663

Sprawiedliwość w Hershey’s „Nazywam się Malwina Siegień, pochodzę z Polski i studiuję psychologię”. „Nazywam się Cosmin, pochodzę z Rumunii, studiuję inżynierię”. Przez dwa miesiące wakacji dla wielu studentów, którzy zapłacili 3000–6000 dolarów, by przyjechać do USA, było to najczęściej wypowiadane przed kamerami zdanie, skierowane do związkowców i Amerykanów. 17 sierpnia 2011 r. blisko 300 studentów z całej Europy rozpoczęło głośny strajk przeciwko firmie Hershey’s, największemu producentowi czekolady w USA i globalnemu liderowi wyrobów cukierniczych.

Ponad 400 studentów m.in. z Turcji, Chin, Mołdawii, Rumunii, Ukrainy czy Polski przyjechało do Stanów Zjednoczonych w ramach programu Work&Travel. Wszyscy otrzymali wizę J-1 zezwalającą na podjęcie pracy i podróżowanie na terenie USA przez 4 miesiące. Wyruszyli za ocean pełni nadziei poznać Amerykanów i ich kulturę, poprawić poziom języka angielskiego oraz zarobić pieniądze na podróże. Szybko się zorientowali, że nie będą to wakacje ich marzeń. Rozpoczęli pracę za minimalną stanową stawkę 7,25 dol. za godzinę, zamknięci w fabryce w temperaturze 15 stopni, podzieleni na trzy ośmiogodzinne zmiany w warunkach dalece przekraczających ich najgorsze wyobrażenia. Nadzorowali ich Amerykanie latynoskiego pochodzenia, mówiący praktycznie tylko po hiszpańsku. Kontrakty, które studenci podpisali, opisywały pracę bardzo pobieżnie. Okazało się, że dzień w dzień polegała ona na przenoszeniu ważących nawet 30 kg pudeł, układaniu ich na paletach, wsypywaniu ich zawartości do zsypów maszyn. Innym zadaniem było sklejanie pudełek i pakowanie słodyczy przesuwających się na taśmach, w tempie tak podkręcanym, żeby każdego dnia wypracować nadwyżkę produkcji. Studenci cierpieli z powodu przeszywającego bólu pleców, kontuzji nadgarstków i palców. Chłopcy po sześciu tygodniach pracy tracili na wadze średnio pięć do nawet dziesięciu kilogramów. Praca wykańczała studentów też psychicznie. Ciągła presja, zmuszała ich do pracy ponad siły, w atmosferze wiecznego strachu. Po takiej harówie nie mieli już energii na nic innego, zapomnieli o swoim amerykańskim śnie. Każdy student płacił za mieszkanie 400 $ miesięcznie. Kwota ta była automatycznie potrącana z ich tygodniowych zarobków, podobnie jak opłaty za autobus przewożący ich do fabryki. Cetusa, z którą podpisali kontakty, zmusiła studentów do zapłacenia depozytu o wartości 400 $ i podpisania umów na mieszkania wynajęte przez sponsora. Na miejscu okazało się, że płacili za nie nawet dwa razy więcej niż obowiązujące ceny na rynku. Studenci zostali ulokowani w różnych dzielnicach, część z nich mieszkała po pięć do nawet dziesięciu osób w dwupokojowych apartamentach z jedną łazienką. Po potrąceniu wszystkich opłat studenci za 40 godzin pracy w zarabiali ok. 140 $ – ok. 3 dol. za godzinę. Coraz więcej załamanych swoją sytuacją studentów zaczęło szukać pomocy u sponsora i podejmować próby zmiany miejsca pracy i mieszkania. Sponsor wbrew temu, co deklarował, nie próbował pomóc nikomu. Studenci słyszeli, że są leniwi, że nie chce im się pracować i, że jeżeli zrezygnują z pracy w fabryce to 10 dni później ich wiza zostanie anulowana. A gdy wezmą udział w strajku trafią na czarną listę i nie będą mogli powrócić do Stanów. Zdesperowani, z wiszącym nad nimi widmem deportacji i utraty pracy zaczęli szukać pomocy u adwokatów. Ci skontaktowali ich z organizacją pozarządową National Guestworker Alliance pomagającą imigrantom. Z ich pomocą studenci zaczęli się organizować i obmyślać strategię walki z korporacją. Po rozmowach z lokalnymi związkowcami młodzi pracownicy szybko zyskali ich poparcie. 13 sierpnia studenci zastrajkowali. Kilka minut przed godz. 15, ku zaskoczeniu przełożonych, porzucili swoje linie produkcyjne i razem z przyjaciółmi z drugiej zmiany usiedli na posadzce, skandując:, „CZEGO CHCEMY? SPRAWIEDLIWOŚĆI! KIEDY JĄ DOSTANIEMY? TERAZ! JESTEŚMY SILNI! JESTEŚMY MOCNI! KIM JESTEŚMY? STUDENTAMI J-1!”. Protestujących otoczyli przerażeni menedżerowie, zaczęli wyszarpywać ich z koła, grozić, że zostaną za to zwolnieni. Wezwano policję. Ta kazała studentom natychmiast usunąć się z fabryki. Wymaszerowali, więc. Na zewnątrz dołączyli do nich przyjaciele z nocnej zmiany, związkowcy i organizatorzy. Samych studentów było ponad trzystu. Czekały na nich zarówno media jak i tabuny policji. Zaaresztowano dyrektora AFL-CI, największej federacji związków zawodowych w USA oraz dwóch dyrektorów związków SEIU zrzeszających ok. 1,8 mln pracowników. Strajkujący przemieścili się bezpośrednio do miasteczka, które było własnością Hershey’s, zwanego „najsłodszym miejscem na Ziemi”, maszerowali po jego ulicach i pikietowali przed wejściem do muzeum. Tego dnia studentom udało się wstrzymać produkcję w fabryce i zyskać ogromną uwagę lokalnych mediów i mieszkańców. Dowiedzieli się nawet, że „New York Times” ma im poświęcić specjalny dodatek. Studenci nie pracowali przez 3 dni. W tym czasie określili też swoje żądania:

1. Koniec z eksploatacją studentów, jako taniej siły roboczej.

2. Hershey’s ma zwrócić 400 miejsc pracy lokalnym pracownikom i zagwarantować im godne wynagrodzenie.

3. Hershey’s ma oddać studentom od 3000 do 6000 dol., które zapłacili za wymianę kulturową, której nigdy nie doświadczyli.

Protesty trwały do końca września. Hershey’s ani razu nie odpowiedziało na postulaty strajkujących. Większość studentów wróciła do fabryki, podczas gdy grupa liderów wspierana przez związkowców organizowała głośne akcje w miastach na terenie stanu Pensylwania i nie tylko, zyskując sojuszników na całym wybrzeżu. O walce z Hershey’s usłyszeli Amerykanie w Nowym Jorku, Filadelfii, Harrisburgu, Lancaster, Waszyngtonie czy Pittsburghu. Studenci byli nawet gotowi protestować na podjazdach domów członków zarządu Hershey’s, pukać do drzwi ich sąsiadów i prosić o wsparcie. Godzinami stali na ulicach, rozdając ulotki z numerami kontaktowymi, by mieszkańcy mogli bezpośredni telefonować do członków rady. Wspólnie z przechodniami odgrywali scenki na ulicach, pokazujące w nieco zabawny sposób, co przeżywali w fabryce. Z wieloma nakręcono profesjonalne wywiady. O ich proteście na Time Square, gdzie walili pięściami w szklane drzwi sklepu Hershey’s nowojorczycy długo nie mogli zapomnieć. Ich historia inspirowała rówieśników. Kiedy władze uczelni w Lancaster odmówiły zaproszenia strajkujących studentów, tłumacząc, że Herhsey’s wspiera ich finansowo, ich rówieśnicy zorganizowali marsz z żądaniem prawa do spotkania. Młodzi działacze zostali zaproszeni do Lancaster, jako goście honorowi. W międzyczasie z organizacją NGO zaczęli kontaktować się studenci z innych miejsc m.in. z fabryki puszek w stanie Missouri, gdzie były tak samo złe warunki pracy, zastraszanie i zmuszanie do podpisania zmienionych kontraktów. Na światło dzienne wydobyto przemyślaną politykę korporacji, która dzięki subkontraktowaniu niemieckiej firmy Exel, agencji pracy tymczasowej SHS oraz sponsora studenckiej wymiany Cetusy sprowadziła do USA 400 studentów, by uczynić z nich tanich niewolników. Podobne nadużycia mają miejsce w całej Ameryce. Firmy zaoszczędzają nawet 8 proc. na każdym zatrudnionym tymczasowo studencie, nie musząc płacić chociażby za ich ubezpieczenie. Cały program wymiany jest nadzorowany przez Departament Stanu, który uparcie przymyka oko na tego rodzaju działalność korporacji. Pytano, więc, czy jest on w ogóle w stanie kontrolować sponsorów i czy cały program w dobie kryzysu nadal służy celom, do których pierwotnie został stworzony.

Studenci i ich sojusznicy osiągnęli wiele. Chcąc uciszyć strajk, pracodawcy zaproponowali im odpłatny tydzień wolnego. Hershey’s rozwiązało umowę ze sponsorem Cetusą, co oznacza, że żadni zagraniczni studenci nie będą już dla nich pracować. Tym samym dla lokalnych pracowników zwolniło się ponad 400 miejsc pracy. Trzy agencje federalne: Departament Pracy, Departament Stanów i OSHA, rozpoczęły śledztwa. Prawie 70 tys. Amerykanów podpisało internetową petycję wspierającą żądania studentów. Ponad ćwierć miliona ludzi śledziło ich historie na kanale Youtube (JUSTICE at HERSHEY’S). Komisja Praw Człowieka opracowała 27-stronicowy raport na temat eksploatacji studentów J-1 w fabryce czekolady. Na temat ich strajku pojawiło się łącznie ok. 700 artykułów w gazetach i internecie. Pisano o nich w Wielkiej Brytanii, Ukrainie, Holandii, Rumuni, Turcji i Indiach. Co więcej Polka, jedna z liderek strajku, została zaproszona do Genewy na organizowane przez Międzynarodową Organizację Pracy sympozjum. Dotyczyło zasad i przepisów w sprawie zwalczania niepewności zatrudnienia. MOP opłaciło jej pobyt i przelot. Omawiano tam kwestie dramatycznie rosnącej liczby ludzi zatrudnianych przez firmy za pośrednictwem agencji prac tymczasowych, pracujących bez kontraktów, za minimalne stawki. Po wysłuchaniu historii studentów na międzynarodowym forum pojawiły się głosy: „Jesteście wzorem dla Europy” i „Musimy podążać za przykładem studentów ze Stanów Zjednoczonych. Wszyscy kiedyś zaczęliśmy na ulicach i musimy na nie powrócić”. A 23 września odbył się marsz ulicami miasteczka Hershey’s, w którym prócz strajkujących wzięło udział blisko tysiąc związkowców i mieszkańców stanu Pensylwania. Po raz kolejny w otoczeniu policji i reporterów dano dowód solidarności ze studentami. W pewnym sensie studenci mieli okazję do większego wglądu w realia amerykańskiej ekonomii, niż mogliby się kiedykolwiek spodziewać. Niestety, nie są to doświadczenia, które będą sprzyjać trwałym i znaczącym stosunkom między studentami zza granicy a Ameryką, a takie właśnie miała kreować wiza J-1. Studenci wielokrotnie podkreślali, że gdyby nie strajk, nigdy nie poznaliby lepszej strony Ameryki ani Amerykanów, którzy byli gotowi stanąć z nimi ramię w ramię w czasie strajku. Nigdy też nie mieliby okazji spać w ich domach, jeść przy ich stołach i doświadczyć ich niezwykłej gościnności i troski. Te wspomnienia zachowają na zawsze. Tak jak deklaracje Amerykanów, że sami będąc rodzicami czują się odpowiedzialni wobec rodzin strajkujących. Te wakacje miały ogromny wpływ na młodych działaczy. Jeden ze studentów w związku z tym jak osobiście przeżył strajk wytatuował sobie na plecach napis: „I have a story to tell”. Jako przedstawiciele swojego pokolenia każdy z nich ma teraz ważną wiadomość do przekazania światu. Powrócili do swoich krajów, niosąc w sercach wiarę w siłę solidarności. Niektórzy chcą kontynuować współpracę z National Guestworker Alliance i angażować się w ruch pracowniczy. Malwina Siegien

Węgierski kulturkampf Orgia ataków na Węgry w zachodnich mediach zaostrza się coraz bardziej. Równolegle mają miejsce naciski na tamtejszy rząd, celem, których jest zmuszenie go do wycofania się z jak największej ilości „faszystowskich” zapisów nowej konstytucji. Szczególnym niepokojem napawa Zachód ograniczenie „niezależności” węgierskiego banku centralnego. Obniżenie rankingu kredytowego tego kraju do poziomu „śmieciowego” oraz spekulacyjne naciski na forinta powodujące gwałtowny spadek jego kursu mają „przekonać” Budapeszt do wycofania się z prób uniezależnienia się od zachodniej szajki bankierskiej. Na dodatek MFW zawiesił negocjacje dotyczące kredytu dla tego państwa do czasu rozwiązania spornych kwestii. Działania funduszu wyczerpują wszelkie znamiona szantażu. W celu uniknięcia jakichkolwiek niedomówień były socjalistyczny premier Węgier Gordon Bajnai wyartykułował jego meritum, oświadczając, że „Węgry mają do wyboru rygorystyczny nadzór ( cytuję: strict oversigh) przez MFW lub bankructwo”. Bezczelność finansowych gangsterów nie może już nikogo zaskoczyć, ale użycie w charakterze „herolda” ich miejscowego agenta Bajnaia, uznanego powszechnie za przestępcę i kłamcę, stanowi swego rodzaju novum. Zachodnich kolonizatorów niepokoją również próby odzyskania przez Węgrów ich własnej przestrzeni cywilizacyjno-kulturowej. Jak wiadomo, po sferze finansowej, dominacja kulturowa nad ludnością kolonialną stanowi zasadniczy filar władzy Zachodu (patrz: Trzeci oręż globalizmu

http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/376368

W najnowszym artykule poświęconym Węgrom brytyjski The Independent kilkakrotnie określał węgierskie próby pozbycia się tej dominacji mianem kulturkampfu. Znamienne jest to, że Zachód stronił od takiego określenia w okresie, gdy zawojowywał Węgry przy pomocy swej „kultury”. Ta agresja zwała się wtedy „szerzeniem zachodnich wartości”. Zachód nie pierwszy już raz stosuje tą szatańską przewrotną „logikę” w stosunku do swych kolonii. Niedawno Polacy przeszli podobne doświadczenia dowiadując się, że tak naprawdę to właśnie Polskę można określić mianem agresora w II Wojnie Światowej. No, bo tylko z powodu „polskiego uporu” II RP odrzuciła „umiarkowane postulaty” Hitlera, przez co „zmusiła” Niemcy do zastosowania rozwiązania siłowego. Tak, więc na zasadzie analogi węgierskie próby odzyskania zawłaszczonej przez Zachód narodowej przestrzeni kulturowej można również zakwalifikować, jako akt „rozpoczęcia wojny”. Opisywane zmagania toczą się już przy pomocy dwu z trzech oręży stosowanych w świecie współczesnym. Przy czym małe osamotnione Węgry nie mają szans w starciu z potęgą Imperium Euroatlantyckiego (UE & USA). Zmuszone zostaną zapewne do kapitulacji tylko pod wpływem dwu obecnie zastosowanych broni. Nie będzie potrzeby do uciekania się tym razem do trzeciej, jaką jest przemoc militarna. Podobny los spotka każde inne państwo Europy Środkowej, które próbować będzie odzyskać swą suwerenność. Tylko wspólne działania wszystkich środkowoeuropejskich kolonii UE mogłoby przynieść sukces. Nie będzie to jednak oznaczać ostatecznej pacyfikacji tego regionu przez Imperium. Tak jak międzynarodowa szajka bankierska, również współpracujący z nią na obszarze naszego kontynentu Niemcy, nie cofną się przed niczym dla osiągnięcia swych celów. W momencie, gdy „wielkomocarstwowe Niemcy” wydają się znajdować na wyciągnięcie ręki, u członków „wielkiego narodu niemieckiego” puszczają wszelkie etyczne hamulce. Nie ominęło to nawet najbardziej prominentnego przedstawiciela tej nacji, jakim jest Benedykt XVI. Podczas niedawnej wizyty w Chorwacji, nie był on w stanie powstrzymać się od zachęcania mieszkańców tego kraju do przystąpienia do germańskiej UE i to po mimo faktu negatywnego stosunku większości obywateli do tego projektu. Każdego postronnego obserwatora zadziwić musi obraz dobrego pasterza zaganiającego swe owieczki do zaokrętowania się na Titanicu na przysłowiowe „pięć minut przed dwunastą”. No cóż nihil novi Deutchland, Deutchland Uber Alles! Z praw fizyki wiemy, że każda akcja wywołuje reakcję. Im bardziej „germańscy nadludzie” starać się będą narzucić innym swą niczym już niemaskowaną władzę, z tym większym spotykać się będą oporem. Przy czym konfrontacja odbywać się będzie nie tylko na osi wschód (kolonie) - zachód (kolonizatorzy), ale także północ (Niemcy) - południe (świnie-PIIGS). Zanim na tych „tektonicznych uskokach” nastąpi rozłamanie UE, rosnąca konfrontacja zmusi wszystkie strony do sięgnięcia także do trzeciego oręża współczesnego świata, jakim jest agresja fizyczna (militarna). Niedaleka przyszłość pokaże czy nastąpi to w formie wojen pomiędzy poszczególnymi krajami lub ich blokami czy tylko, jako wewnętrzne rewolucje społeczne. Jak już doświadczyliśmy wielokrotnie w przeszłości, Niemcom nie uda się zrealizować swego marzenia, ale główne koszty tego projektu znów ponoszą kraje Europy Środkowej. W Europie nigdy nie zapanuje pokój i sprawiedliwość dopóki nie zlikwiduje się państw(a) niemieckich(ego) i nie rozpędzi się „rasy panów” na cztery strony świata przynajmniej w takim stopniu, w jakim zrobiono to w minionym dwudziestoleciu z mieszkańcami III RP. Ignacy Nowopolski Blog

Prezydent ratuje Parulskiego Trwa wojna między prokuraturą wojskową i cywilną. W jej tle są ostry spór w obozie władzy, nagonka na prokuratora Marka Pasionka oraz próba samobójcza płk. Mikołaja Przybyła z prokuratury wojskowej w Poznaniu. Prokurator generalny Andrzej Seremet i minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak chcieli dymisji szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej gen. Krzysztofa Parulskiego. W jego obronie stanął jednak prezydent Bronisław Komorowski. A także płk Mikołaj Przybył, który, jak twierdzi, postrzelił się... w obronie Parulskiego. O tym jednak za chwilę. Na razie przyjrzyjmy się osobie generała, jednego z najbardziej zaufanych ludzi prezydenta.

Generał Komorowskiego Krzysztof Parulski firmuje działania prokuratury w śledztwie smoleńskim. Cieszy się zaufaniem Komorowskiego. Awans na stopień generała brygady był jedną z pierwszych nominacji generalskich obecnego prezydenta. Została ona wręczona 15 sierpnia 2010 r. Przypomnijmy, że to gen. Parulski bez protestu przyjmował wszystkie wnioski Rosjan w śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej. Przykładem jest sprawa zeznań kontrolerów z wieży w Smoleńsku, które podmieniono w aktach sprawy na wniosek strony rosyjskiej. Cieniem na osobie Parulskiego kładzie się też sprawa prokuratura Marka Pasionka, który zajmował się śledztwem w sprawie katastrofy Tu-154M w Smoleńsku. Prokurator uznał, że wysokim urzędnikom państwowym mogą zostać postawione zarzuty o zaniedbania związane z przygotowaniem lotu polskiej delegacji. Po ujawnieniu tych informacji Pasionka oskarżono o kontakty z agentami obcych mocarstw oraz przekazywanie tajnych informacji dziennikarzom.

Nagonka na prokuratora Z rozkazu gen. Parulskiego śledztwo prowadziła wojskowa prokuratura w Poznaniu, konkretnie płk Mikołaj Przybył. Zażądał on – jak się później okazało, bezprawnie i mógł zostać za to pociągnięty do odpowiedzialności służbowej lub karnej – billingów i SMS-ów z telefonów dziennikarzy i Pasionka. Billingi wykazały, że panowie się nie kontaktowali. Natomiast faktycznie doszło do spotkania Marka Pasionka i oficera łącznikowego z USA, który kończył misję w Polsce.

– Pasionek uznał, że to świetna okazja, żeby poprosić o pomoc w sprawie śledztwa smoleńskiego, które nadzorował – twierdzi nasz informator. – Zamierzał zrobić to najpierw nieformalnie, a później zwrócić się już drogą oficjalną. O wszystkim był na bieżąco informowany gen. Parulski – dodaje nasz rozmówca. Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Pasionka szef NPW złożył dopiero po roku. Według naszych informatorów stało się to w chwili, gdy prokurator dotarł do materiałów wskazujących m.in. na odpowiedzialność Biura Ochrony Rządu za nieodpowiednie zabezpieczenie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. W trakcie postępowania prokuratura uznała, że Pasionek mógł popełnić przestępstwo. Ponieważ był cywilem, nie wojskowym, sprawa trafiła do prokuratury w Warszawie. Po kilku miesiącach postępowanie umorzono. Wszystkie wątki łączy też osoba prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. To on umorzył śledztwo przeciwko Pasionkowi i wystąpił przeciwko prokuraturze wojskowej w sprawie billingów i SMS-ów. Był to początek konfliktu.

Konflikt z próbą samobójczą w tle

– Niewątpliwie mamy do czynienia z ostrym konfliktem personalnym między prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem a szefem NPW gen. Krzysztofem Parulskim. Współpracy między nimi faktycznie nie ma – mówi „Codziennej" poseł Sławomir Neumann z Platformy Obywatelskiej. Eskalacja konfliktu miała miejsce w poniedziałek. Prokurator Mikołaj Przybył zorganizował konferencję prasową. W emocjonalnym oświadczeniu zdecydowanie opowiedział się w obronie prokuratury wojskowej. W przerwie się postrzelił.

– Ciężko powiedzieć, dlaczego płk Przybył zdecydował się na tak dramatyczny krok – mówi „Codziennej" Dariusz Barski, prokurator w stanie spoczynku. – Nie wierzę w to, że do próby samobójczej skłoniła go zapowiedź likwidacji prokuratury wojskowej. Reakcję na takie plany należałoby uznać za rażąco nieproporcjonalną. Jest też bardzo mało prawdopodobne, by prokuratora załamały ataki mediów. Przybył nadzorował śledztwo w sprawie Nangar Khel, które było przedmiotem krytycznych ocen medialnych, i wówczas nie wywołało to jego reakcji – dodaje nasz rozmówca.

