T Merton niepokorność

Uwaga, niebezpieczny Tomasz Merton

Aleksandra Klich 31.01.2015

Tomasz Merton (Sibylle Akers, used with permission of the Merton Legacy Trust and the Thomas Merton Center at Bellarmine University)

Być świętym to znaczy być sobą. Historia niepokornego mnicha z Kentucky

Na zdjęciach przetrwał uśmiech amerykańskiego przystojniaka z sąsiedztwa. I wysportowana sylwetka faceta, który albo codziennie chodzi na siłownię, albo intensywnie rąbie drzewo.
"Seksowny i odrobinę niebezpieczny" - napisała o Tomaszu Mertonie amerykańska dziennikarka.
Za pieniądze z praw do wydawania jego prawie 60 książek współbracia trapiści zdołali wyremontować większość swoich klasztorów na całym świecie. Bo "Siedmiopiętrowa góra", "Znak Jonasza" i "Nikt nie jest samotną wyspą" rozchodzą się od ponad pół wieku w milionowych nakładach. Wśród wierzących i niewierzących, katolików, buddystów, protestantów.
Dokładnie sto lat temu urodził się najsłynniejszy mnich XX wieku. Człowiek, który pokazał, że mistycyzm nie jest reliktem z dawnych epok, ale niezłym sposobem na szukanie sensu w świecie. Że Ewangelia może być drogowskazem w chaosie współczesności, asceza - drogą wyjścia z uzależnień, że chrześcijaństwo nie może istnieć bez buddyzmu, a świat nie przetrwa, jeśli nie uznamy, że walka o pokój jest najważniejszym zadaniem ludzkości.
Człowiek, który nie tylko mówił, że trzeba szukać i błądzić, ale sam szukał i błądził.
***
Ma 27 lat, gdy postanawia, że zostanie pustelnikiem w niepozornym klasztorze między wzgórzami w środkowej Ameryce, w Kentucky, kraju koni czystej krwi i burbona. W miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc, a do Nowego Jorku jest dalej niż na księżyc wiszący nad polami.
Gdy dzwoni do bramy opactwa Matki Boskiej Gethsemani, jest 10 grudnia 1941 roku, trzy dni po ataku Japonii na Pearl Harbor.
Przyjechał z Nowego Jorku, zostawiając za sobą świat, w którym wcześniej bez reszty się zanurzył.
Zostawił dzieciństwo bez ojca, matki (umarli jedno po drugim na raka) i religii. Młodość spędzoną w podróży po oszalałej ze strachu przed nadciągającą apokalipsą Europie lat 30. Studenckie picie na umór w Cambridge i Columbii i wędrówki z łóżka do łóżka w poszukiwaniu tej jedynej, w końcu - przypadkowe spłodzenie dziecka. Zostawił szukanie sensu życia w pochłanianych jedna po drugiej książkach. Krótką fascynację komunizmem. Ambicje pisarskie. Światła i hałas wielkich miast. Europę i Amerykę ogarnięte wojną. Zostawił konto w banku. Książki. Rękopisy. Swoje nazwisko.
(Gdy zaczną mu wypominać, że uciekł jak tchórz przed poborem, będzie tłumaczył, że modlitwa jest najlepszym orężem przeciw wojnie. Nie uwierzą).
Po latach napisze: „Jedynie w ciszy możemy dojść do zgody z wewnętrznym » ja «. W ciszy możemy wyznać i stanąć wobec przepaści między głębią naszego istnienia, którą konsekwentnie lekceważymy, a jego powierzchnią, która jest niewierna naszej własnej rzeczywistości. Jeśli obawiamy się ciszy, to przyczyną tego może być nasz ukryty brak nadziei na wewnętrzne pojednanie. Jeśli brak nam nadziei na pogodzenie się z samym sobą w naszej wewnętrznej samotności i ciszy, wówczas nigdy nie będziemy w stanie odkryć prawdy o sobie: będziemy ciągle uciekać i nigdy się nie zatrzymamy”.
I doda: "Ci, którzy kipią życiem, często tylko pogrążają się w śmierć z głośnym pluskiem".
Zostawił sobie tylko Biblię, brewiarz, kilka książek; wśród nich: św. Jana od Krzyża i Williama Blake'a. Różaniec.
***
Podczas obłóczyn usłyszał od opata, by nie oczekiwał niczego prócz "choroby, smutków, upokorzeń, postów".
Zgolono mu głowę i założono białe szaty. Dostał też nowe imię: Ludwik.
Szybko zrozumiał, o co chodziło opatowi z upokorzeniami: spanie w codziennych szatach na deskach pokrytych słomą w dormitoriach, gdzie obok chrapał kolega. Żadnej intymności. Ogień rozpalany w kominkach tylko wówczas, gdy szyby pokryje lód. Gorąca woda dwa razy w tygodniu; do jedzenia: chleb, ziemniaki, jabłka i kawa zbożowa (żadnego mięsa, ryb czy jajek). Modły - osiem godzin dziennie. Biczyk, którym w piątki mnich chłostał swoje nagie plecy, odmawiając "Ojcze nasz". Praca w polu, sprzątanie, rąbanie drewna. I nakaz milczenia; porozumiewanie się za pomocą 400 gestów.
Zakonnicy są obok siebie, ale absolutnie samotni.
Jak w takim miejscu - dla świeckich w karykaturze życia - poczuć szczęście, w dodatku mając alergię na słomę? "Ludzie, którzy tu przybywają, są tacy sami jak ci z kolejki podziemnej. Tyle że tutaj zapominają, że są cwaniakami" - pisał do przyjaciela.

