Rząd kończy z fikcją liberalizmu Rządząca Polską Platforma Obywatelska – a konkretnie przedstawiciele jej lewicowo-liberalnego skrzydła – zapowiedziała złożenie w Sejmie ustawy przeciwko „mowie nienawiści”. Nie ukrywam, że postrzegam tę zapowiedź jako jeden z decydujących momentów w historii liberalnej demokracji w Polsce. Projekt logiczny, bowiem ostatecznie kończący z fikcją liberalizmu. Być może urażę część Czytelników nczas.com, ale uważam liberalizm za nieludzki. Przez określenie to rozumiem, że ideologia liberalizmu i liberalny system polityczny jest niezgodny z naturą człowieka, która ma charakter wspólnotowy. Każda zaś wspólnota opiera się na konstytuujących ją wartościach. Ci, którzy opierają się nim, kontestują je, są eliminowani w drastyczny sposób. W czasach świetności Cywilizacji Zachodu społeczeństwo eliminowało heretyków i wolnomyślicieli, podpalając pod nimi drewniane stosy, czyli penalizując herezję, bluźnierstwo i apostazję. Potem rozpoczęło się zjawisko opisane znakomicie przez Carla Schmitta w jego pracy „Lewiatan w teorii państwa Thomasa Hobbesa” (1937): mediewalne społeczeństwo monoideowe zaczęło pękać i pod skorupą oficjalnej ortodoksji zaczęły się pojawiać prądy wolnomyślicielskie. Najpierw publicznie oddawano jeszcze Bogu cześć wedle ustalonej przez suwerena ortodoksji, ale w sercu już w to nie wierzono, a w końcu publicznie zaczęto kwestionować wszystkie prawdy. I tak oto narodziło się społeczeństwo liberalne. Schmitt uważał takie zjawisko za nietrwałe, gdyż sprzeczne z naturą ludzką, która domaga się, aby wspólnota ufundowana była na jakiejś ortodoksji. Stąd pojawiły się „ortodoksje zastępcze”, które podjęły próby narzucenia masom zeświecczonej religii w postaci ideologii. To świat dwudziestowiecznych totalitaryzmów. Niemiecki prawnik uważał, że oto świat powrócił do pewnej bardzo niedoskonałej „normalności”, czyli do monoidei, acz o laickim i mitycznym charakterze. Ideologia totalitarna to taka zlaicyzowana postać religii. Nie ma wątpliwości, że Carl Schmitt pomylił się co do tego, że przyszłością świata jest monoidea faszystowska. Ma jednak rację co do natury ludzkiej: ta rzeczywiście domaga się jedności wierzeń, jedności poglądów i walki z odstępcami za pomocą ustaw o świętokradztwie. Kwestią wtórną jest, czy ortodoksją będzie katolicyzm rzymski, luteranizm, anglikanizm, faszyzm, bolszewizm czy demoliberalizm. Mechanizm ludzkiego myślenia jest zawsze ten sam: mamy wspólnotę i chcemy, abyśmy wszyscy czuli się jako jedno wielkie „my”. Dlatego domagamy się brutalnego spacyfikowania odstępców, którzy świętokradczo naruszyli drogie nam wartości, bez których nie istnieje nasza wspólnota polityczna. Ktoś spyta o Prawdę? Schmitt odpowiada cytatem z Hobbesa: „To władza, a nie prawda tworzy prawo” (Auctoritas non veritas facit legem). Kwestia nie sprowadza się do tego, czy prawda w ogóle istnieje – ludzie nie umieją funkcjonować bez pozytywnej odpowiedzi na to pytanie – ale do kwestii, która z oferowanych nam prawd jest rzeczywiście „prawdziwa” (czyli twierdzenie jest zgodne z rzeczą – jakby to powiedział Arystoteles)? Mówiąc znów językiem Hobbesa: w sumie nie jest istotne, czy prawda istnieje i która z oferowanym nam prawd jest „prawdziwa”. Ważne jest tylko, kto decyduje, co jest prawdą i która z nich ma być oficjalną doktryną integrującą ludzi w społeczeństwo (Quis interpretabitur?). Tak właśnie odczytuję wspomniany projekt ustawy o „mowie nienawiści”. Na naszych oczach widzimy przełomowy moment w polskiej historii: oto kończy się wolność proklamowana w błyskach fleszy w 1989 roku. Oczywiście ktoś powie, że nigdy jej nie było, iż III RP od samego początku przeżarta była socjalizmem. To oczywiście prawda, ale cały ten bajzel funkcjonował przez prawie ćwierć wieku z hasłami „wolności” na sztandarach, a jedną z podstawowych swobód była wolność wypowiedzi, sumienia i przekonań. I oto władza postanowiła nam powiedzieć zupełnie jasno i wprost: liberalizm właśnie się skończył i będziemy represjonować wszystkich „bluźnierców” wobec oficjalnej doktryny państwa, którą jest „wolność”, „tolerancja” i „prawa człowieka”. Tak, my w Średniowieczu także represjonowaliśmy heretyków, z kolei faszyści i komuniści podobne prawodawstwo wprowadzili wobec przeciwników politycznych. Oto logika każdego normalnego, ludzkiego systemu władzy. Na naszych oczach liberalna demokracja także „domyka się” i ustanawia swoją wersję ustawy o „świętokradztwie”. To logiczne. Nie widziałem jeszcze projektu tej ustawy, ale z medialnych doniesień dowiadujemy się, że penalizowana nie będzie wszelka „nienawiść”, lecz jedynie ta, która skierowana jest przeciwko cechom wrodzonym, niezależnym od człowieka. Chodzi o rasę, narodowość, płeć i orientację seksualną. Czyli przy okazji zostanie zadekretowane, że homoseksualizm nie jest chorobą, tylko wrodzoną „odmiennością”. W ten sposób ustawodawca rozstrzygnie problem, o który spierają się lekarze. Quis interpretabitur? Za pomocą tej ustawy system zadekretuje ochronę „grupy trzymającej władzę” w liberalnym państwie. Co ważne, wręcz kluczowe, ustawa o „mowie nienawiści” nie ma dotyczyć tych elementów, które nie są wrodzone. A co nie jest wrodzone? Nabyta jest wiara chrześcijańska, patriotyzm, duma narodowa, własność prywatna. Bez groźby kary można więc będzie tryskać nienawiścią do Kościoła, polskości i właścicieli. Oto system pokazuje, że te elementy nie konstytuują wartości, na których zbudowana jest III RP. Po ewentualnym uchwaleniu ustawy o „mowie nienawiści” liberalna demokracja ostatecznie domknie się, przekształcając się w nowy monoideowy system z własną cenzurą. Rodzaj antyśredniowiecza z antyteologią i antydogmatyką, zbrojny w ustawę o antybluźnierstwie, na straży której stać będą antyinkwizytorzy. Nie potępiam tej tendencji, gdyż wynika z natury ludzkiej, którą liberalizm zignorował. Radykalnie nie zgadzam się jedynie z treściami, które mają być penalizowane. Jak to napisał na Facebooku jeden z moich znajomych: musimy tylko przejąć władzę i zmienić penalizowane treści… Adam Wielomski
Komunistyczna Partia Polski i jej stosunek do polskości W przeddzień 31 rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, który miał podtrzymać komunizm w Polsce, przypominamy – piórem historyka Sebastiana Drabika – nadwiślańskie źródła marskistowskiej utopii. O agenturze w Komunistycznej Partii Polski i jej programowej nienawiści do II Rzeczypospolitej publikujemy tekst wraz z materiałami źródłowymi. Niestety we współczesnej historiografii rosyjskiej narracja jest zastanawiająco podobna…
Komunistyczna Partia Polski (pod tą nazwą występowała w latach 1925-1938, wcześniej była znana jako Komunistyczna Partia Robotnicza Polski) była organizacją od samego początku swego istnienia programowo wrogą wobec wolnej i suwerennej Polski. Była narzędziem sowieckiego imperializmu, czego wyrazem było podporządkowanie jej Kominternowi, a także fakt, że jej członkowie byli zarazem funkcjonariuszami sowieckiego wywiadu GRU, oraz NKWD (vide przykład Bolesława Bieruta ps. „Tomasz”). Wydawane przez nią uchwały, odezwy, manifesty, ulotki i gazety ziały nienawiścią do polskiej kultury, tradycji, do Kościoła katolickiego i całej zachodniej cywilizacji. Krwawa wszechświatowa rewolucja i Polska Republika Rad w ścisłym związku z Sowiecką Rosją oraz zniszczenie dotychczasowych obyczajów i moralności było jednoznacznym celem KPP. Określenie „Polski” w jej nazwie było cynicznym zabiegiem propagandowym. Prawda była taka, że kierownictwo KPP nie miało z Polską nic wspólnego. Było finansowane przez Moskwę, a nawet same zjazdy tej organizacji (na przykład VI zjazd w 1932 r.) miały miejsce w stolicy ZSRS.
Podczas wojny z bolszewikami Linia polityczna zmieniała się w zależności od taktyki i interesów Kremla. Kto popadł w niełaskę u Stalina był zmuszony składać służalcze samokrytyki. Zmiany były jednak kosmetyczne, KPP była od początku nastawiona na wzniecanie w Polsce niepokojów społecznych i zamieszek, które doprowadziłyby do upadku legalnego rządu i ułatwiły Armii Czerwonej przyniesienie „wyzwolenia od Polskich Panów i obszarników”. W 1920 r., gdy zagrożona była przez dziki bolszewicki najazd niepodległość Rzeczpospolitej, komuniści wzywali do zniszczenia Wojska Polskiego. Zresztą Lenin et consortes w utworzonym w okupowanym Białymstoku Tymczasowym Komitecie Rewolucyjnym Polski (tzw. Polrewkom) nie przewidzieli miejsca dla komunistów z Warszawy, główne miejsca zajęli w tym organie okupacyjnym sprowadzeni z Moskwy Julian Marchlewski [dziś spoczywa na warszawskich Powązkach – red.], Feliks Kon, a przede wszystkim Feliks Dzierżyński, jeden z głównych bolszewickich przywódców, twórca Czeka i odpowiedzialny za masowy i krwawy terror przeciwko „wrogom władzy proletariackiej”. Zwycięstwo nad bolszewią, które uratowało Polskę przed niewolą i panowaniem czerwonego barbarzyństwa zostało przez członków KPRP (potem KPP) uznane za wielką porażkę i uczynienie z Polski: „kolonii zachodniego kapitału”.
Komunistyczna Partia Polski a niepodległość Rzeczypospolitej W II Rzeczypospolitej komuniści nieustannie kwestionowali ład polityczny i gospodarczy naszego państwa. Od 1922 do 1930 r. uczestniczyli w głosowaniach do Sejmu Polskiego. Udało się im nawet uzyskać kilka mandatów. Występowali jednak pod innym szyldem (np. jako Związek Proletariatu Miast i Wsi), w kampanii wyborczej stosowali niski populizm i grali na trudnościach gospodarczych głosząc, że rzekomo tylko oni dbają o prawa robotników i o nie walczą, podczas gdy członkowie PPS nazywani „socjalfaszystami” wysługują się kapitalistom i obszarnikom. W rzeczywistości ich program nie był akceptowany bo zakładał faktyczną likwidację niepodległej Polski. Po 1935 r., gdy Komintern rzucił hasło organizowania „frontów ludowych” przeciw faszyzmowi z socjalistami, nieudolnie próbowali wzywać do współpracy PPS, ale poza nielicznymi jednostkami (np. komunizujący socjalista Bolesław Drobner) nie przyniosło to żadnych rezultatów. Zresztą sama KPP została rozwiązana na mocy decyzji Kominternu z 16 sierpnia 1938. Przyczyną było rzekome przeniknięcie „agentów sanacyjnych” do kierownictwa Partii. Prawda była inna, Stalin wymordowawszy w czystkach (1937-1938) kierownictwo KPP, uznał ją za bezużyteczną dla swoich ówczesnych celów geopolitycznych. W tym krótkim artykule chciałbym pokazać prawdziwą twarz KPP jako wyziera z przyjmowanych przez nią dokumentów. Pierwszym takim dokumentem była przyjęta 16 grudnia 1918 na zjeździe zjednoczeniowym Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy oraz Polskiej Partii Socjalistycznej „Lewica” tzw. platforma programowa Komunistycznej Robotniczej Partii Polski. Na temat Polski czytamy tam:
Polityka polskich klas posiadających w stosunku do wojny w istocie była identyczna z polityką imperialistycznej burżuazji wszystkich krajów. Przed wojną przez popieranie militaryzmu i polityki zagranicznej mocarstw zaborczych przygotowały one wojnę, parły do niej. Po jej wybuchu stanęły po stronie swoich rządów, warując sobie jednak udział w łupach, dążąc do zdobycia pod swoje panowanie jak najwięcej ziem, bogactw, ludzi. Z ostatecznym przechyleniem się szali militarnego zwycięstwa na szalę koalicji cała burżuazja polska, jak i burżuazja całego świata znalazła się w jej obozie; woła o pomoc jej oręża , aby siłą i gwałtem nad narodami ościennymi zbudować jak największe państwo podległe jej władzy, aby siłą i gwałtem stłumić rewolucję we własnym kraju, zapewnić sobie panowanie nad własnym ludem i uczynić z Polski przedmurze kontrrewolucji dla zduszenia proletariackiej Rosji. Odbiciem imperialistycznej i kontrrewolucyjnej polityki klas burżuazyjnych polskich jest polski „socjalpatriotyzm”. Będąc wyrazem chwiejnej ideologii drobnomieszczaństwa, stawał się on narzędziem, to tej, to innej grupy imperialistycznej, swojej czy obcej, propagatorem najkrzykliwszej frazeologii niepodległościowej, maskującej rabunkową istotę wojny. W rezultacie dąży ona do uwikłania ludu polskiego w nieskończone pasmo wojen nacjonalistycznych ze wszystkimi narodami ościennymi, do podporządkowania całego życia społecznego interesom zaborczego imperializmu polskiego. Podszywając się obłudnie i demagogicznie pod hasło socjalizmu, przeciwstawia się on wszelkim porywom mas proletariackich do ostrej walki rewolucyjnej, rozbija masowe organizacje tej walki, odgrywa w stosunku do klasy robotniczej rolę kontrrewolucyjnego hamulca , depce najżywotniejsze interesy tej klasy dla sojuszu z burżuazyjną reakcją (…) Zadania proletariackiej rewolucji polskiej są te same, co zadania rewolucji proletariackiej w innych krajach. (…)
Ten paszkwil przeciw niepodległej Polsce, traktujący Polaków jak stado baranów, które nie wie że służy obcemu kapitałowi i wrogiej klasie, dopiero komuniści go uświadomią i pouczą, że nie należy tworzyć własnego państwa, ale oddać się w ramiona bolszewickiego terroru nazywanego „międzynarodowym obozem rewolucji socjalnej”. Przymiotników „narodowy” i „patriotyczny” używali w cudzysłowie, by wyśmiać i zohydzić wartości powszechnie wyznawane w Polsce. Podczas narady partyjnej w lutym 1919 r., gdy otwierano pierwsze po rozbiorach posiedzenie Sejmu Ustawodawczego, pisano w sprawozdaniu partyjnym: W szczególności proletariat Polski musi wypowiedzieć bezwzględną walkę polityce burżuazyjnego rządu, który prowokuje wojnę z rewolucyjna Rosją i chcąc ją zgnębić zarówno w celach imperialistyczno-zaborczych, jak przede wszystkim w interesie międzynarodowej kontrrewolucji- ogłasza ją za głównego wroga Polski, zagrażającego jej wolności (tak było w istocie – przyp. S. D.) W Rosji Sowieckiej polska klasa robotnicza widzi swego sprzymierzeńca i dąży nie do wojny z nią, lecz do jak najściślejszego sojuszu.
Według komunistów Polska miałaby się dobrowolnie oddać moskiewskim katom i jeszcze być im za to wdzięczna. Niebywały cynizm. Wzywano do „bezwzględnej walki z kontrrewolucyjnym rządem polskim i dyskredytowania Sejmu”. Szczególnie haniebnie brzmią słowa używane w odezwach i manifestach KPRP w 1920 r., gdy była zagrożona niepodległość i integralność terytorialna odrodzonej po 123 latach niewoli zaborczej Rzeczypospolitej.
„Piłsudski i jego inteligencko-militarna grupa” Pod koniec kwietnia tego roku odbyła się tzw. pierwsza konferencja KPRP. W uchwale pod tytułem Położenie Polski zawarła ona obraz Polski będącej w ruinie, która lada chwila upadnie i to spowoduje rzekomo wyzwolenie robotników. Przebija z tego tekstu chęć unicestwienia Polski za pomocą bolszewickich bagnetów, które są przedstawiane jako narzędzia wolności. Czytamy tam:
Konferencja stwierdza, że półtoraroczne rządy burżuazji pogłębiły jedynie ruinę i rozkład gospodarczy, do których wojna światowa doprowadziła Polskę. Zamiast upragnionego pokoju burżuazja dała Polsce nową wojnę z Rosją i Ukrainą Sowiecką, zamiast próby odbudowy gospodarki, podjęła dzieło dalszego jej niszczenia. Jedynym dziełem burżuazyjnego państwa polskiego jest stworzenie wielkiej armii, która wchłonęła liczny materiał ludzki, oderwany od warsztatów pracy. Upadek produkcji rolnej, dezorganizacja transportu, przemysł uruchomiony w drobnej części, i to prawie wyłącznie na potrzeby wojska, kwitnące paskarstwo- oto obraz gospodarki Polski (…) Bankructwo Sejmu pociąga za sobą bankructwo demokratycznych złudzeń szerzonych przez PPS, która ogólnonarodowy Sejm przeciwstawiła Radom Delegatów Robotniczych. Praktyka plebiscytów i samookreśleń organizowanych przez burżuazję, do reszty demaskuje w oczach mas istotny sens haseł narodowych i demokratycznych. (…) Burżuazyjne państwo polskie od półtora roku żyje dzięki pomocy koalicji. Tylko dzięki niej mogło stworzyć i wyekwipować wielką armię, główny odział kontrrewolucyjnej armii wielkiego kapitału, atakującej Rosję sowiecką. Podczas gdy wielki kapitał i obszarnicy dążą świadomie do podporządkowania polityki Polski interesom koalicji, widząc w poddaniu się kapitałowi zagranicznemu nieodzowny warunek odbudowy kapitalizmu w Polsce, Piłsudski i jego inteligencko-militarna grupa, ulegając zaślepieniu co do istotnej siły Polski, każą jej grać awanturniczą rolę wielkiego mocarstwa i dążyć do zwierzchnictwa nad Wschodem. (…)Wojna ta do reszty zniszczy aparat gospodarczy Polski, rozprzęgnie armię, jedyną oporę burżuazji, i zmusi zrozpaczone masy robotnicze do czynnego wystąpienia rewolucyjnego. Piłsudskiego czeka na Ukrainie los Niemców i Denikina. Walka o Ukrainę zakończyć się musi walką o zdobycie Polskiej Republiki Rad Delegatów Robotniczych.
Dla tych którzy podobne kłamstwa, oszczerstwa i fałszerstwa pisali i drukowali nie istniał naród polski, ale jedynie „materiał ludzki”, który burżuazja oderwała od spokojnej pracy i rzuciła na Ukrainę w celu realizacji imperialistycznych planów Piłsudskiego. Dla nich wolna Polska to bankrut, przeszkoda dla Rosji Sowieckiej, a polscy robotnicy winni obalić własny rząd i z otwartymi ramionami przyjąć Armię Czerwoną. Jaka była prawda?
Zbrodnie bolszewików w Europie, zamachy, przewroty, rewolucje Biegunowo odległa od paszkwili KPRP. Wszędzie gdzie pojawiły się bolszewickie hordy tam siały terror i spustoszenie. Wiele przykładów dzikiego i niewyobrażalnego dla cywilizowanego człowieka barbarzyństwa komunistów w pierwszych latach ich rządów zawiera niezwykle cenna publikacja profesora Mariana Zdziechowskiego Oblicza końca, która ukazała się w Wilnie w 1938 r. Pierwszą bez wątpienia krwawą zbrodnią bolszewicką było zamordowanie wielu członków dynastii carskiej Romanowów w czerwcu i lipcu 1918 roku. Wśród zabitych przez „czerwonych katów” byli car Mikołaj II, jego żona Aleksandra oraz ich dzieci, a także brat cara wielki książę Michał Aleksandrowicz. Po nieudanych próbach wzniecenia rewolucji w Niemczech (1918, 1923) oraz serii zamachów terrorystycznych, które na polecenie Kremla komuniści przeprowadzili w Krajach Europy Środkowowschodniej (m. in. wybuch na warszawskiej Cytadeli w 1923 r. oraz nieudana próba zabicia króla Bułgarii Borysa III w 1925 r.) nadal celem komunistów było obalenie legalnych rządów i wprowadzenie ustroju sowieckiego. Na VII plenum KC KPP w przyjętych wytycznych sytuacji i zadań partii czytamy: Walka przeciw wojnie imperialistycznej, walka w obronie ZSRR pozostaje czołowym zadaniem partii.Nigdy nie wolno nam zapomnieć, że spadkobiercy KPP bezwzględnie rządzili Polską w latach 1944-1989, a i teraz podnoszą głowę. Sebastian Drabik
Poniżej fragmenty autentycznych dokumentów KPP.
I Konferencja KPRP ( kwiecień 1920) Położenie Polski Konferencja stwierdza, że półtoraroczne rządy burżuazji pogłębiły jedynie ruinę i rozkład gospodarczy, do których wojna światowa doprowadziła Polskę. Zamiast upragnionego pokoju burżuazja dała Polsce nową wojnę z Rosją i Ukrainą Sowiecką, zamiast próby odbudowy gospodarki podjęła dzieło dalszego jej niszczenia. Jedynym dziełem burżuazyjnego państwa polskiego jest stworzenie wielkiej armii, która wchłonęła liczny materiał ludzki, oderwany od warsztatów pracy. Upadek produkcji rolnej, dezorganizacja transportu, przemysł uruchomiony w drobnej części, i to prawie wyłącznie na potrzeby wojska, kwitnące paskarstwo – oto obraz gospodarki Polski. Zupełny niemal brak eksportu przy jednoczesnym imporcie materiału wojennego zza granicy powoduje spadek polskiej waluty i uniemożliwia sprowadzenie maszyn i surowców dla przemysłu. Pokrywanie olbrzymiego budżetu wojennego za pomocą drukowanych banknotów obniża coraz bardziej wartość pieniądza. Drożyzna jako rezultat niedoboru produkcji zwyżki walut zagranicznych i nieustającej emisji banknotów rośnie coraz szybciej. Klasa robotnicza znajduje się w stanie bezustannej, a beznadziejnej walki o utrzymanie stopy życiowej. Liczne rzesze bezrobotnych, pozbawione zapomóg, nie znajdujące pracy ani w przemyśle, ani przy robotach publicznych staczają się do poziomu lumpenproletariatu, powiększając szeregi szmuglerów, prostytutek, kryminalistów.Przeludnienie wsi nie znajdujące ujścia ani w emigracji, ani w odpływie rąk roboczych do przemysłu, zaostrza konflikty klasowe między obszarnikami a włościaństwem i robotnikami rolnymi, gromadząc materiał palny. Rozkład gospodarki kapitalistycznej i wojna sprzyjają bogaceniu się żywiołów pasożytniczych, paskarzy, dostawców państwowych, spekulantów, niezdolnych do twórczości ekonomicznej. Burżuazja nie jest już zdolna do zorganizowania życia gospodarczego (…) Rozbicie klas posiadających i utrata przez nie zdolności społeczno-organizacyjnych znalazły wyraz w Sejmie, który przez cały czas swojego istnienia nie zdołał wytworzyć większości, uchwalić konstytucji, wyłonić programu gospodarczego i finansowego ani określić celow wojny i pokoju.(….) Najbliższe zadania partii (…)
3. Wyjaśniać najszerszym masom, że zarówno w interesie ludu pracującego Polski, jak i całej ludzkości leży jak najenergiczniejsza obrona Rosji i Ukrainy Sowieckiej przed zamachami imperializmu polskiego i międzynarodowego – zadanie to zostało zrozumiane i uznane przez najbardziej nawet umiarkowane sfery robotnicze II Międzynarodówki – oraz wzywać masy robotnicze i żołnierskie , by drogą rewolucji przerwały zbrodniczą wojnę imperialistyczną i na gruzach państwa kapitału i barbarzyństwa zbudowały przy pomocy dyktatury klasy robotniczej państwo proletariatu – Polską Republikę Rad Delegatów Robotniczych.
Kwestia narodowościowa a zadania partii (wrzesień 1930) Zaostrzenie się przeciwieństw świata kapitalistycznego, będącego najistotniejszą cecha trzeciego okresu w rozwoju powojennego kryzysu kapitalizmu, znajduje jaskrawe odbicie w dziedzinie zagadnień narodowościowych. Leninowska linia w kwestii narodowościowej , walka całej KPP o samookreślenie narodów ujarzmionych aż do oderwania się i przyłączenia Ukrainy i Białorusi Zachodniej do USSR i BSSR, walka przeciwko wszelkim przejawom ucisku narodowego, mobilizowanie szerokich mas pracujących na gruncie walki przeciw uciskowi faszystowskiemu i okupacji – jest dziś bardziej niż kiedykolwiek bądź podstawowym czynnikiem rozsadzającym stabilizację kapitalistyczną, pogłębiającym kryzys faszyzmu, zbliżającym masy do decydującego boju z dyktaturą faszystowską. (…) Wyzysk kolonialny Ukrainy i Białorusi Zachodniej przez imperializm polski, większa niż w Polsce rola przeżytków feudalnych, likwidowanych przez rząd faszystowski w sposób godzący w najżywotniejsze interesy szerokich mas pracującego chłopstwa, szczególnie ostra małorolność i zadłużenie gospodarstw chłopskich, przeważający na ziemiach okupowanych typ drobnych i średnich przedsiębiorstw przemysłowych , bardziej wystawionych na skutki kryzysu, wszystkie te czynniki sprawiły, że kryzys gospodarczy najwcześniej ujawnił się na Ukrainie i Białorusi Zachodniej i tam właśnie szczególnie ciężkim brzemieniem spada na barki najszerszych mas ludności. (…) 2. Forpocztą imperializmu narodowego w jego walce przeciw ZSRR jest Polska faszystowska (…) Wojna polsko-ukraińska i polsko-sowiecka w latach 1918-1919, wyprawa na Mińsk, Wilno i Kijów – wszystko to wymownie wskazuje, że burżuazyjna Polska niepodległa od pierwszej chwili istnienia zwrócona była przeciw robotniczo-chłopskiemu państwu sowieckiemu, przeciw narodowo-wyzwoleńczym dążeniom Ukraińców, Białorusinów, Ukraińców (…) Ruch narodowo-wyzwoleńczy, godzący w podstawy władzy burżuazji w Polsce, jest jednym z podstawowych czynników zwycięstwa rewolucji socjalistycznej w Polsce. Partia musi wpoić w świadomość każdego robotnika i chłopa w Polsce, że walka mas pracujących na Białorusi i Ukrainie Zachodniej o ich zjednoczenie z Białorusią i Ukrainą Radziecką, walka przeciw uciskowi narodowemu wobec mas żydowskich i niemieckich – jest jednocześnie walką o obalenie rządów burżuazji, o rząd robotniczo-chłopski, o Polską Republikę Rad (…) Najściślejsze zespolenie międzynarodowe proletariatu możliwe jest tylko na gruncie konsekwentnego przeprowadzenia przez całą KPP zasady samookreślenia aż do oderwania i przyłączenia Białorusi i Ukrainy Zachodniej do macierzystych republik radzieckich, na gruncie walki proletariatu polskiego przeciw okupacji i uciskowi narodowemu
(…) Partia prowadzi walkę na gruncie codziennych bolączek mas pracujących żydowskich i niemieckich. Partia mobilizuje jaj najszersze masy proletariatu i półproletariatu żydowskiego i niemieckiego do walki przeciw eksterminacyjnej polityce rządu Piłsudskiego, przeciw antysemityzmowi i hecy antyniemieckiej, przeciw rugowaniu byłych kolonistów niemieckich w zaborze pruskim. Do walki tej partia wciąga masy pracujące polskie, ukraińskie, białoruskie i litewskie (…) Partia wzywa proletariat górnośląski do wspólnej walki z robotnikami i chłopami całej Polski o obalenie rządów faszystowskich, o dyktaturę proletariatu. Partia wyjaśnia masom, że urzeczywistnienie hasła samookreślenia , możliwe jest tylko przez rewolucję proletariacką w Polsce.
1 maja – Święto Całej Demokracji (kwiecień 1938) (…) Groza położenia Polski jest tym większa, że w dwóch podstawowych ugrupowaniach klas posiadających – sanacji i endecji – Hitler ma swych sojuszników. W chwili, gdy Hitler w Wiedniu otwarcie mówi o swoim „rozgoryczeniu” z powodu korytarza pomorskiego, oddzielającego Prusy Wschodnie od Niemiec, Rydz i Beck, OZN i endecja rozpoczynają dziką nagonkę przeciw Litwie, grożą bratniemu narodowi litewskiemu okupacją zbrojną (…) Banda targowiczan sanacyjno-endeckich z Rydzem i Beckiem na czele rozpętuje opętańczą hecę szowinistyczną przeciw Czechosłowacji , bezczelnie szantażuje bratni naród czeski. Kaci ludu polskiego, ciemięzcy ludów Ukrainy i Białorusi Zachodniej chcą razem z Hitlerem rozgrabić Czechosłowację i lud jej zakuć kajdany faszystowskiej niewoli. (…) Niechaj w te dni rozlegnie się jak Polska długa i szeroka potężny głos milionów ludzi pracy: Precz z nienawistnym reżymem sanacyjno-endeckim, reżymem targowiczan-sprzedawczyków Polski! Rząd Rydza – Składkowskiego – Becka, katów ludu i agentów Hitlera – do dymisji!
„TRZEBA UTRZYMYWAĆ PSYCHOZĘ STANU WOJENNEGO" Chociaż od wprowadzenia stanu wojennego upłynęło 31 lat, nadal wiele okoliczności dotyczących tego wydarzenia pozostaje nieznanych. Niemałym problemem jest brak zbiorów archiwalnych z tego kresu, szczególnie zaś dokumentów partyjnych powstałych tuż po 13 grudnia 1981 roku. Podobnie jak archiwa bezpieki, zostały one celowo zniszczone w okresie tzw. transformacji ustrojowej. W roku 1990, ostatni sekretarz PZPR Mieczysław Rakowski działając na polecenie ówczesnego prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego zniszczył stenogramy z obrad Biura Politycznego KC z 1981 r. Fakt, że dokumenty te są dziś niedostępne dla historyków nie oznacza oczywiście, że zniknęły całkowicie. Wielu prominentnych aparatczyków, wzorem swoich esbeckich kompanów, posiada do dziś „zbiory prywatne”, w których znajdują się oficjalnie zaginione lub zniszczone papiery. Są one traktowane jako swoista polisa ubezpieczeniowa, stanowiąc gwarancję, że jej posiadacz może spokojnie dożywać starości. Polisa skuteczna, skoro od dwóch dekad chroni komunistycznych zbrodniarzy przed jakąkolwiek odpowiedzialnością. Nie byłem zatem specjalnie zdziwiony, gdy przed jedenastu laty w jednym z lewackich tygodników (Przegląd nr 50/2001) pojawił się „nieznany protokół z pierwszego posiedzenia Biura Politycznego z 13 grudnia 1981 r.”. Wprawdzie „nieznany protokół” zawierał niezwykle ważne informacje (wypowiedzi członków BP, opisy reakcji hierarchów Kościoła i zachowań Lecha Wałęsy) to ze względu na proweniencję tygodnika i brak potwierdzenia źródła pochodzenia dokumentu, należało traktować go z dużą rezerwą. Warto też dodać, że dokument ten nie ukazał się w żadnym innym miejscu i dotychczas nie był cytowany. Mój dystans wobec tej publikacji zmniejszył się, gdy wiele lat później, historyk IPN Piotr Gontarczyk opublikował w Biuletynie IPN nr 11-12/2011 fragment tajnego stenogramu z posiedzenia rządu z 13 grudnia 1981 roku. –
http://ipn.gov.pl/download.php?s=1&id=34117
W protokole Biura Politycznego opublikowany w „Przeglądzie” oraz w dokumencie rządowym ujawnionym przez Gontarczyka, są cytowane m.in. słowa Wojciecha Jaruzelskiego. Słowa tak charakterystyczne, że nie sposób wątpić, iż w tym samym dniu wypowiedział je ten sam człowiek. Ponieważ opublikowana przed 11 laty w tygodniku „Przegląd” treść „protokołu nr 49” zawiera niezwykle istotne informacje i znacząco poszerza naszą wiedzę o stanie wojennym, zdecydowałem się przypomnieć ten dokument w całości.
Protokół nr 49 z posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR w dniu 13 XII 1981 r.
Obecni: tow. tow. W. Jaruzelski, K. Barcikowski, T. Czechowicz, J. Czyrek, Z. Grzyb, H. Kubiak, M. Milewski, Z. Messner, J. Łabęcki, S. Olszowski, S. Opałko, J. Romanik, A. Siwak; zastępcy członków BP: tow. tow. J. Główczyk, W. Mokrzyszczak, F. Siwicki; sekretarze KC: tow.tow. M. Orzechowski, M. Woźniak.
Nieobecni: tow.tow. T. Porębski, Z. Michałek.
Zaproszeni do wszystkich punktów porządku dziennego: tow.tow. Cz. Kiszczak, S. Kociołek, M. Janiszewski.
Zaproszeni na posiedzenie BP w dniu 13 XII 1981 r.: tow.tow.
H. Jabłoński - przewodniczący Rady Państwa
S. Ciosek - minister ds. związków zawodowych
Porządek dzienny:
1. Sytuacja społeczno-polityczna w kraju.
Do pkt. 1. porz. dz.
W. Jaruzelski - Proponuję omówić zadania, jakie stoją przed nami.
Cz. Kiszczak - 10 XII br. odbyło się posiedzenie Prezydium, a 11 i 12 XII br. posiedzenie KKP. „'Solidarność" podtrzymywała, a nawet zaostrzyła stanowisko zajęte w Radomiu.
„Solidarność" dąży do obalenia konstytucji, władzy. Poczyniła ona przygotowania do przewrotu. W dniu 12 XII o godz. 20.30 podjęto wstępne działania do przygotowania stanu wojennego. Aktualnie jest pełna gotowość służb. W nocy zabezpieczono radio, telewizję, zablokowano łączność. Nie zanotowano incydentów. Zabezpieczono 320 obiektów. Zablokowano przejścia graniczne. Od godz. 24.00 przeprowadzano akcję internowania osób zagrażających bezpieczeństwu państwa. Dotychczas akcja została wykonana w 70%. Internowano m.in. Rulewskiego, Wądołowskiego. Palkę, Kuroniów, Kułaja, małżeństwo Gwiazdów. Poproszono na rozmowy do Warszawy Wałęsę. Akcja trwa, największe kłopoty były w Gdańsku, zakończono akcję w Olsztynie. Internowano m.in. w Białej Podlaskiej 17 na 20, w Bielsku-Białej 98 na 120, w Chełmie 40 na 52, w Ciechanowie 11 na 13, w Katowicach 463 na 500, w Kielcach 176 na 196, w Koninie 27 na 28, w Radomiu 82 na 93, w Zamościu 93 na 114, w Skierniewicach 32 na 33, w Warszawie 196 na 293. Przeszukane zostały obiekty "Solidarności". Zakwestionowano dokumenty do procesowego wykorzystania. W Katowicach broniono się gaśnicami. W Lublinie zablokowano drzwi. Broniono się także w Koninie i Bełchatowie. Miały miejsce incydenty w Jastrzębiu. W Krakowie użyto plutonu, w Warszawie postrzelono kobietę. Przerwano okupowanie w Świdnicy, Toruniu, Olkuszu, wszystkich zatrzymano. W Warszawie przed siedzibą Regionu Mazowsze zauważono Chińczyków, Francuzów, Japończyków, grupy pracowników z Huty Warszawa. O godz. 7.25 kolportowano wrogie ulotki. MSW realizuje akcję rozmów profilaktycznych, ostrzegawczych. Zaplanowano przeprowadzenie rozmów z 4,5 tys. osób. Odbyły się rozmowy z hierarchią kościelną. Bp Bednorz poparł decyzję o stanie wojennym, a zwłaszcza internowanie Gierka. Prymas J. Glemp wygłosił kazanie na Jasnej Górze, w którym wyraził zaskoczenie z powodu tak szybkiego wprowadzenia stanu wojennego i zainicjował modły o spokój. Bp Bareła wystosował orędzie o spokój. Natomiast 18 XII 1981 r. organizują przemarsz z katedry na Jasną Górę. Ks. bp Dąbrowski i ks. Orszulik chcą zwołać posiedzenie Konferencji Episkopatu Polski. Proszą o odblokowanie łączności dla jej zwołania.
Decyzja: umożliwić Episkopatowi poinformowanie biskupów o terminie zwołania Konferencji Episkopatu przez łączność wojskową.
Zapytywali Stommę o legalność obecnej władzy. Stomma stwierdził, że władza jest legalna do pierwszego posiedzenia Sejmu PRL. W Hucie im. Lenina w Krakowie na nocnej zmianie 7 tys. osób strajkuje, stoi komunikacja miejska. Są próby strajków na PKP, w "Celwiskozie" w Jeleniej Górze. Jest potrzeba operatywnego działania władz lokalnych, wojskowych i milicyjnych.
Decyzja: po pierwszym dniu stanu wojennego zalecić władzom lokalnym (administracyjnym, wojskowym i milicyjnym) podjęcie działań bardziej zdecydowanych i operatywnych.
W miarę upływu czasu sytuacja może stawać się bardziej trudna. Potrzebne jest publiczne wystąpienie Wałęsy, a także innych osób. F. Siwicki - Stwierdził, że stan moralno-polityczny i zdolność do wykonania zadań w pododdziałach jest na poziomie dobrym. Ściśle współdziałając, zablokowano 90 obiektów łączności, radio i TV w całym kraju (uczestniczyło 2 tys. żołnierzy). Przejęto 250 obiektów, w tym cztery lotniska, obiekty telekomunikacji, składy rezerw państwowych. Jednostki patrolują główne arterie, blokują główne węzły komunikacyjne, ochraniają obiekty wojskowe i cywilne. O 6.00 rano związki taktyczne ruszyły w rejony wielkich aglomeracji. Część tych jednostek wejdzie w wyznaczone rejony. Rozwija się sieć radioliniową, urządzenia alarmowe (do 27 województw), 50% stanu sił zbrojnych jest zaangażowane w akcji, lotnictwo i marynarka wojenna znajdują się w stanie podwyższonej gotowości bojowej. Tak przedstawia się analiza wykonania zadań pierwszego etapu. Widzę potrzebę rozszerzenia pracy politycznej, potrzebne jest wzmocnienie oficerami specjalnymi, rezerwą oficerów. Trzeba zagwarantować lepsze bytowanie, umundurowanie.
Decyzja: nasilić pracę polityczno-wychowawczą i partyjną w jednostkach wojskowych wykonujących zadania w ramach stanu wojennego. W tym celu wykorzystać oficerów rezerwy, oficerów z uczelni wojskowych i instytucji centralnych MON.
Zapewnić żołnierzom tych jednostek dodatkowe umundurowanie zimowe, zwłaszcza niektórym pododdziałom buty filcowe.Utrzymujemy ścisłą łączność z sojuszniczymi sztabami i Grupą Północną Wojsk Radzieckich. Spotkania biskupów z pełnomocnikami przebiegają skutecznie, część z nich oczekuje na instrukcje. Kardynał Macharski interesuje się treścią aktów stanu wojennego.Praca komisarzy-pełnomocników w gminach, organizmach gospodarczych przebiega normalnie. Dodatkowe zadania przekażę wykonawcom.