Już następnego dnia po samopostrzale Przybył był gotowy do rozmów z mediami. – Chciałem, aby prokuratura przetrwała, i to pod dowództwem gen. Parulskiego. To człowiek, który gwarantuje uczciwe prowadzenie spraw – mówił. Atencja wobec Parulskiego nie dziwi. To obecny szef NPW namówił Przybyła na przejście do prokuratury wojskowej. – W prokuraturze cywilnej Przybył zajmował się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej. Był prawdziwą gwiazdą – mówi nasz informator. W poniedziałek konferencję prasową dotyczącą próby samobójczej Przybyła zorganizował najpierw Andrzej Seremet, potem Krzysztof Parulski. Generał poparł tezy Przybyła i ostro skrytykował swojego przełożonego. Zdaniem naszych informatorów wystąpienie Parulskiego było wypowiedzeniem posłuszeństwa prokuratorowi generalnemu. Wczoraj z Seremetem i Parulskim spotkał się prezydent Bronisław Komorowski. Stwierdził, że zmiany personalne nie mają większego znaczenia, konieczne jest „wypracowanie nowego modelu funkcjonowania prokuratury". Parulski zostaje na stanowisku. Przemysław Harczuk, Katarzyna Pawlak

W zaklętym kręgu niemożebności Socjalizm – zauważał trafnie ś.p. Stefan Kisielewski – to ustrój, który sam stwarza wielkie problemy, z którymi potem heroicznie walczy... W dzisiejszej Polsce wiele jest jeszcze socjalistycznych „resztówek”, nietkniętych reformami, a tzw. służba zdrowia należy do jednej z nich. Platforma Obywatelska przymierzała się na początku swych rządów do „prywatyzacji szpitali poprzez komercjalizację”, ale słynna afera posłanki Sawickiej odkryła prawdziwą podszewkę zamierzonej „prywatyzacji”: chodziło de facto o uwłaszczenie się działaczy PO na majątku szpitali... Toteż po tej aferze PO i PSL odstąpiły od wszelkich reform, markując reformy działaniami pozornymi. Trzeba przyznać, że działania pozorne to najsilniejsza strona rządzącej koalicji, niestety, jedyna... Co gorsza – istotą tych pozorowanych reform jest obciążanie podatnika i obywatela coraz to nowymi ciężarami i ograniczeniami swobód obywatelskich, na których korzysta jedynie biurokracja państwowa, powiększona pod rządami PO/PSL o prawie 100 tysięcy nowych urzędników! Rzecz jasna – rekrutują się oni z kręgu „znajomych i krewnych króliczka” wskutek czystek kadrowych, sięgających nawet do poziomu szatniarzy i sprzątaczek w urzędach publicznych. Obecny ostry konflikt między środowiskiem lekarzami, aptekarzami i pacjentami a rządem Tuska to właśnie skutek zaniechania reform prawdziwych i zastępowania ich oszukańczymi namiastkami. Była minister zdrowia z PO przygotowała tzw. ustawę refundacyjną, wedle zapisów, której przerzucono na lekarzy obowiązek sprawdzania, czy pacjent jest ubezpieczony. Wypisanie pacjentowi nieubezpieczonemu recepty opiewającej na leki refundowane grozi lekarzom – wedle zapisów tego prawniczego bubla – surowymi karami pieniężnymi. Jednocześnie nie stworzono żadnego systemu, umożliwiającego lekarzom kontrolę ubezpieczenia pacjenta. W ten sposób biurokracja państwowa – okupująca z politycznego rozdania liczne i tłusto opłacane posady w tzw.Narodowym Funduszu Zdrowia – pozbyła się problemu, który sama stwarza (przymus ubezpieczeń), a którego nie jest wstanie skontrolować...Nic też dziwnego, że ustawa wprowadziła niebywały chaos: lekarze stemplują recepty pieczątką „refundacja do uznania przez NFZ”, aptekarze żądają od pacjentów cen „nierefundowanych”, pacjenci, nawet ubezpieczeni, są bici po kieszeni... Ta ustawa to nie tylko bubel prawny (nakłada na lekarzy poważny obowiązek biurokratyczny zagrożony karą nie dając im żadnego instrumentu jego realizacji), ale urągowisko zdrowemu rozsądkowi: lekarz jest od leczenia, nie od kontrolowania czy inwigilacji pacjenta... W nowej kadencji autorka tego fatalnego projektu, b.minister zdrowia, Kopacz, awansowana została na marszałka sejmu, a jej miejsce zajął Arłukowicz, kilka miesięcy temu zwabiony do PO z SLD tłustą rządową synekurą, a obecnie mianowany nowym ministrem zdrowia. Najwidoczniej, jako ambitnemu politycznemu nuworyszowi zlecono mu karkołomne zadanie wdrożenia w życie owej fatalnej ustawy. Trafiła wszakże kosa na kamień, gdyż zarówno Krajowa Rada Lekarska, jak lekarskie związki zawodowe stawiły zdecydowany opór, bezlitośnie i trafnie krytykując ów nowy rządowy bubel prawny, wyrażający stare socjalistyczne treści. Po kilku dniach rozmów, negocjacji, akcji protestacyjnej lekarzy i skarg pacjentów rząd Tuska wycofał się z absurdalnych zapisów ustawowych, obiecując publicznie nowelizację ustawy i wydanie wkrótce ministerialnych rozporządzeń i zarządzeń, zdejmujących z lekarzy obowiązek kontrolowania ubezpieczenia pacjentów. Od tego lekarze uzależnili przerwanie akcji protestacyjnej. Co będzie dalej – czas pokaże... Warto jednak podkreślić cynizm obecnej ekipy rządzącej, która dla wygody własnej biurokracji i dla znalezienia oszczędności w kosztownym systemie ubezpieczeń zdrowotnych, (którego nie potrafi zreformować!) nie zawahała się sięgnąć po socjalistyczne, PRL-owskie instrumenty rządzenia: obarczenie środowiska lekarskiego policyjnym obowiązkiem kontrolnym, nałożenie na lekarzy biurokratycznego obowiązku kosztem czasu, jaki powinni udzielić pacjentowi, ( co powoduje, zatem znaczne pogorszenie poziomu usługi lekarskiej!), próbę „wbicia klina” między lekarzy, aptekarzy i pacjentów, wreszcie ukrycie przed opinią publiczną faktu, że jedynym motywem tych rządowych „reform” jest... „zaoszczędzenie” w budżecie 1 miliarda złotych w sferze usług zdrowotnych, coraz kosztowniejszych, im dłużej nie poddawanych prawdziwej reformie. A na taką właśnie rząd Tuska nie ma ani woli, ani odwagi, ani pomysłu, i tak zamyka się to zaklęte koło niemożebności, nakręcone jeszcze pod „okrągłym stołem” jego głównym ustaleniem: „my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych”, czyli „wiele trzeba zmieniać, by niewiele się zmieniało”. Marian Miszalski

IMPERIUM KONTRATAKUJE? Nie ma dzisiaj takiej osoby, która by się nie zastanawiała nad sensem wydarzeń sprzed dwóch dni. Co miała oznaczać ta wyjątkowo dramatyczna demonstracja w wykonaniu pułkownika Przybyła? Dla kogo to był sygnał i co miał na celu? Pojawiły się dziesiątki komentarzy, notek, których autorzy usiłowali się zmierzyć z tym problemem i odpowiedzieć na postawione wyżej pytania. Bez wątpienia na naszych oczach dokonuje się coś bardzo ważnego, a zarazem bardzo niepokojącego. Wprawdzie przywykliśmy już do różnych mniej lub bardziej tragicznych wydarzeń, do których dochodzi w naszym państwie, szczególnie po 10 kwietnia 2010 roku, co nas w pewnym sensie znieczuliło na rzeczywistość. Jednak poznańska demonstracja jest czymś niespotykanym. Oto, bowiem wojskowy prokurator, funkcjonariusz państwowy, ściśle związany z najważniejszym śledztwem nie tylko w skali naszego państwa, strzela do siebie niemal na oczach kamer. Niezależnie od tego, czy chciał się zabić, czy była to tylko inscenizacja (jednak więcej przemawia za taką wersją), to jednak sięgnięcie po tak desperackie metody oznacza, że coś bardzo złego dzieje się na tak zwanym zapleczu, gdzie nie ma kamer, ani nawet mikrofonów. Początków obecnej sytuacji należy szukać 10 kwietnia 2010 roku, choć i wcześniej były pierwsze sygnały, że państwo nasze trzeszczy w szwach, a różni watażkowie mają się u nas nieźle.To wówczas doszło nie tylko do tragedii narodowej o niespotykanej w świecie współczesnym skali, ale również został zapoczątkowany proces, którego efektem jest właśnie to, co dzisiaj obserwujemy: rozkład aparatu państwowego oraz samowolka ludzi służb specjalnych. Polskie władze odrzucając pomoc NATO, którego Polska jest członkiem, stały się zakładnikami kłamstwa smoleńskiego i zostały zdane na łaskę ludzi służb specjalnych, których korzenie sięgają sowieckiego systemu represji. Ta łaska, jak to łaska, na pstrym koniu jeździ, czego właśnie jesteśmy świadkami. Na dobre gra rozpoczęła się od sprawy prokuratora Pasionka. Pasionek, jako nadzorujący śledztwo z ramienia prokuratury cywilnej został odsunięty przez szefa NPW Krzysztofa Parulskiego za kontakty z amerykańskimi służbami, dzięki którym Polska miała szanse na uzyskanie istotnych materiałów dla śledztwa smoleńskiego. Okazało się wówczas, że to USA, a nie Federacja Rosyjska, jest dla nas obcym, wrogim mocarstwem, z którym kontakty mogą powodować daleko idące represje. Zgodnie z nową, neopeerelowską logiką, kontakty brutalnie przecięto, a jak brutalnie możemy się dzisiaj przekonać, słuchając choćby wypowiedzi senatora USA Ricka Santorum, który sytuuje Polskę w gronie państw zagrażających USA. Międzyczasie Zespół Parlamentarny pod kierownictwem Antoniego Macierewicza, dokonał istotnego postępu na drodze wyjaśnienia zagadki śmierci polskiej delegacji w dniu 10 kwietnia 2010 roku, pozyskując do współpracy naukowców z całego świata. Badania profesorów okazały się przełomowe, gdyż obaliły główną tezę raportu MAK i Millera, a wyniki badań przesłano na ręce prokuratorów. Ponadto Antoni Macierewicz zapowiedział, iż jeszcze przed drugą rocznicą zespół przedstawi przyczyny, które doprowadziły do tragicznego finału lotu TU 154 M z Prezydentem na pokładzie. Nadmienia, że istnieje wiele przesłanek, by uznać, iż udział osób trzecich był decydujący dla przebiegu wydarzeń 10 kwietnia 2010 roku. Sprawa ma szansę uzyskania międzynarodowego rozgłosu, dzięki organizowanej konferencji w Pasadenie, gdzie zostaną zaprezentowane ekspertom z całego świata, zajmującym się lotnictwem szeroko rozumianym, wyniki badan zespołu profesora Biniendy. Niemal natychmiast po ujawnieniu przez A. Macierewicza planów ZP, doszło do ataku i próby zastraszenia jego osoby, w postaci wniosku o uchylenie immunitetu w związku z likwidacją WSI. Nie zważając na to, że w sprawie jednoznacznie wypowiedział się już Trybunał Konstytucyjny, uznając, iż minister Macierewicz działał zgodnie z prawem, postanowiono zaatakować posła frontalnie i bez żadnych już oporów. Wniosek czekał tylko na podpis i akceptację PG Andrzeja Seremeta, po czym miał zostać poddany pod glosowanie w sejmie. Jednak wbrew oczekiwaniom środowisk b. WSI Seremet odesłał wniosek do uzupełnienia. I tak nastał 9 stycznia 2012, kiedy to prokurator Przybył w czasie zorganizowanej konferencji postanowił w niezwykle tragiczny sposób zademonstrować swój sprzeciw wobec zapowiadanej likwidacji PW, deklarując wolę obrony swojego przełożonego Krzysztofa Parulskiego. Pułkownik okazał się tylko lekko ranny, ale wymowa tego faktu pozostała. W obronie swojego podwładnego stanął też sam Parulski, podkreślając swoją niezgodę na plany Prokuratora Generalnego, którego, żeby było śmieszniej, jest przeciez zastępcą. Z czym zatem mieliśmy do czynienia w poniedziałkowe przedpołudnie? Był to w istocie bunt wojskowych, który pokazał determinację tego środowiska w obronie swojego status quo. A o jakie środowisko może chodzić i o jaką sprawę?Jak dzisiaj pisze na portalu wpolityce.pl Michał Karnowski:

„Warto pamiętać o dość powszechnej opinii, że prokuratura wojskowa opanowana jest w dużej części przez tych samych ludzi, którzy tworzyli Wojskowe Służby Informacyjne. Trudno, więc mówić, także na podstawie dotychczasowego dorobku, że PW to - jak twierdzi pułkownik Przybył - ostatnia zapora przed zorganizowaną przestępczością”. Można by rzec koło się zamyka i sprawa wydaje się nieco bardziej wyrazista. Środowisko PW, jako opanowane w dużej mierze przez ludzi WSI, postanowiło wszelkimi możliwymi środkami bronić swojego stanu posiadania, a posiada niemało. Chodzi głównie o wiedzę na temat przebiegu tragedii smoleńskiej, a także roli, jaką odegrali ludzie polskich służb specjalnych w tym dramacie. Wobec faktu, iż Antoni Macierewicz doszedł za daleko (1992 r. - czyżby deja vu?) w swoich ustaleniach, a sprawa zaczęła robić się groźna dla środowisk niechętnych ujawnieniu prawdy, panowie z służb wojskowych postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Wydaje się, iż znaleźli też orędownika w osobie prezydenta Komorowskiego, który od lat znany jest z przychylności dla ludzi z b. WSI i ciepłych relacji z guru służb wojskowych, generałem Dukaczewskim. Co ciekawe również sam były szef WSI uaktywnił się w ostatnich tygodniach i został wystawiony przez Ruch Palikota na kandydata do sejmowej komisji służb specjalnych? Oczywiście w całej układance niejasna jest rola Seremeta, który wprawdzie „darował” Macierewiczowi kilka tygodni względnego spokoju, ale sam nie jest kryształowy w sprawie Smoleńska. Dość wspomnieć przedziwną konferencję z 1 kwietnia ubiegłego roku, na której ogłosił, że zamachu nie było, chcąc zapewne uspokoić nastroje przed rocznicą, wychodząc tym samym naprzeciw oczekiwaniom rządu. Również dzisiejsza wycieczka Prokuratora Generalnego do Rosji, po tak wielu upokorzeniach, jakich Polska ostatnio doznała ze strony jej organów (fałszerstwa dokumentacji medycznej ofiar, przetrzymywanie wraku, czarnych skrzynek itp.), na uroczystości 290 - lecia prokuratury rosyjskiej, tej samej, która skazywała polskich patriotów na wywózki, konfiskaty mienia i kary śmierci, budzi niesmak. Jak zatem interpretować ostatnie wydarzenia? Wydaje się, iż mamy do czynienia z wewnętrzną wojną służb, co jest poniekąd echem bliźniaczych walk w samej Rosji. Z pewnością ludzie byłych wojskowych służb nie chcą dopuścić, by prawda o wydarzeniach 10 kwietnia 2010 roku dotarła do szerokiej publiczności w Polsce i na świecie. Z kolei ludzie Tuska i sam premier rozpoczęli grę z cwaniakami większymi od siebie samych, więc pokazano im, gdzie ich miejsce w szeregu. Pytanie, jak zakończy się ta wojenka? I czy jej skutkiem nie będzie ukręcenie łba śledztwu smoleńskiemu?

http://wpolityce.pl/dzienniki/jak-jest-naprawde/21288-prokuratura-wojskowa-i-psucie-panstwa-polskiego-tak-ale-kto-konkretnie-psuje-i-jakimi-dokladnie-decyzjami

http://polonia.wp.pl/kat,1356,title,Polska-zagrozeniem-dla-USA-Zartuje-pan-Kocham-Polske,wid,14145650,wiadomosc.html?ticaid=1db76&_ticrsn=3

http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/dukaczewski_kandydatem_palikota_w_sejmowej_komisji_sluzb_specjalnych_17794

http://gosc.pl/doc/1050092.Zabili-go-i-uciekl

Martynka

Zamach na innego prezydenta 16 lat po zestrzeleniu podchodzącego do lądowania samolotu prezydenta Rwandy zmieniono na nowo konkluzje prokuratorskiego śledztwa. To jest Afryka i polityka. Czy my też będziemy świadkami afrykańskiego śledztwa w sprawie Smoleńska przez 16 lat? 6 kwietnia 1994 w Rwandzie zostal zestrzelony podczas podchodzenia do ladowania samolot owczesnego prezydenta Habyarimana. Oprocz prezydenta zginelo kilkanascie osob, w tym francuska obsluga samolotu. Wina obarczono od razu opozycyjny klan Tutsis i zaczela sie rzez. Zamordowano okolo 800 tysiecy osob. Sledztwo w sprawie zestrzelenia samolotu toczy sie od 16 lat, afrykanskimi zygzakami. W 2006 roku w sprawe weszli Francuzi, jako ze w zamachu zginelo 3 obywateli Francji. Pierwszy prokurator (1) potwierdzil teze zamachu przeprzeprowadzonego przez opozycyjny klan Tutsis i wskazal winnych w otoczeniu parti Tutsis, rzadzacej Rwanda od rzezi w roku 1994. Oczywiscie rzad Tutsis wsciekl sie i zerwal dyplomatyczne stosunki z Francja. Po dwoch latach zimnej wojny pomiedzy Rwanda i Francja, sledztwo przekazano innemu prokuratorowi (1).

Nowy prokurator, na podstawie nowych ekspertyz balistycznych, stwierdzil ze dwie rakiety ktore zestrzeliy samolot prezydencki nie zostaly odpalone z przedmiescia zajmowanego przez klan owczesnej opozycji Tutsi, ale z z niedaleko polozonych koszar sil rzadowych klanu Hutu. Czyli wedlug nowego raportu, to ekstremisci z klanu Hutu dokonali zamachu na swoim prezydencie. Wczoraj ogloszono oficjalnie wyniki sledztwa. Rzad Tutsi przyjal je z zadowoleniem. Czy my bedziemy tez prowadzeni za nos afrykanskimi zygzakami sledztwa smolenskiego przez nastepne 16 lat?

Francuski sedzia sledczy i eksperci od balistyki na miejscu katastrofy w 2010 roku

Les experts réunis par Marc Trévidic (au centre), notamment des spécialistes en balistique, en crash aériens ainsi que des géomètres et un acousticien, ont enquêté pendant une semaine au Rwanda en 2010.

(1) chodzi precyzyjnie o tzw. "juge d'instruction", funkcje specyficzna dla francuskiego kodeksu, rodzaj sedziego sledczego w odroznieniu od prokuratora. Stanislas Balcerac

