reportaże czy publicystykę. Uderza w niemal wszystkie krajowe portale, w amatorskich twórców, krótkie i średnie filmy. Nakłada na nich absurdalne obowiązki biurokratyczne i stwarza poważne zagrożenia dla wolności słowa.

Jakie będą skutki wejścia w życie tej ustawy? Część ludzi zrezygnuje z tworzenia filmików w Internecie. Amatorskie zespoły muzyczne nie będą nagrywać swoich koncertów i umieszczać ich w sieci, bo po co im problem. Szkolne teatrzyki nie będą publikować filmowych relacji ze swoich przedstawień. A portale publicystyczne nie będą zamieszczać komentarzy wideo czy multimedialnych wywiadów. Chyba że skorzystają z zagranicznych serwerów, czyli z usług zagranicznych firm. Bo prawo w obecnym kształcie preferuje zagraniczne podmioty gospodarcze. Ich nasza ustawa medialna nie będzie dotyczyć. Na nowych przepisach zyskają więc ci, którzy już są za granicą. Na przykład YouTube, Facebook i wszystkie wielkie portale zarejestrowane poza Polską. Także część krajowych graczy przeniesie się za granicę. We współczesnym świecie założenie firmy w USA czy na Cyprze nie jest wielkim problemem. Skoro tam można prowadzić działalność bez spełniania absurdalnych warunków, to także tam można płacić podatki. Rząd przeprowadza tę nowelizację pod pretekstem dopasowania nowej ustawy do unijnej dyrektywy. Jednak równocześnie tę samą dyrektywę łamie, bo zabrania ona nakładania dodatkowych obciążeń i biurokratycznych ograniczeń. Należy mieć nadzieję, że Senat zmieni tę ustawę. Albo, że zawetuje ją prezydent. Głowa państwa ma narzędzia i odpowiednią pozycję, by reagować właśnie w takich sytuacjach. Tę nowelizację trzeba zablokować. W imię wolności gospodarczej, wolności twórczej i wolności słowa. Janke

KONIEC BEZHOŁOWIA W APTEKACH Pan Premier  stwierdził, że się jeszcze raz przyjrzy przepisom ustawy medialnej i rekomenduje senatorom zmiany, jeśli naruszają wolność Internetu. To już drugi raz. Pierwszy raz Pan Premier „się przyglądał” rok temu. Napisał nawet list do Internautów: „Moi drodzy! (…) Zdecydowałem, że jeszcze raz przyjrzę się projektowanej ustawie.”

 http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/donald-tusk-do-internautow-jeszcze-raz-przyjrze-sie-ustawie-zapraszam-do-debaty

Widocznie Pan Premier ma kłopoty ze wzrokiem, bo to „przyglądanie się” efektów żadnych nie przyniosło. O wzroku Pana Premiera wspomniałem nie bez przyczyny. Bo oto po „przepchnięciu” w Sejmie w cieniu OFE nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, rząd wziął się za „przepychanie” ustawy o  refundacji leków. I dobrze byłoby, żeby się Pan Premier przyjrzał jej zawczasu, żeby nie musiał się znowu tłumaczyć – tym razem nie przed Internautami, tylko przed pacjentami. Projekt przewiduje, że ceny lekarstw refundowanych będą sztywne! Koncerny zagraniczne twierdzą, że dzięki polityce rabatowej, – czyli dotychczasowej możliwości obniżenia ceny maksymalnej – mogą prowadzić bardziej konkurencyjną politykę z producentami generyków, którzy i tak mają już 80% rynku polskiego (znacznie więcej niż w krajach OECD). Na tej konkurencji korzystają pacjenci, jako cała populacja, bo konkurencja producentów powoduje, że pacjenci na leki wydają per saldo nieco mniej w sytuacji, w której istnieje „współpłacenie” to znaczy gdy pacjenci płacą dwa razy: raz jako podatnicy, żeby rząd miał na „refundację” a drugi raz jako klienci dopłacając część ceny, która „refundowana nie jest”. Dziś cena leku składa się z dwóch części: jedną – do tak zwanego „limitu ceny”, czyli poziomu ceny najtańszego leku w danej grupie terapeutycznej – pokrywa NFZ. Natomiast drugą część – ponad limit ceny – pokrywa pacjent. Część ceny płacona przez pacjenta poddana jest pewnej konkurencji. Marża producentów jest maksymalna, a nie sztywna, uniemożliwia, więc producentom pewne konkurowane ceną leku w granicach marży. Ale widocznie Pani Minister Kopacza podziela zdanie swojej klubowej koleżanki Pani Poseł Śledzińskiej-Katarasińskiej, że należy skończyć z takim „bezhołowiem” w aptekach – podobnie jak w Internecie. Wprowadzenie cen sztywnych spowoduje odebranie pacjentom możliwości kupna leku po cenie niższej niż cena sztywna, a więc taniej w przypadku, gdyby któryś z uczestników rynku, z sobie wiadomego powodu, którym najczęściej jest chęć konkurowania z innymi uczestnikami rynku, zdecydował się obniżyć cenę obowiązującą cenę maksymalną, która stanie się ceną sztywną.

„Nikt odpowiedzialny nie powie dzisiaj, ile będą w przyszłości kosztować leki” – twierdzi Pani Minister Kopacz. I ma rację pod tym względem absolutną. Ale zaraz w kolejnym zdaniu dodaje „My (znaczy rząd)  uważamy, że będą tańsze”.

http://wyborcza.pl/1,75248,9253110,Leki_beda_drozsze_czy_tansze_.html#ixzz1Gfn7vfAD

Koniec dyskusji. To znaczy, że nikt nie wie „ile będą w przyszłości kosztować”, ale na pewno będą „tańsze”!  Ciekawe, jakimż to sposobem w systemie współpłacenia cena sztywna, której nie można obniżyć, miałaby być korzystniejsza dla pacjentów od ceny maksymalnej, którą można obniżyć, skoro nie ma dziś żadnej przeszkody prawnej, aby cena maksymalna została ustalona na takim samym poziomie, jaka ma być cena sztywna, albo nawet poniżej tego poziomu???  

To jest tajemnica Pani Minister Kopacz. Pomysł jest bez sensu o czym już pisałem prawie półtora roku temu: http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=700

Ale z przepchnięciem ustawy, podobnie jak w przypadku ustawy medialnej, która przeszła prawie jednogłośnie, nie powinno być większych problemów. Bo w tej materii PO w zasadzie skopiowała pomysły PIS, więc pewnie obie partie zagłosują tak samo – to znaczy tak samo głupio. W różnych sprawach PO z PiS się mogą różnić. Ale skorzystają wspólnie z każdej okazji do wprowadzenia absurdalnych ograniczeń – bez względu na to, czy w Internecie, czy w aptekach.

Zacznijmy od teorii cen. Ceny pełnią rolę podstawowego mechanizmu określającego ilość angażowanych do danej działalności zasobów. Tylko i wyłącznie dzięki mechanizmowi cenowemu wiemy, że koszt danego dobra odpowiada wartości, jaką osiąga ono z chwilą jego alternatywnego wykorzystania. Prawdziwym kosztem budowy mostu jest wartość innych budynków i budowli, które można byłoby wybudować używając zasoby wykorzystane do produkcji mostu. Prawdziwym kosztem produkcji danego lekarstwa jest wartość innych lekarstw lub wyrobów chemicznych, które można byłoby wyprodukować używając zasoby wykorzystane do produkcji danego lekarstwa. A koszty te znane są dzięki cenom. Zgodnie z podstawowym dogmatem wymiany rynkowej „minimalna cena sprzedaży, na jaką gotów jest się zgodzić sprzedawca, musi być niższa niż maksymalna cena zakupu, jaką gotów jest zapłacić nabywca”. W modelu wymiany izolowanej (teoretycznego modelu dwóch podmiotów mających dwa dobra do wymiany) cena zostanie ustalona w zakresie pomiędzy maksymalną ceną kupna i minimalną ceną sprzedaży. W przypadku konkurencji po stronie sprzedawców lub nabywców wysokość ceny będzie równa lub niższa niż maksymalna cena zakupu najbardziej zainteresowanego nabywcy i wyższa niż maksymalna cena zakupu następującego w kolejności najbardziej zainteresowanego nabywcy. W przypadku jednostronnej konkurencji wielu nabywców i jednego sprzedawcy wysokość ceny znajdzie się pomiędzy maksymalną ceną kupna najbardziej zainteresowanego (gotowego zaoferować najwyższą cenę) nabywcy i jego najbardziej groźnego pod tym względem konkurenta, umożliwiając nabycie pierwszemu i uniemożliwiając drugiemu. W tym modelu ograniczenie zakresu cen podlegających negocjacji zmierza w kierunku podwyższenia ceny, z korzyścią dla sprzedawcy. W przypadku jednostronnej konkurencji wielu sprzedawców i jednego nabywcy sytuacja jest dokładnie odwrotna. Gdy przybywa sprzedawców każdy próbuje przebić ofertę rywala obniżając cenę! W efekcie zostaje ona ustalona na poziomie pomiędzy minimalną ceną sprzedaży drugiego i pierwszego z najbardziej zainteresowanych sprzedażą konkurentów. W modelu konkurencji po stronie nabywców i sprzedawców, nabywcy rozpoczynają „negocjacje” od zaoferowania jak najniższych cen, a sprzedawcy od żądania jak najwyższych, jaką, ich zdaniem, mogą otrzymać. Do transakcji nie dojdzie, jak długo istnieć będzie gotowość zaoferowana wyższej ceny przez niektórych nabywców i wiedza sprzedawców o tym fakcie lub na odwrót: gdy istnieć będzie gotowość zaoferowania niższej ceny przez niektórych sprzedawców i wiedza nabywców o tym fakcie. W miarę wzrostu oferowanej ceny, dysproporcja pomiędzy oferowaną na sprzedaż ilością danego dobra i tą jego ilością, którą nabywcy byliby gotowi kupić po danej cenie, zmniejsza się. Jednak dopóki ta druga wielkość jest większa od pierwszej, będzie następował wzrost ceny. Z odwrotną sytuacją będziemy mieć do czynienia, gdy początkowa cena jest zbyt wysoka – nie ma chętnych do jej zapłacenia po stronie nabywców, więc rywalizacja po stronie dostawców prowadzi do obniżenia ceny. Konkurencja ofert nabywców, gdy zapotrzebowanie na dane dobro przewyższa wielkość zaoferowaną na sprzedaż, prowadzi do wzrostu cen. Konkurencja ofert sprzedawców, gdy ilość dobra zaoferowanego na sprzedaż przewyższa zapotrzebowanie na nie prowadzi do spadku cen. Gdy wielkość zapotrzebowania na dane dobro jest równa wielkości oferowanej na sprzedaż mamy do czynienia z ceną równowagi rynkowej. Występuje ona, gdy tak zwany „sprzedawca krańcowy” (marginal supplier) – czyli ostatni z dostawców gotowy zaakceptować cenę równowagi, powstrzyma się od sprzedaży w przypadku spadku ceny, a „nabywca krańcowy” (marginal buyer) – czyli ostatni z nabywców gotowy zaakceptować cenę równowagi, powstrzyma się od kupna w przypadku wzrostu ceny. Sprzedawcy lub nabywcy powstrzymujący się od sprzedaży lub kupna w przypadku spadku lub wzrostu ceny określani są mianem „podkrańcowych” (submarginal). To ich gotowość do powrotu na rynek danego dobra decyduje o elastyczności ceny na dane dobro. Cena równowagi oznacza, więc także „ilość równowagi”. Jak wiele jednostek danego dobra zostanie nabytych po hipotetycznej cenie, pokazuje krzywa popytu? W warunkach równowagi krzywa popytu pokrywa się z tak zwaną krzywą wydatku całkowitego. Jednak krzywa ta wykazuje jedną szczególna właściwość: może być nachylona w jednym lub w drugim kierunku wraz ze wzrostem lub spadkiem ceny danego dobra. Wynika to z działania dwóch czynników wyznaczających położenie krzywej. Gdy cena spada popyt zazwyczaj rośnie, (choć nie zawsze musi się tak stać). Dlatego spadkowi cen może towarzyszyć wzrost zakupionej ilości danego dobra i w rezultacie wydatek całkowity czasami wzrasta, mimo spadku ceny na dane dobro. Jak twierdzi Rothbard, „jeśli niższa cena oznacza wyższy wydatek całkowity niż cena wyższa, krzywą wydatku całkowitego można zdefiniować, jako elastyczną w danym zakresie cen? Jeśli niższa cena skutkuje niższą sumą wydatków niż cena wyższa, oznacza to, że krzywa jest nieelastyczna w danym zakresie cen (…) W pierwszym przypadku mamy do czynienia z elastycznością większą od jedności, w drugim – z elastycznością mniejszą od jedności, a przypadek, w którym suma wydatków jest taka sama dla obu cen oznacza elastyczność równą jedności”.

Z inną sytuację mamy do czynienia po stronie podaży. Ilość oferowanych dóbr/usług zawsze zwiększa się w tym samym kierunku, co cena, w rezultacie podaż jest zawsze „elastyczna”. Przywiązywanie przez niektóre szkoły ekonomiczne szczególnej uwagi do kwestii elastyczności podaży wynika ze szczególnego podejścia do teorii użyteczności. Ich zdaniem ludzkie działanie można traktować w kategoriach „nieskończenie małych różnic” stosując w analizie ekonomicznej eleganckie wzory matematyczne. Tymczasem mierzenie użyteczności jest w praktyce niemożliwe i dlatego opiera się na błędnym uproszczeniu, polegającym na przyjęciu średnich reprezentatywnych dla jakiejś grupy. Jednak zarówno decyzji inwestycyjnych jak i konsumpcyjnych nie podejmują „średni statystyczni”, tylko konkretne jednostki, których funkcje użyteczności różnią się między sobą i to niekiedy znacząco. Przy danej cenie danego dobra jego ilość, jaka zostanie zakupiona lub sprzedana, określa jego pozycja na skali wartości kupującego lub sprzedającego. Kupujący będzie zainteresowany nabyciem dobra X jeśli użyteczność krańcowa jednostki dobra X będzie dla niego wyższa od użyteczności krańcowej dobra Y, z którego musiałby zrezygnować żeby móc nabyć dobro X. Sprzedawca zaś będzie zainteresowany sprzedażą dobra X jeśli będzie wartościował te jednostki w odwrotnym porządku. Ustalanie ceny w sposób administracyjny niweczy ten mechanizm. Oczywiście może się zdarzyć, że cena administracyjna będzie, – ale tylko przez przypadek – ceną równowagi rynkowej, jednak wówczas nie ma żadnego sensu ponoszenie kosztów takiego „administracyjnego” dochodzenia do ceny równowagi. Ustalanie ceny w sposób administracyjny ma sens tylko i wyłącznie wówczas, gdy, z założenia, ma ona nie być ceną równowagi rynkowej. W takim przypadku może to być cena poniżej ceny równowagi i wówczas będzie ona korzystna dla nabywcy, albo powyżej ceny równowagi i wówczas będzie ona korzystna dla sprzedawcy. Jednakże w pierwszym przypadku musiałby istnieć mechanizm zmuszający sprzedawcę do zaakceptowania takiej ceny i dostarczania na rynek dóbr poniżej ceny równowagi rynkowej. Jeśli bowiem określona administracyjnie cena nie będzie satysfakcjonująca dla sprzedawcy, nie będzie on dostarczał danego dobra na rynek. W całkowicie odmiennej sytuacji są nabywcy. W szczególności na rynku dóbr niemających alternatywy lub mających alternatywę zminimalizowaną, a takim właśnie rynkiem, jest rynek lekarstw. Nabywcy – pacjenci mają o wiele mniejsze możliwości wycofanie się z rynku w przypadku, gdy administracyjnie ustalona cena lekarstw jest wyższa od ich ceny rynkowej, albowiem „użyteczność” zdrowia jest dla większości nabywców znacznie wyższa niż „użyteczność” innych dóbr, które muszą wymienić na lekarstwa (oczywiście za pośrednictwem środków pieniężnych). Można, zatem stwierdzić, że rynek dobra, na którym ustalono administracyjną cenę może funkcjonować tylko i wyłącznie wówczas, gdy przypadkowo cena ta zostanie ustalona na poziomie równowagi rynkowej, lub powyżej niej.

Każda cena regulowana wolność gospodarczą ogranicza z istoty. Ale z dwóch rodzajów cen regulowanych: maksymalnych, które można przynajmniej obniżyć  i sztywnych, których nie można w ogóle „tknąć”, a które określa urzędnik, zdecydowanie gorsze są ceny sztywne. Gdyby lekarstwa były refundowane w 100%, nie byłoby problemu. Ale gdy dopłaca pacjent problem jest. Dziś poszczególni pacjenci (p1; p2; p3… - łącznie P) dopłacają do refundowanego lekarstwa (L) różne ceny: c1; c2, c3… (łącznie C – i średnio Cs). Ustalona w Ministerstwie Zdrowia cena sztywna (Cst) lekarstwa L mogłaby być teoretycznie niższa od efektywnej ceny średniej (Cs) gdyby jakimś cudem urzędnikom udało się ją ustalić. Oczywiście mogą wielkim wysiłkiem i sporym nakładem czasu przeprowadzić wnikliwe badania i ustalić, jaka była efektywna cena średnia (Cs) dopłacana przez pacjenta do lekarstwa L w roku 2010 i określić w połowie roku 2011 cenę sztywną (Cst) poniżej efektywnej ceny średniej (Cs) z roku 2010. Ale nie mają pojęcia, jaka byłaby efektywna cena średnia (Cs) w roku 2011, gdyby nie wprowadzili ceny sztywnej! Twierdzenie, że w przypadku współpłacenia za dane dobra (lekarstwa) przez państwo można doprowadzić do sytuacji odwrotnej i utrzymywać cenę poniżej równowagi rynkowej z korzyścią dla nabywców jest absolutnie nieprawdziwe. Z punktu widzenia sprzedawcy nie ma najmniejszej różnicy, kto płaci i jak: czy płaci bezpośrednio pacjent, czy ubezpieczyciel (prywatny), czy państwo (ubezpieczyciel publiczny). Sprzedawca nie dostarczy na rynek dobra, jeśli użyteczność krańcowa jednostki tego dobra będzie dla niego niższa od użyteczności krańcowej innego dobra, które będzie mógł nabyć za cenę otrzymaną za dobro sprzedawane lub gdy cena innych dóbr, które będzie mógł wyprodukować przy wykorzystaniu zasobów użytych do produkcji danego dobra będzie wyższa niż cena tego dobra. Moim zdaniem o wiele bardziej prawdopodobne jest, że wprowadzenie cen sztywnych, wbrew głębokiemu przekonaniu Pani Minister Kopacz, oznaczać będzie raczej wzrost cen leków refundowanych, a nie ich spadek. Wprowadzenie cen sztywnych oznacza de facto ustawowy zakaz jakiejkolwiek konkurencji cenowej w zakresie leków refundowanych, likwiduje, bowiem obecną konstrukcję ceny urzędowej, jako ceny maksymalnej, która może być obniżana w łańcuchu dystrybucji na korzyść pacjenta. Prowadzi to do sytuacji, w której o cenie urzędowej decydować będzie wyłącznie część producentów leków prowadzących negocjacje z urzędnikami Ministerstwa Zdrowia. W obecnej sytuacji rynkowej oznacza to de facto, ze o cenach decydować będą urzędnicy Ministerstwa Zdrowia i producenci leków generycznych. Ale może o to właśnie chodzi??? Rząd znów postępuje bez sensu. Ale jakoś nikt nie protestuje! Rząd jest, bowiem przecież dobry. Najlepszy, jaki można sobie wyobrazić. I błądzi tylko w sprawie OFE. Gwiazdowski

Moonwalker 2 Wiele rzeczy dotyczących maskirowki na Siewiernym udało się nam już dowiedzieć, część jednak wciąż pozostaje owiana mgłą tajemnicy. Na przykład to,

1) ile (jak dużo) materiału zarejestrował SW i w jakim przedziale czasu (ew., jakich przedziałach czasowych),

2) jak do tego doszło, że go zwolniono (czy i jeśli tak, to kto interweniował w jego sprawie) oraz,

3) co się stało z taśmą z nagraniami z 7 kwietnia 2010. Każda z tych spraw jest niezwykle ważna z wielu względów i do każdej się teraz odniosę, sprowokowany komentarzami Bogdana Czajkowskiego (http://freeyourmind.salon24.pl/287367,skrzydlata-orka#comment_4116407).

Kwestia pierwsza wyłania się w trakcie oglądania zarówno materiałów hotelowo-mgielnych, jak i księżycowych. Z tego, co zaobserwowałem z sejmowej relacji, SW ma swój sitcom „Mgła 0” w paru fragmentach (a nie w jednym pliku wideo), co już jest dość zaskakujące, skoro, jak twierdził, kamera rejestrowała bez przerwy przez „dwie godziny”, (jeśli nie więcej, bo tu relacje SW są nieprecyzyjne). Poza tym na niektórych fragmentach wprowadzone są przez SW parametry czasowe

(http://www.youtube.com/watch?v=ctNcvVAqLUk&feature=related 1h47'17'' materiału),

a na niektórych nie (1h45'54'') (w momencie 1h47'13'' widać, jak SW przeszukuje jeden z folderów i są różne pliki wideo). Sprawa tych parametrów, jak już kiedyś pisałem, wcale nie jest bagatelna, gdyż to „zegar kamery” SW stanowił dla „komisji Millera” swoisty „układ współrzędnych czasowych” dla zdarzeń z 10 Kwietnia. Sam SW takie wykorzystanie tego „zegara” potraktował z wyrozumiałością, tzn. podparł się autorytetem tejże „komisji”, która uznała, że „czas zegara” jest „bliski rzeczywistemu”. Diabli natomiast wiedzą, w jaki sposób ta „komisja”, nie mając żadnego, podkreślam, żadnego odniesienia do realnego czasu wydarzeń z Siewiernego, mogła oszacować to, że akurat „zegar SW” dostarcza wiarygodnych współrzędnych, podejrzewam jednak, że w „komisji” pracują tacy eksperci od „czasu absolutnego”, że jeszcze nie raz nas czymś pozytywnie zaskoczą. No, bo przecież te parametry czasowe SW wprowadził ex post swojego nagrania, prawda? Ta pierwsza kwestia pojawia się także w kontekście księżycowej wędrówki naszego moonwalkera, która udokumentowana jest w dwóch fragmentach: do (trzymając się sejmowej terminologii SW) „symbolicznego strzału drzewa” oraz po tym „symbolicznym strzale”. Montażysta zapewnia nas, że nie było tu żadnego długiego odstępu czasowego i zaklina się, że gdyby cokolwiek chciał montować, to „każdy jeden” mógłby mu powiedzieć, że materiał jest zmontowany i w ten sposób SW nie byłby wiarygodny. Problem jednak w tym, że materiał rzeczywiście jest zmontowany. Przerwa w pracy kamery powoduje wszak, że materiał kręcony ostatnio traktowany jest, jako plik A, zaś materiał kręcony później (bez względu na długość przedziału czasu), jako plik B i to w gestii operatora jest potem sklejenie tych dwóch fragmentów wideo w jeden film. Oczywiście, autor może coś skleić, może też nie kleić – na tym polega „wszechmoc” montażysty. Coś może być przed, coś po, coś pomiędzy jakimiś ujęciami. Każdy, kto miał do czynienia z układaniem filmowych sekwencji, wie dokładnie, o co mi chodzi – i wie też, że przy dzisiejszej komputerowej technologii, możliwości manipulacji materiałem filmowym są niemal nieograniczone. Poza tym (prezentowany nam, jako oryginalny) księżycowy materiał SW nie ma, jak doskonale wiemy, JEDNEJ JEDYNEJ WERSJI, lecz przynajmniej kilka (nawet pod względem dźwiękowym – vide hasło „ja p... to nasz