Tuż po Wielkanocy 1943 roku przychodzi telegram: zginął brat Mertona John Paul. 16 kwietnia dostał rozkaz zbombardowania Mannheim. Jego strącony bombowiec wpadł do Morza Północnego. Załoga cudem się wydostała i pięć dni dryfowała, nim ją uratowano. Ranny John Paul zmarł czwartego dnia.
***
"Siedmiopiętrowa góra" - najsłynniejsza książka Mertona, autobiograficzna opowieść o tym, jak błąkał się przez 27 lat po świecie, by odnaleźć sens życia w Gethsemani - była ostatnią, którą czytała umierającemu mężowi Katarzyna Herbertowa. Gdy wydawało się jej, że Zbigniew zasypia, i przestawała, ten otwierał oczy. - Czytaj - mówił.
Był 1998 rok.
***
Jako mnich powinien rozpłynąć się we wspólnocie. Brat Ludwik musi zastąpić Tomasza Mertona. Nie potrafi. Przymus pisania jest silniejszy. Tym bardziej że opat zachęca Toma, by nie odkładał pióra. Jest zbyt zdolny, by się marnować.
Gdy Merton dał „Siedmiopiętrową górę” do przeczytania opatowi, ten opisał ją jako „skrzyżowanie Dantejskiego » Czyśćca «z Kafką i średniowiecznym misterium”.
Wyszła bez zdjęcia autora - do końca życia Mertona jego czytelnicy nie wiedzieli, jak wygląda. I bez opisów seksu, pijackich imprez i informacji o spłodzonym dziecku. Wyrzucił je zakonny cenzor.
Wydawca przygotowuje 7 tys. egzemplarzy, po kilku miesiącach sprzeda się 100 tys., a po roku - 600 tys. Aż dojdzie do miliona w 15 językach świata.