Życie z dziurą w potylicy... Przynajmniej do momentu, kiedy któraś ze światowych potęg nie uzna, że zauważenie tego, co się stało, jest w jej interesie. O Zbrodni Katyńskiej − nie znając jeszcze jej szczegółów − elity państwa polskiego na wychodźstwie wiedziały znacznie wcześniej, zanim w wydawanych w okupowanej Polsce gazetach pojawiły się zdjęcia rozkopanych przez Niemców dołów, pełnych zetlałych zwłok w resztkach mundurów. Już w pierwszych miesiącach po porozumieniu Sikorski - Majski stało się jasne, że wśród zgłaszających się do wojska oficerów brakuje tych, którzy trzymani byli w Ostaszkowie, Starobielsku i Miednoje. Potem pojawiły się relacje, wśród nich niepozostawiająca już żadnej wątpliwości opowieść Stanisława Swianiewicza − tego, którego egzekucję, z racji jego wiedzy fachowej, sowieci w ostatniej chwili wstrzymali i który na stacji kolejowej obserwował, jak jego koledzy wywożeni są w las wracającym, co kwadrans autobusem o zamalowanych szybach. A jednocześnie z kraju doszły do Londynu raporty wywiadu AK, który dotarł do świadectw okolicznej ludności. Wszystkie te informacje polscy przywódcy wojskowi i cywilni próbowali utrzymać w ścisłej tajemnicy. Swianiewiczowi i innym, którzy otarli się o tragedię, surowo zakazano jakichkolwiek rozmów na ten temat, podobnie zrobiono z raportami wywiadu. Dowódcom nakazano z całą surowości karać podwładnych za jakiekolwiek publiczne dociekania losu zaginionych oficerów i w ogóle wszelkie dyskusje na ten temat. Straszny, zupełnie pomijany moment w naszych dziejach. Wtajemniczonym i tym, którzy chcą o tym wiedzieć, stopniowo odsłania się przed oczami obraz masowego mordu, obraz, którego nie sposób odrzucić, ale i nie sposób przyjąć go do wiadomości − trwa przecież wojna z Niemcami, z Hitlerem. A Hitler jest dla całego wolnego świata ucieleśnieniem zła, wrogiem numer jeden, wielkim szatanem, którego pokonaniu trzeba podporządkować wszystko. Stalin jest w tej walce ważnym sojusznikiem, to Sowiety wszak dźwigają największy ciężar tej wojny, jakim jest wielokilometrowy front wschodni, stopniowo pochłaniający siły i rezerwy Niemiec. Przywódcy Zachodu nie wybaczą Polsce jakichkolwiek antyrosyjskich fobii i uprzedzeń. Sowieci doskonale o tym wiedzą, i przejawiają jeszcze większą niż zwykle drażliwość na swoim punkcie. Jakiekolwiek, najbardziej nawet uniżone prośby o wyjaśnienie, gdzie podziali się zaginieni Polacy, wywołują natychmiast furię Moskwy i gromkie pogróżki, a wtedy Churchill z Rooseveltem naskakują brutalnie na polskich przywódców za brak odpowiedzialności i szkodnictwo. Polskie emigracyjne gazety, i tak cenzurowane przez samych Polaków, objęte zostają dodatkowo cenzurą brytyjską, wykreślającą bezlitośnie jakąkolwiek aluzję do tego, co działo się tak niedawno w okupowanej Polsce i „na nieludzkiej ziemi", gdzie rzucono setki tysięcy zesłańców. Realia polityki i geopolityki − oczywiste. Wymogi toczącej się wojny, interesy aliantów – jasne. A z drugiej strony − tysiące pomordowanych, wołających do rodaków z masowych grobów. Więc − wypieranie ze świadomości faktów, zagłuszanie wyrzutów sumienia, wmawianie sobie, że musi być jakieś inne wyjaśnienie, że przecież to niemożliwe, przecież bolszewicy, jacy są tacy są, ale do aż takiej zbrodni posunąć się nie mogli. Szuka ktoś tematu do tragedii na miarę Ajschylosa? Bardzo proszę. W tej sytuacji Polacy nie przedsięwzięli w końcu nic (Sikorski podobno coś zamierzał, ale trafunkiem miał wypadek). Milczeli, próbowali coś wyjaśniać w cztery oczy („taaak, bolszewicy potrafią być bezwzględni", mruknął Churchill do polskiego premiera między jednym a drugim kieliszkiem i na tym się wątek urwał). W końcu sprawę załatwili Niemcy, rozkopując przed oczami świata groby, i Sowieci, wykorzystując ten fakt by z oburzeniem, przy pełnym poparciu Londynu i Waszyngtonu zerwać stosunki z polskim „faszystowskim" rządem i ostatecznie przesunąć nas z grona aliantów do grona przegranych tej wojny. Dopiero po latach, gdy nad światem zapadła „żelazna kurtyna" i w interesie USA zaczęło leżeć dekonstruowanie lukrowego wizerunku „wujka Joe", Kongres USA powołał komisję, która uchyliła rąbka tabu i zalegalizowała podstawowe fakty o zbrodni. Jak by się w tej naszej sytuacji zachowali Amerykanie, Anglicy, Francuzi, Niemcy − narody, którym nikt nie zarzuca „wariactwa" ani „fobii", pouczające nas chętnie, co to jest realpolitik, a co bzdurny mesjanizm i irracjonalne cierpiętnictwo? Nie można tego wiedzieć, bo oni nigdy się w porównywalnej sytuacji nie znaleźli. Łatwo im. Rządowy tupolew z dwoma prezydentami RP − aktualnym i byłym prezydentem na wychodźstwie − bohaterską Anną Walentynowicz i kilkudziesięcioma innymi wybitnymi obywatelami spadł pono wypadkiem, bo we mgle podczas próby lądowania zahaczył skrzydłem o drzewo. Zahaczył, bo rosyjski kontroler upewniał pilotów, że są „na kursie i na ścieżce", ale nauczyliśmy się już nie wypominać tego Rosjanom, w końcu wiadomo, jacy są drażliwi, i jak bardzo naszym zachodnim sojusznikom zależy na tym, żeby polskie fobie nie komplikowały im stosunków z tak ważnym graczem światowej polityki. Kilka miesięcy po Tragedii Smoleńskiej inny tupolew, pod względem konstrukcji kadłuba identyczny jak ten nasz, podczas przymusowego lądowania zahaczył o lasek i skosił kilkadziesiąt drzewek, żłobiąc w nim sporą przecinkę − a skrzydła mu nie odpadły. Można zobaczyć zdjęcia z tego zdarzenia w Internecie. Można też znaleźć w sieci zdjęcia wraków różnych porównywalnych z tupolewem samolotów, które ulegały rozmaitym katastrofom. Spadały z wielkiej wysokości, zahaczały o maszty i domy, rozbijały się o zbocza gór. Przeważnie są one poharatane, ale w całości. A tupolew, który − załóżmy − stracił skrzydło wskutek zahaczenia o brzózkę, został dosłownie rozpylony, jakby ktoś jego szczątkami psiknął na lasek z jakiegoś gargantuicznego dezodorantu. Te zdjęcia także można zobaczyć. Może to wszystko ma swoje niezapalne wyjaśnienie. Może z jakiegoś powodu rzeczywiście skrzydło się urwało, może w tym akurat momencie uderzenie ciągu przestawianych przez pilota na maksymalną moc silników naprawdę mogło spowodować przewrócenie okaleczonego samolotu do góry nogami i anihilację kokpitu. A może, nawet, jeśli oficjalna wersja jest tak monstrualnym kłamstwem, na jakie zakrawa, da się jednak znaleźć wyjaśnienie nie tak straszne, jak zbrodnia. Może Rosjanie coś sknocili podczas gwarancyjnego przeglądu tuż przed katastrofą, może wskutek tego coś pękło w chwili, gdy pilot chcąc ratować maszynę dał pełną moc... Nie wiem, nie jestem fachowcem. Wiem, że takie rzeczy się bada. Kiedy kapitan Wrona wylądował na Okęciu bez podwozia - w końcu głupstwo w porównaniu z katastrofą w Smoleńsku − lotnisko było przez półtora dnia zablokowane, niczego było wolno tknąć, zanim wszystkie okoliczności wypadku nie zostaną zbadane, a ślady zabezpieczone. Taki jest światowy standard postępowania. Gdyby polski rządowy tupolew rozbił się gdziekolwiek na obszarach cywilizowanych, każdy okruch zostałby najpierw starannie obfotografowany, sporządzono by szczegółową mapę, potem nakarmiono by tymi danymi wielkie komputery, które by odtworzyły proces rozpadania się maszyny, co do ułamka sekundy i co do milimetra. Ale jak wiemy, niszczenie śladów zaczęło się już w pierwszej godzinie po tragedii. Nie przekopywano ziemi na metr w głąb, jak kłamała z sejmowej trybuny pani Kopacz (jeszcze wiele dni potem szczątki walały się po lesie i może walają się tam nadal), ale starannie wszystko wymieszano, zaorano, i metodycznie zniszczono resztki wraku. Wszystko przy pełnym współudziale polskich władz, które gorliwie wyrzekały się chęci jakiegokolwiek partycypowania w śledztwie, badaniu śladów i zapisów czy sekcjach zwłok, jakiejkolwiek ciekawości, co do zdarzenia. Tak gorliwie, że posunęły się nawet do kuriozalnego ogłoszenia post factum maszyny wojskowego specpułku w locie specjalnym rejsowym samolotem cywilnym. Historia się nie powtarza, i proszę nie iść za daleko tropem dziejowych analogii. Generał Sikorski czy inni emigracyjni przywódcy nie spiskowali bezpośrednio przed zbrodnią ze Stalinem, żeby wyeliminować część kadry oficerskiej polskiego wojska, ani nic podobnego − nie byli, więc żywotnie współ-zainteresowani, żeby zagadce zniknięcia kilkunastu tysięcy rodaków ukręcić jak najszybciej łeb. Nie mówiąc o tym, że bez wątpienia byli polskimi patriotami, oddanymi swej Ojczyźnie i jej interesy traktującymi, jako nadrzędne, a nie drobnymi cwaniaczkami, którym udało się zrobić wielki skok na kasę państwa i rządowe stołki. Profesorowie, którzy dokonali obliczeń przedstawionych przez Macierewicza są uznanymi fachowcami, ale oczywiście mogli się mylić. Tylko nikt nie przedstawia żadnych innych obliczeń, nikt z nimi nie polemizuje na argumenty i fachową wiedzę. Jedynym powodem, dla którego mamy im nie wierzyć, jest chóralny rechot jaśnie oświeconych i fakt, że wyliczenia te przedstawił Macierewicz. Jedynym powodem, dla którego mamy nie myśleć o tragicznej zagadce, jest fakt, że „z oficjalnych materiałów śledztwa nie wynika". Nie wiem, czy widzieli Państwo ten żenujący spektakl, jakim był wywiad Moniki Olejnik z prokuratorem Seremetem: Panie prokuratorze, a Macierewicz mówi, że tupolew się rozpadł? Z oficjalnych materiałów śledztwa to nie wynika, odpowiada prokurator. A Macierewicz mówi też... Z oficjalnych materiałów śledztwa to nie wynika... A co może, kurwa mać, wynikać z oficjalnych materiałów śledztwa, jak w nich gówno w ogóle jest?! Zero najważniejszych dowodów, zero danych, nic − co w tej samej rozmowie, kilka minut później, pan prokurator generalny sam przyznał oględnymi słowy, że „czekamy na udostępnienie przez stronę rosyjską..." Jak by niby mogło cokolwiek wynikać, skoro „oficjalne materiały" i całe „śledztwo" było tylko udowadnianiem z góry założonej tezy winy pilota, niszczeniem i ukrywaniem wszystkiego, co do niej nie pasowało, oraz fabrykowaniem różnych świństw mających sugerować „naciski"?! Proszę wybaczyć, że się unoszę. Jak się nie unosić? Przecież wszystkie te „śledztwa", o którym nam może opowiadać pan Seremet, to jak w tej anegdocie Suworowa: skąd pan bierze pieniądze? Z kasetki. A skąd się biorą pieniądze w kasetce? Żona wkłada. A żona skąd ma pieniądze? Ja jej daję. A pan skąd bierze pieniądze? Wyjmuję z kasetki. Kasetka nazywa się MAK, względnie generał Anodina. A wszystko, co z tej kasetki wychodzi, jest równie wiarygodne, jak tamto wyjaśnienie Stalina: „rozbiegli się. Może uciekli do Mandżurii"... Nie, to przecież niemożliwe, żeby Putin i jego czekiści mogli robić takie rzeczy. No, otruć Litwinienkę, wysadzić parę domów w Moskwie, żeby był pretekst do zaorania Czeczenii, to jeszcze, ale nie TO. Nie można w to uwierzyć. Trzeba myśleć rozsądnie. Jasne, wszyscy chcemy myśleć rozsądnie, wszyscy chcemy wierzyć, że to niemożliwe. No, prawie wszyscy − poza smoleńskimi wdowami i poza tymi, których rozmiar tego kłamstwa tak poraził i przeszył, że, jak Ewę Stankiewicz czy Joasię Lichocką zamienił w mickiewiczowskie upiory, próbujące kąsać rodaków i zarażać ich tym, co wszak najnormalniejsze, najoczywistsze, najbardziej ludzkie, ale właśnie, dlatego − nie do przyjęcia, bo burzy cały porządek świata. A przecież trzeba żyć normalnie.Żeby nie zburzyć tego porządku, żeby żyć normalnie, staliśmy się − Polacy − świniami, gremialnie lejącymi od miesięcy na groby naszych wielkich rodaków, porozrywanych w rozbitym samolocie, i na zagadkę ich śmierci. Przecież oni już nie żyją − więc czego jeszcze chcą? Pochowaliśmy ich, pokazując, że państwo polskie jest dość sprawne, by rozdystrybuować po cmentarzach i kryptach 96 trumien, wykonaliśmy egzaltowane gesty żałoby, i już, wystarczy, i won z naszej pamięci! − wojny przecież ruskim nie wypowiemy... Próbujemy żyć normalnie. Być realistami. Prowadzić politykę. Nie wierzyć w złe, a tym bardziej w najgorsze, zracjonalizować jakoś kłamstwa, niszczenie dowodów, zacieranie śladów i kolaborację w tym haniebnym dziele demokratycznie wybranego polskiego rządu. Przynajmniej do momentu, kiedy któraś ze światowych potęg nie uzna, że zauważenie tego, co się stało, jest w jej interesie. Że teraz się akurat Zachodowi opłaci odpalić Polskę jak podłożony pod ruskie siedzenie kapiszon, bez oczywiście cienia troski o to, jak się to skończy dla tego kapiszona − wtedy nagle trafią na stół zdjęcia satelitarne, ekspertyzy i stwierdzenia tego, co oczywiste. Próbujemy jakoś nie zauważać, że mamy dziurę w potylicy. Żyć, jakbyśmy jej nie mieli. Jednym to wychodzi lepiej, innym gorzej, ale, generalnie, okazuje się, że można. Przynajmniej przez jakiś czas.RAZ

Za głowę polskiego prokuratora, który próbował popełnić samobójstwo, wyznaczono 200 tys funtów nagrody Polski wojskowy prokurator, który próbował popełnić samobójstwo podczas poniedziałkowej konferencji prasowej stwierdził, iż w ten sposób chciał „ochronić honor swego urzędu” oraz że za jego głowę wyznaczono nagrodę. W wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej, jaki odbył się następnego dnia po nieudanej próbie samobójstwa, płk Mikołaj Przybył powiedział, iż jego życie znajdowało się pod zagrożeniem. Do jego mieszkania dokonano włamania, uszkodzono opony w samochodzie celem spowodowania wypadku, a jego pies został zabity w ramach kampanii zastraszania. Dodał również, iż na jego próbę samobójczą wpłynęło prowadzenie śledztwa do w sprawie korupcji na najwyższym szczeblu.

- Mój czyn został dokonany pod wpływem prowadzonych przeze mnie spraw; jedna z nich jest najwyższej wagi i dotyczy spraw finansowych w polskim wojsku. (…)

W wywiadzie udzielonym w szpitalu po przebyciu operacji, płk Przybył stwierdził, że jego śledztwo w sprawie korupcji w wojsku skłoniło władze do przyspieszenia reorganizacji resortu i oddania go pod cywilną kontrolę. Płk Przybył nie podał szczegółów toczącego się śledztwa, lecz na poniedziałkowej konferencji powiedział, iż „zagrożone są nie tylko setki milionów złotych z państwowego budżetu, ale również życie i zdrowie polskiego żołnierza, który często dostaje wadliwe lub uszkodzone wyposażenie.” Kroplą goryczy były zarzuty, że wydział płk Przybyła nielegalnie podsłuchiwał telefony dziennikarzy, którzy donosili o przeciekach tajnych informacji dotyczących śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej.

- Mogłem pogodzić się z tym, że uszkodzono mi samochód celem spowodowania mej śmierci, że zabito mi psa, że wyznaczono nagrodę za moją głowę, ale nie mogłem zaakceptować oskarżeń o nielegalne działania. (…)

Matthew Day, Warsaw

http://www.telegraph.co.uk/

Korupcja przy koncesjach W ramach prowadzonego przez ABW śledztwa w sprawie korupcji przy udzielaniu koncesji na poszukiwania gazu łupkowego zatrzymano wczoraj siedem osób, w tym trzech urzędników Ministerstwa Środowiska. ABW zatrzymała też pracownika Państwowego Instytutu Geologicznego i trzy osoby z firm ubiegających się o koncesję [Kiedy w końcu ktoś zatrzyma Tuska, Komorowskiego, Arłukowicza, Rostowskiego i resztę ferajny? - admin]

Według informacji przekazanych nam przez wiceszefa warszawskiej prokuratury apelacyjnej prokuratora Waldemara Tyla, zatrzymani urzędnicy zatrudnieni są w Departamencie Geologii i Koncesji Geologicznych resortu środowiska. Według zgromadzonego przez prokuraturę materiału dowodowego byli oni prawdopodobnie korumpowani przez przedstawicieli firm ubiegających się o koncesję. – Zatrzymano również pracownika Państwowego Instytutu Geologicznego i trzy osoby reprezentujące podmioty gospodarcze ubiegające się o przyznanie koncesji – powiedział nam prokurator Waldemar Tyl. Wczoraj zatrzymanym przedstawiano zarzuty dotyczące korupcji i przesłuchiwano ich. W ostatnich latach Ministerstwo Środowiska wydało ponad 100 koncesji na poszukiwanie gazu niekonwencjonalnego w Polsce. Otrzymały je m.in. Exxon Mobil, Chevron, Marathon, ConocoPhillips, Talisman Energy, PGNiG, Lotos i Orlen Upstream. Amerykańska Agencja ds. Energii (EIA) podała, że Polska ma 5,3 bln m sześc. gazu łupkowego. Przy obecnym zużyciu gazu wystarczyłoby, więc na około 300 lat. AB

Źle się dzieje w państwie polskim

1. „Państwo polskie się sprawdziło”, takie i tylko takie komunikaty słyszymy z ust najważniejszych osób w państwie, niezależnie od tego, z jakim wydarzeniem pokazującym rozkład struktur naszego kraju, mielibyśmy do czynienia. Podobnie brzmiące komunikaty od ponad 4 lat, wtłaczają codziennie w głowy Polaków mainstreamowe media, a wszyscy, którzy widzą, co innego albo też myślą inaczej, są oszołomami albo działają z najniższych pobudek. Wszystko, co mogłoby szkodzić obecnie rządzącym, nadszarpnąć ich wizerunek, pokazać, że nie sprawdzają się w tym rządzeniu, ba często działają mniej lub bardziej otwarcie w celu realizowania interesów osobistych albo partyjnych, nawet, jeżeli pojawia się w mediach to na krótko i natychmiast jest w ten czy inny sposób zamiatane pod dywan.

2. Katastrofa smoleńska wyjaśniana w taki sposób, że woła to wręcz o pomstę do nieba. Za 3 miesiące minie 2 lata od tego strasznego wydarzenia i jak to ostatnio dosadnie ujął redaktor Ziemkiewicz „g...o mamy i g...o wiemy”. Afera hazardowa, typowe zamiecenie pod dywan przez rządzących i to na oczach publiczności (sejmowa komisja śledcza pod przewodnictwem posła Sekuły, właśnie nagrodzonego za odpowiednią postawę w tej sprawie, stanowiskiem podsekretarza stanu w ministerstwie finansów), a później także przez prokuraturę, tak, że jedynym, który poniósł konsekwencje, jest Mariusz Kamiński pozbawiony szefostwa CBA, który tę aferę wykrył. Afera z kupowaniem głosów w wyborach samorządowych przez ludzi Platformy z byłym prezydentem Wałbrzycha na czele, poprowadzona medialnie tak, że w powtórzonych wyborach kandydat wspierany przez tę partię wygrał w cuglach, a o postępowaniach prokuratorskich wobec winnych już nawet nie słychać. To tylko trzy wydarzenia, które w pełni demokratycznym państwie, przy prawidłowo realizowanej przez media funkcji kontrolnej wobec rządzących, nie tylko spowodowałyby odsunięcie ich od władzy, ale najprawdopodobniej nie pozwoliłyby dostać się im do parlamentu.

3. Mamy również zagadkowe, ponoć samobójcze śmierci wysokich funkcjonariuszy państwowych i nic nie wskazuje na to, żebyśmy się kiedykolwiek dowiedzieli o rzeczywistych ich przyczynach. Przytoczę tylko 2 takie tragiczne wydarzenia. Tuż przed Bożym Narodzeniem 2009 roku popełnia samobójstwo dyrektor generalny Kancelarii premiera Tuska Grzegorz Michniewicz, pracodawca wszystkich pracowników tej instytucji, pracownik służby cywilnej, który następnego dnia wybierał się na świąteczny wyjazd do żony na Wybrzeże. Śledztwo w tej sprawie trwało bardzo krótko i już dawno zostało zakończone, choć wątpliwości wokół tej śmieci jest, co niemiara. Podobnie tajemniczy charakter ma śmierć byłego wicepremiera i lidera Samoobrony Andrzeja Leppera. On także miał plany na cały feralny dzień, między innymi umówiony wywiad z dziennikarką i spotkania ze swoimi współpracownikami. Prawie natychmiast ogłoszono samobójstwo, choć sekcja zwłok została przeprowadzona dopiero trzy dni później. Wszystko wskazuje na to, że śledztwo w tej sprawie zmierza także do umorzenia.

4. Miały miejsce także dramatyczne próby samobójcze. Samopodpalenie pod Kancelarią Premiera, zwolennika Platformy, który najpierw parokrotnie interweniował pisemnie u urzędników Premiera Tuska, a następnie w tak straszny sposób targnął się na własne życie zostawiając list do Premiera. Ponieważ rzecz miała miejsce w toczącej się kampanii wyborczej i mogła mieć negatywny wpływ na szanse rządzących, natychmiast w mainstreamowych mediach zaczęto przedstawiać tę próbę, jako szaleńczą, niemającą żadnego związku z rządami Premiera Tuska. Także wczorajsza próba samobójcza prokuratora wojskowego, pułkownika i zastępcy prokuratora okręgowego w prokuraturze wojskowej w Poznaniu, po wcześniejszym dramatycznym wystąpieniu na konferencji prasowej (z sugestiami o gigantycznej korupcji w wojsku i wokół niego), daje wyobrażenie o sposobie funkcjonowania struktur państwa w tym przypadku prokuratury wojskowej i szerzej prokuratury w ogóle i jej szefów. Po wczorajszym wystąpieniu szefa Prokuratury Generalnej Andrzeja Seremeta i jego zastępcy generała Parulskiego na oddzielnych konferencjach prasowych, widać na kilometr ogromny konflikt pomiędzy prokuratorami cywilnymi i wojskowymi z korupcją w wojsku w tle.

5. To tylko pobieżne przedstawienie kilku wydarzeń z ostatnich paru lat rządów Platformy, wydarzeń, które jak się wydaje tworzą pewien ciąg, który powinien zaniepokoić wszystkich, którym na sercu leży dobro naszego kraju. Jeżeli nawet tak dramatyczne wydarzenia nie będą postawą do poważnej debaty o stanie naszego państwa i będą szybko przy pomocy usłużnych mediów uznawane za incydentalne i błahe, to mogą one doprowadzić kryzysu w Polsce, którego skutki nawet trudno w tej chwili przewidzieć. Zbigniew Kuźmiuk

To już jasne. Andrzej Seremet w pałacu prezydenckim domagał się odwołania gen. Parulskiego Pół godziny trwało spotkanie prezydenta Bronisława Komorowskiego z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem w Pałacu Prezydenckim. O 14: 30 głowa państwa będzie też rozmawiać z naczelnym prokuratorem wojskowym gen. Krzysztofem Parulskim. Czy to koniec kariery prokuratorskiej generała?Jak poinformował rzecznik prokuratora generalnego Mateusz Martyniuk, spotkanie Andrzeja Seremeta z Bronisławem Komorowskim dotyczyło także kwestii personalnych? Seremet miał powiedzieć prezydentowi, że nie wyobraża sobie dalszej współpracy z Parulskim. Według Martyniuka, Seremet - który od środy będzie przebywał w Moskwie na uroczystościach rocznicowych tamtejszej prokuratury - w przyszłym tygodniu będzie rozmawiał z ministrem obrony narodowej oraz ponownie z prezydentem. Nie chciał powiedzieć, czy rozmowa z MON miałaby dotyczyć odwołania szefa NPW i powołania nowego. Zgodnie z przepisami, naczelnego prokuratora wojskowego, który jest zastępcą prokuratora generalnego, powołuje i odwołuje prezydent na wniosek prokuratora generalnego złożony w porozumieniu z MON. Wiele wskazuje, więc, że generał Parulski jeszcze, co najmniej kilka dni będzie pełnił swoją funkcję i - zważywszy na kuriozalne wydarzenia w Poznaniu - w ramach obrony może sięgnąć po niejedną niekonwencjonalną broń. Znp, PAP, dziennik.pl

Korupcja przy przetargach na gaz łupkowy. ABW zatrzymała urzędników Ministerstwa Środowiska

Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrzymała siedem osób w sprawie korupcji przy koncesjach na gaz łupkowy. Według RMF FM, wśród zatrzymanych są urzędnicy Ministerstwa Środowiska, a także przedstawiciele firm starających się o koncesje. Śledztwo w tej sprawie prowadzi warszawska Prokuratura Apelacyjna. Prokuraturze pomaga Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Okazało się, że urzędnicy Ministerstwa Środowiska mogli być korumpowani przez firmy starające się o koncesje. Ma na to wskazywać zgromadzony materiał dowodowy. Wszystkie osoby zatrzymano dziś rano. Trwają ich przesłuchania. Nikt jeszcze nie usłyszał zarzutów.Tymczasem "Rzeczpospolita" pisze w serwisie EnergiaNews o tym, że firmy po­szu­ku­ją­ce ga­zu łup­ko­we­go za­mie­rza­ją wy­ko­nać w tym ro­ku mniej od­wier­tów niż planowano. Może to oznaczać, że bez wy­raź­ne­go przy­śpie­sze­nia po­szu­ki­wań, wy­do­by­cie surowca opóź­ni się. W ty­le zo­sta­ją zwłaszcza spół­ki z udzia­łem Skar­bu Pań­stwa. Naj­wię­cej - czte­ry odwierty - chce prze­pro­wa­dzić ame­ry­kań­ski Che­vron oraz wło­skie Eni. Trzy ma wy­ko­nać In­dia­na In­ve­st­ments, a dwa – Ma­ra­thon Oil Po­land. Po­zo­sta­łe spół­ki, czy­li Exxon­Mo­bil, Va­bush Ener­gy, Ta­li­sman, Pol­skie Gór­nic­two Naf­to­we i Ga­zow­nic­two oraz Or­len Upstre­am de­kla­ru­ją na ra­zie wy­ko­na­nie tyl­ko po jed­nym no­wym od­wier­cie. Te pla­ny to - jak czytamy na EnergiaNews - zde­cy­do­wa­nie za ma­ło, aby zre­ali­zo­wać pla­ny re­sor­tu skar­bu, któ­ry chce, aby licz­ba wy­ko­ny­wa­nych rocz­nie od­wier­tów sys­te­ma­tycz­nie ro­sła, osią­ga­jąc 200 w 2014 r. oraz 1000 w ro­ku 2020. Znp, rmf.fm, rp.pl

Dyrygent Orkiestry III RP i tajemnica handlowa. "Bo gdyby tak Owsiak wybrał inny cel zbiórki..." Za nami kolejna w roku niedziela bez telewizji publicznej. Dzień, w którym Owsiak, zwany pieszczotliwie w mediach Jurkiem, zajął cały czas antenowy, promując swoją „świąteczną orkiestrę”, a kolejne roczniki młodzieży wykrzykiwały jego zaklęcia: „oj, będzie się działo” i tekst o orkiestrze, która będzie grała do końca świata i o jeden dzień dłużej. Podekscytowana rosnącą sumą pieniędzy młodzież znowu jąkała się jak Owsiak na wzór Michnika, padały deklaracje, że cała ta ofiarność ma na celu wyłącznie dobro dzieci, biednych, chorych, samotnych i potrzebujących matek.

