665

Moralność budowniczych komunizmu. Stryjkowski i Słonimski w Rosji „Komunistą należy być na przekór wszystkiemu’’, „Ta twoja ideologia zaczerpnięta z książek włożyła ci okulary na nos z wąską marksistowską szparką. Ażebyś nic innego nie dostrzegał (…) Taki człowiek staje się automatem. Wrzuca się do niego garść pytań i gotowych odpowiedzi. Wy nie macie własnego mózgu! Zdaliście się na mózg jednego człowieka’’. Wypowiedzi te pochodzą z książki Juliana Stryjkowskiego ,,Wielki Strach’’. Dotyczą one bohatera opowiadania, alter ego Stryjkowskiego, Artura, a są wypowiadane przez bliską Arturowi osobę. Artur, będący polskim przedwojennym komunistą, po wyzwoleniu Lwowa przez bohaterskich żołnierzy Armii Czerwonej, pracuje w redakcji gazety polskich komunistów, ,,Czerwonym Sztandarze’’. Artur stara się nie zauważać tego, co widzi w mieście: codziennych aresztowań i wywózek niewinnych ludzi, wszędobylskiego terroru fizycznego i psychicznego. Nie widzi tego, pomimo że sam znajduje się w samym centrum tych wydarzeń. Znikają jego najbliżsi współpracownicy z redakcji, znikają sąsiedzi. Sam Artur ma obawy, czy nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za brak reakcji na anonim przedstawiający Pavo Nurmiego, który popełnił samobójstwo, gdyż nie mógł dogonić wycofujących się z Finlandii wojsk sowieckich. W końcu zostaje jednak wyrzucony z pisma za postawienie pytania o wcześniej zwolnionego kolegę. Oficjalnie powiedziano mu, że pomylił rocznicę utworzenia Armii Czerwonej. Po zwolnieniu i tak zostaje przy ideologii komunistycznej? Dlaczego tak robi? Czyżby naprawdę nie widział, co się wokół działo?

Nie, Słonimski widział. Podobnie jak widzieli Bernard Shaw, małżeństwo Webbów (Sidney i Beatrice, autorzy wspomnień ze Związku Radzieckiego Soviet communism. A New civilization?), Maksym Gorki oraz wielu, wielu innych. Widzieli intelektualiści, ludzie pióra, wielkie umysły ówczesnej Europy i świata. Dlaczego nic nie powiedzieli? Dlaczego we wspomnieniach nie pozostawili żadnych uwag? (Chociaż podobno Maksym Gorki napisał ,,czuję się jak pies. Rozumiem wszystko a nic nie mogę powiedzieć’’). Nie może tego również usprawiedliwić fakt, że pokazywano im rzeczy w stylu iście potiomkinowskim (przykładem wizyta Gorkiego na Wyspach Sołowieckich, czy wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych, Wallace na Kołymie). Dlaczego tak robili? Cytat rozpoczynający te dywagacje powinien być najlepszą na to odpowiedzią: ,,Komunistą należy być na przekór wszystkiemu’’ – to według nich wszystko tłumaczy. Ale naprawdę czy takie myślenie zwalnia człowieka z obowiązku widzenia tego co się wokół niego dzieje, przymykania oczu na niesprawiedliwość? ,,Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą’’ – oto chyba najczęściej przytaczana odpowiedź na wytłumaczenie tzw. wypaczeń komunizmu. Lecz wobec tego nasuwa się pytanie czy można zbudować krainę wiecznego szczęścia na zbrodniach. Czy można uszczęśliwić ludzi knutem? Alosza Karamazow na pytanie swego brata Iwana czy poświęciłby życie jednego niewinnego dziecka, by zbudować raj na ziemi odpowiada stanowczo: Nie! Byli jednak i inni ludzie. Pokazywano im najlepsze strony życia w Związku Radzieckim w specjalnej oprawie, opiekowali się nimi specjalni agenci by nie zobaczyli tego, czego nie powinni, a jednak po powrocie ze Związku napisali wspomnienia, w których zawarli prawdziwe oblicze komunistycznej Rosji. Jednym z nich był Antoni Słonimski. Przystępując do omówienia tego, co skamandryta zobaczył, a potem opisał w książce Moja podróż do Rosji w roku 1932, nie należy zapominać o tym, że autor opisywał tylko to co mógł zobaczyć w starannie wyreżyserowanej podróży niczym Katarzyna II zwiedzająca przygotowane przez Potiomkina wsie na Krymie. Mimo tych ograniczeń, Słonimski nie postąpił jednak tak jak, wymienieni wyżej, zachodni intelektualiści. (Na marginesie warto podkreślić, że Słonimski bardzo trafnie scharakteryzował ich rolę w ZSRR; pisząc o Bernardzie Shaw skamandryta zauważa: ,,Sądzę, że wielki pisarz mógłby, nie wyjeżdżając z Kensington mówić o Rosji dokładnie to samo, a nawet gdyby mu na tym zależało, mógłby powiedzieć rzeczy znacznie mądrzejsze’’) W nowej komunistycznej Rosji Słonimski dostrzegł wiele rzeczy, które mu nie pozwoliły po powrocie do Warszawy, odpowiedzieć taksówkarzowi, że w Rosji rządzonej przez bolszewików żyje się jednak dobrze. Autor, po tym, co zobaczył, nie mógł tak odpowiedzieć. Miał wątpliwości.

Ale do rzeczy. Słonimski przykładowo spacerując ulicami Moskwy widzi różne niedociągnięcia, które są bardzo uciążliwe dla ludności (np. ogonki w sklepach), brak wielu towarów pierwszej potrzeby sklepach. Dostrzega także, w społeczeństwie z założeń bezklasowym, klasę uprzywilejowaną (tę, którą Milovan Dżilas nazwał nomenklaturą). Widząc sklepy Torgsinu, udostępnione tylko dla klienteli zagranicznej, względnie później dla obywateli radzieckich dysponujących obcą walutą (a wiadomo, że prosty obywatel radziecki nie mógł takowej posiadać bez narażenia się na zainteresowanie ze strony właściwych Organów), Słonimski dochodzi do wniosku, że ,,łatwiej ubogiemu przejść przez ucho igielne niż przez drzwi Torgsinu’’. Krytykuje Słonimski także tzw. komunalne kwatery, widząc w nich, nie element życia w komunie, lecz celowo organizowane przez władze zastraszeniem i skłóceniem społeczeństwa, tak by każdy bał się każdego, co z wszędobylskim panującym i obowiązującym donosem wprowadziło ludność w stan strachu, nie tylko przed najbliższymi sąsiadami a nawet przed własnymi dziećmi. Autor widzi w tym także element obrzydzenia i zniechęcenia ludności do polepszenia swojego bytu (,,swąd istotny i moralny, wzajemne szpiegowanie, ciasnota i brak samotności, kwasy i intrygi są czymś bardziej może uciążliwym od panującego głodu’’). Zastanawiając się nad wielkością przywódców radzieckich, dochodzi do wniosku, że ich władza jest iluzoryczna, zależna od jakiegoś kaprysu i, że upadek jednego ze szczytów władzy pociąga za sobą także upadek i napiętnowanie wielu mu oddanych ludzi: ,,Święci Pańscy nie ulegali tak szybkim upadkom jak Trocki. Dziecko wychowane w kulcie Stalina może w przyszłości, za rządów choćby Woroszyłowa, być traktowane, jako obciążone nastrojami opozycji albo nawet kontrrewolucji’’. Widząc to, co Rosji przyniosła rewolucja Słonimski stawia wreszcie pytanie rodem z Dostojewskiego czy to wszystko ma sens? Czy można zbudować raj na ziemi w oparciu o cierpienie (nie)jednego człowieka: ,,Tu w Rosji chory leży na stole operacyjnym. Podlega zabiegom chirurgicznym bez znieczulenia. Jeśli zabieg się uda przyniesie on światu prawdziwe zdrowie i nowe nieobliczalne siły. Ale czy ta bolesna i krwawa operacja odbywa się z konieczną precyzją i w atmosferze wolnej od bakterii wydaje mi się może najpoważniejszym i najciekawszym pytaniem’’. Niestety, Słonimski zadając sobie takie pytania, po tym co zobaczył w Rosji, nadal uważa, że eksperyment socjalistyczny ma sens, tyle, że nie w Rosji – ,,(…) po piętnastu latach podobnych cierpień poziom życia będzie zaledwie taki jak w Sowietach dzisiejszych lub nawet gorszy’’, a na Zachodzie , w krajach dużo bardziej rozwiniętych – ,,Gdyby przewrót społeczny przyszedł nie w słowiańskiej Rosji, ale w Anglii (…) kto wie, czy już dziś nie mielibyśmy socjalistycznych Stanów Zjednoczonych Świata’’ – konkluduje Słonimski. Czy Słonimski miał racje możemy dziś sami ocenić z własnej perspektywy.

Patryk Pietrasik

KOMENTARZ BIBUŁY: Należy dopowiedzieć, że powyższy tekst ukazuje sylwetki dwóch prominentnych komunistów, którzy byli równocześnie Żydami, co ma istotne znaczenie, bowiem zauroczenie się komunizmem było powszechnym zjawiskiem wśród tej nacji. Niestety, równie powszechnie boją się oni dzisiaj przypominania swej przypadłości, polegającej na kreowaniu i wspieraniu różnorakich rebelii i rewolucji burzących porządek społeczny.

Wyrok na zdrajców. I nie ma znaczenia, że nie usłyszał go arcyzaprzaniec Jaruzelski Wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie wydany w procesie autorów stanu wojennego - chociaż do jego końca dotrwała zaledwie garstka oskarżonych - stanowi definitywne rozstrzygnięcie historyczno-polityczno-moralnego problemu, nad którym Polscy dyskutują od pamiętnego 13 grudnia 1981 roku: czy generał Wojciech Jaruzelski i jego najbliżsi współpracownicy zdradzili polską rację stanu? Jeśli ktokolwiek miał jeszcze w tej sprawie wątpliwości (ja nie miałem takowych nigdy), teraz musi się ich ostatecznie wyzbyć. Sąd orzekł, bowiem, że „faktycznym motywem działania członków związku przestępczego, mającego na celu nielegalne wprowadzenie stanu wojennego, było zachowanie obowiązującego systemu ustrojowego i osobistej pozycji w hierarchii aparatu partii i państwa”. A tak zachowujących się ludzi należy jednoznacznie określić, jako zdrajców ojczyzny, którzy z niskich pobudek i z chęci zasłużenia się władcom obcego państwa sprowadzają na swój kraj nieszczęście. I nie ma znaczenia, że wyroku nie usłyszał arcyzaprzaniec Jaruzelski, bo przecież wszyscy wiedzą, iż to właśnie on stał na czele zbrodniczej junty wojskowej, toczącej wojnę z własnym narodem w imię sowieckiego interesu, któremu wiernie służył przez ponad pół wieku. Jeżeli czegoś dzisiaj żałuję, to jedynie braku uchwały Sejmu RP o upamiętnieniu pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Nie tracę nadziei na jej podjęcie, ale szkoda, że nie została przegłosowana właśnie w dniu ogłoszenia wyroku za stan wojenny. Gdyż nie, kto inny, ale sam Jaruzelski powiedział kiedyś: “jeżeli uznać Kuklińskiego za bohatera, to znaczy że my jesteśmy zdrajcami”. Tak, oni są zdrajcami, a pułkownik Ryszard Kukliński jest bohaterem, który dobrze zasłużył się Rzeczypospolitej.

Jerzy Bukowski

Kiszczak do domu, Słomka do kryminału Jedynym, który pójdzie do więzienia po procesie o stan wojenny, jest ofiara stanu wojennego Adam Słomka. Diabelski chchot niesprawiedliwości dziejowej..

1. Jaruzelski wyłączony z procesu - chory. Eugenia Kemparowa - sprawa przedawniona, umorzenie. Kania - uniewinnienie. Kiszczak - wyrok w zawieszeniu - jeśli nie dopuści sie recydywy i ponownie nie wprowadzi w Polsce stanu wojennego, to nie będzie siedział. Jedynym, który pójdzie do więzienia po procesie o stan wojenny, będzie Adam Słomka. W 30 lat od stanu wojennego Słomka został ponownie jego ofiarą.

2. Słomka, więzień stanu wojennego, miał prawo do emocjonalnych reakcji. Mieli do niej prawo inni ludzie, którzy przyszli na ogłoszenie wyroku. Wysoki sąd, pamiętający stan wojenny, co najwyżej z braku teleranka, powinien z godnością i wyrozumiałością znieść te emocje. Przeczekać je, może ostudzić upomnieniem, w ostateczności nakazać opróżnienie sali. Wreszcie zrobić to, co ostatecznie zrobił - przenieść ogłoszenie wyroku do innego pomieszczenia. Ale na litość boską - Słomki nie karać, a już w żadnym razie nie karać go więzieniem! Jeśli tak miał się skończyć ten proces, to lepiej, żeby go nigdy nie było.

3. Wtrącając do więzienia ofiarę stanu wojennego, przy równoczesnym uwolnieniu od realnej kary autorów i wykonawców tego zbrodniczego bezprawia - sąd wpisał swój wyrok w diabelski chichot niesprawiedliwości dziejowej.

Janusz Wojciechowski

Jaruzelski, komentując skazanie Kiszczaka, porównuje siebie do... Józefa Piłsudskiego. Zamach majowy to "więcej niż stan wojenny" Gen. Wojciech Jaruzelski, którego sprawę sąd wyłączył z procesu autorów stanu wojennego, powiedział PAP, że będzie wypowiadał się dopiero na własnym procesie. Dodał, że komentowanie wyroków nie leży w jego naturze. W czwartek Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że stan wojenny w grudniu 1981 r. nielegalnie wprowadziła tajna grupa przestępcza pod kierunkiem Wojciecha Jaruzelskiego w celu likwidacji "Solidarności", zachowania ówczesnego ustroju oraz osobistych pozycji we władzach. Sąd skazał na 2 lata w zawieszeniu b. szefa MSW Czesława Kiszczaka, uniewinnił zaś b. I sekretarza KC PZPR Stanisława Kanię. W procesie oskarżonym był też m.in. Jaruzelski, w grudniu 1981 r. I sekretarz KC PZPR, premier i szef MON, ale jego sprawę sąd wyłączył z powodu złego stanu zdrowia.

"Nie mam komentarza. Jedyny komentarz: proszę przeczytać moją wydaną w tych dniach książkę >>Starsi o 30 lat<<. Tam jest moje stanowisko" - powiedział PAP Jaruzelski w czwartek wieczorem. Podkreślił, że sąd miał możliwość przeczytania tej publikacji.

"Udostępniłem ją sądowi, a to jest faktycznie dokument" - powiedział.

"Moja sprawa w odpowiednim czasie wejdzie na wokandę, kiedy odzyskam minimum zdrowia. Wtedy się wypowiem bardzo obszernie na ten temat, a teraz nie będę strzelał w sprawie, która dotyczyła jednak innych osób" - tłumaczył. Zaznaczył, że komentowanie wyroków nie leży w jego naturze. Pytany, co sądzi o tym, że sąd uznał autorów stanu wojennego za "grupę przestępczą o charakterze zbrojnym", Jaruzelski przypomniał dokonany przez wojsko zamach majowy z 1926 r.

"Józef Piłsudski, wielka postać naszej historii, która wprowadziła więcej niż stan wojenny, bo czterystu ludzi zginęło. Był zamach stanu, zdjęcie prezydenta itd. To nikomu nie przeszkadza, to nie był związek zbrojny" - zaznaczył. Podkreślił przy tym, że podczas zamachu majowego nie istniało zagrożenie interwencją Związku Radzieckiego.

"Nie było tych okoliczności, jakie w moim przypadku istniały, a jest wszystko w porządku. (...) Tamta sprawa została zamieciona pod dywan" - mówił Jaruzelski. Sprytne, prawda? Jaruzelski jak Piłsudski... Tyle, że Piłsudski służył całe życie Polsce, i wolną Polskę wywalczył. I wszystko, co robił, robił w trosce o Polskę - a nie o obce mocarstwo.

Sil, PAP zespół wPolityce.pl

Dobre i to. Czesław Kiszczak oficjalnie uznany PRZESTĘPCĄ! Wyrok w zawieszeniu. W sądzie okrzyki: Hańba! Mordercy! Wreszcie widać koniec sądowej batalii o skazanie Czesława Kiszczaka za wprowadzenie stanu wojennego. Były szef MSW i WSW za zbrodnię komunistyczną polegającą na udziale w związku zbrojnym wprowadzającym stan wojenny, został skazany na 4 lata więzienia, zmniejszone na mocy amnestii z 1989 r. do 2 w zawieszeniu na 5 lat. Sąd uniewinnił b. I sekretarza KC PZPR Stanisława Kanię, a sprawę członkini rady państwa Eugenii Kempary - umorzył. Wyrok jest nieprawomocny. Kiszczaka nie było w sądzie. Kania przyjął orzeczenie „z satysfakcją”:

Nie mam zastrzeżeń – uważałem i głosiłem od początku, że związek zbrojny jest fikcyjny. Sąd przyjął inne stanowisko. Z pokorą trzeba je przyjąć. Sąd uznał, że Kiszczak, Wojciech Jaruzelski, Florian Siwicki i Tadeusz Tuczapski stanowili związek przestępczy o charakterze zbrojnym, który wprowadził nielegalnie stan wojenny. Prokurator IPN wnosił o kary więzienia w zawieszeniu na 5 lat dla obu komunistów. IPN będzie apelował w związku z wyrokiem ws. Kani. Kania został przywitany przez zgromadzoną w sądzie publiczność okrzykami: "morderca", „hańba”. Wznosiły je osoby trzymający zdjęcia ofiar stanu wojennego – m.in. górników z kopalni "Wujek" i ks. Jerzego Popiełuszki. Z drugiej strony zwolennicy aparatczyka PRL krzyczeli o "motłochu", a Kanię określali okrzykiem: "Niewinny!". Ogłoszenie wyroku opóźniło się o półtorej godziny. Zgromadzona publiczność protestowała wobec nieobecności na rozprawie Kiszczaka. Pojawiały się głosy, że żądać kilkuletnich kar w zawieszeniu można za kradzież roweru, a nie takie zbrodnie. Policja usunęła z sali rozpraw dwie osoby, w tym byłego lidera KPN Adama Słomkę. Po chwili wrócił on na salę i zaczął wygłaszać oświadczenie uniemożliwiając rozpoczęcie ogłaszania wyroku. Wreszcie sąd zdecydował, że ogłosi wyrok w innej sali i bez publiczności, jedynie w obecności stron i mediów. Adam Słomka został w ramach kary porządkowej skazany na 14 dni aresztu, co oznacza, że jest jedyną osobą skazaną na bezwzględne pozbawienie wolności.

Znp zespół wPolityce.pl

Oświadczenie Stowarzyszenia „Przeciw Bezprawiu Sądów i Prokuratur” w sprawie skazania Adama Słomki na 14 dni aresztu Oświadczenie w sprawie skazania Adama Słomki Stowarzyszenia „Przeciw Bezprawiu Sądów i Prokuratur” stanowczo protestują przeciwko skazaniu w dniu dzisiejszym, znanego obrońcy praw człowieka, działacza niepodległościowego Adama Słomki przez sąd w Warszawie na 14 dni aresztu, za rzekomą obrazę powagi sądu. Adam Słomka podczas posiedzenia sądu, na którym miał zostać ogłoszony wyrok na komunistycznych organizatorów stanu wojennego, wygłosił oświadczenie, w którym wskazał na obecność w polskim wymiarze sprawiedliwości komunistycznych sędziów, którzy wydawali wyroki na polskich patriotów w stanie wojennym. Potępił również fakt nie przeprowadzenia lustracji sędziów i prokuratorów, oraz konsekwencje tego stanu rzeczy, w którym sądy ochraniają komunistycznych zbrodniarzy winnych śmierci dziesiątków ludzi. Wśród ofiar stanu wojennego jest m.in. matka Adama Słomki, a jej zabójca – funkcjonariusz SB - pozostaje do dziś bezkarny. Za swoje oświadczenie Adam Słomka został skazany na 14 dni aresztu. Ten sam sąd wymierzając karę gen. Kiszczakowi zawiesił jej wykonanie, a byłego sekretarza PZPR Stanisława Kanie uniewinnił. Adam Słomka – więzień stanu wojennego, w dalszym ciągu czynnie walczący z bezprawiem w Polsce, jest, zatem jedynym skazanym przez sąd w procesie winnych wprowadzenia stanu wojennego. Działacze stowarzyszeń „Przeciw Bezprawiu Sądów i Prokuratur” protestując przeciwko skazaniu Adama Słomki, w pełni potwierdzają jego opinię wygłoszoną na sali sądowej w Warszawie. Sądy w Polsce stanowią relikt systemu komunistycznego i na skutek braku jakiejkolwiek kontroli społecznej, stanowią karykaturę wymiaru sprawiedliwości. Domagamy się natychmiastowego uwolnienia [nie został jeszcze zatrzymany - red.] Adama Słomki.

Domagamy się oczyszczenia sądownictwa z funkcjonariuszy komunistycznych udających sędziów.

Domagamy się pilnego poddania sądów społecznej kontroli, tak by polskie sądownictwo przestało być atrapą wymiaru sprawiedliwości. Nysa- Bielsko-Biała – Opole, 12 stycznia 2012 r.

Jerzy Jachnik – Stowarzyszenie „Przeciw Bezprawiu Sądów i Prokuratur”

Janusz Sanocki – Stowarzyszenie „Obywatele Przeciw Bezprawiu”

Jan Kołodrub - Stowarzyszenie „Obywatele Przeciw Bezprawiu”

Wiesław Ukleja – Opolskie Stowarzyszenie Pamięci Narodowej

Jacek Bezeg - Opolskie Stowarzyszenie Pamięci Narodowej

13 stycznia 2012 W demokratycznym państwie demokratycznego bezprawia... Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. ”Związek przestępczy o charakterze zbrojnym” otrzymał wyroki.. Pan Kania - uniewinniony, pan Kiszczak - dwa lata w zawieszeniu na pięć lat.. Pan generał Jaruzelski - nie wiem! Był w tym ”związku zbrojnym” czy też nie był? Najważniejszy członek „związku przestępczego o charakterze zbrojnym”- pan Adam Słomka, dostał 14 dni - do odsiadki.. On dostał najwięcej! Wszystko rozeszło się pookrągłostołowych kościach.. Patriota - Słomka dostał wyrok. Przyznam się Państwu, że szanuje tego człowieka, mimo, żezupełnie nie zgadzam się z tym, co opowiada o gospodarce.. Ale jest twardy, i powłaściwej stronie Polski.. Już przesiedział w więzieniu za tzw. komuny- to znaczy pierwszej komuny - obecnie mamydrugą komunę - znacznie gorszą od pierwszej, bo ukrytą za parawanem demokracji..Żeby ją zobaczyć - trzeba zacząć myśleć i otworzyć szeroko oczy.. Ona naprawdęjest- i jest bardzo groźna! Sterty idiotycznych przepisów, podatki wyśrubowane do granic nieprzyzwoitości, biurokracja, biurokracja i jeszcze raz biurokracja.. Wielki demokratyczny bałagan i bezsilnyczłowiek wobec orwellowskiego państwa.. Długi, długi, i jeszcze raz długi.. No i wymiar niesprawiedliwości.. Wystarczyobejrzeć „ Państwo w państwie”.. Albo program pani Jaworowicz.. Państwo policyjne.Właśnie takie policyjne państwo zamierza wydać na zakup nowych radarów - w czasie wielkiej kryzysowej oszczędności - 250 milionów złotych( propaganda podaje, że 50mln euro!- choć w strefie eurojeszcze na szczęście nie jesteśmy!). Państwo policyjne ma ich kupić osiemset..A dlaczego nie 10 000? Na każdymrogu ulicy, w każdym zakamarku Polski i co kilka kilometrów na trasach… Co ja piszę - kilka kilometrów… Co kilometr! Czy jeszcze da się przejechać gdzieś z szybkością większąniż 60km/h? I tak średnia prędkość w miastach - to 30 km/h..(!!!). Po co nam szybkie samochody, jak dziękisocjalistom i różnym takim jeździmy coraz wolniej.. Zamiast 4 miliardów złotychwpływu do „budżetu państwa”- ( czytaj na marnotrawstwo dla biurokracji!), kierowców państwo policyjne okradnie na 8 miliardów (!!!) I to chodzi! Nie o żadne bezpieczeństwo, bo gdybyo nie chodziło - już dzisiaj mielibyśmy sieć bezpiecznych dróg.. Chodzi odrenowanie kieszeni kierowców w interesie biurokracji państwowej, przy pomocypolicji drogowej, która jest na usługach państwa policyjnego, przeciw nam-kierowcom.. I jeszcze, żeby było śmieszniej opłacana jest z kieszeni tych, którym powinna służyć a nie ich represjonować.. Z budżetu państwa, do któregoma trafić jak najwięcej pieniędzy..Pieniędzy ukradzionych zwyczajnie ludziom za kółkami.. Nikt nikogo nie poszkodował, ale mandat musi płacić.. Boprzecież państwo - jako strona, nie może być poszkodowane.. Państwo – oczywiście -jako dobro wspólne mające stać na straży naszej wolności, własności i życia..Stoi na straży …rabunku! Państwo policyjne nie spełnia swojej roli jakopaństwo.. Zamiast przyjaznego państwa wspólnego – tyrania policyjno-państwowa.. W imię wyimaginowanego bezpieczeństwa. Tyle patroli pieszych i zmotoryzowanych, ile ja widuję codziennie, jeżdżąc po Polsce.. To się wgłowie nie mieści.. Raz w ciągu dnia widziałem dwanaście zorganizowanych grupprze…..- pardon - patroli policyjnych.. Ile oni w ciągu dnia wykołują benzyny - te setki policyjnych patroli..? Jakie to koszty- zupełnie niepotrzebne, idące wmiliony złotych... Policja w gotowości ma czekać na sygnał gdyby się cośnaprawdę działo i wtedy interweniować.. Ale wobec przestępców prawdziwych, anie urojonych.. I nie kręcić się po mieście i na trasach w poszukiwaniukierowców, od których można wyrwać parę groszy.. I to jest przyjazne państwo.(???).Przed którym trzeba się chować, żeby nie zatrzymali, bo zaraz coś znajdą i - natychmiast kasa.. Przypominam kierowcom, że od sierpniaubiegłego roku każdy kierowca ma miećapteczkę.. Obowiązkowy trójkąt, kamizelka, gaśnica, zapasowa żarówka, fotelikdla dziecka- i co tam jeszcze.. Obowiązkowe badania techniczne i OC… Co jeszczema obowiązek kierowca mieć..?? Obowiązkowego posiadania głowy u kierowcy- jeszcze nie zalegalizowanodemokratycznie.. Kamizelka nie musi być kuloodporna, a trójkąt nie musi być - małżeński.. „To nie ma nic wspólnego z wymiarem sprawiedliwości”-wykrzykiwał pan Adam Słomka wczoraj wsądzie, za co pójdzie siedzieć na 14 dni.. Zresztą nie pierwszy raz.. Raz nawet wtrącono go do więzienia, do celi z seryjnym mordercą.. Może po to, żeby morderca seryjnymógł przedłużyć serię. Takie to metody nasi umiłowani funkcjonariusze stosowalipodczas ubiegłej komuny.. I czy taki funkcjonariusz został ukarany? Tak jakten, który przejechał mamę pana Adama Słomki, pan Zygmunt Zygadło, szef Komendy Wojewódzkiej MO, odpowiadający również za śląską Służbę Bezpieczeństwa.. Włos mu z głowy nie spadł.. Dzisiaj policja, zamiast pilnować porządku, stosujeprowokacje policyjne.. Tak jak podczas ostatniego „Marszu Niepodległości”.. Nagle na czele Marszu pojawili się „Kibice” i dawaj rzucać kamieniami w policję.. W imieniu uczestników Marszu.. A telewizja pokazywała wyłącznie tychprowokatorów, którzy rzucali kamieniami.. Matek z dziećmi nie pokazywano, żebywidz miał inne wyobrażenie o Marszu.. Jeszcze do patriotów na Marszu nie strzelają, tak jaksanacja do chłopów.. Ale wszystko przed nami, bo przy pokonywaniu przeszkód wsocjalizmie narasta walka klasowa.. Pomiędzy biurokracją- a ludźmi, chcącymi spokojnie żyć i pracować we własnym kraju,. Chociaż będącegoczęścią innego kraju, ale jednak…. „To jest hucpa!”- kontynuował pan Adam Słomka. I powiedziałjeszcze, że w sądownictwie pracuje siedmiuset sędziów, jeszcze z poprzedniej komuny, sędziów, którzysprzeniewierzyli się idei sprawiedliwości.. Moim zdaniem, w sądach obowiązuje zasada Gerwazego z Pana Tadeusza.. „Wygrasz w polu, to wygrasz i w sądzie! A w sprawach politycznych??? Nęka się patriotów, nie prowadzi się śledztw w sprawiezabójstw, utrudnia nawet dostęp dowyborów.. W demokracji wszystko jest polityczne, od góry do dołu..Demokratyczne państwo przesiąknięte polityką z demokracją sterowaną.. Przezróżnego rodzaju agentów poumieszczanych gdzie są potrzebni.. W propagandzie, sądach, na różnych szczeblachwładzy państwowej.. I piszą takie orzeczenia, jak na przykład w przypadkusprawy Lwa Rywina.. Skazany na „dwa lata więzienia za pomoc w płatnejprotekcji, wobec nieokreślonej grupy osób(???). Z tego orzeczenia wynika, żenie było przestępstwa.. Komu pomagał? I co to jest grupa nieokreślona? Pomagał w napadzie na bank, alenie wiadomo, który - chciałoby się to przetłumaczyć na polski... Po dwudziestu latach zawracania głowy, olbrzymich kosztów dociekania prawdy w sprawie ”związku przestępczego o charakterze zbrojnym” członkowie związku zostali praktycznie uniewinnieni.. No i co z panem generałem Jaruzelskim? Jestwinny, czy nie winny? A może winnyjest, kto inny.. I nie należy porównywać pana generała Jaruzelskiego do gen. Pinocheta, panie Adamie Słomka... Dwaj różni ludzie! Komunista, choć wbrew swoim przekonaniom wprowadził ustawę Wilczka-Rakowskiego, czego do dzisiaj żałuje.. Generał Pinochet uratował swój kraj od komunizmu i wprowadził na drogę wolnorynkowego rozwoju.. Zginęło 1300 działaczy różnych faszystowskich świetlistych szlaków, którzyprowokowali walki i doprowadzili Chile do ruiny gospodarczej... Razem zprezydentem Allende.. Salwadorem Allende… Generał postawił tamę temu komunistycznemu wariactwu i do dzisiaj lewica robi mu czarny pijar wokółjego osoby.. Człowiek konserwatywny, katolik, człowiek z zasadami.. Ikochający własny kraj! Dlatego go uratował! Polecam książkę pana Klewca: ”Oskarżony Augusto Pinochet”. Wielce ciekawa lektura.. I jedynie prawda jest ciekawa...Także w państwie demokratycznego bezprawia.. Jedynym ukaranym w sprawie „związku przestępczego o charakterze zbrojnym został pan Adam Słomka.. Odsiedzi kolejne 14 dni w swoim życiu.. W „ wolnej Polsce”.. Teraz TVN 24 powinien przeprowadzić wywiad z panem Adamem, żeby ten dokładnie na wizji opowiedział nam o tym wszystkim, co się w Polsce dzieje - zdaniem pana Adama Słomki.. Żebyśmy mogli poznać drugą stronę.. No i, żeby wolność słowa była zachowana..Najlepiej w konfrontacji z panem gen. Kiszczakiem, albo gen. Jaruzelskim.. No i żeby zwyciężyła demokracja! WJR

Za 6,27 mld euro mamy być nie przy stole tylko w karcie dań

1. Utrzymując się w poetyce, jakiej użył w grudniu w debacie sejmowej Premier Donald Tusk, wszystko wskazuje na to, że w porozumieniu międzyrządowym, które ma być ostatecznie przyjęte na szczycie UE w dniu 30 stycznia, nie znajdziemy się jednak przy stole tylko w karcie dań. Przypomnijmy tylko, że projekt porozumienia międzyrządowego, który został przygotowany w sekretariacie Przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya zakładał od początku, że kraje UE będące poza strefą euro, nie będą uczestniczyły w posiedzeniach krajów strefy euro, nawet, jako obserwatorzy. Potwierdzał to przede wszystkim fakt, że umowa międzyrządowa jest zaadresowana do 17 krajów strefy euro, a kraje spoza strefy euro mogą się do niej ewentualnie dołączyć. Znamienne, że propozycja tego dołączenia, znajdowała się dopiero w ostatnim punkcie tego projektu. Umowa ma wejść w życie, jeżeli ratyfikuje ją tylko 9 krajów strefy euro (a więc większość z 17 członków strefy euro). Trzeba jednak zauważyć, że Unia liczy aż 27 członków, a więc uruchomienie porozumienia międzyrządowego przez zaledwie 1/3 krajów UE z możliwością wykorzystania do jego realizacji wspólnych instytucji europejskich takich jak Komisja Europejska czy Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu, dobitnie pokazuje podział krajów członkowskich na dwie grupy tych, które podejmują decyzje i tych, które jedynie mogą się do nich dołączyć.

2. Premier Tusk, jeszcze na konferencji prasowej w Brukseli w przerwie grudniowego szczytu zapewniał, „że polskie starania dotyczyły możliwości uczestniczenia i wpływania na proces zmian w strefie euro wszystkich państw, w tym tych spoza strefy”. Kilkanaście dni później minister Rostowski twierdził, że w dalszym ciągu trwają negocjacje „jak w praktyce ma wyglądać możliwość uczestniczenia i wpływania na proces zmian w strefie euro” dla krajów spoza tej strefy. Obydwaj Panowie twierdzili, że tak naprawdę to jest nasz priorytet negocjacyjny i nawet wynosząca ponad 6 mld euro pożyczka NBP dla MFW w tej sytuacji jest jak najbardziej uzasadniona. Skończyło się nasze przewodnictwo w Radzie UE, pałeczkę po nas przejęła w ostatnią środę Dania i wtedy się okazało, że wprawdzie do projektu Hermana Van Rompuya zostały przygotowane liczne poprawki, ale żadna z nich nie dotyczy zapewnienia uczestnictwa w posiedzeniach eurogrupy, krajów spoza tej strefy. Ba Dania nawet nie zamierza się o to starać.

