Ferdydurke

Ferdydurke

ROZDZIAŁ I - Porwanie

Bohater powieści, trzydziestoletni pisarz Józio budzi się wczesnym rankiem z poczuciem lęku, że w wieku lat trzydziestu jest ciągle „niewypierzonym chłystkiem”. To sprawia, że robi bilans swego życia:

„Przeszedłem niedawno Rubikon nieuniknionego trzydziestaka, minąłem kamień milowy, z pozorów wyglądałem na człowieka dojrzałego, a jednak nie byłem nim – bo czymże byłem? Trzydziestoletnim graczem w bridża? Pracownikiem przypadkowym i przygodnym, który załatwiał drobne czynności życiowe i miewał terminy? Jakaż była moja sytuacja? Chodziłem po kawiarniach i barach, spotykałem się z ludźmi zamieniając słowa, czasem nawet myśli, ale sytuacja była niewyjaśniona i sam nie wiedziałem, czym człowiek, czym chłystek; i tak na przełomie lat nie byłem tym, ani owym – byłem niczym – a rówieśnicy, którzy już się pożenili oraz pozajmowali określone stanowiska nie tyle wobec życia, ile po rozmaitych urzędach państwowych, odnosili się do mnie z uzasadnioną nieufnością.”

Nagle spostrzega, że w pokoju jest ktoś jeszcze – rozpoznaje w tej postaci samego siebie, z boku obserwuje swoje wady i nie może uwierzyć, że to on. Zdenerwowany uderza sobowtóra w twarz i każe mu się wynosić. Postanawia pisać, by w ten sposób wyrazić swoje wnętrze.

Przerzucić się na zewnątrz! Wyrazić się! Niech kształt mój rodzi się ze mnie, niech nie będzie zrobiony mi!

– wykrzykuje. To dlatego, że przed chwilą doszedł do wniosku, że „człowiek jest najgłębiej uzależniony od swego odbicia w duszy drugiego człowieka” i że nigdy

nie jesteśmy samoistni, jesteśmy tylko funkcją innych ludzi, musimy być takimi, jakimi nas widzą[.]

Zaczyna pisać swoje dzieło i wtem rozlega się dzwonek do drzwi –

We drzwiach ukazuje się T. Pimko, doktor i profesor, a właściwie nauczyciel, kulturalny filolog z Krakowa, drobny, mały, chuderlawy, łysy, i w binoklach, w spodniach sztuczkowych, w żakiecie, z paznokciami wydatnymi i żółtymi, w bucikach giemzowych, żółtych.

Przyjechał złożyć „kondolencje z powodu śmierci pewnej ciotki”. Profesor siada i zaczyna czytać to, co przed chwilą napisał Józio. Stawia mu trójkę z plusem. Traktuje go jak ucznia, zwraca się do niego: „Niech Kowalski siedzi”, zaczyna przepytywać go z deklinacji i koniugacji łacińskich. Stawia Józiowi ocenę niedostateczną i postanawia zabrać szkoły dyrektora Piórkowskiego, do szóstej klasy, aby uzupełnił tam braki wiedzy.

ROZDZIAŁ II - Uwięzienie i dalsze zdrabnianie

Józio trafia do szkoły, trwa właśnie duża przerwa. Uczniowie spacerują po szkolnym podwórku podglądani zza płotu przez matki (jedna ze szkolnych metod „upupiania”, czyli zdziecinniania młodzieży). Inną metodą ma być karteczka podrzucona przez Pimkę, na której pisze, że uczniowie są niewinni. Uważa, że oni będą temu zaprzeczać i paradoksalnie właśnie niewinni się staną. Chłopcy zaprzeczają poprzez używanie wulgarnych słów, na drzewie, za którym schował się Pimko piszą jedno z nich i kompromitują starego belfra.

Między uczniami wywiązuje się teraz spór dotyczący niewinności. Dzielą się na dwa obozy: tych, którzy akceptują działania profesorów, którzy chcą pozostać niewinni, czyli „chłopiąt” i buntujących się „chłopaków”. Przywódca „chłopiąt” Pylaszczkiewicz (Syfon) tak woła do swoich kolegów:

W górę serca! Proponuję, abyśmy tu natychmiast ślubowali, iż nigdy nie zaprzemy się chłopięcia ani orlęcia! Nie damy ziemi, skąd nasz ród! Ród nasz od chłopięcia i dziewczęcia się wywodzi! Ziemia nasza to chłopię i dziewczę! Kto młody, kto szlachetny, za mną! Hasło – młodzieńczy zapał! Odzew – młodzieńcza wiara!

Zdenerwowany Miętus odpowiada:

[…] dlaczego nie dacie kopniaka temu orlęciu, chłopięciu? Czy już nie ma w was wcale krwi? Czy nie ma ambicji? Kopniaka, kopniaka dlaczego nie dacie? Kopniak tylko może was uratować! Chłopakami bądźcie! Pokażcie mu, żeśmy chłopaki z dziewczynami, nie jakieś tam chłopięta z dziewczętami!

Przeciwko niewinności i młodzieńczym ideałom „chłopiąt”, „chłopaki” postanawiają się buntować używając „najbardziej plugawych powiedzonek”.

Pimko zabiera Józia do dyrektora Piórkowskiego. Ma wtedy możliwość zaobserwowania, jak wygląda grono pedagogiczne. To – jak mówi dyrektor – wyłącznie „ciała pedagogoczne”, nie ma nikogo przyjemnego, sympatycznego, każdy ma jakąś drażniącą cechę.

Nigdy nie zdarzyło mi się widzieć razem tylu i tak beznadziejnych staruszków.

– podsumowuje Józio. Dyrektor jest dumny, że —

żaden z nich nie ma jednej własnej myśli; jeśliby zaś i urodziła się w którym myśl własna, już ja przegonię albo myśl, albo myśliciela. To zgoła nieszkodliwe niedołęgi, nauczają tylko tego, co w programach, nie, nie postoi w nich myśl własna.

Po chwili rozpoczyna się lekcja języka polskiego prowadzona przez nauczyciela zwanego Bladaczką. W klasie panuje rozgardiasz, a wzywani do odpowiedzi uczniowie wymyślaj kolejne wymówki. Jeden tylko Pylaszczkiewicz jest przygotowany. Profesor zaczyna wykład o Słowackim polegający na powtarzaniu utartych formułek typu

Słowacki wielkim poetą był!

Kiedy Gałkiewicz stwierdza, że poezja ta nie zachwyca go, nauczyciel, zamiast coś wyjaśnić, powtarza te same banały.

ROZDZIAŁ III - Przyłapanie i dalsze miętoszenie

Dzwonek kończy wreszcie polskiego i w śród uczniów powraca temat niewinności. Planują rozegranie „pojedynku na miny”. Józio, który słyszał, że Miętus chce uświadomić Syfona siłą, prosi o pomoc Kopyrdę – jedynego, jak mu się wydaje normalnego chłopca, o pomoc w zapobieżeniu tej sytuacji. Na razie zaczyna się jednak kolejna lekcja, tym razem łaciny – równie nudna i niewnosząca niczego ważnego w życie uczniów, tak że znów

Zagrażać jęła powszechna niemożność.

W trakcie przerwy Syfon i Miętus rozgrywają „pojedynek na miny”, w którym rolę „superarbitra” wyznaczają Józiowi. Zasady pojedynku są następujące:

Przeciwnicy staną naprzeciwko siebie i oddadzą serię min kolejnych, przy czym na każdą budującą i piękną minę Pylaszczkiewicza Miętalski odpowie burzącą i szpetną kontr-miną. Miny – jak najbardziej osobiste, swoiste i wsobne, jak najbardziej raniące i miażdżące – stosowane być mają bez tłumika aż do skutku.

Wydaje się już, że pojedynek wygra wzniesiony w górę palec Syfona, Miętalski się jednak nie poddaje i uświadamia Pylaszczkiewicza siłą, „gwałcąc go przez uszy”. W klasie panuje wielkie zamieszanie, na podłodze znajdowało się już tylko kłębowisko ciał. Wtedy nagle wchodzi Pimko.

ROZDZIAŁ IV - Przedmowa do Filodora dzieckiem podsztego

W rozdziale tym autor przerywa narrację i zamieszcza dygresję o swoich poglądy na temat sztuki. Zapowiada także historię, którą chce opowiedzieć w rozdziale następnym (również niepowiązaną bezpośrednio z główną fabułą). Gombrowicz mówi tu o dziele, które powstaje w pisarskich mękach, a jest później odbierane przez czytelników jedynie częściowo „pomiędzy telefonem a kotletem”. Zadaje więc pytanie o zasadność wysiłków twórczych. Porusza tu również problem formy:

To my stwarzamy formę czy wreszcie ona nas stwarza?

i buntuje się przeciwko naśladownictwu w sztuce, wyraża tu swój dystans wobec uznanych kanonów, demaskuje grę pozorów i fałszywe ideały. Głosi też pochwałę niedojrzałości jako wartości konstruktywnej i twórczej.

ROZDZIAŁ V - Filidor dzieckiem podszyty

To historia pojedynku pomiędzy Filidorem – profesorem Syntetologii uniwersytetu w Lejdzie a Anty-Filidorem – analitykiem na Uniwersytecie Columbia. Analityk zawsze wszystko rozkładał na części, aż w końcu zrobił to także z żoną Filidora (najpierw rozebrał ją wzrokiem, następnie wskazywał kolejne części ciała, po czy zrobił jej błyskawiczną analizę moczu). Po takich przeżyciach kobieta trafiła do szpitala, a mąż zaczął myśleć o zemście – czyli zsyntetyzowaniu partnerki Anty-Filidora, Flory Gente. W tym celu sprzedaje swój majątek, gotówkę rozmienia na złotówki, Flora, która te pieniądze na kupę sama powoli staje się sumą. Później dochodzi do pojedynku na pistolety – obaj profesorowie odstrzeliwali wówczas te same części ciała partnerki rywala. Gdy po latach Filidor wspomina ów pojedynek z rozrzewnieniem słyszy, że mówi jak dziecko. Na to profesor odpowiada:

Wszystko podszyte jest dzieckiem.