Kiedy 20 lat temu ruszyła Owsiakowa „orkiestra” oddałem do jej dyspozycji całą antenę Radia WAWa. Również w następnym roku, ale już z mniejszym entuzjazmem, bo kiedy napisałem felieton o tym, że byłoby dobrze, gdyby po każdej zbiórce pieniędzy znalazł się równie eksponowany czas w telewizji na podsumowanie tej akcji, z wyliczeniem, ile kosztowała, otrzymałem niesympatyczne listy od trzech bodajże kierowników „orkiestry” z profesorskimi tytułami. Poczuli się dotknięci podejrzeniami. A przecież nie uderzyłem nawet w stół, a jednak nożyce się odezwały. I tak było zawsze przez minione 20 lat, gdy jakiś niepoprawny politycznie dziennikarz odważył się skrytykować „orkiestrę” i inne pomysły Jurka. I nic dziwnego, bo Owsiak to rówieśnik III RP, wunderwaffe młodzieży, kolorowy cudaczny celebryta, rozrywkowa odmiana Adama Michnika i ulubieniec „Wyborczej”, odznaczony w czerwcu tego roku przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Coroczna wielomilionowa zbiórka pieniędzy na zakup sprzętu medycznego dla dzieci wyręcza państwo, które ściąga z nas na ten cel obowiązkowe składki zdrowotne. Można nawet sobie wyobrazić budżet Ministerstwa Zdrowia, który co roku, „po cichu”, uwzględnia stałą sumkę na sprzęt medyczny dla dzieci od Jurka. Finansowym beneficjentem „orkiestry” są firmy produkujące urządzenia medyczne. Nie dotarła do mnie żadna informacja o przetargach ”orkiestry” na zakup tego sprzętu. A ponieważ większość tych firm mieści się na Zachodzie, przychylne „orkiestrze” są wszystkie prywatne media o kapitale zagranicznym. Gdyby Owsiak wybrał inny cel zbiórki, dajmy na to zbiórkę dla pielęgniarek, aby raz w roku podnieść im nieco pensję, doceniając ich trud i zachęcając nowe adeptki tego zawodu. Oczywiście byłoby to znowu wyręczanie państwa, ale nie zarobiłyby na tym i tak już bogate firmy medyczne. Albo gdyby była to telewizyjna zbiórka z przeznaczeniem na dożywianie dzieci, na przykład na obiady dla dzieci w miejscowościach, gdzie one naprawdę głodują. Tylko czy wtedy Owsiak nie przeznaczyłby pieniędzy na zakup sprzętu do gotowania? A cały czas przecież mówimy o biednych, potrzebujących dzieciach i ich matkach. A gdyby to była zrzutka na sportowe boiska dla dzieci? No tak, ale czym by wtedy mógł chwalić się rząd. A ileż to już razy słyszeliśmy o nowo zakupionym sprzęcie medycznym nieużywanym z braku wytycznych i personelu do jego obsługi. Z „orkiestry” zrodził się „Przystanek Woodstock” w Kostrzynie nad Odrą, z lewackim logo „pacyfy” i hasłem „ miłość, przyjaźń, muzyka”, koncert rockowy w podzięce za ofiarność i pracę młodzieży przy zbiórce pieniędzy w styczniową niedzielę. „Dyrygent”, jako deklarujący się w mediach katolik zawsze zapraszał na koncerty ekipy z Hari Kriszna. Były to też wspaniałe żniwa dla firm piwowarskich, wszelkiej maści szarpidrutów, spotkania z politykami i dziennikarzami i okazja do wykąpania się w błocie. Ile zarobiły na tym spędzie browary – nie wiadomo, tajemnica handlowa. Wiadomo zaś, jacy politycy i dziennikarze „oświecali” młodzież. Elita III RP: Wałęsa, Mazowiecki, Balcerowicz, Buzek, Wajda, Bralczyk, Masłowska, abp Józef Życiński, Olejnik, Lis, Żakowski, Raczek, Szczuka, Gretkowska. Jeżeli do tego grona dodamy nazwiska Janusza Kochanowskiego czy Jana Ołdakowskiego, to otrzymamy mniej niż typową proporcję gości, jakich zaprasza do swojego programu w publicznej telewizji Tomasz Lis. Za dwa tygodnie będzie pan królem mediów – pisze do Owsiaka na portalu wPolityce.pl Mariusz Dzierżawki, szef Fundacji Pro-prawo do życia. Jest okazja do zrobienia czegoś znacznie lepszego, niż zebranie pieniędzy na zakup urządzeń dla ratowania wcześniaków i pomp insulinowych dla kobiet ciężarnych z cukrzycą, bo taki jest w tym roku cel zbiórki. Wśród ofiar 641 aborcji, jakie wykonano w 2010 roku, aż 614 stanowiły dzieci chore, w tym z Zespołem Downa. Czy nie miały prawa żyć? Ile z tych dzieci mogłoby żyć, gdyby zadbano o nie w okresie prenatalnym. Ile by z nich żyło na tym Bożym świecie, gdyby po urodzeniu otrzymało odpowiednią opiekę? Niestety wielki „dyrygent orkiestry III RP” swoje „ miłość, przyjaźń i muzyka” odbiera jak typowy postkomunistyczny lewak i liberał.

Dziennik Wojciecha Reszczyńskiego

Błazeństwa demoniczne Dotychczas Donald Tusk sprawiał wrażenie nieszkodliwego błazna, którego bezpieczniacy dla większego urozmaicenia, a może nawet i dla zabawy, wystrugali na premiera rządu dla mniej wartościowego narodu tubylczego. Dotychczas - to znaczy do berlińskiego przemówienia ministra Radosława Sikorskiego i przeprowadzonej w jego następstwie sejmowej debaty na temat „polityki zagranicznej” a ściślej - na temat sposobów likwidowania nie tylko niepodległości, ale również - integralności terytorialnej Polski - oraz do wygłoszonej w Sylwestra ubiegłego roku pogróżki pod adresem lekarzy, których mają spotkać „konsekwencje”, jeśli zachowają się „niegodnie”. Chodzi o niechęć, z jaką w środowiskach lekarskich spotkały się nowe regulacje dotyczące recept i leków refundowanych. Ponieważ okupujące Polskę bezpieczniackie gangi po rozdrapaniu i zmarnotrawieniu zasobów krajowych zaczynają odczuwać brak pieniędzy, w ramach polityki miłości postanowiły przeprowadzić eutanazję mniej wartościowego narodu tubylczego - ale oczywiście rękoma lekarzy. W tym celu za pośrednictwem rządu premiera Tuska przeforsowały regulacje w myśl, których lekarz ma nie tylko zbadać pacjenta i wypisać mu receptę, ale również - zbadać, jaki poziom refundacji leków mu przysługuje oraz czy wypisane leki - po pierwsze - są uzasadnione względami medycznymi, a po drugie - czy są refundowane. Jeśli zbada to niedokładnie, to znaczy - jeśli nie trafi albo w jedno, albo w drugie, to naraża się na surowe kary pieniężne. W ten oto sposób bezpieczniackie watahy, te wszystkie „człowieki honoru” i „towarzysze Szmaciaki” wykombinowały sobie, by za pośrednictwem rządu premiera Tuska wycisnąć trochę forsy z lekarzy, kierując się zasadą, że ze wszystkiego można szmal wydostać, „tak jak za okupacji z Żyda”. Donald Tusk, który dotychczas sprawiał wrażenie błazna nieszkodliwego, obecnie zaczyna sprawiać wrażenie błazna szkodliwego, a nawet bardzo niebezpiecznego - bo dla zadowolenia swoich panów gangsterów gotowego nawet na zbrodnię na zlecenie. W sprawianiu takiego wrażenia nie jest zresztą odosobniony; towarzyszy mu gromada sprawiających identyczne wrażenie osób ulokowanych na rozmaitych synekurach - na przykład na synekurze „rzecznika praw pacjenta”. Jakże inaczej potraktować światłe rady udzielane przez panią Kozłowską, by pacjenci szukali sobie „bardziej ludzkich” aptekarzy? W ramach rewanżu można by poradzić naszym dobroczyńcom, by może przebadali się psychiatrycznie u jakiegoś weterynarza? Ale nie tylko z tych powodów Donald Tusk od niedawna zaczyna sprawiać wrażenie błazna groźnego. Oto tuż przed Bożym Narodzeniem, kiedy nasz nieszczęśliwy kraj pogrążał się w świątecznej nirwanie, sąd rejonowy w Opolu zarejestrował narodowość śląską. Oficjalna wersja jest taka, że zmieniły się przepisy prawa, dzięki czemu pojawienie się narodowości śląskiej stało się możliwe, ale bardziej prawdopodobnie wygląda wyjaśnienie, że niezawisły sąd otrzymał stosowne rozkazy. Warto zwrócić uwagę, że ów wiekopomny dla narodowości śląskiej wyrok zapadł wkrótce po berlińskim przemówieniu ministra Sikorskiego, w którym zadeklarował on de facto gotowość likwidacji niepodległego państwa polskiego w zamian za przejęcie przez Niemcy odpowiedzialności za sytuację finansową. Ta koincydencja według wszelkiego prawdopodobieństwa nie jest przypadkowa, bo pewnie Nasza Złota Pani Aniela wyciągnęła wnioski z wiernopoddańczych deklaracji, jakie padły podczas wspomnianej debaty sejmowej i postanowiła trochę przyspieszyć rozmaite procesy dziejowe. W takiej sytuacji trudno się dziwić, że i „policmajster powinność swej służby zrozumiał” i to, co wydawało się niemożliwe do załatwienia przez całe lata, zostało załatwione w mgnieniu oka.

Oficjalne uznanie narodowości śląskiej w normalnych warunkach może byłoby obciążone żadnym ryzykiem z polskiego punktu widzenia. Problem jest w tym, że warunki nie są bynajmniej normalne. Polska ma z Niemcami niezałatwione remanenty II wojny światowej, wyrażające się w terytorialnych pretensjach do tzw. „ziem utraconych”. W tej sytuacji narodowość śląska może stać się w rękach niemieckich sprawnym narzędziem do załatwienia tej sprawy zgodnie z niemieckimi oczekiwaniami. Żeby lepiej zrozumieć, w jaki sposób uznanie narodowości śląskiej może przełożyć się na zmianę przynależności państwowej, warto wskazać na dwa precedensy: tzw. „Litwę Środkową” i Kosowo. Litwa Środkowa została utworzona 12 października 1920 r. w następstwie tzw. „buntu” dywizji litewsko-białoruskiej gen. Żeligowskiego, jako niby to odrębne państwo. 20 lutego 1921 r. Sejm Litwy Środkowej podjął uchwałę o przyłączeniu do Polski - i tak się stało. Jeśli chodzi o Kosowo, to 17 lutego 2008 roku ta serbska prowincja ogłosiła niepodległość powołując się na zasadę samostanowienia narodów - że 90 proc. mieszkańców tej prowincji stanowią Albańczycy. Nawiasem mówiąc, michnikowszczyna wymyśliła nawet na tę okoliczność specjalny naród „Kosovarów”, czy też może „Kosowerów”. Któż, bowiem inny niż „Kosowery” może mieszkać w Kosowie - podobnie jak na Mazowszu - tylko Mazowery. 22 lipca 2010 roku Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze orzekł, że jednostronna deklaracja niepodległości Kosowa nie była nielegalna, bo prawo międzynarodowe nie zabrania takich deklaracji. Jeśli zatem Nasza Złota Pani Aniela, czy też przyszły kanclerz brunatnej (zmieszanie czerwonego - SPD - z zielonym -Zieloni - daje wszak kolor brunatny) koalicji da sygnał, to skąd wiemy, że narodowość śląska nie zechce skorzystać z kosowskiego precedensu i powołując się na zasadę samostanowienia narodów, ogłosić niepodległość Śląska, a następnie - wykorzystując precedens Litwy Środkowej - przyłączyć państwo śląskie do Niemiec? W ten sposób, drogą pokojową, a więc zgodnie z ustaleniami Aktu Końcowego KBWE w Helsinkach z roku 1975, nastąpiłaby przynajmniej częściowa korekta ustaleń konferencji czterech mocarstw w Poczdamie. Berlińska deklaracja ministra Sikorskiego, który zresztą w podskokach Kosowo w imieniu Polski uznał pokazuje, w jaki sposób błazeństwa sprawiające dotąd wrażenie nieszkodliwych, zaczynają nabierać cech demonicznych. SM

Mikke w Wiki W tej Wikipedii to działają czasem jacyś dziwni ludzie - a już na pewno mają jakiś ćwiek zabity w te komórki mózgu, gdzie znajdują się informacje o JKM. Na mój temat jest strona Wikipedii, zresztą zupełnie obiektywnie i starannie zrobiona. Dopatrzyłem się jednak dwóch – dość nieistotnych - rozbieżności z rzeczywistością. Dla porządku wysłałem sprostowanie...i wywiązała się dyskusja!I to jaka:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Dyskusja:Janusz_Korwin-Mikke#Skandaliczna_wypowied.C5.BA_na_temat_os.C3.B3b_niepe.C5.82nosprawnych

(u dołu strony; proszę tam nie robić szurum-burum!!)

Mój list brzmiał: Uprzejmie proszę o sprostowanie dwóch dość rażących nieścisłości:

(1) Zamiast: W 1964 za kolportaż ulotek z tekstem Listu 34 został zatrzymany i następnie przez kilka tygodni był tymczasowo aresztowany

Dać: W 1964 za próbę zorganizowania na UW wiecu w sprawie Listu 34 został zatrzymany i następnie przez kilka tygodni był tymczasowo aresztowany

(2) Zamiast: Razem ze swoim stryjem, publicystą katolickim Jerzym Mikke, próbował przyłączyć się do tzw. komisji ekspertów przy komitecie strajkowym stoczniowców szczecińskich w sierpniu 1980. Szefowie komisji dokooptowali do swego grona tylko stryja, jednocześnie rezygnując z zaproponowanej przez Janusza Korwin-Mikkego współpracy. Decyzję swą uzasadnili jego nieodpowiedzialnością i ekscentrycznością poglądów. Kiedy próbował on sprzedawać wśród strajkujących robotników swoje wydawnictwa, został siłą usunięty z terenu zakładu [12].

Dać: W sierpniu 1980 był ochotniczo ekspertem przy komitecie strajkowym stoczniowców szczecińskich. Prowadził też wykłady dla urzędników, inżynierów i techników. Kiedy po tygodniu uznał, że negocjacje z p.Kazimierzem Barcikowskim przybierają charakter rozmów między socjalistami i w ogóle idą w dziwnym kierunku (nie wiedział wtedy o agenturalnym charakterze działań Mariana Jurczyka [[Marian Jurczyk]]) złamał narzucony przez Komitet Strajkowy zakaz rozpowszechniania informacji wśród robotników (których MKS traktował tak samo, jak traktowała ich PZPR) i zaczął sprzedawać strajkującym broszury wolnorynkowe – za co został wyproszony i odwieziony za Stoczni na dworzec [12].

Uzasadnienie: Jakiś kompletny absurd. Ja bylem ekspertem w Szczecinie – bodaj od 19.go - a Jurek nie tylko tam nie był, ale nawet w ogóle się nie wybierał (myślał raczej o wyjeździe do Gdańska). Wywieziono mnie zaś nie za działalność, jako eksperta, lecz za zakazany kolportaż. Sądzę, że nikt moich poglądów w Stoczni chyba w ogóle wtedy nie znał... Z poważaniem, Janusz Korwin-Mikke

Poprosiłem autora dodającego te informacje o odniesienie się do sprawy (uźródłowione publikacją Zawalskiego). W kwestii drugiej fakt wywiezienia jest w obecnej formie powiązany z kolportażem wydawnictw, więc tu tylko kwestia może niezbyt szczęśliwego słowa siłą. Elfhelm (dyskusja) 18:46, 28 gru 2011 (CET)

Sprawa roku 1964.

Cytuję dokładnie za Zawalskim (str. 24-25): "Sprawa Listu 64 wywołała ogromne poruszenie wśród studentów UW. W akcji kolportażu tego listu wziął udział JKM. Wraz z innymi studentami (podkr. moje) uczestniczył też w wiecu, który 14 kwietnia 1964 zgromadził na dziedzińcu UW ok. 1000 osób. (...) Po wiecu na uniwersytecie (podkr. moje), kontynuowano akcję rozpowszechniania ulotek z tekstem wspomnianego listu. W czasie rozlepiania jednego z takich druków JKM został zatrzymany przez SB. Potem przez kilka następnych tygodni (podkr. moje) przetrzymywano go w areszcie MSW przy ul. Rakowieckiej." W przypisach Zawalski podaje, że ten fragment tekstu oparł na relacji JKM z września 1996 i ze stycznia 2002.

Natomiast w wywiadzie z Sommerem w 2008 JKM opisuje to tak (str.35,38): "Pyt.: Został Pan po raz pierwszy aresztowany w 1964 - tak? Na jak długi czas i za co?

Odp.: Za zorganizowanie na UW wiecu w sprawie Listu 64. Na jak długo, to nawet nie pamiętam. Parę miesięcy siedziałem (podkr. moje) - krótko. Dłużej siedziałem w 1968 - pół roku."

Wygląda na to, że z wiekiem, niestety, pamięć słabnie i lubi się "podkręcać" pewne fakty.

Sprawa roku 1980

Cytat za Zawalskim (str. 51): "(...) JKM zdecydował się porzucić rolę biernego świadka historii i wraz ze swoim ze swoim stryjem (podkr. moje), Jerzym Mikke - publicystą katolickim wyruszył do Szczecina w celu wsparcia tamtejszych stoczniowców. Po przybyciu na miejsce strajku obu wymienionych, okazało się, że szefowie komisji eksperckiej gotowi byli dokooptować do swojego grona tylko Jerzego Mikkego. Rezygnację z usług JKM uzasadniono jego nieodpowiedzialnością i ekscentrycznością głoszonych poglądów. Ta odmowna decyzja (podkr. moje) nie zniechęciła go jednak do podejmowania dalszych działań. Próbując za wszelką cenę spopularyzować swoje idee JKM przeprowadził wśród robotników kolportaż broszur i znaczków Officyny Liberałów. Niestety, władze strajkowe nie zamierzały przymykać oczy na tę nieco awanturniczą inicjatywę i siłą nakazały usunąć (podkr. moje) niedoszłego eksperta z terenu zakładu." W przypisach Zawalski podaje, że ten fragment tekstu oparł na relacji JKM z września 1996 oraz relacji Jerzego Mikke z lipca 1996.

W wywiadzie z Sommerem JKM mówi (str. 45-46): "Pyt.: (...) Słyszałem opowieści, że podobno agitował Pan za kapitalizmem pod stocznią? Odp.: Tak, agitowałem. Ja w ogóle zostałem doradcą Stoczni Szczecińskiej. Mój stryj powiedział mi, że jak wszyscy jadą do Gdańska, to ja mam jechać do Szczecina. No to pojechałem. A tam nie było tłumu intelektualistów styropianowych, więc załapałem się na doradcę komitetu Mariana Jurczyka. Pyt.: Czyli został Pan doradcą TW. Odp.: Z perspektywy czasu to widać, ale już wtedy czułem, że coś tam było nie w porządku. Patrzyli na mnie, nie wiem dlaczego, podejrzliwie i moje doradztwo szybko się skończyło. Pyt.: Tłumaczył Pan robotnikom zasady wolnego rynku? Odp.: Wyraźnie mi powiedziano w stoczni, że mogę robić, co chcę, z kadrą - natomiast nie wolno mi gadać z robotnikami. Jak zobaczyłem, że oni coś tam kręcą, zacząłem sprzedawać moje broszury. (...) Ale mnie ze stoczni wyrzucili właśnie za to."

Tak, więc sprawa bycia lub nie doradcą jest nierozstrzygnięta... - Lemofil_gg (dyskusja) 09:01, 3 sty 2012 (CET)

Odpowiedziałem na to:

Szanowny Panie! Jest oczywistą prawdą, że pamięć z wiekiem słabnie, a także ludzie nieco koloryzują - tu wszelako mamy do czynienia z faktami - i poza tym nie bardzo widać, co ja tu "podkręcam".

Ad 1: W ogóle nie rozumiem problemu. Prosiłem o tylko o sprostowanie, że nie kolportowałem ulotek, lecz rozlepiałem plakaty. Naprawdę nie mogę się mylić, bo zostałem zatrzymany podczas rozlepiania, późną nocą... Dla młodych ludzi to trudne do wytłumaczenia - ale wtedy informacja była tłamszona - i naprawdę nawet kilka plakacików wywieszonych na UW mogło spowodować 5-tysięczny wiec. SB słusznie się tego obawiała - i stąd staranne nocne patrole na UW. Natomiast w wiecu nie mogłem brać udziału, bo byłem aresztowany za próbę organizowania wiecu właśnie. Odpowiednie papiery posiadam - jeśli chcecie się Panowie bawić w biurokratów. Być może przedtem był jakiś inny wiec - ale nie pamiętam.

Ad 2: Oczywiście: mogę się mylić. Stocznia jest ogromna - i jest możliwe, że Jurek przyjechał - a ja o tym nie wiedziałem. Z całą pewnością jednak to On mnie namówił na wyjazd do Szczecina i z całą pewnością ze mną nie pojechał. Jednakże dziwne byłoby, by potem o tym nie wspominał na zebraniach rodzinnych i towarzyskich - i żadne źródło o tym nie wspomina. Wpisałem do GOOGLE »"Komitet Strajkowy" Szczecin 1980 Mikke« - i o Jurku nie ma nic.

Dlaczego prostowanie tego miałoby być "podkręcaniem faktów"? Jaki mam interes w tym, czy Jurek był w Stoczni, czy nie?? Jeśli Panowie znajdą jakąkolwiek informację o Jego pobycie tam - to bardzo proszę! Z przykrością oznajmiam, że nie jest to pierwszy przypadek, że Zespół Wiki wykazuje z trudem maskowaną niechęć do tego, co piszę - a podejrzewam, że po prostu do mojej osoby. Tu wszelako sprawa jest prosta, więc proszę się nie wygłupiać, tylko sprostować!Z niezmiennie malejącym poważaniem, JKM

Zwracam uwagę, że na wiki informacje powinny być poparte źródłami. Osobiste doświadczenia nie mogą być podstawą redagowania Wikipedii. Potrzebne sa publikacje, które potwierdzają daną wersje.

Marek Mazurkiewicz (dyskusja) 14:20, 7 sty 2012 (CET)

No i obecna treść dodana przez Lemofila jest oparta na źródłach, do tego de facto od autorskich, (bo Zawalski się na osobę opisaną w biogramie powołuje). Elfhelm (dyskusja) 17:40, 7 sty 2012 (CET)

Moja finalna odpowiedź:

Panowie! Jesteście kompletnie niepoważni. Uważacie - na przykład - że informacja o mnie ode mnie jest niewiarygodna - natomiast informacja też ode mnie - ale przekazana za pośrednictwem, kogo innego - już jest wiarygodna, jako "potwierdzona pisanymi źródłami" - i to tym bardziej wiarygodna, że pochodzi ode mnie!!! To przeczy podstawowym zasadom Teorii Informacji!! Nie będę dalej z Panami dyskutował, bo uważam, że upadliście na główki - tym bardziej, że sprawa dotyczy kwestii kompletnie nieistotnych - czy aresztowano mnie za rozdawanie ulotek, czy za rozklejanie plakatów - co prostowałem tylko gwoli ścisłości. Natomiast tak z prywatnej ciekawości:

z jakiego źródła pochodzi informacja, że mój Stryj był w MKS Szczecin? Bo ja o tym nic, powtarzam, nie wiem - i w żadnych źródłach tego nie znalazłem? Powtarzam: nie wykluczam, że pod koniec strajku przyjechał i się z Nim nie spotkałem - albo zapomniałem. Wszystko jest możliwe. JKM

Jeszcze o WOŚP. Uwaga: Chrzanów i Trzebinia W dyskusji n/t WOŚP nieoczekiwanie zabrał głos p.Janusz Wojciechowski – CEP, b.szef NIK:

http://lubczasopismo.salon24.pl/zagadkipolityczne/post/379130,ile-owsiak-dal-a-ile-wzial-zeby-dawac

W gruncie rzeczy na początku wypowiedzi powtórzył moją tezę: („Czy zakupy sprzętu medycznego dla szpitali to jest dar dla chorych dzieci, czy dla dziurawego budżetu ochrony zdrowia?” - z tym, że moja jest ostrzejsza: nie dla budżetu MZiOS, lecz dla całego budżetu – bo żyjemy w państwie totalitarnym). Potem zadał sensowne pytanie: czy policzono koszty tej imprezy? Na to pytanie odpowiedziałem kilkanaście lat wcześniej – na łamach „Najwyższego CZAS!”u. Udowodniłem, że gdyby telewizje czas poświęcony WOŚP sprzedały, jako reklamowy, to mogłyby dać na chore dzieci parokrotnie więcej pieniędzy, niż uzbierała WOŚP. Z tym, że ludzie chętniej, mimo wszystko, oglądają chyba relacje z WOŚP, niż reklamy? P.Wojciechowski twierdzi przy tym, że dziwne jest, że p.Jerzy Owsiak zbiera tylko i wyłącznie na sprzęt – a przecież sprzęt ma psi obowiązek zapewnić państwo. To szczytowa naiwność. Nie ma górnej granicy wydatków na sprzęt!! Można na to wydać nieskończoną sumę pieniędzy – zapewniając na przykład każdemu od kołyski stojący przy łóżku aparat płuco-serce – ot, na wszelki wypadek, gdyby był potrzebny... No, i urządzenie do zamrożenia człowieka, gdyby zachorował na coś, na co aktualna medycyna nie zna jeszcze remedium... Przecież opóźnienie 5' w dowiezieniu tego sprzętu może zdecydować o śmierci człowieka! Tak, że dodatkowe złotówki są zawsze mile widziane – i w kraju nie-totalitarnym można by dawać na to pieniądze - bez wrażenia, że się je zmarnowało. Jednak p.Wojciechowski kilka razy mówi o tym sprzęcie tak – iż byłem pewien, że za chwilę padnie oskarżenie:

„Przecież w reżymowej służbie zdrowia praktycznie wszyscy biorą łapówki od firm produkujących sprzęt medyczny. Łapówki to od 5% do 10%. W takim razie przypuszczalnie p. Owsiak też zamawia ten sprzęt – i też prywatnie bierze łapówki. Nawet 5% od 40 milionów – to niezły roczny zarobek...”

