622

Berlin w Warszawie na całego. Prof. Staniszkis: Platformerska polityka historyczna zaczyna zagrażać naszej tożsamości Brama Brandenburska na Krakowskim Przedmieściu to symbol, ale inny niż twierdzi władza - ocenia profesor Jadwiga Staniszkis w swoim felietonie na łamach portalu Wirtualna Polska. Zdaniem socjolog można dojść do wniosku, że pani Gronkiewicz-Waltz idzie śladami Tuska, konsekwentnie przekształcając nas w "państwo związkowe" w ramach przyszłej, sfederalizowanej Europy:

Owa Brama to drugi krok symboliczny po "naturalnym" udzieleniu schronienia przez Krytykę Polityczną berlińskim pałkarzom. Dobrze - może ludzie nareszcie się ockną? Profesor Staniszkis podkreśla, że sprawne państwo, ceniące własną tożsamość i rozumiejące własne interesy jest niezbędne dla rozwoju:

Instytucje muszą splatać w całość indywidualne wysiłki. Aby korzyścią indywidualnym towarzyszyło dobro wspólne. U nas takiego państwa nie ma i z każdym rokiem go mniej. Chciałoby się zapytać: ile jeszcze jest państwa w polskim państwie? Jadwiga Staniszkis podkreśla, że jeżeli stosunki z Niemcami są tak dobre jak twierdzi rząd może należałoby np. uzyskać odblokowanie portu w Szczecinie dla dużych statków? Bo przeszkadza im, jak wiadomo, rosyjsko-niemiecki Nordstream. Na razie walczy o to w międzynarodowym arbitrażu - samotnie - prezes portu. Ale takich spraw jest więcej:

Czy próby przeniesienia do mniej widocznego miejsca Muzeum Oręża w Kołobrzegu ma coś wspólnego z ową Bramą? Te wszystkie, poharatane, biedne samoloty i działa z II wojny - czy dziś poprawność polityczna każe je schować? Zarzucano PiS nadmiar polityki historycznej. Ale ta, platformerska zaczyna być zagrożeniem dla naszej tożsamości - puentuje swój artykuł socjolog. Przypomnijmy, że replika berlińskiej Bramy Brandenburskiej to jedna z "atrakcji" przygotowanych dla warszawiaków z okazji 20-lecie partnerstwa Berlina i Warszawy. W piątek wieczorem prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz oraz burmistrz Berlina Klaus Wowereit uroczyście zapalili oświetlenie repliki Bramy Brandenburskiej, która stanęła na skrzyżowaniu Krakowskiego Przedmieścia z ulicą Traugutta. Następnie przeszli przez nią w towarzystwie ambasadora Niemiec Ruedigera Freiherr von Fritscha. Podczas uroczystości na drzewach w pobliżu repliki Bramy rozświetlone zostały podłużne pomarańczowe i żółte lampiony. Takie same lampiony od kilku lat zdobią zimą ulice Berlina. Nawiązując do dwudziestej rocznicy podpisana umowy o współpracy pomiędzy Warszawą i Berlinem Gronkiewicz-Waltz podkreśliła, że choć podobne partnerstwa Warszawa ma zawarte z wieloma miastami, to współpraca ze stolicą Niemiec jest najintensywniejsza. Na straganach można kupić niemieckie kiełbaski i gluehwein - grzane czerwone wino, które Niemcy piją na jarmarkach bożonarodzeniowych. Z okazji 20-lecia partnerstwa Warszawy i Berlina prowadzona jest też kampania pod tytułem "be warsaw, be friends, be berlin - your message to the sister city". W ramach niej mieszkańcy Warszawy i Berlina, m.in. uczniowie szkół, zaproszeni zostali do przekazania osobistych wiadomości dla miasta partnerskiego za pośrednictwem portali społecznościowych, takich jak Facebook, Twitter i strony internetowej

www.be.berlin.de

Przesyłane od nich teksty wyświetlane są na podłużnym telebimie, umieszczonym na replice Bramy Brandenburskiej. Przypomnijmy, że Brama ta została zbudowana po wojnie siedmioletniej, w czasach umacniania Prus, (kiedy w Polsce trwał Sejm Czteroletni), w roku rewolucji francuskiej została wzbogacona kwadrygą, którą powoziła naga wówczas Wiktoria, bogini zwycięstwa uwieńczona dębowymi liśćmi. Na biało pomalowana budowla nazwana została wtedy Bramą Pokoju. gim, wp.pl, PAP

Karol Wojtyła a Sobór Watykański II

Artykuł nadesłany przez p. Agę – admin.

“To Sobór pomógł mi w dokonaniu syntezy mej osobistej wiary” (Jan Paweł II, Nie lękajcie się, Laffont 1982).

8 grudnia 1994 roku kardynał Willebrands, specjalny wysłannik papieża i niegdysiejszy przewodniczący Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan, wręczył ojcu Congarowi w paryskim kościele św. Ludwika od Inwalidów insygnia kardynalskie. Było to konsekwencją decyzji o wyniesieniu o. Congara do tej godności, podjętej na posiedzeniu Konsystorza w dniu 20 listopada. Kardynał Willebrands wygłosił z tej okazji przemówienie, którego fragment przedstawiamy:

“Drogi bracie Iwonie Congar, jestem szczerze wzruszony, że znajduję się tu, wysłany przez papieża, by wręczyć Ci kapelusz oraz pierścień, oznaki godności kardynalskiej. Ojciec święty chciał tym samym wyrazić Ci głęboki szacunek oraz uznanie, zarówno swe osobiste, jak i całego Kościoła. Z wielkim uznaniem spogląda on na wielkość i odwagę, jaką okazałeś w swym życiu oraz swej pracy. – Wielkość, poprzez potężną wizję, obejmującą wszystkie dziedziny teologii: myśl twoja, jako jedyna – poprzez swą rozległość i głębię – mogła posłużyć za fundament teologii soboru powszechnego. – Odwagę, ponieważ teologia ta wychodzi naprzeciw przyszłości i odnowie, realizowanej poprzez sobór. Zawsze byłeś i pozostajesz jednym z największych teologów Drugiego Soboru Watykańskiego, soboru reform i odnowy, aggiomamento, odmłodzenia: dzieła delikatnego, znacznie trudniejszego, aniżeli tylko odrzucenie błędu. Lecz nigdy nie stałeś się człowiekiem, który dzieli, miast łączyć. Byłeś szanowany i podziwiany przez wszystkich, niezależnie od ich orientacji teologicznej, eklezjalnej czy zgoła politycznej. Dla tych, którzy cię słuchali i czytali, stałeś się mistrzem. Ten gest papieża jest również wyrazem radości: osobistej radości Ojca świętego, jak też radości całego Kościoła. Radość ta nie ogranicza się tylko do Kościoła katolickiego i z tego właśnie jesteśmy szczęśliwi. W tym szczególnym dniu rozpoznajemy, bowiem jego ekumeniczny wymiar”. A zatem, głosem kardynała Willebrandsa, papież Jan Paweł II w szczególny, wręcz uderzający sposób wychwala tego, który był jego “towarzyszem walki” podczas Soboru Watykańskiego II. Bo rzeczywiście, obydwaj zrobili wiele, by zatriumfowały idee ojca Congara, tak ostro ocenione swego czasu przez Piusa XII. Ojciec Congar w swym dziele Mon Journal du Concile w szokująco szczery sposób opisuje, jak to podczas obrad Vaticanum II wszystko zmierzało ku temu, by nową teologię uczynić obowiązującym modelem nauczania Kościoła. Pierwszoplanowym jej zadaniem miało być pojednanie Kościoła ze współczesnym światem:

“Rzeczywiście, w dyskusji o schemacie źródeł Boskiego Objawienia – pisze Congar – nie jest przypadkiem, iż sobór sam z siebie zezwolił mi w 1962 roku na pierwsze wielkie, publiczne wystąpienie. Był to czas, gdy kształtowało się teologiczne oblicze soboru, gdy Ojcowie określali swe pozycje, gdy kształtowały się ugrupowania i opcje. Wtedy właśnie w ławach soboru uformowała się opcja ekumeniczna, popierana przez znaczącą większość uczestników obrad. Można by powiedzieć: dlatego właśnie wszystko to się stało!”.

Wolność religijna. Wystąpienie biskupa Karola Wojtyły Zabierając głos w toczącej się debacie na temat deklaracji o wolności religijnej, mającej stanowić doktrynalny fundament stworzonego przez Sobór Watykański II nowego ekumenizmu, ówczesny biskup Wojtyła uchwycił prawdziwą istotę problemu, mówiąc:

“Deklaracja, nad którą właśnie pracujemy, (…) będzie miała za zadanie określić stanowisko Kościoła w jego stosunkach ze współczesnym światem, by ułatwić dialog, zalecany przez papieża Pawia VI w pierwszej jego encyklice. Ekumeniczne spojrzenie na Kościół i dzisiejszy świat wzbogacone zostaje dzięki niej o kapitał niemożliwy do przecenienia. Trzeba powiedzieć z całą jasnością i otwartością, że aktualna staje się koncepcja wolności religijnej, pozostającej w ścisłym związku z prawdą, miast kurczowego trzymania się pojęcia tolerancji, obarczonego przecież tak negatywnymi konotacjami” (15 września 1964 r.). By zrozumieć ten fragment, przypomnieć sobie należy, iż pierwszy zredagowany w tej kwestii schemat, wyraźnie wierny tradycyjnej doktrynie, mówił o tolerancji religijnej, określając granice, w jakich katolickie państwo tolerować może fałszywe kulty. Słowo “tolerancja” jest tu istotne z tego powodu, że zazwyczaj “toleruje się” coś, co jest złem. Kardynałowi Bei udało się zastąpić ten schemat innym, znanym dziś pod nazwą Dignitatis humanae. Mówi on już nie o tolerancji, lecz o wolności – fałszywe religie nie są już tolerowane, cieszą się całkowitą wolnością publicznego kultu. Różnica w wartościowaniu widoczna jest gołym okiem. W wypowiedzi biskupa Wojtyły następuje przejście od negatywnej oceny fałszywych religii do akceptacji, oceny pozytywnej: nie są one już postrzegane, jako fałszywe, lecz jako poszukujące prawdy, jako w istocie prawdziwe i równoprawne w stosunku do religii katolickiej.

Masońskie gratulacje To wystąpienie biskupa Wojtyły na rzecz wolności religijnej nie przeszło niezauważenie; “Biuletyn Centrum Dokumentacyjnego Wielkiego Wschodu Francji” (jest to czasopismo jadowicie antykatolickiego odłamu masonerii) zamieścił w numerze 48 (listopad – grudzień 1964) podsumowanie trzeciej sesji obrad soboru, polecając zwrócenie szczególnej uwagi na “wystąpienia biskupów i kardynałów, którzy w trakcie debaty najbardziej dali wyraz pewnej odwilży w myśli katolickiej”; fraza z wystąpienia biskupa Wojtyły została przez masońskiego autora artykułu szczególnie podkreślona: “Należy zaakceptować niebezpieczeństwo błędu. Nie można starać się odnaleźć prawdy, nie uwzględniając przy tym płynącej z doświadczenia nauki. Można przecież mówić o prawie do poszukiwania i błądzenia. Głoszę wolność w poszukiwaniu prawdy”. Absurd tej wypowiedzi rzuca się w oczy: jakim to sposobem wolność w błądzeniu może pomóc w zbliżeniu się do prawdy? Nieodparcie nasuwa się myśl o grzechu Adama, jedzącego owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego, czy też wyznanie masona Lessinga: “Jeśli Bóg swą prawą dłonią objąłby całą prawdę, zaś swą lewą jedynie dążność do poszukiwania prawdy, nawet wiedząc, iż w swym mizernym poznaniu mylę się niemal zawsze; i powiedziałby mi: wybieraj; ja rzuciłbym się na lewo i rzekłbym mu: Ojcze, przeklnij mnie, czysta prawda dobra jest dla ciebie jednego (…), ja pragnę jej codziennie poszukiwać. Wybieram poszukiwanie prawdy”.

Koniec królowania naszego Pana Jezusa Chrystusa Po raz kolejny biskup Wojtyła zabrał na ten temat głos 22 września 1965 roku. Komentując ustęp schematu Dignitatis humanae mówiący, iż w kwestiach religijnych “ludzie powinni być wolni od przymusu ze strony czy to poszczególnych ludzi, czy to zbiorowisk społecznych i jakiejkolwiek władzy ludzkiej, tak, aby w sprawach religijnych nikogo nie przymuszano do działania wbrew jego sumieniu ani nie przeszkadzano mu w działaniu według swego sumienia prywatnie i publicznie (…) w godziwym zakresie”, biskup krakowski zwrócił uwagę, iż słowom tym brakuje precyzji. Jednocześnie postulował on, by ów “godziwy zakres” wyznaczało moralne prawo naturalne, oraz, by słowa te mogły być zastąpione przez: “z wyłączeniem tych działań, które z innych powodów zabronione byłyby w świetle prawa moralnego”, “tak, jak zakazana jest prostytucja czy też zabijanie pod płaszczykiem religii”. Inaczej mówiąc: jedynie przekroczenie prawa naturalnego usprawiedliwiać może nakładanie ograniczeń na publiczny kult fałszywych religii. W ten sposób rezygnuje się całkowicie z obrony Prawdy nadprzyrodzonej i panowania naszego Pana Jezusa Chrystusa. Neguje się też prawo Chrystusa Króla do panowania nad ludzkimi społecznościami: fałszywa religia może publicznie bluźnić Zbawicielowi i znieważać Go – i nikogo to nie obchodzi do momentu, gdy nie zacznie ona wzywać do świętej wojny lub też zachwalać uroki rytualnej prostytucji.

Otwarcie się na świat. Dialog. 21 października tego samego roku biskup Wojtyła zabrał głos po raz kolejny, tym razem w sprawie schematu 13., który w przyszłości stać się miał podwaliną konstytucji o Kościele w świecie współczesnym, czyli Gaudium et spes – bez wątpienia najważniejszego dokumentu promulgowanego przez Sobór Watykański II. Biskup krakowski oznajmił:

“Fakt, iż schemat 13 skierowany jest do wszystkich ludzi, zarówno katolików, jak i niekatolików, zarówno wierzących, jak i niewierzących, stwarza liczne problemy. Do kogóż właściwie mówimy i w jakim języku? Mówiąc do tych, którzy nie są częścią Kościoła, schemat używa języka i mentalności czysto kościelnej. Niedostatek racjonalnej argumentacji zastąpiony jest moralizowaniem. Z pomocą czegoś takiego nie nawiążemy prawdziwego dialogu”. Komentując to wystąpienie, obserwujący debatę ojciec A. Wenger, dziennikarz “La Croix”, napisał: “Biskup Wojtyła poczynił wiele uwag precyzujących zasady, które powinny rządzić dialogiem prowadzonym z niewierzącymi: szczególna ta metoda opiera się na odkrywaniu u innych tego, co może wzajemnie łączyć, i eliminuje wszelką kościelną mentalność, widoczną jeszcze w tekście. Kościół w relacjach ze światem winien mniej napominać, więcej zaś mówić o swych początkach, swym celu, swych metodach”. Nie będzie od rzeczy porównać to wystąpienie z innym, wygłoszonym 29 września poprzedniego roku przez biskupa Heenana, arcybiskupa Westminsteru. I jedno, i drugie wyjaśnia nam istotę “opcji ekumenicznej popieranej przez znaczącą większość uczestników obrad”, o której mówił ojciec Congar. Arcybiskup oznajmił mianowicie: “Problem konwersji, czy to jednostek, czy też wspólnot, w ekumenicznym kontekście nie może mieć miejsca. Przedmiotem ruchu ekumeniczneo jest doprowadzenie ludzi różnych religii do pewnego przeegzaminowania jednych przez drugich. W dialogu takim żaden z uczestników nie powinien szukać dla siebie zwycięstwa. Jego celem jest, bowiem wzajemne zrozumienie i wzajemny szacunek” święty Augustyn z Canterbury, ten, który nawrócił Anglie, przewraca się zapewne w grobie! Henryk de Lubac opowiadał, iż biskup Wojtyła był jednym z pierwszych, którzy rzucili hasło “otwarcia”; on też “propagował je w swym otoczeniu, zarówno w Rzymie, jak też w Polsce”. Napomknął też: “Z tego samego ducha Ťotwarciať narodziły się dwa wielkie tematy: ekumenizm i wolność religijna”. (Kard. H. de Lubac, Entretien autour de Vatican II, Cerf 1985, s. 109-110.)

Jest ze wszech miar interesujące i godne odnotowania, iż w następstwie swego wystąpienia z 21 października biskup Wojtyła mianowany został członkiem komisji powołanej do zmiany schematu 13. Tam też spotkać się miał z ojcem Congarem, również mianowanym członkiem tej samej komisji, oraz z o. de Lubakiem, tak wspominającym te dni: “Przy tej właśnie okazji [redagowania Gaudium et Spes] spotkałem go po raz pierwszy. I śmiem stwierdzić, że natychmiast porozumieliśmy się do tego stopnia, by wspólnie reagować na pojawiające się kolejno problemy”; Biskup Wojtyła spodobał się ojcu de Lubakowi do tego stopnia, iż ten oświadczył kilku swym przyjaciołom: “Miejmy nadzieję, iż Opatrzność na długie lata zachowa nam Pawła VI, lecz jeśli pewnego dnia potrzebować będziemy papieża, mój kandydat jest jeden: Wojtyła! Niestety, to niemożliwe. On jest bez szans”. Przyszłość zrewidowała ostatnie słowa de Lubaka. Na razie jednak biskup Wojtyła pracował wytrwale nad Gaudium et spes, całkowicie samodzielnie redagując czwarty rozdział pierwszej części. “To Wojtyle, może bardziej, aniżeli komukolwiek innemu – wspomina, o. de Lubac – zawdzięczać należy, iż sławetny schemat 13., po swych licznych wcieleniach, wreszcie ostatecznie się pogrążył, i to w godzinie, kiedy zaczynało brakować już na to nadziei”. I tak oto schemat 13 zrewidowany został tak, by całkowicie współbrzmiał z duchem nowej teologii.

Nowa terminologia Lektura tekstów soborowych, nade wszystko zaś Gaudium et spes, (nad którą to konstytucją biskup Wojtyła tak wytrwale pracował) oraz Dignitatis humanae, (której “niezwykłą doniosłość” podkreślał) pozwala stwierdzić pojawienie się pewnego rodzaju nowej terminologii teologicznej. Terminologii, w której słowa takie, jak Bóg, wiara, wierzący – tracą swój sakralny charakter, związany do tej pory nierozerwalnie z dogmatami, z Trójcą świętą, Wiarą katolicką, wiernością Kościołowi, koniecznością odrzucenia wszelkich fałszywych objawień, wynikłych z nich fałszywych doktryn. Wszystko to zostało zapomniane, a te same słowa w tekstach soborowych używane są w stosunku do Chrystusa, jak i do fałszywych bóstw, tak prawdziwej religii, jak religii fałszywych – i to bez jakiegokolwiek rozróżnienia. Jest to język nowej teologii, do której kluczem jest konstytucja Gaudium et spes, a w tworzeniu, której aktywnie współpracował biskup Wojtyła. Gaudium et spes stwierdza w istocie, że wszyscy ludzie rodzą się z “ukrytym w sobie Boskim zalążkiem”, a “poprzez swe Wcielenie Syn Boży zjednoczył się, w pewien sposób, z każdym człowiekiem”. Ludzie posiadaliby, zatem, przychodząc już na świat, życie nadprzyrodzone, które byłoby “w pewien sposób” implikowane ich ludzką naturą. Twierdzenie takie sprzeciwia się całkowicie doktrynie Kościoła, według której życie nadprzyrodzone jest nam dane jedynie poprzez chrzest, stosownie do słów Chrystusa, wypowiedzianych do swych uczniów: “Dana mi jest wszelka władza na niebie i na ziemi. Idąc tedy, nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna i Ducha świętego” (Mt 28,18-19), “Kto uwierzy i ochrzci się, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,15-16).

Konsekwencje otwarcia Kościoła na świat Odrzucając konieczność chrztu dla dostąpienia łaski życia nadprzyrodzonego, nowa teologia odrzuca również konieczność przynależności – w celu osiągnięcia zbawienia – do Kościoła katolickiego, założonego przez Chrystusa. Wynika to z niemal wszystkich dokumentów soborowych, lecz trudno tu o lepszy dowód, niż odwołanie się do tego, co dziś mówi nam niegdysiejszy biskup krakowski, obecnie biskup Rzymu i wikariusz świętego Piotra, przyjaciel i adorator wszystkich tak aktywnych na ostatnim soborze teologów, nade wszystko zaś ojca Congara, którego “teologia” łączy w sobie niemal wszystko, co Magisterium Kościoła odrzucało i potępiało aż po czasy Piusa XII. Jan Paweł II umieścił w swym liście apostolskim Tertio millenio adveniente, wydanym z okazji jubileuszu roku 2000, przejmujące zdanie: “Słowo Wcielone jest, zatem spełnieniem tęsknoty obecnej we wszystkich religiach ludzkości”. Tak, więc boskość Chrystusa “w pewien sposób” manifestowałaby się poprzez wszelkie bóstwa wszystkich religii świata, będących niepełnym odzwierciedleniem prawdziwego Objawienia. Jednak, jak pisze święty Paweł, przy końcu czasów wszystko zjednoczyć winno się w Chrystusie, lecz nie za sprawą dążeń fałszywych religii i wszelkich kultów, za podłoże mających fałszywe objawienia, które potrafią jedynie oddalić człowieka od poznania Trójcy świętej, lecz za sprawą zwycięstwa Chrystusa, jakie przy końcu czasów odniesie on nad “złymi uczynkami świata” (J 7, 7).

Kult Istoty Najwyższej Lecz czy Chrystus Jana Pawła II jest nadal tym znanym z Nowego Testamentu? Papież, zwracając się 5 lutego 1986 roku do wyznawców wszystkich religii zebranych w indyjskim Madrasie, mówił m.in.:

“Czcigodni Przyjaciele, już od dawna pragnąłem przybyć do Indii, kraju tak wielu religii, o tak bogatym kulturowym dziedzictwie, i niecierpliwie oczekiwałem tego spotkania. Jestem bardzo szczęśliwy, mając okazję zjednoczyć się z wami w duchowym braterstwie. Zaprawdę, Indie są kołyską prastarych tradycji religijnych. Wiara w rzeczywistość wewnętrzną człowieka, niezależną od materii czy biologii, wiara w byt najwyższy, która wyjaśnia, osądza i umożliwia wzniesienie się człowieka ponad wszelkie aspekty jego materialnego bytu; wiara ta przyszła z Indii. Wasze medytacje nad tym, co niewidzialne i duchowe, głęboko naznaczyły świat”. Istota Najwyższa to termin użyty już w roku 1795 w preambule Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, rozpoczynającej się następującymi słowami: “Naród francuski oznajmia, w obecności Istoty Najwyższej…”. Tak, więc, Jan Paweł II, w ślad za Soborem Watykańskim II, nie głosi ani królowania Chrystusa, ani też konieczności przynależności do założonego przezeń Kościoła, by dostąpić zbawienia. Cytowane sformułowania pozbawione są wszelkiej dwuznaczności i zaakceptować je mogą na dobrą sprawę wszystkie religie. Wszystkie one mają przecież możność wpływania na postawy moralne swych wyznawców. Któż nie dostrzega katastrofalnych następstw podobnego stanu rzeczy! Święty Pius X mówił wszak: “Nie istnieje nic takiego, jak godność ludzka, jedynie godność katolicka”. Nie powinno dziwić, zatem, że umoralniające nawoływania Jana Pawia II pozostają bez echa, ponieważ posoborowy Kościół zrujnował Prawdę aż do fundamentów, faszerując przy tym swe owieczki, a przede wszystkim duchownych, hasłami niszczącymi własny autorytet i własne nauczanie. Pontyfikat Jana Pawła II naznaczony jest ideami, których bronił on jeszcze, jako biskup w trakcie trwania Soboru Watykańskiego II, ideami mającymi sprawić, by Kościół przemówił nowym głosem. Można by to podsumować, parafrazując słowa kardynałów Ottavianiego i Bacciego o nowej Mszy: “Wyraźnie oddala się ona [teologia Jana Pawła II] od zasad katolickiej teologii sformułowanej przez Kościół, który ostatecznie ustalił prawdy Wiary i wzniósł zaporę nie do pokonania przeciw wszystkim herezjom, które chciałby uderzyć w integralność Doktryny”. Niestety, bariera ta została obalona przez Sobór Watykański II, a poczynione spustoszenia są ogromne. Już w roku 1974, w homilii wygłoszonej 9 kwietnia w katedrze warszawskiej, kardynał Wyszyński, prymas Polski, napominał i ostrzegał: “Kościół posoborowy, (…) Kościół, którego Credo staje się elastyczne, a moralność relatywistyczna, (…) Kościół na papierze, a bez Tablic Dziesięciorga Przykazań! Kościół, który zamyka oczy na widok grzechu, a za wadę ma bycie tradycyjnym, zacofanym, nienowoczesnym”. M. Le Monte

Artykuł ukazał się w piśmie “Savoir et Servir” nr 57, s. 67-77. Tłumaczył z języka francuskiego Grzegorz Bębnik

Za: Organizacja Monarchistów Polskich – Oddział Lublin

Nazwiska takie, jak Lubac, Congar, Kung i inni, im podobni postępowi teologowie, przejdą do historii Kościoła obok Lutra i Kalwina. Niestety, w odróżnieniu od tych ostatnich, nie tylko nie znaleźli się na skutek swych herezji poza Kościołem, nie spotkała ich ekskomunika i potępienie, lecz mieli ogromny wpływ na kształt dzisiejszego Kościoła – admin.

Bez armii nie ma bezpieczeństwa Przyszłość Polski, szczególnie w obecnej sytuacji, naznaczonej kryzysem wewnętrznym i pogarszającą się pozycją naszego kraju na arenie międzynarodowej, budzi wielki niepokój wśród świadomej i patriotycznej części polskiego społeczeństwa. W związku z tym, postanowiłem odnieść się do kwestii bezpieczeństwa narodowego, ponieważ moim zdaniem, ma ona dla nas wszystkich zasadnicze znaczenie. Bezpieczeństwo państwa powinno być zawsze motywem przewodnim w działalności każdego polskiego rządu, a jego najważniejszym zadaniem jest umacnianie potencjału obronnego naszego kraju. Tymczasem zagadnienie to jest niezwykle zaniedbywane, za co główną winę ponoszą rządzący politycy, którzy lekceważąc grożące nam niebezpieczeństwa nie realizują podstawowych zadań z dziedziny obrony narodowej. Wymownym tego przykładem jest przyjęta w 2007 r. „Strategia Bezpieczeństwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej”, która stanowi zbiór pobożnych życzeń, będących przejawem ślepej i naiwnej wiary w sojusze, a także bezwarunkowo stawia nas w pozycji wasala Stanów Zjednoczonych. Polska zgodnie z jej założeniami, w głównej mierze, wystawiać ma kontyngenty wojskowe na użytek różnych misji zagranicznych i wspierać działania armii amerykańskiej. Założenia strategiczne tej doktryny, w mojej opinii, są błędne i prowadzą w konsekwencji do podejmowania złych decyzji dotyczących rozwoju i wykorzystania naszej armii. Zawarte sojusze militarne powinny być jedynie uzupełnieniem i wzmocnieniem posiadanego potencjału obronnego, którego podstawą muszą być silne i nowoczesne Polskie Siły Zbrojne, zdolne do odparcia każdego potencjalnego ataku na nasze państwo. Dlatego istnieje pilna potrzeba niezwłocznego opracowania nowej strategii bezpieczeństwa narodowego odpowiadającej faktycznym potrzebom państwa polskiego.

Pochopna „profesjonalizacja” Jednak największym błędem rządzących była pochopna „profesjonalizacja” Wojska Polskiego, ponieważ dla przypodobania się opinii publicznej podjęto decyzję, która na długi czas osłabiła nasze zdolności obronne. Stan osobowy Sił Zbrojnych RP, według danych MON, na dzień 31 stycznia 2011 r. wynosił ogółem 99 778 żołnierzy, w tym: 21 555 oficerów i 39 276 podoficerów, 36 501 szeregowych oraz 2343 słuchaczy szkół wojskowych. Zastanawiająca jest dysproporcja w liczebności poszczególnych korpusów osobowych, gdzie na 60 831 oficerów i podoficerów przypada tylko 36,5 tys. szeregowych żołnierzy. Natomiast dla prawidłowego rozwoju wojska liczby te powinny być, co najmniej odwrotnej wielkości, a i tak nadawałyby one polskiej armii charakter formacji kadrowej. Jeszcze bardziej zadziwiającą jest liczba generałów w służbie czynnej, których obecnie posiadamy 120, co byłoby liczbą odpowiednią, gdybyśmy dysponowali armią liczącą ok. pół miliona żołnierzy. W dodatku w ostatnim czasie niebezpiecznie obniżono jej liczebność, bowiem jeszcze w 2007 r. liczyła ona ok. 146 000 żołnierzy. Zbyt szybkie przejście od modelu armii narodowej do zawodowej spowodowało również wiele kłopotów organizacyjnych i finansowych, ponieważ utrzymanie w pełni zawodowego wojska, w dodatku o bardzo wadliwej strukturze kadrowej, jest ogromnym obciążeniem dla budżetu MON i wymusza oszczędności m.in. na zakupach nowego sprzętu, co nie sprzyja jego unowocześnieniu. Wspomnianej sytuacji nie poprawiło utworzenie Narodowych Sił Rezerwowych, które w 2011 r. mają osiągnąć liczebność 20 tys. żołnierzy, powoływanych raz do roku na 30-dniowe ćwiczenia. Zasady rekrutacji do tej formacji nie sprawdziły się, ponieważ rozpoczęty na początku 2010 r. nabór zakładał przyjęcie do końca ub. r. 10 tys. ochotników. Złożono, co prawda ponad 7 tys. wniosków, ale z różnych powodów podpisano tylko 3 tys. kontraktów. Jedną z przyczyn były mało kuszące warunki finansowe proponowane przez MON, co zmusiło kierownictwo tego resortu do zmiany zasad naboru. Postanowiono, że służba w NSR będzie warunkiem koniecznym do odbywania zawodowej służby wojskowej, do której jest bardzo wielu chętnych.

Biurokracji zamiast żołnierzy Niemniej szkodliwą jest praktyka mnożenia stanowisk urzędniczych i nowych ośrodków dowodzenia, po to tylko, aby zaspokoić ambicje „bezrobotnych” generałów i niespełnionych polityków. Powoduje to upolitycznienie i nadmierne zbiurokratyzowanie organów kierowniczych wojska oraz konieczność wydatkowania znacznych sum pieniędzy na ich funkcjonowanie. Skupionej wokół MON i pałacu prezydenckiego kamaryli zależy wyłącznie na utrzymaniu wygodnych posad i organizowaniu uroczystych parad wojskowych, podczas których politycy mają okazję do autopromocji, a generałowie mogą dumnie prężyć piersi ozdobione medalami za udział w kolejnych wojnach prowadzonych przez amerykańskiego sojusznika. Liczne konflikty personalne mające miejsce w strukturach kierowniczych armii mają podłoże czysto ambicjonalne i wypływają z niekompetencji pracujących tam cywilów, a skutkują odejściem ze służby najlepszych oficerów. Dzieje się tak, dlatego, że cywilna kontrola nad wojskiem, w dotychczasowym kształcie, to czysta fikcja. Jakie bowiem kompetencje do kierowania armią mógł posiadać lekarz psychiatra pełniący do niedawna obowiązki ministra obrony? Dlatego, moim zdaniem, należy zmienić strukturę dowodzenia Wojska Polskiego i powierzyć kierownictwo Ministerstwem Obrony Narodowej ludziom kompetentnym posiadającym najwyższe wojskowe kwalifikacje, a nie politykom z „kompleksem Napoleona”. Cywilną kontrolę nad armią można natomiast realizować poprzez uprawnienia zwierzchnika sił zbrojnych, którym jest umocowany konstytucyjnie Prezydent RP. Likwidując przy tej okazji wiele zbędnych instytucji poprawi się, jakość dowodzenia wojskiem i zarządzania jego zasobami oraz wyeliminuje się zarzewie nieustannych konfliktów kompetencyjnych, a także zaoszczędzi się budżetowi państwa dużych wydatków.

