375

Żołnierzom wyklętym cześć Jedną z ładniejszych tradycji II RP był szacunek odrodzonego państwa polskiego dla powstańców styczniowych. Gdy Józef Piłsudski doszedł do władzy w 1926 roku, osobiście zadbał o to, aby wszystkich żyjących jeszcze weteranów zrywu z 1863 roku odznaczono Orderem Virtuti Militari, przyznano im prawo do godnej emerytury oraz prawo pobytu w specjalnie dla nich przeznaczonych domach opieki. Każdy wojskowy – od generała po szeregowca – musiał pierwszy salutować powstańcom z 1863 roku. Józef Piłsudski miał na głowie tysiące spraw, a jednak zadbał o to, by żaden z bojowników tego gorzkiego zrywu nie umierał w nędzy i nie pozostał anonimowy.

Dopiero na tym tle można ocenić obchodzony 1 marca po raz pierwszy w historii III RP Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. O nielicznych żyjących jeszcze weteranach walk leśnych z lat 1944 – 1963 – bo to wtedy wybito ostatnich partyzantów – przez prawie dwie dekady elity III RP niemal nie pamiętały. Prezydent Aleksander Kwaśniewski wzywał, żeby „wybrać przyszłość”, ale jednocześnie skrupulatnie dbał o nienaruszalność ubeckich emerytur. Podobnej troski o żołnierzy powojennej walki w elitach solidarnościowych nie było. Trzeba było aż 21 lat po upadku PRL, by Sejm ustanowił Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Trzeba było powstania IPN, aby zaczęły wychodzić kolejne monografie o partyzantach niezłomnych. Postkomunistyczna lewica wciąż jeszcze usiłuje sprowadzić ich powojenny opór wobec władz PRL do skrytobójczych mordów dokonywanych na komunistycznych funkcjonariuszach. Jeśli jednak teraz czcimy pamięć żołnierzy powojennej walki niepodległościowej, czynimy to z tych samych powodów, dla których przed wojną oddawano hołd powstańcom 1863 roku. Każda wspólnota powinna czcić tych, którzy decydowali się czynem zademonstrować swą niezgodę na niewolę. I którzy płacili za to niezwykle wysoką cenę – więzienia, tortur, upokorzeń, a nierzadko własnego życia. Za to 1 marca schylamy czoło przed żołnierzami „Łupaszki”, „Zapory”, „Młota” i z wielu innych leśnych oddziałów wolnej Polski. Semka

Bartoszewski, Hall i Penderecki powołani do kapituły Orderu Orła Białego Władysław Bartoszewski, Aleksander Hall, Krzysztof Penderecki oraz Henryk Samsonowicz zostali powołani przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Bronisława Komorowskiego do składu Kapituły Orderu Orła Białego. Dołączą oni do profesora Wiesława Chrzanowskiego zasiadającego w Kapitule od 2007  r., który jest również Wielkim Mistrzem Orderu. Nowo mianowani wypełnią wakaty w kapitule, które powstały po rezygnacji m.in. b. rzecznika interesu publicznego Bogusława Nizieńskigo i  Andrzeja Gwiazdy, opozycjonisty czasów Solidarności. Zrezygnowali oni pod koniec ubiegłego roku na znak protestu po udekorowaniu przez Bronisława Komorowskiego Orderem Orła Białego m.in. Adama Michnika, człowieka-symbolu zakłamania rzeczywistości i manipulacji medialnej. Prezydent Komorowski w tym samym czasie przyznał Order Orła Białego takim kontrowersyjnym postaciom jak Jan Krzysztof Bielecki, Aleksander Hall i bp. Alojzy Orszulik.

Tomasz Turowski i jego dobrzy znajomi Chociaż obecna sytuacja społeczno - polityczna nie sprzyja dociekaniom w zakresie historii najnowszej , to jednak ciągle wychodzą na jaw nowe fakty, które dla wielu czytelników są interesujące, a czasem bulwersujące. W grudniu ub.r. Instytut Pamięci Narodowej skierował do Sądu Okręgowego w Warszawie wniosek o wszczęcie postępowania lustracyjnego wobec Tomasza Turowskiego pełniącego wówczas funkcję ambasadora tytularnego w Moskwie. Przypomnijmy: W 1975r. T. Turowski został skierowany jako oficer wywiadu do zakonu jezuitów w Watykanie. Tam miał przez ponad 10 lat dostęp do tajnych dokumentów związanych z polityką wschodnią tego państwa. W 1993r. rozpoczął pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych pełniąc różne funkcje. Był m.in. ambasadorem na Kubie, a rekomendował go na to stanowisko w 2001r. ówczesny szef MSZ Władysław Bartoszewski. Agent, wysyłający kiedyś meldunki sygnowane numerem 9596 lub podpisywane pseudonimem Orsom, uczestniczył wiosną 2010r. w przygotowaniach wizyty Donalda Tuska, a następnie Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Miał podobno zasadniczy wpływ na kształtowanie nowych stosunków polsko - rosyjskich. Jak to miało czy ma wyglądać, świadczą jego słowa wypowiedziane w rosyjskim radiu Finam FM 12 kwietnia, czyli dwa dni po katastrofie smoleńskiej: "Komentując tę tragedię, powiedziałbym, że jest ona elementem narodzenia się nowego poziomu obywatelskiej samoświadomości Polaków. Lecz też - jestem absolutnie tego pewien - nowym etapem stosunków pomiędzy Polską i Rosją. (...) Jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy - nowe dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją." Pułkownik (do takiego stopnia doszedł) Turowski był dobrym znajomym Bronisława Komorowskiego, Bogdana Borusewicza, Tadeusza Mazowieckiego, Bronisława Geremka i innych znaczących osób w polskiej polityce. Od stycznia br. nie pracuje już w MSZ, a 21 lutego rozpoczął się proces lustracyjny. Jest to niełatwa sprawa, gdyż większość materiałów dotycząca podsądnego jest utajniona. Notka ta będzie mieć swą kontynuację, bo należałoby zabrać głos w sprawie Bronisława Geremka, o którym pisał Stanisław Żaryn w artykule "Geremek tajnym współpracownikiem?" Już teraz stwierdzę, że nie czuję się kompetentny, by odpowiedzieć jedoznacznie "tak" lub "nie" na pytanie zadane w powyższym tytule. Postaram się jednak przypomnieć określone realia i fakty, które mogą być zastanawiające. Zygmunt Białas

JAK WPROWADZONO W POLSCE OFE? Pani Profesor Leokadia Oręziak, która przeczytała książkę Pana Profesora Mitchella Orensteina o prywatyzacjach systemów emerytalnych bardziej wnikliwie ode mnie (ja to zrobiłem „po łebkach”) „popełniła” jej obszerniejszą recenzję na łamach „Przeglądu” (niestety w tym tygodniu jeszcze nie dostępna w wersji elektronicznej). Czytając „po łepkach” przegapiłem na  przykład informację, że to Bank Światowy, chcąc kontrolować tworzenie OFE, „oddelegował” do Polski swojego przedstawiciela, który staną na czele… Biura Pełnomocnika Rządu d.s. Reformy  Systemu Zabezpieczenia Emerytalnego. Dlaczego to był „pełnomocnik rządu” a nie „pełnomocnik Banku Światowego” powinien może wyjaśnić rząd. Ale rządu ówczesnego już nie ma. Więc może coś więcej by opowiedzieli o finansowanych przez Bank Światowy „wizytach studyjnych” w Chile i Argentynie ci wszyscy politycy, którzy te wizyty odbywali? Zwłaszcza, że Bank Światowy w 1992 roku uwarunkował udzielenie Argentynie pożyczki w wysokości 40 mld USD od... sprywatyzowania ubezpieczeń emerytalnych? Ciekawe, czy my też mieliśmy podobne kowenanty w naszych umowach kredytowych z Bankiem Światowym??? Gwiazdowski

01 marca 2011 Pod okupacją biurokracji demokratycznej... „Ceną wolności jest nieustanne czuwanie”- twierdził  Thomas   Jefferson. A pan Michał Faltzman, tak ten sam  urzędnik Ministerstwa Finansów, który odkrył „ aferę FOZZ”, bezustannie powtarzał, że „ Bank Handlowy był bankrutem od 1969 roku”(!!!). Powtarzał to zdanie  nawet wtedy, gdy był wieziony do szpitala w trakcie” zawału serca”. W wieku trzydziestu paru lat.(????) .Każdemu może się zdarzyć.. Tak jak pojechało do Izraela 55 osób naszej delegacji w dniu 23 lutego  i jakoś cisza wokół tej wizyty. .Gadające głowy nie analizują owoców wizyty.. A ja mam  jedno zdanie w tej sprawie: chodzi o te 65 miliardów dolarów, które musimy zapłacić za mienie żydowskie z czasów okupacji biurokracji niemieckiej.. No i ciekawy jestem o czym rozmawiała a pani Katarzyna Hall, w sprawie edukacji naszych dzieci? Jakie będą zmiany w edukacji polskich dzieci, a jakie- izraelskich? Dlaczego szeroko nie dyskutuje się o każdym aspekcie wizyty? Co polski rząd ukrywa przed „obywatelami”? „Całemu oddziałowi wojska złożono najserdeczniejsze życzenia ekshumacji”- napisało dziecko w wypracowaniu.. No właśnie w sprawie ekshumacji.. Mam przed sobą fragment wywiadu, jaki udzielił pan profesor Andrzej Rzepiński o Jedwabnem, którą to ekshumację zatrzymał swojego czasu pan profesor Lech Kaczyński, jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny w rządzie pana profesora Jerzego Buzka, Pan profesor Andrzej Rzepliński w dniu 19.07.2002 roku dla Gazety Wyborczej powiedział tak:” Na ławie oskarżonych powinno zasiąść sto kilkadziesiąt osób, gdyż uczestnikami tej zbrodni byli wszyscy ci., którzy byli na rynku. Wystarczyło, że stali w drugim  rzędzie jako widzowie - już sama ich obecność sprawiła, że Żydzi mieli mniejsze możliwości ucieczki, że czuli się bardziej sterroryzowani”(???) Nie wiem jak dla państwa, ale dla mnie wypowiedź ta jest kuriozalna.. Pisałem już o tym, jak moja mama opowiadała mi scenkę z czasów okupacji biurokracji niemieckiej. Rzecz działa się w Pile, czy w Nieżychowie- już nie pamiętam. W każdym razie jeden z gospodarzy spalił swoją własną stodołę z zawartością zboża. Niemcy wydali na niego   wyrok śmierci przez powieszenie.. Kazali wszystkim mieszkańcom, którzy stodół swoich nie spalili,  zebrać się na rynku i przyglądać się egzekucji.. Było kilkaset osób a całość obstawiali Niemcy.. Egzekucji oczywiście dokonano, a według rozumowania pana profesora Andrzeja  Rzeplińskiego winni są wszyscy, którzy tam wtedy byli. W tym moja matka, jako dziecko dwunastoletnie. Już sama ich obecność sprawiała, że nieszczęśnik miał mniejsze możliwości ucieczki i czuł się bardziej sterroryzowany.. Jeśli nawet tak było, to jak mieszkańcy spędzeni na rynek przez Niemców mieli pomóc wieszanemu i jak w ogóle nie przyjść na egzekucję, jak proszą kolbami o to samo Niemcy-  ówczesny okupant.?? Można było być zakolbowanym na miejscu – tak jak w Jedwabnem.. Samo bycie świadkiem, nie  czyni człowieka winnym.. A jednak! Profesor ma inne zdanie. Każdy świadek jest natychmiast winnym, bo mógł pomóc- ale nie pomógł.. Polacy pomagali Żydom jak mogli, czego dowodem są drzewka sprawiedliwych wśród narodów świata. Polacy mają ich najwięcej.. Czasami sami sobie nie mogli pomóc.. Była okupacja obcego wojska i obcej biurokracji.

A czy świadek kryminalnego morderstwa jest współwinny morderstwu?. Chyba, że brał udział w morderstwie.. Wtedy jest mordercą. Dla mnie to jest jasne- ale nie dla pana Rzeplińskiego - i to z tytułem profesora..  Okazuje się, że im bardzie profesor- tym mniej rozumie. A rzecz jest niesłychanie prosta.. Skoro rację ma pan profesor, to należy szybko zmienić ustawodawstwo tak, żeby każdy świadek był jednocześnie winnym, bo nie pomógł, a przy tym był.. A jak był- to oczywiście mógł! Dlaczego wspominałem o okupacji? Bo moim skromnym zdaniem żyjemy pod okupacją, ale naszych rodzimych urzędników. Nie ma egzekucji, nie ma  blokujących bud łapiących niechętnych do pracy na roboty w Niemczech- Polacy obecnie sami tam jeżdżą-  i ich obecność  w Niemczech nie jest  konsekwencją łapanki, nie ma zbiorowych rozstrzeliwań.. Ale są przepisy, papiery i masy urzędnicze okupujące nasze życie.. I przywalające nas na co dzień swoim ciężarem.. I okazuje się że znaleźli się ludzie, którzy na swój sposób walczą z biurokracją.. Tak jak za okupacji niemieckiej- Polacy podrabiali papiery niemieckie, żeby się ratować i walczyć z okupantem- tak i obecnie. Na Śląsku- w czasach współczesnych- zatrzymano taką grupę. Policja zrobiła kocioł., wcześniej rozpracowując  operacyjnie grupę.. Wystawiali uprawnienia do pracy pod ziemią, książeczki Sanepidu, , uprawnienia do pracy na wysokościach, ,zaświadczenia o niekaralności, legitymacje honorowych dawców krwi.. I wszystkie papiery, które umożliwiały ludziom normalne funkcjonowanie, poza zakazami- powymyślanymi przez biurokrację.. I jakoś , korzystający z usług ”fałszerzy” potrafili sobie znaleźć miejsce w strukturach demokratycznego państwa prawnego. Ktoś by pomyślał po co komu podrabiać legitymację honorowego krwiodawcy?. A jednak, co wyjaśnia prokurator Leszek Goławski z wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach. Taka legitymacja „ pozwala parkować w miejscach dla inwalidy”(!!!). Jest to oczywiście cenna sprawa , szczególnie w zatłoczonych miastach, gdzie  o miejsce do parkowania niezwykle trudno. Obecnie grozi 500 zlotowy mandat za zaparkowanie  na miejscu przeznaczonym dla inwalidów. Policja jak ognia boi się sprawdzać niepełnosprawnych inwalidów, czy rzeczywiście są  niepełnosprawni i do tego inwalidzi.. Bo mogą zostać posądzeni o prześladowanie niepełnosprawnych inwalidów.. To jest dobre alibi, dla chcących parkować na wolnych miejscach. zarezerwowanych dla niepełnosprawnych których  w okolicy może wcale nie być- ale puste miejsce ma być. Do końca świata i o jeden dzień dłużej.. I niech będzie- może się niepełnosprawny trafi.. Tak jak matka z dzieckiem w przedziałach dla matek z dzieckiem.. Też były puste, ale z konduktorem zawsze  można było się dogadać.. Często matka z dzieckiem się nie trafiła, ale tłok na korytarzach – jak najbardziej- ta jak w obecnej komunie.. Ale nadal ludzie  kulturalni ustępują jeden drugiemu i pomagają niepełnosprawnym wspiąć się na schody. Bo na tym polega nasza cywilizacja, żeby pomóc bliźniemu.. A nie ustanawiać idiotyczne prawa preferując jednych kosztem innych i powodując między nimi niesnaski.. Pełnoprawni są dyskryminowani, bo na przykład w Radomiu pod Selgrosem jest siedem, albo jedenaście( kiedyś liczyłem, ale już nie pamiętam!)  miejsc dla niepełnosprawnych.. Na ogół  stoją puste, mimo, że są przy samych drzwiach, ale na pozostałych miejscach panuje tłok.. Tak jak w pociągach pasażerskich poprzedniej i obecnej komuny.. Bo nie może być normalnie.. Każdy, czy to pełnosprawny, czy też nie, taki z legitymacją   wystawioną przez urzędników i taki z legitymacja odbitą od tej urzędniczej , przyjeżdża sobie gdzie chce i parkuje tam , gdzie jest wolne miejsce.. No , ale wtedy nie będzie można wyciągnąć 500 zlotowego mandatu., od człowieka, który akurat nie załatwił sobie  repliki potwierdzającej, że jest honorowym dawcą krwi. A uprawnienia do pracy pod ziemią(????) A kogo ma obchodzić, czy ktoś może pracować pod ziemią, czy też nie.?. Czy sam zainteresowany o tym nie wie? Czy zezwolenie  na pracę na wysokościach…(???) Jak nie może pracować na wysokościach- to niech nie wchodzi na wysokości- i tyle. Po co do tego urzędnicy, którzy też często pracują w wysokich wieżowcach na wysokościach- bez zezwolenia. Albo sami sobie wypisują zezwolenia... Z Sanepidem to już cała historia.. Jak będzie brudno- to klient  nie przyjdzie- i po problemie. .Łapówka jak zwykle rozwiązuje wszystko.. Prokurator z wydziału do walki  przestępczością zorganizowaną powinien poszukać przestępców wśród posłów, którzy takie kryminogenne ustawy uchwalają.. To ONI są winni tej- zalewającej nas- głupocie.. Chcą zrobić dobrze jednym, kosztem innych.. Biurokracja zawsze zyskuje, zwiększając władzę nad nami.. To nie ludzi są winni.. To winni są ci wszyscy, którzy ludzi pętają przepisami.. Ludzie je próbują  jedynie omijać, tak jak omija się przeszkody .. Bo socjalizm to ustrój,  w którym bohatersko pokonuje się przeszkody nieznane w innych ustrojach- jak mawiał Stefan Kisielewski, założyciel Unii Polityki Realnej.. WJR

Jan Tomasz Gross i nowoczesny liberalizm Jedną z naczelnych zasad klasyków strategii jest to, by nigdy nie przyjmować bitwy na warunkach nieprzyjaciela. Natomiast jedną z podstawowych zasad przedsiębiorczości jest to, by nie pomagać w reklamowaniu konkurencji. Tak uczą i w West Point i w Harvard Business School. Niestety, ktoś nie przerobił lekcji, bo właśnie bractwo prawicowo-patriotyczne zgodnie rzuciło się na najnowsze dzieło Jana Tomasza Grossa (napisane wraz z byłą małżonką Ireną Grudzińską-Gross) Złote żniwa. A praca ta jeszcze nawet nie wyszła. A już jest darmowy szum. Jest to smutne, bo oznacza, że strona konserwatywna, narodowa i wolnościowa jest zdolna tylko do reakcji. Trudno oczekiwać od niej czegoś konstruktywnego, dynamicznego czy ofensywnego. Temat wywołany, panowie szlachta zmobilizowani, bicie piany odchodzi, chociaż zdarzają się też głosy konstruktywnej krytyki. Teraz będę marudził. Już ze dwa lata temu ostrzegałem, co się święci, radziłem przygotować się. Nawet IPN nawalił, może dlatego, że śp. Janusza Kurtyki zabrakło. A tymczasem trzeba było przygotować się i opublikować własną pracę, najlepiej w przeddzień kampanii marketingowej tolerancjonistów. A tu było odwrotnie. Siły tak zwanego postępu spokojnie zrobiły, co im się podobało. Ogłosiły otwarcie swoje intencje. Na samą informację o Złotych żniwach zrobił się zgiełk. Naturalnie wywołała go strona postępowa. Są to podstawy propagandy, podstawy przedsiębiorczości i podstawy reklamy. Jest to klucz do komercyjnego sukcesu poprzez stworzenie mitu produktu, zanim jeszcze znajdzie się na rynku. A popyt już jest. Dlatego szkoda, że w ogóle o tym gadamy. Ale w tej chwili nie mamy już właściwie wyjścia, bo brak reakcji oznaczałby chowanie głowy w piasek i oddanie pola bitwy przeciwnikowi. Niestety to, co mamy teraz, jest nie tylko walką na warunkach przeciwnika (bo to on narzucił temat i dyskurs); to nie tylko reklamowanie jego produktu (cieszy się też i jego katolewicowy wydawca), ale również darmowa korekta pracy Złote żniwa (cieszy się autor i jego redaktorzy). Krytycy bowiem już wyłapali najwstydliwsze wpadki, które redaktorzy poprawili. Ale nie zawsze. Na przykład – mimo tego że autor wymienia pracę wybitnego specjalisty od Podlasia, Mariusza Bechty – trudno uwierzyć, że ją czytał, bowiem robi podstawowe błędy, w tym i w geografii (nie napiszę co, by zobaczyć za miesiąc, czy w wydaniu, skorygowano błąd, czy zostawiono). Ponieważ w tej chwili nie będziemy poprawiali błędów, zastanówmy się lepiej nad implikacjami międzynarodowymi tego typu dyskursu „naukowego”. Wyniki takiej propagandy już są. W najbardziej ekstremalnym przypadku zasztyletowano w Londynie Polaka, dziewiętnastoletniego Marcina Biłaszewskiego (BBC, 7 luty 2011, http://www.bbc.co.uk/news/uk-england-london-12383458), a morderca wykrzykiwał przed zbrodnią, że jest winą Polaków, że miała miejsce II wojna światowa”. A na co dzień amerykańskie dzieci myślą, że naziści to Polacy, którzy przeprowadzili eksterminację Żydów. Widać to często zarówno w rozmaitych badaniach jak i codziennym życiu małych Amerykanów polskiego pochodzenia, którym rówieśnicy dokuczają na lekcjach i na przerwach. A tolerancjoniści nad Wisłą powinni jeszcze bardziej się ucieszyć, bowiem niedługo będzie rocznica słynnego filmu Holocaust, w którym polscy żołnierze rozstrzeliwali Żydów dla Niemców, a telewizja amerykańska szykuje uroczyste projekcje tego wiekopomnego obrazu. Polskie obozy koncentracyjne zdobią większość wielkich tytułów prasowych. Proszę poszukać, już z naszych powierzchownych kwerend wynika, że największą grupą tematyczną doniesień prasowych, w których użyte jest słowo polskie bądź Polska to naturalnie polskie obozy koncentracyjne. Warto by na ten temat zrobić dokładne badania. Polonia zachodnia walczy z tym zjawiskiem od kilkudziesięciu łat. Do niedawna tak zwany mainstream postpeerelu uważał domaganie się, by przeciwdziałać temu trendowi to nacjonalizm i paranoja, a niekiedy wręcz antysemityzm. Teraz to się powoli zmienia, do akcji protestacyjnej przyłączyła się Rzeczpospolita Polska, a nawet jej MSZ. Może w końcu ktoś z tak zwanej elity skapował, że zła prasa negatywnie wpływa na business. Jak polskie obozy koncentracyjne, no to trudniej o inwestorów. I trudniej sprzedać polskie produkty za granicą. No, może są wyjątki. Otóż w świecie muzułmańskim, szczególnie arabskim, Polska jest raczej popularna. I to nie tylko z powodu polskich inżynierów i lekarzy, którzy tam przez dziesięciolecia pracowali, ale głównie z powodu kiepskiej prasy i tych nieszczęsnych polskich obozów koncentracyjnych. Wizerunek polski i Polaków jest przecież jednoznaczny: to zbrodniczy i patologiczni antysemici. To musi się na Bliskim Wschodzie i gdzie indziej w świecie islamu bardzo podobać. Kto wie, może dzięki prozie Jana Tomasza Grossa Polska osiągnie bezpieczeństwo energetyczne? Zainspirowani przez autora Arabowie z wdzięczności skierują strumień ropy i gazu nad Wisłę. No przecież już budują meczet w Warszawie. Chyba nie po to, aby łącznie z pewnym katolewicowym wydawnictwem organizować czytanie trylogii: Sąsiedzi, Strach i Złote żniwa. Na razie – oprócz triumfującego islamu – idzie liberalna era skundlenia, gdzie do dobrego tonu należy wyszydzanie siebie samych i swojej historii oraz wieczna czołobitność poprzedzona tresurą bicia się w piersi za „nasze i wasze winy”. Nota bene operacja skundlenia jest przeprowadzana po to, aby poniżyć dumę narodową i wymusić na Polakach doszlusowanie do norm międzynarodowych świata zachodniego. Tam przecież zanik godności na rzecz poprawności politycznej zaszedł już bardzo daleko. I takim bydłem łatwiej się rządzi, jak pokazują sukcesy Unii Europejskiej. Tylko w USA to się nie udaje, bowiem – tak jak w Polsce – około 50% społeczeństwa zachowało jeszcze odruchy tradycjonalizmu i patriotyzmu. Tresura trwająca od kontrkulturowej rewolucji lat 60. w Ameryce jeszcze nie dała oczekiwanych rezultatów. Próbuje się więc dalej. W tym kontekście jasne jest, że Złote żniwa to kolejna salwa na cześć nowoczesnego liberalizmu. Naturą liberalizmu, jak każdego innego systemu ideowego, jest dążenie do zdobycia i utrzymania władzy. Przy tym założeniem klasycznego liberalizmu było zezwolenie na pluralizm opinii przy jednoczesnym forsowaniu własnej opcji. Jednak liberalizm nowoczesny odstawił do lamusa Johna Stuarta Milla i lorda Actona, a zastąpił ich Michaelem Foucaltem i Richardem Rotry. W ramach przesyconego moralnym relatywizmem dyskursu postmodernistycznego nowocześni liberałowie preferują badania „krytyczne”. Polegają one na dekonstrukcji tradycyjnych absolutów logocentrycznych, na których oparta jest cywilizacja zachodnia, i zastępowania ich nihilistycznym totalitaryzmem politycznej poprawności.

Nowocześni liberałowie stosują przy tym moralny szantaż, aby sparaliżować wolę przeciętnego, coraz bardziej zsekularyzowanego inteligenta i zmusić go albo do aktywnej afirmacji liberalnych herezji, albo do pasywnej samoobrony. Moralny szantaż polega na takim prowadzeniu postmodernistycznej operacji dekonstrukcji, aby wszystko, co tradycyjne, wydawało się ohydne. Przy tym nowocześni liberałowie wnoszą na ołtarze jedynie słuszną interpretację rzeczywistości, w tym i historii, histerycznie i zazdrośnie strzegąc jej politycznie poprawnych kanonów, niszcząc i odsądzając od czci i wiary kogokolwiek, kto ośmielił się kwestionować ich interpretacje. Tym samym nowoczesny liberalizm jawi się – według określenia Jonaha Goldberga – jako liberalny faszyzm. Nowoczesnym liberałom nie chodzi o naukę ani o prawdę. Chodzi o utrwalenie ładu liberalnego w Polsce. A to oznacza wtopienie w kulturę polską elementów sprzecznych z tradycją zachodnią, a promowanych jako podstawa nowoczesnego liberalizmu. Nowoczesny liberalizm nakazuje między innymi nadmiernie krytycznie podchodzić do rozmaitych większości: wyznaniowych, etnicznych czy kulturowych. W niektórych ekstremalnych przypadkach mamy wręcz do czynienia z nienawiścią narodową. Z drugiej strony jednak nowoczesny liberalizm oparty jest na hołubieniu mniejszości, tak zwanego Innego (The Other). Poniżanie kultury większości metodą insynuowania jej prawdziwych czy wydumanych zbrodni dokonanych na mniejszościach jest doskonałą metodą sparaliżowania większości narodowej i objęcia rządu dusz. W tym sensie w Polsce granie kartą żydowską jest po prostu instrumentalizmem. Nie chodzi o Żydów ani o prawdę o ich męczeństwie. Chodzi o władzę. Pisałem o tym już dawno temu w książce “Ciemnogród? O prawicy i lewicy”. A zatem przeprowadzona z opisanego punktu widzenia naukowa, logocentryczna i empiryczna debata o Złotych żniwach mija się z celem. Jest to jak zwoływanie konsylium wybitnych chirurgów po tym, gdy wiejski konował porąbał już pacjenta i nakazuje innym konowałom stosowanie takiego samego typu „kuracji” w podobnych przypadkach. Konowałów jest przecież więcej na świecie niż wybitnych chirurgów. Ci pierwsi wygrają każdy uczciwy wyścig z tymi drugimi. Już na początku użalaliśmy się nad brakiem rozeznania taktycznego i komercyjnego, nad łamaniem zasad, nad zakazem przyjmowania bitwy na warunkach nieprzyjaciela i nad zakazem reklamowania produktów konkurencji. Ale jest też i w wojnie, i w przedsiębiorczości taka zasada, aby wyzyskać propagandę i reklamę wyrobów konkurencji, aby tym łatwiej wjechać na pole bitwy i na rynek ze swoim produktem. Co zamierzamy zrobić, wydając książkę pod tytułem Złote serca czy złote żniwa?