ROZDZIAŁ VI - Uwiedzenie i dalsze zapędzanie w młodość

Następuje tu powrót do głównej fabuły utworu, do momentu, kiedy Pimko wchodzi do klasy. Udaje, że nie dostrzega tego, co tam się dzieje. Jego zdaniem uczniowie grają w piłkę. Konsekwentnie traktuje Józia jako dziecko i oznajmia mu, że zabiera go teraz na stancję do domu Młodziaków – nowoczesnego inżynierostwa hołdującego postępowym prądom. W tym miejscu Józio ma stracić resztki swej dorosłości. Profesor zaznacza, że Młodziakowie mają córkę Zutę – nowoczesną pensjonarkę, zdradzając jednocześnie lęk przed nią.

Drzwi otwiera Zuta, Pimko zachowuje się przy niej zupełnie inaczej, w pewnym momencie zaczyna śpiewać. Chce, aby Józio zakochał się w pensjonarce. Profesor wypowiada się na temat wyznaczników nowoczesnej kultury:

[…] nogi, znam was, znam wasze sporty, obyczaj nowego zamerykanizowanego pokolenia, wolicie nogi niż ręce, dla was nogi najważniejsze, łydki! Kultura ducha dla was niczym, tylko łydki. Sporty! łydki, łydki — pochlebiał mi strasznie — łydki, łydki, łydki!

Kiedy wraca Młodziakowa, Pimko przedstawia jej Józia jako udającego dorosłość pozera. Rozmowa toczy się na temat rewolucji obyczajowej, jaka się dokonała, czego wyrazem ma być m.in. kopnięcie Józia w kostkę przez Zutę, a także wypowiedź pensjonarki, w której zdradza, że nie wie, kim był Norwid. Pimko zostawia Józia na stancji i sam wychodzi.

ROZDZIAŁ VII - Miłość

Po wyjściu profesora Józio rozpaczliwie próbuje Zucie wyjaśnić, że nie jest pozerem i człowiekiem nienowoczesnym. Myśli też o dyskretnej ucieczce, jednak ostatecznie zwycięża urok pensjonarki i zakochany Józio zostaje w domu Młodziaków.

[…] sport, gibkość, hardość, łydki, nogi, dzikość, dancing, starek, kajak – to była nowa kolumnada mej rzeczywistości

– wyznaje bohater. Kilkakrotnie próbuje wywrzeć na dziewczynie jak najlepsze

wrażenie, jednak podejmowane przez niego działania okazują się nieskuteczne.

Nagle słychać w przedpokoju wrzask służącej – to pojawił się Miętus, który „chciał dopuścić się na niej gwałtu”. Przyniósł ze sobą „półbutelkę czystej monopolowej” i serdelki. Józio zwierza się Miętusowi, że zakochał się w Zucie. Ten – z kolei – informuje go, że Zutą interesuje się już Kopyrda. Miętus marzy za to o poszukiwaniach „prawdziwego parobka”:

[…] uciec do parobka. Na łąki, na pola, uciec, zwiać – mamrotał. – Do parobka… do parobka…

ROZDZIAŁ VIII – Kompot

Kolejny nudny dzień w szkole, podczas którego zakochany Józio myśli tylko o Zucie. Chce zbliżyć się do Kopyrdy, aby odkryć w końcu, co łączy go z pensjonarką, jednak działania te nie przynoszą żadnego rezultatu. Zgwałcony przez uszy Syfon umarł, nie mogąc zapomnieć słów, którymi go uświadomiono. Miętusowi to jednak nie pomogło, chodzi ciągle z przyprawioną mu „gębą”, marzy coraz więcej o parobku i opowiada o swoich planach wobec służącej Młodziaków.

Młodziakowa zauważa, że Józio jest zakochany w Zucie. Pimko jest niezwykle zadowolony z nadanej przez to podopiecznemu infantylnej „pupy”. W scenie obiadu obserwujemy kolejne cechy nowoczesnej pensjonarki:

[…] siedzi doskonale, z nieco bolszewicką fizkulturą i w gumianych półbucikach. Zupy jadła mało – a za to wypiła duszkiem szklankę zimnej
wody i zagryzła kromką chleba, zupy unikała, rozwodniona papka, ciepła i zbyt łatwa, musiała zapewne szkodzić jej na typ i prawdopodobnie chciała być jak najdłużej głodna, przynajmniej do mięsa, gdyż dziewczyna nowoczesna głodna jest wyższej klasy niż dziewczyna nowoczesna syta.

Młodziakowa zaczyna prowokować w rozmowie córkę do łamania konwenansów. Widziała Zutę wracającą ze szkoły z jakimś chłopcem i proponuje jej:

Zuta, a może umówiłaś się z nim? Doskonale! Może chcesz wybrać się z nim na kajak – na cały dzień? A może chcesz pojechać na week-end i nie wracać na noc? Nie wracaj w takim razie – rzekła usłużnie – nie wracaj śmiało! Albo może chcesz wybrać się bez pieniędzy, może chcesz, żeby on za ciebie płacił, a może wolisz płacić za niego, żeby on był na twoim utrzymaniu – w takim razie dam ci pieniędzy.

Ojciec idzie jeszcze dalej:

– Pewnie, nic w tym złego! Zuta, jeżeli chcesz mieć dziecko nieślubne, bardzo proszę! A cóż w tym złego! Kult dziewictwa ustał!

Lekceważony Józio zwraca się w kierunku pensjonarki ze słowami: „Mamusia, mamusia…”. Jest to tak nieoczekiwane, że zadziwia wszystkich i sprawia, że bohater odzyskuje siły. Zaczyna „babrać się w kompocie” i wtedy Młodziakowie chyłkiem opuszczają pokój, inżynier chichocząc – Józio uświadamia sobie, że może rozbić tę przyjętą przez Młodziaków maskę nowoczesności. Wyzwoli się wówczas od nowoczesnej pensjonarki i profesora Pimki.

ROZDZIAŁ IX - Podglądanie i dalsze zapuszczanie się w nowoczesność

Józio rozmyśla, jak pozbawić Zutę jej nowoczesności. Zaczyna ją podglądać, co początkowo wzbudza w nim tylko coraz większą fascynację. Później dopiero zaczyna ją przedrzeźniać, naśladując jej siąkanie nosem, kiedy zaś Zuta wychodzi z domu przeszukuje jej osobiste rzeczy. Chce zburzyć harmonię panującą w jej otoczeniu. Widzi w jej sportowym pantoflu goździk, co uznaje za szczególnie trafny gest, umieszcza w nim okaleczoną przez siebie, ale wciąż żywą jeszcze muchę. Czyta wiersze w zeszycie Zuty i dopisuje własne przynoszące erotyczne skojarzenia tłumaczenie.

W pewnym momencie odnajduje plik listów miłosnych od rówieśników Zuty (w tym od Kopyrdy), ale także starszych mężczyzn (w tym profesora Pimki). I wówczas rodzi się w jego głowie plan następujący: pismem Młodziakówny pisze dwa listy:

Jutro, w czwartek, o 12-tej w nocy zastukaj do okna z werandy, wpuszczę. Z.

i zaadresował, jeden do Kopyrdy, drugi do Pimki. Nie ma jeszcze pojęcia, jak skończy się cała afera, kiedy dwaj adoratorzy się spotkają – cel jednak jest jasny: ośmieszyć Pimkę Kopyrdą i Kopyrdę Pimką.

ROZDZIAŁ X - Hulajnoga i nowe przyłapanie

Rano bohater obserwuje rodzinę Młodziaków z ukrycia – kobiety podczas kąpieli, widzi też, że inżynier zaczyna zachowywać się infantylnie. W nowoczesnym domu daje się wyczuć napiętą atmosferę, Młodziakowie wyraźnie boją destabilizującego wpływu na utarty porządek w domu nowo przybyłego lokatora. Tylko Zuta pozostaje spokojna i nie wyłamuje się ze swej roli nowoczesnej pensjonarki.

Nadchodzi wreszcie wieczór, a wraz z nim chwila prawdy. W środku nocy do okna Zuty puka Kopyrda, ta nie daje po sobie poznać zaskoczenia i wpuszcza go do środka. Józio podglądający całą sytuację przez szparę w drzwiach podziwia jej spokój i opanowanie. Zuta pierwsza chwyta Kopyrdę za włosy i całuje go – to wyraz jej obyczajowego wyzwolenia. Wtem jednak słychać drugie pukanie do okna i pojawia się Pimko. Daje wyraz swojemu zaskoczeniu listem Zuty i marzy o tym, by się z nią spoufalić. W tym momencie ukryty za drzwiami Józio zaczyna krzyczeć, że w mieszkaniu jest złodziej. Pimko i Kopyrda chowają się w szfach. Przybiegają Młodziakowie, a sprytna pensjonarka udaje, że śpi. Józio otwiera szafę z Kopyrdą – rodzice pozostają jeszcze w roli nowoczesnych i nie tylko nie mają nic przeciwko obecności Kopyrdy, a wręcz ganią Józia za wtrącanie się w nie swoje sprawy. Wtedy bohater otwiera drugą szafę i oczom Młodziaków ukazuje się Pimko. To jednak – jak się okazuje – dla nich już za wiele. Dwóch mężczyzn i do tego jeden dużo starszy od ich córki. Pimko pokrętnie tłumaczy swoją obecność, inżynier wpada w gniew i policzkuje profesora, a następnie zaczyna szarpać się z Kopyrdą. Dołącza do nich Młodziakowa, która chce pomóc mężowi, a ostatecznie także i Zuta. Z zamieszania, jakie wyniknęło z tej bijatyki korzysta Józio i wymyka się z domu Młodziaków, wyzwalając się jednocześnie od narzucanych mu tu form. W ostatniej chwili dołącza do niego Miętus, który właśnie uwiódł w końcu służącą i udają się na poszukiwanie parobka.

