Ostatni wywiad„POŚWIĘCIĆ SWOJE ŻYCIE BEZ RESZTY”... (Ostatni wywiad z Marianem Owczarskim, udzielony 13 czerwca 2009 roku Radiu "Polskie Rozmaitości”, w Detroit) Red. Jerzy Różalski: Dzisiaj chciałbym zaprosić Państwa na ciekawe spotkanie z osobą bardzo znaną w kręgach polskiej emigracji – nie tylko michigańskiej, amerykańskiej, kanadyjskiej – artystą-rzeźbiarzem, kustoszem słynnej chyba na cały świat Galerii Zakładów Naukowych w Orchard Lake (Michigan). Marian Owczarski jest dzisiaj gościem programu Polskich Rozmaitości. Witam serdecznie. Marian Owczarski: Ja również witam Cię serdecznie i Twoich Radiosłuchaczy.
Red.: Wielokrotnie mieliśmy okazję współpracować organizując dziesiątki różnego rodzaju konkursów, wystaw, o których mówiliśmy – wielokrotnie występowałeś w naszym Radiu, czy to mówiąc o Galerii, o Zakładach Naukowych, czy też o działalności Towarzystwa Przyjaciół Sztuki Polskiej, z którym od lat jesteś związany. Ostatnio, tutaj, wśród Polonii, bardzo głośna stała się wiadomość o tym, że zamknięto na kłódkę Twoje mieszkanie w Orchard Lake i nie możesz wejść do mieszkania. Czy to prawda? M.O.: Tak, to jest prawdą. Nie mogłem ostatnimi czasy odwiedzać swego pokoju często, bo jest na trzecim piętrze. Po wymianie biodra miałem utrudnione chodzenie po schodach; więc poszedłem tylko żeby wziąć trochę bielizny. No, i zauważyłem, że nie mogę wejść dlatego, że jest kłódka na moich drzwiach.
Red.: Zapytałeś kanclerza, czy kogoś innego, dlaczego tak jest? M.O.: Nie było kogo zapytać. Poszedłem do maintenance. Oni powiedzieli mi, że przecież to przy mnie założono tę kłódkę. Ja mówię: „Dopiero pierwszy raz to widzę”. Po prostu kłamią na każdym kroku.
Red.: I co tam jest w tym pokoju? M.O.: W pokoju jest łóżko, moje książki, moje różnego rodzaju drobiazgi, moja bielizna, moje ubranie, moje papiery, listy, i tak dalej – to wszystko, co się normalnie w mieszkaniu trzyma.
Red.: Może wobec tego cofnijmy się w czasie. Jesteś związany z Orchard Lake od trzydziestu siedmiu lat. Jak to się wszystko zaczęło? M.O.: Zaczęło się bardzo prosto. Miałem wystawę na Uniwersity of America w Waszyngtonie i tam przyszli ludzie z Białego Domu. Między innymi, moimi osobami towarzyszącymi byli rektorzy różnych uczelni i zdarzyło się, że był tam też ksiądz Ziemba. W pewnym momencie, jakiś sympatyczny pan zapytał mnie, czy ja bym nie chciał zostać artystą-rezydentem w Princeton. W tym czasie nie bardzo wiedziałem, co to znaczy. To słyszał ksiądz Ziemba i mówi: „Po co ty masz iść do Princeton? Przyjedź do Orczardlejku!”. Potem użył wszystkich możliwych środków, żeby mnie ściągnąć do Orchard Lake. Powodem tego zainteresowania moją osobą było to, że pani, która była od ceremonii w Białym Domu, zobaczyła moje prace i jej się spodobały; była nimi zainteresowana. To było właśnie jednym z powodów, że ci panowie również zainteresowani byli moimi pracami.
Red.: Może jeszcze, żeby bliżej przedstawić Ciebie, szczególnie młodszej generacji, bo to trzydzieści siedem lat, to już dwa pokolenia urosły w tym czasie. Chciałbym powiedzieć, że jesteś absolwentem Akademii Sztuk Plastycznych w Warszawie. Tak? M.O.: Tak. Jestem absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, Wydziału Rzeźby, ale jednocześnie przez cały okres studiów zajmowałem się konserwacją i uczęszczałem na wykłady z konserwacji do Bohdana Marconiego. To jeden z najbardziej wybitnych, polskich konserwatorów. Potem pracowałem w wielu kościołach, wielu pałacach, zajmując się rekonstrukcją rzeczy zniszczonych. Między innymi, stu moich kolegów pracowało w Wilanowie, ale ja sam robiłem wilanowski kościół Św. Anny. Rekonstruowałem z zewnątrz rzeźby, bo jak Rosjanie stacjonowali w Wilanowie, to w nocy, nie mając nic do roboty, strzelali do tych figur, które były na tym kościele, utrącając głowy, ręce. I ja będąc na trzecim i czwartym roku Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, jeździłem tam i uzupełniałem wszystko po kolei. To był taki suplement do mojego stypendium. Poza tym, robiłem konserwacje wszystkich obrazów wewnątrz. Pewnego dnia, proboszcz zadzwonił i mówi: „Marian, obraz w głównym ołtarzu spadł”. To było „Zwiastowanie” z podobizną Marysieńki Sobieskiej. Po prostu, Marysieńka Sobieska, żona króla Jana III Sobieskiego, pozowała do tego obrazu. Przed wojną zrobiono konserwację obrazu. Użyto tzw. klajstru – z mąki pszennej zrobiono taki rodzaj kleju, podklejono to grubym płótnem i to przez wiele lat trwało, ale robaczki przyszły, najpierw zjadły ten klajster, a potem, jak nie stało, to zjadły płótno i przez zimę było wszystko w porządku, ale na początku marca, jak ludzie troszkę rozgrzali wnętrze kościoła, to ten obraz cały spadł. W dużych kawałkach, małych kawałeczkach – i ja w kaplicy bocznej rozłożyłem gazety i na tym zacząłem jak mozaikę układać, jakby puzzle taki właśnie, te wszystkie kawałki. Potem to nakryłem płótnem i na nowym płótnie zacząłem przyklejać woskiem. To wszystko, co tylko mogłem przykleić we właściwe miejsce, to przykleiłem, ale około czterdziestu procent sam domalowałem. To było czterdzieści lat temu. Teraz, jak byłem w Polsce, zrobiłem zdjęcie i dziwiłem się sam sobie – nie mogłem znaleźć miejsc tych co domalowałem, a co było oryginalne. To znaczy, że prawdopodobnie wykonałem dobrą robotę, bo to wygląda zupełnie poprawnie i dobrze. To jest jeden z najlepszych portretów żony Jana III Sobieskiego. Tak samo, w tym samym czasie, jak zdawałem dyplom w sześćdziesiątym pierwszym roku, konserwowałem fasadę kościoła, też pod wezwaniem Św. Anny, w Warszawie. Te wszystkie rzeźby, które są na fasadzie, są bardzo ważne jeśli idzie o historię Polski. Czterej ewangeliści, którzy stoją na frontonie, to są jedne z najlepszych rzeźb Jakuba Monaldiego – nadwornego rzeźbiarza Stanisława Augusta. Postaci te są bardzo głęboko rzeźbione. Od Zamku pierwszy stoi św. Jan i ma twarz Stanisława Augusta; drugi, który jest obok św. Jana, to Krasicki, trzecim jest Trembecki, czwartym Naruszewicz. To są te portrety, które Monaldi zrobił, a potem do tego dorobiono szaty tych czterech ewangelistów. Konserwując ten kościół, zdjąłem obraz św. Anny, który zakrywał miejsce, gdzie był zakryty orzeł stanisławowski. Za udział w Powstaniu 1863 roku rząd carski nakazał zdjąć orła i założyć obraz św. Anny. Więc ja zdjąłem obraz, a na nowo zrobiłem rzeźbę orła. Tego, który jest w tej chwili na kościele św. Anny.
Red.: Mówimy o kościele w Warszawie, na Krakowskim Przedmieściu? M.O.: Tak. Wiele kościołów w Polsce, szczególnie zaś w Warszawie, ma moje rzeźby – na Czerniakowie, czy w Wilanowie, czy nawet na Służewcu. Tam są moje rzeźby.
Red.: Po dziesięciu latach, tak mniej więcej szacuję z tego, co mówisz, wyjechałeś do Stanów i dostałeś propozycję, którą przyjąłeś; zostałeś w Stanach Zjednoczonych. Co na to władze PRL? M.O.: Jest taka rzecz, pierwszy raz w sześćdziesiątym ósmym roku przyjechałem do Kanady i zostałem zaproszony, żeby zrobić Pokój Polski w Orczardlejku, ale w tym czasie, po prostu... nie był to odpowiedni czas, więc ksiądz z Lincoln Park zaprosił mnie do siebie. Tam zrobiłem najpierw św. Franciszka dla niego, jako takie memorial dla jego siostry, dla miejscowego klasztoru, a potem pracowałem dla kardynała Johna Francisa Deardena – dla tych szkół, które w tym czasie powstawały, rzeźbiłem Rycharda P. Gabriela, następnie Tomasza z Akwinu. Tam wykonałem cały szereg rzeźb dla tych szkół, a w tym czasie przygotowałem osiem czy dziewięć wystaw. Przeważnie o tematyce religijnej to były rzeczy. Jak wróciłem do Polski, to nie chciano oddać mi mojego dowodu osobistego, tylko mówili, że ani Polska Ludowa, ani Partia nie jest zainteresowana, żeby jakiś Owczarski jechał za granicę i robił wystawy o tematyce religijnej. I zaczęli mnie „mordować” – zaplombowano mi samochód, który przywiozłem, zabrano mi wszystko, cokolwiek kiedykolwiek zarobiłem w Polsce i powiedziano, że nigdy nie wyjadę z Polski. Starałem się wiele razy o paszport, dotarłem wreszcie do samego naczelnika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, pana Walczaka. On najpierw był bardzo uprzejmy, a potem, jak zobaczył moje akta, to zaczął wrzeszczeć na mnie i powiedział, że na dłoni mu włosy wyrosną, jak ja otrzymam paszport. No więc, powiedziałem mu, już przy drzwiach jak byłem i już wychodziłem, że będzie musiał sobie warkoczyki zaplatać. Ten się rzucił w moim kierunku, ale ja już wyszedłem na zewnątrz. W dwa miesiące później znalazłem drogę, że dostałem paszport na jeden miesiąc. A ja płynąłem „Batorym”, więc to było czternaście dni w jedną stronę i czternaście dni w drugą stronę. Przypłynąłem do Montrealu. No, i zostałem. Najpierw zacząłem robić rzeźby żeby wykończyć wnętrze kościoła w Woodstock, a potem robiłem już witraże w Chatham. Duże witraże, które były interesujące – z resztek, które wyrzuciły zakonnice, bo zbudowały nową kaplicę, a witraże po prostu wyrzucono na chodnik i one tam niszczały.
Red.: Który to był rok? M.O.: To był już siedemdziesiąty drugi.
Red.: W tym samym roku dotarłeś do Orchard Lake na zaproszenie księdza Ziemby, tak? M.O.: Pracując i w Woodstock, i w Chatham, przygotowywałem swoje rzeźby na wystawę i jak tylko nadarzyła się okazja na Uniwersytecie of Ameryka, to właśnie, to był początek mojego kontaktu z Orchard Lake.
Red.: Rok 1972, młody Marian Owczarski, ale już mający na koncie sporo sukcesów, przyjeżdża do Orchard Lake i zastaje Galerię. Jak tak Galeria wyglądała wtedy? M.O.: Galeria była pusta. Nie było nic w Galerii, ale samo to miejsce, było dla mnie podnietą do tego, żeby stworzyć galerię, w której będą mogli ludzie z Polski przygotować polskie wystawy. Więc jest taka rzecz: najtrudniejszą sprawą dla każdego Polaka, przedtem i teraz też, jest to, żeby można było zrobić pierwszą wystawę. Moim, jak gdyby założeniem, było to, żeby stworzyć galerię, która będzie taką odskocznią, takim miejscem, gdzie pierwszy katalog, pierwszą wystawę, będzie można zrobić w Ameryce. I to właśnie było taką podnietą, że ja zacząłem najpierw zbierać to, co było możliwe żeby stworzyć galerię. Ponieważ pracowałem nad tym, to m.in. ksiądz Jasiński któregoś dnia przyniósł mi ogromną ramę, bardzo piękną. Ta rama była otulona taką szmatą czarną. Szmata była zabezpieczeniem przed zniszczeniem tej ramy, którą ks. Jasiński znalazł na Michigan Craftors – był tam taki sklep, gdzie sprzedawano ramy. Mnie zainteresowało to, że z jednej strony było płótno, a z drugiej skorupa czarna. Ksiądz Jasiński zaczął do mnie mówić: „Czego ty się grzebiesz w tej szmacie, jak ja ci taką piękną ramę przyniosłem?”. Powiedziałem, że jest ciekawa, ta rzecz. Potem zużyłem około dziesięciu kilogramów masła i zacząłem zmywać to płótno – było ono pokryte dwoma warstwami lakieru asfaltowego. To jest jedyny sposób na usunięcie asfaltu. Jak ktoś będzie miał pochlapany asfaltem samochód czy coś innego, to jest bardzo prosty sposób na rozpuszczenie tego asfaltu przy pomocy masła. To jest stara metoda usuwania różnego typu smół, właśnie, z obrazów czy innych przedmiotów.
Red.: Ale skąd ta smoła znalazła się na tym płótnie? M.O.: To nie smoła, to po prostu ktoś ukrył ten obraz, gdyż ostatni raz obraz Świerzyńskiego „Wnętrze katedry na Wawelu” był sprzedany w Berlinie za 122 tysiące marek niemieckich i to właśnie w 1922 roku. Ciekawe: 122 tysiące i 22-gi rok. W każdym razie, od tego czasu obraz ten zniknął. Nie było tego obrazu. W tym czasie miałem klasy już – konserwacji – i m.in. właśnie pokazywałem, jak można zmyć [zanieczyszczenia]. Zmywałem dotąd, dopóki nie uzyskałem powierzchni obrazu. I to jest bardzo piękny, bardzo wartościowy obraz. Wnętrze katedry na Wawelu. Tak wyglądała katedra 127 lat temu, namalowana przez Saturnina Świerzyńskiego (1820-1883) i dzisiaj ten obraz jest wart około dwustu tysięcy dolarów! Więc ja po zmyciu tego obrazu do tego momentu, gdzie już widać było karakle, pęknięcia. W tych pęknięciach to jeszcze jest ten asfalt, ten lakier. Tego nie ruszałem, bo bałem się żeby nie naruszyć powierzchni farby. Dobrze było, że ktoś zanim to pomalował tym asfaltem, pokrył powierzchnię dwiema warstwami werniksu, miękkim i twardym werniksem. To uratowało ten obraz. Tak, że dzisiaj mamy okazję obejrzenia. Obraz ten podziwiają wszyscy. Również prof. Estreicher, jak był w Galerii, czy Ojciec Św., kiedy jeszcze jako kardynał odwiedził Orchard Lake. Każdy z nich uważał, że płótno powinno wrócić do Krakowa, bo nie ma takiego obrazu, który by pokazywał, jak katedra wyglądała przed rekonstrukcją w latach dwudziestych. Na tym obrazie są lustra, kotary, fragmenty wykonane w stylu gotyckim, które teraz są usunięte, i jest normalna architektura romańska całego wnętrza, a tylko ołtarz jest dokładnie ten sam, dokładnie tak samo wygląda, jak w tym czasie, jak 127 lat temu. Jest to okres, kiedy na Wawelu urzędowały austriackie wojska. Tak, że to jest, z wielu względów, historycznie bardzo ważny obiekt dla kultury polskiej, dla historii Polski.
Red.: Ksiądz Walery Jasiński, z tego, co ja pamiętam, bo to był początek mojej kariery w Ameryce, słynął z tego, że krzewił polskość w Orchard Lake w każdym względzie, nie tylko w nauczaniu religii po polsku i mówieniu o sprawach takich, jak kultura, historia itd. Jaki był jego komentarz na temat tego obrazu, gdy zobaczył go po renowacji? M.O.: W momencie, jak zacząłem zmywać i pokazałem – ksiądz Jasiński często przychodził do Galerii – więc jak zobaczył, że ta szmata staje się obrazem, oczywiście, bardzo się ucieszył, ale dopiero rezultat końcowy był takim momentem, gdzie myśmy zobaczyli co to jest, że to jest wnętrze katedry na Wawelu i to właśnie z tego okresu, sto dwadzieścia siedem lat temu namalowane przez Świerzyńskiego.
Oczywiście, to był jeden z pierwszych obrazów, jaki wystawiłem w Galerii, a potem zrobiłem wystawę doktora Józefa Malejki, w Nowym Jorku, w Fundacji Kościuszkowskiej. Dowiedziałem się, że dr Malejka skupuje kolekcje francuskie, nienawidził malarstwa religijnego i wyrzucał je. Mówię mu: „Nie wyrzucaj, tylko daj nam”. I w ten sposób powstała cała kolekcja obrazów, szczególnie Matki Bożej, które dostałem od doktora Malejki. W tym czasie zacząłem uczyć historii sztuki polskiej i te obrazy służyły mi jako przykłady różnych stylów. Mam gotyckie, mam barokowe, mam włoski barok, mam klasycyzm francuski, bardzo pięknie oprawiony, i cały szereg rzeczy, które z tych kolekcji dr. Malejki wróciły do nas, do Galerii. Ja to dostawałem i wieszałem na ścianach – to było coś, w tej pustej Galerii... i zaczęło brakować miejsca. W związku z tym, została wolna tylko górna część okien, która była z równych kawałków zrobiona – ja to zasłoniłam i tam właśnie zacząłem umieszczać i wieszać te obrazy Matki Bożej. Podobnie, dostałem kolekcję rzeźby ludowej. Pani pewna zbierała je przez czterdzieści lat. Potem znalazła osobę, która chciała on niej to odkupić albo zapłacić za to, by oddać to do Orchard Lake. Pojechałem wtedy na Long Island – zimą, były bardzo ciężkie warunki, zwłaszcza, jeśli chodzi o przejechanie przez góry – i przywiozłem tę kolekcję. Zasłoniłem okno, drzwi, które kiedyś były, i tam zrobiłem półki i umieściłem sto pięćdziesiąt rzeźb ludowych z Podhala. Ciekawostka: to są rzeźby z Paszyny. Paszyna, to jest taka maleńka wioska, zagubiona blisko Zakopanego, gdzie dużo było pozostałości po zakażeniach przez armię austriacką i ci ludzie do dzisiaj cierpią na te schorzenia. Ale tam się zdarzyło, że tam był dobry ksiądz, który interesował się sztuką ludową i on tylko prosił o wykonywanie rzeźb, szczególnie zimą, kiedy ta miejscowość odcięta była od świata, nie komunikowała się z nikim. Oni robili rzeźby, ale ksiądz poprosił również o to, żeby również pomalowali je. W związku z tym, rzeźby z Paszyny są nie tylko wykonane w drzewie, ale mają taką sobie tylko właściwą kolorystykę. Tak, że oglądając tę całą kolekcję ma się wrażenie, że to jest takie bajkowe, ale jednocześnie reprezentujące pracę, modlitwę, muzykę – to wszystko, co tych ludzi interesowało. Po prostu sztuka ludowa jest odzwierciedleniem duszy i to właśnie bardzo jest charakterystyczne. Sto pięćdziesiąt figurek, wykonanych w drzewie.
Red.: Te zbiory nadal są w Orchard Lake? M.O.: Tak, oczywiście. Zrobiłem półki, potem – żeby nie było zbyt bezpośredniego dostępu – zrobiłem pleksiglas, taki zabezpieczający duży płat. I to jest właśnie ta cała ściana, jak się wchodzi do Galerii po lewej stronie, to jest cała kolekcja rzeźby ludowej z Podhala.
Red.: W ten sposób, przez te trzydzieści siedem lat powstała wielka Galeria. Jedno pytanie: są tam obrazy, dzieła sztuki darowane Orchard Lake. Ale Ty przecież jesteś artystą – sam prowadziłeś działalność, sam promowałeś artystów z Polski, pomagałeś im i część tych obrazów jest Twoja. Czy jest jakiś rozdział w tym? Czy uważasz, że w Galerii są obrazy, które są twoją własnością i Orchard Lake nie ma do nich prawa? M.O.: Od samego początku nikt nie dawał żadnych pieniędzy na Galerię. Ja musiałem pracować – robiłem witraże, robiłem rzeźby – można je znaleźć w różnych miejscach w Cranbrook (w Art Museum), można zobaczyć je w Whatley, w Hamtramck (w Public Library). Zrobiłem wiele popiersi w stali nierdzewnej, za które dostawałem pieniądze. Tak samo, na Uniwersytecie of Michigan (popiersie Skłodowskiej), robiłem witraże dla kościoła we Flint, zrobiłem duży, cały fronton – rzeźby i witraże – w Parisville. Wszystkie pieniądze lokowałem w to, że jeśli tylko była okazja kupienia czegokolwiek co miało jakiś sentymentalny, czy narodowy wydźwięk żeby powiesić w Galerii, to ja to kupowałem.
Red.: Wracając jeszcze do tego obrazu Świerzyńskiego, który okazuje się cennym dziełem sztuki, który Polska chciałaby, żeby wróciło do Polski. Renowacja takiego obrazu wymaga nakładu czasu, prawda, i pracy? Ile trwa renowacja takiego obrazu? M.O.: To było... ponad chyba trzy miesiące zabrało mi, żeby zmyć. Potem podkleić, uzupełnić te miejsca, które były dziurawe i pokryć je na nowo, naciągnąć na krosno, następnie pokryć je werniksem. Położyłem kilka warstw – najpierw miękki werniks, żeby zachować wszystko od zniszczenia, potem twardszy, i cały obraz przepracowałem na nowo przy pomocy takiego specjalnego zestawu, który sam skomponowałem – to jest około 60 procent wosku, 40 procent terpentyny, tj. gabarowej żywicy z dodatkiem weneckiej terpentyny. Po prostu tak, żeby w warunkach orczardlejkowskich, w warunkach michigeńskich, gdzie jest tych temperatur i wilgotności niemało. Dlatego wszystkie obrazy, które są w Galerii – one musiały być przeze mnie na nowo odnowione, żeby można je było trzymać w Galerii. W Galerii nigdy nie miałem A/C. Nigdy nie miałem żadnego systemu chłodzenia czy kontrolowania wilgotności. W związku z tym, musiałem tak dobrać środki, żeby to po prostu przetrwało. To, co jest w tej chwili, jest dlatego, że...
Red.: ...ktoś o to dbał. M.O.: Tak.
Red.: Ale to, o czym mówisz: te środki, te terpentyny, te werniksy, farby, płótna itd. To przecież kosztuje pieniądze i to spore. Kto za to płacił? M.O.: No więc, musiałem pracować, żeby to kupić...
Red.: I swoją pracą i zarobkami swoimi opłacałeś wszystko to, co stworzyłeś w Galerii, tak? M.O.: Wszystko, co było w Galerii musiałem sam zapłacić.
Red.: Wspomniałeś wcześniej i o roli księdza Jasińskiego, który promował polskość i polską kulturę. Rozumiem – wybitny umysł intelektualny. Jak Ty go wspominasz, jako jednego z księży działających w Orchard Lake? M.O.: Przede wszystkim to był jeden z najlepszych ludzi. To był filozof Polonii. Poświęcał swoje życie ludziom bez reszty. I to zarówno tutaj, jak i w Polsce. Każdego dnia można było widzieć ks. Jasińskiego idącego na pocztę albo z listem, albo z małą paczką, którą wysyłał komuś w formie pomocy. Jednocześnie, on organizował Veritas, który się zajmował sprawami religijnymi, ale i polskimi, skupiał ludzi trochę inteligentniejszych, wykształconych, na terenie Detroit. To jest człowiek unikat. On wydawał „Sodalisa” i to w większości własnym sumptem. „Sodalis” – to było wydawnictwo, które zajmowało się propagowaniem nie tylko polskiej kultury i sztuki, ale jednocześnie „Sodalis” był tym pismem, które było jak gdyby łącznikiem między żywą Polską i Ameryką. On podawał wszystkie wiadomości, które były istotne dla Kościoła. A więc, oczywiście, było sporo ludzi, którzy byli przeciwni jemu i jego działalności, ale to był super, super dobry człowiek.
Red.: Z tego, co opowiadasz, w tej chwili Galeria liczy kilka tysięcy obrazów, które tam się znalazły dzięki Twojej pracy. Mrówczej pracy. Ile z tych obrazów trafiło do Galerii za sprawą innych ludzi, związanych z Orchard Lake? Czy ktoś jeszcze się dokładał do tego? M.O.: Oczywiście, ksiądz Daniłowski z Pennsylwanii był spadkobiercą doktora Małka, kolekcjonera, który podarował wiele rzeczy Fundacji Kościuszkowskiej, ale również do Galerii w Orczardlejku. Cokolwiek dostałem w darze od ludzi, jak ks. Daniłowski czy ks. Brokowicz, to momentalnie wieszałem na ścianach. I to są rzeczy bezsprzecznie należące do Szkół [Zakładów Naukowych w Orchard Lake – przyp.M.K.]. Jedyna rzecz, ja to po prostu odnawiałem, odświeżałem. Dostaliśmy obraz np. Jacka Malczewskiego – „Szkic do Zamieci”. Jest bardzo interesujący, m.in. dlatego, że to jest autoportret Malczewskiego z postacią Chrystusa w tle. Ale ten obraz był bardzo zniszczony, bo był malowany na tekturze i brakowało jednego oka. Ja gdzieś w albumie znalazłem zdjęcie tego obrazu i domalowałem. To było domalowane trzydzieści lat temu, więc trudno mi teraz powiedzieć, które oko ja domalowałem, a które było oryginalne. Tak samo bardzo zniszczony był obraz Malczewskiego „Ostatni powstaniec”. To jest jedyny, pierwszy symbolistyczny obraz, gdzie powstaniec z 1863 roku wraca do domu boso z szaflikiem pustych naczyń. Po prostu Malczewski chciał powiedzieć, że całe powstanie było do luftu, nie udało się. Według mnie to powinno również wrócić do Polski, może do Poznania, gdzie jest cała kolekcja obrazów Jacka Malczewskiego, symbolistycznych właśnie.
Red.: Ostatnie wydarzenia, założenie kłódki na Twoim mieszkaniu, a wcześniej jeszcze założenie kłódki w Archiwum, i to tak z dnia na dzień, po otwarciu kolejnej wystawy prac młodzieży – wiem, że było rozgoryczenie, wiem, że liczne mamy dzwoniły do nas, dlaczego nie mogą zobaczyć wystawy i porównać prac swoich dzieci z pracami innych dzieci. Czy to był początek tego trudnego okresu po trzydziestu siedmiu latach pracy w Orchard Lake, że zaczęto cię, delikatnie mówiąc, szykanować i dyskryminować. Czy to się jeszcze wcześniej zaczęło? M.O.: Więc to zaczęło się dokładnie łącznie z przyjściem księdza Timothy Whalena do Orchard Lake. Jednym z pierwszych tego objawów było to, że ks. Whalen zatrudnił taką panią Helenę, która miała ogromne wykształcenie artystyczne – mianowicie: była babysitter przez trzy miesiące u bratanka księdza Ziemby. I on [Whalen] dał jej klucze i do dyspozycji pana L., maitenance’a. I oni po prostu zaczęli robić „porządki” w Galerii. Pani Helena postanowiła zrobić garage sale galeryjny, z prac Galerii. Więc ja pozbierałem takie rzeczy, które są drugorzędne, trzeciorzędne – 65 eksponatów, które sobie mogła wziąć pod namiot i to sprzedać. Ja nie chciałem być świadkiem tego. Pojechałem na wakacje do Polski na dwa tygodnie. Jak wróciłem, okazało się, że ona wzięła 185 rzeczy i co sprzedała, to sprzedała, a resztę whole-sale zrobiła. Jakaś pani, która miała taki antyk store na końcu Orchard Lake i Grand River, przyjechała i zabrała to wszystko i wywiozła.
Red.: Nie wiesz, jaka cena była? M.O.: Nie wiem. Nie powiedziano mi.
Red.: A te pieniądze przyszły do Orchard Lake? M.O.: Prawdopodobnie. Ale to były grosze. Na przykład obraz, który w tej chwili wisi w Galerii, moi przyjaciele kupili za pięć dolarów (!), a to jest obraz wart około tysiąca pięciuset dolarów najmniej. Innym razem dostaliśmy od rodziny pana Kowalskiego, który był zamożnym producentem kiełbas, bardzo piękną Matkę Boską Częstochowską. Sama rama była warta około pięćset dolarów, bo była grubo złocona złotem dukatowym. Obraz był ręcznie malowany i bardzo dobrze zrobiony. Został sprzedany za pięć dolarów pod namiotem. To kupiła jakaś pani, która znała Kowalskich i wiedziała o tym. Na drugiej stronie była dedykacja dla Orczardlejku. Po prostu, to zrobiło bardzo złe stosunki między nimi a Orchard Lake – ta rodzina powiedziała, że więcej nie da grosza. Oni dawali do pół miliona czasami dla Orchard Lake. Takich faktów było bardzo wiele. Trudno mi nawet powiedzieć, co ta p.Helena wywiozła, co ona sprzedała, co ona zabrała. Trudno jest sobie wyobrazić. Na przykład pewnego dnia wezwała maitenance’ów i oni weszli na zaplecze. Tam były kiedyś zakrystie, bardzo piękne szafy, wykonane z czarnego orzecha i jasnego dębu. Takie gabloty. Ona zamiast zawołać stolarza, żeby to rozebrać – chciała to usunąć – wezwała ludzi z maintenance i oni młotami potłukli, wyrzucili. A w tych gablotach ja miałem dziesiątki gobelinów polskich, dziesiątki tkanin dekoracyjnych, tych, które używałem, jak burlapy, czy innego rodzaju kolorowe tkaniny. To wszystko zostało wyrzucone na śmieci. Po prostu, trudno sobie wyobrazić akty dewastacji tych ludzi – ignorantów, kompletnych ignorantów. Bo trudno ich inaczej nazwać. Jeżeli ludzie po prostu wyrzucają coś, czego nie rozumieją. Przykład taki – ostatnio zamknięto Galerię. Wystawa, która była jedną z najpiękniejszych jeżeli chodzi o wystawę dzieci, ponad 117 entries, uczestników, tych ludzi młodych z Detroit i z okolic Detroit. Otwarcie było bardzo uroczyste – było ponad trzysta osób. Nawet poproszono kanclerza Whalena, żeby wręczył pierwszą nagrodę. Następnego dnia przychodzę, żeby otworzyć Galerię, a tam jest założony padlock [kłódka]. Zamknięte. Dlaczego? I to przez cały miesiąc? Minął miesiąc, oni zrobili inwentaryzację po tygodniu czy dwóch i nie otworzyli. Dopatrują się, że gdzieś tam może być jeszcze coś, co należy do Galerii... Zamknięcie mego prywatnego pokoju – podobno powodem było, że ja wziąłem jakiś karton i wynosiłem z mego pokoju. To mnie nie wolno wziąć moich własnych rzeczy z mojego własnego pokoju? To już jest w ogóle szczyt bezczelności. Jak można w ten sposób?
Red.: Ale wróćmy do tego barbarzyństwa, bo trudno to inaczej określić wyrzucenie gobelinów, makat, rozbicie młotami cennych mebli. Przecież to wszystko działo się w momencie, gdy do życia została powołana tzw. Misja Polska. Czy to jeszcze wcześniej było? M.O.: Tak. Misja Polska, to jest – ty mówisz o Antypolskiej Misji, tak? Czy o Polskiej Misji? O czym?
Red.: Powiedz, co Ty o tym sądzisz? Nie wiem, co tutaj jest antypolskie, a w którym momencie ta misja jest polska? M.O.: Tamto, co było przedtem, to było zupełnie antypolskie, bo wszystko, co było polskie ta pani Helena wywaliła na śmieci.
Red.: To była polskiego pochodzenia, ta osoba? M.O.: Ta pani nie była polskiego pochodzenia. Ona była... mąż jej był z pochodzenia Rumunem, a ona nie wiem, jakiego typu była mieszańcem. W każdym razie ona nie miała pojęcia o niczym...
Red.: A czy kanclerz Whalen wiedział o tym, co się dzieje? M.O.: Ona spędzała z kanclerzem czas godzinami. Po prostu się naradzali. W tym czasie, kiedy kanclerz nie miał jednej minuty, by ze mną słowo zamienić. Jak ja prosiłem o to, żeby się z nim widzieć, nie miał czasu. Natomiast ona godzinami przesiadywała u niego. Chodziło o to, aby uporządkować Galerię. Kazano zabrać mi swoje rzeczy z Galerii. No trudno, jeżeli ja zacząłem wynosić niektóre rzeczy, które uważałem, że nie są potrzebne do dekoracji, nie służą Galerii, to znowu były pretensje do mnie – jak ja śmiem wynosić coś z Galerii. I tutaj wkracza ta Misja Polska, której przedstawicielem jest i dyrektorem zrobili pana Chumięckiego, który nie ma zielonego pojęcia o tym, co jest. W czasie spisywania – spisywali przez dwie godziny jedno z tych właśnie pomieszczeń z tyłu Galerii i odrzucili różnego typu rzeczy. Ja właśnie podniosłem kawałeczek papieru i mówię, że to wszystko coście spisywali nie ma jednej dziesiątej wartości tego, co ten papierek wyrzucony do śmieci. I dopiero pokazałem, że tego papierka nie ogląda się normalnie – trzeba patrzeć na niego pod światło. To jest pierwszy wodny znak Piłsudskiego na banknotach po odzyskaniu niepodległości.
Red.: Na pewno wiele osób może zadawać sobie pytanie: spośród tych tysięcy dzieł, obrazów, które jeszcze nie zostały sprzedane na pchlim targu, czy można odróżnić, co należy do Orchard Lake, a co jest Twoją własnością po tylu latach pracy? M.O.: To jest bardzo łatwe. Dlatego, że przed trzema laty ksiądz kanclerz Whalen zażyczył sobie, abym usunął swoje rzeczy z Galerii, bo oni chcą mieć czystą Galerię. W związku z tym, ja zacząłem brać niektóre rzeczy, które były moje, a które służyły przez lata w Galerii jako przykłady – czy sentymentalne, polskie, czy religijne. To, co otrzymałem dla Galerii, to od razu to odświeżałem, odnawiałem i wieszałem na ścianach. I te wszystkie rzeczy, co do jednej, wszystko wisi na ścianach. I one są własnością Szkół. Własnością... w tej chwili trudno mi zgadnąć... bo jest podział administracyjny – high school jest trzymany oddzielnie, seminarium trzymane jest oddzielnie i ksiądz kanclerz ma swoje biuro oddzielnie. Kanclerz nie interesuje się jeżeli chodzi o stronę artystyczną, czy religijną, czy w ogólności przedmiotową tych rzeczy. Jego interesuje wartość tego obrazu, wartość rynkowa obrazu, czy wartość ta, którą mogą ewentualnie ubezpieczyć (...). Wszystkie rzeczy, które są w Galerii w tej chwili ja wieszałem dlatego, że one mają wartość albo narodową, albo religijną, albo sentymentalną dla Polaków. A to po prostu jest solą w oku tych ludzi, którzy w tej chwili w Orchard Lake rządzą. Na tym polega rzecz.
Red.: To znaczy przeszkadza im polskość tych dzieł sztuki? M.O.: No, prawdopodobnie, bo oni są niezainteresowani tym. Oni są ignorantami kompletnymi. No, proszę, zapytaj kogokolwiek z tych administratorów, czy oni cokolwiek wiedzą na ten temat. Abdolutnie nic nie wiedzą. I oni nie chcą wiedzieć! Jeżeli dyrektor administracyjny, Martin Vucinaj, potrafi powiedzieć, że Orchard Lake nie jest już polską instytucją, tylko podlegającą bordowi, grupie jakiejś, nie wiadomo co, to trudno po prostu wymagać od niego, żeby on wiedział cokolwiek na temat kolekcji, czy na temat tego, co jest w Galerii. Oni nie są zainteresowani, żeby przyprowadzać Polaków. Weź ostatni przykład: grupa 30-tu czy 40-tu kobiet, które chciały zobaczyć „Panoramę Polską”. Nie mogły się dostać do „Panoramy”, dlatego, że pan od Misji Polskiej zabrał taśmy, pozamykał. Sekretarz kanclerza Whalena prosił mnie, żebym ja otworzył. Ja pokazałem, gdzie się otwiera, jak się otwiera, próbowaliśmy pokazać „Panoramę”, ale taśm nie było, bo zostały ukradzione, zabrane, a bez tego nie można było nic pokazać. Oczywiście, pani Karen Majewski mówiła, że tylko chwilowo my nie mamy czasu, żeby oglądać. To jest nieprawda. Że możemy iść Galerię zobaczyć. Nie możemy iść Galerii zobaczyć, bo od dwóch miesięcy Galeria jest zamknięta – nie wiadomo dlaczego. Komu to służy? Komu to przeszkadza, że Galeria była otwarta i udostępniona dla ludzi zwiedzających? W każdą pierwszą niedzielę miesiąca miała być wystawa. Była taka niedziela teraz, miała być wystawa poświęcona polskiemu malarstwu i... oczywiście, pana Chumięckiego nie było. W związku z tym Galeria była zamknięta i nie było dostępu do Galerii. Ludzie przychodzili, postali, postali i poszli. Komu to służy? Miała być wystawa malarstwa polskiego i pogadanka wygłoszona przez Ciebie samego – tu chodziło o media polskie, które są: radio, gazety – chciałem poprosić tych ludzi, żeby powiedzieli coś o tym, bo to jest rodzaj nie tylko propagandy, ale informacji dla Polonii. Przecież sto czy dwieście osób, które przyjdzie i posłucha tego, to jest dla nas rodzaj propagandy, ale rodzaj dobrej propagandy, rodzaj informacji, reklamy. Jeżeli to jest utrudniane, to jak ja to mogę nazwać Polską Misją? Jeżeli ktoś celowo zamyka, bo jemu się nie podoba buzia, czy nie podoba się sposób wyrażania? Sami szkalują, plują. Przecież ksiądz kanclerz Whalen na mnie opowiada bzdury niesamowite do ludzi, że ja sprzedawałem obrazy, żeby się utrzymać w Orchard Lake. Przecież to bzdura. Jak z pustego pomieszczenia mogłem sprzedawać cokolwiek, jeżeli tam nie ma nic? To ja pracowałem – robiłem witraże, robiłem rzeźby, wygłaszałem pogadanki i robiłem konferencje w bibliotekach w Troi, w Livonii itd. Za to dostawałem grosze, ale to były pieniądze, które później lokowałem w Galerii: na materiały, na werniksy, nawet na sprzęt, który jest w Galerii. Orchard Lake nigdy nie dał grosza na to. Każda rzecz, która jest w Galerii, była przeze mnie zapłacona z moich własnych zarobków, które zarobiłem na zewnątrz i... ja... [głos się załamuje]... przecież ja traktowałem tę Galerię, jak swój dom!
Red.: Ale czy Ty nie miałeś żadnej pensji w Orchard Lake? M.O.: Nigdy. Nie płacono mi jednego centa.
Red.: To znaczy prowadziłeś to wszystko, jak to się mówi, za wikt i opierunek, że miałeś kąt w mieszkaniu. Tak? Ile razy remont zrobili w tym mieszkaniu przez te 37 lat? M.O.: Nigdy. Nigdy nie zrobili żadnego remontu. Byłem bardziej wykorzystywany jak jakikolwiek niewolnik amerykański. Tylko czarny miał przynajmniej opiekę ze strony tego, który go utrzymywał. U mnie było odwrotnie, ja musiałem postarać się o rzeczy, odnowić je, powiesić i zrobić reklamę dla Orczardlejku. Wszystkie moje wystawy – od Atlantyku do Pacyfiku – były reklamowane, że to są wystawy z Orchard Lake. Zrobienie ny Bicentennial amerykański siedemnastu portretów Polaków, których umieszczałem w Galerii, ludzie przychodzili i uczyli się, kim był Kazimierz Funk, który odkrył witaminy, kim był Łukasiewicz, który stworzył system sylogistyczny, pozwalający na każdy komputer, na każdy kalkulator w ręku Amerykanina, to jest według Łukasiewicza, Jana Łukasiewicza. Z kolei Ignacy Łukasiewicz sprowadził do Ameryki rafinację ropy. To była pierwsza defrakcja ropy. Po prostu, on nie liczył niczego. I tak po kolei, od Kopernika, Skłodowskiej, ja zrobiłem siedemnaście portretów tych Polaków, którzy rozsławiali polskie imię. To było w Orchard Lake. I to jest w Orchard Lake w tej chwili zamknięte na kłódkę. Tak, że nie mogą, nikt nie może tego oglądać. To jest właśnie Misja Polska. Na tym ona polega.
