Witam i zapraszam na prezentację. Chciałbym Wam pokazać, polecić i zareklamować pewne małe przedsiębiorstwo, w którym co jakiś czas zostawiam małą kupkę pieniędzy. Jest to księgarnia KiK, czyli jak można przeczytać dalej, skrót ten w rozwinięciu brzmi Komiks i Książka. Dlaczego wybrałem tak, a nie inaczej? Po pierwsze nie chciałem tworzyć kolejnej prezentacji o piekarni, czy jadalni. Po drugie – kilka wcześniejszych lokalnych pomysłów odpadło z różnych względów. Po trzecie, Paweł ma problemy właśnie z reklamą, więc przy okazji zrobię coś pożytecznego. Więc wybrałem się, porozmawiałem i przygotowałem. A więc.
Zacznijmy od podstaw. Przedsiębiorstwo jest księgarnią tematyczną. Zaraz przedstawię ofertę. Jeszcze tylko gdzie znaleźć. Adres – Święty Marcin 26. W bramie. Dojście jest dosyć utrudnione, jeżeli zna się sam adres. Należy szukać zaraz obok galerii MM czarno-białego potykaczka ze strzałką. Na podwórku pierwsze drzwi po prawej. Godziny otwarcia, jak widać. W weekend nie jest kolorowo.
Teraz co można znaleźć w KiKu. Od góry mamy gry rpg, są chociaż jest to margines, dalej karcianki i planszówki. Nie na grach jednak koncentrujemy się, większy wybór ma chociażby taki Bard w MM obok. Główny towar to książki fantasy, czyli jak wiadomo fantastyka, sci-fi i horror. Od Sapkowskiego, przez Gwiezdne Wojny do Kinga, czy Edgara Allana. Na tym się koncentrujemy. Na tym i na komiksach rodzimych i zagranicznych. W tym wliczając mangę, czyli komiks czytany od drugiej strony. No i mamy jeszcze anime, kolejny margines, w dzisiejszych czasach rzadko ktoś kupuje, skoro wszystko jest w necie.
Ale czemu kupować tu, a nie obok? Bo tak mówię. A poza tym zalet jest kilka. Najważniejszy moim zdaniem jest kontakt ze sprzedawcą, zainteresowanie klientem. Właściciel sam zagaduje, podpytuje, pomaga sie zdecydować kiedy trzeba. Widać, że sam też jest pasjonatem, wie co nieco na temat wszystkiego, co ma na stanie. Poza tym specjalizacja tematyczna. Wiesz co chcesz kupić, masz do tego cały sklep, nie jedną półkę. Dalej, pojawiają się zniżki. Do dziesiątki w dół, kilkanaście złotych obciąć, ogółem da się kupić taniej, niż gdzie indziej. Dodatkową zaletą jest klimat małej księgarni, czyli coś, czego nie uświadczy się wchodząc do Empiku, całe otoczenie wydaje się przyjemniejsze. Jeszcze mogę nadmienić o szybkim kontakcie poprzez facebooka, czy to zapytać o daną książkę na składzie, zamówić coś, czy właśnie jak ja umówić się na wywiad.
To teraz to, co nas powinno interesować. Początki. Skąd wziął się pomysł? Właściciel powiedział mi, że od zawsze się tym interesował, a w Poznaniu brakowało tematycznego sklepu. W każdym razie w centrum, bo na takie Ogrody rzadko komu chciałoby się wybierać po książkę. Czyli można powiedzieć, że kilka lat temu dało się jeszcze odnaleźć taką niszę.
No ale pomysł to nie wszystko, potrzebna jest lokalizacja. Paweł startował od wynajmu połowy lokalu od swojego znajomego. Pojawiła się okazja, miejsce się marnowało, więc czemu by nie rozbić czynszu na pół. I tak trafił na lata na Świętego Marcina nr 25. Jak wspominałem, ważne było umiejscowienie w centrum, by nie biegana 2. koniec miasta. Minusem jest jednak umiejscowienie na podwórku, za bramą, gdzie jest utrudnione dojście. Ale nie dało się inaczej, nasze miasto nakłada piękny podatek na lokale na tej ulicy. A potem narzekania, że tylko banki stać na umiejscowienie się tam i ludzie nie mają po co zawitać do Marcina. Jak chcieli, tak mają. Ale wracając do lokalizacji. Jakieś półtora roku temu Kik przeniósł się do lokalu po drugiej stronie ulicy, gdzie obecnie wynajmuje samodzielnie około 20m2 powierzchni, w tym magazyn – zaplecze. Na razie starcza.
Teraz jak to było założyć. Nie aż tak skomplikowanie, jak wszyscy narzekają. Łączny czas spędzony na składaniu podań i oczekiwaniu na decyzje w kilku tak zwanych okienkach wyniósł kilka dni, coś koło tygodnia. Więc dosyć szybko pojawiło się pozwolenie na otwarcie. Oficjalnie księgarnia zaczęła pracować w 2006 roku. Coś na przełomie marca, czerwca, precyzyjnie właściciel nie pamiętał, nie o to zresztą chodzi.
