Izraelscy farmerzy odmówili zakupu zboża nazwanego imieniem Benedykta XVI
Poniższa informacja rzuca trochę światła na „dobre owoce” dialogu katolików z żydami. – admin.
Izraelscy farmerzy odmówili zakupu i zasiania nowej odmiany pszenicy, gdyż nazwana została ona na cześć papieża Benedykta XVI. Pod naciskiem ministerstwa rolnictwa, ośrodek badawczy Israel’s Volcani Center for Agricultural Research, który stworzył odmianę pszenicy, zmuszony został do zmiany nazwy na “Binyamin”. Po zmianie nazwy, farmerzy z okolic Beit-She’an zgodzili się na zakup nowej odmiany pszenicy. Sporna pszenica opracowana została jako hybryda dwóch izraelskich odmian tego zboża. Nazwana została na cześć Benedykta XVI na prośbę premiera Izraela, Szymona Peresa, jako dar podczas wizyty papieża w Izraelu w 2009 roku. Minister Spraw Zagranicznych Izreela, Danny Ayalon wyjaśnił, że centrum badawcze bez problemów sprzedało te same nasiona jednej z największych włoskich firm produkujących makaron, która zamierza zasiać je na włoskich polach.
Opracowanie: Bibula Information Service (B.I.S.) – www.bibula.com – na podstawie YNetNews (06.07.11)
http://www.bibula.com/?p=39069
Wielka gra o IPN Platforma Obywatelska nie tylko nie radzi sobie z rządzeniem i skazuje Polskę na gospodarczą zapaść oraz cywilizacyjne zacofanie. Wiele wskazuje na to, że także jej misternie przygotowany plan ubezwłasnowolnienia Instytutu Pamięci Narodowej właśnie okazuje się politycznym niewypałem. A miało być zupełnie inaczej. Zmiany w ustawie o IPN, przeforsowane przez koalicję PO - PSL, przewidywały poddanie Instytutu politycznej kontroli. Wybór dr. Łukasza Kamińskiego może przynieść oczekiwany powrót do normalnego wykonywania statutowych zadań IPN. Oczywiście o ile Kamiński okaże się odporny na naciski (które na pewno będą) i o ile jakaś nowa naukowa publikacja nie wywoła kolejnej fali ataków i oskarżeń pod adresem Instytutu. Narzędziem ubezwłasnowolnienia Instytutu miało być uzależnienie wyboru prezesa IPN od zwykłej większości w Sejmie (obecnie wystarczają głosy PO i PSL, podczas gdy wcześniej konieczne byłoby poparcie PiS) oraz powołanie Rady IPN (w miejsce dotychczasowego Kolegium IPN), która nie tylko wskazuje kandydata na prezesa, ale także może ściśle nadzorować jego poczynania. Wybór prezesa przez sejmową większość daje rządzącej koalicji możliwość wyboru prezesa posłusznego - ta sama większość może go przecież bez większych trudności odwołać.
Runda pierwsza: wybory Rady W tej operacji kluczowa rola przypadła Radzie IPN. Jej wybór poddano skomplikowanej procedurze: najpierw wydziały historyczne ważniejszych uczelni oraz Polskiej Akademii Nauk wyłoniły elektorów, a następnie owi elektorzy wskazali kandydatów do Rady. Dopiero wówczas - spośród osób wskazanych - pięciu członków Rady wybrał Sejm, (czyli koalicja PO - PSL), a dwóch Senat. Dwóch członków Rady mianował prezydent spośród kandydatów przedstawionych przez Krajową Radę Sądownictwa i Krajową Radę Prokuratury. Kłopoty zaczęły się już na tym pierwszym etapie. Platforma liczyła, że uczelnie, jeszcze dwa lata temu owładnięte antylustracyjną histerią, wybiorą elektorów, a ci członków Rady, niechętnych IPN, przeciwnych lustracji, opowiadających się za ograniczeniem zarówno badań historycznych, jak i samego dostępu do archiwów bezpieki. Ten plan się nie powiódł. Niedawny i powszechny na uczelniach strach przed lustracją wywołali jej polityczni przeciwnicy, rozpowszechniając pogląd, że każdy, z kim przy okazji np. wyjazdu zagranicznego rozmawiali funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, mógł zostać zarejestrowany, jako donosiciel, czyli - w fachowym języku SB - tajny współpracownik. To oczywiście nieprawda: żeby zostać TW, trzeba było wyrazić na to zgodę, ustalić pseudonim i sposoby kontaktowania się z bezpieką, przyjąć zadania wyznaczone przez oficera prowadzącego, a przede wszystkim dostarczać informacji i przyjmować określone korzyści (niekoniecznie w gotówce). Donosiciele dobrze wiedzieli, czym się zajmują, chociaż dziś większość z nich udaje, że tak nie było. Gdy postanowiono, że lustracji mają podlegać także nauczyciele akademiccy, lobby obrońców agentury wywołało popłoch, że niemal każdy nieformalnie wzywany lub przesłuchiwany mógł trafić do rejestru TW. Ponieważ w ostatnich dekadach PRL wielu uczonych wyjeżdżało na Zachód, a przy okazji odbioru paszportu odbywało rozmowę "ostrzegawczą" z SB, panika okazała się dość powszechna. Od tego czasu minęło jednak parę lat i emocje opadły. Agenci nadal pracują i kształcą kolejne pokolenia, wielu aparatczyków PZPR zasiada w uczelnianych władzach, lustrację uznano za wymysł "zoologicznych" antykomunistów. Pozostał tylko odruch niechęci i na wielu uczelniach z odrazą myślano o przyłożeniu ręki do wyboru prezesa IPN, a cała procedura wyborów opóźniała się i ślimaczyła. Gdy ostatecznie elektorów wybrano, a oni wybrali Radę IPN, okazało się, że zwolennicy nałożenia politycznego kagańca na Instytut wcale nie stanowią w niej zdyscyplinowanej większości. Ponadto śmierć prof. Janusza Kurtyki, prezesa IPN, który zginął pod Smoleńskiem, uspokoiła wielu polityków i uczonych, którzy wcześniej drżeli o los swoich karier. Instytut, pozbawiony energicznego kierownictwa, wydawał się znacznie mniej groźny.
Runda druga: kandydaci na prezesa Kandydatów na prezesa IPN zgłosiło się czterech. Trzech było już wcześniej związanych z Instytutem, tylko jeden pojawił się z zewnątrz. To właśnie ten z zewnątrz, prof. Janusz Wrona z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, autor książek o Stronnictwie Demokratycznym (a w czasach PRL członek tej "sojuszniczej" partii), wydawał się najpoważniejszym kandydatem rządzącej koalicji, to jego popierał prof. Andrzej Friszke, najbardziej krytyczny wobec dokonań śp. prezesa Janusza Kurtyki. Wcześniej Wrona kierował komisją powołaną przez śp. ks. abp. Józefa Życińskiego, badającą inwigilację KUL i duchowieństwa lubelskiego w okresie PRL. Jak dotąd nie poznaliśmy wyników tych badań. Wśród pozostałych kandydatów znaleźli się dr Kazimierz Wóycicki, dziennikarz i historyk, były dyrektor Oddziału IPN w Szczecinie, politycznie kojarzony ze środowiskiem Tadeusza Mazowieckiego, oraz dr Marek Lasota, obecny szef Oddziału IPN w Krakowie, do niedawna radny sejmiku małopolskiego z listy Platformy Obywatelskiej. Czwartym kandydatem był dr Łukasz Kamiński, najmłodszy z kandydatów, szef Biura Edukacji Publicznej IPN. W kuluarach Sejmu mówiło się, że w sprawie poparcia kandydatów Platforma jest podzielona. Podobno frakcja najbardziej przeciwna Instytutowi stawiała na Wronę, środowisko związane z prezydentem Komorowskim - na Wóycickiego, skrzydło Gowina - na Lasotę. Trwały gorączkowe konsultacje z członkami Rady IPN. Wynik wyborów zaskoczył wszystkich: pięć głosów dostał Łukasz Kamiński i to właśnie jego Rada IPN rekomenduje Sejmowi. Cztery głosy otrzymał prof. Wrona - i przegrał. Na pozostałych nikt nie głosował. Co oznacza wybór Kamińskiego?
To zdolny historyk młodszego pokolenia (38 lat). Pracował we wrocławskim oddziale IPN, później Janusz Kurtyka ściągnął go do centrali Instytutu w Warszawie. W 2009 r. został dyrektorem najbardziej prestiżowego pionu IPN - Biura Edukacji Publicznej.
Runda trzecia: deklaracje kandydatów W czasie przesłuchań przez Radę Instytutu wszyscy kandydaci deklarowali konieczność zmian. Profesor Wrona, który najbardziej krytycznie oceniał dotychczasowy dorobek IPN, obiecywał, że Instytut nie będzie propagować niesprawdzonych sensacji ani nie będzie ferować lustracyjnych wyroków. Mogło to oznaczać, że nie będzie już więcej niewygodnych politycznie ujawnień konfidentów. Zapowiadał też gruntowną ocenę dotychczasowej działalności naukowej IPN, najwyraźniej nie dostrzegając faktu, że w badaniach nad historią najnowszą Instytut nie ma żadnej poważnej konkurencji. Pozostali kandydaci byli bardziej wstrzemięźliwi, chociaż Wóycicki i Lasota uznawali za konieczną "zmianę wizerunku" Instytutu. Moim zdaniem, powinni raczej zastanawiać się nad tym, jak po śmierci prezesa Kurtyki i odejściu kilku jego bliskich współpracowników uratować wizerunek instytucji, która zdobyła i w Polsce, i w świecie tak wielkie uznanie. Podobnie wszyscy kandydaci, także Kamiński, wyrażali troskę o apolityczność IPN. W wypowiedziach niektórych z nich brzmiała jednak fałszywa nuta: apolityczność w ich wydaniu miała oznaczać jedynie słuszną linię "politycznego kompromisu", tym razem jednak już nie z prominentnymi figurami komunistycznego reżimu, ale raczej z odnotowanymi w archiwach Instytutu donosicielami bezpieki. Najbardziej fachowe były propozycje Kamińskiego. Deklarował wyłącznie naukową, a nie polityczną ocenę publikowanych książek, a także przyspieszenie procedur lustracyjnych. Zapowiadał szerszą współpracę z innymi instytucjami zajmującymi się najnowszą historią, zarówno polskimi, jak i zagranicznymi. Odniósł się także do pracy prokuratorów IPN i wyraził opinię, że ta część działalności Instytutu powinna być "stopniowo wygaszana", co jest następstwem m.in. decyzji Sądu Najwyższego o przedawnieniu większości zbrodni komunistycznych. Tym samym liczne przypadki łamania ówczesnego prawa przez funkcjonariuszy SB i MO, szczególnie w latach 70. i 80., pozostaną bezkarne. Już wcześniej prokuratorom brakowało determinacji w tej sprawie: w ciągu prawie 10 lat zaledwie około 5 proc. podjętych postępowań przygotowawczych skończyło się aktami oskarżenia skierowanymi do sądów. Dziś prokuratorzy IPN prowadzą jeszcze śledztwa w sprawach zabójstw, ciężkiego uszkodzenia ciała, okrutnego znęcania się, a także niszczenia lub fałszowania akt SB oraz preparowania dowodów. Deklaracje kandydata na prezesa IPN, że nie widzi sensu ścigania zbrodni bezpieki, źle wróżą skuteczności tych działań.
Runda czwarta: jeszcze przed nami Co teraz zrobi Platforma? Czy zgodnie ze wstępnymi ustaleniami zaakceptuje wybór Rady i nakaże swoim posłom głosować za Kamińskim? A może odrzuci tę kandydaturę i poczeka, aż Rada wskaże kolejnego kandydata? W tym jednak wypadku PO musi się liczyć z perspektywą wyboru prezesa już po wyborach parlamentarnych, a ich dobry wynik dla rządzącej obecnie partii wydaje się coraz bardziej wątpliwy. Instytut Pamięci Narodowej potrzebuje ustabilizowanych władz. Okres tymczasowości źle odbijał się na funkcjonowaniu całej instytucji i nie ma w tym winy pełniącego obowiązki prezesa dr. Franciszka Gryciuka, który za kadencji prof. Kurtyki pełnił funkcję wiceprezesa. Stabilizacji potrzebują też pracownicy IPN, wśród których krążą pogłoski o czystkach zapowiadanych przez jednego z członków Rady. Prof. Ryszard Terlecki
Murzyni o "murzinach" Występ Wojewódzkiego i wicewojewódzkiego o „murzinach” spowodował pewne zamieszanie, a u niektórych zapewne poważny dysonans poznawczy. Okazuje się, że reprezentacja Murzynów w Polsce zaapelowała o rezygnację z Wojewódzkiego, jako współscenarzysty koncertu, promującego polską prezydencję w UE. Piszę na ten temat po raz drugi, ponieważ winien jestem wyklarowania własnego w tej sprawie stanowiska, jako że część komentujących mój poprzedni wpis zarzuciła mi niekonsekwencję. Twierdzili oni, że najpierw kpiłem z faktu, iż „Wyborcza” oskarżała o. Rydzyka o rasizm, rozdymając do absurdalnych rozmiarów jego żarcik z czarnoskórego redemptorysty, a teraz za to samo potępiam Wojewódzkiego. Jak to często bywa, takie zarzuty wynikały z nieuważnej lektury mojego tekstu lub jego niezrozumienia? Co bowiem było głównym tematem? Był nim wspomniany dysonans: oto Wojewódzki, idol lemingów, dla których „GW” jest wyrocznią, szermuje żarcikiem, jawnie sprzecznym z normami, jakie ta sama „GW” i całe stojące za nią środowisko lansuje. Wskazywałem, że dotąd nie ukazał się w „GW” (i jest tak nadal, w piątek rano, mimo oskarżeń padających ze środowiska Murzynów) żaden odredakcyjny komentarz, potępiający ostro Wojewódzkiego. Podkreślam, – bo i takie zarzuty się wobec mnie pojawiały: komentarz, nie tekst informacyjny. To komentarz, bowiem definiuje stanowisko redakcji w ważniejszych sprawach. W większości przypadków, gdy „GW” porusza tematy związane z rasizmem, takie komentarze są w niej publikowane. W przypadku wybryku Wojewódzkiego jak dotąd nie pojawił się żaden. Za to pojawił się tekst informacyjny czołowego machera „GW” od trudnych tematów, Wojciecha Czuchnowskiego, wspomaganego przez prezentera „Tapmadl” Bartosza Węglarczyka (z rozpędu robiącego nadal za speca od USA). Już sam fakt oddelegowania Czuchnowskiego do tej pozornie nieważnej sprawy pokazuje, że trzeba w jej wyjaśnianiu lemingom sięgnąć po wyższą dialektykę; zwykły pracownik od przepisywania PAP-u nie wystarczy. Tekst ma za zadanie zrelatywizować sprawę: niby oskarżenie o rasizm jest, ale w USA to nie miałoby szans przed sądem (na tym polega dialektyka, bo zarazem podane są przykłady zakończenia ważnych amerykańskich medialnych karier na podobnych sprawach, niezależnie od spraw sądowych). „GW” jest w ideologicznie trudnej sytuacji: Wojewódzki to sojusznik tego środowiska, któremu powinęła się noga w sztandarowej dla tegoż środowiska sprawie. Chyba tylko jakiś antysemicki wyskok mógłby się okazać poważniejszy w skutkach, ale tak nierozgarnięty Wojewódzki przecież nie jest. Teraz sprawa mojej własnej oceny „żarciku”. Otóż gdyby rozpatrywać go w oderwaniu od kontekstu, a więc od innych wyskoków Wojewódzkiego oraz od środowiska, które wspiera i w jakim się obraca – byłbym przeciwko robieniu ze sprawy problemu. Reakcję pana Gajadhura uważam, mówiąc szczerze, za przesadną, ale jego prawo. Ja nie fundowałbym Wojewódzkiemu dodatkowej promocji, choć może się okazać, że tym razem sprawy nie uda się wyciszyć, a Gajadhur odniesie sukces. Wszak jasne jest, że decyzje w sprawie koncertu promującego prezydencję zależą głównie od nastrojów środowiska. A apel mieszkających w Polsce Murzynów trudno będzie jednak podciągnąć pod pisowską prowokację, choć Stefanowi Niesiołowskiemu pewnie by się ta trudna sztuka udała. Inna rzecz, że jeśli „GW” postanowi Murzynów tym razem nie wspierać, ich siła przebicia będzie niewielka. Rzecz w tym, że odwaga Wojewódzkiego jest bardzo tania. Murzyński greps był zapewne wypadkiem przy pracy rozkokoszonego dworskiego błazna, który był przekonany, że wolno mu już wszystko. Takiego przekonania mógł spokojnie nabrać, ponieważ jego autentycznie chamskie wycieczki pod adresem wyłącznie jednej strony (potrafi ktoś przytoczyć jakiś chamski żart pana W. o Donaldzie Tusku?) uchodziły mu zawsze na sucho. Powodów do kpin z rządzących jest mnóstwo, ale zamiast tego błazen wali w Bogu ducha winnego Hindusa, zresztą do reszty spolszczonego. W duchu zapewne bardziej polskiego niż sam Wojewódzki. Podsumowując: idzie mi o to, że salon pięknie się w tej sprawie zapętlił i zapędził sam w kozi róg, gdy rozkoszny Dyzio powiedział o dwa słowa za dużo. Dlatego z zainteresowaniem będę śledził dalszy rozwój wypadków w tej sprawie.
P.S. Na Twitterze obecny jest rzecznik rządu, jako @pawelgras. Już kilkakrotnie pytałem pana ministra, co sądzi o sprawie. Odpowiedzi brak (choć często wypowiada się na temat kwestii dużo mniej ważnych i ciekawych), z czego wnioskuję, że Igor Ostachowicz wydał zalecenie, aby aferę przemilczeć. Warzecha
Żydowscy szantażyści a walka z “kibolami” Do czego to podobne! Kibice na stadionach domagają się: „Szechter, przeproś za ojca i brata” albo „Temu rządowi już dziękujemy”. To hasła absolutnie nie na miejscu przecież rząd Tuska niedawno pofatygował się aż do Izraela, żeby w Jerozolimie odbyć sesję wyjazdową. Zaraz też prokurator generalny wydał dyrektywy względem ścigania antysemityzmu i „mowy nienawiści”, więc jakże tu nie ścigać kibiców domagających się, żeby Michnik przeprosił za ojca i brata (antysemityzm!) albo żeby rząd Tuska dał sobie spokój z rządzeniem (mowa nienawiści)? W dodatku kibice nauczyli się wielu ciekawych pieśni, z tą słynną już o PZPN. Co to będzie, jak zaczną wyśpiewywać podobne o rządzie Tuska albo o żydowskim lobby politycznym? Wygląda na to, że jest to pierwsza sprawa, w którą rząd Tuska wkłada swą eunuchowatą energię: hajże na „kiboli”! Ta nagłaśniana akcja zagłuszać ma nie tylko śpiewy kibiców na stadionach i ich hasła, ale odwracać uwagę od spraw znacznie ważniejszych niż sportowy show-business. Bo dotąd próby wyłudzenia od Polski majątku podejmowali amerykańscy grandziarze z holokaustowego przedsiębiorstwa, wysługując się niektórymi amerykańskimi politykami – przy potulnej postawie kolejnych polskich rządów. Rząd Tuska popełnił jednak i ten eksces służalczości, iż podpisał tzw. deklarację praską, zobowiązująca sygnatariuszy do uwzględniania roszczeń żydowskich wydrwigroszów. Wprawdzie delegat rządu Tuska w osobie starca Bartoszewskiego obłudnie zapewniał, że „nie dotyczy ona Polski”, (więc czemu ją podpisał?), ale strona żydowska natychmiast skontrowała tę enuncjację dyplomatołka, stwierdzając, że dotyczy Polski jak najbardziej… Teraz – jakaż żelazna konsekwencja! – w Izraelu, pod auspicjami rządu izraelskiego, (więc jako instytucja oficjalna), powstała tzw. Grupa Specjalna ds. Restytucji Mienia z Okresu Holokaustu (HEART). To, że się pozwu doczekamy, to pewne. Kwestia tylko, czy zanim ten pozew rozpatrzy jakiś „niezawisły trybunał międzynarodowy”, strona żydowska nie zaproponuje rządowi Tuska „kompromisu”: opuścimy trochę z naszych żądań, z tego majątku wycenianego na 65 mld $, zapłaćcie mniej, a my pozew wycofamy i zawrzemy kompromis… „HEART” to z angielskiego „serce”. Mają ci bandyci serce do cudzego szmalu! Warto przypomnieć, że gdy jedna z amerykańskich firm holokaustowych domaga się nadal tych 65 mld $, druga skłonna była ostatnio „opuścić” nawet do „kilku mld $”. No cóż, nawet i 100 tys. $ byłoby dla wydrwigroszy git-interesem… Jeśli w sprawę ograbienia Polski z ogromnego majątku angażuje się już teraz rząd Izraela, to tym samym państwo Izrael zajmuje wobec Polski stanowisko wrogie – grabieżcze. Stanowisko rządu Tuska wobec rządu Izraela powinno być, zatem znacznie bardziej stanowcze niż wobec rodzimych „kiboli”! Zero tolerancji dla szantażystów, którzy wojną psychologiczną chcą dopiąć swego bezprawia, („Jeśli Polska nie spełni żydowskich żądań, będzie upokarzana na arenie międzynarodowej” – groził już w początkach lat 90. p. Singer ze Światowego Kongresu Żydów). W końcu nie chodzi o jakieś zdemolowane krzesełka na stadionie, ale o wielomiliardowy majątek państwa polskiego. O tym, że strona żydowska przemyśliwa o wspomnianym „kompromisie”, mogą świadczyć słowa p. Piotra Kadlčika, szefa Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce, który odpowiada dziennikarzowi „Rzepy” na pytanie, „co zrobić z aktywami, które nie mają właścicieli” (już samo to pytanie dziennikarza „Rzepy” jest kuriozalne, bo właścicielem „aktywów, które nie mają właścicieli”, jest, zgodnie z polskim prawem, skarb państwa – więc jednak jest już właściciel!) Na pytanie to p. Kadlčik odpowiada chytrze: „W sprawie aktywów, które nie mają właścicieli, należy osiągnąć kompromis (…). Może powinno się z tych pieniędzy utworzyć fundusz, który sfinalizowałby rewitalizację żydowskich zabytków w Polsce?”. Otóż to właśnie: nie cały portfel, a część, ile tam da się wyszarpać pod tym czy innym pretekstem. Pretekst „rewitalizacji” jest szczwany, ale czytelny w finansowym aspekcie… Ale najciekawsza jest reakcja anonimowych „polskich dyplomatów”, którą przywołuje „Rzepa”: „Polscy dyplomaci podkreślają, że pozew przeciwko Polsce byłby katastrofą dla stosunków polsko-żydowskich. W Izraelu rozbudziłby nastroje antypolskie, a w Polsce – antysemickie”. Okazuje się zatem, że „polscy dyplomaci” (podać nazwiska!) wcale nie wykluczają tego rozbójniczego „kompromisu”, tylko troskają się, jak by to przyjęła opinia publiczna… Jeśli pozew rozbudziłby takie straszliwe nastroje, to pewne już lepszy ten rozbójniczy „kompromis”? Lepiej zapłacić szantażystom? Tak rozumieć można sugestie „anonimowych polskich dyplomatów”. Ale przecież minister spraw zagranicznych nie jest jak na razie anonimowy? Co więc o tym sądzi minister Sikorski? A co sam premier Tusk? Mamy „kompromisowo” zapłacić szantażystom, jako „śmiecie”, naród „mniej wartościowy” – czy nie będziemy płacić ani grosza, bo nie ma ku temu żadnej podstawy?… I dlaczego właściwie mamy bać się „katastrofy stosunków polsko-żydowskich”? Czy to, aby nie kolejny straszak? Pytanie najistotniejsze: czy ci „anonimowi dyplomaci” nie są aby gorsi – bo bardziej szkodliwi – niż ci „kibole”, z którymi dziarsko walczy rząd Tuska? „Kibole” w Bydgoszczy wyrządzili szkody na 40 tys. złotych. Cóż to jest wobec miliardów dolarów, jakie winszują sobie szantażyści? Zgodnie z ustawą „o zwrocie mienia gminom wyznaniowym żydowskim”, raptem kilka wyznaniowych gmin żydowskich istniejących w Polsce uzyskało już… 5 tysięcy nieruchomości! W spisie powszechnym z 2002 r. narodowość żydowską zadeklarowało niespełna 2 tysiące osób. Jeśli nawet połowa praktykuje judaizm w gminach, to wypada kilka nieruchomości na łebka! Jaka jest rynkowa wartość tych nieruchomości? Czemu konkretnie służą?… Ale, po co to ustalać? Przyjemniej ustalać majątek Kościoła katolickiego… A już najlepiej ustalać tożsamość „kibola” – antysemitnika albo siewcy „mowy nienawiści”… Marian Miszalski
Izraelski Żyd – ksiądz katolicki mianowany na szefa sądu papieskiego David Maria Jaeger, rodowity mieszkaniec Tel Awiwu, który przeszedł na katolicyzm, zostanie prałatem audytorów Roty Rzymskiej, jednego z głównych sądów prawa papieskiego w Kościele Katolickim. David Maria Jaeger, kapłan katolicki, który nawrócił się z judaizmu, dziś rano obejmie funkcję prałata audytorów Roty Rzymskiej. Jaeger przebył długą drogę od młodych lat w centrum Tel Awiwu. Uczęszczał do Szkoły Podstawowej Bilu, wtedy była to szkoła religijna dla syjonistycznej burżuazji w Tel Awiwie, studiował w religijnym Zeitlin liceum, a stamtąd dostał się aż do sądu najwyższego Stolicy Apostolskiej. Jego siostra Leah przyleciała z Izraela wczoraj rano na tę imprezę, przywożąc specjalną rzeźbę wykonaną specjalnie dla nowego biegłego rewidenta przez Menasze Kadiszmana. Artysta wyrzeźbił wizerunek Jezusa na krzyżu, z głową na górnej krawędzi krzyża i rękami związanymi z obu stron. Prokurator Chaim Stanger, bliski przyjaciel Jaegera z czasów w Bilu, również został zaproszony, ale nie będzie mógł uczestniczyć, bo od ostatnich kilku miesięcy jest w areszcie domowym. Powołanie Jaegera do najwyższego organu sądowego Stolicy Apostolskiej – składającego się z 20 audytorów wybieranych przez papieża i kierowanego przez dziekana Roty Antoniego Stankiewicza – jest uważane za osobisty znak uznania wobec Jaegera przez papieża, za lata spędzone, jako doradca prawny delegacji, która uzgodniła Podstawową Umowę Watykanu z Izraelem. Pakt ten, podpisany w 1993 r., pozwolił na nawiązanie stosunków dyplomatycznych między stronami w roku następnym. Jaeger, 56, urodził się w Tel Awiwie, jako syn Gerszona, legendarnego nauczyciela historii w Ironi High School, i Dwory, która była zastępcą konsula Brazylii w Izraelu. „On był geniuszem, potężnej postury, intelektualistą w młodym wieku”, powiedział Stanger. „Mówił niezwykle dojrzale jak na swój wiek. A dzieci krzywdziły go i mu dokuczały”. Jako nastolatek, Stanger kontynuował: „Jaeger zniknął na 6 lat.” Po powrocie, w wieku 22 lat spotkał Stangera i powiedział mu: „Wiesz, teraz jestem w kościele”. „Mam czarną dziurę w odniesieniu do okresu w wieku 16 – 22″, powiedział Stanger. „Wrócił, jako doktor teologii i nigdy nie mówił o procesie, przez który przeszedł. Powiedział mi: ”Chaim, gdy nadejdzie czas, porozmawiamy”. W latach 1980, Stanger przyszedł z pomocą swojemu przyjacielowi, broniąc go po programie o nim, pokazanym na Kanale 1 TV. Rabin Szlomo Goren, w którego synagodze w północnej części Tel Awiwu modlił się jego ojciec, zaatakował młodego Jaegera, nazywając go meszumad – obraźliwe określenie dla konwertyty z judaizmu, dokładnie oznacza „zniszczony”. Jaeger poprosił Stangera o obronę, a ten później powiedział Kanałowi 1: „Nie można wymazać człowieka, jego duszy nie można zabić”. Stanger zauważył, że ojciec Jaegera zachowywał się tak, „jakby nie wiedział, że jego syn przeszedł na chrześcijaństwo, gdyż według mnie nie rozmawiali na ten temat. Ale był kochany przez rodziców, jego matka dawała mu wsparcie i miłość”. Innym człowiekiem, który został jego przyjacielem, był prof. Arie Nadler, były dziekan Uniwersytetu Nauk Społecznych w Tel Awiwie. Obaj spotkali się kilka lat temu na sympozjum uniwersyteckim na temat uprzedzeń. „Przyszedł ubrany w strój franciszkański, ale od razu wydawał mi się znajomy”, powiedział wczoraj Nadler. „Wyglądał jak jego ojciec, podziwiany przeze mnie nauczyciel historii w Ironi. I bardzo specjalna i ważna postać w moim życiu. Zaczął nam opowiadać o sobie, dla mnie było to bardzo ekscytujące. Nie dociekaliśmy na temat powodów jego przejścia na chrześcijaństwo. On tylko dawał pewne wskazówki. Kiedy wczoraj zapytano Jaegera, czy czuje się Izraelczykiem, odpowiedział: „przynajmniej tak bardzo jak pan,” dodając, że „Jestem obywatelem Izraela, który pracuje dla międzynarodowej organizacji usytuowanej poza krajem – podobnie jak Izraelczycy w MFW w Waszyngtonie, ONZ w Nowym Jorku, czy UNESCO w Paryżu. Jestem w organie ponad-narodowym, i tak jest tylko różnica”. „Jestem lojalnym i patriotycznym synem naszego narodu”, powiedział. „W końcu taki był cel emancypacji żydowskiego narodu w XIX wieku, że staniemy się narodem, a nie religijną mniejszością wśród Gojów. Człowiek może żyć zgodnie ze swoim sumieniem, nie może wyznawać żadnej wiary, czy wierzyć w taką czy inną, wszystko w zgodzie ze swoim intelektualnym sumieniem”. Jaeger zajmował dwa ważne stanowiska po drodze do mianowania go radcą prawnym Stolicy Apostolskiej w negocjacjach z Izraelem, w latach 1990 był dyrektorem sądu diecezjalnego w Austin, Texas, który orzeka w kwestiach prawa kanonicznego, takich jak unieważnienie małżeństwa. W ciągu ostatnich 20 lat, dzielił swój czas między Izraelem, Rzymem i Stanami Zjednoczonymi. Będzie na nowym stanowisku do wieku 75 lat.