3. Informacje te jednoznacznie wskazują, że zarówno Premier Tusk jak minister Rostowski zwyczajnie kłamali, mówiąc o tym, że takie uczestnictwo krajów spoza strefy euro (w tym Polski) jest w zasadzie przesądzone. Przyciśnięty do muru pytaniem jednego z dziennikarzy Premier Tusk jak to z tym „zasiadaniem przy stole” będzie, z rozbrajającą szczerością oświadczył - „trudno nie wszystko można wygrać. Udało nam się wygrać w Unii różne rzeczy, czasami przegrywamy i nie jesteśmy w Unii wszechmocni, delikatnie mówiąc”. Nie bardzo wprawdzie wiadomo, co w sprawie umowy międzyrządowej wygraliśmy, wygląda na to, że w zasadzie nic, oprócz tego, że zerwały się ostatecznie nasze nici współpracy na forum UE z takimi krajami jak Czechy, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Litwa, Łotwa, że już o Wielkiej Brytanii, Danii czy Szwecji nie wspomnę. Chcemy przyjmować rozwiązania paktu fiskalnego, mimo że będąc poza strefa euro wcale tego robić nie musimy i kilka krajów, które wyżej wymieniłem, podchodzi to tego paktu z dużą rezerwą. Za to z ochotą podjęliśmy przygotowania do udzielenia wynoszącej ponad 6 mld euro pożyczki dla MFW z rezerwy walutowej NBP jakbyśmy usilnie próbowali za coś zapłacić. Jeżeli nie za miejsce przy stole to, za co?

Zbigniew Kuźmiuk

Gen. Błasika nie było w kokpicie Tu-154 M Sensacyjne ustalenia polskich naukowców ws. smoleńskiej katastrofy wskazują na fałszerstwa w raporcie zarówno MAK, jak i komisji Millera. Ostatni dźwięk na nagraniu czarnych skrzynek to pojedynczy, ludzki głos.

– W takiej sytuacji całe śledztwo trzeba zacząć od nowa, a kluczowymi dowodami, które natychmiast muszą się znaleźć w Polsce są oryginały czarnych skrzynek oraz wrak Tu-154M o numerze bocznym 101, własność Rzeczypospolitej Polskiej – mówi nam Antoni Macierewicz (PiS), szef parlamentarnego zespołu badającego katastrofę smoleńską.

Dramatyczne nagrania Jak wynika z analizy znajdującej się w wojskowej prokuraturze, na nagraniach z czarnych skrzynek rządowego Tu-154M, który rozbił się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku w kabinie pilotów nie zidentyfikowano głosu gen. Andrzeja Błasika, dowódcy Sił Powietrznych RP. Naukowcy z krakowskiego instytutu ekspertyz sądowych im. dr. J. Sehna badając kopie nagrań czarnych skrzynek, zidentyfikowali na stanowiących całość trzech oddzielnych fragmentach nagrań głosy załogi, stewardessy, dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ Mariusza Kazany, załogi, jaka-40, załogi rosyjskiej „wieży” oraz komendy z sześciu innych samolotów, które znajdowały się w zasięgu odbioru urządzeń Tu-154M. Ostatni dźwięk, który został zarejestrowały czarne skrzynki, to ludzki głos. Jak wynika z ustaleń naukowców, pojawił się on o godz. 8:41:07;4– już po przerażającym krzyku, który jest pod koniec nagrania. Fragmenty rozmowy załogi Tu-154M i dramatyczne odgłosy „zaprezentowała” rok temu na skandalicznej konferencji prasowej w Moskwie gen. Tatiana Anodina, przedstawiając raport MAK.

– Zapis tego ludzkiego głosu na końcu czarnych skrzynek oznacza, że ktoś żył w momencie, gdy trwało nagranie. Według dotychczasowych ustaleń zespołu Macierewicza zakończyło się ono tuż nad ziemią i wówczas czarne skrzynki przestały cokolwiek rejestrować – mówi na lotniczy ekspert.

Korowód kłamstw Pierwszą osobą, która „rozpoznała” głos gen. Andrzeja Błasika w kabinie pilotów Tu-154M, był płk Edmund Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, polski akredytowany przy MAK. Jak mówił w programie TVN „Teraz My” z maja 2010 r., „w kabinie pilotów był do końca gen. Błasik”.

– Chciał się zorientować w sytuacji – mówił wówczas płk Klich, który wcześniej stwierdził, że przesłuchiwał taśmy z czarnych skrzynek tupolewa. – To nie jest to typowa sytuacja, że dowódca Sił Powietrznych wchodzi do kabiny samolotu – dodał. O rzekomej obecności gen. Błasika „ dowiedziała” się wcześniej Polska Agencja Prasowa; tę informację potwierdzały później kolejne media. A wszystko w kontekście rzekomych nacisków na załogę, by ta za wszelką cenę lądowała w Smoleńsku. Pierwszym, który sugerował naciski, był obecny prezydencki doradca prof. Roman Kuźniar – kilka godzin po katastrofie napisał to w komentarzu internetowym. W ślad za nim poszła „Gazeta Wyborcza”, drukując jednocześnie pochwały na temat przejrzystości rosyjskiego śledztwa i postawy rosyjskich władz. Kilka miesięcy później na temat obecności gen. Błasika w kabinie pilotów na wspomnianej wcześniej konferencji prasowej mówiła gen. Tatiana Anodina.

– Obecność w kabinie dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ-etu Mariusza Kazany i dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika oraz przewidywana negatywna reakcja prezydenta Lecha Kaczyńskiego stanowiła presję na załogę Tu-154M, by lądować w Smoleńsku. We krwi dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika stwierdzono obecność alkoholu – stwierdziła wówczas szefowa MAK. Później okazało się, że informacje na temat zawartości alkoholu we krwi generała były ordynarnym kłamstwem MAK. Teraz okazuje się, że także informacje na temat generała w kabinie pilotów były nieprawdziwe. Na temat wypowiadał się także były szef MSWiA Jerzy Miller w swoim raporcie. Według niego gen. Błasik pojawił się w kokpicie samolotu i przebywał w nim „w krytycznym momencie”. Zapytaliśmy o te rozbieżności Edmunda Klicha. Ten stwierdził niespodziewanie, że nie może nic powiedzieć, bo... nie słuchał osobiście nagrań. Dodał, że o obecności gen. Błasika w kabinie powiedział mu jeden z ekspertów komisji Millera. Sprawą zajmie się dziś sejmowy zespół Antoniego Macierewicza Dorota Kania

Dziwne wnioski z sekcji

Redakcja poleca: Ktoś był w kokpicie?

8.50 – taką godzinę śmierci wpisał do protokołów rosyjski lekarz. „Rz” pierwsza do nich dotarła

Dziennikarze „Rz” widzieli protokoły oględzin zwłok trzech osób tragicznie zmarłych w katastrofie samolotu Tu-154 pod Smoleńskiem. Do nich dołączone są protokoły przesłuchań bliskich ofiar. Najważniejsze informacje w protokole oględzin zapisane są w punktach 18 – 23.

Punkt 18. zawiera informację o osobie przeprowadzającej sekcję. W każdym protokole, który widzieli dziennikarze „Rz”, napisane jest, że wykonywał ją lekarz zakładu medycyny sądowej w Moskwie.

Punkt 19. dotyczy przyczyn śmierci. Tutaj lekarz wpisał dwa lakoniczne słowa: „mnogie obrażenia”.

W punkcie 23. zawarty jest opis okoliczności, w jakich doszło do zgonu. Lekarze napisali w nim, że śmierć nastąpiła w wyniku katastrofy samolotu Tu-154 pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku o godz. 10.50 czasu miejscowego, (czyli 8.50 czasu polskiego – red.).

Lekarz ustala godzinę Według pierwszych doniesień prezydencki samolot rozbił się o 8.56 czasu polskiego – wtedy włączyły się syreny alarmowe lotniska Smoleńsk-Siewiernyj informujące o katastrofie. Ale w ubiegłym tygodniu premier Donald Tusk na konferencji prasowej powiedział, że czarne skrzynki Tu-154 miały przestać pracować o 8.41. To wtedy prawdopodobnie samolot się rozbił. Wiadomo, że służby medyczne na miejsce katastrofy dotarły dopiero po godz. 9. Skąd, zatem w protokołach godzina 8.50? Płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej, nie chce się na ten temat wypowiadać. Zapytani przez nas prawnicy są bardziej rozmowni. – Myślę, że informacja dotycząca godziny zgonu została skądś uzyskana, bo lekarz przeprowadzający sekcję może tylko w przybliżeniu określić taki czas – mówi Kazimierz Olejnik, były prokurator krajowy. Zdaniem prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego, byłego ministra sprawiedliwości, „lekarz przyjął godzinę katastrofy, która była najbardziej prawdopodobna”.

Czy byli tam polscy prokuratorzy Protokoły, które widziała „Rz”, przynoszą też inne ciekawe informacje. Według zapewnień naszego rządu polscy prokuratorzy na miejscu w Moskwie uczestniczyli w pracach tamtejszych śledczych. Tyle, że w protokołach nie ma śladu ich obecności. Rosyjski lekarz w rubryce przyczyny zgonu pisze: „stwierdziłem”. „Rz” widziała polskie tłumaczenie jednego z tych dokumentów. W nim też nie pojawia się informacja o polskich śledczych. Płk Rzepa zapewnia, że polscy prokuratorzy brali udział w identyfikacji zwłok.

– Dopóki nie zobaczymy tego dokumentu i nie będzie on przetłumaczony przez tłumacza przysięgłego, nie będziemy sprawy komentować – ucina wszelkie pytania. Na razie polscy prokuratorzy nie otrzymali jeszcze dokumentów z sekcji. – Czekamy na realizację tego wniosku – mówi Rzepa. Olejnika dziwi brak w raporcie informacji o polskich przedstawicielach. Według niego powinny w nim być ich podpisy. Co do innych zapisów w protokołach mówi:

– Nie można umrzeć z powodu mnogości obrażeń. Sekcja zwłok polega na tym, by konkretnie określić, co było przyczyną śmierci, np. uderzenie w głowę, rana cięta, kłuta. Zdaniem Ćwiąkalskiego zaś, stwierdzenie użyte przez Rosjan przy opisie przyczyn zgonu można wytłumaczyć.

– Takie określenie („mnogie obrażenia” – red.) oznacza, że wszystko jest roztrzaskane – mówi „Rz”.

– Czymś zasadniczo innym jest katastrofa lądowa, a inaczej jest w przypadku katastrofy lotniczej. Nie można tego oddać tymi samymi słowami – dodaje. Tyle, że protokoły, które widziała „Rz”, dotyczą osób, których ciała w wyniku katastrofy zostały uszkodzone nieznacznie.

– Na zewnątrz nie wyglądał jak ofiara katastrofy lotniczej. Tak było też w przypadku innych ofiar – mówi nam bliski jednej z ofiar będący w Moskwie podczas okazania.

8.50 – taką godzinę śmierci wpisał do protokołów rosyjski lekarz. „Rz” pierwsza do nich dotarła

Mariusz Kowalewski, Piotr Nisztor

Edmund Klich na posterunku Edmund Klich zdecydowanie powinien zlitować się nad sobą samym i własną najbliższą rodziną. To nie do końca fair wobec jego bliskich, że z taką ochotą publicznie robi z siebie cymbała na oczach milionów Polaków. Edmund Klich zdecydowanie powinien zlitować się nad sobą samym i własną najbliższą rodziną. To nie do końca fair wobec jego bliskich, że z taką ochotą publicznie robi z siebie cymbała na oczach milionów Polaków.

Wczoraj wyszło na jaw, że gen. Błasika w ogóle w kokpicie Tupolewa nie było. Informowała o tym Niezależna, jest też artykuł w GPC. Otóż w maju 2010 w programie „Teraz My” Edmund Klich stwierdził był, że „w kabinie pilotów do końca był gen. Błasik”. Dokładnie 24 maja 2010 TVN24 informowała:

Klich podkreślił, że Dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik spędził w kabinie pilotów kilka minut i był w niej do samego końca końca. - Chciał się zorientować w sytuacji - powiedział Klich, który przesłuchiwał taśmy z czarnych skrzynek tupolewa.W ostatnich słowach znowu zonk. Niezależna, bowiem donosi:

Zapytaliśmy o te rozbieżności Edmunda Klicha. Ten stwierdził niespodziewanie, że nie może nic powiedzieć, bo... nie słuchał osobiście nagrań. Dodał, że o obecności gen. Błasika w kabinie powiedział mu jeden z ekspertów komisji Millera. Czyli i to jest kłamstwem? Ale moment, już dzisiaj w TVN24 Edmund Klich nie mówił, że nagrań nie słuchał. Mówi tylko, że nie zna całości. Czyli znowu zmienił zdanie. Co więcej twierdzi, że:

To porządkuje pewne sprawy, ale istoty nie zmienia. Nikt chyba nie podważa tego, że pan gen. Błasik był w kokpicie do końca. Tymczasem już nawet nie opozycyjne media, ale sam TVN robi z Klicha debila, przypominając:

Według oficjalnych dokumentów podstawą wcześniejszego uznania, że słowa w kokpicie wypowiadał Błasik, było rozpoznanie w 2010 r. w Moskwie jego głosu przez znajomego generała. Edmund Klich jednak dalej bohatersko walczy w obronie dobrego imienia partyjnych funkcjonariuszy na usługach byłego zbrodniarza z KGB. Jak pisze TVN24:

- To, że nie czytał (komend) świadczy o tym, że nie włączył się do pilotowania. Natomiast był w kokpicie. (...) Tam są słowa kapitana chyba, który zwraca się do niego: panie generale - mówił Klich. Przypomniał, że także Rosjanie po obrażeniach i po miejscu znalezienia ciała ustalili, że gen. Błasik był (w kokpicie) do końca. W kwestii rzetelności rosyjskich ustaleń czegokolwiek po „obrażeniach ciała” proponuję panu Klichowi przeczytać artykuł w „Rzeczpospolitej” z maja 2010 i się nie ośmieszać publicznie wiarą w ruską rzetelność. W ogóle wiara w Rosjan jest dziwna w sytuacji UDOWODNIONEGO FAKTU, że rosyjscy kontrolerzy okłamywali pilotów Tupolewa, w co najmniej dwóch kwestiach (zaniżali widoczność i podawali odległość samolotu od progu pasa o 800 metrów mniejszą niż rzeczywista, zaś polski eksperyment udowodnił, że znali rzeczywiste dane), a raport MAK jakoś to dziwnie przemilczał. No chyba, że ktoś Edmundowi Klichowi za tę wiarę zapłacił. Albo zagroził, że Klicha spotka niewyjaśniony wypadek jak nie będzie kłamał tak, jak Rosjanie sobie życzą. Co zaś do słów Protasiuka rzekomo skierowanych do generała, to przejrzałem stenogramy. Panie Klich, NIE KŁAM PAN. Nic takiego w stenogramach nie ma! Specjalnie przejrzałem stenogramy i nic takiego w nich nie znalazłem. Znowu się próbuje starą sztuczkę z powtórzeniem kłamstwa sto razy, żeby ludzie uwierzyli. Zresztą, jakim cudem niby Protasiuk miałby zwracać się do generała bez wcześniejszych słów samego generała? A żadnych słów generała na taśmach nie ma. Błasik jak rozumiem użył Mocy żeby zadać pytanie. I Protasiuk też najwyraźniej użył Mocy by się do Błasika zwrócić, skoro Klich słowa słyszał, a na stenogramach ich nie ma. Podobno głos Błasika rozpoznawał ktoś z rodziny. Pewnie to też bujda skoro się okazuje, że to nie był Błasik. Edmund Klich powtarza też stare bajki na temat powodów tragedii. Zdaniem byłego akredytowanego przy MAK informacje podane przez media mogą przyczynić się do innej oceny działania załogi, ale "to nie zmienia zasadniczej sprawy, że przekroczyli wysokość decyzji, zniżyli się na wysokość niedopuszczalną i podjęcie próby odejścia było wykonane za późno".

Przypomnijmy, że nawet Komisja Millera stwierdziła, że piloci Tupolewa zostali wprowadzeni w błąd przez rosyjskich kontrolerów. Z jakiegoś tajemniczego powodu jednak Klich woli o tym milczeć i dalej udawać idiotę. Trzeba dać odpór podłym sugestiom, jakoby piloci Tupolewa coś jednak potrafili i zawinili Rosjanie, co nie?

Bądźmy jednak ludzcy dla Edmunda Klicha i jemu podobnych. To zrozumiałe, że w konfrontacji ze sadystycznym zbrodniarzem z KGB i jego nieludzko okrutnymi siepaczami są tacy, którzy wolą być żywym zdrajcą Ojczyzny niż uczciwym trupem. Władimir Putin już wielokrotnie udowodnił mocarstwom zachodnim, że może nasłać morderce dosłownie na każdego choćby i w biały dzień, wszyscy będą wiedzieć, że to Putin zrobił, a i tak społeczność międzynarodowa będzie udawała, że o niczym nie wie. I póki mamy u władzy tchórzy i egoistów Putin może być spokojny.

Rip LunarBird CLH

Gmyz: Gen. Błasikowi wyrządzono ogromną krzywdę Słowa przypisywane dotąd generałowi Błasikowi wypowiadał major Grzywna. Ta procedura odbywała się w sposób prawidłowy - mówi portalowi Stefczyk.info Cezary Gmyz. Stefczyk.info: Z ekspertyzy krakowskiego instytutu wynika, że gen. Błasik nie wypowiedział przypisywanych mu dotychczas słów. Co oznaczają te doniesienia? Cezary Gmyz: Po pierwsze należy stwierdzić, że obecnie wszyscy ludzie, którzy mówili o rzekomych naciskach gen. Błasika na załogę Tupolewa powinni się zwrócić do Pani Generałowej Ewy Błasik i ją przeprosić. To, co zrobiono z gen. Błasikiem, polskim wojskowym, to rzecz skandaliczna. On był przecież ofiarą nagonki. Kwestia rzekomej obecności generała w kabinie pilotów to jeden z elementów tych ataków. Pojawiły się przecież także doniesienia o kłótni gen. Błasika z mjr. Protasiukiem przed wylotem do Smoleńska. Potem okazało się, że takiej rozmowy nie było, co stwierdzono w raporcie Millera.

Były również skandaliczne doniesienia o alkoholu W raporcie MAK rzeczywiście pojawił się zapis, że gen. Błasik miał we krwi 0,6 promila alkoholu. Jednak nie odkryto go w wątrobie. Po ekshumacji Zbigniewa Wassermanna wiemy, jaka jest rzetelność materiałów z Rosji. Obecnie mamy dowód, że to nie Błasik odczytywał dane z wysokościomierza, ale nawigator. To pokazuje, że całym Siłom Powietrznym wyrządzono wielką szkodę, przede wszystkim rodzinie śp. generała.

Czy ekspertyza krakowska pozostawia jakieś wątpliwości, czy mamy już pewność w tej sprawie? Z całą pewnością wiemy, że słowa przypisywane dotąd generałowi Błasikowi wypowiadał major Grzywna. Ta procedura odbywała się w sposób prawidłowy. Wartości padają prawidłowe. To oznacza, że nie mamy żadnych dowodów na obecność gen. Błasika w kokpicie. Edmund Klich podtrzymuje, że generał był w kokpicie, ponieważ jego zwłoki znaleziono koło ciała nawigatora Artura Ziętka. Jednak w czasie katastrofy szczątki ludzkie przemieszczają się na duże odległości, a generał nie był przypięty pasami. Wiemy również, że kokpit uległ całkowitemu zniszczeniu. Nie wiem, więc skąd Klich bierze swoje wiadomości.

Ekspertyzy zadają kłam m.in. rządowemu raportowi ws. Katastrofy Tak, to zadaje kłam obu raportom. Zarówno temu przygotowanemu przez rosyjski MAK, jak również wynikom pracy komisji Jerzego Millera.

Czy minister powinien usłyszeć zarzuty w tej sprawie? Nie wiem, czy takie powinien być skutek. Na pewno jednak należy ponownie powołać komisję badającą wypadki lotnicze, już w innym składzie. Obecnie należy skierować sprawę na zupełnie inne śledztwo i porzucić wątek o rzekomych naciskach na pilotów.

Ta sprawa może być symbolem patologii w śledztwie smoleńskim? To jest obrazem całego śledztwa. Ono po tym, jak oddaliśmy śledztwo Rosjanom, śledztwo nie jest prowadzone dobrze. Zdaję sobie sprawę, że wśród śledczych, którzy zajmują się tą sprawą, są również rzetelni i uczciwi śledczy. Problem w tym, że oni musieli pracować na nierzetelnych materiałach. Rozmawiał Stanisław Żaryn

Ostra reakcja córki Wassermanna na wypowiedź rzecznika rządu "Nie ma znaczenia, czy w kokpicie tupolewa był generał Błasik, czy nie - ofiarom katastrofy nie przywróci to życia" - powiedział rzecznik rządu w rozmowie z reporterem RMF FM Piotrem Glinkowskim. Tak Paweł Graś komentuje informacje "Rzeczpospolitej", o tym, że słowa, dotąd przypisywane generałowi Andrzejowi Błasikowi, w rzeczywistości wypowiadał drugi pilot, major Robert Grzywna. Małgorzata Wassermann jest oburzona wypowiedzią rzecznika.

Posłuchaj całej rozmowy Macieja Grzyba z Małgorzatą Wassermann

To już nie przywróci życia tym, którzy w tej katastrofie zginęli - dokładnie tak brzmiały słowa Pawła Grasia. Wypowiedź rzecznika rządu nie po raz pierwszy jest absolutnie nie do zaakceptowania - mówi Małgorzata Wassermann. Według niej ta wypowiedź oznacza, że rząd, którego rzecznikiem jest Graś, kłamał. Jestem zdumiona w najwyższym stopniu. To ten rząd, pod przewodnictwem ministra Millera tworzył raport i na podstawie utworzonego przez siebie raportu podawał społeczeństwu przebieg katastrofy. Okazuje się, że cała komisja poświadczyła nieprawdę. Podpisał się pod tym m.in. minister. Powstaje pytanie o odpowiedzialność karną i przed Trybunałem Stanu" - podkreśla Wassermann. Według niej "jest niezmiernie zasmucającym to, iż osoby, które pełnią ważne funkcje, z taką łatwością podpisują się pod dokumentami, które, jak widać, nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości". Rozumiem, że ani komisja pana ministra Millera, ani prokuratura, nie prowadziły tych postępowań w celu przywrócenia życia ofiarom. Rozumiem, że usiłowaliśmy ustalić przyczyny po to, aby w przypadku komisji ministra Millera wyciągnąć wnioski na przyszłość, w przypadku prokuratury postawić zarzuty osobom winnym. W związku z powyższym moje najwyższe zdumienie budzi oświadczenie ministrów byłych i obecnych tego rządu. To tylko pokazuje, jakie jest ich nastawienie do wyjaśniania tej katastrofy. I takie było od samego początku - podkreśla Małgorzata Wassermann. Jestem niezmiernie wdzięczna prokuraturze za to, że nie przyjęła raportu pana ministra Millera, jako własny, tylko powołała swoich biegłych. I to oni w tym momencie demaskują nieprawdę, którą podał minister Miller. Jeżeli raz, czy dwa znajdziemy miejsce, gdzie podano nieprawdę to jest pytanie o wiarygodność całego raportu. Złapanie kogoś raz na poświadczaniu nieprawdy podważa jego wiarygodność w całości - uważa Wassermann.

Ostatnie wiadomości o katastrofie smoleńskiej

Ostra reakcja córki Wassermanna na wypowiedź rzecznika rządu

Edmund Klich: Nie mam wątpliwości, że Błasik był w kokpicie Tu-154

Generała Błasika nie było w kokpicie tupolewa?

Seremet jest już w Moskwie, będzie rozmawiał o śledztwie smoleńskim

Seremet jedzie do Moskwy, będzie rozmawiał o śledztwie smoleńskim

Edmund Klich twierdzi, że informacje nie są przełomem Zdaniem byłego polskiego akredytowanego przy rosyjskim MAK pułkownika Edmunda Klicha, nowe informacje o zapisach nagrań z kokpitu tupolewa nie są żadnym przełomem. Klich podtrzymuje opinię, że dowódca sił powietrznych był w kokpicie tupolewa tuż przed lądowaniem w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku. Według Klicha obecność szefa Sił Powietrznych ma potwierdzać ułożenie ciała generała Błasika, fakt, że znaleziono je w kokpicie obok ciała nawigatora. Dlatego Edmund Klich uważa, że nadal uprawniona jest teza o presji generała wywieranej na załogę. Absolutnie nie zgadza się z tym pełnomocnik wdowy po generale Błasiku, mecenas Bartosz Kownacki. Według niego pada główna teza raportu MAK. Kownacki nie wyklucza wznowienie prac polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej.

Stanowisko NPW dopiero w poniedziałek Jak napisała dziś "Rzeczpospolita", słowa, które komisja Jerzego Millera i rosyjski MAK przypisywały gen. Andrzejowi Błasikowi, w rzeczywistości wypowiadał mjr Robert Grzywna, drugi pilot prezydenckiego tupolewa. Gazeta potwierdziła tę informację w dwóch niezależnych źródłach, które miały dostęp do ekspertyzy Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna w Krakowie. Ustalenia biegłych podważają jedną z najważniejszych tez raportów MAK i Komisji Millera - o tym, że piloci byli pod presją z powodu obecności dowódcy Sił Powietrznych w kabinie pilotów. Na razie doniesień "Rzeczpospolitej" nie komentuje Naczelna Prokuratura Wojskowa. Poczekajmy na poniedziałkową konferencję w sprawie ustaleń ekspertów - powiedział Marcin Maksjan rzecznik NPW. Dodał, że "mamy dużo do przekazania; proponuję poczekać do poniedziałku". Nie wiadomo, czy na konferencji zostaną ujawnione pełne stenogramy rozmów z kokpitu samolotu. Mariusz Piekarski

Wassermann: Prawda wyjdzie na jaw Cały raport Millera jest niewiarygodny. Ile razy dowiemy się jeszcze, że jest tam jakiś zapis czy ustalenie, którego nie powinno być? – zastanawia się w rozmowie z portalem Stefczyk.info Małgorzata Wassermann, córka śp. Zbigniewa Wassermanna. Stefczyk.info: Co dla Pani oznaczają krakowskie ekspertyzy opisywane dziś przez „Rzeczpospolitą”? Małgorzata Wassermann: Ja nie znam pełnej zawartości opinii z Krakowa, ani badań biegłych, którzy wykonywali ponowne badania po ekspertach komisji Jerzego Millera. Jednak to, co słyszymy jest rzeczą zdumiewającą. Konstytucyjny minister i ważne osoby posiadające różne stopnie i tytuły naukowe i zawodowe podpisały się pod dokumentem, w którym jak się dowiadujemy poświadczona jest nieprawda. To jest sytuacja niezmiernie zasmucająca i trudna. To podważa zaufania do organów państwa. Obecnie cały raport jest niewiarygodny. Ile razy dowiemy się jeszcze, że jest tam jakiś zapis czy ustalenie, którego nie powinno być?

Jednak przedstawiciele władz podtrzymują dotychczasowe ustalenia. Edmund Klich powiedział, że gen. Błasik był w kokpicie, a rzecznik rządu minister Graś uznał, że ta sprawa nie ma znaczenia, bo już nie wróci życia ofiarom katastrofy smoleńskiej? Bardzo zasmucające są te wypowiedzi. Szczególnie dziwi mnie rozumowanie ministra Grasia. To postępowanie nie miało przecież na celu przywracanie życia ofiar, tylko ustalenia przyczyn i wyciągnięcie wniosków na przyszłość. Po drugie miało skutkować ewentualnym postawieniem zarzutów tym, którzy przyczynili się do tej tragedii. Gdybyśmy szli logiką rozumowania Grasia powinniśmy likwidować prokuraturę i sądy. Po popełnieniu przestępstwa nie da się przecież cofnąć czasu i przywrócić stanu wcześniejszego. Skoro tak, to wedle tej logiki, żadne postępowania nie powinny być prowadzone.

Czy doniesienia krakowskiego instytutu powinny skutkować postawieniem zarzutów, np. członkom komisji Millera? Potrzebna jest pełna wiedza na ten temat. Należy poczekać na oświadczenie prokuratury w tej sprawie. Mam nadzieję, że sama będę mogła zapoznać się z tymi materiałami. Dopiero wtedy wyrobię sobie ocenę w tej sprawie. Jednak mi najbardziej zależy nie na wyciąganiu konsekwencji karnych czy innych wobec osób, które dopuściły się nieprawidłowości. Bardziej zależy mi na ustaleniu rzeczywistych przyczyn tej katastrofy.

Organom państwa też na tym zależy? Jestem zasmucona tym, w jaki sposób one działają w tej sprawie. Nie wiem, czy dziś można jeszcze komuś wierzyć. Ostatnie wydarzenia podkopują moje poczucie bezpieczeństwa.

Ma Pani poczucie, że kłamstwo smoleńskie zaczyna się walić? Jestem przekonana, że prawda wyjdzie na jaw. Nie wiem jak szybko się to stanie, ale wiem, że prawdę uda się ustalić. Dziś mamy takie możliwości, nauka poszła tak bardzo do przodu, że jestem przekonana, że powoli kłamstwa uda się obalić. Jednak widzę, że niestety udało się społeczeństwo w tej sprawie zmęczyć. Zniechęcono je przez podawanie nieprawd. To jest zasmucające. Widzę dezorientację społeczeństwa i co z tego wynika niechęć do tego tematu.

Sprawa tymczasem jest bardzo ważna Wydaje się, że to powinno być istotne nie tylko dla rodzin ofiar katastrofy. To sprawa istotna społecznie. Zginął prezydent, duża część osób pełniących ważne funkcje w państwie. Wszystko miało miejsce na terenie obcego państwa. Oni zginęli na służbie, byli przecież w pracy.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

To nie był głos gen. Błasika. Głos w kokpicie samolotu, który komisja Millera i rosyjski MAK przypisywały generałowi Andrzejowi Błasikowi w rzeczywistości należy do drugiego pilota mjr Roberta Grzywny. To najnowsze ustalenia biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna w Krakowie - podała "Rzeczpospolita" na swojej stronie internetowej. Natomiast były polski akredytowany przy rosyjskim MAK pułkownik Edmund Klich uważa, że te informacje o zapisach nagrań z kokpitu tupolewa nie są żadnym przełomem - mówił w rozmowie z RMF FM. Dziennik potwierdził informację w dwóch niezależnych źródłach, które miały dostęp do ekspertyzy Instytutu Ekspertyz Sądowych. Ustalenia biegłych podważają jedną z najważniejszych tez raportów MAK i Komisji Millera - o tym, że obecność dowódcy Sił Powietrznych w kabinie pilotów pośrednio wywierała na nich presję. Natomiast według Klicha obecność szefa Sił Powietrznych ma potwierdzać ułożenie ciała generała Błasika, fakt, że znaleziono je w kokpicie obok ciała nawigatora. W tej sprawie były polski akredytowany nadal trzyma się wersji podanej przez stronę rosyjską. Rosjanie mówili nawet, że nie był przypasany, że stał w tej kabinie, bo tak oceniono na podstawie obrażeń, więc w kabinie był. To, że nie ma głosu, to nie znaczy, że nie był w kabinie. Dla mnie to nie ma większego znaczenia - podkreśla Klich w rozmowie radiowej. Klich nadal uważa, że uprawniona jest teza o presji generała wywieranej na załogę. Absolutnie nie zgadza się z tym pełnomocnik wdowy po generale Błasiku, mecenas Bartosz Kownacki. Według niego pada główna teza raportu MAK. Byłoby to rzeczą, która przewartościowałaby wszystkie inne - podkreśla Kownacki. Zapowiada też, że wdowa po generale, Ewa Błasik, odniesie się tych sensacyjnych informacji w poniedziałek. Wtedy oficjalny komunikat o ekspertyzie fonoskopijnej ma wydać wojskowa prokuratura. Jednak według "Rzeczpospolitej" wielomiesięczna analiza za pomocą specjalistycznego sprzętu, komputerowe porównywanie próbek głosów wykluczyły twierdzenia Komisji Millera oraz MAK, które były oparte na zeznaniach osób odsłuchujących taśmy z rejestratorów lotu, według których przypisano głos majora Grzywny generałowi Błasikowi. Z ustaleń biegłych wynika, że dowódca Sił Powietrznych nie uczestniczył w wydawaniu komend podczas lądowania. Ustalenia krakowskich biegłych podważają też tezę o słabym wyszkoleniu i zgraniu załogi. Już wcześniej zwracano uwagę, że słowa przypisywane poprzednio gen. Błasikowi to podawane prawidłowo odczyty wysokościomierza. Jeśli rewelacje dziennikarzy gazety "Rzeczpospolita" potwierdzą się, pod znakiem zapytania stanie całe dotychczasowe śledztwo w tej sprawie.

