O WIERZE W POLSKĄ GŁUPOTĘ „Takiej wiary w polską głupotę, jaką tam zaprezentowano, się jednak nie spodziewałam” – to bodaj najtrafniejszy komentarz putinowskich łgarstw. Jego autorka – pani Magdalena Merta, wdowa po wiceministrze kultury Tomaszu Mercie dodała, że zaskoczył ją poziom bezczelności rosyjskiego przekazu. Zaiste, mocna lecz przecież nie bezpodstawna jest wiara Rosjan w polską głupotę. Opierają ją na tak trwałym fundamencie, że tylko cienka granica dzieli ją od poczucia pewności. Gwarantem rosyjskiej wiary jest bowiem „aparat nienawiści”, powstały po roku 2007 jako nieformalna struktura państwa polskiego. Składa się na niego: formacja powołana m.in. przez funkcjonariuszy Departamentu I SB MSW, zwana Platformą Obywatelską, część ośrodków medialnych, stworzonych przez agenturę lub beneficjantów „transformacji ustrojowej”, zarządzający esbecką kasą „biznesmeni” oraz rzesza popereelowskich sierot (tzw. artystów, publicystów, naukowców i wszelkiej maści samozwańczych „autorytetów”) - pretendujących do miana „elit” narodowych. Ta nieformalna struktura, zwana dziś grupą rządzącą, powstała z lęku i nienawiści - podniesionych do rangi „programu politycznego”, ogłoszonego społeczeństwu jako manifest „partii miłości”. Brała swój początek w równej mierze - z ambicjonalnej traumy, jakiej doświadczył Donald Tusk po przegranych w 2005 roku wyborach prezydenckich oraz z niemniej mocnego uczucia lęku Bronisława Komorowskiego, obawiającego się publikacji treści aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI. Wielu innych polityków PO, biznesmenów, dziennikarzy i ludzi życia publicznego odczuwało zagrożenie możliwością ujawnienia ich kontaktów i interesów prowadzonych pod dyktando wojskowej bezpieki. Poczucie zagrożenia zajmowanych dotąd pozycji społecznych, ograniczenie źródeł dochodu i wpływów, lęk przed ujawnieniem szeregu przestępstw i korupcji - był dostatecznym bodźcem integrującym to środowisko. Wkrótce więc, nagromadzenie pod szyldem PO wszelkiego rodzaju renegatów, frustratów i skrzywdzonej rządami PiS-u agentury uczyniło z tej grupy istny skansen agresywnych, twardogłowych typów, złączonych wspólną nienawiścią i żądzą odwetu wobec wszystkiego, co kojarzone z braćmi Kaczyńskimi. Już propagandowe hasło - „partii miłości” - rozpowszechniane w przekazie medialnym, wyraźnie wskazywało z kim mamy do czynienia. Przed wielu laty Mirosław Dzielski przedstawił definicję tej menażerii, przypominając, że „nienawiść przebrana w szaty miłości i wierząca na dodatek szczerze, że jest miłością – oto czym jest socjalizm.” Jedyną idee fix środowiska PO, prawdziwym „credo” wokół którego integrowano wyznawców była totalna antynomia wobec PiS-u , przybierająca z czasem postać patologicznej nienawiści. Ten genialny w swojej prostocie pomysł na rządzenie, wspierał się na odwołaniu do najniższych instynktów polskiego społeczeństwa; zawiści, gniewu, próżniactwa. Prymitywny przekaz szermował lękiem przez demonicznymi „kaczorami”, epatował setkami rzekomych afer, straszył groźbą powrotu do władzy, obiecując jednocześnie życie bez narodowych trosk i obywatelskiej odpowiedzialności. Oparcie całej koncepcji istnienia Platformy na antynomii wobec PiS-u i nienawiści do uosabiających ideę IV RP braci Kaczyńskich, musiało zatem prowadzić do niszczenia i dezintegracji struktur państwa, do zrywania więzów społecznych , tworzenie trwałych i coraz głębszych podziałów, walki z pamięcią, propagowania zachowań antypaństwowych i amoralnych, brutalizacji języka politycznego. Użycie do tego celu najgroźniejszej broni - ośrodków propagandy, zwanych mediami stanowiło zbrodnię na społeczeństwie. Tych bowiem, którzy byli wyznawcami zabójczej antynomii miało doprowadzić w ślepy zaułek zniewolenia fałszywym przekazem, narażając na zniszczenie podstawowego systemu pojęć i norm etycznych. Ujawniła się złowroga prawda orwellowskiej wizji „Roku 1984”, zawarta w stwierdzeniu: „Jeżeli ktoś chce rządzić, rządzić nieprzerwanie, musi umieć burzyć w poddanych poczucie rzeczywistości”. A skoro poczucie rzeczywistości nie jest niczym innym, jak prawdą o otaczającym nas świecie, jej zburzenie stanowiło akt odebrania daru ludzi wolnych i uczyniło z milionów Polaków stado niewolników. Dokonano w tym czasie rzeczy, która przez lata „ludowej” Polski nie powiodła się sowieckim namiestnikom. Zniszczono poczucie tożsamości - tak dalece, że ludzie podlegli aparatowi nienawiści zdają się nie odczuwać żadnej więzi z własną tradycją, narodem i kulturą. Faktyczna dychotomia My-Oni nie dotyczy przecież odrębności poglądów politycznych (aparat nienawiści już nawet nie udaje, że ma jakiekolwiek poglądy), a sięga w najgłębsze pokłady człowieczeństwa. Nagonka wobec Prezydenta własnego państwa, tysiące wyzwisk i kalumnii, retoryka pogardy, wojna ze znakiem krzyża, szyderstwa z osób zmarłych, drwiny z majestatu śmierci – nie stanowią instrumentów walki politycznej. Tak tworzy się podziały w głąb człowieka, pozbawia go elementarnego poczucia przynależności do określonej kultury, zabija w nim świadomość wspólnoty. Nieszczęśnicy powtarzający rosyjskie draństwa na temat śmierci polskiej elity nie są żadnymi „wyborcami Platformy”, bo żadna norma polityczna, tym bardziej moralna nie pozwala na kpiny ze śmierci własnych rodaków. Kto tak czyni, nie ma prawa zasłaniać się „światopoglądem”. Nie ma w polskiej tradycji nakazu politycznej nienawiści, tak wielkiej, by drwiła z naturalnego prawa do dochodzenia prawdy o śmierci osób bliskich. Nie ma przyzwolenia do tak nieludzkiej podłości, by Polaków domagających się wyjaśnienia tragedii lżyć i oskarżać. Kto tak czyni, jest zaledwie bękartem, nie znającym swego miejsca na ziemi. To nie polityczne podziały stworzyły tę dychotomię, a celowe działania aparatu nienawiści, niszczącego więzy międzyludzkie. I nie o żadną „politykę” tu chodzi, a o walkę z człowiekiem i jego systemem wartości. Na czym więc miał opierać się rosyjski „raport” jeśli nie na efektach działania aparatu nienawiści? Z czego Rosjanie mieli czerpać wiarę w polską głupotę, jeśli nie z zachowań milionów naszych współobywateli, dla których „moskiewska prawda” znaczy więcej, niż życie własnych rodaków. Za każdym słowem rosyjskich kłamstw kryje się działanie „polskich wspólników” – tej grupy, która z szerzenia nienawiści uczyniła swoje pseudopolityczne credo. Dlatego 10 kwietnia Putin miał tu armię głupców, gotowych na każdą, niewolniczą posługę. Dlatego wczoraj przyszedł „po swoje”. Aleksander Ścios
Premier zapędzony w kozi róg? Marek Magierowski: Przed chwilą Donald Tusk, z miną pokerowego gracza, przekonywał przez kilkanaście minut dziennikarzy, że postąpił słusznie, decydując się na konwencję chicagowską w sprawie badania katastrofy smoleńskiej, bo daje ona Polsce możliwość odwołania się do arbitrażu. Po czym został zapytany przez Andrzeja Stankiewicza z „Newsweeka”, gdzie jest dokument, w którym strona polska taką decyzję podejmuje i kto ten dokument podpisał. Premier odpowiedział, już z miną nieco mniej pewną, że takiego dokumentu nie ma. Przyznał też, po kolejnym pytaniu Stankiewicza, że decyzja została podjęta samodzielnie przez Rosjan i polskiemu rządowi po prostu narzucona, a my tylko byliśmy „świadomi, że tak się stanie”. Okazuje się, że Tusk nie miał w sprawie konwencji chicagowskiej nic do gadania. Premier został przyłapany na bezczelnym kłamstwie, bo wreszcie nadział się na kompetentnego dziennikarza, który zadał mu trudne pytanie. Nie oglądałam konferencji Tuska, ale nie mam powodu nie wierzyć w relację Magierowskiego. Nie jestem tylko pewna w którym momencie Tusk "został przyłapany na bezczelnym kłamstwie" przez Stankiewicza. Czy wtedy, gdy twierdził, że decyzja o przyjęciu Konwencji Chicagowskiej zapadła z udziałem strony polskiej, czy może wtedy gdy się z tego wycofywał. Dzisiaj Tusk jest w trudnej sytuacji, bo przekonał się jaki jest efekt przyjęcia Konwencji Chicagowskiej, jak wyglądało "śledztwo" i "współpraca", jak wygląda "raport". Nic dziwnego, że nie ma specjalnej ochoty upierać się przy tym, że Polska się zgodziła na najgorszy z możliwych tryb badania okoliczności katastrofy. Trudno powiedzieć jak naprawdę było, faktem jednak jest, że w maju, gdy sama pytałam Kancelarię Premiera o okoliczności przyjęcia takiego a nie innego trybu badania przyczyn katastrofy, otrzymałam obszerne wyjaśnienie, z którego wynikało, że strona polska z pełną świadomością przystała na Konwencję Chicagowską. Kancelaria Premiera: Żaden z przepisów tej Konwencji nie uniemożliwia zastosowania przewidzianych w niej reguł prawnych dotyczących wypadków lotniczych do omawianej katastrofy w przypadku zgody obu zainteresowanych państw (państwa miejsca wypadku oraz państwa rejestracji statku powietrznego), co w przedmiotowej sprawie miało miejsce. Przy czym należy podkreślić, że zgodnie ze zwyczajowym prawem międzynarodowym, zgoda państw może być wyrażona w różnej formie, w tym także przez wspólne zgodne działanie. (...) Strona polska, po uzyskaniu opinii kierowanych na miejsce zdarzenia polskich specjalistów, którzy potwierdzali zasadność stosowania tej procedury przy badaniu tej katastrofy, oraz na podstawie dokonanej analizy zgodziła się na podjęcie współpracy ze stroną rosyjską w tym właśnie reżimie prawnym. Argumentami przemawiającymi za przyjęciem tego rozwiązania było w szczególności: (...) możliwość pełnego udziału przedstawicieli strony polskiej obecnych od dnia zdarzenia na miejscu katastrofy w prowadzonych badaniach – zostali oni wskazani jako akredytowany przedstawiciel Rzeczypospolitej Polskiej oraz jego doradcy (eksperci) - status ten pozwala przedstawicielowi strony polskiej na udział we wszystkich czynnościach podejmowanych przez komisję rosyjską, a także na występowanie z formalnymi wnioskami o wykonanie dodatkowych czynności stosownie do potrzeb (pkt 5.25 Załącznika) (...) Biorąc pod uwagę uzgodnioną procedurę badawczą opartą na Załączniku 13 Konwencji Chicagowskiej, która zapewnia jawność wyniku badania oraz nakłada na państwo prowadzące badanie określone obowiązki związane w szczególności z zapewnieniem możliwości udziału w procedurach powypadkowych przedstawicielom państwa rejestracji statku, oraz opinię polskich ekspertów przebywających na miejscu katastrofy co do dobrej współpracy ze stroną rosyjską przy prowadzeniu badań i zapewnienie przez stronę rosyjską możliwości wpływania polskich ekspertów na sposób prowadzenia tych badań uznano, że brak jest uzasadnienia dla kreowania nowej odrębnej procedury badania katastrofy. Z odpowiedzi jakiej udzieliła mi w maju Kancelaria Premiera nie wynika wcale, że stronie polskiej coś narzucono, że nie miała wyjścia, nie istniały inne możliwości. Przeciwnie, wygląda na to, że decyzja polskiego rządu o zaniechaniu próby znalezienia innego sposobu badania katastrofy, została podjęta świadomie, i premier powinien mieć odwagę wziąć dzisiaj za nią odpowiedzialność. Nawet jeśli wiedząc, że "cała Polska widziała", jak wielką naiwnością wykazał się licząc na to, na co napisano, że liczył, uważa dzisiaj, że mniejszym wstydem jest udawanie, że Rosjanie nam coś narzucili a myśmy nic nie mogli, niż przyznanie, że mogliśmy ale nawet nie próbowaliśmy. Ze strachu, głupoty, wyrachowania, czy czego tam jeszcze. Nie ma co ściemniać. W decydującym momencie premierowi polskiego rządu zabrakło albo rozeznania, albo odwagi, albo rozumienia polskiej racji stanu. Każda z tych wersji go kompromituje, pozostaje mieć nadzieję, że przed Bogiem i Historią nie uniknie odpowiedzialności, od której dzisiaj pozwolą mu uciec mało dociekliwi - z nielicznymi chlubnymi wyjątkami - dziennikarze.
Marek Magierowski: Premier zapędzony w kozi róg
Informacja Kancelarii Premiera nt. procedury
Notatka z 6 maja 2010
Ekspertyza zamówiona przez Edmunda Klicha
Kataryna
Tłumaczenie Tuskowego przesłania Tłumaczenie przesłania, jakie Tusk przekazał nam – a może raczej głównie Rosjanom – podczas swojej konferencji. „Drogi Władimirze Władimirowiczu, odebrałem właściwie sygnał, jaki przekazał nam minister Ławrow i zapewniam, że polsko-rosyjska przyjaźń jest dla mnie nadal najważniejsza. Ale nieładnie ze mną zagraliście i nie taka była umowa. Zrozumcie, że ja nie mogę tutaj żyrować takiego raportu. Przecież wiecie, że to ja tutaj hamuję radykalnych rusofobów. Porozmawiajmy, może jednak uda się wam trochę ustąpić. Ja nie mówię, żebyście brali całą winę na siebie, nie, tak, jak się umówiliśmy – my weźmiemy większość. Ale z czegoś musicie ustąpić, bo inaczej będą mnie tu podgryzać. A przecież lepiej dla mnie i dla was, żebym miał tutaj mocną pozycję. Jeżeli nie ustąpicie, będę musiał, także dla uspokojenia nastrojów, sięgnąć po inne środki, a wtedy mogą wyjść różne niemiłe sprawy. Po co nam to. Władimirze Władimirowiczu, na pewno się jakoś dogadamy”. Warzecha
Niemiecki Piątek Piotra Semki. Kolejny raz rosyjska narracja okazuje się najpopularniejsza za Odrą. Wizerunek pijanego polskiego generała w samolocie lecącym na zatracenie – jakież to typowo polskie. Doradcy generał Tatiany Anodiny nie musieli długo się zastanawiać. Wybrali najbardziej trafiający do wyobraźni Europejczyków stereotyp Polaka – człowieka jednocześnie tragicznego i śmiesznego. Środowa konferencja prasowa MAK była doskonale wybranym miejscem i czasem na prezentację tego stereotypu. A najbardziej masowe media w Niemczech „kupiły” go jak prawdę objawioną. Najbardziej zapada w pamięć tytuł z bulwarowego „Bilda” : „Pijany dowódca sil lotniczych zmusił pilotów do lądowania”. I tekst o tym, że „jest już wyraźny winny tego dramatu: to były szef sił lotniczych Andrzej Błasik”. „Bild” ogłosił, że mając 0,6 promila alkoholu we krwi komendant Błasik „szturmował” kokpit i wbrew wszystkim okolicznościom zmusił pilotów do lądowania. Taki wyrok opublikował portal dziennika wydawanego w ośmiu milionach egzemplarzy. O podchmielonym generale Błasiku pisał też portal „Spiegla”. W głównym wydaniu telewizyjnych wiadomości „Tagesschau” prezenter Marc Bator orzekł, że – jak wynika z raportu MAK – to generał Błasik jest odpowiedzialny za tragedię. Prezenterka ZDF Marietta Slomka z sztandarowego dziennika telewizyjnego tej stacji „Heute” – wybrała dla opisania stanu generała inne określenie. Generał miał być „alkoholisiert”, czyli odurzony alkoholem. Błasiaka w obu stacjach wyróżniono specjalnym zdjęciem. Prezenterzy nie wspomnieli za to ani słowem o zlekceważeniu przez stronę rosyjską wniosków polskiej komisji. Oczywiście wyemitowano też felietony warszawskich korespondentów, opisujące dyskusje i protesty w Polsce – ale przeciętny Niemiec wyrabia sobie opinie na dany temat z opinii jakie wyrażają prezenterzy. Felieton filmowy słuchany jest już z nieco mniejszą uwagą. Komentatorzy „Süddeutsche Zeitung” i „Frankfurter Allgemeine Zeitung” opublikowali bardziej zniuansowane analizy. Stefan Dietrich z FAZ wskazał, że Rosjanie zlekceważyli wnioski polskiego rządu. Z kolei Thomas Urban z „Süddeutsche Zeitung” przypomniał niemieckim czytelnikom, jak Kreml rozgrywał wyścig Donalda Tuska, który chciał odwiedzić Katyń przed Lechem Kaczyńskim. Ale to analizy dla elit. Do masowego odbiorcy dotarła wersja rosyjska. W „Bildzie” i w stacjach telewizyjnych, na żadnym szczeblu redakcyjnym, nikt nie uważał za stosowne, by zniuansować wersję wydarzeń i wyjść poza to, co ogłosił MAK. Po raz kolejny, tak jak wtedy, gdy Rosja najechała Gruzję, w sytuacji kryzysowej rosyjskie klisze i narracje są zaskakująco łatwo przyjmowane za Odrą. I podobnie, jak w czasie sporu o pierwiastkowy system głosowania w UE z 2007 r., zbyt łatwo zwyciężają niechętne Polakom stereotypy. Trudno, by nas to cieszyło. Semka
Strach przed zombie Zombie (żywy trup) istota popularna szczególnie w horrorach przedstawiana jako osoba martwa, powstająca z grobu i starająca się zaspokoić żądzę krwi poprzez zjadanie świeżego ludzkiego mięsa lub mózgu. Takim po-sowieckim zombie jest Межгосударственный авиационный комитет (МАК). Komitet powołany w grudniu 1991 r. w celu badania przyczyn cywilnych wypadków lotniczych na terenie państw będących wcześniej sowieckimi republikami, a następnie zebranych w Wspólnocie Niepodległych Państw. Jest zarejestrowany w Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO) jako niezależna międzynarodowa organizacja regionalna. Formalnie MAK nie jest instytucją przynależną do Federacji Rosyjskiej. W każdym razie tak jak Rosyjska Socjalistyczna Republika Radziecka była jedną z wielu republik sowieckich w składzie ZSRR, tak Federacja Rosyjska jest jednym z kilku państw uczestniczących w pracach MAK. „Śledztwo prowadził MAK, który jest niezależną organizacją międzynarodową. Toteż jeśli koledzy w Polsce piszą, że to rosyjskie śledztwo, to wcale tak nie jest” – oświadczył minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow. To zapewne przez przypadek siedziba Komitetu znajduje się w Moskwie, a na jego czele stoi „caryca” rosyjskiej awiacji generalica Tatiana Anodina, ulubienica byłego wysokiego funkcjonariusza KGB i premiera Rosji Primakowa. Komitet jest więc czymś w rodzaju po-sowieckiego zombie i jest to, jak mawiają „poprawni” językowo, twór kontrowersyjny, skoro nawet rosyjska Duma domagała się jego likwidacji.
Na temat Komitetu Леди Anodiny pisał nie podejrzewany wszak o rusofobię Newsweek: http://www.wykop.pl/link/408875/pelna-wersja-mak-skorumpowani-wladcy-nieba/ Mimo to polski rząd obdarzył pełnym zaufaniem nie tylko rosyjskie władze, rosyjską prokuraturę, ale także „międzynarodową organizację” MAK. Teraz MAK odpłacił się ufnemu polskiemu rządowi raportem o przyczynach katastrofy. Świat dowiedział się co „niezależna organizacja regionalna” ustaliła: katastrofę samolotu spowodował pijany polski generał i wykonujący jego rozkaz niedouczeni polscy piloci wojskowi, którzy chcieli koniecznie wylądować na smoleńskim lotnisku mimo mgły i przyjacielskich przestróg rosyjskich kontrolerów lotu. Szef polskiej komisji badającej katastrofę Tu-154 minister Jerzy Miller, a za nim premier Donald Tusk oświadczyli, że nie kwestionują ustaleń MAK. Będą tylko prosić Rosjan, aby zechcieli rozważyć, czy jednak nie należałoby też w raporcie wymienić takie „okoliczności” wypadku, jak kiepski stan lotniska i błędy jego obsługi. Nie trudno przewidzieć, co im odpowie Rosja. Ale jednocześnie obaj politycy obozu rządzącego Polską zapewniają, że oni „odważnie” i dużo ostrzej niż gen. Anodina ujawnią i potraktują polskie winy. Rzeczywiście MAK zrobił pierwszy łagodny krok wskazując jako przyczynę katastrofy pijanego generała Błasika. Dlaczegóżby nie pójść dalej? Można by posługując się badaniami rosyjskich psychologów, którzy ustalili nacisk psychiczny ze strony gen. Błasika na pilotów, sformułować „polską” ostrzejszą opinię. Np. można ogłosić, że piloci postanowili zemścić się na Błasiku za naciski i celowo, świadomie samolot robili, lub jeszcze ostrzej – prezydent Lech Kaczyński wiedząc, że nie wygra wyborów prezydenckich kazał rozbić samolot, aby brat Jarosław żerując na katastrofie uzyskał szanse powrotu do władzy. Skoro już stanowisko komisji min. Millera w ocenie polskiej winy ma być ostrzejsze od ustaleń z raportu MAK... ? Na konferencji prasowej premiera Tuska jeden z dziennikarzy zapytał go, czy nie powinien podać się do dymisji po tym, jak skończyła się rządowa polityka ufności wobec Rosji. I czy poniosą odpowiedzialność polscy odpowiedzialni za katastrofę. Premier nie usłyszał pytania o tę „ufność” i swoją dymisję, a w sprawie odpowiedzialnych radził zachować umiar bowiem... oni już nie żyją i nie powinno się sprawiać przykrości ich rodzinom. Słuchałem dramatycznego wystąpienia Ewy Błasik, żony broniącej honoru i czci swego męża. Pani Ewa mówiła, że „polski rząd powinien bronić godności polskich oficerów, w tym godności mojego męża; szczególnie powinien ich bronić w sytuacji gdy oni sami tego uczynić nie mogą.” Trudno nie zgodzić się z panią Błasik. Kim był jej mąż? Andrzej Błasik ukończył szkołę oficerską lotnictwa w Dęblinie w 1985 r. Był pilotem lotnictwa myśliwsko-bombowego, dowódcą klucza, eskadry, bazy lotniczej, brygady lotnictwa taktycznego, komendantem-rektorem Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych i dowódcą Sił Powietrznych RP, od kwietnia 2007 r. Miał tytuł oficera dyplomowanego po studiach w Akademii Obrony Narodowej, był absolwentem Holenderskiej Akademii Obrony w Hadze (1998) oraz Szkoły Wojennej Sił Powietrznych USA w Montgomery (2005). Pilot klasy mistrzowskiej, posiadał ogólny nalot 1592 godzin, w tym 482 godzin na samolocie Su-22. Miał uprawnienia instruktorskie do szkolenia we wszystkich warunkach atmosferycznych na samolotach Su-22 i PZL TS – 11 Iskra. Wykonywał także loty na samolotach Zlin-42M, PZL-101, Lim-2, Lim-5, Lim-6 i Jak-40. Posiadał tytuł honorowy "Zasłużony pilot wojskowy". Dania 8 września 2010 na terenie amerykańskiej Bazy Lotniczej Ramstein odsłonięto pomnik i tablicę pamiątkową poświęcone gen. Andrzejowi Błasikowi. W dniu 12 stycznia 2010 r. na konferencji prasowej szefowa MAK poinformowała: „U głównodowodzącego sił powietrznych gen. Błasika stwierdzono alkohol”; „Obecność w kabinie zwierzchnika sił powietrznych wywierała presję na załogę”; „W opinii psychologów wywarło to wpływ na decyzję pilotów o podjęciu kolejnej próby lądowania i obniżeniu poziomu poniżej 100 metrów.” W rezultacie czego doszło do katastrofy. Komentując raport MAK min. Miller powiedział: „Nie polemizujemy z zarzutami postawionymi przez MAK stronie polskiej. Sami postawilibyśmy te zarzuty, to dla nas jest oczywiste”. Prezydent Bronisław Komorowski zapytany przez PAP o ocenę sytuacji po opublikowaniu raportu MAK, powiedział: "W pełni popieram stanowisko zajęte przez rząd polski w kwestii oceny przyczyn i przebiegu katastrofy lotniczej w Smoleńsku przedstawionych przez stronę rosyjską. Stanowisko polskie jest tyle samo wyważone, co zdecydowane". Niemiecka gazeta "Frankfurter Allgemeine Zeitung" napisała: "Przez dziesięciolecia istniały dwie wersje opisujące los prawie 15 tysięcy polskich oficerów, którzy w 1939 roku trafili do niewoli sowieckiej. Dopiero w 2010 roku Rosja oficjalnie przyznała się do tego, że Stalin ma na sumieniu zabitych w Katyniu. Teraz zaś przez trudny do przewidzenia czas istnieć będą także dwie wersje opisujące katastrofę, która w tragiczny sposób jest spleciona z Katyniem". Niemiecki dziennik dodaje: "Poważne zarzuty strony polskiej zostały zignorowane. To nie są dobre przesłanki dla pojednania nad grobami Katynia" (...) Publikując jednostronnie końcowy i nieodwracalny raport z dochodzenia Rosja zmarnowała tę szansę" - podsumował "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Magdalena Merta, wdowa po innym poległym w katastrofie, wiceministrze kultury Tomaszu Mercie mówiła: „Obrzydliwe są informacje o gen. Błasiku. Trzeba wspierać rodzinę generała. Jak premier Tusk witał trumny załogi na lotnisku mówił, że przybyli nasi bohaterowie. Chciałabym, żebyśmy to bardzo często cytowali.” W obronie honoru pilotów Tu-154 i dowódcy sił powietrznych RP występuje wielu ludzi. Milczą ci, którzy w szczególności powinni bronić dobrego imienia polskich oficerów przed pomówieniami i fałszywymi oskarżeniami. Powinien wypowiedzieć się zwierzchnik sił zbrojnych, prezydent RP i minister obrony, służbowy przełożony wszystkich żołnierzy. Obaj milczą. W wojsku niekiedy mówi się o kimś, że jest on „bojowy” bowiem wszystkiego się boi. Czyżby do tej grupy „bojowych” należeli prezydent i szef MON? Aż tak wystraszyli się sowieckiego zombie? Bezpośrednio po katastrofie w Smoleńsku okradziono konto Andrzeja Przewoźnika, posługując się jego kartami kredytowymi. Rzecznik rządu Paweł Graś powiedział, że sprawcami byli funkcjonariusze OMON. Strona rosyjska gwałtownie zaprotestowała. Złodziejami okazali się bowiem rosyjscy żołnierze, którzy nie należeli do OMON-u. I minister Graś Rosjan przepraszał, po rosyjsku: Izvinite, eto byla prosta aszybka. Nie możemy liczyć na przeprosiny ze strony rzecznika rządu Rosji. Raport MAK to nie aszybka. W dniu 10 kwietnia 2010 r. z lotniska na Okęciu wystartował samolot sił powietrznych RP do lotu na trasie Warszawa – Smoleńsk.
Typ | Nr seryjny | Nr boczny | Jednostka | Wyprodukowany |
---|---|---|---|---|
Tu-154M | 90A837 | 101 | 36 splt | 29.06.90 |
Przelot miał tzw. status HEAD (na pokładzie znajduje się jedna z najważniejszych osób w państwie). Załogę samolotu Tu-154M stanowili oficerowie WP i pracownice 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego w liczbie siedmiu osób. Na pokładzie był zwierzchnik i wszyscy najważniejsi dowódcy sił zbrojnych RP. Naprowadzaniem samolotu na wojskowym lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj kierowało czterech oficerów sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej, dwóch pułkowników i dwóch majorów; przebywali oni na stanowisku dowodzenia o kryptonimie "Korsarz". Polski samolot wystartował z Okęcia jako wojskowy, ale wg Rosjan w Smoleńsku lądował jako cywilny. Katastrofą zajmuje się więc polska komisja do badania katastrofy samolotu państwowego, a po stronie rosyjskiej zajmuje się nią komisja ds. wypadków samolotów cywilnych. A wystarczyłoby, aby polski rząd zajrzał do Konwencji o Międzynarodowym Lotnictwie Cywilnym (Dz. U. z dnia 26 czerwca 1959 r.) gdzie w artykule 3. „Cywilne i państwowe statki powietrzne” zapisano:
a) Niniejsza Konwencja stosuje się wyłącznie do cywilnych statków powietrznych, nie stosuje się zaś
do statków powietrznych państwowych.
b) Statki powietrzne używane w służbie wojskowej, celnej i policyjnej uważa się za statki powietrzne
państwowe.