(http://www.youtube.com/watch?v=YQUCTbg8rio&feature=related

tu ta wersja niepełna, jeśli chodzi o migawki z zatrzymaniem SW, ale za to z hasłem ca. 2'24'')). I teraz uwaga. Na dobrą sprawę materiał ten (ten oryginalny, sygnowany przez samego autora – wielkimi czerwonymi literami przeciągniętymi przez wszystkie kadry; już bardziej zrypać dokumentalnego materiału się nie dało, swoją drogą) poznaliśmy „w pewnej całości” dopiero w chwili jego zrzucenia przez SW przed jego słynnymi sejmowymi kazaniami! Wcześniej przecież znaliśmy fragmentaryczne tylko materiały – wycięte albo z TVP (http://www.youtube.com/watch?v=YQUCTbg8rio&feature=related) (http://www.youtube.com/watch?v=yifz6Se52kE), albo z ruskiej telewizji (http://www.youtube.com/watch?v=-kzDds7q3Xk),

ale, podkreślmy, niedostępne w „oryginale” właśnie w całości (czyli z „symbolicznym strzałem drzewa”, z zatrzymaniem przez czekistów itd.). Nie mamy więc żadnej gwarancji, że prezentowany materiał nie został (czy to przez Rusków, czy to przez polskich fachowców od „dekonstrukcji” (niekoniecznie wojskowych, choć oni pewnie też czuwają nad mediami od czasu zamachu z 10 Kwietnia) zwyczajnie przykrojony w jakimś studiu czy wozie transmisyjnym z pewnych (jeszcze innych niż te, które znamy) ujęć czy kadrów. Nie widać np. momentu dobiegania do pobojowiska przez SW (a przecież na filmie pojawiają się sceny, gdy montażysta pokazuje swoją rękę z częścią wraku i przedzieranie się wokół błotnistego terenu). Czyżby włączył on kamerę dopiero, gdy stanął przed kawałkiem usterzenia i w okolicach czarnej skrzynki, „która w rzeczywistości jest pomarańczowa”, jak nas parokrotnie zapewniał moonwalker? Przecież nikt go nie goni ani nie śledzi (od tej strony, od której SW spaceruje), nikogo w okolicy nie ma (przynajmniej nie słychać) – trzyma, więc sobie kamerę pod pazuchą i dopiero po rekonesansie zony ją włącza? Przecież powinno być odwrotnie – wiedząc o grożącym niebezpieczeństwie („rosyjskie lotnisko wojskowe” - o czym też przypomina w sejmie wiele razy) powinien od razu „penetrować teren” obiektywem i zza drzew zbierać obraz tego, co się stało. Przygotował sobie drogę ewakuacji, zabezpieczył się, co do zapasowych kaset, wziął wygodne buty itd. i nie wie na dobrą sprawę, ile czasu ma w zanadrzu, zwłaszcza, że, co najdziwniejsze: nie wziął dokumentów (na ruskim wojskowym terenie, gdzie psami ostrymi mogą poszczuć, bez dokumentów?, no, ale mniejsza z tym na razie). Ja na jego miejscu, to już od ul. Kutuzowa miałbym włączoną kamerę i pełznąłbym (od czasu do czasu czając się) między krzokami, by jak najwięcej uchwycić szczegółów katastrofy „małego wojskowego samolotu”, wiedząc, że w każdej chwili może być konieczność przerwania zapisu. Taką strategię podpowiadałaby wiedza nie tylko o ruskich „służbach”, lecz o tym, że skoro doszło do katastrofy, to teren może być bardzo niebezpieczny z powodu potencjalnego zagrożenia eksplozją paliwa, nagłym pożarem, runięciem jakiegoś złamanego konaru itd. Weźmy pod uwagę jeszcze to, że SW musi widzieć zrazu, że żadnych mundurowych na miejscu nie ma, a w oddali jedynie majaczy się jeden stary wóz strażacki i paru smętnych ludzi z wężami, więc tym łatwiej byłoby mu zacząć podczas podchodzenia filmowanie. Tymczasem nasz bohater, jeśli wierzyć tym zdjęciom, które zrzucił na youtube (a zwłaszcza ich chronologii – już pisałem, że ten sam materiał jest wyemitowany (12.28 rus. czasu) w ruskiej telewizji od innej sekwencji kadrów, a w polskiej (10.27 pol. czasu) od innej), zaczyna kręcić dopiero stanąwszy przed usterzeniem

(http://www.youtube.com/watch?v=iQ_5PrVDl9g).

Pojawia się zatem pierwsze poważne pytanie: dlaczego materiału z Siewiernego jest tak mało? I drugie, nie mniej poważne: czy po drodze na pobojowisko SW nie widział jeszcze czegoś ważnego, interesującego, zaskakującego? Przecież od ul. Kutuzowa to jest całkiem sporo obszaru do przejścia. Nic tam nie było? Nie leżały żadne lotnicze szczątki? Szczątki te pojawiły się dopiero w tamtej błotnistej zonie? A co z drzewami, które ciął spadający samolot? Co z tym, co było „niszczone, tratowane”? Nie warto było tych wszystkich rzeczy sfilmować, zaczynając materiał? Zwłaszcza, że w sejmie powie np. o „strefie zero”, że gdyby to widział, to by to nagrał (2h07') – a więc, że chciał zarejestrować jak najwięcej? Na razie na te pytania odpowiedzi nie znamy – być może pojawią się one, gdy SW znowu zaszczyci zespół Macierewicza swoją obecnością i będzie równie wylewny, jak za pierwszym razem. Ta wizyta jest niezbędna, by uzyskać wiedzę o innej zagadkowej sprawie – jak to się stało, iż moonwalker SW schwytany przez Obcych został w ogóle po tym spektakularnym zatrzymaniu wypuszczony (http://freeyourmind.salon24.pl/283610,dark-side-of-the-moon)?

Pomijam w tym momencie późniejszą przydatność SW, jako koronnego świadka dla ruskiej narracji powypadkowej (http://freeyourmind.salon24.pl/284554,historia-lunochoda).

Podczas tego drugiego przesłuchania należałoby poprosić świadka, by przegrał materiały z 10 Kwietnia, które zarejestrował i wyemitował je w chronologicznej kolejności (od pierwszych mgielnych kadrów po ostatnie na Księżycu) – w całości. Nasz moonwalker opowiada, bowiem tak: „Sam fakt, że wziąłem i aparat fot. z dużym zoomem i kamerę, która też ma spory zoom i co najmniej dwie kasety, była chęć dokumentowania tego, ale niestety, to, nie ma co się wdawać w dłuższą dyskusję, z Rosjanami nie ma dyskusji. Oni mówią „nie lzja” i to jest koniec rozmowy. Tym bardziej, że no owszem, na przykład z jakimś tam, powiedzmy sobie, podrzędnym czy z jakimś strażakiem, (…) ale z oficerem FSB czy innej federalnej służby, którzy są nastawieni na jedno: zlikwidować zagrożenie czy zlikwidować przeszkodę – z nimi po prostu, mówiąc krótko, nie ma żadnej dyskusji” (nawiązując do pytań posłanki Zuby dot. tego, że to co najważniejsze nie zostało udokumentowane, ca. 2h02' materiału na youtube (http://www.youtube.com/watch?v=ctNcvVAqLUk&feature=related)).

I dalej to, co wydaje się najciekawsze: „To, że ja nie zostałem pobity, to, że nie trafiłem do jakiegoś więzienia czy jakiegoś aresztu... Nie wiem, czy to jest zrządzenie losu czy może akurat im się spodobałem, czy może byli na tyle uprzejmi (?? - przyp. F.Y.M.), czy może telefon tej znajomej, która wysłała mi sms-a i zadzwoniła do firmy, że jestem aresztowany? Może to dzięki niej jestem teraz tutaj i nie siedzę gdzieś tam w jakimś łagrze czy jakimś rosyjskim więzieniu. Mówiąc, upraszczając całą sprawę (…) z Rosjanami nie ma dyskusji, a tym bardziej ze służbami...” W wywiadzie dla „Rz” powie zaś 13 kwietnia tak: „(Dowiedziałem się o tragedii – przyp. F.Y.M.), Gdy już nieco opadły emocje i siedziałem w jednym z rosyjskich samochodów. Wtedy dostałem esemesa z Polski. Pomyślałem: rany boskie!

(http://www.youtube.com/watch?v=yifz6Se52kE&feature=related 6'50'')

Oczywiście, mimo że ta tajemnicza (kobieca) postać kilkakrotnie przewija się w opowieści SW, nie wiemy dotąd, jak się nazywa. Nie wiemy, więc, która z telewizyjnych koleżanek i o której dokładnie godzinie SW wysłała tego arcyważnego sms-a ani tym bardziej, czy (i o której godz.) „zadzwoniła do firmy” ws. aresztowania moonwalkera i w ten sposób zainterweniowała (a potem firma z kolei zainterweniowała u Rusków – ciekawe, do kogo dzwoniąc – do ambasady, skoro z Ruskami był dzielny G. Cyganowski, który kazał moonwalkera zatrzymać i zniszczyć mu sprzęt?). Skąd zresztą ta koleżanka by wiedziała, że SW został aresztowany? Chyba nie zdążył jej wysłać sms-a w momencie wpakowania do czekistowskiego „gazika” (ba, gdzie ten gazik stał, skoro na filmie go nie widać – za górami, za lasami?)? Później zaś SW był pilnowany i miał, jak opowiadał w sejmie, zakaz kontaktowania się z mediami, czy więc pozwolono mu nagle zawiadomić TVP o zatrzymaniu? Jeśliby, więc nie zawiadomił, to przecież nikt by o jego aresztowaniu nie wiedział (i nawet nikt by SW nie szukał, nawet gdyby zniknął na 24h, skoro już wiedziano o tragedii i cały kraj był w szoku). No chyba, że napisał o tym aresztowaniu w odpowiedzi na sms-a koleżanki, ale przecież niedługo po nim miał zaprezentować „pustą taśmę” pułkownikowi FSB i zostać odwieziony do hotelu ze względu na zabłocone spodnie. SW przypomina, że dziennikarzy z dachów okolicznych niskich budynków „ściągano prawie że pałkami” (ca. 2h05')) i dodaje „Ja się cieszę, że tych pał nie dostałem. Cieszę się, że jestem cały i zdrowy. Dlatego wie pani, pewnie, że jest taka chęć dokumentalisty, każdego normalnego reportera czy kogoś, nawet zwykłego człowieka. Ale po prostu, krótko mówiąc, nie ma z Rosjanami dyskusji w takiej sytuacji.” Tym bardziej, więc zaskakuje spolegliwość, z jaką SW został na lotnisku potraktowany. Tu wokoło mundurowi pałami niemalże rozganiają dziennikarzy, przewracają ich, szarpią, a akurat jednemu SW żadna krzywda się nie dzieje, mimo że jako jedyny przespacerował bez niczyjej bumagi i bez osobistych dokumentów całą zakazaną, pilnie strzeżoną, ruską zonę z kamerą w ręku. Być może gdyby, jako zwykły gap zapodział się, wpadł do zony i się poszwendał po niej po głupiemu, jak pijak nocą po poligonie, to taki wariant scenariusza nieziemskich przygód moonwalkera byłby nawet do przyjęcia. No, ale facet przecież ma wideo-dokument w ręku i to dokument bezlitośnie obnażający ruską maskirowkę. I FSB nie bierze go na przesłuchanie, by spytać:, czemu nie ma paszportu, dla kogo pracuje, kto go przysłał, kto go poinformował o zdarzeniu, co i kogo widział po drodze itd.? Jak wiemy na początku swych zeznań w sejmie SW wyraża przypuszczenie, że ruskie służby ukradły mu ten filmowy materiał i dlatego wideo z lądowania pierwszego Polaka na Księżycu trafiło do ruskiej telewizji. No, ale przecież Ruscy mogli ten materiał wykorzystać, jako uwiarygodniający katastrofę tupolewa z delegacją prezydencką tylko pod warunkiem, że sam SW taki nada temu materiałowi wideo i swojemu doświadczeniu na pobojowisku charakter. W jaki sposób? W taki, że po pierwsze w żadnym z wywiadów, (mimo że ta konkluzja nasuwa się sama przez się) nigdy nie powie, że to, co widział, to NIE była katastrofa tupolewa. Nie powie, że to, co jest na Siewiernym, wygląda niezwykle podejrzanie. Nie powie, że na Siewiernym 10 Kwietnia po prostu w makabryczny sposób zainscenizowano katastrofę. Po drugie zaś, w swych późniejszych relacjach SW potraktuje swój film z Księżyca, jako dokument „technicznej części” powypadkowej zony, w której to części „zrozumiałe jest”, że „nie ma” ciał, bagaży, foteli itd. (2h00'). W ten sposób jego opowieści, nieskładne i pełne zdumiewających wprost (jak na skalę tragedii) elementów nabiorą innego kształtu, będą po prostu relacjami zestresowanego niesamowitym zdarzeniem dokumentalisty. SW mówi, że internauci nazwali „sowiecką nagonką” (ca. 2h06'34'') moment jego zatrzymania na pobojowisku, ale ja z tym określeniem spotkałem się dopiero w sejmowych opowieściach samego moonwalkera (E. Kruk zadając swoje pytanie montażyście dot. tego, czy stwierdza on, iż wizualizacje wędrówki SW odtwarzają jego trasę po Siewiernym - z tego, co się domyślam, odnosi się do dość powszechnie znanego, materiału opartego na migawkach SW (http://www.youtube.com/watch?v=yifz6Se52kE&feature=related),

ale w nim dalibóg żadnej wzmianki o „sowieckiej nagonce” nie ma, o której wspomina SW). Chyba, że jest w Sieci jeszcze jakaś inna rekonstrukcja odwołująca się do księżycowej wędrówki naszego montażysty. Skoro jednak nawiązaliśmy do tego materiału, to przypomnę, że SW stojąc pod bramą (kiedy ten materiał był kręcony?) mówi (3'42''): „No bo wiem z Info, że niby to prezydencki samolot, ale chyba raczej nie było tam siedemdziesięciu czy iluś osób...” Czy to jest potwierdzenie sms-a z Polski od kogoś z redakcji TVP Info, czy też SW zamienił w międzyczasie z kimś parę słów, czy raczej SW odnosi się po prostu do telewizyjnej relacji TVP Info, którą mógł zobaczyć np. w wozie transmisyjnym po wyjściu z hotelu (i „doprowadzeniu się do porządku”)? Ale mówi on jeszcze jedną intrygującą rzecz: „Zobaczyłem, że jakaś blokada, to wiesz, biegiem przez to, a tu się nie da przejść, bo tu jest błoto, mokradła... Jakby nie to, że się..., że wpadłem w błoto, to bym im uciekł i z drugiej strony zrobił zdjęcia. (…) Może po prostu nie zdążyłem jeszcze tam dojść”(gdzie były ciała i rzeczy ofiar – przyp. F.Y.M.). W podobnym tonie są inne jego relacje, które podlegają korekcie ex post. O blokadzie, a nawet okrążeniu, mówi SW podczas sejmowych zeznań, odtwarzając swoje przygotowania do wyprawy na Księżyc: „Zanim się ubrałem, bo byłem w stroju takim dość niekompletnym (przy otwartym oknie w chłodny, mglisty poranek? - przyp. F.Y.M.), ale pamiętam, że działałem tak w pewnym sensie tak metodycznie. Kaseta jest? Druga jest? Zapasowy akumulator jest? Aparat jest? Akumulatory są. W drogę. Akurat założyłem półbuty, bo było najwygodniej. No i biegiem. No i człowiek pobiegł tam z ciekawości... No... Najpierw idę, później biegnę, bo nie wiem... To jednak jest rosyjskie lotnisko – a jak mi coś się stanie? No, dlatego właśnie wziąłem tą kasetę i z tą... Dlatego też i chciałem iść tą drogą, powiedzmy, leśną, że jest ewentualnie gdzie uciekać. Ale nie wpadłem na pomysł, że będą akurat... Mnie otoczą ze wszystkich stron”. Pytanie:, kiedy i gdzie ta blokada czy to „otoczenie” naszego montażysty było, bo zdaje się, że został capnięty przez jednego lub dwóch gostków, gdy zaczął się zbliżać do strefy Koli. We wspomnianym już wywiadzie dla „Rz” (http://www.youtube.com/watch?v=yifz6Se52kE&feature=related 6'40'')

dodaje a propos zatrzymania: „W międzyczasie widziałem, że przez las od strony lotniska przybiegło kilku naszych dyplomatów w garniturach”. To poniekąd kłóci się z tym, co zeznawał M. Wierzchowski, twierdzący, że był przed SW i przed strażą pożarną na pobojowisku

(http://freeyourmind.salon24.pl/286238,w-ruskiej-zonie#comment_4096782) (http://freeyourmind.salon24.pl/286238,w-ruskiej-zonie#comment_4096900), ale też z tym faktem, o którym poinformował ze szczegółami opinię publiczną SW podczas zeznań sejmowych, tzn. z aktywnością polskiego dyplomaty wydającego dyspozycje czekistom (ws. zatrzymania montażysty i zniszczenia jego materiałów) i będącego w swoistym orszaku powitalnym czekającym na SW. I kwestia ostatnia z zaznaczonych na wstępie mojego posta - 7 kwietnia. Dziennikarze, których przywoływałem za pierwszą „smoleńską” „Misją specjalną” (http://freeyourmind.salon24.pl/286565,lotnisko-2),

Nie mieli pojęcia, że w pobliżu hotelu jest TO lotnisko. Zakładając, że faktycznie czekiści dopilnowaliby lądowanie Tuska i Putina odbyło się tak dyskretnie, by jacyś niepowołani przedstawiciele mediów nie mieli wstępu na Siewiernyj, tylko czekali cierpliwie w Lasku Katyńskim na warszawsko-moskiewskie pojednanie, to skąd w takim razie SW wiedział, że to TO? A o tym, że wiedział, świadczy fakt, że moonwalker osobiście, choć wyłącznie dla swych prywatnych potrzeb, gdyż materiału nie przekazał telewizji, rejestrował ze swego hotelowego okna „lądowania premierów”, tak jak „dwa dni później”, lądowania niewidzialnego iła-76 („przecież tu jest podejście” 1h32') i „skrzydlatą orkę”. Jak sam twierdzi, nikt mu 10 Kwietnia nie mówił ani nikt SW nie zawiadomił w jakiś inny sposób – mailowo czy telefonicznie (1h38'), z którego kierunku ma być lądowanie „prezydenckiego tupolewa?. No, ale jak było z 7 kwietnia? Też nikt nie mówił ani nie zawiadomił? FYM

Wada fabryczna Tu-154 jednak była? Rosyjskie władze oficjalnie przyznały, że maszyny Tu-154 mają wadę fabryczną. Podobna sytuacja była w przypadku rozbitego w Lasach Kabackich “Kopernika”. Przypomnijmy… 9 maja 1987 w czasie lotu nr LO 5055 na trasie Warszawa – Nowy Jork, w trakcie podchodzenia do lądowania awaryjnego, po awarii silników rozbił się samolot pasażerski Ił-62M SP-LBG “Tadeusz Kościuszko” Polskich Linii Lotniczych LOT. Przez długi czas była utrzymywana, pod naciskiem Rosjan, oficjalna wersja, że samolot był… sprawny. Dopiero później okazało się, że zmiany konstrukcyjne w silniku spowodowały, iż silnik stał się w pewien sposób dla siebie samo zagrożeniem. Udało się to udowodnić tylko, dlatego, że szczątki były na terenie Polski.

Wada fabryczna Tu-154 jest tak poważna, że nakazano ich wycofanie. A przecież komitet MAK niedawno zapewniał, że jest w pełni sprawny technicznie! Polska prokuratura “bada” czy tupolew z prezydentem Ś.P.  Lechem Kaczyńskim nie był jednak uszkodzony.Mam pytanie jak można badać wrak, który przez kilka miesiecy niszczał pod gołym niebem, był mechanicznie niszczony i wielokrotnie przemieszczany, wrak, z którego zniknęło 40 ton masy całkowitej? Jak można badać wrak, nie mając do niego dostępu, bo nie ma go w Polsce? To jest jak lizanie cukierka przez szybę! Zolmar

Sztuczna mgła smoleńska w Szwecji Prokurator Generalny Andrzej Seremet w dniu 11 marca br. powiedział:

„…Prokurator generalny podkreślił jednocześnie, że mgła w okolicach Smoleńska w dniu katastrofy była naturalna. -Informowaliśmy o tym kilkakrotnie, jakoś niespecjalnie się to przebiło do opinii publicznej – zaznaczył. Jego zdaniem “możliwość wytworzenia sztucznej mgły sprowadza się do science fiction“.” zew, PAP. [link]

Tyle cytatu. Jako przeciwwagę podajemy interesujące zdarzenie? Otóż w dniu 26 października 2010 roku, na autostradzie E4 w Szwecji, w okolicy miasta Helsingborg doszło do masowej kolizji samochodów. Powodem katastrofy samochodowej w Szwecji była sztuczna mgła wytworzona przez szwedzką armię. W pobliżu autostrady znajdował się mały poligon straży pożarnej i tam szwedzkie wojsko ćwiczyło się w warunkach całkowitego braku widoczności – sztuczna mgła została wytworzona w tym celu. Nie przewidziano jedynie, że nieoczekiwany wiatr przesunie mgłę (dym) na autostradę i dojdzie do wypadków. Przybyły na miejsce katastrofy strażak wyjaśnił reporterom, że widzialność w tamtej mgle wynosiła 3 metry (trzy metry). Poniżej podajemy linki do szwedzkiej TV, można to sobie obejrzeć i ewentualnie załadować do celów archiwalnych, bo po pewnym okresie linki takie są usuwane.

http://svtplay.se/v/2210388/dimma_var_rok

http://svt.se/2.33782/1.2209131/dimman_tatnar_kring_seriekrock?page1851310=2

Podajemy też jeden link na YouTube- Zamach.eu:

http://www.youtube.com/watch?v=zebXXGVMm2s&feature=mfu_in_order&list=UL

Cytowana na początku wypowiedź prokuratora Seremeta, daje klasyczne już świadectwo arogancji osobników okupujących newralgiczne stanowiska w Państwie. Oczywista konieczność sprawdzenia wszystkich okoliczności w sprawie masowego zabójstwa członków delegacji do Katynia zbywana jest obraźliwą i prostacką nonszalancją, zwerbalizowaną bełkotem „science fiction”. Zachowanie prokuratora Seremeta kwalifikuje się do daleko idących reperkusji, z pociągnięciem do odpowiedzialności karnej włącznie. W normalnym państwie osobnik taki, o ile bezczelność taka byłaby w ogóle możliwa, poniósłby daleko idące konsekwencje.  W Polsce, postępowanie takie uchodzi płazem, a nawet jest słabo zauważalne. Biedna Polska. Zdjęcia o podwyższonej jakości Można ładować z :

http://zamach.eu/

Powyższe stanowi streszczenie piątej części opracowania Krzysztofa Cierpisza ‘Oszustwo Katastrofy Smoleńskiej’, z wykorzystaniem opisu Autora. Wszystkie części można znaleźć na stronie Autora – http://zamach.eu

Opracowanie: Bibula Information Service (B.I.S.) - www.bibula.com - na podstawie Zamach - Strona Krzysztofa Cierpisza