ROZDZIAŁ XI – Przedmowa do Filiberta dzieckiem podszytego

[…] zniewolony jestem do przedmowy, nie mogę bez przedmowy i muszę przedmowę, gdyż prawo symetrii wymaga, aby Filidorowi dzieckiem podszytemu odpowiadał – dzieckiem podszyty Filibert, przedmowie zaś do Filidora przedmowa do Filiberta dzieckiem podszytego. Choćbym chciał, nie mogę, nie mogę i nie mogę uchylić się żelaznym prawom

symetrii oraz analogii.

Pisze więc Gombrowicz kolejną dygresję poświęconą swoim oczekiwaniom wobec literatury. Mówi przede wszystkim o mękach złej formy („męczarni frazesu, grymasu, miny”), cierpieniach twórcy, wylicza powody tych cierpień, a także możliwości genezy dzieła.

ROZDZIAŁ XII - Filibert dzieckiem podszyty

Rozdział ten na początku przybiera formę baśniową. Historia rozgrywa się na stadionie, gdzie odbywa się mecz tenisowy. Gra

tam champion, potomek pewnego francuskiego wieśniaka. Miecz jest zaciekły, widownia nagradza sportowców gromkimi oklaskami. Siedzący wśród publiczności pułkownik, zazdroszcząc tychże oklasków, strzela do piłki. Trafia, ale kula leci dalej i trafia pewnego przemysłowca. To tylko początek serii przedziwnych zdarzeń: ktoś dostał ataku epilepsji, ktoś kogoś uderzył w twarz, ktoś wskoczył siedzącej przed nim kobiecie na głowę, za nim poszli inni… Mężczyźni zaczęli dosiadać kobiety jak konie.

Wtem na środek wychodzi markiz de Filiberthe i pyta, czy ktoś chce obrazić jego żonę. Początkowo zapadła cisza, jednak już po chwili „podjeżdżali” na swoich kobietach dżentelmeni, aby urazić żonę markiza. Obrażona kobieta urodziła nagle dziecko i

Markiz, podszyty dzieckiem tak nieoczekiwanie, opatrzony i uzupełniony dzieckiem w momencie, gdy występował pojedynczo i jako dżentelmen dorosły sam w sobie – zawstydził się i poszedł do domu – podczas gdy grzmot oklasków rozlegał się wśród widzów.

ROZDZIAŁ XIII - Parobek, czyli nowe przychwycenie

Józio i Miętus opuszczają Warszawę i udają się na poszukiwanie prawdziwego parobka. Spotykają chłopów zachowujących się jak psy, którzy są niezwykle agresywni wobec przybyszów z miasta. Chłopców ratuje ciotka Hurlecka, która się nagle pojawia i zabiera ich do Bolimowa. Józio broni się przed tym, ponieważ ciotka znała go jako dziecko i tak traktuje go nadal, tym samym kontynuując to, co zaczął Pimko. Nie zważając na protesty, Hurlecka zabiera chłopców swoim samochodem do rodzinnego dworu. Tam spotykają jeszcze wuja Konstantego (zwanego przez żonę Kociem), kuzyna Zygmunta oraz młodziutką Zosię.

To właśnie w Bolimowie Miętus spotyka wreszcie upragnionego parobka, o którym mówi:

Józio – szepnął ze drżeniem, serdecznie, szczerze – Józio, widziałeś, przecie on ma gębę – nie wysztafirowaną, ma gębę zwykłą! Gębę bez miny! Typowy parobek, lepszego nie znajdę nigdzie.

Walek – jak się okazuje – rzeczywiście jest niezwykle prostym człowiekiem: nie umie czytać i pisać, nie ma nazwiska, nie wie nawet, ile ma lat. Miętus marzy, aby się z nim „po…bratać”. Zamiary jego psuje Józio, który uderza parobka w twarz.

W nocy Miętus wymyka się jednak z pokoju i udaje mu się nakłonić lokajczyka, aby jego teraz z kolei uderzył. Tak oto dochodzi do zbratania się z ludem i zachwiania odwiecznej hierarchii społecznej. Józio widzi do czego to może doprowadzić:

I już służba podnosiła głowę. Już zaczynały się kuchenne komeraże. Już gmin, rozzuchwalony i zdemoralizowany poufałością części ciała, jawnie wygadywał na państwa, wzrastała chamska krytyka – co będzie, co się wydarzy, gdy przeniknie to do wujostwa i twarz pańska oko w oko stanie z masywną gębą ludową?

ROZDZIAŁ XIV - Hulajgęba i nowe przyłapanie

Ostatni rozdział powieści rozpoczyna się od wątpliwości zaniepokojonej rodziny Hurleckich co do zachowania Miętusa (choć całej prawdy i tak nie znają). Wuj Konstanty przypuszcza, że ma on skłonności homoseksualne. Miętus tłumaczy, że chodzi mu o relacje, jak z kolegą w jego wieku. Józio chce uciekać z Bolimowa w nocy, Miętus upiera się, aby koniecznie zabrać ze sobą Walka. Józio dochodzi do wniosku

, że to

Zosię raczej należało porwać. Zosię porwać dojrzale, po pańsku i po szlachecku, jak tylokrotnie porywano.

Ostatecznie jednak godzi się na pomysł Miętusa. Próba porwania Walka kończy się jednak przyłapaniem. Walek zostaje posądzony o kradzież i zdenerwowany wuj zaczyna „tresować” parobka w obronie „starego porządku”. Interwencja Miętusa przynosi nieoczekiwany obrót (Walek przypadkowo uderza w twarz Konstantego) i rozpoczyna się bunt chłopów – kolejna bijatyka, kolejna „kupa”.

Józio ucieka na oślep, po drodze przyłącza się do niego ukryta w sadzie Zosia. W ten sposób ucieczka przeistacza się w niby-porwanie. Tak naprawdę to tylko pretekst, aby się wydostać z Bolimowa, później bohater chce ją porzucić. Ostatecznie jednak łączy ich pocałunek:

[…] musiałem ucałować swoją gębą jej gębę, gdyż ona swoją gębą moją ucałowała gębę.

Okazuje się więc, że próba ucieczki od narzuconej formy jest niemożliwa i finalna konkluzja jest następująca:

[…]nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka. Przed pupą zaś w ogóle nie ma ucieczki. Ścigajcie mnie, jeśli chcecie. Uciekam z gębą w rękach.

tak powieść dobiegła końca:

Koniec i bomba A kto czytał, ten trąba!
W. G.

Ferdydurke opracowanie

Czas i miejsce akcji

Czas wydarzeń przedstawionych w powieści nie jest jednoznacznie określony. Możemy jednak uznać, że akcja Gombrowiczowskiej [i]Ferdydurke[/i] toczy się w latach 30. XX wieku, czyli w okresie, kiedy powstawała książka. Za takim stwierdzeniem przemawiają realia ukazane w powieści. Świadczą o tym wynalazki techniczne, których wówczas używano, takie, jak: telefon, kinematograf, radio, automobil, a także realia kulturowe – kryzys światowy, swoboda obyczajowa, rozpowszechnianie awangardowej poezji. Lata 30. to także właśnie ten moment, kiedy mogło nastąpić ukazane w [i]Ferdydurke[/i] zderzenie dwóch modeli kultury: anachronicznej, reprezentowanej przez mieszkańców dworu w Bolimowie i naiwnie postępowej, do której przynależą – z kolei – Młodziakowie.

Powieść rozpoczyna się w warszawskim mieszkaniu trzydziestoletniego pisarza Józia Kowalskiego, głównego bohatera książki. Później przenosi się, wraz z poddanym powtórnej infantylizacji Józiem, do szkoły dyrektora Piórkowskiego. Przyglądamy się wówczas prowadzonym w gimnazjum lekcjom i zachowaniu uczniów na przerwach. Część druga [i]Ferdydurke[/i] to wydarzenia w domu postępowego inżynierostwa Młodziaków, gdzie na stancji mieszkać ma zaprowadzony tam przez profesora Pimkę Józio. W części trzeciej bohater opuszcza miasto i udaje się do swojej dalekiej rodziny na wieś. Józio i Miętus trafiają wówczas do ziemiańskiego dworku Hurleckich w Bolimowie. Powieść kończy się ucieczką z Bolimowa.

Główne wątki powieści

Akcja Ferdydurke dzieli się na trzy części rozgrywające się w trzech miejscach:

Poszczególne wątki stanowią prezentację instytucji i środowisk, w których się rozgrywają, krytykują ich wady i ośmieszają.

1. Szkoła

Cofnięty w latach przez profesora Pimkę Józio trafia z powrotem do szkoły. Część pierwsza powieści staje się więc przez to obrazem szkolnej rzeczywistości – obrazem niezwykle krytycznym, dodajmy. Rolą szkoły jest bowiem – jak się okazuje – „upupianie” młodzieży, czyli wpychanie w stan powtórnego zdziecinnienia. Szkoła nie uczy samodzielnie myśleć, nie przekazuje sensownej i przydatnej wiedzy. Uczniami się manipuluje, wtłacza ich w pewne schematy.

Do realizacji tych celów potrzebne jest specjalne grono pedagogiczne – duma dyrektora Piórkowskiego. To – jak mówi dyrektor – wyłącznie „ciała pedagogoczne”, nie ma nikogo przyjemnego, sympatycznego, każdy ma jakąś drażniącą cechę.

Nigdy nie zdarzyło mi się widzieć razem tylu i tak beznadziejnych staruszków.

– podsumowuje Józio. Dyrektor jest dumny, że —

żaden z nich nie ma jednej własnej myśli; jeśliby zaś i urodziła się w którym myśl własna, już ja przegonię albo myśl, albo myśliciela. To zgoła nieszkodliwe niedołęgi, nauczają tylko tego, co w programach, nie, nie postoi w nich myśl własna.

Piórkowski rozwija swoją myśl dalej:

Bo nie ma nic gorszego od nauczycieli osobiście sympatycznych, zwłaszcza jeśli przypadkiem mają osobiste zdanie. Tylko prawdziwie niemiły pedagog zdoła wszczepić w uczniów tę miłą niedojrzałość, tę sympatyczną nieporadność i niezręczność, tę nieumiejętność życia, które cechować winny młodzież, by stanowiła obiekt dla nas, rzetelnych pedagogów z powołania.