W kwietniu 2005 r. w orędziu o stanie państwa ówczesny prezydent Rosji Władimir Putin powiedział: "Rozpad ZSRR był nie tylko największą katastrofą geopolityczną XX wieku, ale również prawdziwym dramatem dla Rosjan.” Jeden z moich znajomych twierdzi, że ZSRR nie rozpadł się, ale tylko na pewien czas schował. Mam trochę inną opinię. ZSRR zszedł z tego świata, ale pojawiają się i mają się coraz lepiej jego zombie, które zaczęły straszyć w Polsce.
Romuald Szeremietiew
14 stycznia 2011 Polityka tworząca manowce. Wielki pisarz francuski Francois Rene de Chateaubriand, monarchista z krwi i kości, a nie demokrata- napisał był:” Są ludzie, co złożyli przysięgę rewolucji, jednej i niepowtarzalnej, potem przysięgę dyrektoriatowi w pięciu osobach,, potem konsulowi w trzech osobach, potem Cesarstwu w jednej osobie, potem pierwszej Restauracji, potem znowu Cesarstwu, wreszcie przysięgali Restauracji drugiej i coś jeszcze zachowali dla Ludwika Filipa. Ja tak bogaty nie jestem. Idę za orszakiem pogrzebowym starej monarchii jak pies nędzarza”.. Gdyby Chateaubriand dożył do dzisiejszych czasów- dopiero zobaczyłby, jak wygląda sytuacja obecnie.. W orszaku pogrzebowym monarchii, już prawie nikt nie idzie, nawet pies nędzarza, ale za to w orszaku demokracji- prawie wszyscy.. Nawet pracownik Departamentu Stanu, niejaki Fukuyama ogłosił” koniec historii”, i wieczne panowanie demokracji, systemu chaosu, propagandy, oszustwa i pozornej władzy ludu.. I nie ma nieprzyjemnych prawd-- są fałszywe iluzje.. Właśnie profesor Leszek Balcerowicz, wielki ekonomista, który co innego mówi, co innego myśli, a co innego robi, bo mówi bardzo przyjemnie o wolnym rynku i rzeczach z niego wynikających.. Miło posłuchać, ale rzeczywistość tworzona przez pana Leszka była inna od tej, o której przepięknie opowiadał i ja opisywał.. Ale zawsze miło powiedzieć, że pan Leszek przynajmniej wie, jak wygląda ekonomia wolnorynkowa w teorii, bo w praktyce- to inna para socjalistycznych kaloszy.. Tym bardziej, że pan profesor Leszek Balcerowicz ma niezłe doświadczenie w wykładaniu marksizmu- leninizmu, jako teorii najlepszej na świecie No i propaganda zaprzyjaźniona z panem Leszkiem twierdzi, że pan Leszek był twórcą reformatorskich przemian, które [przemieniły nas i rzeczywistość PRL-u w III Rzeczpospolitą.. No i wszyscy już zapomnieli, że marksizm- leninizm się nie sprawdził nigdzie na świecie, a teoria wolnorynkowa- jak najbardziej. O której to Rzeczpospolitej III wszyscy pół wszyscy marzyliśmy, a która właśnie bankrutuje, bez ogłaszania upadłości, tak jak PRL. Przecież bankructwa PRL-u nie ogłaszano.. Po prostu pan Jaruzelski, Wilczek i Rakowski, przyciśnięci do ściany-pozwolili ludziom pracować. Zabezpieczając oczywiście tyły samym swoim. Ale reszta też skorzystała... I nic więcej się nie stało. Pan Leszek był współtwórcą „ reformy” z roku 1999, zaraz potem otrzymał nagrodę Fryderyka von Hayeka( w 2000 roku).Pan profesor Leszek Balcerowicz i profesor Hayek- to dwie różne osobowości ekonomiczne. Pan Balcrowicz mówi o wolnym rynku, dobre oczywiście i to, ale żadnej decyzji wolnorynkowej nigdy w życiu nie podjął- ja przynajmniej takiej nie znam.. Wprowadzał koncesje, podnosił podatki i przyczyniał się- gdy tylko był u steru władzy- rozbudowywać biurokrację.. Dobrym przykładem rozwoju biurokracji były cztery reformy nieśmiertelnego i charyzmatycznej pana profesora Jerzego Buzka., w którego socjalistycznym rządzie był pan profesor Leszek Balcrowicz. Wszystkie okazały się chybione, jako rynkowe, ale jak najbardziej sprzyjające rozwojowi biurokracji.. I samorządowa( powstały niepotrzebne powiaty), ani edukacyjna( utworzono kolejny szczebel przymusowej edukacji), ani zdrowotna( utworzono biurokratyczne kasy chorych, a tak naprawdę zdrowych byków tam siedzących), ani ubezpieczeniowa.. W tej ostatniej „ reformie” wyprowadzono z państwowego ZUS-u 100 miliardów złotych, i te wyprowadzone pieniądze powierzono czternastu firmom do zarządzania tworząc tzw. II filar.. Firmy zarządzające pasły się przez dziesięć lat pieniędzmi przeszłych emerytów.”, Wyrwały może ze 150 miliardów złotych za obsługę, może i więcej, inwestowały na giełdzie i w obligacje państwowe.. Giełda oczywiście nie wytwarza żadnych pieniędzy, trzeba tam wrzucić- jak do maszyny grającej- pieniądze . Może się zarobi, a może- nie.. OFE na tym nie zarobiły, a wprost przeciwnie- straciły. A inwestować w państwowe obligacje może każdy sam.. Pan Balcerowicz ustalał wtedy marżę dla firm zarządzających drugim filarem na poziomie 7%, a może i więcej, jak twierdzi pan profesor Grzegorz Kołodko..Reforma „ była pomyślana tak, żeby była po stronie firm zarządzających pieniędzmi będącymi w drugim filarze pod przymusem ustawowym i demokratycznym, jak najbardziej… To nazwano” reformą” co z prawdziwą reformą nie ma ni wspólnego.. Oddajmy głos panu profesorowi Kołodce, też socjaliście, i zobaczmy co on mówi na ten temat w ostatniej Angorze mr 3 z tego roku, w rozmowie pod tytułem:” Winę ponosi Balcerowicz”..” (…) Myślę, że profesor Balcerowicz w dużym stopniu ponosi odpowiedzialność za wady tego systemu... Przecież to za jego ministrowania ustalono monstrualne wysokie opłaty dla towarzystw zarządzających OFE, co oczywiście jest doceniane przez inwestorów zagranicznych, bez żadnego ryzyka, to nie było uzależnione od koniunktury. Za niewielki wysiłek brało się , nawet więcej procent marży. To woła o pomstę do nieba(…)Po drugie na zbyt wysokim poziomie ustalił wkład o OFE(…) Więc pan oczekuje, że on teraz pochwali posunięcie rządu, które na dobrą sprawę jest przyznaniem, że on wtedy popełnił błędy?(…)Polityka służy do realizacji pewnych interesów i niestety w tej reformie systemu emerytalnego także niektórzy z moich poprzedników i następców, zadbali bardziej o interesy firm finansowych, nie tylko polskich, niż o interesy polskiego społeczeństwa”(???) Tyle profesor Grzegorz Kołodko.. Wyprowadzanie, ustalanie marż, regulacja od góry i przymus- to jest model wolnorynkowy(???) Oczywiście nie! To jest model zaprogramowany przez biurokrację dla potrzeb biurokracji.. I dzisiaj pan profesor Balcerowicz krzyczy, że wyprowadzanie na powrót pieniędzy do ZUS jest psuciem „ reformy”.. Oczywiście wtedy nie było reformy, bo pozostał przymus i stworzono sztucznie drugi filar, w którym na dzisiaj pozostają jedynie obligacje. I powrót pieniędzy do ZUS- też nie jest żadną reformą- jest ratowaniem ZUS-u.. Nie ma mowy o powierzeniu pieniędzy ich prawowitym właścicielom, tak jak w Chile za Pinotcheta.. System ubezpieczeniowy powinien być dobrowolny, a nie przymusowy.. I to jest sedno prawdziwej reformy.. Biurokracja rządzi i przerzuca pieniądze prywatne, tam gdzie uważa.. To są tak naprawdę pieniądze znacjonalizowane.. ale obecnym systemie, lepiej jak jest jednen filar przymusowy, a nie dwa.. Bo przynajmniej koszty są mniejsze.. Choć w ogóle trudno mówić o kosztach jak rządzi biurokracja.. Biurokracja nigdy nie liczy się z kosztami, chyba, że…. Nie ma pieniędzy! To samo zrobiono z tzw. NFI.. Kompletne fiasko .. Na 513 państwowych firm nabudowano setki członków rad nadzorczych, które doprowadziły te firmy do bankructwa i ruiny..” To”. Pan Janusz Lewandowski z Janem Szobmurgiem- dzisiaj komisarz budżetowy Unii Europejskie, nazwał prywatyzacją(?? Oczywiście nie miało to nic wspólnego z wolnym rynkiem, które to działanie popierał pan profesor Leszek Balcerowicz.... Po prostu rozkradziono majątek państwowych firm, zamiast go sprzedać z licytacji i przeznaczyć na Fundusz Emerytalny dla ludzi, którzy ten majątek wypracowywali.. Podobnie z trzymaniem stałego kursu dolara przez szesnaście miesięcy przez pana Balcerowicza na poziomie 9,5 tysiąca złotych za jeden dolar.... Nie był to wolny rynek- lecz świadoma działalność blokująca.. „Strategia jest wykorzystaniem bitwy do celów wojny” – twierdził Clausewitz.. Jakie cele mają państwo : Balcerowicz,, Lewandowski, Góra, Lewicka, Buzek- i wszyscy ci, którzy doprowadzili do wielkiego marnotrawstwa finanse ubezpieczeniowe i plan powszechnej prywatyzacji, która prywatyzacją nie była? WJR
Rosja ma nas tam, gdzie sami jej weszliśmy
Nawalony jak stodoła generał, niezrównoważony psychicznie Pierwszy Pasażer, gamonie za sterami - takie obraz przyczyn smoleńskiej katastrofy przekazała światu Rosja, a świat ten obraz przyjął. W
Polsce panował taki burdel, że tupolew nie miał innego wyjścia. Musiał runąć.
2. Płacz nad trumnami mieszał się ze łzami wzruszenia nad solidarnością Rosji. Polska oniemiała ze szczęścia, gdy premier Putin czule objął premiera Tuska. Gdy potem czule objął nadzorem śledztwo, nie wolno było mieć wątpliwości, że wszystkie okoliczności katastrofy zostaną rzetelnie wyjaśnione.
Kto miał wątpliwości, tego nazywano oszołomem, rusofobem, durniem i cymbałem. Rząd po wielokroć zapewniał, że współpraca z Rosjanami układa sie znakomicie, a wyjaśnianie przyczyn katastrofy jest na kursie i na ścieżce.
3. Gdy PiS powołał własny zespół do monitorowania śledztwa, pukano sie w czoła, aż pusty dźwięk dudnił wokół. Partia nienawiści, spiskowa teoria dziejów, oszołomy! Gdy europosłowie PiS zorganizowali wysłuchanie na temnat katastrofy w Europarlamencie, z polskich posłów spoza PiS-u przez 10 minut był obecny poseł Sonik, reszta urządziła bojkot. Gdy Macierewicz z Fotyga pojechali do USA szukając międzynarodowego wsparcia dla wyjaśnienia katastrofy, rzecznik rządu Paweł Graś zarzucił im zdradę, ze się zwracają o pomoc do obcego mocarstwa. Jak oni mogli, w sytuacji gdy śledztwo prowadziło przecież mocarstwo zaprzyjaźnione!
4. Dziś "zaprzyjaźnione mocarstwo" pokazało gdzie nas ma. Dokładnie tam, gdzie sami bez mydła mu weszliśmy.
Zamach smoleński
Ze zdjęcia satelitarnego, które zaprezentował min. A. Macierewicz, pochodzącego z 5 kwietnia 2010 r. wynika, że teren, na którym miało dojść do zaaranżowania lotniczego wypadku tupolewa, został wcześniej do tej aranżacji przygotowany, tj. oczyszczony z drzew. Można podejrzewać, że z dwóch powodów: 1) dla łatwiejszego poruszania się zamachowej grupy operacyjnej (widzimy ją na filmiku Koli), 2) dla łatwiejszego przemieszczania szczątków samolotu, który miał być zniszczony. Z wywiadu z S. Wiśniewskim z 10 Kwietnia (link poniżej; nie chodzi o wypowiedzi dla TVP Info; Wiśniewski mówi tu dużo spokojniej) przypomnianego przez Pluszaczka, wynika, że słyszał on wybuch/y („huk, dwa błyski ognia (…) dwa wybuchy”, jak mówił tego dnia dla TVP Info), a gdy dobiegł na miejsce katastrofy nie widział, co parokrotnie podkreśla, ciał pasażerów, ale widział „fotele nie fotele, jakieś rzeczy osobiste, jakieś tam zeszyty, kartki, ubrania (…) to było porozrzucane” („wydawało mi się, że to samolot pusty leciał”) (wywiad audio poniżej). Paliły się, jego zdaniem, tylko drzewa i krzaki. Nie było żadnego pożaru charakterystycznego dla wielkich katastrof lotniczych. Wiśniewski przyznaje też, że został zrewidowany i zabrano mu część samolotu, którą sobie wziął z pobojowiska. Jednocześnie twierdzi on wtedy (tak jak i w innych kwietniowych wywiadach), że być może zwłoki były w innym miejscu, do którego nie zdążył przed zatrzymaniem przez specsłużby, dotrzeć. Brak ciał można tłumaczyć tym, że część pasażerów zginęła w wyniku eksplozji i ich ciała uległy całkowitej dezintegracji. Zastanawiam się teraz, czy eksplozji nie dokonano już po awaryjnym lądowaniu tupolewa (samolot przyziemiał), po którym to lądowaniu część lżej rannych pasażerów zdążyła wydostać się z samolotu. Pasażerowie ci zostaliby jednak zamordowani już na miejscu katastrofy przez czekającą na nich grupę operacyjną, co zdaje się dokumentować filmik Koli. (Kwestie identyfikacji ciał ofiar szczegółowo omawiał Pluszaczek w swoich wpisach; link poniżej; nie wchodząc w szczegóły przypomnę, że tylko 14 ciał było zachowanych w stanie pozwalającym na bezproblemowe ustalenie tożsamości osób zmarłych). Ciała osób zamordowanych mogły zostać zmasakrowane po egzekucji, tak by stan zwłok można było potem tłumaczyć obrażeniami odniesionymi w wyniku katastrofy. Jeśli zaś kokpit zachował się w dość dobrym stanie (jak wiemy, nie był przechowywany pod gołym niebem z resztą wraku), to skala zmasakrowania zwłok załogi i (mającego być w kabinie) śp. gen. A. Błasika jest niewytłumaczalna w inny sposób aniżeli ten, który podałem wyżej (gdyby bowiem wysadzono także kokpit, to nie byłoby co z niego zbierać, tak jak z kadłuba). Poekshumacyjna analiza medyczno-sądowa stanu zwłok powinna zatem przede wszystkim wykazać, że różnią się 1) czasy zgonów osób zabitych 10 Kwietnia oraz 2) przyczyny śmierci pasażerów Tupolewa. Wiemy zarazem na pewno, że Wiśniewski NIE przybywa na miejsce katastrofy Tupolewa ZARAZ po niej, lecz w momencie, gdy już „operują” różne „służby ratownicze”. Część gostków, jak widać na filmie Wiśniewskiego, stoi i popala spokojnie papieroski, być może więc należą do grupy operacyjnej, która po akcji „Smoleńsk” sprawuje rutynowy nadzór nad całkowicie pozorowaną akcją ratowniczą (to by też tłumaczyło ich zachowania wobec Wiśniewskiego). Jest to czas circa od kilkunastu minut po zamachu. Znamienne jest to, że są tylko wozy strażackie, a nie ma jeszcze karetek pogotowia (o tym wspomina także dokument z polskimi uwagami do „raportu komisji Burdenki 2”). Powstaje więc pytanie, czy samolot („mały samolocik”, „może wojskowy”, „mały sportowy samolot”, jak przy różnych okazjach starał się rekonstruować Wiśniewski), który miał być przez niego z hotelu fragmentarycznie widziany („zarył skrzydłem o grunt”) i słyszany („dziwny dźwięk”), to był polski tupolew, czy też inna maszyna, biorąca udział w aranżowaniu miejsca wypadku (w czasie zamachu lub po nim). I czy ten samolot został zniszczony, a jego szczątki były na miejscu katastrofy, czy odleciał?
http://lubczasopismo.salon24.pl/Smolensk.Raport.S.24/post/266333,slawomir-wisniewski-archiwalny-wywiad-audio-z-10-kwietnia-2010 (wywiad inny niż ten dla TVP Info)
http://janosik.salon24.pl/267369,morozowowi-sie-wyrwalo-brzoza-nie-istotna-miecugow-zdziwiony
http://janosik.salon24.pl/252183,bardzo-wyrazne-zdjecie-satelitarne-kabiny-ktora-potem-wcielo
http://ndb2010.wordpress.com/2011/01/12/raport-mak-dzien-hanby-i-zdrady/
http://www.pluszaczek.com/2010/05/16/slawomir-wisniewski-dluzsza-wersja-materialu-video/
FYM
Polaczki na kolanach Ostateczne i kategoryczne złożenie przez Rosjan wszelkiej winy za katastrofę smoleńską nikogo chyba nie zaskakuje. To było wiadome od momentu, gdy tzw. strona polska nie odważyła się nie występować z jakimikolwiek roszczeniami do umiędzynarodowienia śledztwa i realnego wglądu w nie. Jedynym godnym uwagi elementem raportu MAK jest sposób, w jaki Rosjanie zdecydowali się go ogłosić - gwałtownie przyśpieszając moment zamknięcia prac i bez zaproszenia do udziału w tym wydarzeniu jakiegokolwiek Polaka, nawet z tych "swoich". Było to demonstracyjne i bardzo dobitne pokazanie, gdzie MAK ma prawie 200 stron polskich uwag, których, rzecz oczywista - i to właśnie chciano pokazać - nikt w tak krótkim czasie nie mógł nawet uważnie przeczytać, a cóż mówić o ich analizowaniu. Była to oczywiście odpowiedź na fanfaronadę Tuska, który kilka tygodni temu nagle zapragnął popisywać się przed nami, jak to niby potrafi odważnie stawiać Putinowi: "ten raport jest w całości nie do przyjęcia", "są w Rosji siły zainteresowane ukryciem prawdy" i tak dalej. Rosjanie bardzo brutalnie przypomnieli polskiemu premierowi, skąd mu nogi wyrastają, i że wygrażać to może sobie swojej żonie, a nie "wielkiemu narodowi", z którym nas na dodatek dopiero co pojednał. Nie dość, że kompletnie przemilczeli w raporcie nawet istnienie wieży kontrolnej i jakichkolwiek służb rosyjskich, to jeszcze dobili gwóźdź, rzucając potwarz na śp. generała Błasika. Usłużne i zawsze potężne prorosyjskie lobby w zachodnich mediach roztrąbiło zaś na cały świat narrację o Polakach-idiotach szarżujących na katyńskie sosny po pijaku, przy zerowej widoczności, wbrew ostrzeżeniom systemów pokładowych - z tym większą skutecznością, że przez cały dzień nikt im w tym nie przeszkadzał, bo tutejszy rząd, dostawszy tak siarczyście w pysk, na całą dobę po prostu zamilkł. A kiedy wreszcie Tusk głos odzyskał, zaczął skamleć. W niczym już nie przypomina buńczucznego Tuska z 17 grudnia ubiegłego roku, który pozwalał sobie odrzucać rosyjski raport czy gromić nie wymienione z nazwy złe siły w Rosji. Już jest grzeczniutki, już "nie ma większych zastrzeżeń, jeśli chodzi o fakty i ustalenia" zawarte w raporcie, już tylko pokornie prosi o jego "uzupełnienie", na co zresztą Rosja odpowiada z punktu, że raport jest ostateczny i żadnych dalszych negocjacji z Polaczkami nie będzie - a on na to z kolei potulnie zapewnia, że "dla dobrych relacji z Moskwą nie ma mądrej alternatywy". W których to zapewnieniach oczywiście zaraz biegnie wspierać go równie udany prezydent z, par excellence, Budy Ruskiej. Brakuje doprawdy cenzuralnych słów, żeby wyrazić międzynarodowe upokorzenie Polski, do jakiego doprowadziło postępowanie picusia-glancusia, myślącego tylko i wyłącznie o przypodobaniu się i prześlizganiu na jakąś eurosynekurę. Mniejsza już zresztą o upokorzenie. Geniusz człowieka, któremu ogłupiali Polacy pozwolili skupić całą władzę, sprawił, że całemu światu udowodniono, iż z Polską można zrobić wszystko, że jest ona krajem równie bezradnym i pozbawionym międzynarodowego znaczenia, jak saska Rzeczpospolita Obojga Narodów. Na użytek dobrego samopoczucia miejscowych "pożytecznych idiotów", którzy nie mogą przecież przyjąć do wiadomości prawdy o roli, jaką odgrywają, opowiada teraz przeczołgany Tusk bajki o odwoływaniu się do międzynarodowych instytucji. Po pierwsze, nie ma takich możliwości prawnych. Po drugie, wszystko, co niezbędne do poznania prawdy, zostało albo zniszczone, albo pozostaje w rękach Rosjan. Chyba że mieliśmy do czynienia z zamachem przy użyciu ładunku wybuchowego - tylko to dałoby się ewentualnie udowodnić za pomocą obrazów satelitarnych, jakimi prawdopodobnie dysponują Amerykanie. Ale to najmniej prawdopodobny wariant. Nie ma żadnych możliwości prawnych, bo geniusz Tuska doprowadził do sytuacji, w której, formalnie, katastrofa została zbadana przez międzynarodową, niezależną komisję, za którą stoi autorytet takich kompletnie w sprawę niezaangażowanych państw, jak Kirgistan czy Kazachstan, i która do tej sprawy wzięła się w równym stopniu na zlecenie Putina, jak i Tuska. Nie ma ich też dlatego, że zastosowano (nawiasem, jednym prostym pytaniem dziennikarz "Newsweeka" obnażył fakt, iż w kwestii tej premier od miesięcy łgał w żywe oczy - proszę przeczytać) ową nieszczęsną konwencję chicagowską. To znaczy, teoretycznie daje ona możliwość zwrócenia się do nadrzędnej komisji międzynarodowej, ale tylko teoretycznie. Rzecz w tym, że konwencja chicagowska i komisje pracujące według niej zasadniczo nie zajmują się ustalaniem przyczyn katastrof, nie w sensie śledczym. One mają obowiązek zajmować się formułowaniem wniosków dotyczących zapobieżenia podobnym wypadkom w przyszłości - wniosków co do udoskonalania procedur obowiązujących w lotnictwie cywilnym. Pod tym względem nie ma w ogóle o czym gadać, bo lot rządowego tupolewa nie był lotem cywilnym i od pierwszej chwili żadnej z procedur owych w nim nie przestrzegano. Nie przestrzegano ich w ogóle nigdy w 36 pułku, który był wszak jednostką wojskową. Także lotnisko w Smoleńsku było lotniskiem wojskowym. Zresztą nawet wojskowych procedur nie przestrzegano po obu stronach. To mniej więcej tak, jakby w sprawie śmierci podczas rajdu samochodowego, co do której istnieją poważne podejrzenia, że kierowca wpadł na drzewo, bo ktoś - celowo bądź przez niedbalstwo - mylnie oznakował mu trasę, wystąpić z zażaleniem do Krajowego Biura Ruchu Drogowego, aby zbadała, czy w świetle tego wypadku nie należałoby zmienić jakichś zapisów kodeksu drogowego. Odpowiedź jest z góry oczywista. Choć, oczywiście, międzynarodowa federacja lotnicza, zajmująca się tymi sprawami, to nie FSB i sformułuje ją uprzejmie. Pokazawszy światu multimedialną prezentację, na której pijani Polacy pchają się do nieszczęścia, podczas gdy TAWS wyje "pull up, pull up!" (nikt na świecie nie będzie wiedział, że każdy TAWS wyje i będzie wył tak na Siewiernym zawsze, bo po prostu lotniska tego, jako wojskowego, nie ma w jego zasobach komputerowych map), pani Anodina zaprotestowała stanowczo przeciwko próbom wywierania na nią i jej niezależną komisję "administracyjnych nacisków". Chodziło oczywiście o owe buńczuczne wypowiedzi polskiego premiera z 17 grudnia. I to jedno zdanie mówi wszystko o sytuacji, o sowieckości współczesnej Rosji oraz pętactwie jej tutejszych "paputczików" i, jak to się przyjęło z łacińska nazywać, kolaborantów. RAZ
"Smoleński pokaz L.Kaczyńskiego kosztuje nas za dużo" Gdybyśmy postępowali ostrzej z Rosją, nic byśmy nie wskórali. Też chciałbym dokopać Rosjanom, ale nie mogę, bo to, co robią i jak robią w sprawie Smoleńska zasługuje na uznanie i podziękowanie, a nie na szarpanie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Lech Wałęsa, odnosząc się do końcowego raportu na temat katastrofy smoleńskiej przygotowanego przez Międzynarodowy Komitet Lotniczy (MAK). Były prezydent wyraża również nadzieję, że premier Donald Tusk nie da się "podpuścić". - W ogóle do tego lotu nie powinno dojść. To był niepotrzebny pokaz, który nas tyle kosztuje - dodaje. Joanna Stanisławska: Panie prezydencie, MAK zaprezentował w środę swój raport o przyczynach katastrofy. Zdaniem Moskwy, przyczyną tragedii były błędy załogi. Właściwie całą odpowiedzialnością za katastrofę została obarczona strona polska. Co pan na to?
Lech Wałęsa: - Problem leży w interpretacji tych samych zdarzeń. W tym sporze wszyscy mają rację. Kontrolerzy mogli zabronić Polakom lądowania, a nawet strzelać do samolotu intruza, mieli do tego prawo. W Moskwie pytali najwyższych czynników, co robić. Tam najprawdopodobniej powiedzieli im, zróbcie wszystko, żeby lądowali, bo dopiero będzie draka, jak ich nie wpuścicie, będzie skandal nieprawdopodobny. Można mieć pretensję, bo przecież mogli kategorycznie zabronić lądowania, ale pilotom też można zarzucić, że niepotrzebnie w ogóle podjęli próbę podejścia. Powtarzam, wszyscy tu mają rację.
Sprawa rosyjskich kontrolerów lotu w ogóle nie została poruszona w raporcie MAK, a przecież - jak wskazywał płk Klich w rozmowie z Wirtualną Polską - uczestniczyli w tym zdarzeniu, wydawali komendy podczas lotu prezydenckiego samolotu. Najważniejszą sprawą jest rozmowa braci Kaczyńskich (którą prowadzili poprzez połączenie satelitarne podczas lotu do Smoleńska - przyp. J. S.). Ona powie wszystko, kto i jak przyczynił się do tej katastrofyLech Wałęsa - To dlatego, że to są kwestie, które są przedmiotem śledztwa prokuratorskiego. Raport MAK jest tylko wykazaniem jak doszło do katastrofy, jeśli chodzi o sprawy techniczne. Nie w tym miejscu należy pytać o te sprawy i dowody.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński bardzo krytycznie wyraził się o raporcie MAK, mówił o wielkiej kompromitacji polskiego rządu. - Jarosław Kaczyński sam jest wielką kompromitacją, a tego, co mówi w ogóle nie należy rozważać.
Być może należało zająć ostrzejsze stanowisko wobec Rosji? - Gdybyśmy postępowali ostrzej z Rosją nic byśmy nie wskórali. Do katastrofy doszło w ich kraju, mogą robić wszystko. Z przykrością stwierdzam, że jak do tej pory zachowują się wyjątkowo dobrze. Też chciałbym dokopać Rosjanom, ale nie mogę, bo to, co robią i jak robią w sprawie Smoleńska zasługuje na uznanie i podziękowanie, a nie na szarpanie.
To znaczy, że jest pan usatysfakcjonowany tym raportem? - Nie, to jeszcze nie koniec. Najważniejszą sprawą jest rozmowa braci Kaczyńskich (którą prowadzili poprzez połączenie satelitarne podczas lotu do Smoleńska - przyp. J. S.). Ona powie wszystko, kto i jak przyczynił się do tej katastrofy. Pytanie, czy nam Rosjanie i Amerykanie pozwolą na odczytanie tego billingu. Jeśli to zrobią, wtedy jesteśmy uratowani.