Decyzja: spowodować bardziej zdecydowane działanie pełnomocników-komisarzy w terenie.
K. Barcikowski - Odbyliśmy rozmowę z prymasem Glempem, przekazaliśmy mu informację oraz motywy wprowadzenia stanu wojennego. Nasz stosunek do Kościoła nie ulega zmianie. Informacje te Glemp przyjął spokojnie. Glemp uważa, że w "Solidarności" jest bardzo dużo złych ludzi. Kościół będzie śledził rozwój sytuacji i modlił się o spokój. Rozmowa z bp. Dąbrowskim i ks. Orszulikiem przebiegła spokojnie. Podważali prawdziwość dokumentów o stanie wojennym i zgłaszali uwagi do aktów prawnych. Interesowali się również tym, jak będzie funkcjonować prasa, w tym katolicka. Prosiliśmy o wykaz pism kościelnych.
Decyzja: przygotować koncepcję wznowienia wydawania prasy katolickiej po zakończeniu stanu wojennego.
Interesowali się również osobami internowanymi, m.in. Kułajem, Wielowieyskim, doradcami "Solidarności". Wyrazili zaniepokojenie, że rozmowy z Wałęsą prowadzone są bez doradców. Rozwialiśmy ich obawy. Bp Dąbrowski zaoferował się do współpracy z nami.
S. Ciosek - poinformował o treści rozmów z Lechem Wałęsą. Przytoczył słowa Wałęsy, który powiedział, że jeśli władza zapewni społeczeństwu żywność, to opanuje sytuację. Lech Wałęsa dał pełne poparcie dla tych rozwiązań, stwierdzając, że "Solidarność" poszła za daleko. Można było zatrzymać się. Krytycznie wypowiadał się o działaczach, o społeczeństwie. W Radomiu nie miał innego wyjścia, jak tylko wystąpić ostro. Ucieszył się z aresztowania Gierka. Wystąpienie gen. Jaruzelskiego zrobiło na nim duże wrażenie, powiedział, że je poprze. Stwierdził, że jeśli nie pójdziemy drogą odnowy, to za pięć lat będzie rozlew krwi, że jest żołnierzem i wykonuje rozkazy. Uważa, że na czele "Solidarności" powinien stanąć nowy człowiek. Zaproponuje i przeprowadzi wybór nowego kandydata na przewodniczącego. Chciałby rozmawiać z prymasem. Uważa, iż powinniśmy wypuścić internowanych, po złożeniu przez nich deklaracji lojalności. Rozważa możliwość zwołania Prezydium KKP.
Wnioski:
1. Tow. Rakowski proponuje Wałęsie uzewnętrznienie jego poglądów, obecnie trwa rozmowa Rakowskiego z Wałęsą.
2. Rozważyć możliwość rozmowy Wałęsy z Glempem.
3. Wałęsa uważa, że posiedzi dłużej. Ma dobre warunki.
S. Olszowski - od kilku dni zabezpieczano akcję propagandową. Działał Sztab w składzie: Olszowski, Szaciło, Rakowski, kierownicy wydziałów KC. Akcja była poufnie przeprowadzona - świadczy to o dojrzałości. O godz. 6.00 wdrożono program radiowy, o godz. 12.00 program telewizyjny, co było trudną operacją. Oba programy szły z zapasowego stanowiska. Trwa kompletowanie załogi, są trudności z przepustkami. W radiu na Malczewskiego nie ma "Solidarności". Tow. Olszowski z wielkim uznaniem odniósł się do operacji wojska, oceniając ją jako majstersztyk. Wojewódzkie Zespoły Propagandy otrzymały zadania. Tam, gdzie wychodzą dzienniki, wysłano pracowników KC.
Na szczeblu centralnym wychodzi "Trybuna Ludu" i "Żołnierz Wolności" wraz z dodatkami. W województwach wychodzi tylko jedna gazeta. Kompletuje się redaktorów naczelnych tych gazet. Opracowano tezy programowe i rozpowszechniono je. Przez kilka dni program będzie skrócony w radiu i telewizji. Jeśli sytuacja będzie normalizowała się, będziemy rozszerzać program RTV i zwiększać ilość pism. Jest prośba do MSW, aby udostępnić materiały uzyskane w siedzibach regionów "Solidarności".
Decyzja: wykorzystać w propagandzie materiały zarekwirowane w siedzibach NSZZ "Solidarność".
W. Jaruzelski - powitał tow. Jabłońskiego i poprosił o informacje na temat prac nad podjęciem dekretu o stanie wojennym.
H. Jabłoński - stwierdził, że odbył po kilka rozmów z członkami Rady Państwa. Trudności polegały na tym, iż projekt dekretu o stanie wojennym nie był przygotowany, jak to jest w każdym państwie, ale trzeba było go opracować. W tej sprawie wszyscy członkowie Rady Państwa wypowiedzieli się pozytywnie. Reiff nie zgadzał się na propozycję przyjęcia dekretu o stanie wojennym. Przeciw była Marszałek-Młyńczyk. Dekret przyjęto, mimo iż oficjalnego głosowania nie było.
J. Czyrek - Odbyło się spotkanie z ambasadorami krajów socjalistycznych. Istnieje problem w komentowaniu tych wydarzeń w środkach masowego przekazu na Zachodzie. Reagan przerwał urlop. Haig prowadzi konsultacje w ramach NATO. Zajęli stanowisko niereagowania na wydarzenia w Polsce, ponieważ nie wkroczyły jeszcze wojska radzieckie. Kanclerz Schmidt nie przerwał rozmów w NRD z Honeckerem. Nawoływał do powściągliwości, podkreślając, że Polacy potrafią rozwiązać kryzys własnymi siłami. Francuzi są w kontakcie z sojusznikami i nie widzą zagranicznego zagrożenia. Kanclerz Kreisky stwierdził, że kierownictwo polskie podjęło próbę przeciwstawienia się największemu zagrożeniu, ponieważ nie było jedności przeciwstawnych sobie sił. W USA o 1.00 wezwano naszego ambasadora w celu wyjaśnienia charakteru wydarzeń w Polsce. Uznano, że odbije się to na stosunkach polsko-amerykańskich, zwłaszcza handlowych (również ustalenia z rozmów Z. Madeja). Wielostronne rozmowy w sprawie kredytów będą przerwane. Przedstawiciel Wielkiej Brytanii nie posiadał wytycznych swego rządu, ale uważał, że mogą powstać trudności w stosunkach gospodarczych. Ambasador RFN stwierdził, że poważnie bierze się pod uwagę stanowisko zawarte w przemówieniu gen. Jaruzelskiego. Jeśli nie będzie przelewu krwi, nie będzie ostrej reakcji ze strony rządu RFN. Rząd RFN jest w kontakcie z sekretarzem stanu USA, Haigiem. Przedstawiciel Włoch zapewnił, że będzie życzliwie przedstawiał swojemu rządowi nasze sprawy, reakcja włoska będzie pełna zrozumienia. Nasze wyjaśnienia poprawią sytuację Polski na Zachodzie. Przedstawiciel Austrii odniósł się ze zrozumieniem do naszych decyzji, stwierdzając, że - jego zdaniem - nie było możliwości porozumienia się z siłami opozycyjnymi. Powiedział, że nie może tych informacji przekazać do Wiednia, że nie ma telefonów i teleksów, co jest wbrew międzynarodowej konwencji.
Decyzja: nie przyspieszać odblokowania łączności w zagranicznych przedstawicielstwach w Polsce.
Inne rozmowy z ambasadorami nie wniosły nic nowego. Wysłaliśmy depesze do rządów krajów kapitalistycznych i socjalistycznych. Posłaliśmy także depeszę do ONZ z prośbą, żeby nie stawiać na forum ONZ sprawy Polski. Wysłaliśmy instrukcję dla naszej delegacji w Madrycie na KBWE (sprawa łamania praw obywatelskich). Wysłaliśmy delegację z odpowiednimi instrukcjami do Genewy do MOP (sprawa zawieszenia praw związkowych). Rządy krajów socjalistycznych z uznaniem przyjęły nasze decyzje, ale także i z troską. W ich krajach wielkie wrażenie wywarło wystąpienie tow. W. Jaruzelskiego. Prosili o informowanie ich na bieżąco o rozwoju sytuacji. Pytali, czy mają ewakuować rodziny. Ambasada NRD ewakuowała już pierwszą partię osób. Ogólnie należy stwierdzić, że reakcje są wyważone z wyjątkiem amerykańskiej. USA nie sprzeda nam prawdopodobnie kukurydzy do produkcji brojlerów. Generalnie postawiono sprawę pomocy gospodarczej w rozmowach z krajami socjalistycznymi, konkretne rozmowy będą prowadzone.
W.Jaruzelski - Czy Region Mazowsze zajmuje swoją siedzibę?
Cz. Kiszczak - Tak.
W. Jaruzelski - Jest to błąd, siedziby te muszą opuścić, trzeba je utrzymać. (...)
H. Kubiak - W 28 województwach było pogotowie strajkowe w uczelniach. Proponuje pozostawić dzieci w domu, także młodzież, uniknie się zbiorowego wychodzenia i zgromadzeń. Zwiększymy ilość świetlic.
S. Opałko - Stwierdził, iż wprowadzenie stanu wojennego było oczekiwane i przyjęte z ulgą. Władza zyskuje szacunek, a społeczeństwo nadzieję na poprawę sytuacji. Instrukcja o działaniu partii w stanie wojennym daje możliwość wprowadzenia porządku w partii. Stwierdził następnie, że nauczyciele, którzy wrogo wypowiadali się przeciw ustrojowi powinni być eliminowani ze szkolnictwa (tak zrobili Czesi i Niemcy). Ci nauczyciele, którzy strajkowali, nie mogą wychowywać młodzieży. Zażarty przeciwnik ustroju socjalistycznego nie może być nauczycielem. Kadra miała obiektywne trudności. W imię najbliższych celów należy dokonać wymiany kadry administracyjnej.
Decyzja: dążyć do usunięcia ze szkolnictwa zażartych przeciwników ustroju socjalistycznego.
W. Mokrzyszczak - Wprowadzać zmiany według dekretów i bronić ich. Zarząd regionu "Solidarności" Mazowsze postawił się poza abolicją. Sprawdzić, jak realizowane są dekrety w województwach. Należy zastanowić się, czy realizować uprzednio przyjęte plany pracy, np. posiedzenia Komisji KC, zebrania.
Decyzja: odwołać posiedzenia Komisji Komitetu Centralnego PZPR, odwołać także część wcześniej planowanych spotkań.
T. Czechowicz - Stwierdził, iż należy pokazywać wojsko w działaniu.
S. Kociołek - Stwierdził, iż trzeba kontynuować pracę partyjną, ale bez nadmiernej informacji w środkach masowego przekazu. Co należy robić z 40 tys. pracowników etatowych "Solidarności"?
W. Jaruzelski - Stwierdził, że pracownicy związków zawodowych wracają do tej pracy, którą wykonywali przed przejściem do pracy w związkach zawodowych.
K. Barcikowski - Co się stanie z ludźmi ze związków branżowych, jak odbierzemy im etaty? Proponuję nie odbierać. Powstaje problem płacenia im.
S. Olszowski - Otworzyć możliwość, a potem przedyskutujemy sprawę.
Decyzja: rozważyć na posiedzeniu Biura Politycznego lub Sekretariatu KC dalsze funkcjonowanie aparatu etatowego związków zawodowych, zwłaszcza NSZZ "Solidarność". Rozważyć możliwość powrotu działaczy etatowych związków zawodowych na stanowiska pracy, które zajmowali przed przejściem do aparatu związkowego.
H. Jabłoński - 18 XII br. przewidziane jest zgromadzenie ogólne PAN. W PAN mogą być próby podjęcia uchwały potępiającej wprowadzenie stanu wojennego. Proponuję przełożyć posiedzenie PAN.
Decyzja: odłożyć posiedzenie Zgromadzenia Polskiej Akademii Nauk. Przekonać prof. Gieysztora o potrzebie podjęcia takiej decyzji.
Z. Messner - Stwierdził, że naruszanie zasad spowoduje dodatkowe komplikacje.
H. Kubiak - Należy dać interpretację i wyjaśniać znaczenie nielegalnych zgromadzeń.
Decyzja: dać interpretację i wyjaśniać znaczenie nielegalnych zgromadzeń.
J. Główczyk - Proponuje przekazywać dodatkowe informacje członkom KC.
J. Romanik - Stwierdził, że nie tylko trzeba przekazywać informacje członkom KC, ale i docierać do nich.
W.Jaruzelski - Otrzymałem telefon od tow. Breżniewa, który z sympatią odniósł się do nas i stwierdził, że skutecznie przystąpiliśmy do walki z kontrrewolucją. Były to decyzje trudne, ale słuszne. Wysoko zostało ocenione moje przemówienie. Zapewnił, że możemy liczyć na pomoc ekonomiczną. W rozmowie mocno zaakcentowałem sprawę pomocy ekonomicznej. Moment przez nas wybrany był ostatni i optymalny, wcześniej była zła sytuacja, a później jeszcze gorsza. Lepszego momentu nie mieliśmy, proces lawinowo przebiegających zjawisk negatywnych, próby usuwania partii z zakładów pracy, zapowiedź wieców 17 XII 1981 r. - także w Warszawie - tworzenie faktów dokonanych, sporządzanie ankiet zawierających negatywne oceny partii i władzy. Decyzja o stanie wojennym była jednomyślna w Radzie Państwa. Nie ma mowy o obaleniu rządu. Legalnie istniejąca władza wprowadziła środki zabezpieczające państwo. To są argumenty dla Zachodu. Działanie wszystkich sił i środków było bardzo sprawne: MON, MSW, propaganda. Wszyscy wnieśli swój wkład. Mamy moment sprzyjający, którego nie wolno przeoczyć. Będzie mijać element zaskoczenia, szoku. Codzienne trudności teraz będą adresowane do władzy, bo nie ma "Solidarności". Uwiarygodniać słuszność tych decyzji. Na zdobytych materiałach pokazywać, czego udało się uniknąć. W ostatniej chwili zażegnano groźne niebezpieczeństwo. Należy utrzymywać szok wywołany podjętymi przez nas decyzjami. Zapowiedzi z mojego przemówienia muszą być uwierzytelniane. Zwłaszcza chodzi o internowanie. Przekazać to na telekonferencji. Publikować decyzje o ukaraniu winnych. Na funkcje wojewodów, naczelników wprowadzać osoby wojskowe. Część oficerów rezerwy należy poddać swoistej militaryzacji (zapowiedzieć to na telekonferencji). Sprawa operatywności KW PZPR. Metoda w działaniu jest stara, czekamy, nie ma decyzji. W tych dniach sprawdzą się wszyscy kierownicy, sekretarze KW. Pracować musimy całą dobę, nie możemy stracić czasu. Działania muszą być śmiałe, należy wyegzekwować podjęte sprawy. Nie targować się, działać. Za dużo jest sztabów, trzeba zrobić z tym porządek. Działania muszą być operatywne, skoordynowane. Należy prowadzić aktywną pracę partyjną, ale nie pchać się na afisz. Obowiązuje wojskowa forma. Trzeba sprawdzić, jak funkcjonują pełnomocnicy KC, zwłaszcza w trudnych warunkach i trudnych województwach. Weryfikacji nie powinniśmy prowadzić, natomiast operatywnie należy rozwiązywać sprawy konkretne. Członkowie partii będący członkami "Solidarności" muszą się określić. Należy bardziej rygorystycznie stawiać przynależność do "Solidarności" w administracji. Pozostaje w mocy sprawa zagrożenia. Należy utrzymywać zorganizowane partyjne grupy. Należy stworzyć atmosferę działania w partii i wśród aktywu. Ludzie muszą czuć, że przystąpili do walki. Spotkania odbywają się w nadzwyczajnej sytuacji. Urzędnicza partia jest nie do przyjęcia. Należy zatrzymywać ludzi odchodzących na emeryturę, ludzi najlepszych, zatrzymać ich w zakładach. Trzeba utrzymywać psychozę stanu wojennego, grozę i powagę, z uwierzytelnianiem spraw zapowiedzianych. Należy lepiej wykorzystywać radiowęzły zakładowe. Należy odcinać się od "Solidarności". Jeśli chodzi o problem aresztowanych i internowanych, to szkoda, że nie dokonaliśmy analizy list z 1976 r. Chodzi o to, żeby nie popełnić takich błędów jak wówczas, kiedy wcielono do armii elementy opozycyjne, kryminalne, a potem były z nimi kłopoty i umacniała się opozycja. Np. obecnie nie trzymać Rulewskiego z Bartoszewskim. Należy zastanowić się nad metodami obchodzenia się z nimi, nad metodami pracy z nimi. Doradców oddzielić od rzezimieszków, prowadzić rozmowy z doradcami. Zobaczymy, jak ułoży się sprawa z Wałęsą. Mecenas Siła-Nowicki zachowywał się dobrze. Do spraw tych podchodzić selektywnie. Trzeba dać propozycje, jak te sprawy rozwiązywać. Do ich rozwiązywania powinny włączyć się wydziały KC. Sprawy te przekonsultować z pierwszymi sekretarzami KW. Sprawa tonacji propagandy - musi ona uwiarygodniać zapowiedzi. Pokazywać, że pełnomocnik-komisarz zalecił zdjęcie naczelników, przestępców. Trzeba uderzyć w draństwo, w milionerów i spekulantów, w biurokratów, w kompromitujących nas przedstawicieli władzy. Wykorzystać Białą Księgę. Trzeba publikować życiorysy działaczy opozycji: Rulewski, Kuroń. Pokazywać, kto za nimi stoi. Należy pozyskiwać autorytety moralne. Prowadzić pracę partyjną zwyczajnie, a wielkie konferencje muszą być odkładane w czasie. Trzeba porozmawiać z prezesem PAN, Gieysztorem. Postarać się, żeby lepiej nas zrozumiał. Sprawa zaopatrzenia rynku. Trzeba poprawić zaopatrzenie rynku. Przygotować propozycje, co chcemy otrzymać od sojuszników. Tow. Czyrek powinien postawić w rozmowach z sojusznikami sprawę pomocy żywnościowej. Brać wszystko, co oferują. Trzeba poszukać klucza dotarcia do chłopów. Nie idziemy na obowiązkowe dostawy, ale każdy chłop musi sprzedawać państwu towary (przekazać to na telekonferencji). (...)
Protokółowali: Andrzej Barzyk, Henryk Kierski Warszawa, 13 XII 1981 r. Aleksander Ścios
Znamy więcej szczegółów ws. morderstwa Krzysztofa Zalewskiego Policja ustala przyczyny tragedii w siedzibie wydawnictwa Magnum-X. Z każdą chwilą znamy coraz więcej szczegółów. Sprawą zajęła się prokuratura. Z ustaleń policji wynika, że przed godz. 14.00 do siedziby wydawnictwa na skrzyżowaniu ul. Gocławskiej i Grochowskiej wszedł 48-letni mężczyzna. Według nieoficjalnych informacji był to Cezary S., prezes wydawnictwa, jednak policja jeszcze nie potwierdziła tego oficjalnie. Sprawca zaatakował nożem osoby, które przebywały w wydawnictwie, a następnie zadał kilka ciosów nożem Krzysztofowi Zalewskiemu – wiceprezesowi wydawnictwa. W wyniku odniesionych obrażeń mężczyzna zmarł na miejscu. Policja potwierdziła też, że sprawca użył ładunku wybuchowego, który wybuchł w jego dłoni. Po przewiezieniu do szpitala sprawcy amputowano dłoń, a lekarze oceniają jego stan jako ciężki. Wybuch ranił także lekko jedną z osób przebywających w biurze. Po udzieleniu pomocy ambulatoryjnej, życiu rannego nie zagraża niebezpieczeństwo. Z budynku ewakuowano ok. 40 osób, ponieważ zachodziła obawa, że sprawca poza ładunkiem wybuchowym, który miał przy sobie, mógł wnieść do środka jeszcze inne materiały pirotechniczne. Motywy zbrodni nie są znane. Stan zdrowia sprawcy nie pozwala na jego przesłuchanie, tymczasem media spekulują już, że przyczyną tragedii mogły być sprawy biznesowe. Świadkowie twierdzą, ze w biurze wydawnictwa dochodziło do awantur. Z kolei pracownicy firmy ochraniającej budynek mają zakaz wypowiadania się w sprawie. Krzysztof Zalewski był ekspertem lotniczym, którym wielokrotnie wypowiadał się na temat katastrofy smoleńskiej, m.in. na łamach „Gazety Polskiej”. Był również jednym z bohaterów filmu „10.04.10” Anity Gargas. Krytykował raporty komisji MAK i komisji Jerzego Millera. Był gościem zorganizowanej dwa miesiące temu Konferencji Smoleńskiej. Jako jedyny dziennikarz z branży lotniczej był też na tegorocznym zjeździe klubów „Gazety Polskiej” Niezalezna
Łysiak, skaranie boskie W pociągach, jeżdżąc z promocją „Endeka”, przeczytałem najnowszą książkę Łysiaka – „Karawanę − czy też, jak sugeruje liternictwo okładki, karawan − literatury”. Pewnie nie powinienem się do tego przyznawać, bo jak się już przyznałem, to muszę choć najpobieżniej zrecenzować. Łysiak wciąż jest takim autorem, że jak coś nowego wyda, to się człowiek za rzecz bierze poza kolejką oczekujących lektur; ale, niestety, coraz bardziej staje się autorem takim, że jak już człowiek nowość przeczyta, to by wolał nigdy jej nie widzieć, a najlepiej, żeby nigdy to-to w ogóle nie powstało. Ograniczę się do stwierdzenia, że „Karawan” bardziej niż do czegokolwiek innego podobny jest do „Nocnika” Andrzeja Żuławskiego, które to dzieło zresztą jest bodaj jedynym przez Łysiaka w „Karawanie” zachwalanym, a sam Żuławski − jedynym żyjącym pisarzem, jeśli można go nazwać pisarzem, chwalonym i cytowanym życzliwie. Książka jest przede wszystkim wypisami z gazet kilku ostatnich lat, usypiskiem powierzchownie uporządkowanych cytatów kto napisał co o kim, obficie polanym megalomanią i złośliwościami, tudzież okraszonym coraz bardziej niestety dla Łysiaka charakterystycznymi koszarowymi skatologiami i jego stylistycznymi osobliwościami na czele z vulgo e tutti quanti. Osobny rozdział poświęcił Waldemar Dumny mnie. Wynika z tego rozdziału − i muszę to, co wynika, potwierdzić − że nasze szczątkowe stosunki wzajemne podzieliły się na trzy fazy. Zaczęło się od tego, że zaatakowanego na wr azych łamach Łysiaka wziąłem w jednym felietonów w obronę, potem jeszcze raz coś o nim napisałem − bodaj po tym, jak usunięto go z Politechniki. Poznaliśmy się i Łysiak najwyraźniej zaaprobował mnie w roli dzielnego i obiecującego giermka, choć ja bynajmniej do tej roli nie aspirowałem. Czas jakiś potem zapolemizowałem z Łysiakiem na łamach „Gazety Polskiej” − poszło bodajże o tezę, że Polska powinna zaniżyć wartość własnej waluty tak jak Chiny, bo to sprzyja eksportowi i wzrostowi gospodarczemu. Wyjaśniłem mu, że Chiny stymulując w ten sposób wzrost PKB po prostu rabują własnych obywateli i zmuszają ich do niewolniczej pracy. Pamiętam, że wiedząc już wtedy co nieco o rozmiarach ego Mistrza ująłem rzecz nader delikatnie, sięgając po sienkiewiczowski dialog o Ojcu Kordeckim, który święty był, i mądry, i w ogóle, ale na armatach się nie znał. Nic to nie dało, Łysiak dostał furii − co, że niby ŁYSIAK się NIE ZNA?! ŁYSIAK PIEPRZY GŁUPOTY, TAAAK ??!!! Następnym razem, gdy musiałem coś o nim napisać − z racji nominowania do Mackiewicza książki „Salon” − sytuacja wydała mi się luksusowa, bo miałem o niej do napisania same dobre rzeczy. Jak to jednak zwykle z recenzjami, kłopot z tytułem − Salon, więc oczywiście III część „Dziadów”, do Salonu najlepiej zabierać się z kijem („A łotry, a to kija! A to sznura, haku − ja bym im dwór pokazał, nauczyłbym smaku”!), ale „Z kijem na salony” brzmiało mi czegoś zbyt banalnie, nadto jakby z sugestią, że książka jest nap… cepem. A że akurat mi się przypomniała taka piosenka Dżambli „Z brzytwą na poziomki”, więc dałem subtelniej: „Z brzytwą na salony”. Trzeba było jednak zostać przy tym kiju, bo Łysiak znowu dostał furii, że go niby nazwałem małpą. Po tych doświadczeniach doszedłem do wniosku, że najlepszym sposobem aby nie być zmuszonym wygarnąć facetowi paru przykrych słów, będzie w ogóle o nim, w miarę możności, nie pisać – i taka była faza trzecia. „Karawan” dowodem, że i tak jest niedobrze: Łysiak wyrzuca mi obrażony, że staram się jego istnienie i dokonania zamilczeć. W zemście za to zamilczanie poddaje mnie okrutnej dekonstrukcji, rozwodząc się o różnych paskudnych cechach mego charakteru i mieliznach talentu, ukoronowaniem wszystkiego czyniąc dwa iście mordercze zarzuty. Po pierwsze, że wszystko to co piszę to androny vulgo pieprzenie głupot, a po drugie, że wszystko to co piszę on napisał na długo przede mną. Autor „Empirowego Pasjansa” i „Malarstwa Białego Człowieka” zasłużył na lepszy karawan, ale nikt nie jest w stanie człowieka obronić przed nim samym. Istotne dokonania Łysiaka nadal cenię wysoko, w przeciwieństwie do jego bieżących felietonów, wdzięczny mu jestem za szlachetną postawę jaką wykazał się w sprawie przejęcia „Uważam Rze”, a postawiony przed dramatycznym wyborem, czy Łysiak ma być na mnie obrażony za to, co o nim piszę, czy za to, że o nim nie piszę, ostatecznie skłaniam się raczej ku tej drugiej opcji –skutek ten sam, a mniej się człowiek namacha. RAZ
Mjr Michał Fiszer wspomina Krzysztofa Zalewskiego: "Był po prostu bardzo uczciwym człowiekiem"
Był bardzo dobrym przyjacielem, pomagał wszystkim, którzy potrzebowali pomocy - tak swojego przyjaciela i współpracownika Krzysztofa Zalewskiego wspomina mjr Michał Fiszer. Zalewski został zamordowany na warszawskim Grochowie. Krzysztof był wyjątkowo dobrym i uczynnym człowiekiem, sympatycznym, wesołym, dowcipnym. Był historykiem lotnictwa, doskonale znał się na lotnictwie japońskim. Był jednym z największych autorytetów na świecie w tym temacie. Miał wiele kontaktów w Japonii i dostawał stamtąd informacje, których nikt przed nim wcześniej nie publikował. Był bardzo pracowity, zajmował się w firmie bardzo wieloma sprawami, jednocześnie pełnił funkcje w zarządzie, pełnił funkcje administracyjne, a jednocześnie był redaktorem naczelnym czasopisma, jednego z najlepszych w temacie lotnictwa. Sam był też autorem, pisał bardzo wiele artykułów. Był bardzo aktywny, to człowiek bardzo dużej energii. Często dzielił się swoją wiedzą w mediach. Informacja o jego śmierci była dla mnie potężnym szokiem. Ja znam ich ponad 20 lat, współpracuję przecież z nimi i dla mnie to jest coś niewyobrażalnego, niewytłumaczalnego. Mówię "ich", bo przecież człowiek, który go zamordował jest naszym kolegą. Był człowiekiem spokojnym, raczej o usposobieniu flegmatyka. Trudno mi jest w ogóle zrozumieć, co się tak naprawdę stało. Krzysztof był bardzo rodzinny, miał żonę i dwójkę dzieci. Był bardzo dobrym przyjacielem, pomagał wszystkim, którzy potrzebowali pomocy. Udzielał się też politycznie, był aktywnym członkiem Prawa i Sprawiedliwości. Był po prostu bardzo uczciwym człowiekiem. Zespół wPolityce.pl
Dzisiejsze „państwa” to karykatura, blade odbicia normalnych państw Żyję dziś w świecie, którego nie rozumiem. Nie, nie chodzi o to, że krążą po nim SMS-y, działa Sieć, setka podsłuchów, tysiąc kanałów telewizyjnych i rakiety kosmiczne – w tym nie ma dla mnie nic niezwykłego. Niezwykły jest świat naszej kultury. Kultury politycznej – bo w nim się obracam. Jakieś pięć lat temu – gdy jeszcze nie istniała Unia Europejska, konstytucja unijna była już (lub lada miesiąc miała być) odrzucona, traktat lizboński nie był ratyfikowany ani nawet podpisany – podczas seminarium na Uniwersytecie Warszawskim p. Magdalena Jungnikiel, sędzina i doradczyni ministra sprawiedliwości, najspokojniej oświadczyła, że sędziowie w Polsce będą orzekali w myśl przepisów obowiązujących we Wspólnocie Europejskiej – nawet gdyby były one sprzeczne z Konstytucją Rzeczypospolitej. I nic się nie stało. W normalnym – w moim pojęciu – państwie panią Jungnikiel najpierw w trybie natychmiastowym pozbawiono by immunitetu sędziowskiego; następnie – ponieważ nie było to jej działanie jako sędziny, lecz opinia – wpakowano do wiezienia, gdzie by ją namawiano, by odwołała swoje twierdzenie (wtedy słowa – oraz ich odwoływanie – traktowano poważnie!), a gdyby odmówiła – zostałaby ścięta. I przeszłaby do historii jako Męczenniczka za Sprawę Unii Europejskiej – jak śp. Tomasz Morus na przykład. Oczywiście w normalnym kraju p. Jungnikiel mogłaby wyjechać, poprosić o zwolnienie z poddaństwa czy obywatelstwa – i wtedy swobodnie krytykować to państwo. Mogłaby też nadal być poddanką czy obywatelką i krytykować jego zasady – ale oczywiście nie jako sędzina! Natomiast żadne normalne państwo nie może tolerować, by ludzie należący do jego elity kwestionowali podstawy działania tego państwa! Ktoś powie: no dobrze, państwa europejskie już się rozsypywały, a na ich miejsce powstawała – i już powstała – Unia Europejska. Ale przecież w Unii Europejskiej też każdy może sobie kwestionować dowolne jej zasady i jeździć po niej jak po burej suce. I nic się nie dzieje. Ja jestem wychowany nawzorach z czasów, gdy istniały jeszcze normalne państwa, a w nich obowiązywały normalne zasady. Jestem chowany na analizach działań takich tytanów myśli jak śp. Klemens Lotar Wentzel Nepomuk ks. von Metternich, śp. Karol Maurycy de Talleyrand-Périgord, ks. Benewentu, śp. Juliusz hr. Andrássy de Csík-Szent-Király & Krásna Hôrka czy ks. Aleksander M. Gorczakow. Chowany na zasadach logiki i celowości działania. Anegdota głosi, że gdy Metternich dowiedział się o śmierci Talleyranda, powiedział: „Ciekawe: co On chciał przez to osiągnąć?”. Dzisiaj działania naszych mężyków i żoneczek stanu o niczym nie świadczą, nie można nic z nich wydedukować. Przeciwnie – próba dedukcji może prowadzić do błędów najstraszliwszych. Podam przykład sekwencji zdarzeń, którą już 15 lat temu ze zgrozą opisywałem. Otóż w roku 1997 zaczęły się negocjacje na temat wstąpienia Rzeczypospolitej do NATO. W którymś momencie prezydent USA i gensek NATO oświadczyli, że Polska zostanie w 1999 roku przyjęta do Paktu. Po czym istotnie, w marcu 1999 roku Rzeczpospolita stała się członkinią Paktu, a Polska została objęta parasolem NATO. Otóż w świecie normalnym negocjacje takie toczyłyby się w najgłębszej tajemnicy – a o przystąpieniu Rzeczypospolitej do NATO ogłoszono by w momencie, gdy parasol (prawny) nad Polską już by się rozciągał! W świecie wspomnianych mężów stanu ogłoszenie w 1998 roku, że Rzeczpospolita za rok zostanie do NATO przyjęta, byłoby rozumiane po prostu: „Panowie na Kremlu, macie rok, by Polskę sobie podporządkować!”. I w normalnym świecie Kreml by sobie zapewne Polskę w ten czy inny sposób podporządkował – a na pretensje Amerykanów jakiś potomek ks. Gorczakowa reagowałby szczerym zdumieniem: „Zaraz! To w jakim celu ogłaszaliście, że Polskę przyjmiecie za rok – a nie przyjęliście od razu??!!?”. Ja na miejscu kremlowskich strategów na pewno bym to zrobił. Tylko tam teraz też rządzą jakieś niedoróbki umysłowe, jacyś wybrańcy L**u, też nie umiejący precyzyjnie, ostro, po męsku myśleć. Cóż, wszyscy chowają się w szkołach koedukacyjnych – a „z kim przestajesz, takim się stajesz!”… Dzisiejsze „państwa” to po prostu karykatura, blade odbicia normalnych państw. Wystarczy w ten blady cień tknąć palcem, a robi się dziura na wylot. Ostatnio padł pod tym względem chyba rekord świata. Otóż kilka dni temu rząd Ukrainy podpisał „kontrakt stulecia” z hiszpańskim koncernem Gas Natural Fenosa, który miał dać miliardy na wybudowanie instalacji do skraplania gazu na Ukrainie. Telewizja pokazywała, jak p. Mikołaj Azarow, premier rządu, i inni ukraińscy dygnitarze uroczyście podpisują kontrakt z p. Jerzym Sardà Bonvehim. P. Jerzy (po katalońsku Jordi), urodzony w Sant Vicenç de Castellet, twierdził, że jest przedstawicielem hiszpańskich firm w Kijowie. Tyle że Gas Natural Fenosa nic ani o nim, ani o kontrakcie nie wie! Co śmieszniejsze, rząd Ukrainy usiłuje trzymać fason i wydał oświadczenie, że „w dalszym ciągu wyraża chęć negocjacji i podpisania tego kontraktu”. To zdarzenie pokazuje dobitnie, jak niepoważne są dzisiejsze państwa. Jak można je oszukać… Jak? Dokładnie tak samo, jak oszukuje się kobiety w ogłoszeniach o rewelacyjnych środkach piorących, powiększaczach biustów i ziołach zapewniających miłość wybranego mężczyzny… Choć co prawda śp. Fryderyk Wilhelm Voigt, szewc z Tylży, jako „kapitan z Köpenick” zdołał aresztować burmistrza i przywłaszczyć sobie zawartość miejskiej kasy już w 1906 roku – no, ale oszukał tylko kilku policjantów z małego podberlińskiego miasteczka. JCM Wilhelm II dowcipnego szewca ułaskawił. Ciekawe, czy JE Wiktor Janukowycz też będzie śmiał się z tego do rozpuku i machnie ręką – czy zażąda dla p. Bonvehiego jak najsurowszych kar. Dawniej państwa były poważne – więc mogły sobie pozwolić na śmiech. Dziś państwa są niepoważne – więc bardzo usilnie starają się utrzymać pozory, że jednak poważne są… W najbliższych dniach zobaczymy! JKM
Kamiński: Polacy upokarzani przez Rosjan - Prośba Radosława Sikorskiego, by UE pomogła Polsce ws. odzyskania wraku Tu-154 to działanie jedynie na użytek polityki krajowej. Rząd śledzi badania opinii publicznej i widzi, że upokarzani zachowaniem strony rosyjskiej Polacy są coraz bardziej zniecierpliwieni - mówi wiceszef PiS, Mariusz Kamiński w Kontrwywiadzie RMF FM. - Działanie Sikorskiego to krok w dobrym kierunku, ale bardzo spóźniony. Tak nie zachowuje się profesjonalny dyplomata. Zamiast prosić o pomoc Catherine Ashton, Sikorski powinien zwrócić się o pomoc do ministrów spraw zagranicznych UE - dodaje.
Konrad Piasecki: Jedno ciepłe zdanie o Radku Sikorskim? Mariusz Kamiński: Nie do końca...
Nawet pół nie. Niestety nie. Ja nie uważam, żeby ta inicjatywa Radosława Sikorskiego była inicjatywą poważną.
Ale wreszcie robi to, co chcieliście i czego żądaliście od rządu, czyli umiędzynarodowienia śledztwa.
Ale tak nie zachowuje się poważny i profesjonalny dyplomata. Nie ogłasza czegoś, zanim to nastąpi. Po pierwsze, zadaniem polskiego rządu byłoby uzyskanie sytuacji, w której rzeczywiście mielibyśmy poparcie Unii Europejskiej w rozmowach z Rosją. Radosław Sikorski zwrócił się tylko z zapytaniem do pani Ashton...
Czyli najpierw powinien uzyskać fakty, a dopiero potem o nich mówić. Tak jest. A tutaj mieliśmy do czynienia z jakąś niezobowiązującą rozmową, nie wiadomo, czy ten temat w ogóle stanie na szczycie Unia-Rosja, a Radosław Sikorski już to ogłasza na cały świat. Ja traktuję to tylko i wyłącznie jako pewne działanie na użytek polskiej opinii publicznej, a nie realne działanie polskiego rządu, aby umiędzynarodowić tę sprawę.
Ale powie pan przynajmniej, że to krok w dobrym kierunku? To jest krok w dobrym kierunku, ale bardzo, bardzo spóźniony.
A nie traktuje pan tego trochę jak takiego uśmiechu czy gestu Radosława Sikorskiego w stosunku do PiS-u albo przynajmniej wyborcy PiS-owskiego? Widać, że rząd śledzi badania opinii publicznej w tej sprawie. Polacy są coraz bardziej zniecierpliwieni, rozgoryczeni, a niektórzy (czują się) wręcz upokorzeni zachowaniem władz rosyjskich. Władze polskie od dwóch lat przekonywały nas, że wszystko jest w porządku. Pamiętamy poklepywanie się Tuska i Putina, którzy osobiście mieli prowadzić do tego, aby śledztwo przebiegało wspólnie, harmonijnie. Nic z tego nie wynika. Okazuje się, że wszystko to było blagą. Polska opinia publiczna, coraz bardziej zniecierpliwiona, ma prawo oczekiwać realnych działań ze strony rządu, a nie kolejnych propagandowych działań pana Sikorskiego.
Ale zwrócenie się do Ashton traktuje pan jako działanie propagandowe? Tak, dlatego że minister Sikorski powinien przede wszystkim zwrócić się do ministrów spraw zagranicznych Unii...
...ale zwraca się do ministrów spraw zagranicznych poprzez panią Ashton. Poinformował tylko panią Ashton o stanowisku rządu polskiego, że chciałby, aby ten temat był tematem poruszonym w trakcie rozmów z Rosją. Natomiast pani Ashton skomentowała to bardzo krótko - jej rzeczniczka prasowa powiedziała, że pani Ashton przyjęła do wiadomości stanowisko Radosława Sikorskiego. Nawet nie wiemy, czy Radosław Sikorski konsultował to z prezydentem, z premierem, ale na pewno nie mamy tu do czynienia z żadną konsekwentną akcją polskiej dyplomacji.
Czy pan zna zdjęcia, które mogłyby obciążyć szefa CBA? Te zdjęcia, o których mówi pan Tomasz Kaczmarek. Nie znam i nie interesuje mnie to.
Podoba się panu dyskusja na tym poziomie między pańskim byłym podwładnym a szefem służb? Nie podoba mi się dyskusja na tym poziomie, nie podobają mi się słowa pana Wojtunika, ironiczne i złośliwe komentarze z jego strony.
