Pamiętajmy o prof. Konopczyńskim Wybitny, aczkolwiek do dzisiaj celowo przemilczany, co doskonale obrazuje istotę naszych wewnętrznych problemów. Jak sam pisał w autobiografii, Żydzi nie mogli zapomnieć mu wniosku o numerus clausus, masoni (vide jego esej pt. „Mocarstwo niewidzialne”), że wytykał im pewne winy, piłsudczycy, że potępiał Piłsudskiego, niektórzy narodowcy, że nie dość słuchał Dmowskiego, socjaliści, że wspierał reakcję, a „amatorzy lekkiej lektury, że w każdym zdaniu ma za dużo do powiedzenia”. Po wojnie kiedy instalowała się w Polsce władza komunistyczna, Konopczyńskiemu bardzo szybko odmówiono także prawa do pracy dydaktycznej a na jego miejsce wskoczyli tacy luminarze nauki jak słynna „Dama Marksizmu” Celina Bobińska, członkini zarządu Marksistowskiego Zrzeszenia Historyków (wraz z m.in. Stanisławem Arnoldem, Żanną Kormanową, Niną Assorodobraj czy Henrykiem Jabłońskim -jak widać same „polactwo”) Pod zarzutem „zoologicznego antysemityzmu” (no proszę jak pewne terminy przeżyły swoich twórców zasilając skarbnicę mądrości polemicznych ich dzieci i wnuków) musiał zrezygnować z prezesury Polskiego Towarzystwa Historycznego zwłaszcza, że jak tłumaczył ówczesny minister oświaty Stanisław Skrzeszewski nadal „pozwalał sobie na jakieś analogie czy aluzje”. Snucie „jakichś” analogii czy aluzji nie jest mile widziane także dzisiaj zwłaszcza, że amatorów „lekkiej lektury” znacznie przybyło i nadal nie lubią oni, gdy ktoś ma za dużo do powiedzenia. Znany dowcip akademicki mówi, że przepisanie pracy z jednej książki nazywane jest plagiatem, z dwóch – pracą naukową. Problem ten jest szczególnie widoczny obecnie kiedy inflacja magistrantów czy doktorantów osiąga swoje kolejne maxima, mamy zalew dyplomowanych nieuków, którzy tak jak pewni posłowie nie bardzo potrafią skojarzyć fakty dotyczące najważniejszych wydarzeń historycznych. Konopczyński uczył się bardzo dobrze, nazywany był „archiwożercą”, z powodu zapału i tempa, w którym studiował krajowe i zagraniczne archiwa. Odkrywał nowe źródła, do których od lat nikomu nie chciało się zaglądać, studiował rękopisy a wszystko w ramach pasji do szukania brakujących kluczy do przeszłych wydarzeń czego życzył także swoim studentom: „…musicie szukać prawdy, dążyć do prawdy…prawda jest tylko jedna”. W 1926 r. Konopczyński opublikował broszurę pt. „Prawda o Biurze Historycznem sztabu Generalnego. Rozbiór krytyczny zarzutów marszałka Piłsudskiego” jako swego rodzaju glosę do wcześniejszego suchego komunikatu tej komisji i późniejszych propagandowych publikacji na ten temat. Komisja, której członkiem był m.in. Konopczyński miała ustalić czy zarzuty marszałka Piłsudskiego wobec Biura Historycznego (były to zarzuty dotyczące fałszerstwa i niszczenia dokumentacji z okresu wojny 1920 r.) są zasadne. Tymczasem jak pisał Konopczyński pozostali członkowie komisji dość osobliwie rozumieli jej rolę. Mianowicie płk. Tokarz „mówił o palącej potrzebie uspokojenia zajątrzonych stosunków w armii”, płk.. Gembarzewski „domagał się szybkiego zadośćuczynienia dla tych wojskowych, których honor został zaczepiony”, prof. Zakrzewski „przypomniał, że tu chodzi także o honor Marszałka Piłsudskiego” i jedynie prof. Konopczyński żądał „bezwzględnego wykrycia prawdy”. Czy nie przypomina to aż nadto całkiem współczesnych prac różnych komisji, których celem wcale nie jest „bezwzględne wykrycie prawdy” ale zadośćuczynienie takiemu czy innemu interesowi lub takiej czy innej osobie ? Nie mogę niestety w tym miejscu pominąć milczeniem niedawnej publikacji p. Leszka Szymowskiego pt. Ubecka logika temidy”, w której autor komentuje wyrok w procesie, który Antoniemu Macierewiczowi wytoczył były szef WSI. Pomijając osobę i działalność bohaterów tego artykułu p. red. Szymowski uraczył Czytelników twierdzeniem jakoby raport z weryfikacji WSI, odtajniony w 2007 roku, został opublikowany w „Dzienniku Ustaw” a przeto jest „dokumentem mającym wartość ustawy”, a jak wiadomo „ustawa odzwierciedla istniejący stan prawny”. Tymczasem w rzeczywistości tzw. raport Macierewicza nt. WSI został opublikowany nie w Dzienniku Ustaw, ale w Dzienniku Urzędowym „Monitor Polski”, w którym publikuje się akty prawne nie będące – w odróżnieniu od ustaw – źródłem praw i obowiązków. Ten drobny niewygodny szczególik unieważnia co najmniej połowę wywodów redaktora Szymowskiego, a wszystko dlatego, że – signum temporis – klawiatura jest szybsza od języka, a język szybszy od myśli. Nie chciałbym się chwalić (chociaż jak uczy stare powiedzenie: dobry towar sam się chwali), ale podejmując jakiś temat staram się sprawdzić przynajmniej podstawowe fakty co i tak nie zawsze pomaga, bo albo terror upływającego czasu wymusi jakieś ustępstwa albo niedoskonałość warsztatu lub ograniczoność formy wypaczy myśl. Dlatego jedynie szukanie prawdy może usprawiedliwiać błędy ale czasami niestety nawet śladów tego szukania nie widać. Zdarzało mi się czasami brać w czytelniach książki nie używane od momentu wydania, chociaż minęło od tego czasu nieraz kilkadziesiąt lat. Książkę M.Ajzena nt. Polityki gospodarczej Lubeckiego rozcinałem bibliotecznym identyfikatorem kartka po kartce po siedemdziesięciu latach od zejścia z maszyny drukarskiej. Nikt jej przez ten czas nie wziął do ręki, gdyż masowo immatrykulowani licencjaci i magistrowie nie mają głowy do takich bzdetów. Ta bylejakość wychodzi później. To widać, jak niektórzy publicyści formatują się na jakiś temat i później ten format eksploatują do granic wytrzymałości zdrowego rozsądku. Cykl koniunkturalny wygląda mniej więcej tak: kilka medialnych sensatów, książka, spotkania autorskie, prawie że autorytet moralny, kasa, dał nam przykład redaktor Kasiewicz…tzn. tfu pardon Sakiewicz oczywiście …a prawda, logika, fakty..cóż – przecież prawdą jest to co mówimy – i tak koło się zamyka. Czasami takie lekkie podejście do faktów może prowadzić do zaskakujących rezultatów vide wywiad w niedawnym „Uważam Rze” z Michaelem Hesemannem przedstawionym jako „słynny niemiecki historyk specjalizujący się w badaniu dziejów Kościoła”. Tenże historyk w pewnym momencie prowadzi bujny wywód nt. powodów, dla których Maria z Józefem musieli jechać do Betlejem, by na końcu odkrywczo stwierdzić, że „Maria i Józef przyjechali do Betlejem… złożyć deklaracje podatkową”. Widocznie trzeba być aż „słynnym niemieckim historykiem”, aby zignorować Fragment Ewangelii wg św. Łukasza, w którym ewangelista wyraźnie pisze, iż „W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie….” itd., itd.. Nie mniej zaskoczony byłem, czytając – także w ostatnim „NCzasie”- wywody p. Leszka Pietrzaka według którego Putin odbudowując rosyjską mocarstwowość hamuje „rozpoczęty proces eurointegracji” i rozbija ”unijną jedność”. No proszę, a my tu od lat przekonujemy, że najlepszym sposobem zniszczenia Europy jest wspieranie „eurointegracji” i „unijnej jedności”, a ten głupi kacap Putin tylko hamuje i rozbija. Wniosek z tego, że krach strefy euro to także przez Putina – dlatego na melodię „oj dana, dana wszystko przez Reagana” dzisiaj wypada nucić „jego to wina- wszystko przez Putina”. Perełką zaś w inkryminowanym artykule jest zdanie: „nawet jeśli katastrofa polskiego samolotu nie była efektem zamachu, to Rosjanie zrobili wszystko, aby wyglądała ona na zamach”. Tematu tego nie chciałbym podnosić gdyż jak głosi stara maksyma „mądremu wystarczy”, natomiast wydaje się celowym sparafrazowanie innej myśli prof. Konopczyńskiego, któremu marksiści zarzucali, że jego nauczanie nie służy życiu. Ta sparafrazowana myśl także w odniesieniu do dziennikarstwa brzmiałaby „Owszem niech służy. Ale niech się nie wysługuje”. Co zaś do teorii zamachowych i co do Smoleńska to hasła te warto także przypomnieć w nieco innych kontekstach. Pisałem niedawno o pewnych zastanawiających zależnościach czasowo-przestrzennych pomiędzy określonymi wydarzeniami politycznymi np. wyborami a zamachami przypominając do dzisiaj niewyjaśnione okoliczności alertu bombowego w Warszawie ostatniego dnia kampanii przed drugą turą wyborów prezydenta w 2005 r. Okazuje się, że sposoby takie to stały arsenał metod wpływania na opinię publiczną o czym świadczą okoliczności wprowadzenia w Polsce prawa o numerus clausus. Referentem wniosku był endecki poseł Władysław Konopczyński i kiedy sprawa miała wejść pod głosowania rozpoczął się -jak pisał sam wnioskodawca- „w historji walki o „numerus clausus” nowy okres – okres bomb. 18 kwietnia wybuch na progu domu Natansona, 5 maja wybuch w lokalu żydowskich związków zawodowych w Krakowie, 15 maja – w lokalu „Nowego Dziennika (organu dr Thona)..”. Efektem była kampania medialna, podczas której takie tytuły jak „Endecka bomba w Krakowie” (pisał „Naprzód”) stanowiły normę i abstrahując od samego pomysłu numerus clausus trudno nie zgodzić się ze starotestamentowym mędrcem głoszącym, że „nic nowego na świecie”. Zresztą „taktykę zastraszania” w celu wymuszenia na ludziach jakiegoś rozwiązania opisywał już lata temu włoski ekonomista Amilcare Puviani co przypomniał później m.in. James Buchanan. Na ową taktykę zastraszania wyłączności nie mają jedynie mafijni rekietierzy ale stosowana jest ona także przez demokratyczne rządy a tym bardziej przez różne grupy nacisku. Władysław Konopczyński za najbardziej zgubne dla kraju rokosze uznawał rokosz Zebrzydowskiego (tak obecnie rehabilitowanego przez pisarza Rymkiewicza), rokosz Lubomirskiego (większości Polaków raczej nieznany) i rokosz Piłsudskiego z 1926 r. (przez większość Polaków postrzegany pozytywnie). Najmniej znany rokosz Lubomirskiego swój finał znalazł w bitwie pod Mątwami i gdyby zapytać Polaków z czym kojarzy im się ta bitwa to również raczej nie doczekalibyśmy się prawidłowych odpowiedzi. W bitwie tej z jednej strony uczestniczyły wojska królewskie reprezentujące legalną władzę (jednym z dowódców był późniejszy król Jan Sobieski) i szlacheckie pospolite ruszenie walczące pod sztandarami rokoszanina Lubomirskiego broniącego „szlacheckich wolności” i w imię tych wolności zrywającego w poprzednich latach kolejne sejmy. Ale abstrahując nawet od istoty samego sporu i faktu, że owa wojna domowa wybuchła zaledwie 10 lat po ślubach lwowskich (w czasie których te same stany obiecywały naprawić krajowe urządzenia wzdychając i popłakując przy tym ze wzruszenia) najbardziej tragiczny i wstrząsający był finał owej niesławnej bitwy. W jej wyniku zginęło kilka tysięcy żołnierzy i byli to głównie walczący po stronie wojsk królewskich. Ale w większości nie padli oni w trakcie walki (wtedy zginęło góra kilkaset osób po obu stronach), natomiast od 3-4 tysięcy żołnierzy (niektórzy podają nawet dokładną liczbę: 3873) w tym żołnierze Czarnieckiego zasłużeni wcześniej w walkach ze Szwedami i Kozakami zostało wymordowanych po wzięciu ich do niewoli przez rokoszan Lubomirskiego. Bracia szlachta mordowali z zimną krwią wziętych do niewoli swoich niedawnych towarzyszy z sejmowych obrad, tych z którymi niedawno ramie w ramie walczyli, jedli, pili, rozmawiali…. -„Szlachta zaczęła wyrzynać pozbawionych dowódców dragonów, którzy zginęli prawie wszyscy. Większość trupów miała po 6-7 cięć, niektóre nawet 30 do 40.Wymordowano wszystkich jeńców”. Jadwiga Sosnkowska, żona generała Sosnkowskiego wspominała onegdaj, że pierwszymi słowami męża kiedy odwiedziła go w szpitalu po jego nieskutecznym targnięciu się na życie w pierwszym dniu zamachu majowego, były: „…czy rozumiesz? Polacy zabijają się nawzajem. Polacy się biją”. Pod Mątwami Polacy wymordowali się nawzajem, by dopiero po upiciu się bratnią krwią, oprzytomnieć i zakończyć rokosz. Rok później na wygnaniu zmarł nagle Lubomirski, także w tym samym roku zmarła królowa Ludwika Maria, dwa lata po tym wydarzeniu abdykował król. Ale także rok po tej rzezi doszło do zawarcia z Rosją (w tym czasie kiedy wybuchł rokosz trwała m.in. wojna z Rosją) rozejmu w Andruszowie, na mocy którego Rzeczpospolita utraciła „czasowo” (czytaj: na zawsze) ziemię smoleńską, na której trzysta lat później wymordowano tysiące polskich oficerów wziętych do niewoli sowieckiej. Tylko o Katyniu pamiętamy, o Mątwach nie wie 99,9 proc. Polaków. Jak pewne procesy polityczne powtarzają się z zadziwiającą regularnością świadczy np. taki fragment rozważań profesora Konopczyńskiego nt. układu sił politycznych w Polsce przedrozbiorowej kiedy to: „Borykały się ze sobą wielkie stronnictwa Potockich i Czartoryskich. Wspólną ich cechą była u góry pycha, u dołu demagogja; pobudką do walki – żądza władzy…”,„Potoccy chowali głębokość dla siebie, a o opinie stronników niewiele się troszczyli. (…) co jednak nie przeszkadzało hetmańskiej partji Potockich stroić się w piórka jedynych obrońców wolności, jedynych „patrjotów”, jedynych „republikantów”, „Czy oni choćby wiedzieli, jak się zwycięża w polityce i co się po zwycięstwie robi?”. Czyż dzisiaj nie mamy dwóch stronnictw borykających się ze sobą a właściwie dzisiaj to raczej brykających ze sobą, z których jedno dyskontujące swoją antyrosyjskość z pewnością nie wie „co się po zwycięstwie robi” (z okazji święta 15 sierpnia 2012 na oficjalnej stronie Prawa i Sprawiedliwości została zamieszczona relacja z obchodów tego święta z …2007 r. i przemówienie śp. prezydenta Kaczyńskiego – to się nazywa rzeczywistość równoległa) i drugie stronnictwo przekonane, że ma misję i monopol na bronienie normalności przed wariactwami tych pierwszych. Tymczasem tak samo jak za I Rzeczpospolitej najliczniejsze szeregi posiada „Bezpartyjne stronnictwo z programem in blanco – organizacja pochlebstwa, nepotyzmu i symonji”, w którym to stronnictwie dawnymi czasy zasiadali zarówno libertyni jak i monarchiści, obok monarchistów republikanie (czyli tak jak i dzisiaj, doszli jeszcze tylko konserwatyści) a obok tych takie partie jak Lubomirscy, Rzewuscy czy Radziwiłłowie nie pomijając Radziwiłła Rybeńko i Radziwiłła Panie Kochanku. Nb. z Radziwiłła Panie Kochanku „Uważam Rze” zrobiło niedawno wybitnego polityka (tylko przemyślnie skrywanego pod przebraniem filuta i opoja) i patriotę, który po rozbiorze oślepł nawet ze zgryzoty, oczywiście zgryzoty o podłożu patriotycznym. Czytając jak Konopczyński przestrzegał, że „bezwzględnym wrogiem poznania rzeczywistości jest zakochana w sobie legenda, która z nienawiścią patrzy na historję i dla jej uśmiercenia gotowa jest spalić wszystkie akta, zamknąć instytuty badawcze, zabronić dociekań i dyskusyj” widać jak na dłoni spory ostatnich lat nt. niektórych legend, palenia czy betonowania archiwów itp. itd. Prezydent Komorowski przemawiając 15 sierpnia na Placu Piłsudskiego powoływał się na polską matrycę zwycięstwa. Jeżeli można o takiej matrycy mówić w odniesieniu do zwycięstwa z 1920 r. to na pewno jej wyróżnikiem było przekazanie wtedy rzeczywistej władzy i wpływu na najważniejsze decyzje ludziom kompetentnym, znającym się na tym co mieli robić a przy tym patrzących dalej niż sięgał ich własny prywatny interes. Megalomaństwo i „fanatyczna, pobrzękująca szabelkami sekta” na moment odeszły w cień. Trwało to niestety krótko, gdyż chwilę później do dzisiaj włącznie utrwaliła się inna matryca rządzenia. Istotę tej matrycy w Polsce przedwojennej najdobitniej wyraził pułkownik Bogusław Miedziński, przedwojenny polityk i ideolog sanacji, który zapytany o możliwość dopuszczenia do władzy opozycji miał stwierdzić, że „…dopóki nawet w naszych drżących rekach zdołamy utrzymać karabin maszynowy, dopóty władzy w Polsce nikomu nie oddamy”. Po swojemu zasadę tę wyraził już podczas rządów komunistycznych towarzysz Cyrankiewicz przestrzegając, że każdy „…. który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie” i co ciekawe Cyrankiewicz uzasadniał, że władza będzie te ręce odrąbywać m.in. „…w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia”. Dzisiaj narzędziem doktryny „władzy w Polsce nikomu nie oddamy” nie jest karabin czy siekiera ale zimmunizowane kłamstwo, z którym większa część narodu został oswojona, gdyż jak opisywał to zjawisko mistrz Konopczyński „niepewne prawdy najbezpieczniej jest „zimmunizować..” Krzysztof M. Mazur
Chocim 1621 – mało znane oblicze bitwy 7 września 1621 roku, szarża około 600 husarzy rozbiła i spędziła z pola około 10 000 żołnierzy Imperium Osmańskiego, na widok, czego młody sułtan Osman II rozpłakał się z bezsilności. Turcy uszykowali swoje szyki, […] 15 000 ludzi ponownie wyciągnęło w pole i z wielką siłą, i gwałtownością ruszyło prosto w kierunku bramy polskiego obozu, gdzie stacjonował hetman polny [Stanisław Lubomirski], jako że były tam 2 bramy od strony tureckiej. Przy innej bramie stał hetman [Jan Karol Chodkiewicz]. W bramie hetmana [Chodkiewicza], jako dzienna straż stały 3 roty [husarii], które niczego się nie spodziewały. Ale widząc, że niewierni poszli prosto na bramę hetmana polnego [Lubomirskiego], w mgnieniu oka hetman [Chodkiewicz] ruszył konno przeciwko nim. Wtedy owe 3 roty [husarii], widząc wielki zapał hetmana [Chodkiewicza], nie dopuściły, aby ruszył on [samotnie] do walki. Ale naprzód kasztelan połocki i Prokop Sieniawski zaatakowali nieprzyjaciela swoimi chorągwiami, zrobiła to również chorągiew [husarska] hetmana [Chodkiewicza], która była tam jako rezerwa. Wzywając Boga na pomoc, 300 ludzi [husarzy] rzuciło się do walki tak, że żadna z ich kopii nie pozostała pusta, ponieważ mocnymi dłońmi potkali się jedni z drugimi, od razu [uderzając] ze skrzydła a nie z frontu. I każdy z nich powalił 2-3 ludzi, gdyż taki tam był ścisk. Potem wyciągnęli pałasze i zabili tylu ilu chcieli. Kiedy niewierni [Turcy] to zobaczyli, ratowali się ucieczką, tratując się nawzajem. A nasi ludzie ścigali ich aż do obozu Turków, bijąc ich i zabijając. […] Wśród Turków poległo mniej więcej 1200.” Tak o szarży husarii 7 września 1621 roku pisał Auxent, ormiański tłumacz i uczestnik bitwy. W rzeczywistości szarżowały 4 chorągwie husarii o liczebności do 600 koni, spędzając z pola około 10 tys. nieprzyjaciół.” Był to bardzo spektakularny moment, jednak ta batalia, to przede wszystkim ciche zmagania o przetrwanie zgromadzonych na polach chocimskich ludzi i koni, a nie spektakularne akcje militarne. I o tym jest niniejszy artykuł. Zanim jednak opowiem o tym, jak zmieniała się sytuacja aprowizacyjna wojsk Rzeczpospolitej, warto kilka słów powiedzieć o jej liczebności. Jak liczne było wojsko Rzeczypospolitej, zablokowane w chocimskim obozie, na ówczesnej granicy Polski i Mołdawii? W źródłach spotyka się wiele, dość znacznie różniących się od siebie liczb, które jednak wcale nie muszą być ze sobą sprzeczne. Rzecz w tym, że ówczesną armię można opisać na kilka sposobów. I tak, najczęściej podawało się etatową liczbę wojska, czyli liczbę stawek żołdu przeznaczonych na opłacenie tej armii. Tyle, że etatowa liczebność wojska nigdy nie odpowiadała jej wielkości rzeczywistej. Cóż z tego, że wiemy, iż na przykład jeden z rejestrów wojska walczącego pod Chocimiem, wyliczając jego skład, podaje liczbę 72 510, skoro ma się ona nijak do rzeczywistej liczby żołnierzy? Tę ostatnią, Albrycht Stanisław Radziwiłł, który będąc podkanclerzym litewskim, w czasie bitwy towarzyszył polskiemu królowi Zygmuntowi III Wazie, szacował na zaledwie 40 000. Z drugiej strony, rzeczywista liczba żołnierzy nie była równa liczbie ludzi w obozie. Ta, ze względu na obecność luźnej czeladzi, a także ciągnących z wojskiem dzieci i kobiet, była znacznie wyższa. Wydaje się, że rację mają te źródła, które całkowitą liczebność wojsk Rzeczypospolitej zamkniętych w obozie chocimskim szacują na 100 000. 100 000 – tyle ludzi trzeba było wykarmić w zablokowanym przez wojska osmańskie obozie Chodkiewicza. Nie wszyscy jednak weszli do obozu w jednym dniu. Koncentracja wojsk trwała nieco ponad miesiąc, gdyż pierwsze oddziały zajęły teren przyszłego obozu już 1 sierpnia, a ostatnie dotarły tam dopiero w pierwszych dniach września. Zanim doszło do walk, sytuacja już była niezadowalająca. Brakowało żywności i paszy. Jedni żołnierze głodowali, inni dojadali przywieziony na wozach prowiant, wielu chorowało na dyzenterię, niektórzy umierali. Naturalnym w tej sytuacji sposobem uzupełnienia braków byłoby splądrowanie podległej sułtanowi Mołdawii. I rzeczywiście, jedna z czat, która opuściła obóz 10 sierpnia, powróciła doń trzy dni później prowadząc kilkaset sztuk zrabowanego bydła. Ale 18 sierpnia Chodkiewicz surowo zakazał nękać mieszkańców chrześcijańskiej Mołdawii, co spotkało się z niezadowoleniem wojska. W trakcie oblężenia sytuacja aprowizacyjna uległa pogorszeniu, choć próbowano temu przeciwdziałać na różne sposoby. I tak na przykład Kozacy płynęli w górę Dniestru (Chocim leży nad tą rzeką) i spławiali stamtąd do swojego obozu tratwy z żywnością. Stało się to w pewnym momencie powodem problemów reszty wojska, bo 25 września tratwy te zerwały most łączący obóz wojsk litewsko-polskich z polskim brzegiem Dniestru. Innym sposobem uzupełnienia braków żywnościowych, były próby sprowadzenia jej z oddalonego o ponad 20 km Kamieńca Podolskiego. W trakcie bitwy zorganizowano kilka wypraw do tego miasta. Lecz dopiero ostatnia, która rozpoczęła się 23 września, zakończyła się częściowym sukcesem. Mikołaj Kossakowski, któremu powierzono tę misję, niepostrzeżenie dla nieprzyjaciela, który zajęty był odpieraniem ataku Kozaków, nocą opuścił obóz pod Chocimiem. Szło z nim 3000 ludzi – tak żołnierzy, jak i luźnej czeladzi. Trudniejszy był powrót, gdyż przeciwnik wiedział już o jego konwoju. Kossakowskiemu udało się jednak wymanewrować czyhające na niego oddziały wroga i 1 października wprowadził do obozu wozy z żywnością. Niestety, główny cel jego misji, czyli dostarczenie prochu i kul, nie powiódł się. Kossakowski przywiózł ledwie dwie beczki prochu, a jakiś chłop z Kamieńca Podolskiego przyniósł kilka kul w worku. Trzeba tu wyjaśnić, że po odparciu gwałtownych tureckich szturmów 28 września, Litwinom i Polakom miała pozostać ledwie jedna beczka prochu i „sztuczek parę ołowiu”. Znacznie lepiej w proch zaopatrzeni byli Kozacy, bo jeszcze 13 października, żegnając królewicza Władysława Wazę, przez dwie godziny strzelali na wiwat. Na szczęście szturmy z 28 września były już ostatnią, tak poważną, próbą zdobycia obozów wojsk chrześcijan. Po tym dniu walki niemal wygasły. Ostatnim sposobem poprawienia sytuacji aprowizacyjnej, było zdobywanie jej na nieprzyjacielu. W trakcie bitwy chocimskiej wielokrotnie urządzano zbrojne „wycieczki” do obozów przeciwnika, porywając tam bydło, konie i wielbłądy. W akcjach tych szczególnie odznaczyli się Kozacy. Wszystkie te metody były jednak dalece niewystarczające. Z powodu głodu, niewypłaconego żołdu i zwykłego strachu panowała duża dezercja. Jan Czapliński, czyli polski uczestnik bitwy, szacował, że do 18 września zdezerterowało 10 000 ludzi. Inny polski uczestnik tej bitwy podał, że w jej trakcie zdezerterował co trzeci kawalerzysta. Przy etatowej liczebności zaciężnej jazdy litewskiej i polskiej wynoszącej nieco ponad 19 000 porcji, oznacza to, że liczba dezerterów musiała iść w tysiące. Przy czym w zdecydowanej większości uciekali pocztowi, gdyż zachowana do naszych czasów lista towarzyszy, którzy zdezerterowali w trakcie tej kampanii, obejmuje 500 nazwisk. Ale dezercja, w szczególności kawalerii, nie była jedynym problemem Chodkiewicza i Lubomirskiego. Fatalna była bowiem sytuacja piechoty niemieckiej, która masowo umierała z głodu i od chorób. Już w drodze na Chocim piechota ta mocno chorowała. W czasie bitwy zdarzały się wśród niej nawet przypadki samobójstw spowodowanych skrajnym wygłodzeniem. Straty w tym rodzaju wojska były olbrzymie. Jak notował jeden z zaciężnych Niemców, w połowie września regiment piechoty niemieckiej Jana Wejhera, liczył sobie 500 – 600 żołnierzy. To ledwie 1/4 jego etatowej liczebności, która wynosiła 2200 porcji. Stan piechoty, a w szczególności piechoty niemieckiej, po ponad miesięcznym oblężeniu był tragiczny. Jeżeli wierzyć anonimowemu, polskiemu uczestnikowi bitwy, gdy skończyły się działania zbrojne, w obozie chocimskim było ledwie nieco ponad 2000 piechoty, gdyż „jedni pomarli, jako Niemcy, drudzy pouciekali dla nędze”. To wszystko przy etatowej liczebności tego rodzaju wojska, wynoszącej nieco ponad 14 000 porcji, z czego 6450 porcji piechoty niemieckiej. Koniec bitwy nie był jednak końcem problemów żołnierzy. Inny uczestnik tych wydarzeń, Jakub Sobieski, pisał, że gdy Niemcy opuścili obóz, to byli w tak złej kondycji, że „wiatr prawie ich powiewał”. Auxent, czyli ormiański mieszczanin Kamieńca Podolskiego stwierdził, że w jego mieście, już po bitwie zmarło 1700 jej uczestników, to jest piechurzy niemieccy i pacholikowie, czyli czeladnicy. Na dalszej drodze Niemców znalazł się Lwów, gdzie ich marsz opisano jako pochód „szeregów trupów”. W mieście tym, w jednym tylko szpitalu św. Łazarza zmarło więcej niż 2000 ludzi, choć nie tylko Niemców, ale także i innych uczestników kampanii chocimskiej. Zdaniem Auxenta z 8000 piechoty niemieckiej 5000 zmarło czy to w obozie pod Chocimiem, czy też w drodze z obozu do Lwowa. Stosunkowo nieźle oblężenie zniosła kawaleria litewska i polska. Co prawda i ona nie uchroniła się strat, zwłaszcza wśród chorujących i głodujących koni, ale jeszcze 13 września jej część była na tyle dobrze zaopatrzona, że potrafiła dzielić się z Kozakami czy to sucharami, czy też sianem. Kawaleria Zaporożców, którą liczono na 5000 koni, miała się znacznie gorzej. Kozacy przybyli pod Chocim tuż przed wojskami osmańskimi i dlatego ich sytuacja aprowizacyjna była szczególnie ciężka, gdyż nie zdążyli przygotować zapasów siana dla swoich koni. Jedno ze źródeł notuje, że do 14 września Zaporożcom „konie wyzdychały”, co nie do końca było prawdą bo w tym samym czasie 300 koni kozackiej artylerii swoim sianem karmił Stanisław Lubomirski. Mimo to straty wśród koni i to nie tylko koni Kozaków, były olbrzymie. Wspomniany już zaciężny Niemiec notował, że przed 29 września w obozach wojsk Rzeczypospolitej zdechło 24 000 koni. Czapliński podał jeszcze wyższe dane. Jego zdaniem, do 18 września zdechło 50 000 koni. Jemu samemu do 25 września zdechło 18 koni. Z kolei Auxent uważał, że wielu z tych, którzy zaczynali tę wojnę mając 10 koni, kończyło ją z dwoma – trzema, a czasami żadnym. W oblężonym obozie brakowało paszy. Gdy nie było już siana, konie karmiono liśćmi i zmieloną korą dębową. Wysyłano co prawda luźną czeladź poza obóz, aby ścinała trawę, ale to nie wystarczało dla tak licznej armii, zwłaszcza, że część tej czeladzi wpadała w ręce polujących na nią Tatarów. Po trawę, na polski brzeg Dniestru, regularnie przeprawiały się kilku – kilkunastoosobowe grupki Kozaków, staczając o nią boje z Tatarami. Dzięki Janowi Czaplińskiemu znamy ceny, jakie płacono za niewielkie bochenki chleba o jakości „jak glina”. I tak 18 września chleb taki kosztował 20 groszy, a 1 października już 30 – 40 groszy. Również 1 października kwarta gorzałki i to takiej jakości, że „mógłby nią garki płukać” kosztowała 3 złote (czyli 90 groszy), główka kapusty 10 groszy, 1 jajko 5 groszy. Zbliżone ceny podaje Auxent. I tak, jego zdaniem, bochenek chleba, który normalnie kosztował 1 akcze (nieco ponad 1 grosza), sprzedawano za 20 groszy. Cebula kosztowała 1 grosz, jajko 1 grosz, garniec miodu 24 grosze, kwarta gorzałki 3 złote (czyli 90 groszy), ryba 12 groszy, kwarta octu 20 groszy, główka czosnku 1 grosz, ser 24 grosze, 2 kwaśnice (jogurty?) 1 grosz, główka kapusty 10 groszy. Były to ceny kilkadziesiąt razy wyższe niż te, które w tym samym czasie panowały w oddalonych od Chocimia miastach polskich. Za to, jak podkreślał Auxent, wołowina była tania, gdyż Kozacy regularnie zdobywali bydło i sprzedawali je w polskim obozie. To wszystko przy miesięcznym żołdzie wynoszącym: 5 zł (czyli 150 groszy) dla piechura polskiego, 6 zł (czyli 180 groszy) dla piechura niemieckiego, 10 zł (czyli 300 groszy) dla husarza i rajtara. Żołdzie, który nie wypłacono ani przed, ani w trakcie bitwy. Jakby tego było mało, nie wszystko można było kupić. Na przykład już 18 września piwo było nie do kupienia. Brakowało też soli. Warto na końcu zadać pytanie – skoro sytuacja aprowizacyjna wojsk Rzeczypospolitej przedstawiała się aż tak źle, to dlaczego sułtan nie wygrał tej wojny? Odpowiedź jest banalna. Z jednej strony wszystkie szturmy prowadzone do obozów wojsk kozacko-litewsko-polskich spełzły na niczym. A z drugiej strony przygotowanie armii osmańskiej do tej wojny było równie słabe co jej przeciwników. Już maszerująca pod Chocim armia sułtana głodowała. W trakcie bitwy, choć to nie ona była zamknięta w okopach, miała bardzo poważne trudności z zaopatrzeniem w żywność. Okoliczni mieszkańcy uciekli przed żołnierzami, rzecz jasna zabierając ze sobą dobytek i prowiant. Nawet poddani sułtana, czyli Mołdawianie, uciekli przed jego armią w góry, urządzając sobie polowania na pomniejsze grupy osmańskich picowników. A ponadto nadchodząca zima (pierwszy śnieg pod Chocimiem spadł 27 września) wróżyła poważne kłopoty wojskom przywykłym do znacznie cieplejszego klimatu i nieprzygotowanym do zimowej kampanii. Sułtan w trakcie tej wojny poniósł jeszcze cięższe straty niż wojska Rzeczypospolitej. Według raportu Thomasa Roe, angielskiego posła w Stambule, w armii osmańskiej, z głodu, chorób, zimna i od oręża zmarło aż 80 000 ludzi i ponad 100 000 koni. Dla wojsk liczących łącznie około 150 – 160 000 ludzi (z czego około 50-60 000 żołnierzy), były to straty gigantyczne. Chyba jedynie posiłkowe wojska tatarskie (około 50 000 ludzi, z czego kilkanaście tysięcy wojowników) nie mogły za bardzo narzekać na wynik tej wojny. To nie one ponosiły jej główny ciężar, a panując w polu, miały paszy pod dostatkiem. Co więcej, Tatarzy urządzali dalekie rajdy w głąb ziem koronnych, paląc, plądrując i biorąc w jasyr wielu ludzi. Tylko, że te działania nie mogły przesądzić o wyniku całej wojny. Dr Radosław Sikora
Pieniądze – Banki – Nędza – Niewola. Prawda ukryta za Globalnym Długiem.
1) Co to jest – Pieniądze.. jak się je tworzy i kto je tworzy?
2) Dlaczego prawie wszyscy są zadłużeni po uszy i toną w długach… osoby indywidualne, przedsiębiorstwa całe narody?
3) Dlaczego nie możemy zaspokajać naszych codziennych potrzeb – mieszkania, mebli, samochodów itp. bez zaciągania pożyczek?
4) Jak dalece można obniżyć ceny, czy podnieść zarobki, jeżeli przedsiębiorstwa nie będą zmuszone płacić ogromnych sum w postaci odsetek, które dodawane sa do ceny produktu, usług i zaopatrzenia?
5) Jak dalece można zredukować podatki i zwiększyć potrzebne wydatki na cele społecznej ochrony zdrowia, czy na edukację, jeżeli rządy same zajęłyby się tworzeniem pieniędzy zamiast pożyczać je na procent od prywatnych bankierów?
“Jesli chcesz być niewolnikiem banków i ponosić koszty swojej niewoli – pozwól bankom tworzyć pieniądze” – Josiah Stamp, Governor of the Bank of England 1920.
Co to jest pieniądz?
Najprościej mówiąc, jest to medium, jakiego używamy w wymianie dóbr i usług.. Bez nich , kupowanie i sprzedawanie byłoby niemożliwe za wyjątkiem wymiany bezpośredniej.
• Bilety płatnicze i monety są praktycznie bezwartościowe, jako same w sobie. Nabierają wartości, jako pieniądze tylko i wyłącznie dlatego, że MY uznajemy je kiedy używamy ich, jako medium w procesie aktywności gospodarczej – produkcji, wymiany, sprzedaży i zakupu.
• Żeby utrzymać aktywność gospodarczą wymiany dóbr i usług, musi być wystarczająca ilość tego medium wymiany nazywanego pieniądzmi w dostępnym obiegu-cyrkulacji, aby pozwolić na niezakłóconą wymianę. Kiedy jest ich pod dostatkiem. każda gospodarka funkcjonuje prawidłowo.
• Podczas Wielkiej Depresji dokładnie tak samo, jak i Obecnej Depresji – ludzie chcieli i chcą pracować, chcieli i chcą kupować, bardzo chcą kupować- zarówno dobra, jak i usługi. Wszystkie materiały i surowce były i są dostępne …a jednak narodowe gospodarki upadały, dokładnie tak samo, jak upadają dzisiaj, ponieważ wtedy, tak samo i dzisiaj, nadal jest zbyt mało pieniędzy w obiegu.
• Jedyna różnica pomiędzy boomem, a zapaścią – pomiędzy depresja, a wzrostem gospodarczym jest dostępność pieniądza.
• Ktoś musi przyjąć odpowiedzialność za to, żeby było wystarczająco dużo pieniędzy w obiegu, żeby pokryć wszystkie transakcje, w które ludzie chcą się angażować i angażować swoją aktywność zawodową.
• Każdy naród posiada Bank Centralny, który powołany jest do pełnienia tej ważnej funkcji. W Anglii , Bank of England, w USA bank Rezerw Federalnych
• Bank Centralny zachowuje sie, jak bankier dla banków komercyjnych i dla rządów, podobnie jak osoby prywatne i przedsiębiorstwa maja swoje rachunki w bankach komercyjnych, tak samo banki komercyjne i rządy mają rachunki i konta w Bankach Centralnych…czyli w Bank of England.