A może chodziło o Macierewicza, nie Weissa?… O tym, że w audycji Szymona Majewskiego w TVN sparodiowano Szewacha Weissa – który “wymieniał polskie kamienice na owoce” – zrobiło się głośno kilka dni temu. Tak o sprawie informowała “Rzeczpospolita”: – Premier Netanjahu przyciśnięty pod ścianę płaczu przez Donalda Tuska zgodził się na wymianę handlową pomiędzy naszymi krajami. I tak, proszę pana, my wyślemy do was zdrowe, soczyste, pyszne pomarańcze z Hajfy. A wy nam dacie stare zrujnowane kamienice – mówił aktor parodiujący byłego ambasadora Izraela w Polsce Szewacha Weissa (…)   – Jedna pomarańcza. Jedna kamienica – podkreślał i dalej rozwodził się nad dobrymi stronami takiego interesu. Sam Szewach Weiss mówi “Rz”:, – Gdy to obejrzałem, zrobiło mi się po ludzku przykro. Polsko-żydowskie pojednanie to moja życiowa misja. Zrobiłem wiele, aby poprawić nasze relacje. Nie spodziewałem się takiego ataku – nie kryje żalu Weiss. – Trudno mi zrozumieć, dlaczego telewizja, chcąc podnieść swoją oglądalność, sięga po najgorsze antysemickie stereotypy. Ale w całej sprawie jest jeszcze jeden wątek wart odnotowania. Oto, bowiem grany przez aktora “Szewach Weiss” rozmawia w audycji z również granym przez aktora “Antonim Macierewiczem”. Szef parlamentarnego zespołu ds. Smoleńska przedstawiony jest jednoznacznie, jako antysemita: I tak np. na wyciągniętą dłoń “Weissa” “Macierewicz” chowa rękę, i odpowiada: Najmocniej przepraszam, nie podam panu ręki, bo mam zapalenie ucha. Dalej “Macierewicz” stwierdza, że rząd jest “nie do końca taki polski”, “Weiss” to potwierdza, a Macierewicz znacząco macha palcem – z tryumfem potwierdzając – w domyśle – “żydowskość” władzy. Na pytanie skierowane do “Weissa”, „kiedy wprowadzacie się na warszawską starówkę”, “Macierewicz” odpowiada: “O nie! Chyba po moim trupie!”. Przy tym wszystkim rzekomy “Macierewicz” patrzy na “Weissa” z nieskrywaną pogardą, by nie rzec – nienawiścią. Żeby było śmieszniej – na końcu okazuje się, że “Macierewicz” miał w dzieciństwie “ciocię Rachelę”, i zaczyna parodiować żydowską pieśń. Najciekawsze jest, że – choć fala oburzenia na antysemicki stereotyp ujawniony w programie przetoczyła się przez media – to nikt nie zwrócił uwagi, że jednocześnie Antoniemu Macierewiczowi bezpodstawnie przypisano antysemityzm, a więc postawę dyskwalifikującą we współczesnym świecie jak nic innego. A przecież nie jest znana żądna antysemicka wypowiedź szefa zespołu parlamentarnego ds. Smoleńska. Co więcej, przypisywanie antysemityzmu Macierewiczowi ma się nijak do jego wyjątkowo długiej drogi opozycyjnej w PRL? I kto wie, czy w audycji nie chodziło wcale o Weissa, lecz właśnie o Macierewicza… Sil

Chesterton o Grossie Przez internet przetacza się kolejna burza związana z publikacją książki “Złote żniwa” Jana Tomasz Grossa. Ilość merytorycznych zarzutów stawianych panu Grossowi jest imponująca – od kwestii fundamentalnych, czyli braku przygotowania historycznego (pan Gross jest przecież socjologiem), poprzez nierzetelność analizy i wnioskowania (wybiórczość faktograficzna oraz błędy niedopuszczalnego uogólnienia polegające na stawianiu zarzutów o “powszechnym polskim antysemityzmie” na podstawie pojedynczych przypadków prześladowania żydów (z antysemityzmem, najprawdopodobniej, niemających nic wspólnego), aż do konkretnych zarzutów manipulacji, takich jak nadanie fałszywego znaczenia tytułowemu zdjęciu w książce, które panu Grossowi posłużyło do postawienia (niczym nieudokumentowanej a całkowicie sprzecznej z wymową zdjęcia) tezy o polskich szabrownikach złapanych przez milicję. Zachęcam do dokładnego przyjrzenia się zdjęciu i postaciom na nim – uśmiechnięte, spokojne twarze, swobodne, “otwarte” postawy – dla osób potrafiących odczytywać wszystkich siedem kanałów komunikacji niewerbalnej wnioski są jednoznaczne. Wśród głosów oburzonych tezami stawianymi przez Jana Tomasz Grossa w książce “Złote żniwa” dominują, co oczywiste, głosy Polaków. Mój głos, jednoznaczny w ocenie twórczości pana Grossa, zabrzmiałby zapewne unisono z pozostałymi głosami rzeczowej krytyki, oraz pełnego emocji oburzenia spowodowanego zakłamywaniem historii Polaków, którzy, jako naród, najlepiej z całego świata zdali lekcję chrześcijańskiego miłosierdzia i poświęcenia wobec żydów. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że mój głos, anonimowego, polskiego blogera, nie będzie w jakiś szczególny sposób słyszalny. Dlatego też chciałbym oddać głos bardzo znanej i poważanej (zwłaszcza w Anglii) postaci, którą jest pisarz Gilbert Keith Chesterton. Myślę, że to, co powiedział on swego czasu, ma również wielką wartość dzisiaj, i dlatego warto wziąć to pod rozwagę, aby lepiej zrozumieć pana Jana Tomasz Grossa.“Zawsze byłem stronnikiem polskiej idei, nawet wtedy, gdy moje sympatie opierały się wyłącznie na instynkcie (…) Moja instynktowna sympatia do Polski zrodziła się pod wpływem ciągłych oskarżeń miotanych przeciwko niej; i – rzec mogę – wyrobiłem sobie sąd o Polsce na podstawie jej nieprzyjaciół. Doszedłem mianowicie do niezawodnego wniosku, że nieprzyjaciele Polski są prawie zawsze nieprzyjaciółmi wielkoduszności i męstwa. Ilekroć zdarzało mi się spotkać osobnika o niewolniczej duszy, uprawiającego lichwę i kult terroru, grzęznącego przy tym w bagnie materialistycznej polityki, tylekroć odkrywałem w tym osobniku, obok powyższych właściwości, namiętną nienawiść do Polski. Nauczyłem się oceniać ją na podstawie tych nienawistnych sądów – i metoda okazała się niezawodną.” Gilbert Keith Chesterton.

Za: eFlash - Nowy Ekran

TK: dekrety o stanie wojennym niekonstytucyjne Dekrety Rady Państwa PRL wprowadzające stan wojenny w 1981 r. były niekonstytucyjne – orzekł w środę Trybunał Konstytucyjny. Uznania ich niekonstytucyjności chcą wszystkie strony postępowania: RPO, Sejm i prokurator generalny. TK umorzył także wątek uchwały Rady Państwa o wprowadzeniu stanu wojennego, a także wątek przekazania niektórych przestępstw w stanie wojennym do sądów wojskowych. TK w pełnym składzie zbadał dekrety Rady Państwa PRL o stanie wojennym z 12 grudnia 1981 r. na wniosek b. Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego. Uznania ich niekonstytucyjności chciały wszystkie strony postępowania przed TK: RPO, Sejm oraz prokurator generalny.Trybunał może badać akty prawne już nieobowiązujące, jeśli wywierają skutki dla fundamentalnych praw człowieka. Gdy w 2008 r. Kochanowski kierował wniosek do TK, mówił, że nigdy nie zbadano konstytucyjności dekretów o stanie wojennym, co powoduje, że pokrzywdzeni przez ówczesne władze mają utrudnione, a niekiedy zamknięte drogi dochodzenia swych praw. Pierwsza rozprawa odbyła się 23 lutego, po czym sprawę odroczono do środy. Tego dnia TK obradował przez niecałe pół godziny; sędziowie nie mieli pytań do stron, które podtrzymały swe stanowiska.

Nowa droga dla pokrzywdzonych Uznanie niekonstytucyjności dekretów otworzyłoby drogę do kwestionowania wyroków sądów stanu wojennego w sprawach niezwiązanych z działaniem na rzecz niepodległości (wyroki w sprawach politycznych są od 20 lat uchylane i przyznawane są zadośćuczynienia). Wyrok TK mógłby np. umożliwić wznawianie postępowań karnych na korzyść skazanych w stanie wojennym za czyny formalnie kryminalne, np. oddalenie się z pracy uznawane za dezercję, nieprzestrzeganie godziny milicyjnej lub pobyt poza miejscem zameldowania bez zezwolenia. Według IPN ok. 170 tys. osób ukarano według prawa wojennego za takie wykroczenia niezwiązane z działaniem na rzecz niepodległości – ich sprawcy nie mają obecnie prawa do odszkodowań. PAP

Wyrok TK w sprawie stanu wojennego Dzisiejszy wyrok Trybunału Konstytucyjnego uznający dekret o wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 r. za niezgodny z konstytucją ma znaczenie przede wszystkim symboliczne. Jest coraz bardziej prawdopodobne, że będzie to jedyny wyrok sądowy oceniający stan wojenny, a to, że doszło do jego wydania pozostaje zasługą śp. Janusza Kochanowskiego – Rzecznika Praw Obywatelskich, który w 2008 r. złożył wniosek w tej sprawie do Trybunału Konstytucyjnego. Trwający od ponad dwóch lat proces autorów stanu wojennego, wznowiony przed kilku dniami po półrocznej przerwie, nie daje, bowiem zbyt wielkich nadziei, że zapadnie w nim jakikolwiek wyrok. Doceniając symboliczny wymiar dzisiejszego orzeczenia Trybunału, nie mogę jednak nie przypomnieć, że zajmował się on wyłącznie oceną, czy Rada Państwa miała prawo wydać dekret o stanie wojennym. Nie oceniał natomiast okoliczności, w jakich doszło do uchwalenia owego dekretu, które następująco opisał w swoich wspomnieniach Ryszard Reiff – jedyny członek Rady Państwa, który odważył się zagłosować przeciw: „Była sobota, 12 grudnia, dochodziła północ. Przed dom, w którym mieszkam, zajechała czarna wołga. Wysiadło z niej dwóch oficerów: podpułkownik i major. Zadzwonili do drzwi, a gdy im otworzono, poprosili o rozmowę ze mną. Chciałem, by weszli do pokoju, ale odmówili, oświadczając, że mają tylko pokazać mi pismo od przewodniczącego Rady Państwa, prof. Henryka Jabłońskiego. [...] Pismo zawierało tylko jedno zdanie: zawiadomienie o posiedzeniu Rady Państwa 13 grudnia o godz. 1.00. [...] Powiedziałem oficerom, że mogą wracać, a ja ubiorę się, wyprowadzę samochód i za pół godziny będę w Belwederze. Odparli, że mógłbym mieć kłopoty z dojazdem, więc poczekają, zawiozą mnie do Belwederu, a po zakończeniu posiedzenia odwiozą do domu. Prócz członków Rady Państwa [w Belwederze –A.D.] zobaczyłem kilku generałów i wyższych oficerów. Byli to [...] członkowie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. [...] Nienaturalność tego spotkania uwypuklało to, że zarówno wojskowi, jak i cywile trzymali się oddzielnie. Jakby unikali wzajemnego kontaktu. [...] Poproszono nas o przejście do sali konferencyjnej i zajęcie miejsc w fotelach otaczających duży owalny stół. Wojskowi nadal trzymali się razem, my, cywile, także Przed każdym widniał spory pakiet druków. Zacząłem je pospiesznie wertować. Były to teksty różnych dekretów – wśród nich najważniejszego, wprowadzającego stan wojenny – i rozporządzeń. Prof. Jabłoński udzielił głosu pierwszemu mówcy. Był nim wiceminister Obrony Narodowej gen. Tadeusz Tuczapski [...]. Zarówno ja, jak i inni członkowie Rady Państwa, mieliśmy moment rozterki: czytać dostarczone nam teksty czy słuchać tego, co mówi generał? [...] Do końca posiedzenia nie mieliśmy możności dokładnego zapoznania się z tą dokumentacją. Nie było ani minuty przerwy. Inna sprawa, że nawet gdyby dano nam możliwość skrupulatnego przestudiowania wszystkich tekstów, to ani przecinka nie bylibyśmy w stanie w nich zmienić. To, czy je przeczytamy, czy nie – nie miało żadnego znaczenia.” Tytułem ciekawostki dodam jeszcze, że „uchwalony” w ten sposób dekret o stanie wojennym został jeszcze – już bez bawienia się w zwoływanie Rady Państwa – zmodyfikowany. Nastąpiło to w drukarni, gdzie przybył wiceprzewodniczący RP Kazimierz Barcikowski i osobiście usunął fragment artykułu wspominający o możliwości internowania księży. Ekipa Jaruzelskiego ustąpiła w tej sprawie wobec stanowczego protestu ze strony prymasa Polski abpa Józefa Glempa.

Antoni Dudek

Warski – antypolski Nienawistny paszkwil Jana Grossa jest już w księgarniach, więc gromada „cyngli” płatnych przez narodzone z „okrągłego stołu” potęgi medialne stara się zmusić Polaków do auto pogardy. Miałem jednak nadzieję, że jeżeli środowisko Żydów polskich nie potępi tej afery, to zachowa wobec niej dystans. Dlatego prawdziwą przykrość sprawiło mi wystąpienie Stanisława Krajewskiego w TVN24, w którym poparł Jana Grossa w jego oskarżeniach Polaków o dobrowolny i masowy udział w ludobójstwie Żydów. Krajewski, który pochodzi z rodziny sowieciarzy i którego pradziadek Adolf Warski sprzeciwiał się prawu Polaków do własnego państwa, ma pełne prawo do wypowiadania się na każdy temat nie tylko, dlatego, że nie jesteśmy odpowiedzialni za czyny przodków, ale również, dlatego, że wykazał osobistą szlachetność już w latach 70., Kiedy wystąpił przeciw komunizmowi? Szczególny szacunek wzbudziła jego postawa podczas kongresu Żydów europejskich w Paryżu w 1996 r.

Do zgromadzonych przemawiał wówczas Izrael Singer, przewodniczący Rady Politycznej Światowego Kongresu Żydowskiego, wsławiony ogłoszoną w dniu 19 kwietnia 1996 r. na Światowym Kongresie Żydów groźbą, – „Jeżeli Polska nie spełni roszczeń (majątkowych) Żydów, będzie publicznie atakowana i upokarzana na forum międzynarodowym.” Singer zażądał od uczestników kongresu, żeby ogłosili apel o nieprzyjmowanie Polski do NATO do czasu wypłacenia światowym organizacjom żydowskim rekompensat za mienie obywateli polskich narodowości żydowskiej, którzy stracili życie podczas II Wojny Światowej. Krajewski, który był wówczas członkiem delegacji Żydów z Polski, odmówił poparcia dla tego apelu i powiedział: – „Poczułem się, jakby ktoś dał mi w twarz”. Ja poczułem wtedy radość, że polski Żyd odczuwa machinacje organizatorów „The Holocaust Industry”, jako osobiste upokorzenie. Pomimo masowych mordów na Żydach organizowanych przez państwo sowieckie, „przemysł holokaustu” ani Rosji nie atakuje, ani nie upokarza. Gdy kilka lat temu Singer został usunięty ze Światowego Kongresu Żydów z oskarżeniem defraudacji pieniędzy ofiar holokaustu, a Norman Finkelstein opublikował książkę „Holokaust, jako przemysł: eksploatacja żydowskich ofiar”, w której opisał amerykańskie organizacje żydowskie, jako hieny cmentarne wydawało się, że polityka „atakowania i upokarzania” Polski na forum międzynarodowym zostanie zaniechana. Okazało się jednak, że rację ma Finkelstein, który ostrzegał: „Ten gang handlarzy Holokaustem pozbawiony jest już wszelkich hamulców.” I przytaczał opinię Gabriela Schoenfelda – „Niektóre osoby wewnątrz i na zewnątrz zorganizowanej społeczności żydowskiej, nie cofają się przed stosowaniem żadnej z możliwych nieprzyzwoitych i hańbiących metod po to, aby tylko wydrzeć każdy ostatni frank, lir, gulden czy markę należną czy nie należną.” Międzynarodowe organizacje żydowskie zajmujące się wymuszaniem swoistego okupu na państwach europejskich atakowały zresztą nie tylko rządy tych państw, ale i żyjących w nich Żydów. Polskie organizacje żydowskie też były przez nieoskarżane o bezpodstawne zawłaszczanie działek i nieruchomości uzyskiwanych dzięki decyzjom Komisji Majątkowej. Wśród tych oskarżeń padały też argumenty
o komunistycznych afiliacjach współczesnych polskich Żydów, co miało dowodzić, że powinni zostać wyłączeni z prawa do spadku po Żydach, którzy nie stanęli po stronie antycywilizacji. W „atakowaniu i upokarzaniu” Polski niektóre środowiska żydowskie wykorzystywały też specjalne stosunki z Rosją. Pomimo masowych mordów na Żydach organizowanych przez państwo sowieckie, „przemysł holokaustu” ani Rosji nie atakuje, ani nie upokarza. Przeciwnie, stosunki te robią wrażenie ścisłej współpracy. Najlepiej widać to po rezygnacji z formułowania roszczeń finansowych wobec Rosji. Jest rzeczą charakterystyczną, że żydowskie ofiary Stalina są jakby mniej ważne niż ofiary Hitlera. W Polsce również środowiska żydowskie sprzyjają polityce prorosyjskiej i to do tego stopnia, że np. ś.p. prezydent Lech Kaczyński, mimo że zrobił bardzo wiele dla zmienienia stosunków polsko-izraelskich z poprawnych na przyjacielskie, tylko, dlatego, że przeciwstawiał się ekspansjonizmowi rosyjskiemu, oskarżany był o rusofobię. Środowisko polskich Żydów jest jednym z największych beneficjentów okrągłostołowej „transformacji ustrojowej”. Wszyscy polscy Żydzi należą do polskiej elity społecznej. Często są to elity intelektualne i finansowe. To głównie ich dziełem jest podtrzymywanie walki z istniejącym w Polsce rasizmem, ksenofobią i antysemityzmem. Aż dziwne, więc, że ani Krajewski, ani ci działacze nie widzą, że książki Grossa są groźnym przejawem antypolonizmu. Kiedyś motorem antypolonizmu części środowisk żydowskich były nadzieje na wielkie pieniądze. Polska dotychczas nie zapłaciła żądanej kontrybucji. Czy to znaczy, że duch Adolfa Warskiego zacznie krążyć nad Warszawą? Krzysztof Wyszkowski

Andrzej Wajda. Szlachcic naszych czasów Order Orła Białego to najstarsze i najwyższe polskie odznaczenie. Jego historia sięga XVIII wieku – czasów króla Augusta II. Już za czasów I Rzeczpospolitej insygniami orderu uhonorowani zostali m.in. wybitni poplecznicy monarchy, którzy walnie przyczynili się do jego elekcji (m.in. Karol Stanisław Radziwiłł, Hieronim Lubomirski). Za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego order nadawano poddanym (również Rosjanom) wskazanym przez carycę Katarzynę II. Po 1945 r. odznaczenie sporadycznie przyznawał londyński rząd na uchodźctwie. Order od początku był, więc politycznym insygnium naszych czasów, zwierciadłem ideowych sympatii. Pierwotną dewizą odznaczenia było nie tylko szczególne oddanie “wierze i prawu” (łac. Pro Fide, Lege…), ale i królowi (…et Rege). Pod „panowaniem” Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska nie powinna dziwić decyzja Kapituły Orderu Orła Białego o odznaczeniu Andrzeja Wajdy. Tylko złośliwi będą porównywać obecnego kanclerza kapituły Władysława Bartoszewskiego do Henryka von Brühl (faworyta Augusta III). Ten ostatni sponiewierał prestiż orderu nominując do odznaczenia ówczesnych „celebrytów”, którzy za splendor chętnie płacili (Brühl zasłynął, jako największy w Europie kolekcjoner zegarków i… gustownych kamizelek). Przecież Andrzej Wajda – niczym XVIII wieczny elektor – jak mało, kto popierał Prezydenta i stojący za nim rząd Donalda Tuska. To on wyróżniał się na tle 160 osób „honorowego komitetu poparcia” Bronisława Komorowskiego. To on, a nie np. Wisława Szymborska czy Agnieszka Holland uderzył w bęben „wojny domowej” i nadał wyborom patetyczny ton “walki o wszystko”. To on – szlachcic naszych czasów – pomaszerował do mediów ze sztandarem „Komorowskiego – dziedzica narodowej tradycji”, która – jak dodał Tusk – jest w rodzinie Bronisława obecna od wieków („to jest rodzina, to jest pamięć, to są dzieła, z których wszyscy Polacy są dumni, a w których Komorowscy przez wieki uczestniczyli i je współtworzyli!”). To on zamiast grafomańskich strof Marka Majewskiego (“Przyjaźń radość, tradycja, spokój pewność jutra – nie dajmy tego w sobie wypaczyć – ni ukraść. On broni tych wartości, więc my brońmy jego. My – komitet obrony Bronka – normalnego”) mobilizował wykształcony elektorat fragmentami „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego („Oni mogliby już dużo mieć, ino oni nie chcą chcieć!”). I choć zabrakło porównania Jarosława Kaczyńskiego do politycznego chochoła, który Polaków próbuje wprawić w smoleński trans, to i tak Wajdzie udały się dramaturgiczne przestrogi przed trwaniem w zaklętym tańcu antyeuropejskiej stagnacji i marazmu. To on – niczym Wernyhora – przestrzegał przed zagrożeniami, które czyhają na Polskę, jeśli do władzy nie dojdzie PO. Odznaczenie Andrzeja Wajdy nie powinno dziwić również, dlatego, że wciąż jest on wierny. A jak wiadomo ostatnimi czasy popieranie Platformy wyszło z mody. Zauważył to m.in. byłby działacz Unii Polityki Realnej a obecnie europoseł PO Sławomir Nitras. Zapowiedział on gotowość tłumaczenia celebrytom, że PO jest najważniejsza, że chce się zmieniać „też pod wpływem ich opinii”, że chce ich reprezentować. „Wyprostować” trzeba Marcina Mellera, Pawła Kukiza, ale nie Andrzeja Wajdę! Reżyser – parafrazując Adama Michnika – w tygodniku Polityka zachęcał „żeby się odpieprzyć od Tuska”, bo premier jest wybawicielem (?) tak jak „Wałęsa, (…) który przeganiał komunę”. Co będzie po orderze? Po ewentualnej, ponownej wygranej PO proponujemy przyznać Andrzejowi Wajdzie tytuł FIDESA, czyli rzymskiej personifikacji zaufania i wierności a podobiznę reżysera – jak łaciński zwyczaj każe – uwiecznić na rewersie EURO z paterą i rogiem obfitości lub koszem owoców… Piotr Żak

Wraca stare „Powtórka z rozrywki”: Dworak, Braun, Czarzasty, Kwiatkowski… Telewizja Polska przeżywała w ostatnich latach rozmaite zawirowania personalne, ale takiego bałaganu, jak w pierwszych dniach marca br., jeszcze tam nie było. W poniedziałek władzę w TVP sprawowali ludzie SLD, we wtorek dołączyli do nich ludzie PiS, w środę telewizją rządził już tylko PiS, zaś w czwartek Rada Nadzorcza TVP zawiesiła cały zarząd, a chwilę potem sama przestała funkcjonować, bo Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wybrała nowy skład Rady Nadzorczej, który od razu wydelegował jednego ze swych członków do pełnienia obowiązków prezesa spółki. Takie „zabawy” to nic nowego – wszak zdążyliśmy się do nich przyzwyczaić od 2008 r. Mało, kto już kojarzy, ilu przez ten czas zmieniło się prezesów, członków zarządu, dyrektorów programów i innych pionów na Woronicza. Nikt też chyba nie potrafi policzyć, ile to wszystko kosztuje: przecież każda zmiana łączy się z odprawami, które trzeba płacić zwalnianym lub zawieszanym poprzednikom, a płaci firma, która narzeka na problemy finansowe z powodu spadającego poboru abonamentu…

Zjednoczeni przeciw PiS W mediach publicznych tak wiele się zmienia, ale jedno pozostaje niezmienne: politycy nadal traktują je jak swój folwark. Nie inaczej jest przy obecnym składzie KRRiT, który stanowi odzwierciedlenie trójkoalicji PO-SLD-PSL, zawiązanej zaraz po katastrofie smoleńskiej tylko w jednym celu – by odsunąć PiS od wpływu na media. W 5-osobowej Krajowej Radzie układ sił jest prosty: przewodniczący Jan Dworak i Krzysztof Luft reprezentują obóz PO, (choć obu z pewnością znacznie bliżej do prezydenta niż do premiera), wiceprzewodniczący Witold Graboś i Sławomir Rogowski to przedstawiciele lewicy (gdzie pierwsze skrzypce w kwestii mediów znów dziś grają Włodzimierz Czarzasty i Robert Kwiatkowski – liderzy stowarzyszenia „Ordynacka”), zaś Stefan Pastuszka jest delegatem PSL. Ta piątka od wielu tygodni zgodnie wybiera kolejne rady nadzorcze regionalnych rozgłośni radiowych (pisaliśmy już o tym w „NP”), ale w sprawie wyboru Rady Nadzorczej TVP nie mogła dojść do porozumienia, mimo że lista kandydatów – formalnie zgłoszonych przez władze wyższych uczelni – była gotowa od dawna, a nawet odbyły się ich przesłuchania. Aby podjąć tak ważną decyzję potrzeba jednak większości 4 na 5 członków KRRiT, tymczasem lewica licytowała wysoko, żądając 3 miejsc w 7-osobowej Radzie Nadzorczej telewizji. Platforma na to zgodzić się nie chciała i żadnej decyzji nie podejmowano. Ten pat przełamano dopiero 3 marca, po dwóch dniach rządów PiS-owskiego prezesa i wiceprezesa TVP (Romualda Orła i Przemysława Tejkowskiego), których co prawda poprzednia Rada Nadzorcza zawiesiła pół roku temu, ale tym razem zabrakło jednego głosu, by to zawieszenie podtrzymać. Powrót ludzi PiS na Woronicza nie leżał w interesie żadnej ze stron sporu, dlatego szybko zdecydowano się wyłonić nową Radę Nadzorczą.