A słowa pana Kaczmarka? Tomasz Kaczmarek uświadomił mu, że on sam może znaleźć się też w takiej sytuacji, gdyby miał do czynienia z ludźmi postępującymi nieetycznie. Każdy z nas ma zrobione zdjęcia w różnych towarzyskich sytuacjach i robienie z tego sensacji jest po prostu grubą przesadą i niestosownością.
Tyle, że zdjęcia wypłynęły nie przez Wojtunika i Wojtunik nie przyłożył nawet palca do tego, żeby te zdjęcia wypłynęły na światło dzienne. Mówię o zdjęciach pana Kaczmarka. Natomiast teraz szantażowanie Wojtunika, czy sugerowanie mu: mam też twoje zdjęcia, mało elegancie, przyzna pan. Nie ma tuta mowy o jakimkolwiek szantażu, natomiast mało eleganckie jest komentowanie w sposób złośliwy przez pana Wojtunika tego typu sytuacji.
A nie upomniałby pan przyjacielsko albo, jako były szef swojego byłego podwładnego pana Kaczmarka, żeby jednak nie epatował świata tymi zdjęciami? Rozmawiałem z Tomaszem Kaczmarkiem. Zapewniał mnie, że zdjęcia, które przekazali mu funkcjonariusze CBŚ nigdy za jego sprawą nie zostaną upublicznione.
A pytał go pan, czy to naprawdę są zdjęcia, które kogoś obciążają, czy to zdjęcia z sytuacji towarzyskich? Tak samo jak zdjęcia z sytuacji towarzyskich publikowane przez "Gazetę Wyborczą" nie obciążają niczym Tomasza Kaczmarka, tak samo sądzę, że zdjęcia towarzyskie z funkcjonariuszami pana Wojtunika również go nie obciążają.
A pan, jak pan Kaczmarek, uważa, że państwo Kwaśniewscy są rzeczywiście uwikłani w pranie brudnych pieniędzy albo ukrywali swoje dochody? Takie śledztwo prowadziła prokuratura po słowach Józefa Oleksego, który twierdził to w rozmowie z panem Gudzowatym.
A CBA wykonywało działania operacyjne? Tylko pytanie, czym to się wszystko skończyło, bo prokuratura śledztwo umorzyła. Nie do końca. W tej sprawie CBA prowadziło działania operacyjne, wspierające śledztwo.
Ale ma pan przekonanie, że rzeczywiście państwo Kwaśniewscy powinni dostać zarzuty? Efekt końcowy na ten moment jest taki, że kilka osób z najbliższego otoczenia państwa Kwaśniewskich ma postawione zarzuty oszustw skarbowych i jest sprawa przed sądem. Akt oskarżenia trafił do sądu, sprawa przed sądem nie jest jeszcze zakończona. Natomiast moim zdaniem prokuratura przedwcześnie umorzyła ten wątek. Stanowisko oficjalne CBA, przekazane prokuraturze na piśmie w tamtym czasie było takie, że zarzuty powinny usłyszeć również inne osoby.
A pańskie wewnętrzne przekonania dzisiaj jest jakie? Moje przekonanie absolutnie jest takie, że śledztwo zostało zakończone przedwcześnie i sprawa wymaga wyjaśnienia. Moim zdaniem CBA zebrało materiał dowodowy wskazujący na to, że faktycznymi właścicielami willi w Kazimierzu byli państwo Kwaśniewscy. Taki był materiał dowodowy. Takie było stanowisko CBA.
Ale nawet gdyby byli, to czy naprawdę człowiek, który jest prezydentem i jego żona, która była chyba szefową, czy właścicielką agencji nieruchomości nie mogliby kupić takiego domu, nie stać by ich było na ten dom? Badane, badane były legalne dochody prezydenta Kwaśniewskiego i jego małżonki. Z legalnych dochodów nie mogli kupić tego domu w Kazimierzu. A wszystkie okoliczności wskazywały na to, że oni byli faktycznymi właścicielami i dysponentami tej willi w Kazimierzu i jeszcze raz chcę to podkreślić, że żadne pieniądze nie zostały w tej sprawie stracone, a 1,5 mln zł przekazane przez funkcjonariuszy figurantom w tej sprawie zostały odnalezione w sejfie w agencji nieruchomości Royal w przeszłości należącej do państwa, do pani Kwaśniewskiej, w sejfie jej przyjaciela Marka Z., który zatrzymany potwierdził, że deponował te pieniądze na prośbę i polecenia Jolanty Kwaśniewskiej.
Czyli powinna dostać zarzuty pańskim zdaniem? Takie było stanowisko CBA...
I pan je podtrzymuje dzisiaj po latach? ...przedstawione na piśmie prokuraturze i uważam, że było to trafne stanowisko.
Panie prezesie, czy pana gnębią jakieś podejrzenia dotyczące tego nieszczęśliwego, czy tego właściwie morderstwa, do którego doszło na Grochowskiej, mówimy o tym ekspercie lotniczym, który jakoś współpracował z komisją Macierewicza? To na pewno mamy do czynienia w wielką tragedią, natomiast mam nadzieję, że ta sprawa zostanie szybko wyjaśniona i wszelkie spekulacje zostaną przecięte. Żyje przecież sprawca tego mordu, żyje świadek, zakładam, że mamy do czynienia naprawdę z tragiczną sytuacją, ale nie wydaje mi się, żeby ona miała podtekst.
Czyli nie ma jakiegoś drugiego, czy trzeciego dna? Nie wydaje mi się, brak jest danych w tym momencie, żeby coś takiego sugerować, a myślę, że szybko ta sprawa zostanie wyjaśniona.
Antonii Macierewicz mówi, że trzeba, że się boi o bezpieczeństwo innych ekspertów, niesłusznie. Nie wiem, czy niesłusznie, myślę, że może mieć powody ku temu. Ludzie, którzy angażują się w sprawy smoleńskie mogą być narażani na różnego typu trudne sytuacje. Natomiast jeżeli chodzi o Krzysztofa Zalewskiego, którego znałem, niewątpliwie wielka tragedia, wielka tragedia dla rodziny, wielkie słowa współczucia, myślę, że nie ma to charakteru, nie ma to związku z jego aktywnością jako eksperta lotniczego, ale zobaczymy. W tym momencie jeszcze nie wszystko jest wyjaśnione.
A propos Antoniego Macierewicza, to prawda, że jakoś odsuwa się wiceprezesura PiS-u dla niego? Nie wiem, dlaczego media już od mniej więcej roku czasu mówią i ogłaszają wręcz, że Antonii Macierewicz za chwilę ma pełnić różne ważne funkcje.
A nie będzie pełnił? Nie wiem, czy nie będzie. O tym zadecydują członkowie PiS-u w odpowiednim momencie. Antoni Macierewicz niewątpliwie jest ważnym politykiem PiS-u, ale w tym momencie nie dyskutujemy o żadnych nowych nominacjach, jeżeli chodzi o władzę PiS-u i to są jakieś plotki.
RMF
Prokurator badający afery w LOT, STOEN i TP SA odsunięty Prokurator Jacek Więckowski w ubiegłym roku wydał nakaz zatrzymania m.in. byłego szefa Urzędu Ochrony Państwa gen. Gromosława Czempińskiego. W czerwcu Więckowski postawił zarzuty korupcyjne członkom zarządu Kulczyk Holding Janowi W. i Wojciechowi J. Jan W. miał wręczyć milion złotych łapówki George'owi S. – doradcy przy prywatyzacji TP SA. Więckowski już od pięciu lat zajmował się kulisami prywatyzacji spółek Skarbu Państwa. To on prowadzi największe śledztwo w Polsce, dotyczące korupcji przy prywatyzacji STOEN, LOT i TP. Jego delegacja do Prokuratury Apelacyjnej mija 31 grudnia, a szefowa katowickiej apelacji Iwona Palka nie zamierza mu jej przedłużać. Więckowski przez ostatnie lata pracował w wydziale antykorupcyjnym Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach. - Był oddany tej sprawie, miał ogromną wiedzę o mechanizmach prania pieniędzy i potrafił ją wykorzystać – „Rz” cytuje komentarz jednego ze śledczych. Pojawiają się pytania, czy nie jest to ruch mający rozmyć to śledztwo i znacznie je przeciągać. Wystarczy powiedzieć, że następcę Więckowskiego czeka lektura 300 tomów akt.
Gazeta zapytała o zwierzchników prokuratora o powody tej decyzji. - „Powody są merytoryczne, ale prokuratura nie będzie dokonywać publicznej oceny prokuratora" – odpowiedziała prokuratura w Katowicach Więckowski w ubiegłym roku wydał nakaz zatrzymania m.in. byłego szefa Urzędu Ochrony Państwa gen. Gromosława Czempińskiego. Zarzucił mu przyjęcie 600 tys. euro łapówki za pomoc przy prywatyzacji STOEN i Polskich Linii Lotniczych LOT. „Rz” przypomina, że Czempiński wygrał przed sądem o niesłuszne zatrzymanie, ale zarzutów mu nie wycofano. W czerwcu Więckowski postawił zarzuty korupcyjne członkom zarządu Kulczyk Holding Janowi W. i Wojciechowi J. Jan W. miał wręczyć milion złotych łapówki George'owi S. – doradcy przy prywatyzacji TP S. A. Śledztwo Więckowskiego ma kontynuować dwóch innych prokuratorów, których delegowano do sprawy pod koniec listopada. On sam wróci do prokuratury okręgowej. W 2006 r. był w niej naczelnikiem wydziału przestępczości gospodarczej. MM, Rp.pl
Wywiad z Tymoteuszem Raffinetti Czym jest Partia Libertariańska? Jaki ma cel? - na te i wiele innych pytań odpowiada koordynator PL od spraw marketingu politycznego. Na stronie Partii Libertariańskiej na Facebooku czytamy:
"Partia Libertariańska to nieformalny ruch dążący do stworzenia polskiej wersji Libertarian Party USA."
Czym jest ten ruch? Jesteśmy ruchem ludzi ceniących sobie ponad wszystko wolność. Zmierzamy do stworzenia partii politycznej, która stanowić będzie nową alternatywę dla osób, które do tej pory musiały wybierać pomiędzy "mniejszym złem".
Czyli czym się różnicie od KNP, która także ceni sobie najbardziej wolność? Kongres Nowej Prawicy to partia prawicowa. Mamy podobne pomysły, co do gospodarki, lecz na tym podobieństwa się kończą. Libertarianizm nie należy ani do prawicy ani do lewicy. To ruch skrajnie liberalny, dążący do jak najmniejszej ingerencji państwa w życie obywateli.
Czy właśnie kwestie gospodarcze nie powinny być najważniejsze? Oczywiście, obecnie powinniśmy zrobić wszystko żeby jak najszybciej zminimalizować dług publiczny i rozruszać polską przedsiębiorczość. Jeżeli państwo nadal będzie utrudniać ludziom prowadzenie biznesu, obciążać wysokimi podatkami i bezsensownymi regulacjami, a przy tym zadłużać obywateli na potęgę i prowadzić nieefektywną politykę demograficzną, wkrótce znajdziemy się w tragicznej sytuacji. Obecnie prowadzona polityka "tu i teraz" jest receptą na gospodarczą katastrofę.
Jaki plan ma Partia Libertariańska na odbudowę rynku pracy? Zmniejszenie podatków? Nasz szczegóły program gospodarczy jest w trakcie przygotowywania. Na pewno będziemy zmierzać do prywatyzacji mienia państwowego - uważamy, że prywatny właściciel zawsze będzie lepiej gospodarował majątkiem od urzędnika. Pracodawcy powinni mieć pełną swobodę zawierania umów z pracownikami, państwo nie powinno w to ingerować. Jesteśmy też za jak najniższymi podatkami oraz uproszczeniem procedur ich obliczania, płacenia i kontroli. Najważniejsze jest jednak dla nas prawo przedsiębiorców do nieskrępowanej swobody gospodarczej. Polski biznesmen powinien być zwolniony od przymusowych danin, zakazów, nakazów, rejestrów i koncesji. Im w większym stopniu uwolnimy rynek, tym więcej będzie na nim miejsc pracy i możliwości prowadzenia własnego biznesu.
Czyli jesteście za sprzedażą państwowego majątków obcemu kapitałowi, co usilnie próbuje wprowadzić Platforma Obywatelska? Uważamy, że państwowy majątek powinien znaleźć się w rękach obywateli - podatników. Chcemy uniknąć sytuacji, w której majątek ten mógłby znaleźć się w rękach osób związanych z politykami lub zainteresowanych jego zniszczeniem.Dlatego proponujemy jego zwrot m.in. poprzez darmowe uwłaszczanie jego użytkowników.
W jaki sposób chcecie zmniejszyć podatki, jeżeli aktualny deficyt budżetowy Polski wynosi prawie 80 tysięcy mln? Zmniejszając podatki zwiększamy możliwości rozwoju przedsiębiorczości. Większa ilość podatników wpłacających niskie podatki jest korzystniejsza niż mniejsza liczba osób uiszczająca wysokie podatki. Zarówno dla budżetu państwa jak i dla kieszeni samych zainteresowanych.
Powstanie tego Ruchu zbiegło się w czasie z przegraną Partii Libertariańskiej USA w wyborach na prezydenta Stanów Zjednoczonych.Jaki był powód przegranej Libertarianinów za Oceanem?
W Stanach Zjednoczonych obowiązuje system dwupartyjny. Amerykańskiej Partii Libertariańskiej niewątpliwie ciężko jest konkurować z Demokratami i Republikanami. Pragnę jednak zauważyć, że libertariańskie poglądy cieszą się coraz większym zainteresowaniem wyborców za oceanem. Gary Johnson uzyskał w wyborach trzecie miejsce - najlepszy wynik wśród tzw. third parties, a republikański polityk Ron Paul cieszył się olbrzymim poparciem - jego stronę na Facebooku polubiło już ponad 1,1 mln internautów!
Czy liczycie na jakikolwiek sukces w Polsce? Czy nie będziecie kolejnym kanapowym ugrupowaniem, jak Kongres Nowej Prawicy, czy PJN? Zdajemy sobie sprawę, że przed nami długa droga. Czeka nas pot, krew i łzy, parafrazując Churchilla. Nie ma jednak sensu robić polityki wychodząc z założenia, że się nie uda. Każda porażka czegoś nas będzie uczyć, a każdy sukces motywować do dalszego działania. Na pewno łatwo się nie poddamy. Ja wierzę w to, że odniesiemy sukces. Dlatego, że jesteśmy takimi samymi ludźmi jak nasi wyborcy. Jesteśmy tak samo wkurzeni na to co się dzieje w kraju, pragniemy zmian, a po nich bezpieczeństwa i stabilizacji. Tak samo jak każdy Polak, chcemy końca polsko-polskiej wojny, która nas wyniszcza i nie przynosi niczego dobrego. Przynosimy powiew świeżości, ale i kompetencje i konkretne pomysły na stworzenie niezależnego kraju wolnych ludzi.
Czy nie lepszym pomysłem byłoby stworzenie koalicji wolnościowców, w której skład wchodziło by KNP, PJN? Na chwilę obecną nie jesteśmy jeszcze formalnie partią polityczną, musimy, więc wstrzymać się z takimi ruchami. Decyzja o tym, czy powstanie taka koalicja zależeć będzie od chęci współpracy ze strony tych partii oraz decyzji Zarządu PL. Ja osobiście nie jestem do końca przekonany czy współpraca z KNP mogłaby dojść do skutku. Wszystko zależeć będzie od ewentualnej zmiany lidera (nie widzę absolutnie żadnej możliwości współpracy z Januszem Korwin-Mikke) oraz rezygnacji z pewnych konserwatywnych poglądów. Ale wszystko rozwinie się w swoim czasie. Na bieżącą chwilę, jak mówiłem, nie ma nawet formalnych możliwości podjęcia takich rozmów.
Kiedy można się spodziewać formalnego założenia waszej partii? Planujemy zarejestrować naszą partię w 2013 roku. Na chwilę obecną powstają nieformalne struktury - już ponad 275 zadeklarowało chęć członkostwa w naszej partii. Sympatyków mamy jeszcze więcej - naszą stronę na Facebooku polubiło ponad 2,5 tysiąca osób. Jeżeli wszystko będzie rozwijać się tak optymistycznie, to oficjalna rejestracja nastąpi już wkrótce.
W najbliższym tygodniu rocznica prowadzenia stanu wojennego. Czy oddziały PL organizują coś z ten okazji? Do momentu oficjalnego zarejestrowania partii, nasze działania prowadzone będą jedynie w Internecie. Być może jednak odniesiemy się do wydarzeń z 13 grudnia 1981 roku na naszym Fan Page'u. Jako Partia Libertariańska, jesteśmy jednoznacznie antykomunistyczni - opowiadamy się jawnością wszelkich archiwów IPN (również zbiorów zastrzeżonych). Uważamy również, że komunistyczne zbrodnie nie powinny ulegać przedawnieniu.
Czyli spotkania organizowane przez oddziały Ruchu są nie oficjalne? Są to jedynie spotkania zapoznawcze, powstające z inicjatywy naszych sympatyków w poszczególnych regionach. Mają na celu integrację przyszłych członków naszej partii oraz rozpoczęcie prac nad budowaniem lokalnych struktur. Dzięki temu, w momencie rejestracji będziemy mieli już przygotowane oddziały regionalne, które będą mogły zacząć prowadzić działania w skali lokalnej.
Czy jesteście za legalizacją narkotyków i broni palnej? Jesteśmy za zniesieniem prohibicji narkotykowej. Uważamy, że każdy obywatel powinien mieć prawo samemu decydować, co jest dla niego szkodliwe a co nie jest. W ten sposób przyczynimy się również do likwidacji przedsiębiorczości zorganizowanej działającej dotychczas w tym zakresie. Jeśli chodzi o broń palną, naszym zdaniem każdy człowiek powinien mieć prawo do obrony własnego życia, zdrowia oraz mienia. Zamierzamy, zatem wnioskować o udostępnienie broni palnej pełnoletnim obywatelom.
Czy możliwość zakupienia broni palnej przez pełnoletniego obywatela nie zwiększy ilości naruszeń prawa? To wszystko zależy od kodeksu karnego oraz odpowiedniego przeszkolenia organów prewencyjnych. Zanim wprowadzimy możliwość posiadania broni palnej w celach obronnych, dopilnujemy, żeby przygotowane było na to zarówno społeczeństwo, prawo, jak i policja. Obecnie przestępcy kupują broń nierejestrowaną, z nielegalnych źródeł. Nie dość, że przeciętny obywatel nie ma szans na obronę przed tak uzbrojonym bandytą, to policja ma większe trudności w zlokalizowaniu samego przestępcy. Kto ma większe szanse - uzbrojony gwałciciel czy przerażona, bezbronna kobieta? Otwarty dostęp do broni palnej, zwiększy zarówno skuteczność pracy policji, jak i bezpieczeństwo samych obywateli.
A kto ma większe szanse uzbrojony gwałciciel czy przerażona kobieta z pistoletem? Na pewno kobieta ma wtedy jakiekolwiek szanse. Im bardziej regularnie trenuje na strzelnicy, tym większe.
Większość partii ma swojego lidera, wodza. Czy Partia Libertariańska ma swojego, jeszcze nieoficjalnego, prezesa? Obecnym Koordynatorem Partii Libertariańskiej jest Maciej Dudek. To on stoi obecnie na czele Zarządu i rozstrzyga wszelkie sporne kwestie. Wspólnie z Bartłomiejem Byczkiewiczem (Koordynator Informacji, członek Zarządu) opracowali i wprowadzili w życie pomysł na tę partię. Partia Libertariańska jednak otwarta jest na współpracę ze wszystkimi członkami i sympatykami. Chcemy, żeby każdy mógł uczestniczyć w budowaniu tej inicjatywy.
Dziękuję za rozmowę. Wywiad przeprowadził Rafał Staniszewski.
Nawet za komuny tak nie było Mamy 450 tysięcy urzędników, więc nic dziwnego, że w takiej masie ludzi znajdzie się pewna ilość takich, którzy wpadają na coraz dziwniejsze pomysły prowadzące do masowej inwigilacji obywateli. Najpierw wprowadzono parkometry w które trzeba wpisywać numer rejestracyjny pojazdu. Potem wprowadzono tajne mandatowozy, które jeżdżą po mieście i wlepiają mandaty, bez zatrzymywania kierowców. Taki mandatowóz może jechać za danym samochodem przez pół godziny i nie ma takiej możliwości, żeby kierowca w tym czasie nie popełnił jakiego wykroczenia. Jak się uwezmą, to każdemu wlepią mandat. Mogą w ciągu roku zebrać 700 milionów złotych mandatów i pozbawić prawa jazdy 350 tysięcy kierowców. Ale to mało. Rzeczpospolita donosi, że pojawił się rządowy projekt ustawy, który zobowiązuje każdego właściciela samochodu do prowadzenia zeszytu i wpisywania kto kiedy prowadził samochód. Po co? Po to, że jeżeli mandatowóz zrobi fotkę i wlepi mandajniaka (mandat tajniaka), to urzędnik chce wiedzieć kto prowadził samochód, żeby precyzyjnie dopisać tej osobie punkty karne i ewentualnie pozbawić prawa jazdy. Oczywiście do kontroli zeszytów trzeba będzie zatrudnić nowych urzędników. Powinni mieć pałki i paralizatory i prawo rewizji mieszkania. To będą tzw. zeszytowe brygady szakala, które będą wpadały do domów i sprawdzały czy jest zeszyt, a jak nie będzie to spałują lokatora. Myślę, że to nie koniec działalności “przyjaznego państwa”. Ponieważ ministrowi Sami Wiecie Któremu znikają podatki VAT, więc za jakiś czas pojawi się pomysł, żeby obywatel prowadził zeszyt, w którym będzie wklejał wszystkie rachunki za kupione towary. Zeszytowa brygada szakala wpadnie, i jeżeli nie będzie rachunku za chleb wklejonego do zeszytu, to porazi prądem i spałuje. Ale to też może nie być koniec. Przecież obywatel, który się niezdrowo odżywia lub prowadzi niezdrowy tryb życia (np. za mało śpi) niepotrzebnie zwiększa koszty funkcjonowania służby zdrowia w państwie polskim, bo częściej choruje od tego który odżywia się i prowadzi zdrowo. Więc urzędnik opracuje dla każdego obywatela zdrowy tryb życia i prześle ten tryb pocztą, w specjalnym zeszycie. Zeszytowe brygady szakala będą wyrywkowo sprawdzać obywateli na mieście, jeżeli w danym momencie robi coś innego niż było przewidziane w zeszycie, obywatel zostanie zabrany na dołek, porażony prądem i spałowany. Mam kilka fakultetów, byłem w ponad 50 krajach świata, władam kilkoma językami, pracowałem w kilku zawodach na wysokich stanowiskach. Ale pomimo tego olbrzymiego doświadczenia, nie rozumiem co się dzieje. Dlaczego mój rodzinny kraj zamienia się w opresyjne, nieprzyjazne draństwo. Rozumiałem, gdy robili nam to okupanci, Niemcy, a potem Sowieci Ale teraz robią to polscy urzędnicy.Dlaczego? Zanim państwo dopadnie setki tysięcy obywateli i wlepi im skutecznie i brutalnie warte kilka miliardów złotych mandajniaki, proponuję chwilę refleksji. Jeżeli kierowcy w Polsce przestraszą się represji i zaczną jeździć zgodnie z przepisami, przestrzegając absurdalnych ograniczeń prędkości, to będą takie korki, że PKB Polski spadnie i efekt netto dla budżetu będzie negatywny. W oczach urzędnika obywatel to przestępca którego jeszcze nie złapano. To dawca podatków, opłat i kar, z których urzędnik pobiera pensję. Do tej optyki dostosowywane są przepisy. Pytanie kiedy skończy się ludzka cierpliwość i do czego to doprowadzi.
Rybiński
Esbecy do Trybunału Od 2010 roku umorzono 439 postępowań przeciw funkcjonariuszom SB i MO. Jest szansa, że zostaną wznowioneJak dowiedziała się „Rz", w kolejną rocznicę wprowadzenia stanu wojennego PiS złoży do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o uznanie za niezgodne z konstytucją przepisów kodeksu karnego pozwalających na umorzenie karalności sporej części przestępstw popełnionych w PRL przez funkcjonariuszy MO i SB. Jeżeli TK uzna skargę PiS za zasadną, stworzy to szansę na postawienie ich przed sądem.
– Chodzi o elementarną sprawiedliwość. Postkomuniści wprowadzili przepisy, które de facto działały z mocą wsteczną, gwarantując w ten sposób bezkarność tym funkcjonariuszom komunistycznych służb specjalnych, którzy bili, torturowali Polaków – mówi „Rz" poseł Przemysław Wipler (PiS). Razem z przewodniczącym Klubu Parlamentarnego PiS jest autorem skargi do TK.
Bezkarność swoim... Część zbrodni komunistycznych, takich jak pobicia, zastraszenia, z przyczyn oczywistych nie była ścigana w okresie Polski Ludowej. Ich sprawcy w olbrzymiej większości pozostawali bezkarni również po 1989 r. Dlaczego? Bo zgodnie z ówczesnymi przepisami kodeksu karnego okres przedawnienia takich przestępstw wynosił 5 lat.
– To oznacza, że jeśli ktoś został pobity w czasie pacyfikacji na przykład protestów na Wybrzeżu, to w wolnej Polsce nie mógł domagać się ścigania przestępców, bo te czyny uległy przedawnieniu jeszcze w okresie PRL – tłumaczy Wipler. W listopadzie 1995 r. pod rządami Józefa Oleksego (SLD) Sejm przyjął poprawki do kodeksu karnego. Zgodnie z nimi bieg terminu przedawnienia przestępstw przeciwko życiu, zdrowiu, wolności lub wymiarowi sprawiedliwości, zagrożonych karą pozbawienia wolności powyżej 3 lat, popełnionych przez funkcjonariuszy publicznych przed 31 grudnia 1989 r., rozpoczyna się 1 stycznia 1990 r. 25 maja 2010 r. Sąd Najwyższy uznał w oparciu o przepisy właśnie z 1995 r., że sprawcy niektórych zbrodni komunistycznych, zagrożonych karą do 5 lat pozbawienia wolności, nie mogą zostać pociągnięci do odpowiedzialności karnej z powodu ich przedawnienia.
Esbecy górą Taka decyzja Sądu Najwyższego doprowadziła do paraliżu postępowań przeciwko funkcjonariuszom komunistycznych służb, którzy w okresie PRL znęcali się nad opozycjonistami.
– Od czasu wydania przez Sąd Najwyższy uchwały z 25 maja 2010 r. prokuratorzy oddziałowych Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu umorzyli, z uwagi na upływ okresu przedawnienia, 320 postępowań – poinformował „Rz" Robert Kopydłowski, prokurator Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. – Na tej samej podstawie, na etapie postępowania sądowego, umorzono sprawy przeciwko 119 oskarżonym o popełnienie zbrodni komunistycznych – dodał.I tak np. w kwietniu 2010 r. Sąd Okręgowy w Radomiu umorzył sprawę 28 zomowców z Lublina, oskarżonych o znęcanie się nad zatrzymanymi po radomskim proteście w czerwcu 1976 roku. Sąd uznał, że przedawnienie nastąpiło w 1995 r. W listopadzie tego roku IPN z tego powodu musiał umorzyć śledztwo w sprawie utrudniania w latach 1983–1984 śledztwa w sprawie śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka przez milicję.
A w sierpniu tego roku były esbek Mieczysław K. wygrał od Polski zadośćuczynienie w wysokości 1,6 tys. zł za – jak uznał sąd – wcześniejsze „skazanie za przedawniony czyn". Wcześniej został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu za znęcanie się w latach 80. nad zatrzymanymi opozycjonistami. Komentuje Eliza Olczyk
Chodzi o sprawiedliwość Zdaniem historyka prof. Jana Żaryna dobrze by się stało, gdyby TK uchylił przepisy z 1995 r. – Takie bowiem rozwiązania prawne nie podtrzymują idei sprawiedliwości – ocenia Żaryn. Zdaniem prawnika Marcina Wątrobińskiego TK powinien się przychylić do uznania przepisów z 1995 r. za niezgodne z konstytucją. – Legislacja nie może być stosowana z mocą wsteczną, a w praktyce do tego sprowadzają się przepisy z 1995 r. – mówi ekspert. Wątrobiński dodaje: – Legislacja w tak drażliwej sprawie jak przestępstwa komunistyczne, w kraju dotkniętym tak boleśnie przez ten system, powinna być prowadzona na przyzwoitym i rzetelnym poziomie – komentuje Wątrobiński.
Ofiarom zbrodni stanu wojennego W czwartek zapal Światło Wolności To pomysł nowej kampanii Instytutu Pamięci Narodowej mającej uczcić ofiary stanu wojennego. Pracownicy IPN namawiają Polaków, zwłaszcza młodych, by 13 grudnia, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, o godzinie 19.30 zapalili w oknie symboliczny znicz. To nawiązanie do wykonanych przed laty przez Ojca Świętego Jana Pawła II i ówczesnego prezydenta USA Ronalda Reagana gestów solidarności z internowanymi w stanie wojennym. W Wigilię Bożego Narodzenia 1981 r. w oknie Pałacu Apostolskiego w Watykanie zapłonęła wówczas świeca. Zainspirowany tym prezydent Ronald Reagan wezwał swoich rodaków w bożonarodzeniowym orędziu do zapalenia świec. – Polacy zostali zdradzeni przez własny rząd. Ci, którzy nimi rządzą, oraz ich totalitarni sojusznicy obawiają się wolności, którą Polacy tak bardzo umiłowali. (...) Niech płomień milionów świec w amerykańskich domach będzie świadectwem, że światła wolności nie uda się zgasić – mówił wówczas Ronald Reagan. Pierwszą wirtualną „świecę pamięci" zapalił już wczoraj właśnie IPN. Wielkich rozmiarów znicz wyświetlony na warszawskiej siedzibie Instytutu będzie płonął do 13 grudnia.IPN przygotował też projekt edukacyjny. 13 grudnia na ulice Warszawy wyjedzie zabytkowy autobus Ikarus 280 linii 13 XII.Szyby autobusu oklejono reprodukcjami fotografii dokumentujących wydarzenia stanu wojennego.
Jednolity patent groźny dla firm Parlament Europejski przyjął wczoraj dwa rozporządzenia, które umożliwią wdrożenie jednolitego patentu w 25 państwach Unii, w tym w Polsce Przez nowe europejskie przepisy, które popierał polski rząd, może stracić nasza gospodarka – alarmują przedsiębiorcy.
– Przegłosowanie przez PE tych przepisów nie oznacza, że zaczną automatycznie obowiązywać w Polsce – zapewnia resort gospodarki. Eksperci twierdzą co innego: sprawa jest już przesądzona i jednolity patent będzie obowiązywał.
W poniedziałek rozporządzenia wraz z umową międzyrządową o powołaniu sądu jednolitego patentu sygnowali rządowi przedstawiciele 25 krajów, w tym Polski. Przeciwko tej decyzji od blisko dwóch lat protestują liczne środowiska biznesowe i organizacje pozarządowe. Alarmują, że przyjęcie jednolitego patentu będzie zabójcze dla polskiej gospodarki, zwłaszcza dla małych i średnich przedsiębiorców.Niebezpieczeństw dla firm jest wiele. Efektem przyjęcia wczorajszych regulacji są bowiem jednolite patenty, które automatycznie będą obowiązywać we wszystkich 25 krajach. Będą one dostępne wyłącznie w trzech językach: angielskim, niemieckim i francuskim.
25 w tylu krajach Unii będą obowiązywać jednolite patenty (bez Włoch i Hiszpanii) To polski przedsiębiorca, chcąc sprawdzić, czy nie narusza czyjegoś patentu, będzie ponosił koszty tłumaczenia skomplikowanych dokumentów. Jeśli zaś zostanie oskarżony o naruszenie patentu, będzie musiał się bronić w obcym języku przed zagranicznym sądem. W tym czasie wobec niego będzie można stosować środki zabezpieczające, np. nakaz zniszczenia towaru, zamrożenie konta bankowego itp.Eksperci wytykają też, że wraz z wejściem jednolitego patentu liczba patentów w Polsce zwiększy się nawet o 60 tysięcy rocznie. Polski przedsiębiorca będzie teraz musiał się pilnować, aby żadnego z nich nie naruszyć (w 2010 r. w Polsce obowiązywało 30,5 tys. patentów, w tym 12,3 tys. europejskich).
53 mld zł o tyle, według raportu Deloitte, w ciągu 20 lat wzrosną koszty po przyjęciu jednolitego patentu Dlaczego rząd, wiedząc o wątpliwościach, zdecydował się na przystąpienie do jednolitego patentu? Resort gospodarki tłumaczy, że „kwestia zaawansowania prac nad pakietem patentowym była priorytetem Polski m.in. w trakcie sprawowania przez nasz kraj przewodnictwa w Radzie UE", wobec czego mimo zastrzeżeń podtrzymaliśmy chęć dalszego udziału we wdrażaniu jednolitego patentu.
– Od połowy 2010 roku alarmujemy, przekonujemy, spotykamy się z przedstawicielami rządu, politykami, przedstawiamy analizy o skutkach dla gospodarki. Bezskutecznie – mówi „Rz" Katarzyna Urbańska z Departamentu Prawnego PKPP Lewiatan, organizacji zrzeszającej pracodawców. – Do polskiego rządu apelowały także rządy włoski i hiszpański, które mając bardziej zaawansowane gospodarki niż nasza, nie przystąpiły do jednolitego patentu, bojąc się o swoich przedsiębiorców – dodaje. Co ciekawe, mimo akceptacji polskiego rządu dla jednolitego patentu część europosłów obu partii rządzących Platformy Obywatelskiej (m.in. Krzysztof Lisek, Elżbieta Łukacijewska, Paweł Zalewski) i PSL (m.in. Andrzej Grzyb, Jarosław Kalinowski, Czesław Siekierski) głosowała przeciwko przyjęciu rozporządzeń wprowadzających jednolity patent.
– Zapoznawszy się z opublikowanym niedawno raportem Deloitte, nabrałem wątpliwości. W obliczu tych szacunków trudno dziś uznać, że jednolity patent będzie korzystnie wpływać na polską gospodarkę – mówi nam Grzyb. Rzeczywiście z raportu Deloitte, sporządzonego na zlecenie resortu gospodarki, wynika m.in., że koszty spraw sądowych, zakupu licencji, koszty dostosowawcze będą w okresie 20 lat wyższe o 53 mld zł, niż gdyby Polska jednolitego patentu nie przyjmowała.
– Koszty wprowadzenia tego systemu przewyższają stanowczo potencjalne zyski, z Polski płyną same negatywne i ostrzegawcze opinie różnych środowisk – przyznaje Konrad Szymański, europoseł PiS, który głosował przeciw rozporządzeniom. – Polski rząd dał sobie wcisnąć ten pomysł podczas prezydencji, kompletnie nie zwracając uwagi na detale i konsekwencje tej decyzji – dodaje. Dzisiaj rząd przekonuje, że ostateczna decyzja o tym, czy jednolity patent będzie obowiązywał w Polsce, zależy od tego, czy polski parlament ratyfikuje umowę międzyrządową o powołaniu sądu patentowego. „Jeżeli Sejm RP nie ratyfikuje umowy o Jednolitym Sądzie Patentowym, pakiet patentowy nie będzie obowiązywał w Polsce" – przekonuje „Rz" resort gospodarki. Katarzyna Urbańska ma jednak co do tego wątpliwości. – Zostały przyjęte dwa kluczowe rozporządzenia w ramach wzmocnionej współpracy. Jeśli nasz Sejm nie ratyfikuje umowy o jednolitym sądzie, to znaczy, że ona nie wejdzie w życie w Polsce, ale pozostałe rozporządzenia będą u nas obowiązywać – mówi „Rz". Konrad Szymański podkreśla, że rząd jest teraz w niezręcznej sytuacji. – Jeśli cały czas zapewnialiśmy, że popieramy jednolity patent, a teraz okazałoby się, że parlament nie ratyfikuje jednej z umów, to nie najlepiej to świadczy o naszej wiarygodności. Wychodzi na to, że nie wiemy, czego chcemy – mówi. – Zwłaszcza że polscy posłowie zaczynają rozumieć, co w praktyce oznacza decyzja rządu – dodaje. Komisja Europejska przewiduje, że pierwszy jednolity patent może zostać wydany już w 2014 r., zakładając (co jest bardzo prawdopodobne), że do listopada 2013 r. co najmniej 13 krajów UE ratyfikuje międzyrządową umowę ws. sądu jednolitego patentu.
Kamila Baranowska
Ziemkiewicz: wolta Wałęsy musiała być dla generałów kompletnym zaskoczeniem - Większość Polaków nie wie na czym naprawdę polegał stan wojenny. Naprawdę polegało to na przetrąceniu kręgosłupa rodzącej się demokratyzacji - powiedział w pierwszej części wywiadu z Onetem Rafał A. Ziemkiewicz. Dodał, że "generałowie byli pewni, że Lech Wałęsa, którego agenturalne papiery mieli przecież w ręku, pójdzie na współpracę. Jego wolta musiała być dla nich kompletnym zaskoczeniem". Z Rafałem A. Ziemkiewiczem - pisarzem, publicystą, autorem m.in. "Myśli Nowoczesnego Endeka", "Polactwa", "Wkurzam Salon" - rozmawia Jacek Nizinkiewicz. Jacek Nizinkiewicz: Wybiera się Pan 13 grudnia pod dom generała Jaruzelskiego?Rafał A. Ziemkiewiczem: Nie, bo będę w Kielcach. I tam zamierzam wziąć udział w marszu rocznicowym organizowanym przez narodowców.
- Dlaczego - Bo to jest ważna data i ważne żeby ludzie, zwłaszcza młodzi, pamiętali co się wtedy stało.
- A myśli Pan, że nie pamiętają? - Czasami mam wrażenie, że nie pamiętają co się wydarzyło w roku 2010.
- Do roku 2010 i lat ostatnich jeszcze wrócimy. Zna Pan sondaże, które mówią, że większość Polaków uważa, że stan wojenny wprowadzono słusznie? - To jest właśnie skala nieznajomości tego, co się naprawdę wtedy działo. Większość Polaków nie wie na czym naprawdę stan wojenny polegał.
- A na czym naprawdę polegało? - Naprawdę polegało to na przetrąceniu kręgosłupa rodzącej się demokratyzacji. To znaczy ruchowi "Solidarności", który mógł trwale zmienić nie tylko Polskę, ale i Europę.
- I zmienił.- Nie w taki sposób, w jaki mógł to zrobić. Mógł być ruchem narodowego odrodzenia i, jak powiedziałem, demokratyzacji. Polacy przebudzili się wtedy do szerokiego wyłaniania swych przedstawicielstw, do organizowania się, do aktywności obywatelskiej. I, co jednoznacznie wynika z badań historyków, Rosja sowiecka w zasadzie pogodziła się już z tym, na co się zgodziła 10 lat później. Te wyniki badań, które Pan wspominał wynikają z upowszechnienia przez propagandę przekonania, że alternatywą dla stanu wojennego była interwencja sowiecka. Tymczasem żaden poważny historyk nie potwierdza tezy, żeby taka interwencja groziła: przeciwnie, istnieją rozliczne dowody, że to generał Jaruzelski prosił Rosjan o pomoc, i powiedziano mu - działaj sam, jak ci się uda, to dobrze, a jak nie, rzucimy cię Polakom na pożarcie. Jaruzelskiemu i komunistom bynajmniej nie szło wtedy o to, by uchronić Polskę przed interwencją sowiecką.
- Wg Pana, o co szło generałowi? - Szło o ratowanie własnych tyłków i zachowanie władzy. Ubocznym skutkiem tej operacji było to, że "Solidarność", która formowała się jako ruch demokratyczny, przestała być ruchem demokratycznym.