Zapaść techniczna Proces modernizacji polskiej armii budzi również najgłębsze obawy, z tego powodu, że rządzący politycy sukcesywnie ograniczają środki przeznaczone na ten cel. Z jednej strony hojną ręką trwonią miliardy na biurokrację i udział w niepotrzebnych wojnach, a z drugiej odkładają na później lub rezygnują z realizacji wielu programów technicznej modernizacji wojska, niezbędnych do tego, aby nasza armia mogła zachować odpowiednią zdolność bojową. Destrukcyjna działalność obecnych decydentów zauważalna jest szczególnie w ciągłym ignorowaniu potrzeb obronnych państwa oraz braku z ich strony poważniejszego wsparcia dla krajowego przemysłu obronnego, który jest przecież naturalnym zapleczem naukowo-technicznym dla sił zbrojnych. Tragedia smoleńska i wcześniejsze katastrofy lotnicze, w całej pełni obnażyły zły stan naszego lotnictwa, a z dostępnych informacji można wywnioskować, że w pozostałych rodzajach wojsk dzieje się podobnie. Skutkiem tych zaniedbań są coraz częstsze dymisje najbardziej doświadczonych wyższych oficerów, które są odpowiedzią na dyletantyzm kierownictwa resortu próbującego przerzucać winę za swoje błędy na wojskowych, z których uczyniono przysłowiowe „kozły ofiarne”. Efektem takiej polityki są również kolejne ofiary śmiertelne wśród żołnierzy naszego kontyngentu w Afganistanie. Nie wszystkie oszczędności w wydatkach na obronę można tłumaczyć fatalną sytuacją finansów publicznych, ponieważ wiele z nich wynika z niegospodarności i rozrzutności resortowych urzędników oraz złych decyzji rządu. Ogromnym obciążeniem budżetu MON jest nie tylko konieczność utrzymywania zbyt dużej liczby oficerów, ale również finansowanie wielu misji zagranicznych, z których tylko obecność naszych wojsk w Iraku kosztowała polskich podatników w latach 2003-2008 ponad miliard złotych, a według prognoz nasze zaangażowanie w Afganistanie pochłonie jeszcze większe środki. Wojsko Polskie uczestniczyło w kilku misjach zagranicznych, z których najbardziej egzotyczną była misja w Republice Czadu. Takie postępowanie jest niczym innym jak tylko marnotrwstwem środków budżetowych i osłabianiem naszego potencjału obronnego, ponieważ najlepsze oddziały wojskowe rozproszone są po całym świecie i stacjonują tysiące kilometrów od kraju. W dodatku większość wysiłków finansowych, organizacyjnych, szkoleniowych oraz zakupów sprzętu podporządkowanych jest obsłudze i zabezpieczeniu funkcjonowania wspomnianych misji. Powyższe uwagi oczywiście nie wyczerpują całkształtu zagadnień z zakresu polityki obronnej naszego państwa, ale w mojej opinii, mogą pomóc czytelnikowi w zrozumieniu ogromu wyzwań, jakie w tej dziedzinie stoją przed naszym narodem, a których pozytywne rozwiązanie jest warunkiem naszej dalszej pokojowej egzystencji. Wojciech Podjacki

Autor jest liderem Ligi Obrony Suwerenności

Wersja skrócona – całość ukaże się w najnowszym numerze (49-50/2011) tygodnika “Myśl Polska”

http://sol.myslpolska.pl/

Oczywiście każdy średniointeligentny Polak (nie mylić z lemingami) świetnie wie, że nie chodzi o żadne błędy rządu, żadne pochopne decyzje, żadne lekceważenie niebezpieczeństwa czy niekompetencję – lecz przeciwnie, o bardzo kompetentne, świadome i celowe rozmontowywanie resztek Polski zgodnie z wytycznymi twórców Nowego Porządku Światowego. Likwidacja własnych sił zbrojnych – bo inaczej nie można nazwać tego, co się dzieje w Wojsku Polskim – jest bardzo ważnym elementem ich bandyckich planów. – admin.

Bunt Słowaków Czy europejska solidarność ma polegać na tym, że kraje biedniejsze będą pożyczać pieniądze krajom bogatszym? Takie pytanie coraz głośniej słyszane jest za naszą południową granicą. Udział Słowacji w strefie euro wiąże się z finansowym zaangażowaniem w pomoc dla Grecji i innych zadłużonych krajów objętych wspólną walutą. I to, co jeszcze do niedawna było przedmiotem narodowej dumy teraz budzi coraz większy sprzeciw. Jest to na tyle poważne zjawisko, że doprowadziło do rozpadu koalicji i upadku rządu. Wewnętrzny kryzys polityczny ma być rozwiązany przez rozpisanie przedterminowych wyborów, które odbędą się w marcu 2012 roku. Słowackie doświadczenie pokazuje, że pośpieszne przyjmowanie euro nie było dobrym pomysłem. [Po cholerę jakieś "wybory", skoro Unia Faszystowska i tak w każdej chwili może je unieważnić i obsadzić rządkowe stanowiska swoimi ludźmi? - admin]

Szybciej od Czechów Decyzja o przyjęciu wspólnej waluty przez Słowację zapadła wraz z wejściem tego kraju do UE. Dobra kondycja, w jakiej znajdowała się wówczas gospodarka naszego południowego sąsiada pozwoliła na szybkie spełnienie kryteriów z Maastricht niezbędnych do wejścia do strefy euro. Dzięki temu już na wiosnę 2005 r. ustalono datę przyjęcia wspólnej waluty na 1 stycznia 2009. Jako argumenty za szybkim działaniem w tym kierunku rząd w Bratysławie wymieniał oszczędności w wydatkach transakcyjnych dla przedsiębiorstw, brak ryzyka walutowego oraz związane z tym mniejsze koszty eksportu. Społeczeństwu obiecywano wyższy wzrost gospodarczy i znaczącą poprawę poziomu życia. Dużą rolę odgrywały też ambicje polityczne. Ówczesny premier Mikulas Dziurinda chciał, aby jego kraj był regionalnym liderem w integracji europejskiej. Szczególnie ważne było wyprzedzenie sąsiednich Czech, które miały na czele eurosceptycznego Vaclava Klausa. W efekcie kampania informacyjna przed wejściem w obieg euro była nastawiona wyłącznie na wskazywanie pozytywnych aspektów, a zupełne pomijanie ewentualnych zagrożeń. Dlatego to co zaczęło się dziać po likwidacji własnej korony było dla Słowaków przykrym zaskoczeniem. Zmiana waluty zbiegła się w czasie z początkiem kryzysu finansowego na świecie. Wzmogło to negatywne zjawiska w gospodarce bardziej niż u środkowoeuropejskich sąsiadów. Słowackie PKB znacznie spadło, w 2009 r. aż o 4,7 proc. To zaowocowało mniejszymi wpływami z podatków i pogorszeniem stanu finansów publicznych. Zaczęło rosnąć bezrobocie, a eksport spadać.

Więcej od Luksemburga W 2010 r. słowacka gospodarka odrobiła sporo strat. PKB wzrósł o 3,5 proc. Ale zaczęły się problemy z Grecją. Pierwsza pomoc została przyznana 9 maja ubiegłego roku. Państwa strefy euro przyznały trzyletnią pożyczkę w wysokości 80 mld euro. Na małą Słowację przypadło 816 mln euro. Ale rząd w Bratysławie został też zmuszony do zaakceptowania powołania Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej (EFSF), który miałby przychodzić z pomocą krajom w podobnych tarapatach jak Grecja. Na Słowaków przypadł udział w koniecznych dla tego funduszu gwarancjach kredytowych na kwotę 4,4 mld euro. Aby się z tego wywiązać nasi południowi sąsiedzi musieli zrewidować budżet i zaciągnąć samemu dodatkowe pożyczki. Dla będącego na dorobku beniaminka w strefie euro był to duży ciężar. I szok, bo przecież miało być zupełnie inaczej. W efekcie 10 sierpnia 2010 r. słowacki parlament z dużymi zastrzeżeniami zatwierdził powstanie EFSF, ale nie zgodził się na 816 mln euro pożyczki dla Grecji. Spotkało się to z bardzo ostrą krytyką ze strony przywódców innych krajów z grupy euro oraz europejskich mediów. Bratysławie zarzucono złamanie europejskiej solidarności i niedotrzymywanie przyjętych zobowiązań. Dla Słowaków było tego już za dużo. Tym bardziej, że ich udział w akcji pomocowej był nie proporcjonalnie duży. 816 mln euro pożyczki to równowartość 1,3 proc. PKB Słowacji w 2009 r. Dla porównania o wiele bogatszy Luksemburg udzielił analogicznego kredytu w wysokości tylko 0,6 proc. własnego PKB. Podobnie z gwarancjami dla EFSF. Dla Słowacji to aż 7,1 proc. PKB, a dla Luksemburga tylko 3 proc. Dlatego nastroje zaczęły się zmieniać. Ich odbiciem był postulat lidera jednej ze współrządzących partii Richarda Sulika, aby przygotować plan awaryjny przewidujący możliwość powrotu do słowackiej korony.

Upadek rządu Kolejnym testem sprawdzającym na ile Słowacy są gotowi ratować euro i pomagać zadłużonym, ale bogatszym państwom, było zatwierdzanie drugiej pożyczki dla Grecji. Dyskusja toczyła się zarówno wokół sensowności planu ratunkowego, jak i skali słowackiego zaangażowania. Rząd tym razem bronił się nie tylko argumentem, że pomoc dla Aten w dłuższej perspektywie leży także w interesie Bratysławy. Mógł się dodatkowo pochwalić, że udało mu się wynegocjować inny sposób wyliczania udziału poszczególnych państw w funduszach pomocowych. Do tej pory bazował on po połowie na sile gospodarki i wielkości populacji. Teraz dla tych krajów, których PKB nie przekracza 75 proc. średniej unijnej, wskaźnik ten będzie oparty w 75 proc. na sile gospodarki, a tylko w 25 proc. na dotychczasowych zasadach. To słowacki udział zmniejszyło prawie o 17 proc. Ale zarówno pożyczka, jak i cały mechanizm stabilizacji w strefie euro, pozostały dla Słowaków trudne do zaakceptowania. Wszak Grecy mają średnio trzy razy wyższe pensje i cztery razy wyższe emerytury. Odbiciem tego oporu były narastające rozbieżności w tej sprawie w gronie czterech partii koalicyjnych. Aby opanować sytuację premier Iveta Radicova postawiła wszystko na jedną kartę i połączyła głosowanie nad zatwierdzeniem planu pomocowego z wotum zaufania dla rządu. I głosowanie przegrała. Rząd upadł, a prezydent zapowiedział nowe wybory 10 marca przyszłego roku. Ale czy to coś zmieni? Słowaccy politycy pospieszyli się z przyjęciem euro. Uczynili to bardziej pod wpływem kalkulacji politycznych, niż pogłębionej analizy ekonomicznej. I teraz stoją przed wyborem, albo zacisnąć zęby i kosztem własnego rozwoju uczestniczyć w stabilizacji euro licząc na pozytywny wynik i profity w odległej przyszłości, albo wyjść ze wspólnej waluty, ponieść straty i przyznać się do błędu. Bogusław Kowalski

Białoruś podana na tacy Prezydenci Rosji, Białorusi i Kazachstanu – Dmitrij Miedwiediew, Alaksandr Łukaszenka i Nursułtan Nazarbajew – podpisali 18 listopada w Moskwie dokumenty, mające prowadzić do stworzenia Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej (EaUG). Wcześniej, Władimir Putin ujawnił ten zamiar w artykule w dzienniku „Izwiestia”. W kolejnych dniach artykuły popierające projekt publikują prezydenci Białorusi, Aleksander Łukaszenka i Kazachstanu, Nursułtan Nazarbajew. Rosja udzieli Białorusi pozyczki w wysokości 10 mld USD, a niejako w zamian przejmie (za 2,5 mld USD) białoruski koncern gazowy Biełtransgaz. „To transakcja bez precedensu dla Rosji: pierwszy raz w postsowieckiej historii Gazprom na Białorusi przejmuje kontrolę nad systemem gazociągów” – napisał dziennik „Kommiersant”. Na najlepszej drodze do Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej jest także Ukraina, która milowymi krokami oddala się od UE. Pisałem już wielokrotnie, że polityka polska, i polityka Zachodu, wpycha Łukaszenkę w ramiona Rosji. Był czas na misterną grę, ale jeśli w polityce mamy do czynienia z prymatem dogmatycznej ideologii („prawa człowieka”, „społeczeństwo obywatelskie”, „wolność prasy” itp.) – to efekty muszą być takie a nie inne. Polska wyznaczyła sobie (lub jej wyznaczono) rolę lidera tej „polityki”. I do samego końca, do ostatniego Alesia Białackiego – my tę rolę graliśmy. Były propozycji Mińska wspólnych przedsięwzięć energetycznych (budowa elektrowni pod Grodnem), były inne szanse – ale my wybraliśmy Andrzeja Poczobuta. Wybraliśmy mityczne, nieistniejące „społeczeństwo obywatelskie”, składające się z opłacanych z zagranicy funkcjonariuszy, wybraliśmy grę pozorów, a nie Realpolitik. Moskwa wyczekała na okazję, zniosła fanaberie Łukaszenki i jego próby samodzielnej gry – i dopięła swego. Unia, pogrążana w kryzysie, nie ma nic do zaoferowania Mińskowi, a Warszawa została z przysłowiową ręką w nocniku, z Poczobutem, Białackim, Andżeliką Orechwo i Telewizją Biełsat. To kolejny „wielki sukces” polskiej polityki wschodniej, podanie na tacy państwa białoruskiego Władimirowi Putinowi. Na Kremlu mogą otwierać szampana. Jan Engelgard

http://mercurius.myslpolska.pl

Ależ skądże! To wcale nie jest wina arcydurnej polskiej „polityki wschodniej”, prowadzonej przez zbieraninę psychopatów i kretynów pod przywództwem zdrajców i agentów. Wszystkiemu winna jest rosyjska „razwiedka”, która jak wiadomo rządzi nie tylko Polską, ale nawet i Unią Europejską. A tak na serio: Białoruś powinna się cieszyć, iż przypadła Rosji, a nie np. pseudopaństwu noszącemu nazwę Polska, tworowi niepoważnemu, nieobliczalnemu i kontrolowanemu przez ośrodki zagraniczne.

Admin

TW Znak, nr. rej. 54 946, "mózg rządu Platformy" i jej "cyfryzacji" Znak "cyfryzacji"

Do tych tekstów pod linkami, aż się prosi dodać: jeszcze wielu, wielu i bardzo wielu... [AGENTÓW]

Dzisiaj przypomnę taki "drobny" fakt, iż jednym z nowo utworzonych ministerstw jest ministerstwo "cyfryzacji" (?) a ministrem tegoż jest pan Michał Boni ( ps. TW ZNAK). Cóż to za ważny ten „odcinek" pacy rządu Tuska aby cyfryzacja znalazła się w gestii... Urzędu państwowego (podkreślam - nowego) i to w rękach donosiciela z komuny...? Może to ma taki wymiar, że donosiciel wie z praktyki jak zarządzać i kontrolować cyfryzacją (w tym internet) a potem donosić np. na internautów do ABW. Oczywiście za tym pomysłem stoi już armia urzędników, którzy będą tworzyć ustawy i przepisy np. gdzie można założyć gniazdko internetowe, kto może dostarczać usługi a kto nie lub kto może nadawać program tv za pomocą łącz cyfrowych. Przykład Gromosława Cz. daje tutaj dużo do myślenia... odsyłam poniżej też do linków Piotr Z

Michał Boni, TW Znak, nr. rej. 54 946, "mózg rządu Platformy": Polacy są bardziej dojrzali, niż się wydaje

- Realne problemy Polaków nie są dziś takie, żeby groziła nam jakaś fala strajków. Więc jeśli media tych strajków nie wykreują, to ich nie będzie. Jesteśmy znacznie bardziej dojrzali, niż się nam czasem wydaje - mówił w TVN24 Michał Boni, kiedyś szef zespołu doradców strategicznych Tuska dziś minister cyfryzacji.

http://lustronauki.wordpress.com/2009/07/23/michal-boni/

(tam jest wiele nazwisk ze świata nauki)

oraz dwie części

http://prawica.net/node/3663

http://www.prawica.net/node/3714

Piotr Z

Wstydzę się za szefa BOR ...dlaczego prokuratura nie zaproponowała, żeby wyrywkowo przepytać, co wiedzą na temat Smoleńska poszczególni funkcjonariusze z różnych oddziałów BOR

 http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111125&typ=po&id=po27.txt

Z Tomaszem Brzozowskim*, funkcjonariuszem Biura Ochrony Rządu w służbie czynnej, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler Jest Pan funkcjonariuszem BOR w służbie czynnej. Dlaczego zwrócił się Pan z prośbą o rozmowę z dziennikarzem? - Bo ktoś wreszcie musi powiedzieć prawdę na temat tego, co dzieje się w BOR. Jestem doświadczonym, długoletnim funkcjonariuszem Biura w służbie czynnej. Nie jestem zwolennikiem jakiejkolwiek partii, dla mnie ważna jest praca w Biurze, którą lubię i cenię. Często myślę też, co zrobić, by ją usprawnić. Życzyłbym sobie, żeby większość ludzi pracujących w BOR, a szczególnie tych, od których coś zależy, myślała podobnie jak ja o przyszłości BOR: co będzie, jeśli oni odejdą. Czy zostawią po sobie zgliszcza, czy jednak inni będą mogli po nich pracować? Zależy mi na tym, żeby nie traktowano mojego wystąpienia wyłącznie, jako ataku na obecnego szefa BOR gen. Mariana Janickiego. Chcę obnażyć chory układ funkcjonujący w Biurze, któremu trzeba powiedzieć "stop". Nie wiem, czy premier Donald Tusk wie o tym, co się dzieje w BOR, ale sądzę, że dla dobra sprawy i własnego powinien to zdecydowanie przeciąć. Apeluję do niego o to. W przeciwnym razie ludziom z BOR zaczną rozwiązywać się języki i o pewnych sprawach będą mówili coraz głośniej.
Długo służy Pan w BOR? - Wiele lat. Zmieniały się rządy, kierownictwa BOR, wyciągałem wnioski z tego, co robi. Wszyscy ludzie w BOR o pewnych rzeczach wiedzą, tylko o nich się głośno nie mówi, bo to są tajemnice poliszynela. Nie mówi się na przykład o tym, że zdecydowana część funkcjonariuszy BOR, bo aż dwie trzecie, nie jest przygotowana do tej służby.
Dlaczego? - Z różnych powodów. Jedni podjęli pracę tylko po to, żeby mieć etat na posadzie państwowej i ubezpieczenie. Robią wszystko, żeby pracować gdziekolwiek w BOR, ale na zmianach, bo mają własne firmy zarejestrowane na żony czy rodziców. I tak naprawdę to im poświęcają całą swoją energię. Oczywiście wykorzystują też znajomości, które zawierają przez BOR, do podniesienia wartości swoich biznesów. Jak kula u nogi ciąży BOR nieszczęsne połączenie z Nadwiślańskimi Jednostkami Wojskowymi. Mało, kto wie, że zdecydowana większość ludzi, którzy pracowali w tych jednostkach, przeznaczonych do ochrony władzy, była takim Korpusem Bezpieczeństwa Wewnętrznego. To byli ludzie szkoleni po to, by tak naprawdę pozyskiwać informacje kontrwywiadowcze, nigdy niezweryfikowani, wcieleni do BOR i MSWiA. Mają bardzo duże wpływy i powiązania, powiem więcej, to są już pokolenia, mafia: matka, ojciec, syn, córka, dziadek, wujek, ciotka. Ci z nich, którzy przeszli do BOR, tak naprawdę nie myślą o firmie i ludziach, których życie narażają.
Mówi Pan o osobach obsadzonych na wysokich stanowiskach w Biurze? - Tak, tych jest zdecydowana większość. Powiem więcej, dobierają takie stanowiska pracy i kluczowe kierunki, od których dużo zależy, począwszy od finansów, logistyki, kadr. Mają wpływ na to, co się dzieje z Biurem. Natomiast tych osób, które de facto podejmują ciężar faktycznej ochrony osób, obiektów, wizyt VIP-ów, statutowo wpisanych w zadania BOR, jest garstka. Ci funkcjonariusze nie mają dojść do "góry", nie knują, są obarczani obowiązkami w zwykłe dni tygodnia czy w niedziele i święta. Tak pracować mogą tylko zapaleńcy. Oceniam, że jedna trzecia BOR to są ludzie przygotowani do pracy w tego typu służbie. Natomiast, co do kierownictwa BOR, muszę panu powiedzieć, że nie pamiętam, żeby kiedykolwiek w historii Biura było aż czterech generałów, tak jak jest teraz. Szef BOR gen. Marian Janicki ma dwóch zastępców: gen. Pawła Bielawnego od spraw ochrony i gen. Jerzego Matusika od spraw logistyki. To nadwiślańczyk, którym się Janicki od lat posiłkuje. Czwarty - gen. Andrzej Gawryś - został przyjęty na stanowisko cywila i urzęduje w gabinecie szefa BOR. Jednak mimo obecności aż czterech generałów BOR nigdy w swojej historii nie było aż tak słabe jak dziś. W czasach, kiedy Janicki był szefem logistyki, oczywiście jego zastępcą był już Matusik. Remontowany był wtedy obiekt BOR na Miłobędzkiej, wygrała ten przetarg firma z Krakowa. Oficerowie BOR rozmawiali z niektórymi pracownikami tej firmy. Padały pytania: Co wy tacy zmarnowani jesteście, piliście wczoraj? Odpowiadali, że nie piją, bo mają bardzo dużo roboty. Narzekali jednak, że po godz. 16-tej, gdy kończą pracę na Miłobędzkiej, muszą jeździć do prywatnej willi pod Górą Kalwarią do jakiegoś mjr. Matusika i ją remontować. Prosili, żebyśmy byli cicho, że to jest tajemnica, i wyrzuciliby ich z pracy, bo wstawiają okna, kładą glazury i używają tych materiałów, które wykorzystywali na Miłobędzkiej. Prawda jest taka, że bardzo duże ilości pieniędzy pakowane były i są w remonty, a nie na przykład na amunicję, której stale brakuje, i na funkcjonariuszy, którzy nie mają odpowiedniego wyposażenia.
Z czego wynika ta słabość? Piotr Czartoryski-Sziler  

Billingi Janickiego pod lupą

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111126&typ=po&id=po29.txt

W śledztwie dotyczącym organizacji tragicznego lotu Tu-154M z 10 kwietnia 2010 r. prokuratorzy wystąpili o billingi siedmiu numerów telefonów. Oficjalnie śledczy nie ujawniają, o czyje telefony chodzi, lecz jest oczywiste, że na tej liście nie może zabraknąć numeru gen. Mariana Janickiego. O tym, że prokuratura powinna zająć się decyzjami szefa Biura Ochrony Rządu pozostającymi w związku z katastrofą smoleńską, przekonywał wczoraj na naszych łamach czynny funkcjonariusz tej służby. Naturalne byłoby też zainteresowanie rozmowami, które toczyli oficerowie BOR z grupy przygotowawczej, która miała operować w rejonie Siewiernego. - Prokuratura wystąpiła o billingi funkcjonariuszy biorących udział w zabezpieczeniu tej wizyty. I te materiały zostaną przekazane, tak jak zawsze to było czynione przez Biuro Ochrony Rządu - potwierdza mjr Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik BOR, w rozmowie z "Naszym Dziennikiem". Dopytywany, czy w szczególnym zainteresowaniu organów ścigania znalazły się rozmowy telefoniczne gen. Mariana Janickiego, odparł, że to już wszystko, co ma do powiedzenia na ten temat. Informacje te nieprzypadkowo wychodzą na jaw w dniu, w którym opublikowaliśmy wywiad na temat szeregu niemieszczących się w głowie patologii w BOR, o których na własną prośbę opowiedział nam jeden z oficerów. Nasz informator sugerował, żeby prokuratura przesłuchała w sprawie zabezpieczenia wizyty w Smoleńsku funkcjonariuszy z różnych oddziałów tej formacji. Z jego relacji wynika, że kierownictwo BOR wiedziało, iż lotnisko w Smoleńsku w dniu katastrofy nie było przygotowane i nie wszystkie procedury zostały wdrożone. - Nieprawdą jest, że gen. Janicki nie ma sobie nic do zarzucenia. Wszyscy w BOR wiedzą, jak było - mówił funkcjonariusz. - Wszyscy wiedzą w BOR, że lotnisko w Smoleńsku nie było przygotowane. Zresztą to zostało powiedziane oficjalnie. Wszyscy wiedzą ponadto, że funkcjonariusze nie zostali wpuszczeni na płytę lotniska, i to też nie jest tajemnica. Wszyscy wiedzą, że ci, którzy byli na lotnisku i rzekomo zostali poproszeni o jakieś sprawdzenie, nie mogli tego zrobić. Nie ma takich procedur, żeby funkcjonariusz oddelegowany do MSZ albo na placówkę zagraniczną wykonywał inne zadania. Istnieją instrukcje ochrony placówek dyplomatycznych, gdzie jest jasno określone, jakie zadania należą do funkcjonariuszy BOR. Jeżeli ktoś został oddelegowany i wozi ambasadora, jest tylko i wyłącznie kierowcą. Jeżeli wykonuje obowiązki kierowcy, nie może być człowiekiem od przygotowań wizyty, ponieważ nie ma takiej wiedzy - relacjonował oficer. W kontekście informacji o tym, że Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga wystąpiła o billingi siedmiu numerów telefonów w ramach śledztwa dotyczącego organizacji lotu z 10 kwietnia ub.r., szczególnego znaczenia nabierają słowa oficera, który jest przekonany, że jego dowódca miał wiedzę o tym, że Siewiernyj nie nadaje się do przyjęcia tupolewa. - Gdyby gen. BOR dostał informację - a według mnie na pewno taką dostał - że lotnisko nie jest przygotowane (mówili o tym koledzy, którzy przyjechali stamtąd) - powinien na piśmie poinformować o tym ministra spraw wewnętrznych i premiera. Powinien znaleźć się tam dopisek: "Proszę zrobić wszystko, żeby w jakikolwiek sposób - czy to drogą radiową, czy telefoniczną - poinformować załogę lotu PLF 101, że lotnisko Siewiernyj jest nieprzygotowane. Zabraniam posadzenia samolotu". Gdyby Janicki tak zrobił, to sądzę, że informacja do czasu lądowania dotarłaby do załogi. Od kolegów z przygotowania wiem, że była możliwość lądowania na innym lotnisku - podkreślał nasz rozmówca. - Jeżeli gen. Janicki nie powiadomił o niezabezpieczeniu lotniska ministra i premiera, to ma sobie coś do zarzucenia - dodał. Pomimo alarmujących sygnałów napływających już nawet z wnętrza dowodzonej przez gen. Janickiego jednostki sam dowódca nadal nie ma sobie nic do zarzucenia.

Łukasz Sianożęcki

Amerykańska flota wojenna przesuwa się w kierunku Syrii...Większość Amerykanów jest przeciwna interwencji wojskowej w Syrii, z zaledwie 12 procentami opowiadającymi się za konfliktem Paul Joseph Watson, www.PrisonPlanet.com [w oryginale mapki wyjaśniające. MD]

Lotniskowiec George H.W. Bush zmierza w kierunku wybrzeża Syrii, wraz z tym jak podawane są informacje nt nałożenia strefy zakazu lotów na terenie całego kraju. Ambasada USA w Damaszku zleciła swoim obywatelom “natychmiastowe” opuszczenie kraju, podczas gdy Francja zaproponowała formalną zbrojną interwencję NATO. "Prawdopodobnie najbardziej obciążającym dowodem wskazującym na to, że "świat zachodni "ma zamiar zrobić to, co nikomu się nie mieści w głowie tzn przeprowadzić inwazję na Syrię i w procesie zmusić Iran do odwetu, jest cotygodniowa aktualizacja z Stratfor. Daje ona zawsze pewien bardzo interesujący, żeby nie powiedzieć kontrowersyjny wgląd w geopolitykię, w której okazuje się, że po raz pierwszy od wielu miesięcy, CVN 77 George HW Bush opuścił swój tradycyjny teatr działań przy Cieśninie Ormuz, krytycznym punkcie, w którym tradycyjnie towarzyszy Stennisowi, i zatrzymał się... Obok Syrii ", donosi Zero Hedge. Urzędnicy USA twierdzą, że lotniskowiec George HW Bush i jego grupa bojowa są "w drodze powrotnej do domu" po tym jak był wysłany na Bliski Wschód w ciągu ostatnich pięciu miesięcy, ale dokładna data powrotu okrętu nie została podana. Według raportu pilota z Virginii, zanim lotniskowiec powróci do domu będzie "prowadzić szereg działań w tym pomoc w utrzymaniu bezpieczeństwa morskiego", Jak informowaliśmy wczoraj, europejskie źródła cytowane w kuwejckim Rai al News sugerują, że państwa arabskie są gotowe do nałożenia strefy zakazu lotów nad całym krajem wykorzystując pomoc tureckich myśliwców i amerykańskiego wsparcia logistycznego. W nowym słowniku termin "strefa zakazu lotów" jest eufemizmem dla bombardowań, jak to widzieliśmy przy okazji wojny w Libii. Mimo, że Francja wyraziła sprzeciwu wobec strefy zakazu lotów, minister spraw zagranicznych Alain Juppe spotkał się wczoraj w Paryżu z liderem syryjskiej Krajowej Rady Burhanem Ghalioun zapewniając go, że NATO rozważa użycie “międzynarodowych sił" do "stworzenia bezpiecznego obszaru dla ludności cywilnej" za pomocą "humanitarnych korytarzy lub strefy humanitarnej". Napięcia nasiliły się wczoraj po tym jak ambasada USA w Damaszku wezwała swoich obywateli do "natychmiastowego" opuszczenia Syrii, a ministerstwo spraw zagranicznych Turcji powiedziało swoim obywatelom, aby unikali podróży przez ten kraj, wracając do domu z Arabii Saudyjskiej. "Ambasada USA w dalszym ciągu wzywa obywateli USA w Syrii do natychmiastowego opuszczenia kraju, póki komercyjne loty są nadal dostępne", głosi umieszczone w środę oświadczenie wydane do amerykańskiej społeczności w Syrii na stronie internetowej ambasady. "Od lata liczba połączeń lotniczych w Syrii znacznie się zmniejszyła, a wiele z pozostałych linii lotniczych, zmniejszyło liczbę lotów." W zeszłym miesiącu administracja Obamy po cichu wycofała ambasadora Roberta Forda z kraju, sugerując, że nie powróci. Atak na Syrię może stanowić koniec zabiegania o uzasadnienie dla ataku militarnego USA i Izraela na Iran, ponieważ Iran zobowiązał się do obrony swojego sojusznika. Chiny i Rosja agresywnie sprzeciwiają się jakimkolwiek działaniom. Rosja w ubiegłym tygodniu przeniosła swoje okręty wojenne na wody terytorialne Syrii - taktyka ta ma na celu zniechęcenie do NATO-wskiego ataku. Badania opinii publicznej wykazały, że większość Amerykanów jest przeciwna interwencji wojskowej w Syrii, z zaledwie 12 procentami opowiadającymi się za konfliktem. Paul Joseph Watson

Bielecki i Balcerowicz w cieniu FOZZ

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/13683,bielecki-i-balcerowicz-w-cieniu-fozz