"Tajemnica" katastrofy smoleńskiej tkwi w rozmowie braci Kaczyńskich? Tusk do tej pory zachowywał się idealnie dobrze. Mam nadzieję, że nie popełni błędu i nie da się podpuścić Lech Wałęsa - Nie tylko, należy od tego zacząć, że w ogóle do tego lotu nie powinno dojść. To Donald Tusk był zaproszony do Katynia, mógł w imieniu narodu wszystko powiedzieć, nawet przeczytać tekst prezydenta Kaczyńskiego, jaki problem. Można to było tak załatwić, a nie wykonywać nieprzygotowanych ruchów. To była ze strony Lecha Kaczyńskiego ambicjonalna zagrywka, przedwyborcza demonstracja, nieprzygotowana należycie. Niepotrzebny pokaz, który nas tyle kosztuje.
Jakiej reakcji się pan spodziewa ze strony Donalda Tuska? - Tusk do tej pory zachowywał się idealnie dobrze. Mam nadzieję, że nie popełni błędu i nie da się podpuścić.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska
Prof. Andrzej Nowak: Każdy, kto przyjmuje, że raport MAK ma coś wspólnego z rzeczywistością, ma dla mnie dzisiaj twarz gen. Anodiny Raport MAK-u, najkrócej mówiąc, nawiązuje do najlepszych, czy raczej należałoby powiedzieć - do najgorszych tradycji sowieckiego poniewierania godnością słabszych sąsiadów, którzy są traktowani jako kraje, które należy pognębić. Ze szczególną satysfakcją realizowana jest ta polityka wobec Polski. Z góry można było przewidzieć, że raport MAK-u będzie w swoim wydźwięku ogólnym taki, jaki jest; było to wiadome od momentu, gdy w ręce MAK oddano to dochodzenie, ponieważ wyniki śledztw MAK-u nigdy nie były inne, zawsze stwierdzano winy drugiej strony, tylko nie swoje. Ubranie jednak tego werdyktu w taką a nie inną formę sprawia wrażenie czegoś już wyjątkowego, nawiązującego do tradycji raportu Burdenki. Chodzi tutaj o sponiewieranie pamięci nie tylko ofiar, ale w szczególności godności żołnierza polskiego. Bo tu przecież dodana jest rzecz, która w żadnym wypadku, nawet gdyby była prawdziwa, nie ma żadnego związku z okolicznościami katastrofy smoleńskiej. „Pijany polski generał na pokladzie..." - resztę można już sobie dodać – „...wyrywa stery i wbija samolot w ziemię". Chodzi o pohańbienie polskiego munduru, chodzi o pohańbienie Polski. Taki jest wyłączny sens tych deklaracji. Każdy, kto mówi dzisiaj, ze raport MAK-u w sprawie katastrofy smoleńskiej ma jakikolwiek związek z rzeczywistością, że powinniśmy przyjąć tę przykrą prawdę – a pełno jest takich głosów - ma dla mnie dzisiaj twarz generał Anodiny. Najgorszą twarz sowieckiego kłamstwa, jaką mogę sobie wyobrazić. Tylko całkowite odrzucenie tego raportu, bez żadnej z nim polemiki, jest jedynym sensownym i właściwym działaniem. Nie można polemizować z tego typu raportem – ręce mi opadły, gdy przeczytałem wczoraj na stronie „Rzeczpospolitej" taki tytuł: „Generał Błasik być może nie był pijany". Tego rodzaju wdawanie się w polemikę jest właśnie dokładnie tym, o co chodzi nadawcom tego raportu - abyśmy zaczęli tłumaczyć, że dwa piwa to nie dużo, że może w inny sposób powstały owe chemiczne związki w ciele zmarłego generała i tak dalej. To jest tak niewiarygodnie głupie po stronie polskiej i tak niewiarygodnie podłe po stronie nadawców tego komunikatu, że po prostu ze wszystkich sił apelowałbym do polskich dziennikarzy: aby nie wdawali się w jakiekolwiek polemiki z tym raportem. Jest to wyjątkowo podłe, cyniczne kłamstwo w najgorszym stylu sowieckim, od którego należy się odciąć zadając jedno proste pytanie: jaka była możliwość weryfikacji tego raportu po stronie polskiej?
To jest jedno jedyne pytanie, które należy zadać wszystkim zwolennikom tezy: „no cóż, prawda jest przykra, może należy ją trochę uzupełnić jakimiś polskimi uwagami, ale generalnie to jest ostateczny werdykt, który musimy przyjąć". Tak mówi Cimoszewicz, tak mówi minister Miller, wielu urzędników tego rządu, a także skrajnie ohydny komentarz pana Kurskiego w „Gazecie Wyborczej" w takim właśnie duchu utrzymany. Mam wszystkim tym osobom to jedno pytanie do postawienia: jaka była możliwość weryfikacji tego raportu po stronie polskiej? Czy mieli oni okazję, albo ktokolwiek z polskich przedstawicieli, przesłuchać oryginalny zapis czarnych skrzynek? Czy mogli zapoznać się z zapisem ostatnich minut lotu prezydenckiego samolotu na taśmie radarów lotniska smoleńskiego (od razu dodam, że - jak wiemy od dwóch tygodni – strona rosyjska oświadczyła, iż owe taśmy uległy uszkodzeniu i ich już nie zobaczymy)? Czy ktokolwiek z Polaków mógł zapoznać się (przypomnę, że płk Edmund Klich powiedział, iż nikt z Polaków tego nie widział) z owym skrzydłem, którego obcięcie w wyniku zderzenia z drzewem w podsmoleńskim lasku spowodowało taki, a nie inny tragiczny skutek, tzn. obrócenie samolotu i śmierć wszystkich pasażerów? Nikt, łącznie z płk. Klichem, nie widział tego skrzydła, nie został do niego dopuszczony, a drzewa ścięto. Nikt z Polaków nie miał również dostępu do żadnego z najważniejszych elementów w śledztwie dotyczącym katastrofy. Nikt z Polaków nie mógł przesłuchać obecnych w wieży naprowadzającej (czy też raczej w baraku) kontrolerów lotu i osoby im towarzyszące. Nikt nie sprawdził, z kim oni rozmawiali i jakie były komunikaty, które otrzymywali z Moskwy. I tak dalej. Jeżeli bez tego, bez sprawdzenia tych wszystkich rzeczy (których w większości już nie sprawdzimy, ponieważ uległy manifestacyjnemu zniszczeniu przez stronę rosyjską), ktoś twierdzi, że już wie, jak wyglądała ta katastrofa, ten po prostu urąga zdrowemu rozsądkowi. Prof. Andrzej Nowak
Wildstein: "Tego raportu poważnie traktować nie można. Oburzające jest, że w Polsce znalazł on już swoich zwolenników" Tego raportu poważnie traktować nie można. I tym bardziej oburzające jest, że w Polsce znalazł on już swoich zwolenników. Że słyszymy już jak echo powtarzające się w mediach, w środowiskach opiniotwórzych, wśród polityków, stwierdzenia, że cóż, raport rozstrzygnął sprawę. Słyszymy to w środowisku SLD, które zdaje się, odziedziczyło po swojej poprzednicce PZPR służalczy stosunek wobec Moskwy. Ten raport spowodował zresztą, że wszędzie na świecie słyszymy, że to polscy piloci są winni, że spowodawali ten wypadek, i że były naciski. Teza o naciskach jest niczym nieuzasadniona, a opowieść o tych psychologach, którzy nie wiadomo z czego to wywnioskowali, jest niczym nie poparta. Ale one już poszły w świat. One psują nam reputację. I teraz ludzie w Polsce, którzy przyłączają się do tego, bezpodstawnie, i którzy zawsze stwierdzają, że jakiekolwiek stanowisko, które obciąża winą stronę polską, jest właściwe i mamy je przyjmować, tacy ludzie nie traktują poważnie polskiego interesu, żeby to powiedzieć delikatnie. Partyjne gry zaczynają dominować nad polskim interesem narodowym, nad polską racją stanu. I to jest najgorsze w całej sprawie. Wildstein
Tylko u nas: pełny zapis rozmowy radiowej z udziałem Tomasza Turowskiego, 12 kwietnia 2010 r.
Publikujemy zapis dyskusji radiowej, w której wziął udział Tomasz Turowski, były już szef wydziału politycznego ambasady RP w Rosji. To Tomasz Turowski przygotowywał wizytę śp. Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia w Katyniu ze strony ambasady RP. "Rzeczpospolita" ujawniła 18 grudnia, że Turowski był agentem wywiadu PRL, tzw. nielegałem. Więcej szczegółów tutaj. Zapis dyskusji:
Pamięci Lecha Kaczyńskiego. W Moskwie i w Warszawie jest realna szansa by zacząć wszystko od nowa – rozmowa w Radiu Finam.fm, 12/04/2010. Goście w studio: Tomasz Turowski, nadzwyczajny wysłannik Republiki Polskiej; Fiodor Łukjanow, redaktor naczelny magazynu "Rosja w globalnym świecie"; Paweł Salin, czołowy ekspert z Centrum Politycznej Koniunktury. red. Prońko: Jest godzina 19.07 w rosyjskiej stolicy. Przy mikrofonie Jurij Prońko. W Rosji dzisiaj dzień żałoby po tych, którzy zginęli w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem, ofiarami tragedii, która zdarzyła się rano w sobotę. 96 osób, w tym prezydent Polski Lech Kaczyński i inni zwierzchnicy państwa polskiego, którzy zmierzali do Katynia na uroczystość, poświęconą siedemdziesiątej rocznicy rozstrzelania polskich oficerów przez pracowników NKWD, nie żyją. Dzisiejszy program „Czas Realny" poświęcony będzie pamięci prezydenta Republiki Polskiej Lechowi Kaczyńskiemu i tym osobom, które w wyniku tej katastrofy lotniczej zginęli pod Smoleńskiem. Przedstawiam gości, którzy przyszli do nas w ten dzień żałoby do moskiewskiego studia „Finam FM". To nadzwyczajny wysłannik Republiki Polskiej w randze ambasadora Tomasz Turowski. Tomaszu, dzień dobry. Turowski: Dzień dobry.
Prońko: To redaktor naczelny magazynu "Rosja w globalnym świecie" Fiodor Łukjanow. Fiodor, witam. Łukjanow: Dzień dobry.
Prońko: I wiodący ekspert Centrum Politycznej Koniunktury Paweł Salin. Pawle, dzień dobry. Salin: Dzień dobry.
Prońko: Przypomnę na samym początku parę spraw organizacyjnych. Wy, szanowne panie i panowie, możecie uczestniczyć w naszej rozmowie, wypowiadać swoje myśli, wypowiadać swoje kondolencje. 730-73-70 – numer naszego telefonu, finam.fm – nasza strona w Internecie. Straszna tragedia, i dzisiaj my oczywiście poruszymy i temat stosunków wzajemnych pomiędzy Moskwą a Warszawą, ostatnie wydarzenia, które poprzedzały tą tragedię – mam na myśli i wspólny wyjazd do Katynia premierów Rosji i Polski Władimira Putina i Donalda Tuska, ale na samym początku posłuchajmy główne wydarzenia w życiu poległego prezydenta Republiki Polska Lecha Kaczyńskiego. Lech Kaczyński urodził się w Warszawie 18 czerwca 1949 roku w rodzinie inżyniera, weterana drugiej wojny światowej, oficera Armii Krajowej Rajmunda i filologa Jadwigi Kaczyńskich, w przeszłości aktywnych uczestników powstania warszawskiego 44-go roku. W wieku lat 13, w 1962, ze swoim bratem-bliźniakiem Jarosławem zagrali oni główne role w popularnym w Polsce dziecięcym filmie-bajce „O dwóch takich, co ukradli księżyc". Studiował prawo w Uniwersytecie Warszawskim, w 1972. uzyskał stopień magistra. W 1979 r. obronił doktorat na Uniwersytecie Gdańskim, od 90-go roku – profesor tego uniwersytetu. Karierę polityczną zaczął w Komitecie Obrony Robotników w 1977, co było uważane za działanie podziemne antykomunistycznej opozycji. W 1980 r. został wyznaczony na radcę prawnego gdańskiego komitetu strajkowego. Po wprowadzeniu w kraju stanu wojennego na jedenaście miesięcy był osadzony w wiezieniu. Po zwolnieniu kierował jedną z komisji związku zawodowego „Solidarność". Później był członkiem Sejmu i Senatu. Lech Kaczyński kierował Biurem Bezpieczeństwa Narodowego w kancelarii prezydenta Polski, potem Najwyższą Izbą Kontroli. Był ministrem sprawiedliwości. Wspólnie z bratem Jarosławem w 2001 roku Lech Kaczyński tworzy polityczna partię „Prawo i Sprawiedliwość". Po roku zwycięża w wyborach prezydenta Warszawy. Wśród decyzji miejscowej administracji pod kierownictwem Kaczyńskiego jest przemianowanie jednego z warszawskich placów na plac imienia Dżochara Dudajewa. W wyborach w październiku 2005 roku zostaje wybrany na prezydenta Polski. Leitmotywem jego kampanii wyborczej stało się „moralne odnowienie" i powrót do „wartości chrześcijańskich". Tomaszu, proszę pozwolić zacząć naszą rozmowę od was. Proszę przyjąć moje szczere osobiste kondolencje w związku z tą tragedią, z tą katastrofa lotniczą. Widziałem na wszystkich stacjach telewizyjnych świata, i rosyjskich i czołowych – i ABC, i CNN, i wszystkie środki masowego przekazu świata mówią o tym, pokazują to, o tym opowiadają. Pokazują Warszawę, gdzie tysiące Polaków zebrało się przed Pałacem Prezydenckim i wyrażają swój ból. Rozumiem, że w tej sytuacji bardzo ciężko cokolwiek komentować. Ale Pan może opowiedzieć, co teraz przeżywa Polska? Jakie uczucia mają Polacy? Czym jest dla Pana tragedia, która się wydarzyła? Przecież razem z prezydentem, z jego małżonką zginęli i inni wybitni przedstawiciele państwa polskiego. Turowski: Tak, miałem takie dość dziwne uczucie, kiedy patrzyłem na ludzi, którzy spontanicznie gromadzili się w Warszawie. W swoim czasie uczestniczyłem w audycji watykańskiego radia podczas pierwszej wizyty papieża do Warszawy, i przekazywałem bezpośrednie informacje w języku rosyjskim dla Radia Watykańskiego. I zobaczyłem wtedy ludzi, którzy zebrali się i zaczęli być solidarni. I wtedy narodziła się nowa Polska, w tamtym momencie. A teraz zobaczyłem ogromny tłum ludzi, ich również łączy jedno uczucie: ból i głębokie uczucie do swojej Ojczyzny, i w tym momencie tłum staje się już nie tłumem, ale grupą obywateli, i tak a propos rodzi się społeczeństwo obywatelskie. Tak więc, komentując tę tragedię, powiedziałbym, że ona jest elementem narodzenia się nowego poziomu obywatelskiej samoświadomości Polaków, ale też – jestem absolutnie tego pewien - nowym etapem stosunków pomiędzy Polską i Rosją. Dlaczego? I Rosja, i Polska należą - myślę, że z tą opinią zgodziłby się zmarły tragicznie prezydent – są przedstawicielami tej samej ogromnej judeo-chrześcijańskiej tradycji, a wielkie rzeczy w tej tradycji zawsze rodziły się we krwi. I jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy – wyrosną nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją. Patrzę na reakcję waszego społeczeństwa, nie mówię nawet o przedstawicielach najwyższych władz w Rosji, którzy wyrażali kondolencje, przyszli złożyć ich do ambasady, wybierają się na pogrzeb do Warszawy, ale mówię o normalnych ludziach, o narodzie. I teraz nie widzę ambasady obrzuconej jajkami, nie widzę drutu, który oddziela ludzi, rozdziela nas i Rosjan. Widzę ambasadę, wokół której utworzono po prostu ścianę z kwiatów, i nie jest to tylko oznaka wiosny - to oznaka wiosny w naszych wzajemnych stosunkach.
Prońko: Do tego tematu chciałbym osobno jeszcze wrócić i z naszymi gośćmi koniecznie porozmawiać o tym, jakie mogą być stosunki pomiędzy Moskwą a Warszawą. Tym bardziej, że dzisiaj minister spraw zagranicznych Polski Radosław Sikorski w wywiadzie w jednym z polskich rozgłośni radiowych też to komentował. Tomaszu, pozwól zadać pod wieloma względami być może dość trudne pytania, i trudne pytania dla dyplomaty, ale jednak dla mnóstwa naszych słuchaczy będzie ciekawe dowiedzieć się od człowieka... Ja tak rozumiem, Pan przecież z prezydentem Kaczyńskim znali się, i kiedy on tutaj przyjeżdżał Pan mu w Moskwie towarzyszył. Jaki był Lech Kaczyński? Teraz są różne opinie, różne komentarze. Ja nie pytam Pana o rosyjsko-polskie stosunki, ale dokładnie, jak to w Rosji mówią, jakim on był „po żyzni" (jakim on był w życiu)? Turowski: Powiedziałbym, że (być może to zabrzmi nie tak, jak powinno) on był po prostu dość prostolinijnym człowiekiem, dość emocjonalnym człowiekiem, który mógł lekko wybaczać, i równocześnie on mógł łatwo zdenerwować się. I w danym przypadku to czasami wpływało na poziomie politycznym, ale to był człowiek absolutnej etycznej, moralnej czystości. Być może dlatego czasami ostry.
Prońko: Fiodorze, według Pana opinii, na ile ważna była ta reakcja, którą widzieliśmy - mam na myśli ze strony Moskwy w sobotę, w niedzielę; dzisiaj wydaję mi się prezydent Rosji dzisiaj złożył wizytę w ambasadzie państwa polskiego tutaj, w Moskwie. Reakcja właśnie rosyjskich władz – na ile ona była według Pana opinii adekwatna w zaistniałej sytuacji, niespodziewanie zaistniałej sytuacji? Łukjanow: Ja w ogóle nie mogę wyobrazić sobie czegoś takiego, co rosyjskie władze jeszcze powinny byłyby zrobić w danej sytuacji. Ja często bardzo, jak i wiele kolegów, krytykuję te lub inne działania rosyjskiego zwierzchnictwa, ministerstw i tak dalej, ale tutaj rzeczywiście, wydaję mi się, zupełnie adekwatna, (jeżeli wyrażać się tymi terminami) i politycznie i po ludzku, w każdym sensie reakcja. Na pewno rosyjscy zwierzchnicy, i prezydent, i premier świetnie rozumieli, jaki potworny symbolizm stoi za tym wydarzeniem, i jak łatwo przy obecności niedobrej woli to obrócić tak, że rosyjsko-polskim stosunkom byłby zadany potworny cios. Ale, na szczęście, wszystko zrobiono dlatego, żeby tak się nie stało. To znaczy, to nie wyklucza pojawienia się różnego rodzaju nieadekwatnych, marginalnych wersji, to po prostu część natury ludzkiej...
Prońko: One już pojawiły się. Łukjanow: Tak, ludzie nie wierzą nigdy w nic, ni w żadne przypadki, oni zawsze szukają spisków. To dotyczy dowolnego państwa, a już Polski i Rosji – w szczególności. Ale to, ja sądzę, nie wyjdzie poza ramy absolutnego marginesu. Wydaję mi się, że wszystko, co się dzieje po sobotnim poranku, rzeczywiście, zgadzam się z panem wysłannikiem Turowskim, to stwarza podwaliny dla zupełnie nowego typu stosunków dwóch krajów.
Prońko: Czyli Pan wierzy w to? Łukjanow: Mam nadzieję.
Prońko: Pawle, według twojej opinii, jeżeli rzeczy nazywać po imieniu, ja przejdę, może, do najbardziej delikatnemu bloku pytań: bardzo często z ust poległego prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego padała krytyka pod adresem rosyjskich władz właśnie – podkreślam, nie Rosji, nie rosyjskiego narodu, ale rosyjskich przedstawicieli władz. Czasami była nie łagodna lecz jak powiedział pan ambasador Turowski, prostolinijna. On tak sądził. Jak mawia się w Rosji, Bóg mu sędzią, On i osądzi go, praw był lub nie Lech Kaczyński. Ale, Pana zdaniem, ta kategoryczność, z którą występował śp. prezydent była uzasadniona? Salin: Wiecie, że tutaj jednak trzeba rozumieć, że w polityce żadnej obiektywności nie ma, i każdy prezydent, każdy przywódca państwa wyraża punkt widzenia, jak mu się wydaje, swego narodu. Pytanie – wyraża on ten punkt widzenia lub jednak trochę zniekształca – tutaj już trzeba omawiać w detalach. Ale Kaczyński uważał, że los Polski i misja Polski taka, jak on ją widział, w tę misję nie całkiem się wpisuje i krytykował Rosję. Ale widzimy, że retoryka i strony rosyjskiej jeszcze przed tragedią, oczywiście, i strony polskiej znacznie zmiękła, my faktycznie doszliśmy do jakiegoś kompromisu po Katyniu, po najbardziej drażliwym momencie naszej nowożytnej historii. Tak, sądzę, że gdyby dożył, dał Bóg, pan Kaczyński do dnia dzisiejszego, sądzę, w ciągu najbliższego roku-dwóch lat jego retoryka wobec Rosji znacznie zmiękłaby, stałaby się bardziej przyjazna. Tak samo rosyjska retoryka stałaby się względem polskich władz – nie polskiego narodu, a polskich władz – znacznie bardziej przyjazna. Chciałbym tutaj rozwinąć myśl Fiodora odnośnie reakcji rosyjskich władz. Wiecie, mi się wydaje, że w tej sytuacji nie jest ważna reakcja władz. Jednak władze są podmiotami racjonalnymi. Rzeczywiście, jest bardzo dużo emocji, czystości, prawdy w reakcji władz rosyjskich, ale trzeba patrzeć na reakcje narodu, ponieważ władza wszystko przelicza i kalkuluje. Naród nie. I uwzględniając tę antypolską propagandę, która w społeczeństwo rosyjskie była rozpowszechniana przez telewizję i inne środki masowego przekazu w przeciągu już faktycznie sześciu-siedmiu-ośmiu lat, reakcja rosyjskiego narodu zdumiała mnie. Ponieważ władza jest zorganizowana, ale naród zorganizować, podnieść, zmusić nieść kwiaty jest niemożliwe. To była absolutnie spontaniczna, czysto ludzka reakcja. I właśnie to bardzo silnie zdumiało mnie. Myślę, że polski naród – znów nie władza, lecz naród – właściwie to oceni.
Prońko: Ale, Pana zdaniem, jakie istotne momenty dzieliły, powiedzmy tak, pozycje Moskwy i Warszawy? Pierwszy, zapewne, - to Katyń. Salin: Tutaj trzeba...
Prońko: Przepraszam, że Panu przerywam, ale wielu zwraca uwagę na 7 kwietnia, na spotkanie Putina i wspólnie z Tuskiem pod Smoleńskiem, i te przemówienia, które tam brzmiały, między innymi z ust rosyjskiego premiera. Wielu mówiło o tym, że oto jest ten moment, kiedy stosunki mogą zostać zmienione radykalnie. I oto stał się 10 kwietnia. Salin: Ja bym rozdzielił momenty, które dzielą Rosję i Polskę, na dwa duże bloki. Pierwszy – to bieżąca polityka. Przypuśćmy, Polska do teraz orientowała się na Stany Zjednoczone i teraz kontynuuje tę orientację. To osobne pytanie. Ale najważniejsze, że nas dzieli bardzo duża negatywna historyczna spuścizna. Katyń – to wszystko tylko, mówiąc umownie ostatni ukośnik, który dzieli Rosję i Polskę. Były przecież i trzy polskich rozbiory. Był czwarty rozbiór – pakt Mołotow-Ribbentrop. Przed tym 1612 rok – polska inwazja tutaj. Rzecz w tym, że i Rosji i Polsce właściwa jest pasjonarność [przebudzenie narodowych sił], i Rosja bardziej realizowała ten pasjonarny projekt, Polska w mniejszym stopniu. Co więcej, kiedyś, kiedy rosyjski projekt przeciął się z polskim. Było to co było. Myślę, że tutaj istnieje uraz historyczny, który musimy przezwyciężyć. Właśnie te urazy historyczne – one nie są w głowach polityków, one tkwią w tym, co się nazywa zbiorową świadomością, one już na poziomie edukacji szkolnej się rozpowszechniają...
Prońko: Wmawia je się. Salin: Tak, i wmawia je się i tu i tam. I właśnie to trzeba przekroczyć. Łukjanow: Ja bym, jeżeli można dodać, przedstawiając to w bardziej szerokim kontekście – ja zupełnie się zgadzam z Pawłem. Na czym polega problem stosunków między państwami, postkomunistycznych w ostatnich 20, a w szczególności w ostatnich 5-7 latach? Nas wszystkich przy tym, że my w zupełnie różnych kierunkach przesuwamy się, i w geopolitycznym planie, i w planie społecznej struktury, wszystkie państwa od Polski, Rumunii i Czech do Uzbekistanu, Turkmenii, włączając Rosję, łączy pragnienie używania historii jako narzędzia politycznego. Wszędzie robi się to oczywiście w różny sposób. Każdy kraj z całkiem nową państwowością buduje swoje narodowe mity i zaczyna interpretować historyczne wydarzenia w odpowiednim kluczu. Kraje z odbudowaną suwerennością, jak Polska - czego prezydent Kaczyński był przekonanym zwolennikiem - uważają, że póki nie uporają się z przeszłością historyczną - nie tylko z Rosją, ale i z Niemcami - nie mogą posuwać się do przodu. I w Rosji też obserwowaliśmy mnóstwo przykładów instrumentalnego używania historii – stalinizmu i innej historii. Więc, to wprost przeciwnie do tego, co przyjęto w Europie po II wojnie światowej. Europa – przy czym nikt tam nie zapomniał, kto kogo zabijał w poprzednim stuleciu - pragmatycznie zdecydowała: wynosimy to poza nawias, ponieważ dla wspólnego rozwoju nie to jest najważniejsze, lecz to, co stanie się w przyszłości. I to jest to, co jest potrzebne Rosji i Polsce i szerzej całemu postkomunistycznemu światu.
Prońko: Ale Pan... Tak, Tomaszu. Turowski: Ja oczywiście zgadzam się z Panem, i sądzę, że my już jesteśmy na dobrej drodze, dlatego, że jest polsko-rosyjska Komisja ds. Trudnych. I wszyscy rozumieją, a przynajmniej cała inteligencja polska rozumie, że nie wolno iść do przodu z odwróconymi plecami. To jest niemożliwe. Nie zapominając, trzeba starać się iść naprzód. A iść naprzód można tylko, kiedy przekształcisz również historyczną świadomość przede wszystkim młodego pokolenia.Tak, że praca tej komisji - podstawowa, kluczowa również, jeżeli chodzi o podręczniki. Nam to się udało zrobić z Niemcami.
Prońko: Czy to możliwe z Rosją? Turowski: Myślę, że jest to absolutnie możliwe z Rosją. I ta polityczna wola teraz jest bardzo widoczna.
Prońko: Proszę powiedzieć, kiedy rozmawiamy o tych tragicznych wydarzeniach, najprawdopodobniej w Polsce nadchodzą bardzo poważne zmiany, przynajmniej w układzie sił politycznych w kraju. Pełniącym obowiązki prezydenta został marszałek Bronisław Komorowski. I jeżeli mówić o dnie jutrzejszym – a my z wami próbujemy przewrócić tę kartkę i pójść dalej we wzajemnych stosunkach pomiędzy Moskwą a Warszawą – będzie bardzo ważne przeanalizować tę sytuację, która wytworzyła się w Polsce w ostatnich latach rządów prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Pawle, wielu naszych kolegów – dziennikarzy i komentatorów politycznych – pisało o tym, że Lech Kaczyński tracił popularność. Przy czym, tracił ją bardzo znacząco i to wyraziło się między innymi w ostatnich wyborach parlamentarnych, kiedy partia Donalda Tuska zwyciężyła i Tusk został premierem. Znowu trzeba nadmienić i przypomnieć słuchaczom, że właśnie Tusk przegrał wybory prezydenckie z Lechem Kaczyńskim. Widziałem Tuska, kiedy przyjechał do Smoleńska i wczoraj w Warszawie, kiedy witał trumnę z ciałem zmarłego tragicznie prezydenta. Widać po nim było, że bardzo emocjonalnie przeżywa całe wydarzenie. Ale co dalej, według Pana opinii? Jeżeli z jednej strony prezydent, który zginął, tracił popularność, a jesienią powinny były odbyć się wybory prezydenckie, to co nas czeka? Salin: Wiecie, sądzę, że z politycznego punktu widzenia poważnych zmian nie będzie, ponieważ nie tylko Kaczyński tracił pozycje. „Prawo i Sprawiedliwość" traciła popularność wśród ludzi i sondaże dawały im maksimum 25%. A kandydatowi z „Platformy Obywatelskiej" 33-37%. I już były prawybory: Komorowski je wygrał. Wszyscy już patrzyli na Komorowskiego jak na przyszłego prezydenta. On, niestety, dzięki tragicznemu zbiegowi okoliczności, stał się prezydentem. Ale być może na fali tej całej żałoby część elektoratu polskiego, który się nie określił, dołączy się do Jarosława Kaczyńskiego albo kto tam będzie wystawiony na kandydata tej partii. I być może on zwycięży. Ale żadnych poważnych zmian trendów – mogą być jakieś zmiany szczegółów, ale zmiany trendów nie wydarzą się przy jakimkolwiek wyniku wyborów.