Kapitał początkowy był dosyć skromny, ale przynajmniej własny. Dokładnie oczywiście nie wiem, całość zamknęła się w kilku tysiącach złotych. Pytając o możliwość wzięcia pożyczki usłyszałem oczywistość na temat podpisywania takich cyrografów. W razie upadku lepiej zostać z niczym, niż z niczym i długami.
Skoro mamy lokalizację, mamy dosyć skromne fundusze, ale mamy, to czego nam brakuje? Towaru. Na początku ponoć brało się co łaska. Przeglądasz ofertę jednej hurtowni, dobierasz kilka sztuk, drugiej hurtowni, znów kilka, trzeciej i tak dalej. Wiąże się to z brakiem hurtowni specjalistycznych, więc trzeba zaglądać wszędzie i liczyć na czytelne katalogi. Wymaga to trochę pracy. I dużo kalkulacji.
Więc przedsięwzięcie ruszyło mała parą, zanim się rozpędziło. Warto wspomnieć, o założeniu, jakie stawił przed sobą właściciel na początku. Dosyć pesymistycznie przyjął, że przez pierwsze 2 lata i tak będzie ciężko, a jedynym celem na ten okres powinno być same utrzymanie się, tzn. wyjść przynajmniej na zero. Dużo się nie pomylił w tym okresie.
Więc jeśli chce się założyć własny biznes, możemy obalić mit o szczególnym wykształceniu w tym kierunku, wystarczy trochę popytać i mieć zdrowy rozsądek. Studia, jakie ukończył właściciel, były studiami językowymi. Konkretnie japonistyka. Osobiście mogę powiedzieć, że w moich oczach wyraźnie podskoczył jego status. Lata temu ten kierunek był dostępny tylko na 2 uczelniach – w Krakowie i Poznaniu, gdzie co roku przyjmowano kilkanaście osób na uczelnię. Progi bywały wysokie, widać więc, że trzeba było od siebie wymagać. A praca też się sama pojawia. Gdy przeprowadzałem wywiad, w między czasie Paweł sprawdzał tłumaczenie jakiegoś tekstu. Wracając do biznesu, wypytałem o szkolenia. Nic. Usłyszałem opinię, że na rynku brak sprecyzowanych szkoleń, wszystkie opierają się na posiadaniu już znacznego kapitału, albo przeprowadzane są przez tzw. „ludzi sukcesu”, zaraz po studiach, mających własny świat, odrealniony bardziej, niż fantastyka. Wydawanie na to pieniędzy przy niskim budżecie byłoby podrzynaniem gardła leżącemu. To samo dotyczy się specjalistycznej literatury, poradników jak założyć i co włożyć. Więc, doświadczenie przyszło z czasem, bywały błędy, bywały sukcesy. A co ważniejsze wypytać można było znajomych, którzy sami mierzyli się z zakładaniem własnego biznesu.
Obecnie Kik zatrudnia 2 osoby, czyli właściciel plus jeden. Wszystkie obowiązki organizacyjne, jak również i prace fizyczne, wykonuje właściciel, gdyż drugi pracownik jest inwalidą, ogółem chodzi o kulach. Obsługuję on kasę co 2. dzień. Typowy przykład, zgodnie z którym, jak coś ma być zrobione dobrze – zrób to sam. Warto wspomnieć, że w obecnej skali z zatrudnieniem osoby niepełnosprawnej nie wiążą się żadne profity ze strony państwa. Uzyskanie dofinansowania wymaga zatrudnienia 10% pracowników, przy minimalnej ich liczbie 10 osób. Faktycznie nie ta skala.
Teraz na czym polega dobór towaru. Głównie na wyczuciu, an tak zwanym 6. zmyśle. Na guście właściciela, na wypytaniu klientów i pasjonatów, śledzeniu nowości na rynku i promocji w hurtowni, bo szkoda czasem nie skorzystać. Też pewien rodzaj pracy u podstaw, po przez polecanie, ukierunkowywanie gustu niezdecydowanych klientów. Czy wiąże się z takim podejściem duże ryzyko? Niekoniecznie, nie przy obecnej skali. Książka może lata leżeć, w końcu ktoś ją kupi, a dużych zamówień się tu nie realizuje. Maksymalny nakład jednej książki wyniósł tu kilkadziesiąt sztuk, coś poniżej setki. Ale to też nie w aż tak krótkim okresie czasu. A gdy czegoś brakuje, pojawia się opcja zamówienia, gdzie towar dotrze w przeciągu maks tygodnia.