Tomer Zarchin
Tłumaczenie Ola Gordon ‘Israeli Jew turned Catholic priest named head of papal court‘
KOMENTARZ BIBUŁY: Kościołowi służyło wielu wspaniałych konwertów, również z judaizmu, jednak w przypadku ks. Jaegera niepokojąca nie jest oczywiście jego przeszłość, lecz to jak dzisiaj, już jako katolik, a tym bardziej ksiądz katolicki, postrzega on swoją w Kościele rolę, czy też jak ocenia syjonizm, czyli rasistowską ideologię i ruch doprowadzający do zaistnienia państwa Izrael (wszak padają tutaj słowa o “patriotyzmie”… No cóż, patriotami byli również i naziści…). A wypowiadając powyższe słowa o “życiu w zgodzie ze swoim sumieniem”, w okresie przedsoborowym nie tylko nie dopuszczono by go do sprawowania najważniejszych funkcji w Kościele, lecz wyznając te poglądy nawet nie zostałby wyświęcony na kapłana. Dzisiaj, jak widać, ważniejsze są politycznie poprawne stosunki z pewnym państwem rozsadzającym pokój na świecie, niż pryncypia katolickie.
Za: Stop Syjonizmowi (9 Czerwiec 2011)
Antysemityzm oczami Gazety Wyborczej „Gazeta Wyborcza” od kilkunastu miesięcy prowadzi paranoiczną akcję medialnego nadymania incydentalnych zdarzeń, które jej redaktorom wydają się antysemickie. Po opisaniu zdarzenia zwykle redaktorzy gazety uruchamiają zaprzyjaźnione instytucje w rodzaju rozmaitych stowarzyszeń walczących z „antysemityzmem i homofobią”, które donoszą na osoby piętnowane przez „GW” do prokuratury. Czasem zresztą redaktorzy gazety sami są donosicielami. W efekcie gazeta, która podobno opowiada się za wolnością słowa zmienia się w głównego cenzora III RP. W minionym tygodniu „GW” rwała szaty z powodu wydarzenia, do którego doszło w liceum im. Bartłomieja Nowodworskiego w Krakowie. Żeby było śmieszniej, zdarzenie to miało miejsce… prawie rok temu. Kilku uczniów mierzyło tam głowy i nosy kolegów, sprawdzało kształt uszu i robiło notatki, co miało wyglądać na badania rasowe. Dziennikarze „GW” zwietrzyli trop. W ich przekonaniu mierzenie nosów = antysemityzm wypity z mlekiem matki = Holokaust, za który obok „nazistów” odpowiadają Polacy, czego dowiódł Jan Tomasz Gross. Ruszyli, więc śmiało do walki. Najpierw zaatakowali dyrekcję szkoły, żądając wyjaśnień. Potem przepytali na tę okoliczność rozmaitych „specjalistów”, którzy dokonali solennej krytyki ucznia. Z kolei w tekstach opublikowanych z tej okazji zaczęli snuć rozmaite rozważania w stylu, „kto pozwolił uczniowi przynosić czasopisma prawicowe do szkoły”, „dlaczego w porę nikt nie zareagował” itp. Dyrektor szkoły tłumaczył natarczywemu dziennikarzowi „GW”, że to głupi żart. Uczniowie mieli właśnie lekcje o Holokauście, usłyszeli o badaniach rasowych i zaczęli się w nie bawić. Wychowawczyni stwierdziła, że w klasie nie ma problemu antysemityzmu, co potwierdza także ankieta przeprowadzona w klasie, podejmująca kwestię atmosfery w szkole. Rada Pedagogiczna przyjęła zapis, że wydarzenie miało charakter epizodyczny i było żartem. Sprawę bada Małopolskie Kuratorium Oświaty. Jednak „GW” nie odpuszcza. Twierdzi, że rodzice domagają się wyciągnięcia ostrzejszych konsekwencji wobec ucznia. Na jego niekorzyść ma także przemawiać fakt, że uczy się bardzo dobrze, a więc powinien wiedzieć, co robi. Kuratorium oświaty już wysłało wizytatora do szkoły z zamiarem przywołania młodzieńca do porządku. W artykule wypowiada się także Tomasz Wojciechowski – psycholog i prezes fundacji na rzecz bezpieczeństwa i współpracy w szkole Falochron. Ocenia, że uczniowie, którzy szerzą treści antysemickie, powinni ponosić odpowiedzialność, a władze szkoły nie powinny nazywać takich wydarzeń „głupim żartem” czy „wygłupem”. Inny przypadek. W ostatnich dniach został skazany na prace społeczne w wymiarze 30 godzin miesięcznie przez pół roku kibic Resovii. Sąd stwierdził, że podczas derbów Rzeszowa 20-letni Mirosław Ch. brał udział w rozwijaniu „antysemickiego” transparentu z napisem „Śmierć garbatym nosom”. Inny szalikowiec został uniewinniony, gdyż sąd nie ustalił „działania z zamiarem bezpośrednim”. Prokuratura zapowiada jednak odwołanie się od uniewinnienia. Nikt przy tym nie bierze pod uwagę, że stwierdzenie „Śmierć garbatym nosom” na plakacie, nawet, jeśli je odczytywać, jako propagowanie jakichś poglądów, w gruncie rzeczy ma mało wspólnego z Żydami, gdyż nie jest przecież przeciwko nim skierowane. W istocie użycie tego hasła można porównać do użycia sformułowania „judzić” czy „cyganić”. Ciekawe, czy niedługo i na używanie takich określeń dziennikarze „GW” zaczną donosić. Oczywiście i tę sprawę podkręcała „GW”. Z kilku tekstów opublikowanych na ten temat wynika, że najlepiej by było, gdyby każdy, kto tylko odważy się coś powiedzieć o Żydach czy w kontekście, który dziennikarze „GW” uznają za „antysemicki”, automatycznie trafiał za kraty. W zeszłym tygodniu odbyła się też kolejna rozprawa w sprawie o „antysemityzm”, którą rozkręciła „GW” przeciwko lubelskiemu publicyście Grzegorzowi Wysokowi. – „Kluczowe dla ustalenia, czy lubelski publicysta narodowy dopuścił się przestępstwa znieważania narodu żydowskiego, okazuje się rozstrzygnięcie, na ile obraźliwy był użyty przez niego cytat z »Przygód dobrego wojaka Szwejka«” – cytuje relacje lokalnego pisma Grzegorz Wysok, lubelski publicysta i wydawca „Biuletynu”, posądzony o szerzenie treści antysemickich. – Po blisko trzech latach od opublikowania „Biuletynu”, lokalnego pisma środowisk nacjonalistycznych, mało kto pamięta już, jak i dlaczego wybuchła afera nieuchronnie kojarząca Lublin z ograniczeniami w korzystaniu z wolności słowa – dodaje. Grzegorz Wysok podaje, że nawet składający wówczas powiadomienie o popełnieniu przestępstwa redaktor Karol Adamaszek z „Gazety Wyborczej” był przekonany podczas kolejnego posiedzenia sądu w dniu 24 maja, że wcale doniesienia nie składał. – To jest jakaś farsa. Gdzie jest wolność prasy? Jak można marnować tyle czasu i pieniędzy podatników na takie sprawy? – oburzała się cytowana przez lokalną gazetę była radna miejska, ku swemu zdziwieniu wezwana na świadka, podobnie jak 30 pozostałych rajców. Podczas przesłuchania radni zasłaniali się głównie niepamięcią, wynikającą z upływu czasu. Mówili także, że nie przykładają wagi do rzekomej afery rozdmuchanej niegdyś przez radnego Pawła Bryłowskiego z PO. Na kolejnych posiedzeniach przesłuchanych zostanie jeszcze 33 świadków. – Jeśli na przykład eks-prezydent Kwaśniewski czuje się urażony, to przecież może wystąpić wobec mnie z powództwem cywilnym, a do czytania „Biuletynu” nikogo nie zmuszałem – twierdził redaktor Wysok. Dla wydawcy „Biuletynu” zaskakujące było to, że redaktor „GW” wyparł się tego, że to on zawiadomił policję i rozdmuchał aferę. – Próbowałem go podpytywać, czy była jakaś narada w „Gazecie Wyborczej” na ten temat i z kim to konsultował. Jednak redaktor konsekwentnie szedł w zaparte, że nic nie pamięta – opisuje Grzegorz Wysok. – Powołałem się także na decyzję prokuratury podjętą przed laty w sprawie Henryka Pająka. Umorzono śledztwo przeciwko niemu, tylko, że doszło do tego w innej sytuacji politycznej, za ministra Zbigniewa Ziobry. Prokuratura powołała się na taką klauzulę, że publikowanie w książce czy czasopiśmie nie może być uznane za działanie w sferze publicznej. Publicznie to znaczy za pośrednictwem plakatu czy poprzez przemówienie. Jeżeli coś jest w gazecie czy książce, nikt nie ma obowiązku czy konieczności czytania. Na tej podstawie prokuratura umorzyła sprawę – dodaje. Grzegorz Wysok przedłożył sądowi ten precedens, jako dodatkową linię obrony. – Niezależnie od tego, jakie treści są w „Biuletynie”, nie można ich uznać za publiczne – stwierdził. Najbliższe posiedzenie sądu w Lublinie odbędzie się 4 lipca. Przesłuchiwani będą kolejni radni lubelscy, a później świadkowie obrony zgłoszeni przez Grzegorza Wysoka… (Rafał Pazio)
Komentarz Tomasza Sommera: Cenzorzy z „GW” Powodowani filosemicką paranoją redaktorzy „GW” – jak w starym dowcipie o tym, z czym różne rzeczy kojarzą się poborowemu Kowalskiemu – wszędzie widzą antysemityzm. Niestety zamiast starać się powstrzymać tę nerwicę natręctw, alarmują rozmaite urzędy, prokuratury i kuratoria, które bojąc się skrytykowania w „GW”, niejednokrotnie przystępują do działania, gnębiąc swymi procedurami niewinnych ludzi. Dlaczego tak się dzieje – wiadomo. Wyjaśnił to były kandydat na naczelnego „GW”, który stwierdził kiedyś, że ludzie z „GW” postrzegają się jako nowe wcielenie Żydowskiej Organizacji Bojowej. Problem polega na tym, że zarówno okupacja hitlerowska dawno się skończyła, jak i powstanie w getcie warszawskim upadło. Jeśli „GW” nie jest w stanie tego zrozumieć, to przynajmniej powinni być świadomi tego polscy urzędnicy, którzy zamiast nadawać bieg sprawom „antysemickim” prokurowanym przez „GW”, powinni je uprzejmie ignorować (Tomasz Sommer)
Rafał Pazio
Gorący kartofel Osobiście sam się zastanawiam nad tym czy w wyborach na jesieni nie zagłosować na PO. Ktoś się może oburzyć. A ja powiem tak, niech PO wypije to piwo, którego nawarzyła przez ostatnie cztery lata. W poprzedniej notce
http://pulldragontail.blogspot.com/2011/06/brac-wadze-oddac-wadze.html
opisałem dylematy, przed jakimi stoją obecnie J. Kaczyński i D. Tusk, pomijam w tym momencie kwestię, że D. Tusk jest marionetką, pacynką, której ktoś wsadził kijek w dupkę i kręci nią na wszystkie strony w zależności od potrzeb. To, że z jednej strony jest polityk samodzielny (Kaczyński), a z drugiej całe konsorcjum medialno – propagandowo – biznesowe jest nieistotne. Figurantem aktualnie wystawionym do walki z Kaczyńskim jest Tusk i w celu uproszczenia rozważań mówi się o Tusku i Kaczyńskim, jako o głównych oponentach politycznych obecnej chwili. Rozśmieszył mnie w dniu dzisiejszym bloger Tomasz Urbaś publikując tekst na NE
http://urbas.nowyekran.pl/post/17048,dlaczego-po-i-pis-nie-chca-rzadzic
No niestety, jeśli ktoś prawidłowo diagnozuje stan gospodarki, finansów i przygotowań do ME 2012, a na koniec zadaje pytanie, dlaczego ani PiS, ani PO nie mają ochoty na rządzenie (w jednym przypadku na kontynuację własnych rządów, w drugim na przejęcie steru nawy państwowej) to ja się mam prawo zapytać o stan umysłowy człowieka, który takie pytania stawia. Napisałeś kolego blogerze prawidłową analizę sytuacyjną i nie rozumiesz co z niej wynika, nie rozumiesz DLACZEGO ani jeden ani drugi oponent polityczny nie ma zamiaru firmować swoim nazwiskiem upadku i degrengolady, która za chwilę nastąpi. Tu przypomina mi się jedno z opowiadań Melchiora Wańkowicza opublikowane w zbiorze „Tędy i Owędy”. Młody człowiek jeżdżący dużo po świecie zawsze po powrocie był pytany o swoje wrażenia. I nigdy nie miał swojego zdania w danej sprawie dopóki nie spotkał się i nie porozmawiał na temat tego, co widział ze swoim znajomkiem, wtedy dopiero wiedział co ma sądzić na temat tego co widział. Podobny w wymowie faktów tekst opublikował Łazarz
http://lazacylazarz.nowyekran.pl/post/17068,plucie-na-karbid
ale w przeciwieństwie do tekstu Urbasia jest to tekst zrozumiały. Opisując rzecz (stan państwa), jako tej puszki z karbidem, co jest według mnie adekwatną symboliką stanu naszego państwa Łazarz stawia pytanie, komu ta puszka pierdolnie w twarz. Zarówno Łazarz jak i Urbaś mają jakąś tam chrapkę na udział w rządzeniu, takie mam o nich wrażenie. Przy czym Urbasia kwalifikuję, jako infantylnego idealistę a Łazarza, jako cwanego (chyba jednak nadcwanego) kombinatora. Uważam, że obaj nie zdają sobie sprawy z tego, czym jest technologia władzy i dlatego obaj dążą do wejścia w orbitę władzy nie mając na ten temat bladego pojęcia. A gorący kartofel (dziura budżetowa, padaczka ME 2012) czeka na frajerów. To teraz sami sobie odpowiedzcie, dlaczego Tusk i Kaczyński robią fochy, żeby tylko te wybory przegrać.
P.S. Osobiście sam się zastanawiam nad tym czy w wyborach na jesieni nie zagłosować na PO. Ktoś się może oburzyć. A ja powiem tak, niech PO wypije to piwo, którego nawarzyła przez ostatnie cztery lata.
Andrzej.A • pulldragontail.blogspot.com Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości? Czy ktoś ma nadzieję na poznanie prawdy? Dziś wieczorem Rzeczpospolita podała na swojej stronie taką oto informację: „Prokurator nadzorujący śledztwo smoleńskie odsunięty. Opieczętowano pokój, w którym pracował i zabrano mu akta śledztwa – ustaliła „Rz” ze źródeł zbliżonych do prokuratury. Nieoficjalnie poinformowano go, że decyzja związana jest z jego „kontaktami z przedstawicielami obcych państw”. Wiadomo jednak także, że Pasionek od dłuższego czasu pozostawał w ostrym konflikcie z szefem Naczelnej Prokuratury Wojskowej gen. Krzysztofem Parulskim. Pasionek jest cywilem. Według informatorów „Rz” Parulski nie ufał mu, bo utożsamiał go z poprzednimi władzami prokuratury. Pasionek był zastępcą Zbigniewa Wassermana jako koordynatora służb specjalnych. Wcześniej jako specjalista od zorganizowanej przestępczości ścigał m.in. tzw. śląską ośmiornicę.Pasionek krytykował Parulskiego m.in. za sposób, w jaki prokuratura wojskowa przygotowała jego wizytę w Moskwie w czerwcu ubiegłego roku. Po przyjeździe okazało się, że nie przesłano do Moskwy wymaganych dokumentów. Z tego powodu dwutygodniową delegację w Moskwie spędził głównie w hotelu, pracując zaledwie trzy dni. Parulski już wcześniej atakował Pasionka za kontakty z przedstawicielami obcych państw. Prawdopodobnie chodzi o to, że prokurator, korzystając ze swoich znajomości z czasów, kiedy był zastępcą ministra Wassermana, zwracał się do Amerykanów o pomoc w śledztwie. Próbował ich przekonać do przekazania stronie polskiej m.in. zdjęć satelitarnych z miejsca katastrofy„. Krótka informacja o prokuratorze w Wikipedii: ”Marek Pasionek (ur. 7 stycznia 1961 w Gliwicach) – prawnik polski, od 12 grudnia 2005 do 25 maja 2007 podsekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, a następnie w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.Absolwent Wydziału Prawa na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. W latach 1989–1991 aplikant Prokuratury Rejonowej w Gliwicach. Następnie był tamże, w latach 1991–1993 asesorem oraz w latach 1993–1995 prokuratorem. W 1995 objął stanowisko prokuratora w Prokuraturze Wojewódzkiej (Okręgowej) w Katowicach – VI Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej. W grudniu 2000 decyzją ówczesnego ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego został powołany na stanowisko prokuratora w Prokuraturze Apelacyjnej w Katowicach (II Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej).W czasie pełnienia funkcji prokuratora w Prokuraturze Wojewódzkiej (później Okręgowej) w Katowicach, prowadził śledztwa dotyczące m.in. słynnej „śląskiej ośmiornicy” – Tadeusza Makulskiego, Profus-Management i Gliwickiego Banku Handlowego czy też oszustwa dokonanego przez Andrzeja Kunę i Aleksandra Żagla w Hucie „Częstochowa”. W latach 1993–1997 pięciokrotnie uhonorowany przez ówczesnych ministrów sprawiedliwości nagrodami za szczególne osiągnięcia w pracy śledczej. W 2004 odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi. Od 14 czerwca 2007 zajmuje stanowisko prokuratora – Zastępcy Szefa Oddziału Postępowania Przygotowawczego Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie. W 2009 uczestniczył w konkursie na stanowisko Prokuratora Generalnego[1]. W 2010 był jednym z prokuratorów nadzorujących śledztwo Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie w sprawie katastrofy polskiego Tu-154 w Smoleńsku[2]„. Pytam wobec tego wszystkich sceptyków i niedowiarków ewentualności zamachu na Prezydenta RP oraz inne ważne dla Polski osoby w Smoleńsku. Pytam także tych, którzy do dzisiaj wyrażają werbalnie sprzeciw wobec zarzutów stawianych polskiemu rządowi o mataczenie w śledztwie. Pytam też obecne władze prokuratorskie oraz władze polskie cywilne z Premierem na przodzie tej hordy! Czy Wy wszyscy uważacie nas, większość Polaków naprawdę za idiotów i kompletnych kretynów? Prokurator Marek Pasionek „w latach 1993–1997 pięciokrotnie uhonorowany przez ówczesnych ministrów sprawiedliwości nagrodami za szczególne osiągnięcia w pracy śledczej” a teraz poprosił naszych sojuszników z NATO o pomoc…, Dlaczego musiał zostać odsunięty? Był widocznie za dobry zawodowo i ośmielił się wyrazić chęć zobaczenia zdjęć satelitarnych z miejsca tragedii smoleńskiej! Mało tego… aby je ujrzeć zwrócił się o wsparcie do ciemnych sił reprezentowanych przez amerykańskich imperialistów, odwiecznych wrogów Sowietów i polskich socjal-komunistów z agentami wszelkiej maści zrzeszonymi m.in. wokół sowowej „wojskówki”… ale nie tylko jej… W sumie cieszę się, że prokurator nie zobaczył tych zdjęć. Dziwne bywają losy ludzi znających niepotrzebnie zbyt dużo tajnych tajemnic III RP… niektórzy jak śp. Grzegorz Michniewicz wieszają się na klamce drzwi używając przewodu elektrycznego od odkurzacza, wpierw umawiając się z żoną na przyjazd na Wigilię następnego dnia… Czy Ktoś jeszcze ma jakąkolwiek nadzieję na poznanie smoleńskiej prawdy o przyczynach tragedii, jej przebiegu i prowadzonym wokół niej „antyśledztwie”? Czy ktoś ma nadzieję na postawienie winnych zaniedbań w przygotowaniu wizyty Prezydenta przed Trybunałem Stanu, wskazanie winnych być może zamachu oraz ich surowe ukaranie np. w międzynarodowym procesie karnym a także ukaranie winnych nieprawidłowości w śledztwie?
*horda – grupa ludzi koczujących na określonym terenie; wczesna forma organizacji społecznej, typowa dla ludów zbieracko-łowieckich.
krzysztofjaw.blogspot.com
Uczmy się od Węgrów Kiedy w ubiegłorocznych wyborach wygrała partia Orbana, Fidesz – do ataku rzuciły sie wszystkie lewackie i liberalne gazety w Europie. Lewicowe i liberalne media otwarły usta ze zdziwienia, gdy okazało się, że na Węgrzech wygrał Fidesz i Orban z druzgocącą przewagą i uzyskał 2/3 miejsc w parlamencie. Zamiast szukać przyczyn takiego stanu rzeczy, lewackie i liberalne ośrodki ubolewały nad „upadkiem demokracji” i utratą swoich przywilejów nabytych „psim swędem”. Jak obiecał wyborcom Orban, od maja ub. roku trwa nieprzerwanie badanie możliwych przyczyn oraz odpowiedzialności przedstawicieli władzy za upadek gospodarczy Węgier od 2002 roku. W efekcie tych badań przesłuchano lub nawet aresztowano wielu polityków obozu postkomunistycznego (członków węgierskiej Partii Socjalistycznej) i obozu liberalnego (Sojusz Wolnych Demokratów). Jak zwykle węgierska lewica, podobnie zresztą jak lewicująca prasa w Polsce, oczerniają rząd Orbana, ponieważ ten stawia przed sądem osoby odpowiedzialne za przestępstwa przeciwko bytowi narodu węgierskiego. Mówiąc wprost, Orban postawił przed sądem przestępców w białych kołnierzykach, do niedawna parlamentarzystów z partii socjalistycznej i liberalnej. W kilkunastu sprawach zapadły już wyroki a niedawni luminarze sceny politycznej Węgier odsiadują wyroki, na które zasłużyli. I wbrew opiniom „naszej” prasy nie są to wyroki tylko za korupcję, ale za szereg innych praktyk postkomunistów i liberałów, którzy rządzili w latach 1994-1998 i 2002 -2010. Trzeba także powiedzieć, że zachodnia, a również i polska prasa liberalna, po pierwszym ataku na Orbana, teraz nabrała wody w usta i nie komentuje szczegółowych uzasadnień sądów węgierskich dotyczących skazanych i ich winy. Przede wszystkim trzeba jasno stwierdzić, co także podkreślają węgierskie media, że obecny kryzys gospodarczy na Węgrzech nie jest wynikiem globalnego kryzysu, ale jest to efekt złych rządów lewicy oraz liberałów i korupcyjnego wykorzystywania środków publicznych. Postkomunistyczna lewica oraz liberałowie woleli reprezentować interesy zagranicy i globalnego kapitału niż interesy Węgier i jej obywateli. Orban, przy poparciu wyborców, zobowiązał się do priorytetowego traktowania interesu narodowego. Nie powiedział nic nowego, bo tak postępują wielcy UE, tacy jak Niemcy czy Francja, ale zerwał z poniżającym klientyzmem, tak ulubionym sposobem uprawiania polityki przez zakompleksionych lewicowców i liberałów. Dobrym przykładem jest tu obecny polski rząd. Rozczarowanie systemem, który został zapoczątkowany na Węgrzech w 1990 roku jest tak powszechne, że rząd, który uzyskał poparcie 2/3 wyborców musiał podjąć próbę zrewidowania całego okresu poprzedzającego wybory w 2010 roku. Orban, jako wytrawny polityk, dobrze wiedział, że jeśli Węgry nadal pozostaną w uścisku porozumienia „elit” z 1989 roku, to nic nie ulegnie zmianie, a podziały i wykluczenia części społeczeństwa będą sie powiększać. Społeczeństwo zubożeje, a medialna papka podważająca pamięć historyczną i poczucie dumy z bycia Węgrem uniemożliwią odnowę. Po ośmiu latach rządów postkomunistów zadłużenie Węgier w MFW i UE osiągnęło poziom z początków transformacji. Ciekawe byłoby takie porównanie dla okresu 2007-2011 w Polsce? Widać tu pewną paralelę i drastyczny wzrost zadłużenia Polski. Ale to wątek na odrębny temat. Orban już na Węgrzech rządził i zapowiadano, że nigdy do władzy nie dojdzie. W latach 1998-2002 zapoczątkował reformy, ale spotkał się z ostracyzmem skierowanym przeciw niemu właśnie ze strony socjalistów i liberałów. Potrzebna mu była siła i teraz otrzymał mandat zaufania niespotykany w żadnym demokratycznym kraju. Ale właśnie takie poparcie natychmiast uruchomiło na niego nagonkę, że jest „autorytarny”. I znowuż bryluje w tej nagonce lewica europejska. Przyjrzyjmy się na jakie rafy napotykał od początku objęcia władzy po zeszłorocznych wyborach. Orban rozpoczął urzędowanie od spraw gospodarczych. Chciał poszerzyć pole manewru w sferze gospodarczej, ale UE, pod pozorem kryzysu, nie zezwoliła na zwiększenie deficytu z 3-4% do proponowanych przez Orbana 7-8%. Musiał znaleźć inne rozwiązanie, które nie obciążałoby obywateli. Orban wciąż powtarza, że społeczeństwo jest dość obciążone zaszłościami po rządach postkomunistów i liberałów i nie może znosić ich więcej. Dlatego rozpoczął od opodatkowania banków, sieci detalicznych handlu wielkopowierzchniowego (w Polsce ciągłe zmiany właścicieli marketów i ulgi od nowa – kto, oprócz inwestorów jeszcze przycina ten tort w Polsce?), firm energetycznych i telekomunikacyjnych. Ponieważ na Węgrzech wszystkie firmy i korporacje są własnością kapitału zagranicznego, zaczęto szyć Orbanowi buty, jakoby był wrogiem zagranicznych inwestorów. Orban uzasadnił to tak – jeśli firmy zarabiają na kryzysie właśnie na Węgrzech, to moralne jest, że wniosą swój wkład w proces wychodzenia z kryzysu. Dla pobudzenia gospodarki zmienił od 1 stycznia br. podatek, wprowadzając podatek liniowy. Obowiązuje podatek 16% (do 31.12.2010 najwyższy podatek wynosił 38%), a podatek dla przedsiębiorstw obecnie wynosi 10%, wcześniej 19%. Zadeklarował też oparcie swojego programu na pięciu wartościach: praca, dom, rodzina zdrowie i porządek. Proste? Wiadomo powszechnie, że stopa zatrudnienia na Węgrzech należy do najniższych w Europie i wynosi ok. 55%, co oznacza, że bezrobocie jest bardzo wysokie. Co prawda oficjalnie zarejestrowanych jest 11% bezrobotnych, ale jest cała rzesza niezarejestrowanych i zatrudnionych na czarno. Rząd Orbana zaproponował rozwiązanie oparte na korzystnej wymianie obu stron relacji państwo – obywatel. Świadczenia wg propozycji obecnego rządu otrzymywałby ten, co daje coś w zamian – np. świadczenia dla bezrobotnych zmniejsza się z 9 miesięcy do 3 miesięcy, ale otrzymanie jest uwarunkowane tym, czy bezrobotny przyjmie prace publiczne. Podobnie z zasiłkiem rodzinnym na uczące się dzieci – otrzymają je ci, których dzieci regularnie uczestniczą w zajęciach szkolnych. Ten drugi przykład ma także korzystnie wpłynąć na relacje interpersonalne w rodzinie i obliguje rodziców do zainteresowania się tym, co robią ich dzieci. Orban przeciwstawia się wychowywaniu młodzieży przez różnych guru w rodzaju „Róbta co chce ta”. Uprzywilejowanie rodziny bierze się stąd, że przyrost naturalny jest niski i Węgrom grozi katastrofalny spadek liczby ludności z 10 mln do 8 mln w ciągu dwóch najbliższych dziesięcioleci. Po drugie, Fidesz i Orban wierzą w to, że porządek społeczny ma swój początek w rodzinie. U progu kadencji rząd Orbana zapowiedział, że kraj potrzebuje szeregu reform i rewolucyjnych zmian. Przede wszystkim, Orban poddał krytyce „porozumienie elit z komunistami” z 1989 roku i odejście od niekorzystnych dla Węgrów zapisów tego porozumienia. Ale największą wrzawę wywołały przyjęte jesienią nowe ustawy, szczególnie ustawa medialna. Wzbudziła ona wśród dziennikarzy, szczególnie o korzeniach lewicowych, niesamowitą wrzawę, nawet poza Węgrami. Zarzucano jej nakładanie kagańca na „wolność słowa”, gdy tymczasem nakłada ona odpowiedzialność za słowo. Wydaje się, że kilka polskich tytułów w Polsce, ze swoją tendencją do narzucania poprawnego kierunku myślenia i w wielu przypadkach nieuzasadnionymi oskarżeniami rzucanych na nielubianych polityków – miałaby duże kłopoty. Mnie np. odpowiada przyjęcie rozwiązania, które nakłada na media odpowiedzialność za słowo. Nie można rzucać pomówień bezkarnie. Nie wzbudziła takich kontrowersji ustawa o podwójnym obywatelstwie. Ograniczono uprawnienia Trybunału Konstytucyjnego w kwestiach gospodarczych. A w kwietniu br. parlament węgierski przyjął nową Konstytucję, która wejdzie w życie od 1 stycznia 2012 roku. Jednym z podstawowych zamierzeń rządu Orbana jest konieczność zaprowadzenia porządku w strefie bezpieczeństwa publicznego, jako że na Węgrzech liberalizm pomylono z rozpasaniem i bezkarnością oraz swawolą. Czy nie przypomina to sytuacji w Polsce, gdy skazuje się emerytów za zebranie wiązki drewna z lasu na dotkliwą dla nich karę, a jednocześnie bezkarny pozostaje Sobiesiak, mimo że wyciął bez zgody 2 km lasu. Otrzymuje karę, którą koledzy posłowie swoimi dojściami obniżają. Rezultatem swawoli i wybiórczego traktowania prawa przez lewicę i liberałów na Węgrzech, (ale taka sama sytuacja jest w Polsce) jest wzrost przestępstw urzędniczych (bezkarne nękanie rodzimych przedsiębiorców), uchylanie się od płacenia podatków, aż do przestępstw pospolitych włącznie itp. Jak atakuje lewicowa i liberalna prasa Orbana? Wystarczy sięgnąć do GW, aby dowiedzieć się o… upadku demokracji na Węgrzech. Ale mówienie o końcu demokracji na Węgrzech jest efektem goryczy przegranych, którzy dziś znajdują się w rozsypce. Co prawda Sojuszowi Wolnych Demokratów oraz Węgierskiej Partii Socjalistycznej udało się wywołać światową sensację wokół ustawy medialnej, która jako żywo (to wywołanie sensacji) przypomina wezwanie na pomoc wojsk sowieckich w 1956 roku. Ale gdy światowa opinia publiczna poznała zapisy ustawy, odstąpiła (poza GW) od kontestowania „upadku demokracji na Węgrzech”. Prasa lewicowa na Węgrzech eskaluje nienawiść do rządu Orbana. Przykładem może być tu sprawa austriackiego dziennikarza pochodzenia węgierskiego Paula Lendvai, który przez lata sympatyzował z komunistami na Zachodzie, ale z własnej woli, bo nikt go nie zmuszał był współpracownikiem reżimu Kadara. Tygodnik polityczny „Hetivalasz” ujawnił jego dokumenty i na dziennikarskich donosicieli padł blady strach. Jawność życia publicznego stanowi cel rządu węgierskiego. Ale oczywiście, w obronie agenta wystąpiły lewicowe media, mówiące o… nieuprawnionej nagonce. Kluczowym problemem Węgier jest dziś nie to, czy Węgry pozostaną krajem demokratycznym wg wyobrażenia lewicy europejskiej, ale to, czy wyjdą z kryzysu finansowego, co pomogłoby w budowaniu jedności narodowej i usprawni proces zarządzania na wszystkich szczeblach. Jak widać, nie taki Orban straszny, jak go lewica maluje. Ireneusz T. Lisiak
Apartheid – zbrodnia przeciwko ludzkości? Jak wielu czarnych zginęło w czasie apartheidu? Z początkiem roku 1900 liczba czarnych mieszkańców Południowej Afryki wynosiła 3,5 miliona. Dane te pochodzą ze spisu przeprowadzonego przez kolonialny rząd brytyjski. Do roku 1954 czarna populacja RPA wzrosła do 8,5 miliona, natomiast już w roku 1990 liczba ta sięgnęła 35 milionów. Cała populacja starannie policzona, ulokowana w miastach, miasteczkach i wsiach żyła w systemie rasowej segregacji od 1948 roku. W czasach apartheidu czarna społeczność RPA rosła w szybkim tempie. Według czarnego dziennikarza Vusile Tshabalala wzrost ten zawdzięczała ona nieporównywalnym z resztą Afryki warunkom życia, opiece medycznej gwarantowanej przez rządzącą białą mniejszość a także ich doskonałym umiejętnościom organizacji gospodarki, zwłaszcza w dziedzinie rolnictwa. Szybki wzrost populacji i wyższa średnia długość życia wyróżniała RPA na tle całego kontynentu. W dziesięcioleciach poprzedzających wprowadzenie w 1948 roku systemu segregacji średnia długość życia w tym kraju wynosiła 38 lat. W okresie czasu od 1948 do 1994 wzrosła ona do 68 lat, a więc wyrównała się ze średnią europejską. Spadła również śmiertelność noworodków, ze 174 do 55 dzieci. Była to średnia wyższa niż w Europie, jednak o wiele niższa niż w pozostałych krajach Afryki. W tym czasie czarna populacja zanotowała 50 procentowy przyrost naturalny. Dane te pochodzą z książki Maxa Coleman’a z Komisji Praw Człowieka zatytułowanej „Zbrodnie przeciw ludzkości: analiza represji państwa apartheidu.