Ludzie Pawlaka Przewodniczącym tego gremium został Stanisław Jekiełek, adwokat i długoletni działacz PSL (podczas przesłuchania kandydatów do RN oświadczył: „Urodziłem się i umrę ludowcem”). W latach 1997-2002 był wicedyrektorem Biura Prawno-Organizacyjnego oraz dyrektorem Biura Kadr i Spraw Socjalnych w Telewizji Polskiej, którą rządzili kolejno Ryszard Miazek z PSL i Robert Kwiatkowski z SLD. Ponadto w latach 1998-2002 zasiadał w zarządzie mazowieckiej rozgłośni „Radio dla Ciebie”. Drugim ludowcem w nowej Radzie Nadzorczej TVP jest Henryk Cichecki. To zaufany człowiek Waldemara Pawlaka, członek władz i pełnomocnik finansowy PSL w kolejnych wyborach, a także prezes Fundacji Rozwoju, która zarządza majątkiem stronnictwa. Cichecki ma również niemałe doświadczenie z mediami: w latach 1998-2000 był wiceprezesem Polskiego Radia, zasiadał w Radzie Nadzorczej „Radia dla Ciebie”, ostatnio zaś w Radzie Programowej Polskiego Radia. O wszechstronności jego zainteresowań najlepiej świadczy fakt, iż jest także członkiem Rady Nadzorczej PKP.

Wybrańcy ministrów Wiceprzewodniczącym RN TVP został Grzegorz Borowiec, który przez ostatnie pół roku kierował tym gremium (podobno to jego głos doprowadził do odwieszenia Orła i Tejkowskiego). Borowiec od grudnia 2007 r. jest dyrektorem generalnym w Ministerstwie Skarbu Państwa, czyli „prawą ręką” ministra Aleksandra Grada z PO, ale jego życiorys jest znacznie ciekawszy. Absolwent Wydziału Nawigacji Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni, w latach 1987-1994 oficer pokładowy we flocie handlowej, w 1997 r. trafił do resortu skarbu, jako wicedyrektor odpowiedzialny za przekazywanie akcji pracownikom prywatyzowanych firm. Za rządów AWS był dyrektorem generalnym w Urzędzie Regulacji Energetyki, a od 2001 r. – dyrektorem departamentu w Ministerstwie Finansów. Później zasiadał m.in. w Radzie Nadzorczej należącej do PKP spółki Szybka Kolej Miejska w Trójmieście. Związki z Pomorzem ma, więc bliskie, ale czy to jedyny powód, dla którego cieszy się takim zaufaniem rządu premiera Tuska? O ile Borowca desygnował do władz telewizji minister skarbu, to minister kultury Bogdan Zdrojewski postawił na postać dobrze znaną w branży medialnej. Jego przedstawicielem został, bowiem Juliusz Braun, geolog pochodzący z Kielc, w dodatku urodzony w znanej i zasłużonej rodzinie (jego stryjem był Jerzy Braun, pisarz, filozof, działacz katolicki i harcerski, ostatni Delegat Rządu na Kraj w 1945 r., więzień okresu stalinowskiego), w latach 80. publicysta tygodnika „Niedziela”, a od 1989 r. poseł z ramienia UD i UW. Opuścił Sejm – gdzie przewodniczył Komisji Kultury i Środków Przekazu – gdy w 1999 r. wybrano go do KRRiT, której został przewodniczącym (do 2003 r.). Później był dyrektorem generalnym Związku Stowarzyszeń „Rada Reklamy”, a wreszcie minister Zdrojewski mianował Brauna radcą generalnym w swoim resorcie.

Koledzy z „Ordynackiej” Lewica również postawiła na sprawdzone kadry. W Radzie Nadzorczej TVP ponownie znalazł się Bogusław Piwowar, wiceprzewodniczący poprzedniej RN, od grudnia ub.r. pełniący obowiązki prezesa spółki. Kluczem do jego kariery w mediach bez wątpienia jest fakt, iż studiował na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, czyli tam, gdzie Kwiatkowski i Czarzasty. Zresztą już wcześniej Piwowar sporo zawdzięczał obu „bohaterom” afery Rywina: za czasów ich urzędowania w KRRiT kierował Departamentem Reklamy i Zespołem Koncesyjnym, natomiast za rządów Kwiatkowskiego na Woronicza był dyrektorem Biura Zarządu TVP. Po odejściu z telewizji został rzecznikiem prasowym państwowej firmy Nafta Polska (którą również rządzili ludzie z „Ordynackiej”), zaś od dłuższego czasu jest wiceprezesem Business Centre Club. Drugi przedstawiciel „Ordynackiej” w nowych władzach telewizji to Leszek Rowicki, który już w latach 70., podczas studiów, a następnie pracy naukowej na Wydziale Psychologii i Pedagogiki UW, aktywnie działał w Prezydium Zarządu Stołecznego i w Radzie Naczelnej SZSP. Dzięki znajomości z Czarzastym i Kwiatkowskim w 2003 r. Rowicki został sekretarzem Rady Nadzorczej TVP – tej, która wybrała Jana Dworaka na prezesa spółki (zasiadał tam do 2006 r.).

Trzy partie plus jeden Siódmym członkiem nowej RN będzie prof. Wojciech Roszkowski, znany historyk dziejów najnowszych. To o tyle zaskakujące, że Roszkowski, do 2009 r. eurodeputowany z ramienia PiS, znany jest z prawicowych i antykomunistycznych poglądów. Jego wybór to podobno ukłon w stronę ugrupowania Polska Jest Najważniejsza, z którym profesor ma być dziś związany. Przede wszystkim jednak obecność Roszkowskiego w Radzie Nadzorczej gwarantuje równowagę sił: każda z trzech partii ma po dwóch przedstawicieli, a i samemu profesorowi daleko do każdej z nich, – zatem idealnie nadaje się do roli „kwiatka do kożucha”. W tej sytuacji wyłonienie nowego zarządu TVP wymagać będzie kolejnego kompromisu. Takiego, jak na początku 2004 r., gdy po aferze Rywina i kompromitacji prezesa Kwiatkowskiego kierowanie telewizją powierzono Janowi Dworakowi, dodając mu, jako zastępców głównie ludzi z „Ordynackiej”. Dziś ten scenariusz znów jest realizowany, tyle, że zamiast Dworaka tymczasowym prezesem TVP został Juliusz Braun. Na razie do 15 kwietnia, ale przecież nikt nie zagwarantuje, że do tego czasu uda się wybrać pełnoprawny zarząd. Brauna z Dworakiem wiele łączy – obaj wywodzą się z Unii Demokratycznej, czyli środowiska, które do czasu afery Rywina świetnie współpracowało w mediach z postkomunistami. Dzisiaj znów muszą iść układy z Czarzastym i Kwiatkowskim, ale chyba nie czują z tego powodu wielkiego dyskomfortu. Prędzej czy później poznamy więc nowego prezesa i zarząd telewizji, ale nie miejmy złudzeń: będą to ludzie desygnowani przez główne środowiska „okrągłostołowe” – postkomunistów i udecję (przyczajoną dziś w Platformie i Pałacu Prezydenckim), zapewne z dodatkiem ludowców. A zatem czeka nas powtórka z lat 1996-2006, czyli zawłaszczenie TVP przez te same trzy partie.

Paweł Siergiejczyk

Tusk chce paktu na rzecz konkurencyjności

1. Premier Donald Tusk ogłosił po ostatnim szczycie Rady Europejskiej w Brukseli, że Polska jest gotowa uczestniczyć w pakcie na rzecz konkurencyjności, który w zamyśle jego pomysłodawców Niemiec i Francji, miał dotyczyć tylko krajów strefy euro. Co zastanawiające takiej deklaracji nie złożył, żaden inny z 10 krajów członków Unii Europejskiej będących poza strefą euro w tym tzw. stare kraje członkowskie Szwecja, Dania czy W. Brytania, które jak się wydaje są pod względem konkurencyjności najbardziej zbliżone to wiodących krajów strefy euro. Bardzo niepokojący jest również fakt, ze tego typu fundamentalne deklaracje mające wpływ na naszą gospodarkę i sferę społeczną na następne 10-lecia, są składane bez żadnego stanowiska rządu w tej sprawie, a tym bardziej bez prezentacji skutków tej decyzji na forum polskiego Parlamentu.
2. Pakt na rzecz konkurencyjności ma doprowadzić do ściślejszej koordynacji polityk gospodarczych i socjalnych 17 krajów strefy euro i wszystko wskazuje na to, że ma nastąpić wręcz instytucjonalizacja strefy euro, czego wyrazem są oddzielne posiedzenia krajów tej strefy. Niemcy i Francja oczekują, że kraje tej strefy wprowadzą do swoich Konstytucji zapisy w postaci tzw. hamulców zadłużenia nie tylko limitów długu publicznego w relacji do PKB, do ale także limitów corocznych deficytów finansów publicznych. Kolejny obszar, który ma być skoordynowany to systemy emerytalne w tym w szczególności wiek emerytalny, który w Niemczech wynosi aż 67 lat . Trudno powiedzieć jak szybko ma być ten pomysł zrealizowany w innych krajach strefy euro i krajach, które pakt podpiszą, bo dla niektórych do wydłużenie wieku emerytalnego o kilkanaście lat. Następne forsowane przez Niemców i Francuzów rozwiązanie to zniesienie indeksacji płac i świadczeń wypłacanych w ramach systemów zabezpieczenia społecznego, co ma poprawić konkurencyjność gospodarek i obniżyć wydatki budżetowe w poszczególnych krajach. Ostatni obszar to zharmonizowanie tzw. bazy podatkowej w podatku dochodowym od osób prawnych ( a więc jednakowego sposobu ustalania podstawy opodatkowania), a tak naprawdę Niemcom i Francuzom już od kilku lat chodzi o ujednolicenie stawek tego podatku, tak, aby zlikwidować tzw. konkurencję podatkową. Ponieważ stawka tego podatku we Francji aż 34%, w Niemczech wynosi około 30%, na Słowacji 19%, w Irlandii 12,5%, a na Cyprze tylko 10% wprowadzenie jednolitej stawki znacząco osłabiłoby tendencje do przenoszenia się francuskich i niemieckich firm poza terytorium Francji i Niemiec. Taki proces od jakiegoś czasu występuje i rządy głównych krajów UE używają wręcz nacisków politycznych, aby takim decyzjom zapobiegać szczególnie w odniesieniu do dużych firm, które były przekonywane udzielenie wsparcia budżetowego pod warunkiem nie przenoszenia produkcji za granicę (np. przemysł samochodowy we Francji i w Niemczech).

3. Szczególnie zastanawiające jest wpychanie się Polski w podwyższanie stawek podatku dochodowego od osób prawnych. Obowiązująca w Polsce 19% stawka tego podatku jest postrzegana przez wielu inwestorów w tym głównie zagranicznych, jako duży dodatkowy atut naszego kraju przy wyborze lokalizacji inwestycji. Dlaczego chcemy się tego atutu pozbawić, w sytuacji, kiedy nie jesteśmy do tego przymuszeni tak jak członkowie strefy euro? Dlaczego chcemy uzgadniania naszej polityki budżetowej z KE na każdy kolejny rok, jeszcze przed jej prezentacją na forum krajowego Parlamentu? Dlaczego chcemy corocznego uzgadniania z KE planów reform w jakiejkolwiek innej dziedzinie? Na te pytania i na wiele innych nie ma żadnej racjonalnej odpowiedzi poza takimi jak udzielona przez szefa MSZ Radosława Sikorskiego, że w ramach UE „ trzymamy się głównego nurtu” czy wiceszefa MSZ Mikołaja Dowgielewicza (zresztą urlopowanego wysokiego urzędnika Komisji Europejskiej) „czysty zysk- przede wszystkim w reputacji i że będziemy w pierwszej klasie Unii Europejskiej”. Najwyższy czas, aby merytorycznej odpowiedzi w tej sprawie udzielił wreszcie Premier Tusk, bo tyle razy na forum UE zgadzał się na decyzje niekorzystne dla Polski (jak choćby w sprawie pakietu klimatycznego), że już naprawdę wystarczy. Zbigniew Kuźmiuk

Jak prof. Balcerowicz bronił ekonomii socjalistycznej? Profesor Leszek Balcerowicz w latach 70. bardzo ostro potępiał kapitalizm, a bronił ekonomii socjalistycznej. „Najwyższy CZAS!” dotarł do prac prof. Balcerowicza pochodzących z lat 70. ubiegłego wieku, czyli z czasów, gdy guru polskiej ekonomii był pracownikiem naukowym placówki o wdzięcznej nazwie Instytut Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu. Jedną z pozycji, która wpadła nam w ręce, jest opracowanie pod tytułem „Nowe problemy gospodarki światowej (wybór tekstów burżuazyjnych ekonomistów i politologów)”. Wydane zostało w Warszawie w 1977 roku pod patronatem Instytutu Badania Współczesnych Problemów Kapitalizmu. Była to placówka naukowa funkcjonująca w łonie Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu. Opracowanie opatrzone jest klauzulą „Tylko do użytku wewnętrznego”. Obszerną przedmowę napisał właśnie Leszek Balcerowicz. Z jej treści można się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy: „W latach siedemdziesiątych nastąpiły wyraźne zmiany w podejściu do problemów wzrostu gospodarczego. Polegają one przede wszystkim na przeniesieniu rozważań ze szczebla pojedynczego kraju na szczebel świata. Ta zmiana perspektywy pozwoliła na dostrzeżenie wielu zjawisk przedtem pomijanych lub niedocenianych. Zwrócono przede wszystkim uwagę na groźbę wyczerpania się w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat zasobów niektórych surowców nieodnawialnych oraz na niebezpieczeństwo pojawienia się braku energii. Jest to wyraźna zmiana w stosunku do tradycyjnych ujęć wzrostu gospodarczego, które koncentrowały uwagę na tempie powiększania się zasobu środków trwałych i siły roboczej, traktując dostępność surowców i energii, jako rzecz oczywistą. Zasoby tych czynników wydawały się bowiem do niedawna w zestawieniu ze skalą ich eksploatacji – praktycznie niewyczerpalne. Jednakże niespotykany w historii wzrost skali działalności gospodarczej człowieka, jaki nastąpił po II wojnie światowej, wyraźnie podważył słuszność takiego przekonania” /Cyt za. „Nowe problemy gospodarki światowej (wybór tekstów burżuazyjnych ekonomistów i politologów)”, tom I, Warszawa 1977, str. VIII-IX/ Powyższy fragment nie jest szczególnie odkrywczy, ale przywołałem go ze względu na stylistykę. Dalej jest już wykład o przewadze socjalizmu nad kapitalizmem: „Prawie 3/4 miliarda mieszkańców Trzeciego Świata żyje – według szacunków Banku Światowego – w warunkach nędzy absolutnej, czyli poniżej progu ubóstwa, wyznaczonego przez roczny dochód na 1 mieszkańca mniejszy od 50 dol. Na wyrwanie się z tych warunków, odziedziczonych po kapitalizmie, nie pozwala presja demograficzna, anachroniczne struktury społeczne i uzależnienie od wysoko rozwiniętych gospodarczo krajów kapitalistycznych” (tamże, strona XII-XIII). Powyższy fragment stanowi ważne odkrycie w historii ekonomii. Wynika, bowiem z niego, że ubóstwo w krajach Trzeciego Świata to konsekwencja wcześniej panującego tam kapitalizmu. Niestety Leszek Balcerowicz nie uchylił rąbka tajemnicy, o jaki konkretnie kraj Trzeciego Świata chodzi. Ale to nie jedyna zagadka. Czytamy, bowiem kilka akapitów dalej: „W tych warunkach dokonywany przez omawiane kraje (wciąż nie wiadomo, jakie, ekonomista nie ujawnia tego czytelnikom – przyp. L. Sz.) import nowoczesnej kapitałochłonnej techniki i technologii z rozwiniętych gospodarczo krajów kapitalistycznych grozi nie tylko pogłębieniem trudności dewizowych, lecz hamuje także tworzenie nowych miejsc pracy, na które istnieje tak ogromny popyt” (tamże, strona XIV) Wynika z tego ni mniej, ni więcej, że rozwiązaniem wszystkich problemów krajów biednych jest… zakończenie importu z państw kapitalistycznych! W ogóle kapitalizm to zły ustrój, trzeba budować socjalizm, bo on niesie wolność – dowodzi Balcerowicz na kolejnych stronach swojego wątpliwego dzieła: „Umocnienie socjalistycznego systemu społeczno-politycznego i ekonomicznego, przy równoczesnym osłabieniu pozycji systemu kapitalistycznego, stworzyło możliwość stopniowej likwidacji kolonializmu i emancypacji politycznej narodów kolonialnych i zależnych. Należy jednak zauważyć, że rządy krajów rozwijających się często zdają się jednak zupełnie nie dostrzegać tej współzależności. W efekcie nastąpiło prawdziwe przebudzenie polityczne narodów Afryki i Azji, a liczba niepodległych i suwerennych państw pokaźnie się zwiększyła” (tamże, strona 34) Oczywiście nie jest to jedyna zasługa ustroju socjalistycznego. Na stronie XXXVI czytamy dalej: „Podobnie jak dekolonizacja, również dążenie krajów Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej do pełnej emancypacji ekonomicznej popierane jest od samego początku przez państwa obozu socjalistycznego. Te ostatnie opowiadają się za ustanowieniem nowego ładu nie tylko z racji solidarności z krajami rozwijającymi się, ale także ze względu na to, iż same zainteresowane są jak najbardziej radykalną zmianą kapitalistycznego systemu stosunków ekonomicznych, hamującego wymianę między krajami o różnych ustrojach. Przechodząc na intensywny etap rozwoju, dokonując rekonstrukcji technicznej swych gospodarek i pogłębiając swą specjalizację, kraje socjalistyczne pragną, bowiem włączyć się bardziej i trwalej do międzynarodowego podziału pracy, rozszerzając wspólnotę gospodarczą i naukowo-techniczną, tak z kapitalistycznymi państwami wysoko rozwiniętymi gospodarczo, które dysponują najnowszą technologią, jak i z krajami mniej zaawansowanego rozwoju”.

Teoria produktów Bierzemy następne dzieło. Nosi tytuł „Ogólnogospodarcze skutki zwiększania tempa odnowy produktów” (Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1979). Jaki był cel tej publikacji? „Jednym z najbardziej charakterystycznych procesów gospodarczych zachodzących współcześnie krajach uprzemysłowionych jest wprowadzanie do produkcji i użytkowania nowych produktów wypierających wyroby wcześniejsze. Mimo powszechności oraz niewątpliwego znaczenia tego procesu dla producentów, użytkowników i całej gospodarki narodowej poświęcono mu dotąd w literaturze ekonomicznej stosunkowo niewiele uwagi, pomijając niemal całkowicie niektóre jego aspekty”.

Niezbyt to odkrywcze, więc czytamy dalej: „Decyzje o wprowadzaniu nowych produktów, a więc pośrednio decyzje określające tempo procesu odnowy, są na ogół podejmowane przez poszczególne jednostki gospodarujące”. I przypis: „Zakres tego typu decyzji podejmowanych samodzielnie przez organizacje gospodarcze jest oczywiście większy w krajach kapitalistycznych niż socjalistycznych. W tych drugich decyzje dotyczące produktów o ważnym znaczeniu dla gospodarki narodowej lub/i wymagających dużych nakładów są podejmowane przez władze centralne. Podlegające im organizacje gospodarcze mają jednak możliwości wywierania wpływu na owe decyzje przez formułowanie odpowiednich propozycji i dostarczanie informacji”. Konkretu znowu brakuje. Leszek Balcerowicz nie podał przykładu, kiedy jakakolwiek organizacja gospodarcza w państwie socjalistycznym wywierała wpływ na ekonomiczne decyzje władzy. Co więcej – w całym dziele nie ma ani jednego słowa, które mogłoby nas naprowadzić na trop jakiegokolwiek bytu, który w jakimkolwiek kraju socjalistycznym można byłoby nazwać „organizacją gospodarczą?!

Z PRL do III RP Instytut Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu (będziemy go dalej nazywać Instytutem) został powołany 26 lutego 1974 roku na mocy specjalnej uchwały Biura Politycznego Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Przetrwał 10 lat. W 1984 roku połączono go z Wyższą Szkołą Nauk Społecznych przy KC PZPR, tworząc Akademię Nauk Społecznych, której głównym celem było kształcenie kadr dla aparatu PZPR i administracji PRL. Na cztero- i pięcioletnich studiach magisterskich Akademia kształciła funkcjonariuszy partyjnych, urzędników na kierunkach: politologia, socjologia, historia, ekonomia i filozofia. Absolwentami ANS byli m.in. Leszek Miller i Stanisław Kania. Akademia przestała istnieć w roku 1990. Realny socjalizm, który z uporem budowała, przeżyła o kilkanaście miesięcy. Ironią losu zaś sam Instytut wykształcił kadry nie tylko PRL, ale także III RP. Leszek Balcerowicz był głównym ekonomistą transformacji ustrojowej, autorem słynnego planu opatrzonego własnym nazwiskiem, który zakładał m.in. słynny popiwek, czyli podatek od ponadnormatywnych wypłat wynagrodzeń. Później piastował stanowisko ministra finansów w rządzie Jerzego Buzka, a do 2007 roku był prezesem Narodowego Banku Polskiego. Jerzy Wiatr – ongiś rektor Instytutu – w latach 90. w rządzie SLD objął tekę ministra edukacji narodowej (zasłynął m.in. tym, że został obrzucony jajami przez studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego). Jego syn, Sławomir Wiatr, prominentny działacz SLD, w nie do końca jasnych okolicznościach prowadził kampanię na rzecz integracji z Unią Europejską. Tak, więc choć sam Instytut przestał istnieć na długo przed upadkiem PRL, skutki działalności jego kadr odczuwamy do dziś. Leszek Szymowski

Nie wie Prawica, czym jest Lewica D***kracja to ustrój ludzi starych. Zanim człowiek wyrobi sobie nazwisko – w polityce, w dziennikarstwie – ma już na karku pięćdziesiątkę. W monarchii król może postawić na młodego zdolnego człowieka – a młody zdolny książę nie musi wyrabiać sobie nazwiska, bo nazwisko już od urodzenia ma. Oczywiście 90% tych arystokratów żadnych rozsądnych pomysłów nie ma, – ale te 10% wystarcza. Monarchia jest, więc ustrojem niesłychanie dynamicznym. Nic, więc dziwnego, że w nowoczesnych powieściach science-fiction na innych planetach są Imperia, Cesarstwa, Królestwa – nie d***kracje czy republiki. Ten kolektywistyczny ustrój nie pasuje do epoki telefonów komórkowych - i komandosów zdolnych w pojedynkę zatrzymać pięciuset żołnierzy poborowych uzbrojonych d***kratycznie w karabiny. Zdumiewający jest wpływ d***kracji na poziom wiedzy. Otóż teoretycznie żyjemy w Epoce Informacji, każdy może wejść w Sieć, włączyć jakiegoś Google’a, i mieć aktualną – może nie najściślejszą - wiedzę.

