523


- 1 -

Katecheza miała być inna niż zwykle, bo z gościem. Gość też nie byle jaki: misjonarz i to z dalekiej Ameryki Południowej, więc prosto od Indian. Zwłaszcza chłopcy ciekawi byli tego spotkania. Naczytali się przecież o dzielnym Winnetou, Siting Bulu, Howkinsie i wielu innych dzielnych wojownikach, czytali o przygodach Tomka które opisał pan Szklarski. Nawet dziewczynki, które raczej nie interesują się bitwami, wojnami Indian, były jakieś niecierpliwe w oczekiwaniu na gościa.

Wreszcie Witek, który stanął na czatach, a który trochę się zacinał, zaczął wołać: "Już i... i... i..." i nagle ktoś położył mu rękę na głowie i powiedział: "Jesteśmy". Dzieci wstały i zobaczyły wysokiego księdza opalonego, o ostrych rysach twarzy. Nastała cisza. Ksiądz gość podniósł rękę i poważnie powiedział: "Houk". Dzieci otworzyły szeroko dziubki, oczy zrobiły im się duże jak cytryny. Wszyscy spojrzeli najpierw na siebie, a później na Maćka, który uchodził za znawcę problematyki Indian. Maciuś zrozumiał prośbę dzieci, wstał dumny i powiedział tonem fachowca: "Houk - jest to forma pozdrowienia dość powszechnie stosowana wśród Indian". Dzieci jak na komendę odpowiedziały głośno "Houk". Tak zaczęło się spotkanie...

Na początku misjonarz się przedstawił i zadał dość zaskakujące pytanie:

"Kto to Jest misjonarz? Po czym można go poznać?"

Zaczął Piotruś: "Misjonarz to jest taki ktoś, kto nosi brodę". Kasia, która zawsze wszystko wiedziała lepiej, odpowiedziała: Nieprawda, bo pan Marek, nasz woźny też ma brodę a nie słyszałam, by ktoś powiedział o nim misjonarz. Śmiech dzieci był właściwym komentarzem. Piotruś usiadł i zrobił się czerwony jak jego koszulka i prawie nie było widać twarzy, tylko dużo, dużo czerwonego. "Misjonarz to zna wiele języków" - powiedziała Kasia. Gdzie tam - z3wołał ktoś przy oknie - pani od geografii zna chyba wszystkie języki świata a też nie misjonarka". Wstał Maciuś i powiedział: "Misjonarz to jeździ za granicę". W tym momencie wszyscy spojrzeli na siedzącego pod oknem Jasia, którego nazywano Johnem, bo co roku odwiedzał babcię w Ameryce. Był już w Szwecji, Norwegii, a mówią, że w najbliższe wakacje ma pojechać do Rzymu. Ale misjonarzem to on nie był. Dzieci przyglądały się sobie z zakłopotaniem.

Ksiądz gość wyczuł sytuację i powiedział: "Opowiem wam pewna historię, która wam pomoże to zrozumieć". I zaczął...

"Trzy lata temu dotarłem do plemienia, które nie znało jeszcze Pana Jezusa. Przyjechałem tam z katechistą, czyli z Indianinem, który pomagał mi uczyć religii. Był to bardzo dobry chłopak. Niestety, czarownicy z wioski nie polubili ani mnie, ani tym bardziej mojego pomocnika. Zwłaszcza stary czarownik Malezo namawiał mieszkańców wioski, by nas przepędzili. Groził też, że nas otruje, jeśli nie wyjedziemy. Jednak zostaliśmy... Odprawiłem Msze św., na które jednak oprócz mnie i katechisty nikt nie przychodził. Ludzie chodzili obok namiotu, zaglądali do środka, chcieli wejść, ale bali się swojego czarownika.

Pewnego dnia wydarzyła się niezwykła rzecz: otóż wracając z katechistą z sąsiedniej wioski przechodziliśmy obok rzeki i nagle usłyszeliśmy krzyk. Zatrzymaliśmy się. Krzyk się powtarzał i był przerażający. Teraz widzieliśmy dokładnie: w rzece był młody chłopak. Płynął rozpaczliwie do brzegu, za nim I wyraźnie można było zauważyć płynącego dużej wielkości krokodyla. Chłopak był synem starego Malezo. Za chwilę stary czarownik i kilku mężczyzn stało obok nas. Wszyscy byliśmy jak sparaliżowani. Patrzyliśmy bezradnie na tę okrutną scenę. Malezo mówił jakby do siebie "Nie to niemożliwe, mój jedyny syn... Pomóżcie..." Wszyscy jednak widzieli potężne kły krokodyla. Nagle stojący obok mnie katechista zerwał się jak oparzony i wskoczył do wody. Nóż, który nosił za pasem, włożył w zęby i płynął naprzeciw chłopca. Wkrótce spotkali się. Syn wodza zaczął płynąć dalej do brzegu, a krokodyl zainteresował się katechistą.