Skąd ten sukces? Jim Forest, przyjaciel i biograf mnicha, autor książki "Thomasa Mertona życie z mądrością": - Bo Merton słowami posługiwał się z taką swobodą jak Charlie Parker saksofonem. Plus ludzie chętnie słuchali radykalnej krytyki porządku społecznego i idei, że ludzkie szczęście nie polega tylko na właściwym odżywianiu, posiadaniu dobrej pracy, przyjemnym obejściu i aktywności seksualnej.
"Siedmiopiętrowa góra" stanie się ulubioną lekturą papieża Jana XXIII - autora idei Soboru Watykańskiego II i otwarcia Kościoła na świat.
Potem dojdą następne książki: "Posiew kontemplacji", "Nikt nie jest samotną wyspą", "Zapiski współwinnego widza". Wszystkie o tym, w jakim fatalnym położeniu jest współczesny człowiek i jak się ratować - przez oddalenie od świata, kontemplację, dokonywanie wyborów, zadawanie pytań, a nie tylko szukanie łatwych odpowiedzi.
***
Franciszkanin Richard Rohr: - Merton był prorokiem. A prorok przestrasza i sieje wątpliwości. Pisał rzeczy, które nas przerażały, a dziś są prawdą.
"Żyjemy w cywilizacji hien - pisał Merton do Czesława Miłosza (pierwszy list skreślił wstrząśnięty lekturą "Zniewolonego umysłu"; będą korespondować do końca życia mnicha). - To, co dzieje się w dzisiejszym świecie, to kompletne załamanie się w człowieku zdolności kochania. Został on zalany sprawami materialnymi i fantastycznym zagęszczeniem ludzi i rzeczy wszędzie dookoła; jest tego wszystkiego tyle, że człowiek żyje w stanie nieustannego oszołomienia i lęku. Nie potrafi zaangażować się w żadną wyraźnie określoną miłość, ponieważ cała ta gra jest zbyt złożona, przypadkowa, a człowiek utracił wszelkie centrum. Jesteśmy przeto unoszeni przez trąbę powietrzną, a nasze dzieci czują się jeszcze bardziej bezradne niż my sami. Człowiek nie potrafi kochać, bo nie potrafi oderwać się od siebie samego".
Swoje myśli rozsiewał w niezliczonych artykułach, listach, książkach. O zmianach społecznych:
"Ogromne poczucie desperacji obejmuje całe społeczeństwo, razem z jego bombami, jego pieniędzmi oraz instynktem śmierci! Jesteśmy schwytani w dwuznaczności kolosalnego poczucia klęski dokładnie w momencie najbardziej fenomenalnego sukcesu. Mamy wszystko, czego, jak twierdziliśmy, było nam potrzeba, a jednak jesteśmy bardziej niezadowoleni niż kiedykolwiek. Ludzie zżerają się od wewnątrz z furią i z nienawiścią do samych siebie, dokładnie wtedy, gdy mają pieniądze, wszelką swobodę i, jak się zdaje, wszelkie możliwości, by naprawdę żyć. Nie potrafią przyjąć tej swobody. Nie umieją poradzić sobie z prosperitą".
O tym, że nie można mieć wszystkiego:
"Chcieć wszystkiego to w istocie nie chcieć niczego. Musi się to sprecyzować, inaczej wybory pozostają bez znaczenia: nie są one wyborami. Jeżeli zadowalam się tym, co posiadam, i godzę się z faktem, że wiele rzeczy nieuchronnie mnie w życiu ominie, jestem w lepszym położeniu niż ludzie mający znacznie więcej, ale martwiący się ciągle wszystkim, czego im nie dostaje. Nie możemy w pełni wykorzystać naszego istnienia, jeżeli nasze serca są bezustannie rozdzielone pomiędzy tym, czym jesteśmy w rzeczywistości, a fikcją, jaką sami stworzyliśmy o sobie".
O życiu bez sensu:

"Ktoś, kto tylko oddycha, je, śpi i pracuje bez świadomości, bez celu i bez własnych poglądów, nie jest prawdziwym człowiekiem. Może posiadać wszystko, a wciąż być idiotą. Życie, tylko w tym czysto fizycznym sensie, jest tylko nieobecnością śmierci. Tacy ludzie nie żyją, lecz wegetują. W nas jest to, czego szukamy. Nie trzeba za tym gonić. Jest przez cały czas. I wystarczy temu dać czas, a samo nam się objawi".
O pytaniach:
"Coś jest nie w porządku z pytaniami, o których sądzi się, że odpowiedzi je załatwiły. To jest właśnie kłopot z filistrami. Myślą, że jeżeli masz odpowiedzi, to nie masz już pytań. I chcą możliwie jak najwięcej odpowiedzi, a jak najmniej pytań. Ideałem byłoby wcale już pytań nie mieć. Wtedy, gdy nie ma się już pytań, ma się >>spokój<< ".
O życiu:
"Nasza prawdziwa podróż przez życie odbywa się w nas: jest to sprawa wewnętrznego rozwoju, zdobywania coraz większej głębi".
***
Wtorek, 18 marca 1958 roku. Merton przyjeżdża do nieodległego Louisville do dentysty. U zbiegu ulic Fourth i Walnut, czekając na zmianę świateł, doznaje objawienia: wszyscy ludzie, którzy stoją obok niego, są jego znajomymi, bliskimi, krewnymi.
"To było przebudzenie - pisał w "Zapiskach współwinnego widza". - Nikt nie jest obcy. Wszyscy są tożsami ze mną. Uwolniwszy się od ich złudzeń i trosk, identyfikuję się z ich zmaganiami, ich ślepotą, ich desperacką pogonią za szczęściem".
Bramy niebios są wszędzie - tak nazwał to, co przeżył na ulicy w Louisville.
"Bez miłości, zwłaszcza miłości do przeciwników i wrogów - podkreślał - nie może dojść do głębokiej transformacji ani jednostki, ani społeczeństwa. Żeby zbudować świat bez wojen i przemocy, musimy powściągnąć nasze własne, pełne przemocy i agresji, instynkty w stosunkach z innymi ludźmi" - pisał.
***
Ci, którzy są zafascynowani książkami Mertona o sile modlitwy i poszukiwaniu siebie w oddaleniu od świata, są zaskoczeni po przybyciu do Gethsemani. Jim Forest wspomina, że zamiast wychudzonego mnicha zobaczył dobrze odżywionego mężczyznę o tubalnym śmiechu, który przypominał mu Pabla Picassa.
A słynny holenderski teolog Henri Nouwen zastał Mertona w kucki na podłodze popijającego piwo. Po latach Nouwen wspominał, że dwaj duchowni pisarze mogli robić lepszą rzecz od wspólnego picia piwa - pić wino.
Ks. Mieczysław Puzewicz z Lublina, były rzecznik nieżyjącego arcybiskupa Józefa Życińskiego, na swoim blogu, "stronie dla niewierzących, wierzących, wątpiących, poszukujących, tych, którym wydaje się, że wierzą, i tych, którym się wydaje, że nie wierzą": - Ktoś, kto ma żywą więź z Bogiem, kto doświadczył Jego Narodzenia, z równym namaszczeniem śpiewa psalmy w oficjum zakonnym co słucha Beatlesów i pije piwo. Bóg stał się człowiekiem i uświęcił wszystko, co ludzkie.
***
Czy mnich ma prawo głośno protestować, gdy na świecie, jego zdaniem, źle się dzieje?
Tak - odpowiada Merton. Mnich nie może siedzieć cicho.
"Klasztor nie jest muszlą ślimaka ani też wiara religijna nie jest schronem atomowym, do którego można skoczyć, by uciec przed zbrodniczymi realiami apokaliptycznego wieku".
I pisze teksty do "Catholic Worker", pisma prowadzonego przez Dorothy Day, katolicką pacyfistkę uznawaną wówczas przez wielu amerykańskich katolików za wrażą komunistkę (dziś trwa jej proces beatyfikacyjny).
"Chcę, żeby całe moje życie stało się wyrazem odrzucenia, protestu przeciwko zbrodniom i niesprawiedliwościom wojny i politycznej tyranii, które całemu gatunkowi ludzkiemu oraz jego światu grożą zniszczeniem. Swoim życiem zakonnym oraz ślubami mówię NIE wszystkim obozom koncentracyjnym, bombardowaniom, inscenizowanym procesom politycznym, morderstwom sądowym, rasowym nieprawościom".

W 1961, roku inwazji w Zatoce Świń i coraz realniejszej groźby wojny nuklearnej, Merton pisze "Intonację w czasie procesji około miejsc z piecami" - monolog komendanta obozu koncentracyjnego przed jego własną egzekucją. To wstrząsająca, lakoniczna opowieść o administrowaniu fabryką śmierci zakończona pointą:
"Naśmiewasz się z mojej kariery, lecz zrobiłbyś to samo, gdybyś znał siebie i miał odwagę. Czy masz się za lepszego dlatego tylko, że palisz przyjaciół i wrogów, wysyłając dalekosiężne rakiety, nie zadając sobie trudu, by sięgnąć okiem na granice spustoszenia".
"Źródłem wojny jest strach - pisze do "Catholic Worker". - Jestem przeciwko bombie, próbom nuklearnym, okrętom podwodnym".
Gorące filipiki Mertona przeciwko zimnej wojnie wywołują protesty katolików. Nie rozumie dlaczego. Przecież to Chrystus najżarliwiej apelował o pokój!
Do Miłosza kreśli: "Konserwatywni katolicy w Louisville palą moje książki, ponieważ jestem przeciw wojnie w Wietnamie. Mam jednak grubą skórę. Jeżeli pozostaję w Kościele, to z powodu zawiedzionej miłości i ze świadomością, że ja nie mógłbym być szczęśliwy poza nim, choć nie mam też żadnej pewności, że będę szczęśliwy wewnątrz niego. W rezultacie moje szczęście nie zależy od żadnej instytucji czy firmy".
Do papieża Jana XXIII pisze, że amerykańscy katolicy są za zbrojeniami, bo to gwarantuje im pieniądze.
Zakon jest wściekły. Zakazuje Mertonowi pisania o wojnie i pokoju. - To nie jest zajęcie dla mnicha - słyszy.
- A ja myślałem, że ocalam resztki dobrego imienia instytucji, o której wielu sądzi, że jest martwa - kpił smutno.
W kwietniu 1963 roku Jan XXIII opublikował encyklikę "Pacem in terris", czyli "Pokój na ziemi", w której zaatakował wyścig zbrojeń, wojnę nazwał pogwałceniem praw, a nie ich przywracaniem, i zaapelował o ochronę ludzi, którzy z powodów religijnych odmawiają służby wojskowej.
Parę dni później Merton napisał do generała trapistów: "Dobrze, że encyklika papieża Jana XXIII nie musiała przechodzić przez naszą cenzurę: czy mógłbym wrócić do pisania?".