Red.: Mówisz, że jest tam dużo obrazów Twoich. To znaczy, nie w Galerii, tylko na zapleczu, tak? Obrazów, które są Twoją własnością. Czy Ty dostałeś się już, czy masz szansę to dostać, czy wiadomo, które są Twoje, czy Orchard Lake rości sobie pretensje do Twoich prywatnych zbiorów? M.O.: Na ścianach wiszą rzeczy, które są moją prywatną własnością. Dlatego, że ja po prostu kupując coś, przypuśćmy, obraz Malczewskiego „Dwa pokolenia” kupiłem od księdza Żebrowskiego. Jemu za witraż, który robiłem w Parisville, dostałem pięć tysięcy i jemu zapłaciłem za ten obraz. Więc do kogo on należy? Do Orchard Lake, czy do mnie? I tak jest na każdym kroku.
Red.: W tej chwili rozumiem, że Orchard Lake nie chce oddać tych obrazów. M.O.: Nie wiem, czy chce, czy nie chce. Po prostu zamknięto wszystko na kłódkę i to wszystko jest zamknięte, nieudostępnione nikomu. Ani mnie, ani zwiedzającym. Nie wiem w czyim to jest interesie. Powiedz mi. Może ja nie rozumiem: Misja Polska, polegająca na tym, żeby zamknąć to, co jest charakterystyczne dla Polski, to, co propaguje polskość.
Red.: Akurat wiem, czym miała być Misja Polska, bo brałem udział we wszystkich zebraniach organizacyjnych. Tylko, że później to się potoczyło w zupełnie inną stronę. Ale nie chcemy w tej chwili rozmawiać. Chodzi mi tylko o to, że jesteśmy świadkami dwóch wydarzeń, które wzburzają. Jedno – to jest zamknięcie Archiwów, drugie – to jest zamknięcie Galerii. Wiemy już, że w Archiwach są cenne zbiory. Wiemy też, słyszeliśmy, że setki tysięcy dolarów wartości są obrazy w Galerii. Nawet mówiąc tylko o tych, które należą do Orchard Lake. Osoby, które właściwie przyczyniły się do stworzenia tych dwóch wspaniałych ośrodków, z których słynęło Orchard Lake, zostały w sposób absolutnie nieludzki usunięte. Bo zamknięcie miejsca pracy w Galerii, zamknięcie wstępu do mieszkania, to jest takie po 37-miu latach nad wyraz przykre. Usunięcie osoby, której zawdzięczają to wszystko, co zostało stworzone. A jednocześnie, jesteśmy świadkami, można powiedzieć, całej serii delegacji z Polski, z Ministerstwa Kultury, z Muzeum Narodowego, z Archiwów Narodowych, które przyjeżdżają, które robią tutaj jakieś swoje oceny tego wszystkiego, robią spisy tego wszystkiego. O co w tym wszystkim chodzi? M.O.: W ciągu ostatnich czterdziestu lat cały rząd socjalistyczny w Polsce komunistycznej próbował dotrzeć, dostać się, do zbiorów orczardlejkowskich ze względu na to, że to ich z wielu względów interesowało. Że, a nuż jest tam coś na nich w tych zbiorach albo oni mogą użyć czegoś przeciwko komuś. I tego wszystkiego chronił ksiądz Roman Nir. Nie pozwalał każdemu, byle komu, przychodzącemu z Polski, na grzebanie w Archiwach. Natomiast ksiądz Whalen zaprosił najpierw człowieka, który zajmował się komunistycznymi archiwami w Łodzi. Ten zaczął grzebać, robić swoje porządki, robić spisy i rejestry, których nie udostępnił ani księdzu Nirowi, ani Orchard Lake. On nawet w początkowej fazie zabronił – zrobił copyrights! – że nie wolno nic używać nikomu bez ich zgody. To już jest bezczelność po prostu. Ignorancja tych, którzy mu pozwolili na takie działanie, A potem przyjechała pani, która miała oglądać albumy kościelne, a ona zatrudniła pana Chumięckiego i ten przez dwa czy trzy tygodnie robił fotografie wszystkich dokumentów, które do niej nie należały, i które do niego nie należały, a które są własnością Orchard Lake. I on to wszystko jej przekazał. To jest po prostu zbrodnia i kradzież tego, co prawnie należy do Orchard Lake. Przecież te zbiory są własnością Polonii. I te zbiory powinny służyć Polonii. A jeżeli dochodzi do tego, że są ludzie, którzy robią co chcą z tym, to jest nie w porządku. Oczywiście, że są ludzie tacy, którzy przyjeżdżają z Polski, którzy są autentycznie zainteresowani, bo niszczeją zbiory, dlatego, że nie ma pieniędzy na ich utrzymanie, ale również są ludzie, którzy mają w tym interes. Ja nie wiem jaki. Trudno mi powiedzieć, jaki interes ma ktoś tam z ministerstwa, jeżeli on nie zna się na tych rzeczach polonijnych. Oni są niezainteresowani polonijnymi sprawami od strony Polonii. Ani religijnymi. Oni sobie nie zdają sprawy z tego, że ten ksiądz Nir, który był przez trzydzieści lat pracującym nad archiwami, był jednocześnie jedynym człowiekiem, który zajmował się zbiorami na temat katolickiej religii w Stanach Zjednoczonych. Żaden z komuchów, czy postkomuchów obecnych, się tym nie interesuje, a to jest bardzo ważna sprawa, bo nikt nie wie nic więcej na temat zbiorów, jakie są w Orchard Lake na temat religijnych spraw w Ameryce. Polskich, religijnych – kto dziś może więcej powiedzieć? Tylko on. Nikt go nie pytał o to. Dlaczego? Bo są niezainteresowani. Są zainteresowani czymś innym. A czym? Nie wiem. Może Ty się dowiesz...
Red.: Ale jeśli chodzi o seminarium. Przyjeżdżają Polacy, klerycy z Polski, którzy są kształceni tutaj na księży, którzy mają służyć katolikom w Ameryce. Ale jednocześnie, czy oni w jakiś sposób partycypują w tej złotej żyle, jaką są Archiwa, zbiory Galerii? Czy to w części ich edukacji seminaryjnej tutaj jest jakoś ujęte? M.O.: Nie wiem, bo się z tym nie stykałem.
Red.: To znaczy, klerycy nigdy nie przyszli do Galerii? M.O.: O, tam, sporadycznie, któryś ostatnio... klerycy czasami, czasami... przyszli.
Red.: Prywatnie, tak? M.O.: Prywatnie. Natomiast, to nie było zorganizowane, Na początku, dziesięć lat uczyłem sztuki sakralnej w seminarium, ale nie płacono mi za to. Był to okres, kiedy mi utrudniano dostanie „zielonej karty”, żebym mógł pracować. W związku z tym, jeżeli nie miałem zielonej karty, żeby móc pracować, więc mi nie płacono. Ja to robiłem, bo byłem niejako podwieszony pod pachy. Byłem „stateless”, bezpaństwowcem. Nie mogłem wrócić, bo mnie komuchy w Polsce chcieli zgnoić i nie mogłem tutaj zrobić niczego, dlatego, że było kilku właśnie bardzo wielebnych ludzi, którzy utrudniali mi zdobycie zielonej karty. Więc ja po prostu byłem za niewolnika – pracującego i uczącego jednocześnie. I taka była moja rola, ale ja to robiłem z przyjemnością, ponieważ chciałem stworzyć Galerię dla Polaków – tych, którzy tutaj są, żeby mieli okazję kontaktu z polską sztuką współczesną. Za każdym razem, jak jechałem do Polski, bo przez pierwsze pięć lat nie mogłem pojechać, bo groziło mi, że mnie zamkną; natomiast później, jak jechałem, to kupowałem za własne pieniądze grafiki, za własne pieniądze kupowałem obrazy. Przecież to ja przywoziłem tutaj przedsolidarnościowe i z czasów Solidarności obrazy. Ja mam całe wystawy, które pokazywałem nie tylko w Orczardlejku, ale w różnych bibliotekach, różnych miejscach, i w okolicach i w samym Detroit, ale i poza Detroit. To było moim celem: propagowanie polskiej sztuki.
Red.: Ale czy chciałbyś, żeby to wszystko zostało w Orchard Lake? Czy taka jest Twoja wola, żeby te rzeczy – te które Ty kupiłeś, te które Ty zdobyłeś, żeby to zostało w Orchard Lake? M.O.: Moim założeniem od samego początku było stworzenie polskiej Galerii i wszystko, co ja gromadziłem, było w tym celu. Tak, że ja nie miałem rozróżnień: moje – Orczardlejku. To wszystko po prostu było jedno. Dopiero przyjście księdza kanclerza T. Whalena zaczęło robić rozgraniczenia. I usuwanie pewnych rzeczy polskich, żebym ja to zabrał sobie, bo to są moje rzeczy. Natomiast wszystko... [głos się załamuje]... ja to traktowałem... że to będzie galeria stała Polonii, a nie jakiegoś księdza kanclerza, czy jakiegoś Vucinaja, czy innego... W tej chwili to jest sprawa taka, że trudno to sobie wyobrazić. Ci ludzie, którzy absolutnie nie mają pojęcia ani zainteresowania – ani kulturą, ani sztuką polską – oni dzisiaj dyktują warunki. Oni chcą zabrać, bo chcą sprzedać. Ja nie gromadziłem tego do sprzedania, żeby ktokolwiek sprzedawał te rzeczy. To były rzeczy po prostu... [głos załamuje się, słychać szloch – przyp.M.K.]
Red.: ...muzealne... M.O.: Nie tylko muzealne. Jest to przede wszystkim świadectwo naszej narodowej kultury. Mówiło się często... [głos załamuje się], że Galeria w Orczardlejku jest źródłem polskości... tak... Ja teraz nie bardzo wiem, jaki jest cel... do czego dążą ci panowie... co oni chcą osiągnąć...Chcą zabrać? Chcą okraść mnie z tego, co ja mam? No, bo, jak to można nazwać inaczej? Przecież żaden z tych ludzi nie przyniósł niczego za jednego centa do Galerii. Ci, którzy chcą teraz zabrać moje rzeczy. Te rzeczy, które są, nie wiem, jaki jest cel Galerii w tej chwili. Czemu to ma służyć? Komu to ma służyć? Trudno sobie wyobrazić. Jeżeli nie ma pieniędzy na to, żeby mnie zapłacić jakiegoś centa, czy zwrócić nawet moje wydatki na materiały czy co innego, to trudno, żebym ja w tej chwili zachowywał się inaczej niż się zachowuję obecnie, jak nie mam pojęcia co jest grane.
Red.: Pojawiają się też pytania czy chodzi jedynie o sztukę polską, bo dzienikarze „Gwiazdy Polarnej”, którzy przebywali w Orchard Lake, zauważyli, że na przykład u księdza kanclerza pod łóżkiem było dzieło sztuki wartości kilkuset tysięcy dolarów. Mówię tu o obrazie słynnego, francuskiego malarza Chagalla. Czy znasz tę sprawę? M.O.: Oczywiście. Kiedyś przyszło dwoje ludzi do Galerii. To było bardzo dawno temu. Po obejrzeniu i zobaczeniu, że jest ktoś, kto się troszczy o te sprawy polskie i o polskie obrazy, powiedzieli: „O, może któregoś dnia coś podarujemy”. I zdarzyło się, że ten pan kilka lat później zmarł. Jego żona postanowiła nam podarować jeden z obrazów. Wtedy ksiądz infułat Stanisław Milewski pojechał do Buffalo i od pani Yanick przywiózł Chagalla. Marc Chagall, urodzony w Rosji, malował wszystko to, co się łączyło z tradycją żydowską w Rosji. Potem osiadł we Francji. Ostatnio jest nawet instytut, który tam powstał, a który sobie rości prawo wydawania opinii na temat wartości i własności obrazów Chagalla. Po podarowaniu ja ten obraz trzymałem w Galerii. Jak przyszedł ksiądz kanclerz, było to siedem lat temu, to chciał go sprzedać, bo chciał zamienić to na gotówkę. Więc, ja zrobiłem wywiad, dowiedziałem się z archiwów państwowych, że obraz ten, choć był własnością Goldberga, to później cała jego galeria przekazana została do muzeum etnograficznego we Lwowie. Ze Lwowa urząd niemiecki, Arbeitsamt w Lublinie, wziął sobie do dekoracji [biura] tego Chagalla i na tym jest stempel lubelskiej guberni i tam jest numer katalogowy i to pozwoliło na to, że ten obraz mógłby być sprzedany. Ale ksiądz kanclerz Whalen dał pani Helenie do sprzedania ten obraz. Ona pobiegała po sklepach, żeby to sprzedać – nie mając pojęcia o wartości tego! – więc potem zwrócił się do pani Yanick, właśnie w Buffalo, bo dowiedział się ode mnie, że ona ma więcej cennych obrazów i zapytał ją, czy ona nie może dać więcej, bo oni by chcieli sprzedać ten obraz. Ona powiedziała: „Ksiądz chce sprzedać. Ja też mogę sprzedać”. Ja nie wiem, co on zrobił z tym obrazem, ale do Galerii ten obraz już nigdy nie wrócił. Mam elektroniczną kopię – jest to „Artysta i jego muza” Chagalla. Bardzo dobry obraz. Technika mieszana: jest gwasz, tempera i akwarela. I to jest ciekawe. Ja się na tym nie znam. Ksiądz kanclerz decyduje, gdzie się ten obraz znajduje.
Red.: Z artystycznego spojrzenia na całą tę historię – malarz interesujący się tematyką żydowską i hitlerowcy, którzy wzięli sobie taki obraz do dekoracji swoich wnętrz. Jak na to byś spojrzał? M.O.: Tam nie ma takich specjalnych żydowskich elementów. Marc Chagall był malarzem żydowskiego pochodzenia, ale on malował bardzo ciekawe kompozycje i ten akurat obraz jest jednym z lepszych przykładów malarstwa Chagalla. Wydaje mi się, że nie ma niczego w tym obrazie, co mogłoby świadczyć o żydowszczyźnie w wyraźny, narzucający się sposób, ale jest bardzo piękna kompozycja, więc dlatego jest cenny. Mówią, że około trzystu tysięcy wartości jest.
Red.: Wracając do Twojej przyszłości. Rozumiem, że w ostatnich kilku latach, widząc, co się dzieje, kupiłeś mały domek, nie wiem, czy to jest w Orchard Lake, czy w okolicy. Nie liczysz już na powrót do Orchard Lake? M.O.: Ja nie mam co liczyć, czy nie liczyć. Jak miałem wymianę biodra, nie mogłem chodzić na górę, na trzecie piętro, bo żadnej pomocy, opieki, ze strony Orczardlejku nie miałem. Najpierw, zatrzymywałem się u znajomych, żeby przetrwać najtrudniejszy okres rekonwalescencji po wymianie biodra. Później, ksiądz kanclerz zarządził wstrzymanie ciepła do mego pokoju, do skrzydła, gdzie ja mieszkałem. Księża, którzy tam mieszkali, dostali zastępcze pomieszczenia. Mnie zignorowano kompletnie. Nie dano mi żadnej szansy... trudno, żebym w nieopalanym pomieszczeniu mógł być tam. Doszedłem do wniosku, że powinienem mieć miejsce, gdzie mogę po prostu siedzieć spokojnie. Tak, że to jest taka sprawa... oczywista.
Red.: Ksiądz Nir podjął decyzję o powrocie do Polski. A Ty, gdzie widzisz swoją przyszłość? M.O.: Ksiądz Nir nie wybrał sobie Polski jako powrotu, tylko został zmuszony przez księdza kanclerza T. Whalena i przez pana Marcina Chumięckiego, dyrektora Misji Polskiej – i to konkretnie: do końca maja musi opuścić Orchard Lake i w promieniu dwustu mil nie może się znajdować w stosunku do Orchard Lake. Mnie nigdy nie płacono, żadnego stypendium, żadnej pensji. Tak, że ja nie jestem zobowiązany ani obowiązany do słuchania pana Vucinaja, czy księdza kanclerza, odnośnie mojego pobytu tutaj. To jest moje miejsce. Ja po prostu uważam, że tutaj będę. A Galeria była stworzona i jest stworzona tylko dla Polonii. Dla nikogo więcej.
Red.: Ale jak chodziłem na spotkania Misji Polskiej, te organizacyjne, właśnie ta Galeria, Archiwa, miały być taką reprezentacją kultury polskiej w Ameryce. Nie tylko dla Polaków, ale przede wszystkim dla Amerykanów. Ostatecznie polska kultura, sam wiesz najlepiej, malarstwo polskie, ma w kulturze światowej znaczące miejsce. Mamy czym się pochwalić. M.O.: Naturalnie, że tak. Dlatego właśnie Galeria miała na przykład siedemnastu Polaków wybitnych, którzy włożyli wielki wkład do kultury polskiej i amerykańskiej. Ktokolwiek przyjdzie do Galerii, to zawsze znajdzie coś ciekawego. Tego, żeby się czegoś nauczyć. Poza obrazami i artifaxami, różnego rodzaju rzeźbami, zgromadziłem ogromną bibliotekę książek, informacji, wydałem setki dolarów na przywożeniu najnowszych wydawnictw albumów z Polski, a teraz oni mówią, że to należy do nich. Do kogo? Do tych ludzi, którzy chcą to wyrzucić, sprzedać? To jest nonsens. Dotąd się nie wyjaśni, dopóki nie zmienią tych ludzi, którzy decydują i w swojej głupocie nie wiedzą, co robią. To jest właśnie chyba najgorsze, że trudno sobie wprost wyobrazić... jeżeli ktoś nie ma zielonego pojęcia ani o polskiej sztuce, ani o polskiej kulturze; jeżeli ten, który decyduje, nie wie, jaka jest różnica między Mickiewiczem a Mackiewiczem, to trudno sobie wyobrazić, żeby mógł cokolwiek na temat polskości powiedzieć. Tak, że ja po prostu próbuję przetrwać. Zobaczymy w tej chwili na spotkaniu prawnika Orchard Lake, który jest okłamywany – dawano mu mylne informacje – np. ostatnio ksiądz kanclerz powiedział, że ja wynosiłem ze swego pokoju i ludzie mi pomagali, a jak on widział, to oni wnosili z powrotem. Bzdura! Jak mogłem cokolwiek wynosić, jak jest zamknięte na kłódkę?! Jak mogłem wynosić cokolwiek z Galerii, jak jest zamknięta na kłódkę? Jeżeli on chciał widzieć, co ja wynoszę, to przecież prosta sprawa: podejść i zobaczyć, zapytać „co robisz?”. Przecież ja nie mam niczego do ukrywania. To wszystko było przez lata otwarte.
Red.: Czy Galeria i Archiwa mogły być prowadzone, nadzorowane przez osoby, które nie mają żadnego wykształcenia? M.O.: Absolutnie nie. Dlatego, że to jest nonsens. Na każdym kroku jest... ci ludzie nie mają pojęcia ani o wartości, ani o przynależności tego wszystkiego. Jeżeli ktoś nie orientuje się, to trudno – ślepemu o kolorach nie można cokolwiek powiedzieć. Niemożliwe.
Red.: Trzydzieści siedem lat, to długi szmat czasu. Ja jestem tylko 35 lat w radiu, ale pamiętam, że moja poprzedniczka, Sylvia Kreutz, miała też z Tobą bardzo dobry kontakt, że często występowałeś również już na początku w ich programach. Przez ten długi czas zawiązały się przyjaźnie i myślę, że wiele osób potrafi docenić to, co robiłeś przez te wszystkie lata. Ze swojej strony jestem przekonany, że Ty też czujesz sympatię do wielu osób. Co byś chciał im dzisiaj powiedzieć? M.O.: ... [szloch]... co można powiedzieć... oni wiedzą to, co ja chciałbym im powiedzieć... Ja życzę wszystkim... wszystkiego dobrego... [długa cisza]... Ja bym chciał powiedzieć im wszystkim... naszym sympatykom, ludziom, którzy odwiedzali Orchard Lake i tym, którzy dziś odwiedzają... żeby doczekali się momentu, aby ludzie niekompetentni, niewłaściwi, odeszli z tego miejsca i udostępnili to miejsce tym, którzy będą się cieszyli ich własnym szczęściem... Wydaje mi się, że byłoby dobrze, że... jak całe rodziny przychodziły i jedni drugim pokazywali to, co jest naszą tradycją, to co jest świadectwem naszej kultury, żeby mogli pokazać coś sąsiadom, znajomym, bliskim, dzieciom... To jest po prostu chyba to, co ja bym chciał powiedzieć... żeby oni wszyscy doczekali się momentu, by to wszystko normalnie wróciło do normalnych form... polskiego ośrodka, którego istnieniu zaprzeczają ci, którzy właściwie powinni być propagatorami tego. Tak, że to jest najbardziej istotny moment, bo prześladowanie Polaka, takiego, jakim ja jestem, czy prześladowanie księdza Nira, to jest tylko wyraz złej woli tych ludzi i tych, którzy decydują o tym. Nikogo więcej.
Red.: Przykro to było usłyszeć, szczególnie znając Twoje osiągnięcia, Twoją pracę i wiedząc, jak wiele to stanowiło dla nas, Polaków, i dla Polonii. Dzisiaj, nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować za czas spędzony wspólnie przy mikrofonie. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będziemy rozmawiać i że może w przyszłości będą jeszcze lepsze dni. M.O.: ... [szloch]… Dziękuję pięknie za miłą rozmowę i ja mam nadzieję, że może następny raz będę mógł Ci powiedzieć... dużo milsze słowa... Przenotowała z taśmy audio i edytowała Mirosława Kruszewska
Marian Owczarski zmarł 15 kwietnia 2010 roku, nigdy nie doczekawszy zadośćuczynienia za wyrządzone mu krzywdy. Rodzina nie odzyskała nigdy rzeczy osobistych ani dzieł sztuki, zamkniętych na kłódki w Orchard Lake. Urna z prochami Mariana Owczarskiego została zabrana przez córkę i wnuczkę artysty do Polski. (mk)
Slogany i logika Za „komuny” karierę robił slogan: „Dziecko + zapałki = pożar”; z czego wyciągano logiczny wniosek, że „Pożar – zapałki = dziecko”. Inny slogan – pochodzący od samego, ho-ho – Lenina brzmiał: „Komunizm = Władza Rad + elektryfikacja kraju” - z czego znów wynikało, że elektryfikacja = komunizm – władza rad … i coś w tym było! Dziś w „Dzienniku Polskim” zająłem się logiką stosowaną w publicystyce – p/t : TW Kościoła Rz.-kat. P. Jerzy Urban, człowiek do bólu logiczny i bystry, napisał w Swoim tygodniku: „Po 20 latach wszechmocy kleru w państwie wezbrał cywilizacyjny protest przeciwko dominacji Kościoła nad państwem, prawem i przestrzenią publiczną”. Teraz wyciągamy stąd wnioski. Skoro kler jest wszechmocny, to mógłby doprowadzić – i to już 20 lat temu – do zamknięcia tygodnika „NIE”. Tego jednak nie zrobił. Stąd wniosek, że kler życzy sobie, by tygodnik p. Urbana nadal wychodził. Z czego wynika, że jego istnienie jest dla kleru pożyteczne (bo i rzeczywiście: "Co Cię nie zabije - to Cię wzmocni!" - i kler się umacnia...). P. Jerzy Urban, jako człowiek inteligentny, potrafi przeprowadzić to samo rozumowanie. Tym samym więc wie, że jest świadomym Tajnym Współpracownikiem Kościoła Rzymsko-katolickiego w zbożnym dziele klerykalizacji Polski. c.b.d.o. A przy okazji: pierwszy tekst, który samodzielnie przeczytałem w „Ren Min Ri Bao” (za czasów Ze-Donga Mao) brzmiał (pamiętam do dzisiaj!): „Faszystowskie okrucieństwa rządów Nixona wznieciły huraganowy płomień rewolucyjnego ruchu mas robotniczych Stanów Zjednoczonych”. Sadzę, że w pismach wydawanych w Korei Północnej nadal można czytać podobne trzeźwe raporty.
Tajne przez poufne Wyobraźmy sobie, że pewna Pani, wywodząca się ze Stronnictwa Demokratycznego, w którym była zresztą mało znana – wyjeżdża sobie na kilka miesięcy za granicę. Po czym wraca do Polski – i ni z tego niż owego zostaje wybrana Premierką! Cóż – wszystko to może się zdarzyć – ale dziennikarze jakoś nad tym fenomenem się nie zastanawiają... Dobrze. Mija kilka miesięcy – i Premierka tzw. Rządu III Rzeczypospolitej jedzie sobie do pałacyku w Ciążeniu, gdzie spędza dwa dni na rozmowach z Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Francji. Co ciekawe: nie są to rozmowy tajne: o tym fakcie można przeczytać wzmianki małymi literkami u dołu piątych stron gazet. I tu pojawia się fenomen: nasi bohaterscy „dziennikarze śledczy” nie rzucają się jak psy gończe by wyjaśnić, co właściwie p.Premierka robi przez dwa dni z szefem jakiejś podejrzanej zagranicznej organizacji? O czym rozmawia? O co tu w ogóle chodzi? A tu – nic. Psa z kulawą noga to nie zainteresowało – i do dziś zresztą nie interesuje!! Masoneria to w ogóle jeden z najdziwaczniejszych tematów w prasie. Proszę sobie wyobrazić, że bardzo wiele osób twierdzi, że masoneria... w ogóle nie istnieje!! Z kolei drugie tyle utrzymuje, że „masoneria rządzi całym światem”. Obydwie te opinie są całkowicie nieprawdziwe. Masoneria naprawdę istnieje - i kto chce znajdzie sobie w Internecie ze 40 000 stron utworzonych przez rozmaite masońskie loże. Masoneria – jak każda organizacja – stara się też wpływać na bieg wydarzeń – i czasem jej się to udaje, a czasem nie. Jak to w życiu. Dziwne jest tylko to, że o masonerii prawie wcale się nie pisze w prasie, nie mówi w telewizji... Temat jest uważany za niewdzięczny. Część naczelnych redaktorów w masonerię nie wierzy – a zdecydowana większość... do masonerii należy. I nie to, że zakazuje pisania – ale delikatnie zniechęca. Wrogowie masonerii przypominają tu, że największym sukcesem Szatana jest przekonanie ludzi, że Szatan nie istnieje... Jednak masoneria nie jest żadnym szatanem! Państwem naprawdę rządzonym przez masonerię były Stany Zjednoczone – od założenia do połowy XX wieku (a i teraz co drugi prezydent jest masonem!) - i proszę mi powiedzieć, z ręką na sercu: czy w XIX wieku USA były źle rządzone? Bez przesady. Jak na republikę było to bardzo sprawne państwo, zapewniające obywatelom ogromne swobody i możliwości rozwoju. Oczywiście: masoneria, jak każda tajna – no, powiedzmy: poufna - organizacja ma tendencje do wyradzania. Nawet w Anglii znane już są przypadki, że sędzia-mason wydał rażąco łagodny wyrok na swego kolegę-masona... Ale w porównaniu z naszym wymiarem sprawiedliwości... Oprócz masonerii „regularnej” istnieje jednak wiele organizacji podszywających się pod masonerię. Niektóre są naprawdę groźne. Np. „Wielki Wschód Francji”. Ta organizacja wywodzi się z masonerii – i kiedyś była jedną z najważniejszych masońskich organizacyj. Jednak co najmniej w trzech punktach złamała podstawowe masońskie zasady – i dziś masoneria „regularna” nie tylko nie uważa ich za masonów, ale nawet zabrania kontaktowania się z nią. Jakie to zasady złamał Wielki Wschód? Po pierwsze: mason musi wierzyć w Boga. W masonerii skandynawskiej musi być chrześcijaninem – w innych lożach może być muzułmaninem, żydem – pewno i szintoistą albo hinduistą. Natomiast Wielki Wschód za jeden z najważniejszych celów uważa walkę z religią. Po drugie: masonom na zebraniach lóż nie wolno zajmować się polityką. Wielki Wschód zaś nic tylko politykuje – konkretnie: popiera socjalistów. Po trzecie: masoneria nie przyjmuje kobiet. Wielkie Wschody mają tu różną politykę. We wrześniu decyzję w tej sprawie podejmie najpotężniejszy Wielki Wschód: Grand Orient de France. Proszę teraz zgadnąć: która z tych organizacyj buduje obecnie „Unię Europejską” - i która mogła wpłynąć na mianowanie p. Hanny Suchockiej premierką „rządu” III Rzeczypospolitej?
"SOLIDARNOŚĆ" – i Unia Europejska Unia Europejska jest czymś zupełnie innym, niż poczciwa EWG, a nawet względnie znośna Wspólnota Europejska – ale o tym już pisałem wiele razy. Mniej może jest znane, że czym innym była "SOLIDARNOŚĆ" w roku 1980 – a czym innym ta z 1988. Otóż SOLIDARNOŚĆ z 1980 roku to ukryty pod nazwa związku zawodowego potężny ruch społeczny. Inspirowany przez bezpiekę (która chciała już obalić rządy śp. Edwarda Gierka) – najwyraźniej jednak wyrwał się spod kontroli, co zmusiło Władzuchnę do ogłoszenia stanu wojennego. Były w nim różne nurty: od chadeków po trockistów. Władzuchna zarejestrowała SOLIDARNOŚĆ i jako związek zawodowy – wiedząc świetnie, że taka formacja zawsze będzie socjalizm umacniać, a nie likwidować. Z uwagi na to, że była lewicowa (choć większość jej Członków sadziła, że to ruch prawicowy!!!) SOLIDARNOŚĆ nie cieszyła się moją sympatią. Za to jak u siebie w domu czuły się tam lewackie organizacje z Zachodu – włącznie z „Czerwonymi Brygadami” (sic!!) które na ul. Mokotowskiej w Warszawie jawnie prowadziły szkolenia. Ta SOLIDARNOŚĆ , licząca ok. 9 mln Członków, została przez reżym rozwiązana w 1983 roku. Gdy jednak po 1984 roku Władzuchna zdecydowała się na głębszy manewr, została ponownie zarejestrowana – ale tym razem praktycznie całe jej kierownictwo (podobnie zresztą, jak kierownictwo OPZZ) stanowili agenci bezpieki, tórzy do spółki z agentami z SD i ZSL dokonali znanego wszystkim legalnego przejęcia władzy od zdezorientowanych reformatorów z PZPR, z pp. Mieczysławem F. Rakowskim i Mieczysławem Wilczkiem. Zdaje się, że niektórzy do dziś nie wiedzą, co się właściwie wtedy stało.
Majstersztyk p. gen. Czesława Kiszczaka. Chapeaux bas! I tylko pytanie: dlaczego ja miałbym świętować rocznicę powstania jednej czy drugiej SOLIDARNOŚĆ i !?!? Dla ułatwienia odpowiedzi na to pytanie – słynne 21 Postulatów; przeczytajcie je Państwo uważnie – nie pęknijcie przy tym ze śmiechu:
1.Zalegalizowanie niezależnych od partii i pracodawców związków zawodowych.
2.Zagwarantowanie prawa do strajku.
3.Przestrzeganie zagwarantowanej w Konstytucji PRL wolności słowa, druku i publikacji.
4.Przywrócenie do poprzednich praw ludzi zwolnionych z pracy po strajkach w 1970 i 1976 i studentów wydalonych z uczelni za przekonania, zniesienie represji za przekonania.
5.Podanie w środkach masowego przekazu informacji o utworzeniu MKS oraz opublikowanie jego żądań.
6.Podjęcie realnych działań wyprowadzających kraj z kryzysu.
7.Wypłacenie strajkującym zarobków za strajk, jak za urlop wypoczynkowy, z funduszu Centralnej Rady Związków Zawodowych (CRZZ).
8.Podniesienie zasadniczej płacy o 2 tys. zł.
9.Zagwarantowanie wzrostu płac równolegle do wzrostu cen.
10.Realizowanie pełnego zaopatrzenia rynku. Eksport wyłącznie nadwyżek.
11.Zniesienie cen komercyjnych oraz sprzedaży za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym.
12.Wprowadzenie zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej oraz zniesienie przywilejów Milicji Obywatelskiej, Służby Bezpieczeństwa i aparatu partyjnego.
13.Wprowadzenie bonów żywnościowych na mięso.
14.Obniżenie wieku emerytalnego - dla kobiet do 50 lat, dla mężczyzn do 55, lub zapewnienie emerytur po przepracowaniu w PRL 30 lat dla kobiet i 35 dla mężczyzn.
15.Zrównanie rent i emerytur starego portfela.
16.Poprawienie warunków pracy służby zdrowia.
17.Zapewnienie odpowiedniej ilości miejsc w żłobkach i przedszkolach.
18.Wprowadzenie płatnych urlopów macierzyńskich przez 3 lata.
19.Skrócenie czasu oczekiwania na mieszkania.
20.Podniesienie diety z 40 do 100 złotych i dodatku za rozłąkę.
21.Wprowadzenie wszystkich sobót wolnych od pracy.
A co łączy UE i S ? Ano to, że SOLIDARNOŚĆ chciała te 21 stert głupot umieścić w Kosmosie jako „świadectwo tryumfu d***kracji” – a UE nawet to rzeczywiście zrobiła, wysyłając w Kosmos, do czytania przez UFOludki... egzemplarz Konstytucji UE – tej odrzuconej następnie przez WE!!! „21 Postulatów” ma jednak nad b. „Konstytucją UE” zasadniczą przewagę: jest ich mniej! JKM
TAJEMNICA CZARNYCH SKRZYNEK „Na pasażerów oddziaływało przeciążenie wielkości ok. 100 g. Przeżycie było w takich okolicznościach niemożliwe” – głosi rosyjski raport na temat katastrofy Tu-154. Według eksperta, z którym rozmawiała „GP”, podana przez Rosjan wartość przeciążenia została zawyżona. Według tych wyliczeń, potwierdzonych m.in. przez Marka Strassenburga Kleciaka, specjalistę odpowiedzialnego za rozwój systemów trójwymiarowej nawigacji w koncernie Harman Becker w Niemczech, nawet gdyby Tu-154 leciał ku ziemi z prędkością 300 km/h, a jego droga hamowania wyniosłaby tylko 10 m (a była, jak wiemy, znacznie większa, bo według stenogramów samolot uderzył w drzewa i zaczął tracić prędkość kilka sekund przed upadkiem), to wartość przeciążenia nie przekroczyłaby 40 g (wartości wyrażanej w jednostce „g” nie należy mylić z gramami – chodzi o wielokrotność przyspieszenia ziemskiego równego 1 g; (w stanie nieważkości przeciążenie wynosi 0). Aby przeciążenie było tak duże, jak podali Rosjanie, samolot przy prędkości 300 km/h musiałby się zatrzymać na dystansie długości mniej więcej 3,5 do 4 m, a więc uderzyć niemalże prostopadle w betonową ścianę.