P. Wojciechowski powstrzymał się przed tą insynuacją – ale podejrzewam, że tylko z obawy przed rozniesieniem na kijach przez fanów p.Owsiaka. Lewica, bowiem bynajmniej nie jest tolerancyjna – co widać np. tutaj:

http://www.youtube.com/watch?v=SrGOvnKxXCE&feature=related

Natomiast warto tekst p. Wojciechowskiego jednak przeczytać! Choć w połowie się z nim nie zgadzam. JKM

Domniemana próba samobójstwa prokuratora – no i mamy namierzoną razwiedkę… Wydarzenia w prokuraturze poznańskiej wywołały burzę domysłów, oraz całą gamę celowo rozpuszczanych dezinformacji. Przy okazji nagonka na prokuraturę wojskową nie tylko nie cichnie, ale się nasila. Aby zrozumieć, o co w tej historii naprawdę się rozchodzi, należy przesłuchać całą konferencję prasową pułkownika Przybyła. W poniższym linku (trzeci film od góry w podanym linku)

http://www.sadistic.pl/rss/poczekalnia/proba-samobojcza-polskiego-prokuratora-wojskowego-poznan-vt98596.htm

polecam uważne wysłuchanie 14 minut z jego konferencji prasowej.

Film ten jest dostępny (nie wiadomo jak długo) i tutaj:

Film zaczyna się istotnymi uwagami dotyczączymi śledztwa smoleńskiego.

Ok. 1 min. prokurator mówi o udziale obcych służb specjalnych zainteresowanych zdaniem prokuratora podgrzewaniem atmosfery wokół katastrofy smoleńskiej i wzajemnego konfliktowania Polaków (w związku z ówczesnymi wyborami).

Ok. 7 minuty nagrania prokurator Przybył stwierdza znane mu fakty, że agenci CIA i FBI mieszali się w śledztwo smoleńskie potajemnie spotykając się z prokuratorem prowadzącym owo śledztwo. A Michalkiewicz i inni bredzą o razwiedce mataczącej śledztwo. No, więc wiemy już teraz – jaka to razwiedka nadzoruje śledztwo smoleńskie, ale wiemy także, że wykorzystuje je ona do podgrzewania atmosfery wokół śledztwa (czytaj – do szczucia na Rosję i na Putina) i do skłócania Polaków. O czym zresztą pisałem już wielokrotnie. Prokurator Przybył opowiada też o tym, jak żydo-agenturalna mafia przestępcza szabruje i niszczy majątek niedobitków polskiej armii. Jest to robione metodycznie, na gigantyczną skalę metodą zorganizowanej przestępczości przy pełnej wiedzy i poparciu tego kryminalnyego procederu ze strony żydo-agenturalnej ekipy Tuska. Równie istotnym i skanadlicznym faktem ujawnionym przez prokuratora Przybyła jest prowadzony przez żydo-agenturalną ekipę Tuska zamach na wojskową prokuraturę – z tego tylko względu, że nie chce ona biernie przyglądać się szabrowaniu niedobitków polskiej armii. Podejrzewam, że prokurator zainscenizował próbę samobójstwa. Wiedział, że w ten sposób jego konferencja prasowa nabierze rozgłosu. W przeciwnym wypadku zostałaby przez żydo-media kompletnie przemilczana. Pułkownik zranił się niezbyt ciężko, zrobił to przy lecących kamerach, wiedząc, że są one włączone. Już dzisiaj żydo-media kompletnie przeinaczają wypowiedzi pułkownika Przybyła. Tym bardziej istotne są informacje, jakich udzielił on podczas konferencji. A więc mieszanie się CIA i FBI w śledztwo smoleńskie, niszczenie i szabrowanie wojska pod nadzorem politycznych marionetek na wysokich stołkach i niszczenie prokuratury wojskowej stojącej przynajmniej częściowo na straży interesów Polski. O tym, do jakiego stopnia żydo-media manipulują informacjami pokazuje relacja w niemieckiej tv. W niemieckim komentarzu mowa jest jedynie o „wątku smoleńskim” i łączy zainscenizowaną próbę samobójstwa z katastrofą Tupulewa i śledztwem w tej sprawie (o kryminalnym szabrowaniu wojska i o równie kryminalnym niszczeniu wojskowej prokuratury żydo-niemiecka szczekaczka nie wspomniała ani słowem). W tym miejscu należy pamiętać o słowach pułkownika dotyczących ingerowania w śledztwo agentów CIA i FBI, (co ma do jasnej cholery CIA i FBI do szukania w Polsce?).

Tak, więc nagłaśnianie sprawy pułkownika Przybyła w powiązaniu jedynie z katastrofą i śledztwem smoleńskim jest dalszym ciągiem stawiania pod pręgierzem Rosji – na polecenie obcych wywiadów. A przy okazji odwraca uwagę od innych niezwykle ważnych informacjach udzielonych przez pułkownika Przybyła. W polskiej blogosferze PiS-owcy i domorośli „śledczy smoleńscy” dostali ponownie wiatru w plecy. Teraz tym bardziej będą ryczeć, że za katastrofą i za rzekomo „mataczonym” pod naciskami ruskich śledztwem stoi Putin. Zapominają przy tym, że gdyby prezydęt Kalkstein uroczystości zorganizował tak, aby samolot miałby 3-4 godziny luzu do rozpoczęcia mszy, gdyby posłuchano wieży w Smoleńsku i lądowano gdzieś indziej – śledztwa po prostu by nie było. Ale dla nich winni są tylko ruscy. Nawet o szwendających się w kabinie pilotów Kazanie i Błasiku zapominają. Obawiam się, że nagłaśnianie wątku smoleńskiego w związku z wydarzeniami w prokuraturze wojskowej w Poznaniu służyć ma jedynie spychaniu na margines zarówno kryminalnego rozkradania majątku polskiej armii jak i kryminalnego niszczenia prokuratury, która te przestępcze praktyki chciała ścigać. Opolczyk

11 stycznia 2012 "Kapitaliści są po to, żeby dawać zatrudnienie. Jak nie potrafią znaleźć pracy, to niech piramidy budują”- powiedział w TVN 24 pan Lech Wałęsa. Zgadzam się w zupełności z panem Stanisławem Michalkiewiczem, który z kolei twierdzi, że jak ktoś słucha pana Lecha Wałęsy – sam sobie szkodzi.. I nawet sobie nie zdaje sprawy - w jak znacznym stopniu sobie szkodzi.. Pan były prezydent nie ma zielonego pojęcia o ekonomii, nie mówiąc już o ekonomii solidarnościowo- związkowej- a zabiera w tej sprawie głos.. I jakoś nikt z nim nie polemizuje. Krótko spróbuję ja.. Kapitaliści nie są po to, żeby dawać zatrudnienie.. Tak jak firma czy zakład pracy nie jest po to, żeby dawać miejsca pracy, tylko po to, żeby przynosić zysk.. Żaden kapitalista nie zakłada firmy po to, żeby zrobić dobrze pracownikom i żeby zmniejszać zatrudnienie.. Zakłada firmę po to, żeby się wzbogacić.. Organizuje i inwestuje po to, żeby pomnożyć swój majątek.. W swojej działalności kieruje się wyłącznie zyskiem - bo to jest motor postępu organizacyjnego, technologicznego i motor tworzenia bogactwa narodów, które jak wiadomo- przynajmniej od czasów Adama Smitha- powstaje z pracy.. Wojownicy współczesnych czasów – to kapitaliści, nie mylić ze spekulantami okupującymi różnego rodzaju rynki finansowe.. Spekulant bańkowo- finasowy- to nie jest tradycyjny kapitalista, którego bogactwo pochodzi z ciężkiej pracy, produkujący dobra lub usługi, co wymaga wielkiej organizacji pracy i środków- to jest człowiek, który zarabia pieniądze już zarobione przez innych w wyniku organizacji pracy usług lub produkcji, i wrzuca je na rynek finansowy w nadziei, że bez pracy zarobi pieniądze, które inni - w tej samej nadziei – wrzucili w wir rynków finansowych.. Zdarza się często, że spekulant traci, bo inny- większy spekulant- potrafi tak zorganizować rynki finansowe, żeby on wyciągnął z nich jak największe korzyści i wyciągnął z nich jak najwięcej pieniędzy.. Dopóki uczestnictwo w rynkach finansowych jest dobrowolne, nic mi do tego.. Chyba, że uczestnictwo w kreowaniu pieniądza, nadmuchiwaniu baniek finansowych, sztucznym wzniecaniu wartości towarów – byłoby obowiązkowe.. Wtedy budziłoby to mój sprzeciw.. Niech spekulanci się wzajemnie nawet pozjadają- to nie moja sprawa… Kanibalizm finansowy uprawiają i tak.. Co innego kapitalista.. Ten uczciwie inwestuje swoje pieniądze lub pieniądze pożyczone z banku na swoją odpowiedzialność, coś produkuje lub świadczy pożyteczne usługi, których potrzebuje inny uczestnik życia wspólnego. Prowadzi pożyteczną działalność, ku zadowoleniu własnym i innych.. W swojej działalności kieruje się zyskiem i cnotą egoizmu.. Bo egoizm - wbrew temu, co serwuje nam propaganda - jest cnotą.. Wynika to z natury człowieka, który najpierw jest egoistą zaspokajając własne potrzeby i potrzeby swojej rodziny, a dopiero potem może być- nie musi- altruistą.. I pomagać innym.. Zatrudnia oczywiście przy okazji innych, żeby pomogli mu zdobywać bogactwo, bo sam nie daje rady w jego tworzeniu- wtedy powstają miejsca pracy prawdziwe i niezbędne w procesie tworzenia bogactwa.. Nie są to” wesołe” miejsca pracy, tak jak w sferze biurokratycznej naszego umęczonego przez biurokrację i posłów-osłów - kraju.. Są to prawdziwie niezbędne i racjonalne miejsca pracy.. Powstałe w wyniku rynkowego zapotrzebowania na nie.. W sferze biurokratycznej, miejsca pracy - powstają w wyniku politycznego nacisku..

Takie” wesołe” miejsca pracy, kapitalista- czy tego chce, czy nie chce- musi utrzymywać, bo tak chce biurokratyczne państwo w budowie. Przymusza go do tego w wyniku uchwalanych ustaw, pęta przepisami i rabuje podatkami.. Ponieważ proces pętania i rabowania postępuje systematycznie w wyniku istnienia ustroju o prawdziwej nazwie - demokracji socjalistyczno—biurokratycznej. Naprawę państwa należy zacząć od naprawy pojęć.. Kapitalizm nazwać kapitalizmem, a socjalizm biurokratyczny- socjalizmem biurokratycznym… Żeby każdy wiedział, w czym żyje.. A nie było tak, że jeden pracuje na drugiego pod ustawowym przymusem demokratyczno- biurokratycznym.. Każdy z nas powinien pracować na siebie.. i ewentualnie złożyć się podatkowo na sprawy wspólne dla państwa, jako dobra wspólnego.. Chyba mi nikt nie powie, że te 715 000 urzędników w państwie - to jest dobro wspólne(????). ONI wspólnie domagają się naszego dobra- jak najbardziej.. Tylko, że my mamy go już tak mało.. W każdym razie kapitaliści nie budują piramid, bo szukają zysku.. Gdyby na piramidach był zysk- już dawno w każdym mieście stałaby piramida. A w Egipcie - ustroju niewolniczym, piramidy były budowane między innymi, dlatego, żeby uszanowana była wola faraona.. Dzisiejsi nasi faraonowie i władcy oraz przywódcy budują też piramidy.. Piramidy finansowe, zadłużeniowe - i piramidy ustawowej głupoty.. I chcą demokratycznie, żeby uszanowana był ich wola.. A wola ich jest taka, żeby zniewolić nas i uczynić niewolnikami, niewolnikami demokratycznego państwa bezprawia.. Bo kto dał, komu prawo zniewalania człowieka? Kto takie prawo IM dał? Zadłużenie w bankach Polaków przekroczyło już 32 miliardy złotych… Czy to nie jest rodzaj współczesnego niewolnictwa? Napędzeni do niewolnictwa propagandą.. Jak się zadłużysz będzie ci lepiej! Plus odsetki! Nie licząc niewolnictwa państwowego, które zadłużyło nas - bez naszej zgody - na po 80 000 złotych na każdego - wliczając w to niemowlaków.. Jeszcze raz powtarzam: faraon nie był kapitalistą, bo poprzez niewolnictwo wymuszał swoją wolę wobec niewolników, tak jak współczesne rządy nie są kapitalistami, lecz swojego rodzaju faraonami wymuszającymi swoją wolę na niewolnikach państwa demokratycznego i prawnego.. Kapitaliści też są ofiarami demokratycznego państwa prawnego.. Chociaż to oni organizują bogactwo dla siebie i przy okazji dla innych.. Kapitaliści nie są faraonami, bo nie ma przymusu pracy u nich, i nie muszą budować piramid głupoty, tak jak faraonami są nasi współcześni przywódcy.. Po dialogu społecznym i konsultacjach społecznych musimy uszanować ich wolę.. A ja wolę, co innego! Na tym właśnie polega wolność.. Bo każdy ma rozum i wolę- wolną wolę.. Którą ustawami odbierają nam nasi współcześni faraonowie? Faraonowie socjalizmu biurokratycznego.. Niech pan Lech Wałęsa spróbuje, pośród piramid nonsensu, które nas otaczają, piramid głupoty budowanych prawie codziennie przez demokratyczny Sejm i pośród piramidalnych głupstw, które robią rządzący, na przykład wicepremier Waldemar Pawlak, który wraz z Igorem Sieczinem podpisali umowę pod koniec 2010 roku na dodatkowe dostawy gazu dla Polski po cenach dwukrotnie wyższych od tych, które Rosja oferowała Chinom i wyższych od tych, które Rosja oferuje państwom Zachodnim, już nie mówiąc o USA, gdzie cena gazu to tylko ponad 1/3 ceny płaconej w Polsce - skonstruować kilka miejsc pracy.. Nie budując oczywiście piramid dotowanych przez budżet państwa.. Bo to przy stosunkach politycznych pana prezydenta- byłoby możliwe.. I wtedy powiedziałby, że stworzył miejsca pracy.. Faraonowie socjalizmu biurokratycznego łączą się zawsze przeciwko niewolnikom państwa socjalistycznego przy zachowaniu pozorów wolności.. Bo kategoria pojęcia wolności rozdziela ludzi wolnych od niewolników.. i nadal mamy dychotomię: panowie i niewolnicy.. Mimo istnienia demokratycznego państwa prawnego opartego o prawa człowieka, z wyłączeniem praw naturalnych.. Z wyłączeniem prawa do wolności decydowania o swoich sprawach, o podatkach( nawet w tej sprawie nie możemy zorganizować referendum!) i o pełni swojej własności.. Nawet własnego drzewa nie możemy wyciąć na własnej działce.. i własnego psa musimy trzymać na łańcuchu nie krótszym niż trzy metry i to nie dłużej niż 12 godzin w ciągu doby.. Nawet, gdy zakupimy łańcuch o długości 2 metry 99 centymetów.. Bo „niewola to wolność”- jak twierdził G. Orwell.. Niewola dla nas i dla naszych dzieci..

P.s. Uprzejmie proszę moich czytelników o poparcie muzyka, pana Waldemara Deski, który wybudował sobie drewnianą szopę za 10 000 złotych na swojej działce pod Kazimierzem i użera się z urzędnikami, jako ten, który spowodował samowolę budowlaną.. odpowiedni link do sprawy, znajduje się na blogu pana Janusza Korwin-Mikke.. Serdecznie namawiam - w imię wolności.. WJR

Wszyscy za, tylko Dworak przeciw? Najwyraźniej połączone siły Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa już nie wystarczają do wyciśnięcia z mniej wartościowego narodu tubylczego pieniędzy na zakupy sprzętu medycznego

„Śluza się zerwała koło Ozorkowa. Domy stoją w wodzie, klęska żywiołowa! Więc ludzie cywilne robia barykady; wożą piach furami, nic nie daje rady. Więc idzie wojsko na ludności zew. Kompania naprzód! Kompania śpiew! Twarze roześmiane i mocne ramiona, alarm odwołany, sprawa załatwiona.” – śpiewało się w za moich czasów w piosence wojskowej ze znamionami satyry. Bo następna zwrotka opowiadała, jak to „w majową niedzielę do Górnej Dabrowy przyjechał na występ teatr objazdowy. Dyrektor się wścieka, u aktorów trema, już mają zaczynać – a publiki nie ma! Więc idzie wojsko na kultury zew...” – ale najlepsza była trzecia, że w jakimś tam powiecie, we wsi Rozdoliny „wzdychają i płaczą po nocach dziewczyny. Nie mają chłopaków, nie mają i basta! Wszyscy wyjechali do pracy do miasta. Więc idzie wojsko na dziewczęcy zew. Kompania naprzód! Kompania śpiew! Twarze roześmiane i mocne ramiona...” – A pointa była taka, że „z każdej sytuacji wyjdziemy obronnie; wojsko nasze czuwa szkolone wszechstronnie”. Więc niby drobiazg, ale jakże miło usłyszeć, że wojsko znowu się włącza, a właściwie – nie tyle „włącza”, co staje na czele naszego umęczonego narodu, który tak wiele wycierpiał i przejmuje na siebie cieżar dorocznej imprezy rządowej telewizji pod tytułem „Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy”. Najwyraźniej połączone siły Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa już nie wystarczają do wyciśnięcia z mniej wartościowego narodu tubylczego pieniędzy na zakupy sprzętu medycznego, za które obywatele już raz zapłacili w podatkach i składkach na ubezpieczenie zdrowotne. Okazuje się, że bez wojska – ani rusz – więc Jerzego Owsiaka, który w tę niedzielę hula po Polsce niczym tornado, nie tylko eskortują samoloty F-16 (nareszcie wiemy, po co te zabawki nasz nieszczęśliwy kraj kupił!), a do akcji zbierania pieniędzy włączyły się też „wojska lądowe”. To oczywiście nic nie kosztuje, bo wiadomo – wojsko i tak kazionne, więc jeśli ma pierdzieć w koszarach po przetrawionej grochówce, powiększając ryzyko globalnego ocieplenia, to lepiej jak się przewietrzy u Owsiaka, który w ten sposób, w ramach Saturnaliów, przejmuje na ten jeden dzień władzę nad naszym nieszczęśliwym krajem, otwierającym przed nim nie tylko wszystkie swoje zasoby materialne (Mennica Państwowa „wybiła” Jurku Owsiaku 500 złotych serduszek), ale i ludzkie. W każdym województwie, a może nawet powiecie zostały utworzone sztaby kryzyso... to znaczy pardon – oczywiście nie żadne tam „kryzysowe”; przecież zadnego kryzysu u nas nie ma, zwłaszcza dzisiaj. Dzisiaj jest pełny spontan i odlot, na dowód, czego wszystkie wojewódzkie sztaby kry... – no, co u diabła z tym kryzysem – wiec wojewodzkie sztaby prowadzą ze sobą współzawodnictwo – niczym w „Turnieju Miast” – jakie organizowała rządowa telewizja w czasach, kiedy Jurek Owsiak z powodu młodego wieku jeszcze nie nadawał się do lansowania na Umiłowanego Przywódcę Postępowej Młodzieży – bo wtedy za takiego uchodził kto inny. Kiedy jednak padł rozkaz, by się przepoczwarzyć, to nawet Zwiazek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej pochwalił ustrój kapitalistyczny, w związku, z czym również na odcinku propagandowym trzeba było przejść na metody rynkowe. Przyszło to tym latwiej, że okazało się, iż metodami rynkowymi też można ze wszystkiego szmal wydostać, nie tylko tak samo, jak za komuny, ale również – jak za okupacji z Żyda. Więc tym bardziej jest zaskakujace, że kiedy dzisiaj „cała Polska”, tak, jak za czasów Edwarda Gierka, kiedy to Polska rosła w siłę, ludzie żyli dostatniej – oczywiście dopóki wszystko się nie skawaliło – a w kraju kwitła jedność moralno-polityczna całego narodu – więc kiedy „cała Polska” skupia się wokół Jurka Owsiaka, uwijając się wokół Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, żeby nie tylko wykonać – ale po stachanowsku przekroczyć plan tegorocznej zbiórki pieniędzy, kiedy nie tylko Milicja Obywatelska i Służba Bezpieczeństwa, których, jak wiadomo, „nie ma”, ale również wojsko, którego właściwie też „nie...” to znaczy, pardon – oczywiście jest, jakże by inaczej, bo w przeciwnym razie, kto by Jurku Owsiaku udostępniał te wszystkie F-16 i w ogóle, kiedy niezależne media o niczym nie informują, tylko o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy – nie żeby ktoś im tak kazał; co to, to nie, bo przecież każdy wie, iż niezależnym mediom nikt niczego nigdy kazać nie mógł i nie może – a jeśli informują w kółko tylko o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy to tylko, dlatego, że na świecie nie to, że nic ważniejszego, ale w ogóle – nic innego się nie dzieje, bo świat zamarł w oczekiwaniu na wynik tegorocznej zbiórki tak samo, jak kiedyś, a czasów Edwarda Gierka, zamierał w oczekiwaniu na rezultat kolejnego „Turnieju Miast” – więc kiedy dzisiaj „cała Polska” – i tak dalej – to Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji jakby odstawała od głównego nurtu przemian w naszej socjalistycznej ojczyźnie. Jakże inaczej odczytywać uzasadnienie, którym podparła ona swoją decyzję o odmowie koncesji na platformę cyfrową dla telewizji TRWAM? Jak wieść skrzydlata głosi, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji uznała, że fundacja Lux Veritatis, która nie zasługuje naq koncesje z powodu braku „wiarygodności finansowej”, ponieważ „znaczna część” swoich aktywów opiera na darowiznach. To akurat prawda, ale dlaczegóż to opieranie aktywow na darowiznach ma być dowodem „braku wiarygodnosci finansowej”. Przecież Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy na darowiznach opiera nie żadna tam „znaczną część” swoich aktywów, ale wszystkie bez wyjątku! Chyba, żeby się okazało, że te wszystkie złote serduszka, te wszystkie gadgety, te poznańskie żurki, to nie żadne „darowizny”, tylko taki pic na wodę, żeby „młodzi wykształceni” myśleli, ze to wszystko naprawdę. Ale to chyba niemożliwe, chyba rządowa telewizja takiej mistyfikacji, na którą nawet Gomułka by nie pozwolił, nie mówiąc już o Edwardzie Gierku, by chyba nie firmowała, a gdyby nawet ona - co graniczy z niepodobienstwem – to firmowała, to już na pewno nie zgodzilaby się tego firmować znana na całym świecie, a w każdym razie – w powiecie warszawskim z prawdomówności telewizja TVN, która odżegnuje się od wszelkich związków z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi – ona z pewnością nie tylko by takiej hucpy nie firmowała, ale niezwłocznie by Jurka Owsiaka zdemaskowała. Ponieważ jednak o niczym takim nie słychać, a wprost przeciwnie – Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy słusznie cieszy się reputacją najwiarygodniejszego w Polsce przedsiębiorstwa rodzinnego, to nieomylny to znak, że opieranie aktywów na darowiznach o braku wiarygodności finansowej świadczyć nie może. Najwyraźniej przewodniczący Jan Dworak jeszcze nie przyszedł do siebie po świątecznej nirwanie – bo chyba nie wykonuje żadnego zadania, którego istnienie sugerował poseł Eugeniusz Kłopotek? Wprawdzie poseł Kłopotek nie mówił, o co konkretnie się rozchodzi, ale i bez niego możemy się domyślić, że na wypadek, gdyby Nasza Złota Pani Aniela zapragnęła przyspieszyć proces dziejowy i realizację scenariusza rozbiorowego, to na wszelki wypadek trzeba by pozbawić nasz mniej wartościowy naród tubylczy wszelkch mediów, w których mógłby zabrzmieć głos sprzeciwu. Ale nawet ja nie podejrzewam pana przewodniczącego Dworaka o takie świnstwo – bo to chyba byłoby świństwo – tylko uprzejmie zakładam, że jeszcze nie doszedł do siebie i tylko mimowolnie sypie piasek w szprychy nieubłaganego koła Historii, którym w naszy nieszczęśliwym kraju kręci Jurek Owsiak. Gdybym jednak się mylił, to by wprawdzie tłumaczyło ten dysonans poznawczy, o którym wspomniał poseł Kłopotek, ale z kolei trudne byłoby chyba do pogodzenia z przynależnością przewodniczącego Dworaka do Stowarzyszenia Wolnego Słowa, które w swoich szeregach nie powinno chyba tolerować logofagów? SM