Jak zatem wyglądają lekcje w tejże szkole? Najpierw przyglądamy się języka polskiego prowadzonej przez nauczyciela zwanego Bladaczką. W klasie panuje rozgardiasz, a wzywani do odpowiedzi uczniowie wymyślaj kolejne wymówki, aby tylko wymigać się od odpowiedzi:

[…] nie mniej niż siedmiu uczniów przedstawiło świadectwa, że z powodu takich to a takich chorób nie mogli przygotować lekcji. Prócz tego czterech zadeklarowało migrenę, jeden dostał wysypki, a jeden drgawek i konwulsji.

Jeden tylko Pylaszczkiewicz jest zawsze przygotowany do zajęć, reszta ignoruje kompletnie to, co się dzieje w klasie. Profesor zaczyna wykład o Słowackim polegający na powtarzaniu utartych formułek typu

Słowacki wielkim poetą był!

Kiedy Gałkiewicz stwierdza, że ta poezja go nie zachwyca, nauczyciel, zamiast coś wyjaśnić, powtarza te same banały. Boi się jedynie, że taką opinię mógłby usłyszeć dyrektor bądź wizytator.

Nie lepiej przedstawia się lekcja łaciny. Nauczyciel –

człowieczek z bródką […] staruszek nadzwyczaj przyjazny, siwy gołąbek z małą purchawką na nosie

stosuje rutynowe, nietrafiające do młodych ludzi metody nauczania. Każe im nieustannie powtarzać materiał i odpytuje z gramatyki łacińskiej. Uważa, że w ten sposób

kształci inteligencję, rozwija intelekt, wyrabia charakter, doskonali wszechstronnie

uczniów. Pragnie nauczyć młodzież

stylu, jasności myślenia, precyzji wysłowienia

i choć sam zafascynowany jest przedmiotem, jaki wykłada (

Te księgi są życiem!

– jak mówi), nie potrafi zachęcić do niego swoich podopiecznych. Ponadto jego relacje z uczniami oparte są na strachu:

Śmiertelna cisza zaległa, gdy otworzył dziennik – rzucił rozjaśnionym okiem ku górze listy i ci, co na A, zadrżeli – rzucił okiem na dół i wszyscy na Z zamarli ze strachu

.

Obraz szkoły, jaki ukazał Gombrowicz w Ferdydurke jest dramatyczny – szkoła zamiast rozwijać, uczyć spełnia funkcję dokładnie przeciwną. Pisarz ośmiesza instytucję, która uczy jedynie schematów i nie potrafi rozbudzać w uczniach samodzielnego myślenia. Szkolne schematy i konwencje pękają, kiedy część chłopców buntuje się przeciwko tej infantylizującej roli szkoły. Tworzą się dwie grupy: „chłopiąt” – wyznawców niewinności i młodzieńczych ideałów i „chłopaków”, których interesuje zupełnie inna strona życia. Przywódcy tych grup: Syfon i Miętus prowadzą „pojedynek na miny”, przegrywający Miętus siłą dokonuje gwałtu na koledze „uświadamiając go przez uszy”. I tak w wielkiej „kupie”, bijatyce rozbite zostają pierwsze formy w Gombrowiczowskiej powieści.

2. Nowoczesny dom Młodziaków
Kolejnym miejscem, w jakie profesor Pimka zabiera Józia jest stancja u Młodziaków. Młodziakowie to nowoczesna rodzina, hołdująca postępowym prądom. Inżynier i jego żona chlubią się swoimi wyzwolonymi poglądami i swobodą obyczajową. Najwyraźniej ujawniają się one w sposobie wychowywania córki – Zuty, a także postępowaniu samej Zuty, która jest „nowoczesną pensjonarką”. W domu Młodziaków Józio ma pozbyć się resztek swojej dorosłości – ma stać się nowoczesnym, wyswobodzonym młodzieńcem.

Pimko tak opisuje Młodziaków:

To nowoczesny dom – zauważył – nowoczesno-naturalistyczny, hołdujący nowym prądom i obcy mej ideologii.

Jednocześnie ostrzega Józia:

[…] nie bierz przykładu z tej nowoczesnej dziewczyny, nowego, powojennego gatunku, z epoki sportów i jazz-bandów! Powojenne zdziczenie obyczajów! Brak kultury! Brak szacunku dla starszych! Głód użycia nowego pokolenia! Zaczynam się obawiać, że tu atmosfera nic będzie dobra dla ciebie. Daj mi słowo, że nie ulegniesz wpływom tej rozwydrzonej dziewczyny. […] – Nowe czasy! – mówił. – Wy, młodzi, dzisiejsze pokolenie. Lekceważycie starszych, a między sobą jesteście zaraz po imieniu. Brak szacunku, brak kultu przeszłości, dancing, kajak, Ameryka, instynkt chwili, carpe diem, wy młodzi!

Sama Młodziakowa wypowiada się również na temat przemian, które się dokonały:

Epoka, profesorze, epoka! Nie zna pan spółczesnego pokolenia. Głębokie przemiany. Wielka rewolucja obyczajowa, ten wiatr, który burzy, podziemne wstrząsy, a my na nich. Epoka! Wszystko trzeba przebudować od nowa! Zburzyć w ojczyźnie wszystkie miejsca stare, pozostawić tylko młode miejsca, zburzyć Kraków!

Obserwując codzienne życie rodziny Młodziaków, możemy powiedzieć, na czym te przemiany polegały. Młodziakowa nie pyta, na przykład, o wydarzenia w szkole, ponieważ jest to nienienowoczesne. Rozmowy przy obiedzie wyglądają więc następująco: inżynierowa, podając mężowi sól stwierdza, że

Kara śmierci jest przeżytkiem.

, na co mąż odpowiada:

W Brazylii topią całe beczki soli, gdy u nas jest po sześć groszy gram. Politycy! My, fachowcy. Reorganizacja świata. Liga Narodów.

Dalej jest jeszcze ciekawiej, kiedy rozmowa schodzi na kwestie obyczajowe. Młodziakowaa, która widziała Zutę wracającą ze szkoły z jakimś chłopcem i proponuje jej:

Zuta, a może umówiłaś się z nim? Doskonale! Może chcesz wybrać się z nim na kajak – na cały dzień? A może chcesz pojechać na week-end i nie wracać na noc? Nie wracaj w takim razie – rzekła usłużnie – nie wracaj śmiało! Albo może chcesz wybrać się bez pieniędzy, może chcesz, żeby on za ciebie płacił, a może wolisz płacić za niego, żeby on był na twoim utrzymaniu – w takim razie dam ci pieniędzy.

Ojciec idzie jeszcze dalej:

– Pewnie, nic w tym złego! Zuta, jeżeli chcesz mieć dziecko nieślubne, bardzo proszę! A cóż w tym złego! Kult dziewictwa ustał! My, inżynierowie konstruktorzy nowej rzeczywistości społecznej, nie uznajemy kultu dziewictwa dawnych hreczkosiejów!

Nowoczesna pensjonarka” Zuta na początku niezwykle fascynuje Józia. Swobodna, naturalna, niezwykle opanowana i bardzo ładna. Dziewczyna nie ma żadnych zahamowań – wzrusza ramionami, odpowiadając matce, kopie w kostkę Józia, posiada całą stertę korespondencji od mężczyzn, także dużo od niej starszych. Nowoczesność Zuty objawia się także wtedy, gdy w środku nocy przychodzi do niej Kopyrda – stara się w ogóle nie dziwić jego obecnością i to ona przejmuje inicjatywę, pierwsza całując chłopaka:

Obyczaj nowoczesny nie pozwalał im, na szczęście, dużo mówić ani dziwić się sobie, musieli udawać, że wszystko rozumie się samo przez się. Niedbałość, brutalność, zwięzłość i lekceważenie – oto, czym dobywali poezję, którą dawniejsi kochankowie dobywali za pomocą jęków, wzdychów i mandolin.

„Nowoczesna” nie ma nawet swojego pokoju – śpi w hallu:

Była w tym wielka tymczasowość naszego stulecia, koczownictwo pensjonarki i jakieś carpe diem, które tajnymi przejściami łączyło się z gładką, wzorowaną na samochodzie naturą młodości spółczesnej.

Józio obserwuje życie całej rodziny i usilnie próbuje wyzwolić się spod uroku Zuty. Kiedy nadarza się sposobność, przeszukuje sypialnię rodziców Zuty, szpera również w rzeczach dziewczyny. Oględziny pokoju Młodziaków skłaniają go do następujących wniosków o nieautentyczności ich życia:

A czymże był ten pokój sypialny? – Utopią. Gdzie było w nim miejsce na te szumy i pomruki, jakie człowiek we śnie wydaje? Gdzie miejsce na otyłość połowicy? Gdzie miejsce na brodę Młodziaka, brodę wprawdzie ogoloną, lecz niemniej istniejącą in potentias. Inżynier przecież był brodaty, choć brodę codziennie wyrzucał do zlewu wraz z pastą – a ten pokój był ogolony. Dawniej szumiący las stanowił pokój sypialny ludzkości, gdzież jednak było miejsce na szumy, ciemność, czarność lasu w tym jasnym pokoju, pośród tych ręczników? Jakże skąpa była ta czystość – i ciasna – jasnoniebieska, niezgodna z barwą ziemi i człowieka.

Już niedługo jednak bohaterowi uda się zedrzeć tę nałożoną przez nowoczesną rodzinę maskę. Powoli forma zaczyna pękać. Inżynier zaczyna opowiadać anegdotki, nieustannie śmieje się, używa zdrobniałych słów. Lekceważy też dotychczas obowiązujące przy stole zasady – smaruje chleb grubo masłem i łapczywie wpycha sobie go do buzi. Kulminacyjnym okazuje się moment, kiedy jeszcze tak niedawno zachęcający córkę do łamania konwenansów Młodziakowie, zastają w szafach w pokoju córki Kopyrdę i podstarzałego profesora i pokazują wówczas bardziej konserwatywne oblicze. Są oburzeni, Młodziak policzkuje Pimkę, wszczyna się awantura i bijatyka. I tak kolejne schematy zostają obnażone.

