523

Polska liczy sobie 10700 lat Polska jak Polska, ale słowiańscy przodkowie Polaków tworzyli wspólnoty na ziemiach nad Wisłą już ponad 10 tysięcy lat temu. Tak: "dziesięć"! Wiedząc jak liczą czas Chińczycy czy Żydzi i licząc analogicznie dla Polaków możemy stwierdzić, że jesteśmy jednym z najstarszych narodów na Ziemi. Jest to spora ciekawostka ale nie wiem tylko czy to prawda i nie mam zamiaru sprawdzać. Tymczasem ciekawy jest cały tekst, który znalazłem w komentarzach na Wirtualnej Polonii, a oryginalnie pochodzi z:

poloniae.wordpress.com/2011/08/14/oswiadczenie-z-okazji-swieta-najswietszej-maryji-panny/

i traktuje nie tylko o wieku Polski. Przytaczam go, poniżej bo warto upowszechniać. Oświadczenie z okazji Święta Najświętszej Maryi Panny.

Drodzy Rodacy. Naukowcy potwierdzili naszą historię, prawdziwych Polaków znad pięknej rzeki Wisły do tego stopnia, że zostali ośmieszeni zarówno masoni jak i żydzi. Ich kalendarzyki czasu to przykład oszustwa wobec świata i naiwnych, którzy nabiorą się na ich założenia polityki apartheidu. Zapytałem się znajomych: ile lat liczy historia Polski i Polaków? Po pewnych chwilach zawahania większość odpowiadała, że nasza historia to ok. 1000 lat. Więc jest to totalna lub totalitarna bzdura. Polacy i Polska posiada przeszło 10 700 lat egzystencji w rejonie rzeki Wisły. Tak kochani Rodacy Polacy, nauka to oficjalnie potwierdziła, a media reżimowe w Polsce milczą lub świadomie dezinformują. Wymknęły się badania naukowców w świat i teraz interpretacja historii jest całkowicie inna od tych oszustów i zwolenników apartheidu. To taka miła niespodzianka dla nas wszystkich Polaków. Jest ona opisana

www.rafzen.wordpress.com tytuł: „From Polish to India”

Świat masonów i żydów milczy, ponieważ badania pokazały, że jest Naród od ich ciemnogrodu i kalendarzyków o wiele tysięcy lat starszy. Tym Narodem jest Naród Polski. My Polacy milczeć nie zamierzamy i głoszonej przez masonów i żydów doktrynie apartheidu w Polsce stawiamy opór bezpośredni. Wyraziliśmy swą wolę w prośbie do Polaków www.poloniae.wordpress.com http://poloniae.wordpress.com/2011/07/22/prosba-o-stawienie-oporu-wladzy/

Otóż najnowsze odkrycie przez genetyków polskiej haplogrupy R1a1a7 męskiego chromosomu Y- DNA, potwierdziło tylko głoszone od pokoleń z ojca na syna, prawdę o naszym wspólnym pochodzeniem z resztą Słowian. Okazało się, bowiem, że Polacy zamieszkują swoją ziemię od zawsze, od przeszło 10 tys. lat. Dotąd wmawiano debilne teorie, że wszyscy Słowianie pochodzą od Indoeuropejczyków (haplogrupa R1a1) i przybyli do Europy ze Wschodu, a na ziemie polskie dotarli z ziem środkowej Ukrainy w V wieku naszej ery. Niemcy uważali ziemie między Odrą a Dniestrem za odwiecznie germańskie, a Polaków uznawali lub uznają w dalszym ciągu za podludzi niższej rasy. Wielu germańców pozostało z tą doktryną po dzień dzisiejszy i zapewne zabiorą ją do grobów dzięki masonom i żydom. Co głupiemu po rozumie, jeżeli za niego myśli ktoś inny? Dawniej myślano, że Germanie to typowo skandynawska nacja, która nie posiada znacznych dodatków innych narodowości. Okazuje się jednak, że Germanie powstali po zmieszaniu się autochtonów skandynawskich (I1a) z Indoeuropejczykami ( r1a1) i Celtami ( r1b) w proporcji 40%-20%-40%. W Norwegii jest prawie po równo 28% R1a1 i R1b i 40% I1a. Z tego wniosek, że nie było żadnych większych ilości germańskich plemion na ziemiach polskich! Z tego wynika, że od Łużyc po Wileńszczyznę, Grodzieńszczyźnie i Zbrucz, Polacy i Polska to jedna wielka rodzina. Taka jest naukowa rzeczywistość oraz przesłanie i tradycja Korony Polskiej. Według kalendarzyka żydowskiego, który jest według tradycji liczony tak samo, nieprzerwanie przez wieki, od stworzenia świata, mamy 5772 rok. Nie tylko Żydzi liczą lata w ten sposób, ale także ich ziomale w doktrynie apartheidu masoni także ustalili sobie swe kalendarze dla swych oszołomów. Niektóre obediencje przyuczonych do zawodu murarzy świątyni Salomona oraz rożnych loży nawiedzonych skrywanych za parawanem niewiedzy wynika, że mamy np. 6011 AL (Anno Lucis – Rok Światła), 2541 AI (Anno Inventionis), 892 AO (Anno Ordinis). Oczywiście rok zaczyna lub kończy we wrześniu. „Sprzymierzeńcami masonerii są zwolennicy radykalizmu, demagogii i rewolucji, a przeciwnicy zasad chrześcijańskich w życiu politycznym i społecznym. Historia świadczy, że prawie we wszystkich ruchach rewolucyjnych brali udział masoni i że wzajem te ruchy wzmacniały zawsze ich siłę. Sprzymierzeńcami masonów są socjaliści, bo jedni i drudzy mają wiele punktów stycznych, jak nienawiść do religii katolickiej, dążność do « odchrześcijanienia » społeczeństwa i hasła rewolucji francuskiej: wolność, równość i braterstwo. Sprzymierzeńcami i kierownikami masonerii są wreszcie żydzi. Sojusz ten jest rzeczą pewną, a nie brak nawet pisarzy i to poważnych, którzy twierdzą, że masoneria zawdzięcza żydom swój początek. Cóż za tem zdaniem przemawia? Oto przede wszystkim ta okoliczność, że żydzi nienawidzą z zasady i bez chęci pojednania się religii Chrystusowej, która ich opór przeciw Zbawicielowi świata potępia, jako też społeczeństwa chrześcijańskiego, od którego doznawali nieraz poniżenia i prześladowania, w zamian za krzywdy, jakie temu społeczeństwu przez lichwę, wyzysk i demoralizację zadawali i zadają. Konsekwentnie żydzi dążą do tego, by podkopać byt religii Chrystusowej, której Kościół katolicki jest strażnicą i ogniskiem, a społeczeństwo chrześcijańskie poniżyć i osłabić, używając do tego wszelakich środków, ponieważ zaś masoneria zwraca, jak widzieliśmy, nienawiść swoją przeciw Kościołowi i stara się zedrzeć ze społeczeństwa cechę chrześcijańską, przeto łatwo wysnuć stąd wniosek, że żydzi utworzyli masonerię, jako jeden z pierwszorzędnych hufców w walce z chrystianizmem. Powtórzę, żydzi dążą wytrwale do panowania nad światem, do czego jako środek mają służyć nie tylko kapitały, giełdy, dzienniki itp., ale także walki, rewolucję i rozprzężenia pośród narodów chrześcijańskich, ponieważ jednak sama roztropność im radzi, by działali w ukryciu, przeto jako swoich pionierów wysuwają masonów, by chrześcijanie gubili chrześcijan. W tym też celu stają żydzi na czele partii socjalistycznej, spodziewając się, że w ten sposób odwrócą od siebie burzę rewolucji społecznej, a jeżeli po wielkich przewrotach przyjdzie do utworzenia międzynarodowej republiki kolektywistycznej, oni w niej rządzić będą.” Tak pisze Św. Bp Dr Józef Sebastian Pelczar. Beatyfikacji tego sługi Bożego Józefa Sebastiana Pelczara dokonał Błogosławiony Jan Paweł II w dniu 3 czerwca 1991 r. podczas swojej IV pielgrzymki do Ojczyzny, zaś kanonizacji w dniu 18 maja 2003 w Rzymie. Więc proszę się nie dziwić, że niektórzy hierarchowie zwalczają ks. Natanka, ponieważ ujawnił on symbole masońskie w budowlach wznoszonych przez Kościół w Polsce oraz infiltrację masonerii w struktury Kościoła w Polsce. Ojciec Cordovani, zwierzchnik Świętych Pałaców Apostolskich (Sacri Palazzi Apostolici) za pontyfikatu PIUSA XII, a tym samym teolog papieża Pacelliego, pisze 19 marca 1950 na łamach l’Osservatore Romano: « Nic nie podlega zmianie w ustawodawstwie Kościoła względem masonerii. Kanon 694 a zwłaszcza 2335, który nakłada ekskomunikę na całą masonerię BEZ WZGLĘDU NA RYT, jest stale obowiązujący. Dzisiejsza Unia Europejska jest oczywistym tworem masońskim, z delegowanymi do pełnienia tych funkcji masońsko-żydowskimi i niewybieranymi w powszechnych wyborach decydentami, Barosso; van Rompuy. i zaprogramowanym zgodnie z filozofią i zasadami politycznymi wolnomularstwa i zbudowanym według ich planów. Dlatego Petycja 1248 do Parlamentu Europejskiego ukazując ich kryminalną działalność w sferze Wspólnej Polityki Rolnej jest tak istotna z racji prawa powszechnie obowiązującego w świecie. Petycja została utajniona w Europie, lecz nie w świecie. Publikowana i omawiana w większości krajów świata, a zakazana w Polsce. Nawet J. Wojciechowski młodszy stopniem wtajemniczenia obawia się jej rozpatrywać, pomimo, że jest wiceprzewodniczącym Komisji Rolnictwa Parlamentu, a wraz z nim cała jego loża partyjna, która odwołuje ministra Sawickiego za to, co powiedział, a za czyny kryminalne jak wsadzanie rolników w Polsce do więzień, gdy myli się urzędnik loża partyjna milczy! Dlatego był to jeden z powodów, dla którego musiał zostać zamordowany A. Lepper, aby nie upowszechnić wiedzy na temat okradania rolników przez urzędników. Polacy w nadchodzących wyborach skreślą wszystkich kandydatów, a po wyborach utworzą partię Polaków dla Polski, naszej ukochanej Ojczyzny. Oszołomom pozostawiamy czynną możliwość wyboru swych kryminalnych kolegów przez głosowanie na pospolitych bandziorów władzy kryminalnej, ustalonej podczas spotkań określanych mianem „okrągłego stołu” w wyniku, czego Prezydentem został zbrodniarz Jaruzelski, lubujący się w strzelaniu do opozycji. Ten nawyk mordowania opozycji politycznej pozostał do dnia dzisiejszego; Smoleńsk, A. Lepper i inni. Władza wmawia za pośrednictwem płatnych medialnych rozpowiadaczy debilne historie o nieszczęśliwych wypadkach, w które i tak nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzy. Z konieczności do współdziałania w Unii zostali dopuszczeni lub zaangażowani również nie-masoni. Nie wszyscy byli pozbawieni świadomości, z kim podejmują współpracę, jak np. niektórzy chadecy w czołowych demokracjach europejskich. Dzieło kosztowało wiele wysiłku, cierpliwości, determinacji, zbrodni i ofiar. I nic nie wskazuje na to, że masoni są skłonni do choćby koniunkturalnego rozluźnienia kontroli nad nim. Wręcz przeciwnie, zmierzają do jej zacieśnienia z uwagi na liczne sygnały o zagrożeniu dla nich, co widać po władzy w Polsce, która już w bezczelny sposób morduje, okrada i więzi oponentów politycznych. Zjednoczenie Europy może być chrześcijańskie, ale wpierw Europa musi być chrześcijańska. O wielkim zagrożeniu Europy totalitaryzmem masońsko-żydowskim niech świadczy fakt, że podczas rewizji domu wielkiego mistrza loży masońskiej P2 Licio Galli w marcu 1981 roku włoska policja znalazła listę ponad 1000 wpływowych masonów z loży P2, tajne dokumenty włoskiego rządu i dossier elit politycznych Republiki Włoskiej. Wśród członków loży P2 znalazło się 180 generałów, 52 wysokich oficerów żandarmerii, 37 wysokich oficerów policji, 150 parlamentarzystów, 14 sędziów, 50 przemysłowców i bankierów, 10 głównych dziennikarzy i redaktorów naczelnych, 100 kardynałów i biskupów zrzeszonych w Loggia Ecclesia. Spośród 2500 członków loży P2 poznano nazwiska tylko połowy masonów (w tym Silvio Berlusconiego i wielu jego dzisiejszych ministrów). Dziś proponuje się chrześcijanom dialog nie tylko z innymi wyznaniami, ale także z masonerią, aby móc obejść potępienia nałożone przez Kościół na tę właśnie sektę (ponad 590 dokumentów) począwszy od Klemensa XII (In Eminenti, 1738) aż do Piusa XII włącznie. W obliczu tej tragicznej walki z chrześcijanami w rzeczywistości możliwe są trzy postawy:

-polityka strusia, która polega na przymykaniu oczu na rzeczywistość i łudzeniu się, że wszystko jest w porządku…

-zniechęcenie tych, którzy wobec pozornego zwycięstwa wroga w ważnej bitwie, sądzą, że cała wojna jest przegrana zapominając o tym, że Kościół jest boski i że Pan nasz obiecał nam, iż « bramy piekielne go nie przemogą ».

-postawa realistyczna i nadprzyrodzona, kierujący się nią biorą pod uwagę nie tylko smutną rzeczywistość, której zignorować nie sposób, lecz również kierują się Wiarą i Nadzieją chrześcijańską, które dają absolutną pewność, że Najświętsza Maria Panna, jak zwykle, zetrze głowę piekielnego węża: « IPSA CONTERET! » Udowadniając już wiele razy na przestrzeni stuleci, że może przekazać siły nadprzyrodzone Polakom w walce z wrogami Jezusa. Prośmy zatem Najświętszą Maryję Pannę, by dała nam światło i siłę, by dostrzegać pułapki wrogów chrześcijaństwa i umieć je zwalczać z wszystkich naszych sił! Dzisiaj mówimy tak, dla Krzyża i ponownie Stowarzyszenie Ziemiańskie w Polsce wzywa w to szczególne Święto o uwolnienie zrabowanego przedmiotu kultu religijnego Polaków, ponieważ wszystkie namioty, pomniki, tablice, puszczanie balonów lub prezentacja orderów na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, to nic nie znaczące pospolite i komercyjne przedmioty życia codziennego, które pojawiły się w celu wykreowania fałszywej wizji i stworzenia doktryny innego przedmiotu kultu religijnego dla Polaków pod wspólnym tytułem fałszywego patriotyzmu.

Naszą doktryną Narodową było, jest i będzie po dzień ostatni, prawda Adama Mickiewicza:

„Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem – Polska jest Polską, a Polak Polakiem.”

Rafał Gawroński Prezes Stowarzyszenia Ziemiańskiego w Polsce

CP. Dekalog źródłem totalitaryzmu Nie jestem przeciwnikiem Dekalogu - ale swój stosunek doń uzależniam od sposobu traktowania. Jeśli Dekalog jest zbiorem zasad – pozwalającym na pierwszą, taką „odruchową” refleksję własnego postępowania – jestem gorącym zwolennikiem. Jeśli jednak jest traktowany, jako zbiór bezwzględnych praw nakazów, czy zakazów – stanowi pierwszy krok w kierunku totalitaryzmu. Każde prawo roszczące do tytułu prawa boskiego, a niebędące rozwinięciem i dostosowaniem Praw Miłości do aktualnej sytuacji, będzie prowadziło do totalitaryzmu. Dlaczego? Prawa Miłości są podstawowym Prawem danym przez Stwórcę. Można powiedzieć, że niejako każdy człowiek ma je w swym sercu i sumieniu, czy też dziedziczy je genetycznie. Każda próba zmiany tych zasad wymaga sofizmatu w uzasadnieniu. To z kolei prowadzi do coraz bardziej rozbudowanego systemu uzasadnień. Dekalog, jako źródło prawa – rzekomo nadany bezpośrednio przez Boga, wymagał coraz większej ekwilibrystyki mentalnej w dostosowywaniu uzasadnień jego stosowania. Jeśli prześledzimy rozwój struktury prawa w judaizmie – to jest to najlepszy przykład potwierdzający. Wszak poza Dekalogiem pojawiły się dalsze przykazania – 613, a oprócz nich objętościowe księgi i opisane przypadki. Bo przecież każdy przypadek nowego zjawiska winien być stosownie skodyfikowany. To z kolei wymaga utrzymywania coraz większej liczby wysoko wykształconych urzędników systemu. Bo nie tylko znawcy tematu, ale i niższa hierarchia w systemie przekazywania ustaleń. Efektem długookresowym jest nieproduktywność systemu; coraz większa część „nadwyżki” energii społeczne przeznaczona jest kontrolę, sprawdzanie i analizy zachowań i postępowań. Powoli zasady takiego systemu obejmują wszystkie dziedziny życia. Chrześcijaństwo rozwijało się, wykazując się wysoką produktywnością, z racji bezpośredniego odwoływania się do zasad Praw Miłości, gdzie Dekalog pełnił funkcje pomocnicze. Obecnie mamy sytuację, gdy także i w KRK zaczyna się go traktować, jako prawo nadane przez Boga ludziom, co niejako stawia je przed Prawami Miłości. Bardzo częstą interpretacją jest, że Chrystus wskazując na Prawo – wskazywał na Dekalog. Uzupełnieniem tej linii wyjaśniania jest Oddzielenie Czasów – do Chrystusa, i od Niego. Czasy obecne to coraz bardziej rozbudowane struktury organizacyjne społeczeństw. Organy państwa zaczynają pełnić w coraz większym stopniu rolę kontrolerów i nadzorców, – czyli przejmują judaistyczną strukturę organizacji życia społecznego. Nie dziwi, że Dekalog – element występujący pomocniczo w chrześcijaństwie – stał się zasadniczym elementem tego systemu. Ingerencja państwa obejmuje coraz więcej dziedzin ludzkiego życia wchodząc już do sfery ścisłej prywatności – rodziny, a nawet relacji między poszczególnymi ludźmi. Jednocześnie, ponieważ konieczne jest ujednolicanie wszystkich zachowań – rozszerza się sferę kodyfikacji prawnych. Prawo tworzone jest „na wagę” – niekiedy nawet dosłownie, bo można porównywać papierową wagę aktów prawnych – z roku na rok coraz większą. W efekcie pojawia się zjawisko, o którym pisałem, a które pojawiło się, jako ostrzeżenie tysiące lat przed Chrystusem: Prawo powinno być w sercu człowieka – nie wolno go zapisywać. Dlatego istniał zakaz nadawania pisanej formy prawu – uznawano, że pismo jest dziełem szatana. Obecnie mamy do czynienia z pogłębiającym się kryzysem. Jego przyczyną (spekulacje finansowe uważam objaw, a nie przyczynę), jest systematyczny rozwój sfery nieprodukcyjnej - aparatu państwa. Coraz większa część społeczeństwa jest zaangażowana w tę działalność kontrolną angażując najbardziej przedsiębiorcze jednostki – praca w administracji stanowi o stabilnej i wysokiej pozycji społecznej. Mimo kryzysu – cały czas następuje wzrost zatrudnienia w administracji. Wszak kontrola, zwłaszcza przy niedoborach, musi być coraz bardziej wszechstronna. Powie ktoś: dobrze, ale przecież to właśnie w krajach Zachodu mamy najwyższą stopę życiową, wolność słowa i prawa jednostki. To prawda. Jednak należy zauważyć, że ten nasz świat rozwijał się włączając w sferę wpływów coraz nowe tereny. Ostatnio jednak nastąpił regres. Rozszerzenie strefy wpływów zakończyło się na Polsce i krajach regionu, (z jakim skutkiem – każdy widzi), ale już Ukrainy nie dało się włączyć. Znacznie większym zagrożeniem są Chiny mające zupełnie odrębne struktury władzy. Podobnie Indie. To, co do niedawno było atutem - inicjatywa i umiejętność dostosowania do nowych sytuacji – zostały znacząco ograniczone. Z kolei wysokie wymagania tyczące poziomu życia skończyły się klęską – produkcja przemysłowa została przeniesiona. Trendu nie da się odwrócić. Całość jeszcze funkcjonuje z uwagi na druk „pustego” pieniądza, ale następnym etapem będzie wyprzedaż stanu posiadania. To grozi wojną. Wojny zaś wygrywają ci, którzy potrafią się szybciej i lepiej dostosować do nowych okoliczności i są do tego bardziej zdeterminowani. Ani jednej, ani drugiej cechy nie ma już społecznościach Zachodu. Na tym tle warto przypomnieć polską strukturę organizacyjną państwa. Otóż na tle sąsiadów prawie nie było „państwa”. Instytucje miały charakter szczątkowy. Obecnie, fałszywie, twierdzi się, że hasłem było: „Polska nierządem stoi....” To oczywisty fałsz – manipulacja znaczeniem słów, bo inne zupełnie znaczenie ma to samo stwierdzenie w innym kontekście: „Polska nie rządem stoi, a prawem”. Prawem, które było w sercach szlachty – elity narodu. Bo do przestrzegania tego prawa nie było potrzeba specjalnych służb i aparatu przemocy. Przestrzeganie prawa było honorem i prawem przynależności do tej elity. Wszak Rzeczpospolita była rzeczą wspólną wszystkich Polaków. I proszę to porównać ze stanem obecnym, gdzie „państwo” coraz częściej jest postrzegane, jako twór obcy, opresyjny i antynarodowy. Jeszcze możemy wstrzymać naszą „unifikację” z UE – i spróbować odtworzyć państwowość opartą na polskości. Fakt, że do tego potrzebny jest społeczny wstrząs. Oby nie był to wstrząs niosący więcej zniszczeń niż nadziei na lepsze jutro. Kończąc. Nie zapis Dekalogu jest złem, ale sposób traktowania tego zapisu. Jeśli nie istnieją, albo są zmarginalizowane instytucje, które winny stać na straży czystości idei cywilizacyjnej – a takimi w Polsce winny być elity (niestety – wymordowane) i KRK (drugie niestety – coraz bardziej zjudaizowany), to zwycięży sofizmatyzm Dekalogu. To zaś prowadzi do upadku. Podobną drogę przebyło Bizancjum – tak przynajmniej wygląda z opisów. Jedynym pytaniem w tym kontekście jest pytanie o to, czy wrogiem, który zniszczy potęgę Zachodu będzie Islam, czy Chiny.

Krzysztof J. Wojtas

Zagadki sojuszników Leppera Badając okoliczności tajemniczej śmierci Andrzeja Leppera, nie sposób pominąć jednego z najmniej znanych, za to najistotniejszego wątku afery przeciekowej – zagadkowych spotkań Ryszarda Krauzego, Janusza Kaczmarka i Janusza Maksymiuka u doktora Władysława R., przedstawianego, jako założyciel Światowego Uniwersytetu Nowej Cywilizacji. O człowieku tym wiadomo niewiele, ale jedno jest pewne – interesował się nim polski kontrwywiad. „Jak nas podsłuchiwano z tym Władkiem, to za przeproszeniem, jakby rozmawiało dwóch nawiedzonych. Ja na przykład Władka pytam: co przestrzeń mówi, czy z tym LiD-em (Lewica i Demokraci – przyp. aut.) to w ogóle wchodzić w grę? A on mówi: jeżeli chodzi o przestrzeń, to nie zrażaj do siebie LiD-u, ale nie wiąż się z nimi” – tak miały wyglądać rozmowy ministra spraw wewnętrznych Janusza Kaczmarka z doktorem Władysławem R., specjalistą w zakresie medycyny niekonwencjonalnej, z którym przyjaźnił się od 30 lat. Te rewelacje można było usłyszeć z ust samego Kaczmarka w programie „Superwizjer” z 2008 r. Dzięki programowi zrobiło się głośno o Centrum Medycyny Biologicznej, założonym i prowadzonym przez dr. R. W Centrum bywali regularnie Janusz Kaczmarek i Ryszard Krauze w charakterze – jak twierdzi żona byłego ministra – zwyczajnych pacjentów, spotykających się u lekarza tylko przypadkowo. Bywały tam także inne osoby, których losy dziwnie splatają się z liderem Samoobrony, wicepremierem Andrzejem Lepperem, i aferą przeciekową.

Dostrajanie rozstrojonych pacjentów Co jeden z najbogatszych biznesmenów w Polsce i jeden z najbardziej wpływowych wówczas ministrów mogli leczyć w Centrum dr. R.? Jego gabinety ulokowane były w trzech ośrodkach: w Warszawie, Gdyni i w centrali – w małej miejscowości Rybno na Mazurach. Poza naświetleniami modulowanymi falami pacjenci poddawani byli m.in. „dostrajaniu” do – jak to nazwał sam R. – „uniwersalnych praw czasu i przestrzeni”. „Na każdy okres i obszar obliczane są korekcyjne modulacje, które skutecznie eliminują każdą infekcję poprzez dostrojenie rozstrojonego pacjenta”. Jednak jak na pacjentów Krauze i Kaczmarek zachowywali się dość osobliwie. Posiadali własne klucze do oddziału Centrum znajdującego się w mieszkaniu w jednej z gdyńskich kamienic. Przychodzili – jak twierdzą świadkowie nagrani przez reporterów – w odstępach półgodzinnych. Jeden z rozmówców dziennikarzy mówi wręcz: „Przez pierwsze lata Krauze niemal tu mieszkał”. Co więcej, podczas prac sejmowej komisji ds. domniemanych nacisków wyszło na jaw, że w Centrum Medycyny Biologicznej w Gdyni w charakterze specjalistki ds. marketingu pracowała żona Janusza Kaczmarka, Honorata. To właśnie z jej zeznań wynika, że równie częstym, co Krauze gościem w Centrum był minister Janusz Kaczmarek: przez pięć dni w tygodniu korzystał z Centrum Medycyny Biologicznej w Warszawie, natomiast dwa dni w tygodniu, w sobotę i niedzielę, miał korzystać – wraz z żoną – z zabiegów w Gdyni. Honorata Kaczmarek widywała Ryszarda Krauzego w gabinecie, w którym pracowała. Do tego gabinetu przychodził także jej mąż. Kaczmarek przez długi czas twierdził, że miał okazję rozmawiać z Krauzem tylko parę razy na oficjalnych imprezach. Tymczasem świadek „Superwizjera” opowiada: „Tu się odbywały jakby zbiórki. Widziałem, jak sami sobie otwierali drzwi. Potem siedzieli w środku godzinę, może dwie”. Z jego słów wynika, że wspólne wizyty Kaczmarka i Krauzego w mieszkaniu Centrum Medycyny Biologicznej zaczęły się w 2004–2005 r. i stały się częstsze, gdy Kaczmarek został prokuratorem krajowym. Te fakty stają się jeszcze bardziej ciekawe w zestawieniu z informacjami uzyskanymi przez „Gazetę Polską”. Wynika z nich, że funkcjonariusze naszych służb specjalnych zarejestrowali rozmowy telefoniczne prowadzone przez Władysława R. z Januszem Kaczmarkiem i Ryszardem Krauzem. Władysław R. mówił: „Numery na dziś to….” i tu padał ciąg cyfr. Co oznaczały te ciągi cyfr, nie wiadomo. Ale żaden z rozmówców dr. R. nie był zdziwiony. Owe „rozmowy” odbywały się w miarę regularnie.

Moskwa potwierdza odkrycie Z oficjalnej notki Władysława R. wynika, że kończył studia na wydziale lekarskim Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Ale, co ustalili dziennikarze, na kilka lat przed aferą przeciekową stracił uprawnienia do wykonywania zawodu lekarza. W nazwie założonego przez niego Centrum Medycyny Biologicznej pojawia się często dopisek „VIP Dostrojenie”. Skrót mylący, bo nie pochodzi z angielskiego, lecz od pierwszych liter rosyjskich słów „Wriemia i Prostranstwo”. Rosyjski jest tu nieprzypadkowy – żona Władysława R., Galina, jest Rosjanką. On sam uważa, że „język rosyjski w znacznie większej mierze niż pozostałe języki świata nosi cechy kosmicznego języka”. Jak wynika ze stron internetowych lansujących kuriozalny new-age’owy dorobek Władysława R., jest on twórcą „syntezy starożytnej filozofii medycznej i najnowocześniejszych technologii”, a nawet fundamentów pod „uniwersalną kosmiczną medycynę, psychologię i filozofię”. A „odkrycie naukowe dr. R. zostało potwierdzone przez Wydział Chemii Moskiewskiego Państwowego Uniwersytetu Biotechnologii Stosowanej”. Sam R. miał mówić w towarzystwie, że walory modulowanych fal świetlnych, które stosuje podczas zabiegów w swych gabinetach, poznał dzięki osiągnięciom medycyny rosyjskiej (poza Polską miał gabinety w Moskwie i w Hiszpanii). Naiwnym pacjentom, którzy u niego – jak u Kaszpirowskiego – szukają poprawy zdrowia, sprzedawał także jakąś tajemniczą wodę. Jak zeznali pracownicy Centrum Medycyny Biologicznej, Władysław R. chwalił się, że jego żona Galina jest zatrudniona w Kancelarii Putina, który wówczas był prezydentem Rosji.

Dyskretne zainteresowanie kontrwywiadu Zdaniem naszych rozmówców z kręgów służb specjalnych, działalność Władysława R. była objęta dyskretnym monitoringiem kontrwywiadu. Sposób jego zachowania miał wskazywać, że nie prowadzi zwyczajnej praktyki lekarskiej. Podczas prac speckomisji ds. domniemanych nacisków przewodniczący z PO ośmieszał posłów PiS, którzy drążyli wątek Centrum doktora R. Sebastian Karpiniuk zapytał Honoratę Kaczmarek, „czy Centrum Odnowy Biologicznej prowadziło jakąś działalność agenturalną”, na co ta odparła: „Nie, to jest absurd. (…) Żona doktora Rybickiego jest Rosjanką. (…) To wystarczyło naszym służbom” (by nabrać wątpliwości). Bogdan Święczkowski, były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, powiedział „GP”, że Władysław R. to „bardzo interesująca postać. Niewątpliwie powinna znajdować się w zainteresowaniu służb specjalnych”. Anita Gargas

Szewczak: policzek dla prezydencji Europa dwóch prędkości staje się faktem, powstaje nowa Unia w Unii. Bez znieczulenia zadrwiono z polskiej prezydencji. Ludziki bez głów przecierają oczy ze zdziwienia. Wielcy postanowili – ratujmy, co się da, ograniczmy Unię do klubu najbogatszych. Arka Noego strefy euro właściwie odpływa z 17-osobową załogą na pokładzie. Reszta zostaje za burtą. I o ile Wielkiej Brytanii jest to nawet na rękę, to nowe kraje UE zostały pozostawione same sobie na wypadek, gdyby kryzys dotknął je równie mocno, co kraje grupy PIIGS (Portugalia, Irlandia, Włochy, Grecja, Hiszpania). Strefa euro będzie miała własny rząd, wspólną politykę monetarną, własne szczyty, własne zarządzanie, a być może, że i własny Europejski Fundusz Walutowy utworzony na bazie EFSF. Najprawdopodobniej też będzie miała wcześniej czy później własne euroobligacje, które będą niesłychanie niekorzystne i niebezpieczne dla takich dużych krajów jak Polska, które muszą nadal bardzo dużo pożyczać na rynku (w 2012 r. potrzeby pożyczkowe mają wynieść 186 mld zł). Euroobligacje, jako ostatnia deska ratunku dla euro będą olbrzymią konkurencją dla polskich obligacji i skarbowych papierów wartościowych. Ponieważ potrzeby pożyczkowe takich krajów jak Grecja, Portugalia, Irlandia, a zwłaszcza Hiszpania i Włochy, są gigantyczne, rzędu 2 bln euro, nasze stabilne, sprzedające się jak ciepłe bułeczki 10-letnie obligacje mogą się błyskawicznie zamienić w stary zakalec. Wygląda na to, że A. Merkel i N. Sarkozy nawet nie poinformowali zawczasu polskiej prezydencji o randze i efektach szczytu. Nie tylko nie wpuszczono nas na salony strefy euro, ale nie ogłoszono nam tej fundamentalnej dla przyszłości Unii nowiny, bo mamy przecież de facto nową Unię w Unii. Niewątpliwie sytuacja krajów strefy euro, jak i samej wspólnej waluty, jest niesłychanie poważna. Tym groźniej rysuje się przyszłość, że właśnie rozpoczyna się II faza kryzysu z kilkuletnią recesją w tle. Społeczeństwa, nawet te zamożne, czekają gigantyczne cięcia, co może doprowadzić do sytuacji, że ludzie wyjdą na ulice. Postanowiono, więc zadbać o pasażerów I klasy unijnego Titanica, reszta musi sobie radzić sama, robiąc dobrą minę do złej gry. Nasze rezerwy dewizowe to zaledwie 70 mld euro plus elastyczna linia kredytowa, na którą tak liczy minister finansów J.V. Rostowski. Paryski szczyt będzie miał bardzo duże znaczenie dla kształtu budżetu UE na lata 2014–2020. Oj, będzie zaskoczony pokorny komisarz ds. budżetu J. Lewandowski, gdy budżet podyktują mu Niemcy i Francja. Ten szczyt to zapowiedź naruszania zasad i samych podstaw funkcjonowania Unii - Traktatu Lizbońskiego. Narada na szczycie Merkel-Sarkozy powinna być sygnałem ostrzegawczym głównie dla Polski i polskich euroentuzjastów. Nie po raz pierwszy zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym i niewiele możemy zrobić. Polskie media ledwo dostrzegły problem. To, co się stało w Paryżu, to coś więcej niż zwykły policzek dla polskiej prezydencji; może ono oznaczać początek końca Unii, długotrwały podział UE na lepszą i gorszą, na tę z gwarancjami dla bankrutów i tę ryzykowną dla kapitału. Zagadkowym i trudnym do realizacji wydaje się postulat wpisania do konstytucji krajów eurolandu limitu zadłużenia. Ciekawe, czy będzie on na poziomie włoskim (120 proc. do PKB) czy raczej luksemburskim lub estońskim (7 proc.). To Niemcy stają się dziś gwarantem Europy i kołem ratunkowym strefy euro: albo Unia będzie niemiecka, albo jej nie będzie. Tylko czy wystarczy Niemcom pieniędzy, a niemieckim podatnikom cierpliwości, by ratować strefę euro, która przez wiele najbliższych lat będzie mocno „krwawić”? Wygląda na to, że zarówno kanclerz A. Merkel, jak i prezydent N. Sarkozy, właśnie z tego powodu mogą przegrać najbliższe wybory. Ich następcy mogą być już znacznie mniej hojni i wyrozumiali. Wiele unijnych krajów nie zgodzi się na ten dyktat. Utrata suwerenności w zamian za utrzymanie wspólnej waluty – euro - to wysoka cena. Dyktat francusko–niemiecki może nie przejść bez sprzeciwu. Austria pierwsza podniosła alarm; to właśnie z powodu niezależności fiskalnej wybuchały rewolucje, upadały systemy gospodarcze, tracono kolonie, a nawet ścinano koronowane głowy. Tylko nasza prezydencja nabrała wody w usta, nie reaguje, stosuje doskonale sprawdzoną przez ostatnie 4 lata metodę – nic nie róbmy, czekajmy, aż sprawa sama się rozwiąże. Tylko jak ten paryski szczyt ma się do haseł premiera D. Tuska – więcej solidarności, więcej integracji, więcej Unii w Unii? Nie pierwszy raz wystrychnięto nas na dudka. Janusz Szewczak

Kto zastraszył ekspertów Millera? W grudniu 2010 r. eksperci komisji Jerzego Millera w tzw. polskich uwagach do raportu MAK stwierdzili, że niezbędne jest „ponowne sformułowanie przyczyn i okoliczności wypadku”. Kto wpłynął na to, że siedem miesięcy później podpisali się pod raportem, powielającym zasadnicze tezy MAK, choć nie dostali z Rosji dokumentów, dowodów i odpowiedzi na zawarte w uwagach fundamentalne pytania? Dziś wiemy już, że Rosjanie nie dostarczyli żadnego z dokumentów, których brak wyszczególnili Polacy w tzw. uwagach do raportu MAK z grudnia 2010 r. Potwierdził to m.in. ppłk Robert Benedict z komisji Millera, a także Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Polskie uwagi do raportu MAK są bardzo szczegółowe i przedstawiają konkretne dowody winy Rosjan. Podczas wnikliwej lektury tego zbioru można nawet odnieść wrażenie, że to, co się stało 10 kwietnia 2010 r., nie było zwykłym wypadkiem.