- A czym się stała? - Organizacją wodzowską, kierowaną autorytarnie przez Lecha Wałęsę i jego doradców. Gdyby nie zdławienie tego republikańskiego ożywienia przez stan wojenny, dziś mielibyśmy do czynienia z dużo większą samodzielnością społeczeństwa, z dużo większym poczuciem obywatelskim, z wiarą w to, że coś można w Polsce zmienić. Natomiast stan wojenny, siłą rzeczy, zniszczył demokrację w związku, spowodował, że w działalności podziemiu Lech Wałęsa, idący za głosem swych doradców, stał się dyktatorem. Tylko dzięki temu możliwy był dil przy Okrągłym Stole.
- I Polska dzięki temu "dilowi" stała się wolna. - Ale to wskutek tego dilu, ta wolność jest ułomna. Model wyzwolenia poprzez dil elit z obu stron Okrągłego Stoły wyrzucił ogół Polaków poza nawias historii i sprawił, że do dziś się oni z państwem Polskim nie identyfikują, nie uważają go za swoje. Myślą wyłącznie o swoich przyziemnych interesach i kierują się cwaniackim instynktem: ile ja jestem w stanie wyrwać dla siebie. Zabite zostało w rodzącej się w "Solidarności" poczucie dobra wspólnego, poczucie odpowiedzialności za wspólnotę. W ten sposób demokracja, która została zbudowana w roku ’89 jest demokracją kulawą, podobniejszą do wzorców latynoskich, niż zachodnich. I ten kult generała Jaruzelskiego, do którego przyłączyli się jego dawni przeciwnicy, który jest szerzony przez "Gazetę Wyborczą", przez Adama Michnika…
- A już miałem nadzieję, że możliwa jest rozmowa z Panem bez przywoływania Adama Michnika. - ...i przez Lecha Wałęsę, wynika z ich świadomości, że tak naprawdę 13 grudnia zaczął się Okrągły Stół. 13 grudnia zaczął się proces takiego przekształcenia Polski w państwo gospodarczo wydolne, żeby nomenklatura komunistyczna pozostała warstwą uprzywilejowaną w Polsce wolnorynkowej, żeby się z socjalistów przekształciła w gładko kapitalistów.
- Myśli Pan, że to było zaplanowane, czy po prostu tak wyszło? - Tak wyszło. Świadomość, że trzeba odrzucić ideologię i "pryncypia" komunizmu narodziła się na zapleczu władzy gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych. 13 grudnia Jaruzelski na pewno wierzył, że ratuje "realny socjalizm". Jego plan, zapomniany dziś, był zresztą bardzo racjonalny, ale został zburzony przez Lecha Wałęsę. Kluczem była tu operacja kryptonimowana jako "Renesans" - odtworzenie "Solidarności" jako "zdrowego ruchu robotniczego", oczyszczonego z "elementów imperialistycznych". W planach tych Lech Wałęsa miał się spektakularnie pogodzić z generałem Jaruzelskim, a wyrzec się Geremka, Michnika, Kuronia i innej "ekstremy".Hala "Oliwii" była już przygotowywana na zjazd odnowionego związku, na którym miało się to dokonać. Wtedy stan wojenny miałby sens: ludowe wojsko wyszło z koszar i oczyściło z jednej strony związek, z drugiej Partię - to dlatego internowano także gierkowskich prominentów - i dokonawszy tego dzieła, wróciło do koszar. "Zdrada" Wałęsy, który, odczekawszy, odmówił współdziałania w tej operacji, wysadziła wszystko w powietrze: zamiast się podeprzeć bagnetem, jak zamierzał, Jaruzelski musiał na nim siedzieć, a to wiadomo, jak się zawsze kończy.
- Przecież nie ma na to dowodów. - Wszystkie znane fakty układają się w taki scenariusz. Generałowie byli pewni, że Lech Wałęsa, którego agenturalne papiery mieli przecież w ręku, pójdzie na współpracę. Jego wolta musiała być dla nich kompletnym zaskoczeniem.
- Szantażowali Wałęsę? - Sądzili, że całkowicie mają go w ręku. Jeśli wyżmie się cały ten słowotok, który od lat wylewa z siebie Wałęsa, z tych jego dziwacznych stylistycznych ozdobników, to zostają z niego dwa zdania. Pierwsze: "Mogli i chcieli mnie zabić". To nie ulega kwestii - bezkarne zamordowanie przez SB Tadeusza Szczepańskiego, niezłomnego działacza gdańskich Wolnych Związków Zawodowych, latem 1980, nie mogło nie wywrzeć na Wałęsę wpływu, przekonało go, że z komunistami trzeba postępować inaczej, chytrze. Stąd zdanie drugie: "Oszukałem ich".
- A kogo Wałęsa miał oszukać? "Solidarność" czy władzę? - Przede wszystkim komunistów, oczywiście. Nie wiem, czy obiecał im współpracę, ale w każdym razie nie wyprowadzał ich z takiego przekonania. Do momentu, aż zamknęli go w Arłamowie. W tym momencie już mu włos mu z głowy spaść nie mógł. Nie mogli już też wyciągnąć na niego kwitów, nikt na świecie by im nie uwierzył. Stał się panem sytuacji i wykorzystał to: przewidział, że jeśli odmówi współpracy, to Jaruzelski znajdzie się w ciemnej, powiedzmy, uliczce, i to z każdym rokiem coraz głębiej. Im bardziej PRL będzie się sypać, tym bardziej będzie musiał jakoś rozszerzyć bazę dla komunistycznych rządów, a to będzie możliwe tylko poprzez porozumienie z nim, Wałęsą, noblistą, człowiekiem-symbolem. Tak oto cwany chłop z Popowa Górnego diabła wyonacył, podbił stawkę wyżej, niż sowiecki generał w polskim mundurze był w stanie przewidzieć. I za to Wałęsie należałby się wielki medal..
- I wielka chwała… - …i wielka chwałą, bo był tym cwanym szewczykiem, który smokowi podłożył zatrutą owieczkę, bo wiedział, ze po rycersku ze smokiem wygrać się nie da. Tylko, że on dziś się pochwalić tą zasługą nie może! Bo musiałby się przyznać, dlaczego mu się udało, dlaczego smok uwierzył i nafaszerowaną siarką przynętę chwycił - dlatego, że mu ją podłożył jego własny TW, jego "Bolek", wydawałoby się, całkowicie kontrolowany. Problem w tym, że Wałęsa po zwycięstwie zapragnął uchodzić właśnie za rycerza, a nie za sprytnego szewczyka, zaczął więc fałszować historię, niszczyć papiery, brnąć w kłamstwa i krzywoprzysięstwo. A za nim zabrnęła w piramidalne kłamstwa cała elita III RP, przestraszona, że jeśli do ludzi dotrze, iż przy Okrągłym Stole komuniści oddali władzę własnemu agentowi, to nikt nie będzie już pytał o szczegóły i niuanse, po prostu cała legitymizacja III RP runie.
- Większość Polaków nie wie na czym naprawdę polegał stan wojenny. Naprawdę polegało to na przetrąceniu kręgosłupa rodzącej się demokratyzacji - powiedział w pierwszej części wywiadu z Onetem Rafał A. Ziemkiewicz. Dodał, że "generałowie byli pewni, że Lech Wałęsa, którego agenturalne papiery mieli przecież w ręku, pójdzie na współpracę. Jego wolta musiała być dla nich kompletnym zaskoczeniem". W efekcie III RP opiera się na gigantycznym zakłamaniu - nie tylko w tej kwestii zresztą - zupełnie tak samo, jak PRL. I na dodatek jest to kłamstwo tak prymitywne, że uświadamia je sobie każdy dziesięciolatek. Bo przecież jeśli papiery "Bolka" kazał sobie przynieść do gabinetu prezydent Lech Wałęsa, i nigdy ich nie oddał, to rzecz jest prosta jak w mordę strzelił. Gdyby z tych papierów wynikało, że to nie on był "Bolkiem", to by nie zginęły. Pokazałby je całemu światu i byłoby po sprawie. A skoro je "zniknął", to znaczy, że i on, i wszystkie te "autorytety" wspierające go w kłamstwie, nadają się do spuszczenia.
- Chyba Pan upraszcza pod z góry przyjętą tezę: Wałęsa, fałszywy bohater, zdradził "Solidarność" i donosił czerwonym, za co elity III RP sowicie go wynagrodziły stawiając na cokole narodowego herosa. Przyznam, że trudno mi się zgodzić z tą wyszukaną spiskową teorią. - Więc proszę szukać argumentów, które ją obalą. Uprzedzam, że to niełatwe. Wszystko pasuje do takiej interpretacji zdarzeń, jaką tu przedstawiam. Na przykład liczne zapisane w pamiętnikach wypowiedzi działaczy z kręgu KOR po tym, jak stało się jasne, że Wałęsa nie stanie na czele odtwarzanego przez WRON związku: że ich to pozytywnie zaskoczyło, że byli przekonani, iż Wałęsa ich sprzeda, że trzeba mu "wódkę postawić"… Przecież do tego czasu oni mu za grosz nie wierzyli, to był dla nich cwany uzurpator, facet skądinąd, który się wkręcił, zupełnie przez opozycję nie autoryzowany. Bezustannie starali się go odsunąć od kierowania związkiem…
- Wałęsę chcieli zmienić nie tylko "jajogłowi", ale i robotnicy. Dlaczego? - Pierwszy sojusz, mający tego dokonać, z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się bardzo egzotyczny - podjęła tę próbę Anna Walentynowicz z Jackiem Kuroniem, zaraz po wypuszczeniu tego drugiego z aresztu, we wrześniu 1980. I to właśnie Kuroń użył wtedy po raz pierwszy argumentu "Bolka". Ale Wałęsa okazał się niewiarygodnym, samorodnym talentem politycznym, a bardziej jeszcze PR-owski, dosłownie w ciągu tygodnia stał się dla całej Polski i dla świata takim symbolem, i zbudował sobie taką pozycję, że już go nawet Kuroń ruszyć nie był w stanie.
- A Pan uważa, że Wałęsa nie powinien być tym symbolem Solidarności? - Mój Boże, gdybyż on się odważył rozmawiać z Polakami o tym wszystkim uczciwie! Byłby teraz Piastem-założycielem nowej Polski, nowej polskości, postchłopskiej i postpeerelowskiej, a nie tym żałosnym cieniem siebie samego, bluzgającym od czasu do czasu w Internecie… Ale droga kłamstwa wydała mu się łatwiejsza. A przecież gdyby otwartym tekstem powiedział, jak to było, jestem przekonany, że naród, który cały przecież jest cwaniacki i kombinuje w taki sposób, przyjąłby to oklaskami.
- Dzisiaj, kiedy agresja i podział społeczeństwa jest tak duży? - Dzisiaj to on już może tylko się ukłonić i s… sobie pójść. Wtedy, gdy sprawy się decydowały, w latach dziewięćdziesiątych.
- Mówił wtedy o podpisaniu jakiś kwitów. Jakie to ma dzisiaj znaczenie, jeśli nikomu nie szkodził? - A czego nie mówił? Że nigdy nic nie podpisywał, że podpisał, ale tylko sznurówki, że zgodził się na współpracę, ale nigdy nie współpracował, a w końcu że współpracował, ale nikomu nie zaszkodził… No i że ich tak czy owak, oszukał ich przecież. A te brednie o sobowtórze, przywiezionym motorówką, żeby go zabić? Człowiekowi wstyd za niego, kiedy patrzy, w co on brnie.
- Może to była gra, żeby ograć czerwonych i nawet, jeśli cokolwiek podpisał, to nie była to kwestia donoszenia czy szkodzenia ludziom. Jedno, to grać i podpisać coś, albo grać bo się jest zastraszanym, a ma się dzieci i dużą rodzinę, a inna rzecz to być po prostu świnią, która niszczy ludzi i naraża ich na utratę zdrowia i życia. Jak wiemy Lech Wałęsa świnią nigdy nie był! - Nie czuję się powołany, żeby ferować takie wyroki. Z wyznań stoczniowców, którzy wtedy z nim pracowali wynikało, że jednak szkód im przysporzył. Może zamiast się nadymać, ubliżać, wypadało jednak przeprosić? Ze wspomnień ludzi, którzy Wałęsę w tym okresie znali, wynika, że on był do pewnego momentu człowiekiem kompletnie pozbawionym świadomości politycznej, takim prawdziwkiem prosto ze wsi, tyle, że z silnym instynktem przywódczym. Mógł dopiero po pewnym czasie zorientować się, że wdepnął w coś paskudnego.
- Pan znowu z tą wsią, a przecież sam ma Pan wiejskie pochodzenie. - Mam, jak prawie wszyscy, i jestem z tego dumny. Nie chodzi o pochodzenie, ale o brak wykształcenia. Bardzo możliwe, że Wałęsa po grudniu 1970 długo jeszcze dojrzewał do odrzucenia wiary w partię i socjalizm. Podpisując zobowiązanie do współpracy, mógł jeszcze wierzyć, że to przecież partia robotnicza, a on jest robotnikiem, więc to jego partia. Są wspomnienia działaczy WZZ-u z końca lat siedemdziesiątych, że kiedy Wałęsa pojawił się tam, jego świadomość wyczerpywała się na układach między robotnikami a brygadzistami, na sprawach zakładowych. Dopiero później nabrał szerszych horyzontów. Ci działacze Wolnych Związków Zawodowych twierdzą zresztą, że kiedy to się stało, Wałęsa otwarcie przyznał się do tych błędów młodości, więc w WZZ-cie o nich przed sierpniem’80 wiedziano i uznawano sprawę za zamkniętą.
- Dzisiaj powinniśmy w dalszym ciągu drążyć temat "Bolka"? - Musimy, bo stał się on jednym z kłamstw założycielskich III Rzeczpospolitej. Problem, jak mówiłem, w tym, że jeżeli mamy całą piramidę intelektualistów, którzy zaangażowali swój autorytet w gwarantowanie, że Lech Wałęsa nie był "Bolkiem", to cała elita państwa i cała jego legitymizacja stała się niewiarygodna.
- Wałęsa mówi inaczej, część historyków mówi inaczej… - Nie ma historyka, który by mówił, że Lech Wałęsa nie był zarejestrowany jako tajny współpracownik "Bolek". Tak samo, jak nie ma historyka, który by potwierdzał tezę, że w 1981 r. ZSRR szykował się do zbrojnej interwencji zbrojnej w Polsce. Potoczna wiedza zbudowana przez media III RP pozostaje w całkowitej rozbieżności z faktami historycznymi. Jeszcze raz muszę powtórzyć: tak samo, jak w PRL.
- Powtarzam, być zarejestrowanym, a donosić czy podkładać świnie, to są dwie różne rzeczy. - Nie ma historyka, który by kwestionował te donosy, które zostały przytoczone w książce Cenckiewicza i Gontarczyka. Po prostu nie ma. Są tylko medialne "autorytety", które krzyczą na nas, że nie wolno o tym mówić. Zdają się one uważać, że prawda, ze swą komplikacją, jest zastrzeżona dla elit. Prosty Polak ma wierzyć w mit o Niezłomnym Herosie, który nawet w dzieciństwie nie mógł sikać księdzu do chrzcielnicy, bo już siedząc na nocniczku myślał o tym, jak Polskę wyzwolić i dać jej demokrację jak sztabę złota… I same te "autorytety" nie widzą, jak się ośmieszają, na jednym oddechu mówiąc, że ten Heros po pierwsze żadnych upadków nigdy nie miał, a po drugie, odkupił je z nawiązką późniejszymi zasługami.
- I tak jest. - Ależ nie chodzi o to, chodzi o zakłamanie oficjalnego dyskursu! Nie można wymagać od Polaków lojalności względem III RP, jeśli się ich tak prymitywnie okłamuje. Nie można jednocześnie mówić, że ktoś jest absolutnie niewinny, i że odkupił swoją winę. To kompromitacja nie tylko tych, którzy w to brną, ale całego oficjalnego dyskursu! Przypomina Pan sobie sprawę Guntera Grassa? Kiedy wyszło na jaw, że był SS-manem i to ukrył, Lech Wałęsa wypowiedział się bardzo ostro, że powinno mu się odebrać honorowe obywatelstwo miasta Gdańsk. I wtedy Adam Michnik pogroził mu publicznie: Lechu, ty przecież też masz w swojej przeszłości ciemne sprawy i pewnie nie chciałbyś, żeby o nich mówiono! A potem ten sam Michnik pluje na historyków, którzy konkretnie wyjaśnili, jakimi to ciemnymi sprawami on go wtedy przywołał do poprawności! A przecież już starożytni Rzymianie sformułowali jasno zasadę: kto kłamie w jednej sprawie, kłamie we wszystkim!
Ziemkiewicz: ilekroć sondaże PiS zaczną rosnąć, Kaczyński musi pieprznąć coś od rzeczy - Ilekroć sondaże PiS zaczną rosnąć, Kaczyński musi pieprznąć coś od rzeczy i sprowadzić notowania do poziomu gwarantującego prawicy izolację. Nazwałem to kiedyś "korwnizacją PiS", bo dokładnie tak to wyglądało dwadzieścia lat temu w UPR - powiedział w drugiej części rozmowy z Onetem Rafał A. Ziemkiewicz.
Jacek Nizinkiewicz: Jak Pan dzisiaj ocenia gen. Czesława Kiszczaka i gen. Wojciecha Jaruzelskiego, którzy byli współtwórcami porozumień okrągłostołowych? Czy zgadza się Pan z narodowcami, że należy dążyć do obalenia republiki Okrągłego Stołu? Rafał A. Ziemkiewicz: To dwie różne sprawy: do obalenia republiki Okrągłego Stołu należy dziś dążyć, co nie zmienia faktu, że z punktu widzenia opozycji podjęcie rozmów było zrozumiałe. Pewnie gdybym był na miejscu opozycjonistów lat osiemdziesiątych, też dążyłbym do negocjacji. Z ówczesnego punktu widzenia, z ich ówczesnym stanem wiedzy, to było najrozsądniejsze wyjście. Generałowie w 1989 roku dysponowali wtedy wielką przewagą - oni już wiedzieli, że Związek Radziecki im nie pomoże i wiedzieli, że muszą znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Natomiast opozycja tego nie wiedziała. Dzięki czemu ta gra, jaką był Okrągły Stół, mogła się Kiszczakowi i Jaruzelskiemu udać. Ale to, że zasiedli do Okrągłego Stołu nie jest znowu tak wielką zasługą, po prostu już nie mieli sił, musieli szukać wyjścia, ratować się. Dopóki mieli poczucie, że zmiażdżą opozycję, do głowy im żadne negocjacje nie przychodziły. Jeżeli uznamy to za ich historyczną zasługę, to równie dobrze możemy przyznać Gorbaczowowi historyczną zasługę, że zlikwidował Związek Sowiecki. Bo przecież Gorbaczow nie chciał zlikwidować Związku Sowieckiego, on go chciał uratować. Okrągły Stół był również w zamyśle operacją, która miała uratować władzę komunistyczną, a nie położyć jej kres. Ot, kolejna gra operacyjna, akurat koniec końców nie udana. Ale sama decyzja, żeby ją podjąć, była ze strony opozycji słuszna. Wątpliwości, czy raczej potępienie, budzi dopiero dalsze postępowanie, kiedy to zatrzymano demokratyzacje kraju w przekonaniu, że demokratyzacja jest zagrożeniem dla procesu reform, który się przy Okrągłym Stole rozpoczął. Doprowadziło to do tego, że dzisiaj mamy kraj przypominający latynoskie bananowe republiki.
- Żarty Pan sobie robi? - Dlaczego? Proszę się przyjrzeć, mamy przecież typowe państwo postkolonialne. Zachodni socjolodzy zajmujący się problemami krajów postkolonialnych nazwali to "predatory state". Państwo opresyjne w stosunku do obywateli, pozbawiające ich szans na modernizację i niestabilne. Jeśli nie zdołamy go przebudować, grozi nam ponowna utrata suwerenności. Dlatego mówię, że republikę Okrągłego Stołu należy obalić.
- Ruchem Narodowym? - Ruchem Demokratycznym.
- A nie Ruchem Narodowym, który zawiązał się 11 listopada? - Nie wiem. Nie umiem jeszcze ocenić, czy będzie to raczej ruch narodowo demokratyczny, czy narodowo radykalny.
- Ale wspierał Pan Marsz Niepodległości, jako osoba odpowiedzialna za faszyzację Polski. - Roman Kurkiewicz, który obciąża mnie odpowiedzialnością za "faszyzację" Polski jest osobą o dość skrajnych poglądach. Jeśli dobrze pamiętam tę wypowiedź, to po rzuceniu na mnie tej drobnej kalumnii przeszedł do oskarżenia, że najgroźniejszym faszystą jest prezydent Komorowski. Sądzę więc, że najpierw trzeba go pytać o tego głównego faszystę, który składał kwiaty pod pomnikiem Dmowskiego.
- Dokonał Pan luźniej interpretacji wypowiedzi Kurkiewicza. Roman Kurkiewicz nie nazwał prezydenta Komorowskiego faszystą, ale wypowiedział się negatywnie na temat aktu składania kwiatów pod pomnikiem antysemity Dmowskiego. - Nie. Kurkiewicz powiedział wyraźnie, że Ziemkiewicz jest odpowiedzialny za faszyzację, ale dla niego, Kurkiewicza, Ziemkiewicz to mały kłopot, bo prawdziwy kłopot to jest to, że prezydent Komorowski legitymizuje faszyzm. Roman Kurkiewicz ma poglądy, powtórzę, delikatnie mówiąc, dość ekscentryczne.
- Odmienne od Pańskich znaczy, że ekscentryczne? - Wielu ludzi ma poglądy odmienne od moich, a nie wszystkich z nich uważam za ludzi o poglądach ekscentrycznych.
- A był Pan dumny z prezydenta Komorowskiego, kiedy składał kwiaty pod pomnikiem Romana Dmowskiego? - Mam wątpliwości, czy było to szczere, więc w uwielbienie dla Komorowskiego nie popadłem. Ale oczywiście dobrze się stało, że wreszcie któryś prezydent RP zauważył, iż Roman Dmowski był postacią zasłużoną dla Polski. Lech Kaczyński, o ile pamiętam, nigdy się na to nie zdobył.
- Czy chciałbym Pan, żeby Ruch Narodowy przekształcił się w aktywną formację polityczną, która byłaby wiodącym głosem na prawicy? - Na razie nie widzę tam potencjału na stworzenie partii politycznej, ale dajmy młodym ludziom podziałać. Myślę, że co najmniej formacja ta odegra rolę analogiczną do tej, jaką w latach 90-tych odegrała UPR, która mimo braku politycznego sukcesu ukształtowała sposób myślenia ogromnej części pokolenia wchodzącego wtedy w życie publiczne.
- Ruch Narodowy na prawicy może być zagrożeniem dla PiS? - Scena polityczna jest dzisiaj oparta na emocjach, które skolonizowali Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. Dopóki organizuje ją konflikt tożsamości, dopóty ciężko się między tymi dwoma rozrywającymi Polaków biegunami ostać, a co dopiero urosnąć. Dlatego na razie sugerowałbym narodowcom raczej pracę u podstaw i organizowanie aktywności obywatelskiej, która musi się stać alternatywą wobec jałowości sporu partyjnego.
- A Pan bierze aktywny udział w sporze Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego twardo opowiadając się po jednej ze stron. - Nie. Czuje się recenzentem i jednego, i drugiego.
- Pańskie liczne ataki na PO świadczą, że nie ma Pan równego dystansu do obu stron. - Oczywiście, nie ukrywam, że nie jest mi jednakowo daleko. PO w tej chwili niszczy państwo polskie i każdy kolejny tydzień jej rządów to wymierne szkody dla nas wszystkich.
- To już wiemy z Pańskich licznych publikacji. Ale bardziej mnie interesuje, co Pan widzi po stronie Jarosława Kaczyńskiego? - Nieudolność, oderwanie od realiów, myślenie o państwie i polityce w sposób bardzo archaiczny, wyniesiony z podziemia - w kategoriach wodzowskich, zamiast menadżerskich. Gdyby jakikolwiek szef tak zarządzał firmą, jak Kaczyński partią, udziałowcy odwołaliby go już wiele lat temu. A partia polityczna powinna być rodzajem firmy, której udziałowcami są jej wyborcy.
- W książce wywiadzie-rzece "Wkurzam Salon" twierdzi Pan, że Jarosław Kaczyński wręcz szkodzi prawicy. Dlaczego? - Pamięta Pan taki film "Piłkarski Poker", scenę, jak ustawiali mecz? Wszyscy mają grać na środkowego napastnika, a ten będzie strzelał Panu Bogu w okno. Kaczyński wymusił to, że wszystkie prawicowe piłki idą na niego, i niezmiennie, ilekroć sondaże PiS zaczną rosnąć, musi pieprznąć coś od rzeczy i sprowadzić notowania do poziomu gwarantującego prawicy izolację. Nazwałem to kiedyś "korwnizacją PiS", bo dokładnie tak to wyglądało dwadzieścia lat temu w UPR.
- I Pan się później dziwi, że Kaczyński Pana nie lubi. - A Cyryl Parkinson w "Jak zrobić karierę" pisał o szefie, który żąda od kadrowej, żeby sporządzić mu listę wszystkich najzdolniejszych menadżerów w firmie: młodych, wykształconych, rzutkich, mających sukcesy. Słowem, wszystkich takich, którzy mogliby go kiedyś zastąpić. I wszystkich z tej listy każe jej natychmiast wyrzucić. W PiS przeprowadzono taką operację już parę razy, dlatego podobniejsze jest dziś do sekty, niż do partii politycznej.
- Przypomniał mi się fragment z "Polactwa", gdzie wspomina Pan o dużym zdziwieniu Anglików na wystąpienie Ludwika Dorna… - …na spotkaniu przygotowanym przez Grupę Windsor. Grupa Windsor, to były warsztaty brytyjskich konserwatystów prowadzone dla prawicowych polityków. Podczas dyskusji głos zabrał Ludwik Dorn, który opowiadał o losach Porozumienia Centrum w czasach, kiedy partia ta była uważana za pretendentkę do objęcia władzy w Polsce. Dorn mówił o tym jak do PC masowo napływali chętni i w pewnym momencie partia straciła nad tym kontrolę, ale udało im się w porę wprowadzić procedury weryfikacji i pozbyli się dwóch trzecich członków partii. Anglicy nie mogli uwierzyć w to, co usłyszeli. Ale może dam temu spokój? Nie jestem zainteresowany uczestnictwem w chórze znęcającym się nad powszechnie znanymi wadami PiS i Kaczyńskiego.
- Lepiej znęcać się nad PO i Tuskiem? - Pewnie. A najlepiej nad całym systemem partyjnym. Proszę zwrócić uwagę, jak się ma obecna PO do tego czym Platforma była na początku swojej dzielności. Nie partią, a szerokim ruchem społecznym, pozbawionym jednego wodza…
- Wodzów było trzech. Trzech tenorów. - Plus jeszcze paru pomniejszych liderów, jak Rokita, Piskorski czy Gilowska. Miały się w tym ruchu odbywać się prawybory, decydujące o obsadzie list kandydatów, który to mechanizm miał wyłaniać lokalnych liderów i umożliwiać awans aktywistom sprawdzonym na poziomie gminy. Mechanizm ucierania opinii wzorowany na partiach zachodnich umożliwić miał realizowania w ramach Platformy różnorakich aspiracji miał połączyć wiele środowisk. Stąd ten przymiotnik "obywatelska", dziś równie uprawniony, jak niegdyś przy słowie "milicja". Bo co zostało z PO? Dwór i szajka.
- Szajka? - Oczywiście, PO dla odmiany rządzi się zasadami mafijnymi. Spór między PO a PiS, to spór między mafią a sektą. Przed taką alternatywa stawia Polaków nasz system polityczny. Dokonujemy wyboru mniejszego zła.
- PO jest tylko mniejszym złem? Partia Donalda Tuska wciąż wysoko prowadzi w sondażach, więc Polacy muszą chcieć rządów Platformy? - Generalnie Polacy wciąż wola mafiosa od sekciarza, bo po mafiosie wiadomo czego można się spodziewać, jak się z nim układać. A inkwizytorowi nigdy nie wiadomo, jakie akurat wzmożenie do głowy strzeli i kogo zacznie lustrować, oczyszczać czy weryfikować.
- Nazywa Pan Donalda Tuska mafiosem? - Myśli Pan, że ABW-era przyjdzie po mnie rano po publikacji tego wywiadu jak do Antykomora? Ale fakty są jakie są, PO rządzi się tymi samymi zasadami, co klasyczna mafia. Może tylko jeszcze nie posyła płatnych zbirów na mokrą robotę.
- Jeszcze? A dlaczego by miała? Chyba przesadza Pan w tych drastycznych metaforach i zacietrzewieniu w niechęci do PO. - Mam wrażenie, że co najmniej część środowisk władzy poważnie rozważa dziś sięgnięcie po rozwiązania siłowe i nie wyklucza metod totalitarnych. Problem w tym, że PO odtworzyła mechanizmy rządzenia rodem z PZPR, a one nie przewidują zmiany przywódcy. Można to zrobić tylko w sytuacji kryzysu. Dlatego w PRL od czasu do czasu kryzysy prowokowano, aby wykopać "pierwszego" i urządzić dla spacyfikowania nastrojów "socjalistyczną odnowę". We władzy jest w tej chwili, sądząc po takich sprawach jak "bzdurabomber" czy kampania przeciwko "mowie nienawiści" stronnictwo, które chce powtórzyć ten mechanizm i namawia Tuska, żeby poszedł ostro, zanim nastroje się zradykalizują, postawił Kaczyńskiego przed Trybunałem Stanu, wziął za pysk prawicowe media i spacyfikował marsz 13 grudnia. A sam Tusk waha się, czy to faktycznie uratuje jego władzę, czy też jego własne zaplecze go wypuszcza, żeby potem obciążyć winą za "wypaczenia" i odstawić, by pod nowym przywódcą ogłosić, że "Partia jest wciąż ta sama, ale już nie taka sama", zrozumiała i odrzuciła wypaczenia kultu tuskowej jednostki, i teraz będzie po nowemu, ale wszyscy razem musimy stworzyć wielki front ocalenia Polski przed smoleńskimi podpalaczami.
- Na czym miałoby polegać przykręcenie śruby przez PO? - Na utemperowaniu wolności słowa. Bo wolność zgromadzeń już została w Polsce utemperowana. Ustawa, która weszła w tej chwili jest ustawą o białoruskich standardach, co zgodnie stwierdziły wszystkie zajmujące się prawami człowieka fundacje, od lewa do umiarkowanego centrum.
- Zmiany w "Rzeczpospolitej" i "Uważam Rze", to temperowanie wolności słowa? - Za likwidacją "Uważam Rze" stoi rząd, to nie ulega wątpliwości.
- O jakiej likwidacji Pan mówi? Zmiana naczelnego i zespołu gazety, to jeszcze nie likwidacja tygodnika.
- Jeśli odchodzi redaktor naczelny pisma i praktycznie wszyscy, którzy je stworzyli, to owszem. A cały zespół odchodzi, bo biznesmen, który dostał od rządu na nigdy nie zwrócony kredyt to, czego nie chciał ten rząd sprzedać za pieniądze poważnemu zachodniemu inwestorowi, zaczął łamać podstawowe standardy jakie obowiązują w cywilizowanych krajach. Właścicielowi wolno zmienić naczelnego, ale nie jego zastępców i dziennikarzy, nie wolno mu wtrącać się w pracę redakcji, stawiać dziennikarzom wymagań sprzecznych z kodeksem dziennikarskim, nie mówiąc już o samodzielnym redagowaniu jakichś dodatków. Co najsmutniejsze, postępowanie Grzegorza Hajdarowicza, nawet jego nocne konsultacje z rzecznikiem Grasiem, spotkały się z życzliwością środowiska, które uważa się za dziennikarskie, ale dowiodło w tej sprawie, iż jest tylko środowiskiem pracowników aparatu propagandowego III RP i partii rządzącej.
- Nie lepiej było kupić tytuł? - O ile wiem, "Presspublica" miała propozycję odkupienia tytułu, złożoną pewien czas temu przez poważnego inwestora. Pan Hajdarowicz najpierw wstępnie się zgodził, a potem nagle zrobił to, co zrobił.
- Co się stanie z "Uważam Rze"? - Straci na wartości i padnie. Podobnie jak "Rzeczpospolita".
- Pewnie Pana zaskoczę, ale podobnie myśli Jacek Żakowski, który powiedział w Radiu TOK FM: - W "Rzeczpospolitej" zawsze było jakieś wariactwo i wyraziste poglądy. Teraz widać wyrwę zrobioną przez spór między wydawcą a dziennikarzami. Nie, żebym był miłośnikiem tych, którzy od lat okupowali białe strony "Rzeczpospolitej". Nie, żebym tęsknił. Ale nie ma cienia wątpliwości, że ich obecność tam - sensownie lub bezsensownie - napędzała debatę w Polsce. - Nikt, kto zna historię polskiego epizodu MECOM-u, wniosku o rozwiązanie spółki Presspublica i tego w jaki sposób Grzegorz Hajdarowicz wszedł w posiadanie tego tytułu, na pewno nie powie, że to miało coś wspólnego z wolnym rynkiem. Jeśli prawdziwa jest informacja z "Wprost", że obecnie dopina on ze Skarbem Państwa odkupienie swojego własnego weksla na 60 milionów za kolejny weksel na 20 milionów, to jakich jeszcze Pan potrzebuje dowodów, że nasze państwo przypomina bananową republikę? A gdzie indziej można robić takie interesy?
- Szkoda, że Pan i Pańscy koledzy nie chcieli prześwietlać transakcji Hajdarowicza kiedy dla niego pracowaliście w "Rzepie" i "Urze" kupionych na kredyt. - Ja o tym pisałem, można łatwo znaleźć w Internecie. Co do redakcji, to, niestety, nie załapaliśmy się tak, jak na przykład redakcja "Polityki", której dano tworzony przez nią tygodnik w prezencie. Mieliśmy wybór: robić pismo dalej, albo iść do lasu i robić partyzantkę. Był o to pewien spór.
Część uważała, tak jak Paweł Lisicki, że dopóki można, trzeba robić swoje, jest szansa, że facet się zadowoli pieniędzmi, które mu tygodnik przynosi i nie będzie się wtrącał. Część, tak jak bracia Karnowscy, że nowy właściciel jest tylko słupem, którym ma za zadanie zniszczyć tygodnik tak jak zniszczył gazetę i czeka tylko na odpowiedni moment, więc nie ma co silić się na lojalność względem niego. Bieg wydarzeń zdaje się przyznawać im rację, ale nie uzgodniliśmy tej kwestii ostatecznie, każdy idzie swoją drogą.
- Zawsze możecie przejść do "W Sieci" lub założyć "Uważam Że. Prawidłowo pisane". - "W Sieci" to autorski projekt Karnowskich, konkurencyjny raczej względem "Gazety Polskiej". Mam nadzieję, że te dwa tygodniki istnieć będą obok siebie - to znaczy, "W Sieci" i odtworzony "Uważak", bo pracujemy nad jego odtworzeniem z innym wydawcą.
- Czy dzisiaj możemy mówić o trotylu w tupolewie? - Jesteśmy na to skazani, bo prokuratura po publikacji Gmyza kłamała. A zresztą na pewno będą się znajdować kolejne ślady wskazujące na zamach. Tusk oddał przecież całe śledztwo i wszystkie dowody Rosji, mimo, że to prezydent Rosji sam z siebie jako pierwszy zaproponował powołanie komisji międzynarodowej. A Rosja ma znaczący polityczny interes w tym, żeby cały świat podejrzewał, że w Smoleńsku przeprowadziła udany i bezkarny zamach na prezydenta ościennego kraju, który uniemożliwił jej aneksję Gruzji. Będziemy więc się dowiadywać, że na jednych próbkach jest trotyl, a na innych próbkach nie ma trotylu, na pasach jest trotyl, na zwłokach nie ma. W którymś momencie zostaną wypuszczone taśmy rozmów Władimira Putina z Donaldem Tuskiem, tak samo jak wyciekły zdjęcia prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zabawa dopiero się zaczyna.
- Idąc tym tokiem rozumowania, na co gra Rosja? - Osiąga trzy cele. Po pierwsze – utwierdza wizerunek Putina jako twardziela, który każdego wroga Imperium dopadnie i zabije "nawet w kiblu". To bardzo jej potrzebne do zastraszania przywódców i społeczeństw na obszarze postsowieckim. Po drugie, pokazuje Zachodowi, że Polska jest państwem-atrapą, a zatem nie może być traktowana jako równorzędny partner, pełnoprawny członek NATO i UE. Jakby Putin mówił, patrzcie, może ja tego nie zrobiłem, ale mogłem to zrobić, i co? Wystarczyło na nich zmarszczyć brwi, a schowali się we własne buty. No i podgrzewa wojnę polsko-polską do granic wojny domowej. Dwa ostatnie cele służą jej dalekosiężnemu zamierzeniu odtworzenia strefy wpływów w Europie Środkowej, w tym celu stopniowo wykrusza nas ze struktur zachodnich, jakby po kawałeczku obluzowywała cegłę w murze, który chce zburzyć.
- Czy nie popada pan za bardzo w political fiction mówiąc o wojnie domowej? - Chciałbym, żeby to było political fiction, ale ten scenariusz układa się dość prawdopodobnie. Jarosław Kaczyński przejmie władzę w Polsce…
- To już chyba scenariusz rodem z science fiction, który nadaje się do drugiej odsłony "Władcy Szczurów". - Tak się panu wydaje? Gdyby w roku 1990 ktoś powiedział, że za trzy lata przemianowana PZPR wygra wybory, to by go odsyłano nie do science fiction, ale do psychiatry. Albo gdyby w 2002 ktoś mówił, że za trzy lata SLD zejdzie trwale na margines, i jeden Kaczyński będzie premierem, a drugi prezydentem… Jeśli Kaczyński po wykryciu trotylu, czy jak tam to śmiesznie nazwano, "cząstek wysokoenergetycznych" porzucił wariant z "premierem technicznym" i zdobywaniem przewagi punkt po punkcie i postawił na wariant "był zamach", jakby obstawiał zero na ruletce, to nie jest to wcale efekt szaleństwa, tylko racjonalnej kalkulacji. Ten trotyl uznał za znak, że Putin jest zdecydowany wykończyć Tuska i otworzyć drogę do władzy Kaczyńskiemu. To by było ze strony Rosji optymalną sytuacją - Polska w rękach człowieka, którego elity nienawidzą obsesyjnie, przeciw któremu prowadzą nieustanny rokosz i obstrukcję, jak w latach 2005 – 2007, na wyprzódki latając do Europy ze skargami na łamanie demokracji w Polsce. A oczywiście Unia chętnie będzie te skargi załatwiać pozytywnie, widać to na przykładzie Węgier Orbana. Nic nie posłuży lepiej owemu strategicznemu wykruszaniu naszej cegiełki z europejskiego muru. Zresztą prawdopodobnie z demokracją rzeczywiście będziemy się musieli znacznym stopniu pożegnać, bo przecież PiS przejmie państwo, w którym jej narzędzia demokracji zostały jeśli nie zniszczone, to mocno popsute. Wszystko to, o co oskarżano Jarosława Kaczyńskiego przed rokiem 2007, Donald Tusk zrobił w dwójnasób. Wzmogła się ilość podsłuchów, nacisków, nadużywanie służb specjalnych, wywieranie pozaprawnych nacisków, rządzenie poza mechanizmami konstytucyjnymi, poprzez polityczny i biznesowy klientyzm, niszczenie środowisk stojących na zawadzie władzy… I to przy entuzjazmie mediów i pożytecznych idiotów zwanych intelektualistami. Elity tak śmiertelnie przeraziły się Kaczyńskiego, który obiecywał dobrać im się do przywilejów i hierarchii, że Tusk może sobie pozwolić na wszystko, i wykorzystuje to przyzwolenie.