Usłyszał odmowę.
Z listu do Miłosza: „To, co mnie szokuje, to ścisła analogia z funkcjonowaniem linii partyjnej. Ci, którzy » wiedzą «, w rzeczywistości mają w sobie największą i niedbającą o nic giętkość, a posiadają ją dlatego, że całkowicie oddali się sprawie. Mógłbym i ja posiadać tę giętkość, gdybym tylko uległ i obrał pewien kierunek w sposób ostateczny: ale uległ czemu? Poddał się czemu?
Tego właśnie nie mogę zrobić, ponieważ wydaje się, że jeżeli poddałbym się w taki sposób i zdobył tę absolutną giętkość, to stałbym się absolutnie niezdolny do powiedzenia czegokolwiek. Przestałbym walczyć. Tego właśnie nie mogę zrobić. Będę mnożył protesty ku chwale Boga".
***
Kiedy jakiś dziennikarz zapytał go, jaka najgorsza choroba toczy świat, odpowiedział: skuteczność. Bo "od klasztoru po Pentagon zakład musi pracować i mało czasu oraz energii zostaje na cokolwiek innego".
A klasztor musiał na siebie zarabiać. Mnisi produkowali więc sery, bekony, wędzone szynki, ciastka, kulki z lucerny na karmę dla indyków i rasowych koni.
Klasztor coraz bardziej przypominał korporacyjną Amerykę: stosowano toksyczne nawozy i głośne maszyny. "Na polach leżały martwe ptaki, a w izbie chorych - chorzy mnisi" - opisywał Forest.
"Nie potrafimy się oddać rzeczom duchowym, jeśli ciągle nas porywa wielość zewnętrznych działań. Pracowitość nie jest najwyższą cnotą, zaś świętości nie mierzy się ilością wykonanej pracy" - pisze.
Do tego nieustanna kontrola listów i cenzurowanie tekstów i książek.
Merton ma dość. Opat, by go zatrzymać, przygotowuje mu jedną, a potem drugą pustelnię.