Co sprawiło, zatem, że polscy eksperci podpisując się pod raportem Millera, wycofali swoje zastrzeżenia sprzed kilku miesięcy, choć nie otrzymali od Rosjan setek ważnych dokumentów i ekspertyz, których brak eksponowali w uwagach do raportu MAK? Wygląda to tak, jakby członkowie komisji zostali zastraszeni lub w inny sposób nakłonieni do porzucenia swoich wątpliwości.

155 pytań bez odpowiedzi Na str. 13 uwag polscy specjaliści zwracają się do Rosjan o przekazanie „ustaleń, jaki był cel przebywania tak wielu osób na stanowisku dowodzenia dnia 10 kwietnia 2010 r. w godzinach 8.40 do 10.43”. Jest też odpowiedź: „Strona rosyjska nie wyjaśniła”. Jak zauważają polscy eksperci, zgodnie z zapisem nagrań (szpula nr 9 kanał 4) płk Krasnokutskij brał czynny udział w prowadzeniu korespondencji radiowej. Na str. 112 „Uwag” czytamy: „KL (kontroler lotów) po raz kolejny sugeruje odesłanie samolotu Tu-154M na lotnisko zapasowe (w tym czasie widzialność wynosiła 200 m). Płk Krasnokutskij jednoznacznym rozkazem »Doprowadzamy do 100 metrów, 100 metrów i koniec rozmowy« urywa jakiekolwiek dalsze próby KL odesłania samolotu na lotnisko zapasowe. Informacja o tym, że pogoda w najbliższym czasie się nie poprawi, nie została przekazana załodze samolotu Tu-154M. Jest to niezgodne z informacją zawartą w raporcie MAK, że rola płk. Krasnokutskiego była tylko informacyjno-koordynująca, bez angażowania się w kierowanie ruchem lotniczym”. 20 sierpnia 2010 r. polscy eksperci zwrócili się również do Rosjan o wykonanie analizy, „jaki wpływ miały decyzje osób przebywających na stanowisku dowodzenia i osób odpowiedzialnych w Moskwie na decyzje kontrolera lotów w zakresie skierowania samolotu Tu-154M na lotnisko zapasowe i udzielenia zgody na próbne podejście do lądowania w warunkach meteorologicznych, w których lądowanie samolotu było praktycznie niemożliwe do wykonania” oraz „jaką rolę i w jakim procesie zabezpieczenia przylotów samolotów na lotnisko Smoleńsk »Północny« w dniu 10 kwietnia 2010 r. sprawował Władimir Iwanowicz, któremu płk Krasnokutskij Nikołaj Jewgieniewicz meldował o sytuacji na lotnisku i przebiegu przylotów", a także: „czy była jakakolwiek decyzja osób odpowiedzialnych z Moskwy na sugestię kontrolera lotów o pogorszeniu się warunków atmosferycznych”.

Odpowiedzi nie otrzymano Przy 155 z 280 pytań polskich ekspertów w uwagach do raportu MAK czytamy: „nie otrzymano”, „nie uzyskano odpowiedzi”. A więc strona polska nie otrzymała odpowiedzi na większość ważnych pytań, mimo to powieliła w polskim raporcie zasadnicze ustalenia Rosjan. Eksperci nie dostali np. dokumentu określającego minimalne warunki do lądowania na lotnisku Smoleńsk „Północny”, a także wszystkich zdjęć i filmów z miejsca katastrofy, schematu miejsca zdarzenia, oryginalnych zapisów rejestratorów rozmów załogi samolotu Tu-154M nr 101, wyników wszystkich ekspertyz technicznych faktycznie przeprowadzonych wykonanych przez stronę rosyjską, dokumentacji fotograficznej miejsca zdarzenia, w tym zdjęć wykonanych bezpośrednio po katastrofie. Rosjanie nie odpowiedzieli też polskim ekspertom na pytanie: „Czy 10.04.2010 r. na lotnisku Smoleńsk »Północny« zabezpieczenie w środki radiolokacyjne i świetlne różniło się od zabezpieczenia tego lotniska w dniu 07.04.2010 r. (w trakcie wykonywania operacji lotniczych przez załogi samolotów, którymi lecieli premierzy Tusk i Putin). Jeżeli tak, to, jakie były różnice?”. Polscy eksperci zwrócili się też do Rosjan z innymi ważnymi pytaniami: jakie badania techniczne szczątków samolotu Tu-154M nr 101 zostały zrealizowane i jakie sprawozdania z ww. badań posiada MAK; jakie są dalsze plany MAK dotyczące badań technicznych szczątków samolotu Tu-154M nr 101; czy system świetlny ŁUCZ-2MU znajdujący się na lotnisku Smoleńsk „Północny” w dniu 10 kwietnia 2010 r. posiadał następujące rodzaje oświetlenia: podejścia (na jakiej odległości od progu pasa i jaka była ich intensywność oświetlenia): krawędziowe, progowe, końca drogi startowej; jakie były parametry techniczne radarowego systemu podejścia RSP-6M2 o numerze fabrycznym 9672, który znajdował się na lotnisku Smoleńsk „Północny” w dniu 10 kwietnia 2010 r. Odpowiedzi na żadne z tych pytań nie udzielono.

Na jakiej podstawie powstał raport? Rosja nie odpowiedziała nam też, dlaczego lotnisko Smoleńsk „Północny” nie zostało zamknięte ze względu na warunki atmosferyczne zagrażające bezpieczeństwu lotów statków powietrznych i dlaczego kontroler lotów nie wykonał procedury odesłania samolotu na lotnisko zapasowe przy warunkach atmosferycznych poniżej minimum lotniska. Rosjanie odmówili nam także przekazania protokołu badania zapisu taśmy z obiektywnej kontroli ze stanowiska dowodzenia. Strona rosyjska stwierdziła, że... zapisu na taśmie nie ma. Moskwa nie udostępniła również autorom raportu Millera wielu kluczowych zapisów i informacji, o które zwrócili się już w czerwcu 2010 r., w tym rejestratorów parametrów lotu samolotu Tu-154M, rejestratorów MARS-BM z samolotu Tu-154M, rejestratora KBN samolotu Tu-154M, uwierzytelnionej kopii danych z rejestratorów pokładowych samolotu Ił-76 z dnia 10 kwietnia 2010 r. Swoją drogą zastanawiające jest, po co polscy eksperci prosili o te zapisy, skoro dziś zgodnie twierdzą, że do sporządzenia dokładnego raportu nt. przyczyn katastrofy w zupełności wystarczają uwierzytelnione kopie. Nie dostaliśmy nawet tak niezbędnych przy wyjaśnianiu przyczyn katastrofy dokumentów jak protokoły z oględzin miejsca zdarzenia, materiały filmowe sporządzone bezpośrednio po katastrofie, a także dokumentacja fotograficzna i filmowa wykonana bezpośrednio po katastrofie. Zastanawia też, jak możliwe było opracowanie polskiego raportu bez protokołów sądowo-lekarskich sekcji (oględzin) zwłok oraz protokołów prowadzonych czynności i badań identyfikacyjnych ofiar katastrofy. O udostępnienie tych wszystkich danych zwrócili się do Rosji polscy eksperci. Ponadto w pkt 1.15 uwag do raportu MAK nasi specjaliści napisali, że „strona rosyjska w Raporcie MAK nie przekazała stronie polskiej informacji o czynnościach dochodzeniowych prowadzonych na miejscu wypadku i stosownej dokumentacji miejsca zdarzenia przed przemieszczeniem ciał ofiar wypadku”. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Nigdy z kurwami nie będziem w aliansach! Ks. Małkowski o meRdiach: Ukarać można tak, jak w czasie stanu wojennego karano dziennik telewizyjny. Dziennik telewizyjny kłamie i na czas dziennika zamykamy telewizory i wychodzimy na spacer. Prowokacja funkcjonariuszy Polsatu na Jasnej Górze, PROSTYTUCJA a potrzeba BOJKOTU [Ksiądz w cyklu wypowiedzi ustosunkowuje się do spraw najważniejszych. Tu kolejna z tych wypowiedzi. TU JUŻ SĄ!! Czytać KONIECZNIE, ew. kopiować! MD] Prowokacja funkcjonariuszy Polsatu na Jasnej Górze była wymierzona przeciwko pielgrzymom i przeciwko temu przekazowi, który był do nich kierowany: modlitewnemu i kaznodziejskiemu. Były to zaczepki, było to takie natrętne jakieś prowokowanie uczestników owej pielgrzymki do emocjonalnych i nagłych reakcji i chociaż szczegółów całej sprawy nie znam, to jednak w oparciu o te informacje, także oficjalne, także ze strony policji częstochowskiej i organizatorów pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasnej Górze wiem, że odpowiedzialność za to, co się tam stało, ponoszą prowokatorzy, że reakcje prowokowanych były uprawnione. Nie były to reakcje nienawistne ani szkodliwe w sensie fizycznym dla prowokatorów. Czyli znowu mamy do czynienia z odwracaniem kota ogonem, gdy ofiarę nazywa się katem, a kata się nazywa ofiarą. A wszystko to wpisuje się w ten postmodernistyczny zamęt pojęć. Bo słowa kształtują przekonania. Jeżeli się wypowiada wciąż natrętnie jakieś kłamliwe słowa, albo słowom, które miały dawniej określone znaczenie nadaje się znaczenie inne, niekiedy wprost przeciwne (miłość może oznaczać nienawiść, nienawiść może oznaczać miłość; prawda może oznaczać kłamstwo, słowo „kłamstwo” może oznaczać prawdę) – jest to takie odwracanie pojęć. Dzisiejsza zapaść semantyczna sprawia, że infekuje się ludzkie myślenie. Chaos w sferze słów i pojęć powoduje chaos w sferze myślenia, ewentualnie wyłączanie myślenia. Wydaje mi się, że przeciwnikom o to chodzi żeby ludzie całkowicie wyłączyli myślenie i pewnych pytań w ogóle nie zadawali i nie dochodzili prawdy. Tak jak wielu ludzi nie jest zupełnie w Polsce zainteresowanych prawdą o zamachu smoleńskim. W ogóle nie chce na ten temat pytać, myśleć, mówić, rozmawiać, w ogóle wyłączają tę sprawę, a przeciwnik wzbudza tyle emocji, że zamiast myślenia ludzie zaczynają reagować emocjonalnie, kierować się emocjami. Emocjami bardzo łatwo sterować. Wzbudza się pozytywne emocje do tego, co jest złe, a negatywne emocje do tego, co jest dobre. Pozytywne emocje do ludzi złych, nikczemnych, zdrajców – tak jak to jest dzisiaj, że zdrajcy się zaczynają ludziom podobać, bo są przystojni na przykład. (A gdzie tam przystojni, ktoś, kto ma troszeczkę gustu potrafi ocenić w takich kategoriach estetycznych takie określenia). A znowu tych, którzy jakiegoś dobra Polski jednak pragną i do niego dążą określa się za pomocą słów emocjonalnie negatywnych i to kształtuje ludzkie postawy. Chodzi o to, żeby z ludzi zrobić takie bezmyślne stado, które w tę czy inną stronę jest popychane za pomocą pewnych haseł. Co ksiądz sądzi o tym, że ci dziennikarze, którzy pracują w mediach (przecież dziennikarz powinien przede wszystkim głosić prawdę), dlaczego oni tak łatwo się poddają tym redaktorom naczelnym, którzy im mówią, że mają tak a nie inaczej nakierowywać swoje artykuły i swój materiał prasowy? Jest to sprawa tego, co się określa, jako najstarszy zawód świata, czyli sprawa prostytucji. Jest prostytucja fizyczna, seksualna, jest prostytucja polityczna, jest prostytucja duchowa, są różne formy prostytucji. Ponieważ prostytucja wiąże się z pewnym wynagrodzeniem, z pewnym zarobkiem, więc są ludzie, którzy zastanawiają się, czy opłaca mi się być prostytutką w tym czy innym sensie, w tym czy innym wymiarze, no i takich prostytutek mamy w mediach bardzo dużo. No i wtedy trzeba przypomnieć sobie słowa pieśni konfederatów barskich „nigdy z kurwami nie będę w aliansach”. Które to media są najgorsze zdaniem księdza w Polsce? No wiadomo, które, nie chcę żeby mnie ciągano po sądach. Wiadomo, kto, kogo i za co ciąga w tej chwili po sądach. A czy jest jakaś szansa, żeby w Polsce ukarać media – te, które kłamią, te które manipulują? Czy można w jakiś sposób dążyć do tego, aby one zostały ukarane, aby ci redaktorzy naczelni ponieśli konsekwencje strasznego spustoszenia, jakie sieją w narodzie? Ukarać można tak, jak w czasie stanu wojennego karano dziennik telewizyjny. Dziennik telewizyjny kłamie i na czas dziennika zamykamy telewizory i wychodzimy na spacer. Więc są takie formy pewnych manifestacji, pewnej odmowy – nie będziemy korzystali z mediów, które kłamią, które szkalują, które rzeczywiście szerzą nienawiść. To jest jedna forma. No niestety na to się nie zanosi w tej chwili w Polsce, znaczna część ludzi łyka tę propagandę telewizyjno-prasową, te massmedia najróżniejsze, zaprzedane mniej lub bardziej złu. Natomiast inna forma to odwoływanie się do organów wymiaru sprawiedliwości: do prokuratury i sądów, ale tam się nie dokonała tzw. lustracja, nie dokonało się oczyszczenie i te organy tzw. niezależne są w dużej mierze dyspozycyjne wobec tych, którzy sprawują władzę. Mirosław Dakowski

„Zabójstwo Prawdy w Polsce” Tytuł mojej notki jest parafrazą tytułu filmu dokumentalnego „Murdering the Truth in Russia”, opowiadającego o kulisach zabójstw Anny Politkowskiej oraz Aleksandra Litwinienki. Obejrzałem ten film kilka dni temu na kanale Discovery Historia; niestety, mam wrażenie, że zamiast na kanale historycznym, powienien być on jak najczęściej prezentowany w wiadomościach dnia wszystkich „zaprzyjaźnionych” telewizji. Uważam, bowiem, że polscy politycy, czy też raczej historycy, aktualnie znajdujący się przy władzy w naszym kraju, ale również dziennikarze i „eksperci”, tak ochoczo popierający MAK-owską wersję wydarzeń z dn. 10.04.2010 r., powinni ten film oglądać przynajmniej raz dziennie… Dziennikarka Anna Politkowska była zaciętym krytykiem prezydenta Władymira Putina, a w zasadzie autokratycznego systemu sprawowania władzy w Rosji, stworzonego tam w ciągu ostatnich kilku czy też kilkunastu lat przez tego byłego szefa FSB (1998-1999), a jeszcze wcześniej kadrowego oficera KGB. Prowadziła wiele dziennikarskich śledztw, dotyczących przede wszystkim rosyjskich zbrodni w Czeczenii, ale również korupcji panującej na najwyższych szczytach rosyjskiej władzy. Została zamordowana 7 października 2006 r.; dokładnie 54 lata wcześniej urodził się Władymir Putin… Trzy dni później prezydent Rosji, przebywający z wizytą w Niemczech, w Dreźnie, dobrze mu zresztą znanym z jego „pracy” na tamtym terenie dla KGB w latach 1985 – 1990, w ten sposób wypowiedział się o jej śmierci:

„Tak, ta dziennikarka rzeczywiście była ostrym krytykiem obecnych władz rosyjskich. (…)Myślę jednak, że dziennikarze powinni wiedzieć – w każdym razie eksperci doskonale zdają sobie z tego sprawę – że stopień jej wpływu na życie polityczne w Rosji był bardzo nieznaczny Była dobrze znana w kręgach dziennikarskich, wśród obrońców praw człowieka, na Zachodzie. Powtarzam, jej wpływ na życie polityczne w Rosji był minimalny. „

http://www.rferl.org/content/article/1071958.htm…

Czy Rosja jest krajem prawa? Autorzy filmu „Murdering the Truth in Russia” przytaczają inne przypadki zabójstw i morderstw na tle politycznym, dokonanych mniej więcej w tym samym czasie w Rosji:

Dmitri Fotyanow, kandydat na burmistrza Dalnegorska, zastrzelony na wiecu 19.10.2006 r.

Viktor Dorkin, burmistrz miasta Dzerzhinsk, zabity w środku nocy 30.03.2006

Ivan Safronow, korespondent, badający poczynania armii, wypadł z okna swojego mieszkania 02.03.2007

Andrei Kozlov, vice-prezes Central Bank of Russia, który próbował zamknąć kilka banków piorących brudne pieniądze, zastrzelony 13.09.2006

- „Zabójstwa znanych osób wskazują, że system prawny nie może bądź nie chce się zająć tymi sprawami” – mówi w Dr. Roy Allison, analityk zajmujący się Rosją. – „Od 1991 r. nie wyjaśniono żadnego z tego typu morderstw”. Od roku 2000, kiedy do władzy doszedł Putin, zamordowano co najmniej trzynastu dziennikarzy. W tej sytuacji wielu innych woli się nie wychylać. Boją się o swoje życie, boją się o pracę. Za rządów Putina doszło do wielu zmian w zarządach spółek medialnych. Dwa z pięciu głównych kanałów rosyjskich, „1″ oraz „Rossija”, należą do państwa. Trzy pozostałe należą do Gazpromu, w którym większościowym udziałowcem jest – jakże by inaczej – państwo. To Putin i jego koledzy z dawnych i obecnych służb są teraz tym „państwem”. Przypomne jeden drobny fakt tym, którym być może ta informacja kiedyś umknęła: na czele Gazpromu stał swojego czasu Dymitr Miedwiediew… „FSB, siły specjalne i wszyscy, którzy się tym zajmowali, podejmowali decyzje bez najmniejszego zastanowienia się nad losem zakładników. Putina i jego ludzi interesowało tylko to, by dobrze wypaść w oczach społeczeństwa” – tak mówiła Anna Politkowska o akcji rosyjskich spec-służb w Teatrze na Dubruwce, podczas której zginęło 129 zakładników. Dziennikarka była wybrana przez Czeczenów na negocjatora, co dla rosyjskich służb specjalnych równało się niemal zdradzie. Autorzy filmu jasno sugerują w ten sposób, jakie mogły być motywy zamordowania Anny Politkowskiej… Putin wciągnął do administracji rządowej ludzi z mrocznego świata tajnych służb. Skala, w jakiej opanowali struktury władzy, jest przerażająca. Wg prof. Olgi Kryshtanovkiey z Rosyjskiej Akademii Nauk, oficjalnie około 25 % elity politycznej Rosji miało związki z tajnymi służbami. Biorąc jednak pod uwagę również tych ludzi, którzy ukrywają swoją przeszłość (skąd my to znamy, prawda?), dawnymi agentami może się okazać nawet 75 % rosyjskiej klasy politycznej. Nieprawdopodobne? A może raczej przerażające… Tym, który bezpośrednio oskarżył premiera Federacji Rosyjskiej Władymira Putina o spowodowanie śmierci Polikowskiej, był Aleksander Litwinienko, były oficer KGB i FSB. Po ich wygłoszeniu przeżył jeszcze tylko kilka tygodni, napromieniowany przez „nieznanych sprawców” radioaktywnym polonem. Pod rządami Putina byli (?) agenci służb specjalnych zajmują najważniejsze stanowiska w najbardziej dochodowych spółkach rosyjskich. Jak twierdzą autorzy filmu, prezesami największych 27-miu spółek znajdujących się pod kontrolą państwa są ludzie służb, ludzie Putina. W spółce „Rosneft” w 2007 r (kiedy kręcono film) we władzach tej spółki byli m.in.:

Igor Sechin – jako prezes, szef sztabu Putina, prawdopodobnie były agent wywiadu; aktualnie wicepremier

Andrei Patrushev – jako doradca Igora Sechina, były (?) funkcjonariusz FSB

Nikolai Patrushev, ojciec Andrieia, był w tamtym czasie szefem FSB; aktualnie jest przewodniczącym Rady Bezpieczeństwa Rosji. Doskonały artykuł na temat najbliższych ludzi Putina, m.in. właśnie Igora Sechina (Sieczina), napisała amelka222:

„Jastrzębie Putina w Smoleńsku 07.04.2010″

http://lamelka222.salon24.pl/299429,jastrzebie-p…

Pozwolę sobie zacytować jego fragment:

„Czy do tego, by podjąć decyzje o zgazyfikowaniu zaniedbanych wcześniej rejonów nadgranicznej prowincji Rosji, Smoleńszczyzny, potrzebna była osobista obecność „cara” rosyjskiej energetyki, którym to mianem określa się obecnego wicepremiera IGORA SIECZINA (Rosnieft, Inter RAO, OSK i Rosnieftiegaz), od ponad 20 lat prawej ręki Putina?”

„Rosneft” jest zainteresowany zakupem akcji grupy „LOTOS”, która znajduje się w planach prywatyzacyjnych rządu Donalda Tuska. Przeciwko tej „prywatyzacji” protestuje wiele środowisk obawiajacych się, że firma ta zostanie przejęta przez Rosjan, od których i tak już jesteśmy uzależnieni surowcowo w stopniu, który absolutnie dezawuuje jakiekolwiek złudzenia na temat bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju. Jesli kogoś to interesuje, to w aktualnych władzach „Rosneftu” również nie brakuje osób związanych z dawnymi lub obecnymi tajnymi służbami; wystarczy wejść na stronę tej firmy i poczytać biografie osób nią zarządzających. „Polityka w Rosji to pieniądze. Brudne pieniądze” – mówi w filmie Sergiei Sokolov, zastępca redaktora naczelnego w „Novaya Gazeta”, której dziennikarką była Anna Politkowska. W „Murdering the Truth in Russia” wskazani są prawdopodobni wykonawcy mordu na Annie Politkowskiej; mają być oni powiązani z aktualnym prezydentem Czeczenii, Ramzanem Kadyrowem, ściśle współpracującym z funkcjonariuszami administracji Putina. Anna Politkowska w swoich artykułach pokazywała prawdę o współczesnej Rosji; między innymi również o powiązaniach ludzi Kremla z bezwględnymi ludźmi Kadyrowa. Próbowała przeciwstawić się głęboko skorumpowanemu systemowi, wprowadzonemu w Rosji przez byłych i obecnych współpracowników tajnych służb. Ponieważ nie bała się pokazywać ich brudnych interesów, zginęła… Właśnie takim ludziom, pokazanym w dokumentalnym obrazie „Murdering the Truth in Russia”, zawierzył Donald Tusk. Postanowił, do tej pory w zasadzie nie wiadomo, na podstawie jakich analiz czy też opinii, że takim ludziom zostanie powierzone śledztwo w sprawie Tragedii, która wydarzyła się 10.04.2010 r. Tragedii, w której zginął Prezydent Polski oraz 95 wspaniałych osób, będących elitą polityczną, patriotyczną oraz intelektualną naszego kraju. Od dnia podjęcia przez niego tej decyzji rozpoczęło się „Zabójstwo Prawdy w Polsce”. Wrzutki o debeściakach. O naciskach. Kłótniach. Mataczenie w raportach. Medialna „oprawa” winy polskich pilotów, serwowana w „zaprzyjaźnionych” stacjach telewizyjnych. „Eksperci”, którzy zaniemówili, kiedy się okazało, że kpt. Protasiuk jednak wydał komendę „odchodzimy”, czego swoją drogą komisja MAK nie raczyła zauważyć. Sprawa wraku, który podczas przygotowania do transportu wymagał dodatkowego przygotowania poprzez wybijanie w nim okien. Braki w dokumentacji otrzymanej, czy też raczej nieotrzymanej od Rosjan, co nie przeszkodziło jednak komisji Millera w przedstawieniu swojego „raportu”. Zabójstwo Prawdy w Polsce, które trwa do dziś… Ander

Agentura przejmuje Solidarność Zorganizowanie przez Dudę i jego frakcję orgii politycznej Platformy w Dniu Wolności i Solidarności, w dniu rocznicy rozwalenie fundamentów totalitarnego protektoratu, jakim była PRL można wytłumaczyć tylko jednym. Przejęciem kontroli przez zwerbowanych donosicieli nowej służby bezpieczeństwa III RP. Przecież ten sabat skończy się osłabieniem Związku, być może jego podziałem, a w najlepszym razie ostrą, długotrwałą walką wewnątrz Solidarności. Sabat ku czci „Bolka”, jaki odprawią na zgiętych karkach robotników przez Dudę, Tuska, Komorowskiego, Schetynę, Borusewicza, Buzka ma na celu poniżenie polskich robotników. Zawłaszczenie mitu narodowego, jakim jest I Solidarność przez oligarchie totalitarnej partii, w jaką przeistoczyła się Platforma. 10 milionów Polaków w swoim zrywie wolnościowym niepodległościowym zniszczyło komunizm, zainicjowało rozpad imperium zła, komunistycznego imperium rosyjskiego. Sukces Polaków był tym większy, tym bardziej nie do przecenienia, że na czele ruchu reżym umieścił agenturę, umieścił donosicieli politycznych. Duda nie tylko nie zaprosił Kaczyńskiego, ale kategorycznie zakazał mu pojawienie się, oddanie w tyt symbolicznym dniu czci tym, którzy zbuntowali się, powiedzieli nie. Część czytelników jest pewnie w szoku. Jak to, werbowanie donosicieli w ogóle występuje w III RP. Przecież esbecy, donosiciele polityczni, to element systemu totalitarnego. Jeśli donosiciele, agenci w III RP to tylko w środowiskach przestępczych werbowani przez policje kryminalną. Oddam teraz głos Januszowi Korwin-Mikke „Wreszcie sprawa ostatnia: agenci SB i WSI – to już historia. Problemem jest agentura ABW, AW, SKW, SWW – w obecnych władzach III RP. SB i WSI nikomu już nie mogą wydać polecenia służbowego – a te cztery mogą. Agentura ta storpedowała podjętą trzy lata temu przeze mnie i kilku Senatorów próbę złożenia Ustawy nakazującej MSWiA wycofanie swoich TW z Senatu, Sejmu i „Rządu”…” Powiedzmy jasno: nie jesteśmy przeciwko szpiegom, kontr-wywiadowcom, tajnym agentom ani współpracownikom: nie chcemy tylko pomieszania ról. Chcę – idąc na rozmowę z ministrem SZ – wiedzieć, że rozmawiam z ministrem SZ – a nie porucznikiem SKW!”… „Antoni Macierewicz ujawnił tylko bezużytecznych agentów. Natomiast ¾ Senatu i Sejmu stanowili wtedy b. agenci SB (i WSI – przecież Macierewicz nie miał dostępu do akt WSI – a tam, nie w SB, byli najważniejsi agenci!!). Ja np. jestem przekonany, że p. Lech Wałęsa, po zaprzestaniu współpracy z SB, został przejęty przez WSI. Przypominam też, że w IPN, w „zbiorze zastrzeżonym”, znajdują się akta 74 agentów najwyższego znaczenia, – którzy ujawnieni nie zostali - a oprócz tego p. gen. Czesław Kiszczak wspomina o, kilku, którzy współpracowali, ale byli tak cenni, że (na ich żądanie) nie sporządzano ich akt, ani nie podpisywali zobowiązania!” …(więcej). Jeżeli więc służby specjalne mogą mieć swoich agentów a Sejmie, Rządzie, to, czemu nie maja mieć w Komisji Krajowej Solidarności. Tych starych i tych nowych. Korwin Mikke nie powiedział o gigantycznej siatce donosicieli, jaka werbuje teraz służba specjalna służby skarbowej. Wielu normalnych, zwykłych ludzi zagrożonych utratą całego majątku, więzieniem pozwoli sobie złamać kręgosłup i zacznie donosić na znajomych, na kontrahentów, wykonywać wszystkie polecania nowych panów. Z pewnością wcześniej, czy później skorzysta z ich usług policja polityczna III RP i Platformy, w jaką przekształciła się ABW, która zresztą jak pisze Korwin-Mikke przejęła część najwartościowszych donosicieli komunistycznych, oraz zaczęła werbować nowych agentów. Staram się obalić następne tabu politycznej propagandy III RP. Przemilczenie masowego werbunku donosicieli prze służby specjalne, przez służbę bezpieczeństwa III RP. Jeżeli liczba podsłuchów w Polsce jest statystycznie 130 razy większa na głowę ludności niż w Niemczech to jest to najlepszy dowód na konsekwentną budowę państwa policyjnego przez Platformę

Czy środowisko przestępcze jest w Polsce 130 razy większe niż w Niemczech? W takim razie ta gigantyczna inwigilacja musi służyć kontroli politycznej Polaków. Czy III RP posiada 130 razy więcej zwerbowanych agentów niż Niemcy? Być może „tylko” 10 razy. Platforma będąca widzialną emanacją struktur za nią stojących jest partią totalitarną, która chce przejąć kontrole nad wszystkimi formami i przejawami życia społecznego. Brunatne Media, kultura, w tym film, religia, w tym promowanie donosicieli w strukturach kościoła, administracja państwowa i samorządowa, prokuratura i sądownictwo, a teraz związki zawodowe . A teraz Solidarność. I państwowy, polityczny kult III RP, „kult Bolka”. Państwo totalitarne, które w sposób rabunkowy, bandycki eksploatuje ekonomicznie społeczeństwo polskie, bo podane przez Korwina-Mikke i Sadowskiego z Centrum Adama Smitha dane, z których wynika, że Polacy są pozbawiani w postaci podatków, składek, opłat około 83 procent dochodów są przerażającym tego dowodem, musi uciec się do wzorców faszystowskich, komunistycznych, aby zapewnić sobie posłuszeństwo nowych niewolników. Honor polskich robotników ratuje Stocznia Gdańska, która zaprosiła Kaczyńskiego. Fragment informacji podanej przez Wybranowskiego w Rzeczpospolitej:

„ Awantura zaczęła się wcześniej – od zaproszeń na Dzień Wolności i Solidarności – święto NSZZ „Solidarność” obchodzone 31 sierpnia. Szef związku zdecydował, że zaproszeni do Gdańska zostaną tylko przedstawiciele władz: były prezydent Lech Wałęsa, premier Donald Tusk, prezydent Bronisław Komorowski i przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek (PO). Związkowcy chcieli, by był obecny również prezes PiS Jarosław Kaczyński. – Działania Dudy nie przynoszą pożytku ani związkowi, ani pracownikom, których interesów ma bronić „Solidarność”. I trzeba o tym porozmawiać na forum Komisji Krajowej, bo mam wrażenie, że Duda nie dorósł do stanowiska, które zajmuje – oskarża przewodniczącego w rozmowie z „Rz” Gałęzewski. – Rok temu ja i moja opcja wygraliśmy wybory w związku. Szanuję różne opinie, ale dopóki ja jestem przewodniczącym, nikt mi niczego nie będzie narzucał – broni się Duda. – Taką władzę dał mi Krajowy Zjazd Delegatów. Na 31 rocznicę Porozumień Sierpniowych związkowcy ze Stoczni Gdańskiej zaprosili Jarosława Kaczyńskiego. Mieli prawo to zrobić – ocenia Krzysztof Dośla, członek Komisji Krajowej. Ale