Ustalenia MAK są niewiarygodne – Obliczenia współczynnika obciążenia są bez zarzutu – twierdzi prof. Zdobysław Goraj z Wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej. – Problem polega na tym, że oparto się na prostym modelu kinematycznym, który ma zastosowanie do punktu materialnego lub bryły sztywnej i nie dotyczy konstrukcji lotniczej. A uwaga dotycząca wyhamowywania po ścinaniu drzew jest bezzasadna – samolot ważył około 100 t i ścinanie drzew nie miało praktycznie znaczenia dla zmniejszania prędkości w chwili zderzenia z ziemią. Uderzenie w ziemię nastąpiło przy prędkości około 280 km/h – dodaje profesor Goraj. – Jeśli zderzenie, jak to z feralnym drzewem o średnicy pnia rzędu 40 cm (które według Rosjan miało doprowadzić do zmiany trajektorii lotu) nie ma jednak żadnego wpływu na lot samolotu, nie powinno być brane pod uwagę przez Rosjan w obliczeniach. A było – mówi Marek Strassenburg Kleciak. Co więcej, zderzenie z drzewem według Rosjan urwało skrzydło Tu-154 i miało spowodować obrót maszyny o 180 stopni, co siłą rzeczy musiało wpłynąć na prędkość samolotu. Z wypowiedzi eksperta wynika więc, że ustalenia MAK są mało wiarygodne, co rzuca nowe światło na tę katastrofę. – Aby dociec prawdy, należy przeprowadzić obliczenia na podstawie symulacji komputerowej. Oczywiście bez żadnych danych dotyczących parametrów lotu taka symulacja nie jest możliwa – uważa Strassenburg Kleciak. Zgadza się z tym prof. Zdobysław Goraj. – Pomysł z symulacją zniszczenia struktury [samolotu – red.] jest dobry, są na świecie specjalne programy komputerowe do takich analiz. Ale wymagają one ogromnej pracy przy odwzorowaniu struktury samolotu – mówi. Także prof. Jerzy Maryniak, emerytowany prof. Wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej (według specjalistów najwybitniejszy znawca problemów wypadków lotniczych w Polsce) uważa, podobnie jak Strassenburg Kleciak, że bez znajomości parametrów lotu, zawartych w drugiej czarnej skrzynce oraz w polskim rejestratorze, nie da się posunąć śledztwa do przodu. – Do miarodajnej analizy konieczne jest poznanie z rejestratorów lotu całej dynamiki lotu, prędkości i przyspieszenia. Nie da się, nie znając parametrów lotu, określić trajektorii. W przypadku katastrofy smoleńskiej nieznane są parametry lotu, pracy silnika, sterowania, temperatur, ciśnień. W sumie są to 64 parametry. Powinny być one ujawnione zaraz po katastrofie – mówi „GP” prof. Maryniak. – Czarne skrzynki są oddane do analizy MAK. Są to prace rozciągnięte w czasie – odpowiedział na konferencji 20 sierpnia gen. Krzysztof Parulski na pytanie „GP”, dlaczego dotychczas nie poznaliśmy zapisów czarnej skrzynki, która rejestrowała parametry lotu, bez czego śledztwo nie może posunąć się do przodu. Generał zapewnił, że oryginały skrzynek są zamknięte w sejfie w Moskwie i że właśnie on ma nad nimi pieczę. – Z tych oryginałów dane zostały zgrane na nośniki i biegli eksperci pracują właśnie na tych nośnikach – powiedział nam Parulski. Wokół rejestratorów lotu Tu-154, który rozbił się pod Smoleńskiem, panuje atmosfera niejasności. Przypomnijmy, że szefowa MAK Tatiana Anodina oświadczyła na posiedzeniu rosyjskiej komisji rządowej z udziałem polskich ekspertów, że odnaleziona trzecia czarna skrzynka zostanie odczytana w Polsce. Potwierdził to naczelny prokurator wojskowy Krzysztof Parulski, który powiedział w kwietniu, że tzw. trzecia czarna skrzynka „ma być odczytana w ciągu najbliższych dni w Polsce ze względu na fakt, iż urządzenie to zostało skonstruowane przez Polaków, jest to patent polski i może być odczytana tylko w Polsce”. Także z naszych informacji wynikało, iż trzeci rejestrator znajduje się w sejfie w Polsce. Okazało się, że jest to kopia, a oryginał umieszczono w sejfie, tyle że rosyjskim. 20 sierpnia potwierdził to publicznie prokurator Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Odpowiadając na pytanie „GP” zadane na konferencji prasowej, ujawnił, że oryginał trzeciej skrzynki znajduje się w Moskwie. – Polska skrzynka została nam przekazana, tu nastąpił zrzut danych na nośniki i urządzenie to zostało odesłane do Moskwy – twierdzi prokurator Szeląg. Rosja posiada więc wszystkie trzy oryginały skrzynek (jak wiadomo, kopie nie są dowodem w ewentualnym dochodzeniu komisji międzynarodowej) i może dowolnie „synchronizować” zapisy wszystkich trzech rejestratorów, by w razie potrzeby podeprzeć wymyśloną przez siebie wersję zdarzeń. Skoro biegłym, według słów gen. Parulskiego, wystarczą do badań kopie, z jakich powodów oddaliśmy Rosjanom oryginał naszej polskiej czarnej skrzynki, która jest, według informacji „GP”, własnością kontrwywiadu? Kto podjął personalnie taką decyzję? Leszek Misiak Grzegorz Wierzchołowski
25 sierpnia 2010 "Wolność zatracenia" (Św. Augustyn). Żadna wolność nie powinna mieć charakteru absolutnego. Wolność absolutna nie istnieje. Każda wolność jest ograniczona przynajmniej wolnością drugiego człowieka, który też chce być wolny. Rozszerzając swoją wolność ponad miarę- przekracza się granice wolności kogoś innego. Nie uwzględniając gwałcenia naszej wolności przez państwo, które współcześnie jest naszym wielkim domem niewoli. To co pisał pan Paweł Jasienia, przed wieloma laty, bo w latach siedemdziesiątych XX wieku, że” Dla mieszkańców przedrewolucyjnej Francji, współczesny świat wydałby się jednym wielkim domem niewoli”(!!!) Gdyby Paweł Jasienica dożył do dzisiaj, zobaczyłby jakie postępy zrobił socjalizm w odbieraniu nam wolności.. I jego żona agentka Służby Bezpieczeństwa.. Oprócz tego cywilizowanego człowieka w swoim postępowaniu ogranicza gorset cywilizacji.. Dziesięć przykazań. Prawa Boże, konwenanse i sposób zachowania człowieka z nich wynikający. Weźmy takiego posła Janusza Palikota, członka Platformy Obywatelskiej, popularnie zwanego- „filozofem z Biłgoraja”. Jakimś dziwnym trafem, dziennikarze go nie atakują, relacjonują każde głupstwo, które ma do wyartykułowania, pan premier udaje, że tego zachowania nie widzi... Prokuratura w Radomiu umarza śledztwo dotyczące finansowania jego kampanii wyborczej..Zamożni emeryci i studenci z okręgu lubelskiego dawali mu po 20 tys. złotych, żeby mógł zostać posłem... Wiem coś o prokuraturze z okresu kampanii wyborczej, bo jeden z moich zwolenników dwa razy wpisał się na naszą listę- to było wielkie hallo.. Owszem jest to wykroczenie, ale ile razy musiałem się tłumaczyć jako pełnomocnik.. I nie chodziło o żadne nielegalnie wpłacone pieniądze.. Tylko o dwukrotny wpis tego samego człowieka, który się do swojej nieświadomości przyznał… Ale, żeby gremialnie emeryci i studenci wpłacali po20 000 złotych? I prokuratura nie prowadzi sprawy? Wolno co prawda wpłacać takie sumy jednorazowo.. Ale gdyby UPR-owi się to przytrafiło? Nie wychodzilibyśmy z prokuratury.. A panu Palikotowi się upiekło. Musi lubić prokuratura pana Palikota, bardzo lubić, albo coś wiedzieć, czego my nie wiemy, a co jest ważne, może i najważniejsze.. Co to może być, że są równi i równiejsi? Czołobitność dziennikarzy wobec pana Janusza Palikota też jest podejrzana.. Bez szemrania przychodzą na każdą konferencję, relacjonują, nie sprawiają kłopotów.. Wniosek jest jeden. Musi to być bardzo ważny człowiek, któremu nie wolno zrobić krzywdy! Jest w bardzo dobrych stosunkach z panem Adamem Michnikiem, redaktorem naczelny Gazety Wyborczej.. Wykończył pana Jana Marię Rokitę, pana Płażyńskiego, teraz to samo chce zrobić z panem Gowinem..Utrąca wszystkich, którzy jeszcze w Platformie, że tak powiem Obywatelskiej, mają odrobinę konserwatywne poglądy.. Bo sam ma skrajnie lewicowe, żeby nie rzec – lewackie.. Wszystkie te, które podobają się Unii Europejskie, która jak najszybciej chce je wdrożyć w życie, jak to mówi pan poseł Janusz Palikot” Polskę unowocześnić”(!!!) Cokolwiek to „unowocześnianie” miałoby oznaczać.. A najpewniej nowy model państwa, człowieka, rodziny.. Państwo ma być socjalistyczne do szpiku socjalistycznej kości, człowiek ma być nowy i nowoczesny, a rodziny- najlepiej jak wcale nie będzie. Będzie za to mnóstwo związków partnerskich na kocią łapę, matek samotnie wychowujących dzieci i singli.. To jest nowy model życia człowieka proponowany w przyszłości przez socjalistów europejskich.. I wyznawcą takiego modelu jest pan Janusz Palikot.. Nie wiadomo dlaczego jest w „ liberalnej” Platformie Obywatelskiej, skoro ma dokładnie poglądy Sojuszu Lewicy Demokratycznej.. Może dlatego, że taki Palikot już w SLD jest! To pani profesor Joanna Senyszyn.,!, Ona głownie zajmuje się atakowaniem cywilizacji na odcinku światopoglądowym.. Nienawidzi Kościoła Powszechnego- jak diabeł święconej wody.. podobnie poseł Janusz Palikot... Który powoli zaczyna się uaktywniać na tym froncie walki z zacofaniem i ciemnogrodem.. Na razie chodzi mu o etykę i religię.. Żeby to jakoś oddzielić, i żeby dzieci miały wybór, bo żyjemy w państwie demokratycznym i prawnym, i indyferentnym światopoglądowo, a poza tym minęło już 15 lat od czasu, jak wprowadzono religię do szkół państwowych i czas, żeby coś z tym ciemnogrodnym fantem zrobić.. Na razie oddzielić ciało od duszy, czyli etykę od religii. A przecież studiował filozofię i to na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i wie, że nie da się oddzielić duszy od ciała. ,czyli religii od etyki. Etyka wynika z danej religii. Najwyżej po śmierci ale to robi Pan Bóg zabierając duszę do piekła, albo do nieba.. Co prawda pani profesor Magdalena Środa twierdziła w jakiś Czwartek- też jako filozof i etyk-że na świecie jest 12 etyk. Może być i pięćdziesiąt, ale co mnie to obchodzi, jak ja i moi praojcowie żyli w jednej od 1000 lat.. Nazywa się ona etyką chrześcijańską i jest najlepsza na świecie pełnym złości i braku przezorności.. Tworzy ją cywilizacja personalistyczna oparta o wolność człowieka i jego wolną wolę opartą na rozumie.. Jest oczywiście systematycznie zastępowana naleciałościami innych cywilizacji gromadnościowych, obcych cywilizacji łacińskiej.. Na przykład cywilizacją bizantyjską, arabską, czy żydowską, które charakteryzują się przede wszystkim kolektywizmem, który jak słoma z buta-z nich wystaje.. Traktowanie człowieka nie personalnie, a kolektywnie( niedawne pozwy zbiorowe!)- to przejaw zamulania naszej cywilizacji, innymi.. Insynuowanie – gdzie się na razie da- przejawów, insygniów i zasad cywilizacji chrześcijańskiej.. To co propaguje poseł Palikot nie ma nic wspólnego z domem naszej cywilizacji.. Ani równouprawnienie kobiet, ani parytety, ani wybór etyki, ani in vitro, ani faworyzowanie kogokolwiek ze względu na płeć, niepełnosprawność, homofobię.. To wszystko zaprzecza naszej cywilizacji – a i zwykłemu zdrowemu rozsądkowi.. To wszystko zło, które jak najszybciej chce zaszczepić nam poseł Palikot bo ktoś go bardzo naciska, a ten szantażuje nawet swoją macierzysta partię pędząc ją do galopu. Szantażuje nawet utworzeniem nowej partii, która może liczyć na 20% poparcia(???). Ktoś mu pomaga pompować sondaże, popiera go, towarzyszy mu.. Chodzą słuchy, że poseł Palikot związany jest z tzw. KomisjąTrójstronną, takim międzynarodowym gremium, które wpływa na zmiany w poszczególnych krajach, zmiany po linii i na bazie tych gremiów.. Taka grupa nieformalna, ale wpływowa.. Przenika się ta organizacja z Komitetem 300 i Grupą Bulderberga - tez bardzo wpływowymi grupami międzynarodowymi.. Do której z nich tak naprawdę należy poseł Janusz Palikot? Potencjalny nabywca domu pyta właściciela: - A czy okolica aby na pewno jest cicha? - Bardzo cicha - odpowiada właściciel. W tym roku okradziono w okolicy dziesięć domów, napadnięto czterech przechodniów i nikt niczego nie słyszał.. I żaden dziennikarz nie zapyta posła Palikota gdzie jest umocowany naprawdę? Może w końcu wyjawiłby nam tę tajemnicę.. Że jest taki chojrak i wszyscy mu się kłaniają.. WJR
Tusk potłucze termometr? Nie do dzisiaj wiadomo, że przynoszenie złych wiadomości bywa ryzykowne. Starożytne perskie przysłowie głosi, że temu, kto mówi prawdę, należy się koń. Po co mu koń? Jak to: po co? Żeby powiedział i uciekł. Wprawdzie lord Beaconsfield, czyli brytyjski premier Beniamin Disraeli twierdził, że są „kłamstwa, ohydne kłamstwa i statystyka”, ale każdy premier rządu po pewnym czasie zaczyna statystyki nienawidzić, więc umiejscowienie statystyki na szczycie kłamstw przez Beniamina Disraeliego jest całkowicie zrozumiałe. Nawiasem mówiąc, ten cały Beniamin Disraeli to było osobliwe indywiduum. Pochodzący z żydowskiej rodziny został ochrzczony w kościele anglikańskim w wieku 13 lat, ale nie wiadomo, czy ten chrzest mu się przyjął, bo koledzy szkolni jak gdyby nigdy nic, nadal uważali go za Żyda i nie bardzo lubili, między innymi z tego powodu, że próbował nimi dyrygować. Później nawet ubierał się w sposób zwracający powszechną uwagę: na przykład do spodni z zielonego aksamitu, zakładał kanarkową kamizelkę, trzewiki z klamrami, koronowe mankiety i krzykliwe pierścienie nałożone na rękawiczki z koziej skóry. Podobno wyraz „snob”, będący zbitką łacińskich słów „sine nobilitate” (bez szlacheckości), pojawił się właśnie jako najkrótsza charakterystyka Beniamina Disraeliego. Disraeli zmarł bezpotomnie, ale to chyba nieprawda, bo przecież nie tylko w Anglii, ale nawet i u nas pojawiło się mnóstwo osobników bardzo do Beniamina Disraeliego podobnych – zwłaszcza w przemyśle rozrywkowym. Oczywiście chodzi o takie powierzchowne podobieństwo zewnętrzne, bo w odróżnieniu od Disraeliego, który miał pewne osiągnięcia na niwie literackiej, większość tak zwanych „gwiazd” przemysłu rozrywkowego, to beztalencia uprawiające przeraźliwą grafomanię, lansowaną przez handełesów - odwiecznych dostarczycieli tandety narodom mniej wartościowym. Ale mniejsza o Disraeliego; wróćmy do rzeczy. Każdy premier po pewnym czasie zaczyna śmiertelnie nienawidzić statystyki, zwłaszcza, gdy już trochę porządzi, a zapowiedziane cuda jakoś nie chcą się pojawić. W takiej właśnie sytuacji znajduje się premier Donald Tusk i jestem pewien, że gdyby nie zapowiedziana polityka miłości, to już dawno zainicjowałby przeciwko statystyce jakieś orwellowskie „godziny nienawiści”. No bo jakże inaczej, kiedy w ciągu 1000 dni udało mu się jedynie powiększyć dług publiczny o co najmniej 200 miliardów złotych, co znaczy, że CODZIENNIE zadłużał państwo na kolejne 200 milionów złotych! To znaczy – jakie tam „państwo”; nie żadne „państwo”, tylko nas wszystkich, bo to my, nasze dzieci i wnuki, będziemy musieli jakoś sobie z tym radzić nawet wtedy, kiedy wszelkie wspomnienie po premieru Tusku i jego kamaryli skutecznie zatrze się w ludzkiej pamięci. Rządzić w ten sposób potrafiłby każdy dureń i dlatego właśnie Wojskowe Służby Informacyjne, których, jak wiadomo, już „nie ma”, ale które mimo to, jak gdyby nigdy nic, skutecznie okupują całą III Rzeczpospolitą i przy pomocy kontrolowanych przez siebie mediów, rozbudowanej we wszystkich środowiskach społecznych agentury własnej i pod nadzorem strategicznych partnerów – czyli Naszej Złotej Pani Anieli i zimnego ruskiego szachisty Putina – właśnie takim nieszczęsnym durniom powierzają zewnętrzne znamiona władzy. Różni publicyści zachodzą w głowę („zachodzim w um z Podgornym Kolą...”), dlaczegóż to premier Tusk nie dokonuje zmiany fatalnego modelu państwa, a przynajmniej – reformy finansów publicznych. Ale jakże ma podjąć jedno, czy drugie, kiedy zarówno jedno, jak i drugie ma zakazane? Rzecz w tym, że ustanowiony w 1989 roku przez kierującego zintegrowanymi razwiedkami generała Kiszczaka z tworzącymi tzw. „stronę społeczną” konfidentami oraz dodaną dla niepoznaki garścią pożytecznych idiotów model państwa, który nazywam sobie kapitalizmem kompradorskim, jest obliczony właśnie na eksploatowanie zasobów III RP i jej obywateli przez zdemoralizowanych i bezwzględnych tajniaków, którzy dążą do tego, by obezwładnione państwo jak najszybciej rozkraść i znaleźć sobie protektora, który zapewni im bezpieczeństwo. Dlatego też wepchali Polskę do Eurokołchozu, a teraz, wykonując zadania zlecone przez strategicznych partnerów, forsują „pojednanie” z Rosją. Finał w postaci scenariusza rozbiorowego już jest widoczny na horyzoncie; Niemcy odzyskają sobie „Ziemie Utracone”, zaś na pozostałej części, czyli tak zwanym „polskim terytorium etnograficznym” zostanie ustanowiona strefa buforowa, której jeszcze w roku 1987, na wypadek zjednoczenia Niemiec, domagał się sowiecki minister spraw zagranicznych Edward Szewardnadze – a która będzie administrowana przez lobby żydowskie, utrzymujące w ryzach mniej wartościowy naród tubylczy przy pomocy tresowania w lęku przed posądzeniem o „antysemityzm”. Ten scenariusz rozwija się pomyślnie ku zadowoleniu wszystkich zainteresowanych, więc premier Donald Tusk, nawet gdyby chciał – o czym oczywiście w ogóle nie ma mowy – to nie mógłby niczego w tym modelu zmienić. W przeciwnym bowiem razie jego mocodawcy i mentorzy natychmiast przypomnieliby mu, skąd wyrastają mu nogi, to znaczy – odjęli przychylność kontrolowanych przez siebie mediów, poparcie agentury i wszelkiej inne atuty, bez których zarówno Platforma Obywatelska, jak i osobiście premier Donald Tusk zginęliby niczym sól w ukropie. Wszyscy o tym doskonale wiedzą, toteż trudno się dziwić, że i publicyści, zachodzący w głowę, dlaczegóż to premier Tusk nie przeprowadza reform, nie zauważają tego słonia w menażerii. Jedni – bo są związani stosunkiem służbowym z razwiedką, inni – bo obawiają się utraty posady, a jeszcze inni – ci najgłupsi – bo boją się posądzenia o hołdowanie teoriom spiskowym. W rezultacie większość z nich pracuje w służbie ciszy – to znaczy usypiania własnego społeczeństwa, żeby można je było zoperować możliwie bezboleśnie. Ciekawe, że identycznego argumentu użył premier Tusk, uzasadniając zaniechanie wszelkich zmian. Widać już wie, że postanowiono udusić nas we śnie. Podobnie finanse publiczne. Po co tu jakieś reformy, skoro razwiedka miedzy innymi, kluczowymi segmentami gospodarki, przede wszystkim kontroluje sektor finansowy? Lepsze, jak wiadomo, jest wrogiem dobrego, więc po co tu cokolwiek zmieniać, kiedy dobrze jest, jak jest? Wprawdzie mniej wartościowy naród tubylczy, obciążany rosnącym długiem publicznym, będzie z roku na rok oddawał lichwiarskiej międzynarodówce coraz większą część bogactwa, jakie mimo wszystko wytwarza, ale wszystkim na raz i tak się nie dogodzi, więc po co przejmować się mniej wartościowym narodem tubylczym, zwłaszcza, że daje się on tak łatwo podpuszczać, że wybiera sobie na swojego reprezentanta a to człowieka o zszarpanych nerwach w osobie np. Stefana Niesiołowskiego, a to jakichś podejrzanych biłgorajskich filozofów – i tak dalej? I wszystko byłoby może w jak najlepszym porządku, gdyby nie ta przeklęta statystyka. Ale est modus in rebus - toteż Polska właśnie wystąpiła z inicjatywą zmiany sposobu obliczania długu publicznego. Zrobi się szacher-macher w papierach i okaże się, że dług publiczny nie tylko nie przyrasta, ale że w ogóle go nie ma! Pytanie tylko, czy władze Eurokołchozu wykażą dostatecznie dużo zrozumienia dla psychicznych potrzeb lokalnych mężyków stanu, którzy wijąc się między Scyllą posłuszeństwa wobec piastującej prawdziwą władzę razwiedki i Charybdą pragnienia zyskania reputacji dobroczyńców mniej wartościowego tubylczego narodu, co i rusz potykają się o statystykę? SM
Pomysł na cud gospodarczy Doradca doskonały premiera Donalda Tuska, absolwent kulturoznawstwa na wydziale filologii polskiej, czyli minister Michał Boni potwierdził fałszywe pogłoski, że Polska, wraz z innymi bankrutami, wystąpi do ścisłego kierownictwa Eurokołchozu z supliką, by pozwolił inaczej naliczać dług publiczny. Na podstawie dotychczasowego sposobu naliczania długu publicznego można odnieść wrażenie, że finanse państwa są w stanie katastrofalnym, zaś rząd nie ma na to żadnego remedium poza tym, by jakoś doczekać „do pierwszego” – to znaczy do roku 2013, kiedy ścisłe kierownictwo Eurokołchozu sypnie forsą z nowego budżetu. Wiadomo jednak, że „nim słońce wzejdzie, rosa oczy wyje” i jeśli na skutek dotychczasowego sposobu naliczania długu publicznego w narodzie utrwali się przekonanie, że okupacja razwiedki doprowadziła Polskę do bankructwa i oddania jej obywateli w niewolę lichwiarskiej międzynarodówce, to z premiera Tuska do tego czasu mogą pozostać jedynie złe wspomnienia nawet wśród „młodych, wykształconych z dużych miast”, których dotychczas udawało się razwiedce skutecznie „skrzykiwać”. Wprawdzie na wszelki wypadek poseł Janusz Palikot buduje tratwę ewakuacyjną „Nowoczesna Polska”, ale wiadomo, że dla wszystkich miejsca na niej nie starczy nawet przy masowym zastosowaniu najnowocześniejszych metod eutanazji. W takiej sytuacji trzeba sięgnąć do wypróbowanych jeszcze za Edwarda Gierka metod, dzięki którym Polska tak urosła w siłę, że została nawet 10 potęgą gospodarczą świata. Jak wiele zależy od sposobów naliczania, mogliśmy przekonać się również w latach 80-tych, kiedy wskutek zmiany sposobu księgowania, z dnia na dzień stały się rentowne nawet wszystkie PGR-y. Nic zatem dziwnego, że w chwili trwogi również minister Boni odwołuje się do sprawdzonych wzorów. Problem tylko w tym, czy Eurokołchoz się na to zgodzi, bo w interesie strategicznych partnerów i przyszłych administratorów Żydolandu leży chyba raczej zaniżenie wartości polskiej masy upadłościowej, niż jej sztuczne nadmuchiwanie. SM
Wieści z Leminggradu (3) Podziemia Leminggradu tętnią życiem. Nie, to nie społeczeństwo konspiruje w Leminggradzie przeciw władzy. To władza, ta prawdziwa, skupiona w rękach postsowieckich służb, nieustannie konspiruje przeciw społeczeństwu. Konspirują przeciw niemu również oficjalni urzędnicy jak Jacek Michałowski, prezydencki specjalista od nieoczekiwanego zawieszania „bieda – tablic” z błędami ortograficznymi. Ale ta prawdziwa konspira jest głębsza… Janusz Palikot montuje nową partię. Będzie to nowe polityczne zaplecze dla POPP- a, czyli Pełniącego Obowiązki Polskiego Prezydenta. Stare, czyli PO za chwilę może runąć pod wpływem nie tyle afer typu hazardowej (która notabene tak jak Jezus Chrystus, nigdy nie zaistniała – wojujący bezbożnicy spod znaku CCCP wiedzą o co chodzi) czy stoczniowej, ale pod wpływem mega afery całego zasrane… znaczy się, cudownego żywota III RP, czyli „afery smoleńskiej”. Obecny rząd niewątpliwie zostanie „umoczony” tą właśnie aferą przez swych „strategicznych” partnerów, z którymi od 2008 roku „ociepla stosunki”, po ich ochłodzeniu przez „najgorszego prezydenta Polski”. Oczywiście nie oznacza to, że łby umoczonych polecą. No może z jedną, albo dwie dla spektaklu się zetnie medialną gilotyną, ale generalnie to faktyczni zabójcy (mocodawcy) Lecha Kaczyńskiego i pozostałych delegatów pozostaną bezkarni, tak jak mordercy gen. Jaroszewicza i jego żony. Skoro już jesteśmy przy Jaroszewiczu. III RP ma krew na rękach! Elity III RP mają krew na rękach! Krew gen. Jaroszewicza! Był tak samo odpowiedzialnym za zbrodnie komunizmu jak Jaruzelski. Ale nie zginął w wyniku decyzji sądu niepodległego państwa, tylko w wyniku gangsterskich porachunków wewnątrz komunistycznej mafii, czyli służb specjalnych. Okoliczności jego śmierci nie zostały dotąd wyjaśnione. Panie profesorze Nałęcz! Panie POPP –ie! Prokuraturo Generalna! Gdzie jesteście! Blidę zabił Kaczyński z Ziobrą – to już wiemy, ale kto zamordował Jaroszewiczów?! Koledzy, przyjaciele i podwładni generała – gdzie jesteście!? Dlaczego nie wyjaśniacie prawdy?! Wróćmy zatem do służb. Rozwiązane Wojskowe Służby Informacyjne trzymają się jak Chińczyki u Wyspiańskiego. Mocno. Mimo, że same wojsko przędzie coraz gorzej. Kolejni generałowie podają się do dymisji. I tak mają lepiej niż Jaroszewicz, albo uczestnicy lotu do Smoleńska, ale zawsze. III RP stanie się niedługo chyba pierwszym krajem mającym silne wojskowe służby informacyjne przy jednoczesnym braku armii. Zauważa to nawet gen. Petelicki, mimo, że sam związany był (jest) z wywiadem cywilnym. Skoro nie ma armii to dzielni mołojcy muszą się wyżywać w polityce, nie mają wyjścia. I tu pan Palikot z POPP – em wychodzą im naprzeciw – założą im nową partię. Nowa partia w miejsce starej. Elektorat już jest. Sprawdził się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Tylko tego „Rambo” trzeba będzie chyba wymienić na kogoś z jajem. Przynajmniej jednym. No chyba, że były to tylko manewry, a rozpoznanie walką dopiero przed nami… Może do nowej formacji uda się przyciągnąć dezerterów (ewentualnych) z PiS – u? To by ją bardzo uwiarygodniło, jako „nową jakość”, gdyby do starych, sprawdzonych towarzyszy i „młodych, wykształconych, nie lubiących krzyża”, dołączyli ci „wspaniali” antykaczystowscy posłowie, o przyjaznych minach, niektórzy z literackim zacięciem. Przyjazne miny – przyjazne państwo! Od razu żyje się lepiej… Już widzę te sążniste artykuły publikowane w „Rzepie” o nowym rozdaniu w polskiej polityce czy ulepszonej wersji PO – PiS, ale bez obciążeń. „Spójrzcie – napisałby taki, dajmy na to Ziemkiewicz, albo sam redaktor Lisicki – PO pozbyło się Tuska („afera smoleńska”!), Kaczyński pozostał sam ze swoją sektą smoleńsko – krzyżową a tu powstaje prawdziwa nadzieja dla Polski. Palikot, Nałęcz, Migalski, Poncyliusz w jednym! Cudownie! Ach! Och!. Teraz zaczną obniżać podatki, budować autostrady, zwiększać ilość mleka w krowich cyckach…” itp. itd. Przesadziłem? No, tak. Takiego tekstu akurat Ziemkiewicz pewnie by nie nasmarował. Ale chodzą przypadki po ludziach… Paweł Poncyliusz, zmienia wizerunek i zapuszcza brodę. Ta broda chyba ma uwiarygodnić jego twierdzenia. Jakby powiedział Eryk Mistewicz – facet z brodą ma większe zadatki na autorytet w wielu dziedzinach. Więc pan Poncyliusz, z tą brodą, twierdzi, że strategia przedwyborcza Kaczyńskiego była dobra, przyniosła owoce i obecne działania prezesa niszczą to co zbudowano. Jakie były owoce tej strategii to wiemy – przegrana w wyborach. A jakie są te obecne „niecne” działania Kaczyńskiego? Domaganie się wyjaśnienia „afery smoleńskiej” i brak odcięcia się od „oszołomów” spod Krzyża. To dwa grzechy główne prezesa. Ale nie łudźcie się lemingi, że na tym by się skończyło. Gdyby nawet Kaczyński wystąpił na konferencji i powiedział, że śledztwo jest super i on całkowicie ufa wszelkim komisjom i polskim i zagranicznym, a tak w ogóle, to winien tej katastrofy jest jego śp. brat a potem poszedł pod Krzyż i zakrzyknął: „Jest krzyż jest imprezka!”, to i tak pozostałby wrogiem publicznym nr jeden. Z tą różnicą, że Migalski czy Ziemkiewicz napisaliby, że Kaczyński nie nadaje się na lidera bo w zimie nie nosi czapki a latem sandałów. Albo siorbie przy piciu herbaty. A w „nowoczesnej demokracji” nie wolno siorbać przy picu herbaty! Poza tym co to za nowe obyczaje, żeby przegrany domagał się nagrody. Super strategia Poncyliusza i pani Rostkowskiej nie przyniosła zwycięstwa. Druga tura była jak szachy. Liczy się danie przeciwnikowi mata, a nie zajęcie drugiego miejsca. Kiedy w 2005 r. Jacek Kurski (nie sam oczywiście) zapewnił Lechowi Kaczyńskiemu zwycięstwo, nie został szefem jego kancelarii ani nie objął żadnego wyeksponowanego stanowiska. Mimo, że jego strategia ODNIOSŁA SUKCES. A teraz prezes ma nagradzać przegranych?! Inna sprawa jeśli wytyczne były następujące: „Róbcie tak żebym przegrał”. Wtedy to co innego. Pan Poncyliusz może czuć się urażony i oszukany. Ale cóż, jeśli zgodził się zostać ekspertem od przegrywania, niech teraz nie domaga się laurów. Niech po raz kolejny przegra z honorem. Znaczy się honorowo. Łukasz Kołak
Żeby Polska była Polską Najtrudniej jest odpowiadać na proste pytania własnych dzieci. I oto mój Filip - rocznik 1980, pokolenie "Solidarności" i pokolenie JPII - zapytał mnie zupełnie niedawno: "Tata, czy o taką Polskę walczyłeś? Czy za taką Polskę siedziałeś tyle lat w więzieniu?". Nigdy wcześniej nie zapytał mnie o to tak dosłownie, widać to pytanie dojrzewało w nim od dawna, chociaż wcześniej pytał mnie o wiele różnych i trudnych spraw. Teraz obaj patrzyliśmy ze zgrozą, jak pod krzyżem przy Pałacu Prezydenckim pałkarze z warszawskiej straży miejskiej bez litości atakują i biją bezbronnych ludzi, traktują ich gazem, wykręcają ręce osobom starszym, zakuwają w kajdanki. Obrońcy krzyża jako broń mieli jedynie słowo i modlitwę, a skandowanie: "gestapo", "hańba", "ZOMO", było echem wydarzeń ze stanu wojennego. Jan Pietrzak w tych dniach odwiedził Muzeum - Izbę Pamięci Pułkownika Kuklińskiego i znamiennie wpisał się do honorowej księgi pamięci: "Panie Pułkowniku - coraz trudniej nam śpiewać, żeby Polska była Polską. Ale staramy się nadal!". Ten zapis to swoista kwintesencja tego, czym jest Rzeczpospolita w sierpniu 2010 r., kiedy mija dokładnie trzydzieści lat od tamtego sierpnia 1980 roku. Wtedy właśnie i w dekadzie strasznych lat 80. XX wieku piosenka Pietrzaka stała się nieformalnym hymnem narodowym, hymnem "Solidarności", tak jak nieformalnym hymnem były niegdyś "Boże, coś Polskę" oraz "Pierwsza Brygada". "Żeby Polska była Polską" jest wciąż aktualna, bo odwołuje się do prostych prawd i wartości ważnych dla każdego Polaka, utożsamia się z samą istotą naszej Ojczyzny, ale zarazem jest ważnym znakiem sprzeciwu. Sprzeciwu wobec tego, co dla Polaków jest złem, co Polsce jest wrogie, co Polski jest zaprzeczeniem. Nie jest też przypadkiem, że zakazana przez PRL i komunę piosenka "Żeby Polska była Polską" była zwalczana również przez polityków Unii Wolności, Platformy Obywatelskiej czy wpływowe media z TVN i "Gazetą Wyborczą" na czele. Trzydzieści lat od sierpnia 1980 r. w wolnej i suwerennej Rzeczypospolitej nastąpiła - tak jak za komuny - alienacja polityczna, czyli wyobcowanie się władzy, odcięcie się od społeczeństwa. Co gorsza, z winy kolejnych rządów - także rządu premiera Tuska - obywatele nie utożsamiają się z własnym państwem. Kolejne wybory i towarzysząca im minimalna frekwencja są tylko jednym z bardzo wielu dowodów na to. Według najnowszych badań CBOS z połowy sierpnia 2010: "W ciągu ostatniego miesiąca wyraźnie pogorszyła się ocena sytuacji w kraju. Prawie połowa Polaków (47 proc.) jest zdania, że przemiany zmierzają w złym kierunku. To o 12 proc. więcej niż w podobnym badaniu CBOS z lipca br. Jednocześnie wyraźnie spadł odsetek osób zadowolonych, dziś jest ich 35 proc., o 9 mniej niż w lipcu. Najbardziej w ostatnich tygodniach rozczarowali Polaków politycy. Tylko 15 proc. badanych osób pozytywnie ocenia ich działania. Najwięcej przybyło respondentów krytycznych właśnie w tej sferze życia, dziś jest ich 41 proc., czyli o 15 proc. więcej niż przed miesiącem. Sytuacja gospodarcza w kraju jest dobra tylko w ocenie 22 proc. osób (6-procentowy spadek). Ponad 1/3 Polaków (34 proc.) twierdzi, że z gospodarką jest źle, ale najwięcej jest osób o neutralnej opinii na ten temat (39 proc.). Trzydzieści lat od tamtego gorącego sierpnia 1980 r. państwo polskie ponownie staje się wrogie i nieżyczliwe wobec swoich obywateli. Zwykli Polacy - tak jak za PRL - coraz częściej są poniewierani przez tych, którzy powinni im pomagać i służyć. W wyniku politycznej selekcji negatywnej rządy nad Polakami przejmują miernoty, ludzie niekompetentni, często skorumpowani. Nigdy dotąd w całej historii Polski, nawet za komuny, nie było takiej armii urzędników. Wszechogarniająca biurokracja coraz bardziej zaciska pętlę na szyi zwykłych Polaków - już prawie nic nie da się normalnie załatwić, wszędzie najpierw odmowa, a potem można pisać odwołanie do bezdusznych, szkodzących państwu i społeczeństwu urzędników. W labiryncie często bzdurnych i wykluczających się przepisów Polacy tracą bezproduktywnie swoją energię, inicjatywę i czas. Miara czasu to nie tylko rocznice, w tym 30. rocznica sierpnia 1980 roku. W normalnie funkcjonującym państwie czas jest wartością najcenniejszą, więc urzędy starają się podejmować decyzje jak najszybciej. W sytuacjach konfliktowych sądy rozstrzygają spory między obywatelem a administracją w tempie - jak na polskie warunki - ekspresowym. Przykładowo w Stanach Zjednoczonych trwa to około miesiąca. W Polsce jest zupełnie odwrotnie. Procedury i przepisy pochodzą jeszcze z czasów PRL. Mówią one, że obywatel jest wrogiem! Jeśli mamy 30 dni na rozstrzygnięcie, to będziemy to robić przez 30 dni i jeszcze przez 30 następnych, bo każdy przypadek można uznać za szczególny, a wtedy okres wyczekiwania można wydłużyć. Praktyka jest taka, że najlepiej obywatelowi odmówić, niech się odwołuje, skarży i przechodzi całą tę gehennę, aż mu się znudzi. Pod tym względem do normalności nam, niestety, bardzo daleko. Arogancja władzy w Polsce pojawia się na każdym kroku. Od polskiego sierpnia 1980 r. mija 30 lat, jesteśmy na przełomie dwóch tysiącleci, na przełomie XX i XXI wieku, na przełomie dwóch cywilizacji: technologicznej i obyczajowej. Tak naprawdę minęła nie epoka, ale kilka epok! Nie ulega wątpliwości, że stopa życiowa Polaków jest obecnie wyższa niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich 300 lat, a w ciągu ostatnich 30 lat wyrosło najmłodsze pokolenie Polaków, które ma taką wiedzę, jakiej nie mieli ich ojcowie, dziadkowie i pradziadkowie. To wszystko prawda. Ale prawdą jest również, że to ciągle nie jest Polska naszych marzeń, to ciągle nie jest Polska na miarę swoich potencjalnych możliwości, to ciągle jest Polska zmarnowanych i marnotrawionych szans. To Polska skorumpowana, złodziejska, nieuczciwa. Polska agentury, nikczemników i manipulatorów. To Polska dokładnie taka, jak w przejmująco mądrym wierszu "Cóż to za kraj", którego autorką jest Teresa Paryna: Tu o sprawiedliwość Kamienie wołają. Tu spryt się nagradza, A wyszydza prawość. Tu depcze się prawdę I krzyżuje świętość. Tu kpi się z proroków, Patriotów i mędrców. Tu dużo się krzyczy, a robi niewiele. Tu wyznaje się Boga jedynie w kościele. Tu podcina się skrzydła Wielkim ideałom. Tu życie poświęcić - to jeszcze za mało! Tu honor, wstyd, Dumę odesłano w baśnie. - A cóż to za kraj jest? A to Polska właśnie. Józef Szaniawski
Powodzianie pozostawieni sami sobie
1. Od powodzi w maju i czerwcu mija już kilka miesięcy i siłą rzeczy odbudowa zniszczeń powodziowych jako mało interesująca zniknęła z ekranów telewizorów. Wprawdzie w sierpniu w związku z katastrofą powodziową w Bogatyni i kilku miejscowościach gminy Zgorzelec media o powodzi przez kilka dni mówiły bardzo dużo ale tereny dotknięte powodzią w maju i czerwcu, zostały zapomniane już na trwałe. A przecież skala zniszczeń wywołanych dwukrotną falą powodziową była ogromna. Żeby się w niej zorientować, najlepiej zajrzeć do wniosku o pomoc z Funduszu Solidarności jaki polski rząd wysłał pod koniec lipca do Brukseli.
2. Straty zostały oszacowane na 2,9 mld euro (a więc na przynajmniej 12 mld zł). Poszkodowanych zostało 266 tysięcy osób,a więc ponad 100 tys gospodarstw domowych. Straty poniosło aż 811 gmin i blisko 1300 przedsiębiorstw różnej wielkości. Uszkodzonych zostało 80 tys. km dróg wojewódzkich powiatowych i gminnych, oraz ok.1200 km dróg krajowych 400 km linii kolejowych ( w tym około 100 km zostało zamkniętych dla ruchu), a także aż 60 mostów. Zalanych zostało 680 tys. hektarów ziemi (około 50 tys. gospodarstw rolnych) i aż 18 tys. budynków w tym aż 800 szkól i 160 przedszkoli. Konieczna jest całkowita odbudowa albo modernizacja ok.1300 km wałów przeciwpowodziowych. Rozmiary strat są więc ogromne ( a przecież w sierpniu doszły jeszcze straty z Bogatyni i Zgorzelca) i co bardzo dziwi, to brak nowelizacji budżetu, co nie pozwala skierować na usuwanie szkód odpowiednich środków finansowych ( na początku korzystano z rezerwy budżetowej w wysokości 0,6 mld zł ale dawno się już skończyła, a teraz korzysta się ze środków przeznaczonych na realizację projektów unijnych)
3. Do tej pory według MSWiA wydano na usuwanie skutków powodzi 1,7 mld zł w tym zaledwie 370 mln zł na remonty zalanych domów w kwotach do 20 tys zł bądź do 100 tys zł. Jak można więc przypuszczać pieniądze na remonty domów trafiły zaledwie do paru tysięcy gospodarstw domowych co oznacza, że większość poszkodowanych rodzin nie wyremontuje swoich mieszkań bądź domów przed tegoroczną zimą. Z kolei szkody powodziowe w infrastrukturze technicznej i społecznej, jeżeli nic się nie zmieni w tempie przekazywania budżetowych pieniędzy, będą usuwane przez co najmniej przez 5 -6 lat, a to oznacza, że ludzie będą żyli na terenach dotkniętych powodzią w warunkach zbliżonych do powojennych.
4. Ponieważ obydwie fale powodziowe miały miejsce w czasie trwania prezydenckiej kampanii wyborczej zarówno premier Tusk jak i kandydat Platformy na Prezydenta Bronisław Komorowski dwoili się i troili aby odwiedzić możliwie jak najwięcej miejsc dotkniętych powodzią. W dramatycznych rozmowach z poszkodowanymi władza rządowa zgrabnie przerzucała odpowiedzialność na władze samorządowe (słynne stwierdzenie Premiera Tuska skierowane do mieszkańców jednej z zalanych miejscowości „ trzeba było wybrać sobie lepszego wójta”) ale także obiecywała, a to po 6 tys. zasiłku socjalnego ( później okazało się, że takie kwoty mogą dostać tylko ci których woda zalała po sufit albo po dach), a to po 20 tys zł albo nawet po 100 tys zł na remont. Obiecywano po 50 tys zł pożyczki dotkniętym powodzią przedsiębiorcom (dopiero teraz wyłania się fundusze, które będą się tym zajmowały ) i po 2 tys zł poszkodowanym rolnikom (co można zrobić za 2 tysiące w gospodarstwie, które prowadzi produkcje hodowlaną i ma zniszczone zbiory- wygląda to więc na takie pieniądze na odczepnego), a także miliony gminom na usuwanie szkód w infrastrukturze. W ostatnim tygodniu prze wyborami Premier Tusk „rozdawał nawet domy” w Lanckoronie tym ,którzy je stracili na skutek osuwisk ziemi w wyniku intensywnych deszczów.
