Św. Jan z Avili będzie ogłoszony Doktorem Kościoła Powszechnego Na zakończenie Mszy św. dla seminarzystów w Katedrze Santa Maria la Real de la Almudena, podczas pielgrzymki do Hiszpanii, Ojciec Święty Benedykt XVI zapowiedział, że św. Jan z Avili, kapłan, zostanie niedługo ogłoszony Doktorem Kościoła Powszechnego. - Podając do publicznej wiadomości tę informację tutaj, pragnę, aby słowo i przykład tego czcigodnego Pasterza były światłem dla kapłanów i tych, którzy z radością i nadzieją przygotowują się, by pewnego dnia otrzymać sakrament Święceń – powiedział papież. Święty św. Jan z Avili urodził się w miejscowości Almodóvar del Campo koło Ciudad Real (środkowa Hiszpania) 6 stycznia 1499 lub 1500 r., a zmarł w Montilli koło Kordowy 10 maja 1569 r. Rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie w Salamance, ale przerwał je po IV kursie, gdy przeżył głębokie nawrócenie. Zapragnął zostać kapłanem i wyjechać na misje do nowo odkrytych „Indii”, czyli Ameryki. W 1526 r. przyjął święcenia kapłańskie, a aby uświetnić ten obrzęd, na przyjęcie z okazji swej Mszy prymicyjnej zaprosił 12 ubogich i postanowił sprzedać swój pokaźny majątek rodzinny i rozdać wszystko potrzebującym. Był przyjacielem i doradcą wielkich świętych swoich czasów: Teresy od Jezusa, Jana od Krzyża, Ignacego Loyoli, Franciszka Borgiasza, Tomasza z Villanueva, Piotra z Alcántary i wielu innych. Prowadził intensywne życie duchowe, skupione zwłaszcza na modlitwie, kaznodziejstwie i formacji kandydatów do kapłaństwa. To sile jego kazań zawdzięczali swe nawrócenia tacy wybitni święci, jak marki de Lombay – późniejszy św. Franciszek Borgiasz czy św. Jan Boży, najwięcej jednak korzystali zwykli ludzie dzięki jego trosce o nich i zakładaniu kolegiów, w których kształciły się dzieci i młodzież. Napisał wiele dzieł, głównie o charakterze teologicznym i moralnym, a także prowadził rozległą korespondencję, pozostawiając po sobie obfitą liczbę listów. Kanonizował go w 1970 r. Paweł VI, a wcześniej Pius XII ogłosił go w 1946 r. patronem hiszpańskiego duchowieństwa diecezjalnego.
Kościół katolicki nadał dotychczas ten tytuł 33 świętym mężczyznom i kobietom. Po raz pierwszy tytułu tego – doctor Ecclesiae (czyli nauczyciel Kościoła) – użył najwybitniejszy myśliciel i historyk Kościoła w średniowieczu Beda Wielebny (lub Czcigodny; 673-735) w odniesieniu do czterech czołowych postaci pierwszych wieków chrześcijaństwa: świętych – Ambrożego (339-97), Augustyna (354-430), Hieronima (347-420) i papieża Grzegorza I Wielkiego (590-604). Św. Beda chciał w ten sposób podkreślić ich szczególne zasługi dla całego Kościoła, zwłaszcza dla jego teologii i doktryny. W chrześcijaństwie wschodnim podobne pojęcie, (ale raczej nauczycieli Kościoła) stosowano od połowy IX w. wobec „wielkiej trójcy” teologów: św. Bazylego Wielkiego (330-79), Grzegorza z Nazjanzu (330-90) i Jana Złotoustego (Chryzostoma; (347-407). Do połowy XVI wieku istniał swego rodzaju sztywny „kanon” doktorów Kościoła, złożony w połowie z ludzi Wschodu i Zachodu; byli to wspomniani święci: Ambroży, Augustyn, Hieronim i Grzegorz Wielki na Zachodzie oraz Bazyli, Grzegorz z Nazjanzu, Jan Złotousty i Atanazy (296-373) w Kościele Wschodnim. Po kilku wiekach milczenia na ten temat kolejnym wybitnym teologiem, uznanym za doktora Kościoła, został św. Tomasz z Akwinu (1225-74), którego w XIV w. określano różnymi tytułami, zawsze jednak podkreślając jego ogromny wkład w rozwój teologii zachodniej. Później do grona tego kolejni papieże zaliczali następnych wielkich myślicieli i reformatorów Kościoła, przy czym podstawą do podejmowania decyzji w tym względzie były nie tylko zasługi naukowe, ale także stopień popularności danych postaci i ich kult w Kościele. Zawsze też były to osoby, ogłoszone wcześniej przez Kościół świętymi. Nie da się dokładnie ustalić, od kiedy nadawanie tytułu doktora Kościoła zostało zastrzeżone dla Papieża, można tylko powiedzieć, że ostateczne wytyczne w tej sprawie zawiera zbiór dekretów dotyczących procedur kanonizacyjnych z 1634 r., które jakby „przy okazji” poruszają też sprawę nadawania wspomnianych tytułów. W ciągu wieków zdarzały się przypadki zgłaszania różnych postaci do obdarzania ich tym tytułem, ale z różnych powodów tego nie zrobiono. Jednym z takich kandydatów był w 1687 r. św. Jan Kanty (1395-1473), wtedy właśnie kanonizowany – Akademia Krakowska zaproponowała nadanie mu tego tytułu, podkreślając wielkie zasługi swego profesora dla Kościoła, i to nie tylko w Polsce, gdyż był on w swoim czasie jedną z najbardziej znanych i cenionych postaci nauki katolickiej. Ostatecznie jednak Kongregacja Obrzędów, badając sprawę, podważyła prawdziwość niektórych jego prac, co przekreślało możliwość dalszych starań. Obecnie lista doktorów Kościoła katolickiego obejmuje następujące imiona (w kolejności alfabetycznej; w nawiasie data przyznania im tego tytułu, imię papieża, który to uczynił; ewentualnie dodatkowy, łaciński tytuł doktora. Wszyscy są oczywiście świętymi):
1. Albert Wielki (ok.1200-80) – dominikanin, biskup Ratyzbony; (ogłoszony dK przez Piusa XI w dniu 16 XII 1931), zwany Doctor Universalis.
2. Alfons de’ Liguori (1696-1787) – założyciel redemptorystów; jego dzieło nt. teologii moralnej było podręcznikiem do nauki tego przedmiotu do czasów Vaticanum II (7 VI 1871; Pius IX).
3. Ambroży (ok. 340-97) – biskup Mediolanu, jeden z głównych przeciwników arianizmu w Kościele zachodnim (wymieniony już przez św. Bedę Wielebnego w VIII w.).
4. Antoni Padewski (1195-1231) – franciszkanin z Lizbony, ale zasłynął w Italii, kaznodzieja (16 I 1946; Pius XII), Doctor Evangelicus.
5. Anzelm z Canterbury (1053-1109) – Włoch, benedyktyn, abp Canterbury w Anglii, bronił zasady Filioque, czyli pochodzenia Ducha Świętego od Ojca i Syna, zwany ojcem scholastyki (3 II 1720; Klemens XI).
6. Atanazy (ok. 297-373) – biskup Aleksandrii; gorący obrońca prawowierności przeciw herezjom, zwłaszcza arianizmowi (od IX w. na Wschodzie, zatwierdził to na Zachodzie w połowie XVII w. Aleksander VII), Ojciec Ortodoksji [Prawowierności].
7. Augustyn (354-43) – biskup Hippony; współtwórca zachodniej myśli teologicznej (wymieniony przez Bedę), Doctor Gratiae [Doktor Łaski].
8. Bazyli Wielki (ok. 329-79) – biskup Cezarei Kapadockiej; wielki teolog i kaznodzieja, obrońca czystości wiary; ojciec monastycyzmu wschodniego (na Wschodzie od IX w., na Zachodzie oficjalnie od 1568 r.).
9. Beda Wielebny lub Czcigodny (ok. 673-735) – benedyktyn angielski; pisarz i historyk Kościoła, zwany ojcem historii Anglii (13 XI 1899; Leon XIII).
10. Bernard z Clairvaux (ok. 1090-1153) – cysters francuski, mistyk, kaznodzieja, wywarl wielki wpływ na pobożność i życie mnisze swego czasu (20 VIII 1830; Pius VIII); Doctor Mellifluus, czyli Doktor Miodopłynny (dla podkreślenia piękna jego kazań).
11. Bonawentura (ok. 1217-74) – franciszkanin, biskup Albano, kardynał; pisarz, mistyk (14 III 1588; Sykstus V), Doctor Seraphicus [Doktor Seraficki].
12. Cyryl Aleksandryjski (ok. 376-444) – biskup Aleksandrii; wielki współtwórca doktryny trynitarnej i prawdy o Wcieleniu, przeciwnik herezji Nestoriusza (28 VII 1882: Leon XIII).
13. Cyryl Jerozolimski (ok. 305-86) – biskup Jerozolimy; gorący przeciwnik arianizmu (28 VII 1882; Leon XIII).
14. Efrem Syryjczyk (ok. 306-73) – diakon: wielki piewca eucharystii i kultu maryjnego, zwany diakonem z Edessy i Harfą Ducha Świętego (5 X 1920: Benedykt XV).
15. Franciszek Salezy (1567-1622) – biskup Genewy; pisarz duchowy, wywarł silny wpływ na pobożność swoich czasów; patron pisarzy i prasy katolickiej (16 IX 1877; Pius IX).
16. Grzegorz z Nazjanzu (ok. 330-ok. 390) – biskup Konstantynopola; gorący przeciwnik arianizmu, obrońca Nicejskiego Wyznania Wiary i nauki o Trójcy Świętej; ze względu na swe krasomówstwo zwany chrześcijańskim Demostenesem (na Wschodzie od IX w.; na Zachodzie potwierdzony przez Piusa V w 1568).
17. Grzegorz I Wielki (ok. 540-604) – Rzymianin, papież od 590 r.; pisarz kościelny, jako teolog poruszał bardzo szeroki krąg zagadnień, reformator Kościoła i papiestwa (ogłoszony jeszcze przez Bedę w VIII w.).
18. Hieronim (ok. 343-420) – Dalmatyńczyk; biblista, tłumacz całego Pisma Świętego na łacinę, twórca tzw. Wulgaty, zwany Ojcem Biblistyki (ogłoszony przez Bedę w VIII w.).
19. Hilary z Poitiers (ok. 315-68) – biskup Poitiers; pierwszy autor łacińskiego wykładu nauki Kościoła, wprowadził teologię wschodnią do myśli zachodniej, zwany Atanazym Zachodu (13 V 1851; Pius IX).
20. Izydor z Sewilli (ok. 560-636) – biskup Sewilli; autor swego rodzaju encyklopedii wiedzy swoich czasów, jeden z największych umysłów wczesnego średniowiecza (25 IV 1722; Innocenty XIII).
21. Jan Damasceński (ok. 675-ok. 749) – pochodził z Syrii; autor m.in. 3-tomowej historii herezji z jednoczesną prezentacją czystej wiary chrześcijańskiej, kaznodzieja maryjny, zwany Złotym Mówcą (19 VIII 1890; Leon XIII).
22. Jan od Krzyża (1542-91) – Hiszpan, karmelita; jeden z największych mistyków w dziejach Kościoła (24 VIII 1926; Pius XI); Doctor Theologiae Mysticae [Doktor Teologii Mistycznej].
23. Jan Złotousty (Chryzostom; ok. 347-407) – pochodził z Antiochii, arcybiskup Konstantynopola; wspaniały kaznodzieja, największy z greckich Ojców Kościoła (ogłoszony doktorem na Soborze Chalcedońskim w 451 r.).
24. Katarzyna ze Sieny (ok. 1347-80) – tercjarka dominikańska, mistyczka; korespondowała z czołowymi postaciami Kościoła swoich czasów, namawiała papieży awiniońskich do powrotu do Rzymu; współpatronka Europy (4 X 1970: Paweł VI).
25. Leon I Wielki (ok. 400-61) – pochodził z Toskanii, papież od 440 r.; jeden z głównych obrońców nauki o dwóch naturach w Chrystusie, przeciw nestorianom i monofizytom, a także przeciw innym ówczesnym herezjom (15 X 1754; Benedykt XIV).
26. Piotr Chryzolog (ok. 400-50) – pochodził z Imoli (Włochy), abp Rawenny; kaznodzieja, obrońca czystości wiary (15 X 1754; Benedykt XIV).
27. Piotr Damiani (1007-72) – benedyktyn z Rawenny, kardynał; kaznodzieja i pisarz, reformator Kościoła (27 IX 1829; Pius VIII).
28. Piotr Kanizjusz (1521-97) – Holender, jezuita; autor katechizmów i obrońca czystości wiary w okresie Reformacji, zwany też drugim apostołem Niemiec (31 V 1925; Pius XI).
29. Robert Bellarmin (1542-1621) – jezuita z Toskanii, abp Kapui; pisarz kościelny, autor m.in. katechizmu i wykładu doktryny katolickiej, używanej niemal do Soboru Watykańskiego II (17 IX 1931; Pius XI).
30. Teresa od Jezusa (z Avila; 1515-82) – karmelitanka hiszpańska; reformatorka swego zakonu, wielka mistyczka; pierwsza kobieta ogłoszona doktorem Kościoła (27 IX 1970; Paweł VI).
31. Teresa od Dzieciątka Jezus (z Lisieux), zwana Małą Tereską (1873-97) – karmelitanka francuska; patronka misji zagranicznych (19 X 1997; Jan Paweł II).
32. Tomasz z Akwinu (1225-74) – dominikanin; usystematyzował i współtworzył teologię katolicką (ogłaszany doktorem kilkakrotnie, oficjalnie zatwierdzony 11 IV 1567; Pius V); Doctor Communis, Doctor Angelicus.
33. Wawrzyniec z Brindisi (1559-1619) – kapucyn włoski; pisarz, kaznodzieja, autor dzieł doktrynalnych (19 III 1959; Jan XXIII).
Wśród osób obdarzonych tym tytułem jest 2 papieży, 3 kardynałów, 14 biskupów, 2 mnichów z pierwszego tysiąclecia chrześcijaństwa, 10 członków 7 zakonów i zgromadzeń zakonnych, 2 karmelitanki i jedna świecka tercjarka.
Źródło: KAI http://www.piotrskarga.pl/ps,7721,2,0,1,I,informacje.html
Broń skuteczniejsza, niż jądrowa Artykuł nadesłał p. Maciej w formie komentarza. Drobne poprawki pochodzą od gajowego. - admin.
W mojej skromnej opinii używanie broni jądrowej w którymkolwiek zakątku świata jest nierealną wizją przyszłości. Broń jądrowa to przeżytek, obecnie święcą triumfy inne formy zagłady totalnej. To na nich chciałbym się skupić i przedstawić wizję zagłady, w którą może zostać popchnięty świat. Stawiam ją, na co najmniej takim samym poziomie urzeczywistnienia, co wizja przedstawiana w artykule pana MarkaS. Bronią potężniejszą, wszechobecną, paraliżującą człowieka, demolującą cywilizację kontrolowaną przez wąską klikę globalistów – jest dług. Dług morduje setki milionów ludzi na całej planecie rokrocznie, a ma potencjał mordowania miliardów – i, co gorsza, wydaje się w tym kierunku rozpędzać. Hamuje przyrost naturalny, chorym każe czekać w kolejce po zdrowie (realnie zabijając w kolejce); dług odbiera ludziom wodę i posiłek od ust. Dług działa wszędzie tak samo, różni się tylko skalą swojego barbarzyństwa. Co gorsza, jest modny, nowoczesny, ładnie się prezentuje, a przynajmniej ma pełne poparcie rządzących, perfekcyjnie transformuje społeczeństwa i narody ze statusu nie zadłużonych to niebotycznie zadłużonych. Działa szybko – zanim społeczeństwo pojmie, co się dzieje, zanim zauważy i zrozumie, że to przez dług jest tak źle, dług święci swoje zwycięstwo uzyskując status normy, co także jest niezastąpioną cechą długu. Oni już nie zaniżają standardu życia, jaki się należy lucyferianom na przeludnionej, ich zdaniem, Ziemi. Dług może świetnie współpracować z najbardziej wydajną formą depopulacji, jaką jest prozaiczny głód. Jakieś konflikty zbrojne w obrębie naszego kraju wydają się fikcją polityczną. Choćby tytułem tego, że wszystkie narody europejskie (w tym rosyjski, choć tam sytuacja wydaje się najmniej stabilna) są w pełni spacyfikowane i idą do rzeźni potulnym, wolnym krokiem. Tryb życia, który nam zafundowano nie daje chwili, by pomyśleć, a co dopiero zacząć konstruktywnie działać na szerszą skale. Edukacja plus propaganda sprawdzają się wyśmienicie w roli reżimowej pałki. Wszelkie oddolne ruchy nie mają szans by ogłupić społeczeństwo, indywidua nie mają szans przebicia, a jeśli się wychylają, to za którymś razem wychylają się po raz ostatni. Przejdę do meritum, choć pobieżnie poruszając temat, który wydaje się nie spójny z koncepcją III WŚ. Chodzi mi o te pieprzone smugi chemiczne na niebie. Obejrzałem kilka filmów o tym zjawisku, przeczytałem kilka artykułów i się do tego odniosłem. Jak? Banalnie! Spojrzałem w niebo! I co? I są! Są nad moim miastem, są nad jeziorem, nad którym wypoczywam, są nad morzem, nad którym spędzam wakacje, są na trasie, kiedy jadę po kochanej Polsce, są na zdjęciach, które znajomi pokazują mi z wycieczki do Hiszpanii, są na Youtube w sporej ilości. Sam już nie wiem, czy są nad moją głową, czy też w mojej głowie? Jeśli ktoś ma jakieś własne obserwacje lub ciekawe informacje na ten temat, to proszę o kontakt macwon@wp.pl. Teraz pojawia się czynnik ekonomiczny i drożejąca żywność (trend światowy), pożerająca nasze portfele do spółki z długiem. Jedna z koncepcji, co do globalnych oprysków mówi, że opryski wyjaławiają glebę na tyle, by nic na niej nie urosło (nic, co naturalne; nasiona GMO mogą być świetnie przystosowane do takiej skażonej gleby). Po gwałtownym załamaniu się rynków finansowych, krachu, apokalipsie finansowej, utworzeniu syndykatów administracyjnych, chaosie globalnym, musi wyłonić się nowa, jakość kontroli finansowej, coś na wzór euro, tylko szerzej, jakaś waluta unifikująca większą ilość państw – syndykatów. Po chaosie społecznym, spowodowanym przerwaniem dostaw elementarnych produktów potrzebnych do przeżycia – jedzenia. Poniżone, zdezorientowane, z pierwotnym instynktem samozachowawczym społeczeństwo globalne, przyjmie każde rozwiązanie, jako słuszne. Strach przed głodem stworzonym sztucznie nie stworzy warunków do walki z systemem, który będzie coraz bardziej opresyjny, ze względu na niższy standard życia łącznie z brakiem żywności, cały czas przy bierności społecznej opartej na niepewności sytuacji. Nasz kraj bandycko (i zupełnie bezkarnie) zniszczony gospodarczo po 1989r w każdej gałęzi gospodarki, również w tej podstawowej, jaką jest rolnictwo, nie wyżywi narodu. Kiedy odetnie się dostawy do marketów (supermarketów, hipermarketów) – młodym, dobrze wykształconym z wielkich miast, pozostanie wbić kły w ścianę. Po tym chaosie przyjdzie kolejne rozwiązanie, panaceum w postaci GMO, przyjętego owacją na stojąco w skali globu. Rozbrajanie narodów świata z samowystarczalności żywieniowej świetnie realizuje Bank światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Przykłady można by mnożyć, ale to nie ma sensu w obliczu znajomości realiów własnego podwórka. Ceny żywności pną się w góry przy ciągłej minimalizacji kosztów produkcji i monopolizacji rynku. Taką politykę dyktują wielkie kombinaty rolnicze: protoplastą były kołchozy w USA, a i obecnie taka formuła uprawiania ziemi jest rozpowszechniania ze Stanów – kraju, w którym rozpoczął się proceder opryskiwania nieba. Wystarczy podbić ceny żywności do poziomu uniemożliwiającego konsumpcje przy jednoczesnym posiadaniu monopolu na ten „surowiec”, lub tak nią dystrybuować żeby (za)głodzić daną ilość populacji. Jedno i drugie miało już miejsce w historii, a co gorsza dzieje się i teraz, tylko nie w blasku fleszy i kamer, lecz gdzieś na krańcach świata, w różnych częściach globu. To nas nie dotyka, my pędzimy w kole absurdów pełnym pustego śmiechu. Pędzimy obolali od ran zadawanych przez system wartości nam, Polakom, nieznany, wybitnie obcy, stworzony by nas znów oszukać, wyjałowić z tego, co dla nas naturalne. Żyjemy zdalnie sterowani, programowani od momentu narodzin do śmierci, żyjemy życiem nie naszym, tylko czyjąś koncepcją życia dla nas, dla mas. To moja wizja III WŚ oraz zmian, które mogą zaistnieć na ziemi w perspektywie dekady, przeprowadzone etapami. Wierze, że nie będzie zrealizowana, choć lepiej zawsze być przygotowanym na taki scenariusz, bo na broń jądrową raczej nie zdążymy się przygotować. Marucha
Mój polityczny „Syllabus Errorum”, Gdy byłem świeżo opierzonym narodowcem, w moim środowisku wybuchł spór, co do celowości udziału Polaków w referendum zorganizowanym przez rząd Zbigniewa Messnera. Mniejsza już o to, czego ono dotyczyło, bo wówczas i tak nikt z nas nie był w stanie przewidzieć jego konsekwencji. To, co dobrze pamiętam z tamtego gorącego okresu, to namolna medialna propaganda ukierunkowana na powszechny udział w referendum, na wysoką frekwencję. Mnóstwo obupłciowych gadających głów z całą gamą przedrostków przed nazwiskami namawiało „mieszkańców miast i wsi do wypełnienia obywatelskiego obowiązku”. Mnie – o paradoksie! – do bojkotu referendum mimowolnie przekonało mędrkowanie jednego z warszawskich profesorów:, „Jeśli ktoś mnie o coś pyta, to grzeczność wymaga, bym mu odpowiedział”. Na pierwszy rzut oka trudno przyczepić się do takiego postawienia sprawy. Skoro jednak ówczesnej (i nie tylko) władzy obce były choćby podstawy savoir vivre, to, dlaczego stosować je w stosunku do niej samej? Przecież jakakolwiek odpowiedź ma sens tylko wówczas, gdy pytający przejawia szczerą wolę poznania opinii innych ludzi i od nich uzależnia swoje dalsze postępowanie. Na tym właśnie polega szacunek wobec zapytanego. A w tym przypadku to nikt inny, tylko rząd Messnera – za pomocą monopolu oficjalnych mediów – mieszał Polakom w głowach wyłącznie po to, by podczas referendum usłyszeć od nich to, co sam im wmówił! Większość Polaków nie wzięła udziału w referendum. Zbigniew Herbert powiedziałby, że była to „kwestia smaku”, która trafnie rozpoznaje każdy fałsz. I racja byłaby po jego stronie. Jeżeli jeszcze wczoraj władza miała w nosie każdego z nas, to czyż jej dzisiejsze łaszenie się nie przypomina wilka odzianego w kostium Czerwonego Kapturka? A jeśli tak jest w istocie, to, na co władzy taka – nielicująca z jej powagą – maskarada? Odpowiedź jest prosta: uzurpatorom potrzebna jest legitymizacja władzy, choćby na pokaz! „Naród nas słucha, a my słuchamy naród” – z takimi słowami na ustach klepali się po plecach partyjni aparatczycy, gdy media ogłaszały stuprocentową frekwencję w kolejnych wyborach i zwycięstwo Frontu Jedności Narodu. A dziś mamy swój Front Jedności Narodu z Unią Europejską, a w nim Wielkich Mistrzów świata polityki, na pozór różnych orientacji i rytów. Parafrazując poetkę o każdym z nich powiemy za parę tygodni: „Posłem wybrano pewnego posła, który miał zostać posłem”. Krzykniesz: „- Nieprawda. Wszyscy mają równe szanse”. Czyżby? No to przyprowadź swoich kibiców, załóż rękawice i stań naprzeciw… Tomasza Adamka. To nic, że facet naparza się od wielu lat, to nic, że ma sztab trenerów i doradców, kupę kasy na najróżniejsze odżywki i medykamenty, to nic, że jest cięższy od Ciebie o jakieś czterdzieści kilogramów. Stań, walcz i wygraj! On jest przecież takim samym facetem jak Ty, ma dwie ręce, nogi, spodenki do kolan i czuły podbródek. A jeśli zniosą Cię z ringu już w pierwszej rundzie, nie upadaj na duchu. Przekonaj lekarzy, żonę i wiernych kibiców. Próbuj raz jeszcze i jeszcze, i jeszcze… Wystarczy? No to pójdź wreszcie po rozum do głowy, a ring omijaj szerokim łukiem. Z Adamkiem umów się na kwalifikacje do teleturnieju „Jeden z dziesięciu”, a współczesnym Messnerom zafunduj własne referendum. Pod Twoją kontrolą i na Twoich zasadach. Ale najpierw zakasaj rękawy i weź się do roboty. Rzetelnej i systematycznej. Rób swoje. Krzysztof Zagozda
Europa i USA zmniejszają wydatki na zbrojenia Do obecnego kryzysu rządu pułkownika Gadahi’ego walnie przyczyniła się interwencja sił NATO, zwłaszcza udział lotnictwa, który dał przewagę powstańcom libijskim zagrożonym klęską jeszcze pięć miesięcy temu. Kampania NATO dowodzona formalnie z Europy a nie z USA opierała się na pomocy wywiadu amerykańskiego. Europejski brak inwestycji w siły zbrojne ogranicza możliwości europejskich interwencji poza granicami Europy takich, jakie miały miejsce w Libii gdzie około 250 samolotów dokonywało dziennie 150 ataków. Dla porównania, w 1999 roku NATO dokonywało 800 ataków dziennych na Serbów w celu oderwania od Serbii jej historycznego Kosowa na rzecz Albańczyków. Podczas gdy wszyscy członkowie NATO w liczbie 28 poparli interwencję w Libii, mniej niż połowa z nich faktycznie wzięła udział, ponieważ nie było ich stać na to w czasie, kiedy światowa równowaga sił zmienia się. Z powodu kryzysu światowego spowodowanego „szwindlem na trylion dolarów” nieściągalnymi długami hipotecznymi w USA, państwo to mimo posiadania największej gospodarki na świecie znajduje się pod wzmagającą się presją żeby zmniejszyć wydatki na amerykańskie siły zbrojne a jednocześnie równoważyć rozwój sił Chin, zwłaszcza w regionie Tajwanu. Jak dotąd były prezydent Bush wyrażał się najbardziej ustępliwie ze wszystkich prezydentów USA w konfrontacjach z przedstawicielami Pekinu. Z powodu obecnego kryzysu wydatki na zbrojenia europejskich członków NATO spadną prawdopodobnie o dalsze trzy procent, biorąc pod uwagę również inflację w latach 2010-2015 według ocen instytutu IKS Jane w Londynie. W 2010 roku europejscy członkowie wydali na zbrojenia 1.7 %t swego rocznego Produktu Narodowego Brutto (PNB), podczas gdy USA wydało 5,4% swojego PNB. Natomiast 20 lat temu europejscy członkowie pokrywali koszty w wysokości jednej trzeciej wydatków NATO na zbrojenia, podczas gdy, obecnie płacą 20% tych wydatków. W późnych latach 1980 stworzona francusko-niemiecka brygada nigdy nie była czynna w interwencjach NATO z powodu różnic w opiniach Paryża i Berlina. Natomiast Niemcy odmówili brania udziału ich samolotów w Libii, ponieważ taki udział mógł ich zobowiązać do zgody na interwencję armii niemieckiej na terenie Libii. Podobnie postąpiła Holandia, która co roku obniża swoje wydatki na udział w NATO. Następne spotkanie u szczytu NATO odbędzie się w Chicago w 2012 roku gdzie będzie rozważana centralnie skoordynowana specjalizacja poszczególnych członków, na przykład Danii tylko w wojskach lądowych a nie operacjach morskich w ramach bardziej praktycznego podejścia do wspólnych działań obronnych. Postanowienie Unii Europejskiej obecnie w mocy zobowiązuje wszystkich członków do udziału we wspólnym europejskim rynku na zakupy dla wojska raczej niż żeby każde z państw członkowskich korzystało przede wszystkim z materiałów zbrojeniowych własnej produkcji. Czesi i Słowacy mają już zaplanowany program wspólnego szkolenia ich wojsk. Holendrzy i Belgowie od dawna mają wspólne dowództwo marynarki wojennej o obecnie zapraszają Niemców do wspólnej produkcji amunicji. Francuzi i Brytyjczycy pertraktują w sprawie stworzenia wspólnych jednostek desantowych i używania wspólnego ekwipunku jak też w unowocześnianiu technologii militarnej. W Brytania pertraktuje z Norwegią i państwami Bałtyckimi w sprawie zacieśnienia wspólnych programów obronnych i namawia Turcję do udziału w budowie fregat Typu-26, które mają być wprowadzone do użytku w latach 2020 tych. Wszystkie te plany są traktowane sceptycznie z powodu wcześniejszych zaszłości, różnic w poglądach etc. Przykładem są trudności między Anglikami, Francuzami i Włochami, co do wspólnej budowy lotniskowca i innych okrętów wojennych. Projekt systemu anty-rakietowego podobnego do wcześniej upadłego projektu Tarczy między Włochami, Anglią i USA nie udał się z powodu braku pieniędzy, podobnie jak inne projekty europejsko-amerykańskie, na przykład dotyczące samolotów transportowych typu A-400M. Wszyscy członkowie NATO narzekają na brak ekwipunku. Ameryka i Europejscy członkowie NATO zmniejszają wydatki na zbrojenia wobec przeciągającego się kryzysu gospodarczego. Iwo Cyprian Pogonowski
Witebsk, Mińsk Co nowego w Witebsku? Nie, nie w Smoleńsku, w Witebsku, choć ze Smoleńskiem będzie ta informacja związana – otóż w Witebsku na początku czerwca 2010 r. powitał ruskiego, moskiewskiego patriarchę Cyryla przybywającego na uroczystości do... Katynia sam znany nam doskonale gubernator Siergiej Antufiew http://www.smolgazeta.ru/public/3770-blagodarya-smolenshhine-ya-poznal-rossiyu.html
http://www.smolensk2.ru/story.php?id=13737
Aż się ciśnie na usta pytanie, jakże to Cyryl „patriarcha Wszechrusi” do Witebska musiał lecieć i stamtąd dopiero jechać do Katynia, skoro na ziemi smoleńskiej są dwa wspaniałe lotniska – jedno południowe, a drugie północne? Oczywiście polskie media informowały przed rokiem o tej wizycie Cyryla, bo odwiedził on też przecież „miejsce katastrofy” na Siewiernym, nie wspominały jednak, że lądowanie patriarchy i jego oficjalne powitanie przez całą smoleńską delegację było właśnie w Witebsku.
http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/222616,Smolensk-Cyryl-na-miejscu-katastrofy-samolotu
Może nasi dziennikarze nie wiedzieli, że Cyryl lądował i był witany w Witebsku, a może wiedzieli, lecz nie widzieli związku między Witebskiem a „Smoleńskiem”?