Duda w specjalnym oświadczeniu zarzucił Karolowi Guzikiewiczowi, wiceprzewodniczącemu stoczniowej „S”, który wystosował zaproszenie do prezesa PiS w imieniu gdańskich stoczniowców, działanie na szkodę związku.– To nie jest kłótnia o rocznicę. To konflikt o to, jak działa związek, czy naprawdę walczy o prawa ludzi pracy czy stał się przybudówką wspierającą rząd Donalda Tuska – mówi „Rz” Guzikiewicz. I wskazuje, że podczas niedawnej konferencji Dudy i Lecha Wałęsy były prezydent zaapelował o poparcie w wyborach PO” ..( źródło). Rok temu mam prawo przypuszczać agentura przejęła kontrolę nad Solidarnością. Polecam jeszcze jeden fragment z Onetu „Szef „Solidarności” Piotr Duda stwierdził, że prezes PiS Jarosław Kaczyński „rozumie” to, że nie dostał oficjalnego zaproszenia na obchody 31 rocznicy Sierpnia ’80. - Nie rozumie tego tylko pan Karol Guzikiewicz - mówił na antenie TOK FM. – Pan Kaczyński powiedział, że jeżeli będzie miał czas to przyjedzie na obchody. Nie rozumiem pana Guzikiewicza – dodał lider związku.- Jeżeli Pan prezes będzie miał ochotę i czas to będzie na obchodach. Pan Guzikiewicz niech się zdecyduje czy jest najpierw członkiem związku, czy partii – mówił Duda i przekonywał, żebrak zaproszenia dla Jarosława Kaczyńskiego wynikał z klucza, który ustalili organizatorzy, w tym związkowcy i samorządowcy. Wiceszef „Solidarności” w Stoczni Gdańskiej Karol Guzikiewicz wystosował wczoraj oświadczenie, w którym odniósł się do zarzutów, jakie m.in. wobec niego formułował szef związku. Piotr Duda zarzucił mu „działanie na szkodę związku”. Stoczniowa „S” zaprosiła do Gdańska na obchody 31 rocznicy Sierpnia ’80 prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. „Czas na zdecydowane działania, by nie doszło do protestów takich jak w Grecji, czy ostatnio w Anglii”– napisał. ….(źródło) Tutaj warto zwrócić uwagę na ciekawa myśl Guzikiewicza, który zaprosił Kaczyńskiego „„Czas na zdecydowane działania, by nie doszło do protestów takich jak w Grecji, czy ostatnio w Anglii”. Jak tłumaczyć to zdanie? Duda i agentura wewnątrz Solidarności w interesie Platformy będą pilnowali, aby na czele protestów zdychających pod ciężarem podatków Polaków, które wcześniej, czy później wybuchną nie stanęła Solidarność Skuteczna, zorganizowana, polityczna siłą. Brak struktur Solidarności w czasie masowych protestów może przerodzić się przy współudziale prowokatorów policji politycznej i donosicieli ze środowisk przestępczych w podpalenia, rabunki. Takie, Jakie widzieliśmy na zdjęciach z Anglii. Takie protesty łatwo uśmierzyć. Nikt nie chce kryminalistów na ulicach. Wszyscy będą wdzięczni Tuskowi za zdecydowane rozprawienie się z tego typu protestami. Dzięki temu rodzący się bunt zostanie spacyfikowany, bo więzienia zapełnią głównie jego polityczni przywódcy. Słowa Ziemkiewicza o śladach w internecie gromadzenia przez Tuska sprzętu do tłumienia protestów potwierdzają tezę, że rząd przygotowuje się do wykorzystania, być może sprowokowanym w dogodnym dla niego czasie protestów, do jeszcze silniejszego zaciśnięcia powroza na gardłach Polaków. Kaczyński ma moralny obowiązek pojawić się na obchodach Solidarności. Nie powinien pozostawiać zdradzonych polskich robotników na pastwę chochołów, którzy chcą tam odprawić taniec. Taniec na ich zgubę. Marek Mojsiewicz

W Polsce wolno drzeć Biblię, rozrzucać jej strzępy wśród publiczności i nazywać "kłamliwą księgą". Wolno też nazywać Kościół katolicki "największą zbrodniczą sektą" Polska demokracja chroni przed zniewagą i potwarzą wszystkich - poza katolikami. Sąd Rejonowy w Gdyni uniewinnił w czwartek lidera deathmetalowego zespołu Behemoth Adama Darskiego "Nergala" oskarżonego o znieważenie uczuć religijnych. Na koncercie w 2007 r. muzyk podarł Biblię, nazywając ją "księgą kłamstw". W uzasadnieniu wyroku sędzia Krzysztof Więckowski powiedział, że działanie oskarżonego było "swoistą formą sztuki", zgodną z "metalową poetyką grupy Behemoth" oraz kierowaną do "określonej i hermetycznej publiczności". Sprawa dotyczy koncertu z września 2007 roku w klubie Ucho w Gdyni, podczas którego Adam Darski, używający pseudonimu artystycznego Nergal, podarł Biblię i rozrzucił jej strzępy wśród publiczności, nazywając ją przy tym m.in. "kłamliwą księgą". Potem kartki Biblii zostały spalone przez fanów zespołu. W trakcie występu Darski nazwał też Kościół katolicki "największą zbrodniczą sektą". Prokuratura oskarżyła Darskiego na podstawie doniesienia kilku pomorskich posłów PiS oraz Ryszarda Nowaka, przewodniczącego Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami, którzy obejrzeli w internecie film z koncertu. Sąd podkreślił, że Darski nie działał w zamiarze bezpośrednim obrazy uczuć religijnych. "Podczas koncertu był zakaz jego rejestracji i upubliczniania. Warto przypomnieć, że bezpośredni uczestnicy koncertu, którzy zeznawali w procesie, jako świadkowie, deklarujący wiarę chrześcijańską, przyznawali, że zachowanie oskarżonego nie obraziło wówczas ich uczuć" - wyjaśnił sąd. "Sąd nie zamierza, wbrew oczekiwaniu oskarżycieli posiłkowych, wyznaczać przy okazji tego procesu żadnych granic dla wolności wypowiedzi, wolności artystycznej religijnej czy krytyki religii. Sąd nie będzie też badał, czy Adam Darski jest satanistą groźnym dla społeczeństwa i młodzieży" - powiedział w uzasadnieniu wyroku sędzia Więckowski. Zdaniem sądu można także rozważać, czy zachowanie Darskiego nie było jedynie krytyką Kościoła katolickiego, jako instytucji, a nie samym atakowaniem wiary chrześcijańskiej. "Jestem tym wyrokiem zszokowany, dlatego że Adam Darski popełnił wyrafinowane przestępstwo. To przestępstwo mu udowodniono, a sąd stwierdził, że to tylko sztuka, że Adam Darski mógł to wszystko zrobić, bo jest artystą. Czy to oznacza, że artyści są ponad prawem? To, co zrobił Darski, jest niedopuszczalne" - powiedział dziennikarzom Ryszard Nowak, który zapowiedział, że jako oskarżyciel posiłkowy złoży odwołanie od wyroku. Zdaniem posła PiS Andrzeja Jaworskiego zarówno wyrok, jak i sposób prowadzenia procesu świadczy o braku obiektywizmu gdyńskiego sądu. "Trzeba raz na zawsze skończyć z mówieniem, że sądy są niezależne. To nie sądy, to konkretni sędziowie wydają konkretne wyroki, mający określone przekonania i nastawienie do danych osób. Nie możemy pozwolić na to, żeby 90 procent Polaków, którzy czują się chrześcijanami, byli obrażani przez kogokolwiek. Jestem przekonany, że nawet w najbardziej ateistycznych państwach nigdy takiego wyroku by nie było, bo tam jest poszanowanie każdej wartości i człowieka" - ocenił parlamentarzysta. Zadowolenia z orzeczenia sądu nie krył obrońca muzyka Jacek Potulski. "To oczywiste, że artysta nie może robić wszystkiego, ale przekaz artystyczny jest specyficznym przekazem, nie do wszystkich trafia. A przekaz kierowany przez Adama Darskiego był kierowany do hermetycznej grupy, zachwyconej jego twórczością, o ukształtowanych poglądach" - powiedział. Zdarzenie z udziałem muzyka było już raz rozpatrywane przez gdyński sąd, który pod koniec czerwca 2010 r. umorzył postępowanie przeciwko Darskiemu, uznając, że nie doszło do popełnienia przestępstwa. Od tego postanowienia odwołała się prokuratura oraz Ryszard Nowak. We wrześniu 2010 r. gdański Sąd Okręgowy nakazał ponownie rozpatrzyć sprawę. (PAP)

Czas ujawnić prawdę - czyli w odpowiedzi utrwalaczowi władzy ludowej. "Garść komunistycznych kłamstw i pomyj wylanych, na tych, którzy walczyli o wolną i suwerenną" Na łamach jednego z ostatnich numerów pisma „Polska Zbrojna” (nr 28/2011) został opublikowany skandaliczny tekst Zbigniewa Ciećkowskiego – komandora Ludowego Wojska Polskiego pt. Czas zasypywać fosy. Jego autor oburza się, tym, że Parlament Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił nowe państwowe święto upamiętniające Żołnierzy Wyklętych i pisze: „ustanowienie Święta Żołnierzy Wyklętych nie służy niczemu dobremu. W rodzinach, które straciły swoich bliskich, zabitych przez zbrojne podziemie, trwać będzie przez pokolenia zła pamięć o owych żołnierzach, a ich święto – lekceważone”. Dalszej części „wywodu intelektualnego” tego członka komunistycznej armii cytować nie będziemy, ponieważ jest to garść komunistycznych kłamstw i pomyj wylanych, na tych, którzy walczyli o wolną i suwerenną – taką, w jakiej zostali wychowani - Polskę, a nie zależną od Sowietów atrapę zwaną PRL, której autor artykułu służył, przyczyniając się do utrwalania blisko półwiekowej sowieckiej okupacji. Ciećkowski były zawodowy żołnierz zależnego od Czerwonej Armii LWP nie ukrywa swojego solidaryzowania się z tymi, którzy wydali wyroki śmierci na Emila Fieldorfa „Nila”, Witolda Pileckiego, Stanisława Kasznicę, Lecha Karola Neymana, Danutę Sędzikównę „Inkę” i tysiące innych żołnierzy Wolnej Polski. Wiadomo dziś powszechnie, że celem Związku Sowieckiego było ujarzmić Rzeczpospolitą Polską i uczynić z niej strefę swoich wpływów, a wszyscy przeciwnicy komunizmu mieli być zgładzeni, bo jak inaczej można nazwać represje, jakie spotkały Polaków na ziemiach zajętych przez Sowietów po 17 września 1939 r.?, czy Ciećkowski nie wie, kto był sprawcą ludobójstwa w Katyniu, Miednoje, Ostaszkowie i innych miejscach ZSRR?, ilu obywateli Polski zginęło podczas wywózek na Syberię czy do Kazachstanu?, ilu Polaków tam na obcej ziemi pozostało i żyło w skandalicznych warunkach bytowych nie mogąc wrócić do ojczyzny? Czy ten członek LWP wie, jak wyglądało to, co komuniści nazywają „wyzwoleniem”? Ilu wojskowych Armii Krajowej zostało wymordowanych przez NKWD i Armię Czerwoną po zdobyciu przez Sowietów w 1944 r. Lwowa i innych polskich miast i ziem, które w wyniku paktu Ribbentrop – Mołotow, i zwycięstwa Sowietów w Europie Środkowo-Wschodniej nigdy już do Polski nie wróciły? Jaki los spotkał polskich żołnierzy niepodległościowych uczestniczących w Akcji Burza? W ferworze oskarżeń przeciwko żołnierzom powstania antykomunistycznego publicysta „Polski Zbrojnej” wylicza tych, którzy zginęli z rąk powstańców, podaje liczby zabitych milicjantów, ubowców, członków ORMO, KBW, WOPu, i wojskowych, na koniec wymienia 5 043 cywilów i 1 980 czerwonoarmistów i NKWDowców. Interesuje nas czy w podanej przez autora liczbie zabitych milicjantów ujęci są ci zamordowani w Kuryłówce? W miejscowości tej 6 marca 1945 r. Sowieci dokonali napadu na posterunek MO, podejrzewając milicjantów o współpracę z podziemiem, a następnie ich zamordowali, obrabowali mieszkańców Kuryłówki i zabili dwóch cywilów. Jako przykład bestialstwa komunistycznego przeciwko narodowi polskiemu można wymienić choćby dokonaną przez NKWD, 3 Front Białoruski Armii Czerwonej i wspieraną przez UB oraz 1 Praski Pułk Piechoty w lipcu 1945 r. „obławę augustowską”, w wyniku, której aresztowano ok. 7 tys. cywilów i po wielu z nich wszelki ślad zaginął, do dziś nie wiadomo, gdzie zostali zamordowani i pochowani. „Wyzwalaniu” ziem polskich przez Sowietów towarzyszyły liczne mordy, gwałty i rabunki na masową skalę. Sowieci rabowali polskie wsie, gospodarstwa rolne, miasta, fabryki, a także domostwa zwykłych ludzi. Zdarzały się także przypadki, że polscy żołnierze walczący u boku Czerwonej Armii stawali w obronie gwałconych Polek, za co byli następnie oskarżani o dywersję i skazywani na śmierć. Jako jeden z przykładów można wymienić wydarzenie, jakie miało miejsce 27 maja 1947 r. w Lesznie, kiedy to stając w obronie pojmanej i gwałconej przez sowieckich żołnierzy Polki, Polacy wcieleni do komunistycznej armii zabili dwóch czerwonoarmistów, za co skazano ich na śmierć 7 czerwca 1947 r. Gdy mowa o tworzonym przez komunistów wojsku trzeba też nadmienić, iż zaciągani do armii nie chcieli walczyć przeciwko swoim rodakom; można wymienić setki przykładów, kiedy to dezerterowali z komunistycznej organizacji zbrojnej i przyłączali się do oddziałów leśnych. Jak dowodzą wyniki badań historyków nieskażonych PRLem; komunistom niezwykle zależało na budzeniu w społeczeństwie polskim rewolucyjnych nastrojów. Działalność Gwardii Ludowej jeszcze w czasach niemieckiej okupacji przyniosła katastrofalne skutki, bowiem w odwecie za niegroźne akcje dywersyjne grup komunistycznych Niemcy dokonywali brutalnych represji wobec okolicznej ludności cywilnej. O to jednak chodziło Sowietom, którzy uznali, iż krwawe represje niemieckie będą wzbudzać w społeczeństwie przyjazne komunistom nastawienie, więc dokonywali licznych prowokacji. Często oddziały GL rekrutowały się spośród miejscowych kryminalistów. Jako przykład można podać bandę rabunkową z powiatu kraśnickiego, która za swoją przestępczą wobec ludności cywilnej działalność została w sierpniu 1943 r. zlikwidowana przez jeden z oddziałów Narodowych Sił Zbrojnych w Borowie. Opisujący te wydarzenia Rafał Drabik – młody lubelski historyk tak scharakteryzował panującą w Gwardii Ludowej politykę kadrową:

„Bandy te w wielu przypadkach uznawały za słuszne podporządkowanie się lokalnemu dowództwu GL, chcąc używając szyldu organizacyjnego, jako alibi do swojego przestępczego procederu. GL chętnie brała pod opiekę różnego rodzaju grupy zbrojne działające w lasach. Komunistom zależało na tym, aby wykazać się jak największą liczbą oddziałów partyzanckich. Dowództwo GL, zgodnie z wytycznymi NKWD, nie widziało potrzeby ukierunkowania podległych sobie grup na walkę z Niemcami. Działania tych band były na rękę przywódcom PPR i GL, szczególnie, gdy ofiarami napadów były wsie o nastawieniu niepodległościowym. (…) Kiedy jednak oddziały AK bądź NSZ likwidowały te bandyckie grupy, komuniści głośno krzyczeli o »bratobójczych mordach«. W ten sposób komuniści pozbywając się kłopotliwych »partyzantów«, zyskiwali »bohaterów« poległych w walce »o wolność ludu«” (Wydarzenia pod Borowem, „Glaukopis” nr 1/2003, s. 116). W zemście gwardziści donieśli do żandarmerii niemieckiej, iż w Borowie i okolicznych miejscowościach stacjonują komunistyczne oddziały, przez co w nocy z 1 na 2 lutego 1944 r. hitlerowcy dokonali największej pacyfikacji ludności wiejskiej w Europie mordując ok. 1 200 osób oraz zrównali z ziemią Borów, który był bastionem Narodowych Sił Zbrojnych i okoliczne miejscowości. Prawda o wydarzeniach z lutego 1944 r. mogła być ujawniona dopiero w drugiej połowie 1989 r., kiedy to na cmentarzu w Borowie powstała upamiętniająca ten mord mogiła, ponieważ piętno zbrodni spoczywało na komunistach jako jej inspiratorach. Już od połowy 1943 r. na Lubelszczyźnie, kiedy to Sowieci przy pomocy zrzutów zaczęli dozbrajać bojowników Gwardii Ludowej dochodziło do licznych mordów na żołnierzach AK i NSZ, szczególną gorliwością wykazywały się oddziały podległe Grzegorzowi Korczyńskiemu, Edwardowi Gronczewskiemu czy Bolesławowi Kowalskiemu, którzy po 1944 r. zasilili szeregi Urzędu Bezpieczeństwa, Milicji Obywatelskiej i innych formacji zbrojnych tzw. Polski Ludowej. GLowcy a następnie ALowcy tworzyli także oddziały pozorowane, które dokonywali licznych mordów na żołnierzach niepodległościowych i cywilach; potem jako sprawców ich działalności w procesach pokazowych wskazywano Żołnierzy Niezłomnych. Ogromu bestialskich poczynań przeciwko Polakom podjętych przez rosyjskich i polskich komunistów nie sposób opisać w tak krótkim tekście; azjatyckie metody śledcze, represje, jakie spadały na rodziny powstańców antykomunistycznych i innych przeciwników „władzy ludowej” - to prawdziwy obraz tego sprowadzili nam „polscy” komuniści i ich moskiewscy mocodawcy. Związek Sowiecki, podobnie jak III Rzesza, był dla Polski okupantem, mimo że był sojusznikiem naszych „sojuszników”, którzy w Teheranie, Jałcie i Poczdamie sprzedali całą Europę Środkowo-Wschodnią Stalinowi. Nie zmienia to faktu, że Sowieci byli wrogiem naszego narodu, który przez 45 lat atrapy zwanej „Polską ludową” niszczyli. Ster nad państwem przejęło jak to celnie ujął Rafał Ziemkiewicz „Polactwo” (nadwiślański odpowiednik homo sovieticus) prostacy z awansu społecznego charakteryzujące się cwaniactwem, kombinatorstwem, wysługujące się za marne przywileje wrogowi. Nazywanie formacji, które walczyli u boku i na rzecz Sowietów Wojskiem Polskim jest profanacją i nieporozumieniem; to tak samo jak wojska podległe rządowi Vichy nazwać Armią Francuską, a Legiony Leona Degrelle’a wojskiem belgijskim. Trzeba jasno wskazać, iż nie ma żadnej różnicy między kolaboracją na rzecz któregokolwiek z okupantów, bo w przeciwnym razie będąc konsekwentnym należałoby teraz zacząć potępiać likwidacje przez podziemie wszelkich volksdeutschów i konfidentów niemieckich władz okupacyjnych. Inaczej, jako naród będziemy posądzeni o makiawelizm. Powracając do powstańców antykomunistycznych należy podkreślić, iż „Polska Wandea” – jak to określił prof. Jacek Bartyzel - nie była to żadną „romantyczną insurekcją”, jak to często określają żyjący nostalgią za PRL podający się za prawicowców i konserwatystów „realiści”. Historia Żołnierzy Wyklętych wpisuje się w tragiczny obraz dziejów Polaków pod sowieckim butem. Należy jasno wskazać, iż komuniści nie dotrzymywali składanych obietnic, kolejne amnestie służyły jedynie dalszemu rozpracowywaniu podziemia aresztowali ujawniających się żołnierzy, a niektórych skrytobójczo zamordowali. Prawdziwe intencje komunistycznych okupantów ilustruje los Generała Emila Fieldorfa. Dla wielu z nich walka w lesie, była walką o godną śmierć, bo w przeciwnym razie, w przypadku próby ujawnienia się, czekała na ich skrytobójcza śmieć z ręki „nieznanych sprawców”, bestialskie „śledztwa” w katowniach UB a następnie pokazowe procesy, w których skazani byliby za czyny, których nigdy nie popełnili, jak kolaboracja z nazistowskimi Niemcami, lub morderstwa dokonane przez komunistyczne oddziały pozorowane. Miejsca śmierci i wiecznego spoczynku tysięcy tych, którzy zginęli z rąk komunistów, do dziś dnia nie są odnalezione, dlatego uczczenie ich heroizmu świętem państwowym jest minimum tego, co Polska jest im winna. III Rzeczpospolita, która przyjęła sukcesję prawną PRL nie potrafi rozliczyć się z tym piętnem, brak przeprowadzonej dekomunizacji jest tego przykładem. III RP, dopóki się z tego nie wyzwoli, będzie państwem zachwaszczonym. Dopóki wysokie funkcje państwowe będą pełnić aparatczycy PZPR, funkcjonariusze PRLowskich służb mundurowych, konfidenci komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, dopóki patronami polskich ulic, placów, szkół… będą, ci, którzy utrwalali sowieckie porządki - państwo polskie będzie tylko parodią samego siebie. Na koniec należy wskazać na merytoryczny błąd Ciećkowskiego dowodzący, że on nie ma za wiele pojęcia o tym, o czym pisze. Autorem określenia „żołnierze wyklęci” nie był Jerzy Ślaski, który za tytuł swojej ksiązki przyjął hasło wystawy poświeconej żołnierzom powstania antykomunistycznego, zorganizowanej jesienią 1993 r. w holu Uniwersytetu Warszawskiego przez studentów należących do Ligi Republikańskiej, prezentowanej w kilkudziesięciu miejscowościach w Polsce. /-/ Zarząd, Komisja Rewizyjna, Sąd Koleżeński i Członkowie Okręgu Lubelskiego Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych

Rząd gospodarczy eurostrefy, dobrze że bez nas. "I z tego powodu, iż ciągle możemy prowadzić własną politykę gospodarczą "

1. Na spotkaniu w ostatni wtorek w Paryżu Kanclerz Niemiec Angeli Merkel i Prezydenta Francji Nikolasa Sarkozy zdecydowano, że powstanie rząd gospodarczy eurostrefy. Jak przywódcy tych dwóch krajów mają w zwyczaju, zakomunikowali to na konferencji prasowej, pozostałym 15 -stu krajom, członkom strefy euro. Na razie przywódcy Niemiec i Francji przekazali w tej sprawie tylko ogólniki. Członkami tego rządu byliby premierzy i prezydenci krajów strefy euro, spotykaliby się na posiedzeniach przynajmniej 2 razy w roku, a jego szefem miałby zostać przynajmniej na razie Przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. Kraje członkowskie mają zostać zobowiązane do zbilansowania budżetów i obniżenia deficytów w finansach publicznych, a także wprowadzenia do swoich konstytucji limitów długu publicznego ( w domyśle takiego jak kryterium z Maastricht, czyli dług publiczny nie może być wyższy niż 60% PKB). Miałyby one wprowadzić także wspólny podatek od transakcji finansowych, ale w tej sprawie nie podano żadnych szczegółów. Jednocześnie Kanclerz Angela Merkel odrzuciła pomysł emisji wspólnych obligacji dla wszystkich krajów eurostrefy (mimo nalegań prezydenta Sarkozy), bo dla Niemców oznaczałoby to droższe finansowanie długu publicznego niż do tej pory (niemieckie obligacje skarbowe mają najniższe rentowności spośród wszystkich krajów strefy euro, np. 10-latki – około 2,3%, dla porównania francuskie prawie 3%, hiszpańskie i włoskie -5% , choć było już ponad 7%). W tej sytuacji także my możemy odetchnąć z ulgą , bo wprowadzenie euroobligacji to wyraźne podrożenie kosztów obsługi naszego długu publicznego, ponieważ rentowność polskich obligacji musiałaby zdecydowanie wzrosnąć.

2. Już jednak na starcie pomysłu rządu gospodarczego dla eurostrefy, pojawiły się w mediach i wśród ekspertów wątpliwości czy nie jest to kolejny zabieg propagandowy liderów strefy euro, żeby tylko trochę zyskać na czasie. Coraz uporczywiej, bowiem powtarzane są pogłoski, że jedna za agencji ratingowych chce obniżyć rating Francji z AAA do AA+, a więc podjąć decyzję podobną do tej jak w przypadku Stanów Zjednoczonych i Francuzi szukają rozpaczliwie pomysłu, który mógłby zmniejszyć, jej finansowe skutki. Nie bardzo wiadomo, jakie to decyzje mógłby podejmować rząd gospodarczy eurostrefy, których nie można podejmować na posiedzeniach tzw. eurogrupy obradującej pod przewodnictwem Premiera Luksemburga. Kraje, które korzystają z pakietów pomocowych MFW, KE i krajów strefy euro, zostały przecież zobowiązane do przyjęcia drastycznych pakietów oszczędnościowo-prywatyzacyjnych i zobowiązania te pośpiesznie zrealizowały, mimo dramatycznych protestów społecznych. Nawet Włochy, które nie korzystają z pomocy UE, (choć ostatnio EBC skupił na rynku wtórnym obligacje włoskie i hiszpańskie aż za 22 mld euro) w ciągu dwóch dni i jednej nocy przyjęły w swoim Parlamencie pakiet oszczędnościowo-podatkowy, który ma przynieść 46 mld euro dodatkowych dochodów i oszczędności w ciągu najbliższych dwóch lat, a budżet roku 2013 ma zostać uchwalony bez deficytu. Prezydent Włoch podpisywał te ustawy w nocy, byleby tylko zdążyć przed poniedziałkowym otwarciem giełd. Tyle tylko, że wszystkie te pakiety oszczędnościowo-podatkowo-prywatyzacyjne, powodują spadek konsumpcji i aktywności gospodarczej w krajach, w których są przyjmowane, a to oznacza spadki PKB w tych krajach, albo w najlepszym przypadku spowolnienie aktywności gospodarczej. Właśnie Eurostat opublikował dane dotyczące wyników gospodarczych za II kwartał tego roku i w takich krajach jak Grecja, Portugalia, Irlandia mamy do czynienia ze spadkiem PKB, a w takich jak Włochy, Hiszpania, Francja, a nawet Niemcy ze wzrostem, ale tylko na poziomie 0,1-0,2% w porównaniu z I kwartałem tego roku. Widać, więc, że stagnacja w strefie euro coraz bliżej, a to oznacza kolejna falę pogorszenia sytuacji w finansach publicznych krajów tej strefy.

3.Dobrze w tej sytuacji, że nas tam nie ma, że nie udało się Premierowi Tuskowi zrealizować pomysłu z jesieni 2008 roku, aby wprowadzić Polskę do strefy euro już od 1 stycznia 2011 roku. Bylibyśmy w sytuacji Słowacji, która borykając z własnymi problemami niskiego wzrostu gospodarczego, od 2 lat musi finansować przy pomocy gwarancji budżetowych, pakiety pomocowe dla Grecji, Irlandii i Portugalii i ma z tym coraz większe problemy. Właśnie słowacki Parlament odmówił swojego poparcia dla udziału tego kraju w drugim pakiecie pomocowym dla Grecji, a część parlamentarzystów w debacie wielokrotnie zwracała uwagę na fakt, że słowaccy emeryci nie powinni finansować znacznie zamożniejszych emerytów greckich. Dobrze, że tam nas nie ma także i z tego powodu, iż ciągle możemy prowadzić własną politykę gospodarczą i wprawdzie ograniczoną (wymogi Traktatu z Maastricht), ale jednak ciągle własną politykę fiskalną. Że jest taka możliwość, przekonali nas o tym Węgrzy, którzy przy pomrukach niezadowolenia KE i central wielkich koncernów mających swoje spółki córki w tym kraju, realizują jednak własny model wyjścia z kryzysu. Polska po wyborach też będzie miała na to szansę, ale warunkiem koniecznym jest odsunięcie od władzy rząd Platformy i PSL-u. Zbigniew Kuźmiuk

PRZYJACIELE ŁUKASZENKI Obecny rząd do perfekcji opanował umiejętność adaptacji polskiej polityki zagranicznej do potrzeb Moskwy lub Berlina. Toteż od czterech lat podstawowym zadaniem koalicji PO-PSL na arenie międzynarodowej jest „usuwanie przeszkód stojących na drodze poprawy relacji rosyjsko-niemieckich” - jak trafnie zdefiniował swoją misję Donald Tusk. Dokonana pod tym kątem analiza wyczynów ministra Sikorskiego zawsze wskaże, że płk Putin lub kanclerz Merkel znajdują się wśród prawdziwych i zwykle jedynych beneficjantów. Prawdziwe intencje grupy rządzącej są szczególnie widoczne w stosunkach polsko-białoruskich. Państwo Łukaszenki, będąc postsowieckim dominium Moskwy stanowi idealne narzędzie dla rozgrywania rosyjskich interesów ekonomicznych i politycznych. To Rosja jest dziś głównym partnerem Białorusi i tylko wsparcie Moskwy pozwala funkcjonować tej byłej republice sowieckiej. Bez dostaw taniego gazu, kredytów i otwarcia rynku dla białoruskich towarów, gospodarka Białorusi upadłaby natychmiast. Jednocześnie istnienie reżimu Łukaszenki stanowi dziś mocną kartę przetargową w procesie negocjacji porozumienia Rosja-UE. Państwa UE uznają, bowiem prawo Rosji do ingerencji na tym obszarze i upatrują w niej gwaranta „demokratycznych przemian”. Dopóki zachowanie białoruskiego status quo leżało w interesie Moskwy grupa rządząca prowadziła politykę zbliżenia z reżimem Łukaszenki, nie dbając przy tym o represje dotykające opozycję i polską mniejszość na Białorusi. Stąd okres ocieplenia stosunków z Łukaszenką, wizyta Sikorskiego w Mińsku czy gesty „pogodnej dyplomacji”. Jeszcze przed białoruskimi wyborami polski i niemiecki minister spraw zagranicznych ściskali dłoń dyktatora, prosząc o uczciwy przebieg wyborów i zabiegając o zbliżenie Białorusi z Zachodem. Słowa Łukaszenki z grudnia ubiegłego roku: „To, co ostatnio Polska zrobiła dla Białorusi, warte jest każdych pieniędzy”, trafnie charakteryzują ówczesne relacje. Białoruski przywódca pomylił się jednak twierdząc, że "stosunki polsko-białoruskie czeka świetlana przyszłość”. Sytuacja uległa gwałtownej zmianie, gdy fałszując wybory i rozpędzając manifestacje opozycji Łukaszenka zadarł jednocześnie z Moskwą odmawiając podporządkowania się żądaniom Kremla. Po ostatniej fali represji reżim białoruski utracił, bowiem jakiekolwiek pole manewru na arenie międzynarodowej i znajdując się pod presją narastających problemów gospodarczych, stanął wobec konieczności przyjęcia rosyjskiego dyktatu. W zamian za kredyty Rosja żąda wykupienia kluczowych białoruskich zakładów przez rosyjskich inwestorów. Dokonana w ten sposób przymusowa prywatyzacja doprowadzi do przejęcia kontroli nad białoruską gospodarką, a w konsekwencji do upadku państwa i umocnienia dominującej pozycji Rosji w tym regionie. W interesie Moskwy leży dziś, by nagłaśniać i krytykować posunięcia reżimu, a nawet inspirować akty sprzeciwu wobec Łukaszenki. Wszystko to w celu zmuszenia dyktatora do ustępstw. Białoruś staje się również mocną kartą przetargową w procesie negocjacji porozumienia Rosja-UE. Państwa Zachodu liczą, że działania Moskwy pozwolą obalić lub złagodzić reżim Łukaszenki i otworzyć rynek białoruski na unijne inwestycje. Od czasu zaostrzenia rosyjskiego kursu, identyczną tendencję można zauważyć w wypowiedziach polityków z grupy rządzącej. Podczas posiedzenia Rady Gabinetowej Bronisław Komorowski oświadczył, że „szczególnym wyzwaniem dla polskiej prezydencji będzie ostra reakcja na sytuację na Białorusi” i podkreślił, że „tylko wspólne działanie w tym zakresie wszystkich krajów wrażliwych na kwestie demokracji na wschodzie Europy może przynieść pozytywne efekty”. Nagła aktywność polskich polityków w nagłaśnianiu represji reżimu, nie wypływa jednak z pragnienia obrony „wolności i demokracji”, lecz znajduje mocne uzasadnienie w realizacji interesów Rosji. Od wielu miesięcy Białoruś i rozgrywane tam operacje stanowią jeden z najmocniejszych atutów w relacjach z UE, a kryzys białoruski stwarza Moskwie możliwość przejęcia władzy w tym kraju. Tylko, dlatego, grupa rządząca występuje dziś przeciwko reżimowi i stroi się w szaty rzeczników demokracji. By rozumieć w pełni istotę relacji polsko-białoruskich, warto zwrócić uwagę na cyniczny spektakl, jaki został odegrany po ujawnieniu wiadomości, że Prokuratura Generalna przekazała białoruskim śledczym informację o rachunkach bankowych Alesia Bialackiego, szefa białoruskiego Centrum Praw Człowieka "Wiasna". Bialacki został następnie zatrzymany przez KGB i oskarżony o ukrywanie dochodów. Dobiegające z rządowych mediów głosy oburzenia i krytyczne wypowiedzi polityków PO-PSL są bezprzykładnym aktem obłudy, ale też wiary w niewiedzę Polaków, zaś słowa Sikorskiego o „karygodnym błędzie” i „zdwojeniu wysiłków na rzecz demokracji na Białorusi" – zasługują na miano szczytu hipokryzji. Przekazanie przez organ III RP informacji białoruskiemu KGB nie jest, bowiem żadnym „błędem” ani zdarzeniem incydentalnym. Od dawna istnieje ścisła współpraca służb polskich i białoruskich, a jej ofiarami padło już wielu obywateli Białorusi. Ostatnia informacja potwierdza jedynie, że mamy do czynienia ze stałą, choć ukrywaną przed Polakami praktyką. Już w lutym 2008 roku, na portalu Kresy24.pl pojawiła się informacja, że polskie służby zrobiły prezent białoruskiemu KGB i wydały zakaz wjazdu Józefowi Porzeckiemu – wiceprezesowi zwalczanego przez Łukaszenkę Związku Polaków na Białorusi. Znający okoliczności sprawy informator twierdził, że polskie służby uległy sugestiom białoruskiego KGB na temat rzekomej „agenturalnej działalności” Porzeckiego. Nie zweryfikowano tych informacji i zaufano osobie, która je przekazała. Portal podkreślał, że „nie ulega wątpliwości, iż zakazując Porzeckiemu wjazdu polskie służby po raz kolejny zrobiły prezent KGB, uderzając w sam środek ZPB. Można tylko sobie wyobrazić, jaką radość sprawiło białoruskim służbom podważenie zaufania do Porzeckiego w polskim środowisku na Grodzieńszczyźnie i jak destrukcyjnie wpłynie to na Związek”. Już wcześniej, Porzecki był szykanowany przez polskie władze, a zakaz wobec niego zdjęto na jesieni 2005 roku, po dojściu do władzy PiS. Polskie MSZ przeprosiło wówczas działacza za dawne szykany, przyznając, że wcześniejsza decyzja o zakazie wjazdu była całkowicie bezpodstawna. Po cofnięciu zakazu Porzecki wielokrotnie przyjeżdżał do Polski i reprezentował ZPB, w towarzystwie Andżeliki Borys. W opinii polskich działaczy na Białorusi, sprawa Porzeckiego mogła być sygnałem do władz w Mińsku, że w sprawie polskiej mniejszości Warszawa jest skłonna pójść na ustępstwa. Polacy w Grodnie byli wówczas oburzeni sytuacją:„Kto podejmuje podobne decyzje? To prowokacja wymierzona w Polaków na Białorusi. Tyle wycierpieliśmy od białoruskich władz, teraz przez swoich mamy cierpieć?” – mówił wówczas czołowy działacz ZPB Wiesław Kiewlak. Można byłoby to zdarzenie uznać za incydentalne, gdyby nie informacja z listopada 2009 roku, mówiąca o tym, że Polska przekazała do białoruskiego KGB dane o transakcjach Białorusinów w naszym kraju, a białoruska bezpieka szantażuje tymi informacjami swoich obywateli i pracowników polskiego konsulatu w Grodnie, wzywając dziesiątki osób na przesłuchania. Białorusini opowiadali wówczas, że przesłuchujący ich funkcjonariusze KGB obiecywali umorzenie postępowania bądź rezygnację ze ściągania cła w zamian za informacje o polskich urzędach celnych. – „Interesowało ich, jak działa polski urząd celny, czy ktokolwiek z celników po polskiej bądź białoruskiej stronie bierze łapówki. Kto się, z kim przyjaźni” - opowiadał jeden z drobnych handlarzy. Z kolei na przesłuchania do białoruskiej milicji finansowej (Departament Dochodzeń Finansowych Komitetu Kontroli Państwowej) wzywano też obywateli Białorusi pracujących w dziale wizowym Konsulatu Generalnego RP w Grodnie. Formalnym powodem były rzekome nieprawidłowości przy wydawaniu wiz. „Naprawdę chodziło o zastraszenie naszych pracowników” - twierdził jeden z konsulów. Było oczywiste, że wykorzystując dane przekazane przez polskie służby, KGB prowadzi działania zagrażające naszemu bezpieczeństwu i wykorzystuje materiały do typowych działań wywiadowczych i werbowniczych. Rzeczniczka ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska zapytana wówczas, czy polska instytucja, do której KGB zwraca się o dokumenty powinna o tym powiadomić ABW odparła, że instytucje państwowe nie mają takiego obowiązku. Gdy próbowano ustalić, która z polskich instytucji przekazała materiały do KGB, Ministerstwo Finansów orzekło, że nie pochodzą one ze służb skarbowych i celnych - jedynych, które mają zbiorczy wykaz takich danych. Być może odpowiedzi należało szukać w informacji ujawnionej w grudniu 2009 roku, na temat wewnętrznego dokumentu wywiadu skarbowego, w którym funkcjonariusz tej służby opisywał, jak na żądanie przełożonych przekazał oficerom ABW wiadomości z baz danych ministerstwa skarbu. Tak bliska (i bezprawna) współpraca nie może dziwić, bowiem od lat kolejni szefowie wywiadu skarbowego to osoby, których kariery są ściśle związane z ABW. W ten sposób Agencja miała pozyskiwać dane o przedsiębiorcach, którzy nie są objęci żadnym postępowaniem. W marcu 2010 roku potwierdzono, że Polska przekazuje białoruskiemu KGB informacje o transakcjach handlowych na terenie naszego kraju, przeprowadzanych przez obywateli Białorusi, w tym polskiego pochodzenia. Do zaprzestania tej praktyki wezwali rząd parlamentarzyści z sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą, występując do Tuska z dezyderatem. Rada Naczelna Związku Polaków na Białorusi wystosowała zaś list do premiera, w którym napisano: "Ocieplenie relacji między Polską a Białorusią, które obserwujemy od kilkunastu miesięcy, nie przełożyło się wcale na polepszenie sytuacji mniejszości polskiej, czego świadectwem są prześladowania Polaków m.in. w Iwieńcu". Miesiąc później Maciej Płażyński, szef Stowarzyszenia Wspólnota Polska oświadczył, że oczekuje twardego stanowiska władz polskich w sprawie przejęcia przez władze białoruskie należącego do Związku Polaków Domu Polskiego w Iwieńcu. Również prezydent Lech Kaczyński oczekiwał, że przedstawiciel rządu polskiego i minister Sikorski „w mocnych słowach przedyskutuje z szefem białoruskiej dyplomacji kwestię mniejszości polskiej na Białorusi”. Trafną ocenę ówczesnej sytuacji zawarł Tomasz Pisula, prezes fundacji Wolność i Demokracja, gdy w grudniu 2009 roku stwierdził: „Kontakty polsko-białoruskie trwają od ponad roku, ale wszystko odbywa się w najwyższej tajemnicy. Szkoda, bo jesteśmy państwem demokratycznym, wybieramy urzędników i powinniśmy wiedzieć o ich działaniach. W tym przypadku mam wrażenie, że ponad głowami Polaków w Polsce oraz na Grodzieńszczyźnie i ponad głowami Białorusinów powstają pewne fakty polityczne, które potem dość trudno będzie odkręcić, bo mają dalekosiężne konsekwencji”. Wiemy obecnie, że współpraca służb i instytucji polskich z KGB trwa do dnia dzisiejszego, a ujawniony ostatnio kazus Alesia Bialackiego jest typowym „wypadkiem przy pracy”. Kolaboracja z reżimem Łukaszenki odbywa się w ścisłej tajemnicy, zatem to, co przenika do mediów zdradza zaledwie fragment rzeczywistości. Przyjęta przez polityków PO-PSL poza „obrońców demokracji” stanowi element cynicznej gry w spektaklu reżyserowanym przez Moskwę. Ich werbalne deklaracje i propagandowa krytyka reżimu przypominają teatr odgrywany na potrzeby opinii publicznej i są mistyfikacją podporządkowaną interesom Kremla. Aleksander Ścios