Marek Jan Chodakiewicz

Krótka historia wojskowej i ideowej walki Kaddafiego Parę lat temu pułkownik Muammar Kaddafi zaprosił do Trypolisu przeszło dwustu prezydentów, królów i kacyków plemiennych z południowej strony Sahary, by unaocznić światu, jakie wpływy posiada na Czarnym Lądzie, i pokazać, że to on współdecyduje, kto, gdzie i kiedy na tym kontynencie zostaje wyniesiony do sprawowania władzy. W ostatnich dniach okazało się, że jego powiązania z Czarną Afryką nie sprowadzają się jedynie do przepychu pustego ceremoniału. Masowo ściągnął stamtąd brutalnych i bezwzględnych najemników, którzy mają stłumić ogólnonarodowe powstanie przeciwko jego reżimowi. Pojawiające się na YouTube i innych stronach internetowych filmy i zdjęcia pokazują umundurowanych czarnych, afrykańskich żołnierzy pędzących dżipami po Trypolisie i patrolujących ulice libijskiej stolicy. Na innych zapisach wideo widać zwłoki czarnych mężczyzn zabitych przez protestujących Libijczyków, czarne trupy obwożone triumfalnie na dachach i pakach samochodów po ulicach Al-Bajdy. Jeszcze inne filmiki prezentują wystraszonych Murzynów schwytanych, bitych i poniżanych przez rozsierdzoną tłuszczę. Narodowości tych najemników nie znamy. Z tego, co bełkoczą lub dukają, wynika, że są francuskojęzyczni. Przebywający za granicą libijscy dyplomaci, którzy zdezerterowali z obozu Kaddafiego, ostrzegają, że wynajął on „setki afrykańskich najemników”, którzy mają ocalić jego reżim. Liczbę tych zabijaków trudno ustalić, jednakże niektórzy Libijczycy wręcz zaklinają się, że widzieli co najmniej kilkanaście samolotów transportowych lądujących na lotniskach porozrzucanych po całym kraju, a z maszyn tych wychodziły setki uzbrojonych po zęby najemnych żołdaków. I kompletnie niewłaściwe byłoby dociekanie, z jakich afrykańskich państw czy grup zbrojnych oni się wywodzą. Bo od lat Kaddafi sponsorował niemal wszystkie ruchy rebelianckie na Czarnym Lądzie i najwidoczniej teraz nadszedł czas odpłaty. Upadek Kaddafiego oznaczać będzie nie tylko zniknięcie ekscentrycznego, na wpół obłąkanego lokalnego dyktatora. Ze sceny politycznej zostanie zmieciony człowiek, który miał niszczący, ale nierzadko decydujący wpływ na sytuację w wielu państwach afrykańskich. Bo w przeciwieństwie do wielu innych arabskich przywódców, Kaddafi pożądliwym okiem spoglądał w stronę państw położonych na południe od Sahary. Czasami był to wzrok dobrotliwego wujaszka – Libia przekazywała istne tony zarobionych petrodolarów na niesienie humanitarnej pomocy na całym kontynencie, pozwalała też Afrykańczykom na pracę w Trypolisie, Benghazi czy na morskich platformach wiertniczych. Kaddafi był także głównym sponsorem fundacji, która próbowała zinstytucjonalizować idee panafrykanizmu oraz usiłowała rozwiązać trudny i wydawałoby się nierozwiązywalny problem gospodarczej samowystarczalności Czarnego Lądu. W ostatnich latach reżim Kaddafiego, szczególnie jego syn Saif, stał się kluczowym mediatorem w negocjacjach wokół uwalniania zachodnich zakładników uprowadzanych w Mali czy Nigrze przez Tuaregów lub islamskich rebeliantów z Afryki Zachodniej. Ale to nie altruizm, lecz własne interesy zawsze decydowały o zainteresowaniu się Czarną Afryką przez Kaddafiego. Panafrykanizm zastąpił panarabizm, gdy okazało się, że w obliczu międzynarodowej izolacji w latach 1980 i 1990 odżegnali się od niego niczym od zadżumionego liderzy ościennych państw arabskich i „wyjście na świat” było możliwe tylko drogą wiodącą przez Saharę na południe. Kaddafi wspierał niemal wszystkie rebelianckie i terrorystyczne ruchu na Czarnym Lądzie, szczególnie w Czadzie, Sudanie, Sierra Leone, Liberii oraz – zwłaszcza przez lata panowania apartheidu w Republice Południowej Afryki – terrorystów z Afrykańskiego Kongresu Narodowego Nelsona Mandeli. Podobnie jak Irlandzka Armia Republikańska, palestyńskie ugrupowania terrorystyczne czy zbrojni pogrobowcy byłego dyktatora Ugandy Idiego Amina, wiele tych zbójeckich czy rebelianckich grup afrykańskich miało swe bazy szkoleniowe w Libii, gdzie przechodziły trening w bandyckim procederze. Kiedy zaś owi przeszkoleni rebelianci w swoich krajach sięgali po władzę, kontakty i wsparcie nie ustawały, czego najlepszym przykładem mogą być wręcz przyjacielskie relacje łączące Kaddafiego z innym afrykańskim politycznym szaleńcem – Robertem Mugabe z Zimbabwe. W ostatniej dekadzie afrykańska wizja Kaddafiego wykrystalizowała się w dziwacznej mrzonce o powstaniu Stanów Zjednoczonych Afryki – jakiejś czarnej repliki Unii Europejskiej z jedną walutą, armią i wspólnym paszportem. To wezwanie do jedności Afryki było głównym tematem podczas prezydencji Kaddafiego w fotelu szefa Unii Afrykańskiej w 2009 roku i znalazło spore poparcie – szczególnie ze strony Senegalu i Zimbabwe. Owa budowa „zintegrowanej i jednej” Afryki miała się zakończyć do 2025 roku. Na szczęście kontynentalne mocarstwa, takie jak RPA, Kenia czy Nigeria, stanowczo sprzeciwiły się tej idei, widząc w niej jedynie przejaw jednego z dziwactw Kaddafiego. Muammar al-Kaddafi jest synem wędrownego hodowcy wielbłądów. Urodził się w 1942 roku. Pochodzi z niewielkiego plemienia Al-Kaddafa, wywodzącego się z Syrty w środkowej części wybrzeża Libii. Jego ród uważa się za potomków Mahometa. W młodości zafascynował się postacią i ideologią egipskiego prezydenta Nasera, co ukształtowało jego poglądy. W 1963 roku, po roku studiów historycznych, porzucił Uniwersytet Libijski i w 1965 roku ukończył Akademię Wojskową w Benghazi. Militarną wiedzę zdobywał także na uczelniach w Grecji i Wielkiej Brytanii. Stanął na czele Związku Wolnych Oficerów. 1 września 1969 roku, w wyniku przewrotu wojskowego, odsunął od władzy króla Idrisa I. Został naczelnym dowódcą sił zbrojnych, choć odrzucił propozycję przyjęcia tytułu generała, a zadowolił się jedynie „ceremonialnym awansem” ze stopnia kapitana na pułkownika. Został przewodniczącym Rady Rewolucji (nowo utworzonego rządu Libii). Ponadto w latach 1970-1972 był szefem rządu, a od 1977 roku głową państwa. W 1979 roku zrezygnował z tej funkcji i pozostawił sobie tytuł Braterskiego Przywódcy i Przewodnika Rewolucji, ale de facto wciąż jest pierwszą osobą w państwie. Obejmując władzę w Libii, postawił sobie za cel likwidację podziałów klanowo-plemiennych i wprowadzenie libijskiej tożsamości narodowej oraz zaprowadzenie wśród obywateli lojalności wobec państwa. Polityka ta poniosła klęskę, ponieważ Kaddafi obficie rzucał hasła, ale sam obsadzał instytucje państwowe członkami swojego rodu i klanów zaprzyjaźnionych. Wykorzystywał również plemienne animozje, kupując lojalność rodów przywilejami ekonomicznymi, małżeństwami albo wymuszając ją siłą. Kaddafi w 1970 roku zlikwidował w swoim kraju amerykańskie i brytyjskie bazy wojskowe, wypędził niemal w całości mieszkających w Libii Włochów i Żydów, a w 1973 roku dokonał nacjonalizacji przemysłu naftowego należącego do zachodnich inwestorów. Prowadził też bardzo aktywną politykę zagraniczną, wymierzoną przeciwko wpływom Stanów Zjednoczonych i Izraela. Nie wahał się wspierać terrorystów i bandytów z Organizacji Wyzwolenia Palestyny i innych, nawet bardziej krwiożerczych ugrupowań – takich jak Czarny Wrzesień, odpowiedzialny za masakrę izraelskich sportowców podczas Igrzysk Olimpijskich w Monachium w 1972 roku. W 1986 roku libijscy agenci zdetonowali bombę w La Belle – popularnej wśród żołnierzy amerykańskich dyskotece w Berlinie Zachodnim. Dwa lata później Libijczycy podłożyli bomby w samolocie amerykańskich linii Pan Am, który eksplodował nad szkockim miasteczkiem Lockerbie (zginęło 270 osób). Kaddafiego uznawano go wtedy za „najbardziej niebezpiecznego człowieka na Ziemi”. Uspokoił się dopiero po zamachach z 11 września 2001 roku i po rozprawie z Saddamem Husajnem. Najwyraźniej uznał, że to nie przelewki i nie ma co drażnić Zachodu. Obwieścił więc chęć współpracy w zwalczaniu Al-Qaidy, wypłacił sute odszkodowania rodzinom ofiar zamachu nad Lockerbie, a później dobrowolnie odstąpił od prac nad produkcją broni masowej zagłady. Kaddafi pozuje na wielkiego polityka i myśliciela. Jest autorem dziwacznej teorii rozwoju społecznego oraz systemu ustrojowego „ludowej, bezpośredniej demokracji”, którą zawarł w opublikowanej w latach 70. Zielonej Książeczce. System ten określany jest jako dżamahirija (dosł. „przedstawicielstwo ludu”) i opiera się na konferencjach i komitetach ludowych. W praktyce ma jednak charakter autorytarny. Ideologia rządów Kaddafiego łączy nacjonalizm arabski z „islamskim socjalizmem”. Deklarując islamski charakter państwa i zachowując pewne elementy szariatu (zakaz używania alkoholu i hazardu), libijski przywódca jednocześnie kładł nacisk na równouprawnienie kobiet. Rządy Kaddafiego są pełne terroru, zamordyzmu, ale także szaleństwa i fanfaronady. Dyktator rozkoszuje się wręcz wszelkimi tytułami. Nie tylko jest Braterskim Przywódcą i Przewodnikiem Rewolucji dla swoich rodaków – z lubością wsłuchiwał się, jak podczas szczytu Unii Afrykańskiej określano go „królem królów Afryki”, podczas zjazdu przywódców arabskich wołano nań „lider arabskich liderów”, zaś przy zgrzycie zębów króla Arabii Saudyjskiej nazywano go „imamem wszystkich muzułmanów”. W czasie szczytów arabskich bezceremonialnie mijał i nie witał się z monarchami czy prezydentami ubranymi po europejsku i otwarcie wyzywał ich od „imperialistycznych lokajów”. Podczas swych zagranicznych wizyt nocuje w specjalnie wożonym luksusowym namiocie, gdyż boi się przebywać w wielopiętrowych budynkach. W 1989 roku w Belgradzie zjawił się konno na czele karawany sześciu wielbłądów. Oczywiście spał w beduińskim namiocie rozbitym na trawniku przed centrum konferencyjnym, a zwierzęta gryzły w pobliżu trawę. Wielbłądzice codziennie dojono, by Przewodnik Rewolucji zawsze miał świeże mleko. Jego osobistą ochronę tworzy szwadron 40 wyśmienicie i wszechstronnie wyszkolonych amazonek – dziewic osobiście wybranych przez samego Kaddafiego. A od paru lat niemal nieustannie towarzyszy mu piersiasta i zmysłowa pielęgniarka Hałyna Kołotnycka z Ukrainy. Jest od niej niemal obsesyjnie uzależniony i bez niej nie udaje się w żadną podróż. Amerykański ambasador opisuje historię, która ma świadczyć, jak bardzo Kaddafiemu zależy na obecności 38-letniej Ukrainki. Pewnego razu Kołotnycka nie zdążyła na czas wyrobić wizy, by razem z przywódcą udać się w podróż do USA. Rząd Libii wysłał po nią prywatny odrzutowiec, który przetransportował ją na specjalnie zorganizowane spotkanie z Kaddafim. Niektórzy wręcz twierdzą, że połączył ich romans. Czemu nie? Dyktatora stać na kochankę, chociaż ma drugą żonę. Ma też ośmioro biologicznych dzieci (w tym siedmiu synów) oraz dwie adoptowane córki. Ironią losu jest fakt, że narodziny i chyba zmierzch jego kariery politycznej nastąpił w mieście Benghazi. To tu 1 września 1969 roku podekscytowane tłumy wyły z radości na widok 27-letniego kapitana, który oznajmił o odsunięciu od władzy króla Idrisa I (poszło mu to o tyle łatwiej, że monarcha był właśnie na leczeniu w Turcji). I od tego samego miasta 15 lutego bieżącego roku rozpoczęły się masowe wystąpienia i wreszcie rebelia przeciwko reżimowi Kaddafiego. Pułkownik Kaddafi pozostaje u władzy 42 lata. Jest obecnie na świecie politykiem najdłużej sprawującym władzę i piątym w historii świata – oczywiście nie licząc koronowanych głów – po Fidelu Castro z Kuby, Czang Kaj-szeku z Tajwanu, Kim Il-sungu z Korei Północnej i Omarze Bongo z Gabonu. A największym zagrożeniem nie okazała się dla niego jakaś polityczna opozycja, bo tę ogniem i żelazem wytępił niemal doszczętnie. Jego władzą zachwiała „generacja Facebooka” – pokolenie młodych, wykształconych ludzi, które poprzez internet czy telefony komórkowe potrafiło się skrzyknąć i połączyć siły. Szalony Pies (jak przed laty trafnie przezwał go Ronald Reagan) pokazuje światu, jak upada tyran – miotając groźby i obelgi, wojowniczy, skąpany we krwi. Okrucieństwo wobec własnego narodu zraziło nawet jego długoletnich politycznych kompanów i kumpli. Ruszyła fala politycznych dezercji, kilka jednostek wojskowych przeszło na stronę rebeliantów, a ci, którzy nie mają odwagi, by dyktatorowi otwarcie stawić czoła, uciekają za granicę, gdzie czując się bezkarnie i bezpiecznie, chóralnie wieszczą koniec  potwornego dyktatora. Oby to nie były przedwczesne przechwałki. Kaddafi być może odniósł śmiertelne rany, ale jeszcze groźnie kąsa. Chwieje się, ale nie zamierza oddawać władzy. Obwieścił, iż nigdy nie zrezygnuje i będzie bronił zdobyczy rewolucyjnych nawet za cenę swojego życia. Utrzyma się u władzy tak długo, jak długo cieszyć się będzie poparciem rodzinnego klanu i dopóki stać go będzie na opłacanie zagranicznych najemników. Z rebeliantami rozprawia się bezwzględnie. Podobno w Libii zginęło już parę tysięcy ludzi. Olgierd Domino

Chińska gospodarka na tronie Po dwudziestu latach zaciętego boju o drugie miejsce w światowej ekonomii Chiny stanęły na podium najsilniejszych gospodarek świata, deklasując Japonię i daleko wyprzedzając Unię Europejską. Oficjalne dane makroekonomiczne ogłoszone 14 stycznia 2011 roku nie pozostawiają już żadnych złudzeń. Chiny są pod względem wartości wytwarzanych produktów drugą największą gospodarką na świecie.

Japonia zdetronizowana Jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku Amerykanie nazywali produkty z napisem made in Japan – „japońskimi bublami”. W ciągu zaledwie dwóch dekad napis made in Japan stał się symbolem najwyższej jakości technicznej towarów wytworzonych we wzorcowym reżimie technologicznym. A przecież jeszcze w 1950 roku japońskie PKB per capita było na poziomie Etiopii i Somalii, a przeciętny mieszkaniec Indii był prawie dwukrotnie zamożniejszy od statystycznego poddanego cesarza Hirochito. Jednak to właśnie epoka cesarza Shówa (Shówa tenno) stanie się symbolem bajecznego rozwoju gospodarczego Kraju Kwitnącej Wiśni. W 1950 roku amerykański sekretarz stanu John Foster Dulles stwierdził publicznie, że „Japonia nie może się spodziewać dużych zysków na amerykańskim rynku, ponieważ nie produkuje rzeczy, które interesowałyby Amerykanów”. Trudno się dziwić tej opinii. Większość społeczeństwa japońskiego żyła w połowie XX wieku żyła podobnie jak ich przodkowie w epoce szogunatu. W latach czterdziestych na pewnej tokijskiej ulicy położonej niedaleko świątyni Yasukuni w Tokio otwarto pierwszy sklep, w którego witrynie umieszczono prymitywny toster i dwa modele lodówki. Ta wystawa sklepowa przyciągała większe tłumy ciekawskich niż świątynia Yasukuni pielgrzymów. Do lat 70. ubiegłego wieku w Japonii nie istniały sklepy ze sprzętem gospodarstwa domowego. Produkty AGD kupowano na ulicach japońskich miast bezpośrednio od sprzedawców dostarczających towar na rowerach. Nieliczne opinie zachodnich ekonomistów, dostrzegających wielki potencjał w japońskiej gospodarce, były traktowane z lekkim przymrużeniem oka. Amerykanie nie wiedzieli, że odmawiając Japonii tuż po wojnie pomocy gospodarczej w ramach Planu Marshalla, stworzą potęgę powojennej gospodarki kraju Kwitnącej Wiśni. Generał George Catlett Marshall, amerykański sekretarz stanu w administracji prezydenta Harry’ego Trumana, twierdził bez ogródek, że amerykański podatnik nie będzie płacił na ryż dla Japończyków. Program pomocowy dla Japońców wzorowany na „European Recovery Program” był postrzegany jako nieprzyzwoity i niepotrzebny. Dopiero pod pewnym naciskiem ze strony generała Douglasa George’a Mac Arthura Waszyngton wyraził zgodę na usamodzielnienie się przemysłu japońskiego. W końcu lat 40. XX wieku Amerykanie zapowiedzieli okupowanym Japończykom, że mogą produkować radia, aparaty fotograficzne czy statki byleby więcej nie brali się za produkcję karabinów, pancerników czy czołgów. 30 lat później amerykańscy partnerzy handlowi woleli, żeby Kraj Kwitnącej Wiśni produkował nadal samoloty bojowe, czołgi czy pancerniki niż zalewał światowe rynki najwyższej klasy technologią elektroniczną. Nieograniczona zbędną nadbudową ideologiczną wolność gospodarcza przyniosła Japonii w latach 1952 – 1971 wzrost PKB na średnim rocznym poziomie w wysokości blisko 10 procent. Wielkie japońskie korporacje przemysłowe powstawały w garażach i warsztatach przydomowych. Socjaliści nie mieli czego szukać w Kraju Kwitnącej Wiśni. Natomiast konserwatyści i nacjonaliści uznali gwałtowny wzrost gospodarczy za najlepszą rekompensatę przegranej wojny. Dzięki temu przez trzy dekady drugiej połowy XX wieku gospodarka japońska odnotowywała stały, spektakularny i niezachwiany wzrost gospodarczy, który zakończył się wraz z dekadą lat osiemdziesiątych. Lata 90. przyniosły cesarstwu stagnację, która doprowadziła do olbrzymiego zadłużenia publicznego i mizernego wzrostu PKB. Gwałtowne wyhamowanie rozpędzonej gospodarki japońskiej miało wiele przyczyn. Ekonomiści wskazują głównie na obniżenie aktywów i cen nieruchomości, niż demograficzny i starzenie się społeczeństwa oraz eksplozję komputerowego know-how w dolinie krzemowej. Lecz wśród wielu przyczyn najistotniejszy – w mojej opinii – jest niezawodny czynnik destrukcyjny dla wzrostu gospodarczego każdej gospodarki na świecie – regulacje biurokratyczne. Upadek konserwatywnej Partii Liberalno-Demokratycznej na rzecz lewicującej Partii Demokratycznej Naoto Kana był ostatnim akordem w wielkiej symfonii japońskiego liberalizmu. Japonia, która przyjęła wzorowane się na europejskich standardach socjalnych musiała przegrać wyścig z Chinami, będącymi największym na świecie rynkiem konsumentów, a przy tym rynkiem pracy o największych rezerwach. Wiadomość o utracie drugiego miejsca w światowej ekonomii jest dla japońskich konserwatystów równie bolesna jak przegrana w II wojnie światowej. Dlatego też, żeby ratować swoją pozycję gospodarczą Cesarstwo podpisało umowę o wolnym handlu z Indiami nieco na wyrost uważanymi za jedną z czterech największych potęg gospodarczych świata. Japonia, która zaczyna także tracić dystans do swojego regionalnego rywala – Korei Południowej, chce stworzyć ogromny rynek wymiany handlowej z Indiami. Problem jednak w tym, że dotychczasowa wymiana handlowa z tym krajem kształtowała się na poziomie zaledwie 15 mld dolarów, podczas gdy wymiana japońsko-chińska wyniosła bez żadnej umowy specjalnej 317 mld USD.

Największa fabryka świata Chiny to największa fabryka świata, wyrzucająca z siebie stałą, nieprzerwaną i rwącą wszystkie brzegi rzekę towarów. Od kilku lat wzrost gospodarczy Chin wynosi ponad 9% PKB, a ich produkcja przemysłowa wzrasta w granicach 17procent. Gospodarka Państwa Środka przypomina już nie gejzer produkcyjny, jakim była Japonia w latach 80. ubiegłego wieku, ale raczej erupcję gigantycznego wulkanu, którego pył dociera do każdego zakątka naszej planety. Efekt kumulacji sprawia, że gospodarka chińska podwaja się w coraz szybszym tempie. Obecnie oblicza się, że są to odstępy w przedziale od 7 do 9 lat. Tymczasem gospodarka amerykańska, nadal utrzymująca swój niezachwiany prymat w światowej ekonomii, podwaja się co ćwierć wieku. Oznacza to, że Chiny będą w niedalekiej przyszłości na najlepszej drodze do detronizacji Ameryki z pozycji lidera światowej ekonomii. Chińczycy wcale nie ukrywają swoich zamiarów. Zgodnie z oficjalną strategią gospodarczą przyjętą przez XVII zjazd Komunistycznej Partii Chin Państwo Środka już za dwie dekady ma stać się największą gospodarką świata. Taka perspektywa jest całkiem realna pod warunkiem jednak, że rozwój gospodarczy ChRL nie zostanie niczym zakłócony. Oznacza to, że najbliższe dwie dekady mogą być bardzo burzliwe na świecie. No bo czy ktoś z nas wierzy, że Waszyngton będzie spokojnie obserwował, jak Pekin buduje swoje imperium gospodarcze na zgliszczach reklam Coca-Coli i McDonalds’a? Pierwszeństwo w światowej ekonomii oznacza dominację na rynkach surowców strategicznych oraz uzależnienie rynków lokalnych, a co za tym idzie kształtowanie sceny politycznej tych obszarów. Największe na świecie rezerwy walutowe zgromadzone przez Chiński Bank Centralny (2,13 biliona $ – rok 2009) dają chińskim inwestorom bajeczne wręcz możliwości sponsorowania politycznych stref wpływów na niezagospodarowanych obszarach Trzeciego Świata. I chociaż większość z tych rezerw stanowią głównie amerykańskie papiery dłużne, spróbujmy sobie przez moment uzmysłowić, o jakiej kwocie mówimy. Oficjalnie największa ilość złota na naszej planecie znajduje się w sejfie banku pod adresem 33 Liberty Street na Wall Street w Nowym Yorku. W tym najbardziej strzeżonym sejfie świata leżakuje 7,4 milionów uncji złota oraz 135 milionów uncji srebra. Rezerwy walutowe Chin wynoszą równowartość dokładnie tysiąca takich sejfów i powiększają się średnio o 17% w skali roku! Dotychczasowa amerykańska polityka utrzymywania lokalnych reżimów za programy pomocowe nie przynosi najmniejszych zmian w poprawie życia mieszkańców Trzeciego Świata. Chińczycy nie tylko przebijają Amerykanów w ilości rozdawanych pieniędzy lokalnym kacykom, ale inwestują ogromny kapitał w przemysł, oświatę, służbę zdrowia i infrastrukturę lokalną. Nikt nie ma wątpliwości, że lokalne oddziały partii maoistowskich w krajach afrykańskich, południowo-amerykańskich czy azjatyckich mogą liczyć na ogromne subwencje z pekińskiej centrali. Komunistyczna Partia Chin jest największą i najpotężniejszą organizacją polityczną na świecie zrzeszającą 76 milionów członków. Jest to siła tak wielka, że jedynie głupawi ignoranci mogą lekceważyć gigantyczny zakres jej wpływów politycznych. Chiny przeznaczyły w ciągu ostatnich pięciu lat 200 miliardów dolarów w oficjalnie udokumentowane inwestycje bezpośrednie w krajach Trzeciego Świata. Ile pieniędzy trafiło ukrytymi kanałami do kieszeni lokalnych polityków, rezydentów wywiadu, przedsiębiorców czy przedstawicieli lokalnych partyzantek, wiedzą jedynie członkowie Stałego Komitetu Biura Politycznego KC KPCh. Bawić może rozpowszechniana od wielu lat na zachodzie teza, że dzisiejszy świat jest jednobiegunowy, a monopol na supermocarstwowość przypada jedynie Stanom Zjednoczonym. Świat nigdy nie był jednobiegunowy. Jednak obecna wojna o prymat w światowej gospodarce rządzi się innymi prawami niż zimna wojna z lat po II wojnie światowej.

Czas decyzji W świecie jednobiegunowym supermocarstwo musi wiedzieć, w jakim kierunku zmierza, i liczyć się z opiniami swoich partnerów. Wiele wskazuje, że Ameryka dawno zapomniała o tych zasadach. Klasycznym przykładem lekceważenia partnerów jest sposób, w jaki polityczni sojusznicy są traktowani i przyjmowani w Waszyngtonie. Niewielu tzw. ekspertów medialnych zwraca uwagę na oficjalne wizyty państwowe afrykańskich, azjatyckich czy południowo-amerykańskich przywódców w Pekinie. Mimo gigantycznej dysproporcji potencjału ekonomicznego reprezentowanych państw władze chińskie nigdy nie lekceważą swoich gości, nadając ich wizytom szczególnie uroczysty charakter. Partnerzy z krajów Trzeciego Świata opuszczają Pekin pod wrażeniem hojności i gościnności gospodarzy. Choć pod ową gościnnością kryje się cynizm i zwykły interes, należy podkreślić, że te gesty znakomicie oddziałują na wrażliwą pod tym względem psychikę przywódców krajów rozwijających się. Stany Zjednoczone na obecnym etapie kryzysu finansowego nie są w stanie wyhamować ekspansji chińskich inwestycji i wpływów politycznych w strategicznych regionach świata. Dlatego jedyną metodą zatrzymania rozpędzonej chińskiej lokomotywy jest jej wykolejenie. Pierwszym etapem tego typu dywersji jest stworzenie fermentu politycznego na obszarze ‘ strategicznym pod względem dostaw istotnych surowców przemysłowych. Chińska gospodarka jest krytycznie uzależniona od importu kopalin energetycznych w tym głównie ropy naftowej. Dłuższe przerwy w jej dostawie do Chin mogłyby wywołać reakcję łańcuchową na całym świecie. Jednak głównie spowodowałyby zapaść ekonomii samych Chin.