http://www.panoramio.com/photo/33838881
zdjęcia Witebska tak przy okazji). Z Witebska, jak wiadomo, rzut beretem jest do Mińska. Co zaś w Mińsku znajdziemy poza (nieznanym jak dotąd) hotelem, w którym zatrzymała się ekipa z kancelarii Prezydenta uczestnicząca w białoruskim safari? Rzecz jasna, lotnisko, znane doskonale ze „stenogramów” i „zapisów” CVR polskiego tupolewa montowanych w Moskwie. Otóż w reportażu dotyczącym właśnie mińskiego lotniska http://www.youtube.com/watch?v=1KoyYMFDD9o&feature=related
pokazane jest wnętrze wieży kontroli lotów. Niby nic nadzwyczajnego, ale obraz jakby nieco inny od tego, który pokazywał nam neosowiecki film propagandowy „Syndrom katyński”, bo brakuje jednej osoby – „kontrolera lotów” Jurija Miguckiego, który właśnie w „Syndromie” miał być tym, co odpowiadał za łączność z załogą tupolewa i przekazywanie jej komunikatów dotyczących Smoleńska. Tu więc z kolei ciśnie się na usta pytanie, czy ów Jurij w ogóle w mińskiej wieży pracował? A jeśli pracował 10-go Kwietnia, to czy pracuje nadal, bo nie widać go przy żadnym ze stanowisk, a z wieloma pracownikami mińskiej kontroli lotów osobiście rozmawia reporterka Jekatierina Zabien'ko. Oczywiście w dniu nagrywania tego telewizyjnego materiału Jurij mógł być na urlopie albo też, jak ten legendarny kontroler z Jużnego (z 10-go Kwietnia), którego operacyjnego imienia i nazwiska do dziś nie znamy, przeniesiony został do jakiejś odległej wieży, za górami i za lasami. FYM
Libia rozkłada nogi? Funkcjonujące w naszym nieszczęśliwym kraju Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało z siebie oświadczenie wyrażające zadowolenie z rychłego końca 42-letniego reżymu pułkownika Muammara Kaddafiego. Ten rychły koniec nadchodzi za sprawą rebeliantów, którzy się przeciwko pułkownikowi Kaddafiemu zbuntowali i ostatnio zajęli nawet Trypolis - z wyjątkiem twierdzy Bab-al-azija, w której złowrogi Kaddafi się broni. „Już w gruzach leżą Maurów posady, naród ich dźwiga żelaza. Bronią się jeszcze twierdze Grenady, ale w Grenadzie zaraza”. Okazuje się, że Adam Mickiewicz wszystko przewidział - nawet „zarazę”, to znaczy - pułkownika Muammara Kaddafiego, no i gruzy, a także „żelaza”, czyli broń, z której rebelianci tak chętnie strzelają w powietrze, kiedy pojawi się przed nimi jakaś telewizyjna kamera. Zamiast Grenady powinna być oczywiście Bab-al-azija - ale nie bądźmy drobiazgowi. W tej sytuacji nietrudno się dziwić Ministerstwu Spraw Zagranicznych, że wyraża zadowolenie; 42 lata to stanowczo za dużo, a co za dużo - to niezdrowo, zwłaszcza, gdy przez 42 lata panuje „zaraza”. Ciekawe, że funkcjonujące w naszym nieszczęśliwym kraju Ministerstwo Spraw Zagranicznych 42 lata temu też wyrażało zadowolenie, tylko z innego powodu - że mianowicie „zaraza” w osobie pułkownika Kaddafiego przejęła w Libii władzę na skutek obalenia tamtejszego króla Idrisa. To znaczy - powód w gruncie rzeczy był ten sam, tylko inne okoliczności. Obalenie króla Idrisa i objęcie władzy przez pułkownika Kaddafiego stwarzało nadzieje dla nadzorujących podówczas nasz nieszczęśliwy kraj Sowieciarzy, że usadowią się w Północnej Afryce i będą ją po swojemu uszczęśliwiać - żeby wszystkim było tak dobrze, jak im w cudnym raju. Nasz nieszczęśliwy kraj miał w tym uszczęśliwianiu partycypować i w tym celu nasi Umiłowani Przywódcy, w osobach między innymi generała Wojciecha Jaruzelskiego, bardzo się z „zarazą” zaprzyjaźnili, posyłali „zarazie” broń, budowali jej drogi i różne inne obiekty, a także wysyłali do „zarazy” najlepszych synów naszego nieszczęśliwego kraju, żeby zdobywali tam szlif dyplomatyczny. Co „zaraza” naszemu nieszczęśliwemu krajowi w zamian - tego już dzisiaj się nie dowiemy. W każdym razie wyrazów szczerej sympatii „zaraza” nam nie szczędziła. Nawiasem mówiąc, rozwój sytuacji w Libii pokazuje, że sytuacja rewolucyjna w jakimś kraju zachodzi wtedy, kiedy jakieś inne, zwłaszcza wpływowe państwo, albo przynajmniej - jakiś bogaty grandziarz w rodzaju, dajmy na to - „filantropa” - objawi zainteresowanie wywołaniem tam rewolucji i futruje rewolucjonistów zarówno pieniędzmi, jak i bronią, a w miarę potrzeby - wspiera ich również bezpośrednio w ramach tzw. „kinetycznej operacji militarnej”. Rewolucjoniści-teoretycy myślą, że sytuacja rewolucyjna powstaje w momencie, gdy lud jest niezadowolony z Umiłowanych Przywódców. Ale lud zawsze, albo prawie zawsze jest ze swoich Umiłowanych Przywódców niezadowolony, jeśli nawet nie w całości, to w części - ale rewolucje jakoś nie wszędzie chcą wybuchać. „Bo nie zrozumie prosty lud nigdy potężnej duszy władcy” - pisał proroczo Janusz Szpotański w zakończeniu poematu „Caryca i zwierciadło” - „dlatego musi świszczeć knut i muszą dręczyć go oprawcy.” Tymczasem, kiedy taki, dajmy na to, „filantrop”, wyłoży niechby nawet głupie 20 mln dolarów, to zaraz na Majdanie Niepodległości powstaje namiotowe miasteczko płomiennych rewolucjonistów, pokojowym manifestacjom nie ma końca, aż wreszcie znękany tyran ustępuje, dla niepoznaki i ratowania twarzy pozwalając dojść do głosu demokracji, to znaczy - głosy liczone są przez konfidentów, czyli mężów zaufania prawidłowo, na korzyść tego, który w następstwie dyskretnych, magdalenkowych ustaleń, ma wygrać. Ludzie się radują, bo myślą, że to wszystko naprawdę, a tymczasem kraj rozkłada się na wznak przed sponsorem rewolucji, który przecież zainwestowane miliony musi sobie zrekompensować krociowym zyskiem. Dlatego i w naszym nieszczęśliwym kraju rewolucja w 1989 roku się udała, ale teraz - mowy nie ma! Nikt na żadną rewolucję u nas nie pozwoli; ani Nasza Złota Pani Aniela, która ma względem nas swoje plany - ani zimny czekista Putin, który pragnie tylko, byśmy się z nim „pojednali”, ani wreszcie prezydent Obama - skoro na szczycie NATO w Lizbonie zgodził się na proklamowanie strategicznego partnerstwa NATO-Rosja - a jakże robić strategiczne partnerstwo, albo niechby nawet „pojednanie” - bez konfidentów? W Libii, to, co innego. Tam rewolucja kierowana jest przez Przejściową Radę Narodową, której uczestnicy - jak przypuszczam - już dawniej przewerbowali się do razwiedek państw sponsorujących, albo zrobią to lada dzień. Polska też należy do grona sponsorów, o czym świadczy choćby odmowa ministra Sikorskiego odpowiedzi na pytanie, czy Polska przekazywała libijskim rebeliantom broń. Wiadomo, że na takie pytanie minister Sikorski nie może odpowiedzieć - po pierwsze, dlatego, że ma to surowo zabronione od starszych i mądrzejszych, a po drugie - że nawet gdyby nie miał zakazane, to też by nie odpowiedział, „bo kłamać nie umie”. Czy już wszyscy się śmieją? Jeśli tak, to dobrze i możemy przejść do sprawy najważniejszej, to znaczy - co z libijskiej rewolucji będzie miał nasz nieszczęśliwy kraj. Jak bowiem pamiętamy, kiedy za sprawą decyzji prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Millera nasz nieszczęśliwy kraj wziął udział w pokojowej operacji wyzwalania Iraku spod władzy złowrogiego Saddama Husajna, najbardziej nam zależało na wprowadzeniu tam demokracji - żeby i Irakijczycy byli tak samo szczęśliwi, jak my. Oczywiście ci, co najbardziej się przy wprowadzani demokracji w Iraku zasłużyli, zostali wynagrodzeni z gadzinowego funduszu amerykańskiego, rozprowadzonego za pośrednictwem NUR Corporation, z którym w naszym nieszczęśliwym kraju kolaborować miała firemka Ostrowski Arms. Kto tam ile tego szmalcu wziął i gdzie schował - mniejsza o to - niech mu będzie na zdrowie. Natomiast nasz nieszczęśliwy kraj został z podziału irackich łupów wyślizgany i kiedy nasze niezwyciężone wojska wreszcie opuściły demokratyczny Irak, niepodobna było nigdzie się dowiedzieć, czy wygraliśmy tę pokojową operację, czy nie. No, bo jeśli wygraliśmy - to gdzie jeńcy, gdzie łupy, gdzie branki? A jeśli przegraliśmy, to, kto powinien zostać powieszony? Przecież nie Andrzej Lepper, nieprawdaż? Więc żeby w Libii nie powtórzyło się to samo, co w Iraku, trzeba tę sprawę monitorować zawczasu, zanim jeszcze rewolucyjna Libia rozłoży nogi przed sponsorami tamtejszej rewolucji - jaka część łupów powinna przypaść naszemu nieszczęśliwemu krajowi za futrowanie rewolucjonistów bronią i kto ma dać forsę - czy przejściowa Rada Narodowa, czy Amerykanie, czy bezcenny Izrael - no i przede wszystkim - na ile będziemy mogli Libię obrabować, to znaczy pardon - oczywiście uczestniczyć w odbudowie ze zniszczeń i w ogóle. Rozumiem, że starsi i mądrzejsi ministru Sikorskiemu, którego niedawno sam generał Sławomir Petelicki awansował na męża stanu czasu wojny, już to wszystko obiecali. Skoro tak, to warto rozejrzeć się za następnym krajem, gdzie można by najpierw zrobić rewolucję, a potem go odbudować. W końcu mamy kryzys i trzeba się uwijać.
SM
Pułkownik Szostak "Filip" Pułkownik Józef Szostak „Filip” o Powstaniu Warszawskim. Pułkownik Szostak zmarł w dniu 11 lutego 1984 roku w wieku w wieku 86 lat. Jako osiemnastoletni chłopak rozpoczął on wojaczkę w Pierwszym Pułku Ułanów Beliny, aby przez najbliższe 30 lat być kolejno: oficerem Pierwszego Pułku Szwoleżerów i Siódmego Pułku Ułanów, dowódcą szwadronu przybocznego Prezydenta RP, szefem sztabu 2 Dywizji Kawalerii, kierownikiem samodzielnego referatu operacyjnego „Wschód” w Sztabie Głównym, dowódcą 13 Pułku Ułanów Wileńskich w Kampanii Wrześniowej. W AK został szefem Oddziału III Komendy Głównej. Kiedy wypuszczono go z więzienia w PRLu miał lat 58. W maszynopisie pamiętnika, którym po śmierci Pani Pułkownikowej opiekowałem się w okresie stanu wojennego, na temat Powstania Warszawskiego znajdujemy takie fragmenty: „…nie miałem zamiaru pisać historii powstania – stwierdza Szostak. – Historia jest już opracowana lepiej lub gorzej, tendencyjnie i bezstronnie, ja natomiast starałem się opisać to na co patrzyłem własnymi oczami i co sam przeżywałem.” I dalej: „Zryw narodu i jego ofiarność nie może wypływać z namowy lub rozkazu. Powstanie dało dowody olbrzymiej ofiarności społeczeństwa warszawskiego. Aby zrozumieć przyczyny decyzji walki powstańczej trzeba sięgnąć dużo dalej niż do roku 1944 a nawet 1939. Polacy od czasu utracenia niepodległości stale czepiali się wszystkich możliwych środków aby tę niepodległość odzyskać, choć różni „trzeźwo myślący” ludzie nazywają to romantyzmem, ale nie jest powiedziane, że ten romantyzm nie jest jedną z naszych realnych broni chroniących naród przed wynarodowieniem.” Uwaga AW:
Na tajnych kompletach, podczas okupacji uczyłem się również łaciny. Do dziś pamiętam: podwójne przeczenie jest silnym twierdzeniem. Tak też odbieram powyżej przytoczone zdanie pułkownika Szostaka. (AW). Dalej pułkownik: „Pokolenie z przed pierwszej wojny światowej dostąpiło tego szczęścia, że dzięki uzyskaniu okazji politycznej i z woli narodu odzyskaliśmy niepodległość w 1918 roku. To szczęście było odczute przez cały naród. .. Jakkolwiek występowały już i wtedy nasze wady narodowe i bywały rządy lepsze lub gorsze ale wszystko robiły one dla dobra kraju i narodu. Żaden, najmniej udany rząd nie pracował na korzyść obcych państw, a widział, słusznie lub niesłusznie, tylko interes Polski. Całe społeczeństwo nastawione było patriotycznie i patriotyzm uważało za najwyższą cnotę. Niepodległość była dumą narodową, a myśl o jej utracie była nie do zniesienia. Kiedy w 1939 r. zbliżała się groza wojny naród był nastawiony na walkę i gdyby np. Prezydent Mościcki chciał wejść w porozumienie z Hitlerem i pójść na ustępstwa wątpię, czy przeżyłby ten moment… I teraz pytanie: czy Delegatura Rządu na Kraj mogła nie liczyć się z nastrojami społeczeństwa? Musiała się liczyć. Walka w Warszawie była nie do uniknięcia. Żądza odwetu była nie do przezwyciężenia. Gdyby dowództwo Armii Krajowej nie zarządziło powstania walka wybuchłaby spontanicznie i bezplanowo. Żołnierze nasi samowolnie przyłączaliby się do grup walczących”. I dalej… „Oceniano, że Niemcy będą się bronić w Warszawie. Aby uniknąć zniszczenia stolicy należało możliwie skrócić okres walki. W tym celu, kiedy Armia czerwona będzie dążyła do opanowania Warszawy Armia Krajowa powinna uderzyć na Niemców i opanować miasto.” I dalej…. „Liczyliśmy się z możliwością, że po wkroczeniu wojsk sowieckich zostanie aresztowana zarówno Delegatura Rządu jak i Komenda Główna.” I dalej… „Uważałem, że mimo trudności musimy przystąpić do walki. Dziś też jestem zdania, że trzeba było mimo szalonych ofiar tę walkę przeprowadzić… Oczywiście uważaliśmy, że jeżeli w odpowiednim momencie rozpoczniemy działanie, to zostanie ono uwieńczone powodzeniem. Nie zostało. Moment był wybrany źle. Powstanie wybuchło za wcześnie.” Jeszcze może przypomnę fragmenty pamiętnika gdzie płk Filip wspomina odprawę w przeddzień wybuchu. „Przyszedłem na nią punktualnie, najwyżej w granicach minut w tę lub w tamtą stronę. Nieprawdziwie podają „historycy”, że spóźniliśmy się – ja, Heller i Kuczaba. ” (Heller – Kazimierz Iranek-Osmecki, Kuczaba – Kazimierz Pluta- Czachowski przyp. AW). Po krótkim opisie jak wyglądał pokój i co kto robił, kiedy on pojawił się na odprawie Szostak stwierdza: „Nawet nie zdążyłem przywitać się z obecnymi, gdy Bór z punktu oświadczył: ‘no Filip, jutro o 17 zaczynamy’. Nie siadając nawet wyraziłem pewne zdziwienie i zapytałem, czy do podjęcia decyzji nie byli potrzebni szefowie oddziału III i II.” Szostak zaraz opuścił odprawę tłumacząc się obowiązkami pilnymi w związku z przekazaną mu decyzją. Na klatce schodowej minął idących osobno na górę Iranka i Czachowskiego. Nie będę kontynuował opowieści, bowiem pamiętniki Szostaka zostały wydane (bodaj w 1993 roku) przez KPN. Przypuszczam, że są bardzo trudno dostępne, bo miały wszelkie cechy wydawnictwa podziemnego, – ale są. Tak o nich zapomniano, że nawet w internecie w nocie biograficznej Szostaka nie znalazłem o nich wzmianki. Dziś nie mam dostępu nawet do maszynopisów. Wszystko oddałem synowi pułkownika. Jestem jednak przekonany, że kto będzie chciał dotrzeć do wydanej książki – ten dotrze. Jeszcze trochę chcę powiedzieć o zbieraniu broni przez żołnierzy podziemia opierając się jedynie na tym, co mówił mi pułkownik w kilku przeprowadzonych z nim rozmowach. Zastrzegam, że o ile to, co napisałem w tym tekście dotychczas można zweryfikować po zapoznaniu się z pamiętnikiem pułkownika, dalsza część jest oparta jedynie o moją pamięć. Notatki z rozmów z pułkownikiem robiłem dopiero w domu i głównie rozmawialiśmy o Kampanii Wrześniowej, bo tym czasie pisałem moją „Anatomię Boju”, która ostatecznie ograniczyła się jedynie do bitwy pod Mokrą. Były to pierwsze lata stanu wojennego i to również nie sprzyjało zarówno wymianie myśli jak i wszelkim zapisom. Dostęp do Pamiętnika, ba, wiedzę o tym, że on istnieje uzyskałem dopiero po śmierci autora. To jego żona wybrała mnie na strażnika tekstu. Przypuszczam zresztą, że nie byłem jedynym wybranym. Dalszym zapiskom nadałem formę dialogu, bo może to zachęci do lektury. Ale jest to dialog zapisany teraz. Przypomnę, że ja dziś mam 80 lat, a pułkownik, kiedy ze mną rozmawiał miał 83 - 85. Cóż, – kto chce – niech wierzy. Pułkownik: „Pyta mnie pan o broń. W 39 roku, – jako dowódca pułku ułanów miałem jedynie zadbać, żeby moi żołnierze mieli wszystko, co Ojczyzna dała w odpowiedniej ilości i jak najlepszym gatunku. I ja tak dostałem. Zapasy wiozłem w taborach. Tak było aż do Wisły. Zaryzykuję twierdzenie, że podobnie było we wszystkich „etatowych” pułkach, które wiozły swoją broń na miejsce koncentracji. Tragedia była w jednostkach rezerwowych tworzonych już podczas działań wojennych. One uzbrajały się w to, co było pod ręką. W centralnych magazynach – jak Stawy pod Dęblinem, czy Palmiry pod Warszawą nowa broń ciągle była. Z Palmir dowożono ją do Warszawy, Modlina i innych pobliskich punktów umocnionych aż do 21 września. Potem – jak Niemcy poprzerywali ciągi komunikacyjne palmirskie składy wysadzono w powietrze. Że nie były puste świadczy o tym rozmiar dołu, jaki po nich pozostał. Nas zgubiła opóźniona na życzenie aliantów mobilizacja powszechna i pogoda. Gdyby w dniu 2 września lunął deszcz i padał przez trzy tygodnie niebo byłoby puste. A tak wszystkie nasze ruchy były dezorganizowane przez Luftwaffe. Z całą pewnością nawet mimo wkroczenia bolszewików trzymalibyśmy się znacznie dłużej niż Francja”. I w innej rozmowie:, „Kiedy planowaliśmy „akcję Burza” miała ona nie obejmować wielkich miast. Takie rozwiązanie pozornie bardzo słuszne ze względu na rozmiary strat wśród ludności cywilnej miało wiele wad. Niemniej od jesieni 43 pracowaliśmy nad takimi założeniami. Im dłużej nad tym siedzieliśmy tym bardziej te braki kłuły w oczy. Ciekawe, czy pan je dostrzega…?” Nie wiem czy pan mnie nie przecenia, panie pułkowniku? „No właśnie chcę wiedzieć, z kim rozmawiam” – przerwał mi ostro Szostak. Taka „prowincjonalna” Burza – powiedziałem – do złudzenia przypominałaby Powstanie Styczniowe. Rozproszone po lasach oddziały partyzanckie, a w Warszawie i innych wielkich miastach rządy rosyjskie. A Rząd Narodowy w konspiracji czeka aż go aresztują. Tak się zresztą skończyło i w 45 roku, ale przecież nie o to wam chodziło. Mówił mi to pan kilka tygodni temu.” „Głupi pan nie jest” ucieszył się pułkownik. „I jeszcze jedno – dodał – ktokolwiek by nie służył w tych leśnych oddziałach pozbawionych wsparcia wielkich miast, bolszewicy natychmiast by donieśli po świecie, że się kryjemy za chłopskimi plecami.” Innym razem usłyszałem: „Armia Krajowa to było ok. 400.000 zaprzysiężonych żołnierzy. Mobilizacja Burzy objęła ok. 100.000 ludzi. Inne źródła podają ze to straty w zabitych, rannych i zaginionych wynosiły 100.000. Do tego trzeba dodać 50.000 wywiezionych na Syberię. Wszędzie były braki w uzbrojeniu. O powstaniu Warszawie zaczęło się mówić na kilka tygodni przed rozpoczęciem walki. Dziś oceniam, że w czasie od jesieni 1943 do czerwca 44 mogło opuścić magazyny warszawskie od 5 do 8.000 sztuk broni strzeleckiej. O dziwo, nie dotarła do mnie żadna wiadomość, żeby któryś z transportów wpadł w niepowołane ręce, natomiast w Warszawie były wpadki. W jednej zginęła magazynierka broniąc Niemcom dostępu. Na mój gest niewiary dotyczący transportów pułkownik powiedział: „Na jedną dwu i półtonową ciężarówkę wchodzi 500 mauserów z amunicją a mieliśmy i większe pojazdy… Niestety. Co dwa tygodnie jeden samochód … Organizacyjnie to nie był duży problem…” I po chwili „Nie powinienem użyć słowa „niestety”. Tej broni nie wysyłaliśmy dzieciom do zabawy. To zresztą nie odegrało decydującej roli. Termin powstania był wybrany źle. Za wcześnie. Znacznie za wcześnie.” Na zakończenie jednej z ostatnich rozmów – może nawet ostatniej – pułkownik westchnął. „Późno pan do mnie zaczął przychodzić. Od tamtych czasów minęło 40 lat. Nie wszystko pamiętam, zresztą mam już swoje lata. Staram się rozmawiać z panem bardzo ostrożnie. Ale ta wiedza przepaść nie może, to nasza historia.” Dziś, po kolejnym ćwierćwieczu mógłbym dosłownie powtórzyć zdanie pułkownika Szostaka. Andrzej Wilczkowski - blog
SAMOBÓJSTWA DOSKONAŁE Przez historię XX wieku przewija się długa lista organizacji przestępczych, które na „zbrodni doskonałej” zbudowały fundamenty komunistycznego porządku: Grupa Jaszy, Wydział II NKWD, Zarząd IV, Wydział DR MGB, Wydział IX WGU, Departament XIII PGU, VIII Departament Zarządu "S" PGU, Grupa „D" MSW..... Zastępy koncesjonowanych morderców, „nieznani sprawcy”, specjaliści od eliminacji idealnej. Działający w systemie, który ze zbrodni uczynił rzecz banalną i powszechną. Do dziś rosyjskie służby i ich filie w państwach bloku wschodniego stosują śmierć, jako narzędzie nacisku i kontroli. Zabójstwa przeciwników politycznych, niewyjaśnione zgony rywali czy samobójstwa niewygodnych świadków nikogo nie dziwią, a świat Zachodu ze zrozumieniem przyjmuje tę współczesną postać opriczniny. Na przestrzeni dziesięcioleci to piętno „zbrodni doskonałej” najpełniej wskazuje na przynależność do kręgu moskiewskiego dominium i wyznacza obszar wpływów kremlowskich suwerenów.
Piętno obcego elementu III RP, której fundamenty zbudowano na zabójstwie księdza Jerzego Popiełuszki, przez ostatnie 20 lat doświadczyła również aktów takiej zbrodni. Jadwiga Popiełuszko, ksiądz Suchowolec, Niedzielak, Zych, Walerian Pańko, Michał Falzmann, Marek Karp, ale też Stanisław Trafalski, Piotr Jaroszewicz, Sylwester Kaliski, Jerzy Fonkowicz, Tadeusz Steć, Ireneusz Sekuła, Jeremiasz Barański, to tylko najbardziej znane nazwiska ludzi, których dopadli specjaliści od eliminacji. Od czasu dojścia do władzy płk Putina i przejęcia rządów przez grupę siłowików „eliminacja doskonała” stała się w Rosji nie tylko narzędziem umacniania wpływów, ale również metodą rozwiązywania konfliktów. Obok zabójstw Litwinienki, Politkowskiej, Estemirowej czy dziesiątków niewygodnych dziennikarzy, reżim Putina nie waha się sięgać po środki ostateczne również wobec własnych, niewygodnych funkcjonariuszy. Rozpętana przez Putina „wojna służb” przynosi każdego roku kolejne ofiary, które w oficjalnych statystykach figurują, jako „akty samobójcze” i „nieszczęśliwe wypadki”. We wrześniu 2008 roku w katastrofie samolotu na Uralu zginął generał Giennadij Troszew - doradca Putina do spraw kozackich, zwolennik publicznych egzekucji Czeczenów. 21 czerwca 2009 w Moskwie, w niewyjaśnionych okolicznościach zginął gen. mjr Konstantin Petrow, a 23 listopada tego samego roku został otruty w kawiarni w Iżewsku pułkownik GRU Anton V. Surikow. W sierpniu 2010 „utopił się” major Jurij Iwanow zastępca szefa Głównego Zarządu Wywiadu (GRU), zaś dwa miesiące później były szef Federalnej Służby Ochrony generał Wiktor Czerwizow wyszedł na klatkę schodową w swoim domu tylko po to, by strzelić sobie w głowę z pamiątkowego makarowa. Nie upłynął miesiąc, gdy w identyczny sposób rozstał się z życiem główny ekonomista Gazpromu, Siergiej Kljuka. Przywołuję realia współczesnej Rosji, by wskazać, że po roku 2007 również w polskim życiu publicznym odciska się piętno „obcego elementu”. W logice działań grupy rządzącej można dostrzec wiele źródeł rosyjskich inspiracji, nawet wówczas, gdy wymóg zachowania fasadowej demokracji wymusza modyfikację metod.
Gdy przed kilkoma laty Wiktor Suworow ostrzegał: "kiedy u was w tajemniczych okolicznościach zaczną ginąć dziennikarze, to będzie znak, że władza moskiewskich służb rozlewa się na Polskę” , niewiele osób chciało wierzyć, że „wtedy będzie za późno". I choć w III RP nie giną jeszcze niewygodni dziennikarze, nie sposób nie zauważyć, że okres obecnych rządów to czas, gdy śmierć „w niewyjaśnionych okolicznościach” zagościła na stałe w naszej rzeczywistości. Oceniając kolejne, coraz liczniejsze przypadki, trudno zapomnieć o „złotej myśli” zabójców z KGB, którzy twierdzili, że „Każdy głupiec potrafi popełnić morderstwo, ale trzeba być artystą by popełnić naturalną śmierć”. W tym „artystycznym” pojęciu naturalnej śmierci zawiera się również akt samobójstwa, jako najbardziej dojrzała forma zbrodni doskonałej.
Polski korowód śmierci Po 2007 roku mamy, zatem do czynienia ze złowrogą sekwencją zdarzeń. Można ją dostrzec w sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika, gdzie doszło do likwidowania niewygodnych świadków, aktów zastraszania, niszczenia dowodów oraz wielu innych zdarzeń wskazujących na poczucie bezkarności mocodawców tej zbrodni. Cena „złotego milczenia” wymagała sięgnięcia po tak dobrane środki, by wykrycie prawdziwych przyczyn zgonu stało się niemożliwe. W kwietniu 2008 roku „samobójstwo” popełnił Sławomir Kościuk – jeden ze skazanych za zabójstwo Olewnika. W styczniu 2009 roku w celi więziennej w Sztumie w identyczny sposób doszło do „samobójstwa” drugiego ze sprawców, Roberta Pazika, a w lipcu na rozstanie z życiem zdecydował się strażnik więzienny, który pełnił dyżur w olsztyńskim więzieniu, gdy w celi powiesił się Wojciech Franiewski – przywódca grupy porywaczy. Już jeden przypadek równie zdumiewających, desperackich czynów stanowiłby ostrzeżenie dla każdej praworządnej demokracji. W Polsce, ta potrójna, samobójcza sekwencja wywołała ledwie kilka lakonicznych komunikatów prokuratury, w których zapewniono społeczeństwo, że samobójstwa zatwardziałych recydywistów należą do epizodów równie oczywistych, co incydentalnych. W tej samej konwencji przedstawiono Polakom inne, tajemnicze wydarzenia. 19 stycznia 2009 roku w swoim domku letniskowym w Owczygłowach koło Obornik powiesiła się funkcjonariuszka ABW ppłk Barbara P. Choć zmarła zostawiła list pożegnalny do rodziny, przyczyny targnięcia na życie nie zostały wyjaśnione i podane do publicznej wiadomości. „Barbara P. za rządów PiS zajmowała się najpoważniejszymi sprawami w ABW. Gdy do władzy doszła PO, oficer została odsunięta od śledztw” – twierdził wówczas portal dziennik.pl. Kobieta w liście pożegnalnym oskarżyła obecne kierownictwo agencji o nagonkę oraz nękanie „ w związku z pełnieniem ważnych funkcji w czasach PiS”. 13 kwietnia 2009 roku zaginął chorąży Służby Wywiadu Wojskowego Stefan Zielonka, służący w wojskowych służbach od 30 lat. Zielonka dysponował wiedzą o tajnikach łączności w NATO oraz miał dostęp do najściślejszych danych, m.in. wiadomości nadawanych z placówek zagranicznych do centrali. Wielomiesięczny teatr medialnych spekulacji i celowych dezinformacji zakończono wiadomością o rzekomym samobójstwie szyfranta i odnalezieniu jego zwłok w Wiśle. W kreacji scenariusza samobójstwa posunięto się tak daleko, że przy ciele mężczyzny wyłowionego z rzeki odnaleziono torbę z dokumentami, wśród których znajdować się miały m.in. wyciągi z kont bankowych na nazwisko Stefana Zielonki. Informacja ta była sprzeczna z treścią pierwszych doniesień po zaginięciu szyfranta, w których podkreślano, że Zielonka zabrał z domu różnego rodzaju rzeczy pamiątkowe, ale pozostawił wszystkie dokumenty. Przyczyny śmierci Stefana Zielonki nie zostały ustalone, a prokuratura nie potwierdziła, że żołnierz popełnił samobójstwo. Kilka miesięcy później, 23 grudnia 2009 roku w niezwykle zagadkowych okolicznościach samobójstwo przez powieszenie popełnił Grzegorz Michniewicz - Dyrektor Generalny Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, członek Rady Nadzorczej PKN Orlen. Natychmiast po śmierci Michniewicza znikła z internetu większość wiadomości i artykułów związanych z osobą samobójcy. Ponieważ operację w takim zakresie mogły przeprowadzić tylko służby ochrony państwa, zasadne wydaje się pytanie: jakie informacje i przed kim starano się ukryć? Na temat śmierci Michniewicza pojawiły się liczne hipotezy. Po 10 kwietnia 2010 roku zwracano uwagę, że w dniu domniemanego samobójstwa do Polski wrócił remontowany w rosyjskiej Samarze Tu-154M nr 101, który potem uległ katastrofie pod Smoleńskiem, a śmierć urzędnika może mieć związek z organizacją wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu. Również postępowanie prokuratury wzbudziło zasadne wątpliwości. W śledztwie nie sprawdzono bilingów rozmów Michniewicza. Nie zbadano także uwarunkowań zawodowych urzędnika, z których wynikało, że miał on dostęp do tajnych informacji w kancelarii Donalda Tuska. Lekarz dokonujący sekcji zwłok nie określił nawet godziny zgonu Michniewicza, zaś prokuratura nie odtworzyła przebiegu ostatnich godzin z życia rzekomego samobójcy. Prokurator uznał, że nie doszło do ingerencji osób trzecich, a śledztwo szybko zakończono. 12 czerwca 2011 roku samobójstwo przez powieszenie popełnił oficer Służby Kontrwywiadu Wojskowego, służący w Centrum Wsparcia Teleinformatycznego i Dowodzenia Marynarki Wojennej w Wejherowie. Centrum jest jednostką zabezpieczenia operacyjnego i odpowiada za całokształt przedsięwzięć związanych z funkcjonowaniem systemów łączności i informatyki Marynarki Wojennej. Żołnierz posiadał najwyższą klauzulę dostępu do materiałów niejawnych. Samobójstwo oficera SKW miało nastąpić po godzinach służbowych i poza miejscem wykonywania obowiązków. 5 sierpnia br. w siedzibie Samoobrony w Warszawie znaleziono zwłoki byłego wicepremiera Andrzeja Leppera. Zdaniem policji i prokuratury, Lepper miał popełnić samobójstwo przez powieszenie. Taką wersję podano natychmiast po ujawnieniu zdarzenia, sugerując jednocześnie, że przyczyną samobójstwa miały być problemy finansowe zmarłego. Dwa dni później redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz zgłosił się do prokuratury, by przekazać dowody wskazujące, że Andrzej Lepper chciał potwierdzić zeznania Jarosława Kaczyńskiego ws. afery gruntowej oraz że obawiał się o swoje życie. Sekcję zwłok rzekomego samobójcy przeprowadzono z trzydniowym opóźnieniem, nie stwierdzając „obrażeń, które wskazywałyby na udział osób trzecich”. Lepper, jako były wicepremier miał dostęp do wielu informacji niejawnych, był również ważnym świadkiem w sprawach prokuratorskich i sądowych.