W cieniu makarowa FSO, zatrzymawszy S. Wiśniewskiego, (który przedstawił się, jako „polski dziennikarz”, bo, jak sądzi, słowa „montażysta” mogliby Ruscy nie zrozumieć), domaga się od niego kamery. Moonwalker twierdzi, że chowając ją, pozostawia ją włączoną (1h03'47'' relacji sejmowej

http://www.youtube.com/watch?v=ctNcvVAqLUk

by jeszcze nagrywała, ale przecież niedługo po jej schowaniu, kamera właśnie przestaje nagrywać (a przynajmniej zapis się urywa). Zostaje, więc wyłączona – gdyby, bowiem jej nie wyłączono, rejestrowałby się dalszy ciąg rozmów z czekistami i być może „rozmowę z polskim dyplomatą”. Kto w takim razie wyłącza kamerę – SW czy czekiści? Moonwalker twierdzi, że po włożeniu kamery, wyciąga zapasową kasetę (wedle jego relacji, tę akurat z nagranymi z hotelowego parapetu przylotami z 7-go kwietnia, żeby było śmieszniej) i na tym się wstępnie sprawa kamery kończy. Wydaje się jednak, że bardziej prawdopodobny jest inny scenariusz. Skoro FSO chce kamery, to (zakładając, że całe to zatrzymanie na pobojowisku nie jest jakimś cyrkiem nagranym na potrzeby dezinformacji) na pewno każe ją „polskiemu montażyście” wyjąć i pokazać. Nawet, bowiem, gdyby ruskie ciołki nie wiedziały, jak się posługiwać taką kamerą, to w prosty sposób (za pomocą Makarowa) zmusiłyby SW do zaprezentowania/odtworzenia nagrania – w to zaś, że SW podczas swej księżycowej wędrówki „niczego nie nagrał”, uwierzyłby jedynie strach na wróble na lotnisku Siewiernyj (znany ze zdjęć z 7-go kwietnia). Historię typu „Okazanie demonstracyjne, że chowam kamerę do torby i przy okazji wyciągając z torby kasetę, dając... (…) Stary numer, który wielokrotnie się sprawdził” można włożyć między bajki. Ruscy, zatem musieli natychmiast po zatrzymaniu obejrzeć z SW nagranie, a skoro nie zostało ono skonfiskowane ani zniszczone (jak te materiały, które zabierano polskim dziennikarzom), to znaczy, że uznano je (na pewno po konsultacjach ze zwierzchnikami: „co z tym gościem robimy?”) za ważny element uwiarygadniający Zdarzenie – oto przecież polski „operator” robi na gorąco zdjęcia „po katastrofie”. To, że katastrofa się jeszcze nie zdarzyła, to drobiazg, gdyż wystarczy ten materiał (po odpowiedniej obróbce na „stole montażowym” właśnie – np. dodanie dźwięków syren pogotowia) przekazać do mediów następnego przedpołudnia, jako „dokument” związany z wypadkiem – daty ani godziny na nim nie ma, więc, w czym problem? Resztę wystarczy uzupełnić egzaltowaną opowieścią o tym, jak to „operator” ganiał się po pobojowisku z FSB i zapadał po kolana w błocie. I właściwie cała opowieść moonwalkera „pracuje” - w zeznaniach opisuje on niektóre swe przygody z 9-go kwietnia, ale film, jako element narracji z 10-go, traktuje on, jako dokument „katastrofy”, bo „wszyscy” tak ten film traktują i żadna z oficjalnych instytucji nie podważa wiarygodności wideo-dokumentu. Interesujące jest to, że „poza obręb kadru” i „poza plan zdjęciowy” w swych relacjach z pobojowiska SW nie za bardzo chce w swych zeznaniach wychodzić. Dopytywany przez członków Zespołu o to, co sam widział (na własne oczy) albo, co było w oddali, konsekwentnie odsyła pytających do tego, co jest sfilmowane, tłumacząc się tak, że gdyby coś dodatkowego było lub gdyby coś jeszcze widział, to na pewno by to sfilmował. Problem jednak w tym, że film moonwalkera zawiera, co tu dużo kryć, tyle, co nic. Pomijając kilka zbliżeń na „czarną skrzynkę”, usterzenie, silnik, ogon i parę ujęć „strażaków” udających akcję przeciwpożarową – rozdygotana jak diabli kamera pokazuje błoto, kałuże, śmieci, liście, kurtkę, ręce moonwalkera, drzewa i tym podobne „ciekawe” detale. Ten materiał właśnie, jako dokument jest zupełnie do niczego. SW najpierw robi parę ujęć na pobojowisku, a potem udaje się w oniryczną doprawdy wędrówkę po „stawach”, po której wyłania się w okolicy „strażaków” i niedługo później zostaje zwinięty. Jak sam twierdzi, wychodząc z hotelu miał zapasu materiałów na filmowanie przez 2 godziny; dodatkowo dysponował aparatem „z dużym zoomem”. Szykował się, więc na długie zdjęcia (oczywiście, jeśli wierzyć, temu, co SW mówi), a tu raptem robi niedbale parę minut „dokumentu” i daje się capnąć? Dlaczego ten jego dokument tak się dziwnie zaczyna? Czemu nie ma sfilmowanej drogi na pobojowisko od ul. Kutuzowa? SW zeznaje, iż przed wyjściem z pokoju, sprawdził, czy kamera nagrywa – czy ten fragment został następnie przez niego skasowany? Co więcej, na pobojowisku ponoć... zagina mu się kaseta, czyżby, więc materiału było zrazu więcej? W sejmie (1h09'46'') moonwalker mówi wszak, że o 8.49: „zaczyna się zapis. Może być minuta wcześniej (początek zapisu na pobojowisku – przyp. F.Y.M.), bo akurat nie było od końca, bo mi się kaseta akurat zagięła w tym momencie.” (Od końca? Od końca, czego?). Nie opisuje jednak „polski montażysta” okoliczności tego „zagięcia się”, a przecież przed wyjściem z hotelu wszystko dokładnie osobiście posprawdzał, z nagrywaniem włącznie, w jaki więc sposób kaseta w prawidłowo rejestrującej kamerze mogła mu się nagle zagiąć? Chyba tylko w taki, że... SW ją jeszcze wyjmował przed filmowaniem na pobojowisku i niedokładnie (np. w zdenerwowaniu) ulokował w kieszeni kamery. Dlaczego jednak miałby ją wyjmować? Szedł z kamerą gotową do rejestrowania – niczego nie musiał już z nią robić poza włączeniem, – co zatem mogłoby być powodem wyjęcia kasety? Albo konieczność zmiany kasety, albo spotkanie z kimś, kto każe wyjąć kasetę. Wróćmy do chwili, w której, zastygłszy w hotelowym pokoju, polski montażysta już ściągnął kamerę z parapetu, wyłączył ją, zaobserwował „skrzydlatą orkę” i deliberuje: iść – nie iść na ruskie wojskowe lotnisko. Przypomnę, że mówi on wtedy, iż słyszy on jeszcze dodatkowe dźwięki zatrzymujących się samochodów. Jeśliby auta się zatrzymały „po katastrofie”, to przecież przynajmniej kilku kierowców wyleciałoby zobaczyć, co się stało. Jeśliby to były auta ruskich służb, to tym bardziej. Czy więc Wiśniewski zdąża od ul. Kutuzowa całkiem sam, czy raczej przechodzi między gapiami, chowając kamerę za pazuchą? Gdyby osób było więcej, to na pewno ktoś by się zainteresował przemykającym się „operatorem”, zwłaszcza jeśliby ten wyjął w końcu kamerę i zaczął filmować. Wtedy zaś mogłoby dojść do „zagięcia się kasety”, o którym wspominałem wyżej. Jak jednak wiemy z samego filmiku moonwalkera, gdy zaczynają się jego zdjęcia przez blisko 2 minuty nie słychać żadnych głosów, żadnych klaksonów, żadnego gwaru gapiów za plecami

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/z-punktu-widzenia-fachowcow-wojskowych.html

Słychać wyłącznie ptaki. Pierwsze klatki filmu pokazują... ziemię, dopiero po paru sekundach kamera się podnosi i widać kawałek usterzenia oraz szerszy plan. Dlaczego dopiero do tej chwili i dlaczego od „ziemi” zaczyna się „dokument”? Każdy, kto robił zdjęcia, doskonale wie, że najpierw się człowiek ustawia z obiektywem i „celuje w jakiś obiekt”, a dopiero potem włącza i coś rejestruje. Nikt poza jakimiś kompletnymi amatorami, pierwszy raz trzymającymi w ręku sprzęt, nie włącza kamery trzymając ją skierowaną do ziemi. Wydaje się, więc, że film Wiśniewskiego ma zwyczajnie „wycięty” początek. Sam SW, który w paru miejscach „komentuje” to, co widzi („czarna skrzynka samolotu, który się rozwalił”, „o k..., jakieś błoto tu”, „to polski samolot przecież”, „ja p...lę to nasz”), jako dokumentalista nie zaczyna swojego materiału słownym komunikatem np. tego typu „katastrofa jakiegoś samolotu, Smoleńsk, godzina taka a taka czasu miejscowego, dzień/miesiąc/rok taki a taki”, by w materiał zawierał od razu jakąś rzeczową informację i się potem nie zagubił w prywatnym archiwum (a przecież to kolejny dzień jego pracy dokumentalisty rozpoczętej 7-go kwietnia). Jeśli bowiem nikt „polskiego montażysty” nie goni ani nie odgania go z pobojowiska, nie ma nikogo w pobliżu (aczkolwiek w 4'22'' wyłania się po prawej stronie jakiś gostek na ciemno ubrany, który szedł jakby drogą moonwalkera

http://www.youtube.com/watch?v=iQ_5PrVDl9g

gostek z prawej strony kadru a sam SW nie wie, co to za samolot się rozbił - to spokojnie taki komunikat mógł sobie nagrać na początku swego filmu, jako właśnie dokumentalista. Już w 8-10 sek. materiału widać kawałek statecznika z biało-czerwoną szachownicą, tymczasem sam moonwalker dopiero znalazłszy się w jego okolicy mówi o polskim samolocie. Dlaczego jednak, wiedząc już, że to polski samolot, nie pyta on „strażaków”: „panowie, co się stało? Co to za samolot był? Jak doszło do tego wypadku, nie wiecie? Może komuś trzeba pomóc? Może ja zawiadomię kogoś z Polski? Byli jacyś pasażerowie na pokładzie?” Nie było przecież tajemnicą, że filmuje, bo „strażacy” go świetnie widzieli. Jeśli nie spodziewał się, że zostanie zaraz zwinięty przez mundurowych, to mógł spokojnie zadać „strażakom” parę pytań, zwłaszcza, że oni sami się specjalnie nie spieszyli, a samemu SW wydawało się, że samolot przyleciał „pusty”.

I jeszcze jedna zagadka. Zatrzymany przez FSB w rozmowie z „pułkownikiem”, który chce, by SW zaprezentował, co się nagrało, przewija materiał i pokazuje, że nie ma żadnego zapisu: „Wrócił ten pułkownik z tą całą ekipą, która miała tą moją torbę: „Ale pokaż, człowieku, co żeś tam nagrał?”. Nie wiem, czy to był przypadek: włączyłem kamerę, przewinąłem kasetę do przodu do pustego miejsca i pokazałem, że nic nie ma. On mówi: „No to jak nic nie nagrał, to człowieka trzeba puścić. No to jak nie ma nic, nic nie ma nagranego, nic na niego nie mamy, no to idź, człowieku do hotelu”. I zawieźli mnie do hotelu.” (1h18'52''). Wszystko to oczywiście fajnie i happy end jak w ruskim filmie sensacyjnym, ale przecież „polski montażysta” zapomina w swej nieustannie ewoluującej i gmatwającej się opowieści, że przecież na pobojowisku „starym numerem operatorów” dał „na wabia” kasetę właśnie z tym niby nagraniem, które robił podczas księżycowej wędrówki. Pomijając już to, że gdyby dał taką, na której pokazane byłyby przyloty na Siewiernyj z 7-go kwietnia, a nie pobojowisko, to by czekiści zapytali go z pomocą makarowa: „w kulki sobie z nami lecisz, kolego? Chcesz zagrać w ruską ruletkę?” - to nasuwa się podstawowe pytanie: skoro dał im kasetę, co, do której byli przekonani, że jest to zapis jego wędrówki, to, po jakiego diabła, mając tę kasetę, mieliby z powrotem przyjść do niego, kazać uruchomić kamerę i pytać: „pokaż człowieku, co żeś tam nagrał?” W niej nie mogło być już żadnej kasety, prawda? Gdyby, bowiem naraz pułkownik FSB zobaczył, że „polski montażysta” dał „kasetę-wabia” czekistom, a w kieszeni kamery pozostawił jakby nigdy nic tę właściwą kasetę z zapisem z ruskiego Księżyca, to na pewno by za taki numer kazał zawieźć Wiśniewskiego, ale do takiego hotelu na Łubiance, a nie w okolicy lotniska Siewiernyj. FYM

Ostra krytyka PO: te rządy niszczą Polskę "Rozmawiać tylko z kelnerami" - tak brzmiało jedno z postanowień Jacka Kerouaca, po – spóźnionym – sukcesie jego książki „W drodze”. Spóźnionym, bo książka, napisana, gdy był dwudziestoparolatkiem, (gdy wiecznie był w drodze, by odkryć, co jest za horyzontem i żył życiem kumpli, nie rozpoznając już gdzie zaczyna się jego własne) wyszła znacznie później. A on sam był już wtedy innym człowiekiem. Ale czytelnicy pokochali go takim, jaki był kiedyś, wymagając, aby trzymał się tej starej tożsamości. Próby ucieczki, zmiany sposobu życia, „rozmawiania tylko z kelnerami”, nie powiodły się. Ich opisem jest książka „Big Sur”. A sam autor umarł kilka lat później. Zmiana tożsamości jest sprawą bardzo trudną. Zresztą, jak pokazuje przypadek Tuska i Platformy, ludzie wolą niejednoznaczność, oportunizm i brak przekonań. Wyrazistość (niesłusznie!) kojarzy im się, bowiem z radykalizmem. PiS zbudował swoją dotychczasową tożsamość na sprzeciwie wobec trzech elementów rządów PO: nieefektywne, rozdęte państwo; antyrozwojowa antypolityka gospodarcza niszcząca szanse ludzi młodych i słabnąca międzynarodowa pozycja Polski. Ale to za mało. Trzeba pokazać, co chce się zmienić na tych trzech polach (konkrety). A także zaprezentować nową, jakość na listach. Nie tych, którzy towarzyszyli w żałobie i są sentymentalnymi znakami z przeszłości. Ale nowe pokolenie: profesjonaliści w sferze zarządzania publicznego i finansów (choćby z kręgu St. Kluzy); ludzie ideowi i dobrze wykształceni – z Instytutu Sobieskiego, Fundacji Republikańskiej, Klubu Jagiellońskiego, środowisk biznesowych i prawniczych. Bez zmiany wizerunku i otwarcia na przyszłość (i ludzi zdolnych do formułowania alternatyw), trudno będzie wygrać. A takie rządy, jakie proponuje PO niszczą Polskę! prof. Jadwigi Staniszkis

Na bezdechu Świat, a może świat, to nie, bo świat funkcjonuje na trochę innej zasadzie, ale cała Polska wstrzymuje oddech. Świat, bowiem funkcjonuje według zasady wyłożonej pewnemu przedsiębiorcy przez znajomego rabina. - Rabbi - perorował przedsiębiorca. - Jeśli świat żyje, to, dlaczego mój spożywczy sklep nie może związać końca z końcem? A jeżeli świat umarł, to, dlaczego mój skład trumien bankrutuje? Nu? - Uj, ty nic nie rozumiesz - żachnął się rabin. - Świat ani nie żyje, ani nie umarł. Świat się po prostu męczy! I rzeczywiście - wystarczy popatrzeć na Amerykę, jak ona się męczy pod tym całym prezydentem Obamą, który z kolei męczy się pod izraelskim lobby, żeby zrozumieć, dlaczego „partia herbaciana” nie mogła już dłużej tolerować sytuacji, kiedy to ogon wywija psem i zaczyna wywijać tymi wszystkimi Umiłowanymi Przywódcami. Podobnie w Europie, która - gdyby tak wierzyć koledze Ikonowiczowi - stoi w przededniu kolejnej rewolucji, to znaczy - chyba już czwartej, bo najpierw była francuska, później - bolszewicka, trochę później - faszystowska, no a teraz... Teraz jeszcze nie wiadomo, jaka; w ogóle nie wiadomo, czy będzie jakaś rewolucja, bo proletariat w takiej, dajmy na to, Hiszpanii chce zasiłków, dzięki którym mógłby wyzwolić się od pracy. Pracy, bowiem nie ma, bo wszystko, co trzeba, robią Chinole, Hindusi, Brazylijczycy i Filipińczycy. Tam, bowiem, gdzie czynniki produkcji są najtańsze, korporacje, organizujące produkcję w skali globalnej, przenoszą całą wytwórczość, dzięki czemu świat ma coraz więcej tanich towarów - ale w krajach o wysokim socjalu nie ma roboty - chyba żeby przy wolontariacie. Do tej pory sytuacja ta była maskowana niefrasobliwym powiększaniem długu publicznego, ale właśnie ta możliwość gwałtownie się kończy, bo grandziarze finansowi zrozumieli, że papierowy Scheiss, którego naprodukowano w ilości, co najmniej dwa i pół raza przewyższającej wartość bogactwa, jakie w ogóle istnieje na ziemi - że ten Scheiss to rzeczywiście Scheiss - i uciekają do złota i srebra. W ten sposób spełnia się mimowolne proroctwo Juliana Tuwima, że „Już w podziemiach synagog wszystko złoto leży / Amunicję przenoszą czarni przemytnicy / Naradzają się szeptem berlińscy bankierzy / Dzwoni tajny telefon w warszawskiej bóżnicy. / I zaraz Żydzi w Kremlu dostali depeszę / I skoczyła iskrówka; zawrzały redakcje. / Paryski Rotszyld ręce zaciera w uciesze / W Amsterdamie i w Rzymie wykupiono akcje.” Wykupiono? Na razie wszyscy wyprzedają na łeb na szyję; znaczy - ktoś to za psie pieniądze kupuje i na coś liczy, więc męka świata najwyraźniej dopiero się zaczyna i musi się on przygotować na jeszcze gorsze paroksyzmy. Oto na przykład Chińczycy budują w Australii pirs do przeładunku rudy żelaza o wydajności - jak powiadają - nawet miliona ton dziennie! Jeśli Chinolom potrzeba aż tyle stali, to nieomylny to znak, że będą realizować jakiś gigantyczny program zbrojeniowy. No i właśnie spłynął na wodę pierwszy chiński lotniskowiec, a w przygotowaniu są następne. A ponieważ lotniskowce są nieodzownym narzędziem polityki imperialnej to znaczy, że i Chiny zupełnie serio się do takiej polityki przymierzają. I pomyśleć, że ponad sto lat temu wszystko przewidział nasz Stanisław Wyspiański, wkładając w usta Czepca pytanie: Co tam panie w polityce? Chińcyki trzymają się mocno?” Przypominam sobie w związku z tym dowcip z lat 60-tych, kiedy to nad Ussuri doszło do wymiany ognia między Chinami a miłującym pokój Związkiem Radzieckim. Oto Chiny ruszyły na zachód i zawojowały Europę .W Warszawie chiński komendant wezwał wszystkich komuchów, żeby mu utworzyli jakąś tubylczą administrację. Pierwszy do komendanta poszedł Moczar. Siedzi godzinę, siedzi dwie, siedzi trzecią. Wszyscy przed drzwiami truchleją - wreszcie wychodzi blady, chwiejąc się na nogach. Inne komuchy do niego: okropni ci Chińczycy, co? - Chińczycy to jeszcze nic - słabym głosem odpowiada Moczar. - Najgorszy jest Cyrankiewicz! Ciekawe, kogo w razie, czego znaleźliby sobie u nas teraz. Więc świat się męczy, a tymczasem Polska wstrzymuje oddech i to nawet nie w oczekiwaniu na ogłoszenie list wyborczych, żeby się wreszcie dowiedzieć, kogóż tam Siły Wyższe za pośrednictwem ścisłych sztabów partyjnych wyznaczyły na naszych Umiłowanych Przywódców, tylko w związku z deklaracją Dody Elektrody, która podobno postanowiła zakończyć karierę z uwagi na intelektualną iluminację, jakiej doznała. Wszystko to oczywiście być może; jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści, a cóż dopiero z Dody Elektrody, która - cokolwiek by o niej nie powiedzieć, do kija na pewno nie jest podobna. Nie chodzi, zatem o intelektualny przełom, bo w to w końcu u nas rzecz zwyczajna, tylko oto, co teraz będzie cool, a co będzie obciachem. Kto wie, czy to nie będzie większa rewolucja od tej, którą wieszczy kolega Ikonowicz? Nawiasem mówiąc już raz tak było, tyle, że alarm okazał się fałszywy. Oto w pewnym momencie pan red. Tadeusz Fredro-Boniecki nie bez pewnej satysfakcji ogłosił, że morderca księdza Jerzego Popiełuszki, kapitan SB Grzegorz Piotrowski się nawrócił. Ogromnie się z tego, ma się rozumieć, ucieszyłem, jako że wiadomo: większa będzie w Niebiesiech radość z jednego nawróconego łajdaka, niż z dziesięciu sprawiedliwych mułów - ale zaniepokoiło mnie, dlaczego nawrócił się tylko Grzegorz Piotrowski? A co z generałem Kiszczakiem? Dlaczego się jeszcze nie nawrócił, podobnie zresztą, jak generał Jaruzelski? Zresztą - kto wie - może to i lepiej, bo wyobraźmy sobie tylko, co to by się narobiło, gdyby nawrócił się taki, dajmy na to, generał Kiszczak - i w ramach kategorycznego imperatywu, że „prawda was wyzwoli” - ogłosił wszystkie kompromaty na autorytety moralne, zwłaszcza te, co to „bez swojej wiedzy i zgody”? Ładny Interes! To już może lepiej, że i generał Kiszczak i generał Jaruzelski są grzesznikami wyjątkowo zatwardziałymi? Zresztą mniejsza o to, czy lepiej, czy gorzej, tylko, jaka by to była rewolucja! Na szczęście okazało się, że Grzegorz Piotrowski wcale się nie nawrócił, tylko zwyczajnie pana red. Fredro-Bonieckiego zrobił w konia i kiedy tylko wyszedł z kryminału, zaraz powrócił do sprośnych błędów Niebu obrzydłych. Podobną historię opowiada Adam Grzymała-Siedlecki w swoim wspomnieniach. Pewien mecenas, bardzo pobożny, uczestniczył w nabożeństwie poświęconym rychłemu nadejściu Królestwa Bożego. W pierwszej chwili też bardzo pragnął jak najszybszego jego nadejścia, ale w pewnym momencie naszła go straszliwa wątpliwość. Przecież w Królestwie Bożym raz na zawsze zapanuje dobro i sprawiedliwość. Nie ma innej możliwości - to jasne. Skoro tak, to nie będzie już przestępców, ani oszustów. Niby dobrze, ale czy w takiej sytuacji potrzebni będą jeszcze adwokaci? Na szczęście ksiądz wyjaśnił, że Królestwo Boże nie jest z tego świata, więc i nasz mecenas mógł spokojnie oczekiwać jego nadejścia. Zatem, wbrew temu, czego spodziewa się kolega Ikonowicz, kształt rewolucji w naszym nieszczęśliwym kraju zależy od tego, w jakim kierunku doznana iluminacja popchnie Dodę Elektrodę; czy dajmy na to, do spółki z Nergalem, uchodzącym za przedstawiciela Lucyfera na Polskę, a w każdym razie - na województwo pomorskie - będzie teraz ekscytowała panienki opisami phallusa szatana (Stanisław Przybyszewski twierdził, że jest on zimny jak lód i na całej imponującej długości zaopatrzony w haczyki w kształcie harpunów), czy też odwrotnie - zacznie się virginizować - oczywiście ex post, ale przecież lepiej późno, niż wcale. I dopóki to się nie wyjaśni, albo w tę, albo w odwrotną stronę, cały nasz nieszczęśliwy kraj trwa w bezdechu. SM

Kłamstwa literatury holocaustu Od kilku dziesięciolecie literatura holocaustu miast ukazywać prawdę o zbrodniach Niemców popełnionych podczas II wojny światowej, często służy szowinistom żydowskim do kreowania fałszywego wizerunku Polski i Polaków. Jednym z sztandarowych przejawów tej patologii jest powieść Jerzego Kosińskiego „Malowany ptak”. Tej rzekomej powieści autobiograficznej swoje śledztwo literackie poświęciła Joanna Siedlecka. Wyniki swoich badań Siedlecka opisała w książce „Czarny ptasior” wydanej przez wydawnictwo Czerwone i Czarne. W USA „Malowanego ptaka” uznano za „arcydzieło literatury zagłady,”. W oficjalnych biogramach Kosińskiego zawartych w amerykańskich encyklopediach literackich sam Kosiński podawał, że „Malowany ptak” opisuje prawdziwe wydarzenia z dzieciństwa autora podczas II wojny światowej. Podobnie Kosiński czynił we wszystkich wywiadach dla mediów. „Malowanego ptaka”, jako lekturę obowiązkową promowały wpływowe środowiska żydowskie. „Malowany ptak” stał się ważną pozycją na zajęciach uniwersyteckich na temat holocaustu, na których często był traktowany, jako dokument historyczny. W rezultacie dla młodej elity amerykańskiej stał się źródłem wiedzy o „Polsce pod okupacją niemiecką”.