Niemoralna propozycja Proszę sobie wyobrazić, że gdzieś tak wieczorkiem rozlega się dzwonek. W drzwiach staje sympatyczny facet, który ma dla nas propozycję. Bardzo korzystną. Propozycja jest taka: ile pan zarabia? 3000 zł. Świetnie, świetnie... No, to zrobimy tak: pan nam da z tych 3000 zł 2500. My sobie potrącimy z tego 500 na nasze koszty - bo przecież z czegoś trzeba żyć. A pozostałe 2000 to wydamy na pana, za pana - i będzie pan bardziej zadowolony, niż gdyby pan wydał te pieniądze sam na siebie. Rachunki opłacimy, kupimy ubrania, zapłacimy za jedzenie - nie będzie się pan musiał o nic troszczyć! Co robi normalny człowiek na taką propozycję? Ano bierze faceta za kołnierz i spuszcza ze schodów. Tymczasem dokładnie to robi dzisiaj III Rzeczpospolita. Z tą drobną różnicą, że ona nie "proponuje" - tylko zabiera te 2500 pod przymusem. A druga różnica polega na tym, że jak trochę pokombinujemy, to będziemy mogli tego podatku zapłacić trochę mniej. Kosztem drobnej nieuczciwości - nawet znacznie mniej. Dopóki Polacy nie zrozumieją, że jest to system absurdalny - nie ma mowy o wyjściu z kryzysu. Bo to nie jest "kryzys" - tylko rezultat (jak powiedział kiedyś słynny publicysta, śp. Stefan Kisielewski. Niestety, sytuacja się pogarsza. Do tej pory III Rzeczpospolita zabierała te pieniądze jednym Polakom i dawała innym Polakom. Zabierała tym, co uczciwie i dobrze pracują - i dawała nierobom. Zabierała tym dyrektorom szpitali, którzy wykazywali zysk - a dopłacała nieudolnym dyrektorom, którzy szpitale zadłużali. Jak socjalizm - to socjalizm. Obecnie weszliśmy na wyższy etap. Mamy eurosocjalizm. Obecnie zabiera się np. Polsce - bo (jak na Europę...) dobrze gospodaruje, a Polacy ciężko pracują - a daje się np. Grecji, bo Republika Grecka szastała forsą, a Grecy brali dotacje i leżeli brzuchami do góry. Teraz okazało się, że będziemy jeszcze musieli dopłacać do Włochów. Oczywiście koszty bara-bara p. Sylwiusza Berlusconiego można by pokryć - ale takie bara-bara robiło codziennie, zamiast pracować, parędziesiąt milionów Włochów. Wykryto nawet panią prokuratorkę - która w przerwie obiadowej dorabiała, jako prostytutka. Pokrycie kosztów tego bara-bara może być ponad siły reszty Europy. Musimy sobie powiedzieć jedno - ale za to raz na zawsze: zabieranie temu, kto uczciwie zarobił - a dawanie tych pieniędzy rozmaitym leniom, durniom i nieudacznikom - jest NIEMORALNE. Ale jeszcze ogólniej: zabieranie Kowalskiemu, by dać Wiśniewskiemu, jest niemoralne. To bandytyzm w stylu Janosika. A jeśli państwo jest niemoralne - to i wyniki gospodarcze są takie, jakie są. Tylko ONI za cholerę nie zgodzą się odejść od socjalizmu. Czy wiecie Państwo, ile zarabiają ci, co zabierają Polakom i dają Grekom? No, więc gdyby nie wolno było zabierać i dawać - to potraciliby swoje posady... i musieliby wziąć się do jakiejś uczciwej roboty. Więc bronią eurosocjalizmu jak niepodległości! JKM

Sprawa pułkownika Przybyła Jasne jest, że jeśli człowiek jest tak zdesperowany, że strzela sobie w głowę – to również jest w stanie powyjawiać tajemnice śledztw. I któraś ze służb, tym zagrożonych, może zechcieć dopomóc Mu w zejściu z tego świata. W tej sprawie parę godzin przed powieszeniem tego postu napisałem tak:

To dopiero początek... Jak mówił tow.Stalin: „W miarę postępów w budowie socjalizmu walka klasowa zaostrza się”. To samo dotyczy budowy euro-socjalizmu. Teraz, gdy widać, że tworzenie UE było katastrofą, służby specjalne, które pomagały ja budować, próbują zwalić winę na konkurencję. P.płk.Mikołaj Przybył z Prokuratury Wojskowej w Poznaniu najwyraźniej nie wytrzymał tego napięcia. Postąpił dość dziwnie. Zwołał konferencję prasową, potem wyprosił dziennikarzy „w celu przewietrzenia sali” - i strzelił sobie w głowę. Na szczęście – przeżył, Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.To znaczy: z powodu postrzału. Bo jasne jest, że jeśli człowiek jest tak zdesperowany, że strzela sobie w głowę – to również jest w stanie powyjawiać tajemnice śledztw. I któraś ze służb, tym zagrożonych, może zechcieć dopomóc Mu w zejściu z tego świata. (Przypominam wywiad jednego z wyższych oficerów tych służb opublikowany w "NIE". Oficer ów powiedział:

"Tak - macie rację: we wszystkich większych aferach maczają palce służby specjalne; ale nigdy tego nie wykryjecie - bo gdyby to groziło, służby uciekną się do kłamstw, pomówień, szantażów - a w ostateczności do fizycznej likwidacji".) (...) A musicie Państwo wiedzieć, że – o czym nie raz już pisałem – we wojsku korupcja jest bodaj największa w Polsce. Można by nawet orzec, że zbrojenia służą głównie braniu łapówek – bo niby z kim mamy prowadzić wojnę.

P.Przybył coś wie. Nie potrafi powiedzieć prawdy. Więc strzelił sobie w łeb. Na szczęście: będzie ciąg dalszy. Oby! W miedzyczasie to i owo się wyjaśniło.Wyjaśniło się, mianowicie, że Naczelny Prokurator Wojskowy, p.gen.Krzysztof Parulski, całkowicie popiera tezy p.płk.Przybyła o korupcji we wojsku. Natomiast p.Andrzej Seremet, prokurator generalny, próbuje odebrać te sprawy prokuratorom wojskowym, nakazał też kontrolę nad sprawą... Prokuraturze Apelacyjnej we Warszawie. Jest jasne, że Układ jest zaniepokojony. Proszę zauwazyć, że – jak donosi „Rzeczpospolita”:

http://www.rp.pl/artykul/10,789131-NPW--badanie-dzialan-prokuratury-wojskowej-cywilom---niestosowne.html

„Joachim Brudziński (PiS) komentując próbę samobójczą prok. Przybyła, powiedział, że powinna nastąpić natychmiastowa dymisja szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej gen.Parulskiego”. Zauważmy, że p.Seremet był faworytem śp. Lecha Kaczyńskiego – o którym teraz źle nie piszę, bo pisałem o Nim źle za Jego zycia – jak najsłuszniej zresztą.

Tak na oko: zdymisjonowany powinien być p. Seremet – ale przecież nie po to Konstytucja daje Prokuratorowi Generalnemu ogromny zakres ochrony swobody – by teraz to naruszać. Dlatego należałoby chyba wyłączyć czasowo Prokuraturę Wojskową spod nadzoru Prokuratora Generalnego. Ja w każdym razie do p. Seremeta i prokuratur warszawskich nie mam za grosz zaufania. Natomiast o prokuraturze wojskowej mam na ogół dobre wyobrażenie. I będę z boku patrzył uważnie na rozwój sytuacji – bo w tej branży nie zawsze wiadomo, kto naprawdę jest kim. Ludzie się maskują. Np. agenta rosyjskiego poznaje się po tym, że nigdy nie przychodzi do Ambasady Federacji Rosyjskiej i psioczy na Moskwę ile wlezie... Więc poczekajmy.. Wszystko się szczęśliwie wali – postarajmy się by nie dać się zasypać gruzom! JKM

Zjazd szczeciński Realizm socjalistyczny stał się ofertą „nie do odrzucenia”, programem „jedynie słusznym” na IV Zjeździe Literatów w Szczecinie, który odbył się w końcu stycznia 1949 roku. Jego głównym hasłem była szeroko rozpropagowana akcja „upowszechniania kultury i sztuki”, która wedle jej inicjatorów miała oznaczać przyspieszenie kształtowania się nowego, socjalistycznego człowieka, (…) walkę z resztkami ciemnoty i zacofania, ze szlamem wielu epoki krzywd. Na kongresie zjednoczeniowym PPR i PPS w grudniu 1948 roku uznano, że „Demokracja ludowa musi zwalczać w kulturze narodowej wszelkiej wpływy elementów wstecznych, musi rozwinąć kulturę, naukę, sztukę związaną z dążeniami mas ludowych, odzwierciedlających ich pragnienia, wychowując naród w duchu humanizmu, demokracji, socjalizmu”. W trakcie narady partyjnych literatów 14 stycznia 1949 roku członek BPP KC PZPR, Jakub Berman wskazywał, iż „kierownictwo partii (..) próbuje ustalić te same kryteria na wszystkich odcinkach naszego życia i naszej walki politycznej. Chciałbym, aby na Zjeździe Szczecińskim znalazło odbicie najsłuszniejsze zastosowanie, która została wytyczone przez Kongres. (…) Celem, do którego zmierzał Kongres było:

1) wzmóc dynamikę klasy robotniczej – awangardy rewolucyjnej i to musi znaleźć odbicie na Zjeździe Szczecińskim,

2) izolowanie i rozczepienie wroga klasowego: i musimy znaleźć zastosowanie tego na Kongresie Szczecińskim,

3) najważniejszym zadaniem, które wynika z Kongresu, które wynika z dzisiejszej narady, aby przodującą rolę klasy robotniczej i naszej Partii tak realizować w naszej rzeczywistości, aby wahania drobnomieszczańskie na wsi i w mieście sprzęgnąć z klasą robotniczą pod kierownictwem naszej Partii”.

Partyjni literaci zastosowali się do tego rozkazu kierownictwa PZPR. W trakcie zagajenia Leon Kruczkowski doceniając „wielkie” znaczenie zjazdu zjednoczeniowego, który otwierał „nowy etap naszego życia i naszej pracy we wszystkich dziedzinach”, podkreślił, iż literatura powinna „podnosić i rozwijać naszą świadomość społeczno-ideologiczną i jej konkretne postawy, a tym samym zapewniać rosnące funkcje pozaestetyczne w naszej literaturze” oraz stać się „skutecznym narzędziem kształtowania nowego człowieka”. Podstawowym zadaniem literatury winno być poza tym kształtowanie nowych postaw moralnych, budzenie „optymizmu w masach” oraz wiary w możliwość zbudowania socjalizmu.

Jednocześnie Kruczkowski stwierdzał, iż „bez solidnego rynsztunku wiedzy o człowieku i społeczeństwie, bez oręża teorii marksistowsko-leninowskiej, grozi pisarzowi zagubienie w rewolucyjnej dynamice współczesnych zjawisk i ludzi, albo ograniczenie do prostej rejestracji faktów, zdarzeń – bez związania ich w sensowne związki i zależności, bez budowania nowoczesnych, przejrzystych i wytłumaczalnych - bez tego wszystkiego, co decyduje o realizmie, a w szczególności o realizmie socjalistycznym”. Z kolei Stefan Żółkiewski wskazywał, iż „literatura winna polskim masom pracującym dać wiedzę o świecie, rzetelną, niezafałszowaną, klasową. (…) Literatura powinna pomóc współczesnemu człowiekowi, budowniczemu socjalizmu uświadomić samego siebie. (…) Pokazać w obrazach literackich budownictwo socjalistyczne”. Wiceminister kultury, Włodzimierz Sokorski pouczał natomiast zebranych pisarzy, że „realizm socjalistyczny nie jest dogmatem, lecz wytyczną pojmowania własnego dzieła, jako świadomego wyrazu procesów rozwojowych życia, przełożonych na język wyobrażeń artystycznych” i jednocześnie zaznaczał, iż „realizm socjalistyczny stanowi jedyne kryterium oceny nie tylko na obecnym etapie, lecz od chwili wystąpienia na widownię dziejów klasy robotniczej, jako klasy samej dla siebie”. Partyjni nadzorcy kultury dawali w ten sposób jasno do zrozumienia, że tylko literatura realizmu socjalistycznego będzie oceniana pozytywnie. Równocześnie podkreślając wolność twórczą, liczyli, iż pisarze sami dojrzeją do tej metody twórczej. W tym tkwiła zasadnicza sprzeczność – nie można, bowiem narzucać jedynego sposobu interpretacji świata, a zarazem postulować swobodę pisania, nieograniczoną możliwość wyrażanie własnej wizji w dowolnej formie, a przy tym zastrzegać sobie jeszcze możliwość interwencji państwa w literaturę. Na zjeździe potępiono naturalizm i realizm krytyczny, które tolerowane były w poprzednich latach, gdy chodziło przede wszystkim o rozprawę z wrogiem. Także egzystencjalizm, który stawiał na osobistą odpowiedzialność jednostki wobec rzeczywistości i historii, był sprzeczny z kolektywistycznym kolektywizmem. Również formalizm poddano krytyce z powodu „ideowej pustki, amoralnej postawy wobec życia”. Na etapie budowy nowego świata miał obowiązywać tylko i wyłącznie realizm socjalistyczny i materializm socjalistyczny, który dawał „realistyczną wiedzę o rozwoju historycznym społeczeństw i doli jednostki”. W trakcie konferencji w sprawach kulturalnych w KC PZPR w maju 1949 roku Jakub Berman podkreślał zdecydowanie, iż „w obecnym stadium walki socjalizmu w Polsce, walki ideologicznej w skali międzynarodowej, ogromnie wzrosła u nas rola literatury i sztuki, jako jedna z ideologii, kształtującej nowego człowieka, przeobrażającej konkretne życie. Dziś bardziej niż kiedykolwiek uwypukliły się na przednie miejsce pedagogiczne funkcje dyktatury proletariatu, realizowanej u nas przez demokrację ludową”. I ostrzegał, że „bez włączenia się literatury i sztuki do walki o socjalizm nie podobna przeobrazić świadomości ludzkiej”. W imieniu pisarzy Leon Kruczkowski obiecywał, że „ta nowa literatura przyjdzie moim zdaniem w wyniku dwóch rzeczy: przede wszystkim przenikającym wszystkie szczeble oddziaływania, bardzo mocno rewolucyjnej postawy, świadomości, że nasza pozycja w dziedzinie kultury jest jedynie słuszna i ona musi i czas jest żeby była przyjęta przez masy i nasza wiara będzie najlepszą drogą oddziaływania”. Tezy te stawiane były przez cały okres 1949-1953, na każdym zjeździe pisarzy, na każdym zebraniu z udziałem literatów. Powtarzali je także partyjni pisarze. Adam Ważyk na zjeździe ZLP w 1950 roku wskazywał, iż „obrona pokoju przed podpalaczami świata i przekształcenie oblicza naszego kraju, jego gospodarki i kultury, (…) powinny wyznaczać kierunek codziennej pracy pisarzowi polskiemu, jeśli chce sprostać zadaniom swoich czasów”. Równocześnie zaznaczał, iż „metoda realizmu socjalistycznego wymaga od autora, aby w każdym procesie historycznym dał obraz zwrócony w przyszłość, pokazał rozwój tego, o co mu chodzi z tym, co jest skazane na obumarcie”.

W takiej literaturze chodziło o dialektyczny sposób ujmowania rzeczywistości, ukazanie walki starego i nowego. Stare oczywiście musiało przegrać, bo taka była konieczność historyczna. Równocześnie twierdzono, iż forma artystyczna nie może być „kwestią estetycznego kanonu”, musi być wyrazem przystosowania wyrazu artystycznego do treści. Minister Sokorski pouczał, iż „owe treści stopniowo kształtują nową formę. Lecz tak jak nowe treści wyrastają z internacjonalistycznych idei socjalizmu naszej epoki, tak nowa forma wyrasta z wielkiego dziedzictwa narodowej kultury, przekształconej w symbiozie z nowymi ideami i potrzebami społeczeństwa w nową, jakość”. Na konferencji w Nieborowie w 1951 roku Paweł Hoffman charakteryzując postulowaną nową osobowość pisarza realizmu socjalistycznego, dobitnie podkreślił, iż „ po raz pierwszy w dziejach pisarz jest w zgodzie ze swoją klasą, świadomie pomaga swojej klasie realizować jej historyczne zadania, świadomie powiada sobie: jestem pisarzem związanym z ta klasa i przez to właśnie świadomym, że w pełni służę interesom ogólnonarodowym i ogólnoludzkim”. Wtórował mu Stefan Żółkiewski wskazując, iż „pisarz powinien odznaczać się nową postawa polityczną. U źródeł jej musi być pasja klasowa, miłość dom ludu, nienawiść do burżuazji; wierność wobec klasy robotniczej – przodownika postępu. Pisarstwo to koniec końców działalność ideologiczna” Od pisarzy wymagano, więc aktywności społecznej oraz kształtowania rzeczywistości zgodnie z założeniami realizmu socjalistycznego. Zdaniem partyjnych decydentów po zjeździe szczecińskim środowisko twórcze przeżyło wstrząs i uświadomiło sobie „dystans dzielący pozycję kultury mieszczańskiej od pozycji marksistowskich. Zrozumiało jak wiele będzie musiało w sobie zmienić. Jak bardzo podwyższyć wymagania i zaostrzyć kryteria. Sens naszej ofert został zrozumiany, politycznie aprobowany. Ofensywa ta zbliżyła do nas środowiska twórcze, politycznie i ideowo”. Jak się jednak okazało ta ocena była zbyt optymistyczna i w 1952 roku Jerzy Putrament z żalem stwierdzał, iż „znajomość zasad realizmu socjalistycznego jest czasem powierzchowna, stąd niebezpieczeństwo wulgaryzacji oraz często niezadowalająca, jakość produkcji literackich. (…) wielu pisarzy nie rozumie jeszcze, że głównym zadaniem chwili są utwory, które pomogłyby polskiej klasie robotniczej i masom pracujących w wykonaniu planu sześcioletniego”. Tym niedociągnięciom starano się zaradzić organizując pisarzom szkolenia ideologiczne oraz wyjazdy w teren. Nieustannie trwały zebrania, akademie, uroczystości, pogadanki, prasówki, wreszcie regularne lekcje marksizmu-leninizmu dla twórców, gdyż – jak wyraził to Jakub Berman – twórczość artystyczna nie nadąża za rozwojem naszego życia społecznego. Mamy wciąż za mało utworów pełnowartościowych na miarę naszych czasów, wciąż za mało utworów w stosunku do liczby talentów i ich możliwości twórczych. Berman apelował, więc do „inżynierów dusz”: Dosięgnijcie waszą ostrą bronią kułaka i spekulanta, szpiega i dywersanta, amerykańskiego podżegacza i neohitlerowca, (…) pokażcie wielkość naszych czasów W latach 1950-1952 przeprowadzono cztery specjalne plena, na których poddawano pisarzy natrętnej propagandzie realizmu socjalistycznego. Maria Dąbrowska tak opisywała swoje wrażenia z jednego z nich: „Jak słuchać tej walki ze schematyzmem, sztampą i sloganem za pomocą niczego innego jak właśnie schematyzmu, sztampy i sloganów innej tylko marki – odbiera to zupełnie chęć do dalszej pracy twórczej, ręce po prostu opadają, chwyta rozpacz i bezsilność, że niczym tym ludziom nie można pomóc w dziele – zasadniczo słusznym – które chcą zbudować; nic im nie można wytłumaczyć”. Inną formą indoktrynacji było zmuszenie pisarzy do przynależności do jednej z sześciu sekcji ZLP, na których zbierano się, aby oceniać utwory kolegów. Znakomity opis ich działalności pozostawił Leopold Tyrmand: „Te zebrania mają cel dwojaki. Po pierwsze, mają pouczać pisarzy, jak mają pisać. Zaprzedani konformiści mogą ewentualnie ciągnąć z nich korzyści instruktażowe, ich usprawiedliwiony dydaktyzm może pomóc w konstruowaniu tekstów do natychmiastowej sprzedaży. Po drugie, i to jest najważniejsze, pozwalają wygadać się pisarzom trapionym przez obiekcje. W swoim gronie przy drzwiach zamkniętych. Bezpiecznie wentylowanych, smrodliwych frustracji bez zatruwania nimi społeczeństwa, kanalizowanie i odprowadzanie nieczystości myśli w cuchnące błotko izolowanej od narodu literackiej kloaki. W ten sposób ropne materie zwątpień, protestów, różnic zdań, zostają zręcznie nacięte przez niby otwartą dyskusję i wydezynfekowane z organizmów twórczych, których produkt musi być czysty, higieniczny, bezbarwny, bezwonny”. Związek Literatów Polskich został w praktyce sprowadzony do roli zdyscyplinowanego realizatora ustaleń zapadających w Wydziale Kultury KC PZPR, a także strażnika czystości i egzekutora realizmu socjalistycznego w środowisku literackim. Na początku 1950 roku zorganizowano akcję wyjazdową literatów na wieś i do ośrodków przemysłowych, w której wzięło udział 83 pisarzy. Wyjazdy miały ułatwić „przeniknięcie w głąb współczesnego życia”, „zbliżenie pisarza do jego tworzywa” oraz „wejście pisarzy do budownictwa planu 6-cio letniego”. Sokorski chciał, aby tak akcja stała się „początkiem stałego zahaczenia pisarza o dany teren, (…) żeby była formą pewnego stałego szefostwa pisarza nad danym zakładem pracy i współpracy systematycznej”. Liczono, iż po powrocie literaci opiszą swoje wrażenia w twórczości, zgodnie oczywiście z założeniami realizmu socjalistycznego. Tak, więc decydentów nie interesowały rzeczywiste odczucia pisarzy, ale propagandowe wsparcie budownictwa socjalistycznego. Tak, więc jedynie na łamach swego dziennika Maria Dąbrowska mogła, zapisać: „Ogólne wrażenie. Fabryka jest staroświecka, prymitywna i biedna. Produkcja odbywa się takimi samymi metodami jak przed 80 laty. Robotnicy wszyscy sympatyczni, o ciekawych wyrazistych twarzach. Są raczej zakłopotani, źli i smutni, ani śladu radości czy opisywanego entuzjazmu. Ich sprawy życiowe są załatwiane bardzo kiepsko. (…) Dużo ludzi wałęsa się, praca nie robi wrażenia sprawnie się toczącej, raczej niemrawo markowanej. Wyczuwa się ”. Leon Kruczkowski samokrytycznie stwierdzał, że „nasza twórczość literacka w ciągu 5 lat nie zdołała jeszcze w jakiś widoczny społecznie sprawdzalny sposób wyjść poza deklarowany stosunek do naszego życia”. Największe nadzieje wiązano z młodym pokoleniem „nie skażonym ideologią burżuazyjną”, które było nastawione rewolucyjnie. Te grupę wyodrębniono i otoczono szczególną opieką tworząc koła młodych, zapewniano szybki debiut, liczne nagrody. Leon Kruczkowski tak określał zadania Związku wobec młodych pisarzy: „rzecz sprowadza się głównie (…) do otaczanie tych talentów troskliwą opieką nie tylko w sensie pomocy materialnej, ale przede wszystkim w sensie troski o rozwój ideologiczny i artystyczny”. Kalińska w 1951 roku bardzo pozytywnie oceniała postawę młodych poetów m.in. Lasoty i Woroszylskiego, którzy wyróżniają się światła i świadomą postawa „zmierzającą w kierunku ogólnego upolitycznienia i oczyszczenia języka z dekadenckich zawiłości formalistycznych”. Najwyżej oceniano Woroszylskiego, którego poezja „od pierwszych wystąpień cechuje silne napięcie uczuć rewolucyjnych, żarliwość walki o żywotne sprawy klasy robotniczej”. Za godne pochwały uznano fakt, iż tematyka wierszy „pryszczatych” związana była z rzeczywistością i jego „ideowym nurtem”. W przypadku Tadeusza Różewicza zauważono pogłębienie postawy ideologicznej i pojawiające się coraz częściej elementy optymistyczne, wypierające wcześniejszy pesymizm. Jedynie trochę niżej oceniano Witolda Wirpszę, Tadeusza Konwickiego, Jana Wilczka, Lesława Bartelskiego i Tadeusza Borowskiego Woroszylski tak oceniał w 1964 roku swoje ówczesne zaangażowanie: „Nienawidziliśmy porządku świata, w którym przeżywaliśmy ten zły okres między dzieciństwem a młodością, pogardzaliśmy starszym pokoleniem, które nie zdołało temu zapobiec – i tęskniliśmy za wielkim zadośćuczynieniem, za nowym światem, budowanym na gruzach, światem nie tylko dobrym i sprawiedliwym, ale silnym, atakującym, dławiącym zło, bezlitosnym.” Jednak atak „młodych” na „starych” (przede wszystkim ze środowiska „Kuźnicy”) uznano za demagogiczny i połączony z „brakiem odpowiedzialności i zarozumialstwem, bezapelacyjnym odsądzeniem od czci i wiary poetyckiej szeregu poetów bez próby głębszego uzasadnienia”. „Starzy” byli nadal potrzebni władzy, ponieważ stanowili ważne zaplecze ideologiczne w literaturze i sztuce. Partyjni decydenci zmusili ”starych” do pewnych ustępstw na rzecz „pryszczatych” – dokooptowanie do redakcji kilku pism, łatwiejszy dostęp do publikacji, itp. Po śmierci Stalina, stopniowo rozluźniono kontrolę nad literaturą, jednak do końca rządów komunistycznych władze przykładały duże znaczenie do kształtowania polityki kulturalnej zgodnie z pryncypiami ideologicznymi.