5. Odbyły się wybory i władza rządowa zapomniała o poszkodowanych. Ze skali środków finansowych skierowanych na tereny powodziowe i do ludzi dotkniętych skutkami powodzi wynika, że znaczna część z nich nie otrzymała do tej pory jeszcze żadnego wsparcia (poza zasiłkiem socjalnym). Szybkimi krokami zbliża się jesień, a już w listopadzie w polskich warunkach klimatycznych najczęściej już nie można prowadzić żadnych prac remontowych czy budowlanych pozwalających na przywracanie mieszkań i domów do stanu pozwalającego na ich zasiedlenie. Wszystko wskazuje więc na to, że większość powodzian skazanych jest na wielomiesięczną tułaczkę albo przeżycie zimy w spartańskich warunkach . O zniszczonej infrastrukturze nie wypada w tej sytuacji nawet wspominać, choć można sobie wyobrazić jak będzie wyglądało życie na terenach popowodziowych bez odbudowanych dróg, mostów,szkół czy wałów przeciwpowodziowych. Mieszkańcy dotkniętych powodzią terenów całą swą złość pewnie odreagują na władzach lokalnych, nie wybierając Bogu ducha winnych dotychczasowych wójtów i burmistrzów, a rządzący przypomną sobie o powodzianach w kampanii do wyborów parlamentarnych na jesieni 2011 roku. Zbigniew Kuźmiuk
Największe polskie oszustwo Minęła trzydziesta rocznica założenia Komitetu Obrony Robotników. Odbyły się stosowne uroczystości, rozdano medale i, jak zawsze, z okazji takich rocznic, oddano się wspomnieniom. Od 1976 roku bardzo wiele się w Polsce zmieniło na korzyść, ale też było i jest wiele złego. Są pełne półki w sklepach różnego kolorowego badziewia, ale też, w zdecydowanej większości, puste kieszenie zwykłego, porządnego Polaka, o którym, ci cwani i z podejrzaną przeszłością drwią, że to taki nieudacznik, taki, który nie potrafi się przystosować do nowej rzeczywistości, to znaczy do nowego ustroju, powstałego w wyniku tzw. transformacji ustrojowej. No właśnie – tak to się mówiło o tym wszystkim, co zaszło w Polsce. Transformacja ustrojowa. A tak właściwie, co to takiego? Zaglądam do encyklopedii. Transformacja, to „wywoływanie przekształceń ilościowych i jakościowych, lub obu łącznie, w zakresie funkcji lub elementów systemu, pojawiających się na jego wejściu (…), które są pożądane przez otoczenie tego systemu. Procesy transformacji warunkują rozwój systemu i jego doskonalenie (…) oraz większą jego adaptacyjność i elastyczność działania w otoczeniu”. Czyli, mówiąc normalnym językiem, mieliśmy taką oto sytuację: dotychczas, na co dzień żyliśmy w „systemie” komunistycznym, a teraz, „na wejściu”(czyli w 1989r.) dokonujemy transformacji, tzn., jakościowo go przekształcamy. Jak go przekształcamy?– poprzez procesy warunkujące jego rozwój i doskonalenie. Tak to wynika z definicji. Ale przecież, cały czas mówimy o tym samym systemie – systemie komunistycznym. Tylko go doskonalimy, czyli dalej rozwijamy! Jeśli tak, to wiele problemów, które wymagają wyjaśnienia i ujawnienia, staje w zupełnie innym świetle. Staje się bardziej zrozumiałe. Rozumiemy np., dlaczego namnożyło się nam „ludzi honoru”, którzy dotychczas uważani byli, przez niektórych tylko, za ludzi działających przeciwko własnemu narodowi, jak Kiszczak, czy Jaruzelski, a ostatnio R. Beger. Zaczynamy rozumieć np., dlaczego nasz bohaterski noblista, Lech Wałęsa, w ogóle tym noblistą został i dlaczego, w 1982 roku, gdy na ulicach pałowano ludzi, Wałęsa gawędził z ubecją, popierał stan wojenny, wykazywał zrozumienie dla Jaruzelskiego i doceniał osiągnięcia władz komunistycznych. Nie można zakładać, że cokolwiek dzieje się przypadkowo, a w polityce w szczególności. Ktoś mądry powiedział, że przypadki są tylko w gramatyce. I słusznie. Nad tym całym procesem transformacji, czyli rozwojem, udoskonaleniem dotychczasowego systemu, lub inaczej, unowocześnieniem go, musiał ktoś czuwać, ktoś nim kierować. Ktoś ideologicznie tak umocowany i wewnętrznie przekonany o swych racjach, iż zdołał ten szatański plan stopniowo realizować, przekonując do niego nie tylko swych towarzyszy, ale także, ogromną, część społeczeństwa. Niekwestionowanym liderem takiego środowiska był Jacek Kuroń, zwolennik ustroju sprawiedliwości społecznej, której niezmiennie był ideologiem i trybunem. To Kuroń, jak pisze pan Kwieciński, „zawzięcie zwalczał polityzację opozycji, czyli różnorodność opinii, pluralizm”. Jego ideą i najważniejszym zadaniem było zablokowanie w państwie powstawania rządów partyjnych, oczywiście, w szczególności prawicowych, a władzę miał sprawować, jego zdaniem, „Ruch Społeczny”, o czym już pisałem wcześniej. Najlepsi przedstawiciele tego ruchu mieli współrządzić razem z komunistami, a wszelcy „radykałowie i niepodległościowcy” mieli zostać zmarginalizowani. I tak się stało.. Aby zrealizować tę wizję, próbowano najpierw zapełnić pół nowego parlamentu wyznawcami tej teorii. Przed wyborami, to Kuroń ustawiał listy i dawał je Wałęsie do zatwierdzenia. Zdecydowanie zwalczał on wszelkie postawy antykomunistyczne. Aby ułatwić wprowadzenie w życie swej wizji państwa, jego środowisko skutecznie wyeliminowało z wyborów kontraktowych wszelkich niepodległościowców, a następnie z życia pluralistycznego i wreszcie, ze świadomości społecznej. Kuroń prowadził regularne, potajemne rozmowy z bezpieką. „W trakcie tych rozmów proponował, wspólny z komunistami, front antykryzysowy oraz ustalał, które osoby i organizacje niepodległościowe zostaną, z polityki polskiej, usunięte” – twierdzi A. Walentynowicz.. Mówił: „My zdajemy sobie sprawę, jak ryzykowne jest porozumiewanie się z komunistami, ale uważam, że póki oni tu będą rządzić, póty różnego rodzaju porozumienie się z nimi jest konieczne i może być pożyteczne”. Mówił również: „Dla nas drogą do niepodległości jest to, co tu, teraz robimy. Etapem tego, może być w każdej chwili porozumienie się z rządzącymi. Będę zawsze walczył z tymi, którzy mówią, że porozumienie jest niedopuszczalne, bo to jest sąd moralny, z którym ja się absolutnie nie zgadzam”. Antoni Zambrowski z „Głosu” jest zdania, że zasadniczym celem działania Kuronia było dążenie do pełni władzy politycznej, „a zatem, do pozycji monopolistycznej w ruchu opozycyjnym, która by mu ten udział, we władzy, zapewniła”. Gdyby ktoś zapytał, jak zdołał on te wszystkie, w rzeczywistości antydemokratyczne, idee wizji nowego państwa wprowadzić w życie, to trzeba przypomnieć słowa pisarza Józefa Mackiewicza. Powiedział on: „Komunizm jest totalną antytezą wolności. Usiłuje zastąpić rozum ludzki poprzez mechanizm partii. Pierwszym krokiem do tego celu ma być pozbawienie ludzi obiektywnej informacji”. No właśnie, dobrze o tym wiedzieli także Kuroń i jego wyznawcy, dobrze wiedzą i dzisiaj wszyscy ci, którzy realizują jego model państwa przy pomocy mediów i dzięki niemu stali się medialnymi autorytetami i politykami. To ci wszyscy, którzy występują gremialnie przeciw ujawnianiu meandrów życia polityczno – społecznego, nie wnikając w treść publikowanych faktów i nie polemizując z nimi. Samo wspominanie jego działalności już wywołuje gniew Salonu, jakby dotykano jakiejś świętości niegodnymi rękoma. „Bo najbardziej charakterystyczną cechą komunizmu nie są wcale jego zbrodnie, lecz zniewolenie ludzkiej myśli i ducha”. Wszyscy ci przetransferowani politycy – wszelkiej maści lewica, komuniści i udecy, nie chcą w ogóle żadnej dyskusji o tej transformacji, tak jak o jej twórcy i wynalazcy, Jacku Kuroniu. Jest to zrozumiałe, bowiem o świętościach (takich jak Kuroń i jego transformacja) się nie dyskutuje, bo każda dyskusja rodzi niebezpieczeństwo wykazania zamierzonych niegodziwości w planie jego twórcy, a to z kolei, zagraża już ich bytowi politycznemu i wpływom. A z naszego punktu widzenia, „dyskusja z komunistami jest bezprzedmiotowa, gdyż czarne nazywają białym, a białe czarnym, co wyklucza jakąkolwiek dyskusję”- pisał Mackiewicz. A dzisiaj, po trzydziestu latach, znowu nie ma właściwie, komu skutecznie bronić tych wszystkich, którzy padli ofiarą owej transformacji. Ofiarą oszustwa Kuronia i innych, dzięki którym umocnił się komunizm, na drodze akceptowanej prawie przez wszystkich, czyli tzw. transformacji ustrojowej.
To jest właśnie największe oszustwo, które społeczeństwo, na skutek braku uczciwej wiedzy o planowanych przekształceniach i „kruszeniu” socjalizmu, a także skutecznej, o nich, dezinformacji, udzielało poparcia reformatorom, aż przejrzało na oczy. Wszelkiego rodzaju prowokacje i znowu, kłamliwe informacje medialne, wobec rządu Kaczyńskiego, to panika w Salonie i wyraz ich strachu przed ujawnieniem prawdy o „grupie trzymającej władzę”, a także, przed utratą, z góry „zaplanowanych pozycji”. Nie można więc dziwić się tej pasji, z jaką atakują Kaczyńskich, którzy zagrażają już nie osobiście komukolwiek z tej bandy, ale wręcz całemu systemowi. Oznacza to również upadek myśli Jacka Kuronia, jego teorii, tak żmudnie wcielanych w życie i wszystkich, skupionych wokół niego, autorytetów. I ludzi „honoru”. Tak, jak Lenin, jest podobno wiecznie żywy, tak myśl Kuronia także. Ale o jednym i o drugim, jeszcze trochę i świat zapomni. Mamy nadzieję. Andrzej Ruraż-Lipiński
Bolszewia na uchodźstwie i... Ci z nie spalonych WSI Opadają emocje po ujawnieniu sekretów Wojskowych Służb Informacyjnych. Teraz już nikt nie będzie miał wątpliwości, że w III RP pod nosem polskich polityków najwyższego szczebla, za ich wiedzą i cichą aprobatą, powstała przestępcza i mafijna organizacja opłacana z kieszeni obywateli i działająca przeciwko interesom Polski. Raport o działalności WSI to ważny etap w walce o suwerenność naszego kraju. W tej potyczce kolejni wrogowie Polski wykurzeni zostali z wypieszczonych i bezpiecznych okopów władzy i wpływów. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że pomimo najnowszych trendów w polskim wymiarze sprawiedliwości, oskarżeni agenci WSI nie będą czekali na wyroki całymi latami i że wyroki te, ”z braku przekonywających dowodów rzeczowych i braku świadków”, nie będą wyrokami uniewinniającymi. Dla mnie, jako politycznego banity peerelowskich komunistów i służb specjalnych, szczególne znaczenie we wspomnianym dokumencie mają informacje o działalności WSI w środowiskach Polaków mieszkających poza krajem.
Handlarze zwłokami Z Raportu wynika m. in., że tajny oddział Y II Sztabu Generalnego WP przejmował przez swych agentów majątki po tych Polakach, którzy zmarli na Obczyźnie samotnie, nie pozostawiając potomstwa. Niejaki Tadeusz Mrówczyński zidentyfikowany w Raporcie jako osoba niejawnie współpracująca z WSI w taki właśnie sposób załatwił sobie spadek po obywatelu Kanady pochodzącym z Polski. Według ministra Antoniego Macierewicza agenci WSI zagrabili w ten sposób setki milionów dolarów. www.prezydent.pl Nie tylko aspekt kryminalny zastanawia w tej skomplikowanej akcji, wymagającej przecież współpracy wielu wysoko-wykwalifikowanych agentów, w tym fałszerzy dokumentów, notariuszy i prawników, ale również rola jaką w akcjach cmentarnych hien odgrywały polskie placówki dyplomatyczne. Można sobie wyobrazić sytuację, kiedy to przetransportowaną z Kanady do Polski trumnę ze zwłokami, na warszawskim lotnisku odbierają agenci podając się za daleką rodzinę zmarłego, przedstawiają fałszywe dokumenty upoważniające ich do odbioru trumny, a potem i majątku nieboszczyka. Wszystkich zainteresowanych rozmiarem wpływów agentów WSI i innych osób niejawnie z WSI współpracujących, które przez lata dominowały środowiska polonijne, zachęcam do zapoznania się z tym dokumentem. Wynika bowiem z niego niezbicie, iż politykę wobec Polonii wyznaczały właśnie takie osoby, jak np. Marek Jędrys, dyplomata, który „realizował zadania związane z wpływaniem na ambasadora w kierunku pożądanym przez WSI. Pomagał plasować wskazane osoby na placówkach dyplomatycznych”.( Raport s.339). Ze względu na ogromne znaczenie treści tego Raportu, dla wszystkich Polaków mieszkających poza krajem, zamierzam tej sprawie poświecić swój kolejny artykuł.
Inny Raport, inni Polacy W podsycanej przez media atmosferze napięcia związanego z oczekiwaniem na opublikowanie raportu o WSI, zupełnie niepostrzeżenie przemknęła w polskich i polonijnych środkach masowego przekazu informacja o innym rządowym raporcie, dotyczącym ponad 17 milionów Polaków mieszkających poza granicami kraju. Otóż, 14 lutego 2007 roku Sejmowej Komisji łączności z Polakami za granicą przedstawiony został raport opracowany w ramach prac Międzyresortowego Zespołu ds. Polonii i Polaków za Granicą. Raport ten jest, jak to określił doradca premiera ds. Polonii i Polaków, Michał Dworczyk, „próbą diagnozy” aktualnej sytuacji Polonii i Polaków mieszkających poza krajem. W raporcie zwrócono między innymi uwagę na „nieefektywny system finansowania Polaków za granicą, utrudniony dostęp do nauki języka polskiego i polskich mediów”. Z danych zawartych w raporcie wynika, że w 2006 roku na rzecz Polonii przeznaczono łącznie około 136 mln zł; z Senatu przeznaczono 52 mln, 7mln zł wyasygnowano z funduszy różnych ministerstw i Kancelarii Prezydenta. http://www.pis.org.pl/article.php?id=6324
Wydatki związane z udzielaniem pomocy Polonii w roku 2007 jeszcze bardziej wzrosną gdyż na zadania polonijne Kancelaria Senatu zaplanowała wzrost środków finansowych w wysokości 75 000 zł, co w porównaniu z 2006 r. stanowi wzrost o 46,2%. Na posiedzeniu Komisji do Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą, 19 grudnia 2006 roku, zastępca szefa Kancelarii Senatu Romuald Łanczkowski poinformował, że Kancelaria Senatu zaproponowała zwiększenie „wydatków na zadania programowe i inwestycyjne środowisk polonijnych i polskich na świecie, i ma na celu zapewnienie pomocy finansowej jak największej liczbie środowisk i zaspokojenie ciągle rosnących potrzeb polskiej diaspory.” Priorytety finansowania zadań w zakresie opieki nad Polonią i Polakami za granicą oraz kierunki działania są określane przez Senat RP w oparciu o Uchwałę Senatu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 30 kwietnia 2002 r. (M.P. z dnia 15 maja 2002 r).
Pomoc czy zalegalizowana kradzież? Cieszy fakt, że wreszcie po dziewiętnastu latach, w pomagdalenkowej Polsce, ktoś odważył się zwrócić uwagę na sprzeniewierzane przez Senat i Wspólnotę Polską setki milionów złotych pochodzących z kieszeni polskich podatników. Wymienione powyżej kwoty, wydatkowane na pomoc borykającej się z „nędzą”(?!) Polonii wskazują, iż przez te wszystkie lata na wspieranie aktywności wielu niezlustrowanych pseudoreprezentantów tzw. Polonii zorganizowanej, często wywodzących się w prostej linii z agentów i donosicieli infiltrujących środowiska polonijne od 1944 roku i wspieranych przez napływających z PRL-u złodziei, kombinatorów, handlarzy, cinkciarzy i kryminalistów, wydano ponad dwa miliardy polskich złotych. Miliardy złotych wyciągane są z budżetu państwa podnoszącego się z komunistycznej, politycznej i gospodarczej ruiny. Najwyższy czas, aby ten proceder zakończyć, najwyższy czas odsunąć „ryje od koryta”. Zbyt kosztowne jest dla naszej Ojczyzny, wspieranie bolszewii na Uchodźstwie, której lewą nogę od 1992 roku wzmacniają jej „Wspólnicy” w Polsce. Pełnym szacunkiem darzę tych Polaków, którzy mieszkając poza krajem bezinteresownie poświęcają swój czas na krzewienie polskiej kultury, języka, tradycji i czynią to pracą własnych rąk. Chylę głowę przed tymi wyrobnikami pracy społecznej. Natomiast niechęć i niesmak czuję, gdy wyciąga się do Polski ręce po pieniądze, wiesza najwyższe odznaczenia państwowe na piersiach rozmaitych prezesów, podczas gdy prawdziwi społecznicy odchodzą w zapomnieniu.
Kto za tym stoi Głównymi sponsorami zbolszewicowanej Polonii były „niedoinformowane” kolejne rządy RP i przymykający na ten proceder oczy, Senat. To te gremia, nakłaniał do często bezsensownych i niczym nieuzasadnionych wydatków 83- letni profesor Andrzej Stelmachowski, prezes Stowarzyszenia Wspólnota Polska, manipulowany umiejętnie przez swoich asystentów i doradców. Zainteresowanym polecam zapisy stenograficzne z posiedzeń Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą z lat 1997-2007, szczególnie zapisy nr 42(8.12.2005), 63(22.12.2005), 75 (6.01.2006) http://www.senat.gov.pl/k6/kom/index.htm
Warto przypomnieć, że prof. Stelmachowski był jednym z inicjatorów Okrągłego Stołu, za co magdalenkowi biesiadnicy wynagrodzili go wyniesieniem na stołek marszałkowski Senatu RP. W latach 1989-1991, gdy jego akcje nieco spadły, w rządzie Olszewskiego objął on stanowisko ministra kultury, a od 1992 jest prezesem "Stowarzyszenia Wspólnota Polska" w Warszawie. Od tego czasu trwa marnotrawienie polskich pieniędzy i wydawanie ich często niezgodnie z interesem polskiego państwa i Polonii.
„Wspólnota Polska” dzieckiem niezlustrowanej dyplomacji i Okrągłego Stołu Utworzona na fali pomagdalenkowych politycznych deformacji „Wspólnota Polska” uzasadniała konieczność swojego istnienia fobią Polonii wobec polskich placówek dyplomatycznych. To, że środowiska polonijne miały podstawy nie ufać reprezentantom Moskwy w polskich ambasadach, choćby z racji prowadzonej przez te placówki przez pół wieku infiltracji, inwigilacji, dezinformacji i dezintegracji Polonii, zupełnie nie docierało do kolejnych pomagdalenkowych ministrów i szefów MSZ. http://www.videofact.com/polska/robocze%20today/cenckiewicz_sb_polonia.htlm
Niemal wszystkie placówki dyplomatyczne: ambasady, konsulaty i izby handlowe przed 1989 rokiem były obsadzone przez „fachowców”, którzy swoje kwalifikacje zdobywali w Akademii Nauk Społecznych przy KC PZPR i kontrolowanej, przez KGB i GRU, moskiewskiej akademii dyplomatycznej MGIOMO. Byli oni rekrutowani do pracy w dyplomacji przez tajne służby i wywodzili się z pezetpeerowskich aparatczyków, lektorów KW i KC PZPR, działaczy Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, ZMS-ów, politruków stanu wojennego, potomków rozmaitych maści i odcieni sekretarzy komunistycznych partii i stronnictw sojuszniczych, z dziatwy oficerów stalinowskiej informacji wojskowej, LWP, SB i MO oraz służby więziennej (K. Górecki MSZ Cimoszewicza, czyli raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy, „Gazeta Polska, 2005, M. Krajewska, „Co odzyskaliśmy w MSZ, czyli Jurassic Park – i Dudek”, Niezależna Gazeta Polska, wrzesień 2006).
Antypolonijna polityka rządów III RP Od roku 1989 niewiele się zmieniło, a „obecna elita resortu to drugie pokolenie, dzieci działaczy o stalinowskim rodowodzie sięgającym KPP, synowie wysokich urzędników i bonzów gmachu na Szucha, zmuszonych w 1968 r. do opuszczenia stanowisk w wyniku wewnątrzpartyjnych rozgrywek. W 1989 r. pod rządami Mazowieckiego i z błogosławieństwem Wałęsy przejęli ster dyplomacji. http://www.medianet.pl/~naszapol/0535/0535gori.php
Wśród gwiazd polskiej dyplomacji nadal znajdują się byli instruktorzy Komitetu Centralnego PZPR i etatowi funkcjonariusze aparatu tej partii: Ireneusz Makles - konsul generalny w Karaczi; Stanisław Borek - wicedyrektor Departamentu Europy; Andrzej Kasprzyk - ambasador, wydelegowany na obserwatora do misji OBWE w Górnym Karabachu; Jan Ludwik Wdowik - minister pełnomocny w Paryżu; Janusz Mrowiec - ambasador w Algierze; Jan Michałowski - ambasador w Hadze; Janusz Niesyto (ambasador w Bernie); Grażyna Bernatowicz-Bierut (drugiego członu nazwiska nie używa) - ambasador RP w Madrycie, do 1989 r. pracownica PISM, w 1989 r. dyrektor Departamentu Integracji Europejskiej. http://www.radiopomost.com/index.php?option=news&task=viewarticle&sid=5241
W Australii znalazło się miejsce na przechowanie dla Jerzego Więcława (graduate master's degree of the Moscow Institute of International Relations (1973) and Foreign Service Postgraduate School at the Higher School of Social Sciences, Warsaw (1980) i jego małżonki Bogumiły. http://www.poland.org.au/index.php?document=39
.. mówiliśmy wam, że wrócimy! Z opublikowanego 16.02.2007 Raportu WSI wynika , że w Ministerstwie Spraw Zagranicznych aż 108 pracowników było agentami tych służb, 32 było umieszczonych w Ministerstwie Handlu Zagranicznego, w Centralach Handlu Zagranicznego 383 a w firmach polonijnych 25 (Raport WSI, s.11-17 ) Do tej pory, po 19 latach, na placówkach dyplomatycznych III Rzeczypospolitej wśród 172 ambasadorów, konsulów i radców 75% z nich reprezentują przemalowani na biało absolwenci szkół moskiewskich. http://www.msz.gov.pl W Edynburgu konsulem Generalnym jest p. Aleksander Dietkow, w Erewaniu Tomasz Knothe, w Grodnie Andrzej Krętkowski, w Ho Chi Minh Przemysław Jenke, we Lwowie znalazł się Wiesław Osuchowski, w Wilnie panuje ambasador Janusz Skolimowski (osobisty sekretarz E. Gierka). W imprezach towarzyszą mu konsulowie Mariusz Gasztoł i Stanisław Cyngarowski (IPN BU 021811748- z listy Wildsteina).
Kulisy przyznawania funduszy dla Polonii Chora politycznie, zarażona komunizmem Polska dyplomacja opierająca się w większości na sierotach po Stalinie, posłusznych aktywistach ZMP i ZMS, często miernotach moralnych i intelektualnych, oraz zaniechanie całkowitej wymiany personelu dyplomatycznego, doprowadziło do utrwalenia i rozrostu organizacyjnej, biurokratycznej atrapy w postaci „Wspólnoty Polskiej”. Przejmując rolę jedynej organizacji realizującej potrzeby środowisk polonijnych, z każdym rokiem zwiększała ona swoją supremację w przyznawaniu „pomocy” rozmaitym organizacjom polonijnym, zarówno na ich działalność jak i na inwestycje. Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, z wnioskiem o przyznanie funduszy na działalność organizacyjną mogą wystąpić jedynie te polonijne organizacje, które są zarejestrowane w Krajowym Rejestrze Sądowym lub posiadają inny dokument rejestrujący organizację na terenie Polski. Zadania państwowe mogą być zlecone tylko krajowym jednostkom nie zaliczanym do sektora finansów publicznych, mającym siedzibę w Polsce, które spełniają wymogi formalne określone w ustawach o finansach publicznych, o rachunkowości, prawie zamówień publicznych oraz o pożytku publicznym i wolontariacie (Zarządzenie nr 18 Szefa Kancelarii Senatu z dnia 20 grudnia 2002). A zatem Stowarzyszenie Wspólnota Polska posiada nieomal całkowity monopol na występowanie w imieniu organizacji polonijnych o fundusze na wspieranie ich działalności poza granicami kraju. Aby dzielić i szastać pieniędzmi „Wspólnota” musi być lubiana przez Senat RP i marszałka Senatu. Aby być lubianym, trzeba o tę sympatię zabiegać. Dlatego wspólnicy ze „Wspólnoty” ofiarowują posłom i senatorom oraz ich rodzinom, nie pomijając oczywiście członków Komisji Senackiej, atrakcyjne wycieczki nad Jezioro Świteź, Niemen, do domu Polskiego w Wilnie, pod Ostrą Bramę. Zrelaksowani, odurzeni gościną i niejednokrotnie wzruszeni politycy (ze wszystkich politycznych frakcji) tracą swoją czujność. Tempo w jakim prowadzone są dyskusje nad przyznawaniem funduszy dla Polonii jest niewiarygodne.
O większy kawałek tortu Pierwszym etapem jest zaopiniowanie złożonych w Kancelarii Senatu wniosków, które przesłały organizacje polonijne i inne, teoretycznie działające na rzecz Polonii w kraju. Wnioski te opiniuje Zespół ds. Finansów Polonijnych, w którym kolejni marszałkowie Senatu mieli i nadal mają swoje wierne wtyki. To siła ich lobbingu decyduje o tym, że opinii Zespołu nikt nie kwestionuje, że są one akceptowane szybko i bez szemrania. Następnie wnioski, te które miały być przyjęte, trafiają do senackiej Komisji ds. Emigracji i Polaków za Granicą. Komisja zaś znów bez jakiejkolwiek dyskusji ze wszystkim się zgadza i na ogół je przyklepuje. Na prawie wszystkie posiedzenia Komisji przychodzi (jest przyprowadzany) prezes Stelmachowski. To właśnie jego obecność ma nie dopuścić do jakiejkolwiek dyskusji i nadać wnioskom i ich wnioskodawcom wiarygodność. Przed prezesem nieomal wszyscy gną się w wiernopoddańczych ukłonach. Postępujące skorumpowanie Senackiej Komisji wspierane przez kolejnych marszałków Senatu, brak kontroli nad podejmowanymi decyzjami finansowymi..... widmo peerelu krąży w Senacie III RP.
Wspólnicy „Wspólnoty” w Senacie i ich protegowani na Wschodzie Senat, który ma ambicje prowadzenia własnej polityki zagranicznej, szczególnie na Wschodzie – niekoniecznie zgodnej z tym, co akurat robią prezydent, rząd i Ministerstwo Spraw Zagranicznych, uparcie wzmacnia polonijną wschodnią nogę. Zachęca go do tego "Wspólnota Polska", od lat uwikłana w rozgrywki polityczne na Litwie, Białorusi i Ukrainie. W ciągu ostatnich lat "Wspólnota" wyhodowała sobie całe zastępy zawodowych "Polaków ze Wschodu", rywalizujące o "dojścia" do karmiącej ich piersi krajowych prominentów, o zaproszenia na prestiżowe imprezy w kraju, a przede wszystkim o dary od wszelkich możliwych instytucji. Dary, z których Ci wszyscy „działacze”, ich rodziny i ich krewni mogą nieźle żyć, nawet jeśli lokalna społeczność nic z tego nie ma. Z profilu wydatków widać wyraźnie, że to właśnie za wschodnią granicę odpływa 90% wszystkich funduszy inwestycyjnych przeznaczonych na pomoc dla Polonii na całym świecie. Mało tego, pieniądze te są głównie przeznaczane na zakup, remonty, ogrodzenia, dachy deficytowych polskich domów, szkół i przedszkoli we wsiach i małych miasteczkach byłych sowieckich republik, w których liczba polskich dzieci ciągle maleje. Znacznie rozsądniej i znacznie taniej byłoby płacić za wynajem pomieszczeń, niż stale remontować nadające się najczęściej do wyburzenia rudery, jak na przykład w Ejszyszkach, gdzie polskie dzieci nie mają butów, aby przyjść do szkoły, a jeśli już przyjdą, to są po prostu głodne (inf. Piotr Chlebowicz-Wydzial Wschodni Solidarności Walczącej).
O co tu chodzi Z zestawienia przyznanych dotacji sporządzonego na podstawie uchwał Prezydium Senatu z dnia 13.03.2002, zlecających wykonanie zadań państwowych w zakresie opieki nad Polonią i Polakami za granicą w roku 2002 wynika, że na inwestycje w Rosji, na Litwie, Ukrainie, Białorusi i Łotwie wydano łącznie 17 mln złotych, w tym między innymi na remont Domu Polskiego w Usolu Syberyjskim i zakup lokalu w Emiliczynie. W czasie posiedzenia Komisji Senackiej nikogo nie dopuszczono do dyskusji i nie umożliwiono zadawania jakichkolwiek pytań. W ten oto sposób niezwykle szybko rozdysponowano ponad 40 000 000 złotych. Wspólnota Polska skromnie chciała dostać mniej pieniędzy, bo zwróciła się o przyznanie jej „tylko” 2 mln 763 tys. 525 zł z przeznaczeniem ich na wspieranie organizacji polonijnych za granicą, jednak szczodrze przyznano jej (za sprawą ówczesnego marszałka Senatu Longina Pastusiaka) - 3 mln 445 tys. 998 zł. Na niedopracowany i dlatego niewiele warty program edukacyjny Wspólnota zawnioskowała o przyznanie jej 5 708 700 zł, a otrzymała 7 504 806 zł. Na wspieranie kultury i tzw. dziedzictwa narodowego zażyczono sobie 3 281 114 zł. To wspieranie kultury będzie polegało na zakupie strojów ludowych dla zespołów tanecznych. Za pieniądze z Polski Polonia będzie się mogła wystroić w stroje krakowskie, kurpiowskie i i łowickie, przyozdobić w korale, wianki, fartuszki, kierpce podhalańskie i kontusze.
Małpa w saunie Na tym samym posiedzeniu Komisji Senackiej senatorowie zostali poinformowani, że "Wspólnota Polska” rękami zakontraktowanych przez siebie wysoko wykwalifikowanych specjalistów, bez przeszkód rozpoczęła budowę Domów Polskich w Kurytybie (Brazylia) i Usolu Syberyjskim, o którego istnieniu senatorowie nigdy nie słyszeli. Jak jednak wyjaśnili usłużni asystenci prof. Stelmachowskiego, dotarli tam księża katoliccy i domek na koszt polskiego państwa by im się tam przydał. Potem jak po równi pochyłej, decyzja za decyzją; ( ...”nikt z szanownych członków Komisji nie chce spędzić świąt w Senacie?” – żartowano zalotnie). Kolejne pieniądze wrzucono na udoskonalanie Domu Polskiego w Wilnie. Ten deficytowy moloch niczym mauzoleum dla pana Stelmachowskiego pożera miliony polskich pieniędzy ......... i chyba dlatego zgodzono się na zainstalowanie w nim sauny. Nic dziwnego, że kilkudziesięciu innym polonijnym organizacjom do podziału zostało niewiele ponad 2 mln złotych i prawie nic na książki, biblioteki, media.
Jarmarki i Internet Z dokładniejszej analizy wydatków Wspólnoty Polskiej tylko w tym jednym 2002 roku wynika, że w konfrontacji z krakowiakami i przytupami, nowe i atrakcyjne dla nowej generacji Polaków urodzonych poza krajem inicjatywy, takie jak na przykład internetowa szkoła języka polskiego, długo jeszcze nie będą miały szans na realizację. Tym bardziej, że wielkomocarstwowe dążenia prof. Stelmachowskiego do inwestowania w deficytowe domy polskie, za kilka lat zaczną obciążać budżet państwa. No cóż, w wieku profesora łatwiej przychodzi wspieranie np. Stowarzyszenia Parafiada im. św. Józefa Kalasancjusza, które pragnie pomóc odnaleźć się człowiekowi we wspólnocie parafialnej, czy misji pijarów w Afryce (40 tys.) lub zakonu bonifratrów. I tak mijają lata, te same organizacje, ta sama szopka. Aktywnie dobijają się do inwestowania na Litwie powstające jak grzyby po deszczu polonijne organizacje, będące dziećmi ambasadora Skolomowskiego (wierny przyjaciel Edwarda Gierka), i konsulów Mariusza Gasztoła i Stanisława Cygnarowskiego. Nie bez powodu przyznano na rozbudowę szkoły w Landwarowie w rejonie trockim na Litwie (w roku 2003) - 3 257 134 zł., na remont przedszkola w Starych Trokach - 47 032, remont domu polskiego w Suczowie – 235,000. Powołanie Klubów Olimpijczyka w środowiskach polonijnych kosztowało skarb państwa polskiego 91 370 zł. Hojną rączką w imieniu polskiego podatnika dano na wykończenie poddasza w Santanie (w Brazylii) - 50.000 zł, za partycypację w kosztach zakupu lokalu na Dom Polski w Florianopolis w Brazylii - 40.000, a na zakup okien do Izby Polskiej w Taagerup w Dani 70.000 zł. Poza tym 38 tys. 255 zł przyznano na remont szkoły w Libii.
Inne finansowe ciekawostki W 2004 zażyczono sobie na budowę szkół w Starych Trokach 1 609 080 zł, podczas gdy na promocję spraw polskich na całym świecie przeznaczono sumę 1 004 713 złotych. I dalej, na wspieranie aktywności obywatelskich w polonijnych środowiskach lokalnych w krajach ich zamieszkania 350 000, na wykończenie Domu Polskiego w Gobernador Roca Missiones w Argentynie 80 000, na zakup lokalu w Sankt Petersburg 1 700 000 i na wspieranie organizacji polonijnych w Australii, na wniosek organizacji w Australii 25 287 zł. Nawiasem mówiąc jak dotąd żadna polonijna organizacja w Australii nie przyznała się do otrzymania w prezencie od Wspólnoty Polskiej ponad dziesięciu tysięcy dolarów. Polonijna społeczność nie została poinformowana ani o dotacji, ani o jej wykorzystaniu. Jak się okazuje „Wspólnota” może również sfinansować pobyt w Polsce osobom starszym i weteranom wojny (20.000 zł), a także organizuje co roku Polonijną Gwiazdkę na sportowo w Częstochowie za jedyne 24.500 zł. Ostatnio koszty wzrosły do 30.000 zł. Ciekawe jaki zespół przygrywa tam do tańca? I tak dalej i tak dalej: w 2005 (auto dla Andżeliki Borys 60 000 zł,) 2006 - budowa Ośrodka Młodzieżowego w Argentynie - Burzaco i na zakończenie budowy Domu Polskiego w Kirowogardzie na Ukrainie, wyposażenie szkół polskich w Trypolisie, w Bengazi i w Bernie w Libii.