W pierwszych zachodnich wydaniach Kosiński bez ogródek powieść umieszczał w Polsce. W kolejnych w Europie Środkowej. Powieść rozpoczyna jednak dokładne umiejscowienie akcji w Polsce bez wymieniania nazwy Polska – „jesienią 1939, w pierwszych tygodniach wojny” (do kwietnia, 1940 kiedy Niemcy zajęły Danie i Norwegię wojna trwała tylko na ziemiach Polskich). Kanwą opowieści są losy chłopca o semickich rysach twarzy (autor jednak nie piszę, że bohater jest żydem – tylko, że miejscowa ludność uznawała go za żyda lub cygana). Chłopiec na początku wojny utracił kontakt ze swoimi rodzicami i błąkał się po polskich wsiach. Polacy zamieszkujący wsie byli odmienni od chłopca. Polscy wieśniacy byli głupi, okrutni i zboczeni. Praktykowali magie i zabobony, wyznawali katolicyzm i prawosławie. Pierwszą odrażającą personą, u której przebywał bohater Kosińskiego była wstrętna, brzydka i śmierdząca polska starucha. Była tak odrażająca, że nawet jej polskie kury były wstrętne, dziobały się wzajemnie i nie chciały zaprzyjaźnić się z uroczym gołębiem, którego później zabił demoniczny jastrząb. Polską wieś, prócz wstrętnych polskich staruch, zamieszkiwały też wstrętne psychopatyczne polskie bachory. Jedną z ulubionych zabawa psychopatycznych polskich bachorów było spalanie żywcem radosnych wiewiórek. W trakcie bestialskiego mordu polskie bachory zwykły się zaśmiewać. Po pobycie u odrażającej polskiej staruchy, głodny i zziębnięty chłopiec, stał się ofiarą polskich wieśniaków którzy z radością go zlinczowali. Kolejnym oprawcą chłopca stał się polski wieśniak, który trzymał go w gospodarstwie by go batożyć ku radości swojej rodziny i polskich sąsiadów. Ten etap cierpień chłopca zakończył się sprzedaniem go jak niewolnika znachorce. Pobyt u znachorki zakończyła próba utopienia chłopca przez polskich wieśniaków w rwącej rzece. Kolejnym właścicielem chłopca został polski młynarz. Młynarz batożył swoją żonę oskarżając ją że ta obnaża się przed parobkiem. Pewnego dnia młynarz zaprosił parobka na wspólne oglądanie kopulujących kotów. Ponieważ parobek pożądliwie patrzył na żonę młynarza, młynarza wydłubał mu łyżką oko. Koty po kopulacji bawiły się wydłubanymi gałkami ocznymi. Po pobycie u młynarza chłopiec trafił do ptasznika. We wsi ptasznika mieszkały polskie bociany. Polskie pewnego razu zadziobały jedną z samic bociana, fałszywie oskarżając ją cudzołóstwo z kaczką. Ptasznik był zakochany w nienormalnej polskiej chłopce, (która straciła rozum po tym jak polscy chłopi zbiorowo ją zgwałcili). Nienormalna polska wieśniara kopulowała ze wszystkimi polskimi chłopami ze wsi (często podczas grupowych orgii – była sprawną kochanką i polscy chłopi woleli z nią kopulować niż ze swoimi cuchnącymi polskimi żonami). Nienormalna Polka nieustannie się obnażała i kopulowała z własnym psem. Zazdrosne o swoich mężów polskie chłopki zamordowały nienormalną polską rozpustnicę rozrywając jej narządy płciowe. W kolejnej wsi, leżącej przy torach kolejowych, chciwi polscy wieśniacy zajmowali się radosnym oglądaniem transportów żydów i cyganów do obozów śmierci (Polaków w transportach nie było). W trakcie demonicznego widowiska Polacy wyrażali radości z powodu gazowania i palenia żydów. Zdaniem polskich chłopów holocaust był karą Boga za zabicie przez żydów Jezusa i „za bezlitosne mordowanie chrześcijańskich niemowląt i picie ich krwi” (te klasyczne nieprawdziwe motywy literatury holocaustu – powszechna wiedza o holocauście, komorach i krematoriach wśród żyjących podczas II wojny światowej, religijnych przyczynach niechęci do żydów, powszechności oskarżeń o mord rytualny – są typowymi motywami w literaturze holocaustu). Marzeniem polskich wieśniaków było przyłączenie się do Niemców i wspólne z Niemcami mordowanie żydów. Kiedy jakiś żyd ginął podczas ucieczki z transportu śmierci a jego trup pozostawał na torach chciwi polscy chłopi odzierali żydowskiego trupa z ubrań i kosztowności. Polacy odzierali trupy żydów „ostrożnie by nie zbrukać sobie rąk skażoną krwią niechrzczonych”. Tych żydów, którzy przeżyli ucieczkę polscy chłopi mordowali, żydówki przez zamordowaniem brutalnie gwałcili. Polscy chłopi kolekcjonowali też zdjęcia i listy wyrzucone przez żydów z pociągów. Zdjęcia żydówek służyły polskim chłopom do podniecania się podczas onanizmu. Podczas dalszej wędrówki przez polskie piekło bohater powieści Kosińskiego trafił na uroczystość Bożego Ciała. Przed uroczystością polscy katolicy kolejny raz go zlinczowali. W trakcie mszy chłopca pobili ministranci i ksiądz. Pod koniec mszy polscy katolicy wywlekli chłopca z kościoła i usiłowali utopić w dole kloacznym, (który były dumą księdza). W kolejnej wsi chłopiec trafia do kolejnego polskiego wieśniaka. Tym razem polski chłop był zoofilem, biseksualistą i kazirodcą (kopulującym ze swoim synem i córką). Młoda Polka zmusza chłopca by ten manualnie i oralnie pieścił jej narządy płciowe. Niezaspokojona korzystała też z kopulacji z kozłem (erekcje u kozła wywoływał manualnie ojciec rodziny), ojcem i bratem. Ojciec polskiej rodziny prócz seksu z krewnymi gwałcił też króliki. Podczas ucieczki od polskich zoofilów chłopca skatowały polskie dzieci. Skatowany chłopiec znalazł schronienie u polskiej chłopki – wioskowej prostytutki prostytuującej się w brudnej chacie.

W powieści Kosińskiego większymi psychopatami od Polaków byli Kałmucy walczący w armii niemieckiej. Kałmucy ociekając przed armią czerwoną mordowali chłopów i gwałcili chłopki (zbiorowo, równocześnie, jadąc na koniu, gwałcąc grupowo podczas grupowej jazdy na koniu). Ofiarami gwałtów były kobiety, dzieci i sami chłopi. Wyzwoleniem z piekła było wejście armii czerwonej. Sowieci byli przyjaźni i uśmiechnięci, „opatrywali rannych i dzieci”, rozdawali dzieciom słodycze, bawili się z dziećmi, karmili i ubierali chłopów, okrutnie zabili kałmuckich oprawców, mieli wspaniały sprzęt, byli doskonałymi i odważnymi żołnierzami. Sowieci wyleczyli też w szpitalu bohatera powieści. Nauczyli go czytać, udostępnili mu wspaniałe rosyjskie książki ze swojej frontowej biblioteki, ukazali mu prawdę o nie istnieniu Boga. Szczególną miłością bohaterscy sowieci darzyli swojego wodza Stalina, swój wspaniały kraj, swoje rodziny i partie komunistyczną. Oczarowane czerwonoarmiejcami Polki ochoczo z nimi flirtowały, za co sowieckich bohaterów mordowali polscy chłopi. Po rozstaniu się z cudownymi sowietami chłopiec trafił do polskiego sierocińca. Polskie sieroty były złośliwe i agresywne. Polscy chłopcy gwałcili zbiorowo nauczycielki a polskie dziewczynki nocami uprawiały przygodny seks. W swej powieści Kosiński nieustannie epatował pornograficznymi opisami, naturalistycznie opisując każdy detal patologii. Przedstawia Polaków, jako psychopatów robiących lekarstwa z wszy, kału i krwi. Potwory pozbawione odruchów ludzkich i niechcące pomagać żydowskim dzieciom (za miast tego nieustanie torturujących i gwałcących żydowskie dzieci). Psychopatów, dla których normą jest dręczenie zwierząt, pojenie dzieci wódką i wzajemne mordy (w tak wymyślne sposoby jak nabijanie na pal). Zboczeńców łączących sadomasochistyczny seks z dewocją katolicką. Polskich partyzantów Kosiński opisał, jako pasożytów dręczących chłopów i zajmujących się wyłapywaniem dla Niemców żydów. Niemcy w powieści Kosińskiego byli dobrymi ludźmi darującymi chłopcu życie. Chłopiec z powieści Kosińskiego pomimo cierpień nie był tylko ofiarą, niczym Tewi Bielski grany przez Jamesa Bonda zabija lub okalecza swoich oprawców i wysadza stodole. Niczym Rambo znosi wielomiesięczne tortury i dzięki nim stawał się coraz silniejszy. Historie opisane przez Kosińskiego wbrew jego deklaracjom były zboczonym kłamstwem. Już pod koniec lat sześćdziesiątych w PRL ukazał się pierwszy artykuł opisujący prawdziwe losy pisarza podczas II wojny światowej. W USA Kosińskiego, jako kłamcę zdemaskowało czasopismo „The Village Voice”. Amerykańcy dziennikarze ujawnili, że Kosiński dokonał plagiatu (jego powieść „Wystarczy być” była plagiatem „Kariery Nikodema Dyzmy”), publikował teksty innych autorów, jako swoje i bezczelnie kłamał w „Malowanym ptaku”. W czasie II wojny światowej rodzina Kosińskiego została wygnana przez Niemców z Łodzi i trafiła do Sandomierza. Rodzice Kosińskiego byli zasymilowanymi i wykorzenionymi z judaizmu bogatymi żydami. Migracja do Sandomierza nastąpiła za wiedzą władz niemieckich. Jerzy w Sandomierzu gardził towarzystwem polskich rówieśników i okazywał głęboką nienawiść do żydowskich dzieci. Do wiosny 1941 niemiecka okupacja nie była dla żydów dolegliwa. W Sandomierzu Kosińscy najpierw mieszkali w kamienicy w centrum a potem w wolno stojącym domu na przedmieściu. Po opuszczeniu miasta zamieszkali w pobliskiej wsi. We wszystkich miejscach pobytu mały Jurek żył w dobrobycie otoczony sympatią Polaków. Kolejnym miejscem bytności rodziny Kosińskich był Radomyśl nad Sanem, potem Dąbrowa Rzecka koło Rozwadowa. W tej biednej miejscowości ojciec Kosińskiego pracował w skupie, jako pisarz i uczył chłopskie dzieci za żywność. W Dąbrowie opieką Kosińskich otoczył ksiądz Eugeniusz Okoń. Ksiądz Eugeniusz Okoń był niezwykle barwną postacią. Był przywódcą lewicowego Chłopskiego Stronnictwa Radykalnego. Posłem PSL Lewicy. Posiadaczem konkubiny i dwu nieślubnych córek. Miłośnikiem alkoholu i gry w karty. Obłożny karami kościelnymi mieszkał z matkom. Pomagał za łapówki załatwiać chłopom wizy do USA. Podczas II wojny światowej wspierał partyzantkę i pomagał żydom. Kosińskim ksiądz Okoń wyrobił fałszywe świadectwa chrztu i powierzył ich opiece swoim sympatykom. W Dąbrowie Kosińscy wynajęli część domu i żyli jak na ówczesne warunki w dobrobycie. Jurek z ojcem chodzili regularnie na msze (Jurek był nawet ministrantem). Matka Jurka nie pracowała i miała służącą. W skupie ojciec Kosińskiego pracował przez całą wojnę, jako pracownik biurowy, Wszyscy wiedzieli, że jest żydem, zapewne też Niemcy często goszczący w skupie. Dobrobyt i bezpieczeństwo, jakimi cieszyli się Kosińscy mogą wskazywać, że ojciec Jurka był agentem niemieckim inwigilującym lokalną społeczność. Region, w którym ukrywali się Kosińscy był bardzo lewicowy. Chłopi angażowali się w lewicowe organizacje, w tym i w ruch komunistyczny. Kosiński utrzymywał bardzo dobre relacje z komunistyczna PPR. Szkolił działaczy PPR z marksizmu, kolportował komunistyczną propagandę, uczył działaczy i przygotowywał reformę rolną. Kosińskich chroniła PPR, GL i AL. W przededniu wkroczenia sowietów Kosiński stał się bezczelny, okradał sąsiadów, niszczył własność, nie płacił komornego, manifestował swój komunizm, nasyłał komunistyczne bandy na chłopów, którzy mu podpadli. Kwiatami witał wkraczającą armie czerwoną. Ojciec Jurka miał duże wpływy w lokalnym NKWD i prawdopodobnie pomagał sowietom wyłapać akowców. Po wojnie ojciec Jerzego pełnił wysokie funkcje w aparacie władzy. Jerzy Kosiński w 1957 wyjechał do USA na stypendium, gdzie pozostał i wsławił się stworzeniem jednego z najbardziej ohydnych utworów literatury holocaustu. Jan Bodakowski

Nasz wywiad o zdjęciach minister Hall. Eryk Mistewicz: Najpierw "największy fakap kampanii", teraz "szaleńcza strategia ratunkowa" wPolityce.pl: Widział pan zdjęcia pani minister Hall w Super Expressie? Czy to udana forma autopromocji polityka? Dlaczego tak źle je przyjęto? Eryk Mistewicz: Obserwowałem na Twitterze na przemian komentarze Francuzów w sprawie Gerarda Depardieu i Polaków w sprawie Katarzyny Hall. Gerard Depardieu w locie do Dublina zdjął spodnie i oddał mocz na pokładzie. Nie musiał zaistnieć publicznie, nigdzie nie kandyduje, po prostu był pijany. Ale też osiągnął już dużo, przejdą do historii wielkie dzieła kina z jego udziałem. To kreacje filmowe zostaną zapamiętane, incydent pójdzie zaś w zapomnienie. Inaczej w przypadku szefowej polskiego szkolnictwa. Katarzyna Hall niczego istotnego dotąd nie stworzyła. Nie będzie też już miała szans. Zdziwiłbym się, gdyby jeszcze kiedykolwiek, w jakiejkolwiek konfiguracji, miała sprawować pieczę nad edukacją polskich dzieci. Jeśli po latach będziemy ją wspominać, to będzie to pierwsza minister rządu Rzeczpospolitej z opuszczonymi spodniami. Tak jak Janusza Korwina Mikke kojarzy szeroka publiczność, jako polityka z muszką, na słoniu, walczącego z zapinaniem pasów, Marka Siwca z całowania ziemi kaliskiej, posłanka Błochowiak zaś przeszła do historii dywagacjami o korytarzach poziomych i tęczowych skarpetkach. Zatopieni jesteśmy w opowieściach. Poprzez najczęściej krótkie, flashowe historie opisujemy ludzi. Jedno zdanie, cecha charakterystyczna, wygląd. Sztaby ludzi tworzą historie, poprzez które opisane zostanie zdarzenie, miejsce, firma, partia czy osoba. Kształtowanie wizerunku dziś to sztuka, nauka, coraz bardziej skomplikowane narzędzia.

Także gra z tabloidami przez polityków? Oczywiście. Przez wszystkie osoby publiczne. Tabloidy mają wielką moc rażenia, jeśli chodzi o dyfuzję historii, którymi żyją ludzie. Choćby polityk oskarżany o związki z innym mężczyzną najszybciej oddali je organizując sesję zdjęciową dla tabloidu w sklepie z erotyczną bielizną, gdzie kupuje dla swojej ukochanej stringi. Minister oskarżany o to, że nie przepracowuje się, także dzięki tabloidom może bardzo ciekawe rozsnuć opowieści. Tabloid to narzędzie pracy w komunikacji masowej. Jak każde narzędzie musi być używane mądrze, rozważnie.

Opisywał pan w książce Anatomia Władzy jak niebezpieczna jest dla polityka samodzielna zabawa w PR i gra z tabloidami, przekonywał, że do tego trzeba wiedzy i dystansu fachowców. Dlaczego niektórzy politycy uważają, że są geniuszami i potrafią wszystko? Nie obarczałbym tu odpowiedzialnością polityków. Politycy są co najwyżej nierozważni oddając swój los w ręce niedoświadczonych asystentów po kursach marketingu. Ale też trudno, aby polityk, nawet minister, na wszystkim się znał. Zauważmy, że Katarzyna Hall przeszła w ostatnich sześciu miesiącach korzystną przemianę. Porównajmy jej zdjęcia, sposób wysławiania się kiedyś i dziś. Stylizacja wyglądu, nowe oprawki okularów, fryzura, a więc kolejne inwestycje w wizerunek, postrzegany na sposób tak, jak wciąż jeszcze uczy się na wieczorowych kursach marketing i PR, budziło zazdrość niektórych koleżanek z rządu. A więc nic dziwnego, że zdecydowała się na krok dalej: założenie profili na portalach społecznościowych pod jej nazwiskiem. Takie portale są dziś "vogue", "trendy", zlecają ich założenie dla siebie i prowadzenie politycy z wszystkich partii. Takie usługi są w oficjalnych cennikach agencji PR, z wliczeniem ich w koszt działalności partii, za pieniądze podatników. I cóż, jeśli idzie tak dobrze, to jeszcze krok dalej "gra z tabloidem". Niestety, położona na całej linii. Największy "fakap" tej kampanii.

Minister Hall na swoim blogu zareagowała stwierdzeniami o tym, że jest zwykłą kobietą i dlatego robi wszystko jak zwykli ludzie, w tym podobnie jak oni uczęszcza na zabiegi rehabilitacyjne. Przekonujące? Z punktu widzenia i teorii i praktyki zarządzania kryzysami wizerunkowymi to szaleńcza strategia wychodzenia z kryzysu. Ale też pokazująca, że tak jak minister Hall sama wprowadziła się w tę sytuację, tak sama teraz musi się z niej wyciągać. Nikt nie podał pani minister ręki. Nikt nie pomógł w opanowaniu pożaru. To powoduje naturalne reakcje empatyczne: tak doskonale potrafiący funkcjonować w mediach i w komunikacji masowej mężczyźni wokół, tak dobrze sobie radzący w osławionym "pijarze", a żaden nie pomógł. Ale też trudno się dziwić. Wystąpienia minister Hall, także te wobec innych ministrów, nie należą do najmilszych. Kolejne konflikty przez nią rozpętywane sprawiły, że została ze swoimi problemami sama.

Jaki może mieć ta sytuacja efekt, jeśli chodzi o autorytet minister edukacji? Środowiska pedagogiczne mogą poczuć, ze zamiast pomagac im budować autorytet szkoły, obniża go. Minister Hall od samego początku nie była najlepszym wyborem premiera Tuska. Uważni obserwatorzy mogli odnieść wrażenie, że kandydatura ta pojawiła się troche przypadkiem, w trybie rezerwowym. Przecież naturalną kandydatką na ten urząd była świetnie przygotowana, piastująca role ministra edukacji w "gabinecie cieni" Platformy Obywatelskiej Krystyna Szumilas. Platforma ma też w swoich zasobach kadrowych Cezarego Urbana, posła tej partii i dyrektora - od kilku już lat w rankingu "Perspektyw" i "Rzeczpospolitej" - najlepszego w Polsce gimnazjum i liceum.

A jednak wybrano minister Hall. Dokonania w trakcie urzędu - rzeczywiście bez sukcesów. Przejście do historii tak jak pan mówi, z tym jednym skojarzeniem. Jednak reakcja na jej sesję w tabloidzie pokazuje, że coś się zmienia, także rodzaj klimatu na tego typu występy. W cenie w światowej, ale też i w polskiej polityce jest powaga. Powaga wobec urzędu, wobec obowiązków, wobec premiera. Powaga wobec wyborców i opinii publicznej. Nie wyklucza to profesjonalnych narzędzi komunikacji masowej, lecz z naciskiem na słowo: profesjonalnych. Bez złudzeń: politycy nie zrezygnują z występowania w tabloidach, nie zrezygnują z "ustawek", nie zrezygnują "Tańca z gwiazdami" i pokrzykiwania "Yes, Yes, Yes", nie zrezygnują z opowiadania swojej polityki wyborcom, serwowania narracji, szukania dróg maksymalnie efektywnej komunikacji o ile to możliwe z ominięciem tradycyjnych mediów i uzależnień od koncernów medialnych. Jednak także i w tym aspekcie działalności publicznej, w komunikacji z otoczeniem, z wyborcami, z czasem zagości profesjonalizm. Mam nadzieję, że nie będziemy się więcej śmiać z ministra Rzeczypospolitej z opuszczonymi spodniami. zespół wPolityce.pl

"Przekazałem oficerowi BOR pytanie na piśmie: Czy Prezydent dostrzega zagrożenia ze strony RAŚ dla integralności Rzeczypospolitej?" Wspierana przez PO aktywność RAŚ niepokoi wielu Polaków 7 sierpnia 2011 roku miało miejsce w Bielsku-Białej spotkanie z Prezydentem RP w sali koncertowej jednej ze szkół publicznych. To, że jest to szkoła państwowa, ma zasadnicze znaczenie prawne, gdyż wstęp do takiej szkoły ma każdy bez wyjątku obywatel, bez konieczności posiadania zaproszenia. Przybyłem tam, zanim dojechała tam kawalkada samochodów z głową państwa. Próbowano mnie nie wpuścić i zapytano o wejściówkę, a ja odpowiedziałem, że jako mieszkaniec Bielska-Białej jestem u siebie i nie potrzebuję żadnych dodatkowych zezwoleń na poruszanie się po swoim mieście. Zanim przedstawiciel BOR zdążył się dopytać swojego przełożonego, czy może mnie wpuścić, ja już byłem w środku sali. Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem, że w większości są tam obecni zwolennicy oraz członkowie Platformy Obywatelskiej. Gdy wszedł prezydent Bronisław Komorowski i wygodnie usiadł, to prowadzący spotkanie przeczytał program, który nie przewidywał zadawania żadnych pytań. Wówczas wstałem i zapytałem: Czy to będzie dialog społeczny, czy tylko same monologi? Gdy usłyszałem potwierdzenie, że nie przewiduje się zadawania pytań, to ośmieliłem się stwierdzić, że... chciałbym poznać zdanie prezydenta na temat Ruchu Autonomii Śląska i jego ewentualnej delegalizacji. Zapytałem również, czy pan prezydent Komorowski boi się prawdy w tej sprawie. Gdy marszałka województwa śląskiego Adama Matusiewicza zapytałem, dlaczego popiera RAŚ (Ruch wraz z PO i PSL tworzy koalicję w sejmiku woj. śląskiego), przyskoczyło do mnie trzech funkcjonariuszy BOR i próbowali mnie obezwładnić. Uwolniłem się z uchwytów (nauczyłem się tego na kursach ratownictwa wodnego) i zapytałem: Panie prezydencie Komorowski, to tak ma wyglądać obecna demokracja? Bardzo dzielnie zachowali się oficerowie policji z Bielska-Białej, którzy nie udzielili pomocy interweniującemu BOR, a najodważniejszy oficer stwierdził, wprost, że ja niczego złego nie zrobiłem. Zapytałem oficera BOR, czy był w Smoleńsku. Wówczas ten człowiek wydał rozkaz swoim kolegom, aby poszli do swoich obowiązków, i usiadł obok mnie. Widziałem, że było mu głupio. Dalszej części rozmowy z oficerem BOR nie ujawnię, bo groziłoby to utratą przez niego pracy. W każdym razie podaliśmy sobie ręce na zgodę. Potem, gdy wyszedłem na zewnątrz po zakończonym spotkaniu, otoczyła mnie spora grupka innych funkcjonariuszy BOR, którzy chronili w ten sposób pana prezydenta Komorowskiego od zadania mu dodatkowych pytań. Przekazałem oficerowi BOR pytanie na piśmie: Czy Prezydent RP dostrzega zagrożenia ze strony RAŚ dla integralności Rzeczypospolitej Polskiej? Podałem swój adres do wiadomości Kancelarii Prezydenta RP. Ciekawy jestem, kiedy otrzymam odpowiedź. (...)

Rajmund Pollak

Palikot dumny, że zwerbował Biedronia. Milczy o próbie ataku jego bojówki na dom posła SLD Marka Wikińskiego. "Był przerażony, bał się o rodzinę" Janusz Palikot i jego ludzie świętują, choć dość skromny to powód do świętowania: Robert Biedroń "jedynką" w Gdyni na liście Ruchu Palikota. Cieszymy się, że Robert Biedroń przyjął naszą propozycję, będzie startował z pierwszego miejsca w okręgu Gdynia-Słupsk - powiedział Palikot na czwartkowej konferencji prasowej. Palikot pytany, czy szefowa skrajnie lewicowej Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Wanda Nowicka również wystartuje z list Ruchu powiedział, że jest to bardzo prawdopodobne, jednak nie zostały jeszcze zakończone rozmowy. Lider Ruchu zauważył, że Biedroń zmierzy się w Gdyni m.in. z Leszkiem Millerem, kandydatem SLD. To będzie pasjonujące starcie partyjnego betonu w osobie Millera i nadziei na nową Polskę, jaką reprezentuje Biedroń - przekonywał. I butnie dodawał, choć sondaże na razie na to nie wskazują:

Jestem pewien, że Robert Biedroń dostanie się do parlamentu.Sam Biedroń stwierdził:

W końcu trafiłem do domu. Do drużyny, której szukałem przez połowę mojego życia.Jak zaznaczył, Janusz Palikot przekonał go do startowania z list Ruchu. W przeciwieństwie do SLD nie oszukał mnie. Mogę z nim rozmawiać na zasadach fair play. Połowę swojego życia przeznaczyłem na zmianę SLD. Moja misja nie udała się. Nie wygrała tam twarz tolerancyjnej partii, ale twarz posła Marka Wikińskiego. Homofobiczna gęba, która w sposób naturalny po moim odejściu została pokazana społeczeństwu polskiemu - mówił. Ani on ani Janusz Palikot nie chwalili się jednak brutalnym atakiem jakiego bojówki Palikota, przekraczając kolejną granicę w polskiej polityce, próbowały dokonać wczoraj (środa) w Radomiu na dom posła SLD Marka Wikińskiego. Próbowali oni pomalować w tęczowe barwy asfalt obok domu. Nazwali to wszystko happeningiem. Ale sam Wikiński był, co można zrozumieć, pomysłem takiej "polemiki" z nim w miejscu gdzie mieszka z rodziną, przerażony:

To pomysł rodem z faszystowskiej przeszłości- ocenił, potwierdzając pośrednio, że niektórzy skrajnie lewicowi działacze chętnie sięgają po metody "bezpośrednie". Przypomnijmy - niedawno Wikiński - komentując decyzję Biedronia o rezygnacji z kandydowania z list Sojuszu - powiedział:

Jestem tak taktowny wobec pana Roberta Biedronia, że aż się obawiam, żebym nie stał się obiektem adorowania. Wikiński przeprosił jednak Biedronia za te słowa. A lider SLD Grzegorz Napieralski tak mówił rano w radiowej Trójce o wolcie Biedronia i jego słowach, ze życzy SLD przegranej:

To pokazuje prawdziwe intencje pana Biedronia. Do czasu, gdy wymuszał na nas jedynkę na liście, SLD było dobre. Gdy jedynki nie dostał, SLD przestało być dobre. Napieralski opowiedział, że rozmawiał z Markiem Wikińskiem wieczorem, tego dnia, kiedy ludzie Palikota zaatakowali jego dom:

Sytuacja była bardzo dramatyczna. Poseł Wikiński otrzymał od jednego z dziennikarzy telefon, że podobnież doszło do obrzucania farbą jego domu, że ten dom ma być zaatakowany przez grupę Palikota. Dziennikarz poprosił o komentarz. Poseł Wikiński przerażony przerwał rozmowę, zadzwonił do rodziny, także do sąsiadów pytając czy coś złego się dzieje. To były dla niego trudne chwile. Szybko wrócił do swojego domu, do rodziny. Podszedł do tych ludzi i zaczął z nimi rozmawiać. Mówił, że rozumie napięcia polityczne, emocje, ale są pewne granice, których nie należy przekraczać. Był na konsultacjach prawnych, był w prokuraturze, zastanawia się, co zrobić dalej. Napieralski ocenił, że działanie ludzi Palikota to bardzo niebezpieczny krok. Przekroczono, bowiem granicę, która dawała poczucie bezpieczeństwa i pewną ochronę rodzinie polityka. Ale nie powinniśmy ruszać rodziny, która jest poza polityką - podkreślił. A co nas czeka pokazuje duma, z jaką bojówkarze Palikota opisują na swojej stronie internetowej zwykłą ludzką obawę o bezpieczeństwo rodziny, jaką wywołali u posła Wikińskiego:

Działacze Ruchu Palikota chcieli przemalować drogę dojazdową do posesji posła Wikińskiego, aby codziennie rano wyjeżdżając z domu pamiętał o lewicowych ideałach i pojął gdzie jest granica pomiędzy tolerancją, a homofobią. (...)

Poseł Wikiński tak przestraszył się pędzla i farby, iż z tego powodu dyżurował przy bramie, więc odwołał także debatę z Januszem Palikotem, która miała odbyć się tego dnia w Superstacji. Widząc strach w oczach posła Wikińskiego i konieczność prowadzenia dyskusji z kilkuosobową obstawą firmy ochroniarskiej działacze Ruchu Palikota sprezentowali Panu Markowi Wikińskiemu butelkę wódki, którą poseł powinien wypić duszkiem, aby poczuć smak goryczy, jaki czują osoby dyskryminowane z powodu swojej orientacji seksualnej czy wyznania. Jeżeli to nie są działania bojówkarskie, to co musi się stać by wreszcie niedawny przyjaciel premiera Tuska, lider przemysłu pogardy wobec śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wreszcie się opamiętał? Co jest na końcu tej drogi?

wu-ka, Polskie Radio, PAP, inf. własna

To nie ja mam się dostosować do świata tylko świat do mnie… Ponieważ “większość jest głupia, to nie mam żadnych złudzeń. Naszym celem jest zdobycie 15 proc. głosów, reszta nie jest zdolna pojąć naszego programu” – stwierdził Janusz Korwin-Mikke w wywiadzie udzielonym związanemu z “Rzeczpospolitą” tygodnikowi “Uważam Rze“. Lider Kongresu Nowej Prawicy nie przejął się sugestią prowadzących rozmowę braci Karnowskich, że “każdy normalny człowiek, który startował w różnych wyborach niemal 20 razy, a tylko raz został posłem załamałby się”. – Żadna klęska nas nie złamie – odparł. Według Korwin-Mikkego gdyby jego partia uzyskała poparcie na poziomie ponad 50% zastanawiałby się “czy wszystko jest z nim w porządku”. Założyciel “Najwyższego Czasu!” porównał Kongres Nowej Prawicy do amerykańskiego ruchu Tea Party, która jest ideowym kręgosłupem (a często i wyrzutem sumienia) prawicy za oceanem (więcej o tzw. Partii Herbacianej pisaliśmy np. tutaj). Korwin-Mikke odniósł się również do dosyć powszechnego poglądu byłych sympatyków kolejnych partyjnych wcieleń ruchu konserwatywno-liberalnego jakoby przynależność do UPR (itp.) była “fajną przygodą młodości, ciekawym doświadczeniem”, które jednak nie pozwala na “uzyskanie wpływu na współczesny świat”. W tym kontekście zapytany o gotowość “choćby minimalnego dostosowania się do wymogów współczesnej walki politycznej” prezes KNP odpowiedział, że “podstawową zasadą w polityce jest unikanie wszelkich kompromisów”. – Gdyby Chrystus szedł na kompromisy, nie byłoby chrześcijaństwa. Nie ma kompromisu pomiędzy dobrem a złem (…) Opinie większości mam gdzieś – dodał. Nasz publicysty podkreślił również, że “to nie on ma się dostosować do świata tylko świat do niego” ponieważ polityczną “rzeczywistość należy zmieniać a nie dostosować się do niej”. Marek Bieńkowski

Nad Sekwaną jak w Afryce Północnej. Islamska kultura szturmuje sklepy Jeśli ktoś nie odwiedzał Francji w ostatnich latach, a uczyni to teraz i wejdzie np. do sklepu spożywczego, może przeżyć kulturowy szok. Wystrój magazynu i specjalne stoiska sprawią, że poczuje się niczym w północnej Afryce 1 sierpnia rozpoczął się trzydziestodniowy muzułmański post, czyli ramadan. Według sondażu instytutu IFOP, przestrzega go 71 proc. z oficjalnej pięciomilionowej rzeszy wyznawców islamu mieszkających we Francji. To potężny rynek konsumpcji, więc nic dziwnego, że ramadan powoli staje się okazją do zwiększania handlowych obrotów – niczym przedświąteczne okresy Wielkanocy czy Bożego Narodzenia. Sam rynek produktów halal (muzułmańska koszerność) oblicza się na 5 miliardów euro i znacznie przekracza on np. wartość sprzedaży modnych dziś produktów „bio”. Do tego jest to rynek dynamicznie się rozwijający (11-procentowy wzrost w stosunku do roku 1989). Wyznawcy islamu poszczą od świtu za zachodu słońca. Za to w nocy rekompensują sobie post dodatkowymi daniami i smakołykami. Obroty handlowe rosną tym bardziej, że kryzys ekonomiczny spowodował, iż muzułmanie gotują teraz na ogół w domach. Wyjścia do „halalowych” restauracji są już znacznie rzadsze. Nic dziwnego, że w sklepach pojawiają się nagle kartonowe wielbłądy, palmy i specjalne stoiska z promocjami produktów kupowanych przez wyznawców islamu. Przykładowa wizyta w supermarkecie Leclerc przypomina o „świętowaniu ramadanu” – są tu „halalowe” wyroby garmażeryjne, zwiększona oferta cielęciny, wołowiny, baraniny, jagnięciny, drobiu. Akcentem francuskim są robione na tę okazję „halalowe” pasztety. Specjalne oferty mają takie marki spożywcze jak Fleury Michon, Yoplait, Maggi, Ethni Cook czy Bladi. Lelcerc proponuje dodatkowo 25-procentową zniżkę na produkty halal przy skorzystaniu ze sklepowej karty rabatowej. Nie inaczej jest w tańszych dyskontach. Dodatkowe ilości i wybór fig, daktyli, osobne stoiska z półproduktami ozdobione informacją, że nie zawierają one… wieprzowiny. Jest „halalowa” pizza, lasagna, ravioli. Carrefour sprzedaje już niektóre tego typu produkty pod własną marką, a np. Casino wprowadziło w tym celu nową markę – „Wasilla”. Praktycznie nie ma już we Francji sieci sklepów, która by ramadanu nie zauważała. Poszczególne sieci różnią się jednak podejściem marketingowym. Jedne, jeszcze dość wstydliwie, w swoich katalogach i urządzaniu wystaw odwołują się w tym czasie do ogólnej „kultury Orientu”, inne zapraszają już wprost na zakupy związane z ramadanem. Katalogi niektórych sklepów zapraszają do „okrywania smaków orientalnych”, „do krainy tysiąca i jednego przysmaku”, „do delikatesowych pałaców wschodu”. Unika się tu pisania wprost o ramadanie, bo może to odstraszać innych klientów. Specjaliści od marketingu mają tu na uwadze polemikę wokół sieci fast-foodów Quick. Wyłącznie „halalowe” hamburgery wywołały krytykę dyrekcji i stały się powodem do dyskusji niemalże o kulturowej tożsamości Francji. Reklamę „kulturową”, bez wspominania samego ramadanu, zastosowały, więc m.in. sieci: Leclerc, Cora, Carrefour, Lidl. Inne sklepy idą jednak na całość. Sieci: Grand Frais, Casino (Géant) czy Leader Price zapraszają w kolorowych katalogach wprost na „zakupy ramadanowe”. Ciekawe, że dzieje się to w czasach, kiedy z tych samych sklepów znikają w grudniu produkty „świąteczne”, które mogłyby się kojarzyć zbyt mocno z Bożym Narodzeniem czy jakimikolwiek akcentami religii chrześcijańskiej. Niegdyś „słodka Francja” staje coraz bardziej przyprawiona ostrą harissą… Bogdan Dobosz