TopNews - najpopularniejsze materiały WP.PL

Edmund Klich w sprawie generała Błasika. Jak zmieniał zdanie wraz z "rozwojem sytuacji". "Nie słyszał jego głosu na oryginałach taśm" Mówiąc szczerze przeraziła mnie wypowiedz polskiego akredytowanego E.Klicha. Czy znowu dostał telefon od v-ce szefa radzieckiej ... przepraszam międzypaństwowej komisji MAK? W dzisiejszym wywiadzie dla wp.pl jedno kłamstwo Rosjan bagatelizował a drugiego bronił. (...) Głos w kokpicie samolotu, który Komisja Millera i rosyjski MAK przypisywały generałowi Andrzejowi Błasikowi w rzeczywistości należy do drugiego pilota mjr Roberta Grzywny. To najnowsze ustalenia biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna w Krakowie - podała "Rzeczpospolita" na swojej stronie internetowej. Natomiast były polski akredytowany przy rosyjskim MAK pułkownik Edmund Klich uważa, że te informacje o zapisach nagrań z kokpitu tupolewa nie są żadnym przełomem - mówił w rozmowie z RMF FM. Natomiast według Klicha obecność szefa Sił Powietrznych ma potwierdzać ułożenie ciała generała Błasika, fakt, że znaleziono je w kokpicie obok ciała nawigatora. W tej sprawie były polski akredytowany nadal trzyma się wersji podanej przez stronę rosyjską. Rosjanie mówili nawet, że nie był przypasany, że stał w tej kabinie, bo tak oceniono na podstawie obrażeń, więc w kabinie był. To, że nie ma głosu, to nie znaczy, że nie był w kabinie. Dla mnie to nie ma większego znaczenia - podkreśla Klich w rozmowie radiowej (...)

Kłamstwo numer 1: Edmund Klich wierzy w kartki papieru stworzone przez Rosjan. Edmund Klich nie słyszał na taśmach głosu generała A. Błasika. Dostał od Rosjan kartkę papieru, na której było napisane, że podobno generał był w kokpicie i czytał kartę lądowania,

Generał Błasik E.Klich nie słyszał jego głosu na oryginałach taśm. Znalazł się on w zapisie stenogramów przekazanych przez komisję MAK. Nawet według stenogramów głos ten pojawił się tylko raz i w sytuacji, która wskazywała na użycie Intercomu gdzie nawigator zgłasza się mówiąc: ”kabina”

08:39:02,2-08:39:08 Nawigator - Kabina. Sterowanie przednim podwoziem mamy włączone.Mechanizacja skrzydeł

08:39:07,5-08:39:10,7 Anonim - Mechanizacja skrzydła przeznaczona jest do (niezrozumiale) [głos w tle czytania karty-Gen. Błasik]

Było to JEDYNE ZAPISANE zdanie, które podobno wypowiedział generał Blasik. Wiele osób czytając ten tekst, który według E.Klicha nie był słyszalny na oryginałach czarnych skrzynek ma nieodparte wrażenie, że pochodzi z lotów szkoleniowych przy porozumiewaniu się przez Itercom.

ZDANIE TO NIE POJAWIŁO SIĘ W OPUBLIKOWANYM W LIPCU 2011 ROKU RAPORCIE J. MILLERA.

Prosze zwrócic jeszcze raz uwagę, że E.Klich oświadczył, że kiedy on SŁUCHAŁ ORYGINAŁÓW TAŚM z czarnych skrzynek rządowego Tu-154m to ŻADNYCH GŁOSÓW OSÓB SPOZA ZAŁOGI NIE SŁYSZAŁ. Zmienił zdanie dopiero, gdy DOSTAŁ OD KOMISJI MAK KARTKĘ PAPIERU NA, KTÓREJ TE GŁOSY BYŁY ZAZNACZONE.

(...) W maju E.Klich oświadczył, że on uważnie słuchał nagrań rozmów z kabiny pilotów i żadnych innych głosów nie słyszał. Zmienił zdanie, gdy dano mu kartkę papieru z zapisanymi głosami. Na początku maja 2010 roku ten głos miał zostać rozpoznany, ale jak pokażą wypowiedzi z czerwca nie został on rozpoznany.

„....Rzeczywiście w tle jest piąty głos, ale ja go nie słyszałem, jak przesłuchiwałem oryginalne taśmy - przyznaje Edmund Klich...” W związku z jego majowymi wypowiedziami postanowiłem otworzyć specjalną podstronę oraz napisać wpis:

A o to, co mowil E. Klich 15 maja 2010. „…Klich powiedział też, że słuchając nagrań z kabiny pilotów, nie słyszał głosu nikogo spoza załogi. Według doniesień mediów urządzenia zarejestrowały słowa jeszcze jednej osoby, prawdopodobnie dyrektora protokołu dyplomatycznego w MSZ Mariusza Kazany.

- Słuchałem całych rozmów w kabinie i słyszałem bardzo dokładnie rozmowy załogi między sobą, załogi z kontrolerami na ziemi. Natomiast, jeśli były jakieś inne rozmowy, to takie rozmowy są w tle. W związku z tym, słuchając bez wyciszenia szumów, ja nie słyszałem innych głosów i tego nie mogę potwierdzić, bo mogę powiedzieć to, co słyszałem – zaznaczył Klich…”

Kłamstwo numer 2: Edmund Klich nie widział ułożenia ciał i Rosjanie zignorowali jego prośbę o przekazanie dokumentacji fotograficznej. Nawet udzielając wywiad dla wp.pl E.Klich używa słów „Rosjanie mówili...”. Widać, więc, że nie miał dostępu do dokumentacji fotograficznej z miejsca zdarzenia i sentencja „Rosjanie mówili...” ma taką samą wartość jak sekcje zwłok czy głosy generała. Stalin o pomordowanych jeńcach w Katyniu jeszcze wiele lat mówił, że poszli sobie gdzieś. Nic się nie zmieniło.

Przetłumaczony fragment „Smolensk Crash Status Report” – strony 3-5

(...) Rzeczypospolita Polska, jako państwo, które poniosło ofiary śmiertelne jego Prezydenta, Pierwszej Damy, dziewięciu generałów i wysokich przywódców państwa i narodu, doświadczyła odmowy dostępu do kluczowych informacji min.w zakresie akcji ratowniczo-gaśniczej, akcji udzielania pierwszej pomocy, danych na temat przeżycia i badania autopsji w bezpośrednim pogwałceniem art 5.27 załącznika 13. W efekcie, strona polska nie była w stanie odnieść się lub odpowiedzieć na niezwykle ważne części raportu końcowego MAK, w tym punkt 1,13.1 badania medyczno-trasseologicznego oraz p. 1.14 Danych dotyczące przeżycia pasażerów, członków załogi i innych osób przy zdarzeniu lotniczym. W szczególności, strona rosyjska nie przekazała stronie polskiej następujące informacje:

1) dokumentacji z badań sądowo-lekarskich załogi statku powietrznego, wraz z wynikami badań toksykologicznych i identyfikacyjnych;

2) protokołu oględzin miejsca zdarzenia, strona polska nie ma żadnej wiedzy gdzie znajdowały się poszczególne obszary i strefy oględzin i jak były oznaczone.5

Raport końcowy MAK nie zawiera informacji na temat podjętych działań ratowniczych na miejscu katastrofy. Strona polska nie otrzymała żadnych zapisów komunikacji radiowej i telefonicznej, planów sytuacyjnych, sprawozdań uczestników zespołów medycznych, ratowniczych i gaśniczych, dokumentacji fotograficznej, w tym materiału filmowego, który jest istotny dla właściwej oceny poziomu zabezpieczenia lotniska Smoleńsk "Severný" w zakresie ochrony przeciwpożarowej, przebiegu akcji ratowniczej. Strona polska nie otrzymała dostępu do protokołu oględzin miejsca zdarzenia i w ten sposób nie była w stanie odpowiedzieć na ustalenia MAK w punkcie 1.16.8 oraz 3.1.67 umiejscowienia poszczególnych osób oraz możliwości przebywania w kabinie osoby postronnej. Podobnie, strona polska nie była w stanie odpowiedzieć na ustalenia w punkcie 3.1.68 raportu końcowego MAK dotyczące Dowódcy Sił Powietrznych RP gen. Andrzeja Błasik. Strona polska z powodu odmowy dostępu do dokumentów nie była w stanie odpowiedzieć na stwierdzenie, raportu końcowego komisji MAK, że badanie wykazało 0,6 ‰ alkoholu etylowego we krwi Dowódcy Sił Powietrznych RP. Wyniki badania stężenia alkoholu we krwi polskiego Dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika nie mogą być niezależnie zweryfikowane z powodu niedostępności dokumentacji źródłowej. W szczególności strona polska wskazuje na brak przekazania autoryzowanych wyników toksylogicznych i informacji, kiedy, gdzie i w jaki sposób materiał został zabezpieczony do analizy.6 Wszystkie wnioski strony polskiej w zakresie informacji w odniesieniu do dymu występującego w sąsiedztwie lotniska w dniu katastrofy zostały zignorowane. Regularne wpisy dokonane przez meteorologa od 04: 00 UTC wskazują na obecność dymu. Polskie zapytanie odnoszące się do źródła ognia i dymu w okolicy lotniska w chwili wypadku i jego wpływ na bezpieczeństwo zostały również zingorowane. Brak informacji na temat akcji ratowniczej i użytych środków. Z powodu braku udostępnienia przez strone rosyjską raportów dotyczących badania śladów materiałów wybuchowych i pirotechnicznych strona polska nie mogła odpowiedzieć na stwierdzenia Rosjan o braku użycia tychże materiałów. Badanie na występowanie wybuchów środków niekonwencjonalnych nie zostały wykonane. Tylko 19 pełnych protokołów sekcyjnych zostało przekazanych stronie polskiej, a pozostałe 77 są albo są albo rażąco błędne lub nie są dostępne. Protokoły medyczne i sekcyjne dla niektórych ofiar zawierają opisy organów, które zostały chirurgicznie usunięte z ofiar na długo przed katastrofą.7 Lista 169 polskich żądań z dnia 19 grudnia 2010 roku pozostaje bez odpowiedzi i pozostała bez zmian po oficjalnej prezentacji końcowego MAK w dniu 13 stycznia 2010. W sierpniu 2011, strona polska oficjalnie potwierdziła, że żadne dodatkowe informacje dotyczące 169 polskich zapytań wymienionych w dokumencie „Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej do projektu raportu końcowego MAK” nie dotarły do strony polskiej.8 (...)

Przypisy

5Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej do projektu raportu końcowego MAK str. 57. (wersja w języku polskim),

6 Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej do projektu raportu końcowego MAK str. 72. (wersja w języku polskim). Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej do projektu raportu końcowego MAK str. 145. (wersja w języku polskim).

W styczniu 2011 MAK opublikował na stronie internetowej dokument z badania nr. 37 z dnia 11 kwietnia 2010, który rzekomo reprezentuje badania krwi Gen. Błasik jest. Eksperci medyczni wskazują, że alkohol powstaje także w wyniku naturalnych procesów w organizmie człowieka w ciągu 24 godzin od śmierci i sięga nawet 1 proc (tzw.alkohol pochodzenia endogennego). Dlatego też inne testy i badania są wymagane w celu sprawdzenia i ustalenia skąd alkohol wziął się w organizmie człowieka. Jednak strona rosyjska nie przedstawiła żadnych innych testów i nie przedstawiła żadnych dokumentów uzupełniających.

www.rp.pl/artykul/593062_Ekspert--Blasik-niekoniecznie-pil.html

www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110131&typ=po&id=po51.txt

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110115&typ=po&id=po02.txt

7 Patrz:

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/10,114927,10009206,_Rosja_nie_przekazala_pelnej_dokumentacji_dot__sekcji.html

http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/fakty/news-parulski-kompletne-materialy-zsekcji-tylko-18-ofiar,nId,319018

8 W sierpniu 2011 MSWiA (już po publikacji raportu Millera) potwierdziła, że stan brakujących dokumentów i ekspertyz (Rosjanie zignorowali lub odmówili pomocy w 169 na 222 możliwe punkty) pozostaje bez zmian.

(...) Szanowny Panie Przewodniczący W nawiązaniu do opublikowanego przez Komisję Badania Wypadków Lotniczych „Raportu Końcowego z badania zdarzenia lotniczego nr 192/2010/11 samolotu TU-154M nr 101 zaistniałego dnia 10 kwietnia 2010 roku”, w którym w opinii dziennikarzy i blogerów nie została wyjaśniona przyczyna wydarzenia z 10 kwietnia ub. roku, w trybie Ustawy Prawo prasowe uprzejmie proszę o odpowiedź na następujące pytania.

1. Jakie dowody i informacje z listy braków zamieszczonych w polskich uwagach do raportu MAK zostały przez stronę rosyjską udostępnione polskim organom badającym przyczyny Katastrofy Smoleńskiej? (chodzi o brak wykonania 169 punktów z 222 możliwych)

MSWiA: Lista braków realizacji wniosków strony polskiej zawarta w uwagach do Raportu końcowego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) jest aktualna.

http://pietkun.nowyekran.pl/post/23249,mswia-odpowiada-blogerom-ne

Frgament dokumentu „Uwagi RP do raportu MAK” strona 72.

Strona 145 dokumentu „Uwagi RP do raportu MAK”

Polski rząd Donalda Tuska odmówił przetłumaczenia na angielski tego dokumentu stworzoengo przez jego własnych eksertów. Konrad Matyszczak - NDB2010

Antoni Macierewicz: całe śledztwo trzeba zacząć od nowa. Do Polski muszą wrócić oryginały czarnych skrzynek oraz wrak Tu-154M Eksperci z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych ustalili, że słowa dotąd przypisywane gen. Błasikowi - wypowiada w rzeczywistości drugi pilot major Robert Grzywna. Ma to zostać ogłoszone oficjalnie w poniedziałek. Komentując tę informację "Rzeczpospolitej" Antonii Macierewicz stwierdził:

Ta ekspertyza nie polega na tym, że wprost mówi się, że nie ma tam gen. Błasika, ale wymienia się, enumeratywnie, osoby, których głosy zidentyfikowano w kokpicie, i stwierdza się, że pozostałych głosów nie można w żaden sposób zidentyfikować. I wśród zidentyfikowanych nie ma głosu gen. Błasika. To oznacza, że dokumentacja, którą dotychczas publikowano, była mniej lub bardziej świadomie, ja tego nie mogę oczywiście ocenić, ale sfałszowana. To oznacza, że raport pana ministra Millera opierał się na fałszywych informacjach. Oczywiście raport pani Anodiny także był raportem sfałszowanym. Moim zdaniem to oznacza konieczność powołania na nowo komisji badania wypadków lotniczych Lotnictwa Państwowego, a już z pewnością zmiany obsady prokuratutury, która prowadzi to śledztwo. W rozmowie z Niezalezną.pl Antoni Macierewicz dodał, że w takiej sytuacji całe śledztwo trzeba zacząć od nowa, a kluczowymi dowodami, które natychmiast muszą się znaleźć w Polsce są oryginały czarnych skrzynek oraz wrak Tu-154M o numerze bocznym 101, własność Rzeczypospolitej Polskiej. zespół wPolityce.pl

Naczelna Prokuratuta Wojskowa ws. ustaleń ekspertów z Krakowa: poczekajmy do poniedziałku. "Mamy dużo do przekazania" NPW nie komentuje medialnych doniesień jakoby eksperci z Krakowa ustalili, że słowa z kokpitu Tu-154, przypisywane dotychczas gen. Błasikowi, wypowiadał drugi pilot.

"Poczekajmy na poniedziałkową konferencję w sprawie ustaleń ekspertów" - powiedział rzecznik NPW.

"Rzeczpospolita" podała w piątek, że biegli Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna w Krakowie podważyli jedną z najważniejszych tez raportów rosyjskiego MAK i komisji Jerzego Millera - o tym, że obecność dowódcy Sił Powietrznych w kabinie pilotów pośrednio wywierała na nich presję. Słowa, które komisja Millera i MAK przypisywały gen. Andrzejowi Błasikowi, w rzeczywistości wypowiadał mjr Robert Grzywna, drugi pilot prezydenckiego tupolewa - twierdzi "Rz". Według niej z ustaleń biegłych wynika, że dowódca Sił Powietrznych nie uczestniczył w wydawaniu komend podczas lądowania. Ustalenia biegłych podważają też tezę o słabym wyszkoleniu i zgraniu załogi - podano. Na poniedziałek wojskowa prokuratura zapowiedziała konferencję prasową ws. opinii krakowskich biegłych nt. czarnych skrzynek Tu-154.

"Gdybym się odniósł do tych doniesień "Rz", nie mielibyśmy, po co wychodzić w poniedziałek na konferencję" - powiedział w piątek PAP prok. kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Dodał, że "mamy dużo do przekazania; proponuję poczekać do poniedziałku". Nie wiadomo, czy na konferencji zostaną ujawnione pełne stenogramy rozmów z kokpitu samolotu. Pełnomocnik bliskich gen. Błasika mec. Bartosz Kownacki powiedział w piątek PAP, że "w spokoju czeka na poniedziałkową konferencję prasową NPW".

"Wyrażam ogromny szacunek dla prokuratury, że zdecydowała się zorganizować konferencję; uważam za niesprawiedliwość, że takie kwestie wyciekają do mediów przed konferencją, bo najpierw trzeba pozwolić, aby kompetentne organy się wypowiedziały" - powiedział Kownacki. Mecenas zaznaczył, że jako jeden z pełnomocników bliskich ofiar katastrofy w śledztwie smoleńskim widział już opinię z Krakowa. Dodał, że jest bardzo obszerna i jej "rzetelna analiza musi potrwać wiele godzin".

"Jeśli potwierdzą się medialne doniesienia, wywróci to ustalenia rosyjskiego MAK i komisji kierowanej przez Jerzego Millera" - ocenił. Opinia publiczna poznała zapisy nagrań z Tu-154M w czerwcu 2010 r. MSWiA ujawniło dokonaną przez rosyjski MAK transkrypcję nagrań czarnych skrzynek. 40-stronicowy dokument zawierał rozpisane w tabelach: czas, treść zdania po rosyjsku i polsku oraz oznaczenie, kto wypowiada dane słowa. Część zdań było w języku angielskim, niektóre fragmenty były opisane, jako niezrozumiałe, nie do wszystkich wypowiedzi udało się też przyporządkować ich autora. Ponieważ część nagrań była nieczytelna, WPO przekazała je biegłym z Krakowa, aby dokonali badań nagrań na potrzeby prokuratury. Krakowscy biegli pracowali na kopiach zapisów - ich oryginały znajdują się w Rosji w dyspozycji tamtejszej prokuratury i nie będą przekazane Polsce przed zamknięciem rosyjskiego śledztwa ws. katastrofy. Prokuratura polska wcześniej informowała, że nie ma zagrożenia, by ingerowano w oryginalne zapisy. Aby analiza mogła być ukończona, biegli musieli zbadać oryginalne nośniki z Rosji. Doszło do tego podczas wizyty biegłych w Moskwie w czerwcu zeszłego roku. Po raz kolejny stenogramy ujawniono w Polsce po zakończeniu prac komisji kierowanej przez ówczesnego szefa MSWiA Jerzego Millera. Na początku września zeszłego roku komisja opublikowała protokół wraz z załącznikami do ogłoszonego w lipcu raportu. W sierpniu ubiegłego roku prokuratura wojskowa powołała zespół kilkunastu biegłych, który ma opracować całościową ekspertyzę dotyczącą stanu technicznego Tu-154M, jego pilotażu w trakcie lotu do Smoleńska i technicznego przygotowania. Wnioski z opinii ekspertów z Krakowa na temat tych nagrań wpłyną na konkluzje całościowej ekspertyzy. Śledztwo WPO jest prowadzone w sprawie "nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym, w wyniku, której śmierć ponieśli wszyscy pasażerowie samolotu Tu-154", w tym prezydent Lech Kaczyński z małżonką. W końcu sierpnia zeszłego roku WPO postawiła zarzuty niedopełnienia obowiązków służbowych dwóm oficerom, którzy w 2010 r. zajmowali dowódcze stanowiska w 36 specpułku. Chodzi o organizację lotu Tu-154M w zakresie wyznaczenia i przygotowania załogi samolotu. Podejrzani nie przyznali się do winy i odmówili wyjaśnień. Grozi im do 3 lat więzienia. Śledztwo jest obecnie przedłużone do 10 kwietnia.

PAP/Skaj

Kto odpowie za kłamstwo smoleńskie? Jak ustalili biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna w Krakowie - słowa, które Komisja Jerzego Millera i rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) Tatiany Anodiny przypisywały generałowi Andrzejowi Błasikowi, w rzeczywistości wypowiadał drugi pilot mjr Robert Grzywna. Jest oczywiste, że te ustalenia biegłych podważają jedną z najważniejszych tez raportów MAK i Komisji Millera, że obecność dowódcy Sił Powietrznych w kabinie pilotów pośrednio wywierała na nich presję. Przypomnijmy także, że w reżimowych mediach pojawiły się sugestie, że nawet ś.p. Prezydent Lech Kaczyński miał wpływać na pilotów, zaś tezę o obecności gen. Błasika w kokpicie tupolewa, jako pierwszy sformułował polski akredytowany przy MAK płk Edmund Klich, który powiedział o tym w programie "Teraz my" w TVN w maju 2010 r. Z tego powodu wdowa po Andrzeju Błasiku oskarża Klicha o to, że to on zasugerował Rosjanom obciążenie polskiego generała. - Jakim prawem wypowiada się zaraz po katastrofie, że był w kokpicie, i wprowadza wszystkich w błąd, bo ma swoje wizje. Mam wrażenie, że on podyktował ten raport Rosjanom - mówiła Ewa Błasik po publikacji raportu MAK. W Raporcie MAK napisano: "Obecność dowódcy Sił Powietrznych Rzeczypospolitej Polskiej w kabinie załogi aż do momentu zderzenia statku powietrznego z ziemią miała wpływ na podejmowanie decyzji przez dowódcę statku powietrznego o kontynuowaniu podejścia i o zniżeniu poniżej ustalonej minimalnej wysokości zniżenia bez nawiązania wizualnego kontaktu z obiektami naziemnymi.” Należy tez zwrócić uwagę na rolę Gazety Wyborczej w uwiarygodnianiu tezy wywierania presji na pilotów przez gen. Błasika. Prokuratura, (jeśli jeszcze coś na kształt prokuratury w tym całkowicie zdegenerowanym przez Tuska kraju istnieje), powinna podjąć śledztwo w związku ze zmyśloną informacją, która ukazała się w dniu 26 lutego 2011 r. w "Gazecie Wyborczej", która opublikowała informację, że przed wylotem do Smoleńska miało dojść do kłótni gen. Błasika z dowódcą tupolewa kpt. Arkadiuszem Protasiukiem. Źródłem informacji miał być oficer BOR, któremu kłótnię relacjonować miał chorąży tej formacji. "Słyszał, jak między Błasikiem a Protasiukiem wybuchła ogromna kłótnia” - opisuje oficer BOR, który zna relację chorążego. – „Chodziło o to, że Protasiuk nie chciał lecieć, bo nie miał informacji o sytuacji pogodowej nad lotniskiem w Smoleńsku, a wiedział o pogarszających się warunkach. Generał zwymyślał go w wulgarnych słowach. Kazał mu iść do kokpitu i sam meldował prezydentowi, że samolot gotowy do odlotu” - relacjonowała "GW". Cała informacja okazała się nieprawdziwa, gdyż kłótni nie potwierdził żaden świadek, nie nagrała jej też żadna kamera. Kto zatem zlecił „Gazecie Wyborczej”, bądź, kto z samej gazety – przypominającej w tej sytuacji sowiecką gadzinówę wpadł na pomysł „wzmocnienia” fałszywej tezy Klicha, MAK-u, a w końcu komisji Millera – że katastrofa pod Smoleńskiem była skutkiem niedopuszczalnych nacisków ze strony Bogu Ducha winnego Gen. Błasika? Przecież w końcowym raporcie komisji Millera stwierdza się na str. 235 i 236, jak poniżej: "Dodatkowym dystraktorem było nieprzestrzeganie niepisanej zasady "cichego kokpitu", która nakazuje całkowitą koncentrację załogi na wykonywanym podejściu do lądowania. Tymczasem w krytycznym momencie przebywał w kokpicie dowódca Sił Powietrznych" i : "Należy także przyznać, że elementem presji pośredniej była obecność dowódcy Sił Powietrznych w kabinie załogi, gdyż w świadomości dowódcy statku powietrznego mogła pojawić się obawa o ocenę jakości wykonania przez niego podejścia do lądowania". Ta teza Komisji Millera z hukiem runęła! Wspomnę też narodowego głupka, który wielokrotnie sugerował w reżimowych mediach, że to Jarosław Kaczyński zdalnie sterował TU-154M przy pomocy telefonu satelitarnego… Ustalenia biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna w Krakowie obalają jedną z głównych tez, na której oparto śledztwa rosyjskie i polskie. Bo teza najważniejsza, że przeprowadzono zamach na polskiego prezydenta, zabijając przy okazji 95 osób – choć w tej sytuacji, staje się coraz bardziej prawdopodobna – nie doczeka się szybko rzeczowej analizy. Zadbały przecież o to dwie najważniejsze postaci, o których nie przeczytamy jednego zdania w żadnym z raportów. To zmowa Tuska z Putinem, (bo przecież nie umowa) doprowadziła do tego, że pocięty na kawałki wrak TU-154M gnije na terytorium Rosji, a czarne skrzynki nadal są niedostępne dla polskich śledczych. Zatem, bez oryginalnych dowodów, nie uda się tego śledztwa zakończyć w przewidywalnym terminie. Może za 10 lub 20 lat ujawniony zostanie cały mechanizm przygotowania zamachu na ś.p. Lecha Kaczyńskiego? Ale przecież już dzisiaj Prokuratura, (jeśli jeszcze istnieje) może znaleźć sprawców sfałszowania stenogramu sejmowego, z którego usunięto cały, niewygodny dla Ewy Kopacz (ówczesnej min. zdrowia) fragment. Przypomnę, wypowiedź E. Kopacz:

„Najmniejszy skrawek, który został przebadany, najmniejszy szczątek, który został znaleziony na miejscu katastrofy - wtedy, kiedy przekopywano z całą starannością ziemię na miejscu tego wypadku na głębokości ponad 1 metra i przesiewano ją w sposób szczególnie staranny - każdy znaleziony skrawek został przebadany genetycznie” W zmanipulowanym stenogramie sejmowym (str. 140, góra prawej szpalty) przeczytamy zupełnie inną treść:

„Gdy znaleziono najmniejszy szczątek na miejscu katastrofy, wtedy przekopywano z całą starannością ziemię na głębokości ponad 1 m i przesiewano ją w sposób szczególnie staranny”. Jak „starannie” prowadzone były badania już wiemy z autopsji ś.p. posła Wassermana. Jak wali się zmowa smoleńska, gdzie w imię „przyjaźni” i „zaufania” Tusk oddał śledztwo oraz wszystkie kluczowe dowody Rosji – widać po ustaleniach biegłych z Krakowa. A to jest dopiero początek dociskania Tuska do czerwonego muru.. Kapitan Nemo – blog

Generał Błasik nie "chwalił się zegarkiem"? Właśnie na antenie TVN24 Edmund Klich stwierdził, że brak jakichkolwiek słów wypowiadanych przez generała Błasika w kokpicie niczego w sprawie nie zmienia. Przecież Rosjanie stwierdzili, że tam był, więc był. Rosjanie, że przypomnę polskiemu akredytowanemu, fałszowali raporty z sekcji zwłok, twierdzili, że generał Błasik był w kokpicie i słyszeli wyraźnie jego głos oraz stwierdzili, że był pod wpływem alkoholu. Skąd u Klicha ta ślepa wiara w Rosjan? Nie badał skrzydła, co sam przyznał, nie widział kokpitu tak jak i reszta polskich prokuratorów i ekspertów, a nadal ślepo wierzy ruskim szachistom? Ciekawe. Generał Błasik był niejako osią dwóch raportów, MAK-owskiego i komisji Millera. To było to główne, według ruskich, źródło „nacisków” przekazywanych jak wiadomo przez „głównego pasażera”. I dlatego przez niemal dwa lata wiodące media mogły propagować kłamstwo, które najlepiej streszcza wypowiedź „eksperta”, Waldemara Kuczyńskiego:

„Załamał się formalny system dowodzenia statkiem powietrznym. Dowódcą statku został prezydent Lech Kaczyński, a dowódcą operacyjnym gen. Błasik” Warto również przypomnieć, że przez jakiś czas generał Błasik był nie tylko w kokpicie, rozmawiał, ale wręcz siedział za sterami. Czy ktoś przeprosi Panią Ewę Błasik? I teraz wrócę do wpisu Jana Osieckiego, który na wieść, że ekspertom z instytutu Sehna udało się odczytać kilkadziesiąt słów, zamieścił na s24 entuzjastyczny wpis. Oto fragmenty:

„Kilkadziesiąt nowych słów udało się odczytać ekspertom z krakowskiego instytutu Sehna - ustaliło nieoficjalnie radio RMF FM. Jeśli odsłuchano to, czego nie chcieli usłyszeć eksperci Millera, a co podkreślamy w Ostatni lot Raport o przyczynach katastrofy – będzie się działo.” I dalej bezczelne kpiny z śp. generała Błasika:

„Eksperci z Krakowa przypisali wszystkie wypowiedzi konkretnym osobom przebywającym w kokpicie Tu-154, który rozbił się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. Będzie, zatem wiadomo, co mówił Błasik, (choć nawet Miller musiał przyznać, że czytał wskazania wysokościomierza barometrycznego i mówił pilotom, co widzi za oknem – a wiec stał się członkiem załogi w ostatnich sekundach lotu). Będzie też dowód, że nie wpadł do kabiny pochwalić się zegarkiem ani zapytać pilotów nomen omen jak leci.” Jeżeli Jan Osiecki zachował jakieś resztki przyzwoitości to wypadałoby „wpaść” na s24, nie po to, aby „pochwalić się zegarkiem”, ale przeprosić Panią Ewę Błasik. kokos26

„Inny obieg” [Umieszczam ważny tekst. Za nieocenioną BIBUŁĄ, z redaktorem której - dotąd ZAWSZE się zgadzam. Cytując Jacka Bartyzela: I ja (MD) , po tej affaire Raspail chodzę dumny jak paw: To mój ulubiony autor, por. : Samo-zagłada Zachodu. Prorok jaki, czy co?? czyli: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=582&Itemid=80 ]

Jacek Bartyzel 2012-01-12 http://www.bibula.com/?p=49940

Demokratyczne wybory – jak pisali w 1927 roku autorzy edytorialu w monarchistycznym tygodniku „Pro Patria” – wylewają takie kubły pomyj na duszę społeczeństwa, że zachodzi obawa, iż wraz z zaschnięciem błota po tzw. kampanii wyborczej zapomniane będą akurat również te „czyny i rozmowy”, które należałoby jednak – ku przestrodze – zapamiętać. Wart szczególnego zapamiętania zdaje mi się ten oto przypadek. Nie dalej jak tydzień przed wyborami „cyngle” Adama Michnika z należącej do koncernu Agora gazety „Metro” wytropiły, iż na słynnym już plakacie tzw. Aniołków Prezesa PiS, zatytułowanym Chodźcie z nami, jedna z urodziwych kandydatek (p. Sylwia Ługowska z Łodzi) trzyma pod pachą – pośród kilku innych książek – powieść Jeana Raspaila Obóz świętych. Czytelnikom „Polonia Christiana” z pewnością nie trzeba wyjaśniać, kim jest Raspail, ani jak wstrząsającym i proroczym utworem literackim jest ta apokaliptyczna opowieść o zagładzie cywilizacji europejskiej. Aliści, dziennikarzom „Metra” (tak przynajmniej twierdzą) osoba Raspaila była zupełnie nieznana, toteż sięgnęli po wypróbowany środek wszystkich „młodych, świetnie wykształconych, z wielkich miast”, czyli zajrzeli do Wikipedii i tu dowiedzieli się ze zgrozą, iż pisarz był oskarżony przed siedmioma laty przez Międzynarodową Ligę przeciw Rasizmowi i Antysemityzmowi o podżeganie do nienawiści rasowej. Następnie gwiazdy stołecznej żurnalistyki zwróciły się z prośbą o ocenę autora i dzieła do trojga „wybitnych tłumaczy i znawców literatury francuskiej”: Jana Gondowicza, Magdaleny Miecznikowskiej i Anny Wasilewskiej. Jak się okazało, nikt z tego grona koneserów książek Raspaila nie znał, co jednak nie było żadną przeszkodą do wydania pryncypialnie pogardliwego sądu. Bez wątpienia najciekawsza jest odpowiedź tej ostatniej znawczyni (redaktorki działu literatur romańskich w „Literaturze na świecie” od 20 lat), którą warto po prostu zacytować:

„Nie przechadzałabym się pod pachą z książką Jeana Raspaila. Autor (ur. 1925 r.) jest przedstawicielem skrajnej prawicy, antydemokratą, monarchistą i ksenofobicznym nacjonalistą. Oczywiście demokracja jest po to, aby wszystkie potwory przemawiały. Choć to niepokojące, że aż pięć jego książek [nieścisłość, bo naprawdę siedem – J.B.] jest dostępnych na polskim rynku (wszystkie opublikowane w wydawnictwach katolickich), w tym wielokrotnie wznawiana powieść z roku 1973 Obóz świętych, w której autor krytykuje politykę imigracyjną Francji, czym zasłużył sobie na oskarżenia o nawoływanie do nienawiści rasowej. To inny obieg, więc do nas takie dzieła nie docierają”. Nic na tym świecie nie jest dziełem przypadku, i jestem głęboko przekonany, że to Pan Bóg tak prowadzi każdą rzecz choćby i po linii krzywej, aby wyszła na prostą, sprawiając, że ci, których pragnie ukarać, sami się demaskują. Pani redaktor Wasilewska nie mogła przecież jaśniej obnażyć procederu eliminacji i napiętnowania, jaki wobec wszystkich i wszystkiego, co sprzeczne z „postępem”, stosuje ona sama i te kręgi kulturalnego establishmentu lewicowego, którego jest jednym z trybików. Enumeracja „myślozbrodni” Raspaila w jej wykonaniu jest imponująco klarowna: na ontologiczny status „potwora” składa się bycie „skrajnym prawicowcem”, antydemokratą, monarchistą i nacjonalistą („ksenofobicznym”, naturellement!). Dostrzec w tym można wprawdzie niejaką sprzeczność, bo przecież „potwory” w zasadzie nie mają prawa istnieć, a jednak „demokracja” jest po to, aby umożliwić im przemawianie. To, rzecz jasna, odwieczny problem bałwochwalców Demosu, rozwiązywany jednak przez nich zgodnie z tchórzliwą naturą tego karłowatego ustroju (a raczej: rozstroju): demokracja wszakże to tyrania (zazwyczaj) „miękka” i bezkrwawa, więc jej „potwory” nie są zabijane fizycznie; skazuje się je na śmierć cywilną, na zamilczenie, na to, co Niemcy nazywają Totschweigen. Nie można wprawdzie zabronić innym wydawania takich książek, (choć to „niepokojące”), ale pajęcza sieć niewidzialnych wici rozprzestrzenia trafiający bezbłędnie do celu komunikat: tego „się” nie czyta, tego „się” nawet nie wspomina, tak samo jak nie nosi „się” jakiegoś ubrania, bo pokazanie się w nim to „obciach”. Jeśli natomiast przejrzeć listę autorów i dzieł tłumaczonych przez red. Wasilewską, to zobaczymy, że nie będzie „obciachem” przechadzanie się pod pachą na przykład z utworami Jeana Geneta – pisarza niewątpliwie obdarzonego talentem, ale także złodzieja, dezertera, sodomitę, męskiej prostytutki, pornografa, bluźniercy oraz otwartego sympatyka terroryzmu lewackiego (RAF) i rasistowskiego (Czarne Pantery). Tak samo – komunisty, bluźniercy i czynnego zwolennika aborcji – Dario Fo, będącego zresztą pisarzem w dość luźnym sensie tego słowa, jako autor lakonicznych scenariuszy rozmaitych prop-agitek. Koniecznie należy zwrócić uwagę na konkluzję werdyktu Pani Redaktor odnośnie do książek autora, którego nie czyta: „To inny obieg, więc do nas takie dzieła nie docierają”. Nam, starszym, te słowa nie mogą nie kojarzyć się z czasami, kiedy sami współtworzyliśmy, albo przynajmniej korzystaliśmy z niego, „drugi obieg” dzieł, co, do których „policje tajne, widne i dwupłciowe” pilnowały, aby do nas „nie docierały”. Teraz okazuje się, że – jak mówił już Eklezjasta – „nic nowego pod słońcem”, tylko trochę inną metodą. Red. Wasilewska ma zresztą do pewnego stopnia rację. Dzieła takich pisarzy jak Raspail, faktycznie krążą w dużej mierze w „innym obiegu”. Wszelako, dzięki imitacyjnej nadgorliwości naszych rodzimych funkcjonariuszy politycznej poprawności w kulturze, takich jak sama p. Wasilewska, u nas jest pod tym względem jeszcze gorzej. We Francji, bowiem, mimo wszystko autentyczny talent i wartość artystyczna wciąż jeszcze coś znaczą; Francuzi jakichkolwiek poglądów zbyt są wrażliwi na styl, żeby pozwolić sobie na Totschweigen wybitnego autora. Zaświadcza o tym fakt, iż Raspail posiada przecież niemałą kolekcję prestiżowych nagród literackich, w tym Wielką Nagrodę Powieściową Akademii Francuskiej. Lecz nadwiślańscy tubylcy mają być otoczeni daleko szczelniejszym cordon sanitaire, izolującym od tego „innego obiegu”, co nie ma prawa tutaj docierać. A ja, po tej affaire Raspail chodzę dumny jak paw: bo przecież to właśnie sam namówiłem właściciela domu wydawniczego, w którym ukazują się polskie przekłady Raspaila, aby wprowadził je na polski rynek. I to począwszy od Obozu świętych.