Tymczasem działa opisane zjawisko. Decydują 50-latkowie czerpiący wiedzę nie z życia, lecz z przymusowej (!) Szkoły. Szkoły mają podręczniki pisane przez pięćdziesięciolatków, w efekcie ludzie mają dziś „wiedzę” o 50 lat spóźnioną w stosunku do tego, co jest w rzeczywistości! Z kolei telewizja szuka popularności. Gdyby podawała, co innego, niż ludzie „wiedzą”, mało, kto by ją oglądał. Więc... Podają tę samą, fałszywą „wiedzę” - która tym samym się wzmacnia.

Przykładowo: funkcjonuje dziś przekonanie, że Prawica jest antyrosyjska, a Lewica prorosyjska. Tymczasem każdy może sprawdzić sobie w Sieci, że jest dokładnie odwrotnie. Narodowa Demokracja była prorosyjska – socjaliści dyszeli wręcz nienawiścią do Rosji. Konserwatyści zaś nie tyle kochali Rosję, (bo niby, za co?), Tylko byli lojalni w stosunku do Monarchy – a więc i cara. Powiecie Państwo: „Przecież PiS jest antyrosyjskie?”. Jest – i to fanatycznie. Z tego nie wynika jednak, że PiS zerwało z tradycją! Jest to po prostu kolejny dowód, że PiS nie jest partią prawicową, tylko lewicową, domagającą się praw socjalnych, bredzącą o „społeczeństwie” i gotową zaraz podpisać Kartę Praw Socjalnych!!! A co w ogóle dzieje się z PiS-em? Jedni twierdzą, że WCzc. Jarosław Kaczyński po stracie brata-bliźniaka po prostu oszalał i wygaduje kompletne głupoty. Drudzy natomiast twierdzą, że w tym szaleństwie jest metoda. Jarosław Kaczyński ma teraz po prostu stabilny elektorat. 20% ludzi w Polsce uważa, bowiem Rosjan za Zło Wcielone. Gotowi są uwierzyć, że zrobili sztuczną mgłę i magnesem ściągnęli TU-154M na ziemię (gdzie uprzednio zasadzili solidną brzozę), że winni są tsunami w Japonii i rewolucji bolszewickiej. Tymczasem bolszewików Stalin akurat wymordował (śp. Jan Bunin, słynny pisarz emigracyjny, laureat Nobla - wspomina w pamiętnikach, że ludzie mówili, że komuniści są dobrzy, bo „Komuniści to nasi, a bolszewicy to Żydzi”), ponad 80% kierownictwa WKP(b) to byli Żydzi, Jahoda był Żydem, Beria Mingrelem, Stalin Gruzinem, Dzierżyński Polakiem, nawet Lenin tylko w ćwierci był Rosjaninem (w ćwierci Kałmukiem, w ćwierci Tatarem, a w ćwierci Żydem)! Ta dobrana paczka niejako w sztafecie wymordowała ponad 20 000 Polaków (a trzeba przecież wziąć po uwagę tysiące ofiar likwidacji „polskich obwodów” na Polesiu i Wołyniu!) – ale wymordowała też ponad 20 milionów Rosjan – i to tych najlepszych. Sam kwiat narodu! Zdaniem tych 20% ludzi staliniści niczym nie różnili się od bolszewików, a rządy bolszewików to też była w gruncie rzeczy... Kontynuacja caratu. Natomiast Chruszczow i Breżniew byli stalinistami, Jelcyn, który wyprowadził Rosję ze Związku Sowieckiego, był pijanym Sowietem, a Putin to kontynuator Gorbaczowa i Mikołaja II. Te dwadzieścia procent jest niereformowalne. Gdyby nawet archanioł Michał do spółki ze św. Jerzym (patronem Moskwy) ogłosili, że Rosja to wspaniały kraj, to zostaliby uznani za agentów KGB. Tych 20% się nie zreformuje. Ale wystarczyłoby zlikwidować d***krację – i wtedy niech sobie myślą, co chcą!

Manifest. Czym jest Nowa Prawica? Pełną parą idą przygotowania do wielkiego Kongresu Prawicy, który ma odbyć się w Sali Kongresowej PKiN w Warszawie 16 kwietnia (więcej na ten temat w tekście Tomasza Sommera – tutaj).

Nowa Prawica to ludzie wierzący w daną nam od Boga Wolną Wolę. Ludzie wierzący w zasadę „Chcącemu nie dzieje się krzywda”. Ludzie szanujący wybory innych ludzi, ale niepozwalający, by te wybory naruszały prawa innych osób, – czyli ludzie przestrzegający zasady: „wolność mojej pięści jest ograniczona bliskością twojego nosa!”. Liberałowie wierzący, że narzucanych przez państwo praw powinno być jak najmniej, – ale bynajmniej nietolerujący naruszania tych, które będą obowiązywać. Ludzie konserwatywni, – ale bynajmniej niechcący zachowania obecnego ustroju politycznego. W odróżnieniu od tych „centroprawic”, jakimi są PO lub PiS, UPR-WiP tworzyć będzie Prawicę normalną; nowoczesną, – ale opartą na naszej Tradycji. Prawicę, która broni praw ludzi wierzących i nie pozwoli ich obrażać i maltretować, – ale nie szuka poparcia Kościoła katolickiego ani innych Kościołów i organizacyj religijnych. Prawicę, która uznaje Wiarę za sprawę prywatną, – ale religię za manifestację na forum publicznym, a w naszej Tradycji forum to należy do Kościoła rzymskokatolickiego, co nie oznacza jakiegokolwiek ograniczania praw innych wyznań wywodzących się z Pisma Świętego. Powtarzam: to MY, jako partia Prawicy mamy bronić praw ludzi wierzących – a nie Kościoły mają popierać nas czy inne partie polityczne. Dbać będziemy o wojsko, policję i służby specjalne. Wydatki na ten cel chcemy zwiększyć o połowę. Wojsko musi być czysto zawodowe, a kobiety mogą w nim pełnić wyłącznie funkcje sanitarne – w żadnym wypadku nie mogą walczyć z bronią w ręku. Oprócz armii zawodowej przewidujemy przeszkolenie młodzieży męskiej w wieku 14-16 lat, by mogła zobaczyć jednostkę wojskową i nauczyć się strzelać z pistoletu. Policję odciążymy z biurokracji, obdarzymy większym zaufaniem, – ale karać będziemy za tego zaufania nadużycie. A służby specjalne w zamian za zwiększone nakłady będą miały służyć państwu – a nie zajmować się np. gospodarką. Będziemy walczyć o przywrócenie suwerenności Państwa Polskiego. Opierając się na wzmocnionych siłach zbrojnych, będziemy prowadzić politykę zagraniczną kierującą się egoistycznym interesem państwowymbez jakichkolwiek uprzedzeń w stosunku do sąsiadów. Politykę realną. Jednocześnie będziemy starać się o rozszerzenie wolnej od biurokratycznej kontroli wymiany towarów oraz wolność podróżowania po całym świecie – w ramach istniejących traktatów lub starając się o ich rozszerzenie. Będziemy walczyć o przywrócenie takich pojęć jak męski Honor i Cześć niewieścia. Będziemy walczyć o Prawo, – czyli o zlikwidowanie obecnego Lewa, składającego się ze skomplikowanych formułek mających bronić interesów „klasy politycznej”, w dodatku zmienianych z dnia na dzień wedle jej kaprysów. Walczyć będziemy o Praworządność opartą na Sprawiedliwości – zwykłej Sprawiedliwość, a nie „sprawiedliwości społecznej”. Nie dopuścimy, by interes bogacza przeważał nad interesem człowieka ubogiego –, ale nie pozwolimy też, by pod pretekstem ubóstwa wymuszano na sądach niesprawiedliwe wyroki! Obydwa te zjawiska są dziś niestety powszechne. Będziemy bronić praw konsumenta, – czyli każdego człowieka. Będziemy walczyć o obniżenie podatków – w wyniku, czego spadać będą ceny, a więc skorzystają na tym wszyscy. Skończymy z rozszarpywaniem kraju przez rozmaite grupy interesów, zwłaszcza związki zawodowe – liczyć się będzie interes zwykłego, szarego człowieka. Obniżka podatków polegać ma na likwidacji znienawidzonych przez społeczeństwo PIT-ów i CIT-ów – podatków niewiele dających skarbowi państwa, ale zmuszających ludzi do prowadzenia skomplikowanych rachunków, tłumaczenia się z każdego wydatku, szukania ulg i zwolnień, prowokujące wręcz do rozmaitych podejrzanych kombinacji. Spowoduje to natychmiastowy wzrost działalności gospodarczej, a więc zmniejszy bezrobocie. Jednocześnie zlikwidujemy zasiłki dla bezrobotnych, skłaniające ludzi do wegetowania na koszt społeczeństwa. Ludzie powinni żyć godnie – z pracy własnych rąk. Dbać będziemy o prawa rodziny. Nie przez podstępne ograbianie jej z 1000 złotych, by następnie wręczyć jej zasiłek w wysokości 600 zł. Będziemy walczyć, by łapy urzędników państwowych nie wpychały się między męża a żonę, między rodziców a dzieci. Przywrócimy rodzinie głowę – by mogła szybko podejmować autonomiczne decyzje. Przywrócimy kobietom prawo do opieki nad swoimi dziećmi bądź do powierzania tej opieki dowolnej osobie, bez konieczności kontrolowania tego przez urzędników. Wierzymy, że każda kobieta najlepiej dba o interes swojego dziecka, a każdy mężczyzna najlepiej zadba o interesy swojej rodziny. Zlikwidujemy hordy urzędników żyjących z wprowadzania w rodzinie zamętu i stanu niepewności. Będziemy walczyli o tradycyjne przywileje dla kobiet, o to, by kobiety miały prawo wyboru: albo korzystają z tych przywilejów – albo je odrzucają i na równi z mężczyznami konkurują na rynku pracy. Potępiamy pogardę, z jaką Lewica traktuje pracę pań domu. Doceniamy natomiast niesłychanie ważną rolę gospodyń domowych, które – z namysłem obracając każdy grosz – zmuszają producentów do produkowania lepszych i tańszych towarów, a kupców do obniżania marż. To te kobiety są cichymi bohaterkami wolnej gospodarki. Odrzucamy jakąkolwiek ingerencję rządów w wolny rynek – skutki takiej interwencji widać na każdym kroku, najbardziej spektakularny jest typowy dla eurosocjalizmu brak cukru. Jednak inne, mniej widoczne, są nawet gorsze – na przykład ceny lekarstw w wyniku działalności urzędników nieraz sześciokrotnie wyższe niż w krajach, gdzie rynek jest wolny. Dążyć będziemy do zwiększenia elastyczności sądów, do zapewnienia sędziom szerszego wyboru kar – nie tylko więzienia. Domagać się będziemy wprowadzenia kary chłosty dla młodocianych przestępców – by nie skazywać ich na wspólny pobyt w więzieniach, gdzie zdemoralizowane jednostki prześcigają się w przechwalaniu stopniem swojej demoralizacji. Domagać się będziemy przywrócenia kary śmierci – jedynie sprawiedliwej w przypadku morderstwa, czyli zabójstwa umyślnego i zaplanowanego z zimną krwią. Domagać się też będziemy, by prezydenckie prawo łaski ograniczone było do przestępstw poważnych lub wyroków zgodnych może z Prawem, ale drastycznie naruszających poczucie sprawiedliwości; prawo łaski nie może być wykorzystywane do werbowania policyjnych kapusiów! Chcemy państwa nie „taniego”, lecz małego. Małego, – ale za to twardego i sprawnego, gotowego uderzyć z całą mocą w przestępcę wewnątrz kraju i w tego, kto by chciał naruszyć jego granice. Nowa Prawica to ruch otwarty dla wszystkich chcących przywrócenia w Polsce normalności. Pragnących przywrócenia suwerenności Państwa Polskiego, a przynajmniej utrzymania jego obecnej autonomii w ramach UE. Chcących utrzymania polskiej waluty, – ale nade wszystko utrzymania własnych sił zbrojnych, bez tworzenia jakichkolwiek „jednostek ponadpaństwowych”. Dla wszystkich, którzy odrzucają model państwa prowadzącego lewe interesy za pośrednictwem ludzi mających dwie lewe ręce. Wszystkich ich będziemy brać na nasze listy wyborcze, – bo im więcej nas jest, zapalających pochodnie Wolności w mroku i gąszczu biurokracji, tym lepiej. Nie wszyscy muszą godzić się z całością naszego programu, – ale muszą zrozumieć, że tak dalej być nie może. Naszym celem jest zdobycie poparcia 15% Polaków. Nie liczymy na poparcie ze strony tych, którzy są ogłupieni, na co dzień przez reżymowe i koncesjonowane stacje telewizyjne. Jednak 15% jest z całą pewnością w naszym zasięgu. Teraz, gdy na świecie programy lewicowe bankrutują, gdy w USA święci tryumfy Partia Bostońskiej Herbaty – głosząca niemal to samo, co my, – gdy ludzie mają dość SLD i PSL, gdy widzą, że PO i PiS, te rzekomo prawicowe partie, zapierają się nogami, by nie realizować własnych, oszukańczo głoszonych programów – mielibyśmy nie uzyskać nawet 15%? W Polsce jest w tej chwili 20% obywateli mówiących: „Korwin-Mikke ma rację, ale nie ma szans wyborczych”. Niech z tych 20% zagłosuje na nas trzy czwarte, a uzyskamy 15%. I z Bożą pomocą zostaniemy języczkiem uwagi, – co umożliwi UPR-WiP zrealizowanie, choć części programu Nowej Prawicy. A w następnych wyborach – zwyciężymy!

Elektrownia atomowa - czyli: jak wychować zdrowe dziecko? W dawnych czasach zajmowałem się skutkami działań rządów – i zapamiętałem takie (być może już dziś nieaktualne) zjawisko. Otóż uczeni już dawno – lata 50te chyba – opracowali optymalny model miasta: gdzie powinny być mieszkania, gdzie kina, gdzie fabryki, gdzie biura, gdzie szklarnie itp. Był on w USA dość powszechnie przyjęty. Rozmaite miasta zatrudniały miejskich architektów, którzy mieli dbać, by miasta rozwijały się „optymalnie”. Po bodaj 20 latach zbadano efekty. Miastem najbardziej zbliżonym do ideału okazało się Dallas (w Teksasie). Było to jedyne większe miasto nieposiadające architekta miejskiego!

Zanim zdziwimy się, wyobraźmy sobie, że ktoś opracuje model idealnego dziecka. I tysiąc specjalistów będzie na wszelkie sposoby dbało, by tysiąc dzieci rosło idealnie: karmiło specjalnie, wkładało na noc w swoiste prawidła, rozciągało, ściskało... czy zdziwicie się Państwo, że po 15 latach najbardziej zbliżone do ideału okaże się dziecko tysiąc pierwsze, którym nie zajmował się żaden specjalista? Więc to samo jest z państwami, z miastami... Piszę to, bo wczoraj odbyła się polemika między PT Komentatorami odnośnie elektrowni atomowych (bardzo długie teksty, nie będę tu cytował). I trafili się Komentatorzy pragnący, by rządy pilnowały "jakiegoś poziomu, jakości"... Tymczasem człowiek budujący dla zysku elektrownię atomową (a także węglową, wodną...) jest za nią odpowiedzialny. Czuje ciężar odpowiedzialności. Już pomijając to, że na katastrofie straci potworne pieniądze. Jeśli natomiast urzędnicy będzie mu narzucali „standardy jakości”, to jego myślenie nie będzie szło w kierunku: „Jak zabezpieczyć?” Tylko: „Jak ominąć te cholerne przepisy?” I na ogół się to ludziom udaje, – bo prywaciarz urzędnika oszuka, przekupi..

Pieniądze podatnika Jak wiele razy podkreślałem, w normalnym kraju człowiek wyjmuje 200 zł i płaci za szkołę. W kraju socjalistycznym kupuje np. 80 litrów benzyny, płacąc 400 zł - z czego benzyna to 160 zł, a 240 zł to podatek. Do szkoły trafia z tego 140 zł - a 100 idzie na "system edukacji". Co ciekawe: tylko 20 zł to koszty biurokracji 80 zł idzie po prostu na zmarnowanie! Zawsze tłumaczyłem, że nie jest mi szkoda pensyj i łapówek branych przez urzędników - bo te pieniądze przynajmniej się nie zmarnują. Trochę gorzej z pieniędzmi na wynajmowanie im biur, kupowanie komputerów itp. - bo to jest zmarnowane. Ale najgorsze jest te zmarnowane 80 zł... Tak mówiłem - ale przeczytałem uwagę p. Wilusia Rogersa: "Jak to dobrze, że nie mamy tyle rządu, ile na niego płacimy"! - i sądzę, że facet ma rację. Jakby się NIC nie marnowało - to mielibyśmy za te pieniądze PIĘĆ RAZY WIĘCEJ URZĘDNIKÓW. A wszyscy dbaliby o nasze dobro. To by było dopiero nieszczęście!

PS. V-BLOGu nie ma, ale są nagrania z Legnicy. To pierwsze - pożal-się-Boże - ale można się tam wpisać - i PT Redaktorom, pełnym zapewne dobrej woli, to i owo wyjaśnić. Natomiast to drugie wierne - z jednym wyjątkiem: najwyraźniej uważają mnie za wynalazcę zasady "Volenti non fit iniuria"!!!!

Kontrrewolucja w Wisconsin P. Scott Walker, gubernator Wisconsin, potraktował serio postulaty Tea Party (taka amerykańska UPR–WiP) – i zaproponował ustawę uniemożliwiającą związkom zawodowym negocjowanie tzw. "układów zbiorowych”, – czyli komunistycznych. Lewica dostała histerii. Najpierw głosował Senat Wisconsin. Senatorowie–Demokraci zwiewali za granicę stanu, (bo inaczej policja mogłaby ich siłą dostarczyć na salę!), by zerwać quorum. Nie udało się – ustawa przeszła!!! 7000 chamów ("działaczy związkowych”) w odwecie opanowało gmach Senatu, wybijając szyby, niszcząc sprzęt… Policja – nie wiem, dlaczego – nie strzelała. Nazajutrz stanowy Sejm zatwierdził ustawę stosunkiem głosów 53:42. Jak słusznie powiedział senator Marek Miller: "W pół godziny republikańscy senatorowie zniweczyli 50 lat walki o prawa obywatelskie w Wisconsin? Nigdy im tego nie zapomnimy”. Nie zapomnimy. Zapiszemy złotymi zgłoskami. To mały krok stanu, – ale wielki krok Ludzkości! Jako sequel do tego drugiego doczepione są trzy kawałki powycinane z moich wypowiedzi? Sprzed roku, Dość prorocze. Po doborze i tytułach można by sądzić, że ja całe zło widzę w PO. Otóż jest to nieprawda. Tyle, że to PO obecnie rządzi, – więc siłą rzeczy ataki kierowane są na nią. No – i poza tym: nikt nie miałby pretensji do WCzc. Grzegorza Napieralskiego, gdyby podnosił podatki – podobnie, jak nikt nie ma pretensji do skunksa, że śmierdzi. Natomiast PO zdradziła sprawę Wolności – i stąd te pretensje. Tym niemniej gdyby rządziło PiS atakowałbym głównie PiS. A tu jeszcze fragmencik mojej wypowiedzi wykorzystany przez p. Ryszarda W. Andrzejewskiego (ps. Peja), rappera. JKM

Atak praworządności selektywnej Ledwie tylko Zmowa Obywatelska wyraziła zaniepokojenie możliwością „monopolizacji” rocznicy katastrofy smoleńskiej, zaraz w całym naszym nieszczęśliwym kraju zapanowała szalenie jurydyczna atmosfera. Oczywiście jurydyczna w znaczeniu specyficznym, to znaczy – zgodnym z najważniejszą zasadą ustrojową III Rzeczypospolitej: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”. Okazało się, bowiem, że pan mecenas Dubieniecki, prywatnie małżonek pani Marty Kaczyńskiej, ma wspólnika, który został przez pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego ułaskawiony. Reakcja autorytetów moralnych, a także czynników oficjalnych przypominała zachowanie „wszystkich uczonych”, którym nie spodobało się pewne „niegramatyczne tango”. „Wszyscy uczeni byli tangiem oburzeni, kazali zmienić wszystkie słowa wszystkich tang”. Gwoli wypucowania pamięci prezydenta Kaczyńskiego, – bo w jakimże by innym celu? – communis opinio doctorum („całe zbiegło się quorum; doctorum, redactorum...”) Uznała, że trzeba „wyjaśnić” wszystkie okoliczności tego ułaskawienia. Ciekawe, czy ten atak praworządności doprowadzi do demonopolizacji rocznicy katastrofy smoleńskiej, zgodnie z oczekiwaniami Zmowy Obywatelskiej, czy też niezależnie od praworządności, trzeba będzie uciec się do przedsięwzięć, które w okresie rozliczania „błędów i wypaczeń” nazywano „metodami administracyjnymi”? Skoro już jest rozkaz, by było praworządnie, to czy zgodnie ze wspomnianą konstytucyjną zasadą, zakładającą przecież symetrię można oczekiwać, że Siły Wyższe pozwolą prokuratorowi Generalnemu Andrzejowi Seremetowi spuścić podwładnych, żeby wyjaśnili też okoliczności ułaskawienia przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego wybitnego szwajcarskiego finansisty Petera Vogla, który wybitnym finansistą został po przybyciu do tego kraju na przepustkę z więzienia, w którym odsiadywał karę 25 lat za zamordowanie starszej pani? Nawiasem mówiąc, to właśnie zapowiadał wicepremier i minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna na wiosnę roku 2008, kiedy to Peter Vogel został aresztowany pod zarzutem prania brudnych pieniędzy, a następnie umieszczony w sławnym „areszcie wydobywczym”, z którego podobnież wypuściła go niezależna prokuratura w nagrodę za współpracę, to znaczy – za zeznawanie zgodne z zapotrzebowaniem. Kogo te zeznania mają pogrążyć, z jakiego powodu i w jakich okolicznościach – tego, ma się rozumieć, dowiemy się w stosownym czasie, to znaczy, – kiedy przyjdzie pora. Warto jednak przypomnieć, że Grzegorz Schetyna wkrótce po tym pogróżkach wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych nagle być przestał na skutek dymisji, który udzielił mu wystraszony nie na żarty wybuchem afery hazardowej premier Donald Tusk. To znaczy – nie tyle samym wybuchem, co widokiem posła Zbigniewa Chlebowskiego, jak na oczach całej Polski wytapiał z siebie tłuszcz. Widok ten, bowiem oznaczał zwijanie parasola ochronnego nad premierem Tuskiem i jego rządem, więc w tej sytuacji każdy premier przypomniałby sobie, skąd mu wyrastają nogi i odzyskał poczucie rzeczywistości. Tak też było i w przypadku pana premiera Tuska, który w związku z tym poddał się pokucie w postaci przeforsowania w stachanowskim tempie i ustawy hazardowej i ustawy o IPN, no i wreszcie – w postaci rezygnacji z kandydowania w wyborach prezydenckich. Ale bo też Peter Vogel opowiadał niestworzone rzeczy, np. o milionach dolarów, które jakiś Turek miał ukraść generałowi Gromosławowi Czempińskiemu z jego szwajcarskiego konta, więc kiedy tylko premieru Tusku przywrócono poczucie rzeczywistości, trzeba było Petera Vogla po cichu z aresztu wydobywczego uwolnić i zapomnieć o pokusie poluzowania sobie obróżki. Casus Petera Vogla porywa naszą myśl ku szwajcarskim bankom i pieniądzom, które Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, przez co najmniej 18 ostatnich lat swego istnienia kradła ze specjalnie w tym celu utworzonego Przedsiębiorstwa Eksportu Wewnętrznego „Pewex” i lokowała w szwajcarskich bankach, – o czym informował w początkach 1996 roku tygodnik, „Wprost”, kiedy to wybuchła afera Oleksego, polegająca na oskarżeniu premiera Józefa Oleksego przez własnego ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego o szpiegostwo na rzecz Rosji. Nawiasem mówiąc, mimo upływu 15 lat, nikt nie został z tego tytułu pociągnięty do odpowiedzialności, co jest wymownym dowodem, że zasada „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” nadal stanowi niewzruszony fundament ustroju III Rzeczypospolitej. Wracając do owych pieniędzy, których każdego dnia PZPR transferowała grube miliony, to informacja o nich tak zdenerwowała prezydenta Kwaśniewskiego, że zagroził „lustracją totalną”, jeżeli ktokolwiek jeszcze na ten temat piśnie słówko. I zaraz Jacek Kuroń, wtedy jeszcze niebędący santo subito oraz Karol Modzelewski napisali do prezydenta Kwaśniewskiego pojednawczy list, by położyć kres wszelkim swarom, byle tylko Józef Oleksy podał się do dymisji, – co rzeczywiście nastąpiło. Zbyteczne jest chyba dodawać, że kiedy już wszystko się uspokoiło, 6 marca 1998 roku obydwaj autorzy listu zostali przez prezydenta Kwaśniewskiego udekorowani Orderem Orła Białego. 28 czerwca tego roku zastrzelony został przed swoim domem generał policji Marek Papała, wybierający się właśnie na objęcie funkcji oficera łącznikowego do Ameryki po tym, jak minister Janusz Tomaszewski w styczniu 1998 r. zdymisjonował go z funkcji Komendanta Głównego policji. Minister Tomaszewski też został odwołany, kiedy Rzecznik Interesu Publicznego oskarżył go o kłamstwo lustracyjne, – ale ostatecznie niezawisły sąd pokropił go hyzopem i – mówiąc językiem ewangelicznym – „natychmiast oczyszczony był trąd jego”. W ten oto sposób, dzięki ustrojowej zasadzie: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”, zwłaszcza w sytuacji, gdy granica między „waszymi” i „naszymi” okazała się szalenie płynna, wszelkie fałszywe pogłoski o szwajcarskich pieniądzach zostały wyciszone i dzisiaj nikt już nie pyta, kto nimi dysponuje, jaki robi z nich użytek, kogo przy ich pomocy wspiera, a kogo zwalcza. Ale, chociaż w związku z panem mec. Dubienieckim przeżywamy recydywę surowej praworządności, to chyba nie ma zezwolenia, a tym samym – również szansy na wyjaśnienie tamtych spraw, spoczywających pod świętą pieczęcią tajemnicy państwowej. SM