3. Konserwatywny dwór ziemiański
Bolimów to ostatnie miejsce, które odwiedza Józio. Tradycyjny ziemiański dwór wujostwa Hurleckich jawi się jako twierdza konserwatyzmu.

Wieś! Wieś! Stary dwór wiejski! Odwieczne prawa i odwieczne dziwne tajniki!

– tak komentuje sytuację we dworze Józio. Dalej mówi:

Obyczaj ziemian jakiś dziwny i nierzeczywisty, wypieszczony przez coś, wychuchany, rozrośnięty w niepojętej próżni, opieszałość i delikatność, wybredność, grzeczność, nobliwość, duma, pieszczotliwość, finezja, dziwactwo w stanie potencjalnym zawarte w każdym ich słowie – napawały mnie nieufnym lękiem.

To, co daje się zauważyć przede wszystkim, to niesamowita hierarchizacja tego środowiska. Wuj Konstanty, „bywały w świecie obywatel ziemski” rządzi w całym majątku, stosując zwyczajowe metody postępowania z chłopami. Podobne poglądy ma jego syn Zygmunt, a także kobiety w bolimowskim dworku reprezentujące tradycyjne ziemiańskie postawy. Józio odkrywa naczelną zasadę określającą istotę ziemiańskiego dworu:

Służba była tą tajemnicą. Chamstwo było tajemnicą państwa. Przeciw komu wuj poziewał, przeciw komu wsuwał w usta jedną więcej słodką truskawkę? Przeciw chamstwu, przeciw służbie swojej! Dlaczego nie podniósł upuszczonej papierośnicy? Aby służba mu ją podniosła. Czemu nas emablował z tak usilną kinderstubą, skąd tyle grzeczności i względów, tyle manier i dobrego tonu? Aby się odróżnić od służby i przeciw służbie zachować pański obyczaj. I wszystko, cokolwiek robili, było niejako względem służby i wobec służby, w stosunku do służby domowej oraz do służby folwarcznej.

Życie w Bolimowie płynie według ustalonych przed wiekami zasad, wiele o nim mówią zwłaszcza relacje służby:

Państwo nie robiom, cięgiem ino żrom i żrom, to ich rozpiro! Żrom, chorujom, wylegują się, po pokojach chodzom i gadajom cosik. Co tyż się nie nażrom! Matko Jezusowa! […] A to obiad, a to podwieczorek, a to cukierków, a to konfitury, a to jaja z cybulom na drugie śniadanie. Państwo bardzo som pażerne i łakome – do góry brzuchem leżom i choroby mają od tego. […] O Jezu! Spacerujom, żrom, parlujom parlefrance i się nudzom

. Z kolei

We wsi głód, aże piszczy. Ludzi duszom. Hale, kużden na nich robi, pon dziedzic na pole wyńdzie, ino się patrzy, jak ludzie na niego harujom.

Wuj Konstanty mówi, że zamierza zwolnić sześciu fornali, nie wypłaciwszy im wcześniej pieniędzy, gdyż ich nie posiada. Wobec służby stosuje także metodę bicia – Walek przyznaje, że od dziedzica „bierze po gębie”, a Zygmunt mówi nawet, że

Taki Walek, jak mu dasz po mordzie, będzie cię szanował jak pana! Trzeba ich znać! Lubią to!

Natomiast, kiedy Konstanty i Zygmunt posądzają Walka o kradzież stosują wobec niego wręcz swoistą tresurę. Konstanty, jak typowy panicz, ma we wsi kochankę „gwdowę Józefę”, z którą spotyka się w krzakach niedaleko stawu.

Przybycie Józia i Miętusa do Bolimowa wprowadza niebywały chaos w ten odwieczny porządek, ich działania sprawiają, że ukształtowana przed wiekami hierarchia zaczyna się chwiać. Miętus, który udaje się na wieś w poszukiwaniu parobka idealnego „brata” się z Walkiem – lokajczykiem Hurleckich. Owo bratanie polega na całkowitym odwróceniu „naturalnego” biegu rzeczy – teraz to „cham” uderza w twarz „pana”:

[…]Miętus zdradził pańskie twarze z ludową gębą parobczaka. Przewrotny fakt, że lokajczyk bił ręką po twarzy Miętusa – bądź co bądź, gościa pańskiego i pana – musiał wywołać przewrotne konsekwencje. Odwieczna hierarchia opierała się na dominacji części pańskich i był to system natężonej i feudalnej hierarchii, gdzie ręka pana równała się gębie sługi, a noga wypadała w pół chłopa. Hierarchia ta była pradawna. Układ, kanon i prawo odwieczne. Była to klamra mistyczna spajająca części pańskie i chamskie, uświęcona obyczajem wieków i tylko w powyższym układzie mogli państwo dotykać się i stykać z chamstwem.

Dopiero dzięki działaniom Miętusa porządek ten zostaje zakłócony i odwieczna hierarchia ostatecznie ulega destrukcji, kiedy chłopi buntują się przeciwko swym panom. Ogólna bijatyka szlachty z chłopstwem to moment, kiedy kolejne konwencje zderzają się ze sobą i zostają w końcu rozbite.

Znaczenie tytułu powieści

Ferdydurke – to tytuł dziwny i zastanawiający. Większości czytelników ów tytuł Gombrowiczowskiej powieści wydawał się słowem bezsensownym, wymyślonym przez samego autora. W pewnym momencie jednak A. Sandauer napisał, że jest to „imię i nazwisko bohatera powieści Wellsa”. Sandauer mylił się co prawda, jeśli chodzi o nazwisko pisarza – Freddy Durkee (a w polskim przekładzie Ferdy Durkee) to, jak się okazało, imię i nazwisko jednego z bohaterów powieści amerykańskiego pisarza Sinclaira Lewisa zatytułowanej Babbitt. Do takich ustaleń doszedł po latach B. Baran.

Nie warto chyba jednak doszukiwać się w tej zbieżności głębszego sensu. Sam Gombrowicz w żadnym miejscu Ferdydurke ani w żadnym komentarzu do niej nie wypowiedział się nigdy na temat etymologii tytułu swego dzieła. Trudno uznać to za kwestię jakiegoś zaniedbania czy przypadku. M. Głowiński uważa wręcz, że gdyby pisarz komentował stworzoną przez siebie formułę

Ferdydurke utraciłaby […] wszelki sens. Bo – paradoksalnie – słowo to znaczy przez to, że nic nie znaczy. Brak sensu jest jego sensem.

Badacz próbuje określić jednak pełnioną przez nie funkcję:

Tytuł pozostaje do całego dzieła w stosunku osobliwym, odbiegającym od obowiązujących w literaturze zwyczajów. Bezpośrednio go nie interpretuje, nie wyjaśnia jego zasadniczego sensu, nie wskazuje na jakiś szczególnie ważny składnik świata przedstawionego. A dla czytelnika nie jest przewodnikiem, raczej ma go zbijać z tropu niż bezpośrednio wskazywać mu właściwą drogę.

Taka postawa wobec odbiorcy utworu jest charakterystyczna dla Gombrowicza. Głowiński wyjaśnia to następująco:

Podsuwając odbiorcy tytuł, który nic nie znaczy, pisarz nie tylko chce go podrażnić, chce go także zmusić do wysiłku, ale przede wszystkim pragnie też coś mu powiedzieć o swojej powieści. Może to: nie szukaj w niej, drogi i szanowny czytelniku, sensów z góry danych, bo ich nie znajdziesz?

Autor Ferdydurke prowokuje czytelnika, prowadzi z odbiorcą grę, która zaczyna się już na stronie tytułowej powieści i trwa do samego końca utworu.

Problem niedojrzałości w utworze

Ferdydurke jest także powieścią o niedojrzałości. Bohater powieści – trzydziestoletni mężczyzna mówi, że jest ciągle jeszcze „nieustalony” i „rozdarty”.

[…] z metryki, z pozorów wyglądałem na człowieka dojrzałego, a jednak nie byłem nim[…]

– sam stwierdza. Jest przerażony tą myślą, okazuje się, że nawet, kiedy przekroczył już „Rubikon nieuniknionego trzydziestaka” ciągle jest dzieckiem. Jakaś nieumiejętność uniemożliwia mu skutecznie porzucenie krainy Chłystków i wejście do krainy Dojrzałości. Uważał, że naturalna kolej rzeczy i w jego przypadku będzie następująca:

Gdy ostatnie zęby, zęby mądrości, mi wyrosły, należało sądzić — rozwój został dokonany, nadszedł czas nieuniknionego mordu, mężczyzna winien zabić nieutulone z żalu chłopię, jak motyl wyfrunąć, pozostawiając trupa poczwarki, która się skończyła. Z tumanu, z chaosu, z mętnych rozlewisk, wirów, szumów, nurtów, ze trzcin i szuwarów, z rechotu żabiego miałem się przenieść pomiędzy formy klarowne, skrystalizowane — przyczesać się, uporządkować, wejść w życie społeczne dorosłych i rajcować z nimi.

Tak się jednak nie stało, bohater trwa w stanie jakiegoś zawieszenia, nie przekracza progu dorosłości. Co więcej, zmuszony przez profesora Pimkę, wraca do szkoły, gdzie poddawany jest procesowi powtórnego zdziecinnienia, nazywanego „upupianiem”.

Książka Gombrowicza przedstawia zmaganie się dwóch sfer naszej osobowości: infantylności i dorosłości. Owa niedojrzałość objawia się nieuporządkowaniem i jest właściwa każdemu człowiekowi, z tym tylko, że niektórzy ukrywają ją skrzętnie pod pozorami dorosłości. Symbolem niedojrzałości jest w Ferdydurke „pupa”, jak również zieloność. „Upupianie”, czyli udziecinnianie, którym zajmuje się szkoła polega na narzucaniu uczniom „gęby” skromności, czystości i niewinności. Zadaniem pedagogów jest wydobycie z nich świeżości i naiwności młodzieńczej – „świeżej i dziecięcej pupy”. Taki cel ma również zabranie Józia na stancję do Młodziaków.