Po okresie szczęścia, spokoju i kilku książkach wraca niepokój: czy naprawdę nadaję się na mnicha żyjącego we wspólnocie? Czy nie powinienem być pustelnikiem? Czy nie powinienem zmienić zakonu?
Ale zakon mówi: nie. Jesteś osobą publiczną i nie możesz gorszyć ludzi.
Katolicki psychiatra Gregory Zilboorg mówi Mertonowi, że jest megalomanem i narcyzem, który potrzebuje sławy. Że powinien założyć swoją pustelnię na Times Square, wtedy poczułby spełnienie.
I zachęcił do udziału w seansie psychoanalitycznym.
"Moja dusza nigdy nie będzie pasowała do tego teatru - pisał zrezygnowany Merton. - Chodzi mi tylko o wolność, sumienie i prywatność".
***
Mówił o sobie: - Jestem kotem chodzącym zupełnie własnymi drogami i choć nie tak niezależnym, jak by się zdawało, to również nie zintegrowanym z czymkolwiek innym.
Jest wiele dróg, które mogą nas zaprowadzić do Boga - głosił.
Szukał ich w prawosławiu (korespondował z Borysem Pasternakiem), hinduizmie (przyjaźnił się z Mahanambratą Brahmacharim), protestantyzmie, buddyzmie, szczególnie w zen, katolickim mistycyzmie Jana od Krzyża, Dunsa Szkota, św. Augustyna.
Po spotkaniach z buddyjskimi mnichami mówił: - Jesteśmy tacy sami, różnice doktrynalne nie mają znaczenia. Modlili się tak samo, to samo myśleli o złu wojny w Wietnamie.
Całe życie jednocześnie szukał i świadomie trwał przy Kościele katolickim.
W "Dzienniku azjatyckim" zapisał: "Wierzę, że otwierając się na buddyzm, na hinduizm i na te wspaniałe tradycje Azji, zdobywamy cudowną szansę dowiedzenia się czegoś więcej o możliwościach tkwiących w naszych własnych tradycjach, ponieważ tamte religie dotarły, z punktu widzenia natury, o wiele głębiej niż my".
Gdy Miłosz poskarżył mu się, że „w Polsce powiedzenie » jestem katolikiem «jest równoznaczne z polityczną deklaracją”, Merton odpowiedział:
"Nawet nie wiesz, jak dobrze rozumiem, gdy mówisz, że nie chcesz deklarować się jako katolik ani nosić etykietki, która jest najczęściej etykietką polityczną i zakłada zajęcie pewnego społecznego stanowiska oraz związanie się z pewnymi formami instytucjonalnymi, mając Boga daleko w tle.
Nie takie jest znaczenie słowa katolik. To kompletne wypatroszenie katolicyzmu, ale dokonane mistrzowsko i sumiennie przez samych katolików. Tak więc odczuwam pewien spokój, a nawet zadowolenie na myśl o możliwości ekskomuniki dla mnie.
Nie mogę być katolikiem, dopóki dla świata nie stanie się zupełnie jasne, że jestem żydem i muzułmaninem, dopóki nie zostanę wyklęty jako buddysta i oskarżony o podważanie wszystkiego, na co godzi się ten wygodny i społeczny katolicyzm: to ustawianie sutann szeregiem, to uformowanie biretów w oddziały. Ciskam swój biret do rzeki (ale nie posiadam takowego)".

Za zgodą papieża Jana XXIII organizował w Gethsemani rekolekcje dla protestantów.
***
Dlaczego Mertona uważam za jednego z najwybitniejszych duchowych mistrzów XX wieku? - pyta na swoim blogu polski dominikanin Krzysztof Pałys (ur. w 1979 r.). - Dlaczego gdy czytam jego teksty, tak cholernie (przepraszam za wyrażenie) zazdroszczę mu pisarskiej zdolności? Dlaczego wciąż mam ciary na plecach? Dlaczego Bóg opisywany przez Mertona jest Kimś tak pasjonującym, że chciałoby się rzucić wszystko i zamieszkać w pustelni? Dlaczego w latach 60. ludzie masowo chorowali na >>mertonkę<< , a klasztor trapistów w Gethsemani stał się gwarnym ulem? I dlaczego ten człowiek nie przestaje mnie zachwycać?
I cytuje fragment "Orędzia kontemplatyków do świata" z "Życia w listach" Thomasa Mertona, wydanego kilka lat temu przez W Drodze: "Kiedy na początku zostałem mnichem, byłem pewny >>odpowiedzi<< . Kiedy jednak dorastałem w życiu monastycznym i postępowałem dalej w samotności, stałem się świadom tego, że zacząłem dopiero szukać pytań. A jakie są te pytania? Czy człowiek potrafi nadać sens swemu istnieniu? Czy człowiek potrafi uczciwie nadać swojemu życiu znaczenie?".