Gajówka, jako forum katolickie Jednym z celów istnienia gajówki jest informowanie o sprawach, o których główne media nie napiszą, a jeśli już napiszą, to przekłamią. Gajówka poświęca uwagę również temu, co pojawia się nawet na pierwszych stronach gazet, lecz próbuje spojrzeć na fakty pod innym kątem i naświetlić takie aspekty, które mogą ujść uwagi przeciętnego odbiorcę papki medialnej. Drugim celem, niemniej ważnym, jest stworzenie wolnego forum wymiany myśli, zwłaszcza zaś dla osób, które z powodu swych patriotycznych, katolickich, czy po prostu nieprzystających do ogólnego skundlenia poglądów, mają trudności z wypowiadaniem się gdzie indziej: są cenzurowane, banowane, czy wreszcie poddawane masowemu terrorowi hasbary i kampaniom obrzucania błotem. Oczywiście wolność wypowiedzi ma swoje granice, które są zarysowane np. w zakładce „Cenzura”. Pozwalają one nam bronić się zarówno przed zalewem wulgaryzmu i chamstwa, wszechobecnego na wielu forach, jak i przed różnej maści prowokatorami, hasbarowcami czy wreszcie osobami ewidentnie nawiedzonymi. "Brat Roger", heretyk, założyciel wspólnoty ekumenicznej w Taize, któremu papież Jan Paweł II świadomie udzielił Komunii Świętej. Jedną z tych granic jest katolicyzm wraz ze wszystkim, co się z nim wiąże, a więc z Ewangelią, Tradycją i Magisterium Kościoła. W oparciu o Objawienie wychodzimy, bowiem z założenia, iż posłannictwo Jezusa Chrystusa jest jedyne prawdziwe i nie wymaga żadnych modyfikacji, ulepszeń, czy dopasowywania do ducha współczesności. Uważamy również, że Kościół nie został stworzony przez Zbawiciela po to, aby każdy wolnomyśliciel mógł go sobie albo zaakceptować, albo odrzucić, jako zbędny. Kapłan zaś jest dla nas czymś więcej, niż urzędnikiem po kursach przysposabiających do zawodu. Nie widzimy, zatem potrzeby wspólnego – razem z wyznawcami Lutra, Buddy, Wisznu czy Wielkiego Węża – „dochodzenia prawdy” o Bogu czy dyskutowania o potrzebie reform. Wierzymy, iż to my, dzięki Chrystusowi, jesteśmy depozytariuszami całej prawdy i dlatego nie musimy, i nie wolno nam, nic w niej zmieniać ani poprawiać. Możemy ową prawdę jedynie z największym szacunkiem zgłębiać. Bronimy zarazem owej prawdy przed dywersantami skrywającymi się wewnątrz samego Kościoła Katolickiego, którzy podstępnie bądź nieświadomie przemycają herezje, jak np. fałszywy ekumenizm, liberalizm, czy „aggiornamento”; którzy psują Świętą Liturgię lub wręcz ją ośmieszają błazeńskimi ekscesami; którzy z Kościoła chcą utworzyć jakieś kółko zainteresowań, gdzie jedyną panującą regułą jest „bądźmy dla siebie mili”. Za swe czyny odpowiedzą oni sami, osobiście, przed Bogiem. Kościół zaś był, jest i będzie święty. Gajówka jest witryną katolicką z wyraźnym naciskiem na katolicyzm tradycyjny, czyli przedsoborowy – zresztą innego katolicyzmu, niż tradycyjny, być z definicji nie może, jako że opiera się on na dwu filarach: Ewangelia i Tradycja. I katolicyzmu zamierzamy się trzymać do końca naszych dni. Dlatego nużą nas namolne dyskusje na temat prawd wiary, dogmatyki Kościoła i jego Magisterium z protestantami, jehowitami, obrazoburcami, czy takimi, co to wszystko na własną rękę rozumieją i z Bogiem bezpośrednio sobie esemesują. Nie życzymy sobie reformowania naszego Kościoła, nie chcemy, aby ktoś właśnie tutaj upierał się podważać jego nauki, a ichnie teorie i interpretacje Pisma Świętego nas nie obchodzą, nudzą, a niekiedy wręcz irytują. Podobnie – przepraszam za porównanie – na witrynie dla miłośników psów nie interesują nas dyskusje o kotach, czy chomikach. Nie ma to nic wspólnego z cenzurą, zakazami itp. lecz ze staraniami, aby z witryny nie zrobić wysypiska śmieci wszelakich. Osoby niepodzielające naszej wiary wciąż są miłymi gośćmi w gajówce, acz zrobią rozsądnie, jeśli powstrzymają się przed atakami na katolicyzm, na Kościół i na jego naukę. Taki jest punkt widzenia katolika, do którego akceptacji nikogo zmusić ani nie możemy, ani nie chcemy, a jedynie zwracamy uwagę, iż istnieje wiele różnych forów religijnych, gdzie kwitnie dyskusja na tematy, jak ulepszyć posłanie Chrystusa i jak je dopasować do nowych czasów – w myśl zasady, że „Dobry Bóg już zrobił, co mógł, teraz trzeba zawołać fachowca”. W związku z tym poważnie zastanawiam się nad wprowadzeniem zakazu podważania dogmatyki Kościoła Katolickiego oraz jego Tradycji podczas dyskusji. Takie wypowiedzi niczego nie wnoszą, a jedynie zabierają cenny czas innym uczestnikom i rozbijają normalny tok dyskusji. Póki, co, jeszcze takich zakazów nie wprowadziłem…

Dypl. gajowy hab. Wacław Marucha

Bp Pieronek o dobrych katolikach z SLD - Należąc do SLD można być dobrym katolikiem, a członkowie PiS bywają daleko od Kościoła. Znam przypadki obu takich postaw – mówi bp Tadeusz Pieronek. Bp Tadeusz Pieronek zapytany o to, czy dojście PiS do władzy może zaszkodzić Kościołowi w Polsce, odpowiada, że „to rzecz dla Kościoła obojętna”. - Kościół działał w absolutyzmie, komunizmie, za Hitlera, w czasach rządów SLD i PiS. Kościół umie się znaleźć się w każdej sytuacji, teoretycznie. Więc poczekajmy na wynik wyborów – mówi. Ostrzega jednocześnie, że „niebezpieczne jest utożsamianie opcji politycznej z poglądami moralnymi”. – Należąc do SLD można być dobrym katolikiem, a członkowie PiS bywają daleko od Kościoła. Znam przypadki obu takich postaw – podkreśla duchowny. W rozmowie z „Gazetą Krakowską” bp Pieronek odnosi się także do Radia Maryja. Mówi, że nie zgadza się z tezą, że jest ono najbardziej donośnym głosem polskich katolików. - Radio Maryja jest poddawane bardzo ostrej krytyce przez samych katolików. Nie jest tak, że ten najbardziej krzykliwy głos akceptują wszyscy. To radio służy formowaniu szwadronu ludzi, którzy za ojcem dyrektorem pójdą w ogień, ale nie można powiedzieć, że to najbardziej miarodajne medium w Kościele – przekonuje krakowski biskup. - Jest jeszcze szereg tygodników diecezjalnych o zasięgu ogólnopolskim: „Niedziela”, „Przewodnik Katolicki”, „Gość Niedzielny” itd. Niestety ich głos jest coraz bardziej jednorodny i współbrzmiący z radiem Maryja – dodaje bp Pieronek. eMBe/GazetaKrakowska

http://fronda.pl/

Zdaniem Ekscelencji podpisywanie się pod programem SLD, popierającym m.in. „związki partnerskie” (sodomię), aborcję i w ogólności zwalczającym Kościół nie przeszkadza być dobrym katolikiem… Albo Ekscelencja zwariowała, albo – co bardziej prawdopodobne – znajduje się już po stronie Lucyfera. – Admin.

O. Franc: „gdyby chodziło o symbole innej religii, sąd zareagowałby ostro” Poświęcanie uwagi indywiduom typu „Nergala” uwłacza gajówce, jednak zamieszczamy poniższy artykuł celem kolejnego zilustrowania pracy naszych niezawisłych sądów. – admin.

„Gdyby chodziło o symbole innej religii, podejrzewam, że sąd zareagowałby ostro, bo opinia publiczna w imię tolerancji ujęłaby się za takim wyrokiem i nie pozostałaby obojętna” – powiedział o. Tomasz Franc, koordynator Dominikańskich Ośrodków Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach, komentując dla KAI dzisiejszy wyrok Sądu Rejonowego w Gdyni, który uniewinnił Adama Darskiego ps. „Nergal”, lidera deathmetalowego zespołu Behemoth, w sprawie podarcia Biblii podczas koncertu. Darski był oskarżony o znieważenie uczuć religijnych na podstawie doniesienia kilku pomorskich posłów oraz Ryszarda Nowaka, przewodniczącego Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami, którzy obejrzeli w internecie film z koncertu z 2007 r. Darski podarł Biblię i rozrzucił jej strzępy wśród publiczności, nazywając ją przy tym m.in. „kłamliwą księgą”. W uzasadnieniu dzisiejszego wyroku sąd stwierdził jednak, że nie będzie określał granic dla działań artystycznych i uniewinnił muzyka. „Bardzo trudno jest komentować taką sprawę, gdyż sądy są niezawisłe w swojej praktyce osądzania tego rodzaju czynów” – stwierdził w rozmowie z KAI o. Tomasz Franc OP, koordynator Dominikańskich Ośrodków Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. - Na pewno pozostaje niesmak z powodu tego, że można bardzo ważne i czcigodne rzeczy dla jednej religii niszczyć i nie ponosić za to konsekwencji. Z kolei kwestie dotyczące np. umieszczania krzyży w miejscach publicznych podlegają bardzo ostremu sprzeciwowi części opinii publicznej – dodał o. Franc. „Wydaje się, że opinia publiczna w ogóle nie zareagowała na ten czyn” – powiedział dominikanin, odnosząc się do podarcia w 2007 r. na scenie Biblii. „Gdyby chodziło o symbole lub święte pisma innej religii niż chrześcijaństwo, to podejrzewałbym, że sąd zareagowałby ostro, bo opinia publiczna w imię tolerancji czy szacunku ujęłaby się za takim wyrokiem i nie pozostałaby obojętna” – stwierdził o. Franc. W opinii dominikanina dramatyczne jest to, że „nie potrafimy okazywać szacunku wobec symboli religijnych”. Jego zdaniem wynika to m.in. z powszedniości symboli w przestrzeni publicznej oraz Słowa Bożego, słyszanego co niedzielę w kościołach i z tego powodu nie traktowanego jako wyjątkowe. – Ale to, że te symbole opatrzyły się w polskiej rzeczywistości nie oznacza, że nie należy o nie dbać, bo to może razić czyjeś uczucia religijne – dodał o. Franc. [Co to znaczy, że symbole religijne "opatrzyły się" w naszej rzeczywistości?!? - admin]

Zdaniem dominikanina, zachowania Darskiego sprzed czterech lat mogły być najprawdopodobniej wpisane w strategię marketingową skierowaną do uczestników koncertu i odbiorców tego rodzaju muzyki. – Pamiętajmy też jednak, że od takich z pozoru – także według Darskiego – „małych czynów” zaczynają się wielkie dramaty – zastrzegł. - Tym bardziej więc uzasadnienie, że sąd nie jest od wyznaczania granic dla działań artystycznych, wydaje się nieroztropne. Pytanie więc, kto jest od ich wyznaczania, skoro sumienie człowieka może być bezgraniczne także w czynieniu czegoś, co może być zagrożeniem dla innego? – powiedział o. Franc.

Dla eksperymentu proponujemy publicznie podrzeć egzemplarz Talmudu, narysować Mahometa jadącego na świni, albo wsadzić flagę Izraela w psią kupę. – admin

Sąd III RP łaskawy dla Nergala. "Biblia jest czytana i czczona od tysiącleci, i tak będzie przez następne tysiąclecia" Czy uczucia katolika można obrazić? Okazuje się, że nie można! Przynajmniej wedle standardów sądownictwa III RP. Sąd Rejonowy w Gdyni uniewinnił lidera „satanistycznego” zespołu „Behemoth”, niejakiego Nergala, który na jednym ze swych koncertów nazwał Kościół katolicki „zbrodniczą sektą” oraz darł Biblię i rzucał kartki ze sceny. Fani owego faceta mieli potem te kartki Biblii spalić. Nergal uprawia „sztukę”, która wydaje się polegać na „satanistycznym” makijażu, dużym rozkroku na scenie, robieniu groźnych min oraz wykrzykiwaniu w rytm ostrych dźwięków przesłań typu: „Chwała mordercom Wojciecha” (chodzi o św. biskupa Wojciecha). Ciekawe, co musiałby zrobić ów „satanistyczny” szansonista, a ostatnio też tzw. celebryta, aby sąd uznał, że jednak popełnił on przestępstwo z paragrafu o obrazie uczuć religijnych? Jeśli ktoś twierdzi, że jako katolik jestem członkiem „zbrodniczej sekty” oraz publicznie drze Biblię, która od tysiącleci jest czytana ze czcią przez Żydów i chrześcijan, to nie mam wątpliwości, że popełnił czyn, na który jest odpowiedni paragraf. Ale ja nie dorastam do sądowniczych standardów III RP. Nergal znalazł w swoim czasie obrońcę w osobie Krystyny Kofty, która stwierdziła, że artysta ma prawo do takich zachowań, bo jest artystą, który stosuje takie właśnie metafory. Ha! to dość specyficzny typ emocji, (bo nie powiem, że myślenia). Ale czego spodziewać się po pani Kofcie, która popisuje się dowcipem, że Nergal mógł się bronić, iż wyrywał kartki Biblii i rzucał, „bo chciał zapoznać widownię z tekstem świętej księgi”. Co do metafor, o których wspomina Kofta, to wielu internautów zauważa, że Nergal mógłby wykazać się odwagą i zastosować metaforę w postaci podarcia Koranu. Nergal oczywiście tego nie zrobi, bo wie, że Pana Jezusa można bezkarnie policzkować, ale Mahometa już nie. A co by było, gdyby tak ktoś nazwał urzędników Unii Europejskiej zbrodniczą sektą, a na scenie darł Traktat lizboński? Czy pani Kofta by go broniła twierdząc, że nie wolno ograniczać artysty, który wyraża swoje wkurzenie na bezkarność brukselskich cwaniaków? Stary Testament jest dla Żydów świętą księgą. Dla chrześcijan święty jest zarówno Stary, jak i Nowy Testament. Ale przecież nie trzeba być osobą wierzącą, aby Biblię szanować. Jeśli ktoś jest rozgarniętym w miarę ateistą, to rozumie, że jest ona skarbem ludzkiej kultury. Historie tam opowiedziane są archetypiczne. Do nich nawiązuje wiele dzieł sztuki, rzeźba, malarstwo, literatura. Nie sposób bez Biblii zrozumieć dużej części europejskiej i światowej kultury. W całej historii nie tyle boli mnie to, że znalazł się taki prymityw, którzy drze Biblię na scenie. Najsmutniejsze jest to, że tego prymitywa lansuje się na kogoś, kto ma coś istotnego do powiedzenia o życiu, o świecie. No cóż! w świecie medialnych celebrytów łatwiej podpaść za stwierdzenie, że nie lubi się parad gejowskich, niż za podarcie Biblii. Niedawno pisano o wyczynach pana Hajncla, który przebrał się za motyla i zakłócał procesje Bożego Ciała w Łodzi. W jego motylowych pląsach przed Najświętszym Sakramentem sąd też nie dopatrzył się znieważania uczuć religijnych. Skoro tak, to nie zdziwię się, jak następnym razem Hajncel razem z Nergalem, przebrani za jakieś owady, będą pląsać przed procesją drąc jednocześnie Biblię na kawałki. Jakiś sędzia III RP oraz „Gazeta Wyborcza” orzekliby zapewne, że nie ma w tym nic zdrożnego, ani tym bardziej przestępczego. Wszak katolików nie można obrazić, ergo, można ich obrażać. Podłe czasy! – chciałoby się powiedzieć. Nie popadajmy jednak w pesymizm. Róbmy natomiast swoje. Czytajmy Biblię i czytajmy mądre książki, które pomagają nam ją rozumieć. Biblia jest czytana i czczona od tysiącleci, i tak będzie przez następne tysiąclecia, w których o występach Nergala szczęśliwie nikt już nie będzie pamiętał. Ks. Dariusz Kowalczyk SJ

Doda, czyli rozpaczliwy brak hajsu Nie będę ukrywał - z wieloma osobami rozprawiałem ostatnio o Dodzie. Mianowicie, co ją skłoniło, aby publicznie wziąć do ust penisa. Wprawdzie plastykowego, niemniej jednak w takim miejscu niestosownego i wulgarnego. I wśród wszelakich wytłumaczeń jedno przemówiło do mnie szczególnie. Otóż mój przyjaciel Marcin Najman, znany szeroko, jako bokser parodysta, odparł króciutko: - Wiesz, co ją do tego skłoniło? Ja myślę, że rozpaczliwy brak hajsu. Ano właśnie, zatem zaczęliśmy rozmawiać dalej. Nie, nie o penisach, bo przecież nic to nowego, u nas ponoć od wypraw napoleońskich (i stąd miłość właśnie francuska albo kwiatowo - francuski bez). Ale dociekaliśmy, co robi dziewczyna, która jakąś tam pracą, lepszą czy gorszą, odkleiła od siebie wizerunek źle wychowanej prowincjuszki, od pannicy mającej mocno ograniczone do bzykania i rzępolenia horyzonty po fajną młoda osóbkę, za którą uganiają się już nie żigolaki, lecz biznesmeni. No i nagle zrobiła dwa kilometry w tył, a z nią media, tak ochoczo podchwytujące ordynarne porno. Tak, i Dodę, i media połączyło dokładnie to samo. Rozpaczliwy brak

hajsu. "Fenicjanie wymyślili pieniądze. Ale dlaczego tak mało???" - pytała zawsze moja ciotka. Otóż jest tu pewien błąd. Pieniędzy i było, i jest akurat. A że nie wystarcza dla wszystkich - ano bo wszyscy mają tendencję do życia ponad stan. Mają tak wszyscy polscy celebryci w pozadłużanych domach i samochodach, mają tak aktorzy bez ról, piosenkarki bez przebojów czy dziennikarze bez pracy. Sportowcy w ciuchach po kilka tysięcy goniący już za kontraktami nawet zagrażającymi życiu, jak teraz Małysz w terenowym aucie, a za chwilę Adamek w ringu z Kliczką… Jak Doda, w której nikt poważny już się nie zakocha, jak i nikt przy zdrowych zmysłach raczej nie zaprosi jej do domu, aby przedstawić rodzicom. No, więc dlaczego to zrobiła? Bo ona już się nie potrafi zatrzymać. Bo ona musi płacić wciąż rachunki, na które nie jest i nigdy już nie będzie w stanie, bez rozgłosu, sama zarobić. Takich dziewczyn są w Warszawie tłumy i te tłumy często robią dokładnie to samo, co ich liderka. Tyle, że nie przy ludziach, bo istnieje jeszcze coś takiego jak poczucie wstydu. No tak, ale jak i im rozpaczliwie zabraknie hajsu? Czy ktoś z was pamięta jeszcze "Sagę rodu Forsythe'ów" i malowanie kobiecego aktu? Nie, no to przypomnę. Nędzę, która doprowadziła uczciwych ludzi do poniżenia i upadku. Dosłownego poniekąd. Pieniędzy i było, i jest akurat. A że nie wystarcza dla wszystkich? Ano, bo wszyscy niestety mają tendencję do życia ponad stan. Akurat na naszych oczach dokona się jeszcze niejeden upadek, ba, on się dokonał choćby zeszłej nocy, gdy w katolickiej Hiszpanii protestowano przeciw wizycie papieża, ale nie tylko. To Hiszpania, która zaślepia nam oczy Realem i Barceloną, zaczęła właśnie demontaż Unii, a właściwie tego, co w niej szlachetne. To ta prośba do Komisji Europejskiej, by nie wpuszczać do Katalonii, Kastylii i innych księstw obywateli Rumunii, ta prośba, która zyskała akceptację i szybko przeszła w Europie bez echa najmniejszego. Tak właśnie swobodny przepływ siły roboczej stał się fikcją, podobnie dobrobyt dla wszystkich Europejczyków wraz z powołaniem rządu tylko dla strefy euro. Pisałem już tutaj, jak Sarkozy eksperymentuje na Cyganach i tylko na początek odsyła ich samolotami, bo potem będzie gorzej. No to teraz Zapatero zamknął granicę w ogóle, tłumacząc się czterdziestoprocentowym bezrobociem wśród młodych. To fakt, ale czy ta młodzież zdolna jest jeszcze do pracy jakiejkolwiek za takie grosze jak Rumuni czy tylko - jak niegdyś Rzymianie - nastawiona jest na społeczne rozdawnictwo pieniędzy, na zabawę, na igrzyska, a przekupywanie jej Messim i Ronaldo - jak rzymskiego ludu gladiatorami - jedynie odwleka rozpad. A czeka on także Włochów, Belgów (ciekawe, co powie Bruksela?), poza Unią - Ukrainę, Białoruś zaś zniknie w ogóle. Wszystko nie z przekonań, lecz z braku hajsu, którego już więcej nie da się dodrukować - to stąd te giełdy na czerwono, no, przecież nie z rozkwitu, jak i nie ze szczęścia czerwone robią się potem ulice. Moi przyjaciele widzą ten sam świat, ginący. Jeden, z siecią sklepów, rozważa, który najpierw zamknąć, nieuchronnie. Znajomy marszand, hrabia, od roku nie może sprzedać żadnego obrazu. Najsłynniejszy trener zajada chleb ze smalcem, a czołowy impresario nie sprzedał w tym roku żadnej płyty, choć nie tak dawno sprzedawał ich miliony... Mija lato, a w mojej zielonej okolicy nie buduje się ani jeden nowy dom. Tylko te stadiony, na igrzyska dla otumanionej gawiedzi, i nic, no kompletnie nic więcej... Czytałem niedawno, żeby uciec od tej smętnej codzienności, opowieść o ludziach sprzed stuleci, których uwagi nie zaprzątały mundiale i Liga Mistrzów, mordobicie czy kopanina, ale prężenie szarych komórek, własnych. I natrafiłem na perłę sportowego pomysłu. Choć boję się, że nie będziecie w stanie ogarnąć, lecz spróbuję:

(…) Joerg Mueller walczył o tytuł najlepszego szachisty na świecie w latach 80. XIX wieku, w kontrowersyjnych okolicznościach, nader często towarzyszącym osobom w młodym wieku cieszącym się tak niezwykłym talentem. Finałową partię toczył z ówczesnym mistrzem Anglikiem Jamesem Williamsonem. Zwycięstwo bądź remis dawało Muellerowi tytuł, porażka oznaczała dogrywkę w dwóch dodatkowych partiach. Jego rywal grał białymi i uzyskał przewagę od pierwszych posunięć, którą konsekwentnie doprowadził do wygranej. Była to mistrzowska partia, zważywszy zwłaszcza na presję, pod którą był Williamson, toteż po wielokroć używano później tej gry za przykład fenomenalnego wykorzystania inicjatywy, danej przez przewagę pierwszego posunięcia po stronie białych. Na koniec partii, przed nieuchronną dogrywką, Mueller wywołał skandal. Na słowa Williamsona "szach i mat" Mueller odpowiedział tylko, adresując słowa ponad głową przeciwnika do oglądającej ich pojedynek arystokratycznej widowni: "Przy trzydziestym drugim posunięciu mogłem wygrać tę partię w sześciu ruchach. Nie zrobiłem tego, bowiem, będąc pewnym zwycięstwa w dogrywce, uznałem wariant prowadzący do wygranej za tak wyjątkowy, iż postanowiłem pozostawić go, jako zagadkę dla następnych pokoleń szachistów". Williamson, rzecz jasna, nie przyjął tego wyjaśnienia. Oskarżył Muellera o kłamstwo i manipulację płynące z nieumiejętności akceptowania porażki. Stracił zimną krew i koncentrację. W dwóch partiach dogrywki zabrakło mu już wcześniejszego opanowania - Mueller wygrał bez trudu, zostając mistrzem świata.

Szachiści, zawodowcy i amatorzy całej epoki pochylili się nad szachownicą, analizując, czy w decydującej o dogrywce partii Mueller rzeczywiście mógł wygrać w sześciu posunięciach, w jego pozycji przy trzydziestym drugim ruchu. Po kilku miesiącach analiz i symulacji zgodnie doszli do wniosku, że nie mógł. "Zagadka Muellera" zmieniła nazwę na "bluff Muellera", a on sam, mimo wielokrotnych nagabywań, nie wyjawił rozwiązania do końca życia. "Zostawiam je w spadku kolejnym pokoleniom szachistów", powiedział niedługo przed śmiercią, która zabrała go przed czterdziestką. Przeszedł do historii, jako zdolny szachista, który mistrzostwo świata zdobył jednak bardziej dzięki sprytnej prowokacji przeciwnika niż dzięki lepszej grze. No, więc zastanówmy się: właśnie dostajemy od życia szach i mat, przegrywamy. Ale czy mogliśmy pokierować partią inaczej? Czy w 32 ruchu fenomenalnej, lecz przegranej partii mogliśmy zwyciężyć w sześciu posunięciach? (kiedyś i tę fascynującą opowieść, partię, i bluff, i rozwiązanie zagadki Wam przedstawię, bo jest niebywałe, ponad rozumienie tej gry nawet Capablanki). Myślę o tym jak o naszym życiu - mianowicie, w którym jego momencie mogliśmy, ba, powinniśmy postąpić inaczej! Jako społeczeństwo czy naród znamy takie rozważania, że na przykład trzeba było w 1612 r. utrzymać się w Moskwie i stworzyć Rzeczpospolitą Trojga Narodów, najpotężniejsze państwo tamtego, a i obecnego świata. Albo zapomnieć w 1939 r. o korytarzu do Prus Wschodnich i o honorze... Nie zaczynać Powstania... To wiemy. Ale każdy może zrobić własny rachunek sumienia i inaczej, w myślach, rozegrać własną partię. Którą szkołę źle wybrał, przyjaciół, w którym momencie dał się ogarnąć nieodpowiednim wpływom i nałogom… Kiedy zaczął wydawać więcej niż zarabia, aż doprowadził się do rozpaczliwego braku hajsu? Kiedy przestał panować nad sytuacją, choć nie było wojen, zarazy, choć dostał od życia wiele szans… O czym myślał, wybierając kobietę tę, a nie inną, innego mężczyznę i kiedy się to wszystko, co złe, zaczęło, i kiedy poleciała z bezsilności pierwsza łza, kiedy ogarnęły nas apatia, zwątpienie, nuda… I kiedy to wszystko zaczęło się pieprzyć? A zatem kto może, jeszcze czas zawrócić, zamiast latami potem rozprawiać, dlaczego nam wszystkim znowu się nie udało. Jak się nie udało chyba i Dodzie, która - co niepojęte - właśnie udławiła się penisem. A miała, jak Joerg Mueller, wygraną partię w sześciu ruchach. Paweł Zarzeczny

Wiesz za dużo? Zginiesz marnie Postanowiłem dziś przypomnieć kilka dziwnych zgonów. Mają one na celu uświadomienie niedowiarkom, co robi się z tymi, którzy za dużo wiedzą. To tak a pro po Leppera i ogólnie tego, co dzieje się (i będzie się działo) w III RP, jeśli tego nie zmienimy.

WALERIAN PAŃKO Od 1989 roku poseł na Sejm RP z listy OKP, przewodniczący sejmowej Komisji Samorządu Terytorialnego. 23 maja 1991 roku został wybrany prezesem Najwyższej Izby Kontroli. 7 października 1991 roku w Słostowicach, na trasie szybkiego ruchu Warszawa-Katowice, doszło do zderzenia rządowej Lancii z nadjeżdżającym z przeciwnego kierunku samochodem marki BMW. W wyniku wypadku zginął prof. Walerian Pańko oraz dwie inne osoby. Rządowa lancia, którą jechał, rozpadła się na dwie części. Od początku istnieją podejrzenia, że nie był to zwykły wypadek, ale zamach na jego życie. Zginął na kilka dni po udzieleniu wywiadu dla „Polityki” pod tytułem „Wiem za dużo” a kilka dni przed wystąpieniem Sejmowym, w którym miał przedstawić raport na temat nieprawidłowości związanych z FOZZ. Pańko był jednym z pierwszych, który publicznie miał wypowiedzieć się o nadużyciach związanych z Funduszem, który dziś nazywany jest matką polskich afer. FOZZ, który miał spłacać zagraniczne długi państwa, w rzeczywistości je wykupywał w sposób nielegalny przez spółki pośredniczki. Szefami spółek byli ludzie związani z PRL-owskimi służbami specjalnymi, przede wszystkim z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Oni właśnie stali się głównymi beneficjentami finansowych operacji, bo to na ich prywatne konta trafiały pieniądze. Wokół tego wydarzenia narosło wiele wątpliwości, związanych z zeznaniami osób uczestniczących w wypadku, którzy mówili o wybuchu poprzedzającym kolizję, oraz z tym, że Najwyższa Izba Kontroli prowadziła w tym okresie dochodzenie związane z aferą FOZZ. Ostatecznie winą za wypadek obarczono kierowcę rządowej Lancii, którego Sąd Wojewódzki w Piotrkowie Trybunalskim skazał na trzy lata pozbawienia wolności w zawieszeniu. Kierowca przeżył kilka miesięcy – potem nagle zmarł. Policjanci, którzy byli obecni na miejscu zamachu na szefa NIK po kilku miesiącach zmarli. Na podstawie oględzin zdjęć wraku, zasugerowano, że samochód Pańki miał założone wokół poprzecznej osi ładunki wybuchowe, które w momencie eksplozji miały dosłownie rozkroić samochód na pół. micho18

Tajemnica „K.” i cmentarzyk doby Tuska Pada wiele pytań, kim jest „K.” z nagrań z rozmowy z Andrzejem Lepperem. Ze względów procesowych na razie nazwiska nie ujawniamy. Był ministrem w latach 2005–2007. Podaję tę informację, by broń Boże nie przypisywać doniesienia Leppera innym osobom. W nagraniu padają również inne nazwiska, które celowo wykreśliłem. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek to nagranie będę musiał ujawnić. Chciałem opublikować rozmowę przeprowadzoną na normalnych zasadach dziennikarskich. Na to jednak Lepper się nie zgodził.

Szkoda, bo może dzisiaj by żył. Nie wiem, dlaczego Andrzej Lepper nie żyje. Śledczy pospieszyli się z wersją o samobójstwie i teraz wszyscy patrzą im na ręce. Nie wiem też, czy fakt, że Lepper od wielu miesięcy wysyłał sygnały o możliwości ujawnienia materiałów kompromitujących znaczące osoby, miał coś wspólnego z jego śmiercią. Ale mógł mieć. Samobójstwo można upozorować, można też człowieka zmusić do zabicia siebie. Obecność przy śmierci osób trzecich nie jest wtedy potrzebna. Wiemy jedno: były wicepremier i szef do niedawna jednej z największych partii nie żyje i nie była to śmierć naturalna. Ostatnio, co kilka miesięcy ginie znacząca postać z życia publicznego albo ze służb specjalnych czy organów ściągania. Wszystkie te osoby mają istotną wiedzę o kulisach działań politycznych i są ważnymi uczestnikami życia państwa. Wieszanie się staje się polską specjalnością. Trudno uwierzyć, że są to wszystko przypadki. Brak porządnych śledztw, zdumiewające niedopatrzenia prokuratury i policji, bierność komisji sejmowych, cicha zgoda w tej sprawie SLD, PSL i PO wytwarzają atmosferę, w której mogą zdarzyć się kolejne przypadki zagadkowych śmierci. Polska jest rozrywana przez coraz potężniejsze grupy przestępcze i lobbies będące często ekspozyturą mafii albo obcych wywiadów. Mimo że mam poważne wątpliwości, co do tego, czy w Smoleńsku nie doszło do zamachu, nigdy o ewentualne sprawstwo w tej sprawie nie obwiniałem ekipy Donalda Tuska. Tak jak nie obwiniam go o ewentualną śmierć Leppera. Ale Tusk odpowiada politycznie za sytuację, w której obce służby i przestępcy panoszą się w Polsce jak u siebie w domu. Jeżeli ktoś chce być dobry dla wszystkich, na pewno nie będzie dobry dla swoich.