Umarł król, niech żyje król! Historycy często spierają się, jaką datę należy uznać za konkretny moment upadku Cesarstwa Rzymskiego. Przyjęło się uznawać za taki symboliczny moment datę 4 września 476 roku, kiedy pozbawiony władzy przez wodza Germanów Odoakera cesarz Romulus Augustulus odesłał insygnia cesarskie do Konstantynopola. Współcześni Romulusowi Rzymianie zapewne nie byli świadomi, że czyn ten zostanie uznany w historii za umowny koniec tysiącletniego imperium i początek średniowiecza. Być może także my nie jesteśmy świadomi, co dla naszych potomków będzie oznaczać data 14 lutego 2011 roku, kiedy Chiny stały się drugą najsilniejszą gospodarką świata. Oznacza to bowiem, że państwo to jest na najlepszej drodze ku pierwszeństwu i dominacji na światowej scenie politycznej. Czy data 14 lutego 2011 roku stanie się kiedyś symbolicznym kresem cywilizacji zachodniej i mocarstwowości Ameryki zbudowanej na wzorach Republiki Rzymskiej? W języku chińskim istnieje wiele nazw kraju, który my nazywamy Chinami. Jednak niezależnie od dialektu, narzeczy lokalnych czy gwary każdy Chińczyk nazywa swój kraj Zhdngguó – Państwem Środka. W tej nazwie jest zawarte symboliczne i programowe przesłanie dla reszty świata, a sens tej myśli zapewne zrozumiemy w niedalekiej przyszłości. Po blisko 12 wiekach Państwo Środka ponownie wkracza w swoją złotą erę. Paweł Łepkowski

POlska na łańcuchu unijnych regulacji Pochodnie Jarosława Kaczyńskiego nie przerażają Polaków tak bardzo jak przed ostatnimi wyborami. Dziś mało kto wierzy w powrót PiS do władzy, więc obraz Tuska jako obrońcy spokoju Polaków traci marketingowy sens. Jak zauważył prof. Jan Winiecki: „część klasy średniej, twardego elektoratu Platformy, wydaje się (…) wątpić w to, czy PO jest nadal partią zakorzenioną w kapitalistycznym rynku”. Zdaniem ekonomisty, rząd powinien „otrząsnąć się z zauroczenia łatwymi antyrynkowymi zagrywkami, odstawić od piersi marketingowych mądrali i teologów socjalistycznego liberalizmu i wrócić do swojej bazy”. Oceniając wytworzoną przez rząd „nadbudowę”, można nabrać poważnych wątpliwości, czy fundamentem PO kiedykolwiek było rzeczywiste – a nie tylko deklaratywne – poparcie dla wolnego rynku. Jednak jak dotąd tracąca poparcie partia Donalda Tuska coraz częściej próbuje usprawiedliwiać własną nieudolność koniecznością zachowania „unijnej solidarności”. Z pijarowskiego ogniska Platformy Obywatelskiej (do tej pory zasilanego podpałką z PiSowskich pochodni) coraz intensywniej tli się sugestia, że to imadło unijnych regulacji zaciska się na przedsiębiorczych dłoniach Polaków, a PO „robi, co musi, choć wcale tego nie chce”. Tylko w ciągu kilku ostatnich miesięcy rząd kilkakrotnie tłumaczył konieczność podwyższenia („z ciężkim sercem”) podatków europejskimi dyrektywami (w ten sposób wyjaśniano m.in. konieczność zwiększenia daniny od wartości dodanej). Od drugiej połowy minionego roku wiadomo, że rykoszet unijnej „harmonizacji stawek podatkowych” uderzy w młodych rodziców, którzy za dziecięce ubranka będą musieli zapłacić więcej. Jak przypomniał portal podatki.biz, już w 2010 roku Europejski Trybunał Sprawiedliwości stwierdził, że „Polska, stosując obniżoną stawkę podatku VAT w wysokości 7 proc. w stosunku do dostaw, importu i wewnątrzwspólnotowego nabycia odzieży (…) dla niemowląt oraz obuwia dziecięcego, uchybiła ciążącym na niej zobowiązaniom”. Tym samym musimy zastosować się do rozporządzenia Komisji Europejskiej (dyrektywa 2006/112) i przy harmonizacji podatku VAT uwzględnić wyższą daninę na niemowlęce tekstylia (co ciekawe, niższe stawki mogą stosować państwa, które należały do Wspólnoty 1 stycznia 1991 r). Gorący zwolennicy europejskiego federalizmu, aktywni uczestnicy unijnej polityki, w niektórych przypadkach nawet negocjatorzy naszej akcesji podniosą kolejną daninę, która uderzy w rodzinę. Zrobią to oczywiście z miną skrzywdzonego niewiniątka, mając na ustach np. słowa Sławomira Neumanna: „bo (…) zobowiązała nas Unia Europejska”. Politykom Platformy warto wypomnieć również drugą kwestię: buty i ubrania dla dzieci trzeba obłożyć podstawową stawką VAT, która w Polsce (bez „rozkazu” z Unii, a jedynie w wyniku decyzji polskiego parlamentu) jest jedną z najwyższych w Europie i wynosi aż 23%. Znacząca podwyżka nastąpi dopiero 1 stycznia 2012 roku (23% VAT). Do końca tego roku VAT będzie wynosił 8 proc. (zamiast dotychczasowych 7%). Pijarowcy PO zadbali więc jedynie o to, aby podwyżka nie nastąpiła przed wyborami (rząd planował podnieść VAT już 1 lipca 2011 r.). Piotr Żak

Pomysł na nowe “multi-kulti”: uzależnić islam od pieniędzy podatników Prezydent Mikołaj Sarkozy postanowił stawić czoła problemowi islamu, który coraz częściej wchodzi w konflikty z zasadami laickiej z założenia republiki. Według niektórych jest to próba przyciągnięcia przed wyborami prezydenckimi elektoratu Frontu Narodowego. „Prezydenckie” notowania nowej szefowej tej partii Maryny Le Pen wzrosły bowiem już do 20 procent. Potrzebę zmierzenia się z islamem wymogło jednak po prostu życie. Wspierająca prezydenta Unia na Rzecz Ruchu Ludowego (UMP) ma zorganizować 5 kwietnia specjalny konwent poświęcony problemom islamu we Francji i ewentualnych administracyjnych decyzji, które mają unormować funkcjonowanie tej religii w państwie laickim. Sarkozy mówi wprost, że problem powstał w wyniku niezbyt przemyślanej polityki imigracyjnej lat 80. minionego wieku (rządy socjalistów) i obecnie „płaci się za jej ślepotę”. W dodatku „jest to temat tabu, a problemem, który budzi zaniepokojenie dużej liczby Francuzów, trzeba się po prostu zająć”. Nawiązując do postępów FN, Sarkozy dodał, że „wczorajsi rasiści stają się obecnie populistami”. Prezydent Sarkozy w wypowiedzi dla mediów stwierdził także, że woli używać sformułowania „islam francuski”, a nie mówienia o „islamie we Francji”. Zaniepokojenie prezydenta wywołały roszczenia wyznawców islamu, „z którymi coraz częściej muszą się borykać samorządy lokalne”. Nie do pogodzenia z laickością Francji ma być na przykład coraz częstsze zjawisko ulicznych modłów. W maleńkim miasteczku Pin (departament Gard) dzieci z miejscowej szkoły przygotowały spektakl na koniec roku, w który włączono piosenki po arabsku. Nie byłoby może w tym nic zdrożnego, bo pomysłodawcy powołują się na projekt „otwarcia dzieci na inne kultury”, gdyby nie to, że piosenki odwoływały się do motywów islamskich, a nad Sekwaną jakoś nikt sobie nie wyobraża przygotowania w laickiej szkole na przykład bożonarodzeniowej szopki z elementami chrześcijańskimi. Złośliwy komentator związanego z ruchem narodowym „Le Présent” pisze nawet, że uczenie dzieci arabskich piosenek w czasach, gdy wygwizduje się na stadionach narodowy hymn, może mieć… wielką przyszłość”. Stosunki państwo-religie wyznacza do tej pory prawo z 1905 roku. Głównym podmiotem uregulowań był tutaj Kościół katolicki, ale przepisy te w odniesieniu do islamu okazują się niewystarczające. Powstała wówczas ustawa wyraźnie zakazywała na przykład pomocy państwa w budowie nowych świątyń. Zakazywano też używania symboliki religijnej w przestrzeni publicznej (poza cmentarzami), zakazywano wykorzystywania kościołów do zebrań politycznych, ograniczono nawet możliwość noszenia na ulicach sutann, czy habitów zakonnych. Kościelne dzwony mogły dzwonić na Anioł Pański lub wzywać na Mszę św. dopiero po uzyskaniu odpowiedniego pozwolenia od władz lokalnych. W ciągu lat nastąpiły pewne wyjątki od tych przepisów. Na przykład po I wojnie światowej, uwzględniając „daninę krwi katolików”, zezwolono w 1920 roku na pomoc państwa w budowie kościołów. W 1996 roku państwo pomogło w budowie katedry w Évry, ze względu na to, że miała ona pełnić także rolę „centrum kulturalnego”. Podobne wyjątki próbuje się stosować także w przypadku islamu. Budzi to jednak wątpliwości „obrońców laickości”, a przy okazji stwarza problemy zupełnie nowe. Tak było z projektem wielkiego meczetu na 5 tys. osób w Marsylii. Projekt powstał w roku 2001, miasto przekazało nieodpłatnie tereny miejskie, ale budowa z wielu powodów ciągle nie ruszała. Przede wszystkim brakuje pieniędzy, a Paryż patrzy złym okiem na ewentualne finansowanie ze strony takich państw jak Algieria, Arabia Saudyjska, czy Maroko, które już deklarowały chęć wzięcia kosztów na siebie. Z drugiej strony francuski budżet nie może omijać przepisów zakazujących wspierania budowy obiektów kultu religijnego. Zbiórki zaś wśród społeczności islamskiej w mieście (250 tys. muzułmanów) nie dają przewidzianych efektów. Budowa ma co prawda ruszyć w tym roku i zakończyć się w 2013, ale bez pomocy państwa pewnie okaże się to niemożliwe. Sarkozy użył powiedzenia „islam francuski” nie bez pewnej myśli przewodniej. Niektórzy działacze UMP (były premier Alan Juppé czy była minister sprawiedliwości Raszyda Dati) podkreślają, że islam to już obecnie druga religia we Francji. Uważają, że problemy związane islamizacją kraju znikną, kiedy doprowadzi się do frankofonizacji islamu. Marzeniem prezydenta są modlący się po francusku i wykształceni we Francji imamowie, unormowane zasady tej religii (w tym celu powołano przecież Francuską Radę Kultu Muzułmańskiego). Należałoby jednak zmienić przepisy. Prezydent i poważna część polityków UMP sądzą, że przejęcie części kosztów funkcjonowania islamu przez państwo to najlepsza droga „ucywilizowania” tej religii i stępienia jej radykalnego ostrza. W końcu kto płaci, ten też wymaga… Bogdan Dobosz

Prywatyzacja na Białorusi w kontekście UE i Rosji W najbliższym czasie na Białorusi zacznie się prywatyzacja. Rosyjskie koncerny już się do niej szykują, sądząc, że ostatnie wydarzenia w Mińsku przestraszyły zachodnich inwestorów, a Aleksander Łukaszenka stoi pod ścianą. Z zachowania białoruskiego prezydenta można jednak wnosić, że po raz kolejny zamierza wyprowadzić Rosjan w pole. W ostatnich miesiącach pokazał, że jest wielkim graczem, którego nie można lekceważyć. Sytuacja gospodarcza Białorusi jest zła, ale bynajmniej nie beznadziejna. Tylko USA zaostrzyły wobec niej sankcje ekonomiczne. Europa uznała, że interesy ekonomiczne związane z Białorusią są ważniejsze od jałowych i bezproduktywnych demonstracji, które mogą przynieść tylko szkodę! Sankcje amerykańskie, które formalnie kosztować będą białoruski budżet około 300 min USD, też zresztą za bardzo nie zaszkodzą. Można nawet zaryzykować tezę, że dzięki Waszyngtonowi Łukaszence udało się zdywersyfikować zaopatrzenie swego kraju w ropę naftową i zwiększyć zyski branży naftowo-chemicznej. Przy pomocy operacj i typu swap prezydent Aleksander Łukaszenka wyprowadził Waszyngton w pole. Gdy ekonomiści pukali się w czoło, że białoruski prezydent zaczął robić interesy naftowe z Wenezuelą, i twierdzili, że import ropy z tego kraju będzie dla Białorusi nieopłacalny, Łukaszenka tylko się uśmiechał. Obecnie uśmiech ma jeszcze szerszy, a waszyngtońscy politycy zgrzytają zębami. Kupują bowiem białorusko-wenezuelską ropę tyle, że w azerbejdżańskim opakowaniu. Pozyskaną w Wenezueli ropę Białoruś przekazuje Azerbejdżanowi, który w ramach kontraktów z amerykańskimi koncernami dostarcza ją do USA.

Rozluźnił pętlę W zamian azerska ropa, która miała docierać z basenu Morza Czarnego do Ameryki, przez Atlantyk płynie do Odessy, skąd ropociągiem dociera do Brodów i dalej do Białorusi. Całe przedsięwzięcie jest jak najbardziej ekonomicznie uzasadnione i opłacalne. Nie podoba się ono tylko Waszyngtonowi i Moskwie. Temu pierwszemu, bo czuje się okpiony, a drugiej, bo z tego powodu Mińsk rozluźnił rosyjską pętlę naftową. W 2011 roku Białoruś dzięki temu zwiększy import ropy o 33, 1 procent w porównaniu z 2010 rokiem i będzie przerabiać łącznie 21,5 min ton ropy. Na rynki zagraniczne zamierza wyeksportować 10,2 min ton produktów naftowych, zyskując za nie 7 mld USD. W ogólnej puli białoruskiego eksportu produkty naftowe zajmą 23,6 procent. Będą je odbierać jak dotychczas kraje bałtyckie, a zwłaszcza Łotwa, a także Holandia i Wielka Brytania. Część ropy trafi też do Polski. Produkty naftowe nie są jednak główną przyczyną niewprowadzania przeciwko Białorusi sankcji ekonomicznych przez UE. Zachodni politycy, w tym niemieccy, doskonale zdają sobie sprawę, że na Białorusi są do wzięcia konfitury w postaci prywatyzowanych zakładów, z których największe i najlepsze pozostają nadal w rękach państwa przynajmniej w 51 procentach. Zachodni politycy nie chcą też, by białoruskie koncerny wpadły w ręce Rosji. Wtedy bowiem Białoruś stałaby się całkowicie zależna od Moskwy, czego nawet Berlin chciałby uniknąć. Zachodnim koncernom zależy przede wszystkim na wejście w posiadanie białoruskich kombinatów petrochemicznych i chemicznych. Aleksander Łukaszenka doskonale zdaje sobie z tego sprawę i umiejętnie podbija bębenka. Na potencjalnych amatorów akcji białoruskich przedsiębiorstw padł blady strach, gdy Łukaszenka mianował dyrektorem kombinatu „Grodno- Azot” znanego rosyjskiego menedżera, a także eksdeputowanego Igora Żylina. Nawet członkowie białoruskiej nomenklatury orzekli, że nominacja ta jest wstępem do prywatyzacji kombinatu przez „Gazprom” i „Jewrochim”, które nie ukrywały swoich apetytów na to przedsiębiorstwo.

„Azoty” do prywatyzacji Sam Aleksander Łukaszenka także potwierdził, że Igor Teodorowicz Żylin ma przygotować grodzieńskie „Azoty” do prywatyzacji. To oświadczenie najprawdopodobniej spowodowało, że ofensywę na Białorusi rozpoczęła Litwa, stając się de facto adwokatem Mińska na terenie Unii Europejskiej i starając się zmiękczyć stanowisko UE w obecnym konflikcie. Litewska prezydent Dalia Grybauskaite na zamkniętym szczycie UE miała oświadczyć, że Aleksander Łukaszenka jest jedynym gwarantem niepodległości Białorusi, a także, że Zachód nie może dyktować każdemu narodowi, jaki system powinien sobie wybrać. Zdaniem komentatorów, za panią prezydent stoi były premier Litwy, szef Konfederacji Przedsiębiorców i współwłaściciel koncernu chemicznego „Alchema” – Bronisław Lubys. On także ma apetyt na grodzieńskie „Azoty”, jeżeli nie na całe, to przynajmniej na ich część. Tym bardziej, że Igor Żylin okazał się bardzo zdolnym menedżerem, który w ciągu roku postawił „Azoty” na nogi. Łukaszenka odpowiednio go do tego zmotywował. Jak ujawniono niedawno, obiecał mu, że jeżeli dobrze przygotuje prywatyzację; znaczący pakiet akcji przedsiębiorstwa przypadnie właśnie jemu. Obecnie Aleksander Łukaszenka zaskoczył wszystkich jeszcze bardziej i mianował Igora Żylina szefem całego Naftochemicznego Zjednoczenia. Białoruska nomenklatura przemysłowa wpadła w popłoch. Od razu orzekła, że jest to wstęp do prywatyzacji całej branży przez rosyjski kapitał. Eksperci także potwierdzili te przypuszczenia. Niektórzy rosyjscy komentatorzy już odtrąbili zwycięstwo, sądząc, ze cała branża należy już do rosyjskiego kapitału.

Co powie baćka? Według Rosjan, Łukaszenka nie może obecnie zadrzeć z Kremlem. Rosja jest bowiem jedynym sojusznikiem Białorusi ze wszystkich sąsiadów. Zachodnie koncerny, choć wymusiły na swych rządach niewprowadzanie sankcji, nie będą teraz inwestowały w białoruski przemysł. W wyniku „przedwyborczego terroru” zastosowanego przez Łukaszenkę wobec opozycji Białoruś utraciła image kraju spokojnego i stabilnego… Wydaje się wątpliwe, by Łukaszenka istotnie zamierzał sprzedać całą branżę naftowo-chemiczną rosyjskim koncernom, które polują na nią od dawna. Będzie starał się raczej podbijać stawkę, grając między dwiema stronami. Sprzeda branżę lub raczej jej część temu, kto więcej zapłaci. Komentator „Niezawisimoj Gaziety” twierdzi, że „Rosja mająca największe doświadczenie w rządzeniu Aleksandrem Łukaszenką nie zmarnuje okazji”, ale zapomina, że to białoruski prezydent jest mistrzem w wyprowadzaniu Rosji w pole. Jest jedynym politykiem na świecie, który w czasie swego urzędowania naciągnął Moskwę na 80 mld USD, otrzymując ropę po wewnętrznych rosyjskich cenach i nie dając Rosji nic w zamian. Włodzimierz Putin usiłował nałożyć cugle Łukaszence, wprowadzając cła eksportowe na rosyjską ropę dostarczaną Białorusi, ale osiągnął połowiczny sukces. Łukaszenka nie podpisał wszystkich dokumentów związanych z powołaniem Unii Celnej i Moskwa, chcąc ratować ten projekt geopolityczny, musiała pójść na ustępstwa, przyjmując formułę po pałam. Za ropę do celów eksportowych Białoruś będzie płacić cło. Za tę używaną do celów wewnętrznych – nie. Oznacza to, że gospodarka białoruska będzie nadal dotowana przez Rosję w wysokości 4 mld USD rocznie! Putin z obrzydzeniem musiał przyznać, że będzie nadal subsydiować Białoruś… W jednym jednak rosyjscy eksperci mają rację. Łukaszenka rozpoczął realizację tylu projektów społecznych, że bez inwestycji zewnętrznych gospodarka białoruska ich nie pociągnie. Należy się więc spodziewać, że w najbliższych miesiącach na Białorusi zacznie się prywatyzacja.

Marek A. Koprowski

Początek podziału UE? W lutym w UE zaostrzyły się spory w kwestii przyszłości strefy euro, reguł finansowania niewypłacalnych państw i ich banków oraz całego systemu politycznej eurowaluty. Sprawa nieformalnego podziału UE na coraz bardziej jednolitą i centralnie zarządzaną eurofederację (euro-Rzeszę z jedną polityką walutowogospodarczą) i resztę członków UE (z Wielką Brytanią, Szwecją, Danią, Polską i Czechami) wydaje się już przesądzona. 11 marca na „szczycie” 17 państw strefy euro zostanie to prawdopodobnie zatwierdzone. Władze i elity gospodarcze co najmniej kilku krajów strefy euro (jak np. Włoch, Irlandii, Belgii czy Finlandii) oceniają krytycznie lub wręcz atakują francusko-niemieckie dążenia do ujednolicenia podatku dochodowego od przedsiębiorstw (CIT) i systemów socjalnych we wszystkich krajach, gdzie obowiązuje eurowaluta. Inne próbują nie dopuścić do wprowadzenia przymusu znacznych cięć i ograniczeń budżetowych – sprzeciwiają się temu ostro zwłaszcza Grecy i Włosi. Jeszcze inne europaństwa nie chcą (postulowanego przez rządowy Berlin) zrównania za kilka lat ustawowego wieku emerytalnego do poziomu niemieckiego i hiszpańskiego, tj. 67 lat, który będzie wprowadzany w Niemczech stopniowo od stycznia przyszłego roku. Postulat ujednolicenia systemów rent i emerytur np. kanclerz rządu Austrii, Werner Faymann, określił jako „trudno wyobrażalny” z uwagi na duże różnice między obecnymi „modelami” w poszczególnych krajach UE. Jeszcze inni nie godzą się na forsowane przez rząd RFN i popierane przez władze Francji obowiązkowe wprowadzenie „hamulca” deficytu budżetowego i limitu długu do własnych konstytucji – jak w RFN. W sumie z tych postulatów wiodących sił UE nie są zadowolone władze co najmniej 15-16 innych krajów „Wspólnoty”. Wiele wskazuje jednak na to, że większość postulatów Berlina i Paryża zostanie 11 marca przeforsowana – chociaż być może niektóre z nich, jak np. konkretne sankcje za nieprzestrzeganie euroukładów, zostaną wyraźnie złagodzone. Wpływowy wśród eurofederastów premier Luksemburga, Jean-Claude Junker, stwierdził np. 14 lutego (w dniu obrad ministrów finansów państw strefy euro), nawiązując do forsowanego przez Berlin „paktu na rzecz konkurencyjności”: „Nikt nie sprzeciwia się postulowanej zwiększonej konkurencyjności w strefie euro, ale czyż nie wystarczą już istniejące instrumenty i regulacje?”. I ponownie zaapelował o priorytet pilnego powiększenia eurofunduszu ratunkowego dla zagrożonych finansów kilku państw. A jego krajan, minister finansów Luc Friedel, oznajmił podczas wspomnianych obrad, że ten fundusz musi zostać natychmiast powiększony o brakujące 200 mld euro – do sumy co najmniej 440 mld euro. Tymczasem Niemcy i Francuzi nadal nie chcą zgodzić się na systemowe, niejako automatyczne przyznawanie państwom zagrożonym niewypłacalnością kolejnych miliardów euro z kasy UE i własnej – bez spełnienia powyższych oraz innych postulatów i „reform”.

Sytuacja jednak zmienia się z dnia na dzień. W ostatnim tygodniu lutego nie brakowało opinii, że Niemcy i Francuzi, wobec dość powszechnego oporu, będą musieli ustąpić z części swoich postulatów. Wydaje się całkiem prawdopodobne, że w pierwszej kolejności ustąpią z obowiązku wpisania do konstytucji Grecji, Portugalii, Hiszpanii, Włoch i pozostałych euro-„grzeszników” wspomnianych hamulców zadłużenia. Bo i tak te konstytucyjne „hamulce” czy „kotwice” miałyby w polityczno-finansowej praktyce tych krajów i ich socjalistycznych władz znikome znaczenie. Wypada zauważyć, że również między Berlinem a Paryżem nie wszystkie ważne eurosprawy zostały już uzgodnione. Władze Francji zapowiedziały np., że nie zgodzą się na rezygnację z dotychczasowego indeksowania tzw. płacy minimalnej. Jest także niemal pewne, że nie zaakceptują zrównania francuskiego ustawowego wieku emerytalnego z niemieckim (we Francji podniesiono go jesienią ub. roku, po wielkich bataliach i ulicznych protestach lewicy i związków zawodowych, z 60 do raptem 62 lat). Ponadto Berlin i Paryż nie uzgodniły jeszcze ani sposobów kontroli realizacji forsowanego „paktu na rzecz konkurencyjności” i wspomnianych reform ani konkretnego spisu możliwych sankcji politycznych i finansowych za ich nieprzestrzeganie. Jednak wszystko powinno zostać uzgodnione i postanowione do końca marca – tak oświadczył twardo (15 lutego) minister finansów RFN Wolfgang Schäuble, główny rozgrywający tej eurobatalii.

Tomasz Mysłek

Jeden Wiśniewski Wysłuchałem wielokrotnie wystąpienia Sławomira Wiśniewskiego przed Zespołem sejmowym. Nie tylko nie usłyszałem odpowiedzi na wiele pytań, które miałem wcześniej, ale pojawiło się ich znacznie więcej. W tym to jedno – najważniejsze – czas nagrania. Jak wyjaśnił montażysta, czas został odtworzony i naniesiony później, a mówiąc wprost, naniesiony został podczas edycji filmu. Wyjaśnił też, że był to czas, "własny" jego kamery. Przez długi czas używałem kamer amatorskich podobnych do tej, którą Wiśniewski posłużył się na Siewiernym. Znam tylko jedną możliwość odtworzenia czasu całego nagrania – daje ją użycie funkcji Auto Date/Time w kamerze. Wówczas po włączeniu kamery data i czas są nagrywane na kilku pierwszych klatkach i do końca nagrania nie są już widoczne na filmie. Dopiero powtórne włączenie kamery spowoduje ponowne nagranie aktualnej informacji na początku sekwencji.

Na żadej z pierwszych wersji jego filmu nie widzieliśmy daty ani godziny, nie wiemy jednak, czy zawierają ją pierwsze klatki nagrania. Teraz sprawa najbardziej istotna. Posługiwałem się podobnymi kamerami przez kilka ładnych lat i nie zdarzyło mi się zmieniać w nich czasu na letni i zimowy. Najzwyczajniej zapominałem o tym, a poza tym jest to dosyć kłopotliwe, bo ta opcja jest najczęściej głębiej ukryta w menu urządzenia. Czy Wiśniewski zmienił w swojej kamerze czas na letni pomiędzy 26 marca i 10 kwietnia? Nie wiemy tego. Jeżeli nie, to jego drugie nagranie nie zaczęłoby się około godziny 8:49, ale o 9:49. Przy takim założeniu znacznie ciekawsze byłoby wcześniejsze nagranie z okna hotelu. Próbowałem odnaleźć cały ten film. Niestety, dostępne są tylko fragmenty prezentowane na posiedzeniu Zespołu sejmowego. Tutaj jedna spotkała mnie niespodzianka. Wiśniewski mówił o dwugodzinnym nagraniu, natomiast film, który zaprezentował, zaczyna się o godz. 7:19:16 (według czasu zimowego 8:19:16), a kończy około 8:38:00 (według czasu zimowego 9:38:00). Na taśmie, a przynajmniej w zapisie czasu, brakuje prawie godziny. Co się z nią stało?

S. Wiśniewski informuje Zespół, że zmienił ustawienie kamery w czasie trwania nagrania, kierując ją bardziej w stronę lotniska, nie wyjaśniając przyczyny. Jeszcze ciekawszą rzeczą był prezentowany przelot samolotu Ił-76: Na tym specjalnie przygotowanym fragmencie (nazwa pliku wideo "LADOWANIE ILA76") nie ma ani daty, ani godziny! Jeżeli S. Wiśniewski nie przestawił czasu z zimowego na letni, to znacznie ważniejszym nagraniem jest to od godz. 8:19 do 9:38, bo może nagrały się przynajmniej odgłosy katastrofy. Czy jest dostępne pełne nagranie z okna hotelu Novyj w Smoleńsku? Moonwalker

KaNo zwraca uwagę na dziwne parametry czasowe (lub czasami ich brak) w materiałach S. Wiśniewskiego

(http://fotoszop.salon24.pl/282927,jeden-wisniewski#),

przypominając, że jak sam SW stwierdził, parametry te zostały naniesione ex post filmowania, czyli podczas edycji tego, co zostało zapisane. (Ta kwestia jest niezwykle ważna, gdyż, jak zeznał SW, komisja J. Millera uznała parametry czasowe naniesione przez SW na jego film za istotny punkt w rekonstrukcji przebiegu zdarzeń). Swoją drogą ciekaw jestem, czy kopie tych zapisów SW wspaniałomyślnie przekazał zespołowi A. Macierewicza, czy też trzyma sobie w swoim laptopie na pamiątkę. O ile bowiem SW zrzucił (na niedługo przed swym przesłuchaniem sejmowym) do Sieci na youtube podretuszowaną kopię swojej księżycowej wędrówki po Siewiernym (podretuszowaną, gdyż jest cięcie po „symbolicznym strzale płonącego drzewa” o godz. 8:49 oraz brakuje słynnego „ja p...lę to nasz”), o tyle legendarnego „filmu o mgle” nie ma jak dotąd wcale. Miał on trwać bite dwie godziny, jak się jednak z biegiem posmoleńskich dni okazało, trwa on nie tylko dużo mniej, ale i w tym kulminacyjnym punkcie, jakim miało być „spadanie małego wojskowego szkoleniowego samolotu”

(33' materiału sejmowego http://www.polityczni.pl/smolensk,audio,51,5708.html)

na scenę wchodzą blacharze. To trochę tak, jak w filmie „Aktorzy prowincjonalni”, gdy nagle coś urywa się z dekoracji i zlatuje z hukiem na aktorów i przedstawienie się sypie. Oczywiście nikt zdrowy na umyśle (poza paranoikami smoleńskimi) nie podejrzewa, by SW, wyposażony w duszy w swój wyczulony mechanizm dokumentalisty i swym wojskowym rodowodem (88'), celowo wyłączył kamerę w tym kulminacyjnym momencie, dlatego też chciałoby się obejrzeć pełnometrażowy film „Mgła 0” (czyt. „Mgła zero”), by choć posłuchać dźwięków nadlatujących samolotów, a powinny tam być przynajmniej dwa nieudane podejścia do lądowania iła-76, a i może lądowanie jaka-40 (89' – SW przyznaje, że musiałby sprawdzić, czy nagrał się jak-40, choć chwilę wcześniej uznał, że i jak-40, i ił-76 zostały zarejestrowane).

A i może jeszcze jakieś dźwięki? Tyle wszak wtedy się w okolicach Siewiernego działo, a przecież sam SW był od 3-4 rano na nogach (91'). No chyba, że tam w hotelu więcej epizodów z blacharzami było albo pojawiły się jakieś dodatkowe techniczne usterki czy techniczne przerwy (SW przyznał (69'48'' materiału), że mu się „kaseta zagięła” wcześniej przed filmowaniem jego moonwalku, czyli księżycowego spaceru po Siewiernym; kaseta?). Sprawę takiej pełnej projekcji może jednak komplikować to, że, jak zeznał SW w sejmie, włączył on kamerę dopiero po 7-mej polskiego czasu (film zaczyna się o 7.19), czyli po 9-tej (jeśli wierzyć Ruskom) ruskiego, gdyż wcześniej było za ciemno na filmowanie. Gdyby to był 10 grudnia, to może bym się nie zdziwił, że w Rosji w okolicach 9-tej jest jeszcze ciemno, zwłaszcza w sobotę rano po ciężkim piątkowym wieczorze. Ale 10 Kwietnia? Jedyne wyjaśnienie to blacharze – było ich tak wielu, że SW zrobiło się ciemno przed oknami, ale przecież tenże SW w sejmie twierdził też, że ma mgłę nagraną od 6 rano pol. czasu (44' materiału), wyjaśniając jednej z posłanek i „miłemu państwu”, że niemożliwe było sztuczne domglanie lotniska i na czym polegają „warunki nielotne”. Manek na jednej ze swych fotograficznych rekonstrukcji podaje, jak prawdopodobnie wyglądała lokalizacja hotelowej kamery SW (http://picasaweb.google.com/118355005473258703478/DropBox?authkey=Gv1sRgCM3S1LTe7LejIQ#5577955040726201810). Na tym z kolei zdjęciu w albumie Manka

http://picasaweb.google.com/118355005473258703478/DropBox?authkey=Gv1sRgCM3S1LTe7LejIQ#5578122052956226546 jest jeszcze dokładniejsza analiza pozycji kamery SW. Tu zaś

http://picasaweb.google.com/118355005473258703478/DropBox?authkey=Gv1sRgCM3S1LTe7LejIQ#5578414047294164834 Manek sygnalizuje kwestię dwóch formatów (czy więc i dwóch kamer?) i dwóch (ewidentnie) kątów filmowania – z godz. 7-mej i z godz. 8-mej. SW zmienia w czasie filmowania mgły pozycję swojej kamery lub filmuje mgłę z dwóch kamer. Wszystko to jest o tyle istotne także dlatego, że SW skądsik wie, z której strony ma lądować polski tupolew („przecież tu jest podejście” 93'). Jak sam SW zeznał, wie on to stąd, że „dwa dni wcześniej” (?) (ten dziwny zwrot pojawia się już w 64' materiału) od tejże strony lądował samolot z Tuskiem i jego kamarylą (97'-98'; „dwa dni wcześniej” dwukrotnie powtórzone), ale przecież nasłuchując lądowań iła-76 zastanawia się, czy właściwie zamontował kamerę (92' zwłaszcza, że był „huk, że aż dudniało”, „dlaczego ja go słyszę, a nie widzę”). I, jak dodał SW, z tym wcelowaniem kamery we właściwy sektor, czyli na wschód, to był nie tyle „traf”, co ustawienie „na chybił-trafił” (97'), „było to takie założenie teoretyczne”. Nikt mu bowiem takiej informacji nie przekazywał, „nie było to wykalkulowane, po prostu tak ustawiłem kamerę”. No więc tenże ślepy lub mgielny traf sprawił, że SW mógł potem sfilmować księżycowy krajobraz, gdyby bowiem samolot nie podchodził do lądowania od wschodniej strony, to montażysta nie wiedziałby, gdzie samolot spadł. Ślepo-mgielny traf też sprawił, że akurat okno pokoju SW wychodziło na ten właściwy sektor podchodzenia do lądowania. Ślepo-mgielny traf sprawił jednak, że w chwili tego podchodzenia podeszli też do hotelowego okna blacharze (86' „Moje miejsce jest w hotelu albo przy montażowni”). „Cóż ja więcej mogę powiedzieć?” zaczął skromnie swoje długie wystąpienie SW (23' materiału). Jego występ zaczął się od projekcji „moonwalku” po (jak sam określił) „jakiejś katastrofie” (26' materiału) – tym razem jednak słychać było także głośne „ja p...lę to nasz” (55/55' materiału). Ile jest więc wersji smoleńskich materiałów SW? SW twierdzi, że nawet ptaki nie ćwierkały (34' materiału), tak było cicho. Ptaki jednak słychać znakomicie

(http://www.youtube.com/watch?v=iQ_5PrVDl9g np. 0'16''-0'18'', 0'36''-1'12'', 1'22''-1'36'' itd.), niech sam SW jeszcze raz się wsłucha. Na której wersji ptaki raczej nie ćwierkają? O tutaj, na tej (od 0'50'' materiału): http://www.youtube.com/watch?v=1G3GX2eoM80&feature=player_embedded#at=53 – tu bowiem, tj. w filmie „Syndrom katyński”, ćwierkają na pierwszym planie komórki nałożone przez jakiegoś ruskiego z kolei montażystę. To zresztą niezwykle ciekawe, iż Ruscy uznali, że tkwimy akurat w jakimś katyńskim syndromie, myśląc o realiach związanych z tragedią smoleńską. Czy nie prostszy byłby syndrom np. kabacki ze zwykłym wypadkiem lotniczym? Skąd Ruskom jakaś zbrodnia ludobójstwa przyszła w kontekście 10 kwietnia do głowy?

http://freeyourmind.salon24.pl/281797,oko-zaby-3

http://www.tvn24.pl/1,1663248,druk.html wywiad z R. Musiem

FYM

Fachowcy od podwójnej księgowości?