Czy naprawdę Merton zmienił świat? - pyta jezuita James Martin.
Po pierwsze, napisał "Siedmiopiętrową górę";
po drugie, przypomniał ludziom, że modlitwa-kontemplacja jest nie tylko dla zakonników;
po trzecie, jest autorem zdania: "być świętym oznacza być sobą";
po czwarte, otworzył katolików na tradycje Wschodu, w tym na zen;
po piąte, napisał: "Dlaczego marnujemy nasz czas na robienie rzeczy, które, gdybyśmy tylko zatrzymali się, żeby się nad nimi zastanowić, byłyby dokładnym przeciwieństwem tego, do czego zostaliśmy stworzeni?";
po szóste, był pacyfistą;
po siódme, przypomniał, że każdy człowiek jest jednocześnie zwyczajny i nadzwyczajny.
Ojciec Martin: - Z pewnością zmienił życie ludzi, a jeżeli to nie wystarczy, żeby zmieniać świat, to nie wiem, czego do tego potrzeba.
***
30 stycznia 1965 roku, w przeddzień swych 50. urodzin, zanotował w dzienniku, że wstrząsa nim na wspomnienie, jakim był "cholernym głupcem" i "okropnym sobkiem" wobec kobiet.
Wstępując do zakonu, Merton przeznaczył dla dziecka spłodzonego podczas studiów w Cambridge i jego matki - "o ile się uda ich odnaleźć" - połowę majątku.
Ks. Adam Boniecki pisał po lekturze biografii Mertona pióra Jima Foresta: - Czy potem o nich myślał? Jeśli dziecko Mertona żyje (mówiono, że zginęło z matką podczas niemieckich nalotów na Londyn), ma dziś 60 lat. Czy dla niego (dla niej) Merton to nieodpowiedzialny facet, który zdobył sławę i do tego jeszcze innych uczył moralności, czy ktoś, o kim się myśli z czułością?
***
"Nie warto niepokoić się czyjąkolwiek słabością i grzechem: wszyscy płyniemy w tej samej łodzi i na nic się zda odczuwanie nudności i wstrętu z tego powodu. Przeciwnie, dobrze jest czuć, że ma się towarzyszy w słabości" - pisał do Miłosza.
- Dlaczego go kocham? Bo nie pasuje do żadnego stereotypu. Był w pełni uduchowiony i w pełni ludzki - mówił Ben Eisner, współscenarzysta filmu o mnichu z Kentucky powstającego dla portalu Huffingtonpost.com. - Wszyscy chcemy, żeby ktoś mądry nam powiedział, czego mamy się trzymać, żebyśmy czuli się bezpieczni, niezagrożeni i na właściwej ścieżce. Ale Merton tak łatwo nam nie odpuszcza. On takie recepty wyrzucał przez okno.
"Boska komedia Thomasa Mertona" ma być, według ambitnych zamierzeń twórców, opowieścią o transformacji duchowej i cywilizacyjnej świata lat 60. XX wieku, opartą na historii miłości 51-letniego mnicha i o połowę od niego młodszej studentki.
W 1966 roku słynny już na całym świecie zakonnik i pisarz, pacyfista i reformator Kościoła, do którego listy pisał papież Jan XXIII, mistrz kontemplacji i ascezy, pustelnik i ekumenista, po 25 latach spędzonych w klasztorze zakochuje się z wzajemnością w ciemnowłosej pielęgniarce Margie.
On zasypywał ją wierszami, ona jego listami. Planuje odejście z klasztoru i małżeństwo. W listach do Margie przyznaje, że wyrwała go z samotności: "Naszym prawdziwym przeznaczeniem jest miłość. Znajdujemy sens życia nie sami - znajdujemy go z kimś".
Gdy się spotykają, w tajemnicy, poza klasztorem, piją wino, słuchają piosenki Joan Baez "Srebrny sztylet".
Nie śpiewaj mi pieśni miłosnych, obudzisz moją matkę
Która śpi tuż obok mnie
W jej prawej ręce jest srebrny sztylet
Mówi, że nie mogę być twoją panną młodą.

Ale się nie udało.
Forest: - Ostatecznie ponowił swoje zobowiązanie, że pozostanie mnichem i wytrwa jako pustelnik, a była to najtrudniejsza decyzja w jego życiu.
Eisner: - To była próba, która go umocniła w dotychczasowym wyborze. Ach, jak aktualne jest to przesłanie dla nas dzisiaj, pośród hałasu społecznościowych mediów i mentalności "ja, ja, ja".
Merton ponad "ja" postawił Boga, wspólnotę i swoich czytelników.
Ks. Adam Boniecki: - Ta historia uczyniła mi Mertona jeszcze bliższym. Który z duchowych mistrzów ma odwagę dzielić się z nieznanymi uczniami tego rodzaju doświadczeniem, oczywiście jeśli je posiada? Merton zaś nie chciał, by wydarzenie pozostało tajemnicą. Udostępnił przyjaciołom kopie wierszy, dzienniki pozostawił w ogólnie dostępnym archiwum. "Trzeba, żeby także i o tym wiedziano, ponieważ to część mnie".