Śmiertelne ofiary przemocy politycznej podczas apartheidu. Książka Coleman’a analizuje wszystkie przypadki zgonów spowodowanych przez walki polityczne w okresie trwania apartheidu w Południowej Afryce i Namibii. Według statystyk Komisji Praw Człowieka (KPC) podczas tarć politycznych w tym czasie (1948-1994) zginęło 21 tysięcy ludzi, z czego 14 tysięcy podczas okresu transformacji ustrojowej w RPA w latach 1990-1994. Książka ta podaje incydenty, daty starć, nazwiska osób w niezaangażowanych, liczbę ofiar. Liczby i zdarzenia obejmują również akcje podejmowane przez siły zbrojne RPA, np. 600 ofiar śmiertelnych w Kassinga w Angoli podczas wojny w 1978 roku. Zdecydowana liczba ofiar wśród czarnych mieszkańców RPA, wbrew obiegowej opinii nie była jednak spowodowana działalnością białego rządu czy białych zwolenników apartheidu. Aż 92% wszystkich ofiar śmiertelnych w okresie 1990-1993, a więc w okresie przemian, została zamordowana przez swoich współplemieńców, np. podczas międzyplemiennych walk o kontrolowane terytoria, pospolitych przestępstw, międzypartyjnych walk pomiędzy Afrykańskim Kongresem Narodowym (ANC) a Inkatha Freedom Party: dokładna liczba ofiar walk w tym okresie wynosi 9325 zabitych murzynów, z czego 8580 zostało pozbawionych życia przez czarnych (w angielskojęzycznych mediach stosuje się termin „Black on Black Violence”). Dane te potwierdzają raporty Komisji Prawdy i Pojednania, które mówią o 518 zgonach (5,6%) spowodowanych działaniami sił bezpieczeństwa w tym okresie. W okresie transformacji w RPA główną przyczyną tak dużej liczby ofiar nie było działanie państwowych służb, ani działalność przedstawianych w mediach „skrajnie prawicowych”, białych bojówek atakujących czarnych, ale właśnie spirala przemocy pomiędzy czarnymi, rajdy na farmy, zamachy bombowe w wykonaniu ANC i ich komunistycznych sojuszników z SACP (Komunistyczna Partia Południowej Afryki) w centrach handlowych i innych miejscach publicznych itp.
Po apartheidzie. Szalejąca w dzisiejszej RPA epidemia HIV-AIDS, wobec której prawie żadnych działań nie podejmują rządzący po apartheidzie kolejni prezydenci i ministrowie zbiera obfite śmiertelne żniwo. Już w roku 2001 Światowa Organizacja Zdrowia szacowała, że w ciągu 10 lat z powodu AIDS umrze 6 milionów południowych Afrykańczyków. Pomimo medialnych apeli Nelsona Mandeli, Thabo Mbeki czy, rzadziej, Jacoba Zumy kolejne rządy ANC nie podjęły żadnych działań profilaktycznych wobec epidemii AIDS, tak jak zrobiła to choćby Uganda. Południowoafrykańskie szpitale stały się miejscem umierania, nie leczenia. Podczas gdy cmentarze zapełniają się w zastraszającym tempie, kolejni ministrowie przedstawiają całkowicie niepokrywające się z ówczesną wiedzą medyczną na ten temat propozycje, rodem z plemiennych wierzeń. Tshabalala w swoim artykule pyta jak możliwym jest, że w RPA tak drastycznie spadł poziom opieki medycznej, przy jednoczesnym osiągnięciu światowego rekordu w skali przestępczości. I od razu odpowiada: „Nasze fundusze publiczne zostały splądrowane przez hierarchie ANC a policja nie jest w stanie powstrzymać tego procederu”. Nie chodzi wyłącznie o śmiertelność spowodowaną AIDS, w zaniedbanej i ograbionej służbie zdrowia trudnym jest wyleczenie nawet chorób takich jak gruźlica. Tschabalala pisze o masie ludzi umierających na uleczalne choroby, podkreślając jednocześnie, że w czasach apartheidu było to nie do pomyślenia a nawet oszczędnie operujące funduszami placówki oferowały najwyższą, jakość opieki, nawet gdy lekarze i pielęgniarki musieli przez jakiś czas pracować za darmo.
Przemoc w demokracji. W ciągu zaledwie 6 lat od przejęcia władzy przez ANC, czyli w okresie 1994-2000 w RPA zanotowano nieporównywalną z czasami apartheidu skale przestępczości. W okresie tym śmierć w wyniku przestępstwa poniosło aż 174,220 ludzi! Liczba ta z roku na rok rośnie w zastraszającym tempie. Obejmuje to także prawie 4 tysiące zabitych białych mieszkańców tego kraju, którzy stali się celem nagonki ze strony ANC i jej młodzieżowych przybudówek, co spowodowało również masową emigrację Afrykanerów i załamanie się sektora rolniczego. Obiecywaną czarnym mieszkańcom wolność i demokracja doskonale obrazują te statystyki. A to nie, hołubione przez światowy salon i media demokratyczne rządy, obwiniane są o umyślne powodowanie śmierci poprzez liczne zaniedbania i grabieże. Zbrodnią przeciwko ludzkości okrzyknięto system apartheidu.
Kaddafi polecił żołnierzom gwałcenie kobiet? Poczytajmy tych sukinsyńskich bredni, od których człowiekowi krew uderza do głowy. – admin
Prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK) Luis Moreno-Ocampo oświadczył w środę, że są dowody wskazujące, iż libijski dyktator Muammar Kaddafi polecił swoim żołnierzom gwałcenie kobiet na masową skalę w ramach walki z siłami rebeliantów. Moreno-Ocampo dodał, że szuka obecnie dowodów na to, że żołnierzom Kaddafiego rozdawano leki zwiększające popęd seksualny, takie jak viagra. Jak dotychczas, Kaddafi nie ustosunkował się do tych oskarżeń. W ub. miesiącu prokurator Moreno-Ocamo zażądał od sędziów MTK wydania nakazów aresztowania Kaddafiego, jego syna Saifa al-Islama i szefa wywiadu Abdullaha al-Sanussiego. Oskarżył ich o dopuszczenie się dwóch przestępstw przeciwko ludzkości – morderstw i prześladowań na masową skalę. Jego zdaniem, ponoszą oni największą odpowiedzialność za ataki na ludność cywilną w lutym br., w początkowym okresie antyrządowego powstania, kiedy zginęło ok. 700 cywilów. Obecnie Moreno-Ocampo chce uzupełnić zarzuty o stosowanie masowych gwałtów. Zdaniem prokuratora, Kaddafi chciał w ten sposób ukarać kobiety, które przyłączyły się do powstania i zasiać strach i zwątpienie wśród rebeliantów. Zaznaczył, że trudno jest obecnie określić zakres stosowania masowych gwałtów. W marcu br. uwagę światowych mediów zwróciła na siebie Libijka Eman al-Obeidi, która oświadczyła w jednym z hoteli w Trypolisie, że została zgwałcona przez żołnierzy Kaddafiego. Obecnie przebywa ona w ośrodku dla uchodźców w Rumunii.
http://wiadomosci.onet.pl/
Bez trudu rozpoznajemy prymitywną, ale skuteczną w odniesieniu do społeczeństw lemingów, taktykę przypisywania wrogowi odrażających cech, co ułatwia akceptację wszelkich bandyckich kroków wobec niego przedsięwziętych.Reżym Pinocheta podobno używał tresowanych psów do gwałcenia kobiet. Podczas I Wojny w Zatoce Perskiej (1990-1991) iraccy żołnierze rzekomo wyrzucali kuwejckie niemowlęta z inkubatorów. Powodem wszczęcia II Wojny w Zatoce Perskiej miały być zbrodnie reżymu na własnej ludności (a tymczasem reżym pozwalał ludności posiadać dowolną broń bez zezwolenia, co jest nie do pomyślenia w europejskich d***kracjach). Powodem bandyckiego ataku na Serbię były rzekome masowe zbrodnie na ludności cywilnej. Itd. Teraz dowiadujemy się, że Kaddafi polecił gwałcenie kobiet. Niedługo może dowiemy się, iż jest ludożercą i zoofilem. Żydomedia nie mają żadnego umiaru. – admin
W Rosji powstaną obozy pracy? Rosyjscy prawnicy poważnie rozważają przywrócenie instytucji GUŁAGu. Taki pomysł padł na Kongresie Prawników zorganizowanym na Uniwersytecie Moskiewskim. Temat pod dyskusję zgłosił nie jakiś drugorzędny przedstawiciel palestry, ale szef Rady Federacji ds. Prawa Konstytucyjnego Aleksiej Aleksandrow. Pomysł nie dotyczy jednak osób politycznych, ale przestępców skazywanych za najgorsze zbrodnie: terroryzm, handel narkotykami, morderstwa dzieci. Prawnicy jednak odżegnują się od powiązań z systemem sowieckim, wspominają o takich karach, które dałyby szansę na prawdziwą resocjalizację najgorszym przestępcom. Na Kongresie stwierdzono także, że warunki bytowe w więzieniach znacznie się polepszyły w porównaniu z 1990 rokiem. Więźniowie skazywani na ciężkie roboty byliby nadal traktowani, jako obywatele rosyjscy. Praca umożliwiłaby im zachowanie umiejętności, przydatnych później na wolności i zapobiegłaby odizolowaniu ich od normalnego funkcjonowania.
Źródło: svpressa.ru
Za: Portal Arkana (08-06-2011)
http://www.bibula.com/?p=39141
Z całego serca popieramy powyższy pomysł. Gdyby kiedyś Polska stała się normalnym krajem, zabrakło by miejsca w więzieniach dla wszystkich bandytów, złodziei, gangsterów i innych szumowin przebranych za polityków, biznesmenów i medialne autorytety moralne. I wtedy z pomocą mogła by przyjść Rosja, udostępniając za jakąś opłatą swoje obozy. – admin
Czy premier Tusk popiera legalizację związków homoseksualnych? Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi wystosowało listo otwarty do premiera Donalda Tuska w sprawie jego wypowiedzi na temat możliwej legalizacji związków osób tej samej płci w Polsce. Stowarzyszenie z niepokojem i dezaprobatą przyjęło słowa szefa rządu wypowiedziane w wywiadzie, który ukazał się na łamach „Gazety Wyborczej” w dniu 1 czerwca 2011 r. „Zbliżamy się do momentu, kiedy związki partnerskie byłyby do zaakceptowania przez większość w przyszłym Sejmie, jak i przez Polaków (…) – mówił Tusk.Premier deklarował w tym samym wywiadzie, że „sam w sobie” nie ma „za grosz tolerancji wobec homofobów, również we własnej partii”. „Po tych słowach odnosi się wrażenie, że oficjalnie popiera Pan legalizację tzw. związków partnerskich. Czy oznacza to, że będzie Pan, jako urzędujący Premier, podejmował działania zmierzające do prześladowania tych (homofobów), którzy zgodnie ze swoim sumieniem nie godzą się na akceptowanie tzw. homoseksualnego stylu życia i zamierzają głośno o tym publicznie mówić?” – czytamy w liście do Donalda Tuska. Poniżej pełna treść listu: Kraków, 2 czerwca 2011 r. Szanowny Pan Donald Tusk Premier Rządu Rzeczypospolitej Polskiej Aleje Ujazdowskie 1/3 00 – 583 Warszawa Szanowny Panie Premierze, Dnia 1 czerwca na łamach Gazety Wyborczej ukazał się tekst pt. „Związki po wyborach?” (min.
http://wyborcza.pl/1,75478,9702626,Zwiazki_po_wyborach_.html
w którym cytowane są Pana wypowiedzi na temat możliwości wprowadzenie w Polsce tzw. związków osób tej samej płci. Nie możemy zaakceptować Pańskiej wypowiedzi: „zbliżamy się do momentu, kiedy związki partnerskie byłyby do zaakceptowania przez większość w przyszłym Sejmie, jak i przez Polaków (…) Sam w sobie nie mam za grosz tolerancji wobec homofobów, również we własnej partii” . Po tych słowach odnosi się wrażenie, że oficjalnie popiera Pan legalizację tzw. związków partnerskich. Czy oznacza to, że będzie Pan, jako urzędujący Premier, podejmował działania zmierzające do prześladowania tych (homofobów), którzy zgodnie ze swoim sumieniem nie godzą się na akceptowanie tzw. homoseksualnego stylu życia i zamierzają głośno o tym publicznie mówić? Czy oznacza to, że wyciągnie Pan konsekwencje wobec tych polityków Pańskiego ugrupowania, którzy ze względu na przynależność do Kościoła Katolickiego będą głosować przeciw wspomnianej ustawie, zgodnie ze swoim sumieniem? Niepokojąca jest również dalsza część Pana wypowiedzi, w której pada stwierdzenie, że „wraz z przepisami trzeba budować kulturę tolerancji dla odmienności, także jeśli chodzi o preferencje seksualne”.
http://wyborcza.pl/1,75478,9702626,Zwiazki_po_wyborach_.html
Na czym według Pana miałoby polegać takie budowanie kultury tolerancji dla ludzi o odmiennych, (jakich?) Preferencjach seksualnych? Może na realizacji w szkołach specjalnych programów edukacyjnych z tolerancji pisanych i wdrażanych wzorem niektórych państw przez liderów organizacji LGBT (lesbijek, pederastów, biseksualistów, transseksualistów) oraz na obowiązkowej pro-homoseksualnej edukacji najmłodszych. Może na prześladowaniu rodziców, którzy zgodnie z wyznawanym światopoglądem i przekonaniami religijnymi uważają związki homoseksualne za zło, wobec którego mają obowiązek w swoim sumieniu się przeciwstawić i w takim duchu wychowują swoje dzieci. Bardzo dziwi nas Pana postawa, ponieważ jeszcze do niedawna Pan i władze Platformy Obywatelskiej były przeciwne inicjatywie legalizującej związki osób tej samej płci. Cóż więc takiego się stało, że zmienił Pan zadanie? Można odnieść wrażenie, że zamiast stać na straży porządku konstytucyjnego RP, który w szczególny sposób chroni małżeństwo i rodzinę (Konstytucja RP, w Art. 18. wyraźnie stwierdza: Małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, rodzina i macierzyństwo znajdują się pod opieką Rzeczypospolitej Polskiej) ulega Pan naciskom prohomoseksualnego lobby i mediom liberalnym z Gazetą Wyborczą na czele, które od lat próbują na wiele sposobów niszczyć polską rodzinę, dążą do ograniczenia wolności i swobód obywatelskich oraz wzniecają niepokoje społeczne.Panie Premierze, Równo miesiąc temu świętowaliśmy beatyfikację Ojca Świętego Jana Pawła II, który wielokrotnie wypowiadał się z dezaprobatą o możliwości legalizowania związków osób tej samej płaci. Dnia 21 stycznia 1999r r. Jan Paweł II w przemówieniu do Roty Rzymskiej wyraźnie podkreślił, że „(…) bezzasadne jest roszczenie, aby przyznać status małżeński także związkom między osobami tej samej płci”. Natomiast pięć lat wcześniej Ojciec Święty w Liście do Rodzin pisał: „Mężczyzna i kobieta tworzą ze sobą wspólnotę całego życia, skierowaną ze swej natury do dobra małżonków oraz do zrodzenia i wychowania potomstwa. Tylko taki związek może być uznany i potwierdzony społecznie, jako małżeństwo. Nie mogą być uznane społecznie, jako małżeństwo inne związki międzyludzkie, które tym warunkom nie odpowiadają, choć dzisiaj istnieją takie tendencje, bardzo groźne dla przyszłości ludzkiej rodziny i społeczeństw”. Również stanowisko Parlamentu Europejskiego, nadające sankcje prawne homoseksualizmowi zostało oficjalnie potępione przez Jana Pawła II w przemówieniu w dniu 20.02.1994 r. Papież stwierdził wówczas , że „(…) rezolucja Parlamentu Europejskiego domaga się prawnego uznania nieładu moralnego. Parlament w sposób nieuprawniony nadał walor prawny zachowaniom dewiacyjnym, niezgodnym z zamysłem Bożym: wiemy, że człowiek ulega słabościom, ale Parlament w ten sposób poparł ludzkie słabości”. Ponadto pozwalamy sobie przypomnieć Panu, jako katolikowi, fragment ważnego dokumentu pt. „Uwagi dotyczące projektów legalizacji związków między osobami tej samej płci” wydanego przez Kongregację Nauki Wiary w dniu 3 czerwca 2003 r. i podpisanego przez Kard. Józefa Ratzingera, ówczesnego prefekta tejże Kongregacji: „W wypadku prawnego zalegalizowania związków homoseksualnych bądź zrównania prawnego związków homoseksualnych i małżeństw wraz z przyznaniem im praw, które są właściwe temu ostatniemu, konieczne jest przeciwstawienie się w sposób jasny i wyrazisty. Należy wstrzymać się od jakiejkolwiek formalnej współpracy w promowaniu i wprowadzaniu w życie praw tak wyraźnie niesprawiedliwych, a także, jeśli to możliwe, od działania na poziomie wykonawczym. W tej materii każdy może odwołać się do prawa odmowy posłuszeństwa z pobudek sumienia” i dalej w paragrafie dziesiątym czytamy: „Jeśli wszyscy wierni mają obowiązek przeciwstawienia się zalegalizowaniu prawnemu związków homoseksualnych, to politycy katoliccy zobowiązani są do tego w sposób szczególny, na płaszczyźnie im właściwej. Wobec projektów ustaw sprzyjających związkom homoseksualnym trzeba mieć na uwadze następujące wskazania etyczne. W przypadku gdy po raz pierwszy zostaje przedłożony Zgromadzeniu ustawodawczemu projekt prawa przychylny zalegalizowaniu związków homoseksualnych, parlamentarzysta katolicki ma obowiązek moralny wyrazić jasno i publicznie swój sprzeciw i głosować przeciw projektowi ustawy. Oddanie głosu na rzecz tekstu ustawy tak szkodliwej dla dobra wspólnego społeczności jest czynem poważnie niemoralnym”. Mamy nadzieję, że biorąc pod uwagę nauczanie moralne Kościoła Katolickiego, którego jest Pan przecież członkiem oraz ład konstytucyjny i fakt, że przytłaczająca większość społeczeństwa sprzeciwia się każdej formie legalizacji związków jednopłciowych nie będzie Pan wspierał swoimi działaniami projektów prawnych uderzających w rodzinę, która jest fundamentem naszego społeczeństwa. Z poważaniem Zarząd Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi Sławomir Skiba
Wiceprezes Zarządu Arkadiusz Stelmach Członek Zarządu
Do wiadomości:
Jego Ekscelencja Ks. Arcybiskup Józef Kowalczyk, Prymas Polski
Jego Eminencja Ks. Kard. Kazimierz Nycz, Arcybiskup Metropolita Warszawski
Jego Eminencja Ks. Kard. Stanisław Dziwisz, Arcybiskup Metropolita Krakowski
Jego Ekscelencja Ks. Arcybiskup Józef Michalik, Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski
Sejm: nie można zabronić gejom bycia rodzicami zastępczymi Sejm odrzucił w dzisiejszym głosowaniu poprawkę Senatu do ustawy o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej, która zakazywała homoseksualistom pełnienia funkcji rodziców zastępczych i prowadzenia rodzinnych domów dziecka. Za odrzuceniem poprawki było 231 posłów, przeciw – 170, a 11 wstrzymało się od głosu. Poprawkę zaproponował senator Piotr Kaleta (PiS). Została przyjęta wbrew negatywnym opiniom senackiego biura legislacyjnego oraz komisji. W innej poprawce Kaleta chciał, aby osoby o orientacji homoseksualnej nie mogły być asystentami rodziny, ale tej poprawki senatorowie nie poparli. W środę poprawkę negatywnie zaopiniowały także sejmowe komisje. Podczas dyskusji w komisjach oraz debaty plenarnej wskazywano, że zapis ten może być niezgodny z konstytucją oraz prawem europejskim. Przed głosowaniem Beata Mazurek (PiS) przekonywała, że odebranie dziecka rodzicom jest dla niego wielką traumą, a powierzenie go „dwóm panom albo dwóm paniom” będzie traumą jeszcze większą. Sławomir Piechota (PO) sugerował, że osieroconemu dziecku, którego jedyna najbliższa osoba – np. wujek lub ciotka – jest orientacji homoseksualnej, lepiej byłoby z nią niż w placówce lub obcej rodzinie. Pytał także, kto i w jaki sposób miałby oceniać orientację kandydatów na rodziców zastępczych. – Czy powołamy coś w rodzaju IPN ds. orientacji seksualnej, który wydawać będzie zaświadczenia, czy ktoś jest homo lub hetero? – mówił. Minister pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak uznała, że jest to pytanie do autorów poprawki. – Sądzę, że ci, którzy dzisiaj decydują o losach ustawy, nad którą tak długo pracowaliśmy, powinni sami się w tej kwestii „zlustrować” przed głosowaniem – mówiła. Wcześniej, podczas debaty w Sejmie, wiceminister Marek Bucior zapewnił, że w ustawie jest szereg warunków, które stanowią rękojmię, że osoby pełniące funkcję rodziców zastępczych zapewnią powierzonym im dzieciom dobrą opiekę, a decyzję w każdym przypadku będzie podejmował sąd. Elżbieta Rafalska (PiS) podważała wartość ustawy, do której zgłoszono tak wiele poprawek (ponad 100 w drugim czytaniu). Jej zdaniem ustawa jest źle napisana. - Owszem, do ustawy było wiele poprawek, ale dzięki rozsądkowi koalicji rządzącej większość z nich została odrzucona. Wy jesteście w stanie urządzić każdą hucpę, żeby przedłużyć prace nad ustawą. Nawet taką, która jest tak bardzo potrzebna – mówiła Fedak. Sejm przyjął 60 z 62 poprawek zaproponowanych przez Senat. Odrzucił poprawkę dotyczącą orientacji seksualnej oraz umożliwiającą – w szczególnych przypadkach – na zwiększenie maksymalnej liczby dzieci w placówce opiekuńczo-terapeutycznej z 30 do 45 osób. Większość przyjętych poprawek miała charakter doprecyzowujący i wynikała z konieczności dostosowania zapisów ustawy do ustaw zdrowotnych, które nie obowiązywały jeszcze, gdy toczyły się prace w Sejmie. Kilka poprawek miało charakter merytoryczny. Posłowie przyjęli m.in. senacką poprawkę, w myśl, której MPiPS przedstawiać ma rokrocznie Sejmowi i Senatowi informację o realizacji ustawy. Ustawa przewidywała, że takie sprawozdanie miało być złożone do 30 lipca 2015 r., tylko przed Sejmem. Senat chciał, aby pierwsze sprawozdanie złożone było już po roku od wejścia w życie ustawy, czyli do 30 lipca 2013 r., a następne, co roku. Posłowie poparli też poprawkę przewidującą, że w pierwszych trzech latach obowiązywania ustawy obligatoryjnie opieką koordynatora rodzinnej pieczy zastępczej objęte będą te rodziny zastępcze i rodzinne domy dziecka, które mają doświadczenie krótsze niż trzy lata. Pozostałe rodziny mogą, ale nie muszą być objęte opieką koordynatora – w ich przypadku funkcję tę pełnić może organizator rodzinnej pieczy zastępczej. Po trzech latach wszystkie rodziny powinny znaleźć się pod opieką koordynatora. Poprawka została wprowadzona na prośbę samorządów. Główne założenie ustawy o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej to zapewnienie wsparcia rodzinom z problemami, a tym samym ograniczenie odbierania im dzieci. Ustawa wprowadza funkcję asystenta rodziny, który ma pomóc w rozwiązywaniu problemów wychowawczych, wspierać w prowadzeniu domu i innych codziennych czynnościach. Jeśli konieczne będzie odebranie dzieci z rodziny biologicznej, powinny one trafiać do „rodzinnej pieczy zastępczej” (rodziny zastępczej lub rodzinnego domu dziecka). Ustawa ma zapewnić wsparcie rodzinom zastępczym – wprowadza tzw. rodziny pomocowe, które mają pomagać rodzicom zastępczym, oraz funkcję koordynatora rodzinnej pieczy zastępczej. Przewiduje, że do instytucjonalnych placówek opiekuńczych mają trafiać tylko dzieci powyżej 10. roku życia, wymagające szczególnej opieki lub mające trudności z przystosowaniem się do życia w rodzinie. Młodsze dzieci będą mogły być umieszczane w tych placówkach tylko w wyjątkowych przypadkach. W placówce nie będzie mogło przebywać więcej niż 14 wychowanków. Ustawa skraca procedury dotyczące adopcji, jednak po wejściu w życie ustawy żadna adopcja nie będzie mogła się odbyć bez udziału ośrodka adopcyjnego. Dotyczyć to będzie także adopcji ze wskazaniem – sąd orzeknie, czy rodzina, którą wskazali rodzice, może adoptować dziecko.
http://wiadomosci.onet.pl
Jak się okazuje, według p. Sławomira Piechoty odróżnienie pedała od normalnego człowieka może być trudne i niejednoznaczne. A przecież mógłby się spytać pierwszego z brzegu wieśniaka ze wsi podkarpackiej… – admin
Słowacja: polski ambasador poparł akcję środowisk homoseksualnych 2 czerwca 2011 r. Ambasador RP na Słowacji podpisał się pod oświadczeniem popierającym pochód środowisk lesbijskich, gejowskich, biseksualnych i transseksualnych zorganizowanym w Bratysławie – donosi portal onet.pl. O wyjaśnienie zaistniałej sytuacji zwrócili się do ministra Radosława Sikorskiego posłowie PiS – Kazimierz Ujazdowski i Jarosław Sellin. Ich zdaniem jest to akt ingerencji w wewnętrzne sprawy zaprzyjaźnionego z Polską sąsiedniego państwa. Ujazdowski i Sellin zażądali od szefa Ministerstwa Spraw Zagranicznych podjęcia działań, które zapobiegną promowaniu przez polską dyplomację postaw sprzecznych z etycznymi podstawami cywilizacji i z wartościami Konstytucji RP oraz wystosowania oficjalnych przeprosin skierowanych do władz Słowacji z powodu bezprecedensowej, skandalicznej ingerencji ambasadora polskiego w Bratysławie Andrzeja Krawczyka w wewnętrzne sprawy tego państwa. „Naszym zdaniem był to akt ingerencji w wewnętrzne stosunki zaprzyjaźnionego z Polską, sąsiedniego państwa. Nie mniej oburzający jest fakt, że deklaracja złożona przez ambasadora Andrzeja Krawczyka jest sprzeczna z zasadami Konstytucji RP określającymi małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny oraz konstytucyjnymi prawami dziecka i rodziny” – podkreślili politycy w liście skierowanym do Radosława Sikorskiego.
Źródło: onet.pl
Komentarz PiotrSkarga.pl:
Rzeczywiście to niebywały skandal! Oto, do czego przykładają ręce polscy dyplomaci! Oby Słowacy nie dali się złamać nachalnej promocji homoseksualizmu i wzorem sąsiednich Węgier zwrócili się wyraźnie ku swych chrześcijańskim korzeniom.
http://www.piotrskarga.pl
Smoleńsk 2010 Smoleńsk to temat rzeka. Ostatnio jednak w mediach panuje zmowa milczenia na ten temat. Ja postanowiłem, że przez jakiś czas skupię się jedynie na rozważaniach Smoleńskiej Drogi Krzyżowej. Jednak za sprawą pewnego internauty zmieniłem zdanie i zdecydowałem się na ten wpis już dziś. Szanowni Państwo czy nie macie podobnie jak ja wrażenia, że od początku „śledztwo” było mistyfikacją i zwykłą kpiną ? Przecież parę minut po tragedii media rosyjskie, władze Rosji oraz Polski „wiedziały”, co się stało. No to jak wszyscy byli pewni to „po kiego grzyba” śledztwo zaczynano? No wiadomo, głownie żeby udowodnic, że coś robią. Tak naprawdę przez rok lansowano wersję „poprawną” a więc o tym, że katastrofa to w całości wina pilotów no i prezydenta Kaczyńskiego. Potwierdzać to miały „przecieki” a to, że generał Błasik był pijany, a to znów, że piloci chcieli udowodnić, że są „debeściakami”, a to, że próbowali lądować cztery razy. Wszystko okazywało się kłamstwem, ale media nie kwapiły się by to prostować. Wersję oficjalną zwieńczono „raportem końcowym”. Jego głównym założeniem było to, aby jak najbardziej upokorzyć Polskę. I udało się. A nasi „wodzowie”? Stali i patrzyli jak pluja nam w twarz. Osobiście nawet bym się tym raportem nie podtarł. Właściwie to raport był powtórzeniem tego, co mówiono kilka godzin po katastrofie. Żadnych nowości. Czyli całe śledztwo w zasadzie „o dupę potłuc”. To polskie też. Jesteśmy marionetkami. Nie mamy kluczowych dowodów. Wrak zniszczony, pocięty, zgniły. Zeznania świadków sfałszowane. Zapisy czarnych skrzynek sfałszowane i zniszczone. Są świadkowie, którzy mówią, że podczas otwierania rejestratorów taśmy całkiem „przypadkowo” wypadły
na podłogę. Kilka fragmentów nigdy już nie zostanie odczytanych. Sekcji zwłok ofiar brak, badań brak, identyfikacji brak. Badań nie zrobiono nawet w Polsce. Czemu? „Bo rosyjskie prawo zabrania otwierania trumien” jak mówił m.in Tomasz Arabski.