Mord – przemilczana codzienność? Wszystkie wskazane powyżej zdarzenia łączą dwie zasadnicze cechy. Po pierwsze, dotyczą osób, które z racji swojej pracy zawodowej lub zajmowanego stanowiska posiadały unikalną, tajną wiedzę. W każdym przypadku były to informacje dotyczące bezpieczeństwa państwa lub spraw związanych z działalnością ośrodków władzy i najwyższych rangą decydentów. Depozyt takiej wiedzy stanowił o wyjątkowej pozycji zmarłych osób, ale niósł również realne zagrożenia dla ich osobistego bezpieczeństwa Drugim wspólnym wyróżnikiem są niejasne okoliczności, w jakich miało dojść do samobójstw, brak istotnych ustaleń oraz charakterystyczne działania organów śledczych. W każdej ze spraw niemal natychmiast przyjęto wersję o śmierci samobójczej, choć późniejsze informacje ujawniały błędy lub zaniechania prokuratury i służb. Można oczywiście zakładać, że spektakularne samobójstwa dokonywane przez najwyższych urzędników państwowych i oficerów służb specjalnych stanowią zaledwie ciąg przypadkowych incydentów, niemających związku z sytuacją, w jakiej znalazła się Polska po roku 2007. Można zakładać, że służby ochrony państwa działają wzorowo, a III RP stanowi oazę, wolną od ingerencji obcych mocarstw, wewnętrznych konfliktów i walk grup interesów. Wolno również sądzić, że brak kontroli nad służbami, poszerzanie ich uprawnień oraz wprowadzanie represyjnych ustaw, nie dowodzi inspiracji putinowskim modelem władzy i nie ma związku z polityką „pojednania” zawartego nad grobami ofiar Smoleńska. Taka wiara cechuje jednak osoby żyjące w ahistorycznej amnezji, które z tchórzostwa lub wyrachowania rezygnują z daru samodzielnego myślenia i zadowalają się medialnym schematem interpretacji zdarzeń. Tymczasem w każdym państwie tak niezwykła sekwencja aktów samobójczych musiałaby wzbudzić reakcje organów władzy, wywołać niepokój społeczeństwa i prowokować dziesiątki zasadnych pytań. Nie przypadkiem wskazuję w tym kontekście na realia rosyjskie, bo tylko tam „doskonałe samobójstwa”, a nawet mordy polityczne stanowią przemilczaną codzienność i tylko tamtejsze społeczeństwo potrafi przyjąć je, jako zdarzenia naturalne. Jeśli takie postawy zaczną dominować również wśród Polaków, nie musimy czekać innych znaków, by już dziś wiedzieć, że „władza moskiewskich służb rozlewa się na Polskę”. Aleksander Ścios
Do Pani Doroty Gawryluk Przeczytałem w Uważam Rze krótki artykuł Pani Gawryluk, w którym stwierdziła on, że żaden z ekonomistów nie może jej wytłumaczyć jak doszło do kryzysu ekonomicznego i na czym on konkretnie polega. Ponieważ jestem z wykształcenia właśnie ekonomistą a przypuszczam, że nie tylko Pani Gawryluk ma problem z opisem tego, co się dzieje, to postanowiłem w tej sprawie zabrać głos. Najpierw uwaga ogólna. Otóż ekonomia nie jest nauką eksperymentalną a jest najbardziej podobna do historii gospodarczej, tyle że “bardzo najnowszej”, ale jednak historii. Bada zjawiska, które już zaistniały, które “przeszły do historii”. Ponieważ obecny kryzys jeszcze się do końca nie zdarzył, “nie przeszedł do historii”, to ekonomia nie potrafi powiedzieć, co się dzieje w gospodarce. Z ekonomicznego punktu widzenia opis teraźniejszości jest prognozą, jest wróżeniem z fusów, lub z czego kto chce, a ekonomia nie nadaje się zbytnio do przewidywania przyszłości i przez to nie nadaje się do opisu czasu obecnego. Problem w tym, że ekonomiści nie badają systemu ekonomicznego w czasie rzeczywistym, w czasie, w którym my realnie w nim żyjemy, a badają dane o zjawiskach, które siłą rzeczy już zaszły i mają mierzalną wielkość i można było te dane zebrać. Czyli w momencie, w którym mówią o teraźniejszości, to mówią o swojej prognozie opracowanej na podstawie zebranych danych, o prognozie na czas między pomiarem danego zjawiska a chwilą, w której się wypowiadają. Niestety okazuje się, że nie są oni w stanie nawet ocenić trendu zjawisk ekonomiczny w perspektywie miesiąca a najświeższe dane ekonomiczne mają przynajmniej dwa miesiące! Czytamy przecież prognozy np. sprzedaży detalicznej w okresie miesiąca i okazuje się, że często są olbrzymie rozbieżności między prognozami a realnym przebiegiem zjawisk gospodarczych. Często ekonomiści spodziewają się wzrostu o jakiś procent a następuje spadek. A przecież krótko terminowa prognoza sprzedaży detalicznej w sektorze monitorowanym statystycznie jest najprostsza ze wszystkich! Dane o sprzedaży detalicznej monitorowanej statystycznie (tzn. w sklepach podlegających ewidencji vat), czyli te najprostsze do zebrania i analizy, praktycznie można mieć na podstawie deklaracji vat-owskich, czyli najwcześniej 26 dnia następnego miesiąca, w praktyce zaś jeszcze później, bo większość formularzy przesyłanych jest pocztą, wiec do urzędów skarbowych trafiają kilka dni później - około pierwszego dnia następnego miesiąca. Ich wstępnie opracowanie to jeszcze kilka dni, więc dopiero ok 15 dnia drugiego już miesiąca od okresu sprawozdawczego są dopiero w stanie umożliwiającym ich analizę. Czyli najbardziej aktualne dane ekonomiczne mają ok 2-ch miesięcy! Jeżeli uzna się, że są to dane aktualne i na ich podstawie będzie podejmować się nawet bardzo szybko, powiedzmy w ciągu 10 dni decyzje gospodarcze, to muszą być one błędne, bo są podejmowane jakby z “zamkniętymi oczyma”, bo w nieistniejącej już rzeczywistości. W związku z tym, naukowe podejmowanie decyzji ekonomicznych jest zazwyczaj wręcz kontr skuteczne. Proces decyzyjny trwa najczęściej dużo dłużej niż 10 dni nawet w najprostszych sprawach, dlatego można powiedzieć, że “z definicji” jest on oparty o nieistniejącą rzeczywistość gospodarczą. Uzasadnionym, więc jest stwierdzenia, że decyzje ekonomiczne, jeśli są podejmowane na podstawie przesłanej naukowych - ekonomicznych, to mogą być prawidłowe tylko przez przypadek, gdy osoby je podejmujące dopuszczają się błędu! Smutna prawda jest taka, że nie mamy żadnego “naukowego” narzędzia do sprawowania władzy ekonomicznej, bo większość zjawisk gospodarczych ujawnia się w danych ekonomicznych, w danych statystycznych z opóźnieniem wielu miesięcy a są traktowane jak stan aktualny! W praktyce, więc, by ukryć tę przypadłość systemową, zakazuje się działań, które niweczyłyby plany lub oczekiwania polityków, społeczeństwa, czy każdego, kto może mieć wpływ na prawo. W ten sposób powstają tzw. “regulacje” i dzięki ich istnieniu można w pewnym zakresie założyć stabilność zachowań ludzi w gospodarce. Mają oni, bowiem obowiązek robić to, co im prawo nakazuje, a to powoduje większa przewidywalność efektów ich działań. Różnice między stanem faktyczny a prognozą zmniejszają się dzięki temu, ale nie zanikają. Oczywiście żaden z ekonomistów nie przyzna się do tego, że jego rady i poglądy są z definicji błędne, że sami są największymi rzecznikami regulacji gospodarki, choć mówią, co innego. NIe przyznają się do stanu faktycznego, bo nie będą mieli, z czego żyć.
Dlatego też udają, że nie wiedzą skąd jest obecny kryzys. Gdyby powiedzieli, co wiedzą to musieliby powiedzieć, że z błędnego wnioskowania na podstawie prawidłowego opisu rzeczywistości gospodarczej a stąd już krok do zakwestionowania ich kompetencji. Tyle o przyczynach, dla których nikt nie chce, ani Pani Gawryluk, ani nikomu innemu wyjaśnić istoty kryzysu. Ponieważ ja nie żyje z tego, że jestem ekonomistą, to teraz o obecnym kryzysie finansowym. Otóż, po to by można było wprowadzić na rynek jedną złotówkę, czy jednego dolara albo funta najpierw na rynku musi pojawić się towar o tej wartości. Inaczej pieniądz będzie pieniądzem pustym, bezwartościowym. Różnica w czasie między pojawieniem się towaru a emisja pieniądza może być bardzo mała np jeden dzień, ale pieniądz musi być później. Czyli, jeżeli ktoś robi np samochody i sprzedaje je po 1000 usd to pod tą produkcję można następnego dnia po wprowadzeniu towaru na rynek wyemitować właśnie 1000 usd. Jeżeli jednak fabryka samochodów podzieli się na fabrykę silników, fabrykę osprzętu elektrycznego i fabrykę karoserii, to okaże się, że wartość finansowa oferowanej produkcji bardzo wzrasta. Bo najpierw pojawia się silnik powiedzmy za 400 usd, później karoseria za drugie 400 usd i jeszcze układ elektryczny za 200 usd, czyli w sumie obrót finansowy, jaki powoduje dostarczenie samochodu do salonu za 1000 usd wynosi 2000 usd! I w tym nie ma żadnego kantu. Bo zarówno komponenty jak gotowe samochody są produkowane stale, w każdym okresie rozrachunkowym. Jeśli produkcja byłaby zorganizowana tak, że do wielkiej fabryki mającej własną elektrownię jest dostarczana ruda żelaza, plastiki i tym podobne komponenty a wychodzi z niej gotowy produkt, to wtedy obroty miesięczne wynosiłyby tylko produkcję samochodu, czyli ten 1000 usd ( + wartość surowców, ale ta jest niewielka). Im większa kooperacja, tym wyższe obroty wewnętrzne systemie gospodarczym. Z zastrzeżeniem, że system gospodarczy traktuje wszystkich producentów samochodów jak jedną fabrykę a ich rozrachunki z kooperantami są systemowo rzecz ujmując obrotami wewnętrznymi niepozwalającymi na emisje pieniądza! Liczy się tylko finalne dobro lub usługa wymienialna. W praktyce jakoś jednak te transakcje trzeba rozliczać, zwłaszcza, że jeżeli dodatkowo producenci komponentów też zakupują potrzebne im elementy, to obrót jeszcze bardziej rośnie. 20 lat temu, gdy wprowadzano VAT, łańcuch kooperacyjny w Polsce wynosił średnio 6 ogniw a na zachodzie Europy 8 do 10.Teraz chyba nawet kilkanaście. Tak, więc obroty finansowe są kilkanaście razy większe niż realna podaż towarów pozwalających na emisję pieniądza. Te obroty są w pewnym sensie pozorne, bo tak realnie (poza sprzedażą, jako część zamienna) silnik samochodowy nie jest jeszcze towarem rynkowym i nie ma wartości umożliwiającej emisje pod jego produkcję żadnych pieniędzy tak długo, jak długo nie znajdzie się w jakimś samochodzie. Mówiąc w olbrzymim skrócie ten obrót gospodarczy jest finansowany przez banki przy pomocy emitowanych przez nie wirtualnych, w pewnym sensie pozornych, pieniędzy. Obrót ten realnie rzecz biorąc powinien być finansowany i tak na prawdę jest finansowany tylko z opóźnieniem, ze sprzedaży produktu finalnego. Do kryzysu finansowego widocznego w USA w 2008 roku doprowadził zbieg dwóch zjawisk rynkowych. Jedno to było podniesienie oczekiwanego metrażu domów mieszkalnych a drugi to zwiększenie się standardu samochodów osobowych. Najpierw w Europie a później w USA ludzie zaczęli oczekiwać większych mieszkań. Czyli na mieszkania mniejsze, zbudowane w poprzednich latach nie było rynku zbytu, bo nikt ich nie chciał kupić. Ponieważ zawsze część kredytów jest nietrafionych i trzeba sprzedać przedmiot kredytowania by spłacić kredyt, czyli realnie zapłacić podwykonawcom (!), to okazało się, że w przypadku starszych nieruchomości jest to niemożliwe, bo nikt ich nie chce. Czyli wszystkie te pieniądze, które zostały wyemitowane przez banki w celu sfinansowania budowy, czyli wypłaty im wynagrodzenia niejako a konto tego niespłaconego domu okazały się bez pokrycia, bo nikt nie chciał kupić towaru finalnego! Te pieniądze banki musiały pokryć ze środków własnych a ich nie miały. W systemie bankowym zaczęło brakować gotówki. To nie ma znaczenia, czy te wyemitowane wirtualne pieniądze brały się technicznie z derywatów czy innych instrumentów księgowych, bo w rzeczywistości brały się od ostatecznego nabywcy towaru, jak jego zabrakło to cały obrót okazał się niezapłacony! Czyli wartość niesprzedanych domów pomnożona przez krotność obrotów, które miał być spłacony pieniędzmi z jego sprzedaży. To nie zbyt ryzykowne instrumenty nawaliły a system zbierania danych gospodarczych! Zauważenie tego mechanizmu spowodowało, że bank G&S wycofał się nagle ze wszystkich instrumentów opartych o kredyty hipoteczne i jako jedyny z dużych banków nie poniósł strat. Nie widziały zaś tego problemu agencje ratingowe, bo dane z rynku jeszcze do nich nie dotarły! One widziały tylko coraz dłuższy średni czas sprzedaży używanych domów a nie widziały tego, że część z nich jest po prostu “nie handlowa” i to jest prawdziwy powód wydłużenia się średniego czasu sprzedaży domu z drugiej ręki. Dlatego nie zmieniały ratingu instrumentów opartych o kredyty hipoteczne. W rezultacie banki, które kiedyś tam sfinansowały budowę tych nie handlowych domów musiały uznać, że z własnych pieniędzy zapłaciły ich wykonawcom i po korekcie zapisów okazało się, że są splajtowane. Straty te zostały pokryte przez podatników. Na podstawie analizy danych statystycznych o problemie można było się zorientować dopiero wtedy, gdy było już za późno na działania. W Europie, w której obecny kryzys zaczął się wcześniej niż w USA - pierwszym krajem, w którym on się ujawnił była W. Brytania - ten problem został rozwiązany nieco inaczej. Po prostu banki dalej udają, że wszystkie nieruchomości są jednak handlowe i uznają ich wartość w księgach firm po stronie aktywów. Nieruchomości te wchodzą jakby do remanentu zarówno deweloperów, jaki i innych posiadaczy. Przyrost remanentu urzędy skarbowe w całej Europie uznają, jako dochód, więc firmy te są formalnie dochodowe i mają majątek mogący być zabezpieczeniem kredytu. Nie było, więc spektakularnych plajt banków nagle pozbawionych pieniędzy, jak to miało miejsce w 2008 roku a jedynie jest “utrudnienie w dostępie do kredytów”, bo banki nie miały pieniędzy na nowe kredyty. Banki centralne, co prawda wyemitowały pieniądze pod “dochodowe inwestycje w nieruchomości”, więc banki nie miały zachwianej płynności, ale też nie miały żadnej rezerwy. Jak w USA powstały trudności to okazało się, ze brak rezerw jest problemem - no i mamy kryzys również w Europie. Zjawiska te może nie były by takie groźne, gdyby nie to, że podobna sytuacja była na rynku samochodów. Coraz większe samochody były coraz droższe w budowie, a stare jeszcze niespłacone w większej niż poprzednio części stały się “nie handlowe”, bo za małe, bo nie tak wyposażone, bo nie modne. System bankowy nie wytrzymał zmian w dwóch sektorach gospodarki. Trzecią przyczyną były nadmierne wynagrodzenia w sektorze finansowym. Ta obecnie z pozoru szaleńcza akcja bogatych by ich dochody opodatkować, ma właśnie na celu zmniejszenie kosztów pracy sektora finansowe, z jednej strony, a z drugiej jest dość desperacka i chyba spóźnioną próba przywrócenia pozycji materialnej pracowników sektora przedsiębiorstw, by więcej osób chciało pracować w zawodach rzemieślniczych, produkcyjnych, by się to bardziej opłacało. Chodzi o to by zwiększyć produkcję dóbr i usług wymienialnych, by mogło być więcej pieniędzy w obrocie. I to tyle o kryzysie. Teraz “clou programu”
Jeżeli nie ma naukowych narzędzi do badania rzeczywistości gospodarczej, to jak gospodarować? Mówiąc ogólnie jesteśmy w sytuacji mrówek, które nie znając terenu wokół mrowiska muszą go spenetrować i to w ten sposób by możliwie najmniejszym wydatkiem energetycznym dostarczyć do mrowiska wszytko, co nadaje się do jedzenia. Potrzebny jest, więc jakiś algorytm działania powodujący, że każdy nieznany przecież mrówkom teren wokół mrowiska zostanie przez mrówki przeszukany w odpowiedniej kolejności. My też nie wiemy, w jakiej rzeczywistości gospodarczej będziemy funkcjonować w przyszłości a mimo to musimy jakieś decyzje podejmować! Co do zasady jest to identyczny problem. Mrówki rzeczywiście taki algorytm mają. Mimo, że ich mózgi to tylko kilka neuronów to okazuje się, że to wystarcza. Zważmy, że gdyby ktoś chciał to zrobić naukowo, to znaczy zrobić mapę terenu, który mrówki mają spenetrować a następnie zaplanować penetrację, to nawet mózg ludzki byłby niewystarczający do przeliczenia tego w czasie wymaganym do zapewnienia ciągłości wyżywienia mrowiska. Tak jak one nie są w stanie ogarnąć świata wokół nich tak i my nie jesteśmy w stanie wystarczająco dla naszych potrzeb przewidzieć naszej przyszłości, też potrzebujemy jakiegoś algorytmu zachowań pozwalającego na nasze wyżywienie w nieznanym nam świecie. Mrówki mają taki algorytm, ale mimo, że dotyczy i ma na celu penetrację przestrzeni, to nie jest algorytmem geograficznym “naukowym”, bo takiego by mózg mrówki nie pojął a jest algorytmem społecznym! Okazuje się, że dzięki odpowiednim relacjom między poszczególnymi owadami cała społeczność działa efektywnie. Relacje te, to po pierwsze specjalizacja w działaniu, a po drugie to zaledwie trzywartościowa tabela reakcji na zostawione przez inne owady ślady na ziemi. To wystarcza. Analogicznie jest z ludźmi. My też jesteśmy stale w nieznanej i nie możliwej do poznania rzeczywistości ekonomicznej. Próby stworzenia realnego obrazu przyszłych stosunków ekonomicznych, swego rodzaju mapy potrzebnej do świadomego eksplorowania środowiska, po to by móc podejmować prawidłowe decyzje jest nie możliwe. Powinniśmy, więc zmienić rodzaj algorytmu z geograficznego ( naukowego) na “społeczny”. W wąskim zakresie zostało to zrobione już chyba 50 lat temu i przyniosło wspaniałe rezultaty. Dlatego przytoczyłem przykład mrówek. Jeszcze chyba 20 lat temu zdarzało się, że jak wykręcaliśmy numer telefonu to po wykręceniu pierwszych cyfr stanowiących numer centrali słyszeliśmy sygnał zajętej linii. W pewnym momencie, po zmianie central telefonicznych było to o wiele rzadsze i nie dla tego, że było więcej połączeń, a dla tego, że zmienił się sposób wyboru drogi, po której wędrował sygnał. Dawniej, w starych centralach był sztywny plan połączeń- taka mapa czy plan opisujący istniejące połączenia a numer był jednocześnie numerem drogi. Wydawał się to logiczne, bo ilość połączeń, czyli kombinacji można było policzyć, z łatwością można było też policzyć statystykę połączeń. Jak ktoś z Warszawy chciał się połączyć się z kimś z Katowic to wykręcał stosowny numer, czyli dawał zlecenie połączenia kolejnych par przewodów zgodnie z planem sieci. Oczywiście dość często to nie działało, bo zdarzały się gwałtowne wzmożenia interesów w danym kierunku, było więcej chętnych na te połączenia niż dostępnych połączeń. Nie było jednak możliwości by ktoś do z Warszawy dzwonił do Katowic łącząc się przez Szczecin, bo były akurat wolne połączenia miedzy Warszawą i Szczecinem i Szczecinem a Katowicami. Natomiast algorytm decyzyjny mrówek jak najbardziej takie rozwiązanie uwzględniał. I korki się rozładowały. Jest rzeczą oczywistą, że można to zastosować we wszystkich innych aspektach działalności ludzkiej, bo skoro udało się to zastosować do przepływu informacji, to można to stosować do wszystkiego! Wynalezienie analogicznego algorytmu dla ludzi jest celem zarówno lewicy libertyńskiej, czyli marksistów, o czym wszyscy mówią jawnie, taki jest również cel i sens istnienia masonerii i różnych związków nie jawnych, kabały i wszystkich innych elit na świecie, ale również i Kościoła Katolickiego. Bo my mamy Objawienie, które tak nas między sobą ustawia, że na pewno będziemy mieć chleb powszedni i jak będziemy chcieli, to i góry sobie przestawimy. Nikt jednak z niego w sensie ekonomicznym nie korzysta, bo ma ono jedną okropną wadę. Zgodnie z nim wszyscy jesteśmy równi wobec Boga a mężczyzna i kobieta są sobie równi, co do godności. Tego większość “młodych wykształconych w wielkich miast na całym świecie” nie chce uznać a wręcz chce zniszczyć Kościół, który to głosi (jak któryś kapłan tego nie głosi, vide Życiński to staje się pieszczochem salonu mimo swej arcybiskupiej godności). Zgodnie z Objawieniem, ta Pani, co pije jakiś napój wyskokowy w bramie po drugiej stronie ulicy, a ma na to pieniądze, bo zaspokoiła przed chwila chucie jakiegoś pana i wzięła za to zapłatę, co do godności mi równa z racji tego, że jest kobietą! Jest jednocześnie równa, co do godności temu dżentelmenowi, który leży obok niej w tej bramie, bo już swoje wypił. Czyli ja jestem równy, co do godności temu Panu a on mnie, bo obaj jesteśmy równi tej Pani. I dalej, ta sędzina, która kazała PiS-owi przepraszać PO, (jeśli to była kobieta) jest też równa, co do godności tej Pani, która właśnie spoczęła obok tego Pana w bramie na przeciwko. Takiej moralności wielu nie chce. Ponieważ jednak wiedzą, że bez zrównania w prawach kobiety i mężczyzny cały ten świat sam się zniszczy to próbują osiągnąć skutek ekonomiczny niejako pośrednio. Mówią: “nie zrównujmy ludzi między sobą, co do godności, bo to boli, ale dajmy kobietom możliwość ułatwionego awansu zawodowego, nie oceniajmy zachowań drugiego człowieka, nie mówmy, że jak kradnie to jest złodziejem itd. itp.”. W sumie chodzi o to, by osiągnąć efekt strukturalny, taki jak wynikałby z Objawienia, ale bez uznania wyższości Boga i równości ludzi. Z tym, że to jest nie możliwe, gdyż jest próbą stworzenia jednak “naukowego” algorytmu eksploracji świata wokół nas, a my wiemy, że powinien być społeczny, bo na “naukowy” mamy za małe głowy- nawet wszyscy razem. I dlatego mamy ten kryzys, mieliśmy poprzednie i pewnie będziemy mieli następne. Tutaj też należy wrzucić kamyczek wielki jak Kasprowy Wierch i do naszego ogródka. Otóż Objawienie wprost mówi, że jest drogą do zamożności ekonomicznej tu na tym świecie a my w ogóle pomijamy ten jego aspekt. Mówimy, co prawda, że chrzest to zmazanie grzechu pierworodnego - ale nie łączymy tego z ustaniem jego skutków. Skutkiem grzechu pierworodnego jest zarówno syzyfowa praca dla mężczyzn, (czyli brak efektywności ekonomicznej) i ograniczenie roli kobiet do roli królowej mrówek, (czyli do seksu)! Warunkiem jednak tego, by moralność dała owoce jest uznanie tych dwóch pierwszych założeń tj. o równości wobec Boga i wobec siebie. To nic, że Chrystus chciał przebywać z kurwami i złodziejami a z dostojnymi miał na pieńku, my dalej chcemy w większości być dostojni, mimo że to i bardzo męczące, złe i prowadzi do samo redukowania się populacji, czyli jest zabójcze. Dlatego też nikt nie mówi o istocie, ani tego kryzysu, ani poprzednich uciekając się do eufemistycznego stwierdzenia, że przyczyną kryzysów jest chciwość ludzi. Ale to nie o chciwość chodzi a o wolę wywyższenia się jeden nad drugiego. Na zakończenie jeszcze jedno wyjaśnienie. Żadną miarą nie namawiam nikogo by kradł i się puszczał a stwierdzam, że chęć wywyższenia się jest o wiele gorsza niż złodziejstwo i prostytucja. Chęć wywyższenia się i związana z tym chęć sprawiania dobrego wrażenia jest właśnie zabójczym dla społeczności “kwasem faryzeuszy”. Tyle o kryzysie i drogach wyjścia. uparty's blog
26 sierpnia 2011 Na demokratycznym jarmarku...Wrzask i pisk. Chaos i codzienna wrzawa. Sprawy w trybie wyborczym, pomiędzy dwoma demokratycznymi ugrupowaniami, które stanowią dwie strony tego samego medalu. Przy okazji człowiek oglądający to jarmarczne widowisko myśli sobie, dlaczego sprawy sądowe mogą się odbyć w ciągu dwóch dni - ale w trybie wyborczym. W normalnym trybie trwają kilka lat, nieraz i kilkanaście. Wygląda na to, że sędziowie państwowych sądów powszechnych przeprowadzają permanentny strajk włoski, polegający na przestrzeganiu wszystkich przepisów.. A przepisów ci u nas dostatek. Wszystkie te cztery ekipy okrągłostołowe napłodziły ich przez ostatnich dwadzieścia lat, co niemiara. Teraz plączą się pomiędzy nimi, a my razem z nimi.. Niektórzy już popełniają samobójstwa.. Z tego nadmiaru przepisów.. Bo proste, jasne i zrozumiałe prawo- tak nie może być. Muszą zarabiać bataliony prawników, adwokatów, sędziów i ich sądowych pomocników.. Gmatwać, gmatwać i jeszcze raz gmatwać.. Zaczynając od sejmowych gwałcicieli zdrowego rozsądku.. I chodzą po konferencjach prasowych oświadczając to, to tamto. Opowiadając jakieś banialuki z pogranicza scence- fiction.. Morze słów, ocean sytuacji, sadzawka - sensu.. Tak wygląda demokracja, czyli wielki jarmark głupoty i nonsensu, w którym państwo i my -jego mieszkańcy- uwikłani zostaliśmy w bajoro nadchodzącego kataklizmu. Jeden ważniejszy od drugiego, też demokratycznego, jeszcze bardziej demokratycznego od tego drugiego. Noszą pod pachami „programy”: jedni mają opasłe tomisko programowe pod pachą, a inny - z „obozu przeciwnego’ ma pod pachą jeszcze bardziej opasłe tomisko programowe. Tak jak kiedyś pan profesor Leszek Balcerowicz. Też miał program! Tysiące ludzi poszło w niewolę kredytową, pod hasłem ustawy o naprawie stosunków kredytowych.. Parole, parole, parole.. Mieliśmy jeszcze niedawno 3 biliony złotych długu, niektórzy mówią już o 4 bilionach.. Przyrasta nam obecnie długu na wartość - 7000 złotych na sekundę.. A sekundy biegną szybko, najszybciej jak tylko mogą.. Takie jest złudzenie. A jakie to programy noszą nasi rządziciele w swoich opasłych tomach pod pachami? Oprócz zapachu naturalnego człowiekowi demokratycznemu, a więc kłamstwu, demagogii i mataczeniu? Ano będą rozdawać znowu jakieś gadżety, darmowe książki, przekupywać wyborców, czym się da, oprócz alkoholu, bo przy pomocy alkoholu przekupywanie jest zakazane.. Podobnie jak z bonami żywnościowymi wydawanymi przez miejskie ośrodki pomocy społecznej, czyli takie ośrodki bezpieki socjalnej.. Żeby nikt nawet nie pomyślał o pracy.. Byłem w takim barze ostatnio w Kielcach, ’Bar Turystyczny” się nazywał, tuż przy dworcu PKP. Było wielu z takimi bonami, jak nie prawie wszyscy.. Dostają jedzenie „za darmo”. Ale nie było tych, co to otrzymawszy bony żywnościowe z realizacją w określonym sklepie, wybierają konserwy, potem je sprzedają i zamieniają na piwo.. Skoro piwo jest im bardziej potrzebne niż jedzenie, to, dlaczego ośrodki pomocy społecznej nie dają bonów na piwo, tylko człowiek musi główkować jak sprzedać konserwy, żeby napić się piwa i zapalić szluga? Za poprzedniej komuny rozdawano bony i owszem - ale były tam dla każdego i słodycze, i alkohol i papierosy i mięso w określonej ilości.. Należało mieć wtedy i bony i pieniądze, żeby móc zakupić określone dobra. Dzisiaj wystarczą bony bez pieniędzy. Kto inny płaci za bony, a kto inny pobiera za te bony różne dobra. To jest sprawiedliwość społeczna.. Wtedy była bardziej sprawiedliwa społecznie, za poprzedniej komuny, bo bony otrzymywali wszyscy, zarówno ci, co pieniądze mieli, jak i ci, co pieniędzy nie mieli.. I też handlowali bonami - szczególnie dotyczącymi papierosów i alkoholu. Tak, to jest towar- lepszy od pieniędzy. Za te dwa dobra można wiele. Bo benzynę tankowało się nocą, o czym śpiewał pan Piotr Fronczewski, który z dobrego aktora teatralnego przekształcił się w bankowego naganiacza, za wielkie pieniądze... Bo gdyby był prawdziwie wolny rynek w tych dwóch dziedzinach, artykuły te byłyby traktowane tak jak inne- równie potrzebne.. Podobnie jest z różnymi reglamentowanymi zawodami, takimi jak lekarze, adwokaci, komornicy, radcy prawni, sędziowie... Gdyby nie były reglamentowane - byłyby tak samo traktowane na rynku pracy jak inne- a tak są pożądane szczególnie.. Najbardziej pożądane są te, które określa się zawodami zaufania publicznego.. Chodzi o to, żeby znaleźć się w koterii.. I nie nadużyć zaufania publicznego.. To jest trudne zadanie – wiem - ale próbują.. Ale jak nie służyć koterii i jednocześnie nie nadużywać zaufania publicznego? Tego doprawdy nie wiem.. W tym demokratycznym chaosie organizowanym odgórnie jak w każdej demokracji, bo ktoś nad tym nieporządkiem musi panować, najlepiej robią to spec-służby, pani Patrycja Dorywalska została Miss Świata Parowozów w Wolsztynie. Ma 21 lat, już 175 centymetrów wzrostu, ile będzie miała jak będzie miała lat 25 -wymiary 90/68/90- piwne oczy i brązowe włosy.. Włosy można pomalować, ale oczy w kolorze piwnym? Wymiary ma prawidłowe - jak mówi propaganda, chociaż każdy jest inny i też jest prawidłowy, tak jak prawidłowy mężczyzna ma prawidłowe dla siebie wymiary w następującej wysokości: 90/70/15. Ale dlaczego Miss Świata Parowozów?. Albo zostaje się Miss Świata, albo parowóz zostaje Miss Parowozów.. Tak jakby parowóz został Miss Świata Kobiet.. A jakie są prawidłowe wymiary parowozu? 12 metrów długości, na 2,5 metra i średnica kotła 1,2 metra.. Piszę te cyfry z pamięci.. W każdym razie pan wicepremier Waldemar Pawlak z Polskiego Stronnictwa Ludowego śpiewa piosenki, i tańczy, i to nie są już piosenki tzw. ludowe, tak jak Polskie Stronnictwo Ludowe - to jest piosenka nowoczesna.. Idąca z duchem nowoczesnego czasu.. Bardzo melodyjna, pasująca do demokratycznego ducha czasów chaotycznych. Taki odskok muzyczny od organizowanego chaosu.. Naprawdę ładna, i nadawałaby się na jakiś festiwal, których obecnie u nas dostatek.. Ale co można z taką piosenką zrobić w parlamencie, wszak mają być wybory do demokratycznego parlamentu, a nie festiwal piosenek? Ciekawe, czy wszyscy posłowie Polskiego Stronnictwa Ludowego nauczyli się śpiewać w rytmie i takcie, tak jak nauczyli się taktowanie głosować w rytm głupoty, którą tworzą uchwalając idiotyczne ustawy odbierające nam wolność i pieniądze? Tego nauczyli się wszyscy lewicowi posłowie z czterech lewicowych partii demokratycznych okupujących nasze życie polityczne i życie pod panowaniem sprawiedliwości społecznej.. Rozbudowując państwo do nieprzytomności, a gnębiąc jednostkę, dla której to państwo powinno być.. Jednostka jest dla państwa, a nie państwo dla jednostki. I jeszcze pani Zyta Gilowska, dawniej członkini Platformy Obywatelskiej, przedtem Unii Wolności, jako członkini niepotrzebnej nikomu, oprócz tych, co biorą pieniądze - Rady Polityki Pieniężnej, ustalającej demokratycznie i większościowo stopy procentowe - będzie popierała politycznie Prawo i Sprawiedliwość Społeczną.. Wygrała proces o ksywkę „Beata”, ten oficer, który ją prowadził, na procesie lustracyjnym stwierdził, że zarejestrował ją, jako tajnego współpracownika po to, żeby ją chronić (???). Ale została oczyszczona od zarzutów i teraz może spokojnie popierać Prawo i Sprawiedliwość. Sprawiedliwość spokojnie śpiewać piosenkę, jeśli oczywiście Prawo i Sprawiedliwość będzie miało swoją piosenkę wyborczą.. Tak jak hasło! W demokratycznych wyborach piosenka i hasło – powinny być obowiązkowe. Świadczyłoby to o stopniu optymizmu prezentowanego przez komitety wyborcze. Jak to na jarmarku. BO demokracja to jeden wielki jarmark! WJR