Moce Niebieskie Ach, ileż razy trzeba postępactwu powtarzać oczywiste prawdy - ot na przykład taką, że siekiera już do pnia przyłożona – żeby, chociaż cokolwiek do niego dotarło? A przecież, zwłaszcza w Wielkim Poście, takie rzeczy powtarzają na przykład księża różnych wyznań, więc nawet najgłupszy by zapamiętał, – ale nie postępactwo. Postępactwo uważa bowiem, że te wszystkie przestrogi i przepowiednie to tylko takie horrory – produkty przemysłu rozrywkowego sporządzone gwoli urozmaicenia egzystencji upływającej na chłeptaniu piwka, (g)ruchaniu i radia słuchaniu – ale żadne tam zapowiedzi wydarzeń rzeczywistych, do których przecież nie dopuściłby Gomułka, to znaczy pardon – oczywiście premier Tusk z Bronisławem Komorowskim, a gdyby nawet i oni zaspali – co oczywiście jest niepodobieństwem – to nie dopuści do tego stowarzyszenie „SOWA”, które podobnież usilnie wspierało kandydaturę Bronisława Komorowskiego na prezydenta. Tak w każdym razie twierdzi były premier Jan Olszewski, który przecież coś tam musi wiedzieć już choćby z tego powodu, że uczestniczył w komisji rozwiązującej Wojskowe Służby Informacyjne i przesłuchiwał rozmaitych funkcjonariuszy, którzy przecież to i owo mu opowiadali. Kto by pomyślał, że właśnie na prezydencie Komorowskim tak pięknie sprawdzi się endecki slogan reklamowy: „swój do swego po swoje”? Slogan rzeczywiście pięknie się sprawdził, bo jeszcze raz potwierdza słuszność sloganu reklamowego złych nazistów, twierdzących, że czysty typ nordycki i bez mycia jest czysty, – ale nie o to w tej chwili idzie, tylko o to, że siekiera rzeczywiście do pnia przyłożona, – o czym świadczą znaki opisane w Ewangelii według świętego Łukasza. Natchniony autor twierdzi, że będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach. O księżycu i gwiazdach na razie cyt, – ale na słońcu, a właściwie na Słońcu – jak najbardziej. Na Księżycu podobno zresztą też. A skoro tam, to oczywiście i na ziemi, to znaczy na Ziemi, której funkcjonowanie i obroty są wypadkową potężnych, chociaż niewidzialnych sił grawitacji, jakie oddziałują na Ziemię ze strony Słońca i Księżyca. Siły grawitacji rozciągają i ściskają ciała niebieskie, a wskutek tego rozciągania i ściskania płyty tektoniczne, na których ulokowane są ziemskie kontynenty i wyspy, co i rusz zderzają się ze sobą, a nawet włażą jedna na drugą, od czego powstają trzęsienia ziemi. Właśnie takie trzęsienie ziemi nawiedziło Ocean Spokojny, wskutek czego kilometry wód oceanicznych nagle się wzdęły tworząc falę tsunami, która właśnie spustoszyła znaczne obszary Japonii. Opis tej katastrofy, nawet lakoniczny, dziwnie pokrywa się z prognozą opisaną przez świętego Łukasza, chociaż wszystko wskazuje na to, iż nie znał on mechanizmu trzęsień ziemi, ani fal tsunami. Posłuchajmy tylko: „na ziemi uciśnienie narodów, dla zamieszania, szumu morskiego i nawalności, gdy ludzie będą schnąć od strachu…” Ten „szum morski” – nie zwyczajny, kołyszący do snu podczas nadmorskich wakacji, tylko przerażający ryk, niszczący żywioł, przed którym nie ma ucieczki, wobec którego ludzie miotają się bezradnie, bo cóż doprawdy może uczynić człowiek nawet wobec własnych tworów, jak atomowa elektrownia, w której na skutek trzęsienia ziemi zacznie narastać reakcja lawinowa, zaledwie porównywalna wobec sił natury, rozpętanych na skutek drobnego zachwiania delikatnej równowagi Mocy Niebieskich. Mało, kto, a już specjalnie postępactwo, zadufane w postępie, zdaje sobie sprawę z niezwykłej kruchości życia, które uzależnione jest od delikatnej i jakże chwiejnej równowagi potężnych sił kosmicznych. Któż zdaje sobie sprawę, że życie na Ziemi byłoby niemożliwe bez Księżyca sprawiającego, że Ziemia zachowuje się jak prądnica wytwarzająca wokół siebie pole magnetyczne, chroniące nas i w ogóle – wszelkie życie przed niszczącym działaniem wiatru słonecznego, który z kolei, – chociaż niszczący – energią swoją zatrzymuje na granicach Układu Słonecznego jeszcze bardziej niszczące, twarde promieniowani napływające do na z czarnych głębin Kosmosu? Więc kiedy święty Łukasz powiada, że ten „szum morski” i „nawalność” przyprawiający ludzie o „schnięcie” ze strachu jest rezultatem poruszenia Mocy Niebieskich – to nie bez zaskoczenia stwierdzamy pokrywanie się tego ewangelicznego opisu z najnowszymi obserwacjami astronomów, stwierdzających podwyższoną aktywność Słońca, nota bene – taka samą jak podczas kulminacji zapowiedzianej przez francuski miesięcznik „Science et Vie” pod koniec lat 70-tych. Też nikt nie chciał w to wierzyć, a przecież dokładnie wtedy, kiedy ta kulminacja była przewidywana, to znaczy – w roku 1980-tym, w Polsce wybuchł bunt, jaki zaskoczył nawet zaprawionego w razwiedczykostwie Polacziszkę, to znaczy – generała Jaruzelskiego, nie mówiąc już o Edwardzie Gierku, do którego wzdychają płacząc rozmaite sieroty. Wszystko to pokazuje, że wpływ sił kosmicznych, czyli Mocy Niebieskich na nasze zachowanie i rozmaite polityczne wydarzenia, jest większy, niż się wydaje różnym cynicznym weteranom policji politycznej, pasterzującym stadu autorytetów moralnych. Jeśli komuś nie trafiają do przekonania zastanawiające zapisy świętego Łukasza, to niechże uświadomi sobie, że przecież wybory parlamentarne, po których tak liczni tak wiele sobie obiecują, odbywają się nie wcześniej, niż po czterokrotnym okrążeniu Słońca przez Ziemię. I kiedy Ziemią okrąża Słońce przed tym terminem, nic specjalnego się nie dzieje, tymczasem za czwartym obrotem ludzie zaczynają dostawać amoku, którego najlepszym dowodem jest nagły przypływ wiary w obietnice już na pierwszy rzut oka pozbawione jakiegokolwiek związku z rzeczywistością. Pamiętam, kiedy Andrzej Lepper gardłował na rzecz „godnego życia” rolników, którego gwarantem miało być „państwo” skupujące od nich wszystko, co tylko zanieśliby mu do sprzedania – i jak zwróciliśmy się do niego w imieniu dziennikarzy, którzy piszą artykuły niechciane przez redakcje gazet – i czy państwo nie mogłoby ich skupować gwoli zagwarantowania nam „godnego życia” – i jak Pan Andrzej gotowość takiego skupu w podskokach nam zadeklarował. Czyż to nie jest ilustracja spustoszeń powstających na skutek poruszenia Mocy Niebieskich? Ale co tu tłumaczyć postępactwu; toż to groch o ścianę i miał rację ten, kto zauważył, że Pan Bóg tylko, dlatego nie zsyłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego. Oczywiście tylko dotychczas, więc może właśnie się zaczął? SM

Nie wszyscy ludzie będą braćmi Każda akcja rodzi reakcję. Forsowanie proletariackiego internacjonalizmu za komuny, podobnie jak organizowanie przez kierujących Unia Europejską faszystów walki z – jak to nazwał w roku 2000 niemiecki kanclerz Schroeder – „agresywnym nacjonalizmem”, przyniosło wzrost nastrojów nacjonalistycznych we wszystkich krajach Eurosojuza. Objawia się on między innymi w dążeniu do nadaniu każdemu państwu etnicznego charakteru. Nawiasem mówiąc, problem dotyczy nie tylko Unii, ale również krajów spoza niej, na przykład Izraela, którego minister spraw zagranicznych Liberman sprawia wrażenie nacjonalisty bardzo radykalnego. Ostatnim wydarzeniem, które wzbudziło obawy nie tylko środowisk żydowskich, ale również polskich, była demonstracja młodych Litwinów pod hasłem „Litwa dla Litwinów”. Nie wróży to dobrze trwałości Imperium Europejskiego, które jeszcze dobrze nie okrzepło, a już jest rozsadzane przez „agresywne nacjonalizmy”, z którymi walkę zapowiadał niemiecki kanclerz. W tej sytuacji walka ta z pewnością nasili się jeszcze bardziej, podobnie jak walka klasowa w miarę postępów socjalizmu – a w rezultacie i reakcja stanie się jeszcze silniejsza, przybierając prawdopodobnie postać szowinizmu. Wypada tylko zastanowić się, czy wobec tego walka z „agresywnymi nacjonalizmami” odbywa się naprawdę, czy to jest tylko kostium przy pomocy, którego nacjonalizm narodów silnych i mądrzejszych zwalcza nacjonalizmy narodów słabszych albo głupszych. SM

Mały konspirator i leninowskie normy Wydarzeniem tygodnia stało się wyjście posła Mariusza Błaszczaka ze studia Radia „Zet”, zanim jeszcze pani red. Monika Olejnik zakończyła przesłuchanie, nie wiedzieć, czemu nazywane “audycją”. Taka samowola posła wywoła oczywiście zgorszenie całego „salonu” i niechybnie spotka go teraz z jego strony ostracyzm, – ale to jeszcze nic w porównaniu z karą pieniężną, jaką za podobną demonstrację nałożył na mnie niezawisły sąd, kiedy samowolnie, to znaczy – bez pozwolenia, opuściłem gmach sądu. “Stąd nauka jest dla żuka”, żeby od wszelkich funkcjonariuszy publicznych trzymać się jak najdalej, tym bardziej, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, iż 20-letni okres „pieriedyszki” się kończy i powraca kolejne zlodowacenie. Trawestując popularną w swoich czasie piosenkę, można by zaśpiewać, że “udało nam się raz złapać oddech, następna szansa będzie za sto lat!”.

Ja kiedyś też dostałem telefoniczne wezwanie na przesłuchanie do TVN i może siłą inercji bym poszedł, ale w samą porę przypomniałem sobie instrukcję “Mały konspirator”, jaką jeszcze w latach 70. Czesław Bielecki opracował dla potrzeb opozycjonistów. Radził im tam między innymi, żeby w razie telefonicznego wezwania na przesłuchanie domagali się formalnego wezwania na piśmie, z numerem sprawy, zaznaczeniem przepisu kodeksu karnego, osoby podejrzanej, no i oczywiście, – w jakim charakterze wzywany jest wzywany – czy podejrzanego, czy świadka, czy kogoś jeszcze innego. Przestrzegał by nie traktować serio świstków, na których milicja czy SB wpisywała, że wzywa “w sprawie urzędowej”, bo rzeczywiście – kodeks postępowania karnego, podobnie jak konstytucja ZSRR, nakazywał przestrzeganie tych wszystkich procedur, ale ani milicji, ani SB-kom, ani tym bardziej obywatelom nie przychodziło do głowy, by traktować to serio. Toteż, kiedy podjudzeni przez “Małego konspiratora” opozycjoniści zaczęli domagać się przestrzegania procesur przewidzianych w kodeksie, zdziwienie SB-ków nie miało granic. Więc kiedy uprzejmy pan redaktor wezwał mnie przez telefon na przesłuchanie do TVN, odpowiedziałem mu, że oczywiście się stawię, wszelako pod warunkiem, że otrzymam formalne wezwanie na piśmie, z zaznaczeniem numeru sprawy, przepisu kodeksu, nazwiska głównej osoby podejrzanej, no i oczywiście, – w jakim charakterze jestem wzywany: czy podejrzanego, czy świadka, słowem – postąpiłem zgodnie z instrukcją zawartą w “Małym konspiratorze”. Pan redaktor był niezmiernie zdziwiony, podobnie jak przed 33 laty SB-cy, – ale wyjaśniłem mu, że transformacja ustrojowa transformacją, a porządek musi być. Od tamtej pory – a było to ładnych parę lat temu – już nigdy nie dostałem z TVN ani telefonicznego, ani formalnego wezwania. Dopiero ostatnio otrzymałem z niezawisłego sądu „powiestkę” i pozew o ochronę dóbr osobistych, jaki w imieniu TVN sporządził pan prof. Piotr Kruszyński i pani mec. Izabela Kruszyńska-Świątek. Nieomylny to znak, że co ma wisieć – nie utonie i że mimo upływu 33 lat surowa ręka sprawiedliwości ludowej znowu groźnie się nade mną wzniosła, by, wprawdzie z opóźnieniem spowodowanym „pieriedyszką”, niemniej jednak wroga ludu dosięgnąć, zgodnie z rotą ówczesnej przysięgi wojskowej: “a gdybym, nie bacząc na tę uroczystą przysięgę, obowiązek wierności wobec ojczyzny złamał, niechaj mnie dosięgnie surowa ręka sprawiedliwości ludowej”. A ja rzeczywiście złamałem, bo ośmieliłem się wystąpić zarówno przeciwko przewodniej roli Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, jak i sojuszowi ze Związkiem Radzieckim, który według spiżowych słów Mieczysława Moczara, “dla partyjniaków” zawsze był i pozostanie “prawdziwą ojczyzną”. Kto by pomyślał, że Nemezis dziejowa, w charakterze postillon d`amour przybierze sobie pana prof. Kruszyńskiego i panią mec. Kruszyńską-Świątek? Mniejsza wreszcie o mnie, bo zachodzę w głowę, dlaczego właściwie nasi Umiłowani Przywódcy biegają w podskokach do tych wszystkich telewizji i poddają się przesłuchaniom. Jestem pewien, że nie dostają formalnych wezwań, zgodnych z wymaganiami odnotowanymi w “Małym konspiratorze”, więc odmowa stawiennictwa nie pociągnęłaby dla nich żadnych prawnych konsekwencji. Być może obawiają się, że jeśli się nie stawią i nie pokażą w telewizji, to lud o nich zapomni, nie zostaną ponownie wybrani i przez następne 4 lata będą musieli wydłubywać kit z okien. W tej sytuacji jedyna rzecz, jaka może ich skłaniać do szlajania się po tych wszystkich telewizjach, to pragnienie sprostania leninowskim normom życia partyjnego, zwłaszcza w zakresie utrzymywania więzi z masami. Jak wiadomo, odchodząc od nas, nakazał nam towarzysz Lenin za wszelką cenę utrzymywać więź z masami, bo jak tylko partia zaczyna tracić więź z masami, to zaraz zaczynają się zgryzoty. SM

Z drugiego końca świata Ten felieton nadaję z Nowego Jorku, gdzie – dzięki uprzejmości państwa Ewy i Krzysztofa Koczwarów – zatrzymałem się w drodze powrotnej z Urugwaju. Uczestniczyłem tam w XVI Walnym Zebraniu Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej – USOPAŁ. Za sprawą „Gazety Wyborczej”, która – jak w wielu innych sprawach – również i w tej kieruje się pobudkami wypływającymi z solidarności rasowej – USOPAŁ, a w szczególności – jego walne zebrania, mają w pewnych środowiskach reputację czegoś w rodzaju sabatu czarownic. Z tym większym zainteresowaniem skorzystałem z zaproszenia prezesa Jana Kobylańskiego i poleciałem na drugi koniec świata, do Punta del Este w Urugwaju. Na miejscu przekonałem się, że „Gazeta Wyborcza” jak zwykle się myli. Żadnej osobliwej atmosfery tam nie zauważyłem, a co najwyżej – pewną egzotykę, nawiasem mówiąc, za przyczyną niektórych uczestników z Polski. Zanim jednak przejdę do relacji z samego zebrania, kilka słów o samym USOPAL-e. Skupia on organizacje polonijne z Ameryki Łacińskiej, – chociaż w Walnym Zebraniu uczestniczyli również reprezentanci ze Stanów Zjednoczonych i Kanady. Najliczniejszym uczestnikiem USOPAŁ jest Juventus z Brazylii, ale w Unii uczestniczą też organizacje z Meksyku, Argentyny, Chile, Paragwaju, no i oczywiście – Urugwaju. Nawiasem mówiąc, przemówienie reprezentantki Polonii paragwajskiej, pani Teresy Włosek, która – dzięki audycjom telewizyjnym przekonała paragwajską publiczność, że Polacy to nie są Rosjanie ani Ukraińcy, że mają własną państwowość, bogatą kulturę i starą historię, było szczególnie wzruszające. Całości prezesuje od lat Jan Kobylański, który jest również finansowym filarem tego przedsięwzięcia. W tegorocznym Walnym Zebraniu USOPAŁ wyróżniłbym dwa nurty: jeden odnoszący się przede wszystkim do Polonii obydwu Ameryk i drugi – odnoszący się przede wszystkim do Polski. W przypadku nurtu pierwszego chodzi przede wszystkim o postępowanie Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie oraz władz Senatu, które tworzą w krajach osiedlenia Polonii tak zwane polskie organizacje kulturalne, często skupiające obrotnych absolwentów komunizmu z ulicy Gęsiej lub Smoczej w Warszawie. Jedynym celem tych organizacji, które wspierane są znacznymi środkami finansowymi, jest dywersja wobec starych organizacji polonijnych, na przykład – brazylijskiego Juventusu, liczącego sobie ponad 100 lat. Po co Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Warszawie to robi i czym ta polityka ma się zakończyć – to jest temat na osobną publikację, więc ja ograniczam się do zilustrowania problemu, który zresztą znalazł swój wyraz w jednym z punktów końcowej uchwały XVI Walnego Zebrania USOPAŁ: „Walne Zebranie USOPAŁ z niepokojem obserwuje instrumentalne traktowanie polonijnych organizacji w Ameryce Północnej i Południowej. Prowadzi to do antagonizowania polskich społeczności w krajach ich osiedlenia, ze szkodą dla polskich interesów. Walne Zebranie USOPAŁ apeluje do konstytucyjnych władz Rzeczypospolitej Polskiej o niezwłoczne położenie kresu tym praktykom, które sprzyjają agenturalnej penetracji polskich społeczności za granicą.” I wątek drugi – pogarszająca się od trzech lat sytuacja międzynarodowa Polski. Informacja na ten temat była przedmiotem mojego wystąpienia na Zebraniu – zresztą nie tylko mojego, – bo w podobnym tonie wypowiadał się również mecenas Ryszard Parulski – a co znalazło wyraz w kolejnym punkcie uchwały Walnego Zebrania, w którym czytamy, że: „wyraża głębokie zaniepokojenie pogarszaniem się międzynarodowej sytuacji Rzeczypospolitej Polskiej oraz działaniami ruchów autonomicznych, m.in. tzw. Ruchu Autonomii Śląska, co w perspektywie grozi osłabieniem, a może nawet naruszeniem terytorialnej integralności państwa, a nawet likwidacją jego politycznej suwerenności. Walne Zebranie USOPAŁ deklaruje intencję współpracy z konstytucyjnymi władzami Rzeczypospolitej dla powstrzymania i odwrócenia tych zagrożeń. Wszystko to pod warunkiem położenia kresu dyskryminacyjnym praktykom i kampanii dezinformacyjnej, prowadzonej przeciwko naszej organizacji oraz jej władzom.” Zwróciłbym szczególną uwagę na dwa ostatnie zdania tego punktu uchwały. Pokazują one, że postępowanie Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie – obliczone na zniechęcenie światowej Polonii do współpracy dla dobra Polski – jest dla naszego państwa rzeczywiście szkodliwe. Warto przypomnieć inspirowaną przez MSZ w Warszawie kampanie dyskredytowania na gruncie amerykańskim ówczesnego prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwarda Moskala wkrótce po tym, jak pod petycją do Kongresu Stanów Zjednoczonych o przyjęcie Polski do NATO udało mu się zebrać aż 9 milionów podpisów. Dlaczego Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Warszawie nie chce wykorzystać potencjału Polonii dla tworzenia polskiego lobby w skali może nie światowej, ale przynajmniej tam, gdzie ważą się losy świata – tego niepodobna zrozumieć. SM