Rozgorzała walka na śmierć i życie. Dopiero teraz pozostali mężczyźni rzucili się do wody. Długimi włóczniami przebili twardą skórę krokodyla. Wyciągnęli młodego katechistę na brzeg. Teraz widzieliśmy, że jego lewe ramię było zmiażdżone przez potężne szczęki krokodyla. Mój przyjaciel katechista konał... Czarownik pochylił się nad nim i spytał krótko: "Dlaczego?" Chłopak nabrał powietrza i z ogromnym trudem szepnął: "Bo tak zrobiłby mój Pan. Prawda, ojcze?" Spojrzał na mnie, a ja zdążyłem udzielić rozgrzeszenia i chłopak skonał. Pomyślałem, że odszedł do Pana wielki misjonarz, który był dla innych prawdziwym Chrystusem.

Wieczorem  odprawiliśmy za niego Mszę św. a w namiocie-kaplicy zabrakło miejsc. Czarownik i jego syn siedzieli z przodu, a po Mszy św. chcieli ze mną rozmawiać. Rozmawialiśmy o Tym, który umarł za wszystkich ludzi, tak jak katechista misjonarz za syna starego wodza. Mówiliśmy o Chrystusie, który chce, by wszyscy byli szczęśliwi i żyli wiecznie".

W salce było cicho. Maciuś wstał i powiedział: "Misjonarz to taki, co pokazuje

drugim, jaki jest Chrystus", a Kaśka dodała: "Zwłaszcza tym, którzy znają Go

mało", "I tym, którzy Go szczególnie potrzebują" - dodał jeszcze Paweł. "Jeśli

tak się rzecz ma, ciągnął Paweł, to ja też mogę być misjonarzem i to bez brody,

bez wyjeżdżania z Polski i nie znając obcego języka". Paweł przyznał się, że w

jego klatce schodowej mieszka starszy pan, któremu trzeba robić zakupy. Paweł

nigdy tego nie robił, bo ten pan nie chodzi do kościoła. Ale od dziś to się

zmieni - obiecał Paweł - to ja będę robił sąsiadowi zakupy.

Olga podniosła paluszek i obiecała, że przypilnuje te nieznośne dzieciaki pani Kowalskiej. Ostatnio gdy te maluchy podarły jej papcie i pól zeszytu w kratkę, powiedziała sobie, że to koniec ich znajomości. Ale teraz jeszcze raz spróbuje.

Jolka postanowiła pogodzić się z Iwoną z IV c. Krzysiu będzie się modlił za tych którzy za granicą pokazują swoim życiem Chrystusa tym, którzy Go wcale albo mało znają.

Dzieci długo wyliczały swoje misjonarskie propozycje. Katecheza trwała dłużej niż zwykle. Po jej zakończeniu Kościół wzbogacił się o nowych, świadomych swego posłania misjonarzy.

SPOTKANIE Z MISJONARZEM BK 88

- 2 -

My, w naszym życiu codziennym, mamy również wiele okazji do okazywania miłosierdzia. Zobaczcie, jak to uczynił Andrzej. Marcin, kolega Andrzeja, po długiej chorobie postanowił skorzystać z zeszytu przyjaciela. Kiedy jednak kończył przepisywanie, niechcący rozlał tusz na zeszyt kolegi. Był przerażony. Cała praca Andrzeja poszła na marne. Chłopca ogarnęła rozpacz. W końcu jednak zdecydował się powiedzieć o tym Andrzejowi. Prosił o przebaczenie. I cóż się okazało? Andrzej okazał się bardzo wyrozumiały. Zrezygnował z gry w pikę i poszedł przepisać zeszyt. Chłopiec przebaczył koledze. Okazał mu swoje miłosierdzie.