Bielecki i Balcerowicz, jako najwyżsi urzędnicy państwowi poznali w 1991 detale afery FOZZ, nie zakwestionowali jednak wejścia kapitałowego mętnych spółek offshore w pierwsza prywatyzacje giełdowa III RP na GPW (Exbud). Ignoranci czy wspólnicy? Na przełomie lat 1990 i 1991 roku wyprane pieniądze FOZZ nie tylko powróciły blyskawicznie do Polski, ale zostaly tez dodatkowo przepłukane i wybielone w historycznej pierwszej gieldowej prywatyzacji w Polsce. Program prywatyzacyjny zostal przygotowany przez bylego wykładowcę na Instytucie Marksizmu-Leninizmu w Wyzszej Szkole Nauk Spolecznych przy KC PZPR, Leszka Balcerowicza. Wedlug Balcerowicza pierwszym ministrem prywatyzacji III RP mial zostac Jan Wejchert, wtedy wykonujacy okreslone dzialania w strefie dokowej w Dublinie i jeden z członków organizacji offshore pod nazwa ITI. Dlaczego akurat Wejchert? Balcerowicz wyjasnil w wywiadzie dla TVN24 w dniu 31 pazdziernika 2010, (cytat): "Bardzo chcialem przyspieszyc prywatyzacje. To byl rok 1990. I wiedzialem, ze bedzie to zalezalo w ogromnym stopniu od osoby ktora zostanie pierwszym ministrem przeksztalcen wlasnosciowych. Zwrocilem sie w pierwszej kolejnosci do Jana Wejcherta, bo wiedzialem ze jest to osoba, ktora by to zrobila". Ciekawe, na czym opierala sie ta pewna wiedza Balcerowicza? Dysponenci Wejcherta zdecydowali inaczej: ITI wezmie udzial w pierwszej prywatyzacji gieldowej w Polsce. Jako pierwsza spolka przeznaczona do prywatyzacji gieldowej zostal wytypowany kielecki Exbud, chluba schylkowego PRL, jako ze spolka realizowala liczne zagraniczne kontrakty w braterskich demokracjach ludowych takich jak np. Libia Kadafiego czy tez Irak Husseina? Tak sie skladalo ze Exbud mial takze pakiet akcji BRE Banku. Przed wlasciwa prywatyzacja gieldowa Exbud wyemitowal akcje do wybrancow i tak ITI zostalo wlascicielem 15% akcji spolki, za ktore zaplacilo kasa otrzymana z Panamy (2,5 miliona dolarow US). Co wiecej, ITI zostalo okrzykniete "inwestorem strategicznym" w Exbudzie. Spolka ktorej glowna dzialalnoscia do tej pory bylo inkasowanie wielomilionowych przelewow z Panamy. Republika bananowa? Nie jest mozliwe, aby taka akrobacja finansowa zostala wykonana bez zgody owczesnego premiera Bieleckiego, jako ze Exbud mial byc przeciez historyczna pierwsza prywatyzacja gieldowa III RP. Nasuwa sie pytanie na temat podstawowych regul funkcjonowania najwyzszej administracji panstwowej, oplacanej przeciez z pieniedzy podatnikow. I o odpowiedzialnosc karna, cywilna i polityczna. Do prywatyzacji gieldowej potrzebna byla gielda. Padlo na Wieslawa Rozluckiego. Na poczatku 1991 roku Rozlucki przeniosl sie z Instytutu Geografii PAN do Ministerstwa Finansow i zostal doradca Balcerowicza ds. rynku kapitalowego, a potem dyrektorem departamentu w Ministerstwie Przeksztalcen Wlasnosciowych. Pytany o poczatki funkcjonowania gieldy odpowiada (cytat): "Rynki kapitalowe to bylo po prostu moje hobby. Ktos musial zorganizowac w Polsce gielde i padlo na mnie". 12 kwietnia 1991 roku Balcerowicz i Lewandowski zlozyli podpisy pod aktem zawiazania spolki o nazwie "Gielda Papierow Wartosciowych w Warszawie". Do Exbudu dolaczono cztery inne spolki i cala piatka weszla na gielde w kwietniu 1991, czyli kilka miesiecy po wszczeciu kontroli NIK w FOZZ. Plan Balcerowicza zostal wykonany: ITI zarobilo na Exbudzie na czysto 7 milionow dolarow US. Fundusze z Panamy zostaly nie tylko wybielone, ale jeszcze pomnozone o 300%. Co pozwalalo pozniej twierdzic ze ITI dorobilo sie na gieldzie i kreowac podobne temu legendy dla ciemnego ludu. O Balcerowiczu i Rozluckim nie zapomniano. W 2007 roku, dwie spolki offshore zarejstrowane na Antylach holenderskich, Mesamedia Holding NV i Fairfield Corporation NV, powiazane podobno nominalnie z Janem Wejchertem (co jest trudne do ustalenia), staly sie hojnymi fundatorami finansowymi nowej fundacji Balcerowicza (www.for.org.pl), ulokowanej w luksusowej kamienicy w stylu art deco z lat 1929-30 na alei Szucha 2/4. A niedoszly minister prywatyzacji s.p. Wejchert zasiada do dzisiaj (posmiertnie) w radzie programowej owej fundacji. W roku 2008, fundacja Balcerowicza wydala miedzy innymi 15004,72 PLN na na debate w TVN24, 11000 PLN na akcje "Nie daje i nie biore lapowek", 27580 PLN na rozmowy o dobrym panstwie i 600 PLN na reforme emerytalna. Wydatki fundacji Balcerowicza na TVN24 przewyższyły wiec wydatki na reformę emerytalna o 2500%. Widac priorytety. Wieslaw Rozlucki jest aktualnie czlonkiem rady nadzorczej TVN i częstym gosciem w TVN 24 i TVN CNBC. Bielecki doszedł z czasem do prezesury banku Pekao SA, pomimo tego ze nie mial kwalifikacji merytorycznych do kierowania tak duzym bankiem detalicznym. Byc może samo bycie lojalnym Talentem Wizjonerskim (TW) wystarczylo. W roku 2008 bank Pekao SA pozyczyl TVN w sumie 700 milionow PLN. Po odejsciu Bieleckiego bank Pekao SA szybko zmienil zasady gry: zamienil 200 milionow PLN z dlugu na gwarancje bankowe i wynegocjowal z TVN przedterminowa splate 500 milionow PLN. TVN ma jeszcze splacic 5,6 miliona PLN, do 14 czerwca. Bielecki jest aktualnie Przewodniczącym Rady Gospodarczej przy Prezesie Rady Ministrow. Członkowie owej Rady sugeruja podobno premierowi praktyczne i dajace sie wdrozyc rozwiazania w dziedzinach, ktore uważają za istotne dla gospodarki i obywateli. Stanislas Balcerac

Spółdzielnia” lobbystów na wolności

http://niezalezna.pl/19528-%E2%80%9Espoldzielnia%E2%80%9D-lobbystow-na-wolnosci

Jak błyskawicznie przelać miliony złotych z różnych kont? Wiedzą to były szef UOP, Gromosław Czempiński, podwładny Mariusza Waltera Michał Tomczak, i trzej inni bohaterowie afery korupcyjnej przy prywatyzacji LOT-u i STOEN-u. Mężczyźni wyszli na wolność, po wpłaceniu poręczenia majątkowego w wysokości łącznej 6 milionów złotych. Ku zaskoczeniu śledczych pieniądze przelane z kilku różnych banków pojawiły się na subkoncie prokuratury w… półtorej godziny. Pieniądze na konto prokuratury w Banku Gospodarstwa Krajowego wpłynęły na długo przed zasądzonym terminem spłaty. Śledczy nie kryli zaskoczenia. – Nie były to potwierdzenia o dokonanych przelewach, ale zaksięgowane kwoty na naszym koncie – mówi „Codziennej” rzecznik prokuratury apelacyjnej w Katowicach, Leszek Goławski. – Na długo przed 18-tą na konto prokuratury wpłynęło 6,5 miliona złotych – tłumaczy prokurator. W jaki sposób pieniądze błyskawicznie trafiły na konto prokuratury? O tym za chwilę. Najpierw przyjrzyjmy się tym, za których poręczono.

Spółdzielnia z najwyższej półki Media najwięcej uwagi poświęcają generałowi Gromosławowi Czempińskiemu, byłemu szefowi Urzędu Ochrony Państwa, szarej eminencji III RP. Uwadze dziennikarzy uciekają życiorysy wspólników generała. A są one bardzo interesujące. Jednym z zatrzymanych to Piotr D. były bliski współpracownik Leszka Balcerowicza. [wszyscy piszą: Piotr Dubno md] W swoim CV może pochwalić się, że był m.in. Członkiem Zarządu PKO Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych S.A., członkiem Zarządu Polskich Linii Lotniczych LOT S.A., członkiem Rady Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie SA oraz członkiem Rady Nadzorczej Totalizatora Sportowego. Najwyższą (3 miliony złotych) kaucję wpłacił Andrzej P., urzędnik ministerstwa skarbu w czasie rządów Leszka Millera. W tej chwili P. jest jednym z największych inwestorów na warszawskiej giełdzie. Jego firmy działają w branży telekomunikacyjnej oraz telewizyjnej. Stabilność finansową zapewnia im BRE Bank, kredytujący ich działalność. P. jest też właścicielem pakietu większościowego w spółce HYPERION S.A. – jednym z największych operatorów sieci internetowych w Polsce. [Piechocki Andrzej - z gugli por. na dole twego artykułu md]

Prezesem spółki jest... Robert Kwiatkowski, były prezes TVP i jeden z „bohaterów” afery Rywina. Andrzej P. zasiadał w radzie nadzorczej, a od stycznia był prezesem giełdowej spółki MNI, która rozwijała się bardzo szybko dzięki koncesjom telekomunikacyjnym, otrzymywanym od urzędników. Na giełdę spółka trafiła w roku 2003, po przejęciu Szeptela. Warto wspomnieć, że działo się to w czasie rządów Leszka Millera. To wtedy miał miejsce korupcyjny proceder z udziałem zatrzymanych mężczyzn. Kilka miesięcy temu skargi na MNI trafiły do Komisji Nadzoru Finansowego, która we wrześniu wymierzyła spółce karę w wysokości 90 tys. zł za niedopełnienie obowiązków informacyjnych. Po wybuchu afery korupcyjnej kurs akcji MNI na giełdzie spadł w o ok. 15 proc.

Podwładny Mariusza Waltera W Radzie Nadzorczej MNI zasiadał też Michał Tomczak. W czwartek wieczorem Walne Zgromadzenie udziałowców spółki odwołało go z RN i na jego miejsce powołała Roberta Gwiazdowskiego, eksperta z Centrum im. Adama Smitha. Michał Tomczak to znany warszawski prawnik, były szef Wydziału Dyscypliny Polskiego Związku Piłki Nożnej oraz spółki Ekstraklasa S.A. W tym czasie był chwalony za… bezkompromisową walkę z korupcją w sporcie. Jak wynika ze strony internetowej koncernu ITI, Michał Tomczak zasiada w radzie nadzorczej należącego do giganta medialnego klubu piłkarskiego Legia Warszawa.

Błyskawiczny przelew VIP Z informacji, do których dotarła „Codzienna”, wynika, że pieniądze za poręczenia pochodziły z kilku kont w różnych bankach. Każdy z zatrzymanych miał konto w innej instytucji finansowej. Jednak żaden w banku BGK, w którym rachunek posiada prokuratura. To zaskakujące, gdyż zazwyczaj przelewy między rachunkami różnych banków są księgowane przynajmniej w ciągu 24 godzin, czasem trzeba czekać nawet dwa - trzy dni. Czemu zatem pracownicy kilku różnych banków nadali priorytety akurat tym transakcjom omijając standardowe procedury? Tajemnica bankowa nie pozwala niestety na sprawdzenie, o której faktycznie godzinie i dokładnie, kiedy pojawiły się zlecenia przelewów. Prokuratura nie ujawnia też, jakie były to banki. Pieniądze najprawdopodobniej zostały wysłane poprzez tzw. Przelew VIP, umożliwiający szybkie przesłanie bardzo dużych kwot z rachunku na rachunek. Konta tego typu mogli mieć zatrzymani mężczyźni. Śledztwo w sprawie afery korupcyjnej zatacza coraz szersze kręgi. Kolejne zatrzymania w tej sprawie mają być kwestią czasu. Prokuratorzy są już na tropie kolejnych osób zamieszanych w łapówkarski biznes przy prywatyzacjach. Mają dostać dane na ten temat z banków na całym świecie gdzie ukrywano nieuczciwie zgromadzone pieniądze. Przypomnijmy, że postępowanie prokuratury dotyczy gigantycznej afery korupcyjnej, w którą zamieszane są osoby z najwyższych szczebli władzy. Niezalezna

Walka o polskie banki Ruch Wolność i Godność jest pionierem idei repolonizacji systemu bankowego w Polsce. W artykule Walka o Polskę wskazaliśmy znaczenie systemu bankowego dla niepodległości Polski. Ujawniliśmy, na czym polega szwindel z emisją złotego przez bank centralny oraz istotę władzy banków komercyjnych. Żale za utraconymi w latach dziewięćdziesiątych bankami zaczął wylewać współautor ich prywatyzacji Jan Krzysztof Bielecki. W 2011 r. idea repolonizacji banków zrobiła karierę. Podchwyciła ją opozycja – Prawo i Sprawiedliwość. W końcu pomysł poparł prezes NBP Marek Belka. Pojawiły się pierwsze nieśmiałe koncepcje ekonomistów głównego nurtu. Oparte są one na przeświadczeniu, że dotknięci kryzysem właściciele banków w Polsce będą zmuszeni je sprzedać, aby ratować swoje macierzyste interesy. Pociągnie to za sobą pewną przecenę banków w Polsce, co otworzy możliwość ich odkupu ze środków największych banków jeszcze w polskich rękach w tym nawet NBP, ewentualnie OFE. Problemem jest skala przeceny. Stawiamy tezę, że kupno banków komercyjnych w krytycznej sytuacji dla zachodnich właścicieli banków za cenę większą niż uzyskaną przez Polskę przy ich sprzedaży będzie w istocie formą pomocy dla zachodnich bankierów i zapewnienia im dodatkowego zysku. Jak zwykle dokonaną na grzbietach Polaków. Aby kupić banki za bardzo atrakcyjną cenę (niższą niż uzyskaną przez Polskę przy prywatyzacji) właściciele banków muszą znajdować się pod ścianą. Jak ich zapędzić pod ścianę? W Nie rzucim ziemi m.in. wskazaliśmy jak dokonać tej operacji z twórczym wykorzystaniem inżynierii finansowej. Formą żelaznego uścisku może być zwiększenie stopy rezerw obowiązkowych. Z punktu widzenia systemowego przywraca to monopol emisyjny NBP. Z punktu widzenia mikroekonomicznego uniemożliwia bankom bez wymaganego poziomu rezerw kontynuowanie działalności. A wtedy wkracza państwo (nadzór bankowy z programem sanacyjnym: „nie macie rezerw, kapitału, nie macie innego wyjścia, przykro nam, wielka szkoda, nie możemy pozwolić na łamanie prawa w Polsce i...”. Istnieją metody subtelniejsze. Zasadą gospodarki rynkowej jest to, że przedsiębiorstwo niesprzedające produktów i usług zaspakajających potrzeby konsumentów znika z rynku. Nie ma powodów, aby ta zasada nie odnosiła się do banków komercyjnych. „Szanowni klienci banków. Z żalem i przykrością informujemy, że banki z udziałem kapitału zagranicznego są zagrożone z uwagi na bardzo złą sytuację finansową właścicieli. Wasze depozyty nie są bezpieczne. Rozważcie, czy dla Waszego bezpieczeństwa finansowego nie warto przenieść depozytów do banków nieobarczonych takim zagranicznym garbem. Dla zapewnienia Wam komfortu powstał bank, w którym depozyty są w pełni bezpieczne bez względu na kwotę”. Banki z większościowym udziałem kapitału zagranicznego tracą depozyty i tracą płynność. NBP zastanawia się czy i na jakich warunkach udzielić pomocy. Kosztownej pomocy... Wartość ich akcji spada. W ramach programu ratunkowego wykup tanich akcji. Właściciel waha się? Nie ma sprawy. „Przyjrzymy się dokładnie czy nie zachodzą podstawy do cofnięcia licencji, zakończenia działalności i przeniesienia majątku w procesie likwidacji do polskiego banku.” Z dyskontem... Trzeba tylko chcieć.

Tomasz Urbaś

27 listopada 2011"Największym grzechem jest ograniczenie"- powiedział we wczorajszym programie rozrywkowym The Voice of Poland, pan Adam Darski, ps.Neragal, czyli bóg sumeryjski. Powiedział to do milionów oglądających program ludzi. Umożliwił mu to pan Juliusz Braun, szef państwowej telewizji, angażując go do tego programu, kiedyś pracujący w „Niedzieli”, a ostatnio, jako dyrektor Departamentu Strategii i Analiz w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego.(????) Jest coś tak kuriozalnego w biurokracji kulturalnej.. Departament Strategii i Analiz.(????) To ONI tam programują kulturę? Żeby czasami nie rozwijała się od dołu, bo warto mieć nad nią pełną, odgórną-kontrolę. Pan Juliusz Braun związany był z Unią Demokratyczną i Unią Wolności, z tego to powodu piastował mandat poselski po wielokroć.. Kwestia przynależności stanowi podstawę bytności.„Największym grzechem jest ograniczenie”(???). To bardzo ciekawe stwierdzenie, mające raczej charakter propagandowy, zbliżone bardzo do powiedzenia pana Jurka Owsiaka ”Róbta, co chceta”. Przy okazji: Pan Jurek wybiera się ze swoją Orkiestrą na Ukrainę, bo jak sprywatyzują w Polsce Służbę Zdrowia, to nie będzie, dla kogo grać i gromadzić tych milionów na koncie. Bo przecież nikt chyba nie wierzy, że ten coroczny hałas we wszystkich mediach i żebranie na ratowanie komunistycznego skansenu, jakim jest państwowa służba zdrowia pomoże komukolwiek, oprócz pana Jurka Owsiaka i jego Fundacji.

Przyznam się państwu, że pierwszy raz spotkałem się z tego typu bezczelnością, w której bóg sumeryjski, syn Enlila i bogini Ninlil, po związku z Ereszkigal, zostaje władcą świata podziemnego i wygłasza tego typu teksty. Adam Darski jest władcą świata podziemnego, ale w religii wielobóstwa sumeryjskiego, w której to religii nie występuje pojęcie grzechu. Tak jak w buddyzmie. Grzech jest w Chrześcijaństwie, Judaizmie i Islamie. Pan Adam Darski posługując się wyrażeniem grzechu zaczerpniętego z religii monoteistycznych, użył go do wyrażenia swoich pragnień, żeby wpoić oglądającym program, że największym złem jest ograniczenie(???) To znaczy, że im większa swawola, tym dalej od grzechu. A przecież grzech to przekraczanie norm moralnych, za co można trafić do piekła, oprócz pana Adama Darskiego, który w piekle już jest. Tam jest jego naturalne miejsce, tylko, po co wychodzi na, zewnątrz co jakiś czas, żeby namawiać innych do wejścia do Hadesu, czy do świata podziemnego. Za przekraczanie norm moralnych, czyli popełnianie grzechu, pan Adam Darski trafił do piekła za życia. I próbuje ciągnąć za sobą innych, głównie młodzież niezorientowaną w całej tej materii… Grzech to utrata łaski uświęcającej. Ograniczenie postępowania człowieka ściśle związane jest z grzechem. Poza ramami postępowania ustanowionymi przez Boga- istnieje grzech. Zupełnie odwrotnie do tego, co powiedział bóg sumeryjski-Adam Darski. Człowiek musi żyć w określonych ograniczeniach ustanowionych przez Boga, żeby mógł żyć inny człowiek. Bo każdy ma prawo do swojej wolności, ograniczonej wolnością innego człowieka, ale w określonych ramach cywilizacyjnych. I każdy dostał rozum i wolną wolę, ale w ramach przestrzegania Dziesięciu Przykazań.. Siedem grzechów głównych w chrześcijaństwie to: pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew i lenistwo. To nie dotyczy oczywiście pana Adama Darskiego, który nie jest chyba tak naprawdę satanistą - jak twierdzą niektórzy biskupi - bo jest bogiem sumeryjskim. Szatan to zbuntowany anioł - a bóg sumeryjski - to bóg sumeryjski. Choć w młodości pan Adam dostał pierwszą gitarę, na której zagrał - dostał ją na Pierwszą Komunię Świętą.(???) Potem widocznie zbuntował się przeciw chrześcijaństwu, wstąpił do piekieł, bo było mu po drodze z szatanem, a potem postanowił zawładnąć całym Hadesem, przeistaczając się w Nergala- boga sumeryjskiego. Gdy śpiewał piosenkę: „Chwała mordercom Św. Wojciecha”, używał pseudonimu Holocausto.. Bardzo dobry pseudonim.. Dlaczego nie używa go nadal? I dlaczego telewizja państwowa nie puści tej piosenki w czasie najlepszej oglądalności? Panie Juliuszu Braun: jak powiedziało się „ a”- trzeba powiedzieć” b’! W sprawie Nergala.. Publikowałem kiedyś tekst tej piosenki- coś miedzy faszyzmem, a nienawiścią do św. Wojciecha, przeplatane słowem”Heil”. I prokuratura nie prowadzi żadnego śledztwa.. Bóg sumeryjski nawet się „zaręczył”. Nie wiem jak wyglądają zaręczyny boga sumeryjskiego z Dodą.. Czy bóg się może w ogóle „ zaręczyć”? Potem Dodę porzucił.. Doda jest raczej satanistką... Związek pomiędzy bogiem sumeryjskim a satanistką nie przetrwał.. A kto wie! Co by się z tego związku narodziło?. Coś, co byłoby poza ograniczeniem - być może! Nergal, dla Babilończyków był bogiem światło. Stoczył z Teszubem walkę o władzę nad niebiańskim królestwem. Po klęsce zszedł do świata podziemnego. Sumerowie uważali go za boga zarazy i jako takiego włączyli do grupy bogów odpowiedzialnych za zsyłanie chorób i epidemii.. Dlatego sumeryjski kapłan –lekarz odprawiał serię modlitw oraz składał bóstwu ofiary, by tym sposobem odżegnać chorobę i przebłagać duchy do opuszczenia ciała człowieka. Nergal, jako bóg zarazy i chorób.. Też pasuje! Adam Darski był kiedyś chrześcijaninem skoro przystąpił do Komunii Świętej.. Dopiero potem przystąpił do darcia Biblii, żeby inni „ żarli to g…o”. Jak to obrazowo określił.. Bardzo byłbym ciekaw, co by się stało, gdyby tymi słowy określił” Torę” „Talmud” czy Koran.. No dalej- wrogu chrześcijaństwa.! Do dzieła.. Pora na Talmud i Koran.. Zobaczymy, bohaterze, co z ciebie zostanie.. ”Przypadek” sprawia, że bóg sumeryjski wpisuje się w ogólny trend walki z chrześcijaństwem i ma ciche poparcie różnych lewicowych środowisk, które lansują tego typu postawy wrogie naszej, upadającej, co prawda, ale cywilizacji.. I takiego wroga, bronił ks. Boniecki.. W ramach Kościoła Otwartego.. A księdza broniła pani Krystyna Janda. Oprócz grzechów głównych, są jeszcze takie grzechy jak: kradzież, świętokradztwo, zabójstwo, oszustwo, cudzołóstwo, apostazja, magia, bałwochwalstwo i bluźnierstwo. Co najmniej kilka popełnił bóg sumeryjski jeszcze nie będąc bogiem sumeryjskim?. Apostazję, bałwochwalstwo, bluźnierstwo, świętokradztwo, pychę, I nie jest prawdą, że” największym grzechem jest ograniczenie”(????) Największym grzechem jest wymyślanie herezji i serwowanie jej milionom ludzi poddającym się bezwiednie - w ramach propagandy przemysłu rozrywkowego - bez siły woli tego typu miazmatom. Nergal nie napotyka żadnego oporu, bo masy niewiele rozumieją z tego, co się masom narzuca.. I do tego masy nie mają pamięci” - jak twierdził niemiecki narodowy - socjalista. Ja to mam szczęście.. Gdzie nie jestem na chwilkę, i gra gdzieś radio lub telewizor, natychmiast słyszę jakiś dysonans poznawczy, która rani moje uszy?. I natychmiast zapisuję go w zeszycie, który noszę zawsze przy sobie.. Nie wiem, ile tych aktów kulturowego marksizmu walki z chrześcijaństwem i zdrowym rozsądkiem bym zanotował, gdybym tak całymi dniami słuchał i oglądał treści zawarte w środkach masowej dezinformacji. Na szczęście nie mam na to, aż tyle czasu... WJR

Narodowcy odpowiadają prezydentowi Organizatorzy Marszu Niepodległości odpowiadają prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, który zadeklarował gotowość przewodniczenia przyszłorocznemu wspólnemu marszowi w Święto Niepodległości. - Jeśli będzie zgoda, stanę na czele przyszłorocznego wspólnego marszu w Święto Niepodległości – oświadczył na łamach „Gazety Wyborczej” prezydent Bronisław Komorowski. Poniżej publikujemy oświadczenie organizatorów Marszu Niepodległości, którzy zapewniają, że jeżeli prezydent nie zmieni swojej dotychczasowej polityki, nie otrzyma zgody na udział w Marszu:

Panie Prezydencie – niepodległość nie jest jedynie historycznym wspomnieniem, a Święto Niepodległości nie zamyka się w pamięci o przodkach – to realna treść, praca na rzecz silnego, niezależnego państwa. To dbałość o tożsamość narodową, o sprawnie zarządzaną administrację, o silną gospodarkę pozostającą w polskich rękach, o polską walutę. To pilnowanie, by państwo polskie zajmowało stanowisko podmiotu, a nie przedmiotu, w stosunkach międzynarodowych. Powtórzmy – nie tylko forma, a przede wszystkim treść decyduje o realnym wymiarze świętowania niepodległości. Treść, z którą Pan i Pańska formacja polityczna nie macie nic wspólnego. Musiałby pan zupełnie zmienić prowadzoną przez siebie dotychczas politykę, aby zostać zaproszonym na Marsz. Bez takiej radykalnej zmiany – zgody na Pański udział w Marszu Niepodległości 2012 po prostu nie będzie. Robert Winnicki

Skrzydło oderwało się 69 m od brzozy Z wyliczeń i analiz dotyczących kluczowego momentu katastrofy z 10 kwietnia 2010 r. wynika, że Tu-154M nie uderzył w brzozę, a jego skrzydło oderwało się na skutek ciągle jeszcze nieznanych okoliczności - powiedział Antoni Macierewicz (PiS). Dziś odbyło się posiedzenie kierowanego przez Macierewicza zespołu ds. zbadania katastrofy smoleńskiej. W jego trakcie prof. Wiesław Binienda, dziekan wydziału inżynierii z Ohio, i dr Kazimierz Nowaczyk za pomocą telemostu zaprezentowali animacje, symulacje oraz modele matematyczne dotyczące ostatnich sekund lotu Tu-154M. "Skutkiem ich badań są wnioski, które kwestionują w sposób zasadniczy wyniki prezentowane nam, jako rzeczywisty przebieg wydarzeń Tu-154M. Samolot leciał na dużo większej wysokości, nie uderzył w brzozę, a skrzydło oderwało się na skutek ciągle jeszcze nieznanych okoliczności w innym miejscu" - powiedział Macierewicz. Nowaczyk przekonywał - powołując się na badania trajektorii lotu Tu-154M - że nie mógł mieć miejsca kontakt samolotu z brzozą przy bliższej radiolatarni na lotnisku, a także z brzozą, która miała oderwać skrzydło samolotu, ani kontakt z drzewami, pomiędzy brzozami oraz bezpośrednio za nimi. "W tych miejscach - według policzonych trajektorii - samolot znajdował się wyżej, przeleciał nad obiema brzozami, około 14 m wyżej" - przekonywał. Prof. Wiesława Binienda powiedział z kolei, że "fragment skrzydła samolotu Tu-154M nie mógł urwać się na brzozie i być znaleziony 111 m dalej, bo według symulacji komputerowej upada na ziemię w odległości od 10 do 12 m od brzozy". Jak ocenił, "najbardziej prawdopodobne miejsce oderwania fragmentu skrzydła, jest na wysokości 26 m oraz w odległości 42 m od miejsca znalezienia". Macierewicz uważa, że ustalenia ekspertów stanowią "niebywały krok naprzód, jaki zrobiliśmy w wyjaśnianiu tej tragedii". "Wiemy już nie tylko, co się nie wydarzyło z pewnością, a więc wiemy już, że z pewnością ta brzoza skrzydła nie ułamała, ale znamy już pierwsze sekundy katastrofy. Wiemy, że rozpoczęła się mniej więcej 69 m za brzozą na wysokości 26 m, gdy doszło do dwóch wstrząsów, których wprawdzie przyczyn jeszcze nie znamy, ale one zapoczątkowały dalsze dramatyczne wydarzenia" - mówił Macierewicz. Kuzyn jednej z ofiar katastrofy Stanisław Zagrodzki zaapelował podczas posiedzenia zespołu Macierewicza o niesprzedawanie drugiego pozostającego w polskich rękach Tupolewa. Jak przekonywał, powinien on pozostać do dyspozycji ekspertów badających przyczyny katastrofy. Wiceminister obrony Marcin Idzik zapowiedział w ubiegłym tygodniu, że wycofany ze specpułku Tu-154 zostanie wystawiony na sprzedaż, jako mienie niewymagające specjalnej koncesji na handel uzbrojeniem. Niezalezna.pl

„Rzeczpospolita”: kondominium niemieckie Wicenaczelny „Rzeczpospolitej” Andrzej Talaga kreśli futurystyczne wizje. Jego zdaniem w obliczu kryzysu nad Europą powstanie kondominium niemiecko-rosyjskie, a Polska powinna ulokować swoje interesy w Niemczech. - Mijający tydzień aż huczał od nowych koncepcji urządzenia Europy nie tylko na Zachodzie, ale i na Wschodzie. Z kakofonii projektów wyłania się obraz przypominający nieco nocną marę prezesa Kaczyńskiego, czyli niemiecko-rosyjskie kondominium. Nie tyle nad Polską, ile nad całą Europą. Pierwsze wrażenie jest jednak mylne. Chodzi nie tyle o klasyczne kondominium, ile krystalizację politycznej drobnicy wokół dwóch ośrodków dominacji gospodarczej – Berlina i Moskwy. Polska nie ma dużego wyboru, gdzie powinniśmy lokować swoje interesy. W Niemczech – napisał wicenaczelny „Rzeczpospolitej”. W dalszej części tekstu Talaga analizuje gospodarcze aspekty kryzysu w Europie i dochodzi do wniosku, że Polska ma marne szanse na zasiadanie w gronie europejskich decydentów. - Polska nie jest europejskim planktonem skazanym na pożarcie, ale nie jest też rekinem. Możemy jedynie udawać grubą rybę, jeśli będziemy płynęli w tym samym kierunku, co najpotężniejsze żarłacze. Nigdy w przeciwnym. Krystalizacja Europy wokół dwóch jąder już się rozpoczęła. Brakuje nam środków, by ją powstrzymać na Wschodzie, silniejsze argumenty ma tam Moskwa. Na kierunku zachodnim zaś pozostajemy poza strefą euro i nie mamy wiele do powiedzenia ani w sprawie jej reformy, ani kierunku zmian. Możemy, co najwyżej lekko korygować swoją pozycję, jak pływak porwany przez nurt silniejszy od jego ramion. - uważa Talaga. Według wicenaczelnego „Rzeczpospolitej” Polska nie ma potencjału ani środków, aby pozostawać pomiędzy nową UE pod wodzą Niemiec a Unią Eurazjatycką z centrum w Moskwie. Dlatego zdaniem Talagi Polska powinna najwyraźniej zrezygnować ze swojej suwerenności i nie mając praktycznie żadnego innego wyboru, powinna przystąpić do kondominium niemieckiego. - Do Unii Eurazjatyckiej nie wstąpimy, nie mamy też potencjału Wielkiej Brytanii, by pozwolić sobie na stanie na uboczu przemian. Za dekadę możemy się znaleźć pomiędzy nową UE pod wodzą Niemiec i Unią Eurazjatycką z centrum w Moskwie. To zbyt niebezpieczna pozycja, by w niej trwać zbyt długo. W dalszej perspektywie korzystny jest dla nas tylko jeden wybór, choć może nas niemało kosztować w krótkim okresie – wstąpienie do Europy „niemieckiej” z rządem gospodarczym, wspólną polityką fiskalną, może nawet jedną armią. Czas przełomu w Unii sprzyja wynegocjowaniu jak najkorzystniejszych warunków akcesji. Inaczej nigdy nie zagościmy w klubie decydentów. Pozostaniemy klientami, pyszniącymi się, co najwyżej swoją suwerennością, która zresztą i tak będzie mocno ograniczona. - sugeruje wicenaczelny „Rzeczpospolitej”. Rzeczpospolita

Pora na komplety Gdy rząd likwiduje naukę historii w szkołach, dążąc do pozbawienia młodych pokoleń pamięci historycznej, by nie przeszkadzała w polityce wasalnej i nie przypominała pojęcia godności, przychodzi czas na komplety. Historii powinniśmy uczyć młodzież w domu. Ale skąd wziąć pomoce naukowe, skoro podręczniki są równie zakłamane, jak życie w III RP? Na szczęście w tym roku ukazała się „Wielka Księga Historii” Jest to wydanie encyklopedyczne, opracowane głównie przez historyków krakowskich. Wystarczy wymienić, iż w skład zespołu redakcyjnego wchodzi prof. Andrzej Nowak, który również opatrzył książkę wstępem, a wśród konsultantów był m.in. śp. Janusz Kurtyka. Prof. Nowak stawia pytanie, czy istnieje jakaś odczuwalna więź między tymi, którzy walczyli o wolność, zbudowali unikalny ustrój i kulturę w miejscu spotkania Wschodu i Zachodu a nami. Czy wielka narodowa historia ma sens? Oczywiście, tradycyjna definicja narodu taką właśnie więź uznaje za oczywistość.

Przywracanie tradycji Nowak ma nadzieję, że właśnie „Wielka Księga” pomoże odbudować pamięć żywą, zrodzi „poczucie współuczestnictwa”, gdyż zagłębiając się w wydarzenia opisane na jej kartach, każdy będzie mógł odnaleźć przodków i ustanowić iunctim między historią indywidualną i narodową. Autorzy nie pisali zwykłego kompendium wiedzy historycznej, lecz chcieli przywrócić Polakom świetną tradycję narodowej historii, co im się udało. W ten sposób sami stanęli w szeregu pisarzy, którzy od Galla do Jasienicy próbowali tworzyć historię wspólną dla wszystkich Polaków. Na pytanie, które stawiają, czy jest jeszcze dobro wspólne dla wszystkich Polaków, prof. Nowak odpowiada, cytując słowa XVI-wiecznego pisarza Stanisława Orzechowskiego:, „Lecz wolność najwyższe dobro spośród wszystkich dóbr”. Przesłanie „Wielkiej Księgi” jest tradycyjne dla członka naszego narodu, a nie jedynie mieszkańca kraju przypadkowo położonego nad Wisłą i Wartą. Walka o wolność jest dla Polaka koniecznością. Encyklopedia nie jest więc skierowana do lemingów, które przeszłości się wyrzekają i jej nienawidzą. Ta przeszłość zobowiązuje i pokazuje dawną wielkość, która widziana z pozycji pełzaka strasznie boli i pokochanie niewoli czyni trudnym, a więc musi rodzić agresję. Oryginalność „Wielkiej Księgi” polega na tym, iż jest to połączenie kalendarium wydarzeń z przeszło tysiącletniej historii Polski z notami tematycznymi. Po wstępie, omawiającym pradzieje ziem polskich, następuje 9 rozdziałów: Średniowiecze (130 s.), Wiek XVI–XVII (150 s.), Wiek XVIII (100 s.), Pod zaborami (ok. 100 s.), I wojna światowa (ok. 30 s.), II Rzeczpospolita (ok. 80 s.), II wojna światowa (ok. 100 s.), PRL (100 s.) i Czasy współczesne (ok. 60 s.) W ramach każdego rozdziału wydarzenia opisane są w układzie chronologicznym. Nie jest to jednak sucha wyliczanka, lecz opis wydarzenia, jego tła i skutków.