Józio prowadzi zaciętą walkę o samodzielność i dojrzałość, ponieważ problemem człowieka – według Gombrowicza – jest, jak się okazuje, nie tylko narzucana mu nieustannie coraz to nowa forma, z powodu której nie jest w stanie wyrazić siebie. Nie może tego uczynić również, a może przede wszystkim dlatego, że

tylko to, co w nas jest już uładzone, dojrzałe, nadaje się do wypowiedzi, a cała reszta, czyli niedojrzałość nasza jest milczeniem. (fragm. Dziennika 1957-1961). Zdaniem Gombrowicza cały dorobek kulturalny ludzkości powstał dzięki skrywaniu niedojrzałości, ale ta cała powaga, mądrość, głębia, której wyrazem jest sztuka, filozofia, moralność, tak naprawdę kompromitują człowieka, ponieważ przerastają go, są od niego dużo dojrzalsze i wtrącają go w jakieś „wtórne zdziecinnienie”.

Epoka, w której żyjemy – czas gwałtownych przemian i rozwoju, jest także czasem, kiedy dotychczas ustalone formy pękają pod naporem życia. W komentarzu do Ferdydurke Gombrowicz pisze:

Człowiek jest dziś bardziej niż kiedykolwiek zagrożony sferą niższą, sferą nieposkromionych instynktów, zarówno własnych, jak i obcych. […] zakłócenie dotychczasowej hierarchii w jednostce i społeczeństwie sprawia, że ten ciemny ocean treści niedojrzałych, dzikich napiera coraz mocniej, wtrącając nas jak gdyby powtórny „okres dojrzewania” […]

Problem ten dotyczy także jego samego jako „dziecka epoki”. Stąd też problematyka niższości, niedojrzałości, infantylizmu fascynuje go tak bardzo. Do tego stopnia, iż mówi:

Potrzeba znalezienia formy na to, co w człowieku jest jeszcze niedojrzałe, nieskrystalizowane i niedorozwinięte, oraz jęk z powodu beznadziejności tego postulatu – oto naczelna emocja mojej książki. Pragnę wykazać, że kultura nasza jest jeszcze niepełna, niecałkowita, że jest to wątła budowa nad żywiołem anarchii, który raz po raz rozsadza układ konwencji kulturalnych. Dlatego każda partia książki kończy się wtargnięciem żywiołu, nonsensem, anarchią, anormalnością, które wdzierają się poprzez pęknięcia w formy i zalewają nieszczęsnych bohaterów, nadających sobie tylko pozór dojrzałości.

„Ferdydurke” jako przykład powieści groteskowej, awangardowej

W autokomentarzu do Ferdydurke Gombrowicz pisze:

Przed kilkoma dniami ukazała się moja książka pt. Ferdydurke. Ponieważ jest to utwór napisany w sposób dość oddalony od normalnej literatury, pragnąłbym zapobiec dezorientacji krytyki.

Pisarz śpieszy zatem wyjaśnić naczelne problemy swojego dzieła, które wyróżnia się na tle dotychczasowej tradycji powieściowej. Pierwsza powieść Gombrowicza należy bowiem do prozy awangardowej – decyduje o tym zwłaszcza nietypowa, przerywana fabuła, „rozmnożona” osoba narratora i zróżnicowanie powieściowego języka.

Gombrowicz zrywa w Ferdydurke z kanonem powieści realistycznej i większością panujących w niej zasad. Fabułę powieści łączy, co prawda, osoba narratora – Józia Kowalskiego, zachowana zostaje chronologia oraz ciąg przyczynowo-skutkowy wydarzeń, jednak opisywane zdarzenia są nielogiczne i absurdalne. A Józio? – ma jednocześnie trzydzieści i szesnaście lat i jest autorem Pamiętnika z okresu dojrzewania, czyli samym Gombrowiczem. Można powiedzieć, że narrator, choć w istocie jeden, uległ jakiejś multiplikacji. Struktura powieści też nie jest jednolita, rozbijają ją dwa opowiadania Filodor dzieckiem podszyty i Filibert dzieckiem podszyty poprzedzone dwiema przedmowami. O ile rozdziały, których bohaterem jest Józio (ze względu na kolejne niezwykłe zdarzenia), można traktować nawet jako powieść przygodową, to te wtrącone opowiadania są raczej parabolami streszczającymi sens Józiowych doświadczeń i pozwalającymi autorowi na prezentację własnych poglądów. A wszystko to ujęte w szczególnej ramie – zaskakującego, nieznaczącego nic tytułu i zakończenia wykpiwającego czytelnika owej książki.

Nowatorstwo pisarza przejawia się również w sposobie przedstawienia bohaterów, sytuacji, w których uczestniczą, a także języku, w jakim Gombrowicz nam to wszystko przekazuje. Postaci, miejsca i sytuacje nie są przez pisarza wieloaspektowo opisywane, są raczej pewnymi konstrukcjami, reprezentantami idei, postaw, procesów. Wszystkie niemal zdarzenia okazują się przejaskrawione lub wręcz kompletnie absurdalne. Także językowi, jakim przemawia autor daleko do typowości – bliższy jest on poezji niż prozie. W języku tym wiele jest komizmu, często pojawiają się zabawy

słowem (np. „Niestety, tusza Profesorowej nie była dostateczna, by zatuszować fakt, który ukazał się zebranym w całej, niesłychanej jaskrawości […]”), ale najbardziej zaskakują słowa-hasła, którymi pisarz mówi o problemach społecznych i psychologicznych. „Gęba”, „pupa”, „łydka” – to słowa-klucze Gombrowiczowskiej powieści.

Naczelną kategorią, która ogarnia wszystkie warstwy i elementy utworu, w tym właśnie także jego język jest groteska. Groteskowa jest już początkowa scena, w której trzydziestoletni mężczyzna wbrew jego woli umieszczony w szkole, w raz z rozwojem akcji pojawiają się kolejne – sposób odnoszenia się Pimki do uczniów, pojedynek na miny, nowoczesny język Zuty, sposób zaprowadzania porządku w Bolimowie przez Hurleckiego, przemiana chłopów w psy itd. Za pomocą groteski Gombrowicz chce pokazać, jak niedorzeczne są formy narzucane ludziom przez społeczeństwo, próbuje obnażyć absurdy życia, poddaje dekompozycji wszystko to, co składa się na potoczny światopogląd.

Pisarz, owszem, odwołuje się w swoim utworze także do tradycji literackiej, ale tylko po to, aby ją sparodiować. Parodią W stronę Swanna Marcela Prousta jest początek powieści, który również zaczyna się od przebudzenia bohatera. Natomiast, kiedy po chwili zastanawiający się nad swoim życiem Józio mówi:

W połowie drogi mojego żywota pośród ciemnego znalazłem się lasu

, parafrazuje cytat z Boskiej komedii Dantego. Kolejne strony Gombrowiczowskiej prozy pełne są podobnych nawiązań: do Karpińskiego, Konopnickiej czy nawet średniowiecznych Kazań świętokrzyskich.

J. Błoński, podsumowując nietypowość Ferdydurke, twierdzi, że

jej największym urokiem jest zupełna nieprzewidywalność. Roi się ona od niespodzianek – sytuacyjnych, osobowych, stylistycznych […] proponując kilka własnych lektur równocześnie, przedstawia się jako twór jednorazowy i jedyny w swoim rodzaju.

Kompozycja, język, narracja w „Ferdydurke”

Ferdydurke jest powieścią konsekwentnie i logicznie zbudowaną. Składa się z trzech części rozgrywających się w trzech różnych miejscach.. Są to: szkoła, stancja u Młodziaków i dwór Hurleckich w Bolimowie. Dodatkowo pomiędzy te trzy części wplecione są dwa opowiadania poprzedzone przemowami, które przerywają tok fabuły. Służą one pisarzowi do wyrażenia swoich poglądów na temat literatury. Pozorny chaos, który panuje w powieści jest tak doskonale naprawdę kontrolowany przez autora, a struktura jego wypowiedzi, choć zawiła, jest skonstruowana niezwykle umiejętnie. Wtrącone opowiadania ułożone są symetrycznie, a cała historia rozpoczyna się i kończy w podobny sposób –

Fabuła Ferdydurke przebiega od porwania do porwania

– mówi M. Głowiński i nazywa taką kompozycję pierścieniową. Co więcej, poszczególne wydarzenia w powieści są często zapowiadane, na przykład w rozdziale pierwszym Józio śpiewa piosenkę:

W Skolimowie, willi Faramuszce,
W pokoiku bony, panny Mici,
Byli skryci w szafie dwaj bandyci.

A przecież w dalszej części powieści, w szafach pokoju Zuty znajdują się Kopyrda i Pimko. Wyraźne więc mamy tu podobieństwo sytuacji. O ucieczce parobków wspomina się już w rozdziale trzecim i siódmym, a cała sytuacja ma miejsce dopiero pod koniec utworu. Należy zatem uznać kompozycję Ferdydurke za przemyślaną, skonstruowaną niezwykle precyzyjnie. Tu każdy szczegół okazuje się mieć znaczenie.

Rzeczywistość, którą Gombrowicz przedstawia w swojej powieści, narusza spoistość znanego nam świata, problemy, o których mówi, są również postawione w sposób nietypowy. Aby zrealizować swoje założenia, aby jak najpełniej je wyrazić – pisarz stworzył własny, oryginalny język. M. Głowiński mówi o tym zabiegu pisarskim w następujący sposób:

W Ferdydurke Gombrowicz ukształtował nową wizję świata niemającą precedensów i stworzył dla jej wyrażenia zespół środków pozwalający nadać jej kształt, znalazł więc właściwy język, którym umiał się posługiwać w sposób nowy i oryginalny.

I rzeczywiście język powieści zaskakuje. Możemy próbować odtworzyć fabułę utworu, z reszty – z tego, co stanowi szczególną wartość powieści – pozostanie niewiele czy wręcz nie zostanie nic. A to dlatego, że jak mówi Głowiński:

[…]Gombrowicz, nie naśladując poezji, operuje słowem na jej wzór i podobieństwo.