 

Albin, dziecko gorącej Afryki, przygotowywał się do pierwszej Komunii świętej. Codziennie wędrował 19 kilometrów, by wysłuchać nauki o Panu Jezusie, którego bardzo pokochał i pragnął przyjąć do swego małego serduszka. Jego całodziennym pożywieniem była miseczka ryżu. a gdy i tego zabrakło, otrzymywał tylko garstkę prosa. Często jednak oddawał swoje porcje płaczącemu rodzeństwu, niekiedy też dzielił się z jeszcze głodniejszymi dziećmi sąsiadów. Zdarzało się, że chłopiec o pustym żołądku wędrował na misję. Starał się nie opuszczać katechez. Kiedy przyszły końcowe egzaminy, okazało się, że Albin niewiele zapamiętał z nauk. Misjonarz zdecydował, że chłopiec przystąpi do pierwszej Komunii świętej dopiero w następnym roku.

Albin wrócił do wioski zrozpaczony. Niedługo potem rozchorował się. Wystąpiła bardzo wysoka temperatura. Zbolała matka udała się na misję po pomoc. Opowiedziała, jak bardzo osłabiony jest syn. Mówiła o jego dobroci, o tym jak zawsze spieszył z pomocą potrzebującym, jak dzielił się z innymi swoimi głodowymi porcjami.

Misjonarz uświadomił sobie wtedy, że Albin choć nie znał katechizowanych formułek to jednak w codziennym życiu potrafił je wykorzystywać. Dlatego też zabrał ze sobą najpotrzebniejsze lekarstwa, trochę pożywienia i udał się z matką do chorego chłopca. Tam też spełnił największe pragnienie Albina. Po szczerej spowiedzi chłopiec mógł przyjąć Pana Jezusa do serca.

Oto przykład miłosierdzia dziecka dzielącego się z innymi i Boga zaspakajającego głód duszy dziecka.

OTRZYMAĆ MIŁOSIERDZIE BK 91

- 3 -

W bardzo trudnych czasach żyła też założycielka Dzieła Rozkrzewiania Wiary, Paulina Jaricot, która w 1799 roku w Lyonie została potajemnie ochrzczona w domu przez księdza wiernego Papieżowi, ponieważ w kościele parafialnym księża złożyli przysięgę wymaganą przez Rewolucję. Gdy była młodą dziewczyną, zniszczony przez Rewolucję Kościół we Francji przeżywał swój renesans. Odbudowywano świątynie, katechizowano, seminaria wypełniały się młodymi ludźmi - podobnie jak dziś na Ukrainie, w Rosji czy na Białorusi. W Seminarium Misji Zagranicznych w Paryżu znalazł się jej starszy brat - Fileas. Już w dzieciństwie oboje postanowili sobie, że on będzie misjonarzem, a ona będzie organizować pomoc misjom. Mając zaledwie 19 lat założyła Dzieło Rozkrzewiania Wiary realizując w nim genialny pomysł tworzenia grup dziesiątek, setek i tysięcy osób modlących się za misjonarzy i wspierających misje drobnymi ofiarami. Zaczęła od grupy Wynagrodzicielek Najświętszego Serca Jezusowego i robotnic przemysłu jedwabniczego w Lyonie. Wspominamy ją dziś, ponieważ w obecnym roku mija 175 lat od założenia w Lyonie tego Dzieła które obecnie jest dziełem "Papieskim" i ma swój dzień w Niedzielę Misyjną. Wprowadzić na zebraniu założycielskim byli sami mężczyźni, to jednak przyjęli oni myśl i metodę organizacyjną Pauliny. Ona zaś podjęła jeszcze wiele innych dzieł, wśród których najbardziej znanym na całym świecie jest Żywy Różaniec - chciała bowiem włączyć ludzi w nieustanną modlitwę różańcowy i opleść tą modlitwą cały świat.

Nie ma piękniejszej służby człowiekowi nad służbę misyjną! Jest to udział w misji Chrystusa Odkupiciela - Sługi.

Ks. Antoni Kmiecik - MIŁOŚĆ CHRYSTUSA PRZYNAGLA NAS BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(139) 1997

- 4 -

Karol lubi oglądać w telewizji filmy fantastyczne o supermanach. Terenia też lubi takie filmy. Uczy się języka angielskiego i nazywa "superwoman" kobiety, które w tych filmach zawsze są piękne, przewidujące, zaskakująco sprytne, gdy trzeba walczyć ze złymi ludźmi i pomagać dobrym.

