Zrobić dokładną kopię tego tekstu. Nigdzie nie używać spacji do pozycjonowania tekstu. W nagłówku umieścić obraz z pliku logo.jpg, swoje nazwisko i imiona oraz dzisiejszą datę a w stopce nr strony. Akapit pogrubiony ustawić następująco: wyrównanie – do środka, odstęp przed akapitem 6 pt po 12 pt, interlinia – podwójna. Na końcu sprawdzić pisownię i gramatykę.
Zimna była dłoń matki, ściskająca kurczowo jego rękę.
Szli pośpiesznie ulicą, a jej przerażenie kołatało do jego świadomości w postaci bezgłośnej pośpiesznej pulsacji płynącej wprost z jej mózgu. Setki innych myśli bombardowały jego umysł, myśli napływających od tłumów, które nadciągały z obu stron i z wnętrz mijanych budynków. Ale tylko myśli matki były klarowne, spójne i przepojone trwogą.
Oni nas śledzą, Jommy - przesyłał jej mózg. - Nie są pewni, ale coś podejrzewają. Przyjeżdżając do stolicy zaryzykowaliśmy już zbyt wiele, a miałam nadzieję, że właśnie dziś zdołam ci pokazać stare wejście slanów do katakumb, w których ukryta jest tajemnica twego ojca. Gdyby zdarzyło się najgorsze, Jommy - wiesz, co masz robić. Ćwiczyliśmy to wystarczająco często. I nie bój się, Jommy, nie denerwuj. Masz tylko dziewięć lat, ale inteligencją dorównujesz każdemu piętnastoletniemu człowiekowi.
Nie bać się. Łatwo powiedzieć, pomyślał Jommy i ukrył przed nią tę myśl. Będzie niezadowolona z tego ukrywania, z tej zakłócającej bariery pomiędzy nimi. Ale tamte myśli koniecznie musiał zataić. Ona nie może wiedzieć, że on też się boi.
A było to coś zarazem nowego i podniecającego. Odczuwał podniecenie za każdym razem, gdy z cichego przedmieścia, gdzie mieszkali, przyjeżdżał do serca Centropolis. Olbrzymie parki, ciągnące się kilometrami wieżowce, zgiełk tłumów - wszystko to zawsze wydawało się jeszcze cudowniejsze niż obrazy malowane w wyobraźni - choć przecież po stolicy świata można się było spodziewać rozmachu. Tu mieściła się siedziba rządu; gdzieś tu mieszkał Kier Gray, absolutny dyktator całej planety. Dawno temu - przed setkami lat - slani władali Centropolis podczas swego krótkotrwałego panowania.
- Czujesz ich wrogość, Jommy? Potrafisz już wyczuwać rzeczy na odległość?
Wytężył się. Jednostajna fala nieokreśloności nadpływająca od cisnących się wszędzie wokół tłumów urosła do rozmiarów wiru myślowego jazgotu. Skądś dobiegła oderwana smużka myśli:
- Podobno mimo wszystkich środków zapobiegawczych w tym mieście ciągle są żywe slany. Obowiązuje nakaz strzelania do nich bez ostrzeżenia.
Ale czy to nie ryzykowne? - nadbiegła inna myśl, najwyraźniej zadane na głos pytanie, z którego Jommy przechwycił tylko myślowe wyobrażenie. - Chodzi mi o to, że przez pomyłkę może zginąć zupełnie niewinna osoba.
- Właśnie, dlatego rzadko strzelają bez ostrzeżenia. Starają się łapać ich, a potem badają. Slany mają inne niż my narządy wewnętrzne, kapujesz, a na głowach...
- Jommy, czy ty ich czujesz, mniej więcej o jedną przecznicę za nami? W dużym samochodzie. Czekają na posiłki, które mają nam odciąć drogę z przodu. Działają szybko. Potrafisz złapać ich myśli, Jommy?
Nie potrafił! Nie potrafił, mimo że ze wszystkich sił sięgał myślą w przestrzeń, napinając się i pocąc z wysiłku. Na tym polu w pełni wykształcone umiejętności matki górowały nad jego nad wiek rozwiniętymi instynktami. Umiała pokonać myślą znaczną odległość i wyplątać spójny obraz spomiędzy odległych wibracji.
Miał ochotę odwrócić się i spojrzeć, ale się nie odważył. Przebierał małymi, choć jak na jego wiek dość długimi nóżkami, na poły biegnąc, by dorównać jej pośpiesznym krokom. Czuł się okropnie - taki mały i bezradny, młody i niedoświadczony, kiedy życie wymagało od niego siły i czujności dojrzałego slana.
Myśli matki przebiły się przez jego refleksje:
- Kilku jest już przed nami, Jommy, a inni przechodzą przez ulicę. Będziesz musiał już pójść, kochanie. Nie zapomnij tego, co ci mówiłam. Masz tylko jeden cel: umożliwić slanom normalne życie. Myślę, że będzie trzeba zabić naszego największego wroga, Kiera Graya, nawet gdybyś musiał wejść do Wielkiego Pałacu, żeby go dostać. Pamiętaj - zaraz zaczną się tu krzyki i zamieszanie, ale zachowaj spokój. Powodzenia, Jommy!
Dopiero, gdy po króciutkim uścisku puściła jego dłoń, zdał sobie sprawę, że tenor jej myśli się zmienił. Zniknęła trwoga. Z mózgu matki popłynął kojący spokój, uciszając wrzenie jego rozdygotanych nerwów i spowolniając bicie obu jego serc.