(J. Przyboś nazwał nawet Gombrowicza „poetą prozy”). Język Ferdydurke nie jest, jak język prozy w zasadzie transparentny, każde zdanie jest nietypowe, poszczególne słowa i ich połączenia – jak w liryce – zatrzymują uwagę czytelnika. Co więcej, J. Jarzębski twierdzi, że:

Ferdydurke od początku rozgrywa się w języku, a właściwie w wielu różnych językach, wśród których jest zarówno polszczyzna, którą mówimy i piszemy, jak język dzieł klasyków, język polityki czy ideologii, wreszcie szereg powstających jakby na naszych oczach języków „doraźnych” złożonych z kilku wyrazistych symboli, którymi porozumiewają się bohaterowie w powieściowych sytuacjach.

Te Gombrowiczowskie symbole: „pupa”, „gęba” czy „łydka”, a także takie określenia, jak „upupianie”, „pojedynek na miny”, „zgwałcenie przez uszy”, „jedzenie przeciwko komuś” tworzą właśnie nietypowy język powieści i decydują o wymowie całego utworu.

Narracja w powieści jest pierwszoosobowa, tak więc narrator jest jednocześnie bohaterem utworu i uczestnikiem wydarzeń, o których opowiada. To proste wyjaśnienie, jakie mogłoby dotyczyć wielu tradycyjnych powieści, w przypadku Ferdydurke okazuje się niewystarczające. Tu problem narratora jest znacznie bardziej skomplikowany. Pierwsze strony utworu wypowiada z pewnością Józio – trzydziestoletni mężczyzna, początkujący pisarz, który przedstawia się czytelnikom jako autor Pamiętnika z okresu dojrzewania, czyli debiutanckiego utworu samego Witolda Gombrowicza. Narrator powieści w tym momencie okazuje się być tożsamy z jej autorem. Gombrowicz też wówczas ma niewiele ponad trzydzieści lat i właśnie wydał swój Pamiętnik, pamiętnikiem zresztą w ogóle niebędący i przeżywa też mocno krytyczne głosy, jakie pojawiły się odnośnie tego tomu opowiadań.

Cała sprawa komplikuje się jednak już po chwili – bo oto pojawia się profesor Pimko i zaciąga Józia Kowalskiego z powrotem do szkoły. Teraz narrator ma około szesnastu-siedemnastu lat i jest uczniem szóstej klasy. Odmłodzony i „upupiony” Józio nie traci jednak pamięci i świadomości swojego wieku. Nie możemy więc powiedzieć, że narrator kolejnych rozdziałów jest inną osobą niż ten z początku książki. To ten sam człowiek – jednocześnie trzydziestoletni i szesnastoletni.

To jeszcze nic – Ferdydurke zawiera przecież także dwie przedmowy oscylujące między felietonem a literackim manifestem oraz dwa opowiadania, z których pierwsze Filidor dzieckiem podszyty przypomina XVIII-wieczną francuską powiastkę filozoficzną, a drugie Filibert dzieckiem podszyty – bajkę i przypowieść. Człowiek piszący te teksty patrzy zupełnie inaczej na świat niż powieściowy Józio, jego wiedza jest dużo większa, a postawa i świadomość znacznie dojrzalsze. Ich autor, niejaki doktor Antoni Świstak, asystent byłby zatem kolejnym narratorem. Ale wiemy przecież, że Filodora opublikował Gombrowicz już wcześniej pod innym tytułem. To znów on sam, choć przyjmuje inne oblicze.

Narracja w Ferdydurke nie jest więc jednorodna, narrator ulega jak gdyby „rozmnożeniu”, choć ciągle jest to ta sama osoba. J. Błoński mówi o skutkach takiej konstrukcji osoby narratora:

[…] dzięki zmąceniu, przysłonięciu, rozmnożeniu bohatera-narratora staje się on nie tyle lepiej widoczny, bo widać go niejasno, niedokładnie… ile bardziej obecny. Właśnie dlatego, że nie wiadomo dobrze, kim jest, zwraca ku sobie spojrzenie czytelnika. Im trudniej go uchwycić, określić, tym więcej miejsca zajmuje na literackiej scenie.

Narrator Ferdydurke pełni w końcu aż trzy role wewnątrz powieści – bohatera, opowiadającego i pisarza, to sam Gombrowicz eksponuje tak własną postać, jego silna obecność jest jednym z zasadniczych składników utworu.

Niekonwencjonalne zakończenie…czy ja też jestem trąba?

Koniec i bomba
A kto czytał, ten trąba!
W. G.

W ten jakże osobliwy i niekonwencjonalny sposób kończy się Gombrowiczowska Ferdydurke. M. Głowiński uważa, iż zakończenie to jest

niekonwencjonalne z wielu względów. Bo nie tylko tworzy je niezbyt wyrafinowana rymowanka. Także z tego powodu, że jest ona zwrotem do czytelnika i bynajmniej mu nie pochlebia. Ale – przyznać trzeba – nie uwzniośla też dzieła, które zwieńcza.

Rymowanka pochodzi – jak twierdzi sam autor – z autentycznej sytuacji.

Słowa te wypowiedziała zaprzyjaźniona z pisarzem wieloletnia służąca w domu Gombrowiczów – Aniela Brzozowska-Łuksiewiczowa, kiedy to autor Ferdydurke zwierzył się jej, że właśnie napisał książkę, tylko nie wie, jak ją zakończyć. I Aniela, zwana Ciemną, odpowiedziała mu znanym z powieści dwuwierszem. Odtąd pisarz nazywał ją najinteligentniejszą osobą w domu.

Rymowanka, którą Gombrowicz zakończył swoje dzieło zadziwia czy wręcz szokuje jego odbiorców. M. Głowiński uważa, że

[…] mamy tu do czynienia z grą z czytelnikiem […]. Autor nie prosi swych odbiorców o wyrozumiałość i wybaczenie błędów, nie apeluje o przychylne przyjęcie utworu, który im przedstawił. Po prostu sobie z nich pokpiwa. I żeby podkreślić, że jest to kpina odautorska, dwuwiersz ów wydzielił. I jeszcze na dodatek dorzucił swoje inicjały. A więc jesteś przedmiotem żartów, czytelniku! Ale i sama powieść nie została oszczędzona.

Dziwnie pisarz traktuje swoich czytelników, zamiast podziękować za lekturę, obraża ich. Dali się mu bowiem przechytrzyć – skłonił czytelników do przeczytania książki, jakiej rzekomo nie mógł napisać (cofnięty w latach przez Pimkę). Po raz kolejny liczy jednak, ze zostanie przez swoich czytelników zauważony – bo taki jest właśnie Gombrowicz, on nie chce, jak to określa J. Błoński, „zniknąć w dziele”. Wręcz przeciwnie –

pragnie pokazać, że jest od swego dzieła zmyślniejszy, bogatszy! Ucieka więc, licząc, że czytelnicy za takim dziwadłem pobiegną. W czym się zresztą nie myli.

Gombrowicz – nauczyciel życia

Krytyk literacki L. Fryde zaraz po ukazaniu się Ferdydurke tak pisał o powieści Gombrowicza:

Mądrość Ferdydurke! Samo zestawienie może wydać się niedorzeczne. A przecież tak jest: powieść Gombrowicza […] błyszczy prawdziwą mądrością życiową

. Utwór ten zwraca bowiem uwagę na ważne problemy natury społecznej, obyczajowej i psychologicznej. Pisarz, przyjmując krytyczną, refleksyjną postawę wobec świata, wypowiada się na tematy zasadnicze dla całej naszej kultury, czyli – cytując dalej Fryde’a –

[…] nieprzebranego bogactwa zjawisk: narodów, epok, stylów, obyczajów, gestów ohydnych i wzniosłych[…]

Zasadniczym celem wyrażanym w utworze jest walka z formą – walka wypowiedziana przez pisarza i stawiana za obiekt dążeń każdemu czytelnikowi. Gombrowicz jawi się w świetle swej powieści jako wielki demaskator społecznych masek, przeciwnik wszelkiego fałszu i zakłamania. Zdaje sobie, co prawda, sprawę z tego, że człowiek nie może być nigdy w pełni autentyczny, jednak każe mu o tę autentyczność walczyć. Mobilizuje nas do tego, aby podejmować trud walki o prawdę, walki heroicznej, bowiem niemożliwej do wygrania, jednak to ona właśnie pozwoli uratować od zagłady naszą osobowość, dzięki samej woli autentyczności i głębokiemu przekonaniu, że chcę być sobą, uparcie i wbrew wszystkiemu. W rozumieniu Gombrowicza klęską jest bowiem niepodjęcie żadnej walki, bezwolne poddanie się schematom, bezkrytyczne uleganie formie, nakładanie kolejnych masek. Bohater Ferdydurke Józio, porte-parole samego autora wypowiada słowa, które powinny stać się drogowskazem dla każdego człowieka, nie tylko pisarza:

Ach, stworzyć formę własną! Przerzucić się na zewnątrz! Wyrazić się! Niech kształt mój rodzi się we mnie, niech nie będzie zrobiony mi!

Pisarz wysoko stawia poprzeczkę swemu czytelnikowi, ośmiesza schematy, które każdy z nas przyjmuje i konwencje, którym ulega, zwraca też uwagę na naszą psychiczną i społeczną niedojrzałość. W komentarzu do swojego utworu Gombrowicz pisze:

Człowiek jest dziś bardziej niż kiedykolwiek zagrożony sferą niższą, sferą nieposkromionych instynktów, zarówno własnych, jak i obcych. […] zakłócenie dotychczasowej hierarchii w jednostce i społeczeństwie sprawia, że ten ciemny ocean treści niedojrzałych, dzikich napiera coraz mocniej, wtrącając nas jak gdyby powtórny „okres dojrzewania”

. Czytając Gombrowiczowską Ferdydurke, podejmujemy wyzwanie, które stawia przed nami pisarz – uczymy się, jak walczyć ze schematami i stawiamy tym samym pierwsze kroki na naszej drodze ku dojrzałości. Od nas tylko zależy, czy odrobimy zadaną nam w literackiej formie lekcję.