Szkoda, że tacy cudowni ludzie są tylko w filmach! Kiedyś na religii przyszła Karolowi myśl, że również Pan Jezus mógł być takim "supermanam". Uzdrawiał przecież chorych, a nawet wskrzesił zmarłego chłopca z Naim i córeczkę Jaira; rozmnożył dla głodnych ludzi pięć chlebów i dwie ryby, które miał ze sobą pewien chłopiec; chodził po wodzie i nawet gdy przyszli Go pojmać w Ogrodzie Oliwnym, jednym zdaniem: "Ja jestem", powalił na ziemię złoczyńców... Ale dlaczego potem pozwolił się związać, zaprowadzić do Heroda, do Piłata i na ukrzyżowanie?

Karol zapytał więc katechetę, dlaczego Pan Jezus nie chciał być supermanam? Nie ma supermanów - odpowiedział katecheta - to piękna fantazja. Pan Jezus jest Bogiem, który stał się człowiekiem, takim jak my wszyscy, aby objawić, że Bóg nas kocha, dać przykład jak kochać innych i żeby zbawić wszystkich ludzi, to znaczy dać im prawdziwe szczęście w zjednoczeniu z Bogiem.

Karol, jak przystało na sportowca, powiedział do Tereni: "Nie mamy szans w klasie supermanów, chyba tylko w filmie! Będziesz aktorką?"

Ks. Antoni Kmiecik - MISJONARZ BLISKI LUDZIOM BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(139) 1997

- 5 -

W noweli M. Gogala pt. "Płaszcz", policmajster wypowiada właśnie taką myśl, mocno zakorzenioną w świadomości wielu ludzi: ..Cała społeczność ludzka to olbrzymia drabina, sięgająca nieba, złożona z miliona szczebli. Te szczeble - to rangi, urzędy, władze i godności. Człowiek jest tyle wart, ile warta jest piastowana przez niego władza; który nie zajmuje żadnego szczebla i nie piastuje żadnej władzy, jest niczym: Od władzy bije blask, jak od słońca, a kto nie ma władzy - świeci jak łojówka za dwa grosze. Czyli: poszczególny człowiek jest jedynie znikomą śrubą w gigantycznej machinie biurokracji. Czymże jest taka śrubka? Niczym; ale jej przynależność do ogromnego aparatu o ile ją gonią - o tyle też zaszczyca.

Otóż tym, co poniża człowieka, jest brak poczucia odpowiedzialności za spełniane funkcje, choćby to były funkcje najbardziej honorowe, zaś, to co przynosi człowiekowi zaszczyt, jest właśnie poczucie odpowiedzialności za sprawowane funkcje, choćby najdrobniejsze i najbardziej niepozorne.

Ks. Tadeusz Olszański - ODDAĆ ŻYCIE ZA WIELU Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 4

- 6 -

Przypomnijmy sobie ostatnie słowa Jana Pawła II, wypowiedziane na polskiej ziemi przed dwoma laty:

"Życzę, aby wszelka praca była wykonywana w duchu miłości społecznej, ...aby w niej człowiek odnajdywał siebie a poprzez nią służył innym oraz dobru własnego kraju. Pragnę, życzę mojej Ojczyźnie, by w tę polską pracę wprowadzona była cała "Ewangelia pracy", zarówno ta, która zabezpiecza człowieka, jego godność i prawa, jak również ta, która zobowiązuje, która jest sprawą sumienia i poczucia odpowiedzialności".

Ks. Tadeusz Olszański - ODDAĆ ŻYCIE ZA WIELU Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 4



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
04 Wyklad4 predykcja sieci neuronoweid 523 (2)
523
oświadczenie o zagubieniu legitymacjiid 523
Ćw 523, MIBM WIP PW, fizyka 2, laborki fiza(2), 37-Dyfrakcja elektronów i światła na sieci krystalic
523
523, PlanTestowMoj, Punkty funkcyjne
523, BYTMaciejJedlinski, Struktura projektu
Hahn i Hahn s 491 523
PN IEC 60364 5 523 2001
FRFU 61 t2 523 id 181029 Nieznany
kpk, ART 523 KPK, WK 6/06 - postanowienie z dnia 13 lipca 2006 r
523
Norma 60364 523
523 IA (10)
mb sk 523
Anastasi, Urbina, Testy psychologiczne, roz 15 (techniki projekcyjne 523 560)(1)
522 523
523

więcej podobnych podstron