Kilkuset morderców rządzi Polską - wywiad z W. Sumlińskim w NY
klip.tor poniedziałek, 23:03
Rozmowa z Wojciechem Sumlinskim (Solidarni 2010 NY)
___________________________________
Wszyscy ludzie Prezydenta
opublikowano: 23 grudnia 2014
fot. PAP/Jacek Turczyk
„Nie musisz latać (na akcje bombardowania), jeśli jesteś szalony, ale nie chcąc latać dowodzisz, że nie jesteś szalony, bo tylko wariat może chcieć brać udział w niebezpiecznych akcjach”. Trudno uciec od smutnej refleksji, że ta krótka wykładnia powieści Josepha Hellera pt. „Paragraf 22” idealnie pasuje do zeznań sądowych składanych przez prezydenta Bronisława Komorowskiego, w których kluczem do ich zrozumienia jest absurd. Teoretycznie można bowiem udowadniać - może ktoś bardzo naiwny - że prezydent Komorowski naprawdę niczego nie pamiętał i nawet naprawdę wierzył w to, co mówił, gdy już sobie o czymś przypomniał, tak jak teoretycznie można udowadniać, że słoń może wisieć nad przepaścią przywiązany za ogon do stokrotki, szkopuł jednak w tym, że tak jak tej ostatniej sztuki nie da się tego przeprowadzić w praktyce, tak nie da się ze sobą pogodzić sprzeczności i zwyczajnych kłamstw. By to jednak przystępniej wyjaśnić, warto choćby w telegraficznym skrócie przybliżyć clou „afery marszałkowej”.
Cała historia rozpoczęła się pod koniec 2006 roku, gdy było już wiadomo, że pułkownik WSI, Leszek Tobiasz, nie zostanie pozytywnie zweryfikowany przez Komisję Weryfikacyjną WSI i gdy postępowania karne prowadzone przeciwko niemu w kilku sprawach (od podejrzenia o szpiegostwo po fałszywe oskarżanie innych oficerów o przestępstwa, których ci nigdy nie popełnili) przez prokuraturę wojskową wchodziły w decydującą fazę. Jak wykazały dotychczasowe rozprawy sądowe, to właśnie w tamtym czasie pułkownik Leszek Tobiasz - trudno o mniejszą wiarygodność, niż miał ten specjalista od kombinacji operacyjnych, który zajmował się m.in. inwigilacją Kościoła Katolickiego, czy szantażowaniem księdza biskupa Juliusza Poetza, a nadto był przestępca skazanym prawomocnym wyrokiem sądowym – rozpoczął budowę pajęczej sieci, której celem było odebranie wiarygodności Komisji Weryfikacyjnej WSI. Rozpoczął jej budowę od szantażu Mariana Cypla, byłego rezydenta PRL – owskiego wywiadu w Wiedniu, a zarazem dobrego znajomego kilku biskupów, m.in. Antoniego Pacyfika Dydycza i Sławoja Leszka Głodzia. Metodami nacisków i szantażu Leszek Tobiasz domagał się od Mariana Cypla, by ten przedstawił go w/w biskupom, jako człowieka godnego najwyższego zaufania i by ci następnie w ten sam sposób przedstawili go Antoniemu Macierewiczowi. Wszystko po to, by pozyskać zaufanie Antoniego Macierewicza i z tej perspektywy - skompromitować go. Realizacja planu zakończyła się niepowodzeniem, bo Marian Cypel - po konsultacjach z rzeczonymi biskupami – Leszkowi Tobiaszowi odmówił, ale to nie zniechęciło pułkownika, który tylko sobie znanymi sposobami dotarł jednak do Antoniego Macierewicza i rozmowę z nim oczywiście nagrał. Równolegle dotarł też do Leszka Pietrzaka z Komisji Weryfikacyjnej WSI obiecując mu dostarczenie szeregu ważnych informacji odziałalności WSI – i również te rozmowy nagrał. Równolegle, w grudniu 2006 roku, niżej podpisany z ekipą TVP realizującą program śledczy pt. „30 minut” dotarł do marszałka Sejmu, Bronisława Komorowskiego, by na rzecz programu ukazującego WSI, jako organizację quasi przestępczą, przeprowadzić rozmowę o tajemniczej Fundacji „Pro Civili.