Czy my jesteśmy już prowincją Rosji ? Nie mamy własnego prawa? A jakim prawem na stanowisku wciąż pozostaje Ewa K. która okłamała CAŁY NARÓD mówiąc, że sekcje zwłok PRZEPROWADZONO i to z udziałem polskich lekarzy i ekspertów. Wiele rodzin przypuszcza, że w trumnach znajdują się szczątki NIE ICH BLISKICH. Ekshumacja? Oj to nie takie proste. Wiele rodzin już złożyło wnioski. Ale procedury… Znów naciski Rosjan? Bardzo możliwe. Oficjalnie prokuratura twierdzi, że można dokonac ekshumacji po zakończeniu polskiego śledztwa. Ale nie zkończy się ono bez dowodów z Rosji. A dowody z Rosji nie trafią do Polski zanim ruska prokuratura nie zakończy śledztwa. A ruska prokuratura może zakończyć śledztwo za parę lat. A wtedy ciała ulegną częściowemu rozkładowi. Ślady ewnetualnego zamachu „ulotnią” się bezpowrotnie. Jeśli jeszcze dotąd się to nie stało. TAKIE OSOBY JAK Tusk, Klich, Arabski, Kopacz, Janicki, Sikorski, Miller, Klich powinni zostac natychmiast postawieni przed TRYBUNAŁEM STANU. Już za samo przygotowanie wizyty prezydenta Kaczyńskiego. A właściwie za brak przygotowania. Przez długi czas premier i rząd POLSKI robił wszystko by umniejszyć rolę PREZYDENTA POLSKI. Opowiedzieli się za OBCYM MOCARSTWEM ZDRADZILI POLSKĘ.Przed wizytą prezydenta USA w kraju było kilkuset agentów rozmaitych służb. Na ulicach, na lotnisku, w samolocie… W hotelu zamknięto kilka pięter, przeprowadzono przeszukanie na wypadek podsłuchów, urządzeń zakłócających, ładunków wybuchowych… A Polska jak dbała o swego prezydenta? Na lotnisku w Smoleńsku był jeden (!) BORowiec. Na dodatek BEZ BRONI. BO ROSJA SIĘ NIE ZGODZIŁA. Nie przeprowadzono żadnych badań na lotnisku, BO ROSJA SIĘ NIE ZGODZIŁA. Nie było więcej Borowców, BO ROSJA SIĘ NIE ZGODZIŁA. A co gdyby Polacy nie zgodzili się na zabezpieczenia USA? Obama by nie przyleciał. Nie mówię, że my powinniśmy mieć podobne środki. Raz, że nas nie stać, dwa, że nie jesteśmy mocarstwem. ALE PRZYNAJMNIEJ MINIMUM. ROZPOZNANIE TERENU, KONTROLA PIROTECHNICZNA POWINNY ZOSTAC PRZEPROWADZONE. NA LOTNISKU I WOKÓŁ POWINNO BYĆ KILKUNASTU UZBROJONYCH BOROWCÓW. Prezydent Kaczyński był bezbronny. Jedynie kilku borowców na pokładzie.
Zaniedbanie czy celowe działanie? Niezależnie od prawdy winni powinni zostac osądzeni. micho18
Narodzie, ocknij się póki jeszcze czas … Na naszych oczach, bez żadnego protestu, odbywa się proces miażdżenia kręgosłupa Polski, która powstała dzięki przyjęciu chrztu i wierze katolickiej. Ten katolicki kręgosłup pozwolił przebudzić się Polsce w 1980 roku, po słowach Jana Pawła II: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi.” Nie wystarczy, że co drugi dzień – pożal się Boże – dyplomata Sikorski opluwa Kaczyńskiego a v-ce marszałek Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Niesiołowski bez żadnych ogródek mówi, że celem rządzącej partii jest permanentna wojna z opozycją. Mówiąc o przejściu politycznej kurtyzany do PO, Niesiołowski mówi: – Przed wyborami to dobry ruch. W wojnie z PiS (Joanna Kluzik-Rostkowska) może nam pomóc. Nie możemy dopuścić do recydywy PiS-u. Tu, w niby-demokratycznej a zatem pluralistycznej III RP trwa zatem jawne dożynanie jedynej opozycji, jaką jest PIS, gdyż wszystkie inne partie albo są przez PO zawłaszczane, albo niczym już się nie różnią od PO. Bo te partie też w swoich programach mają dożynanie PIS-u, w celu utrwalenia zdobyczy liberalnego socjalizmu. Ta ideologiczna jedność – na wzór Frontu Jedności Narodu – widoczna była przy czwartkowym głosowaniu w Sejmie, gdzie Polska Zjednoczona Platforma Obywatelska wraz z sojuszniczymi stronnictwami, przegłosowała prawo homoseksualistów do opieki nad dziećmi. Prawo to zaraz podpisze „niezależny” od PO i jego sojuszniczych stronnictw Bronisław Komorowski, co nie przeszkodzi mu publicznie ucałować w pierścień Papieża, gdy nadarzy się taka okazja. Na naszych oczach, bez żadnego protestu, odbywa się proces miażdżenia kręgosłupa Polski, która powstała dzięki przyjęciu chrztu i wierze katolickiej. Ten katolicki kręgosłup pozwolił przebudzić się Polsce w 1980 roku, po słowach Jana Pawła II: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi.” W miażdżeniu kręgosłupa Polski i Polaków największy udział miał gen. Jaruzelski, ale tylko pozornie. Jaruzelski znalazł bowiem bardziej wyrafinowanego następcę : wroga Polaków i polskości. To Tusk otwarcie kiedyś przyznał, że „polskość to nienormalność” , ale dopiero dzisiaj – jako premier III RP – otrzymał wszystkie narzędzia do wyplenienia z nas polskości. Perspektywa wychowywania człowieka nowego typu, to nie tylko zamysł komunistów, którym udało się wyprodukować dość liczne zastępy homosovieticusów. Dzięki Tuskowi i jego partyjnym funkcjonariuszom, oraz zblatowanym stronnictwom sojuszniczym – w Polsce, obok innych „postępowych krajów UE” już wkrótce powstaną zastępy homopederastów, gdyż zjadą się tu pederaści z innych krajów Unii w poszukiwaniu dzieci do wychowania. Tusk, niczym czarnoksiężnik – nie tylko pozostawi nam olbrzymi dług, coraz wyższe podatki i rozszerzającą się nędzę – zamiast obiecanego cudu gospodarczego. On zostawi nam Sodomę i Gomorę mimo tego, że przed samymi wyborami wziął ślub kościelny – nabierając na swoją „wiarę” także sporą część katolików. Więc przypomnę wam, że szatan też kusił Chrystusa swoimi cudami, proponując Mu w końcu, by się rzucił w przepaść. W tym samym kierunku podążamy za Tuskiem, który jak szatan pojawił się na drodze Polski w jej najnowszej historii. On się pojawił w czasie, gdy nauczał Jan Paweł II, a więc – albo powrócimy do słów polskiego Papieża Jana Pawła II – albo rzucimy się w przepaść. Jako dzieci Boga mamy wybór. Nawet i ten, że się od Boga odwrócimy. Bo to taki jest dziś wybór. Wybór między robactwem, które codziennie słowami kanalii drąży mózgi wielu – a jasnością prawdy. Zanim podejmiemy wybór, przeczytajmy wersy Juliusza Słowackiego:
Pośród niesnasków Pan Bóg uderza W ogromny dzwon,
Dla Słowiańskiego oto Papieża Otwarty tron.
Ten przed mieczami tak nie uciecze Jako ten Włoch,
On śmiało, jak Bóg, pójdzie na miecze, Świat mu — to proch!
Wszelką z ran świata wyrzuci zgniłość, Robactwo, gad,
Zdrowie przyniesie, rozpali miłość I zbawi świat;
Wnętrza kościołów on powymiata, Oczyści sień,
Boga pokaże w twórczości świata, Jasno jak dzień.
Kapitan Nemo
Europodatek plus VAT, CIT i PIT i do tego MAĆ - Co mógłbym dla pana zrobić? - pyta prokurator mordercę siedzącego na krześle elektrycznym, a było to w czasach, gdy jeszcze obowiązywała kara śmierci za morderstwa popełnione z premedytacją, jako kara najwyższa cywilizacji europejskiej, która już przestaje powoli istnieć, zastępowana cywilizacją poprawności politycznej, praw człowieka i demokracji. - Czy mógłby Pan potrzymać mnie za rękę? - pyta spokojnie skazaniec. O karze śmierci już się nawet nie wspomina, bo to relikt przeszłości. Jaki pisał George Orwell: „ Przeszłość wymazywano, o fakcie wymazania zapomniano i kłamstwo stawało się prawdą” I dlatego wszelakiej Lewicy -przeszłość nie obchodzi. Obchodzi ją przyszłość. Dlatego wybierają przyszłość. A normalnego człowieka obchodzi przeszłość, z której wynika teraźniejszość, a potem przyszłość. Zapomnieć przeszłość, zatupać i przeinaczyć teraźniejszość, mówić o przyszłości - jaka to będzie wspaniała, tak jak nowo wyhodowany człowiek. Na miarę przyszłości. A tu całość projektu systematycznie, acz powoli bankrutuje. Bo czerwone ustroje socjalistyczne nie upadają, dlatego, że są złe i niesprawiedliwe… społecznie. Upadają, bo bankrutują. Upadł PRL, upadł ZSRR i upadnie Związek Socjalistycznych Republik Europejskich, obecnie jedno państwo o nazwie Unia Europejska.. Na razie czerwoni komisarze próbują nadal rabować narody, w imię utopii Wieży Babel, jaką próbują budować. Czerwoni euro komisarze preferujący polityczną walutę euro w Eurolandzie, rozważają kolejne sposoby na rabowanie europejskich mas jak tylko się da, żeby ratować euro socjalizm w strefie euro. Nic nie stoi na przeszkodzie rozkręcającej się głupocie, udają, że nie widzą, że bankrutują: Grecja, Portugalia, Irlandia, Hiszpania, a dalej Słowenia czy Włochy. Chcą ratować za wszelką cenę model zbiurokratyzowanej Europy, pełnej zasiłków, płacenia za nic niezrobienie, rozpędzania tradycyjnych rodzin i rujnowania dorobku chrześcijańskiej Europy. Dla czerwonych pluskiew nie powinno być litości.. Co ONI z Europą zrobili? I jak tu się zbuntować, jak gołym okiem nie widać, przeciw czemu? Buntują się – na razie przeciw zamykaniu stadionów- zawodnicy Lecha Poznań występując w koszulkach: „ Miała być druga Irlandia, a jest druga Białoruś”(????). Zawodnicy chyba nie rozumieją, że dobrze, że nie ma drugiej Irlandii, bo Irlandia jest bankrutem przed nami, a my będziemy za Irlandią- jak tak dalej będzie rządzone z przytupem zadłużeniowym. Na stażu naukowym w Irlandii był pan Mariusz Błaszczak z Prawa i Sprawiedliwość- mógłby coś o tym powiedzieć, przynajmniej, kiedy. Białoruś też zbankrutuje, tak jak każdy socjalizm, w tym narodowy. Ale może trochę później od socjalizmu europejskiego, a może i wcześniej. Zależy, który z tych socjalizmów ma więcej pieniędzy, żeby podtrzymać swoje istnienie. Bo socjalizm, żeby mógł istnieć wymaga pieniędzy. Wielkiej ilości pieniędzy, których można owszem dodrukować, bo to tylko farba i papier, ale nie można oszukiwać ekonomii w nieskończoność. Ona się upomni o swoje- wcześniej czy później. Normalności nie da się pokonać na dłuższą metę. A i niewolnicy ponadnarodowego państwa biurokratycznego, też mogą się zbuntować wobec wyzysku, jaki uprawia wobec nich Komisja Europejska. Całość projektu trzeszczy w szwach, co nie oznacza, że to już koniec.. Upadek może trwać lata, tak jak upadek Imperium Romanum czy Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Ale na pewno koniec zwieńczy dzieło. Na razie czerwone urwisy kombinują jakby tu jeszcze przedłużyć agonię tego czerwonego Lewiatana. Kombinują euro podatek, a na czele kombinacji stoi czerwony komisarz Janusz Lewandowski, znany ”liberał” gdański, przyjaciel pana naszego Donalda Tuska, też „liberała”, niektórzy mówią łże –liberała, a ja powiem- „liberała” mać. Z liberalizmem nie mają nic wspólnego, nawet nie używają słowa” liberał.” Bo w przeszłości byli liberałami teoretycznymi”, a obecnie są socjalistami praktycznymi. Socjalizm pasuje do rzeczywistości, jak siodło do krowy. Ale co szkodzi popróbować jak teoria nie pasuje do praktyki.? W końcu to tylko eksperyment na 500 milionach ludzi. Unii Europejskiej. Bo na szczurach i myszach wcześniej czerwoni komisarze go nie wypróbowali.. Jakby szczury i myszy wytrzymały.. Wtedy, dlaczego nie? I to nie jest to samo, co ustalanie, kto jest biedny, a kto nie.. Biedny jest ten, co ma 500 złotych na miesiąc, a bogaty to taki, który już ma 501 złotych. Tak ustalają teoretycy socjalizmu naukowego, w odróżnieniu od socjalizmu utopijnego.. W każdym razie pan komisarz Janusz Lewandowski, komisarz do spraw budżetu Unii Europejskiej, popatrzcie państwo jak wysoko zaszedł, proponuje tylko sześć sposobów na rabowanie europejskich mas.. Tak jak sześć wcieleń Kota Fritza. Niektórzy mówią, że dziewięć, albo siedem. A dlaczego nie dziesięć tylko akurat sześć? Ta szóstka ciągle się przewija jakby miała jakąś czarodziejską moc.. Tak jak Adam Darski - sumeryjski Bóg - Nergal. Pan Lewandowski to jest dopiero geniusz. Geniusz” liberalizmu” socjalistycznego. Takie kwadratowe koło socjalizmu, ten „liberalizm” pana Lewandowskiego. Obmyślił sześć sposobów na rabowanie mas europejskich, w tym - nas. Już nasza składka w wysokości prawie 16 miliardów złotych rocznie wpłacana w ratach miesięcznych czerwonym komisarzom, w tym Januszowi Lewandowskiemu- nie wystarczą… Chcą więcej i więcej.. Bo mało! Te miliardy euro w ponadnarodowym budżecie to ciągle za mało.. Socjalizm ma permanentnie jedną wadę. Ciągle trzeba go ratować. Jakoś wolnego rynku nie trzeba ratować, ratuje się sam.. A popatrzcie państwo z socjalizmem są same kłopoty, ale mimo to, a może właśnie, dlatego - wszędzie musi być pod przymusem, tak jak demokracja.. Bez demokracji ani rusz, bez praw człowieka nie da się żyć, ani bez podatków nie pożyje ponadnarodowa biurokracja.. W każdym razie jak demokracja zwycięży będą nas rolować na razie na sześć sposobów: CIT-em, VAT-em, podatkiem od handlowania emisjami, CO2, od instytucji finansowych, od energii i od transportu lotniczego. Jak potrzeby finansowe socjalizmu europejskiego wzrosną, a wzrosną na pewno, pan Lewandowski wymyśli kolejnych sześć? Zresztą łatwo jest takie wymyślić, wystarczy trochę pomyśleć. Bo, żeby zarobić te pieniądze - to jest problem, ale ukraść podatnikom - no problem! Uwaga „liberałowie” rabują, chowaj się kto może.. A podobno od swojego nie boli.. A czy pan Janusz Lewandowski jeszcze jest swój? Myślę, że wątpię. Za wielkie pieniądze pracuje dla obcych, przeciw swoim. To, kto to taki.? Jeśli nie pilnuje polskiego interesu narodowego i polskiej racji stanu.. No, kto? Takich w Polsce wielu, chętnych do współpracy z obcymi przeciw nam. Całe stada i następni przebierają z nogi na nogę... Słowa „kolaborant” i „zdrajca” już wyszły z użycia . Tymczasem…, Ale wszystko na tym Bożym świecie jest ulotne i zmienne. I być może się zmieni.. Nie ma kary- nie ma miary w rabowaniu nas. Ale dopóki europejski dzban wodę nosi- dopóki się mu ucho nie urwie.. I wtedy woda się wyleje.. WJR
Czy Naród się odrodzi? Debata na SGH w Warszawie (3.06), zorganizowana przez Fundację św. Kazimierza Królewicza, miała w tytule pytanie: "Czy polski Naród się odrodzi?". "Naród" nie zawiódł i pojawił się licznie. Szkoda tylko, że nie został dopuszczony do głosu, ale skoro wraz ze mną wystąpili redaktorzy Stanisław Michalkiewicz i Rafał Ziemkiewicz, musiało zabraknąć czasu na wszystkich "Polaków rozmowy". Szukałem wzrokiem młodych na sali. Byli, ale mogłoby być ich znacznie więcej. Podobnie na ostatnim walnym zgromadzeniu delegatów SDP, gdzie najmłodszy uczestnik zbliżał się do czterdziestki. Młodych nie ma też w związkach zawodowych, stowarzyszeniach, organizacjach twórczych, a nawet organizacjach typowo hobbystycznych. Skoro nie widzą sensu aktywności w ramach tych instytucji, które istnieją, to, dlaczego nie zakładają nowych? Chlubnym wyjątkiem jest stowarzyszenie Solidarni 2010 powstałe po tragedii smoleńskiej i jego codzienna akcja polityczno-edukacyjna na Krakowskim Przedmieściu oraz ruchy kibiców piłkarskich (nie kiboli) łączących zamiłowanie do piłki z komentowaniem bieżących wydarzeń i polemiką z rządzącymi elitami. Zupełnie inaczej było 30 lat temu, kiedy powstawała "Solidarność", a nawet w 1989 roku, gdy zmieniała się polska rzeczywistość. Ostatnio udało się przyciągnąć młodych ekipie Donalda Tuska jesienią 2007 roku na fali wyborów do parlamentu. Naobiecywał młodym nie wiadomo, czego i dali się nabrać na jego gadki o konieczności zmian. Trzeba przyznać, że ta blaga mu się udała. Podzielił wtedy Polaków na młodych, energicznych, od których zależeć będą zmiany, i tych, którzy niewiele już mogą zrobić, a nawet przeszkadzają (przysłowiowe mohery). Młodzi w dużym stopniu uwierzyli w wyborcze zapewnienia premiera i zdecydowali o sukcesie Platformy. Dziś czują się oszukani. Zamiast wracać z zagranicy, urządzają się tam na stałe. Ci, co zostali w kraju, a chodzą na mecze, podjęli dialog z premierem na stadionach, ale nie przewidzieli, że w obronie Donalda Tuska staną instytucje państwa: policja, prokuratura i ABW. Młodzi przekonali się, że obecna władza i premier Tusk nie mają poczucia humoru. Żarty się skończyły. Za "matoła" można słono zapłacić. Nie rezygnuje z przyciągnięcia do siebie młodych Prawo i Sprawiedliwość. W sobotę rozpocznie się Kongres Młodych z udziałem prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Nie sądzę, że też będzie obiecywał. Powinien zachęcać do społecznej aktywności, przez którą realizuje się współczesny patriotyzm, i mówić o nas prawdę Słowa ks. abp. Józefa Michalika ("Nasz Dziennik" 4.05.2011) o konieczności odwoływania się do patriotyzmu, dzięki któremu Polska może odrodzić się duchowo, moralnie i etycznie, brzmią bezdyskusyjnie. Pytanie tylko, jak to zrobić, skoro duża część obecnych elit nie odczuwa takiej potrzeby, a nawet ostentacyjnie szydzi z patriotyzmu. Bo patriotyzm za bardzo kojarzy im się z narodem, a słowo "naród" z nacjonalizmem, a nacjonalizm nawet z faszyzmem. Używają innych określeń - "społeczeństwo", a najczęściej "społeczeństwo obywatelskie". Taka zresztą jest polityka Unii Europejskiej budującej nowe "europejskie społeczeństwo". Nie na bazie państw narodowych, gdyż tracą one coraz większą część swojej suwerenności na rzecz jednolitej i monotonnej Unii. Moderator debaty na SGH, poseł PiS Artur Górski postawił pytanie o Naród, czy się odrodzi. Pytanie znane Polakom od dwóch prawie stuleci, choćby dzięki Mickiewiczowskim "Dziadom", zwłaszcza ich części trzeciej. Naród to wciąż "lawa", tyle, że "z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa". Rzeczywiście, "wewnętrznego ognia" nie udało się "wyziębić", jak przewidział wieszcz, choć wtedy, niemal 100 lat przed odzyskaniem niepodległości w 1918 roku, Naród Polski nie miał swojego państwa, jego prawie już zrusyfikowane elity mówiły po francusku, a starych i młodych patriotów była zaledwie garstka. Byli za to liczni zdrajcy, słudzy cara i donosiciele chcący zaskarbić sobie wdzięczność Rosjan. Lud milczał, a nieliczni patrioci nawet w więzieniu śpiewali buńczuczne piosenki "Nie dbam, jak spadnie kara". Dla Romana Dmowskiego naród i państwo stanowiły dwa nierozdzielne pojęcia. Pragnął dla polskiego Narodu państwa, bo tylko we własnym państwie naród najlepiej realizuje swoje cele. Dla Narodu, który utracił część swojej duszy (44 lata PRL i 22 lata III RP), a nie odzyskał w pełni duchowej więzi z I i II Rzecząpospolitą, odzyskane po 1989 roku państwo wciąż nie przedstawia większej wartości. Jest słabe i źle zorganizowane, przez co nieszanowane przez swoich obywateli, którzy równocześnie cierpią na tę samą chorobę, o której pisał Roman Dmowski - "bierność". Bierność towarzyszy państwu, które wyprzedaje swoją narodową własność, przez co staje się jeszcze słabsze. Już teraz porównywane jest do typowej konstrukcji państwa postkolonialnego. Naród najlepiej realizuje się twórczo we własnym integralnym terytorialnie i sprawnym państwie, jako wspólnota etniczna kultywująca własną historię, kulturę, język, religię i obyczaje. Żaden z tych elementów składających się na definicję narodu nie może być pomniejszany ani pomijany, ani wypaczany, ani tym bardziej zwalczany. Tego ma bronić, na co dzień nasz patriotyzm. Byłoby też dobrze, gdyby nasz patriotyzm nie był manifestowany w przyszłości wyłącznie na ceremoniach i widowiskach sportowych. Na przykład dziś wieczorem piłkarska drużyna narodowa stanie przeciwko reprezentacji Francji. Hymn potwierdzi istnienie naszej wspólnoty, a nawet te żałośnie wyglądające wysokie cylindry i baranie rogi na głowach kibiców, bo w narodowych barwach. Wojciech Reszczyński
J.F. Libicki - polityczny turysta, nie polityk Czy Libicki jest tylko politycznym konkwistadorem XXI w. czy jeszcze politykiem? Rozpad PJN-u, partii, którą jeszcze długi czas zajmować się będzie opinia publiczna, jest bardzo prawdopodobny. Kłótnie i spięcia są tam jak chleb powszedni. Weekendowa zmiana prezesa, czy wcześniejsze bójki, głównie medialne, z Adamem Bielanem wskazują i nie ubłaganie prowadzą do rozpadu. Kłótnie w PJN-ie są o wiele bardziej „krwawe”, a walczący w nich są o wiele bardziej zawzięci, bo jako rozgoryczeni byłą partią PiS-owscy uchodźcy chcą rządzić swoją małą autonomią. Każdy chce innego wyglądu partyjnej polityki, jednak każdy chce tą politykę narzucić innym i wprowadzać ją w życie ze stanowiska prezesa. Dodatkowo PJN-owcy, czy też, pionki nie są w stanie rozwiązywać swoich problemów personalnych i kłótni w cichym koleżeńskim obiegu, w czterech ścianach partyjnych koszarów. Przykład sprawy Bielana, kiedy zmaltretowany Bielan bił się w mediach ze swoimi kolegami. Kiedy niejasność między nim i resztą się pojawiła, pierwszym ruchem pionków nie była rozmowa, tylko wielka heca na żółtym pasku TVN 24. Teraz kolejną niejasność rozwiązuje Libicki, który na blogu, tu na Salonie, wciąż obraża i wyśmiewa partyjnych kolegów. Krytykuje ich nikłą działalność i ich poczynania, przy własnej biernej ignorancji. Ostatnio Libicki pojechał po bandzie twierdząc, że pionki mają syndrom Fritzla. Pionki oczywiście wyselekcjonowane, bo przecież nie on. W każdym razie to kolejny przykład rozwiązywania pionkowych problemów na medialnej, czy publicznej szachownicy. Takie radzenie sobie ze spięciami jest błędne, jak najbardziej, więc jeśli tego PJN nie zmieni to przyszłości zbyt pięknej i chwalebnej nie wróżę. Rozpad jest bliski, a jeśli nie rozpad to na pewno odejście Bielana lub Libickiego. Według mnie prawdopodobne jest odejście Libickiego, bo jakoś dziwnie mocno rozpoczął tą krytykę. W sumie autokrytykę, bo jak na razie to jednak to PJN należy. Więc znów zawiedzie swoich przełożonych pan Libicki niezbyt chwalebnym odejściem. PJN to jego już piąta partia. Czy można mu ufać przyjmując go do partii? Czy jest karierowiczem jeszcze większym niż PJN-owcy? Jego polityczna kariera to ciągłe zmiany ugrupowań i nepotyzm wzajemny, czyli ciągłe wspomaganie ojca przez niego lub odwrotnie. Jeśli na nepotyzm nie było zgody odchodził wielce obrażony. Ciągle chciał załatwiać swoje interesy i szukał partii, która by mu w tym pomogła, ale nie byle, jakiej partii. Marzyła mu się partia, która wyrośnie, jako jedna z największych i najistotniejszych sił w sejmie, by nepotyzm był na większym szczeblu a interesy korzystniejsze. Trafił do PJN i znów zapowiada się ucieczka. Libicki przypomina bardziej podróżnika, który w poszukiwaniu lepszego świata zmienia wciąż partie. Ale nie podróżnika marzyciela, nie podróżnika ideowca, tylko XXI wiecznego konkwistadora, czyli zwykłego turystę. Przypomina go w znacznym stopniu, bo on szuka tylko jakiejś lepszej okazji do zabawy w gronie znajomych. Szuka partii, która wylansowała by go za darmo, za cenę po prostu bycia, bo jako turysta polityczny nic z siebie dać nie ma zamiaru. Więc jako człowiekowi tak bardzo egoistycznemu można mu zaufać? Czy jest opłacalne dla partii i partyjnej władzy posiadanie takiego politycznego turysty w swoich szeregach? Czy po ucieczce z PiS i możliwym odejściu z PJN można ufać temu dysydentowi? Wydaje się jasne, że nie. I tak jest, bo Libicki w swoim karierowiczowskim zachowaniu niechybnie ogołaca się i pokazuje swój brak szacunku do własnych poglądów (o ile je ma), do partii, w której obecnie się znajduje i do swoich wyborców. Problemy wciąż okaleczają PJN, a bardzo prawdopodobny problem z Libickim i Bielanem poddają wątpliwości jedność tej partii. Libicki może odejść także przez nieudolność partii do rozwiązywania swoich problemów, co także jest kolejnym zadaniem Kowala, jako nowego prezesa. Pionki muszą się także zastanowić nad sensem swojej partii, bo jeśli nie są w stanie uformować zjednoczonej grupy ludzi o podobnych poglądach to czy mają szanse przetrwać? Sprawa Libickiego daje do myślenia, bo czy Jan Filip może jeszcze sygnować się mianem polityka, czy powinien raczej jowialną formą politycznego turysty? Raczej turystą, a turysta jak wiadomo przychodzi się zabawić i coś przy okazji zepsuć. Więc niech władze PJN-u, w osobie prezesa Kowala i szefa koła parlamentarnego Poncyliusza, którym sukcesu ani nie wróżę, ani nie życzę, uważają na J.F. Libickiego, bo to psuja jest. Następni przełożeni Libickiego, do Was to przesłanie, nie zatrudniejcie go gdy już z PJN-u odejdzie. TeaDrinker
Śmiertelna zagrycha krąży po Europie! Widmo krąży po Europie… Widmo bakterii na ogórkach. Po szalonych krowach, ptasich grypach itp. mamy kolejną groźna epidemię. Tak groźną, że wystraszyli się jej nawet dzielni i niezwyciężeni pogromcy faszyzmu – Rosjanie, nowatorzy w wielu dziedzinach zresztą. A więc nawet ruski samogon nie jest w stanie zniszczyć złowrogiej bakterii, zamieszkującej europejskie ogórki? Koniec ogórkowej zagrychy!? Czyżby Euroniunia wyprodukowała jakąś nową broń biologiczną, której dzielni mołojcy z KGB, o pardon! – z FSB nie byli w zdolni zneutralizować? A może to właśnie bohaterscy naukowcy Związku Sowieckiego, o pardon! – Federacji Rosyjskiej, zrzucili na europejskie plantacje ogórkowe nową odmianę zmutowanej bakterii, niczym podli imperialiści stonkę na ziemniaki 50 lat temu? Jak by na to nie patrzeć, blokada, jaką ludzie pułkownika Putina nałożyli na europejskie ogórki może być kolejną odsłoną zimnej wojny. Jak na to powinien zareagować Zachód, czyli Euroniunia? Moim zdaniem sprawę embarga na ogórki należy niezwłocznie wykorzystać w akcji uniezależnienia się od dostaw Gazpromu. Trzeba by tylko, aby jakiś „niezależny”, europejski ośrodek naukowy wykrył jakąś niezwykle groźną bakterię, albo wirusa w rosyjskim gazie przesyłanym do Europy ze Wschodu. „Nie chcecie naszych ogórków na zagrychę to wsadźcie sobie wasz gaz w… rurociąg!”. „Wolimy już polskie głupki, o pardon! – polskie łupki niż smród ze Wschodu!” Itp. itd. Oczywiście o podjęciu jakiejkolwiek kontrakcji ze strony Euroniuni możemy tylko pomarzyć. Ale dobre, chociaż i to. Ciekawy jestem tylko jednego, – kiedy jacyś naukowcy odkryją niezwykle groźną i panoszącą się już od dawna w Europie i na świecie bakterię głupoty? I jakie środki zastosują, żeby przeciwstawić się epidemii? Tymczasem prezydent Bierut, o pardon! – Komorowski, całkowicie nie zajmuje się sprawą groźnej „ogórkowej” epidemii, tylko, wzorem prezesa Ochódzkiego, organizuje kampanię pt. „Szczerość w naszym klubie to norma”. Jeśli ktoś z internatów ma jakieś zastrzeżenia do jego pracy, tzn. nie pracy, tylko służby dla Narodu, a prezydenta akurat nie ma w Pałacu, to może śmiało wysłać mu maila ze skargą. Ponieważ wczoraj nie mogłem – mam zwolnienie – dlatego dziś pragnę wyrazić swoje głębokie niezadowolenie z urzędowania pana Komorowskiego. Zaczynam: „Czasem aż żal ściska dup…pardon! – serce, patrząc jak nasz umiłowany wódz wypruwa sobie wnętrzności w służbie dla umiłowanej Ojczyzny. A tylu wbija mu w plecy noże! To nie ludzie – to wilki!” I jeszcze piosenka: „Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezydent naszego kraju! Niech żyje nam!” To śpiewałem ja – Kołak, bloger drugiej kategorii Papiery uporządkowałem w razie porannej wizyty. Łukasz Kołak
Polacy nic się stało
1. Wczoraj w Sejmie w ramach pytań w sprawach bieżących, odbyła się debata dotycząca stanu budowy dróg w Polsce w tym w szczególności tych, które są związane z projektem Euro 2012. Minister Infrastruktury Cezary Grabarczyk miał wyjaśnić posłom sytuację z wiązaną z realizacją autostrady A-2 przez chińską firmę COVEC, ale ponieważ temat jest wyjątkowo niewygodny, to mówił głównie o swoich „sukcesach” w budowie dróg w ciągu blisko już 4 lat kierowania resortem. Mówił, więc o wprowadzonych zmianach w polskim prawie, które przyśpieszyły realizację inwestycji infrastrukturalnych (to akurat prawda) i znalezieniu finansowania dla programu finansowania budowy dróg w naszym kraju. Tutaj jednak minister pochwalił się nie swoimi zasługami. Program budowy dróg (autostrad, dróg ekspresowych) przygotował, bowiem Jerzy Polaczek minister w rządzie Premiera Kaczyńskiego i był on konsekwencją środków, jakie udało się wynegocjować naszemu krajowi w Perspektywie Finansowej na lata 2007-2013. Ponieważ była to kwota aż 68 mld euro na 7 lat głównie z Funduszu Rozwoju Regionalnego i Funduszu Spójności to blisko 1/5 z nich skierowano na realizację projektów transportowych (drogowych i kolejowych). Rząd Tuska zdecydował się tylko na powołanie Krajowego Funduszu Drogowego, który emitując obligacje i pożyczając w Europejskim Banku Inwestycyjnym przygotowuje środki na tzw. wkład krajowy do projektów z udziałem środków europejskich oraz środki na projekty realizowane bez udziału UE. Fundusz ten pożyczył do tej pory już około 30 mld zł i w związku z tym razem ze środkami europejskimi po raz pierwszy w naszej historii, resort infrastruktury dysponuje tak ogromnymi środkami finansowymi na realizację projektów drogowych.