1. Na początku lutego Premier Tusk odwołał w nagłym trybie dotychczasowego Prezesa Głównego Urzędu Statystycznego, profesora Józefa Oleńskiego. Przez media wcześniej przetoczyła się fala informacji, że nastąpiło to po kontroli przeprowadzonej w GUS przez Kancelarię Premiera, która wykazała daleko idące nieprawidłowości w jego funkcjonowaniu. Chodziło ponoć o to, że część pracowników GUS otrzymywała oprócz wynagrodzeń wynikających z zatrudnienia także dodatkowe dochody z umów zleceń związanych z przeprowadzeniem spisu powszechnego. Wydaje się jednak ,że sprawa odwołania Prezesa GUS może mieć drugie dno i to daleko poważniejsze niż „nieprawidłowości” wykryte w tej instytucji przez kontrolerów z Kancelarii premiera Tuska. Na razie Premier Tusk powołał na pełniącego obowiązki Prezesa GUS dotychczasowego zastępcę profesora Janusza Witkowskiego i rządzący chcieliby jak najszybciej o tej sprawie zapomnieć. Okazuje się, że o tej sprawie zapomnieć się szybko nie da, bo w mediach pojawiają się coraz częściej publikacje o budzących poważne wątpliwości wstępnych danych statystycznych dotyczących wyniku finansowego sektora finansów publicznych za rok 2010.

2. Dane te pojawiły się w pierwszym tegorocznym numerze Biuletynu Statystycznego GUS, oparto je na informacjach przekazanych do GUS przez resort finansów i są rzeczywiście co najmniej zastanawiające. Otóż w jednej z tabel tego biuletynu (Źródła i sposób wydatkowania środków pieniężnych przez jednostki sektora finansów publicznych) w miesiącu grudniu po stronie wpływów pieniężnych w kategorii dotacje jest podana kwota 1247 mln zł podczas gdy w poprzednich 2 miesiącach (październik, listopad) były to kwoty 358 i 393 mln zł (a więc w grudniu kwota wpływów jest ponad 3- krotnie większa). Z kolei po stronie płatności (wydatków) widnieje kwota 3109 mln podczas gdy w grudniu poprzedniego roku była to kwota 11871 mln (prawie 4-krotnie większa), a w 2 poprzednich miesiącach tego kwartału październik, listopad) były to kwoty odpowiednio 7500 mln i 10898 mln (a więc ponad 2-krotnie i ponad 3-krotnie większe). Wygląda na to, że Minister Finansów przy pomocy tylko sobie znanych zabiegów rachunkowych obniżył deficyt budżetowy, a w konsekwencji i deficyt sektora finansów publicznych w miesiącu grudniu o 5-10 mld zł, choć jest to zabieg tylko na papierze. Być może na te zabiegi rachunkowe i ich konsekwencje w postaci publikowania danych statystycznych za cały rok , zawierających niewiarygodne dane za miesiąc grudzień, nie chciał się zgodzić były już Prezes GUS i to był prawdziwy powód jego odejścia.

3. Sprawa jest wbrew pozorom niezwykle poważna, ponieważ zaczął się miesiąc marzec, a do tej pory Minister Finansów nie podał ostatecznego wyniku budżetu państwa za rok 2010. Wynik ten za rok 2009 został podany w roku poprzednim 2 lutego, a za rok 2008 już 19 stycznia 2009 roku. Co jest przyczyna tak dużego opóźnienia i czy Minister Rostowski nie jest w stanie podać w tej sprawie precyzyjnych informacji 2 miesiące po zakończeniu roku budżetowego? Czy to opóźnienie nie wynika z faktu ,że szef resortu finansów, wystraszył się, że teraz po zamieszaniu z odwoływaniem Prezesa GUS, danym za cały rok 2010 dotyczącym wyniku finansowego sektora finansów publicznych ( wielkości deficytu tego sektora ,który zdaniem Rostowskiego wyniósł 7,9% PKB, a zdaniem wielu ekonomistów nie mógł być niższy niż 8,5% PKB) bacznie przyjrzy się teraz Eurostat i Komisja Europejska?

4. W każdym razie dla kandydatów na nowego Prezesa GUS mam radę. Jeżeli Premier Tusk będzie sprawdzał waszą wiedzę statystyczną i pytał ile to jest 10% ze 100 to proszę nie odpowiadać zgodnie z prawdą, że 10, tylko raczej pytaniem na pytanie. A ile Pan by chciał Panie Premierze, żeby było?. Taki właśnie fachowiec na Prezesa GUS jest potrzebny. Zdaje się bowiem się, że fachowcom od podwójnej księgowości z rządu Tuska nie wystarczają już zabiegi ,jakich dokonywali do tej pory w finansach publicznych, nie wystarczy już zabranie pieniędzy z OFE, potrzebne jest jeszcze fałszowanie statystyk. Nieśmiało tylko przypominam, ze podobnie było rok temu w Grecji.

Zbigniew Kuźmiuk

Turowski, "Stokrotka" i spółka W Polsce jedną z kluczowych ról w Ministerstwie Spraw Zagranicznych odgrywał do niedawna Tomasz Turowski, pułkownik peerelowskiego wywiadu MSW, pracujący według wszelkiego prawdopodobieństwa w okresie watykańskim także dla KGB i który z polecenia ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego czuwał w zeszłym roku nad organizacją katastrofy w Smoleńsku, by zacytować pomyłkę freudowską Rafała Ziemkiewicza z programu „Warto rozmawiać”. W tym samym czasie kolejny kraj tzw. pribałtyki uwalnia się od sowieckiej agentury. Litwini ujawnią dokumenty dotyczącedziałalności agentów sowieckiej służby na terytorium kraju z lat 1960-1990. Będą one dotyczyć osób, które jeszcze teraz mogą działać w życiu publicznym. Decyzja o ujawnieniu dokumentów KGB wynika z poprawek do ustawy lustracyjnej, przyjętych przez sejm Litwy w ubiegłym roku w czerwcu. W nowym prawie postanowiono, że dokumenty KGB zostaną upublicznione, a zadanie ich opracowania powierzono Centrum Badań nad Ludobójstwem i Oporem Mieszkańców. A przed Litwą były prawie wszystkie tzw. demoludy z Niemcami i Czechami na czele. Czesi poszli drogą najbardziej radykalną. Dzięki zastosowaniu opcji zerowej w służbach, stworzyli je od nowa i to mimo nacisków m.in. Stanów Zjednoczonych, według których proces transformacji służb powinien przebiegać tak jak w Polsce: poprzez przejęcie dla nowej władzy tych komunistycznych z rodowodem sowieckiego KGB. Czesi, o wiele bardziej pragmatyczni i kierujący się własnym interesem narodowym, jak to udowadnia chociażby prezydentura Vaclava Klausa, zbudowali służby całkowicie od nowa pozbywając się ludzi pracujących dla Sowietów. Umożliwiło to kilka lat temu ujawnienie stopnia infiltracji struktur władzy i gospodarki (w tym sektorów strategicznych) przez rosyjskie specsłużby i ich agenturę. W Czechach na początku lat 90. nastąpiła jeszcze jedna rzecz kluczowa: ujawnienie agentury komunistycznej w mediach I to na długo przed publicznym ujawnieniem przez MSW danych o tajnych Statnoj Bezpiecznosti (odpowiednika peerelowskiej SB). A u nas tymczasem nadal za medialne gwiazdy robią różne „Stokrotki”, a opór środowiska dziennikarskiego(jak i akademickiego) przeciwko jego lustracji, którą chciał przeprowadzić rząd Jarosława Kaczyńskiego, każe postawić tezę że infiltracja tej grupy zawodowej jest bardzo, ale to bardzo znaczna. Czwarta władza jest de facto pierwszą i to ona we współczesnym świcie kształtuje opinię społeczną. Decyduje, np. poprzez manipulowanie informacją o tym kto jest najlepszym politykiem (oczywiście Tusk), najznakomitszą partią (jakżeby inaczej jak nie PO), kto wróci do gry na wypadek zużycia się PO (oczywiście SLD), a kogo trzeba „zabić gazetą” (oczywiście PiS, jako zagrożenie dla układu). Media mainstreamowe konserwują więc kłamstwo smoleńskie i skupiają się na atakach na partię Kaczyńskiego. Jako tematy zastępcze serwuje się „rewolucje” w Egipcie, Libii, Tunezji, zamiast zając się np. dramatyczną sytuacją gospodarczą, czy brakiem odpowiedzialności Jaruzelskiego za zbrodnie grudniowe i przyczyną wycięcia tej postaci z filmu Krauzego. No i oczywiście smoleńska maskirowka: tu pojawi się jakiś nowy film z miejsca katastrofy, tu informacja z Okęcia iż śp. gen. Błasik pokłócił się ze śp. kpt. Protasiukiem, tu pojawi się zdanie z rozmów w kokpicie „Tak lądują debeściaki”, sugerujące że piloci byli samobójcami. I tak leci „cała prawda całą dobę” w WSI24, a wszystko po to, by odwrócić uwagę od meritum, m.in. odpowiedzialności politycznej Tuska i rządu za śmierć 96 osób z prezydentem RP na czele. Ta kampania będzie narastać. PiS przecież nie może przejąć władzy w Polsce. A nawet jeśli wygra – ma przegrać. Jak się już nie da rady dalej pompować Tuska, to można podpompować SLD (Iwiński, Kalisz, Cimoszewicz prawie codzień straszą nas z okienka), a po to by osłabić PiS nadyma się PJN (czy nie jest przypadkiem powtórka z operacji służb pt. powstanie PO?). Czechy się oczyściły. Podobnie większość demoludów, a teraz swoje brudy wypiera Litwa. A my zatrzymaliśmy się na etapie brydżowego stolika przy którym rozsiadło się wygodnie towarzystwo wzajemnej adoracji ze świata polityki, biznesu, służb specjalnych i mediów. Miał go przewrócić Jarosław Kaczyński, ale układ (do którego dobiły Samoobrona i LPR) okazał się silniejszy. Do tego straciliśmy elitę, która była zagrożeniem nie tylko dla wewnętrznego układu nomenklaturowego, ale także dla ekspansji Rosji z jej agenturą wpływu nad Wisła. Dla tej elity Polska była najważniejsza. Słowem jesteśmy ugotowani i możemy czekać jedynie na cud. Może karta odwróci się 1 maja… Antypeerel
Zakaz pracy ONI uwielbiają nam czegoś zakazywać. Tak jak troskliwa mama zakazuje dziecku wszystkiego (bo może zrobić sobie krzywdę biegając...), tak ONI zakazują nam. Z tym że my na ogół nie jesteśmy dziećmi. A jeśli jesteśmy - to od zakazywania mamy własnych rodziców! Bezpłatnie! A IM za "opiekę" trzeba płacić. Jak płaci się gangsterom. Niech ktoś spróbuje IM nie zapłacić! Jednym z najokropniejszych zakazów jest zakaz pracy
. 100 lat temu nikomu - nawet komunistom - do głowy by nie przyszło zakazać komuś pracy. Bo jak można zakazać komuś pracować?! Po 1917 roku Lejba (Leon) Bronstein (ps. Lew Trocki) wpadł jednak na pomysł, by w Rosji Sowieckiej nieposłusznym zakazać pracy. Jedynym pracodawcą miało być państwo - więc w ten sposób niepokorni mieliby wymrzeć. No ale trockizm to kierunek na lewo od komunizmu. Teraz trockizm wraca. Trockistką jest p. Hilaria Clintonowa, trockistą był b. burmistrz Londynu p. Ken Livingstone. Gdy dwadzieścia lat temu jechałem do Anglii, na promie spytano mnie, czy nie mam aby zamiaru w Anglii pracować. Bo jeśli chcę być szulerem - to w porządku, bardzo prosimy; ale jeśli chciałbym uczciwie pracować - to mnie do Zjednoczonego Królestwa nie wpuszczą! Socjalizm to świat postawiony na głowie. W Polsce też zakazuje się pracy imigrantom. Proszę sobie wyobrazić: jest krzywy chodnik, nie ma komu go naprawić, jest chętny uciekinier np. z Pakistanu - ale nie wolno go zatrudnić i dać mu uczciwie przy naprawie zarobić. Za to zamyka się go w obozie dla azylantów - co kosztuje nas 7000 zł miesięcznie. Od łebka! Dom wariatów. Bardzo kosztowny, niestety... Zakazuje się kobietom pracy w niektórych zawodach. Zupełnie jakby same nie wiedziały, jaką pracę mogą wykonywać, a jakiej nie. Proszę sobie wyobrazić, że nie ma zakazu pracy kobiet jako szambonurków - a jakoś w tym zawodzie nie ma ani jednej kobiety (Feministki! Zadbajcie o parytet!). Natomiast jeśli w jakiejś branży zakazu nie ma, ale pracodawca nie chce kobiety zatrudnić (bo byłaby jedynaczką - i trzeba by dla niej budować osobną toaletę, zapewnić ciepłą wodę itd. oraz dbać, by jej nie zgwałcono...) - to pracodawca płaci grzywnę za "dyskryminację"!! Dom wariatów... Najgorszy jednak jest zakaz pracy dzieci. Te "dzieci" mają po 13, 15 czy 16 lat, ale wyglądają często tak, że człowiek bałby się spotkać z nimi w ciemnej ulicy - i jeśli na kogoś napadną, to jako młodociani mają ulgi albo w ogóle zamiast kary idą do "poprawczaka" na "resocjalizację" (czytaj: na naukę bandyckiego rzemiosła). Natomiast uczciwie pracować - im nie wolno!! Nic dziwnego, że napadają. Z czegoś przecież muszą żyć. Zakaz pracy dzieci to cios w ludzi biednych. To biedna rodzina ma na ogół więcej dzieci - i ich praca pozwoliłaby jej godnie żyć, zamiast korzystać z "opieki społecznej". To dziecko najprawdopodobniej i tak nie pójdzie na uniwersytet - a pracując przy naprawianiu chodników nauczyłoby się popłatnego fachu... ale cóż: zakazano! Więc zostaje bandytą. Hańba!

Walka z globalnym ociepleniem trwa Do tej pory wydawało mi się, że rekord absurdu ustanowił pewien "uczony", który postanowił walczyć z GLOBCIem za pomocą... wytrucia całego życia w oceanie. Wykrył mianowicie, że najwięcej dwutlenku węgla wydalają rozmaite żyjątka z oceanów. I jakby to-to w całości wytruć - z delfinami włącznie - to można by Ziemię uratować. Okazuje się, że są lepsi. Też zresztą Amerykanie. Agencje doniosły, że amerykańscy naukowcy przeprowadzili badania, z których wynika, że odwrócić skutki GLOBCIa - i to na wiele lat - mogłaby (trzymajcie mnie Państwo!) "regionalna wojna atomowa". Według nich wykorzystanie 0,03% obecnego arsenału atomowego na świecie wyzwoliłoby do atmosfery ziemskiej około 5 mln ton czarnego węgla, co skutkowałoby globalnym oziębieniem klimatu. Niestety, biadolą owi "uczeni", "tego typu rozwiązanie miałoby jednak katastrofalne skutki dla rolnictwa i globalnej sytuacji żywnościowej oraz mogłoby bardzo poważnie uszkodzić ziemską strefę ozonową". Przy takich pomysłach Adolf Hitler wydaje się miłą alternatywą..

Czy Chrystus nie mówił czegoś o ludziach małej wiary? Unia Polityki Realnej oraz Wolność i Praworządność to partie, które walczą o powrót do normalności. Niestety: najwyraźniej nie potrafiliśmy do tego prostego programu przekonać niektórych naszych Członków. Na stronie UPR pojawił się tekst:

http://www.uniapolitykirealnej.pl/wiadomoci/540-kw-liga-wolnoci

kol. Zbigniewa Majznera, prezesa O/Szczecin WiP, proponujący start w wyborach nie jako partia, lecz jako komitet wyborczy złożony z przedstawicieli PJN, PR, UPR i WiP. Pomysł jak pomysł – zawsze warto nad każdym pomysłem się zastanowić – choć ja uważam go za (a) absurdalny i (b) nierealny, bo agentura powołana po to, by zaszkodzić i nam i PO i PiSowi, na pewno go nie przyjmie – a jeśli przyjmie, to w takiej formie, by nas wykolegować, jak to już miało miejsce w przeszłości. Nie należy też zapominać o reakcji naszego elektoratu... Powtarzam: nie chodzi o meritum tego pomysłu – lecz właśnie o formę. Jeśli dostaję maila od p. Marka Ciesielczyka, który proponuje siedmiu liderom rozmaitych partyj wspólny start – to ja to rozumiem; oczywiście: nie odpowiem – ale rozumiem. Natomiast jeśli na taki pomysł wpada Członek partii, to normalną drogą jest zgłoszenie tego pomysłu władzom Partii – do ew. akceptacji i realizacji. Publikowanie ponad głowami Władz własnej Partii apelu do tych władz i władz innych partyj jest właśnie wprowadzaniem na miejsce praworządności – chaosu prawnego. Co jest niedopuszczalne. Przy okazji kol. Majzner imputuje WiPowi i UPR-owi chęć „startu samodzielnego z nadzieją przekroczenia 3-procentowego progu i uzyskania subwencji z budżetu”. Kol. Majzner nie czyta najwyraźniej moich wypowiedzi (m.in. 16-II na moim własnym portalu), gdzie piszę: Pytającym o cele wyborcze odpowiadam:

Skala oceny wyniku: 15% - 6 10% - 5 7% - 4 5% - 3 3% - 2 poniżej 3% – pała i won z polityki, panie JKM.

My liczymy, że w nadciągającym kryzysie zostaniemy partią co najmniej współrządzącą – a kol. Majzner, okazuje się, myśli o trzech procentach. Oczywiście: pieniądze się przydają, nawet bardzo - ale pieniądze są efektem ubocznym - a nie celem! To właśnie dlatego polscy sportowcy, zdobywający medale jako młodzicy i juniorzy, potem "gdzieś znikają". Bo się ich uczy taktycznej walki o premiowane VI miejsce - podczas gdy ich rówieśnicy walczą o ZWYCIĘSTWO! I nic innego ich nie interesuje. Co nie znaczy, że po zawodach nie wezmą premii za VI miejsce. Jak to Chrystus mówił? Coś o „ludziach małej wiary” - o ile pamiętam? A miał nie parę tysięcy Członków i Sympatyków, tylko raptem Dwunastu Apostołów. 

Traktować jak psa Lewicowcy mają masę pięknych haseł – kryjących w sobie złowrogą treść. Na przykład: „Zwierzęta należy traktować tak samo, jak ludzi”. Po chwili zastanowienia się przyznamy, że jest to równe zaleceniu „Ludzi należy traktować jak zwierzęta” – i to się właśnie dzisiaj robi. Na przykład: chore zwierzę się usypia – nieprawda-ż? Więc i dla ludzi wskazana jest euthanazja. Proste? O tym, jak tresować szczeniaka, decyduje nie suka i nie pies – lecz jego pan. I rzeczywiście: nie ojciec i nie matka decydują o kształceniu dziecka – tylko ich pan. To urzędnik państwowy zatwierdza programy szkolne – również szkół nazywanych niesłusznie „prywatnymi”. Są one w dalszym ciągu reżymowe – bo muszą uczyć tego, co im każe aktualny reżym; „prywatność” polega na tym, że trzeba za tę przyjemność po raz drugi zapłacić. Po raz pierwszy to już płacimy w podatkach. To pan decyduje o tym, czy, kiedy i na co szczepić psa... I tak samo tu: urzędnik państwowy wprowadza szczepienia obowiązkowe. Warto zaznaczyć, że nasz Pan wkracza tu często w kompetencje bezpośredniego pana – nakazując również szczepić zwierzęta!!! Jest jednak jeden wyjątek: psy nie muszą płacić składki medycznej. Wolno więc im leczyć się prywatnie. Dzięki czemu z leczeniem kota nie ma najmniejszych problemów. Z ludzi natomiast zdziera się składkę (200 zł miesięcznie) i potem nieborak musi godzinami wystawać w kolejkach – lub zapłacić po raz drugi. Byłoby z ogromną korzyścią dla ludzi, by Władza potraktowała ich jak psy – i pozwoliła nie płacić składki i leczyć się samemu. Przecież z tych 200 zł 80 idzie na rozkurz (z czego 16 na pensje biurokratów – a 64 zł na zupełne zmarnowanie). Gdyby wolno nam było zatrzymać te 200 zł... Niestety: IM tak zależy na tych 16 zł, że nie pozwolą nam zejść na psy! JKM

Szlamowanie ze znieczuleniem W ubiegły czwartek rząd premiera Donalda Tuska odbył pielgrzymkę ad limina do Izraela. Piszę ten felieton 21 lutego, a więc jeszcze przed pielgrzymką, o której Władysław Bartoszewski powiada, że jest dowodem rosnącej pozycji naszego nieszczęśliwego kraju na światowej arenie, ale kto by tam traktował serio deklaracje Władysława Bartoszewskiego? Zamiast tedy komentować deklaracje tego przestarego starca, przyjrzyjmy się lepiej sekwencji wydarzeń, które tę pielgrzymkę poprzedziły, a lepiej zrozumiemy, co czeka nasz nieszczęśliwy kraj w najbliższej i dalszej przyszłości. Pierwszym wydarzeniem, na które warto zwrócić uwagę, jest spotkanie, jakie 18 sierpnia 2009 roku odbył rosyjski prezydent Dymitr Miedwiediew z izraelskim prezydentem Szymonem Peresem w Soczi. Szymon Peres oświadczył, że obiecał rosyjskiemu prezydentowi, iż Izrael nie zaatakuje Iranu i że załatwi z prezydentem Obamą zablokowanie umieszczenia tarczy antyrakietowej w Polsce. Krótko mówiąc, przedstawił rosyjskie korzyści z tego spotkania. A jakie były koncesje Rosji dla Izraela? Tego oczywiście nie wiemy, ale zaledwie miesiąc później, 17 września 2009 roku prezydent Obama rzeczywiście ogłosił rezygnację USA nie tylko z antyrakietowej tarczy, ale w ogóle – z aktywnej polityki w Europie Wschodniej – co oznaczało całkowite załamanie polityki wschodniej prezydenta Kaczyńskiego. Dlaczego prezydent Obama to zrobił – tego oczywiście nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby po kilkudziesięciu latach się okazało, że ruska razwiedka weszła w posiadanie oryginalnego aktu urodzenia amerykańskiego prezydenta – bo w USA nigdzie nie można go znaleźć. Byłżeby zatem w Moskwie? To by wiele tłumaczyło, zarówno wtedy, jak i teraz, ale jest to naturalnie tylko jedna z możliwych hipotez. Tak czy owak, Ameryka wycofała się z aktywnej polityki w Europie, co oznaczało, że odtąd ramy polityki europejskiej wyznaczane są przez strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie. W ramach tego partnerstwa, na ubiegłorocznym, październikowym szczycie w Deauville, gdzie gospodarzem był francuski prezydent Mikołaj Sarkozy, Nasza Złota Pani Aniela spotkala się z rosyjskim prezydentem Dymitrem Miedwiediewem. Szczyt w Deauville miał charakter nieformalny, więc nie zapadły tam żadne decyzje, ale po co tu jakieś decyzje, kiedy – ja mówi poeta – „tylko kiwnąć – Żyd już wie”? I rzeczywiście – w miesiąc później 19 listopada, na już jak najbardziej formalnym szczycie NATO w Lizbonie ogłoszone zostało strategiczne partnerstwo NATO – Rosja. W ramach tego strategicznego partnerstwa również nasz nieszczęśliwy kraj, jako przecież członek NATO, musiał otrzymać jakieś zadania. A jakie? Ano – o tym wiedzieliśmy już w miesiąc po katastrofie w Smoleńsku, kiedy to red. Michnik, a za nim – całe stado autorytetów moralnych i intelektualistów zaczęło naszemu nieszczęśliwemu krajowi stręczyć „pojednanie” z Rosją. Pojednanie – to znaczy konkretnie co? Ano – zgodę na status „bliskiej zagranicy” – bo inne postacie „pojednania” Rosji nie interesują. Ale i „bliska zagranica” to konkretnie co? Ano – możliwe, że to „strefa buforowa”, o której – jako o warunku sowieckiej zgody ma zjednoczenie Niemiec wspominał na spotkaniu ministrów spraw zagranicznych OBWE w Wiedniu minister Edward Szewardnadze. Wkrótce po szczycie w Lizbonie rozpoczęły się jaśminowe rewolucje w arabskich państwach Afryki Północnej, co wywołuje mieszane uczucia w USA i Izraelu, ponieważ oznacza koniec epoki „naszych sukinsynów”, a początek – jeszcze nie wiadomo – czy modelu tureckiego, w którym demokrację kontroluje wojsko, czy też irańskiego – w którym demokrację kontrolują ajatollahowie przy pomocy strażników rewolucji. Bo demokrację ktoś musi kontrolować i jeśli nie robią tego tajniacy – tak jak, dajmy na to – u nas – no to albo armia, albo ajatollahowie. Krótko mówiąc - czasy idą niepewne, złoto się przyda. Podczas kiedy u nas śledzimy słupki sondaży i rozcinamy na czworo każdy włosek śledztwa smoleńskiego, 18 lutego, a więc już po wizycie w Izraelu połowy rządu niemieckiego z Naszą Złota Panią Aniela na czele, izraelska gazeta „Haarec” przyniosła informację o uruchomieniu przez izraelski rząd do spółki z Agencją Żydowską programu odzyskania „żydowskiego” mienia w Europie Środkowej. Najpierw trzeba je „zlokalizować” a potem – „odzyskać”. I jednym i drugim ma się zajmować specjalna grupa „HEART” której prezesem został Rafi Eitan, a dyrektorem zarządzającym – Bobby Brown z Nowego Jorku. Całość technicznie koordynuje Ania Wierchowskaja, która w swoim czasie uczestniczyła w operacji szlamowania przez organizacje przemysłu holokaustu szwajcarskich banków, więc ma w tym eksperiencję. Podstawą działania grupy „HEART” ma być rezolucja konferencji w Pradze z 2009 roku, na której nasz nieszczęśliwy kraj reprezentował nieszczęsny Władysław Bartoszewski. Ta rezolucja nie jest wprawdzie „prawnie wiążąca”, ale jest „wiążąca moralnie”. Dlatego Ania Wierchowskaja oznajmia zainteresowanym, że „nie trzeba mieć tytułu własności mienia aby spełniać warunki. Jeśli zainteresowani sądzą, że posiadali takie mienie, albo czerpali z niego zyski, powinni wypełnić formularz”. „Jeśli sądzą, że posiadali”! Cóż za piękny tytuł do rekompensaty! To dopiero „złote żniwa”! I dopiero w tym kontekście możemy zrozumieć działalność „światowej sławy historyka” oraz wszystkich jego krajowych kolaborantów, tych wszystkich „maleńkich uczonych” z tych wszystkich centrów badań nad zagładą Żydów. Cóż to za problem przypomnieć sobie, że przodkowie posiadali przedsiębiorstwo wypłukiwania złota z powietrza? Przy takich kryteriach kwota 65 mld dolarów, jaką niedawno wymienił b. ambasador Izraela w Polsce Szewach Weiss, wydaje się nawet powściągliwa. Program ma ruszyć z kopyta już od maja, kiedy my akurat po uroczystych obchodach rocznicy katastrofy smoleńskiej, będziemy pełni dziękczynienia za beatyfikację Jana Pawła II , a przedtem – o co właśnie zaapelował przewielebny ks. Oder – zbierali informacje o cudach, jakie się dokonały za sprawą błogosławionego. Dopiero na tym tle lepiej możemy ocenić doniosłość pielgrzymki rządu premiera Tuska ad limina w celu poinformowania o decyzjach, jakie rząd izraelski podjął wspólnie z Naszą Złotą Panią Anielą – no i domyślić się dalszych losów naszego nieszczęśliwego kraju. SM