Margie Smith nigdy, przez całe życie, nawet słowem nie skomentowała swojego związku z Mertonem.
***
Na początku 1968 roku w klasztorze plotkowano, że Merton zostanie opatem.
Wywiesił więc kartkę, że złożył przysięgę, iż nigdy na to się nie zgodzi, i ogłasza rozpoczęcie kampanii "przeciwko wybraniu mnie na opata na rzecz pozostawienia na stanowisku dozorcy mojej psiej budy. Moje plany na temat rozwoju zakonu z powodu mojego wieku i gorszej pracy umysłu są mgliste. Jeśli mnie jednak wybierzecie, obiecuję mnóstwo piwa".
Opatem nie został.
***
21 listopada 1968 roku wysłał do Miłosza kartkę z Darjeeling:
"Drogi Czesławie, jestem w Indiach mniej więcej od miesiąca i spotkałem sporo interesujących ludzi, widziałem góry, świątynie, lamy, malowidła, dżungle - nie mówiąc o arcymieście Kalkucie. Cóż za doświadczenie! Wkrótce udaję się na Cejlon i do Indonezji. Mam nadzieję, że macie się oboje dobrze - dobrze było spotkać się z Tobą w SF.
Najserdeczniej
Tom"

Zakon zgodził się, by wyjechał na konferencję katolików i buddystów do Bangkoku. Przy okazji mógłby zwiedzić kilka ośrodków zen w Azji. To była nagroda za to, że zdecydował się zostać w klasztorze, a nie odejść z niego z kobietą.
Dokładnie 27 lat po tym, gdy zapukał do bramy klasztoru w Gethsemani, 10 grudnia 1968 roku na konferencji w Bangkoku Merton mówi, żeby być wiernym sobie. Że trzeba unikać dążenia za wszelką cenę do stania się takim, jakim chcą nas widzieć inni ludzie, bo to prowadzi do samotności i nieszczęścia.
Jedna z zakonnic wzrusza ramionami rozczarowana: - Myślałam, że będzie mówił, jak nawracać pogan na chrześcijaństwo. A on nam tu opowiada o jakiejś alienacji.
Merton: - Wszyscy dziś mówią, kim jest Bóg. Zawracają nam nim dziś głowę telewizyjni komentatorzy. Ale nikt nie wie, o co chodzi. Dziś ważniejsze od nawracania jest, żebyśmy znaleźli Boga w sobie. Wtedy inni też go w nas zobaczą.
Wobec tego znikam - pożegnał słuchaczy.
I poszedł do swojego pokoju w hotelu. Więcej z niego nie wyszedł. Zabił go źle izolowany wentylator, którego dotknął, gdy wychodził z wanny.
Świat szeptał, że zabiło go CIA w zemście za antywojenne filipiki.
Jego ciało przetransportowano do Gethsemani wojskowym samolotem wraz ze zwłokami amerykańskich żołnierzy, którzy zginęli na wojnie w Wietnamie.
Do ciała dołączono dokument, w którym wymieniono rzeczy Mertona wycenione w dolarach. Forest je dokładnie spisał:
1 zegarek Timex - 10 $
1 para przeciwsłonecznych okularów w oprawkach ze skorupy żółwia - 0 $
1 cysterski brewiarz oprawiony w skórę - 0 $
1 różaniec (zerwany) - 0 $
1 mała ikona na drewnie z wizerunkiem Madonny z Dzieciątkiem - 0 $.
Cytaty w tłumaczeniu Piotra Blumczyńskiego, Andrzeja Ehrlicha, Marii Morstin-Górskiej, Jana Leszczy, Zygmunta Ławrynowicza, Marka Maciołka, Janusza Margańskiego i Marii Tarnowskiej


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Merton, stuktura biurokratyczna
Najbardziej Niepokojąca Herbata
AKT POŚWIĘCENIA SIĘ RODZINY NIEPOKALANEMU SERCU MARYI, Katecheza, 5 PIERWESZYCH SOBOT
Niepokój, Dokumenty(3)
R. Merton - struktura społeczna i anomia - notatka, Makrostruktury społeczne
Dogmat Niepokalanego Poczęcia inspiracje dla chrześcijańskiej duchowości
Niepokalana partytura
pod sztandarem niepokalanej nr 62
Merton
Niepokalane Poczęcie, apologetyka
OBIETNICA MARYI DZIEWICY, Modlitwa, Nowenny, do Niepokalanego Serca Maryi
Mądrość pustyni Merton
Godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Najświętszej Maryi Panny
egzorcyzm prosty za przyczyną NIEPOKALANEJ
merton socjologia wiedzy
2 2 (R K Merton) to
Liryka modernistyczna polska i obca jako wyraz niepokojów?scynacji i poszukiwań artystycznych jej tw

więcej podobnych podstron