Od kultury do polityki Pierwsza nota dotyczy roku 960, a ostatnia 6 grudnia 2010 r., pod którą to datą opisano przebieg wizyty prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa w Warszawie. Obok opisu wydarzeń zamieszczono w ramkach krótkie artykuły monograficzne, np. „Kadrówka” o I Brygadzie Legionów („radują się serca, raduje się dusza, gdy Pierwsza Kadrowa na Moskala rusza”) czy Dymitriady o wyprawach na Moskwę. Wiele miejsca zajęły życiorysy królów i charakterystyki ich polityki oraz opisy ważnych miast (Kraków, Zamość, Lublin, Wilno, Lwów). Biogramy polityków i ludzi kultury są natomiast bardzo skondensowane. Wydarzenia kulturalne zostały potraktowane tak samo jak polityczne. Mamy zdjęcia i noty poświęcone np. Kabaretowi Starszych Panów, potępionemu przez Gomułkę filmowi Skolimowskiego „Nóż w wodzie”, poecie Zbigniewowi Herbertowi, kulturze Odrodzenia itp. Dzięki indeksowi nazwisk łatwo możemy zobaczyć, w jakich notkach pojawia się poszukiwana osoba. Wydaje się natomiast, iż celowym zamierzeniem jest brak indeksu tematycznego. Autorom nie chodziło o to, by szybko odnaleźć opis jakiegoś wydarzenia, lecz raczej szukać i poznawać historię według okresu zainteresowania. Pomijam już fakt, że taki indeks sporządzić byłoby bardzo trudno. Ze względu na ogrom materiału musiałby on powtarzać całość „Księgi” w formie haseł lub być zbyt ogólnikowy, np. stosunki polsko-rosyjskie, i tu wymieniać wszystkie strony, na których pojawiają się informacje o naszych relacjach z Moskwą od XV w., a więc wcale nie ułatwiałby odnalezienie poszukiwanego faktu.

Bez lęku Wydawnictwa encyklopedyczne utrwalają wiedzę, dlatego są bardzo często instrumentem manipulacji i skazywania niewygodnych faktów na niebyt. „Wielka Księga” stanowi przeciwieństwo takiego postępowania – odkłamuje historię i utrwala wiedzę niewygodną dla reżimu i reżimowych elit. Tylko tu dowiemy się, kiedy prokuratura umorzyła śledztwo ws. palenia akt SB na przełomie lat 1989/1990 czy kiedy Wlk. Brytania odmówiła ekstradycji stalinowskiej zbrodniarki Heleny Wolińskiej-Brus. Na podkreślenie zasługuje uczciwość i odwaga w redagowaniu biogramów, np. w poświęconemu Wałęsie umieszczono informację: zarejestrowany przez SB, jako TW „Bolek” w latach 1970–1976. Obok biogramu zamieszczono zapomniane zdjęcie Wałęsy z siekierą podczas kampanii prezydenckiej 1990 r. „Wielka Księga” będzie ozdobą każdej biblioteki. Oprócz wartości naukowej należy podkreślić walory estetyczne książki. Jest to wydanie bibliofilskie, bogato ilustrowane obrazami, rycinami i fotografiami, często unikalnymi. Właśnie ilustracje stanowią wielką wartość „Wielkiej Księgi Historii”, gdyż zostały tak dobrane, by odkłamać przekaz oficjalny i zapełnić białe plamy pielęgnowane w III RP. Ma to zwłaszcza znaczenie dla historii XX i XXI w. Zobaczymy zdjęcia ze współpracy oficerów niemieckich i sowieckich, więzienie na Zamarstynowie po zbrodni NKWD z czerwca1941 r., stację wyładunkową w Katyniu, fotografie z operacji AK Ostra Brama, dowódcę 1 Armii LWP Siewrgieja Gorochowa, w PRL zwanego Popławskim, i słynne ujęcie Gomułki i Cyrankiewicza na przyjęciu u Stalina. A z nowszych czasów słynnego „misia” (dla młodszych: pocałunek w usta połączony z objęciem) Breżniewa i Gierka, radosne spotkanie Kwaśniewskiego z Putinem czy szczęśliwa piątka: Komorowski, Tusk, Jaruzelski, Kwaśniewski i Mazowiecki. Zobaczymy dokładnie twarze esbeków strzelających do demonstrantów w Lubinie w maju 1982 r., ale także Czesława Kiszczaka wizytującego w stanie wojennym oddział żołnierzy, wśród których widoczny jest Jerzy Szmajdziński. Doskonałe są zdjęcia archiwalne z lat 1914–1920, w tym lżejszego kalibru, jak widok Murmańczyków, czyli żołnierzy polskich, którzy ewakuowali się z frontu murmańskiego, z białym niedźwiadkiem Baśką – maskotką oddziału. Nieprzypadkowo tyle piszę o zdjęciach, gdyż one najlepiej ukazują prawdę, często są o wiele wymowniejsze niż sam tekst. Jego autor musi przecież strzec się przed terrorem sądowym Ubekistanu i wyroków skazujących za brak czołobitności wobec kłamstwa. Józef Darski

Upadek Lobbyisty Media jedynie słusznej prawdy rozpoczęły już akcje wyjaśniania nam, że problemem Polski nie jest wcale złodziejstwo, korupcja i wszechobecni PRL-owscy agenci, ale tylko "brak regulacji prawnej działalności lobbyingowej". Minelo juz sporo lat od epizodu "lub czasopisma" a w Polsce trwa wciaz czcze gadanie na temat przepisow o lobbyingu, tak, aby odroznic lobbying od korupcji. Specjalistka od tropienia dorsza, Julia Pitera, spedzila okragle 4 lata na panstwowej pensji a ustawy lobbyingowej wciaz nie widac. " W Polsce stawia się skandaliczny znak równości pomiędzy lobbingiem a korupcją" grzmial w maju tego roku w portalu Interia zastępca dyrektora generalnego Pracodawców RP, Adam Ambrozik. Dodajac: "Lobbing nie jest niczym złym, o ile jest transparentny i jawny. Przepisy ustawy lobbingowej powinny, więc zapewniać maksymalną przejrzystość działań lobbingowych. Podobnie transparentny powinien być proces legislacyjny". Rozwiazanie jest wiec proste: jak bedzie ustawa o lobbyingu to juz nie bedzie tzw. "zalatwiaczy" i korupcji. Kilka tygodni temu wyszedl wlasnie z wiezienia byly waszyngtonski super-lobbyista Jack Abramoff. Abramoff spedzil 3,5 roku w wieznienia za oszustwa finansowe, okradanie klientow i korupcje politykow. Za swoje przestepstwa ryzykowal nawet 11 lat, zostal skazany w 2008 roku na 6 lat, odsiedzial wiecej niz polowe swojej kary. Departament Sprawiedliwosci USA zazadal, aby Abramoff byl wieziony w zakladzie karnym w stanie Maryland, blisko Washingtonu, tak, aby Abramoff pozostawal do dyspozycji sledczych w sprawach dotyczacych jego wspolnikow. Po dwoch latach wiezienia Abramoff zostal przeniesiony do zakladu karnego pol-otwartego, gdzie pracowal w pizzerni, zarabiajac pomiedzy 7,5 $ i 10 $ na godzine. Do czasu aresztowania, Jack Abramoff byl jedna z gwiazd lobbyingu w Waszyngtonie. Wychowany w prominenckiej rodzinie, szybko zanurzony w polityce, z dyplomami z najlepszych szkol, Jack Abramoff zostal oficjalnym lobbyista pozno, w wieku 37 lat. Jego klientami byly Indianskie plemiona, rosyjska spolka naftowa Naftasib, afrykanscy prezydenci, firmy loteryjne, spolka Tyco ktorej prezes zostal pozniej skazany za oszustwa finansowe i tak dalej. W 2001 roku, Jack Abramoff przeniosl sie do Waszyngtonu i rozwinal skrzydla. Wynajal rownoczesnie 4 loze VIP na glownych stadionach USA, kupil restauracje gdzie przyjmowal klientow i ogranizowal czeste podroze golfowe do Szkocji. Dobra passa Abramoffa trwala 3 lata i skonczyla sie w 2004 roku, kiedy ruszyly sledztwa w sprawie malwersacji pieniedzy klientow i korupcji politykow. Wraz z Abramoffem skazanych zostalo - za korupcje i powolywanie sie na wplywy - wielu urzednikow panstwowych i bylych parlamentarzystow. Po opuszczeniu wiezienia, Abramoff zdazyl przygotowac juz wywiad w znanym programie telewizyjnym "60 minutes" sieci CBS, w ktorym chwali sie ze mial w kieszeni 100 parlamentarzystow i ze najlepszym sposobem na zdobywanie wplywow byly obietnice dobrze platnych stanowisk dawane pracownikom biur poselskich parlamentarzystow.

Wywiad z Abramoffem zostal wyemitowany 6 listopada 2011:

http://www.cbsnews.com/video/watch/?id=7387331n

No prosze, czy ktorys z polskich zalatwiaczy ma w kieszeni 100 poslow na Sejm RP? Byly podopieczny Czempinskiego i Zacharskiego, Marek Dochnal, mial w kieszeni tylko jakiegos Pęczaka. Przed polskimi zalatwiaczami stoja wiec nowe wyzwania.Stanislas Balcerac

Złoto wraca do Wenezueli Dziś do Caracas dotarła pierwsza partia złota powracającego do kraju. Docelowo wróci kruszec wart 11 miliardów dolarów. Zdeponowane do tej pory głównie w Europie, wraca na osobisty rozkaz Hugo Cháveza. Konwój, ochraniany przez wojsko, witany był przez wiwatujące tłumy z flagami narodowymi. Eksperci wskazywali na nieopłacalność takiej operacji. Według nich przetransportowanie 160 ton złota to decyzja bardzo ryzykowna i związana z dużymi kosztami. Tymczasem cały ładunek powróci do Wenezueli jeszcze w tym roku, a łączny koszt to około 9 milionów dolarów. Ktoś powie, że dużo. Jednak Chávez obawiał się, że nastąpić może konfiskata złota przez sądzących się z nim Amerykanów. Ostrzeżeniem może też być los Kadafiego. Nie dziwi, że media jak tylko mogą starają się umniejszyć wagę tej decyzji. Według nich to ropa ma być głównym aktywem Wenezueli, więc nie wpłynie to na gospodarkę tego kraju. W formowaniu takich sądów nie przeszkadzają im ciągle rosnące ceny złota. Dodatkowo dziennikarze próbują umniejszać zwiększenie suwerenności państwa dzięki samodzielnemu dysponowaniu swoimi rezerwami. Cháveza można nie lubić, ale trzeba przyznać, że decyzja taka jest bardzo dobrym posunięciem. Pomijając przytoczone wcześniej argumenty „za”, najlepszy i tak jest ten sformułowany przez prezydenta Wenezueli. Otóż stwierdził on, że powrót złota do kraju pozwoli uchronić je od gospodarczego zamętu w Europie. Mateusz Zbróg

Prof. Jan Żaryn: Ten pomnik chwali okupantów W Warszawie trwa proces przenoszenia tzw. pomnika „Czterech Śpiących”. W związku z budową II linii metra musiał on zmienić swoją lokalizację. Radni PO-SLD nie zgodzili się na wniosek PiS na przeniesienie przy tej okazji pomnika chwalącego polsko-sowieckie braterstwo broni do muzeum komunizmu w Kozłówce. Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz swoją decyzję w tej sprawie konsultowała z ambasadą Rosji w Warszawie. Z pytaniem, czy przy okazji budowy II linii metra należało pomnik przenieść do Kozłówki, zwróciliśmy się do historyka, profesora Jana Żaryna:

W Warszawie oraz innych miastach w Polsce istnieje jeszcze wiele pomników, które chwalą najazd okupantów na nasz kraj w 1944 i 1945 roku. Pomniki takie są świadectwem naszej rozchwianej świadomości historycznej. Bez wątpienia powinny znaleźć się one w miejscu, w którym komunistyczna przeszłość byłaby wyjęta z jakiejkolwiek aury noszącej znamiona heroicznych bojów o niepodległą Polskę. Na razie nie ma muzeum komunizmu w Warszawie, choć kiedyś Czesław Bielecki bardzo mocno lansował pomysł utworzenia takiej placówki. Gdyby do tego doszło taki pomnik mógłby tam znaleźć dobre dla siebie miejsce. Obecnie takim miejscem jest Kozłówka i tamtejsze muzeum. Podobne przenosiny pomników widać w innych krajach. Na Litwie istnieje muzeum, utworzone przez prywatnego biznesmena, które jest świadectwem terroru i okupacji dotykających Litwinów przez dziesięciolecia. To zdaje się dobry pomysł na rozliczanie się z przeszłością oraz przeszłą świadomością historyczną. Mam wrażenie, że decyzja władz Warszawy dot. pomnika może odbić się na relacjach z Rosją. Jeśli pomnik „Czterech Śpiących” pozostanie przy Cerkwi prawosławnej i w niedalekiej odległości od znanego z czasów komuny komisariatu przy ulicy Cyryla i Metodego, to może się okazać, że zupełnie niepotrzebnie utożsamiamy tradycję prawosławną i rosyjską tylko i wyłącznie z totalitaryzmem komunistycznym w Polsce. To bardzo zły skrót myślowy. Problem konsultacji władz miasta z ambasadą Federacji Rosyjskiej ws. pomnika jest złożony. Należałoby sprawdzić, czy pomnik ten jest polską własnością. Niewykluczone, że on był budowany w porozumieniu finansowym ze stroną sowiecką. Jeśli by tak było, to konsultacje te wydają się zrozumiałe. Trzeba było się konsultować z dziedziczką ZSRS. Jeśli jednak te konsultacje były spowodowane czymś innym, to byłoby to złamaniem norm kulturowych. Not. KL

Kara śmierci w Piśmie Świętym i nauczaniu katolickim Chrześcijanie w Piśmie Świętym znajdują nakaz karania śmiercią: sprawców pobić ze skutkiem śmiertelnym, osób, które uderzyły rodzica lub mu złorzeczyły, handlarzy żywym towarem, czarownic, niewiernych małżonków i ich kochanków, kazirodców, homoseksualistów, zoofilów, bluźnierców i morderców.

Czynny zagrożone karą śmierci według Pisma Świętego W 21 rozdziale Księgi Wyjścia znaleźć można postulat ukarania śmiercią: sprawców pobić ze skutkiem śmiertelnym, osoby która uderzyła swego rodzica lub mu złorzeczyła, handlarzy żywym towarem.

„12 Jeśli kto tak uderzy kogoś, że uderzony umrze, winien sam być śmiercią ukarany.” „15 Kto by uderzył swego ojca albo matkę, winien być ukarany śmiercią. 16 Kto by porwał człowieka i sprzedał go, albo znaleziono by go jeszcze w jego ręku, winien być ukarany śmiercią. 17 Kto by złorzeczył ojcu albo matce, winien być ukarany śmiercią.” W kolejnym 22 rozdziale Księgi Wyjścia znajduje się postulat karania śmiercią czarownic.

„17 Nie pozwolisz żyć czarownicy.” Księga Kapłańska powtórzyła w swoim 20 rozdziale nakaz karania śmiercią złorzeczących rodzicom, nakazała również karanie śmiercią niewiernych małżonków i ich kochanków, kazirodców, oraz homoseksualistów, zoofilów, kazirodców.

„9 Ktokolwiek złorzeczy ojcu albo matce, będzie ukarany śmiercią: złorzeczył ojcu lub matce, ściągnął śmierć na siebie. 10 Ktokolwiek cudzołoży z żoną bliźniego, będzie ukarany śmiercią i cudzołożnik, i cudzołożnica. 11 Ktokolwiek obcuje cieleśnie z żoną swojego ojca, odsłania nagość ojca: będą ukarani śmiercią oboje, sami tę śmierć na siebie ściągnęli. 12 Ktokolwiek obcuje cieleśnie z synową, będzie razem z nią ukarany śmiercią: popełnili sromotę, sami tę śmierć na siebie ściągnęli. 13 Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość. Obaj będą ukarani śmiercią, sami tę śmierć na siebie ściągnęli.” „15 Ktokolwiek obcuje cieleśnie ze zwierzęciem wylewając nasienie, będzie ukarany śmiercią. Zwierzę także zabijecie. 16 Jeśli kobieta zbliży się do jakiegoś zwierzęcia, aby z nim się złączyć, zabijesz i kobietę, i zwierzę. Oboje będą ukarani śmiercią, sami śmierć na siebie ściągnęli. 17 Jeżeli kto weźmie swoją siostrę, córkę swojego ojca albo swojej matki i będzie oglądał jej nagość, a ona będzie oglądać jego nagość, jest to czyn haniebny, oboje będą zgładzeni w obecności synów ich ludu. Ten, kto odsłonił nagość swojej siostry, zaciągnie winę.” W 24 rozdziale Pan Bóg nakazał Mojżeszowi by mordercy i bluźniercy byli karani śmiercią.

„16 Ktokolwiek bluźni imieniu Pana, będzie ukarany śmiercią. Cała społeczność ukamienuje go. Zarówno tubylec, jak i przybysz będzie ukarany śmiercią za bluźnierstwo przeciwko Imieniu. 17 Ktokolwiek zabije człowieka, będzie ukarany śmiercią.” „Kto zabije człowieka, będzie ukarany śmiercią.” W 19 rozdziale Księgi Potworzonego Prawa nakazano karanie śmiercią za morderstwo.

„11 Jeśli jednak człowiek z nienawiści do swego bliźniego czatował na niego, powstał przeciw niemu, uderzył go śmiertelnie, tak iż tamten umarł, i potem uciekł do jednego z tych miast, 12 starsi tego miasta poślą po niego, zabiorą go stamtąd i oddadzą w ręce mściciela krwi, by umarł. 13 Nie zlituje się nad nim twoje oko, usuniesz spośród Izraela [przelanie] krwi niewinnego, by ci się dobrze powodziło.” W 21 rozdziale Księgi Powtórzonego Prawa nakazano karać śmiercią handlarzy żywym towarem.

„7 Jeśli znajdą człowieka, porywającego kogoś ze swych braci, z Izraelitów – czy sam będzie go używał jako niewolnika, czy go sprzeda – taki złodziej musi umrzeć. Usuniesz zło spośród siebie.” Na temat kary śmierci wypowiedział się też Jezus Chrystus w 21 rozdziale Ewangelii Mateusza.

„Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. 34 Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. 35 Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. 36 Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. 37 W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. 38 Lecz rolnicy zobaczywszy syna mówili do siebie: “To jest dziedzic; chodźcie zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo”. 39 Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. 40 Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami?» 41 Rzekli Mu: «Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze».”

Kara śmierci w nauczaniu katolickim W swym nauczaniu kościół katolicki wielokrotnie wypowiadał się za karaniem śmiercią morderców. Święty Paweł w 13 rozdziale Listu do Rzymian stwierdzał, że państwo (prawomocna władza, ale nie tyrania) ma prawo karać śmiercią.

„1 Każdy niech będzie poddany władzom, sprawującym rządy nad innymi. Nie ma, bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga, a te, które są, zostały ustanowione przez Boga. 2 Kto więc przeciwstawia się władzy – przeciwstawia się porządkowi Bożemu. Ci zaś, którzy się przeciwstawili, ściągną na siebie wyrok potępienia. 3 Albowiem rządzący nie są postrachem dla uczynku dobrego, ale dla złego. A chcesz nie bać się władzy? Czyń dobrze, a otrzymasz od niej pochwałę. 4 Jest ona, bowiem dla ciebie narzędziem Boga, [prowadzącym] ku dobremu. Jeżeli jednak czynisz źle, lękaj się, bo nie na próżno nosi miecz. Jest, bowiem narzędziem Boga do wymierzenia sprawiedliwej kary temu, który czyni źle.” O karze śmierci wypowiadali się też ojcowie kościoła. Karę śmierci przewidywał w swoim nauczaniu Klemens Aleksandryjski w „Kobiercach”. Niechętni karze śmierci (z powodu stosowania jej w prześladowaniach chrześcijan) Tertulian w „Lekarstwo na ukłucie skorpiona” i „O duszy”, Orygenes, św Cyprian, uznawali prawo władzy do jej stosowania. Zaprzestanie prześladowań chrześcijan doprowadziło do pełnego uznania kary śmierci w kościele. Laktancjusz w „O gniewie bożym” wypowiadał się za karą śmierci. Święty Augustyn w „liście do Apringiusza” i „O państwie bożym” dopuszczał wojny, karę śmierci, potępiał zabijanie w relacjach prywatnych. Państwu prawo do karania śmiercią przyznawał papież Mikołaj I i Innocenty III. Święty Bernard z Clairvaux w „Do rycerzy świątyni” przyznawał krzyżowcom prawo zabijania w Imię Boże. Za karą śmierci opowiadał się również świety Dominik. Święty Tomasz z Akwinu w „Sumie Teologicznej” i „Sumie przeciw poganom” głosił ze należy zabijać jednostki szkodliwe dla społeczeństwa (tak jak się usuwa z organizmu organy dotknięte gangreną), państwu przyznawał prawo do karania śmiercią, głosił, że kara śmierci daje zbrodniarzom możliwość nawrócenia. Duns Szkot Święty postulowałby karać śmiercią za bluźnierstwo i morderstwo, przeciwstawiał się karze śmierci za kradzież i cudzołóstwo. Alfons de Liguori w swej „Teologi Moralnej” przyznawał państwu prawo do karania śmiercią. Papież Leon XIII w „Pastoralis officii” z 1891 roku przyznawał państwu monopol na zabijanie. Pius XI w „Casti Conubii” popierał stosowanie kary śmierci. Pius XII w 1952 (wypowiedzi z 13.09.1952, 5.12.1954) roku stwierdzał, że morderca sam ponosi winę za swoją śmierć. Drugi sobór watykański nie potępił kary śmierci. Jan Paweł II w swej encyklice Evangelium Vitae pisał, że:

„Zdarza się niestety, że konieczność odebrania napastnikowi możliwości szkodzenia prowadzi czasem do pozbawienia go życia. W takim przypadku spowodowanie śmierci należy przypisać samemu napastnikowi, który naraził się na nią swoim działaniem, także w sytuacji, kiedy nie ponosi moralnej odpowiedzialności ze względu na brak posługiwania się rozumem. 56. W tej perspektywie należy też rozpatrywać problem kary śmierci.”.

Karę śmierci dopuszczał (przed zmianami) Katechizm Kościoła Katolickiego „2266 Ochrona wspólnego dobra społeczeństwa domaga się unieszkodliwienia napastnika. Z tej racji tradycyjne nauczanie Kościoła uznało za uzasadnione prawo i obowiązek prawowitej władzy publicznej do wymierzania kar odpowiednich do ciężaru przestępstwa, nie wykluczając kary śmierci w przypadkach najwyższej wagi. Z analogicznych racji sprawujący władzę mają prawo użycia broni w celu odparcia napastników zagrażających państwu, za które ponoszą odpowiedzialność.” Odstępstwem od tradycyjnego nauczania kościoła w sprawie kary śmierci był apel Jana Pawła II o zniesienie kary śmierci z 1998 roku, (który nie był dokumentem dogmatycznym).

Filozofia klasyczna o potrzebie kary śmierci Kościół katolicki w swym nauczaniu czerpał z filozofii klasycznej, (czemu dawali wyraz papieże w swych encyklikach). Karę śmierci popierał Platon w „Prawach” i „Protagoras”, Arystoteles w „Ustroju politycznym Aten”, Seneka w „O gniewie”. Jan Bodakowski

Katolicki spór o karę śmierci Wczoraj Jarosław Kaczyński zakomunikował ,że PiS będzie domagało się przywrócenia w Polsce kary śmierci. Prezes został zaatakowany za to, że nie kieruje się nauką Jana Pawła II. Czy Kościół katolicki jest przeciwny stosowaniu kary śmierci czy może w niektórych wypadkach ją dopuszcza? Jak katolik powinien odnosić się do najwyższej kary? Oto starcie dwóch  teologów: Ks. prof. Mariana Machinka i prof. Michała Wojciechowskiego.  Łukasz Adamski: Nauczanie Kościoła Katolickiego dotyczące kary śmierci nie jest jednoznaczne. Już Ojcowie Kościoła dopuszczali stosowanie tej najwyższej kary. Według św. Augustyna, „państwo chrześcijańskie, czyli takie, które przyjęło chrześcijańskie zasady za podstawę swego działania, mogło w granicach określonych przez moralne prawo Boże stosować karę śmierci, nie tracąc przez to swego chrześcijańskiego charakteru”. Z kolei św. Tomasz z Akwinu pisał: „grzeszników zabijać nie tylko wolno, ale należy to czynić, jeżeliby okazali się szkodliwi lub niebezpieczni dla społeczeństwa”. Również Pismo Święte, nie tylko Stary Testament, gdzie dopuszczalność stosowania kary śmierci występuje dość często, ale również Nowy Testament nie potępia wprost kary śmierci. Jednak trudno jest dziś usłyszeć z ust hierarchów kościelnych akceptację stosowania kary śmierci. Jan Paweł II usilnie nawoływał do jej zniesienia. Benedykt XVI stwierdził nawet, że „kara śmierci to obraza ludzkiej godności”. Czy można, więc jednoznacznie powiedzieć, że Kościół jest za karą śmierci bądź przeciw niej? Ks. Marian Machinek: Ja bym się nie zgodził z tym określeniem, że stanowisko Kościoła jest niejednoznaczne w tej kwestii. Oczywiście ono nie jest jednoznaczne, jeżeli próbujemy wydobyć go z przestrzeni dwóch tysięcy lat. Wtedy stanowisko Kościoła nie tylko odnośnie do kary śmierci, ale wielu innych problemów będzie różne w różnych okresach. Wydaje mi się, że występuje coś takiego jak rozwój wrażliwości moralnej i rozwój moralny samych społeczeństw. Natomiast opcja Kościoła idzie jednoznacznie w kierunku moratorium na karę śmierci z celem jej zniesienia. Oczywiście stanowisko Kościoła w sprawie kary śmierci jest inne niż jego stanowisko w odniesieniu do aborcji. Te dwie przestrzenie są inne: o ile w stosunku do aborcji Kościół mówi: „Nigdy nie wolno zabijać dzieci nienarodzonych”, o tyle w stosunku do kary śmierci Kościół uzależnia swoje stanowisko od tego, czy społeczeństwo jest w stanie dać jakąś alternatywę.

Panie profesorze, czy przykazanie „nie zabijaj” nie jest dowodem na to, że katolik nie powinien popierać kary śmierci? Michał Wojciechowski: Przykazanie „nie zabijaj” znaczy dosłownie „nie morduj”. To jest przykazanie, które ma powstrzymać morderców, a więc ono nie odnosi się do tej kwestii. Jest to zakaz zabijania niewinnych, a nie zakaz zabijania np. w obronie własnej czy wrogów na wojnie. Natomiast uważam, że Kościół nie zajął ostatecznego stanowiska w sprawie kary śmierci. A to, że ostatnie dokumenty kościelne sprzyjają raczej zniesieniu kary śmierci, nie jest decydujące. Nie można, bowiem w wypadku nauki Kościoła zaliczać do niej czegoś, co się sformułowało niedawno. Do wiary Kościoła należy to, co jest w Piśmie Świętym i w co Kościół stale wierzył. W wypadku takim jak stosowanie kary śmierci, gdy jest zupełnie jasne, że tradycja Kościoła do niedawna dopuszczała jej stosowanie, nie można powiedzieć, że teraz nagle nauczamy inaczej. Można powiedzieć, że chcielibyśmy, żeby kara śmierci była zniesiona, ale nie możemy zakazywać państwom jej stosowania, skoro Kościół się na to zgadzał przez kilkanaście wieków.

M.M: Nie zgadzam się z tą wypowiedzią do pewnego stopnia. Oczywiście, że stanowisko Kościoła było dopuszczające, chociaż kara śmierci nigdy nie była czymś, co Kościół w zasadzie lekką ręką dopuszczał, abstrahując od jakichś tam wyłomów praktycznych, które znamy z historii. Natomiast, jak już powiedziałem, istnieje coś takiego jak rozwój wrażliwości moralnej. Nauczanie Kościoła to nie jest pewien konglomerat, który musi być przez wieki przekazywany w formie zupełnie niezmiennej. Tak samo jak istnieje rozwój wrażliwości moralnej odnośnie do stosunku do dzieci, kobiet czy spraw gospodarczych, tak samo istnieje również w tym momencie rozwój wrażliwości Kościoła. Myślę, że jeżeli dzisiaj Kościół tak mocno podkreśla wartość każdego życia ludzkiego, to również przestępca, chociaż utracił wszelką godność moralną i utracił wszelkie atrybuty człowieka godnego szacunku, nie przestaje być człowiekiem. Nie możemy jednocześnie być za ochroną życia i traktować karę śmierci jako jeden z elementów dyscypliny państwowej.

M.W.: Chciałbym zwrócić uwagę na to, że Kościół oczywiście nigdy nie był zachwycony karą śmierci, ale ją też prawie zawsze dopuszczał. To tak jak z wojną, która jest rzeczą okropną, tak jak kara śmierci jest rzeczą okropną, natomiast nie możemy powiedzieć władzom państwowym, że prowadzenie wojny jest bezwarunkowo zabronione. I nie mówimy tego. Nauczanie Kościoła katolickiego w kwestii wojny jest dziś jednoznaczne: wolno państwu w obronie swoich obywateli wystąpić przeciwko niesprawiedliwemu agresorowi.

M.M.: Do pewnego stopnia jestem w stanie zaakceptować taki punkt widzenia. Jednak pytaniem jest to, czy kara śmierci w dzisiejszym społeczeństwie spełnia swoje zadanie, którym jest (również według Katechizmu) ochrona przed niesprawiedliwym napastnikiem. Kara śmierci byłaby do zaakceptowania przez Urząd Nauczycielski Kościoła, jako pewna, chociaż ekstremalna, dopuszczalna forma karania przestępców jedynie wtedy, gdyby się okazało, że nie ma żadnej alternatywy…

Ale Kościół zostawia sobie pewną furtkę. Katechizm Kościoła Katolickiego (paragraf 2267) zawiera zdanie: „Kiedy tożsamość i odpowiedzialność winowajcy są w pełni udowodnione, tradycyjne nauczanie Kościoła nie wyklucza zastosowania kary śmierci, jeśli jest ona jedynym dostępnym sposobem skutecznej ochrony ludzkiego życia przed niesprawiedliwym napastnikiem”. M.M.: Ponieważ Kościół zawsze głosił, że życie napastnika nie jest cenniejsze od życia jego ofiary. Gdyby się okazało, że nie możemy w inny sposób bronić niewinnych, to kara śmierci zapewne byłaby dopuszczalna, tak samo jak każda inna forma obrony koniecznej, czyli takiej, dla której nie ma żadnej innej alternatywy.

Święty Paweł stwierdził w Liście do Rzymian, że „władza nie na darmo nosi miecz”. Ksiądz napisał w jednej ze swoich książek, że fragment ten jest często błędnie interpretowany, jako pochwała stosowania kary śmierci. Na czym polega ta błędna interpretacja? M.M.: Ten fragment ma za sobą ogromną historię, która interpretowała zasadę Ius gladii, czyli prawo miecza, jako jednoznaczne prawo do ucinania głów. Z drugiej strony jednak są interpretacje, które mówią, że Paweł, który był lojalny wobec prawowitej władzy, uwzględniał, że miecz symbolizuje jej prawo do karania. Oczywiście, nie da się wykluczyć, że kara śmierci była w czasach Pawłowych zupełnie przez niego dopuszczalna. Natomiast kwestia aplikacji współczesnej tego tekstu – czyli że możemy się powołać na tekst Biblii i brać go do dzisiejszych czasów jako niemal dowód z Objawienia – jest dla mnie problematyczna.

Czy św. Paweł akceptował karę śmierci? M.W.: Te słowa padają w Liście św. Pawła do Rzymian, czyli do chrześcijan zamieszkałych w stolicy imperium, gdzie normalni mieszkańcy tej stolicy byli obywatelami rzymskimi i wobec nich karę śmierci wykonywano przez ścięcie mieczem. Także, do czego to jest aluzja, to aż nadto oczywiste. Te słowa są dalszym ciągiem zdania, w którym św. Paweł mówi, że jak ktoś jest porządny, to nie ma, co się bać władzy, a jeżeli czyni źle, niech się lęka, bo władza nie na darmo nosi miecz. Jest to po prostu ostrzeżenie wobec przestępców, że grozi im kara śmierci, wymierzana przez władzę rzymską, którą św. Paweł uznawał. Pismo Święte czytamy nie tylko z czystej ciekawości historycznej, ale również odczytujemy je, jako wzorzec postępowania, więc można sądzić, że wobec władzy legalnej i sprawiedliwej, również w innych epokach, obowiązuje ta sama zasada. Dlatego też Kościół do niedawna stał na stanowisku, że aczkolwiek kara śmierci jest rzeczą okropną i w poszczególnych wypadkach wzywał władców i sędziów do łagodności, to jednak jej nie wykluczał. Dodam, że nie chodzi tylko o samego św. Pawła. Dużą wagę ma również zdanie na ten temat, które jest w Księdze Rodzaju. W opisie przymierza z Noem padają słowa Boga: „Kto przeleje krew ludzką, przez ludzi ma być przelana krew jego”. Otóż te słowa są też bardzo programowe, bo one dotyczą praojca ludzkości i jego potomków, którzy symbolizują całą ludzkość. Potem jest wyliczenie wszystkich potomków Noego, którzy są symbolami wszystkich narodów ówczesnego świata.