A bandziory skorzystają z tego najbardziej. I właśnie korzystają. Tomasz Sakiewicz

PiS z SKL, ROP i rolnikami W sobotę do warszawskiej Sali Kongresowej ma przyjechać ponad 3 tysiące kandydatów PiS w wyborach parlamentarnych. Wystąpienie prezesa Jarosława Kaczyńskiego zainauguruje wówczas oficjalny start kampanii wyborczej tej partii. Co powie prezes? Według osób ze sztabu wyborczego Jarosław Kaczyński przypomni o podwójnie zwycięskich dla PiS wyborach parlamentarnych i prezydenckich w 2005 r. Najprawdopodobniej zaznaczy też, że w kwietniu 2011 r. właśnie w Sali Kongresowej zawiązał się Ruch Społeczny im. Lecha Kaczyńskiego. – Chodzi o zaakcentowanie, że środowiska, którym bliskie są idee zmarłego prezydenta, startują wspólnie z PiS – mówi jeden z polityków. Jak dowiedziała się „Rz”, głównym punktem konwencji partyjnej ma być, bowiem podpisanie deklaracji o ścisłej współpracy PiS z 20 ugrupowaniami politycznymi i społecznymi. Jednym z nich ma być właśnie Ruch Społeczny im. Lecha Kaczyńskiego. – To dopiero początek – zapowiada Jacek Sasin, były wiceszef Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. – Stworzymy podstawy szerokiego ruchu ugrupowań i organizacji, o ideach i założeniach centroprawicowych, które będą współpracować z PiS nie tylko w wyborach parlamentarnych, ale i w działalności społeczno-politycznej. Deklarację o współpracy mają też podpisać m.in. przedstawiciele Ruchu Odbudowy Polski i Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. Prezes SKL Marek Zagórski znajdzie się na liście PiS do Senatu. Partia Jarosława Kaczyńskiego poprze też Artura Balazsa z SKL startującego do Senatu, jako kandydat niezależny. A jeszcze w kwietniu to PJN przekonywał, że w wyborach SKL będzie współpracowało z ich ugrupowaniem. – PJN sam nie umiał się określić, czego chce. Rozmawialiśmy z PiS i znaleźliśmy płaszczyznę porozumienia, w sobotę podpiszemy porozumienie z partią Jarosława Kaczyńskiego – mówi „Rz” Marek Zagórski. Do tego grona mają także dołączyć: Towarzystwo Nauczycieli Szkół Polskich (organizacja krytycznie oceniająca funkcjonowanie resortu edukacji pod rządami koalicji PO – PSL) oraz stowarzyszenia: Rodzin Katyń 2010, Solidarni 2010, Twórców dla Rzeczypospolitej. A także „Solidarność” Rolników Indywidualnych. – Jesteśmy zawiedzeni sytuacją rolnictwa pod rządami koalicji PO – PSL – ocenia przewodniczący związku Jerzy Chróścikowski. – Mamy natomiast dobre doświadczenia z okresu, w którym za ten resort odpowiadał PiS. Wieś się rozwijała, były mechanizmy wsparcia dla rolników. – Chcemy pokazać, że jesteśmy jedyną liczącą się siłą na centroprawicy – mówi „Rz” jeden ze współorganizatorów Konwencji PiS. – Inaczej niż zwykle, to nie wyborcze jedynki będą prezentować się uczestnikom, ale przedstawiciele tych ugrupowań. W PiS mówiło się, że w sobotę władze partii zaprezentują też wyborcze hasło. Tak się jednak nie stanie. Sztab przygotował trzy propozycje sloganu, ale jeszcze nie zdecydował, którą wybierze. Wojciech Wybranowski

Teflonowa Platforma, „twarde” PiS Z Marcinem Zarzeckim, socjologiem polityki, rozmawia Paulina Gajkowska Wybory już za dwa miesiące. Jakiego języka możemy spodziewać się w czasie najbliższej kampanii wyborczej? - W pierwszej kolejności należy przypomnieć, że kampanie wyborcze szykuje się najczęściej pod wyborców indyferentnych, właśnie tych niezdecydowanych. Cała walka wyborcza jest walką z czasem i finansami, jakimi się dysponuje. Tak naprawdę nie ma zbyt dużego pola manewru, aby „przekonywać przekonanych” – na to jest za mało czasu. Można jedynie próbować uchronić się przed exodusem wyborców już zorientowanych. W tym celu prowadzone są badania socjologiczne. Wszystkie partie mają już za sobą wybadanie swoich odbiorców i teraz konsekwentnie właśnie do nich będą kierować przekaz polityczny. Jeśli natomiast chodzi o sam język i dyskurs najbliższej kampanii politycznej, to ostatnie lata pokazały, że w Polsce w dużym stopniu rozwinęła się negatywna kampania wyborcza. Od lat nie mamy już do czynienia z kampanią merytoryczną, odwołującą się do realnych problemów. Najczęściej jest ona zbudowana z ostrych argumentów i trochę wymyślonych tematów. To determinuje język. Przede wszystkim znów będzie chodziło o polaryzację, również polskiego społeczeństwa. Zasadniczym motywem może być odwoływanie się do konfliktu między dwiema Polskami. Taki język będzie prowadził do personalnych ataków. Wydaje się to nieuniknione. Niezależnie od tego, jakim kanałem będzie prowadzona kampania. Specyficznym nośnikiem jest internet, głównie z uwagi na to, że dzięki niemu można zaprezentować polityka, jako nowoczesnego, otwartego itp. Środowisko internautów również jest środowiskiem charakterystycznym – cechuje ich duża frekwencja wyborcza. Na każdym poziomie nowoczesnej kampanii można wprowadzać polaryzację społeczną.

Portale społecznościowe stają się coraz częściej miejscem debat. Politycy również aktywizują się w internecie. Czy to znaczy, że nie zobaczymy już ciekawej debaty przedwyborczej w telewizji? - To, że debaty przedwyborcze odchodzą w Polsce do lamusa, jest konsekwencją tego, że przez lata bardzo źle je u nas przygotowywano. Sztuczność i brak profesjonalizmu biły po prostu z debat, które mogliśmy oglądać w ostatnich latach. Z drugiej strony rezygnacja z kampanii w telewizji nie jest korzystna dla żadnej partii. Nie chodzi o przekaz – na rzetelne informacje nie ma w największych stacjach szans. Chodzi raczej o prosty mechanizm identyfikacji. Wciąż ogromna większość naszego społeczeństwa ogląda telewizję, nie mając jednocześnie dostępu do internetu. Politycy, którzy często „pojawiają się” w telewizji, są w oczywisty sposób rozpoznawalni i niezależnie od tego, czy robią coś konkretnego, czy nie, mają większe szanse na dostanie się do parlamentu niż ci, których w telewizji nie ma. Jeśli chodzi o partię rządzącą, to oczywiście w obliczu obecnego układu medialnego nie potrzebuje ona spotów telewizyjnych – łatwo z nich zrezygnować, jeśli ma się przychylne media.

Wracając do samego przekazu wyborczego. Dwie największe partie starają się bardzo skrupulatnie budować swój wizerunek. PO poprzez chociażby transfery chce powiedzieć: jesteśmy otwarci, natomiast PiS konsolidacją różnych środowisk postsolidarnościowych czy patriotycznych wysyła przekaz: jesteśmy silni, mamy twardy elektorat. - Tak właśnie jest. PiS ewidentnie stawia na konsekwencję polityczną. Faktem jest, że jeżeli PO uważa się za partię otwartą, to równie dobrze może być odbierana, jako partia nijaka. Z punktu widzenia odbiorcy, który szuka jasnego, klarownego przekazu, taka polityka otwartości nie jest atrakcyjna. W sumie można zapytać, o co tak naprawdę tej partii chodzi? Natomiast w przypadku Prawa i Sprawiedliwości mamy do czynienia z próbą budowania frontu szerokiego, jeśli chodzi o wielość środowisk, natomiast wąskiego, jeśli chodzi o światopogląd. Osoby, które nie zgadzały się z tym nurtem, już dawno odeszły z PiS i okazało się to z korzyścią dla partii Jarosława Kaczyńskiego.

Jak Pan ocenia przedsmak kampanii: spoty informacyjne PiS i „Polskę w budowie” PO? - Wyjściowe spoty PiS były dość intrygujące. PiS sięgnęło po bardzo przekonujące oręża, czyli opinie ludzi, którzy kiedyś uwierzyli Platformie, a teraz mogą głośno wyrazić swoje rozczarowanie. Partia opozycyjna musi zwracać się do ludzi, którzy są z jednej strony zawiedzeni rządami Tuska, a z drugiej strony kontestują pójście na wybory. Z kolei Platforma Obywatelska nie ma innego wyjścia, jak odwoływać się do nie swoich sukcesów. Mam tu na myśli sukcesy na poziomie regionalnym, które nie są wbrew temu, co propagandowo powtarzają politycy PO, zasługą Donalda Tuska, ile raczej świadectwem na aktywność społeczną na poziomie lokalnym. Całkowitą porażką byłoby, gdyby partia rządząca chciała budować swoją narrację wyborczą wokół własnego programu sprzed czterech lat – z tego programu nic nie zostało. Platforma nie spełniła żadnych obietnic. Nie usłyszymy przecież tyrady na temat tego, że nie udało się zbudować autostrad. Zostaje jej tylko chwalenie się nie swoimi sukcesami. Platforma przez cztery lata skupiała się tylko na tym, aby utrzymać władzę, a nie na tym, aby rządzić. Paulina Gajkowska

From Russia with Love Zurich, koniec lipca. Na pytanie dziennikarza Rzeczpospolitej: "Czy możliwe jest, ze nowym nabywca (TVN) mogą być grupy medialne z Rosji?”, padła krótka i sucha odpowiedz Kasjera ITI: "Nie rozważamy takiej opcji" (1). A właściwie, to, dlaczego nie? Można powiedzieć, że schyłkowa III RP cierpi na ostra schizofrenie. Z jednej strony, pan Siergiej Safronow spokojnie koordynuje największa transakcje kapitałowa ostatnich lat w Polsce, w której mała spółka Spartan Capital Holdings Sp. z.o.o., kierowana przez młodego zdolnego Tobiasa S., przejmuje Polkomtel za 18 miliardów PLN, pod melodie grana przez dwóch zdolnych ukraińskich muzyków. Z drugiej strony, inny podopieczny Siergieja Safronowa, Kasjer ITI z Zurichu, Bruno Valsangiacomo, bardzo ostro reaguje na sama wzmiankę o ewentualnych rosyjskich inwestorach w TVN. Czy ktoś dotknął czułego punktu? Normalny przedsiębiorca, żyjący w czasach globalizacji rynkowej, powiedziałby raczej: dlaczego nie, jeżeli cena jest dobra i jeżeli KRRiT udzieli licencji.

Nerwowa reakcja Kasjera ITI z Zurichu jest dosyć dziwna i trochę podejrzana. Tym bardziej ze niedawno jeszcze sama ITI ogłaszała z triumfalnym hałasem medialnym ze odsprzedała do Rosji licencje na produkcje serialu "Kryminalni", link http://iti.pl/pdf/2011_06_13_Kryminalni_pl.pdf

Jak wiemy w Rosji działają prężne stacje telewizyjne, państwowe i prywatne: najpopularniejsze kanały to Первый Канал, Россия-1, NTV i ТВ Центр. Najciekawszym kandydatem dla TVN może być NTV (www.ntv.ru). Właścicielem NTV jest państwowy koncern gazowy Gazprom. Tak jak TVN, NTV ma stacje nadające w Kanadzie i USA. Do tego działa prężnie NTV Białoruś. W dodatku kanały tematyczne NTV i TVN są zbliżone: NTV Profit (TVN Biznes) lub NTV Dizajn (TVN Style). Widzowie z pewnością ucieszyliby się gdyby grobowe miny i ponure stroje prezenterów TVN24 zostały zastąpione przez słowiańską elegancję i fantazję. I wystarczy tylko pomyśleć jak odżyłaby "Kropka nad i" prezentowana przez 20-letnia Natasze, naturalna blondynkę, ze zdrowa cera, wypielęgnowanym uzębieniem i do tego jeszcze z kobiecym uśmiechem? Może Kasjer ITI z Zurichu, Bruno Valsangiacomo, zmieni z czasem zdanie?

Stanislas Balcerac

Katastrofa TU-154M – Raport Komisji Jerzego Millera – fotografie & kąty cięcia drzew Jerzy Miller, „Tryb dokonania wyboru załącznika nr 13 Konwencji chicagowskiej”: „...Wobec bezprecedensowej skali i znaczenia katastrofy, która wydarzyła się w dniu 10 kwietnia 2010 roku, kluczowe było podjęcie natychmiastowych prac związanych z wyjaśnianiem przyczyn zaistniałego wypadku. Dlatego też na miejsce zdarzenia niezwłocznie skierowano specjalistów z polskich komisji zajmujących się badaniem wypadków lotniczych, zarówno wojskowych, jaki cywilnych...” Teoretycznie ludzie ci, wysłani do Smoleńska powinni między innymi zająć się sporządzaniem dokumentacji fotograficznej miejsca zdarzenia, jak i przeprowadzić pomiary, choćby po to, aby w Raporcie Końcowym Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego nie trzeba było korzystać z prywatnych fotografii, a także, aby można było podać dokładną średnicę brzozy w miejscu zahaczenia skrzydłem Tupolewa o feralne drzewo. Ale to tylko teoria gdyż w praktyce wygląda to nieco inaczej. Strona 60 załącznika do raportu końcowego zawiera fotografię kabiny Tu-154 102 (mylnie opisaną, jako kabina Tupolewa 101). Prawa autorskie kwestionowanego zdjęcia należą do prywatnej osoby, niebędącej członkiem KBWL. Osoba ta zażądała od KBWL odszkodowania za bezprawne wykorzystanie fotografii. Kolejną osobą, od której bezprawnie KBWL „zapożyczyło” fotografie jest Siergiej Amelin. Zapytałem Siergieja Amelina o kilka szczegółów związanych z jego fotografiami.

1. Czy uważasz, że to Twoje fotografie zostały wykorzystane w raporcie końcowym Komisji Jerzego Millera?

Siergiej Amelin: Я думаю, что фотографии были взяты с моей web-страницы.

2. Ile Twoich fotografii zostało wykorzystanych w raporcie końcowym Komisji Jerzego Millera. Czy udzieliłeś zgody na wykorzystanie Twoich fotografii w raporcie końcowym Komisji Jerzego Millera?

S.A. Я не давал разрешение на публикацию этих фотографий и у меня никто не спрашивал такого разрешения. Всего в окончательном отчете используются 25 моих фотографий и схем.

3. Jeśli nie udzieliłeś zgody na wykorzystanie Twoich fotografii w raporcie końcowym Komisji Jerzego Millera czy będziesz się domagał jakiegoś zadośćuczynienia?

S.A. Мне не нравится, что фотографии использовали без моего разрешения. Но я официально не обращался к представителям комиссии Миллера (только писал в Интернет-форуме о незаконном использовании моих фотографий), поэтому не могу ничего сказать по поводу компенсации.

4. Czy byłeś jednym z współpracowników Komisji Jerzego Millera?

S.A. Я не участвовал в работе комиссии Millera и ко мне никто не обращался за получением материалов о катастрофе.

6. Czy prawa do publikacji niektórych zdjęć sprzedałeś firmie Prószyński Media Sp. z o.o.?

S.A. Да, я продал права на изображения, которые используются в книге. Несколько из этих фотографий делал не я, а мой друг. Но он делал их по моей просьбе и передал мне полные права на их использование (это фотографии аэродрома «Северный» сверху, с параплана). Публикация этих фотографий нарушает не только мои авторские права, но и права издательства Prószyński Media, поскольку часть фотографий использовалась в качестве иллюстраций к книге "OSTATNI LOT". W sprawie prawa autorskich do zdjęć Siergieja Amelina skontaktowałem się także z Zarządem Firmy Prószyński Media Sp. z o.o. Na moje pytania odpowiedział p. Mieczysław Prószyński.

1. Czy w raporcie końcowym Komisji Jerzego Millera znajdują się fotografie wykonane przez Siergieja Amelina, do których prawa autorskie należą do firmy Prószyński Media Sp. z o.o.? Mieczysław Prószyński, Prószyński Media Sp. z o.o.: „Żadnych praw do zdjęć i ilustracji nie kupiliśmy od Siergieja Amelina. Siergiej Amielin zachował prawa autorskie osobiste. Przekazał (ale nie sprzedał) nam prawa majątkowe do zdjęć opublikowanych w książce. Umowy autorskie to często przewidują. W ten sposób możemy np. udzielić zgody innemu wydawcy na druk jego książki w przekładzie z tą samą szatą graficzną.” Poniżej zestawienie kilku zdjęć pochodzących z galerii Siergieja Amelina oraz zdjęć znajdujących się w Raporcie Końcowym Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Zdjęcie 8133, z informacji EXIF tego zdjęcia można się dowiedzieć że zdjęcie zostało wykonane 13 kwietnia 2010 o godz. 17.05.42, oraz zmodyfikowane w programie Adobe Photoshop 7, 10 maja 2010 o godz. 20:46:49. Zdjęcie znajduje się w pierwszym archiwum fotografii Siergieja Amelina, która zamieszczone jest na Forum Smoleńsk. Zdjęcie 8133, zamieszczone 13 kwietnia 2010 roku w galerii Siergieja Amelina, https://picasaweb.google.com/107906898396623830387/MWzNeJ#5459759091882920866

Nie ma żadnych danych dotyczących parametrów fotografii. Brak ISO, wartości przesłony, czasu ekspozycji itd. W ubiegłym roku Siergiej Amelin tłumaczył w którymś z komentarzy do moich wisów dotyczących analizy fotografii, dlaczego w jego galerii brakuje parametrów poszczególnych zdjęć dotyczących fotografii miejsca katastrofy TU-154M.

Proszę zwrócić uwagę na różnicę w kolorze nieba, na zdjęciu IMG 8133 niebo ma inny odcień w porównaniu ze zdjęciem IMG, 8133 które znajduje się w pierwszym archiwum fotografii, które zamieszczone jest na Forum Smoleńsk. To kolejny dowód na modyfikowanie tego zdjęcia. Strona 77 Załącznika do Raportu Końcowego KBWL. Zdjęcie 8183, z informacji EXIF tego zdjęcia można się dowiedzieć że zdjęcie zostało wykonane 13 kwietnia 2010 o godz. 17.34.52, oraz zmodyfikowane w programie Adobe Photoshop 7, 10 maja 2010 o godz. 20:47:34. Zdjęcie znajduje się w pierwszym archiwum fotografii, które zamieszczone jest na Forum Smoleńsk. Strona 74 Załącznika do Raportu Końcowego

Zdjęcie 8187, z informacji EXIF tego zdjęcia można się dowiedzieć że zdjęcie zostało wykonane 13 kwietnia 2010 o godz. 17.38.17, oraz zmodyfikowane w programie Adobe Photoshop 7, 10 maja 2010 o godz. 20:47:38. Zdjęcie znajduje się w pierwszym archiwum fotografii, które zamieszczone jest na Forum Smoleńsk. Strona 74 Załącznika do Raportu Końcowego KBWL. Galeria Siergieja Amelina https://picasaweb.google.com/107906898396623830387/101#5552449277897025586

Galeria Siergieja Amelina

https://picasaweb.google.com/107906898396623830387/MWzNeJ#5459759647224877138

„...Wycinka drzew w miejscu katastrofy pod Smoleńskiem nie utrudni śledztwa. Nie ma takiego ryzyka - zapewnił prokurator generalny Andrzej Seremet w rozmowie z reporterem RMF FM Mariuszem Piekarskim. Fotografie wyciętych drzew opublikował w internecie Rosjanin Siergiej Amielin, który wcześniej dokonał analizy ostatnich chwil lotu prezydenckiego tupolewa. Jednak takie zmiany w krajobrazie nie budzą obaw polskich śledczych, gdyż miejsce katastrofy zostało dokładnie sfotografowane. Prokuratorzy dysponują zdjęciami każdego drzewa, o które mógł zahaczyć samolot. Zdaniem Seremeta trajektoria lotu Tu-154 M jest doskonale opisana. Polska prokuratura dysponuje kilkoma tysiącami zdjęć, (...) które obrazują przebieg lotu tego samolotu - stwierdził...”

źródło: Seremet: Wycinka drzew nie utrudni śledztwa ws. katastrofy 10 kwietnia

Podsumowanie Według Prokuratora Generalnego Polska dysponuje kilkoma tysiącami zdjęć które obrazują przebieg lotu TU-154M, ciężko jest w to uwierzyć gdyż nikt nie fotografował całej trasy przelotu Tupolewa, a co najwyżej jego start, jakiś fragment lotu oraz miejsce katastrofy. Zdjęcia gdzieś są, ale chyba utknęły w Prokuraturze Wojskowej gdyż Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego musiała posiłkować się zdjęciami wykonanymi trzy dni po zaistnieniu katastrofy Tupolewa.

Czy zdjęcie wykonane przez osobę prywatną 3 dni po katastrofie Rządowego Tupolewa może być wiarygodnym materiałem dowodowym w sprawie katastrofy?

Czy specjaliści zajmujący się badaniem wypadków lotniczych wykonali jakiekolwiek badania oraz fotografie nacięć poszczególnych drzew?

Czy biorąc pod uwagę fakt, że w dniu 10 kwietnia 2010 nad terenem lotniska w Smoleńsku leciał IŁ 76 który również mógł uszkodzić drzewostan czy członkowie KBWL sprawdzili które nacięcia drzew pochodzą od TU-154M, a które od IŁ 76?

Czy Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego nie obowiązuje Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych? Pluszak – blog

Norwegia: Sąd nie zezwolił Breivikowi – członkowi masonerii – na wystąpienie w stroju masońskim “Sąd nie zezwolił Breivikowi na ubranie się w masoński płaszcz (Breivik jest członkiem norweskiej masonerii).” – podaje Polskie Radio powołując się na norweski serwis telewizji NRK. “Podczas pierwszego pojawienia się przed sądem 25 lipca zamierzał ubrać się w wojskowy mundur, sąd jednak na to nie zezwolił. Teraz Breivik zwrócił się o możliwość założenia rodzaju płaszcza noszonego przez masonów. Sędzia uznał jednak, że ubranie może być ‘przeszkodą, obrazą i prowokacją’. “ W wielu krajach świata działają legalnie liczne loże masońskie, które jednak czując swą ideową odpowiedzialność za czyny Breivika, zachowują charakterystyczne milczenie w tej sprawie. W Polsce podaje się, że loże masońskie zrzeszają “ok. 1500 członków”, którzy – jak określa ich lewicowa Wikipedia – „to przeważnie drobni przedsiębiorcy i przedstawiciele szeroko pojętej inteligencji.” Przed wojną, działalności w lożach tychże “przedsiębiorców” i “inteligencji” zakazał prezydent RP Ignacy Mościcki, który dekretem z 1938 roku rozwiązał wszystkie stowarzyszenia masońskie, z uwagi na ich antypolską, wywrotową działalność. Wiele z masońskich lóż skupia różnorodne i niekiedy różniące się postaci, których cechuje jednak jedna zasadnicza postawa: wrogości wobec Kościoła katolickiego, Jego Nauki i porządku zbudowanego na podstawach chrześcijańskich. Z tego względu wiele lóż masońskich jest pod wpływem, bądź bezpośrednio kierowanych przez organizacje żydowskie. W Polsce zalegalizowano kilka odłamów wolnomularskich, a tym żydowską masońską organizację B’nai B’rith.

FAKTY BIBUŁY: Organizacja B’nai B’rith jest żydowską, nacjonalistyczną, syjonistyczną i masońską, a ze swej natury i celów całkowicie antychrześcijańską organizacją, której źródło stanowi mieszanina masońskiego rytu York i Odd Fellows. Założona została w 1848 roku w Nowym Jorku i przyjęła wzór wolnomularski, symbole masońskie, rytuały, stopnie oraz sposób prowadzenia działalności. Jak wskazuje na to wiele autorów, w tym ks. prof. Michał Poradowski, celem organizacji jest jednoczenie środowiska żydowskiego i tworzenie warunków do politycznej, gospodarczej i religijnej dominacji nad światem w ramach budowania tzw. Nowego Światowego Porządku. Tak jak wiele oficjalnie działających organizacji masońskich, tak i B’nai B’rith uczestniczy w spektakularnych akcjach charytatywnych mających stanowić rodzaj medialnej zasłony dymnej. Loża B’nai B’rith w niepodległej Polsce uregulowała swoją oficjalną działalność w 1923 roku, lecz wszystkie 11 lóż masońskich zostało zdelegalizowanych przez Prezydenta Rzeczyposplitej, Ignacego Mościckiego, dekretem z dnia 22 listopada 1938 roku. W Polsce organizacja o nazwie “Niezależny Zakon Synów Przymierza” – Independent Order of B’nai B’rith reaktywowała swoją działalność 9 września 2007 po prawie 70 latach oficjalnej nieobecności. W uroczystości reaktywacyjnej w Warszawie wziął udział m.in. prezydent B’nai B’rith International Moishe Smith. Po uroczystości nastąpiło spotkanie ambasadora USA w Warszawie, Victora Ashe z szefami organizacji. W krótkim komunikacie Ambasady Stanów Zjednoczonych w Warszawie, zamieszczonym na stronie internetowej Ambasady, stwierdzono, iż: “9 września przy okazji otwarcia nowej loży B’nai B’rith w Warszawie ambasador Victor Ashe spotkał się z działaczami tej organizacji – prezesem Moishem Smithem i wiceprezesem Danem Mariaschinem. Omówiono m.in. sprawę ustawodawstwa dotyczącego zwrotu mienia oraz kwestie związane z Radiem Maryja i Telewizją Trwam. Otwarcie warszawskiej loży B’nai B’rith oznacza odrodzenie się tej organizacji żydowskiej w Polsce po niemal 70 latach nieobecności.” Specjalny list wyrażający radość z reaktywacji organizacji i z gorącymi życzeniami przesłała kancelaria Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, której sekretarzem była pani Ewa Juńczyk-Ziomecka, obecny konsul w Nowym Jorku, znana z wielu filosemickich poczynań. Jest ona członkiem walczącej z patriotyzmem polskim i ideami narodowymi państwa polskiego organizacji “Otwarta Rzeczpospolita” oraz członkiem stowarzyszenia “Żydowski Instytut Historyczny”. Przez wielu obserwatorów określana była jako “zły duch kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego”. Propagandowym i medialnym ramieniem organizacji B’nai B’rith jest “Liga Przeciwko Zniesławieniu” (Anti Defamation League - ADL) - skrajnie antykatolicka organizacja żydowska, której celem jest judaizacja społeczeństw chrześcijańskich, osłabianie wiary katolickiej i wpływów Kościoła oraz tropienie tzw. antysemityzmu, a nawet podgrzewanie nastrojów do jego pobudzania. Organizacja ta została założona w Nowym Jorku w 1913 roku jako “The Anti-Defamation League of B’nai of B’nai B’rith“, co wskazywało wyraźnie na założyciela – właśnie masońską organizację “The Independent Order ofof B’nai B’rith“. Po pewnym czasie dla celów propagandowych zrezygnowano z drugiego członu nazwy. Dnia 26 maja 2010 r. metropolita krakowski kardynał Stanisław Dziwisz odebrał Międzyreligijną Nagrodę im. Kardynała Augustyna Bea, ustanowioną przez ADL. Kardynał Augustyn Bea był niemieckim jezuitą, który w zasadniczy sposób przyczynił się do rewolucyjnych zmian dokonanych podczas Soboru Watykańskiego II. Razem z żydowskim historykiem, Jules Isaac, był autorem deklaracji Nostra Aetate, przekreślającej całą 2000-letnią tradycję Kościoła. “Deklarcja o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich Nostra aetate” stała się narzędziem judaizacji Kościoła katolickiego, co czynione było w okresie posoborowym w ramach “dialogu” ekumenicznego i międzyreligijnego, a szczególnie dialogu katolicko-żydowskiego. Rola kardynała Bea określona została przez arcybiskupa Marcela Lefebvre’a jako “narzędzie zdrady”. Kardynał Bea kontaktował się bezpośrednio z masońskim lożami w Nowym Jorku i Waszyngtonie, szczególnie z żydowską masonerią B’nai-Brith. Kardynał Stanisław Dziwisz był sekretarzem najbardziej rewolucyjnego w historii Kościoła papieża – Jana Pawła II, który w ciągu swojego długiego pontyfikatu znacznie osłabił Kościół, szczególnie w zakresie propagowania fałszywej tezy “wolności religijnej”. Tak jak papież Jan Paweł II cieszył się medialnym przychylnym rozgłosem, nadawanym przez liberalne, żydowskie bądź filosemickie media światowe, tak i kard. Dziwisz otrzymuje nagrody i wyróżnienia od wrogów Kościoła. W swojej diecezji oraz poprzez wpływy w całym Kościele w Polsce, kard. Dziwisz chroni również b. tajnych współpracowników komunistycznego reżimu, działających w Kościele. Wspiera też liberalnych polityków. Ks. bp. Stanisław Dziwisz, niemający żadnego doświadczenia w zakresie kierowania diecezją, został arcybiskupem jednej z najważniejszych archidiecezji, a następnie otrzymał nominację kardynalską od papieża Benedykta XVI, który tym sposobem zastosował stary watykański zwyczaj „degradacji poprzez promocję” (promoveatur ut amoveatur), celem pozbycia się z Watykanu osób mogących stanowić utrudnienie w procesie rewitalizacji Kościoła. Kościół katolicki od wieków przestrzegał wiernych przed jakimikolwiek kontaktami z lożami masońskimi, a każdy, kto je wspomagał lub zostawał ich członkiem, był automatycznie ekskomunikowany. Już w 1738 roku papież Klemens XII wydał Konstytucję Apostolską, w której uznaje masonerię za herezję i zobowiązuje biskupów do traktowania jej członków, jako podejrzanych o herezję. Z uwagi na niezwykłą ważność zagadnienia, rozbudowę masonerii oraz napływających i ujawnianych faktów destrukcyjnej jej działalności, wielu kolejnych papieży zajmowało się zagadnieniami masonerii przestrzegając i nakładając karę ekskomuniki na wiernych wchodzących w jej struktury. Pomimo wielu prób zniesienia bądź łagodzenia obowiązujących kar, podejmowanych przez zarażonych modernizmem posoborowych hierarchów, do dnia dzisiejszego obowiązuje w Kościele kara ekskomuniki. Wyrażone zostało to i potwierdzone przez Prefekta Kongregacji Nauki Wiary kard. Józefa Ratzingera, który dnia 26 listopada 1983 roku ogłosił deklarację o stowarzyszeniach masońskich Quaesitum est: de associationibus massonicis. Tym samym każdy, kto przyczynia się do publicznego uwiarygadniania i promowania masońskich organizacji, również poprzez przyjmowanie ich odznaczeń i zaszczytów, stawia się poza Kościołem podpadając pod ekskomunikę excommunicatio latae sententiae.

Opracowanie: Bibula Information Service (B.I.S.) - www.bibula.com - na podstawie Polskie Radio

Jak oddłużyć Polskę Grzegorz Bierecki, prezes SKOK, przedstawił w rozmowie z Gazeta Polska VOD innowacyjny pomysł naprawy polskich finansów. - Polskie państwo powinno umożliwić swoim obywatelem nabywanie obligacji nominowanych w euro i innych walutach. Dzięki temu polski dług będzie w polskich rękach, dochody z obligacji pozostaną w kraju, a zachodnie instytucje finansowe nie będą nimi spekulować - powiedział Grzegorz Bierecki. - Trzeba obniżyć koszty obsługi zadłużenia. Dlaczego minister Rostowski sprzedaje polskie obligacje nominowane w euro grupom finansowym na Zachodzie i oferuje im wielokrotnie wyższe oprocentowanie, niż obywatele w Polsce są w stanie uzyskać, utrzymując swoje oszczędności w zagranicznych bankach w Polsce? - pyta Bierecki. Bierecki mówi, że obywatel polski nie ma możliwości kupna polskich obligacji, choć może to zrobić np. Anglik czy Amerykanin z jakiejś zachodniej instytucji finansowej - Te obligacje są oferowane instytucjom finansowym, trafiają do wybranych podmiotów. Dlaczego obywatele polscy nie mogą szerzej być włączeni w program sprzedaży obligacji nominowanych w walutach? Te obligacje znalazłyby się w najwłaściwszych rękach najwłaściwszymi rękoma do posiadania polskiego długu są polscy obywatele. To w portfelach polskich obywateli powinny być polskie obligacje, ponieważ dochody z nich pozostaną w Polsce, będą tu wydawane - uważa Bierecki. Zdaniem prezesa SKOK - dodatkową zaletą takiego rozwiązania jest to, że jeśli obywatele kupują obligacje państwowe, to nie nabywają ich w celach spekulacyjnych, tylko po to, by oszczędzać. - Jeśli spojrzy się na kłopoty krajów strefy euro, to problemy mają te kraje, gdzie nadmierna wartość obligacji znalazła się w rękach zagranicznych instytucji finansowych, które zaczynają stawiać wtedy państwu warunki. Pojawia się, więc zjawisko szantażu. Takich zdarzeń nie ma w krajach, gdzie dług państwowy znajduje się w rękach obywateli - mówi Bierecki. Jako przykład podaje Japonię, która jest znacznie bardziej zadłużona niż Grecja, ale nie ma takich kłopotów, ponieważ obligacje tamtejszego rządu są w rękach Japończyków. Bierecki mówi, że teraz polskie oszczędności służą zagranicznym bankom po to, by kupowały one polskie obligacje. Taki stan rzeczy jest korzystny nie dla Polaków, lecz właśnie dla zachodnich instytucji finansowych i spekulantów. Grzegorz Bierecki to prezes Kasy Krajowej SKOK i wiceprzewodniczący World Counsil of Credit Unions. Będzie kandydował do Senatu z rzeszowskiej listy PiS.

Niezależna.pl

Solidarni 2010: Tusk popełnił przestępstwo Godząc się na konwencję chicagowską przy wyjaśnianiu przyczyn katastrofy smoleńskiej, premier Donald Tusk złamał prawo - uważa Stowarzyszenie Solidarni 2010, które złożyło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez szefa rządu. Według Solidarnych 2010 Tusk popełnił przestępstwo z art. 129 Kodeksu karnego (zdrada dyplomatyczna) i z art. 231 (niedopełnienie obowiązków). Jak napisano w zawiadomieniu skierowanym do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, chodzi o zawarcie przez premiera Donalda Tuska niekorzystnej dla Polski umowy z Rosją, dotyczącej wyboru mechanizmu prawnego właściwego dla badania przyczyn katastrofy smoleńskiej i jednoczesną rezygnację z korzystnego dla Polski tzw. Porozumienia z 1993 r. "W wyniku zawartego porozumienia, jako podstawę prawną postępowania celem wyjaśnienia przyczyń katastrofy smoleńskiej wybrano załącznik nr 13 do Konwencji z Chicago z dnia 7 grudnia 1944 r. o międzynarodowym lotnictwie cywilnym. Jednocześnie efektem zawartej umowy była rezygnacja ze stosowania norm Porozumienia między Ministerstwem Obrony Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej a Ministerstwem Obrony Narodowej Federacji Rosyjskiej w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków powietrznych Rzeczypospolitej Polskiej i Federacji Rosyjskiej w przestrzeni powietrznej obu państw sporządzonego w Moskwie 14 grudnia 1993 r." - napisali Solidarni 2010. Porozumienie to zapewniało bezpośredni dostęp do dowodów, a także bezpośredni wpływ na przebieg prowadzonego postępowania, a rezygnacja z niego odebrała Polsce status podmiotu prowadzącego postępowanie. Solidarni 2010 podkreślają, że w konsekwencji Polska utraciła kontrolę nad dochodzeniem przyczyn katastrofy, nie miała dostępu do kluczowych w sprawie dowodów ani wpływu na treść raportu końcowego, a także poniosła szkodę w postaci utraty renomy i atrybutów suwerenności na arenie międzynarodowej. Jako przykłady negatywnych dla strony polskiej konsekwencji zawartego porozumienia Solidarni 2010 podają m.in. publikację nieobiektywnego i nierzetelnego raportu o przyczynach katastrofy obarczającego winą za jej spowodowanie pilotów oraz pośrednio gen. Andrzeja Błasika, brak dostępu do dowodów w postaci oryginalnych nagrań z rejestratorów lotu oraz wraku samolotu, brak możliwości przeprowadzenia sekcji ofiar katastrofy. Wskazują także na utratę wpływu na dokonywane w ramach postępowania czynności, brak kontroli nad zgromadzonym w sprawie materiałem dowodowym (w szczególności rzeczami osobistymi ofiar katastrofy), brak prawnej możliwości kwestionowania ustaleń raportu końcowego MAK na arenie międzynarodowej oraz rozpowszechnienie opinii o braku profesjonalizmu polskich pilotów wojskowych, nadużywaniu alkoholu przez dowódcę sił powietrznych. Autorzy zawiadomienia podkreślają, że do dziś nie są znane dokładne okoliczności zawarcia umowy. Ich zdaniem Donald Tusk dopuścił się także popełnienia czynu z art. 231 par. 1 k.k., gdyż "poprzez niedopełnienie ciążących na nim obowiązków działał na szkodę interesu publicznego". "W przypadku porozumienia zawartego przez Donalda Tuska z premierem Federacji Rosyjskiej Władimirem Putinem nie zostało ono w żaden sposób przedstawione RM ani innym konstytucyjnym organom do procedury ratyfikacji do zatwierdzenia, RM nie wydała, więc zgody na zawarcie umowy, a sama treść aktu nie została ogłoszona w Dzienniku Ustaw" - napisano. W ocenie Stowarzyszenia działaniem swym premier uniemożliwił jakimkolwiek organom kontrolę nad treścią stosowanych przepisów, godząc się na wejście do obrotu prawnego aktu, który nie został zgodnie z prawem zweryfikowany. "Zawiadomienie, gdy wpłynie, zostanie przekazane do odpowiedniej prokuratury w celu rozpoznania" - powiedział rzecznik prasowy Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk. Przypomniał, że prokuratura ma 30 dni na decyzję, czy wszcząć śledztwo, czy tego odmówić.