PRL a III RP próba oceny obyczajowej Polska weszła w okres PRLu pozbawiona praktycznie swych elit. Skoordynowane wysiłki Niemiec i Rosji w okresie II Wojny Światowej doprowadziły do zupełnego wymordowania jej przedstawicieli. Stan ten w sposób zasadniczy zaciążył na dalszych losach naszej Ojczyzny. Naród bez elit, będących naturalnym depozytariuszem jego wartości cywilizacyjnych, kulturowych i etycznych, jest jak człowiek pozbawiony głowy. Dobrze zdawali sobie z tego sprawę okupanci inicjując programy eksterminacji polskich elit. Oświęcimski obóz zagłady miał w swym pierwotnym założeniu służyć powyższemu celowi. Administracyjny zakaz ponadpodstawowego kształcenia pozostałej przy życiu ludności polskiej, miał zagwarantować „rasie panów” tanie i niekonfliktowe źródło siły roboczej. Niewątpliwy sukces obu okupantów w wyżej przedstawionej sprawie nie był jednak pełny. Nie udało się, bowiem dokończyć eksterminacji warstwy średniej polskiego społeczeństwa tzw. inteligencji. Warstwa ta kierowała się nadal starą polską zasadą „Bóg, Honor, Ojczyzna” i nadal mogła stanowić wzór do naśladowania dla reszty społeczeństwa. Z czasem sfera ta mogłaby wykształcić nowe narodowe elity zdolne do prowadzenia Państwa w kierunku zgodnym z jego interesami. Temu naturalnemu procesowi zapobiegł jednak zabieg „podmienienia” elit PRLu przez Stalina, który wyekspediował do naszej Ojczyzny polskojęzycznych komunistów pochodzących z azjatyckiego plemienia wybranego. Ci zaś wraz z miejscowymi szumowinami z „awansu społecznego” ustanowili nową PRL-owską elitę. Rak ten przez lata wrósł w społeczeństwo stając się praktycznie nie do odróżnienia. Jego potomkowie do dziś brylują w studiach telewizyjnych, „kształcą” młodzież na „renomowanych uczelniach”, obsadzają redakcje „poważnych czasopism” i szlifują korytarze władzy. W przeciwieństwie, bowiem do omówionej w poprzednim artykule sfery gospodarczej, której funkcjonowanie uległo diametralnej zmianie w momencie „transformacji ustrojowej”, w aspekcie duchowym (obyczajowym) mamy do czynienia z degradującym Naród kontinuum. W okresie PRLu stopniowej erozji doznała istniejąca jeszcze inteligencja, z pokolenia na pokolenie obniżająca swe standardy etyczne i kulturowe. Postępująca pauperyzacja społeczeństwa wpędzała je stopniowo w kompleks niższości w stosunku do wszystkich, a w szczególności zachodu. Jego geograficzna bliskość rozbudzała dodatkowo postawy konsumpcyjne niemożliwe do zaspokojenia w istniejącym systemie społeczno- politycznym. W okresie 45 lat PRLu sytuacja ta spowodowała szereg zaburzeń społecznych, które władza tłumiła siłą. Nie umniejszając nic ideowym przywódcom tych zrywów, należy jednak podkreślić, że bez zaistnienia przyczyn natury stricte materialnej (podwyżek cen) nie miałyby one miejsca. Tak, więc okres PRLu charakteryzuje się stopniową erozją wartości duchowych społeczeństwa i wzrostem postaw materialistycznych. Gwałtownemu przyspieszeniu uległy te procesy w momencie przejścia do III RP. Podobnie jak to było w przypadku gospodarki, taki i w tym przypadku zachód przystąpił do sterowania „transformacją ustrojową” z precyzyjnie ustalonym planem. Wykorzystywano w tym przypadku wieloletnie doświadczenia z zakresu marketingu i inżynierii społecznej. W tym celu korporacje zachodnie, głównie niemieckie, przejęły kontrolę nad rynkiem sprywatyzowanych mediów. Kamieniem węgielnym tych działań było „ufundowanie” Gazety Wyborczej z pomocą amerykańskich funduszy. Te media, które formalnie pozostały w rękach publicznych (Telewizja Polska) obsadzone zostały wypróbowaną komunistyczną agenturą przewerbowaną przez zachodnie ośrodki decyzyjne. Drugim istotnym krokiem była „reforma edukacji” według „standardów unijnych”, która gwarantowała to że absolwentów uczelni można było spokojne zakwalifikować do kategorii ignorantów-„wykształciuchów”. Dzięki procesowi deindustrializacji kraju, na margines zeszły nauki ścisłe i techniczne, które w PRLu produkowały wysokiej klasy specjalistów. Zastąpiły je teraz nauki społeczne, ekonomia, marketing, business administration (studia MBA), które tak jak to miało miejsce na zachodzie produkują rzesze pasożytniczych szarlatanów i propagandzistów pozostających na usługach wielkich korporacji i niewnoszących do życia społecznego żadnych wartości materialnych lub duchowych. Zaczął się proces kolejnej „podmiany”. Tym razem inteligencję zastąpili „młodzi, wykształceni z dużych miast”. Ta nowa klasa społeczna oprócz wspomnianej już ignorancji i wytresowanej bezmyślności, charakteryzuje się niespotykaną nigdzie na zachodzie wulgarnością. Słownictwo w rodzaju „kurwa” czy „jebanie” są najczęściej używanymi wyrażeniami na salonach III RP. Tak, więc zachodowi (Niemcom) udało się osiągnąć cel zdefiniowany, ale niezrealizowany w okresie Generalnej Guberni. Zlikwidowano polskie elity i inteligencję i sprowadzono resztę społeczeństwa do poziomu „podludzi” stanowiących tanią siłę roboczą, na którą na dodatek nie trzeba polować jak na dziką zwierzynę, jak to miało miejsce w okresie okupacji (łapanki i wywóz na roboty). Rezultaty zachodniego kulturkampf’u w III RP, o całą magnitudę przewyższają w obszarze obyczajowym „osiągnięcia” uzyskane przezeń w sferze gospodarczej. Głównym adresatem tegoż były i są kobiety, które odgrywają zasadniczą rolę zarówno w procesie wychowawczym jak i prokreacyjnym każdego społeczeństwa. Zgodnie ze starym żydowskim powiedzeniem, „jeśli mężczyzna upada, to upada sam, jeśli kobieta, to z nią upada całe społeczeństwo” właśnie na kobiety poszło zmasowane uderzenie propagandowe. Metoda ta znalazła swój formalny wyraz w amerykańskiej doktrynie wojny kulturowej. W procesie szerzenia zachodniej „demokracji i postępu”, USA obok działań militarnych (exemplum „humanitarnych bombardowań”) stosują też kulturkampf, w postaci sformalizowanego systemu HTS (human terrain system), o którym otwarcie informuje się na stronie internetowej armii amerykańskiej. Głównym celem wspomnianego kulturkampfu są właśnie kobiety. System ten stosowany jest z powodzeniem także tam gdzie nie spadają NATO-wskie bomby np. w Polsce. Według opinii fachowców z HTS, relatywny brak sukcesów w „szerzeniu wartości zachodnich” w krajach islamu spowodowany jest pozycją społeczną tamtejszych kobiet, które pozbawione są dostępu do zachodnich mediów oferujących „produkty” przez ten system sfabrykowane. Wyrażając się kolokwialnie, nie łatwo jest je z powyższej przyczyny zdemoralizować. Kilka dni temu na moim ulubionym polskojęzycznym portalu Onet.pl ukazał się artykuł sygnalizujący gwałtowny wzrost zainteresowania Polaków „żonami ze wschodu”. Polacy umieszczający na portalach matrymonialnych swe ogłoszenia nie mogą wprost opędzić się od młodych kandydatek, które u siebie w ojczyźnie traktowane są jak (cytuję dosłownie) „worki na spermę”. A u boku z reguły grubo starszych od siebie Polaków znajdują „partnerskie małżeństwa”. Nie grymaszą przy tym, że przyjdzie im żyć w „blokowiskach” lub jeździć samochodami z tapicerką z tworzyw sztucznych itp. Polki natomiast wymagają od swych potencjalnych partnerów bezwzględnie lepszych standardów życiowych. Autor konkluduje artykuł stwierdzeniem, że zapewne wschodnie piękności nie zakochują się w brzuszkach i łysinach starszych Polaków, ale za nieco lepsze warunki życia oferują swym partnerom ciepło domowego ogniska. Obdzierając nieco z delikatności powyższą konkluzję, można stwierdzić, że w zamian za usługi seksualne spodziewają się one uzyskać takie czy inne korzyści. Tego typu transakcje definiują pojęcie prostytucji. Ponieważ autor wspomnianej publikacji należy zapewne do nowej generacji „młodych, wykształconych” to tego typu niuanse są mu prawdopodobnie obce. Ale czy tylko „młodzi, wykształceni” nie znają elementarnych zasad etyki? W korespondencji prowadzonej kilka lat temu z prezesem Wspólnoty Polskiej śp. profesorem Andrzejem Stelmachowskim zaskoczył mnie entuzjazm, z jakim pisał o zdolnościach Polek, które „umieją sobie radzić w życiu”, a jako przykład podawał fakt, że w okresie PRL-u każdy z kolejnych ambasadorów Włoch wyjeżdżał z naszego kraju z polską żoną. Świadczy to niewątpliwie o przedsiębiorczości polskich „pań”, ale czy powinno to być powodem do dumy? Taka „umiejętność radzenia sobie w życiu” jest właśnie formą prostytucji, która jest wyjątkowo podłym procederem, odczłowieczającym kobiety i zamieniającym je same i ich życie w towar, który sprzedaje się za prawdziwe lub wyimaginowane korzyści materialne lub duchowe (np. kariera, sława). Często mylona jest ta profesja z rozwiązłością seksualną, która będąc niewątpliwą przywarą, stoi znacznie wyżej w hierarchii moralnej. Dlatego też można mieć w życiu dla przyjemności dwudziestu kochanków i kwalifikować się tylko do kategorii „osób rozwiązłych”, na podobieństwo jakże popularnego żarłoka grzeszącego „nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu”. Można natomiast przeżyć cały żywot z jednym tylko partnerem i być prostytutką. Większość polskich „pań” nie wie o tym i dlatego tak dobrze „daje sobie radę w życiu”. Gdyby przedstawiciele polskiej inteligencji, zajmujący do tego takie stanowiska jak prof. Stelmachowski, o tym wiedzieli mogliby służyć społeczeństwu w porządkowaniu zachowań moralnych. Ale nie wiedzą, a nie mając rozeznania w podstawowych zasadach etyki skazani są na błądzenie. W okresie PRL-u błądziły po manowcach tylko pojedyncze jednostki. Teraz duże polskie centra akademickie, takie jak Kraków, Wrocław czy Poznań, zamieniły się w euroburdele, do których tłumnie ściągają młodzi z zachodu przyciągani niskim czesnym i pseudo-studiami wykładanymi w „europejskich językach”. Dogodne połączenia lotnicze sprowadzają też weekendowych rozrywkowiczów. Jedni i drudzy otoczeni są zawsze wiankiem polskich „pań”, które zgodnie z mymi naocznymi obserwacjami nie grymaszą tak jak to ma miejsce w ich stosunkach ze swoimi rodakami, ale wręcz przeciwnie bez zażenowania łaszą się do nich publicznie wpychając się niemal w rozporki. Jak należy przypuszczać działa tu identyczny mechanizm, podpatrzony u ich wschodnich koleżanek. Do zjawiska „emigracji małżeńskiej” i zarobkowej należy dodać jeszcze proceder handlu zawodowymi prostytutkami. W schyłkowym okresie PRL-u zbulwersowała opinię publiczną sprawa eksportu młodych dziewcząt do włoskich burdeli. Rekrutowano je, jako tzw. „tło artystyczne” dla polskich zespołów tam występujących. W sumie wywieziono ich około tysiąca. Tak przynajmniej podawały media na podstawie prowadzonego śledztwa. Komunistyczne władze podjęły kroki w celu sprowadzenia tych prostytutek do kraju. Gdy sprawa ujrzała światło dzienne zamieszany w aferę wiceminister rządu PRL-u, który umożliwiając wyjazdy dziewczyn otrzymywał w zamian za ich pracę dzienną prowizję, popełnił samobójstwo. Kilka dni temu czytałem artykuł BBC dotyczący zjawiska „eksportu” prostytutek z Europy wschodniej i centralnej do zachodniej. Według danych szacunkowych ten handel żywym towarem kształtuje się na poziomie 200 tysięcy kobiet rocznie, głównie z Polski. Wydaje się, że porównanie tych dwu przypadków, dobrze ilustruje różnice w skali degradacji społeczeństwa polskiego okresu PRL-u i III RP. Na marginesie tylko warto dodać, że żaden oficjel „wolnej i suwerennej” Polski nie odebrał sobie z tego powodu życia. Nie prowadzi się też zapewne żadnych śledztw z tym związanych. W końcu państwo ma być oszczędne! A i opinii publicznej nie zainteresuje się tym banalnym zjawiskiem społecznym, jakie ma miejsce w „wolnorynkowym, ekskluzywnym klubie bogatych” zwanym Unią Europejską. W niedawnej przeszłości Naród Polski znajdował się o włos od biologicznej zagłady z rąk Niemców. Byłby to smutny, ale honorowy koniec II Wojny Światowej. Ironią losu można nazwać fakt, że zostanie on obecnie (pozwolę sobie użyć salonowego określenia) zajebany na śmierć przez tychże i wszystkich innych, którzy mają na to ochotę. No cóż, niewiele już zostało w społeczeństwie z tradycyjnej zasady „Bóg, Honor, Ojczyzna”.
Boga mają dziś wszyscy, ale najczęściej jest nim „rynek”. Honor, nawet, jeśli znany jest „młodym, wykształconym”, to kojarzy się im jedynie z wstydliwym objawem przypadłości psychicznej zwanej „oszołomstwem”. A Ojczyzna? W okresie niedawnego otwarcia niemieckiego rynku pracy dla Polaków wiele czasu poświęcono analizom i prognozom spodziewanych tego efektów. Prezentowano wiele kolorowych wykresów, list najatrakcyjniejszych dla emigrantów zawodów, ubolewano nawet nad faktem, że „Niemcy spóźnili się z otwarciem swego rynku pracy” i skorzystała z tego Wielka Brytania przyjmując gros emigrantów. Nie spotkałem się natomiast z alarmami dotyczącymi zagrożenia biologicznej egzystencji Polski spowodowanej omawianym zjawiskiem. Kilkutysięczny odpływ młodych emigrantów z dotkniętych kryzysem krajów takich jak Irlandia czy Włochy, powoduje w tamtejszych mediach larum. A w III RP nic! Czym to tłumaczyć? Chyba tylko tym, że Jej mieszkańcy uważają się za obywateli nowego superpaństwa Unii Europejskiej, a swą narodowość określają, jako „europejską”. Tylko w takim, bowiem przypadku fakt odpływu ludności z jednej prowincji do innych ma wymiar czysto ekonomiczny. Jeśli exemplum na Śląsku zabraknie węgla i ludność w poszukiwaniu pracy przeniesie się do Wielkopolski, to cóż za problem? Zalesimy Śląsk tworząc np. park ekologiczny i kwita! W taki chyba sposób rozumuje obecnie polskie społeczeństwo w odniesieniu do III RP i Unii Europejskiej. Problem jest w tym, że inne unijne nacje nie rozumują według takich kryteriów i koncentrują się na swoich narodowych interesach. A to stanowi już poważny problem dla III RP. Problem ten musi znaleźć swe rozwiązanie w sferze politycznych działań naszych narodowych przywódców. To jednak stanowi temat do kolejnego artykułu. Ignacy Nowopolski
Żydomasońska rewolucja w Kościele Katolickim: meksykańska żydomasoneria opłakuje śmierć „Jana XXIII”
To było dawno, ale przeczytajmy… – admin.
Źródło: http://www.traditioninaction.org/ProgressivistDoc/A_145_J23-Masons.html
Tłum. z jęz. ang. GREGORIUS
W związku ze śmiercią „papieża Jana XXIII” dnia 3 czerwca 1963 roku, meksykańska żydomasoneria opłaciła ogłoszenie prasowe opublikowane w meksykańskich gazetach. Powyżej zamieszczona jest kopia oryginalnego ogłoszenia Meksykańskiej Zachodniej Wielkiej Loży opublikowanego dnia 4 czerwca 1963 roku w gazecie „El Informador”. Poniżej przedstawiamy tłumaczenie treści ogłoszenia z języka hiszpańskiego. „MEKSYKAŃSKA ZACHODNIA WIELKA LOŻA Wolnych i Uznanych Wolnomularzy w związku ze śmiercią PAPIEŻA JANA XXIII otwarcie wyraża swój żal i smutek z powodu straty tego wielkiego człowieka, który przeprowadził rewolucję w sferze idei , myśli i formach liturgii rzymskokatolickiej. Encykliki „Matka i nauczycielka” i „Pokój na ziemi” dokonały rewolucji w pojęciach akceptując PRAWA CZŁOWIEKA I JEGO WOLNOŚĆ. Ludzkość straciła wielkiego człowieka a my wolnomularze uznajemy jego wzniosłe zasady, jego humanitaryzm i jego ducha WIELKIEGO LIBERAŁA.” Guadalajara, Jalisco, Mexico, 3 czerwca 1963
MEKSYKAŃSKA ZACHODNIA WIELKA LOŻA
Jose Guadalupe Zuno Hernandez
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Gajowy przypomina, że w Kościele Katolickim każdy odpowiada za swe czyny osobiście i indywidualnie – odpowiedzialność zbiorowa nie istnieje. I choć w oczach ludzi niezorientowanych wydawać się może, iż Kościół popełnia błędy, to błędy popełniają konkretni ludzie. Kościół Chrystusowy pozostaje święty. – admin.
Dwie Ameryki. Ameryka Romańska i Ameryka Fenicka. Artykuł traktuje o jednym z ulubionych tematów gajowego: różnice między obu Amerykami, wynikające z różnic między katolicyzmem kolonizatorów Ameryki Południowej a protestantyzmem kolonizatorów Ameryki Północnej. – admin
Czołowi metapolitycy południowoamerykańscy (Carlos A. Disandro, Alberto Buela czy Primo Siena), reorientujący refleksję geopolityczną na tory humanistyczne i transcendentalne, od dawna zwracają uwagę na fundamentalną przeciwstawność dwu Ameryk, powstałych i rozwijających się w zupełnie odmiennym kontekście religijnym, kulturalnym i politycznym. W tej krótkiej nocie streścimy zasadnicze myśli jednego z tych autorów – argentyńskiego filologa klasycznego, filozofa, teologa i poety Carlosa Alberta Disandro (1919-1984). Punktem wyjścia jego refleksji jest teza, iż Ameryka, jako kontynent stanowi geograficzny, geologiczny i kosmograficzny odpowiednik półkuli wschodniej; to przestrzeń geopolityczna otwarta na sakralizację, jaka dokonała się w naszej części świata, ale do czasu jej odkrycia przez Kolumba i innych konkwistadorów „dziewicza” i niejako uśpiona. Odkrycie Ameryki zmienia tę sytuację: odtąd spotykają się w niej i łączą ze sobą geografia z historią. Ameryka staje się przestrzenią geopolityczną włączoną w dziedzictwo Imperium Rzymskiego i jego średniowiecznych następstw, na czele z religijnymi (chrześcijaństwem). Z tą samą chwilą jednak następuje na półkuli zachodniej odtworzenie sięgającego starożytności podziału świata (post) rzymskiego na dwie części: centrum („przestrzeń wewnętrzną”) i peryferie imperium. Owo odtworzenie przebiera postać polaryzacji na „zromanizowaną Amerykę hiszpańską” (América hispánica romanizada) oraz peryferyjną Amerykę brytyjską (América británica), która jest „oddzielona od większości świata” – jak pisał już o starożytnej Brytanii poeta Wirgiliusz. Tu ważna dystynkcja terminologiczna. Tę część Ameryki, w której odtworzona została „przestrzeń wewnętrzna” imperium rzymsko-średniowiecznego nazywana była – i tak powinno pozostać – Ameryką Hiszpańską (Hispania rzymska to zarówno nowożytna España, jak Portugalia i przestrzeń lusitanidad, czyli w tym wypadku przede wszystkim Brazylia), Iberoameryką (Iberoamérica) i Ameryką Romańską (América Románica), ale nie Ameryką Łacińską (América Latina). Ten ostatni koncept nazewniczy, tak dziś rozpowszechniony, był w ogóle nieznany do połowy XIX wieku. Został on wymyślony przez chilijskiego masona, progresistę i liberała Francisco Bilbao w 1856 roku, i natychmiast podchwycony przez propagandę „cesarza Francuzów” Napoleona III; rozpropagował ją zwłaszcza ideolog „panlatynizmu” Michel Chevalier oraz autorzy periodyku Revue de races latines. Zmiana nazwy nie była więc „niewinną” korektą, gdyż zbiegały się w niej konkretne interesy, z jednej strony francuskie (dążenie do budowy własnego, narodowego imperium i wyparcia oraz zatarcia hiszpańskiego piętna kontynentu – Francuzi to przecież też kulturowo „rasa latyńska”), z drugiej zaś amerykańskich (kreolskich) liberałów – buntowników przeciwko prawowitej władzy króla Hiszpanii nad wicekrólestwami amerykańskimi, którzy też chcieli zerwać nie tylko już polityczną, ale i kulturową oraz religijną więź z hiszpańsko-rzymską Macierzą. Powołanie (vocación) Ameryki Hiszpańskiej/Romańskiej/Iberoameryki zawiera się w pojęciu hispanidad, które jest identyczne z Ekumenicznym Imperium Powszechnym (Imperio Ecuménico Universal), jako zadaniem do wypełnienia przekazanym przez Rzym (będący z kolei dziedzicem kultury greckiej i całej tradycji indoeuropejskiej) katolickim narodom romańskim. Konkwista Ameryki przez Hiszpanów i Portugalczyków oznaczała włączenie Ameryki do tego ekumenicznego, katolickiego, rzymskiego imperium. Potwierdza to nawet północnoamerykański, (ale tylko „z urodzenia”) poeta Thomas Stearns Eliot słowami:, „jako spadkobiercy cywilizacji europejskiej jesteśmy jeszcze obywatelami Cesarstwa Rzymskiego”. W rzeczywistości oznacza to trwały i niepojednany antagonizm pomiędzy rzymską „przestrzenią wewnętrzną” Ameryki a tym, co powstało (czy raczej też zostało odtworzone) na jej północnych peryferiach. Tę przestrzeń Disandro nazywa Ameryką Fenicką (América Fenicia), z racji jej korzeni historycznych i antropologicznych. Ameryka Północna została skolonizowana głównie przez angielskich purytanów, zjudaizowanych i interpretujących fanatycznie prawo mojżeszowe. Uważając się za „rasę wybraną” i wzbudzając w sobie tego samego ducha, co Izraelici starożytni, purytanie praktykowali analogiczną politykę radykalnego unicestwienia napotkanych (indiańskich) „Filistynów”. Na tę różnicę religijną (a w konsekwencji także etyczną) nakłada się inna: geopolityczna. Ameryka purytańska i anglofońska jest talassokratyczna w typie fenickim, napędzana zmysłem handlu morskiego (comercial marítimo), co znakomicie koresponduje z doktryną religijną kalwinizmu, głoszącego, iż sukces ekonomiczny jest znakiem łaskawości Bożej. Dla Amerykanów z Północy, tak samo jak dla starożytnych Fenicjan, żeglować (navegar) znaczy handlować, tworząc jednocześnie wzdłuż szlaków handlowych strefy swojej dominacji i siły. Przeciwnie, charakter konkwisty przedsięwziętej przez narody iberyjskie (Hiszpanów i Portugalczyków) unaocznia rys wskazujący na ich rzymskość: otóż, tak samo jak dla Rzymian, conquistar znaczy dla nich objąć na trwałe w posiadanie odkrytą i zdobytą ziemię, natomiast żeglowanie przez morze jest tylko środkiem, nigdy celem. To cywilizacja geokratyczna. Ameryka Północna (Stany Zjednoczone), im bardziej wzrastała w siłę, tym chętniej porównywała się do Rzymu, ale to tylko (samo) oszustwo; w rzeczywistości to nie „nowy Rzym”, lecz współczesna kopia fenickiej Kartaginy. Ostateczną konsekwencją jest odmienny charakter imperiów budowanych przez dziedziców Rzymu – Hiszpanów i dziedziców Fenicji/Kartaginy – (północnych) Amerykanów. Konkwistadorzy iberyjscy włączali nie tylko ziemię, ale i jej mieszkańców do Imperium Ekumenicznego, przede wszystkim chrzcząc ich, a więc czyniąc z nich chrześcijan – katolików o tej samej randze moralnej, żyjących pod tym samym kodeksem etyczno-prawnym, opartym o zasady wyłożone w Monarchii Dantego: „wolność, miłość, sprawiedliwość” (dopiero nieszczęsna niepodległość, przesiąknięta europejskim liberalizmem i jakobinizmem, wypaczyła to trójprawo w triadę rewolucyjną, w której „braterstwo” karykaturuje miłość, a „równość” – sprawiedliwość, pogrążając kraje romanoamerykańskie w chaosie oscylującym miedzy anarchią a militarnym despotyzmem). Talassokratyczne imperium północnoamerykańskie opasuje świat siecią powiązań komercyjnych, uzależniających ekonomicznie, i wojskowych baz w strategicznie ważnych punktach, z których może w każdej chwili interweniować, zmuszając do posłuszeństwa, gdy tylko hegemon uzna swoje interesy handlowe i polityczne, (co w tym wypadku jest właściwie jednością) za zagrożone. „Ład duszy” i zbawienie poddanych nie interesuje hegemona tego imperium. Jacek Bartyzel
O bezpieczeństwie osób zajmujących się sprawą smoleńską Nie wiem jakby było w przypadku niektórych rodzin smoleńskich sygnalizujących pewne „dziwne” rzeczy gdyby dziennikarz ciągnął za język. Faktem jest, iż same nie rozwijają tematu.