Prońko: A na czym polega istota tego trendu? Salin: Omawialiśmy to już dzisiaj: to polepszenie rosyjsko-polskich stosunków i polepszenie to powinno być nie na poziomie politycznej retoryki, lecz, jak słusznie moi koledzy dzisiaj mówili, na poziomie formowania świadomości od wieku szkolnego. Otóż w tym kierunku trzeba pracować. A kto będzie prezydentem Polski przy obecnym układzie, tak naprawdę, z punktu widzenia Rosji, z pewnością nie ma wielkiego znaczenia.
Prońko: To znaczy, nie ma zasadniczych różnic? Takich spraw, w których oni by się zasadniczo różnili? Salin: Zasadniczych różnic nie ma. Jeżeli wziąć Komorowskiego, to ja, na przykład, czytałem niektóre jego wystąpienia i on ma dość mesjański punkt widzenia. Uważa, że Polska powinna stać się forpocztą Europy po realizacji europejskiej polityki wschodniej. W przybliżeniu taka sama pozycja była u braci Kaczyńskich, teraz ona złagodniała. Po prostu Komorowski był w wyrażeniach bardziej wyważony, ale to nie oznacza, że on trzymał się innych poglądów politycznych. Więc myślę, że tak naprawdę, z punktu widzenia rosyjsko-polskich stosunków, nic poważnego się nie stanie.
Prońko: Tak, Tomaszu. Turowski: Jeżeli można, mówiąc o Bronisławie Komorowskim, chciałbym powiedzieć, że teraz, być może, to będzie inaczej, ponieważ trochę zmieniała się sytuacja, ale on przypuszczał, że przyjedzie do Święto-Niłowej Pustyni (męski monaster) w końcu maja albo na początku czerwca tego roku. Dlaczego o tym mówię – ponieważ w tej dużej sprawie odbudowywania dobrych stosunków pomiędzy Polską a Rosją wzajemnie dużą rolę gra prawosławna cerkiew i polski rzymsko-katolicki kościół. Często spotykam się z przedstawicielami najwyższych dostojników cerkwi prawosławnej i u nich po prostu jest dyrektywa na to, o czym mówiliśmy – na rozwój stosunków pomiędzy młodzieżą, chrześcijańską młodzieżą Polski i Rosji.
Prońko: To znaczy, prowadzenie takiego stałego dialogu. Turowski: Tak. I powstanie tego dialogu na poziomie bazowym. Oczywiście, będą ojcowie duchowni, ale nie oni będą komunikować się pomiędzy sobą – to będzie młodzież, i ona zjednoczy się na podstawie tych wartości, które uznają jako prawosławni młodzi ludzie, tak i katolicy. I to jeden z zalążków, nie mówię, że jedyny, ale jeden z zalążków, który daje nadzieję na dobre plony.
Prońko: Fiodorze, Pana pogląd na to, co powiedziano? Łukjanow: Podtrzymałbym to, co powiedział Paweł, odnośnie trendów. Wydaję mi się, trend... Przecież chodzi nie tylko o polsko-rosyjskie stosunki. To dla nas ważne. Jeżeli spojrzeć trochę szerzej na kontekst prezydentury Lecha Kaczyńskiego: on doszedł do władzy w 2005 roku. Bardzo ciekawy moment: Polska do tego czasu, w 2004 roku, Polska, można powiedzieć, ukończyła cały plan, który był wytyczony po upadku komunizmu. Polska wstąpiła do NATO, wstąpiła do Unii Europejskiej, przeprowadziła wewnętrzne reformy niezbędne do tego. Wszystkie. Że tak powiem koniec rozdziału, i dalej powstaje pytanie: a cóż dalej? Niby wszystkie cele osiągnięte. I właśnie w ten moment takiej względnej próżni pojawił się Lech Kaczyński, pojawia się partia „Prawo i Sprawiedliwość", która w jakimś sensie nie to, że wstecz ale, w każdym przypadku, ta idea polskiej suwerenności, polskiego duchu narodowego, który po części ze wstąpieniem do Unii Europejskiej powinien był jakoś zacząć niwelować się, ale przecież Polska niedawno uzyskała pełną suwerenność, zupełnie historycznie niedawno. I właśnie ta reakcja na to, że „Jak to, jeszcze nie zdążyliśmy, można powiedzieć, rozkoszować się pełną niepodległością a już jesteśmy w jakichś ramkach". I to było bardzo widoczne, że Polska za Kaczyńskiego, szczególnie w okresie, gdy był on prezydentem, a jego brat był premierem - to była taka narodowa reakcja na globalizację w postaci Unii Europejskiej. I można przypomnieć, że przecież rząd 2005-2007 był bardzo dziwny, był bezwzględnie protekcjonistycznego sensu, jak prawego, tak i lewego: Katolicka partia, bardzo konserwatywna „Prawo i Sprawiedliwość" i ultralewicowi protekcjoniści z partii Leppera. Właśnie ten dziwny konglomerat, w zasadzie, był bardzo logiczny: był reprezentacją wszystkich, których nie satysfakcjonowało to, że Polska znów trafiła w jakieś ramki.
Prońko: Europejskie procesy. Łukjanow: I więc, mówiąc o trendach – ten trend kończy się, ponieważ Polska to przeżyła. Właściwie, jak słusznie zauważyła koleżanka Irina Kobrinska – ostatnio słyszałem jej komentarz, ona jest dobrym znawcą problematyki polskiej – próbą dla polskiej demokracji nie jest śmierć prezydenta teraz. Taką próbą było dwa lata rządów partii „Prawo i Sprawiedliwość". Wtedy rzeczywiście pojawiły się u wielu obawy, czy Polska wytrzyma taki napór. Wytrzymała, i to oznacza, że ona już jest dojrzała. Więc myślę, że Polska, jak i inne kraje europejskie teraz... A propos, wczoraj odbyły się wybory na Węgrzech – Węgrzy właśnie teraz wstępują w ten etap, dokąd Polska wstąpiła w 2005 roku, i teraz Polska juz wychodzi a Węgrzy z takim nowo-nacjonalistycznym podejściem wracają. Ale myślę, że jest to nieunikniony moment, który też minie.
Prońko: Jako reakcja rewanżowa. Łukjanow: Jako reakcja rewanżowa, tak.
Prońko: A czym wtedy będzie to charakteryzowało się w polsko-rosyjskich stosunkach? Jeżeli widzimy tę falę, która poszła w przeciwwagę eurointegracji: zatem wybory parlamentarne, na których ta partia braci Kaczyńskich doznała porażki, i teraz wiele obserwatorów mówi o tym, że w wyborach prezydenckich, które teraz muszą odbyć się w ciągu paru miesięcy, to jakaś konsolidacja znów może się stać? Łukjanow: Wiecie, teraz, jeżeli mówić o tym trendzie, tu już inna zupełnie sytuacja, i już teraz powiedziałbym, że główny problem nie w tym, co będzie w Polsce, a w tym, co będzie w Unii Europejskiej. Ponieważ Unia Europejska przeżywa łagodnie mówiąc niełatwe czasy, i jak na mój pogląd, ważność tego pojednania, które zaczęło się pomiędzy Rosją a Polską dzisiaj jeszcze w tym, że rola Polski, jak i wszystkich krajów Unii Europejskiej znów rośnie. To znaczy próba niwelować ich i zrobić jakiś krok do federalizacji nie udała się. Tam można dyskutować dlaczego, dobrze to czy źle, ale to fakt. I rolą dużych krajów, w tym Polski, zwiększa się, dlatego tym bardziej ważne jest, aby nawiązać wspólny język z Polską.
Prońko: To znaczy, wychodzi, że to wyzwanie czasu? Znów narodowe zwycięża ponadnarodowe? Łukjanow: „Zwycięża" to mocno powiedziane, ale w każdym przypadku jasne, że Unia Europejska nie stała się tym, czym, jak przypuszczano, będzie jeszcze pięć lat temu...
Prońko: Ale wielu wiąże to właśnie z nazwiskiem Lecha Kaczyńskiego. Że on mógł, między innymi... Ostatnio, podczas tych niestety tragicznych dni, słyszałem wypowiedzi, że nie dość, że z nim było ciężko prowadzić negocjacje jego rosyjskim kolegom, to i europejskim było niesłodko, kiedy właśnie Kaczyński reprezentował interesy Polski. To znaczy, to chyba o czym mówił Tomasz – prostolinijny, emocjonalny i przekonany, przede wszystkim o tym, co mówi, że on tak uważa i tak dalej. Tomaszu, ale jednak jaki jest Pana pogląd wtedy na możliwe – przepraszam za takie pytanie – na możliwe zmiany wewnątrz Polski po tragicznej śmierci prezydenta Kaczyńskiego? Turowski: Zgadzam się z tym, co koledzy tutaj mówili wcześniej, że zasadniczych zmian nie będzie. Myślę, że dla każdego państwa, czy znajduje się ono w kontekście jakichś bardziej szerokich politycznych tworów, jak na przykład Unia Europejska, ale dla każdego państwa, i w danym przypadku dla Polski (dla Rosji również) ważny jest cel. Ważny jest cel nie życie z dnia na dzień, nie w odniesieniu do rzeczywistości, jak mówią Włosi, terra, terra – ziemia, ziemia, ale coś bardziej transcendentnego. I teraz, myślę, że u większości polskiej elity – i nie tylko elity, nawet to szerzej – jest takie realne przeczucie wielkich wyzwań cywilizacyjnych, które czekają Polskę i Rosję, niezależnie od tego jak byśmy się nie traktowali nawzajem. I naprawiać te stosunki, oprócz dwustronnego sensu, trzeba dla tego, abyśmy mogli razem decydować, jak przeciwstawiać się tym cywilizacyjnym wyzwaniom. Na przykład świetnie to wyczuwa cerkiew i patriarcha Kiriłł, taka wybitna osobowość. Ale i w Polsce są politycy i działacze innych organizacji, cerkiewnych również, którzy to świetnie dostrzegają, że trzeba nam się zjednoczyć w tym sensie, żeby przeciwstawiać się wyzwaniom cywilizacyjnym – geopolitycznym, ekonomicznym, demograficznym, socjalnym itd.
Prońko: Pan bardzo dobry temat teraz poruszył. Tylko przypomnę naszym słuchaczom jedno: można pisać na Finam.fm lub dzwonić do naszego studia 730-73-70 – to nasz telefon. Tu u nas, w moskiewskim studiu „Finam FM", nadzwyczajny wysłannik Republiki Polskiej Tomasz Turowski, redaktor naczelny magazynu „Rosja w globalnym świecie" Fiodor Lukjanow i wiodący ekspert Centrum Politycznej Koniunktury Paweł Salin. Pawle, Tomasz poruszył temat geopolityki. Za prezydentury Lecha Kaczyńskiego Warszawa bardzo aktywnie zajmowała się promocją niektórych swoich idei lub przekonań, na przykład te dotyczące terenów poradzieckich. Dość znana jest historia z prezydenturą pana Juszczenki, gdzie zdanie Warszawy było bardzo poważane niezależnie od tego, że tam był inny prezydent w tym czasie, ale, tym niemniej, rzeczywiście, istniej dziedziczność bez względu na polityczne poglądy. Dość znana jest historia z sierpniowymi wydarzeniami z 2008 roku, kiedy właśnie prezydent Kaczyński przybył do Tbilisi, na równi z innymi kolegami z Litwy, Ukrainy, i tak dalej. Według Pana, teraz przecież to - będziemy rzeczy nazywać po imieniu - bardzo mocno drażniło Moskwę, delikatnie mówiąc, drażniły Moskwę, taka jedność, zespolenie, i wszyscy rozumieli, kto jest właściwie moderatorem. Teraz tę kartkę też można przewrócić? Salin: Myślę, że tak. Właśnie dlatego, że zmienia się kontekst. Ponieważ u tego moderatora zza oceanu zmieniły się w wielu aspektach strategiczne i taktyczne cele i zadania. Jeżeli wcześniej potrzebna im była Wschodnia i Centralna Europa – Polska, Ukraina, pozostałe kraje, Czechy, żeby, z jednej strony, po pierwsze, stworzyć kordon pomiędzy Rosją a Europą, i po drugie, mieć narzędzie nacisku na zjednoczoną Europę i przeciwdziałać procesowi zjednoczenia Europy, to teraz akcent polityki amerykańskiego establishmentu administracji Obamy trochę się zmienił. Dlatego będzie zmieniać się rola krajów Centralnej i Wschodniej Europy w polityce europejskiej, będzie się zmieniać ich stosunek do Rosji i Europy. Myślę, że ich polityka stanie się bardziej proeuropejska, ponieważ wcześniej była ona, tak naprawdę, antyeuropejska.
Prońko: Proamerykańska. Jeżeli tak to nazwać wprost. Salin: Tak. Wcześniej po prostu można było powiedzieć, że proamerykańska polityka w Europie – równa się antyeuropejskiej polityce. Teraz jest trochę inaczej. Teraz cele Europy i Ameryki... Widzimy, że Ameryka zaprzestała sprzeciwiać się jednoczeniu Europy, ot ta historia, kiedy w Irlandii ruch Libertas finansowała Ameryka, faktycznie „pomarańczową rewolucję" urządziła, kolorową na zachodnią modłę. Teraz to wszystko widzimy, że Ameryka, jeżeli nie wspiera procesu zjednoczenia w Europie, to i nie sprzeciwia się mu. Odpowiednio, już zmieniają się cele i zadania krajów Centralnej i Wschodniej Europy. One, że tak powiem, otrzymały znacznie większą swobodę działań. One chyba to odczuwają, że Ameryce, tak naprawdę, już nie są tak bardzo potrzebni.
Prońko: Fiodorze, zgadza się Pan z tym? Łukjanow: Nie przeceniałbym jednak roli Ameryki podczas referendum w Irlandii. To oczywiście jakąś rolę odegrało, ale tam wydaje mi się było mnóstwo wewnętrznych przyczyn. Ale, generalnie niewątpliwie, cały kontekst się zmienił. Ameryka, jak mi się wydaję, nie to żeby zaprzestała sprzeciwiać się – ona po prostu zaczyna tracić zainteresowanie wobec Europy, ponieważ Europa przesuwa się na pozycję peryferyjną. To właśnie jest zupełnie nowa niezwykła sytuacja. To nie oznacza, że tego nie było podczas poprzednich 10 czy 20 lat – tego nie było 400 lat. Salin: 300 lat. Łukjanow: Tak, 300 lub 400 lat. Europa zawsze była centrum świata. Teraz Europa przestaje być centrum świata. A co tam będzie się działo wewnątrz Amerykanów niepokoi, jak mi się wydaję, tylko w jednym teraz sensie: aby tam nie było czegoś takiego, przez co musieliby oderwać się od na prawdę poważnych zadań na Ocenie Spokojnym, na Bliskim Wschodzie, na Środkowym Wschodzie, w Południowej Azji. Ponieważ tam są źródła rozwoju i potencjalnych potwornych konfliktów. Dlatego oczywiście Europa będzie wszystko rewidować, nie tylko Wschodnia. Co dotyczy Wschodniej Europy, oczywiście jest jeden scenariusz, dla Rosji skrajnie negatywny. Jeżeli NATO będzie kontynuować utratę, że tak powiem, swojej prężności. Obserwujemy tam jakby wewnętrzne rozłączenie, całkowity brak rozumienia zagrożeń pomiędzy Zachodnią Europą a Wschodnią. Dla Wschodniej Europy tak czy owak zagrożenie jest jedno – zagrożenie potencjalnym odrodzeniem Rosji, odrodzenie jej ekspansjonizmu. Zachodnia Europa mówi o migracji, o zmianach klimatu, epidemii, terroryzmie, cokolwiek – dla nich jest niejasne, na co właściwie tracić czas z Rosją. No więc jeżeli to będzie trwało, to rozłączenie się – a ja na razie nie widzę jak to może być posklejane z powrotem – obawiam się, że wschodnioeuropejskie kraje, kraje nadbałtyckie, Polska, realnie obawiając się Rosji, spróbują przyciągnąć Stany Zjednoczone, jakieś dwustronne obronne alianse lub nową jakaś grupę krajów pomiędzy Zachodnią Europą, która Rosji niby jak...
Prońko: No i te wszystkie sprawy z PRO. Łukjanow: I tarcza, i wszystko takie. I właśnie ten scenariusz nadzwyczaj niesprzyjający, dlatego że z tego wyniknie nawrót wzajemnych ataków histerii. Dlatego myślę, że tym bardziej ważne jest teraz pojednanie Rosji z Polską. Dlatego, by w Polsce, jako wiodącym kraju Europy Wschodniej, mniej było obaw. Im mniej będzie obaw tym bardziej proeuropejska – zupełnie się zgadzam – będzie Polska. I odwrotnie.
Prońko: Tomaszu, na ile rzeczywiście te obawy są obecne w polskim społeczeństwie, i czym one są wywołane? No, dobrze, historyczną przeszłością - to zrozumiałe, nikt nie przeczy temu. Ale właśnie teraz, kiedy rzeczywiście w krajach tak samo należących do Europy Zachodniej, jak mówi Fiodor, nie rozumieją po co tyle czasu marnować na Rosję.
Turowski: Myślę, że w narodzie tych obaw realnie nie ma. Można by mówić po części o określonych tego typu reakcjach w elitach, lecz to odnosi się po części do tego, o czym Fiodor Łukianow mówił. Lecz tylko po części, dlatego że mówiliśmy w kategoriach Ameryka, Europa, Rosja. To też pytanie o przyszłość i o wyborze Rosji ponieważ Rosja jest przecież państwem europejskim, więc po co mówimy Europa, Rosja, Europa Wschodnia? Co to jest – Rosja? Ludzie czasami zadają sobie pytanie: co to – Azjopa czy Eurazja? Jeżeli Eurazja – świetnie.
Prońko: To znaczy, jeżeli uważnie przeanalizować to, co Pan powiedział, na poziomie ludzi takiej kategorii, których w Rosji zwykle nazywają obywatelami, tych obaw nie ma – są obawy w elitach. Pan pytanie przenosi do płaszczyzny wg zasady „Wy w Moskwie określajcie się sami, gdzie wy i z kim wy". Czy dobrze Pana zrozumiałem? Turowski: To jest bardziej skomplikowane. Nie „gdzie wy i z kim wy?", ponieważ później rodzi się pytanie „przeciwko komu wy?".
Prońko: Tak? Pan przewidział to pytanie? Turowski: A ja powiedziałbym, że to o wiele trudniejsze pytanie: kto my? Łukjanow: Wiecie ja jednak trochę nie zgodzę się w sprawie obywateli. Myślę, że oczywiście większość obywateli i w Rosji i w Polsce i wszędzie – oni w ogóle nie myślą w kategoriach geopolitycznych zagrożeń, dzięki Bogu.
Prońko: Ale im mogą wmawiać... Łukjanow: Mogą wmawiać, ale chodzi o to, że gdybym mieszkał w kraju, którego sąsiedzi cztery razy dzielili, nic nie przekonałoby mnie, że od strony sąsiadów nie istnieje zagrożenie (...) To obiektywna realność krajów...
Prońko: No ale jeżeli sąsiedzi również realnie chcą zmienić stosunki? No do tegoż Putina, który w Katyniu przemawiał... Łukjanow: To wszystko dzieje się powoli, bardzo powoli i długo. Traumy historyczne, tym bardziej takiej skali, zabliźniają się latami, dziesięcioleciami i stuleciami. Dlatego trzeba po prostu realnie patrzeć na rzeczy. U nas w Rosji my – mieszkańcy, obywatele ogromnego państwa nie możemy nie zrozumieć krajów, które z nami sąsiadują, patrzą na nas. To jest straszne. Wyobraźcie sobie, że znajdujecie się obok dinozaura – on być może bardzo pokojowy, on w ogóle roślinożerny, ale on takiej wielkości, że czort go wie, co on wymyśli.
Prońko: Wywołuje pewne obawy. No z tym trudno się nie zgodzić, ale tym niemniej ten plan eurointegracji – to też tworzenie pewnego swojego dinozaura na swoim kontynencie? Łukjanow: W ten sposób nie wyszedł dinozaur. Gdyby wyszedł dinozaur, to i psychologia zaczęłaby się zmieniać. Turowski: Jeżeli można. Myślę, że powiedział Pan, że te blizny goją się wiekami, dziesięcioleciami i tak dalej. Sądzę, że w danym przypadku to będą... Bliżej byłbym do lat. Dlaczego? Ponieważ w ogóle wszystkie zmiany cywilizacyjne teraz... Łukjanow: Przyspieszyły.
Prońko: Tak, prawda, to prawda. Turowski: U nich wychodzi jakiś rytm jakiś nawet dla mnie... Ja nawet prawie zaczynam tego się obawiać. Ale w danym przypadku, gdyby ten rytm utrzymywał się w polepszeniu naszych stosunków – mam nadzieję, że tak będzie – myślę, że mówimy o latach, i trzeba zwracać się jednak ku przyszłości. I w tym sensie i to, co powiedział Władimir Władimirowicz Putin 7 kwietnia w Katyniu, i to, co powiedział Donald Tusk, wskazuje nam kierunek. Wierzę jednakże w tworzącą moc słowa. Jeżeli ono pada na ziemię, która potem daje plony, a ta katyńska ziemia paradoksalnie, mam nadzieję - jestem prawie przekonany - da pozytywne plony w stosunkach polsko-rosyjskich. Llecz to będzie również paradoks, to będzie największa praca pośmiertna prezydenta Kaczyńskiego, którą on przeprowadził w celu zbliżenia Rosji i Polski.
Prońko: Rozmawiajmy równolegle, ja będę zadawać wam pytania naszych słuchaczy, puszczać ich telefony. Dobry wieczór, słyszymy Pana. Pana godność? Słuchacz: Witam. Wiaczesław mam na imię. Myślę, że Rosja z Polską dawno juz się pogodziły, ponieważ w zasadzie u nas wszyscy nazywają już rosyjskie miasta po polsku: Katyń. Ale to taki żart. Co dotyczy w zasadzie, dobrze powiedział wysłannik polski, całkiem sprawiedliwie, że tak na prawdę u nas w narodzie szczególnych antypatii nie ma żadnych. Jeżeli przypomnimy Rosja mocno przyjaźniła się z mrówkami z Polski wiele lat, i było u nas wszystko wesoło i fajnie. Wydaję mi się, że starczy już, naprawdę, żeby robić z Rosji dinozaura! Przecież donikąd to nie prowadzi. Zaczynajmy żyć normalnie! Oczywiście korzystnie straszyć dzieci, ale może to juz nikomu nie jest potrzebne? Może właśnie ta tragedia przypomni o tym, że nie warto właściwie. W ogóle nikt już nie ma co tutaj dzielić. Żyjmy po prostu jak przyjaciele, pracujmy, prosto mówiąc.
Prońko: A z przeszłością historyczną co będziemy robić, Wiaczesławie? Słuchacz: No, zrozumcie, przeszłość historyczna – to jest tak koszmarna rzecz! Przecież tyle może Rosji zacząć przedstawiać Polska. Teraz wspomnijmy Piłsudzkiego, historię nowożytną, wspomnijmy najazd Polaków na Moskwę, Smoleńsk był pod Polską – niech teraz Polska powie Ukrainie: „Kijów był nasz 200 lat". Przecież tak prosto można dojść do marazmu, szczerze wam powiem.
Prońko: Czyli Pan proponuje zacząć z czystą kartą? Słuchacz: Proponuję – tak, pogódźmy się z tym, że powstały państwa, których nigdy w życiu nie było, że powstały jakieś nowe języki, które wynikły, że była Polska zawsze, przypomnijmy polsko-litewskie państwo. Ale tak przecież można dokopać się – nie wiem dokąd – do imperium rzymskiego dojść.
Prońko: Dziękuję, Wiaczesławie. 730-73-70 i Finam.fm. Fiodorze, a co u Pana taki śmiech wywołało? Pan tak szczerze się śmiał. Łukjanow: Państwa, których nigdy nie było – ja najpierw się wystraszyłem, że słuchacz Polskę ma na myśli. Widocznie on inne kraje miał na myśli oczywiście.
Prońko: Tatiana pisze, to jest pytanie, Tomaszu, chyba jednak do Pana: „Polskę czeka wewnątrzpartyjna walka w związku ze śmiercią prezydenta – tak czy nie? I w jaki sposób ona może się przejawić?" Turowski: Myślę, że żadnej wewnątrzpartyjnej walki nie będzie. Teraz olbrzymim problemem dla nas będzie...ponieważ oczywiście trzeba będzie zastąpić ludzi. Jest takie rosyjskie przysłowie, że cmentarze są wypełnione ludźmi niezastąpionymi, ale tak naprawdę bywają i takie, naprawdę niezastąpione. Na przykład wojsko polskie straciło całą swoją generalicję, całe swoje dowództwo, to taka mini-stalinowska czystka przeszła, jakaś z 37 roku, w mikrorozmiarze. Ale jednak myślę, że władze w Polsce zajmą się w pierwszej kolejności naprawianiem sytuacji w różnych ministerstwach, na przykład w MSZ i w MON, i innych miejscach. Tak, że myślę to będzie nie czas walki politycznej lecz ciszy politycznej i pracy po prostu, twórczej pracy. A potem przyjdzie nam przejść do normalnej fazy wyborów, gdzie sądzę nie będzie argumentów siły lecz siła argumentów.
Prońko: To znaczy to jest normalny cywilizowany demokratyczny proces. Turowski: Tak.
Prońko: Pawle, według Pana opinii, jakie jest prawdopodobieństwo tego, że nowym prezydentem Polski – rozumiem, cynicznie brzmią te pytania ze strony dziennikarza, lecz wszyscy politolodzy tak czy inaczej analizują w między innymi powstałą lub wciąż tworzącą się sytuację - jednakże, palma pierwszeństwa, według Pana, zostanie oddana Komorowskiemu lub jednak jeżeli Jarosław Kaczyński zdecyduje się kandydować, to prawdopodobieństwo jego zwycięstwo jest tak samo prawdopodobne? Salin: Pytanie pozostaje otwarte. My już je dzisiaj poruszaliśmy, w jakim stopniu ta tragedia może zjednoczyć ludzi wokół Kaczyńskiego, wokół bliźniaka. Na razie pytanie pozostaje otwarte, nie mam na nie odpowiedzi. Jeżeli będzie przedłużenie inercyjnego scenariusza, wtedy stuprocentowo Komorowski zostanie prezydentem. Jeżeli jakoś to wpłynie na zbiorową świadomość, wtedy u Kaczyńskiego idą w górę szanse. Na razie liderem jest Komorowski.
Prońko: To jest, jeszcze raz trzeba podkreślić dla naszych słuchaczy, że istotnych różnic nie ma pomiędzy tymi politykami i politycznymi platformami... Salin: Przynajmniej my tak mierzymy ich stosunek do Rosji.
Prońko: Fiodorze, Pana opinia? Łukjanow: Teraz nie można prognozować. Myślę, że z jednej strony oczywiście partia „Prawo i Sprawiedliwość" otrzymała jakieś fory, jakby głosowanie z sympatii. Istnieje głosowanie na znak protestu, jest i na odwrót. Z drugiej strony, mogę sobie wyobrazić, że jeżeli ktoś z kierownictwa tej partii, bądź to brat Kaczyńskiego albo ktoś jeszcze, niezgrabnie spróbuje to wykorzystać, spekulować na tym – sądzę, że teraz, w tej sytuacji ludzie bardzo to odczują, po prostu odwrócą się od nich, ponieważ to jest bardzo delikatny moment.
Prońko: Jednego z drugim nie warto mieszać. Łukjanow: Tak.
Prońko: Tomaszu. Turowski: Wysłuchałem to, co Pan powiedział ale jest jeszcze jeden...
Prońko: To że tak powiem spojrzenie z Moskwy. Turowski: Tak. Ale chciałbym powiedzieć, że to, co widziałem w tym ruchu - to nie tylko masy, które poddają się określonemu politycznemu prądowi, lecz teraz u Polaków pojawiło się namacalne uczucie państwowości. I to ich zjednoczyło, nie tylko emocje, nie tylko polityczne sympatie do określonego politycznego kierunku - odpowiedzialność za państwo. To czuło się wśród ludzi, którzy nieśli... Oni, oczywiście, nieśli kwiaty i złożyli je przed prezydenckim pałacem, lecz przecież to ucieleśnienie państwa.