Czyżby Ksiądz odczytywał przekaz biblijny przez pryzmat propagandy przeciwko karze śmierci? M.M.: Nie schodźmy na poziom, gdzie mówimy o propagandzie. Wydaje mi się, że Stary Testament nabiera dla chrześcijanina swojego sensu normatywnego, wtedy gdy czyta się go z perspektywy Nowego Testamentu. Pismo Święte stanowi oczywiście ten punkt odniesienia dla całej tradycji kościelnej i dla całego nauczania Kościoła, ale jednocześnie to nie jest zbiór jednakowych klocków, które można wyjąć niezależnie od miejsca, w którym się znajdują i powiedzieć, że tutaj właśnie pasują. Jednocześnie Pismo Święte zawiera bardzo wiele postanowień, które dotyczą życia społecznego, a które w zasadzie nie są dziś przez nas akceptowane. A przynajmniej są na nowo przemodelowane, dlatego że mamy doświadczenia dwóch tysięcy lat. Wydaje mi się, że te dwie pozycje, które reprezentujemy w tej dyskusji z panem profesorem, to nie są pozycje na dwóch antypodach. Wbrew pozorom są one bardzo blisko. Wydaje mi się, że pytanie, jakie powinniśmy postawić, jest następujące: czy kara śmierci może w świetle nauki chrześcijańskiej należeć do arsenału zwyczajnych środków, jakimi dysponuje państwo, nawet gdyby to był środek absolutnie ostateczny? Czy może należy wyjąć ją spośród tego arsenału i wstawić do arsenału środków na sytuacje nadzwyczajne? Mam na myśli sytuacje totalnego chaosu, gdzie nie ma możliwości ani odseparowania, ani ukarania więźniów i wiadomo, że jeżeli nie sięgniemy wtedy po nadzwyczajne środki, karę kapitalną, to wtedy narażamy społeczeństwo na dalsze ofiary.

Obawiam się, że nawet w sytuacji totalnego chaosu byłby problem z przywróceniem kary śmierci w Europie… M.W.: To, że państwa europejskie są generalnie przeciwko karze śmierci, jest wielką obłudą. W momencie, kiedy istoty niewinne, czyli dzieci nienarodzone są masowo mordowane, to unoszenie się nad losem groźnych zbrodniarzy jest zupełnie nie na miejscu. Sens takiej dyskusji, jaką prowadzimy dzisiaj, jest tylko w kraju, gdzie aborcja jest całkowicie zakazana. Dopiero wtedy wolno mówić o zabranianiu kary śmierci. Natomiast cofając się trochę do poprzednich wątków, widzę tu niebezpieczeństwo, że odczytywanie Pisma Świętego według modelu tu zaproponowanego prowadzi do jego oceniana z dzisiejszego punktu widzenia. Odwrotnie! Pismo Święte ocenia świat obecny i tak to chrześcijanin powinien odczytywać. Powinien je rozpatrywać właśnie zgodnie z intencją swojego autora! Św. Paweł był świadomy tradycji Starego Testamentu, a jednak bardzo mocno interpretował ją pod kątem nauczania i osoby Chrystusa.

Zdanie papieży jednak diametralnie się zmieniło w ciągu półwiecza. Pius XII w 1952 roku powiedział, że według niego państwo pozbawia skazańców jedynie dobra życia, bo prawa do życia przestępcy pozbawiają się sami w momencie popełniania zbrodni. Natomiast teraz Benedykt XVI mówi, że kara śmierci to obraza ludzkiej godności. Więc to podejście radykalnie się zmienia. M.W.: Mówienie tutaj o nauce Kościoła jest przedwczesne. Zbyt łatwo traktuje się, jako naukę Kościoła wszystkie wypowiedzi papieży. Pamiętajmy, że według nauki katolickiej papież cieszy się przywilejem nieomylności wtedy, gdy w imieniu Kościoła uroczyście i oficjalnie ogłasza, jako dogmat naukę, która już w Kościele jest znana i przyjęta. A nie nową. Tak Sobór Watykański I, który uchwalił ten dość drażniący dla postępowców dogmat o nieomylności papieskiej, to sformułował. Papieże bardzo rzadko odwołują się do takich sformułowań. W wypadku Jana Pawła II, definicji tej odpowiadają jego wypowiedzi w encyklice Evangelium vitae na temat niedopuszczalności aborcji. Tam on się powołuje na te uprawnienia, chociaż jakoś teologowie niezbyt chętnie o tym mówią.

M.M.: Zgadzam się absolutnie z tym, że istnieje hierarchia prawd, hierarchia nauczania im odpowiadająca i również hierarchia mocy zobowiązującej. Hierarchia w znaczeniu pewnego stopniowania: nie wszystko, co mówi papież, należy do depozytu wiary czy moralności. To jest jasne. Ale z drugiej strony konkretni ludzie, chrześcijanie pytają, jakie jest współczesne stanowisko Kościoła. Chcą wiedzieć, czy mają się od niego zdystansować, czy je zaakceptować. W tym sensie wydaje mi się, że jest to istotne. Mocujemy się tutaj głównie z interpretacją Pisma Świętego, dlatego chciałbym jeszcze dodać, że ważne są kwestie związane z życiem społecznym w czasach biblijnych. Pamiętajmy, że św. Paweł nie widział możliwości zniesienia w swoim świecie niewolnictwa (List do Filemona). Starał się oczywiście zmniejszyć jego skutki, napominając Filemona, by ten jak brata traktował swojego niewolnika. Inną kwestią jest struktura rodziny, miejsca kobiet we wspólnocie. To są wszystko rzeczy, które nie należą do tego twardego depozytu chrześcijańskiego przesłania, a jeżeli słuchamy ich, to w sposób aproksymatywny. Próbujemy wyciągnąć z nich to, co jest trwale.

M.W.: Niestety, wiemy dobrze, że jak jest jakakolwiek niezgodność między Pismem Świętym a obecnymi obyczajami, to zawsze się znajdzie grupka usłużnych teologów, którzy tłumaczą, że Pismo Święte trzeba inaczej zinterpretować. To jest nagminne i bez przerwy nadużywane w sprawach nawet grubszych niż kara śmierci. Okazuje się, że wszystko jest dozwolone właśnie na skutek umiejętnej interpretacji. Myślę, że trzeba temu postawić tamę i stosować takie argumenty w wypadkach, gdy one są niewątpliwe.

Jan Paweł II apelował w 1998 roku o zniesienie kary śmierci, argumentując, że w demokratycznych krajach są inne sposoby, które pozwalają uchronić się przed złoczyńcami. Pan napisał kiedyś: „Apele o miłosierdzie i nadzieja, że kary śmierci da się uniknąć, nie znoszą, bowiem wymogów sprawiedliwości. Prawa ludzkie przestępców nie powinny usuwać ani podważać praw aktualnych i potencjalnych ofiar”. Czy Jan Paweł II nie dostrzegał wystarczająco praw potencjalnych ofiar? M.W.: Jan Paweł II miał nadzieję, że urządzenie społeczeństw demokratycznych pozwoli ochronić ofiary bez stosowania kary śmierci. Czy miał rację? To nie jest pytanie teologiczne. Nawet ten osąd nie należy do dziedziny teologii, bo to jest osąd na temat możliwości i skuteczności współczesnego państwa. Są sugestie mówiące, że kara śmierci nie odstrasza wcale albo odstrasza bardzo. Osobiście skłaniałbym się ku tej drugiej opinii. I to bardzo wyostrza nasz problem. Gdy w Nowym Jorku wykonano kilka wyroków śmierci i nadano temu rozgłos, liczba zabójstw na pewien czas znacznie spadła. Czyli ocalało kilkadziesiąt osób. W tym świetle trzeba podejść do pytania, czy kara śmierci jest zwyczajnym, czy nadzwyczajnym środkiem. Otóż w kategoriach kolektywistycznych to tak można powiedzieć, ale ja uważam, że kategorie osobowe są właściwsze. Dla osoby, która umiera, to jest sytuacja nadzwyczajna. Jeżeli ludzie mieliby być bardziej narażeni, to nie ma, co dyskutować, czy to jest środek zwyczajny, czy nadzwyczajny, tylko trzeba ich bronić. Jeżeli ktoś jest przeciwnikiem kary śmierci, to powinien powiedzieć w twarz osobom, które straciły bliskich z powodu morderstwa, że ważniejsze jest, żeby morderców nie karać śmiercią niż to, że zginęli ich bliscy. Tylko, że przeciwnicy kary śmierci oczywiście chowają głowę w piasek i udają, że takiego związku nie ma. Z drugiej strony, jeżeli ktoś jest zwolennikiem kary śmierci, to powinien głośno powiedzieć, że domaga się zatrudnienia kata. Myślę, że to jest jeden z tych problemów, którego rozwiązać nie sposób. Nam się ciągle wydaje, że nasz świat da się jakoś lepiej urządzić. Nie da się. Będą wojny, będą morderstwa i będzie konieczność czasami stosowania kary śmierci i nie można, niestety, od tej rzeczywistości uciekać ku niebiańskim złudom.

Chowa Ksiądz głowę w piasek? M.M.: Zarzut ogromnego kalibru, więc muszę się do niego odnieść. Absolutnie nie. Moje pytanie jest takie: czy zabicie już bez afektu, na podstawie wyroku, czyli takie, które mniej skazańca boli, być może humanitarne, (choć to absurd zupełny), czy ono zmieni coś w historii? Rodzina ma zapewne jakieś poczucie, że oto jakiś dług został wyrównany. Natomiast wydaje mi się, że jest to podejście absolutnie błędne. Ktoś, kto jest przeciwko karze śmierci, to nie jest ktoś, kto mówi rodzinie, że życie sprawcy jest ważniejsze od życia ofiary. Gdyby ofiara jeszcze żyła, to można by było postawić takie pytanie. Jest bardzo dużo pesymizmu w tym, co pan profesor powiedział o sytuacji życia społecznego. Taki osąd, że nie będzie lepiej, że człowiek będzie nadal popełniał zło i dlatego te stare miary muszą być do niego przyłożone – jest dla mnie nie do przyjęcia. Oczywiście nie można być naiwnym. W jakiś sposób zło jest obecne. Natomiast ja patrzę na rozumienie Biblii w kontekście również tego, że Biblia toruje sobie drogę w ludzkich sercach. Słowo Boże rzeźbi ludzkie serca przez dwa tysiące lat. Dlatego dzisiaj niektóre teksty przemawiają do nas bardziej niż inne. Szczególnie, jeżeli spór dotyczy, jak powiedziałem, kwestii dotyczących kształtu życia społecznego. To nie są kwestie dogmatyczne.

M.W.: Ja stanowczo się sprzeciwiam takiemu uleganiu sugestii oświeceniowego dogmatu, że świat się naprawia. XX wiek z jego potwornościami jest wystarczającym dowodem, że się nie poprawia. To, że akurat nas chwilowo wyrzuciło w Europie na taką stosunkowo znośną plażę, gdzie świeci słońce, to nie powinno nam przysłaniać oczu, że to jest kruchy lód i że nie możemy sobie żyć tutaj życiem pięknoduchów w momencie, kiedy na świecie jest tyle zła. Okropność dzisiejszego świata przejawia się w powszechności aborcji w Europie. To pokazuje, jaką fikcją jest ta cała poprawa moralna społeczeństw. To jest totalna nieprawda. Społeczeństwa, w których żyjemy, są całkowicie zakłamane i ubabrane krwią po łokcie.

M.M.: Nawet gdybym się zgodził z panem profesorem, to pozostaje pytanie, czy chrześcijanie mają łącznie z tym społeczeństwem, które ma ręce utytłane we krwi, również stosować taką samą miarę w dzisiejszym świecie. I tutaj nie jestem tego zdania.

M.W.: Nie możemy się przyłączać do obłudy tego społeczeństwa, a to społeczeństwo stwarzając coraz więcej ulg dla groźnych przestępców, okazuje bardzo obłudne oblicze.

M.M.: Przyzwolenie na karę śmierci dla tego społeczeństwa oznaczałoby ślepą drogę a nie poprawę.

Postawmy, więc kropkę w tym miejscu. Widać na przykładzie naszej rozmowy, że katolicy są bardzo podzieleni w kwestii kary śmierci. Dziękuję bardzo za rozmowę. Rozmawiał: Łukasz Adamski

Moje stanowisko w sprawie kary śmierci Władza, aby chronić innych przed złem, ma prawo wymierzyć najwyższy wymiar kary. Delikatna zmiana dotyczy obecnie nie tyle kwestii, czy władza zachowuje takie prawo, ile tego, czy, na obecnym etapie rozwoju systemów penitencjarnych czy szerzej możliwości kontrolowania przestępcy (a niestety także wszystkich obywateli), do obrony przed złoczyńcami konieczna jest kara śmierci.

Popiera Pan karę śmierci? Dlaczego? Moje stanowisko w tej sprawie jest całkowicie zgodne z obecnym nauczaniem Kościoła. „Kiedy tożsamość i odpowiedzialność winowajcy są w pełni udowodnione, tradycyjne nauczanie Kościoła nie wyklucza zastosowania kary śmierci, jeśli jest ona jedynym dostępnym sposobem skutecznej ochrony ludzkiego życia przed niesprawiedliwym napastnikiem. Jeżeli jednak środki bezkrwawe wystarczą do obrony i zachowania bezpieczeństwa osób przed napastnikiem, władza powinna ograniczyć się do tych środków, ponieważ są bardziej zgodne z konkretnymi uwarunkowaniami dobra wspólnego i bardziej odpowiadają godności osoby ludzkiej. Istotnie dzisiaj, biorąc pod uwagę możliwości, jakimi dysponuje państwo, aby skutecznie ukarać zbrodnię i unieszkodliwić tego, kto ją popełnił, nie odbierając mu ostatecznie możliwości skruchy, przypadki absolutnej konieczności usunięcia winowajcy «są bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale»”1 - naucza poprawiony w tej kwestii pod wpływem Jana Pawła II „Katechizm Kościoła Katolickiego”. Warto mieć jednak świadomość, że jeszcze kilka lat temu w Katechizmie znajdował się zupełnie jednoznaczny zapis, głoszący, iż: „ochrona wspólnego dobra społeczeństwa domaga się unieszkodliwienia napastnika. Z tej racji tradycyjne nauczanie Kościoła uznało za uzasadnione prawo i obowiązek prawowitej władzy publicznej do wymierzania kar odpowiednich do ciężaru przestępstwa, nie wykluczając kary śmierci w przypadkach najwyższej wagi. Z analogicznych racji sprawujący władzę mają prawo użycia broni w celu odparcia napastników zagrażających państwu, za które ponoszą odpowiedzialność”2. Zanim jednak przejdziemy do tej zmiany, warto zatrzymać się nad pytaniem, co w konkrecie życia społecznego, oznaczają zapisy katechizmowe. Zacząć trzeba od całkowicie jednoznacznego stwierdzenia, że Kościół nigdy nie odrzucał i nadal nie odrzuca kary śmierci. Jest ona uprawnionym narzędziem wymierzania sprawiedliwości, a szczególnie obrony społeczeństwa i jednostek przed działaniem złoczyńców. Władza, aby chronić innych przed złem, ma prawo wymierzyć najwyższy wymiar kary. Delikatna zmiana dotyczy obecnie nie tyle kwestii, czy władza zachowuje takie prawo, ile tego, czy, na obecnym etapie rozwoju systemów penitencjarnych czy szerzej możliwości kontrolowania przestępcy (a niestety także wszystkich obywateli), do obrony przed złoczyńcami konieczna jest kara śmierci. Jan Paweł II uważał, że taka konieczność już nie występuje, i że można się bronić pozostawiając przestępcy możliwość nawrócenia się i pokuty. Kościół nie wyklucza jednak, że nawet obecnie mogą istnieć sytuacje, w których kara śmierci jest jedyną sprawiedliwą, a jednocześnie zapewniająca bezpieczeństwo społeczeństwu. Jaka to może być sytuacja? Dla mnie przykładem sytuacji, w której trudno wyobrazić sobie inną niż śmierć karę, jest sprawa Saddama Husajna, którego na śmierć skazały władze Iraku. Nie ulega wątpliwości, że – pomijając broń masowego rażenia, której jak się okazało satrapa nie miał – był to człowiek, który bezpośrednio odpowiadał za śmierć setek tysięcy ludzi, (jako przykład wystarczą Kurdowie), za wywołanie kilku wojen, i za cierpienia obywateli państwa, którym rządził. W jego przypadku trudno, więc sobie wyobrazić inny, niż najwyższy wymiar kary. I gdybyśmy mieli do czynienia z sytuacją pokoju i państwem leżącym w Europie, to taką karą w jego przypadku powinno być dożywotnie więzienie. Ale Irak był w tym czasie ogarnięty wojną, przetrzymywanie Husajna w więzieniu byłoby niezwykle niebezpieczne. I to zarówno, dlatego, że chcieliby go zabić jego przeciwnicy, jak i odbić jego zwolennicy. Zagrożeniem dla społeczeństwa byłoby także to, że Husajn mógłby zostać uwolniony, i przejść do podziemia, skąd nadal zabijałby ludzi. Wszystko to razem oznacza, że w takiej sytuacji odpowiednią, bo dostosowaną do odpowiedzialności, a także zapewniającą maksymalne bezpieczeństwo społeczeństwu karą była kara śmierci. Nie oznacza to, że pochwalam wypuszczanie zdjęć zabitego satrapy do mediów. Człowiek, nawet przestępca, zawsze zachowuje godność, a bezczeszczenie zwłok czy ich publiczne pokazywanie niewątpliwie tę godność (już wówczas zwłok) narusza. W Starym Testamencie zasada brzmi:

„Jeśli kto przeleje krew ludzką, przez ludzi ma być przelana krew jego”... Z interpretowaniem zapisów Starego Testamentu dosłownie, literalnie trzeba być niezwykle ostrożnym. I to nie tylko, dlatego, że często są one zapisem prawa stanowionego dla plemion nomadów, u których zwyczajnie nie było innej, niż kara śmierci metody obrony przed działalnością złoczyńców, ale również, dlatego, że często to, co my odczytujemy absolutnie dosłownie, od dawna, a może nawet nigdy nie było tak czytane i interpretowane przez Żydów, którzy jako pierwsi stosowali i żyli według prawa mojżeszowego. Tak jest na przykład ze słynnymi, tak często przywoływanymi słowami „oko za oko, ząb za ząb” (Wj 21, 24). Rabini, i to w czasach jeszcze przed Chrystusem, jasno pokazywali, że chodzi tu nie tyle o rzeczywiste wybicie oka, ile o wypłatę odszkodowania za oko. „Nigdy w historii całego judaizmu, słowa te nie były brane dosłownie. Talmud na kilku stronach dowodzi, że werset ten nie ma być traktowany dosłownie”3 - przypomina rabin Sacha Pecaric. A w żydowskim komentarzu do księgi Szemot (Wyjścia) ujęte jest to jeszcze mocniej. „... człowiek odpowiedzialny za szkodę musi wypłacić wartość pieniężną oka, jako odszkodowanie za oko, które zostało pozbawione możliwości widzenia. (…) Pozostaje oczywiście pytanie, dlaczego Tora wyraziła nakaz wypłacenia odszkodowania pieniężnego w formie, z której mogłyby wyniknąć nieporozumienia, gdyby rozumieć ją dosłownie? Tora chce nas przez to nauczyć, że według Bożej skali, sprawca zasłużył na stratę własnego oka i dlatego nie może uzyskać odkupienia za grzech przez zwykłe wypłacenie ofierze pieniędzy – musi błagać ją o przebaczenie. Ludzkie sądy jednak nie mogą uczynić nic więcej, ponad wyegzekwowanie od sprawcy odpowiedniego odszkodowania”4. W tych słowach, niezależnie od sporów historyków religii, które mogą one wywołać, zawarta jest głęboka mądrość prawa żydowskiego, którą my w naszym myśleniu, już utraciliśmy. Nasz system prawny w takiej sytuacji często wsadza człowieka do więzienia. A to nie naprawia szkody, jaką on wyrządził, i w niczym nie pomaga osobie przez niego skrzywdzonej. Prawo żydowskie w takiej sytuacji wymagało wypłacenia odszkodowania i błagania o przebaczenie. I ja jakoś nie mam wątpliwości, że w sytuacji jawnej krzywdy (nie mówię o zabójstwie, bo to inna sytuacja) wolałbym dostać jednak odszkodowanie niż oglądać faceta za kratkami czy nawet z wybitym okiem. Niestety, zachodni system prawny, wybiera raczej zadośćuczynienie państwu, niż obywatelowi i sądzi nie tyle krzywdę wyrządzoną jednostce, ile złamanie normy prawnej. Ale wracając do przytoczonego na początku fragmentu biblijnego. Trudno nie dostrzec w nim jasnego i dosadnego wyrażenia zasady nienaruszalności życia ludzkiego. Ono jest chronione przez samego Boga, bowiem uderza w Stwórcę, „ktokolwiek przelewa krew, jakby godził w istotę Boga, gdyż człowiek został stworzony według istoty Boga”5. Ale można także spojrzeć na te słowa z innego, bardziej utylitarnego punktu widzenia. Otóż one przypominają, że poza dobrem sprawcy (tak mocno obecnie bronionym) jest także dobro ofiary i całego społeczeństwa. I nie można się zgodzić na to, by w imię humanitaryzmu, politycznej poprawności, państwo nie wywiązywało się ze swoich obowiązków wobec obywateli. Takim zaś podstawowym, absolutnie fundamentalnym obowiązkiem nie jest to, by państwo było humanitarne, ale by zapewniało bezpieczeństwo swoim obywatelom, i by dążyło do sprawiedliwości, według której bronimy ofiary, a karzemy przestępcę, a nie odwrotnie. Paradoksalnie zresztą systemy prawne, w których kara śmierci występuje zazwyczaj poważniej traktują przestępcę. Jest on dla nich świadomą osobą, która może i powinna ponieść odpowiedzialność za swoje czyny. Inaczej jest w systemach lewicowych, gdzie przestępce traktuje się jak ofiarę, którą należy uleczyć lub jak dziecko, które należy wychować, a nie jak dorosłego, któremu zwyczajnie należy wymierzyć sprawiedliwość. Tu państwo uznaje się za jedynego dorosłego, który rozdziela i wychowuje dzieci. W systemach konserwatywnych czy liberalnych jest ono zaś (a dokładniej powinno być) jedynie rozjemcą i gwarantem bezpieczeństwa, a nie ojcem czy matką... I nie ma, co ukrywać, że jest to pozycja dużo bezpieczniejsza dla wolności obywatelskich. Katechizm Kościoła Katolickiego nie potępia kary śmierci, a więc człowiek (urząd) ma moralne prawo do skazywania, zabijania. Może też wskutek błędu skazać na śmierć niewinne osoby. Kościół uznaje rzeczywiście, że w szczególnych sytuacjach, dla zachowania bezpieczeństwa społecznego, gdy nie ma innych możliwości zapewnienia bezpieczeństwa, a kara jest sprawiedliwa, to państwo rzeczywiście ma prawo do wydania kary śmierci. Od czasów starożytnych prawo do przypisywano państwu, które w tym aspekcie miało być swoistym delegatem Bożego Prawa na ziemi, miało być instytucją (wcześniej był to władca), której Bóg powierza troskę o ochronę obywateli Nie dotyczy to jednak sytuacji wątpliwych, poszlakowych, takich z masą wątpliwości, a takich, w których wina jest niewątpliwa, zbrodnia odrażającą, a do tego nie ma innych możliwości zapewnienia bezpieczeństwa. Tylko wówczas państwo, a dokładniej sąd, może człowieka skazać na karę śmierci.

Ustawodawstwo państwowe wycofało się z tej kary, czy więc postępuje wbrew Pismu? W nakazie odpowiadania życiem za życie istotna jest intencja, a nie jej literalne wyrażenie. I nie ma wątpliwości, że intencją tego przykazania jest niezwykle mocne przypomnienie, że życie ludzkie jest chronione nie tylko przez zasady ludzkie, przez zasadę odwetu i zemsty, a w cywilizowanej formie zadośćuczynienia i sprawiedliwości, ale także przez samego Boga. Jak już jednak pokazywałem już w starożytności część z zapisów prawnych była interpretowana nie literalnie, ale z zachowaniem fundamentalnej intencji autorów natchnionych. Tak jest choćby z zapisami chroniącymi węzeł małżeński, wedle, których należy kamienować cudzołożników i cudzołożnice. Obecnie nikt nie traktuje ich dosłownie, mamy jednak świadomość, że ich cel – czyli obrona małżeństwa i rodziny – pozostaje aktualny, choć obecnie egzekwujemy go innymi metodami (a niestety trzeba powiedzieć, że coraz częściej już go nie egzekwujemy, i to jest prawdziwa niewierność Słowu Bożemu). Podobnie jest z biblijnym dopuszczeniem zasady krew za krew. Tak długo jak zachowujemy zasadę świętości życia, a także fundamentalne przekonanie, że przestępstwa przeciw niemu są wystąpieniem nie tylko przeciwko ładowi społecznemu, ale szerzej przeciw człowiekowi i Bogu, tak długo pozostajemy w przestrzeni zakreślonej przez Słowo Boże, choć uznajemy, że metody karania mogą być inne, niż wcześniej. Problem zaczyna się wtedy, gdy odrzucamy same zasady. I nie jest już istotne, czy jest to zasada pozwalająca chronić się społeczeństwu, czy zasada nienaruszalności ludzkiego, niewinnego życia, bowiem w obu przypadkach już całkowicie otwarcie występujemy przeciwko nauczaniu Pisma Świętego. A co gorsza niszczymy fundamenty życia społecznego, dokonujemy destrukcji systemu prawnego i wprowadzamy sytuacje całkowicie niewychowawczą. Jeśli bowiem wciąż udowadniamy, że o wiele istotniejsze, niż interesy ofiar są interesy sprawcy, (który sam staje się ofiarą), to w istocie niszczymy moralność klasyczną i fundamenty sprawiedliwego państwa. Dlaczego mamy utrzymywać z własnych podatków przestępców z dożywociem? Kara śmierci rozwiązałaby ten problem. Argument finansowy to jeden z najniebezpieczniejszych argumentów, z jakim możemy się spotkać. Równie dobrze można powiedzieć, dlaczego mam utrzymywać z moich podatków starców, którzy cierpią na nieuleczalne choroby? Dlaczego mam płacić na leczenie alkoholików, którzy są – co zresztą nie do końca jest prawdą – sami odpowiedzialni za swój stan? Tego typu pytania można mnożyć. I w jakimś stopniu to jest podobne pytanie. Kwestie finansowe nie mogą być decydujące w takich sytuacjach. Otóż, dlatego mamy ich utrzymywać, że społeczeństwo fundowane jest na poczuciu solidarności. To ona jest tą wartością, która sprawia, że płacimy podatki, że godzimy się na redystrybucję dochodów, i że zawsze mamy nadzieję na to, że człowiek, który upadł jednak powstanie. A jeśli do tego dodamy – już, jako chrześcijanie – Chrystusowy nakaz, by odwiedzać więźniów, jeśli uświadomimy sobie, że dając im wciąż szanse na nawrócenie (wielu z niej nie skorzysta) ratujemy w nich Chrystusa – to sprawa stanie się całkowicie jasne i oczywista.

1.Katechizm Kościoła Katolickiego, par. 2267.

2.Teraz te słowa zostały wykreślone, ale w poprzednich wydaniach Katechizmu Kościoła Katolickiego znajdowały się w paragrafie 2266.

3.Czy Torę można czytać po polsku? Z rabinem Sachą Pecariciem rozmawia Paweł Jędrzejewski, Kraków 2011, s. 85.

4.Tora Pardes Lauder. Księga Druga Szemot, red. S. Pecaric, Kraków 2003, s. 239.

5.Tamże, s. 213.

Terlikowski

Kilka słów o pańszczyźnie Ciekawy i zawierający oryginalne myśli wpis pana Marka S. zasługuje zdaniem gajowego na umieszczenie go, jako artykułu. Często trudno jest udokumentować pewne działania, ale można dostrzeć skutki tych działań, bo te pozostają. To tak jak wąż pozostawiający swój ślad na piaszczystej drodze, którą przeciął w wędrówce do swojego celu. Ślad został, choć można też go przypisać innym czynnikom (np: dzieciom bawiącym się kijem). To, co mnie interesuje to sprawa pańszczyzny w Polsce. Pańszczyzna w Polsce pojawiła się krótko po tym jak zjawili się w Polsce żydzi za Kazimierza Wielkiego w XIV wieku. Schemat wprowadzania pańszczyzny jest ZADZIWIAJĄCO zbieżny z działaniami Józefa w Starożytnym Egipcie, gdzie Józef chcąc przypodobac się zwierzchnikom, zwiększył ich dochody kosztem zrobienia z ludu egipskiego niewolników. Jest to jedna z podstawowych nauk, które żydzi naśladują w podboju społeczeństw. Polega to na tworzeniu rozwarstwienia. Przypodobywaniu się nielicznym na górze poprzez zniewolenie dołów i wchodzenie w tą szczelinę, jako pośrednik, który w środowisku dołów wini górę za wszystkie nieszczęścia, które te doły spotykają. W póżniejszym okresie żydzi dają dołom swoich przywódców-rewolucjonistów – i doły wyżynają górę, wynosząc żydowskich rewolucjonistów do władzy, która z kolei, po osiągnięciu tej władzy, wyrzyna doły, zwłaszcza te kóre mają cechy przywódcze lub siłę (ekonomiczną, religijną, wiedzę). Tak i w Polsce, po przybyciu żydów do Polski, chłopi zostali zniewoleni a magnateria osiągnęła niebotyczne wpływy. Często magnaci mieli żydowskich doradców. Dobrze by było to zbadać dogłębniej. Nie wiem czy ktoś to zrobił. Litwa do czasów Unii Lubelskiej (1569) miała niezależną politykę zagraniczną i wojny, które prowadziła z Moskwą, były w istocie wojnami jej możnowładców. Polska niewiele w to się mieszała. Ciekawa jest też sprawa z powstaniem Chmielnickiego. Jerzy Robert Nowak, w swoich wypowiedziach twierdził, że zwłaszcza ostatnie 10 lat przed wybuchem powstania w 1648 roku, były bardzo trudne dla tamtejszej ludności. Żydzi mieli przywilej arendy, (dlaczego to wprowadzono i kto?) i spowodowali wyjątkowo trudną sytuacją dla ludności a nawet sztuczny głód (ile ofiar?). Były opłaty za używanie dróg, cerkwi, ludność zmuszano do picia wódki (nakaz wstąpienia do karczmy i picia, gdy się obok niej przechodziło po drodze), itd. Niektórzy żydzi wierzyli, że ich „mesjasz” przyjdzie w 1648 roku, i zastanawiam się czy żydzi celowo nie spowodowali dramatycznej sytuacji ludności na ziemiach ukrainnych po to, aby wywołać zamieszki. W sumie to magnateria i szlachta na tych terenach była pochodzenia ruskiego, choć się spolonizowali (przeszli na katolicyzm). Im właśnie służyli żydzi. Z drugiej strony Komensky (z swoimi współpracownikami) i Arianie, organizowali robiór Polski przy pomocy Siedmiogrodu, Szwecji, Radziwiła, Chmielnickiego, i innych. Oni zawsze grają na dwie strony – a nawet więcej, jako rezerwę. Marek S.