1. Marta Kochanowska. Córka rzecznika praw obywatelskich. Nikomu nie jest tajne, że swego czasu były prezydent Litwy powiedział w Parlamencie Europejskim do córki śp. rzecznika praw obywatelskich (cytuję z pamięci) „Żeby uważała szczególnie podczas jazdy samochodem gdyż grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo”. Jak wiemy wyplątała się z tego afera, która swój finał miała w Polsce z pytaniu skierowanym do premiera: „Czy grozi nam niebezpieczeństwo” a które zostało z oburzeniem potraktowane przez tegoż. Mało, kto jednak roztrząsał, dlaczego były prezydent Litwy Landsbergis nie powiedział tego na ucho Kochanowskiej, tylko zdawałoby się, jak kto niewprawny wywołał aferę. Otóż proszę państwa w ten sposób być może pan Landsbergis wprost uratował życie p. Kochanowskiej a przynajmniej poważnie ją ochronił. Poważniej niż gdyby ktoś jej przydzielił dwóch strażników. Bowiem po tej aferze prawdopodobieństwo zamachu na Kochanowską znika niemal zupełnie. Gdyby nie wywołanie przez byłego prezydenta z przemyślanym skutkiem tej afery gdyby doszło na ten przykład do wypadku samochodowego p. Kochanowskiej rzecz nie wywołałaby reperkusji można by to zamieść pod dywan, a tak byłaby druga afera i to międzynarodowa. Teraz nieznani sprawcy, ściślej ich mocodawcy nie odważą się na żadne działania wobec pani Kochanowskiej.
2. Eugeniusz Wróbel. Zamordowany skrytobójczo, w co wrobiono syna. Gdyby rzeczywiście syn był sprawcą śledztwo byłoby czyste jak łza, tymczasem ani śledztwo nie jest czyste, ani rzekome fakty kupy się nie trzymają, ani procedury prawne nie zostały zachowane Wedle krążących informacji, (ale nie anonimowo przecież mówiła o tym na przykład pani Merta) w prywatnych rozmowach miał mówić, iż wrak przy Siewiernym to nie jest wrak naszego tupolewa. Popełnił, więc błąd polegający na tym że albo należało na ten temat milczeć całkowicie, bądź sprawę nagłośnić. Gdyby nagłośnił zapewniłby sobie o wiele większe bezpieczeństwo do tego gdyby było podkreślone, że obawia się o swoje życie bezpieczeństwo jeszcze zostałoby zwiększone.
3.Przykład sprzed kilku lat. Niejeden zapewne, który interesuje się sferą publiczna pamięta jak jakiś czas temu Oleksy w przypływie szczerości wychlapał brzydkie rzeczy o innych komuchach. Zrobiła się wśród kolesiostwa afera. Oleksy zapraszany zresztą, pytany chętnie przez dziennikarzy mówił, że obawia się o swoje życie. Gdy się tak to obserwowało i patrzyło na Oleksego wydawało się to z lekka histerią. Jednak Oleksy w ten sposób zapewnił sobie bezpieczeństwo, bo jego śmierć po tych jego wypowiedziach i szumie medialnym byłaby niepożądana. Mimo że kolesie wypowiadali się, że to bzdury że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo, że to histeria (wypowiadali się w tym sensie bo nie pamiętam dokładnie określeń).
4. Dziennikarze: Julia Jaskólska i Piotr Jakucki. W niedawnym programie Radia Maryja z cyklu „rozmowy niedokończone” pierwszy raz została poruszona na tak dużym forum kwestia inscenizacji przy Siewiernym, czyli faktu, iż nie było katastrofy ( i związane z tym potrzebne do wyjaśnienia kwestie) oraz braku zapisów wylotu tupolewa z Okęcia, skasowania (pardon zepsucia się) monitoringu na Okęciu oraz braku jakiegokolwiek zdjęcia i filmu z Okęcia. Zaproszonymi gośćmi to relacjonującymi byli zaproszeni dziennikarze: Julia Jaskólska i Piotr Jakucki. Dwa dni wcześniej w Aktualnościach Dnia Julia Jaskólska zasygnalizowała problem. Sądziłem, że Julia Jaskólska wystąpiła, jako redaktor „Naszego dziennika” i byłem zaskoczony, ale i ucieszony, że ND zmienia front. Tym bardziej później byłem niemal w euforii jak dziennikarze zaczęli mówić. Sądziłem, bowiem, że reprezentują „Nasz dziennik”. Okazuje się jednak, że nie tylko ja tak myślałem, tak myślał także ojciec prowadzący. W trakcie jednak już programu przedstawili się, jako dziennikarze niezależni. Ani „ND”, ani „Gazeta Polska” jak próbował dociekać ojciec prowadzący. Jak poinformowali dziennikarze we wrześniu ma ukazać się ich książka o „katastrofie” smoleńskiej. Taki, więc program jest naturalnym za promowaniem swojej publikacji. Poza tym informowanie jak najszersze jest obowiązkiem dziennikarzy ich misją. Więc wydawać by się mogło, że to tylko tyle. Jednak przede wszystkim dziennikarze zapewnili sobie bezpieczeństwo. Są dziennikarzami niezależnymi, nie mają parasola w postaci redakcji dziennika. Nie mają ochrony, do tego wydadzą książkę, w której jest mowa o rzeczach, które nie były w ogóle do tej pory tematem debaty publicznej. Minister Wróbel zaś jak wiemy miał tylko mówić o jednym aspekcie sprawy. Oczywiście zasada jest taka, że dziennikarzy się nie rusza to jednak jak wiemy tylko zasada. Trzeba stwierdzić też ze nie mieli cyklu materiałów na ten temat w „Naszym dzienniku”, bo takowych rzeczy tenże nie publikował. Za publikacje dziennikarza odpowiada gazeta. Odium spada na gazetę. Więc jest to ochrona. Gdyby im się coś stało po programie w Radio Maryja będzie to o wiele bardziej zauważalne niż gdyby tego programu nie było. Zatem niepożądane. Sądzę, że p. Jaskólska i P. Jakucki uciekli się do małego podstępu nie wyjawiając przed programem, że nie reprezentują już „Naszego dziennika” i usilnie dążyli do emisji tego programu. Że to była ich inicjatywa. Przy okazji dodam, że widać, że jest to Radio Maryi. Ona nie pozwoli żeby Radio stało się jakimś medium, które zamknie się na najważniejsze informacje dotyczące Polski w tym tragedii smoleńskiej. I nie pozwoliła. Jest to Osoba, która zawsze za życia była odważna i brzydziła się manipulacją i kłamstwem. Te cechy wynikały z Jej osobistego charakteru, jako człowieka, niewiasty z charakterem (kobiety z charakterem jakbyśmy dziś powiedzieli), choć też były uzupełniane przeczuwanym już od wczesnego dzieciństwa Niepokalaniem, (czyli zwolnieniem od grzechu pierworodnego). Uzupełniając jeszcze kwestię zawodowych dziennikarzy piszących o Smoleńsku. Zagrożenie dotyczy tylko dziennikarzy informujących, uznających mistyfikację smoleńską i czarną dziurę na Okęciu. Jednak tych dziennikarzy jest w Polsce .. aż dwoje. Inni w tym dotychczasowi autorzy książek piszą o bezpiecznych kwestiach. Bezpieczna dotyczy także zamachu, w tym bomby na pokładzie, uderzenia tzw. „trzmielem”, teorii „15 metrów” także, wszystkich jednak, które pokazują, że tam ten samolot uległ unicestwieniu.
5. Rodziny smoleńskie. Aktywnie wobec tragedii smoleńskiej są niektóre rodziny. Mniejszość. Rodziny te nie poruszają tematów, które nie są przedmiotem debaty publicznej. Nie są przedmiotem tej debaty inscenizacja przy Siewiernym i okęcka „mgła” jak i tajemnicze śmierci po 10 kwietnia 2010 i jedna śmierć przed 10 kwietnia, rzekome samobójstwo w grudniu 2009 Grzegorza Michniewicza szefa kancelarii premiera. ( O tych śmierciach w)
http://cyprianpolak.nowyekran.pl/post/10662,siedem-tajemniczych-smierci
Teraz śmierci ma być już zresztą więcej; w czerwcu b.r. powieszenie się oficera wywiadu w Gdańsku, ale to na pewno nie wszystkie. Wyjątkiem, który poruszył raz problem tajemniczych śmierci po 10 kwietnia w „Aktualnościach Dnia” Radia Maryja był Andrzej Melak. To jednak było tylko wzmiankowanie. Rodziny te najaktywniejsze mówią na przykład, że są pod duża presją. Nie mówią jednak, na czym ta presja polega. Oprócz innych kwestii wydaje się, że gdyby mówiły dokładniej, kto, jak wywiera presję i kto za tym stoi zmniejszałoby to ich bezpieczeństwo. Rodziny, jeśli wspominają o tematach niebędących kwestią debaty publicznej czynią to w sposób tylko sygnalizujący temat. Nie rozwijają tego nie wchodzą w krąg dociekań przynajmniej publicznie, (publicznie mam na myśli także na swoim blogu). Oto znamienny przykład świadomości zagrożenia gdyby poruszało się niewygodne, niedopuszczalne „tematy” (temat zamachu na delegację odbywający się nad Smoleńskiem jest niewygodny, ale dopuszczalny) : Aktualności Dnia Radia Maryja (sprzed mniej więcej pół roku. Cytuję z pamięci) : O. Prowadzący: Czy ten samolot się rzeczywiście tam rozbił? (pauza) M. Merta (powoli z namysłem) No ja uważam, że się tam rozbił (innym tonem) minister Wróbel miał na ten temat inne zdanie (jeszcze innym tonem, ciszej) i on nie żyje”. Inny przykład: Też M. Merta (jak pamiętam) opowiada o śnie, który miała jej 9-letnia córeczka, która powiedziała iż śnił się jej ojciec i powiedział: „ A skąd ty wiesz że ja nie żyję”. M. Merta uzupełnia w tym sensie a jaką ja mam pewność, kogo pochowałam. Takie wypowiedzi winny być nagłaśniane, rozwijane przez dziennikarzy. Ale nie są. Robią to tylko blogerzy i komentatorzy w internecie. O blogerach jednak później. Inny przykład. Zaraz po 10 kwietnia Marta Kaczyńska będąca w centrum zainteresowania mówi, że ostatni raz ojca widziała dwa dni temu. Ot, taka na pozór zwykła informacja w ramach wspominania. I taka mogłaby być, aczkolwiek dociekający dziennikarze winni się dziwić, iż takie unikanie siebie ojca i córki pod jednym dachem było, a wrogowie wykorzystać później, gdy już wypłakali się przed kamerami (na przykład Olejnik, Lis). Informacja ta nabiera nowego znaczenia, gdy dowiedzieliśmy się, iż Marta Kaczyńska domagała się usilnie sekcji zwłok, a potem ekshumacji nie mając żadnej pomocy w tym względzie ze strony PiS i A. Macierewicza i nagłośnienia problemu z ich strony. Nabiera też nowego znaczenia wobec trudnego do uwierzenia braku jakichkolwiek udokumentowanych informacji (i śladowych nieudokumentowanych) o prezydencie w dniach 8 kwietnia od zakończenia wizyty na Litwie do czasu oficjalnego wylotu tupolewa 10 kwietnia. Marta Kaczyńska jednak nie rozwija tego. Zaraz po 10 kwietnia była jednak w centrum uwagi i była stąd w naturalny sposób szczególnie chroniona. Wątpię iżby teraz powiedziała(gdyby tej informacji nie było wcześniej), iż ojca nie widziała od dwóch dni. Zwróćmy uwagę, że nie rozwijała i nie rozwija tego tematu. Nie wiem jakby było w przypadku niektórych rodzin katyńskich sygnalizujących pewne „dziwne” rzeczy gdyby dziennikarz ciągnął za język. Faktem jest, iż same nie rozwijają tematu. Jeszcze Inny przykład. Jedna z nielicznych osób, która była w moskiewskiej kostnicy i rozpoznała męża opowiadała, iż wzięła jego rękę i ręka była ciepła i wyglądał jakby spał. Można przyjąć to” tak sobie”. Ale gdy wiemy, że rodziny identyfikowały zwłoki chyba najszybciej następnego dnia, więc po upływie najmniej doby, mamy oczy jak spodki i nawet trudno zapytać się nam jak to możliwe? Zwłoki trzymane w kostnicy dobę po śmierci ciepłe?!! Oczywiście jest to powiedziane celowo czy przypadkowo, jako takie autentyczne zdziwienie, ot jakby jedna z tajemnic śmierci, niewinna uwaga. Wrażenie żony przecież niesprawdzane i nieweryfikowane niepołączone z kontekstem, że stało się coś strasznego. Żaden dziennikarz jednak ani poseł PiS tego nie analizował, nie roztrząsał nie wykazywał niemożliwości. Inny przykład. Jarosław Kaczyński. Zaskoczyło go, że od brata bił dziwny chłód. Oczywiście uwaga rzucona bez dociekania, nierozwijana przez PiS, ani przez dziennikarzy. Tam zwłoki nienaturalnie ciepłe, tu nienaturalnie zimne. Oczywiście może to być tylko wrażenie. Wypowiedzi bez rozwijania tematu niegrożące śmiertelnym niebezpieczeństwem.
6. Prawo i Sprawiedliwość. Prawo i sprawiedliwość nie zwiększyło bezpieczeństwa osób zamieszanych w tragedię smoleńską nie podniosło poziomu ich bezpieczeństwa bądź nawet nie uratowało życia ze względu na to iż nie nagłośniło tajemniczych śmierci po 10 kwietnia. O ile pierwsza śmierć biskupa Mieczysława Cieślara następcy duszpasterza protestantów poległego „ w katastrofie” mogą być dla PiS zaskoczeniem to następne śmierci winny być już przez PiS monitorowane i nagłaśniane. Nadto jeszcze sprawcy ułatwiali sprawę celowo ordynarnie zostawiając swój „podpis” vide szyfrant Zielonka –zwłoki w stanie rozkładu i włożone nienaruszone dokumenty. Nie mówiąc o wiceministrze Wróblu, który był członkiem Zespołu Parlamentarnego (smoleńskiego) nie mówiąc o tym, że ich najlepszym ekspertem. Zresztą podobno najlepszym w Polsce. Nie będę tu roztrząsał przyczyn, dla których PiS tak postępuje. (Moje wcześniejsze refleksje na ten temat i związane z nim na końcu – link). Wydaje się jednak oczywiste, że nagłaśnianie pierwszej, drugiej tajemniczej śmierci zwiększyłoby bezpieczeństwo pozostałych lub nawet uratowało im życie. A także zwiększyło bezpieczeństwo nieznanych, być może nieżyjących i znanej osoby z czerwca tego roku wspomnianego oficera wywiadu. Oczywiście, że zwiększanie bezpieczeństwa tych osób ściągnęłoby niebezpieczeństwo na pojedynczych członków PiS. Jednak gdyby robili to zbiorowo byłoby inaczej. Wypowiadając się na ten temat solidarnie, jako formacja na przykład na konferencjach prasowych, wysyłając oświadczenia do prasy czy zamieszczając je także w internecie, na jako wspólne oświadczenie PiS, czy przynajmniej zawsze opinie wielu osób minimalizowaliby niebezpieczeństwo lub nie byłoby go wcale. Teoretycznie możliwa jest taka opcja: „My wam pozwalamy żyć a wy nam wbrew!?” i delegalizacja PiS pod pozorem na przykład destabilizacji państwa i siania niepokoju w społeczeństwie, ale to już inna sprawa. Taka opcja byłaby jednak zminimalizowana lub wykluczona gdyby PIS a przynajmniej niektórzy ludzie w nim wtedy i dzisiaj zapewne jeszcze będący nie wygaszali tego ruchu społecznego, który chciał się zorganizować wokół PiS.
7. Blogerzy Od początku, czyli zaraz po 10 kwietnia blogerzy i komentatorzy poruszali kwestię bezpieczeństwa. Było dla wielu oczywista świadomość namierzania, zbierania danych najaktywniejszych. Były zachęty do ukrywania IP do ostrożności przy wchodzeniu na rosyjskie fora itd. Można rzec, że była ona nawet silniejsza niż dzisiaj, bo też rzeczywiście na początku nie było wiadomo jak będzie najbliższa przyszłość i jaka sytuacja przed Polską. Jednakże niektóre media, przede wszystkim gazety „Nasz dziennik” i „Gazeta Polska”, ale także „Rzeczpospolita”, która pisała także o meaconingu podjęły temat smoleński także w kontekście zamachu. Chociaż ze strony „Rzeczpospolitej” to było raczej takie uwiarygodnienie się, bo potem odpuściła. Długo potem pojawiły się i książki poruszające kwestię zamachu. Odpowiedzialność, więc rozkładała się. Niebezpieczeństwo wydaje się małe. Uważam, że blogerzy i komentatorzy jakichkolwiek by nie stawiali przyczyn katastrofy o ile tylko uważają, że „katastrofa” TAM miała miejsce, przy Siewiernym nie są na celowniku. Inaczej rzecz już się ma, gdy idzie o podstawę innego spojrzenia, czyli mistyfikację przy Siewiernym. Żadna opcja klasy politycznej ani nawet partie będące poza parlamentem nie odważają się tego ruszyć. Blogerów piszących o inscenizacji nie jest zbyt wielu. Pierwsza, jak się wydaje była strona „zamach eu”. Potem artykuły będace jej kontynuacją sygnowane przez Krzysztofa Cierpisza przedstawiającego się, jako inżynier mieszkający w Lundt w Szwecji. O długiego czasu głównym (to znaczy najpopularniejszym i najdokładniej rozstrząsającym aspekty sprawy) blogerem badającym inscenizację przy Siewiernym jest bloger o nicku Free Your Mind ( w skrócie FYM). Dla porządku muszę dodać, że są głosy ze względu na bardzo dużą liczbę czasochłonnych notek iż nie jest to jedna osoba. Bloger ten był jeszcze znany i popularny nim przyszedł 10 kwietnia i należał do tak zwanej pierwszej blogerskiej ligi. Toteż tym łatwiej było mu uzyskać najwyższą poczytność wśród piszących o Smoleńsku i skupić przy sobie grupę blogerów i komentatorów, którzy często wymieniając się uwagami i przesyłając materiały, wspólnie dociekając posuwali dzieło do przodu. Największa poczytność i odkrywanie niewygodnych prawd wiąże się oczywiście z zagrożeniem, choć równocześnie im większa popularność, poczytność tym zagrożenie mniejsze FYM jak podaje mieszka w Anglii, informuje też na przykład przy okazji wymiany zdań, że dba o swoje bezpieczeństwo i nie odbiera na przykład telefonów osób, których nie zna. Inaczej wygląda, więc bezpieczeństwo blogerów mieszkających na Zachodzie, a inaczej mieszkających w Polsce. Wracając do inscenizacji przy Siewiernym. Z faktu (dla mnie to już jest fakt, ale jak ktoś woli niech będzie hipoteza), iż szczątki wraku leżące przy Siewiernym to nie są szczątki rozbitego samolotu z pasażerami delegacji lecącej do Katynia wynikają pewne konsekwencje. Wynika z tego, bowiem pytanie, co się stało z Delegacją? Czy raczej, w jaki sposób zginęła. Wyżej wymieniony uważał, iż Delegacja wyleciała dwoma samolotami i zostały skierowane, na jakie lotniska w Rosji gdzie została przejęta, najprawdopodobniej zlikwidowana. To jest droga, która stwarza zagrożenie wydaje mi się jednak, że większe jeszcze niebezpieczeństwo stanowi dociekanie, co stało się 10 kwietnia na Okęciu. Jeszcze większe tropienie losów osób przed oficjalnym wylotem tupolewa, ale nie tylko ich porannych chwil, ale ostatnich 48 godzin. FYM pisze, iż skasowanie monitoringu na Okęciu, brak zdjęć itd. służył ukryciu wylotu dwóch delegacji. O ile w komentarzach pojawiały się już wcześniej pytania o niestosownie wczesne wyjazdy na lotnisko osób z delegacji w stosunku do odlotu i wiele innych zagadek o tyle notek na ten temat prawie nie było. Ostatnio nieco się to zmieniło, ale notki na ten temat nadal nie są głównym nurtem pytań o „tragedię smoleńską”. Na temat ostatnich chwil delegacji przed oficjalnym wylotem, ale także 48 godzin. W tym kontekście przede wszystkim prezydenta, który zniknął z przestrzeni publicznej po zakończeniu wizyty na Litwie. Nie są na przykład prawie poświęcane notki temu jak wyglądało ostanie 48 godzin prezydenta. Oczywiście pisanie jest o tyle trudne, że nie ma tu żadnych materiałów. Właściwie można zadawać tylko pytania. Inaczej jest na przykład z zeznaniami osób kancelarii prezydenta w Smoleńsku. Jest materiał, do którego można się odnieść, są zeznania przed Komisją Smoleńską. Wydaje się, więc że największe zagrożenie dotyczy blogerów, którzy będą tropić ostatnie 48 godzin Delegacji w tym szczególnie prezydenta, zagrożenie tym większe mi mniejsza będzie ich liczba i im mniej będą popularni, temat będzie popularny.
8. Na koniec podam przykład świeży przykład polityka, który sprytnie zabezpieczył się wobec możliwości zabójstwa upozorowanego na samobójstwo). Julia Timoszenko. Powiedziała, że nie ma zamiaru i na pewno nie popełni samobójstwa (chodzi tu o pobyt w więzieniu). Takiego sprytu i zdrowego prostego myślenia, które ma bardziej prosty lud ukraiński naszym politykom i nie tylko politykom brakuje.
Na temat Okęcia i warszawskiej strony zamachu pisałem w :
http://cyprianpolak.nowyekran.pl/post/24541,iluminacja-palacu-spoznienie-na-samolot-chyba-rozumiem
http://cyprianpolak.nowyekran.pl/post/24023,wspominanie-delegacji-tu-154-ostatnie-chwile-godziny-dni
http://cyprianpolak.nowyekran.pl/post/23581,pytania-o-smolensk-8-kwietnia-2010-10-kwietnia-2010-przed-wylotem-tu154
http://cyprianpolak.nowyekran.pl/post/8808,chce-zdjecie-z-okecia-z-delegacja-do-katynia
http://cyprianpolak.nowyekran.pl/post/8673,aaaaaaaaby-wyeliminowac-teorie-spiskowe
http://cyprianpolak.nowyekran.pl/post/8305,odlot-delegacji-z-okecia-i-andrzej-klarkowski
i w innych notkach w części temu poświęconych, oraz w komentarzach na innych blogach, na przykład obszerny wpis w http://freeyourmind.salon24.pl/302549,blitzkrieg-z-10-04-2010 – jeden z ostatnich wpisów od końca, bodaj piąty
III RP wkroczyła w „Erę Ciccioliny” W państwie kontrolowanym przez mafię, różnego rodzaju obce lobby i agentury, nie może jednocześnie istnieć, co wydaje się zrozumiałe, zdrowa i silna demokracja. Istnienie obu tych stanów jednocześnie jest po prostu niemożliwe i wzajemnie się wyklucza. Skoro górę biorą wymienione przeze mnie patologie, demokracja zaczyna przypominać kabaret i nabiera, dzięki celowemu zaprzęgnięciu do roboty odpowiednio zadaniowanych mediów, karykaturalnego i fasadowego wymiaru. To, co dzieje się dzisiaj w Polsce zaczyna przypominać Włochy lat 70-tych i 80-tych. Wtedy to, wielokrotny premier, Giulio Andreotti robił jeszcze w opinii światowej za wielkiego męża stanu i trzeba jeszcze było ładnych kilku lat zanim przedstawiono mu zarzuty, korupcji, współpracy z sycylijska mafią i zlecenia zabójstwa dziennikarza. A tak na marginesie, ciekawe czy ten „wybitny” polityk nadal jest posiadaczem tytułów doktora honoris causa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Jagiellońskiego? Drugi „mąż stanu” światowego formatu to Romano Prodi, były Przewodniczący Komisji Europejskiej w Brukseli, oskarżony później po latach o współpracę z KGB. Jako ciekawostkę warto przypomnieć, że to Prodi w 1978 roku wskazał miejsce ukrycia zwłok, Aldo Moro, polityka zamordowanego przez Czerwone Brygady, organizację terrorystyczną finansowaną przez Kreml. Powoływał się on wówczas na „seans spirytystyczny”, podczas którego duchy wskazały mu owe miejsce. Dzisiaj możemy się łatwo domyślić skąd owe duchy przybyły do Kawalera Krzyża Wielkiego Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej nadanego mu w 1997 roku przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego zarejestrowanego, jako TW „Alek”. Takim wymownym symbolem gnicia i karykaturalnego obrazu włoskiej demokracji stało się wybranie w 1985 roku do parlamentu z okręgu Lazio w Rzymie, Ilony Staller, aktorki występującej w „twardych” pornograficznych filmach pod pseudonimem „Cicciolina”. Zasłynęła ona później na międzynarodowej arenie nawoływaniem do wystąpienia Włoch z NATO oraz ofertą seksu skierowaną do Saddama Husseina i Osamy bin Ladena. Kiedy się później okazało, że ta emigrantka, córka węgierskiego dyplomaty, pracując wcześniej, jako pokojówka w jednym z luksusowych hoteli w Budapeszcie, była informatorką komunistycznych służb, co niektórym przestało to wszystko wydawać się już tak zabawne. Robienie z demokracji swoistego talk show, czyli wesołej zabawy dla gawiedzi ma zawsze na celu odwrócenie uwagi od katastrofy i patologii, do jakiej doprowadzają państwo rządy mafii i obcej agentury. Dlatego nie dziwi, że przed zbliżającymi się wyborami do polskiego parlamentu na listach pojawiają się absolwentki szkół tańca na rurze, mistrzynie fitness, a na oczach rozradowanego polskiego plebsu trwa spór o wyższości Krystiana Legierskiego nad Robertem Biedroniem. Mamy również, jako kandydata/tkę, pierwszą osobę, która w Polsce operacyjnie zmieniła płeć zaś Waldemar Pawlak zwany przez niektórych „człowiekiem Gazpromu”, aby odwrócić uwagę od tych podejrzeń wciągnął na listę Władysława Kozakiewicza, który na olimpiadzie w Moskwie zrobił coś, czego Pawlak nie potrafi, czyli pokazał ruskim „wała”, w postaci słynnego „gestu Kozakiewicza” i to według Pawlaka powinno głupim Polakom wystarczyć. Nie zabraknie również senatora w sukience, czy Zbycha Chlebowskiego. Odmeldował się również aferzysta Misiak. Parlament to takie „jezioro osobliwości”, w którym jak ryby w wodzie czują się różni komicy, sodomici, pragnący immunitetu aferzyści i komedianci. To prawdziwa współczesna polska arka gdzie nie zabraknie żadnego przedstawiciela miejscowej fauny nie wyłączając nawet płazów i gadów. Warto również odnotować, że słynnego agenta 07, Borewicza, ma zastąpić J-23, czyli Stanisław Mikulski, a z list PJN wystartuje ojciec „Dody”. Ja doskonale rozumiem wszystkich tych moich rodaków, którzy wszelkie podejrzenia wobec rządzącej ekipy traktują, jako zwykłą złośliwość opozycji. Ja wiem, że wieszczenie, iż znajdujemy się na tonącym Titanicu i w miarę nabierania wody coraz głośniej i weselej przygrywają nam muzycy z Czerskiej i Wiertniczej, jest trudne do zaakceptowania. Zawsze zwycięża wiara, że jesteśmy silni, zdrowi i wyjątkowi oraz czuwa nad nami wielki mąż opatrznościowy, polityczny samorodek i zbawca Tusk. Medialne pranie mózgów musi odnosić przecież skutek. Po to w końcu cała ta propagandowa nawałnica jest robiona. Jednak, aby się przekonać, że właśnie wkroczyliśmy w polski odpowiednik włoskiej ery „Ciccioliny” wystarczy mały eksperyment. Niech każdy na godzinkę wyłączy telewizor z logo TVN24 na ekranie, niech odłoży na chwilę na bok Gazetę Wyborczą i wyjdzie z domu. Bardzo łatwo, nawet, jeżeli na niebie nie będzie słońca, możemy poczuć się jak w Italii czasów Prodiego i Andreottiego. Podczas gdy ze stron gazet i ekranów telewizora sączona jest narkoza, na ulicach bez żadnych problemów możemy zauważyć, że rządzi mafia. Jeszcze nigdy w Polsce z taką łatwością nie można było na naszych ulicach nabyć alkoholu i papierosów bez akcyzy, przemycanych przez mafię czy produkowanych przez nią tu na miejscu. Jeszcze nigdy tak bezkarnie nie czuli się dealerzy narkotyków jak po zalegalizowaniu przez rząd Tuska możliwości posiadania przy sobie ich „niewielkiej” ilości. Zwłaszcza, że z hukiem rząd zlikwidował mafiosom konkurencję, jaką były legalnie sprzedawane dopalacze. Warto w tym momencie zapytać gdzie jest państwo? Jest takie słabe, czy może współżyje w symbiozie z mafią? Czy to zwykła bezsilność czy ukartowana gra z wielkimi pieniędzmi w tle? Włosi usłyszeli swego czasu prawidłową odpowiedź na te pytania. Udzielili jej im dwaj sędziowie śledczy; Rocco Chinnici i Giovanni Falcone i obaj przepłacili to własnym życiem. Zdążyli jednak obnażyć także patologię we włoskim sądownictwie, prokuraturze i policji. My niestety mamy tylko żałosnego Seremeta i kupę śmiechu z wszystkich tych publicystów, którzy wiązali z nim jakiekolwiek nadzieje. Bijąc się w pierś przyznam, że i ja sam popełniłem taki, z dzisiejszego punktu widzenia naiwny czy wręcz komiczny tekst. Czy w kraju nad Wisłą, gdzie trup ścieli się gęsto, ma szanse pojawić się jakiś tutejszy sędzia Falcone czy Chinici? Czy znajdzie się w Polsce ktoś, kto za Giovannim Falcone powtórzy jego motto zaczerpnięte ze sztuki „Juliusz Cezar”, Szekspira? „Ci, którzy się boją, umierają codziennie. Ci, którzy się nie boją, umierają tylko raz” Nie sądzę. Przecież Polacy na własne oczy widzieli jak w pewnym hotelu w Warszawie minister polskiego rządu zachowywał się jak lokaj pewnego znanego biznesmena. Przecież ci sami Polacy słyszeli na własne uszy podczas obrad sejmowej komisji śledczej, zwanej orlenowską, jak drugi polski znany miliarder dogadywał się w Wiedniu z ruskim szpiegiem Ałganowem w sprawie zbycia Rosji Rafinerii Gdańskiej. Cóż jeszcze więcej potrzebowałby średnio rozgarnięty obywatel III RP, aby zrozumieć, w co się gra w jego ojczyźnie i kto tu rozdaje karty? Skoro do tępych umysłów nie docierają takie namacalne fakty, to obecny rząd już bez zbytnich ceregieli może sprzedać Lotos ruskim szachistom i na dodatek ukazać to gawiedzi w taki sposób, że słupki poparcia wzrosną. Telewizja Waltera stanie jak zawsze na wysokości zadania. To, co kiedyś planowano zrobić zakulisowo i w wielkiej konspiracji przed opinią publiczną, dziś za Tuska można już przeprowadzać niemal jawnie. Polacy zamiast dorośleć dziecinnieją, zamiast mądrzeć głupieją, stąd można śmiało już ogłosić nadejście polskiej wersji „ery Ciccioliny”. kokos26 – blog
Rosja zatrzymała kibiców za Smoleńsk Na granicy Łotwy z Rosją zatrzymano kibiców jadących do Moskwy na mecz Legia Warszawa-Spartak Moskwa. Na jednym z transparentów znajdowało się hasło „Smoleńsk Pamiętamy”, na drugim natomiast było hasło „Zabierzcie Donalda, oddajcie czarne skrzynki”. Koszt przygotowanej przez kibiców oprawy meczu wynosi 8 tys. zł. - Na granicy spędziliśmy ponad 12 godzin, od 2.15. Wszyscy byli poddani kontroli osobistej. Pojazdy z transparentami o Smoleńsku były sprawdzane przy użyciu psów. Paranoja. – opowiada Krzysztof Siuciak, reporter portalu Niezależna.pl i "Gazety Polskiej". W międzyczasie na granicy celnicy zdążyli odprawić setki TIR-ów. – Nie wolno nam było filmować ani robić zdjęć, nawet zrobienie zdjęcia telefonem komórkowym skutkowało jego odebraniem – relacjonuje reporter Niezależnej.pl Polskim kibicom utrudniano też załatwianie potrzeb fizjologicznych. – Kiedy zaczynaliśmy szukać krzaków, straszono nas mandatami, a na argumenty, że nie mamy dostępu do toalety odpowiadano, że to nasz problem – opowiada Krzysztof Siuciak. Polskie pojazdy zaczęły być odprawiane dopiero rano. Kibice dostali formularze do wypełnienia. Po czym je unieważniono i dano im kolejne. Oficjalnie rosyjskich celników zaniepokoiły stanowiące część oprawy... race świetlne, powszechnie dostępne w sklepach zarówno w Rosji, jak i w Polsce. - Próbowaliśmy rozmawiać z celnikami – mówi Niezależnej.pl kibic Legii „Eryk”, odpowiedzialny za grupę, w której byli nasi reporterzy. - Mówili, że nie znają angielskiego ani niemieckiego, natomiast po rosyjsku słyszeliśmy tylko „mamy czas”. Nie mam wątpliwości, że chodzi tylko o to, żebyśmy nie mogli być na meczu. Ostatecznie do Rosji wpuszczono jeden autokar i bus, ale stało się to za późno, by kibice mieli jakiekolwiek szanse, by pokonać 600 kilometrów i dojechać na mecz. Kolejne busy, w tym ten z ekipą Niezależnej.pl i „Gazety Polskiej” zdecydowały się w tej sytuacji wracać. Przepadły opłacone wcześniej przez kibiców i dziennikarzy vouchery, które mieli wymienić na bilety na mecz. Szersza relacja niebawem.