Wybrana literatura:

S. Murzański – Między kompromisem a zdradą. Intelektualiści wobec przemocy 1945-1956

M. Dąbrowska – Dzienniki powojenne

J. Putrament – Pół wieku. Literaci

J. Trznadel – Hańba domowa

K. Woźniakowski – Między ubezwłasnowolnieniem a opozycją. Związek Literatów Polskich w latach 1949-1959

L. Tyrmand – Dziennik 1954

D. Jarosz – Polacy a stalinizm 1948-1956 Partia i literaci. Dokumenty Biura Politycznego KC PZPR

Godziemba's blog

98 skazanych Śledztwa, w których uczestniczył płk Mikołaj Przybył, są dalej prowadzone - uspokaja płk Jakub Mytych z prokuratury wojskowej w Poznaniu. Efektem tych postępowań było skazanie blisko stu wojskowych w ciągu ostatnich czterech lat.

- W przeważającej większości są to sprawy korupcyjne dotyczące zamówień publicznych - mówi płk Jakub Mytych. - Dotyczą one zakupów sprzętu i uzbrojenia dla Wojska Polskiego, remontów i prac budowlanych, wiążą się one z reguły z wręczonymi korzyściami majątkowymi - dodaje. Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, na którego czele stoi płk Mikołaj Przybył, który postrzelił się w poniedziałek, prowadzi osiem spraw dotyczących korupcji w wojsku. W zeszłym roku MON poprosiło nawet Centralne Biuro Antykorupcyjne o wsparcie dla zwalczania przestępczości w armii. - Są to śledztwa bardzo skomplikowane i wielowątkowe - podkreśla w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" rzecznik CBA Jacek Dobrzyński. Doradca szefa MON gen. Bogusław Pacek zapewnia, że minister Tomasz Siemoniak traktuje priorytetowo ściganie i wyjaśnianie wszelkich kwestii związanych z korupcją i przestępczością w wojsku, zarówno zwykłą, jak i zorganizowaną. - Zdajemy sobie sprawę z tego, że niektóre kwestie, o których nie mówimy, są poważne. SKW przekazała do prokuratury wojskowej bardzo poważne materiały dotyczące wysokich rangą oficerów - wskazuje Pacek.

- Jedno ze śledztw dotyczy fikcyjnej naprawy sprzętu, który był wysyłany dla naszych żołnierzy na misję do Afganistanu. W tym śledztwie zarzuty usłyszało łącznie 19 osób - informuje Dobrzyński. - Są to bardzo poważne zarzuty, bo dotyczą m.in. działania w zorganizowanej grupie przestępczej. Jeżeli zarzuty usłyszeli wysocy rangą, stanowiskiem i stopniem oficerowie WP, pracownicy wojska i prywatni przedsiębiorcy, to jest poważna sprawa - zaznacza.

- Nie było dotychczas żadnych problemów w sądach - chwali się skutecznością poznańskich sędziów prokurator Mytych, dodając, że w ciągu czterech lat funkcjonowania wydziału sądy skazały z ich oskarżeń 98 osób, w tym wielu prawomocnie. Pytany o wywieranie presji na prok. Przybyła, nie chciał tego bliżej komentować. Zapewnił jednak, że jeżeli nawet takie przypadki były, to na pewno prokurator kontynuował swoje czynności. - Prokurator Przybył wykonywał swoje czynności, nie kierując się takimi czy innymi sygnałami. Tym bardziej przykładał się do prowadzonych prac - podkreślił nasz rozmówca. Kilkanaście dni przed postrzeleniem płk Przybył przedstawił informacje o dokonaniach swojego wydziału. Wskazywał, że - jak wynika z analizy spraw prowadzonych w 2011 r. - Skarb Państwa wskutek działalności grup przestępczych w Wojsku Polskim stracił kilkaset milionów złotych. Wśród najważniejszych prowadzonych śledztw wymienił sprawy związane z nieprawidłowościami przy modernizacji okrętów oraz przy naprawie sprzętu wojskowego, który trafiał do Afganistanu. W 2011 r. zakończył się prawomocnym wyrokiem skazującym wobec szefa Logistyki Marynarki Wojennej RP kontradmirała Zbigniewa P. proces w sprawie realizacji projektu "Żeglarek". Marynarka Wojenna została narażona na straty ponad 17 mln złotych. Chodziło o remont i doposażenie trzech okrętów klasy Orkan.

- Naruszenie prawa polegało na udzieleniu zamówienia publicznego Stoczni Marynarki Wojennej, która nie była zdolna do wykonania zamówienia ze względów finansowych. W rezultacie marynarka finansowała koszty kredytu komercyjnego zaciągniętego przez Stocznię Marynarki Wojennej - powiedział płk Przybył. Wspólnie z Żandarmerią Wojskową i Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego prokuratorzy poznańscy rozbili zorganizowaną grupę przestępczą funkcjonującą w Centrum Wsparcia Teleinformatycznego i Dowodzenia Marynarki Wojennej. Popełniano tam przestępstwa wyłudzania środków finansowych przeznaczonych na inwestycje, poprzez zmowy przetargowe i fałszowanie dokumentacji. Zatrzymano już w tej sprawie siedem osób, dwie tymczasowo aresztowano. Straty oszacowano na 6 mln złotych. Prokuratorzy badają kolejne sprawy wskazujące na możliwość popełnienia przestępstw gospodarczych. Chodzi m.in. o kwestię nieprawidłowości przy zakupie systemów rakietowych mających stanowić wyposażenie okrętów. - Sprzeczne z prawem działanie miało polegać na zawarciu niekorzystnych dla Marynarki Wojennej RP aneksów do umów, na mocy, których przyjęto do wyposażenia systemy rakietowe starszego typu, mimo iż została podjęta przez MON decyzja o zakupie systemów rakietowych nowego typu. Spowodowało to dodatkowe koszty związane z ponowną modernizacją okrętów. Wstępne straty oszacowano na 8 mln zł - informował Przybył. Zenon Baranowski

Cień smoleńskiej mgły W sprawie okoliczności postrzelenia się płk. Mikołaja Przybyła w poznańskiej prokuraturze wojskowej pytań jest więcej niż odpowiedzi. Co do tego wszyscy są zgodni, choć tę chwilową "zgodę" zakłócił "Super Express", publikując na pierwszej stronie zdjęcie pułkownika w kałuży krwi. Gazeta uważa, że nic takiego się nie stało. Czy tak samo nieetycznie będzie postępowała telewizja koncernu ZPR (właściciela "Super Expressu") na nowej platformie cyfrowej, na której zabrakło miejsca dla Telewizji Trwam? Czy to, co zrobił płk Mikołaj Przybył, to było symulowanie samobójstwa, czy nieudane samobójstwo, bo przecież nieczęsto wybiera się na świadków zejścia z tego świata audytorium dziennikarskie zwołane specjalnie na konferencję prasową do prokuratury, a jeszcze rzadziej zdarza się niedoszłym samobójcom udzielać wywiadów dzień po próbie zamachu na własne życie. W czasie rządów Platformy Obywatelskiej doszło do kilku bardzo zagadkowych śmierci. Większość z nich uznano za samobójstwa i sprawy umorzono. Historia śledztwa w sprawie śmierci Krzysztofa Olewnika okazała się rekordowa pod względem liczby tajemniczych samobójstw popełnionych przez skazanych w tej sprawie i przez jednego strażnika. Ale najbardziej tajemnicze i także liczne są zgony przykryte cieniem "smoleńskiej mgły". W przeddzień Wigilii 2009 roku powiesił się Grzegorz Michniewicz, dyrektor generalny kancelarii premiera Tuska odpowiedzialny za tajną kancelarię, a więc i dokumentację na temat przygotowania wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. W kwietniu 2010 roku odnajdują się zwłoki szyfranta Służby Wywiadu Wojskowego Stefana Zielonki, o którym media spekulowały, że uciekł do Chin. W czerwcu 2010 r. umiera, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, operator Faktów TVN rejestrujący miejsce tragedii smoleńskiej, a w Wejherowie wiesza się oficer SKW. W tym samym miesiącu ginie w wypadku samochodowym, na kilka dni przed wyjazdem do Smoleńska, aby zbadać miejsce tragedii, szef archeologów prof. Marek Dulinicz. W październiku 2010 r. z Zalewu Rybnickiego wydobyto poćwiartowane zwłoki Eugeniusza Wróbla, eksperta komisji Antoniego Macierewicza, specjalisty w zakresie nawigacji i sterowania samolotów. Morderstwa dopuścił się ponoć jego chory psychicznie syn, który najpierw przyznał się do winy, a potem odwołał zeznania. W sierpniu 2011 r. wiesza się Andrzej Lepper, który chciał złożyć zeznania w sprawie afery gruntowej i wielokrotnie mówił, że obawia się o własne życie. Sekcję zwłok wykonano dopiero po trzech dniach. W grudniu 2011 r., podczas urlopu w Indiach, w hotelowej łazience wiesza się 39-letni Dariusz Szpineta, założyciel firmy Ad Astra Executive Charter, pilot, ekspert lotniczy, autor opracowania "Operacja "Kłamstwo smoleńskie"", w którym poddał krytycznej analizie dokumentację lotu rządowego tupolewa do Smoleńska 10 kwietnia 2010 roku. Dwa lata wcześniej ujawnił prokuraturze fakty korupcji w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego, gdzie za łapówki handlowano licencjami pilota. W swoim oświadczeniu dla prasy (tuż przed incydentem z pistoletem) płk Mikołaj Przybył poruszył wiele istotnych wątków, niepodnoszonych raczej przez główne media. Tylko "Nasz Dziennik" opublikował w całości to ważne oświadczenie. Wynika z niego przekonanie prokuratora, że atak "ośrodków decyzyjnych" na prokuraturę wojskową jest reakcją na podjęte przez nią śledztwa w sprawie korupcji, ustawiania przetargów i wyłudzania "ogromnych kwot z budżetu Wojska Polskiego". A zwracając się do dziennikarzy (chodzi o tzw. podsłuchy), powiedział: "Zostaliście włączeni w kampanię zmierzającą do jak najszybszego zlikwidowania tej ostatniej zapory przed systemem zorganizowanej przestępczości pozwalającej na całkowite i bezkarne okradanie Wojska Polskiego". Takiego oskarżenia prokuratorskiego w III RP jeszcze nie było. W "cieniu smoleńskiej mgły" ukrywającej prawdę o 10 kwietnia 2010 r. kręci się też "lody na wojsku". Wojciech Reszczyński

Afera łupkowa Zarzuty korupcji przy udzielaniu koncesji na poszukiwania gazu łupkowego postawiła wczoraj siedmiu osobom warszawska prokuratura apelacyjna. Wśród oskarżonych jest trzech urzędników Ministerstwa Środowiska, w tym dyrektor departamentu geologii. Wszystkie siedem osób zatrzymanych przez ABW usłyszało zarzuty dotyczące przyjmowania lub wręczania łapówek. Przedstawione zarzuty dotyczą artykułu 228 kodeksu karnego, który stanowi, iż "kto w związku z pełnieniem funkcji publicznej przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8". Wobec trzech zatrzymanych osób z firm, które otrzymały koncesje, zastosowano zarzuty z art. 229 mówiącego o wręczaniu korzyści majątkowych. Z ustaleń Agencji i prokuratury wynika, iż chodziło o łapówki w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych. Miały one być wręczane w okresie od wiosny do jesieni 2011 roku. Zatrzymani we wtorek przez ABW, a wczoraj oskarżeni o korupcję pracownicy Ministerstwa Środowiska zatrudnieni są w Departamencie Geologii i Koncesji Geologicznych tego resortu. - Wśród nich jest dyrektor departamentu geologii Ministerstwa Środowiska - powiedział "Naszemu Dziennikowi" prokurator Waldemar Tyl, wiceszef warszawskiej prokuratury apelacyjnej. Według zgromadzonego przez prokuraturę materiału dowodowego oskarżeni pracownicy ministerstwa byli prawdopodobnie korumpowani przez przedstawicieli firm ubiegających się o koncesję. Zarzuty usłyszeli wczoraj również pracownik Państwowego Instytutu Geologicznego i trzy osoby reprezentujące podmioty gospodarcze ubiegające się o przyznanie koncesji. ABW prowadziła jednocześnie czynności w Ministerstwie Środowiska, zabezpieczając tam odpowiednie dokumenty. Wobec 6 osób postanowiono zwrócić się do sądu o areszt tymczasowy na 3 miesiące. Sąd ma 24 godziny na wydanie decyzji. Ogłosi ją najpewniej na jutrzejszym posiedzeniu. Tylko jedna z 7 oskarżonych wczoraj osób, pracownik Państwowego Instytutu Geologicznego, wyszedł na wolność. Podstawą wszczęcia śledztwa w tej sprawie były wielomiesięczne czynności służbowe realizowane przez funkcjonariuszy Departamentu Bezpieczeństwa Ekonomicznego Państwa i Delegatury Stołecznej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. - Śledztwo prowadzone przez ABW pod nadzorem warszawskiej prokuratury apelacyjnej dotyczy przyjmowania w latach 2009-2011 korzyści majątkowych przez pracowników Departamentu Geologii i Koncesji Geologicznych podczas przyznawania koncesji na poszukiwanie i rozpoznanie złóż kopalin gazu łupkowego - powiedziała "Naszemu Dziennikowi" Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska, rzecznik ABW. Adam Białous

Remanent Ciekawe, czy ktoś kiedyś policzy, jakie straty finansowe i społeczne wygenerował system III-ej RP od początku swego istnienia? Co jakiś czas zaprzątają naszą uwagę informacje o różnych skandalicznych, oburzających i dramatycznych zdarzeniach, które są konsekwencją działalności władz i różnych instytucji naszego (?) państwa. Obecnie jest to konferencja prasowa i próba samobójstwa płk. Mikołaja Przybyła i sprawa refundacji leków. Nieco wcześniej był Marsz Niepodległości, deklaracja rezygnacji z niepodległości złożona przez min. Sikorskiego i skandale związane z wyborami parlamentarnymi, a jeszcze wcześniej sprawa koncesji na wydobycie gazu łupkowego, kontrakt gazowy z Rosją itd. Im zdarzenia odleglejsze w czasie, tym bardziej tracimy je z oczu, zacierają się w naszej pamięci i budzą mniejsze emocje. Oczywiście, bywają wyjątki, które mimo upływu czasu nadal budzą takie same emocje, tak jak Tragedia Smoleńska, ale np. afera Misiaka, afera hazardowa, likwidacja przemysłu stoczniowego i sprawa „katarskiego inwestora, chociaż miały miejsce całkiem niedawno, już gdzieś z naszej pamięci wyparowały. Prawda? Jednak, jak ktoś wspomni, to się przypomni.Te wszystkie afery, skandale, szkodliwe działania i zaniechania władzy z całego okresu istnienia III RP, nie sumują się w naszej świadomości, za to sumują się ich skutki, które obecnie boleśnie odczuwamy. Olbrzymie zadłużenie państwa i gospodarstw domowych, rosnące ceny, fatalna kondycja służby zdrowia, ubóstwo dużej części naszego społeczeństwa, rosnące bezrobocie, wielka emigracja zarobkowa, czy kryzys demograficzny nie wzięły się z nikąd. Co więcej, te skutki niedługo same się staną przyczynami kolejnych fatalnych dla nas zdarzeń. Dlatego pomyślałem sobie, że może warto zrobić swoisty remanent tych fatalnych zdarzeń, których konsekwencje teraz ponosimy. Mam też nadzieję, że zechcecie go uzupełnić.

* Uwłaszczenie nomenklatury, czyli prowadzony w majestacie prawa i na olbrzymią skalę rabunek przedsiębiorstw państwowych. Dodatkowo, dobrze prosperujące przedsiębiorstwa (w PRL też takie się zdarzały) były zielone na mniejsze jednostki gospodarcze, co ułatwiało ich rabunek, jednocześnie je osłabiając.

* Funkcjonowanie tzw. banków komercyjnych na początku lat 90-ych, które w rzeczywistości były bankami nomenklaturowymi, które bardzo często zajmowały się transferowaniem pieniędzy z państwowych przedsiębiorstw i instytucji do kieszeni uwłaszczającej się nomenklatury, a później plajtowały.

* Afery gospodarcze: Art-b, walutowa, Universal, FOZZ, paliwowa, węglowa i wiele, wiele innych.

* Prywatyzacja. Prowadzona niedbale i nieodpowiedzialnie skutkowała wrogimi przejęciami i likwidacją dobrze prosperujących przedsiębiorstw, przekształcaniem zakładów prowadzących perspektywiczną, zaawansowaną technologicznie produkcję i posiadających własne ośrodki naukowo-badawcze, w montownie zagranicznych koncernów (np. Polkolor), oraz likwidacją niektórych gałęzi polskiego przemysłu.

* Likwidacja przemysłu włókienniczego, elektronicznego, stoczniowego i po części samochodowego. Przyczyną tego były wadliwa prywatyzacja, zaniechanie modernizacji (przemysł włókienniczy) lub celowe działania władzy (przemysł stoczniowy). Oprócz strat bezpośrednich, ponieśliśmy także trudne do przeliczenia straty pośrednie, wynikające z braku przychodów z produkcji (szczególnie w przemyśle elektronicznym.

* Brak lustracji i dekomunizacji był podstawą Tworzenia związków przestępczych i korupcyjnych, opartych na dawnych kontaktach służbowych i towarzyskich, sięgających swymi korzeniami jeszcze do PRL. Brak lustracji i odpowiedniej ochrony kontrwywiadowczej, zwłaszcza ze strony Rosji (przypominam, że WSW/WSI były ściśle powiązane z GRU), otworzyły szeroko drzwi obcym służbom państwowym i prywatnym, do przejęcia aktywów operacyjnych dawnych służb PRL i penetracji naszego kraju. Trzeba być wyjątkowo naiwnym, by sądzić, że obce służby nie skorzystały z takiej okazji. Trudno oszacować, jaki był i jest nadal zakres tej penetracji i jakie przyniosło to straty dla naszego państwa, ale sądząc po tym jak liczną i wysoko posadowioną w instytucjach państwowych i spółkach prywatnych grupę stanowią byli oficerowie komunistycznych służb i ich agenci, zakres penetracji i wynikające stąd straty muszą być olbrzymie.

* Działalność zorganizowanych grup przestępczych (np. mafia pruszkowska i wołomińska) prze wiele lat tolerowana przez władze państwowe.

* Zaniechania w modernizacji przedsiębiorstw państwowych (np. przemysł włókienniczy), budowie i renowacji elektrowni, sieci przesyłowych (stąd ostatnio częste jej awarie), dróg, zabezpieczeń przeciwpowodziowych, służbie zdrowia, systemu ubezpieczeń społecznych itd., generują olbrzymie straty dla gospodarki i indywidualnych ludzi. Części z tych strat, takich jak życie pacjentów i ofiar wypadków drogowych, nie da się przeliczyć na pieniądze.

* Częściowa rezygnacja władz państwowych z prowadzenia suwerennej i podmiotowej polityki zagranicznej, przez co Polska bez oporu wszystkie szkodliwe dla naszej gospodarki regulacje unijne (np. przemysł cukrowniczy, mleczarski, rybołówstwo i rolnictwo, a także została uzależniona od rosyjskiego monopolu na dostawy surowców energetycznych.

* Jedne z najniższych w Europie nakładów na innowacyjność i badania naukowe.

* Ciągłe zadłużanie skarbu państwa, które w ostatnich latach nabrało niebezpiecznego przyspieszenia.

* Liczne przywileje korporacyjne, które skutkują zmniejszeniem odpowiedzialności i kompetencji przedstawicieli zawodów szczególnego zaufania publicznego, takich jak sędziowie i lekarze.