Białoruś uderza w głowę węża amerykańskiej kolorowej rewolucji

Belarus Strikes Head of US Color Revolution Snake

http://www.activistpost.com/2011/11/belarus-strikes-head-of-us-color.html

Tony Cartalucci – 25.11.2011, tłumaczenie Ola Gordon

Finansowany przez USA propagandysta i wywrotowy agent, Aleś Blaliacki skazany na 4 lata więzienia na Białorusi. Freedom House, główny handlarz całkowicie zakłamanej zachodniej krucjaty „praw człowieka”, złożył żarliwy apel o uwolnienie Alesia Bialiackiego, „wybitnego białoruskiego obrońcy praw człowieka i szefa Centrum Praw Człowieka „Viasna”, który został skazany na ponad 4 lata więzienia na Białorusi. Ale Freedom House nie mówi, że Bialiacki jest w rzeczywistości wiceprezesem US National Endowment for Democracy i Międzynarodowej Federacji Praw Człowieka (FIDH), finansowanej przez Open Society George’a Sorosa, co nie czyni go „obrońcą praw człowieka”, lecz koordynatorem wspieranych przez USA trwających od lat prób destabilizacji tego wschodnioeuropejskiego kraju. Finansowaną przez USA FIDH Bialiackiego ujawniono niedawno, jako organizatora powstania w Tunezji w styczniu 2011 r. Fakt, że Freedom House nazywa areszt, proces i uwięzienie jednego ze swoich wywrotowych agentów „naruszaniem praw człowieka”, pokazuje jak wiarygodny jest ich cały program „praw człowieka”: całkowicie niewiarygodny. BBC, przyciemniając związki Bialiackiego z FIDH finansowanym przez rząd USA, twierdzi, że jego „organizacja o nazwie Vyasna (Wiosna) monitoruje „działania rządu przeciwko opozycji”. Innymi słowy, wszystkie wspierane przez USA partie opozycyjne mają retoryczne wsparcie Vyasny, która przedstawia ich, jako nieszczęsne ofiary na łasce „tyrana”, białoruskiego rządu, tak jak USA robi w wielu innych krajach na całym świecie w dążeniu do ustanawiania własnych autokratycznych rządów. BBC zauważa również, że finansowana przez Open Society Sorosa Human Rights Watch, jak przewidywano, przyszła z pomocą Bialiackiemu. Jak informowaliśmy już w kwietniu 2011 r., Białoruś została jawnie wyznaczona, jako „następna” przez grupy interesów z Wall Street – Londyn, których celem jest rozkładanie planety, począwszy od ich z premedytacją zorganizowanej destabilizacji poprzez „arabską wiosnę?. Po upadku Tunezji i początkach protestów w Egipcie, czasopismo Foreign Policy opublikowało listę Freedom House, „Kto następny?” Na liście był Aleksander Łukaszenko z Białorusi. NATO przyznało niechęć Białorusi odnośnie przyłączenia kraju do tej organizacji, znajdującej się w okresie niczym nieuzasadnionej ekspansji, a na konferencji Globsec 2011 Białoruś uznano za zagrożenie dla UE i NATO, po odrzuceniu przez nią NATO, na rzecz bliższych stosunków z Moskwą. Korporacyjne media krytykowały rząd białoruski za tłumienie protestów rozpoczętych po wynikach ostatnich wyborów, które pokazały klęskę wspieranej przez Zachód opozycji. W marcu 2011 r., Joe Lieberman w swoim przemówieniu wezwał do bezwarunkowego uwolnienia białoruskich „działaczy”, jak również do zwiększenia sankcji przeciwko prezydentowi Białorusi, Aleksandrowi Łukaszence. Przemówienie to ujawnia wyraźne zamiary wtrącania się w sprawy suwerennej Białorusi i włączenia tego państwa w struktury NATO i UE. Należy również odnotować, że białoruscy opozycjoniści Liebermana odbyli organizowane i finansowane przez USA szkolenia w CANVAS w Serbii. W artykule „Rewolucja U”opublikowanym w Foreign Policy, stwierdza się, że” Slobodan Djinovic, jeden z pierwszych organizatorów Otpor, rozpoczął podróż do Białorusi, spotykając się potajemnie z ruchem studenckim. Wkrótce ruch ten został zinfiltrowany i ostatecznie upadł”. W raporcie z marca 2011 roku zauważono, że na skutek takiej klęski, jak to opisano w artykule Foreign Policy, „jest więcej niż prawdopodobne, że USA szuka sposobów na jej obejście, a sądząc po pogardzie, z jaką Lieberman odnosi się do rządów na Białorusi, Ameryka musiała już dawno zdjąć rękawiczki i w pełni uznaje zagrożenie pozostawione pod jej drzwiami przez Departament Stanu USA”. Skoro rząd Białorusi w szczególności zajmuje się liderami finansowanego przez USA buntu w kraju, jest oczywiste, że analiza ta była słuszna i że Białoruś dokładnie wie, kim są jej prawdziwi wrogowie i dokładnie wie, jak sobie z nimi radzić. Bialiacki z FIDH nie jest pierwszym amerykańskim agentem wywrotowym, który ogląda wnętrze wschodnio-europejskiej celi więziennej, Michaił Chodorkowski w Rosji został również uwięziony za swoją rolę w buncie finansowanym przez USA w Federacji Rosyjskiej. Ponownie, Wall Street i Londyn zareagowały twierdząc, że uwięzienie było „pomyłką sądową” i oznaką „naruszania praw człowieka” w Rosji. Białoruś ustanawia ważny precedens w działaniach wobec finansowanego przez zagranicę buntu, w zakłamany sposób udającego program „praw człowieka”. Jak wykazano wcześniej, amerykański National Endowment for Democracy, Freedom House, jak również ich inne, własne projekty, są nadzorowane przez chyba najbardziej moralnie upadłych ludzi, jakich ludzkość kiedykolwiek zrodziła. Należą do nich podżegacze wojenni, korporacyjni faszyści i niepohamowani promotorzy hegemonii globalnej (imperializmu) Wall Street i Londynu. Jest absolutnie pewne, że osoby te i organizacje, do których zbiorowo należą, nie interesują się „prawami człowieka”, a tylko tym jak mogą wpływać i demoralizować te szlachetne ideały i wprowadzać w błąd uczciwych ludzi, by pomogli im zrealizować ich egoistyczne plany.

Vaclav Klaus – Unia Europejska to projekt chybiony W Pradze, na Zamku na Hradczanach, prezydent Czech Vaclav Klaus zaprezentował swoją najnowszą książkę pt. „Integracja europejska bez złudzeń”. Klaus stawia tezę, że cały projekt integracji przyjęty przez eurokratów był od samego początku chybiony. Przypomina słynne powiedzenie Romano Prodiego, że integracja przypomina rowerzystę, który musi ciągle jechać do przodu i naciskać pedały, bo w przeciwnym razie upadnie. Klaus pisze, że teraz ten rower stoi raczej w centrum fitness, na rolkach – rowerzysta Brukseli pedałuje ostro, ale rower stoi w miejscu. Autor kreśli historię integracji, wskazując na ewidentne pomyłki i iluzje. Obala też mit o wielkich korzyściach, jakie płyną z coraz głębszej integracji. Wszystko zaczęło się w latach 90., Kiedy optymistycznie założono, że osłabienie państw narodowych jest droga ku lepszej przyszłości. Teraz wiadomo, że tak nie jest. Cóż, więc robić? Klaus proponuje oprzeć integrację o podmiotowość państw narodowych i powrócić do zasad rynkowych. Podczas prezentacji książki, Klaus podzielił się z przybyłymi kilkoma refleksjami. Powiedział, że po powrocie z obrad Zgromadzenia Ogólnego ONZ, w ostatni weekend września, zachorował i postanowił wykorzystać ten czas na napisanie książki o integracji europejskiej. Temat ten intrygował go od dawna – znacznie wcześniej widział słabości Unii, na długo przed obecnym kryzysem. W opinii prezydenta Czech największą pomyłką ideologiczna integracji jest próba stworzenia ponadnarodowego tworu, scentralizowanego i opartego na ideach postmodernizmu i kulturowego relatywizmu. Co więcej, ten twór stopniowo oddala się od obywateli i jest poza jakąkolwiek kontrolą (nie wiadomo, kto rządzi). Nie jest jednak za późno – trzeba tylko odrzucić fałszywe idee i iluzje i powrócić do rzeczywistości.

http://mercurius.myslpolska.pl

ZABIĆ RAZ JESZCZE - SPRAWA KRZYSZTOFA OLEWNIKA Od ponad 10 lat na naszych oczach rozgrywa się tragedia rodziny Olewników. Choć większość Polaków, tkwiąc w szaleńczym, medialnym matrixie, nie jest nią zainteresowana lub zgoła niewiele z niej rozumie – tragedia ta niesie z sobą okrutną prawdę o państwie zbudowanym na fałszu i zbrodni. Nazwana przeze mnie „kręgami piekła” wywołuje znacznie większą grozę, niż czyni to dzieło literackie Dantego. Dotyczy, bowiem realnej codziennej rzeczywistości, doświadczalnej przez każdego, kto zechce przedrzeć się przez zasłonę milczenia i zakłamania. Najnowsza odsłona tej tragedii, w której państwo Donalda Tuska zmierza do odwetu na rodzinie ofiary i uczynienia z niej sprawcy własnego nieszczęścia – nie mieści się w żadnych kategoriach nikczemności i zdaje się świadczyć, że funkcjonariusze tego państwa za wszelką cenę zamierzają zrzucić brzemię odpowiedzialności i ukryć swój udział w fałszowaniu śledztwa. Tylko tym można tłumaczyć wściekły, medialny atak, rozpętany przez rządowe przekaźniki.

Nie wierzę w żadne państwo „Panie Premierze, nie ulega wątpliwości, że w porwaniu naszego syna, jego okrutnym i zwyrodniałym dręczeniem i w konsekwencji mordem brały udział osoby z organów państwowych, które powinny służyć obywatelowi do ochrony jego bezpieczeństwa, a które to gwarantuje konstytucja. W tej chwili dzieje się wszystko odwrotnie, pomimo nagłośnienia medialnego naszej sprawy, pomimo wręcz szydzenia mediów oraz społeczeństwa nawet wpływowych polityków z naszej sprawy.”– pisał przed rokiem Włodzimierz Olewnik w liście do Donalda Tuska. Powodem napisania tego dramatycznego listu stała się odmowa odtajnienia akt operacyjnych policji i CBŚ dotyczących sprawy porwanego i zamordowanego Krzysztofa Olewnika. Choć w liście padło szereg niezwykle poważnych zarzutów pod adresem polityków i funkcjonariuszy służb, żadna z poruszonych kwestii nie doczekała się nagłośnienia lub wyjaśnienia. W odpowiedzi udzielonej ojcu ofiary, premier obecnego rządu skłamał, pisząc jakoby „wszystkie materiały ws. śmierci Krzysztofa Olewnika, o które zwracała się prokuratura lub komisja śledcza, zostały tym instytucjom udostępnione". Kilka miesięcy później ujawniono, że w Radomiu znajdują się obszerne akta zawierające m.in. informacje o działaniach policji w czasie przekazywania okupu. Rodzinę Olewników zapewniano wcześniej, że takie dokumenty w ogóle nie istnieją. Ojciec ofiary powiedział wówczas: „Okłamują mnie ministrowie, a nawet premier. W odpowiedzi na mój list – skłamał”. Te słowa nie mogły zostać zapomniane. Podobnie, jak inne, wypowiedziane przed trzema laty w Sejmie III RP. Ojciec zamordowanego Krzysztofa miał to nieszczęście, że stać go było wówczas na odważne wyznanie: „Politycy SLD zabrali nam syna” i równie mocne oskarżenie: „Stosowaliście ubeckie metody szkalowania ludzi, oczerniania ich. Mówiono o moim synu, że sam się uprowadził”. Siostra ofiary wykrzyczała zaś wprost: „Dość kłamstw, dość ukrywania bandytów! Ja nie wierzę w żadne państwo, w żadną Polskę!” Cisza, jaka zapadła po tych słowach świadczyła, że trafiły w próżnię. W języku tego państwa nie ma, bowiem żadnego „dość”, gdy chodzi o ukrywanie interesów mafijnych i przestępczych powiązań na szczytach władzy. Nie ma słowa „dość”, gdy w grę wchodzi ochrona postesbeckich układów, tuszowanie win i nieudolności prokuratury czy osłona mafijnej „omerty” – ponadpolitycznej zmowy milczenia.

Wspólnota brudu To istnieniu takiej zmowy zawdzięczamy, że utrata władzy przez partię komunistyczną w roku 2005, nie miała żadnego wpływu na przebieg sprawy Olewnika. Nie mogła mieć, ponieważ niezmienne pozostały nieformalne układy, których przedstawiciele sprawują faktyczną władzę w Polsce – niezależnie od wyników wyborczych i zmiany barw partyjnych. Trwałe ulokowanie w polskiej policji, a w jeszcze większym stopniu w służbach specjalnych ludzi z peerelowskiego aparatu represji, zapewniało postkomunistom bezpośredni nadzór nad przebiegiem postępowań i dawało pełne poczucie bezpieczeństwa. Wynikające stąd układy jednoczą w imię wspólnych interesów, tak z pozoru odległe środowiska, jak „prawicowców” ze „stajni” Artura Balazsa, ludzi SKL –u i Platformy Obywatelskiej, z esbecko – agenturalną grupą skupioną wokół Aleksandra Kwaśniewskiego czy Leszka Millera. „Wspólnotą brudu”– nazwał Andrzej Zybertowicz ową grupę ludzi, „którzy mają wspólnie coś za skórą, mają interes, żeby się wzajemnie chronić, ale jednocześnie trzymają się wzajemnie na uwięzi”. Nieszczęście Włodzimierza Olewnika polegało na tym, że wskazując na mafię odpowiedzialną za śmierć syna, wyciągnął palec w kierunku ludzi, których III RP uznaje za polityków i mężów stanu. Wskazał umundurowanych łobuzów - traktowanych jak „stróże porządku” i bandytów z komunistycznej bezpieki, uznanych za profesjonalnych funkcjonariuszy wolnego państwa. Ci ludzie nigdy nie utracili wpływu na bieg śledztwa w sprawie Olewnika, a od chwili dojścia do władzy obecnej ekipy wykazują ogromną aktywność i poczucie bezkarności. To od czasu objęcia rządów przez PO-PSL mamy do czynienia ze najbardziej złowrogą sekwencją zdarzeń: likwidowaniem świadków, aktami zastraszania, niszczeniem dowodów. Przypomnę tylko niektóre z nich:

- w kwietniu 2008 roku „samobójstwo” popełnił Sławomir Kościuk – jeden ze skazanych za zabójstwo Olewnika, (okoliczności tej śmierci nie wyjaśniono do dnia dzisiejszego);

- w maju 2008 roku splądrowano dom Danuty Olewnik – siostry zamordowanego. Włamanie zostało odebrane jako próba zastraszenia rodziny. Do tej pory nie ustalono sprawców;

- w czerwcu 2008 r. w magazynie dowodów rzeczowych olsztyńskiego CBŚ, gdzie przechowywano dowody ze sprawy Krzysztofa Olewnika doszło do „awarii sieci kanalizacyjnej”, przez co zniszczeniu uległo 46 pudełek i kopert, w których przechowywano istotne dla sprawy dowody. O tym fakcie poinformowano dopiero w 2009 roku;

- w styczniu 2009 roku w celi więziennej w Sztumie „popełnił samobójstwo” Robert Pazik – skazany za zabójstwo Krzysztofa Olewnika. Brat Pazika twierdził, że więźnia zmuszono do samobójstwa;

- w lipcu 2009 r. „samobójstwo” popełnił strażnik więzienny, który w czerwcu 2007 roku pełnił dyżur w olsztyńskim więzieniu, gdy w celi powiesił się w Wojciech Franiewski – jeden z zabójców Olewnika (prawdopodobnie wieloletni tajny współpracownik służb PRL). Prokuratura uznała, iż śmierć strażnika nie ma związku z jego czynnościami służbowymi;

- w lipcu 2009 r. doszło również do włamania w domu adwokat Jolanty Turczynowicz-Kieryłło – obrońcy policjantów podejrzanych o zaniedbania w sprawie porwania Olewnika. Sprawcy ukradli m.in. trzy laptopy. W jednym z nich były informacje dotyczące sprawy Olewnika i niepublikowany wywiad z Remigiuszem M., szefem policyjnej grupy poszukującej porwanego. Jednocześnie dokonano włamania do skrzynki mailowej męża prawniczki, blokując do niej dostęp. Znajdowały się tam te same materiały, co w skradzionych laptopach. Do tej pory nic nie wiadomo o sprawcach tych włamań.

- na początku 2010 roku ujawniono informację o śledztwie prowadzonym w sprawie gróźb karalnych kierowanych pod adresem detektywa Marcina Popowskiego, a także wywierania na niego wpływu w celu wymuszenia odmowy składania zeznań przed sejmową komisją śledczą. Działając na zlecenie Olewników, Popowski ujawnił błędy policji i prokuratury popełnione w czasie śledztwa. Odtąd odbierał anonimowe maile z pogróżkami, listy i nekrologi z własnym nazwiskiem. Prowokowano również incydenty drogowe z jego udziałem;

- w październiku 2010 r. ujawniono, że z komendy Policji w Sierpcu zginęły dowody, które mogły pomóc w ustaleniach związanych z Ireneuszem Piotrowskim, skazanym w procesie o zabójstwo Olewnika;

- w grudniu 2010 r. . poluzowano śruby w kołach samochodu Danuty Olewnik-Cieplińskiej, siostry Krzysztofa. Według ekspertyzy biegłego, poluzowanie śrub we wszystkich czterech kołach samochodu było celowe - biegły wykluczył, by doszło do niego samoczynnie. Po tym zdarzeniu rodzina Olewników otrzymała ochronę policyjną;

- w lutym 2011 r. doszło do włamania w domu Jerzego Godlewskiego, prywatnego detektywa, który pomagał rodzinie Olewników. Włamywacze nie zabrali żadnych wartościowych przedmiotów, a splądrowali mieszkanie w poszukiwaniu dokumentów i notatek, które detektyw wykonywał w związku ze swoją pracą.

Obowiązkowa lektura studentów prawa Nietrudno zrozumieć, że za rządów obecnego układu mocodawcy tej zbrodni poczuli się całkowicie bezkarni i postanowili definitywnie zakończyć temat. Okazało się to tym łatwiejsze, że prace sejmowej komisji śledczej, z którą wiązano pewne nadzieje, zakończyły się kompletnym fiaskiem. Ustalenia komisji zostały ograniczone do analizy błędów policji i prokuratury oraz opisu działań tych organów – czyli ujawniły to tylko, co można było bezpiecznie odsłonić, nie narażając głównych decydentów i mocodawców. Główna teza komisji została sprowadzona do konkluzji, iż szefostwo policji i MSWiA było wprowadzane w błąd przez policjantów niższego szczebla, a zatem wykluczona została nawet odpowiedzialność zwierzchników oraz polityków odpowiedzialnych za nadzór nad służbami. Konsekwencji nie poniosą również prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie porwania i zabójstwa. Szokujące protokoły z przesłuchania tych osób przez sejmową komisję śledczą, powinny stanowić obowiązkową lekturę studentów prawa i stać się koronnym dowodem, że III RP nigdy nie była i nie jest państwem prawa. Z powodu przedawnienia nie istnieje już możliwość pociągnięcia kogokolwiek do odpowiedzialności karnej lub dyscyplinarnej. Raport komisji śledczej nie zawierał żadnych wątków politycznych, a wręcz starannie omijał kwestię odpowiedzialności najwyższych przedstawicieli państwa. Warto, zatem dostrzec, że obecna kampania medialna i prokuratorski atak na rodzinę Olewników, może znajdować podstawy w tym właśnie zaniedbaniu. Nieszczęście Włodzimierza Olewnika polega zapewne na tym, że w sierpniu br., wykazując po raz kolejny cywilną odwagę, miał czelność powiedzieć: „Mam wrażenie, że poseł Kalisz czegoś się bardzo obawia” i stwierdzić: „żałuje, że komisja śledcza nie zbadała odpowiedzialności Kalisza w tej sprawie”. Ojciec zamordowanego przypomniał również, że polityk SLD będąc w latach 2004 – 2005 szefem MSWiA, odmówił pomocy rodzinie. Wypowiedź ta padła wówczas, gdy Kalisz – pełniący obowiązki przewodniczącego sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka odrzucił wniosek posłów PiS o zwołanie specjalnego posiedzenia. Posłowie opozycji chcieli, by na bazie raportu komisji śledczej ds. Olewnika ocenić funkcjonowanie prokuratury. Wbrew regulaminowi Sejmu, który nakazuje przewodniczącemu komisji bezwzględne zwołanie posiedzenia, o ile pod wnioskiem podpisała się jedna trzecia członków komisji, Kalisz odrzucił wniosek posłów PiS, zaś rzecznik SLD tłumaczył, iż „sprawa była prowadzona przez komisję śledczą, nie ma sensu zwoływać osobnej komisji. Chyba, że PiS chce grać sprawą Olewnika politycznie”. Pod koniec sierpnia, gdy zwołano wreszcie posiedzenie komisji, przedstawiciele Prokuratury Generalnej poinformowali o aktualnym stanie śledztw związanych ze sprawą Krzysztofa Olewnika. Obecna na posiedzeniu siostra zamordowanego uznała wówczas, że po sformułowaniu wniosków przez komisję śledczą nadal niewiele się zmieniło i trudno odzyskać jej zaufanie do państwa. Padło również pytanie:

"Kto na dzień dzisiejszy, poza bezpośrednimi sprawcami, poniósł odpowiedzialność? Nikt, absolutnie nikt". Włodzimierz Olewnik ocenił zaś, że w działaniach prokuratury i służb nie nastąpiły żadne zmiany i nazwał dzisiejszy stan marazmem.

Dwa razy N, czyli nobilitacja nieudaczników Można sądzić, że aktywność rodziny zamordowanego Krzysztofa i mocne wskazanie na zaniedbania prokuratury oraz krąg polityków odpowiedzialnych za dzisiejszy stan śledztwa, stanowiły główne przesłanki obecnej kontrakcji. Wkrótce, bowiem pojawiła się informacja, jakoby w śledztwie prowadzonym przez Prokuraturę Apelacyjną w Gdańsku nastąpił „przełom”, a śledczy uzyskali dowody wskazujące na sfingowanie porwania i współdziałanie ofiary z porywaczami. Jest to ta sama koncepcja, którą przed laty forsowali policjanci i prokuratorzy odpowiedzialni za najpoważniejsze błędy i zaniechania. Koncepcja najwygodniejsza dla ukrycia prawdziwych mocodawców zbrodni i zatuszowania współudziału polityków i funkcjonariuszy służb w wieloletnich matactwach. Obecne ustalenia prokuratury stały się możliwe po zbadaniu akt znalezionych w roku 2010 w Radomiu – akt, o których włączenie do śledztwa od lat zabiegała rodzina Olewników. Warto dostrzec, że inicjatorem spektakularnego wniosku o przeszukanie miejsc zamieszkania członków rodziny Olewników, w celu „zabezpieczenia dowodów” było Centralne Biuro Śledcze. Tymczasem w cytowanym już liście do premiera Tuska z 2010 roku, Włodzimierz Olewnik pytał:

„Panie Premierze jak jest to możliwe, że nieudacznik nad nieudacznikiem, a być może nawet jeden z decydentów w uprowadzeniu i zamordowaniu mojego syna Pan Janusz Czerwiński od samego początku z naszą sprawą ma do czynienia, gdyż od 2001 roku. Jest autorem ogromnej porażki Policji w tej sprawie zostaje wspólnie z drugim, być może mniej wdrożonym w naszą sprawę funkcjonariuszem organu Policji, ale działający razem z powyższym w tym czasie – zostają szefami CBA. Chcę podkreślić, iż Janusz Czerwiński był osobiście przeze mnie informowany o błędach i wątpliwościach w śledztwie, o których jest tak głośno w trakcie przesłuchań w Komisji Śledczej. Miał wiedzę i przyznawał mi rację, więcej - na moją osobistą prośbę ustalał fakty związane z moimi obiekcjami, co do przejęcia sprawy przez CBŚ”

Instrukcje zza grobu W czasie, gdy doszło do największych zaniedbań w śledztwie, obecny wiceszef CBA Janusz Czerwiński oraz szef tej służby Paweł Wojtunik byli wysokimi funkcjonariuszami Centralnego Biura Śledczego. Jakkolwiek nigdy nie wyjaśniono ich roli w sprawie Krzysztofa Olewnika, obaj zostali awansowani przez Donalda Tuska na stanowiska szefów CBA. W nakręcaniu kampanii medialnej i nagłaśnianiu tezy o samouprowadzeniu nie cofnięto się przed wykorzystaniem osób, którym prokuratorzy stawiali poważne zarzuty:

udziału w zbrodni zabójstwa oraz poplecznictwa i niedopełnienia obowiązków. Rozmówcą stacji TVN stał się, zatem Jacek Krupiński, zaś policjant Remigiusz M. – odpowiedzialny m.in. za niszczenie dowodów, wydał stosowne oświadczenie. Obaj, – co nie powinno dziwić - wsparli sugestie o sfingowaniu porwania i przyłączyli się do prokuratorskich konkluzji. Warto podkreślić, że w pogardzie dla faktów i dotychczasowych ustaleń, usunięto w cień wszystkie elementy sprawy niepasujące do obecnej wersji, a nawet zapomniano o wcześniejszych interpretacjach związanych z rewelacjami prokuratury. Podstawą rzekomego „przełomu” mają być, bowiem nagrania z policyjnego podsłuchu, w którym biegli dopatrzyli się głosu Krzysztofa Olewnika. Całkowicie bezpodstawnie narzuca się opinię, jakoby słowa ofiary – „niech Jacek z Iwoną jadą” - miały stanowić rodzaj instruktażu dla porywaczy i świadczyły o współudziale Olewnika w sfingowaniu porwania. Jest to ewidentna i niezgodna z wcześniejszymi ustaleniami nadinterpretacja. Przypomnę, więc, że jeszcze w marcu br. te same media i ci sami prokuratorzy badający sprawę niszczenia policyjnych podsłuchów zwracali uwagę, że z akt odnalezionych w Radomiu wynika, iż bandyci przez telefon odtwarzali głos nagranego wcześniej Krzysztofa Olewnika, któremu kazali powtarzać instrukcje o przekazaniu okupu. W roboczej wersji końcowego raportu sejmowej speckomisji znalazło się natomiast zdanie:

”Remigiusz M. powinien przemyśleć, czy realnym jest, aby Krzysztof, który według treści faksu sam się uprowadził i wyjechał do Berlina, aby kraść samochody, aktualnie nakazuje rodzinie nagranym głosem wyjazdy z okupem w Polsce. W niedzielę 27 lipca M. wspólnie z L. jadą samochodem do Berlina. W tym miejscu warto zauważyć, że M. i L. Wyjeżdżając powinni pamiętać, że w dniach 11 i 18 czerwca 2003 porywacze odtwarzali nagrany głos Krzysztofa, powtórzyli to 24 lipca, kiedy nakazali wydanie okupu.” Jeśli prokuratura wiedziała wcześniej, że ofiara porwania była zmuszana do wygłaszania instrukcji związanych z przekazaniem okupu, a jej głos nagrywano i wykorzystywano podczas rozmów z rodziną Olewników, – na jakiej podstawie powrócono dziś do absurdalnego zarzutu o samouprowadzeniu i sformułowano tezę o rzekomym „instruowaniu” porywaczy? Dlaczego dysponując wiedzą o praktykach porywaczy odrzucono najprostsze wytłumaczenie, że głos ofiary został nagrany wcześniej lub nakłoniono ją do uczestnictwa w ustaleniach porywaczy, obiecując szybsze uwolnienie? Nie znamy, bowiem żadnych mocnych dowodów, poza dowolną interpretacją jednego zdania odsłuchanego z kopii nagrania. Wszelkie służebne dywagacje TVN-u i innych mediów opierają się na enigmatycznym komunikacie prokuratury, w którym stwierdzono, że okoliczności nagranej rozmowy i jej miejsce ustalono „na podstawie innych dowodów”. Jakich dowodów – należy pytać, skoro ciężar całej argumentacji na temat sfingowanego porwania oparto na kilku słowach wypowiedzianych przez ofiarę?

Ta grupa działała zawsze Trudno pozbyć się wrażenia, że celem obecnej akcji jest przede wszystkim rodzina Krzysztofa Olewnika, zaś medialna nagonka i sugestie prokuratury zmierzają do pozbawienia tych ludzi zaufania społecznego, skierowania na nich podejrzeń, a w rezultacie – zmuszenia do milczenia i kapitulacji. Inicjatorzy tej kampanii zdają się wiedzieć, że Polacy nie posiadają rzetelnej wiedzy na temat sprawy i chętnie przyjmą miałką argumentację medialnych demiurgów. Stawianie niezwykle poważnych oskarżeń, na podstawie tak wątłych przesłanek i powrót do skompromitowanej koncepcji samouprowadzenia, winny skłaniać do formułowania pytań o rzeczywiste intencje prokuratury i jej politycznych decydentów. Nie wolno zapominać, że w tle tej zbrodni oraz w czasie wieloletniego procederu utrudniania i fałszowania śledztwa pojawiają się nazwiska szeregu prominentnych polityków SLD oraz postaci tworzących mafijno-esbecki układ funkcjonujący w służbach i w biznesie. Zaledwie przed trzema laty minister sprawiedliwości w rządzie PO-PSL Zbigniew Ćwiąkalski śmiało odkrywał „układ płocki” mówiąc: „W Płocku działał lokalny układ, który mógł być zamieszany w porwanie i śmierć Krzysztofa Olewnika, a później w utrudnianie śledztwa i mylenie tropów. Mieliśmy tam do czynienia z przenikaniem się pewnych powiązań i znajomości”. Dwa lata wcześniej ówczesny szef MSWiA Ludwik Dorn, informował o jeszcze potężniejszej grupie, trwale osadzonej w strukturach władzy: „Różnie się układały losy III Rzeczypospolitej. Raz rządził SLD, innym razem siły niekomunistyczne. Ale ta grupa działała zawsze. Najbardziej prawdopodobna hipoteza jest taka, że mieli oni haki na ważnych ludzi w Polsce. Inaczej trudno jest wytłumaczyć fakt, że trwali przez tyle lat na kluczowych miejscach w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i w policji.”

Obserwując sekwencję zdarzeń w sprawie Krzysztofa Olewnika i ich szczególne natężenie po 2007 roku, można sądzić, że ów patologiczny układ nadal funkcjonuje, a jego przedstawiciele mają realny wpływ na przebieg śledztwa. Twarde słowa ojca ofiary i zabiegi rodziny o wyjaśnienie wszystkich okoliczności zbrodni, nie mogły pozostać bez odpowiedzi. Przygotowana przy współudziale prokuratury medialna pałka, jest - jak dotychczas - jedyną odpowiedzią, na jaką stać państwo Donalda Tuska.