Wspólnie okradana Polska i Polonia? Te same organizacje, ta sama strategia i ta sama gra. Pojawiają się nowe, bezsensowne propagandowe inicjatywy np. program wspierania aktywności zawodowej i gospodarczej w środowiskach polonijnych, akademickie spotkanie polonijne w Portugalii, program rozwoju organizacji młodzieżowych, harcerstwa i polonijnego sportu, plener malarski w Karpaczu i wspieranie Towarzystwa Miłośników Mazurka Dąbrowskiego. W kuluarach Senatu rozpowszechniane są złowieszcze wieści o braku zainteresowania działalnością „starych”, wiecznie skłóconych organizacji polonijnych. Nie pamiętają szanowni senatorowie i posłowie, że skłócenie to jest efektem skutecznych działań dezintegrujących, jakim poddawano Polonię przez 60 lat. Nic dziwnego, że nieufne wobec dzieci PRL-u środowiska i organizacje nie były ani przyjazne, ani specjalnie atrakcyjne (polska wieś tańczy i śpiewa) dla nowej emigracji z lat 80. W świetle powyżej przedstawionych faktów wydaje się, że w obecnej sytuacji najkorzystniejszym dla Polonii rozwiązaniem byłoby odcięcie Senatu od polonijnej kasy i likwidacja Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Nikomu jednak nie zależy na wprowadzeniu odważnych zmian. I chociaż rozsądnie myślący wiedzą , że „Wspólnota Polska”, jest organizacją archaiczną, z okresu pomagdalenkowych deformacji, jest tworem sztucznym, czymś w rodzaju tłumacza pomiędzy ludźmi mówiącymi tym samym językiem, nikt jakoś nie ma odwagi rozliczyć ją z jej szczodrobliwości co do grosza, ujawnić jej niekompetencję i niegospodarność. A przede wszystkim potępić za korupcyjne praktyki rodem z PRL-u. Pewne jest, iż potrzebna jest nam, Polakom, szczera i rzeczowa dyskusja nad przyszłością naszej narodowej koegzystencji, gdziekolwiek byśmy nie mieszkali. Być może lepiej byłoby przekazać sprawy polonijne polskim placówkom dyplomatycznym i Ministerstwu Spraw Zagranicznych, kiedy to na mocy nowej ustawy lustracyjnej cały korpus dyplomatyczny zostanie poddany lustracji? Tak przecież było w czasach II Rzeczypospolitej. Obyśmy tej historycznej szansy, na stanie się jednym Narodem nie przegapili i aby rządzący dzisiaj w naszej Ojczyźnie politycy dowiedli, iż to właśnie dobro całego Narodu jest najwyższym prawem - Vox populi suprema est (Cicero) Elżbieta Szczepańska
True fact złodziej story Dedykuję sejmowej komisji śledczej ds. prywatyzacji polskich banków. Nareszcie sejm uchwalił powołanie komisji śledczej ds. szwindli związanych z prywatyzacją i funkcjonowaniem polskich banków. Na Platformę Obywatelską i komuszy pomiot padł blady strach. Komisja zbada, jak to się stało, że aż 70 proc. polskich banków przeszło w ręce zagranicy i jej, a nie nam, przynosi dochody. Zbadane też zostaną różne inne szubrawstwa ludzi Okrągłego Stołu, a wśród nich dwa największe - obok afery FOZZ - przekręty, które naraziły Narodowy Bank Polski na stratę ponad 800 mln dolarów: Balcerowicz jest współwinny utracie 700 mln dolarów, Gronkiewicz-Waltz podarowała amerykańskiemu gangsterowi żydowskiego pochodzenia Srulowi Bogatinowi 100 mln dolarów, a pierwszy po 1989 roku prezes NBP Grzegorz Wójtowicz, "pożyczył" dwom żydowskim oszustom 420 mln dolarów. Balcerowicz jest teraz prezesem Narodowego Banku Polskiego, Hanna Gronkiewicz-Waltz - przewodniczącą sejmowej komisji finansów oraz kandydatem Platformy Obywatelskiej na urząd prezydenta Warszawy, Grzegorz Wójtowicz - członkiem Rady Nadzorczej NBP oraz członkiem Komisji Nadzoru Bankowego. Słowem: właściwi ludzie na "im właściwych miejscach". Ich historię opowiem w konwencji "true fact złodziej story" - nowego, wynalezionego przeze mnie, a specyficznie polskiego gatunku publicystyki politycznej. Incipiam [zaczynam]. Dwa dni po wyborze Wałęsy na prezydenta na biurku pewnego bardzo wysokiego funkcjonariusza Narodowego Banku Polskiego dzwoni telefon. Jest to numer tajny, znany tylko kilkunastu najwybitniejszym i najbardziej wpływowym osobistościom PRL-bis. Jest ich trzynastu, coś w rodzaju okrągłostołowego trustu mózgów. Oto ich nazwiska w porządku alfabetycznym:
1. Berman Jakub, wielokrotny członek Biura Politycznego KC PZPR, wieloletni szef służb bezpieczeństwa PRL, zbrodniarz komunistyczny;
2. Bristigerowa Luna, generał NKWD i dyrektor IV-go departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego zarządzającego kulturą;
3. Fejgin Anatol, dyrektor X-go departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, organizator pogromu Żydów w Kielcach w roku 1946, zbrodniarz komunistyczny;
4. Geremek Bronisław, właściwie Szmul Lewartow, syn rabina z Nalewek, były sekretarz POP PZPR na Uniwersytecie Warszawskim, następnie przy Polskiej Akademii Nauk, czołowa postać Okrągłego Stołu;
5. Jaruzelski Wojciech, prezydent kontraktowy, były I sekretarz KC PZPR, nazwany przez Ronalda Reagana sowieckim generałem w polskim mundurze;
6. Kuroń Jacek, członek-aktywista PZPR, twórca "czerwonego harcerstwa", agent peerelowskich służb bezpieczeństwa, czołowa postać Okrągłego Stołu;
7. Kwaśniewski Aleksander, przyszły prezydent PRL-bis, który okłamał wyborców, że jest magistrem;
8. Mazowiecki Tadeusz, premier, twórca "grubej kreski", sprawca ohydnej napaści prasowej na ordynariusza kieleckiego bpa Kaczmarka, skazanego przez sąd wojskowy PRL na karę 10 lat więzienia za zdradę PRL;
9. Michnik Adam, recte Aaron Schechter, syn wysokiego funkcjonariusza Komunistycznej Partii Polski, agenta wywiadu ZSRR, skazanego przed wojną przez polski sąd na karę 10 lat więzienia za zdradę i wymienionego z Sowietami na jednego z naszych; szef komisji buszującej po archiwach służb bezpieczeństwa PRL, czołowa postać Okrągłego Stołu;
10. Rakowski Mieczysław, ostatni sekretarz KC PZPR;
11. Strzembosz Adam, prezes Sądu Najwyższego PRL-bis;
12. Urban Jerzy, recte Josek Urbach, minister dezinformacji w rządzie Jaruzelskiego w stanie wojennym, redaktor i wydawca brukowego "Nie", w którym nazwał Polskę "pierdolonym państewkiem" i "pieprzoną Polską", ale proces o zniewagę Polski w sądzie PRL-bis wygrał, ponieważ sąd nie dopuścił dowodu z numeru "Nie", w którym Josek wyznał, że celem jego publicystyki jest "skurwienie Polaków"
13. Wałęsa Lech, prezydent elekt.
Tajny numer Narodowego Banku Polskiego zna też najwyższy Sanhedryn w Nowym Jorku, premier Izraela Ariel Sharon oraz szef Mossadu Ben Gurion. Tak wyglądała scena tuż przed wielkim skokiem "Bolka" na skarbiec NBP. Gdyby ktoś zapytał, co w tym towarzystwie robi samotny goj o nazwisku Lech Wałęsa, odpowiedziałbym, że była to realizacja starej, bermanowskiej zasady: "stać za plecami Polaków, lecz wszystkim kierować". Zaraz pokażemy, jak to wyglądało w praktyce... Siedzący przy biurku zrywa się, podnosi słuchawkę i usłyszawszy znajomy głos, którego oczekiwał, woła kordialnie: "Cześć, grabula, Bolek". Na groźny pomruk z drugiej strony naprawia błąd: "Moje uszanowanko, panie prezy..." - nie kończy, poprawiając się raz jeszcze: "Słucham, panie przewodniczący". Jego rozmówca rzuca kilka poleceń, na co nasz wyprężony służbiście funkcjonariusz odpowiada: "A więc to już? Tak jest, sprawa załatwiona. Kiedy? Dziś o 18.00? Tak, rozumiem, ciężarówka, będę osobiście". Teraz następuje scena jak z gangsterskiego filmu. Punktualnie o godzinie 18.00 na wewnętrzny dziedziniec centrali Narodowego Banku Polskiego w Warszawie wjeżdża duża ciężarówka. W szoferce dwa, biednie ubrane i wyglądające na łapserdaków indywidua, ale strażnicy są spokojni, ponieważ tablice rejestracyjne i typ wozu są podobne do tych, jakich używa armia PRL-bis, a zresztą do ciężarówki podchodzi dobrze wszystkim znany wyższy funkcjonariusz banku. Na dany przezeń znak obsługa szybko wynosi worki z banknotami, które błyskawicznie znikają we wnętrzu wozu. Wreszcie koniec, załadowano bilion złotych, widzowie zaś przypatrują się temu obojętnie, nie zdając sobie sprawy, że są świadkami rabunku tysiąclecia, upozorowanego na "pożyczkę bankową". Również kierowcy, którzy właśnie "pożyczyli" sobie bilion złotych, tj. 100 mln dolarów, zachowują się spokojnie. Wiedzą, że niebawem kilkakrotnie powtórzą operację. Ciężarówka wyjeżdża za bramę i wkrótce znika za zakrętem. Po przejechaniu kilku kilometrów stają przy ustronnym skwerku, oglądają się dookoła, włażą do wnętrza ciężarówki, rozpruwają nożem kilka worków, posypują sobie głowy banknotami i śmieją się radośnie. Jeden zostaje na straży cennego ładunku, drugi ładuje do podręcznej torby kilkanaście milionów i idzie na zakupy. Nabywa: 2 koszule non-iron, 2 garnitury, 2 krawaty, 2 pary butów i skarpetki, ręcznik, mydło oraz kilo kiełbasy i pół basa. Po krótkiej wyżerce i ablucjach pod hydrantem zamieniają się w wytwornych dżentelmenów, czyli robią to wszystko, co na ich miejscu zrobiłby pan Nikodem Dyzma. Wkrótce usłyszy o nich cała Polska. Następnego dnia, przeistoczeni w finansistów, zakładają firmę Art B i ruszają na podbój Polski. Równocześnie zaciągają dalsze "kredyty", tak, że wkrótce ich suma dojdzie do 4,2 biliona złotych, czyli 420 mln dolarów. Pożyczek udziela im niezmiennie Narodowy Bank Polski, po pierwsze dlatego, że poręczycielem jest "Bolek", który właśnie sprawuje wysoki urząd, a po wtóre dlatego, że żaden bank komercyjny nie dał się nabrać. Istny "boleksztyk", zważywszy, że nie mieli żadnego zabezpieczenia i że Narodowy Bank Polski jest bankiem centralnym. W tym miejscu muszę wyjaśnić, co to znaczy, że NBP jest naszym bankiem centralnym? To taki bank, który kontroluje obieg pieniądza w państwie, emituje go oraz ustala kursy walut, ale nie wolno mu udzielać pożyczek ani firmom, ani osobom prywatnym. Znaczy to, że Narodowemu Bankowi Polskiemu nie wolno było pożyczyć pieniędzy kierowcom tajemniczej ciężarówki i że ci, którzy to zrobili, powinni za to pójść do więzienia. Ponadto Narodowy Bank Polski był (i jest) takim wyjątkowym i jedynym bankiem centralnym na świecie, któremu nie wolno pożyczać pieniędzy swemu własnemu rządowi. Okrągłostołowym twórcom konstytucji, która tego zakazuje, chodziło o to, aby NBP nie mógł pożyczać pieniędzy polskiemu rządowi na niski procent, ale aby nasz rząd był zmuszony zaciągać pożyczki na lichwiarski procent w bankach powiedzmy eskimoskich. Wicie, rozumicie? To taka prosta metoda eksportowania naszego dochodu narodowego za granicę, wynaleziona już w Starym Testamencie. Do takiego właśnie eksportu złota do Izraela król Salomon namówił królową Sabę. Jeśli do tego dodać, że Salomon wykorzystał królową Sabę także i w inny sposób, to trzeba przyznać, że był wybitnym ekonomistą tamtych czasów. Łebski chłopak. Interesy Bagsika i Gąsiorowskiego, bo to oni byli łapserdakami z ciężarówki, obracały się wokół wyłudzania pieniędzy od kogo się da oraz wokół korzystnej wymiany złotówek, którymi ich obdarował Narodowy Bank Polski, na dewizy i dzieła sztuki. Spieszyli się bardzo, bo wkrótce zamierzali wyemigrować z naszymi pieniędzmi do Izraela i poprosić tam o azyl polityczny. Kim byli? Do dnia wizyty w banku nikomu nieznani dwaj lumpenproletariusze, trudniący się grą na weselach. Byli tak biedni, że na wesela jeździli autobusami albo chodzili piechotą - nawet auta nie mieli. Jak doszło do kontaktu naszych weselnych grajków, operujących w rejonie Bielska, z przebywającym na drugim końcu Polski "Bolkiem" - nie wiadomo. W każdym razie nie byle kto mógł nakazać kierownictwu Narodowego Banku Polskiego pożyczenie 420 mln dolarów osobom posiadającym jako cały majątek stary klarnet i zepsuty saksofon, a już z pewnością nie zrobiła tego Główna Babcia Klozetowa Belwederu. Wspólne zdjęcia "Bolka", Bagsika i Gąsiorowskiego mówią zresztą wszystko. Rozpoczęli od mocnego uderzenia. Dla kamuflażu zakupili od ręki całą niesprzedaną produkcję Ursusa i zawarli z nim kontrakt na wyłączną sprzedaż polskich traktorów na całym świecie. To ich z miejsca ustawiło. Rozpoczęli też szeroko reklamowaną działalność charytatywną, co było tym łatwiejsze, że rozdawali pieniądze darowane im przez NBP. Dawali na różne szlachetne cele, nawet do 10 mln złotych dziennie! Byli więc bardziej hojni i konkretni od pana Zagłoby, bo ten tylko ofiarowywał królowi szwedzkiemu Niderlandy. Zachwycone społeczeństwo Bielska wybrało Bagsika na radnego miejskiego, okrągłostołowa prasa ogłosiła go zbawcą naszej gospodarki, a tygodnik "Wprost" przyznał mu nagrodę im. Kisielewskiego za wybitne osiągnięcia ekonomiczne. Wynaleziona przez Bagsika i Gąsiorowskiego metoda robienia banków na szaro była bardzo pomysłowa. Polegała ona na wielokrotnym w ciągu jednego dnia przewożeniu ogromnych kwot z banku do banku i na pobieraniu od każdego banku procentu za jeden dzień trwania lokaty. Ponieważ procent od 1 biliona złotych (tj. 1 tysiąca miliardów złotych) wynosił wtedy 525 mln złotych dziennie(!), czyli równowartość domku jednorodzinnego, a Bagsik z Gąsiorowskim potrafili powtórzyć operację przewozu pieniędzy pomiędzy bankami dwa, trzy, a nawet i cztery razy dziennie, uzyskiwali ogromne nadwyżki ponad procent legalny, sięgające dwu miliardów zł. Było to dziecinnie proste w dużych miastach, gdzie jest kilka różnych banków, a przede wszystkim dzięki "prezentowi" od Narodowego Banku Polskiego, który w końcu doszedł do gigantycznej kwoty 4.200.000.000.000 zł. W operacji pomagała przychylna obsługa banków, która dziwnym trafem zawsze znajdowała na drodze przenoszenia worków z pieniędzmi do skarbca po kilka "zagubionych" paczek z banknotami. W ten sposób Art B rosło w siłę, a Bagsikowi i Gąsiorowskiemu żyło się coraz dostatniej. Gdyby proceder ten trwał dłużej, polski system bankowy mógłby stanąć na skraju upadłości. Ale nic nie trwa wiecznie. Niezwykłe powodzenie naszych grajków wzbudziło zazdrość konkurencji, wszczęto śledztwo i ziemia zaczęła się im palić pod nogami. Zaczęli gorączkowo likwidować interesy. Pewnego dnia na pewnym lotnisku wylądował duży samolot transportowy i "nasi" oraz "z naszej łaski" milionerzy załadowali go najcenniejszymi dziełami sztuki, jakie mieli pod ręką, kilkoma tonami banknotów studolarowych i wyfrunęli bezpiecznie do Izraela. Tam poprosili o azyl polityczny, motywując to antysemityzmem polskich władz, które od nich, rdzennych Żydów - o zgrozo - zażądały zwrotu pieniędzy. Mając taki dowód polskiego antysemityzmu, rząd Izraela podzielił ich słuszne poglądy, bo po pierwsze - jak to już ustalił premier Ariel Sharon - Polacy wysysają antysemityzm z mlekiem matki, a po wtóre, Żydowi nie wolno zaszkodzić interesom innego Żyda, ponieważ zabrania tego ich święta księga - Talmud. Bagsik więc z Gąsiorowskim azyl polityczny otrzymali, pod Jerozolimą zasadzili drzewka w Gaju Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, a od Knessetu dostali najwyższe odznaczenie izraelskie, order "Kantuj Goja". Za wywiezione z Polski pieniądze kupili sobie mały, ale bardzo zgrabny koncern naftowy, stając się w ten sposób pełnoprawnymi obywatelami atomowego, praworządnego i bardzo pokój miłującego państwa Izrael. Wyfryzowany przez twórców Art B "Bolek" został w Polsce z ręką głęboko zanurzoną w nocniku. Jestem głęboko przekonany, że tak się to wszystko odbyło. "Bolek" operację Art B zorganizował i uruchomił, uzyskując dla oszustów 420 mln dolarów pożyczek. Otrzymywał za to odpowiedni "odpał", ale nie przypuszczał, że zagrają na nim jak na fujarze i zostanie wystawiony do wiatru. Teraz musiał jakoś sprawę zaklajstrować. Tymczasem w kraju wybuchnął skandal. Wszczęto śledztwo i rozesłano za grajkami międzynarodowy list gończy, słowem zrobiono wszystko, aby opinii publicznej wmówić, że postępuje się z całą surowością prawa. Prowadzący śledztwo prokurator zadawał ówczesnemu prezesowi Narodowego Banku Polskiego bardzo podchwytliwe pytania w rodzaju: "Ile księżyców ma Saturn?", "Jaka jest powierzchnia Pustyni Błędowskiej?", "W którym roku umarł Aleksander Wielki?" - ani razu natomiast nie zapytał prezesa Wójtowicza, dlaczego wbrew prawu udzielił osobom prywatnym tak wielkich pożyczek i dlaczego - skoro wiedział, że ich całym majątkiem był stary klarnet i zepsuty saksofon - nie zapytał ich, jakie proponują zabezpieczenie. Prokurator zapomniał też zapytać Wójtowicza, kto nakłonił go do udzielenia 22-latkom 420 milionów dolarów pożyczki. Śledztwo nadzorował minister sprawiedliwości Wiesław Chrzanowski, gorliwy wyznawca Talmudu i rodak Bagsika i Gąsiorowskiego, z plemienia etnicznych koczowników, prawnik stary i doświadczony. Dużego doświadczenia nabył pracując jako tajny agent peerelowskich służb bezpieczeństwa, o czym doniósł Piotr Bączek w znakomitym eseju: "Jak walczono z lustracją", zamieszczonym w pierwszym numerze "Niezależnej Gazety Polskiej" z dnia 3 marca 2006 r. Publicysta informuje, że minister Macierewicz umieścił Chrzanowskiego wraz z "Bolkiem" na specjalnej liście agentów z nazwiskami "o szczególnym znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa", przekazanej najważniejszym osobistościom PRL-bis [Piotr Bączek: "Jak walczono z lustracją". "Niezależna Gazeta Polska" nr 1/2006.]. Ale "Bolek" i Chrzanowski okazali się silniejsi i wszystkie swoje "lustracje" wygrali, a nawet zostali przez PRL-bis uznani za osoby "pokrzywdzone" przez SB. O ich "sile" może świadczyć fakt, że "Niezależna Gazeta Polska" po ukazaniu się pierwszego numeru została zmuszona do zawieszenie swojej działalności. W rezultacie tak prowadzonego śledztwa nie wykryto w Narodowym Banku Polskim osoby odpowiedzialnej za bezprawne udzielenie dwom oszustom pożyczki w wysokości 420 mln dolarów. Jedynym pozytywnym rezultatem była zmiana na stanowisku prezesa NBP, na którym Grzegorza Wójtowicza zastąpiła Hanna Gronkiewicz-Waltz. Tę zmianę koła dobrze poinformowane skomentowały: "zamienił stryjek siekierkę na kijek". Kim była Hanna Gronkiewicz-Waltz? Chociaż pochodziła z plemienia Judy, głosiła się gorliwą katoliczką, aktywistką Ruchu Odnowy w Duchu Świętym, gorąco popieraną przez bpa Dembowskiego, współtwórcę Okrągłego Stołu i zażartego przeciwnika lustracji. Twierdziła, że przed każdą decyzją radzi się Ducha Świętego. Jej katolicyzm mocno przygasł, kiedy na pewnym przedwyborczym wiecu zapytana, do jakiej parafii należy, nie umiała na to odpowiedzieć, a Duch Święty niczego jej nie podszepnął. Kiedy przed laty agentka "Najjaśniejszej Rzeczypospolitej" [Była nią współredaktor "Najjaśniejszej Rzeczypospolitej" Stanisława Reymann, moja Matka.] dotarła do własnoręcznie przez Gronkiewicz-Waltz napisanego życiorysu będącego załącznikiem do podania o przyjęcie na WydziaPrawa Uniwersytetu Warszawskiego, w rubryce "nazwisko rodowe matki" znalazła puste miejsce. Życiorys Hanny Gronkiewicz-Waltz zawiera zastanawiający epizod. W okresie pierwszej "Solidarności" była tak agresywnie i bezpardonowo atakującą rząd Jaruzelskiego działaczką studencką, że po wprowadzeniu stanu wojennego wszyscy byli pewni, że natychmiast zostanie aresztowana. Ona jednak została przez rząd Jaruzelskiego hojnie nagrodzona zsyłką do Paryża i wysokim stypendium w dewizach na ukończenie studiów na Sorbonie. Należałoby skrupulatnie zlustrować jej teczkę, o ile komisja Michnika gdzieś jej nie "zagubiła". Byłaby to niepowetowana strata dla historii. Powołana po Wójtowiczu na stanowisko prezesa Narodowego Banku Polskiego zaraz pokazała co potrafi. Wkrótce po jej nominacji amerykański gangster żydowskiego pochodzenia Srul Bogatin, założył w Lublinie bank z kapitałem zakładowym 1.000 ówczesnych złotych tj. 10 groszy. Zaraz po założeniu bank "zachwiał" się i wystąpił o pożyczkę do Hanny Gronkiewicz-Waltz. Ta zgodnie z nakazami Talmudu natychmiast podparła chwiejącego się gangstera "pożyczką" 100 mln dolarów, wypełniając plemienny obowiązek, choć Bogatin dawał mniejsze zabezpieczenie niż Bagsik i Gąsiorowski (stary klarnet i zepsuty saksofon były więcej warte niż 10 groszy). Czy Gronkiewicz-Waltz dając gangsterowi "pożyczkę" 100 mln dolarów wiedziała, że Stany Zjednoczone występują właśnie do Polski z żądaniem o ekstradycję Bogatina, celem rozliczenia go za oszustwa popełnione na terenie USA - ustali komisja śledcza, w każdym razie wniosek taki wpłynął i Polska Bogatina wydała do USA, gdzie zainkasował wyrok 15 lat więzienia za oszustwa. Nasze 100 mln dolarów zniknęły podobnie jak te pożyczone Bagsikowi, bo Gronkiewicz-Waltz "zapomniała" upomnieć się o nie w amerykańskim sądzie.Czy jej - prawie natychmiastowy po tym zdarzeniu - awans na prezesa Europejskiego Banku Współpracy i Rozwoju (EBOR) był nagrodą starozakonnych za jej samarytański uczynek, trudno dociec, w każdym razie awansu tego nie usprawiedliwiały ani kwalifikacje zawodowe, ani tym bardziej moralne, nawiedzanej Duchem Świętym finansistki. Platforma Obywatelska proponuje nam teraz takiego kandydata na urząd prezydenta Warszawy. Piskorski przy niej to anioł! Przenieśmy się teraz do Izraela, gdzie Bagsik i Gąsiorowski konsumują nasze 420 mln dolarów. Bagsik zastanawia się jeszcze co robić, a w przerwach jeździ na narty w szwajcarskie Alpy, Gąsiorowski zaś już uruchomił nowy geszeft. Polegał on na elektronicznym nabijaniu w butelkę żydowskich posiadaczy kart kredytowych. Zapomniał biedak, że w Talmudzie, oprócz religijnego obowiązku kantowania gojów, szczególnie miłego ich Bogu, znajduje się też zasada: "oko za oko i ząb za ząb", a Żydzi są bezlitośni dla tych, którzy ich oszukują. Skazany za oszukiwanie Żydów na 30 lat ciężkiego więzienia Gąsiorowski pisze teraz rozpaczliwe listy do różnych organizacji praw człowieka uskarżając się, że w więzieniu, w którym go osadzono, żyją ogromne karaluchy. Inaczej potoczyły się losy Bagsika. Przed kilkoma laty Żydzi oskarżyli Szwajcarów o przechowywanie skradzionego im złota. Przy najbliższym pobycie w Szwajcarii Bagsik został aresztowany przez Interpol i - ku ogromnej konsternacji "Bolka", polskiego wymiaru niesprawiedliwości i okrągłostołowych establish-mętów - wydany Polsce. Ta nolens volens musiała go przyjąć i zrobić proces. Ale Bagsik to spryciarz nad spryciarze. Na wszelki wypadek pozostawił w Izraelu nagrane zeznanie kto, jak i kiedy dopomógł mu pożyczyć w Narodowym Banku Polskim 420 mln dolarów. PRL-bis nie mogła sobie pozwolić na ujawnienie tej prawdy. Na procesie Bagsik niczego o "Bolku" nie powiedział i za to został skazany tylko na 9 lat więzienia, przy czym sąd nie nakazał mu zwrócenia ukradzionych Narodowemu Bankowi Polskiemu pieniędzy, których kwota urosła w międzyczasie dzięki odsetkom do ponad 800 mln dolarów. Teraz złodziej jest już na wolności razem z naszymi milionami. Tu znów winien jestem Czytelnikowi krótkie wyjaśnienie. Od czasów Hammurabiego, tj. od prawie 5000 lat, kodeksy wszystkich państw cywilizowanych zawierają przepis, że kiedy złodziej zostaje skazany za kradzież, sąd przysądza zarazem okradzionemu zwrot tego, co mu złodziej ukradł. Przepis taki istnieje także w polskim prawie karnym, które w artykule 52 kodeksu postępowania karnego zobowiązuje sąd, kiedy okradzionym jest państwo, do przysądzenia mu z urzędu zwrotu złodziejskiego łupu. Ale w procesie przeciw Bagsikowi o kradzież 420 mln dolarów i sędziowie, i prokuratorzy wszystkich instancji, z Sądem Najwyższym włącznie, postąpili wbrew prawu, robiąc złodziejowi prezent z naszych pieniędzy. Obowiązku upomnienia się o zwrot 800 mln dolarów nie dopełnił także obecny prezes Narodowego Banku Polskiego, eks-towarzysz Leszek Balcerowicz, popełniając w ten sposób przestępstwo z art. 231 § 1 kodeksu karnego (niedopełnienie obowiązku służbowego połączone z wielką stratą państwa), za co powinien zostać skazany na karę dożywotniego więzienia. Ścigani też powinni być sędziowie i prokuratorzy, którzy sądzili Bagsika. Kim jest Leszek Balcerowicz, obecny prezes Narodowego Banku Polskiego? Był aktywistą ZMP [Związek Młodzieży Polskiej (komuniści); należeli do niego: Kwaśniewski, Michnik, Kuroń, Borowski i im podobni], później PZPR, w końcu lektorem KC PZPR i nauczał partyjniaków z KC o wyższości ustroju komunistycznego nad kapitalistycznym. Po transformacji przepoczwarzył się gładko w wielbiciela gospodarki rynkowej i kapitalizmu z szybkością charakterystyczną dla pozbawionych skrupułów karierowiczów. Teraz głosi tezy wręcz przeciwne. Pewnie dlatego międzynarodowe koła finansowe dostrzegły w nim narzędzie przydatne dla ich celów, bardzo mocno go popierając. Kiedy Bagsika postawiono przed sądem, on, prezes NBP, nie zrobił nic, aby odzyskać pieniądze ukradzione jego bankowi, nie podjął także próby odzyskania pieniędzy, ukradzionych Narodowemu Bankowi Polskiemu przez gangstera Bogatina. Z całą bezczelnością głosi się strażnikiem praworządności i niezależności Narodowego Banku Polskiego. Wtóruje mu chór postkomunistycznych złodziei, okrągłostołowców i polskojęzycznych mediów. Sejmowa komisja śledcza ds. funkcjonowania polskich banków będzie miała co robić. Przekrętów w dziedzinie bankowości było wiele. Polska i jej obywatele byli rabowani i eksploatowani przez polski system bankowy na wszelkie możliwe sposoby. Nasze banki przeszły w obce ręce w bardzo podejrzanych okolicznościach. Opłaty, jakie pobierają za swe usługi, są z reguły kilkakrotnie wyższe niż w innych krajach. Procenty od udzielanych pożyczek są lichwiarskie. Stosowana jest stopa procentowa hamująca rozwój naszej gospodarki. Nasze rezerwy dewizowe są przechowywane w obcych bankach za granicą na bardzo niski procent, gdy równocześnie nasz rząd musi zaciągać pożyczki, często w tych samych bankach zagranicznych, na procent dużo wyższy od tego, który otrzymujemy za ulokowane tam kapitały. Naszych niemałych rezerw dewizowych, wynoszących ponad 30 mld dolarów, nie wykorzystuje się na inwestycje, przyspieszenie rozwoju lub podwyżki płac. Dzięki balcerowiczowskim reformom obrabowano miliony Polaków. Tym, którzy mieli oszczędności i należności u państwa, pieniądze zdewaluowały się prawie do zera, ci natomiast, którzy mieli u państwa długi, zostali doprowadzeni do ruiny dzięki galopującemu wzrostowi oprocentowania. Byli i tacy, którzy do zaciągniętych pożyczek dopłacili całym majątkiem, stracili wszystko i dziś wegetują na łasce rodziny. Ich perypetie zasługiwałyby na osobne opracowanie. Wyrażam nadzieję, że sejmowa komisja śledcza ds. funkcjonowania polskiego systemu bankowego ujawni całą prawdę o aferach w polskich bankach i weźmie pod uwagę niniejszy artykuł, który jej dedykuję. Andrzej Reymann
Krajobraz po wojnie (popraw.) Tekst ten, napisany dla upamiętnienia 25 rocznicy wprowadzenia w mojej Ojczyźnie stanu wojennego, dedykuję tym, którzy go przeżyli i pamiętają, ku pamięci i w hołdzie tym, którzy zginęli i tym, którzy już od nas odeszli, ku przestrodze tym, którzy po nas przyjdą. Od dwudziestu pięciu lat daremnie walczę z własną pamięcią, próbując zamazać obrazy terrorystycznego zamachu, jakiego wobec Narodu Polskiego dopuścił się komunistyczny reżim i jego pezetpeerowscy Targowiczanie. Ten jeden z najczarniejszych dni w moim życiu, ten nasz polski „ December Thirteen- 13/12” bez wątpienia należy do najbardziej dramatycznych, wciąż kontrowersyjnych i nie do końca wyjaśnionych wydarzeń w powojennej historii Polski. Dla mnie i przypuszczam , że dla tysięcy innych, wyciąganych z domów w tę grudniową noc, przez uzbrojonych po zęby Zomowców, i towarzyszącą im esbecję, rocznica ta jest i na zawsze pozostanie, jednym z najtragiczniejszych i najmroczniejszych momentów życia. Bez wątpienia mogę również stwierdzić, że dla mnie osobiście był to tzw. „turnning point” czyli punkt zwrotny, który zmienił całe moje życie, i nie tylko moje ale wszystkich moich bliskich, całej mojej rodziny i przyjaciół. Z perspektywy ćwierćwiecza można przyznać, że ta cała nasza Solidarność, w której wszyscy zakochaliśmy się, w ten gorący polski Sierpień 80 od pierwszego wejrzenia, , była naszym ostatnim romantycznym zrywem i pospolitym ruszeniem, tego wszystkiego, co w nas, jako w narodzie, było w nas najlepsze. Dzisiaj też, sami musimy sobie radzić z bolesnym rozczarowaniem, pokazującym nam wyraźnie, że ten nasz naiwny, społeczny entuzjazm został wykorzystany w brudnej politycznej walce do dokonania transformacyjnych, ustrojowych mistyfikacji i ekwilibrystycznych roszad na państwowych i partyjnych stanowiskach. Prawdopodobnie nikt z nas, z ówczesnych szeregowców, zdelegalizowanej i walczącej o przetrwanie, działaczy Solidarności, narażających zdrowie, życie, kariery zawodowe, swoje i swoich bliskich, na esbeckie represje czy wiezienie, nie ma już teraz żadnych wątpliwości, co do tego, że nasza oblubienica nie była dziewicą i wybrała mezalians z partnerem, o wątpliwej przeszłości politycznej, moralnej, i raczej skromnych walorach osobistych. Co gorsza, coraz więcej mamy dowodów na fakt, że to całe „ Magdalenkowe Wesele”, było sponsorowane i kontrolowane przez komunistów oraz służby specjalne, które w nowych konstelacjach rodzinnych, zapewniły sobie nieograniczony dostęp do kiesy „ rodziców” państwa młodych. Dzisiaj już dla nikogo nie jest tajemnicą, że do stanu wojennego komunistyczna partia i kontrolowane przez nią polskie wojsko, przygotowywały się od początku pojawienia się na scenie politycznej, tego pierwszego w komunistycznym totalitarnym systemie, niezależnego ruchu związkowego. Z dokumentów udostępnionych historykom niezbicie wynika, że przygotowania do pacyfikacji Solidarności rozpoczęto już w sierpniu 1980r., na kilka dni przed podpisaniem porozumień sierpniowych a póżniej przez kilkanaście miesięcy komunistyczna partia tylko dopracowywała swoje plany i szczegóły akcji. 12 listopada 1980 r. generał Jaruzelski, (ówczesny szef MON), na posiedzeniu Komitetu Obrony Kraju (KOK) osobiście poinformował zebranych, że "przygotowany został zestaw niezbędnych aktów prawnych dotyczących stanu wojennego".(B.Kozłowski „Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce”
http://www.wiadomosci.polska.pl/kalendarz/kalendarium/article.htm?id=74372
W tym samym czasie, czerwona propaganda w prasie, w radiu i w telewizji, rysowała obraz szerzącego się chaosu i grozy, karając nieposłuszne społeczeństwo kilometrowymi kolejkami, musztardą i octem. A przecież te puste półki w sklepach nie były niczym innym, jak tylko konsekwencją przygotowywania rezerw, przez partię i wojsko, na okres stanu wojennego. Z dokumentów na temat zużycia energii elektrycznej w Polsce pomiędzy sierpniem 1980 a grudniem 1981, wynika, że zużycie tej energii było na takim samym poziomie jak w latach ubiegłych. Co oznacza iż, zakłady pracy produkowały i pracowały normalnie. Z analizy tych samych danych wynika jednak niezbicie, że drastyczny spadek energii elektrycznej odnotowano dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego i taki stan, nieogłoszonego, przez nikogo, spontanicznego strajku , wyrażającego sprzeciw wobec tej polsko-polskiej wojny, trwał w zakładach pracy do jesieni 1982 roku. Dla tych, którzy tę noc, 13-go grudnia 1981r., przeżyli na mrozie, w więzieniu, czy na komendach milicji, dla nich, ich rodzin i bliskich, na zawsze dzień ten będzie -Dniem Żałoby i Smutku, dniem rocznicy, nieukaranej dotąd zbrodni, której prosowiecki Kain dopuścił się wobec swoich braci. Dla wielu z nas, na zawsze, będzie to rocznica bestialskiego zabójstwa narodowej nadziei, na wolną, prawą i sprawiedliwą Ojczyznę. Będzie to dzień pamięci, o odebranym nam wszystkim prawie, do decydowania o własnych losach i losach naszego kraju. Wobec wystawionej przeciwko nam armii nie mieliśmy przecież żadnych szans. Gołe ręce, zaciśniete w bezsilnym gniewie i niewierze. Gardła krzyczące „Gestapo. Gestapo”, farbę, oporniki i kwiaty. Partia, która wjechała do naszego kraju na czołgach z czerwoną gwiazdą i narzucona nam siłą przez obce mocarstwo, miała do dyspozycji armię złożoną z: 320.000 tysiecy żołnierzy, 350.000 milicjantów, 65 tys. KBW, 20 tys. WOP, 250 tys. ORMO (w sumie okolo 1 miliona ludzi). Ta milionowa armia miała do dyspozycji 1750 czołgów, 14 000 pojazdów opancerzonych, i ponad 9000 tysięcy innych jednostek zmotoryzowanych. Nad przebiegiem sprawnego przebiegu całej akcji czuwała ekipa ”naszych braci”, oficerów radzieckich. Nic też dziwnego, że ich punkt dowodzenia znajdował się, nie gdzie indziej , lecz właśnie w okazałej i świetnie strzeżonej, ambasadzie ZSRR w Warszawie . Dane liczbowe dotyczące szczegółów operacji ”Jodła” już teraz zdecydowanie się różnią w zależności od tego czy pochodzą one z tak zwanych „oficjalnych” prorządowych źródeł czy też są one publikowane w tak zwanym drugim obiegu IIIRP.(„Road to Independence „Solidarność” 1980- 2005 ). Według danych, zawartych w opracowaniu Służb Zaopatrzenia Materiałowego MSW, już 17 grudnia 1981 w ramach braterskiej pomocy strona polska otrzymała od Armii Czerwonej prezent gwiazdkowy, a w nim: 25 pojazdów opancerzonych, ponad 10 tysiecy obezwładniających środków „Czeromucha”, w tym 12 000 dla oddziałów w Legnicy, i 2 tysiące ton benzyny . W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia kuzyni z KGB specjalnym samolotem przysłali kuzynom z MO i SB : 6.200 kg produktów żywnościowych, 6.760 butelek trunków i napojów alkoholowych oraz 44.500 sztuk papierosów. ( Raport Służby Zaopatrzenia Materiałowego MSW, „Nasz Dziennik”, z dnia 13.12.2005r.). Z analizy przebiegu póżniejszych wydarzeń i transformacji politycznych wynika , że jedynym, faktycznym celem wprowadzenia stanu wojennego było sterroryzowanie całego społeczeństwa , zniewolenie narodu oraz obrona i ratowanie, zagrożonego przez "Solidarność", monopolu władzy PZPR a przede wszystkim, utrzymanie w Polsce wpływów sowieckich. W nocy z 12/13 grudnia 81r. z listy 4318 osób, wytypowanych do internowania na terenie kraju, aresztowano 3392 osoby, w tym; 88 członków b. KOR-u, 78 członków KPN, 135 z kierownictwa KK NSZZ "Solidarność", 403 członków ZR NSZZ "Solidarność", 1051 członków kierownictw KZ NSZZ "Solidarność". W sumie w okresie trwania stanu wojennego wydano 10 132 decyzje o internowaniu w stosunku do 9736 osób . Wobec 396 osób, internowanie jako karę za łamanie przepisów stanu wojennego, zastosowano ponownie. Wśród internowanych było 8728 mężczyzn i 1008 kobiet. W czasie trwania stanu wojennego i po jego zawieszeniu w latach 1982-1988 wyjechało 4300. Wśród emigrantów znalazło się 2200 (byłych) internowanych i 4000 członków ich rodzin, 815 działaczy opozycji i 1215 członków ich rodzin oraz 410 kryminalistów i 510 członków ich rodzin. http://www.internowani.webpark.pl
Niezrozumiały jest dla mnie fakt, że chociaż od przejęcia przez tzw. „naszych ludzi” władzy, minęło siedemnaście lat politycznymi wpływami nadal dysponują reżyserzy tego narodowego, grudniowego dramatu i nikt nie dąży do ujawnienia szczegółów spektaklu i rozliczenia odpowiedzialnych. Żadna inna wojna w historii naszego narodu nie dokonała w nas takiego spustoszenia jak właśnie ta ostatnia. To przecież właśnie ta, „polsko-jaruzelska” bestialsko zamordowała to, co było naszą największą siłą i gwarantem przetrwania lat niewoli i okupacji. To ta właśnie wojna doprowadziła do rozbicia narodowej jedności, zniszczyła wzajemne zaufanie, i umiejętnie zatarła granice pomiędzy dobrem i złem. Boleśnie zraniony w tej wojnie został duch naszego narodu, i to ta właśnie rana jest odpowiedzialna za słabość podpisania aktu kapitualcji przy okrągłym stole, za wyniesienie na piedestał władzy poskomunistycznych mutantów. Hodowlą tego genetycznie i politycznie zmodyfikowanego gatunku zajmowała się ludowa władza od 1944 roku. Przez ponad czterdzieści lat trwało komunistyczne pranie mózgów polskich dzieci i młodzieży, pozbywano się niepokornych i niewygodnych. Reszty dokonywała negatywna peerelowska selekcja i promocja jednostek moralnie skorumpowanych, o miernych walorach intelektualnych. Ludzie ci, tworzyli cichą partyjną armię posłusznych i wygodnych, bo to właśnie ich, do społecznych awansów i karier naukowych, zawodowych i politycznych typowali sekretarze partii i esbecy. Przez całe wieki, naszą narodową siłą była nasza jedność i determinacja a nasza ojczyzna była naszą najwyższą wartością. Ufaliśmy sobie a zdrajców zwykliśmy nazywać po imieniu, karaliśmy ich śmiercią i wiecznym potępieniem. To te właśnie cechy pomogły naszemu narodowi przetrwać 123-letnią niewolę, obudować kraj po pierwszej wojnie światowej i zjednoczyć się w jego obronie przed hitlerowskim najeźdźcą oraz z męstwem i determinacją walczyć na wszystkich frontach tej drugiej z wojen. Przetrwaliśmy, jako kraj, i jako naród. Dopiero postępująca od 1944 roku eksterminacja naszych elit, przez prosowiecko nastawionych komunistów i wieloletnia partyjna indoktrynacja sprawiły, że po dwóch stronach barykady staneli naprzeciw siebie, nieliczni synowie Kolumbów i wielotysięczna armia dzieci PRL-u. Winni zbrodni podziału i rozbicia narodu polskiego, winni morderstw politycznych i niegodziwości, chodzą sobie wolni po ulicach. Rośnie lista rachunków komunistycznych i postkomunistycznych krzywd a wraz z nią poczucie społecznej bezsilności, wobec niesprawiedliwości, dokonywanej tym razem, przez potomków komunistycznych Judaszy.(Prof.dr hab. S.Ciesielski, prof. dr hab.W. Materski, prof.dr hab. A.Paczkowski, „Represje Sowieckie wobec Polaków i obywateli polskich.”) Piętnaście lat temu Sejm X kadencji powołał Komisję Nadzwyczajną do Zbadania Działalności Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w PRL. Komisji przewodniczył, wielbiciel aksamitnych kapeluszy, Jan Rokita. Po zakończeniu swojej pracy Komisja skierowała wnioski i zarzuty do Specjalnego Zespołu do Spraw Nadzoru Szczególnego. W przedłożonych dokumentach znajdują się nazwiska ofiar zabójstw, pobić, podpaleń i wypadków samochodowych. Na liście sporządzonej w 1991 roku widnieją nazwiska 103 osób. Liczba domniemanych sprawców wynosi 170 osób i wciąż rośnie. Akta spraw pokrywa piętnastoletnia warstwa kurzu, poczucia zawodu, wobec pokrętnych tłumaczeń spowolniałego wymiaru sprawiedliwości. Podobno „brak jest odpowiedniego klimatu politycznego” .Indolencja jest strategią na przetrwanie więc celowo przekłada się śledztwa i rozprawy, świadków powoli eliminuje czas, choroby i wypadki „losowe”.Mordercy przechodzą na „zasłużone” emerytury nierzadko bywając odznaczani za „wierną” służbę dla Ojczyzny. Według Leszka Szymowskiego, wspólnym mianownikiem wszystkich morderstw, wypadków drogowych, podpaleń lat 80–tych jest fakt, że ludzie zamieszani w te sprawy byli i nadal są wynagradzani przez reżim awansami na ważne, także państwowe stanowiska. Po tej nieszczęsnej politycznej mutacji ustrojowej, wielu z nich znalazło się w biznesie i pełni kluczową rolę w ważnych urzędach. http://www.polskieradio.pl/media
I tak na przykład, Waldemar Chrostowski, kierowca księdza Jerzego Popiełuszki, był tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie "Desperat", za pomoc w zbrodni 3 lata później otrzymał z MSW pieniądze w wysokości kilkuletniej wówczas średniej pensji. Morderca 20-letniego robotnika z Nowej Huty Bogdana Włosika, podoficer milicji Andrzej Augustynek jest dzisiaj krakowskim biznesmenem. Od ponad 20 lat, przed warszawskim sądem toczy się a właściwie kuleje, proces zabójców Grzegorza Przemyka i choć od zmiany ustroju minęło kilkanaście lat, a od zbrodni – ponad 20, świadkowie, którzy mogą pomóc w wyjaśnieniu prawdy, nadal są zastraszani i boją się składać zeznania, bo „wypadki” chodzą po ludziach. W podobny spośob zachowują się świadkowie w sprawach zabójstwa Małorzaty Tarnowskiej-Grabińskiej i Anieli Piesiewicz. (Newsweek, 17, 2005, „Departament śmierci”). Bezpośredni przełożony morderców księdza Suchowolca znalazł się na liście SLD podczas wyborów samorządowych w Białymstoku i był radnym z list tej partii do listopada 2005. Głównym świadek ksiądz Edward Rafało – przyjaciel Suchowolca i jego najbliższy sąsiad z plebanii zginął w tajemniczym wypadku samochodowym . Ekspertyza kryminalistyczna wykazała, że było to zaplanowane morderstwo. Człowiek, który zaprowadził księdza Zycha w pułapkę gdzie go zakatowano na śmierć, dostał koncesję na działalność gospodarczą w branży ochroniarskiej a pan prokurator, który zatuszował sprawę, został anansowany. Mordercy księdza Niedzielaka są znaczącymi postaciami w warszawskim biznesie, natomiast generał Ciastoń, był przez kilka lat ambasadorem w Albanii a szef kontrwywiadu – gen. Władysław Pożoga w Bułgarii. Analiza faktów dotyczących morderstw lat 80 –tych, wskazuje jednoznacznie, iż były one precyzyjnie zaplanowaną kombinacją operacyjną i miały przynieść określone skutki polityczne (patrz teksty: Zbrodnie Okrągłego Stołu i Zbrodnia Polityczna). Z tego właśnie powodu ludzie, którzy brali w nich udział, byli tak często i tak szczodrze, przez swoich mocodawców nagradzani. W tej sytuacji nie dziwi też fakt, że śledztwo w sprawie związku przestępczego w MSW, w którym głównym oskarżonym miał być Czesław Kiszczak zostało wstrzymane .......właśnie na jego wniosek. W tajnych kancelariach wciąż znajdują się dokumenty, które nie mogą być ujawnione. Są wśród nich zbiory danych osobowych agentów zwerbowanych przez SB po 1983 roku, pisane przez nich donosy, notatki oficerów rozpracowujących osoby z kręgów opozycji i duchowieństwa oraz szczegóły działań specjalnych podejmowanych przeciwko nim. Klauzulą tajności objęte sa wszystkie dokumenty dotyczące inwigilacji i infiltracji środowisk polonijnych. Obowiązujące nadal klauzule tajności, wobec już dzisiaj historycznych dokumentów, z pewnością nie pomagają w wyjaśnieniu wielu spraw. Czternaście lat temu, dnia 1 lutego 1992 Sejm Rzeczypospolitej Polskiej podjął uchwałę, w której stwierdzono, że „wprowadzenie stanu wojennego w dniu 13 grudnia 1981 było nielegalne” lecz nadal nieuczyniono nic, aby ci wszyscy, którzy brali udział w łamaniu tego prawa zostali ukarani. Autorzy stanu wojennego są wolnymi ludźmi i częstokroć mają się zdecydowanie lepiej od tych, „frajerów”, których w grudniu 81 wyciągali z domów i zamykali w więzieniach. Ich emerytury i apanaże sa zdecydowanie wyższe, oni nie mają koszmarnych snów i bolesnych wspomnień.(T.Swierczewski, do-wszystkich-czlonkow-sw-renty-i-emerytury-vt37 , 21.11.2006)
http://swkatowice.mojeforum.net
O niewielkim zainteresowaniu historią stanu wojennego i wyjaśnieniem kulisów zbrodni popełnionych w czasie jego trwania świadczy również fakt, że w sprawach zbrodni hitlerowskich i sowieckich pod koniec 2005 toczyło się około 150 śledztw, tymczasem morderstwa na opozycjonistach z lat 80-tych w większości nie są wyjaśniane, bo brakuje do tego ludzi. Z danych opublikowanych przez IPN na temat przeprowadzonych i zakończonych śledztw ,dotyczących przestępstw stanu wojennego wynika, iż 90% tych spraw ulega umorzeniu. Na 128 stronach raportu opublikowanego przez katowicki odział IPN ,w sprawach takich, jak na przykład sprawa S/33/03/Zk „o fizyczne znęcanie się, bicie do utraty przytomności, bicie pięściami po głowie, złamaniu nosa, itp..., to „sprawa ta została umorzona„ wobec niewykrycia sprawców przestępstwa”. W większości innych, podobnych spraw, też zapadły decyzje o ich umorzeniu ponieważ „nie można było ustalić sprawcy oraz okoliczności zdarzenia, brak było przesłanek i możliwości jednoznacznej oceny okoliczności.....”lub brak było” wystarczających danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie przestępstwa”. Nazwiska 131 oskarżonych o dokonanie przestępstw komunistycznych przez IPN są objęte kluzulą tajności. http://www.ipn.gov.pl
Rosną grube tomy dokumentów komunistycznego bezprawia a rozliczenie winnych wprowadzenia stanu wojennego czeka w długiej kolejce milionów Polaków , których zamordowała ludowa władza i których prześladowano tylko za to, że mieli odwagę myśleć inaczej.
