„Solidarni 2010” bez kontrapunktu
Krzysztof Kłopotowski 25-05-2010, ostatnia aktualizacja 25-05-2010 18:11
Nie ma dowodów, że pod Smoleńskiem doszło do zamachu. Jednak w kilka dni po katastrofie bez precedensu w najnowszych dziejach świata ludzie mogli snuć wszelkie domysły – pisze krytyk filmowy
autor: Michał Sadowski
źródło: Fotorzepa
Krzysztof Kłopotowski
Komisja Etyki Telewizji Polskiej zganiła twórców filmu „Solidarni 2010” za tendencyjność oraz inne błędy. A ja zarzucam realizatorom „Solidarni 2010”, że nie użyli potrzebnej w sztuce zasady kontrapunktu. Chodzi o pogardliwe wypowiedzi posła Palikota, senatora Kutza, wicemarszałka Niesiołowskiego, marszałka Komorowskiego, ministra spraw zagranicznych Sikorskiego – o tragicznie zmarłym prezydencie Lechu Kaczyńskim.
Twórcy filmu powinni wykorzystać te wypowiedzi. Zostałyby zachowane w jakiejś mierze zasady bezstronności i przedstawienia różnych opinii, których domaga się Komisja Etyki TVP.
Nagonka na prezydenta Kaczyńskiego była tak krzywdząca, że uzasadniała i równoważyła reakcję ludzi zgromadzonych pod Pałacem Prezydenckim. Kto zna historię, ten przypomni sobie poniżenia, jakie ze strony magnatów spotykały ostatniego naszego króla Stanisława Poniatowskiego za próby wzmocnienia państwa.
Bez pokazania poniżeń polskiego prezydenta słowa i zachowania Polaków mówiących w filmie „Solidarni 2010” wydają się przesadne. Ale żałobnicy mieli tę nagonkę w pamięci i widzowie także powinni otrzymać jej obraz. Czego na ekranie nie widać, dla widza nie istnieje. Realizatorzy zdecydowali się jednak na formę trenu na śmierć prezydenta, zamiast zrównoważonego dokumentu, który nie nadaje się do opłakiwania straty.
Dokument zgodny ze sztuką dziennikarską powinien także pokazać sekwencję wydarzeń prowadzącą do tragicznego lotu. Wtedy gniew setek tysięcy żałobników gromadzących się pod pałacem na Krakowskim Przedmieściu byłby bardziej zrozumiały. Byłoby widać, jak premier Donald Tusk pozwolił rozegrać się rosyjskiemu premierowi ze szkodą dla kraju, którą powinien był dostrzec.
Przypomnijmy jak było. Prezydent Lech Kaczyński informuje pod koniec stycznia o zamiarze złożenia hołdu ofiarom mordu w Katyniu 10 kwietnia. Kilka dni później premier Władimir Putin nagle zaprasza premiera Donalda Tuska do Katynia na 7 kwietnia. Premier polskiego rządu, przyjmując zaproszenie, przyłącza się do gry Moskwy. Gra ma na celu jeszcze jedno poniżenie polskiego prezydenta, ponieważ w miarę swoich sił stara się przeszkodzić Rosji w odbudowie imperium w Europie Środkowej i Wschodniej.
Obniżanie rangi wizyty sprawia, że Kancelaria Prezydenta podnosi rangę samej delegacji. Zgromadziła, co tylko najlepszego można było w Polsce znaleźć na taką okazję (oprócz reżysera filmu Katyń, który lecąc wcześniej z premierem wybrał udział w rosyjskiej intrydze). Do samolotu wsiada 10 kwietnia całe dowództwo polskich Sił Zbrojnych łącznie ze swym zwierzchnikiem prezydentem. Wsiada nieufny wobec Rosji niejako alternatywny rząd w postaci ministrów prezydenckich, posłowie partii rządzącej, ale w większości członkowie klubu parlamentarnego nieufnego wobec Moskwy.
Miał lecieć też Jarosław Kaczyński, jednak w ostatniej chwili został przy chorej matce. Gdyby poleciał, wtedy obóz polityczny przeciwny odbudowie rosyjskiej dominacji w Europie otrzymałby ostateczny, śmiertelny cios.
Kiedy dochodzi do katastrofy, rząd Donalda Tuska nie stara się o prowadzenie niezależnego śledztwa, rezygnując wobec Rosji z polskiej suwerenności w tym zakresie. Kancelaria Prezydencka organizowała tę wizytę, ale za jej bezpieczeństwo odpowiadał rząd, z wiadomym skutkiem. Antoni Macierewicz wyraził się więc, że z wejściem delegacji na pokład samolotu zamknęła się gigantyczna pułapka.
Nie ma przynajmniej do tej pory dowodów, że pod Smoleńskiem doszło do zamachu. Jednak tłum, nawet uroczysty, nie myśli na chłodno i nie musi. W kilka dni po katastrofie bez precedensu w najnowszych dziejach świata można było snuć wszelkie domysły. Realizatorzy „Solidarnych 2010” zapisali je na zawsze w nastroju tych dni.
Komisja Etyki TVP domaga się od autorów dokumentu bezstronności w sytuacji, kiedy nie można było jeszcze wykluczyć, że głowa państwa padła ofiarą ataku. Państwo jest zagrożone, skoro lepiej organizuje pogrzeby, niżeli dba o bezpieczeństwo swego kierownictwa i swych obywateli. W takim czasie trzeba wezwań do czujności obywatelskiej zamiast wyważania racji.