Dzisiejsze pieniądze … kreowane przez prywatny interes dla prywatnego zysku.
“Pozwolcie mi robić i kontrolować pieniądze narodu, a nieważnym dla mnie będzie kto ustanawia prawa.” – Mayer Amschel Rothchild (Banker) 1790
1. Centralne banki są kontrolowane nie przez wybieralne rządy, ale w znakomitej większości przez Prywatny Interes światowych banków komercyjnych.
2. W Anglii dzisiaj zarówno banknoty, jak i monety znajdujące sie w obiegu stanowią zaledwie 3% wszystkich pieniędzy w obiegu. O tyle zmniejszył sie ich udział z 50% w 1948 roku..
3. Pozostałe 97% jest wypuszczany i kontrolowany jako kredyt, czyli indywidualne i komercyjne pożyczki, hipoteki, overdrafty etc… dawane przez komercyjne banki i instytucje finansowe, na które jest nałożony procent odsetek. Ten wzorzec obowiązuje na całym świecie.
4. Banki to nic innego, tylko przedsiębiorstwa, których celem jest robienie zysku z odsetek nakładanych na udzielane pożyczki i kredyty, których one same udzielają. Ponieważ tylko one same decydują komu je udzielić, jest ewidentnym faktem, że tylko one decydują kto będzie producentem, gdzie będzie produkcja ulokowana i jaka będzie wysokość produkcji. Wszystko to bazuje tylko na własnym interesie banku, a nie na interesie i dobru społeczeństwa.
5. Z kredytowaniem bankowym gospodarki – w chwili obecnej stanowiącej 97% całego obiegu pieniądza – cale gospodarki narodowe i międzynarodowe pracują tylko i wyłącznie dla wielkich banków i finansowych instytucji.
6. To jest właśnie prawdziwa siła, niezmiernie rzadko identyfikowana i postrzegana, której podporządkowane są wszystkie rządy na świecie, bez względu na sposób ich powoływania.
7. Nasze Pieniądze zamiast wprowadzania ich do obiegu wolnych od jakiegokolwiek oprocentowania, jako medium wymiany i obsługi ekonomii, obecnie zostają wprowadzane do obiegu jako dług, który zaciągamy u bankierów plącąc im w ten sposób olbrzymie sumy, jako czysty zysk Podczas, gdy my wszyscy , czyli pozostałą reszta pogrążamy się w stale rosnącym długu.
8. Przez udzielanie kredytu tylko tym, których Bankierzy protegują i odmowę kredytowania tym, którzy się bankierom nie podobają, międzynarodowa finansjera może zupełnie śmiało w każdej chwili wykreować niesamowity boom gospodarczy w jednym miejscu. I pogrążyć w kryzysie inne kraje i ich rządy.
9. O wiele łatwiej bowiem pożyczać pieniądze, niż je inwestować w przedsięwzięcia gospodarcze. Odsetki bowiem są wymagalne bez względu na to, czy przedsięwzięcie okazało się udane, czy nie. Jeśli przedsięwzięcie nie może zapracować na wymagane odsetki, bank natychmiast przejmuje owe przedsiębiorstwo, jak i własność dłużnika zastawiona, jako hipoteka.- zastaw.
10. Zadłużenie się jest niezwykle kosztowne dla pożyczającego, który przeważnie za każdy zaciągnięty kredyt musi wrócić w postaci odsetek 2-3 krotną wartość pożyczonej sumy.
11. Pieniądze pożyczane przez banki, jak widzimy są robione z niczego. Obiegowa opinia, że pieniądze pożyczane przez bank, są pieniędzmi depozytorów banku jest oszukiwaniem społeczeństw, mającym na celu utrzymywanie wygodnej fikcji.
Pieniądze tworzone – jako dług.
• My zwyczajni zjadacze chleba nie dostrzegamy różnicy pomiędzy 25 miliardami w cyrkulacji- jako noty i gotówka ( drukowane przez rządy) i pomiędzy 680 miliardami w formie kont pożyczkowych, overdraftow etc kreowanych przez Banki..
• 100zl w gotowce banknocie w twoim portfelu jest traktowany tak samo, jak 100zl na twoim koncie, lub w overdrafcie – jak karta kredytowa, która pozwalają ci użyć do wysokości 100zl . Możesz kupić co chcesz za jedno i drugie….
• W 1948 w Anglii mieli 1.1 miliard banknotów i monet i 1.2 miliardów w postaci pożyczek kreowanych przez banki… do roku 1963 w Anglii znajdowało sie w cyrkulacji 3 miliardy w gotowce i 14 miliardów w postaci bankowych pożyczek….
• Rząd po prostu dodrukował więcej gotówki, aby pokryć inflacje, ale dziś 680 miliardów wyprodukowanych przez banki z niczego, stanowi ogromny wzrost, nawet, jak uwzględnimy inflacje…
• Te “nowe pieniądze” w formie pożyczek etc, sa równoznaczne z gotówką i tak są traktowane.
Skąd się wzięły i w jaki sposób???? Proces w jakim banki tworzą pieniądze jest tak prosty, że mózg się przewraca “ – Profesor. J. K. Galbraith Jak to sie to robi… uproszczony model:
Weźmy taki malutki przykładowy bank. Załóżmy, że złożyło w nim depozyty iluś tam powiedzmy 10 depozytariuszy, na łączną kwotę 500 każdy.
• Bank winien im 500 każdemu i musi zapłacić 5000 wszystkim, żeby ich wypłacić to co jest im winien.( będzie trzymał 5000 na koncie w Banku Centralnym – które to konto nazywa się płynny aset (liquid assets)
• Pan Bolek, przedsiębiorca, przychodzi do banku i prosi o pożyczkę w wysokości 5000 na nowy interes, czy przedsięwzięcie..
• Dostaje na zasadzie płatności w ciągu 12 miesięcy plus 10% odsetek (o tym później)
• Otwiera sie nowe konto na imię pana Bolka. Na tym koncie nie ma nic, ale bank zezwala panu Bolkowi z tego konta dokonywać wypłat do wysokości 5000
• Nikt nie pyta sie depozytariuszy, czy się na to godzą. Nikt im nie powie, że ich pieniądze zostały pożyczone i że nie mają do nich dostępu. Malo tego. Nikt nie zmniejszył sum pieniędzy na ich kontach, ani nie przetransferował ich na konto pana Bolka.
• Udzielając tej pożyczki, bank po prostu zwiększył swoje obligacje, odpowiedzialność do wysokości 10000. Pan Bolek ma prawo użyć 5000, ale i depozytariusze mogą wybrać swoje 5000
• Jeżeli bank teraz winien jest 10 000 wydawałoby się , że jest niewypłacalny, ponieważ ma tylko polowe ze zobowiązania, czyli 5000? Otóż wcale nie!
• Bo bank traktuje pożyczkę pana Bolka jako ASSET, nie zobowiązanie (liability), na zasadzie, ze pan Bolek winien te pieniądze Bankowi, czyli 5 000.
• Bankowa księgowość pokazuje, że winien jest bank 5000 depozytariuszom i że pan Bolek winien jest bankowi 5000. Oto skreowano nowy asset w wysokości 5000 w formie długu winnego przez pana Bolka – tam gdzie przedtem nie istniało nic – to dodaje się do istniejącego konta w Banku Centralnym…I w taki sposób jest wypłacalny… przynajmniej w znaczeniu księgowym. W tej fazie Bank zakłada, że kiedy pan Bolek wydaje pożyczone pieniądze depozytariusze nie zażądają wypłaty swoich.
• Bank ma całkowicie wolną rękę w kreowaniu tych 5000 pożyczki, które jak widzicie reprezentują “Nowe Pieniądze” w miejsce niczego co by istniało wcześniej. Zrobiono to przez napisanie sumy piórem, lub przez naciśnięcia klawiszy komputera.
• Pomysł bankierów, żeby stworzyć cos z niczego i kazać sobie płacić odsetki dla własnego prywatnego zysku jest – przyznacie sami – trochę zaskakująco odrażający. Każdy inny za wyjątkiem banku robiący coś takiego, byłby winny oszustwa, złodziejstwa i fałszerstwa! Ale – nie Bank!
Nowe pieniądze wprowadzane do gospodarki (ekonomii)
• Pożyczka pana Bolka efektywnie staje się nowymi pieniędzmi, kiedy ten wydaje je kupując usługi i urządzenia, wynajmuje i płaci robotników, pokrywa wszelkie wydatki związane z nowym przedsięwzięciem.
• Te nowe pieniądze zostają dystrybuowane wśród innych ludzi, którzy obracają nimi kupując potrzebne im rzeczy i usługi, wkrótce będa cyrkulować w całej ekonomii,
• Cyrkulując lądują w końcu na kontach bankowych innych ludzi.
• Kiedy wpłaca się je na czyjeś konto , które nie jest opróżniane, stają się przyszłym depozytem. Pan Bolek płaci swojej sekretarce 100, a ona otwiera konto w naszym przykładowym banku, który w tym momencie ma 5100 depozytów..
• Jeżeli teraz wyobrazimy sobie, że pozostałe 4900 wyląduje na kontach początkowych – oryginalnych depozytariuszy naszego Banku, ma on dodatkowe 4900 co daje w sumie 10000 depozytów razem, w czasie gdy depozytariusze nie dotknęli swoich kont. W praktyce większość z tej sumy wyląduje na kontach w innych bankach, ale jak by na to nie patrzeć, mamy teraz 5000 nowych pieniędzy w cyrkulacji.
• Zatem w rzeczywistości, wszystkie depozyty w bankach i innych finansowych instytucjach pochodzą z “Pieniedzy” oryginalnie wykreowanych jako pożyczki (za wyjątkiem oczywiście tych, które zostały dokonane w postaci gotówki, o czym później) – czyli jeśli macie w Banku na swoim koncie 500, to znaczy. że wcześniej taki ktoś, jak pan Bolek, musiał się zadłużyć, żeby je skreować .
Kluczem do całej tej szarady jest fakt, ze:
1. Wypłaty w gotowce dotyczą tylko ułamka procentu operacji bankowych.
2. Klienci Banków dzisiaj dokonują przeważnie wszystkich płatności pomiędzy sobą w postaci czeków, swiftów bankowych, bezpośredniego debetu, czy transferu elektronicznego. Ich prywatne indywidualne konta są aktualizowane za pomocą komputerowych informacji jako zwykle zapisy księgowe. Gotówka aktualnie w tym procesie nie zmienia rąk. Cały proces to zamknięty w systemie bankowym system księgowania.
Rola gotówki
• Państwo jest odpowiedzialne za produkcje gotówki bilonu i banknotów.
• Te są wydawane przez bank centralny do niższych banków, które kupują je za cenę wartości od rządów, żeby zaspokoić potrzeby swoich klientów na gotówkę.
• Banki muszą płacić za gotówkę i robią to plącąc tym co posiadają na kontach w Banku Centralnym, na ich płynnych assetach (liquid assets) Ich konta są obciążane za te transakcje.
• Państwo ( poprzez Ministerstwo Skarbu) również ma konto w banku Centralnym, które jest kredytowane wartością gotówki, tak jak są płacone za nie przez banki. To są pieniądze w społecznej sakwie dostępne do opłacenia usług publicznych i tym podobnych.
• W ten to sposób banki kupują swoje zapasy gotówki, ale wielkość gotówki, jaka może zakupić bank jest limitowany do wysokości konta – jakie posiada dany bank w Banku Centralnym, jako płynny asset..
• Gotówka ta jest wybierana przez klientów banku i wprowadzana do ogólnej cyrkulacji w gospodarce.
• Zupełnie odmiennie od kreowanych przez banki pożyczek, gotówka jest wolna od odsetek i może pozostawać w cyrkulacji praktycznie wiecznie..
Obrót bezgotówkowy- księgowanie
Wiedząc, że tylko mała cześć złożonych w depozytach pieniędzy wyjmowana jest z kont jako gotówka, oraz że depozyty przeważnie leżą nieruszane przez dość długi okres czasu, banki zakładają, że ich płynne assety pozwolą im kupować niezbędne ilości gotówki, banknotów i monet na bardzo małe potrzeby gotówkowych wypłat dla swoich klientów.
• Bank popada w kłopoty, jeśli zadania wypłat gotówkowych przez depozytariuszy, oraz wierzycieli, którzy chcą wyjąc ich pożyczki w gotowce przekroczą ich assety, jakie maja na koncie w Banku Centralnym.
• W praktyce najprawdopodobniej taki bank, zaciągnie pożyczkę w Banku Centralnym, albo w innym Banku, żeby zaspokoić wymagania depozytariuszy i wierzycieli. Jeśli natomiast nie byłoby to z rożnych względów możliwe, Bank ząda zwrotu pożyczek od swych dłużników i zajmuje nieruchomości pod zastawem dłużnikom niezdolnym do natychmiastowej płatności.
Prawo i zadania depozytariuszy przeciwko Bankowi
• Od momentu, kiedy złożymy depozyt w banku (gotówkę, lub czek), mamy od tej chwili prawo zadania wypłaty do wysokości naszego konta. Stajemy się po prostu niezabezpieczonym kredytodawca. Wyciąg z Banku jest dowodem na to, ile nasz Bank jest nam winien. Jeśli wyciągnęliśmy więcej niż na koncie, wykazuje ile my jesteśmy winni Bankowi. Bank zapłaci co jest nam winien wypłacając w trzymanej na te okoliczność gotowce.
• Natomiast, jeśli zbyt wielu klientów zapragnie wycofać swoje depozyty, następuje tzw., panika bankowa – Bank może odmówić wypłat gotówkowych i zaczyna wypłacać na zasadzie “kto pierwszy”.
• Jeśli zażądamy wypłaty w czeku bankowym najczęściej z wyplata nie ma żadnego problemu – po prostu następuje prosty transfer zadania przeciwko bankowi na konto kogoś innego, zazwyczaj tego, na którego konto ma nastąpić wplata: prosty księgowy zapis.
• Jeśli osoba, której mamy zamiar płacić ów czek , ma swoje konto w tym samym banku, depozyt nie zmienia miejsca w banku. Sytuacja banku i stan jego konta nie zmienia sie wcale.
Prawa i zadania (roszczenia) Banków przeciw innym Bankom
• Ale jeśli mamy swoje konto w Banku A, a płacimy komuś kto ma konto w Banku B, depozyt banku A pomniejszany jest o sumę czeku i o tyle zwiększa sie depozyt w Banku B.….
• Miliony transakcji – jak ta – załatwiane jest każdego dnia pomiędzy klientami rożnych banków z użyciem kart kredytowych, bezpośrednich debetow, elektronicznych transferów oraz czeków; depozyty są w stałym ruchu pomiędzy bankami
• Wszystkie te czeki i elektroniczne przekazy przechodzą przez tzw. clearing house (komora rozliczeniowa)
• Transakcje są rozliczane wzajemnie, ale na koniec każdego dnia tylko niewielką sumę jest zazwyczaj winien bank bankowi.
• I bank musi być zawsze przygotowany na zaspokojenie takiego długu.
• Żeby tak było, bank dokonuje zapłaty ze swego konta w Banku Centralnym na konto wierzyciela tez w Banku Centralnym
Zatem, jak widzimy Bank musi spełniać zadania( zaspakajać roszczenia tylko w dwóch przypadkach, które zaspokaja ze swych płynnych assetów w banku Centralnym): tylko jeśli klienci zażądają gotówki i żądania wymagalne każdego innego banku. Dopóki wszystkie banki nie są nękane zadaniami wielkich wypłat gotówkowych, cały system bankowy jest bezpieczny; co prawda indywidualny bank jest zawsze narażony na możliwość żądania wielkich wypłat gotówkowych, bądź transferu depozytów do drugiego banku.• Jak zatem widzicie, obecnie cały system bankowy jest w zasadzie wielka firma księgową, która księguje miliony transakcji pomiędzy milionami podmiotów gospodarczych i osób indywidualnych obracając tylko niewielka ilością gotówki zmieniającą kieszenie, które to są zabezpieczone – tak samo mizernymi rezerwami płynnych assetów.
• System ten jest znany pod nazwa Bańkowości Rezerwami Frakcyjnymi i praktycznie bank można nazwać handlarzem długami..
• Barclays Bank’s 17 kwietnia 1999 – jako przykład – pozwoli zobaczyć, jak to wygląda w praktyce.
• Posiadał on w tym dniu pożyczek wydanych na 217 miliardów funtów i winien był swym depozytariuszom 191 miliardów funtów.., a jako zabezpieczenie w płynnych assetach miał zaledwie 2,2 miliardy funtów.
• Poziom, do którego bank może pożyczać jest uzależniony od ilości gotówki jaka ma, lub może kupić za swe płynne assety, raczej niż od ilości depozytów złożonych przez jego klientów.
• Ale jeśli bank potrafi przyciągnąć depozyty klientów z innych banków, doda to do swych płynnych asssetów, jako ze banki rozliczają się z nim na zasadzie Centralnego Banku i przekażą na jego konto – wtedy może o wiele więcej….stad taka konkurencja pomiędzy bankami, żeby składać pieniądze właśnie u nich.
Odsetki… wielkie zyski banków
• Wróćmy jednak do pana Bolka – który za pożyczone 5000 musi płacić bankowi 10% odsetek – czyli 500. Te pieniądze w postaci odsetek wpływają do Banku jako zysk banku i lądują na koncie w Banku Centralnym, powiększając płynne assety banku
• Mając teraz extra 500, które można użyć jako zaspokojenie żądań klientów wybierających gotówkę. Jeśli pan Bolek spłaci także pożyczkę, będzie miał bank dodatkowo 5500….
• Jak widzimy nasz Bank skreował sobie w tym prostym procesie dosłownie z niczego 5000 jako asset w formie pożyczki dla pana Bolka. Pan Bolek nie jest już nic winien Bankowi, ale oddając pożyczkę wraz z odsetkami pan Bolek zamienił swój oczywisty dług w płynny asset dla Banku…. Doskonały zysk dla Banku ..i podstawa do dalszych pożyczek, które można udzielić następnym klientom…
• Dzisiaj Banki ryzykują tworzenie pożyczek w kwotach 100-krotnych lub więcej, niż wynoszą ich płynne assety tak, jak pokazaliśmy to na autentycznym przykładzie londyńskiego Banku.
• Nasz bank, już wkrótce wyemituje następne pożyczki. Powiększy swoje depozyty poprzez ich zwroty wraz z ich odsetkami powiększając swoje zyski..
• Więcej pożyczek i więcej depozytów powoduje większe wymagania gotówki, ale zwiększając zyski można kupić więcej gotówki. I tak właśnie ilość gotówki zwiększa się w cyrkulacji…
• Jak widać jest to doskonale prosperujący Mit, że pożyczamy pieniądze innych ludzi , którzy złożyli je w depozycie bankowym. Wcale nie – pożyczacie tylko i wyłącznie pieniądze Banku, które on sam zrobił z niczego – tylko po to, żeby je wam pożyczyć w formie pożyczki bankowej.
Zadłużyć nas wszystkich…
• Splata przez pana Bolka swojej pożyczki wraz z odsetkami do banku znaczy, że ta suma nie jest już dłużej w obiegu gospodarczym
• Każda zaplata na zadłużone konto zmniejsza zadłużenie, jest zwrotem do banku i te “pieniadze” są stracone dla gospodarki..
• Zatem więcej pieniędzy musi się pożyczyć, żeby utrzymać ekonomie w ruchu. Jeśli ludzie nie pożyczają, lub banki nie udzielają pożyczek zacznie zmniejszać się liczba pieniędzy w cyrkulacji, powoduje to zmniejszenie zakupów i sprzedaży, recesje i zapaść ekonomiczna lub całkowitą katastrofę – kryzys. W zależności od tego, jakie wielkie są braki pieniędzy.
• Dowodem najlepszym na to, że banki tworzą pieniądze z niczego, jest przyrost pieniędzy w poszczególnych latach na przykładzie Anglii: 1,2 miliarda w 1948 roku. 14 miliardów w 1963 roku do 680 miliardów w 1997 roku
• Dziś cała emisja pieniądza banknotów, jak i monet po odliczeniu inflacji, ma dokładnie taka sama sile nabywcza, jak w 1948 roku… mimo, że ich ilość na rynku wzrosła 10 krotnie w rzeczywistych liczbach, właśnie dzięki owej kreacji pieniądza przez banki.
• Jest to niezwykły wzrost , a jego wynikiem jest niesamowity wzrost standardu życia dla wielu ludzi….ale pamiętajcie wszystko to za pożyczone pieniądze!
• Bo to, co jest kredytem dla banku – dla nas wszystkich, dla całej reszty jest długiem!
• Banki zwiększają stan własnego posiadania przez powiększanie swoich assetów o zastawy tracone przez dłużników, ziemia, domy, sklepy, przemyśl, infrastruktura, transport , flota, rolnictwo usługi i wszystko inne co stanowi wartość realna – fizyczna, w procesie zadłużenia wszystkiego i wszystkich wokół… Nie będzie w tym żadnej przesady, jak powiem, że dziś cały świat należy do banków i nielicznych rodzin z nimi związanych, ukrytych za fasada wielkich nazw instytucji finansowych.
Skutki naszego zadłużenia opartego o pieniądze mające parytet tylko w DŁUGU
1) Wszelkie dobra i usługi są coraz droższe!
2) Konsumenci mają o wiele mniej pieniędzy na wydatki bo koszty pożyczek zaciąganych przez przedsiębiorców, dystrybutorów, transportowców, wytwórców etc musza być dodane do ceny końcowego produktu. Obłożeni są kosztami hipotek na domy, kosztami mieszkań, kart kredytowych, personalnych pożyczek, które są bezpośrednim skutkiem podanych powyżej punktów 1 i 2.
3) Nadwyżki dóbr i usług
Ponieważ większość społeczeństwa nie może pozwolić sobie na ich zakup ze względu na ceny – a to natychmiast powoduje…
4) Mordercza konkurencja
Przedsiębiorstwa usiłują obniżyć ceny produkcji, żeby zdobyć miejsce na rynku robią to poprzez:
(i) Utrzymywanie niezwykle niskich plac i wstrzymanie podwyżek
(ii) Likwidując stanowiska pracy przerzucając prace na inne stanowiska bez zapłaty dodatkowej (To natychmiast redukuje sile nabywcza ludności jeszcze bardziej)
(iii) Dystrybutorzy starają się importować tańszy produkt z krajów o niższych kosztach produkcji i niskich wynagrodzeniach.
(iv) Produkując niskiej jakości tańsze produkty o krótkim czasie użytkowania.
(v) Nie dbając o środowisko naturalne w procesie produkcji
(vi) Następują łączenia się firm i przejęcia konkurencji łączącej się w mega korporacje dla kontroli rynków zbytu
(vii) Wielkie firmy wywożą prace i produkcje lokując je w krajach o niskich kosztach pracy, niezorganizowanej w związki zawodowe, o luźnych przepisach prawnych dotyczących ochrony robotników, łagodnych przepisach o ochronie środowiska etc….
(viii) Domagają się te korporacje przy tym dużych subwencji rządowych i zwolnień od płacenia podatków od czego uzależniają osadzenie produkcji w danym miejscu i nie wywiezienie jej za granice.
5) Stale rosnące zadłużenie.
• Kiedy bank tworzy pieniądze udzielając pożyczki, nie tworzy on w tym procesie pieniędzy potrzebnych na płacenie odsetek za ta pożyczkę.
• Nasz bank pożyczył panu Bolkowi 5000 , ale wymaga zwrotu w wysokości 5500. teraz pan Bolek musi iść w świat gospodarki i konkurować na rynku tak , żeby te 500 zarobić na klientach. Może to pozyskać tylko i wyłącznie z pieniędzy juz pozostających w cyrkulacji gospodarczej – wpuszczonych w obieg, oczywiście jako pożyczki dla innych ludzi.
Oczywiście wkrótce się okaże, że komuś tych pieniędzy braknie i musi zatem ich dopożyczyć….
• W ten sposób, aby spłacić odsetki musi się pożyczyć więcej – jako nowe pożyczki…
• Zaledwie garstka przedsiębiorstw, jak i indywidualnych osób może spłacić swoje zobowiązania bez dodatkowych pożyczek. W ogólności zarówno ludzie, jak i przedsiębiorstwa muszą pożyczać coraz więcej i więcej, żeby uzyskać pieniądze dla gospodarki – żeby płacić odsetki na obsługę ogólnego zadłużenia.
• Obecny poziom pieniędzy w cyrkulacji w wysokości 680 miliardów (Anglia) znaczy, że muszą pożyczać minimum 60 miliardów rocznie nowych pieniędzy, po to tylko, żeby płacić odsetki.
• Ale zarówno ludzie, jak i przedsiębiorstwa nie mogą w nieskończoność pożyczać, ponieważ nie będa w stanie w końcu płacić i przestana stopniowo pożyczać….To z kolei powoduje spowolnienie ekonomii i stagnacje.. upadek ekonomii. Jak widzimy upadek nieunikniony, ponieważ ten lichwiarski system finansowy sam zawiera w sobie nasiona swego własnego upadku. Przedłużać można tylko czas upadku, ale uniknąć się go nie da.
• Kiedy zwracamy pożyczki i odsetki do Banków, pieniądze wycofywane są z cyrkulacji. Jeśli to następuje bez końca, w gospodarkach, gdzie pieniądze są wprowadzane tylko jako pożyczki, w końcu dojdzie do sytuacji, że nie będzie na rynku w ogóle pieniędzy w cyrkulacji gospodarczej.
• W obecnym systemie światowym, jeśli gospodarka ma funkcjonować, musi się stale pożyczać pieniądze. Co prawda byłoby możliwe utrzymywanie w cyrkulacji tych samych pieniędzy bez tworzenia nowych pieniędzy, gdyby nie fakt…ze potrzebujemy extra pieniądze na płacenie odsetek…co nie pozwala nam na wzrost gospodarczy ekonomii!
6) Inflacja
Jest zagwarantowana koniecznością, ponieważ producenci musza stale pożyczać więcej, i musza zwiększać o swe koszty- ceny swoich produktów!
• Dlaczego zatem – zapytacie – pożyczający pieniądze podnoszą ceny (odsetki).- czyżby dla zmniejszenia inflacji? Nic podobnego! To tylko jest opóźnieniem podniesienia cen w przemyśle.
• Początkowo przemyśl jest zmuszony utrzymać, albo nawet obniżyć swoje ceny rezygnując z należnego im zysku, a nawet co dzieje się często, ponosząc straty w desperackim kroku utrzymania sprzedaży swojej produkcji na rynku, na którym już i tak jest mniej pieniędzy na zakupy, spowodowane większymi odsetkami narzuconymi przez banki..
• Inflacje można zatrzymać, a nawet zmniejszyć na krotki okres czasu, ale przemysł w końcu MUSI podnieść ceny, aby skompensować własne wyższe koszty.
• Im więcej ludzi pożycza, zaopatrzenie w pieniądze rośnie i rosną wydatki konsumentów. Inflacja posuwa się do przodu …
• Powody, dlaczego poziom zadłużenia musi rosnąc – już znamy, a dodając do tego dodatkowy ciężar odsetek od pożyczanych pieniędzy, mamy zagwarantowane, że inflacja będzie nieodłączną rzeczywistością tak długo, jak długo gospodarka posługiwać się będzie stale rosnącym długiem..
Wpływ na międzynarodową wymianę
• Nadwyżki produktów wyprodukowanych przez gospodarki narodowe musza być w jakiś sposób rozprowadzone. Oczywistością jest, że należy je eksportować.
• Absurdalnością owej oczywistości jest fakt, że wszystkie narody czynią to na wskutek tego samego podstawowego problemu.
• To powoduje idiotyczna konkurencje na rynkach światowych. Gdzie masy praktycznie takich samych produktów krzyżują swoje drogi przesyłane z jednego końca świata na drugi, szukając miejsca sprzedaży,
• Zamiast międzynarodową wymianę oprzeć na wzajemnie korzystnej wymianie dóbr – na zasadzie zaspakajania rzeczywistych potrzeb i możliwości – zamienia się je w morderczą konkurencję o każdy skrawek rynku, po to tylko, żeby pozostać w interesie napędzanej długiem gospodarki.
• Wielkie Korporacje żądają niczym nieskrepowanego dostępu do rynków każdego narodu, nazywając to prawem “ Free trade” – Wolna Wymiana….
• Zjednoczony Rynek – Unii Europejskiej, NAFTA i Światowa Organizacja Handlowa – są tego najlepszym przykładem: otwierania rynków narodowych…
Eksport jest dobry dla narodowej gospodarki
Ponieważ, kiedy eksportujemy dobra dostajemy zapłatę. To znaczy, że dostajemy pieniądze wolne od obciążeń….
• Te pieniądze, którymi zastał zapłacony eksporter zostały oczywiście pożyczone od banków przez importujących.
• Te pieniądze są stracone dla importującej narodowej gospodarki, ale dług, który skreował te pieniądze, musi być spłacony pieniędzmi, jakie jeszcze pozostały w narodowej ekonomii.
• Jeżeli jakaś narodowa gospodarka mogłaby być tylko i wyłącznie eksporterem, na jakiś czas jego ekonomia będzie rozkwitać, bazując na tych wolnych od długu pieniądzach. Będzie natomiast rosła ich nadwyżka exportowa…i zapasy towarów.
Import nie jest dobry dla narodowej ekonomii
• Jeśli jakiś naród buduje nadwyżkę wymiany towarowej, inny w tym samym czasie – który importuje musi popadać w coraz większy deficyt wymiany handlowej..
• Teraz ci z wielkim deficytem nie są w stanie importować więcej nic, ponieważ wszystkie pieniądze wypompował import z gospodarki, zostawiając naród ze stale rosnącym ciężarem nigdy niespłacalnego długu.
Dług trzeciego świata i Międzynarodowy Fundusz Walutowy
• IMF powołano do życia w celu ustanowienia międzynarodowej rezerwy pieniężnej, aby w ten sposób “pomoc” narodom Trzeciego Świata w likwidacji ich deficytów.
• W praktyce okazało się, że stało się jeszcze gorzej,
• Narody z wielkimi deficytami zostały zmuszone do wykupowana się poprzez pieniądze IMF
• Ale ten wykup przychodzi w formie nowych pożyczek, oczywiście takich, które muszą być spłacone z odsetkami.
• Dokładnie tak samo, jak pożyczki z komercyjnych Banków, pożyczki IMF to też takie same pieniądze kreowane z niczego, bazujące na rezerwie gotówkowej, której dostarczają narody Zachodu popadając w długi, żeby je dostarczyć….
• Naród taki popada w jeszcze większy dług
• Może co prawda dzięki temu dalej importować dobra z najbogatszych krajów
• Konsekwencja tego stanu rzeczy jest stały strumień pieniędzy płynących z IMF jako pożyczki dla i poprzez kraje Trzeciego Świata do kieszeni…. najbogatszych eksportujących ekonomii Zachodu..
• Oczywiście w ratowanych krajach pozostają do spłacenia zaciągnięte pożyczki wraz z odsetkami.
• To jest cale nieszczęście długu Trzeciego Świata i Europy Wschodniej – najbiedniejsze narody świata pożyczają pieniądze, aby zwiększyć ilość pieniędzy w gospodarkach najbogatszych krajów Zachodu,
• Żeby zabezpieczyć stale spłaty narody te muszą eksportować wszytko, co się do eksportu nadaje. Każdą możliwą rzecz do sprzedania: minerały, lasy, najlepsze płody i luksusowe jedzenie ląduje na stolach zachodnich krajów, a ochłapy zostają, służąc miejscowym…
• Dziś dla wielu narodów Afryki, Azji, Ameryki Łacińskiej i – a jakże – oczywiście Europy Wschodniej, nie wystarcza ich eksportu nawet na spłacenie odsetek od pożyczek IMF i innych banków.
• Sumy należnych odsetek już dawno przekroczyły sumy oryginalnych pożyczek.
• Powoduje to ostre braki pieniądza na rynku i w gospodarce narodowej, to powoduje cięcia budżetowe w sektorach najwrażliwszych takich, jak ochrona zdrowia, edukacja, pomoc socjalna etc…
• Piszcząca bieda dziś jest standardem w krajach, które są najbogatszymi w rzeczywiste dobra – minerały i kopaliny, doskonale owoce i płody ziemi, lasy, ropę naftowa etc….
• Structural Adjustment Programmes (tzw. Programy Dostosowania) są dołączone do pożyczek IMF, zawierają one zbiór warunków, jakie musi spełnić kraj, żeby usunąć tzw. bariery taryfowe i otworzyć ich rynki dla wolnego handlu dla obcej konkurencji – co znaczy, żeby wielkie zapasy najgorszego szmelcu, którego nigdzie indziej nie można sprzedać, sprzedać właśnie tu, tym biedakom po najwyższych cenach obłożonych niespłacalnymi odsetkami.
Dług Narodowy
Narodowy Dług Anglii na dzisiaj wynosi 400 miliardów funtów; roczne odsetki od obsługi tego długu wynoszą 25 do 30 miliardów funtów. Rząd płaci te odsetki nakładając na całe społeczeństwo podatki. Tak samo robią wszystkie inne rządy. Zatem to my płacimy! W Anglii dług wzrósł z 26 miliardów funtów w roku 1960 do 90 miliardów w 1980 dziś sięgnął 400 mld.
• Sukcesywnie rządy pożyczają pieniądze wprowadzając je do obiegu przez lata.
• Zamiast same wykreować tani pieniądz, wprowadzić go do gospodarczego obiegu i wydawać je na publiczne usługi, zamiast finansować projekty ożywiające gospodarkę, zwiększając tym sposobem możliwości zatrudnienia społeczeństw – zlecają tworzenie pieniędzy w formie długu bankom, pożyczając je na procent i obciążając długiem naród.
• Zaczął się ten proceder w roku 1694 kiedy to Król William potrzebował pieniędzy na wojnę z Francją.
• Pożyczył on 1,2 miliony funtów od grupy londyńskich bankierów i złotników.
• Jako zaplata za pożyczkę zawiązali oni korporacje na podstawie królewskiego przywileju – jako Bank Anglii, który stal sie bankierem rządowym
• Odsetki w wysokości 8% zostały nałożone na pożyczkę i natychmiast wprowadzono podatki w celu uzyskania środków na obsługę tych odsetek
• Tak narodził sie Dług Narodowy!
• Od tego czasu rządy zaczęły pożyczać pieniądze od prywatnych banków, obkładając podatkami społeczeństwa jako całość – w celu spłaty należnych bankierom odsetek.
Jak rząd pożycza pieniądze.
• Kiedy rząd pożycza pieniądze, w zamian wydaje pożyczającemu exchequer albo bony skarbowe – inaczej nazywane stokami rządowymi bądź securities.
• Są to w rzeczywistości zwykle noty promisowe (Jestem Ci Winien), które świadczą, że rząd zobowiązuje się do spłacenia pożyczki w ściśle określonym terminie, płacąc należne odsetki w międzyczasie.
• Są one przyjmowane przeważnie przez banki, ale także osoby prywatne, które mają wystarczającą ilość pieniędzy do inwestowania, czyli w zdecydowanej większości bardzo bogaci związani z bankowymi rodzinami – a ostatnimi czasy dołączają do nich tzw. Fundusze Emerytalne oraz inne Fundusze Celowe.
• W momencie, kiedy rząd przekaże swoje papiery wartościowe securities, czy bondy bankom, te kreują pieniądze przez dotkniecie długopisa – oczywiście z niczego!
• Bo Bank kreuje pieniądze jako pożyczki – z niczego! Z próżni! Pożyczając je, stwarza rzeczywistość poprzez rządy dokładnie tak samo, jak czyni to poprzez osoby indywidualne, czy też prawne, czy przedsiębiorstwa – z tym, że na skale olbrzymią!
• Rząd ma teraz pieniądze w formie pożyczki, które przeznacza na społeczne usługi i potrzeby własne etc…
• Jeśli te pieniądze nie zostałyby stworzone jako pożyczka, spowodowałoby to o wiele niższą aktywność gospodarczą.
• W takim systemie. Narodowy Dług jest kredytem udzielonym Rządowi i jako taki staje się ważną częścią ogólnej emisji pieniędzy w gospodarce każdego jednego narodu obecnej ery!
• Rządy cały czas wmawiają nam, że nie ma pieniędzy, że brakuje w budżecie na to, czy na tamto, ponieważ doskonale wiedzą, że koszty pożyczania pieniędzy całkowicie przechodzą i obciążają podatnika.
• Dlatego też rząd wyprzedaje wszystkie państwowe dobra, oddając je w prywatne ręce i teraz prywatny sektor musi finansować sektor i usługi publiczne
Wojna!
Niezwykle podnosi Narodowy Dług
Przynosi niezwykle wysokie zyski Banków
• Masowe pożyczki rządowe i tworzenie pieniędzy przez banki wymagane jest do prowadzenia wojny!
• Ci sami międzynarodowi bankierzy po kryjomu finansują dwie strony konfliktu zarówno w Pierwszej, jak i Drugiej Wojnie Światowej.
• Mając stale zyski z wojen pozostawiają narody w olbrzymich długach, które później te same banki zwiększają, finansując odbudowe gospodarek zniszczonych wojna….
• Bankierzy nawet wywołują wojny. np w Niemieckiej Republice Weimarskiej banki zażądały natychmiastowej spłaty pożyczek, powodując sytuacje idealna do dojścia do władzy Hitlera.
• Ten wzorzec został doskonale dopracowany przez Rotchschildow w 19. wieku.
Stały wzrost Narodowego Długu
• W tym istniejącym systemie finansowym, osoby indywidualne, dokładnie tak samo, jak i przedsiębiorstwa, muszą stale pożyczać więcej i więcej, żeby być zdolnym do płatności odsetek na ich obecne pożyczki; Rządy musza stale pożyczać coraz więcej i więcej, wydając coraz to nowe transze obligacji rządowych i rządowych stoków.
• Kiedy przychodzi termin płacenia starych bondow i obligacji rządowych, rządy po prostu wydają nowe gwarancje i bondy i rządowe stoki
Jak zaradzić Narodowemu Zadłużeniu
”Jeśli rząd jest w stanie emitować dolarowy bond, może z pewnością – tak samo łatwo – wyemitować dolarowy banknot” – Thomas Edison.
• Rząd może natychmiast przestać pożyczać pieniądze obciążone długiem i odsetkami i rozpocząć emisje pieniądza poprzez użycie go w narodowej gospodarce, publicznym serwisie, kreując miliony miejsc pracy dla osób bezrobotnych i stymulując prawidłowo gospodarkę narodową.