- Możemy spekulować. Ja Panu przywołuję tylko badania. Liczba podsłuchów spadła, aczkolwiek większość wniosków jest przyjmowana przez firmy telekomunikacyjne i bilingi są wydawane. Druga rzecz to to, że coraz mniejsza liczba Polaków wierzy w zamach. Kolejna rzecz jest taka, że PiS i Jarosław Kaczyński również tracą w sondażach, a Jarosław Kaczyński jest w ogonie poparcia społecznego. Więc jakim cudem oni mają przejąć władzę i rządzić? - Rewolucje wygrywają nie wskutek wzmożenia popularności rewolucjonistów, ale popadnięcia w apatię zwolenników konającego reżimu. W garnizonie petersburskim bolszewików popierał w listopadzie 1917 tylko co dziesiąty żołnierz, poza wojskiem jeszcze mniej, ale zadecydowało to, że dla Kiereńskiego nikomu już się nie chciało kiwnąć palcem. Jest tylko kwestią czasu, kiedy podobnie będzie traktowany przez Polaków Tusk. Jedna trzecia Polaków swobodnie utoruje Kaczyńskiemu drogę do władzy, bo jest przekonana, że w Smoleńsku dokonano zamachu, a Tusk i Komorowski byli w tym co najmniej nieświadomymi wspólnikami, a dwie trzecie machną ręką, bo będą się czuły przez Tuska oszukane i obrabowane, i powiedzą sobie "a kij mu w oko, gorzej nie będzie".
- Teraz Jarosław Kaczyński ze Zbigniewem Ziobro mają zostać rozliczeni przed Trybunałem Stanu. - To uderza nie mniej niż w Kaczyńskiego w Tuska, bo tworzy precedens. Kaczyńskiemu się krzywda nie stanie, bo zarzut "stworzenia atmosfery" jest idiotyczny, a powołania zespołu międzyresortowego - duperelny. Natomiast Tuska naprawdę jest go za co wsadzić. Proszę zwrócić uwagę, ze dotąd w elitach III Rzeczpospolitej panowała taka gentelmeńska umowa, że się nie rozlicza ludzi. Przecież jeżeli ktoś miałby stanąć przed Trybunałem Stanu, to na pewno powinien stanąć Lech Wałęsa za oczywiste nadużywanie służb specjalnych i niszczenie dokumentów dotyczących swej przeszłości. Na pewno miałby za co skazać Trybunał Stanu Leszka Milera, bo, przypominam, szef UOP-u za jego czasów, Zbigniew Siemiątkowski jest już skazany wyrokiem prawomocnym, rok więzienia w zawieszeniu, za użycie służb specjalnych do zmiany prezesa ograniu spółki skarbowej państwa, więc w gruncie rzeczy akt oskarżenia przeciwko Leszkowi Milerowi jest gotowy… Sam się zastanawiam, czy ten wniosek na Kaczyńskiego to nie jest bardziej pałacowa intryga PO, niż atak na liderów opozycji.
- A Jaruzelski z Kiszczakiem jak powinni odpowiedzieć? - Chciałbym, żeby zostali osądzeni. Wiem, że ze względów biologicznych nic im zrobić nie można, ale stan wojenny był przestępstwem w świetle prawa PRL-owskiego. Jest to zupełnie oczywista sprawa, że jak się dopuszcza przestępstw, to należy za to odpowiedzieć.
- Generał Jaruzelski napisał do Pana list otwarty, że żałuje, że przeprasza, że się rozlicza. To głośne uderzenie w pierś nie wystarczy? - Nie interesuje mnie uderzenie w pierś generała Jaruzelskiego, czy gołosłowne „biorę na siebie odpowiedzialność”, ale ujawnienie faktów. Jeżeli generał Jaruzelski rzeczywiście gotów jest się rozliczać, to bardzo chciałbym, żeby wyjaśnił, kto powziął zbrodniczą decyzję o skonstruowaniu tej prowokacji czarnego czwartku na wybrzeżu w ’70 roku. Pamiętam program w telewizji prowadzony przez Tomasza Lisa - który się kompletnie stoczył zresztą jako dziennikarz i ten program był jednym z tego przykładów - gdzie generał Jaruzelski kłamał w żywe oczy, że w ’70 roku strzelano do manifestacji, która atakowała władzę, że przecież na Zachodzie też się strzela w takich sytuacjach itd… Każdy kto ma pojęcie co się stało w ’70 roku wie, że strzelano nie do manifestacji, tylko do ludzi, którzy na wezwanie sekretarza Kociołka wracali do pracy. W tym samym czasie, kiedy Kociołek wygłaszał apel o powrót do stoczni, wojsku wydawano rozkaz strzelania do ludzi, którzy będą się próbowali do niej dostać. Ci, którzy wysiedli już z kolejki, nie mogli już się cofnąć ponieważ następne kolejki wyrzucały kolejnych ludzi, tłum musiał napierać na kordon... Była to świadomie dokonana zbrodnia, której ofiarą padło ponad kilkadziesiąt przypadkowych osób, a która miała na celu prawdopodobnie usunięcie Gomułki i zastąpienie go generałem Moczarem. Udział Wojciecha Jaruzelskiego w tej zbrodni jest niewątpliwy, ale niejasny, dokumenty ewidentnie potem przetrzebiono, może i sfałszowano. Jeżeli Jaruzelski na łożu śmierci chciałby rzeczywiście uzyskać wybaczenie swoich rodaków, to powinien odkryć to, czego proces, który miał to ustalić, nie odkrył, bo toczył się przez lat kilkanaście i był kompletną farsą.
Powinien też podzielić się swoją wiedzą na temat „struktury D”, potocznie zwanej „nieznanymi sprawcami”, winnej około stu mordów w latach osiemdziesiątych, i na temat „oddziału Y” w wywiadzie, z którego nielegalnie zdobywanych funduszy wyrosły elity biznesu III RP.
- Wracając do Smoleńska. Andrzej Halicki, powiedział, że skoro był zamach to Marta Kaczyńska powinna oddać pieniądze, które otrzymała po śmierci rodziców ponieważ w takim razie je wyłudziła. - Myślę, że wielu ludzi w niedalekiej już przyszłości nie będzie w stanie spojrzeć w oczy innym za te rozmaite rzeczy, które w tej chwili wygadują. Propaganda, którą uprawia PO, jest coraz bardziej obrzydliwa.
- Za słowa Halickiego przeprosił Adam Szejnfeld. - Wydaje mi się, że oni widzą ten trotyl, który tli się im pod siedzeniami, i w panice sięgają po coraz brudniejsze sposoby poniżania ofiar tragedii i ich rodzin. Jeden domagał się, żeby rodziny płaciły za ekshumacje, jakby domaganie się, żeby bliski zmarły spoczywał w swoim grobie, a nie wiadomo gdzie, było jakąś fanaberią, drugi wypomina Marcie Kaczyńskiej odszkodowanie za śmierć rodziców, zaraz znajdzie się bydlę, które każe jej zwracać koszty pochówku na Wawelu i domagać się zwrotu kosztów pochówku od innych rodzin, no, może poza panem Dereszem, skoro poszedł na współpracę… Trzeba być skończoną świnią, żeby brać udział w takiej licytacji, no, ale z drugiej strony, bycie świnią zawsze pomagało robić w partii karierę.
- Dziękuję za rozmowę.
„A na gorące głowy mamy Stadion Narodowy” Ten częstochowski rym z tytułu to taka parafraza słów z piosenki „Pałacyk Michla”. Tych, że „na tygrysy mają visy”. Taki zabieg literacki jedynie. Mniej lub bardziej udany... Bo tych co coś tam mają na innych, broń Boże, nie ma zamiaru porównywać do chłopaków z „Zośki” czy "Parasola". To nawet już nie tylko nie ta „ekstraklasa” ale wręcz inny wszechświat.Przeczytałem, że partia rządząca postanowiła nie tylko nie spuszczać zasłony milczenia na to, co główna partia opozycyjna zaplanowała na jutro ale wręcz zdecydowała się uprzedzić konkurentów. I jak napisano, dziś wszystkie telewizje ogólnopolskie, jak się domyślam chodzi o te podległe i zaprzyjaźnione, wyemitują klip zatytułowany „Polacy trzymają się razem”. Ponoć głównymi elementami tej prezentacji trzymających się razem rodaków mają być sceny z budowy Stadionu Narodowego, mecz reprezentacji a na koniec Premier, który „w świątecznej scenerii mówi o zbliżającym się Bożym Narodzeniu.”*Myślę, że wspomniana informacja jest znakomitym pretekstem do dyskusji na temat „zaginionego PiaRu” obecnej ekipy. Czegoś, co kiedyś uznawano za jeden z głównych czynników warunkujących sukces i później skuteczne trwanie obecnej ekipy. Gdybym miał poczucie humoru nieobarczone hamulcem niewielkiej odwagi i braku przekonania o jego jakości zasugerowałbym, że skuteczny rządowy i platformerski PiaR to kolejna, jakby niezauważona ofiara „seryjnego samobójcy”. Bo podejrzane jest to gwałtowne, trudne do wyjaśnienia w sposób naturalny jego odejście czy wręcz zniknięcie. Kiedyś już pisałem, że zważywszy zarówno na wszystkie okoliczności towarzyszące rachowaniu skutków sławetnego Euro2012 jak też na jeszcze bardziej sławetny mecz Polska-Anglia temat zarówno futboli jak też naszych stadionów powinien być w propagandzie partii rządzącej skrzętnie omijany. Wręcz powinien ukazać się wewnątrzpartyjny okólnik czy też świat mógłby okrążyć pięć razy stosowny sms zabraniający komukolwiek z PO czy to mówienia o piłce nożnej czy wymieniania nazwy Stadionu Narodowego. Pod najsurowszą karą jaka statut tej partii przewiduje. Pomyślmy jak może obywatel w dość ponurej (nie wmówicie mi, że fajnie jest bo ja na przykład do sklepu chodzę i wiem ile tam zostawiam teraz a ile kiedyś) rzeczywistości końca roku pomyśleć, kiedy zobaczy Premiera życzącego Wesołych Świat i pewnie Dosiego Roku i zestawionego z najbardziej imponującą piramidą finansową epoki „tuskiej”. Nie, nie mam na myśli żadnego Amber Gold tylko właśnie bezdenną skarbonkę zafundowaną obywatelom. Nie wiem czy wszyscy ale znajdą się pewnie tacy, dla których przekaz będzie brzmiał „nie damy wam chleba ale za to dostaliście igrzyska”. Takie drażnienie opinii może faktycznie sprawić, że coraz więcej Polaków będzie razem tylko akurat nie w tym miejscu, którego życzyłby sobie pan Tusk i jego „lepsza drużyna”.Swoją drogą szkoda, bo nie sądzę, iż to akurat w przebitkach ze Stadionu Narodowego wrzucą, że autorom spotu Platformy nie przyszło do głowy sprawić radość obywatelom i zaprezentować to, co akurat im najbardziej kojarzy się z tą naszą „piramidą egipską „XXI wieku. Czyli zmagań bezimiennych sił zła (w tej roli równie zasłużeni choć niesłusznie bezimienni i często zapominani stewardzi z tamtego dnia) z naszymi „bohaterami Basenu Narodowego”. W lodówce od tego by nie przybyło ale takie „przeżyjmy to jeszcze raz” zakręciłoby pewnie łezką wzruszenia w niejednym oku. A Święta to znakomity okres by się wzruszać. Podsumowując więc obrona przez tymi, którzy jutro najpewniej zaśpiewają „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie” poprzez zaintonowanie pieśni „niech się mury pną do góry kiedy dłonie chętne są…” nie jest najlepszym wyjściem. Byli już tacy, którzy tak to właśnie robili. I skończyli… Może nie najgorzej ale nie przecież wszyscy. A i piosenka też przeszła osobliwą metamorfozę w wersję z dość ciekawym zakończeniem.**
** http://teksty.org/bohdan-smolen,niech-sie-mury-pna-do-gory,tekst-piosenki
ŚP.Barbara Blidowa nie popełniła samobójstwa? W wywiadzie udzielonym tygodnikowi „PRZEGLĄD” p. Włodzimierz Cimoszewicz twierdzi, że nie jest przekonany, że Barbara Blidowa popełniła samobójstwo. Sugeruje, że zamieniono kamizelkę funkcjonariuszki ABW. Ponadto: na rękojeści pistoletu nie było odcisków palców BB, a rana postrzałowa była w położeniu „zdumiewającym”. Ta spiskowa teoria ma ręce i nogi. Znałem BB: była to osoba egzaltowana, ale samobójstwo? Poza tym: kto przechowuje spluwę w łazience lub w szlafroku? Dałbym tej teorii 30% szans... Natomiast szokujący jest opis stosunków wewnątrz obozu Władzy. P.Cimoszewicz opuszcza urząd premiera – i ma przekazać p.prof.Jerzemu Buzkowi ważne i tajne informacje. Mówi, że potrzebuje kwadransa. Po pięciu minutach wchodzi p.Tomasz Tywonek i oznajmia, że nowa RM czeka. P.Cimoszewicz mówi, że ma ważne sprawy. P. Profesor odprawia p.TT ale „nie jest skoncentrowany, jest nieobecny. Wydawało mi się, że nie rozumiał wagi spraw, o których mówiłem” Po czym znów wchodzi p.TT: „RM czeka”. „To było dla mnie niewyobrażalne. Ustępujący i nowy premier rozmawiają o sprawach wyjątkowej wagi, a popędza ich jakiś urzędnik!” Po czym p.Profesor wyszedł!!
P.Anita Werner pyta: „Zdążył Pan mu wszystko przekazać?” - „Nie, nie zdołałem dokończyć (...)” Te tajne sprawy dotyczyły jakich-ś negocjacyj z KE w/s Anschlußu do WE. Ja wiem, czy ważne? Z drugiej strony: czy p.Cimoszewicz w poważnych sprawach nie mógł się umówić wieczorem - zamiast przekazywać je pomiędzy formalnym ingresem nowego premiera a dziewiczym posiedzeniem RM? A teraz pewna hipoteza - być może wyjaśniająca: gdy oficer WSI przekazuje władzę TW SB – to chyba może zakładać, że odpowiednie służby i tak przekażą co trzeba komu trzeba swoimi kanałami? JKM
Jeśli p. Blida (ur. 1949) była osobą egzaltowaną - tym bardziej była przerażona ogromem przekrętu, w którym brała udział! Przerastał ją i jej wyobraźnię. Siemianowice! Bodajże w 1996 ktoś obliczył i opublikował, że III RP została nacięta w handlu węglem (państwowa kopalnia - prywatny pośrednik- państwowa elektrownia np. Kozienice) na 50 miliardów złotych. Pani Blida związana z górnictwem z pewnością to czytała. Ona ministerka, była używana, jako goniec do przesyłania m.in. pieniędzy przez młodszą od niej o 12 lat osobę NIC (konkubinę oficera SB z Katowic) Barbarę Kmiecik. Pani Blida od 1968 do 1977 była szeregowym pracownikiem BHP w Zakładach Azotowych w Chorzowie. Studia zaoczne (1974-1977) - inżynieria sanitarna w Gliwicach. Równocześnie z dyplomem otrzymuje w 1977 roku angaż na naczelnego inżyniera w Przedsiębiorstwie Budownictwa Węglowego "FABUD". Za jakie zasługi młoda dziewucha (28 lat) z pisarczyka protokołów powypadkowych zostaje dyrektorem technicznym dużego przedsiębiorstwa budowlanego? Jako chłop z firm państwowych wiem, ale nie powiem. Mundur galowy Dyrektora Generalnego Górnictwa I Klasy. Dokładnie taki sam jaki nosił Jan Mitręga. Nie znam dyrektora kopalni węgla a nawet Zjednoczenia będącego posiadaczem takiej rangi munduru. Krótko pisząc musiała być ta pani wielką pieszczochą sfer żyjących z górnictwa węglowego. I jakieś siły zmusiły b(l)idulę by rozpoczęła służbę dziewki na posyłki u p. Kmiecikowej. Wobec ogłoszenia p. Kmiecik w setce najbogatszych ludzi w Polsce to i tak była wtedy 34 letnią siksą, gdy nasza p. Barbara Blida nie była kimś, kto wypadł sroce spod ogona, ale była od 1993 do 1996 w gabinetach Waldemara Pawlaka, Józefa Oleksego i Włodzimierza Cimoszewicza ministrem gospodarki!!! Z kim trzymała i trzyma p. Kmiecik (używająca ministrów III RP za gońców) można obejrzeć tutaj na fotce popularnej ongiś w sieci. Ongiś to znaczy w czasie, gdy p. Blida cieszyła się dobrym zdrowiem. Ten stojący miły pan, ongiś wiceprezes w Agencji Handlowej "Barbara Kmiecik i S-ka" aktualnie cierpi w kryminale za p. Kmiecik bo co musiała złego to na niego zepchnęła. Ale się nie martwmy, po co się brał gdy dobrze wiedziałbędąc w służbie, że to szemrane towarzystwo. Ten siedzący z prawej strony, z wąsikiem to p. Mariusz M. małżonek(?) p. Kmiecik. Rzecznik ślepokura patrząc na niego powiedziałby: to nasz chłopak ze SłużB. Środkowego pana nie opiszę by nie być pociągniętym. Tak więc skoro się ma takich zleceniodawców jak środkowo hołubiona pani Kmiecikowa to nasza Największa Polska Górniczka (legendarny Mitręga był już out) pani Barbara mogła się czuć bezpiecznie. Pistolet w łazience? Widocznie coś się w interesie psuć zaczęło. W katowickiej firmie Emes Minnig Service wspólnicy się pokłócili i jeden z nich nie wydolił i poszedł do katowickich ślepokurów a tam wydał prezesów Kompani Węglowej, Katowickiego Holdingu Węglowego oraz sporą ilość dyrektorów kopalń którym ostatnio musiał płacić łapówki. On oczywiście bezkarny bo wydał ale wspólnik siedzi. Podobnie ostatnio w Warszawie. Prezes zadźgał nożem wiceprezesa i wybuchnął! Tak więc coś musiało dać do myślenia niewątpliwie sprytnej pani Blidzie, że kupiła sobie pistolet. Na wszelki wypadek! No i gdy weszli do domu naszej bohaterki chłopcy w czarnych mundurkach wskazujących na siły "państwa realizującego zasady sprawiedliwości społecznej" - co miała zrobić? Poszła do łazienki bo rano nawet ministerka musi siusiu. Z nerwów zwieracz nie puścił i z desperacji zrobiła PUK. Ninister III RP i takie słabe nerwy? Jak tu nie wierzyć panu Stanisławowi Michalkiewiczowi, który twierdzi że te wszystkie premiery i ministry są pacynkami ustawionymi przez genierała GRU pana nad pany - Ceśka Kiszczaka? Antares
W Chinach za fałszerstwo budżetu Tuska by ścięto Krasnodębski „Politycy w Polsce rządzą się jak mafia na Sycylii.Liczy się dobro rodziny, a nie reguły moralne..są partie bardziej skorumpowane i owładnięte chorobą nepotyzmu. W Polsce nieformalne sieci, nepotyzm i kolesiostwo są nadzwyczaj rozwinięte Na naszych oczach dokonuje się przestępstwa. Tusk z Rostowskim fałszują ustawę budżetową . Ustawa budżetowa jest najważniejszym dokumentem finansowym kraju . Jej sfałszowanie może skończyć się katastrofą gospodarczą , finansową państwa,bankructwem setek tysięcy firm, nędza milionów ludzi. Dlatego fałszowanie, podawanie nieprawdziwych danych , nierzetelność przy jej sporządzaniu i uchwalaniu powinna być szczególnie surowo karana. Dane są fałszowane lub w sposób kryminalny wzięte z sufitu . Gdyby Tusk i Rostowski zostali zatrudnieni prze jakąś firmę , aby rzetelnie i uczciwie planować politykę finansową firmy na przyszyły rok znaleźliby się w więzieniu. Wystarczyłoby udowodnić, że znali fakty i mieli wiedzę, która przeczy zrobionym przez nich dokumentom finansowym , co skutkowało bankructwem firmy , aby skazać ich za oszustwo, brak rzetelności , wyłudzenie pieniędzy , działalność kryminalną . Wszystkim zainteresowanym przebiegiem oszustwa finansowego Tusk i Rostowskiego polecam rzeczowy, pozbawiony zbędnych fajerwerków literackich blog Kuźmiuka . W zasadzie jest to kronika kryminalna opisująca przestępstwa białych kołnierzyków II Komuny. Blog Kuźmiuka Tusk w starych Chinach za fałszerstwo budżetowe ,zostałby ścięty , jak zwykły przestępca . Nie lepiej skończyłby Rostowski we współczesnych Chinach . Tam za sfałszowanie budżetu by go rozstrzelali jak wyjątkowo groźnego dla państwa i społeczeństwa kryminalistę. Komorowski określił Chiny jako państwo kapitalistyczne , autorytarne . Komorowski „zapobieżeniu sytuacji, w której Rosja nie pójdziedrogą autorytarnego kapitalizmu (jaki realizowany jest w Chinach), to należy ją przyciągać, a w tym procesie sami Rosjanie dokonają wyborueuropejskiej drogi do dobrobytu i bezpieczeństwa.„...(więcej)
Autorytarne elity rządzące kapitalistycznymi Chinami określa się tez jak merytokracje. Wikipedia „ Merytokracja - wieloznaczne pojęcie określające najczęściej system, w którym pozycje uzależnione są od kompetencji, definiowanych jako połączenie inteligencji i edukacji, weryfikowanych za pomocą obiektywnych systemów oceny (np. certyfikatów)[1]. Merytokracja stanowi przeciwieństwo władzy budowanej w oparciu o członków rodziny (nepotyzm), klasy (oligarchia) „.....”Pojęcie merytokracji odnosić się może do metodyki budowania organizacji (państwa, firmy) w oparciu o kompetencje, może też odnosić do systemu władzy zbudowanego na bazie tej metodyki. Może też oznaczać ideologię, determinującą status społeczny lub wartość jednostki w zależności od jej kompetencji. „....(źródło)
II Komuna jak widzimy nie spełnia żadnych kryteriów zawartych w definicji merytokracji , jest państwem socjalistycznym , biurokracyjnym , zdemoralizowanym , karykaturą państwa . O tym jakie kompetencje wiedzy i inteligencji maja rządzący odwołam się do przerażającej diagnozy intelektualnych możliwości Komorowskiego dokonanych przez Krasnodębskiego.. Jeszcze dramatyczniej pisze Zaręba o odrazie Tuska dla ludzi inteligentnych , gruntownie wykształconych , do intelektualistów Krasnodębski„Politycy w Polsce rządzą się jak mafia na Sycylii.Liczy się dobro rodziny,a nie reguły moralne „ ...”Nie ma partii, w których są same anioły, ale są partie bardziej skorumpowane i owładnięte chorobą nepotyzmu. W Polsce nieformalne sieci, nepotyzm i kolesiostwo są nadzwyczaj rozwinięte” ...” (więcej)
Krasnodębski o Komorowskim „ zwolennicy obozu rządzącego – zwłaszcza ci wysokiego diapazonu – nie musieliby się wstydzić z powodu kolejnych wpadek swojego prezydenta cierpiącego nie tyle na dysleksję (jak twierdzi jeden z dziennikarzy programowo współczujący z niepełnosprawnymi i wykluczonymi), ile niestety na bardziejrozległe dysfunkcje intelektualne, które jest coraz trudniej ukryć. „...(więcej)
Zaręba o Tusku „Kiedy był szefem partii opozycyjnej, chętnie słuchał każdego, kto przewinął się przez jego gabinet. Rzadko kiedy byli to eksperci czy intelektualiści. Przeważnie zawodowi politycy, czasem prywatni znajomi.Był, co ciekawe, bardziej antyintelektualny niż Jarosław Kaczyński, który też nie potrafił otworzyć się bardziej systematycznie na kręgi eksperckie, ale cenił sobie profesorski tytuł.Tuska rozmowy z tego typu ludźmi nudziły i napawały odrazą „...(więcej)
Jako puentę chciałbym zwrócić uwagę na typowo socjalistyczny ustrojowy fundament społeczny II Komuny. Patologiczna klasę urzędniczą Marek Czachorowski „ Ustrój urzędniczy„ ….” polityczne funkcjonowanie starożytnych Aten w ostatnim etapie istnienia tego miasta. Dotyczy on zakończenia z sukcesem wojen z Persami, co uczyniło z Aten najsilniejsze państwo tej epoki. Jest to też czas niebywałego rozkwitu nieśmiertelnych dzieł kultury. Jednak od Peryklesa rozpoczyna się schyłek polityczny, którego apogeum znajdujemy w czasach po klęsce Aten podczas trzydziestoletniej wojny peloponeskiej. „....”Arystoteles podaje, żena 25 tys. dorosłych obywateli Aten aż 20 tys. nie zajmowało się wytwarzaniem dóbr potrzebnych całemu społeczeństwu, ale żyło na koszt państwa, sprawując płatne, publiczne urzędy. „.....”Sokratesasądziło aż 501 sędziów, jednak nie dlatego, iż to najlepiej służyło sprawiedliwości, ale dlatego, że za otrzymane w ten sposób trzy obole można było skromnie utrzymać się cały dzień.„.....”Profesor Łoś pokazał, że dokładnie takie samo zjawisko trapi naszą polityczną rzeczywistość.Jeśli "istotą wszystkich współczesnych nam ustrojów Europy kontynentalnej są, podobnie jak w Atenach na przełomie V i IV wieku, rządy tłumu, który postanowił żyć z państwa pod byle jakim pretekstem i pozorem", to "rozrost rządów biurokratycznych jest jedną z form rządu tłumu i tą właśnie, która jest najbliższa ich istotnej treści". Tę trzecią formę nazywa "ustrojem urzędniczym". Trzymają nas za gardło zatem nie tylko esbeckie dynastie, zaciągnięte pochopnie kredyty, ale także rosnąca w liczbę i siłę rzesza niepotrzebnych urzędników. Ponieważ muszą dowieść swojej niezbędności, nieustannie wzmacniają swój uścisk w każdej dziedzinie naszego życia. I tak np. w szkolnictwie wyższym trzeba nieustannie poddawać się rozmaitego typu ewaluacjom, które wcale nie dowodzą znakomitych naukowych osiągnięć, ale świadczą o potrzebie urzędników, którzy prześwietlą "wiedzę", "umiejętności" i "kompetencje społeczne" nauczycieli akademickich.”...(źródło )
Tekst Czachorowskiego w którym przybliżył tezy profesora Łosia , jest istotny dla zrozumienia patologi II Komuny i polecam przyjrzeć się mu bliżej Dzisiejsze „państwa” to karykatura, blade odbicia normalnych państw Żyję dziś w świecie, którego nie rozumiem. Nie, nie chodzi o to, że krążą po nim SMS-y, działa Sieć, setka podsłuchów, tysiąc kanałów telewizyjnych i rakiety kosmiczne – w tym nie ma dla mnie nic niezwykłego. Niezwykły jest świat naszej kultury. Kultury politycznej – bo w nim się obracam. Jakieś pięć lat temu – gdy jeszcze nie istniała Unia Europejska, konstytucja unijna była już (lub lada miesiąc miała być) odrzucona, traktat lizboński nie był ratyfikowany ani nawet podpisany – podczas seminarium na Uniwersytecie Warszawskim p. Magdalena Jungnikiel, sędzina i doradczyni ministra sprawiedliwości, najspokojniej oświadczyła, że sędziowie w Polsce będą orzekali w myśl przepisów obowiązujących we Wspólnocie Europejskiej – nawet gdyby były one sprzeczne z Konstytucją Rzeczypospolitej. I nic się nie stało. W normalnym – w moim pojęciu – państwie panią Jungnikiel najpierw w trybie natychmiastowym pozbawiono by immunitetu sędziowskiego; następnie – ponieważ nie było to jej działanie jako sędziny, lecz opinia – wpakowano do wiezienia, gdzie by ją namawiano, by odwołała swoje twierdzenie (wtedy słowa – oraz ich odwoływanie – traktowano poważnie!), a gdyby odmówiła – zostałaby ścięta. I przeszłaby do historii jako Męczenniczka za Sprawę Unii Europejskiej – jak śp. Tomasz Morus na przykład. Oczywiście w normalnym kraju p. Jungnikiel mogłaby wyjechać, poprosić o zwolnienie z poddaństwa czy obywatelstwa – i wtedy swobodnie krytykować to państwo. Mogłaby też nadal być poddanką czy obywatelką i krytykować jego zasady – ale oczywiście nie jako sędzina! Natomiast żadne normalne państwo nie może tolerować, by ludzie należący do jego elity kwestionowali podstawy działania tego państwa! Ktoś powie: no dobrze, państwa europejskie już się rozsypywały, a na ich miejsce powstawała – i już powstała – Unia Europejska. Ale przecież w Unii Europejskiej też każdy może sobie kwestionować dowolne jej zasady i jeździć po niej jak po burej suce. I nic się nie dzieje. Ja jestem wychowany nawzorach z czasów, gdy istniały jeszcze normalne państwa, a w nich obowiązywały normalne zasady. Jestem chowany na analizach działań takich tytanów myśli jak śp. Klemens Lotar Wentzel Nepomuk ks. von Metternich, śp. Karol Maurycy de Talleyrand-Périgord, ks. Benewentu, śp. Juliusz hr. Andrássy de Csík-Szent-Király & Krásna Hôrka czy ks. Aleksander M. Gorczakow. Chowany na zasadach logiki i celowości działania. Anegdota głosi, że gdy Metternich dowiedział się o śmierci Talleyranda, powiedział: „Ciekawe: co On chciał przez to osiągnąć?”. Dzisiaj działania naszych mężyków i żoneczek stanu o niczym nie świadczą, nie można nic z nich wydedukować. Przeciwnie – próba dedukcji może prowadzić do błędów najstraszliwszych. Podam przykład sekwencji zdarzeń, którą już 15 lat temu ze zgrozą opisywałem. Otóż w roku 1997 zaczęły się negocjacje na temat wstąpienia Rzeczypospolitej do NATO. W którymś momencie prezydent USA i gensek NATO oświadczyli, że Polska zostanie w 1999 roku przyjęta do Paktu. Po czym istotnie, w marcu 1999 roku Rzeczpospolita stała się członkinią Paktu, a Polska została objęta parasolem NATO. Otóż w świecie normalnym negocjacje takie toczyłyby się w najgłębszej tajemnicy – a o przystąpieniu Rzeczypospolitej do NATO ogłoszono by w momencie, gdy parasol (prawny) nad Polską już by się rozciągał! W świecie wspomnianych mężów stanu ogłoszenie w 1998 roku, że Rzeczpospolita za rok zostanie do NATO przyjęta, byłoby rozumiane po prostu: „Panowie na Kremlu, macie rok, by Polskę sobie podporządkować!”. I w normalnym świecie Kreml by sobie zapewne Polskę w ten czy inny sposób podporządkował – a na pretensje Amerykanów jakiś potomek ks. Gorczakowa reagowałby szczerym zdumieniem: „Zaraz! To w jakim celu ogłaszaliście, że Polskę przyjmiecie za rok – a nie przyjęliście od razu??!!?”. Ja na miejscu kremlowskich strategów na pewno bym to zrobił. Tylko tam teraz też rządzą jakieś niedoróbki umysłowe, jacyś wybrańcy L**u, też nie umiejący precyzyjnie, ostro, po męsku myśleć. Cóż, wszyscy chowają się w szkołach koedukacyjnych – a „z kim przestajesz, takim się stajesz!”… Dzisiejsze „państwa” to po prostu karykatura, blade odbicia normalnych państw. Wystarczy w ten blady cień tknąć palcem, a robi się dziura na wylot. Ostatnio padł pod tym względem chyba rekord świata. Otóż kilka dni temu rząd Ukrainy podpisał „kontrakt stulecia” z hiszpańskim koncernem Gas Natural Fenosa, który miał dać miliardy na wybudowanie instalacji do skraplania gazu na Ukrainie. Telewizja pokazywała, jak p. Mikołaj Azarow, premier rządu, i inni ukraińscy dygnitarze uroczyście podpisują kontrakt z p. Jerzym Sardà Bonvehim. P. Jerzy (po katalońsku Jordi), urodzony w Sant Vicenç de Castellet, twierdził, że jest przedstawicielem hiszpańskich firm w Kijowie. Tyle że Gas Natural Fenosa nic ani o nim, ani o kontrakcie nie wie! Co śmieszniejsze, rząd Ukrainy usiłuje trzymać fason i wydał oświadczenie, że „w dalszym ciągu wyraża chęć negocjacji i podpisania tego kontraktu”. To zdarzenie pokazuje dobitnie, jak niepoważne są dzisiejsze państwa. Jak można je oszukać… Jak? Dokładnie tak samo, jak oszukuje się kobiety w ogłoszeniach o rewelacyjnych środkach piorących, powiększaczach biustów i ziołach zapewniających miłość wybranego mężczyzny…
Choć co prawda śp. Fryderyk Wilhelm Voigt, szewc z Tylży, jako „kapitan z Köpenick” zdołał aresztować burmistrza i przywłaszczyć sobie zawartość miejskiej kasy już w 1906 roku – no, ale oszukał tylko kilku policjantów z małego podberlińskiego miasteczka. JCM Wilhelm II dowcipnego szewca ułaskawił. Ciekawe, czy JE Wiktor Janukowycz też będzie śmiał się z tego do rozpuku i machnie ręką – czy zażąda dla p. Bonvehiego jak najsurowszych kar. Dawniej państwa były poważne – więc mogły sobie pozwolić na śmiech. Dziś państwa są niepoważne – więc bardzo usilnie starają się utrzymać pozory, że jednak poważne są… W najbliższych dniach zobaczymy! JKM
Korwin-Mikke w kontekście Brunona K.: Zamordować trzeba ustrój! Zabijanie jego funkcjonariuszy nic nie daje! ABW zameldowała prokuraturze (i komu trzeba), że niejaki p. Brunon Kwiecień chciał się zamachnąć na Pana Prezydenta, pana Premiera, Sejm cały, a może i Senat przy okazji. Planował w tym celu wjechać ciężarówką wyładowaną czterema tonami materiałów wybuchowych zrobionych z nawozów sztucznych (facet pracował w krakowskim WysRolu i czytał informacje o p. Andrzeju B. Breiviku) pod Sejm podczas jakiegoś uroczystego posiedzenia Najjaśniejszej Izby – i łubudu! Zapytano o to p. gen. Gromosław Czempiński wyjaśnił, że skutkiem tego byłaby śmierć kilku osób na zewnątrz i wylecenie szyb w Sejmie. Dodał enigmatycznie, że nie należy wierzyć wszystkiemu, co się mówi, i jeszcze wiele się w tej sprawie wyjaśni. Potem okazało się, że p. Kwiecień szukał wspólników w Sieci. Ponieważ istotnie zajmował się trochę materiałami wybuchowymi, to był obstawiony dwoma tajniakami z ABW, którzy już się postarali, by jako wspólnicy zamachu zgłosili się dwaj dalsi ludzie z ABWehry. Aferę postanowiono odpalić na początku listopada. Romantycy twierdzą, że dla uczczenia pamięci nieszczęsnego Gwidona Fawkesa, schwytanego 5 listopada, a 17 listopada wziętego na tortury – natomiast cynicy są zdania, że akurat rozpatrywany jest budżet służb specjalnych i ABW postanowiła się zasłużyć. To typowe: tuż przed okresem rozpatrywania wniosków o granty „naukowcy” meldują o niemal pewnym odkryciu np. bozonu Higgsa albo „zimnej syntezie termojądrowej”, SB za komuny zamykała ze dwie nielegalne drukarnie pracowicie hodowane przez cały rok – normalka. A p. gen. Czempiński jest z wywiadu, więc nie popiera konkurencji. Przy okazji „Rząd” zrobił sobie reklamę – iż jest tak ważny, że aż chcą go wysadzać w powietrze. A jeszcze przy okazji postanowiono uderzyć w opozycję pozaparlamentarną. Konkretnie w Kongres Nowej Prawicy, czyli we mnie. Ogłoszono, że p. Brunon Kwiecień był moim zwolennikiem – bo często cytował moje słowa na zajęciach ze studentami (dziekuję!), a nawet głosował na mnie (więcej na ten temat: „Gazeta Wyborcza” już wie: Niedoszły zamachowiec sympatyzował z Korwin-Mikkem). Temu to akurat trudno się dziwić: mając do wyboru całą tę d***kratyczną menażerię, wolał już głosować na mnie – i słusznie. Natomiast co do jego poglądów, to był to narodowiec – i to niestety zwolennik ONR-Falangi, czyli tego odłamu narodowców, od których staramy się trzymać jak najdalej. Co widać na załączonej stronie jego Facebooka (czytaj więcej na ten temat: Brunon K. określił swoje poglądy jako ONR Falanga). Tu wykazałem się rzadkim u siebie refleksem archiwalnym: podałem o tym informację w wywiadzie dla TV Nowej Prawicy – i natychmiast zmagazynowałem te stronę. I słusznie – bo 15 minut potem „coś” zdjęło te stronę z Facebooka. Sam autor siedział w tym czasie w kazamatach reżymu, więc można to było zrobić tylko poprzez administrację Facebooka. Jak widać, na prośbę naszych służb specjalnych Facebook działa ze zdumiewającą skwapliwością i szybkością. Tak czy owak: tworzącemu się – jakoś dziwnie niemrawo – obozowi narodowemu na pewno się ta afera nie przysłużyła. Ja jestem najwyraźniej teflonowy – odbyłem od tego czasu prawie 10 spotkań z wyborcami i nikt mnie nawet o tę aferę nie spytał, już nie mówiąc o próbie potępiania mnie za to. Ale narodowcom to na pewno urody nie przysporzy. Nie jest wykluczone, że „Rząd” będzie chciał wykorzystać ten „zamach” do próby wprowadzenia państwa jeszcze bardziej policyjnego. Białemu Domowi się to udało – ale poszły dwa potężne wieżowce i kawałek Pentagonu. Kto potraktuje poważnie zamach faceta z Wyższej Szkoły Rolniczej w asyście czterech agentów ABW z czterema tonami nawozów sztucznych? Publika niewątpliwie traktuje teraz p. Kwietnia jako polską wersję MacGyvera. A swoją droga słowa p. Brunona Kwietnia, że ludzie mają już dość słów i pora przejść do czynów, są jak najbardziej słuszne. Jednak – podobnie jak w przypadku p. Breivika – kierunek uderzenia jest absurdalny. Takie działania – nawet gdyby się udały – wzmocniłyby tylko reżym. Ludzie nabraliby doń sympatii – a na miejsce 600 zgładzonych pijawek przyszłoby 600 nowych, kradnących więcej, bo jeszcze nie nażartych tak jak tamte. Ludzie nie rozumieją, że zamordować trzeba ustrój. Zabijanie jego funkcjonariuszy nic nie daje. Józef Dżugaszwili zabijał znacznie więcej funkcjonariuszy stalinowskiego reżymu – i on się dzięki temu umacniał, bo na ich miejsce przychodzili inni, wdzięczni za szybki awans. Gdyby zaś p. Kwiecień, zamiast pchaćsię pod Sejm, wysadził zupełnie niestrzeżony Stadion Narodowy – to efekt medialny byłby wspaniały, a wszyscy odetchnęliby z ulgą, bo nie trzeba by było dopłacać miesięcznie 6 milionów do tego architektonicznego koszmarka, zwanego przez warszawiaków „Czapką Bogdychana”. Tak trzeba łączyć przyjemne z pożytecznym… JKM
Jerzy Jachowicz dla Stefczyk.info: "Bezkarność generałów traktowałem jako porażkę wolnej Polski. Dziś widzę, że jest to triumf III RP" Od wielu lat za każdym razem 13 grudnia odzywa się we mnie ta sama nuta. Przychodzimy tłumnie pod willę Wojciecha Jaruzelskiego tylko dlatego, że jego bezkarność niesie się na całą Polskę - pisze Jerzy Jachowicz dla Stefczyk.info. Felietonista zwraca także uwagę, że podobnie bezkarny wciąz jest towarzysz Jaruzelskiego, Czesław Kiszczak. Bo czymże, jak nie bezkarnością całkowitą (...) jest skazanie gen. Kiszczaka na dwa lata w zawieszeniu na lat pięć. Czy w ciągu najbliższych pięciu lat Kiszczak miał szanse po raz drugi zainicjować stan wojenny, a następnie dowodzić wszystkimi uzbrojonymi - poza wojskiem – formacjami w państwie? Wyprowadzić na ulice czołgi i wozy opancerzone, ZOMO, które będą strzelać do robotników, okupujących zakłady pracy? Tysiące ludzi wsadzić do obozu dla internowanych? A czy może ma szanse popełnić inne przestępstwo? Ukraść rower, włamać się nocą do sklepu, zaatakować ochroniarza pod nocna dyskoteką? Wiadomo, że nie ma praktycznie najmniejszych możliwości, aby naruszył jakiś przepis kodeksu karnego. A więc ta kara jest niczym innym, jak uwolnieniem go od kary w przyszłości.