Prońko: Jedności narodu. Turowski: I jedności.
Prońko: Tomaszu, czy teraz już znana jest data, kiedy odbędzie się pogrzeb prezydenta Kaczyńskiego i poległych razem z nim ludzi? Tam rzeczywiście jest pojęcie elity, i tam oglądałem imiona, nazwiska – oprócz dowódców wojskowych, tam jest bardzo dużo wybitnych osób. Straszne jest i to, że u części poległych kiedyś zginęli ich bliscy w Katyniu, zostali rozstrzelani. To znaczy to jest podwójne nieszczęście. Teraz coś z datami już ustalone przez rząd Polski?
Turowski: Przyjmuje się najbliższą sobotę. Myślę, że te uroczystości żałobne odbędą się akurat w sobotę.
Prońko: W tę sobotę? Turowski: W tę sobotę.
Prońko: Dziękuję Państwu za udział w programie, a zakończyć chciałbym słowami obecnego ministra spraw zagranicznych Polski Radosława Sikorskiego, który jak już na samym początku powiedziałem, udzielił wywiadu jednej z polskich rozgłośni radiowych, „TOK-FM". Powiedział: „Strona rosyjska zachowuje się z otwartością przewyższającą standardową. Co więcej – ze słowiańską otwartością i serdecznością". I minister, który odpowiada za zewnętrzny kurs Warszawy, również wyraził nadzieję, że „Stosunki pomiędzy krajami będą budować się na nowej, nie emocjonalnej podstawie, i dokona się na pewno jakościowy przełom". Przypomnę, dzisiaj w naszym programie brali udział nadzwyczajny wysłannik Republiki Polskiej Tomasz Turowski, redaktor naczelny magazynu "Rosja w globalnym świecie" Fiodor Łukjanow oraz wiodący ekspert Centrum Politycznej Koniunktury Paweł Salin. Jeszcze raz wyrażam swoje szczere kondolencje w związku z tragiczną śmiercią i prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki, i tych zwierzchników, przedstawicieli społeczeństwa państwa polskiego, którzy zginęli 10 kwietnia pod Smoleńskiem. (tłum. nm)
Sądzę, że czeka nas jeszcze wiele niespodzianek w najbliższej przyszłości. I kolejne etapy w fundamentalnym dziele pojednania No i wreszcie odbyła się długo oczekiwana przez naród konferencja prasowa premiera RP Donalda Tuska. Premier zapewnił nas, że dołoży wszelkich starań, aby wyjaśnić wszystkie okoliczności i przyczyny katastrofy smoleńskiej. Stwierdził jednocześnie, że nie podważa istotnych ustaleń raportu MAK, ale ma zastrzeżenia co do pominięcia pewnych faktów. I w tej sprawie będzie się zwracał drogą dyplomatyczną do Rosjan. Po czym Rosjanie natychmiast odpowiedzieli, że nie widzą możliwości zmiany raportu. Na konferencji padło pytanie o konwencję chicagowską, która jest podstawą prawną, w oparciu o którą prowadzone jest postępowanie przez stronę rosyjską i polską. Pan premier z rozbrajającą szczerością przyznał, że wybór konwencji był jedynie słuszny. A zgodził się na nią, będąc świadomym konsekwencji: oddania w ręce Rosjan całego śledztwa w tej sprawie. Nawet spod tej niewiarygodnie dużej ilości pudru widać było, jak premier się czerwieni. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że to Aleksiej Morozow, szef komisji technicznej MAK zadzwonił po katastrofie do Edmunda Klicha i zaproponował mu procedowanie w oparciu o konwencję chicagowską. Potem stało się to faktem dokonanym, wobec którego Donaldowi Tuskowi nie pozostało nic innego, jak go po prostu przyjąć. Nie ma na to żadnych dokumentów - przynajmniej tak twierdzi premier. I to ta decyzja jest grzechem pierworodnym całego postępowania, które doprowadziło nas do takiego upokorzenia, jakim jest raport MAK. Powtórzę: rosyjski ekspert MAK (instytucji o nieustalonym statusie prawnym) dzwoni do polskiego eksperta i dyktuje podstawę prawną, którą bez słowa sprzeciwu przyjmuje premier Rzeczypospolitej Polskiej. To jest prawdziwa miara relacji polsko-rosyjskich. Cokolwiek teraz zrobimy, dokądkolwiek się teraz zwrócimy o pomoc, wszystko i tak zależy od dobrej woli płk. Władimira Putina, który osobiście przewodniczy komisji badającej przyczyny katastrofy. Co jak co, ale o premierze Rosji można powiedzieć otwartym tekstem, że ma krew na rękach. I premier RP Donald Tusk poszedł na układ z mordercą, człowiekiem sowieckich służb, licząc na poważne traktowanie. Na czarną groteskę zakrawa fakt, że władzę w państwie sprawują historycy. Pan premier podczas swojej konferencji podkreślał cały czas ciężką pracę, jaką jego rząd wykonał w ostatnich latach w celu pojednania polsko-rosyjskiego i przestrzegał przed tym, aby emocjonalne wystąpienia - do których oczywiście wszyscy mają prawo - nie zniweczyły tego wieloletniego wysiłku. Mówił: dla dobrych relacji Polski z Rosją nie ma mądrej alternatywy. Pojednanie, ocieplenie, poprawa relacji, hasło "zgoda buduje" i wypowiadanie wojny nienawiści - oczywiście z dala od polityki - to kluczowe hasła, przy pomocy których rządząca partia i prezydent prowadzą swoją wersję polityki miłości. Jej jedynym realnym efektem jest rzekome pojednanie polsko-rosyjskie, które stało się nagle po 10 kwietnia celem strategicznym polskiego państwa. Nie ostygły jeszcze zgliszcza pod Smoleńskiem, a już słyszeliśmy: I Rosja, i Polska - myślę, że z tą opinią zgodziłby się zmarły tragicznie prezydent – są przedstawicielami tej samej ogromnej judeo-chrześcijańskiej tradycji, a wielkie rzeczy w tej tradycji zawsze rodziły się we krwi. I jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy – wyrosną nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją. (...) Nie zapominając, trzeba starać się iść naprzód. A iść naprzód można tylko, kiedy przekształcisz również historyczną świadomość przede wszystkim młodego pokolenia. (...) Wierzę w tworzącą moc słowa. Jeżeli ono pada na ziemię, która potem daje plony, a ta katyńska ziemia paradoksalnie, mam nadzieję - jestem prawie przekonany - da pozytywne plony w stosunkach polsko-rosyjskich. Lecz to będzie również paradoks, to będzie największa praca pośmiertna prezydenta Kaczyńskiego, którą on przeprowadził w celu zbliżenia Rosji i Polski. To nie są słowa Donalda Tuska. To nie sa także słowa Bronisława Komorowskiego. Ale spokojnie mogłyby być przez nich wypowiedziane i często zresztą były. Autorem tych poruszających słów jest Tomasz Turowski, agent PRL, tzw. nielegał, człowiek sowieckich służb specjalnych i kto wie, czy też nie człowiek służb III RP. Wybitny specjalista od pojednania polsko-rosyjskiego, który - jak sie okazało - jest też świetnym organizatorem. To on został oddelegowany 14 lutego 2010 r. przez MSZ do ambasady polskiej w Moskwie do organizacji wizyty 7 i 10 kwietnia. 10 kwietnia, razem z ambasadorem Jerzym Bahrem do końca wykonywał swoje "zadania " w Smoleńsku.
Sądzę, że czeka nas jeszcze wiele niespodzianek w najbliższej przyszłości. I kolejne etapy w fundamentalnym dziele pojednania. Pojednanie polsko-rosyjskie - które jest obecnie kwestą racji stanu w rozumieniu Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego i dla którego są w stanie poświęcić honor i cześć polskiego Prezydenta oraz polskich oficerów - wchodzi powoli w fazę pojednania religijnego. To na razie proces niedostrzegalny na zwykłego odbiorcy, ale to nie znaczy, że się nic w tej sprawie nie dzieje. I tu kluczowa jest postać Tomasza Turowskiego, który jest niezwykle ważnym, choć działającym w cieniu, pośrednikiem w dziele ekumenicznego pojednania Kościoła katolickiego i Cerkwii prawosławnej na linii: Watykan - Warszawa - Moskwa. Wkrótce przyjdzie nam poznać owoce jego wielkiej pracy.
Pojednanie polityczne, nie bez trudu, udaje się póki co realizować. Depcząc wszystko to, co dla Polaka, który kocha swoją Ojczyznę, jest najważniejsze. Polscy wierni, podzieleni po sprawie krzyża smoleńskiego, sponiewierani przez media oraz rozbici brakiem jednoznacznego rozliczenia duchownych ze swoją przeszłością są już odpowiednio przygotowani na czas wielkiego ekumenicznego pojednania z Cerkwią, w którym polski Kościół odegra wielką i przełomową rolę. Polski Kościół także potrzebuje sukcesu. Artur Bazak
Komentarz do raportu MAK A niech się dzieje, co chce. Zamieszczamy artykuł Adama Wielomskiego, najwidoczniej członka TPPR (dla młodych: Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej). - admin
Prawdopodobnie jaki by nie był raport MAK na temat wypadku lotniczego z 10 IV pod Smoleńskiem, to w Polsce doszłoby do politycznej awantury. Raport jest taki jaki jest i jakiego należało się spodziewać. Należy na chłodno ocenić główne tezy i wiążące się z nim problemy.
1. To, że raport MAK przypisze winę całą lub główną stronie polskiej, a szczególnie pilotom, było do przewidzenia. I to wcale nie dlatego, że „Rosjanie coś kręcą”, lecz dlatego, że – tu nie mam wątpliwości (podobnie jak płk. Klich) – wina leży przede wszystkim po polskiej stronie. Lot był kompletnie nieprzygotowany (co pokazuje choćby brak lotniska zapasowego), załoga nie znała rosyjskiego fachowego narzecza lotniczego itd., itp. Ktoś personalnie odpowiada za ten stan po polskiej stronie. Kto? Nie mam pojęcia, bowiem nie znam odpowiednich procedur. Od tego jest prokuratura. Politycznie odpowiada za ten chaos min. Klich i powinien się podać do dymisji. [Min. Klich powinien być wyrzucony już po katastrofie Casy - admin]
2. Brak uznania przez Rosjan części swojej winy bardzo dziwi polskich polityków i dziennikarzy. Warto jednak zauważyć, że jakoś mało dziwi polskich ekspertów od lotnictwa i pilotów występujących w licznych programach publicystycznych. Twierdzą oni, że wina Rosjan byłaby wtedy, gdyby uprzedzili naszą stronę, że lotnisko jest dobrze przygotowane i posiada nowoczesne systemy naprowadzania. Tymczasem po rosyjskiej stronie nikt czegoś takiego nie twierdził. Nikt tam nie ukrywał, że lotnisko jest przestarzałe, nie ma nowoczesnego sprzętu i od roku jest zamknięte jako zabytek z innej epoki lotniczej. W czasie samego naprowadzania nie tylko nie ukrywano, że warunki pogodowe są złe, lecz wręcz przesadzano z ich przedstawieniem, aby tylko polski samolot nie lądował. [I tu pełna zgoda - admin]
3. Rosyjscy „naprowadzacze” na lotnisku nie zdecydowali się zakazać tego lądowania, ponieważ w Moskwie obawiano się międzynarodowego skandalu. Gdyby samolotowi nie pozwolono wylądować, to jak zareagowałby Lech Kaczyński i jego otoczenie? Czy nie byłoby oskarżeń, że Rosjanie chcieli zepsuć uroczystości Katyńskie? Czy nie byłoby oskarżeń, że Rosjanie zrobili wszystko, byle tylko Lech Kaczyński spóźnił się na te uroczystości? [Również pełna zgoda, sami o tym pisaliśmy - admin]
4. Prawda jest więc taka, że polscy piloci dobrze zdawali sobie sprawę z tego gdzie i w jakich warunkach będą lądować. I zapewne nie podjęliby próby lądowania w takich warunkach, gdyby w kokpicie nie pojawił się szef polskiego lotnictwa. W dodatku z 0,6 promila alkoholu we krwi. Innymi słowy: pijany [No, trochę to przesada. 0.6 promille to nie pijaństwo, to jeden kieliszek wina czy koniaku, zaserwowany na pokładzie. Jeszcze niedawno w Niemczech można było jechać samochodem mając 0.8 promille we krwi - admin]. Zabrakło im odwagi odmówić swojemu zwierzchnikowi. Dlaczego? A bo myśleli o awansie, premiach itd. Nie potępiam ich za to, gdyż pewnie sam także bym się ugiął pod taką presją – nawet jeśli nie zostałaby wprost wyrażona przez przełożonego. A dlaczego gen. Błasik naciskał na lądowanie? Dlatego, że za ścianą, kilka metrów dalej, siedział jego przełożony, czyli Prezydent RP. I kółko się zamyka.
5. Posłowie PiS, na czele z Beatą Kempą, próbują nam sugerować, że obrona polskiej załogi samolotu jest wyrazem, papierkiem lakmusowym polskiego patriotyzmu. Szczególnym zaś papierkiem lakmusowym miałaby być obrona „honoru” gen. Błasika pomówionego o te nieszczęsne 0,6 promila. Jarosław Kaczyński stwierdził nawet, że to tylko odrobina alkoholu. Odrobina? Gdyby policjant zatrzymał mnie na drodze, zmierzył mi poziom alkoholu w wydychanym powietrzu i stwierdził 0,6 promila, to odebrałby mi prawo jazdy.
6. Prowadzenie samochodu z 0,5 promila alkoholu we krwi jest w Polsce przestępstwem. Obrona kogoś kto de facto dowodził samolotem, a miał 0,6% promila, miałoby zwać się od wczoraj „polskim patriotyzmem”? Jeśli tak ma wyglądać „polski patriotyzm”, to mnie proszę do tego zbioru ludzi nie zaliczać. [W Norwegii zaś prowadzenie samochodu z 0.01 promille jest przestępstwem, gdyż wymyślono tam sobie granicę zero alkoholu we krwi. Poza tym podobno bywa, że po śmierci alkohol może wytworzyć się samorzutnie. - admin]
7. Reasumując: rosyjska obsługa naziemna być może ma na swoim koncie jakieś grzeszki i niedociągnięcia. Ale to polska załoga podjęła decyzję o lądowaniu, wiedząc dobrze jak wygląda lotniska i jaka jest pogoda i nie bardzo rozumiejąc rosyjskie komendy. Lądowali, choć nie widzieli ziemi, a de facto kierował nimi generał z 0,6 promila we krwi. Prawda jest dla nas brutalna, ale tak ona właśnie wygląda. Niestety. A teraz skończyły się raporty i oceny ekspertów. Nadszedł żer dla polityków i demagogów. Jarosław Kaczyński zaczął już wczoraj, dziś z urlopu wrócił Donald Tusk. Pewnie będą się ścigać w „polskim patriotyzmie”… Adam Wielomski
http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/7554/
Pan Wielomski wychodzi z nieudowodnionego założenia, iż „pijany” (0.6 promille) gen. Błasik de facto dowodził samolotem. Choć psychologicznie prawdopodobne, pozostaje to jednak w sferze domysłów – z tej samej kategorii, co rozwalenie samolotu przez bombę termiczną. – admin
Dlaczego reagujemy tylko na niektóre splunięcia w twarz? Przedstawiamy alternatywny punkt widzenia na raport MAK. – admin Rosjanie napluli nam w twarz
1. Po wczorajszej prezentacji raportu MAK dotyczącego przyczyn katastrofy polskiego samolotu TU-154 M pod Smoleńskiem, poczułem się tak jakby Rosjanie napluli mi w twarz. Nie tylko dlatego, że przedstawia on jednostronny obraz przyczyn katastrofy (wina polskich pilotów) ale także ze względu na sposób tej prezentacji. Ciekawi nas, czy p. Kuźmiuk również czuje się opluwany przez polskie władze (że nie wspomnimy już o jawnych i niejawnych władzach Unii Europejskiej), co ma miejsce praktycznie codziennie? Czy nie czuje, że np. trzymanie agenta Klicha na stanowisku ministra obrony narodowej jest również charchnięciem gęstą flegmą w twarz każdemu Polakowi? Czy nie była splunięciem w twarz cała ta „organizacja” lotu do Smoleńska, która wołała o pomstę do nieba i którą lepiej by chyba zorganizowali harcerze? – admin
Jej wydźwięk był taki, że pijany polski generał (dowódca polskich sił powietrznych) zmusił pilotów do lądowania w tych wyjątkowo trudnych warunkach i w ten sposób doprowadził do katastrofy. Taki był zresztą świadomy zamiar Rosjan, aby w świat poszedł tego rodzaju komunikat. I Rosjanie się nie zawiedli, w wielu światowych mediach tak właśnie zaprezentowano główną przyczynę katastrofy. Do tego Rosjanie zaprezentowali nagrania z kabiny pilotów aż do ostatniego momentu i uderzenia samolotu o ziemię ze straszliwymi krzykami umierających ludzi, które mimo upływu kilkunastu godzin ciągle brzmią mi w uszach. Nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić jak odebrali to bliscy ofiar katastrofy. [Tu akurat zgoda. Ale nie zapominajmy, kto jest odpowiedzialny za te wstrząsające krzyki. - admin]
2. Wszyscy ci którzy pamiętają jak Rosjanie wyjaśniali przyczyny katastrofy swojego okrętu podwodnego „Kursk” czy zamachu terrorystycznego w teatrze „Na Dubrowce” w Moskwie nie mieli od początku wątpliwości, że oddanie im przez Premiera Tuska pełni śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, skończy dla Polski bardzo źle. I niestety tak się skończyło. [Dużo wiarygodniejsze było by oczywiście śledztwo prowadzone przez mieszaną komisję niemiecko-izraelsko-amerykańską. - admin]
Teraz kiedy nawet rządzący w naszym kraju poczuli się upokorzeni konferencją prasową szefowej rosyjskiego MAK generał Tatiany Anodiny, która niczym caryca Katarzyna wczoraj pouczała Polaków, na skuteczną odpowiedź jest już niestety za późno. Praprzyczyną tego co się stało wczoraj była zgoda Premiera Tuska na procedowanie w sprawie katastrofy w oparciu o konwencję chicagowską mająca zastosowanie do lotów cywilnych(miejmy nadzieję, ze polska prokuratura wyjaśni cały proces dochodzenia do tej decyzji przez Premiera).
[Adminowi wydawało się jednak, iż Tatiana Anodina bardziej przypominała krzyżówkę Hitlera ze Stalinem w wersji żeńskiej, a nie pruską carycę Katarzynę. Zresztą, to nieważne. Fakt, że kogoś komuś przypominała stanowi poważny argument w dyskusji - admin]
Rosjanie uzyskawszy tą zgodę formalnie 3 dni po katastrofie (a nieformalnie podczas wizyty Premiera Tuska w Smoleńsku) wiedzieli, że nie może im się stać nic złego. W locie cywilnym za wszystko co się dzieje z samolotem, odpowiadają piloci, a już rolą generał Anodiny było dobitne pokazanie, że tak właśnie w tym przypadku było (informacja o 0,6 promila alkoholu we krwi generała Błasika była właśnie tym dobitym podkreśleniem winy Polaków).
3. Premier Tusk, któremu teraz zaczyna się w Polsce palić grunt pod nogami, przewał urlop we włoskich Dolomitach i rządowym samolotem wrócił dzisiaj do kraju. Pewnie dziś zwoła konferencję prasowa i wyrazi najwyższe oburzenie tym, co zrobili Rosjanie i poinformuje jak to teraz zintensyfikuje swoje prace komisja Ministra Millera i polska prokuratura. Tyle tylko, że rosyjska informacja o przyczynach katastrofy już poszła w świat i jakiekolwiek samodzielne nasze ustalenia w tej sprawie już nie będą miały żadnego praktycznego znaczenia. Co z tego, że ogłosimy, iż decydujący wpływ na spowodowanie katastrofy miała wieża na lotnisku w Smoleńsku i nawet podeprzemy to ustalenie publikacją rozmów rosyjskich kontrolerów, których moskiewska „Logika” przymuszała do nie zamknięcia lotniska i przyjęcia polskiego samolotu. Z ta informacją trudno się będzie przebić do międzynarodowej opinii publicznej, po tym miażdżącym rosyjskim raporcie.
[Admin sądzi, iż istnieje o wiele więcej informacji na temat Polski, które jakoś "nie mogą się przebić" do międzynarodowej opinii publicznej, że poruszymy choćby sprawę "polskich obozów", Jedwabnego, braci Bielskich, odszkodowań dla żydostwa itp. A co do "decydującego wpływu" wieży na katastrofę, to są to brednie. Zarówno wieża, jak i inni piloci ostrzegali przed lądowaniem. A wcześniej robiło to rosyjskie MSZ i polska ambasada.- admin]
4. Mam nadzieję, ze polski Parlament jak nie w tej to w następnej kadencji będzie w stanie rozliczyć Premiera Tuska i jego ekipę ze wszystkich działań związanych ze smoleńską katastrofą. Powinien zostać rozliczony zarówno proces podejmowania decyzji przez Premiera w rezultacie którego doszło do rozdzielenia wizyt związanych z 70 rocznicą mordu w Katyniu, przygotowanie wizyty Prezydenta RP na tych obchodach i cały okres po katastrofie.
Jeżeli do tego jako społeczeństwo nie doprowadzimy, to to wczorajsze naplucie nam w twarz przez Rosjan, zostanie odebrane przez międzynarodowa opinię publiczną, jako uprawniony sposób traktowania Polaków w każdej sprawie.
Zbigniew Kużmiuk
[Polski Parlament nie ma tu nic do gadania, albowiem Polska jest tylko pseudopaństwem rządzonym przez obce mocarstwa i jest traktowana tak, jak na to pozwalają rządzący nią sayani i ich szabesgoje - admin]
http://iskry.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=10767&Itemid=1
Dwa drobiazgi n/t programu w TVP: W sprawie pierwszej - samoobsługa: {samotnik} pyta o coś, co dwa razy wyjaśniałem: „Nie rozumiem czemu pan Janusz czepia się Lichockiej, skoro sam mówi że TVP nie jest od wolności słowa”. Na co { Mdebowski} z brakiem zrozumienia: „Bo "prawo prawem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie".” Na co { antares} złośliwie: „"Dębowe Mocne" Panu szumi?”- dodając: „A dlaczego miałbyś obdarzać czcią i szacunkiem pracownicę burdelu?” Na co { Freman} trzeźwo: „Dlaczego się czepiasz Pracownic Burdelu ? Skoro uczciwie i dobrze wykonują swoją pracę to im się szacunek oczywiście należy” i wreszcie sprawe wyjaśniają: { MarcinSzewczyk}: „Bo w ustawie jest zapisane, że podczas kampanii należy wpuszczać wszystkich. A JKM chce, żeby zmienili ustawę i tam wpisali "JKMa nie wpuszczamy" albo go zaczęli wpuszczać a nie za przeproszeniem lecieli w *****a ...” .. i { Freman}: „Nie rozumiesz bo nie rozumiesz tego co czytasz. Janusz Korwin Mikke protestuje przeciw ŁAMANIU PRAWA. Na program miał być dopuszczony nie w wyniku "wolności słowa", lecz w wyniku ZASAD, wg których odbywał się program. Protestuje też przeciw temu by w piórka obrońców wolności słowa stroili się Ci, którzy tę wolność łamali. Natomiast obiecał nie protestować, gdy TV ogłosi że NIE BĘDZIE w niej wolności słowa
Zobaczymy czy słowa dotrzyma” Zobaczymy... A teraz druga sprawa: {Przemek_R} ma dobrą radę: „Panie Januszu. Obejrzałem materiał sprzed programu Forum i muszę powiedzieć tylko tyle - zabrakło Panu tak niezbędnej w demokracji bezczelności. Był Pan tam strasznie ugrzeczniony. Powinien się Pan władować na chama do studia, rozsiąść na krześle i powiedzieć, że nie wyjdzie. A niech sobie wzywają policję.” Odpowiadam: po pierwsze - nie zauważył Pan na filmie dwóch krzepkich strażników. A po drugie - ja WSZEDŁEM na salę! Tylko wtedy wyłączono program FORUM i puszczono "z puszki" inny, jakiś film. Nie zauważył Pan, że na jednym z odcinków p.Lichocka siedzi przy innym stoliku? Dopiero gdy wyszedłem, przekonany, że program odwołany, FORUM wróciło. Już nie awanturowałem się, bo p. mec. Roman Giertych obiecał mnie tam odpowiednio reklamować - co i robił.
Wariactwo do kwadratu Piszę to z zimną wściekłością. To, że mam dość d***kracji – to wszyscy wiedzą. To, że mam dość nieodłącznej od d***kracji głupoty – to też. Ale natężenie tego wszystkiego bije wszelkie rekordy. Ci sami ludzie potrafią w tym samym zdaniu oskarżyć Rosjan o to, że podłożyli bombę w samolocie – i o to, że za kontrolerzy za późno kazali wyrównać samolot. Trzeba się w końcu zdecydować: czy oskarżamy kogoś o zamach – czy o błędy techniczne – czy o to, że urządzenia na wieży kontrolnej są przestarzałe*, kontrolerzy nie mają podbitych pieczątek od lekarza w książeczkach**, a połowa świateł wyznaczających pas startowy miała stłuczone szybki – co też jest sprzeczne z przepisami... itd. Za samolot odpowiada pilot – i tylko pilot. Nawet gdyby za jego plecami stał nie jeden gen. Błasik, ale czterech marszałków lotnictwa, a każdy miałby we krwi nie po 0,6‰, a po 4‰ alkoholu, i każdy powtarzał: „Lądować, kapitanie, lądować!” – to ani na iotę nie zmienia faktu, że to pilot odpowiada za decyzję. Przypominam, że w locie do Tbilisi sam prezydent kazał lądować – i pilot jakoś potrafił odmówić (moim zdaniem: bezzasadnie!), i jeszcze medal za to otrzymał! Jasne, że kontrola lotu zachowywała się nieodpowiedzialnie: ppłk.Paweł Plusnin (też zapewne mający we krwi 1‰) stał i mówił: „A na ch*j nam oni tutaj? Niech sp***dalają, k***a, na inne lotnisko” - a powinien był mówić: „Drodzy goście z Polski. Tu jest, widzicie, lekka mgiełka, i ja bym na Waszym miejscu przed próbą lądowania, sporządził testamenty – macie na pokładzie notariusza?”. No, ale to był stary wojskowy, lot był wojskowy – więc mówił po wojskowemu. Co nasi, wojskowi, piloci powinni byli zrozumieć – choć mówił po rosyjsku. A przed chwilą widziałem w telewizorze jakiegoś emerytowanego pilota, który powiedział: „Mnie zawsze uczono, że kontroler lotów to człowiek, który usiłuje cię zabić; polegaj zawsze na swoim rozumie i doświadczeniu”. I chyba każdy pilot to wie: to on prowadzi samolot – a kontroler siedzi d**ą na bezpiecznym krzesełku. Więc to on, pilot – musi ocenić skalę zagrożenia. Bo to on trzyma wolant. I nie zgadzam się na porównywanie katastrofy nad Mirosławcu z katastrofą nad Smoleńskiem. Tamten lot był naprawdę wojskowy. I żołnierze mają prawo do brawury. Żołnierze powinni brawurować i powinni nie bać się śmierci. Umieranie – to ich zawód. Jak przeszarżują – no, to otwierają się awanse dla następnych... Musimy to tolerować – płacąc za rozwalone samoloty i szkolenie nowych pilotów – jeśli chcemy mieć dobrych (czyli odważnych, agresywnych) pilotów. Z czego wynika, że zanim pilot wojskowy zacznie wozić cywilów, powinien najpierw przez pięć lat polatać trochę samolotami pocztowymi lub towarowymi – i przestać być dobrym pilotem wojskowym. Bo tu obowiązuje inna ocena ryzyka, inna skala wartości. I to jest konkretny wniosek na przyszłość. Tyle o głupocie. Co jeszcze mnie wścieka? A – d***kracja. Czyli polityka, wszędzie polityka. Na temat sporządzonego przez w końcu fachowców raportu wypowiadają się... politycy. Już nie ma prawdy – jest „strona rosyjska” i „strona polska”. Zastanawianie się nie nad tym, czy jakieś zdanie w tym raporcie jest prawdziwe – tylko: ile na tym skorzysta PiS? Ile na tym zyska PO? Jak to wpłynie na stosunki polsko-rosyjskie? Nad tym, czy raport jest godny zaufania mają... glosować Wielce Czcigodni Posłowie. Prawdę ustali Większość.