Niezależna.pl, radiownet.pl
Weryfikator wygrywa po raz drugi Były członek Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI po raz kolejny wygrał spór z Prokuraturą Apelacyjną w Warszawie, która prowadzi śledztwo w sprawie afery marszałkowej. 24 sierpnia Sąd Rejonowy dla Warszawy – Woli rozpatrywał skargę Leszka Pietrzaka na decyzje Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie w sprawie dotyczącej dokumentów, które zostały zabrane z domu Pietrzaka podczas przeszukania prowadzonego przez ABW (przeszukania dokonano 13 maja 2008 r. w domu Leszka Pietrzaka oraz w domu drugiego członka komisji, Piotra Bączka). Dokumenty dotyczą antykomunistycznego podziemia w Polsce w latach 1944-1956, a Leszek Pietrzak już od trzech lat domaga się ich zwrotu podkreślając, że bez nich nie może kontynuować historycznych badań, które prowadził. Jesienią 2010 r. Pietrzak zaskarżył decyzję prokuratury, która odmówiła mu zwrotu części dokumentów zabranych przed trzema laty. 4 lutego b.r. warszawski sąd uchylił niekorzystną dla Pietrzaka decyzję Prokuratury Apelacyjnej. W czerwcu 2011r. Były członek Komisji Weryfikacyjnej WSI zaskarżył kolejną decyzję prokuratury w sprawie jego dokumentów. Decyzja, która 24 sierpnia zapadła w warszawskim Sądzie Rejonowym, po raz drugi unieważniła decyzję wydaną prze prokuraturę. Leszek Pietrzak argumentował, że jego książka „Antykomunistyczne podziemnie w Inspektoracie Puławy 1944-1956”, wydana przed miesiącem, w wyniku działań ABW i Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie została znacznie zubożona, ponieważ zabrano mu zdjęcia i kopie dokumentów, które przez prawie 20 lat gromadził w związku ze swoimi badaniami historycznymi. Ponadto były członek Komisji Weryfikacyjnej WSI podkreślał, że dokumenty te nie mają żadnego związku, z prowadzonym przez prokuraturę śledztwem, które miało dotyczyć rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej. W śledztwie tym dwukrotnie przesłuchiwano Bronisława Komorowskiego, który potwierdził, że to jemu zaoferowano aneks do raportu z weryfikacji WSI. Źródło: Niezależna.pl
Opowieści o górze lodowej Z opublikowanego dziś artykułu A. Ambroziak wyłania się ciekawy obraz śledczej pracy wojskowej prokuratury, która nie tylko miałaby przymykać oczy na wykryte już 9 lat temu nieprawidłowości w działaniu 36 splt, ale i zignorować kwestię nacisków na pilota za czasów legendarnego L. Millera http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110826&typ=po&id=po03.txt
„Co najmniej od 2002 r. prokuratura wojskowa dysponowała wiedzą na temat poważnych tarapatów, w jakich znalazł się 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego. To, że specpułk ma problemy z kompletowaniem załóg i przestrzeganiem czasu spoczynku żołnierzy, wyszło na jaw przy badaniu tzw. afery fakturowej. Jeden z przesłuchiwanych wówczas pilotów Janusz M. zeznał, że dochodziło do łamania regulaminu lotów poprzez wykonywanie czynności lotniczych powyżej 12 godzin, bez czasu spoczynku. Rok później, przy okazji innej sprawy, członkowie załóg skarżyli się prokuratorom na naciski cywilnych dysponentów lotu. Co z pozyskaną wiedzą zrobili wojskowi śledczy? Nic. Prokurator Ireneusz Szeląg, którego podpis widnieje w aktach sprawy zainicjowanej w 2002 r., dziś jest zaangażowany w postępowanie dotyczące katastrofy smoleńskiej. Ale to nie jedyny przykład braku dociekliwości i inercji płk. Szeląga. Po wypadku śmigłowca Mi-8 z Leszkiem Millerem na pokładzie jego dowódca ppłk Marek Miłosz zeznał wprost o naciskach, jakie wywierał na niego były premier, wymuszając ryzykowny lot poniżej minimów pogodowych. O naciskach cywilnych dysponentów mówili też inni piloci eskadry śmigłowców. Jak zareagował prokurator? Zasugerował pilotowi przyznanie się do błędów w pilotażu. W ten sposób wątek naciskowy został zamieciony pod dywan. - Nie posiadam takiej wiedzy. To prokurator, który prowadzi sprawę, ma obowiązek znać każdy protokół. A ja nie prowadziłem tej sprawy - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" płk Ireneusz Szeląg.” Nieprawidłowości nieprawidłowościom nierówne, naciski naciskom też. Warto o tym wspomnieć zwłaszcza, dlatego, że L. Miller był bardzo aktywny w komentowaniu przyczyn „katastrofy na Siewiernym”. Materiał w „NDz” nie daje jednak pełnego obrazu, gdyż, – na co wskazuje sporo innych przesłanek – mamy do czynienia z wierzchołkiem góry lodowej i to właśnie w kontekście „sprawy smoleńskiej”. W książce „Smoleńsk. Zapis śmierci”, wątek „afery fakturowej” opisany jest dużo szerzej (chodziło głównie o wyłudzanie przez pilotów pieniędzy za pomocą lewych rachunków z zagranicznych delegacji), a w dodatku, co wydaje się szczególnie interesujące, powiązany z pracami instytucji badających „wypadek” z 10-go Kwietnia: „Przełom (w śledztwie ws. afery - przyp. F.Y.M.) nastąpił pod koniec 2008 roku. Wyjście z sytuacji znalazł prokurator wojskowy Tomasz Mackiewicz (dziś zajmujący się katastrofą w Smoleńsku) Były pilot Tu 154: „Wchodzę na przesłuchanie i słyszę: „Jeśli przyzna się pan do wszystkiego i odda wyłudzone pieniądze, to sąd skaże pana bez rozprawy. Odstąpi od wymierzenia kary i każe zapłacić kilkaset złotych na cel charytatywny. Wyrok zatrze się po roku i będzie pan miał z głowy. To co siadamy? Ja już zacznę pisać protokół, szlaki są przetarte. Nie jest pan pierwszy, wszyscy na to idą”. Pomyślałem, że tylko idiota by się nie zgodził. Usiedliśmy i zaczął pisać. Szlak rzeczywiście został przetarty. W ciągu kilkunastu miesięcy ci, którzy jeszcze do niedawna wszystkiego się wypierali, nagle zaczęli składać identycznie brzmiące zeznania: „Przyznaję się do stawianych mi zarzutów. Bardzo żałuję tego, co się stało. Chcę dobrowolnie poddać się karze (...)” Każde z tych przesłuchań trwało dwadzieścia minut, a niektóre zeznania nie różniły się nawet przecinkami. Inni dostali jeszcze lepszą ofertę. „Prokurator Mackiewicz powiedział mojemu klientowi, że jeśli przyzna się do winy, to śledztwo zostanie umorzone. Zgodził się” - opowiada mecenas Krzysztof Szwedowski, pełnomocnik jednego z byłych dowódców jednostki. Pułkownik się przyznał i Mackiewicz zamknął sprawę. Pilot, który zasiadał w komisji badającej katastrofę smoleńską, zgodził się na układ „przyznaj się, a dostaniesz łagodny wyrok”. (…) Sąd skazał go za dziewięć fałszywych faktur i zgodnie z umową odstąpił od wymierzenia kary. (…) Skazanie zatarło się 15 kwietnia 2010 roku, czyli kilka dni po katastrofie w Smoleńsku, ale położenie pilota i tak było dwuznaczne. Kiedyś wyprowadzał pieniądze z pułku, a potem badał przestrzeganie panujących w nim procedur. Kiedyś był oskarżony przez prokuratora Mackiewicza, a później ramię w ramię z nim wyjaśniał przyczyny smoleńskiej katastrofy” (s. 304-305). Wyłania się zatem wielopoziomowy mechanizm wzajemnych zależności między różnymi środowiskami i swoistej wspólnoty interesów polegającej na tym, by jedne sprawy zamiatać w trakcie lub przy okazji zamiatania innych spraw – taka polska klasyczna „neverending story”. Ale też w ten sposób może będzie nam łatwiej pojąć swoistą zmowę milczenia w polskim wojsku po tragedii z 10-go Kwietnia, niewykluczone, bowiem, że wiele środowisk szachuje się wzajemnie za pomocą skrupulatnie przechowywanych „kwitów”. Jak zresztą pamiętamy, „tragiczny” stan 36 splt przez niektórych „byłych pilotów” tłumaczony był tym, że „odeszli najlepsi”, a nie tym, że niektórzy z tych najlepszych, co odeszli, mieli problemy z polskim prawem. Na tym jednak nie koniec, bo przecież w trakcie „śledztwa smoleńskiego” dochodzi do innych przypadków sędziowania we własnej sprawie, na co choćby zwracał uwagę po konferencji millerowców M. Pyza: „Komisja Millera mnóstwo zarzutów skierowała pod adresem 36. pułku i nadzorujących go struktur wojskowych. Usłyszeliśmy o całej serii rażących nieprawidłowości. O złym szkoleniu (w pośpiechu i wbrew programowi) i słabym jego nadzorze przez Dowództwo Sił Powietrznych. Także o za małej liczbie załóg i nieprawidłowych kontrolach sytuacji w pułku (co ciekawe, jedną z nich przeprowadzał w 2008 r. wiceprzewodniczący komisji płk Mirosław Grochowski)” („Uważam Rze”, „Błędy Rosjan, wina Polaków” 26/2011, s. 23). Biorąc to wszystko pod uwagę, likwidacja 36 splt przez ciemniaków w kontekście sygnalizowanych w „Białej Księdze” (już skwapliwie badanej przez prokuraturę) Zespołu smoleńskiego nieprawidłowości w MON dot. braku zakupu nowoczesnego sprzętu dla 36 splt nabiera innego wymiaru, tak jak i fakt, że tupolew o n-rze bocznym 102 po kosztownym remoncie ma naraz wraz z czterema jakami-40 „iść pod młotek”. Czy jednak ten pośpiech ciemniaków w sprzątaniu przeróżnych spraw nie świadczy zarazem o tym, że polski Titanic na górze lodowej się właśnie zatrzymał? Pytanie, więc, kto pierwszy będzie się salwował jakąś spektakularną ucieczką (skacząc z pokładu i ściskając dyplomatkę z „kwitami”) i hasłem „łapaj złodzieja!”.
P.S. Jako ciekawostkę dodam, że gdy się zajrzy do ministerialnych materiałów dotyczących katastrofy w Mirosławcu, to, jeśli dobrze policzyłem, czterej członkowie komisji badającej tamto zdarzenie pojawiają się również przy badaniu „katastrofy smoleńskiej”
http://www.mon.gov.pl/pliki/File/Protokol.pdf
– są to M. Milanowski, B. Biernat, D. Majewski oraz L. Filipczyk.
FYM
Radek Radosław Sikorski - historia nieznana Jako 18 latek został uciekinierem politycznym z Polski w Wielkiej Brytanii. Wtedy zaczęła się niesamowita kariera - jeśli ktoś ma zrobić karierę z nadania nWo to ją zrobi. W mediach wykreuje się go na eksperta, jako bardzo młody człowiek zostaje wiceministrem (29 lat). To nie wyjątek. David Miliband jest opisany min. tymi słowami:
David Miliband objął najważniejsze stanowisko polityki zagranicznej w rządzie brytyjskim jako drugi w historii najmłodszy Minister SZ, pomimo braku jakiejkolwiek praktyki w służbie zagranicznej.
O Radosławie Sikorskim za wikipedią:
1986-1989 korespondent w Afganistanie (już wtedy njaprawdopodobniej działał jako anglosaski agent).
1990 - 1992 doradca Ruperta Murdocha do spraw inwestycji w Polsce.
1992 w rządzie Jana Olszewskiego jest wiceministrem obrony narodowej
1998-2001 w rządzie Jerzego Buzka jest wiceministrem spraw zagranicznych
2002 do 2005 członek American Enterprise Institute w Waszyngtonie i dyrektor wykonawczy Nowej Inicjatywy Atlantyckiej przy AEI.
2005 - minister MON w rządzie PiS
Jego żoną jest żydowska dziennikarka i pisarka Anne Applebaum, laureatka nagrody Pulitzera. Mają dwóch synów: Aleksandra i Tadeusza (dzięki matce z prawem "powrotu" do Izraela). W AEI jego kolegami byli min. Paul Wolfowitz, Richard Perle, John R. Bolton, John Yoo - podżegacze wojenni i zwolennicy tortur.
W 2007 Sikorski razem z N.Podhoretzem (NP otrzymał Guardian of Zion Award i jest zwolennikiem bombardowania Iranu) na terenie Uniwersytetu Warszawskiego urzadzili pogadankę na temat czemu zabijanie islamofaszystów jest takie dobre i czemu islamofaszyzm tak zagraża Mirmiłowu...tzn Polsce. Pogadankę zakłócili przedstawiciele niszowej lewicy i członkowie ruchu antywojennego. Sikorski widząc problemy zagroził wprowadzeniem wojska na teren uczelni. Prosyjonistyczna młodzież biła brawo (o taką Polskę walczyliśmy!), gdy z terenu uczelni za fraki wyprowadzono ostatnich sprawiedliwych. Zbrodniarze wojenni TAK, chamstwo NIE! Uniwersytet Warszawski to kulturalna uczelnia. Ą Ę.
Wypowiedź Sikorskiego - plany NWO wobec świata:
„Jeśli kraj (Polska) spełniłby generalnie akceptowany cel NATO o udostępnieniu 8 procent swoich wojsk do wysłania za granicę, powinien być w stanie wysłać ponad 10 000 mężczyzn i kobiet do obcego kraju…Polska mogłaby następnie powołać straż graniczą, policję, tajne służby i celników aby pomagali w budowaniu zaplecza na terenach konfliktu zbrojnego… Za 500 milionów dolarów można wyposażyć i wysłać brygadę 2500 żołnierzy z jednego kraju Centralnej Europy – (ten wydatek) to naprawdę niewiele (dosł. okazja)” Źródło:
http://www.aei.org/outlook/22985
Niektóre wypowiedzi o Radku Sikorskim
1. "[...] zachowanie Sikorskiego można traktować jak rejteradę z trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się Polska w związku z misjami polskich żołnierzy w Afganistanie i Iraku." – minister Zbigniew Wassermann (06.02.2007)
2. "Jego działanie jako ministra obrony było takie, że chciał ludzi, którzy mieli patenty szkół GRU czy KGB, robić wysokimi dowódcami wojskowymi." - Jarosław Kaczyński (19.09.2007)
3. "Część rzeczy jest objęta tajemnicą państwową, więc nie mogę ich ujawnić. Przekażę Tuskowi fakty, natomiast on postąpi, jak zechce. Tylko musi pamiętać, że tego rodzaju kandydatury nie sprzyjają współpracy prezydenta z rządem." - Lech Kaczyński w wywiadzie dla "Rzeczypospolitej" (31.10.2007)
4. "Pan Sikorski wyprawił się do USA z premierem Marcinkiewiczem, żeby zyskać od Amerykanów przeszło miliard bezzwrotnej pomocy dla polskiej armii. To był Mount Everest braku profesjonalizmu i infantylizmu. Było jasne, że nie należy tego robić, nic się nie uzyska i obniży się status Polski wobec USA. Bo status żebraczy jest bardzo słabym statusem. [...] Są tajemnice państwowe i proszę mi wybaczyć, ale nic w sprawie Radosława Sikorskiego nie mogę powiedzieć. Chodzi o sprawę o charakterze tajemnicy państwowej w najściślejszym tego słowa znaczeniu." - Jarosław Kaczyński o negocjacjach Sikorskiego z Amerykanami w sprawie tarczy antyrakietowej (02.11.2007).
5. "Ta jedna wyprawa stawia kwalifikację pana Sikorskiego pod bardzo dużym znakiem zapytania. Było zupełnie oczywiste, że tego nie należy robić, że nic się nie uzyska i co więcej obniży się status Polski wobec Stanów Zjednoczonych. [...] Status żebraczy jest bardzo słabym statusem". - Jarosław Kaczyński o wizycie Sikorskiego w USA (02.11.2007)
6. "Jestem związany tajemnicą państwową, [...] są także inne, bardzo poważne przyczyny wskazujące na, łagodnie mówiąc, pewne trudności z poczuciem odpowiedzialności" [u Sikorskiego] - Jarosław Kaczyński w wypowiedzi dla Polskiego Radia (02.11.2007)
7. "Odniosłem wrażenie, że Radosław Sikorski to polityk nastawiony bardzo antyamerykańsko. A gdy Polska leży w strefie, którą Rosja uważa za utraconą przejściowo, a cała Unia Europejska niewiele może Rosji zrobić, powoływanie na szefa MSZ polityka o wyraźnym kompleksie antyamerykańskim jest w najwyższym stopniu nieodpowiedzialne" - Jarosław Kaczyński (03.11.2007)
8. "Jest zdrajcą. Zachował się podle." - minister obrony narodowej Aleksander Szczygło (03.11.2007)
9. "Zastrzeżenia pana premiera i prezydenta są konkretne. [...] Ponieważ wielokrotnie byłem w sposób kłamliwy i obelżywy bez żadnej przyczyny atakowany przez pana Radosława Sikorskiego, w związku z tym, nie będę się na jego temat wypowiadał." - Antoni Macierewicz dla serwisu "Wirtualnej Polski" (06.11.2007)
10. "Materiały na Radka Sikorskiego pojawiły się, gdy był jeszcze ministrem obrony. To jest sfera bezpieczeństwa, objęta tajemnicą ścisłą, państwową. Nie możemy rozmawiać o takich sprawach." - Zbigniew Wassermann (09.11.2007)
11. "Zarzuty i wątpliwości pana prezydenta mają charakter merytoryczny, nie kryminalny, nie bulwersujący obyczajowo czy prawnie. Są udokumentowane faktami." - minister prezydenta Michał Kamiński o kandydaturze Sikorskiego na szefa MSZ w programie "Kawa na ławę" we wrogiej stacji TVN (11.11.2007) [1]
12. "Informacje dotyczące Radosława Sikorskiego zagrażają interesowi państwa." - Jarosław Kaczyński (12.11.2007)
13. "To są zarzuty, po pierwsze, związane z promowaniem i eksponowaniem osób, które zgoła na to nie zasługiwały, z drugiej strony - z proponowaniem różnych, zdumiewających wręcz decyzji, no i po trzecie - z pewną lekkomyślną wiarą w przekazywane informacje przez służby, które w Polsce nie cieszyły się najlepszą opinią." - Lech Kaczyński (12.11.2007)
14. "Były szef MON Radosław Sikorski rozpowiadał o Afganistanie rzeczy, których dowiedział się od najwyższych władz państwa. [...] Zawiadomienie o przestępstwie [naruszenia tajemnicy państwowej] złożyłem; prokuratura i sąd rozstrzygną sprawę." - Antoni Macierewicz (12.11.2007)
A tutaj coś o żonie Radka S. Ich małżeństwo było mezaliansem. Ona: Córka waszyngtońskiego adwokata Harveya M. Applebauma, obiecująca 27-letnia dziennikarka, z bardzo zamożnej i wpływowej amerykańskiej rodziny żydowskiej. Z unikatowym wyróżnieniem „summa cum laude” skończyła prestiżowy uniwersytet Yale, gdzie została wybrana do akademickiego stowarzyszenia Phi Beta Kappa, zrzeszającego najwybitniejszych studentów w USA. W ciągu dwóch wieków do PBK należało m.in. 17 amerykańskich prezydentów i 136 laureatów Nobla. Studiowała także w Anglii, również w najlepszych uczelniach: London School of Economics i Oksford.
I tak na koniec - na deser:
Radek Sikorski znany jest ze skąpstwa i chciwości. Oto dwie historie opowiedziane przez J. Rulewskiego - działacza Solidarności (opowieści usłyszane w radiu).
1. Sikorski działał dla "S" w latach 80.
"Pewnego dnia zaprosił mnie na obiad - mówi Rulewski - do bardzo drogiej restauracji w Warszawie. Usiedliśmy przy stolikach. Wziąłem menu i ... zdębiałem. Okazało się, że kawa tam kosztowaa tyle, co moja pensja. Pracowałem wtedy jako zwykły robotnik. Zamówiłem więc tylko mineralną. Sikorski natomiast, cały obiad. Zjadł go ze smakiem.
Doszło do płacenia. Podchodzi kelner, a Radek głośno: no to co, płacimy po połowie? Zamurowało mnie".
2. Sikorski wydał książkę. Z tej okazji wyprawił przyjęcie. Zaprosił mnóstwo ważnych osbistości. Po zakończeniu imprezy, zgodnie z protokołem savoir vivre, żegnał gości przy drzwiach, każdemu wręczał swoją książkę i .... żądał zapłaty. Każdy zaskoczony, karnie płacił.
Źródło:
http://prawda2.info/viewtopic.php?t=2836
więcej na czerwonykiel.blogspot.com/2011/08/radek-radosaw-sikorski-historia.html
leslaw ma leszka
Polsko - Izraelska Komisja Podręcznikowa Antypolska ofensywa, której nasilenia jesteśmy świadkami, przygotowywana była długo i dokładnie. Objęła ona również oświatę, w tym oczywiście podręczniki historii. W celu doskonalenia ich treści, w imię zbliżenia między narodami i wychowania młodzieży w duchu tolerancji oraz szacunku dla innych kultur i obyczajów, powołano polsko-izraelską komisję podręcznikową. Na pozór nie było w tym nic niezwykłego, gdyż międzynarodowe doskonalenie treści podręczników szkolnych prowadziła Polska od przełomu lat 1968-1969, aż do roku 1999 w różnej formie i z różnym nasileniem, z ponad 40 (czterdziestoma) państwami całego świata.
Kto oceniał Zalecenia przygotowywane były w różnym kształcie przez wspólne komisje podręcznikowe, ale z żelazną konsekwencją przestrzegano zawsze zasady równego partnerstwa i wzajemności. Tak było również w przypadku współpracy polsko-sowieckiej, mimo wielkich nacisków politycznych. W odniesieniu do komisji polsko-izraelskiej, zasada równego partnerstwa i wzajemności nie została zachowana i to w dwóch płaszczyznach: personalnej i merytorycznej. Zasadnicze zastrzeżenie budzi przede wszystkim skład komisji. Ze strony izraelskiej weszli do niej Żydzi z Izraela, ze strony polskiej... Żydzi polscy. Takiego fenomenu nie było dotychczas w żadnej z komisji podręcznikowych. Izraelscy i polscy Żydzi ustalają to, czego ma się uczyć młodzież polska. Jest to tym bardziej zaskakujące, że wśród strony "polskiej" są osoby, których wybitnie antypolskie publikacje były przedmiotem interpelacji sejmowej i zostały wycofane ze spisu MEN (Jerzy Tomaszewski "Mniejszości narodowe w Polsce w XX w.", wyd. Spotkania 1991; interpelacja sejmowa 6 maja 1992 r.). Drugie poważne zastrzeżenie budzi fakt, że ocena treści polskich w izraelskich podręcznikach historii dokonana została w oparciu o tłumaczenie na język angielski. Wszelkie przekłady, a tym bardziej "ukierunkowane", zniekształcają sens informacji. W Polsce mamy ludzi znających język hebrajski. Dlaczego nie skorzystano z ich pomocy? Komisja dokonała analizy treści izraelskich w polskich podręcznikach i zgłosiła cały szereg postulatów ich zmiany oraz omówiła ogólnie trzy izraelskie podręczniki. W wyniku tego powstały Zalecenia, którym warto poświęcić nieco uwagi.
Nadużycia Pierwszą sprawą rzucającą się w oczy, jest nadużywanie w Zaleceniach i załącznikach dwóch zwrotów: "antysemityzm" i "pogromy". Oczywiście są to epitety pod adresem Polaków. Naszym jednak zdaniem, zwrot "polski antysemityzm" nie może być używany z dwóch zasadniczych powodów. Do Semitów zalicza się: Arabów, Żydów, Aramejczyków, Asyryjczyków (Iran), Chaldejczyków (Kurdystan), część Etiopczyków i kilka innych ludów. Dlatego też zwrot "antysemityzm" dotyczyć powinien wszystkich Semitów, a nie tylko Żydów. Komisja w zaleceniach powinna posługiwać się językiem naukowym, a nie propagandowym. Antysemityzm utożsamiany jest z nienawiścią rasową, a takie zjawisko w Polsce nie istniało, ponieważ Rzeczpospolita była państwem wielonarodowościowym. Konflikty polsko-żydowskie miały charakter polityczny, gospodarczy lub religijny, a nie rasowy. W Polsce nie było teorii typu: "naród panów", czy "naród wybrany", a skrajne grupy zwalczające Żydów czyniły to ze względów politycznych i gospodarczych. To właśnie Żydzi, którzy przenoszą ideę "narodu wybranego" z religii do polityki, stają się rasistami. Również słowo "pogrom" nie może mieć zastosowania do warunków polskich. Ten "wynalazek" rosyjskich "czarnosecińców" oznacza zorganizowane mordy na tle rasowym, czego na ziemiach polskich nigdy nie było. Krwawe wydarzenia we Lwowie w 1918 r. wywołane były przez wielonarodowościowy motłoch, miały charakter bandycki i stłumione zostały przez wojsko polskie i robotników; krwawa masakra w Pińsku w 1919 r. spowodowana została przez atak komunistycznej "jaczejki" (składającej się z samych Żydów) na oddział wojska polskiego; rozruchy w Przytyku w 1936 r. rozpoczęły się od zastrzelenia polskiego chłopa (o nazwisku Wieśniak!) przez młodego Żyda, itp. Znamienne jest, że określenia tego używa członek strony "polskiej". (...)
Zakłamanie O tym, do jakiego stopnia może dojść zakłamanie, świadczyć może fragment referatu przedstawiciela strony "polskiej" Jerzego Tomaszewskiego. Otóż, oceniając jeden z podręczników historii do liceum, wygłosił on następującą opinię:
(...) Trudno jednak zgodzić się z tezą, iż "...po wymordowaniu Żydów i Cyganów, również ludność polska miała być przeznaczona na zagładę". (s. 45, w wyd. pol. 47). Czytając to, człowiek nie wierzy własnym oczom. Okazuje się, że bezczelność nie zna granic. Już nie wystarcza kłamstwo, że to niby Żydzi byli najpierw mordowani, a Polacy potem, ale zaprzecza się w ogóle, iż ludność polska miała być w przyszłości eksterminowana. Pozostawmy na razie te zastrzeżenia utytułowanego nieuka (fałszerza?) i zobaczmy, co na ten temat napisano w naukowej, zweryfikowanej literaturze przedmiotu. Otóż Naród Polski jako pierwszy został poddany planowej eksterminacji. Już w maju 1939 r. władze III Rzeszy przygotowały operację "Tannenberg", w ramach, której nastąpić miała likwidacja polskiej inteligencji (Liquidirung der polnischen Führungsschicht). Sporządzona przez gestapo lista gończa (Sonderfahndungsbuch Polen) obejmowała ponad 61 tys. nazwisk działaczy polskich. Mord rozpoczęto w sierpniu 1939 r. aresztując i mordując 2.000 działaczy Polonii niemieckiej. Od 1 IX do 25 X 1939 r. Einsatzgruppen i Wehrmacht dokonały ponad 760 masowych mordów, w których zginęło 20.100 Polaków. Od jesieni 1939 r. operacja "Tannenberg" zastąpiona została Małym Planem (Kleine Plannung w Generalnym Planie Wschód); Einsatzgruppen zamienione w policję bezpieczeństwa Generalnego Gubernatorstwa dokonały masowych mordów w ramach Intelligenzaktionen: Pommern, Posen, Masovien, Litzmannstadt, Schlesien; Sonderaktionen: Krakau, Lublin, Tschenstoschau; Ausseordentliche Befriedungsaktion - razem do połowy 1940 r. wymordowano dalszych 51.000 Polaków. Realizacja eksterminacji Polaków w ramach Małego Planu nasilała się z biegiem upływu czasu, by od czerwca 1942 r. przerodzić się w realizację Dużego Planu (Grosse Plannung GPO). Według założeń tego planu, zniewoleniu miało podlegać 14 mln Słowian, a 51 mln miało zostać wypędzonych na Syberię (w tym 85 proc. Polaków). Jak wyglądało takie przesiedlenie, pokazały wypadki na Zamojszczyźnie, gdzie rozpoczęto realizację kolejnej fazy Generalnego Planu Wschód. Eksterminacja Polaków w Związku Sowieckim, przeprowadzona przy poważnym udziale Żydów, to osobny problem.