17 marca 2011 Ustrój trwa mać! Nie wiem jak państwo, ale ja poczułem się przez moment usatysfakcjonowany wypowiedzią  pana premiera Donalda Tuska, który stwierdził,  że do swoich niepowodzeń zalicza rozwój biurokracji w Polsce pod jego rządami.. No dobrze…  Prawidłowa diagnoza już jest! Ale co dalej? 28 000 nowych urzędników tylko w ciągu stycznia do września 2010 roku.. Takie dane podał GUS. Tak się złożyło, że w tym czasie prezes wydał 3,5 miliona złotych na zlecenia dla swoich pracowników, chociaż wcześniej też to  robił.. Ale ogłosił jeszcze, że w styczniu 2010  roku zniknęło z polskiego rynku ponad 5000 firm(???). No i  że bezrobocie dochodzi do 14%..T e informacje nie są dobre dla rządu przed demokratycznymi  wyborami.. Dlatego premier Donald Tusk podziękował prezesowi za jego pracę. I słusznie! Prezes GUS-u nie powinien mówić prawdy, szczególnie przed wyborami demokratycznymi.. Ale  został zwolniony za te zlecenia.. Nie słyszę, żeby prokuratura w tej sprawie prowadziła jakieś czynności? Jakiś czas poczekamy i zobaczymy.. Na razie czekam, skoro premier już przyznał się, że rozwój biurokracji jest jego zasługą, żeby podjął męską decyzję i przywrócił liczbę biurokratów, chociaż do stanu sprzed  czterech lat, czyli o około 100 000 dusz. Jeśli oczywiście biurokrata ma duszę, tak jak żelazko babci.. Ulżyłoby nam, ulżyłoby państwu- no i ulżyłoby premierowi, że zrobił kawał dobrej roboty.. I po przyznaniu się do błędu, błąd ten naprawił.. Robiąc redukcję  pasożytującego aparatu państwowego.. Już za chwilkę minie pól roku od  danych o rozwoju biurokracji, podanych przez starego prezesa GUS-u niedawno, być może nowy prezes ogłosi dane o biurokracji…. Ale już po październikowych wyborach. Wtedy zobaczymy ile są warte słowa pana premiera Donalda Tuska? Chociaż powiedzmy szczerze i uczciwie.. Pan premier wcale nie obiecywał redukcji aparatu biurokratycznego. Powiedział tylko- diagnozując sytuację, że to jest porażka jego rządu.. No, ale jak już się powiedziało i się wie, to należałoby coś z tym fantem zrobić.. PO wyborach dowiemy się prawie z pewnością, że biurokracja w Polsce wzrosła o kolejne tysiące.. Skąd wiem? Bo sprawy nadal idą w złym kierunku, a zresztą pan premier już nas raz przeprosił za podniesienie podatku VAT od stycznia bieżącego roku, co spowodowało upadek 5000 firm, ale podatku tego nie cofnął. Wygląda na to, że pan premier nie cofnie się przed żadnym kataklizmem, który nam gotuje. Ale kulturalnie przeprosi.. Bo liczy się styl! Tak jak z tym cukrem, którego cena pomalutku rośnie, tak jak biurokracja- jedyna dziedzina, która się naprawdę w Polsce rozwija.. I to nie jest żart. To jest wielka zasługa rządu! Tak jak zasługą rządu, ale poprzedniego  i jeszcze poprzedniego, jest wzrost ceny cukru. Bo likwidacja od 2004 roku 25 cukrowni to nie jest głupota- to jest sabotaż gospodarczy, tak jak likwidacja stoczni czy kopalń- zamiast prywatyzacji.. Ale prawdziwej, a niepozorowanej.. Przed przyłączeniem Polski do Unii Europejskiej produkowaliśmy 2 miliony ton cukru. Unia ustaliła, że możemy produkować 1,4 miliona- w ramach wolnorynkowej gospodarki planowej. Bo jest za dużo cukru.. Obecnie potrzebujemy 1,7 miliona ton, a więc cukru jest za mało, co nie zgadza się z wyobrażeniem planistów europejskich  o potrzebach cukrowych.. Jak praktyka nie zgadza się z teorią, tym gorzej dla praktyki- jak nauczał towarzysz Lenin? No i teraz mamy znowu” spekulantów”, którzy wożą cukier do Polski z byłego NRD i byłej Czechosłowacji.. W Polsce cena cukru waha się w granicach 5 złotych za kilogram - w Niemczech 2,50 zł.. Aż się prosi, żeby wozić i sprzedawać.. Rynek działa! Jak tak dalej pójdzie i rząd nie zdecyduje się na odbudowanie zlikwidowanych cukrowni, najlepiej gdyby było one prywatne- to „ spekulacja” będzie narastać i trzeba będzie powołać, co? Ponadnarodową organizację do walki z kontrrewolucją i sabotażem gospodarczym! Trzeba będzie z całą determinacją zwalczać” spekulantów”- bo to oni są wini wzrostowi cen.(!!!) Propaganda pozwoli ten fakt uświadomić sobie” obywatelom” demokratycznego państwa prawnego i reglamentacyjnego.. No i wolnorynkowego- ma się rozumieć.. Ludzie na nowo będą nienawidzić” spekulantów”, bo to przecież przez nich rosną ceny cukru, tak jak inne ceny w związku ze wzrostem cen paliw, za który to wzrost odpowiedzialny jest- jakżeby inaczej - Kadafi(????) Tak utrzymuje propaganda, czyli świadoma i celowa działalność mająca na celu osiągnięcie określonego  skutku. W tym przypadku skutku odwracającego uwagę od sytuacji gospodarczej  w Polsce. I jeszcze powtarzają systematycznie, że wzrost cen paliw powoduje inflację(????) Akurat! Wzrost cen paliw może też powodować kwaśne deszcze, zawieje i zamiecie, przesunięcie Słońca wobec Ziemi, zmianę kierunku wiatru  czy globalne ocieplenie. Może powodować wszystko, co wymyśli propaganda, żeby odwrócić uwagę. Wzrost cen to, co innego, a inflacja, – co innego. Równie dobrze można ludziom wmawiać, że wzrost cen lodówek czy samochodów powoduje inflację.. Co jest nieprawdą! Wzrost cen następuje dwojako: albo poprzez wzmożony popyt, albo poprzez wzrost kosztów wytworzenia dobra. Natomiast inflacja jest to zjawisko nadmiaru ilości pieniądza wobec towarów  i usług będących na rynku... Kto tworzy inflację? Wyłącznie rząd poprzez dodruk pieniądza fiducjarnego lub banki poprzez kreowanie pustego pieniądza. Pieniądz fiducjarny jest pieniądzem bez pokrycia w kruszcach, ale tak popularnie nazywa się pieniądz papierowy, który pokątnie można drukować w ilościach niezbędnych dla potrzeb rządu. Na przykład pan prezydent Barak Obama mieszkający w Białym Domu o nazwie Barak Obamy, kazał już dwukrotnie podczas swojego urzędowania dodrukować dolarów: raz 700 miliardów- napełniając gardziele prywatnych amerykańskich banków, a drugi raz – 600 miliardów dolarów, dofinansowując amerykańskie prywatne firmy.. Jak tak jeszcze ze dwa razy dodrukuje, dolar będzie wary 1,8zł a nie tak jak obecnie 2,9 złotych? Wypuszczanie pustego pieniądza przez banki- to jest najlepszy sposób na tworzenia zjawiska inflacji.. Bank pożycza od depozytariusza 100 dolarów, a wypuszcza w formie pożyczki- 1000 dolarów(!!!). Tamten coś kupuje za tysiąc, a ten, co mu sprzedał, znowu zanosi do banku 1000 dolarów, które bank pożycza innym kredytobiorcom na sumę 10 000 dolarów. Stąd powstaje inflacja, czyli zjawisko nadmiaru pieniądza na rynku. Powinno się pożyczać tylko tyle pieniędzy ile  oszczędzający przynieśli do banku.. Ani dolara więcej. A dzisiaj banki średnio pozostawiają u siebie 2,5% tego, co pożyczyli  im ich klienci.. Gdyby wszyscy nagle poszli po swoje pieniądze do banku, prawie nikt by ich nie dostał. Bo niby skąd? Olbrzymia ilość pieniędzy jest u ludzi w formie pożyczek, bo ludzkość amerykańsko europejsko- japońska  żyje na kredyt! I jeszcze mieszają w to kraje tzw. trzeciego świata.. Które zadłużają? Tak, więc widać wyraźnie, że zjawisku inflacji, tak jak wybuchom wulkanów, winni są „ spekulanci”. Najbardziej ci, co spekulują cukrem, bo już ci, co na giełdach spekulują pieniądzem - nie. Oni wcale nie są winni, tak jak tzw. rynki kapitałowe, właśnie i głównie oparte na spekulacji.. Bo, żeby sobie trochę pospekulować, trzeba na rynki rzucić pieniądze pochodzące z pracy, a nie ze spekulacji.. A żeby je mieć, trzeba je wypracować, a nie wyprodukować.. Albo dodrukować- twa  mać! Dlatego w państwach  nie ma zakazu tworzenia długów publicznych  i deficytów budżetowych. Bo nie byłaby możliwa spekulacja i okradanie całych narodów.. Bo okrada się nie tylko pojedynczych „obywateli”, poprzez podatek inflacyjny.. Okrada się całe narody poprzez zadłużanie ich – moim skromnym zdaniem- celowo.. Bo banki żyją z pożyczania pieniędzy.  i po co się bawić w okradanie „obywateli” oparte na pożyczaniu dobrowolnie od banku pieniądza.. Lepiej jest dogadać się z rządami i od razu  okradać całe, milionowe narody.. Czyż nie? Przypominam kolejny raz: 38,5 milionowa Polska niewolników międzynarodówki lichwiarskiej i międzynarodowej płaci rocznie ponad 13,5 miliarda dolarów odsetek od pożyczonych przez kolejne rządy odsetek(!!!!????).

Jeżeli nie jest to zbrodnia stanu - to, co to jest? Ustrój międzynarodowego złodziejstwa - twa mać! WJR

„WIKI STREAM” I STYPENDYŚCI UW Szwedzki dziennik Dagens Nyheter „dotarł” (dziennikarze zawsze „docierają”) do dokumentów portalu Wikileaks dotyczących budowy Gazociągu Północnego. Dyplomaci Stanów Zjednoczonych stacjonujący w Rosji stwierdzali w raportach, że ówczesny prezydent Władimir Putin i jego współpracownicy nie biorą pod uwagę żadnych zastrzeżeń, co do gazociągu. Jeden z wysokich urzędników rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych powiedział wówczas, że powstanie on mimo protestów ze strony między innymi Polski, Estonii i Szwecji. „Nikt nie może tego powstrzymać. Nawet tak duży kraj Unii Europejskiej jak Polska” - oświadczył, według Amerykanów, Dmitrij Polański z rosyjskiego MSZ.

http://biznes.onet.pl/tajne-dokumenty-ws-gazociagu-polnocnego,18567,4203416,1,news-detal

Z depesz amerykańskich dyplomatów dotyczący kulis starań Rosji i Nord Stream o zgodę na budowę Gazociągu Północnego wynika, że szefowie Nord Stream brali udział w licznych seminariach, gdzie wśród przywódców innych krajów lobbowali na rzecz gazociągu, szukając odbiorców gazu, a także pozyskując poparcie niezależnych organizacji. Pochodzący z Polski ekspert niezależnego Instytutu Spraw Międzynarodowych w Sztokholmie Jakub Święcicki ujawnił, że urzędnik ambasady rosyjskiej próbował go przekupić, aby poparł budowę Gazociągu Północnego. Wywiad z Jakubem Święcickim ukazał się w internetowym wydaniu dziennika Svenska Dagbladet. Ekspert ds. Rosji i polityki regionu Morza Bałtyckiego opowiada, jak przed wydaniem przez Szwecję decyzji o pozwoleniu na budowę Gazociągu Północnego w szwedzkiej strefie ekonomicznej w listopadzie 2009 roku, regularnie przychodził do jego biura wysokiej rangi urzędnik rosyjskiej ambasady w Sztokholmie. „Przynosił alkohol i kryształy. Można powiedzieć, że chciał mnie przekupić lub omotać, abym wpłynął na właściwą decyzję” - twierdzi Pan Jakub Święcicki. Co prawda nie zajmował się on nigdy bezpośrednio Nord Stream, ale sądzi, że „oni (Rosjanie) mogli widzieć we mnie osobę, która może mieć wpływ na szwedzką decyzję”.

http://pb.pl/a/2011/03/07/Rosjanin_chcial_mnie_przekupic_w_spr__Nord_Stream

Ciekawe, kto ze szwedzkiego rządu wziął te „kryształy”, żeby wydać potrzebne Nord Stream decyzje?  Bo z tonu komentarzy wynika jednoznacznie, że wziąć musiał, skoro decyzja taka została w ogóle wydana. Bo przecież Szwedzi nie powinni się na to zgodzić w solidarności z Polską i innymi krajami bałtyckimi. Przecież w interesie Polski jest, żeby wszystkie gazociągi z rosyjskim gazem przechodziły przez terytorium Polski. Co prawda polscy politycy od bezpieczeństwa energetycznego wielokrotnie twierdzili, że nie chcą, aby budować w Polsce Jamał II i jednocześnie ci sami politycy sprzeciwiali się budowie Nord Stream, ale kto by tam się przejmował jakąś logiką, skoro chodzi o bezpieczeństwo narodowe. Jak napisał Pan Artur Bazak „Rosjanie robili wszystko, aby ten projekt doszedł do skutku, nawet wbrew protestom Polski, Estonii czy Szwecji, wciągając do współpracy ludzi z odpowiednią polityczną przeszłością lub takich, którzy dali się skusić intratnymi posadami. Jednym słowem, wykorzystali niezwykle skuteczny i wypróbowany w przeszłości środek realizacji własnych interesów – agentów wpływu”.

http://www.rp.pl/artykul/627307_Bazak--Doktoranci-pulkownika--Putina.html

Proszę! Nawet protesty Polski na nic się zdały! Co prawda „przeszłość” mam chyba całkiem „niezłą” i na posadę żadną się nie załapałem, ani nawet na jakieś „zleconko”, ale na „agenta wpływu” jak najbardziej się nadaję. To jest „oczywista oczywistość”, że Nord Stream jest w interesie Rosji i nie jest w interesie Polski! Ale było pewne, że Rosjanie zrobią wszystko i nawet rozdadzą trochę „kryształów”, żeby Nord Stream zbudować. Oczywiste też było, że znajdą do tego sojuszników czysto biznesowych – jak niemieckie E.ON i BASF, czy holenderski Gasunie, w których interesie ekonomicznym, (bo przecież nie politycznym) również będzie, żeby powstał ten gazociąg. Dlatego od początku twierdziłem, że zostanie on zbudowany. I dlatego w interesie Polski nie było awanturowanie się o to, żeby Nord Stream nie powstał, bo on powstać musiał, tylko wynegocjowanie jak najlepszych warunków własnego w nim uczestnictwa.

Ale naszą narodową specjalnością od czasów zaborów jest robienie z siebie ofiary. Choć ofiarą stajemy się zazwyczaj na własne życzenie. Ale tak naprawdę przypomnienie sprawy budowy Nord Stream było tylko dygresją. Prawdziwą przyczyną tego wpisu są… stypendia. Pan Bazak drze, bowiem szaty, że „31 stycznia 2011 r. rozpoczęła się na Uniwersytecie Warszawskim pierwsza edycja konkursu na stypendia dla najlepszych uczestników studiów doktoranckich w zakresie stosunków polsko-rosyjskich (…) Specjalnie dla studentów UW Aleksander Miedwiediew wygłosił wykład o działaniach Gazpromu na rzecz poprawy bezpieczeństwa energetycznego Europy i świata. W tym samym czasie przed bramą główną UW grupka studentów sprzeciwiających się fundowaniu stypendiów przez Gazprom zorganizowała happening. „Pojednajmy się z Gazpromem, Moskwa znowu będzie domem”, „To napiszą stypendyści, co im zlecą KGB-iści”, „Do Putina czujesz chemię, zrób doktorat w ISM-ie” – skandowali.” Pan Bazak zauważa jeszcze, że „stypendia będą wypłacane przez 24 miesiące w wysokości 2000 zł miesięcznie”. (…) „W sytuacji, w której w ciągu czterech lat niemal dwukrotnie (ok. 39 tys.) zwiększyła się w naszym kraju liczba zarejestrowanych bezrobotnych absolwentów uczelni wyższych, takie stypendium dla doktoranta, z obietnicą przyszłej pracy dla potentata gazowego, to gratka”. (…) „polskich doktorantów można kupić po naprawdę okazyjnej cenie”. (…) „nasi „rosyjscy przyjaciele” na pewno zdolnym naukowcom za ich naukowe wysiłki się odwdzięczą”. Stypendia przyznaje powołana przez J.M. Rektora UW komisja konkursowa, składająca się z trzech pracowników naukowych UW, posiadających przynajmniej stopień doktora habilitowanego, oraz Prorektora ds. studenckich, jako jej przewodniczącego. Nazwiska stypendystów będą podane do wiadomości publicznej!!! No właśnie. Nazwiska „stypendystów” OFE uczestniczących w dyskusji o OFE nie przekazano do wiadomości publicznej, – więc wiemy na czyje kariery polityczne mamy patrzeć. Z ich oceną poczekajmy może do czasu publikacji doktoratów, które napiszą, zanim stwierdzimy, że się „sprzedają” i to jeszcze tanio. Zwłaszcza, że stypendia płatne są, co miesiąc, a prace składa się na koniec. Może zwiększy to niezależność myślenia piszących??? Tak się składa, że UW podpisało umowę z Gazpromem w tym samym czasie, gdy rząd polski podpisywał umowę z Gazpromem. Niektórzy uważają, że rząd „zdradził” interesy Polski, więc rozumiem, że Pan Bazak nie tylko nie ma w domu kuchenki gazowej, (o co w sumie nie jest trudno w dobie płyt termicznych), ale i że w ramach protestu przeciwko Gazpromowi nie kupuje żadnych wyrobów przemysłu chemicznego produkowanych w Polsce dzięki „imperialistycznemu” gazowi? Gwiazdowski

KADRY I AKTYWA W raporcie z maja 1992 roku, opracowanym przez Wydział Studiów Gabinetu Ministra Spraw Wewnętrznych rządu  Jana Olszewskiego znalazł się następujący fragment: „Stwierdzono fakty piastowania przez byłych tajnych współpracowników służb specjalnych PRL wysokich i odpowiedzialnych stanowisk w parlamencie, administracji państwowej. Kancelarii Prezydenta i we władzach sądowniczych. Ustalono obecność tego typu ludzi w kierownictwach niemal wszystkich liczących się partii politycznych, w państwowych środkach masowego przekazu, bankach, służbie dyplomatycznej i instytucjach gospodarczych. Wszystkie te osoby mogą być bardzo łatwymi obiektami szantażu zmierzającego do wymuszenia na ich decyzji przynoszących krajowi niepowetowane szkody: polityczne, materialne i moralne.” Choć od sporządzenia tego dokumentu minęło blisko 20 lat, w strukturach państwowych III RP nadal działa rzesza „zaufanych wśród przyjaciół” i niemniej liczna grupa tajnych współpracowników i oficerów komunistycznej bezpieki. Wciąż, zatem aktualne są zagrożenia, o których wspomina raport z 1992 roku. Swoistą stajnią Augiasza, w której czas zatrzymał się na poziomie „czerwonych dynastii” wydaje się służba dyplomatyczna. Doskonale trzymają się tam stare struktury, a za granicą reprezentują nas ludzie minionego systemu, zaangażowani w aktywną obronę komunizmu i sojuszu z ZSRR. Od chwili ogłoszenia procesu „pojednania” z reżimem Putina, kluczową placówką dyplomatyczną III RP stała się ambasada w Moskwie, zatem kierunek wschodni trzeba zaliczyć do priorytetów polskiej dyplomacji. Obecność funkcjonariuszy SB, pułkownika Tomasza Turowskiego czy obecnego kierownika wydziału promocji handlu i inwestycji ambasady RP Marka Ociepki,  potwierdza szczególną rolę tej placówki. Generalnie, relacje służby specjalne – dyplomacja oraz obecność oficerów wywiadu na placówkach dyplomatycznych, należą do kanonu pracy wszystkich służb. Ujawniona przed kilkoma dniami informacja ABW, iż ok. 300 dyplomatów akredytowanych w Polsce to oficerowie obcych służb specjalnych, nie jest żadną sensacyjną wiadomością. W niemal każdej ambasadzie większego państwa pracują ludzie obcych służb i póki ich działalność nie przynosi gospodarzom szkody, są obserwowani i tolerowani przez kontrwywiad. Problemem dla kontrwywiadu są natomiast ci, którzy działają pod przykryciem - prowadząc operacje agenturalne i występując oficjalnie w charakterze ambasadorów, urzędników lub pracowników ambasady. W kontekście ujawnionej przez ABW informacji, trzeba zauważyć, że niemal natychmiast po rozpoczęciu procesu lustracyjnego Tomasza Turowskiego, Gazeta Wyborcza zaczęła dywagować, jakoby pułkownik SB miał być czynnym oficerem wywiadu III RP. Według gazety powodem, dla którego obrona Turowskiego domagała się odrzucenia wniosku IPN o uznaniu go za kłamcę lustracyjnego, może być fakt, że przeszedł on do służby w strukturach najpierw Urzędu Ochrony Państwa, a potem Agencji Wywiadu. Na dowód prawdziwości takiej tezy przytaczano publikację rosyjskiej "Niezawisimoj Gaziety", która w 1998 roku ujawniła listę 19 pracowników Ambasady RP w Moskwie, mających pełnić "funkcje wychodzące poza ramy działalności dyplomatycznej". Wśród wymienionych wówczas przez NG najwyższy rangą był minister pełnomocny Tomasz Turowski. Bez wątpienia taka sytuacja jest możliwa, skoro przejmowanie aktywów, w tym najcenniejszej agentury stanowi w służbach przyjętą praktykę. Jeśli odnotować, że Cezary Gmyz, opisując działalność Turowskiego ujawnił, że do pracy na moskiewskiej placówce miał rekomendować „Orsoma” były szef wywiadu Zbigniew Nowek, informacja o pracy Turowskiego dla służb III RP nabiera cech prawdopodobieństwa. Wówczas jednak pojawia się pytanie:, dlaczego wywiad miałby kierować dyplomatę-agenta do ambasady RP w Moskwie, właśnie z zadaniem przygotowania wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu oraz wątpliwość - na rzecz, jakich służb Turowski wykonywał tę ostatnią misję? Agenturalna przeszłość tego człowieka z lat PRL-u (doskonale znana służbom rosyjskim) musiała przecież stwarzać ryzyko, że może stać się on obiektem szantażu „zmierzającego do wymuszenia decyzji przynoszących krajowi niepowetowane szkody”. Nie wolno również zapominać o roli Turowskiego w latach 2007-2010, jako moderatora procesu zbliżenia polsko-rosyjskiego oraz jego działalności na rzecz integracji polskich środowisk uniwersyteckich z moskiewską akademią MAEiP. Uczelnia ta, znana z pielęgnowania tradycji ZSRR, utrzymuje również ożywione kontakty z rosyjskim ministerstwem spraw wewnętrznych i ludźmi służb FR. Muszą, zatem pojawiać się wątpliwości dotyczące rzeczywistych decydentów w sprawach polityki zagranicznej III RP oraz nigdy niewyjaśnionej roli służb w przygotowaniach zmierzających do tragicznego lotu. Gdyby, bowiem Turowski był faktycznie na etacie Agencji Wywiadu, stawia to jego moskiewską misję w całkiem innym świetle. Tym bardziej, jeśli istnieją przesłanki świadczące, że kierunek wschodni w polskiej dyplomacji może stać się obszarem, na którym dojdzie (bądź już doszło) do zacieśnienia szczególnego rodzaju współpracy. W dniu 2 marca br. przed sejmową Komisją Spraw Zagranicznych odbyło się przesłuchanie dwóch kandydatów na ambasadorów RP - Henryka Litwina oraz gen. bryg. Grzegorza Wiśniewskiego, dotychczasowego attaché wojskowego ambasady RP w Moskwie. Gen. Wiśniewski jest absolwentem Wojskowej Akademii Technicznej, z tego samego rocznika , co gen. Marek Dukaczewski – ostatni szef WSI.  To do Wiśniewskiego, już w roku 2009 mjr. Andrzej Szerszeń z oddziału służby meteo Dowództwa Sił Powietrznych kierował pisma, wskazując na utrudniony dostęp do danych meteo ze Smoleńska i konieczność podjęcia rozmów na temat współpracy w zakresie tzw. geografii wojskowej ze stroną rosyjską. W październiku 2009 r. stosowne pismo w tej sprawie wpłynęło też do Departamentu Spraw Zagranicznych Ministerstwa Obrony Narodowej. Jednak ani MON, ani attaché wojskowy ambasady w Moskwie nie podjęli żadnych działań. Obecnie gen. Wiśniewski obejmie obowiązki ambasadora w Republice Indonezji oraz Demokratycznej Republice Timoru Wschodniego. Drugi z kandydatów, Henryk Litwin został zatwierdzony na stanowisko ambasadora RP na Ukrainie. Wiemy, że po wygranych przez Janukowycza wyborach prezydenckich, nastąpiło wręcz błyskawiczne zbliżenie tego państwa z Rosją i powrót w strefę wpływów Kremla. Analogia do sytuacji w Polsce, zaistniałej po wyborze Bronisława Komorowskiego, wydaje się czytelna. Ukraina wykreśliła z ustawy o zasadach polityki wewnętrznej i zagranicznej zapis o dążeniu do członkostwa w NATO, a symbolem postępującej integracji stała się ścisła współpraca służb specjalnych obu państw i powrót na Krym funkcjonariuszy rosyjskiego kontrwywiadu.  Henryk Litwin pracuje w dyplomacji od 1991 roku, piastując kolejno funkcje: konsula generalnego RP we Lwowie, dyrektora Departamentu Europa-Wschód, radcy i kierownika wydziału konsularnego w ambasadzie RP w Rzymie, kierownika wydziału politycznego ambasady w Moskwie (tę funkcję pełnił później Turowski),  naczelnika wydziału Federacji Rosyjskiej oraz zastępcy dyrektora Departamentu Polityki Wschodniej MSZ.