• Każdy jeden rząd robi to i teraz, ale na mizernie małą skale, sięgającą wartości, jaka otrzymuje od banków za sprzedaż gotówki, które to dodaje się do publicznej kasy i wydaje na potrzeby publiczne.
Uwagi końcowe
Pokusa redystrybucji sprawiedliwszej niż istniejąca – poprzez opodatkowanie wysokimi stopami najbogatszych i zmuszać ich do płacenia za uboższych – nie załatwią niczego i nie rozwiązuje problemu polegającego na stałym braku pieniędzy w ekonomii spowodowanej koniecznością spłaty odsetek i kreowaniu pieniędzy bazujących na długu…to jest problem- którego sobie nie mogą uzmysłowić wszelkiej maści socjaliści w tym ich bracia liberałowie – mimo, że pozostają między sobą w permanentnym ostrym konflikcie. Światowe gospodarki to są przecież Nasze gospodarki… To MY kreujemy dobra i majątek poprzez nasze zaangażowanie, pomysłowość, przedsiębiorczość i ciężką pracę. Obecny system bankowy pracuje jako potężny system drenujący to wypracowane przez nas dobro i majątek, koncentrując w tym samym czasie ogromna sile i całkowitą kontrole tej siły w rekach maleńkiej mniejszości. Pieniądze są medium wymiany towarów i usług. Nie ma nic złego w tym, żeby kreować je z niczego… z próżni, czy powietrza, ponieważ jest to jedyna droga do zagwarantowania nam wszystkim posiadania taniego medium wymiany. Ilość wyemitowanych pieniędzy powinna być tylko dokładnie taka sama, jak wielkość gospodarczej działalności, jaką ów pieniądz obsługuje. Złem natomiast jest to, że prawo do czynienia tego, prawo do emisji pieniądza, prawo suwerena – prawo Suwerennego Narodu – zostało scedowane w ręce prywatnych interesów Kasty Lichwiarzy, którzy kreują pożyczki dla prywatnego olbrzymiego zysku niewielu, kosztem horrendalnej nędzy, tragedii, a nawet życia miliardów ludzi.
• U. S. Prezydent Abraham Lincoln uważał, że głównym zadaniem rządów jest zapewnić narodowi właściwego i sprawiedliwego, a przede wszystkim uczciwego medium wymiany, które pozwoli gospodarce na prawidłowy rozwój.
Wniosek.
• Czyż my, jako Ludzkość, nie jesteśmy zdolni do tego, aby użyć naturalnych ludzkich zasad Prawa Boskiego – Naturalnego, wynikających z Dekalogu, w celu ustanowienia sprawiedliwego i ludzkiego, uczciwego systemu dystrybucji majątku i dóbr, dziel ludzkiego intelektu i pracy rąk Człowieka, wypełniając zarazem marzenia socjalizmu o sprawiedliwej i ludzkiej dystrybucji, łącząc je z dobrodziejstwami wolnej przedsiębiorczości, która leży w samym środku serca idei kapitalizmu?
• Oczywiście, że jesteśmy. Wiemy doskonale jak się to robi i pokazaliśmy, jak prosta czynnością jest powrót do normalności i do wprowadzenie harmonii.
• Ale tak długo, jak prawo i przywilej tworzenia pieniądza znajduje się w rekach prywatnych Lichwiarzy, dla ich własnego profitu i niczym nie skrepowanej kontroli wszystkiego i wszystkich. – my wszyscy śmiało możemy sobie i wszystkim wokół powiedzieć, że naprawdę nie wiemy… co to znaczy Demokracja!
• I jeśli tego stanu rzeczy nie zmienimy, nie będziemy w stanie tego powiedzieć nigdy. System ten bowiem w procesie Lichwy zadłużając wszystkich i wszystko, przejmuje wszelka własność, cedując ją w rekach garstki wielkiej oligarchii kilku rodzin, cała pozostałą wielomiliardowa populacje Ziemi zamieniając w procesie tzw. globalizacji w Niewolników. Globalizm bowiem jest niczym innym, jak tylko i wyłącznie procesem zamiany Wolnych Ludzi w niewolników.
Gdyż bez Własności nie ma Wolności…a bez Wolności mówienie o Demokracji jest mydleniem oczu.
POST SCRIPTUM
Nowa europejska jednostka monetarna Euro daje sile i prawo regulowania cyrkulacji pieniądza wszystkich krajów, które się połączyły w Unie Europejska … Centralnemu Bankowi Europy. A jednocześnie wszystkim rządom członków Unii stanowczo zabrania jakichkolwiek działań i starań w celu wywierania jakiegokolwiek wpływu na Bankierów Lichwiarzy, którzy tworzą Centralny Bank Europejski. Po raz pierwszy w Historii Świata stawiając twórców pieniędzy poza jakakolwiek demokratyczna forma kontroli i odpowiedzialności… czyli explicite ponad Prawem!
Uwaga: Do niniejszego tekstu nie rości się żadnych Copyright, a wręcz przeciwnie – prószę każdego o jak najszersza dystrybucje i dzielenie sie ze znajomymi niniejszymi informacjami.
Na podstawie materiałów The British Association for Monetary Reform, 27 Imberhorne Lane, Felbridge, West Sussex, RH19 1QX.. Opracował Roman Kafel
Cztery filary obiektywizmu Ayn Rand nazwała swoją filozofię obiektywizmem i opisała ją jako filozofię dla życia na ziemi. Obiektywizm jest to zintegrowany system myślenia, który definiuje abstrakcyjne zasady, według których człowiek musi myśleć i działać, jeśli chce żyć w zgodzie ze swoim człowieczeństwem. Ayn Rand najpierw sportretowała tę filozofię w osobach bohaterów swoich dwóch książek: „Źródło” (1943) i „Atlas Zbuntowany” (1957). Dopiero później zaczęła wydawać artykuły i prowadzić magazyny wyjaśniające tę myśl w bardziej formalny sposób. Poniżej cytuję krótki opis obiektywizmu podany przez samą Ayn Rand w 1962. W czasie konferencji handlowej w Random Hause, poprzedzającej publikację „Atlasu zbuntowanego”, jeden z księgarzy zapytał mnie, czy potrafiłabym zaprezentować istotę mojej filozofii stojąc na jednej nodze. Zrobiłam to następująco:
1. Metafizyka: obiektywna rzeczywistość.
2. Epistemologia: rozum.
3. Etyka: egoizm.
4. Polityka: kapitalizm.
Jeśli chcesz przetłumaczyć to na prosty język, to powinno być:
1. „Prawa natury są narzucone i musisz ich przestrzegać” lub „Rzeczywistość nie jest taka, jak sobie tego życzysz”.
2. „Nie możesz zjeść ciastka i mieć go nadal”.
3. „Człowiek jest celem samym w sobie”.
4. „Daj mi wolność lub daj mi śmierć”.
Jeśli utrzymasz te pojęcia w całkowitej zgodności, jako podstawę swoich przekonań, masz już cały system filozoficzny na przewodnika przebiegu twojego życia. Ale utrzymanie tych zasad w całkowitej spójności – zrozumienia, definicji, udowodnienia i zastosowania ich – wymaga myślenia. Dlatego filozofia nie może być omawiana, kiedy stoisz na jednej nodze – ani kiedy stoisz na dwóch nogach, ale po dwóch stronach jakiegokolwiek ograniczenia. To ostatnie jest głównym filozoficznym stanowiskiem dzisiaj – szczególnie w dziedzinie polityki.
Moja filozofia, obiektywizm, utrzymuje że:
Rzeczywistość istnieje jako obiektywny absolut – fakty są faktami, niezależnymi od ludzkich uczuć, pragnień, nadziei i obaw. Rozum (rzecz, która identyfikuje i integruje informacje dostarczane przez zmysły człowieka) jest dla człowieka jedynym sposobem postrzegania rzeczywistości, jego jedynym źródłem wiedzy, jedynym przewodnikiem w działaniu i podstawowym środkiem przetrwania. Człowiek – każdy człowiek – jest celem samym w sobie, a nie środkiem do celów innych. Musi istnieć dla siebie samego; nie poświęcać się dla innych, ani nie poświęcać innych dla siebie. Dążenie do własnego racjonalnego interesu i do swojego własnego szczęścia, jest najwyższym moralnym celem w życiu. Idealnym systemem polityczno-gospodarczym jest wolnorynkowy kapitalizm (laissez-faire). Jest to system w którym ludzie współdziałają ze sobą, nie jako ofiary i kaci, nie jako panowie i niewolnicy, ale jako handlowcy, przez dobrowolną wymianę w celu osiągania nawzajem korzyści. Jest to system, w którym nikt nie może uzyskać niczego od innych przy użyciu siły i żaden człowiek nie może inicjować siły fizycznej wobec innych. Jedynym działaniem usprawiedliwiającym istnienie rządu jest ochrona takiego stanu rzeczy; rząd może użyć siły tylko w odwecie i jedynie wobec tych, którzy wcześniej ją zainicjowali, czyli przestępców lub obcych najeźdźców. W systemie całkowicie wolnorynkowym, powinno istnieć (choć historycznie nigdy tak nie było) całkowite oddzielenie państwa od gospodarki, w ten sam sposób i z tych samych powodów, dla których istnieje oddzielenie państwa od wyznać religijnych.
atlasshrugged.com
libertarianin.org
Tłumaczenie: Wojciech Mazurkiewicz
Wikileaks : Zmiana się zaczyna- "Niemoralne długi"(Zespół ideowych [wikileaks_war] współpracowników Assange'a może tak, bowiem ludzie ci mogą nie widzieć, co czynią, a zwłaszcza komu służą. Część z nich - większa?, mniejsza? - to szpiedzy i agenci wpływu, którzy tylko robią swoją robotę i służą żydowskiej mafii kryminalistów, która poprzez "przecieki" i "sensacje" stosuje brutalny szantaż na swoich gojskich pachołkach, aby ci nie zapomnieli, jakie role im wyznaczono w gry-planie p.t. pax judaica - przypis tłum.) Mówimy dzisiaj o geopolityce i wolności dostępu do informacji. Lecz to, co działo się wczoraj (17 sierpnia 2012 - przypis red.) technicznie (czyli politycznie) zaczęło się 12 grudnia 2008 r., choć niektórzy mówią, że już we wrześniu tamtego roku, lecz zajęło 4 lata zanim fala szoku dotarła do Europy i Ameryki. Sprawa tyczy się Juliana Assange, Wikileaks oraz Republiki Ekwadoru Wbrew temu, co sądzicie, że cały kontynent amerykański, Australia, Europa, nawet cały świat były takie same przez te dziesięć lat, okazuje się że jednak świat nie działał w ten sam sposób. We Włoszech nikomu nie powiedziano o zmaganiach między Brazylią a ONZ-tem, źle zarządzanym przez Christine Lagarde, która została szefową MFW, tymczasem Włochy zostały oficjalnie relegowane ze składu 8 największych gospodarek światowych, bowiem są na 9 miejscu w świecie. Ich miejsce zajęła Brazylia. A więc na następnym szczycie G8, Włochy nie powinny być zaproszone, a za to powinna zjawić się Brazylia. A skutkiem tego podjęto decyzję usunięcia ciała o nazwie G8, a w to miejsce nowym standardem stało się G10. Europa, na czele z Anglią i Niemcami, po prostu nie może zaakceptować triumfu "keynes'izmu" w Ameryce Południowej. Kwintesencją głównych założeń zachodnich pozostaje: "Niech oni lepiej siedzą u siebie w domu i będą wdzięczni, że pozwalamy im przetrwać, jak Afrykanom. Bo inaczej jednego po drugim spotka to, co przytrafiło się Kaddafiemu".
Zwięźle mówiąc jest to ostrzeżenie, lecz Ameryka Południowa wysłała w ciągu ostatnich 40 dni trzy potężne wiadomości; ostatnią i najważniejszą w dn. 3 sierpnia, i była ona transmitowana na żywo z Nowego Jorku, z siedziby MFW. A teraz parę faktów. 15 czerwca 2012, Julian Assange zrozumiał, że już po nim. Wiedział, że go aresztują w Sztokholmie, zabiorą z lotniska, i to nie policja Króla Szwecji, ale dwóch oficerów CIA oraz amerykański dyplomata, używających szczególnych porozumień zawartych między tymi dwoma państwami, z jakich wynika, że Assange "aktywnie zakłócił" przebieg operacji Nato w czasie konfliktu w Iraku, gdy wojna nadal trwała. Potem zostanie zabrany bezpośrednio do USA, do stanu Teksas i poddany śledztwu kryminalnemu za działalność terrorystyczną. W czasie procesu prokurator zażąda kary śmierci w oparciu o zapisy the Patriot Act. Więc Assange po konsultacjach w swej grupie o godz. 9 rano, 19 czerwca, wchodzi do ambasady Ekwadoru. Jego zespół rozpoczyna negocjacje z agentami brytyjskimi w Londynie, Szwedami w Sztokholmie oraz dyplomatami amerykańskimi w Rio de Janeiro. Zapada zgoda na to, aby Olimpiada przeszła w spokoju, po zakończeniu której może on po cichu polecieć do Ameryki Południowej na zasadzie "tylko o tym nie gadaj naokoło", lecz on i jego grupa nie ufają anglo-amerykanom, i słusznie, i 3 oraz 4 sierpnia przeprowadzają dwa mistrzowskie posunięcia. 03 sierpnia 2012, na 16 miesięcy przed terminem, prezydent Argentyny, Cristina Kirchner, przybywa do siedziby MFW na Manhattanie w towarzystwie ministra finansów oraz ministra spraw zagranicznych Ekwadoru, Patino, reprezentujących organizację 'Alba' (Labour Alianza Bolivariana America), unię gospodarczą między Ameryką Łacińską a krajami Morza Karaibskiego. Przy okazji Kirchner oddaje tam czek na kwotę 12 mld $ (termin zwrotu pożyczki przypadał na 31 grudnia 2013 r.). Ogłasza ona, że poprzez tę spłatę, Argentyna pokazuje dowód na swą wypłacalność i odpowiedzialność, daje powód do zaufania tym, którzy zechcą zainwestować tam środki. Argentyna w 2003 r. popadła w zwłokę z płatnością 112 mld $, ale odrzuciła metodę zanegowania swego zadłużenia; ogłosiła bankructwo i potrzebowała 10 lat na zwrot długu wraz z odsetkami. Przez 10 lat Argentyna walczyła z usiłowaniami MFW narzucenia temu państwu restrykcyjnych środków oszczędności gospodarczych. Wybrano inną ścieżkę, zgodną z doktryną Keynesa i opartą na finansowaniu infrastruktury, rozwijania badań, innowacji, zamiast cięcia wydatków. Kraj podniósł się z upadku i spłacił ostatnią ratę pożyczki MFW z 16-miesięcznym wyprzedzeniem. To jeszcze raz dowodzi, że pomysły MFW i Banku Światowego są szkodliwe i błędnie ukierunkowane. TINA ("There is no alternative" - nie ma wyboru) jest kłamstwem forsowanym wśród większości krajów świata przez elitę oligarchów.
Po 15 min. od dokonania tej płatności, Kirchner złożyła formalną skargę przeciw USA i UK skierowaną do WTO, na podstawie danych, jakie Argentyna otrzymała od Wikileaks/Assangea. Argentyna po spłaceniu długów, chce teraz naprawienia szkód wyrządzonych jej działaniem tych państw, wraz z należnymi odsetkami. To walka między Kirchner a Lagarde. Dzięki Assange'owi, jego zespół ma zapisy wielu rozmów rządów wielu krajów świata, w tym USA, Francji, UK, Włoch, Niemiec oraz Watykanu, gdzie rządzą pieniądze. Osama Bin Laden został odesłany do lamusa, a zastąpił do arcy-łotr John Maynard Keynes w myślach finansowych hegemonów. Assange stał się wrogiem publicznym wielkich mocarstw odkąd zebrał tajne zapisy długich rozmów o tym, jak zadać cios gospodarkom krajów Ameryki Południowej, jak odebrać im ich surowce energetyczne oraz nie dać im się podnieść z upadku; jak nie dopuścić, aby rządy przyjęły plany gospodarcze zgodne z modelami teorii Keynesa zamiast przyjęcia zgody na dyktat MFW, którego jedynym celem jest forsowanie neokolonialnej polityki w głównej mierze służącej Hiszpanii, Włochom i Niemcom, przy użyciu kapitału brytyjskiego. Większość plików została już opublikowana w internecine. Ci oraz owi zostali oddani na tacy przez Assange w UK i poproszono ich o wizytę w ambasadzie Ekwadoru. 3 sierpnia w Nowym Jorku, Ekwador stał się pierwszym krajem w obu Amerykach i jedynym krajem na świecie od 1948 r., jaki zastosował koncepcję "niemoralnego długu" albo inaczej mówiąc politycznej czy technicznej odmowy zapłaty długów zagranicznych, ponieważ zostały one zaciągnięte przez poprzednie rządy w drodze korupcji, ze złamaniem prawa konstytucyjnego i innych prawem określonych wymagań. 12 grudnia 2008 r., Rafael Correa, nowy prezydent Ekwadoru (którego produkt narodowy brutto wynosi ok. 50 mld $ albo inaczej mówiąc jest 50 razy mniejszy niż Włoch) ogłosił w telewizji, że podjął decyzję unieważniającą narodowe długi uważając je za nielegalne, gdyż ich zaciągnięcie łamało konstytucję, aby uciskać naród. Obecnie Ekwador ma nową zasadę konstytucyjną, która mówi, że legitymowane przez prawo jest to, co służy społeczeństwu. Ilość długu: 11 mld euro. MFW dosłownie wymazał Ekwador z listy krajów cywilizowanych. "Ten kraj jest izolowany", oświadczył Dominique Strauss-Kahn, ówczesny dyrektor generalny MFW. Następnego dnia, Hugo Chavez ogłosił, że Wenezuela będzie zaopatrywać Ekwador w ropę i gaz za darmo przez 10 lat. 4 godziny potem, prezydent Lula ogłosił, że Brazylia przekaże 100 ton dziennie pszenicy, ryżu, soji oraz owoców za darmo, aby wyżywić ludność dopóki kraj nie podniesie się z upadku. Jeszcze tego samego wieczora, Argentyna ogłosiła, że odda dla Ekwadoru 3 % swej produkcji wołowiny za darmo, aby zapewnić odpowiedni poziom protein dla ludności. Rankiem następnego dnia, w Boliwii, Evo Morales ogłosił legalizację kokainy domowej produkcji i domowego użytku, i nakazał przekazanie Ekwadorowi darmową dostawę liści koki oraz nieoprocentowaną pożyczkę w wysokości 5 mld, płatną w ciągu 10 lat w 120 ratach. 2 dni później, Ekwador ogłosił, że korporacje krajowe: the United Fruit Company oraz Del Monte & Associates "za niewolnictwo i zbrodnie przeciwko ludzkości", zostają znacjonalizowane, przez co cały przemysł bananowy znalazł się w rękach państwa (Ekwador jest największym w świecie eksporterem bananów). 10 dni później, Bavarian Green ze Schleswig Holstein, Conad we Włoszech i Danii oraz Haagen Daaz otrzymały do podpisu umowy z nowym podmiotem na bazie "uczciwego handlu". 20 grudnia 2008 r., kierując się notą protestacyjną the United Fruit Company, prezydent George Bush (jeszcze rządził do 17 stycznia 2009) ogłosił, że Ekwador podjął "decyzję kryminalną" i wezwał do wykluczenia go z szeregów Narodów Zjednoczonych. Bush powiedział, że USA były nawet gotowe do "opcji militarnej, aby zabezpieczyć amerykańskie interesy". Następnego dnia rano, wielka firma prawnicza Goldberg & Goldberg przedstawiła opinię, że dla działania Ekwadoru znajduje się prawniczy precedens. 6 godzin później USA dały za wygraną i wezwały społeczność międzynarodową do zakwestionowania prawomocności koncepcji "niemoralnego długu". The United Fruit Company ma na sumieniu systematyczną polityczną korupcję; nakazano jej zapłacić 6 mld $ za wyrządzone szkody. Co ciekawe, precedens prawniczy datowany jest na 4 stycznia 2003 r. i podpisał go sam George Bush. Tak, miało to miejsce w Iraku, który w tym okresie był "technicznie" w amerykańskim posiadaniu odkąd został zajęty przez siły zbrojne USA, a rząd tymczsowy nie uzyskał jeszcze autoryzacji w ONZ. Saddam Hussein zostawił po sobie długi w wysokości 250 mld euro (40 mld euro wobec Włoch, dzięki transakcjom zawartym przez Tareq Aziza, zastępcy Husseina i sojusznika watykańskiego Opus Dei), jaki USA anulowało przez zastosowanie koncepcji "niemoralnego długu", w ten sposób tworząc najnowszy historyczny precedens. Prawnicy nowojorscy rządu Ekwadoru zaproponowali Waszyngtonowi wybór: albo zaakceptuje ten fakt i będzie cicho albo zakwestionuje decyzję Ekwadoru, a tym samym również zdelegalizuje swoją własną w przypadku Iraku i sprawi, że skarb USA wypłaci bezzwłocznie 250 mld euro oraz należne odsetki za 4 lata. Obama, który był już wybrany, lecz jeszcze nie piastował stanowiska, poprosił Busha, aby ten dał sobie z tym spokój. Prawników z Nowego Jorku opłacił rząd brazylijski. Rafael Correa, ekwadorski prezydent-elekt, to nie przedstawiciel chłopski, jak Morales, ani unionista jak Lula, czy oficer jak Chavez; pochodzi z klasy wyższej i jest intelektualistą. Ukończył ekonomię i planowanie ekonomiczne na Harvardzie, i sam siebie określa jako "chrześcijańskiego socjalistę". Jego pierwszym aktem władzy było zamrożenie wszystkich rachunków bankowych kościelnego Instytutu Dzieł Religijnych w bankach Quito i skierowanie funduszy na program zasiłków socjalnych dla ludzi znajdujących się w fatalnym położeniu ekonomicznym. Postawił przed sądem całą klasę polityczną poprzedniego rządu, z których większość poszła siedzieć, a przeciętny wyrok wyniósł 10 lat, skonfiskowano im majątki i znacjonalizowano je, a potem dokonano dystrybucji odebranych dóbr wśród ekologicznych spółdzielni rolniczych. Correa wysłał list do papieża Ratzingera, w jakim nazwał siebie "zawsze skromnym sługą Waszej Oświeconej Świątobliwości", w nim także oficjalnie złożył prośbę, aby Watykan wysyłał do Ekwadoru tylko "duchownych obdarzonych darem głębokiej duchowości i gotowych służyć potrzebującym, i aby unikać spekulantów, którzy mogą spowodować naruszenie praw człowieka". Dzisiaj, nowa Ameryka Południowa mówi "nie" kolonializmowi i niewolnictwu wielonarodowców z Europy i USA. Przez 400 lat odkąd Europejczycy odkryli, że banany są bogate w potas, Ekwadorczycy przeżyli ubóstwo, wyzysk i skrajną nędzę, gdy jednocześnie przez setki lat grupa brutalnych oligarchów bogaciła się ich kosztem; teraz już tego nie ma i nie będzie. Przykład Ekwadoru jest żywy i może powtórzyć się w każdym afrykańskim czy azjatyckim, a nawet europejskim kraju. Lecz decydujący cios systemowi zadała sensacyjna wiadomość upubliczniona 4 sierpnia 2012 r., gdy Julian Assange wyznaczył hiszpańskiego sędziego Garzóna, wroga publicznego nr 1 zorganizowanej przestępczości, najbardziej zagorzałego przeciwnika Silvio Berlusconiego, a także absolutnie najgroźniejszego rywala globalnego systemu bankowego, na swojego obrońcę. Hiszpański sędzia ma 35 lat doświadczenia i był odpowiedzialny za śledztwa w najważniejszych sprawach w swoim kraju przez ostatnie 25 lat. Jest ekspertem w dziedzinie "mediów i finansów", a uzyskał światową renomę w 1993 r. po tym, jak Interpol wydał nakaz aresztowania oparty na jego decyzji procesowej przeciwko Silvio Berlusconiemu i Fedele Confalonieri (prawa ręka Berlusconiego) w sprawie transakcji, w jakich uczestniczyły Telecinco, Pentafilm, Fininvest, Reteitalia i La Cinq. Okazało się, że Pentafilm (z udziałem Berlusconiego i Cecchi Gori, a także osobnicy o inicjałach PD i PDL razem wzięci) kupiła prawa do filmu za 100 $, jakie sprzedała dla Columbia Pictures za 500 $, potem kupiła je Telecinco i sprzedała za 1000 $ innej włoskiej sieci filmowej, która ostatecznie sprzedała je dla Rai za sumę 2000 $, i tak dalej aż 142 razy sprzedawano ten sam film. To znaczy, że Rai (czyli my) zapłaciliśmy za prawa do filmu 20 razy tyle, ile wart on jest na rynku i kupiliśmy go 3 razy, aby wszystkie 3 strony porozumienia były zadowolone. Przechodząc do sedna sprawy, Berlusconi był premierem, a Garzón został powstrzymany przez UE. Odniósł połowiczne zwycięstwo. Zamknął Telecinco i posłał za kraty hiszpańskich dyrektorów. W 2003 r. walka rozpoczęła sie na nowo, z nową przykrywką Berlusconiego, Mediaset. W 2006 r., rząd włoski (Prodi & spółka) pomógł Berlusconiemu uniknąć postawienia w stan oskarżenia. W 2004 r., Garzon zaczął gromadzić dossier przeciw papieżowi Wojtyle oraz przeciwko managementowi Instytutu Dzieł Religijnych w Hiszpanii i w Argentynie w związku z finansowaniem i wspieraniem przez Watykan junt wojskowych Pinocheta i Videla w Południowej Ameryce. W 2010 r., Garzón złożył rezygnację pod naciskiem hiszpańskiego rządu, lecz zanim przeszedł w stan spoczynku, otworzył firmę prawniczą przeznaczoną wyłącznie do reprezentowania spraw międzynarodowych z dziedziny "mediów i finansów" przed Trybunałem w Hadze. Teraz jako oficjalny orzeł Temidy Assange'a, sędzia Garzón ma dostęp do 145 tysięcy dokumentów, jakie są wciąż w posiadaniu Julian Assange'a, których dotąd nie upubliczniono. Już zdążył powiadomić, że jego biuro jest przygotowane do wezwania wielu przywódców państw zachodnich do stawienia się przed sądem praw człowieka w Hadze. Oskarżenie dotyczyć będzie "przestępstw przeciwko ludzkości, przestępstw przeciw godności człowieka". Dlatego szukuje się bitwa. Będzie to decydujące dla przyszłości wolności w sieci. W USA nie robią z tego tajemnicy, że chcą widzieć go martwym, to samo Brytyjczycy, lecz teraz to oni mają problem, bowiem Assange podjął kroki, aby utworzyć globalną grupę, jaka zajmować się będzie działalnością anty-informacyjną. Jej członkowie są anonimowi. Nie mają zdefiniowanej domeny. Po prostu wprowadzają dane, newsy, informacje i opowiadania o zdarzeniach. Oprócz tego, kto chce wiedzieć, gdzie spojrzeć i kto chce zrozumieć? Gdy rośnie temperatura, wszystko zaczyna wychodzić na jaw. Imperium Brytyjskie straciło swój wystudiowany spokój i chce zatrzymać Assange'a, który z kolei ma dostęp do bezpośrednich źródeł informacyjnych. A zwyczajny fakt puszczenia tych danych w publiczny obieg może odebrać stołki tym, którzy rządzą i przypomnieć ludziom, że znaleźliśmy się w stanie niewidzialnej wojny. Rządzący nie wiedzą, jak powstrzymać rozpowszechnianie informacji o tym, co się dzieje na świecie. Są ludzie, którzy ryzykują życie przez zwykły akt zamieszczenia informacji z anonimowej lokacji internetowej w Canberrze, Bogocie czy Saint Tropez. Wikileaks nie powinno się czytać jak plotek. Jego anonimowy zespół zasługuje na szacunek. (Zespół ideowych [wikileaks_war] współpracowników Assange'a może tak, bowiem ludzie ci mogą nie widzieć, co czynią, a zwłaszcza komu służą. Część z nich - większa?, mniejsza? - to szpiedzy i agenci wpływu, którzy tylko robią swoją robotę i służą żydowskiej mafii kryminalistów, która poprzez "przecieki" i "sensacje" stosuje brutalny szantaż na swoich gojskich pachołkach, aby ci nie zapomnieli, jakie role im wyznaczono w gry-planie p.t. pax judaica - przypis tłum.) Nie będziemy więcej mogli powiedzieć jutro, że "ale my nic nie wiedzieliśmy". Ktokolwiek chce się dzisiaj czegoś dowiedzieć, będzie usatysfakcjonowany. Wystarczy spróbować. Gdy to przetłumaczymy, to oznacza: zanim wyślemy do domu splugawioną klasę polityczną, jaka ledwie nas reprezentuje, paplanina nie przyniesie żadnego skutku. Gdyż obecnie wiemy, jak się sprawy mają. W przeciwnym razie, nie możesz się skarżyć lub być zaskoczonym, że we Włoszech nikt nigdy nawet się nie zająknął o Ekwadorze, o Rafaelu Correa, czy o tym, co wydarzyło się w Ameryce Południowej, o wściekłej bitwie, jaka odbywa się między prezydentem Argentyny i Brazylii z jednej strony, a Christine Lagarde i Merkel z drugiej. Czemu się dziwić, że Brytyjczycy chcą atakować zagraniczne ambasady? To nie miało miejsca nawet w czasie gorących dni tzw. Zimnej Wojny. Jak to się mówi, gdy ktoś z Ameryki Południowej zapyta: "A co wy tam robicie w tej Europie, co tam się wyrabia?", wtedy ty odpowiesz: "W Europie śpimy. Nie wiemy, że jest jeszcze jakieś życie poza nią".
http://globalnewsandviews.wordpress.com/2012/09/01/the-change-is-beginning-by-nicola-di-cora-modigliani/
Nicola di Cora Modigliani Artykuł ten został przetłumaczony na angielski przez Sandhya Jain.