Od kiedy eksterminacja Jeżeli chodzi o traktowanie Żydów, to władze hitlerowskie stosowały w latach 1933-1939 politykę "wyłączania" (Ausschaltung) ludności żydowskiej z życia społeczeństwa Rzeszy (Ustawy norymberskie, bojkoty, Kristallnacht, różne rodzaje prześladowania), aby zmusić ją do emigracji z Niemiec. Od 1 września 1939 r. prześladowania uległy zaostrzeniu i doszły do nich deportacje z Rzeszy i ziem pod panowaniem niemieckim oraz stopniowe koncentrowanie Żydów w gettach (w 1939 r. powstały na ziemiach polskich trzy pierwsze getta). W początkach okupacji doszło do kilku masowych mordów Żydów wynikłych z okazanego Niemcom nieposłuszeństwa (Przemyśl - przeciwstawienie się deportacji za San, Łódź - odmowa przejścia do getta) lub też w wyniku akcji odwetowych. Nie była to jednak planowa eksterminacja ludności żydowskiej. Co więcej, jesienią 1939 r. istniał plan stworzenia niby-państwa żydowskiego: Reichsgetta ze stolicą w Lublinie oraz dania Żydom pewnych przywilejów kulturalno-gospodarczych, a także wykorzystania ich do zwalczania Polaków. (podkr. moje - WK.)
W okresie od 1 września do lipca 1941 r. cały wysiłek Niemców skierowany był na szukaniu form i metod pozbycia się Żydów z Rzeszy i terenów okupowanych. Eksterminacja Żydów zaczęła się dopiero po rozpoczęciu wojny z Sowietami i to początkowo jako realizacja osławionego rozkazu o mordowaniu komisarzy i aktywistów bolszewickich (Kommissarbefehl z 6 VI 1941 r.) i przeradza się w masowy mord całego narodu, oficjalnie usankcjonowany 20 stycznia 1942 r. na konferencji w Wannsee jako "ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej". Realizacja tego postanowienia przeprowadzona została pod kryptonimem "Operacja Reinhardt". Czy przedstawiciel strony "polskiej" o tym wszystkim nie wiedział? (...)
"Naziści i Polacy" Wyliczanie błędów i zniekształceń, które znajdują się w Zaleceniach, zajęłoby więcej miejsca niż same Zalecenia. Na zakończenie ograniczmy się do przytoczenia kuriozalnych stwierdzeń, mówiących wiele o poziomie merytorycznym strony "polskiej". Na stronie 11. znajduje się sformułowanie: "Stosunek ustroju komunistycznego do Żydów i państwa Izrael", które jest merytorycznie bez sensu. Jak można określać stosunek ustroju do narodu i państwa? A któż to w Polsce gorliwie budował komunizm, pomagał Stalinowi w ujarzmieniu Polski i mordował element narodowy? Czy przez autorów przemawia krótka pamięć, czy zwyczajna bezczelność? W wydaniu warszawskim z 1995 r. tekst "stosunek ustroju" zamieniono na "stosunek władzy komunistycznej", co brzmi nieco lepiej, ale nie zmienia merytorycznej istoty samego pytania. I ostatni kwiatek na końcu tekstu: "Dość powiedzieć, że w latach trzydziestych organ księży Jezuitów oskarżał Żydów o zamordowanie Chrystusa, natomiast obecnie - od wielu lat - propaguje poglądy przeciwne". Czyżby z tego wynikało, że to Chrystus mordował Żydów? Nie dziwmy się jednak zbytnio tym sformułowaniom. Ten sam autor Jerzy Tomaszewski, w swej broszurze "Mniejszości narodowe w Polsce w XX wieku" (Warszawa 1991), na stronie 39. pisze, że dopiero po wkroczeniu do Polski Sowietów 17 września 1939 roku "... młodzież proletariacka (także zresztą polska) zyskała nieznane dawniej szanse awansu społecznego". Lodowe otchłanie Kołymy i Workuty pełne są kości tych młodych Polaków, którzy w 1939 roku uzyskali sowieckie szanse awansu. Zalecenia dotyczące podręczników historii i literatury w Polsce i w Izraelu poświęcone są wyłącznie wzbogacaniu treści żydowskich w obu krajach, bez jakiegokolwiek liczenia się z interesami polskimi. Co gorsza, w Zaleceniach preferuje się zakłamany obraz historii obu narodów, z wyraźnym ukierunkowaniem na niekorzyść Polski i Polaków. Polacy winni się poczuwać do odpowiedzialności za wszelkie zło, które spotkało Żydów na ziemiach polskich i gdzie indziej, powinni się kajać, przepraszać i... zachować bierność, gdy poniża się ich godność i rozkrada majątek narodowy. Młodzież izraelską uczy się zoologicznej nienawiści do Polski i Polaków, ale nie czyni się tego w odniesieniu do rzeczywistych sprawców nieszczęść narodu żydowskiego - do Niemców. Ci zapłacili już dostatecznie dużo i znajdują się obecnie poza wszelkimi atakami propagandowymi. Pozostali tylko "naziści i Polacy". Urzędnicy Ministerstwa Edukacji Na rodowej, niezależnie od rangi i piastowanej funkcji, nie mają prawa zmuszać autorów podręczników do realizacji jakichkolwiek zaleceń, gdyż byłoby to naruszeniem zasad pracy naukowej i dochodzenia do prawdy, stanowiłoby biurokratyczne pogwałcenie wolności badań i urzędowe poświadczanie "jedynie słusznej linii". Tego nie było nawet w czasach komuny, mimo wielkich nacisków politycznych. dr Andrzej Leszek Szcześniak
Homo europaeus. Jaki jest nowy europejski człowiek?Powszechnie przed referendum unijnym w 2003 roku propaganda za pieniądze polskiego podatnika mówiła, że dzięki przystąpieniu do struktur europejskich Polska ma szanse na uzyskanie nowych możliwości rozwoju. Pośród argumentów za wstąpieniem do Unii zwykło się wymieniać otwarcie granic dla polskich towarów, możliwość zarobkowania w każdym kraju unijnym oraz przede wszystkim ogromne dotacje dla Polski, dzięki którym mieliśmy szybko nadgonić dystans do Zachodu. Ilość wpompowanych w Polskę środków miała być ogromna. Mówiono o kilkunastu miliardach euro rocznie netto. Pieniądze te miały zostać przeznaczone głównie na inwestycje. Różnej maści eksperci przekonywali, że jeśli je mądrze wykorzystamy, możemy pójść drogą Irlandii, a jeśli przeznaczymy je na konsumpcję, będzie to droga Grecji.
Zmiana psychologii biznesu Dziś, gdy obydwa wymienione kraje są bankrutami, należy stwierdzić, że każda z proponowanych dróg kończy się tym samym, czyli zaciśnięciem pętli podatkowej na szyjach obywateli. Dotacje zewnętrzne nie tylko nie zmniejszają dystansu do rozwiniętych państw „starej” Europy, ale raczej zmieniają nie do poznania kraj przyjmujący środki. Oto początkujący polski przedsiębiorca sprzed akcesji unijnej musiał zakasać rękawy i pracować po kilkanaście godzin dziennie, by móc zarobić kapitał niezbędny do realizacji jakiejś inwestycji. Ewentualnie, gdy miał zdolność kredytową, udawał się do banku po środki na procent, ryzykując całym swoim majątkiem. Dzisiejszy obraz młodego startującego przedsiębiorcy to przede wszystkim wyciągnięcie ręki po środki unijne na start, bez żadnego ryzyka. Pytanie: który przedsiębiorca powinien dominować na rynku? Oczywiście z punktu widzenia zdrowej gospodarki ten pierwszy. Z punktu widzenia urzędniczego ten drugi, czyli taki, który będzie wiernie służył temu, kto mu cokolwiek daje. Z punktu widzenia zagranicznych mocarstw unijnych (głównie Niemiec) również w długiej perspektywie lepiej, żeby to drugi przedsiębiorca zdominował rynek. Będzie mniej agresywny i mniej zaradny, a przez to nie będzie konkurencją dla Helmuta czy Hansa. Warto zainwestować parę miliardów euro w psucie zdrowych przedsiębiorców, mając w perspektywie całą wieczność!
Słono zapłaciliśmy za UE Z drugiej strony te setki miliardów euro, które miały trafić do Polski, też nie wyglądają tak różowo. Wystarczy policzyć, że od 1 maja 2004 roku do 1 maja 2011 roku saldo rozliczeń z Unią Europejską (czyli otrzymane środki minus przekazane składki) wyniosło ok. 32,5 miliarda euro. Jeśli wziąć pod uwagę, że przy okazji zostało zatrudnionych w tym okresie dobrze ponad 100 tysięcy urzędników, których utrzymanie kosztuje co najmniej 10 miliardów złotych rocznie (sama średnia urzędnicza pensja to 48.900 złotych rocznie brutto; do tego trzeba doliczyć jeszcze dodatkowe składki zusowskie w pensji, czyli tzw. koszty pracodawcy, utrzymanie stanowiska pracy, dodatkowe budynki i pomieszczenia, no i wreszcie szkody, których przerost urzędniczy narobi), zysk nie jest już tak wielki, jak mogłoby się wydawać. Należy również pamiętać o ogromnej biegunce legislacyjnej, która wynika w dużej mierze z implementacji prawa unijnego w Polsce i przyjmowania bezkrytycznie wszystkiego, co nam Bruksela narzuci. Może się okazać, że na całej naszej obecności w Unii wyszliśmy jak Zabłocki na mydle (więcej na ten temat w artykule: “Polska dołoży do dotacji unijnych 45,5 miliarda złotych” – tutaj).
Agitprop na topie Nie zmienia to faktu, że w głównych mediach antyprzekazu nadal promuje się wszystko, co unijne. Powód jest prosty: ogromne (ok. 2 miliardów złotych w ciągu siedmiu lat) środki, jakie zostaną wydane na promocję Unii oraz jej programów. Przecież oczywiste jest, że nie w „NCz!” będą wykupywane reklamy promujące wywalanie w błoto pieniędzy europejskiego podatnika na zbędne inwestycje czy szkolenia (ale już np. „Gazeta Polska” bardzo chętnie popierała unijną propagandę – gdy prezesem Narodowego Banku Polskiego był związany z PiS śp. Sławomir Skrzypek, dołączała do swoich wydawnictw wielkie broszury propagandowe za przyjęciem euro). Dlatego też i mediom z głównego nurtu nie przystoi za bardzo krytykować tego „ogromnego” strumienia euro płynącego do Polski.
Człowiek europejski Oprócz szkodliwości dotacji mierzonych bardzo wymiernie finansami jest jeszcze drugie dno. Dotacje zmieniają naszą rzeczywistość nie do poznania. Zwolennicy powiedzą oczywiście, że na lepsze. Powstają drogi, baseny, lotniska itp. (na razie powstają głównie plany, ale jeśli Unia przetrwa jeszcze ze 20 lat, co bardzo wątpliwe, to może i te plany znajdą odzwierciedlenie w rzeczywistości). Ale oprócz tego powstaje również nowy model człowieka – przeświadczonego, że do bogactwa nie trzeba dochodzić przez ciężką pracę lub genialny pomysł, lecz wystarczy zbratać się z urzędnikiem, by otrzymać dotację na rozwój firmy czy zatrudnienie nowych pracowników.
Ten nowy człowiek to homo europaeus. I dziś możemy zaobserwować, jak na oczach całej Unii i za jej pieniądze Polacy powoli potulnie zamieniają się w „prawdziwych Europejczyków”. Samo pojęcie homo europaeus nie jest nowe – parędziesiąt lat temu za naszą zachodnią granicą rozpropagował je, wcielając w życie, pewien talent malarski, rozsławiony na całym świecie między innymi poprzez znak pozdrowienia znany w Polsce jako „zamawiam pięć piw”.
Dzięki Unii więcej rolników Unia Europejska miała za nas załatwić jeszcze jeden problem – uzdrowić strukturę społeczną. Mnóstwo środków miało zostać przeznaczane na tzw. wyrwanie ludzi ze wsi. Tej kwestii poświęcimy chwilę, ponieważ dobrze obrazuje charakter zmian, które zafundowała nam Unia. Małe gospodarstwa, produkujące przede wszystkim na potrzeby własne, miały dzięki akcesji zostać wyparte przez duże, realizujące zamówienia z rynku (również zachodniego). Jednocześnie uruchomiono cały szereg programów skierowanych do rolników, powstałych głównie za pieniądze polskiego podatnika. I tak od wejścia do Unii polski rolnik mógł liczyć na dopłaty do ziemi (średnio 200 euro na hektar rocznie), fundusze dla młodych rolników na start (ok. 75 tys. złotych), renty strukturalne (dla osób z przedziału wiekowego 50-59 lat, które dzięki przekazaniu gospodarstwa młodemu rolnikowi, np. synowi czy córce, mogły dostać specjalną rentę wypłacaną co miesiąc w wysokości średniej rolniczej emerytury; początkowo w latach 2007-2013 mówiono o przyznaniu 50 tys. rent, ostatecznie takie świadczenie otrzymało ok. 14 tys. osób, pomimo iż chętnych było znacznie więcej). Trzeba przyznać, że dopłaty do pracy w rolnictwie są dość wysokie jak na polskie warunki. Jeżeli doliczyć do tego bardzo drogie mieszkania w miastach, to ogólny obraz wyłania się taki, że warto zostać rolnikiem. No i dzięki strumieniowi euro liczba rolników, zamiast się zmniejszyć (chociaż nie wiadomo, czy to dobrze, czy źle, ale taki zamiar mieli polscy politycy w 2004 roku), uległa zwiększeniu. W zeszłym roku skończył się Powszechny Spis Rolny i okazało się, że liczba osób utrzymujących się z rolnictwa zwiększyła się z ok. 1,95 miliona w 2002 roku do 2,2 miliona w 2010 roku. Aż 13-procentowy wzrost mógł niektórych zadziwić (przede wszystkim tych, którzy mówili, że liczba rolników spadnie), ale tak naprawdę to ci ludzie robią to, co im się opłaca. A opłaca im się życie z rolnictwa, choćby dlatego, że na start w mieście nikt nie daje 75 tysięcy złotych, że mieszkanie w mieście trzeba najpierw kupić, a wspomniane 75 tysięcy nie wystarczy nawet na pokoik z kuchnią, nie mówiąc o czymś większym dla rodziny. I że nie ma stałego dochodu z tytułu posiadania czegokolwiek, tylko na wszystko trzeba zarobić. W związku z tym nie powinno dziwić, że życie z rolnictwa staje się coraz bardziej atrakcyjną alternatywą dla wielu ludzi. Dodatkowo można przecież czerpać dochody również z innych tytułów (ot, jeden z bardziej znanych rolników w Polsce to Rafał Ziemkiewicz, tylko nie jest znany akurat jako producent buraków cukrowych czy też doskonałych jabłek, lecz jako bardzo dobry publicysta oraz pisarz).
Budowa Europy B Tak się kończą dotacje unijne, że zamiast przekształcić strukturę społeczną w bardziej nowoczesną, zmieniają Polskę w kraj jeszcze większej liczby rolników. Warto do tego dodać, że prawie 70% wszystkich gospodarstw ma obszar mniejszy niż 5 hektarów. Jeżeli do tego weźmiemy drożyznę – wynikającą choćby z tego, że rolnicy nie muszą już tak ciężko pracować, by osiągnąć jakiś dochód, bo „Unia daje”, przez co powierzchnia zasiewów się zmniejsza – to okaże się, że dotacje przelane do rolników mają odwrotny skutek od zamierzonego. A mają taki, bo natura ludzka polega właśnie na tym, że ludzie robią to, co im się opłaca. Jeśli opłaca im się bardziej szanować swój czas, za co i tak dostają pieniądze, to zostają na roli i pobierają różne gratyfikacje, zamiast iść i pracować do miasta. Liczba rolników bez Unii Europejskiej i jej dopłat, sama by się uregulowała w średnim okresie. Może nasi zastąpiliby rolników niemieckich i francuskich, którzy dopłaty mają jeszcze większe (więc jeszcze bardziej nie chce im się pracować), i ich liczba jeszcze by się zwiększyła. Ale tego nie wiemy i sądząc po kolejnej siedmiolatce unijnej (nowy budżet na lata 2014-2020), długo się nie dowiemy. Z pewnością z faktu zwiększenia swojego potencjalnego elektoratu cieszy się PSL – będzie mogło bronić przywilejów rolników, mając za sobą jeszcze większą grupę społeczeństwa.
Marek Langalis
Polska dołoży do dotacji unijnych 45,5 miliarda złotych W 2006 roku przygotowałem artykuł dla tygodnika „Wprost”, w którym wyliczyłem finansowy bilans dotacji unijnych dla Polski na lata 2007-2013. Wyszło mi, że wydatki po stronie polskiej wynoszą 117,5 proc. wartości dotacji przyznanych naszemu krajowi przez Unię Europejską. Po kilku latach realizacji biurokratycznej tortury finansowej z Brukseli warto zweryfikować te wyliczenia. Łączna unijna składka Polski w latach 2007-2013 wynosi około 102 mld zł, czyli 25,5 mld euro, a w samym 2011 roku – 15,7 mld zł. Dodatkowo w ramach składek do Europejskiego Banku Inwestycyjnego oraz Europejskiego Banku Centralnego do tej pory Polska wpłaciła łącznie około 2,5 mld zł. Według Narodowych Strategicznych Ram Odniesienia z 2007 roku, dokumentu przygotowanego przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, na współfinansowanie projektów unijnych w latach 2007-2013 z krajowych środków publicznych zostanie wydane 11,9 mld euro, w tym 5,9 mld euro z budżetu państwa. Inne wyliczenia podaje Wieloletni Plan Finansowy Państwa na lata 2011-2014, przyjęty przez Radę Ministrów w kwietniu 2011 roku. Zgodnie z nim, w latach 2011-2014 na realizację programów finansowanych z udziałem środków unijnych oraz otrzymywanych od EFTA (których wysokość ma znaczenie marginalne) planuje się przeznaczyć ogółem – poza wydatkami ujętymi w budżecie środków europejskich – kwotę ok. 47,9 mld zł. Na rok 2011 przypada 15 mld zł.
Natomiast właściwe wydatki związane z realizacją dotacji unijnych ujmowane są w odrębnym od budżetu państwa budżecie środków europejskich. Zgodnie z artykułem 117 ust. 1 ustawy o finansach publicznych, budżet środków europejskich jest rocznym planem dochodów i podlegających refundacji wydatków przeznaczonych na realizację programów finansowanych z udziałem środków europejskich, z wyłączeniem środków przeznaczonych na realizację projektów pomocy technicznej. Dla przykładu: w roku 2011 dochody budżetu środków europejskich są na poziomie 68,6 mld zł, a wydatki wynoszą 84 mld zł, co oznacza deficyt w wysokości 15,4 mld zł.
Potężne koszty Potężne są koszty biurokratyczne związane z wdrażaniem dotacji unijnych. Należy je podzielić na dwie grupy: po pierwsze – instytucje, które zajmują się przydzielaniem dotacji; po drugie – biurokracja, którą tworzą beneficjanci dotacji. Z raportu Departamentu Koordynacji Wdrażania Funduszy Unii Europejskiej w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego wynika, że pod koniec 2010 roku na realizację Narodowych Strategicznych Ram Odniesienia pracowały łącznie 172 instytucje. Powołano do życia takie biurokratyczne twory jak: instytucje zarządzające, instytucje pośredniczące i instytucje pośredniczące II stopnia, wspólne sekretariaty techniczne, koordynatorzy krajowi, krajowe punkty kontaktowe, instytucję audytową, instytucję certyfikującą, instytucje pośredniczące w certyfikacji, instytucje koordynujące oraz instytucję odpowiedzialną za przepływy finansowe. Według stanu na koniec 2010 roku, zatrudnienie w systemie realizacji NSRO 2007-2013 wyniosło 11.527 osób i stale rośnie. Aktualne zapotrzebowanie kadrowe zgłaszane przez te instytucje wynosi 784 etaty. Wynagrodzenia 90 proc. tych urzędników są dofinansowywane (nie wiadomo, w jakim stopniu) z tzw. pomocy technicznej, jednak pensja to nie wszystko – urzędnicy muszą mieć przecież biurko, komputer, internet, telefon i inny sprzęt biurowy, do tego dochodzą koszty samej powierzchni biurowej czy delegacji, konferencji itp. Samo Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, które właściwie zostało utworzone tylko po to, by zajmować się unijnymi dotacjami, na koniec 2010 roku zatrudniało 1038 pracowników, podczas gdy jeszcze w 2006 roku było to 550 urzędników, co oznacza wzrost w ciągu czterech lat o 89 procent!
W terenie to samo W związku z dotacjami nowych urzędników zatrudniają też urzędy wojewódzkie (384 osoby), urzędy marszałkowskie (3754 osoby i 134 osoby, które zajmowały się jeszcze dotacjami z lat 2004-2006!), urzędy pracy (1769 osób) czy wojewódzkie fundusze ochrony środowiska i gospodarki wodnej (377 osób). Co ciekawe, w 2010 roku średnia pensja pracownika instytucji zajmującej się dotacjami wyniosła 4520 zł brutto, co oznacza, że przewyższyła przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej o 40 procent! Do tego należy doliczyć urzędników zajmujących się dotacjami dla rolnictwa – mających etaty głównie w Agencji Rozwoju i Modernizacji Rolnictwa, gdzie od 2004 roku zatrudnienie wzrosło z 7074 do 11.358 osób, czyli aż o 60,5 procent. Budżet ARiMR na 2011 rok wynosi prawie 2,3 mld zł. Łącznie ostrożnie można przyjąć, że koszty biurokracji to około 10 proc. wartości wydatków budżetu środków europejskich, czyli 8,4 mld zł. Druga grupa kosztów biurokratycznych pojawia się po stronie beneficjantów dotacji unijnych. Urzędy samorządowe każdego szczebla i firmy, które chcą z unijnych pieniędzy dofinansować swoje inwestycje, zatrudniają pracowników tylko po to, by zajmowali się oni przygotowywaniem wniosków o dotacje. Z kolei małe podmioty, których nie stać na zatrudnienie dodatkowych pracowników, zlecają pisanie wniosków o dotacje firmom zewnętrznym. W około połowie przypadków są to wydatki całkowicie zmarnowane, ponieważ udział wniosków zatwierdzonych do dofinansowania w ogólnej liczbie złożonych wniosków o dofinansowanie w ramach konkursów waha się w różnych programach od 28 proc. do 75 proc., co daje średnią 51,5 procent. Reszta jest odrzucana. Jak podał prezydent dużego miasta aglomeracji górnośląskiej, koszt przygotowania wniosku o dotację unijną to średnio 15 proc. wartości tego wniosku, czyli w 2011 roku łącznie około 12,6 mld zł w przypadku wniosków przyjętych oraz 11,9 mld zł odnośnie wniosków odrzuconych. Jak wynika z Narodowych Strategicznych Ram Odniesienia, środki prywatne przeznaczone na współfinansowanie dotacji unijnych wyniosą w latach 2007-2013 około 6,4 mld euro. Z kolei według innych wyliczeń Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, podmioty prywatne wydadzą na współfinansowanie projektów w tym okresie 19,9 mld euro (około 11,4 mld zł rocznie). Ponadto szacuje się, że beneficjanci programów unijnych na prefinansowanie dotowanych inwestycji w tych latach będą musieli zaciągnąć pożyczki w wysokości od 120 do 150 mld zł (można przyjąć około 20 mld zł rocznie). Tu dodatkowym kosztem będzie oprocentowanie tych kredytów.
Na kredyt Należy zaznaczyć, że w większości przypadków pieniądze na prefinansowanie i współfinansowanie projektów unijnych zarówno przez podmioty publiczne, jak i prywatne będą musiałby być finansowane poprzez kredyty lub obligacje. Licząc bardzo ostrożnie na dwuletni okres spłaty tych kredytów przy oprocentowaniu kredytów dla firm w wysokości 10 proc. w skali rocznej, a obligacji i kredytów państwa na 5 proc. w skali rocznej, wychodzi, że podmioty publiczne będzie to kosztowało dodatkowo około 3 mld zł, a beneficjantów prywatnych 4 mld zł. Co ciekawe, jak Ministerstwo Finansów poinformowało „Najwyższy CZAS!”, emisji skarbowych papierów wartościowych i zaciągania kredytów dokonuje się na finansowanie łącznych potrzeb pożyczkowych brutto budżetu państwa, co oznacza, że nikt dokładnie nie wie, w jakiej wysokości zaciągane są kredyty i wypuszczane obligacje przez państwo, by sfinansować ten konkretny cel, jakim są unijne dotacje. Ponadto według raportu „Poza kontrolą” brytyjskiego think tanku „OpenEurope” z 2009 roku, dostosowywanie się przez Polskę do różnorakich unijnych regulacji kosztuje nasz kraj ponad 4,8 mln euro rocznie. Dodatkowo w roku 2011 należałoby doliczyć 430 mln zł wydawanych w związku z przewodnictwem Polski w Radzie Unii Europejskiej. Wszystkie dotychczasowe wyliczenia to koszty, jakie Polska ponosi z tytułu bycia członkiem Eurokołchozu. Jakie są natomiast w 2011 roku wpływy z Unii? Przede wszystkim to 68,6 mld zł dochodów budżetu środków europejskich. Pieniądze pozaunijne mają tu marginalne znaczenie – do dochodów budżetu środków europejskich wchodzi też Szwajcarsko-Polski Program Współpracy o wartości prawie 154 mln zł. Poza tym w budżecie państwa ujęte są także środki finansowe na realizację tzw. projektów pomocy technicznej, czyli są to pieniądze wydawane na obsługę administracyjną i „naukę” korzystania z dotacji. W bieżącym roku wysokość tych środków wyniesie 3,7 mld zł. Do tego dochodzą jeszcze środki, które ze względu na specyfikę systemu wdrażania nie są ujęte w budżecie państwa, np. z projektów wspólnych UE, takich jak Program Kultura 2007-2013, Program Młodzi w Działaniu 2007-2013, Sokrates, Erasmus, Leonardo da Vinci, V i VI Program Ramowy, Media Plus, które mają jednak niewielkie znaczenie – jak podaje Ministerstwo Finansów, w pierwszym półroczu 2011 roku do Polski z tego tytułu wpłynęła kwota prawie 17,55 mln euro. Łącznie można mówić, że w 2011 roku Polska otrzyma z UE 72,3 mld zł. Podsumowując, koszty po stronie polskiej można podzielić na trzy grupy. Po pierwsze – koszty związane z samym uczestnictwem w UE, czyli składka unijna oraz koszty regulacji unijnych, które w 2011 roku łącznie wynoszą około 36,1 mld zł. Po drugie – koszty poniesione przez polski sektor publiczny w związku z istnieniem unijnych dotacji, czyli biurokracja oraz współfinansowanie projektów dotacyjnych wraz z obsługą kredytową, które wynoszą 41,8 mld zł. Po trzecie – koszty poniesione przez beneficjantów dotacji unijnych (m.in. firmy, samorządy, organizacje itp.), czyli koszty związane z przygotowaniem wniosków (także tych odrzuconych) oraz koszty prefinansowania i współfinansowania samych dotacji – łącznie 39,9 mld zł. Całkowity koszt bycia członkiem Eurokołchozu w 2011 roku po stronie polskiej wyniesie więc łącznie 117,8 mld zł – to 162,9 proc. wartości tegorocznych transferów z Brukseli do Warszawy (niecałe 8 proc. PKB), co oznacza, że w tym roku Polska dołoży do interesu aż 45,5 mld zł. Tomasz Cukiernik
SZCZYT HIPOKRYZJI Nie minął tydzień jak Legendarny Inwestor Warren Buffett wezwał Kongres, żeby go bardziej opodatkował
http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=1008
jak Bank of America poinformował, że sprzedał należącej do Buffetta Berkshire Hathaway 50.000 uprzywilejowanych co do dywidendy akcji za 5 mld USD. I otrzymał dodatkowo opcję kupna 700.000.000 akcji zwykłych w przeciągu najbliższych 10 lat po ustalonej cenie. 7, 14 USD za akcję. „Jestem pod wrażeniem ich umiejętności generowania zysków” – powiedział Buffett który, jak Archimedes odkrył nowe możliwości inwestycyjne w wannie. No pewnie. Każdy jest pod wrażeniem tego, jak banki generują „zyski” w ostatnich kilku latach dzięki podatnikom. Może Buffett przeczytał na Bloombergu informację, że w 2008 roku BofA dostał z FED 91,5 mld USD!
http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=1012
Wówczas jednak Buffett obstawiał innego finansowego giganta – Goldmana. Jako, że jest duże prawdopodobieństwo, iż FED będzie znów musiał ratować ich płynność 6% z każdego jednego miliarda USD to 60 mln USD. A jak tych miliardów będzie znowu koło setki??? Co się dziwić, że Buffett wielomyślnie obiecuje, że się chętnie z rządem podzieli i zapłaci nawet trzydzieści kilka procent z pieniędzy, jakie rządu zabierze podatnikom i da Buffettowi. To się nazywa dobroczynność. Albo raczej hipokryzja. Gwiazdowski
Agenci komunistyczni nie stworzą państwa demokratycznego Problem obecności funkcjonariuszy i tajnych współpracowników w życiu publicznym w Czechach wydaje się być rozwiązany, o czym mówi dyrektor czeskiego Instytutu Studiów nad Reżimami Totalitarnymi w wywiadzie pt. „Tajne archiwa już nie straszą” zamieszczonym w czwartkowym „Naszym Dzienniku”:
„Republika Czeska, jeszcze w ramach Czechosłowacji, była pierwszym państwem, które postanowiło zmierzyć się z tym problemem. Cała sieć agentury sowieckiego typu przenikała społeczeństwo. Jako pierwsze państwo postkomunistyczne rozwiązaliśmy ten problem na poziomie ustawy lustracyjnej w 1991 roku. W ten sposób chcieliśmy chronić naszą władzę, wysokich urzędników, rząd, nasze służby specjalne, istotne stanowiska w czeskiej armii przed agentami i komunistyczną nomenklaturą”. W Polsce wybrano inny model rozliczenia (a właściwie nierozliczenia) się z ciemną przeszłością. Zaważyła „gruba kreska” Tadeusza Mazowieckiego i fatalna weryfikacja, w której popełniono szkolne błędy w toku odsiewania skompromitowanych agentów. Pisze o tym Jerzy Jachowicz w artykule pt. „III RP w szponach SB”, zamieszczonym w ostatnim numerze tygodnika „Uważam Rze”. Informuje nas autor, że w 1989r. pracowało w SB 24 tys. funkcjonariuszy, z którymi współpracowało prawie 100 tys. agentów. Dodajmy do tego służby WSW, które w całości bez weryfikacji zostały przejęte przez Zarząd II Wywiadu i Kontrwywiadu, a następnie przez WSI. Nasza wiedza o ich działalności jest cząstkowa, natomiast ich wpływy na życie publiczne, w tym też polityczne, są bardzo duże. „O przemożnym wpływie ludzi dawnej SB na sytuację w kraju świadczy fakt objęcia stanowiska prezydenta przez człowieka zarejestrowanego, jako tajny współpracownik SB” – pisze J. Jachowicz. Tym człowiekiem jest Aleksander Kwaśniewski (TW Alek), który w czasie swego 10-letniego urzędowania stworzył w Pałacu Prezydenckim wokół siebie krąg złożony z byłych agentów. Byli to: mjr Marek Ungier, Andrzej Gdula, Dariusz Szymczycha, Marek Siwiec (TW Jerzy), Marek Belka (TW Belch), a także Paweł Deresz (w SB, potem WSW), mąż tragicznie zmarłej Jolanty Szymanek – Deresz. „Czy możemy się więc dziwić, że nasza demokracja jest tak cherlawa?” – pyta retorycznie Jerzy Jachowicz. No cóż, agenci służb komunistycznych są chyba ostatnią grupą, która chciałaby tworzyć zręby państwa demokratycznego. Zygmunt Białas
Sądy i sejmowe komisje decydują jak było i jak jest. "Pod żadnym pozorem nie można będzie krytykować rządzących"
1. Rozstrzygnięcie Sądu Okręgowego w Warszawie nakazujące Prawu i Sprawiedliwości przeproszenie za stwierdzenie „nic się w Polsce nie zmieniło” przez 4 lata rządów Platformy wyznacza nowe reguły w prowadzeniu kampanii wyborczej. Nie wiem czy wyrok warszawskiego sądu będzie swoistym precedensem, ale gdyby tak miało być, to oznacza, że w kampanii wyborczej pod żadnym pozorem nie można będzie krytykować rządzących i to nawet w najbardziej delikatny sposób. Na swoim blogu często krytykuję Donalda Tuska i jego ministrów za różne rzeczy, więc jestem pod wrażeniem tego rozstrzygnięcia i zastanawiam się czy i mnie nie dosięgnie za chwilę karząca ręka sprawiedliwości.