Jacek Bartyzel

Gdzie są pieniądze NFZ? Oszustwo pieczątkowe

12 Styczeń 2012 http://monitorpolski.wordpress.com/2012/01/12/gdzie-sa-pieniadze-nfz

Poniżej filmiku zamieszczam artykuł Sendeckiego z jego blogu na Nowym Ekranie: http://www.youtube.com/watch?v=MBj6DLAeF8k

Afera receptowa i pieczątkowa to zasłona dymna. Europejska karta ubezpieczenia zdrowotnego (EKUZ) i druga Grecja

Lek. med. Eugeniusz Sendecki

Chodzi o gigantyczne pieniądze polskich pacjentów, które prawdopodobnie nie zostały przez ZUS przekazane do kasy NFZ. Jak zmusić urzędników do oddania tych pieniędzy pacjentom? NAPUŚCIĆ NA NICH INNYCH URZĘDNIKÓW! Obywatele RP za pomocą europejskiej karty ubezpieczenia zdrowotnego (EKUZ) mogą zablokować nadużycia Rządu RP, ZUS-u i NFZ-etu i wyzwolić się spod panowania skompromitowanych mediów. Głośna afera receptowa i pieczątkowa to medialna ZASŁONA DYMNA, zakrywająca prawdę o wstydliwie ukrywanej gigantycznej aferze finansowej – malwersacji pieniędzy pacjentów ubezpieczonych przymusowo w Narodowym Funduszu Zdrowia. Nieudany zamach elit Polski po-okrąglostołowej na pieniądze NFZ-etu zakończy się kompromitacją rządu taką jak socjalistów na Węgrzech. Coraz jaśniejsze się staje – że spór urzędników Narodowego Funduszu Zdrowia ze środowiskiem lekarskim o refundację recept jest ZASŁONĄ DYMNĄ nad sprawą o wiele ważniejszą – zmalwersowaniem pieniędzy polskich pacjentów przez urzędników ZUS-u, którzy Z PRZYCZYN POLITYCZNYCH nie przekazali pieniędzy do kasy NFZ-etu. Wyobrażam sobie sprawę tak; premier pod koniec roku 2011 poinstruowany przez ministra Rostowskiego NAKAZAŁ ZUS-owi zakupić obligacje za pieniądze, kóre miały byc wpłacone do NFZ-etu. Reżymowym dziennikarzom i urzędnikom NFZ-etu nakazał ROBIĆ DYM, żeby sprawę zataić. Rzecz koordynuje minister zdrowia, który za sprawę zapłaci utratą stołka, będzie użyty, jako zderzak, bufor, czy jak się to teraz nazywa… Usłużni dziennikarze nagłaśniają pieczątkę „refundacja do decyzji NFZ”, którą opatruje się recepty. Wszyscy milczą na temat DRUGIEJ PIECZĄTKI, którą lekarze przybijają do dokumentacji pacjenta. Jest na niej napisane „brak możliwości weryfikacji uprawnień pacjenta do leków refundowanych”. I to jest klucz do zrozumienia afery. Urzędnicy NFZ nie, dlatego nie weryfikują na bieżąco ilości ubezpieczonych, że nie potrafią. Owszem – potrafią jak najbardziej! Nie weryfikują, bo nie chcą ujawnić, że po prostu pieniędzy w kasie NFZ jest mniej niż ubezpieczeni wpłacili na ręce ZUS-u, który miał je funduszowi przekazać, ale naciski polityczne zmieniły bieg złotego strumienia! Pętla się zaciska, bo jak obligacji nikomu się nie da od-sprzedać i odzyskać zainwestowanych pieniędzy – będzie druga Grecja! Kluczem jest obywatelskie wymuszenie na Narodowym Funduszu Zdrowia uczciwego wystawiania poświadczeń – że pacjenci są ubezpieczeni (znaczy – że NFZ jest w stanie finansować ich potrzeby zdrowotne). Nie dajmy się oszukać, że jest to niemożliwe. JAK NAJBARDZIEJ JEST MOŻLIWE! Takim poświadczeniem jest „Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego”(EKUZ)*. Należy się masowo zgłaszać do NFZ i składać wnioski o wydanie tej karty. Pojedynczy obywatel może złożyć wnioski za całą wieś, kamienicę, zakład pracy. Wtedy, gdy pacjent dysponuje EKUZ – żaden lekarz nie może zarzucić NFZ-etowi, że nie zweryfikował ubezpieczenia takiego pacjenta. Dostarczając lekarzowi numer swojej EKUZ dajemy mu wielką broń finansową (WSPARCIE) w walce z Systemem. Gdy urzędnicy NFZ-etu podpiszą się pod krytyczną ilością wydanych EKUZ – będą musieli zameldować swojemu prezesowi „Szefie poświadczeń wydaliśmy więcej, niż jest pieniędzy w kasie!”, a wtedy… przyparty do muru prezes NFZ niech się nawet rzuca do gardła prezesowi ZUS-u, ministrowi finansów, albo i samemu premierowi! I niech się nawet pozagryzają! Byleby nasze pieniądze dotarły tam, gdzie jest ich miejsce! Ja skwapliwie informuję moich pacjentów, że w przypadku przedstawienia mi karty EKUZ – nie będę przybijał do recepty pieczątki „refundacja leku do decyzji NFZ”. Proste, prawda? Lek. med. Eugeniusz Sendecki

Mazur Ziemkiewicz konserwatywną odmianą Palikota Żeby nie zburzyć tego porządku, żeby żyć normalnie, staliśmy się − Polacy − świniami, gremialnie lejącymi od miesięcy na groby naszych wielkich rodaków..A co może, kurwa mać, wynikać z oficjalnych materiałów śledztwa, jak w nich gówno w ogóle jest? Mazur zaczął od tego, że przytoczył opinie, że Ziemkiewicz jest pierwszym piórem „konserwy”. Tytułem wstępu przypomnę tło. Polityczna wojna domowa pomiędzy Wolnymi Polakami, a zwolennikami II Komuny dochodzi do momentu zwrotnego. Do tej pory, mamy, mieliśmy do czynienia z bezkarnym wyniszczaniem ekonomicznym i ideologicznym zepchniętych do rezerwatu Polaków. Zwykłych Polaków, pracujących, posiadających firmy, posiadających zwykłe normalne rodziny. Bezkarność tylko rozzuchwalała oligarchię i współpracujące z nimi gangi polityczne. Kryminaliści polityczni z roku na rok zwiększały wyzysk Polaków, całego polskiego społeczeństwa, zwiększali ucisk podatkowy. Bierność polskiego społeczeństwa, brak zorganizowanego politycznego ruchu oporu przeciw politycznemu i ekonomicznemu bandytyzmowi skutkuje wysokością podatków typowych dla państwa niewolniczego. Co więcej wystąpiło zjawisko ekonomicznego wyniszczenia biologicznego narodu. Związane to jest, było z druzgocącą totalna wojną ideologiczną i terrorem propagandowym zastosowanym przez lewicę i generalnie przez II Komunę. Najlepszym przykładem totalnej wojny ideologicznej jest Palikot, który za przyzwoleniem i aprobata Tuska podjął próbę ,akcję „ zniszczenia podstaw godnościowych tej prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Tak to opisuje Karnowski „Igor Ostachowski „.... ”Bo kreuje politykę Tuska. Bo dawno wyszedł poza rolę sztabowca.”…’ Od 2007 roku nie odstępuje Donalda Tuska ani na krok. Oficjalnie doradza w sprawach medialnych – ale czy tylko? Powszechna w Sejmie opinia przypisuje mu niemal wszechwładzę. To on miał zdecydować o używaniu Janusza Palikota przeciw śp. Lechowi Kaczyńskiemu, tak by – jak mówił sam poseł z Lublina – „zniszczyć fundamenty godnościowe tej prezydentury”. ….(więcej)

Wróćmy teraz do oskarżeń, bo inaczej nie można nazwać tytułu „Konserwatywna odmiana Palikota „jaki nadał Ziemkiewiczowi Mazur. W swoim artykule „Nerwowy Początek Roku„ w ostatnim Najwyższym Czasie stwierdził „jak widać Ziemkiewiczowi znudziło się już granie roli „nowoczesnego endeka „ i zapewne widząc, jakie formy budzą dzisiaj żywsze zainteresowanie i polityczne awanse, postanowił zostać konserwatywną odmiana Palikota „Mazur odniósł się tymi stwierdzeniami do tekstu Ziemkiewicza „ Życie z dziura w potylicy”, a konkretnie do tych fragmentów „A co może, kurwa mać, wynikać z oficjalnych materiałów śledztwa, jak w nich gówno w ogóle jest?! „.....”Żeby nie zburzyć tego porządku, żeby żyć normalnie, staliśmy się − Polacy − świniami, gremialnie lejącymi od miesięcy na groby naszych wielkich rodaków, porozrywanych w rozbitym samolocie, i na zagadkę ich śmierci „....(źródło)

Niesiołowski, Palikot, Urban, Pierwszy Pieniacz Sądowy III RP, że o brunatnych mediach nie wspomnę to tylko przykłady, to twarze agresji medialnej i ideologicznej II Komuny, w którą przemieniła się tak zwan III RP. Nie byłem i nie jestem zwolennikiem ułagodzonego języka prawicy konserwatywnej, który w batalii, jaka się odbywa w przestrzeni świadomości społecznej nie stawała pola przemocy psychologicznej. Ziemkiewicz pokazuje, że konserwatyści nie dali zmanipulować, że nie pozwolili, aby przeciwnicy narzucili im to, co mają mówić, jak i kiedy. Że przestali być chłopcami do bicia. Że przestali używać języka snobów i zakompleksionej wyniosłości Radykalizacja języka Ziemkiewicza nie jest odosobniona. Warto przyjrzeć się dynamice języka na przykład Krasnodębskiego w jego opisie Komorowskiego „zwolennicy obozu rządzącego – zwłaszcza ci wysokiego diapazonu – nie musieliby się wstydzić z powodu kolejnych wpadek swojego prezydenta cierpiącego nie tyle na dysleksję (jak twierdzi jeden z dziennikarzy programowo współczujący z niepełnosprawnymi i wykluczonymi), ile niestety na bardziejrozległe dysfunkcje intelektualne, które jest coraz trudniej ukryć.”.....(więcej)

Czy też inny opis Krasnodębskiego „ Bronisław Komorowski jest typem osobowości, który idealnie pasuje do tego środowiska? Jego poczucie humoru uczyniłoby z niego gwiazdę każdego garnizonu. Nie bardzo panuje też nad przekazem. W warstwie symbolicznej jego wypowiedzi są zupełnie niespójne „...(źródło) Marek Mojsiewicz

Standard & Poors o TVN W listopadzie 2010 agencja ratingowa Standard & Poors (S&P) opublikowała raport o sytuacji TVN, przy okazji emisji 260 milionów Euro obligacji śmieciowych przez holenderska spółkę Polish Television Holding BV (PTH). Dlug wyemitowany przez PTH otrzymal rating "B-". S&P zwrocila uwage na wysokie zadluzenie TVN i duza zmiennosc poziomu dywidend spolki, ktore sa glownym zrodlem finansowania splaty dlugu przez PTH. W listopadzie 2010 ITI posiadalo jeszcze 5% akcji TVN (oprocz zastawionego z PTH pakietu kontrolnego 51,7%) i S & P uwazalo to za dodatkowa gwarancje wyplacalnosci PTH. Niestety, w ciagu ostatniego roku ITI wyprzedalo po cichu czesc tego pakietu. W listopadzie 2010 S&P szacowalo, na podstawie uwczesnej kapitalizacji TVN, ze tzw. "loan-to-value ratio" wynosi, 30% czyli ze wartosc rynkowa akcji TVN zastawionych w PTH pozwala na swobodne splacenie dlugu. Ten wskaznik jednak bardzo sie zmienil w ostatnim roku, po dramatycznym spadku kursu akcji TVN. Aktualnie depozyt 51,7 % akcji TVN pozwala jeszcze na splacenie nominalu dlugu, ale "loan-to-value ratio" wynosi juz 70% i powinno niepokoic S&P. S&P nisko wycenila inne aktywa ITI, takie jak na przyklad Multikino, spolke z 40 milionami Euro dlugu w ktorej ITI ma 86%. Glownym dodatkowym zabezpieczeniem dlugu PTH mialy wiec byc: (i) pakiet 5% akcji TVN (pakiet ktory stopnial w miedzyczasie) oraz (ii) 40 milionow Euro otrzymanych od TVN, poprzez wymuszona transakcje platformy "n". Kurs PLN do Euro spadl o 10% w porownaniu do daty raportu S&P. Na szczescie, wizjonerom z ITI udalo sie wyciagnac na kilka tygodni przed koncem roku ksiegowego 2011 pozyczke w wysokosci 120 milionow Euro od francuskiego Vivendi. Pozyczka zaciagnieta oficjalnie na "wykup" trojki udzialowcow ITI. Domyslamy sie jednak, ze pieniadze Vivendi przydadza sie do zapchania roznych dziur. Moze to spowodowac u przedstawicieli Vivendi serie bezsennych zimowych nocy. Stanislas Balcerac

Inwestorzy zagraniczni mile widziani, ale tylko tacy, dzięki którym Polska będzie się rozwijać Przez media przetoczyły się ekstatyczne informacje, że inwestorzy zagraniczni stworzyli w Polsce w pierwszych 10 miesiącach 2011 roku, około 10 tysięcy miejsc pracy i zainwestowali rekordową kwotę prawie 10 mld euro. Inwestorów zagranicznych nosimy na rękach, mamy dla nich czerwone dywany, ulgi podatkowe, specjalne traktowanie. Tymczasem według badania BAEL w podobnym okresie powstało w Polsce 90 tysięcy miejsc pracy, czyli polscy inwestorzy stworzyli 80 tysięcy miejsc pracy, mimo że są sekowani chorymi przepisami i gnębieni coraz wyższymi podatkami. Pisałem o tym wielokrotnie. Czas zmienić optykę. Inwestorzy zagraniczni powinni być mile widziani w Polsce tylko wtedy, jeżeli przynoszą ze sobą inwestycje w wysokie technologie, jeżeli instalują centra badawcze. Ile patentów w zeszłym roku miały firmy zagraniczne w Polsce (tych danym jeszcze nie ma, ale obstawiam liczę między 0 a 10). To wynik błędnej polityki przyciągania przypadkowych inwestycji do Polski. Napiszę jeszcze raz. Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych powinna zostać przekształcona w Export and Investment Poland i powinna zająć się promocją polskich firm za granicą. Miejsca pracy w Polsce powinny tworzyć w coraz większym stopniu polskie firmy, które dokonują ekspansji na rynkach międzynarodowych. Wtedy mamy szansę stać się bogatym krajem, bo będą powstawały wysoko opłacane miejsca pracy. A jak zabudujemy Polskę zagranicznymi supermarketami, to będziemy tworzyli miejsca pracy dla kasjerek po 300 euro na miesiąc, a po kilku latach automatyczne kasy wymyślone w Niemczech i wyprodukowane w Chinach i tak wyślą te kasjerki na bezrobocie. Tylko, kto się tym zajmuje. Są ważniejsze sprawy w Sejmie, takie jak zoofilia. Na marginesie, z innego raportu GUS wynika, że liczba pracujących w Polsce w okresie wrzesień 2011 – wrzesień 2011 wzrosło 0 1,6%, a w tym samym czasie zatrudnienie w administracji publicznej ZUS i obronie narodowej spadło o 3,3%. To pierwszy taki spadek po 20 latach wzrostu biurwokracji. Ponieważ nie widziałem strajków ani protestów, jestem ciekaw czy to statystyczna aberracja czy faktycznie ruszyły zwolnienia w administracji.

Dziennik Krzysztofa Rybińskiego

Szkodliwe spekulacje funduszy hedgingowych Populistyczne podejście do długu państwa skończy się tak jak przedsiębiorstwa, które w ramach restrukturyzacji nie idzie do banku tylko obniża płace i w efekcie pada, gdy pracownicy przenoszą się do konkurencji W Grecji zbliża się termin marcowej zapadalności €14,5 mld obligacji. Jak podaje Tom Lauricella, Matt Wirz i Alkman Granitasas w dzisiejszym artykule WSJ ”Markets Bet on Greek Debt Deal”o ile grecki dług, który ma ulec redukcji jest wyceniany na 21-24% wartości nominalnej to cenę tego płatnego w marcu fundusze hedgingowe wywindowały do 40%. Blokując porozumienie i grożąc ogłoszeniem niewypłacalności „grają” na opóźnienie porozumienia, na czym by skorzystały gdyby marcowa transza została jednak spłacona. No cóż, jeśli patrzymy na tego typu aktywność funduszy hedgingowych to jest to przykład, kiedy omnipotencja władz źle służy rozwojowi rynku kapitałowego skupiając słuszne niezadowolenie społeczne. Zachęcając do diagnozy przyczyn powstania nieprawidłowości na europejskim rynku kapitałowym polecam aktualny artykuł Małgorzaty Goss z autoryzowanymi wypowiedziami dotyczącymi szkodliwości akcesu Polski do ograniczającego rozwój paktu stabilności. Jak wielokrotnie podkreślałem ortodoksyjne podejście do kwestii długu i deficytu budżetowego, może być porównywalne z działaniem przedsiębiorstwa, które chcąc się restrukturyzować lub rozwijać nie idzie do banku tylko obniża koszty i płace, aby sfinansować konieczne inwestycje? W efekcie pada gdyż wprawdzie udaje mu się ograniczyć koszty, ale w efekcie obniżki płac wszyscy pracownicy przenoszą się do konkurencji. I dalsza emigracja nam grozi w przypadku kontynuowania szkodliwej polityki „Forsowany przez Niemcy międzyrządowy pakt stabilności grozi wybuchem kryzysu rządowego w Czechach. Budzi też poważny sprzeciw Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej. Polski premier znalazł się w trudnej sytuacji, zgłosił, bowiem akces Polski do paktu, zanim przeczytał dokument…

Albo pakt, albo rząd Czeska koalicja rządowa poróżniła się w sprawie międzyrządowego paktu fiskalnego, który Niemcy wspierane przez Francję chcą narzucić krajom Unii Europejskiej. Wicepremier i szef czeskiej dyplomacji Karel Schwarzenberg zagroził podaniem się do dymisji, jeśli premier Petr Neczas nie poprze włączenia Czech do paktu. Schwarzenberg, który jest liderem współtworzącej gabinet Neczasa partii TOP 09, zagroził opuszczeniem rządu przez ministrów tej partii. Czeski premier uzależnia akces do paktu od tego, jaki przybierze on ostatecznie kształt. - W grze jest także alternatywa, że dla nas te warunki będą nie do przyjęcia i nie włączymy się do paktu - zapowiedział Neczas. Jego partia ODS - największe ugrupowanie czeskiej centroprawicy, jest skłonna pójść w tej sprawie na kompromis w postaci rozpisania w Czechach ogólnonarodowego referendum. Jednak Schwarzenberg ostro sprzeciwia się oddaniu głosu obywatelom. - Czechy nie mogą stać obok unijnej polityki, bo znajdą się w izolacji - twierdzi. Prezydent Czech Vaclav Klaus jest stanowczo przeciwny przystąpieniu Czech do paktu stabilności. - W żadnym wypadku nie podpiszę paktu - zapowiedział przez swego rzecznika Radima Ochvata. Tymczasem projekt paktu fiskalnego, którego trzecią już wersję ujawniły niedawno media, budzi coraz większy sprzeciw w Komisji Europejskiej, Parlamencie Europejskim, nie wspominając już o rządach krajowych. Bruksela krytykuje pakt głównie za to, że jako umowa międzyrządowa wielostronna, do której dany kraj może przystąpić lub nie, nie uznaje on nadrzędności traktatów Unii Europejskiej, a sam przyjmuje nazwę "traktatu", co sugeruje powstanie nowej, niewspólnotowej struktury wewnątrz Unii Europejskiej. - W obecnej wersji umowa osłabia rolę Parlamentu Europejskiego i pozycję krajów spoza strefy euro oraz rozciąga postanowienia na sfery pozafiskalne - ocenia komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski. - Obecna wersja nie uwzględnia poprawek Parlamentu Europejskiego i umacnia pozatraktatowy charakter porozumienia - uważa przewodnicząca komisji rozwoju regionalnego PE, była komisarz Danuta Hibner. W przyszłym tygodniu parlament Europejski ma głosować nad rezolucją sprzeciwiającą się propozycjom paktu. Niemiłą niespodzianką dla polskiego rządu jest to, że pakt nie zawiera zapisu o udziale krajów spoza strefy euro, które podpiszą pakt, w szczytach eurostrefy, co dla premiera Donalda Tuska było najważniejsze. - Nie można jeszcze mówić o porażce - zareagował premier Tusk, ale na wszelki wypadek dodał: - To nie jest być albo nie być dla Polski... Jednak dla krajów, które poważnie traktują swoich obywateli, najważniejsze jest to, co stanowi pakt w kwestii gospodarki. Zakłada on mianowicie, że roczny deficyt strukturalny finansów publicznych nie może przekroczyć 0,5 proc. nominalnego PKB. Ta "złota reguła" ma być wpisana do konstytucji lub ustaw krajowych, a na straży jej przestrzegania ma stać Europejski Trybunał Sprawiedliwości, do którego kraje mają wnosić skargi na siebie nawzajem. W najnowszej wersji projektu próg zadłużenia na poziomie 60 proc. PKB nie będzie poddany kontroli Trybunału wobec sprzeciwu państw UE. Zdaniem ekonomistów, postanowienia paktu będą miały olbrzymie negatywne konsekwencje dla gospodarek i społeczeństw biedniejszych krajów UE. - Pakt jest zdecydowanie niekorzystny dla krajów słabiej rozwiniętych, które pragnęłyby dogonić swoich sąsiadów, a które nie posiadają dobrze rozwiniętej infrastruktury wzrostu (w tym infrastruktury transportowej, łączności, instytucji obsługi rynku etc.) - ocenia dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. - Kraj, który zgodzi się na obostrzenia fiskalne przewidziane w pakcie, zamknie sobie drogę do wybudowania tej infrastruktury na kredyt. A przecież tego rodzaju prorozwojowe inwestycje wpływają na przyrost miejsc pracy i poszerzenie bazy podatkowej, a w ostatecznym rozrachunku zwracają się budżetowi z naddatkiem w postaci zwiększonych wpływów. Jeśli państwo zobowiąże się do utrzymywania niskiego deficytu budżetowego, wówczas jedynym sposobem finansowania budowy infrastruktury wzrostu będą podatki od obywateli. Podatki w krajach takich jak Polska będą, więc musiały rosnąć - tłumaczy finansista. Efekty tego są łatwe do przewidzenia: kapitał, miejsca pracy, a w ślad za tym obywatele przeniosą się do tych państw, gdzie podatki są niższe, a infrastruktura już istnieje, czyli do krajów najsilniej rozwiniętych. - Akces do paktu stabilności wzmocni i utrwali podział Unii na bogate centrum i biedne peryferie. I to jest najistotniejsze. Sprawa naszego udziału w posiedzeniach strefy euro ma drugorzędne znaczenie - twierdzi stanowczo dr Mech. Podobnie bez znaczenia jest to, kto będzie zarządzał paktem - Niemcy czy organy Unii Europejskiej, w której nasza pozycja jest mocno osłabiona po zastąpieniu traktatu nicejskiego traktatem z Lizbony. Wczoraj trwały dalsze prace nad ostateczną wersją paktu. Ma on być omawiany na posiedzeniu unijnych ministrów finansów 24 stycznia, a 29 bm. trafi pod obrady szczytu UE. Wobec zdecydowanego sprzeciwu Wielkiej Brytanii nie ma szans na przyjęcie paktu, jako traktatu unijnego przez wszystkich członków UE. Decyzja ma zapaść na kolejnym szczycie 1 marca.” Cezary Mech

TVP S.A. zwolniła Małgorzatę Wyszyńską. "W trybie natychmiastowym" Jak podał Newsweek.pl, TVP S.A. zwolniła Małgorzatę Wyszyńską. Decyzję miał - według "Newsweeka" - podjąć prezes TVP Juliusz Braun - "w trybie natychmiastowym". Powodem ma być to, że pozew cywilny przeciwko Andrzejowi Godlewskiemu [wicedyrektorowi Jedynki] złożył mąż Wyszyńskiej Artur Michniewicz, były zastępca kierownika redakcji publicystyki TVP, oskarża Godlewskiego m.in. o stosowanie szykan i praktyki niezgodne z prawem. Michniewicz wyliczał Presserwisowi, że m.in. był odsuwany od pracy i nie uczestniczył w przygotowaniu nowej ramówki oraz że za jego pośrednictwem Godlewski próbował przekazywać sugestie tematów dla "Wiadomości" - koronnego programu informacyjnego TVP). Naszym zdaniem jednak - to dęte zarzuty i wyssane z palca. Po pierwsze, każdy, kto zna Andrzeja Godlewskiego, wie, że to nie jest człowiek mobbingujący innych. Po drugie - szef jedynki oraz jego zastępcy MAJĄ PRAWO przekazywać sugestie tematów "Wiadomościom", ponieważ odpowiadają - także merytorycznie - za program. Po trzecie, to wygodne dla Wyszyńskiej - przedstawić własne zwolnienie, jako zemstę, podczas gdy przyczyną jest przede wszystkim położenie - merytoryczne i oglądalnościowe - najważniejszego programu TVP. I wreszcie - rozgrywki między dwiema ekipami Platformy oraz ekipą prezydencką żadna ze stron nie powinna przedstawiać, jako sporu o niezależność. To fałszywy punkt widzenia. Małgorzata Wyszyńska zastąpiła w październiku 2010 roku Jacka Karnowskiego na stanowisku szefa "Wiadomości". Pod jej - oraz Karola Małcużyńskiego - kierownictwem program stracił 800 tys. widzów, czyli... co szóstego. Wcześniej, przez rok, "Wiadomości" zyskiwały widzów. Rzecznik TVP Joanna Stempień-Rogalińska poinformowała, że Wyszyńska nie miała klasycznej umowy o pracę, a jedynie cywilno-prawną umowę na prowadzenie programu. Umowa miała obowiązywać do końca października tego roku, jednak - jak zastrzegła rzeczniczka - przewidywała możliwość jej wypowiedzenia w każdej chwili przez każdą ze stron. Dodała, że umowa została rozwiązana z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia, jednak Wyszyńska została zwolniona z obowiązku świadczenia pracy - piątkowych "Wiadomości" już nie poprowadzi. Rzeczniczka poinformowała, że decyzja zapadła około dwóch tygodni wcześniej, a w piątek została jedynie sformalizowana. TVP nie informuje o powodach rozstania z Wyszyńską.