Trudno się jest również spodziewać , że ujawnienie historycznych dokumentów MON, wniesie coś nowego, do sprawy rozliczenia się generalskiej i partyjnej junty, z dokonanego na narodzie bezprawia, skoro sam general Jaruzelski zniszczył stenogramy w posiedzeń Biura Politycznego PZPR. Jak nas uczy historia po rewolucyjnych przemianach w układach politycznych sił, idealiści najczęściej znajdują się w bezimiennych grobach, na śmietniku historii lub na emigracji. Ja po komisji dyscyplinarnej za „niedawanie rękojmi wychowania młodzieży w duchu socjalizmu ”, dwukrotnym zwolnieniu z pracy z powodów politycznych, kolegium do spraw wykroczeń, kilkunastu aresztowaniach ,5 latach , 8 miesiącach i 25 dniach działalności konspiracyjnej, , znalazłam się sama, z trzy i pół letnią córeczką Asią, w Australii. Nie wiem, jak potoczyły się losy tych kobiet i mężczyzn, z którymi stałam tę mroźną, grudniową noc w szeregu, i wszyscy patrzyliśmy w wycelowane w nas lufy karabinów maszynowych, którymi w nas mierzyli, młodzi 18 letni chłopcy, w uszatkach, udekorowanych miniaturami zdegradowanego, pozbawionego korony orzełka. Pamiętam swój przeogromny strach i smutek, czuję zapach naszego grupowego lęku, słyszę cichą modlitwę, widzę twarze, tych co stoją obok, gołe nogi kobiet w nocnych koszulach i mężczyzn w piżamach. Pamiętam unoszące się opary naszych szybkich oddechów i próby zainicjowania jakiś śpiewów, słyszę szeptem przekazywane sobie dane; nazwiska , imiona, zakład pracy, adresy najbliższych. Nie mogę twierdzić , że wszyscy, z tych setek ludzi, przywiezionych ciężarówkami do Jastrzębia Szerokiej, myśleli o własnej śmierci i nieznanym losie, jaki przyjdzie im wieźć, nie wiadomo, przez jak długi czas ale ja , nie myślałam o niczym innym, jak właśnie o tym. Przypuszczam, że inni tak i ja, modlili się prosząc Boga o uratowanie im życia i być może, tak jak i ja, składali mu obietnice, i po cichu zapewniali Go, że jeżeli tylko uda mi się przeżyć, to zmienią całe swoje życie. Kilka dni później, z dostarczanej nam do więziennej celi „Trybuny Robotniczej”, dowiedziałyśmy się, że na mocy Dekretu o stanie wojennym zamknięto granice państwa, ograniczono swobodę poruszania się po kraju, wprowadzono godzinę policyjną, przerwano połączenia telefoniczne, rozpoczęto cenzurę korespondencji, zmilitaryzowano zakłady pracy. Ponadto, zakazano strajków, zgromadzeń, działalności związkowej i społecznej, zawieszono naukę w szkołach i uczelniach. Wstrzymano też wydawanie gazet, z wyjątkiem oczywiście propagandowych ,czerwonych gadzinówek; „Trybuny Ludu” i „Żołnierza Wolności’ oraz 16 innych terenowych, lokalnych, partyjnych dzienników. Działalność radia i telewizji została poważnie ograniczona i wszystkie media rozpoczęły wielomiesięczną, zmasowaną, kampanię, utwierdzającą społeczeństwo o konieczności wprowadzenia stanu wojnnego. Dokładnie pamiętam ten moment sprzed 25 lat (chociaż tak bardzo chciałabym zapomnieć !) kiedy to po raz pierwszy usłyszałam generalskie przemówienie. O świcie, z więziennego kołchoźnika, zaczęły się sączyć się słowa, usprawiedliwiającego się przez narodem, generała Jaruzelskiego...” Obywatelki i Obywatele... zwracam się do was jako żołnierz..... Ojczyzna znalazła się nad przepaścią... dom polski w ruinie... konflikty i podziały....Naród osiagnął granicę wytrzymałości psychicznej....” itp.,itd. Ponieważ przemówienie Jaruzelskiego nadawano nam bezustannie, w czasie tych transmisji zaczełyśmy układać pierwsze, więzienne, solidarnościowe piosenki. Każdą zwrotkę musiałyśmy powtarzać wielokrotnie, bo wtedy nie miałyśmy jeszcze prawa do posiadania papieru i ołówków. Do jednej z pierwszych piosenek, jaką wtedy ułożyłyśmy, wykorzystałyśmy, jako podkład muzyczny, melodię z piosenki „ Z tamtej strony Wisły”. Wielokrotne powtarzanie, raz ułożonych zwrotek, przydało się, bo tekst właśnie tej ,jak i kilku innych, ułożonych tą metodą pamiętam doskonale. Pozwolę sobie przytoczyć słowa tej właśnie piosenki: Trzynastego grudnia roku pamiętnego, wpadł bezczelny ubek do domu mojego. Szukał mnie za piecem zaglądał do szafy..”Gdzie ta anarchistka szlag mnie zaraz trafi”. Ja byłam na strajku wraz ze studentami, jak się okazuje również ubekami. Tej grudniowej nocy sen miał nasz generał,że zła Solidarność władzę mu odbiera. Z miłości do kraju i wielkiego strachu, kazał więc obudzić kolegów po fachu. Założyli WRON-ę co jest ptakiem czarnym i kracze z wysoka głosem dość koszmarnym. WRONA chcąc ratować łeb Jaruzelskiego robi stan wojenny od dnia trzynastego. Dobra świetny pomysł cieszy się generał,dzwoni do Breżniewa ten ręce zaciera. Pełne już areszty pełne już więzienia ale sytuacji w Polsce to nie zmnienia. Biorą więc górników, biorą maszynistów, Żydów i kobiety nawet komunistów. Nie cieszcie się zdrajcy, radość to przedwczesna, bo prędzej czy później Wrona Wam się zesra i wtedy o pomoc krzyknąć nie zdążycie......wszyscy się we własnym gównie utopicie! Nie bez powodu pozwoliłam sobie przytoczyć tę właśnie piosenkę, bowiem z perspektywy 25 lat od daty ogłoszenia stanu wojennego, wygląda na to ,że to nie generał i jego drużyna tapla się w rzadkiej, żółtej mazi. I gdyby dzisiaj przyszło mi stanąć przed tymi, którzy zostali w czasie tej wojny z narodem polskim zabici, tymi, do których w tę grudniową noc niedotarły karetki pogotowia, tymi, którzy zmarli na zawał lub popełnili w desperacji samobójstwo, tymi , którzy już od nas odeszli, i odpowiedzieć IM na pytanie – „Czy warto było poświęcić swe, życie za tę Polskę 2006? –musiałabym, ze wstydem odpowiedzieć - "NIE"! Bo dopóki mordercy, mają się lepiej od ofiar, nie jest to kraj bezpieczny, dopóki złodzieje są bezkarni a szykanowani są uczciwi, dopóki agenci i donosiciele piastują najwyższe stanowiska państwowe i wypinają pierś do najwyższych z możliwych odznaczeń, ten nasz kraj, ta nasza Ojczyzna, jest krajem nadal zdominowanym przez postkomunistycznych, politycznych kameleonów, rządzona przez polityków, którzy czerpanie korzyści osobistych stawiają ponad służbą dla Rzeczypospolitej Polskiej i Polaków i jest wciąż krajem, w którym nie rzadzą jeszcze ani sprawiedliwość ani prawo. My wszyscy zaś ,nasze ofiary i poświęcenie, nasza konspiracja i opór, wobec komunistycznej władzy, posłużyło partyjnej nomenklaturze do utrzymania wpływów w sferze gospodarczej i politycznej. Dowodem na to może być bezbolesne, błyskawiczne przepoczwarzenie się komunistów, z bojowników o wyższość własności społecznej środków produkcji na wielbicieli własności prywatnej i ich drapieżność w wykupywaniu tejże dla samych siebie. W tym procesie transformacji towarzyszyła im niestety, spora grupa znaczących kiedyś działaczy pierwszej i drugiej Solidarności, zaczadzonych mamoną i władzą. Ta dziejąca się na oczach milionów grabież majątku narodowego ochraniana była przez tysiące cichych donosicieli , agentów i współpracowników reżimu, zakamuflowanych i przyczajonych w polskich mediach, wymiarze sprawiedliwości, ośrodkach decyzyjnych i opiniotwórczych. Czy można jednak mieć pretensje to tych politycznych potomków Nikodema Dyzmy, narcystycznych niedouków i moralnych bankrutów? Tak naprawdę, to byłoby to zbliżone do pretensji skierowanych pod adresem przysłowiowego garbatego, że ma garba na plecach (przepraszam wszystkich garbatych i noszących nazwisko Dyzma za posłużenie się tym porównaniem). Przecież wiadomo, że polityczne pranie mózgów partyjna propaganda rozpoczęła już w 1944. Pod hasłami likwidowania analfabetyzmu wciskano przez dziesięciolecia Polakom przeżutą i przetrawioną w KC-cie, politycznie poprawną „historyczną prawdę”.Jak to słusznie zauważył towarzysz Stalin, „ten pisze podręczniki historii kto ma władzę”. A więc pisano nową komunistyczną historię naszej Ojczyzny przy okazji rozprawiając się z jej wrogami w ubeckich kazamatach. Prawdziwa bowiem eksterminacja polskiego narodu nastąpiła dopiero po „wyzwoleniu” naszego kraju spod niemieckiej okupacji przez Armię Czerwoną (Prof.dr hab. S. Ciesielski, prof. dr hab. W. Materski, prof. dr hab. A. Paczkowski, „Represje Sowieckie wobec Polaków i obywateli polskich.”). Rodziny właścicieli ziemskich, przedsiębiorców, inteligencję, żołnierzy Podziemnego Państwa Polskiego, księży, zakonnice, działaczy politycznych i społecznych, kułaków i kamieniczników, zaplutych karłów reakcji a potem elementy antysocjalistyczne, władza ludowa traktowała jak stonkę ziemniaczaną i tępiła bezlitośnie. Obowiązujący od czerwca 1944 Kodeks Karny Wojska Polskiego w dwunastu artykułach stosował karę śmierci, w tym między innymi, „na karę śmierci mógł być skazany każdy, kto utrudniał wprowadzenie reformy rolnej”. W sierpniu 1944 PKWN ogłosił zdelegalizowanie wszystkich podziemnych antyhitlerowskich organizacji i tajnych oddziałów zbrojnych, w tym Armii Krajowej. Dekret z czerwca 1945, art.86 sankcjonował wszystkie zbrodnie systemu komunistycznego w tym również za bliżej nie sprecyzowane „próby obalenia przemocą ustroju komunistycznego”... zaś z art. 7 groziła „kara śmierci za szpiegostwo ”( w tym m.in za słuchanie RWE). W latach 1944-1956 z tych artykułów skazano na śmierć ponad 2 tysiące osób.( Prof.dr hab. S.Ciesielski, prof. dr hab.W. Materski, prof.dr hab. A.Paczkowski, „Represje Sowieckie wobec Polaków i obywateli polskich.”) Ciekawym materiałem histograficznym jest ściśle tajna instrukcja /NK/003/47/ z 2 czerwca 1947, na mocy której w punktach 40, 41 i 42 nakazywano aresztowanie wszystkich przeciwników politycznych o dużym autorytecie w środowiskach opiniotwórczych, sankcjonowano dokonywanie wobec nich morderstw metodą symulowanych „ucieczek albo metodą samobójstw”.Dopuszczano również celowe i planowe dyskredytowanie ich poprzez wysuwanie pod ich adresem oskarżeń o przestepstwa kryminalne i zachowania niemoralne. W tej samej instrukcji zaleca się aby funkcjonariuszy partii i bezpieki ochraniać i bronić a w ostateczności przenosić na równorzędne, niekierowicze stanowiska. Zgodnie z tą instrukcją ludzi ci należało, traktować jako rezerwę kadrową do ewentualnej póżniejszej wymiany. Być może ,że to właśnie ta instrukcja była natchnieniem generała Jaruzelskiego i gen. Kiszczaka w pozbywaniu się osób niewygodnych w latach 80-tych i jej zalecenia zadecydowały o dobrze gości do okrągłego stołu i wymiany kadrowej w III RP. Może właśnie dlatego podpisane porozumienie w Magdalence zamiast stać się koniecznością przejścia do systemu demokratycznego, na wskutek moralnego skorumpowania przywódców i elit tzw.opozycji, doprowadziło na naszych oczach do dokonania usankcjonowanego oszustwa i stworzyło idealne warunki do rozrostu postkomunistycznej oligarchii, wykreowania patologicznych karier politycznych i przyczyniło się do dalszego, gospodarczego rozgrabywania kraju.
Lista tych wszystkich, którzy na plecach Solidarności wjechali do panteonu postkomunizmu, porobili kariery polityczne i zrobili majatki, jest bardzo długa. Wystarczy przypomnieć kilka z afer korupcyjno mafijnych III RP ; afera rublowa( koszt strat dla skarbu państwa-15 bilionów złotych), afera paliwowa(2 bln zł), afera alkoholowa (10 bln.zł), afera przemytnicza ( 3 bln zł. afera FOZZ (10 bln zł, afera Art B (6 bln.zł), ...etc. (L.Wichrowski,”Zbrodnia bez kary” http://www.polonica.net
Utworzone po 1989 roku postkomunistyczne, toksyczne społeczeństwo nie dysponowało wielkim wyborem wśród polityków starających się dostać w pobliże politycznego koryta. Zainteresowanych zachęcam do zapoznania się ze skandalami i skandalikami szanownych posłów i senatorów od Anastazji P. do Anety K. Polska stała się wymarzonym miejscem dla czarnych interesów, mafii, rozrostu nowotworu kolesiostwa, klikowości i koterii, żyzną glebą dla nieuczciwości, kryzysów i afer. W tak zwanym międzyczasie, przy Ministerstwie Obrony Narodowej i pod jego patronatem powstał i działa, klub Generałów, w tym i autorów stanu wojennego, do którego należy ponad stu generałów z sowieckiego nadania. Prezesem Klubu jest Franciszek Puchała, w stanie wojennym był on zastępcą szefa Zarządu Pierwszego Operacyjnego Sztabu Generalnego. Do Klubu Generałów WP (KGWP) należą m.in. gen.Miczysław Dachowski (b. Zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Wobec, co najmniej trzech członków Klubu, katowicki IPN prowadzi śledztwo w sprawie wprowadzenia stanu wojennego (prokurator IPN - Piotr Piątek). Do tej pory Instytut sformułował zarzuty wobec generałów Tadeusza Tuczapskiego i Floriana Siwickiego. Jak poinformowała „Rzeczpospolita”,z dn. 21.11.200 KGWP nie otrzymuje dotacji z MON ale ministerstwo pomaga Klubowi w organizowaniu spotkań i wycieczek. Nie sądzę jednak, aby Klub Generałów WP borykał się z takimi trudnościami z uzyskaniem rejestracji prawnej, jak to miało miejsce w przypadku Stowarzyszenia „Internowani” ,któremu te starania zajęły ponad siedem miesięcy. Teraz Stowarzyszenie walczy o finansowe przetrwanie a jego historycznie unikalna strona http://www.internowani.webpark.pl
utrzymywana jest głównie przez Krzysztofa Stasiewskiego z jego niezwykle skromnej, inwalidzkiej renty. No cóż tak się składa, że byli internowani, prześladowani politycznie i Ci wszyscy, którzy walczyli o niepodległość w czasach PRL-u, nie otrzymują niestety generalskich emerytur. Prosperuje też inny klub, „Klub Absolwentów Wyższych Radzieckich Uczelni” a 35 członków tego właśnie Klubu pełni wysokie funkcje państwowe w obecnym rządzie i piastuje stanowiska ambasadorów lub konsulów jak np. Australijski ambasador Jerzy Więcław (Andrzej Jaroń, Nasze Pismo Nr2 (18) 2006. Nadal niezakończony jest proces lustracji. Ustawa lustracyjna rodziła sie w bólach przez siedem miesięcy i jeszcze do lutego 2007 musimy poczekać na jej wejście w życie. Warto w tym miejscu ujawnić niezwykle istotny szczegół z walki Australijskiej Grupy Lustracyjnej o objęcie zapisami prawnymi, nowelizowanej ustawy, polonijnych środowisk. W swojej pełnej determinacji walce, działacze byłej „S”,którzy obecnie mieszkają poza krajem, zwrócili się do swoich byłych kolegów z więzienia, internowania i „konspiry” z prośba o poparcie ich incjatywy .Niektórzy z nich wciąż aktywnie działają w nieomal wszystkich, polskich partiach politycznych, są też posłami i senatorami. Jakież było jednak zdziwienie AGL, gdy niektórzy z nich, ci którzy zadeklarowali swe poparcie i „cichy lobbing” poprosili, aby nie ujawniać publicznie ich nazwisk a podziękowania za udzielone AGL poparcie, przesłać im na ich prywatne adresy, ponieważ obawiają się oni, że ujawnienie poparcia dla lustracji i tej Grupy może im .... „zaszkodzić”!? Nie bez problemów odbywała się weryfikacja Wojskowych Służb Informacyjnych. Szturmowy atak na ministra Antoniego Macierewicza przypuściło aż siedmiu byłych ministrów spraw zagraniczych. We wrześniu likwidacja WSI została zakończona a prawicowy rząd, nazywany przez lewicę ”tymczasowym” lub „przejściowym ”musi przez cały czas walczyć z kolejnymi próbami jego skompromitowania i obalenia. Wygląda bowiem na to że niektórzy z głównych aktorów z filmu „Nocna zmiana” czy bohater(-owie) z zakazanego filmu „Plusy dodatnie i plusy ujemne” chcieliby jeszcze raz zagrać główne role w spektaklu pt. Polska. Tak więc wciaż „są w ojczyźnie rachunki krzywd”, a my Ci wszyscy, którzy przed laty uwierzyliśmy w swoją siłę i w szansę dla naszego kraju, możemy zostać uznani, jak to mówił tow. Lenin, za „pożytecznych idiotów”. Chyba, że jeszcze ten jeden, jedyny raz, upomnimy się właśnie My, dzisiaj już pięćdziesięcioletni o ukaranie winnych wprowadzenia stanu wojennego, o osądzenie morderców, którzy popełnili zbrodnie wobec niewinnych i bezbronnych ludzi, zaczniemy się domagać doprowadzenia do końca procesu lustracji, ujawnienia konfidentów i agentów komunistycznego reżimu. Po 25 latach w Polsce działa kilkanaście ugrupowań i stowarzyszeń internowanych i represjonowanych politycznie. Niedokończony proces lustracji nie ułatwia im integracji i to jest chyba jedną z najważniejszych przyczyn dla których, organizacje te nie liczą się na polskiej scenie politycznej i nie są wstanie udzielić wsparcia, tym z nich członków, którym to wsparcie jest najbardziej potrzebne. Od ponad trzydziestu lat pracuję jako psycholog, wiele lat przepracowałam jako torture and trauma therapist .Ze swojego niezwykle bogatego doświadczenia, z pracy z ludźmi, nad którymi znęcały się i których prześladowały różne systemy polityczne na wszystkich kontynentach, wiem, że jednym z najważniejszych elementów procesu terapeutycznego jest uznanie i szacunek, dla poniesionych przez tych ludzi cierpień. Ludzie ci, aby mogli żyć i odzyskać wiarę w drugiego człowieka, muszą wiedzieć, że my, w ich imieniu, uczynimy wszystko, co w naszej mocy aby winni ich krzywd zostali ukarani. Mam świadomość tego, że ofiarom komunistycznego totalitaryzmu życia przywrócić się nie da, że nie jesteśmy w stanie wypełnić bolesnej, wieloletniej pustki, przy wigilijnym stole wielu polskich rodzin. Nie mniej, walcząc w ich imieniu, o prawo do historycznej prawdy i należnego im uznania będziemy mogli odejść z tego świata ze świadomością, że uczyniliśmy absolutnie wszystko, co było w naszej mocy, aby ofiary poniesione przez jakiegokolwiek Polaka, walczącego o wolną Polskę i godne życie narodu nie zostały zapomniane. Być może kiedyś będzie możliwe zorganizowanie Światowego Kongresu Internowanych i Prześladowanych Politycznie(SKIPP) a centralne obchody upamiętniających wprowadzenie stanu wojennego odbędą się w Warszawie. W dzisiejszej, nie do końca mojej jeszcze Polsce, w dniach 12-17 grudnia 2006 wystąpi rosyjski Państwowy Zespół Choreograficzny Pieśni i Tańca im. Nadieżdy Nadieżdinowej - „Bieriozka”.Jak podaje tygodnik „Wprost” w swoim informatorze kulturalnym WIK, zespół ten wystąpi również w Warszawie, w sali kongresowej Pałacu Kultury i Nauki. Ja osobiście wolałabym, aby w tej właśnie sali 13 grudnia na scenę wyszedł, jeden z polskich aktorów, który przed dwudziestoma pięcioma laty odmówił kolaboracji z generalsko-partyjną juntą i który również po latach, okazał się być nie „człowiekiem z żelaza czy nawet z marmuru” ale po prostu i zwyczajnie - uczciwym człowiekiem. I, aby ten aktor, z tej właśnie sceny, w tym właśnie dniu zarecytował jeden, z moich ulubionych wierszy z tamtego, wojennego okresu, wiersz pod tytułem do „Do Generała” : Za słowa kłamstwem splugawione Za mundur bratnią krwią splamiony Za ręce rozłączone Za naród głodem umęczony Za oczy dziecka przerażone Obnoś swój tryumf w partyjnej chwale Naród dziękuje ci generale, Za pogrom braci bez litości Za honor wojska zbeszczeszczony Za mękę strasznej bezsilności Za ból rozłąki z mężem żony Za łzy i rozpacz samotności Ciesz się, żeś działał tak wspaniale Naród dziękuje ci generale, Za połamane pałką kości Za koszmar walki brata z bratem Za nienawiści siew i złości Za to, że żołnierz stał się katem, Za znów zdławiony świt wolności Pomnik twych zasług wzniosłeś trwale Naród dziękuje ci generale, Za nałożone znów kajdany Za zbrodnię łagrów w polskiej ziemi Za fałsz przemówień wyświechtanych Za podłość zdrajców między swemi Za język prawdy zakazany Wypnij na Kremlu pierś po medale Naród dziękuje ci generale, Naród śle dziś podziękowania Żeby ci legły jak kamieniem Przyjmij je śpiesznie bez wzdragania Może obudzą twe sumienie... Bo generale nie znasz godziny Gdy przed Najwyższym Dowódcą Świata Złożysz ostatni raport za czyny....... Z piętnem Kaina - krwią swego brata......... być może, za kilka,... kilkanaście, a może już za następnych 25 lat, na 50-tą rocznicę, anno domini 2031,... i będzie to już po zakończonej lustracji politycznej, wymianie politycznych kadr, ukaraniu winnych komunistycznych zbrodni, zadośćuczynieniu represjonowanym i pokrzywdzonym, po dokonanej lustracji procesu prywatyzacji.... ,jak Bóg pozwoli ,jeszcze za naszego życia. Elżbieta Szczepańska
Teoria spiskowa Jeden ze znanych żydowskich autorów Daniel Pipes, w tytule swojej książki pt. „Potęga spisku”, zamieścił następujący podtytuł objaśniający treść książki: „Wpływ Paranoicznego Myślenia Na Dzieje Ludzkości”. Zakłada więc, że samo poszukiwanie przyczyn określonych zdarzeń w spisku jest „myśleniem paranoicznym”. Przytacza następnie liczne opinie o spiskach dotyczących określonych zdarzeń, starając się skompromitować owe „myślenie paranoiczne” mieszając sytuacje w których szukanie przyczyn zdarzeń w spisku ociera się o śmieszność, z sytuacjami, w których spisek staje się bardzo prawdopodobny. Oto jakie przykłady ilustrujące „myślenie spiskowe” znajdujemy w cytowanej pracy:
- Spisek przeciw Afroamerykanom polegający na wykorzystywaniu przez rząd USA „czarnych” jako królików doświadczalnych, zaszczepianie w nich złych nawyków, dążenie do eliminacji ich przywódców i dziesiątkowanie czarnoskórej populacji.
- Napój „Tropical Fantasy” jest dziełem Ku Klux Klanu i zawiera środki powodujące bezpłodność czarnoskórych mężczyzn. Taka propaganda dotyczyła i innych produktów jak „smażone kurczaki Churcha”, napój Snapple, papierosy Kool i Uptown, odzież Troop Sport.
- Zabójstwa Malcolma X i Martina Luthera Kinga oraz 28 czarnych mężczyzn zamordowanych w Atlancie w latach 1975–1989.
- Komik Bill Cosby zapewnia, że AIDS zostało wywołane przez istoty ludzkie, aby zlikwidować tych, których nie lubiły, a reżyser filmowy Spike Lee zaznaczył, że AIDS jest wyprodukowaną przez rząd chorobą. Steven Cocely rozpowszechniał, że żydowscy lekarze wstrzykują AIDS czarnoskórym noworodkom w ramach spisku, który miał doprowadzić do władzy nad światem.
- Narkotyki i przestępczość wywołują podobne obawy. W filmie „Boys ‘N’ the Hood” podano teorię spiskową, według której „crack i broń” są dostępne dla czarnych, ponieważ „oni chcą żebyśmy się pozabijali”. Podobne rewelacje publikował Gary Webb ( WWW „Merkury News”).
- Ronald Reagan wyraził zgodę na narkotyki i zniszczenie czarnych ludzi po to by za uzyskane pieniądze móc zabijać komuchów za granicą.
- Barbara Bourdeaux głosiła istnienie „wielkiego planu masowego ludobójstwa dzieci na całym świecie w ramach planu likwidacji przeludnienia ziemi.
- Louis Fornakhan twierdzi, że Żydzi ponoszą odpowiedzialność za istnienie kapitalizmu i komunizmu, wybuch obu wojen światowych, finansowanie Hitlera, sprawowanie kontroli nad Federalnym Bankiem Rezerw i Hollywood, doprowadzenie do powstania długu państwowego USA, zdominowali życie polityczne Ameryki, środki przekazu, ogólnie 85% ludzi na Ziemi to ofiary Żydów.
- „Naród Islamu” kolportuje „Protokoły mędrców Syjonu”
- Żydzi prowadzili handel niewolnikami między Afryką i Ameryką, który spowodował śmierć 100 mln Afrykanów.
- Żydzi zablokowali emancypację czarnych.
- Prawica obawia się, że zakonspirowana „Władza Pieniądza” lub „Wtajemniczeni”, „Tajny Zespół”, „Kabała” gotowa jest sprzedać kraj Związkowi Radzieckiemu.
- Spisek powstania ogólnoświatowej władzy, kiedyś Moskwa dziś ONZ.
- Wielonarodowe Siły Uderzeniowe pod dowództwem ONZ planują najazd na USA, przy pomocy zakonspirowanych sił wewnątrz USA np. FEMA.
- Waszyngton został opanowany – stracony dla prawdziwych Amerykanów.
- Patrick Buchanan głosił, że „prawdziwa władza w Ameryce spoczywa w rękach Manhattańskiej Władzy Pieniądza” Amerykanie utracą suwerenność. Kluczowe decyzje podejmować będą ONZ, MFW, Bank Światowy, Trybunał Międzynarodowy i Światowa Organizacja Handlu.
- Pat Robertson w książce „The New World Order” przewiduje dwa scenariusze ładu światowego: finansowy i moralny. W pierwszym chodzi o przechwycenie majątku USA przez Europejczyków za pośrednictwem ogólnoświatowej waluty i ogólnoświatowego banku. Początek tego procesu widzi w zabójstwie Abrahama Lincolna chcącego wprowadzić w obrót pieniądz nieoprocentowany. Drugim krokiem było uchwalenie szesnastej poprawki, która zezwala na pobieranie przez Kongres podatku dochodowego, a także stworzyć Bank Rezerw Federalnych jako narzędzie zniewolenia finansowego Ameryki.” Drugi scenariusz dotyczy iluminatów i masonów propagujących religię New Age i zwalczających chrześcijaństwo. W tym celu zamierzają oni utworzyć ogólnoświatowy rząd, armię, gospodarkę, kierowane przez anglosaską oligarchię finansową i dyktaturę 12 zaufanych mężczyzn. Wzorzec postępowania w tym zakresie dał hitleryzm. Głównymi instytucjami realizującymi owe zamierzenie są komisja Trójstronna oraz Rada Stosunków Międzynarodowych. Robertson uważa, że istnieje wielki plan w którym wszystko jest doskonale zsynchronizowane np. upadek komunizmu, zjednoczenie Europy itd. Innym autorem, któremu Pipes poświęca sporo miejsca w swej książce, jest Lyndon Le Rouche. Nazywa on jego idee „pokutnymi”. Według Pipesa, La Rouche utrzymuje, że jeden wielki oligarchiczny spisek usidla ludzkość od zarania historii. Jego centrala mieściła się wpierw w Babilonie, potem w Rzymie, Wenecji, a obecnie w Londynie. Arystokracja UK dąży do hegemonii nad światem za pomocą konspiracyjnych działań. Brytyjczycy zdobywają władzę drogą obniżania kondycji innych narodów, którym narzucają wojny, głód, antykoncepcję, narkotyki i kulturę masową. Działają poprzez agentury syjonistyczne, jezuitów, masonów, Rockeffelerów, ekologów, handlarzy narkotyków i fundamentalistów islamskich. Po zwycięstwie Brytyjczycy wykorzystają potęgę do eliminacji dużej części ludności poprzez AIDS, broń nuklearną i inne środki. Kolejnym autorem teorii spiskowej według Pipesa jest Ross Perot, który głosi, że zakonspirowane gremium („Tajny Zespół”) kieruje rządem Stanów Zjednoczonych a także zajmuje się przemysłem narkotykowym i handlem bronią. Ciekawą postacią tej galerii tzw. Fantastów jest Fred Newman, Żyd, głoszący antysemityzm. Tajną „partią w jego partii” jest Międzynarodowa Partia Robotników. Spiro Agnew wice prezydent zwalczający lobby izraelskie pisał do Paula Findleya: „Dochodzę do wniosku, że początek moich kłopotów wiąże się z konfliktem z izraelskim lobby”. Wiele niewyjaśnionych zdarzeń jak np. zamach na J.F. Kennediego, katastrofa samolotu TWA800 w roku 1996, doniesienie o UFO, według Pipesa, staje się pożywką teorii spiskowych. Po przeczytaniu tego dzieła wybitnego żydowskiego intelektualisty, czytelnik nabiera przekonania, że wszystkie te „teorie spiskowe” są jakimś wynaturzeniem ludzkiego umysłu i człowiek rozsądny powinien wrzucić je do lamusa. Jednak uważnego czytelnika zastanawia, dlaczego autor włożył do „jednego kotła” pomysły (teorie) zupełnie nieprawdopodobne jak np. zamordowanie 28 czarnoskórych mężczyzn w celu pobrania przez naukowców ich czubków penisów dla sporządzenia surowicy przeciw rakowej, z naukowymi wywodami Pata Robertsona, Lyndona La Roucha, Rossa Perota – kandydatami na prezydenta USA i wieloma innymi wysokiej rangi naukowcami, artystami i działaczami publicznymi? Czy wszyscy Ci, nieraz czołowi politycy USA, a także przemysłowcy tej miary jak H. Ford, artyści jak Gibson, Bill Crosby i inni chorowali na niedowład pewnej części swego rozumu? A może książka tak prominentnego żydowskiego autora miała za zadanie zamulić logikę myśli bardziej dociekliwej, może ośmieszyć badania i poszukiwania faktycznych zależności, źródeł inspiracji, sieci realizatorów jednego z wielu planów, które powstają w niezależnych umysłach, grupach ludzi połączonych wspólnym interesem lub ideologią? Zaniepokojony tymi pytaniami postanowiłem sprawdzić rzetelność informacji autora chociażby na jednym przykładzie. Przeczytałem książki Lyndon H.LaRouche pt.”The Rroad to Recovery” i „Earth’s Next Fifty Years” a także inne publikacje wydawane przez jego organizację „Executive Intelligence Reviev” i doszedłem do przekonania, że Pipes przemilczał dużo ważniejsze sprawy poruszane przez tego autora, a mianowicie: upowszechnianie tezy „o przeludnieniu ziemi” i wynikających z niej działań w kierunku ograniczania liczby ludności czyli tzw. „filozofii śmierci” i nieprawdziwości tej tezy, przeciwstawiając jej zdolność innowacyjną człowieka wyprzedzającą zagrożenia płynące z ograniczoności zasobów (zielona rewolucja, atom itp.,) La Rouche wskazuje również na inny ważny problem współczesnej cywilizacji, a mianowicie narastającą dysproporcję wartości deriowatywów krążących na rynkach światowych w stosunku do realnych potrzeb ekonomii i przestrzega przed możliwym krachem finansów w skali całego świata (do czego doszło rzeczywiście pod koniec r. 2008). W obu przypadkach wielu autorów dopatruje się zamierzonego działania, czyli swego rodzaju spisku. Pipes przemilczał, te ważne problemy wydobyte przez La Roucha. Czyżby dlatego, że w tych przypadkach spisek jest bardziej prawdopodobny, i trudniej rozważania na ten temat ośmieszyć? Jeżeli tak wybitny pisarz, naukowiec jak Pipes ośmiesza wszelkie rozważania na temat spisków nie dziwi więc, że całe zastępy pół i ćwierć inteligentów przyjmuje w tej sprawie pozę intelektualistów i wszelkie dociekania na temat niejawnych przyczyn określonych zdarzeń traktuje z ironią, a nawet prowokuje pytając, a może to spisek? Zastanówmy się więc, czy mają rację ci „domorośli filozofowie”, którzy podważają prawdziwość spisków, a zwłaszcza spiskowej teorii dziejów: Opatrzność wyposażyła człowieka w umysł, a ten wykorzystywany jest do wielu funkcji ułatwiających lub uprzyjemniających mu życie. Jedną z nich jest przewidywanie skutków naszych działań, a więc i ich planowanie, by osiągnąć zamierzony skutek. Ten związek przyczynowo – skutkowy możliwy do przewidzenia sprawia, że wiele naszych czynów zmierza do osiągnięcia zamierzonych rezultatów pozytywnych lub negatywnych. Owe działania lub czyny mogą być podejmowane jawnie, lub w tajemnicy. Te ostatnie często nazywamy spiskiem. Zaczyna się na najniższych szczeblach funkcjonowania społeczeństwa a kończy w postaci decyzji kilku ludzi mających wpływ na życie milionów ludzi, a nawet całej planety. W szatni drużyny piłkarskiej trener obmyśla taktykę gry swojej drużyny, ustawienie poszczególnych zawodników, uwzględnia ewentualne zmiany sytuacji na boisku itp., a wszystko to w tajemnicy przed rywalami na boisku i ich sympatykami. Jest więc plan, jego realizacja i przewidywany skutek. Oczywiście działania te nie nazwiemy spiskiem, chociaż jego elementy występują tu dość wyraźnie. Podobne planowanie działań w tajemnicy przed rywalami lub pewnymi grupami społecznymi, przynoszące korzystne lub niekorzystne skutki, występują codziennie w różnych ogniwach życia społeczeństw. Konkurencja pomiędzy różnymi podmiotami gospodarczymi tworzy bogate możliwości różnych podstępnych, prowadzonych w tajemnicy działań, które możemy nazwać spiskiem. Niektóre przedsięwzięcia podejmowane w tajemnicy mają ogromny wpływ na życie kraju, a nawet całej określonej np. zachodniej cywilizacji. Marcin Dybowski w wydanym przez siebie dziele pt. : „Ukryta strona dziejów” ( sd.192) cytuje za L’ Unite’ Nationale”: W 1913 r grupa międzynarodowych bankierów udaje się pilnie na spotkanie na wyspie Jekill, naprzeciwko Brunswicku (Georgia USA) Na czas owej tajnej narady wszyscy mieszkańcy wyspy zostali ewakuowani. Na teren, gdzie odbywała się konferencja, ochrona nie wpuszczała nikogo, kto nie posiadał imiennego zaproszenia. Później podano, że w jej trakcie „Niewidzialny Rząd”świata zachodniego podjął decyzję o utworzeniu „Federal Reserve Bank”,który miał odebrać rządowi amerykańskiemu i Kongresowi uprawnienia związane z emisja pieniądza i kredytu. Równocześnie ustalono kierunki wojny (chodzi o ! Wonę Światową), której wybuch został już przesądzony. Dr Wardner w książce „The panned Destruction of America” podał, że ów prywatny bank (FED) bierze od amerykańskich podatników 400 mld USD rocznie jako procent od zadłużenia kraju, zaś produkuje pieniądze „z powietrza” pożyczając je łaskawie oficjalnym władzom kraju. Akt ten uchwalono w czasie nieobecności wielu kongresmenów w stolicy toteż spotkał się z burzliwą, choć nieskuteczną reakcją. Charles Lindberg powiedział: Ten akt oznacza ustanowienie największego trustu na ziemi. Jeśli prezydent Wilson podpisze tę ustawę, zostanie zalegalizowana niewidzialna rządowa władza monetarna, czyli popełniona zostanie największa ustawodawcza zbrodnia wieków pod postacią bankowości. Wielu innych światłych Amerykanów podjęło walkę z tą sprzeczną z konstytucją ustawą. Niektórzy przypłacili to życiem. Do nich należał i prezydent JF. Kennedy. Podjął decyzję aby przywrócić rządowi USA prawo emisji pieniądza i podjął praktyczne działania w tym kierunku. Wielu analityków w tym jego działaniu dopatruje się przyczyny zamachu na jego życie. (Patrz H. Wesołowski: Robią wszystko aby nas oszukać. Poznań 1006r. s. 27 i dalsze) Sławomir M. Kozak w swych książkach : (Dwie Wieże i Demony Zagłady) podjął trud podważenia oficjalnej wersji ataku na Word Trade Centre ,podobnie jak wielu zagranicznych, w tym amerykańskich, autorów. Wszyscy oni są zdania że byliśmy świadkami spisku którego efekt przejawił się w wielu obszarach polityki światowej. W bieżącym roku (2010) byliśmy świadkami tragedii nie spotykanej w świecie, kiedy w wypadku samolotowym pod Smoleńskim zginął prezydent RP z małżonką, sztab Wojska Polskiego, Prezes NBP, senatorowie, posłowie i inni wybitni ludzie. Można powiedzieć, że cała patriotyczna elita narodu. Nie dziwią więc liczne publikacje dostępne w internecie, zakładające, że za przyczyną tej katastrofy kryje się udział osób trzecich. Organy śledcze próbujące wyjaśnić przyczynę nieszczęścia powinny obok innych szukać odpowiedzi na pytania:
- Jakie ośrodki (zespoły, organizacje) w kraju mogły skorzystać na tej katastrofie?