Będzie to na pewno wiarygodna weryfikacja Sprzęt na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku to złom! O tym jak wyglądał pas lotniska wojskowego Siewiernyj w Smoleńsku, nieopodal którego rozbił się prezydencki Tupolew, w jak opłakanym stanie były budynki i wieża kontroli lotów mogliśmy się przekonać już nie raz. Ale to nic w porównaniu z tym na jak przestarzałym sprzęcie pracowali kontrolerzy lotów. Używali wiekowego systemu RSL, na którym nawet w Polsce nie pracuje się od lat.
http://www.se.pl/wydarzenia/swiat/sprzet-na-lotnisku-siewiernyj-w-smolensku-zlom_152828.html
Kontrolerzy ze Smoleńska nie mieli uprawnień, by sprowadzić Tupolewa na ziemię. Nowe fakty w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem. Gen. Anatol Czaban ujawnia, że kontrolerzy lotów, którzy 10 kwietnia pracowali na wieży kontrolnej lotniska Siewiernyj w Smoleńsku nie mieli uprawnień do sprowadzania samolotu na ziemię. Wojskowi jako kierownicy lotów nie mieli aktualnych certyfikatów. (…) Uprawnienia do sprowadzania samolotów po pół roku wygasają i muszą być odnawiane.
http://www.se.pl/wydarzenia/swiat/kontrolerzy-ze-smolenska-nie-mieli-uprawnien-sprow_155204.html
JKM
Bez mydła się nie obejdzie „Bo trzeba doić, strzyc to bydło, a kiedy padnie – zrobić mydło!” – powiadał Towarzysz Szmaciak. I co Państwo powiecie? W 22 roku sławnej transformacji ustrojowej, kiedy naród polski, który tak wiele wycierpiał z rąk okupanta hitlerowskiego, no i w ogóle, został potraktowany jak „stado baranów”. Tak powiedział sam pan prof. Balcerowicz, więc nie wypada zaprzeczać, bo wiadomo, że kto sprzeciwia się panu prof. Balcerowiczowi, to nie tylko jest wrogiem ludu pracującego miast i wsi, ale również - faszystą, który niezwłocznie powinien zostać zdemaskowany i zadenuncjowany do niezawisłego sądu przez delatorską agencję „Nigdy Więcej”, albo jakąś inną formację ochotniczą. Nie wypada zaprzeczać tym bardziej, że zdaniem pana prof. Balcerowicza naród polski, który, tak wiele... i tak dalej, został potraktowany jak „stado baranów” przez samego premiera Donalda Tuska. Konkretnie chodzi o to, że premier Donald Tusk zapowiedział zmniejszenie składki przekazywanej do Otwartych Funduszy Emerytalnych z 7,3 procent do 2,3 procent. Różnica trafi do ZUS, który najwyraźniej zaczyna robić bokami, mimo pozwolenia emisji własnych obligacji. Obligacje te jako niby własne, a nie budżetowe, podobnież nie są wliczane do długu publicznego, chociaż w razie czego, to jużci – Skarb Państwa, a nie, dajmy na to pani Fedakowa, będzie musiał beknąć. To znaczy – jaki tam znowu „Skarb Państwa”? Ani „skarb”, który przecież już dawno został rozkradziony, ani „państwa” – bo przecież trudno nazwać „państwem” tę jaskinię zbójców, w którą państwo polskie zmienił Józef Stalin za pośrednictwem swoich agenciaków poprzebieranych za generałów, ministrów i sekretarzy. Więc nie żaden „Skarb Państwa”, tylko zwyczajnie – podatnicy, czyli – jak wdzięcznie powiedział pan prof. Balcerowicz – „stado baranów”. No dobrze, ale co się stało panu prof. Balcerowiczowi, że nie tylko uruchomił zegar długu publicznego, ale teraz pryncypialnie krytykuje premiera Tuska, że traktuje naród polski, który tak wie... – i tak dalej, jak „stado baranów”? Przecież kiedy pan prof. Balcerowicz był wicepremierem i ministrem finansów w rządzie charyzmatycznego pierwszego niekomunistycznego premiera Tadeusza Mazowieckiego, naród polski, który – i tak dalej – też był traktowany jak stado baranów – czego najlepszą ilustrację stanowiła ustawa o uporządkowaniu stosunków kredytowych. Jak wiadomo, przetrąciła ona kręgosłup zalążkowi polskiej klasy średniej, dzięki czemu razwiedka, przechwytująca kluczowe segmenty gospodarki z sektorem finansowym na czele, nie musiała obawiać się żadnej konkurencji – chyba że ze strony starszych i mądrzejszych, którzy w 1990 roku wyciągnęli z biednej Polski co najmniej 17 miliardów dolarów i nawet chcieli przyznać za to profesoru Balcerowiczu nagrodę Nobla. Dlaczego premier Tusk nie miałby potraktować narodu polskiego, który tak wiele wycierpiał, że jeszcze jedno cierpienie więcej już i tak nie robi mu różnicy – jak „stada baranów”, skoro naród polski, a w każdym razie jego najświatlejsza część, z czytelnikami „Gazety Wyborczej” na czele, cały czas go miłuje i podziwia? Najwyraźniej naród polski lubi być traktowany jak stado baranów, bo czyż nie został tak samo potraktowany przez charyzmatycznego premiera Buzka, który stanął na czele rządu koalicji AWS-UW i w tym charakterze, z panem prof. Balcerowiczem jako pomocnikiem, wprowadzał wiekopomne reformy – między innymi reformę emerytalną z otwartymi funduszami emerytalnymi, jako tak zwanym „drugim filarem”. Warto przypomnieć, że wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Buzka miały na celu powprawianie w zewłok Rzeczypospolitej wielkiej liczby klamek, na których mogliby się uwiesić wyposzczone stada naszych Umiłowanych Przywódców, którym wcześniej wszystkie klamki zajęli Umiłowani Przywódcy z Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Otwarte fundusze emerytalne były pomyślane w ten sposób, że ze składki na ZUS wykroi się 7 procent, które OFE będą sobie „inwestowały” w obligacje Skarbu Państwa, a co na tym zarobią, to częściowo wezmą sobie w postaci prowizji, a częściowo wyfutrują zaprzyjaźnione spółki. Oczywiście takie rzeczy mógłby na własną rękę zrobić każdy obywatel, ale co by wtedy mieli z tego nasi Umiłowani Przywódcy i czający się za nimi w tle starsi i mądrzejsi?
Oczywiście ustawodawca w ustawie obwarował działalność towarzystw emerytalnych niezwykle surowymi prawami, niemal tak surowymi, jak surowe prawa stanu wojennego, ale to oczywiście tylko pozór, bo kluczowy dla sprawy jest schowany w tym gąszczu surowości art. 180 ustawy o organizacji i funkcjonowaniu funduszy emerytalnych, który stanowi, że pokrycie niedoboru w przypadku, gdy nie może on być pokryty ze środków Funduszu Gwarancyjnego, gwarantuje „Skarb Państwa”. A ponieważ już wiemy, że żadnego „skarbu państwa” nie ma, bo jest tylko zastaw na przyszłych podatkach, to znaczy, że naród polski, który tak wie... – i tak dalej – został potraktowany jak „stado baranów” już kilkanaście lat wcześniej, nie bez pewnego udziału pana prof. Balcerowicza. No, może bez takiej ostentacji, jak przy okazji rozkradania majątku państwowego przy pomocy tak zwanych narodowych funduszy inwestycyjnych, kiedy to do stręczenia ich „stadu baranów” specjalnie zaangażowano znanego satyryka Pana Jacka Fedorowicza, niemniej jednak. Ale gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że pan prof. Balcerowicz nie tylko krytykuje premiera Tuska za potraktowanie mniej wartościowego narodu tubylczego jak „stada baranów”, ale – niczym Malapucyusz Chałos z „Bajki o trzech maszynach opowiadających króla Genialona” autorstwa Stanisława Lema – wysuwa również alternatywne propozycje konstruktywne. Skoro rządowi zabrakło pieniędzy, to zamiast przykręcać śrubę otwartym funduszom emerytalnym, podważając w ten sposób wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Buzka, w których przecież maczał palce również prof. Balcerowicz - rząd powinien wydłużyć mniej wartościowemu tubylczemu narodu wiek emerytalny, no i zrównać go tubylczym babom z tubylczymi chłopami. Niech pracują do upadłego – a potem się zobaczy. Znaczy się – doić, strzyc to bydło, tylko dłużej, znacznie dłużej – a kiedy padnie – to co? Ano - zrobić mydło! Że też Towarzysz Szmaciak przewidział to znacznie wcześniej i to bez konieczności wysyłania go na kosztowne stypendia Fulbrighta! No, ale był w tej samej partii i to wiele wyjaśnia. SM
Groźne kiwanie palcem w bucie Zupełnie niepotrzebnie premier Donald Tusk przerwał urlop, niepotrzebnie wracał specjalnym samolotem do Warszawy, niepotrzebnie namawiał się z ministrami i wicepremierem Pawlakiem – skoro jedynym rezultatem tych nadzwyczajnych poczynań było kolejne groźne pokiwanie palcem w bucie. Tak bowiem można rozumieć zapowiedź wszczęcia „rozmów” ze stroną rosyjską na temat uzupełnienia raportu końcowego, który premier Tusk uznał za „prawdziwy” ale „niekompletny”.Trudno jednak liczyć w tej sprawie na przychylność Rosjan, bo rosyjski minister spraw zagranicznych z naciskiem przypomniał, że MAK jest organem „międzynarodowym”, i strona rosyjska nie dopuszcza w ogóle myśli wywierania nań jakichkolwiek „nacisków”. Tymczasem informacje zawarte w raporcie poszły w świat i prasa w różnych krajach wybija na pierwszych stronach wersję, że 10 kwietnia Polacy w Smoleńsku rozbili samolot, bo byli „pijani”. Rosjanie nie maja żadnego interesu, by tę wersję prostować tym bardziej, że wychodzi ona naprzeciw utrwalonemu za granicą sposobowi postrzegania Polaków jako skłonnych do notorycznego nadużywania alkoholu. Francuzi mają nawet przysłowie „soul comme un Polonais”, czyli pijany jak Polak. SM
Wilk syty i koza nostra – cała Ajajajajajaj! No - co się wyprawia?! Toż to prawdziwa Sodomia i Gomoria! Jeszcze nie zdążyliśmy porządnie pojednać się z Rosją, a już się podwajamy, potrajamy, a kto wie, czy nawet się nie poczwarzamy! W dodatku gdyby działo się to za sprawą złego Jarosława Kaczyńskiego, czy jeszcze gorszego Antoniego Macierewicza, to sprawa byłaby jasna: na przekór miłującym pokój siłom jasności i postępu swoim zwyczajem sypią piach w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów ("lać wodę, sypać piach; nie żałować materiału" - mawiają w sferach wolnomularskich). Tymczasem komenda: W tył zwrot, od pojednania z Rosją odmaszerować!, padła ze strony najmniej oczekiwanej, bo od samego premiera Donalda Tuska. Sprawia on dziś wrażenie człowieka obudzonego ze snu kamiennego ("kładzie się Feluś do snu kamiennego, a kochanka jego - do biura śledczego, ojra, tariri ojra" - śpiewamy w balladzie o Felku Zdankiewiczu), podobnie jak pan minister Radosław Sikorski, który ostatnio prezentuje minę przestępcy z urodzenia, jakby wyszedł ze słynnego "atlasu" Cezarego Lombroso. Bardzo to wszystko dziwne, nawet jeśli uwzględnimy okoliczność, że zgodnie z podziałem wpływów, dokonanym w naszym nieszczęśliwym kraju przez strategicznych partnerów, premier Tusk podlega raczej Naszej Złotej Pani Anieli niż zimnemu rosyjskiemu czekiście Włodzimierzowi Putinowi, bo podległość - podległością, ale przecież strategiczne partnerstwo - partnerstwem. Tym dziwniejsze, że wygląda na to, iż nie uprzedził o tym zwrocie sygnatariuszy apelu o pojednanie z Rosją z 5 maja ub.r., a więc m.in. Jerzego Baczyńskiego, Leszka Balcerowicza, Włodzimierza Cimoszewicza, Michała Głowińskiego, Agnieszki Graff, Agnieszki Holland, Jerzego Jedlickiego, Adama Michnika, Daniela Passenta, Adama Daniela Rotfelda, Aleksandra Smolara, Kazimiery Szczuki, Magdaleny Środy, Andrzeja Wajdy i JE abp. Józefa Życińskiego. Ponieważ tamten apel, podobnie jak oficjalne działania rządu, sprawiał wrażenie skoordynowanego z nową linią polityczną okupujących nasz nieszczęśliwy kraj Sił Wyższych, które po katastrofie smoleńskiej postanowiły kuć żelazo póki gorące, bardzo trudno wyjaśnić przyczyny, dla których wyciągnięta w pojednawczym geście dłoń sygnatariuszy-ochotników napotka po stronie rosyjskiej próżnię albo nawet coś jeszcze gorszego. Jedynym sensownym wyjaśnieniem, jakie przychodzi mi do głowy, jest poddanie pojednania próbie niszczącej - oczywiście za zgodą strony rosyjskiej - której przyszło to tym łatwiej, że żadne polskie dąsy niczego już w rosyjskim raporcie nie zmienią. Utwierdza mnie w tych podejrzeniach zwłaszcza skwapliwość TVN, która jeszcze do niedawna raczej stała na nieubłaganym gruncie zaufania w wersje oficjalne i ustami swoich trefnisiów wyszydzała teorie spiskowe, podczas gdy teraz pracowicie rozdziobuje najdrobniejsze wątpliwości, jakby kapitałowo nie podlegała spółce ITI, tylko - dajmy na to - spółce "Telegraf". W ten sposób i rosyjski wilk będzie syty i koza nostra - cała, a w dodatku, przy okazji okrągłej rocznicy katastrofy, która przypadnie 10 kwietnia, będzie mogła przelicytować w podejrzliwości i nieufności samego Jarosława Kaczyńskiego. Sam premier Tusk by tego nie wymyślił; co to, to nie. Już na pierwszy rzut oka widać rękę pierwszorzędnych fachowców, którzy od czasów pamiętnego raportu ambasadora Ottona Magnusa von Stackelberga z 16 października 1772 roku, kiedy pisał do Petersburga, że "La liberte polonaise n´ayant jamais porte sur l´imagination... a accutume la nation au seul culte de l´appareil exterieur" (wolność polska zawsze skierowana w dziedzinę wyobraźni... przyzwyczaiła naród do kultu działań zewnętrznych) - doskonale wiedzą, jak z nami postępować i jakie makagigi podsuwać nam pod nos, żebyśmy dostali zaczadzenia i już świata poza tym nie widzieli. Oczywiście nie było najmniejszego powodu, by sygnatariuszy-ochotników, np. pana prof. Jerzego Kłoczowskiego czy Jego Ekscelencję, a tym bardziej - panią Bakułę czy, dajmy na to, przewielebnego ojca Wacława Oszajcę, dopuszczać w takich sprawach do konfidencji. Najwyżej później wyjaśni im się po właściwej linii, że wiecie-rozumiecie - a tymczasem - jak sugerował swoim wierzycielom feldkurat Otto Katz z "Przygód dobrego wojaka Szwejka" - powinni "ufać". SM
Plusy i minusy tygodnia (8 – 14 stycznia) Czy Rosja da się namówić na jakieś dalsze rozmowy na temat raportu MAK? Donald Tusk chyba oszukuje sam siebie. Moskwa nie kryje, że sprawę uważa za zamkniętą. Minister Siergiej Ławrow nieprzyjemnym tonem zapowiada, że kwestionowanie raportu przez Warszawę spowoduje ochłodzenie relacji z Polską. Czy premier wystąpi o międzynarodowy arbitraż? Myślę, że wątpię. Jeśli premier znał rosyjski raport, to dlaczego na wieść o zapowiedzianej na wtorek konferencji MAK nie wrócił na czas do Warszawy? Bo w Dolomitach był akurat świeży śnieg? Dlaczego już w minutę po konferencji nie odniósł się do wad raportu? Dlaczego pozwolił, by w światowych mediach słychać było w środę tylko głos Moskwy? Rosja zrobiła, co chciała, nie licząc się ani z premierem, ani z Polską. Pamiętacie te teorie, że Rosja zaczęła się liczyć z Polską, bo jesteśmy mocnym graczem unijnym? Nie na tyle mocnym, aby oszczędzić nam historyjkę o pijanym polskim generale wdzierającym się do kokpitu samolotu. A Moskwa uzna, że teraz czas na przeczekanie polskich pretensji. A w sztuce gry na cierpliwość i konsekwencję Rosjanie zazwyczaj wygrywają. Wystarczy, że Kreml zaczeka do kwietnia i jako nagrodę pocieszenia przyszykuje nowy show pojednania w Smoleńsku w rocznicę katastrofy. Może znów zagra Maryla Rodowicz, a Daniel Olbrychski opowie coś chwytającego za serce przyjaciół Moskali. I tak w kółko… A co Polska robi, gdy rosyjski miś znów jest niemiły? Oczywiście bojkotujemy 20. rocznicę walk litewskich niepodległościowców z rosyjskimi sołdatami o wieżę telewizyjną w Wilnie. Byłem pod wieżą telewizyjną 13 stycznia 1991 r. i pamiętam skrzypiącą od krzepnącej krwi podłogę w karetkach, do których znoszono poranionych Litwinów. Pamiętam noc w sejmie litewskim, gdy spodziewano się kolejnego szturmu na ten gmach po zdobyciu przez Rosjan wieży. Widzę jak dziś litewskiego księdza udzielającego obrońcom absolucji „in articulo mortis”. Pamiętam ludzi na barykadach, którzy, dowiadując się, że jestem z Polski, ściskali mnie i częstowali litewską nalewką. Gdyby ktoś wtedy powiedział, że poróżni nas pisownia nazwisk w dowodach osobistych, uznałbym go za szaleńca. Każdy doświadczony komik wie, że najgorsze, co może się zdarzyć w trakcie show, to wpuszczenie w tym samym czasie drugiego komika, tyle że słabszego. Wszyscy showmani to wiedzą, tylko nie Janusz Palikot. I oto zapowiadany sensacyjny transfer do Ruchu Palikota okazał się coming-outem Piotra Tymochowicza – przebrzmiałej gwiazdy wczesnej fazy polskiego PR. Nie podejrzewałem, że opatrzność będzie tak okrutna dla sztukmistrza z Lublina. Okazało się przy okazji, że nie jest żadnym problemem w Polsce sprzedać swoją legitymację poselską. A przynajmniej problemu nie widział Jurek Owsiak i przyjął legitymację, pytany zaś o to Grzegorz Schetyna z zadumą się zastanawiał, czy to coś bardzo złego, czy tylko kolejny niesforny gest małego Januszka. Licytacja legitymacji ma trwać jeszcze długo – więc pewnie zapomnimy w końcu sprawdzić, ile się złotych uzbierało. Rozgoryczeni pisowcy dziwią się, czemu media tak drażpieżne w rozszarpywaniu Artura Górskiego za użycie frazy o „końcu cywilizacji białego człowieka”, teraz traktują Jarosława Gowina zgoła inaczej. Gowin żartobliwie napomknął, że Platforma to jedyna nadzieja białych ludzi. A tu traf chciał, że PO ma już czarnoskórego posła Johna Godsona. Co więcej, Godson niedawno oskarżył polityka PiS Ryszarda Czarneckiego, że używa rasistowskich powiedzonek. Poseł PO wyczytał, że Czarnecki na marginesie felietonu o instrumentalnym wykorzystaniu w polityce Danuty Hübner błysnął powiedzonkiem, że „murzyn zrobił swoje i murzyn może odejść”. I zagrzmiał oburzeniem. Skoro tak, to może teraz powinien oburzyć się na krakowskiego intelektualistę? Zapytać, czy Gowin nie przekreślił lat spędzonych na walce o dialog i tolerancję? A guzik prawda! John Godson wypowiedzi Gowina już nie oprotestowuje. Poseł ziemi łódzkiej zapewne nie widzi sprawy już tak czarno. Semka
Tusk nas okłamywał. I dalej kłamie! Konwencja Chicagowska nie miała zastosowania do lotu TU 154 z prezydentem na pokładzie – ustaliła „Rzeczpospolita”. I dlatego już 13 kwietnia strony polska i rosyjska ustaliły, że sprawa będzie badana wedle załącznika 13 do Konwencji. To zaś oznacza, że nie ma żadnej możliwości procedury odwoławczej. Po publikacji raportu MAK premier Donald Tusk oznajmił, że Polska może odwołać się od konkluzji raportu do instytucji międzynarodowych. Bronił też decyzji o prowadzeniu śledztwa MAK według konwencji chicagowskiej, jako najlepszej dla Polski. Prawda jest jednak taka, że – jak wynika z artykułu 3 konwencji – dokument ten stosuje się wyłącznie do cywilnych samolotów, nie zaś państwowych. A nawet MAK w swoim raporcie uznał polski Tu154M za „samolot lotnictwa państwowego RP”. Z raportu MAK wynika też, że komitet nie pracuje według konwencji chicagowskiej. Premier Władimir Putin jako przewodniczący komisji państwowej ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy przekazał 13 kwietnia kierowanie pracami MAK. Na podstawie tego zarządzenia określono, że „badanie powinno być prowadzone zgodnie z załącznikiem 13 do konwencji o międzynarodowym lotnictwie Cywilnym. (...). Ta decyzja została zaaprobowana przez rząd Rzeczypospolitej Polskiej”. Zdanie to oznacza, zdaniem ekspertów „Rzeczpospolitej”, że badanie odbyło się nie na podstawie Konwencji, a jedynie 13 załącznika. – Z raportu MAK jednoznacznie wynika, że Polska i Rosja porozumiały się co do stosowania tylko załącznika 13, a nie całej konwencji – potwierdza tę interpretację adwokat Piotr Schramm, ekspert prawa międzynarodowego z kancelarii GESSEL. Konsekwencje tego faktu są niezwykle poważne. Skoro MAK nie pracował według konwencji chicagowskiej, to Polska nie może stosować przewidywanych przez nią procedur odwoławczych. – Jeśli wyślemy naszą skargę do ICAO (Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego), to możemy usłyszeć, że nie będzie rozpatrzona, bo organizacja ta bada tylko przyczyny katastrof samolotów cywilnych, a lot do Smoleńska miał charakter państwowy – wyjaśnia Schramm. TPT/Rp.pl
Suworow: MAK jest zależny od Putina "Gdy w ub. roku w Polsce zaczęto szukać gazu łupkowego na dużą skalę, Moskwa przestraszyła się, że staniecie się dużym eksporterem tego surowca"- mówi "Naszemu Dziennikowi" Wiktor Suworow, b. agent sowieckiego wywiadu wojskowego GRU. W wywiadzie dodaje również, że MAK jest zupełnie zależny od Putina. - Gdybyście zaczęli produkować gaz i ropę na dużą skalę, relacje polsko-rosyjskie zmieniłyby się diametralnie. Rosyjscy politycy od razu zaczęliby mówić: "Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, wręcz braćmi, nieprawdaż?". Gdyby Polska stała się dużym producentem gazu, uderzyłoby to w rosyjskie interesy. Przecież większość dochodów rosyjskich to wpływy z eksportu ropy i gazu. Gdyby wasz kraj przejął znaczną część udziału w zaopatrzeniu Europy w gaz, Rosja musiałaby zmienić swoją politykę i stałaby się bardzo przyjazna.- mówi autor książek o historii ZSRR i były agent GRU. - Odebranie przez Polskę rynku zbytu na rosyjskie surowce mogłoby nawet doprowadzić do zniszczenia rosyjskiego systemu politycznego - dodaje Suworow. - Oczywiście, że dla Rosji relacje z Polską jako krajem członkowskim Unii - ze względu na potrzebę ułożenia dobrych relacji Moskwy ze Wspólnotą - są również istotne. Jednak moim zdaniem, ważniejsze są tak naprawdę względy ekonomiczne i perspektywa wydobycia w Polsce na dużą skalę gazu.
Zdaniem Suworowa wszyscy oligarchowie związani z Kremlem zaś sama Rosja jest uzależniona od dochodów z eksportu surowców energetycznych. Wedlu autora „Akwarium” Rosja produkuje jedynie karabiny kałasznikow, matrioszki i paliwa. Jeśli więc jeszcze Polska przejęłaby nawet niewielką część rynków zbytu na rosyjski gaz to Moskwa mogłaby to odczuć. To jest - według Suworowa - prawdziwa przyczyna zmiany polityki Kremla wobec Polski. Suworow dodał również, że MAK jest całkowicie zależny od premiera Władimira Putina i jego urzędników. Nie ma tu znaczenia, że skupia również ekspertów z innych państw byłego Związku Sowieckiego. Właściwie oni wszyscy pochodzą z krajów rządzonych autorytarnie. Niektórzy są zależni od Putina, niektórzy nie. Ale opinię każdego z nich i głos w MAK można kupić - mówi Suworow, który utrzymuje również, że nie zna przypadku sprawy, która byłaby niewygodna dla władz Rosji, a jednak została uczciwie wyjaśniona.- To jest przestępczy reżim i takie są również jego działania - podsumowuje działania Kremla Suworow. Ł.A/ Nasz Dziennik
Seppuku po polsku „Ruskie” zrobili to, co było do przewidzenia. Wypunktowali w raporcie MAK-u wszystkie grzechy polskich pilotów, o sobie, co zrozumiałe, dyskretnie milcząc. Dziwi to kogoś? Mnie nie. Od samego początku twierdzę, narażając się wszystkim znajomym spiskofilom, że za katastrofę smoleńską odpowiadamy my – Polacy. A konkretnie: rząd, ówczesna Kancelaria Prezydenta, BOR i służby specjalne. Wszyscy odpowiedzialni w tych instytucjach wiedzieli, czym lecą, dokąd lecą, z kim lecą i w jakich warunkach lecą. Z efektem wiadomym. I to bezlitośnie, na zimno, ze stoickim spokojem (może i z dobrze skrywaną satysfakcją) poddali obróbce Rosjanie. Zero emocji, sucha relacja w stylu eksperckim, bardziej skierowana do zachodniego odbiorcy, niż do Polaków. Doskonale wiedzieli, że my się z takim raportem nie zgodzimy. „Ruskie” teraz siedzą i patrzą. Akcja idzie po „ichniemu”. Premier wraca w trybie pilnym z urlopu, a „pułki smoleńskie” (PiS, PJN) w bitewnym szale, na oczach całego świata, szykują mu stryczek i tabliczkę z napisem „zdrajca”. Przepyszny widok. Za chwilę na zgliszczach polskiej tragedii splujemy się plwociną wyjątkowo toksyczną, która zatruje nas, Polaków, na długie dziesięciolecia. Bo zamiast spokojnie, wręcz z demonstracyjnym chłodem, przyjąć raport MAK-u i zapowiedzieć, iż w związku z tym, że jest on niekompletny, strona polska w najbliższym czasie przedstawi kompletną wersję przyczyn katastrofy, w oparciu o wszystkie dotychczasowe ustalenia, także te zawarte w raporcie rosyjskim, wskazując jednocześnie, że Polska traktuje raport MAK-u, jako dokument odzwierciedlający punkt widzenia strony rosyjskiej. Zamiast więc odpowiedzieć na tym etapie tym samym quasi eksperckim językiem co Rosja, my zaczynamy pompować emocje. Nie dość, że atakujemy na zewnątrz, to jeszcze otwieramy front wewnętrzny, chyba bardziej wyniszczający dla polskiej racji stanu, niż potyczka z MAK-iem. Skończy się to wszystko kompromitacją, bo nie dość, że trudno będzie merytorycznie zyskać przewagę nad ustaleniami MAK-u (tak, tak, trzeba się uderzyć we własne piersi), to jeszcze, jak znam życie, powstaną w Polsce co najmniej dwa raporty, jeden rządowy, a drugi pisowski, nie wykluczając możliwości powstania raportu PJN-u, ostro walczącego o awans do pierwszej „ligi smoleńskiej”. To sprawi, że uchodzić będziemy za kraj ciekawy i interesujący, ale kompletnie niepoważny. Kraj, który nie dość, że wysłał swojego prezydenta na śmierć, to jeszcze dzięki temu dokonał wizerunkowego seppuku. Maciej Eckardt
http://sol.myslpolska.pl/2011/01/seppuku-po-polsku/
Przyznanie tytułu honoris causa Lechowi Wałęsie to próba zablokowania dyskusji nad przeszłością – wywiad z dr. Stanisławem Cenckieiwczem Z doktorem Sławomirem Cenckiewiczem nt. przyznania przez UO tytułu honoris causa Lechowi Wałęsie – rozmawia Tomasz Kwiatek Panie doktorze, Uniwersytet Opolski przyznał dziś tytuł doktora honoris causa dla Lecha Wałęsy jak Pan to ocenia? Od jakiegoś czasu unikam już komentarzy dotyczących Lecha Wałęsy, ale ze względu na to że sprawa dotyczy Opola, a przede wszystkim środowiska naukowego, zrobię wyjątek. Myślę, że decyzja uniwersytetu jest dość rozpaczliwą próbą ucięcia wszelkiej merytorycznej dyskusji na temat jego przeszłości agenturalnej Wałęsy. Zauważmy, że żaden z historyków, politologów czy nawet socjologów z UO nie zorganizował jakiekolwiek dyskusji wokół postaci Wałęsy po tym jak IPN opublikował książkę SB a Lech Wałęsa. Zamiast tego mamy próbę zablokowania dyskusji i prawdy historycznej, niejako kolanem poprzez nadanie doktoratu honoris causa. Takie postępowanie kłóci się z zasadami jakimi powinna się rządzić nauka, humanistyka i uniwersytet.