"W przypadku tego typu umów pracodawca nie ma obowiązku uzasadniania swojej decyzji" - podkreśliła Stempień-Rogalińska. PAP, Newsweek.pl, inf. Własna

Czasem się nie udaje Na konferencji prasowej prokurator strzelił sobie w głowę, wcześniej w rozdzierającej mowie oskarżywszy dziennikarzy o to, że go zaszczuli na zlecenie bliżej nieokreślonych, ale bardzo wysoko postawionych ciemnych sił, którym nadepnął na ogon śledztwem w sprawie jakiejś straszliwej korupcji w armii. Wszyscy trąbią o tragedii, ale niewiele czasu mija i tragedia okazuje się farsą, bo już po kilku godzinach pułkownik-samobójca zaczyna udzielać wywiadów. W których prostuje, że w zasadzie zastrzelił się w proteście nie przeciwko dziennikarzom ani korupcji w wojsku, tylko przeciwko planom likwidacji prokuratury wojskowej. Tu od bohatera tragicznego pochodnię buntu przejął już jego zwierzchnik, generał prokurator Parulski, który podnosi rokosz przeciwko swemu zwierzchnikowi, prokuratorowi generalnemu. W rokoszu tym wspiera go tradycyjnie związany z wszelakim postpeerelowskim trepostwem prezydent Komorowski, oznajmiając, że trzeba by przemyśleć rozdzielenie stanowisk prokuratora generalnego od ministra sprawiedliwości. Nikt nie ma sumienia przypomnieć naszemu Forrestowi Gumpowi z Belwederu, że w czasie, gdy tej sztandarowej reformy pierwszej kadencji PO dokonywano, on sam pilotował ją, jako marszałek Sejmu i zasadniczo wtedy należało myśleć. No, ale wtedy od myślenia marszałek Komorowski miał Tuska, a teraz już dał się najwyraźniej przekonać doradcom, że może myśleć sam. Niech go nie zniechęca, że nie nawykł i nie umie, ma mu, kto podpowiedzieć. Zresztą Donald, jak to ma we zwyczaju w sytuacjach kryzysowych, nawiał w Dolomity. Wpadł na chwilę, wypowiedział się niejasno, i zniknął znowu. Metoda radzenia sobie z kryzysami ta sama, jaką przed laty z powodzeniem stosował Jarosław Iwaszkiewicz - w razie, jaki Marzec, Grudzień czy Czerwiec od razu chodu do Włoch i wracam dopiero, jak wszystko się ułoży. Dzięki temu zachował stanowisko niemalże dożywotnio. Powie ktoś, że on kierował tylko Związkiem Literatów Polskich, a nie całą Rzeczpospolitą - ja na to odpowiem, że nawet ten peerelowski związek za Iwaszkiewicza miał większe międzynarodowe znaczenie niż obecnie nasze państwo pod tak udanym kierownictwem. Bo też nie mniej istotnym powodem ucieczki premiera w Dolomity (acz całkiem przykrytym w mediach "tragedią w Poznaniu" i dorocznym świętym oburzeniem na zwyrodnialców, którzy nie oddają należnej czci propagandowo-charytatywnemu rytuałowi III RP) jest nikczemny cios ze strony Europy. Europa niby to Donalda popiera, ale nie wiedzieć, czemu, zamiast przemilczeć konkretne ustalenia w sprawie funduszu stabilizacyjnego, ogłosiła je, wykazując kłam rządowej propagandy o kolejnym osiągniętym sukcesie. Przypomnę, bo już chyba nikt nie pamięta, że bezpośrednio po brukselskim szczycie premier i minister odnośnych spraw twierdzili, nie w trybie warunkowym, ale jako o rzeczy pewnej i dokonanej, że zapewnili Polsce miejsce wśród państw, które będą współdecydować o losie euro. Potem, gdy okazało się, że nikt z zachodnich partnerów o tym nic nie wie, panowie Rostowski i Dowgielewicz zmienili czas dokonany na przyszły: że to nasz warunek, będziemy się przy nim upierać, i nawet "nie zawahamy się użyć weta" (!), co, o dziwo, w ich wykonaniu nie wywołało żadnych pouczeń jaśnie oświeconych elit na temat "potrząsania szabelką" czy "warcholstwa". A teraz, jak Europa powiedziała jasno, że przy stole, przy którym podejmowane będą decyzje, Polska pojawi się wyłącznie w charakterze zakąski, pan premier oznajmił tylko, że no cóż, czasem się nie udaje. Z tą samą rozbrajającą szczerością, z jaką wyjaśnił swego czasu, dlaczego obiecywał ograniczyć biurokrację o 10 procent, a w kilka lat rozmnożył ją o 25 procent. No, co on biedak poradzi. Jeśli ktoś mówi, że nie udaje mu się tylko czasem, to, logicznie, wynika z tego, czasem coś mu się jednak udaje. To ja bardzo proszę o konkretny przykład, co się Tuskowi udało, poza oczywiście oduraczeniem wyborców i kupieniem ich sobie za pożyczone i otrzymane z Unii miliardy. Może do sukcesów mamy zaliczyć zablokowanie portu w Świnoujściu niemiecko-rosyjską rurą? Może wyjaśnienie tragedii w Smoleńsku (chyba, że właśnie "zamiecenie" sprawy uważa Tusk za swój sukces - w takim razie jest on chwilowy)? Uratowanie polskich stoczni? Politykę wobec Białorusi? Zmniejszenie bezrobocia z 10 do 12,5 proc. i to przy wypchnięciu z polskiego rynku pracy ponad miliona aktywnych zawodowo obywateli i zaciągnięciu ponad 300 miliardów długu? Pozyskanie z Unii kolejnych 300 miliardów, które miały zapewnić... kto tam jeszcze pamięta kampanię wyborczą, wszystko - a które, jak właśnie uznali Sarkozy i Merkel, Unia przeznaczy jednak nie dla Polski, tylko na "stabilizację" euro? A może "uzdrowienie" służby zdrowia przez przymusową komercjalizację jej placówek? Ten akurat sukces doczekał się bezlitosnego podsumowania w niedawnym raporcie NIK. No, tak, skorośmy doszli do służby zdrowia, to tu wreszcie mamy sukces niekłamany i oczywisty. Narobić takiego bardaku, jak reforma refundacji leków, nie mógłby nawet dywanowy nalot bombowy. Dziennikarze "Newsweeka" twierdzą, że minister Arłukowicz chciał w ostatniej chwili opóźnić "reformę" o jakieś pół roku, zdając sobie sprawę z jej, delikatnie mówiąc, niedoskonałości, ale premier mu nie pozwolił. Nie żebym żałował Arłukowicza; facet póki był w opozycji, sam tę ustawę krytykował, a potem bezwstydnie sprzedał się za stołek. Pewnie myślał, że go kupują, bo jest coś wart, a kupili, okazuje się, bo potrzebowali frajera, kozła ofiarnego, na którego zwali się cały syf, jakiego narobiła hołubiona przez premiera i w ostatniej chwili ewakuowana na wyższe stanowisko pani Kopacz. Bardzo dobrze, patrz młodzieży i się ucz, że nawet w III RP czasem opłacałoby się zachować odrobinę przyzwoitości. Ale, skoro wspomniałem o "Newsweeku" - celowo powołuję się tu na tygodnik oddany establishmentowi i histerycznie antyprawicowy - to zamieszcza on także rozmowę z lekarzem, który nie bierze udziału w proteście, wypisuje recepty, nie stempluje ich, a i tak wracają one z aptek, bo w świetle nowej ustawy są nieważne. I to jest najlepszy numer, który udało się przykryć dzięki protestom. Otóż nowa ustawa wprowadziła od pierwszego stycznia nowy system informatyczny, z 22-cyfrowymi kodami identyfikacyjnymi w miejsce dawnych 20-cyfrowych. Tylko że nowy system nie ruszył (he, będę zgadywał, kto wygrał nań przetarg - pewnie ten sam pan, który produkuje jedyną insulinę umieszczoną przez ministerstwo na liście refundacyjnej?), a stary przestał działać, nic do niczego nie pasuje, wszystkie recepty są nielegalne, wszystkie refundacje na słowo honoru, które wiadomo, co jest warte... Wcale się nie dziwie aptekarzom, że w tej sytuacji zapowiadają, że w ogóle nie będą sprzedawać żadnych refundowanych leków, dopóki władza z tym burdelem nie skończy, i to ustawą, bo w obietnice, podobnie jak lekarze, przestali już wierzyć. Rychło w czas. Ale na robienie nowej ustawy cofającej "reformę" nawet gdyby premier się zgodził (a nie może, obiecał Europie te oszczędności, które miał porobić na pacjentach, już od początku roku, a europejskich nadzorców od księgowości nie da się tak wodzić za nos, jak tutejszych wyborców), to Sejm i Senat są zajęte szyciem na tempo kolejnej reformy. 11 stycznia Sejm - pierwsze czytanie, 12 - Sejm, drugie czytanie, a 13 Senat - klepnięcie, i mamy w tempie superekspresowym ustawę o objęciu rolników ubezpieczeniem zdrowotnym. Wszyscy wiedzą, że to bubel i prowizorka, więc ma obowiązywać tylko przez rok, ale akurat kończy się 15 miesięcy, które (tak jakoś o tym wcześniej nie pamiętano w natłoku sukcesów) niegdyś dał rządowi na uregulowanie tej sprawy Trybunał Konstytucyjny, i coś trzeba wysmażyć na miejsce starych przepisów, które z mocy ustawy zaraz przestaną obowiązywać. To będą jaja, dla odmiany na wsi... No cóż, czasem się nie udaje. Skoro nawet wysoki stopniem oficer, by wrócić do tej "tragedii", która stała się farsą, nie potrafi trafić z broni krótkiej we własną głowę, strzelając z przyłożenia... Powiada, że chciał, ale "ręka mu drgnęła". Drgnienie ręki to może spowodować, że się spudłuje z dziesięciu metrów. Ale gdy człowiek sobie wkłada lufę do ust (proszę spróbować, choćby na długopisie), to żeby pocisk ominął głowę i przebił tylko policzek dłoń musi nie "drgnąć", ale zmienić położenie, o co najmniej 45 stopni. Ba, jeśli ofiara (w obu znaczeniach tego słowa) już wkrótce udzielała wywiadów w radiu, z zupełnie normalną dykcją, to jest oczywiste, że w chwili wystrzału nie mogła mieć lufy w ustach. Wystrzał to uwolnienie gazów prochowych o temperaturze kilkuset stopni, które spaliłyby samobójcy gardło i krtań, przez wiele dni nie byłby on w stanie wydobyć z siebie artykułowanej mowy. Jeśli gada, to znaczy, że strzelił, trzymając lufę przyłożona do policzka od zewnątrz. Wygląda, więc na to, że pan pułkownik zrobił coś, co dawniej uważano za zachowanie typowe dla zakochanych nastolatek - pozorowaną próbę samobójczą. Pozostaje tylko pytanie, czy tak sam z siebie, czy ktoś go o to prosił względnie rozkazał, żeby nakręcić cały cyrk w prokuraturze i doszczętnie ją sparaliżować. A może rzeczywiście miał już tak skołatane nerwy... W III RP życie w prokuraturze, jeszcze wojskowej, jeszcze po Smoleńsku, jest naprawdę ekstremalnym sportem. Rafał A. Ziemkiewicz

Służba zdrowia – między młotem a kowadłem Wymienione niżej problemy są immanentną cechą systemu. Konflikt między rządem a lekarzami, aptekami i firmami farmaceutycznymi jest nieusuwalny. Urzędnicy muszą mieć kontrolę nad służbą zdrowia, która jest ich własnością i wypełnia polityczne cele. Tak, jak co roku zima zaskakuje drogowców, tak i w Nowy Rok weszliśmy zaskoczeni nieprzewidzianymi problemami w służbie zdrowia. Nikt nie wiedział, że będą kłopoty z refundacją, nikt przecież nie zgłaszał wcześniej żadnych komplikacji. Lekarze nagle się obudzili, nie zdając sobie sprawy z wejścia w życie nowej ustawy. Minister zdrowia nie mógł przewidzieć, że część leków będzie potrzebna pacjentom. Nie znalazł się wróżbita, który mógłby nam powiedzieć, że systemy informatyczne nagle przestaną działać. Drogi Czytelniku, te wszystkie zdania to bzdury!

Nihil novi sub sole Jeszcze w lipcu ubiegłego roku w swoim komentarzu opisałem część kłopotów wiążących się z wejściem w życie ustawy refundacyjnej. W ciągu ostatnich miesięcy zagadnienie podejmowano często i z wielu punktów widzenia. Protestowały liczne grupy — od firm farmaceutycznych do środowisk lekarskich. Lekarze z OZZL jeszcze w listopadzie mówili o zaskarżeniu ustawy do Trybunału Konstytucyjnego, to samo proponowało BCC (a w grudniu ustawę zaskarżyli do TK posłowie PiS), dobrze jednak wiedząc, że na wyrok mogą czekać latami. Nikt nie mógł być zaskoczony. Obecne kłopoty mają w zasadzie dwie przyczyny. Po pierwsze, ustawa jest gniotem prawnym. Jest śmieciem, który kompromituje pomysłodawców ze względu na naturę bodźców ekonomicznych działających na aktorów na scenie służby zdrowia (brak mechanizmu cenowego i absurdalne kary, o czym niżej). Po drugie, pracownikom firmy o nazwie Rzeczpospolita Polska brakuje przygotowania do wypełnienia obowiązków przewidzianych w ustawie przez nich samych dla siebie (o błędach systemu informatycznego i procesie negocjacji refundacji za chwilę). W normalnej firmie skończyłoby się to pociągnięciem do odpowiedzialności finansowej samej firmy i jej pracowników, którzy szybko pożegnaliby się z pracą. Jednak pracownicy firmy RP sami oceniają własne zasługi i przewiny, wszelkimi stratami i skutkami problemów jednostronnie obciążając swoich przymusowych klientów, tj. obywateli. RP nie może zbankrutować i nie ma konkurencji (w postaci innych polskich firm). Dlatego nie możemy wymienić tego dysfunkcjonalnego mechanizmu na coś lepszego. Ze względu na kryzys w Europie firma popadła w kłopoty, nawet mimo żerowania na rosnących podatkach i zadłużaniu podatników po uszy przez wyśrubowane deficyty i wymyślne instrumenty manipulowania rynkiem. Rząd na własną prośbę znalazł się między młotem a kowadłem. Z jednej strony chce przekupywać elektorat rzekomo darmowymi usługami, a z drugiej musi tak żonglować ich kosztami, aby nie przekroczyć konstytucyjnego progu 55% relacji długu do PKB (wtedy musiałby znaleźć inne sposoby udzielania łapówek elektoratowi). Rząd musiał, więc ograniczyć wydatki na leki refundowane (o ok. 1 mld zł; cała kwota refundacji to ponad 8,2 mld zł), ale w ten sposób, aby dla nikogo ważnego dla reelekcji (tj. w przypadkach dających się nagłośnić medialnie) leków nie zabrakło. Warto przypomnieć, że celem istnienia systemu służby zdrowia jest służenie interesom państwa, a nie pacjenta. Ceny leków nie są tworzone za pomocą rynku, na którym byłyby porównywane względem siebie wszystkie potrzeby pacjentów oraz obiektywne możliwości zaspokojenia tych potrzeb. Ceny mają być ustalane z góry w sposób, który najbardziej opłaci się politykom liczącym na przekupienie odpowiednich grup elektoratu. (Jak wskazywał Murray N. Rothbard, wydatki państwa służą tylko jemu samemu i dlatego należy je traktować, jako konsumpcję wytworzonego przez rynek kapitału.)

Wady socjalizmu są systemowe, a nie akcydentalne Rząd musi, zatem walczyć z tymi funkcjonariuszami służby zdrowia, którzy w porozumieniu z pacjentami chcą wykorzystać luki socjalistycznego systemu (i pieniądze podatników), przy okazji psując plany polityków. Walka ta wynika z samej natury systemu arbitralnej redystrybucji kosztów leków, dlatego spór państwa z lekarzami tak bardzo przypomina czasy wojny komunizmu ze „spekulantami”[1]. Ze względu na ów uznaniowy charakter systemu refundacji leków ceny refundowanych usług nie zależą od istotności potrzeb pacjentów, lecz są brane z sufitu (i nie zaczarują rzeczywistości bezzasadne argumenty o estymacji kosztów leków czy porównaniach z innymi rynkami — mają one znaczenie równie mikre jak argumenty Oskara Langego w debacie kalkulacyjnej z Ludwigiem von Misesem). Skoro decyzja należy do lekarza, to rząd uznał, że naturalnym bodźcem hamującym wykorzystywanie systemu refundacji będzie przykładne rozkułaczenie tych delikwentów, na których NFZ znajdzie — zgodnie z maksymą Feliksa Dzierżyńskiego — paragraf. A w tym względzie NFZ ma uprawnienia po prostu niesłychane. Fundusz może badać dokumentację do pięciu lat wstecz. Za wszystkie zakwestionowane recepty może zażądać zwrotu refundacji, nie pozwalając na jakąkolwiek drogę odwoławczą od swojej decyzji (poza sądową). Oprócz zakwestionowanej kwoty zakład opieki zdrowotnej zostaje obciążony karą w wysokości aż 3% wartości kontraktu z NFZ. Jeśli zdaniem NFZ zakład nie stosował się do często niemożliwych do zastosowania zaleceń pokontrolnych, może zostać ukarany rozwiązaniem umowy z NFZ i niemożliwością jej odnowienia przez okres do trzech lat. I jeśli ktoś myśli, że Fundusz nie skorzysta ze swoich uprawnień, to jest w błędzie. Stosując poprzednią wersję ustawy (tę łagodniejszą), tylko w 2010 r. nałożył kary w wysokości 65 mln zł, od zakładów opieki zdrowotnej żądając każdorazowo od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Od pewnego lekarza z Mazowsza Fundusz zażądał zwrotu aż 800 tys. zł.

NFZ może to wszystko (i jeszcze więcej) zrobić, wyczarowując zarzuty niemal z powietrza. Wystarczy nieczytelny zapis numeru PESEL albo przyznanie nienależnej refundacji. Aby sobie uzmysłowić, jak łatwo podpaść Funduszowi, wystarczy przejrzeć dostępny na stronie Konsylium24 algorytm przyznawania przez lekarza refundacji. Lekarz musi wpisać poprawnie dane pacjenta, wiedzieć, że jest on ubezpieczony (osób nieubezpieczonych jest w Polsce 0,09%), przepisać odpowiedni lek przeznaczony do leczenia danej choroby, znajdujący się na aktualnej liście refundacyjnej, i nie popełnić żadnej pomyłki w dokumentacji medycznej. Kłopot może też sprawić rozdźwięk między praktyką a zapisanym w ustawie formalizmem urzędniczym. Leki na polskim rynku trzeba, bowiem rejestrować, podając z góry zakres ich zastosowania. Każdorazowe rozszerzenie tego zakresu wiąże się z koniecznością uiszczenia słonych opłat rejestracyjnych. Jednak z biegiem czasu odkrywane są nowe zastosowania leków i wskazania rejestrowe zaczynają coraz bardziej rozmijać się ze wskazaniami medycznymi. Dotychczas taka formalna rozbieżność nikomu nie przeszkadzała, dlatego normalną praktyką medyczną było przepisywanie leków niezgodnie z danymi rejestracyjnymi, gdy lek był skuteczny, a jego działanie udowodnione naukowo. Niestety, nowa ustawa refundacyjna nakłada obowiązek przepisywania leków wyłącznie zgodnie z danymi rejestrowymi – stąd choćby niedawne problemy w Krakowie z refundacją leku dotychczas powszechnie używanego w leczeniu chorób kardiologicznych. Ryzyko niedopilnowania poprawności recepty zastosowania leku obecnego na liście refundacyjnej w przypadku recepty całkowicie zgodnej z praktyką medyczną, lecz nie rejestrową, jest ogromne. Szczególnie, gdy lekarz jest na trzecim dyżurze, na nogach od kilku dni bez żadnej przerwy, ponieważ np. brakuje zmiennika[2]. Lekarz jednak nie powinien się mylić, bo – powiemy – spoczywa na nim zbyt wielka odpowiedzialność. Kłopot polega na tym, że nawet nieomylni lekarze nie mogą tu być bezbłędni, ponieważ w pewnych przypadkach wiedzą nie dysponują i dysponować nie mogą. Do dziś nie działa system informatyczny z danymi o ubezpieczeniach pacjentów, co ma obowiązek sprawdzić lekarz. Lista leków refundowanych też nie została o czasie ogłoszona oficjalnymi kanałami. Co więcej, w Ministerstwie Zdrowia ustalano listy praktycznie do samego sylwestra (a ustawa wchodziła w życie 1 stycznia, podobnie jak nowa lista leków), zmuszając aptekarzy albo do zamknięcia aptek, albo do czekania na Nowy Rok przy kasie, by wpisywać nowe ceny leków. Poza tym w aptekach nie wypalił system informatyczny, który miał umożliwić przydzielenie nowych kodów recept. Listę zresztą zrewidowano kilka dni po Nowym Roku wskutek protestów pacjentów. Przy tym NFZ może srogo ukarać firmy farmaceutyczne lub apteki za reklamę leków refundowanych, jednocześnie nakładając obowiązek informowania o cenach leków, (co bywało przez NFZ uznawane za reklamę). Dlatego działy marketingowe firm omijają leki refundowane szerokim łukiem, żeby pod żadnym pozorem nie narazić się NFZ. Ten galimatias powoduje, że nikt nie jest w stanie nie popełnić błędu. Stąd właśnie protest pieczątkowy lekarzy, którzy także – jak państwo – znaleźli się między młotem (pacjentami) a kowadłem (państwem). Nawiasem mówiąc, za trwającą już 15 lat informatyzację służby zdrowia odpowiada m.in. Asseco, czyli następca nieocenionego Prokomu, odpowiedzialnego wcześniej za informatyzację ZUS i osławionego Płatnika. Zresztą założyciel Prokomu, Ryszard Krauze, dzień przed ogłoszeniem listy refundacyjnej dokupił ponad 119 mln akcji Biotonu, powiększając swój udział (także dzięki udziałom Prokom Investments) w spółce do 21,43%. Tak się składa, że NFZ odmówił przyjęcia na listę tańszych analogów ludzkiej insuliny, którą produkuje Bioton. Dzięki temu spółka otrzyma jedną szóstą całej kwoty refundacji insuliny, wynoszącej od 500 do 600 mln zł. Należy wspomnieć o sposobie, w jaki leki trafiają na listę refundacyjną. Otóż, co trzy miesiące (ma to być zmienione na okres dwumiesięczny) rząd siada do stołu negocjacyjnego z firmami farmaceutycznymi i negocjuje „niższe ceny leków dla pacjentów”, uzależniając od rozmów to, który lek trafi na będącą łakomym kąskiem listę refundacyjną i ile podatnik będzie musiał do niego dopłacić. I tu rząd dobrowolnie wszedł między młot a kowadło. Z jednej strony państwu zależy na uzyskaniu od firm farmaceutycznych niskich cen ze względu na kłopoty z budżetem – państwo nie może zbyt dużo dopłacić do leków; z drugiej strony politycy chcą jak najwyższych cen, dzięki którym mogą zyskać przychylność koncernów. Dobrym rozwiązaniem wydaje się z tego punktu widzenia znaczne ograniczenie pola bitwy przez zmniejszenie liczby leków na liście (w tym roku usunięto z niej 833 leki, zostawiając ich 2668). Stąd krańcowa użyteczność (dla firm farmaceutycznych) jednego miejsca na liście rośnie, co sprawia, że koncerny są bardziej skłonne do ustępstw, skuszone możliwością skuteczniejszej eliminacji konkurencji na listach (monopolizacja rynku to podstawowy rezultat interwencji kwotowych państwa). Dodatkowo ograniczenie listy umożliwia zwiększenie kwoty jednostkowej refundacji, co może obniżyć ostateczną cenę leku w aptekach – pozwala to przedstawić elektoratowi cięcia w nieco lepszym świetle. Sprytne zmiany cen podstawowych leków mogą nawet zwiększyć skuteczność tej swoistej łapówki udzielanej potencjalnym wyborcom. Wszystkie wymienione wyżej problemy są immanentną cechą systemu. Konflikt między rządem a lekarzami, aptekami i firmami farmaceutycznymi jest nieusuwalny. Jedynym wyborem władzy jest ten pomiędzy dopuszczaniem do nadużyć (czarnorynkowy wentyl bezpieczeństwa), a nakładaniem kar (funkcja kontrolna NFZ). Urzędnicy i politycy muszą mieć kontrolę nad służbą zdrowia, która jest ich wyłączną własnością i wypełnia cele polityczne, jako metoda pozyskiwania elektoratu. Ale aby tego dokonać, muszą posługiwać się pracownikami niższego szczebla, na których trzeba scedować część arbitralnej władzy nad życiem i śmiercią bezbronnie to obserwujących obywateli, czyli petentów systemu. Dlatego będziemy obserwować publiczne kłótnie lekarzy z ministrem zdrowia, połajanki premiera, mówiącego na konferencji o „komforcie” lekarzy w kontekście wielusettysięcznych kar za literówkę etc. Podkreślę raz jeszcze: Ta cecha socjalizmu jest niemożliwa do ominięcia.

Alternatywa Jedyną sensowną alternatywą dla socjalizmu jest prywatyzacja służby zdrowia i całkowite zniesienie refundacji. To ta sztuczna socjalistyczna nakładka na rynek jest przyczyną chaosu lekowego, rozlewającego się także na rynek leków wysuniętych poza nawias refundacji. Z ekonomicznego punktu widzenia po prostu nie jest dobrym pomysłem okradanie podatników po to, aby urzędnik – pracownik firmy Rzeczpospolita Polska – mógł arbitralnie dowodzić rynkiem zdrowia. Nie jest – i nie będzie – w stanie zrobić tego dobrze, zgodnie z życzeniami chorych i ludzi pragnących uchronić się przed chorobą. Tylko powrót na rynek dałby im szansę na realistyczne negocjowanie z producentami leków (i w ogóle usług medycznych) ich prawdziwej wartości – porównywalnej do oferty konkurencji, wliczając w to generyki[3]. System cenowy umożliwiłby porównywanie potrzeb pacjentów uwzględniające materialną rzeczywistość i dające realny wybór między dostępnymi opcjami. Pacjent przestałby zależeć od kaprysu urzędnika. Wybór polityków zastąpilibyśmy porównaniem wielu wyborów tych ludzi, którzy naprawdę potrzebują systemu opieki zdrowotnej. Choć zdrowie jest ważne, nie możemy wszak na ołtarzu lęku przed chorobą składać innych stron życia. Żyjemy w świecie, w którym musimy dzielić z innymi ludźmi skończone zasoby materialne i czas. Zrobimy to lepiej, jeśli będziemy ze sobą współpracować, tworząc prywatne instytucje samopomocowe, polegające na naszej dobrej woli i chęci uzyskania pomocy od innych w razie potrzeby — począwszy od fundacji czy instytucji religijnych, na firmach ubezpieczeniowych skończywszy.

[1] Nie oceniam tu strony etycznej czarnego rynku, który przecież nie może idealnie zastąpić prawdziwego rynku. „Spekulanci” byli umiejscowieni w otoczeniu prawnym komunizmu i mogli bezkarnie zawłaszczać mienie pierwotnie należące do bezbronnie się temu przyglądających obywateli kraju; takimi spekulantami bywali ważni funkcjonariusze systemu, mający realny dostęp do ukradzionych uprzednio dóbr.

[2] To nie jest żadnym wyjątkiem, lecz zwyczajną praktyką – skoro rynek jest reglamentowany i nie funkcjonuje normalny mechanizm wyceny usług lekarzy, to NFZ musi narzucić dyrektorom placówek odgórne limity kosztów. Lecz rynek pracy podlega państwowej „ochronie”, dlatego też łatwiej oszczędzać m.in. na liczbie zatrudnionych lekarzy, którzy nie mają tak silnych związków zawodowych jak pielęgniarki.

[3] Warto byłoby się też zająć naprawą przerośniętego systemu ochrony patentowej leków i ich koncesjonowania.

Instytut Misesa

O jakiego inwestora trzeba dbać? Przez media przetoczyły się ekstatyczne informacje, że inwestorzy zagraniczni stworzyli w Polsce w pierwszych 10 miesiącach 2011 roku, około 10 tysięcy miejsc pracy i zainwestowali rekordową kwotę prawie 10 mld euro. Inwestorów zagranicznych nosimy na rękach, mamy dla nich czerwone dywany, ulgi podatkowe, specjalne traktowanie. Tymczasem według badania BAEL w podobnym okresie powstało w Polsce 90 tysięcy miejsc pracy, czyli polscy inwestorzy stworzyli 80 tysięcy miejsc pracy, mimo że są sekowani chorymi przepisami i gnębieni coraz wyższymi podatkami. Pisałem o tym wielokrotnie. Czas zmienić optykę. Inwestorzy zagraniczni powinni być mile widziani w Polsce tylko wtedy, jeżeli przynoszą ze sobą inwestycje w wysokie technologie, jeżeli instalują centra badawcze. Ile patentów w zeszłym roku miały firmy zagraniczne w Polsce (tych danych jeszcze nie ma, ale obstawiam liczbę między 0 a 10). To wynik błędnej polityki przyciągania przypadkowych inwestycji do Polski. Napiszę jeszcze raz. Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych powinna zostać przekształcona w Export and Investment Poland i powinna zająć się promocją polskich firm za granicą. Miejsca pracy w Polsce powinny tworzyć w coraz większym stopniu polskie firmy, które dokonują ekspansji na rynkach międzynarodowych. Wtedy mamy szansę stać się bogatym krajem, bo będą powstawały wysoko opłacane miejsca pracy. A jak zabudujemy Polskę zagranicznymi supermarketami, to będziemy tworzyli miejsca pracy dla kasjerek po 300 euro na miesiąc, a po kilku latach automatyczne kasy wymyślone w Niemczech i wyprodukowane w Chinach i tak wyślą te kasjerki na bezrobocie. Tylko, kto się tym zajmuje. Są ważniejsze sprawy w Sejmie, takie jak zoofilia. Na marginesie, z innego raportu GUS wynika, że liczba pracujących w Polsce w okresie wrzesień 2010 – wrzesień 2011 wzrosło 0 1,6%, a w tym samym czasie zatrudnienie w administracji publicznej ZUS i obronie narodowej spadło o 3,3%. To pierwszy taki spadek po 20 latach wzrostu biurwokracji. Ponieważ nie widziałem strajków ani protestów, jestem ciekaw czy to statystyczna aberracja czy faktyczna ruszyły zwolnienia w administracji. Rybiński

Co po Nowym Hampshire? W tym małym (ludności ma ponad dwa razy mniej, niż Iowa) stanie niewątpliwym tryumfatorem jest p.Jan Huntsman jr. Uzyskał liczący się wynik: 17%, znacznie więcej niż pp.Newton Gingrich i Ryszard Santorum. Trzeba jednak pamiętać, że gdy pozostali kandydaci wypruwali sobie żyły w Iowa – p.Huntsman skoncentrował się na tym niewielkim stanie. Tak, że wynik nie eliminuje Go z rozgrywki – ale nie jest dostatecznie obiecujący. Ten wynik może być taką samą”jednorazówką” jak wynik p.Stefana Forb'sa w jeszcze mniejszym Rhode Island 8 lat temu... Zgodnie z oczekiwaniami fatalny był wynik p.Jakóba „Ricka” Perryego. To nie był stan dla Niego – ale jeśli tak dalej pójdzie, zapewne się wycofa. Niewykluczone, że poprze p.Ronalda Paula – posła z Teksasu, gdzie On jest gubernatorem. Moje poglądy to gdzieś-tak pomiędzy p.Paulem, a p.Santorum – więc z wielką przyjemnością patrzę na wynik p.Paula: 23%. W Iowa był trzeci – tu był drugi, więc media nie mogą już Go przemilczeć. Niewykluczone, że dojdzie do ostatecznej rozgrywki między Nim, a p.Wilardem „Mittem” Romneyem, który wygrał już drugie prawybory. Osiągnął jednak mniej głosów, niż Mu wróżono. P. Romney to jedyny kandydat Republikanów, który może przegrać z JE Barakiem Husseinem Obamą: człowiek dość bezbarwny. Z tego powodu staje się, z braku laku, faworytem „działaczy partyjnych”, mających nieprzezwyciężoną skłonność do kandydatów bezbarwnych – jak niegdyś Jan McCain. Oznacza to jednak, że jest serdecznie nielubiany przez pozostałych kandydatów na kandydata. Ich wyborcy – z wyborcami „Partii Herbatki” na czele, mogą przerzucić swe głosy na p.Paula. Wadą tego ostatniego, (ale tylko w oczach wyborców republikańskich) jest wahliwe stanowisko w sprawie kary śmierci – i negatywne w sprawie rozbudowy Imperium Americanum. P.Paul zaleca wycofanie się sil zbrojnych USA na półkulę zachodnią - twierdząc, że groźba uderzenia powstrzyma innych od prób atakowania Stanów. Twierdzi też – nie bez racji – że obecność militarna na całym świecie powoduje, że cały świat zaczyna montować koalicję przeciwko USA; gdyby Amerykanie wycofali się w splendid isolation, inne państwa żarłyby się między sobą – a Amerykanie w razie konieczności byliby uczciwym (bo nie zainteresowanym) arbitrem. Pozwoliłoby to gospodarce amerykańskiej, nie ponoszącej ciężaru gigantycznych zbrojeń (i jeszcze większych obciążeń socjalnych – które p.Paul chce zlikwidować) - strzelić w niebo jak rakieta. Czy przekona Republikanów? Wątpliwe. Natomiast na pewno wygrałby z p.Obamą, gdyż większość Demokratów jest jest doń rozczarowana z powodu nie spełnienia obietnicy wycofania wojsk z Afganistanu. Czekamy na dalszy rozwój sytuacji – pamiętając, że Republikanie, podobnie jak polska Prawica, wiecznie mają skłonność do posunięć samobójczych... JKM