Kopiec kreta i piramidy finansowe Tropienie drobnych przestępców w rodzaju Marcina P. odwraca skutecznie uwagę Polaków od tego, co im grozi od kilkunastu lat, co już doprowadziło polskie finanse publiczne na skraj bankructwa, co wkrótce będzie przyczyną ostatecznego wywłaszczenia polskich rodzin. Mówię o piramidach finansowych, jakimi są otwarte fundusze emerytalne. Wobec nich sprawa Amber Gold to zaledwie kopiec kreta. Polską opinię publiczną zbulwersowała ostatnio afera Amber Gold. Działalność tej spółki, de facto zarządzającej specjalistycznym funduszem inwestycyjnym (niesłusznie określana mianem działalności parabankowej) doprowadziła kilkanaście tysięcy Polaków do ruiny a jej prezesa do aresztu. Mądry Polak po szkodzie, więc rząd deklaruje, że nie dopuści do podobnych nadużyć w przyszłości. Jest to deklaracja bez pokrycia, bo nikomu, nigdy i nigdzie nie uda się wyeliminować małych i większych oszustów z życia publicznego i gospodarczego. Tropienie drobnych przestępców w rodzaju Marcina P. i grup wspierających takie postaci odwraca skutecznie uwagę Polaków od tego, co im grozi od kilkunastu lat, co już doprowadziło polskie finanse publiczne na skraj bankructwa, co wkrótce będzie przyczyną ostatecznego wywłaszczenia polskich rodzin. Mówię o piramidach finansowych, jakimi są otwarte fundusze emerytalne. Wobec nich sprawa Amber Gold to zaledwie kopiec kreta. Cięcia wydatków budżetowych, które tak boleśnie dotykają najuboższych Polaków, fiskalizm, obciążający coraz dotkliwiej nasze kieszenie, to skutek wprowadzonej z dniem 1 stycznia 1999 r. reformy emerytalnej. Powołane w jej wyniku OFE i zarządzające nimi powszechne towarzystwa emerytalne (PTE) przejęły nie tylko 35 proc. składki emerytalnej (powodując wielką dziurę w bilansie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych), ale i dochody z prywatyzacji majątku państwowego, uprzednio zasilające budżet państwa. Łącznie, w latach 1999-2011 na wyrównanie deficytu FUS przeznaczono 455 mld zł (z tego dotacje z budżetu państwa do FUS stanowiły 279 mld zł, refundacja składek przekazanych do otwartych funduszy emerytalnych – 176 mld zł). Na koniec 2012 r. kwota ta wzrośnie do 505 mld zł (odpowiednio: 320 mld zł i 185 mld zł). Od początku reformy emerytalnej do końca lipca 2012 r., dotacje na wyrównanie niedoboru systemu ubezpieczeń pracowniczych stanowiły ok. 56 proc. całego przyrostu zadłużenia sektora instytucji rządowych i samorządowych po 2000 r. Korelacja przyrostu długu publicznego i transferów środków budżetowych do FUS wyniosła prawie 0,84 (maksymalna zbieżność to 1,00). Niedobór Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS) pogłębiał się z powodu (sprzecznych z metodyką ubezpieczeń i zdrowym rozsądkiem) rozwiązań prawnych, których nie można tłumaczyć inaczej, jak inspirowanym z zewnątrz, celowym działaniem na szkodę systemu ubezpieczeń społecznych. Bankructwo tego systemu stwarza bowiem ogromne pole ekspansji prywatnym instytucjom oferującym wysoce ryzykowne różnego typu produkty finansowe. Są to działające w skali globalnej i regionalnej firmy, które w swoich krajach macierzystych od dawna próbują bezskutecznie forsować barierę popytu. Przenoszą swą aktywność do krajów, gdzie znajomość produktów finansowych jest niska, gdzie ludzie są łatwowierni i uczciwi, gdzie mają jakieś oszczędności, które trzymają na czarną godzinę. Polska, której rynek finansowy jest wciąż słabo rozwinięty, należy to tej grupy krajów. Dlatego, u nas podobnie jak w krajach latynoamerykańskich czy afrykańskich, tak łatwo oszukać ludzi, tak łatwo wyłudzić od nich dorobek całego życia. Bezradność państwa wobec bezrobocia, kolejki do lekarzy, likwidacja szkół, prywatyzacja szkolnictwa wyższego bez nadziei na stałe zatrudnienie absolwentów – to cena, jaką płaci polskie społeczeństwo (a dokładniej – podatnicy) za bierność, jaką okazało wobec hohsztaplerów, którzy wmówili naszym politykom, że fundusz inwestycyjny jest tym samym co fundusz ubezpieczeniowy. Politycy, niezależnie od tego, do której partii należą (bądź należeli) ponoszą odpowiedzialność za wprowadzenie eklektycznej, rujnującej najpierw finanse państwa, a potem nasze prywatne budżety – reformy emerytalnej. Ci, którzy zrozumieli swój błąd, znaleźli się w opozycji, władzę piastują zwolennicy OFE. Dlaczego tak się dzieje – to temat na nowe opowiadanie. Śledczy prowadzący dochodzenie w sprawie Amber Gold zabezpieczyli złoto i inne materialne aktywa tej spółki, co daje nadzieję na chociażby częściowe powetowanie strat. Kapitał OFE jest całkowicie wirtualny, składa się z papierów dłużnych i akcji, których wartość w każdej chwili może być umorzona. Gdy przyjdzie czas na masowe wypłaty świadczeń, OFE, podobnie jak wszystkie piramidy finansowe, okażą się bankrutem i znikną z polskiego rynku finansowego. Neoliberalny rząd, który już uzyskał akceptację społeczną faktu, że przyszłe emerytury będą głodowe, teraz stara się opóźnić moment ujawnienia prawdy. Dlaczego to czyni? Zapewne z tych samych względów, które wpłynęły na odrzucenie wniosku o powołanie sejmowej komisji śledczej w sprawie Amber Gold. Kryją się za tym ci sami celebryci i ludzie z tytułami i stopniami naukowymi, którzy tak ostro zareagowali w grudniu 2010 r. na raport Głównego Urzędu Statystycznego dotyczący działalności OFE. Lawina oszczerstw pod adresem ówczesnego prezesa GUS, światowej sławy uczonego, kryształowo uczciwego człowieka – pana profesora Józefa Oleńskiego, świadczy o determinacji tego środowiska w zachowaniu – jak najdłużej – stanu obecnego, w tumanieniu na temat czym jest OFE polskiego społeczeństwa, poprzez wrogie mu, choć polskojęzyczne media. Polacy nie potrafią wyobrazić sobie, że w FUS zabraknie wkrótce pieniędzy na renty, że wielu nie spełni formalnoprawnych warunków, by otrzymać jakiekolwiek świadczenia z ZUS. Nie widzą związku między pojawieniem się instytucji odwróconej hipoteki a OFE. Nie widzą związku między rosnącymi jak grzyby po deszczu funduszami inwestycyjnymi licytującymi się wysokością zysków z powierzonego im kapitału, a oszukańczą reformą emerytalną. Nie wyobrażają sobie, że za kilka lat będą masowo wyzbywali się mieszkań, by powiązać koniec z końcem. Polacy dotychczas zachowywali się równie biernie, jak skubane żywcem gęsi lub strzyżone do gołej skóry owce, o co w porę zadbała uwłaszczona na publicznym majątku rodzima i obca kleptokracja. Prof. Grażyna Ancyparowicz
Prezydenci do lin Podczas debaty w Sejmie na temat Amber Gold, poseł Macierewicz zarzucił Donaldowi Tuskowi, że odpowiada za „system mafijny” na Wybrzeżu. Na dowód tego pokazywał iPada ze zdjęciem prezydenta Gdańska (pana Pawła Adamowicza) i innych samorządowych notabli (wiceprezydentów Sopotu i Gdyni, oraz marszałka województwa) ciągnących liną po płycie lotniska samolot OLT, należący do oszusta P. Macierewicz stwierdził, że Adamowicz zrobił to dla reklamy linii. W tej sprawie pan Macierewicz bardzo się myli! Pan Adamowicz (wraz z innymi notablami z województwa i powiatu) ciągnął liną samolot nie, dlatego aby reklamować formę lotniczą oszusta P., tylko z zupełnie innej, prozaicznej przyczyny. Otóż jak to wiedzą podróżni korzystający z transportu lotniczego, samolot po wylądowaniu jest przeciągany z pasa startowego do terminalu lotniska przez specjalny pojazd. Taka usługa (przeciągnięcia samolotu z pasa startowego do terminalu) jest niestety płatna, zaś oszust P. (jak każdy człowiek, nawet nie oszust!) nie lubi wydawać pieniędzy tam gdzie można je w prosty sposób zaoszczędzić! Zamiast więc wynajmować pojazd do przeciągania swoich samolotów, postanowił te samoloty przeciągać liną, siłą mięśni wynajętych do tego pracowników, co miało zapewnić dużą oszczędność w kosztach. Każdy pomysł biznesowy wymaga przetestowania, więc pan P. wynajął sobie do prób prezydenta Adamowicza (i kilku innych samorządowców), wychodząc z założenia, że jeśli oni podołają zadaniu (nie dysponując ani przesadną siłą fizyczną, ani jakimiś nadzwyczajnymi walorami intelektualnymi) i przeciągną samolot w odpowiednie miejsce, to inni pracownicy (nawet bez jakichkolwiek kwalifikacji) zrobią to bez specjalnego wysiłku! Dlaczego jednak oszust P., do przeciągania samolotu zaangażował prezydenta Gdańska, a nie załóżmy prezydenta całej Polski, czy jakiegoś Dużego Władka spod budki z piwem?Tego akurat nie wiemy, gdyż żaden z dziennikarzy śledczych, (których w Polsce wielka siła!) o to oszusta P. nie zapytał, zaś on sam nie jest skory do zwierzeń, zwłaszcza teraz, przebywając w pierdlu! Zamysł P. był taki, by opatentować pomysł przeciągania samolotów siłą mięśni pracowników (w szczególności przez prezydentów miast, gdyż mają oni dużo wolnego czasu, nieco siły i niewiele rozumu), zaś patent sprzedać liniom lotniczym na całym świecie! Zyski ze sprzedaży patentu miały być wypłacane klientom „Amber Gold”, by zrekompensować im głupotę i naiwność, którą w pełnej krasie pokazali, przynosząc pieniądze panu P. (aby to on kupował złoto w ich imieniu) tak jakby nie mogli sobie tego złota kupić sami! Niestety rewelacyjny pomysł oszusta Plichty, by samoloty przeciągać po płycie lotniska siłami prezydentów miast upadł, gdyż jego twórca wylądował w pierdlu, nie zdążywszy dopiąć spraw patentowych. Po raz kolejny polski system prawny utrącił w zarodku genialny pomysł, który by nie tylko zrewolucjonizował światowy transport lotniczy, ale i dał jakieś pożyteczne zajęcie dla licznej rzeszy prezydentów, marszałków, burmistrzów i innej licznej samorządowej czeredy , zbijającej bąki na urzędach i uprzykrzającej życie mieszkańcom! Ivanowitz
Sensacyjna wiadomość w sprawie Działań Mafii Amber Gold Rząd Donalda Tuska zmienił prawo dla jednej prywatnej firmy Amber Gold! To prawdziwa sensacja! Kierowana przez działającego w recydywie oszusta, wielokrotnie skazanego prawomocnymi wyrokami firma, mogła dzięki temu ...działać. Żadne sady wykonawcze, prokuratura i kuratorzy nie chciały oczywiście tego "Dostrzec"! Rząd Donalda Tuska, bowiem dwa lata temu wystąpił o zniesienie ustawy o domach składowych! W następstwie tych działań w ekspresowym tempie, rzeczywiście to UCZYNIONO! Po prostu UNIEWAZNIONO USTAWĘ! Dzięki temu Amber Gold mogła nadal bez przeszkód dynamicznie się rozwijać i oszukiwać kolejnych klientów. Decyzja ta przyniosła Marcinowi Plichcie podwójne korzyści. Po pierwsze anulowano nieudaną próbę funkcjonowania Amber Gold pod jurysdykcją ustawy o domach składowych i równocześnie zmieniono przepisy,które zabraniały tej firmie wystawiania certyfikatów towarowych. Zniesienie tej bariery prawnej stanowiło więc zielone światło dla następnej serii przyszłych oszustw w tym dla ludzi stojących za Plichtą, aby mógł nadal rozwijać swój biznes i prowadzić skład złota, którego jako karany prowadzić nie miał prawa. A wiec dowodzi to, ze oszustwo było przygotowywane! Jeśli tak to podwójne paragrafy!Te i inne kulisy tej sprawy opisywałem na Niepoprawnych w "Czy trzeba już Siłą Zmieniać..." Polecam. Afera ta przypomina sprawę Jakubowskiej umaczanej w "Aferze Rywina"
Skazana Aleksandra Jakubowska była odpowiedzialna za prawidłowy tok procesu legislacyjnego. Dlatego też ponosi NAJWYŻSZĄ winę, jako Urzędnik Państwowy, czytamy w uzasadnieniu sędziego jej procesu karnego. Uważała, że jeżeli człowiekowi nie zostanie udowodnione świadome działanie na szkodę procesu legislacyjnego, to nie powinien być za to skazany - stwierdziła "lwica lewicy" z rządu Millera. Tu jednak świadome działania w sprawie Amber Gold są aż nader widoczne i nie da się z tego zarzutu wywinąć. Razem z Jakubowską odpowiadali urzędnicy Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz Ministerstwa Kultury: Iwona G. i Tomasz Ł. Zostali oni skazani odpowiednio na trzy i sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Przytaczam to już teraz, by zobaczyć za czas jakiś, czy sądy "niezawisłe" będą równe dla "równiejszych". Zatem jeśli świadomie, przedstawiciele rządu Tuska umożliwiali wielokrotnemu skazanemu Plichcie vel Skowrońskiemu działania, to przez porównanie muszą ponieść odpowiedzialność karna! Ustalić trzeba niezwłocznie, jacy to ludzie? Należy już stwierdzić ,że patrząc całościowo ...nie jesteśmy Państwem Demokratycznym! Rola Plichty, jako "słupa" jest już przesądzona! Możemy być świadkami wkrótce "wojny na górze" tj slużb , ABW-Bondaryka z Tuskiem i rządem. Jeśli dodamy do tego prawdopodobny udział osób z "Bursztynowego bagna " oraz możliwość wyprania pieniędzy od znanych gangsterów. Jeśli wezniemy pod uwagę tuszowanie wielu działań instytucji Państwa Polskiego na szkodę jej obywateli to mamy obraz i Gigant Sprawę, Zorganizowanej Mafii Przestępczej o nieznanej jeszcze do końca skali ostatniego dwudziestolecia! Prof Rycho - blog
Prawica i lewica to dwie cywilizacje? Kontrrewolucjonista jakby z natury nie jest specjalnie zainteresowany lekturą pism Jacka Kuronia, chyba że jego celem jest poznanie poglądów politycznych i sposobu myślenia wroga. Tak, powiedzmy sobie wprost: wroga – nie „przeciwnika”, nie „partnera w dyskusji”, lecz wroga. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że – obok Józefa Piłsudskiego – to najwybitniejszy polityk polskiej lewicy w XX stuleciu. O ile jednak Piłsudski reprezentował socjalizm „patriotyczny” i prefigurujący braci Kaczyńskich, o tyle Jacek Kuroń był najwybitniejszym politykiem socjalizmu internacjonalistycznego, wrogiego „Bogu i Ojczyźnie”. Nie mam żadnych wątpliwości, że Kuroń i jego koledzy z KOR czy „lewicy laickiej” także mieli świadomość, iż człowiek prawicy jest dla nich nie tylko „przeciwnikiem”, ale także wrogiem egzystencjalnym. W końcu – jak uczy Rafał Ziemkiewicz – predylekcja Adama Michnika do postkomunistów wynika z paranoicznej obawy o zmartwychwstanie endecji, nacjonalizmu i antysemityzmu. Nas, prawicowców, i ich, lewicowców, łączy, więc jedno: w stosunku do siebie nawzajem wyznajemy prostą leninowską formułę, „kto kogo?”. Polska jest za mała, abyśmy byli tu my i aby byli tu oni. Spór prawicy z lewicą jest to coś więcej niż tylko spór polityczny czy ideowy – to w istocie spór o charakterze cywilizacyjnym. Jak ujmował to 150 lat temu Juan Donoso Cortés, to egzystencjalny konflikt „cywilizacji katolickiej” z „cywilizacją filozoficzną”. Z jednej strony jest nasza wiara, że świat został stworzony przez Boga, który nadał otaczającej nas rzeczywistości charakter hierarchiczny i uporządkowany – i że tenże ład nie zależy ani od oceny ludzkiego rozumu, ani od woli jakiejkolwiek większości. My, kontrrewolucjoniści, wiemy przecież, iż rzeczywistość opiera się na niewzruszonych prawach natury. „I choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów”, to rzeczywistości nie da się zmienić, gdyż zmianie ulec nie mogą ani prawa przyrody, ani natura ludzka. Człowiek i świat zawsze byli, są i będą tacy sami. Człowiek jest zdolny dokonać destrukcji rzeczywistości w reformatorsko-rewolucyjnym paroksyzmie, ale nie jest władny stworzyć nowej – chyba, że posiłkując się tajną policją, represjami, obozami koncentracyjnymi (totalitaryzm) lub tresując mózgi w państwowej szkole od szóstego roku życia (metody byłej pani minister Hall). Z drugiej strony jest ich wiara – ich, czyli lewicowców, – że człowiek i świat mają charakter plastyczny. Oni wierzą, że nie ma ani prawa natury stworzonego przez Boga, ani niezmiennej natury ludzkiej. Niczego nie ma – świat jest chaosem porządkowanym samodzielnie przez człowieka wedle jego woli, a nie uniwersalnych, co do czasu i miejsca zasad. A więc wszystko jest w ruchu, staje się, a stwórcą rzeczywistości jest ludzki, indywidualny rozum. Wszystko to, co rozum obmyśli, da się wcielić w życie, o ile plan jest racjonalny. Człowiek zajmuje, więc miejsce Boga, z kolei Bóg spychany jest do roli tworu ludzkiej samoświadomości, jest wymysłem ludzkości w epoce ciemnoty. Idea bogo-człowieczeństwa nie realizuje się już w Zbawicielu, lecz w „oświeconym” rozumie postępowego intelektualisty. Ludzi da się przekonać do tych projektów alternatywnej rzeczywistości na drodze rozumowej perswazji (demokracja), a jeśli się nie da, to się ich zmusi (rewolucja), zresztą dla ich obiektywnego dobra, którego nie rozumieją. Ostatnio kolega przysłał mi mailem „materiały szkoleniowe Krytyki Politycznej”. W załączniku był duży fragment jednej z książek Jacka Kuronia – „Gwiezdnego czasu”. Z dużą dozą ostrożności zacząłem przeglądać tę heterodoksyjną lekturę, aż znalazłem niezwykle ciekawy fragment, który nie tylko potwierdza, ale wprost rozwija moją wcześniejszą obserwację dotyczącą nieprzekraczalnej różnicy cywilizacyjnej między lewicą a prawicą. W „Gwiezdnym czasie” Jacka Kuronia znalazłem taki oto fragment wspomnień z lat opozycyjnych: „Mieliśmy w kościele do spania dwie salki, którymi mogliśmy dowolnie gospodarzyć. Bardzo szybko dogadaliśmy się, że w pierwszej części spać będą ci, którzy wolą kłaść się wcześniej, a drugą zajmą nocne marki długo w noc gadające. Już wkrótce ze zdumieniem spostrzegłem, że my w tych pokoikach podzieliliśmy się na lewicę i prawicę. Wcześnie kładli się spać prawicowi, a w noc gadali lewicowi i w żadnej mierze nie dotyczyło to powiązań towarzyskich, bo różnie w zasypianiu były wyraźne. Często gdy myśmy do snu się układali, to prawica wstawała o siódmej na poranną mszę. Prawicowi nosili piżamy, lewica ich nie używała. Prawica obnosiła się z rytuałem mycia, lewica robiła to mimochodem. W pokoju prawicy panował idealny porządek, niemal jak w żołnierskiej izbie, a u nas nigdy nie dało się tego opanować. Bardzo wyraźne były również różne style ubierania się w obydwu pokojach. Prawicowa młodzież nosiła garnitury i byli to przeważnie sami mężczyźni. U nas dziewczyn zawsze było więcej niż garniturów” (str. 492-493). Zaiste, to genialny fragment, pokazujący, że różnice między prawicą i lewicą dotyczą nie tylko poglądów politycznych. To dwie całkowicie obce sobie i sprzeczne wizje świata i człowieka, które mają źródła w psychice. Człowiek prawicy (mówimy oczywiście o pewnej przeciętnej) lubi porządek, chodzi spać o regularnych porach, myje się, śpi w piżamie, nosi garnitur. Lewak to zwykły warchoł gadający całe noce o „lepszej rzeczywistości” w tumanach papierosowego dymu i przy lejącej się wódce. Lewicowiec śpi w podkoszulce, nie zna porządku i regularności, żyje od przypadku do przypadku. Jacek Kuroń to w sumie klasyczny przykład tak pojętej lewicowości o charakterze cywilizacyjnym. Te jego słynne dżinsy – zarówno spodenki, jak i „marynarki” – do których przypięto nawet Legię Honorową… Ta słynna czerwona kurtka przeciwdeszczowa, w której przemawiał z mównicy sejmowej… Nie ulega wątpliwości, że człowiek prawicy wstydziłby się wyjść w taki ubraniu po chleb na dół do sklepu. Tymczasem dla lewicowca to normalny „strój roboczy”. Fakt, ich przodkowie byli przypisani do gleby… Adam Wielomski
“Bitwa pod Wiedniem" Na ten film czeka chrześcijańska Europa Już 12 października premiera międzynarodowej superprodukcji filmowej "Bitwa Pod Wiedniem". Polscy widzowie karmieni w kinematografii narodowymi klęskami w końcu będą mogli obejrzeć triumf polskiego oręża. Przypomnijmy, że latem 1683 roku 300 tys. islamskich wojowników Imperium Osmańskiego pod wodzą wielkiego wezyra Kary Mustafy zaczyna szturm Wiednia. Austriacki cesarz Leopold nie wytrzymuje presji i ucieka z miasta. Los Wiednia wydaje się przesądzony. Jak zgodnie twierdzą historycy, gdyby miasto upadło, armia wielkiego wezyra bez trudu dotarłaby aż do Morza Północnego, a potem także do Rzymu, co w praktyce oznacza, że zmieniłyby się diametralnie losy Europy, i nie wiadomo, czy dziś nie mielibyśmy islamskiej cywilizacji na jej terenach. 12 września 1683 roku, dochodzi do decydującej bitwy. Szale zwycięstwa przechylają się wielokrotnie. W chwili, gdy wszystko zapowiada bliski triumf armii wielkiego wezyra, do boju włączają się polskie wojska. Pod wodzą króla Jana III Sobieskiego husaria stacza morderczą walkę, w której ważą się nie tylko losy miasta, ale i całej Europy. Wiktoria wiedeńska uznawana jest za jedną z decydujących bitew w dziejach świata. Ocaliła chrześcijańską Europę nie tylko przed dominacją turecką, ale zatrzymała cywilizację islamską. Ciekawą postacią filmu jest o. Marek z Aviano - wybitny kapucyn, który przeszedł do historii, jako jeden “z głównych bohaterów epopei wiedeńskiej". W jego rolę wcielił się F. Murray Abraham, ten sam, który grał rolę włoskiego kompozytora Antonio Salieriego w filmie Miloša Formana "Amadeusz", za co zdobył Oscara. Papież Innocenty XI uczynił go “megafonem” chrześcijaństwa, prosząc go usilnie o rozpowszechnianie w każdym miejscu wiadomości o islamskim niebezpieczeństwie i o potrzebie zatrzymania muzułmańskiej ekspansji. To dzięki tej niestrudzonej misji apostolskiej udało się stworzyć armię, która ocaliła osaczony Wiedeń. W jego pamiętnikach można odnaleźć ślady kazania, które wezwało do decydującej bitwy. Tylko jeden z władców odmówił mu spotkania, zabraniając mu wjazdu do Francji, a nawet przejazdu w kierunku Hiszpanii. Był nim “Król Słońce”- Ludwik XIV. Postać o. Marka znalazła się na obrazie Jana Matejki, przedstawiającym zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Wiedniem. W 2003 r. o. Marek z Aviano został beatyfikowany przez Ojca Świętego Jana Pawła II. Do premiery pozostał jeszcze miesiąc, ale już dziś krytycy filmowi, miłości historii i analitycy islamu zastanawiają się jak zostanie odebrany. Wiadomo, że dzisiejsza stara Europa, jest w odwrocie. Nie tylko politycznie przez sypiącą się w gruzy Unię Europejską i jej złotego cielca - walutę euro, ale także cywilizacyjnie i demograficznie. Tym, którzy ją na nowo próbują zdobyć przez dużą dzietność, to właśnie wyznawcy islamu, którzy Europejczykom mówią: "podbijemy was naszymi brzuchami". Ważne, więc, żeby film uniknął politycznej poprawności i obrazując istotny fragment dziejów Europy, nie popełnił błędu ahistoryzmu, czyli oceniania dawnych przekonań i zachowań dzisiejszą miarą. Tak niestety było w przypadku hollywoodzkiej wielkiej produkcji o czasach wypraw krzyżowych pt. "Kingdom of Heaven", gdzie główny bohater miał za zadanie szerzyć w Królestwie Jerozolimskim wiarę w tolerancję, wszechrasową miłość i pokój religijny, a znalazł się tam tylko, dlatego, że zamordował... księdza i musiał uciekać z Europy. "Bitwa pod Wiedniem" w chwili zbliżającej się wielkimi krokami konfrontacji resztek cywilizacji łacińskiej z islamską to wielka kinowa nadzieja. Czy nią będzie? Niedługo o tym się przekonamy. Ireneusz Fryszkowski
Platforma Obywatelska zaczyna mieć kłopoty w mediach „Nie ma prawa sprawować władzy ten, kto zauważywszy błędy, grzechy, przestępstwa, nie reaguje” – stwierdził w 2009 r. Donald Tusk. Dziś media wypominają Tuskowi te słowa i domagają się od niego ostrej reakcji na aferę Amber Gold. Co gorsze, dla biznesmena, który stworzył piramidę finansową pracował syn premiera Michał Tusk. W sytuacjach kryzysowych Tusk „wymieniał zderzaki”, ale tej strategii nie może zastosować wobec własnego syna. Kompromitujące w tej sprawie są dla Platformy Obywatelskiej nie samo istnienie piramidy finansowej, ale fakt, że jej szef był akceptowany na salonach i kupował sobie przychylność polityków (m.in. wydając 3 mln zł na finansowanie filmu Andrzeja Wajdy o Lechu Wałęsie). Opozycja otwarcie mówiła o powołaniu komisji śledczej, a politycy PSL wzięli srogi rewanż za „aferę taśmową” i sugerowali, że mogą poprzeć taki wniosek. Dopiero w o statniej PSL wziął stronę koalicjanta i zagłosował przeciwko powstaniu komisji śledczej.
Na celowniku Tusk ma problemy, bo ostatnie kilka tygodni pokazały, że media mogą, jeżeli chcą, rozliczać obecną władzę. Sytuacja jest na tyle napięta, że ministrowie Tuska zajmują się publicznie dementowaniem plotek, jakoby założyciel piramidy, był spokrewniony z prominentnymi politykami PO. Sygnał do ataku dała „Gazeta Wyborcza”, której szefowie nie mogą wybaczyć młodemu Tuskowi, że pracę w redakcji łączył z byciem specjalistą od public relations zatrudnionym przez założyciela Amber Gold. Młody Tusk miał zajmować się wizerunkiem należących do AG linii lotniczych Olt Express. Pod koniec pracy Michała Tuska w „GW” doszło do sytuacji, w której jako dziennikarz zadawał pytania, na które potem odpowiadał, jako piarowiec. Wyraźnie zdenerwowany sytuacją Tusk popełnił błąd zostawiając syna samego na pastwę dziennikarzy, bez odpowiednich doradców. Młody Tusk nie posłuchał się rady ojca, żeby siedzieć cicho i walnie przyczynił się do powstania kilkudziesięciu niekorzystnych publikacji. Dzięki udzielanym przez siebie wywiadom, nie tylko utrzymał zainteresowanie swoją osobą mediów, ale również ujawnił kilka kompromitujących szczegółów. Stowarzyszenie „Stop Korupcji” złożyło do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Michała Tuska. Miało ono polegać korzystaniu z tajemnicy handlowej Portów Lotniczych, aby pomagać Olt Ekspress. Taki zarzut postawił mu publicznie Marcin P., prezes Amber Gold. Przez kilka tygodni umiejętnie zresztą dawkował informacje na temat premierowicza dając je do mediów na lewo („Wprost”) i na prawo („Gazeta Polska Codziennie”). Dzięki temu w świadomości opinii publicznej afera Amber Gold stała się aferą Tuska. W powakacyjnych sondażach wyborcy wystawią Platformie za to rachunek.
Początek rozliczeń O tym, że dobre czasy się skończyły świadczy wysyp krytycznych publikacji nie tylko związanych z aferą Amber Gold. Starające się wsłuchiwać w głosy ulicy tabloidy zaczęły wręcz masakrować Tuska. „Fakt” (około 400 tys. sprzedaży dziennie) zarzucił mu kłamstwo, gdy mówił, że nie wspierał swoim urzędem członków rodziny. „Fakt” skrupulatnie wyliczył, co się przedostało do opinii publicznej. "BOR dla syna, auto dla żony, samolot dla córki" – podsumowali dziennikarze tabloidu. „Przez pewien czas, szczególnie jak był nasz ślub i jak żona rodziła. Zdarzyło mi się, że musiałem skorzystać z Biura Ochrony Rządu. Mam telefon i mogę zadzwonić” – mówił w 2008 r. Michał Tusk. Premierowi wypomniano także zakupy żony i córki w jednej z galerii handlowych, na które pojechały rządową skodą z szoferem. Wreszcie robienie przez BOR za taksówkę dla córki premiera i jej chłopaka. Premiera i PO nie oszczędza także drugi z tabloidów „Superexpress” (sprzedaż około 200 tys.), który tylko w ostatnim tygodniu wyliczał kłamstwa młodego Tuska w wywiadach i ironizował, że „młody Tusk politykiem PO nie zostanie, gdyż za dużo mówi”. Po premierze „przejechał się” już nawet salonowy, „Wprost”, który na swoich łamach opublikował oskarżenia szefa Amber Gold pod adresem syna Tuska.
Porachunki w PiS Kłopoty Platformy nałożyły się na walkę frakcyjną w PiS. Na razie rząd punktują mniej znani politycy tej partii. Po informacjach medialnych, że Jarosław Kaczyński, chce postawić na pozyskanie centrowego elektoratu i „schować” Antoniego Macierewicza, zaczęły pojawiać się symptomy walki wewnątrzpartyjnej. Zwolennicy wpływowego rzecznika PiS Adama Hofmana starli się z tzw. starym zakonem PC (Porozumienia Centrum). Hofman mający bardzo duże polityczne ambicje musiał przełknąć gorzką pigułkę i na polecenie Jarosława Kaczyńskiego został szefem partyjnych struktur w… Koninie. „Newsweek” opublikował anegdotę, z której wynika, że Kaczyński miał tłumaczyć Hofmanowi, iż sam zabiegał o tę posadę. „Jak to nie spodziewał się pan tej rekomendacji? Przecież sam pan o nią zabiegał. Przez ostatnie dwa tygodnie, gdy tylko wychodziłem z domu, natykałem się pod drzwiami na swojego kota i na pana” – miał kpić z niego Kaczyński. W partii poza starymi, wypróbowanymi działaczami PC, to właśnie Hofman zdobył duże wpływy. Decyzja Kaczyńskiego oznacza, że nie będzie on tolerował budowania własnych frakcji. Zapewne po to, aby nie powtórzyły się przypadki PJN i Solidarnej Polski. Dziennikarze Robert Mazurek i Igor Zalewski są autorami twierdzenia, że PiS rosną notowania tylko, jeżeli Jarosław Kaczyński nie pojawia się w mediach. W tym żarcie jest sporo prawdy, bo największa część negatywnej kampanii kierowana jest nie pod adresem partii, ale personalnie na Kaczyńskiego. Obecne wycofanie się Kaczyńskiego i ogłoszenie marszu do centrum ma zapewne być powtórką z kampanii prezydenckiej 2010 r. Wtedy diametralną zmianą wizerunku Jarosław Kaczyński zmniejszył negatywny elektorat i był o krok od zwycięstwa. Szef PiS słynie z mistrzostwa w taktycznych grach politycznych. Zapewne wyczuwa, że szanse na wcześniejsze wybory są duże, stąd zmiana wizerunku partii.
Wszystkie kłopoty Platformy Także wśród polityków Platformy coraz częściej mówi się o możliwości doprowadzenia do wcześniejszych wyborów. Politycy PO obawiają się, że w przyszłym roku kryzys zacznie być odczuwalny dla statystycznego Kowalskiego i notowania partii polecą na łeb na szyję. Scenariusz wcześniejszych wyborów zakłada, że może je wygrać PiS, jednak nie będzie w stanie utworzyć samodzielnie rządu, a PSL pozostanie koalicjantem PO. Afera Amber Gold oczywiście nie doprowadzi do upadku rządu. Sprawa ta jednak ma kapitalne znaczenie. Nawet po wybuchu w 2009 r. afery hazardowej Platforma nie była tak krytycznie opisywana w mediach. Szybka decyzja premiera o wyrzuceniu z rządu osób w nią zamieszanych, spowodowała wzrost notowań premiera. Na tę specyficzną umiejętność Tuska pozbywania się balastu zwrócił uwagę „Frankfurter Allgemeine Zeitung” stwierdzając, że polski premier znalazł się w sytuacji, w której nie może zastosować standardowej procedury. „Zadrapany został zderzak, którego nie może wymienić, a mianowicie jego syn - pisze „FAZ”. „Gdyby Michał Tusk był ministrem swego ojca, a nie jego synem, Donald Tusk pewnie dawno zrobiłby to, co zawsze czynił, gdy w jakimś miejscu odchodził lakier i wyraźnie zdystansowałby się od jego postawy” - zauważa „FAZ” Afera Amber Gold pokazała, że PO może stracić w Polsce przychylność mediów. Pokazała również, że 5 lat sprawowania władzy sprawiło, że politycy PO stracili „poczucie bezpieczeństwa”. Rafał Ziemkiewicz uważa, że Marcin P. ujawniając swoją współpracę z synem Tuska przekazał ostrzeżenie dla władzy, aby go nie ruszały. Jego zdaniem Marcin P. ma jeszcze wiedzę, którą może ujawnić. Jeżeli tak się stanie, to kolejna afera z udziałem polityków PO lub ich rodzin, może okazać się przełomem. Cierpliwość opinii publicznej, która już odczuwa pierwsze symptomy nadchodzącego kryzysu jest ograniczona. Jan Piński
Rostowski, specjalistą od piramid finansowych Ministra Rostowskiego można uznać za specjalistę od piramid finansowych, ale tych, które stworzył sam.
1. Wczoraj na specjalnie zwołanej konferencji prasowej minister Rostowski, przedstawił wyliczone przez resort finansów koszty propozycji programowych Prawa i Sprawiedliwości ogłoszonych w ostatnią niedzielę przez prezesa Kaczyńskiego. Zdaniem szefa resortu finansów wyniosą one już w roku 2013 ponad 62 mld zł, a dodatkowe dochody niewiele ponad 8 mld zł, a więc budżet państwa musiałby dodatkowo wydać przynajmniej 54 mld zł. W związku z tym nazwał te propozycje „klasyczną piramidą finansową - przyjemną, łatwą do przyjęcia na początku, ale nie do utrzymania. Jak każda także i ona musiałaby upaść, na czym ucierpieliby wszyscy Polacy”, dodał.
2. Ministra Rostowskiego można uznać za specjalistę od piramid finansowych, ale tych, które stworzył sam. Ta największa, która obciąży wszystkich Polaków na pokolenia, to nieodpowiedzialnie zwiększany od 2008 roku dług publiczny poprzez spowodowanie corocznie deficytu sektora finansów publicznych na poziomie około 100 mld zł rocznie. Rząd Tuska przejął, bowiem rządzenie w momencie, kiedy dług publiczny niewiele przekraczał 500 mld zł, (wynosił niecałe 45% PKB), a deficyt sektora finansów publicznych zaledwie 2% PKB, co oznacza, że gdyby to za czasów rządu Kaczyńskiego przeprowadzono zmniejszenie składki przekazywanej do OFE o 5 punktów procentowych (tak jak to zrobił rząd Tuska), to deficytu sektora finansów publicznych na koniec 2007 roku w ogóle by nie było. A więc Platforma przejęła kraj z długiem publicznym, któremu do przekroczenia progu ostrożnościowego brakowało aż 10% PKB i zrównoważonym sektorem finansów publicznych.
3. Niestety przejęcie rządów przez specjalistów takich jak Tusk i Rostowski doprowadziło do tego, że na koniec 2011 roku dług publiczny wyniósł już 860 mld zł (56,3% PKB) i to mimo wyprzedaży majątku narodowego na kwotę przynajmniej 50 mld zł. Gdyby do tego doliczyć długi, które Rostowski od lat zamiata pod dywan (w ZUS, środki zabrane z z Funduszu Pracy, zobowiązania w ochronie zdrowia) to dług publiczny już na koniec 2011 roku przekroczyłby 900 mld zł. A przecież zadłużamy się dalej i wciągu roku 2012 nasz dług publiczny powiększy się przynajmniej o kolejne 50 mld zł. I to jest niestety rzeczywista piramida finansowa stworzona przez ministra Rostowskiego, w odróżnieniu od tej wydumanej, którą miałby stworzyć program przedstawiony przez prezesa Kaczyńskiego.
4. Minister Rostowski ma także spory udział w tworzeniu piramidy finansowej Amber Gold. To jego służby w województwie pomorskim, a być może także sam resort finansów, swoimi zaniechaniami doprowadziły do tego, że firma, która przez ponad 2 lata miała obroty wynoszące ponad 2 mld zł, nie płaciła podatków i w sposób wręcz zadziwiający unikała zainteresowania aparatu skarbowego. Ba, kiedy już do tej kontroli się zabrano, to w firmie inspektorzy skarbowi pojawili się w styczniu tego roku ale dokumenty do kontroli, zabrali z niej dopiero w sierpniu, kiedy afera Amber Gold była już głośna w mediach.
5. Wydaje się, że taki specjalista od piramid finansowych jak minister Rostowski, nie powinien, więc wypowiadać się o jakichkolwiek pomysłach innych i nazywać je piramidami finansowymi, bez rozliczenia się z tych swoich. Pomysły programowe Prawa i Sprawiedliwości zostały, bowiem zbilansowane finansowo, wydatki w pierwszym roku miałby wzrosnąć o 12-13 mld zł, a dodatkowe dochody podatkowe wyniosłyby przynajmniej 11 mld zł. Zresztą Prawo i Sprawiedliwość przedstawiło dwa projekty ustaw podatkowych (wspólną dla PIT i CIT i oddzielną), które wręcz odbudują polski system podatkowy, który za ministra Rostowskiego wręcz się rozpada o czym świadczy spadek wpływów z podatku VAT w stosunku do roku poprzedniego, co się w Polsce do tej pory nie zdarzało. Kuźmiuk
Ekshumacja A. Walentynowicz – dr Baden biegłym Światowej sławy patolog dr Michael Baden z USA zgodził się wziąć udział w ekshumacji i przeprowadzić sekcję zwłok Anny Walentynowicz. Wniosek w tej sprawie do Prokuratury Wojskowej skierował już mecenas Stefan Hambura. W treści wniosku mec. Hambura wzywa do „powołania w charakterze biegłego i dopuszczenia do udziału w ekshumacji i sekcji zwłok 2 osób zaplanowanych na dzień 17–19 września 2012 r. dodatkowego biegłego w osobie dr Michaela Badena – specjalisty z zakresu medycyny sądowej”. Michael Baden zrzekł się wynagrodzenia za wykonaną pracę od Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
- W związku z uzasadnionymi podejrzeniami, co do rzetelności i kompletności wyników sekcji zwłok śp. Anny Walentynowicz wykonanej przez rosyjskich biegłych po katastrofie w dniu 10 kwietnia 2010 roku, Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie podjęła decyzję o ekshumacji zwłok 2 osób. Opinia polskich biegłych wskazanych przez powyższą Prokuraturę będzie miała charakter konkurencyjny wobec opinii biegłych z Federacji Rosyjskiej. Chcąc ostatecznie rozstrzygnąć niezwykle bolesną dla moich Mocodawców kwestię wykonania prawidłowej i kompletnej sekcji zwłok śp. Anny Walentynowicz, zasadnym byłby udział wybitnego amerykańskiego specjalisty z zakresu medycyny sądowej Pana dr Michaela Badena – czytamy w treści wniosku do Prokuratury Wojskowej, który mec. Hambura przesłał także do wiadomości redakcji portalu Niezależna.pl.Mecenas Hambura podkreśla, że praca dr. Badena może pomóc skutecznie i ostatecznie podważyć ustalenia dokumentów sporządzonych na terenie Federacji Rosyjskiej, a stanowiących dowód w postępowaniu dotyczącym katastrofy smoleńskiej. Dr. Michael Baden to amerykański naukowiec, który brał udział m.in. w badaniach zwłok prezydenta Johna F. Kennedy’ego oraz szczątków cara Mikołaja II. Światowej sławy patolog już wcześniej wyraził gotowość wzięcia udziału w badaniach ciał ofiar smoleńskiej katastrofy, ale nie wyrażono na to zgody.Niezależna
Wojciechowski: Gol z rzutu cywilnego 50 tysięcy za słowo „prostak” - ten wyrok to nieomal egzekucja słynnego bramkarza. Ale też pokazuje, że można nieźle żyć z poczucia urazy. Jan Tomaszewski znakomicie bronił rzuty karne, ale wczoraj nie obronił gola z rzutu cywilnego. Za nazwanie trenera Smudy prostakiem musi go przeprosić i zapłacić 50 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Ten wyrok to nieomal egzekucja słynnego bramkarza, a obecnie posła Prawa i Sprawiedliwości. 50 tysięcy za słowo „prostak” - drakońska kara. Taka kara może puścić z torbami nawet posła. Trener Smuda, wybitny twórca sukcesu polskiej reprezentacji piłkarskiej na Euro-2012 (zdobyliśmy zaszczytne 4 miejsce w grupie) jest osoba publiczną, zasługująca na wdzięczność i szacunek. Ale z osobowością publiczna wiążą się też pewne uciążliwości, takie mianowicie,że trzeba się uzbroić w grubsza skórę. Wielokrotnie to podkreślał Trybunał w Strasburgu – osoby publiczne muszą mieć grubsza skórę, przywyknąć do krytyki, graniczącej niekiedy ze zniewagami, mają to wpisane w ryzyko swojej popularności i w związku z tym z byle, czym do sądu chodzić nie powinny. Zresztą także w Polsce prokurator uznał, ze słowo „cham”, użyte wobec śp. Prezydenta Rzeczypospolitej nie było obraźliwe i mieściło się w granicach grubej skóry i prawa do krytyki. A słowo „prostak” w odniesieniu do trenera – już te granice przekracza. I weź tu prosty człowieku się rozeznaj, w tym bezmiarze sprawiedliwości... No tak, ale trener Smuda jest osoba publiczną ze szczególnego środowiska, mianowicie piłkarskiego. W tym eleganckim i dystyngowanym sporcie raczej nie ma ludzi gruboskórnych. Zarówno piłkarze jak i kibice używają języka delikatnego, nacechowanego wrażliwością, któremu obce są wszelkie wulgaryzmy i zwroty obraźliwe. Nieraz można zobaczyć w telewizji, gdy piłkarz podnosi się obolały po podcięciu mu nogi i w stronę faulującego przeciwnika zwraca się z uśmiechem, a z ruchu warg można odczytać słowa – zaczynające się od k...a – czyli najprawdopodobniej – kolega... był łaskaw zagrać odrobinę nieczysto, ale to oczywiście nic nie szkodzi...... Słowo „prostak” musiało, więc w środowisku piłkarskim zabrzmieć szokująco i mocno urazić delikatną osobowość i takoż delikatną skórę Wybitnego Trenera Franciszka Smudy.Pięćdziesiąt tysięcy... nie wiem, jakie stawki obowiązują po aferze z Fryzjerem, ale za tyle pieniędzy można by kupić pewnie ze trzy mecze i to wcale nie w ostatniej lidze. 50 tysięcy.... nie wiem, jak Tomaszewski się wypłaci. Gdyby miał tylko przeprosić, to bym go namawiał, żeby się nie odwoływał, tylko pal sześć, przeprosił. Pomocna byłaby formuła, w której kupiec Rosenberg na mocy wyroku sądu przepraszał kupca Rapaporta, że go nazwał łobuzem. - Ma pan powiedzieć, że pan Rapaport nie jest łobuzem i że pan go przeprasza - tak sąd określił sąd formułę przeproszenia. Rosenberg wykonał niezwłocznie: - Rapaport nie jest łobuz? Ja go przepraszam? Sąd się nie pomylił? Pan Smuda nie jest prostak? Tomaszewski go przeprasza?
PS. Pod wpływem tego wyroku postanowiłem odblokować komentarze na portalu „Onet”. Tam mogę niezawodnie liczyć na znakomite, wprost wymarzone do procesu sądowego, wyzwiska i obelgi pod moim adresem, przy których określenie „prostak” to po prostu Wersal za Ludwika Czternastego. A też jestem osoba publiczną, też jak trener Smuda mam wrażliwą skórę (nawet wczoraj się przypiekłem na wrześniowym słońcu), więc 50 tysięcy odszkodowania to ja w cuglach będę wygrywał trzy razy na tydzień! A wy się martwicie, z czego będę żył po zakończeniu kadencji...