Dwie lekcje łaciny. Porównanie sposobu ich przedstawienia we fragmentach „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza i „Lekcji łaciny” Zbigniewa Herberta

Dwie lekcje łaciny. Dwa zupełnie różne spojrzenia na podobną sytuację. Gombrowicz i Herbert – choć obaj opisują fragment szkolnej rzeczywistości – prezentują odmienne poglądy, które znajdują swój wyraz także w sposobie przedstawienia zdarzeń i postaci. Lekcja łaciny opisana w powieści Witolda Gombrowicza to wyjątkowo krytyczny portret szkoły jako instytucji, sposobu prowadzenia lekcji, relacji pomiędzy nauczycielem i uczniami, jak i stosunku samych uczniów do przedmiotu. Proces nauczania łaciny, jaki prezentuje Zbigniew Herbert to – z kolei – wielka przygoda, olbrzymia fascynacja trudnym językiem, postawami rzymskich legionistów, klasycznych mówców i filozofów oraz osobowością profesora-łacinnika. Obaj twórcy są niezwykle sugestywni w swoich relacjach, ale ponieważ cel ich jest różny, po inne środki formalne sięgają: piękny literacko, refleksyjny tekst Herberta krańcowo różni się od karykaturalnej, groteskowej prozy Gombrowicza.

Szkoła ukazana w Ferdydurke jest nieprzystępną, wrogą uczniom instytucją. Nauczyciel stosuje rutynowe, nietrafiające do młodych ludzi metody nauczania. Każe im nieustannie powtarzać materiał i odpytuje z gramatyki łacińskiej. Uważa, że w ten sposób

kształci inteligencję, rozwija intelekt, wyrabia charakter, doskonali wszechstronnie

uczniów. Pragnie nauczyć ich

stylu, jasności myślenia, precyzji wysłowienia

i choć sam zafascynowany jest przedmiotem, jaki wykłada (

Te księgi są życiem!

– jak mówi), nie potrafi zachęcić do niego swoich podopiecznych. Ponadto jego relacje z uczniami oparte są na strachu:

Śmiertelna cisza zaległa, gdy otworzył dziennik – rzucił rozjaśnionym okiem ku górze listy i ci, co na A, zadrżeli – rzucił okiem na dół i wszyscy na Z zamarli ze strachu

. Nauczyciel w ogóle nie zdaje sobie sprawy, jakie uczucia wywołuje w uczniach, nie wie, że oni się go boją. Z drugiej jednak strony jego powierzchowność wydaje się zupełnie niegroźna i kontrastuje z obrazem profesora w oczach uczniów. Opisywany jest jako

człowieczek z bródką […] staruszek nadzwyczaj przyjazny, siwy gołąbek z małą purchawką na nosie

. Zwracają uwagę liczne zdrobnienia („człowieczek”, „gołąbek”) zastosowane w odniesieniu do nauczyciela, które świadczą o tym, że narrator nie traktuje go poważnie, nie obdarza jakimś szczególnym szacunkiem, a wręcz przeciwnie – poprzez taki specyficzny wygląd nadaje tej postaci rys humorystyczny (szczególnie, gdy wspomina o „małej purchawce” na nosie nauczyciela). Taki wygląd łacinnika w połączeniu z wygłaszanymi przez niego poglądami, ja chociażby następujące stwierdzenie:

Czyż nie widzicie, że collandus sim kształci inteligencję […]? Us, us, us, panowie cóż to za czynnik rozwoju!

, sprawiają, że jest to postać potraktowana bardzo żartobliwie.

Zupełnie inaczej przedstawiana jest postać łacinnika u Herberta. Uczeń opisuje go następująco:

Był dla nas uosobieniem męskości, a także tego, co rzymskie i łatwo wyobrażaliśmy go sobie w todze obramowanej purpurą lub na czele legionów.

Widać wyraźnie, jak wielki autorytet udało mu się zyskać w oczach swoich podopiecznych, którzy traktowali go jako wzór do naśladowania, obdarzyli podziwem i szacunkiem. Niewątpliwie jednak uczniowie czuli przed nim respekt, a sama nauka łaciny nierzadko sprawiała im wiele trudności:

Więc uczyliśmy się łaciny. Jak? W męce.

Panował w klasie niemal dryl wojskowy, dwóje sypały się gęsto.

Mimo powyższych trudności zdawali sobie sprawę, jak wiele zyskują w czasie tych lekcji:

Było to ćwiczenie umysłu, a także zaprawa charakteru, gdyż zmagaliśmy się z rzeczami trudnymi.

Godna podziwu jest postawa profesora, który wykazał się należytym podejściem do swoich uczniów.

Powiedział, że nie będzie zachęcał do nauki, że liczy na nasz rozsądek i poczucie odpowiedzialności […]

Traktuje ich, jak ludzi dorosłych i odpowiedzialnych za swoje czyny. Potrafi również zapanować nad klasą, rozładować negatywne emocje, rozproszyć nudę:

Kiedy atmosfera stawała się nie do zniesienia, nasz profesor podrywał nas z ławek i pozwalał na całe gardło ryczeć (byle po łacinie), najczęściej: „Ave, Caesar, morituri te salutant”, więc krzyczeliśmy i jednocząc się w tym krzyku, pokonywaliśmy strach i oziębłość ducha.

Uczniowie „pracują w pocie czoła” i stopniowo przyswajają sobie bardzo trudną wiedzę, zapamiętują łacińskie końcówki i poznają antyczną kulturę.

Na lekcji Gombrowicza sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Uczniowie potrafią wymyślić każdą wymówkę, aby tylko uniknąć odpowiedzi i nie otrzymać złej oceny. Bardzo głośno zachowują, w sposób zdecydowanie nieadekwatny do sytuacji, w jakiej się znajdują. Ich wypowiedzi są niezwykle swobodne, licznie pojawiają się w nich wyrazy z języka potocznego, na przykład „Tra, la, la, mama, ciocia! […] O Boże, Boże – Boże!”, kontrastowo wyglądają przy tym terminy łacińskie: animis oblatis, collandus sim. Lekcja jest głośna, nauczyciel ma trudności z zapanowaniem nad niezwykle ożywioną klasą. Pisarz znakomicie oddaje ów panujący podczas zajęć chaos. Dynamizm sceny tworzy zwłaszcza bardzo emocjonalny dialog, w którym przeważają zdania pytające i wykrzyknikowe. Autor stosuje jeszcze jedne niezwykle interesujący zabieg – w pewnym momencie zamienia trzecioosobową narrację na wypowiedź właściwą tekstom dramatycznym. W ten sposób dialog staje się jeszcze bardziej żywy, a wymieszanie rodzajów literackich potęguje ponadto zamęt panujący w opisywanej scenie.

Czytelnik odbiera tekst jako nieuporządkowany, niespójny pod względem zastosowanej formy, ale jednocześnie pozwala mu to wczuć się w atmosferę przedstawianej sytuacji. Opis lekcji łaciny w wydaniu Gombrowiczowskim ma formę karykaturalną, wręcz groteskową. Pisarz przejaskrawił pewne zachowania, postawy, wyolbrzymił wady opisywanych postaci, chciał bowiem przez to ośmieszyć instytucję szkoły, która uczy jedynie schematów i nie potrafi rozbudzać w uczniach samodzielnego myślenia.

Tekst Herberta – zupełnie inaczej – od początku do końca stanowi fragment jednolitej, spójnej, pięknej literacko prozy. To jednolitość jest wręcz dosłowna – pierwszoosobowej narracji Lekcji łaciny nie przerywa żaden dialog, a wypowiedzi innych bohaterów przytaczane są wyłącznie w formie mowy zależnej. To wszystko sprawia, że szkolne wspomnienie stanowi poważną, pełną spokoju i skupienia refleksję. O specyfice tej refleksji decyduje również bogactwo środków stylistycznych wykorzystanych przez autora. Liczne porównania („jak magiczne zaklęcia końcówki”, „ukołysani tym jak dzwonkami”, „zdanka […] wspaniałe jak portyki”) i metafory („nad tymi mrokami świeciła mocno gwiazda rozumu”, „jowiszowy grom”) znacząco wzbogacają tekst. Umiejętnie wplatane słynne sentencje łacińskie – z kolei – znakomicie współgrają zarówno z tematyką, jak i duchem tekstu. Herbertowska proza, także w sferze formalnej, oddaje zafascynowanie autora pięknem klasycznego świata.

Obaj pisarze, twórcy porównywanych fragmentów, w swoich przedstawieniach lekcji łaciny kierują się różnymi motywami. Herbert pragnie wyrazić swój podziw dla antycznej mowy, dla świata, którego wartości są mu szczególnie bliskie i które ceni. Prześmiewcza, ironiczna wypowiedź Gombrowicza nie jest jednak na pewno wyrazem postawy pisarza wobec języka łacińskiego i kultury antycznej jako martwej już tradycji, ale kpiną z systemu edukacji, szyderczym komentarzem do tego, jak wygląda proces edukacji młodzieży.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ferdydurke moja prezentacja, moja prezentacja
Ferdydurke
ferdydurke
Ferdydurke streszczenie, Lektury matura
ferdydurke
Ferdydurke
Gombrowicz i Ferdydurke Czapska N, Studia I stopnia dziennikarstwo
Ferdydurke (8)
Ferdydurke Gombrowicza jako rzecz o formie
FERDYDURKE1
Opracowania lektur, FERDYDURKE, FERDYDURKE
FERDYDURKE 2
MATURA, FERDYDURKE, FERDYDURKE
dwudziestolecie miedzywojenne, Ferdydurke, Koncepcja narratora, Włodzimierz Bolecki pisał, że w Ferd
dwudziestolecie miedzywojenne, Ferdydurke Podstawowe kwestie, TEMAT: FERDYDURKE GOMBROWICZA
dwudziestolecie miedzywojenne, Ferdydurke, Koncepcja narratora, Włodzimierz Bolecki pisał, że w Ferd
dwudziestolecie miedzywojenne, Ferdydurke Podstawowe kwestie, TEMAT: FERDYDURKE GOMBROWICZA
Ferdydurke 3

więcej podobnych podstron