W lutym 2006 roku podczas przesłuchania przed Komisją Spraw Zagranicznych kandydata na ambasadora na Białorusi Henryka Litwina padło pytanie: czy pan kiedykolwiek współpracował ze służbami specjalnymi i odpowiedź kandydata: „nie byłem współpracownikiem służb specjalnych przed 1989 r.”. W pochodzącej z tego samego okresu informacji RMF 24 napisano: „Eksperci od spraw Białorusi podkreślają, że Litwin to świetny wybór. Jak przekonał się nasz reporter, jest także on wyjątkowym gadułą. Henryk Litwin przyznał się m.in., że współpracował ze służbami specjalnymi po 1989 r. Pewnie, że współpracowałem, to jest jasne. To słowo jest szerokie. Każdy kierownik placówki dyplomatycznej ma kontakty z przedstawicielami służb specjalnych Rzeczpospolitej Polskiej”. Choć określenie „współpraca” jest rzeczywiście wieloznaczne, a w przypadku dyplomaty nie musi oznaczać etatu w służbach, czy w kontekście gwałtownego zbliżenia polsko-rosyjskiego nie należy pytać o charakter obecnych relacji dyplomacja – służby?   Gdzie w tych relacjach kończy się dyplomacja i działanie w interesie państwa,  a zaczyna gra w zupełnie innej dziedzinie? Pytanie to nabiera sensu, gdy przypomnimy sobie informacje ujawnione w sierpniu 2008 roku przez ówczesnego wiceszefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, który w wywiadzie udzielonym „Newsweekowi” stwierdził m.in. „Były szef WSI gen. Marek Dukaczewski był częstym gościem w gabinecie Sikorskiego wieczorami i nocami. Nawet do mnie dzwonili w różnych sprawach. Miałem wrażenie, że Sikorski konsultuje z nim wiele decyzji personalnych.” Może w tego rodzaju nieformalnych „konsultacjach kadrowych” z szefem zlikwidowanej służby, tkwi klucz do zrozumienia mechanizmów dzisiejszej polityki zagranicznej oraz niektórych decyzji podejmowanych przez Sikorskiego? Czy ktoś zapytał ministra spraw zagranicznych, w jakim charakterze zapraszał na konsultacje obecnego prezesa zarządu stowarzyszenia „SOWA” i czy konsultacje te były kontynuowane w okresie poprzedzającym tragedię smoleńską? Gen. Dukaczewski należy z pewnością do ludzi dobrze poinformowanych w sprawie tragedii skoro, tuż po ujawnieniu rosyjskiej wersji stenogramów z kokpitu Tu-154 nawoływał do „sprawdzenia dokładnie działania niektórych osób na pokładzie” i wyraził zainteresowanie rozmową telefoniczną braci Kaczyńskich, – „kiedy ta rozmowa była - czy przed informacją, że jest problem z lądowaniem, czy po? Interesuje mnie, czy prezydent poinformowany o tym, że jest problem, i zapytany, gdzie ma samolot lądować, konsultował z kimś swoją decyzję.” Przed kilkoma laty Sławomir Cenckiewicz, wówczas szef Komisji Likwidacyjnej WSI przypomniał, że Rosjanie doskonale znali personalia oficerów „wojskówki”, metody pracy oraz  aktywa operacyjne (w tym agenturę) i oficerów prowadzących.  Wyjawił również, że najcenniejsza, nieewidencjonowana agentura tej służby została przez ostatnie lata wyprowadzona poza WSI.  Podzielił się przypuszczeniem, że może być teraz kontrolowana w zupełnie innych środowiskach. Aleksander Ścios

Skala maskirowki smoleńskiej Operacja „Smoleńsk” pomyślana była tak, by z jednej strony zapewnić szczelną osłonę dla zamachu terrorystycznego na polską delegację, z drugiej zaś, by maskirowka stała się podstawowym obszarem „badań” i „medialnych relacji”

(http://freeyourmind.salon24.pl/271428,drugi-katyn).

Błędem jednak byłoby traktowanie maskirowki jako wymierzonej wyłącznie w Polaków – przeciwnie, ona była wymierzona także w Rosjan, w tym m.in. w służby ratowniczo-medyczne. Istnieje trochę relacji z 10 Kwietnia świadczących o kilku zupełnie zaskakujących, jak na „okoliczności wielkiej katastrofy lotniczej” tej rangi, rzeczach:

1) zdumiewających opóźnieniach, co do akcji straży pożarnej, pogotowia itd.,

2) chaosie informacyjnym, co do czasu i przebiegu samego lotniczego zdarzenia i

3) chaosie komunikacyjnym w Smoleńsku.

Zacznijmy od tego ostatniego, przywołując znaną już relację P. Kraśki: „Wozy strażackie. Stare, wielkie, zakurzone i ubłocone wozy strażackie. To dla mnie początek wszystkiego, co stało się 10 kwietnia. Przy tej drodze nie było krawężnika ani chodnika, tylko pas ubitej ziemi. I to po nim jechali strażacy, żeby przebić się przez korek, a ich wozy wzbijały tumany kurzu. Nie miałem wtedy pojęcia, dokąd jadą. Pomyślałem, że był jakiś wielki karambol. Ta droga nie prowadziła na lotnisko, tylko do naszego hotelu. Wracaliśmy z centrum miasta. Gdy zobaczyłem sznur samochodów, przyśpieszyłem: „Jeśli są takie korki i coś się stało, lepiej wcześniej wyjechać do Katynia. A najlepiej od razu.”

(http://freeyourmind.salon24.pl/285796,oko-zaby-4)

Moonwalker S. Wiśniewski opowiada zaś tak (0h34'40'' http://www.youtube.com/watch?v=ctNcvVAqLUk&feature=related):

Rzecz w tym, że prawdopodobnież była... Później pytałem tego strażaka, (kiedy? I którego? Tego, co był na pobojowisku czy jakiegoś innego z lotniska? - przyp. F.Y.M.), bo oni myśleli (myśleli? - przyp. F.Y.M.), że się zdarzył wypadek na szosie, (jaki wypadek? Samochodowy? Samolot spadł na szosę? - przyp. F.Y.M.). Tam jest zaraz trasa wylotowa ze Smoleńska i ta straż jechała tą szosą, a tam nie da się po prostu zjechać, bo jest dość wysoki (…) nasyp (…) I musieli zawrócić i pojechać w stronę lotniska.” Istnieją nawet relacje z lotniska Siewiernyj, w których jest mowa o tym, że straż pojechała zrazu w zupełnie innym kierunku niż trzeba i dopiero potem „się zorientowała” i zawróciła (SW zresztą o pogotowiu także mówi, że nie mogło dojechać na pobojowisko ze względu na brak bitej drogi). Tak, więc strażacy (czy także ratownicy, pogotowie) mający zwykle za zadanie dotrzeć na miejsce jakiejś tragedii najszybciej jak to możliwe, by udzielić pomocy – naraz nie wiedzą, GDZIE mają jechać? Jadą „na czuja”? Na ślepo? Czy może dostają nieprawdziwe, błędne komunikaty dotyczące miejsca zdarzenia? W „raporcie komisji Burdenki 2” akcję ratunkową sprowadza się do kilku oszczędnych zdań (s. 101-103), które przytoczę w pewnym uproszczeniu, pomijając głupie ruskie szczegóły techniczne zamydlające wyłącznie sprawę:

10.43 ogłoszenie alarmu,

10.46 wyjazd strażackiego kamaza,

10.48 wyjazd gaza z lotniska Jużnyj,

10.51 wyjazd dyżurnej ochrony „ministerstwa spraw nadzwyczajnych” - 40 ludzi i 11 „jednostek techniki” (cokolwiek to znaczy – przyp. F.Y.M.), zaś o

10.54 (a więc kiedy moonwalker jeszcze w najlepsze paraduje po ruskiej zonie) ma być już w promieniu 500 metrów zabezpieczone miejsce przez 80 ludzi i 16 „jednostek samochodowych”;

10.55 przybycie pierwszego „zespołu strażackiego”.

10.58 przybycie „brygady pogotowia”.

10.59 likwidacja otwartego ognia.

11.00 wyjazd kolejnych ekip ratowników (jadą i jadą, jak widzimy, ruch jak w ruskim ulu – przyp. F.Y.M., ale na miejscu zdarzenia też chłopaki nie próżnują, bo już o)

11.03 „pełna likwidacja pożaru”,

11.10 przybycie 7 „brygad” pogotowia (czy jest jakieś zdjęcie z 7 karetkami na miejscu katastrofy?).

11.40 ustalenie faktu braku żywych, odjazd „brygad”.

13.00 przybywają jacyś patolodzy.

13.02 znalezienie 2 rejestratorów pokładowych.

14.27-14.58 przybywają śmigłowcami ruscy ministrowie.

14.58 (uwaga) „przygotowane miejsca do rozmieszczenia ciał ofiar: miejska kostnica 100 miejsc, 1-szy szpital kliniczny m. Smoleńsk – 5 miejsc” (s. 103).

15.12 początek ewakuacji ciał ofiar (ustalono ich ilość? - przyp. F.Y.M.).

16.20 odnalezienie 25 ciał ofiar (następnych? - przyp. F.Y.M.).

19.00 „początek załadunku ciał ofiar do śmigłowca Mi-26” (ilu? - przyp. F.Y.M.).

20.54 „wylot śmigłowca Mi-26 na lotnisko Domodiedowo m. Moskwa z ciałami ofiar na pokładzie”.

Tylko, że ten raport jest pisany już po „cofnięciu czasu” zdarzenia o kilkanaście minut. 10 Kwietnia zaś wszystko wygląda zupełnie inaczej (pomijając na razie kwestię ilości ofiar na Siewiernym, do której pod koniec posta wrócę). Zauważmy, że (rzekomo) dochodzi do wielkiej i tragicznej w skutkach katastrofy „polskiego prezydenckiego samolotu” (oficjalnie podawana jest godzina 10.56 ruskiego czasu, pamiętajmy, a w polskich mediach mówi się o ruskiej akcji ratunkowej, że jest ona o 11.36 ruskiego czasu

http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/kaczynski-fakty/news-tragedia-w-smolensku-podsumowanie-wydarzen-z-soboty,nId,271978),

ale nie zostają natychmiast wysłane helikoptery do poszukiwania rannych i błyskawicznego rekonesansu nad miejscem zdarzenia, pozwalającego koordynować akcję ratunkową, a przecież liczą się minuty, jeśli nie sekundy, gdyby należało ewakuować rannych i dokonywać reanimacji na pobojowisku. Takie bezzwłocznie wysłane helikoptery pozwoliłyby też precyzyjnie ustalić miejsce tej niesamowitej katastrofy i zorganizować (oprócz ewakuacji) ekspresowo transport, zarządzać logistycznie poruszaniem się służb typu straż pożarna czy pogotowie. Absolutnie NIC takiego się nie dzieje. Wprost przeciwnie, panuje w Smoleńsku chaos tego typu, jakby nie wiadomo było, co się stało, gdzie się stało i co należy robić. Można nieco zmrużyć oczy i powiedzieć sobie, że tak mniej więcej działają przeróżne ruskie instytucje w chwilach ekstremalnych (i „w takiej mgle”), czyli po prostu nikt nic nie wie, auta krążą ulicami jak błędne owce i wszyscy udają straszliwą krzątaninę, czekając na dalsze dyspozycje z centrali, bez których niepodobna nic ustalić. Nie bądźmy jednak aż tak naiwni – katastrofa sporej wielkości samolotu z prawie setką osób na pokładzie (z politycznego i wojskowego establishmentu, z Parą Prezydencką; to nie jest przecież upadek „zwykłego cywilnego statku powietrznego”), to nie jest coś, czego w promieniu kilometra kwadratowego od pasa lotniska nie sposób zlokalizować, co można by jakoś przeoczyć, czy zbagatelizować. Powinniśmy, więc na ten chaotyczny stan rzeczy patrzeć, jak sądzę, wyłącznie w taki sposób, że czekiści organizujący zamach i sprawujący 10 Kwietnia „kontrolę nad kryzysową sytuacją” celowo, podkreślam, celowo wprowadzają ruskie służby w błąd i nie tyle opóźniają akcję ratunkową, co ją niemal całkowicie w pierwszej godzinie blokują. Uwaga, ale blokują oni nie z tego powodu, że nie chcą, by udzielano pomocy rannym na Siewiernym. Tam przecież nie ma żadnych rannych! Czekiści stosują blokadę akcji ratunkowej, dlatego, że cała delegacja została „wyeliminowana” w trakcie zamachu przeprowadzonego w innym miejscu. Co w związku z tym pozostaje później tymże służbom, gdy już zaczną być wpuszczane na „miejsce katastrofy na Soiewiernym”? No takie zachowanie, jakie widać na księżycowym filmie SW, gdzie oglądamy zwyczajny ruski cyrk, a nie akcję po wielkiej katastrofie. Potem „liczy się trupy”, no i o godz. 15-tej zwozi kolorowe trumny.   Chaos informacyjny dotyczy służb ratowniczych, służb medycznych, polskiej delegacji

(http://freeyourmind.salon24.pl/278778,syrena-ruska),

Mieszkańców Smoleńska, władz Smoleńska, ale, zauważmy, także... Wieży ruskich szympansów, którzy mają problem z uzyskaniem precyzyjnych wiadomości, kto kiedy wyleciał, kto gdzie leci i kto kontroluje lot tutki, (o czym wielokrotnie nie tylko ja pisałem (http://freeyourmind.salon24.pl/277006,czyli-gorset, http://freeyourmind.salon24.pl/277507,dziwne-szpule-2,

http://freeyourmind.salon24.pl/285967,eskorta);

możemy zresztą chyba zasadnie podejrzewać, iż ruskie szympansy poza jakimś kontrolującym ich treserem z CzeKa, nie były wtajemniczone w akcję terrorystyczną, chociaż... tu by trzeba jeszcze sprawę pobadać). Jak już kiedyś wspominałem, na samym początku doniesień smoleńskich „rywalizują” ze sobą w mediach 2 narracje:

1) „awaryjno-bezwypadkowa” (awaria, awaryjne lądowanie bez strat w ludziach, taka się pojawia choćby we wczesnych relacjach J. Olechowskiego i taką też słyszy P. Kraśko od jednej z dziennikarek będącej w Katyniu); dość szybko wyciszona, z

2) „wsie pogibli”.

Już o tym pisałem (http://freeyourmind.salon24.pl/271428,drugi-katyn), ale przypomnę: „TVN24 przed godz. 10, od 1'39'' materiału 10 Kwietnia podaje: „Wiemy, że były bardzo złe warunki pogodowe, była bardzo gęsta mgła. Samolot nie wylądował, nie przyziemił, słychać było ryk silników, piloci podnieśli tę maszynę, polecieli jakieś półtora kilometra od tego lotniska i tam maszyna się rozbiła, zapaliła się. Wiemy już, że została ugaszona. Mówiliśmy o akcji ratunkowej. Mówiąc „akcja ratunkowa” zawsze jest ta iskierka nadziei, że wyciągnie się z tego samolotu kogoś żywego, ale już wiemy, to jest oficjalna informacja od pani gubernator obwodu smoleńskiego, nikt tej katastrofy nie przeżył...””

(w tej zaś wersji obie w/w narracje ulegają niejako „syntezie”, połączeniu (http://www.youtube.com/watch?v=PkCZVtpmb6E&feature=related))

Można oczywiście zrzucić ten stan rzeczy na karb tego, że w takiej nadzwyczajnej, wyjątkowej sytuacji „różni ludzie różnie gadają”, można jednak podejść do kwestii owych dwóch narracji tak, że ktoś, kto widzi lądowanie polskiej delegacji w innym miejscu (jeszcze przed akcją terrorystyczną), z wrażenia (no, bo na pewno nie jest to coś codziennego, że prezydencka delegacja z Polski pojawia się na jakimś nietypowym ruskim (białoruskim?) Lotnisku) wysyła gdzieś dalej (np. do władz Smoleńska albo do dziennikarzy) takiego newsa, który przez chwilę pocyrkuluje wśród ludzi, no i rzecz jasna, szybko zniknie. Ta druga narracja zrazu jest wybitnie nieskoordynowana, jeśli chodzi o „szczegóły techniczne” - na początku nie ma mowy nawet o żadnej mitycznej brzozie ani nawet o „lądowaniu na plecach”. Tymi detalami zajmą się już spece od dezinformacji i osłony maskirowki, (bo i maskirowka przecież będzie medialnie osłaniana). Ale pośród tego „medialnego bałaganu” jedna rzecz jest elementem wyjątkowo trwałym: „wsie pogibli” czy „nikto nie wyżyw”. Ten komunikat cyrkuluje nie tylko na poziomie „dyplomatyczno-medialnym” - bo to akurat jest oczywiste. On cyrkuluje też na poziomie propagandy szeptanej. W wielu reportażach ze Smoleńska i relacjach świadków pojawia się stały motyw: poinformowania świadków, CO SIĘ STAŁO (typu „to rozbił się prezydencki samolot z Polski”) oraz NIKT NIE MIAŁ PRAWA PRZEŻYĆ. Co więcej, we wrześniowej „Misji specjalnej” jest taki charakterystyczny dialog gostków stojących jak te kołki pod kawałkiem skrzydła nad „rzeczką” i jeden mówi do drugiego, że POGRANICZNIK mu powiedział, co to za samolot miał taką katastrofę. Ileż takich właśnie jest historii z jakimiś „pośrednikami”, nawet gdy chodzi o polskich dziennikarzy. J. Olechowski relacjonuje w swych telefonicznych korespondencjach „na gorąco”, co mu o katastrofie powiedział dobry ruski milicjant

(http://freeyourmind.salon24.pl/284690,red-moon),

moonwalker SW ma się dowiedzieć o tym, że rozbił się „prezydencki tupolew” z lektury sms-a z Polski (siedząc w wozie czekistów; oni mu nie powiedzieli, co się stało? Bater czy dziennikarz TVN-u też mu nie powiedział, gdy gadali przez bramę?), Kraśko, który nie pojechał do Katynia i jest „w chwili katastrofy” w samym Smoleńsku!, dowiaduje się o tragedii od koleżanki w hotelu

(http://freeyourmind.salon24.pl/285796,oko-zaby-4),

delegacja czekająca na lotnisku dowiaduje się „z nerwowego, nietypowego zachowania ruskich służb”, że „coś się stało” – i tak dalej. Tak jakby w okolicy nie było nikogo – no, poza SW – kto by widział, jak wyglądało samo zdarzenie. Tylko, że to, co widział SW nie było „katastrofą prezydenckiego tupolewa”, niestety. Ileż to, więc przypadków dowiadywania się o tym, co się stało, właśnie Z DRUGIEJ RĘKI, a nie bezpośrednio u źródeł? Ten chyba najzabawniejszy: „Pomyślałem sobie: pewnie coś tam palą i butelka wybuchła. Pomyślałem, że to nic takiego. Potem wyszedłem i okazało się, że samolot się rozbił

(http://freeyourmind.salon24.pl/234632,film-swiadkowie).

Gość wyszedł i okazało się. Od wybuchu butelki na śmietniku do katastrofy blisko stutonowego samolotu, jak widać, krótka droga, – ale to tylko w Federacji Rosyjskiej pod rządami czekistów. Babcia wychodzi na balkon słyszy grzmot i myje dalej okno. Na szczęście malczik na innym balkonie po chwili jej wyjaśnia, co się stało, bo się z telewizji dowiedział, że to „samolot z polskim prezydentem” się rozwalił. Takich „korelacji” między narracjami jest po prostu na pęczki w przypadku Smoleńska. Ktoś coś słyszał, zaś ktoś inny wyjaśnia temu pierwszemu, CO słyszał, czyli, „do jakiej katastrofy doszło”

(http://freeyourmind.salon24.pl/276565,oko-zaby-2).

I ostatnia rzecz, którą już parokrotnie przywoływałem, ale wciąż jest ona wielką zagadką. Pracownice pogotowia, które doliczają się ok. 90 ciał na miejscu zdarzenia

(http://freeyourmind.salon24.pl/234632,film-swiadkowie)

– gdzie one te ciała liczą? I jakie ciała one liczą (czy rozpoznają one polskich pasażerów? w jakim stanie są te ciała?)? Czy te pracownice pogotowia są na Siewiernym tamtego dnia i należą do jednej z siedmiu „brygad”, o których pisze w swym załganym „raporcie” załgany neosowiecki „MAK”? Czy też są one 10 Kwietnia w innym zgoła miejscu, tj. na drugim lotnisku

(http://freeyourmind.salon24.pl/279085,poza-ruska-zone)

jeszcze przed transportem niektórych ciał na Siewiernyj, a reszty ciał do Moskwy (ile 10 Kwietnia transportów z ciałami do Moskwy dociera; jest też mowa o transportach do Briańska)? Dlaczego do tej pory nikt tych pielęgniarek nie wypytał? Wszystkich ciał, bowiem na Siewiernyj nie przetransportowano (nie było takiej potrzeby, skoro i tak w ciągu paru godzin trzeba było je stamtąd zabierać). S. Szojgu i jego ministerstwo zapewniają 10 Kwietnia, że znaleziono 96 (97?) ciał wszystkich osób z prezydenckiej delegacji i że będą one przetransportowane do Moskwy, gdzie zostaną poddane identyfikacji przez rodziny, (dlaczego nie w Smoleńsku w kostnicach i klinicznym szpitalu?), ale przecież kłóci się to całkowicie z relacjami późniejszymi o wydobywaniu zwłok „spod wraku na Siewiernym” przez następne „po katastrofie” dni czy już zupełnie makabrycznej relacji o „kuli ciał we wraku” (http://wyborcza.pl/1,75478,8599278,To_byla_kula_z_ludzkich_cial__320_fragmentow_96_ofiar.html?as=2).

Czy zatem Szojgu „pospieszył się” i powiedział, że znaleziono ciała, mając zarazem pełną świadomość, że nie znaleziono (w sporządzonym kilka miesięcy później „raporcie”, jak pisałem wyżej, jeśli chodzi o ilość ciał ofiar, to jest wyraźnie mowa tylko o znalezieniu 25 ciał pierwszego dnia)? Wiemy, że ruskie władze łżą bez ustanku i nawet byśmy się nie zdziwili, gdyby to było kolejne z ruskich kłamstw z 10 Kwietnia. Ta wypowiedź wydaje się zupełnie nonsensowna, jeśli weźmiemy pod uwagę wspomniany wyżej, późniejszy, cykl prac z wydobywaniem zwłok „spod wraku”. Można by tę wypowiedź wyjaśniać w kategoriach „uspokajania opinii publicznej na świecie, a zwłaszcza w Polsce” (ciała znaleziono, więc sytuacja kryzysowa się ustabilizowała). Ja jednak sądzę, że chodziło znowu wyłącznie o kwestię logistyczną związaną z czekistowską maskirowką – przecież już 11 kwietnia do Moskwy przyjeżdżają polskie rodziny na identyfikację

(http://freeyourmind.salon24.pl/272972,identyfikacja).

Czy są to rodziny tylko tych osób, których ciała zabrano ze Smoleńska helikopterem wieczorem 10 Kwietnia? Ile trumien wwieziono i wywieziono z Siewiernego tamtego dnia?

http://freeyourmind.salon24.pl/270989,gdzie-i-kiedy-doszlo-do-tragedii

http://freeyourmind.salon24.pl/286838,bilokacja-o-8-38

http://freeyourmind.salon24.pl/286238,w-ruskiej-zonie

http://freeyourmind.salon24.pl/284690,red-moon

http://freeyourmind.salon24.pl/287193,red-moon-2

http://freeyourmind.salon24.pl/267493,medytacje-smolenskie-2

FYM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
390 391
390
390 Manuskrypt przetrwania
390
390
390
390
390
390
390
390
MPLP 3-Styczeń 2014 390;391 (WordFIX)
prezentacja ejb3 monitor id 390 Nieznany
LG DV380 390 PL
390

więcej podobnych podstron