1956, 1968 i 2012? Jak wiadomo, w roku 1956 na Węgrzech wybuchło powstanie przeciwko komunistom z centralą w Moskwie. Z powodu tej centrali pan red. Engelgard z „Myśli Polskiej” zapewne nazwałby je pogardliwie „ruchawką” - bo jużci - czy ktoś przy zdrowych zmysłach ośmieliłby się sprzeciwić umiłowanej Rosji zamiast - jak Pan Bóg przykazał - patriotycznie się jej nadstawiać? Więc węgierscy „chojracy”, którzy 23 października 1956 roku tę „ruchawkę” wszczęli, sami sobie byli winni, że już 24 października sowieckie czołgi wkroczyły do Budapesztu w obronie socjalizmu. Takie są nieubłagane konieczności dziejowe, a któż potrafi lepiej zrozumieć nieubłagane konieczności dziejowe, a zwłaszcza - konieczność obrony socjalizmu, niż prawica, a zwłaszcza - konserwatyści? Więc wprawdzie socjalizm na Węgrzech można było obronić już 24 października, ale podstępna, jadowita żmija w osobie Imre Nagy’ego najwyraźniej oszukała Iwana Sierowa i dopiero, kiedy zdjęła maskę, ogłaszając 1 listopada 1956 roku wystąpienie Węgier z Układu Warszawskiego, nie można było czekać ani chwili dłużej - więc 4 listopada sowieckie czołgi ponownie uderzyły i przywróciły w tym kraju spokój i praworządność - mimo zuchwałości tamtejszych „chojraków”, m.in. w osobie niejakiego Pawła Maletera, który stanąwszy na czele „chojraków”, ośmielił się sprzeciwiać niezwyciężonej Armii Czerwonej. Za to spotkała go zasłużona kara śmierci, podobnie zresztą, jak podstępną, jadowitą żmiję Imre Nagy’a, zaś Erwin Hollos w broszurce „Kim byli, czego chcieli”, wszystkich ich zdemaskował jako przebranych faszystów, którzy pod pretekstem wystąpienia z Układu Warszawskiego pragnęli wskrzesić Hitlera i 1000-letnią Rzeszę. Broszurka ta została błyskawicznie przetłumaczona na języki wszystkich bratnich krajów socjalistycznych i zatwierdzona do powszechnego użytku zwłaszcza w Ludowym Wojsku Polskim, w którym w 1956 roku pojawił się nowy generał Wojciech Jaruzelski, co to jako jedyny opowiedział się za pozostawieniem w LWP marszałka Konstantego Rokossowskiego. Ta wierność została zauważona gdzie trzeba i generał Jaruzelski wkrótce został szefem wszystkich wojskowych politruków, a jeszcze później - ministrem obrony narodowej. W tym charakterze z ramienia PRL kierował inwazją polskiego kontyngentu, który 20 sierpnia 1968 roku, na prośbę zdrowych sił w osobie Wasyla Bilaka („Bilaku, Bilaku, ty czarny sviniaku...”), w ramach zjednoczonych sił Układu Warszawskiego wkroczył do Czechosłowacji, żeby bronić tam socjalizmu zagrożonego przez przebranych faszystów, którzy za nic sobie mając istnienie Układu Warszawskiego, coś tam bąkali o „neutralności”. Nietrudno zrozumieć, co by się stało z bezcennym Układem Warszawskim, gdyby tak każdemu pozwolić na neutralność. Zresztą - powiedzmy sobie szczerze - po co komu neutralność, kiedy już Hegel odkrył, że wolność nie polega na tym, by każdy robił co mu się podoba i dajmy na to - był neutralnym - tylko polega na uświadomieniu sobie konieczności? A o tym, co jest konieczne, a co nie, przesądzają obiektywne i nieubłagane prawa dziejowe, które, dzięki swojej zbiorowej mądrości, odkrywa partia ludu pracującego miast i wsi - ze Związkiem Radzieckim na czele. Dlatego też, dla wyjaśnienia tej rewolucyjnej praktyki, Leonid Breżniew ogłosił odkrytą właśnie rewolucyjną teorię ograniczonej suwerenności państw socjalistycznych, zwaną potocznie „doktryną Breżniewa”. Jeśli socjalizm w jakimś socjalistycznym państwie jest zagrożony, to pozostałe bratnie kraje mogą, a nawet powinny, udzielić mu bratniej pomocy. I dopiero na tym tle możemy pojąć całą głębię przyczyn, dla których konserwatyści i prawica, zwłaszcza skupiona wokół „Myśli Polskiej”, nie może wytrzymać bez Związku Radzieckiego, a w ostateczności - przynajmniej bez Rosji i jej najwierniejszego syna - generała Wojciecha Jaruzelskiego. Tylko w Rosji, bowiem potrafią właściwie tłumaczyć obiektywne i nieubłagane prawa dziejowe, a wszystkie te konieczności najlepiej potrafił objaśniać mniej wartościowemu narodowi tubylczemu właśnie najwierniejszy syn, generał Wojciech Jaruzelski. Mówiąc krótko - bez Rosji i bez generała Jaruzelskiego po prostu nie wiemy, co myślimy - tak samo, jak michnikowszczyna bez pana red. Michnika. W ten oto sposób les extremes se touchent. A wspominam o tamtych wydarzeniach, bo właśnie się okazało, że na Węgrzech znowu nie dzieje się najlepiej - na co zwrócił uwagę nie tylko Józef Manuel Barroso, nie tylko Hilarzyca Clintonowa, ale również, a może nawet przede wszystkim - „rynki finansowe”. Józef Barroso jest zaniepokojony nieprzejednanym stosunkiem Węgier do aborcji, wstecznictwem Węgrów w sprawach rodzinnych, które nakazuje im uznawać za małżeństwo tylko związek mężczyzny i kobiety, a nie - jak być powinno - dajmy na to, związek mężczyzny z kozą, czy kobiety z szympansem - no i wreszcie - lekceważącym stosunkiem do sodomitów, w sytuacji, gdy cała postępowa Europa z mniejszym lub większym entuzjazmem właśnie im się nadstawia. Hilarzyca martwi się, że na Węgrzech zagrożona jest demokracja, no a „rynki finansowe” zostały postawione w stan najwyższego pogotowia na wieść, że tamtejszy premier Wiktor Orban chce użyć rezerw walutowych węgierskiego banku, by spłacić długi. Gdyby tak się stało, to Węgry mogłyby wydobyć się z niewoli lichwiarskiej międzynarodówki, podobnie jak zrobiła to Islandia, do niedawna będącą jedną ze skarbonek finansowych grandziarzy; banki islandzkie zadłużyły się za granicą na 40 mld euro w sytuacji, gdy rekordowy PKB Islandii w roku 2007 wyniosił 8 mld euro. W 2009 roku nowy rząd postanowił zaciągnąć grandziarzy przed sąd, ale przezornie czmychnęli - a kiedy już z bezpiecznej odległości zażądali spłacania długów, prezydent Olafur Ragnar Grimmson zawetował spłatę i odwołał się do referendum, w którym Islandczycy pokazali grandziarzom gest Kozakiewicza. O tym w mediach głównego nurtu - sza! - ale Islandia leży na peryferiach świata, podczas gdy Węgry - w środku Europy i gdyby tak inne państwa poszły w ich ślady, dla grandziarzy nastałaby czarna godzina. Dlatego nie można wykluczyć, iż wobec Węgier zostanie zastosowana przewidziana w traktacie lizbońskim „klauzula solidarności” - bardzo podobna do starej, poczciwej doktryny Breżniewa. Klauzula solidarności głosi, że jeśli w jakimś kraju członkowskim UE demokracja jest zagrożona, to UE może udzielić takiemu krajowi bratniej pomocy - oczywiście na jego żądanie. Z takim żądaniem może wystąpić węgierski odpowiednik Wasyla Bilaka, były premier Franciszek Gurcsanyi, który już zorganizował w Budapeszcie stosowną demonstrację, więc tylko patrzeć, jak zaczną rozgrzewać się silniki czołgów. Bo jeśli z poprzednich doświadczeń wiemy, że nic tak nie robi dobrze socjalizmowi, jak czołgi na ulicach, to może ich obecność sprzyja również demokracji? SM

Czekając na triumf sprawiedliwości Korzystajcie z wojny, bo pokój będzie straszny - nawoływali militaryści. I słusznie - bo wprawdzie „na wojnie świszczą kule, lud się wali, jako snopy” - jak pisała Maria Konopnicka - ale dobra strona wojny jest to, że wśród ofiar mogą znaleźć się też osoby, którym kara się należy. Oto nasz nieszczęśliwy kraj przeżywa właśnie apogeum wojny na górze między okupującymi Polskę bezpieczniackimi watahami. Nie bardzo w tej sytuacji wiadomo, co wolno, a czego już nie - więc i niezawisły Sąd Okręgowy w Warszawie, w tym zamieszaniu skazał generała Kiszczaka za „zbrodnię komunistyczną” na 4 lata więzienia, zmniejszając mu na mocy amnestii karę o połowę i zawieszając na lat 5. Stanisława Kanię uniewinnił, a Eugenię Kemparę od kary uwolnił z powodu przedawnienia, ale winę potwierdził. Generał Jaruzelski został już wcześniej ze sprawy wyłączony, bo jak wiadomo - jest choreńki. Wyrok jest nieprawomocny, więc kiedy już wojna na górze, zapoczątkowana zuchwałym zatrzymaniem generała Czempińskiego, zakończy się wesołym oberkiem, niewinność generała Kiszczaka też pewnie wyjdzie na wierzch na podobieństwo oliwy sprawiedliwej. W przeciwnym razie autorytety moralne musiałyby wymyślić zupełnie nową wersję najnowszej historii. Wersja dotychczas zatwierdzona brzmiała jak wiadomo, następująco: patriotyczne skrzydło partii, a konkretnie - człowieki honoru, wbrew ekstremie sypiącej piach w szprychy nieubłaganego koła Historii, porozumiały się z autorytetami moralnymi z lewicy laickiej, kładąc z ten sposób fundamenty pod III Rzeczpospolitą, która jest demokratycznym państwem prawnym i w ogóle. Tymczasem niezawisły sąd nie tylko uznał, że generał Kiszczak udzielał się w „związku przestępczym o charakterze zbrojnym”, ale jeszcze - że dopuścił się „zbrodni komunistycznej”! Ładny interes! To by oznaczało, że autorytety moralne z „lewicy laickiej” dogadały się nie z żadnymi „człowiekami honoru”, tylko z gangsterami i komunistycznymi zbrodniarzami. Krótko mówiąc - dobrali się, jak w korcu maku. Takiego poznawczego dysonansu III Rzeczpospolita z pewnością nie zniesie tym bardziej, że od ciosów wymierzanych sobie przez wojujące bezpieczniackie watahy i tak chwieje się w posadach - więc kiedy w apelacji sprawę rozpatrzą starsi i mądrzejsi - sprawiedliwość na pewno zatriumfuje. SM

W służbie żydowskich interesów Nieubłaganie zbliża się kolejny Dzień Judaizmu. Obok Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy staje się on najbardziej widocznym znakiem III Rzeczpospolitej – tej kolejnej okupacyjnej formy polskiej państwowości - więc już choćby z tego powodu powinniśmy mu poświęcić chwilę uwagi – tym bardziej, że „Gazeta Wyborcza”, na którą w takich sprawach zawsze można liczyć, w ramach medialnej padgatowki do Dnia Judaizmu już dzisiaj bije na alarm, publikując rewelacje o pani ginekolog z Rzeszowa, - gdzie właśnie mają się odbywać centralne uroczystości i imprezy - która nie dość, że ujawniała dane swoich pacjentek, to – co, jak wiadomo, gorsze jest od śmierci – ujawniała również ich żydowskie pochodzenie. To oczywiście zbrodnia niesłychana, bo pochodzenie, a już specjalnie żydowskie, najwidoczniej w środowisku „Gazety Wyborczej” musi być uważane za coś szalenie nieprzyzwoitego – coś w rodzaju wstydliwej choroby. W przeciwnym razie nikt by żydowskiego pochodzenia ani się nie wypierał, ani tak starannie nie ukrywał, nieprawdaż? Wprawdzie czasami te wstydliwe zakątki wychodzą na światło dzienne, bo taki dla przykładu pan red. Michnik, który akurat wtedy lansował pogląd, jakoby Żydów w Polsce „nie było”, jak na złość został uhonorowany przez jakąś nowojorską żydowską organizację tytułem „Żyda Roku” – bodaj 1990. No i masz babo placek – jakże tu lansować pogląd, że Żydów w Polsce „nie ma”, kiedy sam pan red. Michnik wystarczy za cały batalion? Inna rzecz, że co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie! Niedawno zeznawałem przed niezawisłym sądem w Lublinie, jako świadek w procesie Grzegorza Wysoka. Jak mogłem się zorientować, jednym ze stawianych mu zarzutów karnych była właśnie informacja o tym, że pan red. Michnik został uhonorowany tytułem „Żyda Roku któregoś tam”. Informacja wprawdzie jest niedokładna, ale poza tym całkowicie prawdziwa – a jednak niezależna prokuratura, podkręcona przez pana prokuratora Seremeta, by „traktowała poważnie” doniesienia o antysemickich motywacjach, najwyraźniej uznała to za straszliwą zbrodnię. Czyżby w lubelskiej prokuraturze panował pogląd, iż bycie Żydem jest okolicznością nieprzyzwoitą? Ładny interes! Ale nie ma dymu bez ognia. Cóż właściwie ma myśleć niezależna prokuratura, skoro sam pan red. Michnik zanegował istnienie Żydów w Polsce? Zdania, co prawda są, to znaczy – były illo tempore podzielone, bo taki na przykład pan Konstanty Gebert uważał przeciwnie – że Żydzi w Polsce nie tylko „są”, ale – że będą „walczyć z antysemityzmem”. A czyż może być gorszy przejaw antysemityzmu, niż negowanie istnienia Żydów – przynajmniej w Polsce? Skoro tedy Żydzi w Polsce „są” i pragną „walczyć z antysemityzmem”, to chyba powinni rozpocząć batalię od przetrzepania skóry „Gazecie Wyborczej”, bo wygląda na to, że zaraza umiejscowiła się akurat w Grenadzie! W tej sytuacji lepiej rozumiemy przyczyny, dla których „GW” kieruje zainteresowanie opinii publicznej na rzeszowską lekarkę. Wprawdzie na miejscu „GW” każdy by tak robił – ale – po pierwsze – czy to ładnie? – a po drugie – czy rzeczywiście wszystkie organy demokratycznego państwa prawnego w naszym nieszczęśliwym kraju od razu muszą posłusznie skakać z gałęzi na gałąź, kiedy tylko pan red. Michnik im każe? Inna rzecz, że rzeszowska lekarka oprócz pochodzenia, najwyraźniej przez michnikowszczynę uważanego za wstydliwy zakątek, ujawnia również inne tajemnice. Na przykład podobno twierdzi, że „wszystkie” organy państwowe zostały opanowane przez Żydów. To z całą pewnością przesada – bo „wszystkie” organy, to zostały opanowane przez bezpiekę, która być może wśród Żydów ma większy odsetek konfidentów, niż dajmy na to – wśród Eskimosów – ale przesada – swoją drogą, a ujawnienie tajemnicy państwowej – swoją. Tak czy owak, padgatowka do tegorocznego Dnia Judaizmu już się rozpoczęła, zatem – warto przypomnieć, jak w ogóle do tego doszło i zastanowić się, jak to naprawdę wygląda i do czego doprowadzi. Dzień Judaizmu w naszym nieszczęśliwym kraju został ustanowiony w 1997 roku – tym samym, w którym delegacja Episkopatu Polski odbyła słynną piegrzymkę do Brukseli, skąd wróciła nawrócona na Unię Europejską. Co tam Ich Ekscelencjom komisarze naopowiadali – tego już się chyba nie dowiemy – ale cokolwiek to było, musiały to być kłamstwa – o czym świadczą forsowane obecnie zarówno poprzez dyrektywy Komisji Europejskiej, jak i orzeczenia niezawisłych sądów, promocję oczywiście destruktywnej dla pozycji prawnej naturalnej rodziny ekspansję sodomitów i gomorytek, spychanie do podziemia „homofobii”, czyli wszelkiego sprzeciwu wobec sodomickiej propagandy, bezkarnie uprawianej nie tylko w miejscach publicznych, ale również - w publicznych szkołach, a nawet przedszkołach przez perwersyjnych „edukatorów seksualnych” wobec cudzych dzieci, których rodzice zmuszeni są do poddawania się tego rodzaju operacjom na zasadzie prawnego przymusu edukacyjnego – i tak dalej. Mówiąc krótko – Ich Ekscelencje, przynajmniej pod tym względem, zostały zrobione w bambuko. Za jaką cenę? Tego już chyba nigdy się nie dowiemy – tym bardziej, że jeśli nawet jakaś cena gdzieś tam w trakcie „dialogu” się przewinęła, to uczestnicy delegacji mogli przyjąć ją do wiadomości „bez swojej wiedzy i zgody” – jak rozmaite inne rzeczy. Jak powiadali starożytni Rzymianie, „nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem”, więc – jak to Rzymianie – mogli mieć na myśli również Bramę Spiżową. Jak tam było, tak tam było – zawsze jakoś było – bo takie gwałtowne nawrócenia nie dokonują się przecież z przyczyn błahych. Spójrzmy, zatem na Dzień Judaizmu od strony teologicznej. Dla współczesnego judaizmu – a chyba tylko o nim możemy mówić – miarodajny jest Talmud, zawierający komentarze objaśniające Stary Testament. Niestety z jakichś zagadkowych przyczyn podczas kolejnych Dni Judaizmu Talmud nie jest wśród chrześcijan popularyzowany. Czegóż, zatem mogą dowiedzieć się o judaizmie, nie znając podstawowego dokumentu, który go konstytuuje? W ogóle bardzo trudno jest dzisiaj w naszym nieszczęśliwym kraju natrafić na egzemplarz Talmudu – być może wśród prohibitów w bibliotekach uniwersytetów, które kształcą przyszłych tłumaczy i pośredników w kontaktach z przyszłymi helotami Judeopolonii – podczas gdy przed II wojną światową w drukarni Wdowy i Braci Romm w prowincjonalnym Wilnie, było – jak wspomina Stanisław Cat-Mackiewicz – aż 60 linotypów drukujących na cały świat Talmudy – podczas gdy redakcja „Słowa” dysponowała zaledwie jednym. Wygląda, zatem na to, że podczas kolejnych Dnia Judaizmu biedni tubylczy chrześcijanie nie tyle poznają „judaizm”, co raczej – jakieś bajki, przedstawiane im, jako sam cymes judaizmu. Nietrudno zrozumieć taką dyskrecję – bo – jak to wynika z fachowych opracowań ks. Justyna Bonawentury Pranajtisa – Talmud o chrześcijanach wyraża się raczej bezceremonialnie, nazywając ich m.in. „zwierzętami w postaci ludzkiej”. Nic, zatem dziwnego, że zapoznawanie chrześcijan z różnymi szczegółami judaizmu mogłoby być nie tylko dla nich, ale i dla zaangażowanych w to przedsięwzięcie Ekscelencji trochę kłopotliwe, a nawet - ryzykowne, bo narażające na konieczność odpowiedzi na pytanie, od kiedy mają te objawy? Warto zresztą wyjaśnić, co konkretnie znaczy słowo: „chrześcijanin”. Chrześcijanin to nic innego, jak „chrystusowiec” – w takim samym znaczeniu, jak – excuses le mot – stalinowiec lub hitlerowiec. Jest oczywiste, że nie można być dobrym chrystusowcem, pozwalając na szkalowanie Chrystusa, podobnie jak dobry stalinowiec lub dobry hitlerowiec nie puściłby płazem szkalowania Stalina czy Hitlera, nie „dialogowałby” z takimi szydercami, ani nie praktykowałby wzajemnego picia z dzióbków. A co w Talmudzie przedstawiciele judaizmu wykoncypowali na temat Jezusa Chrystusa, to najlepiej wyraża sławny cytat z parodii przedwojennej piosenki „Rebeka”: „bo ty masz serce tam, gdzie wstydzę się powiedzieć sam”. Wreszcie nie mogę powstrzymać się przed podzieleniem się refleksją nad opinią niektórych propagatorów judaizmu, jakoby żydzi, to znaczy – wyznawcy judaizmu, mieli własną „szybką ścieżkę” zbawienia. Taka opinia z pewnością musi przyjemnie łechtać poczucie wyższości wyznawców judaizmu - ale nie da się ukryć, iż pozostaje w oczywistej i chyba nieusuwalnej sprzeczności z ewangelicznym stwierdzeniem przypisywanym samemu Jezusowi Chrystusowi, że „Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie” (J.14.6.) „Nikt” i „inaczej, jak”. To są stwierdzenia kategoryczne, więc albo Jezus Chrystus nie wiedział, co mówi, albo autorzy opinii o „szybkiej ścieżce” są najzwyklejszymi heretykami, jeśli nie gorzej. I wreszcie ostatnia kwestia. Z początkiem ubiegłego roku Izrael wespół z żydowskimi organizacjami przemysłu holokaustu utworzył zespół, którego zadaniem jest przeprowadzenie „operacji odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej”. Ponieważ tegoroczny Dzień Judaizmu został programowo połączony z przypadającym 27 stycznia Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ofiarach Shoah, to jest rzeczą oczywistą, że siłą rzeczy impreza ta wkomponowuje się w sekwencję przedsięwzięć składających się na tę „operację”, której celem jest wywarcie na konstytucyjne władze naszego nieszczęśliwego kraju nacisku, by wreszcie stworzyły pozory legalności dla tego haraczu, którego – dawniej tylko żydowskie organizacje przemysłu holokaustu, a dzisiaj również oficjalnie i bezwstydnie Izrael – domaga się od Polski, jako od zastępczego winowajcy zbrodni II wojny światowej, na jakiego Polska została wytypowana po deklaracji niemieckiego kanclerza Gerarda Schroedera, który w roku 2000 oświadczył, iż „okres niemieckiej pokuty dobiegł końca”. SM

Dwie perły w polskiej koronie Zapoczątkowana zatrzymaniem generała Czempińskiego wojna na górze między okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackimi watahami zatacza coraz szersze kręgi. Przypomina to pojedynek dalekonośnych artylerii; haratani są i jedni, i drudzy, ale z odległości tak dużej, że wszystkie eksplozje sprawiają wrażenie przypadkowych. Jeszcze nie zakończyła się w MSW rzeź schetyniątek, a już słychać, że w Ministerstwie Środowiska ktoś pociągnął smykiem po ludziach Ryszarda Krauzego. Jakby tego było za mało, pułkownik Mikołaj Przybył, co to usiłował popełnić samobójstwo, powiedział dziennikarzom otwartym tekstem, że nasza niezwyciężona armia jest żerowiskiem dla zorganizowanej przestępczości. A to ci dopiero nieprzyjemna siurpryza! Któż w takim razie obroni nas przed zorganizowaną przestępczością? Czy jednak takim żerowiskiem jest tylko nasza niezwyciężona armia? A reszta nieszczęśliwego kraju, to, co? Przecież III Rzeczpospolita została pomyślana i zaprojektowana, jako właśnie żerowisko dla "człowieków honoru" i ich zagranicznych protektorów - zaś lewica laicka otrzymała koncesje na piastowanie zewnętrznych znamion władzy, by "człowiekom honoru" stworzyć parawan w postaci demokratycznej fasady. Tedy niezwyciężona armia to tylko wierzchołek góry lodowej! Więc kiedy na skutek eskalacji wojny na górze najważniejsi prokuratorzy na oczach całej Polski ściągają sobie nawzajem kalesony, a zdegustowany tym widowiskiem prezydent Komorowski, który sam przecież też widział już niejedno, chce zainteresować tą sytuacją tubylczy, pożal się Boże, "parlament", trzeba postawić sobie pytanie, czy jest w naszym nieszczęśliwym kraju jeszcze cokolwiek cieszącego się powszechnym szacunkiem? Kiedy po latach historycy będą pisali dzieje III Rzeczypospolitej, to czy poza wzmianką o niżej podpisanym, jako "rekordziście prymitywizmu moralnego" (obietnicę takiego herostratesowego uwiecznienia otrzymałem), będziemy mogli tej formie polskiej państwowości przypisać jakąś pozytywną tradycję? Zarówno dni ostatnie, jak i najbliższa przyszłość pozwalają na optymizm w tym względzie. Wbrew obiegowym mniemaniom, jakoby nie było ludzi niezastąpionych, wbrew narzekaniom, że nie ma dzisiaj już żadnych wartości, które nie zostałyby uszargane, a przynajmniej ośmieszone przez szutników - jak gwiazda pierwszej wielkości jaśnieje nad III Rzeczpospolitą postać Jurka Owsiaka. Wiele można zarzucić naszemu mniej wartościowemu Narodowi tubylczemu, ale przecież nawet i on nie ośmielił się podnieść świętokradczej ręki na osobę Jurka Owsiaka. I to nawet nie, dlatego że taka ręka zostałaby natychmiast odcięta, nie, dlatego że na straży jego reputacji i godności stoją pierwszorzędni fachowcy w rodzaju znanego na całym świecie, a w każdym razie - w powiecie warszawskim, z żarliwego obiektywizmu pana red. Tomasza Lisa, ale przede wszystkim, dlatego że poza nielicznymi wyjątkami nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, by sprzeciwić się nie to, że Jurku Owsiaku - bo o tym nie może być mowy - ale nawet celebrytom, którzy w płomieniu jego gorejącego serca pieką sobie rozmaite swoje półgęski. W ten oto sposób w III Rzeczypospolitej, wprawdzie tylko w jednym dniu w roku, niemniej jednak osiągana jest jedność moralno-polityczna Narodu - niczym w epoce dobrego fartu podczas dekady Edwarda Gierka. Zatem nie wszystko jeszcze stracone i gdyby tylko Jurek Owsiak zechciał przyjąć zaszczyt, to chyba i bezpieczniackie watahy nie miałyby nic przeciwko temu, żeby po zakończeniu kadencji Bronisława Komorowskiego, nie żadnego tam Donalda Tuska, tylko właśnie Jurka Owsiaka zrobić tubylczym prezydentem? Jestem pewien, że nie tylko ja wpadłem na ten pomysł - ale starsi i mądrzejsi też - bo w przeciwnym razie po cóż by go tak lansowali? Warto o tym pamiętać zwłaszcza w przeddzień dorocznego Dnia Judaizmu - drugiej oprócz Jurka Owsiaka tradycji charakterystycznej dla III Rzeczypospolitej - bo przecież i on w jakimś celu jest z takim uporem lansowany, nieprawdaż? SM

Grzegorz Kołodko: Co się dzieje z moim krajem? Prawie już przebrzmiały rządowe dyrdymały o "zielonej wyspie" - tak chętnie lansowane przez premiera i jego specjalistów od reklamy, a także przez niektóre usłużne im media - więc wydawać by się mogło, że prezentowanie opinii publicznej oceny sytuacji i ich interpretacje będą bardziej rzetelne, bliższe prawdy. Tym bardziej, że minął okres nieustannych, rządzących się swoimi prawami, kampanii wyborczych i - jak dobrze pójdzie, zgodnie z konstytucyjnymi terminami - to przez trzy lata nie będzie żadnych powszechnych głosowań - ani samorządowych, ani państwowych, ani europejskich. Nie będzie, zatem i politycznej konieczności (?) aż takiego jak ostatnimi laty manipulowania opinią publiczną poprzez propagandowe zakłamywania rzeczywistego obrazu społecznych oraz ekonomicznych zjawisk i procesów.

Trochę prawdy Jak można było oczekiwać, nazajutrz po wygranych wyborach rządząca formacja zaczęła głosić inne niż wcześniej opinie, pokazując nieco więcej prawdy na temat realiów gospodarczych. A wybory wygrać czasami jest łatwiej nie wskutek stworzenia korzystnej dla większości sytuacji, lecz poprzez przekonanie tej większości, że jest dobrze albo też, iż pod innymi rządami może być tylko jeszcze gorzej. Otóż gorzej może być też pod tymi samymi rządami. Zaraz po skonsolidowaniu parlamentarnej większości przyznano oficjalnie, że dynamika gospodarcza wyraźnie słabnie i tempo wzrostu gospodarczego w tym roku będzie odczuwalnie mniejsze aniżeli w przeszłości. I, oczywiście, dużo wolniejsze niż zapowiadane do chwili wyborów. Nie był to jednak błąd prognozy, tylko świadome głoszenie nieprawdy. Niska dynamika - być może tempo wzrostu PKB w 2012 r. nie sięgnie nawet 2 proc., choć rząd zweryfikował swoje założenia z wcześniejszych 4 proc. do 2,5 proc. - pociąga za sobą ponowne narastanie bezrobocia. Dzieje się tak, dlatego, że przy dokonujących się zmianach mikroekonomicznych stopa wzrostu PKB poniżej 4 proc. rocznie nie starcza, by rosło na trwałe zatrudnienie i obniżało się bezrobocie. Powiedziano też trochę - ale tylko trochę - prawdy o rzeczywistej sytuacji finansów państwa, które polityka rządu PO doprowadziła do strukturalnej zapaści. Nadal minister finansów utrzymuje, że deficyt sektora finansów publicznych w stosunku do PKB w roku 2012 zejdzie do 3 proc., ale tak nie będzie. Wie o tym i on, i Komisja Europejska, ale można jeszcze przez czas jakiś udawać, że nieprawda jest prawdą. Przecież później zawsze będzie można powiedzieć, że sytuacja ogólna, zwłaszcza światowa koniunktura, jest zła, więc gdzie drwa rąbią, tam i wióry lecą. Rachityczne tempo wzrostu nie daje dostatecznego poszerzenia bazy fiskalnej i nawet przy zakładanych przez rząd cięciach wydatków budżetowych nie starczy strumienia dochodów, aby w oficjalnie zakładanej skali zmniejszyć deficyt. Trzeba go zmniejszać, ale w innym tempie, w innej sekwencji, w inny sposób.

Trochę ekonomii Minie pół roku, przyjdzie lato, dowiemy się od rządu, że jest znowu gorzej, niż "miało być". Oczywiście winny będzie kryzys - ten za granicą, bo w Polsce ponoć go nie ma - a nie nieudolność własnej polityki gospodarczej. Działania polegające na ograniczaniu zagregowanego popytu w gospodarce narodowej - te słynne "cięcia" nadmiernych wydatków budżetowych i "szkodliwych" transferów socjalnych - w istocie podcinają gałąź, na której opierają się finanse publiczne. Nie da się ich zrównoważyć w warunkach pokoju społecznego przy dalszym zmniejszaniu tempa wzrostu gospodarczego. Bez wątpienia należy eliminować niekonieczne czy wręcz zbyteczne wydatki publiczne, trzeba racjonalizować ich strukturę, która musi być bardziej prorozwojowa, ale zarazem sensownie prospołeczna - tak, jak udawało się nam to w trakcie realizacji "Strategii dla Polski". Nie należy jednak ciąć takich rodzajów wydatków, które poprzez zmniejszanie efektywnego popytu konsumentów i producentów - albo inaczej ludności i przedsiębiorców - obniżają możliwości zbytu, a więc poziom produkcji i zatrudnienia. A w rezultacie z czasem - choć może on nadejść dopiero po 2012 r. - również wielkość dochodów i wydatków, których funkcją są podatki i - koniec końców - dochody budżetowe. To nie jest dobry czas dla ekspansji fiskalnej; wręcz odwrotnie. Ale to nie jest też właściwy moment dla polityki nadmiernego "zaciskania pasa". Jeśli już, to należy dopuszczalnymi instrumentami polityki fiskalnej zwiększać dochody budżetowe i zarazem redukować wydatki konsumpcyjne najbardziej dochodowych, z istoty nielicznych grup, a nie szerokich rzesz konsumentów. Tym bardziej, że znacząca część dochodów grup najwyżej uposażonych przeznaczona jest na zakup towarów - dóbr i usług - wytwarzanych za granicą, a więc nakręca koniunkturę tam, a nie tutaj. I tam, nie u nas, poprzez podatki pośrednie łagodzi napięcia budżetowe.

Trochę faktów No, ale mógłby ktoś dać wiarę temuż mumbo-jumbo o "zielonej wyspie", choć ostatnio strasznie tu szaro-buro... I oto jak prysznic zimnej wody zadziałać powinny wieści ze źródeł, których przecież nikt nie uzna za tendencyjnie nieżyczliwie Polsce, a już na pewno nie obecnemu rządowi i jego zapleczu politycznemu. Wpierw Bank Światowy ogłosił swój doroczny raport "Doing Business 2011". Prorządowe media nie zrobiły wokół tego wrzawy, bo mizernie tam Polska wypadła. Okazuje się, że jedynie w roku 2003 - podczas realizacji "Programu Naprawy Finansów Rzeczypospolitej" - kraj nasz znalazł się w TOP-10, w pierwszej dziesiątce krajów szczycących się największym postępem w zakresie tworzenia warunków dla rozwoju prywatnej przedsiębiorczości. W roku minionym - 2011 - Polska w rankingu 183 państw świata spadła o trzy pozycje i uplasowała się na nieskłaniającym do dumy 62. miejscu, pomiędzy Panamą (wzrost PKB w trzyleciu 2008-10 o ponad 22 proc.) a Ghaną (odpowiednio o 20 proc.). Dla wielu ludzi - również dla w miarę skrupulatnych obserwatorów rodzimej sceny ekonomicznej, jednakże karmionych dzień w dzień przez najbardziej, niestety, opiniotwórcze media pseudofachową papką - to duże zaskoczenie. Jak to? Przecież nie tylko w krajowej prasie, ale nawet na Zachodzie wciąż musimy czytać, jaki to też ten PO-wski rząd jest probiznesowy! Jak to swoimi reformami wspiera przedsiębiorczość! A tu raptem okazuje się, że jest nie tylko gorzej niż w znaczącej grupie innych gospodarek, ale jest gorzej z roku na rok. I tego już nie da się zwalić ani na pogodę, ani na zagranicę, ani na opozycję, ani na żadnych innych "onych".

Trochę z nieekonomicznej beczki Nie przesadzajcie już z tą gospodarką, ktoś powie. Ileż można! Są ważniejsze rzeczy niż produkcja, inflacja, bezrobocie, deficyt, dług etc. Demokracja się liczy. Społeczeństwo obywatelskie. Praworządność. Tak, jak najbardziej. Sam o tym, zwłaszcza o związkach pomiędzy demokratyzacją a urynkowieniem oraz demokracją a rozwojem społeczno-gospodarczym, sporo piszę w książkach "Wędrujący świat" i "Świat na wyciągnięcie myśli". Może, zatem doskonalenie naszej młodej demokracji daje powody do satysfakcji? Może wzmacnianie jej instytucji szybko przyniesie ze sobą dynamizację gospodarki? Na pewno jest tu lepiej niż w sferze gospodarczej? Otóż, niestety, nie. I znowu wieści nadchodzą nie z nieżyczliwych nam krajów i stolic, ale z samego Waszyngtonu. Podobnie jak Bank Światowy, również tamże umiejscowiona organizacja Freedom House (oczywiście bardzo wiarygodna, bo non-profit i non-government, acz zasadniczo finansowana przez amerykańską administrację) ogłosiła niedawno swój doroczny raport "Nations in Transit 2011". Wynika z niego, że pod obecnymi rządami w Polsce nie tylko nie poprawia się odczuwalnie sytuacja gospodarcza, lecz równocześnie pogarsza się sytuacja polityczna. I to w jej najważniejszym punkcie, jakim jest, jakość demokracji. Otóż tzw. ocena demokracji (ang. Democracy Score), która jest skalowana od 1 (najwyższy stopień postępu demokracji) do 7 (najniższy stopień), wyraźnie się pogorszyła. O ile w latach 2002-03 wynosiła ona już średnio 1,69, to ostatnio, w latach 2010-11, spadła do 2,29. W latach rządów koalicji PO-PSL prawie wcale sytuacja nie zmieniła się na lepsze, gdyż wskaźnik ten zmniejszył się śladowo, z 2,36 w roku 2006 do 2,21 w zeszłym. Na co by nie spojrzeć, to pod obecnymi rządami - jakżeż hołubiącymi wolność i demokrację, praworządność i polityczną uczciwość - jest gorzej niż w czasach koalicji kierowanej przez SLD. Wystarczy wspomnieć, że przeciwdziałania korupcji w latach 2002 i 2003 Freedom House ocenił na średnio 2,37, a w minionych dwu latach jest to aż 3,25. Procesy wyborcze miały wtedy przeciętne notowanie 1,37, a teraz 1,62. Nawet "niezależność mediów" była większa w roku 2002, wynosząc 1,25, podczas gdy w minionym roku było dużo gorzej i zasłużyliśmy jedynie na 2,25. "Społeczeństwo obywatelskie" przed dekadą zaskarbiło sobie stopień 1,25, a przed rokiem 1,50. Raz jeszcze; ten raport, podobnie jak i poprzedni, nie powstał w Teheranie czy Caracas (gdzie skądinąd rzeczone oceny są dużo gorsze, ale małe to pocieszenie), lecz w Waszyngtonie. Okazuje się, że tam jednak, przy formułowaniu ocen i opinii, bazuje się na faktach, a nie na ich tendencyjnej interpretacji w krzywym zwierciadle mediów z dużym udziałem lobbystów grup interesu znanych, jako "niezależni eksperci".