Jachowicz snuje także hipotezy, co by było, gdyby Jaruzelskiego udało się za stan wojenny skazać i odbyłby on karę.
(…) po odbyciu połowy kary, wyszedłby z powrotem na wolność i teraz byłby człowiekiem bez przygniatającego go do ziemi brzemienia. Bez przykuwania do prześladującej go rocznicy. Zamiast nocą palić znicze pod willą generała i wznosić potępiające go okrzyki i hasła, składalibyśmy rano 13 grudnia kwiaty pod pomnikiem Stoczniowców na Wybrzeżu, Górników na Śląsku. Tu i tam pomnikami „Poległych”. Zabitych w walce z generałami o wolność, o godne życie, o prawdę. (…) Tkwiłem w błędzie w jednej jeszcze ważnej sprawie. Bezkarność generałów traktowałem jako porażkę wolnej Polski. Dziś widzę, że jest to triumf III RP
- podsumowuje Jachowicz.
NASZ WYWIAD. Adam Borowski do generała Jaruzelskiego: "Służył pan obcemu imperium, zdradził pan interes Polski" Mam poczucie straconego czasu. Że Polska go przez stan wojenny straciła, że się nie rozwijała i żal mi jest pokoleń, które musiały emigrować bo zabrano im możliwość rozwoju tutaj. A najbardziej to jest mi żal tego, że niespecjalnie wyciągamy wnioski z tamtego czasu. To, co się teraz dzieje, to niestety, przypomina mi tamten czas… - mówi Adam Borowski, działacz opozycji demokratycznej i niepodległościowej w PRL.
wPolityce.pl: Zbliża się kolejna rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Jakie wspomnienia wywołuje w panu data 13 grudnia?Adam Borowski: W tej chwili najbardziej dominuje we mnie takie poczucie straconego czasu. Żal straconego czasu i dla mnie i dla Polski. Jak każdego roku przygotowuję się i będę w nocy pod willą Jaruzelskiego. Przygotowuje się także w ten sposób, że jeżdżę i spotykam się z młodzieżą. Boli mnie to, że ponad 40 procent Polaków uważa, że decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego była w porządku. Że trzeba było wprowadzić stan wojenny, bo sytuacja w Polsce tego wymagała… Ja tego nie rozumiem, więc jeżdżę po szkołach i spotykam się z młodzieżą i mówię, że tak nie może być, że nie może być przyzwolenia na akceptowanie zła, które się wtedy wydarzyło. Więc te wspomnienia są teraz już, po latach różne, pamiętam więzienie, pałki na plecach i żal straconego czasu. Że Polska go straciła, że się nie rozwijała i żal pokoleń, które musiały emigrować bo zabrano im możliwość rozwoju tutaj. A najbardziej to jest mi żal tego, że niespecjalnie wyciągamy wnioski z tamtego czasu. To, co się teraz dzieje, to niestety, przypomina mi tamten czas…
wPolityce.pl: A co jest powodem tej bezrefleksyjności, która powoduje, że prawie połowa badanych nie widzi nic złego w stanie wojennym? Adam Borowski: Szczerze mówiąc, w pewnym stopniu poczuwam się trochę do winy… Jeżdżę, spotykam się, rozmawiam, wydaję książki na ten temat, ale mam takie poczucie, że dopuściliśmy do tej sytuacji. Oddaliśmy władzę tym, którzy nam się wydawali, że są mądrzejsi od nas i nam się wydawało, że oni nas poprowadzą. A my zachłysnęliśmy się konsumpcją, wyścigiem szczurów, zarabianiem pieniędzy… Wszyscy rzuciliśmy się w ten pęd za kasą i to spowodowało, że ten czas 30 lat wolności musimy uznać za stracony dla Polski. Każdy myślał, ze ta niepodległość, skoro już jest, to jest na zawsze. Z jednej strony zabezpiecza nas NATO, wchodzimy do Unii Europejskiej i nikt nie myśli o zagrożeniach, które oczywiście są inne niż 30, 50, 100 lat temu, ale one ciągle istnieją. Zagrożenia dla naszej niepodległości. Skupiliśmy się wyłącznie na sobie, na dobrobycie nas samych i naszych rodzin natomiast kompletnie nie myśląc o naszym kraju, o Narodzie, o wspólnocie. I to boli mnie straszliwie, bo skutki tego mamy teraz na przykład w sporze o Smoleńsk. Ludzie sobie w ogóle nie zdają sprawy, że ta katastrofa jest w tej chwili dla nas najważniejszą rzeczą do wyjaśnienia. To będzie stanowić na najbliższe dziesięciolecia o kondycji naszego narodu. A to wszystko ma korzenie właśnie w stanie wojennym, w komunizmie. To nie jest tak, że jakiś fragment historii można wyjąć i oglądać go z zewnątrz z wielu stron jako jakieś odrębne zjawisko. Wszystko ma swoje przyczyny i skutki i jest historyczną ciągłością.
wPolityce.pl: A czy jest w ogóle możliwe odwrócenie jeszcze tego trendu niepamięci o stanie wojennym? Mówi pan, że rozmawia z młodzieżą, jakim językiem mówić, żeby wyprostować ten pogląd, że stan wojenny był okej? Adam Borowski: Wydaje mi się, że mam dobry odbiór wśród młodych ludzi, bo to od razu widać po sali. Widać, czy patrzą ze znudzeniem, o czym ten brodaty facet mówi, czy ze zrozumieniem i z zainteresowaniem. Ja robię bardzo dużo analogii do współczesności i mówię najprostszym językiem. Że jest elementarny podział w świecie, na dobro i zło. Że nie można zła akceptować, bo ono niesie za sobą bardzo konkretne skutki. Nadzieją jest praca u podstaw, i to już zaczyna działać. Parę lat temu takie badania wskazywały ponad 50 procent zwolenników stanu wojennego, teraz jest nieco ponad 40, czyli idzie pomalutku, ale idzie w dobrą stronę. Może nigdy nie osiągnie 100 procent potępienia zła, bo przecież całe rodziny są uwikłane w ten system a bardzo trudno jest pogodzić się z przegranym życiem.Generał Jaruzelski raz w życiu mi się podobał. On wypowiedział kiedyś, po przegranych wyborach takie zdanie, że "ma takie poczucie, że to, co robił nie miało sensu". Wydawało mi się wtedy, że on to po prostu zrozumiał, że to naprawdę nie miało sensu. Że wszystko, co robił nie służyło Polsce. Potem się oczywiście z wszystkiego wycofał. To była tylko taka jednorazowa, zaobserwowana przeze mnie myśl. Że ich droga polityczna nie miała najmniejszego uzasadnienia, ale do tego trudno się przyznać. Stąd taki duży odsetek tych ludzi i ich potomków, którzy tych życiorysów bronią. Niemniej jednak główny przekaz powinien być taki, że zło jest złem i należy go potępić, żeby potem, na tej podstawie nie tłumaczyć zła bieżącego. Proszę popatrzeć na wydarzenia bieżące, rozgrzeszyliśmy tamto zło, to dlaczego mamy nie rozgrzeszyć obecnego? Jeżeli ja rozmawiam z człowiekiem i on mi mówi: "no to co z tego, że ktoś współpracował?". No, to co ja mu mam odpowiedzieć, to ręce opadają. Przecież to się powinno spotkać z natychmiastowym potępieniem. A oni bywają na salonach, podaje się ich myśli jako ciekawostki, okazuje się nagle, że oni mieli rozterki wewnętrzne… Chociaż młodzież taki fałsz wyczuwa, oni potrzebują pewnej czystości podstaw, nieskażonej różnymi uwikłaniami, więc jest nadzieja, że ten trend będzie się odwracał. Trzeba pracować, pracować i jeszcze raz pracować, dopóki nam sił wystarcza. Trzeba to robić, bo nie żyjemy przecież tylko dla siebie. Mamy jakieś obowiązki wobec pokoleń przyszłych, w jakiej kondycji ten nasz naród będzie, to zależy od nas.
wPolityce.pl: Mówiliśmy o winie i karze, nasuwa się skojarzenie o Kiszczaku i Jaruzelskim, nieskazanych za stan wojenny. Jerzy Jachowicz pisze, że ich bezkarność to tryumf III RP, czy pan także ma wrażenie, że ktoś dba o to, aby nie potępić ich i nie ukarać, nawet symbolicznie? Adam Borowski: Trzeba w tym miejscu powiedzieć co nieco o "okrągłym stole". Sam kiedyś byłem za "okrągłym stołem", a teraz go potępiam. Ale trzeba dwie rzeczy odróżniać. Czasami jest sytuacja, że ani jedna, ani druga strona nie może zwyciężyć. I myślę, że taka patowa sytuacja w 1988 roku była. "Solidarność" nie miała siły, żeby władzę pokonać - oceniam to jako podziemny "oficer średniego szczebla". No była w nas jakaś bezsiła, niby coś drukowaliśmy i chodziliśmy na manifestacje, ale nas było mało i była w nas taka pewna niemoc. Społeczeństwo było apatyczne. I rzeczywiście byłem za "okrągłym stołem", uważałem, że trzeba gadać, tak, jak się gada z terrorysta, który trzyma broń w ręku. Ale opowiadanie nam później, że "umów trzeba dotrzymywać" jest po prostu kompletnym nieporozumieniem. Bo terrorysta jak odkłada broń i wypuszcza zakładników, to się go wtedy zamyka bez względu na to, o czym się wcześniej rozmawiało. Tak działo się w Argentynie, junta wojskowa oddała władzę pokojowo, tak jak u nas. I jest sądzona do tej pory, są ścigani różni oficerowie i funkcjonariusze reżimu, którzy mordowali opozycjonistów. W takim sensie uważam to, co się stało po "okrągłym stole" za zdradę. Bo ja uważałem "okrągły stół" za etap przejściowy do niepodległości, a nie jako metę. A osądzenie? No nie może być wybaczenia bez wyznania win, próby zadośćuczynienia i żalu za grzechy. Coś się musi wypełnić, żebyśmy mogli razem wspólnie coś budować. Natomiast oni nie zrobili nic, co więcej, wielu z nich się szczyci tym, że służyło w totalitarnym aparacie. Mało tego, są nagradzani stanowiskiem prezydenta, jak Kwaśniewski czy wcześniej Jaruzelski. To jest trudne do pojęcia i dla nas jest ciężkie. Musimy się z tym zmierzyć i chociaż przekazywać młodemu pokoleniu, żeby nie popełniało takich pomyłek.
wPolityce.pl: Wracając do dzisiejszej nocy, będzie pan pod domem generała. Gdyby pan stanął twarzą w twarz z Jaruzelskim, to co by mu pan powiedział? Adam Borowski: O kurcze! To trudne pytanie. Chyba bym mu nie naubliżał, bo co mi to da, że mu powiem: "ty ch…"? Powiadziałbym mu to, co mi w duszy gra. "Służył pan obcemu imperium, zdradził pan interes Polski". I tyle. Rozmawiał Marcin Wikło
13 grudnia: pozostała pamięć „Pogratulowałbym waszym komunistom umiejętności strojenia się w kostium patriotyczny. Wmawiali narodowi, że powinni ich kochać, bo są mniejszym złem niż Sowieci. Co za hipokryzja! Prawdziwym mistrzem w tej grze był Jaruzelski. Miałem nieprzyjemność uczestniczyć w jego odczycie na paryskiej Sorbonie. Studenci witali go jak bohatera. Mdliło mnie” – mówił przed kilkunastu laty francuski sowietolog Alain Besançon. Już blisko od ćwierćwiecza, w okolicach 13 grudnia, do takiego stanu doprowadzają nas postkomuniści i ich okrągłostołowi towarzysze z nieboszczki Unii Demokratycznej i jej kolejnych mutacji z tą ostatnią - Platformą Obywatelską. Scenariusz jest zawsze ten sam. Najpierw sondaże – połowa akceptuje decyzję Jaruzelskiego. Potem jego festiwal, wywiady, dziennikarze pochyleni z troską nad staruszkiem, a w tle garstka nienawistników palących świece i niepozwalających mu spędzić tej nocy w domu. I od roku jeszcze ci co maszerują tego dnia z biało-czerwonymi flagami pod hasłami: wolności, solidarności i niepodległości… Dużo będzie o tym, jaką złą porę wybrali i jacy to źli ludzie idą. W ostatnim czasie pojawiały się też inne, nowe elementy. Na wizję powrócił „Goebbels stanu wojennego” – już można go znów pokazywać, a 13 grudnia udziela wywiadów. Wtórują mu uczniowie, którzy przerośli go w plugastwie. W tym roku też zobaczymy ich wszystkich w akcji, będą jeszcze głośniejsi i bardziej nachalni. Stan wojenny to nie tylko najbardziej bolesne ofiary śmiertelne, dramat rodzin prześladowanych lub wypchniętych na emigrację, ale przede wszystkim przetrącony kręgosłup moralny społeczeństwa. Wartości, które niosła posierpniowa „Solidarność”: bezinteresowne poświęcenie dla spraw publicznych, traktowanie działalności politycznej w kategoriach służby, pomoc słabszym, patriotyzm zastąpione zostały przez cwaniactwo, nihilizm, cynizm i zwykłe chamstwo. Podniesione do rangi cnoty po 1989 roku, zatruwają nas do dzisiaj. Postawy takie stały się po 13 grudnia 1981 roku reakcją na przytłaczającą rzeczywistość. Nie zabrakło wówczas ludzi gotowych do zajęcia miejsc w redakcjach po wyrzuconych dziennikarzach, przychodzili również młodzi, korzystając z nadarzającej się okazji, a niejeden uczony złożył podpis za wręczony paszport. Jaruzelska normalizacja kusiła… i łamała sumienia. Jakże wielu z nich tworzy dzisiejszą polityczną, medialną czy naukową „elitę”. Ludzi gotowych, jeżeli nie nawet służyć każdej władzy, to przynajmniej dobrze z nią żyć. Takim postawom poświęcił jedną ze swych pieśni Jacek Kaczmarski, przebywający po 13 grudnia 1981 roku na emigracji. O piosence „Artyści” mówił, iż dotyczy ona tych, którzy przebywając na świecie na polskich paszportach służbowych, artystycznych, pagartowskich zapomnieli po 13 grudnia o wszystkim tym, co robili przed 13 grudnia. Zapomnieli swoich własnych piosenek, poematów, filmów, książek itp., itd. W zamian za co mogą zarabiać na Zachodzie, żyć w Polsce i utrzymywać poprawne stosunki z nową władzą. Piosenka oczywiście dedykowana wszystkim tym artystom ze szczególnym uhonorowaniem Andrzeja Wajdy. Jaruzelski okazał się mistrzem nie tylko w kreowaniu się na patriotę – o czym wspominał Besançon – ale przeprowadził jeszcze jedną operację, przy której wprowadzenie stanu wojennego jest ledwie niewielką potyczką. Tą operacją był okrągły stół – jego największe zwycięstwo. Z ludzi bezpieki różnorakich odcieni i jej agentury (w połowie lat 80. XX wieku osiągnęła poziom z czasów stalinowskich) oraz PZPR-u uczynił największych beneficjentów III RP, czyli systemu stworzonego po 1989 roku, w który przeniesione zostały wszystkie patologie z czasów PRL. I dzisiaj generałowie bezpieki są grzebani z honorami, esbecy wytaczają procesy w obronie „ich dobrego imienia”, kształcą młodzież na prywatnych uczelniach. Natomiast na katolickich akademiach profesorami są byli I sekretarze PZPR POP z okresu stanu wojennego, pouczają w mediach, o których nie warto nawet wspominać, podobnie jak o dominacji w gospodarce, „wymiarze sprawiedliwości”, dyplomacji… Blisko ćwierć wieku po 1989 roku trudno znaleźć sferę życia, która byłaby wolna od tych wpływów. W takiej sytuacji jest oczywistym, iż komuniści nie ponieśli żadnej odpowiedzialności za peerelowskie zbrodnie, a także za stan wojenny. Ta bezkarność jego autorów jest również jednym z efektów okrągłego stołu, efektów o szczególnie demoralizujących skutkach. Jeżeli nie zostali ukarani winni wytoczenia czołgów przeciwko własnemu narodowi, to czego mogą się obawiać ci, dokonujący dzisiaj ograniczania wolności, czyniąc to w sposób nieporównywalnie delikatniejszy. Jaruzelski nie osiągnąłby tak wiele, gdyby nie ludzie z dawnej opozycji, którzy wsparli postkomunistów. Już w 1989 roku zadziałała gruba kreska i w przededniu ósmej rocznicy stanu wojennego „solidarnościowy” szef Radiokomitetu Andrzej Drawicz (wtedy jeszcze nie wiedziano, że były TW) zadbał, aby dziennikarze „wystrzegali się jakichkolwiek ataków personalnych, a zwłaszcza ewentualnych prób dezawuowania osoby prezydenta PRL”. Inni postępowali zgodnie z odpowiednimi instrukcjami tzw. Zespołu Programującego, złożonego z przedstawicieli kancelarii ostatniego prezydenta PRL Jaruzelskiego, KC PZPR, MON, MSW i Prokuratury Generalnej przygotowującego wytyczne, jak należy mówić o stanie wojennym. Potem był czas „wybierania przyszłości”, czego próbkę mieliśmy, gdy w przeddzień piętnastej rocznicy wprowadzenia stanu wojennego jeden z dziennikarzy zapytał: Co prezydent [Kwaśniewski] będzie robił w piątek? - A co jest w piątek? – zapytał rzecznik. - Rocznica wprowadzenia stanu wojennego. - A... myślałem, że chodzi panu o czwartek, kiedy pan prezydent ma imieniny. To ważniejsze wydarzenie. Później szefowie WRON i MSW stali się „ludźmi honoru”, a jeszcze wcześniej było słynne „odpieprzcie się od generała”. I ostatnie odsłony z wożeniem Jaruzelskiego do Moskwy oraz zaproszenie go przez Komorowskiego do Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Jeżeli Besançon dostawał mdłości na spotkaniu Jaruzelskiego ze studentami na Sorbonie, to strach myśleć o jego reakcji na późniejsze wyczyny. Francuski sowietolog zdecydowanie twierdzi, iż zbrodnie komunistów, a stan wojenny jest jedną z nich, nie mogą zostać nie potępione. Ich zdrada idzie o wiele dalej niż targowiczan, „zasługując na ostrzejsze potępienie”. I podkreśla: Nie sądzę, aby odebranie Polsce niepodległości na dwa pokolenia, pozbawienie Polaków wolności i dobrobytu, i poddanie ich totalitarnej władzy, mogło nie zostać potępione w historii waszego kraju. Na razie nie możemy na to liczyć. Komunistom udało się stworzyć w miejsce wymordowanej przez Niemców i Sowietów i dobitej po wojnie niepodległościowej elity, swą własną. Dzisiaj to już dzieci i wnuki ludzi z KPP, PPR i PZPR. Oni nie upomną się o prawdę o stanie wojennym. Nie zostaną też skazani już jego autorzy. Sprawiedliwość nie zwyciężyła. Pozostaje nam zatem pamięć o oprawcach i ofiarach 13 grudnia 1981 roku. Jarosław Szarek
Rządowy "rynek" pracy Bardzo często słyszy się o roli rządu w tworzeniu miejsc pracy. Określenie "interwencja" wydaje się kluczowym pojęciem, zbiorczo obejmującym instrumenty, dzięki którym rząd wreszcie robi coś dobrego – daje pracę…Stop! Jak to – rząd daje pracę!? Gdyby tak było, najprościej byłoby w ogóle zlikwidować własność prywatną i przedsiębiorczość, a całość zatrudnienia powierzyć rządowi, skoro tak świetnie się zna na gospodarce. Brzmi znajomo? Tak – przewodnia siła narodu już nam kiedyś zafundowała taki raj na ziemi. Raj, bo wiadomo – w sklepach były kolejki, ale wczasy były za darmo Jaka jest zatem rola rządu na rynku pracy? Jeśli powiem, że destrukcyjna, nie będzie specjalnego zaskoczenia – pozostaje to tylko wykazać. Nie ma problemu. Zacznę od definicji, a raczej od anty-definicji, czyli wyeliminowania pewnego pojęcia. Nie mam ambicji, aby ruszać z posad bryłę świata, więc nie oczekuję globalnego odzewu. Powiedzmy, że wystarczy mi zmiana na potrzeby tego posta. Chodzi o pracodawcę. Z semantycznego punktu widzenia pracodawca to ktoś, kto daje pracę, czyli… No właśnie, czyli co? Czy można w ogóle "dać" pracę? Jeśli zgodzić się, że praca to aktywność człowieka, czyli wartość niematerialna (tak, niematerialna, bo tylko efekty pracy mogą mieć wartość materialną, a dokładnie – wymienną), to nie sposób tego dać. Coś jednak pracodawca daje. Tym czymś jest zatrudnienie. Niejedna osoba się żachnie, że to przecież to samo. Otóż nie, to nie to samo – jest różnica, i to olbrzymia. Praca to aktywność. Nie wchodząc w szczegółowy opis, czym charakteryzuje się praca, dość powiedzieć, że jej zwieńczeniem jest z założenia jakiś efekt (finis coronat opus), który może mieć bardzo konkretną wartość dla innej osoby. Przykładowo – jeszcze dziesięć lat temu reklama internetowa (tzn. nie zamieszczona w Internecie, ale wykorzystująca właściwości Internetu, a więc chodzi o pozycjonowanie, linki sponsorowane, media społecznościowe) nie miała wartości z uwagi na stan rozwoju Internetu. A dwadzieścia-trzydzieści lat temu mielibyśmy bardzo poważny problem, aby w ogóle komukolwiek wytłumaczyć, czym taka reklama jest. Tymczasem obecnie efekty pracy osób zajmujących się taką reklamą mają wartość dla każdego, kto chce wypromować w Internecie własną działalność (niekoniecznie nawet komercyjną). Ktoś może chcieć zatrudnić taką osobę – na umowę o pracę, zlecenie itd., zależnie od potrzeb. Zatrudnić, czyli kupić efekty jej pracy. I to jest ta różnica – praca i jej efekty to po prostu aktywność, zatrudnienie zaś to prawno-ekonomiczny stosunek do pracy wynikający z potrzeby korzystania z jej efektów.Jak widać z powyższego, słowo "potrzeba" jest pojęciem kluczowym, które uruchamia cały mechanizm zatrudnienia. Dlatego zamiast pracodawca będę pisał… "potrzebujący". Kojarzy się z socjal-bredniami? Owszem, ale z zastrzeżeniem, że socjaliści zawłaszczyli to pojęcie, oczywiście tradycyjnie nadając mu nowe, bełkotliwe znaczenie. Otóż potrzebujący ma jakieś cele w życiu – np. chce sprzedawać opony, wdrażać systemy informatyczne, zjeść pizzę, kupić buty, pojechać z psem do weterynarza itd. Jak widać, cel tej potrzeby jest kompletnie obojętny – istotne jest tylko to, czy zrealizuje ją sam, czy skorzysta z pomocy kogo innego. Tak długo, jak długo potrzebujący zaspokaja sam własne potrzeby, możemy nie interesować się nim z punktu widzenia rynku pracy. Niech sobie sam przetworzy kauczuk, wytworzy gumę, uformuje oponę i idzie z nią w świat. Albo niech wyhoduje krowę, wygarbuje jej skórę i uszyje sobie buty. Jeżeli jednak potrzebujący niekoniecznie ma ochotę czy umiejętności, aby oddawać się tego rodzaju aktywności, nie ma innego wyjścia jak zatrudnić fachowca. Mechanizm jest bardzo prosty, wręcz tak prosty jak budowa łopaty. Potrzebujący wie, czego potrzebuje i ile ma na to pieniędzy. Fachowiec, którego chce zatrudnić, ma odpowiednie umiejętności lub zasoby (sprzedawanie opon z zyskiem, robienie pizzy albo butów itp.) oraz cenę, potocznie zwaną wynagrodzeniem. Jeśli się dogadają, potrzebujący zatrudni fachowca. Jeśli nie, bo fachowiec nie ma odpowiednich kwalifikacji albo potrzebujący nie ma wystarczającej ilości pieniędzy na zapłatę ceny – do zatrudnienia nie dochodzi. Jak łatwo zauważyć, potrzebujący to niekoniecznie pracodawca w potocznym rozumieniu. Konsument kupujący buty też zatrudnia całkiem sporą liczbę osób – zaczynając od sprzedawcy w sklepie, a kończąc na hodowcy paszy dla bydła przeznaczonego na skórę. I to by było tyle na temat mechanizmu rynkowego. Okay, co ma z tym wszystkim wspólnego rząd? Otóż, właśnie nic :) Rząd, jak sama nazwa wskazuje, służy do rządzenia. Nie do pobudzania, inspirowania, wspierania, promowania itd. Rząd jest od rządzenia, czyli bieżącej administracji państwem oraz prowadzenia polityki z innymi państwami. Cała reszta w wykonaniu rządu jest marnowaniem tzw. pieniędzy publicznych, czyli marnowaniem pracy obywateli wyrażonej w podatkach. Rząd nie zatrudnia dlatego, że istnieje potrzeba korzystania z usług danej osoby, ale dlatego iż uważa, że tak będzie lepiej. Zatrudnienie przez rząd to akt działania ideologicznego, a w żadnym przypadku nie jest to odpowiedź na realną potrzebę. Najlepiej przećwiczyć to na przykładzie zatrudnienia policjanta i zatrudnienia nauczyciela w szkole państwowej. Za zatrudnieniem obu przemawia polityka i ideologia rządu. Ale różnica tkwi w wolnościach obywateli. Zatrudnienie policjanta można uznać za realizację celu publicznego (ogólnego). Policjant zapewnia ochronę porządku, a odbiorcą jego usługi jest każdy obywatel – zarówno ten, który ma potrzebę porządku, jak i ten, który porządku nie przestrzega. Jeśli ktoś narusza moje bezpieczeństwo, chcę, aby przestał albo żeby ktoś go powstrzymał. Stąd potrzeba zatrudnienia policjanta albo sądu. Dla odmiany szkoła nie realizuje celu publicznego, lecz wyłącznie indywidualny cel uczniów (i ich rodziców). Prosty test – jakie znaczenie ma dla mnie fakt czyjegoś analfabetyzmu? Czy potrzebuję ochrony przed analfabetą? I po co? O ile zatem zatrudnienie policjanta służy odbiorcy uniwersalnemu, o tyle zatrudnienie państwowego nauczyciela – wyłącznie indywidualnemu.Z tych względów zatrudnienie przez rząd nie jest zatrudnieniem opartym na potrzebie rynkowej, a wyłącznie na potrzebie realizacji założeń polityczno-ideologicznych. Z tego względu zatrudnienie w strukturach rządowych nie stanowi części rynku pracy! Nie decyduje bowiem rynek – nie działa mechanizm łączący potrzebę (czego chce zatrudniający) i budżet (ile może zapłacić) z ofertą (co umie fachowiec) i ceną (ile chce zarobić). Jedyny mechanizm jest taki, że rząd zatrudnia, bo uważa, że tak będzie lepiej. I jeśli rządu nie stać na zapłatę ceny, to podniesie podatki – zapłaci obywatel. Jak widać, powyższe rozróżnienie jest też ściśle związane z finansami. Nie chodzi mi jednak o ten najprostszy wymiar podatków, czyli pobór. Chodzi o cel podatków, a w tym przypadku – o jedną z największych zbrodni przeciwko ludzkości, czyli redystrybucję. Rząd działa w ten sposób, że zabiera z rynku np. 1000zł tylko po to, aby świadczyć usługę o mniejszej wartości (obojętnie – 10% czy 90%). Skąd wiadomo, że mniejszej? Logika! Przecież koszt poboru podatku oraz koszt zorganizowania "darmowej" usługi są finansowane właśnie z tego podatku. Zabieramy wszystkim 1000zł po to tylko, aby nielicznym świadczyć usługę wartości 300zł. W podobny sposób rząd interweniuje na rynku pracy. Możemy tylko napluć na grób H.C. Hoovera albo J.M. Keynesa, że nas tak urządzili – przede wszystkim tymi nieszczęsnymi pracami interwencyjnymi, czyli redystrybucją pieniędzy na zakup niepotrzebnej pracy. Dlaczego niepotrzebnej? Bo o zatrudnieniu przesądza ideologia rządu ("tym ludziom trzeba pomóc"), a nie – potrzeba jakiegokolwiek obywatela. Gdyby praca tych ludzi naprawdę była potrzebna, potrzebujący znaleźliby na nią pieniądze, nawet kosztem innych wydatków albo kosztem zadłużenia. Kto musiał kiedyś zapłacić za operację ratującą życie, ten wie, że potrzeba jest nie tylko matką wynalazków, ale i bliską krewną hierarchii wartości. Zresztą – po co szukać tak górnolotnych przykładów? Ludzie biorą kredyt na zakup telewizora – bo tak bardzo go potrzebują, że pomimo braku pieniędzy, są gotowi zapłacić więcej niż wynosi jego cena (więcej, bo dochodzi cena kredytu). Jak redystrybucja wygląda w praktyce? Jeśli potrzebujący ma 1000zł na produkt (czyli efekt pracy), a fachowiec chce 1100zł, to albo fachowiec obniży cenę, albo potrzebujący weźmie kredyt. Inaczej nici z transakcji. Jeśli rząd z powodów czysto ideologicznych uzna, że ta grupa fachowców wymaga wsparcia, bo wielu z nich nie udaje się sprzedać efektów pracy (a są to np. bezrobotni absolwenci zarządzania czy pedagogiki), to gotów jest zabrać pieniądze wszystkim potrzebującym tylko po to, aby dopłacić tym nielicznym, którzy tych fachowców chcą zatrudnić. I tu "niespodzianka" – bezrobocie zamiast spadać, rośnie! Ale jak może być inaczej? Jeśli dziś firma ma 1000zł na pracownika i to jest za mało, bo pracownik chce 1500zł, to jeśli zabrać tej firmie te 1000zł, żeby zwrócić jej 500zł w formie dopłaty do stanowiska pracy (bo resztę pochłonie sama redystrybucja), to jak łatwo zauważyć, firma może uzyskać 50% tego, co miała wcześniej na zatrudnienie. A skoro mając 1000zł, nie stać jej było na zatrudnienie, to jaki chory proces myślowy może prowadzić do wniosku, że firma zatrudni, nie mając tego 1000zł, a jedynie mglistą obietnicę(!) 500zł? W efekcie zatem rząd zmniejsza rynek pracy, bo odbiera potrzebującym pieniądze na zakup pracy innych osób. Z tych pieniędzy rząd finansuje politykę i promocję zatrudnienia, zachęcając do zakupu pracy niepotrzebnej, przy okazji wymuszając obniżkę cen (wynagrodzeń). Obniżkę, bo przecież rządowe wsparcie ma siłą rzeczy wartość mniejszą niż kwota zabrana w formie podatku – jeśli firma teraz zatrudni, to już za 500zł, a nie za 1000zł, bo tylko tyle ma, a pracownik weźmie cokolwiek, bo zmusi go do tego bezrobocie. I to jest właśnie owa destrukcyjna rola rządu na rynku pracy. Quod erat demonstrandum.
Tajemnicza awaria na Okęciu przed wylotem Tu-154 Dzień przed katastrofą pod Smoleńskiem w bazie wojskowej na Okęciu został wyłączony system bezpieczeństwa. Dowództwo Sił Powietrznych tłumaczy to wymianą serwera. W ocenie pilotów, z którymi rozmawiał “Nasz Dziennik”, nieaktywny system stwarzał duże ryzyko sytuacji, w której na teren jednostki mogła wejść osoba nieuprawniona, posługując się choćby cudzą przepustką. Dowództwo Sił Powietrznych mówi o wymianie serwera. Świadkowie o usterce i problemie z zapisem zdarzeń. Z informacji, do jakich dotarł “Nasz Dziennik”, wynika, że system kontroli dostępu w bazie wojskowej na Okęciu, gdzie funkcjonował 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego, nie działał. I to zarówno 9, jak i 10 kwietnia 2010 r. Jak ustalił "Nasz Dziennik", system akceptował uprawnienia dostępu nadane elektronicznym przepustkom, ale nie rejestrował zdarzeń. Oznacza to, że na dysku nie zostały zapisane dane dotyczące tego, kiedy i za pomocą czyjej przepustki uzyskano dostęp do stref chronionych.Dowództwo Sił Powietrznych potwierdza, że system kontroli dostępu (SKD) 9 i 10 kwietnia nie działał.
- W 1. Bazie Lotniczej oraz 36. SPLT były prowadzone bieżące prace konserwacyjne związane z wymianą wyeksploatowanego kontrolera sieciowego na nowy. Odbywały się w weekend, gdyż wtedy system przepustowy jest znacznie mniej obciążony niż w dni powszednie. Prace rozpoczęto 9 kwietnia w godzinach popołudniowych, około godz. 16. SKD został wyłączony i nie był prowadzony zapis w elektronicznym rejestrze wejścia/wyjścia na teren ochranianego obiektu – tłumaczy w rozmowie z gazetą ppłk Artur Goławski, rzecznik prasowy DSP. W ocenie pilotów, z którymi rozmawiał “Nasz Dziennik”, nieaktywny system stwarzał duże ryzyko sytuacji, w której na teren jednostki mogła wejść osoba nieuprawniona, posługując się choćby cudzą przepustką.Autor: wg
Chwieją się fundamenty państwa Ładny interes! Słynny sodomita Robert Biedroń, wraz z innymi celebryty szykuje się do „zatrzymania faszyzmu” i „naprawiania państwa” - a tymczasem seryjny samobójca nie tylko się sklonował, ale w dodatku zasadniczo zmienił modus operandi. Jak pamiętamy, seryjny samobójca zasadniczo uderzał w soboty, ewentualnie w piątki - co w sposób oczywisty podnosiło stopień przewidywalności naszego demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej. W dodatku skrupulatnie przestrzegał, by utrata życia denata następowała „bez udziału osób trzecich” - co argusowym okiem natychmiast spostrzegł pan Dariusz Ślepokura, dzięki czemu formuła ta nabrała znamion uniwersalności, podobnie jak formuła „bez swojej wiedzy i zgody”, przy pomocy, której liczne autorytety moralne pucowały sobie reputację i sumienia. W rezultacie wytworzyła się nowa świecka tradycja, zgodnie z którą niezależna prokuratura energiczne śledztwa rozpoczynała w poniedziałek, kiedy była już pewność, że z denata wywietrzały wszystkie pavulony. Dzięki temu każdy obywatel mniej więcej wiedział, czego się trzymać i jeśli, dajmy na to, przeżył szczęśliwie sobotę, to następny tydzień mógł rozpoczynać wesolutki jak skowronek. No a teraz - wszystko na nic. Seryjny samobójca sklonował się w dwóch osobach, z których jedna na pewno jest ową zagadkową „osobą trzecią”. Która? Aaaa, to z pewnością ustali energiczne śledztwo - tylko kiedy właściwie je wszcząć, kiedy zamiast w sobotę, seryjny samobójca uderzył w poniedziałek? Co teraz powie nam pan rzecznik Dariusz Ślepokura, przy pomocy jakiej formuły oświeci nas i uspokoi? A przecież na tym nie koniec, bo świadkowie („nie brak świadków na tym świecie” - zauważył Rejent Milczek) usłyszeli zagadkowe wybuchy, a denat, którym okazał się ekspert lotniczy, zmarł od uderzeń nożem? Teraz trzeba rozstrzygnąć zasadniczą kwestię - czy w biurze, gdzie doszło do całego zdarzenia, odkryć ślady trotylu, czy też na wszelki wypadek żadnych śladów trotylu nie odkrywać, a jedynie „stwierdzić” obecność „jonów wysokoenergetycznych”, które w żadnym wypadku nie są materiałami wybuchowymi?