A jak Pan to ocenia w kontekście odrzucenia propozycji uhonorowania tablicą pamiątkową czynu braci Kowalczyków? Cóż, istnieje ścisły związek pomiędzy haniebnym zachowaniem Senatu uczelni, który przytłaczającą większością głosów sprzeciwił się wmurowaniu tablicy oddającej hołd braciom Kowalczykom a wolą uhonorowania Wałęsy. Wałęsa jako przywódca „Solidarności” a później prezydent nie zrobił nic dla ich prawnej i moralnej rehabilitacji. Jest jeszcze jeden wymiar tej sprawy – w obronie Kowalczyków stawała zawsze Anna Walentynowicz, którą przez lata poniżał, obrażał i zwalczał Wałęsa. Robi tak zresztą dalej, nawet po 10 kwietnia.
Czy Wałęsa był T.W.? Proszę krótko przypomnieć na jakich źródłach oparł Pan swoją wiedzę na ten temat? Dokumentów na ten temat jest sporo i wciąż coraz więcej. Wałęsa został zarejestrowany przez SB jako TW „Bolek” w latach 1970-1976, składał szczegółowe meldunki na swoich kolegów (w donosach przewija się prawie 30 nazwisk) za co był wynagradzany finansowo, miał kilku oficerów prowadzących. Sprawa nie ulega wątpliwości dla każdego kto chce się nad tymi materiałami pochylić. Są nawet relacje świadków i wreszcie obszerna dokumentacja kradzieży dokumentów dotyczących „Bolka” w czasie kiedy wypożyczał je prezydent Wałęsa. Ostatnio fakt współpracy Wałęsy z SB potwierdził w swojej książce o wywiadzie PRL Zbigniew Siemiątkowski, wywodzący się przecież z SLD. Wcześniej pisał o tym w dziennikach Mieczysław Rakowski. To wszystko pokazuje, że prawda nie ma politycznych barw, po prostu jest.
Dlaczego należy odrzucić stanowisko przeciwników lustracji nt. fałszowania dokumentów SB? Chęć skompromitowania Wałęsy w oczach podziemia i Komitetu Noblowskiego miała rzeczywiście miejsce w latach 1982-1983. Polegała ona na wytworzeniu przez SB dokumentów, które miały ukazać Wałęsę jako współpracownika służb w latach 80-tych. O ile zachowało się kilka dokumentów dotyczących zamiarów i planów SB z tym związanych, o tyle nie ma w archiwach informacji czy i jakie dokumenty wysłano ewentualnie do Norwegii. Opisałem te fakty w swoich książkach o Wałęsie. Należy jednak odróżnić tę sprawę od faktów z początku lat 70-tych. Dokumenty z tego okresu, choć zdekompletowane, zachowały się w oryginale rozrzucone w różnych materiałach operacyjnych SB w Gdańsku i Warszawie. Jeszcze w latach 70-tych zostały one zarchiwizowane zgodnie ze sztuką archiwalną obowiązującą w MSW i przetrwały do naszych czasów, niezauważone przez funkcjonariuszy UOP i urzędników państwowych, którzy w latach 1992-1995 usuwali je z teczek lub „wypożyczali” Wałęsie.
Czy nie razi to Pana jako naukowca i Polaka, że w Opolu uhonorowany zostanie człowiek uległy reżimowi komunistycznemu, a raczej nie ma możliwości uhonorowania poległej 10 kwietnia 2010 r. pary prezydenckiej? Razi mnie to, ale też wiem, że prawda nigdy nie miała dobrej prasy, że trzeba ją wspierać i konsekwentnie jej bronić. To wymaga jedynie „odrobiny odwagi” od każdego z nas. Dlatego tak ważna jest próba dotarcia do każdego Polaka, praca formacyjna, która przyniesie owoce w postaci większej aktywności obywatelskiej. Innymi słowy musi nastąpić – jak pisze o tym prof. Ryszard Legutko – rekonstrukcja polskości i patriotyzmu w każdym z nas. Ale jedynie od nas to wszystko zależy.
Czy wierzy Pan w to, że w Polsce będzie jeszcze normalnie? Polska ma tysiąc lat, nie takie tragedie na nas spadały a mimo tego budziliśmy się z tego chocholego tańca. Proszę więc być dobrej myśli, ale jeszcze więcej z siebie dawać. Wołają o to pokolenia naszych przodków, nie tylko ci z Katynia i Smoleńska, wymaga tego przyszłość Polski.
Jeszcze pytanie na koniec o Pana nową książkę o aferze FOZZ – kiedy wyjdzie, jaki opór napotkał Pan przy zbieraniu materiałów i czy po prostu nie bał się Pan podejmować tego tematu, bo bywało, że ludziom, którzy się tym zajmowali przytrafiały się różne przykre rzeczy łącznie ze śmiercią… Mam nadzieję, że w marcu lub w kwietniu ukaże się już książka o udziale wywiadu wojskowego w różnych przedsięwzięciach aferalnych, w tym w FOZZ, w końcówce PRL. Pewnie to dziwnie zabrzmi, ale naprawdę przy podejmowaniu decyzji w sprawie moich kolejnych badań i książek nie myślę zbytnio o tym czy się to komuś spodoba czy nie. Poza tym mogę przecież liczyć na samego premiera Tuska, który powiedział kiedyś że zrobi wszystko by tacy badacze jak ja mogli pisać swoje książki. Korzystam więc skrzętnie z tego przywileju… Mówiąc poważnie, jedynym kryterium jest dostęp do źródeł historycznych, a tych do nowej książki o zielonych biznesmenach z ludowego wojska polskiego znalazłem sporo. Wojsko komunistyczne to bardzo fascynujący obszar badawczy…
Bardzo dziękuję i życzę wytrwałości w Pana pracy naukowej
Premier zaszkodził stosunkom polsko-rosyjskim Premier Donald Tusk w reakcji na ogłoszony końcowy raport Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) na temat katastrofy smoleńskiej ogłosił, że zwrócił się do władz rosyjskich aby powstał jeden wspólny raport. Jest to zaskakujące, bo przecież taką propozycję otrzymał od premiera Władimira Putina już w dniu katastrofy. Wtedy nie przyjął oferty utworzenia jednej mieszanej komisji na czele z oboma szefami rządów. Wyjście teraz po opublikowaniu raportu MAK-u z tą ideą jest przyznaniem się do błędu, ale też reakcją bardzo spóźnioną. Mleko się rozlało i nic już go nie pozbiera. Zaczęło się od obecności prezydenta Dmitrija Miedwiediewa na pogrzebie ś.p. Lecha Kaczyńskiego w Krakowie. W sytuacji, gdy zdecydowana większość liderów zachodnich, oficjalnie naszych sojuszników, nie potrafiła tam przybyć. Potem po raz pierwszy w historii doszło do spotkania komisji spraw zagranicznych Sejmu i Dumy oraz całej serii różnych ważnych gestów. To było odbicie ówczesnych nastrojów. Odruch solidarności po katastrofie ze strony elit, ale też zwykłych ludzi w Rosji, był wyjątkową okazją, aby dokonać psychologicznego i politycznego przełomu w naszych relacjach. I pierwsze miesiące po 10 kwietnia na to wskazywały. Ale nie minął rok, a wszystko się zacięło. Dlaczego? Co się stało? Otwierając nowy rozdział w stosunkach z Rosją premier Donald Tusk popełnił dwa poważne błędy. Pierwszy to uczynienie z tej sprawy kwestii wewnętrznego, polskiego konfliktu. Tocząc spór z Lechem Kaczyńskim przyjął strategię pokazania siebie jako nowoczesnego, otwartego na dialog i współpracę polityka, który okazuje swoją jeszcze większą atrakcyjność na tle ponurego, agresywnego, zacietrzewionego prezydenta. Budując ten wizerunek, swój i przeciwnika, nie zawahał się podporządkować mu także kluczowych dla polskiej racji stanu spraw, jak polityka zagraniczna, a stosunki z Niemcami i Rosją w szczególności. Konsekwencją tego była organizacja podwójnych obchodów rocznicy katyńskiej. A przecież strona rosyjska zrozumiałaby stanowisko polskie, że w tak delikatnej i czułej dla Polaków sprawie jak Katyń, polscy politycy muszą być razem. Nawet, gdyby zabrakło tam Putina lub Miedwiediewa, cóż by się stało? Przecież nie chodziło o pojednanie Platformy Obywatelskiej z Rosją, ale Polski. Premier Tusk zapomniał, że pojednanie będzie prawdziwe tylko wtedy, gdy będzie ogólnonarodowe. Tym bardziej, że była na to szansa. Bo Lech Kaczyński też był gotowy na dialog z Rosją. Świadczą o tym zarówno treść nie wygłoszonego przemówienia przygotowanego na obchody w Katyniu, jak i zdecydowana już wtedy obecność prezydenta na Placu Czerwonym podczas majowych obchodów zwycięstwa nad Niemcami w II wojnie światowej. Zamiast wciągać w ten proces opozycję z PiS-em na czele, dla swoich partykularnych celów robił wszystko, aby ją od tego odepchnąć. Naiwnie sądził, że blask tych sukcesów będzie tylko jego oświetlał. Ot, typowa dla PO mieszanka pychy i arogancji. Konsekwencje takiego podejścia zemściły się w ciągu ostatniego roku parokrotnie. Jako członek komisji spraw zagranicznych miałem okazję z bliska przyglądać się jak wygląda ten proces. Rząd nie miał żadnego pomysłu na treść jaką miałyby być wypełnione nowe relacje. Rosjanie składali wiele konkretnych pomysłów na różnych płaszczyznach od kultury po gospodarkę. Spotkało się to z milczeniem z naszej strony. Polskim liderom chodziło tylko o gesty, o dobre wrażenie i nic więcej. Nic dziwnego, że rosyjscy politycy zorientowali się w czym rzecz i machnęli na to ręką. Drugim wielkim błędem Donalda Tuska były działania związane z wyjaśnieniem katastrofy smoleńskiej. Doprowadzenie do sytuacji, że będą dwa raporty, to najgorsze co mogło się w relacjach między naszymi krajami w tej sprawie wydarzyć. To tylko otworzyło drogę do wzajemnych oskarżeń, podejrzliwości i pretensji. Wróciliśmy do punktu wyjścia. Premier obudził się dopiero w ostatniej chwili, publicznie oświadczając, że w Rosji może być wielu ludzi, którzy nie będą chcieli rzetelnego wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Ale zrobił to, gdy poznał wstępną wersję raportu MAK. Taki komentarz odebrano jako afront. I odpowiedziano pięknym za nadobne. Dodajmy, że w Polsce też mogą być ludzie nie zainteresowani rzetelnym wyjaśnieniem przyczyn katastrofy i to w najbliższym otoczeniu premiera. O tym, że odpowiedzialni mogą być po obu stronach i to na wysokich stanowiskach, zapewne wiedział W. Putin i dlatego zaproponował wspólną komisję. Zresztą powołał ją po rosyjskiej stronie i sam stanął na jej czele. Po polskiej stronie też powstała taka komisja, tylko z przewodniczącym w osobie ministra spraw wewnętrznych. Rosjanie są czuli na względy prestiżowe i niewątpliwie premier Putin odebrał to jako osobisty afront. A przecież, gdyby była wspólna płaszczyzna wyjaśniania katastrofy pod okiem obu szefów rządów można było na bieżąco rozwiewać wszystkie wątpliwości i konsekwentnie prowadzić do wspólnego stanowiska. Jeśli byłyby jakieś przeszkody po stronie rosyjskiej któż inny mógł je skutecznie przełamać, jak nie W.Putin? Poza tym dlaczego polski premier nie rozmawia ze swoim rosyjskim odpowiednikiem bezpośrednio, tylko zasłania się dyplomatami i notami? Postulowanie dzisiaj, po tym wszystkim co się wydarzyło, aby powstał wspólny raport jest bardzo spóźnione. Tym bardziej, że jad między obu narodami już rozlał się szerokim strumieniem. Premier Tusk zmarnował wielką szansę. I zamiast pomóc, zaszkodził stosunkom polsko-rosyjskim. Ale życie się toczy i trzeba się starać, aby to co można jak najszybciej naprawić. Bogusław Kowalski
http://sol.myslpolska.pl/2011/01/premier-zaszkodzil-stosunkom-polsko-rosyjskim/
Admin pozostawia czytelnikom ocenę, czy Tusk zmarnował wielką szansę – czy też wykonał na zamówienie rolę teatralną w sztuce reżyserowanej przez kogoś zupełnie innego.
Shoah niewypał Gilad Atzmon – Shoah backfires
http://www.gilad.co.uk/writings/gilad-atzmon-shoah-backfires.html
Tłumaczenie: Ola Gordon
Od lat Izraelczycy i syjoniści pompują nam w żyły „szoah”, wykorzystując każdą możliwą metodę: media, edukację, Hollywood, muzykę, literaturę, billboardy itd. Pozornie im się to udało: jesteśmy odpowiednio ‘sholokaustowani’. Akceptujemy cierpienia narodu żydowskiego – i udało nam się wyciągnąć z tego wszystkiego uniwersalny przekaz. Zgadzamy się z tym, że szoah ma miejsce na naszych oczach w Palestynie, gdzie państwo żydowskie zamyka za kratami miliony Palestyńczyków: głodzi ich, zatrzymuje dostawy leków, żywności, cementu i materiałów szkolnych. Ale to nie koniec – kiedy państwo żydowskie chce, również zabija Palestyńczyków bez różnic. Albo ich wypala fosforem, albo wysyła swoje bataliony czołgów do rozjechania Gazy. Przygotowując się do Dnia Pamięci Holokaustu*, londyńska syjonistyczna tuba The Jewish Chronicle jest bardzo zaniepokojona brytyjską witryną palestyńską zwaną shoah.org.uk. Strona ta jest oczywiście poświęcona holokaustowi palestyńskiemu. Żydowska gazeta upiera się, że szoah – jak Izrael – to ‘klub wyłącznie dla Żydów’. Oni nie chcą tu ‘wpuścić nikogo’. Karen Pollock, szefowa Holocaust Educational Trust, powiedziała żydowskiej gazecie: „Wykorzystanie wyrazu ‘szoah’ w tym kontekście ma jedynie zamiar ubliżać ocalałym z holokaustu, ich rodzinom i szerszej społeczności żydowskiej, oraz pokazuje największy możliwy brak szacunku wobec tragedii holokaustu.” Będę ostro twierdził, że Pollock nie ma racji. Wykorzystanie wyrazu ‘szoah’ w tym kontekście ma na celu obudzenie świata, Żydów, oraz ofiar holokaustu w szczególności, do faktu, że największym wykonawcą zbrodni przeciwko ludzkości – faktycznie jest żydowskie państwo. Mark Gardner z Community Security Trust, powiedział: „Ta witryna to następny chory przykład wypaczania holokaustu przez anty-syjonistów, w celu ataku na Izrael i syjonizm”. Mark Gardner prawie ma rację, anty-syjoniści rzeczywiście wykorzystują szoah jako środek do odzwierciedlania faktów. I teraz akceptuje się fakt, że Palestyńczycy są ostatnimi ofiarami Hitlera. Akceptuje się również to, że Izraelczycy są nazistami naszych czasów. I tragicznie na tyle, że zbrodnie w Palestynie dokonane przez żydowskie państwo są dokonywane w imię żydowskiego narodu. A jeśli to nie wystarcza, to żydowscy piloci zrzucają biały fosfor z samolotów ozdobionych żydowskimi symbolami. Te fakty są niepokojące i wymagają natychmiastowej uwagi światowego żydostwa. Jon Benjamin, szef Board of Deputies (Rada Deputowanych – następny patologiczny instytut, który rości sobie przedstawicielstwo brytyjskich Żydów), powiedział Jewish Chronicle, że „Nawet bez dociekania co jest wyraźnie jednostronną i przekrzywioną narracją, ze względu na swoją nazwę, ta strona jest bardzo prowokacyjna i każda trywializacja holokaustu, w którym systematycznie wymordowano ponad 6 mln żydowskich mężczyzn, kobiet i dzieci, jest całkowicie odrażająca”. Benjamin jest prawdopodobnie zbyt słaby by zrozumieć, że to, co tutaj widzimy, to całkowite przeciwieństwo – jesteśmy rzeczywiście świadkami przyjęcia przebiegłej uniwersalizacji holokaustu, jako nosiciela humanitarnego przekazu dla nas wszystkich. Widzimy głębsze zrozumienie prawdziwego znaczenia moralnego tego historycznego wydarzenia. Z pewnością musimy sprzeciwić się wszelkim formom etnocentrycznej morderczej polityki. Wydaje się oczywiste, że pod tym względem Izrael nie różni się od hitlerowskich Niemiec. W rzeczywistości Izrael jest o wiele gorszy, ponieważ Izrael działa pod pozorem demokracji, a jego bezlitosna polityka jest odzwierciedleniem tęsknoty większości ludności Izraela za życiem w państwie ‘tylko dla Żydów’. Jednak wciąż pozostaje bez odpowiedzi kilka pytań – Dlaczego właśnie ci wyżej wymienieni Żydzi z Jewish Chronicle i Rady Deputowanych chcą utrzymać pojęcie i rzeczywistość historyczną cierpienia wyłącznie jako własność żydowską? Dlaczego nie chcą, aby ktoś inny używał słowa ‘szoah’? Dlaczego żądają całkowitej kontroli nad używaniem słów i nadawaniem znaczeń?
Czy można sobie wyobrazić Ukraińców protestujących przeciwko używaniu wyrazu ‘głód’ w przypadku Etiopii? Naprawdę zastanawiam się, dlaczego tak wielu Żydów upiera się przy opieraniu swojej polityki tożsamości na cierpieniu i byciu przedmiotem nienawiści ze strony innych? Jest jasnym, trzeba przyznać, że bycie nienawidzonym nie jest dokładnie czymś, czym warto się chwalić. Nie mogę się w tym połapać.
* Interesująca definicja Dnia Pamięci Holokaustu z ich witryny:
„DPH to pamiętanie ofiar i tych, których życie nie do poznania zmienił holokaust, nazistowskie prześladowania i późniejsze ludobójstwa w Kambodży, Ruandzie, Bośni i trwających okropnościach w Darfurze”. W zasadzie wszędzie z wyjątkiem Palestyny. Gilad Atzmon
http://palestyna.wordpress.com/2011/01/11/szoah-niewypal/
15 stycznia 2011
Zastępowanie jednej prawdy inną prawdę. Bo w demokracji , w której nieszczęśliwie żyjemy- jest wiele prawd. Każdy ma swoją, a nawet więcej. Każdy demokrata ma kilka prawd, w zależności od tego jak wieje demokratyczny wiatr. „Demokracja- opium dla ludu?”( Erik von Kuehnelt- Leddihn)., „ Kto szuka prawdy, nie powinien liczyć głosów”( G.W.Leibnitz),” Argumentów nie należy liczyć, tylko ważyć”( Cyceron),” W dyktaturach trzeba wyć razem z wilkami, w demokracjach beczeć razem z owcami”(H.Funke),”Jeśli chcesz demokracji, wprowadź ja najpierw we własnej rodzinie”( Likurg), „Demokracja to arystokracja miernoty”( P.J.Proudhon),”W demokracji jedna partia poświęca zawsze mnóstwo energii, by udowodnić , że ta druga nie nadaje się do rządzenia, przy czym potrafią zgodnie dowieść, że obie mają rację”( H.Louis. Mencken).,”Demokracja, bóg, który zawiódł”( H.Hoppe). I tak można w nieskończoność…. Żaden myślący człowiek nie uzna, że ustalanie prawdy w glosowaniu większościowym- jest mądre.. To głupota nieznana w historii ludzkości.. Z fałszu muszą wynikać kolejne fałsze.. I w takich fałszach żyjemy.. Mało- takie fałsze narastają z dnia na dzień.. Demokracja pęta nas fałszami, szpikuje propagandą, spycha świadomość do roli liczby. A prawda nie jest tym większa im większa liczba w demokratycznym Sejmie.. Jest dokładnie odwrotnie.. Właśnie, w demokratycznym państwie prawnym, a nie w państwie prawnym- to nie jest przypadek, że tak właśnie zapisano w Konstytucji demokratycznego państwa prawnego , przygotowanej przez pana Aleksandra Kwaśniewskiego pana Ryszarda Kalisza, przegłosowanej w demokratycznym Sejmie i przyjętej przez naród w referendum, przez naród z którego chyba nikt Konstytucji nie czytał, tak jak pan Donald Tusk Traktatu Lizbońskiego, do czego się publicznie przyznał- rozważają co by tu jeszcze spieprzyć, pardon- zrobić dobrego w sprawie pokrzywdzonych więźniów pracujących za wynagrodzenie o połowę niższe od wynagrodzenia minimalnego.(???) Państwo prawne to jest takie państwo, w którym ustalone zasady nie są zmienianie co tydzień, co miesiąc, co dzień, czy co rok.. To jest państwo, w którym zasady nie są zmieniane w ogóle, ale jeśli już coś trzeba poprawić stanowiąc na bazie prawa naturalnego, a następuje to powiedzmy dzisiaj, jest vacatio legis przez sześć albo siedem lat, żeby wszyscy zdążyli przyzwyczaić się do tej zmiany- i dopiero po sześciu latach wchodzi w życie.. Nad całością czuwa Straż Praw, która bada zgodność uchwalonej ustawy z prawem naturalnym czyli zgodnością z prawem do wolności, człowieka, własności i jego życia. A zobaczcie państwo co demokracja większościowa niesie dzisiaj: przegłosowują jak leci wszystko co może być dobre dla człowieka mieszkającego w demokracji, czyniąc go więźniem biurokracji- a żeby było dobre dla biurokracji.. Nie może być państwa prawa jak mamy demokratyczne państwo prawa, czyli w państwo, w którym z „obywatelem” można zrobić wszystko, korzystając jedynie z maszynki głosującej.. I dlatego tak naprawdę w demokracji „obywatel” jest własnością państwa demokratycznego i prawnego.. Jest do niego przywiązany jak pies do budy, przy czym wkrótce- jak powiedzie się akcja odwiązywania psów od bud, którą firmuje pani posłanka Joanna Senyszyn z Sojuszu Lewicy Demokratycznej- to pies nie będzie mógł być przywiązywany do budy przez swojego właściciela, a człowiek pozostanie przywiązany do demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego zasady społecznej sprawiedliwości, czyli do braku zasad. Państwo prawne- to co innego niż demokratyczne państwo prawne. I tu jest ten haczyk! Tak jak sprawiedliwość społeczna jest czymś innym niż sprawiedliwość.. To są dwie różne rzeczy.. Ma różnych biegunach. Sprawiedliwość społeczna to niesprawiedliwość, a demokratyczne państwo prawne, to burdel na demokratycznych kółkach, nie mający ze sprawiedliwością nic wspólnego. Bo sprawiedliwość to stała i niezmienna wola oddawania każdemu tego co mu się należy.. A jak oddać komukolwiek cokolwiek jak dzisiaj tak a jutro siak? Swoją drogą pani posłanka Senyszyn jakoś pasuje przywiązana łańcuchem do budy, jest to wielki symbol tego co z nami między innymi posłami wyrabia przez wiele lat uchwalając ustawy głównie odbierające nam wolność..” Każdy jest inny- dajcie nam żyć!”.- śpiewają w METRO artyści Studia Teatru Buffo.. I to jest wielka mądrość.. Bo demokracja działa totalnie jak gilotyna, a ludzie są indywidualni. Demokracja godzi w indywidualność, traktując nas zbiorowo i kolektywnie.. I ustala prawdę w głosowaniu większościowym.. Co prawda łańcuchy pasują do ideologii pani posłanki Joanny nie od Aniołów, ale Senyszyn, bo ona jest w grupie ideologizującej , która zawsze działała na rzeczy zrzucenia kajdan przez proletariat.. Nie dość, że kajdan proletariat nie zrzucił, a demokracja zakuwa nas w nowe- to dla psów łańcucha kajdaniarskiego nie będzie, ale dla człowieka demokratycznego- jak najbardziej.. Uwolnić zwierzęta i złe duchy- ale za to zakuć człowieka w dyby niewoli przy pomocy demokracji.. Pod hasłami praw człowieka i obywatela. I wolności sprawiedliwości społecznej , w kategoriach której nie ma miejsca na wolność prawdziwą. Właśnie jakiś zboczeniec zamordował czternastoletnią dziewczynkę przedtem ją gwałcąc.. Przyznał się do tej zbrodni, ale. ponieważ ustawodawcy demokratyczni znieśli karę śmierci dla morderców- nigdy – tak naprawdę, nie odpowie za swój czyn.. Dostał w nagrodę, przez demokratyczną republikę biurokracji- życie.. Co prawda w więzieniu, i to na chwilę, a potem do cywila i dalej mordować i gwałcić. Zamiast królewskiej Straży Praw, w całej demokratycznej Europie powołali Trybunały Konstytucyjne, wzorowane na Trybunałach Rewolucyjnych Rewolucji Francuskiej, z wyłączeniem wykonywania kary śmierci, jak leci, w zależności od pochodzenia społecznego.. Nawet słowo” Trybunał” jest zachowane.. Trybunał konstytucyjny bada zgodność uchwalanych ustaw demokratycznych przez demokratyczny Sejm z demokratyczną Konstytucją.. Ale nie bada zgodności demokratycznie uchwalanych ustaw ze zdrowym rozsądkiem.. Tego nie bada. Nie ma wzorca zdrowego rozsądku, ma za to mętną Konstytucją, w której poszczególne punkty są sprzeczne z sąsiednimi, tamte z innym i z prawem naturalnym a całość też jest sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem.. I w której jest wiele obietnic bez pokrycia, propagandy konstytucyjnej.. To z czym tak naprawdę bada zgodność Trybunał Konstytucyjny? Ale przypominam państwu. że w roku 1992, gdy Janusz Korwin-Mikke złożył projekt uchwały lustracyjnej, Trybunał Konstytucyjny badał zgodność uchwały sejmowej z Konstytucją, do czego nie miał prawa- bo powołany jest do badania zgodności ustaw, a nie uchwał..(???) Czy to nie ciekawe? I nikt tego tematu nie drąży.. Jakby były jakieś organa władzy pozakonstytucyjnej.. I orzeczenie Trybunał przygotował w ciągu dwóch godzin. Kilkadziesiąt stron teksu w ciągu dwóch godzin- to jest dopiero tempo. Nie śmiem nawet domyślać się, że przygotowane było wcześniej.. Jak to w demokratycznym państwie bezprawia.. Dla mnie Trybunał Konstytucyjny jest czapką niewidką demokracji.. Jego skład nie jest wybieralny w wyrach powszechnych, demokratycznych i bezpośrednich oraz tajnych, ale przez sam polityczny Sejm, Senat i pana prezydenta. I jak twierdzi propaganda- TK nie jest ciałem politycznym(???) A jakim? To jest tak naprawdę trzecia izba parlamentu nie wybieralna demokratycznie, mimo, że demokracji u nas w bród i jeszcze więcej.. Żeby nic tak naprawdę nie mogło zakłócić funkcjonowania najlepszego ustroju na świecie, czyli socjalizmu.. Trybunał Konstytucyjny stoi tak naprawdę na straży bezprawia Właśnie niedawno stwierdził, że pobieranie przez więźniów niepolitycznych wynagrodzenia o połowę mniejszego od płacy minimalnej ustalanej przed demokratyczne państwo bezprawia jest niezgodne z Konstytucją… Może jest i niezgodne z Konstytucją, ale nie wiadomo na podstawie jakiego punktu TK to stwierdził? Ale ja mam tradycyjne pytanie: a do tej pory było zgodne wypłacanie więźniom połowy wynagrodzenia minimalnego ustalanego przez państwo demokratyczne i prawne..(????) Jakoś tego TK tego nie widział, dopiero teraz jak brakuje państwu demokratycznemu i biurokratycznemu pieniędzy.. To otworzył niedemokratyczne trybunałowe oczy.. W Polsce przez firmy prywatne i nie tylko było zatrudnianych około 18 000 więźniów. Pracodawcy płacili za nich niższe stawki podatku ZUS, co czyniło pracę więźniów atrakcyjną, w końcu siedzą w więzieniu i lepiej jak pracują i zarabiają cokolwiek niż leżą bezczynnie na pryczy, dzisiaj łożu więziennym.. Teraz po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego stawki za wynajęcie więźnia do pracy będą takie same jak człowieka będącego na wolność fizycznej, ale w niewoli przepisów państwa demokratycznego i prawnego.. I to spowoduje nieopłacalność wynajmowania więźniów do pracy, do za nich pracodawca będzie musiał zapłacić zwiększony dwukrotnie podatek ZUS..(???). I co wymyśliło demokratyczne państwo prawne w demokratycznym Sejmie?.. Jak zwykle nową biurokrację, która powstanie pomiędzy pracodawcami a państwem., a będzie się nazywała Fundusz Rekompensacji Zawodowej, czy jakoś tak, gdzie umiejscowieni tam nowi biurokraci będą rekompensowali przedsiębiorcom straty wynikłe z tytułu wzrostu kosztów pracy dzięki orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, który stał się rodzajem naganiacza pieniędzy budżetowych do rąk, lepkich rąk biurokracji demokratyczno- socjalistycznej.. A pan premier Donald Tusk ciągle przypomina, że będzie zmniejszał biurokrację, systematycznie ją powołując.. Państwo znowu położy łapę na finansowaniu pracy więźniów, jako kolejnym segmencie zawłaszczonym i kosztownym. Jedni pracodawcy zatrudniający więźniów dostaną ulgi, a inni – nie.. Ulg dla wszystkich nie starczy, ale za całość nowej głupoty, kosztownej i marnotrawnej- znowu zapłacimy my- nic nie mający do gadania w demokratycznym państwie socjalistycznego bezprawia.. Ile będzie kosztował Fundusz Rekompensacji Zawodowej ,czy jakoś tak? Ale rzecz musi się opłacać państwu, tak jak my się mu opłacamy- że zdecydowało się na taką kombinację.. Podnieść przedsiębiorcom, powołać nowy urząd, trochę im oddać, a pozostałą większość pozostawić dla siebie - do zmarnowania.. Według relatywistów jest cała prawda, pół-prawda, ćwierć-prawda… i g….o prawda. A ja uważam, że jest prawda i fałsz. Demokracja jest fałszem.. I w takim fałszu żyjemy.. I niestety będziemy żyć, dopóki demokracja nie doprowadzi nas do bankructwa moralnego, etycznego, finansowego i gospodarczego.. PS. Przepraszam moich czytelników, że dzisiaj tak późno wrzuciłem swój felieton, bo właśnie wróciłem z Wrocławia i musiałem odespać nieprzespaną noc.. Byłem na Wielkiej Gali zorganizowanej przez The World Internet Fundation w ramach konkursu ”Polski Internet”, gdzie otrzymałem nagrodę, tym razem od Kapituły Konkursu, a nie od blogerów. Dostałem wyróżnienie i statuetkę jako będący wśród sześciu nominowanych w kategorii Blogi.. Kategorii było dwadzieścia.. Nagrody otrzymała trójka osób z każdej kategorii.. Ciężki, kamienny posążek w kształcie kwadratu umiejscowionego na kancie z napisem” Polski Internet” Z dopiskiem na dole na mosiężnej tabliczce: ”Wyróżniony w Kategorii Blogi Wybrany przez Kapitułę Konkursu” Polski Internet”—2010 Wszystkim moim czytelnikom życzę miłej soboty. .Także tym, którzy kochają demokrację i nie dają się przekonać, że to zwykły wyborczy nonsens… WJR
Koniec przedstawienia "Pojednanie z Polską"
1. Premier Tusk może sobie protestować i apelować do opinii międzynarodowej, do samego diabła nawet. Już mu odpowiedział jakiś podrzędny moskiewski czynownik, że żadnej zmiany raportu nie będzie. Moskwa locuta, causa finita! Załoga durnowata, Polsza winowata!