O Kościele i papieżu – o. Roger Tomasz Calmel OP „Mój kraj mnie zranił” – tak napisał młody poeta w roku 1944, w czasie czystki[1], gdy zwierzchnik państwa [Karol de Gaulle] nieugięcie prowadził złowieszcze zadanie, przygotowane ponad cztery lata wcześniej. Mój kraj mnie zranił – to nie jest coś, co chciałoby się ogłosić całemu światu. Jest to raczej sekret, o którym szepcze się samemu sobie z wielkim smutkiem, mimo wszystko próbując zachować nadzieję. Będąc w Hiszpanii w latach 50. XX wieku, zapamiętałem ogromną rezerwę, z jaką moi przyjaciele, niezależnie od swej przynależności politycznej, wypowiadali się na temat pewnych aspektów wojny domowej. Ich kraj ciągle ich ranił. Ale co począć, gdy nie jest to już tylko sprawa doczesnej ojczyzny, ale sprawa Kościoła – oczywiście nie samego w sobie, ponieważ pozostaje on zawsze święty i bez cienia błędu, tylko Kościoła reprezentowanego przez jego widzialną głowę; gdy jest to sprawa tego, kto obecnie dzierży prymat św. Piotra?[2] Jak powinniśmy się do tego odnosić, jaki ton głosu należy przyjąć, gdy przyznamy się sami sobie w sekrecie: „Ach! Rzym mnie zranił!”? Niewątpliwie publikacje tzw. dobrej prasy nie przestaną nas informować, że w ciągu minionych 2000 lat Kościół nigdy nie miał tak wspaniałego pontyfikatu. Ale kto mógłby traktować poważnie te chóralne pieśni pochwalne establishmentu? Gdy obserwujemy, co jest nauczane i praktykowane w łonie Kościoła w czasie obecnego pontyfikatu, a raczej gdy obserwujemy, co w nauce i praktyce zostało zaniechane, oraz to, że legalna hierarchia kościelna, która mieni się prawdziwym Kościołem, nie wie, jak chrzcić dzieci, grzebać zmarłych, ważnie sprawować Mszę św., odpuszczać grzechy w czasie spowiedzi; gdy z przerażeniem widzimy rozprzestrzenianie się wpływów protestanckich niczym brudnej fali powodziowej, a najwyższa władza nie wydaje zdecydowanego rozkazu zamknięcia tamy; jednym słowem, gdy stajemy wobec tego, co się dzieje, musimy wręcz powiedzieć: „Ach! Rzym mnie zranił”. Wszyscy wiemy, że chodzi o coś innego niż grzeszność, w pewnym sensie prywatną, której dzierżawcy prymatu Piotrowego aż nazbyt często ulegali w historii. W tamtych przypadkach ich ofiary, mniej lub bardziej skrzywdzone, mogły się bronić względnie łatwo, zachowując większą czujność w zakresie osobistego uświęcenia. Musimy zawsze zważać na nasze uświęcenie. Jednakże – i to jest coś, czego nigdy w przeszłości nie widziano w takim stopniu – niegodziwość, na którą zezwala człowiek, który dzisiaj zajmuje tron Piotrowy, polega na tym, że porzuca się najważniejsze środki uświęcenia pod wpływem zręcznych manewrów innowatorów i dysydentów. Papież pozwala na systematyczne podkopywanie autorytetu słusznej doktryny, sakramentów i Mszy św. Stawia nas to w wielkim niebezpieczeństwie. Jeśli nawet uświęcenie dusz nie stało się całkowicie niemożliwe, to z pewnością jest o wiele trudniejsze – a przecież jednocześnie jego potrzeba jest o wiele bardziej nagląca. Czy jednak w tym niebezpiecznym i kluczowym momencie wciąż jest możliwe, by prosty wierny – mała owieczka z ogromnej trzody Jezusa Chrystusa i Jego wikariusza – nie stracił ducha, by nie padł łupem potwornego aparatu, który sukcesywnie zmusza do zmiany wiary, kultu, zwyczajów religijnych, pobożności – innymi słowy: do zmiany jego religii? Ach! Rzym mnie zranił! Byłoby czymś naprawdę słusznym i sprawiedliwym powtarzać samemu sobie z łagodnością słowa prawdy, proste słowa nadprzyrodzonej prawdy zaczerpnięte z katechizmu, tak by nie powiększać istniejącego zła, lecz raczej pozwolić dać się głęboko przekonać nauce zaczerpniętej z objawienia, że pewnego dnia Rzym zostanie uleczony, a fałszywy „Kościół” zostanie zdemaskowany i nagle obróci się w proch. Jego siła bierze się bowiem przede wszystkim z faktu, że jego kłamliwa nauka, prezentowana jako prawda, nie została odrzucona przez hierarchów. W samym centrum tego nieszczęścia chciałoby się przemawiać słowami, które współbrzmią z tajemniczym, bezsłownym szeptem Ducha Świętego w samym sercu Kościoła. Ale od czego zacząć? Bez wątpienia przywołując pierwszą prawdę dotyczącą zwierzchnictwa Jezusa Chrystusa nad Kościołem. Zechciał On, by Jego Kościół miał swoją widzialną głowę w osobie Biskupa Rzymu, który jest Jego ziemskim zastępcą i jednocześnie biskupem wszystkich biskupów, całej trzody Pańskiej. Przekazał mu prerogatywę Skały, tak by gmach Kościoła nigdy nie runął. Modlił się, by przynajmniej on, spośród wszystkich innych biskupów, nie doprowadził wiary do ruiny; aby, nawróciwszy się po wszystkich upadkach, które musiały mu być oszczędzone, utwierdzał swoich braci w wierze – lub jeśli on sam tego nie uczyni, aby z pewnością dokonał tego jeden z jego najbliższych następców. Jest to niewątpliwie pierwsza pocieszająca myśl, którą Duch Święty podaje nam w tych smutnych dniach, w których Rzym – przynajmniej częściowo – doświadcza najazdu sił ciemności: nie ma Kościoła bez nieomylnego, obdarzonego prymatem wikariusza Chrystusowego. Co więcej, bez względu na nędzę ­– nawet w sferze religijnej – swego widzialnego i tymczasowego zastępcy to Pan Jezus jest Tym, który wciąż rządzi Kościołem, Tym, który rządzi swoim zastępcą w rządzeniu Kościołem, Tym, który tak mądrze rządzi, by Jego zastępca nie mógł włączyć swego nadrzędnego autorytetu we wstrząsy ani nie współdziałał w zmienianiu religii. Przez zasługę dobrowolnej i skutecznej męki Chrystusowej Boska moc Jego królowania w niebie sięga aż tak daleko. On przewodzi swemu Kościołowi i od wewnątrz, i z zewnątrz, On też ma władzę nad całym wrogim Mu światem.

Modernistyczna strategia Strategia modernistów przewiduje dwa etapy: po pierwsze, tworzy się równoległą, heretycką hierarchię, której wpływ nakłada się na działania prawowiernej hierarchii; następnie angażuje się ją w działalność duszpasterską, zmierzającą ku „wielkiej odnowie”, która przemilcza lub wypacza prawdy wiary; która odmawia udzielania sakramentów lub sprawuje je w sposób wątpliwy. Wielką przebiegłością modernistów jest używanie tego piekielnego duszpasterstwa zarówno przy fałszowaniu świętej doktryny powierzonej przez Wcielone Słowo Boże hierarchicznemu Kościołowi, jak i przy zmienianiu bądź nawet destrukcji świętych znaków łaski, których Kościół jest wiernym szafarzem. W rzeczy samej Głowa Kościoła zawsze jest nieomylna, zawsze bez zarzutu, zawsze święta, bez żadnych zakłóceń i zastojów w Jej trudzie uświęcania. I ta Głowa jest jedyną władzą dla wszystkich innych, nawet najwyższych, które jedynie dzierżą władzę przez Nią i dla Niej. Ale tą świętą Głową, bez żadnej skazy, całkowicie odłączoną od grzeszników i wyniesioną ponad niebiosa, nie jest papież! Jest nią Ten, o którym List do Hebrajczyków mówi tak doniośle; jest nią Najwyższy Arcykapłan – Jezus Chrystus.

Władza papieska Jezus, nasz Odkupiciel, zanim wstąpił do nieba i stał się niewidzialny dla naszych oczu, zechciał poprzez krzyż ustanowić dla swojego Kościoła ponad i poza licznymi szczególnymi posługami jedną posługę powszechną – widzialnego wikariusza, który samotnie dzierży naczelną jurysdykcję. Nadał mu niniejsze prerogatywy:

„Ty jesteś opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go” (Mt 16, 18).

„Panie, ty wszystko wiesz; ty wiesz, że cię miłuję. Rzecze mu: Paś owce moje” (J 21, 17).

„Ale ja prosiłem za tobą, aby nie ustała wiara twoja; a ty kiedyś, nawróciwszy się, utwierdzaj braci twoich” (Łk 22, 32). Jeśli zatem papież jest widzialnym zastępcą Jezusa Chrystusa, który wstąpił do niewidzialnych niebios, nie jest nikim więcej, jak tylko wikariuszem, vices gerens (‘pełniący zastępstwo’); pełni czyjś urząd, ale pozostaje sobą. Łaska, która nadaje życie Mistycznemu Ciału, nie pochodzi od papieża. Ta łaska, tak samo dla papieża, jak i dla nas, pochodzi od jedynego Pana – Jezusa Chrystusa. Tak samo ma się rzecz ze światłem Objawienia. Papież ma swoją szczególną rolę jako strażnik środków łaski – siedmiu sakramentów – podobnie jak objawionej prawdy. Otrzymuje specjalną pomoc, żeby być strażnikiem i wiernym sługą. Ale jeśli papież ma otrzymywać to specjalne wsparcie w wykonywaniu swej władzy, nie może zaniedbywać jej wykonywania. Ponadto, chociaż jest chroniony przed popadnięciem w błąd, gdy angażuje nieomylność, może się mylić w innych przypadkach. Ale nawet błąd popełniony przez papieża w sprawach, które nie angażują jego nieomylności, nie powstrzymuje jedynej Głowy Kościoła, niewidzialnego Arcykapłana, od nieustannego rządzenia swym Kościołem; nie pozbawia też Jego łaski skuteczności ani Jego prawa słuszności. Pomimo tego błędu Chrystus może przecież ograniczać miarę upadków swego widzialnego zastępcy lub też powołać, bez zbędnej zwłoki, nowego, godnego papieża, który naprawi zepsucie lub zniszczenie dopuszczone przez jego poprzednika. Dzięki temu nieudolność, słabość czy nawet jakaś zdrada ze strony papieża nie trwają dłużej niż jego ziemska egzystencja. Pan Jezus po swym wniebowstąpieniu wybrał i ustanowił 263 papieży. Niektórzy, niezbyt wielu, byli tak wiernymi wikariuszami, że wzywamy ich świętego wstawiennictwa jako przyjaciół Boga. Jeszcze mniejsza jest liczba tych, którzy dokonali bardzo poważnych nadużyć. Większość jednak wiernie wypełniała swe obowiązki, ale żaden z nich, piastując urząd papieski, nigdy nie zdradził i nie mógłby zdradzić [Chrystusa] do tego stopnia, by na mocy swego autorytetu wprost nauczać herezji. Biorąc pod uwagę, że jest to prawdziwe w przypadku każdego papieża z osobna i wszystkich ich razem w relacji do królującej w niebie Głowy Kościoła, w obliczu słabości konkretnego papieża nie wolno nam zapominać o trwałości i świętości władzy naszego Zbawiciela ani o Jego mądrości i mocy. Trzyma On bowiem w swojej prawicy nawet niegodnych papieży i który utrzymuje ich niegodziwość w ściśle określonych granicach. Aby jednak pokładać tę ufność w najwyższą, niewidzialną Głowę Kościoła, nie usiłując równocześnie negować poważnych upadków, od których, pomimo swych prerogatyw, Biskup Rzymu, widzialny zastępca [Chrystusa], dzierżca kluczy do królestwa niebieskiego, nie jest bynajmniej wolny; aby pokładać w Panu Jezusie to realistyczne zaufanie nie usiłujące obejść jakoś tajemnicy następcy Piotra obdarzonego specjalnymi przywilejami, ale też podlegającego ludzkim słabościom; aby ten przytłaczający nas niepokój mógł zostać ukojony teologiczną cnotą nadziei, jaką pokładamy w Najwyższym Kapłanie – jest oczywiste, że nasze życie wewnętrzne musi być skoncentrowane na Jezusie Chrystusie, a nie na papieżu. To oznacza, że nasze życie wewnętrzne – z całym szacunkiem dla papieża i hierarchii – nie może się opierać na hierarchii i papieżu, ale na Boskim Kapłanie, Kapłanie, który jest Słowem Wcielonym, Odkupicielem, od którego widzialny, naczelny wikariusz zależy bardziej nawet, niż pozostali kapłani. Bardziej niż inni, ponieważ ze względu na swój wyjątkowy urząd znajduje się on pod szczególną opieką Jezusa Chrystusa. Bardziej niż inni, w bardziej dostojny i niepowtarzalny sposób, nie może zaprzestać utwierdzania swych braci w wierze. Kościół nie jest mistycznym ciałem papieża – Kościół wraz z papieżem jest Mistycznym Ciałem Chrystusa. Gdy wewnętrzne życie chrześcijan jest coraz bardziej skupione na Chrystusie, nie popadają oni w rozpacz, nawet gdy cierpią z powodu upadków papieża, czy będzie to Honoriusz I, czy rywalizujący ze sobą papieże średniowiecza, czy też – nie daj Boże! – papież, który ulegnie błędom szerzonym przez modernizm. Jeśli Chrystus Pan jest zasadą i duszą życia wewnętrznego chrześcijan, nie muszą oni oszukiwać samych siebie w kwestii upadków papieża, by nadal być pewni jego władzy; wiedzą, że te grzechy nigdy nie osiągną takich rozmiarów, by Jezus Chrystus zaprzestał rządzić swoim Kościołem, ponieważ błędy Jego zastępcy nigdy nie będą w stanie pozbawić Go tej władzy. W dalszym ciągu Pan będzie prowadzić takiego ulegającego błędom papieża, strzegąc go od zaangażowania jego autorytetu do wypaczania wiary, którą otrzymał z nieba.

Prawdziwe posłuszeństwo Życie wewnętrzne skoncentrowane na Jezusie Chrystusie, a nie na papieżu, nie ignoruje bynajmniej papieża: w przeciwnym razie przestałoby być chrześcijańskim życiem wewnętrznym. Wewnętrzne życie skupione na osobie Pana Jezusa uwzględnia urząd wikariusza Jezusa Chrystusa i posłuszeństwo temu wikariuszowi, na pierwszym miejscu stawia jednak Boga. Innymi słowy, posłuszeństwo papieżowi, nie będąc bynajmniej posłuszeństwem bezwarunkowym, jest zawsze praktykowane w świetle wiary i prawa naturalnego. Żyjemy przez i dla Jezusa Chrystusa, dzięki Jego Kościołowi, rządzonemu przez papieża, któremu podlegamy we wszystkim, co leży w jego kompetencjach. Nie żyjemy przez i dla papieża, tak jakby wysłużył on dla nas wieczne zbawienie – dlatego chrześcijańskie posłuszeństwo nie zawsze i nie we wszystkim może utożsamiać papieża z Jezusem Chrystusem. Zazwyczaj wikariusz Chrystusa rządzi godnie, zgodnie z Tradycją apostolską, nie wywołując znaczących konfliktów w sumieniach posłusznych katolików. Ale czasami może być i odwrotnie. Może zdarzyć się i tak, że wierni będą sobie zadawać pytanie: jak mamy pozostać wierni Tradycji, postępując zgodnie z rozkazami papieża? Życie duchowe syna Kościoła, który porzuca artykuły wiary dotyczące papieża, zaniedbuje posłuszeństwo jego prawowitym rozkazom i modlitwę się za niego, przestaje być życiem katolickim. Z drugiej strony wewnętrzne życie, które opiera się na bezwarunkowym posłuszeństwie papieżowi, ślepo, zawsze i we wszystkim, jest wewnętrznym życiem podporządkowanym z konieczności względom ludzkim, przywiązanym do stworzeń, życiem narażonym na pokusy kompromisu. Prawdziwy syn Kościoła, przyjmując całym sercem artykuły wiary dotyczące wikariusza Chrystusowego, wiernie modli się za niego i okazuje mu posłuszeństwo, ale jedynie w prawdzie, to znaczy tylko wówczas, gdy papież zachowuje i przestrzega nietkniętej Tradycji apostolskiej i zasad prawa naturalnego.

Święty Kościół, grzeszni ludzie Zwróćmy uwagę na wspaniałą modlitwę na początku kanonu rzymskiego, w której kapłan, błagając z powagą najłaskawszego Ojca przez Jego Syna Jezusa Chrystusa, by uświęcił nieskalaną ofiarę składaną „pro Ecclesia tua sancta catholica – za Twój święty Kościół katolicki”, kontynuuje: „una cum famulo tuo Papa nostro… et Antistite nostro… – wraz ze sługą Twoim Papieżem naszym… i Biskupem naszym…”. Kościół nigdy nie wyobrażał sobie, że mógłby się modlić „una cum SANCTO famulo tuo Papa nostro et SANCTO Antistite nostro… – wraz ze ŚWIĘTYM sługą Twoim Papieżem naszym i ŚWIĘTYM Biskupem naszym…”, podczas gdy każe mówić kapłanowi: „za Twój ŚWIĘTY Kościół”. Papież, w przeciwieństwie do Kościoła, niekoniecznie musi być święty. Kościół jest święty, nawet mając grzesznych członków, do których i my się zaliczamy; grzesznych członków, którzy niestety nie są święci bądź też nie dążą do świętości. Może się nawet zdarzyć, że w tej kategorii znajdzie się również papież. Tylko Bóg to wie. W żadnym razie nie powinniśmy się gorszyć na widok takiego położenia wikariusza Chrystusowego, nie powinniśmy się gorszyć, gdy Kościół doświadcza cierpień – niekiedy bardzo okrutnych – ze względu na kondycję swej widzialnej głowy. Nie wolno nam się gorszyć, gdyż nawet jako poddani papieża nie mamy obowiązku podążać za nim na ślepo, bezwarunkowo, zawsze i we wszystkim.

Prawo świeckich Chrystus Pan rządzi swoim Mistycznym Ciałem przez papieża i podporządkowaną mu hierarchię w taki sposób, że Kościół może być zawsze pewien posiadania i właściwej interpretacji własnej Tradycji. Odnośnie do prawd katechizmowych, celebracji Najświętszej Ofiary i sakramentów, zasadniczej struktury hierarchii, stanów życia i powołania do doskonałej miłości, innymi słowy odnośnie do wszystkich najważniejszych kwestii Kościół cieszy się asystencją Bożą w taki sposób, że każdy ochrzczony katolik, posiadający wiarę, dobrze wie, czego musi się trzymać. Dlatego gdy prosty chrześcijanin, odwołując się do Tradycji w jakiejś kwestii powszechnie znanej, odmawia posłuszeństwa kapłanowi, biskupowi, konferencji episkopatu, a nawet papieżowi, którzy w tej kwestii niszczą Tradycję, nie okazuje w ten sposób – jak niektórzy twierdzą – znamion charakterystycznych dla pychy czy polegania na własnym osądzie, ponieważ nie jest bynajmniej oznaką pychy lub niesubordynacji odwoływanie się w tych sprawach do Tradycji ani też odmowa jej porzucenia. Niezależnie czy konferencje episkopatów, czy raczej sekretariaty kongregacji rzymskich są odpowiedzialne za to, że katoliccy kapłani odprawiają Msze bez jakichkolwiek oznak adoracji, bez zewnętrznych oznak wiary w święte tajemnice, każdy wierny katolik wie, że nie wolno sprawować Mszy w sposób jawnie demonstrujący brak wiary. Ten, kto odmawia uczestnictwa w takiej Mszy, nie kieruje się prywatnym osądem, nie jest buntownikiem. Jest wiernym katolikiem trwającym przy Tradycji, która pochodzi od Apostołów i której nikt w Kościele nie może zmienić. Nikt w Kościele, bez względu na swoje stanowisko w hierarchii, nie ma prawa zmieniać Kościoła ani Tradycji apostolskiej. We wszystkich zasadniczych kwestiach Tradycja apostolska jest całkiem jasna. Nie trzeba analizować jej przez szkło powiększające ani być kardynałem lub prefektem jakiejś rzymskiej dykasterii, żeby wiedzieć, co jest z nią sprzeczne. Wystarczy nauka czerpana z katechizmu i udziału w liturgii z okresu poprzedzającego modernistyczne zepsucie. Zbyt często, gdy chodzi o kwestię łączności z Rzymem, wierni i kapłani byli formowani przez obawę, częściowo światową, w taki sposób, że reagują panicznym lękiem i wyrzutami sumienia, że wolą już niczego nie analizować, bo pierwszy lepszy ktoś oskarżył ich o brak łączności z Rzymem. Prawdziwie chrześcijańska formacja, przeciwnie, poucza nas, byśmy starali się o jedność z Rzymem nie powodowani lękiem i bez roztropnego rozeznania, ale w prawdzie i pokoju, z synowską bojaźnią w wierze. Trzeba bowiem przypomnieć że, po pierwsze, w zasadniczych kwestiach Tradycja Kościoła jest skrystalizowana, pewna i niezmienna; po wtóre – że każdy chrześcijanin, pouczony o podstawowych prawdach wiary, poznaje je bez wahania; po trzecie – to wiara, a nie prywatna interpretacja sprawia, że rozpoznajemy te prawdy, podobnie jak nasze przywiązanie do Tradycji wynika z posłuszeństwa, pobożności i miłości, a nie z niesubordynacji; po czwarte – że działania hierarchii czy też słabość papieża, które miałyby na celu podważanie Tradycji lub tolerowałyby próby jej podważania, zostaną pewnego dnia pokonane, gdyż Tradycja zatryumfuje. Ω

Tekst po raz pierwszy opublikowano w przeglądzie „Itinéraires” w 1973 r.; ukazał się również w antologii Brève apologie pour l’Eglise de toujours (‘Krótka apologia Kościoła wszech czasów’, 1987). Przetłumaczyła i skróciła specjalnie dla Angelus Press z wydania francuskiego „SiSiNoNo” („Courrier de Rome”, listopad 2005, s. 1–5) Anna Stinnett.

Tłumaczenie z języka angielskiego (poprawione na podstawie oryginału): Tomasz Maszczyk.

Dokończenie w kolejnym numerze Zawsze wierni.

Przypisy:

Czystka (fr. épuration légale) dokonana na kolaborantach, lecz także na francuskich patriotach związanych z rządem Vichy, rozpoczęta po inwazji na Normandię i pod koniec wojny, doprowadziła do śmierci tysięcy Francuzów. Przykładowo wybitny francuski poeta Robert Brasillach został stracony z tego właśnie powodu (por. Sisley Huddleston, France: The Tragic Years, an Eyewitness Account of War, Occupation and Liberation, Devin­Adair Co., 1955).

Słowa pisane w 1973 r., za pontyfikatu Pawła VI. Za: Zawsze wierni nr 2/2011 (141)

Będzie proces z Piechniczkiem, bo “uraził” obcokrajowca? Antoni Piechniczek winę za fatalną kondycję naszego futbolu zrzuca na zbyt dużą liczbę obcokrajowców w Ekstraklasie i złą politykę transferową klubów. Słowa byłego selekcjonera tak bardzo uraziły trenera Wisły – Roberta Maaskanta, który został wymieniony z nazwiska, że sprawa prawdopodobnie skończy się w sądzie. Holender poczuł się dotknięty wypowiedzią trenera, który stwierdził, iż obcokrajowcy są wciskani do Ekstraklasy nie dlatego, że są lepsi czy nawet tańsi, ale dlatego, że zagraniczni trenerzy mają umowy z menadżerami, a w całej grze chodzi o jak największy zarobek. W wywiadzie, którego Piechniczek udzielił “Gazecie Wyborczej” padają dwa nazwiska Stana Valckxa i Roberta Maaskanta. Obaj pracują dla krakowskiej Wisły – pierwszy jest szkoleniowcem, a drugi odpowiada za politykę transferową. Reakcja była natychmiastowa. Maaskant nie kryje oburzenia i zapewnia, że tak sprawy nie zostawi. “To były skandaliczne wypowiedzi i wyraził je wiceprezes związku, a nie kibic pijący wódkę! Dżentelmeni takich rzeczy nie mówią. Jeśli ktoś nie wie, co się dzieje w klubie, to powinien być bardziej powściągliwy” – powiedział. Antoni Piechniczek zarzuca również Bogusławowi Cupiałowi, właścicielowi “Białej Gwiazdy”, że jego klub w ogóle nie stawia na młodzież. W ostatnim meczu ligowym na boisku znalazło się tylko dwóch Polaków. To wina – zdaniem Piechniczka – współpracowników prezesa Wisły, którzy na siłę stawiają na zaciąg holenderski. Nie można publicznie powiedzieć o rzeczach, które widać gołym okiem? Maaskant i Valckx nie zamierzają pozostawić tej sprawy bez wyjaśnienia i zapowiadają, że niezwłocznie powiadomią Ekstraklasę S.A. i Polski Związek Piłki Nożnej, a z trenerem, który w przeszłości poprowadził Polskę do brązowego medalu mistrzostw świata spotkają się w sądzie. Jak dodają, prezes PZPN powinien zająć się pracą na rzecz futbolu, a nie oczernianiem tych, którzy próbują odbudować potęgę Wisły. Antoni Piechniczek był wyraźnie zaskoczony, gdy dowiedział się, że Wisła zamierza podjąć zdecydowane kroki prawne w związku z jego słowami. “Jestem bardzo zdziwiony tym, co mi pan przekazuje. Nie można publicznie powiedzieć o rzeczach, które widać gołym okiem?” – pyta wiceprezes PZPN cytowany przez stronę wislakrakow.com. “Nigdy nie sugerowałem jednak, że trenerzy czy dyrektorowie mogą wchodzić w nieczyste układy menedżerskie na pograniczu korupcji. Wywiad nie był autoryzowany, stąd podejrzewam jakieś przekłamania” – dodaje. Niezalezna.pl, sport.pl, wislakrakow.com

Propaganda depopulacji w naukowe brednie zawoalowana „Ludzkość czeka ciężka próba, jeśli nie wymarcie” Ewolucja wykształciła u nas cechy, które z czasem doprowadzą do wymarcia ludzkości. Musimy się nauczyć je przezwyciężać – twierdzi belgijski lekarz i cytolog, noblista w dziedzinie medycyny i fizjologii w 1974 r., Christian de Duve w nowej książce pt. „Genetics of original sin”. De Duve zwraca uwagę, że jako gatunek ludzie odnieśli największy na Ziemi ewolucyjny sukces. Muszą jednak za to zapłacić. - Ceną tego sukcesu jest wyczerpanie zasobów naturalnych, prowadzące do kryzysów energetycznych, zmian klimatu, zanieczyszczeń i niszczenia środowiska, w którym żyjemy. Jeśli zużyjemy zasoby naturalne, nic nie zostanie dla naszych dzieci. Jeśli będziemy się trzymać tego kierunku, ludzkość czeka ciężka próba, jeśli nie wymarcie – powiedział w wywiadzie dla „New Scientist”. Zdaniem noblisty dobór naturalny działa obecnie przeciwko nam, gdyż jest „krótkowzroczny”. - Dobór naturalny doprowadził do zakodowania w naszych genach różnych cech, takich jak choćby zbiorowy egoizm. W przypadku naszych przodków i warunków, w jakich żyli – było to korzystne, ale dziś – szkodzi – twierdzi biolog. Jego zdaniem tym, co pomogłoby ochronić zasoby naturalne dla przyszłych pokoleń są uwarunkowane genetycznie cechy, które pozwalają poświęcić teraźniejszość dla przyszłości. - Trzeba jednak wielkiej mądrości, aby coś, co jest nam potrzebne lub użyteczne w chwili obecnej, poświęcić na rzecz czegoś, co dopiero kiedyś stanie się ważne. Dobór naturalny tak nie działa; uwzględnia wyłącznie to, co jest dziś. Nie obchodzą go twoje prawnuki, albo prawnuki twoich prawnuków – zauważa de Duve. Naukowiec nazywa to krótkowzrocznością „grzechu pierworodnego”. Jego zdaniem już ludzie spisujący Księgę Rodzaju zauważyli, że egoizm jest wrodzony naturze ludzkiej, a jego źródłem są nasze geny. - Ludzie ci stworzyli mit na temat pierworodnego grzechu, który to zjawisko wyjaśnia – mówi de Duve i zastrzega, że nie interpretuje świętej księgi. Aby przezwyciężyć tak pojmowany „grzech pierworodny”, ludzkość powinna zacząć działać przeciwko naturalnemu doborowi i aktywnie stawić opór niektórym z własnych, ważnych cech, o których decydują geny – uważa. Jednym z rozwiązań może być kontrola liczebności populacji – uważa. – Jeśli chcemy, by nasza planeta nadal była miejscem życia dla wszystkich, trzeba ograniczyć liczbę jej mieszkańców – twierdzi. Środkiem ku temu wiodącym może być kontrola narodzin. – Mamy dostęp do praktycznych, etycznych i zatwierdzonych przez naukę metod kontroli narodzin. Sądzę więc, że to najbardziej etyczny sposób trzymania w ryzach naszej populacji – mówi biolog. Jednocześnie naukowiec opowiada się za przekazaniem kobietom większej władzy. - Jako biolog widzę, że są one mniej agresywne od mężczyzn. Odgrywają też ważniejszą rolę na wczesnych etapach edukacji dzieci, pomagając im przezwyciężać ich własną, genetyczną schedę – tłumaczy. [Kobietom władzy "przekazywać" nie trzeba. Te, które chcą i mają ku temu predyspozycje, same ją sobie biorą i nie czekają, aż im ją ktoś przekaże. - admin]

De Duve przyznaje, że na przyszłość ludzkości patrzy z ostrożnym optymizmem. - Próbuję być optymistą, ponieważ wolałbym dać młodym przesłanie nadziei i powiedzieć: możecie coś z tym zrobić. Niestety, nie ma dziś zbyt wielu dowodów, by coś takiego miało miejsce”. Christian de Duve jest profesorem emerytowanym belgijskiego Catholic University of Louvain (UCL) i Rockefeller University w Nowym Jorku. W 1974 r. był jednym z laureatów nagrody Nobla za badania nad budową komórki. Jego nową książkę pt. „Genetics of original sin” (w wolnym tłumaczeniu: „Genetyka grzechu pierworodnego”) wydało Yale University Press.

http://wiadomosci.onet.pl

W wypowiedzi szanownego noblisty zawarte jest niemal wszytko to, co potrzeba, a więc:
1. Wiara w teorię ewolucji jako niezbity fakt, a nie hipoteza.
2. Postulat powstania Rządu Światowego, dysponującego zasobami naturalnymi, oczywiście „dla przyszłych pokoleń”.
3. Kontrola populacji (W jaki sposób? Przymusową sterylizacją?).
5. Feminizm – jedna z najbardziej bezpłodnych i oszołomowatych ideologii wymyślonych przez wiadomych mędrców.