Marszałek przerywa jednak rozmowę natychmiast po tym, gdy padają pytania o jego związki z przestępczą Fundacją założoną przez oficerów WSI. Czy w tamtym czasie doszło do kontaktów i ustaleń na styku marszałka Komorowskiego i pułkownika Tobiasza? Wiele przemawia za tym, że tak właśnie było. W tamtym tez czasie do gry wchodzi pułkownik Aleksander L., znajomy Bronisława Komorowskiego i kolega Leszka Tobiasza.
Aleksander L. - jak pokaże czas - ma do odegrania najtrudniejszą rolę - konia trojańskiego, który ma wykazać, że w Komisji Weryfikacyjnej WSI panowała korupcja, zaś na czele tej rzekomo skorumpowanej instytucji stał człowiek powiązany z rosyjskim wywiadem. Z jednej zatem strony pułkownik Aleksander L. prowadzi rozmowy z Leszkiem Tobiaszem (które Tobiasz nagrywa), w których jest mowa o korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI (zarobione miliony jej członkowie według Aleksandra L. mieliinwestować na giełdzie azjatyckiej), z drugiej sonduje Przemysława Wojciechowskiego, dziennikarza śledczego Superwizjera TVN, czy ten nakręciłby materiał o Antonim Macierewiczu, rzekomym rosyjskim szpiegu. Dla zachęty Aleksander L. oferuje dziennikarzowi - sfabrykowane rzecz jasna – „dowody” i podsyła fałszywych świadków rzekomego szpiegostwa Macierewicza. Przemysław Wojciechowski udaje, że jest zainteresowany tematem i o wszystkim powiadamia Antoniego Macierewicza. Podczas jednego z kolejnych spotkań z Przemysławem Wojciechowskim Aleksander L. przyznaje się, że wdał się w niebezpieczną grę z ABW, do której zmuszono go szantażem (mającym najprawdopodobniej związek z zabójstwem generała Marka Papały), i że z doniesienia jego kolegi prokuratura wszczęła przeciwko niemu postępowanie. Później, już w tokuprocesu, Aleksander L. wskutek podpuszczenia polegającego na poinformowaniu go, że istnieją nagrania z jego zwierzeń przed Przemysławem Wojciechowskim, przyzna się, że na pół roku przed aresztowaniem wiedział o tym, iż będzie aresztowany i że niewykluczone, że będzie musiał spędzić w areszcie nawet kilka miesięcy.
I tak się rzeczywiście dzieje - L. spędza w areszcie 5 miesięcy, po czym zawiera z prokuraturą układ: za potwierdzenie tego, na czym prokuraturze zależy, rzeczona prokuratura zadowala się ukaraniem go trzydziestoma tysiącami złotych i wyrokiem w zawieszeniu. W ten sposób dla Aleksandra L. sprawa ma być zakończona i zamknięta. Innymi słowy za stosunkowo niewygórowaną cenę (kilka miesięcy aresztu i kilkadziesiąt tysięcy zł) prokuratura zyskuje „świadka”, który z pozycji współoskarżonego wzmacnia wersję pułkownika Leszka Tobiasza o rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI.
Aleksander L. jest w tej historii „koniem trojańskim”, bo jak inaczej wyjaśnić, że pół roku przed aresztowaniem wie, iż będzie aresztowany na krótki czas z doniesienia swojego kolegi, Leszka Tobiasza, a mimo takiej wiedzy do ostatniego dnia przed zatrzymaniem - jak wykazał proces- pozostaje ze swoim oskarżycielem Leszkiem Tobiaszem w serdecznym koleżeńskich relacjach?