2. Świat dostał rosyjskie wyjaśnienie przyczyn katastrofy i chętnie w nie uwierzył, tym bardziej, że opisane w nim pijaństwo i bałagan pasuje do wizerunku Polaka z "polish jokes". Poza tym brak rosyjskiej winy jest wygodny. Z polską winą świat nie ma kłopotu, z rosyjską byłby spory, bo mocarstwa, nawet osłabione, nie lubią być winne czemukolwiek i z zarzutami wobec nich trzeba być ostrożnym.
3. Raport ogłoszony, teraz Moskwa może zgasić światła rampy i skończyć rozpoczęte 10 kwietnia przedstawienie pod tytułem "Pojednanie z Polską". Do niczego jej to pojednanie nie jest już potrzebne. Że Polska może Rosji bruździć w Unii Europejskiej? Akurat! Spotka się Putin z Angelą, jeszcze psa ze sobą weźmie (bo pani kanclerz podobno psów się boi) pogadają sobie po wschodnioniemiecku i załatwią co trzeba, na przykład drugi gazociąg.
4. Nagły i niespodziewanym raport MAK-u, mocno ugodził w premiera i jego obóz. Cały misterny plan... nie będę dalej cytował bohatera filmu "Kiler", w każdym razie zawalił się plan obrzydzania PiS-u za jego rzekomą rusofobię. Już nawet najbardziej zacietrzewieni antypisowcy, tacy co to wszelkie swoje wypowiedzi rozpoczynaja od deklaracji "nienawidzę PiS-u i Kaczyńskiego", nawet oni muszą przyznać, że to PiS miał rację, od początku domagając się umiędzynarodowienia śledztwa. I każdy człowiek, jeśli nie jest całkowicie zaczadzony propagandą, musi przyznać, że wiara w rzetelność rosyjskiego śledztwa była naiwna, najdelikatniej to nazywając. To była wiara ignorująca Politkowską, Litwinienkę, a najbardziej Katyń.
5. Premier Tusk, tak czule obejmowany przez Putina, staje się dziś ofiarą zawiedzionej miłości. Niezawodny Okudżawa śpiewał o niej tak: Bo nie wierzymy w czas kochania Że miłość biedy przyda nam Ech Wania, Wania, biedny Wania, Ech spójrz, po linie idziesz sam Z tym, że Wania mocno stąpa po ziemi, a po linie idzie Donald i coraz trudniej łapie równowagę. Janusz Wojciechowski
Badania atmosferyczne Subotnik Ziemkiewicza To byłoby bardzo śmieszne, ten poglądowy przykład jak polski picuś-glancuś został przez cwanych graczy z Kremla zrobiony bez mydła, gdyby nie fakt, że w osobie wzmiankowanego zrobiono bez mydła całą Polskę. Myślał nasz mistrz bajeru i wielki człowiek do małych intryg, że jak okaże Kremlowi spolegliwość, to Kreml się odwdzięczy, coś tam półsłówkiem przyzna o rosyjskich niedociągnięciach i tym sposobem pozwoli mu jakoś ocalić twarz. A Kreml się nigdy nie odwdzięcza. Kreml, taka już niezgłębiona rosyjska dusza, takich, którzy mu są ulegli, uważa za tchórzy, a tchórzami się tam gardzi. Świat dostał jasny sygnał: z Polakami można zrobić wszystko, idąc zupełnie na chama, na bezczelnego, bez liczenia się z pozorami − a Polacy nie odważą się nawet miauknąć w obronie swego. Jak za najciemniejszej, saskiej nocy. Trochę postraszyć, trochę sypnąć jurgieltem, trochę pomóc lokalnym mafiozom w ich drobnych interesach, trochę podbechtać do mędrkowania różnych durniów uważających się tu za elitę, i czekać, aż państwo toczone głupotą i deprawacją samo zgnije do reszty, a cały świat zacznie prosić sąsiadów, aby wreszcie zrobili z tym polskim bałaganem porządek. Części tak demonstracyjnie upokorzonych Polaczków − tym związanym ze swym krajem raczej miejscem zamieszkania, niż czymkolwiek innym − nie pozostaje nic innego, niż gorliwie nie przyjmować do wiadomości, co się stało. Może i są jakieś „ale”, ale „faktem przecież jest, że polski generał miał we krwi alkohol”, powtarzają jednobrzmiącym chórem zdeklarowani kolaboranci i „pożyteczni idioci”. Jest to dokładnie takim samym faktem, jak „niezidentyfikowana łódź podwodna zachodniej konstrukcji”, która jakoby zatopiła „Kursk” − ale z idiotami trudno dyskutować, a ze zdeklarowanymi kolaborantami tym bardziej. Dla pragnących sobie wmówić, że nic się nie stało, prawdziwym darem z niebios jest „news” o terminie planowanej beatyfikacji Jana Pawła II. Ludzie, których pamiętam z rozmaitych korytarzy, a często i wręcz z ekranów, jak zapluwali się na samą wzmiankę o Janie Pawle II z nienawiści, a z entuzjazmem powtarzali urbanowe plugastwa o „Breżniewie Watykanu”, nagle z przejęciem tokują na wszystkich antenach o fenomenie polskiego Papieża, godzinami, aby tylko nie mieć czasu na mówienie o czym innym. No, może przesadzam, są w sobotni poranek w mediach jeszcze inne ważkie tematy. Wiele czasu zajmują zastrzeleni pod Nairobi… pardon, w Tunisie (nie wiem, skąd mi się tu nagle jakaś Gwatemala przyplątała), co przecież bardzo każdego Polaka dotyczy, bo każdy mógł się tam akurat znaleźć albo mógł znać kogoś kto mógł się tam akurat znaleźć. Wrócił też temat z ostatniej chwili − śmierć Barbary Blidy. Po trzech latach żmudnego ustalania komisja nie zdołała ustalić niczego konkretnego, ale ponad wszelką wątpliwość stwierdza, że na samobójstwo byłej minister miała wpływ ogólna „atmosfera”. Katastrofa Smoleńska, jak wygłosiła pani z „Gazety Wyborczej”, też była wynikiem atmosfery wytworzonej przez, jakżeby inaczej, śp. Lecha Kaczyńskiego. To ta atmosfera sprawiła, że pilot chciał lądować, a rosyjscy kontrolerzy nie odważyli się mu zabronić. Skoro atmosfera wytwarzana przez śp. Kaczyńskiego była tak potężna, że nawet ruscy oficerowie ze strachu przed jego gniewem trzęśli hajdawerami, to już jasne jest, dlaczego to właśnie nieżyjący prezydent, a nie konstytucyjnie nadzorujący te sprawy premier, odpowiada za bajzel w specjalnym pułku lotnictwa wojskowego, które w chwili tragedii stało się cywilne, za złe szkolenie, braki kadrowe, za bardak w kancelarii premiera, która organizowała wizytę, za niejasny status lotu, brak jego należytego planu, brak podstawowych ustaleń co do bezpieczeństwa, za karygodne błędy popełnione przez ochronę… Za wszystko odpowiada atmosfera, a za atmosferę wiadomo kto odpowiada. Sławna sejmowa komisja „naciskowa” powinna zmienić nazwę na „atmosferyczną”, bo też żadnego konkretnego „nacisku” nie zdołała znaleźć, ale istnienie atmosfery potwierdza. Są i inne ważkie problemy – na przykład zagrożona wolność słowa. Na Węgrzech, oczywiście, przecież nie w Polsce. W Polsce nic wolności nie zagraża, każdy, kto chce, może swobodnie krytykować atmosferę wytworzoną przez PiS i nieżyjącego prezydenta, albo szukać sobie pracy poza mediami, nikt mu nie zabrania. Ale sytuacja na Węgrzech bardzo niepokoi autorytety, z samym Sharkeyem, to jest, chciałem powiedzieć, Michnikiem na czele, i nawet młodych z fejsbuka, którzy się spontanicznie skrzyknęli na demonstrację przed ambasadą w obronie wyrzucanych z pracy za przekonania węgierskich dziennikarzy. Ach, są i wydarzenia ważkie dla ducha narodu. W Katowicach Narodowa Orkiestra Polskiego Radia dała światową prapremierę Requiem dla ofiar zbrodni w Jedwabnem Krzysztofa Meyera do wiersza Adama Zagajewskiego. Ponieważ nie wszyscy rozumieją publicystyczny dynamit zawarty w poezji Zagajewskiego, nie mówiąc już o muzyce, więc prapremierę poprzedzono „dyskusją” z udziałem kompozytora i poety oraz kilku autorytetów, którzy spierali się − szatański wynalazek Internetu pozwalał głębię tej debaty podziwiać niemal na bieżąco − czy Jedwabne było największą zbrodnią w dziejach ludzkości, czy największą polską zbrodnią w dziejach. Ostatecznie ustalili, że największą polską zbrodnią w dziejach ludzkości, i że po tej zbrodni nic już nie ma sensu, nic już nie istnieje, a w każdym razie niemożliwa jest muzyka i poezja. To po co w takim razie panowie Meyer i Zagajewski pitolą, zamiast się zająć czymś możliwym − chciałoby się zapytać, gdyby się nie wiedziało, że po prostu kolejny miejscowy poeta stara się zasłużyć na Nobla. Wyrażając przy tym najistniejszą istność polskiej duszy, bo przecież o czym innym może w dzisiejszej dobie myśleć przejęty sprawami swego narodu Polak, jak nie o swoim wstydzie, wiecznej sromocie i odpowiedzialności za prześladowania Żydów? Przecież nie o tragedii smoleńskiej i demonstracyjnym sponiewieraniu Ojczyzny przez sposób jej „wyjaśnienia”, na ten temat wszystko wiadomo, zawiniła atmosfera i „pora skończyć z żałobą, z wieńcami i wołaniem o uczczenie”, jak apeluje wspomniana pani z „Wyborczej”. Wszystko jest jasne, pozamiatane − i kto śmie protestować? Tylko ziemia jakby się poruszyła. Zabobonny naród bredzi coś, że to tu czy tam dawni Polacy się w grobach przewracają, ale to pewnie tylko ten deszcz. I to wszechobecne błoto. RAZ
Polityka w czasach postpolitycznych Fragmenty dyskusji wokół najnowszej książki prof. Zdzisława Krasnodębskiego "Już nie przeszkadza", zorganizowanej przez Ośrodek Myśli Politycznej pod tytułem "Koniec polityki polskiej? Teraz tylko postpolityka?" z udziałem Autora oraz prof. Ryszarda Legutko, filozofa i europosła PiS. Dyskusję moderował redaktor naczelny "Dziennika Polskiego" Piotr Legutko: . Piotr Legutko: Wśród haseł ostatniej samorządowej kampanii wyborczej najczęściej komentowane było niewątpliwie to: "Z dala od polityki". Oto my, rządzący, nie robimy polityki, za to budujemy boiska, mosty, drogi. W domyśle - robienie polityki jest zawracaniem głowy i czymś kompletnie bezsensownym. Czy nastąpiło już takie właśnie "zaczarowanie" słowa "polityka"?
Prof. Zdzisław Krasnodębski: Widziałem te plakaty opatrzone podobizną pewnego młodego człowieka, który bardzo przypominał premiera... Z tym łączy się marzenie o wiecznej młodości. To hasło jest nierealne i ta obietnica jest nierealna. Obawiam się także, że ta Polska i ta bajka, jaką się opowiada Polakom, również jest nierealna. Premier chciałby wyglądać tak, jak na tych plakatach, chciałby grać w Bundeslidze czy Realu Madryt i pewnie jak gra z panem Schetyną to tak sobie wyobrażają, bo premier chciałby być ważnym politykiem europejskim. Ta postpolityka składa się z różnych elementów. Z jednej strony z optymistycznej opowieści, w którą Polacy wierzą z coraz większym wysiłkiem, optymistycznej bajki, w której Polakom wszystko się udaje. Premier Putin napisał niedawno artykuł w "Suddeutsche Zeitung", proponując Unii Europejskiej wspólnotę celną od Atlantyku do Władywostoku i rozmaite inne pomysły. Stwierdził m.in., że powinniśmy razem rozwijać przemysł stoczniowy. My niestety nie będziemy w tym uczestniczyć, bo nasz przemysł stoczniowy już nie istnieje... Tak więc z jednej strony jest owa optymistyczna bajka, z drugiej brutalna, szara rzeczywistość. Oczywiście w tej bajce musi być - tak jak w każdej bajce - czarny charakter, wilk, który czyha na Czerwonego Kapturka z Platformy Obywatelskiej. Jak wiemy, tym czarnym charakterem jest nieustannie Jarosław Kaczyński, a wcześniej był Lech Kaczyński pospołu ze swoim bratem. Do tego dochodzi odpowiednia polityka medialna i nieustanne spory personalne. Przeczytałem niedawno wypowiedź jednego z członków nowego ruchu, stowarzyszenia, które powstało [Polska Jest Najważniejsza - przyp. PS], który powiedział: "Najważniejszy jest wizerunek". Nie chodzi zatem o treść, chodzi o wizerunek. Do tej postpolityki dochodzi też całkowite milczenie o sprawach świata. Nie mówi się o szczycie G-20, ani nie ma poważnej dyskusji o nowej strategii NATO i o tym, co się dzieje w Europie, nie ma nic o wojnie walutowej, a tymczasem strefa euro zbliża się do końca. W Niemczech pojawiło się mnóstwo artykułów na ten temat. Oczywiście mają one za zadanie uspokoić opinię publiczną, bo to właśnie Niemcy płacą najwięcej na ratowanie Irlandii i Grecji. W bajce, jaką się opowiada Polakom, brak jakiejkolwiek głębszej myśli strategicznej. My jako naród, jako demos, w gruncie rzeczy nie wymagamy od rządzących odpowiedzialności, stawiając im pytania.
- Jak to wygląda z perspektywy europejskiej? Czy ten kontrast widać tylko na linii Polska - Niemcy? Czy jesteśmy wyjątkowi w owym bardzo ostrym wejściu w postpolitykę, czy też jest to zjawisko uniwersalne? Prof. Ryszard Legutko: Pewne tendencje we współczesnym świecie są wspólne. Pan profesor mówił tutaj o bajce. Jest dzisiaj taki rodzaj języka, który opowiada bajkę, a bajka ta jest słuchana zarówno z perspektywy tych, którzy ją opowiadają, jak i tych, którzy są jej odbiorcami. Tak jest i w Polsce, i po części także w Europie, a z pewnością tak jest w Unii Europejskiej. Tam odległość między rzeczywistością polityczną a opowieścią jest ogromna. Oczywiście ja mam perspektywę dość ograniczoną, bo pracuję w Parlamencie Europejskim, który jest instytucją szczególną, niezbyt ważną, posiadającą niewielką władzę, w związku z czym cała tamtejsza praca i cały wysiłek to jest gadanie. Toczy się tam życie, które jest dość odległe od miejsc, w których tworzy się politykę, gdzie zapadają decyzje, gdzie toczy się walka o kształt ustaw. My tę walkę rzecz jasna przegrywamy, nie pamiętam przypadku, w którym my, Polacy, byśmy wygrali. Ale z drugiej strony jest w Polsce taka presja, by uczestniczyć w tym procesie, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś niewłaściwego. By nie mówić o interesach, o porażce, o przeciwnikach. O tym nie wolno mówić, nie wolno pisać. Parlament Europejski to takie miejsce, w którym bardzo ciężko jest porozmawiać o rzeczywistości. To tak, jak w systemie, który przestał istnieć dwadzieścia lat temu. Wówczas można było powiedzieć coś krytycznego na temat rzeczywistości, ale zawsze należało to poprzedzić stwierdzeniem, że socjalizm jest naszym celem, że partia ma rolę przewodnią, że towarzysz pierwszy sekretarz słusznie na ostatnim plenum powiedział, że... I gdy to się już wyliczyło, to można było wygłosić jakąś drobną krytykę. Podobnie jest w Parlamencie Europejskim. Zacząć trzeba od wszystkich tych stwierdzeń typu: Europa się ciągle integruje, integracja się pogłębia i że jest to przełomowe, historyczne wydarzenie. Trzeba też dodać coś złego o eurosceptykach. I gdy się to już wszystko powie - a także o solidarności europejskiej i wspólnym europejskim domu - to wtedy ewentualnie można coś poddać krytyce. Wydawało mi się, że gdy źle się w Polsce czuję, bo tutaj nie można o wszystkim mówić, to pojadę do Brukseli i tam odetchnę. Tymczasem wcale nie. A zatem proces ten jest szerszy, charakterystyczny nie tylko dla Polski.
- W książce "Już nie przeszkadza" znalazłem piękną definicję współczesnego polityka, którą prof. Krasnodębski przytacza za niemieckim filozofem: "Politycy to ludzie, którzy muszą odpowiadać na pytania, nawet wtedy, kiedy nie ma na nie odpowiedzi i którzy chcą odpowiedzieć nawet wtedy, kiedy nie pojawiają się żadne pytania". Dalej autor zestawia dwie afery: Rywina i hazardową, by zilustrować tezę o końcu polityki polskiej i początku postpolityki. Kwintesencją tej drugiej jest "próba konferencji prasowej". Dawniej polityk poddawany był różnym próbom, ale odbywało się to w Sejmie, w ogniu debat i polemik. A teraz mamy do czynienia ze zjawiskiem, w którym werdykt wydaje demos, ale jest to werdykt jak na arenie, gdzie decyduje się o życiu gladiatora. Panie profesorze: czy dzisiaj błazenada jest już instytucjonalną cechą polskiej polityki? Prof. Zdzisław Krasnodębski: Myślę, że tak. W końcu Chlebowski na konferencji prasowej denerwował się i pocił. A gdyby wytrzymał, to by przetrwał... A wracając do zagadnienia postpolityki. Powiem coś może zaskakującego, otóż nie ma żadnej postpolityki. Jest polityka i to bardzo twarda. Jeżeli bowiem za pojęciem polityki stała władza i kierowanie jednych ludzi drugimi, to postpolityka była starym marzeniem europejskiej lewicy - zlikwidować stosunki panowania. Polityka to władza, spieranie się o władzę, a my to zastąpimy zarządzaniem. Polityka zaniknie, bo zastąpi ją dyskusja. To taki ideał Habermasa. To zresztą pojawiało się w programie Platformy Obywatelskiej i to było widać na wspomnianych tu już plakatach. Do tego dochodzi jeszcze widowisko i spektakl. Stąd właśnie moja teza o "próbie konferencji prasowej", bo przecież chodzi głównie o wizerunek. Ale dochodzimy tu do pewnego paradoksu. W Polsce z jednej strony mówimy o postpolityce i o tym, że ta prawdziwa, realna polityka została zastąpiona widowiskiem, a z drugiej strony w naszym kraju jak nigdzie indziej zainteresowanie polityką przekracza normy europejskie. Wszystkie inne sprawy, zakładające pewną wiedzę specjalistyczną, są nudne, nużące, nieciekawe. No i gdzieś jest jeszcze ta wspomniana już prawdziwa, realna polityka. Pokazująca, że mamy do czynienia z koncentracją władzy, jakiej do tej pory w ostatnich dwudziestu jeden latach nie było.
- Gdzie wobec tego ta prawdziwa polityka się odbywa? Jaki w niej udział mają obywatele? Są oni przez Pana określani jako "dawcy sondaży", co brzmi dość przerażająco. Albo "rozgorączkowany tłum". Jeśli nie obywatele, nie politycy, to gdzie owa realna polityka się rozgrywa? Prof. Zdzisław Krasnodębski: Oczywiście toczą się dyskusje na temat budżetu, by zamaskować deficyt budżetowy, ktoś podejmuje kluczowe decyzje w sprawach polityki zagranicznej (wszak polska polityka zagraniczna w ostatnich dwóch latach odwróciła się o 180 stopni!), ktoś podejmuje decyzje gospodarcze. Jeżeli nie czynią tego obywatele, to robi to ktoś inny. Ktoś tę władzę ma i jest ona coraz bardziej skupiona. Wszystko zmieniło się po 10 kwietnia 2010 r. Mówiono o dożynaniu watah, a to nie były watahy, to była reduta Ordona. Pałac prezydencki był placówką patriotycznego myślenia. Dziś jedyną taką placówką jest partia opozycyjna, która za miesiąc, za dwa może być zupełnie inna. Wszak widzimy procesy rozłamowe. Watahy dopiero będą. Może pojawić się sytuacja, w której nie będzie instytucji, tylko pojedynczy zdezorientowani ludzie biegający po pobojowisku. To jest właśnie owa realna polityka. Mamy zatem trzy poziomy: poziom spektaklu, poziom rozpolitykowanego społeczeństwa, któremu w zasadzie wszystko jedno, i jest wreszcie ta realna, prawdziwa polityka, która moim zdaniem, np. w sferze polityki zagranicznej, powinna Polaków napawać prawdziwym niepokojem.
Spisał i zredagował: Paweł Stachnik
Prof. Krasnodębski o tym, jakie bajki Donald Tusk opowiada Polakom. "Mówiono o dożynaniu watah, a to była reduta Ordona" Na stronach krakowskiego "Dziennika Polskiego" znajdujemy zapis niezwykle ciekawej dyskusji wokół najnowszej książki prof. Zdzisława Krasnodębskiego "Już nie przeszkadza", zorganizowanej przez Ośrodek Myśli Politycznej. Tytuł dyskusji brzmiał: "Koniec polityki polskiej? Teraz tylko postpolityka?". Wzięli w niej udział prof. Krasnodębski, prof. Ryszard Legutko a rozmowę moderował redaktor naczelny "Dziennika Polskiego" Piotr Legutko. Jedno z pytań jakie zadał dotyczyło hasła wyborczego Platformy Obywatelskiej z ostatniej kampanii, a wzywające by być "z dala od polityki". Profesor Zdzisław Krasnodębski tak na nie odpowiedział: Widziałem te plakaty opatrzone podobizną pewnego młodego człowieka, który bardzo przypominał premiera... Z tym łączy się marzenie o wiecznej młodości. To hasło jest nierealne i ta obietnica jest nierealna. Obawiam się także, że ta Polska i ta bajka, jaką się opowiada Polakom, również jest nierealna. Premier chciałby wyglądać tak, jak na tych plakatach, chciałby grać w Bundeslidze czy Realu Madryt i pewnie jak gra z panem Schetyną to tak sobie wyobrażają, bo premier chciałby być ważnym politykiem europejskim. Oczywiście w tej bajce musi być - tak jak w każdej bajce - czarny charakter, wilk, który czyha na Czerwonego Kapturka z Platformy Obywatelskiej. Jak wiemy, tym czarnym charakterem jest nieustannie Jarosław Kaczyński, a wcześniej był Lech Kaczyński pospołu ze swoim bratem. Do tego dochodzi odpowiednia polityka medialna i nieustanne spory personalne.(...) Ta postpolityka składa się z różnych elementów. Z jednej strony z optymistycznej opowieści, w którą Polacy wierzą z coraz większym wysiłkiem, optymistycznej bajki, w której Polakom wszystko się udaje. Premier Putin napisał niedawno artykuł w "Suddeutsche Zeitung", proponując Unii Europejskiej wspólnotę celną od Atlantyku do Władywostoku i rozmaite inne pomysły. Stwierdził m.in., że powinniśmy razem rozwijać przemysł stoczniowy. My niestety nie będziemy w tym uczestniczyć, bo nasz przemysł stoczniowy już nie istnieje... Tak więc z jednej strony jest owa optymistyczna bajka, z drugiej brutalna, szara rzeczywistość. W opinii profesora Krasnodębskiego jedną z wielkich słabości owej postpolityki uprawianej przez obóz rządzący jest całkowite milczenie o poważnych sprawach i procesach dziejących się na świecie. Nie mówi się o szczycie G-20, ani nie ma poważnej dyskusji o nowej strategii NATO i o tym, co się dzieje w Europie, nie ma nic o wojnie walutowej, a tymczasem strefa euro zbliża się do końca. (...) W bajce, jaką się opowiada Polakom, brak jakiejkolwiek głębszej myśli strategicznej. My jako naród, jako demos, w gruncie rzeczy nie wymagamy od rządzących odpowiedzialności, stawiając im pytania. W opinii autora książki "Już nie przeszkadza" w Polsce mamy do czynienia z taką koncentracji władzy w jednych rękach, o jakiej nikomu się nie śniło w ostatnich 21 latach. Ktoś tę władzę ma i jest ona coraz bardziej skupiona. Wszystko zmieniło się po 10 kwietnia 2010 r. Mówiono o dożynaniu watah, a to nie były watahy, to była reduta Ordona. Pałac prezydencki był placówką patriotycznego myślenia. Dziś jedyną taką placówką jest partia opozycyjna, która za miesiąc, za dwa może być zupełnie inna. Wszak widzimy procesy rozłamowe. Watahy dopiero będą. Może pojawić się sytuacja, w której nie będzie instytucji, tylko pojedynczy zdezorientowani ludzie biegający po pobojowisku. To jest właśnie owa realna polityka. I zwłaszcza na ostatni wątek warto zwrócić uwagę. Myślenie o sprawach publicznych prezentowane przez Profesora, jest nam bliskie. Jednostka, nawet najszlachetniejsza, bez oparcia w instytucjach, niewiele zdziała. Dbajmy więc o instytucje, które już są, budujmy nowe, także medialne. wu-ka, źródło: Dziennik Polski