2. Mimo korzystnych zmian w prawie i zapewnieniu finansowania budowy dróg, realizacja programu drogowego idzie jednak jak po grudzie. Zaraz po korzystnym dla Platformy wyniku wyborów samorządowych, w grudniu 2010 roku, Minister Grabarczyk ogłosił poważną redukcję inwestycji drogowych. Zrezygnowano przynajmniej do końca 2013 roku z ponad 1000 km dróg krajowych ( głównie autostrad i dróg szybkiego ruchu) w tym kilkudziesięciu ważnych obwodnic, uzasadniając to brakiem środków finansowych. Parę dni temu NIK opublikował raport związany z realizacją inwestycji na Euro 2012, którego główna konkluzja jest następująca „ skala opóźnień, zarzuconych przedsięwzięć oraz źle wykonanych inwestycji jest tak duża, ze może to zagrażać prawidłowemu przebiegowi imprezy”. Kontrolerzy NIK sporą część raportu poświęcają inwestycjom drogowym. Stwierdzają ,że nie oddane zostanie do użytku aż 14 odcinków dróg o łącznej długości ponad 400 km w tym aż 7 odcinków autostrad określanych jako kluczowe o łącznej długości ponad 300 km. Dotyczy to wszystkich autostrad i dróg ekspresowych łączących miasta w których będą się odbywały rozgrywki (Poznania, Wrocławia, Gdańska i Warszawy) co oznacza ,że do żadnego z nich nie będzie można bezkolizyjnie dojechać dwujezdniową drogą ekspresową bądź autostradą. Raport NIK wskazuje również, jako zagrożone dwa odcinki o łącznej długości 50 km autostrady A-2 pomiędzy Strykowem i Konotopą nie wymieniając wykonawcy, ale już w tej chwili wiemy, że chodzi o odcinki realizowane przez chińską firmę COVEC. Wiemy także, ze, jeżeli ta firma ostatecznie wycofa się z realizacji tej inwestycji to i do Warszawy tą autostradą nie da się dojechać w przewidywanym wcześniej terminie, (czyli do czerwca 2012 roku).
3. Minister Grabarczyk odpowiadał na pytania posłów jakby tego raportu druzgocącego jego dokonania drogowe, nie było. Przy takiej skali inwestycji opóźnienia muszą być mówił, poza tym ubiegłoroczna powódź zniszczyła niektóre place budów i stąd te opóźnienia. Było oczywiście i o PiS-ie, że przygotował zbyt ambitny program budowy dróg ale w tej sprawie minister zorientował dopiero po 3 latach obecności w resorcie. Generalnie wystąpienie ministra było nacechowane ogromnym optymizmem i uznaniem dla własnej działalności. Komunikat „Polacy nic się nie stało” poszedł w Polskę i tylko po zejściu z mównicy nikt ministrowi nie wręczył kwiatów, bo po ogłoszeniu takich sukcesów bukiet Ministrowi Grabarczykowi jak najbardziej się należał. Zbigniew Kuźmiuk
Memento dla JE Donalda TuskaW "Pulsie Biznesu” [JAZ] tak napisał o byłym już premierze rządu Republiki Portugalii, p. Józefie Socratesie: "Wybory parlamentarne były gwoździem dobijającym losy socjalistycznego rządu Portugalii. Premier Józef Socrates po sześciu latach oddaje koalicji centroprawicowej finanse państwa w fatalnym stanie. To głównie zostanie zapamiętane, a nie np. goszczenie w Lizbonie ważnych szczytów – UE poświęconego podpisaniu traktatu oraz NATO, wytyczającego strategię sojuszu”. Dokładnie to samo za pół roku będzie można napisać o rządzie IIEE Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka. Nie wiadomo tylko, czy szeroko rozumiana Prawica(oczywiście nie mam tu na myśli marionetek, czyli PO i PiS!) – czyli Nowa Prawica, PJN, UPR, Prawica Rzplitej, może jakieś anty–socjalistyczne ugrupowanie narodowe – będą miały dość mandatów, by przejąć tę ruinę? Tylko spokojnie: oszukujemy państwo jak się da, dzięki czemu Polska ma się dobrze. W ruinie jest tylko III Rzeczpospolita. JKM
Wszystkie dzieci są ICH! P. Józef Emanuel Barroso, szef Komisji Europejskiej, potępił Niemcy za to, że zbyt wiele kobiet wychowuje w domu dzieci, zamiast wykonywać opodatkowaną pracę poza domem. Zażądał, by Niemcy, Austria i Holandia poszły za przykładem państw skandynawskich, gdzie wychowaniem dzieci zajmują się feminazistki w przedszkolach. Bo tak naprawdę nie chodzi o podatki, – lecz o to, by z dziecka nie wyrósł mężczyzna ani kobieta, lecz Homo Europaeus. Wykonując dyrektywy unijne Sąd Rejonowy w Olsztynie poddał wychowanie 10–letniej córki p. Andrzeja Korejwy nadzorowi kuratora. Ojciec, bowiem bezczelnie twierdził, że ma zagwarantowane w Konstytucji prawo do dbania o prawidłowy rozwój dzieci, – więc sprawdzał, czego je uczą. Ponadto nie zgodził się na udział córki w zajęciach "Przemoc fizyczna wobec dziecka. O dotykaniu, odmawianiu i pomaganiu, czyli jak dziecko może skutecznie sobie radzić z przemocą fizyczną i seksualną”, bo "mogłyby niewłaściwie rozbudzać wyobraźnię dziecka”. Sąd Okręgowy uchylił decyzję SR – ale… JKM
Jednak się zmieni....Jak był powiedział kiedyś śp. Jonasz Kofta: „Bo wcale nie jest pewne Że świat o wiele się zmieni. Kiedy się z młodych gniewnych Porobią starzy wk***ieni” Otóż: rzeczywiście? 20, 30, 40 czy 50 lat temu w Europie odczuwano parcie Młodych Gniewnych. Jedni głosowali na socjalistów – inni za pieniądze KGB podkładali bomby i mordowali ludzi, – ale ważne jest, że przez ponad 100 lat wszelkie bunty były socjalistyczne. Zresztą ci, co się nie buntowali, też byli socjalistami. Pobożnymi socjalistami. Jak powiedział był św. Paweł: „Wszelka Władza pochodzi od Boga” - więc chadecy, czyli właśnie pobożni socjaliści nie buntowali się – i budowali obecną faszystowską Europę do spółki z socjalistami. Przypominam, dla porządku, że „chrześcijański demokrata” to taki socjalista, który co dzień modli się za „Republikę Bożą” (oczywiście: socjalną!) na ziemi i o Chrystusa-Prezydenta. Oczywiście wybranego w wyborach równych, tajnych, powszechnych, bezpośrednich i proporcjonalnych. Wśród dzisiejszych partyj politycznych praktycznie nie ma prawicowych. Brytyjscy „konserwatyści” to popłuczyny po Torysach, połowa Frontu Narodowego to socjaliści, w Hiszpanii partii prawicowej nie ma w ogóle. A jeśli gdzieś się taka uchowała, to się o niej nie mówi. Gdy trzy lata temu skończyły się w Austrii wybory reżymowa prasa podawała: „Zwyciężyła Socjaldemokratyczna Partia Austrii Wernera Faymanna przed Austriacką Partią Ludową Józefa Prolla. Ludowcy zdobyli 29,3% głosów, co jest ich najgorszym notowaniem w historii powojennego parlamentaryzmu. Jeszcze gorzej wypadła chadecja z 26% głosów”. I koniec. Ani słowa o niesłychanym tryumfie partyj prawicowo- i konserwatywno-liberalnych: FPÖ i BzÖ. „Gdzieś” zginęło 45% głosów. ONI udają, że Prawica nie istnieje. W Polsce niedawno „Wydarzenia” Polsatu przypomniały wyniki wyborów prezydenckich: Podano wyniki (i pieniądze wydane) przez zwycięzcę i tych, którzy zajęli miejsca: drugie, trzecie, piąte, szóste, siódme... Pytanie za 1 punkt:, które miejsce zajął niżej podpisany? Potężnego Kongresu Nowej Prawicy (pełna Sala Kongresowa) reżymowe media w ogóle nie pokazały! A teraz sondaże pokazują, że w Austrii FPÖ i BzÖ zdobyłyby razem większość głosów. W Brukseli panika, – bo to oznaczałoby zerwanie Austrii z euro-faszyzmem i powrót na ścieżkę ku Wolności. Ale w prasie – cicho sza! Bo zły przykład... Gdy w Madrycie trwały potężne demonstracje i na dziesięć dni zablokowano ichnią Tian An-Men – cicho - sza. We Francji p. Maryna Le Pen jest w tej chwili najpoważniejszą kandydatką do prezydentury – no, tam Ją potężny we Francji „Wielki Wschód” jakoś zniszczy, – ale też o tym cisza. W Polsce „Banda Czworga” w całości (PO+PiS+PSL+SLD) najprawdopodobniej nie zdobędzie nawet 50% w wyborach, – ale reżymowa prasa udaje, że liczą się tylko PO i PiS... Nie dodają tylko, że ich słupki poparcia razem już spadły poniżej 50%. Co jakiś czas nawet podaje się tryumfalnie, że sama PO już ma 51%... Na szczęście: mało, kto już wierzy w ICH sondaże. W Europie Prawica przez 100 lat praktycznie nie istniała: tylko socjaliści: „internacjonaliści”, „narodowi”, „pobożni”, bezbożni”... Pora na zmianę! Dawni „młodzi gniewni” chcący zastąpić „socjalizm naukowy” maoizmem, marksizmem-leninizmem, socjaldemokracją, kaddafizmem, komunizmem narodowym itd. itp. bynajmniej nie wymarli. Oni nadal żyją. Tylko przekonali się, że każda kolejna wersja socjalizmu – to kolejne nieszczęście. I porobili się z nich Starzy Wk***ieni. A co najciekawsze: młodzi już nie próbują wchodzić na tę ścieżkę. Ginąca Lewica chwyciła się ostatniej deski ratunku: przyznała prawo głosu młodzieży od lat 16.tu! Dlaczego? Cóż: śp. Otton von Bismarck powiedział: „Kto za młodu nie był socjalistą, na starość zostanie zimnym draniem”. Na szczęście młodzież dziś widocznie wcześniej dojrzewa (Globalne Ocieplenie?) - i w Austrii to właśnie młodzież popiera FPÖ i BzÖ. Które zresztą właśnie utworzyły sojusz. Nad pięknym, modrym Dunajem – trzęsienie ziemi. JKM
Dobrobyt rejestrowany Do tego, że w Europie panuje komunizm już żeśmy się przyzwyczaili. Ostatecznie: dla Polaków to nic nowego. Dziwne natomiast, że i w takiej Francji czy Belgii wprowadzenie komunizmu odbyło się bez większych protestów ludności. To znaczy: protesty były. Przypomnijmy, że we wszystkich krajach Wspólnoty Europejskiej, w które przeprowadzono referenda w/s utworzenia Unii Europejskiej (poprzez ratyfikację „Traktatu Lizbońskiego”) wynik był negatywny. W Irlandii referendum powtórzono, we Francji i w Holandii nie powtarzano a w innych krajach WE w ogóle go nie przeprowadzono, – bo ONI wiedzieli, że wynik będzie negatywny. Zresztą bolszewicy tez nie robili w krajach Związku Sowieckiego referendów. Dopiero staliniści, gdy już wszystko mieli opanowane. Tak, więc każdy góral z Podhala, Pirenejów i Alp wie, że oscypki wolno sprzedawać wyłącznie po otrzymaniu licencji od urzędnika Unii Europejskiej – i ludność, zamiast pogonić tych urzędników ciupagami, pokornie o te licencje występuje. Ale w Ameryce? Jak donosi mój portal: „Małżeństwo Dollarhite z Nixo (Missouri) od kilku lat sprzedawało królicze mięso, jak i same króliki sąsiadom i przyjaciołom. Machina państwowa zainteresowała się nimi, gdy sprzedali króliki do lokalnego sklepu ze zwierzętami, co - jak się później okazało - jest niedopuszczalne bez posiadania odpowiedniej licencji, jeśli króliki są warte więcej niż $500. W efekcie pp. Dollarhite popełnili formalne wykroczenie przeciwko ustawie chroniącej zwierzęta z 1966 r. Kara ($90.000!!) nałożona na państwo Dollarhite ma być wg władz przestrogą dla innych sprzedawców w USA, którzy nie rejestrują swojego businessu”. Tempo rozwoju UE wynosi ok. 1%, USA ok. 2% Malezji ok.13%., Dlaczego? Zapewne, dlatego, że Malajowie są niepiśmienni, więc z konieczności obywają się bez rejestracji. Co znakomicie sprzyja rozwojowi gospodarczemu. Wbrew temu, czego dziś uczy się w reżymowych szkołach i serwuje w koncesjonowanych przez reżym telewizjach, dobrobyt powstaje nie dzięki umiejętności wypełnienie tysiąca formularzy unijnych długopisem o właściwym kolorze tuszu, nie wskutek znajomości z właściwym urzędnikiem, – lecz wskutek umiejętności wyhodowania tanio tłustego królika i szybkiego odarcia go ze skory, sprawnego podzielenia tuszy, wyprawienia króliczej skóry itp., Do czego niepotrzebne jest ukończenie uniwersytetu, liceum, gimnazjum, szkoły podstawowej ani nawet przedszkola. Dobrobyt nie powstaje wskutek nauki na uczelniach – tylko wskutek pracy. Tak, oczywiście – również wskutek pracy odkrywców i wynalazców. Ale to jest parę procent studentów. Reszta marnuje czas i pieniądze pochłaniając „wiedzę”, czym różni się Rada Europy od Rady Europejskiej – zamiast żebrać o stypendium nauczyć się czegoś pożytecznego i mając 17 lat już robić prawdziwe, spore pieniądze. JKM
Bankierzy grają w oczko Amerykański portal „Business Insider” (rozbudowana, międzynarodowa wersja słynnego „Silicon Valley Insider”) specjalizujący się w wykrywaniu nieprzyjemnych lub szokujących faktów nie tylko ze świata businessu, podał kolejny ranking 21 najbardziej zagrożonych bankructwem państw: Kryterium jest koszt ubezpieczenia papierów dłużnych danego państwa. To dobre kryterium – bankierzy i ich ubezpieczyciele w trosce o swoje pieniądze starają się, by ta ocena była właściwa. Oto ten ranking:
1. Grecja 2. Wenezuela 3. Portugalia 4. Irlandia 5. Argentyna 6. Ukraina 7. Liban 8. Wietnam, 9. Hiszpania 10. Chorwacja 11. Węgry 12. Rumunia 13. Bułgaria 14. Litwa 15. Włochy 16. Turcja 17. Belgia 18. Kazachstan 19. Izrael 20. Polska 21. Rosja.
Na szczęście bankierzy oceniają zagrożenie Polski, jako 10 razy mniejsze, niż Grecji (i pięć razy mniejsze, niż Irlandii) – niebezpieczne jest jednak to, że jeszcze rok temu III Rzeczpospolita była daleko poza czołową dwudziestką. Ja zupełnie nie biorę pod uwagę tego, co przedstawiciele finansjery mówią, – bo albo bredzą trzy-po-trzy albo po prostu kłamią, by uzyskać jakąś korzystną dla siebie zmianę oceny – tu jednak oni głosują pieniędzmi. I muszę, niestety, przewartościować swoje oceny. Co prawda wydaje mi się, że bankierzy też nieco ulegają histerii robionej przez media, – ale jednak jest to średnia wielu decyzyj poważnych ludzi – należy te opinie brać, więc poważnie pod uwagę. Jedno jest pewne: w opinii bankierów nie jesteśmy „Zieloną Wyspą” w oceanie krajów „na czerwono” (w księgowości na czerwono oznacza się długi), – lecz krajem mocno różowym. Na tej liście zdumiewa kilka pozycyj. Np. na miejscu 10tym figuruje Chorwacja – a nie ma na niej Serbii, której rząd skamle o wsparcie UE, bo kraj jest w bardzo złym stanie. Dopiero piąta jest Argentyna, która od dziesięciu lat praktycznie jest w stanie bankructwa. Jest za to Wietnam, który ma się, jako kraj świetnie; widocznie kraj ma się dobrze – tylko okupująca ten kraj Socjalistyczna Republika Wietnamu pozaciągała długi, a ściąga z Wietnamczyków, (co jej się chwali) mało podatków. Pierwsza jest Grecja, – ale tuż za nią Wenezuela. Ludzie przecierają oczy: przecież państwo to ma niewyobrażalnie wielkie dochody z ropy naftowej? Cóż: ma też socjalizm rozdęty do rozmiarów niewyobrażalnie wielkich – a wiadomo, że w kraju socjalistycznym nie powinno się otwierać kopalni złota, bo potem trzeba dopłacać do każdego wydobytego kilograma... Zagrożenie Wenezueli jest w opinii bankierów dwa razy większe, niż Portugalii!!! A 21sza jest Rosja, mająca i złoto, i ropę. Jeszcze w pierwszych latach Ery Putina była w znakomitym stanie... A my w ciągu 7-8 lat moglibyśmy prześcignąć Niemcy. Pod warunkiem usunięcia „Bandy Czworga” od władzy. JKM
Rozśmieszymy Europę? Już tylko niecały miesiąc dzieli nas od przejęcia przez Polskę przewodnictwa Unii Europejskiej, które nasz nieszczęśliwy kraj będzie sprawował do końca roku. To będą niewątpliwie trudne czasy dla Europy między innymi, a może nawet przede wszystkim, dlatego, że - jak otwarcie i szczerze powiedział premier Donald Tusk - polska prezydencja będzie wymagać „bieżącego zarządzania kryzysami”. Z pozoru trudno znaleźć lepszego kandydata do zarządzania kryzysami jak Polska, bo przecież nasz nieszczęśliwy kraj, co najmniej od 1944 roku nic innego nie robi, jak właśnie zarządza kryzysami. Niektóre spośród tych kryzysów nabrały zresztą charakteru permanentnego, to znaczy - cyklicznego i nawiedzają nasz nieszczęśliwy kraj z podziwu godną regularnością. Jest to klęska nieurodzaju i klęska urodzaju oraz cztery kataklizmy: wiosna, lato, jesień i zima. Z drugiej jednak strony właśnie owa regularność pokazuje, że nasi Umiłowani Przywódcy żadnego skutecznego remedium na te kryzysy nie znają i sprawowane przez nich „zarządzanie” tak naprawdę żadnym zarządzaniem nie jest. Kryzysy przebiegają sobie według własnej, wewnętrznej dynamiki, podczas gdy cały wysiłek naszych Umiłowanych Przywódców skierowany jest na udawanie, że żadnego kryzysu nie ma, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej i w ogóle - że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Żeby nie sięgać pamięcią głębiej, przypomnijmy, jak to było w PRL-u za Edwarda Gierka. Jak wiadomo, za jego panowania „Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej” - nawet wtedy, kiedy w sklepach najpierw pojawiły się kartki na cukier, a potem, stopniowo, już na wszystko. Wprawdzie w telewizji, tym naszym niezatapialnym „Titanicu” orkiestra pod dyrekcją prezesa Macieja Szczepańskiego grała wesołe oberki do samego końca, ale przecież właśnie na koniec dekady lat 70-tych okazało się, że ani Polska nie rosła w siłę, ani ludzie nie żyli dostatniej. Inna sprawa, że na skutek tresury prowadzonej przede wszystkim za pośrednictwem mediów, znaczna część, a może nawet większość mieszkańców naszego nieszczęśliwego kraju reaguje zgodnie z odruchem Pawłowa, to znaczy - nie wierzy temu, co widzi i czego doświadcza bezpośrednio, tylko temu, co zobaczy w telewizji. Dlatego też w zarządzaniu kryzysami najważniejsze jest przejęcie kontroli nad telewizją. Dzięki temu można, bowiem stworzyć wrażenie, że żadnego kryzysu nie ma i nawet kartki na wódkę i papierosy są rzeczą jak najbardziej normalną. Przećwiczył to już wcześniej wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, z tym, że nie miał jeszcze do dyspozycji telewizji, tylko radio. Przy pomocy tego radia i kronik filmowych dokazywał aż miło, więc możemy sobie wyobrazić, czego by to nie dokonał, gdyby miał do dyspozycji również telewizję! No a generał Jaruzelski? Wprawdzie początkowo zagubił się w meandrach własnej propagandy, nazywając stan wojenny „mniejszym złem”, ale już wkrótce potem, dzięki sprytowi Jerzego Urbana wyjaśniło się, że to „mniejsze zło” to tak naprawdę - największe dobro, jakiego w naszym nieszczęśliwym kraju mógł doznać nasz mniej wartościowy naród tubylczy. Im więcej dostaje w tyłek od „surowych praw stanu wojennego”, tym dla niego lepiej. Wprawdzie żaden z naszych ówczesnych Umiłowanych Przywódców nie doprowadzał tego wnioskowania do logicznego końca, ale przecież możemy zrobić to sami, bez ich pomocy - że stan wojenny byłby dla naszego mniej wartościowego narodu wyjściem najlepszym z możliwych. Większość, wprawdzie nieznaczna, bo około 58 procent, niemniej przecież jednak, uwierzyła w to już wtedy i wierzy nadal - w czym upatruję jedną z ważnych przyczyn utrzymującej się popularności Platformy Obywatelskiej i rządu premiera Tuska. Dlatego też przypuszczam, że głównym, a może nawet jedynym sposobem zarządzania kryzysami w Europie przez władze naszego nieszczęśliwego kraju będzie udawanie, że żadnych kryzysów nie ma. Nie chodzi przy tym tylko o proste zamiatanie ich pod dywan w myśl zasady, że czego oczy nie widzą, o to serce nie boli, tylko również, a może nawet przede wszystkim o wpajanie Europejczykom, podobnie jak i nasz mniej wartościowy naród tubylczy, zaawansowanym w medialnej tresurze, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Oczywiście od czasu do czasu premier Tusk, który podpatrzył i nauczył się („bo popatrzcie i zważcie u siebie...”) u premiera Putina, jak się robi pokazuchy dla publiczności, to znaczy - jak dobry car „ruga” złych, już choćby z powodu nadgorliwości czynowników, zaś dla większego efektu dobierze sobie do towarzystwa ministra Sikorskiego, wyćwiczonego („i ty szewczycho Wilhelmino w tańcu wszelakim dobrze szczwana...”) w robieniu marsowych i poważnych min. Wprawdzie nie na wszystkich robią one wrażenie; pamiętam, jak podczas wizyty w Moskwie, siedzący naprzeciw premiera Putina minister Sikorski robił szalenie groźne miny, a zimnemu ruskiemu czekiście nawet nie drgnęła brew. Takie ci to mają wychowanie wojskowe - zachwycał się wachmistrz z Putimia, przesłuchujący dobrego wojaka Szwejka pod zarzutem szpiegostwa. Ale jeśli nawet rugi premiera Tuska i miny ministra Sikorskiego nie zrobią na tych wszystkich prezydentach oczekiwanego wrażenia, to przecież wystarczy, że ich rozśmieszą. A czyż rozweselenie nie jest jakimś remedium na kryzysy? Jeśli zatem naszemu nieszczęśliwemu krajowi uda się rozśmieszyć Europę, to już wystarczy, by polska prezydentura przeszła do historii. SM
Powraca przestępstwo czarów? Co jeden człowiek chce ukryć, to drugi odkryje. Pan Tyszkiewicz z Platformy Obywatelskiej zamierza pozwać przed niezawisły sąd byłego szefa CBA, pana Mariusza Kamińskiego, bo „insynuował” on, że Platforma Obywatelska była finansowana przez gangsterów za pośrednictwem Mirosława Drzewieckiego i grozi niezawisłym sądem każdemu, która takie „insynuacje” będzie powtarzał. Pewność siebie pana Tyszkiewicza skłania do podejrzeń, że niezawisłe sądy dostały już jakieś rozkazy - bo i piękne wyroki na Krzysztofa Wyszkowskiego oraz Jerzego Jachowicza też by na to wskazywały. Ale - jak powiadają Rosjanie - łarczik prosto atkrywajetsia. Żeby lepiej to zrozumieć, warto przypomnieć, że w Związku Radzieckim knajacy, czyli przestępcy zorganizowani, zwani dzisiaj z angielska gangsterami, uważani byli przez tamtejszych komuchów za „elementy socjalnie bliskie”. Nie bez kozery - o czym świadczy choćby przypadek Grzegorza Korczyńskiego, który tak naprawdę nazywał się Stefan Kilanowicz i w PRL-u dochrapał się rangi generała. Podczas okupacji pod szyldem Gwardii Ludowej zorganizował bandę rabunkową, która nie gardziła żadną mokrą robotą, ani żadnym łupem - nawet pościelą. Wyczyny tego „oddziału” stały się kompromitująco głośnie do tego stopnia, że partia zarządziła dochodzenie. Partorg PPR z Kraśnika wezwał obydwu „oficerów”, tzn. Kilanowicza i Gronczewskiego, ale ci, zamiast odpowiadać na pytania, zwyczajnie go zarżnęli - i na tym śledztwo się skończyło. Przestępcy zorganizowani charakteryzują się między innymi używaniem „kminy”, czyli specyficznego przestępczego żargonu. W Polsce żargon ten bardzo się rozpowszechnił; z więzień przeszedł do wojska, z wojska - do szkół - i tak dalej. Najdalej dotarł do Ministerstwa Spraw Zagranicznych - o czym mogliśmy przekonać się po inauguracji serwisu internetowego doyouknowpolska.pl, w którym językiem oficjalnym jest właśnie kmina pomieszana z wyrazami angielskimi. Z okazji „odpalenia” serwisu, objaśnianiem poszczególnych słów młodym ludziom, którzy z obłudną ostentacją dziwowali się, że „to takie słowa są?” - zajmował się osobiście minister Radosław Sikorski. Nietrudno dopatrzyć się w tym swoistego aktu wdzięczności Platformy Obywatelskiej wobec środowisk przestępczych, które ofiarnie na tę partię głosowały w ostatnich wyborach - no i przymówkę na wybory nadchodzące. Wprawdzie chyba nie było takiej intencji, ale i bez tego użycie kminy w charakterze oficjalnego języka serwisu firmowanego przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych raczej wzmacnia prawdopodobieństwo „insynuacji” Mariusza Kamińskiego, niż je osłabia. Niezależnie od tego wybór akurat Ministerstwa Spraw Zagranicznych na administratora tego serwisu też nie jest przypadkowy. Niby chodzi o promocję Polski wśród młodych cudzoziemców, ale nie można wykluczyć również innych przyczyn. Jak pokazało niedawne spotkanie ministrów spraw zagranicznych Rosji, Niemiec i Polski w związku z próbą wznowienia małego ruchu granicznego Polski z Okręgiem Królewieckim, minister Sikorski niczego nie może już robić samodzielnie. Mimo, że min. Ławrow i min. Sikorski chcieli zawrzeć takie porozumienie, a min. Westerwelle też się mu nie sprzeciwiał, okazało się, że ostatnie słowo w tej sprawie ma jakiś ludowy komisarz w Brukseli, do którego dygnitarze powinni napisać podanie. W tej sytuacji rzeczywiście - albo „dorzynanie watahy”, albo podlizywanie się „młodym wykształconym” przy pomocy kminy. I dopiero na tym tle lepiej rozumiemy przyczyny zapamiętałości, jaką wykazał ostatnio pan minister Sikorski przeciwko internautom, których zaciągnął przed niezawisły sąd. Wygląda na to, że pod pretekstem ochrony dóbr osobistych pragnie oczyścić wirtualną przestrzeń od konkurencji za pośrednictwem niezawisłego sądu. Kiedy już się tak stanie może doczekamy się promowania naszego nieszczęśliwego kraju za granicą przy pomocy sloganu: „Polska jest po ch... fest!” Więc z jednej strony nasi Umiłowani Przywódcy jak mogą, tak się podlizują, również „młodym wykształconym”, a z drugiej - również starszym i mądrzejszym. Oto sędzia Maria Surmacz z Sądu Rejonowego w Rzeszowie uznała Mirosława C. winnym „znieważenia narodu żydowskiego” na pół roku ograniczenia wolności, obejmującą kilkadziesiąt godzin pracy przymusowej i tzw. „zakaz stadionowy”. Przewinienie Miroslawa C. polegało na tym, że „brał udział w rozwijaniu antysemickiego transparentu” z napisem „śmierć garbatym nosom”. Skąd pani sędzi Marii Surmacz przyszło do głowy, że transparent z takim napisem jest „antysemicki”? Odpowiedź jest prosta - bo tak napisał prokurator w akcie oskarżenia. Widać jest przekonany, że Żydzi rzeczywiście mają garbate nosy. Skąd takie rzeczy może wiedzieć? Najprawdopodobniej z rozmów z kolegami, którzy posiedli straszliwą wiedzę nie tylko o żydowskich nosach, ale i innych żydowskich odmiennościach anatomicznych. Ładny interes - tym bardziej, że sprawa na tym się nie kończy. Bo nawet gdyby rzeczywiście wszyscy Żydzi mieli garbate nosy, to czy poinformowanie o tym nawet na transparencie na pewno stanowi „zniewagę” i to od razu całego „narodu żydowskiego”? Mogłoby tak być tylko w przypadku, gdyby posiadanie garbatego nosa było czymś hańbiącym - ale przecież chyba nie jest, nieprawdaż? Co prawda napis na tym transparencie życzył posiadaczom garbatych nosów „śmierci” - ale zgodnie z zasadami prawa rzymskiego można by to zakwalifikować najwyżej, jako maledictum czyli złorzeczenie, które wprawdzie łatwo przychodzi, ale w zasadzie nie jest w stanie wyrządzić nikomu szkody: nihil est tam volucre quam maledictum - co się wykłada, że nie ma niczego tak lotnego, jak przekleństwo. Ale pani sędzia Surmacz, czyniąc zadość żądaniu oskarżyciela publicznego, najwyraźniej musiała owo życzenie śmierci garbatym nosom zakwalifikować inaczej - nie, jako maledictum, tylko, jako maleficium, które oznacza czary, to znaczy - czarowanie. Czarownik wypowiada zaklęcie, którego moc sprawia, że życzenie staje się rzeczywistością. Tak przynajmniej twierdzą ludzie wierzący w czary. Problem w tym, że w Polsce przestępstwo czarów zostało zniesione jeszcze przez Sejm Czteroletni - więc nawet zakładając pewną inercję wymiaru sprawiedliwości, informacje o tym powinny już dotrzeć również i do Rzeszowa. Zresztą na pewno dotarły, ale mogły dotrzeć również i inne wieści - że na przykład trzeba „poważnie” traktować czyny o charakterze antysemickim. Taki rozkaz rozesłał był swoim niezależnym prokuratorom pan prokurator Seremet, najwyraźniej kierując się zasadą, że obsequium amicos, veritas odium parit - co się wykłada, że uległość przyjaciół, prawda nienawiść rodzi. A któż nie chciałby mieć przyjaciół wśród starszych i mądrzejszych, zwłaszcza w perspektywie „odzyskania mienia żydowskiego”? W takiej sytuacji nawet przestępstwo czarów może powrócić tylnymi drzwiami do niezawisłych sądów w naszym nieszczęśliwym kraju. SM