Strategia przedsiębiorstwa opiera się w dużej mierze na przywiązywaniu do siebie klientów. Kilkudziesięciu z nich raz na jakiś czas kupi po 2-3 książki w mniej więcej stałym okresie czasu. Najważniejsze jest pokazać ludziom, że mają alternatywę. Z doświadczenia w tej tematyce wiem, że gdy już raz ktoś znajdzie inną opcję, niż Empik, to rzadko kiedy wraca do zakupów w sklepie dużego formatu. Jak to podsumował Paweł: „Świadomy czytelnik nie kupuje w Empiku”, z czym sam się w pełni zgadzam.
W związku z tym nie ma jako tako ostrej konkurencji. W okolicy pojawia się Empik i Arsenał na rynku, ale to inne podejście do klienta. Są też wszelkiej maści księgarnie internetowe, gdzie często jest taniej, ale tu z kolei brak kontaktu człowieka książką, czy ze sprzedawcą. Sporej grupce ludzi to przeszkadza. Podobnie z ebookami. Są, ale nie każdy lubi, a nawet jeśli, to czasem warto się oderwać i wrócić do zwykłego papieru. Nie wspominając o 23% VAT.
Jeśli chodzi o plany na przyszłość. Na pewno się rozwijać. Zwykły, staromodny podbój rynku i zawładnięcie światem. Wiadomo, każdy chcę w górę, nikt nie dąży w dół. Chyba, że Uwe Boll. Ogółem im więcej obowiązków, mniej życia, tym lepiej. Daje to poczucie satysfakcji z pracy. Więc obecnie brak sprecyzowanych do jednego zdania misji i celu. PRowy bełkot. No ale poważną wadą jest brak planów na sytuacje kryzysowe. Na stan obecny nie wiadomo, kto to przejmie, gdy właściciel nie da rady, po prostu żyj chwilą, zobaczymy co przyniesie przyszłość.
I jeszcze o marketingu. Największym problemie księgarni. Obecnie opiera się to wszystko na poleceniach znajomych. Sam tak trafiłem, wtedy to poleciła znajoma koleżanki dziewczyny, długa droga, sporo szukania, ale warto było. I tak większość ludzi tu trafia. No ale usłyszeć też można przy okazji różnych konwentów, spotkań tematycznych, takich jak właśnie Pyrkon, Dni Hobby, czy Free Comic Book Day w bibliotece UAMu. Z tym, że pierwsza opcja to droga przez męczarnię. Słysząc o Poznańskiej fantastyce pierwsze co myślę, to Klub Druga Era, z którym współpracować bardzo ciężko. Już się zrobiła własne kilkusetosobowe kółko, w którym wszystko załatwia się po znajomości, nie po umiejętnościach. Sporo negatywnych opinii już słyszałem. Dalej many organizację spotkań z autorami. Najczęściej gdzieś na Zamku, gdzie można dostać darmową salę w tym celu, po przebiciu się przez administrację. Sami mają tam problemy z określeniem swoich kompetencji. A gdy już się to przeboleje, to pozostaje kwestia opłacenia dojazdu i pobytu autora. Wydawnictwa bardzo chętnie udostępniają tych ludzi, zawsze to promocja, pod warunkiem, że sami nic nie zapłacą. Kwestia kilkuset złoty. Wracając jest jeszcze potykacz na Marcina. Wiadomo, taka rozkładana tablica, co ledwo na wysokość kolan sięga. No i facebook, ale z tym wiadomo, zapłać, to polecą. Nie płacisz, więc się nie dowiesz.
W planach reklamowych jest w końcu ukończenie strony WWW. Powstaje ona od bardzo długiego czasu, a wszystko dzięki kosztom. Wiadomo, wynająć profesjonalną firmę, czy chociażby kupić skrypty to duży wydatek. W związku z czym mamy stronę robioną przez znajomego informatyka po realnej cenie, od samych podstaw, po godzinach pracy. Takie hobby. Czasochłonne. A w planach są też ulotki, jednak na pewno nie poprzez żadną agencję, tylko samemu złożenie zamówienia i opłacenie kilku znajomych, którzy to rozdadzą. Rozdadzą, a nie wyrzucą do śmieci, jak się zdarza.
Wiec, jak już sporo wspominałem, reklama to główna kula u nogi właściciela. Wielu ludzi po prostu nie wie, że mają inną opcję, niż Empik. A na reklamę trzeba mieć pieniądze. Takie billboardy na pewno odpadają. Państwo niby wspiera czytelnictwo, ale w praktyce ta pomoc skierowana jest do dużych księgarni, o małych się nie mówi. Jak wspominałem są problemy organizacyjne z konwentami, czy z zwykłym wynajęciem sali do spotkania z autorem. Problemy z reklamą w Internecie. Można wspomnieć, że wszelkie serwisy oferujące reklamę odcinają się na małych przedsiębiorców, a jeżeli już uda się coś wyrwać, to tak ta reklama trafia do źle sprecyzowanego odbiorcy. I też nie liczmy, że takie ulotki wiele zmienią.
Więc, to by było tyle. Dziękuję za uwagę. Mam nadzieję, że wyczerpałem temat i nie będzie więcej pytań.