Janusz Wojciechowski
Kolejna piramida kusi złotem? Nie dajcie się oszukać! Prawdopodobnie Amber Gold to nie jedyna piramida, która namawiała Polaków do inwestowania w złoto. Także firma Socjet Resources GmbH kusiła cennym kruszcem, a właściwie udziałami w kopalniach złota, które jak się okazało nie istnieją. Jak wynika z dokumentów, do których dotarł Dziennik Gazeta Prawna, spółka Socket Resources– wbrew temu, co oficjalnie twierdzi – nie posiada żadnych kopalni złota. Socket Resources zarejestrowana jest w Szwajcarii, ale w Warszawie ma biuro operacyjne. Założyli ją Polacy. Firma od kilku miesięcy jest na liście ostrzeżeń KNF. Komisja podejrzewa, że to kolejna piramida. Firma Socjet Resources namawia do inwestowania w złoto, choć w inny sposób niż robiło to Amber Gold. Firma kusi, że wykładając co najmniej 30 tys. zł, można zostać udziałowcem w kopalni złota należącej do spółki. Kopalnia ma być w Gwinei. Także tam, jak wynika z materiałów przekazywanych klientom – Socket Resources posiada spółkę córkę zajmującą się rafinowaniem kruszcu. Tymczasem, jak podaje DGP w Szwajcarii jedynym śladem po Socket Resources jest wpis do rejestru handlowego kantonu berneńskiego. Żadnego biura nie ma. Co więcej Socket Resources nie tylko nie ma rzekomych udziałów w kopalniach. De facto nie istnieją nawet kopalnie, które wymienia. Co mogą zrobić inwestorzy, którzy zaufali firmie? Jeżeli nie będzie chciała wypłacić obiecanych im w umowach kwot czy nawet wpłaconego kapitału, będą mogli wystąpić o to do polskiego sądu. Tyle że piramidy finansowe mają to do siebie, że gdy się walą, to właściciwie nic po nich nie zostaje. DGP/DLOS
„Czy polski premier pomagał swojemu synowi, wykorzystując tajne służby?” Takie pytania stawiają media na Zachodzie No, no, no. Tego jeszcze nie było. Donald Tusk szeroko krytykowany w Niemczech? Nieprzychylne artykuły o polskim premierze u naszych zachodnich sąsiadów to prawdziwa rzadkość. Tym bardziej powinno to dać Tuskowi do myślenia.
„Fakt” zebrał zachodnie relacje o aferze Amber Gold. Nie jest wesoło dla szefa rządu. Wytyka się polskiej władzy, że nie chce powołać sejmowej komisji śledczej, która mogłaby raz na zawsze wyjaśnić tę sprawę. Czy Polska będzie się za granicą kojarzyć z aferami i łapówkarstwem? – pyta „Fakt”. Oto kilka cytatów:
"Der Spiegel":
Premier Polski jest pod presją. Kiedyś bezlitośnie wyrzucał polityków, którzy byli podejrzani o korupcję. Nagle Donald Tusk sam znalazł się w kręgu zainteresowań, bo jego syn Michał jest zamieszany w wątpliwe transakcje podejrzanego inwestora finansowego
„The Economist”:
Całej sprawie smaczku dodaje fakt, że syn premiera, Michał Tusk, pracował jako doradca public relations dla OLT Express, a te linie lotnicze są własnością Amber Gold. (…) Młodszy Tusk przyznał, że był „głupi”, zaprzeczył jednak, że on lub jego ojciec byli zaangażowani w działania spółki. Gazeta podkreśla, że opozycja domagała się komisji śledczej w tej sprawie, ale partia Donalda Tuska się na to nie zgodziła.
CEE Insight (europejski portal ekonomiczny):
Syn polskiego premiera oskarżony o korupcję. Chodzi o podejrzenia stowarzyszenia Stop Korupcji, według którego "mógł narazić lotnisko w Gdańsku na straty finansowe przez praktyki korupcyjne na rzecz linii lotniczych OLT Express Airlines”.
Bloomberg Businessweek:
W sprawie Amber Gold nie tylko premier Tusk jest w centrum uwagi, ale i jego syn Michał, który robił interesy z podejrzanym przedsiębiorcą.
Die Welt:
Donald Tusk ma problem. Czy polski premier pomagał swojemu synowi wykorzystując tajne służby?
A do tego niemiecka telewizja ZDF informacje o aferze Amber Gold zilustrowała zdjęciem mężczyzny chowającego pieniądze za pazuchę. Ostrzegamy wydawców w Niemczech i Anglii – powinni być ostrożniejsi. Nigdy nie wiadomo, kiedy rodzina Tusków zleci panu Romkowi pisanie kolejnych pozwów. Znp
Ziemkiewicz do Durczoka: przepraszam i wyciągam rękę na zgodę. Sugestię, że nadużył alkoholu, powtórzyłem bez złych zamiarów Rafał Ziemkiewicz przeprasza na łamach „Rzeczpospolitej” za felieton, w którym sugerował, że Durczok prowadził „Fakty po faktach” pod wpływem alkoholu. Publicysta „Uważam Rze” pisze, że „dziennikarz ciągający dziennikarza po sądach, bo poczuł się urażony negatywną opinią, to zawsze rzecz z pogranicza absurdu, spór sądowy powinien być ostatecznością”. Dlatego chcąc go uniknąć, przepraszam Durczoka za stwierdzenie, iż prowadził program „urżnięty”. Przyczyną pozwu były felietony, w których wcale nie zamierzałem krytykować Durczoka, tylko porządki w jego stacji. Służymy oczywiście innym bogom, ale akurat dla Kamila mam szacunek, jako dla przykładu, że można, będąc generalnie po stronie establishmentu III RP, zachowywać jednak standardy przyzwoitości. Ziemkiewicz przyznaje, że nie znalazł czasu na dociekanie, jakie były przyczyny szeroko komentowanego zachowania Durczoka na wizji. Jak się okazuje, powodem wesołego nastroju dziennikarza TVN było zamieszanie, „które się w programie na żywo trafić może, i które według świadków obecnych w studiu wyglądało zupełnie inaczej, niż mogło się wydawać telewidzom”. Publicysta zaznacza jednak, że nie posługiwał się oszczerstwem, które jest mu „najgłębiej obce”: Nasze życie publiczne jest wystarczająco chore, żeby je jeszcze bardziej psuć. Nie zamierzałem szydzić z Kamila Durczoka, poniżać go czy podważać jego profesjonalizmu. Sugestię, że jego rozbawienie przed kamerą wynikło z nadużycia alkoholu, powtórzyłem za innymi bez złych zamiarów. Skoro było inaczej, przyjmuję to do wiadomości, przepraszam i wyciągam rękę do zgody. Ziemkiewicz dodaje, że choć nie sądzi, by groził mu przegrany proces, proponuje dać dobry przykład, „że można wyjaśniać nieporozumienia jak cywilizowani ludzie, bez brnięcia w sądowe paranoje”. Niech to będzie nasz wspólny skromny wkład w uśmierzanie rozrywających naszą sferę publiczną wojennych emocji - kończy publicysta. Cała sprawa zaczęła się po tej audycji: Znp, rp.pl
Zostaną zgliszcza, czyli wyciskanie cytryny. Łukasz Warzecha o tym, co Platforma szykuje obywatelom, i dlaczego najbardziej ucierpią jej najwięksi zwolennicy Licznik długu publicznego prof. Balcerowicza bije cały czas. Dziś wskazuje już blisko 850 mld złotych. W przeliczeniu na mieszkańca to ponad 22 tys. złotych. Ekonomiści (m.in. z takich organizacji jak Business Center Club) coraz powszechniej zakładają, że przyszłoroczny wzrost gospodarczy wyniesie zero. Raporty NBP wskazują na malejącą zamożność gospodarstw domowych, które dysponują coraz mniejszymi realnymi zasobami. Szykują się wielkie zwolnienia grupowe, które mogą objąć niemal 10 tys. osób. Nikt się nie łudzi, że nie wzrośnie bezrobocie. Statystyczne wzrosty wynagrodzeń napędza jedynie kadra menadżerska wysokiego szczebla, a to z kolei oznacza, że rośnie rozstrzał pomiędzy niewielką grupą, zarabiającą bardzo dobrze a całą resztą. Lada chwila zacznie potężnie obrywać po kieszeni znaczna część wiernych wyborców Platformy Obywatelskiej, którzy na razie nie mieli okazji odczuć problemów. Co funduje nam PO? Podwyżkę VAT (być może skończy się stawce maksymalnej 25 proc.), likwidację większości ulg, zamrożenie progów podatkowych, (czyli realny wzrost podatków), faktyczną likwidację 50-procentowego kosztu uzyskania przychodu dla przedstawicieli wolnych zawodów. Do tego szykuje się wzrost obciążeń lokalnych (podatki, których wysokość zależy od uchwał samorządów). Rekordy bije cena paliwa, co z kolei napędza inflację. Na gwałt instalowany jest nowy system fotoradarowy, którego naczelnym zadaniem ma być zasilenie budżetu. Życie staje się wyczuwalnie droższe. „Gazeta Wyborcza” entuzjazmuje się, że klasa średnia pokochała dyskonty, bo to „modne”. Nie, klasa średnia zaczyna kupować w dyskontach, bo tam jest taniej, a portfele robią się cieńsze. Wkrótce premier ma wystąpić ze swoim „drugim exposé”. Podobno powie w nim, jak straszne czasy nas czekają i jak bardzo trzeba będzie zacisnąć pasa. To przemówienie powinny poprzedzić migawki z niektórych wcześniejszych – nawet o wiele wcześniejszych – wystąpień Donalda Tuska. Na przykład tego, gdy Tusk zapowiadał, że z jego rządu wyleci każdy, kto wspomni o podwyżce podatków. Albo tego, gdy chwalił się zieloną wyspą. Na razie wygląda na to, że na problemy pseudoliberalna Platforma ma tylko jedną radę: wycisnąć obywateli jak cytrynę. W końcu każdy z nas, z dziećmi włącznie, ma do spłacenia – przypominam – 22 tys. złotych. Oczywiście za pół roku czy rok będzie to znacznie więcej. W ekonomii działają jednak pewne niezmienne reguły. Jeśli na przykład zostawi się ludziom mniej pieniędzy w kieszeniach – a taki jest skutek poczynań rządzącej partii – będą mniej kupować. A jeśli będą mniej kupować, mniejsze będą obroty, a zatem także wpływy z VAT. Wzrośnie bezrobocie, a więc zmaleją wpływy z podatków osobistych (pośrednich także, bo bezrobotni niewiele kupują), a zwiększą się obciążenia dla budżetu, związane z utrzymaniem bezrobotnych. Cała gospodarka wejdzie w negatywną spiralę. Zarówno Donald Tusk, jak i Jacek Rostowski, doskonale wiedzą, że wzrost obciążeń podatkowych, (który właśnie nam fundują), nie musi wcale znacząco zwiększyć wpływów. Im wyższe są podatki, tym poważniejszy impuls, aby unikać ich płacenia jak się da. Nie pomogą tu restrykcje, chyba, że PO, która tak akcentowała konieczność ufania obywatelom, zamieni Polskę do reszty w państwo policyjne. Poza tym wyższe obciążenia przyduszają cały system, więc wcale nie muszą generować dodatkowych pieniędzy. W jednej z najdynamiczniejszych gospodarek świata, w USA, każda liberalna (w europejskim sensie) administracja rozumiała, że aby rozkręcić wzrost, trzeba pozostawić ludziom więcej pieniędzy w kieszeniach. Temu służyły uchwalane na pewien okres ulgi podatkowe. Platforma robi dokładnie odwrotnie, zarazem cały czas podkreślając swój rzekomy liberalizm. W rzeczywistości z deklarowanego liberalizmu nie zostało już niemal nic. Liczy się jedynie panika Tuska, który ma przed oczami wizję przekroczenia konstytucyjnych progów ostrożnościowych wysokości zadłużenia publicznego. Ten rząd pozostawi po sobie gospodarcze zgliszcza, a nie zieloną wyspę. Zaś najbardziej ucierpią zapewne jego najzagorzalsi zwolennicy. Taka już bywa ironia historii. Dziennik Łukasza Warzechy
Analizy Rostowskiego budzą coraz więcej wątpliwości. Minister przeszacował koszty realizacji programu PiS? Analizy ekonomiczne propozycji PiSu przedstawione przez ministra Rostowskiego od samego początku wzbudzają podejrzenia i kontrowersje. Jak wskazuje "Rzeczpospolita", szef resortu przeszacował niektóre dane, którymi szafował w czasie przemówienia. Chodzi m.in. o koszty zwolnienia emerytów z PIT. Minister zaznaczał, że będzie to kosztowało 14 miliardów złotych. Zdaniem gazety, jedynie 4. To bardzo znacząca różnica. Ciekawe, z czego wynika? Gazeta wskazuje, że dziwnie brzmią również wyliczenia pozycji "inne", których dokonał Rostowski. Uznał, że "inne" będą kosztowały budżet Polski 16 miliardów złotych. Eksperci, którzy rozmawiali z "Rzeczpospolitą" jednoznacznie wskazują, że nie da się ocenić wiarygodności wyliczeń Rostowskiego. Ryszard Petru wskazuje nawet, że on mając tak mało danych, nie pokusiłby się o żadne szacunki. Gazeta wskazuje również, że specjaliści uznają propozycje PiSu za ciekawe i warte rozważenia. Eksperci zaznaczają, że ciekawie brzmią m.in. informacje dotyczące ulgi inwestycyjnej czy propozycje obniżenia składki rentowej. To bowiem może pobudzić gospodarkę i zahamować rosnące bezrobocie. Rostowski szacuje, że koszty wdrożenia programu PiSu wyniosą w 2013 r. 62,6 mld zł. Krytycznie do wyliczeń Rostowskiego podchodzą nie tylko eksperci, ale również PiS. Zdaniem Beaty Szydło, realizacja propozycji przedstawionych przez byłego premiera pociągnie za sobą koszy rzędy 13,5 mld złotych. Jednocześnie jednak spowoduje wzrost dochodów o 11 mld zł. To szacunki dotyczące pierwszego roku realizacji planu. W wyliczenia Jacka Rostowskiego nie wierzą również czytelnicy portalu wPolityce.pl. Ponad 7200 użytkowników, którzy wzięli udział w naszej sondzie, przyznaje, że nie wierzy w wiarygodność wyliczeń ministra. To ponad 90 procent udzielonych odpowiedzi. KL
Polska spłaca ostatnią transzę długu Gierka - 297 milionów dolarów. Trwało to 32 lata. Na ile zadłużyli nas aktualnie rządzący? Trzy lata temu w świat poszła wiadomość, że spłaciliśmy długi, które Polska zaciągnęła w czasach rządów Edwarda Gierka. Okazuje się, że informacje te nie były do końca precyzyjne. Jak czytamy w "Polsce The Times", dopiero z końcem października bieżącego roku Ministerstwo Finansów wyśle do Klubu Londyńskiego ostatnią transzę, która wynosić będzie 297 milionów dolarów. Dopiero wtedy będzie można powiedzieć, że długi Gierka zostały spłacone. Spłacaliśmy je ponad trzydzieści lat. Licznik zadłużenia ma się jednak dobrze - według tego, który stoi w centrum Warszawy - zadłużenie Polski przekroczyło 842 miliardy złotych. Projekt budżetu na 2013r. zakłada, że same odsetki od pożyczek obciążą nasze państwo na niemal 8 miliardów złotych. W porównaniu z całym długiem są o wiele wyższe. Są jednak bardziej dramatyczne wyliczenia - według Instytutu Globalizacji szacuje, że zadłużenie kraju przekroczyło bilion złotych, a odsetki są niemal trzy razy wyższe niż te opisane w projekcie budżetu.
Warto przypomnieć też słowa ministra Rostowskiego, który jeszcze kilka miesięcy temu apelował do Leszka Balcerowicza o ściągnięcie zegara długu z centrum Warszawy. Według słów Rostowskiego "skończył się w Polsce okres długu".
W ciągu czterech lat rządów Platformy Obywatelskiej dług publiczny zwiększył się o ponad 300 miliardów złotych. Nie bez przyczyny wielu ekonomistów porównuje ten okres do rządów Edwarda Gierka, analizując, że rząd zaciągnął pożyczki dwukrotnie wyższe od tych gierkowych. Donald Tusk swoimi działaniami nawiązuje do najgorszych tradycji Gierka. Zadłuża kraj w szybszym tempie niż on - mówił kilka miesięcy temu prof. Krzysztof Rybiński.
Tusk zadłuża kraj w szybszym tempie niż Gierek - uważa K. Rybiński
Trzydzieści dwa lata potrzebowała Polska, aby spłacić dług, który zaciągnął Edward Gierek. Porównania nasuwają się same. Lw, "Polska The Times"
Energetyczne trio Turecka polityka względem basenu Morza Śródziemnego przeżywa w ostatnim czasie spore trudności. Wszystko za sprawą ogromnych złóż surowców energetycznych, które są systematycznie odnajdywane we wschodniej części akwenu. Co ciekawe, punktem centralnym nowych problemów Ankary okazuje się Cypr. Relacje Turcji z Cyprem od lat cechują się napięciem. Wszystko z powodu podziału etnicznego wyspy pomiędzy zamieszkującą jej północną część ludnością pochodzenia tureckiego, a dominującymi nad resztą terenu Grekami. Ta różnorodność od wielu lat rzutuje na sytuację wewnętrzną kraju, a także jego relacje ze światem zewnętrznym. Punktem kulminacyjnym problemów w relacjach z Ankarą były lata 70. zeszłego stulecia. Wówczas to Turcy siłą oddzielili północ Cypru od reszty kraju, ustanawiając nieuznawane nigdzie na świecie (poza samą Turcją) państwo: Turecką Republikę Cypru Północnego.
Nowy wymiar sporu Od ponad trzydziestu lat Ankara i Nikozja starają się dojść do porozumienia w sprawie rzeczywistego statusu politycznego wyspy. Czy na jej terenie mieszczą się dwa państwa cypryjskie? Czy może jedno, które wymaga wspólnego zarządzania, tak aby reprezentowało interesy wszystkich cypryjskich grup etnicznych, a nie tylko dominujących Greków? Problem – co zrozumiałe – jest na tyle skomplikowany i delikatny, że w jego rozwiązanie od dawna angażują się liczne podmioty i organizacje międzynarodowe, z Organizacją Narodów Zjednoczonych na czele. W ostatnich miesiącach turecko-cypryjski spór nabrał jednak nowego wymiaru. Wszystko z powodu niedawnych odkryć ogromnych złóż surowców energetycznych zlokalizowanych w pobliżu południowego wybrzeża Cypru. Według pierwszych, szacunkowych założeń, pokłady gazu ziemnego tylko w jednym z badanych obszarów (określanym jako Blok 12/pole gazowe Afrodyty) są na tyle duże – 200 mld m3 gazu – że ich wykorzystanie zaspokoi zapotrzebowanie energetyczne Cypryjczyków na kilkadziesiąt lat. Biorąc pod uwagę wszystkie podmorskie złoża będące w zasięgu mieszkańców wyspy, przed Nikozją rysuje się niezwykle miła perspektywa niezależności energetycznej rozłożonej na około 150 lat, a także możliwości eksportu ogromnych ilości surowca za granicę. To co cieszy Cypryjczyków, Turków wręcz przeraża. Kształtowana od lat pozycja ich kraju w regionie w dużej mierze oparta była właśnie o kwestie energetyczne, w tym zwłaszcza połączenia (jako państwo tranzytowe) dostawców surowców takich jak ropa naftowa i gaz ziemny z regionu Azji Centralne j i Kaukazu z ich europejskimi odbiorcami. Perspektywa bogatego w surowce Cypru, skłonnego dzielić się swoimi skarbami z pełnymi pieniędzy Europejczykami jest więc Ankarze wybitnie nie na rękę. I nie chodzi tu tylko i wyłącznie o kwestie godzenia takiej perspektywy w ich własne, rozwijane przez lata, interesy. Eksportujący ropę i gaz Cypr, to Cypr bogaty i z o wiele większymi koneksjami politycznymi niż obecnie. A to z kolei oznacza większa asertywność i siłę nacisku Nikozji w dalszych sporach o status prawny wyspy.
Region szczęściarzy Problemy Turcji nie ograniczają się jednak tylko do Cypru. Odkrycia surowców energetycznych na wschodnim Morzu Śródziemnym dotyczą praktycznie wszystkich państw regionu. Własne zasoby szacuje (i to z zadowoleniem) Izrael. Według wstępnych danych Tel Awiw będzie mógł liczyć na eksploatację co najmniej 750 mld m3 gazu ziemnego (według pomiarów ze złóż Tamar i Leviethan). Pozwoli to Izraelczykom na uzyskanie tego, czego od dawna pragnęli – niezależności energetycznej. W chwili obecnej Tel Awiw jest w dużym stopniu uzależniony od dostaw gazu ziemnego z Egiptu. Blisko 40 proc. wykorzystywanego w Izraelu surowca pochodzi z egipskich złóż. Nie jest to dużo, jeżeli weźmie się pod uwagę fakt, że jedynie 36 proc. izraelskiej energii elektrycznej pochodzi od tego surowca. Mając jednak na uwadze przewidywania specjalistów, twierdzących iż w niedalekiej przyszłości odsetek ten wzrośnie aż do 70 proc., poziom uzależnienia od Egipcjan znacznie wzrasta na niekorzyść Izraelczyków. Jest to niepokojące, zważywszy z jednej stron na stałe ryzyko sabotowania instalacji przesyłowych zlokalizowanych na Półwyspie Synaj (do ataków na rury przesyłowe oraz ich czasowego wyłączenia dochodzi regularnie od lat), a także polityczną niestabilność wewnątrz samego Egiptu, jako konsekwencję obalenia w zeszłym roku prezydenta Hosniego Mubaraka. Perspektywa eksploatacji własnych złóż pod dnem Morza Śródziemnego spadła więc na izraelskich polityków jak manna z nieba. „Wybawienie” to dobre słowo również w kontekście Grecji. Co prawa kraj ten znajduje się daleko od bogatych złóż wschodniego Morza Śródziemnego, jednak nie jest on ich zupełnie pozbawiony. Najnowsze wyniki badań wskazują, że Grecy mogą liczyć na eksploatację co najmniej 26 mld baryłek ropy naftowej zlokalizowanych pod dnem Morza Jońskiego i Egejskiego. W perspektywie kryzysu finansowego, zapaści gospodarczej oraz bolesnych cięć wydatków budżetowych, perspektywa eksploatacji i sprzedaży surowca za granicę daje Grekom szansę na lepsze jutro.
Potrójna współpraca Wszystkie trzy państwa (Cypr, Izrael, Grecja) są obecnie na etapie mniej lub bardziej zaawansowanych badań dna morskiego. Kwestią czasu jest rozpoczęcie próbnych odwiertów (w niektórych przypadkach już do tego doszło), a także konkretnych pracy wydobywczych. Co więcej, wiele wskazuje na to, że pomimo odległości od siebie, wszystkie trzy strony zamierzają współpracować. Jak? W najprostszy z możliwych sposobów – eksportując swe podmorskie bogactwa. W najdogodniejszym położeniu jest Grecja, która ze względu na przynależność geograficzną do kontynentu europejskiego, musi jedynie zapewnić skuteczny i bezpieczny transport eksploatowanej z morza ropy na ląd, a następnie przesłać surowiec ropociągiem w kierunku jego odbiorcy. W nieco gorszej sytuacji znajdują się pozostałe dwa państwa, w tym zwłaszcza Izrael. Ze względu na „nieciekawe” otoczenie politycznej (fakt sąsiadowania z nieprzewidywalnymi państwami arabskimi), najdogodniejszym z punktu widzenia Tel Awiwu sposobem przesyłu surowców energetycznych w świat jest wykorzystanie Morza Śródziemnego. W tym przypadku rozwiązań jest kilka. Dwa z nich rozpatrywane są jednak jako najbardziej prawdopodobne: transport surowców na Cypr, przeładunek na statki transportowe, a następnie ich przesył do portów w krajach odbiorczych lub ich transport podmorskimi ropo- i gazociągami, ciągnącymi się od wschodniego Morza Śródziemnego aż do południowej Europy (np. przy wykorzystaniu greckich portów przeładunkowych lub też instalacji odbiorczych na wybrzeżach tego państwa). W tym drugim przypadku jednak również w grę wchodzi zaangażowanie w cały proces Cypru. Tak więc, wszystko wskazuje na to, że Tel Awiw i Nikozja (a także Ateny) są zmuszone do nawiązania współpracy, zarówno w procesie szacowania rozmiarów złóż oraz i ich lokalizowania, a następnie eksploatacji oraz przesyłu.
Turecki problem Zarysowująca się perspektywa współpracy nowej energetycznej „trojki” nie bez powodu jest solą w oku Ankary. Potencjalny sojusz Izraela, Cypru oraz Grecji stanowi bowiem zagrożenie dla tureckich interesów w regionie. I to nie tylko ze względu na wspomnianą już wieloletnią politykę lansowania Turcji jako klucza Europy do złóż ropy i gazu na Kaukazie i w Azji Centralnej. Nie, w grę wchodzi jeszcze jedna kwestia – regionalna rywalizacja polityczna. Jak wiadomo, relacje Turcji z Cyprem są napięte. Ze względu na solidarność etniczną z cypryjskimi Grekami (a także inne uwarunkowania strategiczne), Ateny również nie utrzymują zbyt dobrych relacji z Ankarą. W ich naprostowaniu nie pomaga bynajmniej szereg różnego rodzaju posunięć greckich polityków, które tylko antagonizują sąsiada (mowa np. o restrykcyjnej polityce antyemigracyjnej Grecji, wymierzonej m.in. w emigrantów z terytorium Turcji). W ostatnich latach o wiele gorzej ma się też niedawny (i nieformalny) sojusz Turków z Izraelczykami. Po wydarzeniach z czerwca 2010 r. (ataku izraelskich komandosów na turecki statek wiozący – oficjalnie – pomoc humanitarną dla Palestyńczyków), a także szeregu następujących w konsekwencji tego wydarzenia zgrzytów politycznych pomiędzy Ankarą a Tel Awiwem, Turcji daleko jest do wyrażania tak dużej sympatii względem Izrael jak to jeszcze niedawno miało miejsce. Nie tracący czasu Izraelczycy zaczęli zawiązywać nowe przyjaźnie z innymi państwami regionu, w tym – właśnie – z Cyprem i Grecją. Temat podmorskich złóż energetycznych oraz współpracy przy ich eksploatacji i eksporcie, tylko dodał rozpędu rodzącemu się sojuszowi. Bez wątpienia Turcja znalazła się w trudnym położeniu. Zwłaszcza jeżeli weźmie się pod uwagę fakt, iż przed perspektywą eksploatacji nowych surowców energetycznych stanęły też Liban (spierający się z Izraelem o delimitację wyłącznych stref ekonomicznych/dostęp do złóż) oraz Syria. Nie trzeba wspominać, że relacje Ankary z Damaszkiem znajdują się ostatnio w bardzo złym stanie ze względu na czynną pomoc udzielaną przez Turków syryjskiej opozycji walczącej z reżimem Bashara al-Assada.
Ankara nie składa broni Pomimo trudnego położenia geopolitycznego w regionie, Turcja nie zamierza składać broni i w dalszym ciągu dostrzega szansę na obronę swoich interesów strategicznych. Bardzo pomocna w tej kwestii może okazać się kwestia – wspomnianego już – podziału etnicznego Cypru oraz funkcjonowania (pomimo braku uznania międzynarodowego) TRPC. Ankara z pewnością skusi się na wykorzystanie tych dwóch czynników (co zresztą robi już od dłuższego czasu). Jak? W bardzo prosty sposób. Wystarczy użyć argumentu (bez względu na jego racjonalność) o tym, że ze względu na funkcjonowanie dwóch państw cypryjskich (o ile nie de iure to przynajmniej de facto) grecka Republika Cypru nie może – zdaniem Ankary – działać w imieniu wszystkich mieszkańców wyspy. A przez to rozumie się w tym przypadku eksploatację podmorskich złóż surowców energetycznych (ich rozpoczęcie w sierpniu zeszłego roku przez Cypryjczyków i współpracujących z nimi Izraelczyków, turecki premier Recep Erdogan określił jako „szaleństwo”). Swoje podejście do sprawy Turcja potwierdziła wysyłając w zeszłym roku specjalny statek do zbadania złóż zlokalizowanych na południe od wybrzeży Cypru. W celu ochrony towarzyszyło mu kilka okrętów marynarki wojennej. Z kolei nad ich głowami latały tureckie samoloty bojowe, stacjonujące na mocy specjalnego porozumienia na terenie TRPC. W tym samym czasie doszło też do incydentu, w który zaangażowany został Izrael. Należące do tego państwa dwa samoloty F-15 przeleciały bardzo nisko nad badawczo-wojenną ekspedycją Turcji, zmuszając tym samym tureckie F-16 do poderwania się z baz na terenie północnego Cypru w celu przegonienia intruzów. Tego typu metody są często stosowane w relacjach międzypaństwowych, jako sposób pokazania swojego niezadowolenia z działań drugiej strony lub też w celu zwyczajnego „prężenia muskułów”. W tym przypadku Tel Awiwowi chodziło zapewne o jedno i drugie.
Możliwa jest eskalacja działań siłowych Trudno jednoznacznie przewidzieć, jak potoczą się dalsze losy tureckiej polityki względem nowego energetycznego trio w regionie. Z punktu widzenia prawa, działania eksploatacyjne Cypru na terenie własnej wyłącznej strefy ekonomicznej są dozwolone. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że Ankara zrobi wszystko, co w jej mocy, aby z jednej strony nie uszczuplić własnych wpływów i pozycji politycznej w stosunku do Europy, a z drugiej, aby maksymalnie osłabić korzyści ekonomiczne (i polityczne) państw „trojki”, w tym zwłaszcza Cypru, wynikające z eksploatacji złóż ropy naftowej i gazu ziemnego. Wobec tak zarysowanej sytuacji należy liczyć się z dalszym instrumentalnym traktowaniem kwestii podziału etnicznego Cypru oraz istnienia TRCP. Możliwa jest też dalsza eskalacja wykorzystania argumentów siłowych, zarówno przez Turcję (np. poprzez organizację w regionie gier wojennych lub zwiększanie współpracy wojskowej z władzami TRCP) jak i Cypr, Grecję oraz Izrael, czego potwierdzeniem jest niedawne podpisanie specjalnej umowy pomiędzy Nikozją a Tel Awiwem, umożliwiającej stacjonowanie elementów lotnictwa i marynarki wojennej jednej ze stron w bazach drugiej – naturalnie w określonych sytuacjach.
Michał Jarocki
Warzecha: Giertych kiedyś i dziś to... „Ech, jakie to wszystko było kiedyś proste” – musi sobie dziś myśleć ten i ów. No, może nie każdy ten i ów, a jedynie ten, kto należy do grupy Młodych, Wykształconych, z Dużych Miast lub do dobrze żyjących z władzą, ale słabo myślących celebrytów. „Ech, jakie to wszystko było proste” – myśli sobie zatem. – „Było wiadomo, bo »Wyborcza« napisała, a w tefauenie powiedzieli, że Roman Giertych to zamaskowany faszysta, że kumpli ma hajlujących na imprezach, że w szkołach chce wprowadzić straszny zamordyzm, zaś szlachetna, pełna ideałów i rozbudzona obywatelsko młodzież, nie obawiając się pisowsko-elpeerowskich jaczejek zbiera się pod Ministerstwem Edukacji i wykrzykuje jakże słuszne i dowcipne hasło »Giertych do wora, wór do jeziora!«. A dziś?”. I tu w oczach Młodego, Wykształconego lub też celebryty pojawiają się łzy rozpaczy, doznaje on bowiem wstrząsającego dysonansu poznawczego. Tak fachowo nazywa się w psychologii sytuacja, kiedy pomiędzy schematem, który się przyjmuje bezrefleksyjnie, a rzeczywistością pojawia się rozziew. Dla przykładu – wszyscy wiedzą, że pies nie znosi kotów, dysonansu poznawczego doznamy zatem, widząc psa żyjącego z kotem w najlepszej przyjaźni. Ten prosty przykład to jednak nic w porównaniu z zadaniem, jakiemu muszą sprostać obecnie Młodzi Wykształceni, tudzież celebryci. Jak bowiem pogodzić dawny, dobrze utrwalony wizerunek Romana Giertych z jego obecnymi działaniami? Bo jakże to – znany nacjonalista, może nawet – mogą myśleć niektórzy – kryptofaszysta pozostaje w bliskiej przyjaźni z ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim, który przecież już dawno przeszedł na jasną stronę mocy i tak pięknie reprezentuje nas na międzynarodowych forach. Jakby tego było mało, ten wstrętny Giertych zostaje pełnomocnikiem syna samego premiera i ma go reprezentować w procesie przeciwko „Faktowi”! To znaczy co – już jest dobry? No, to także nie jest do końca jasne. Przecież nie wstąpił do PO jak Sikorski. Nie został też formalnie namaszczony. „Gazeta Wyborcza” nie napisała jeszcze piórem Jarosława Kurskiego ani nawet Piotra Pacewicza, że Giertych jest już w porządku, że swoje winy odkupił, że wyrzekł się swych dawnych odrażających zapatrywań, pokochał Gombrowicza, a homoseksualistów najchętniej zatrudnia w swojej kancelarii. Słowem – brak wyraźnego drogowskazu, co myśleć. Dysonans poznawczy to sytuacja trudna i wywołująca poczucie dyskomfortu. Człowiek stara się go w naturalny sposób zneutralizować. Na przykład poprzez wypchnięcie z umysłu wszystkich dawnych skojarzeń i zastąpienie ich silnym przekonaniem, że cokolwiek robi pan premier, musi mieć rację. Czyli: jeśli Donald Tusk uznaje, że warto wynająć Giertycha, aby reprezentował jego syna, to znaczy, że Giertych jest już bohaterem pozytywnym. Ba, może nawet zawsze nim był? Winston nastawił tarczę teleekranu na „stare numery” i zamówił właściwe egzemplarze „The Times” […] Otrzymane przez niego notatki dotyczyły artykułów i komunikatów uznanych obecnie, z takich lub innych względów, za wymagające przerobienia czy też – jak to urzędowo określono – „sprostowania”. Na przykład z relacji „The Times” z siedemnastego marca wynikało, że dzień wcześniej Wielki Brat przepowiedział w swoim wystąpieniu, iż na froncie południowo-indyjskim będzie panował spokój, a ofensywa eurazjatycka rozpocznie się w Afryce Północnej. Tak się jednak złożyło, że Eurazjatyckie Dowództwo Naczelne zdecydowało się przeprowadzić natarcie nie w Afryce, lecz w południowych Indiach. Należało więc odpowiednio przerobić akapit przemówienia Wielkiego Brata, aby przepowiedział to, co się rzeczywiście wydarzyło. Podstawcie w odpowiednie miejsce nazwisko Romana Giertycha, a dysonans poznawczy zniknie. Łukasz Warzecha
NIESPŁACALNE DŁUGI- NIEMORALNE DŁUGI W tym artykule udowadnia się z dokładnością 100%, że żaden z krajów „demokracji ludowej” nie ma obowiązku spłat długów zaciągniętych przez reżimy komunistyczne i postkomunistyczne .
DOKTRYNA NIESPŁACALNYCH DŁUGÓW (The Doctrine of odious debts)
„To są długi stworzone przez Rząd Hiszpanii, dla jego tylko celów i podjęte przez jej własnych pośredników, w których Kuba nie brała udziału”. Jako takie, argumentują Amerykanie po hiszpańsko - amerykańskiej wojnie, długi te nie mogą być brane pod uwagę jako lokalne Kubańskie długi lub też przechodzić ze swym obowiązkiem spłacalności na kolejny rząd Kuby. Co do Kredytodawców – Amerykanie twierdzą, że:
„Od samego początku kredytodawcy podjęli ryzyko inwestycyjne. Stworzenie ogólnonarodowego kredytu, z jednej strony kreuje narodowy charakter kredytu, z drugiej zaś strony proklamuje notoryczne ryzyko, które istnieje od samego początku jego istnienia”. Spór na temat „Kubańskich Długów” stał się jedną z najbardziej wyzywających odmów uznania ich płatności - nie z powodu braku możliwości płatniczych dłużnika - lecz z powodu ich stworzenia dla nielegalnych celów i przez nielegalne przedstawicielstwo narodu kubańskiego. DŁUGI TE ZOSTAŁY NAZWANE PRZEZ PRAWO JAKO „NIESPŁACALNE DŁUGI” („ODIOUS DEBTS”). Legalną formę „NIESPŁACALNYCH DŁUGÓW” określił Aleksander Nahum Sack dwadzieścia pięć lat po zakończonej porozumieniem wojnie amerykańsko- hiszpańskiej. W czasach gdy terytoria kolonialne stały się niezależnymi państwami a kolonie zmieniały właścicieli, monarchie zamieniały się w republiki a rządy wojskowe zamieniano na cywilne - z ciągłymi zmianami granic w całej Europie i z ciągłym powstawaniem nowych ideologii takich jak: socjalizm, komunizm czy faszyzm – obalające istniejący porządek świata – teoria o długach Sacka dawała praktyczne rozwiązanie traktowania międzynarodowych długów w kontekście tych zmian. Tak jak większość, Sack wierzył, że zobowiązanie spłat długów publicznych powinno być nienaruszone, gdyż dług reprezentuje kraj w pojęciu terytorialnym a nie w pojęciu struktury władzy, która w danym kraju rządzi. W tym systemie nie bazował on na naturalnej sprawiedliwości lecz na chwilowym wymaganiu stworzonym przez ww. zmiany w sferze handlu zagranicznego. Wierzył on, że bez silnych praw powstanie chaos w skali międzynarodowej, załamujący działalność handlu i finansowania międzynarodowego. Sack jednak także wierzył, że niektóre długi nie powinny być objęte tym ogólnym prawem. Niektóre długi były NIESPŁACALNE („dettes adieuses”).
„Jeżeli reżim spowoduje zadłużenie kraju - nie w jego interesie, ale aby wzmocnić swoją władzę dla ucisku i opresji narodu, który walczy z tym reżimem – dług ten jest NIESPŁACALNY przez ten uciskany naród”. Naród nie ma obowiązku spłaty tego długu który jest osobistym długiem reżimu i konsekwentnie upada razem z reżimem tracącym władzę. Powód dla którego dług jest NIESPŁACALNY przez terytorialne państwo jest ten, że nie spełnia on podstawowych warunków określających legalność państwowego długu:
DŁUG POWINIEN POWSTAĆ W INTERESIE I DLA POTRZEB PAŃSTWA NIESPŁACALNE DŁUGI POWSTAJĄ GDY PRZY WIEDZY KREDYTODAWCY JEST ON UŻYTY DLA INNYCH CELÓW NIŻ POTRZEBY PAŃSTWA - wtedy naród nie musi płacić długów gdy odzyska niepodległość - z wyjątkiem tych części długu, które były użyte z korzyścią dla narodu. Kredytodawcy popełnili wrogi czyn w stosunku do narodu, nie mogą więc oczekiwać by naród uciskany przez reżim przejął na siebie spłatę długu. Nawet gdy jeden reżim jest zamieniony przez inny nie mniej opresyjny – dług zaciągnięty przez uprzedni reżim nie przechodzi na nowy reżim. Można także do tych NIESPŁACALNYCH DŁUGÓW dodać ten, gdy jakaś osoba lub grupa osób zaciagnie dług, który nie jest wykorzystany dla dobra narodu.