Praktyczny prezent na Saturnalia „Piękne krawaty - lecz cóż mi po nich, kiedy jestem garbaty?” martwił się poeta, słusznie przewidując, że gdyby nawet włożył najpiękniejszy krawat, to nikt nie zwróci nań uwagi: „nikt nie powie: jaki piękny krawat, każdy powie: jaki straszny garb!” A właśnie premier Donald Tusk ogłosił, że Polska, to znaczy - nasi Umiłowani Przywódcy, w ramach przygotowań do Saturnaliów, czyli polskiej prezydencji w Unii Europejskiej, sporządzili „gadżet” w postaci pięknego krawata. Te krawaty będą rozdawali Umiłowanym Przywódcom innych baraków naszego Eurokołchozu, bo podobnież wytworzyła się już nowa świecka tradycja, że Umiłowani Przywódcy wszystkich krajów z okazji zmiany prezydencji obdarowują się wzajemnie „gadżetami” specjalnie na tę okazję w wielkiej tajemnicy przygotowywanymi. No, zupełnie jak dzieci, które też lubią być obdarowywane zabawkami, jak nie na św. Mikołaja, to na Dzień Dziecka, albo choćby z okazji prezydencji. Nie pamiętam już, jakie „gadżety” przygotowywali Umiłowani Przywódcy innych krajów z okazji ich prezydencji, ale w sytuacji, w jaką coraz bardziej pogrąża się Unia Europejska, polski krawat może okazać się podarunkiem praktycznym. Jeśli okaże się solidny, to znaczy - dostatecznie mocny, to każdy obdarowany będzie mógł się na nim powiesić. SM
Felieton optymistyczny 18 czerwca przypada 254 rocznica ustanowienia w Austrii orderu Marii Teresy. Order ten był nie tylko najwyższym, ale i najbardziej cenionym odznaczeniem, bo nadawany był żołnierzom, którzy albo bez rozkazu, albo nawet wbrew rozkazowi, podjęli działania zakończone zwycięstwem. W przeciwnym razie, to znaczy, – jeśli zwycięstwa nie było, czekała ich oczywiście egzekucja, o ile, ma się rozumieć, doczekali sądu. W Polsce takiego orderu nigdy nie ustanowiono, a już zwłaszcza teraz nie ma o tym mowy. Teraz nagradzane są i honorowane spektakularne niepowodzenia, których symbolem staje się minister infrastruktury w rządzie premiera Tuska, pan Cezary Grabarczyk. Czego by się nie dotknął – zaraz się komplikuje. Doszło do tego, że nawet znani na całym świecie z wyjątkowej pracowitości robotnicy chińscy, pod ręką pana ministra Cezarego Grabarczyka zaczęli się lenić, z czego wynikły komplikacje przy budowie autostrady. Wprawdzie szef naszej, pożal się Boże, dyplomacji, pan minister Radosław Sikorski, z właściwą sobie lekkomyślnością opisuje Polskę, jako jeden wielki plac budowy, ale pewnie nie zauważył, że jest to budowa rozpaprana, z której tylko patrzeć, jak pouciekają wszyscy robotnicy. I chociaż wszystko, czego dotknął pan minister Grabarczyk, zaraz się komplikuje, jest on, jak gdyby nigdy nic, prawdziwą ozdobą rządu premiera Donalda Tuska do tego stopnia, że pani minister Pitera w ogóle nie dopuszcza myśli, że mógłby on zostać zdymisjonowany. Najciekawsze, że ma rację, ale nie, dlatego, by minister Cezary Grabarczyk był człowiekiem niezastąpionym, tylko dlatego, że wszystko, a w każdym razie – wiele poszlak wskazuje na to, iż premier Tusk dymisjonować ministrów własnego rządu nie bardzo może. Rzecz w tym, że moim zdaniem punkt ciężkości władzy w Polsce leży poza konstytucyjnymi organami państwa, stanowiącymi rodzaj kosztownej dekoracji, podczas gdy prawdziwą władzę sprawuje dyrektoriat rozmaitych tajniaków, którzy Bóg wie, komu naprawdę służą. Polityczna równowaga jest następstwem kompromisu między uczestnikami owego dyrektoriatu, który swoich interesów pilnuje poprzez ministrów. Nie podlegają oni premierowi, bo są legatami poszczególnych tajniaczych gangów, zaś premier jest tylko notariuszem tego kompromisu, więc ani nie może samodzielnie kształtować jego treści, ani też zmienić żadnego legata. Stąd też premier Tusk nie odważył się zdymisjonować ministra Grada, chociaż sam publicznie to zapowiadał, no a przed ministrem Cezarym Grabarczykiem to w ogóle skacze z gałęzi na gałąź. Na tym przykładzie widzimy, że nagradzane u nas są raczej działania destrukcyjne, byle tylko nie naruszały ustalonego porządku. Bo ten porządek jest najważniejszy i na jego straży stoją wszyscy bez wyjątku funkcjonariusze państwowi. Przekonałem się o tym po raz kolejny podczas ostatniej podróży na piękną Ziemię Sądecką. Jak to często bywa na terenach górzystych, niedawno obsunęła się tam ziemia, przerywając na pewnym odcinku drogę między miejscowościami Chełmiec- Marcinkowice-Kurów w gminie Chełmiec. Mieszkańcy zostali zmuszeni do wielokilometrowych objazdów, zaś urzędnicy, jak to urzędnicy – zaczęli przymierzać się do urzędowania, bo jużci – naprawa drogi to sprawa poważna i każdy musi przecież się przy tym nie tylko pożywić, ale i pourzędować. Zatem należałoby zacząć od ekspertyzy i to nie jednej, a na wszelki wypadek – kilku. Potem specjalne komisje by te ekspertyzy oceniły, no a później rozpocząłby się żmudny proces decyzyjny, obejmujący wszystkie możliwe instancje – zgodnie z wizją drogi służbowej, nakreśloną przez Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego: „Od idioty do idioty idzie sobie, panie złoty – papier. Potem w męce, w wielkim pocie, zwróci idiota idiocie – papier”. I kiedy papiery wędrowałyby tak drogą służbową, mieszkańcy nadal robiliby wielokilometrowe objazdy. Robiliby do dnia dzisiejszego – gdyby nie pan Bernard Stawiarski, wójt gminy Chełmiec, który – bez oglądania się na drogę służbową uszkodzony odcinek drogi naprawił na własną rękę. Żadnego, ma się rozumieć, orderu Marii Teresy nie dostał, gdzieżby znowu! Wszczęte zostało wobec niego postępowanie prokuratorskie, czy aby swoim samowolnym postępkiem nie naruszył porządku prawnego, z takim mozołem ustanowionego przez naszych Umiłowanych Przywódców. Na szczęście okazało się, że remont drogi nie naruszył żywotnych interesów żadnego gangu, toteż niezależna prokuratura postępowanie umorzyła i pan Bernard Stawiarski, wójt gminy Chełmiec, może śmielej odetchnąć. Okazuje się, że nawet w naszym nieszczęśliwym kraju zdarzają się sytuacje kończące się wesołym oberkiem, więc są podstawy do optymizmu.
SM
O związkach przyczynowych „Patrzą i widzą wszystko oddzielnie; że dom, że Stasiek, że koń, że drzewo” - tak poeta charakteryzował przed wojną „strasznych mieszczan”. Nie dotyczyło to ani chłopów, ani proletariatu, ani - tym bardziej - Żydów, bo chociaż proletariat i Żydzi też mieszkali w miastach, ale „strasznymi mieszczanami” w rozumieniu poety przecież nie byli. Bycie „strasznym mieszczaninem” wiązało się, bowiem nie tylko z przynależnością do mniej wartościowego narodu tubylczego, ale i pewnym, co tu dużo ukrywać - pogardzanym sposobem postrzegania świata.
Taki na przykład proletariusz kierował się w myśleniu przede wszystkim nienawiścią klasową, a o tym, jak postrzegał świat, możemy dowiedzieć się z krótkiego wierszyka „Wiosna poety proletariackiego”: „I znowu wiosnę widzą me klasowo nastawione oczy. Precz z rządem, wiwat KPP i półgodzinny dzień roboczy!” Jak postrzegają świat Żydzi - o tym zdążymy się przekonać, kiedy w podarunku od losu nasz mniej wartościowy naród tubylczy już niedługo otrzyma szlachtę jerozolimską. Bo każdy postrzega świat po swojemu i takiemu na przykład prokuratorowi świat jawi się jako obszar zaludniony przez ponad 6 miliardów osób podejrzanych. Wszystkich pewnie przesłuchać się nie da, ale trzeba próbować. Z kolei tajniak chciałby wszystkich zinwigilować - i tak dalej. No dobrze - wróćmy jednak do poety i jego niechęci do „strasznych mieszczan”. Co go tak zniechęciło? Zacytowany fragment sugeruje, że do strasznych mieszczan zniechęciła go ich niechęć do zauważania związku przyczynowego. Bo chyba właśnie z tego powodu widzieli wszystko „oddzielnie” nieprawdaż? Jeśli tak, to nie da się ukryć, że świat współczesny stał się jeszcze bardziej mieszczański niż ten przedwojenny. Większość ludzi nie postrzega żadnych związków przyczynowych, podobnie zresztą, jak większość mediów. Inna rzecz, że interesowanie się związkami przyczynowymi bywa w wielu przypadkach zakazane i to pod rygorem odpowiedzialności sądowej; jeśli nawet nie teraz, to z pewnością będzie już w niedalekiej przyszłości.
Na przykład narastające napięcie w amerykańskich finansach publicznych. Właściwie nie wiadomo skąd się ten cały kryzys finansowy wziął, chociaż wszyscy dookoła intensywnie tłumaczą jego przyczyny. Cóż jednak z tego? Prof. Gwiazdowski opowiedział mi o rozmowie dwóch ekonomistów. Pierwszy powiada, że ani w ząb nie może zrozumieć, na czym właściwie ten cały kryzys finansowy polega. Na to drugi: to ja ci to zaraz wytłumaczę. Na to pierwszy: ba! Wytłumaczyć, to i ja potrafię! No i tłumaczą - ale nie spotkałem się jeszcze z przypadkiem, by któryś zauważył związek przyczynowy między kryzysem finansowym w USA, a ogromnym wpływem lobby żydowskiego, czy ściślej - izraelskiego na politykę tego państwa. Może żadnego związku przyczynowego między kryzysem, a tym wpływem nie ma, ale ta rzucająca się w oczy powszechna niechęć do sprawdzenia, czy aby nie ma go na pewno, wzbudza podejrzenia, że nie tylko jest, ale że jego odkrycie mogłoby być kłopotliwe. Tymczasem niechęć do postrzegania związku przyczynowego może być przyczyną nie tylko trudności z poznaniem mechanizmu kryzysu finansowego, ale nawet kryzysu wiary. Na przykład z opisu stworzenia świata w biblijnej Księdze Rodzaju wynika, że wszystko, co Pan Bóg stworzył, było nie tylko „dobre”, ale nawet - „bardzo dobre”. To skąd w takim razie wzięło się na świecie zło? Takie pytanie u wielu ludzi podkopuje zaufanie nie tylko do Biblii i uważają, podobnie jak Doda Elektroda, że to są sagi spisane przez „facetów naprutych winem i palących jakieś zioła”, ale nawet do Pana Boga - że to jakiś wyrafinowany złośliwiec. Tymczasem wystarczy uświadomić sobie, że stwarzając świat, Pan Bóg stworzył również zasadę go porządkującą - właśnie w postaci związku przyczynowego. To dzięki niemu możemy świat zrozumieć, bo w przeciwnym razie jawiłby się nam w postaci chaotycznego kłębowiska. Gdyby, zatem nie było związku przyczynowego, to nie moglibyśmy zrobić żadnego użytku z naszego rozumu, a kto wie, czy w ogóle byśmy go posiadali? Zatem związek przyczynowy jest oczywiście „dobry”, a nawet - „bardzo dobry”. No a co ze złem? Ano - zło, czy to, co pod tą nazwą rozumiemy, to tylko skutki, często odległe, jakichś ginących w mroku dziejów przyczyn. Zresztą niekoniecznie ginących w mroku dziejów. Na przykład w roku 1992, przy okazji debaty nad konstytucją, poseł UPR Janusz Korwin-Mikke wysunął propozycję, by konstytucyjnie zakazać uchwalania budżetu z deficytem, zaś każdą próbę obejścia tego zakazu surowo karać, jako kradzież zuchwałą. Wysoka Izba przyjęła tę propozycję wybuchem wesołości, a szyderstwom w niezależnych mediach nie było końca. No a teraz, po niecałych 20 latach, nikt nie ma pojęcia, co zrobić z gigantycznym długiem publicznych, a nawet - jak zahamować stachanowskie tempo, z jakim przyrasta. Zatem - niewola, w jaką nasz mniej wartościowy naród tubylczy z każdym dniem pogrąża się coraz głębiej i którą postrzega, jako wielkie zło - jest tylko prostym i łatwym do sprawdzenia następstwem lekkomyślności i głupoty, która skłaniała go do politycznego popierania filutów obiecujących mu gruszki na wierzbie. Co więcej - wygląda na to, że zdecydowana większość naszego mniej wartościowego narodu tubylczego nadal usposobiona jest niechętnie do postrzegania tego związku przyczynowego, upatrując nawet w tej niechęci symptom nowoczesności i przynależności do „Europy”. Czegóż w związku z tym możemy się spodziewać? „Nieszczęsny! Będziesz miał to, czegoś chciał!” - przestrzega Platon, podobnie zresztą, jak sam Pan Jezus, który świętej siostrze Faustynie Kowalskiej pewnego razu opowiedział, jak uczy rozumu zatwardziałych grzeszników: upominam ich - powiada - głosem sumienia, głosem Kościoła, zsyłam na nich przygody mogące doprowadzić do opamiętania, a kiedy nic nie pomaga - spełniam wszystkie ich pragnienia. Nie da się ukryć, że z tego punktu widzenia sytuacja naszego mniej wartościowego narodu tubylczego w roku wyborczym dobrze nie wygląda - tym bardziej, że nawet nie będzie można sprawdzić, czy istnieje związek przyczynowy między wyrokiem uniewinniającym żołnierzy oskarżonych o zbrodnie wojenną w Nangar Khel i „błędem pilota”, jaki podobno eksperymentalnie miała potwierdzić komisja ministra Millera badająca przyczyny katastrofy smoleńskiej. SM
RMF FM manipuluje odbiorcami? Jedną z głównych czwartkowych informacji w serwisie RMF stały się rzekome ustalenia reporterów stacji dotyczące badania przez sąd stanu zdrowia Jarosława Kaczyńskiego. Rzekome, gdyż nigdy nie było to przedmiotem prac sądu. Sąd Rejonowy w Warszawie prowadzi sprawę przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu z powództwa Janusza Kaczmarka, którego Prezes PiS nazwał “agentem śpiochem” w 2008 roku. W postępowaniu sąd zwrócił się do Jarosława Kaczyńskiego po 10 kwietnia 2010 roku z pytaniami o to, jakie leki przyjmował w związku z traumą, którą wywołała katastrofa smoleńska, kto mu je przepisał, czy nadal je przyjmuje oraz czy korzystał (lub nadal korzysta) z porad psychologa, psychiatry lub neurologa. “Dla wielu Polaków nie jest niczym dziwnym, że po stracie najbliższych zażywają leki uspokajające. Jarosław Kaczyński stracił w katastrofie smoleńskiej brata i bratową oraz wielu przyjaciół i wieloletnich współpracowników. Dodatkowo matka Jarosława Kaczyńskiego była wówczas w krytycznym stanie medycznym” – tłumaczy rzecznik PiS Adam Hofman. W związku z nieprawdziwymi informacjami podanymi przez RMF FM Jarosław Kaczyński upublicznił swoją odpowiedź, której udzielił sądowi na postawione pytania. Prezes PiS przyjmował leki uspakajające zaordynowane w Wojskowym Instytucie Medycznym, jednakże obecnie nie przyjmuje leków wymienionych w piśmie. Podkreślił także, że nigdy nie korzystał z porad psychologa, neurologa ani psychiatry. “Sąd bada stan psychiczny Jarosława Kaczyńskiego” – wydźwięk tego tytułu jest jednoznaczny. Celem dziennikarzy RMF jest wywołanie u odbiorców mylnego wrażenia, że sąd zajmuje się sprawą zdrowia psychicznego Prezesa PiS. Niebywałe jest także to, że pytania sądu o leki przyjmowane przez Jarosława Kaczyńskiego, które powinny być objęte tajemnicą postępowania, znalazły się w rękach dziennikarzy. Pojawia się pytanie, czy dzisiejszy “news” nie jest owocem pomysłu zaproponowanego kilka miesięcy temu przez jednego z sympatyków Platformy Obywatelskiej na jej forum internetowym. Wśród przedstawionych przez użytkownika “pomysłów na PO” znalazło się promowanie Jarosława Kaczyńskiego, jako osoby psychicznie niezrównoważonej. Zbieg okoliczności?
KOMENTARZ BIBUŁY: Można zgadzać się bądź nie z Jarosławem Kaczyńskim, lecz nie wolno przyłączać się do bezpodstawnego ataku i obraźliwych insynuacji. A niestety, w tejże manipulacji wielki udział ma środowisko tzw. konserwatystów z pewnym profesorem AW, którego poziom “dyskusji” dorównuje prof. Niesiołowskiemu. Jak widać na tych przykładach, można posiadać – kiedyś zobowiązujący – tytuł profesorski, lecz w pozaksiążkowym świecie być zacietrzewionym w nienawiści chamem.
Za: MyPiS.org (" RMF FM manipuluje odbiorcami?")
Wielkie koncerny chcą przejąć zasoby wodne Wielkie koncerny i politycy chcą handlować wodą na giełdzie. Powód- cena wody jest zbyt niska, tym samym ludzie korzystają z niej nierozważnie. Teraz państwa, ONZ i wielkie korporacje typu Nestle pokażą nam jak to się robi windując ceny o przynajmniej 300%. Największym graczem wydaje się być elitarny fundusz finansowy Foundation of Saint Lazare operujący pieniędzmi najbogatszych ludzi tego świata. Dostaliśmy również potwierdzenie, że instytucja ta działa pod “Wojskowym i Szpitalnym Zakonem Świętego Łazarza z Jerozolimy” (ang. “Military and Hospitaller Order of Saint Lazarus”) Link do strony LINK.
Celem funduszu jest kontrola ziemskich zasobów wodnych. Na ich stronie możemy m.in przeczytać: “Woda jest częścią światowego dziedzictwa. Dwie trzecie powierzchni naszej planety jest pokryte wodą. Mniej niż 1% jest dostępny dla potrzeb ludzkości. Ochrona, poszanowanie i wykorzystywanie tego zasobu naturalnego oraz rozwój tego co jest dla nas dostępne przez równowagę w przyrodzie jest w naszym interesie. Woda jest dla nas źródłem życia. Woda wkrótce stanie się instrumentem władzy i wpływów.”
Więcej na stronie funduszu: theworldsociety.org oraz oslj.org
Nestle: handel wodą jest częściową odpowiedzią na wykarmienie świata Sprzedaż wody na giełdzie w ten sam sposób jak to ma miejsce z innymi towarami może pomóc w rozwiązaniu braków tego najbardziej cennego surowca, który może wyschnąć na długo przed wyschnięciem złóż ropy, powiedział we wtorek prezes Nestle. “Nie jestem przeciwny tej idei, „powiedział agencji Reuters Peter Brabeck, prezes największej na świecie grupy spożywczej, pytany o pomysł dotyczący handlu wodą na giełdzie. Pierwszym miejscem, jakie powinno się rozważyć jest prowincja Alberta, powiedział, gdzie konkurencja może być szczególnie gwałtowna pomiędzy rolnikami wymagającymi wody dla nawadniania roślin, a koncernami naftowymi wymagającymi wody do wymywania piasków roponośnych, które wymagają zużycia znacznie większej ilości wody niż inne rodzaje depozytów ropy. “Pracujemy intensywnie z rządem Alberta, aby rozważył handel wodą” powiedział Brabeck. Jako pierwszy krok, dodał, Alberta oddzieliła prawa do ziemi od prawa do zasobów wodnych, więc posiadanie ziemi nie daje automatycznie prawa do wody, która biegnie przez tą ziemię.
Podał on również starożytny przykład państwa nad Zatoką Omańską, które posiadało system wymiany wody sięgający tysięcy lat wstecz. Zauważył też, że silna zwyżka na ropę, której cena w kwietniu wspięła się na więcej niż 127 dolarów za baryłkę i była powyżej 117 dolarów we wtorek na międzynarodowych rynkach terminowych, może ograniczyć popyt. “Widzisz, co się dzieje, gdy rośnie popyt na rynku. Rynek reaguje i ludzie zaczynają używać ropę naftową w bardziej efektywny sposób”, powiedział. “Jedną rzeczą, która się w ogóle nie porusza, to cena wody.” Przewodniczący odmówił komentarza w odniesieniu do obecnej bańki na rynku towarów, w tym kakaa i kawy, a także oleju, używanego w dużych ilościach przez Nestle. Powiedział, że nie mógł się wypowiedzieć się na temat “kwestii operacyjnych.”
Woda, energia i żywność za miliardy Brabeck odpowiedział na pytania przed i po przemówieniu do głównie akademickiej publiczności w Genewie, w którym rozpatrywał wyzwanie dostarczenia wody, energii i żywności dla ludności całego świata, która ma osiągnąć 10 mld, według raportu Organizacji Narodów Zjednoczonych z ubiegłego tygodnia.
Jego wypowiedzi są echem komentarzy Światowego Forum Ekonomicznego z Davos na początku tego roku, mówiących o tym, że biopaliwa nie powinny pochłaniać cennych zasobów. “Jedną z pierwszych decyzji, jaką należy przyjąć jest brak zgody na produkcję paliwa zamiast wody”, powiedział dodając, nawet biopaliwa drugiej generacji, które wykorzystują niespożywcze surowce, nie są odpowiedzią. Twierdził, że druga generacja nie będzie w stanie wyprodukować dostatecznej ilości biomasy wymaganej przez ambitne cele rządowe, aby zwiększyć ilość biopaliw w bilansie energetycznym. W Davos powiedział: “nie dla paliwa kosztem jedzenia” generuje to inflację cen żywności i powtórzył we wtorek, że rosnące ceny surowców były przyczyną niepokojów, które rozprzestrzeniły się w Afryce Północnej i Bliskim Wschodzie. “Arabska wiosna naprawdę zaczęła się , gdy rządy musiały podnieść ceny żywności. Polityczny efekt przyszedł później. Przyszedł, bo ludzie zostali popchnięci w kierunku skrajnego ubóstwa,” powiedział.
20 byłych światowych przywódców dyskutuje o nadciągającym kryzysie wodnym Dwudziestu byłych szefów państw, w tym były prezydent USA Bill Clinton ostrzegł we, wtorek o zbliżającym się “kryzysie wodnym” i zgodził się powołać zespół, który zajmie lukę światowego lidera w tej sprawie. Emerytowani przywódcy, wśród nich były prezydent Meksyku Vicente Fox i były premier Japonii Yasuo Fukuda powiedział, że panel będzie działać w kierunku poruszenia kwestii politycznych w celu uniknięcia problemów z zaopatrzeniem w wodę na całym świecie. Członkowie Rady InterAction uczestniczyli w tym roku w trzy dniowym dorocznym spotkaniu w Quebeku. Był na nim również obecny meksykański przywódca Ernesto Zedillo i Gro Brundtland z Norwegii. Grupa wezwała do uznania nowej międzynarodowej etyki zarządzania zasobami wodnymi i zaproponowała 21 zaleceń dla gospodarki wodnej na świecie. Na szczycie listy: “wprowadzenie wody na pierwsze miejsce globalnej agendy politycznej.” Inne pozycje zawierają połączenie badań nad zmianami klimatycznymi i problemami z wodą, tworząc prawo do posiadania wody i podniesienie jej ceny, aby odzwierciedlać jej ekonomiczną wartość. W obszarach, gdzie woda jest racjonowana, priorytetem powinna być uprawa żywności a nie biopaliw stwierdziła grupa, której współprzewodniczącym jest były kanadyjski premier Jean Chretien i austriacki kanclerz Franz Vranitzky.
france24.com, reuters
Linki do oryginalnych artykułów: LINK, LINK
Za: PrisonPlanet.pl (2011-06-07)
Za opóźnienia w budowie Stadionu Narodowego – podwyżki o prawie 300%, trzynastki i wysokie premie Mimo opóźnień w budowie Stadionu Narodowego, wynagrodzenie członków zarządu Narodowego Centrum Sportu wzrosło w trzy lata o 266 proc. Oprócz tego dostawali jeszcze „trzynastki” – pisze „Dziennik Gazeta Prawna”. Ministerstwo Sportu i Turystyki nie chciało ujawnić konkretnych kwot, jakie wypłacono Rafałowi Kaplerowi, prezesowi NCS, i pozostałym członkom zarządu. Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że członkowie zarządu NCS w 2008 r. zarobili 377,3 tys. zł, w 2009 – 682,5 tys. zł, a w roku ubiegłym – 1,05 mln zł. Oznacza to wzrost tylko w ciągu trzech lat o 266 procent. W tym czasie przeciętne pensje w Polsce rosły o 2,1 procent, a w 2010 roku o 1,5 procent.
Dalszych premii członkowie Zarządu mogą się spodziewać po uzyskaniu pozwolenia na użytkowanie stadionu, a następnych – po zakończeniu Euro 2012. annd, kan/„Dziennik Gazeta Prawna”
Radio Watykańskie: “Niektóre obiekcje Bractwa św. Piusa X są słuszne i odnoszą się do błędnej interpretacji Soboru”, Dlaczego młodzi wybierają Mszę trydencką? Możliwość lepszego skupienia oraz przeżycia Eucharystii, jako ofiary przyciąga wciąż nowych młodych do tak zwanej Mszy trydenckiej. W środowiskach, które sprawują nadzwyczajną formę rytu rzymskiego, jest też więcej powołań do kapłaństwa i życia konsekrowanego – uważa sekretarz Papieskiej Komisji „Ecclesia Dei”. Zdaniem ks. Guido Pozzo istota kryzysu powołań tkwi w złej formacji seminaryjnej. Tam, gdzie formacja jest poważna i rygorystyczna, gdzie nie czyni się ustępstw na rzecz sekularyzmu, odradzają się też powołania – zauważa sekretarz watykańskiej dykasterii. W wywiadzie dla portalu Nouvelles de France przypomniał on, że motu proprio Summorum Pontificum, przywracające dawną liturgię, jest przeznaczone dla całego Kościoła, aby wszystkim umożliwić korzystanie z bogactwa katolickiej liturgii. Ryty zwyczajny i nadzwyczajny mają charakter komplementarny, mają się nawzajem uzupełniać – podkreślił. Ujawnił również główne tematy rozmów doktrynalnych Stolicy Apostolskiej z lefebrystami. Zasadniczym celem jest precyzyjne ustalenie soborowego nauczania. Niektóre obiekcje Bractwa św. Piusa X są, bowiem słuszne i odnoszą się do błędnej interpretacji Soboru, która zrywała z tradycją Kościoła – podkreślił ks. Pozzo. kb/ messainlatino.it
KOMENTARZ BIBUŁY: To jest wręcz sensacyjna wiadomość, oczywiście nie ze względu na fakt, iż “W środowiskach, które sprawują nadzwyczajną formę rytu rzymskiego, jest więcej powołań do kapłaństwa i życia konsekrowanego”, ale z racji przyznania przez watykańską tubę propagandową, czyli Radio Watykańskie, że “Niektóre obiekcje Bractwa św. Piusa X są słuszne i odnoszą się do błędnej interpretacji Soboru, która zrywała z tradycją Kościoła”. I choć przełom został dokonany, być może za kilka lat usłyszymy, że nie chodzi jedynie o “błędną interpretację Soboru”, lecz w rzeczy samej o samą literę wielu dokumentów soborowych. Tylko czy, przy pogłębiającej się dewastacji Kościoła, nie będzie wtedy już za późno?…
Za: Radio Watykańskie (10/06/2011 ) (" Dlaczego młodzi wybierają Mszę trydencką?")