Porzućcie wszelką nadzieję Polityczni decydenci z lat 2001-2002 są dziś członkami tzw. lewicowej „partii opozycyjnej” i mają do odegrania jeszcze niejedną rolę w koncepcjach grupy rządzącej. Przywódca owej „opozycji” Leszek Miller, mówiąc przed kilkoma dniami – „PO to nasz rywal, a PiS to nasz wróg” – dał wyraźnie do zrozumienia, o jaką „opozycyjność” chodzi i wskazał na rzeczywistą wspólnotę z partią władzy. Czy wobec takiej deklaracji „ludzi lewicy” i perspektywy walki ze wspólnym wrogiem można oczekiwać, że grupa rządząca będzie drążyła temat odpowiedzialności Kalisza, Piłata czy Siemiątkowskiego lub przyjrzy się związkom komunistycznych aparatczyków z mafią czy z zabójcami Olewnika? Czy obecny rząd obierając kurs na represyjność i niszczenie opozycji zaryzykuje otwartą wojnę z prokuratorską kamarylą lub zechce naruszyć esbeckie układy istniejące w służbach? Tragedia rodziny Olewników, rozgrywając się na tle gigantycznych interesów związanych z przejęciem Orlenu, w trakcie gangsterskiej ekspansji politycznych cwaniaków, wielorakiej agentury i pospolitych kanalii - nie mogła mieć innego finału. Krzysztof Olewnik musi zginąć po raz drugi, a wraz z nim jego rodzina i bliscy. Stojący za tą zbrodnią ludzie wiedzą, że ujawnienie prawdy groziłoby rozbiciem całego politycznego przymierza III RP. Siostra zamordowanego Krzysztofa, Danuta Olewnik, po latach doświadczeń z organami ścigania wyznała, że dziś szukałaby pomocy wyłącznie poza granicami Polski. Sądzę, że tylko takie działanie mogłoby przynieść jakąkolwiek nadzieję na wyjaśnienie tej ponurej zbrodni. Jest w tym wyznaniu głęboki sens, bo dziś rodzina Olewników ma prawo doznawać podobnych odczuć, jakich doświadczał autor „Boskiej komedii”, gdy wchodząc do Piekła przeczytał nad bramą napis -„Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate” - Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie. Aleksander Ścios

Czy Goebbels był mordercą? Na pytanie tak postawione odpowiedź jest jedna- nie, nie był. Z całą pewnością jakiś odpowiednik mecenasa Rogowskiego wybroniłby go dzisiaj przed sądem, no, może nie przed tym norymberskim, ale przed dzisiejszym, owszem. Czy dostałby czapę w Norymberdze? Z całą pewnością tak, skoro taką czapę dostał Julius Streicher, zwykły redaktor naczelny jednej z gazet. Jednej z gazet, konkretnie „Stuermera”. Czym takim zasłużył sobie na zarzut współudziału w holocauście? Ano, niczym takim szczególnym, karykaturami, historyjkami, dowcipami, w niemieckim stylu, czyli niespecjalnie wyrafinowanym, bo poczucie humoru nasi sąsiedzi mają dość proste- ot, pierdnąć publicznie, walnąć tortem w gębę, nie jest to żaden Monty Pyton, raczej kilka półek niżej. No, ale, żeby za to zaraz wieszać? Tyle, że te dowcipy, historyjki, karykatury ze szczególnym upodobaniem przedstawiały Żydów, jako szczury, karaluchy, zwierzęta niecieszące się szczególną sympatią, jako czyste, miłe i użyteczne. Osoby pod każdym względem odrażające, godne pogardy, niewarte litości i podania ręki. Więcej, nie tylko, ze nie można podac ręki, ale po prostu porządny czlowiek nie powinien być bierny i nie zwalczać tej zarazy. Codziennie dostarczane przykłady łajdactw, nikczemności, zbrodni żydowstwa nie pozostawiały wątpliwości, kazdy porządny Niemiec powinien pomoc w usunieciu tej plagi. Nie można nie pomóc. Czy Goebbels osobiście zastrzelił, choć jednego Żyda? Czy Streicher osobiście wykopnął stołek spod nóg stojącego na nim z pętlą na szyi Polaka, czy Żyda? Nic mi o tym nie wiadomo, podobnie żaden z jego towarzyszy redaktorów z kolegium redakcyjnego. Oni po prostu pisali, odpowiadając na zapotrzebowanie społeczne. A cóż w tym złego, że się obśmieje zakrzywiony nos, a co to, już się nie wolno z nosa pośmiać? Święta krowa, czy co? Albo z zapachu czosnku? A jednak zasłużyli na swój los, Goebbels trafnie oceniając swoje szanse na przeżycie sam zabił siebie i swoja rodzinę (no, nieźle, kochający tatuś), Streicher zawisł na sznurze. Niesprawiedliwość? Nie, nie sądzę, bez nich, bez ich propagandy nienawiści nie zginęłoby tylu ludzi, w każdym razie nie zginęłoby tak łatwo, on niechcenia, bez poczucia winy ze strony zabójców. Tu przeskok, podobnie wyrok dostał, i podobnie też- słusznie, szef rządowej rozgłośni radia w Rwandzie, tego, co po prostu tylko nadawało na wiele miesięcy przed masakrą, kiedy jeszcze przecież nikt nie wiedział, że prezydent zginie w katastrofie lotniczej, teksty przedstawiające Tutsich, jako długonogie karaluchy, zwierzęta niegodne życia. Kiedy ten samolot spadł, umysły były gotowe, wystarczyło rzucić zaszyfrowane hasło- „ściąć wysokie drzewa”, rozdać maczety, nikt nie zadawał zbędnych pytań, jakie znowu drzewa, jakie znowu karaluchy i o co w ogóle się rozchodzi. Nawiasem mówiąc, potem się pokazało, że ten samolot rzeczywiście zestrzelili Tutsi, rzeczywiście z opozycji i to wkrótce potem, jak podpisali porozumienie pokojowe. Tak wiec chwalić się nie było czym, ale akurat nie byli to ci Tutsi, których potem mordowano całymi tygodniami w najbardziej wymyślny sposób, do granic wyginięcia, jako narodu. Jak zawsze i wszędzie ginęli zupełnie niewinni ludzie. Ci, co ten samolot zestrzelili w końcu wygrali wojnę, między innymi, dlatego, że armia była zajęta mordami, gwałtami i rabunkami i walczyć z prawdziwym wrogiem nie miała ani czasu, ani ochoty. Zawsze łatwiej się walczy z wieśniakami stłoczonymi bezradnie w rogu swej chaty, czekającymi na decyzje pana oficera, czy przeżyją jeszcze tym razem. Zdryfuję, właśnie oglądam „Black Addera”, czyli „czarną żmiję”, gdzie kapitan opowiada, czemu nie ma ochoty wyłazić z okopu na pewną śmierć, choć przecież tak bohatersko walczył z Pigmejami. Otóż właśnie, odpowiada kapitan, przez 15 lat naczelną zasadą jego jednostki było- upewnić się, że przeciwnik nie ma karabinów, nawet przy włóczniach zastanawiali się dwa razy, czy atakować, a tu nagle mają naprzeciwko 4 miliony Niemców z karabinami maszynowymi. I jak tu się nie wkurzyć? Nie tak sie umawialiśmy przy zaciągu! No, ale dlaczego w ogóle o tym piszę? Otóż akurat zaczął się proces niejakiego Ryszarda C., mordercy z Łodzi, mordercy zupełnie niewinnego człowieka i niedoszłego mordercy drugiego zupełnie niewinnego człowieka, których jedyną przewiną było to, że należeli do opozycyjnej partii. Jedyną wina Żydów było, że byli Żydami, jedyną winą Tutsich, że byli Tutsi. Jedyną winą Rosiaka i Kowalskiego była przynależność do PiS. Zawsze mnie doprowadza do wściekości, gdy czytam o „podlizywaniu” się Kaczyńskiemu,czy PiSowi, gdy nie bierze się udziału w codziennym seansie nienawiści i pogardy do nich. Trzeba być wyjątkowym idiotą, by cos takiego powiedzieć. Albo skurwysynem/kurwą, jesli sie to robi świadomie. Otóż „podlizywać się” to sie można do władzy, do kogoś, kto może w jakikolwiek sposób nagrodzić takie podlizywanie. Poparcie PiSu nie niesie za sobą, i to od lat, żadnych profitów- przeciwnie, jest aktem odwagi, szlachetności, niezależności, za to poparcie można stracić pracę, szanse na awans, zamówienia, wykłady, korepetycje, i co tam jeszcze. W ostateczności można stracić i życie, jak właśnie Rosiak i o mało, co, Kowalski. Czytam list owego C., Szczerze mówiąc, zdradza rozpaczliwą nieumiejętność formułowania myśli, czy mówiąc prościej sklecenia jednego zdania. Takim przygłupom trzeba wdrukować te myśli tak, by uwierzyli, że to ich własne przemyślenia. Jak to zrobić, ano, bardzo prosto, powtarzać, powtarzać, powtarzać, te same zdania, te same slogany. Charakterystyczne, wszystkie dyskusje, jakie prowadzę z tak zwanymi lemingami, pokazują to samo- powtarzanie typowych zdań powtarzanych setki razy w TVN i Wyborczej. Te same klisze, te same stereotypy, te same zdania, przecinek w tym samym miejscu. Wstyd za granicą, szósta rano, podsłuchy, kurdupel, borubar, flaga do góry nogami ( sorry- AFERA z flagą do góry nogami), Lepper, Giertych- to ze starego zestawu. Wstyd animowany za pomoca kolegów za granicą, podsłuchów jest dzis wielokrotnie więcej, o szóstej wchodzą chłopaki, jak zawsze, nie borubar, tylko boruc bardzo, a zresztą, nawet jak nie , to co z tego, Giertych zakumplowany z PO, już nie do wora, a wór do jeziora. No i nowa podsypka nienawiści- naciski na pilota, lądowanie, naciski, naciski, lądowanie, naciski. Telefon Brata. Wojna z Rosją, Wojna z Niemcami. Po trupach do celu, Wawel. Wojna z Niemcami i Rosją. Jednoczesnie. Jak łatwo zobaczyć, wszystkie, co do jednego elementy na tej liście to medialne wrzutki, kłamstwa- całkowicie świadome kłamstwa, wymyślone od podstaw, rozsyłane smsami, szeptane dziennikarzom do ucha, od poczatku do końca stworzone do wykorzystania w przemyśle pogardy i nienawiści. Powtarzane we wszystkich możliwych okazjach i na wszystkie możliwe sposoby. Drukiem, słowem, wyśpiewane, wyrapowane, najważniejsze- powtarzane, powtarzne, powtarzane. Jak reklama proszku do prania. Tak to działa, po dwudziestym obejrzeniu, bez udziału mózgu reklamówki zaczynamy sobie podśpiewywac melodyjkę, a potem, jadąc z wózkiem obok regału kupujemy ten znany nam już i bardzo dobry proszek- nie, dlatego, że oglądamy jakieś głupie reklamy, ale dlatego, że jest sprawdzony i dobry. Sami go wybraliśmy, bo pani w telewizji powiedziała, żebyśmy byli sprytni i nie słuchali innych, tylko wybrali ten proszek. No to jestesmy sprytni. I tak samo jest z PiS i Kaczynskim. Jesteśmy cool, wykształceni, należymy do Europy, więc nie możemy poprzec tych wariatów od krzyża, tych kiboli, co to ich Kaczyński podpuszcza, nie możemy ciagle gadać o Smoleńsku, bo ileż można, wiadomo, Prezydent naciskał, Jarosław naciskał, lądowali we mgle, Protasiuk się bał, chciał zostac majorem, Gruzja, naciski, jak walneło, to pierdykło i już, przecież nie będziemy sie zajmowac jakims helem, czy bombą próżniową, nawet, jesli to prawda, to, co, przecież nie chcemy wojny z Rosja i Niemcami, jednocześnie. Najgorsze w tym wszystkim, że ta śmierc Marka Rosiaka nie wstrząsnęła żadnym z tych mordercow zza redakcyjnego biurka, czy zza kamery. Żaden z nich nie pomyślał, że to przez niego ta krew. Już nie mowię o psychopatach, jak Kuczyński, który natychmiast napisal tekst, że to wszystko przez Jarosława, bo kto zbiera wiatr…Ani Miecugow, ani Stokrotka powtarzający te kłamstwa, ani Liz, ani Czuchnowski nie zastanowili się, czy to nie właśnie oni wdrukowali temu idiocie (nie szaleńcowi, o nie, to byłby za proste- za szaleńca odpowiada szaleniec, za zindoktrynowanego idiotę ten, co go zindoktrynował) te klisze, z których wyszło, że przecież on nie może pozostac bierny, on musi cos zrobić, by walczyc z tym złem, z PiSem. Kto pisał o naciskach na lądowanie, choć ani lądowania, ani nacisków na nie nie bylo? Kto wymyślił debeściaki, na własne uszy słyszane? Po kim to powtarza ten przygłup, C.? Ilu jest takich? Ot, właśnie czytam, że jakis gnój i to ponoć oficer nasikał w Muzeum Powstania Warszawskiego, bo nienawidzi Kaczyńskiego, a to wszak jego dzieło, to muzeum. Otóż, i tu mam w d… poprawność polityczną, ten człowiek, powinien byc natychmiast wydalony ze służby i to metodą but- d…- brama. I jeszcze mu koledzy oficerowie powinni mordę obić, za to, że shańbił i ośmieszył oficerski mundur, jeśli mają jeszcze jakiekolwiek pojęcie, co to jest honor oficera. Piszę to, jako oficer. Seawolf

Czapa Zagotował się priwiślański lud. Kaczyński, ten zły, nieudolny, przebiegły, już skończony, knujący, bezsilny,

mroczny potwór powiedział, że warto by przywrócić karę śmierci. Ach, od razu wpadło bractwo w drżenie. Żebyż jeszcze na lewicy, ale gdzie tam! Mieniący się prawicą też. Nagle gdzieś z nich wyparowała cała prawicowość. Nagle stracili przekonanie do jedynej sprawiedliwej kary za morderstwo. Nagle, gdy temat wyszedł ze sfery jałowych internetowych sporów i przemieścił się w sferę realiów- klops! Po co on to robi? Dlaczego teraz? Łapie się brzytwy? Ratuje tonącą partię? Po co mu to? No to ja wam powiem - po co? Ano po to, żeby było sprawiedliwie. Bo wszystko można powiedzieć o sytuacji, w której dwóch skurwysynów wyrzuca dla zabawy dziewczynę z pociągu i ona nie żyje, a oni żyją i to żyją min. utrzymywani z pieniędzy rodziny tej zamordowanej dziewczyny- wszystko o tym można powiedzieć poza tym, że jest to sprawiedliwe. Po to też stawia ten temat Kaczyński, żeby wreszcie ktoś wyraził pogląd przeszło 2/3 Polaków, którzy w tej kwestii gremialnie uważają, że kara śmierci dla morderców powinna zostać przywrócona. Bo jej brak powoduje zanik poczucia sprawiedliwości, zamęt aksjologiczny, a zbrodnia nie zostaje ukarana. Po to też to zrobił i po to sygnalizuje otwarcie, że chce się odwołać do referendum, bo jest na dziś, w Polsce, jedynym politykiem, którego zdanie Polaków w tej kwestii w ogóle interesuje. Innych nie. I on tym wszystkim Sikorskim deklarującym swoje poparcie dla KS mówi – sprawdzam! Po to też to robi, żeby uświadomić tym wszystkim zdurniałym lemingom, kogo tak naprawdę popierają. Wystarczył wczoraj rzut oka na fora, gdzie ludzie, którzy chwilę wcześniej pluli zgodnie na PiS i Kaczyńskiego, właśnie się wzięli za łby i jedni wyzywają drugich od morderców, sami będąc nazywani lewusami i durniami. Pomijam fakt, że to jest piękny widok, jak się lemingi biorą za kudły, ważne jest to, że Kaczyński pokazał lemingom, że tak naprawdę jedynym spoiwem ich grupy jest irracjonalna nienawiść do niego, do Kaczyńskiego. Że w ich owczym pędzie za PO nie ma nawet śladu światopoglądu, nie ma nawet śladu wspierania spraw, idei, konkretów, że nie stanowią żadnego świadomego elektoratu, ale ogłupioną tłuszczę podążającą bezmyślnie za swoimi flecistami z Hameln. Po to min. ten temat postawił publicznie, bo to jest kwestia, wobec której nie da się zachować obojętności. Albo ktoś karę śmierci dla morderców popiera, albo ktoś jest jej przeciw. Trudno jednak o takich, którzy są wobec tego obojętni. Trudno wobec tej kwestii o zgodne, lemingowate- ach, ach, ach, prezesunio znowu odleciał! Nie da się wobec kary śmierci, będąc zwolennikiem jej przywrócenia, wspólnie z jej przeciwnikiem rechotać się nad tym, jaki to ten Kaczyński jest głupi i niczego nie rozumie. A skoro temat jest taki, że trzeba wobec niego przyjąć jakąś postawę i nie da się go zbyć, to okazuje się, że trzeba zacząć Kaczyńskiego słuchać. Słuchać, co on ma do powiedzenia. A jak się go zaczyna słuchać, to się dochodzi do wniosku, że to jest jedyny dziś w Polsce polityk, który wciąż i wciąż próbuje się z Polakami skomunikować, próbuje z nimi nawiązać dialog. Który nie tylko potrafi sformułować swoje poglądy i swoją wizję Polski, ale otwarcie dzieli się nimi z wyborcami. A jak się już nawiąże z Kaczyńskim dialog, to się okazuje, że w odróznieniu od bandytów, kurew i złodziei rządzących Polską od września 1939 roku, ma konkretne propozycje np. gospodarcze. Być może za mało radykalne, być może niesatysfakcjonujące wszystkich, ale w ogóle je ma i nie są one ufundowane na jumie, nie są strukturalnym złodziejstwem. Jak się człowiek odrobinę zainteresuje, to mu wychodzi, że i pogląd Kaczyńskiego na naród, jego funkcję i powinności, na rodzinę, na tradycję, na zwyczaj, na politykę i rozkłady sił, że wszystko to w najmniejszym stopniu nie przypomina tego bełkotu, którym media nasączyły mózgi naszych lemingów. Po to właśnie jest ta kara śmierci. Po to, żeby było sprawiedliwie, po to, żeby przywrócić elementarny ład w państwie i poczucie, że państwo nie uchyla się od swoich podstawowych obowiązków, po to, żeby padł blady strach na bandytów, którzy w więzieniach w 90% poparli tuskoidów i po to, żeby ludzie zaczęli myśleć. Bo jak ludzie zaczynają myśleć, to pojawia się pole do wspólnych działań. Działań w kierunku sprawy a nie lubienia lub nie tych czy innych ludzi. A to dopiero początek. Bo w ślad za projektem referendum ws. kary śmierci pójdą za chwilę projekty gospodarcze. I do nich też się trzeba będzie ustosunkować. Nie w gorączce kampanii wyborczej, gdzie kłamstwem wzmocnionym zaprzyjaźnionymi mediami, różne kurwy i złodzieje mogą przykryć każdy istotny temat. Trzeba się będzie do tych koncepcji ustosunkować, bo liczba tych, którzy zaczynają skrobać łyżką po dnie miski rośnie z dnia na dzień. I wiadomo już, że to, co jest nie działa. Nie ma już Europy w tym kształcie, co jeszcze kilka lat temu. Następuje nowe rozdanie i nowe przetasowania. Odchodzą w mrok wszelkie lewackie mrzonki i cały ten postępacki bełkot zaczyna wypychać czysta polityka, czyli brutalna gra sił o to, kto kogo weźmie za mordę. W tym nowym rozdaniu albo lud zostanie uprzedmiotowiony już oficjalnie, bez tego całego kłamstwa o demokracji i równych prawach, albo się własnie upodmiotowi i poczuje swoją siłę. I to właśnie proponuje Kaczyński, zaś kara śmierci dla morderców, to tylko pierwszy krok w kierunku wspólnoty wartości republikańskich. Doklejam tutaj, żeby nie zginęło:

„- Jeśli będzie zgoda, stanę na czele przyszłorocznego wspólnego marszu w Święto Niepodległości – mówi Gazecie Wyborczej prezydent Bronisław Komorowski.” Panie prezydencie – niepodległość nie jest jedynie historycznym wspomnieniem, a Święto Niepodległości nie zamyka się w pamięci o przodkach – to realna treść, praca na rzecz silnego, niezależnego państwa. To dbałość o tożsamość narodową, o sprawnie zarządzaną administrację, o silną gospodarkę pozostającą w polskich rękach, o polską walutę. To pilnowanie, by państwo polskie zajmowało stanowisko podmiotu, a nie przedmiotu, w stosunkachmiędzynarodowych. Powtórzmy – nie tylko forma, a przede wszystkim treść decyduje o realnym wymiarze świętowania niepodległości. Treść, z którą pan i pańska formacja polityczna nie macie nic wspólnego. Musiałby pan zupełnie zmienić prowadzoną przez siebie dotychczas politykę, aby zostać zaproszonym na Marsz. Bez takiej radykalnej zmiany – zgody na pański udział w Marszu Niepodległości 2012 po prostu nie będzie.

Robert Winnicki

Islandzka lekcja dla całego świata Islandczycy sprawili, że rząd, który aprobował pod dyktando światowej finansjery zubożyć islandzki naród zgodnie ze scenariuszem aktualnie „przerabianym” przez Grecję, podał się w komplecie do dymisji! Główne banki w Islandii zostały znacjonalizowane i mieszkańcy zdecydowali jednogłośnie zadeklarować niewypłacalność długu, który został zaciągnięty przez prywatne banki w Wielkiej Brytanii i Holandii. Doprowadzono też do powołania Zgromadzenia Narodowego w celu ponownego spisania konstytucji. I to wszystko w pokojowy sposób. To prawdziwa rewolucja przeciw władzy, która doprowadziła Islandię do aktualnego załamania. Na pewno zastanawiacie się, dlaczego te wydarzenia nie zostały szeroko nagłośnione? Odpowiedź na to pytanie prowadzi do kolejnego pytania:

Co by się stało, gdyby reszta europejskich narodów wzięła przykład z Islandii?

Oto krótka chronologia faktów:

• Wrzesień 2008 roku: nacjonalizacja najważniejszego banku w Islandii,Glitnir Banku, w wyniku czego giełd zawiesza swoje działanie i zostaje ogłoszone bankructwo kraju.

• Styczeń 2009 roku: protesty mieszkańców przed parlamentem powodują dymisję premiera Geira Haarde oraz całego socjaldemokratycznego rządu,a następnie przedterminowe wybory.

Sytuacja ekonomiczna wciąż jest zła i parlament przedstawia ustawę, która ma prywatnym długiem prywatnych banków (wobec brytyjskich i holenderskich banków) wynoszącym 3,5 miliarda euro obarczyć islandzkie rodziny na 15 lat ze stopą procentową 5,5 procent.W odpowiedzi na to następuje drugi etap pokojowej rewolucji.

• Początek 2010 roku: mieszkańcy zajmują ponownie place i ulice, żądając ogłoszenia referendum w powyższej sprawie.

• Luty 2010 roku: prezydent Olafur Grimsson wetuje proponowaną przez parlament ustawę i ogłasza ogólnonarodowe referendum, w którym 93 procent głosujących opowiada się za niespłacaniem tego długu.

W międzyczasie rząd zarządził sądowe dochodzenia mające ustalić winnych doprowadzenia do zaistniałego kryzysu. Zostają wydane pierwsze nakazy aresztowania bankowców, którzy przezornie odpowiednio wcześniej uciekli z Islandii. W tym kryzysowym momencie zostaje powołane zgromadzenie mające spisać nową konstytucję uwzględniającą nauki z dopiero, co „przerobionej lekcji”. W tym celu zostaje wybranych 25 obywateli wolnych od przynależności partyjnej, spośród 522, którzy stawili się na głosowanie (kryterium wyboru tej „25″ – poza nieposiadaniem żadnej książeczki partyjnej – była pełnoletniość oraz przedstawienie 30 podpisów popierających ich osób). Ta nowa rada konstytucyjna rozpoczęła w lutym pracę, która ma się zakończyć przedstawieniem i poddaniem pod głosowanie w najbliższych wyborach przygotowanej przez nią „Magna Carty”. Czy ktoś słyszał o tym wszystkim w europejskich środkach przekazu? Czy widzieliśmy, choćby jedno zdjęcie z tych wydarzeń w którymkolwiek programie telewizyjnym? Oczywiście – NIE! W ten oto sposób Islandczycy dali lekcję bezpośredniej demokracji oraz niezależności narodowej i monetarnej całej Europie pokojowo sprzeciwiając się Systemowi. Minimum tego, co możemy zrobić, to mieć świadomość tego, co się stało, i uczynić z tego „legendę” przekazywaną z ust do ust. Póki, co wciąż mamy możliwość obejścia manipulacji medialno informacyjnej służącej interesom ekonomicznym banków i wielkich ponadnarodowych korporacji. Nie straćmy tej szansy i informujmy o tym innych, aby w przyszłości móc podjąć podobne działania, jeśli zajdzie taka potrzeba.

czasprzebudzenia.wordpress.com

Drobnymi krokami daleko się nie zajedzie Na początku postkomunistycznej transformacji każdy krok w kierunku Zachodu byłby witany z aprobatą. Dzisiaj już niekoniecznie, biorąc pod uwagę problemy, jakie Zachód napytał sam sobie. Dziś trzeba raczej różnić się zdecydowaniem - i to w czynach, nie w słowach - by uspokoić tych, którzy państwom (także naszemu!) pożyczają pieniądze. Z tej perspektywy expose Donalda Tuska to odróżnianie się wygląda nie najlepiej. Z punktu widzenia działań stabilizujących gospodarkę, by nie uderzył także i w nas jakiś kolejny atak paniki na rynkach finansowych (a będzie ich jeszcze dużo, niezależnie od takich czy innych uregulowań w strefie euro!) tego rodzaju kroków było w nim niewiele. Ściśle rzecz biorąc, jeden. To znaczy zapowiedź podwyższenia wieku emerytalnego. Ale i ta zapowiedź była tak rozciągnięta, że niewiele zapewne zmieni także i za 10 lat. A przecież jej znaczenie dla kraju, to oddziaływanie na podaż pracy i poprawę proporcji między dochodami systemu ubezpieczeń i wynikającymi z już powziętych zobowiązań wydatkami. Czyli także element stabilizacji finansów publicznych w dłuższym okresie. Tylko, czy w aż tak długim? A przecież konieczne są też kroki, które zasygnalizują, że dokonujemy zmian w finansach publicznych w kierunki ich zrównoważenia już obecnie! Z tej perspektywy mnie przynajmniej expose premiera rozczarowało. Co z tego, że zapowiedział zmiany w systemie ubezpieczeń? To wszystko już zapowiadano wielokrotnie i nic - bądź bardzo niewiele - z tego zrealizowano. Będą, więc, negocjacje z mundurówką, górnikami, rolnikami, a zapewne i uliczne demonstracje górników i innych. Przyjęte rozwiązania, o ile w ogóle jakieś będą, coś tam po latach zaczną zmieniać. Nowi policjanci, nowi górnicy i inni zaczną pracować dłużej i stopniowo trochę innymi strumieniami zaczną płynąć składki i emerytury. Znowu, jak w kwestii późniejszego przechodzenia na emeryturę, efekty będą odczuwalne w latach 2020-2040 (jeśli w ogóle będą; doświadczenia nie napawają optymizmem). Czyli raz jeszcze rząd myśli o odległej przyszłości. Ponawiam jednak pytanie: co teraz? co w roku 2012? Głównie drobiazgi w rodzaju zapowiedzi cięć becikowego, jakichś tam ulg, itp. Jednym słowem groszowe oszczędności, które nie przekonają rynków o determinacji rządu w sprawie szybkiego równoważenia budżetu. No i popis oportunizmu w sprawie składki zusowskiej.

Rząd Jarosława Kaczyńskiego z sensem zmniejszył składkę pracodawcom o 2 pkt. proc. i bez żadnego ekonomicznego sensu zmniejszył składkę + aż o 5 pkt. proc.! ' pracobiorcom, wmaślając się elektoratowi przed nadchodzącymi wyborami. A teraz rząd Donalda Tuska, zamiast przywrócić przynajmniej część (2-3 pkt. proc.) składki pracobiorcom, bo to te składki odpowiadają za ponad 70 proc. wyborowanej przez poprzedników dziury w dochodach ZUS rzędu 20-25 mld. zł rocznie, zapowiada większą o 2 pkt. proc. składkę dla pracodawcw. Oczywiście, z punktu widzenia rachunku politycznego niezadowolenia, pracodawców jest znacznie mniej niż pracobiorców. Jest to, więc posunięcie bardziej bezpieczne politycznie. Tyle, że jednocześnie oczekuje się, że nasi dzielni przedsiębiorcy będą tworzyć miejsca pracy - w dodatku w dość wolno (około 3 proc. rocznie) rosnącej gospodarce. Oczekuje się od nich wiele, zwiększając im koszty. Nie wiem, czy premier przekona tym rynki finansowe, bo jednak niewątpliwie zostanie zauważone, że takie akurat zwiększenie dochodów budżetu spowalnia jednocześnie wzrost gospodarczy. Prof. Jan Winiecki

Szewczak o kryzysie i sztuczkach Rostowskiego Nie znamy wciąż zasadniczej odpowiedzi najważniejszych decydentów - kanclerz Merkel i prezydenta Sarkozy'ego - czy ratować europejskie banki czy kraje strefy euro. Dla wszystkich pieniędzy na pewno nie wystarczy - twierdzi Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK w komentarzu dla Niezależnej.pl

Stoimy nie tylko przed kryzysem zadłużeniowym większości krajów strefy euro. Również przed olbrzymim kryzysem bankowym, który jest efektem drugiej fazy kryzysu światowego. Ciekawe, co okaże się po walnym zgromadzeniu włoskiego banku Unicredit, które zaplanowano na 15 grudnia. Być może ujawnione zostaną ukryte dotąd, nowe straty tego potężnego banku. Może okazać się, że to nie jest 20 mld euro, o jakich na razie wiadomo, ale znacznie więcej. Przypomnę, że Unicredit jest w Polsce właścicielem banku Pekao S.A. Wciąż również toczą się rokowania dotyczące sprzedaży kilku banków, również w Polsce, ale nie widać zbyt wielu chętnych. Tak jest np. z bankiem Millenium, na który nikt nie złożył wiążącej oferty po zbadaniu stanu finansów tej instytucji. Wyścigu nie ma też do Kredyt Banku. W tej sytuacji ci, którzy byli głównymi orędownikami szybkiej i taniej wyprzedaży polskich banków - jak Jan Krzysztof Bielecki, Marek Belka czy Stefan Kawalec - dziś wypowiadają się o ich "udomowienia". Moim zdaniem "udomowić" to można dzikiego kota, natomiast w przypadku banków należy mówić o repolonizacji czy też odzyskaniu banków w Polsce. Tyle, że to może okazać się wyjątkowo niebezpieczną pułapką. Możemy zostać nabrani po raz drugi i ponieść podwójne straty. Może okazać się, że zostaną nam zaoferowane banki - wydmuszki, czyli takie, które są wyssane z aktywów, kapitałów, dywidend i lokat, a pozostawione z długami i kredytami hipotecznymi w zagranicznych walutach.

Jeszcze rok temu minister Jacek Vincent Rostowski, a także premier Donald Tusk byli szalonymi przeciwnikami euroobligacji. Udowadniali, że są bardzo niebezpieczne i niekorzystne dla Polski. Dzisiaj radykalnie zmienili zdanie. Co się stało, że twierdzą dziś, iż trzeba drukować euro albo wypuścić obligacje? Moim zdaniem to ma swoje negatywne konsekwencje. Obligacje dotyczyć będą strefy euro, w której jak wiadomo nas nie ma. Dla wszystkich krajów spoza tej strefy euroobligacje będą wielką konkurencją. Polska będzie zmuszona do pozyskiwania pieniędzy drożej i trudniej. To są wymierne koszty, a już dzisiaj w polskim budżecie koszty obsługi naszego długu to blisko 40 mld złotych. Gigantyczna pozycja! Zatem wolta ministra finansów jest zadziwiająca, ale z drugiej strony wpisuje się w to, co Rostowski zapowiada w zakresie sztuczek księgowych w naszym budżecie. Od przyszłego roku polski dług ma być liczony zupełnie inaczej, niż do tej pory. Nie na koniec roku, by mieć obraz ewentualnego przekroczenia progu ostrożnościowego, ale na zasadzie średniej z całego roku. To spowoduje, że w ciągu roku w ogóle nie będziemy wiedzieli, jaki w danym momencie jest polski dług. Uważam, że są to sztuczki i manipulacja absolutnie w greckim stylu, by zaciemnić obraz naszego zadłużenia. Nie mają być w niewliczane również te pieniądze, które już pożyczyliśmy, ale ich jeszcze nie wydajemy. Moim zdaniem minister finansów w ogóle już nad tym długiem nie panuje i tylko oszukuje polską opinię publiczną. Janusz Szewczak

RECEPTY NA KRYZYS Wracając do gospodarki światowej: laureat Nagrody Nobla i „guru współczesnej ekonomii” –Pan Profesor Joseph Stiglitz – wyraził obawę, że hiszpański rząd stworzony przez Partię Ludową będzie koncentrował się na realizowaniu polityki coraz mocniejszego zaciskania pasa, co jest „receptą na więcej bezrobotnych, większą recesję, spowolnienie wzrostu i upadek gospodarki”.

forsal.pl/artykuly/569825,stiglitz_ostrzega_hiszpanie_zaciskanie_pasa_to_gospodarcze_samobojstwo.html

To może być w Hiszpanii jeszcze więcej bezrobotnych? Osobom niezorientowanym mogłoby się wydawać, że to całkiem odwrotna polityka poprzedniego rządu stworzonego przez Partię Socjalistyczną doprowadziła do 25% bezrobocia i upadku gospodarki? Jak obroniłem habilitację, to znajomy profesor powiedział mi składając gratulacje: „teraz to już możesz zacząć gadać bzdury?. Co dopiero jak się jest „guru” i laureatem, Nobla. Oczywiście Hiszpanie nie chcą „zaciskać pasa”. Podobnie jak 80% Polaków jest przeciwnych podwyższaniu wieku emerytalnego. Tylko może Pan Profesor zechciałby jakąś swoją „receptę” przedstawić? Rozumiem, że należy podwyższyć podatki. Najbogatszym oczywiście. I co jeszcze? Bo jak garstce „najbogatszych” podwyższymy podatki to nie utrzymamy za to najbiedniejszych, ani nie spowodujemy boomu inwestycyjnego. „Oburzeni” wymachują na po całym świecie transparentami: „Jest nas 99%”. 1% nie utrzyma 99%. Więc trzeba podwyższyć podatki części pozostałych. Ale to już nie będzie ich 99%. Linia podziału nie będzie wyglądała tak pięknie. Rachunek jest prosty – lepiej podwyższyć podatki 99%. Jeśli w grupie 1.000 osób 990 (99%) zarabia 1.000 zł miesięcznie, a 10 osób zarabia 10.000 zł miesięcznie i wszyscy płacą podatek proporcjonalny 20% to wpływy budżetowe wynoszą 218.000. Ale 99% płaci łącznie 198.000 a „bogacze” płacą tylko 20.000. Jeśli opodatkujemy „bogaczy” stawką 50%, to wpływy podatkowe od tej grupy wzrosną z o 30.000 zł (20.000 zł do 50.000 zł) – i to przy założeniu, że nie będą oni uciekali w żaden sposób od opodatkowania. Ale wystarczy pozostałym podwyższyć podatek z 20% do 25% a wpływy podatkowe z tego tytułu wzrosną o 49.500 zł. Więc co się bardziej opłaca? Zresztą wpływy z tytułu zwiększenia podatków i tak nie starczą na spłatę długów i na kolejne wydatki na dotychczasowym poziomie. Więc trzeba pożyczyć, albo wydrukować. Pożyczać Hiszpanom ani na kolejne inwestycje w sektorze budowlanym, które były podstawą wcześniejszego „boomu”, ani tym bardziej na ochronę „zdobyczy socjalnych” nikt już nie będzie. Więc trzeba dodrukować. Ale to nie hiszpańska Partia Ludowa trzyma klucze do drukarni „legalnych środków płatniczych”. Więc może jednak przydałaby się jakaś inna „recepta”? Może po okresie przywilejów stanowych (stan „bankowców”) wysokiej pańszczyzny (opodatkowanie pracy) przywiązania „chłopa do ziemi” (zakaz podejmowania różnorakiej działalności bez pozwolenia pana – czyli państwa) znowu czas na wolność? Gwiazdowski

Magiczne obniżanie długu Ministerstwo Finansów proponuje kolejną zmianę sposobu, w jaki liczy się dług publiczny. To już czwarta taka zmiana. Pierwsza polegała na stworzeniu Krajowego Funduszu Drogowego, który emituje obligacje finansujące budowę infrastruktury drogowej, a te obligacje nie są wliczane do długu. Druga to zmiana ustawa o BGK, żeby ten mógł emitować listy zastawne na potrzeby rządu, które też nie będą wliczane do długu. Trzecia, to demontaż systemu emerytalnego, który spowodował schowanie części długu publicznego do ZUS-u, ten dług ujawni się dopiero za około dekadę i nas wtedy zadusi. Te trzy zmiany spowodują ukrycie przez obywatelami długu w wysokości przekraczającej 300 mld złotych do końca tej dekady. Teraz mamy czwartą zmianę, która polega na tym, że aby przeliczyć dług w walutach obcych na złote, nie będzie brany kurs walutowy z końca roku, tylko kurs średni dla całego roku, tzw. średnioroczny. W odróżnieniu od poprzednich trzech, metodologicznie ten ostatni ruch jest poprawny, ale oczywiście moment zamiany jest nieprzypadkowy, bo w 2011 roku kurs średnioroczny jest o wiele korzystniejszy dla MF niż przewidywany kurs na koniec roku, który może być zbliżony do 5 złotych za euro. Do tej pory nie próbowano zmienić tej definicji, bo MF sobie myślało, że jak będzie interweniowało na rynku walutowym, zresztą wspierane przez NBP, to umocni złotego na koniec roku, jak już onegdaj bywało, i po sprawie. A tu się okazuje, że liczba inwestorów i spekulantów, którzy grają na znaczące osłabienie złotego rośnie tak szybko, że interwencje nic nie dają. Dlatego MF powinno zmianę definicji przeprowadzić, ale powinna obowiązywać dopiero od 2012 roku. Tylko zastanawiam się, co będzie, w 2012, jeżeli przez cały rok złoty będzie na przykład na poziomie 5 złotych za euro, a w grudniu 2012 na skutek spekulacji umocni się np. na 4,20. Czy wtedy MF zaproponuje powrót do starego sposobu liczenia długu. Żyjemy w czasach, gdy inwestorzy zakładają, że statystyki publiczne mogą pozostawać pod wpływem polityków, o czym świadczą krętactwa Grecji, ale też podejrzane operacje na złocie we Włoszech w celu sztucznego obniżenia deficytu przed wejściem tego kraju do strefy euro. Dlatego byłbym bardzo ostrożny, jeśli chodzi o częste zmiany definicji. Już teraz inwestorzy ignorują polską definicję długu publicznego, według której nasz dług jest o wiele mniejszy niż dług liczony według metodologii UE. Stosując obecne metody MF można bardzo łatwo obniżyć bezrobocie w Polsce. Wystarczy, że jako bezrobotnych uznamy tylko blondynów i blondynki, którzy nie chorowali na grypę. Bezrobocie w statystykach znacząco spadnie i problem bezrobocia rozwiązany! Do czasu aż bruneci i szatyni przyjdą pod Sejm.