AKTUALNE PRZYPADKI PRAWNE Rozumowanie przeprowadzone poniżej jest oparte na światowym systemie prawnym i praktyce stosowanej w sytuacjach gdy reżim panujący w danym kraju utrzymuje władzę wbrew woli narodu i zaciąga pożyczki jedynie w swoim imieniu. W praktyce stosowanej w rozliczeniach finansowych zadłużeń przez narody uznane przez opinię światową za reżim to znaczy rządy zdobyte siłą lub przy pomocy sfałszowanych wyborów (np. znanych w Polsce powojennej do dnia dzisiejszego wszystkie kolejne wybory były sfałszowane), stosuje się doktrynę NIESPŁACALNYCH (WYBACZALNYCH ) DŁUGÓW.
Międzynarodowa doktryna WYBACZALNYCH DŁUGÓW jest scharakteryzowana następującymi elementami:
·DŁUG NIE DAJE KORZYŚCI NARODOWI
·NARÓD NIE WYRAZIŁ AKCEPTACJI TEJ POŻYCZKI
·KRAJE LUB ORGANIZACJE FINANSOWE UDZIELAJĄCE TYCH POŻYCZEK - WIEDZIAŁY LUB POWINNY WIEDZIEĆ O WYŻEJ WYMIENIONYCH OKOLICZNOŚCIACH.
Chociaż doktryna ta jest możliwa do oprotestowania wg międzynarodowego prawa jest jednakże dość zaistniałych przypadków gdzie wiodące kraje współczesnej tzw. Zachodniej Cywilizacji wielokrotnie stosowały ją kreując tym samym argument przemawiający za zastosowaniem jej w przypadku pożyczek zaciągniętych przez rządy „ krajów demokracji ludowej” . Poniżej przeanalizujemy kilka takich przypadków zaczynając od ostatniego tj. od tzw. DIABELSKICH DŁUGÓW SADDAMA czyli zadłużenia Iraku. W czasie wyzwalania Iraku spod panującego reżimu nastąpiło wiele zniszczeń, które wymagają odbudowy kierując lawinę wydatków, na które Iraku nie stać. W celu zorganizowania finansowania tak potężnych operacji finansowych związanych z rekonstrukcją Iraku - kraje zachodnie i kooperujące z nimi instytucje finansowe zebrały się w Madrycie w październiku 2003. Rozpatrywano rozwiązanie tego problemu w postaci częściowego wybaczenia długów i dodatkowych pożyczek. Zebrani przedstawiciele krajów – wierzycieli mieli jednak jeden główny powód do tej akcji tj. aby zapobiec decyzji Iraku odmówienia spłat wszystkich długów uznając je za DŁUGI WYBACZALNE jako, że Saddam zaciągnął je jako środka użytego do opresji narodu irackiego. Nie była więc to tak bardzo ich dobra wola jak obawa przed konsekwencją wynikającą z pozostawienia sprawy swemu losowi...
W tym samym czasie legalność odmowy spłat długów przez Irak została przedstawiona Kongresowi USA. Latem w tym samym roku Demokraci i Republikanie wspólnie przestawili projekt ustawy pt. „Zwolnienie Iraku od Długów” na podstawie powyższej doktryny. Ustawa ta wzywa Sekretarza Skarbu aby użył wpływów USA w Banku Światowym i w Międzynarodowym Funduszu Walutowym do likwidacji zadłużenia Iraku. Chociaż zadłużenie wobec amerykańskich instytucji finansowych jest nieduże, to przeforsowanie tej ustawy zwolniłoby Irak z międzynarodowego zadłużenia w wysokości przekraczającej 110 miliardów dolarów. Jest ogólnie wiadomo, że lwią cześć tych długów ma Irak w stosunku do Rosji, Niemiec i Francji... A więc jednym strzałem USA ustrzeliłoby dwie „kaczki”: 1. Irak będzie zwolniony z zadłużenia.
2. Rosja, Niemcy i Francja dostaną dobrą nauczkę za nieprzystąpienie do koalicji „wyzwalającej” Irak.
Grunt pod tego rodzaju rozwiązania został przedstawiony opinii publicznej w postaci listów wydawców i artykułów w najważniejszych pismach USA („Washington Post”, „Financial Times”, „The Economist”). Do grupy tej dołączył też w swoich publicznych wystąpieniach wpływowy doradca Pentagonu, Richard Perle. Chociaż wierzyciele akceptowali ideę rekonstrukcji gospodarki Iraku z uwzględnieniem częściowego wybaczenia długów - wyrazili jednak poważne obawy odświeżania i tworzenia precedensu stosowania DOKTRYNY WYBACZALNYCH DŁUGÓW.
Na wiadomość o tym „Wall Street Journal” wyraził obawę w ostrzeżeniu, że pożyczkodawcy będą co najmniej żądać dodatkowych opłat z uwagi na większe ryzyko pożyczania pieniędzy. Jest to spekulowanie na bazie, że doktryna NIESPŁACALNYCH DŁUGÓW spowoduje niestabilność na rynku pożyczania pieniędzy. Takie stanowisko jest jednak mylące. Instytucje finansowe mogą stworzyć umowę pożyczkową z warunkami zabezpieczajcymi ich przed powstaniem okoliczności, które określą NIESPŁACALNOŚĆ DŁUGU np. wprowadzając dwa warunki:
1. Doktryna ta będzie zastosowana i określana nie przez zadłużony kraj lecz przez międzynarodowy trybunał.
2. Kredytodawcy muszą być pewni, że ich pożyczki są użyte dla celów publicznych z korzyścią dla narodu danego kraju.
Międzynarodowa społeczność i wolny rynek będzie kontrolował realizację pierwszego warunku, zaś drugi z nich musi być kontrolowany przez kredytodawców. W dzisiejszych czasach kredytodawcy dobrze wiedzą na co ich fundusze są użyte poprzez zastosowanie szeregu warunków w umowach pożyczkowych. Często fundusze są dostarczane partiami po kolejnym sprawdzeniu na co poprzedni przydział był użyty i czy warunki umowy są respektowane. W przypadku gdy nie są - pożyczka jest wstrzymana i pożyczający musi ją natychmiast spłacać. Jednakże współczesne, międzynarodowe pożyczki finansowe są realizowane w formie obligacji przy czym użycie funduszu jest także precyzowane z dużo mniejszą dokładnością. Kredytodawca ma mniejszą kontrolę nad dyspozycją pożyczonych funduszy ale zachowuje takie samo prawo do żądania informacji na co fundusz został zużyty. DOKTRYNA NIESPŁACALNYCH DŁUGÓW stanowi więc naturalną kontrolę rynku nad właściwym zużyciem pożyczonych funduszy kreując publiczny narodowy dług. Co do omawianych tutaj długów, gdy rządy były dyktatorskie i opresyjne w stosunku do narodu a kredytodawca WIEDZIAŁ LUB POWINIEN WIEDZIEĆ, że dostarczając pieniądze bez żadnych pytań, kreował siłę i popierał reżim, ŻADEN WIĘC Z KREDYTODAWCÓW NIE MOŻE SIĘ BRONIĆ PRZED SĄDEM ŻĄDAJĄC ZWROTU FUNDUSZY.... JEST RZECZĄ OCZYWISTĄ, ŻE FINANSOWANIE REŻIMU JEST PRAKTYCZNIE BYCIEM CZĘŚCIĄ TEGO REŻIMU. Jednakże w przypadku gdy fundusz był użyty dla celów publicznych np. pożyczka Japonii dla Iraku, która była użyta do budowy dróg i infrastruktury - stanowi całkowicie wartość zwrotną i kraj, który pożyczył te pieniądze nie może się powoływać na tę doktrynę. Pożyczki sprzedawane z obniżoną wartością przez firmy spekulacyjne z zamiarem ich odzyskania lub odsprzedania z zyskiem całkowicie są objęte tą doktryną: spekulator dokładnie wie dlaczego kupuje pożyczki poniżej nominalnej wartości. Spekulator wiedział lub powinien wiedzieć że pożyczki te były zaaranżowane przez dyktaturę nie może więc liczyć na uznanie ich przez jakikolwiek legalny sąd. „The Economist” pisał o tych firmach z wielkim podziwem nazywając ich specjalistami od długów pariasów, czyli biednych państw. Spekulator wiedział lub powinien wiedzieć, że pożyczki te były zaciągane bez wiedzy ludności dla reżimu, a nie dla publicznych celów z przeznaczeniem dla dobra narodu.
TA SAMA DOKTRYNA NIEZWRACALNYCH DŁUGÓW:
* OCHRANIA KREDYTODAWCÓW PRZED SAMOWOLNYMI AKCJAMI KRAJÓW ZADŁUŻONYCH I DAJE IM PODSTAWĘ PRAWNĄ DO WYSTĘPOWANIA W SĄDACH O ZWROTY POŻYCZEK.
* WŁASCIWIE STOSOWANA DOKTRYNA ZNIECHĘCIŁABY POŻYCZANIE PIENIĘDZY REŻIMOM.
* PROPAGOWAŁABY DOKŁADNE SPRAWDZANIE UŻYCIA POŻYCZEK DLA CELÓW PUBLICZNYCH A NIE OSOBISTYCH.
* STWORZYŁOBY TO SYSTEM MORALNEGO I LEGALNEGO SPOSOBU POŻYCZANIA PIENIĘDZY!!!!!!!!!
HISTORYCZNE I AKTUALNE PRZYPADKI PRAWNE „NIESPŁACALNYCH DŁUGÓW”
IRACKIE NIESPŁACALNE DŁUGI (IRAQ’S ODIOUS DEBTS)
Po odsunięciu od władzy Saddama Husseina, Rosja i Francja poniosły większe ekonomiczne straty niż jakikolwiek inny kraj - i to był główny powód aby nie przystąpić do tej wojny. Rosja jest największym wierzycielem irackich długów. W związku ze spadkiem po komunistycznym systemie, dług ten głównie przejawiał się w postaci kredytowej sprzedaży uzbrojenia - a więc dokładnie odpowiada definicji DŁUGU NIESPŁACALNEGO. Na spotkaniu uchodźcow politycznych Iraku W Waszyngtonie ustalono, że będą honorowane długi które były legalne i fundusz uzyskany w ten sposób był użyty dla dobra i w interesie potrzeb cywilnych, przy czym długi zaciągnięte w postaci uzbrojenia nie będą spłacalne. Wątła rosyjska ekonomia nie może sobie pozwolić na utratę 12 miliardów dolarów USA zwłaszcza, że przewidywana cena ropy po usunięciu Saddama Husseina znacznie spadnie – zgodnie z przewidywanym wzrostem dostaw ropy z Iraku. (Niech Państwo nie myli chwilowego wzrostu ceny ropy aktualnie do ok. $40-80 US $ za baryłkę – jest to jedynie przykręcenie kurka przez prezydenta Busha w formie pytania przedwyborczego: „ Będziecie głosować na mnie, czy mam dalej przykręcać kran ropy?” Co jest zresztą super dobrą wiadomością dla innych dostawców ropy i lekkim otarciem „krokodylich łez” dla Rosji). Za jednym zamachem pan prezydent zachęcił wyborców i uspokoił rozwścieczonego „Niedźwiedzia”. Rosja nie może też utracić swych kontraktów w ropie Iraku, których to kontraktów nowy rząd Iraku nie będzie respektował i unieważni je. Legalność kontraktów z niepodległym państwem spoczywa na aktualnym legalnym rządzie, który w rzeczywistości występuje w roli agenta handlowego państwa. Reżim Saddama Husseina nie był legalnie uznany przez wiele irackich mniejszości narodowych i przez większość narodową, którą jest narodowość Shiitie. Zerwanie rosyjskich kontraktów i uznanie zadłużenia u Rosji jako DŁUG NIESPŁACALNY może więc odnieść sukces.
Następnym krajem co do wielkości posiadanego zadłużenia w Iraku jest Francja. Francja jest uznawana za jedno z bardziej wspierających Irak państw, szczególnie w dziedzinie uzbrojenia, dostarczając między innymi odrzutowce Mirage i rakiety Exocent. Tak jak Rosja, Francja ma potężne udziały w polach naftowych Iraku. Francuski kolos naftowy Total Fina Elf ma największy kontrakt z Irakiem z ekskluzywnym prawem pierwszeństwa negocjowania prawa do rozbudowy pól naftowych Majnoon i Bin Umar. Pól naftowych gdzie zasoby szacuje się na 26 miliardów baryłek co przy dzisiejszej cenie 40 $ za baryłkę, przekracza tysiąc miliardów dolarów US (obecnie 80 $– daje 2 tys. miliardów). Te układy handlowe między Irakiem a Francją czy Rosją są obecnie totalnie zagrożone. Do czasu wojny irackiej oba te państwa liczyły na znaczny sukces ekonomiczny w handlu z Irakiem, do którego przystąpiły energicznie zaraz po zniesieniu embarga przez ONZ. Obalenie reżimu Saddama przez USA - zniszczyły te plany i co gorsza naraziły te kraje na poważne ekonomiczne straty w formie NIESPŁACALNYCH DŁUGÓW powstałych w uprzednich inwestycjach.
DOKTRYNA NIESPŁACALNYCH DŁUGÓW chociaż rzadko stosowana, jest doskonale znana przez USA, Rosję i Francję.
* Jak już uprzednio zauważyliśmy doktryna ta powstała ponad 100 lat temu w czasie wojny Hiszpańsko – Amerykańskiej, gdy amerykanie odmówili płacenia długów kubańskich dla Hiszpanii mówiąc że były one:
„NARZUCONE SIŁĄ I BEZ WIEDZY NARODU KUBAŃSKIEGO”. Ponadto Amerykanie z sukcesem argumentowali, że większość funduszu pożyczkowego była użyta do zdławienia powstań Kubańczyków przeciwko hiszpańskiemu imperium a nie w interesie narodu kubańskiego.
* Po rewolucji w Rosji w 1917 roku, gdy Rosjanie starali się odmówić spłacania carskich pożyczek - to właśnie wtedy DOKTRYNA NIESPŁACALNYCH DŁUGÓW przybrala ostateczny kształt dla określenia, które długi były legalne a które nie. Prace te były wykonane przez Alexandra Nahum Sacka, profesora prawa w Paryżu, w formie dwóch dzieł naukowych które wprowadziły określenie:
„DETTES ADIEUSES”. Jak to już wyrażono w tym artykule długi zaciągniete przez reżim ucisku nie są spłacalne przez naród.
* Jednakże w przypadku Wielkiej Brytanii przeciwko Costa Rica, mimo że sędzia amerykański Taft rezydując, jako arbiter, zarządził w 1923 zwolnienie z opłat Kostaryki, gdyż pożyczka Royal Bank z Kanady była uznana jako pożyczka osobista reżimu - Costa Rica zdecydowała się na spłatę z obawy, iż kredytodawcy zaczęliby bojkotować następny reżim. Długi zaciągnięte przez kraje komunistyczne są wiec:
KLASYCZNYM PRZYKŁADEM NIESPŁACALNYCH DŁUGÓW, CO W 100% POTWIERDZAJĄ POWYŻEJ OMÓWIONE PRZYPADKI. Proponuję, więc wstrzymanie spłat tych pożyczek w celu ustalenie, jakie z nich lub jakie części z nich są legalne. W tym celu należy powołać uczciwego arbitra - zespół naukowców, prawników i biznesmenów z dużym międzynarodowym doświadczeniem. Zespół ten powinien być złożony w większości z krajów, które nie są zaangażowane, jako część konkretnie rozpatrywanego długu. Po określeniu legalności długów zespół ten mógłby także prowadzić nadzór nad rozliczeniem pożyczkowym. Dodatkowym argumentem za tą formą rozliczenia pożyczek przemawia fakt dysproporcji wartości rynkowej elementów tych pożyczek, jak na przykład do dziś widzi się wręcz niewolniczą wartość robocizny w krajach komunistycznych (OBECNIE Chiny) i z drugiej strony- kapitalistycznych - miliardowe fortuny firm lub osób prowadzących „interesy” przy udziale taniej siły roboczej. „Taniej siły” – gdyż agent reżimu nie był zainteresowany dobrobytem narodu lecz dobrobytem własnym - reżimowym.
Nie byłoby przesady – gdyby kraje – kredytodawcy – dołożyli trochę do rozwoju tych podupadłych krajów - parjasów. Autor niniejszego opracowania oferuje zainteresowanym krajom swoją pomoc przy zorganizowaniu takiego zespołu mediacyjnego. Zainteresowanych proszę o kontakt via Internet:
Bohdan Szewczyk
Opracował dla Państwa na podstawie:
1. Książki pt.„ODIOUS DEBT” autor: Patricia Adams.
Executive Director of Probe International, Toronto, Canada.
2. Lawrence Solomon.
Executive Director of Urban Renaissance Institute Montreal, Canada.
3. Jeff King, Centre for Inernational Sustainable Development Law.
PS. Autor przypomina, iż obecnie Argentyna spłaca długi w ilości 25 centów za pożyczonego dolara.
POLSKA: „My nie jesteśmy Wenezuelą” powiedział Lepper i nie będziemy odbierać przywłaszczonego mienia narodowego. Płacimy dolar plus 20% za pożyczonego dolara i na górkę obecny rząd zobowiązał się dopłacić Żydom 65 $ miliardów... jako zwrot straconego przez nich mienia!
08 września 2012 LIkwidacja państwa polskiego trwa - systematycznie i metodycznie, i w najlepsze -poza świadomością” obywateli”, którzy zajęci czynnościami dnia powszedniego, nie mają czasu, żeby uświadomić sobie, że następuje powolny acz systematyczny proces likwidacji państwa polskiego. Nie jesteśmy już suwerenni od czasu powstania państwa o nazwie Unia Europejska w dniu 1 grudnia 2009 roku. Jesteśmy częścią tego państwa, a część państwa nie może być suwerenna, z samej swojej istoty- bo część to część- a państwo składa się z części, które stanowią o państwie. Główną rolę w państwie o nazwie Unia Europejska grają Niemcy. Jak mówił słusznie W. Churchill:” Niemców ma się albo pod butem, albo na gardle”. No i mamy ich na gardle.. Zmieniły się jedynie metody. Cel pozostał ten sam.. Hegemonia Niemiec w Europie. To, że pan poseł Janusz Palikot występuje z propozycjami likwidacji symboli Polski, to jest tylko fragment całej gry, to, że pan premier powołuje bez hałasu medialnego pełnomocnika do wprowadzenia w Polsce politycznej waluty euro- to jest kontynuacja polityki niemieckiej. to, że pan minister Spraw Zagranicznych- Radosław Sikorski jeździ składać hołdy Niemcom, bez jakiejkolwiek debaty sejmowej, tak na” własną „ rękę- to znak naszych czasów. Wszystko zostało już rozstrzygnięte… Tylko czas na realizację wizji.. Niemieckiej wizji Europy.. Pan Krzysztof Szczerski, poseł Prawa i Sprawiedliwości, zajmujący się polityką zagraniczną, wyraża wielkie zdumienie na stronie Polityce.pl:” Przeczytałem depeszę PAP z Berlina i nie mogłem uwierzyć własnym oczom; to dzieje się znowu? Wrażenie upiornego deja vu niestety nie chciało ustąpić. Oto znowu do stolicy Niemiec wybrał się minister Sikorski( tym razem jako jeden z gości niemieckiej narady ambasadorów razem z MSZ Belgii, swoją drogą ciekawe to zestawienie państw i kolejny dowód że Trójkąt Weimarski to mrzonka) i znowu wygłosił brzemienne polityczne przemówienie. I znowu mamy ten sam problem; w czyim imieniu mówił minister Sikorski? Z kim uzgadniał treść tej” drugiej mowy berlińskiej”? Czy prezydent i premier zali jej tezy? I dlaczego jak zwykle Parlament został przez obóz władzy poniżony jako miejsce niegodne wysłuchania nowej doktryny polityki europejskiej w wydaniu rządowym i odbycia nad nią debaty?(…) Czy trzeba będzie odtąd śledzić wyjazdy ministra do Berlina, aby poznać najważniejsze założenia polityki obecnego obozu władzy( że mniej ważne zakomunikuje na Twitterze)? Jak nazwać państwo, które ma takiego szefa dyplomacji”(????) Wszystko to prawda i jeszcze więcej, ale przypomnę ,że to właśnie przedstawiciel Prawa i Sprawiedliwość, pan prezydent Lech Kaczyński, podpisał haniebny dla Polski Traktat Lizboński, na mocy którego Polska straciła suwerenność i stała się częścią państwa o nazwie Unia Europejska.. To zmowie okrągłostołowej zawdzięczamy, że Polska jest w obecnej sytuacji politycznej.. Pan Jarosław Kaczyński też jest częścią Okrągłego Stołu, przy którym zapadły decyzje co do podzielenia się władzą.. I przybrał rolę przekomarzacza na „polskiej scenie politycznej”. Jego rola- to się przekomarzać się publicznie i politycznie i udawać że się różni. A czym tak naprawdę może się różnić od Platformy Obywatelskiej, jak wytyczne postępowania ustala Unia Europejska, a ONI co najwyżej mogą różnić się pomiędzy sobą, jakiego koloru mogą nosić krawaty? W końcu w danym państwie rządzi władza tego państwa, czyli w naszym przypadku Komisja Europejska, niewybieralna demokratycznie, mimo, że o demokracji każdy z członków Komisji mógłby napisać książkę. Atrapa demokracji jest w Parlamencie Europejskim, gdzie można sobie pokrzyczeć, wykrzyczeć się, wygadać- a i tak przegłosują, żeby było tak jak zostało ustalone wcześniej w ramach budowy superpaństwa o nazwie Unia Europejska. I dalej pisze pan poseł Szczerski:” Oto bowiem w „Hołdzie Berlińskim 2” minister Sikorski zawarł tezy fundamentalne i szokujące, jeśli zważyć, iż nie odbyła się na ten temat ani jedna debata w Sejmie, ani razu nie wypowiedział się w tych sprawach prezydent, nieznane są uchwały rządu. Znana jest za to, od zeszłego tygodnia, stanowisko kanclerz Berkel. I właśnie to stanowisko poparł minister Sikorski. Na stanowisko polskich ośrodków władzy( bo jako się rzekło, ono jeszcze nie istnieje), ale niemieckiej szefowej rządu. Jak pisze w depeszy PAP:” Obecny kryzys może być też, zdaniem ministra, dobrym punktem wyjścia do dyskusji o konstytucji. Musimy jednak najpierw przekonać obywateli, że potrafimy rozwiązać ich aktualne problemy- zastrzegł szef MSZ ^ Dokończmy najpierw unię fiskalno-polityczną i finansową, zanim podejmiemy kolejne kroki. Które z pewnością nie będą łatwe”. Czyli jest już pozamiatane. Polska właśnie ustami swojego ministra opowiedziała się za unią fiskalną i polityczną! Po co debata, eksperci, parlament i całe to demokratyczne barachło”(??!!!!) No właśnie po co ta cała kosztowna atrapa demokracji , jak i tak różni ministrowie, obecnie w Platformie Obywatelskiej, wcześniej w Prawie i Sprawiedliwości, a jeszcze wcześniej w Ruchu Odbudowy Polski- robią z Polską co uważają, za cichą zgodą premiera i prezydenta.. Bo kurs raz podjęty- zostaje utrzymany.. Polska pod patronatem Niemiec.. W trakcie rozbioru… Jakoś merdia głównego nurtu nie komentują szeroko o kolejnej wizycie pana Radosława Sikorskiego- szefa” polskiej” dyplomacji w Berlinie. I co ciekawe, pan minister cieszy się prawie 100 poparciem mas- jako polityk. To jest dopiero sztuka propagandowa tak zorganizować świadomość mas.. To jest prawdziwy majstersztyk! I dalej:” A potem Sikorski rozwinął skrzydła i poszedł na całość, proponując nie tylko to co wcześniej, między innymi możliwość połączenia urzędu przewodniczącego Rady Europejskiej oraz szefa eurogrupy( zaakcentował, że powinno się zapewnić bardziej demokratyczny wybór takiej osoby), ale także – uwaga!szok!- opowiedział się za rozszerzeniem kwestii, w których decyzje podejmowane są większością głosów, oraz wyraził opinię, że Unia Europejska powinna zastanowić się nad wspólną reprezentacją w organizacjach międzynarodowych.i znowu- słowa te padły, bez jakiejkolwiek demokratycznej legitymacji, by wygłaszać takie tezy”. Pan poseł chyba nie widzi, co dzieje się z Polską od czasu „wejścia” do Unii Europejskiej.. Trwa proces konsolidacji Polski wokół idei państwa Unia Europejska, i to na każdym szczeblu i w każdym aspekcie: prawa, gospodarki, socjalu, ekologii. podatków- ma być tak- jak jest w jednym państwie. Wszystko jednakowe. Jedna policja, jedno prawo, jedno obywatelstwo, jeden parlament, jeden minister spraw zagranicznych , jeden prezydent, jedna waluta- jeden rząd. Wszystko jednakowe i centralnie zarządzane z Brukseli- tak jak w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.. Szkoda, że pan poseł i jego koledzy z Prawa i Sprawiedliwości tego nie widzieli wcześniej- i głosowali za akcesją Polski do tego eurokołchozu.. Albo udawali, że nie widzą.. Teraz leją krokodyle łzy..
Ale jest nadzieja, że Unia się rozpadnie, jako nienaturalny byt budowany wbrew logice, wbrew narodom, wbrew państwom.. Ale musi zbankrutować.. W innym przypadku nie mamy nadziei na samostanowienie.. Tym bardziej, że popleczników likwidacji państwa polskiego nie brakuje.. Widzicie ich państwo codziennie wszystkich w telewizji . Pojęcie zdrady stanu już nie istnieje.. Można z państwem robić co się chce.. Nawet go zlikwidować. WJR
Wygląda na to, że Tusk i Rostowski zgodzą się na unię bankową Minister finansów Jacek Rostowski już publicznie określił, że dla Polski byłby on „nawet pożądany”.
1. W nadchodzącym tygodniu Komisja Europejska przedstawi propozycję wspólnego nadzoru bankowego w 27 krajach UE, który miałby zacząć funkcjonować od stycznia 2013 roku jako pierwszy krok zapowiedzianej już wcześniej przez przywódców UE unii bankowej. Wspólny nadzór miałby być obligatoryjny dla krajów strefy euro z możliwością przystąpienia do niego pozostałych krajów UE. Minister finansów Jacek Rostowski już publicznie określił, że dla Polski byłby on „nawet pożądany”. Wszystko więc wskazuje na to, że skoro takie stanowisko prezentuje już publicznie minister finansów, to także premier Tusk, będzie opowiadał się za takim rozwiązaniem na najbliższym posiedzeniu Rady Europejskiej.
2. Czym miałaby być unia bankowa, wzbogacona o wspólny nadzór bankowy? W pewnym uproszczeniu według propozycji zawartych w nowej dyrektywie unijnej, KE chce aby w całej UE obowiązywały jednakowe zasady restrukturyzacji i likwidacji banków. Banki wszystkich 27 krajów unijnych wpłacałyby składki na specjalny fundusz likwidacyjny, z którego później miałyby być finansowane programy restrukturyzacyjne banków, które popadły w finansowe tarapaty.
Docelowo wpłaty te miałyby sięgnąć do 1% ich depozytów, a więc byłoby to bardzo wysokie obciążenie banków, w tym w szczególności dla banków w Europie Środkowo-Wschodniej będących spółkami - córkami banków z Europy Zachodniej. To obciążenie byłoby wręcz kuriozalne dla banków w Polsce. W związku z prowadzoną w ostatnich latach, twardą polityką najpierw Krajowego Nadzoru Bankowego, a później Krajowego Nadzoru Finansowego, banki w Polsce nie są w takiej sytuacji aby były zagrożone restrukturyzacją czy też likwidacją, a więc same nie mając wielkich kłopotów musiałyby się składać, na znajdujące się często w trudnej sytuacji banki w krajach Europy Zachodniej.
3. Z kolei podporządkowanie banków w Polsce unijnemu nadzorowi bankowemu w szczególności tzw. kluczowych banków systemowych i pozostawienie krajowym nadzorom tylko banków regionalnych czy wręcz lokalnych oznaczałoby, że najważniejsze decyzje dotyczące ich bezpieczeństwa, zapadałyby poza naszym krajem. Do tej pory mimo tego, że ponad 70% banków w Polsce jest w rękach właścicieli zagranicznych, KNF swoimi rekomendacjami, potrafił je przymusić do corocznego pozostawienia w Polsce dużej części wypracowanych zysków i przeznaczenia ich na wzmocnienia kapitałowe. Przy nadzorze unijnym wielkie banki systemowe mające swoje spółki - córki w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, będą w stanie przeforsować decyzje w tym zakresie, które będą służyć spółkom - matkom, zlokalizowanym w krajach Europy Zachodniej.
4. Niestety rządzący w Polsce podejmują tego rodzaju decyzje, bez żadnej dyskusji, w zaciszu gabinetów, tak jak to było z decyzjami w sprawie paktu fiskalnego czy Europejskiego Mechanizmu Stabilizacji. W Niemczech, które na skutek tych wszystkich decyzji, zyskują wyraźnie dominująca pozycję w UE, dyskusja na ten temat trwa w najlepsze i mimo tego, że rząd tego kraju przed przyjęciem stanowiska, uzyskuje zgodę większości parlamentarnej, to mnożą się skargi do Trybunału Konstytucyjnego, a rząd Angeli Merkel, czeka cierpliwie na jego ostateczne decyzje. Ba czeka na te decyzje cała Unia Europejska, czego najbardziej dobitnym przykładem jest oczekiwanie ponad 2 miesiące do 12 września, na rozstrzygniecie Trybunału w sprawie zgodności paktu fiskalnego i EMS z niemiecką konstytucją.
5. Rząd Tuska posuwa się nawet do tego, że w Sejmie ratyfikację przepisów dotyczących EMS, a także paktu fiskalnego, forsuje zwykłą większością głosów, choć zdaje sobie sprawę, że powodują one odebranie konkretnych kompetencji polskiemu rządowi i Parlamentowi i przekazanie ich do Brukseli, a to wymaga zgodnie z polską Konstytucją większości 2/3 w Sejmie i w Senacie. Podobnie będzie pewnie i z unią bankową w tym ze wspólnym nadzorem bankowym, najpierw bez żadnej debaty Tusk i Rostowski poprą te rozwiązania w Brukseli, a później będą się starali je przepchnąć zwykłą większością głosów przez Parlament. Choć jak się wydaje, wyjdziemy na tym jak przysłowiowy „Zabłocki na mydle”. Kuzmiuk
Budżet 2013 to tylko propagandowy dokument Każdy z podstawowych wskaźników budżetu mógłby być inny niż jest, bo nie wynikają one z konkretnych założeń (choć tak są przedstawiane), lecz z politycznej woli premiera Tuska i ministra Rostowskiego. Nie wiadomo, dlaczego wzrost ma wynieść 2,2 proc., choć dobrze będzie, jeśli osiągnie 1,2 proc. Bezrobocie na poziomie 13 proc. to po prostu bajka (pewnie będzie 15 proc.), podobnie jak inflacja na poziomie 2,7 proc. (będzie bliżej 4 proc.).
Budżet 2013 to tylko propagandowy dokument Budżet na 2013 rok nie jest ani dobry, ani zły. Jest tak skonstruowany, żeby słupki się zgadzały. Tyle że słupkami można dość łatwo manipulować, o czym wie nawet średniozaawansowany adept ekonomii. Projekt budżetu jest w istocie dokumentem propagandowym, wiec narzekanie na to, że coś jest niedoszacowane albo przeszacowane właściwie nie ma sensu. Jeśli się przyłożyć wszystkie założenia budżetu można zanegować. I równie łatwo można je potwierdzić. Deficyt ma wynieść 35,6 mld zł, dochody zaplanowano na 299,18 mld zł, wydatki - na 334,78 mld zł, a wzrost gospodarczy 2,2 proc. Wskaźnik bezrobocia ma sięgnąć 13 proc. Realny wzrost wynagrodzeń ma wynieść 1,9 proc., zaś inflacja - 2,7 proc. W 2013 r. euro ma kosztować 4,05 zł, a dolar - 3,20 zł, co oznacza umocnienie polskiej waluty w stosunku do 2012 r. Równie dobrze każdy z podstawowych wskaźników budżetu mógłby być inny, bo nie wynikają one z konkretnych założeń (choć tak są przedstawiane), lecz z politycznej woli premiera Tuska i ministra Rostowskiego (woli mocy – chciałoby się powiedzieć za Nietzschem). Tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego wzrost ma wynieść 2,2 proc., choć dobrze będzie, jeśli osiągnie 1,2 proc. Bezrobocie na poziomie 13 proc. to po prostu bajka (pewnie będzie 15 proc.), podobnie jak inflacja na poziomie 2,7 proc. (będzie bliżej 4 proc.). Budżet 2013 ma uspokajać Brukselę, bo na papierze, czyli w założeniach deficyt nie osiągnie 2,2 proc. – jak deklarował Jan Vincent Rostowski, ale jeśli będzie 3 proc., to i tak niezły wynik i Bruksela nie będzie marudzić. Podobnie jak nie będą kwękać agencje ratingowie i ci, którzy decydują o popycie na polskie obligacje. Wszyscy oni wiedzą swoje (znają prawdę) i orientują się, że budżet ma wartość propagandową, ale nie zamierzają psuć zabawy, bo w innych krajach jest podobnie. A show must go on. O budżet w wersji rządowej nie ma nawet sensu się kłócić w parlamencie, bo rząd przegłosuje co chce. A dyskusja z przyjętymi wskaźnikami byłaby kopaniem się z koniem. Ostatecznie i tak rzeczywistość wszystko zweryfikuje. I wtedy może być znacznie gorzej niż na papierze. Ale jak mawiała matka Kazimierza Pawlaka w „Samych swoich” – był czas przywyknąć. Stanisław Janecki
800 miliardów, bilion, trzy biliony – różne kwoty padają, gdy mowa o zadłużeniu polskiego państwa – z cyklu afery Tuskolandii… Nasz kraj zbliża się do bankructwa. Tymczasem rząd Donalda Tuska wciąż powiększa dług. Ministerstwo Finansów zapowiada, że w tym miesiącu zaoferuje kolejne obligacje za 2-4 mld zł. Kryzys w Grecji zaczął się od tego, że władze ukrywały prawdziwe zadłużenie kraju. U nas będzie podobnie, jeśli premier Donald Tusk i odpowiedzialny za finanse minister Jacek Rostowski nadal będą wmawiali Polakom, że dług państwowy wynosi niewiele ponad 800 mld zł. Z ostrożnych szacunków Instytutu Globalizacji wynika, że zadłużenie III RP przekroczyło już bilion złotych. Z kolei z opracowania naukowego prof. Janusza Jabłonowskiego z departamentu statystyki NBP oraz Christopha Müllera i Bernda Raffelhüschena z Uniwersytetu we Freiburgu wynika, że kwota ta sięga aż 3 bln zł.
To oznacza, że każde gospodarstwo domowe w Polsce winne jest już ponad 200 tys. zł.
Skąd biorą się tak duże różnice między oficjalnymi danymi a szacunkami niezależnych ekspertów?
Po prostu rząd ukrywa część wydatków przed opinią publiczną. W oficjalnych statystykach ogranicza kwotę długu do zaległych i niezapłaconych zobowiązań ze strony instytucji publicznych. Pomija jednak zobowiązania w dłuższym horyzoncie czasowym, za które będą musiały zapłacić przyszłe pokolenia Polaków. Marek Łangalis z Instytutu Globalizacji wylicza, gdzie i jakie kwoty ukryto:
Krajowy Fundusz Drogowy – 40 mld zł,
samorządy – 25 mld zł,
spółki państwowe – 10 mld zł,
Fundusz Ubezpieczeń Społecznych – 1,5 mld zł.
Zdaniem wspomnianego prof. Jabłonowskiego ukryty dług Polski sięga co najmniej 180 proc. produktu krajowego brutto, a więc w rzeczywistości całkowite zadłużenie przekracza 220 proc. PKB. To oznacza, że jest dwa razy większe niż zadłużenie stojącej na krawędzi bankructwa Grecji. Jak dotąd nikt wyliczeń prof. Jabłonowskiego i naukowców z Uniwersytetu we Freiburgu nie podważył. Polskie władze milczą w tej sprawie. Jedyną reakcją było anonimowe pismo NBP, w którym zarzucono autorom opracowania, że dotyczy ono nie aktualnych, ale potencjalnych zobowiązań mogących obciążać budżet w przyszłości. Rzecz w tym, że te potencjalne zobowiązania – choć czasowo odległe – są jak najbardziej realne, bo dotyczą przyszłych wydatków na renty i emerytury, opiekę zdrowotną i oświatę. Koszty te trzeba będzie ponieść. Tyle że władza nimi się nie przejmuje, bo wówczas będzie już rządził kto inny. Prof. Artur Śliwiński, wydawca “Europejskiego Monitora Ekonomicznego”, przestrzega przed efektem kuli śniegowej. Polega on na sprzęgnięciu się trzech czynników: rosnącego zadłużenia publicznego, braku wzrostu gospodarczego oraz wysokich stóp procentowych, co prowadzi do przyspieszonego i samoczynnego wzrostu zadłużenia. Na razie, dzięki kreatywnej księgowości rząd upiększa rzeczywistość, a dzięki usłużnym mediom wmawia ludziom, że Polska to kraj sukcesu.