- Czy w Rosji istnieją siły zainteresowane w osłabieniu aktualnych rządów (patrz wybuch w moskiewskim metrze) i zrzucenia odpowiedzialności za katastrofę na Rosjan w celu skłócenia ich z Polakami i istniejącym otoczeniem międzynarodowym?
- Czy istnieją siły (służby specjalne) w skali globalnej zainteresowane w destabilizacji sytuacji politycznej w Europie, zwłaszcza na zapobieżeniu zbliżenia między UE a Rosją? W historii naszej planety występują spiski działające, w przekonaniu ich autorów, w kierunku pozytywnym. (np. spisek w celu obalenia wrogiej okupacji, spisek przeciw autorytarnym rządom (np. Irak, Jugosławia, Gruzja, Ukraina itp.) Mówiąc o spiskach częściej jednak nadajemy im charakter perjoratywny jak np. umowa Ribentrop – Mołotow, Uzgodnienia przedstawicieli mocarstw w Jałcie, Plan osłabienia Związku Radzieckiego opracowywany przez zespół pod kierunkiem szefa wywiadu amerykańskiego CIA Caseya, ustalenia niepublikowane państw G8, działania depopulacji krajów przeludnionych, koncepcje UNESCO dotyczące przyszłości świata, spotkania i ustalenia prezesów banków narodowych w Bazylei, Plany różnych korporacji ponadnarodowych, plany militarne NATO, plany tarczy antyrakietowej i dziesiątki innych planów, decyzji, działań, podejmowanych w tajemnicy przed społeczeństwem. Pewne przedsięwzięcia są realizowane w pełnej lub częściowej tajemnicy przed społeczeństwem przez całe lata, a nawet wieki. Znane są tajniki produkcji i usług dziedziczone z ojca na syna występujące w rzemiośle cechowym. Arystokracja i dynastie panujących przekazują z ojca na syna pewne tajniki rządzenia i nauki, które pewnym rodom dawały możność panowania przez kilka pokoleń np. dynastia Jagiellonów, Habsburgów, Burbonów, Stuartów itp. Biedota chińska na Hawajach planując rozwój edukacji swej młodzieży, przejęła w następnej generacji cały handel, jurysdykcję, a w części i opiekę zdrowotną na wyspach. Żydzi od pokoleń specjalizując się w bankowości i finansach zgromadzili ogromny majątek, który pozwala im dziś wpływać na wiele dziedzin życia i to w skali globalnej. I pomyśleć, że żyją wśród nas głupcy, nawet z profesorskimi tytułami, którzy starają się zaprzeczać teorii spisków i spiskowej teorii dziejów. Może po prostu boją się ujawnienia owych mechanizmów społecznych sterujących światem, których mało ważnym trybikiem stali się i nasi „mędrcy”, a nawet prezydenci wielu państw świata. Rudolf Jaworek
To nie mój prezydent! Wychowałem się w PRL. I jak wielu innych mogłem – bo taką możliwość miałem! – zdradzić Polskę i zaprzedać swą duszę diabłu i jako członek i działacz PZPR robić karierą polityczną. Kto wie, może wysoko bym zaszedł i gdyby komunizm nie upadł w 1989 r. to może dzisiaj nie Bronisław Komorowski byłby prezydentem Polski, ale Marian Kałuski, jeśli nie prezydentem to I sekretarzem PZPR. Opuściłem jednak Polskę jako młody człowiek, bo byłem wrogiem komunizmu i ofiarą komunizmu (już w wieku 14 lat wziąłem udział w wystąpieniu antykomunistycznym, za co władza ukarała mnie i moją rodzinę!; na pewno zachowały się jakieś dokumenty na to i mam także oryginalny list od koleżanki z Warszawy sprzed 20 laty, w którym wspomina mój udział w tym antykomunistycznym wystąpieniu) i wiedziałem, że nie ma dla mnie tam życia (bo jeszcze w 1989 r. politolodzy amerykańscy nie wierzyli w upadek Związku Sowieckiego!). I wcale tego nie żałuję. Szczęście do mnie się uśmiechnęło bez spodlenia się. Żyję w demokratycznym i nie skorumpowanym kraju, jestem szczęśliwie żonaty, mam czworo dorosłych dzieci, z których mogę być dumny, w swoim dorobku mam m.in. 18 książek wydanych po polsku i angielsku i dobrze przyjętych przez znawców tematu, byłem już w 73 krajach i akurat się wybieram do kolejnych czterech w Ameryce Południowej. Pogardliwie nazwany przez premiera Donalda Tuska urząd prezydenta – „żyrandol” nie był więc mi potrzebny do szczęścia. Jest on jednak potrzebny do szczęścia takim ciemnym typom (w mojej opinii) jak Donald Tusk (który o nim marzył dniami i nocami przez wiele lat, aż do niedawna) czy jego kumpel Bronisław Komorowski. 5 lipca 2010 roku głosami zaledwie 25% „Polaków” mających prawo brania udziału w wyborach, nowym prezydentem Polski został Bronisław Komorowski, jeden z czołowych działaczy rządzącej Platformy Obywatelskiej. Tak jak do 1989 roku byłem wrogiem komunizmu i PZPR, tak dzisiaj jestem wrogiem Platformy Obywatelskiej. Dla mnie nie ma żadnej różnicy między byłą PZPR a Platformą Obywatelską. Jedna partia była, a druga jest partią karierowiczów i zdrajców Polski i narodu polskiego. Jedni i drudzy mieli i mają w nosie polski interes narodowy. Ich jedynym celem w życiu była czy jest władza, a konkretnie trzymanie się koryta władzy i korzystania z korzyści materialnych i życiowych jakie to koryto daje. Donald Tusk nie ma żadnej innej ambicji życiowej, żadnej ambicji reformowania Polski i uczynienia z niej bogatego kraju, jak tylko bycie przy korycie władzy i być fuehrerem (ciągnie wilka do lasu?!). Okazał to swoją podróżą do Peru, którą odbył zaraz po objęciu władzy i która – jak sam to mówił – była marzeniem jego życia. Marzenie to zrealizował, ale nie na swój koszt, a dopiero na koszt podatnika polskiego! I chyba nie mieliśmy bardziej leniwego od niego premiera po 1989 roku. Rządy PO to jedna wielka tragedia dla Polski!!! Sam tytuł artykułu: „Ekonomiści: Polsce grozi grecki scenariusz” („Dziennik.pl” 5.7.2010) mówi sam za siebie – jest jednym wielkim oskarżeniem rządów Donalda Tuska i jego kliki karierowiczów. Czy ktoś temu zaprzeczy, czy jest w stanie udowodnić, że się mylę, że rządy PO nie są wielkim zagrożeniem dla Polski i narodu polskiego?! Na pewno nie! Sam Pan Jezus powiedział: Po owocach ich poznacie. Jakie są pozytywne dla Polski owoce rządów PO i jego fuehrera? No, właśnie: jakie?! Powiem więcej: nawet komunista Edward Gierek był o niebo lepszy od Tuska! Był patriotą i w granicach swoich możliwości chciał, aby Polska była liczącym się krajem na świecie. To był cel jego życia i działalności na stanowisku I sekretarza PZPR. Chciał, aby Polska była 10 potęgą gospodarczą na świecie. Ale Gierek, chociaż był komunistą, był prawdziwym Polakiem. Tusk nim nie jest! I nie dlatego, że jest Kaszubem, bo większość Kaszubów to Polacy, tak jak rodzina mojej matki (z dziada pradziada Kaszubi). On należał do grupy zgermanizowanych Kaszubów. I stąd jego dziadek był żołnierzem hitlerowskiego Wehrmachtu (kto wie czy jako żołnierz nie miał zbroczonych rąk w polskiej krwi?!); stąd wyniósł z domu znajomość języka niemieckiego; stąd interesowały go szczególnie niemieckie dzieje Gdańska, co podkreślili Niemcy, odznaczając go niedawno swoim medalem. Jego dziadek, aby móc zostać żołnierzem Wehrmachtu musiał przyjąć folkslistę, czyli wyrzec się polskości! Donald Tusk nigdy nie przeprosił Polaków za dziadka w Wehrmachcie, chociaż ta sprawa została słusznie wyciągnięta na światło dzienne! Czy powinien? Powinien! A dlaczego powinien? Dlatego, że za Adamem Michnikiem/„Gazetą Wyborczą” uważał, że rząd polski i WSZYSCY Polacy muszą przeprosić Żydów za Jedwabne, z którą to zbrodnią nie miał nic wspólnego rząd polski, a tym bardziej cały naród polski!!! Donald Tusk musiał przeprosić także i dlatego, że zaczął się ubiegać o urząd prezydenta RP. A ubieganie się o to stanowisko do czegoś zobowiązuje! Polacy mieli prawo spodziewać się tego gestu (przeproszenia za zdradę Polski przez dziadka) od Donalda Tuska! Donald Tusk i jego PO kojarzy mi się jeszcze z dwiema jego innymi zbrodniami – z jego udziałem w zamachu stanu, czyli w obaleniu legalnego rządu Jana Olszewskiego w 1993 roku oraz ze zbrodnią smoleńską. Nie ulega wątpliwości, że Donald Tusk i jego ekipa mają ręce zbroczone we krwi ofiar Smoleńska. Prof. Zdzisław Krasnodębski pisze w „Rzeczpospolitej” (1.7.2010), że: „Dzisiaj już wiemy na pewno, że do katastrofy w Smoleńsku przyczyniły się karygodne zaniedbania ze strony polskiej”, czyli rządu polskiego. Dlatego Tusk z Kremlem robi wszystko, aby ta zbrodnia nie wyszła na jaw! Inaczej nie można wytłumaczyć tego, jak prowadzone jest śledztwo w tej sprawie, jak niszczy się i fałszuje dowody tej zbrodni. W YouTube jest pokazywany film jak Tusk i Komorowski na lotnisku śmieją się całą gębą podczas przylotu do Warszawy ciał ofiar z Katynia! Żałoby w nich nie było za grosz! Cieszyli się i cieszą tą katastrofą do dziś dnia, bo wszystkie urzędy podporządkowali swojej partii. Tak jak wszystko było podporządkowane komunistycznej PZPR! Za samą zbrodnię zamachu stanu w 1993 roku Donald Tusk powinien być rozstrzelany! W Australii, gdzie mieszkam, co najmniej musiałby zrezygnować z premierostwa, a minister spraw wojskowych Edward Klich nie tylko, że wyleciał by z ministerstwa na zbity pysk, ale właśnie stanął by przed sądem! Tusk i jego wszechwładza go ochraniają! No, ale Polska to nie Australia. - Niestety! Także afera hazardowa z członkami PO w roli głównej, w Australii spowodowała by dymisję Tuska! Tymczasem Tusk z pomocą oddanych mu mediów i głupiego Polactwa mógł ją zamieść pod dywan, a ludzie, którzy powinni siedzieć w więzieniu kręcą dalej lody. Obrzydlistwem związanym z PO są także takie kreatury boże jak Palikot, Niesiołowski czy Kutz. Typy, których nie tolerowała by żadna partia polityczna w Australii. Jednak Tuskowi są potrzebni w prowadzeniu jego „polityki miłości” (co za podłość tak ją nazywać!!!), która sprowadza się do brutalnego niszczenia opozycji, co jest sprzeczne z zasadami demokracji! Jednak Tusk nie był i niej jest demokratą. Wierny idei fuehrera dążył i dąży do jedynowładztwa. Jego guru to dyktator białoruski Łukaszenka! A kto wie czy nawet nie Hitler?! Bronisław Komorowski jest od lat najbliższym współpracownikiem Donalda Tuska, w łajnie PO siedział i siedzi po uszy i jako polityk tej partii okazywał nieraz swe wilcze kły - jak chociażby jego wyjątkowo złośliwy, wręcz podły komentarz o wizycie prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Gruzji w 2008 roku. Także jako marszałek Sejmu działał i działa na rzecz PO, nawet za cenę interesów całego kraju i społeczeństwa polskiego! Czy pełniąc obowiązki prezydenta nie podpisał ustaw korzystnych właśnie dla PO i jej wszechwładzy? (zob. także Tomasz Wróblewski Na zmiany nie jest za późno „Dziennik. Gazeta Prawna” 5.7.2010). Prawdziwy gnój! (przypominam, że niezawisły sąd w Polsce orzekł dwa lata temu, że prezydenta RP można nazwać chamem i nie stanowi to przestępstwa!; uważam zatem, że wyraz „gnój” w odniesieniu do Komorowskiego jest więc adekwatny; chyba, że inne prawo obowiązywało w odniesieniu do prez. L. Kaczyńskiego, a inne obowiązuje wobec Komorowskiego!). Uważam, że określenie Bronisława Komorowskiego jako „gnoja” jest całkowicie uzasadnione jeśli nie z innych powodów (a na pewno jest!), to na pewno na podstawie tego oto fragmentu artykułu o dzisiejszym prezydencie Polski, który ukazał się w dzienniku „Rzeczpospolita” z 6 lipca 2010: „Z AWS (Bronisław Komorowski) trafił do Platformy Obywatelskiej i zaczął robić karierę. – Korzystał na tym, że z PO odchodzili liderzy: Andrzej Olechowski, Maciej Płażyński, w końcu Jan Rokita. Piął się krok po kroku – mówi Jan Artymowski, wówczas polityk PO. Podkreśla, że Komorowski nie zrobił nic, gdy z partii wyrzucano bliskich mu ludzi, jak choćby „piskorczyków”. To ponoć on dzwonił do Pawła Piskorskiego z wieścią, że został wyrzucony z partii. – Bronek uznał, że ma przed sobą przyszłość tylko wtedy, gdy będzie działał w porozumieniu z Donaldem Tuskiem. Dla tego celu był gotów poświęcać swoich ludzi – mówi jeden z polityków PO”. Dla osobistej kariery poświęcał swoich przyjaciół! A wszystko dlatego, że: „Pałac Prezydencki to wymarzone miejsce dla Bronka – mówi z kolei jeden z jego byłych kolegów z PO. – On zawsze starał się zbytnio nie przemęczać, ale przy tym lubił ten cały blichtr związany ze sprawowaniem władzy. Jako prezydent będzie miał tego pod dostatkiem (Jarosław Stróżyk, Katarzyna Borowska, Wojciech Wybranowski Spokojny Sarmata pod żyrandolem „Rz” 6.7.2010). I taki to gnój, nierób marzący o wylegiwaniu się na haftowanych złotem poduszkach został wybrany na prezydenta przez bezmyślne i otumanione przez antypolskie media Polactwo (bo nazwanie tych ludzi Polakami byłoby obrazą dla Polaków!), głupią – nie znającą jeszcze życia i nie mającą wyrobienia politycznego młodzież (tylko ludzie dorośli powinni mieć prawo głosu!), zdziwaczałych już starców jak Władysław Bartoszewski czy Andrzej Wajda, zapewne prostytutki i gejów oraz przez antypolskie mniejszości narodowe (np. Niemców na Opolszczyźnie - „Dziennik.pl” 5.7.2010), a już na pewno przez polskojęzycznych (ale nie polskich z ducha!) i bardziej niż obrzydliwych dziennikarzy (to chyba najobrzydliwszy śmieć w dzisiejszej Polsce) i kryminalistów: tych którzy siedzą w więzieniu i tych, którzy chodzą na wolności w skorumpowanej przez rządy PO Polsce! „Dziennik.pl” (5.7.2010) podał, że 50 284 więźniów, czyli 91,9 procent, głosowało na Komorowskiego. Wcześniej, bo 1 lipca 2010 w dzienniku tym czytamy: „gdy PiS było u władzy, ponad 30 proc. Polaków uważało, że politycy są skorumpowani. Kiedy przy władzy jest Platforma, ta liczba podskoczyła do przeszło 60 proc., czyli właściwie wróciła do tego poziomu, który był w czasach rządów SLD, w czasach afery Rywina”. Prezydent RP powinien być UCZCIWYM I PORZĄDNYM człowiekiem i prezydentem wszystkich Polaków. Bronisław Komorowski nie jest w mojej opinii uczciwym i porządnym człowiekiem i na pewno nie jest i nigdy nie będzie prezydentem wszystkich Polaków! Nie ulega wątpliwości, że będzie to tylko i wyłącznie prezydent interesów – i to często brudnych interesów! - Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej. Będzie posłuszną kukłą w rękach Donalda Tuska. Dlatego Bronisław Komorowski nie jest moim prezydentem! I odmawiam mu prawo występowania w moim imieniu. Marian Kałuski
O katastrofie i Polakach z Chicago Odczucie Polski w Chicago Nie przypuszczałem, że zabiorę jeszcze publicznie głos w Chicago na forum polonijnej prasy. Od pewnego czasu jestem intensywnie zajęty czym innym. Polonijnej prasy – to zresztą w Chicago wybór niewielki, czyli „Kurier” albo „Panorama”. „Dziennika Związkowego” od dawna nie daje się czytać, a kupowanie tegoż ostatniego ma jedynie taki sens, że daje przegląd sytuacji, co na teraz szanownym „redaktorom” i „działaczom” polonijnym czynić nakazali. (Przepraszam Polonię za nazwanie ich „polonijnymi”.) A nakazali np. lansować Obamę i toteż gorliwie czynią. Wydarzyło się jednak coś takiego, że nagle – czy chcemy, czy nie chcemy – znaleźliśmy się w „oku cyklonu”, w punkcie zwrotnym historii... I jest to sprawa niesłychanie ważna dla nas, dla przyszłości naszych rodzin. Mam też ciągle w pamięci, gdy po raz pierwszy w Chicago ujrzałem procesję Bożego Ciała, akurat wokół kościoła św. Władysława. Doznałem wtedy wzruszenia tak silnego... Patrzyłem na dziewczynki z białej procesji z przejęciem sypiące kwiatki przed obliczem Króla Wszechświata ukrytego w białej Hostii, patrzyłem na autentyzm modlitwy ciężko pracujących ludzi, słuchałem dobrej jakości śpiewu liturgicznego. Powtarzałem: „Mój naród święty i czysty, ciągle jeszcze bije serce tego narodu”... I musiałem być w niezłym szoku, tak silne było to przeżycie. Co jest tym bardziej niezwykłe, gdyż byłem przekonany, że tak jak typowy wojskowy nie odczuwam żadnych uczuć i jestem poniekąd maszyną do logicznego myślenia i podejmowania optymalnych decyzji na polu walki. A tu proszę bardzo... I przynajmniej dla mnie Chicago będzie zawsze silnie skojarzone z poczuciem jedności z moim narodem. Myślicie Państwo, że tylko ja tak to odczuwam? Widziałem wielkie wzruszenie Sylwestra Chruszcza, gdy obserwował Paradę Polską w dniu 3 maja. W Polsce, mówił, tak nie ma... A kilka dni temu mój przyjaciel, który wiele stracił w Polsce walcząc z bezprawiem: firmę, dobre imię i kontuzjowane kolano pobity przez nieznanych sprawców – widząc auta z polską chorągiewką i czarnymi wstążkami z okazji żałoby narodowej, ile ich jeździło – rzekł krótko: „A jednak było warto. Jeszcze nie zginęła... (Polska.)”
Polaków najczęstsze wypowiedzi o polityce, ech... Oczywiście nigdy nie było tak, bym sobie nie zdawał sprawy z wad Polaków, tych obrzydliwych mielących jęzorów i osobliwie z rozemocjowanego myślenia. Te ostatnie jest obecnie głównie spadkiem po 50 latach socjologicznej obróbki przez komunistyczne mass media i kolejne 20 lat takich samych akcji medialnych w tzw. III RP. Propaganda za komuny dełła w trąby emocji, a faktów i ich rzetelnej krytycznej analizy nie znosiła. Efekt kolejnych 20 lat podsumowałem wypowiedzią postkomunistycznego dygnitarza w książce „Przygody dobrego smoka Darloka w SB-pospolitej Polskiej”. Przypomnijmy: „Miarą naszego sukcesu w sterowaniu społeczeństwem poprzez media jest fakt, że Polaków w ogóle nie interesuje, do kogo teraz należy główne wydobywane bogactwo Polski – KGHM – czy jak kto woli: miedź, złoto, srebro i platyna. Ile to daje zysków, co z tego ma skarb państwa? Im nawet nie przyjdzie do głowy myśleć na ten temat, w zamian za to podniecają się pogryzieniem dziecka przez psa, serialem „Kiepscy” czy wojną w Iraku...” Myślenie polityczne Polonii jest także pochodną tegoż „lansowania medialnego”, w wykonaniu głównie dwóch czołowych ubeckich telewizorni: TVN-u i Polsatu. Co innego, gdyby Polonia potrafiła racjonalnie obserwować fakty i poprawnie wnioskować. Jest wiele faktów, które można przytoczyć jako dowód, że tak niestety nie jest. Najprostszym jest zapytanie, co najbardziej zaszkodziło Polonii? Co sprawiło, że polonijna młodzież boi się przyznawać w collegue’ach i na uniwersytetach do polskiego pochodzenia? Są to oczywiście książki J.T. Grossa. I zapytajmy, co by się stało, gdyby w Jedwabnem dokończono ekshumację zwłok spalonych przez Niemców w stodole, w której wg „naocznych świadków” pana Grossa Polacy mieli żywcem spalić 2 tysiące swoich żydowskich sąsiadów? Okazałoby się, że zabitych było najwyżej 80 osób, w ich czaszkach, kręgach i innych kościach znajdują sie kule z pistoletów MP-40 Schmeisser (w 1941 roku tę broń posiadały tylko elitarne oddziały SS), a stodoła przed spaleniem została obficie oblana benzyną. Przypomnijmy, że benzyny rolnicy polscy pod okupacja sowiecką nie mogli posiadać, podobnie była ona najbardziej deficytowym towarem III Rzeszy... Wobec takiego materialnego dowodu nie tylko z wszystkich amerykańskich bibliotek oszczercze książki J.T. Grossa (nota bene koleżki Michnika z lat 60-tych) – musiałyby zostać wycofane – ale ktoś musiałby sie jeszcze bardzo tłumaczyć i co najmniej bardzo przepraszać... W polskim prawie karnym, konkretnie w kodeksie postępowania karnego, jest też mocny artykuł mówiący, że dowodu poprzez który można jednoznacznie udowodnić winę albo niewinność – nie można przerwać ani zaniechać, i nie można czynić w tej materii żadnych wyjątków. A kto personalnie okazał sie człowiekiem słabej woli, kto uległ naciskom, kto nakazał wstrzymać ekshumację i przy okazji drastycznie złamał polskie prawo karne? Kto był wtedy ministrem i wiceministrem sprawiedliwości? I czy to przypadkiem nie są dwie postacie z polskiej sceny politycznej najbardziej przez Polonię hołubione?
Cześć Jego pamięci! Nigdy nie byłem fanem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dla mnie był człowiekiem chwiejnym i niekonsekwentnym. Wiele elementów programu budowy IV RP sam dotkliwie torpedował – np. lustrację. Podobnie głosowanie za poprawką do Konstytucji RP w sprawie prawnej ochrony życia, którą poparło 165 posłów – dobitnie pokazało, że w poprzednim Sejmie większości 2/3 głosów za traktatem lizbońskim nie będzie. Obaj bracia Kaczyńscy ulegli masońskim naciskom, niszcząc własną koalicję, rząd i Sejm... I został wybrany obecny Sejm, już taki jak trzeba... O paradoksie – finalnie i z traktatu nic nie wyszło, bo – o paradoksie – sam niemiecki trybunał konstytucyjny orzekł, że w Niemczech rzeczony traktat obowiązuje tylko pod warunkiem, że nie narusza prymatu niemieckiej konstytucji! Ale ta surowa ocena nie zmienia faktu, że z dotychczasowych prezydentów III RP (Jaruzelski, Wałęsa, Kwaśniewski) – Lech Kaczyński był obiektywnie najlepszy. Przypomnijmy konsekwentną postawę prezydenta Kaczyńskiego wobec „przedsiębiorstwa Holocaust”. Zwrot mienia w ramach ustawy reprywatyzacyjnej, do 15% wartości w bonach skarbowych, tak jak dla wszystkich innych właścicieli (a nie w postaci nieruchomości, bo w ciągu minionych 70 lat odbudowa, remonty, itp – i tak wielokrotnie przewyższyły pierwotną wartość mienia) i powyższe nie dotyczy mienia obywateli USA, bo za te ostatnie Polska już zadośćuczyniła wypłacając ogromne odszkodowanie w 1963 roku. Oczywiście zwrot bezpośrednio byłym właścicielom, z pominięciem organizacji, które głoszą, że ich reprezentują. I taką była prezydentura Lecha Kaczyńskiego – pełna sprzecznych działań. Ale to Lech Kaczyński był pierwszym prezydentem tzw. III RP, który działania na rzecz prawdy w życiu publicznym, czy też obronę polskich interesów, podejmował. Widać za sam fakt, że potrafił (przynajmniej od czasu do czasu) mówić prawdę i przynajmniej od czasu do czasu rzeczywiście bronił sprawiedliwości i polskich interesów – spadło na niego odium ośmieszania i zawziętej krytyki, w czym równo celowały media ubeckie w kraju jak i niemieckie zagranicą. Jednym z wniosków z Jego prezydentury jest też konstatacja faktu, jak obrona polskich interesów jest we współczesnych realiach niewdzięczna i trudna. Niech będzie cześć Jego pamięci!
Zamach na głowę państwa – niespotykany skalą barbarzyństwa Prezydent Lech Kaczyński został zamordowany. Skala tego zamachu jest bezprecedensowa. Zginęło 96 osób. W pierwszych doniesieniach ubeckich telewizorni uderzyło mnie jedno. Trawestując słowa znanej satyrycznej piosenki: Błąd pilota, błąd pilota – śpiewa tenor, śpiewa bas, Błąd pilota, błąd pilota – powtarzają raz po raz... Mam swoją wiedzę wojskową. Pilot, który wozi prezydenta – elita elity – nie myli sie nigdy. W kokpicie Tu-154M siedzą w rzędzie od lewa do prawa: I pilot, nawigator, II pilot. Rozumiem, że dziennikarze TVN-u i Polsatu milcząco założyli, że trzech ludzi na raz pomyliło się w ocenie, czy można lądować czy nie – i myślało, że są na 100 metrach wysokości, kiedy byli na 15? W dodatku obaj piloci wielokrotnie lądowali już wcześniej na tym lotnisku i doskonale je znali, a także tegoż lotniska okolice. Sprawdziłem to ze zdjęć NASA – o godzinie 8:50 mgły jeszcze na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj nie było. Ona dopiero zaczynała tam się tworzyć. Widoczność była dobra. Coś mi tutaj od początku „nie grało”... W zdemaskowaniu zamachu ogromną rolę odegrał niezależny internet. Szczególnie portal www.niepoprawni.pl zamieścił znakomitą opinię eksperta ze Szczecina, zdaje się w chwili obecnej najlepszego w Polsce specjalisty od katastrof lotniczych. Pan M. – podobnie jak moje obawy – wyśmiał tezę o błędzie pilota. Swoje drobiazgowe analizy o stanie maszyny podsumował stwierdzeniem, że wydarzyła się jedna z dwóch rzeczy: albo wielka awaria techniczna silników, albo zamach. Stwierdził też, że w samolocie Tu-154M można zamontować, oczywiście w celach przestępczych, blokadę sterów samolotu, która uruchomi się po otwarciu klap lub wypuszczeniu kół podwozia. Musiałoby to zostać zrobione w Polsce na krótko przed startem. Przy takiej blokadzie pilot straci możność kierowania samolotem. Czy to nie „zablokowanie sterów” było przyczyną opadnięcia Liberatora generała W. Sikorskiego do wody Zatoki Gibraltarskiej? Również www.niepoprawni.pl przyniósł relacje na gorąco z Warszawy. Jeszcze nie było wiadomo, czy Kurtyka, Stasiak czy Szczygło nie żyją, a już na polecenie „pełniącego obowiązki prezydenta” marszałka Komorowskiego włamywano sie do ich sejfów i zabierano zdeponowane tam dokumenty... Ale najbardziej hipotezę zamachu podbudował trwający 1 min 54 sek. filmik anonimowego Rosjanina. To ten na którym słychać strzały, rosyjskie i polskie okrzyki, a i sporo ciekawego widać. Ten filmik, wyraźnie nakręcony telefonem komórkowym, zamieszczony w internecie na YouTube, tylko w ciagu jednej doby obejrzało ponad 861 tys. ludzi... Tu jedna uwaga. Lotnisko Smoleńsk-Siewiernyj (czyli smoleńskie północne) przylega przez ciągłość do dużej fabryki motoryzacyjnej. Jej ogrodzenie stanowi południową granice lotniska. Stacjonuje tam pułk lotnictwa transportowego, samoloty Tu-76 – podstawowy typ rosyjskiego transportowca. Jest to oczywiście lotnisko wojskowe, ale powiedzielibyśmy – mniejszej rangi. Natomiast na południowy wschód od lotniska znajdują się tereny zabudowy mieszkaniowej. Łukiem od wschodu na północ do zachodniej obrzeży lotniska otacza je las, właściwie taki trochę „laskowaty” – niezbyt wysoki i gęsty. Lotnisko ma postać jednego długiego pasa startowego o długości 2300 m. rozciągniętego dokładnie w linii wschód-zachód. Ważne jest stwierdzenie, że otaczający lotnisko las, czy lasek, pomiędzy południowo-wschodnią od niego zabudową mieszkaniową a lotniskiem, czyli tam gdzie nasz Tu-154M sie rozbił – to po prostu przylotniskowe tereny spacerowe! Tu-154M z prezydentem Lechem Kaczyńskim i z polską delegacją podchodził do lądowania dokładnie od wschodu. Domyślnie widząc przelatującą mu tuż nad głowa wielką maszynę, a potem niecały kilometr dalej słysząc huk uderzenia o ziemię, nieznany spacerowicz pobiegł w kierunku zachodnim i telefonem komórkowym filmował, co zobaczył. Minął oderwane lewe skrzydło, doszedł kilkadziesiąt metrów do leżącego na ziemi tylnego statecznika. Tutaj wyraźnie się przestraszył i szybko wycofał. Nie on jeden biegał tego ranka. W miejscu przewidywanego upadku polskiego samolotu musiała czekać ekipa zabójców. Ci też musieli być w pewnej odległości, by przypadkiem nie zginąć. Najprawdopodobniej nadbiegli ze strony zachodniej. Najbardziej na zachód musiała sie znajdować kabina pilotów, która jako hermetyczna dawała największe szanse na przeżycie. Okrzyki ze ścieżki dźwiękowej są straszne: Skariej! Skariej! Ani uchodziat! (Prawdopodobnie katastrofę jednak kilka osób przeżyło i mniej lub bardziej ranni próbowali oddalić się od płonącego wraka samolotu.) Wy kto? Strzały. Nie ubiwajcie nas! Strzały. O wy sku... ! Strzały. Łącznie padło strzałów 8 lub 9. I na koniec: Nowyje prikazy, smiena płanow! Po okrzyku: Ani uchodziat! – zostaje uruchomiona parowa syrena, której celem jest zagłuszyć strzelaninę. A filmujący Rosjanin zaczyna powtarzać głośno sam do siebie, że mu to wszystko na chu... – prawdopodobnie zaczyna się bać! Powtarza tą swoją frazę kilka razy, ale jeszcze prawie pół minuty filmuje, potem kończy i spiesznie się oddala. Ale ten filmik to nie tylko ścieżka dźwiękowa, sporo ciekawego (np. sylwetki ludzkie) też widać, osobliwie po wyostrzeniu obrazu i w zwolnionym tempie. Tak działała na miejscu katastrofy pierwsza ekipa rosyjska, grubo wcześniejsza zanim przybyli tam jacykolwiek ratownicy czy milicja. Milicja oczywiście pokonfiskowała wszystkie nakręcone na miejscu materiały dziennikarzom, ale cóż – Rosjanina i komórki nikt nie przewidział...
Kto i dlaczego? Polska jest najbogatszym krajem świata. Polacy, rzecz jasna o tym nie wiedzą. (Jak rzekliśmy oni oglądają „Kiepskich” i „You Can Dance”. Tak: tańczcie sobie i żłopcie piwo, Polacy! I gapcie się w ubeckie telewizornie!) Z tym, że odnośnie gazu ziemnego nie dało się tego dłużej utrzymać w tajemnicy. Stworzono więc termin gaz łupkowy, uprzejmie nie informując Lechitów, że ponad 99% zasobów gazu światowego to gaz łupkowy. Gaz i ropa po prostu są w skale nasączonej nimi jak gąbka, a naturalne podziemne zbiorniki to wielka rzadkość. No ale powoli do świadomości Polaków przenika informacja, że tego gazu jest tyle, że wystarczy na pokrycie zapotrzebowania Polski na co najmniej 1000 lat, a zapotrzebowania całej Europy na minimum lat 130. A nie przebadano jeszcze nawet połowy złóż... A gdzie gaz tam i ropa – chociaż na temat ropy ubeckie telewizornie nadal milczą jak zaczarowane. Kolizja z interesami Rosji jest tu oczywista. Jeżeli Polska zacznie na masową skalę wydobywać swój gaz ziemny... W dodatku znany amerykański senator od ponad roku tokuje, że trzeba Rosji w zamian za poparcie w Afganistanie i w Iranie z powrotem oddać Polskę... (Zapewne w ramach wierności sojuszniczej). Stąd hipoteza pierwsza: zamach zorganizowały władze Rosji, eliminując jedyną grupę ze sceny politycznej zdolnej do jakiegoś wywierania wpływu, Rosję niezbyt lubiącą. Niestety – wiele faktów tu nie pasuje. Nie strzela się z armaty do muchy. Szanse Lecha Kaczyńskiego na reelekcję były niewielkie. Z racji na swego rodzaju nieporadność na publicznej scenie i nierzadkie, acz przeważnie zabawne gafy – był to kandydat łatwy do ośmieszenia. A wrogość wiodących telewizorni w krainie Lechitów miał zagwarantowaną... Postsowiecka agentura i tak trzyma Polskę za gardło i Rosja może sobie robić w tym kraju praktycznie wszystko, co zechce. Nowa umowa na dostawy rosyjskiego gazu do Polski jest tego najlepszym dowodem. Gdzie sens, gdzie logika? A gadki senatora USA związanego z AIPAC-iem? Jest to oczywiście miło z jego strony, że chce dać Rosji to, co ona i tak już praktycznie ma...
Druga hipoteza Dlatego za bardziej prawdopodobną uważam drugą hipotezę. Wymaga ona jednakże wyjaśnień. A brzmi tak: zamach zorganizowała konspiracyjna grupa prawdopodobnie związana z dawnym GRU, dążąca perspektywicznie do „wysadzenia z siodła” Putina i jego ekipy. Oczywiście w powiązaniu ze swoimi „polskimi” koleżkami. Pamiętajmy, że prezydent Putin zakończył „służbę” w Sojuzie w stopniu generała majora KGB. Od czasów Stalina spec służby sowieckie były dwie. GRU – wywiad i kontrwywiad wojskowy i KGB – bardziej „nastawiona” na sprawy wewnętrzne. A przy okazji dwie te „bandy” (banda jako organizacja przestepcza to przy tych organizacjach zorganizowanej zbrodni przysłowiowy mały pikuś) pilnowały jedna drugiej. No i za bardzo nigdy sie wzajemnie nie kochały. GRU pozostała organizacja zdecydowanie mniej liczną i od początku zdominowaną przez „działaczy” żydowskiego pochodzenia. KGB (wcześniej Cze-Ka, potem NKWD) jako olbrzymia „instytucja” musiała jednak werbować i z czasem awansować także Rosjan. „Polska” Informacja Wojskowa była właściwie filią sowieckiego GRU, od 1944 roku do czasów Kiszczaka, a nawet Dukaczewskiego IW pozostała elitarną organizacją zdominowaną przez osoby żydowskiego pochodzenia. IW nigdy też nie była w żaden sposób za nic rozliczana, raport Macierewicza jako ujawnianie spraw trzeciorzędnych sobie darujmy. Dla osób zorientowanych w polityce, jest tajemnicą poliszynela afera „Żelazo”, czyli zorganizowana pod władzą Kiszczaka działalność przestępcza, np. przemyt narkotyków z Am. Południowej na polskich statkach. Taka to była „służba”. Nic dziwnego, że praktycznie wszyscy wielcy aferałowie, zarówno w Polsce jak i w Rosji, po tzw. transformacji, byli to ludzie z kręgów GRU (Rosja) czy IW (tzw. III RP). Tych ostatnich w Rosji Putin od początku sprawowania władzy ostro przywołał do porządku. Michaił Chodorkowski, właściciel największej firmy naftowej Łuk-Oil, który chlubił sie, ze nigdy nie zapłacił ani kopiejki podatku, siedzi do dziś dnia w „obozie poprawczym”, a Borys Bieriezowski zwiał na Ukrainę, gdzie finansował przeciwko Putinowi tzw. pomarańczową rewolucję. Na pozostałych padł taki strach, że tak zaczęli płacić podatki, że skarb państwa (Rosji, niestety) szybko zamiast deficytu miał 300 miliardów dolarów nadwyżki... Pominę tu milczeniem kwestie pochodzenia Chodorkowskiego czy Bieriezowskiego, jako rzecz powszechnie wiadomą. Można jednak przypuszczać, że kochać Władimira Władimirowicza – to te towarzystwo za bardzo nie kocha... Na próby upartego „rycia” pod Putinem wskazuje wiele faktów. Ot, w Londynie ginie były oficer GRU, znany krytyk Putina. Tylko kto zabija go radioaktywnym izotopem, w dodatku tak rzadkim, że podejrzenie sprawstwa musi paść na rosyjskie państwo? Mało to jest sposobów zabójstwa, gdzie sam fakt, że to było zabójstwo, a nie wypadek – jest niesłychanie trudno udowodnić? I takich przykładów można by mnożyć dziesiątki. Putin musiałby być kompletnie głupi, żeby kazać zabić dziennikarkę międzynarodowej sławy, Juszczenkę kazać otruć trucizną o tak długim okresie rozpadu, że wręcz nie sposób jej nie wykryć, itd... A jak w ten wątek wpisuje się zamach na głowę państwa, tak „teatralny” i odrażający, połączony z zabójstwem żony prezydenta, ludzi międzynarodowej sławy jak Anna Walentynowicz, katolickich i prawosławnych duchownych i biskupów (nawet prawosławnego arcybiskupa)? Gdyby odpowiedzialność za coś takiego obciążyła prezydenta Rosji czy premiera Rosji – niedługo by im chyba czasu do siedzenia na stołkach pozostało...? Poza tym to nie KGB rządzi w Polsce, tylko IW i stworzona przez nią partia zwana PO. Ostatni komandir polskiej razwiedki nawet tego nie ukrywał, głosząc wszem i wobec, że: „..oto usłyszeliście trzech tenorów, a ja jestem czwartym i najważniejszym z nich!” Ekipa zabójców mogła czekać na podejściu do pasa startowego w Smoleńsku, ale awarię trzeba było przygotować w Warszawie. W tym aspekcie może i Rosjanin z telefonem komórkowym wcale sie nie znalazł w pobliżu miejsca katastrofy przypadkowo... Dowód wszak na zamach musiał być!