Takiej decyzji, ma się rozumieć, nie może podejmować byle kto; najlepiej zatem, żeby podjęta została w tym samym gronie, które podjęło decyzję o zastosowaniu konwencji chicagowskiej do badania katastrofy smoleńskiej: pan premier Donald Tusk, pan rzecznik Paweł Graś i pan Tomasz Arabski. Autorytet tej trójki z pewnością wystarczy, by nie tylko niezależna prokuratura i niezawisłe sądy, ale również i Salon zastosował się do poczynionych ustaleń i skwapliwie przyjmował je do wierzenia pod rygorem utraty przyzwoitości. Jakiś porządek musi być, bo w przeciwnym razie nie będziemy wiedzieli, co właściwie myślimy; każdy zacznie myśleć na własną rękę, a z tego wiadomo - tylko same zgryzoty, no i oczywiście faszyzm i ksenofobia. Nie muszę wspominać, jak bardzo zasmuci to pana redaktora Michnika. Ale to jeszcze nic, bo jak tu pan poseł Biedroń ma w tych warunkach „zatrzymywać faszyzm” i „naprawiać państwo”, kiedy dnia ani godziny nie zna nikt, a zwłaszcza taki, co to nie tylko wypowiadał się na temat katastrofy smoleńskiej, ale w dodatku krytycznie i wobec ustaleń MAK-u i wobec powtórzonych własnym i słowami ustaleń komisji ministra Millera? SM
Jak nie pluralizm, to apartheid Kuracja przeczyszczająca, jaką uchodzący za magnata prasowego pan Grzegorz Hajdarowicz przeprowadził w „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze” wywołała ożywioną fermentację w środowisku dziennikarskim. Ci, którzy w następstwie wspomnianej kuracji utracili zatrudnienie twierdzą, że to zamach na pluralismus medialny. Niewątpliwie jest w tym sporo racji, bo od tej chwili we wszystkich niezależnych mediach głównego nurtu będzie słychać wyłącznie głos mądrych, roztropnych i przyzwoitych, podczas gdy wszyscy pozostali będą swoją obecność w życiu publicznym zaznaczać płaczem i zgrzytaniem zębów. To znaczy - do czasu, gdy się do nowego statusu przyzwyczają. Przyzwyczajenie bowiem jest drugą naturą, więc jeśli nawet ktoś znajdzie się na marginesie głównego nurtu, to nic strasznego. Przeciwnie - już starożytny grecki filozof Epikur, uważany za twórcę hedonizmu, a więc dążenia do przyjemności zalecał, by „żyć w ukryciu”. Życie w ukryciu, to znaczy - na marginesie głównego nurtu, daje całkiem sporo swobody, w odróżnieniu od życia w głównym nurcie, gdzie co i rusz trzeba składać dowody prawomyślności i tak dalej. Kiedyś, w koszmarnych czasach komuny, czytałem wydane w podziemiu dziełko pod tytułem: „Ślachta”, w którym natchniony autor kreślił obraz historii alternatywnej, to znaczy - kreślił obraz Polski współczesnej, ale w sytuacji, gdy nie było rozbiorów, w następstwie czego ideologia i obyczaje sarmackie przetrwały do czasów dzisiejszych. Dyrygująca polskim życiem publicznym magnateria składa się już wprawdzie z wykształconych, subtelnych neurasteników, ale gwoli utrzymania popularności wśród mas szlacheckich, musi pić na umór, pojedynkować się, urządzać zajazdy i rozmaite burdy, słowem - zachowywać się tak, jak Karol książę Radziwiłł „Panie Kochanku”. Strasznie to im doskwiera, zwłaszcza subtelnemu hrabiemu Henrykowi, który przed każdą pijatyką przeżywa istne katusze moralne i fizyczne, bo wątroba też mu się buntuje - i tak dalej. Autor niestety nie udźwignął pomysłu i utwór nie miał żadnej pointy - ale nie o to chodzi, by za niego tę pracę dzisiaj dokończyć, tylko przede wszystkim o to, że życie współczesnych celebrytów, do których zaliczają się również gwiazdy dziennikarstwa głównego nurtu, jest po wieloma względami podobne do życia owych nieszczęsnych magnatów. Oni też muszą wykonywać różne przykre obowiązki, na przykład - robić widowisko ze swego prywatnego życia - ale to przecież jeszcze nic w porównaniu z codziennym poddawaniem się gwałtowi ze strony oficerów prowadzących, którzy nie tylko zmuszają ich do zachowań przeciwnych naturze, ale w dodatku - również do ostentacyjnego demonstrowania znakomitego samopoczucia i zabraniają im nawet jęknąć. Wyobraźmy sobie tylko pana redaktora, który pojawia się na wizji natychmiast po rutynowym przecwelowaniu i chociaż wszystkie bebechy dopiero mu wracają na stare miejsce, musi udawać skowronka, suszyć przed kamerą zęby i ujadać na tych, przeciwko którym akurat go poszczuli. Albo znowu matka dzieciom, przed chwilą wytarzana w smole i pierzu, właśnie włożyła majtki i przesłuchuje przed kamerą delikwenta, który autentycznie myśli, że w ten sposób zyskuje na popularności. Ale to jeszcze nic - bo najgorszy jest los celebrytów najpośledniejszej rangi, tak zwanych „proroków mniejszych”, do których zalicza się kolega redaktor Tomasz Wołek. Celebryci głównego nurtu za poddawanie się tym wszystkim zboczonym praktykom przynajmniej dostają jakieś pieniądze, podczas gdy „prorocy mniejsi” wynagradzani są nader skromnie albo nawet wcale i tak naprawdę, to właściwie nie wiadomo dlaczego robią te wszystkie łajdactwa. Bo chyba łajdactwem należy nazwać kopanie leżącego, to znaczy - naigrawanie się nad czyimś trupem. Co prawda od rezygnacji z zatrudnienia w „Uważam Rze” nikt jeszcze nie umarł, bo poza „Presspubliką” też jest życie, podobnie jak poza „Życiem” z kropką - ale co nieładnie to nieładnie. Mam nadzieję, że odtąd żaden normalny człowiek nie tylko nie poda panu redaktorowi Tomaszowi Wołkowi ręki - bo jakiś porządek mimo wszystko musi być - ale również obrzydzeniem będzie go darzyć każda dziewczyna. No - prawie każda. Skoro tedy soldateska nie chce pluralismusa w prasie i nawet gotowa jest za pośrednictwem pana Hajdarowicza poświęcić w tym celu miliony, to może należałoby wyjść temu pragnieniu naprzeciw? Ja na przykład na zaproszenie do TVN odpowiedziałem, że owszem, skoro taki rozkaz, to na przesłuchanie się stawię - ale dopiero, jak dostanę wezwanie na piśmie, z numerem sprawy i zaznaczeniem, w jakim charakterze mam zostać przesłuchany; świadka, czy podejrzanego. Razwiedka nie razwiedka - a porządek musi być! Gdyby wszyscy zastosowali tę metodę, to „Stokrotka” musiałaby przesłuchiwać samych oficerów - a jak tu przesłuchiwać oficerów, skoro kiedy tylko wyłączą kamery, to oni zabiorą się za nią? Oczywiście nie ma szans, żeby zrobili tak wszyscy. Podczas pierwszej wojny światowej Niemcy bardzo skąpo wydzielali papier polskim gazetom, natomiast w wielkiej obfitości dostarczali go niemieckim gazetom dla Polaków. I kiedy mecenas Leo Belmont zasilił grono autorów jednej z takich gazet, znany kpiarz Włodzimierz Perzyński wyjaśnił, że Belmont nie mógł oprzeć się pokusie, że będzie mógł te całe tony papieru zapisać samodzielnie. SM
PiSowski marsz hipokryzji Na wielu portalach patriotycznych wiszą reklamy zachęcające do udziału do udziału w organizowanym przez PIS marszu Wolności, Solidarności i Niepodległości. Marsz ten może być odbierany, jako bezczelna hucpa, jako chęć pasożytowania na niezdolności części Polaków do myślenia w kategoriach związku przyczyn i skutków. 13 grudnia 2007 przyjęty został Traktat Lizboński. Był to kolejny dokument na drodze likwidacji niepodległości i suwerenności Polski. Między innymi na jego podstawie głupie i szkodliwe przepisy Unii Europejskiej stały się ważniejsze od prawa polskiego. Polacy utracili możliwość decydowania o swoim losie. Przyjęcie Traktatu Lizbońskiego było jednym z elementów procesu likwidowania demokracji w Polsce. W klasycznym modelu demokracji o Polsce powinni móc decydować Polacy za pośrednictwem wyborów czy referendów. Dziś Polacy nie mają realnej możliwości skutecznego wypowiadania się o swoim losie i losie swojego kraju. Cała władza nad Polską i Polakami leży w rękach Unii Europejskiej. Zamiast pełni decydowania, mamy możliwość współdecydowania w niewielkim stopniu. Tak jakbyśmy z prywatnego domu, który jest nasza własnością, przenieśli się do kibucu. Unia Europejska już od dziesięcioleci była i jest konkretnym lewicowym tworem. Lewicową antyutopią. Kolektorem dla socjalizmu, fiskalizmu, ingerencji biurokracji we wszystkie dziedziny życia, walki z tradycją, antyklerykalizmu, promocji dewiacji seksualnych, akceptacji komunizmu, upowszechniania mordowania nienarodzonych dzieci. Innej Unii Europejskiej nie było, nie ma i nie będzie. Kto popierał integrację, to albo nie miał pojęcia co robi, albo świadomie popierał Unie Europejską jako formą pełzającej rewolucji bolszewickiej. Jak zawsze w wypadku lewicowych pomysłów, skutkiem integracji Polski z Unią Europejską, stała się masowa pauperyzacja, kryzys, deficyt budżetowy, bezrobocie, gigantyczne zadłużenie, i marnowanie gigantycznych pieniędzy na nikomu nie potrzebne, generujące gigantyczne zadłużenie i straty, inwestycje. Prezydent Polski Lech Kaczyński zhańbił się podpisując Traktat Lizboński i stając się tym samym jednym z wielkich architektów likwidacji niepodległości i suwerenności Polski, budowy Unii Europejskiej. Jego partia ten haniebny czyn uznała za za swój największy sukces polityczny. I dziś partia ta idzie w marszu wolności i niepodległości. Maszeruje w imię wartości, które sama odrzuciła wspierając integrację z Unią Europejską. Zapewne zwolennicy PiS swoje hucpiarstwo potrafią zgrabnie zracjonalizować. Zapewne bardzo przekonująco mogą głosić, że współcześnie zmieniły się definicje wolności i niepodległości. Że w ramach Unii Europejskiej można najlepiej realizować wolność, suwerenność i niepodległość. Że kto nie z nimi ten pachołek PO i ruski agent, pomimo że w kwestii integracji z Unią Europejską, czyli w kwestii w 90% warunkującej rzeczywistość III RP, PIS ma poglądy identyczne z PO. I pewnie mnóstwo ludzi posiadających krótką pamięć tę argumentacje kupi. Mi trudno przełknąć propagandę traktująca mnie jak sklerotyka lub idiotę. Ta argumentacja nie jest dla mnie nowa. Doskonale pamiętam ją z końca PRL. Wówczas to działacze PZPR identycznie uzasadniali podporządkowanie PRL ZSRR. Też padały argumenty o konieczności dziejowej, realizmie politycznym, gwarancjach bezpieczeństwa, interesie gospodarczym, pomocy Wielkiego Brata. I nawet kostium patriotyczny był podobny. Jaruzelski może nie machał krzyżem, ale za to epatował biało-czerwoną flagą, mazurkiem Dąbrowskiego i wojskową oficerską rogatywką. I jak dzisiaj te symbole były używane wbrew temu, co rzeczywiście symbolizują. Podporządkowanie Polski ZSRR czy UE wbrew deklaracjom osób popierających taką sytuacje nie było ani nie jest wyrazem patriotyzmu ani odpowiedzialności. Takie przekonanie było i jest przeszkodą dla niepodległości i suwerenności. Dla budowy dobrobytu w Polsce. Opierało się na kłamstwie i przemocy. Jan Bodakowski
Pół prawdy to całe kłamstwo Czas chyba napisać słownik – prokuratorsko-polski. Polacy przez ponad miesiąc byli okłamywani w kwestii tego, co biegli znaleźli we wraku tupolewa. Kłamstwo było tym bardziej perfidne, że nosiło znamiona prawdy. Prokuratorzy skryci za podwójną gardą prawniczego języka tak skonstruowali przekaz, by nie można było im zarzucić wprost minięcia się z prawdą, ale by odbiorcy tej prawdy nie poznali.
– Niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu (TNT), co nie oznacza jednak, że mamy do czynienia z całą pewnością z materiałami wybuchowymi – powiedział 5 grudnia w Sejmie szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Jerzy Artymiak. Już dziś chciałbym zgłosić tę kwestię do konkursu radiowej Trójki „Srebrne usta”, choć warta jest ona ust złotych, ba, nawet platynowych lub diamentowych. Żartowałem sobie, że czas chyba napisać słownik – prokuratorsko-polski. Wystąpienie prokuratury przypominało mi pewną dość pruderyjną osobę, której przez usta nie mogło przejść słowo „prezerwatywa” i mówiła o niej: „kawałek tworzywa sztucznego będący zaprzeczeniem Stwórcy”.
Śmiać się czy płakać Poważnie już jednak mówiąc – Polacy przez ponad miesiąc byli okłamywani w kwestii tego, co prokuratorzy i biegli odkryli na przełomie września i października. Kłamstwo było tym bardziej perfidne, że nosiło znamiona prawdy. Prokuratorzy skryci za podwójną gardą prawniczego języka tak skonstruowali przekaz, by nie można było im zarzucić wprost minięcia się z prawdą, ale by odbiorcy tej prawdy nie poznali. „Cząstki wysokoenergetyczne”, „podobne do materiałów wybuchowych”, „zjonizowane cząsteczki mające strukturę bądź masę zbliżoną do cząsteczek wchodzących w skład materiałów wybuchowych” – cały ten prawniczo-naukowy slang miał przykryć trzy litery: TNT – trójnitrotoluen, a mówiąc po polsku – trotyl. Nie da się ukryć, że po raz kolejny potwierdziło się stare powiedzenie – pół prawdy to całe kłamstwo. Oczywiste jest, że po wystąpieniu prokuratorów w Sejmie poczułem ulgę. Nie towarzyszyła jej jednak satysfakcja. Trudno odczuwać zadowolenie, kiedy widzi się, jak organ polskiego państwa, jakim jest prokuratura, wystawia się na pośmiewisko. Jak kilka osób rujnuje wizerunek „firmy”, w której wielu prokuratorów pracuje z zaangażowaniem, stojąc na straży prawa. Dzień po tym, kiedy przez usta płk. Szeląga przeszło słowo-tabu – trotyl, rozmawiałem z jednym z wielu takich uczciwych prokuratorów, których znam. – Jest mi wstyd za środowisko, w jakim pracuję – powiedział. – Nie przejmuj się tak bardzo, ja jestem dziennikarzem – odparłem.
Rechot nad „męczennikiem” Niestety, ocena mojego własnego środowiska jest surowa. Nie chcę uciekać do taniego moralizowania, sam nie będąc bez grzechu. Jednak nie sposób nie skonstatować, że ostatni miesiąc nam, jako dziennikarzom, wystawił bardzo złe świadectwo. Ilość jadu i pomyj, jaką wylały przede wszystkim tzw. media głównego nurtu na dziennikarzy „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”, przekroczyła granice. Myślałem, że szczytowym osiągnięciem w tej dziedzinie był wywiad Tomasza Wołka dla „Newsweeka”. Myliłem się. Pobił go w imponującym stylu Wojciech Maziarski w „Gazecie Wyborczej”. „Niepokorni stroją się dziś w szaty męczenników i pokazują światu rany cięte, kłute i szczypane. Niech cały naród się dowie, że na szańcach ojczyzny krew serdeczną przelewali, czerwoną jak maki pod Monte Cassino, a gdy ich reduta padła, w mroku jeszcze tliła się iskierka oporu na Twitterze” – napisał. Od wyrzucenia z „Rzeczpospolitej” powtarzam, że nie czuję się żadnym męczennikiem czy ofiarą. Jednak takie teksty jak Maziarskiego jako żywo przypominają mi rechot nad zgwałconą kobietą – „sama tego chciała, bo włożyła mini, jak suka nie da, pies nie weźmie”.
Całkowite zaćmienie Martwi mnie jeszcze jedno – rezygnacja z powinności naszego zawodu. Choć istnieją chlubne wyjątki również po stronie głównego nurtu mediów – „Polityka”, „Wprost” potrafiły z dociekliwością opisać interesy Grzegorza Hajdarowicza, portal tvn24.pl rzetelnie, minuta po minucie, zrelacjonował wystąpienie prokuratorów w Sejmie. Jednak przez miesiąc prawie nikt poza mediami niezależnymi nie usiłował zweryfikować tekstu „Trotyl na wraku tupolewa”. Podczas konferencji prasowej 30 października dziennikarze pozwolili prokuratorom wykonać odwrót, zanim zaczęły padać najważniejsze pytania. Ze smutkiem muszę skonstatować, że rola większości z nich ograniczyła się do funkcji stojaka na mikrofon i statywu do kamery.Dopuścili, by przez miesiąc obowiązywała fałszywa w gruncie rzeczy narracja na temat tego, co w rzeczywistości odkryto w Smoleńsku. Gdyby nie postawa posłów opozycji, przed którymi prokuratorzy nie mogli w porę zbiec, „cząstki wysokoenergetyczne” byłyby „obowiązującą wersją prawdy” jeszcze długie miesiące. Smutne to, kiedy dziennikarzy w dochodzeniu do prawdy muszą wyręczać politycy opozycji. Jeszcze smutniejsze, kiedy dziennikarze rezygnują z funkcji kontrolnej prasy, a zamieniają się w pracowników mediów basujących władzy.Cezary Gmyz
Wschodni ślad ws. zabójstwa Krzysztofa Zalewskiego Kilka dni przed śmiercią Krzysztof Zalewski odkrył, że jego wspólnik Cezary S. stoi za powołaniem kilku spółek, w których władzach zasiadają m.in. obywatele Ukrainy i Rosji. To właśnie do tych firm miały być transferowane pieniądze z firmy Magnum-X, w której zarządzie byli Krzysztof Zalewski oraz Cezary S. Prokuratura i policja, poza oficjalnym komunikatem, nie chcą udzielać informacji na temat śledztwa w sprawie zabójstwa Krzysztofa Zalewskiego, eksperta ws. katastrofy smoleńskiej, członka Prawa i Sprawiedliwości. A w sprawie pojawia się coraz więcej wątpliwości, jak np. ta dotycząca przebiegu zdarzeń podana przez prokuraturę. Mariusz Piłat, zastępca szefa Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, poinformował, że Cezary S. wkroczył do wydawnictwa, zdetonował ładunek wybuchowy, wskutek czego ranni zostali wszyscy uczestnicy spotkania, a następnie zaatakował Krzysztofa Zalewskiego, wiceprezesa wydawnictwa. Zadał mu kilka ciosów nożem w okolice klatki piersiowej, brzucha i pleców, które okazały się śmiertelne. Jednocześnie wiadomo, że na skutek eksplozji Cezary S. został ciężko ranny i w stanie krytycznym przewieziono go do szpitala. Wybuch tak uszkodził mu dłoń, że trzeba było ją amputować. Cezary S. został też poważnie ranny w brzuch. Prokuratorzy nie wyjaśniają już, jak to możliwe, że w takim stanie mógł jeszcze zamordować wspólnika. Krzysztof Zalewski, w latach 80. działacz opozycji (był członkiem KPN u), w III RP zajął się biznesem. – Interesował się lotnictwem, głównie japońskim – był jego prawdziwym pasjonatem. Dlatego stworzył firmę, w której realizował swoje zainteresowania – mówi „Codziennej” jego przyjaciel. Partnerem biznesowym Krzysztofa Zalewskiego został Cezary S. Poznali się na początku lat 90. Znajomi podkreślają, że Cezary S. jest spokojnym, zrównoważonym człowiekiem. – Nie wyobrażam sobie, żeby był zdolny do zabójstwa. W ubiegłym tygodniu umówili się z Krzyśkiem na rozmowę w poniedziałek. Rozmowa miała dotyczyć spółek, które stworzył S., a przez które miały być wyprowadzane pieniądze z Magnum-X. We władzach tych firm, za których powstaniem stał S., byli m.in. Ukraińcy i Rosjanie – mówi nam osoba znająca zarówno Krzysztofa Zalewskiego, jak i Cezarego S. Dotarliśmy do siedziby jednej ze spółek, za którymi stał Cezary S. Została zarejestrowana w prywatnym mieszkaniu. Kiedy przez domofon zapytaliśmy, czy firma jeszcze istnieje, rzucono słuchawką. Chwilę później, kiedy udało się nam wejść do bloku, z mieszkania – siedziby firmy – w pośpiechu wyszła kobieta, odmawiając jakiegokolwiek komentarza. Potwierdziła jedynie, że Cezary S. jest jej znany i bardzo szybko odeszła. Sąsiedzi kojarzą Cezarego S. z widzenia. – Miły, sympatyczny, spokojny, wykształcony, bardzo grzeczny – mówili nam mieszkańcy bloku. Twierdzą jednak, że od dawna go nie widzieli i nie wiedzą, co dzieje się w mieszkaniu obok. Tymczasem prokurator Piłat poinformował wczoraj, że zarówno w siedzibie wydawnictwa, jak i w mieszkaniu jednego z pracowników znaleziono cały arsenał broni. W siedzibie Magnum-X policja znalazła duże ilości broni, amunicji, materiałów wybuchowych, m.in. granatów. Pieczę nad szafą miał jeden z pracowników wydawnictwa – nie był to ani sprawca, ani ofiara – dowiedziała się „Codzienna”. Jednocześnie prokuratorzy przeszukali jedno z warszawskich mieszkań, gdzie znaleziono m.in. wyrzutnie RPG, duże ilości amunicji i broni krótkiej – tłumaczył prok. Mariusz Piłat, który dla dobra śledztwa nie chciał jednak ujawnić, czyje to mieszkanie. „Codzienna” ustaliła, że był to lokal zajmowany przez Cezarego S. Zamordowany Krzysztof Zalewski miał 43 lata. Osierocił troje dzieci. Policja o śmierci Zalewskiego powiadomiła jego żonę o godz. 19, chociaż tragiczne zdarzenie miało miejsce o godz. 14. Dorota Kania, Katarzyna Pawlak
Obrońcy życia domagają się odwołania RPD Fundacja Pro – Prawo do Życia zwróciła się do parlamentarzystów o podjęcie uchwały w sprawie odwołania rzecznika praw dziecka Marka Michalaka. - Chore dzieci potrzebują rzecznika, który będzie chciał zapewnić im prawo do życia – podkreśla Aleksandra Michalczyk z zarządu fundacji.Środowiska pro-life narzekają, że Michalak nigdy nie udzielił im odpowiedniego wsparcia, choć jest do tego zobowiązany. Zgodnie z ustawą o Rzeczniku Praw Dziecka "(...) dzieckiem jest każda istota ludzka od poczęcia (c)", natomiast rzecznik „działa na rzecz ochrony praw dziecka, w szczególności: 1) prawa do życia i ochrony zdrowia". Zgodnie z polskim prawem sprzeniewierzenie się przez Rzecznika Praw Dziecka złożonemu ślubowaniu ("będę strzec praw dziecka") jest podstawą do odwołania go przed upływem kadencji (art. 8. 1 pkt 3 uRPD). Właśnie na tej podstawie działania podjęła Fundacja Pro – Prawo do Życia. Do rozpoczęcia procedury potrzebny jest wniosek 35 posłów lub 15 senatorów. Mariusz Dzierżawski wierzy, że odwołanie rzecznika jest możliwe. - Art. 8 ustawy o Rzeczniku Praw Dziecka przewiduje możliwość odwołania rzecznika przed terminem. Punkt 3 mówi, że jest to możliwe wówczas, gdy rzecznik sprzeniewierzy się ślubowaniu. Właśnie z tym mamy do czynienia w tej sytuacji. Oczywistym jest fakt, że Rzecznik Praw Dziecka sprzeniewierza się własnemu ślubowaniu. To jest oczywiste! Zgodnie z ustawą ma chronić dzieci, zwłaszcza chore i to od momentu poczęcia. Nie ma tu żadnych wątpliwości – mówi członek zarządu Fundacji Pro – Prawo do Życia. Dzierżawski wierzy, że znajdzie się odpowiednia liczba parlamentarzystów, która podpisze się pod wnioskiem. Czy znajdzie się jednak większość posłów, która go przegłosuje? - Gdyby parlamentarzyści kierowali się zasadami logiki i sprawiedliwości nie miałbym wątpliwości. Mamy jednak do czynienia ze specyficzną sytuacją na polskiej scenie politycznej, a - jak wiadomo - osoby takie jak p. Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka opiera się właśnie na politycznych układach. Może kiedyś to się zmieni – tłumaczy działacz pro – life. Marcin Musiał z Fundacji Pro podkreśla, że obrońcy życia nigdy nie mogli liczyć na wsparcie Rzecznika Praw Dziecka. - Wielokrotnie zwracaliśmy się o poparcie dla naszych akcji i nigdy go nie uzyskaliśmy. Czy to przy okazji inicjatywy ustawodawczej, czy wystaw i pikiet – mówi Musiał. Przedstawiciel fundacji wątpi w dobre intencje rzecznika. - Marek Michalak przekonuje w wywiadach, że klaps i bicie dzieci to najgorsza możliwa zbrodnia, jaką można popełnić i nie mieści mu się to w głowie. Jak widać, mieści mu się już w głowie, że dzieci można zabijać – tłumaczy aktywista pro – life. Trudno nie zgodzić się z opiniami przedstawicieli Fundacji Pro – Prawo do Życia. Najlepszym tego dowodem jest odpowiedź, jaką prof. Krystyna Pawłowicz (PiS) otrzymała od Michalaka ws. jego działań (a raczej ich braku) na rzecz dzieci nienarodzonych. „W Polsce dyskusje o ochronie życia poczętego są zawsze bardzo burzliwe i mają niestety charakter polityczny. Urząd Rzecznika Praw Dziecka jest apolityczną konstytucyjnie umocowaną instytucją kontroli, dlatego zabieranie głosu w takiej dyskusji automatycznie umiejscowiłoby Rzecznika po którejś ze stron sceny politycznej, co byłoby sprzeczne z zasadami jego funkcjonowania” - napisał Michalak. Jak widać, „apolityczność” jest dla rzecznika praw dziecka ważniejsza od życia... dzieci.
Aleksander Majewski
12 Grudzień 2012 W permanentnym chaosie demokratycznego prawa Jak już wielokrotnie pisałem, dla mnie demokracja- to jeden wielki nieporządek wywołany permanentnym przegłosowywaniem wszystkiego co się rusza.. Narzędzie demokracji większościowej tworzy niespotykany w historii Polski chaos wywołany wprowadzaniem w życie kolejnych anty-życiowych przepisów, które z jednej strony tworzą nieopisany chaos. a z drugiej- panują nad wolnością człowieka, zwanego w demokracji” obywatelem”.. Zresztą trwa medialna recydywa Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, gdzie też człowieka władza” ochrzciła” obywatelem.. Szczególnie w tzw. mediach publicznych Tak jak za czasów Rewolucji Francuskiej.. ”Rewolucja Francuska- społeczeństwo obywatelskie”- taką pozycję książkową mam u siebie na półce.. Gdzie lud będzie teoretycznie decydował o wszystkim ,ale za jego plecami – o ważnych sprawach- będzie decydował ktoś inny.. Dekoracja dekoracją- ale ktoś tym wszystkim musi kierować- to chyba jasne.. Tak jak wolnym rynkiem.. Niech on sobie i będzie- ale przecież ktoś tym wszystkim musi kierować- naprawdę.. Jakaś siła sprawcza i ukryta, najpewniej w monstrum biurokratycznym- w postaci tajnych służb.. Cały ten parawan demokratyczny sobie- a prawdziwe decyzje- sobie.. To są moje opinie wynikłe z obserwacji tego demokratycznego bałaganu od lat.. Tak jakby jakaś niewidzialna siła pchała nas w określonym kierunku, a złomowisko wszelkich instytucji powołanych do tego, żeby nam było lepiej, sprawiedliwiej i weselej- dostosowuje się do obranego kierunku naszego zbliżania się do przepaści cywilizacyjnej.. Weźmy dla przykładu niedawne orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, powołanego jeszcze w mrocznych czasach stanu wojennego przez pana generała Wojciecha Jaruzelskiego, który orzekł niedawno, że ubój rytualny zwierząt jest sprzeczny z Konstytucją(???) Zobaczcie Państwo- trwał stan wojenny, ale sprawy- mimo wszystko szły w określonym kierunku.,. W tym czasie- w roku 1982 – co prawda tworzony Trybunał nie miał jeszcze takich uprawnień, bo można było zmienić orzeczenie Trybunału poprzez głosowanie w Sejmie, ale Trybunał powstał.. Dzisiaj orzeczenia Trybunału- jako czwartej Izby Parlamentu- są ostateczne.. Po drodze jeszcze powstał Urząd Praw Obywatelskich- to był jeszcze PRL.. Tak właśnie wygląda zaplanowana kontynuacja socjalizmu, Skoro orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego są ostateczne, a nie decyzje Sejmu czy Senatu, to po co utrzymywać te atrapy, skoro jest czwarta izba parlamentu w postaci Trybunału Konstytucyjnego.. Po rządzie, Sejmie i Senacie.. Bo ustawy w demokracji przygotowuje organ wykonawczy- czyli rząd.. I bardzo dobrze oddzielona jest rola władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej.. Wszystko jest wymieszane dokumentnie, tak jak w Kraju Rad- w Sowiet Raju.. Sowiety- to Rady.. Wszędzie Rady- na każdym szczeblu rady i radzą , a potem się przegłosowują , tworząc straszny chaos radny.. Władza ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza są splecione na amen.. To wszystko- to jedno.. A miało być osobno.. Maszerują razem- ale atakują „ obywatela” osobno– parafrazując słynne powiedzenie.. Nie wiem na jakiej podstawie, że tak powiem prawnej, i nawet nie chcę wiedzieć, bo po co mi to, skoro jest to organ polityczny i wydaje orzeczenia po linii politycznej i ekologicznej– Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że ubój rytualny zwierząt jest sprzeczny z Konstytucją?????? Przecież prosta logika podpowiada, że podobno Konstytucja jest pisana dla ludzi, zwanych w demokracji „obywatelami”, a nie dla zwierząt- chociaż w przyszłości zwierzęta też będą ludźmi , tak jak u Orwella, chociaż tam ludźmi nie były, zachowywały się jak ludzie.. Realizowały ludzkie pragnienie władzy.. I nie ustanowiły jeszcze Zwierzęcej Konstytucji.. Ale Prawa Zwierząt wypisały w widocznym miejscu.. Żeby każde zwierzę wiedziało co do czego ma prawo.. Tylko patrzeć jak w Europie pojawią się konstytucje zwierzęce, obok ludzkich, a Wielka kiedyś Brytania- nadal konstytucji nie ma, i jest jej z tym dobrze, a jeszcze lepiej by było, gdyby powróciła do monarchii- jako ustroju naturalnego, bez Konstytucji, demokracji, praw człowieka, praw zwierząt, bez Unii Europejskiej.. No właśnie- bez Unii Europejskiej, a przecież Unia Europejska otrzymała Nagrodę Nobla, i do tego pokojową(???) Coś podobnego? Degradacja nagrody Nobla posunęła się już do tego stopnia, że nagrodę Nobla – i to pokojową- otrzymują ludzie, którzy toczą bezustanne wojny na świecie, na przykład- prezydent Stanów Zjednoczonych Barck Obama, i to pod sztandarem demokracji, żeby wszędzie na świecie- była… A teraz państwo o nazwie Unia Europejska- wbrew intencji ustawodawcy tej nagrody- otrzymało nagrodę Nobla..(???) Za utrzymanie pokoju , też ustawodawca- Alfred Nobel – nagrody nie przewidywał.. Ale przerobili.. Tylko patrzeć, jak zwierzęta z Folwarku Zwierzęcego będą otrzymywały nagrody imienia Alfreda Nobla.. Może któreś wynalezie dynamit ? Tak jak niektórzy odkrywają Amerykę jeszcze raz. To dlaczego zwierzę nie mogłoby otrzymać nagrody Nobla..? W końcu na Równiku, czyli w Ekwadorze- tamtejsi mieszkańcy poprowadzili osła do Komisji Wyborczej, żeby go zarejestrować jak kandydata na prezydenta.. Można- można! Tylko, że tamtejsza komisja go nie chciała zarejestrować.. Zwierzę nie miało dokumentów.. Ale w socjalistycznej Europie krowy i konie mają paszporty.. Nie wiem jak z osłami.. Może na paszport? W każdym razie 1,5 miliarda złotych stracą polskie firmy na zakazie ubijania zwierząt w sposób rytualny.. Część z nich się zamknie- zlecenia przejmą Ukraińcy, i Rosjanie może Niemcy.. A Polacy na bezrobocie, obok innych bezrobotnych- których tworzą rząd, wespół z parlamentem.. Tak jak z Fiatem.. Spadła sprzedaż, mimo wielkich ulg przez ostatnich dwadzieścia lat. Teraz biurokracja zarządzająca „wolnym rynkiem” kombinuje, żeby dopłacić jakieś pieniądze do ”upadających miejsc pracy”.. Pieniądze wezmą z budżetu, zamiast obniżyć koszty i podatki.. I co ciekawe.. Zwija się Fiat- ale rząd chce dopłacić niemieckiemu Oplowi.. Tylko 15 milionów złotych – na razie.. Zobaczymy co potem.. Żeby walczyć z bezrobociem należy dopłacać do bezrobotnych, żeby nadal byli bezrobotnymi. To nie lepiej i taniej pominąć wszystkie te fabryki i wypłacać wszystkim określone kwoty? Ale skąd brać pieniądze, jak w przyszłości będą sami bezrobotni- plus biurokracja udająca, że pracuje.? Dobrobyt wynika z pracy a nie z bezrobocia.. Z bezrobocia wynika bezrobocie, a z pracy wynika- praca. Gdyby- oczywiście w naszym systemie to scence fiction- obniżyć wszystkie koszty i podatki- to byłaby szansa na zlikwidowanie bezrobocia.. Ale co robiłaby biurokracja na’ wolnym rynku” sterowanym i zarządzanym przez biurokrację? Musiałaby się wziąć do roboty- pożytecznej roboty.. A tak? Zajmuje się ingerowaniem, dopłacaniem ,ustalaniem, negocjowaniem, ustalaniem, podpisywaniem- i rujnowaniem resztek gospodarki.. Aż wszyscy znajdziemy się na bezrobociu.. I nikt nie będzie wiedział dlaczego- oprócz rzecz jasna mnie- i moich kolegów z prawicy, którzy potrafią myśleć kategoriami prawdziwej ekonomii, a nie antyekonomii.. Jak się od dwudziestu lat uprawia antyekonomię współcześnie, uprawiało się ją w PRL-u, i jeszcze przed II wojną światową- to mamy tego skutki.. Obniżyć podatki, zdebiurokratyczować gospodarkę, anulować te sterty przepisów, które nauchwalał Sejm przez ostatnich dwadzieścia lat uprawiania ideologii antywolności..I wtedy spróbujmy spróbować.. Może nam się uda?
Jeśli Chińczycy nie przykryją nas czapkami.. Rowery i budziki już mamy.. Ryżu dla każdego z nas starczy- jak nam pomogą.. Na razie nie chcą wykupić europejskich obligacji..Bo po co im te śmieciowe obligacje? Musieliby być skończonymi idiotami.. Życzymy więc sobie takiej” partii komunistycznej”jak jest w Chinach.. Przynajmniej drobni i mali.
WJR
Liberalne media przyznają dziecku księżnej Kate człowieczeństwo od poczęcia Na blogu archbishop-cranmer można przeczytać interesujący wpis dotyczący relacji liberalnych mediów na temat ciąży księżnej Kate. Najbardziej „pro choice” nastawione gazety w Wielkiej Brytanii wypowiadając się na temat przyszłego potomka nie piszą o nim "zygota" czy "płód", ale "dziecko". Jeden z blogerów zastanawia się, dlaczego tylko „królewskie dzieci poczęte” uznawane są za istoty ludzkie, a pozostałym odmawia się tego prawa i „legalnie” morduje.Z wszystkich mediów płyną gratulacje dla księcia i księżnej Cambridge z powodu oczekiwania na narodziny potomka. Dziewczynka lub chłopiec będzie trzeci w kolejce do tronu brytyjskiego. Nawet liberalny „The Guardian” napisał, że para „spodziewa się pierwszego dziecka”. Podobnie wypowiadał się premier David Cameron i lewicowy polityk David Miliband, były minister spraw zagranicznych, który na Twitterze napisał: „To fantastyczna wiadomość dla Kate, Williama i kraju. Dziecko pary królewskiej jest czymś, na co czeka cały naród”. Nikt nie pisze, ani nie mówi przy okazji wczesnej ciąży księżnej o „komórkach,”„zarodkach”, „zygocie” itp., ale o dziecku, przyznając w tym konkretnym przypadku, że z dzieckiem mamy do czynienia od samego poczęcia. Niestety innym odmawia się przyznania człowieczeństwa na wczesnym etapie rozwoju. W ub. roku w majestacie prawa zamordowano w wyniku aborcji ponad 200 tys. dzieci poczętych.
Archbishop-cranmer.blogspot.co.uk., AS.