Na tak przygotowane podłoże potrzeba jeszcze kogoś, kto bez swojej wiedzy i woli połączyłby całe to „towarzystwo” z Komisją Weryfikacyjną WSI. I tu pojawia się osoba dziennikarza (moja skromna osoba), który ma informatorów wśród WSI, a jednocześnie zna członków Komisji Weryfikacyjnej WSI. Gdy koronkowa kombinacja operacyjna zostaje już przygotowana, pozostaje już tylko poczekać na zmianę władzy, co następuje jesienią 2007 roku. Dochodzi do trwającej ponad miesiąc całej serii spotkań i knowań w trójkącie Bronisław Komorowski, Leszek Tobiasz, Aleksander L., zorganizowanych przez pośredników (pułkownik Józef Buczyński, poseł Jadwiga Zakrzewska), których sekwencja (rzecz tu szalenie istotna) pokazuje, kto ma jaką rolę do odegrania. Całość wieńczy tajna narada z udziałem Bronisława Komorowskiego, Leszka Tobiasza, Pawła Grasia i szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Ten ostatni wprost z narady zawozi własnym samochodem pułkownika Tobiasza do ABW, gdzie następuje złożenie przez rzeczonego zeznań na piśmie.
(Co ciekawe, nie pojawia się w nich, ani nawet w następnych czy jeszcze następnych, osoba niżej podpisanego. Ta zostaje dokooptowana dopiero po kilku miesiącach, gdy pułkownik Tobiasz „przypomina” sobie: „aha, występował w tej sprawie jeszcze dziennikarz, Wojciech Sumliński”.)
Od tego momentu Tobiasz jest już pod ochroną ABW. Wszystkie prowadzone przeciwko niemu postępowania karne zostają zawieszone i nigdy już odwieszone nie zostają, on zaś sam szykowany jest do wyjazdu na placówkę dyplomatyczną do Uzbekistanu. Wyjazd ostatecznie zostaje uniemożliwiony przez szefa SKW, pułkownika Grzegorza Reszkę, który po zapoznaniu się z teczką Leszka Tobiasza z czasów jego pobytu w Moskwie (i kontaktów z oficerami GRU), krzyknął tylko „po moim trupie” i wyjazd zablokował – ale Tobiasz i tak jest wygrany, bo zamiast trafić do więzienia, niczym w kreskówkach przemienia się w szanowanego obywatela, ważnego świadka. Kłopoty zaczynają się wówczas, gdy na światło dzienne wychodzi rola, jaką odegrał w całej tej sprawie Bronisław Komorowski. Jak wykazał proces, miał w tej historii w ogóle nie występować – ani słowem nie wspomniał o nim w swoich zeznaniach Leszek Tobiasz, ani słowem nie wspomniał nikt inny. Problem narasta, gdy z prokuratury wyciekają zeznania złożone przez Bronisława Komorowskiego (wyciek, to efekt tzw. „walki buldogów pod dywanem” – czyli ówczesnej rywalizacji środowiska premiera Donalda Tuska ze środowiskiem skupionym wokół Bronisława Komorowskiego) i gdy okazuje się, że zeznania Bronisława Komorowskiego stoją w sprzeczności z zeznaniami Leszka Tobiasza. Bronisław Komorowski składa więc drugie zeznania, „prostujące” poprzednie , w których mówi, że te wcześniejsze były pomyłką (choć wcześniej zarzekał się, że jest ich pewien, bo wszystko notował w kalendarzu). Drugie zeznania jednak miast pomóc, pogrążają Komorowskiego. Teraz jego zeznania stoją w sprzeczności już nie tylko z zeznaniami Leszka Tobiasza, ale także z zeznaniami Pawła Grasia, Krzysztofa Bondaryka, Jadwigi Zakrzewskiej i kilku innych świadków. Co ciekawe, w sprzeczności z zeznaniami rzeczonych stoją też zeznania pułkownika Leszka Tobiasza. Sprawa zaczyna się komplikować, bo są już trzy wersje tej historii: Bronisława Komorowskiego, Leszka Tobiasza oraz wersja wynikająca z zeznań kilku innych świadków. Wniosek jest prosty: ktoś tu wyraźnie kłamie – albo Bronisław Komorowski, od roku 2010 Prezydent Polski, albo Leszek Tobiasz, na podstawie zeznań którego prokuratura zbudowała i zamieniła wielopiętrową intrygę w akt oskarżenia albo inni kluczowi świadkowie. A przecież wszyscy zeznają pod rygorem odpowiedzialności karnej! Sprzeczności te mogłaby wyjaśnić seria …