Admin TSz / PAP

Wirusy – czyli Al-Kaida „naukowej” medycyny Niepodważalnym dogmatem współczesnej medycyny jest istnienie chorobotwórczych, ba – śmiertelnie groźnych wirusów. Ukochane dziecko medycyny – wirusologia – wmawia nam, że jedynie dzięki szczepieniom ochronnym i „lekarstwom” wspomagającym są na świecie jeszcze żywi ludzi. Ale wróg  - wirus – nie poddaje się. Szczerzy kły, czycha i szuka okazji, gdzie tutaj znów nieszczęsnych ludzi zaatakować. Z tego powodu epidemia goni epidemię, pandemia goni pandemię, a big pharma żyły z siebie wypruwa, aby nadążyć z produkcją ratujących ludzkość przed zagładą „leków” i szczepionek. Tak to sprawę wirusów przedstawia „naukowa” medycyna. A jak jest tak naprawdę? Najbardziej obrazowo można przedstawić sprawę wirusów poprzez analogię z Al-Kaidą. Oficjalnie Al-Kaida to rozbudowana na cały świat sieć niebezpiecznych islamskich terrorystów, którzy ponoszą odpowiedzialność za wiele dokonanych i jeszcze więcej „udaremnionych” czy „niedoszłych” zamachów terrorystycznych. Domniemane zagrożenie ze strony Al-Kaidy zaowocowało agresją na Afganistan, pośrednio agresją na Irak. Wojna z terrorem jest także przyczyną  zmasowanych środków „bezpieczeństwa”, monitoringu, oraz rozbudowywanej technologii „identyfikacji”, czyli tzw. biometrii.  Ukoronowaniem środków bezpieczeństwa, mającym chronić świat przed rzekomym zagrożeniem ze strony Al-Kaidy będzie stopniowo już realizowane chipowanie ludzi. Naprawdę zaś Al-Kaida to baza danych komputerowych, założona przez CIA na użytek finansowanych i dozbrajanych przez USA ochotników arabskich walczących w Afganistanie przeciwko okupacji tego kraju przez ZSRR (lata 80-te XX w.). Al-Kaida nigdy nie była, a tym bardziej nie jest w chwili obecnej zagrożeniem dla bezpieczeństwa Zachodu i świata. Zagrożeniem tym są rządy i tajne służby Zachodu odpowiedzialne za zamachy terrorystyczne przypisywane Al-Kaidzie. Rzeczywistość kryjącą się za wojną z terrorem dobrze opisuje Aaron Russo. No i z wirusami sprawa ma się identycznie jak z Al-Kaidą. Niby są, ale tak naprawdę to ich albo wcale nie ma,  albo – jak już są, to nie stanowią żadnego niebezpieczeństwa dla ludzkiego zdrowia. Dlaczego napisałem, że wirusów wcale nie ma. Okazuje się bowiem, że pomimo wręczenia Nagrody Nobla za odkrycie wirusa HIV tak naprawdę go nie odkryto. Niby go wyizolowano, ale problem leży w tym, że nie dokonano jeszcze „bezpośredniej izolacji” tego wirusa. Nigdy nie dokonano izolacji tego wirusa w postaci czystej z krwi osoby chorej! To, co niby „wyizolowano”, na zasadzie „konsensusu” naukowego, ale nie na zasadzie dowodu naukowego, okrzyknięto wirusem HIV. Wrzucam tutaj wypowiedź „samouczka” z forum BioTechnolog.pl „W dniu 15 stycznie 2001 roku sędzia Hackmann z wojewódzkiego (Landgericht) sądu w Dortmundzie (Sygn. Akt. Ns70 Js 878/99 14 (XVII) K 11/00) na publicznej rozprawie przedstawił wiedze urzędu Ministerstwa Zdrowia Republiki Federalnej Niemiec. „Stwierdzam, ze wirus HIV, który to miałby być powodem choroby AIDS nigdy nie został naukowo udowodniony (bezpośrednio wyizolowany)” Sędzia Hackmann przedstawił wypowiedz Dr Marcus, mówcy prasowego, opiniodawczego centrum do spraw AIDS (Referenzzentrum) RF Niemiec (BRD) z Instytutu Roberta Kocha (Robert-Koch- Institut) w Berlinie. Informacje ta sędzię Hackmann otrzymał, krotko przed rozprawa, podczas osobistej rozmowy telefonicznej z Dr Marcus.

http://www.biotechnolog.pl/forum/temat-1292-75.htm

Aby nabawić się objawów AIDS wystarczy jedna chemioterapia, albo zażywanie leków rzekomo leczących AIDS. Tak pisze o tym ów „samouczek”: „Doprowadzając tym samym do tego, ze zdrowi ludziom, wmawiając im infekcje, poddają się śmiertelnej chemoterapii za pomocą „medykamentów” Te „lecznicze” preparaty, jak można wyczytać z informacji ich dotyczącej, powodują 29 ubocznych symptomów, odpowiadających dokładnie definicji AIDS, przedstawionej przez Światowa Organizacje Zdrowia (WHO).” Podobnie jak domniemanego wirusa HIV nie wyizolowano bezpośrednio większości innych wirusów, które rzekomo wywołują groźne, a nawet  śmiertelne choroby. Mimo to jesteśmy przeciwko tym chorobom i wirusom szczepieni. Tutaj jeszcze pewna ciekawostka. Wmawia się nam, że w szczepionkach znajdują się „osłabione” wirusy, przez co nasz organizm łatwiej je zwalcza, ucząc się przy okazji wytwarzać przeciwko nim antyciała. Tylko coś tutaj nie pasuje. Po pierwsze – aby je osłabić, najpierw należy posiadać bezpośrednio wyizolowane wirusy. A takich w większości wypadków nie ma! Ponadto wirusy tak naprawdę nie są organizmami żywymi,

http://pl.wikipedia.org/wiki/Wirusy#Czy_wirusy_s.C4.85_.C5.BCywe.3F

a po „bezpośrednim wyizolowaniu” ich z komórek (co się jeszcze nie udało),  na pewno nie są już organizmami żywymi. Wirusy wyizolowane z komórek,  których są częścią lub pasażerami, nie są  w stanie funkcjonować. Po prostu są martwymi ciałami. Ale jak można w takim razie „osłabić” coś nieżywego? I po co uczyć organizmu ludzkiego wytwarzania przeciwciał przeciwko wirusom. Od momentu pojawienia się człowieka na Ziemi jego organizm robił to całkowicie automatycznie. Wystarczy organizmowi nie przeszkadzać, nie zatruwać go szkodliwą żywnością, chemią, chemtreilsem, „lekarstwami”, a organizm sam sobie z wirusami poradzi. Gdyby wirusy były rzeczywiście takie groźne, ludzkość na przestrzeni tysiącleci, bez szczepionek, bez chemicznych „lekarstw” i antybiotyków już wielokrotnie by wymarła. A jednak nadal istniejemy. Przy czym, na zasadzie naturalnej selekcji ludzie słabsi, bardziej podatni na choroby, przed wprowadzeniem na rynek „wynalazków” współczesnej medycyny – szczepionek i tzw. „lekarstw” (big pharmy) masowo by wymierali. Geny następnym pokoleniom przekazywaliby jedynie uodpornieni na wszelkie wirusy. Wobec czego obecna generacja powinna być z natury odporna na wszelkie możliwe choroby zakaźne. W tym miejscu dochodzimy do problemu chorób zakaźnych, w tym i wirusowych. Czy one rzeczywiście istnieją?  A jeśli tak – to co je wywołuje?

Otóż już pobieżna analiza wielkich epidemii z przeszłości, np. „czarnej śmierci”, czyli dżumy może być niezwykle pouczająca. I tak okazuje się, że nie wszyscy ludzie, mający bezpośredni kontakt z chorymi sami też zachorowali. Także nie wszyscy zarażeni chorobą umierali. Jak to się dzieje, że jedna osoba zarazi się i umrze, inna zachoruje ale przeżyje, a jeszcze inna wcale się nie zarazi? Odpowiedź na te pytania jest niezwykle prosta – osoby dobrze odżywione, zachowujące minimum higieny są odporne na zarazki, bakterie, grzybice, priony i wirusy (jeżli te ostatnie w ogóle istnieją). Tak było w epoce kamiennej, w średniowieczu i tak jest nadal dzisiaj. Medycyna naturalna starała się przywrócić równowagę (homeostazę) u chorych, jeśli ta była z różnych powodów zachwiana. Jednym z najważniejszych filarów medycyny naturalnej było zdrowe jedzenie. Na lekcjach historii mówi się o wojnach, wielkich postaciach historycznych, o odkryciach i podbojach. Mało uwagi poświęca się natomiast życiu codziennemu biedoty. A ona stanowiła ogromną większość społeczeństw. Głód był na przestrzeni wieków nawet w Europie zjawiskiem codziennym i nagminnym, a nie czymś wyjątkowym. Nie tylko duże wojny, ale i te drobne, nieodnotowane w podręcznikach pustoszyły wsie, miasta, całe regiony. Klęski naturalne, nawet bez HAARP-u, zdarzały się w przeszłości również – susze, powodzie, pożary. Do tego dochodzi mała wydajność rolnictwa na przestrzeni wielu wieków. A także brak środków do masowego transporu żywności na większe odległości w wypadku klęsk głodowych. W takich warunkach stan zdrowia większości ludzi był po prostu zły. Wystarczyło skaleczyć się przy pracy w polu prymitywnymi narzędziemi, aby umrzeć na zakażenie czy gangrenę. Dochodził do tego kompletny brak higieny. Ileż to dziesięcioleci w XIX- wiecznej Europie trwało wymuszania na lekarzach pracujących w szpitalach obowiązku mycia rąk. Zdarzało się, że po przeprowadzeniu sekcji zwłok lekarz, nie myjąc rąk, szedł do porodu. Sytuacja żywnościowa, przynajmniej w Europie, zarówno dzięki rozwojowi samego rolnictwa, dzięki mechanizacji w rolnictwie, ale i dzięki kolejom żelaznym transportującym w razie konieczności żywność na duże odległości, uległa wyraźnej poprawie mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zaczęły ustępować wielkie epidemie. Dodatkowo w tym samym czasie  rosła też świadomość potrzeby higieny, miasta kanalizowano, tworzono poza miastami wysypiska śmieci. To wszystko sprawiło, że epidemie, w przeszłości tak groźne, zaczęły znikać. Bo to przede wszystkim głód i niedożywienie zabijało, a nie wirusy. Bardzo dobrze pokazują to wykresy dotyczące wpływu tzw. szczepień ochronnych na śmiertelność w wyniku chorób zwanych wirusowymi, a zamieszczone na stronie „1000 krasnali”

http://1000krasnali.wordpress.com/2011/02/27/szczepic-nie-szczepic/

oraz na stronie:

http://szczepienia.prv.pl/strona3.html

Wyraźnie jest widać na tych wykresach, że śmiertelność na skutek chorób wirusowych gwałtownie spadała już przed wprowadzeniem szczepień. Same szczepienia albo nie miały wpływu na zmiejszanie się śmiertelności w chorobach zakaźnych, albo wręcz śmiertelność tą ponownie zwiększały. Szczególnie wyraźnie widać to na przykładzie śmiertelności na skutek ospy w Anglii i Walii. W momencie wprowadzenia szczepień ochronnych przeciwko ospie śmiertelność na skutek ospy dramatycznie tam wzrosła. Przy okazji chcę rozprawić się z jeszcze jednym mitem dotyczącym rzekomo dobroczynnego wpływu medycyny współczesnej na długość ludzkiego życia. Bo coś takiego nachalnie propagandowo nam się wmawia. Prawda jest natomiast taka, że na długość życia obecnie wpłynęło wyłącznie wyeliminowanie głodu i brak dużych wojen w Europie od 65 lat. Wcześniej głód i idące w parze z nim choroby zdecydowanie obniżały długość życia naszych przodków. Pomagały im w tym wojny. Nie tylko, że ginęli na nich najczęściej młodzi ludzi, to wojny wywoływały zawsze jeszcze i klęski głodu – i towarzyszącą im często śmierć. Propagandowa kampania straszenia nas wirusami jest zwykłym oszustwem. I to oszustwem porównywalnym z oszustwem rzekomego zagrożenia światowego bezpieczeństwa ze strony Al-Kaidy. Gdybyśmy nie byli faszerowani przemysłowo produkowaną szkodliwą żywnością – i dodatkowo – gdyby nas nie zatruwano od pierwszego dnia życia szkodliwymi tzw. ochronnymi szczepionkami i szkodliwymi chemicznymi lekarstwami, ludzie żyliby jeszcze dłużej, a przede wszystkim byliby o wiele zdrowsi. Big pharma w takiej sytuacji straciłaby rację bytu. W planach depopulacji zabójcza medycyna, obok celowej produkcj szkodliwej, śmieciowej żywności, jest głównym narzędziem w rękach ideologów NWO. Cała współczesna wirusologia została wyssana z palca, jest „naukowym” oszustwem. Nagłaśniana jest medialnie, a służy jedynie straszeniu Gojów. Po to, aby dawali się oni zaszczepiać. I aby chętniej łykali trujące, a przynajmniej mocno szkodliwe „medykamenty”. Osoba zdrowa, dobrze odżywiona nie musi obawiać się żadnych wirusów. U osób z osłabionym stanem zdrowia tzw. symptomy chorób zakaźnych nie są niczym innym niż reakcją organizmu na przeróżne trucizny i chemikalia, jakimi dziennie sami siebie faszerujemy. Do wywołania takich symptomów nie potrzeba żadnych wirusów. Wystarczy stress, przemęczenie, szkodliwa żywność, zatruta woda i powietrze. Wtedy „tabletka”, albo drobne skaleczenie wywołać może symptomy choroby zakaźnej. Przeciwciała rzekomo mające potwierdzić obecność wirusów we krwi wywołać można równie dobrze „lekarstwami”, jakimi jesteśmy przez medycynę faszerowani. A AIDS można stwierdzić u każej osoby, która przeszła chemioterapię. Tylko, że nie wywołał u niej zaniku obronności organizmu niewyizolowany i nieudowodniony wirus HIV- a chemioterapia. Za jednym zamachem robi się na tym wirusowym szwindlu gigantyczną kasę: Więc przemysł farmaceutyczny w zasadzie zabija więcej ludzi niż wojsko USA. Ciężko w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Przemysł farmaceutyczny, dziesięć największych firm farmaceutycznych zarobiło w 2002 więcej na czysto niż pozostałe 490 w rankingu 500 najbardziej dochodowych firm. Mówię o roku 2002 ponieważ zmieniło się to w 2003, gdy przemysł olejowy postanowił uszczknąć kawałek tortu. Jest to wymiar dochodowości.

http://bazarmedyczny.wordpress.com/2011/02/02/144/

A przy okazji realizuje się plan depopulacji bydła roboczego. Przy czym big pharma zabezpiecza się ustawami i przepisami prawnymi zwalniającymi ją z obowiązku ponoszenia odpowiedzialności za ewentualne szkody i skutki uboczne szczepionek. A z takimi skutkami mieliśmy już w przeszłości do czynienia. W przyszłości śmiertelnych skutków ubocznych będzie jeszcze przybywać. Z tego powodu, że powoli jesteśmy coraz bardziej zatruci. Przy okazji, skoro już jestem przy tematyce zdrowotnej, podsuwam lekarzom pewną myśl. Istnieje zjawisko tzw. naglej śmierci u niemowląt. Medycyna nie wie (jak zwykle), skąd te tajemnicze przypadki nagłych zgonów wśród niemowląt się biorą. Podpowiadam – poszukajcie, co wszczepiacie tym dzieciom w ramach tzw. szczepień ochronnych. Tam jest odpowiedź.

Poliszynel
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com

Czarna legenda Inkwizycji – c.d.

Galileusz … Przykład Galileusza jest bardzo jaskrawym dowodem, w jaki sposób propaganda antykatolicka potrafiła w finezyjny sposób połączyć skojarzenia: Galileusz – stos, tortury – hamowanie nauki – Kościół katolicki. Faktem jest, że ten „męczennik prawdy i nauki” został skazany przez Święte Oficjum, ale skazany na… czytanie raz na tydzień siedmiu psalmów (pokutę tę i tak pozwolono odprawiać za niego pewnej siostrze zakonnej!). Józef Tyszkiewicz tak opisuje perypetie Galileusza z Inkwizycją: „(…) prawdą jest zupełnie odmiennej natury fakt, oto Kopernik był wierzącym katolikiem, a Galileusz humanistą–liberałem i do swej pracy o obrocie ziemi, wmieszał rozmaite wnioski teologiczne, typowym modernizmem zarażone komentarze Pisma Świętego, najzupełniej mylne, fantazyjne, które dziś również są potępione! –  Natomiast po ogłoszeniu dzieła, wezwany przez władze duchowne do wytłumaczenia się, odwołał swój błąd i obiecał go nadal nie rozpowszechniać. Niestety, chęć dysputy filozoficznej, w tych bujnych czasach Odrodzenia, zbyt była nęcącą i Galileusz w drugiem dzieła swego wydaniu znowu te same teologiczne rozważania umieścił. Dopiero wtedy wezwany został jako heretyk przed Trybunał św. Inkwizycji, długo dysputował i upierał się, lecz wreszcie przekonany, publicznie, te właśnie teologiczne błędy odwołał. Nigdy nie był ani więzionym ani, tembardziej, katowanym – a mieszkał spokojnie do końca życia, w pałacu swego przyjaciela, kardynała Piccolominiego i też dożywotnio pobierał dużą pensję od Papieża”.

Giordano Bruno W analizach dotyczących Giordana Bruna dostrzec trzeba przede wszystkim kontekst historyczno–metafizyczny całej sprawy. Katolicyzm nie tylko duchowy stanowił fundament świata, ale był także ostoją porządku społecznego, podobnie jak dzisiaj demokracja (jakoś nikt współcześnie nie podnosi krzyku, gdy w imię „obrony demokracji” wysyła się siły zbrojne w celu „ratowania zdobyczy cywilizacyjnych”). Zahamowanie szerzenia rebelii wymagało odpowiedniej reakcji… Brak znajomości faktów z życia Giordana Bruna przyczynia się ciągle jeszcze do przedstawiania go jako wzoru naukowca i niezależnego filozofa… Zajmował się astrologią, wróżbiarstwem, czarami, opisywał wędrówki dusz. Otwarcie występował także przeciw transsubstancjacji i Niepokalanemu Poczęciu Najświętszej Marii Panny… W roku 1591 za swe dziwaczne poglądy został wykluczony z gminy luterańskiej… [Admin doda od siebie, iż Giordano Bruno wielokrotnie miał możliwość odwołania swych poglądów, które według ówczesnego prawa były zagrożeniem porządku publicznego - i uniknięcia jakiejkolwiek kary, być może z wyjątkiem odmawiania psalmów. Do dzisiaj, nawet w bardzo postępowych krajach, do jakich należy Unia Europejska, przewidziano stosowanie kary śmierci dla wywrotowców (tak!). Oczywiście należy żałować, iż w XVI wieku Św. Inkwizycja nie stosowała praw, jakie ruch prawoczłowiekowy wymyślił 400 lat później, tylko takie, jakie były aktualnie obowiązujące.] Roman Konik
„W obronie Świętej Inkwizycji”

„Mity w świetle faktów” „Osławione tortury były domeną władz świeckich. Inkwizycja zabraniała torturować dzieci, starców czy kobiet w ciąży. Do przemocy uciekano się wyłącznie wtedy, gdy wina została udowodniona, a oskarżony nie chciał się do niej przyznać, nigdy zaś podczas wstępnej rozprawy. Zeznania złożone w czasie tortur musiały być dobrowolnie powtórzone po upływie co najmniej 24 godzin, a brak takiego potwierdzenia skutkował ich nieważnością.”

„Od ordaliów do Świętego Oficjum” „Pierwsze dotkliwe kary w stosunku do katarów zastosowały władze świeckie, a nie kościelne. Rajmund hrabia Tuluzy wydał dekret nakazujący kierowanie złapanych katarów bezpośrednio na stos, bez sądu i prawa obrony. Podobny dekret wydał król Aragonii Piotr II, nakazując także bezzwłoczne opuszczenie swego królestwa wszystkim heretykom. Wszyscy, którzy się do tego nie zastosują, mieli zostać spaleni na stosie. Król Francji Robert II Pobożny rozpoczął w roku 1022 ściganie heretyków na własną rękę, mimo ostrego sprzeciwu lokalnych władz kościelnych.”

„U źródeł rebelii” „Dlatego też Kościół katolicki za heretycką uznaje naukę twórców reformacji, natomiast prawosławie i anglikanizm traktuje jako schizmatyckie odłamy chrześcijaństwa, ponieważ głównym odstępstwem w ich wypadku jest brak uznania zwierzchnictwa i prymatu papieża. Herezja dotyczy zatem przede wszystkim zgodności w rozumieniu depozytu wiary. Herezją nie będzie też całkowite porzucenie wiary, czyli apostazja, rozumiana jako świadome, dobrowolne i publiczne wyrzeczenie się przynależności do Kościoła.”

„Bastion Świętych” „Uklęknął przed ołtarzem, aby się przygotować modlitwą. Wtem z mroków kościoła wynurzyli się płatni mordercy wynajęci przez żydów – jeden z nich wbił inkwizytorowi sztylet w gardło. Męczennik próbował jeszcze uciec w stronę chóru, gdzie znajdowali się pozostali zakonnicy, jednak drugi z morderców przebił go mieczem. Padając na ziemię, zawołał Piotr: Niech będzie błogosławiony Jezus Chrystus, ponieważ umieram dla Jego świętej wiary”

„Inkwizycja w liczbach” „Jedną z najlepiej udokumentowanych postaci inkwizytorów jest pełniący swą posługę w latach 1307–1323 inkwizytor Tuluzy, Bernardo Guidoni, opisany przez Umberto Eco w powieści Imię Róży. Do dziś zachował się kompletny rejestr archiwalny jego procesów. …Warto też wspomnieć, że ów człowiek, powszechnie znany jako »ikona czarnego terroru«, wydał 274 wyroki złagodzenia odbywanych kar, a w 139 przypadkach orzekł zamianę więzienia na noszenie krzyża pokutnego naszywanego na odzienie.”

„Jak powstała czarna legenda?” „Powinniśmy to zrozumieć zwłaszcza my. Wszak Polska również ma swoją czarną legendę, stworzoną jeszcze przed wiekami przez jej innowierczych wrogów, a rozgłoszoną po całym świecie przez wyznawców najbardziej zbrodniczej ideologii w dziejach świata, której rozprzestrzenianie się właśnie Polska powstrzymała na kilkadziesiąt lat, gromiąc bolszewickie hordy w 1920 roku. Niemal tak skutecznie jak hiszpańska Inkwizycja, która na ponad dwa wieki zatrzymała postępy Rewolucji…”

http://www.parafia.falenica.pl

Jak kosmici porywają ludziW ramach dokształtu, jaki dyplomowany gajowy habilitowany Wacław Marucha zapewnia nieodpłatnie gościom swej gajówki, dziś zapoznamy się z nabrzmiałym problemem porywania ludzi przez kosmitów. Artykuł, zamieszczony na portalu Onet.pl pochodzi wprawdzie z 2007 roku, ale niewiele stracił na swej aktualności. Gajowy w zasadzie nie poprawiał go, lecz zaopatrzył w polskie litery. Niewskazany dla osób o słabych nerwach i kobiet w ciąży. Kosmici porywają tysiące ludzi każdego dnia na całym świecie – oni już później się nie odnajdują. Żebyście to lepiej zrozumieli, wklejam tu fragment wywiadu z szamanem z plemienia ZULU w Afryce, który wie, co się dzieje z zaginionymi ludźmi. Ode mnie tylko jedno słowo do Was, żebyście się nigdy nie bali – wiedza ochrania. Tekst wywiadu: David Icke jest producentem filmów, będących zapisem wywiadu z zuluskim szamanem o imieniu Credo Mutwa (pisano o nim również w Polsce), który zdecydował się otwarcie przekazać wiedzę dostępna dotychczas jedynie wysoko wtajemniczonym szamanom Zulu. Szaman ten przeżył próby zamachów na swe życie i wiele gróźb w celu uciszenia Go przed nagraniem, jednak uważa, że „świat musi to poznać – i to teraz”. Ujawnia, ze ukształtowana jako gadzia rasa (zwana „chitauri” w Afryce) kontroluje ludzkość od tysięcy lat i że ich linie krwi są dzisiaj u władzy królewskiej, politycznej i ekonomicznej. Wzbogaca on utrzymywane w wielkim sekrecie tematy o swą unikalną (osobistą) wiedzę i doświadczenie z podróży po Afryce w czasie blisko 80 lat swego życia. Te filmy wideo ponownie przedstawiają historie UFO/istot pozaziemskich w sposób, który oczyści nasze umysły. Badacze UFO ignorowali Afrykę i dlatego pominęli jedno z największych źródeł wiedzy na planecie. Gdy ludzie Zachodu nadal spierają się o Roswell i znalezione tam pozaziemskie istoty, ludzie z plemion afrykańskich wchodzą w relacje z tymi „bogami”-kosmitami przez tysiące lat, czasami zjadając je, jak zrobił pewnego razu Credo Mutwa z niezapomnianymi konsekwencjami. Credo nie tylko widział wiele razy martwych „szaraków”, on zobaczył i sprawdził,  jak wyglądają poza zewnętrzna „szarością” i wie, jak oni wyglądają dokładnie – i nie jest tak, jak myślimy. „To jest zdumiewający człowiek, jakiego kiedykolwiek miałem honor spotkać – geniusz – a znaczenia tych filmów wideo nie można wyrazić słowami” – David Icke. Po nagraniu tych wideo Credo odwiedzili dwaj ludzie z Kapsztadu i zaproponowali mu 50 000 randów i dom gdziekolwiek w Południowej Afryce do wyboru, jeśli zgodziłby się nigdy więcej nie rozmawiać z Davidem Icke i nigdy nie mieć z nim nic wspólnego. Można sobie wyobrazić odpowiedz Credo! Credo boleje nad losem Afryki (oraz Ziemi), która tkwi w wyniszczających wojnach, biedzie i jest podporządkowana ciemiężycielom, ludziom i stojącym nad nimi gadzim istotom. Twierdzi, że człowiek z natury jest dobry, a dokonana w zamierzchłych czasach ingerencja na naszej planecie i rasie ludzkiej spowodowała zmiany w stronę złego. Kiedyś ludzie żyli bez plemion, byli dziećmi natury i porozumiewali się telepatycznie (czytając bardziej obrazy, niż myśli), mieli też inne uzdolnienia. Ziemia była otulona mało przejrzystą warstwą powietrza, nie widać było gwiazd, lecz zaledwie Słońce i Księżyc przebijały się na niebie. Jeśli wierzyli w Boga, to upatrywali go w Matce Ziemi, a nie w kimś na górze. Nadlecieli gadopodobni, wyżsi od człowieka i z ogonami, na swych miskoksztaltnych pojazdach i podporządkowali sobie człowieka, zabierając mu jego zdolności, dając mowę, wiele języków, dzieląc ludzi na plemiona, wyznaczając przywódców, wdrażając technologie itp., aż ludzie stali się ograniczeni, chciwi, wystraszeni i zależni i zaczęli ze sobą walczyć. I tak jest do dzisiaj. Najeźdźcy siedzą w sztucznych jaskiniach pod ziemia, wypijają z nas krew i sztucznie wzbudzają negatywne i bardzo negatywne energie emocji. W Afryce (w której są zasoby mineralne oraz portale energetyczne – to z innego wywiadu) maja prawdziwe używanie. [Gajowemu wydaje się, że przynajmniej część najeźdźców siedzi w Waszyngtonie i Telawiwie - admin]