Wśliznąwszy się za zasłonę stworzoną przez idących za nimi kobietę i mężczyznę Jommy ujrzał kątem oka dwóch mężczyzn zbliżających się do wysokiej postaci matki, wyglądającej bardzo zwyczajnie i bardzo ludzko w luźnych dżinsach, różowej bluzce i ciasno zawiązanej na włosach chustce. Ubrani po cywilnemu mężczyźni przechodzili przez ulicę; na ich twarzach malowała się niechęć spowodowana koniecznością wykonania nieprzyjemnego zadania. Owo bijące z ich myśli obrzydzenie, a zwłaszcza połączona z nim nienawiść, zionęły z taką siłą, że Jommy’ego aż to uderzyło. Zdumiało go to nawet w chwili, gdy skupiał się na ucieczce. Dlaczego koniecznie musiał umrzeć? On i jego cudowna, wrażliwa i inteligentna matka! To było okropnie niesprawiedliwe.
Samochód błyszczący w słońcu niczym długi klejnot zahamował ostro przy krawężniku. Ochrypły męski głos wrzasnął za Jommym:
- Stać! Dzieciak jest tam! Nie dajcie mu uciec! Łapać tego chłopaka!
Ludzie przystawali i zaczynali się rozglądać. Wyczuł w ich myślach pewną dezorientację. A potem skręcił za róg i popędził Aleją Stołeczną. Od krawężnika ruszał jakiś samochód. Stopy Jommy’ego zatupotały z olbrzymią szybkością. Nadnaturalnie silnymi palcami chwycił za tylny zderzak. Gdy samochód wśliznął się w labirynt ruchu ulicznego i zaczął nabierać szybkości, chłopiec podciągnął się i zawisł przy bagażniku. Skądś z tyłu dobiegła do niego myśl:
- Powodzenia, Jommy!
Od dziewięciu lat przygotowywała go na tę chwilę, ale gdy odpowiedział: - Powodzenia, mamo! - coś ścisnęło go za gardło.
Samochód jechał strasznie szybko, strasznie szybko połykał kilometry. Strasznie wielu ludzi zatrzymywało się na ulicy i gapiło na małego chłopca w osobliwy sposób uczepionego błyszczącego zderzaka. Jommy odczuwał intensywność ich spojrzeń, myśli, które strzelały im do głów i układały usta do przenikliwych okrzyków. Okrzyków do kierowcy, który nic nie słyszał.
Potem podążyły za nim chmary myśli ludzi wbiegających do budek telefonicznych i dzwoniących na policję, by donieść o chłopcu uczepionym zderzaka...
Jommy skulił się i już przygotowywał na widok wozu patrolowego, który zbliży się z tyłu i sygnałem nakaże kierowcy zatrzymać auto. Zaniepokojony, dopiero teraz skoncentrował umysł na ludziach w samochodzie.
Z wnętrza pojazdu sączyły się ku niemu wibracje dwóch mózgów. Uchwyciwszy je Jommy zadrżał i gotów puścić zderzak osunął się bliżej jezdni. Nawierzchnia ukazała się mu, jako przyprawiająca o zawrót głowy nieostra smuga, rozmyta przez szybkość pojazdu.
Pokonując wstręt jego umysł ponownie dogrzebał się kontaktu z mózgami mężczyzn w samochodzie. Uwaga kierowcy skupiała się na prowadzeniu pojazdu. Tylko raz pomyślał przelotnie o rewolwerze w kaburze pod pachą. Nazywał się Sam Enders; był kierowcą i gorylem siedzącego obok niego mężczyzny - Johna Petty’ego, szefa tajnej policji wszechwładnego Kiera Graya.
Tożsamość szefa bezpieki poraziła Jommy’ego niczym wstrząs elektryczny. Powszechnie znany łowca slanów siedział odprężony, obojętny na szybkość samochodu, psychicznie nastawiony na leniwy, kontemplacyjny nastrój.
Nadzwyczajny umysł! Nic nie dało się z niego wyczytać oprócz mgiełki powierzchniowych pulsacji. Nie wyglądało na to, myślał zdumiony Jommy, żeby John Petty mógł świadomie bronić dostępu do swej psychiki. A jednak istniała w niej bariera równie skuteczna w ukrywaniu prawdziwych myśli, co ekran mentalny dowolnego slana. Była wszakże pewna różnica. Na zewnątrz wydostawały się pojedyncze wibracje świadczące o okrucieństwie charakteru i znakomicie wykształconym, błyskotliwym mózgu. Nagle pojawił się koniuszek myśli wyrzucony na powierzchnię spazmem wściekłości, który zburzył spokój mężczyzny: - Muszę zabić tę slankę, Kathleen Layton. To jedyna metoda osłabienia pozycji Kiera Graya.
Jommy rozpaczliwie próbował podążyć za ową myślą, ale ta już znikła w cieniach, poza jego zasięgiem. Tym niemniej sens pochwycił: miano zabić slankę nazwiskiem Kathleen Layton, by osłabić pozycję Kiera Graya.
- Szefie - nadleciała myśl Sama Endersa - może pan przekręcić tamtą gałkę? To czerwone światełko, co się włączyło, to alarm ogólny.
Umysł Johna Petty’ego pozostał obojętny.
- Niech sobie alarmują. To sprawy dla pętaków.
- Nie zaszkodzi sprawdzić, co to jest - odparł Enders.