Drogi donikąd Gdyby polskie służby należycie prześwietliły COVEC, to wiedziałyby, że strategia Chińczyków opiera się na niskiej cenie, niskich płacach dla podwykonawców, przedłużaniu terminów oraz nie zawsze należytym wykonaniu. W klasycznym rozumieniu państwo ma trzy podstawowe obowiązki: obronę przed wrogiem zewnętrznym (utrzymanie wojska), obronę przed wrogiem wewnętrznym (sprawny system sprawiedliwości i policja) oraz budowę sprawnej infrastruktury. Z żadnego z nich Polska, jako kraj nie potrafi się należycie wywiązać. Wojsko jest w stanie rozkładu, sądy potrzebują średnio tysiąca dni na wydanie wyroku i jeszcze drogi przestały się budować. Od ponad 20 lat kierowcy nie mogą doczekać się należytej sieci dróg krajowych, mimo że w każdym litrze benzyny tankowanej na stacjach ponad połowa ceny to podatki. Wprawdzie w ostatnich latach można zaobserwować liczne remonty i utrudnienia dla kierowców, ale często nic z nich nie wynika. Gotowych i oddanych do użytku odcinków dróg, jak nie było, tak nie ma. Obecny rząd, jak każdy zresztą, obiecywał znaczące przyspieszenie budowy szczególnie dróg ekspresowych i autostrad. Przypomnijmy, że rząd Donalda Tuska deklarował wybudowanie i oddanie do użytku w trakcie swojej kadencji dokładnie 1529 kilometrów autostrad. Już w trakcie kadencji zauważono, że nie ma szansy na realizację tej obietnicy. Od początku listopada 2007 r. podpisano umowy na budowę 781 kilometrów, a do użytku oddano zaledwie 209 kilometrów autostrad, ponad 7-krotnie mniej, niż zakładano. Wprawdzie do końca kadencji rządu pozostało jeszcze kilka miesięcy, ale trudno oczekiwać, by w obliczu ostatnich kłopotów z chińskim wykonawcą autostrady A2 można było cokolwiek nadgonić. Trzeba przyjąć do wiadomości, że rząd Donalda Tuska nie spełni kolejnej już obietnicy złożonej w kampanii wyborczej z 2007 r. i że zbuduje w trakcie kadencji trochę ponad jedną dziesiątą z tego, co obiecano.
Nawet Chińczykom się nie udało Obecny rząd liczył, że jeśli nie udało się polskim oraz europejskim firmom zbudować w miarę tanio autostrad, to warto sięgnąć po posiłki z Chin. Jako że sam byłem kilkakrotnie w Chinach, to mogę potwierdzić, że Chińczycy swoje drogi budują szybko, tanio i przede wszystkim solidnie. Jakość dróg nie odbiega w niczym od standardów europejskich, a prędkość ich powstawania jest imponująca. Są autostrady nawet sześciopasmowe. Poza obrębem głównych metropolii (Szanghaj, Pekin i Kanton) autostrady przeważnie świecą pustkami, czekając spokojnie, aż mieszkańcy Państwa Środka kupią samochody. Wybudowano ich już ok. 70 tys. kilometrów. Gdy Donald Tusk ogłasza, że w cztery lata wybuduje trochę ponad 1,5 tys. kilometrów, a oddaje do użytku 209 kilometrów, to Chińczycy w tym czasie powiększyli swoją sieć drogową o 25 tys. kilometrów autostrad. Znajomi Chińczycy opowiadali mi, jak się u nich wyznacza drogi. Nie wiem, ile w tym prawdy, a ile wyobrażeń, ale każdy podkreśla, że planowanie wygląda za każdym razem w ten sam sposób. Polityk kładzie mapę przed sobą i kreśli, skąd i którędy ma przebiegać autostrada. Jeżeli po drodze stoją jakieś budynki, to się je po prostu burzy, a zamieszkałą ludność wywłaszcza, oferując odszkodowanie. Nie szokuje również widok budynku mieszkalnego (o wysokości kilkudziesięciu pięter) oddalonego o kilka metrów od ślimaka zjazdowego z autostrady. To piorunujące wrażenie, gdy z okien samochodu można zajrzeć do mieszkającego na szóstym piętrze Chińczyka. Widok trochę dziwny dla Europejczyka, ale nie dla Chińczyków spokojnie przyjmujących swój los. I pewnie tu należy szukać przyczyn, dlaczego chińskiej firmie COVEC nie udało się, i raczej już nie uda, wybudować części autostrady A2 między Strykowem a Konotopą. Warunki budowy dróg w Polsce znacząco odbiegają od tych w Azji. Koszt materiałów jest wyższy, podobnie koszty pracy, transportu, przestrzegania prawa itp. Chińczycy wygrali przetarg pod koniec 2009 r. na dwa odcinki o łącznej długości 49,2 km, oferując cenę ok. 1,3 mld zł – to o prawie 20 proc. taniej od drugiej najlepszej oferty. Wbrew pozorom cena wcale nie jest niska, mówimy o kwocie 26,5 mln zł za kilometr autostrady. Jednak od samego początku Chińczycy borykali się z ogromnymi problemami. Polskie firmy najpierw zaskarżyły wyniki przetargu, sprawa otarła się nawet o Komisję Europejską. Główny zarzut dotyczył niskiej ceny, w związku, z czym padło podejrzenie przyjmowania pomocy publicznej z Chin, która jest zabroniona prawem europejskim w przypadku takich przetargów. Podejrzenia te nie były bezpodstawne. Właściciel chińskiego wykonawcy autostrady A2, China Railway Group, jest firmą państwową. Inwestycję w polską autostradę Chińczycy mieli potraktować priorytetowo, jako wizytówkę przed kolejnymi, już w całej Europie, przetargami. Później polskie firmy straszyły Chińczyków problemami z podwykonawcami i faktem, że nikt nie będzie chciał z nimi współpracować. Prawdopodobnie Chińczycy rzetelnie oszacowali koszty budowy autostrady w Polsce, ale w dużym stopniu w oparciu o koszty, jakie mają u siebie, a nie tutaj. Materiały musieli kupować w większości w Polsce, płacić krajowe stawki dla podwykonawców oraz przestrzegać polskiego prawa. Brak doświadczenia w realizacji tego typu inwestycji okazał się drogą lekcją, zarówno dla COVEC-u, jak i dla polskiego rządu.
Przetargi do wymiany Nie ma nic złego w tym, że rząd chciał tanio i szybko wybudować autostradę. W końcu dysponuje pieniędzmi podatników, powinien, zatem je szanować. Jednak można oczekiwać, że oferta znacząco odbiegająca ceną od pozostałych kontrofert obarczona jest ryzykiem nienależytego wykonania. Jeżeli rozmowy z Chińczykami spełzną na niczym, czeka nas długa i kosztowna procedura odzyskania odszkodowania od firmy wykonawczej. Później znowu przetargi, rozpatrzenie ofert, przystąpienie do pracy. Stracony będzie czas i mnóstwo pieniędzy. Może się okazać, że próba zaoszczędzenia niemałych środków (mowa o sumie około 250 mln zł) skończy się znacznym przekroczeniem budżetu inwestycji. A wszystko przez fakt ustalenia ceny, jako głównego kryterium wyboru. Bez dwóch zdań – cena jest ważna, ale musi dotyczyć jednorodnego produktu. O wiele łatwiej rozstrzyga się przetargi w oparciu o cenę, gdy rzecz dotyczy porównywalnych usług lub towarów. W przypadku tak skomplikowanego procesu jak budowa autostrady należy przede wszystkim zabezpieczyć możliwość wykonania zadania w odpowiedniej, jakości. Jeżeli Chińczycy chcieli przystąpić do przetargu, mogli postąpić tak, jak robi wiele firm zagranicznych, nieznających do końca realiów polskiego rynku, czyli wybrać sobie znaczącego partnera do konsorcjum i wystartować wspólnie. Start z firmą Decoma, która raczej nie należy do gigantów polskiego rynku budowlanego, nie wróżył nic dobrego. Dziś wszyscy są zgodni, że Chińczycy źle oszacowali koszty działalności w Polsce. Nie znali cen materiałów, pracy i obostrzeń prawnych. Jednak nasz rząd, wybierając wykonawcę autostrady, mógł przewidzieć taki stan rzeczy i za jedno z kryteriów uznać doświadczenie w podobnych inwestycjach na podobnym terytorium (budowa autostrad w Chinach przebiega w zupełnie różnych warunkach). Z drugiej strony – czy mercedesa można kupić w cenie fiata? Jeżeli ktoś dokonuje takiego zakupu, to musi liczyć się z tym, że sprzedawany mercedes ma jakiś feler: podkręcony licznik, niewiadome pochodzenie czy ukryte wady. Na co liczył rząd, rozstrzygając przetarg dla firmy, która zaoferowała prawie o połowę niższą cenę od przewidywanej przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad? Gdyby Chińczykom faktycznie udało się zbudować terminowo i w swojej cenie autostrady, to moglibyśmy wreszcie zacząć mówić o cudach Tuska. Ale nic z tego, rynku nie da się oszukać. Przecież Chińczycy nie zaczną ściągać materiałów z Azji do budowy autostrad w Polsce. Koszt transportu i czas oczekiwania na chiński piach całkowicie zniweczyłby jakiekolwiek oszczędności. Okazało się, że oferty polskich firm nie wynikały z jakiejś wrodzonej chciwości, ale po prostu ze znajomości rynku i doświadczenia w tego typu projektach w danym otoczeniu prawnym (Chińczycy skarżyli się na przeraźliwą biurokrację unijną).
Trudno jest sobie wyobrazić bardziej obiektywne kryterium rozstrzygania przetargów niż cena. Pozwolenie urzędnikom na stosowanie mniej mierzalnych i bardziej subiektywnych wytycznych do wygrania kontraktu państwowego może doprowadzić do korupcjogennych zachowań. Nie ma innego mechanizmu niż cenowy i terminowy, by móc ocenić, kto jest w stanie zbudować najlepiej autostradę. Błąd jednak przy przetargu został popełniony gdzie indziej. Kryterium cenowe było jedynym, jakiego wymagał zamawiający (w tym przypadku Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad). Termin został określony, jako 32 miesiące wykonania od zamówienia. Należy się poważnie zastanowić, czy ustanowienie zaledwie jednego kryterium w tak ważnym i skomplikowanym zamówieniu jak budowa odcinka autostrady nie było błędem. Oczywiście łatwo krytykować po fakcie, gdy okazało się, że to, co mówiły startujące w tym samym przetargu na budowę odcinków A2 przedsiębiorstwa o niemożliwości zbudowania autostrady w tak niskiej cenie, potwierdziło się. Ale zamawiający powinien przewidywać pewne następstwa swoich decyzji. Nie da się, bez szkody dla terminu i jakości wykonania, budować za pół darmo. Chyba, że chcemy mieć drogi o gorszej, jakości.
Od początku było pewne, że niskie koszty Chińczycy będą chcieli przerzucić na podwykonawców, głównie małe i średnie polskie przedsiębiorstwa. I to oni stali się głównym “beneficjentem” polityki taniego budowania. Dziś czekają na to, kiedy dostaną wszelkie należności za wykonane prace. Jest to dramat dziesiątek firm i setek ludzi, którzy brali udział w budowach. Nawet, jeśli już się uda rządowi wyegzekwować kary od COVEC-u (a z wieloletniego doświadczenia współpracy z chińskimi przedsiębiorstwami mogę powiedzieć, że zapisy umowne nie są przez nie do końca traktowane literalnie), to zostanie stracony czas i dodatkowe pieniądze na nowe drogi. Wydaje się, że jeszcze w tym momencie nie stać nas na tak “tanie” budowanie. Trzeba również pamiętać, że to w 2009 roku, gdy rozstrzygał się wygrany przez COVEC przetarg, GDDKiA rozluźniła trochę wymagania wobec startujących w przetargach (mniej restrykcyjnie oceniano zdolność finansową oraz doświadczenie w prowadzonych podobnych projektach). To, czego rząd Tuska mógłby nauczyć się od Chin, to uproszczenia przepisów, ale nie przetargowych, tylko budowlanych. Nie jest tajemnicą, że oprócz kosztów Chińczyków najbardziej zaskoczyły zawikłane procedury biurokratyczne. Trzeba się zastanowić, ile racji mają Chińczycy, mówiąc, że otrzymana dokumentacja geologiczna i geograficzna nie odpowiada stanowi faktycznemu. Z drugiej strony – ta firma miała już wcześniej problemy z wykonywaniem zamówień poza Chinami. Gdyby służby specjalne należycie ją prześwietliły, to wiedziałyby, że strategia COVEC-u opiera się na niskiej cenie, niskich płacach dla podwykonawców, przedłużaniu terminów oraz nie zawsze należytym wykonaniu. To jest cena bardzo taniego budowania i rozstrzygania przetargów wyłącznie na podstawie jednego kryterium. Marek Łangalis
Mossad przejmuje serwis Bliscy.pl? Oczywiście antypolska agentura będzie próbowała ośmieszyć poniższy wpis czy też odwrócić uwagę. Zostawiam jednak komentarze bez moderacji – żebyście widzieli ich metody. Tu będą wyraźne jak na dłoni. Temat jest konkretny, podane są też konkretne załączniki. Od dłuższego czasu mamy do czynienia z III wojną światową, w której ważnym czynnikiem atakującej strony są media. To media atakują nas fałszywymi nagłówkami i artykułami, to media sieją panikę by zniszczyć rolnictwo, to media wprowadzają zagrożenie „terroryzmem”, który tak naprawdę jest kreowany przez nieco już odtajniony „rząd światowy”. Mamy jednak do dyspozycji potężną broń, którą oni nam udostępniliby móc zbierać o nas informacje. Jeśli zastanowimy się po im te informacje to dojdziemy do tych samych wniosków, o których mówili Thorkelson i Freedman. Światowy potentat w zakresie szukania powiązań pomiędzy ludźmi, izraelski MyHeritage, wykupił od Wirtualnej Polski rodzimy serwis o podobnym charakterze Bliscy.pl. Wg Gazety Wyborczej jest to oczywiście wielkie usprawnienie: „Wykupienie Bliskich.pl pozwoliło MyHeritage na powiększenie bazy danych do imponującej liczby 56 milionów globalnych użytkowników i aż 760 milionów profili”.
Natomiast, jeśli się bliżej przyjrzy działalności MyHeritage to wychodzą bardzo niepokojące sprawy. Jak podaje Arab News, serwis idzie w kierunku tworzenia bazy DNA wszystkich użytkowników -„jest możliwość umieszczania genealogii znaczników DNA, a jeśli takiej informacji nie ma, to zapewnia się kontakt z firmami, które prowadzą takie testy”. Zauważmy, że znając DNA można stworzyć wirusa, który zaatakuje tylko daną osobę! Mając odpowiednią ilość danych o populacji, można stworzyć wirusa zabójczego tylko dla tej populacji, np. Słowian. Takie bronie już zresztą istnieją, był nią np. wirus SARS atakujący głównie Azjatów. Arabowie z wielkim zdziwieniem dowiedzieli się też, że, mimo iż Zjednoczone Emiraty Arabskie nie mają stosunków dyplomatycznych z Izraelem, to arabska domena zakotwiczona jest w Tel Awiwie i nie ma w związku z tym żadnych obiekcji za strony rządu arabskiego! Dodatkowe informacje zbierane są z kart kredytowych, którymi opłaca się zaawansowane możliwości, jakie daje serwis, co więcej, strona umieszcza w komputerze użytkowników śledzące ciasteczka (cookies), które mogą być kontrolowane przez reklamujące się firmy.
Autor artykułu słusznie zwraca uwagę, że ryzyko dla użytkowników MyHeritage jest znacznie większe niż w Facebooku czy MySpace, gdyż tutaj udostępniane są kluczowe informacje osobiste, w tym zdjęcia, powiązania rodzinne, dane biograficzne itd. Nie wiadomo w czyje ręce te dane trafiają, a przecież jedną z groźniejszych agencji wywiadu na świecie jest Mossad, który to właśnie ma za zadanie m.in. zbieranie informacji o ludziach, by później wykorzystywać je np. w likwidacji niewygodnych osób (jak szefa Hamasu). Osoby dobrze poinformowane w tzw. „teoriach konspiracji” nie będą zdziwione takim obrotem sytuacji. Izrael od dawna przejmuje kontrolę nad źródłami dostępu do kluczowych informacji o wszystkich ludziach na świecie. Zgodne jest to z planem stworzenia brytyjsko-izraelskiego prywatnego rządu światowego w celu totalnej kontroli nad społeczeństwem, a dużo wskazuje na to, że celem tego rządu może być eksterminacja większości ludzi świata. Kongresman amerykański J. Thorkelson w 1940 roku w Kongresie Amerykańskim ujawnił plan stworzenia takiego rządu w celu totalnej kontroli nad wszystkimi narodami przez żydowskich bankierów. Jest to jak się można domyśleć, plan satanistycznych Rotszyldów i skojarzonych z nimi rodzin. Wydarzenia ostatnich lat, w których Izrael odgrywa kluczową rolę, potwierdzają wszystko, przed czym ostrzegał J. Thorkelson. Zresztą ten kongresmen nie jest jedyną osobą, która głośno mówiła o widmie syjonistycznego terroru o nazwie „rząd światowy”. Warto posłuchać Benjamina Freedmana, wspaniałego Żyda – byłego czołowego syjonistę, który gdy się zorientował w kierunku, jakiego zła zmierza plan Rotszyldów zaczął jeździć po Ameryce i przestrzegać ludzi przed tworzonym po cichu zagrożeniem. Freedman, który przyjął Chrystusa, przypłacił życiem swoją odwagę. Otworzyło to jednak oczy wielu ludziom, dzięki czemu świat być może jeszcze da się uratować. Największa agentura Mossadu na świecie – tzw. Anti Defamation League (ADL), który skupia kilkaset tysięcy członków jest znana z działalności kryminalnej polegającej na zbieraniu informacji o osobach prywatnych – łącznie z wykradaniem danych z policyjnych archiwów. Zresztą przegrali o to proces w San Francisco. Od dłuższego czasu ADL zajmuje się szkoleniem policji czy też nawet inicjuje zmiany prawne, które w efekcie niszczą Konstytucję USA (ograniczenia w dostępie do broni, walka z wolnością słowa itp). W chwili obecnej nie potrzeba jednak ADL by zbierać kluczowe informacje o ludziach – izraelskie firmy otwarcie to robią przez serwisy „społecznościowe”, podsłuchują rozmowy telefoniczne (Echelon), gromadzą zdjęcia, np. izraelski Face.com – rozpoznaje rysy twarzy, skojarzony z Facebookiem i innymi serwisami „społecznościowymi”. W największy taki serwis Facebook, zainwestowała Goldman Sachs, o którym można jedno z pewnością powiedzieć, – że jest jednym z filarów tworzonego rządu światowego. W Polsce serwis „Nasza Klasa” też został przejęty przez firmy, o których nawet głośno się mówiło, że należą do obcego wywiadu. Jak pisał portal Money.pl „Od kilku dni pojawiały się spekulacje o przejęciu Naszej-Klasy przez inwestora ze Wschodu, za którym miały rzekomo stać rosyjskie służby specjalne chcące przejąć dane osobowe użytkowników portalu”. Chodzi o firmę, która … wspólnie z Goldman Sachs zainwestowała w Facebooka! Znawcy „teorii konspiracji”, (które nie są niczym innym jak „faktami konspiracji”) doskonale wiedzą, że w Rosji działają te same służby globalistyczne, co w USA czy w Europie. Bowiem na świecie pozostało niewiele źródeł finansowania, a jedno jest niemal wszechpotężne – międzynarodowa syjonistyczna mafia Rotszyldów.
Uważajcie, więc, na co wchodzicie i komu przekazujecie swoje dane i zdjęcia.
Beczka miodu i parę łyżek dziegciu Niemiecki piątek Piotra Semki Piątkowa uchwała Bundestagu podsumowała dwie dekady pojednania polsko-niemieckiego i wskazała pola przyszłej współpracy. W Polsce z największym napięciem oczekiwano na ostateczny kształt zapisów o polskiej mniejszości w RFN. Dobrze się stało, że ostateczny tekst dokumentu pomoże zniwelować dysproporcję między statusem mniejszości niemieckiej w Polsce a sytuacją niemieckiej Polonii. Choć niemiecki rząd nadal odrzuca pojęcie „mniejszości polskiej”, to uchwała porusza jednak wiele istotnych kwestii – np. oddaje hołd „byłej polskiej mniejszości”, wywłaszczonej przez nazistów, której liderów wymordowano w obozach koncentracyjnych. Zapowiedziano też stworzenie ośrodka badań dziejów Polaków w Niemczech i zadeklarowano promowanie polskiego języka i kultury. W tej beczce miodu daje się jednak wyczuć smak dziegciu. Wskutek uporu chadecji do uchwały dodano budzący spore wątpliwości zapis o wkładzie „wypędzonych” w pojednanie między naszymi krajami. Uznano też za stosowne, by przypomnienie o hitlerowskich zbrodniach na niemieckiej Polonii zrównoważyć tematem przymusowej asymilacji Niemców w powojennej Polsce. Jeszcze osobliwiej brzmi pouczenie o „potrzebie współegzystowania” różnych kultur pamięci, szczególnie na Śląsku. To doprawdy zadziwiająca sytuacja, gdy parlament jednego kraju wysuwa postulaty dotyczące polityki pamięci jednego z regionów sąsiedniego państwa.
Wszystko to sprawia, że kształt uchwały Bundestagu jest dość eklektyczny. CDU zaś po raz kolejny okazała się niewolnikiem niemieckich „wypędzonych”. A pozostałe partie, niestety, na to pozwoliły. Czy zawsze do garnuszka miodu trzeba dolewać parę łyżek dziegciu?
Plusy i minusy tygodnia (4 – 10 czerwca) Pamiętacie kawał sprzed wojny, jak to Żyd zdumiewa się, że jego kolega zaczytuje się żydożerczym pisemkiem? „Icek! Jak ty możesz czytać takie rzeczy?”. „A co mam czytać? – odpowiada ten drugi. – Jak biorę żydowskie gazety, to tylko czytam, jak Żydzi biednieją i jak tracą wszelkie wpływy. A jak czytam antysemitów, to się dowiaduję, jacy my bogaci i potężni!”. Na podobnej zasadzie od paru tygodni pasjami pochłaniam „Politykę” i czuje się bosko! Tylko w felietonach Daniela Passenta mogę wyczytać, że wprost nie wychodzę ze studia TOK FM, że TVN spełnia każdą moją zachciankę, a cała medialna prawica rozpycha się skutecznie łokciami niczym kiedyś Bill Gates na rynku komputerów. Tylko u Janiny Paradowskiej mogę smakować jej rzeczowe obserwacje, jak prawica zdominowała Internet, a Janicki & Władyka chwalą nas, że mamy nowoczesny przekaz oczywiście przy anachronicznych treściach. Paweł Kowal, nowy lider PJN, może ze smutkiem obserwować, jak duet Joanna Kluzik-Rostkowska i Jan Filip Libicki zdewastował mu medialny efekt nowego przywództwa. W tę dwójkę jakby jakiś diabeł wstąpił. Mniejsza o Libickiego, który z łaski proplatformerskich dziennikarzy ma teraz swoje medialne pięć minut i właśnie żąda od PJN uznania, że nigdy nie było czegoś takiego jak dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego. Z o wiele większym zdumieniem obserwuję wyczyny sympatycznej niegdyś Joanny. Dziś jest to jakaś walkiria antykaczystowskiej zemsty, która niczym niegdyś Churchill wobec Sowietów rzuca dziś hasło kordonu sanitarnego wokół PiS. W tym samym czasie, gdy gazetowowyborcza caryca Agnieszka Kublik wzywa, by PO jej nie brała na swój pokład za dawne pisowskie grzechy, Joanna wydzwania do niej i wypłakuje się na jej piersi, że lekceważy ją już nawet niedawny druh Paweł Poncyljusz. A w „Tygodniku Powszechnym” wywiad, choć tak naprawdę dwugłos. Stefan Wilkanowicz w rozmowie z biskupem Tadeuszem Pieronkiem „wespół w zespół” rozliczają z błędów episkopat. Nie zwróciłbym uwagi na ten tekst, gdyby jego współautorem nie był Stefan Wilkanowicz, którego współpracę z SB Roman Graczyk owijał w bibułki nazw typu „przypadki osobne”. Ten sam Wilkanowicz, nad którym pochylali się przyjaciele ze starego „Tygodnika” na czele z Krzysztofem Kozłowskim, oburzeni, jak można w ogóle oceniać przeszłość pana Stefana. Jak się okazuje, sam zainteresowany nie ma ochoty na stonowanie swoich opinii o Kościele i wraz z bp. Pieronkiem surowo ocenia biskupów. Następny z grona wymienionych w „Cenie przetrwania?” jako współpracownik SB – Marek Skwarnicki – też poczuł siłę i moc. Właśnie obsypuje wyzwiskami Romana Graczyka na łamach kwartalnika „Znak”. Skoro już przy „Znaku” jesteśmy, to pismo to świętuje właśnie 65-lecie. W jubileuszowym numerze nie obyło się bez obowiązkowych zdjęć typu kardynał Wojtyła z zespołem „Znaku”, Jan Józef Szczepański bez fajki, Jacek Woźniakowski w sweterku i Jerzy Turowicz z ołówkiem. Ten przegląd niegdysiejszych osobowości krakowskiego pisma skłonił mnie do przejrzenia listy autorów bieżącego numeru. Gdzie się podziali samoistni autorzy miesięcznika? W numerze można zapoznać się z opiniami Jerzego Hausnera, Edwina Bendyka, Marcina Króla, Jerzego Jedlickiego, Mirosławy Grabowskiej i Agnieszki Graff. Aby nie było, że „Znak” nie zauważa prawicy, zwywiadowano nawet Dariusza Gawina. Problem w tym, że wszyscy ci autorzy równie dobrze mogliby ubarwić stroniczki innych pism – „Polityki”, „Respubliki Nowej”, „Przeglądu Politycznego”, „Kultury liberalnej” czy – w wypadku Gawina – „Teologii Politycznej” . A gdzie wychowankowie „Znaku”? Gdzie młodzi niepokorni, – co to mieli zadawać jeszcze nowsze pytania w imieniu „dzieci soboru”? W jubileuszowym numerze rzucił mi się w oczy jeden Adam Puchejda. Kto jeszcze? Rafał Grupiński z PO oburzał się w wywiadzie dla „Uważam Rze”, jak można jego – antykomunistę z niegdysiejszej Solidarności Walczącej – oskarżać o prorosyjskość? Może pana Rafała w tym kontekście zainteresuje niedawna notatka z warszawskiego dodatku pewnej gazety: „Platforma i SLD obroniły (na forum Rady Warszawy) pomnik polsko-radzieckiego Braterstwa Broni. „Czterej śpiący” staną w północnej części placu Wileńskiego, a nie, jak chciał PiS w magazynie ZDM, obok Feliksa Dzierżyńskiego”. No to jak, drogi antykomunisto? Urządzisz ty protest pod Radą Warszawy? Semka
Gienek Loska. Zwycięzca “X Factor”, czytelnik NCZ! i sympatyk Korwina Nie oglądamy specjalnie telewizji ale dowiedzieliśmy się, że jeden z naszych Czytelników – Gienek Loska – wygrał bardzo popularny konkurs telewizyjny – “X Factor – więcej na jego temat tutaj“. Z komentarzy na naszym oficjalnym, facebookowym profilu (tutaj)
dowiedzieliśmy się, że program realizowany w formacie muzycznego castingu emitowała w czasie najlepszej oglądalności telewizja TVN. Pani Anna Nowicka podkreśliła na facebook.com/nczas, że “Gienek, jako jedyny z uczestników zachowywał się w tym programie przyzwoicie, np. nie błagał widzów o głosy, nie wybuchał śmiechem bez powodu”. O czytelniczych upodobaniach mieszkającego we Wrocławiu artysty informujemy, ponieważ wiąże się z nimi przywiązanie do konkretnego, wolnościowego światopoglądu. Co ważne swoich – w Polsce wciąż niszowych? – przekonań muzyk nie ukrywa! Dał im wyraz m.in. w wywiadzie udzielonym NCZ!, który opublikujemy w najbliższym numerze tygodnika. Poniżej krótki fragment.
Z Gienkem Loską, zwycięzcą programu „X Factor”, wrocławskim bardem, rozmawia Rafał Pazio.
NCZ: Dlaczego chce Pan coś uświadomić Polakom? Gienek Loska: Polak traktowany jest, jak niewolnik. Ma pracować do 19.00, wrócić do domu, zrobić zakupy i zasiąść przed telewizorem, aby obejrzeć te same wiadomości w każdej stacji. A tam odmóżdżająca papka.
Ale Polacy to robią? No właśnie, z jakiś przyczyn wierzą, że tak powinno wyglądać zwyczajne życie. Ale to jest zagrożenie dla wolności.
Dlaczego? Bo Polak ma nie wiedzieć, co tak naprawdę się wokół niego dzieje. Nikt nie mówi, jakie skutki przynosi chciejstwo państwa.
Pan opowiada się za znaczącym obniżeniem podatków. Tak. Podatek powinien wynosić maksimum 11 proc. Powinien pokrywać tylko kwestie związane z bezpieczeństwem, bezpośrednim zagrożeniem. Reszta spraw powinna leżeć w rękach ludzi.
Jak długo czyta Pan „Najwyższy CZAS!”? Od kilku lat.