Tymczasem III RP wciąż zbliża się do krawędzi bankructwa Zebrane z komentarzy forum:
Problem Putina wart 789 mld USD. Rosja musi spłacić sowieckie obligacje
Władimir Putin wypije piwo, którego naważył komunistyczny przywódca Leonid Breżniew. Niespłacone obligacje ZSRR są dziś warte tyle, co połowa PKB Rosji. Posiadacze sowieckich obligacji kupionych jeszcze za Leonida Breżniewa dostali we Francji to, czego nie mogli doprosić się od prezydenta Putina: swoje pieniądze. Europejski Trybunał Praw Człowieka w Sztrasburgu nakazał Rosji w zeszłym miesiącu wypłacenie Jurijowi Łobanowowi, 70-latkowi z Iwanowa (k. Moskwy), 37 150euro tytułem rekompensaty za papiery dłużne z 1982 roku lub równowartości 140 jego średnich miesięcznych pensji. Maria Andrejewa, 95-latka, która przeżyła blokadę Leningradu przez Nazistów, wstępnie ma otrzymać 4300 euro. Kwota ta podwoiła się niczym wygrana w loterii. Te papiery wartościowe są zaledwie częścią puli sowieckich obligacji, które Rosja powinna wykupić od swoich obywateli. Rządowy dług wynosi dokładnie 25 bln rubli (785 mld USD). Odpowiada to prawie połowie wartości PKB kraju. Putin się ociąga, ostatnie rozporządzenie w tej sprawie podpisał w kwietniu, wstrzymując płatności z tytułu odsetek co najmniej do 2015 roku. Teraz do emerytów dołączyli uzbrojeni w sądowe wyroki spekulanci-weterani w nadziei na łatwą gotówkę. Sowieckie obligacje krążą po Internecie i przechodzą z rąk do rąk.
„To wszystko powinno być uregulowane w latach 90.”, powiedział Boris Kheyfets, specjalista od sowieckiego długu z Instytutu Ekonomicznego Rosyjskiej Akademii Nauk w Moskwie”. „Jak zaakceptować tak duży dług? Doprowadziłoby to do natychmiastowego załamania”. Sowieckie władze rozpoczęły sprzedaż 20-letnich certyfikatów w 1982 roku za 20,50 lub 100 rubli, częściowo aby umorzyć starsze obligacje a częściowo aby pozyskać „kapitał” z gospodarki planowanej, kiedy na rynku było zaledwie kilka dóbr konsumenckich. Loteria bonów narodowych oferowała papiery z 3-proc. odsetkami oraz szansę na 10 tys. rubli, opowiada Kheyfets. Zwycięzcy nabywali też prawo do „szykownej” Wołgi sedan. Drugą nagrodą była Łada Żyguli. W przeciwieństwie do byłych republik sowieckich, które poradziły sobie z podobnym problemem wypłacając wierzycielom tylko część należności w latach 90., Rosja zobowiązała się do uregulowania całego długu. Prezydent Borys Jelcyn w 1995 roku podpisał ustawę, która nakłada rząd zobowiązanie do spłaty sowieckich obligacji na podstawie cen, po jakich mogły być skupowane w 1990 roku. Wypłaty rozpoczęły się podczas pierwszej kadencji Putina, kiedy rosnące ceny ropy pobudziły budżet państwa do wzrostów. Teraz prezydent Rosji, który w marcu wrócił na Kreml po raz trzeci, boryka się z budżetem ledwo wychodzącym na zero.
„Najwyraźniej, wdrażanie planu, który polega na odnowieniu dawnych roszczeń obywateli niesie za sobą wygórowane obciążenie dla federalnego budżetu”, napisał minister finansów w najnowszej strategii zadłużenia, opublikowanej rok temu. „Jeśli to faktycznie będzie miało miejsce, państwo zostanie pozbawione możliwości pokrycia innych wydatków w długiej perspektywie czasu”.
http://forsal.pl/artykuly/642917,problem_putina_wart_789_mld_usd_rosja_musi_splacic_sowieckie_obligacje.html
W Niemczech też gospodarka pada – zobacz: Milionom Niemców grozi na starość bieda Dane Federalnego Ministerstwa Pracy są alarmujące. Co trzeci przeciętnie zarabiający Niemiec nie będzie miał z czego żyć na starość, o ile nie poprosi o zasiłek albo nie ubezpieczy się prywatnie. Minister pracy RFN Ursula von der Leyen bije na alarm: kto przez 30 lat płacił składki na obowiązkowe ubezpieczenie emerytalne, ten będzie na starość zmuszony pobierać zapomogę socjalną. Niemiecka minister przedstawiła obecnie wyliczenia, które ujawniają fakty do tej pory nieznane. Są to jej argumenty przemawiające za planowanym przez nią nowym świadczeniem socjalnym, dodatkiem do emerytury. Kto przejdzie na emeryturę po roku 2030, a przez 35 lat pracował na pełnym etacie, zarabiając przeciętnie brutto 2500 euro, ten może liczyć tylko na emeryturę w wysokości 688 euro, tzn. odpowiadającej minimum socjalnemu. Dane te ujawnia tabloid “Bild am Sonntag” powołując się na informacje Federalnego Ministerstwa Pracy. Taki stan rzeczy będzie wynikiem wdrożonej reformy systemu emerytalnego, która przewiduje, że do roku 2030 wysokość emerytury będzie wynosiła 43 procent dochodów netto.
Rostowski podlicza Kaczyńskiego, prokuratura powinna podliczyć Rostowskiego Prokuratura powinna z urzędu wszcząć postępowanie przeciwko Janowi Vincentowi i jego pomocnikom – za niedopełnienie obowiązków, nadużycie władzy i narażenie budżetu na wymierne straty. Rostowski i jego urzędnicy powinni oczywiście zapłacić za salę, w której odbyła się konferencja. Powinni oddać pieniądze z własnego wynagrodzenia za czas, kiedy pracowali nad wyliczeniami oraz za czas stracony na konferencji. I powinni mieć postepowanie dyscyplinarne za zajmowanie się partyjnymi zleceniami w godzinach pracy.Rostowski podlicza Kaczyńskiego, prokuratura powinna podliczyć Rostowskiego Minister Jan Vincent Rostowski obliczył, ile kosztowałoby wdrożenie pomysłów PiS. I wyszło mu, że kosztowałoby 62,6 mld zł (netto 54,5 mld zł), i doprowadziło w 2040 r. do długu w wysokości 106,6 proc. PKB. Nie wiadomo, kogo by to kosztowało, ale chyba rządzącą Platformę. Bo wystarczyłby inny minister i pewnie okazałoby się, że to, co Rostowski wyliczył jako straszną stratę, zamieniłoby się w korzyść, czyli zysk. Rostowski zakłada jeszcze co najmniej 28-letnie rządy PO, skoro liczy konsekwencje do 2040 r. Minister zrobił więc ewidentny błąd. Nie powinien liczyć kosztów czegoś, co nie jest realizowane, a jeśliby było, to nie przez tę ekipę i tego ministra. Powinien natomiast liczyć koszty pięcioletnich rządów PO, które z grubsza wyniosły około 300 mld zł. Gdyby przyjąć podobny „przerób” przez następne lata, w 2040 r. Rostowski i jego kamanda wykończyliby budżet na jedyne 1,68 bln zł. Liczenie w stylu Jana Vincenta Rostowskiego nie ma oczywiście żadnego sensu, bo wszystko co proponuje PiS to z definicji PO oczywiste straty. Co nie zmienia faktu, że warto byłoby policzyć rzeczywisty koszt rządów PO i pewnie suma nie byłaby wiele niższa od 300 mld zł. Suma wyliczona dla propozycji PiS przez Rostowskiego jest bez znaczenia, bo zaprezentowane liczby są czystą fikcją wynikającą z założeń ministra, a nie jakichkolwiek realiów. Bez kozery Rostowski mógł sobie wyliczyć nie 62 mld zł, tylko 162 mld. Albo jakąkolwiek inną sumę równie mocno przerażającą gospodynie domowe. Rostowski może liczyć co chce, bo zakłada, że skoro on i PO nie potrafią zwiększyć dochodów budżetu, to nikt tego nie potrafi. Tymczasem jest to wyłącznie problem Rostowskiego i PO. Inni potrafią. Liczenie więc strat wedle metodologii niemocy Jana Vincenta, pokazuje tylko, że jakiekolwiek narzędzie prorozwojowe dano by takim jak on, potrafi z niego wycisnąć wyłącznie straty (piasek znika z Sahary). I to nie powinien być powód do dumy ministra lansującego się na realistę finansowego, tylko przyczyna zadumy nad sformatowaniem jego umysłu oraz pomagających mu rachmistrzów. Co oznacza, że mamy do czynienia z umysłami 6 na 9, a nie z Einsteinami ekonomii. Jan Vincent Rostowski gładko przeszedł nad zarzutem, że urzędnicy państwowi w godzinach pracy zajmowali się liczeniem. Czyli zamienili się w propagandystów PO za publiczne pieniądze. Rostowski uznał, że to powinność tych urzędników, i jego własna, a nawet, że ministerstwo powinno to robić także w przyszłości. I ta część jego dziwacznej konferencji jest absolutnym skandalem. PO może sobie liczyć co chce i jakim chce kosztem. Pisałem o tym kilka dni temu. Urzędnik państwowy nie ma prawa wydawać pieniędzy podatników na walkę swojej partii z opozycją. To jest nadużycie, a wręcz kradzież publicznych pieniędzy. Prokuratura powinna z urzędu wszcząć postępowanie przeciwko Janowi Vincentowi i jego pomocnikom – za niedopełnienie obowiązków, nadużycie władzy i narażenie budżetu na wymierne straty. Rostowski i jego urzędnicy powinni oczywiście zapłacić za salę, w której odbyła się konferencja. Powinni oddać pieniądze z własnego wynagrodzenia za czas, kiedy pracowali nad wyliczeniami oraz za czas stracony na konferencji. I powinni mieć postepowanie dyscyplinarne za zajmowanie się partyjnymi zleceniami w godzinach pracy. Państwo nie może się zamieniać w partyjny aparat, nawet jeśli państwo Tuska robi to nagminnie. Stanisław Janecki
Donald Tusk zdymisjonuje ministra transportu Sławomira Nowaka Portal Obserwator dowiedział się, że najprawdopodobniej do dymisji dojdzie w listopadzie 2012r. Minister Nowak zostałby wyrzucony już na początku września 2012 r., ale taka decyzja premiera byłaby przyznaniem, że minister transportu odpowiada za dziwne rzeczy, które z udziałem pomorskich polityków PO działy się wokół Amber Gold i OLT Express. Minister transportu Sławomir Nowak zostanie zdymisjonowany przez premiera Donalda Tuska, gdy tylko ucichnie sprawa Amber Gold i należących do tej spółki linii OLT Express. Występując 30 sierpnia w Sejmie Sławomir Nowak tłumaczył, że żadne decyzje dotyczące linii OLT Express nie zapadły po zwolnieniu szefa Urzędu Lotnictwa Cywilnego Grzegorza Kruszyńskiego, co nastąpiło na wniosek ministra Nowaka 17 lutego 2012 r. Po zwolnieniu Kruszyńskiego p.o. prezesa został wiceprezes Tomasz Kądziołka. Pracownicy Urzędu protestowali przeciwko zwolnieniu prezesa Kruszyńskiego, uważając je za „dziwne”, „niespodziewane” i „kompletnie nieuzasadnione”. Minister Nowak powiedział 30 sierpnia w Sejmie, że przed rozpoczęciem działalności (1 kwietnia 2012 r.) spółka OLT Express nie potrzebowała żadnych koncesji lotniczych, bo miały je już przejęte przez OLT Expres polskie spółki Jet Air i Yes Airways oraz niemiecka spółka Ostfriesische Luft Transport. Sprawa nie jest jednak tak prosta i oczywista, jak mówi minister Nowak. Przepisując koncesję na spółki OLT Express Poland (miała koncesję do 29 kwietnia 2014 r.) oraz na OLT Express Regional (miała koncesję do 31 marca 2013 r.) Urząd Lotnictwa Cywilnego powinien sprawdzić, czy w organach firm, które przejęły koncesje nie ma osób karanych za przestępstwa umyślne. Jeśli bowiem takie osoby byłyby w organach spółki, koncesje należało wstrzymać albo cofnąć. Wszystko co dotyczyło lotniczych interesów Amber Gold i Marcina Plichty rozgrywało się w końcówce 2011 r. i od stycznia do końca marca roku 2012. Wtedy Plichta poprzez Amber Gold kupił Jet Air (powstała OLT Jet Air Poland), potem przemianowaną na OLT Express Regional, i w OLT Jet Air Poland Plichta został prezesem. Był nim od 19 grudnia 2011 r. do 23 lutego 2012 r. Wtedy to Urząd Lotnictwa Cywilnego (kontrolując zmiany własnościowe koncesjonariuszy, co nie było specjalne trudne przy 21 podmiotach posiadających koncesje), powinien wykryć, że prezesem spółki lotniczej jest osoba karana i koncesję cofnąć.Wedle posiadanych przez portal Obserwator informacji, ULC kierowany Grzegorza Kruszyńskiego (przypomnijmy: odwołanego przez ministra Nowaka 17 lutego 2012 r.) karalność Plichty wykrył (wszyscy mający wiedzę na ten temat boją się o tym mówić, żeby nie stracić pracy) i zaczęły się problemy. Bo machina z wielkim wejściem na rynek OLT Express była już mocno rozpędzona (spektakularny debiut miał nastąpić 1 kwietnia). A odebranie koncesji oznaczałoby katastrofę i wielkie straty, i na to nie mogli pozwolić ani rzeczywiści autorzy tego projektu, ani ich polityczni pomocnicy. Bardzo szczęśliwym zbiegiem okoliczności prezes Grzegorz Kruszyński został zwolniony przez ministra Nowaka w bardzo szczęśliwym momencie. Ktoś podpowiedział też Marcinowi Plichcie, żeby zniknął z władz spółki mającej koncesję, co się stało 23 lutego 2012 r. W ten sposób nic już nie przeszkadzało wejściu smoka linii OLT Express. Rodzi się pytanie, kto nad tym wszystkim czuwał, kto umożliwił rozbrojenie min i bardzo udany debiut linii lotniczych OLT Express, dla których pracował syn premiera Michał Tusk. Wiele wskazuje na to, że premier Tusk posiada wiedzę, która powiązań polityków nie dowodzi wprost, ale dla bezpieczeństwa i ku postraszeniu pomorskich polityków PO zamierza się pozbyć ministra transportu Sławomira Nowaka. Donald Tusk podobno wręcz uważa, że on i jego syn zostali wmanipulowani w aferę Amber Gold i OLT Express przez tych, którzy spółkom Marcina Plichty starali się przychylić nieba, czyli przez polityków i samorządowców PO w Trójmieście. Dymisja Nowaka miałaby być rewanżem za to, że zamiast młodego Tuska i premiera ostrzec, ważne osoby z pomorskiej PO, gdzie Sławomir Nowak jest baronem, wpuściły ich w totalne maliny. Zdymisjonowanie Sławomira Nowaka nie zamyka oczywiście sprawy, bo ktoś może się dokopać prawdy o pomocy polityków dla Marcina Plichty i jego firm. Ale bezpieczniej jest, gdy tymi sprawami zajmować się będą ABW oraz prokuratura, niż miałaby się nimi zajmować sejmowa komisja śledcza. I z tego m.in. powodu taka komisja nie miała prawa powstać. Dlatego nie powstała.
ZESPÓŁ OBSERWATORA
Porażka Anodiny Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej zakwestionował ustalenia Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego w sprawie katastrofy Jaka-42 pod Jarosławiem. Surowo ocenił też certyfikowany przez MAK Jak-Serwis. Wczoraj minął rok od katastrofy Jaka-42 pod Jarosławiem, w której zginęły 44 osoby, w tym drużyna hokejowa Lokomotiw lecąca na mecz do Mińska. Co się wydarzyło podczas rozbiegu i pierwszych sekund lotu, skoro maszyna była sprawna, a warunki atmosferyczne dobre? Odpowiedź znanego nam Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego jest zupełnie inna niż Komitetu Śledczego. Zazwyczaj obie instytucje powielają swoje ustalenia, jedynie dostosowując sformułowania do wymogów procedury. MAK stosuje zasadniczo postanowienia konwencji chicagowskiej i unika pisania wprost o winie, ale z reguły tak formułuje swoje wywody, że jest ona oczywista. Komitet Śledczy powtarza te same ustalenia, tyle że dopisuje do nich odpowiednie paragrafy kodeksu karnego. Z reguły winna jest załoga, więc - o ile przeżyła - jej członkom stawia się zarzuty. Żeby zachować pozory niezależności obu instytucji, Komitet powołuje własnych biegłych, ale żaden z nich nie odważyłby się zaprzeczyć tezom raportu MAK. Tym razem było inaczej. Może to oznaka powolnego upadku lotniczo-biznesowego imperium klanu Tatiany Anodiny? Niedawno firma założona i zarządzana przez jej syna Aleksandra Pleszakowa poniosła kilka porażek, nie powiodły się też plany wprowadzenia swoich ludzi do kierownictwa Federalnej Agencji Transportu Lotniczego. Przez 20 lat z kamienicy na Wielkiej Ordynce w Moskwie dyskretnie kontrolowano niebo nad Rosją, na którym coraz częściej można było zobaczyć napis "Transaero". Wygląda na to, że coraz większej liczbie wpływowych ludzi w Rosji przestało to odpowiadać. Cały kompleks instytucji naukowych, biur konstrukcyjnych, przemysłu lotniczego, kierownictwo Aerofłotu i Rossii przewożącej prezydenta Putina - wrogów 73-letnia Anodina ma coraz więcej, a możliwości wyraźnie słabną. Wróćmy jednak do katastrofy z 7 września 2011 roku. Osiemnastoletni Jak-42 wyczarterowany do przewozu sportowej ekipy przez firmę Jak-Serwis spadł zaraz po starcie do rzeki Tułosza, niedaleko miejsca, gdzie wpływa ona do Wołgi. Odrzutowiec miał wyraźny problem z rozbiegiem. Wzniósł się już za wyznaczonym końcem pasa, leciał trochę na wysokości kilku metrów, ale zaraz zahaczył o antenę radiolatarni o wysokości 3 metrów, spadł, uderzył w ziemię na brzegu rzeki, po czym wpadł do wody. Radiolatarnia znajduje się 435 metrów od końca pasa. Wrak znaleziono około 200 metrów dalej. Przeżył tylko jeden człowiek, inżynier obsługi naziemnej Aleksandr Sizow. Jeden z hokeistów został ranny, ale zmarł w szpitalu. Jak miał nalot prawie 7 tys. godzin, ale jego certyfikat wygasa dopiero w 2013 roku. Dwa tygodnie przed wypadkiem przeszedł przegląd okresowy.
MAK: Wina pilotów Badania MAK trwały niecałe dwa miesiące. Zdążono w tym czasie m.in. wykonać kilka eksperymentalnych lotów tego typu samolotem w ośrodku doświadczalnym Instytutu im. Gromowa w Żukowskim. Według MAK, przyczyną katastrofy było wciskanie przez dowódcę lub drugiego pilota (nie da się ustalić, którego z nich) pedału hamulca, przez co samolotu nie udało się odpowiednio rozpędzić. Trzymanie nogi na pedale mogło być przypadkowe lub związane z przyzwyczajeniem z poprzedniego typu samolotu. Załodze zarzucono, że nie przerwała startu w wyznaczonym krytycznym punkcie, pomimo nieosiągnięcia wymaganej prędkości, tylko dalej zwiększała moc silników i usiłowała sterami podnieść maszynę za wszelką cenę. Nie rozpoczęto hamowania, nawet gdy jak toczył się już po trawie zupełnie za pasem startowym. MAK za czynniki sprzyjające katastrofie uznał zażywanie przez dowódcę Andrieja Sołomiencowa fenobarbitalu, środka nasennego i uspokajającego, zakazanego dla pilotów. Drugi pilot Igor Żewiełow cierpiał natomiast na rzadką przypadłość, polegającą na zaburzeniu koordynacji kończyn i kontroli ich położenia. Oczywiście choroba ta wyklucza wykonywanie zawodu lotnika. Komisja MAK za pośrednią przyczynę zdarzenia uznaje niewystarczające wyszkolenie załogi. Kurs miał być niedokończony, trwać zbyt długo (z przerwami). Z tego powodu piloci nie nabrali odpowiednich nawyków, a w szczególności nie zmienili przyzwyczajeń z podobnego, ale jednak innego samolotu Jak-40. Winę za te zaniedbania ponosi kierownictwo Jak-Serwis. Komitet Śledczy już zdążył postawić zastępcy dyrektora Wadimowi Timofiejewowi zarzuty karne, przede wszystkim "rażące zaniedbania" przy nadzorze nad przygotowaniem załóg oraz naruszenie zasad bezpieczeństwa w transporcie lotniczym.
Błędy konstrukcyjne Ustalenia Komitetu Śledczego idą jednak znacznie dalej. Wyraźnie przychylają się do opublikowanych równolegle z raportem MAK wyników badań grupy niezależnych ekspertów powołanych przez rodziny ofiar, w tym członków załogi. Zauważyli oni, że w samolotach Jak-40 i Jak-42 sześć razy dochodziło już do incydentów związanych z hamowaniem w trakcie wzlotu. I nie spowodowało to włączenia do instrukcji użytkowania żadnych nowych ostrzeżeń. Znaczenia nieprawidłowego wciśnięcia pedału nie można pominąć, ale jego efekt został przez MAK wyolbrzymiony. W innych typach samolotów ten sam błąd nie miałby podobnych skutków. Według zespołu złożonego z dwóch doświadczonych pilotów doświadczalnych i specjalisty w zakresie badania katastrof lotniczych, istotnym czynnikiem są błędy konstrukcyjne całej serii modeli fabryki Jakowlewa. Ich własności aerodynamiczne sprzyjają nagłej utracie wysokości nawet przy niewielkich błędach pilotażu. Członkowie zespołu zwracają też uwagę na przechył samolotu (uderzył w instalacje oświetlenia ścieżki podejścia jednym ze skrzydeł). Nie da się go wytłumaczyć hamowaniem, natomiast efekt logicznie tłumaczy wywód niezależnej grupy ekspertów. O skłanianiu się Komitetu Śledczego do tego rodzaju wyjaśnień świadczy przedłużenie śledztwa i rodzaj zamawianych ekspertyz. Śledczy znacznie surowiej oceniają też certyfikowany przez MAK Jak-Serwis. Trudno mówić o zaniedbaniach w szkoleniu, gdy go po prostu nie było. Zamiast wykonywać loty ćwiczebne, piloci, nie ukończywszy kursu, zajmowali miejsca za sterami podczas rejsów z pasażerami. Szkolenia teoretyczne odbywały się wyłącznie na papierze. Podczas tragicznego lotu obaj piloci mieli w planie zajęcia w zakresie prawidłowego współdziałania w załodze wieloosobowej. Gdyby na nie poszli, może w ogóle nie doszłoby do katastrofy. A trening komunikacji pomiędzy dowódcą, drugim pilotem i inżynierem pokładowym byłby tej załodze bardzo potrzebny. W zapisach z rejestratora głosu ciągle powtarzają się pytania świadczące o braku należytej rutyny. Stanowisko Komitetu Śledczego może mieć znaczenie dla skutków finansowych katastrofy. Rodzinom ofiar wypłacono już 90,5 mln rubli (10 mln zł) odszkodowania. Udowodnienie odpowiedzialności całego Jak-Serwis, a nie tylko jednego dyrektora, otworzy możliwość dalszych pozwów. Już teraz członkowie rodzin sądzą się ze sobą o podział odszkodowań. Tylko kibice Lokomotiwu mogą być zadowoleni, gdyż zbudowana od nowa drużyna odnosi sukcesy na miarę poprzedników. Rosyjskie władze sportowe postanowiły, że zawodnicy reprezentacji narodowych we wszystkich dyscyplinach i drużyny pierwszych lig będą latać tylko samolotami produkcji zachodniej, i to najwyżej piętnastoletnimi.
Piotr Falkowski
Krzysztof Bondaryk, szef ABW, zostanie we wrześniu zdymisjonowany przez premiera Tuska, i to nie tylko za aferę Amber Gold. Drugą oprócz Sławomira Nowaka ofiarą afery Amber Gold będzie szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego gen. Krzysztof Bondaryk. On ma być usunięty ze stanowiska być może już w drugiej połowie września 2012 r. Premier Tusk chce w ten sposób ukarać Bondaryka za co najmniej dwie sprawy (oraz za kilka grzechów z lat poprzednich). Donald Tusk ma pretensje do gen. Bondaryka, że nie osłonił jego syna przed kompromitacją związaną z jego pracą dla Marcina Plichty i OLT Express. Skoro bowiem w maju 2012 r. ABW zwracała uwagę na oszukańcze praktyki Amber Gold, miała już wtedy wiedzę na temat samego Marcina Plichty. Dla służby kontrwywiadu cywilnego zatrudniającej 4,5 tys. funkcjonariuszy nie powinno być żadnym problemem ustalenie, że syn premiera wchodzi na niebezpieczne terytorium. Problemem jest to, czy ABW dowodzona przez gen. Bondaryka chciała Michała Tuska i jego ojca premiera przed czymkolwiek ostrzegać. Krzysztof Bondaryk zaczynał prawie pięć lat temu pracę w ABW jako człowiek Grzegorza Schetyny. Wtedy Schetyna został wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych. Gdy po aferze hazardowej Donald Tusk pozbył się Schetyny z rządu, gen. Bondaryk robił wiele, żeby się uwiarygodnić jako nawrócony na samego premiera, który Grzegorza Schetynę ledwie zna. Miał zarzucać premiera różnymi raportami, których wartość była co najmniej dyskusyjna (ale to w polskich służbach normalka), żeby pokazać, jak bardzo jest Tuskowi oddany i pracuje w pocie czoła nad bezpieczeństwem państwa, bezpieczeństwem PO oraz samego Donalda Tuska. Współpracownicy Grzegorza Schetyny twierdzą, że tak naprawdę Krzysztof Bondaryk nigdy nie przestał być człowiekiem zdegradowanego przez Donalda Tuska wiceprzewodniczącego partii. A wobec premiera tylko udawał nawrócenie. I, wedle słów kolegów Grzegorza Schetyny, Bondaryk dlatego tak bardzo zachowywał się jak szef służby ochrony Platformy i jej przewodniczącego, żeby zmylić czujność Donalda Tuska. Wedle informatorów portalu Obserwator, w 2011 r. w mediach, kuluarowych plotkach w Sejmie oraz na tzw. mieście zaczęły się pojawiać informacje kłopotliwe dla Donalda Tuska, np. o jego wybuchach w pracy, o depresji, korzystaniu z psychoterapeuty, o częstych lotach do Gdańska i generalnie mało skromnym stylu sprawowania urzędu. I to wtedy Donald Tusk miał zacząć podejrzewać, że te i inne plotki oraz informacje wychodzą z kręgów ABW, co obciążałoby szefa Agencji. Od tego czasu premier Tusk miał mieć gen. Bondaryka na celowniku. A czarę goryczy przelała afera Amber Gold. Dawni współpracownicy premiera (z czasów pierwszej kadencji) twierdzą, że Donald Tusk już całkiem otwarcie obwinia gen. Bondaryka o prowokację w tej sprawie. Czyli o celowe zaniechanie, by skompromitować jego samego i Michała Tuska. Donald Tusk ma podejrzewać gen. Bondaryka, że współdziała z Grzegorzem Schetyną, by usunąć premiera z funkcji szefa rządu oraz przewodniczącego PO. Skoro wszystkie inne metody wcześniej zawiodły, spiskowcy mieli uznać, że tylko kompromitacja może Donalda Tuska wysadzić z siodła. Problemem jest to, że premier Tusk miał się zorientować w planach spiskowców. I przystąpił do kontrakcji. Od jakiegoś czasu straszy i paraliżuje ponoć Grzegorza Schetynę ewentualnymi zeznaniami jednego z głównych oskarżonych (prawdopodobnego świadka koronnego) w aferze informatyzacji MSW za czasów ministra Schetyny. Te zeznania mają być tak obciążające ówczesnego szefa MSW, że mogą go czekać poważne zarzuty karne. Z kolei gen. Bondaryk ma zapłacić dymisją za współdziałanie ze Schetyną w przygotowywaniu obalenia Donalda Tuska. Na dymisji ma się zresztą nie skończyć, gdyby szef ABW chciał się rewanżować jakimiś kolejnymi kompromitującymi premiera materiałami, których szef takiej służby jak ABW musi mieć całkiem sporo. ZESPÓŁ OBSERWATORA
Polska metoda na łupki Nowatorska polska metoda wydobycia gazu łupkowego może zrewolucjonizować nasz potencjał energetyczny. Jej autorem jest zespół naukowców z Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. Od kilku lat mówi się o łupkach jako o wielkiej nadziei polskiej gospodarki. Jednak dostęp do skarbów natury ukrytych trzy kilometry pod ziemią blokowały bariery kosztów, lobbing konkurencji i obawy przed kosztami środowiskowymi. Metoda opracowana przez zespół naukowców z Wojskowej Akademii Technicznej, do której założeń dotarł "Nasz Dziennik", pozwala wiele z tych barier ominąć. Energia z łupków byłaby tania i czysta. Rosyjski Gazprom od dawna obawia się, że Europa uniezależni się od jego quasi-monopolu dzięki własnym zasobom, i sponsoruje ruchy obrońców przyrody, którzy wytykają stosowanym przy wydobyciu gazu łupkowego technologiom amerykańskim szkodliwość dla środowiska. Ta kampania jest skuteczna. Na forum Unii Europejskiej coraz głośniej mówi się o zakazie eksploatacji łupków. Taki krok uczyniła już Francja. Ale polska metoda nie wykorzystuje wody z dodatkiem chemikaliów. Przeciwnie, zużywa gaz, którego jest w atmosferze bardzo dużo i którego emisja przemysłowa stanowi zanieczyszczenie środowiska.
Grupa naukowców skupiona wokół płk. prof. dr. hab. inż. Tadeusza Niezgody to zespół młody i dynamiczny, podejmujący zadania z wielu dziedzin. To ci sami ludzie, którzy jako jedni z nielicznych odpowiedzieli na apel o dokładne i rzetelne zbadanie przebiegu katastrofy smoleńskiej. Teraz na łamach "Naszego Dziennika" prezentujemy osiągnięcie Katedry Mechaniki i Informatyki Stosowanej Wydziału Mechanicznego WAT o strategicznym znaczeniu. Technologia wydobycia zaproponowana przez dr Danutę Miedzińską jest nie tylko ekologiczna, ale także pokonuje jeden z głównych problemów ekonomicznych związanych z łupkami. Stosowanie metod szczelinowania hydraulicznego wymaga zakupu kosztownych technologii amerykańskich. Ich wadą jest jednak nie tylko cena, ale i to, że niezbyt dobrze sprawdzają się w tym rodzaju skał łupkowych, jaki występuje w Europie. Amerykańskie łupki gromadzą metan w szczelinach o znaczących rozmiarach. W Polsce duża część tego gazu zmagazynowana jest w znacznie mniejszych mikroporach skał łupkowych. Pomysł naukowców z WAT daje możliwość wydobycia tych dotąd marnowanych zasobów. A to każe zweryfikować szacunki co do wielkości naszych zasobów. Pomysły grupy prof. Niezgody, chociaż jeszcze nie udało się ich wdrożyć, nie są jednak jakąś fantazją. Wszystkie zaproponowane technologie są znane i skuteczne. Podobne koncepcje rozwija się z powodzeniem w Kanadzie, chociaż polskie rozwiązanie wydaje się znacznie bardziej ekonomiczne.
Badania nad łupkami są kosztowne Gdyby nie komputerowe modelowanie procesów, żadne odkrycie nie byłoby możliwe, bo w Polsce mamy bardzo mało odwiertów prowadzących do złóż gazu łupkowego. Dlatego eksperymenty WAT prowadzi w warunkach laboratoryjnych. Ma na to zresztą tylko skromne środki uczelni. Wkrótce ta sytuacja może się poprawić dzięki konkursowi Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, które finansuje tego rodzaju projekty. Naukowcy muszą znaleźć partnera, który udostępni swój odwiert w celu przetestowania metody w warunkach prawdziwego złoża gazu. Na razie niepowodzeniem zakończyły się rozmowy z PGNiG, pozostały jeszcze Orlen i KGHM. We wszystkich tych firmach znaczący udział ma Skarb Państwa. Stąd oczekiwanie wsparcia ze strony Ministerstwa Gospodarki. W sprawie wydobycia gazu łupkowego chodzi o ogromne pieniądze. Rocznie Polska zużywa prawie 15 mld m sześc. gazu ziemnego, z czego 10 mld kupujemy od Gazpromu, płacąc 4,3 mld dolarów. Według szacunków Państwowego Instytutu Geologicznego, nasze zasoby gazu łupkowego to co najmniej 350 mld m sześc., a być może nawet 750 miliardów. Nie uwzględniają one gazu ukrytego w mikroporach. Konkurencja ze Wschodu (sprzedająca nam gaz konwencjonalny) i Zachodu (dysponująca opatentowanymi technologiami na wydobycie gazu łupkowego) z pewnością przygląda się uważnie temu, co będzie się działo z wynalazkiem naukowców z WAT. Jeśli ta technologia okaże się skuteczna i opłacalna, to nie unikniemy prób podważenia osiągnięć zespołu, blokowania dalszych badań i wdrożenia. Interes narodowy nakazuje, by jak najmocniej się temu przeciwstawić. Piotr Falkowski
Czy państwo polskie zdało egzamin? - Smoleńsk w punktach. Wrak umyty i bezprawnie przetrzymywany w Rosji, czarne skrzynki oddane przez Jerzego Millera prokuraturze rosyjskiej, kamizelki kuloodporne i broń oficerów BOR-u wciąż w Rosji przetrzymywana przez nie wiadomo kogo bo ostatni raz Polska się o nie upominała w kwietniu 2010 roku. Tak wygląda zdany egzamin" przez państwo polskie za rządów Donalda TUSKA. Czy państwo polskie zdało egzamin? - Smoleńsk w punktach. Czy wiesz że...?
1. Nastąpiło rozdzielenie wizyt delegacji polskiej na oddzielną wizytę premiera (7 kwietnia 2010) i prezydenta (10 kwietnia 2010) i dyplomatyczne obniżenie przez polskie MSZ podległe premierowi rangi wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego pomimo tego, że to on miał stać na czele oficjalnej polskiej delegacji.
2. Obniżenie rangi skutkowało zaniżonym stopniem zabezpieczenia wizyty prezydenta o czym nie poinformowano urzędników kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
3. Bez podania klarownej przyczyny zrezygnowano z dotychczasowej firmy remontowej i remont Tu-154m odbywał się w zakładach podległych mającemu zakaz wjazdu do USA Olegowi Deripraska i nie był we właściwy sposób zabezpieczany przez polskie służby o czym świadczą filmy pokazujące osoby postronne mające dostęp do remontowanego samolotu.
4. Na dwa miesiące przed tragedią w lutym 2010 minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski przywrócił do służby dyplomatycznej i wysłał do Moskwy w celu ogranizacji wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego jednego z najgrozniejszych agentów komunistycznych służb specjalnych, który za czasów PRL wstąpił do zakonu jezuitów aby dostać się do bliskiego otoczenia papieża. Tomasz Turowski- agent komunistycznych służb przebywał w Watykanie w chwili zamachu na Jana Pawła II. Przebywał on również na lotnisku w Smoleńsku w chwili tragedii w której zginął prezydent Lech Kaczyński i 95 osób.
5. Urzędnicy rządu premiera Tuska odpowiedzialni za organizację wizyt ograniczali dostęp do informacji dotyczących przygotowywania wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
6. Służby podległe premierowi, odpowiedzialne za zabezpieczanie wizyt nie przeprowadziły żadnego rekonenesansu lotniska i okolic oraz tras planowanego przejazdu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie zrobiono także rozpoznania pirotechnicznego. O tym fakcie nie zaostała poinformowana kancelaria Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
7. Służby rządowe podległe premierowi zdecydowały się na wylot Prezydenta pomimo braku właściwego przygotowania samolotów zapasowych i lotnisk zapasowych. Braku oficerów BOR na lotnisku w Smoleńsku.
8. W chwili katastrofy na terenie lotniska nie było żadnych polskich służb, które mogłyby zająć się zabezpieczaniem miejsca tragedii i nadzorowaniem przebiegu akcji ratunkowej.
9. Akcja ratowniczo-gaśnicza została przeprowadzona w sposób skandaliczny. Straż pożarna została zawiadomiona z dużym opóznienieniem i przybyła na miejsce tragedii dopiero po kilkunastu minutach choć do miejsca tragedii miała 10. Służby rosyjskie przejąły wszystkie urządzenia elektroniczne (telefony, aparaty fotograficzne ofiar) i jak się okazało przez wiele tygodni dokonywały ingerencji w zapisach - przeglądanie, kopiowanie, kasowania plików.
11. Rząd rosyjski do tej pory nie zwrócił kamizelek kuloodpornych i broni oficerów Biura Ochrony Rządu, którzy znajdowali się na poładzie samolotu i zginęli w tragedii.
12. Minister rządu Donalda Tuska, Jerzy Miller stanął na czele komisji utworzonej do badania tragedii. W maju 2010 roku wbrew woli części polskich ekspertów badających katastrofę podpisał dokument oddający czarne skrzynki polskiego rządowego samolotu Rosjanom do nieograniczonej czasowo dyspozycji.
13. Na mocy tego dokumentu rząd rosyjski do tej pory przetrzymuje czarne skrzynki samolotu. Wrak i urządzenia samolotu przetrzymywane są przez rząd rosyjski bezprawnie. Nie przekazano żadnych ekspertyz technicznych. Nie umożliwiono zrobienia własnych.
14. Ciała ofiar przywieziono do Polski w zalutowanych trumnach i rząd Donalda Tuska okłamał rodziny, że istnieje prawny zakaz ich otwierania. Nie przeprowadzono większości sekcji zwłok i fałszowano dokumenty sekcyjne.
15. Pomimo oczywistych fałszerstw dokumentacji sekcyjnych opóżniono pierwszą ekshumację o ponad rok. Pozostałe są również opózniane.
16. Mimo tego, że do Polski przyjechał jeden z najwybitniejszych patologów sądowych, prof. Michael Baden (USA), to prokuratura w marcu 2012 roku nie zgodziła się na to by zbadał zwłoki Przemysława Gosiewskiego. Przed ekshumacją zwłok prof. Janusza Kurtyki, Zuzanna Kurtyka, wdowa po prezesie IPN, napisała, że "w obecnych warunkach jest przeciwna badaniom sekcyjnym męża i że dwie jej prośby o zaniechanie tej procedury oraz o udział w niej dwóch patomorfologów - jednego z Zakładu Medycyny Sadowej UJ z Krakowa, drugiego z Nowego Jorku - spotkały się z odmową".
17. Do Polski do tej pory nie wpłynęły żadne rosyjskie wyniki badań balistycznych, pirotechnicznych rzekomo przeprowadzonych przez Rosjan.