Obserwujmy fakty Wiele ciekawego wydarzyło się w ciągu tygodnia po zamachu. A to w internecie krążyła jakaś fałszywka – nagranie rozmowy niby rosyjskiego kontrolera lotu z polską załogą. Ciekawe kto ją przygotował i po co? A to jakiś goguś ze Śląska (z jednej z naszych politechnik) zaczął pyszczyć na temat przyczyn katastrofy, że są zawsze „wieloczynnikowe i złożone” – i oczywiście ze wskazaniem na błąd pilota. Inaczej się to jednak widzi, gdy obserwuje się kilka źródeł informacji na raz. Goguś na YouTube pojawił się jako reakcja na wstrząsającą i dobitną wypowiedź specjalisty ze Szczecina. Przypomnijmy konkluzję: wielka awaria ze wskazaniem na silniki albo zamach. Co ciekawe, w nurt wymiany koncepcji włączyli się nawet Rosjanie. W drugiej dobie od zamieszczenia w internecie opinii najwybitniejszego polskiego specjalisty od katastrof lotniczych (tego ze Szczecina) – Rosjanie już musieli sporządzić raport dla swego rządu, że taka opinia jest i jaka jest jej treść – nagle rząd rosyjski oficjalnie ujawnił, że część zapisów z czarnych skrzynek jest już znana i „silniki były idealnie w porządku”. A kontrolera lotów zaraz po katastrofie aresztowano i do tej pory wszelki słuch o nim zaginął. Mam wrażenie, że już im tam Putin zrobi dochodzenie... Aczkolwiek sprawa zamachu będzie prawdopodobnie tuszowana przez Rosjan. Ruski car nie ujawnia, że ma u siebie jakąś opozycję – Ruski car ją niszczy. Sprawnie, szybko, doszczętnie i przeważnie po cichu. Mocno jednakże o prawdziwości tezy o zamachu świadczy i reakcja Putina i Miedwiediewa zaraz po katastrofie. Reakcja ta była radykalna i typu „odcinania się od zła”. Zawodowy analityk-portrecista, zwłaszcza który sporządzał portret psychologiczny Władimira Władimirowicza, od razu wie, co o tym myśleć. Skorzystało na tym dobitne potwierdzenie prawdy o Katyniu i to na światową skalę. PO zaś w Polsce chodzi w tryumfie, czego nawet Komorowski nie potrafił ukryć mimo żałoby narodowej – tyle że już wkrótce radość PO może się obrócić w... Rosjanie to potrafią... A w Polsce nie byłbym zaskoczony wyborczym sukcesem PiS – i to w niebywałej skali.
Najważniejszy problem Który pozostał, brzmi tak: jak Polska ze swoimi bogactwami energetycznymi i oczywistą tu sprzecznością interesów z Rosją – ma sobie ułożyć z tym krajem stosunki? Problem nie polega na czułych słówkach o przełomie, bo te o kant d... rozbić. Problem polega na znalezieniu koncepcji, rozwiązania! Gdybym ja dostał zadanie opracowania takiej koncepcji, rzekłbym tak: Władimirze Władimirowiczu! Ot, nieszczęście Rosji w Polsce polegało w dużej mierze na tym, że Rosja zawsze stawiała w Polsce jako na swoich współpracowników – na najgorszy rodzaj kanalii. A kanalia – ot kanalia. Tak jak kryminalista – ot – kryminalista. Przy pierwszej okazji dla zysku nóż w plecy wsadzi. Czy Wam nie pasowałoby, gdyby tak w Polsce był uczciwy rząd, do którego w dodatku moglibyście mieć „połnyj dowier” („całkowite zaufanie”)? W dodatku energetyka. Czy w Polsce ktoś myśli, że Polska może Rosji pokrzyżować plany? Durniów ci u nas dostatek, ale aż takich to nie ma. Rzecz w tym, że energetyka jest jak tort. Kawałek tego europejskiego energetycznego tortu należy się i Polsce. Ot, Czechy – a my Polacy kochamy Czechów. I czeski prezydent – toć to u nas bohater narodowy. Węgrzy – toć to my. Wy Władzimirze Władzimirowiczu mieliście duże zainteresowania historyczne, m.in. heraldyczne, więc pewno wiecie, że zarówno Polacy jak i Węgrzy, jak udowodniła genetyka archeologiczna, oba narody pochodzą od wspólnego męskiego przodka, który żył około 10 tys. lat p.n.e. Ot, czemu by nie mieli mieć taniego gazu z Polski? Albo taka Austria, wiadomo katolicy. Albo i Dania – Polka była królową Danii, siostra Bolesława Chrobrego. Duńczycy robią klocki Lego, polskie dzieci lubią Lego, a i Polska ma długi, na których spłatę dewizy pozyskiwać musi... Jakie wymiary tego polskiego kawałka europejskiego energetycznego tortu dalibyście Polsce – czy to nie można podyskutować? Wy byście chcieli jak najmniejszy, my jak największy – ale przecież dojść do porozumienia można. A czy i lojalny i uczciwy sojusznik nie wart swojej ceny? Bo z kanaliami nigdy niczego nie można być spokojnym, ani pewnym. Więc gdybyście Bracia Rosjanie chcieli tak o koncepcjach i o dogadaniu się porozmawiać... Sylwester Chruszcz, ot Polonia tak go wysoko ceni... Co u tego malczika w sercu – to i u nas.
Moje osobiste pożegnanie Czuję się w obowiązku osobiście pożegnać Pana, Panie Prezydencie. Człowiek, któremu tyle zawdzięczaliście Panowie, Lech i Jarosław, dobrego w stanie wojennym, był potem moją jakby prawą ręką i moim jakby nauczycielem prawa. Mam Panu we wdzięcznej pamięci, że gdy kupował Pan jako prezydent Warszawy książki na nagrody dla dzieci w konkursach szkolnych, była to pozycja, którą rekomendowałem i która tak pięknie sławiła tradycje militarne i państwowe II Rzeczypospolitej. Mam wiele wspomnień, które cóż – pozostaną w sercu. Bardzo ucieszyłem się, że w czasie ostatniego lotu Pan się wyspowiadał. Tam na Wyżynach Niebieskich w Chrystusie proszę pamiętać o Polsce. I proszę, aby poprosił Pan Świętego Ducha, by już raczył spuścić jakieś bomby swoich łask na te polonijne trąby, by wreszcie zajęli się tym, co do nich należy: Intronizacją i żarliwą obroną polskich emerytów. Liczę na Pana. Rafał. Rafał Klimuszko
Komu bije dzwon? Zgodnie z przewidywaniami po dwóch i pół miesiącu od “katastrofy” ujawniono zapis jednej z tzw. czarnych skrzynek prezydenckiego Tu-145M. Oczywiście, zapisy ujawnione po takim czasie nie mają większej wartości. Ciekawe – co Rosjanie tak długo z tymi zapisami robili? Oczywiście, w żaden sposób nie ujawnili “what took them so long time” (co zajęło im tak dużo czasu) – jak mawiają Jankesi. Zapewne “strona polska” musiała dostarczyć “braciom zza Buga” próbki głosów załogi, by odpowiedni “zsyntezować wypowiedzi”, które nigdy nie miały miejsca. Potem należy wpleść je w oryginalne fragmenty taśmy… I tak powstaje swoisty misse-mage – i nie do uniknięcia niezgodności i sprzeczności. “No to katastrofa, będzie makabra” mówi jeden z członków załogi o pogodzie nad lotniskiem. Rzecz w tym, że prawdziwy pilot nigdy tak nie mówi. Choćby dlatego, że wie, iż prezydencki Tupolew ma system radiolokacyjnej mapy – I pilot ogląda na ekranie teren nad którym leci i teren przed nim. Ten Tupolew mógł bezpiecznie lądować nawet przy widoczności 0/0 – co w języku lotniczym znaczy: zero widoczności i zerowy pułap chmur (czyli chmury dotykają gruntu). I tak nawet raz było. Dokładnie ten sam samolot wiózł pewnego razu naczelnego wodza Układu Warszawskiego, sowieckiego marszałka Dimitra Ustinowa i wylądował perfekcyjnie na małym lotnisku wojskowym na Pomorzu przy warunkach dokładnie właśnie 0/0. Więc żaden pilot wojskowy, wiedząc jakie ma wyposażenie w kokpicie, nie mógł robić problemu z powodu widoczności 200 metrów, ani wieża kontrolna nie mogła odradzać lądowania, równie dobrze wiedząc, że to przecież nie zwykły liniowiec pasażerski, tylko “prezydencka maszyna”. Bo wszak kontroler wieży lotniczej to też nie amator, tylko wysokiej klasy fachowiec. I jak jest wyposażony samolot, który wozi głowę państwa, w dodatku samolot, który już wiele razy na tym lotnisku lądował – po prostu wie. Ale wypowiedzi “katastrofa, będzie masakra” są dobre medialnie dla gawiedzi – i do zwalania winy na pogodę i polskich pilotów… Ale nawet mimo takich – ewidentnie fałszywych wypowiedzi – musiały pozostać element autentycznej taśmy. I np. Kontroler z wieży lotniczej mówi: “Horyzont” (co znaczy macie wysokość lotu zero) w tej samej chwili, kiedy drugi pilot odczytuje pomiar wysokości: “30” (czyli 30 metrów). Jak to już wspomniałem, system MECON fałszuje dane satelity nawigacyjnego sterującego pilotem automatycznym do 30 metrów. Poza tym ścięcie skrzydłem małego drzewka przy prędkości ciężkiej maszyny 230 km/godz nie spowoduje ani zmiany linii lotu, ani “położenia samolotu na skrzydło” – czyli silnego przechyłu na lewe skrzydło – jak pokazują wszystkie ubeckie telewizornie na animowanych filmikach z ostatnich sekund lotu. Inaczej, jeżeli stery są zablokowane, albo ktoś z zewnątrz przejął kierowanie samolotem. Jak już 11 kwietnia wypowiedział się najwybitniejszy polski specjalista od katastrof lotniczych, urządzenie, które zablokuje stery (i samolot będzie cały czas opadał w dół nie reagując na próby poderwania go do gory) w Tu-154M można zamontować tylko w ten sposób, że uruchomi się ono dokładnie w momencie otwarcia klap lub wysunięcia podwozia… Oczywiście wypowiedzi pilotów, że utracili sterowanie maszyną i ma miejsce zamach – trzeba na oryginalnej taśmie zamazać, by były nieczytelne! I tak powstało te coś (z rosyjskim stemplami, że autentyczne): coś dodali, coś zamazali, trochę autentycznego musieli zostawić… A ubeckie telewizornie robią z polskich pilotów, którzy wożą prezydenta i premiera, idiotów, którzy nie latali na symulatorach… Ciekawe, czy ktoś w takie brednie wierzy? Bo wszak symulatory to już w szkole lotniczej niezbędny element szkolenia. Z tym, że od momentu spreparowania i dostarczenia tych taśm z czarnej skrzynki z kabiny pilotów – państwo rosyjskie oficjalnie stało się współuczestnikiem zamachu. Współuczestnikiem, współpracownikiem zamachowców, stroną współodpowiedzialną… Ciekawe, jak spreparują taśmy z “czarnej skrzynki” z nagraniami z kabiny pasażerów? Bo wszak pierwszy wybuch (jeden z dwóch składowych wybuchu bomby izowolumetrycznej) – ten który powoduje rozprężający się gaz uwalniający się ze zbiornika, gdzie był w postaci cieczy pod ciśnieniem setek atmosfer – musi być na takiej taśmie słychać. Osoby najbliższe lokalizacji bomby będą też ranne – powinniśmy słyszeć wybuch, świst, głosy bólu i przerażenia, a potem drugi wielki wybuch – zanim zapadnie cisza… Naprawdę ciekawe – co zajmuje Rosjanom tyle czasu? Czyżby te skrzynki musieli wyprodukować od nowa i nanosić na nie zarówno element ze skrzynek prawdziwych, jak i spreparowane?
Bowiem pytania: kto to zrobił, dlaczego, i co z tego dla nas wynika – pozostają kluczowymi pytaniami. Bowiem po zamordowaniu Prezydenta Polski sytuacja naszego kraju bardzo się zmieniła. I co więcej – jak najbardziej to nas wszystkich dotyczy. I poniżej na te pytania odpowiemy. Nie postaramy się odpowiedzieć, tylko odpowiemy. Będę bowiem starał się wypowiadać jak były wojskowy. Dobitnie i konkretnie, i twardo trzymając się faktów i pozbawionej emocji logiki. Poszukując najlepszych dróg postępowania dla nas. Oceńcie to Państwo Czytelnicy sami. Ale jeszcze jedna mała dygresja. Niewątpliwym dowodem na fałszerstwo przedstawionych zapisów z “czarnej skrzynki” z kabiny pilotów jest i czas katastrofy. Lotnisko wojskowe Smoleńsk-Siewiernyj (Smoleńsk-Północ) ma bowiem postać pasa startowego długości 2600 m dokładnie w linii wschód-zachód. Samolot prezydenta Polski podchodził do lądowania dokładnie od wschodu, lecąc na zachód. Na wschód od lotniska są tereny spacerowe (bagienny lasek), do którego od południa przylega osiedle mieszkaniowe. Zaopatruje je w prąd linia elektryczna biegnąca w linii północ-południe. Nasz Tu-154M tuż przed “katastrofą” ściął linię energetyczną zaopatrującą te osiedle. Prąd zgasł w mieszkaniach osiedla dokładnie o godzinie 10:39:50sek. Od miejsca “katastrofy” do uszkodzonej linii jest dystans, który nawet lecąc z prędkością 200 km/h – wymagał czasu lotu najwyżej 4 sekundy. Stąd czas “katastrofy” to 10:39:54sek. – dokładnie taki wyliczyli niezależni eksperci. A na taśmach z Moskwy rozmowy w kokpicie trwają jeszcze do 10:40:56sek. – czyli ponad minutę dłużej! Swoją drogą – nie dziwota, jeżeli do oryginalnych rozmów “trochę” się dodało! (Czas został podany wg czasu lokalnego, wg czasu środkowo-europejskiego obowiązującego w Polsce była odpowiednio 8:39:54sek – jako czas “katastrofy”.) Oczywiście drugim niezależnym dowodem prawdziwego czasu katastrofy pozostaje seria zdjęć satelity amerykańskiego obserwującego ten region. A na zdjęciach jest nie tylko dokładny czas, ale i “a view to the kill” – fotografia zabójstwa, czyli wspomnianego wybuchu bomby izowolumetrycznej rozrywającej kadłub samolotu na strzępy… Mój Boże – Rosjanie to mnie zawiedli. Muszę Państwu Czytelnikom powiedzieć, że gdybym tzw. zamachy przypisywane Putinowi miał oceniać jako analityk polityczny i wojskowy – byłbym bardzo sceptyczny. Kto zabija, jawnie i w biały dzień strzałami z pistoletu znaną międzynarodowo dziennikarkę Politkowską – i to w dniu urodzin (czy imienin) Putina? Ależ trzeba być niespełna rozumu! Albo kto truje w Londynie byłego oficera FSB (rosyjskiej Federalnej służby bezpieczeństwa), znanego krytyka Putina, radioaktywnym pierwiastkiem, w dodatku niezwykle rzadkim i wykorzystywanym wojskowo? Nadto łatwym do wykrycia nawet po setce lat? Kto tak nieudolnie truje kandydata na prezydenta Ukrainy – dokładnie tak, by było to łatwe do wykrycia, i by ten nie zginął? Tylko sprawca, który właśnie chce, aby podejrzenia padły na prezydenta Rosji, na rząd Rosji! Ależ zamachów tak się nie robi! Ileż jest lepszych sposobów… Ot, wypadek samochodowy, wybuch gazu w mieszkaniu – i sto innych, dyskretnych i trudnych do wykrycia! Raczej broniłbym tezy, że Putin może mieć u siebie groźną opozycję, przede wszystkim z kręgów dawnego GRU, która stara się pod nim “ryć”, jak tylko może… Car Rosji może się oczywiście nie przyznać do własnej “słabości”, może nawet zrobić zamachowca z Londynu deputowanym, ale to nie zmienia faktu, że początkowo mógł nie mieć z różnymi wydarzeniami nic wspólnego. Osobną sprawą jest fakt, że władca Rosji może być częściowo zakładnikiem dawnego GRU, które często robi sobie, co chce, nikogo o zdanie nie pytając. Każdy kraj despotyczny jest bowiem zawsze zagadką odnośnie widocznych I ukrytych mechanizmów władzy. Hipoteza, że Putin zwariował, ma skłonności do jakiegoś sadystycznego mordowania, oraz otoczył się miernotami i kompletnymi idiotami – jest mimo wszystko mocno fantazyjna i stoi w dość mocnej sprzeczności z działaniami Putina jako głowy państwa. W tych działaniach było bowiem widać wiele rozsądku i autentycznej troski o kraj. Dużo przykładów można by podawać: dyscyplina budżetowa, Chodorkowski, Bieriezowski, polityka wobec Iranu, twarde targi z USA dosłownie o wszystko i z powodu byle pretekstu, etc., etc… Dlatego Putin i jego ekipa nigdy nie byli zbyt ciepło widziani w Waszyngtonie. I to naprawdę nie tylko z powodu embargo na import kurczaka z USA. Swoją drogą, sławne zdanie Putina: “Amerykańskie kurczaki zawierają takie ilości syntetycznych sterydów, że z punktu widzenia rosyjskiego prawa sanitarnego nie nadają się nawet na pokarm dla psów” – to nie tylko stwierdzenie faktu (Rosja jest akurat wymagająca jeśli chodzi o importowane mięso) – ale i jakby wizytówka osobowości tego polityka. A może nie ma w tym elementu “ zdrowej” troski o własny kraj? Musimy jednak skonstatować fakt, że od momentu przedstawienia fałszywych taśm z czarnej skrzynki rząd Rosji i Putin biorą w nowej zbrodni katyńskiej co najmniej aktywny współudział. Chociaż obiektywnie to właśnie Putin na tym zamachu po Polsce traci najwięcej. O tym bowiem, że to był zamach – cały świat dobrze wie, i to już od dłuższego czasu. To Putinowi grozi międzynarodowy ostracyzm jako nieobliczalnemu mordercy. A wspomnijmy, że wśród osób zamordowanych wraz z polskim prezydentem był i prawosławny arcybiskup, były osoby powszechnie znane międzynarodowo – jak Anna Walentynowicz… Bestialstwo tego mordu też mówi samo za siebie. I tak to oceniają nie tylko kraje NATO, mam na myśli polityków, ale i tzw. szeroka opinia publiczna. O czym można się przekonać na dowolnym formu internetowym – i dyżurni nasłani “ściemniacze” swoimi wpisami tego powszechnego przekonania wcale nie zmieniają. Tak, Putin obiektywnie bardzo stracił. I Rosja i jej wizerunek również. Będziemy zapewne obserwować podobne zjawisko jak w Polsce – kolejne rodem z debil-landu medialne szachrajstwa PO (tej partii polityków i propagandzistów) w rodzaju bredni jak to 50 osób naraz wyciągnęło komórki i zaczęło dzwonić, albo jak to nie miał doświadczenia pilot prezydenta kraju – co tylko pogłębiało powszechne w Polsce przekonanie o udziale PO w spisku, jak i przekonanie o nieuczciwości komentarzy ubeckich telewizorni – podobnie będzie teraz z Rosją. Każde następne fałszerstwo i brednia będzie tylko pogłębiało międzynarodowe przekonanie o rosyjskiej odpowiedzialności i winie… A rzecz w tym, że mogło to być nieco bardziej skomplikowane.
Kto to zrobił? Co wiemy na pewno? A co jest hipotezą? Jedno nie ulega wątpliwości: bombę izowolumetryczną (najprawdopodobniej wyglądem zewnętrznym udającą jedną z niewielkich gaśnic przeciwpożarowych) umieszczono w prezydenckim Tu-154M w Warszawie. Mechanizm blokujący stery i uniemożliwiający wzbicie się w powietrze (uruchamiający się w momencie otwarcia klap lub wysunięcia podwozia) – jeżeli taki zamontowano – to też tylko bezpośrednio przed lotem, w Warszawie. Szybkie włamania do pomieszczeń, mieszkań, komputerów i sejfów kluczowych ministrów odpowiedzialnych w Kancelarii Prezydenta RP za sprawy bezpieczeństwa państwa (zanim jeszcze było wiadomo, że ci ostatni nie żyją), ogłoszenie się przez Komorowskiego głową państwa przed oficjalnym potwierdzeniem, że Lech Kaczyński nie żyje – sprawny i w oczywisty sposób uprzednio przygotowany charakter tej akcji – wskazują jednoznacznie na główną silę wykonawczą zamachu – jaką mogła być tylko “polska razwiedka”, czyli osławiona Informacja Wojskowa i będąca jej emanacją partia polityczna: PO. Nadto fakty wskazują na współudział jakichś sił w Rosji, od momentu fałszerstwa czarnych skrzynek współudział i współodpowiedzialność rządu Rosji. Jest to tym bardziej dziwne – bo zachowania strony rosyjskiej od początku były jakby wzajemnie sprzeczne. Rosjanie uczestniczyli w “obróbce propagandowej” (zła pogoda, wina pilota, pilot nie znał rosyjskiego, i tym podobne brednie), a zarazem jakby starali się zachować pewien dystans, czy byli nieco wstrząśnięci. Dobitnie potwierdzać na cały świat winy Stalina za pierwszy Katyń wcale nie musieli. A prezydent Rosji na pogrzeb prezydenta Kaczyńskiego przyleciał do Krakowa demonstracyjnie największym ze swoich odrzutowców, jawnie robiąc sobie kpiny z zachodnich polityków i chmury islandzkiego pyłu… Ale to wcale nie wyklucza hipotezy, że Rosja mogła od początku wiedzieć o zamachu, albo nawet sprawować tzw. sprawstwo kierownicze… Tu zadajmy sobie pytanie: Czy Rosja mogła sama przeprowadzić taki zamach (z “polskimi” mętami z osławionej IW jako głównymi wykonawcami) bez jakiegoś międzynarodowego przyzwolenia? Teoretycznie tak. Ale znowu jest to mało prawdopodobne. Wszak Polska jest członkiem NATO. A co z możliwą reakcją USA? Czy może Rosja wiedziała, że żadnej reakcji USA (a co za tym idzie NATO) nie będzie? Dobre pytania. Musimy pamiętać, że bracia Kaczyńscy wcale takimi za bardzo pro-polskimi politykami nie byli. Ulegli naciskom i zniszczyli własną koalicję, własny rząd i sejm. Cóż – głosowanie za poprawką Giertycha w sprawie wzmocnienia prawnej ochrony życia w Konstytucji RP (którą poparło o 5 osób więcej niż wynosi jedna trzecia posłów) pokazało, że w poprzednim sejmie większości dwóch trzecich głosów za traktatem lizbońskim by nie było. Polonia pamięta Lecha Kaczyńskiego torpedowanie lustracji i umizgi do polonijnej agentury. I tego człowieka, chwiejnego i niekonsekwentnego – bestialsko zamordowali. Cóż, nie trzeba było najgorszym post-stalinowskim kanaliom oddawać władzy, bo tak kazała europejska masoneria… Fakt, był to też pierwszy prezydent po 1989 roku, który przynajmniej próbował podejmować jakieś pro-polskie kroki. Jest też faktem, że jedyna sprawa, w której do końca był konsekwentny (przynajmniej nic nie wiadomo, by zmienił zdanie) – to stanowczy opór przeciwko “The Holocaust Industry”. I odmowa wypłacenia pewnemu kongresowi z USA 65 mld USD za rzekome mienie pozostawione w Polsce… Za mienie obywateli USA przejęte w Polsce po II wojnie światowej, nasz kraj zapłacił już zresztą gigantyczne odszkodowanie w latach 60-tych XX wieku. I miał rację Lech Kaczyński – zgodnie z prawem międzynarodowym sprawa ta jest załatwiona raz na zawsze. Wspomniany kongres bardzo Lecha Kaczyńskiego, zdaje się nie lubił… Ale hipoteza o “globalistycznym ukaraniu” (np. za chwiejność - w celu ewentualnego postraszenia innych przywódców politycznych, bo przecież politykiem uległym komu trzeba – np. salonowi w Warszawce – Lech Kaczyński był niewątpliwie) – wydaje się mi mimo wszystko zbyt fantazyjna. Nie strzela się z bomby atomowej do polnego konika! Tak dochodzimy do najważniejszego pytania: Czy zamach na polskiego prezydenta był elementem szerszej międzynarodowej aktualnej gry politycznej? Otóż mógł być. Wypowiedzi senator Carla Levi’ego w Waszyngtonie, że trzeba znowu oddać Rosji Polskę w zamian za współpracę odnośnie Iranu i w Afganistanie, głośne od ponad roku, mogą być oczywiście indywidualnym idiotyzmem politycznego waryjata – ale mogą też być “balonem sondażowym” wypuszczanym przez ekipę Obamy wobec Rosji i Putina. A wspomniany senator jest też w bardzo ciepłych stosunkach z panią Clinton… I ostatnio bardzo awansował jako szef ważnej senackiej komisji! Oczywiście taką politykę: oddawać Rosji dosłownie za nic najbogatszy kraj świata i nadto decydujący o panowaniu w Europie – mogą robić tylko polityczni durnie do entej potęgi. Ale taka nieprawdopodobna głupota - w dziejach polityki amerykańskiej – albo to pierwszy raz? A Franklin Delano Roosvelt co wyrabiał? I czy przypadkiem za nowym Katyniem nie kryje się nowa Jałta? A rząd USA pozwolił bestialsko zamordować zawsze lojalnego i szczerego sojusznika USA, prezydenta Kaczyńskiego? Godzącego się na nawet najbardziej niekorzystne umowy z Ameryką? Niestety może to być prawdą. Z tym, że nowa Jałta – o ile została uzgodniona – nie jest jawna. A w polityce, tak jak w życiu, zawsze należy uwzględnić najgorszą ewentualność. To trochę jak w medycynie z trudnym do rozpoznania, ale niesłychanie I śmiertelnie groźną chorobą o nazwie: zapalenie otrzewnej. Obowiązuje zasada: jeżeli podejrzewamy, że ono się rozwija, to znaczy, że ono już dawno jest faktem! Tyle, że świat w roku 2010 jest zupełnie inny niż świat w roku 1945. No i my Polacy też jesteśmy, i potencjalnie też od naszych postaw zależy nieco więcej niż w 1945 roku. I jeżeli złote myśli senator Levi’ego uległy realizacji, to trochę mi to przypomina autentyczną historię, jak pewien warszawski restaurator sprzedał w 1927 roku mocno podpitemu turyście z USA… kolumnę króla Zygmunta w Warszawie! Potem rzeczony turysta chodził na policję z restauracyjną serwetką ze spisaną “umową” kupna-sprzedaży z kompletnie nieczytelnym podpisem, rzekomo właściciela restauracji. Ten ostatni, jak się okazało, w ogóle nie przebywał w Warszawie (był na wczasach w Zakopanem). Aha, kolumna poszła za $ 1000… Ciekawe, kto wziął tego tysiaka? Student-kelner? Jeśli tak – Amerykanin musiał być nieźle pijany, a student dobry aktor! A teraz nie chodzi o kolumnę Zygmunta, tylko o najbogatszy kraj świata. I jeżeli ktoś zapyta, zwyczajem “polactwa” (czyli zdegenerowanych Polaków i Polek – jak ich nazwał Rafał Ziemkiewicz) – a co mnie to obchodzi? – Odpowiem: właśnie tak jak było z polską siarką. Najbogatsze złoża na świecie. Odkrycie: rok 1958. Zakończenie eksploatacji – rok 1988. W czasie 30 lat wyeksploatowano je do cna. Co z tego miał przeciętny Polak? Ano dokładnie – NIC. (Sumaryczny zysk netto z tych złóż przekroczył 60 mld USD, a miliard dolarów w latach 60-tych i 70-tych – to pewno jak 10 obecnie. Cóż – sowieckie zbrojenia w kosmosie – I nie tylko – kosztowały…) Dziś wiadomo, że fenomen geotermalny w Polsce ma wartość, w przeliczeniu na tony paliwa umownego – najmniej 130 razy większą niż cały gaz i ropa pod dnem Morza Północnego. W dodatku elektrownia geotermalna jest elektrownią idealną – nie wymaga dowożenia żadnych surowców energetycznych. A parę wodną można z powrotem odprowadzać do rozgrzanych skał i produkować taniutką energię elektryczną w obiegu zamkniętym tejże pary praktycznie bez końca… Twór geologiczny cały jak gąbka nasycony gazem i ropą ciągnący się od Zatoki Perskiej do Morza Północnego, też osiąga kumulację właśnie w Polsce. Wiadomo już, że gazu ziemnego mamy tyle, że zapotrzebowanie własnego kraju możemy pokryć na co najmniej 1000 lat, a zapotrzebowanie całej Europy pokrywane importem na co najmniej lat 130… A nie przebadano jeszcze nawet połowy złóż… A pod tym gazem jest i ropa i jest jej moc. I co z tego, że jest ta ropa dość głęboko, 6 do 7 km? Ropa z Tatarstanu płynąca do Płocka rurociągiem “Przyjaźń” też jest wydobywana z głębokości 7 km, i jest do tego paskudnie zasiarczona. I oczywiście, jeżeli Polska zacznie eksploatować swoje bogactwa energetyczne – rosyjski gaz nie będzie Europie do niczego potrzebny. Polska to niezależność energetyczna Europy. A jeżeli USA tego nie rozumieją? A to proszę bardzo – musimy dogadać się z Rosją! Jak mawiał marszałek Piłsudski – polityka Polska to dwie sprawy: Niemcy i Rosja. Wszystko inne nie ma znaczenia, chyba, że wpływa na politykę Rosji lub Niemiec. Obecnie cztery sprawy są kluczowe. Po pierwsze: Rosja musi eksportować swój gaz. Nic innego porównywalnego “na eksport” nie ma. Musi zarabiać “dewizy” – choćby dlatego, że czeka ją wielka modernizacja armii. Sprzęt tej ostatniej akurat mocno się postarzał. Nie mówiąc o braku innych źródeł dochodów na modernizację kraju… Po drugie: Niemcy – dążą do przywrócenia granicy z 1937 roku. Ale cały Dolny Śląsk, cała Ziemia Lubuska, cała Puszcza Notecka i całe Pomorze Szczecińskie – to wielkie zbiorniki gazu i ropy. Jeżeli Niemcy uzyskają te tereny, to nie tylko staną się samowystarczalne energetycznie, ale i staną się znaczącym eksporterem. Po trzecie: właśnie dlatego Rosja nie może dopuścić do podziału Polski i musi ją “zachować” w całości. Po czwarte: jeśli Polska nie będzie stawać Rosji przysłowiowym okoniem, w zamian za “nieprzeszkadzanie w Europie” – może otrzymać kawałek tego europejskiego energetycznego tortu. Ale to zależy od jednego – od tego jakich polityków teraz wylansujemy. Jeśli Rosja będzie miała możliwość nic Polsce nie dać – to nic nie da. Nasze złoża gazu i ropy będzie wydobywał Gazprom, a my będziemy z tego mieli tyle, co z siarki. Bo jak pisała Agata Christie – zbrodnia jest głupia, morderca jest pyszałkowaty i głupi, bo myśli, że przechytrzy cały świat. Nasi zbrodniarze z razwiedki odegrali główną rolę w zabójstwie prezydenta, który szansę na reelekcję miał obiektywnie niewielką. Ale jednocześnie stali się kompletnymi zakładnikami Rosji. Bo Rosjanie, choćby z sekcji zwłok czy analizy spektrofotometrycznej szczątków samolotu dowody na zamach i wybuch bomby izowolumetrycznej niewątpliwie dokładnie zebrali I udokumentowali. I mogą ich zniszczyć w każdej chwili. Tak to jest, gdy obcemu państwu zleca się śledztwo… Tym sposobem kompletnie i bez żadnej możliwości manewru uzależnili się, w dodatku nijako “bezterminowo”! Zbrodniarz, jeśli ma jeszcze choć trochę rozsądku, zabija sam – a nie jednocześnie kręci sam sobie sznur na szyję. I daje do trzymania ten sznur sąsiadowi, który w dodatku jak się da, to lubi okraść cudzy dom. Lech i Jarosław Kaczyńscy byli chwiejni, nierzadko szujowaci (jak wobec Leppera czy Giertycha) – ale targować się potrafili. Ustąpili w sprawie Lizbony, ale wytargowali 46 mld Euro na projekty finansowane przez UE – czyli w lwiej części przez Niemcy. I Tusk z tych projektów się wycofał, w tym z tak potrzebnych wałów przeciwpowodziowych, budząc zdumienie w Brukseli, nie dlatego, że nienawidził PiS – tylko, że tak mu Angela Merkel kazała. Tusk przypomina pod tym względem Wałęsę, który po pierwszej wizycie jako prezydent RP w USA oświadczył, że podpisał “15 czy 16 porozumień, sam nie wie jakich, podpisał wszystko, co mu Amerykanie dali do podpisania”. Niestety, obaj panowie, et consortes z PO przypominają pod tym względem pewne panie, które wystawiają pewną część ciała, i nawet do głowy im nie przyjdzie, że za to przecież można brać pieniądze – byle tylko ktoś ich j…ał… Wybory w dniu 20 czerwca będą w znacznej mierze referendum. Wiem, że społeczeństwo polskie dzieli się na części dwie, nazwijmy je klerykalną i antyklerykalną. Ta ostatnia grupa pod wpływem zapiekłych emocji niechęci do tej pierwszej grupy, gotowa głosować i na PO, byleby przeciw tej pierwszej. Apelowałbym o poniechanie tym razem tych emocji i w zamian o pomyślenie o gazie, nafcie I pieniądzach… A swoją drogą, jakby się chciało, żeby Kongres Polonii Amerykańskiej wystąpił o zdjęcia satelitarne z miejsca katastrofy do rządu USA (bo przecież widomo, że ta okolica jest monitorowana satelitarnie), żeby zrobił w tej sprawie szum na Kapitolu, choćby poprzez swoich kongresmenów. A w zamachu na prezydenta Polski zginęli też obywatele USA – i samo wystąpienie do rządu USA o podjęcie działań wyjaśniających miałoby wszelkie podstawy prawne! Tyle, że KPA (i osobiście Frankie Spula) na pewno nic takiego nie zrobi… I też KPA nie ma takich kongresmenów, bo instrukcje uboli i razwiedki dla agentury w organizacjach polonijnych (porównaj: Instrukcja 02/90) przewidywały konsekwentne ich osłabianie i likwidację identyfikujących się z Polonią nie tylko kongresmenów i senatorów USA, ale nawet radnych miasta Chicago. Za to KPA I prezes Spula odegrali istotną rolę w akcji wymierzonej w polskich emerytów. I to jest skutek “rządów dusz” wśród Polonii tej bandy kryminalistów, której liderzy właśnie zamordowali Prezydenta RP, jego żonę, Annę Walentynowicz, wartościowych ministrów I generałów, liczne grono duchownych i innych osób, w tym naszego Wojtka Seweryna… I jak długo będziesz na to Polonio pozwalała i powierzała swoje sprawy takim ludziom? By zakończyć nieco bardziej optymistycznym akcentem; politycy jak najbardziej pro-rosyjscy, co do których wiadomo, że byliby wobec Rosji lojalni, a zarazem potrafiliby bronić polskich interesów – a praca, że tacy są i Rosja wcale nie musi w Polsce polegać na kanaliach z razwiedki – a to zostało wykonane. Jak nasz Sylwester Chruszcz, który przy okazji okazał się tak użytecznym dla Polonii. I nowa umowa emerytalna tak lansowana przez Spulę w ogóle nie weszła w życie – przynajmniej w tym zakresie, że Amerykanie nadal nie mają dostępu do baz danych polskiego systemu emerytalnego. Teraz wystarczy tylko wyłożyć 150 tys. USD i w Supreme Court i obalić “potrącanie wsteczne” jako ewidentnie niezgodne z prawem (przy okazji uzyskując dla poszkodowanych należne odszkodowania) – ale tego organizacje polonijne, jakie one aktualnie są - też nigdy nie zrobią. Za to w ZKP będą spotkania z jakimś miśkiem co to przekonuje, by Polacy, jak im ktoś sz…a prosto w oczy, żeby się nauczyli mówić, że ciepły deszcz pada… Zaś w drugim Katyniu straciliśmy też senator PiS Janinę Fetlińską, która tak poparła naszego Cyrana i zainicjowała interpelację podpisaną przez 111 posłów I 13 senatorów w obronie naszych emerytów. Wielka to strata – i cześć Jej pamięci! Polska polityka, nawet w Chicago, to na szczęście nie tylko Spula i Mika! I nawet w tak beznadziejnej, zdałoby się sytuacji, można było stwarzać znaczące fakty, i wywierać choć częściowo skuteczny wpływ! I cześć Waszej pamięci, dzielni piloci polscy! Panie podpułkowniku Arkadiuszu Protasiuk! Nie wiem, czy się nie mylę, ale przez skórę czuję, jak próbowałeś ratować swojego prezydenta… Gdy zrozumiałeś, że dane satelitarne sterujące pilotem automatycznym są sfałszowane, a stery nie działają… Gdy zrozumiałeś, że to zamach i próbowałeś wcześniej wylądować, by zwiększyć szanse ocalenia Prezydenta RP… Co za reflex I poprawność decyzji! Bądźcie spokojni, dzielni żołnierze… Wszyscy, którzy nosili mundur i nigdy nie splamili swego honoru, zawsze lojalni wobec tego nieszczęśliwego kraju, któremu na imię Polska, będą walczyć o Wasze dobre imię na przekór tej całej szkalującej Was bandzie kanalii. Bądźcie o to spokojni, dzielni i świetnie wyszkoleni żołnierze!
Rafał Klimuszko
P.S. A ty Rodaku, nie pytaj, komu bije dzwon. Złodziej, który raz bezkarnie ukradł, przyjdzie ukraść ponownie. Jeden bezkarnie zamordowany ksiądz oznacza wkrótce następnego zamordowanego. Gdziekolwiek jesteś – czy w Polsce, czy w Chicago – gdy zabijają, choćby sprawiedliwość i prawdę – nie pytaj, komu bije żałobny dzwon. Jeśli się nie ockniesz i nie zorganizujesz, i nie podejmiesz działań – bije on Tobie. I Twoim dzieciom.