Chodakiewicz: Jak walczyć z pełzającym socjalizmem przed kolejnymi wyborami? Kurz jeszcze nie opadł po bitwie wyborczej w USA. I zapewne nie opadnie. Po raz pierwszy w historii Amerykanie wybrali radykalne zerwanie z tradycją. Do niedawna tzw. amerykańską drogę (the American Way) uznawano za konsensus narodowy. A tu okazuje się, że większość (nieznaczna, to prawda), odrzuca jej zasady: ograniczone państwo, wolność jednostki, własność prywatną oraz wolny rynek. Naturalnie większość nie bardzo rozumie, o co chodzi. Większość głosowała na Baracka Obamę z powodu lojalności wobec Partii Demokratycznej. Głosowali dalej z powodu wdzięczności za prezenty od państwa w formie rozmaitych subsydiów czy zapomóg społecznych. No i wrzucili kartkę wyborczą ze szczęścia, słysząc tyle obietnic wyborczych: Obama da im więcej cukierków po wyborach. Najważniejszy jednak powód to naturalna ludzka tendencja do strachu. Myślą sobie, że ponieważ rząd jest „z ludu, dla ludu i przez lud”, to lud powinien takiemu rządowi pomagać w czasach kryzysu. Później wszystko wróci do normy. Tak sobie dumają. Naturalnie nie mają racji. Problemem jest to, że Ameryką rządzą ludzie, którzy traktują obecny stan kryzysu jako wymówkę, aby powiększyć rozmiar biurokracji państwowej ponad jakiekolwiek ograniczenia konstytucyjne. To ma im dać władzę absolutną. Przygotowania do takiego scenariusza podjęto w latach trzydziestych poprzedniego stulecia. W najlepszym wypadku siły zła mają nadzieję stworzyć socjaldemokratyczne państwo opiekuńcze oparte na modelu zachodnioeuropejskim. W najgorszym wypadku będziemy mieli do czynienia z pełzającym rewolucyjnym puczem i dyktaturą „proletariatu” (zgodnie z duchem czasu, według dogmatów marksizmu-lesbianizmu). Ich celem jest pełzający „zakapturzony socjalizm” (stealth socialism) – jak powiada Stanley Kurtz. Zamiast podkładać bomby, niektórzy radykałowie z lat sześćdziesiątych zdecydowali się wdrażać socjalizm za pomocą taktyki dawkowania (incrementalism). Państwo powinno zdobyć jak najwięcej władzy, a radykałowie powinni powoli zinfiltrować biurokrację rządową. Dawkowany atak na Amerykę opierał się na otumanianiu. Radykałowie zinfiltrowali i utworzyli tzw. organizacje społeczne (community organizations). Udało im się zdobyć fundusze państwowe na swoją działalność, czyli oszukali podatnika, a urzędnicy szczodrze dawali im kasę. I w ten sposób radykałowie podjęli mozolną pracę wprowadzania socjalizmu pod przykrywką oddolnego organizowania społeczeństwa. No bo przecież chodziło na przykład tylko o usuwanie azbestu z sąsiedniego, walącego się budynku, aby lud mógł żyć zdrowo i godnie. Jasne? Rzekomi dobroczyńcy nie informowali maluczkich o tym, że ich celem jest naprawdę socjalizm, a nie lepsze warunki życia, które przecież może dać tylko kapitalizm. I tysiące inicjatyw, głównie w miastach, po pewnym czasie scaliło się, aby wystawić kadry dla machiny wyborczej Obamy i dla jego rządu. Kadry rewolucyjne, kadry profesjonalne. Tymczasem Republikanie zawiedli. Dostałem właśnie delikatną mea culpa od władz GOP. Obiecali wiele rzeczy zreformować, udawali profesjonalistów. Spytałem przyjaciela, który się na tym zna, i poniżej parafrazuję jego komentarz. Ogólnie uważa, iż republikańscy przywódcy są niekompetentni i udają, że chcą się zreformować. Republikanie obiecują przeprowadzić sondaż w stanach kluczowych (battleground states). Problem polega na tym, że kluczowi republikańscy sondażowcy (pollsters) są do luftu. Przepowiadali bowiem zwycięstwo Romneya. To samo dotyczy tzw. ludzi od grup kluczowych (focus groups), czyli specjalnie wyselekcjonowanych przeciętniaków z różnych kręgów społecznych, religijnych i etnicznych. W prezydenckich zmaganiach Republikanie mieli 600 pracowników wyborczych oraz 150 tys. ochotników. Mają zamiar ich też przebadać. Ale przecież odrzucili tysiące ochotników jako „zbyt ideowych”. Będą więc badać spolegliwych i mydłkowatych, takich jak przywództwo partii. A w wielu miejscach nie było właściwie dobrego kierownictwa, ochotnicy dostawali sprzeczne polecenia albo się ich ignorowało. Często wolontariusze sami organizowali się oddolnie i mieli lepsze rezultaty – na przykład FreedomWorks w Kolorado czy Tea Party w Arizonie. Co więcej, wbrew przywództwu GOP i sztabowi Romneya najdynamiczniej działały rozmaite oddolne organizacje konserwatywne i libertariańskie. Zgrzyty następowały, gdy nieporadny sztab centralny usiłował je głupio kontrolować. Albo torpedować, jak na przykład w stanie Wirginia, gdzie konserwatyści zaczęli organizować Irańczyków, którzy – odwrotnie niż w Kalifornii – jeszcze nie zlewaczeli. Nota bene republikańskie szefostwo obiecuje teraz, że pozwoli na „niezależną analizę źródeł danych, modelowania i celowania (…) oraz kampanii multimedialnej” (data resources, modeling, and targeting (…) and digital campaign). Ale przecież ta metoda jest stara jak świat. Obamowcy uprawiają ją od dawna. Gdy Republikanie upublicznią tę propozycję, będzie burza wśród dołów partyjnych: mówiło się o konieczności robienia tego przed wyborami. Dalej obiecuje się przegląd i ponowną ocenę „struktury” operacji lokalnych. Ale nie ich charakteru, który jest do bani. Republikańscy bossowie mają się porozumieć z przywódcami organizacji oddolnych. Chciałoby się rzec: nareszcie! Ale chyba trzeba powiedzieć: lepiej późno niż wcale. Szkoda tylko, że wśród oddolnego elementu kierowniczego wymienia się też lobbystów. A to oni wysysają najwięcej pieniędzy podatnika, gdy GOP kontroluje Kongres. Czego nie ma w republikańskim mea culpa? Przede wszystkim obietnicy rozliczenia szefostwa. Przecież to ono zawaliło wybory. I nie po raz pierwszy. Od czasów Ronalda Reagana właściwie nie mianowali konserwatysty na prezydenta. I nie potrafią walczyć efektywnie. Szefostwo GOP nie obiecuje też, że Republikanie zrekrutują nowych przywódców – młodych, konserwatywnych, ideowych, kompetentnych. No to co robić? Prawica musi zakasać rękawy. Kontrofensywę trzeba podjąć natychmiast na rozmaitych poziomach i w rozmaity sposób. Konwencjonalnie i nie. Wysiłek powinien mieć charakter polityczny, gospodarczy, społeczny i kulturowy. Przeprowadzać kontrofensywę powinna wąska grupa profesjonalistów i mała kadra wolontariuszy. Najpierw burza mózgów, jak robić i z kim. Zaczynamy od zbierania funduszy. Aktywiści konserwatywni muszą rekrutować na kampusach uniwersyteckich; wykorzysta się zarówno nowe, jak i istniejące struktury. Trzeba stworzyć kółka i obozy szkoleniowe dla młodych. Uczyć ich amerykańskiej historii, cywilizacji zachodniej oraz zdolności samoobrony (survival tactics), bez przemocy i działań paramilitarnych. To szczególnie imponuje młodzieży męskiej, ale nie tylko. Muszą się nauczyć samoorganizacji oraz wojowania politycznego (political warfare). Eksperci z dziedziny wojowania politycznego powinni zaoferować swoje usługi przedsiębiorstwom i klubom. Muszą jeździć po kraju, przemawiać, uczyć. Muszą dotrzeć do miejsc, które większość polityków ignoruje, a nawet takich, do których nie dociera nikt. Trzeba w to wszystko włączyć Kościoły i zrzeszenia wyznaniowe. Chodzi przecież m.in. o wolność religijną, śmiertelnie zagrożoną przez napaść administracji Obamy na służbę zdrowia oraz na tradycyjne małżeństwo. Chodzi również o wolność gospodarczą. Należy rozpocząć szkolenia, aby pomóc małym i średnim przedsiębiorcom. Należy nauczyć ich samoobrony przed państwowymi regulacjami, w tym podatkowymi – jeśli trzeba, to w stylu włoskim. Należy również wyszkolić obserwatorów wyborczych, którzy potrafiliby rozpoznać i odnotować fałszerstwa (w ramach rejestracji, wczesnego i elektronicznego głosowania oraz cudownego mnożenia liczby głosujących poprzez wielokrotne głosowanie, głosowanie przez cudzoziemców lub pod płaszczykiem osób zmarłych). Woluntariusze kampanii wyborczych muszą zostać wyszkoleni, aby mogli przestawić się z doraźnych, jednorazowych wysiłków na długi, stały marsz. Muszą ciągle i stale dzielić się narracją alternatywną do pełzającego „zakapturzonego socjalizmu”, lansowanego przez administrację Obamy oraz lewicowo-liberalne media. Kluczową rolę gra tutaj internet, ale również staromodne, cyklicznie nawiedzanie maluczkich, rodziny i sąsiadów szczególnie. Trzeba szermować prostymi hasłami. Należy jednak unikać przedwczesnej mobilizacji za wszelką cenę – zmarnowany wysiłek Tea Party jest tego najlepszym dowodem. Masowa mobilizacja powinna mieć miejsce tylko tuż przed wyborami. Tymczasem Partia Republikańska powinna działać tak jak zawsze, dostosowując się do okoliczności i uśmiechając szeroko w ramach konstytucyjnego ładu USA. Należy współpracować i iść na kompromis w sprawie rzeczy podstawowych, ale trzeba podminowywać i sabotować wszystkie ważne inicjatywy obecnego rządu. Konserwatywni prawodawcy od samego dołu do samego szczytu, od rady powiatu do Kongresu, powinni włożyć maksymalny wysiłek w odcięcie pieniędzy budżetowych z jak największej liczby projektów państwowych – w miarę możliwości i w sposób przemyślany. Wyrwać zęby trockistowskiemu kierownictwu związków zawodowych pracowników państwowych poprzez legislacyjne wprowadzenie zasady dobrowolności członkostwa, co spowoduje dramatyczny spadek składek, które przeznacza się bez zgody członków na lewicową działalność polityczną, w tym kampanię prezydencką. Ludzie nie chcą składek płacić, a robią to tylko wtedy, kiedy nie mają wyjścia. W końcu wprowadzić prawodawstwo ograniczające sposoby fałszowania wyborów.To wszystko zabije pełzający socjalizm. Ponowny wybór Obamy to przecież nie koniec świata, naturalnie o ile odpowiednio nas to zmobilizuje. Nasz wyborca jest zdyscyplinowany. Odwrotnie niż wyborca lewicowo-liberalny. Jednak organizator społeczny pełzającego „zakapturzonego socjalizmu” jest bardziej zdyscyplinowany niż my. W związku z tym odpowiedzią konserwatystów powinien być nasz własny zdyscyplinowany aktywista. Nasz cel to wsparcie dla zorganizowanego wyborcy, przyciągnięcie leniwych i niezdecydowanych do urn oraz przygotowanie równoległych ram społecznych i politycznych, aby skontrować rozbuchaną potęgę radykalnych lewaków w rządzie. Sursum corda!
Marek Jan Chodakiewicz
Zapalmy świece wolności Stan wojenny miał ostatecznie zniszczyć wolnościowe aspiracje Polaków, tak licznie i po raz pierwszy po wojnie zorganizowanych w ruchu o nazwie "Solidarność". Polscy komuniści sprawujący w Polsce władzę z sowieckiego nadania zdawali sobie sprawę, że Naród upomni się w końcu o swoje prawa. Podpisując porozumienia kończące strajki najsilniejszych grup zawodowych (stoczniowców, górników, rolników), komuniści natychmiast przystąpili do tajnych przygotowań w celu ostatecznej rozprawy. W nocy z 8 na 9 grudnia 1981 roku gen. Wojciech Jaruzelski informował osobiście o swoich planach wojennych marszałka ZSRS Wiktora Kulikowa, dowódcę Układu Warszawskiego. Zdecydowano uderzyć z soboty na niedzielę, 13 grudnia 1981 roku. Był to ostatni z możliwych terminów, gdyż 15 grudnia mijał dwumiesięczny okres, o który przedłużono służbę wojskową prawie 50 tysiącom żołnierzy rocznika "nieskażonego" jeszcze ideami "Solidarności". Z tych samych powodów nie przeprowadzono pełnego jesiennego poboru do wojska. Tej jednej nocy aresztowano prawie 5 tysięcy osób, a w następnych dniach uwięziono kolejne 5 tysięcy. Od 1981 roku do 1989 komuniści zamordowali ponad 100 Polaków. Większość tych zbrodni do dziś nie została wyjaśniona, a sprawcy nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności, dotyczy to również tzw. autorów (choć należy mówić "sprawców") stanu wojennego. Miałem ostatnio przyjemność rozmawiać z Ewą Kubasiewicz-Houée. W 1980 roku magister filologii polskiej, młoda bibliotekarka w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni, szefowa "Solidarności" na tej uczelni oraz członek władz Regionu Gdańskiego. W 1982 roku została skazana przez Sąd Marynarki Wojennej bez żadnych dowodów, za "działalność w celu osłabienia mocy obronnej PRL", na 10 lat pozbawienia wolności. Karę odsiadywała w Fordonie (dwukrotnie) oraz w Grudziądzu. Była to najwyższa kara w stanie wojennym, orzeczona przez sędziego komandora ppor. Andrzeja Grzybowskiego, który, jak się potem tłumaczył, wykonywał jedynie polecenie admirała Ludwika Janczyszyna, członka PPR od 1948 roku, wielokrotnego posła na Sejm, a potem członka WRON. Admirał Janczyszyn, tak jak Jaruzelski, uważał, że miał alibi, że gdyby nie stan wojenny, wojska sowieckie wkroczyłyby do Polski. Dla Ewy Kubasiewicz i jej rodziny tamte dramatyczne dni trwały lata. Ostatecznie zakończyły się emigracją do Francji. Jej matkę stale nachodziła w domu ubecja, strasząc i robiąc rewizje. O związkach jej męża Marka Kubasiewicza z ubecją rozpowiadał bez żadnych podstaw Bogdan Borusewicz. Jej syn Marek Czachor, student III roku fizyki (dziś zaangażowany w wyjaśnienie tragedii smoleńskiej), siedział w więzieniu w Potulicach razem ze swoim przyszłym teściem Stanisławem Kowalskim, który wielokrotnie więziony umarł młodo na serce. Narzeczoną Marka, 20-letnią Madzię Kowalską, także uwięziono. W celi znalazła jeszcze młodsze od siebie "przestępczynie": 17-letnią Annę Sawicką (dziś Kołakowską) i Małgorzatę Chmielewską. Andrzej, starszy brat Ewy Kubasiewicz, stale bity i straszony przez ubeków, w 1988 roku został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu z głową wbitą w kaloryfer. Ewa Kubasiewicz dowiedziała się po latach, że "przyjaciel domu", działacz "Solidarności" Janusz Molka był kapitanem SB. Dziś ubek przeprasza, że skrzywdził rodzinę Ewy Kubasiewicz, ale nie mówi wszystkiego. Nie wie, czy wciąż jest na służbie? A tak w ogóle, czy niektórzy ówcześni solidarnościowcy byli wtedy prawdziwi, gdy walczyli z komuną, czy dziś, gdy walczą z Narodem?Zapalmy światło wolności, tak jak przed 31 laty, kiedy świecę w Watykanie zapalił Jan Paweł II. Zapalmy dziś w oknach świece wolności, o co prosił wszystkich ludzi kochających wolność prezydent Ronald Reagan. Odnajdźmy dziś znowu solidarność ze wszystkimi, których okrutnie doświadczył stan wojenny, szczególnie z ofiarami komunistycznej władzy w Polsce. Wojciech Reszczyński
Gdybym była Jarosławem Kaczyńskim Trzy dni temu obchodziliśmy kolejną miesięcznicę katastrofy smoleńskiej, miesiąc temu celebrowaliśmy - jak to z właściwą sobie przenikliwością określił Stanisław Michalkiewicz- kolejny "marsz zamiast niepodległości", dziś będziemy obchodzić rocznicę stanu wojennego. Nasze rytualne marsze przypominają mi skakanie po kładce u wylotu Doliny Białego w Tatrach, które pasjami uprawiają wycieczki szkolne. O ile pamiętam dzieciakom tylko raz udało się zerwać kładkę z bardzo prostej przyczyny. Ich żądza wolności realizuje się w skakaniu chaotycznym.Pracowałam kiedyś w TPN jako wolontariusz. Jeden rzut oka wystarczał mi, żeby stwierdzić, że kładce i dzieciom nic nie grozi i mogę darować sobie interwencję. Gdyby dzieci naprawdę chciały zwalić kładkę musiałyby uzgodnić rytm skoków z częstością jej drgań własnych. Natomiast to, czy dzieci mają identycznego koloru czapeczki nie ma w tej kwestii żadnego znaczenia. Marsze „zamiast niepodległości” różnych skłóconych ugrupowań to dla mnie chaotyczne skakanie po kładce dzieci, które pokłóciły się o kolor czapeczki. Aby nie było nieporozumień. Nie oczekuję świętej zgody, solidarności wszystkich ze wszystkimi, solidarności lwa z jagnięciem i kota z myszą. Chodzi mi wyłącznie o wyznaczenie najważniejszego zadania i podjęcie solidarnego działania w tym kierunku. A za najważniejsze zadanie uważam przerwanie rządów obecnej ekipy. Nie ma sensu wyliczać wszelkich „osiągnięć” PO. Upadek służby zdrowia, kolejnictwa, likwidacja stoczni, kradzież funduszy OFE, tragiczne zadłużenie kraju, lawinowy wzrost bezrobocia. Wyprzedaż uzdrowisk, planowana sprzedaż wszystkiego- nawet kolejki na Kasprowy Wierch. Ostatnia ustawa o obrocie nasionami GMO , która doprowadzi do upadku rodzinne rolnictwo. Przyjęcie patentu europejskiego, które zagrozi polskim przedsiębiorcom. Każda kolejna ustawa jest niebezpiecznym bublem prawnym, każde posunięcie rządu jest nastawione wyłącznie na korzyści członków PO i ich klientów.Bo Platforma jak gang- bierze wszystko.Nie wystarczą im rady nadzorcze, urzędy, media. Pod pretekstem likwidacji Zarządu Ogródków Działkowych chcą wyrwać emerytom nawet 300 metrowe działeczki, najczęściej kupione za własne pieniądze i przymusowo zrzeszone. Masowo produkują bezdomnych choćby dzięki ustawie nakazującej rodzinie zmarłego najemcy mieszkania kwaterunkowego wyprowadzenie się w ciągu pół roku. Czy ktoś uwierzy, że to w trosce o innych ubogich? W Warszawie i innych miastach kwitnie proceder opróżniania śródmieść z lokatorów, aby kamienice mogli kupić za grosze krewni i znajomi królika, albo żeby wydać je fałszywym właścicielom. A bezdomni umierają z zimna. Przez złą kalkulację kosztów bankrutują szpitale. A pacjenci umierają w kolejkach do lekarza. A przecież za leczenie zapłaciliśmy awansem, to nie jest żadna łaska rządu. Straciliśmy banki, straciliśmy przemysł, straciliśmy media. Zostały nam do uratowania lasy i ziemia, której nie sprzedaje się polskim rolnikom, bo jest trzymana nie wiadomo dla kogo. Dlatego gdybym była Jarosławem Kaczyńskim całkowicie zrezygnowałabym ze starań o wizerunek polityka poprawnego, europejskiego, kochanego przez postkomunistyczne salony. Z tej prostej przyczyny, że żadne jego starania i tak nie dadzą rezultatu. Zamiast walczyć o rozczarowany elektorat PO postawiłabym na te 50% ludzi, którzy w wyborach nie uczestniczą, bo nie widzą żadnej szansy na poprawę swego tragicznego losu. Jestem pewna, że zagłosowaliby na człowieka, który taka szansę im dałby. Nie obawiałbym się na miejscu Kaczyńskiego oskarżeń o populizm, lewicowość, nie obawiałabym się innych etykietek, które służą władzy do stygmatyzowania przeciwnika i trzymania go w ryzach. Oczywiście w miarę możliwości unikałabym niepotrzebnych deklaracji, szczególnie w sprawach polityki zewnętrznej, w których trzeba być bardziej jak lis niż jak lew. Musiałby jednak Kaczyński złożyć dużo bardzo konkretnych zobowiązań. Musiałby oświadczyć, że zostanie unieważniona ustawa o obrocie nasionami roślin modyfikowanych genetycznie, że wycofa patent europejski, że zlikwiduje eksmisje do nikąd w zimie, że nie dopuści do odebrania ludziom działek, że uruchomi wstrzymany wykup mieszkań komunalnych, że przerwie wyprzedaż uzdrowisk, że ureguluje kwestie własności na ziemiach zachodnich, że nie dopuści do prywatyzacji szpitali, do wyprzedaży ziemi i lasów. To hasła wyborcze zupełnie przykładowe. Można o różnych rozwiązaniach dyskutować. Można się kłócić i nie zgadzać. Nie można jednak oczekiwać, że polityka poprą ludzie, których sytuacji , poglądów i potrzeb on nie zna , albo je lekceważy. Iza Brodacka
Wyborca kłamie Aż kilka razy musiałem minąć kolejką podmiejską ów napis na murze, widniejący na rogatkach stacji Gdańsk Główny, by się przekonać, że błędnie go rozszyfrowałem. Nie przedstawia on bowiem hasła „wyborca kłamie”, jak mi się to początkowo wydawało, lecz oczywiście banalne hasło stworzone na użytek wyświechtanej antymichnikowszczyzny – „Wyborcza kłamie”. W międzyczasie, będąc pod wpływem tego błędnego rozszyfrowania – dorobiłem już sobie ideologię do hasła ze słowem „wyborca”. Oto wydawało mi się, że po raz pierwszy znalazła się w Polsce siła polityczna, która prostym lapidarnym, a przy tym przewrotnym sformułowaniem trafia w samo sedno. „Wyborca kłamie” to byłoby coś. Nie politycy, nie księża, nie dziennikarze, ale sam wyborca…. Hasło to demaskowałoby w sposób najbardziej bezpośredni fikcje demokratycznej polityki. Nie chodzi tu tylko o jej niewydolność, o fakt, że ludzie głosują na tych co więcej im obiecają, co wiedzie do rozdęcia systemu i rozbudza bieżącą konsumpcję. Z kolei trudne i wymagające reformy, jak choćby reforma ubezpieczeń społecznych, odkładane są w nieskończoność. „Nie ma większej ohydy niż tłuszcza” – jak mawiał Cyceron. Proces demokratyczny produkuje przecież polityków, świętych Mikołajów, którzy obiecują coś, czego nie są w stanie dotrzymać. Robią to wyłącznie po to, by zostać ponownie wybranymi. Na swoich wysokich stanowiskach wydają ponad miarę i pożyczają ponad miarę, nie zastanawiając się nawet, kto kiedy i z czego odda. Potem przychodzi rozczarowanie, jak choćby to mające miejsce w Grecji, skądinąd kolebce demokracji. Chodzi tu jednak o coś więcej. Hasło „wyborca kłamie” ni mniej ni więcej dowodzi, że obywatele sami dla siebie generują kłamstwo, w które chcą uwierzyć, bądź w które udają, że wierzą. Przecież, jeżeli demokratyczny polityk musi okłamywać społeczeństwo bo inaczej nie wygrałby wyborów, to w przypadku jego demokratycznej legitymacji, możemy powiedzieć, że to wyborca okłamuje samego siebie. Żyje na koszt przyszłych pokoleń łudząc się, że ktoś kiedyś opłaci jego rachunki. Nie chce przyjąć do wiadomości, że jedynym źródłem dobrobytu jest ciężka praca, a nie pomoc udzielona z budżetu państwa. W sukurs współczesnej demokracji przychodzą wynalazki współczesnej techniki, które umożliwiają taką cieplarnianą, pozbawioną refleksji egzystencję. W przeszłości człowiek pochłonięty był ciężką pracą w trudzie i znoju, która posiadała wręcz charakter katarktyczny. Współczesny człowiek żyjąc w przeświadczeniu, że historia się skończyła wyzbywa się swoich naturalnych instynktów, pragnąc jedynie sytości, opieki i bezpieczeństwa. Obywatel przeczuwa jednak jaka jest prawda. On jedynie udaje, że wierzy politykom, którzy zapewniają, że potrafią go uchronić przed widmem kryzysu gospodarczego, ale mimo to woli produkować sam dla siebie złudzenie i w nim żyć. To rodzaj lenistwa umysłowego. Na takiej pobłażliwości względem samych siebie ufundowane zostały takie przymioty współczesnej kultury jak hedonizm, konsumpcjonizm – generalnie wszystko co sprzyja leisure society próżnowaniu, a umożliwione zostało dzięki wynalazkowi karty kredytowej i innych instrumentów umożliwiających życie na koszt przyszłych pokoleń: deficyt budżetowy, dług publiczny itd. Wiemy, że nie zasłużyliśmy sobie na coś własną pracą, ale próbujemy to ukryć i sięgamy ręce nie do swojej kieszeni, licząc, że inni tego nie zauważą. Twierdzimy, że nam się należy. Sąd ten jest przecież kłamstwem, gdyż wiemy, że się nie należy. Czynimy to oczywiście za pośrednictwem polityków, którzy kłamią dla nas, bo wybieramy tylko takich którzy kłamią. Inni są dla nas zbyt trudni, zbyt wymagający. Sami tworzymy te monstra. Taki polityk to lustro naszego oblicza. Można na problem spojrzeć filozoficznie. Wielu współczesnych myślicieli stoi na stanowisku, iż emancypacja człowieka, która dokonuje się w kulturze europejskiej mniej więcej od dwóch stuleci wiedzie do powiększenia zakresu jego zniewolenia i opresji. Pokazuje to zresztą zależność pomiędzy zachodnią demokracją a rozwojem państwa opiekuńczego opartego na wysokim fiskalizmie. Jak słusznie stwierdza Zygmunt Bauman w pracy Etyka ponowoczesna – największych niegodziwości jest w stanie uczynić ten rodzaj władzy, który jest przeświadczony, iż działa wyłącznie z upoważnienia człowieka i dla jego dobra. Autor miał na myśli wytworzenie się tego rodzaju systemu legislacyjnego, który znajduje swoją legitymację w filozofii Immanuela Kanta. Podobnie wedle Michaela Foucaulta to my sami jesteśmy dla siebie źródłem władzy i hegemoni, która jest wszechobecna i nas otacza. Kłamstwo jest naturą demokracji. W systemie tym musimy się nauczyć okłamywać samych siebie, wytwarzać owo złudzenie, że polityk to ktoś spoza nas samych. Tym samym maksyma „wyborca kłamie” jest niebezpieczna dla powyższego rozumowania i zabójcza dla demokracji. Naraz stawia nas ona przed Złem, które obwiniamy o nasze nieszczęścia. Niestety, po bliższym przyjrzeniu się obliczu tego Zła okazuje się, że patrzymy w lustro i widzimy samych siebie. Michał Graban
Dwa stany wojenne Za ten drugi stan wojenny generałowie Czesław Kiszczak i Wojciech Jaruzelski nigdy nie powinni ujrzeć światła dziennego, prawdziwego słońca, powinni do końca swoich dni oddychać zgnilizną lochów, tam, gdzie kiedyś katowano i zabijano polskich patriotów. Żeby, dziś, młodzi ludzie zrozumieli stan wojenny to trzeba im powiedzieć, że były to dwa odmienne stany wojenne. Ten pierwszy stan wojenny to: zaskoczenie, internowania, ale chwilę potem, kilkanaście dni później, tak jak to było w okupowanej Warszawie, toczyło się w miarę normalne życie. Jeśli ktoś sądzi, że grudniowe i styczniowe dni nie miały znamion okupacji Polski przez własne wojsko i milicję, przypomnę krótko moją własna historię. Zaraz na początku stycznia 1982 roku udało mi się nawiązać z Poznania kontakt z wiceprzewodniczącym Komisji Krajowej NZS, nieżyjącym już od wielu lat, Teodorem Klincewiczem. Pojechałem do Warszawy. Zanim doszło wieczorem do spotkania z Teosiem na Litewskiej, szedłem sobie w Nowym Światem od Alei Jerozolimskich w kierunku Świętokrzyskiej. Pamiętam ten poranek, tak jak dziś, miałem się spotkać wcześniej z kimś z ASP. Na odcinku trzystu metrów byłem pięć razy legitymowany i pięć razy otwierałem walizkę, taką zwykłą starą walizkę. Tam nic ciekawego nie było, no ale patrole wojskowe zaglądały do środka. Kiedy jeden mnie puszczał, na horyzoncie był następny. Tak to było. Dyskomfortu, że nie zostałem internowany, choć należałem do władz krajowych NZS, nie miałem najmniejszego, wprost przeciwnie, przeczekałem dwa tygodnie u mojej przyjaciółki, po czym dostałem przepustkę na wyjazd w sprawie mojego ślubu w Warszawie i potem już jakoś poszło, choć zostałem jeszcze internowany. Niestety, żadnej Warszawianki do dziś nie poślubiłem, a szkoda. Czy towarzyszył tym wyjazdom, przejazdom z bibułą po całej Polsce strach, obawy? Pewnie trochę tak. Kiedy esbek celował we mnie z broni, nie było mi do śmiechu. Ale to było, mimo całej podłości tych czasów, represji, wyroków i więzień, coś jednak obliczalnego. Mniej więcej było wiadomo, do czego ten reżym jest zdolny. Był to stan wojenny, w którym dało się żyć, co więcej było tak wiele solidarności wśród ludzi, pomocy, czegoś, czego dziś trudno doświadczyć. Mieliśmy też świadomość, że jesteśmy inwigilowani, ale setki tysięcy książek, czasopism, kolportowanych nieprzerwanie do 1ata 1989 roku w drugim obiegu, dawały ludziom poczucie więzi i otuchę, że damy im w końcu radę. Ten pierwszy stan wojenny miał także swoje tragiczne oblicze: znikali ludzie, inni ginęli podczas manifestacji pod kołami milicyjnych wozów, zamordowano z premedytacją, skatowano Grzegorza Przemyka. Liderzy siedzieli w więzieniach, w których pisali książki i wychodzili na wolność. A potem wzywali do protestu. Te wezwania docierały z dachu KC PZPR, ze Ściany Wschodniej w Warszawie między innymi dzięki takim ludziom jak Teodor Klincewicz. Tych ludzi dziś nie ma praktycznie w życiu publicznym. Najczęściej są zapomniani, albo poniewierani przez obecny system. Za zasługi.Ale był też drugi stan wojenny w Polsce, można go nazwać stanem wojennym heroicznym, krwawym, robotniczym stanem wojennym. Zaraz po 13 grudnia, w okupowanych zakładach pracy, stoczniach, kopalniach, nie było miejsca na jakikolwiek rozmowy, przesłuchania, negocjacje. Były lufy czołgów, wojsko (już nie takie jak w 1970 roku porzucające sprzęt na ulicach Szczecina), milicja w wozach opancerzonych, długa broń automatyczna z ostrą amunicją i była gotowość komunistów do zabijania ludzi. Pełna gotowość do tego, by Polacy z ich rozkazu zabijali innych Polaków. Za ten drugi stan wojenny generałowie Czesław Kiszczak i Wojciech Jaruzelski nigdy nie powinni ujrzeć światła dziennego, prawdziwego słońca, powinni do końca swoich dni oddychać zgnilizną lochów, tam, gdzie kiedyś katowano i zabijano polskich patriotów. Powinni siedzieć tam do śmierci, żeby mogli choć w części zrozumieć, co znaczy słowo Polska, słowo Polak i słowo patriotyzm. Historia dopisała tu jednak inny epilog, którego sprawcami są Adam Michnik i Tadeusz Mazowiecki. A ja powtarzam: chorzy czy nie chorzy, garbaci czy oślepli, powinni być osądzeni za zbrodnie przeciwko narodowi polskiemu. To jest ten stan wojenny, w którym mordowano skrycie księży, jeszcze u progu III RP, to jest ten stan wojenny, w którym polska krew płynęła strumieniami pod kopalnią „Wujek”, gdzie jedynym argumentem totalitarnej władzy w „dialogu” z narodem była seria z broni maszynowej. To jest stan wojenny komunistycznych zbrodniarzy, dawnych ubeków i synów ubeków, stan ludzi, nieprzerwanie rządzących Polską od końca II Wojny Światowej. Tych ludzi nie spotkało nic złego, są dziś polską oligarchią. To, że nie doszło do osądzenia i ukarania sprawców stanu wojennego, tych wszystkich zbrodni, miało swoje gigantyczne konsekwencje dla naszych obecnych losów. Kolejne pokolenie spadkobierców komuny poczuło po 1989 roku wiatr w żagle. Córy i synowie reżymy tworzą dziś ów mainstream. Właśnie dlatego, że nie rozliczono tych, którzy wydawali rozkazy, by zabijać Polaków, mamy dziś to, co mamy. Pamiętając o stanie wojennym, jako naszym wielkim tragicznym czasie walki o godność, pamiętajmy o tym, jak wiele wtedy ryzykowali polscy robotnicy, którzy po 13 grudnia bronili swojej wielkiej kochanej „Solidarności”. Ta prawdziwa , wielka „Solidarność” już się nigdy nie odrodziła. Zmowa elit zastąpiła wolność. Ale wszystkich nie załatwią i nie pognębią, z mozołem pracują na swój „piękny” finał.
GrzechG
Mieliście do wyboru wojnę lub hańbę... Przy okazji kolejnej grudniowej, rocznicowej nocy wprowadzenia w Polsce stanu wojennego nasuwają się coraz to nowe refleksje. Poza tymi znanymi od przeszło trzydziestu lat, jak niepowetowana śmierć ofiar obywateli zabitych przez wrogie sobie państwo, czy też fakt, że rodziny pomordowanych spędziły na salach sądowych więcej czasu, niźli sprawcy tej zbrodni łącznie w więzieniu, poprzez rozważania całkiem nowe. Stan wojenny, jak również jego rozgrzeszenie i rozmycie odpowiedzialnych zań po 1989r. to jednak przede wszystkim niewybaczalny akt nikczemności. Swego czasu Rafał Ziemkiewicz, w programie u Jana Pospieszalskiego, omawiając kwestię zbrodni poprzedniego reżymu zacytował słynne słowa brytyjskiego premiera – W. Churchilla – wypowiedziane zaraz po konferencji monachijskiej. „Mieliście do wyboru wojnę lub hańbę. Wybraliście hańbę, a wojnę będziecie mieli i tak”. Ziemkiewicz umieścił je w kontekście fałszywego wyboru, jaki dano Polakom w 1989r.; albo budujemy wolną gospodarkę i bogacąc się, przy okazji ponapychamy brzuchy („Zostawmy przeszłość, wybierzmy przyszłość!”), albo zabieramy się za uliczne lincze i stawiamy szubienice. Innymi słowy, wmówiono Polakom, że jedno wyklucza drugie, a jakiekolwiek próby dochodzenia sprawiedliwości muszą być rozpatrywane jako wyraz zemsty, kierowanej niskimi pobudkami. Jak słusznie zauważył wtedy Ziemkiewicz, bez elementarnego poczucia sprawiedliwości, bez ładu moralnego rozpuszczonego w instytucjach państwa i prawa, nie można zbudować indywidualnego, obywatelskiego dobrobytu. Państwo, które nawet pozwala się nachapać i wzbogacić, jeśli nie jest li tylko państwem prawa, może obywatelowi jego dobra materialne i niematerialne w każdej chwili, przy każdej okazji i pod jakimkolwiek pretekstem odebrać. Nieosądzenie przez polskie państwo architektów stanu wojennego jest właśnie tą polską hańbą. Hańbą tych wszystkich, którzy budowali je w ostatnich dwóch dekadach. Dzisiejsza Polska, na której ciąży to bezprawne i bezkarne zabijanie, nie może mieć poważania pośród swoich obywateli. Jeśli to wrogie Polakom państwo nie potrafi przez ponad dwadzieścia lat wsadzić za kratki przywódców wojskowej junty, przelewającej ich krew, to nie ma ono również prawa skazywać różnych pospolitych przestępców za występki i wykroczenia mniejszej wagi. Nie ma po prostu prawa… Państwo, które przyzwala, przeróżnym Bolkom, Alkom i Komorom dokonywać na najwyższych szczytach władzy przeróżnych plugastw i nikczemności, które dopuszcza do tego by jego najwyższy przedstawiciel zginął tak haniebnie gdzieś hen, na rosyjskim zadupiu, nie ma prawa wydawać w swoim imieniu wyroku na pedofila, robiącego krzywdę dziecku, czy też pozbawiać zgodnie z literą prawa majątku byłego opozycjonisty, rozpaczliwie dopraszającego się prawdy o przeszłości. To właśnie z tej zbrodni-matki roku 1981r. i jej późniejszej bezkarności, bierze się tak niski szacunek Polaków do Polski, jej majestatu i wszystkiego, co Ona sobą reprezentuje. Dzisiejsza pielgrzymka Jaruzelskiego do szpitala (kto wie, czy aby nie po ostatnie namaszczenie), jest również wymowna. To właśnie przez tę postać współczesna Polska wygląda tak paskudnie i marnie, jakby przejechana wojskowym trepem; to właśnie prze wprowadzenie stanu wojennego z kraju w ciągu kilku zaledwie lat wyjechało ponda milion najbardziej wartościowych jego przedstawicieli. To właśnie przez wypowiedzenie polsko – jaruzelskiej wojny stworzył towarzysz-generał w przestrzeni publicznej miejsce dla powstającej już wówczas nowej czerwonej burżuazji, dla tych wszystkich „kapitalistów”, uwłaszczonych na państwowym, a rozszabrowanym majątku, którzy tak wygodnie urządzali sobie życie w tzw. wolnej Polsce. Ówczesny ubytek społecznej tkanki, podobny chyba tylko ze stratami czasów wojny i emigracją czasów Tuska, to dostateczny przyczynek do tego, aby Nieśmiertelnego Mesjasza Czerwonych spuścić w otchłań historii, najlepiej gdzieś niedaleko bramy wyjazdowej jej cmentarza. Jest długa, złowieszcza, grudniowa noc. Następna rocznica nocy, w której obudzono przeciwko własnemu narodowi demony… Te same demony, które wtenczas pasyjnie tańczyły nad śmiercią kilkuset pomordowanych rodaków, dzisiejszej nocy nie pozwalają Jaruzelskiemu spokojnie wyczekiwać poranka i dręczą go miejmy nadzieję nad jego szpitalnym łóżkiem… Nie masz czystych rąk generale! Sed3ak
Ślepowrona robi nas w balona Ceauşescu został rozstrzelany, Honecker wygnany a Jaruzelski żyje sobie spokojnie. Powyższe zdjęcie zostało zrobione pół roku po katastrofie smoleńskiej. Czerwoni bawią się dobrze i śmieją się chyba z nas, Polaków. Bo jesteśmy słabym narodem. Był tchórzem i pozostał tchórzem. Generał Jaruzelski schował się w szpitalu na czas manifestacji związanych z 13 grudnia 1981. Pomyśleć tylko, że ten facet dowodził kiedyś całym polskim wojskiem. Kiedy nie czuje wsparcia Sowietów za swoimi plecami, generał ma stracha. To typowy rys charakteru rożnej maści krwistych watażków i dyktatorów. Tchórze i psychopaci:
A przecież Jaruzelski urodził się w porządnej rodzinie, rodzinie ziemiańskiej herbu Ślepowron. Jego ojciec walczył w 1920 roku w wojnie polsko-bolszewickiej. Ale Rosjanie wyprali Jaruzelskiemu mózg w latach 40-tych, kiedy cała rodzina została zesłana na Syberię. A sam Jaruzelski padł chyba ofiarą tzw. "syndromu sztokholmskiego", zaczął sympatyzować z oprawcami swojej własnej rodziny. Ktoś napisze kiedyś książkę o klinicznym profilu psychiatrycznym generała. I tak oto syn żołnierza broniącego Polskę przed Sowietami stal się kukłą Sowietów. Kukła zaszła daleko, nie wahając się zabijać innych Polaków w imię obrony komunizmu. Tylko czy żołnierz, który strzela do swoich współbratymców zasługuje na miano żołnierza? Gdybyśmy byli silnym narodem, to po 1989 roku Jaruzelski zostałby zdegradowany i uwięziony. Nasi sąsiedzi w krajach bloku wschodniego lepiej radzili sobie z domasznymi zbrodniarzami. Niestety, zamiast tego Jaruzelski dostał możliwość spokojnego życia i bezczelnego grania nam na nosie:
To na pewno nie stawia nas Polaków w dobrym świetle. Kraj który nie potrafi sprawiedliwie rozliczyć się ze swoją niechlubną przeszłością nie jest krajem godnym zaufania. Likwidacja głów polskiego wojska (członka NATO) w katastrofie Casy i w katastrofie TU-154M jest tylko smutnym potwierdzeniem stanu rzeczy.
O pogrzebie: monsieurb.nowyekran.pl/post/56644,pochowac-go-w-moskwie
Balcerac
Bezkarność generałów zasługą III RP Od wielu lat za każdym razem 13 grudnia odzywa się we mnie ta sama nuta. Przychodzimy tłumnie pod willę Wojciecha Jaruzelskiego tylko dlatego, że jego bezkarność niesie się na całą Polskę. Także bezkarność jego najbliższego towarzysza walki o zwycięstwo komunizmu, Czesława Kiszczaka. Bo czymże, jak nie bezkarnością całkowitą – jeśli za taki stan uznamy brak jakichkolwiek poważniejszych przykrości wymierzonych przez państwo – jest skazanie gen. Kiszczaka na dwa lata w zawieszeniu na lat pięć. Czy w ciągu najbliższych pięciu lat Kiszczak miał szanse po raz drugi zainicjować stan wojenny, a następnie dowodzić wszystkimi uzbrojonymi - poza wojskiem – formacjami w państwie? Wyprowadzić na ulice czołgi i wozy opancerzone, ZOMO, które będą strzelać do robotników, okupujących zakłady pracy? Tysiące ludzi wsadzić do obozu dla internowanych? A czy może ma szanse popełnić inne przestępstwo? Ukraść rower, włamać się nocą do sklepu, zaatakować ochroniarza pod nocna dyskoteką? Wiadomo, że nie ma praktycznie najmniejszych możliwości, aby naruszył jakiś przepis kodeksu karnego. A więc ta kara jest niczym innym, jak uwolnieniem go od kary w przyszłości. Z kolei uszy gen. Jaruzelskiego nie ucierpiały w najmniejszym stopniu. Nigdy nie usłyszały z ust polskiego sądu fundamentalnego zdania: - gen. Jaruzelski kierował zbrojną grupą przestępczą, która nielegalnie wprowadziła w Polsce stan wojenny. I już pewne raczej, że jego uszy pozostaną niewinne, podczas gdy on sam jest po wielokrotnie winien. Stan wojenny jest ledwie jednym z wielu jego przestępstw. Gdyby na początku lat 90 Jaruzelski został skazany na kilka lat więzienia, po odbyciu połowy kary, wyszedłby z powrotem na wolność i teraz byłby człowiekiem bez przygniatającego go do ziemi brzemienia. Bez przykuwania do prześladującej go rocznicy. Zamiast nocą palić znicze pod willą generała i wznosić potępiające go okrzyki i hasła, składalibyśmy rano 13 grudnia kwiaty pod pomnikiem Stoczniowców na Wybrzeżu, Górników na Śląsku. Tu i tam pomnikami „Poległych”. Zabitych w walce z generałami o wolność, o godne życie, o prawdę. Nad Jaruzelskim i Kiszczakiem ciąży wina największa. Opracowywali szczegóły godzących we własnych rodaków operacji, a później wydawali rozkazy. Gdyby jednak odbyli karę, palilibyśmy znicze na grobach ofiar stanu wojennego bądź w miejscach, w których oddano do nich śmiertelne strzały. Ukaranym katom dalibyśmy już odetchnąć. Że jest inaczej, obarcza część obozu „solidarnościowego”, układającego się pod Magdalenkowym stołem. Wiodące przez całe lata 90 medium, „Gazetę Wyborczą”, która wytrwale i skutecznie broniła Jaruzelskiego i Kiszczaka. Prokuratorów i sędziów, z których część stała się orędownikiem opinii „Gazety”, zaś inni kontynuowali swoje uznanie dla generałów zaszczepione jeszcze w czasach PRL. Bardziej interesował ich poklask szeregów obrońców generałów niż dochodzenie do rzeczywistych szkód jakie wyrządzili. Tkwiłem w błędzie w jednej jeszcze ważnej sprawie. Bezkarność generałów traktowałem jako porażkę wolnej Polski. Dziś widzę, że jest to triumf III RP. Jerzy Jachowicz