Trochę optymizmu Trochę optymizmu? No tak, przydałoby się. Ale skąd go brać? Z tego, że gdzie indziej jest gorzej, co lubi podkreślać rząd? Ale gdzie indziej jest lepiej, niekiedy dużo lepiej. Bo lepiej określone są cele rozwoju i lepsza jest, jakość polityki społeczno-gospodarczej. Natomiast kontynuacja dotychczasowej polityki - a przecież to ma miejsce - do optymizmu bynajmniej nie skłania. Wobec tego pozostaje tylko życzyć sobie go więcej w nowym roku. Ale, niestety, same życzenia to za mało. Co się dzieje z moim krajem? Grzegorz W. Kołodko

Euro przeszkodą w poprawie gospodarki USA Według sondażu opinii ekonomistów amerykańskich, Euro stanowi przeszkodę w poprawie gospodarki USA z powodu zbliżającej się krótkiej recesji w gospodarce europejskiej. Tak, więc strefa euro zagraża obecnie rozwojowi gospodarki USA, która powoli wychodzi z kryzysu spowodowanego szwindlem na trylion dolarów nieściągalnymi długami hipotecznymi. (Niestety, w USA nadal blisko połowa domów mieszkalnych ma większy dług hipoteczny niż przedstawia wartość rynkową, czyli cenę, za którą taki dom może być sprzedany.)

W dniu 11 stycznia 2012 Niemcy ogłosili, że ich gospodarka, największa i najsilniejsza w Europie, zmniejszyła się w ostatnim kwartale 2011 roku i wartość jej PKB skurczyła się, co bardzo zaniepokoiło ekonomistów w USA. 48 z 50 ekonomistów objętych sondażem The Wall Street Journal, stwierdziło, że strefa euro albo już przechodzi recesję albo się do recesji zbliża. Tylko dwóch ekonomistów objętych tym sondażem uważa, że strefa euro uniknie recesji. Według wypowiedzi pesymistów recesja strefy euro potrwa mniej niż rok. Mimo tego, że spodziewają się oni krótkotrwałej recesji strefy euro, sytuacja gospodarcza w Europie powoduje poważne niepewności, co do poprawy gospodarczej w USA w okresie przed wyborami prezydenckimi, które prawie zawsze odzwierciedlają stan gospodarki amerykańskiej, a zwłaszcza w chwili obecnej, kiedy Republikanie mają nadzieję nie dopuścić do drugiej kadencji prezydenta Obamy. Wśród ekonomistów w USA przeważa opinia, że gospodarka strefy euro jest zagrożona akumulacją długów, które muszą być spłacone w bieżącym roku. Większość ekonomistów w USA uważa, że niepewny stan strefy euro jest największym zagrożeniem dla rozwoju gospodarki amerykańskiej. W wypadku gdyby recesja strefy euro okazała się bardziej poważna, to fakt ten spowodowałby duże trudności gospodarce amerykańskiej. Same trudności w eksporcie towarów z USA mogą bardzo zmniejszyć przewidywaną poprawę w gospodarce amerykańskiej w roku 2012. Spadek eksportu z USA do Europy, pośrednio i bezpośrednio mógłby obniżyć wzrost PKB gospodarki USA poniżej 2% wzrostu obecnie przewidywanego przez ekonomistów na rok 2012 i tym samym zahamować rozwój gospodarki i wstrzymać zmniejszanie się bezrobocia w USA, co ma podstawowe znaczenie w walce prezydenta Obamy o drugą kadencję. Drugim i bardziej kłopotliwym problemem dla wzrostu gospodarki USA jest zakłócenie międzynarodowego rynku walutowego z powody pogłębiających się trudności w strefie euro. Ekonomiści ostrzegają, że na wypadek pogorszenia się sytuacji na międzynarodowym rynku walutowym, gospodarka USA jest zagrożona recesją. Tak, więc ponowny kryzys finansowy spowodowany trudnościami w strefie euro jest zagrożeniem również dla gospodarki USA. Przeciągające się zagrożenie waluty euro zagraża przyszłości tej waluty na długą metę. Na pytanie, którą walutę finansiści amerykańscy nie chcieliby mieć w swoim posiadaniu przez następne trzy lata, ponad połowa zapytanych wymieniła euro. Ciekawe, że dolar był postrzegany przez nich, jako jeszcze znacznie mniej atrakcyjna waluta niż euro, mimo tego, że euro reprezentuje skłóconą strefę, tak politycznie jak i finansowo. W tej sytuacji spadek kursu euro stanowi naturalny mechanizm równoważący. Podczas gdy większość zapytanych podzielała opinię, co do walut, w których nie chcieliby mieć inwestycji na kilka lat, opinie ich były podzielone, co do tego, które waluty będą miały stosunkowo wysoki kurs na przestrzeni następnych trzech lat. Mimo zadłużenia USA, blisko połowa pytanych pozostała przy wyborze dolara oraz blisko poniżej dolara stawiano Juan chiński. Mniejszość zapytanych opowiadała się za dolarem kanadyjskim i kilku za dolarem australijskim. Żadna inna waluta nie miała więcej jak dwóch zwolenników wśród konsultowanych ekonomistów. Tak, więc, obecnie Euro może być przeszkodą w poprawie gospodarki USA, w krytycznym dla prezydenta Obamy przedwyborczym okresie w Ameryce. Iwo CyprianPogonowski

Bazooka EBC kontra pancerfaust Standard and Poors NOWE: Już wszystko wiadomo (decyzje S and P na końcu wpisu). Teraz kaskadowo obniżą się inne ratingi w tych krajach, prawdopodobnie obniży się też rating funduszu ratunkowego (EFSF). Razem z zamieszaniem wokół Grecji (załamanie negocjacji, już prawie pewne jest wymuszone bankructwo, które wymusi wypłaty z tytułu wystawionych CDS-ów i pełne odpisy w bilansach banków) jest to dość duża dawka do przełknięcia przez rynki. Zobaczymy jak będzie w przyszłym tygodniu, ale wiele osób pamięta, że ostatnia masakra na giełdach w sierpniu 2011 roku była spowodowana między innymi obniżeniem ratingu USA. Ciekawe, jakie miny mają teraz inwestorzy, którzy kupili wczoraj i przedwczoraj włoskie i hiszpańskie obligacje. Podtrzymuję to, co napisałem wcześniej (niżej). Jest skandalem, że takie informacje trafią do polityków, którzy w nieskoordynowany sposób puszczają je w świat, co pozwala znajomym królika zarobić olbrzymie pieniądze. Ta praktyka powinna zostać ukrócona. Dla przypomnienia, moja prognoza trzycyfrowego WIG20 w tym roku jest cały czas aktualna. Po tym jak zaobserwowaliśmy pierwsze efekty bazooki odpalonej przez EBC w postaci (mim zdaniem przejściowego) spadku oprocentowania obligacji Włoch i Hiszpanii, dzisiaj mamy zapowiedzi obniżenia ratingów krajów strefy euro, czyli ratingowy pancerfaust.Podobno wieczorem w piątek Standard and Poors ma ogłosić obniżki ratingów, które mają ominąć Niemcy. Przekonamy się czy Francja straci rating AAA. Na marginesie, jeżeli źródła rządowe wiedzą o tym wydarzeniu to znaczy, że system finansowy jest w coraz większym stopniu oparty na oszustwie. Obniżenie ratingu to jest poufna informacja o wielkiej wartości rynkowej (można zostać milionerem w kilka minut) i wcześniej nikt nie powinien znać tej wiadomości. Pamiętajmy o problemach prezesa banku centralnego Swajcarii z powodu transakcji finansowych jego żony. A my ciągle uczymy studentów ekonomii i finansów o hipotezie o rynkach efektywnych. Ja też uczę o tym na Vistuli, ale potem pokazuję jak jest naprawdę. Ty chyba przypadek, że mamy piątek 13-go i Francja akurat dzisiaj straci ratingowe dziewictwo. Zresztą wieczorem idziemy całą rodziną na film Chciwość a na moim biurku leży książka Michaela Lewisa “The Big Short”. I jeszcze załamały się negocjacje w sprawie “dobrowolnego bankructwa” Grecji, będzie nerwowo. Decyzje o obniżkach poniżej:

France CUT one notch to AA+

Austria CUT one notch to AA+

Italy CUT two notches to BBB+

Spain CUT two notches to A

Portugal CUT two notches to BB (junk)

Belgium AFFIRMED at AA (the country was cut in November)

Malta CUT one notch to A-

Cyprus CUT two notches to BB+ (junk)

Luxembourg AFFIRMED at AAA

Germany AFFIRMED at AAA

Slovenia CUT one notch to A+

Slovakia CUT one notch to A

Ireland AFFIRMED at BBB+

The Netherlands AFFIRMED at AAA

Estonia AFFIRMED at AA-

Finland AFFIRMED at AAA

All outlooks are negative (meaning all these countries face a one-in three chance of further downgrades) EXCEPT Germany and Slovakia. Rybiński

Szwedzki faszyzm drogowy wjeżdża do Polski Działalność regulacyjna rządów odnośnie ruchu drogowego to wyraźnie „zaniedbany” przez prawicę segment „budownictwa socjalistycznego” w Polsce, wyłączywszy może znane protesty JKM odnośnie obowiązku zapinania pasów w samochodzie. Myślę, że trzeba obserwować panujące w Polsce i w Europie tendencje, ponieważ faszyzm jest u drzwi, a być może nawet jest już w środku. Zacznę od refleksji osobistej. Z racji zawodowych raz w tygodniu pokonuję samochodem trasę między moim domem, położonym pod Warszawą, a Siedlcami. Jeżdżę tydzień w tydzień już od sześciu lat. I tu ciekawa tendencja dotycząca czasu trwania podróży. Na samym początku wynosił on średnio od 1 godziny i 40 minut do 2 godzin (100-120 minut), w zależności od dnia i czasu podróży – w dni wolne i w godzinach wieczornych szybciej, w dni powszednie i w godzinach szczytu nieco dłużej. W ciągu tych sześciu lat czas podróży ustawicznie rósł. Obecnie 2 godziny (120 minut) jadę w dni wolne. W dni powszednie czas ten zaczyna wynosić od 2 godzin i 20 minut do 2 godzin i 30 minut (140-150 minut). Nie obserwuję przy tym specjalnie rosnącego natężenia ruchu; samochodów znacząco nie przybyło. Ale przybyło po drodze przeszkód, a mianowicie rond i świateł (o znakach ograniczających szybkość nawet nie wspomnę). Droga pomiędzy Warszawą a Mińskiem Mazowieckim była ostatnimi czasy intensywnie remontowana. Paradoksalnie po remoncie jedzie się nią znacznie wolniej niż przed remontem, a to z tej racji, że co kilometr podbudowano rondo, a co dwa kolejne przejście dla pieszych z obowiązkowymi światłami. Na szosie porobiono masę wysepek, tak aby utrudnić wyprzedzanie jadących tu dziesiątkami tirów. Droga międzynarodowa – łącząca Terespol z granicą niemiecką – w praktyce została przebudowana na drogę lokalną. I nie byłoby może w tym nic strasznego, gdyby obok biegła autostrada lub droga szybkiego ruchu. Tej jednak – przecież to Polska właśnie – oczywiście nie ma. Jest w jakiś dalekosiężnych planach rządowych, jednak je te opowieści między bajki włożę, podobnie jak wszystkie szumne zapowiedzi rządu Donalda Tuska… Teraz dla odmiany włączyłem sobie TVN24. Obejrzałem program publicystyczny na temat planowanych nowych egzaminów na prawo jazdy i bajania jakiegoś dziennikarzyny dotyczące tego, jak w Polsce nie przestrzega się ograniczeń szybkości. Zaraz porównano mandaty za przekroczenie prędkości w Polsce i w innych krajach unijnych, a przede wszystkim skonfrontowano je z wyidealizowanym wzorcem demokratycznego socjalizmu, czyli ze Szwecją, gdzie za przekroczenie prędkości o 10 km/h kierowcy dostają drakońskie kary, a za przekroczenie prędkości o 30 km/h zabierane jest im prawo jazdy. Słuchając rozmarzonego dziennikarza opowiadającego o tym „szwedzkim ideale”, oczyma wyobraźni widziałem te oddziały Gestapo, które z popularnymi „suszarkami” stałyby przy polskich drogach i wyłapywały wszystkich jadących szybciej niż o 10 km/h od nakazanego maksimum w rozmaitych „terenach zabudowanych”, gdzie nie widać na horyzoncie żadnego domu. Pisząc w poprzednim zdaniu „wyłapywały wszystkich”, rozumiem to jak najbardziej dosłownie – przecież dotyczyłoby to 100% kierowców. Tak z ręką na sercu: kto z nas, widząc znak „teren zabudowany” i nie widząc domów, zwalnia do 50 km na godzinę? No, kto? Nie tak dawno Parlament Europejski uchwalił apel do rządów, aby maksymalną prędkość w terenie zabudowanym obniżyć do 40 km na godzinę, argumentując, że liczba wypadków zmalałaby, a dochody z mandatów poważnie zasiliłyby budżety bankrutujących państw socjalistycznych. Zwracam jednakże uwagę, że gdyby maksymalną prędkość w terenie zabudowanym obniżyć do 30, a poza terenem zabudowanym do 50 km na godzinę, to liczba wypadków i ofiar zmalałaby jeszcze bardziej. Gdyby obniżyć te wartości do 20 i 40 km/h, to zmalałaby jeszcze bardziej. A gdyby w ogóle zakazać ruchu drogowego, to liczba wypadków i ofiar komunikacyjnych wyniosłaby ZERO! Także pośród naszych ukochanych posłów dwa czy trzy lata temu pojawił się pomysł, aby drakońsko karać wszystkich przekraczających prędkość, nawet o… 1 km na godzinę. Posłom łatwo takie rzeczy uchwalać, przecież oni mają immunitet i żadnych mandatów nie płacą. Jeden z polskich parlamentarzystów powiedział mi, że gdy zatrzyma go policja, to natychmiast wyciąga immunitet. Gdy zaś dostanie zdjęcie z fotoradaru, to nawet nie czyta takich pism, nie patrzy, jakiej wysokości jest mandat. Pismo ze zdjęciem natychmiast ląduje w niszczarce – wszak „mam immunitet”! Patrząc z takiej perspektywy, łatwo jest uchwalać najbzdurniejsze przepisy drogowe, gdy ma się świadomość, że nie dotyczą one tych, którzy je uchwalają. Wszystkie te dziwolągi, które zachwycają się modelem szwedzkiego faszyzmu drogowego, powinny poza tym pamiętać o pewnym drobiazgu, zasadniczo różniącym komunikację samochodową w Polsce od podobnej w krajach zachodnich czy ich ukochanej demo-totalitarnej Szwecji. Otóż w krajach zachodniego socjalizmu na szosach panuje autentyczny faszyzm, jezdnie podobne są do orwellowskiego Wielkiego Brata, bowiem monitorowane są przez setki radarów, samochodów policyjnych z kamerami wycelowanymi na wszystkie strony i lotnymi posterunkami à la Gestapo ukrytymi w zaroślach. Mimo to tuż obok tych totalitarnych szlaków komunikacyjnych, gdzie strach przejechać 60 km/h zamiast 50, znajduje się AUTOSTRADA, po której można poruszać się z szybkością 130 km/h czy wręcz z prędkością dowolną! Tymczasem w Polsce obok (planowanych) totalitarnych szos nie znajduje się kompletnie nic! Jak wygląda wymarzony socjalistyczny pojazd przyszłości? Byłby to pojazd wyposażony w rodzaj GPS, który – niezależnie od woli samego kierowcy – podawałby do centralnej europejskiej bazy danych, wyposażonej w megakomputer, wszystkie dane dotyczące tego, gdzie się znajdujemy, z jaką jedziemy szybkością itd. Komputer automatycznie naliczałby nam mandaty za przekroczenie szybkości o 5 km/h i pobierał nam odpowiednie kwoty z konta. A wtedy moja podróż do Siedlec trwałaby albo 3,5 godziny, albo 2 godziny plus mandaty na łączną kwotę 2 tysięcy złotych. Ideał kontroli, no nie?

Adam Wielomski

80 lat temu zapadł wyrok w procesie brzeskim 13 stycznia 1932 r. przed Sądem Okręgowym w Warszawie zakończył się tzw. proces brzeski. Na kary więzienia skazani w nim zostali przywódcy antysanacyjnej opozycji, wśród nich trzykrotny premier Wincenty Witos, Władysław Kiernik, Norbert Barlicki i Herman Lieberman. Proces brzeski był konsekwencją represyjnych działań podjętych przeciwko opozycji przez marszałka Józefa Piłsudskiego w 1930 r. Działania te były jego reakcją na coraz większą aktywność stronnictw tzw. Centrolewu – antysanacyjnej koalicji powstałej w 1929 r., w skład, której wchodziły:

Polska Partia Socjalistyczna,

Polskie Stronnictwo Ludowe „Wyzwolenie”,

Polskie Stronnictwo Ludowe „Piast”,

Stronnictwo Chłopskie,

Narodowa Partia Robotnicza.

Dowodem konsolidacji wspomnianych ugrupowań był zorganizowany przez przywódców Centrolewu 29 czerwca 1930 r. w Krakowie Kongres Obrony Prawa i Wolności Ludu. Jego uczestnicy w przyjętej rezolucji zapowiadali „usunięcie dyktatury Józefa Piłsudskiego” i ostrzegali władze, że na każdą próbę zamachu stanu odpowiedzą „najbardziej bezwzględnym oporem”, a na każdą próbę terroru siłą fizyczną. Odpowiedź Piłsudskiego na mobilizację sił opozycyjnych była zdecydowana. 25 sierpnia stanął na czele nowego rządu. Cztery dni później, na posiedzeniu Rady Ministrów postawił wniosek o rozwiązanie parlamentu.

30 sierpnia na mocy decyzji prezydenta Ignacego Mościckiego parlament został rozwiązany. Wybory wyznaczono na 16 listopada (Sejm) i 23 listopada (Senat). Tuż po objęciu funkcji szefa rządu Piłsudski udzielił serii wywiadów, w których w sposób bardzo krytyczny wypowiadał się o parlamentaryzmie i posłach.

„Proszę pana – mówił Piłsudski 26 sierpnia w wywiadzie dla Gazety Polskiej – w Konstytucji jedno jest zupełnie wyraźne: że poseł nie ma prawa rządzić. Tymczasem pan poseł tylko to właśnie chce robić. Pan poseł, to nikczemne zjawisko w Polsce, pozwala sobie, bowiem na czynności tak upokarzające – zarówno sejm, jako instytucję, jak i samych siebie, jako posłów – że powtarzam, cała praca w sejmie śmierdzi i zaraża powietrze wszędzie. Ja, proszę pana, nie jestem w stanie pozwolić wbrew Konstytucji rządzić panom posłom i uważać ich za jakichś wybrańców do rządzenia. Zdaniem moim, w każdym urzędzie pana posła należy usuwać za drzwi; jeżeli zaś przy tym coś im dołożą – to także nie zaszkodzi”. Pod koniec sierpnia prowadzono już przygotowania do aresztowania byłych parlamentarzystów. W więzieniu wojskowym w twierdzy brzeskiej szykowano – jak informował komendant twierdzy płk Wacław Kostek-Biernacki – miejsca dla 150 osób. Lista osób przeznaczonych do aresztowania powstała w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Obejmowała 100 osób.

1 września 1930 r. przedstawił ją Piłsudskiemu szef MSW gen. Felicjan Sławoj Składkowski, który odnotował: „pan Marszałek własnoręcznie zielonym ołówkiem zaznacza, kto ma być aresztowany i zamknięty w Brześciu”. (F. Sławoj Składkowski „Strzępy meldunków”)

W nocy z 9 na 10 września żandarmeria wojskowa i policja aresztowały kilkunastu opozycyjnych polityków: Norberta Barlickiego, Adama Ciołkosza, Stanisława Dubois, Hermana Liebermana, Mieczysława Mastka i Adama Pragiera z PPS; Kazimierza Bagińskiego i Józefa Putka z PSL „Wyzwolenie”; Władysława Kiernika i Wincentego Witosa z PSL „Piast”; Karola Popiela z NPR; Aleksandra Dębskiego i Jana Kwiatkowskiego ze SN; Adolfa Sawickiego ze SCh oraz pięciu posłów ukraińskich: Włodymyra Celewycza, Osipa Kohuta, Jana Leszczyńskiego, Dymytra Palijiwa i Aleksandra Wisłockiego.

26 września, po rozwiązaniu Sejmu Śląskiego, do grupy zatrzymanych dołączono Wojciecha Korfantego. W ciągu następnych tygodni aresztowanych na dłuższy lub krótszy czas zostało około 5 tys. osób, wśród nich 84 byłych parlamentarzystów. Wobec więzionych w Brześciu parlamentarzystów stosowano wyjątkowe szykany. Znęcano się nad nimi psychicznie wykonując pozorowane egzekucje, głodzono i jednocześnie nie pozwalano rodzinom dostarczać żywność, zmuszano do upokarzających prac. W czasie pobytu w więzieniu bito prawie wszystkich aresztowanych, szczególnie Liebermana, Popiela, Bagińskiego i Korfantego. Po zakończonych wyborach do parlamentu, które odbyły się w drugiej połowie listopada 1930 r., więźniów brzeskich przewieziono do Grójca. Następnie zaczęto ich zwalniać za kaucją, nadal prowadząc jednak śledztwo.

Ostatecznie przygotowany przez prokuraturę akt oskarżenia objął 11 parlamentarzystów więzionych w Brześciu. Na ławie oskarżonych znalazło się sześciu członków PPS: Lieberman, Barlicki, Pragier, Dubois, Ciołkosz i Mastek, oraz pięciu ludowców: Witos, Kiernik, Bagiński, Putek i Sawicki.

Proces brzeski rozpoczął się 26 października 1931 r. przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Przewodniczącym sądu był sędzia Klemens Hermanowski. Oskarżonych bronili znani adwokaci, m.in. dziekan stołecznej rady adwokackiej Jan Nowodworski. Byłych posłów oskarżono o przygotowanie zamachu stanu mającego na celu obalenie władzy. Żaden z nich nie przyznał się do winy. Wincenty Witos występując w czasie procesu mówił: „Wysoki Sądzie, ja byłem prezesem tego rządu, który został przez zamach majowy obalony. Nie ja, więc knułem zamachy, nie ja robiłem spiski, ale ja wraz z rządem stałem się ofiarą spisku i zamachu. (..) Wierzyłem zawsze i wierzę, że w Polsce jest sprawiedliwość i prawo, ale nie tylko prawo, ale równe prawo dla wszystkich. (..) Dlatego siedząc dziś na ławie oskarżonych, (..) spodziewam się, że wreszcie przyjdą w Polsce takie zmiany, gdy prawo i sprawiedliwość będą pełne, gdy na ławie oskarżonych zasiądą także i ci, którzy nie tylko myśleli, ale i dokonali zamachu”. Przed sądem odbyło się ponad 50 rozpraw. W czasie procesu zeznawało kilkuset świadków, m.in. marszałkowie Sejmu Wojciech Trąmpczyński i Maciej Rataj, Wojciech Korfanty, Kazimierz Bartel, Kazimierz Pużak i gen. Marian Kukiel. Proces budził bardzo duże zainteresowanie prasy, która zamieszczała obszerne relacje z jego przebiegu. Dość szybko jednak okazało się, że dla władzy nie jest on wcale korzystny. „W sensie propagandowym – pisał prof. Andrzej Garlicki – trudno go uznać za sukces obozu rządzącego. Zafundował on bowiem opozycji trybunę, o jakiej nie mogła marzyć. Umiała to wykorzystać. Obrona konsekwentnie dążyła do wykazania, że racja moralna była po stronie oskarżonych. Przywoływano wszystkie nieprawości pomajowych rządów Polski, formułowano ostre oceny rządów sanacji”. (A. Garlicki „Piękne lata trzydzieste”)

13 stycznia 1932 r. zapadły wyroki. Dubois, Ciołkosz, Mastek, Pragier i Putek skazani zostali na trzy lata więzienia, Lieberman, Barlicki i Kiernik na dwa i pół roku, Bagiński na dwa lata, a Witos na półtora roku. Sawickiego uniewinniono. Po wyroku skazującym, opozycja występowała z wotum nieufności dla rządu, które odrzucali posłowie BBWR. Odbyły się także rozprawy apelacyjne. Ostatecznie Sąd Najwyższy postanowił 5 października 1933 r. o utrzymaniu wyroków. W tym czasie nie było już w Polsce Witosa. Zdecydował się na emigrację i pod koniec września wyjechał do Czechosłowacji. Podobnie postąpili Bagiński i Kiernik. Lieberman i Pragier wyemigrowali do Francji. Formalną amnestię dla więźniów brzeskich ogłosił dopiero 31 października 1939 r. prezydent RP na uchodźstwie Władysław Raczkiewicz.

,„Mimo iż w porównaniu z terrorem w krajach totalitarnych wyrok w procesie brzeskim był stosunkowo umiarkowany, proces ten pozostał ciemną plamą na międzywojennym wymiarze sprawiedliwości” – pisał prof. Wojciech Roszkowski w „Najnowszej historii Polski 1914-1945″.PAP

Albin Siwak „Bez strachu” – tom III (fragment 2) (…) - A jak rzetelnie doradcy pana prezydenta doradzili, komu przypiąć najwyższe polskie odznaczenie Orła Białego? Tak samo! Zadecydowali, że zasłużyli na to odznaczenie wyłącznie Żydzi, tacy jak Bielecki, Michnik, Hal i Orszulik. Czy są w tej grupie Polacy? Oczywiście, że tak. Wszyscy oni są „Polakami” pochodzenia żydowskiego. I wszyscy oni podobno się przysłużyli Polsce i Polakom i zasłużyli na Orła Białego. Parę dni temu oglądałem program na TV24. Traf chciał, że o panu, panie Siwak, była między innymi mowa. Oto w Urugwaju odbywał się kilkudniowy kongres Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej (USOPAL). Jest to największa organizacja Polonii Ameryki Południowej. Wielki Polak, Jan Kobylański, prezes ww. organizacji zaprosił nieomal z całego świata delegatów na ten kongres. Oczywiście z Polski przyjechała liczna delegacja osób, w tym nawet posłowie. I tam na tym kongresie z pana powodu był incydent, doszło do ostrej wymiany zdań między Ryszardem Benderem a generałem Janem Grudniewskim, a w kłótnię włączył się jeden z posłów. Czy pan to oglądał?

- Nie. Nie oglądałem, gdyż byłem kilka dni poza domem i nie miałem możliwości oglądania telewizji w ogóle.

- To muszę panu powiedzieć, o co poszło. Otóż generał Grudniewski chciał wręczyć książki, które pan napisał, Janowi Kobylańskiemu. Czy pan takie książki dedykował prezesowi Kobylańskiemu?

- Tak. Przed wyjazdem generał Grudniewski zwrócił się do mnie z prośbą, żebym napisał na swoich książkach dedykację dla prezesa Kobylańskiego, bo właśnie wybiera się do Urugwaju na ten kongres i chce wręczyć prezesowi moje książki. I ja to zrobiłem.

- Więc teraz powiem panu, o co tam poszło w tym Urugwaju, na kongresie. W momencie, gdy generał Grudniewski wręczał pana książki Kobylańskiemu, pan Ryszard Bender ostro zaprotestował. Krzyczał do Grudniewskiego: „Jak pan śmie dawać tak znanemu Polakowi, jakim jest prezes Kobylański, takie świństwa i kłamstwa. Zabierz pan tę szmirę komucha betona i oddaj pan jemu.” Na co jeden z delegatów zwrócił się do Bendera z pytaniem: „A pan, panie Bender, przeczytał, chociaż te Siwaka książki?” Na to Bender: „Ja takiego świństwa nie wezmę nawet do rąk.” „To skąd pan wie, że w tych książkach jest szmira i kłamstwo skoro pan nie czytał?” „Bo przyjaciele mi powiedzieli, co tam jest napisane. A zresztą, co mądrego i ciekawego mógł napisać taki ciemniak, jak Siwak? Przecież jemu jak był w KC a później w biurze politycznym to przemówienia pisali inni i podsuwali mu, by wystąpił z tym.” „A widział pan panie Bender, że inni mu pisali?” „No nie, ale znajomi widzieli.” „Otóż panie Bender. Mój przyjaciel był członkiem KC. Siedział obok Siwaka i nigdy, gdy szedł Siwak wygłosić przemówienie, to nic nie miał napisane. On mówił, jak wtedy to określano, z kapelusza. Pan, panie Bender, jest znanym Polakożercą i nie dziwię się, że napadł pan na książki Siwaka. Bo Siwak ujawnia w nich wasze zbrodnie, matactwa i zatuszowania. Ale najważniejsze tu i w tej chwili jest następujące pytanie. Czy pan prezes Jan Kobylański prosił i chce otrzymać te książki?” I tu proszę sobie wyobrazić, że prezes przytaknął, że tak, chce otrzymać i wziął je. Jak pan wie, panie Siwak, my Jezuici od czasu zakończenia II wojny światowej do dziś prowadzimy dokładną kontrolę i spis narodowości osób duchownych, ale naszą kontrole interesują też ludzie pracujący na uczelniach związanych z kościołem, takich jak Uniwersytet Katolicki w Lublinie takim. I choćby nie wiem jak profesor Bender kręcił i bronił się, to i tak jego pierwsze nazwisko i imię mówi o nim wszystko. Ten pan nazywał się Fajwisch Berenstrin. Ciekawe tylko, kto i w jaki sposób dał zaproszenie panu Benderowi na kongres, gdzie o Żydach mówiono pełnym tekstem, bez owijania w bawełnę. Jak widać piąta kolumna działa dobrze. Nie dziw się pan, panie Albinie, że za wszelką cenę Żydzi docierają ze swoją propagandą wszędzie. Przecież Polonia jest bardzo liczna w tych właśnie krajach i dlatego toczy się tam wojna o pozyskanie dusz, czyli ludzi do swej polityki. Mamy liczne przykłady, że Żydzi potrafią zniszczyć człowieka, jeśli ten człowiek ujawnia prawdę o nich. Już kilku polskich księży w ten sposób zostało w Ameryce zniszczonych, i to niestety przy pomocy Polaków, którzy uwierzyli w kłamstwa Żydów o księżach. Oni nie przebierają w środkach, gdy chodzi o walkę z kościołem i ludźmi kościoła. A dodatkowo sytuację utrudnia fakt, że Żydzi obsadzili swymi ludźmi dużą część stanowisk w kościele. Ja, panie Siwak, nie jestem wrogiem Żydów i tego, że oni w kościele zajmują coraz więcej kierowniczych stanowisk też nie. Ale przeraża mnie fakt, że oni uprawiają w kościele katolickim religię i politykę Izraela. Sięgając do źródeł naszej religii doszlibyśmy do Matki Jezusa oraz Jezusa i jego apostołów. Większość z nich przecież była Żydami. Mówię, że większość, gdyż rodowody kilku apostołów nie były żydowskie. A więc nie w narodowości jest sedno sprawy, a w sprawowaniu służby Bogu i ludziom.

Pan przedstawił na temat Żydów najlepszą opinię, jaką znam. To nie pana opinia, a pana Tadeusza Bednarczyka, z którym się pan przyjaźnił i od którego otrzymał pan dużo dokumentów i dużą wiedzę. To był wyjątkowy człowiek i świadek tamtych czasów. Nikt nie posiadał takiej wiedzy jak on na temat getta warszawskiego i Żydów. I pan cytuje jego słowa. Na pytanie czy są uczciwi Żydzi, którzy holocaust, getto, żydowskich zdrajców całą gehennę wojny oceniają rzetelnie i zgodnie z faktami i wydarzeniami on panu odpowiedział: „Jeden na tysiąc.” To tacy, co mają odwagę mówić i pisać prawdę. Duży procent Żydów boi się ujawnić, co naprawdę myślą, bo lżej się żyje idąc „z prądem”, razem ze społecznością żydowską niż kierując się przeciwko niej. I to wyjaśnia wszystko. Ja, panie Albinie, czytam całą prasę, jaka jest w Polsce. Uważam, że trzeba znać różne punkty widzenia i mieć swoje zdanie. Ale zadziwia mnie i irytuje pewna publikacja oraz reakcja, a właściwie brak reakcji, na jej treść. Oto w tekście pod tytułem „Rasistowska ADL nagradza kardynała Dziwisza” piszą tak: „Metropolita Krakowski kardynał Dziwisz odebrał 27 maja w Krakowie Międzyreligijną Nagrodę im. Kardynała Bea Augusta, ustanowioną przez syjonistyczną masońską organizację Liga Przeciwko Zniesławieniu.” Anti-Defamation League (ADL) jest to skrajnie antykatolicka organizacja żydowska, której celem jest judaizacja społeczeństw chrześcijańskich, podważanie, negowanie faktów i głoszenie fałszu religijnego, osłabianie wiary katolickiej i w sumie przeciąganie wiernych z kościoła do synagogi. I jeśli jest prawdą to, co piszą, to uważam, że kościół sprzedaje się, a wraz z sobą wiernych. Czyli, jak już panu powiedziałem, nasi purpuraci świadomie i celowo wpuścili szatana do kościoła i biorą jeszcze za to nagrody. Postawiłem tu znak zapytania jak pan widzi:

„jeśli to prawda”. Ale obawiam się, że to prawda. Bo jeśli ukazała się taka notatka o kardynale Dziwiszu, to należało temu zaprzeczyć, powiedzieć, że to kłamstwo. Jeśli się milczy, to może to oznaczać, że jest to prawda, a jeśli się zaprzeczy, to, kto wie jak zareaguje redakcja, która to napisała. Może ma więcej dowodów?