Pełny tekst zawiadomienia

Szanowny Pan Prokurator Generalny Andrzej Seremet Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa

z art. 129 k.k. (zdrada dyplomatyczna) i

z art. 231 §1 (niedopełnienie obowiązków)

Art. 129. Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.[kodeks karny, ustawa z 6 czerwca 1997 r.] Niniejszym, działając w imieniu Stowarzyszenia Solidarni 2010 z siedzibą we Wrocławiu, składam zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa z art. 129 k.k. przez Prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska. Do popełnienia czynu karalnego doszło poprzez zawarcie niekorzystnej dla Rzeczypospolitej Polskiej umowy międzynarodowej z Federacją Rosyjską dotyczącej wyboru mechanizmu prawnego właściwego dla prowadzenia badania celem ustalenia przyczyn katastrofy samolotu z Prezydentem RP i pozostałymi 95 pasażerami na pokładzie w dniu 10 kwietnia 2010 r. w okolicach portu lotniczego Smoleńsk – Północny oraz jednoczesną rezygnację z korzystnej dla Rzeczypospolitej normy prawa międzynarodowego t.j. tzw. Porozumienia z 1993 r.

Uzasadnienie Donald Tusk, jako Prezes Rady Ministrów będąc upoważniony do reprezentowania Rzeczypospolitej Polskiej, zawarł w jej imieniu umowę międzynarodową z Władimirem Putinem – Premierem Federacji Rosyjskiej działającym w jej imieniu. W wyniku zawartego porozumienia, jako podstawę prawną postępowania celem wyjaśnienia przyczyń katastrofy smoleńskiej wybrano załącznik nr 13 do Konwencji z Chicago z dnia 7 grudnia 1944 o międzynarodowym lotnictwie cywilnym. Jednocześnie efektem zawartej umowy była rezygnacja ze stosowania norm Porozumienia między Ministerstwem Obrony Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej a Ministerstwem Obrony Narodowej Federacji Rosyjskiej w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków powietrznych Rzeczypospolitej Polskiej i Federacji Rosyjskiej w przestrzeni powietrznej obu państw sporządzonego w Moskwie 14 grudnia 1993 roku. Donald Tusk pełniący funkcję Prezesa Rady Ministrów był niewątpliwie osobą upoważnioną do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z podmiotami prawa międzynarodowego, w tym innymi państwami. Na tę oczywistą cechę wskazuje przede wszystkim treść art.146 Konstytucji RP, w którym w ust., 1 jako podstawowe zadanie Rady Ministrów przytoczono prowadzenie polityki wewnętrznej i zewnętrznej państwa. Natomiast ust. 4 pkt. 9 wskazanego przepisu statuuje zadanie Rady Ministrów polegające na sprawowaniu ogólnego kierownictwa w dziedzinie stosunków z innymi państwami i organizacjami międzynarodowymi. Uzupełniająco należy także podnieść, że zgodnie z art. 148 Konstytucji pracami Rady Ministrów kieruje Prezes Rady, który także reprezentuje ją, to jemu, zatem przypada zasadnicza rola w zakresie reprezentowania RP w dziedzinie polityki międzynarodowej, w tym w relacjach z rządami obcych państw. Fakt, iż premier kraju jest upoważniony do reprezentowania RP w stosunkach z innymi państwami, w tym w zakresie zawierania umów międzynarodowych wynika także z brzmienia art.7 ust. 2 lit.a Konwencji wiedeńskiej o prawie traktatów, zgodnie, z którym szefowie rządów są ze względu na pełnioną funkcję w zakresie zawierania umów międzynarodowych uważani za reprezentujący swe państwa bez konieczności przedkładania pełnomocnictw. Reprezentacyjna funkcja Prezesa Rady Ministrów w zakresie polityki międzynarodowej została wobec powyższego dostrzeżona także w świetle znamion czynu z art.129 Kodeksu karnego. W doktrynie, bowiem powszechnie przyjmuje się, iż członek Rady Ministrów, a zatem w szczególności jej Prezes mieści się w gronie podmiotów wskazanego czynu zabronionego. Należy, zatem wskazać, iż Donald Tusk w zakresie pełnionych obowiązków Prezesa Rady Ministrów także może być podmiotem czynu z art.129 k.k. W odniesieniu zaś do znamion czasownikowych czynu należy podnieść, że w przedmiotowej sprawie Donald Tusk wypełnił je swym działaniem polegającym na zawarciu umowy międzynarodowej, której postanowienia naruszały interesy RP. Do dnia dzisiejszego nie są znane dokładne okoliczności ani czas popełnienia czynu (zawarcia wyżej opisanej umowy międzynarodowej), jednak sam fakt zawarcia takiej umowy nie budzi wątpliwości. Najprawdopodobniej do zawarcia umowy doszło pomiędzy 10 a 13 kwietnia 2010 r.

Dowód: Raport końcowy Komisji Badań Wypadków Lotniczych Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) z badania zdarzenia lotniczego, str. 12: (…) 13 kwietnia 2010 roku, Zarządzeniem Przewodniczącego Komisji Państwowej [Władimira Putina], ogólne kierownictwo badaniami technicznymi i koordynację współpracy zaangażowanych rosyjskich i zagranicznych organizacji scedowano na Przewodniczącego MAK [Tatianę Anodynę] – zastępcę Przewodniczącego Komisji Państwowej. Na podstawie tegoż Zarządzenia określono, że badanie powinno być prowadzone zgodnie z Załącznikiem 13 do Konwencji o Międzynarodowym Lotnictwie Cywilnym (dalej Załącznik 13). Ta decyzja została zaaprobowana przez Rząd Rzeczpospolitej Polskiej. (…)[1]. Pisma skierowane 2 lutego 2011 roku do Ministra Infrastruktury Cezarego Grabarczyka i Szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasza Arabskiego przez członków Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych w sprawie przewodniczącego komisji Edmunda Klicha: „a) (…) Zgodnie z wybranym do badania katastrofy TU-154M przez Prezesa Rady Ministrów załącznikiem 13 do Konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym, podpisanej w Chicago 7 grudnia 1944 r., Rzeczpospolita Polska miała prawo do wyznaczenia nie tylko akredytowanego przedstawiciela, ale i grona ekspertów (doradców), z którego to prawa skorzystała.(…)”.[2] Prezes Rady Ministrów Donald Tusk w trakcie wystąpienia na 65 posiedzeniu Sejmu RP w dniu 29 kwietnia 2010 r.: „W związku z tym przyjęliśmy, obie strony to zaakceptowały, że gruntem prawnym, po którym będziemy się poruszać, jest konwencja chicagowska wraz z załącznikiem 13. Ten instrument prawny, ta procedura, nie jest taka prosta, aby zastosować ją tak jednoznacznie i odnieść ją wprost do tej sytuacji choćby, dlatego, że z polskiego punktu widzenia samolot był państwowy”.[3] Wypowiedź Donalda Tuska z dnia 21 kwietnia 2011 r. na spotkaniu z prokuratorem generalnym: „(…). Konwencja chicagowska była jedyną podstawą prawną umożliwiającą procedowanie od zaraz. (…)Więc strona rosyjska, przyjmując konwencję chicagowską wraz z załącznikiem, jako podstawę prawną do działania, wypełniła dokładnie to, czego polska strona oczekiwała.(…). [4] Wystąpienie premiera Donalda Tuska po publikacji raportu MAK nt. katastrofy smoleńskiej (13 stycznia 2010 r.): „(…) Po pierwsze, dzisiaj wyraźniej niż kiedykolwiek widać, jak użyteczna była i będzie, także w najbliższej przyszłości, Konwencja Chicagowska, jako ramy prawne i międzynarodowe, na które zgodziły się obie strony. Bo ta Konwencja daje nam scenariusz dalszego postępowania, a także dochodzenia do czy szukania szansy na wspólne stanowisko, a więc w dalszym ciągu polska strona ma możliwości ubiegania się o uwzględnienie naszych uwag.(…)”.[5] Przemówienie premiera Donalda Tuska podczas sejmowej debaty nt. działań rządu po katastrofie smoleńskiej (19 stycznia 2011 r.):, „(…) Czyli mówię tutaj o tak zwanej Konwencji Chicagowskiej. Ponieważ od początku wiele publicznych wypowiedzi, jakie pojawiały się po stronie rosyjskiej i polskiej także publikacji, komentarzy bardzo wyraźnie pokazywało tak też uprzedzali mnie o tym polscy eksperci, w tym polski akredytowany Pan Edmund Klich, że będzie, jak często przy tego typu katastrofach, że będzie naturalna skłonność szukania niekompletnej wygodnej prawdy. Chcę państwu powiedzieć, że wszystkie działania, jakie podejmowaliśmy w tym zastosowanie tych, a nie innych narzędzi umocowanych w przepisach międzynarodowych.(…)”.[6] Inf. prasowa, A. Stankiewicz "Premier spoliczkowany" (15 stycznia 2011 r.): „(…) Rząd wciąż twierdzi, że oparcie się w relacjach z Rosjanami na konwencji chicagowskiej było – i nadal jest – najlepszym rozwiązaniem. Tyle, że ojców tego sukcesu nie widać. Dziś nikt nie chce się przyznać do decyzji o wyborze umowy dającej przewagę w dochodzeniu krajowi, w którym doszło do katastrofy, nie zaś państwu, do którego należał samolot. Według informacji „Newsweeka” gorącym zwolennikiem takiego rozwiązania był Edmund Klich, który potem na bazie konwencji chicagowskiej stał się przedstawicielem Polski przy MAK. Ale według naszych ustaleń inicjatywa tak naprawdę wyszła od Rosjan. W praktyce, – co jest dla rządu wyjątkowo niewygodne – decyzję podjął Władimir Putin podczas spotkania z Donaldem Tuskiem w Smoleńsku w dniu katastrofy.(…)”.[7] Prof. M. Żylicz „Katastrofa smoleńska w świetle międzynarodowego prawa lotniczego” [PIP 4/2011]: „(…) Rząd rosyjski zaproponował, a rząd polski zgodził się na zastosowanie w tym celu przepisów załącznika 13 konwencji chicagowskiej, dotyczącego badania wypadków i incydentów lotniczych. Porozumienie było nieformalne, przyjęte w trybie roboczym.(…)”[8] Do zawarcia opisanej umowy doszło, gdy Rzeczpospolita Polska była związana Porozumieniem zawartym 14 grudnia 1993r. przez Ministrów Obrony Narodowej RP i Federacji Rosyjskiej w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków powietrznych RP i Federacji Rosyjskiej w przestrzeni powietrznej obu państw. Zastosowanie na mocy zgody Prezesa Rady Ministrów załącznika 13 do Konwencji chicagowskiej stanowiło złamanie postanowień tego aktu prawa międzynarodowego, który stosowany być może jedynie w przypadku badania wypadków z udziałem samolotów cywilnych, a ponadto oznaczało poddanie badania zapisom znacznie ograniczającym możliwości śledcze organów RP względem możliwości przyznanych na mocy Porozumienia z 14 grudnia 1993r. Dokonując wyboru załącznika nr 13 do Konwencji z Chicago Donald Tusk jednocześnie zrezygnował ze stosowania korzystnej dla Rzeczypospolitej Polskiej normy prawa międzynarodowego tj. art. 11 Porozumienia międzyresortowego w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków powietrznych Rzeczypospolitej Polskiej i Federacji Rosyjskiej w przestrzeni powietrznej obu z 1993 roku. Do dnia wejścia w życie umowy zawartej przez Premiera Donalda Tuska z Premierem Władimirem Putinem wspomniane porozumienie było obowiązującą normą praw międzynarodowego właściwą dla procedowania w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy stosowaną przez stronę polską i rosyjską.

Dowód:

1) inf. Centrum Prasowego Kancelarii Premiera Rady Ministrów (10 kwietnia 2010): „Polscy i rosyjscy prokuratorzy rozpoczynają śledztwo w sprawie katastrofy TU154M. (…) Polscy i rosyjscy prokuratorzy wspólnie udają się do Moskwy, gdzie nastąpi badanie zapisów z czarnych skrzynek. Wcześniej minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski spotkał się z prokuratorami z Polski i Rosji i ustalił zasady współpracy obu stron. Polscy prokuratorzy, którzy badają okoliczności katastrofy samolotu TU-154M są w Smoleńsku. Dzisiaj wieczorem do Smoleńska poleciała grupa patomorfologów, którzy rozpoczną pracę dziś w nocy. Śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy nadzoruje zastępca Prokuratora Generalnego Krzysztof Parulski.”[9]

2) inf. Centrum Prasowego Kancelarii Premiera Rady Ministrów (10 kwietnia 2010): „Rozmowa Premiera Tuska z Prezydentem Miedwiediewem i Premierem Putinem. Odbyła się rozmowa telefoniczna premiera Tuska z premierem Władimirem Putinem i prezydentem Dimitrijem Miedwiediewem. (…). Prezydent Miedwiediew zapewnił, że śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy w Smoleńsku będzie prowadzone wspólnie przez prokuratorów polskich i rosyjskich.”[10]

3) Wysłuchanie płk. dr Edmunda Klicha; posiedzenie podkomisji do spraw transportu lotniczego sejmowej Komisji Infrastruktury w dn. 6 maja 2010 r.: „(…) wtorek, trzynastego (…) o godzinie 12.00 podchodzi do mnie pan Morozow i mówi: pan premier Putin zaprasza (…) na konferencję prasową do Moskwy na trzecią. (…) później było tak: (…) będzie telekonferencja i mam być w budynku w jakimś jednym z gubernatorów [Smoleńska]. Udałem się na tę konferencję. Pierwszy głos zabrał pan premier Putin, później jego zastępca pan Iwanow i jako trzecia pani Anodina – szefowa MAK-u, która jasno powiedziała, że będzie procedowanie według załącznika 13 [do konwencji chicagowskiej]. (…) Była to trochę stresująca sytuacja dla strony wojskowej szczególnie. (...) I od tej pory zaczęliśmy procedować według tego załącznika. (…) Następny dzień: przychodzimy – zaczynaliśmy tam około 9.00 pracę,(...) jest pan minister Parulski i od razu no, powiedziałbym dosyć ostro, powiedział mi, że ja w ogóle nie potrafię działań, ja utrudniam pracę prokuraturze, a w ogóle ja ustawiłem…, przyjąłem, jako załącznik 13 do procedowania i działam na szkodę Polski.(...)"[11]

4) Wypowiedź członka Komisji badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego prof. Marka Żylicza oraz w trakcie wysłuchania prof. Żylicza na posiedzeniu Parlamentarnego Zespołu ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy z 10 kwietnia 2010 w dniu 12 maja 2011 r.: „(…) strony nie bardzo wiedziały jak ten samolot potraktować i jakie przepisy zastosować. Zastosowali, odwołali się prawdopodobnie początkowo, tak jak, z tego, co wiemy, do porozumienia z 1993 r., ale później od niego odstąpili. (…) Teraz jeszcze sprawa postępowania, jakie toczyło się między dniem 10 i 14 kwietnia. Rozumiem, że w zamieszaniu, gdy nie bardzo wiedział ani rząd polski, ani rząd rosyjski jak sobie z tą sprawą poradzić, jako pierwszy krok uciekły się strony do tej procedury wyznaczeniem, prawda, po obu stronach osób wojskowych do badania wypadku. Po czym jednak doszli do wniosku, moim zdaniem, szczęśliwego, że należy zrezygnować ze stosowania porozumienia z 1993 r. (…).”[12] W konsekwencji zawarcia niekorzystnego dla strony polskiej porozumienia międzynarodowego i jednoczesnej rezygnacji ze stosowania korzystnej normy, Rzeczpospolita Polska poniosła szkodę w postaci: utraty kontroli nad dochodzeniem przyczyn katastrofy, zablokowania dostępu do kluczowych w sprawie dowodów, braku wpływu na treść raportu końcowego w sprawie przyczyn katastrofy oraz utraty renomy i atrybutów suwerenności na arenie międzynarodowej. Przykładami negatywnych dla strony polskiej konsekwencji zawartego porozumienia są:

publikacja nieobiektywnego i nierzetelnego raportu o przyczynach katastrofy obarczającego winą za jej spowodowanie pilotów oraz pośrednio gen. Andrzeja Błasika,

brak dostępu do dowodów w postaci oryginalnych nagrań z rejestratorów lotu,

brak dostępu do dowodu w postaci wraku samolotu TU154M nr boczny 101,

brak możliwości przeprowadzenia badań sekcyjnych ofiar katastrofy,

utrata wpływu na dokonywane w ramach postępowania czynności,

utrata kontroli nad zgromadzonym w sprawie materiałem dowodowym (w szczególności rzeczami osobistymi ofiar katastrofy a także przedmiotami będącymi wyłączną własnością państwa polskiego: terminale Blackberry, telefony satelitarne, wyposażenie załogi i funkcjonariuszy BOR),

brak prawnej możliwości kwestionowani ustaleń raportu końcowego MAK na arenie międzynarodowej,

utrata renomy państwa na arenie międzynarodowej poprzez np. rozpowszechnienie opinii o braku profesjonalizmu polskich pilotów wojskowych, nadużywaniu alkoholu przez dowódcę sił powietrznych. Bez względu na powyższe należy mieć na względzie, że do popełnienia przestępstwa z art. 129 k.k. doszło przez samo zawarcie opisanego powyżej porozumienia bez względu na fakt późniejszego wystąpienia opisanych skutków. Jak wskazuje Andrzej Marek: „Do wyczerpania znamion omawianego przestępstwa nie jest konieczne spowodowanie efektywnej szkody, lecz wystarczy działanie na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, a więc takie zachowanie (działanie lub zaniechanie), które naraża interesy państwa, stwarzając realne niebezpieczeństwo powstania szkody (podobnie P. Kardas (w:) A. Zoll (red.), Komentarz 2, s. 90) „.[13]. Ten sam autor podkreśla: „Przedmiotowym warunkiem karalności za przestępstwo określone w art. 129 jest działanie na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej. Omawiany przepis nie precyzuje charakteru wchodzącej w grę szkody, może, więc to być szkoda o charakterze politycznym (np. podważenie pozycji Polski w kontaktach zagranicznych, jej strategicznych celów, zawartych sojuszy) (…).”[14] Działanie Prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska skutkowało zaprzestaniem stosowania Porozumienia z roku 1993, które w art. 11 stanowi:

W przypadku zaistnienia incydentu w przestrzeni powietrznej Rzeczypospolitej Polskiej lub Federacji Rosyjskiej będącego następstwem działalności lotnictwa wojskowego, Strony podejmą niezbędne kroki wykorzystując bezpośrednią łączność, w celu niedopuszczenia do eskalacji incydentu i szybkiego usunięcia jego skutków oraz wymiany w trybie pilnym informacji o zaistniałych wydarzeniach. Strona polska takie informacje będzie przekazywać za pośrednictwem Ambasady Federacji Rosyjskiej w Rzeczypospolitej Polskiej, a strona rosyjska za pośrednictwem Attache Wojskowego Rzeczypospolitej Polskiej w Federacji Rosyjskiej. Wyjaśnienie incydentów lotniczych, awarii i katastrof, spowodowanymi przez polskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej Federacji Rosyjskiej lub rosyjskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej Rzeczypospolitej Polskiej prowadzone będzie wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie. Jednocześnie Strony zapewnią dostęp do niezbędnych dokumentów z zachowaniem obowiązujących je zasad ochrony tajemnicy państwowej. W sytuacjach awaryjnych Strony zobowiązują się do udzielenia niezbędnej pomocy załogom wojskowych statków powietrznych. Powyższa norma zapewniała bezpośredni dostęp do dowodów a także bezpośredni wpływ na przebieg prowadzonego postępowania. Rezygnacja z niej odbierała Rzeczypospolitej Polskiej i jej organom status podmiotu prowadzącego postępowanie. Najlepszym dowodem na fakt, że rezygnacja ze stosowania porozumienia była działaniem niekorzystnym mogą być słowa Naczelnego Prokuratora Wojskowego gen. Krzysztofa Parulskiego, który określił to mianem ‘działania na szkodę Polski’.[15] Podobnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku Wiesław Johann stwierdził: „Cóż, jakiś czas temu przyglądałem się tej sprawie i muszę zdecydowanie stwierdzić, że zastosowanie konwencji chicagowskiej dotyczącej wypadków lotów cywilnych było błędem. Samolot był maszyną wojskową - przecież litera M w oznaczeniu Tu-154M oznaczy "military", czyli wojskowy, więc powinna być zastosowana polsko-rosyjska umowa z 1993 roku, która zobowiązywałaby do prowadzenia wspólnego śledztwa.”[16] Jednocześnie wybór załącznika 13 do Konwencji z Chicago z 1944 r. był dla Polski obiektywnie niekorzystny. W konsekwencji tego wyboru Rzeczpospolita Polska utraciła status podmiotu prowadzącego postępowanie i wpływ na jego przebieg. Polska reprezentowana była w postępowaniu jedynie przez osobę akredytowanego przedstawiciela. Z opinii prof. M. Żylicza wynika: Dopiero po akceptacji decyzji strony rosyjskiej rząd zauważył, jak niekorzystne ma ona dla nas skutki. Zbadanie przyczyn katastrofy oddał, bowiem wyłącznie w ręce Rosjan, a przedstawiciele Polski mogli jedynie się przyglądać tym pracom, i to wyłącznie w tym zakresie, jaki akceptował Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK).[17] W artykule w PiP 4/2011 prof. Marek Żylicz zauważa: „W pierwszym okresie udział polskich przedstawicieli w badaniach MAK nie napotykał na istotne trudności (poza drobnymi przeszkodami wynikającymi z biurokratycznych procedur). Z czasem jednak okazało się, że MAK nie zapewnia pełnego, zgodnego z normami art. 5.25 załącznika 13, dostępu do czynności badawczych, dokumentów i informacji. Żądania akredytowanego przedstawiciela w tej mierze nie przynosiły w wielu przypadkach skutku.”[18] Ten sam autor zauważa, że konsekwencją wyboru tego reżimu prawnego była niemożność prawnego kwestionowania ustaleń MAK w sprawie przyczyn katastrofy, w szczególności brak możliwości odwołania się do Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO): „Gdyby nie doszło do porozumienia, w szczególności w kwestiach interpretacji załącznika 13, rząd polski mógłby rozważyć celowość skorzystania z innych instrumentów prawa międzynarodowego.”[19] Odwołanie od sporządzonego raportu MAK jest w świetle prawa niemożliwe, gdyż załącznik 13 do Konwencji z Chicago po prostu nie przewiduje takiej procedury. Potwierdzeniem tego stanu rzeczy jest fakt, że od publikacji raportu MAK (12 stycznia 2011 r.) Rząd RP nie podjął żadnej kwestionującej jego ustalenia akcji na arenie międzynarodowej mimo wielokrotnego podkreślania, że raport został sporządzony w sposób nierzetelny a jego ustalenia są niezgodne ze zgromadzonym w sprawie materiałem dowodowym. Znamiona wskazanego powyżej czynu zabronionego wypełnia także postępowanie Prezesa Rady Ministrów polegające na nie egzekwowaniu uprawnień RP wynikających z przepisów załącznika, 13 jako państwa, do którego należał przedmiotowy statek powietrzny. Wrak samolotu TU-154 M leżał na miejscu katastrofy w żaden sposób niezabezpieczony przez wiele miesięcy, co naraziło go na zniszczenie i bezpowrotne zatarcie śladów mogących stanowić cenny dowód w śledztwie. Pozostałości wraku były zaś z premedytacją niszczone przez funkcjonariuszy służb Federacji Rosyjskiej poprzez wybijanie w nim szyb i przecinanie kabli instalacji. Co więcej, ziemia na miejscu zdarzenia została przekopana, a do miejsca katastrofy poprowadzono drogę, która pokryła miejsce katastrofy, co także mogło spowodować zniszczenie śladów stanowiących dowód przyczyn katastrofy. Wszystkie te okoliczności prowadzą do wniosku, że organy Federacji Rosyjskiej nie sprostały obowiązkowi nałożonemu chociażby treścią załącznika 13 do Konwencji, aby państwo miejsca zdarzenia zabezpieczało dowody, zaś ich demontażu dokonywał jedynie wykwalifikowany personel. Tymczasem Prezes Rady Ministrów świadomy powyższych uchybień państwa współdziałającego na mocy załącznika nie podjął jakichkolwiek działań mających na celu wyegzekwowanie praw RP. Działanie to podobnie winno być także zakwalifikowane, jako postępowanie na szkodę państwa polskiego, skutkujące powstaniem szkody w postaci utraty cennych dowodów mających zasadnicze znaczenie dla wyjaśnienia niezmiernie istotnej kwestii przyczyn katastrofy. Po wtóre należy podnieść, że Donald Tusk w ramach pełnionej funkcji dopuścił się także popełnienia czynu z art. 231 §1 k.k., gdyż poprzez niedopełnienie ciążących na nim obowiązków działał na szkodę interesu publicznego. Na wstępie należy wskazać, iż jak stanowi art. 12 ust. 1 i 2 ustawy z dnia 14 kwietnia 2000r. o umowach międzynarodowych umowy nieobjęte zakresem regulacji art.89 i 90 Konstytucji RP mogą zostać zawarte poprzez złożenie oświadczenia przez umocowanego do tego przedstawiciela RP, a następnie wyrażenie zgody przez RM. Przedstawiciel RP zawierający umowę jest jednak na podstawie art.14 ust. 1 ustawy zobowiązany do każdorazowego przedłożenia umowy międzynarodowej RM do zatwierdzenia, gdyż tylko w ten sposób umowa ta może zostać zgodnie z polskim porządkiem prawnym skutecznie zawarta. Zgodnie z treścią art. 88 ust. 1 i 3 Konstytucji niezbędnym dla tej skuteczności jest także promulgacja umowy w Dzienniku Urzędowym RP. Należy jednak wskazać, iż w przypadku porozumienia zawartego przez Donalda Tuska z premierem Federacji Rosyjskiej Władimirem Putinem nie zostało ono w żaden sposób przedstawione RM ani innym konstytucyjnym organom do procedury ratyfikacji do zatwierdzenia, RM nie wydała więc zgody na zawarcie umowy, a sama treść aktu nie została ogłoszona w Dzienniku Ustaw. Sytuacja ta skutkowała niekorzystnym dla porządku prawnego stanem, gdy w obrocie prawnym, w którym brała udział RP stosowane były postanowienia nieogłoszonego aktu. Co więcej, działaniem swym Donald Tusk uniemożliwił jakimkolwiek organom kontrolę nad treścią stosowanych przepisów, godząc się na wejście do obrotu prawnego aktu, którego wartość nie została zgodnie z prawem zweryfikowana. Wobec więc faktu, iż Prezes Rady Ministrów będąc funkcjonariuszem administracji rządowej winien być, na podstawie art.115 §13 pkt. 4 k.k. zakwalifikowany do grupy funkcjonariuszy publicznych, uprawnionym jest także wniosek, iż może być on także podmiotem przestępstwa z art.231 k.k. W świetle zaś powyższych uwag uprawnionym jest wniosek, że zachowaniem swym wypełnił znamiona wskazanego czynu działając na szkodę interesu publicznego poprzez niedopełnienie swoich obowiązków. Wobec powyższego należy stwierdzić, iż opisane działanie wypełnia znamiona czynu penalizowanego na podstawie art. 129 oraz 231 §1 Kodeksu Karnego i jako takie winno zostać objęte ściganiem właściwych organów.

Zarząd Stowarzyszenia Solidarni 2010

Ewa Stankiewicz

Paweł Hermanowski

Jacek Kazimierski

Beata Sławińska

http://solidarni2010.pl/n,848,8,solidarni2010-zawiadamiaja-prokurature-o-popelnieniu-przestepstwa-przez-donalda-tuska.html

Przypisy do wniosku:

[1] Raport końcowy z badania zdarzenia lotniczego Tu-154M numer boczny 101 Rzeczpospolitej Polskiej Komisji Badań Wypadków Lotniczych Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), dostępny: http://slimak.onet.pl/_m/TVN/tlumaczenie_rap.pdf .

[2] "Biała Księga Tragedii Smoleńskiej" Zespół Parlamentarny ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 r., Warszawa, czerwiec 2011 r., s. 142, dostępny: www.naszdziennik.pl/zasoby/smolensk/bialaksiega.pdf .

[3] Prezes Rady Ministrów Donald Tusk w trakcie wystąpienia na 65. posiedzeniu Sejmu RP w dniu 29 kwietnia 2010 r. http://www.premier.gov.pl/premier/przemowienia/przemowienie_premiera_donalda_,4708/ .

[4] Tusk: konwencja chicagowska była oczywista, PAP, http://www.deon.pl/wiadomosci/polska/art,7675,tusk-konwencja-chicagowska-byla-oczywista.html

[5] Wystąpienie premiera Donalda Tuska po publikacji raportu MAK nt. katastrofy smoleńskiej (13 stycznia 2010 r.), dostępne: http://www.premier.gov.pl/premier/przemowienia/ .

[6] Przemówienie premiera Donalda Tuska podczas sejmowej debaty nt. działań rządu po katastrofie smoleńskiej (19 stycznia 2011 r.), http://www.premier.gov.pl/premier/przemowienia/ .

[7] A. Stankiewicz "Premier spoliczkowany" (15 stycznia 2011 r.), http://www.newsweek.pl/artykuly/wydanie/1260/premier-spoliczkowany,70502,1

[8] Prof. M. Żylicz „Katastrofa smoleńska w świetle międzynarodowego prawa lotniczego”, PiP 4/2011, dostępny: http://www.lex.com.pl/czasopisma/paipr/pip_4_2011.pdf

[9] inf. Centrum Prasowego Kancelarii Premiera Rady Ministrów (10 kwietnia 2010), http://www.premier.gov.pl/centrum_prasowe/wydarzenia/polscy_i_rosyjscy_prokuratorzy,4482/ .

[10] inf. Centrum Prasowego Kancelarii Premiera Rady Ministrów (10 kwietnia 2010): http://www.premier.gov.pl/centrum_prasowe/wydarzenia/rozmowa_premiera_tuska_z_prezy,4471/

[11] Wysłuchanie płk. dr. Edmunda Klicha; posiedzenie podkomisji do spraw transportu lotniczego sejmowej Komisji Infrastruktury w dn. 6 maja 2010 r., stenogram według http://zbigniewkozak.pl/?p=1220 .

[12] "Biała Księga Tragedii Smoleńskiej" Zespół Parlamentarny ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 r., Warszawa, czerwiec 2011 r., s. 139, dostępny: www.naszdziennik.pl/zasoby/smolensk/bialaksiega.pdf .

[13] Marek Andrzej komentarz LEX 2010 Komentarz do art.129 Kodeksu karnego.

[14] ibidem..

[15] supra note.

[16] T. Walczak wywiad z s. Wiesławem Johanem „Wiesław Johann: Trybunał Stanu dla ministrów Tuska za Smoleńsk niewykluczony” Super Express, 1 lipca 2011, http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/wieslaw-johann-trybuna-stanu-niewykluczony_193530.html .

[17] za Arkadiusz Jaraszek,Tomasz Pietryga "Błędne porozumienie rządu z Rosją" Rzeczpospolita 04 maja2011 dostępny: http://www.rp.pl/artykul/652559.html

[18] Prof. M. Żylicz „Katastrofa smoleńska w świetle międzynarodowego prawa lotniczego”, PiP 4/2011, s. 10-11, dostępny: http://www.lex.com.pl/czasopisma/paipr/pip_4_2011.pdf

[19] ibidem, s. 13.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
04 Wyklad4 predykcja sieci neuronoweid 523 (2)
523
oświadczenie o zagubieniu legitymacjiid 523
Ćw 523, MIBM WIP PW, fizyka 2, laborki fiza(2), 37-Dyfrakcja elektronów i światła na sieci krystalic
523
523, PlanTestowMoj, Punkty funkcyjne
523, BYTMaciejJedlinski, Struktura projektu
Hahn i Hahn s 491 523
PN IEC 60364 5 523 2001
FRFU 61 t2 523 id 181029 Nieznany
kpk, ART 523 KPK, WK 6/06 - postanowienie z dnia 13 lipca 2006 r
523
Norma 60364 523
523 IA (10)
mb sk 523
Anastasi, Urbina, Testy psychologiczne, roz 15 (techniki projekcyjne 523 560)(1)
522 523
523

więcej podobnych podstron