2. Jeżeli bowiem napiszę, że za rządów Donalda Tuska przez 3,5 roku dług publiczny wzrósł o 300 mld zł czyli o ponad 60%, a minister Rostowski zacznie udowadniać, że w roku 2011 ma zamiar zmniejszyć deficyt sektora finansów publicznych z 8% PKB do 6% PKB, a więc ze 120 mld zł do 90 mld zł i stwierdzi że czuje się urażony moimi stwierdzeniami, to komu sąd przyzna rację? Wygląda nawet, że może się mu to udać, bo zabrał kilkanaście miliardów złotych z OFE, podwyższył stawki podatku VAT, tnie na oślep wydatki w tym na drogi, więc być może na koniec tego roku taki wynik osiągnie. Czy wysoki sąd przy całym do niego szacunku, będzie w stanie rozstrzygnąć, kto ma rację i dokonać rozróżnienia pomiędzy ciągłym wzrostem i to dziesiątki miliardów złotych rocznie długu publicznego i zaplanowanym na ten rok zmniejszeniem rozmiarów deficytu sektora finansów publicznych? Mając na uwadze ciągle rosnącą sympatię niezwisłych sądów do rządzącej Platformy powinienem chyba zacząć zbierać pieniądze na 10 tysięczną karę finansową no i pieniądze na publikowanie sprostowań w zaprzyjaźnionych z Platformą mediach.
3. Ogromną rolę w ustalaniu jak było w szczególności za rządów PiS-u zaczynają odgrywać także sejmowe komisje śledcze. Zupełnie niedawno szef jednej z nich poseł SLD Ryszard Kalisz ogłosił, że Premier Kaczyński i minister Ziobro muszą stanąć przed Trybunałem Stanu, bo zbyt natarczywie walczyli w Polsce z korupcją. Wprawdzie w 300 stronicowym raporcie nie ma ani grama dowodów na potwierdzenie tej tezy, ale wszystko na to wskazuje, że posłowie Platformy, PSL-u i SLD zagłosują za taką jego konkluzją. Poseł Kalisz wprawdzie nie jest najbardziej wiarygodną osobą do ferowania takich oskarżeń bo zupełnie niedawno w zeznaniach przed inną komisją śledczą Danuta Olewnik stwierdziła, że podczas spotkania z szefem MSWiA, ministrem Kaliszem, wręcz błagała go w zaangażowanie się w poszukiwania jej porwanego brata sugerując, że podległa mu policja jest uwikłana w tę sprawę, a ponadto tropy prowadza także do jego wysoko postawionych kolegów z SLD. Na to bezkompromisowy minister odpowiedział zrozpaczonej kobiecie, że w Polsce jest tyle porwań, że on nie może się angażować w każde. Ciekawe jak czuje się teraz były minister Ryszard Kalisz, kiedy zapoznał się z ustaleniami sejmowej komisji śledczej ds. Olewnika, która w całej rozciągłości potwierdziła ówczesne hipotezy Danuty Olewnik.
4. Inna sejmowa komisja śledcza pod przewodnictwem posła Platformy Andrzeja Czumy ustaliła dwa tygodnie temu, że podczas rządów PiS nie było nacisków Premiera i ministra sprawiedliwości na instytucje państwa, prokuratorów i służby, ale taka konkluzja nie spodobała się Tuskowi. Wczoraj konkluzje raportu zmieniono więc i przegłosowano (PO,PSL i SLD), że naciski jednak były i tylko dobrze się stało, że poseł Czuma mimo że jest z Platformy wstrzymał się od głosu i chce w sprawie raportu złożyć głos odrębny ,że jednak nacisków nie było. 5. Tak to pięknie ponoć w wolnej i demokratycznej Polsce „bawią” rządzący, zaprzęgając do tej zabawy ponoć niezawisłe sądy i jak najbardziej zawisłe sejmowe komisje śledcze. Ciekawe gdzie nas te gry i zabawy zaprowadzą i jak to będzie jak tak nękana zewsząd opozycja, (bo nękają ja także ponoć niezależne media) jednak wygra nadchodzące wybory? Zbigniew Kuźmiuk
Służne media, służni dziennikarze Ulubiony sposób działania rządzącej formacji - mówiąc językiem, którym opisuje się działania zorganizowanych grup przestępczych, jej modus operandi - to metoda "na unię europejską". Zgłasza się do Sejmu jakąś tam niby rutynową ustawę, niby nic ważnego, pod pretekstem, że trzeba dostosować polskie prawo do norm unijnych. W istocie rzecz nie ma nic wspólnego z żadnymi unijnymi normami, często wręcz przeciwnie, wprowadzane zmiany są w oczywistej z nimi sprzeczności. Ale przy takiej legislacyjnej biegunce, jaką ma nasz parlament, jest duża szansa, że żaden z posłów nie zajrzy do papierów i nie zastanowi się, za czym podnosi rękę. A tymczasem w środku tkwi jakieś "lub czasopisma" i grube miliony płyną skierowane "dostosowującą" poprawką do czyjejś kieszeni. Albo też w środku tkwią jakieś przepisy wzmacniające rząd i jego służby, na tyle skandaliczne, że gdyby ktoś się o nich zawczasu dowiedział, doszłoby do zdecydowanych protestów. Czasem ktoś się dowiaduje, jak to się stało z niedoszłymi przepisami o hazardzie, uzgodnionymi na pewnym cmentarzu, albo z poprawką wprowadzającą tylnymi drzwiami możliwość cenzurowania przez rząd internetu. W pierwszym wypadku Donald Tusk wyrzucił z rządu najbliższych współpracowników i poszedł w zaparte, że żadnego powodu, dla którego to zrobił - to znaczy żadnej afery - nigdy nie było. W drugim, gdy internauci sprawę odkryli i błyskawicznie nagłośnili, uśmiechnął się, że ouups, się pomyliliśmy, ale senatorowie - którzy oczywiście kierują się wyłącznie własnym sumieniem - na pewno to naprawią, i senatorowie PO wycięli poprawkę równie jednogłośnie, jak wcześniej jednogłośnie dopisali ją posłowie PO. Co nie przeszkadza dziś Tuskowi głosić, że Senat właściwie jest niepotrzebny i można by go rozwiązać. Nie powinny, więc dziwić odkryte w tym tygodniu próby wprowadzenia tą samą metodą przepisów dotyczących GMO (gruuuuba forsa!) oraz poszerzenia uprawnień policji i służb, m. in. o prawo instalowania podsłuchów osobom podejrzanym o "znieważenie organu konstytucyjnego". To, że w normach unijnych absolutnie się nie mieści nie tylko podsłuchiwanie, ale w ogóle jakiekolwiek zainteresowanie policji i podobnych służb takimi "przewinieniami", jak na przykład pisanie o człowieku robiącym rażące błędy ortograficzne, że jest gamoniem, albo sugerowanie premierowi, żeby zamiast zamykaniem stadionów zajął się budowaniem obiecanych autostrad, to rzecz niewarta wzmianki. Partia wie doskonale, że dobra połowa jej prominentnych przedstawicieli już sobie zarobiła na Trybunał Stanu i odsiadkę, więc "władzy raz zdobytej" musi bronić równie mocno, jak Kadafi (na szczęście możliwości ma dużo mniejsze, choćby, dlatego, że pod jej rządami wojsko praktycznie przestało istnieć, a w ograbionej z grzałek i papieru toaletowego policji wyczuwa się zniechęcenie). Na szczęście dla PO to, co nie istnieje w telewizji, nie istnieje w ogóle. A telewizje i inne "wiodące media" są u nas głęboko słuszne, a nawet - tak, tak, ten tytuł nie jest wcale błędem - "służne". W swej służbie są one bardzo zaangażowane i nie jest wcale jedynym wyznaczającym standard ich służności taki na przykład redaktor Durczok, publicznie, otwartym tekstem wyrzucający Andrzejowi Czumie, że "pomylił role", bo zachował się jak sąd, który szuka dowodów i rozstrzyga wątpliwości na korzyść oskarżonego, a tymczasem miał "dać nauczkę" - cała wypowiedź gwiazdora TVN nie pozostawia wątpliwości, komu konkretnie. Czy w takich służnych mediach przebije się do dziennika telewizyjnego wiadomość, że wspomniany Czuma, upokorzony i zdezawuowany przez własną partię, przyznał, że posłanka Sawicka ewidentnie szukała okazji do korupcji już wcześniej, i bynajmniej nie została "uwiedziona" ani "sprowokowana" przez CBA, albo, że akcja w Ministerstwie Rolnictwa była jak najbardziej legalna? Co zresztą potwierdził sąd. Ale wyroki sądowe też istnieją w telewizji tylko wtedy, gdy są po linii i na bazie, jak kuriozalny wyrok zabraniający krytykowania rządu w kampanii wyborczej. O tym, że sąd RP skazał niedawno byłego posła BBWR Henryka Dyrdę na podstawie tych samych zeznań Barbary Kmiecik, na podstawie, których prokuratura wnioskowała o zatrzymanie Barbary Blidy - co, na zdrowy rozum, wywala cały "raport" Kalisza w powietrze - też telewizyjne dzienniki nie wspomniały. Mieliśmy za to w TVP duszoszczipatielny "dokument fabularyzowany" o świętej męczennicy, równie wiele mówiący o faktach, jak "Stawka większa niż życie" o historii. O skandalu z próbą poszerzenia cichcem uprawnień inwigilacyjnych policji "Gazeta Wyborcza" pisze wprawdzie na pierwszej stronie - przyznajmy uczciwie, poczuli się widać zmuszeni nie pozostawiać takiego niusa dla "Rzeczpospolitej" - ale proszę zauważyć, w jakim tonie. W tonie "to się nie powinno zdarzać". No, no, nieładnie, nasz kochany rządzie, żeby to było przedostatni raz... Proszę sobie tylko spróbować wyobrazić, co by napisała, gdyby to się zdarzyło za poprzedniej kadencji! Albo ilu krakowskich intelektualistów znalazłoby się do sygnowania listów z wyrazami oburzenia i solidarności, gdyby to za czasów PiS żonę profesora Rybińskiego, pracującą w "instytucji pośrednio związanej z rządem", postraszono, że wyleci z pracy, jeśli mąż nie przestanie krytykować władzy? No i tu muszę nieoczekiwanie skończyć felieton, bo zaraz pęknę ze śmiechu. Nieopatrznie odwróciłem wspomnianą "Wyborczą" na drugą stronę - a tam redaktor Paweł Wroński gromko upomina się... o prawdę! Naprawdę! Rafał A. Ziemkiewicz
Warszawiacy dopłacą do australijskich emerytur Politycy Platformy Obywatelskiej sprzedają, co mogą. Nie tylko to, co jest w dyspozycji rządu, ale także władz lokalnych. Największą transakcję w historii polskich samorządów właśnie finalizują władze Warszawy. Za 1,44 mld zł oddają Stołeczne Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej (SPEC) francusko-australijskiemu koncernowi „Dalkia”. Dostarczanie ciepłej wody w mieście tak dużym jak stolica Polski jest zajęciem dochodowym. Zagraniczny właściciel zapewne uczyni je jeszcze bardziej dochodowym. Oznacza to, że koszty usługi, bez której nie można się obyć, wzrosną, a zyski zostaną wytransferowane za granicę. Za doraźną korzyść władze Warszawy pozwalają na stały drenaż kieszeni jej mieszkańców.
SPEC sprzedany SPEC dysponuje jednym z największych systemów ciepłowniczych na świecie. W jego skład wchodzi prawie 1650 km sieci, którą dostarczane jest ciepło do 19 tys. budynków na terenie Warszawy. Obejmuje to ponad 80 proc. wszystkich potrzeb w tym zakresie na terenie stolicy. Do obsługi tej sieci zatrudnionych jest prawie 1900 osób. Jedynym właścicielem przedsiębiorstwa był dotąd warszawski samorząd. Decyzją stołecznych władz, na czele, których stoi prezydent miasta Hanna Gronkiewicz-Waltz, czołowy polityk PO, 85 proc. akcji SPEC zostało sprzedanych koncernowi „Dalkia” za 1,44 mld zł. Pozostałe 15 proc. zostanie rozdzielone między pracowników. Wpływy ze sprzedaży mają być przeznaczone na sfinansowanie innych ważnych dla Warszawy inwestycji. Przedstawiciele nowego właściciela deklarują, że poprawią, jakość obsługi klienta oraz zainwestują w ograniczenie strat energii. Nieoficjalnie mówi się, że „Dalkia” zakupi także 4 warszawskie elektrociepłownie (Siekierki, Żerań, Kawęczyn, Wola), które należą obecnie do szwedzkiej firmy „Vattenfall”, a z których SPEC pobiera ciepło. Jeśli to nastąpi, to francusko-australijski koncern stanie się pełnym monopolistą nie tylko w rozprowadzaniu, ale także w produkcji ciepła dla Warszawy. W umowie sprzedaży zapisano też warunek, że nowy właściciel przez 10 lat nie może sprzedać udziałów ani przenieść siedziby firmy w inne miejsce. Ma to zagwarantować, że ewentualny podatek dochodowy będzie płacony w Warszawie i jego część będzie zasilać budżet miasta.
Ceny wzrosną „umiarkowanie” Francuzi zobowiązali się, że w ciągu 7 lat zainwestują w sieć ciepłowniczą okrągły miliard zł. Ma to być dodatkowy atut tej transakcji. Jednak na tle zysków wypracowywanych dotychczas przez SPEC, nie jest to żadna rewelacja. W ubiegłym roku zysk ten wyniósł 80 mln zł. A więc gdyby utrzymywał się on na takim poziomie przez 7 lat, skumulowany zysk dałby 560 mln zł, czyli ponad połowę wartości zadeklarowanych inwestycji. Taki poziom nakładów na rozwój firma planowała jeszcze przed sprzedażą w oparciu o własne możliwości, i to w ciągu 5 lat. Wynika z tego, że ta transakcja nie przyspieszy, a wręcz spowolni rozwój SPEC-u. Dodatkowo szefowie koncernu „Dalkia” nie ukrywają, że zamierzają podnieść ceny na ciepło. Władze Warszawy uspokajają, że podwyżki te nie będą drastyczne. Twierdzą, że nowy nabywca, który działa już w ponad 40 miastach i miasteczkach w Polsce, w tym w Poznaniu i Łodzi, znany jest z łagodnych wzrostów cen. W naszym kraju opłaty za tego typu usługi są kontrolowane przez państwo. Zajmuje się tym Urząd Regulacji Energetyki. Zapewnienia te nie są zbyt wiarygodne. Bo skąd warszawscy politycy PO mogą wiedzieć, co zrobi zagraniczny nabywca, jak już w pełni obejmie prawa właścicielskie? Mając pozycję monopolisty, będzie ją wykorzystywał w stopniu maksymalnie możliwym. Oznacza to, że te „łagodne” podwyżki będą wynosiły maksymalny dopuszczalny przez URE pułap. Celem francusko-australijskiego nabywcy będzie jak najwyższy zysk, a nie dobro mieszkańców.
Prywatne nie zawsze lepsze od publicznego „Dalkia” działa w 40 krajach świata. W Polsce już dysponuje 1670 km sieci ciepłowniczej i obsługuje 1,1 mln mieszkańców. Jest to największa zagraniczna firma działająca na polskim rynku usług komunalnych. W 60 proc. należy ona do francuskiego koncernu „Veolia Environnement”, zajmującego się dostarczaniem usług komunalnych w zakresie gospodarki wodno-ściekowej, gospodarki odpadami, transportem publicznym i energetyką. Koncern ten jest notowany na giełdach w Nowym Jorku i Paryżu, a jego akcje należą do osób prywatnych, ale też do wielu podmiotów państwowych. Pozostała część, 40 proc. akcji firmy „Dalkia” należy do australijskiego funduszu „Industry Funds Management”, dysponującego pieniędzmi z 32 australijskich funduszy emerytalnych. A więc z każdej złotówki zysku wypracowanej przez warszawską energetykę cieplną 40 groszy będzie systematycznie trafiało na wypłatę emerytur w Australii. Polscy emeryci mieszkający nie tylko w stolicy, ale w każdym innym mieście, gdzie ciepłem zajmuje się „Dalkia”, płacąc ze swoich marnych emerytur coraz wyższe rachunki, będą się zrzucać na wypłaty dla emerytów z bogatych antypodów. Taki jest efekt decyzji podjętej przez polityków Platformy Obywatelskiej o sprzedaży SPEC-u. Na temat prywatyzacji usług komunalnych panują różne opinie. Dominuje pogląd, że dostarczanie ich przez prywatną firmę jest bardziej efektywne, a przez to tańsze. Praktyczne doświadczenia nie zawsze potwierdzają tę opinię. Unia Europejska w swoich dokumentach obie formy własności – publiczną i prywatną – uznaje za równoprawne. W usługach komunalnych problemem jest, bowiem brak prawdziwej konkurencji. Jeśli prywatne przedsiębiorstwo uzyska pozycję monopolisty, winduje ceny i w efekcie takie usługi dla mieszkańców stają się jeszcze droższe, niż gdy dostarczała je spółka publiczna. Gdy oddaje się taką dominującą pozycję obcej firmie, której właściciele nie są związani ani z tym miastem, ani z tym krajem, a ich uwaga skupia się jedynie na transferowaniu jak największego zysku, sytuacja staje się bardzo niekorzystna. Tym bardziej, że SPEC mógł wejść na giełdę, zachować samodzielność i z czasem stać się polską „Veolią”. Bogusław Kowalski
Seksualna anarchia – haniebne dziedzictwo Kinsey`a
OSTRZEŻENIE: z uwagi na szokujące treści poniższa informacja skierowana jest do osób dorosłych
Dr Judith Reisman wraz z Mary McAlister, wizytujące konferencję pedofilską, która odbyła się w ub. tygodniu w Baltimore wyraziły swoje oburzenie z powodu prowadzenia od dłuższego czasu „podstępnego i zjadliwego ataku na dzieci”. Na stronie LifeSiteNews.com. zamieszczono obszerny artykuł poświęcony haniebnemu „dziedzictwu Kinseya” – skandalicznego pseudo-naukowca, który molestował seksualnie niemowlęta, by pozyskać dane do swoich „badań”.
Reisman wraz z McAlister odniosły się do konferencji pedofilskiej z 17 sierpnia, która odbyła się w Baltimore. Ponad 50 aktywistów pedofilskich zastanawiało się, w jaki sposób wyeliminować “piętno” towarzyszące pedofilii. Zaproponowali nową definicję pedofilii, jako jednej z “orientacji seksualnych”. Reisman, powołując się na oficjalne dane departamentu sprawiedliwości zwraca uwagę, że na legalizacji pedofilii szczególnie zależy homoseksualistom, którzy bardzo często wykorzystują nieletnich do aktów sodomskich. Jak ustalił amerykański departament sprawiedliwości, aż 64 proc. ofiar wymuszonej sodomii to chłopcy w wieku poniżej 12 lat. Departament szacuje, że przykładowo w 1999 r. porwano aż 58 tys. 200 dzieci, które wykorzystywano seksualnie. Reisman zauważa, że niektórzy tzw. “eksperci” w dziedzinie seksualności człowieka twierdzą, iż „dzieci są seksualne nie tylko od urodzenia, ale nawet w łonie matki i są gotowe uczestniczyć w aktach seksualnych z dorosłymi”. Dodaje, że dzieci są zachęcane do eksperymentowania z seksem wcześnie i często. Namawia się je do seksu z osobami tej samej płci, jak również płci przeciwnej. Tymczasem, jak zauważają amerykańskie uczone, choroby przenoszone drogą płciową wśród rozwiązłych nastolatków przyjmują wymiar epidemii. Ponad 50 tys. nastolatków w USA- według oficjalnych danych statystycznych – cierpi z powodu zakażenia wirusem HIV. W 1992 r. z powodu AIDS zmarło 1500 nastolatków. Uczone ubolewają nad ogromnym wpływem, jaki wywiera po swojej śmierci Alfred Kinsey. Dwójka jego najbardziej gorliwych zwolenników, dr Carol Vance, wykładowczyni na Columbia University, antropolog i działaczka lesbijska oraz dr John Money, adwokat pedofilów i pionier operacji zmiany płci z John`s Hopkins Univeristy, zwięźle podsumowali dziedzictwo dr Kinsey’a, które uznają za seksualny “postęp”. Mówią, że w gruncie rzeczy jest to „seksualna anarchia”. Przemawiając na sympozjum seksuologów w San Francisco w 1998 r., dr Vance wypowiedziała się zdecydowanie przeciw dyskredytowaniu Kinsey’a i jego badań – np. na temat orgazmu niemowląt itp. – gdyż oznaczałoby to „zaprzepaszczenie postępu seksualnego”. Reisman przypomniała także słowa dr Johna Bancrofta, dyrektora Instytutu Kinsey’a, który na konferencji w 1998 r. zorganizowanej w 50 rocznicę badań Kinsey’a, powiedział, iż ”modlił się” o to, aby brytyjski program telewizyjny – “Secret History: Kinsey Pedophiles” nigdy nie był pokazany w Stanach Zjednoczonych, ponieważ społeczeństwo nie byłoby w stanie zrozumieć „naukowego” wkładu Kinsey’a. Obawiał się, że zostaną zniweczone „osiągnięcia” w dziedzinie wychowania seksualnego amerykańskiej młodzieży. „Obawiał się - piszą Reisman i McAlister – zniweczenia osiągnięć w dziedzinie anarchii seksualnej, która dała tylu naukowcom i ich zwolennikom prestiż, pieniądze, wiarygodność i kontrolę nad dekompozycją judeochrześcijańskiego społeczeństwa obywatelskiego”. Alfred Kinsey był zoologiem na uniwersytecie w Indianie, gdzie pracował od 1920 r. do śmierci w 1956 r. Znany jest głównie ze skandalicznych opracowań: „Zachowanie seksualne mężczyzny” i „Zachowanie seksualne kobiety”, które sfinansowane zostały przez Indiana University oraz Fundację Rockefellera. Dr Kinsey powiedział, że jego misją było wyeliminowanie płciowych “represji” prawnych i zachowań będących pozostałością judeochrześcijańskiego światopoglądu. Twierdził, że wszelkie stare ograniczenia w zakresie seksualności są odpowiedzialne za patologie tj.: rozwody, choroby weneryczne, gwałty, nieślubne dzieci, przestępczość nieletnich, rozwiązłość, homoseksualizm, cudzołóstwo i wykorzystywanie seksualne dzieci. Ponadto stwierdził, że Amerykanie winni przyznać się do tego, że są z natury rozwiąźli, co miałoby wpłynąć na zmniejszenie patologii. (sic!) „W dużej mierze misja dr Kinsey’a została osiągnięta – pisze dr Reisman i McAlister – głównie pośmiertnie przez legion prawdziwie mu oddanej wpływowej elity, która systematycznie pierze mózgi swoich kolegów intelektualistów, zachęcając ich do akceptacji Kinsey’owskiego panseksualnego światopoglądu świeckiego i odrzucenia judeochrześcijańskiej wizji świata, w oparciu o którą ten kraj powstał i się rozwijał”. Reisman podkreśla, że wbrew obietnicom dr Kinsey’a, likwidacja ograniczeń w zakresie seksualności, wcale nie przyczyniła się do likwidacji patologii, ale do ich wzrostu. Kinsey twierdził, że wszystkie prawa, chroniące kobiety i dzieci przed wykorzystywaniem seksualnym były po prostu „staromodnymi pozostałościami z czasów niedoinformowania ludzi i panowania hipokryzji”. Jego zdaniem, ludzie zawsze byli rozwiąźli i nie powinno się im zabraniać ani ograniczać w jakikolwiek sposób aktywności seksualnej. Idee Kinsey’a chętnie rozpowszechniał Hugh Hefner za pośrednictwem pisma „Playboy”. Za namową Kinsey’a w 1955 roku Amerykański Instytut Prawa (American Institute of Law – AIL), który przygotowywał nowy kodeks karny, usunął przepisy dot. obyczajowości, które zostały sformułowane w oparciu o naukę biblijną. AIL zaproponował, by nie karać za gwałt, by zezwolić na nierząd, sodomię, cudzołóstwo itp. Wkrótce potem, nierząd, konkubinaty i cudzołóstwo zostały zalegalizowane. W 1957 roku Amerykański Departament Obrony na wniosek współpracowników Kinsey’a uznał, iż homoseksualiści nie stwarzają zagrożenia dla bezpieczeństwa. AIL również zalecał zmianę definicji pornografii, co uczynił Sąd Najwyższy w 1960 roku. W tym samym roku twierdzenie Kinsey’a, jakoby 10 do 37 proc. mężczyzn czasami zachowywało się homoseksualnie, zostało wykorzystane do promowania “praw gejów” wśród nauczycieli, lekarzy, psychiatrów itp. W 1962 r. Ralph Slovenko pisał w biuletynie Vanderbilt Law Review, że już czterolatki potrafią być prowokatorami i uwodzić dorosłych, pchając ich do przestępstwa (sic!). W tym samym roku Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych zakazał modlitwy w szkołach publicznych, a rok później zabronił czytania Biblii. Reisman przypomina, że w ten sposób zaczęto realizować zalecenia Kinsey’a, by zniszczyć społeczeństwo obywatelskie powstałe w oparciu o światopogląd judeochrześcijański. Szkoły nie mogły już uczyć, że cudzołóstwo czy współżycie przedmałżeńskie jest niedozwolone itp. Jedyną drogę pozostałą do nauczania na temat ludzkiej rozrodczości był “naukowy”, czyli Kinsey’owski świecki światopogląd. W 1968 roku ponad 51 tys. nauczycieli wychowania seksualnego zostało przeszkolonych przez Institute for Advanced Study of Human Sexuality, który tworzył programy nauczania w oparciu o naukę Kinsey’a. W 1975 r. IASHS zaczął szkolić nauczycieli nt. tzw. “bezpiecznego seksu”. Reisman zauważa, że wkrótce też z powodu ogromnej rozwiązłości zalegalizowano antykoncepcję w 1965 r. Zaś wymiar sprawiedliwości zaczął z przymrużeniem oka traktować doniesienia o próbach gwałtu. Z kolei „prawo do seksu dla rozrywki” i zysku stało się uzasadnieniem dla rozwoju przemysłu seksualnego, który zaczął produkować materiały pornograficzne. Obecnie, jak zaznacza Reisman, przemysł ten jest bardzo wpływowy i dysponuje tak potężnym zasobami, że nie ma problemu ze zleceniem badań z wnioskami korzystnymi dla siebie, czy z wprowadzaniem do szkół programów edukacji seksualnej, które nakłaniają młodzież do rozwiązłości, co sprzyja ich „interesom”. Playboy, Planned Parenthood, Sex Information & Education Council of the United States (SIECUS), Instytut Kinsey’a i inne organizacje związane z seksuologią korzystają z licznych dotacji rządowych. Lobbują za upowszechnieniem pornografii, narkomanii, aborcji, homoseksualizmu, seksu itp. Od 1970 roku, Playboy oficjalnie przekazuje fundusze dla NORML, by zalegalizować sprzedaż marihuany. W roku 1969, zauważa Reisman, został powołany Front Wyzwolenia Gejów na uniwersytecie w Nowym Jorku. Amerykańskie Towarzystwo Socjologiczne, powołując się na wcześniejsze ustalenia Kinsey’a ogłosiło, że homoseksualizm jest „normalny”. Również w oparciu o „badania” Kinsey’a, National Institutes of Mental Health Task Force on Homosexuality zaleciło legalizację sodomii. W 1972 r. NIMH Task Force, prowadzony przez uczniów Kinsey’a nalegał, by homoseksualizm był nauczany w szkołach, jako „normalne zachowanie seksualne”. W następstwie rewelacji zoologa, który zajmował się ludzką seksualnością – zauważa Reisman – w Kalifornii zalegalizowano w 1970 r. rozwody bez orzekania o winie. W 1985 r. prawo takie obowiązywało już w 49 stanach. Spowodowało to ogromny wzrost liczby rozwodów i lawinę pokrzywdzonych kobiet oraz dzieci. Wskutek rozwiązłości wzrosło zapotrzebowanie na aborcję, którą zalegalizowano w 1973 r. „Brak ojców w domach przyczynił się do upadku gospodarczego, społecznego, emocjonalnego i duchowego, który wywołał epidemię seksualnego wykorzystywania dzieci, wzrost rozwiązłości, wzrost przestępczości, w tym gwałtów i prostytucji, wzrost chorób wenerycznych i bezpłodności u młodych kobiet. Bez ojca w domu, dzieci były znacznie bardziej narażone na molestowanie przez starsze rodzeństwo” – zaznacza Reisman. Zaburzenia te, zdaniem amerykańskiej uczonej doprowadziły do wprowadzania innowacji w edukacji seksualnej, która zaczęła się skupiać na zwalczaniu przemocy ze względu na „orientację seksualną” i „bezpiecznym seksie” - w ramach, którego promuje się wzajemną masturbację, seks oralny i analny, pornografię itp. W roku 1981 dr Mary Calderone, prezes SIECUS, w przeszłości dyrektor medyczny Planned Parenthood, poszedł o krok dalej od Kinsey’a, mówiąc, że dzieci są seksualne już w łonie matki. (Kinsey mówił, że dzieci są seksualne od urodzenia). Calderone głosił, że celem jego organizacji jest uświadomienie ludziom i dzieciom, że są istotami seksualnymi. Dlatego też namawiał do wczesnej stymulacji seksualnej i zabezpieczania się przed niepożądanymi chorobami przenoszonymi drogą płciową (stąd promocja szczepionek przeciw HPV, WZW itp.) oraz niechcianą ciążą, stosując prezerwatywy i inne środki antykoncepcyjne. Riesman ma nadzieję, że uda się powstrzymać to samonapędzające szaleństwo, jakim jest dziedzictwo Kinsey’a, czyli „anarchię seksualną”. Nie ignorując problemu, ani nie tracąc nadziei na ostateczne zwycięstwo, postuluje wzmożenie wysiłków na rzecz przywrócenia tradycyjnego światopoglądu chrześcijańskiego.
Źródło: LifeSiteNews.com, AS.
Komentarz PiotrSkarga.pl: Tylko powrót do prawa naturalnego wyrażonego w Dekalogu jest w stanie uratować staczający się w iście piekielną przepaść świat. Tu zaś szczególne ważne jest gorące nabożeństwo do Niepokalanej, Przeczystej Dziewicy Maryi, aby jak najszybciej położyła kres temu szatańskiemu procesowi destrukcji duchowej i społecznej. Nadzieja nasza poparta jest Jej zapewnieniem w Fatimie: „W końcu Moje Niepokalane Serce zatriumfuje!”