18. Kierowana przez ministra Jerzego Millera polska komisja zleciła badania na obecność materiałów wybuchowych instytutowi, który nie ma akredytacji do badania materiałów wybuchowych. Przeprowadzono badania tylku na wykrycie kilku środków wybuchowych i w wnioskach końcowych dochodzi do takich absurdów, że myli się Oktogen (HMX) z Oktogonem (placem w Budapeszcie). Badano tylko nieokreślone precyzyjnie części ubrań i przedmioty osobiste dostarczone przez Rosjan kilka tygodni po tragedii.
19. Polska prokuratura do tej pory odmawia dostępu pełnomocnikom ofiar do ważnych danych technicznych (min. kopii zapisu parametrów lotu) oraz możliwości ich sprawdzenia przez ekspertów wyznaczonych przez Rodziny.
20. Przez długi czas na podstawie jak się okazało kłamliwych fałszerstw i bezpodstawnych pomówień oskarżano pilotów i gen. A. Błasika o spowodowania tragedii.
21. Jednocześnie urzędnicy i politycy rosyjscy wywarli naciski polityczne. które miały na celu na spowodowanie, że opinie końcowe polskich instytucji badających tragedię będa się pokrywały z opiniami rosyjskimi. W grudniu 2010 polscy eksperci stworzyli dokument zwany "Polskie uwagi do projektu raportu MAK". Końcowy wniosek skierowany do strony rosyjskiej brzmi: „strona polska wnosi o ponowne sformułowania przyczyn i okoliczności wypadku samolotu Tu-154m”. Na podstawie lektury „Polskich uwag” można zgodzić się ze stwierdzeniem, że tylko wyegzekwowanie od Rosjan informacji i materiałów dowodowych pozwoliłoby polskim ekspertom dokończyć badanie tragedii smoleńskiej i opublikować raport. Niestety tak się nie stało. Na przełomie grudnia 2010 i stycznia 2011 doszło do nacisków politycznych ze strony Rosjan, które spowodowały, że bez dostępu do kluczowych dowodów raport polskiej komisji został opublikowany w formie będącej można powiedzieć rozwiniętą kopią rosyjskiego raportu. W grudniu 2010 roku wizytujący Polskę Prezydent Federacji Rosyjskiej powiedział, że „nie wyobraża sobie by polskie i rosyjskie ustalenia w śledztwie po katastrofie smoleńskiej się różniły”. W podobnym stylu w styczniu 2011 roku już po publikacji rosyjskiego raportu wypowiadał się minister Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Odnosząc się do krytyki raportu MAK Siergiej Ławrow powiedział, że „Spekulowanie ws. katastrofy polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem jest nieetyczne i bluźniercze. Siegriej Ławrow wyraził też nadzieję, że kurs ustalony podczas wizyty Prezydenta Rosji w Warszawie będzie kontynuowany. Dwa dni później rosyjska agencja Intertass powołując się na rosyjskich ekspertów sugeruje, że doszło do rozmowy telefonicznej pomiędzy Prezydentem Rosji a prezydentem Polski Bronisławem Komorowskim i ,że sprawa dyskusji nad raportem komisji MAK jest zamknięta, nie może być już żadnej polemiki i że komisja MAK przekazała absolutnie wszystkie dokumenty i materiały. Najprawdopodobniej pod wpływem tych nacisków kilka tygodni później, minister rządu Donalda Tuska a zarazem przewodniczący Państwowej komisji badającej tragedię smoleńską (dla przypomnienia tej samej komisji, która stworzyła dokument „Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej do projektu raportu końcowego komisji MAK”) stwierdził, że dokument jego komisji będzie dla Polski „bardzo gorzki”. OBSERWATOR
Wolność słowa w Polsce stała się fikcją, Giertych się nie wyrabia Ten proceder zapoczątkował Adam Michnik, ten dawny bojownik o wolność słowa i inne prawa, oraz przywileje obywatelskie. Do swojej gry wprzągł niezawisłe sądy, które ochoczo podjęły się pełnić rolę podmiotu w jego sporach. Jednym z pierwszych głośnych rozstrzygnięć procesowych, opartych nie tyle na prawdzie, ile na pewnej grze słów, był wyrok, mówiący o tym, że nieprawdą jest iż ojciec Michnika Ozjasz Szechter był skazany za szpiegostwo, bo on był skazany za zdradę Polski (szpiegostwo oczywiście mieściło się w tej zdradzie, ale to nie zmienia konkluzji wyroku). Wtedy też głosił swoje wielkie zwycięstwo powołując się na to orzeczenie. To "zwycięstwo" tak go rozzuchwaliło, że później po drodze było jeszcze wiele pozwów przeciwko tym, którzy cokolwiek powiedzieli, a nie spodobało się to naczelnemu Wyborczej. Swoistym kwiatkiem było pozwanie poety Rymkiewicza za trafną i prawdziwą genezę środowiska skupionego wokół Wyborczej, a kwintesencją ostatni pozew przeciwko Ziemkiewiczowi za słowa, że "Michnik terroryzuje swych adwersarzy pozwami sądowymi". Chociaż słowa te są jak najbardziej prawdziwe, jeśli weźmiemy pod uwagę zapalczywość z jaką składane są pozwy, to rozstrzygnięcie, biorąc pod uwagę nasze rodzime orzecznictwo sądowe, trudne do przewidzenia. Ot taki sądowy totolotek, albo jak mawiają "na dwoje babka wróżyła". Ostatnimi czasy "obrona dobrego imienia" przed sądami nasiliła się i ma ciągle tendencję rosnącą. Pozywani są politycy, dziennikarze, internauci. Zanosi się na to, że niedługo sądy nie będą w stanie zajmować się niczym innym (a trzeba pamiętać, że obecna ekipa zlikwidowała ich znaczną część z przyczyn ekonomicznych). Na fali pozwów wypłynął znowu (z jeziora) mecenas Giertych, specjalizujący się w obronie czci przed sądami. Co ciekawe najbardziej ochoczo do sądów biegną osoby, które same chętnie pomawiają, obrażają, wyrażają się pogardliwie o innych. Sądy i ich nieprzewidywalne orzecznictwo stały się stałym elementem uprawiania polityki. Pierwszy mecenasa Giertycha do obrony swojej czci na nowo odkrył minister Sikorski, a przecież nikt inny tylko on przodował w niepochlebnych opiniach i obscenicznych żartach na temat przeciwników politycznych. Podobnie, jak Stefan Niesiołowski, o którym możną śmiało powiedzieć, że niewiele jest osób publicznych w Polsce, których by nie obraził. Kolejnym nie mniejszym hipokrytą w tym temacie jest były prezydent Lech Wałęsa, któremu zdarzało się publicznie obrażać urzędującego prezydenta (dzięki sądom dowiedzieliśmy się, że słowo "dureń" nie jest obraźliwie i nie ma pejoratywnego znaczenia), broni swojego imienia przed sądem próbując wbrew istniejącym dokumentom udowodnić, że nie był Bolkiem, powołując się przy tym na dokument wydany kiedyś przez pewnego spolegliwego urzędnika, który nie wziął pod uwagę ani owych dokumentów, ani świadków. Niezawisłość sądów polega na tym, że na podstawie tych samych dowodów jeden wydaje wyrok, że Wałęsa, to jednak Bolek, a drugi nakazuje kosztowne przeprosiny z konfiskatą majtku i komornikiem w tle. Ostatnio do pracy zaprzągł Giertycha sam premier, a przecież i jemu zdarzało się i to często w stosunku do innych używać słów uważanych za obraźliwe, oraz szydzić z oponentów.
Sam proces, na który pozwane gazety czekają z niecierpliwością, wydaje się sam w sobie ciekawy, bo co może udowodnić pan Roman, że wszystko co mówił wcześniej premierowicz, to nieprawda. A przecież sam tak ochoczo biegał do mediów mimo innych zaleceń ze strony otoczenia premiera. To przecież on sam podobno kazał napisać mediom, że jest debilem. A może Giertych spróbuje sądownie udowodnić wbrew faktom, że jednak Michał Tusk nie pracował w firmie, która należała do Marcina Plichty? I obyśmy się nie zdziwili, jeśli sąd uzna, że był ktoś podobny, ale tamten nazywał się Józef Bąk. [Michał Tusk dla OLT Express pracował głównie przez internet. Korzystał przy tym z poczty elektronicznej, którą założył już w 2000 roku na nazwisko... Józef Bąk] Internaut
Rostowski dostał sraczki, nie znalazł się na liście Na liście 40 polskich ekonomistów, z którymi warto o Polsce rozmawiać. Kim jest Rostkowski, jeśli nie wykonawcą poleceń MFW, z którego potrafi tylko pożyczać pieniądze. Wczoraj robił za Donkowego przygłupa, a dzisiaj zwyczajnie jest mu wstyd. Przestali go poważnie traktować. Lista zaproszonych, to nie "pisowcy", to ludzie mający pojęcie o ekonomi z różnych stron. Zabrakło tyko kabareciarzy i tych, jak Pomaska, Niesiołowski, czy Rostowski powinien Tusk zaprosić, aby mu wtórowali. Wśród zaproszonych do debaty ekonomistów znaleźli się: Leszek Balcerowicz, Marek Belka, Ryszard Bugaj, Stanisław Gomułka, Grzegorz Kołodko, Jerzy Osiatyński, Ryszard Petru, Krzysztof Rybiński, Zyta Gilowska, Jerzy Hausner, Grażyna Ancyparowicz, Mariusz Andrzejewski, Andrzej Bratkowski, Elżbieta Chojna-Duch, Adam Glapiński, Mirosław Gronicki, Robert Gwiazdowski, Ireneusz Jabłoński, Andrzej Kazimierczak, Stanisław Kluza, Cezary Kosikowski, Jerzy Kropiwnicki, Elżbieta Mączyńska, Cezary Mech, Witold Modzelewski, Józef Olesiński, Leokadia Oręziak, Witold Dąbrowski, Stanisław Owsiak, Andrzej Rzońca, Andrzej Sadowski, Janusz Szewczak, Teresa Lubińska, Andrzej Wernik, Jan Wojtyła, Andrzej Wojtyna, Anna Zielińska-Głębocka, Marek Zuber, oraz Jerzy Żyżyński.. Czy kogoś zabrakło? Jeśli nawet, to nie przygłupów udających ekonomistów. Jak widać Jarosław Kaczyński nie boi się merytorycznych ocen i poważnych dyskusji. Kabareciarzy i cyrkowców pozostawił na swoich miejscach w obecnym rządzie. Jesienna ofensywa PISu zaczyna być naprawdę niebezpieczna dla rządu nieudacznika i lenia z Gdańska, który ostatnio uchodzi za matecznik mafii i ciemnych powiązań. . Poczekamy, zobaczymy, co będzie dalej. Internaut
Manianizacja Europy Wczoraj EBC podjął decyzję o skupie obligacji krajów południa Europy, które bez tej pomocy w krótkim czasie zostałyby odcięte od finansowania rynkowego, i musiałyby zbankrutować. Rynki będą zachwycone przez jakiś czas, trudno ocenić czy to będą miesiące, tygodnie czy … godziny. Ale po pewnym czasie zrozumieją, że decyzja EBC (z głosem sprzeciwu Niemiec) to kupienie czasu bez rozwiązania żadnych z problemów strefy euro. Zadowolony może być Barak Obama, bo być może kryzys nie wybuchnie przed listopadowymi wyborami. Uczeni w excelu będą pisać komentarze w rodzaju: “ryzyko bankructwa Hiszpanii zostało ograniczone prawie do zera, bo obligacje kupi EBC, więc złoty zyska a giełdy pójdą do góry”. Ja przestrzegam przed następującymi konsekwencjami decyzji EBC:
- kraje południa Europy będą emitowały papiery krótkoterminowe – 1-3 letnie, bo tak będzie najtaniej. Zapadalność długu publicznego tych krajów zacznie się skracać. Okaże się, że za 2-3 lata do zrolowania będą gigantyczne ilości obligacji, i albo EBC będzie drukował setki miliardów a potem biliony euro w celu kupna tych obligacji, albo dojdzie do bankructwa, którego koszty będą kilkakrotnie większe niż dzisiaj (taki sam proces miał miejsce w przypadku Grecji, bo czekano 2 lata).
- skracanie zapadalności długu jest silnym sygnałem, że dany kraj czeka bankructwo. EBC podjął decyzję, która przyspiesza proces skracania zapadalności.
- warunki twardego obwarowania interwencji EBC są zgodą na to, aby politykę gospodarczą Hiszpanii i Włoszech projektowano w Brukseli i Frankfurcie, można to porównać do zniszczenia demokracji w Europie w celu osiągnięcia nadrzędnego celu jakim jest utrzymanie euro. Demokracja jest w interesie obywateli Unii, euro jest dzisiaj w przede wszystkim w interesie banksterów. Na razie banksterzy wygrywają.
- w ciągu najbliższych kilku lat (a może nawet miesięcy) w wielu krajach Europy dojdzie do silnego wzrostu poparcia partii o nastawieniu antyunijnym, takich jak Złota Jutrzenka w Grecji, która ma już 10% poparcia. To może doprowadzić do końca Unii Europejskiej.
- te decyzje w żadnym stopniu nie adresują podstawowego problemu strefy euro, czyli zbyt wielkiego długu w relacji do PKB. W ciągu kilku lat musi dojść do silnego delewarowania, dzisiejsza decyzja EBC stara się osłabić proces delewarowania teraz, więc uderzy on z większą siłą za jakiś czas
- nie znamy warunków twardego obwarowania interwencji EBC, ale jest wysoce prawdopodobne że to oznacza dalsze podwyżki podatków i cięcia wydatków w czasie recesji. To tylko pogłębi recesję i powiększy relację długu do PKB. Długu będzie więcej i będzie krótkoterminowy. Jeżeli ceną za utrzymanie euro w obecnym składzie krajów przez jeszcze jakiś czas (do kolejnych wyborów w Niemczech ?) jest koniec Unii Europejskiej za kilka lat, to uważam, że jest to za wysoka cena. Następuje proces manianizacji Europy. Maniana się zrobi, maniana się rozwiąże problem, na razie kupmy sobie czas. Symbolem tego procesu jest narodowość szefa EBC. Najpierw był Holender, to prawie jak Niemiec, potem Francuz, teraz Włoch. Następny powinien być Grek, ktoś przecież będzie musiał podpisać akt likwidacji EBC.
Krzysztof Rybinski
Roosevelt kłamcą katyńskim! Jak informuje “Rzeczpospolita”, tajne dokumenty, które opublikuje rząd USA mogą potwierdzić, że Roosevelt był kłamcą katyńskim. Upublicznienie historycznych dowodów jest zaslugą deputowanej Izby Reprezentantów Marcy Kaptur, Kongresu Polonii Amerykańskiej i polskich dyplomatów. Dokumentacja obejmuje tysiące stron pochodzące z archiwów Departamentu Stanu, armii, wywiadu oraz papierów prezydentów Roosevelta, Trumana i Eisenhowera. Dokumenty już 10 września trafią na specjalną stronę internetową, do której dostęp będzie miał każdy. Zdaniem historyka prof. Wojciecha Materskiego, papiery mogą potwierdzić to, o czym wszyscy mówią od lat: Franklin Delano Roosevelt kłamał w sprawie Katynia. Tezie, jakoby prezydent Stanów Zjednoczonych został oszukany przz Stalina, przeczy zaciekłość, z jaką Roosevelt zwalczał ludzi starających się wyjaśnić zbrodnię katyńską. “Kilku amerykańskich dyplomatów i oficerów, którzy zajmowali się tą sprawą, zostało zdymisjonowanych i kazano im milczeć. Bliski współpracownik prezydenta George Earle, który przeprowadził śledztwo w sprawie Katynia i nie miał żadnych wątpliwości, że sprawcami byli bolszewicy, został zesłany na wyspy Samoa” – pisze Piotr Zychowicz. Dziennikarz przypomina, że to właśnie na polecenie Roosevelta zakazano amerykańskiej prasie pisania, że w Katyniu mordowali oprawcy z czerwoną gwiazdą na czapkach.
- Oczywiście, Roosevelt bał się, że Stalin może się zezłościć i opuścić antyniemiecką koalicję. Ale chodziło nie tylko o to. Amerykanie sporządzili analizę, według której wojna z Japonią może przeciągnąć się do lat 50. i kosztować życie 1,5 miliona obywateli USA. Jedynym ratunkiem wydawało się przystąpienie do konfliktu Sowietów. Sprawa 20 tys. zamordowanych Polaków została złożona na ołtarzu tej wielkiej gry – podkreśla prof. Materski w rozmowie z “Rzepą”.
Liczne kontrowersje budzi również postawa władz brytyjskich. Zychowicz przytacza relację nieżyjącego już prof. Marian Wojciechowski, który opowiadał, że widział list pisany przez Winstona Churchilla, w którym brytyjski premier pisał o zamordowaniu przez Sowietów polskich oficerów pod Smoleńskiem. Co najbardziej wstrząsające, list został napisany przed kwietniem 1943 roku, gdy Niemcy ogłosili światu o odnalezieniu katyńskich grobów.
AM Za: Fronda.pl (" Roosvelt kłamcą katyńskim?")
Kto przeprosi za Roosevelta W poniedziałek Amerykanie odtajnią dokumenty dotyczące - jak wynika z zapowiedzi - szeroko traktowanej kwestii zbrodni katyńskiej. Nie spodziewam się rewelacji. W aspekcie odnoszącym się do polityki Stanów Zjednoczonych w schyłkowym okresie II wojny światowej zapewne potwierdzi się to, co już i tak wiemy: dobre rozeznanie prezydenta Franklina Delano Roosevelta co do rzeczywistych sprawców zbrodni, a zarazem dążenie do całkowitego wyciszenia tej kwestii. Według prognoz ekspertów z Departamentu Obrony, wojna z Japonią mogła przeciągnąć się nawet do lat 50. i kosztować Stany Zjednoczone ponad milion ofiar. W tym kontekście kwestią kluczową było wejście do niej Związku Sowieckiego, przejęcie części wysiłku wojennego na frontach dalekowschodnich przez Armię Czerwoną. Podnoszenie sprawy katyńskiej, wskazywanie na ZSRS jako jej sprawcę mogło to zaangażowanie Sowietów przeciw Japonii utrudnić, a nawet uniemożliwić. Dlatego zarówno po linii dyplomatycznej, jak i wywiadu wojskowego wydane zostało rozporządzenie o bezwzględnym ucinaniu w zarodku wszelkich prób podniesienia kwestii odpowiedzialności ZSRS za zbrodnię katyńską. Pułkownikowi armii Stanów Zjednoczonych Johnowi van Vlietowi, który znalazł się w Lesie Katyńskim w gronie grupy jeńców anglosaskich, po powrocie do kraju zakazano dzielić się swoimi spostrzeżeniami, jednoznacznie wskazującymi na prawdziwych sprawców masakry. Z kolei pułkownik Henry Szymański, oficer łącznikowy armii amerykańskiej przy 2. Korpusie Polskim we Włoszech, otrzymał naganę za przekazywanie informacji o mordzie katyńskim. Na osobiste polecenie prezydenta Roosevelta specjalny przedstawiciel Stanów Zjednoczonych na Bałkanach Julius Earl Schaefer musiał zrezygnować z publikacji zebranych przez siebie istotnych materiałów dotyczących dokonanego w Lesie Katyńskim ludobójstwa. Liczyło się nade wszystko szybkie zwycięstwo w wojnie, oszczędzenie krwi amerykańskich żołnierzy; moralne koszty takiej postawy zdawały się bez znaczenia. Czy i na ile udostępniana po dziesięcioleciach dokumentacja uściśli i uszczegółowi te ustalenia? Z pewnością co najmniej je potwierdzi. Wiemy, iż w trakcie procesu przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, na polecenie Waszyngtonu przedstawiciel Stanów Zjednoczonych w Trybunale spowodował, że wątek katyński został po cichu wycofany. Zgłosił go do porządku obrad jako "ludobójstwo niemieckie" Związek Sowiecki, ale na etapie wstępnych przesłuchań wykazano wadliwość (kłamliwość) wniosku. Byłoby interesujące, jak tym razem administracja prezydenta Harry´ego Trumana sama przed sobą uzasadniała takie postępowanie. Stany Zjednoczone odstąpiły od taktyki przemilczania zbrodni katyńskiej w 1951 r. (Wielka Brytania w 2003!). Wówczas to Izba Reprezentantów Kongresu powołała specjalną komisję "w celu przeprowadzenia pełnych i całkowitych badań zbrodni katyńskiej", zwaną od nazwiska jej przewodniczącego komisją Raya Maddena. Istnieje domniemanie, że miało to związek z pogłoskami, iż jeńcy amerykańscy są w Korei rozstrzeliwani, a nawet że Koreańczycy korzystają przy tym z jakiegoś filmu instruktażowego nakręconego przez NKWD w 1940 r. w Lesie Katyńskim. Zapewne uzyskamy wreszcie możliwość zweryfikowania tej hipotezy. Pozostaje jeszcze inny aspekt problemu. Czy i kiedy administracja amerykańska choćby li tylko rozpatrywała kwestię przeproszenia Narodu Polskiego, ewentualnie rządu RP na wychodźstwie w Londynie, za postawę zajętą przez Roosevelta w kwestii zbrodni katyńskiej. Czy któryś z prezydentów, np. kierujący się nie tylko interesem politycznym, ale i zasadami moralnymi Ronald Reagan, widział taki problem? Prof. Wojciech Materski
Szyszko o gazie: KE nie lubi polskich zasobów Musimy walczyć o to, żeby Polska wykorzystywała własne zasoby energetyczne i na ich bazie budowała własne bezpieczeństwo - mówi portalowi Stefczyk.info Jan Szyszko, poseł PiS, były minister środowiska. Stefczyk.info: - Komisja Europejska zamówiła raport, z którego wynika – mówiąc w skrócie - że wydobycie gazu z łupków jest nieopłacalne i szkodliwe. Jego autorzy zalecają Unii rozważenie „ograniczenia bądź zakazania” rozwoju projektów łupkowych na niektórych obszarach. Mgliste argumenty ekologiczne już sprowokowały rzecznika KE do deklaracji, że trzeba będzie zmienić prawo dotyczące łupków. Polska powinna się obawiać? Jan Szyszko: - Nie mam nic przeciwko temu, żeby doskonalić prawo i każde pozyskiwanie każdych zasobów energetycznych powinno zmierzać ku temu, aby było bezpieczne dla środowiska i dla człowieka. Równocześnie zawsze reprezentowałem stanowisko, że żadna działalność człowieka nie musi pogarszać stanu środowiska przyrodniczego, lecz odwrotnie – może go poprawiać. Wszystko zależy od tego, jak zastosujemy nową wiedzę i naukę. A co do Komisji Europejskiej - ona bardzo nie lubi polskie zasoby energetyczne. Jeśli spojrzymy na cały pakiet klimatyczny, energetyczny, to nie widać w nim racjonalnego działania w kierunku ochrony klimatu, ale – mówiąc brutalnie – walkę z polskimi zasobami. A zwłaszcza z naszym węglem. To już jest jasne dla każdego. Komisja Europejska, lobby energetyczne, za wszelką cenę chcą zablokować polskie unikatowe zasoby energetyczne i uzależnić nas od obcych technologii i obcych dostaw energii, również jądrowej. To stanowisko mnie nie dziwi. Proszę spojrzeć, że zawsze to, co ma Polska jest bardzo złe do momentu, w którym nie zostanie przejęte przez obcy kapitał.
Jak się zatem bronić? Musimy walczyć o to, żeby Polska wykorzystywała własne zasoby energetyczne i na ich bazie budowała własne bezpieczeństwo. A polskie bezpieczeństwo to również uzależnianie całej Europy od polskich zasobów energetycznych i od polskich technologii.
Czy taka skuteczna polityka jest w ogóle możliwa? Wszystko zależy od naszych władz, od ich polityki. Polska posiada prawie 90 % zasobów tak wspaniałego nośnika energii jak węgiel kamienny. Podobną ilość – prawie 14,5 mld ton jest węgla brunatnego i to dostępnego w obecnych technologiach spalania. Tego jest 25%. Do tego dochodzi gaz łupkowy, więc Unia zaczyna się zastanawiać, czy rzeczywiście mamy go tak dużo i czy jego wydobycie nie jest przypadkiem szkodliwe dla środowiska. Nie zapominajmy o przebogatych zasobach geotermalnych. Właśnie jadę do Torunia, by dopiąć nasze ostatnie plany związane z pokazaniem tych polskich osiągnięć w zakresie geotermii na forum UE. Polska posiada przebogate, unikatowe zasoby energetyczne, Unia ich nie ma. Musimy więc prowadzić taką politykę, która da nam możliwość odgrywania takiej roli, na jaką nas stać. Pan Bóg stworzył nam możliwości, aby kreować własną politykę.
Co ma pan na myśli mówiąc o pokazaniu polskiej geotermii w Europie? Między 15 a 17 października organizujemy drugą konferencję z cyklu „Europa wielkich szans”. Jej tematem będzie „Gospodarowanie dwutlenkiem węgla i odnawialne źródła energii szansą zrównoważonego rozwoju Europy”. Zacznie się wszystko na powierzchniach doświadczalnych, gdzie od ponad dwudziestu lat prowadzimy badania, w jaki sposób gospodarować przestrzenią pożyteczną, aby pochłaniała dwutlenek węgla i tworzyła miejsca pracy. Następnego dnia w Toruniu pokażemy wielki sukces polskiej geotermii. Wreszcie w Brukseli odbędzie się konferencja z udziałem ludzi przygotowanych do tego, aby pomagać Unii Europejskiej w łagodzeniu skutków zmian klimatu zgodnie z konwencją klimatyczną, protokołem z Kioto. Pokażemy tam również osiągnięcia związane z wykorzystywaniem energii odnawialnej. Zaprosiliśmy na to spotkanie m.in. wszystkich europarlamentarzystów, komisarzy i ministrów środowiska UE.
Na koniec wróćmy jeszcze do raportu, od którego zaczęliśmy – czytając omówienie tego opracowania, listę zagrożeń dla wód gruntowych, powierzchniowych, powietrza, te teorie o nieopłacalności wydobycia gazu z łupków, nie sposób nie wspomnieć tych wszystkich argumentów napływających od dłuższego czasu ze Wschodu oraz z konferencji ekologicznych w UE finansowanych przez Gazprom. Nie ma pan wrażenia, że raport KE wpisuje się w politykę wschodniego, wrogiego nam giganta? Oczywiście. Każdy rozsądny człowiek wie, że energetyka to ogromny biznes, często ponad podziałami państwowymi. Gazpromowi na pewno bardzo zależy, aby tych polskich unikatowych zasobów nie wykorzystywać, albo żeby je kontrolować. Gaz łupkowy jest mocnym ciosem w politykę Gazpromu. Jeszcze rok temu światowa organizacja naukowców głosami specjalistów amerykańskich określała ten surowiec jako pewny wielki sukces. Polska była wówczas przedstawiana jako czwarte państwo w zakresie zasobności w gaz łupkowy. Przedstawiano go wówczas w ilości ok. 5 bln metrów sześciennych. Sukcesywnie zaczęto podawać w wątpliwość, czy rzeczywiście są takie zasoby, a teraz zaczyna się mówić, że wydobycie jest największym niebezpieczeństwem dla środowiska. Bądźmy ostrożni, patrzmy na własne interesy. Powtórzę – działalność człowieka może pomagać środowisku. Trzeba tylko wiedzieć, jak to robić. Trzeba skorzystać z nauki. Polscy naukowcy mają własne technologie w zakresie bezpieczeństwa wydobywania gazu łupkowego. Trzeba się temu przyjrzeć. Trzeba popatrzeć, jakie są rzeczywiste uwarunkowania polityczne. Na Gazprom zaś należy patrzeć jako firmę realizująca własny interes, którym na pewno nie jest niezależność w wydobyciu gazu łupkowego przez Polaków. Not. ruk
Nalaskowski: XIX-wieczna szkoła to nie przeżytek Likwidacja gimnazjów nie rozwiąże problemu przestępczości w szkole - uważa prof. Aleksander Nalaskowski, pedagog twórca i dyrektor niepublicznej szkoły Laboratorium w Toruniu. Stefczyk.info: Dzisiejsza "Rzeczpospolita" informuje, że szkoła stała się siedliskiem przestępczości. Z czego to wynika? Popełniono jakiś błąd systemowy? Czy to po prostu odzwierciedlenie przemian cywilizacyjnych, na które nie da się wiele poradzić? Prof. Aleksander Nalaskowski: Przestępczość ujawniła się głównie w gimnazjach. I dlatego chcemy je teraz rozwiązać. To nie jest dobry pomysł. To jak ucinanie głowy posłańcowi za to, że przynosi złe informacje. Likwidacja gimnazjów jest utożsamiana z likwidacją przestępczości. To błędne założenie. Druga rzecz jest taka, że przestępczość nie tyle gwałtownie wzrosła, tyle że po tych wszystkich akcjach - jak wsadzanie kubła na głowę nauczycielowi, czy sprawa dziewczynki, która się powiesiła po tym jak była molestowana seksualnie, wśród nauczycieli zniknęły opory przed meldowaniem takich spraw na policję. Dawniej to było jak u Dulskich: zachowajmy to w murach domu. Teraz po prostu nauczyciele boją się odpowiedzialności i idą na policję. Zupełnie słusznie. O wszystkich przypadkach rozboju wandalizmu - meldują niemal natychmiast. Krótko mówiąc mamy do czynienia być może ze wzrostem przestępczości, ale przede wszystkim - ze wzrostem zgłaszanych, ujawnionych przestępstw.
Tym niemniej niezależnie od tego czy teraz wiemy więcej niż kiedyś, tej przestępczości w szkole jest za dużo... To prawda. Gdy to zjawisko się ujawniło powstały nawet specjalne programy - np. program "zero tolerancji". Ja nie mam o nim zbyt dobrego zdania, ale zwracam uwagę, że był to jedyny program tego rodzaju inicjowany przez MEN. Bez względu na to, czy on był zbyt brunatny, amatorski, czy zbyt surowy - ale był. W zamian za to teraz pojawiła się alternatywa wymyślona przez wolnomyślicieli - aby tolerować, aby zrozumieć przestępcę, a nie karać. Przewaliły się dyskusje przez salony i rozmaite fora, które zupełnie nie brały odpowiedzialności za to co się dzieje w szkołach, tylko biły pianę polityczną. A program został "na dzień dobry" wyśmiany - że mundurki, czemu przyklaskiwali nauczyciele, zamiast radykalnie wymagać zarządzenia ministra. Wtedy uznano, że mundurek to jest niemal jak pasiak w Auschwitz. Takie były porównania. Ukuto też hasło: Giertych do wora, wór do jeziora. Powtarzam jestem bardzo umiarkowanym fanem działań ministra Giertycha, ale on przynajmniej stworzył jakiś program. Teraz słyszymy od pani minister Szumilas hasło "bezpieczna szkoła". Jest to najgłupsze hasło jakie słyszałem. Szkoła jest albo bezpieczna albo nie. Gdyby to było "likwidujemy niebezpieczeństwo w szkołach" - to bym rozumiał. Hasło "bezpieczna szkoła" brzmi tak samo jak "kobieca kobieta", albo "słodki cukier". Jest tak głupie, że aż mi wstyd. Ale gdyby było hasło "likwidujemy niebezpieczeństwo" - to by wymagało od MEN jakiegoś programu. A tam jest próżnia doskonała.
Czyli taki program byłby potrzebny? Jeżeli jakiś koncern samochodowy wypuszcza na rynek nowy alarm, to inny złodziejski koncern natychmiast go rozpracowuje i wynajduje sposób obchodzenia go. Jeżeli natomiast społeczeństwo generuje pewne problemy, to to samo społeczeństwo jest w stanie wygenerować środki zaradcze. Tylko musi chcieć i być odpowiednio pokierowane. W takim wypadku trzeba by nie znikającej pani minister ale prawdziwego ministra z pomysłami.
Wspomniał pan, że likwidacja gimnazjów nie rozwiązałaby problemu przestępczości w szkołach. Wiele środowisk opowiada się jednak za ich likwidacją, jako, że skupiają młodzież w trudnym wieku, która nawzajem nakręca się niekoniecznie w dobrym kierunku. I stąd problemy... Gimnazja rzeczywiście tworzą pewną enklawę młodzieży w trudnym wieku, w którym ona ujawnia pewne skłonności do agresji, do "tumiwizsizmu", do zepsucia itd. Ale też jest to doskonała zbiorowość, którą by można wychowywać. Mamy młodzież zebraną w takim wieku, który wymaga wychowania, więc trzeba się zabrać za to wychowanie, a nie rozpraszać zło po wszystkich innych stopniach edukacji.
A w jakim stopniu szkoła powinna wychowywać? Kiedyś to się wydawało oczywiste, dziś już chyba nie jest... W takim stopniu w jakim zechce.
Czy nauczyciele są przygotowani do wychowywania swoich uczniów? Czy tylko do przekazywania Wychowanie polega na przekazywaniu wartości, które graniczą z przyzwoitością. Wiec jeżeli nauczyciel chce - znajdzie środki, by taką przyzwoitość przekazać. Jeżeli nie będzie tchórzem, ani jedynie dorosłym gimnazjalistą.
Czy z pana obserwacji wynika, że bardziej sprawdza się tradycyjny model szkoły oparty na relacji mistrz - uczeń, czy ten tzw. "nowoczesny", amerykański? Szkoła dziewiętnastowieczna jeszcze się nie zużyła. Jest to nadal jeszcze bardzo efektywny model. Jest to szkoła, która dała nam Einsteina, Gombrowicza, Mickiewicza, która dala nam wszystkich obecnych profesorów. Zmiana modelu tej szkoły to jest zmiana na gorsze. Jeżeli coś się nie zużyło i jest nadal aktualne nie należy tego zmieniać.
A gdyby pan miał powiedzieć, co należałoby w pierwszej kolejności zmienić w polskiej szkole? Żeby jednak poprawić jej poziom?Pierwszym krokiem powinno być zinwentaryzowanie stanu szkoły, na ile szkoła wywiązuje się ze swoich zadań. Czyli nareszcie musimy rzetelnie stwierdzić ile uczniowie wiedzą, jakie maja ambicje i jakie są rzeczywiste problemy wychowawcze, jakie są rzeczywiste problemy nauczycieli. Trzeba je nazwać po imieniu. Wówczas stworzylibyśmy punkt wyjścia. Moglibyśmy powiedzieć, że taki jest obraz szkoły i coś z tym można zrobić. Natomiast w niezinwentaryzowanej szkole oddanej w pakt bezhołowiu, nie jesteśmy w stanie wykonać żadnego pozytywnego działania. Not. ansa
Johann: Tu konieczna jest komisja O aferze Amber Gold i sposobie jego wyjaśniania portal Stefczyk.info rozmawia z byłym sędzią Trybunału Konstytucyjnego Wiesławem Johannem. Stefczyk.info: Komisja śledcza ws. afery Amber Gold nie powstanie, na razie. PO nie zgodziła się na to. Czy w Pana ocenie komisja śledcza jest potrzebna? Wiesław Johann: Z dotychczasowych informacji jednoznacznie wynika, że zaniedbania w tej sprawie dotyczą głównie organów ścigania oraz sądownictwa. Niedbalstwo na pierwszym etapie postępowania w tej sprawie, gdy dwa razy umarzano śledztwo, było ogromne. W sposób oczywisty można było już wtedy ustalić naruszenie prawa. To jest pierwsza sprawa. Z drugiej strony, sąd bardzo dziwnie się zachowywał, wydając wyroki na Marcina P. One były zadziwiająco łagodne. Mamy więc zaniedbania w wymiarze sprawiedliwości. Obecnie jednak jest to również problem polityczny.
Dlaczego? Premier jest żywotnie zainteresowany sprawą, ponieważ ona dotyczy jego syna, który zachowuje się w tej sprawie bardzo dziwnie. Występuje przeciwko mediom, zatrudniając Romana Giertycha. To budzi moje zdziwienie. Nie kwestionuje kompetencji mecenasa Giertycha, ale przecież on jest byłym szefem partii politycznej, o której bardzo negatywnie wypowiadali się politycy PO. Również o nim mówiono krytyczne rzeczy. Z drugiej strony mamy byłego polityka, który obecnie znajduje się na usługach partii rządzącej. To dziwny układ, którego nie jestem w stanie zrozumieć.
Komisja śledcza pomogłaby rozwikłać tę sprawę? Bez powołania komisji śledczej nie można liczyć, że coś w tej sprawie się wyjaśni. Twierdzenie Platformy Obywatelskiej, że należy poczekać aż zakończone zostaną wszystkie śledztwa, jest nieporozumieniem. Na jakie wyniki postępowania mamy czekać? Przecież nie będzie żadnego postępowania ws. premiera, który ewidentnie kłamał, nie będzie postępowania ws. syna premiera, który miał dwa etaty i działał w firmie P. Tym nie będą się zajmowały organy ścigania. My natomiast chcemy poznać, jak funkcjonuje państwo. Tymczasem prokuratura, organy ścigania, sądy, ABW, policja itd. powinny robić swoje. Postępowanie karne niech się toczy. Jednak tu jest również sprawa polityczna, sprawa odpowiedzialności najważniejszych urzędników, którzy odpowiadają za zaniedbania. Dopóki nie powstanie komisja śledcza, nie poznamy niczego. Wiadomo, że w tej sprawie jest drugie dno. Jednak Platforma skrzętnie ukrywa to drugie dno. My jako obywatele mamy prawo do informacji. Zapewnia nam je konstytucja. To jest prawo niezbędne dla funkcjonowania demokracji.
O co w ramach wyjaśniania drugiego dna należy pytać? A choćby o to, skąd pan Marcin P. miał pieniądze na rozpoczęcie działalności Amber Gold. Przecież on najpierw musiał urządzić sieć lokali, rozpocząć praktyczną działalność AG. Potem dopiero ludzie wpłacali mu pieniądze. Trzeba więc zadać pytanie, jakie jest źródło pochodzenia środków na rozpoczęcie działalności P. O tym się jeszcze nie mówi. A to jest jedno z podstawowych pytań. Tym powinno się zająć państwo. Odpowiednie instytucje muszą wyjaśnić tę sprawę. W mojej ocenie bez powołania komisji śledczej to się nie uda. Tu konieczna jest komisja. Bez niej niczego nowego nie ustalimy. Rozmawiał Nal