- Szanowny księże – zwróciłem się do Jezuity – korzystając z tego, że mam okazję porozmawiać z osobą, która ma tytuły profesorskie i tak utytułowaną, z osobą, która studiowała i zajmuje się psychologią, historią i teologią, chciałbym z księdzem podzielić się swoimi wątpliwościami i usłyszeć księdza opinię o pewnych wydarzeniach teoriach znanych ludzi na ten temat. Bo przyznam się, że nie umiem sam sobie wyjaśnić pewnych zdarzeń, jakie przeżyłem. A chcę podkreślić, że te osoby, które tu wymienię, cenię bardzo wysoko i po prostu myślę, że nie dorosłem, nie osiągnąłem takiego poziomu wiedzy, doświadczenia i talentu widzenia spraw i wydarzeń jak one.

- Jeśli to jest dla pana takie ważne, to proponuję, żebyśmy po kolacji usiedli w ustronnym miejscu i tylko temu tematowi poświęcili czas. Rzeczywiście, teraz nie mogliśmy dłużej rozmawiać, bo już szedł do nas młody ksiądz i zapraszał na kolację. W refektarzu stał długi stół i po obu stronach długie ławy. Usługują tam młodzi Jezuici, stawiając na stole wielkie wazy z zupą i wielkie misy z ziemniakami oraz warzywami. Oczywiście najpierw modlitwa. (…)

Zdziwiłem się, że tak żartobliwie mówią o jednym ze świętych, na co ksiądz profesor odpowiedział:

- Jestem pewien, że albo dobry Bóg przymknie oko na tylu i takich świętych, ilu mu narobiliśmy tu na ziemi, albo tak jak my w sejmie powoła komisje weryfikacyjną i ta sprawdzi czy aby nie przesadzamy z ilością i jakością tych świętych. Po kolacji zaprowadził mnie na mały balkon, taką wnękę przy jednym z pokojów, mówiąc:

- Tu często rozmyślam, czytam, a czasami piszę. Nie każde miejsce jest dobre dla człowieka. Są miejsca gdzie człowiek źle się czuje i miejsca tchnące spokojem, gdzie umysł jasno pracuje. To jest związane tak z ciekami wodnymi, jak i z siatką geofizyczną. Ale przyjrzyj się pan dobrze, tu na tej desce podłogowej wypalił ślad żelazkiem ten sam stary Jezuita, o którym pan pisał. On mieszkał w tej celi obok i często tu przesiadywał. Żelazko za jego czasów było na rozżarzone węgle, więc ślad jest szeroki i duży… A teraz powiedz mi pan, co za problem masz, że chcesz mojej rady?

- Otóż drogi księże, los tak sprawił, że wiele lat temu, w sanatorium, poznałem księdza Józefa Kluza z parafii Wielkie Oczy. To parafia-sanktuarium na pograniczu Polski z Ukrainą. Traf chciał, że siedzieliśmy w sanatorium przy jednym stole. I ten ksiądz poprosił mnie, żebym podarował swoje książki z dedykacją arcybiskupowi Ignacemu Tokarczukowi. Moja wiedza o arcybiskupie była wtedy taka, że wiedziałem, że bandy ukraińskie wymordowały mu braci i bliskich w ohydny sposób. On sam za czasów PRL był odważny i śmiało mówił, co widzi złego w ustroju. Budował wtedy dużo kościołów. Urodził się w rodzinie wiejskiej i znał biedę zacofanych wsi. Przede wszystkim jest Polakiem i patriotą i wie, co to racja stanu Polski i kto zagraża nam Polakom. I tu muszę powiedzieć, że Orzeł Biały, jakiego otrzymał niedawno arcybiskup Tokarczuk nie wstydzi się być na jego piersi. (Nie tak jak w przypadku całej plejady Żydów, jacy otrzymali to odznaczenie.) Od wielu lat piszemy do siebie listy i są one dla mnie bardzo cenne. Myślę, że co najmniej jeden z nich umieszczę w swej następnej książce… No i właśnie tenże arcybiskup napisał do mnie list, w którym podzielił się ze mną uwagami na temat katastrofy smoleńskiej. Abstrahując całkowicie od licznych teorii, kto i dlaczego przyczynił się do tej katastrofy, bo w ogóle pomysłu, że to zamach nie bierze pod uwagę, wkracza w obszar opatrzności Bożej. Ale dla mnie najważniejsze w Jego liście oraz w liście od mieszkającego w Stanach Zjednoczonych generała brygady Juliana Starosteckiego, (który nigdy nie poznał arcybiskupa I. Tokarczuka) i w liście mojego przyjaciela Zenona z południa Polski jest to, że ci trzej ludzie, co nigdy się nie widzieli, nie pisali do siebie i nigdy nie wymieniali poglądów, napisali dokładnie to samo. Otóż arcybiskup I. Tokarczuk pisze tak: „Każdy kapłan, każdy, kto otrzymuje świecenia kapłańskie i nakłada na siebie sutannę, bez względu czy dojdzie do bycia papieżem, czy zostanie całe życie proboszczem gdzieś na parafii, składa Bogu przysięgę. A ta przysięga zawiera takie słowa: „Posługiwał się będę wyłącznie prawdą, chociażbym miał cierpieć lub był za prawdę zabity, jak Jezus Chrystus, który umarł na krzyżu za prawdę.” Czyli, że prawda w posłudze bogu i ludziom tu jest na pierwszym miejscu. A co robią ci, co lecą z prezydentem samolotem do Katynia? Przecież oni doskonale znają treść wystąpienia prezydenta. Nie raz go słuchali. Sami mają napisane podobne wystąpienia w tym samym duchu. Czyli, że lecą legitymizować, potwierdzać, straszne kłamstwo.” Powtórzą to za panem prezydentem, tam gdzie leżą ci pomordowani. A jest tych duchownych cywilnych i wojskowych aż dziesięciu w samolocie, w tym aż siedmiu pochodzenia żydowskiego. Prawda by nakazywała tym duchownym powiedzie, że leżą tu nasi ojcowie i bracia zamordowani przez NKWD, które składało się aż w 84 % z Żydów. Że połowa z tych 84% to byli polscy Żydzi. Że kierownictwo, to w Moskwie, to Beria i Kaganowicz – Żydzi. Że w tej samej ziemi leży czterdzieści pięć tysięcy oficerów radzieckiej armii. I dokonali tego ci sami zbrodniarze, co zamordowali Polaków. Bo podsuwali fałszywe dane Stalinowi, że ci radzieccy, to wrogowie narodu i należy ich zlikwidować. Ale im przez usta nie przejdzie prawda. Oni, jak pani doktor Alina Cała, odwracają kota ogonem, mówiąc, że to Rosja Radziecka, że to ustrój komunistyczny ich zamordował. A ustrój to, kto wymyślił? Może te ciemne masy rosyjskie wpadły na pomysł wymordowania swych braci i synów? To może religijne chłopstwo zamordowało tak polskich, jak radzieckich, czyli swoich, rosyjskich oficerów? To się kupy nie trzyma, to ohydne kłamstwo i kiedyś pęknie ogniwo tego przez Żydów wymyślonego łańcucha i posypie się prawda jak lawina… Wracam jednak do tych listów trzech listów. Arcybiskup Tokarczuk pisze: „Kłamstwo tak straszne, jak to o Katyniu, o tylu pomordowanych woła o pomstę do nieba. Kłamstwo osób duchownych, którzy Bogu przysięgali prawdę, to nie to samo kłamstwo, co pijaczka po (po balandze czy pod budką z piwem. Trzeba znać wagę tych kłamstw. A oni zatracili ocenę tej sytuacji. To nie te same proporcje i nie taka sama kara za kłamstwa. Krew i ofiary pomordowanych dotarty do Boga. A on mówił. Karę zostawcie mnie. I zdecydował, że pora przeciąć te kłamstwa. I jak zawsze przy takich sprawach ucierpieli i zginęli też niewinni ludzie w tym samolocie. Ale im Bóg to wynagrodzi. Zapłacą za te kłamstwa ci, co z urzędu powinni stać na straży prawdy. Im dłużej nasi księża będą posługiwać się kłamstwem, tym gorzej dla nich osobiście. Bóg wybacza grzechy, ale ocenia inaczej winę tych, co mu przysięgali wierność i prawdę, a inaczej ludzi, którzy nie są świadomi tego, co czynią. I takie reguły są zapisane tak w nowym testamencie, jak i w wielu proroctwach. Ja w tej katastrofie widzę palec Boży.” – kończy swój list arcybiskup Tokarczuk, człowiek, który obecnie liczy sobie 94 lata. Generała Juliana Starosteckiego poznałem w 2010 roku. Przyleciał ze Stanów do Warszawy, do syna. Przeczytał u syna moje książki i zadzwonił do mnie z pytaniem czy może przyjechać do mnie na rozmowę. Ucieszyłem się bardzo, że będę miał okazję z tak zacnym człowiekiem porozmawiać. Przecież to bohater spod Monte Casino i spod Bolonii. Odznaczany Krzyżem Walecznych i Virtuti Militari oraz wieloma angielskimi odznaczeniami. Jest znanym i cenionym konstruktorem rakiet Patriot. Za czasów prezydentury Kwaśniewskiego przyrzeczono mu, że zgodnie z jego wolą Polska otrzyma jego rakiety. Ale zamiast Polski otrzymał je, i to szybko, Izrael. Przegadaliśmy u mnie wiele godzin na różne tematy i żegnając się generał powiedział: „Ja do pana napiszę list. Mam ciekawe tematy, które pan wykorzysta w swoich książkach.” Ale gdy wrócił do Stanów, to się rozchorował. Pisał leżąc na łóżku. A że to było prawie po katastrofie smoleńskiej, to odniósł się do tego tematu. „Nie wnikam – pisał – kto i ile zawinił w tej katastrofie. To sprawy dla biegłych i specjalistów. Chociaż jak to w Polsce bywa, nawet, jeśli już specjaliści wydadzą swa ocenę i stwierdzą jak to było i kto zawinił, to i tak jeszcze przez dziesiątki lat Polacy będą mieli każdy swoją wersję i nie uwierzą w ocenę ekspertów i prokuratorów. To typowe dla Polaków. Ja natomiast pragnę zwrócić pana uwagę na bardzo ważny aspekt tej katastrofy. Otóż Bóg pytał się Kaina: Gdzie jest twój brat Abel? Nie wiem – mówił Kain – Nie jestem stróżem brata mego. Na co Bóg odpowiedział: Krew jego woła o karę dla ciebie. I takich przypadków przeszłe tysiąclecia opisują więcej. Czyli że Bóg wie, kto morduje innych i mówi o niechybnej karze za tę śmierć zadaną komuś. A tu w samolocie leci dziesięciu duchownych i świadomi kłamstwa lecą też kłamać, chociaż Bogu złożyli uroczystą przysięgę mówienia prawdy. Ja mam tu w stanach kuzyna księdza. I on mi mówi tak: Ci księża, co lecieli to swe dusze dawno sprzedali diabłu. Jak oni mogli potwierdzać kłamstwa Żydów, którzy za wszelka cenę chcą tę zbrodnię zwalić na Rosjan? Oni Rosjan mordowali milionami na wszystkie sposoby. I Bóg uderzył w swoje niewierne sługi, gdyż krew pomordowanych w Katyniu i głos o karę za zbrodnie dotarł do Boga.” I trzeci mój przyjaciel, Zenon z południa Polski, który prosił, żeby nazwiska jego nie wymieniać też pisząc do mnie i to wielokrotnie, napisał, co myśli o katastrofie smoleńskiej: „Ponieważ jestem człowiekiem wierzącym to nie tylko modlę się w sprawie naszej ojczyzny, ale płacę, ażeby księża odprawiali msze święte w intencji ojczyzny.” (Żeby nie było wątpliwości przysłał mi pisemne potwierdzenia z klasztoru na Jasnej Górze w Częstochowie.)

I dalej napisał: „Dokąd to dobry Bóg miał patrzeć na łotrostwa naszych duchownych? Mogą mnie i innych czarować i oszukiwać, co robią chętnie. Ale nie pana Boga! Jak oni mogli, ludzie świadomi, bo wykształceni, kłamać jawnie w oczy narodowi i Bogu? Nie da się już ukryć prawdy, kto to zrobił. Przecież to nie tylko Katyń. To kilka dziesięcioleci mordowania ludzi. Najwięcej zamordowali w Rosji. Ale i Polska poniosła straszliwe ofiary z ich rąk. Jestem pewien, że wcześniej czy później, ale za swoje liczne zbrodnie zapłacą. Żal tylko, że udaje się im spacyfikować księży Polaków. Że przestraszeni księża milczą na ten temat.” Mógłbym tu, proszę księdza, przytoczyć słowa bardzo wielu znanych mi osób, jak i tych poznanych listownie, którzy gorąco proszą Pana Boga o pomoc w uwolnieniu się od Żydostwa. Ludzie głęboko wierzą, że w tej bardzo skomplikowanej sytuacji tylko siła nadprzyrodzona, czyli moc Boża może nas uwolnić od tej zarazy.

- A pan, panie Siwak, co myśli w tej sprawie? – spytał mnie Jezuita.

- Ja uważam, że trzeba pracować nad tą częścią społeczeństwa, której wszystko jedno, kto nami rządzi. Zbyt długo Polacy byli pozbawieni prawdziwej wiedzy o Polsce i świecie. Kilka pokoleń Polaków nie wie tego, co powinni, stąd też i taka reakcja na różne zjawiska. Poza tym świadomie zniszczono duże zakłady pracy, gdzie pracownicy mogli się organizować i protestować. Ale i fakt, że trzy miliony młodych mężczyzn wyjechało z Polski na zachód szukać pracy, też ma ogromne znaczenie. To akurat ludzie mający żony i dzieci, i tacy są zdolni do walki o swój byt. Obecnie, jak ksiądz pewnie wie, otworzono granice na zachód i zachęca się Polaków do pracy w Niemczech i nie tylko. To akurat jest na rękę rządzącym, gdyż łatwiej bez tych prężnych, młodych ludzi jest rządzić pozostałymi. W sumie myślę, że niezbędne jest dotarcie do jak największej liczby Polaków. To ważne. A wierzę w to, co ksiądz mi powiedział w naszej pierwszej rozmowie u mnie w domu, w to, że będą się dziać takie wydarzenia na świecie i w Polsce, że w ciągu paru dni zmieni się sposób myślenia milionów ludzi. Przecież to ksiądz mi powiedział, że Bóg wzbudzi w ludziach wolę walki o prawdę, o niezawisłą ojczyznę wolną od Żydów i ich popleczników. A więc prośby, by Pan Bóg nam dopomógł uważam za słuszne. Natomiast uświadomienie ludzi, dotarcie do zagubionych w tej polityce jest niezbędne. Wielkie zadanie stoi przed organizacjami patriotycznymi, które muszą zacząć od tego, że ujawnią prawdę o naszej polskiej sytuacji. Na dzień dzisiejszy widzę zagrożenie dla sprawy polskiej w nas samych. Otóż jeżdżę i biorę udział w licznych zebraniach i wyciągam z nich jeden bardzo ważny wniosek: szefowie tych partyjek, związków, stowarzyszeń, którzy je organizują mają jedną i tę samą cechę. Ci prezesi i szefowie nie chcą się jednoczyć w jedną wielką i skuteczną organizację. Każdy z nich uważa, że jeśli już mieliby się połączyć z innymi organizacjami, to właśnie on powinien być szefem tej nowej, zjednoczonej organizacji. Ten przerost ambicji to choroba większości naszych przywódców, która uniemożliwia im podjęcie jedynie słusznej decyzji o zjednoczeniu Polaków pod jednym sztandarem, w walce o tę samą Polskę, o której wszyscy tylko mówią. Odnoszę takie wrażenie, że część tych przywódców jest zaprzedana naszym wrogom. Że wprowadzają na zebrania swoich popleczników, którzy natychmiast reagują sprzeciwem na słowa „pojednanie”, „zjednoczenie”, „stworzenie jednej rdzennie polskiej partii”.

- Ma pan racje panie Albinie. Jest to problem. Ale do czasu. My Polacy odznaczamy się tym, iż długo nie chcemy nic widzieć, wierzyć w zagrożenie. Dlatego też zawsze udaje się naszym wrogom przejąć nad nami władzę. Ale w końcu przychodzi taki moment, że Polacy przecierają oczy i rzucają się na swych ciemiężycieli. Płacą wtedy za zbyt późne obudzenie się cenę największą. A moglibyśmy to zrobić wcześniej, mądrzej, bez ofiar. Ale już tak nas chyba ukształtował Bóg, że się tym wyróżniamy wśród narodów świata. A co do tych trzech osób, o których pan mówił, to prawda, że przysięgamy Bogu posługiwanie się prawdą. Rzecz tylko w tym, że obecnie na całym świecie część duchownych służbę Bogu, czyli kapłaństwo, traktuje jedynie, jako dobry zawód. Mówię tu jedynie o części duchownych. Uważam, że mimo działań złych ludzi w kościele, nadal mamy dużo dobrych kapłanów i patriotów. Cała problem w tym, że na obecną chwilę oni się boją podjąć walkę o kościół Chrystusowy. Pracują tak, żeby jak najlepiej, z pożytkiem dla wiernych, wypełniać służbę Bogu w obecnych warunkach. Natomiast nie dziwię się, że cała trójka pana znajomych czy też przyjaciół zareagowała prawie identycznie. Bo ten, kto naszą wiarę wyznaje prawidłowo i zna reguły i warunki pracy kapłańskiej, to nie mógłby inaczej zareagować niż pana znajomi. To tak z powszechnie znaną regułą matematyczna, że dwa razy dwa to cztery. I tutaj, tak jak w matematyce, też nie da się inaczej kombinować, bo to jest zasada. Przysięga kapłańska jest prosta, jasna i nie pozwala na inną interpretację. My katolicy wierzący w Boga mówimy w jednym z przykazań: nie zabijaj. To znaczy nikogo nie zabijaj. A Żydzi tu widzą furtkę. Jeśli napadnie na twoją żonę, córkę, dom, to masz prawo go zabić. A w oczach Boga to jest zabójstwo, grzech. Należy tego, co napada na twój dom obezwładnić i oddać pod sąd, który ma prawo wymierzyć karę. Ja znam życie i działalność arcybiskupa Ignacego Tokarczuka. To wielki Polak i patriota. Odważny i prawy człowiek. Prawidłowo i uczciwie napisał panu o katastrofie smoleńskiej. Dodam od siebie, że mamy zaprzyjaźnione osoby w kancelarii pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które wyznały nam pod przysięgą, że co sobotę zapalano tam menorę. Że matka panów Kaczyńskich jest Żydówką. Ale, jak już panu powiedziałem, nie to jest straszne, że ktoś jest Żydem, ale to, że wypełnia ich wolę i prowadzi ich politykę, która nic nie ma wspólnego z polską racją stanu. My tu też mamy w zakonie Żydów. Ale oni co do joty wypełniają reguły zakonu i są Polakami z przekonania i potępiają żydowskie zbrodnie i fałsz. Czytałem też panie Albinie parę lat temu o panu Julianie Starosteckim. Też wielki Polak i patriota. Ale sam pan widzi jak go oszukali! Obiecali człowiekowi, że jego ojczyzna, Polska otrzyma te antyrakiety, a dali Żydom w Izraelu. Ten fakt świadczy o tym, kto rządzi Ameryką. Ale i tam idą przewartościowania. Byłem w ubiegłym roku w Ameryce, bo tam też są Jezuici. I tam ludność kolorowa coraz głośniej mówi o fakcie, jak powstały astronomiczne fortuny Rockefellerów i całej plejady bardzo bogatych Żydów. Że te fortuny zaczęły się od handlu żywym towarem, że łapano czarną ludność jak zwierzęta i dostarczano tu do niewolniczej pracy. I że to jest sprawa Żydów. I drugi temat. Mimo opanowania telewizji, radia oraz prasy przez Żydów, coraz więcej jest pism, w których rdzenna ludność Ameryki domaga się żeby ci, co podjudzają do wojen z Arabami sami się wzięli za tę wojnę. Piszą: „ Nie powinniśmy my, Amerykanie, dawać naszych synów, by w interesie Izraela ginęli, byli kalekami bądź umysłowo chorymi po takiej wojnie.” Ale jest też temat, który łączy kolorowych i białych Amerykanów. Wszyscy oni pytają, kto doprowadził do takiego finansowego kryzysu w Ameryce. Coraz mocniej Amerykanie domagają się prawdy na ten temat. Nie wykluczałbym, że to w siedlisku zażydzenia, czyli w Ameryce, może dojść do zrzucenia żydowskiego jarzma. Dawno już zrobiło się ciemno, a księżyc w pełni odbijał się w wodzie gładkiego jak tafla szkła jeziora. Dobrej nocy panie Albinie. Jutro też jest dzień i na pewno porozmawiamy – powiedział ksiądz, podając mi rękę – Niech Bóg czuwa nad panem. Cieszę się, że tamtego dnia nic mi nie przeszkodziło i mogłem odebrać telefon od przeora. Dzięki temu mogłem poznać ojców Jezuitów i tak wiele się od nich dowiedzieć.

Albin Siwak Nadesłał p. PiotrX

Św. Maksymilian Maria Kolbe – „Biedni” Żydzi Jest to tekst wydany pierwotnie w „Rycerzu Niepokalanej nr 5/1926, który został zamieszczony w wydanej przez Wydawnictwo św. Tomasz z Akwinu i zredagowanej przez Stanisława Krajskiego książce – św. Maksymilian Maria Kolbe, pt. „Pisma wybrane”. Książka ta posiada imprimatur w diecezji, której ordynariuszem jest Prymas. Ten fakt, jak również sam fakt, że mamy do czynienia z tekstem osoby kanonizowanej, a więc świętego świadczy, iż w tekście tym nie zostało nic złego, z punktu widzenia katolickiego, powiedziane, że nie ma w nim tego, co nazywa się ostatnio w Kościele „grzechem antysemityzmu”. Bóg zawsze jest — w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. W czasie powołał do bytu z niczego istoty duchowe, obdarzone rozumem i wolną wolą. Jako takie, dobrowolnie miały sobie wyznaczyć przyszłość — odbyć próbę wierności. Część, choć stworzenia. nicość sama z siebie, sobie przypisuje to. czym jest i chce się stać równą Bogu własnymi siłami. Grzeszy pychą. W tejże chwili spotyka ją zasłużona kara — odrzucenie. Wiernych zaś. pokornie wyznających prawdę, że od Boga mają to, czy m są i co mogą i przez Niego tylko, jako źródło bytu. mogą coraz bardziej Go poznawać, kochać posiadać i tak coraz bardziej (o ile się tak wyrazić można) się ubóstwiać. Bóg uszczęśliwił w sobie, w niebie. I stworzył Bóg też istotę cielesną, i jej dal duszę obdarzoną rozumem i wolną wolą. I tej dal czas próby. Duch pyszny, z dopuszczenia Bożego, zazdroszcząc szczęścia tej istocie, podsuwa jej. By „stała się jako Bóg” własnymi siłami. Człowiek daje się zwieść żądza pychy rodzi nieposłuszeństwo. Rozum jednak ludzki, to już nie jasność poznawcza ducha, więc i wina mniejsza. Pan Bóg, zatem nie wymierza kary wiecznej, ale skazuje na cierpienia i śmierć. Któż jednak zdoła zadośćuczynić Bożej sprawiedliwości? Wielkość obrazy mierzy się godnością obrażonego, którym jest nieskończony Bóg. Żadna, więc istota skończona, ani wszystkie razem nie są w stanie dać zadośćuczynienia nieskończonego. Bóg. i tylko nieskończony Bóg może nieskończenie zadośćuczynić. I dzieje się rzecz niepojęta. Bóg zniża się do stworzenia, staje się człowiekiem, by go odkupić i nauczyć pokory, cichości, posłuszeństwa, prawdy. By go zaś ludzie rozpoznać mogli, wybiera człowieka, Abrahama, którego ród szczególną opieką otacza, by nie zatracił wiary w prawdziwego Boga wzbudza w nim proroków, którzy podali czas Jego przyjścia, miejsce i szczegóły z życia, śmierci i zmartwychwstania. Przyszedł w ubogiej stajence, zamieszkał w ubogim domku, przez lat 30 był posłusznym w pokorze, uczył, jak żyć. Miłościwie przygarniał pokutujących grzeszników, gromił obłudnych faryzeuszów, a wreszcie zawisł na drzewie Krzyża spełniając proroctwa.

Człowiek odkupiony. Chrystus Pan zmartwychwstaje, zakłada swój Kościół na opoce — Piotrze i obiecuje, że bramy piekielne nie przemogą go. Część narodu żydowskiego uznała w Nim Mesjasza, inni, a zwłaszcza pyszni faryzeusze, nie chcieli Go uznać, prześladowali Jego wyznawców i potworzyli mnóstwo przepisów nakazujących Żydom prześladowanie chrześcijan. Przepisy te połączone z opowiadaniami poprzednich rabinów zebrał w r. 80 po Chrystusie rabbi Johanan ben Sakai, a ostatecznie wykończył około 200 r. rabbi Jehuda Hannasi i tak powstała Afiszna. Późniejsi rabini znowu wiele dodali do Afiszny. tak że około r. 500 rabbi Achai ben Huna mógł już z tych dodatków sklecić osobną księgę tzw. Gemeira. Miszna i Gemam tworzą razem Talmud. W Talmudzie nazywają owi rabini chrześcijan bałwochwalcami, gorszymi od Turków, mężobójcami, rozpustnikami nieczystymi, gnojem, zwierzętami w ludzkiej postaci, gorszymi od zwierząt, synami diabła itd. Księży nazywają „kamarim” tj. wróżbiarzami. i „galachim” tj. z ogoloną głową, a szczególnie zaś nie cierpią dusz Bogu poświęconych w klasztorze.

Kościół zowią zamiast „Bejs lenia”, tj. dom modlitwy, „bejs tifla” tj. dom głupstwa, paskudztwa.

Obrazki, medaliki, różańce itd. zowią „elyłym” co znaczy „bałwany”.

Niedziele i święta przezywają w Talmudzie „jom ejd” tj. dniami zatracenia.

Uczą też, że Żydowi wolno oszukać, okraść chrześcijanina, bo „wszystkie majętności gojów są, jako pustynia, kto je pierwszy zajmie, ten jest ich panem”. Tak, więc księgę zawierającą 12 grubych tomów i dyszącą nienawiścią ku Chrystusowi Panu i chrześcijanom wtłacza się w głowy, że to księga święta, ważniejsza od Pisma św., tak, że nawet sam Pan Bóg uczy się Talmudu i radzi się uczonych w Talmudzie rabinów. Nic, więc dziwnego ze ani przeciętny Żyd, ani rabin nic ma zazwyczaj pojęcia o religii Chrystusowej, karmiony jedynie nienawiścią ku swemu Odkupicielowi, zakopany w sprawach doczesnych, goniący za złotem i władzą, nic przypuszcza nawet, ile pokoju i szczęścia daje jeszcze na tej ziemi wierna, gorliwa i wspaniałomyślna miłość Ukrzyżowanego, jak ona przewyższa wszystkie „szczęścia” zmysłowe czy umysłowe, które daje nędzny świat. Nie dawno temu spotkałem się w pociągu z młodym, może 18-letnim Żydem. Potoczyła się rozmowa o szczęściu. Wyznał szczerze, że pieniądze i bogactwa szczęścia nie dają ani też nie można go znaleźć w przyjemnościach zmysłowych. Gdy tak żądny poznania prawdziwego źródła szczęścia coraz dalej rozmawiał, nagle dał się słyszeć z drugiego przedziału glos starszego Żyda z upomnieniem, by się tak daleko nie zapuszczał. Rozpalony takim przeszkadzaniem w dojściu do prawdy, zwrócił się do owego Żyda z żądaniem:

… To wy mnie powiedzcie, jak się rzecz ma”. A gdy ten nie miał na to odpowiedzi, nie mógł się powstrzymać od kilku ostrzejszych słów wymówki.

— Są, więc i między Żydami tacy, którzy szukają prawdy, tak między pospolitym tłumem, jak i między rabinami. Często się też zdarza, że szczere poszukiwania, poparta gorącymi modlitwami, przy życiu czystym doprowadzają do poznania prawdy — do nawrócenia. Głośne było na cały świat nawrócenie zapalczywego Żyda Ratisbonne’a po otrzymaniu Cudownego Medalika, a zakon, który on potem założył, wielu z jego współziomków obmył wodą Chrztu świętego.

Nic zapomnę też nigdy prośby nawróconego Żyda, głośnego muzyka we Włoszech północnych, a potem zakonnika, franciszkanina o. Emilio Norsy. W Rzymie go poznałem. Bardzo kochał Niepokalaną. W ostatniej chorobie trzymał zawsze obrazek Niepokalanej na stoliku i często go całował. Gdy mu mówiono, że teraz w chwilach samotnych będzie mu przychodziło natchnienie muzyczne do pisania utworów, wskazał na obraz Matki Bożej wiszący przed nim na ścianie, mówiąc: „Stąd mi przyjdzie natchnienie’. Otóż ten gorący czciciel Niepokalanej, Żyd, kapłan zakonu 00. Franciszkanów prosił mnie, bym się łączył z jego intencjami przy odprawianiu Mszy św. (czując chwilowe polepszenie myślał, że zdoła jeszcze 3 dni Mszę św. odprawiać). Intencje były następujące: l/ Za Ojca św.. 2/ o pokój światowy i 3/ o nawrócenie Żydów. Czyniąc zadość życzeniu śp. o. Norsy proszę też i Was. Szanowni Czytelnicy, o modlitwę do Niepokalanej „o nawrócenie Żydów” tego „najnieszczęśliwszego z narodów”, jak zwykł był mawiać o. Norsa, bo zakopanego w rzeczach ziemskich i przemijających. A więc:

1. Niechaj każdy z członków i każda z członkiń Milicji uważnie, a gorąco, co dzień odmawia nasz akt strzelisty: „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy… i za wszystkimi, którzy się do Ciebie nic uciekają…, a zwłaszcza za masonami”…, bo masoni to nic innego jak tylko zorganizowana klika fanatycznych Żydów, dążących nieopatrznie do zniszczenia Kościoła Katolickiego, któremu nam Bóg — Człowiek zapewnił, że bramy piekielne nie zwyciężą go. Biedni szaleni uderzają głową o skalę.

2. Gdy kto z nas napotyka Żyda niechaj westchnie o jego nawrócenie do Niepokalanej, chociażby tylko myślą, np. „Jezus. Maryja”, a gdy się zdarzy napotkać rabina, który ma większą odpowiedzialność, bo za siebie i za tych, których prowadzi, rachunek przed Bogiem zdać musi, wypada więcej modlitwy ofiarować chociażby „Zdrowaś Maryjo”.

3. Pamiętajmy, że za każdego, bez względu na różnice narodowości, umarł Pan Jezus |i że każdy, a więc i każdy Żyd jest niewdzięcznym, ale jednak dzieckiem naszej Matki wspólnej w niebie. Modlitwą (a zwłaszcza odmawianiem różańca św.), umartwieniem (wzroku, słuchu, smaku, woli), dobrym przykładem, a jeżeli roztropność na to pozwala, to i zbawiennymi rozmowami, a przede wszystkim roztropnym szerzeniem Medalika Cudownego, nawet wśród zbłąkanych synów Izraela, starajmy się doprowadzić ich do poznania prawdy i osiągnięcia prawdziwego pokoju i szczęścia przez oddanie się bezgranicznie naszej wspólnej Pani i Królowej, a przez nią Przenajświętszemu, miłością dla każdej duszy pałającemu, Sercu Boga Zbawcy.

4. Niechaj każdy (każda) dla okazania miłości ku Niepokalanej postara się, o ile tylko bystrość umysłu, spryt, silą woli i gorliwość pozwoli, aby „Rycerz Niepokalanej” (…) dotarł wszędzie, chociażby nawet do niekatolików, Żydów, o ile jest nadzieja, że z niego korzystać będą. Niech każdy (każda) nie opuści ani jednego ze swoich krewnych, przyjaciół znajomych i teraźniejszych, i dawniejszych, i w kraju, i za granicą. Niech wszystkich zachęci albo listownie westchnąwszy przedtem o błogosławieństwo do Niepokalanej, bo od Niej zależy cały owoc usiłowań, by Jej „Rycerza” sobie zaprenumerowali albo przynajmniej prześle ich adresy, byśmy im numerem okazowym służyć mogli.

Nasz cel jest jasny: Niepokalana, Królowa nieba, musi być i to jak najprędzej uznaną za Królową wszystkich ludzi i każdej duszy z osobna w Polsce i poza jej granicami na obydwu półkulach. Od tego śmiemy twierdzić, zależy pokój i szczęście poszczególnych osób, rodzin, narodów, ludzkości. Od dziś, więc, bez wytchnienia, wszyscy, całą swą ufność położywszy nie w złocie, ani w pysznej zarozumiałości, jak biedni masoni, ale, i to jedynie, w Niepokalanej, wszechmocnej potęgą Boskiego Syna, ofiarujmy czynem (modlitwą, umartwianiem i pracą) samych siebie „bez żadnego zastrzeżenia” Niepokalanej, by stać się narzędziem w Jej ręku do szerzenia w duszach wszystkich Jej królowania. Dołóżmy wszelkich sił, by Ona przez swego „Rycerza” i swój medalik zdobyła świat. Jak słodko będzie nam w ostatniej godzinie…, gdy wspomnimy na pracę… cierpienie… upokorzenia… poniesione dla Niej i że ich było wiele — jak najwięcej…

http://www.ojczyzna.pl/

Marucha


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
665
664 665
IV CSK 665 10 1 (a)
Dz U 2007 nr 99 poz 665
665
Dz.U. 2007 nr 99 poz. 665 Tekst aktu
IV CSK 665 10 1
665
650-665, materiały ŚUM, IV rok, Patomorfologia, egzamin, opracowanie 700 pytan na ustny
665
665
665
665
665 DeNosky Kathie Slub przy choince
Dz U 2007 nr 99 poz 665
665
000 665
ustawa o pomocy publicznej dla przedsiebiorcow o szczegolnym znaczeniu dla rynku pracy 665 0

więcej podobnych podstron