Szaman opisuje tez swoje doświadczenia z UFO. W 1959 roku wzięły go Szaraki, torturowały fizycznie i psychicznie, zaś przewodził im zakamuflowany Gad (o ile zrozumiałem). Odbył tez wymuszony stosunek z ludzka hybryda oraz widział innych wziętych, różne istoty – w tym innego białego, którego potem spotkał na ulicy w mieście i rozpoznali się. Opisał tez przypadek zjedzenia ciała Szaraka podczas praktyk szamańskich (z rozbitego na jakiejś górze pojazdu UFO), w wyniku czego ciężko chorował (jak i drugi szaman oraz jego żona, uczestniczący w obrządku), ale tez miał przez jakieś 2 m-ce niesłychanie wyostrzone zmysły i odczucia. Opisuje też drugą z 24 znanych mu ras Obcych – Nordyków (jak byśmy powiedzieli), znanych Murzynom z czasów jeszcze przed przybyciem białych na kontynent. Przedstawiciele tej rasy w celach obronnych nosili ze sobą kule podobne do kryształów w reku, zaś w razie niebezpieczeństwa podrzucali je w górę, łapali i… znikali. Jednak Murzynom udało się złapać i takiego. Mutwe przekazuje informacje o ponad dwumetrowych brunatnych „yeti”, które są niezbyt inteligentne, bardzo silne, maja jakiś wyrostek kostny wzdłuż na głowie i są szczególnie zainteresowane dziećmi. Podobne istoty można spotkać – jego zdaniem – prawie na całej planecie [Może chodzi o pedofilów? - admin]. Opisuje zniszczoną przez gady prawie doszczętnie przy użyciu „słonecznego ognia” pierwotną ludzką rasę na Ziemi – czerwonoskórych z zielonymi włosami. Wspomina o Przywódcy Gadowi, który mieszka w „miedzianym” podziemnym mieście w Afryce od czasu, gdy jego syn przepędził go z obszaru bodajże wschodniego… Spotkania z tym „bogiem” kończą się śmiercią. Miasta szukali mnisi tybetańscy dawno w przeszłości oraz niedawno, kontaktując się osobiście z szamanem (który jest człowiekiem „światowym”,  zwiedził wiele krajów na świecie). Zapytuje rozmówcę – Ricka Martina z amerykańskiego pisma SPECTRUM (prowadzącego ten wywiad) – o podziemne bazy i utrzymuje, że takie same występują i w RPA, np. nieopodal Masikeng.  Górnicy drążąc podziemne tunele w kopalniach zaczęli… znikać. Dalej jest opowieść o oglądaniu baz wyglądających na wojskowe/niewojskowe na pograniczu RPA i Botswany oraz o tym,  jak samolot odrzutowy, który zestrzelił UFO, został wciągnięty, ściągnięty przez podobny obszar. Następnie jest historia o chorych Gadach, które przez swe sługi w celach leczniczych porywają młode dziewczyny, dziewice. Gady tracą skórę w tej chorobie i na wierzch wychodzi im surowe ciało, wtedy każą skrępowanym kobietom spać/leżeć przy swoim boku nawet przez tygodnie. Następnie, gdy czują się lepiej, rzekomo uwalniają ofiary. Te uciekają i są ścigane przez małe metalowe latające obiekty i łapane, następnie składane na ołtarzach – płaskich kamieniach. Chory jeszcze Gad wypija ich krew, ale tylko wtedy, gdy trwoga dziewczyny, jej przerażenie sięga zenitu. To go uzdrawia. Kanibale w Afryce zaczęli to naśladować. Co do dzieci, to co miesiąc w RPA znika 1000 dzieci, białych i czarnych, i one nie odnajdują się. Wszystkie te dzieci chodziły do szkół i były dość utalentowane, nie były to dzieci ulicy. Trochę o aparycji Gadów: Poruszają się wdzięcznie, wojownicy maja coś w rodzaju krótkich rogów wokół głowy, jak Darth Maul z Gwiezdnych Wojen, zaś osobnik królewski ma coś w rodzaju ciemniejszego grzbietu nad czołem aż do pleców, bez rogów. Mały palec dłoni jest prostym ostrym pazurem, którym potrafią przewiercić się przez nos do ludzkich mózgów. Ich skora nie jest różowa, lecz biała, gruba jak tektura, łuskowata, zaś czoła są wydęte nad oczami, twarze bardzo inteligentne. Lubia promować podział między ludźmi i religijnymi fanatykami. Zona szamana – któremu grożono, że jeśli będzie podtrzymywał kontakty z badaczami UFO, to jego rodzina ucierpi, ponoć syn był bardzo chory, zaś 65-letnia zona leży na raka w szpitalu – a więc żona ma w macicy jakiś dziwny metalowy obiekt, który pojawia się tam i znika, tj. na jednych zdjęciach rentgenowskich jest, na innych go nie ma i znów się pojawia, zaś nie była wcześniej nigdy operowana. Dalej szaman opowiada, że przeszedł specjalny trening Wojownika Słońca, który pozwala mu panować nad negatywnymi uczuciami, gniew czynić „zimnym”. Jedno z jego 6-ga dzieci, 21-letnia piękna córka ma pozytywny odczyn HIV. Szaman uważa, ze AIDS został stworzony, aby zabić czarnych ludzi. Dalej jest jeszcze raz o przywódcy Gadów zwanym Jabulon (coś jak Szatan), który musi mieć zapewnione ciepło i żyje pod ziemia w mieście z miedzi. Potrzebują ciepła do działania. Zapewnia im je ludzka krew i podgrzewanie. Maja oczy jak mamba albo pyton, lecz powiększone 10 razy (z pionowa szczelina, bardzo ostro zaznaczone). Zarówno Szaraki (pod „goglami”), jak i Gady. Mimo makabryczności sytuacji rasy ludzkiej, jest nadzieja. Bóg jest i działa w cieniu, powoli. Ludzie potrafią się przeciwstawić złu. Jest coraz więcej ludzi oddanych środowisku planety, ratowaniu go, gdy kiedyś nie było ich prawie wcale. Ludzie budząc w sobie świadomość chrystusową są w stanie rozwinąć się. Dostrzegając błędy swych oprawców są w stanie pokonać ich. Jest jeden Bóg, Jedyny, nie bogowie. Opanowując strach, czyniąc informację o tym dostępną każdemu mieszkańcowi planety, zmierzamy w stronę zmiany świadomości, wypędzenia wrogów, zwycięstwa. Postępujmy tak aż do ostatniego tchu. Aszun
http://wiadomosci.onet.pl

Imperialistyczne łapy precz od Libii! Imperialist hands off Libya!
http://www.opinion-maker.org/2011/03/imperialist-hands-off-libya/
Patrick Martin – 1.03.2011 tłumaczenie Ola Gordon

Innymi słowy, Libia ma być zamieniona w niby-kolonię, rządzoną przez Stany Zjednoczone i ich drapieżnych kolegów z Europy zachodniej, którzy przejmą kontrolę nad rezerwami ropy i z terytorium kraju zrobią strategiczną bazę operacyjną przeciwko masowym powstaniom ogarniającym Bliski Wschód i Afrykę północną. Tempo zmian w polityce amerykańskiej jest nadzwyczajne. Waszyngton od względnej ciszy w ruchu przeciwko Kadafiemu, przeszedł do przywództwa zwolenników interwencji z zewnątrz. Jak w przypadku każdej amerykańskiej operacji w regionie, siły napędowe są dwojakie: dorwanie się do zasobów jednego z głównych krajów produkujących ropę naftową, oraz prowadzenie szerszych strategicznych interesów amerykańskiego imperializmu na Bliskim Wschodzie i w Afryce północnej. Imperialistyczne siły zbrojne na terenie Libii będą mogły wywierać wpływ na dalszy przebieg wydarzeń w Egipcie, Tunezji, Algierii i Maroku, każde z nich teraz w rozsypce, a także przez Saharę w Sudanie, Czadzie, Nigrze i Nigerii.

Nikt, a przynajmniej sam naród libijski – nie powinien wierzyć w twierdzenia o trosce humanitarnej dotyczących przedstawienia słuszności wkroczenia amerykańskich, brytyjskich, francuskich, niemieckich, włoskich i innych sił zbrojnych. Te same siły patrzyły bezczynnie kiedy tunezyjscy i egipscy dyktatorzy, Zine El Abidine Ben Ali i Hosni Mubarak, masakrowali demonstrantów domagających się pracy, praw obywatelskich i zakończenia grabieży przeprowadzanej przez skorumpowane elity rządzące. Oferowali wsparcie polityczne i dyplomatyczne, a w niektórych przypadkach bezpośrednią pomoc w kwestii bezpieczeństwa, w celu podtrzymywania tych marionetkowych reżimów. W ciągu tych samych dwóch tygodni, kiedy siły bezpieczeństwa Kadafiego strzelały do demonstrantów, podobne zbrodnie popełniali sojusznicy USA w Omanie i Bahrajnie i przez reżim-klienta USA w Iraku, bez publicznej nagany ze strony Waszyngtonu, nie mówiąc już o organizacji międzynarodowej kampanii do interwencji wojskowej. Toczy się na pełną skalę błyskawiczna propaganda, na wzór kampanii, która utorowała drogę do interwencji USA i NATO w Bośni i Kosowie w latach 1990, podkreślając zbrodnie popełnione przez reżim Kadafiego jako argument, że wspólna interwencja mocarstw imperialistycznych jest potrzebna w celu „ocalenia” libijskiego narodu. Sekretarz stanu USA, Hillary Clinton, nadała ton w poniedziałek, potępiając używanie przez Kadafiego „bandytów” i „najemników” i oświadczyła: „Nic nie schodzi ze stołu tak długo, jak libijski rząd w dalszym ciągu grozi i zabija Libijczyków.” Brytyjski premier David Cameron zabrał głos, powiedział w Izbie Gmin: „Nie chcemy w żaden sposób zrezygnować ze skorzystania z sił wojskowych” w Libii. Wzorując się na Waszyngtonie, Londynie i innych imperialistycznych stolicach, międzynarodowe media skupiły ogromne zainteresowanie w sprawie rzekomego wykorzystania sił powietrznych przez Kadafiego przeciwko rebeliantom ze wschodniej Libii i okolic stolicy, Trypolisu. Ataki faktycznie udokumentowane zostały ograniczone do kilku, gdyż wielu pilotów Kadafiego uciekło. Minister spraw zagranicznych Australii, Kevin Rudd, pojawił się po spotkaniu z Clinton i stwierdził, że natychmiast powinny być wprowadzone strefy zakazu lotów. „Guernica jest znana na całym świecie z bombardowania ludności cywilnej,” oświadczył, odnosząc się do masakry dokonanej przez hitlerowskie samoloty bojowe podczas hiszpańskiej wojny domowej. „Widzieliśmy dowody na to w Libii. Nie stójmy prostu bezczynnie, podczas gdy podobne zbrodnie dokonywane są ponownie. Daleka od „bezczynnego stania”, Australia jest pełnoprawnym partnerem w amerykańskich wojnach agresji zarówno w Iraku, jak i w Afganistanie, które przyniosły o wiele większe zbrodnie. Amerykańsko-europejska postawa humanitarnego oburzenia nie jest wiarygodna. Jeszcze dwa tygodnie temu, te potęgi emablowały Kadafiego w celu uzyskania lukratywnych kontraktów na eksploatację ropy i złóż węglowodorów w Libii. Parada zachodnich zalotników, Condoleezza Rice, Tony Blair z W. Brytanii, Chirac z Francji,Berlusconi z Włoch, Zapatero z Hiszpanii, szli po zapachu ropy do Trypolisu. Wtedy nie zwracali uwagi na państwo policyjne Kadafiego i krzyki pochodzące z miejsc tortur. Stany Zjednoczone poczyniły znaczne polityczne i finansowe inwestycje w kultywację przyjaznych stosunków z Kadafim, uważając jego nagłe zbliżenie z Waszyngtonem i amerykańską polityką zagraniczną po 2003 r. jako główny zysk strategiczny. Hillary Clinton niedawno przyjmowała jednego z synów Kadafiego w Waszyngtonie i mianowała szefa-założyciela USA Libia Business Association, na koordynatora ds. międzynarodowej energii Departamentu Stanu.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

UPA w Lwowie i Przemyślu Grekokatolicy wspierają banderowców we Lwowie, a Polacy stawiają im w Przemyślu pomnik...
I – Lwów. Oleg Pańkiewicz, Aleksander Sycz i Aleksy Kajda złożyli 18 lutego w Kijowie wizytę emerytowanemu zwierzchnikowi Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego kardynałowi Lubomyrowi Huzarowi. Jaki przebieg i sens miała ta wizyta? Niestety, tylko jeden: Kościół greckokatolicki, a więc bracia w wierze wszystkich katolików uznających rzymskiego papieża, błogosławią na Ukrainie partii Swoboda, która czci, odwołuje się i jest dumna ze swoich ideowych protoplastów - OUN-UPA. Czytelnikom „Naszej Polski” nie trzeba przypominać, że nacjonaliści spod znaku Stepana Bandery czy Andrija Melnyka wymordowali na kresach wschodnich dziesiątki tysięcy Polaków, Żydów, a także samych Ukraińców. Bestialstwo tych mordów według relacji osób, które cudem przeżyły, było straszniejsze niż niemiecka, a nawet sowiecka rzeź. Tymczasem pogrobowcy upowców z nacjonalistycznej partii Swoboda, organizacji znanej z antypolskości i antysemityzmu, a także z bezczelnych i bezkarnych prowokacji jak przybycie Olega Pańkiewicza na obchody zbrodni popełnionej na Polakach w Hucie Pieniackiej, zostali przyjęci nie po raz pierwszy przez władze Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie. Tym razem kardynał Huzar od lat wspierający organizacje o bandyckiej ideologii przyjął Swobodę na swoich diecezjalnych salonach. Następca Huzara, arcybiskup lwowski Ihor Wożniak, na pewno także będzie wspierał postupowców, ponieważ dotąd dał się poznać jako gorliwy ukraiński nacjonalista, który święcił pomniki Stepana Bandery i wygłaszał homilie na jego cześć. Zresztą tradycje wspierania przez ukraińskich grekokatolików hitlerowskich organizacji jak np. SS Galizien mają długą tradycję… (patrz zdjęcie). Jak podała Katolicka Agencja Informacyjna, „O miłość ojczyzny i staranie się z całych sił o zjednoczenie podzielonego narodu ukraińskiego apelował kard. Lubomyr Huzar do młodych polityków nacjonalistycznej partii Swoboda, którzy po ostatnich wyborach samorządowych obejmują stanowiska przewodniczących trzech rad obwodowych: we Lwowie, Iwano-Frankowsku i Tarnopolu”. Politycy ze Swobody podziękowali kard. Huzarowi za „dziesięciolecie posługi patriarszej” oraz omówili stosunki między państwem i Kościołem na Ukrainie. Podkreślili znaczny sukces współpracy między władzami samorządowymi w trzech obwodach zachodnioukraińskich a Kościołem greckokatolickim. Dla jasności warto przypomnieć, że Swoboda od lat domaga się nadania byłym członkom UPA i OUN ulg socjalnych, wprowadzenia do programów szkolnych historii ukraińskiego ruchu narodowowyzwoleńczego, stworzenia muzeum OUN i UPA oraz ustanowienia Dnia Wojska Ukraińskiego.

II – Przemyśl. Niestety, kościół nie interweniuje w sprawie grekokatolików wspierających banderowców, ale nie wiadomo, czy hierarchowie (zwłaszcza polscy) widzą w ogóle potrzebę takiej interwencji… Za to władze rządowe w kraju dalej wydatnie dotują Związek Ukraińców w Polsce, wspierający pogrobowców z UPA, a władze samorządowe zachowują się jeszcze bardziej skandalicznie. Oto w lutym tego roku Robert Choma, prezydent Przemyśla, który wyleciał z Prawa i Sprawiedliwości po tym, jak przyznał, iż w 1983 podpisał zobowiązanie do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa PRL, przedstawił „Lokalny program rewitalizacji miasta Przemyśla na lata 2010-2015”. Czytamy w nim o inwestycji za – bagatela - 900 tysięcy złotych pod pozycją: “Adaptacja, ochrona i konserwacja obiektu – Ukraiński Cmentarz Wojskowy w Przemyślu”. Sprawie przyjrzał się były europoseł Andrzej Zapałowski, który trafnie skomentował plany inwestycyjne samorządowców z Przemyśla: „Dla postronnego czytelnika jest to zwykły cmentarz wojenny, dla wtajemniczonych wiadomo, iż na tym cmentarzu leżą zmarli na gruźlicę żołnierze ukraińscy z 1920 r., a przede wszystkim pochowani kilka lat temu członkowie UPA, którzy zginęli, atakując ludność cywilną i Wojsko Polskie w styczniu 1946 r. w Birczy. Społeczeństwo gminy Bircza nie zgodziło się, aby mordercy mieli upamiętnienie na terenie ich gminy. Teraz władze Przemyśla za pieniądze niedoszłych ofiar budują nekropolię mordercom! Druga sprawa to, co ma być wykonane aż za  900 000 zł? Odpowiedź znajdziemy w dokumencie: „Oczyszczenie z otaczających zakrzaczeń na działce nr 973, stworzenie zaplecza sanitarnego, doprowadzenie wody oraz energii elektrycznej”. A wszystko to dzieje się w sytuacji, kiedy polskie cmentarze wojenne, nekropolie z prochami polskich żołnierzy, zarastają krzakami i popadają w ruinę. Robert Choma pragnie także wyremontować siedzibę greckokatolickiego arcybiskupa w Przemyślu. Koszty? Niecałe 8 milionów złotych! A czy w ramach tego gestu ktoś pomyślał o zadbanie o siedzibę rzymskokatolickiego arcybiskupa we Lwowie? Czy ktoś pomyślał o zapewnieniu pomocy kościołowi Św. Marii Magdaleny oraz wielu innym kościołom i obiektom, które są prawną własnością Kościoła na zachodniej Ukrainie? Przemyski prezydent nie kończy szastania budżetem miasta na tych dwóch pozycjach. „Kolejną inwestycją jest (pozycja nr 20 na str. 164) »Renowacja i adaptacja zabytkowego budynku przy ul. T. Kościuszki 5 – z przeznaczeniem na cele kulturalne«, na kwotę 3000000 zł. Oczywiście chodzi o remont budynku, który niedawno otrzymał Związek Ukraińców w Polsce na własną działalność. Warto przypomnieć, iż państwo polskie przekazało obiekt znajdujący się na przemyskim Rynku, wart kilka milionów złotych, a teraz jeszcze społeczeństwo Przemyśla będzie płaciło za jego remont” – konkluduje Andrzej Zapałowski. A co ze sprawą Domu Polskiego we Lwowie? Czytali Państwo wyżej, kto rządzi we Lwowie i jakie tam panują nastroje - na Ukrainie czci się morderców Polaków, a w Polsce… niestety bywa podobnie. 
Robert Wit Wyrostkiewicz

Min. Spraw Zagr. Polski do Haaretz: hitlerowskie Niemcy dokonały holokaustu wbrew naszej woli

Polish FM to Haaretz: Nazi Germany carried out the Holocaust against our will
http://www.haaretz.com/print-edition/features/polish-fm-to-haaretz-nazi-germany-carried-out-the-holocaust-against-our-will-1.345925
Adar Primor 27.02.2011, tłumaczenie Ola Gordon

Ekskluzywny wywiad – Radosław Sikorski omawia to, co nazywa staro-nowym romansem między jego krajem i Izraelem. Często mówi się o polskim ministrze spraw zagranicznych, że historia jego życia mogłaby stać się tematem licznych filmów. Pierwszy to melodramat z elementami filmu akcji. Minister, który w dużej mierze symbolizuje nową Polskę, był aktywny w ruchu Solidarności jako uczeń szkoły średniej. Zaszczuty przez militarny reżim i zmuszony do emigracji do Brytanii, gdzie studiował na Oksfordzie. Później został korespondentem wojennym dla kilku najważniejszych brytyjskich gazet. Podróżował do Afganistanu i opisywał wojnę Muhadżadinów z Sowietami, w której stracił dobrego przyjaciela. Przyszłą żonę, Anne Applebaum – żydowsko-amerykańską dziennikarkę i historyka, laureatkę nagrody Pulitzera w 2004 za klasyczną pracę „Gulag: A History” [Historia gułagu] – spotkał w Berlinie, w 1989 roku. Oboje razem świętowali upadek muru berlińskiego, budując dla siebie romans zakorzeniony w historii. Drugi film o ministrze to ciemny thriller polityczny, bogaty w pasję: po powrocie do Polski, Sikorski zajął się polityką, piął się w błyskawicznym tempie. Był wiceministrem obrony w wieku zaledwie 29 lat, wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie Jerzego Buzka (obecnie przewodniczący Parlamentu Europejskiego) oraz ministrem obrony w rządzie premiera Jarosława Kaczyńskiego. Bliźniacy Kaczyńscy czuli odrazę do młodego ministra, który był najpopularniejszym urzędnikiem ich rządu. Prezydent Lech Kaczyński nawet oskarżył Sikorskiego o intrygi z byłym dowódcą jednostki kontrwywiadu polskiej armii i twierdził, że Sikorski interweniował na rzecz białoruskiego szpiega. Sikorski zdezerterował z ich partii do partii obecnego premiera, Donalda Tuska. Trzeci film to taki, nad którego fabułą pracuje Sikorski dzisiaj. Jest oparty na historii miłosnej – zaskakującej, wbrew wszystkiemu miłosnej aferze Polska-Izrael. Jest to film o kraju postrzeganym jako kolebka antysemityzmu, kraju prześladowań i pogromów, który stał się jednym z najlepszych przyjaciół Izrael; film, w którym Polska uważa Izrael za jednego z najbardziej zagorzałych sojuszników i aktywów strategicznych, zgłasza się wielokrotnie do jego obrony na forum międzynarodowym; film, w którym tzw cmentarz narodu żydowskiego daje podstawę istnienia różnym grupom, utworzonym w celu reanimowania kultury żydowskiej, gdzie naprzeciwko Pomnika Powstania w Getcie Warszawskim, powstaje ogromne muzeum historii Żydów w Polsce, gdzie uniwersytety w Krakowie, Warszawie i Wrocławiu oferują program studiów żydowskich, i gdzie co roku tysiące Polaków chętnie biorą udział w obchodzonych festiwalach kultury żydowskiej. [Polska, "kolebka antysemityzmu i pogromów", to jedyny kraj europejski, z którego nigdy nie wypędzono Żydów - admin]

Wielkie zainteresowanie Polaków Izraelem i judaizmem zostało również wyrażone w ubiegłym tygodniu, kiedy przybyła tu polska delegacja, aby oficjalnie zainaugurować wspólne rządowe forum obu państw. Tuskowi i Sikorskiemu towarzyszyli polscy ministrowie obrony, edukacji, kultury, ochrony zdrowia i środowiska, oraz sekretarz stanu ds. służb specjalnych. Do tej pory Izrael prowadził dialog na tak wysokim szczeblu tylko z Niemcami i Włochami, a Polska utrzymywała na tym poziomie stosunki tylko z Niemcami i Francją.

Wspólna historia „Polska i naród żydowski dzielą tysiącletnią historię, a odkąd odzyskaliśmy niepodległość, wzajemne stosunki obu państw również nabrały na znaczeniu,” powiedział Sikorski w wywiadzie dla Haaretz. „Stosunki gospodarcze zbliżyły się, inwestycje wzrosły i rosną stosunki handlowe. Jako były minister obrony, jestem szczególnie zadowolony z powodu ważnego wspólnie stworzonego programu zamówień. Rzadko używamy terminu „stosunki strategiczne” i tylko w odniesieniu do kilku krajów. „Izrael i Polska żyją w ciekawym i niekiedy niebezpiecznym sąsiedztwie, więc oba do spraw bezpieczeństwa podchodzą z najwyższą powagą,” kontynuował. „Oba państwa utraciły niepodległość w przeszłości i wiemy, jak bolesne jest to doświadczenie. I mamy zgodne sposoby: Polska jest obecna w Afganistanie i wyposaża siły zbrojne w nowoczesną technologię. Wy macie technologię, a my mamy zasoby. Współpraca jest bez wątpienia owocna.”

Polska jest jednym z najbardziej entuzjastycznych zwolenników Izraela na całym świecie. Pan sam prowadził opozycję wobec Durban II, konferencji ONZ przeciwko rasizmowi, oraz raportowi Goldstone’a w sprawie konfliktu w Gazie. Czy to wyjątkowe poparcie dla Izraela wynika z pobudek moralnych, chęci poprawy wizerunku Polski na świecie, aby przyciągnąć inwestorów, przybliżyć się do Stanów Zjednoczonych, czy wszystkich tych rzeczy razem? - „W Polsce pojęcie „solidarności” ma wielkie znaczenie. Głęboko identyfikujemy się z waszym bólem, gdyż my również żyliśmy w warunkach okupacji, utraty państwowości i pod groźbą zagłady kulturowej i fizycznej. Wiemy, jak cenne jest to posiadanie własnego państwa, by formułować swoje interesy. „Czujemy solidarność z obu narodami Ziemi Świętej, które mają prawo do życia w bezpiecznych granicach. Ale przede wszystkim, był również fakt, że państwo polskie było zbyt słabe w 1939 roku by przeciwstawić się hitlerowskim Niemcom. Nie było w stanie obronić wszystkich obywateli. Hitlerowskie Niemcy dokonały holokaustu na naszych ziemiach – wbrew naszej woli, ale na naszych oczach. To również jest duchowym źródłem naszej solidarności z Izraelem.”

Jakie są granice tej przyjaźni? Na przykład, jak pan by głosował gdyby przed zgromadzeniem ogólnym postawiono głosowanie ws. rezolucji potępiającej kontynuowaną budowę osiedli na Zachodnim Brzegu? - „To pytanie jest istotne. Granice przyjaźni to prawo międzynarodowe. Wierzymy, że budowa osiedli jest zła dla Izraela, zła dla Palestyny i zła dla sprawy pokoju. Jest to program, którego nie popieramy. Doprowadzenie do pokoju i rozwiązania konfliktu leży w waszych rękach. W końcu, Izrael i Palestyna są tymi, które muszą znaleźć sposób by żyć ze sobą.”

- Czy przewiduje pan sytuację, w której UE pójdzie śladem krajów Ameryki Łacińskiej i uzna jednostronną deklarację palestyńskiej państwowości? - „Wątpię. Chcielibyśmy, aby podnieść rangę stosunków Izraela z UE. Dzisiaj Izrael już ma uprzywilejowane relacje z UE, obejmujące regularne szczyty i regularne kontakty na wysokim szczeblu, ale chcemy zobaczyć więcej, a to zależy od tego, czy Izrael wznowi proces pokojowy „.

Niektórzy z pana europejskich kolegów tworzą bezpośredni związek między rewolucjami w naszym regionie i brakiem rozmów między Izraelem a Palestyńczykami. Z punktu widzenia Izraela, te wydarzenia pokazują, że problem jest w rzeczywistości zakorzeniony w braku demokracji w tej części świata. Jakie jest pana zdanie? - „Nie widzę tu związku. Wydarzenia w Tunezji, Egipcie i Libii nie wiążą się z nami, Stanami Zjednoczonymi czy Izraelem. Mówimy tu o wewnętrznych wyzwaniach, buntu ludności – miliony ludzi chcących prawa, by mogli odpowiadać za zarządzanie własnym życiem tak, jak powinni w demokracji.”

Co oznacza ta obecna fenomenalna odnowa kultury żydowskiej w Polsce? Czy naprawdę powinniśmy przyjąć tezę, słyszaną coraz częściej, że dzisiejsza Polska jest krajem filosemickim? - „Jestem zaskoczony pana zdziwieniem. Fakt, że duża część Żydów na świecie mieszkała w Polsce przed holokaustem, musi być brany pod uwagę. Od pokoleń, Polska przyjmowała Żydów, kiedy wypędzano ich z innych krajów. Holokaust, który odbył się na naszej ziemi, został przeprowadzony wbrew naszej woli przez kogoś innego. Więc to co się teraz dzieje jest po prostu to, że wolna Polska wraca do swojej naturalnej siebie. „Przed przyjazdem do Izraela, przeglądałem dane statystyczne na temat antysemityzmu na całym świecie, i byłem dumny, kiedy odkryłem, że liczba incydentów antysemickich w Polsce była znikoma w porównaniu do większości zachodnich krajów europejskich i Stanów Zjednoczonych. A ponadto, upłynęło więcej niż pół wieku od morderstwa w kontekście antysemickim, jakie miało miejsce w Polsce. Polska dziś odnawia tradycję tolerancji i jesteśmy z tego dumni.” [Dzisiejsza Polska nie jest krajem "filosemickim", lecz po prostu żydowskim. Rządzona przez Żydów, sterowana gospodarczo przez Żydów  i mająca niemal wyłącznie żydowskie media. Żydzi są grupą chronioną i uprzywilejowaną. - admin]

Jakie jest pana zdanie nt. debaty odbywającej się teraz w Polsce, o tym, co jest znane jako „trzecia faza holokaustu,” i książek, takich jak „Golden Harvest” Jana Grossa (wydana jeszcze w tym roku), o Polakach, którzy okradali żydowskie nieruchomości w trakcie i po holokauście? Czy to świadczy o nowej fali samokontroli w pana kraju? - „Mam zasadę nie komentować tekstów, których nie czytałem, ale kiedy ostatni raz sprawdziłem definicję holokaustu, to mówiono, że jest to zjawisko, w którym państwo stosuje przemysłowe metody w celu zniszczenia całej grupy etnicznej. Straszne wydarzenia miały miejsce w Polsce, były okresy w czasie holokaustu, kiedy ludzie zachowywali się bohatersko, a inni zachowywali się jak szumowiny, ale holokaust był dziełem państwa niemieckiego Nie należy tego mylić.”

W Izraelu toczy się debata o wycieczkach licealistów do obozów zagłady w Polsce, a krytycy twierdzą, że te wizyty doprowadziły do radykalnego nacjonalizmu wśród uczniów. W Polsce, krytyka skierowana jest na skupianiu się na obozach, oraz brak podkreślania, że to nowoczesna Polska i 1000 lat wspólnej historii. Co pan sądzi na ten temat? - „Nasze dwa narody doświadczyły piekła w XX wieku i [nam] nie udało się jeszcze wyleczyć [naszych] ran. Odwiedzamy Katyń w Rosji ku czci naszych zmarłych [gdzie ponad 20.000 polskich oficerów i wyższych urzędników państwowych zamordowano w 1940 roku ] na rozkaz Stalina, a wy przyjeżdżacie do Polski, gdyż hitlerowcy wybrali nasz kraj do popełniania swoich makabrycznych zbrodni. „Jednym z powodów tego, że jesteśmy w Izraelu jest przekształcenie tych wizyt. Chcielibyśmy, aby podkreślić tożsamość sprawców i ofiar holokaustu, tak, by młodsze pokolenie nie odbierało błędnych wyobrażeń o nich. Chcemy także by młodzi ludzie przyswajali sens nowoczesnej Polski, tolerancyjnej i cieszącej się dobrobytem, w celu poszerzenia zrozumienia na temat pozytywnych aspektów naszych relacji. Chcemy być postrzegani jako miejsce, gdzie można żyć, nie tylko umierać. „W przeszłości byłem w bazie lotniczej w północnym Izraelu, i widziałem bardzo dobrze wykonany dokument o lotach izraelskich pilotów nad Auschwitz -. wspaniałe oświadczenie o zwycięstwie nad złem. Ale chcemy mieć pewność, że następne pokolenia izraelskich pilotów wie kto zbudował Auschwitz i kto nim zarządzał. Premier [Benjamin] Netanyahu obiecał mi, że takie filmy dokumentalne będą poprawnie podkreślać te fakty.”