(…) Czy we współczesnym państwie, gdzie dominacja partii i dużych mediów jest dosyć silna, widzi Pan grupę, która mogłaby ten ruch wolnościowy rozpocząć i poprowadzić skutecznie. Z nowych – starych partii wymieniłbym Nową Prawicę zgromadzoną wokół Janusza Korwin – Mikkego i środowisko związane z Unią Polityki Realnej. Społecznie ludzie są gotowi na zmianę. Jak już mówiłem, dziennikarze mówią publicznie, co innego niż mają na myśli. Nawet w programie „X Factor” o tym się przekonałem. Każdy wie, o co chodzi, a jednak szuka luki gdzie można wskoczyć czy zarobić większe pieniądze. To stało się jedynym celem w życiu: ukończyć studia, znaleźć lukę, wskoczyć w nią i mieć te kilka tysięcy miesięcznie i spokojnie sobie egzystować. Ludzie nie myślą przyszłościowo, lecz tymczasowo. Przecież to kiedyś musi się skończyć. Trzeba trochę własnej inwencji, żeby można było żyć nie łamiąc własnych przekonań. Żyć godnie, co nie znaczy jak zakonnik, rezygnując ze wszelkich dóbr. Poznałem kilku ludzi z wielkich mediów i mówią, co innego, a robią co innego. Adam Wawrzyniec
11 czerwca 2011 "Zerwij ze mnie wstyd" - śpiewała wczoraj w Opolu pani Patrycja Markowska, kontynuacja rockowa pana Grzegorza Markowskiego. Festiwal w Opolu zapowiedział pan minister Bogdan Zdrojewski z Platformy Obywatelskiej, oddelegowany na odcinek muzyczny przez „obywateli” z Platformy Obywatelskiej. Oczywiście był, jako człowiek niepolityczny i zupełnie przypadkowo i zupełnie przypadkowo prowadząca program powiedziała, że Festiwal w Opolu związany jest z prezydencją Polski na czele Unii Europejskiej. Wszystko już jest polityczne, nawet Festiwal w Opolu.. Myślę, że taki festiwal powinien otwierać pan prezydent Bronisław Komorowski z panem premierem Donaldem Tuskiem. Obaj., Raz jeden- a raz drugi. Żeby taki festiwal nabrał odpowiedniej rangi, no i żeby widzieli widzowie, komu go zawdzięczają. Tym bardziej, że demokratyczne wybory za pasem. Właściwie otwierać festiwal powinien cały rząd. Byłoby wtedy w pełni demokratycznie. Na czele z panią Ewą Kopacz. No, ale doradcy zadecydowali inaczej.. W przypadku pana Kuby Wojewódzkiego i pana Michała Figurskiego, sami autorzy zadecydowali inaczej. Inaczej niż nakazuje poprawność politycznej cenzury. W dzisiejszych czasach to wielka odwaga popłynąć pod prąd cenzury poprawności politycznej. Chodzi o to, że w swoim programie, o nazwie „Poranny WF” Radia Eska Rock, panowie się narazili panu posłowi Johnowi Abrahamowi Godsonowi z Platformy Obywatelskiej, który jest Murzynem - po staremu, albo AfroPolakiem - po nowemu.. Pan poseł wystosował list otwarty w tej sprawie do pana Kuby Wojewódzkiego i Michała Figurskiego, w którym zarzuca obu panom” używanie rasistowskich treści”. Obaj panowie satyrycznie potraktowali pana Alvina Gajdahura, rzecznika prasowego Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego, który tak się składa także jest Murzynem, albo jak chcą „ Europejczycy”- AfroPolakiem. Panowie pozwalali sobie na wypowiedzi w rodzaju: „ Zadzwońmy do Murzyna”(!!!!), albo telefon pana G działa” w buszmeńskiej sieci dla czarnych”(!!!!), albo o bytności Pana G. w „krajowym rejestrze Murzynów”, tudzież: „audycję dzisiejszą sponsoruje warszawski oddział Ku Klux Klanu”(!!!!). Takie rzeczy na antenie radia, to są rzeczy nie do pomyślenia, żeby w XXI wieku, wieku biurokratycznego socjalizmu, co prawda bankrutującego, w wieku nowej cenzury politycznej- poprawności politycznej, w ogóle używać słowa” Murzyn”. Jakie to musi być poniżające dla Murzyna, jakie rasistowskie, jakie niespełna rozumu politycznego, żeby odważyć się w ten sposób traktować czarne mniejszości? Nie wiem, w jaki sposób wszedł do Sejmu pan John Abraham Godson-, ale widocznie Polacy są bardzo tolerancyjni i nierasistowscy, skoro wybrali sobie na swojego przedstawiciela demokratycznego- Murzyna. I musiał być umieszczony na demokratycznej liście Platformy Obywatelskiej przez łódzkie gremium tej partii.. To znaczy wiem, w jaki sposób: podczas demokratycznych bachanalii w 2007 roku startował do Sejmu z list Platformy Obywatelskiej, bo obywatelem Polski jest od roku 2001 i zdobył 3807 głosów. Nie wszedł do Sejmu, bo zamiast niego weszła pani Hanna Zdanowska, która w wyborach samorządowych uzyskała mandat prezydenta Łodzi, no i miejsce w Sejmie się zwolniło. Wtedy na jej miejsce wszedł pan John Abraham Godson, pochodzący z Nigerii z ludu Ibo. Jest jednocześnie prezesem Instytutu Afrykańskiego w Polsce, a był duchownym Kościoła Bożego w Chrystusie. W 2008 roku zawiesił działalność duszpasterską. Kościół Boży w Chrystusie to” chrześcijański kościół protestancki o charakterze zielonoświątkowym”. I w Kościele Bożym w Chrystusie można zawiesić duszpasterstwo, czyli przestać być sługą Bożym na jakiś czas.. A potem do posługi można wrócić, bo odbyciu mandatu poselskiego. Ciekawe? Bo na przykład w Kościele Powszechnym nie można zawiesić bycia sługą Bożym. Można nim przestać być, co też ma ograniczony sens - ale zawiesić? Przyjmuje się przecież sakrament kapłaństwa, to bardzo poważna sprawa, tak jak sakrament małżeństwa. Tak jakbym sobie zawiesił sakrament małżeństwa na jakiś czas.. Bo miałbym tymczasem inną, ale potem wróciłbym do żony, jakby mi się znudziło. Sakramenty powinny być nierozerwalne, ale i tak Kościół robi wyjątki.. Ale zawiesić łączność z Bogiem, jako pastor, na rzecz demokratycznego przesiadywania w Sejmie? No jeszcze przesiadywać w Sejmie, ale w łączności z Bogiem, bez zawieszania. Demokracja wszystko strasznie miesza i nie można się połapać w całości zagadnień, bo demokracja je relatywizuje i czyni człowieka sługą wielu panów.. No i zmusza do głosowania, poprzez dyscyplinę partyjną- wbrew intencjom Pana Boga - bo sama istota demokracji, czyli odwoływanie się do ludu- jest przeciw Panu Bogu.. Chrześcijanin w swoim życiu powinien odwoływać się do dziesięciu przykazań, ale w demokracji te dziesięć przykazań można przegłosować i nici z chrześcijaństwa. Można odnieść wrażenie, że chrześcijaństwo sobie, a demokracja sobie. Triumfuje głosowanie większościowe gwałcące prawo jednostki do swojej wolności i własności. Zresztą, kto w dzisiejszych czasach demokracji totalnej w ogóle wie, nad czym głosuje? Większości demokratycznych posłów chodzi o to, żeby znaleźć się ponownie w Sejmie. Pochodzić, pojeździć, podietować i pokręcić się w kręgach i namiastce pozorowanej władzy. Czy poseł Ziemi Łódzkiej, z Nigerii z ludu Ibo, pan John Abraham Godson, głosując nad ustawą o przemocy w rodzinie polskiej, która to ustawa zakazuje dawania klapsów swoim dzieciom, głosował żeby klapsy można było dawać, czy może głosował przeciw? Żeby nie dawać. Prawdopodobnie, żeby nie dawać - jako poseł Platformy Obywatelskiej, bo wtedy kierownictwo klubu narzuciło dyscyplinę. Nie chce mi się sprawdzać głosowań pana Johna Abrahama Godsona. Wychodzi na to, że w 1993 roku przyjechał do Polski człowiek z Nigerii, obywatelstwo dostał w 2001 roku, a będąc w Sejmie głosuje przeciw polskiej rodzinie?? Czy to nie kompletny nonsens? Oczywiście niezależnie od koloru skóry, bo ta nie ma nic do rzeczy.. Do rzeczy ma głosowanie przeciw innym.. W Kościele Bożym w Chrystusie obowiązuje wiara w to, że Jezus daje za darmo przebaczenie grzechów- nie potrzeba dobrych uczynków. Wystarczy odwrócić się od grzechu a swoje życie uwolnić od nałogów(???). Ani przepraszać za grzechy, ani żadnej pokuty.. Wystarczy przestać na przykład palić papierosy, co wpisuje się w aktualną tendencję polityczną, polegającą na odzwyczajaniu od palenia papierosów całych narodów.. Czyżby poseł John Abraham Godson był ukrytym narzędziem do realizacji politycznych celów międzynarodowej lewicy? Tym bardziej, że tymczasem zawiesił działalność duszpasterską, ale nie zawiesił członkostwa w Kościele Bożym w Chrystusie, który jest z kolei członkiem Aliansu Ewangelicznego w Rzeczpospolitej Polskiej, a który posiada około 3500 wiernych w 64 zborach. Licząc oczywiście pastora - Johna Abrahama Godsona. Gdybym powiedział publicznie, że pastor Jon Godson głosował przeciw polskiej rodzinie, to mógłbym narazić się na zarzut rasizmu. Takie to mamy czasy poprawne i całkowicie polityczne. Gdyby był Indianinem w Polskim Sejmie i zaklinaczem pogody, to mógłby oskarżyć wszystkie pogodynki i pogodynów o fałszywe przepowiadanie pogody. W tym o ksenofobię. Gdyby zlikwidować Główny Inspektorat Transportu Drogowego, nie byłoby kolejnej biurokracji i nie byłoby rzecznika tego Inspektoratu, no i nie byłoby „rasistowskiego” problemu, z którym teraz musi walczyć poseł Godson wraz z Radą Etyki Mediów. A swoją drogą czy pan Kuba Wojewódzki i pan Michał Figurki nie przeszli odpowiedniego przeszkolenia bojowego w zakresie zachowania się w ramach politycznej poprawności? Nie chce mi się wierzyć.. Takie satyryczne giganty bez przeszkolenia politycznego? Ksenofobia, rasizm, antysemityzm- to podstawowe grzechy współczesności.. A pobić się z Murzynem - to skażą na lata mamra, nie, dlatego, że się pobił - ale, że z Murzynem.. To będzie rasizm. Jak Murzyn pobije mnie- to będzie chuligaństwo, ale jak – dajmy ja Murzyna- to będzie rasizm! Podobnie z antysemityzmem.. Jak Judejczyk mnie- to chuligaństwo? Jak ja Judejczyka- to oczywiście antysemityzm. I w takim nonsensie będą żyły nasze dzieci i wnuki. I będziemy wiecznie przepraszać, za rasizm, antysemityzm i ksenofobię.. Ale czy każdy musi lubić każdego i z każdym pić wódkę, nie naruszając oczywiście Ustawy o Wychowaniu w Trzeźwości.? Ale ci, którzy przepychają takie ustawy przez demokratyczny Sejm są trzeźwi? Ludzie się lubią i nie lubią, kochają i nienawidzą, donoszą na siebie i trzymają razem.. Ale żeby wszyscy byli doskonali? Nigdy tak jeszcze nie było na świecie.. Ale może nadchodzą nowe czasy.. Wszyscy będziemy równi, wolni i bezpośredni.. Zapanuje braterstwo! A dopiero potem przyjdą kanibale, tuż po wegetarianach.. I będziemy zrywać z siebie wstyd- najpewniej.. WJR
Sensacja w St. Moritz! Jak podają Paul Joseph Watson i Aaron Dykes w programie Alexa Jonesa, w St Moritz pobito dotkliwie włoskiego członka Parlamentu Europejskiego, Mario Borghezio, który próbował wejść do hotelu, w którym odbywa się zebranie 120 gangsterów globalistycznych w ramach tzw. Grupy Bilderberg. Parlamentarzyście złamano nos. Wcześniej szwajcarski działacz grupy wolnościowej We Are Change, Dominic Schreiber oświadczył w programie Alexa Jonesa, że cała grupa szwajcarskich parlamentarzystów zamierza aresztować zbrodniarza wojennego Henry Kissingera. 6 czerwca sędzia szwajcarski Dominique Baettig wraz z grupą parlamentarzystów zdecydowali o aresztowaniu zbrodniarzy wojennych George W. Busha, Henry Kissingera, Dicka Cheneya i Richarda Perle. Zażądano aresztowania Kissingera od wszystkich szwajcarskich prokuratorów, wystawiono też list gończy! George Bush zrezygnował z wyjazdu jeszcze w lutym b.r. właśnie z powodu obawy o aresztowanie. Na stronie Alexa Jonesa Infowars, znajdują się zdjęcia uczestników konferencji w opancerzonych samochodach. Na razie nie wszyscy zostali zidentyfikowani. Ze strony mediów kryminalnych jest totalna blokada na temat tego co się dzieje w St. Moritz, jednak media alternatywne skutecznie przejęły relacje i komentarze.
Czy to jest Komorowski? Nasz rodak z Chicago, Luke Rutkowski, który podróżuje do Europy (w planie także wizyta w Polsce!) zauważa, że Europejczycy są zmęczeni terrorem ze strony bankierów globalistycznych i że wreszcie przystąpili do działania. Budzi się Francja, Hiszpania, Grecja, wreszcie Szwajcaria, która nawet nie jest w Unii Europejskiej, lecz świadomi, doskonale poinformowani Szwajcarzy przystępują do ostrego działania gdyż wiedzą, że nie można czekać – globaliści są gotowi na wszystko. Szwajcarski polityk Lukas Reimann oświadczył w programie Alexa Jonesa, że największa partia w Szwajcarii, Swiss People’s Party, jest przeciwna Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu i grupie Bilderberg. Dodał, że zamierzają oni sforsować bramy hotelu, w którym odbywa się zebranie Bilderbergu. Oświdczono, że jeśli komukolwiek się coś stanie to odpowiedzialność spadnie na organizatora, który również uczestniczy w konferencji. W Szwajcarii, podobnie jak w USA (Logan Act) jest zabronione potajemne spotykanie się polityków z przedstawicielami innego państwa. Uczestników konferencji chronią oddziały policji USA, Wielkiej Brytanii i Izraela, współpracują z policją i armią szwajcarską. Cała okolica jest dokładnie chroniona, aby nic co się dzieje wewnątrz nie wyciekło. Wybudowano nawet specjalny mur by zasłonić widok przed wścibskimi fotografami. Luke Rutkowski spróbował się dostać do środka pod pozorem chęci wejścia do restauracji. Został niezbyt delikatnie wyproszony. Jutro w południe w St Moritz ma się odbyć wielka demonstracja przeciwko Bilderbergowi i gangsterom globalistycznym. Udział zapowiedziały ugrupowania zarówno lewicowe jak i prawicowe.
Alex Jones: Dominique Baettig Marches on Bilderberg Meeting
MEP ‘bloodied’ sneaking into Bilderberg hotel
MPs call for arrests of Kissinger, Cheney, Bush
Relacja Luke Rutkowskiego z St Moritz w Szwajcarii (9 czerwca)
Kanał YouTube dziennikarza niezależnego z Seattle
Infowars – artykuł
Infowars – zdjęcia
NWO i masoneria Czy NASA wie coś, czego my nie wiemy? Na oficjalnej stronie NASA, administrator agencji, Charles F. Bolden wystąpił z bardzo dziwnym oświadczeniem. Dotyczy ono przygotowań do „niebezpieczeństwa”, jakie może czekać członków „rodziny” NASA. Bolden powołuje się na niedawne ćwiczenia FEMA „Eagle Horizon”, podczas których dowiedział się o rzeczach, które dotyczą jego prywatnej osoby wraz z rodziną. Chodzi o zabezpieczenie się przed naschodzącym niebezpieczeństwem. Bolden nie wyraził tego bezpośrednio, jednakże ton wypowiedzi wskazuje na to, że istnieje jakieś realne zagrożenie dla całego świata. „Jesteśmy jedyną agencją, która jest odpowiedzialna za bezpieczeństwo ludzi nie tylko na Ziemi, ale także poza naszą planetą” (sic!) – stwierdził Bolden. Uważa on, że poziom przygotowań rodzin do niebezpieczeństwa nie jest wystarczający. Chodzi tu o całe stany, „czy to będzie Zachodnie Wybrzeże, Wschodnie Wybrzeże czy Wybrzeże Zatoki czy też Wielkie Jeziora – pomyślcie o naturalnych kataklizmach, które mogą się wydarzyć w waszej okolicy, pomyślcie o atakach terrorystycznych z, zewnątrz, które mogą się wydarzyć tak jak to było 11 września, i przedyskutujcie w rodzinach o swojej pracy i o tym, co należy zrobić by się przygotować do nieprzewidywalnego”. Dalej Bolden namawia do zabezpieczenia się w postaci zestawów bezpieczeństwa na wypadek huraganów i trzęsień ziemi, planów ewakuacji i miejsc spotkań z rodzinami i znajomymi, gdy przestaną działać środki komunikacji i łączności. Apel do „rodzin NASA” ma na celu pewność, że jeśli coś się nagle wydarzy to pracownicy agencji będą spokojni, że rodziny były odpowiednio przygotowane. Treść i ton wypowiedzi administratora NASA wskazuje na to, że ma on informacje o nadchodzącym niebezpieczeństwie, o którym nie może powiedzieć. Daje do zrozumienia, że dowiedział się o tym podczas ćwiczeń FEMA i że niebezpieczeństwo jest bardzo realne, czy też nawet nieuniknione. Daje też do zrozumienia, że niebezpieczeństwo może dotyczyć obszarów poza Ziemią! Czyżby chodziło o wybuch słoneczny, kometę czy zdalnie sterowanego asteroidę (sugestia z zamachem terrorystycznym)?
Sprawa jest więc poważna – nie są to jakieś pogłoski – jest to oficjalne ostrzeżenie ze strony wysokiej rangi oficjela jednej z najważniejszych agencji Stanów Zjednoczonych. Dodatkowo 10 czerwca, wśród pracowników NASA rozesłano wewnętrzny e-mail potwierdzający realność zagrożenia i przynaglający do szybkich przygotowań do nadchodzącego niebezpieczeństwa.
Jak się bronić przed atakiem zombie... Warto też przytoczyć niedawne doniesienia innej amerykańskiej agencji – CDC (Centers for Disease Control and Prevention), która w maju b.r. ostrzegała atakami zombie! Chodzi o ludzi zarażonych wirusem / bakterią, którzy zachorują na tzw. „Ataxic Neurodegenerative Satiety Deficiency Syndrome” (może ktoś ze świata medycznego to przetłumaczy?) – chorobę atakującą układ nerwowy. Zastępca Chirurga Generalnego CDC, specjalista od bioterroryzmu, Ali Khan, na swoim blogu zalecał odpowiednie przygotowanie się i zabezpieczenie przed ewentualnymi ugryzieniami zombich. Takie ugryzienie oznaczałoby praktycznie śmierć. Być może był to chwyt psychologiczny, którego celem miało być zwrócenie uwagi na zagrożenie i skłonienie społeczeństwa do szybkich przygotowań - o jakich mówił też Bolden. Jeli to był chwyt, to okazał się skuteczny – blog Khana został zaatakowany taką ilością wejść, że się zawiesił.
NASA Family/Personal Preparedness
E-mail do wszystkich pracowników NASA
Rear Admiral Ali S. Khan, MD, MPH
CDC Advises on Zombie Apocalypse … and Other Emergencies
CDC Warning On Zombie Apocalypse — Really
Kamiński (niedawno): "Tusk obrażał prezydenta", "Sikorski lansował Dukaczewskiego", "Poparcie Marcinkiewicza dla PO to najgorsza rzecz w jego życiu" Michał Karnowski i Piotr Zaremba: Opłacało się prezydentowi rzucać podejrzenia na Radka Sikorskiego? Michał Kamiński: Pan prezydent przekazał panu Donaldowi Tuskowi fakty, ale pan Tusk nie zapoznał się jeszcze z tajnymi dokumentami, które dostanie od prezydenta. Na razie nie ma do nich dostępu. Według ekspertyz uzyska taki dostęp w momencie desygnowania.Co to za dokumenty? Nie wiem i nie mam prawa wiedzieć. Ale przypomnę - prezydent współdecyduje o polityce zagranicznej. To twardo stwierdza konstytucja. Więc prezydent ma prawo zgłaszać także zastrzeżenia do kandydata na szefa MSZ, z którym będzie współpracował. Toteż je zgłasza. A zarazem podkreśla, że uszanuje kadrowe decyzje przyszłego premiera
Nie powinien przedstawić tych dokumentów dyskretnie, a powiedzieć o nich publicznie dopiero wówczas, gdyby Tusk je zignorował? Wątpliwości wobec postępowania Sikorskiego doprowadziły kiedyś do jego dymisji. Prezydent był pytany, jak się odnosi do kandydatury człowieka, który stracił jego zaufanie. Więc odpowiedział.
Skoro Sikorski był tak złym ministrem, dlaczego obaj bracia Kaczyńscy tolerowali go w swojej ekipie przez ponad rok? Bo dają każdemu szansę na naprawę swoich błędów. (...)
Powtórzmy raz jeszcze pytanie: o jakie dokumenty chodzi? Czy o to, że Sikorski chciał wysłać generała Marka Dukaczewskiego na misję do Pekinu, a polskie służby znają tajną instrukcję GRU nakazującą kierowanie absolwentów jej szkół na kierunek pekiński? Nie znam tych dokumentów. Ale na pewno sprawa awansu generała Dukaczewskiego to jedna z przyczyn sporu między ministrem Sikorskim a obecnym premierem i obecnym prezydentem. Sikorski wiedział, że Dukaczewski jest absolwentem szkół sowieckich służb specjalnych, a jednak go lansował.
Lansował? Przyjęcie takiej misji wiązało się z awansem Kazimierz Marcinkiewicz podaje wytłumaczenie korzystne dla Sikorskiego. Może nie chciał, aby tak prominentny, znający wiele tajemnic oficer WSI pozostawał poza strukturami państwa. W strukturach państwa polskiego nie powinno być miejsca dla absolwentów szkół sowieckich służb specjalnych. Jeżeli ktoś tego nie rozumie, to, jakich argumentów mamy jeszcze użyć? Przypomnieć historię KGB czy GRU?
O to właśnie chodziło prezydentowi? O takich sprawach Lech Kaczyński nie zawaha się głośno mówić. To będzie prezydentura mówienia prawdy.
Co to znaczy? To, że sytuacja w mediach zagraża demokracji. Demokracja to nie jest tylko czysta procedura. To także prawo do prawdziwej informacji o poszczególnych ugrupowaniach. W Polsce kreuje się rzeczywistość. Kiedy Radosław Sikorski mówił podczas kampanii o "dorzynaniu watah", panów koledzy uznali to za przejaw barwnego języka. Gdyby to powiedział polityk PiS, mielibyśmy protesty w całej Europie, a pewna noblistka napisałaby wiersz o nienawiści. Mamy do czynienia z sytuacją nierównowagi. Ta nierównowaga w istotny sposób zaburza Polakom możliwość realnej oceny tego, co dzieje się w polityce.
Głównym celem prezydenta będzie mówienie prawdy o polskiej polityce? Prezydent będzie spełniał swoje konstytucyjne obowiązki. My przypominamy sobie na podstawie tekstów w "Gazecie Wyborczej", jaka była prezydentura bardzo dziś hołubionego przez media Lecha Wałęsy. To on naginał konstytucję, to on odmawiał ministerialnych nominacji, on żonglował prawem. Lech Kaczyński jego drogą nie pójdzie, choć cały czas mu się to zarzuca. Ale prezydent jest także politykiem. Ma prawo i obowiązek reprezentować te pięć milionów, które poparły PiS, choć nie zamierza być "prezydentem opozycji". I będzie również reagować na arogancję nowej władzy - jej przejawem jest choćby odmowa stanowiska wicemarszałka Senatu dla Zbigniewa Ro-maszewskiego.
Na to media akurat zareagowały, nawet "Gazecie Wyborczej" pominięcie Romaszewskiego się nie spodobało. Zgoda, ale reakcje są niewspółmiernie miękkie.
Intryguje nas ten pomysł "prezydentury mówienia prawdy". Aleksander Kwaśniewski ingerował w partyjną politykę, ale przy użyciu miękkiego języka. Lech Kaczyński utożsamia się w pełni z polityką PiS, co może mu zaszkodzić. Przejrzałem dokumentację prasową na ten temat. Aleksander Kwaśniewski wspierał w 1997 roku kandydatów SLD do Sejmu. A potem przed powstaniem rządu Jerzego Buzka zażądał pokazania sobie umowy koalicyjnej. Jeszcze później w ostrej formie korespondował z urzędnikami tego rządu, domagając się dla swoich przedstawicieli jak najszerszego udziału w pracach Rady Ministrów.
Nam bardziej chodzi o język. Lech Kaczyński ostentacyjnie boczy się na nową władzę. Panów wizja świata nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Prezydent nie wypowiadał się publicznie. Mogę żartobliwie powiedzieć, że chciał pozwolić zwycięzcom nacieszyć się ich sukcesem. Życzył zresztą nowemu rządowi powodzenia w prasowym wywiadzie. Co można zrobić więcej?
A równocześnie uzależniał swoje stosunki z nowym premierem od jego przeprosin. Prezydent zapowiadał od początku, że nawiąże z nowym rządem takie stosunki, jakie nakazuje konstytucja. Ale żądano od niego gestów ponad miarę - na przykład gratulacji. Więc przypomniał, że on Donalda Tuska nie obrażał, za to Donald Tusk obrażał pana prezydenta.
W jaki sposób? Na przykład mówiąc o "fiksacjach braci Kaczyńskich".
Im mocniej prezydent angażuje się w partyjną politykę, tym bardziej naraża się na krytykę ze strony innych polityków. Dziękuję za szczerość. To oznacza przyjęcie zasady: Lechu Kaczyński, siedź cicho, to nie narazisz się na obelgi. Ale prezydent takiemu szantażowi nie ulegnie. On nie przestanie mówić prawdy. Jego wyborcy nie głosowali na kogoś, kto ukrywa swoje poglądy. Oni głosowali na kogoś, kto jest zaangażowany w budowanie, w obronę IV Rzeczypospolitej. (...)
W jaki sposób prezydent może rozliczać Platformę Obywatelską z wyborczych obietnic? Został obiecany cud gospodarczy. Rząd PiS zostawia po sobie konkretny, bardzo dobry stan budżetu, płac, wzrost gospodarczy, wskaźnik bezrobocia. Więc -jak rozumiem - teraz ma nastąpić znacząca poprawa. Prezydent z nadzieją oczekuje tej poprawy i będzie o tym głośno mówił. (...)
Donald Tusk już przecież powiedział: Stany Zjednoczone są naszym najważniejszym sojusznikiem. To ogólnik. W praktyce -jeśli wierzyć jego słowom - widzi politykę zagraniczną inaczej niż Lech Kaczyński. (...)
Może ze względu na taki język opisu rzeczywistości PiS zostało odrzucone przez wyborców? PO pokazała, że czym brutalniejsza jest opozycja, tym większa gwarancja wyborczego sukcesu. Wcześniej zresztą udowodnił to Leszek Miller.
Czyli teraz wy będziecie uprawiać wolną amerykankę w stylu: Donald Tusk wychował się na podwórku? A porównywanie Kaczyńskiego, człowieka, który walczył o wolność, do generała Gazrurki, do Gomulki? Kto z dziennikarzy krytykował za to polityków PO?
Choćby my dwaj. Nie ma pan wrażenia, że PiS przyjęło proste założenie: winni klęski nie jesteśmy my, ale okoliczności. Więc będziemy stosowali dokładnie ten sam styl, metody, język, co przed ostatnimi wyborami. To dobra droga? Nie wiem, czy można mówić o klęsce. Ale odniosę się, bo przecież miałem duży wpływ na kampanię. Przyznaję się do błędu: nie spodziewaliśmy się tak wielkiej mobilizacji wielkomiejskich wyborców wokół PO. Ale rozmiary gigantycznej kampanii promującej de facto Platformę pod hasłem: "Idź na wybory. Zmień Polskę" przerosły nasze oczekiwania. Te plakaty wzywające do pójścia do urn nie wisiały na wsiach, w małych miasteczkach. Tam nikt ludzi do frekwencji nie zachęcał. Ale tym tematem wolne media nie chcą się jakoś zająć.
I to jest jedyna przyczyna waszej porażki? Nie. Ja mówiłem na jednym z komitetów politycznych PiS, że nasza partia staje się czarną ikoną popkultury. Swoistym Lordem Vaderem polskiej polityki. Doszło do wielkiego przekierowania pojęć. Walka z korupcją stała się niszczeniem demokracji. Lustracja - zamachem na prawa człowieka. To pomogło zmobilizować dużą część Polski przeciwko nam. Ale poza tym przypomnę: na początku kampanii PiS miało około 20 procent. Nasza kampania podwyższyła ten wynik do przeszło 30 procent.
Może pan i Adam Bielan byliście technicznie sprawni, ale produkt, czyli PiS, nie mógł liczyć na więcej. Bo jest partią archaiczną, coraz mocniej izolowaną od wielkich miast, od ludzi młodych. Narzeka pan, że te środowiska odwróciły się od was plecami. A co wy zrobiliście, żeby je pozyskać? Jarosław Kaczyński dobrze wie, że ten produkt trzeba zmienić, uwspółcześnić.
To skąd tak wielka pretensja do Ludwika Dorna, Michała Ujazdowskiego i Pawła Zalewskiego, którzy głośno to powiedzieli? Pretensja dotyczy tego, że zaczęli tę debatę w mediach.
Może, dlatego, że nie chciano ich słuchać w samej partii? Zarzut absolutnie chybiony. Z tego, co wiem, dyskutowano o tym na komitecie politycznym bardzo żywo. Ta dyskusja miała być dokończona, ale bez udziału mediów. Koledzy zobowiązali się do tego, ale tę umowę naruszyli.
W cywilizowanych demokracjach partie prowadzą swoje wewnętrzne dyskusje, a czasem rozliczenia przy przynajmniej częściowo otwartej kurtynie. Na tym polega ich demokratyczny charakter. Ale w polskiej rzeczywistości medialnej wszystko interpretuje się na naszą niekorzyść. Zresztą w zachodnich partiach też unika się wynoszenia na zewnątrz brudów.
Ale jakie brudy chcieli wynosić Dorn czy Ujazdowski? Pytali, czy dobrze prowadzono kampanię wyborczą. Jarosław Kaczyński nie tłumi wolności wewnątrz dyskusji. Wiecie dobrze, jak mocno liczył się z uczuciami i aspiracjami poszczególnych polityków.
Może przestał się liczyć? Nie sądzę.
Na czym ma polegać ewentualna reforma PiS według pana? Najmniejszym problemem jest sam model działania partii, która jest demokratyczna, choć z silnym przywództwem. Rządzona po dyktatorsku Platforma wygrała wybory...
Może dyktator Donald Tusk jest światlejszy, a w PiS nie ma nikogo, kto pomógłby Kaczyńskiemu poprawić jego błędy? Przeglądałem gazety z ostatnich kilkunastu lat i ta lektura uczy pokory. Ile razy grzebano Kaczyńskiego? Ile razy grzebano innych, także Donalda Tuska? Pod przywództwem Kaczyńskiego PiS podniosło swoje wyniki - z miliona do pięciu milionów. Jest pierwszą silną partią prawicową, która nie ma poważnej konkurencji na jeszcze skrajniejszej prawicy. Marek Jurek, Roman Giertych - oni przegrali definitywnie. Więc my wrócimy do władzy. Wróci PiS - zmienione, ale pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego. (...)
[Marcinkiewicz] Dopuścił się zdrady? Był moim przyjacielem i nie chcę go teraz obrażać, ale poparcie Platformy Obywatelskiej to z pewnością najgorsza rzecz, jaką zrobił w życiu politycznym. Skądinąd on też ma do mnie pretensje.
Dziennik, 9 listopada 2009 roku. Za www.prezydent.pl
Michał Kamiński, obecnie usilnie zabiegający o poparcie Platformy Obywatelskiej i Radosława Sikorskiego, wówczas minister w Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego. Wehikuł czasu