Stevie Wonder – I Just Called to Say I Love You
Choć była to już końcówka listopada, a w dodatku wieczór, londyńska pogoda nie otulała chłodem aż tak bardzo, co wielce dziwiło wszystkich. Także ją, spacerującą właśnie miastem, choć była tam dopiero drugi raz. Niebo miało zachwycający kolor granatu i przywoływało uśmiech na jej twarz, choć nie brakowało na nim chmur.
Szła dalej, rozglądając się dookoła z zachwytem. Uwielbiała Londyn! Wszystko, co się z nim wiązało, uważała za po prostu wspaniałe. Cóż, może pomijając zwyczajową angielską pogodę…
Nie zwracała uwagi na nikogo, choć na ulicach nie brakowało ludzi. Co prawda słyszała ruch uliczny oraz stukot swoich szpilek, lecz zdawało się jej, jakby sama spacerowała jedną z głównych ulic angielskiej stolicy.
Nagle ktoś sprowadził ją na ziemię, potrącając ramieniem.
– Ojej, najmocniej przepraszam – powiedział z troską dobrze zbudowany, ciemnowłosy mężczyzna.
– Nic się nie stało… - odparła niepewnie, spoglądając mu w oczy i zdając sobie sprawę, kim był. Tak, to musiał być on! Miała co do tego nawet dwustuprocentową pewność, mimo niezbyt dobrego oświetlenia. Łagodnie się do niej uśmiechnął i poczuła, jak miękną jej kolana. Następnie zdała sobie sprawę, jaki napis miała na koszulce, którego nic nie ukrywało… Podążył wzrokiem za jej myślami, po czym obdarzył ją kolejnym czarującym uśmiechem.
– This girl loves Federer… - przeczytał. – Co to za jeden? – puścił do niej oko.
– E… To znaczy… Ja… - zawstydzona, zaczęła się plątać. Tego jeszcze brakowało, wygłupić się przed swoim mistrzem, przyszłym mężem, wirtuozem tenisa! Czuła, iż zaraz zostanie wyśmiana, zlekceważona przed niego jako kolejna pseudo fanka zakochana w jego urodzie, sławie czy pieniądzach, czego by nie zdzierżyła. Przecież prawdziwie uwielbiała jego talent! Był dla niej ucieleśnieniem doskonałości, nie tylko jako tenisista. Podziwiała go także jako człowieka. Jej pragnienie bycia dla niego najważniejszą osobą na świecie nie było marzeniem głupiej nastolatki.
Uśmiechnął się tylko łagodnie, kolejny raz zapierając jej dech w piersiach tym gestem.
– Spokojnie, spokojnie! Bardzo mi miło, że takie urocze damy doceniają moje wysiłki. Jak masz na imię?
– Marta – powiedziała automatycznie. Jej umysł jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę z sytuacji i nie przetrawił, iż on właśnie zapytał ją o miano.
–Ja jestem Roger… Ale chyba o tym wiesz. W takim razie, Marto, może pójdziesz ze mną do kawiarni? Tu niedaleko jest jedna, gdzie serwują przepyszną gorącą czekoladę z miętą. Ochłodziło się trochę, nie sądzisz?
– Chętnie… - poczuła, jak jej wargi układają się w uśmiechu. Nie czuła zimna, a to za sprawą jego niezwykłego uroku. W jego oczach ujrzała skrzącą się iskierkę.
– Chodźmy. – Zaproponował jej ramię, które ujęła ostrożnie i pewnym krokiem poprowadził w stronę kawiarenki. Powoli zaczynało do niej docierać, iż właśnie szła pod ramię z Rogerem Federerem. Czy mogła sobie wyobrazić lepszy punkt podczas wycieczki do Londynu? Spotkanie z Rogerem… Naprawdę wiele dałaby za taką możliwość. Okazała się możliwa do spełnienia, działa się naprawdę! W dodatku nic jej nie kosztowała. To wydawało się jej tak niesamowite… Przyglądała mu się dokładnie, pragnąc zatrzymać w pamięci każdy szczegół jego przystojnej twarzy, zapamiętać chód, zapisać w dotyku swych palców jego umięśnione ramię. Uśmiechnął się do niej po raz kolejny, sprawiając, iż krew napłynęła do jej policzków. Czuła, że miał to być ważny wieczór w jej życiu.