Zagorzały przeciwnik Iranu Polska jest jednym z najbardziej zagorzałych przeciwników reżimu w Iranie. Czy to wynika z dobrych stosunków z Izraelem, z holokaustu i historycznych stosunków polsko-żydowskich, czy jest pan zaniepokojony rozprzestrzenianiem się fundamentalistycznego islamu? „Nie czujemy się zagrożeni przez Iran. Nie jesteśmy wysoko na liście celów ajatollaha. Nasz sprzeciw wobec irańskiej polityki opiera się na koncepcji, że teokracja jest ostatnią formą ideologicznej dyktatury XXI wieku, po faszyzmie i komunizmie. To dlatego też sprzeciwialiśmy się konferencji Durban II przeciwko rasizmowi, na której Iran zamierzał rozpowszechniać nienawiść i antysemityzm. W końcu w naszym kraju nie brakuje fizycznych śladów tego, do czego może prowadzić antysemityzm.”

Czy wydarzenia mające miejsce w naszym regionie przypominają o wydarzeniach w pana części świata, w 1989 roku, czy jest pan zaniepokojony islamizacją w stylu irańskim? - „Zawsze entuzjastycznie wspierałem demokratyzację [Bliski Wschód] regionu. Należę do tych, którzy wierzą, że demokracje nigdy nie idą na wojnę przeciwko sobie. I tak, gdy miliony ludzi domagają się prawa by odpowiadać za zarządzanie własnym życiem w sposób jaki ma to miejsce w demokracji, to jest powód do nadziei. [Ha ha ha! Demokracje nigdy nie idą na wojnę przeciwko sobie! Jeden z lepszych dowcipów ostatnich czasów - admin] „W tym samym czasie, nadziei towarzyszy zrozumiała obawa, kiedy tego typu rewolucje nie zawsze spokojnie doprowadzają do utworzenia demokratycznego systemu. Wydaje się, że Tunezja jest najbardziej zbliżona do modelu z 1989 roku, z matrycą społeczeństwa obywatelskiego i związków zawodowych, które stanowią czynnik stabilizujący. W Egipcie sytuacja jest inna, ale wciąż jest to kraj stabilny. Libia całkowicie się rozpada i w związku z tym jest najbardziej niepokojąca.”

Czy według pana fala rewolucyjna rozprzestrzeni się na kraje poza naszym regionem? - „Ludzie zapominają, że dopiero niedawno, w grudniu, sfałszowane wybory wyprowadziły masy ludzi na ulice w Mińsku [stolicy Białorusi]. Niestety, opozycja wobec prezydenta Alaksandra Łukaszenki jest teraz w areszcie domowym, sądzona i zesłana do obozów pracy. .Myślę, że Rosjanie też chcą być odpowiedzialni za swój los i chcą prawa do uczciwych wyborów i uczciwego rządu. „Wierząc, że demokracja europejska może służyć jako model, Polska planuje przedstawić Unii Europejskiej inicjatywę, której główną zasadą jest „współpraca dla transformacji.” Będzie oferowana wszystkim sąsiadom UE. Pomimo tego, że wyzwanie, jakim jest demokracja jest palącym problemem dla naszych południowych sąsiadów, to jest nie mniej ważne dla tych na wschodzie.”

Brytyjski premier David Cameron wyraził żal w ubiegłym tygodniu z powodu wcześniejszego wspierania przez W. Brytanię reżimów autorytarnych. Czy można było zachować się inaczej? Jeśli tak, to jaka jest lekcja dla przyszłych zachowań? „Wszystko co mogę powiedzieć w tym kontekście to cieszę się, że jako Polak, nie muszę przepraszać za naszą kolonialną przeszłość. Polska nie musi czuć żalu za wspieranie krwawych reżimów.”

Jeśli cokolwiek wynika z powyższego, niemal pozbawionego treści, wywiadu – to jedynie miałkość i nikczemność ministra Sikorskiego – admin

“Żołnierze wyklęci” – najlepsi z najlepszych Co stanowi o metodzie działania sowieckiego na podbity naród? Tę metodę można porównać do operacji chirurgicznej, polegającej na wyjmowaniu pacjentowi jego mózgu i serca narodowego. Ale wiemy, że pierwszym warunkiem jest, aby pacjent leżał spokojnie. (…) Pod tym względem bolszewicki zabieg chirurgiczny nie tylko nie różni się od normalnego, a raczej bardziej niż każdy inny uzależniony jest od mądrze stosowanej etapowości, a warunkiem jego powodzenia jest właśnie ta straszna, milcząca, zastrachana, sterroryzowana psychicznie bierność społeczeństwa. Jego bezruch. Jego fizyczne poddanie. Społeczeństwo, które strzela, nigdy się nie da zbolszewizować. Bolszewizacja zapanuje dopiero, gdy ostatni żołnierze wychodzą z ukrycia i posłusznie stają w ogonkach. Właśnie w Polsce gasną dziś po lasach ostatnie strzały prawdziwych Polaków, których nikt na świecie nie chce nazywać bohaterami (…). Józef Mackiewicz fragment artykułu z londyńskich “Wiadomości” z 1947 r. “Żołnierze wyklęci” to żołnierze polskiego zbrojnego podziemia niepodległościowego walczący przez lata z reżimem komunistycznym. Ludzie skazani przez komunistów na zapomnienie, na nieistnienie w społecznej świadomości. Przez dziesięciolecia zniesławiani, opluwani – wykluczeni z narodowej pamięci. Po raz pierwszy obchodzimy dziś nowe święto państwowe – Dzień Żołnierzy Wyklętych. Warto przypomnieć, co kryje się za tym pojęciem, kto jest jego autorem, kto w istocie był inicjatorem tego święta i dlaczego przypada ono właśnie 1 marca. A także to, kim w istocie byli owi “żołnierze wyklęci”. Termin “żołnierze wyklęci” nie jest określeniem historycznym, nie pochodzi z epoki walki prowadzonej przez niepodległościowe podziemie. Powstał znacznie później, w początku lat dziewięćdziesiątych, w warszawskim środowisku Ligi Republikańskiej, w grupie młodych ludzi skupionych wokół mecenasa Grzegorza Wąsowskiego, odpowiedzialnego za działania mające przywrócić społecznej świadomości żołnierzy antykomunistycznego podziemia niepodległościowego. Powstała wówczas wystawa poświęcona podziemiu niepodległościowemu – pod takim właśnie tytułem “Żołnierze Wyklęci” – objechała dosłownie całą Polskę. Była to pierwsza wystawa po upadku rządów partii komunistycznej w Polsce poświęcona bohaterom podziemnej walki zbrojnej z komunizmem. Pojęcie “żołnierze wyklęci” zostało szeroko spopularyzowane następnie przez Jerzego Ślaskiego, dzięki jego książce o podziemiu, wydanej przez Oficynę Wydawniczą RYTM. Pokłosiem wystawy stworzonej przez Grzegorza Wąsowskiego i jego kolegów był też monumentalny album pod takim samym tytułem, którego drugie wydanie w 2002 roku (z przedmową premiera, prof. Jerzego Buzka) połączone było z prezentacją wystawy w Sejmie. Pamiętam, jak kolosalne wrażenie wywierały na widzach, także parlamentarzystach, wystawowe plansze. Wbrew ukutej przez propagandę komunistyczną tezie o “bandach” i “bandytach” – z setek fotografii spoglądały twarze inteligentnych, młodych ludzi, w mundurach Wojska Polskiego, z orłem w koronie na czapkach i często ryngrafem z Matką Boską Ostrobramską lub Częstochowską na piersi. Widok, który skłaniał do zastanowienia – to jednak nie byli “bandyci”… Mecenas Grzegorz Wąsowski z grupą przyjaciół pozostał wierny sprawie, której od lat służy. Kieruje pracami Fundacji “Pamiętamy”, mającej za cel przywracanie dobrej pamięci o ludziach, którzy pierwsi przeciwstawili się komunistycznemu bezprawiu. Którzy oddali życie za niepodległość Polski, wolność człowieka i wiarę przodków. Którzy nie mają najczęściej własnych grobów, a przez komunistów i ich duchowych spadkobierców zostali obdarci nawet z prawa do dobrego imienia.

Jak powstańcy “Żołnierze wyklęci” to ludzie, których porównujemy z uczestnikami powstań narodowych, którzy nie mając szans na zwycięstwo, także chwytali za broń w imię wartości najwyższych. Historycy coraz częściej nie wahają się określać zjawiska, jakim była walka zbrojnego podziemia z reżimem komunistycznym, mianem polskiego powstania antykomunistycznego. Porównajmy – przez szeregi powstańcze w latach 1863-1864 przewinęło się około 200 tysięcy uczestników, z tym że nigdy w polu nie było jednorazowo więcej niż 22-23 tysiące ludzi pod bronią (lato 1863 r.).

W 1945 r. w podziemiu niepodległościowym przeciwstawiającym się komunistom było około 200 tysięcy uczestników, w tym około 20 tysięcy w oddziałach partyzanckich lub bojowych jednostkach dyspozycyjnych. Wydaje się, że oba zjawiska polskich zbrojnych wystąpień z lat 1863-1864 oraz 1944-1956 są porównywalne. Dziś nikt z nas nie nazywa Powstania Styczniowego zaburzeniami roku 1863 czy w jakiś podobny sposób. Nie mamy wątpliwości, że było to powstanie. Skąd więc wątpliwości w drugim przypadku? Dlaczego właśnie 1 marca stał się Dniem Żołnierzy Wyklętych? Bo to data symboliczna – 1 marca 1951 r. życie stracili zamordowani “w majestacie komunistycznego prawa” członkowie IV Zarządu Głównego Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”, największej niepodległościowej struktury poakowskiej. Inicjatorem proklamowania Dnia Żołnierzy Wyklętych i wyboru 1 marca jako jego terminu był śp. dr hab. Janusz Kurtyka, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, placówki, której dorobek w zakresie badań nad najnowszą historią naszego kraju, w tym dziejów oporu przeciw reżimowi komunistycznemu, jest nie do przecenienia. Prezes Kurtyka nie doczekał zrealizowania swojego postulatu, dołączając 10 kwietnia 2010 r. do grona tych, o których pamięć zawsze walczył i dbał. Nie doczekał także prezydent Lech Kaczyński, dla którego działalność “żołnierzy wyklętych” zawsze była istotnym elementem naszej historii. Dość wspomnieć, iż to właśnie on podjął przywracanie im należnej godności – honorując, niestety najczęściej pośmiertnie, wysokimi odznaczeniami państwowymi. Ustanowienie święta bohaterów polskiego powstania antykomunistycznego staje się niejako zwieńczeniem działań przez nich podjętych.

Cześć bohaterom Gdy zastanawiamy się nad dziejami polskiego zbrojnego oporu przeciwko reżimowi komunistycznemu, nieuchronnie nasuwa nam się pytanie – kim byli organizatorzy i uczestnicy podziemia powojennego – tej najtrudniejszej i najtragiczniejszej karty walki o niepodległość. Pochylając się nad życiorysami “żołnierzy wyklętych”, wbrew tezom głoszonym przez kilkadziesiąt lat przez komunistów, nie znajdziemy wśród nich przedstawicieli “warstw uprzywilejowanych” – tzw. kapitalistów, bogaczy czy wielkich posiadaczy ziemskich. W ogromnej większości to synowie chłopów, rzemieślników i urzędników, przedstawicieli wolnych zawodów. To z reguły mieszkańcy prowincji – małych powiatowych miasteczek, wsi – stanowiących główne zaplecze polskiej Wandei. Wrośnięci w lokalne społeczności – będący emanacją ich dążeń niepodległościowych, świadectwem sprzeciwu wobec komunistycznej rzeczywistości. To pokolenie wychowane i ukształtowane w wolnej Polsce lat międzywojennych – młodzi nauczyciele, urzędnicy, leśnicy, oficerowie i podoficerowie rezerwy, rzadziej oficerowie zawodowi, często ochotnicy – świeżo upieczeni maturzyści lub gimnazjaliści. Nie brakło wśród nich (choć rzadziej) także intelektualistów lub przedstawicieli zawodów elitarnych. Znajdziemy wśród nich uczestników walki o niepodległość Polski w latach 1914-1920, wywodzących się chyba z wszystkich formacji tej epoki. Reprezentantów wszystkich opcji politycznych istniejących w Polsce międzywojennej, od Polskiej Partii Socjalistycznej po Stronnictwo Narodowe, i apolitycznych propaństwowców, dla których podstawowym imperatywem działania były nie ambicje polityczne, ale gotowość poświęcenia i walki o wolną Polskę. Gdy patrzymy na biografie “wyklętych”, na ich drogi życiowe, nieuchronnie nasuwa nam się też pytanie – kim byliby w Polsce w normalnych warunkach. Badając ich dzieje, uświadamiamy sobie, jak wiele Polska straciła przez ich śmierć z rąk komunistów. Nie zawahamy się nazywać ich “najlepszymi z najlepszych”. Tworzyliby z pewnością lokalne elity, których tak dziś krajowi brakuje. W życiu gospodarczym, samorządach, kulturze… Zapewne komuniści też mieli tę świadomość i tym bardziej śmierć naszych bohaterów stawała się nieuchronna. Bohaterowie powstania antykomunistycznego, a zwłaszcza jego dowódcy, to ludzie konsekwentni w dokonywanych przez siebie wyborach. W ogromnej większości zaczynający swoją służbę dla Rzeczypospolitej w szeregach konspiracji już na początku okupacji niemieckiej. Mający za sobą, tak jak “Orlik”, “Łupaszka”, “Warszyc”, “Huzar”, “Młot”, “Ogień”, dziesiątki walk w obronie polskiego społeczeństwa – ze wszystkimi jego wrogami. Dla nich agresja sowiecka i komunistyczny przewrót mogły oznaczać tylko jedno – kontynuację walki. Postawę tę wzmacniała jeszcze inna wspólna dla owych postaci cecha – poczucie odpowiedzialności za podkomendnych, za ich rodziny i społeczności lokalne narażone na nieuzasadnione niczym represje komunistycznego aparatu bezpieczeństwa. To właśnie owo poczucie odpowiedzialności skłaniało ich do formowania oddziałów partyzanckich będących miejscem schronienia dla ściganych żołnierzy “wolnej Polski”, do akcji z zakresu samoobrony – odbijania aresztowanych, zwalczania agentury komunistycznej bezpieki – stanowiącej największe zagrożenie dla członków konspiracji. To owo poczucie odpowiedzialności za życie powierzonych im istnień determinowało wreszcie ich postawę w godzinach najcięższej próby – kiedy to w sytuacjach bez wyjścia decydowali się ostatnią kulę przeznaczać dla siebie – zabierając do grobu całą wiedzę o współtowarzyszach broni i ich pomocnikach. Wiedzę tak groźną w obliczu ubeckich tortur. I ostatnia chyba refleksja, należna tym, którzy mimo wszelkich trudności przechowali pamięć o naszych poległych w polskim powstaniu antykomunistycznym. To najczęściej zwykli mieszkańcy polskich wiosek i miasteczek, ludzie, którzy bezpośrednio stykając się z żołnierzami podziemia niepodległościowego lub wywodząc się z ich kręgu, wiedzieli, jak nieprawdziwy i krzywdzący ich pozostawał obraz wykreowany przez komunistyczną propagandę. Tacy ludzie, jak państwo Marian i Aniela Kiersnowscy z Kiersnowa, którzy wznieśli pierwszy pomnik majora Zygmunta Szendzielarza “Łupaszki”, jak państwo Krzyżanowscy, którzy postawili pomnik partyzantów 5. Brygady Wileńskiej AK poległych w boju z NKWD w Miodusach Pokrzywnych. Jak Stanisław Świercz z Mławy, jeden z “wyklętych”, który cudem przeżywszy, nie zapomniał o swych towarzyszach broni i wielokroć upamiętniał ich na Mazowszu. Jak liczni, a nieznani mi opiekunowie partyzanckich mogił w Perlejewie, Śledzianowie, majdanie Topile, Klichach i dziesiątkach innych miejscowości. Kazimierz Krajewski, dr Tomasz Łabuszewski

To są rycerze W mojej powieści jeden z bohaterów mówi do innego: “Podziwiam tych, którzy żyją prawem wilka, ścigani, odstrzeliwani, opluwani (…). Jesteście nadzieją, której ja niestety już nie dożyję”. Naszą rolą jest to, żeby o nich pamiętać. Z Sebastianem Reńcą, historykiem, dziennikarzem, pisarzem, autorem powieści “Z cienia” poświęconej “żołnierzom wyklętym”, rozmawia Agnieszka Żurek

W jaki sposób dowiedział się Pan o istnieniu zbrojnego podziemia antykomunistycznego? W szkole o “żołnierzach wyklętych” oficjalnie nie można było uczyć. - To było tak dawno temu, że już nie pamiętam. Takie rzeczy po prostu się wie. Ta wiedza przyszła sama, wraz z kolejnymi lekturami. Jako student historii dużo na ten temat czytałem. Kiedy byłem początkującym reporterem w “Dzienniku Zachodnim”, szukałem tematów, które mógłbym poruszyć na łamach gazety. Początkujący dziennikarz zawsze zaczyna od pisania o tym, na czym się zna, toteż ja zacząłem od “Bartka” – zgrupowania Narodowych Sił Zbrojnych walczącego z komunistami po wojnie. Wydawało mi się nie do pomyślenia, że śmierć blisko 170 osób tak długo może pozostawać zagadką. Nie wiemy, gdzie ci ludzie zostali pochowani, nie wiemy, kto w istocie odpowiadał za ich śmierć. Postanowiłem poruszyć ten temat na łamach gazety. Pojechałem zatem do Krakowa, spotkałem się z wdową po jednym z żołnierzy “Bartka” i napisałem reportaż. Kolejne teksty, które czytałem na ten temat, nie ujawniały niczego nowego. Badający sprawę historycy także nie docierali do nowych źródeł. Doszedłem do wniosku, że skoro nie da się już pogłębić tego tematu w ujęciu czysto historycznym, napiszę o tym powieść.

I tak powstała książka “Z cienia”? - Tak. Jest ona oparta na faktach, ale oczywiście także fabularyzowana. Prawdziwa jest na przykład defilada “Bartka” w Wiśle, prawdziwa jest też niestety obecność agenta bezpieki w szeregach oddziału. Potem szukałem wydawcy, zgłosiła się do mnie “Fronda”, w którym to wydawnictwie ukazała się powieść. Znakiem czasu jest to, że odezwały się do mnie przede wszystkim wydawnictwa kojarzone z “naszą stroną barykady”. Wydawnictwa tak zwanego głównego nurtu ciągle nie chcą podjąć tematu “żołnierzy wyklętych”.

Czy ogłoszenie 1 marca Dniem Żołnierzy Wyklętych w symboliczny sposób zamyka epokę triumfowania propagandy komunistycznej? Żołnierzom leśnej partyzantki nie oddano jednak jeszcze należnego hołdu. - Oczywiście, że wciąż jeszcze czekają oni na zajęcie należnego im miejsca w historii. Został na szczęście ustanowiony dzień ich pamięci, ale nie znaczy to jeszcze, że pamięć o nich dzięki temu automatycznie wzrośnie. Nawet kolejne pomniki czy tablice stawiane “żołnierzom wyklętym” mogą dać jedynie impuls do przemyśleń, ale nie zmienią przecież od razu świadomości większości ludzi. Kiedy pytany, o czym piszę książkę, odpowiadałem, że zajmuję się tematem Narodowych Sił Zbrojnych, słyszałem często odpowiedź: “Jak to, pisze pan o tych, którzy współpracowali z Niemcami?”. Jako sztandarowy przykład podawano Brygadę Świętokrzyską, która przecież przedostała się na Zachód, walcząc z Niemcami oraz Sowietami i wyzwalała hitlerowski obóz koncentracyjny. Oskarżanie tej formacji o kolaborowanie z Niemcami jest absurdem.

Propaganda komunistyczna przedstawiająca “żołnierzy wyklętych” w jak najgorszym świetle wciąż zbiera żniwo? - Propaganda komunistyczna nie różni się wcale istotnie od propagandy współczesnej. Tygodnik “Nie” nadal szkaluje polskich “leśnych” w tym samym stylu, w jakim robili to dawni komuniści. Używa nawet tego samego języka, żywcem wyjętego z prasy powojennej, w której NSZ-owcy opluwani byli bardziej jeszcze niż akowcy. NSZ czy NZW były to formacje z góry skazane przez komunistów na zagładę. Z “wyklętymi” się nie dyskutowało. Jeżeli już rozmawiano z nimi, to wyłącznie z pozycji szpiega, który miał rozbić ich oddziały od środka.

Może komuniści nienawidzili ich tak bardzo właśnie dlatego, że nie byli w stanie ich “kupić”? - Tak, “kupić” ich się nie dało. To byli chłopcy, którzy z komunistami nie chcieli się “dogadywać”. Czekali na jakąś szansę, myśleli o tym, że może wybuchnie III wojna światowa. Władysław Anders na białym koniu jednak nie przyjechał.

Część z nich była chyba jednak świadoma, że tak się może stać, że prawdopodobnie nie przeżyją. A jednak trwali do końca. - Tak, trwali do końca. Ostatni z nich zginął w 1963 roku. Ludzie żyli sobie wtedy normalnie, a oni nadal walczyli w lesie. A było to już przecież tyle lat po śmierci Stalina czy po październiku 1956 roku…

W filmie “Popiełuszko. Wolność jest w nas” młody ksiądz Jerzy jest świadkiem ubeckiej obławy na oddział “leśnych”. Słyszy krzyki komunistów: “Bandyci!”, i pyta ojca: “Czy to są bandyci?”. Ojciec odpowiada: “Nie, synku”. Chłopiec pyta dalej: “Czy to są żołnierze?”. I słyszy odpowiedź: “Nie”. I po chwili: “To są rycerze”. Czy Pan także postrzega “żołnierzy wyklętych” jako reprezentantów polskiego ducha w najczystszej postaci? - Myślę, że tak. W mojej powieści jeden z bohaterów mówi do innego: “Podziwiam tych, którzy żyją prawem wilka, ścigani, odstrzeliwani, opluwani (…). Jesteście nadzieją, której ja niestety już nie dożyję”. Naszą rolą z kolei jest to, żeby o nich pamiętać. Na szczęście istnieją przebłyski nadziei, że pamięć ta zaistnieje w świadomości ogólnej. Najbardziej boli, że wciąż jeszcze można spotkać ludzi nazywających “wyklętych” faszystami. Na szczęście istnieją takie inicjatywy, jak zapowiadany film Jerzego Zalewskiego o “Roju” czy jak płyta zespołu “De Press” zatytułowana “Myśmy rebelianci”. Andrzej Dziubek zrobił świetną robotę. Byłem na koncercie De Press w Krakowie i widziałem, jak zachowują się pod sceną młodzi ludzie – aż mnie ciarki przechodziły ze wzruszenia. Kiedy z kolei na koncercie w Muzeum Powstania Warszawskiego starszy pan zaśpiewał piosenkę, którą znał z okresu leśnej partyzantki pt. “Niech się pani pomodli”, okazało się, że linia melodyczna tej piosenki jest prawie identyczna z tą, którą skomponował – nie znając jej wcześniej – Andrzej Dziubek. Jest w tym jakaś metafizyka.

Myśli Pan, że mimo wszystko patriotyzm w Polsce zdobywa kolejne przyczółki? - Jesteśmy Narodem, którego patriotyzm manifestuje się w chwilach tragicznych. Przykładem takiej manifestacji było to, jak zachowaliśmy się po 10 kwietnia. Kiedy widzimy takie zachowania, napełnia nas optymizm i nie były to wcale “demony patriotyzmu”, jak próbowano nam wmówić. Z drugiej strony – kiedy rozmawiam z gimnazjalistami, mówią mi, że więcej dowiedzieli się o historii z mojej beletrystyki niż z lekcji i z podręczników. Niedawno ukazał się także zbiór moich opowiadań o działaczach podziemia solidarnościowego “Wiktoria”. Dostałem wtedy bardzo miły list od gimnazjalisty, który jasno powiedział mi, że nie miał pojęcia o tym, jak w rzeczywistości wyglądał PRL. Znał go tylko z filmów Stanisława Barei i nie wiedział, że PRL był krajem totalitarnym – niezależnie od tego, czy rządził Bolesław Bierut, czy też Wojciech Jaruzelski.

A Jaruzelski zapraszany jest na salony… - Tak, i to jest straszne. Wojciech Jaruzelski zapraszany na salony, Czesław Kiszczak tytułowany jest człowiekiem honoru… Po 1989 roku Polacy nie umieli rozliczyć tego, co było wcześniej, i dopiero wtedy zacząć żyć na nowo. A my zastanawiamy się teraz, jak to się dzieje, że naszymi służbami specjalnymi czy dyplomacją wciąż mogą sterować dawni pracownicy lub współpracownicy Służby Bezpieczeństwa. Nikt nie wyobrażał sobie sytuacji, żeby po wojnie Niemcy przejęli aparat nazistowski. A u nas niektóre nazwy ulic pozostały takie, jakie były przed 1989 rokiem. Brak zmian tłumaczy się kosztami. Oszczędzamy, a potem ponosimy straty dużo większe. Nie możemy przecież mieszkać przy ulicy Nowotki, bez przesady. Nikt nie będzie mieszkał przy ulicy Goebbelsa w Berlinie.

A propos nazw ulic – widziałam ostatnio zdjęcie, na którym w nazwie ulicy Żołnierzy Wyklętych drugie słowo zostało zamalowane czerwonym sprayem. - Pewnie, niestety, zrobił to jakiś młody człowiek. Trudno się dziwić, jeśli młodym ludziom wciąż serwowane są opowieści o “faszystowskim” podziemiu antykomunistycznym wykonującym wyroki na ludziach za to, że nie podobał im się czyjś kształt nosa. Tak nie było. Ci żołnierze, kiedy wykonywali wyroki, to nie za to, że ktoś miał takie lub inne pochodzenie, ale dlatego, że był na przykład w komunistycznej bezpiece, partii, NKWD czy Armii Czerwonej. Nazywanie ich faszystami to skrajnie niesprawiedliwa ocena. To nie byli żadni faszyści, to byli patrioci. I to najwięksi, tacy, którzy nie zgodzili się na żadną formę współpracy z reżimem totalitarnym. Oni doszli do wniosku, że żadna forma współpracy z komunistami nie ma po prostu sensu. Premier Stanisław Mikołajczyk za to współpracował z nimi wtedy, kiedy w lasach wciąż jeszcze walczyli ludzie. Dziesiątki tysięcy “rebeliantów”.

Jakie przesłanie skierowaliby do polskiej młodzieży “żołnierze wyklęci” w 2011 roku? - Myślę, że powtórzyliby za mistrzem Józefem Mackiewiczem: “Tylko prawda jest ciekawa”. Dzisiaj nie musimy walczyć z zaborcami czy okupantami, ale musimy walczyć o prawdę – czy dotyczy ona Katynia 1940 roku, czy Smoleńska 2010 roku. To jest nasz obowiązek. Wielkie zasługi na polu przywracania pamięci o “żołnierzach wyklętych” ma fundacja “Pamiętamy”, Mariusz Kamiński i całe środowisko Ligi Republikańskiej, działające na wielu polach naszego życia społeczno-politycznego. Warto wymienić także katowickie stowarzyszenie “Pokolenie”, podobnie jak Liga wywodzące się z dawnych działaczy Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Wydaje ono z kolei choćby Encyklopedię “Solidarności”. Trzeba oddać hołd tym, o których warto pamiętać. Ta walka jest często naprawdę trudna.

Henryk Elzenberg twierdził, że miarą wartości walki nie jest to, czy zakończy się ona zwycięstwem czy klęską, ale wartość sprawy, jakiej ta walka dotyczy. Takie motto umieściła na swojej stronie internetowej fundacja “Pamiętamy”. - Dokładnie to zdanie przebija się także w mojej książce, nie pamiętam tylko, czy jako cytat, czy też jako wypowiedź któregoś z bohaterów. Najważniejsze jest to, żeby młodzi ludzie o tym wiedzieli. Podobnie jak w XX-leciu międzywojennym istniała pamięć o powstańcach styczniowych, a z kolei “żołnierze wyklęci” pamiętali o zwycięskiej wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 roku. Wmawia się nam, że patriotyzm jest domeną wyłącznie ludzi starszych, w ten sposób przedstawia się to w mediach głównego nurtu. A tymczasem po katastrofie smoleńskiej “obudziło się” także wielu młodych ludzi. Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 1 marca 2011, Nr 49 (3980)

http://www.bibula.com/?p=33566


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
poprawachyba2013 docx(1) id 375 Nieznany
4 Bledy instalacyjne MEP id 375 Nieznany
375 376
(12) C 375 Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów v Tele 2 Polska Sp z o o
Mazowieckie Studia Humanistyczne r2002 t8 n2 s367 375
375 , RECENZJA
375
DT Turbomat RN HW 375 14000kW (07,1999)
375
MPLP 374;375 19.05.;31.05.2013
375
375
plik (375)
375
375
375

więcej podobnych podstron