Rybiński: w strefie euro rządzą euromatoły euro dramatycznie wzrosło w ciągu kilku tygodni. Eksperci wyliczają powody rosnącego kryzysu: panika na rynkach finansowych, brak sensownego przywództwa i pomysłów na miarę problemów eurolandu. Szanse na łagodne wyjście z kryzysu coraz bardziej maleją. Sytuację – dla portalu Stefczyk.info – ocenia prof. Krzysztof Rybiński. „The Economist” pisze, że bez szybkiej interwencji EBC i zmiany nastawienia europejskich przywódców, unia walutowa może się rozsypać w ciągu kilku tygodni. Jak ocenia pan doniesienia europejskiej prasy?

Uważam, że rośnie prawdopodobieństwo scenariusza, w którym kilka krajów opuszcza strefę euro, to kraje południa Europy. Nie można też wykluczyć scenariusza, w którym dochodzi do rozpadu strefy euro, po którym pozostanie być może rdzeń strefy euro. Być może będzie to Francja, Niemcy i Holandia. Takie scenariusze są dzisiaj możliwe, a ich prawdopodobieństwo rośnie.

Jakie są tego powody? Eksperci coraz głośniej mówią, że strefa euro jest źle zarządzana. Podstawowym powodem obecnych problemów jest to, że w strefie euro rządzą euromatoły, czyli osoby, które nie mają pojęcia jak należy zarządzać zarówno w swoich krajach, jeśli chodzi o politykę długu publicznego czy - mówiąc szerzej - politykę fiskalną, jak i jak należy radzić sobie w sytuacjach kryzysowych. Odpowiedzialność za ten stan rzeczy spada w całości na liderów strefy euro. Dwa lata temu, jak tylko ujawniły się problemy greckie, pisałem, że należy natychmiast doprowadzić do bankructwa Grecji, zredukować dług i wtedy kryzys zakończyłby się na Grecji. Można było wtedy podjąć działania zapobiegające kryzysowi w innych krajach. Dzisiaj jest na to już za późno. Pisałem pół roku temu, że jedyną skuteczną metodą uratowania strefy euro w obecnym kształcie jest wprowadzenie nowego euro. Oczywiście ani z jednej, ani z drugiej rady nikt nie skorzystał, a w mojej ocenie były to jedyne dwie metody, które pozwoliłyby zatrzymać ten scenariusz, który nam się dziś realizuje. Osoby zarządzające kryzysem w strefie euro są do tego nieprzygotowane i podejmują błędne decyzje. Jeśli przyjrzeć się problemowi szerzej, to okazuje się, że demokracja, jako ustrój bardzo przeszkadza w zarządzaniu kryzysem w unii walutowej, ponieważ chęć pozostania popularnym w swoim kraju jest u polityka większa, niż chęć utrzymania strefy euro w całości, co widać na przykładzie Niemiec. Stąd można wnioskować, że scenariusz rozpadu strefy euro może być bardzo realny.

Kilka dni temu, na konferencji dotyczącej wyzwań dla strefy euro, prezydent Komorowski podkreślał, że strefa euro to „projekt jutra” dla krajów spoza strefy, a Polska chce brać aktywny udział w reformowaniu ustroju unii. Głosy aprobujące włączenie Polski do unii walutowej są coraz liczniejsze? To realne pomysły? Myślę, że nikt w strefie euro nie jest dziś zainteresowany wejściem Polski do strefy euro. Maja dość problemów i nie mają czasu zajmować się przyjmowaniem kolejnego dużego kraju do strefy euro. Podobnie większość społeczeństwa polskiego, zapytana dzisiaj o zdanie, nie chciałaby wejścia Polski do strefy euro. Być może politycy czasami mówią coś innego, bo tak im jest wygodniej akurat w danym momencie. Nie sądzę jednak, że dyskusja o wejściu Polski do strefy euro jest poważna. Jeśli ktoś na ten temat mówi, to jest to niepotrzebne emitowanie dwutlenku węgla.

Uważa pan, więc, że deklaracje prezydenta czy niedawno premiera, nie grożą nam ich realizacją? Z pewnością nie. Polska nie będzie w stanie spełnić kryterium wejścia do strefy euro w najbliższej dekadzie, więc nie ma mowy, żebyśmy mogli do strefy euro wejść. Przypomnę jeszcze, że zmiana polityki kursowej, która jest potrzebna przed wejściem do strefy euro, wymagałaby zgody Narodowego Banku Polskiego. Mówię tu o wejściu do systemu ERM2. Nie wydaje mi się, żeby NBP, a konkretnie Rada Polityki Pieniężnej wyraziła dzisiaj zgodę na wejście do ERM2, bo w sytuacji kryzysu finansowego, wejście złotego do systemu ERM2 groziłoby potężnymi atakami spekulacyjnymi. Jest to więc scenariusz zupełnie fikcyjny, w odróżnieniu od scenariusza rozpadu strefy euro, który jest bardzo realny. rozm. mall

Rybiński: Błędy i wypaczenia prywatyzacji Zgadza się pan z twierdzeniem, że największych pieniędzy można się było w Polsce dorobić na przejmowaniu państwowego majątku? - Można się było na pewno dorobić bardzo dużych pieniędzy, ale nie wiem czy największych. Niektórzy polscy miliarderzy dorobili się majątku budując od podstaw swoje firmy, nie wchodząc w relacje z państwem.

Dlaczego na prywatyzacji można było tak dobrze zarobić? - Ten proces nie przebiegał w sposób przejrzysty w całej Europie Środkowo-Wschodniej. Działy się dziwne rzeczy. Zawsze można było np. wycenić przejmowane przedsiębiorstwo w taki sposób, że ci, co to przedsiębiorstwo  kupują, płacą bardzo mało. Można było też zarobić na wiedzy, że przedsiębiorstwo, które jest warte bardzo mało w momencie sprzedaży, będzie warte o wiele więcej w krótkiej  perspektywie czasowej. Można też było kupić przedsiębiorstwo za pieniądze tego przedsiębiorstwa. Ktoś, kto nie miał funduszy, mógł np. kupić firmę za jej własne pieniądze albo za kredyt pod zastaw majątku tego przedsiębiorstwa lub części akcji, itd. Jednak mimo błędów i wypaczeń prywatyzacji można powiedzieć, że w Polsce przebiegała ona o wiele sprawniej niż w wielu krajach postkomunistycznych. Np. proces prywatyzacji majątku narodowego w Rosji to przykład skrajnej patologii. Tam bardzo wąska grupa ludzi przejęła wilczą część tego majątku. W Polsce pewno też są osoby, które dorobiły się sporego majątku, uczestnicząc w  prywatyzacji, czasami kosztem ogółu obywateli.

Kto konkretnie zarabiał? Oficerowie służb specjalnych? Byli politycy? - Wolałbym nie spekulować. Obserwowałem ten proces z, zewnątrz jako ekonomista. Pisałem wówczas analizy związane z błędami dotyczącymi prywatyzacji w Polsce i na świecie, byłem współautorem książki na ten temat wydanej za granicą. Dziś kluczowe jest to, żebyśmy nie popełniali dalej tych samych błędów.

Jakie błędy ma pan konkretnie na myśli? - Jednym z kluczowych błędów procesu prywatyzacji w Polsce było to, że np. warunkiem kupna przedsiębiorstwa miał być pakiet socjalny na kilka lat, w którym gwarantowano zatrudnienie. Podczas gdy w innych krajach, np. na Węgrzech, w zamian za kupno przedsiębiorstwa wymagano od inwestora by przeniósł ze swojego kraju część centrum badawczo-rozwojowego. W Polsce dbano o prawa socjalne pracowników, co i tak słabo działało, bo jak kończył się okres ochronny to zwalniano ludzi, a Węgrzy podnosili swoją innowacyjność.

Jakie jeszcze błędy i wypaczenia prywatyzacji mógłby pan wskazać? - W ostatnich czterech latach nastąpiło wielkie przyspieszenie prywatyzacji. Rząd Donalda Tuska sprzedał bardzo dużo, ale Polacy nie zauważyli tej prywatyzacji. Bo gdy sprzedaje się tak dużo aktywów skarbu państwa, to dług powinien spadać. Sprzedając majątek, rząd nie powinien się bardziej zadłużać. A Polska prywatyzując, jednocześnie bardzo się zadłużyła i to niepokoi. To zapowiedź poważnych kłopotów. Największym błędem prywatyzacji ostatnich 20 lat jest to, co stało się w sektorze bankowym. Zbyt dużą część sektora bankowego sprzedaliśmy inwestorom zagranicznym. Należało pilnować, by udział podmiotów zagranicznych nie przekroczył np. połowy wartości aktywów sektora bankowego. Teraz sięga 3/4. To za dużo i widać, jakie problemy się z tym wiążą.

Czy błędów przy prywatyzacji można było uniknąć? - Na pewno można było, tylko, że to mądrość po fakcie. Pytanie, czy wtedy, kiedy wszyscy się uczyli można było działać inaczej? Przyjeżdżali do nas „oświeceni” doradcy z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, np. Jeffrey Sachs i inne „oświecone” osoby i mówili, że tylko tak trzeba to robić, bo tak jest najlepiej. Okazało się, że nie mieli racji. Pamiętam jak w 1999 roku Jeffrey Sachs przyjechał do Polski i w wystąpieniu publicznym przepraszał Polaków, że źle doradzał, chodziło m.in. o masową prywatyzację, a ta skończyła się wielkim niewypałem. Cały program NFI był jednym wielkim nieporozumieniem. Nie należało tego robić. Częściowo udała się za to prywatyzacja kapitałowa i tzw. mała prywatyzacja. Po 20 latach wiemy, że należało prywatyzować wolniej, np. tak jak robią to Chińczycy. Utrzymują duży udział państwa, zapraszają inwestora zagranicznego z udziałem mniejszościowym i od niego się uczą. Firma nabiera wartości, a ponieważ państwo ma w niej duży udział, to bogaci się też społeczeństwo. Potem można firmę sprzedać z dużo większym zyskiem.

Ma pan teorię, dlaczego tak wiele afer wypływa po latach? - Jedna teoria, spiskowa, mówi, że jest jakiś demiurg, który ma szafę z tajemniczymi kwitami, gra nimi, jak mu wygodnie. Ja wierzyłbym raczej w teorię, że wymiar sprawiedliwości działa bardzo wolno i po prostu potrzeba czasu na to, żeby sprawy doprowadzić do końca. Do tego zmieniają się rządzące opcje polityczne i mimo ustawowej niezależności aparatu sprawiedliwości od polityków, w grę wchodzą jednak zamówienia  polityczne. Prawdopodobnie  aparat egzekucji prawa w Polsce wyczuwa też podskórnie, jakie są intencje rządzących i nie czekając na zamówienia idzie tym torem. Czasem wiatry wieją z jednej, czasem z drugiej i w zależności od tego skąd wieją odkrywają takie lub inne szkielety.
Spodziewa się pan wypłynięcia kolejnych afer związanych z prywatyzacją?
- Nie można tego wykluczyć.  Ale to pytanie trzeba zadać prokuraturze lub NIK. Jako ekonomista wiem, że własność prywatna jest lepsza od państwowej, więc prywatyzacja jest potrzebna. Ale powinna być przejrzysta i z korzyścią dla ogółu społeczeństwa, nie dla wąskich grup interesów. Rozmawiała Dorota Łosiewcz

Teraz kłopoty ponoć przez Węgry

1. W Polsce cały czas obowiązuje narracja, ze, jeżeli coś złego dzieje się z naszymi finansami, a w konsekwencji z gospodarką to przez złe rządzenie w krajach strefy euro albo sytuację w jakimś innym kraju UE. Od wielu tygodni mamy spadki na naszej giełdzie, chronicznie dewaluuje się złoty w stosunku do innych walut, ale cały czas rządzący i usłużni ekonomiści mówią i piszą, że to wszystko przez problemy, a to Grecji, a to Portugalii, a to Włoch, a teraz przez naszych bratanków Węgrów. To nic, że dług publiczny wzrósł przez ostatnie 4 lata o ponad 300 mld zł, czyli o, ponad 60%, że kolejne 60-70 mld zł długu jest zamieciona pod dywan, że na jego obsługę przeznaczamy już rocznie ponad 40 mld zł, cały czas powody tego wszystkiego są poza naszymi granicami. Ponieważ nawet już GUS-owi pod nowym kierownictwem trudno jest dalej mataczyć, to ministerstwo finansów, co i rusz występuje z nowymi pomysłami jakby ten dług inaczej liczyć (ostatnim pomysłem jest liczenie zagranicznej części długu według średniorocznych kursów złotego, a nie tych z końca grudnia). Bardzo znamienna była w tej sytuacji wypowiedź jednego z posłów Platformy, który bez żadnego zażenowania stwierdził, że nie po to zmienialiśmy kierownictwo GUS, żeby dług publiczny przekroczył próg 55% PKB ( na koniec 2010 roku wyniósł 54,9% PKB, co ogłoszono dopiero w październiku tego roku).

2. Expose Premiera Tuska, według mediów i zaprzyjaźnionych ekonomistów proreformatorskie, wystarczyło do zastopowania dewaluacji złotego zaledwie na parę godzin (zresztą tego dnia na rynku spore ilości euro przypadkowo sprzedawał BGK). Od ponad tygodnia mamy spadki na giełdzie (ponad 7, 5 mld zł straciły na wartości akcje KGHM na skutek informacji Tuska o dodatkowym opodatkowaniu wydobycia miedzi i srebra), euro kosztuje już 4,55 zł, a USD 3,44 zł. Wygląda na to, że rynki finansowe specjalnie żadnych posunięć, które znacząco mogą poprawić sytuacje naszych finansów publicznych, wcale nie dostrzegły, choć szczególnie dla tych mniej zamożnych Polaków, Premier Tusk zapowiedział wiele dokuczliwych posunięć.

3.Wszystko to ma miejsce w sytuacji prawie codziennych interwencji walutowych NBP, które wspomaga bardzo często także BGK, zamieniając na rynku euro pochodzące z budżetu UE na złote. Po ostatnim obniżeniu ratingu Węgier, kiedy rentowność naszych 10-letnich obligacji przekroczyła 6,1%, znowu nasiliły się głosy, że to wszystko przez to,że rynki traktują jednakowo wszystkie kraje europy środkowo-wschodniej. Tyle tylko, że nasi sąsiedzi Czesi mają się pod tym względem znacznie lepiej, a ich obligacje 10-letnie od dłuższego czasu mają rentowność o blisko 200 pkt bazowych niższą, niż nasze papiery wartościowe. Co więc powoduje taki niepokój rynków wobec naszego długu. Na pewno tempo jego przyrostu, które poza Grecją i Irlandią było najszybsze w Europie (jak już pisałem przyrost o ponad 60 % w ciągu ostatnich 4 lat). Drugim powodem jest wielkość zadłużenia naszego sektora publicznego i prywatnego razem w walutach innych niż krajowa. Na koniec 2010 roku wyniosło ono 315 mld USD, czyli ponad 66% PKB, a po I kwartale 2011 roku już blisko 350 mld USD, czyli ponad 70 % PKB i rośnie, choć w II połowie roku już zdecydowanie wolniej. Przy postępującej dewaluacji złotego wierzyciele zaczynają się obawiać czy polskie firmy, gospodarstwa domowe, wreszcie polskie państwo, które pożyczyły tak olbrzymie sumy w walutach, będą w stanie obsługiwać swoje długi, a w konsekwencji je całkowicie spłacić, zwłaszcza, że wzrost gospodarczy w naszym kraju jest coraz słabszy. Tak, więc to nie tylko zawirowania w krajach strefy euro, sytuacja u naszych bliższych czy dalszych sąsiadów jest powodem coraz większych naszych kłopotów, ale beztroska rządzących i przekonanie, że wszechobecnym PR-em można wszystko. Można, rzeczywiście dużo, skoro 39% Polaków zagłosowało na Platformę po 4 latach rządzenia o takich katastrofalnych skutkach dla naszych finansów, ale nie można przekonać bankierów, żeby dalej pożyczali. Zbigniew Kuźmiuk

Jestem smutnym frustratem Dowiedziałem się wczoraj, że jestem człowiekiem sfrustrowanym i smutnym. I to od nie byle, jakiego psychologa, ale od samego rzecznika rządu (z wykształcenia prawnika). Jak zwykle w przypadku spraw, które dotyczą mnie osobiście, czynię to po to, żeby wskazać na pewną ogólną zasadę, wychodząc od dobrze znanego mi przypadku. A dokładnie – dwie zasady. Przebieg zdarzeń każdy może wyczytać na wPolityce.pl, a także spojrzeć bezpośrednio na Twittera (@pawelgras i @lkwarzecha). Streszczając sprawę – zaczęło się od zlinkowania przeze mnie wywiadu „Naszego Dziennika” z oficerem BOR w czynnej służbie. Wywiad pełen jest konkretnych faktów, nazwisk, zdarzeń, ale też trzeba pamiętać, że rozmówca „NDz” przedstawia swój punkt widzenia, czasem opierając się na tym, co wie z drugiej ręki. Niemniej pewne kwestie domagają się wyjaśnienia (choćby sprawa zakupu samochodów dla BOR w Afganistanie), inne budzą grozę (całkowite lekceważenie potrzeb oficerów BOR na misjach czy otwarte zatrudnianie w BOR protegowanych, w tym takich, którzy nie przeszliby bez protekcji podstawowych egzaminów).

Wkrótce odezwał się rzecznik Graś, stwierdzając: „[T]o są takie brednie, że nawet nie mam zamiaru tego komentować :) Grzegorz tez sie zdziwi jak sie dowie ze ma wille w Kraku!” (chodziło o zupełnie marginalny wątek w wywiadzie). Moja odpowiedź (do jednego z obserwujących mnie twitterowiczów): „[…] Ja się nie dziwię, że @pawelgras ogłasza, że to bzdury, bo mowa jest o bardzo niewygodnych kwestiach”. Wtedy pojawiła się kluczowa wypowiedź pana ministra: „ja to bardzo panu współczuje panie red @lkwarzecha. Pana tak wszystko wnerwia, wkurza, oburza, irytuje. Musi pan być bardzo nieszczęśliwy”. Ten właśnie tweet jest bardzo charakterystyczny i godny odnotowania z dwóch powodów. Pierwszy to sposób, w jaki rzecznik rządu, występując w swojej oficjalnej funkcji (choć nawet gdyby zastrzegał, że jest inaczej, rozdzielenie Pawła Grasia – osoby prywatnej od Pawła Grasia – rzecznika gabinetu Tuska byłoby wątpliwe), zwraca się do dziennikarza, a właściwie do kogokolwiek, bo w przypadku tak demokratycznego medium, jakim jest Internet, nie ma różnicy. Kwestia, od której wszystko się zaczęło, jest poważna i z całą pewnością wymaga poważnej odpowiedzi. Zamiast niej – lub też po prostu zamiast milczenia – dostajemy jakiś idiotyczny, personalny przytyk. To charakterystyczna dla tej władzy metoda działania i przykrywania problemów. Druga kwestia jest jeszcze bardziej uniwersalna, ponieważ minister Graś sięgnął po starą, sprawdzoną i ograną metodę manipulacji, którą zresztą próbowali stosować wobec opozycji także spece od propagandy w Peerelu. Otóż, jeśli ktoś zgłasza choćby najkonkretniejsze zastrzeżenie wobec funkcjonowania państwa, jego organów, urzędników itd., to zamiast wdawać się z nim w dyskusję i odpierać zarzuty, przedstawiamy go po prostu, jako frustrata, któremu nigdy nic się nie podoba i – jak napisał Paweł Graś – jest bardzo nieszczęśliwy przez tę swoją wieczną frustrację. Mówiąc krótko, – komu się takie państwo i ten rząd nie podobają, ten zakompleksiony frustrat. Na tej samej zasadzie etykietuje się ludzi, jako „faszystów” lub „homofobów”, dzięki czemu nie trzeba już z nimi dyskutować. Metoda to prymitywna i prostacka, ale czasami skuteczna. Zwłaszcza, gdy gra się na swoich, czyli grupę politycznych kiboli tak uodpornionych na rzeczywistość, że tego typu chwyty przyjmują z zadowolonym rechotem. Najlepszym podsumowaniem będzie piosenka Ryszarda Makowskiego, która idealnie ilustruje metodę działania rzecznika Grasia. Warzecha

Jak zakorkować szampana? W Platformie Obywatelskiej trwa wojna bratobójcza. Stronami w tej wojnie jest z jednej strony Donald Tusk, a z drugiej Grzegorz Schetyna, nazwany przez Tuska liderem „wewnętrznej opozycji”. Schetyna był przyjacielem i najbliższym współpracownikiem Tuska, wicepremierem i ministrem MSWiA w jego rządzie. To Schetyna przyczynił się do wzmocnienia pozycji Tuska w Platformie odgrywając istotną rolę w eliminowaniu z szeregów partii jej założycieli, „tenorów” Andrzeja Olechowskiego i Macieja Płażyńskiego. To on ograł i usunął ambitnego „premiera z Krakowa” Jana Rokitę. Elementem istotnym gry Schetyny przeciwko Rokicie było też wyeliminowanie „siostry” Tuska Zyty Gilowskiej („Donald bracie” – wołała kiedyś pani profesor). W miarę jednak jak Schetyna pozbywał się konkurentów Tuska sam zaczął przepoczwarzać się w jego rywala. Zwolennicy Schetyny poczęli, bowiem rozsnuwać wizje przyszłościowe: Tusk w roli prezydenta i Schetyna, jako szef PO oraz premier rządu. Nie podobało się to Tuskowi. Kiedy więc ujawniono tzw. aferę hazardową, (co zrobiła użyteczna w takich sytuacjach „Rzeczpospolita”) okazało się, że zamieszani w nią są politycy z dolnośląskiej baronii Schetyny, a on sam też jest znajomym podejrzewanych przez media biznesmenów. Tusk zadziałał wówczas błyskawicznie usuwając sprawców sytuacji kłopotliwej dla partii rządzącej ze stanowisk. Schetyna stracił fotele wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych i trafił na sejmowy boczny tor. Wprawdzie po pewnym czasie dzięki wsparciu Komorowskiego uzyskał fotel marszałka Sejmu, ale jednocześnie począł tracić wpływy w partii. Sądził, że sytuacja zmieni się, gdy Tusk zostanie prezydentem, a on siłą rzeczy stanie na czele PO. Jednak Tusk, ku zaskoczeniu wszystkich oświadczył, że nie zamierza kandydować. Udzielił przy tym wywiadu, w którym stwierdził, że prezydent nie ma wielkiego znaczenia będąc posiadaczem „żyrandola”. Tusk wyraźnie nie chciał zostawiać Platformy Schetynie. Marszałek, dziś były marszałek, jest jednak ambitnym człowiekiem. Podjął działania, które miały odwrócić niekorzystny dla niego bieg wypadków. Zaczął poszukiwać sojusznika do walki z Tuskiem. I go znalazł. Okazał się nim zwycięzca wyborów prezydenckich Bronisław Komorowski, który postanowił dowieść, że nie poprzestanie na obsłudze żyrandola. Otoczył się też gronem działaczy strupieszałej Unii Wolności, z którymi – dodajmy - Tusk przegrał. w 2000 r. w rywalizacji o przywództwo UW. Teraz swoimi ministrami Komorowski mianował tych, z którymi Tusk kiedyś przegrał. Drugą ważną grupą popierającą Komorowskiego są byli funkcjonariusze tajnych służb. Znajomy dobrze zorientowany w tym, co się dzieje w pałacu prezydenckim twierdzi, że wielki wpływ ma tam były szef WSI gen. Dukaczewski, nazywany przez kancelistów Komorowskiego „wiceprezydentem”. Sojusz Schetyny z Komorowskim został rozpoznany przez Tuska. Nie było to trudne, bowiem oni tego specjalnie nie ukrywali. Peany na cześć Schetyny wygłasza bez końca prezydencki minister Tomasz Nałęcz. Paweł Piskorski, dawny działacz Platformy, też z niej usunięty, świetnie zorientowany w tym, co się w PO dzieje twierdzi, że Komorowski świadomie uczestniczy w „wojnie” Tuska ze Schetyną i jest bardzo zainteresowany osłabieniem pozycji premiera. W tym kontekście inaczej można odczytywać przedwyborcze zapowiedzi Komorowskiego, który mówił, że jako prezydent nie musi mianować premierem przywódcy partii, która wygra wybory. Wtedy sądzono, że chodzi o Kaczyńskiego, gdyby PiS wygrał wybory. Dziś wiadomo, że tym kandydatem Komorowskiego na premiera był Schetyna. Komorowski podjął nawet nieśmiałą próbę realizacji tego planu skoro po wyborach parlamentarnych, jako pierwszego zaprosił na rozmowę Schetynę, a nie Tuska. Piskorski określił to, jako „prowokację” Komorowskiego wobec Tuska. Zamiar nie powiódł się, bowiem Tusk potrafił się obronić. W efekcie stracił Schetyna. Nie dostał obiecywanego stanowiska w nowym rządzie PO-PSL. Nie spełniło się pragnienie wspierającej Komorowskiego „Gazety Wyborczej”, gdy wybiegając w przyszłość cieszyła się: „premier pokazał, że gdy chodzi o państwo, potrafi wznieść się ponad osobiste animozje. Ale też dzięki temu Schetyna wicepremier stanie się jego podwładnym i premier będzie mógł mieć swego konkurenta pod kontrolą. Historia zatoczyła koło. Grzegorz Schetyna sprawdził się jako szef MSWiA. Teraz będzie mógł przekonywać Tuska do szybszych reform, o co zabiegał przez ostatnie dwa lata. W rządzie będzie mu łatwiej niż w Sejmie. Teraz - jak słychać w PO - może objąć po Cezarym Grabarczyku Ministerstwo Infrastruktury, które ma być przekształcone w resort transportu.” Schetyna został zaledwie przewodniczącym sejmowej komisji spraw zagranicznych. Podobno jest jakąś głęboką „rezerwą kadrową" PO. Nałęcz usiłował zachować optymizm komentując decyzję Tuska: "Każdy mądry wódz zostawia sobie odwód na czarną godzinę. Moim zdaniem Schetyna, jego zwolennicy, to jest ten odwód na czarną godzinę. Oczywiście jeśliby ta czarna godzina wybiła dla premiera, to dowódca tego odwodu zażąda odpowiedniej ceny, rzecz jasna". Bronkowy minister wyrządził Schetynie niedźwiedzią przysługę – zapowiedział, że Tusk będzie musiał zapłacić Schetynie „odpowiednią cenę”. Ten mógłby, więc powiedzieć – chroń mnie Panie Boże od takich przyjaciół jak Nałęcz. Należy wątpić, aby premier chciał „płacić”. Tymczasem sam Schetyna pytany przez Monikę Olejnik, jaka będzie jego pozycja w PO mówi, że potrafi być „cierpliwy” w osiąganiu tego, co zamierza. A naciskany w kwestii relacji z Tuskiem odpowiedział: „.. relacje prywatne czy historyczne, przeszłe są czymś, co trzeba zamknąć, nie można tego przekładać bezpośrednio na politykę, bo to będzie ze szkodą dla niej. Na razie jednak CBA zamknęło, na krótko, ale jednak, gen. Czempińskiego kolegę „wiceprezydenta” Dukaczewskiego oraz byłego współpracownika Leszka Balcerowicza, który jest autorytetem dla ministrów Komorowskiego. Prof. Andrzej Zybertowicz o zatrzymaniu mówi: „Pomyślałem sobie, że któryś z graczy popełnił błąd. Albo generał i inni zatrzymani, albo policja, tajne służby bądź prokuratura. Nieźle znam mentalność tych drugich. Kierują się zasadą "dupokrytki". Nie podejmują żadnych działań jakkolwiek ważnych z punktu widzenia państwa, jeśli mogą one w nich uderzyć rykoszetem. Jeżeli więc aresztowali Cz., pojawia się pytanie, czy nie stoi za tym ktoś silniejszy od tego układu, ktoś, kto mógł dać im zielone światło i gwarancję bezpieczeństwa.” W „Rzeczpospolitej”Metody Donalda Msciwego eliminacji politycznych konkurentowmożna przeczytać taką opinię. „Punkt pierwszy: Tusk nigdy nie robi tego własnoręcznie – mówi nasz rozmówca. Punkt drugi: stworzył machinę na tyle doskonałą, że dziś nawet nie musi wydawać poleceń. Zawsze znajdą się chętni, którzy w lot zrozumieją intencje szefa. Punkt trzeci: Tusk zawsze udaje, że to nie on stoi za mordem. – Jego poplecznicy poderżną ci gardło, a on przyjdzie i z zatroskaną miną powie „o, skaleczyłeś się” –opisuje metodę polityk PO.” Po zatrzymaniu Czempińskiego we wszystkich dziennikach telewizyjnych w migawkach pojawiał się Schetyna. Dziennikarze nie pytali go o akcję CBA, ale o różne inne sprawy, np. o służbę zdrowia. Jedno tylko w tych obrazkach było wspólne – strach widoczny na twarzy Schetyny. Prokuratura zapowiada dalsze działania, które dotkną „ważne osoby”. Najwyraźniej w PO zaostrza się walka, w której, jak można sądzić, chodzi nie tylko o skórę ambitnego lidera PO z Dolnego Śląska. W wypowiedziach dla mediów Schetyna podkreśla, że Tusk, jako lider PO ma prawo do tego co robi, a on sam nie czuje się marginalizowany. Jest, więc trochę tak jak w dowcipie o pytaniach słuchaczy do Radia Erewan. Pytanie słuchacza –czy będzie III wojna światowa? Odpowiedź Radia –wojny nie będzie, ale będzie taka walka o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie. W czasie kampanii prezydenckiej Dukaczewski zapowiadał, że otworzy szampana, jeśli Komorowski wygra wybory i zostanie prezydentem. Już wiemy, że były szef WSI nie ochronił kolegi z dawnego UOP – a czy potrafi zakorkować otworzonego szampana? Szeremietiew


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
E 622
IV CKN 622 00 id 220954 Nieznany
Nissin Di 622 Instrukcja obsługi PL
622
622
622
622
622
Anathomia 1st Colokfjum id 622 Nieznany (2)
622 623
622
622
622

więcej podobnych podstron