* Systematyczna rozbudowa biurokracji, która z jednej strony jest dużym obciążeniem dla finansów publicznych (np. około 60% funduszy przeznaczonych na pomoc społeczną, pochłania biurokracja), a z drugiej, poprzez mnożenie niespójnych przepisów i swoją inercję, utrudnia nie tylko gospodarczą, ale wszelką aktywność społeczną. Ostatnia uwaga dotyczy też nadprodukcji niespójnych ustaw przez sejm, które bardzo często okazują się być bublami legislacyjnymi.

* Ciągła rozbudowa i komplikacja systemu podatkowego (według OECD jest to obecnie najbardziej skomplikowany system w Europie) sprawia, że obciążenia podatkowe są zdejmowane z wielkich firm, należących głównie do obcego kapitału i przenoszone na konsumentów (podatki pośrednie), oraz małe i średnie przedsiębiorstwa polskie. Taka struktura systemu podatkowego sprawia, że dla ratowania finansów publicznych, władza przede wszystkim sięga do kieszeni konsumentów, podnosząc stawki VAT i akcyzy, a tym samym ceny podstawowych artykułów konsumpcyjnych, co wszyscy coraz boleśniej odczuwamy, a zwłaszcza najbiedniejsi. Do tego trzeba jeszcze dodać wysokie koszty pracy w Polsce.

* Fatalna kondycja polskiego wymiaru sprawiedliwości. Polska ma jedne z najgorszych współczynników liczby sędziów i adwokatów do liczby mieszkańców, dostępności usług prawniczych i przeciągłości procedur zwłaszcza w sprawach gospodarczych (częsta przyczyna upadku małych przedsiębiorstw). Polska jest też europejskim liderem, jeśli chodzi o liczbę skarg składanych na polski wymiar sprawiedliwości do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu i spraw przegrywanych przez nasz wymiar sprawiedliwości przed Trybunałem.

* Likwidacja w wielu rejonach kraju transportu publicznego, szkół, ośrodków służby zdrowia, a ostatni także placówek pocztowych i komisariatów policji, prowadzi do degradacji cywilizacyjnej ludności zamieszkującej te obszary.

* Legalne funkcjonowanie instytucji finansowych pożyczających zdesperowanym ludziom pieniądze na lichwiarski procent, dochodzący realnie do 100% pożyczonej kwoty, co bardzo częsta wpędza „szczęśliwych” pożyczkobiorców w sytuację bez wyjścia.

* Rozbudowany system koncesji hamujący rozwój przedsiębiorczości i będący źródłem korupcji. Do tego koncesje medialne blokują rozwój rynku mediów elektronicznych i wiąże koncesjonowane media z władzą. Media koncesjonowane przestają pełnić funkcje kontrolne względem władzy, lecz stają się narzędziem propagandy i swoistym parawanem oddzielającym społeczeństwo od władzy.

*Realne ograniczenie prawa wyborczego, na co składają się ordynacja wyborcza, bezpodstawne odmowy rejestracji „niewłaściwych” komitetów wyborczych przez KKW, brak dostępu „nieokrągło-stołowych” środowisk politycznych do koncesjonowanych mediów, (kogo nie ma w mediach, tego nie ma w wiadomości wyborców), oraz system finansowania partii politycznych. W efekcie, monopol na władzę mają środowiska będące kontrahentami Okrągłego Stołu. Ta monopolizacja władzy, w połączeniu ze skrajnym upartyjnieniem instytucji państwa, przynosi kolejne fatalne konsekwencje, którymi są:

* Korupcja.

* Nepotyzm.

* Obsadzanie wysokich stanowisk w administracji publicznej, spółkach skarbu państwa i instytucjach państwowych według klucza partyjnego, a nie kompetencyjnego (nomenklatura), co skutkuje między innymi nieracjonalnym wydatkowaniem środków budżetowych (niekompetencja i nieodpowiedzialność). Jest to też jedną z głównych przyczyn rozbudowy kosztownej biurokracji – więcej etatów urzędniczych, to więcej dobrze płatnych stanowisk kierowniczych dla nomenklatury partyjnej.

* Tworzenie się sitw na różnych szczeblach władzy złożonych z przedstawicieli różnych sektorów władzy, administracji publicznej, biznesu i świata przestępczego. Sitwy monopolizują rynek zamówień publicznych (zwłaszcza na szczeblu lokalnym) i przejmują za pomocą wymuszeń, lub niszczą dobrze prosperujące przedsiębiorstwa. Takie działanie mają miejsce też na szczeblu centralnym, że przypomnę tylko sprawy Zakładów Radiowych im. Kasprzaka, Optimusa, Stoczni Szczecińskiej Nowej i Malmy. Wiele wskazuje na to, że za sprawą Olewnika także stała jakaś wysoko postawiona sitwa. Jakie straty przyniosły finansom państwa, polskiej gospodarce i nam, zwykłym zjadaczom chleba te wszystkie „sukcesy” III-ej RP? Myślę, że nie sposób tego obliczyć, choć taki remanent bardzo by się przydał. To może, chociaż spróbujmy ustalić, o jaki rząd wielkości chodzi. Czy to są dziesiątki miliardów, setki miliardów, czy może już powinniśmy mówić o bilionach PLN strat? Piotr Marzec

Sprawa pułkownika Przybyła widziana oczami gajowego Do napisania tego krótkiego tekstu skłoniły mnie zarówno wypowiedzi typu „To nieważne, nie ma czym sobie zawracać głowy”, jak i robiące z pułkownika Przybyła kabotyna, chcącego zwrócić na siebie uwagę. W odróżnieniu od niektórych komentatorów nie jestem Duchem Świętym i nie wiem, jakie myśli przebiegały przez głowę wojskowego prokuratora w chwili, gdy naciskał spust. Nie wiem, czy chciał naprawdę popełnić samobójstwo, czy tylko próbę taką pozorował. I naprawdę nie ma to większego znaczenia. Płk Przybył osiągnął cel: zwrócił uwagę mediów nie tylko w Polsce, ale i na świecie, na poniedziałkową konferencję prasową i mogące szokować fakty istnienia korupcji na najwyższych szczeblach, a co z tego wynika – zagrożeń bezpieczeństwa państwa i życia żołnierzy. Czyn płk Przybyła uniemożliwił przejście do porządku dziennego nad poniedziałkową konferencją prasową i rutynowe wmiecenie pod dywan poruszonych na niej ogromnej wagi problemów. Nie dajmy się zwieść dziennikarskim i politycznym prostytutkom, jak na komendę usiłujących powiązać sprawę płk Przybyła ze śledztwem tyczącym katastrofy w Smoleńsku. Jest to wątek mało istotny. Powtarzam: chodzi głównie o sprawę korupcji w wojsku. Korupcji obejmującej najwyższe kręgi władzy. Osobom cynicznie traktującym próbę samobójstwa prokuratora proponuję, aby sami sobie włożyli do ust lufę pistoletu – nawet pneumatycznego – i przestrzelili policzek. Ciekawe, czy starczy im odwagi… Gajowy Marucha

Nikt nie lubi prokuratora Przybyła Na prawicy, bo nie „nasz” Dlaczego na gwałt likwiduje się prokuraturę wojskową? Oszczędności na 167 prokuratorskich etatach na 6 tyś, Tuska, który dodatkowo zatrudnił 100 tys nikomu niepotrzebnych urzędasów. Raczej nie, więc, o co chodzi? Jedyny powód, to kwestia utrzymania władzy. Po to była „afera bilingowa”i nagonka. Właśnie po to, żeby mieć pretekst do szybkiej likwidacji prokuratury wojskowej.

Jaki był scenariusz Tuska&Co? Nagle w poniedziałek wybucha afera, lecą dymisje, Tusk z poważną miną, zdecydowanym głosem mówi „Jako rząd jesteśmy zdeterminowani by szybko wprowadzać reformy oraz przeciwdziałać inwigilacji dziennikarzy” i ogłasza likwidację prokuratury wojskowej (Wpolityce twierdziło, że w poniedziałek, wtorek miało to być ogłoszone), tak jak 36 Pułku Specjalnego Lotnictwa Transportowego. Wszczęcie śledztwa przeciw i Przybyłowi i odpowiedzialność nadzorującego go Parulskiego. Komputery i akta pakowane są na oczach kamer (były po cichu). I wszyscy zadowoleni. Prawica, bo znienawidzony Parulski rzucony na pożarcie, przy okazji doczepiono by mu wszelkie grzechy śledztwa smoleńskiego. Lemingi, bo rząd zdał kolejny raz egzamin. Przekręciarze, bo ukręci się łeb sprawom rozkręconym przez Przybyła. Odpowiedzialni za śledztwo smoleńskie, bo papiery przerzucane tu i tam się pogubią, wątki pogmatwają. Będzie bajzel w bajzlu, zwali się na reorganizację. Rząd, bo dba o wolności obywatelskie, broni dziennikarzy, kryzys receptowy przykryty i podwyżki też, i być może ma w ręku haki na prezydenta i siebie. Lud ma igrzyska. Nawet prawicowi blogerzy „z pewną nieśmiałością” chwalą. Wszystko kończy się „wesołym oberkiem” jak pisze w takich wypadkach Michalkiewicz. PR kieruje, rząd rządzi. A wszyscy szczęśliwi. Jak tu nie popierać Tuska. Tylko ten cholerny strzał. Prawica i tak płk Przybyła nie lubi, bo ten uważa swojego dobrego znajomego, też poznaniaka, szefa Parulskiego za „człowieka honoru”(?) i chciał go bronić. Bo ten z kolei nie przeszkadzał mu w robocie. Wiedział, że to, co ma w papierach nigdy nie ujrzy światła dziennego bez osłony z jego strony, miał w końcu doświadczenie pracy w cywilnych strukturach. Już w parę godzin po strzale akta i komputer wywieziono, czyli przygotowano to wcześniej. Mogły wysadzić rząd czy prezydenta z siodła? Ale to kompletnie nikogo nie obchodzi. Na dodatek bezczelnie się nie zastrzelił. Mimo to, przebił swoim przedwojennym zachowaniem wszystkich prawdziwych prawicowców. A to już jest nie do wybaczenia. Nikt nie lubi Przybyła. Na prawicy, bo nie „nasz”, Pasionka gnębił. Wśród lemingów też ma przegrane, bo się postawił rządowi. Warto było? Po co się było starać? Ganiać za przekrętami, przejmować się ponad miarę. Po co Panu pułkownikowi te problemy. Mógłby Pan siedzieć spokojnie „ pieniędzy worek uczciwy nazbierać”, tu coś umorzyć, tam ad akta, POdziałać, a Panu za siłaczkę chciało się robić. Psa by Panu nikt nie zabił, tylko dokarmiał, Pana też. Śrub w samochodzie nie odkręcał. A Pan wybrał takie pieskie, czy raczej ludzkie życie. W nagrodę trafi Pan do psychiatryka i nikt nie będzie protestował, jak w wypadku badań prezesa. Linia narracji widać została już ustalona. Jak zwykle następnego dnia. Za parę miesięcy będą wszyscy o Panu pamiętać, jak o tym człowieku, który się podpalił pod kancelarią premiera, czyli wcale. Po co te rejtanowskie gesty. Tylko normalnych ludzi drażnią. Niesiołowski sugeruje, że prokurator to wariat, nie róbmy politycznej awantury – dzwoni na trwogę, prawicowi blogerzy wtórują, że oszust, nie chciał się zastrzelić, powtarza to telewizja i Gowin. Jaki zgrany chór, tu sopran, tam alt. Wprost – „nie wytrzymał presji związanej z pracą” dodaje basem. Libicki falsetem, ostrożnie z „gloryfikacją”. Wyborcza bębni o walce prokurator, i własnej uczciwości dziennikarskiej (?!). Prezes, że prokuratura wojskowa to przeżytek. Ziobro wątpi. Wielka orkiestra polskiego piekiełka gra. A mnie ciekawi, co on i na kogo miał w papierach? Wielu jest wyraźnie rozczarowanych tym, że pułkownik przeżył. Konsylia „ekspertów”, takich, co nie raz sobie w głowę strzelali, którzy na niejednej wojnie proch wąchali i specjalistów medycyny sądowej wyrażają z absolutna pewnością swoje w pełni uzasadnione wątpliwości. Za to wypowiedzi realnych speców nigdzie nie widać. Czy Przybył mógł jakoś wygrać stając przeciw prokuratorowi generalnemu i rządowym planom likwidacji prokuratury wojskowej, mediom? Nie mógł. Więc zrobił to, co wielu polskich oficerów robiło przed nim w podobnej sytuacji, walczył do końca. Bo przecież korupcja, niczym się w swojej istocie nie rożni od wojny wypowiedzianej państwu. Ja szanuję to, że wreszcie ktoś w tej naszej armii-w-likwidacji pokazał, że potrafi walczyć o jakąś jej część, nie siedzieć cicho jak żołnierze 36 pułku, którzy teraz tego żałują. No i lubię serial JAG, o „przeżytku PRL” w wersji amerykańskiej. Czy chciał się zabić, czy okaleczyć, nie ma dla mnie znaczenia, w obu wypadkach stawiał życie na szali. A wierzę bardziej jemu, niż wszystkim innym komentatorom. Cieszę się, że sobie życia nie odebrał, jeszcze się ono temu krajowi przyda.

PS. Kilka konkretnych prac Przybyła:

W ub.r. Leszek S. alarmował, że pod adresem jego i jego rodziny – a także prowadzącego sprawę prokuratora – jeden z jego dawnych znajomych miał kierować groźby. Twierdził, że pracownik jednej z wojskowych instytucji w Zielonej Górze przyszedł do jego domu z ostrzeżeniem, że jeśli Leszek S. nie zmieni zeznań, zostanie zabity, żona i córka trafią do domu publicznego, a prokuratorowi może przydarzyć się wypadek. Natomiast w zamian za amnezję S. miał dostać milion złotych. Sprawę gróźb prowadzi obecnie Prokuratura Okręgowa w Poznaniu. Dzięki zeznaniom Leszka S. w Zielonej Górze i Wielkopolsce skazano już 11 osób. Cztery sprawy jednak nadal się toczą. Pod koniec kwietnia br. pojawiła się informacja, że Leszek S. uciekł z Polski. Sprzedał resztę swojego majątku i z rodziną wyjechał prawdopodobnie do Kanady. (….) Zobaczymy – mówi płk Przybył. Nie ukrywa, że nieobecność głównego świadka komplikuje sprawy, jednak są one dobrze udokumentowane.(…) Przed ucieczką z kraju Leszek S. powiedział dziennikarzowi: „Przestrzegam wszystkich, by nie stali się zakładnikami wymiaru sprawiedliwości. Bo prawo bardziej chroni przestępców niż takie osoby jak ja”.

http://www.rp.pl/artykul/61991,495925_Swiadek_musi_zniknac.html

„Jak poinformował zastępca wojskowego prokuratora okręgowego w Poznaniu ds. przestępczości zorganizowanej płk Mikołaj Przybył, grupa działała od ponad roku i „ustawiała” postępowania przetargowe o łącznej wartości kilku milionów złotych.

- Wybrane firmy otrzymywały pełen pakiet informacji o mającym odbyć się przetargu, na długo przed jego oficjalnym ogłoszeniem. Mogły się do niego przygotować poprzez opracowanie oferty idealnie wpasowanej pod zamówienie, eliminując w ten sposób konkurencyjne firmy. Dochodziło do podmian dokumentów i ich fałszowania – poinformował płk Przybył.”

http://wiadomosci.wp.pl/title,Zatrzymania-w-Marynarce-Wojennej-RP-powazne-zarzuty,wid,14090830,wiadomosc.html

Początkowo koszt budowy każdej z siedmiu wielozadaniowych korwet szacowano na 250-300 mln zł. Ostatnie informacje z MON wskazywały już na kwotę 1,46 mld zł. Inwestycję powierzono Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni. W 2001 roku ówczesny premier Leszek Miller uroczyście zainaugurował budowę pierwszego z Gawronów. Brak pieniędzy sprawił, że Marynarka Wojenna jeszcze w 2002 r. zmuszona była zrezygnować z budowy pięciu korwet, potem program skurczył się do budowy jednej. A i ta inwestycja w niedługim czasie została wyhamowana. Prokuratorzy badają też tryb i zasady, na jakich wybrano gdyńską stocznię, która przeżywała wówczas spore problemy finansowe

- Śledztwo prowadzone jest w sprawie, a nie przeciwko komukolwiek. Więcej na tym etapie powiedzieć nie mogę – ucina płk Mikołaj Przybył, wiceszef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.

http://wiadomosci.wp.pl/title,Ile-pieniedzy-utopiono-przy-budowie-okretu,wid,13997197,wiadomosc.html

Ppłk Henryk W. został uznany winnym udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, przestępstw przyjmowania korzyści majątkowych na łączną kwotę 400 tys. zł., wyłudzenia na szkodę Wojska Polskiego na kwotę w sumie kilkuset tysięcy złotych, fałszowania dokumentacji i ustawianie postępowań przetargowych – poinformował szef Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu płk Mikołaj Przybył.

http://wiadomosci.wp.pl/page,4,query,miko%B3aj%20przyby%B3,szukaj.html?ticaid=1db71

„Nikt nie sprawdził, że prace, za które zapłacono w ramach pierwszej umowy, były zwykle opłacane podwójnie płk Mikołaj Przybył”

http://wiadomosci.wp.pl/title,Skandal-w-polskiej-armii-przekrety-na-miliony-zlotych,wid,12556725,wiadomosc.html

Trwa analiza materiału dowodowego, oceniany jest zabezpieczony materiał dowodowy w postaci dokumentacji postępowań przetargowych oraz dokumentacja finansowa. Szacowana jest również skala możliwych strat zaistniałych na skutek przestępczej działalności osób, którym przedstawiono zarzuty. W świetle zeznań świadków szkoda, która mogła powstać w mieniu Wojska Polskiego, może sięgać 75 mln zł – powiedział Przybył. Jak wyjaśnił, w marcu 2010 r. prokuratura przedstawiła zarzuty dziewięciu osobom: żołnierzom zawodowym, pracownikom cywilnym Wojska Polskiego oraz osobom cywilnym.

http://wiadomosci.wp.pl/title,Korupcja-w-armii-straty-rzedu-75-mln-zl,wid,12221654,wiadomosc.html

Itd., itp. sporo jeszcze można sobie wygooglać

http://info-horyzont.pl/z-prokuratury-w-poznaniu-wywieziono-dokumenty.html

http://nrohirrim.salon24.pl/379970,zadrasniety-w-policzek

http://wpolityce.pl/wydarzenia/21193-nasze-zrodla-informuja-w-najblizszych-kilkudziesieciu-godzinach-miala-zostac-ogloszona-likwidacja-prokuratury-wojskowej

http://romanzaleski.nowyekran.pl

Prokuratura boi się Nowickiej? W połowie listopada Fundacja Pro-prawo do życia złożyła zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa nielegalnego lobbingu, płatnej protekcji i złamania przepisów prawa farmaceutycznego przez Wandę Nowicką. Prokuratura postanowiła, że sprawa zajmować się nie będzie, o czym 7 grudnia 2011 poinformowała … PAP. Zgodnie z art. 305 §4 i 306 §1 kodeksu postępowania karnego Fundacja ma prawo zaskarżyć postanowienie prokuratora. Ten ostatni liczył jednak, że tych przepisów się nie dopatrzymy, więc rzeczniczka prasowa prok. Monika Lewandowska kłamała mówiąc prasie, iż decyzja prokuratury jest prawomocna, a samego postanowienia (również wbrew prawu) nam nie przysłano. Ostatecznie, po naszej interwencji otrzymaliśmy postanowienie, tyle, że z zupełnie politycznym uzasadnieniem. Prokurator nie tylko postawił się w roli sędziego, ale również nieomylnego wszechwiedzącego, który po prostu wie, że Wanda Nowicka „nie powołuje się na wpływy w instytucjach państwowych i samorządowych”. Zero faktów, zero dowodów, zero odniesienia. Ponadto formułuje tezy o tym, że „nie można, bowiem w przedmiotowej sprawie przyjąć, iż działania kierowanej przez Wandę Nowicką Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny miały na celu informowanie i zachęcanie do stosowania danego produktu leczniczego bądź też zwiększanie jego sprzedaży i konsumpcji”. Prokurator nie raczył nawet zajrzeć do akt sprawy Nowicka przeciwko Najfeld. Gdyby spojrzał, znalazłby fragmenty wyroku, mówiące o tym, że Federa dopuściła się przestępstwa z art. 129 Prawa farmaceutycznego (reklama produktu leczniczego bez uprawnienia) Przykłady:

„Z wpłat dokonanych przez Gedeon Richter sfinansowano m.in. druk materiałów edukacyjnych dla grup młodzieżowych Ponton zajmujących się m.in. edukacją seksualną w szkołach. Wśród wydrukowanych broszur znajdowała się broszura pt. „antykoncepcja po stosunku” zawierająca opis działania środka antykoncepcyjnego E., którego producentem jest firma Gedeon Richter. Nazwa środka była wielokrotnie przywoływana w broszurze.”

„Z wpłat dokonywanych przez Gedeon Richter PLC SA w 2008 roku sfinansowano prowadzenie korespondencji w serwisie internetowym www.wpadka.pl. W tym zakresie producent środków antykoncepcyjnych składał w ramach działalności PR „zamówienia” obwarowane sankcją zwrotu środków w przypadku niedostarczenia „towaru” i oczekując wystawienia „faktury” za niego. Taka forma współpracy w ocenie sądu, jest odpowiednia do podmiotów będących w relacji zleceniodawca-zleceniobiorca.” Uzasadnienie prokuratora skandaliczne, ale ciekawe gdzie są granice jego lęku. Czy politycy obozu władzy, lub z nim zaprzyjaźnieni będą całkiem bezkarni? Aleksandra Michalczyk

Jak otworzyć drogę powrotu Z Jakubem Płażyńskim, pełnomocnikiem Komitetu „Powrót do Ojczyzny”, rozmawia Maciej Walaszczyk Ilu Polaków wraca do Ojczyzny oficjalną drogą, zgodnie z zasadami ustawy repatriacyjnej z 2000 roku? Podobno jest ich bardzo niewielu? – Tą oficjalną drogą, a więc na podstawie zaproszeń wysyłanych przez samorządy, jest to niespełna 200 osób.

A ilu Polaków wyjechało z byłych republik sowieckich poza oficjalnym systemem repatriacyjnym, za który odpowiada państwo? – Można powiedzieć, że istnieją trzy drogi powrotu do Polski na stałe. Pierwsza poprzez wysłanie zaproszenia przez samorząd zgodnie z obowiązującą ustawą. Może on również zapraszać wskazane przez siebie osoby lub całe rodziny sam, z pominięciem ustawy oraz pomocy państwa, i w pełni ponosić wszelkie koszty takiej repatriacji. Trzecią możliwością jest po prostu droga rodzinna. Poza oficjalną, ustawową drogą w ten sposób powróciło do Polski około 4 tysięcy osób. Dochodzą do tego również ci, którzy już w Polsce zostali uznani za repatriantów.

Z której z byłych republik sowieckich nasi rodacy i ich potomkowie najczęściej decydują się wracać do Polski? – To przede wszystkim Kazachstan i pogranicze państw ościennych, a więc ci Polacy i ich potomkowie, którzy znaleźli się tam w wyniku zsyłki. To po prostu byli obywatele Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej, których zesłano w te rejony w liczbie kilkuset tysięcy.

Od upadku ZSRS minęło właśnie 20 lat. Tymczasem sprawa repatriacji zesłańców wciąż nie została rozwiązana. Jak sam Pan wspomniał, gdyby nie determinacja samorządów, rodzin, to oficjalnie proces powrotów do Ojczyzny właściwie nie istnieje? Co takiego proponują Państwo w projekcie ustawy, by w ciągu 3 lat zamknąć tę sprawę? – Chcielibyśmy w pierwszej kolejności zamknąć tę kolejkę, która w ostatnich latach powstała w oczekiwaniu na powrót do Polski. Chodzi o tę część osób, które złożyły już wnioski o wydanie im wizy repatriacyjnej. Są to osoby, które przeszły procedurę przed polskim konsulem i otrzymały promesy na otrzymanie wizy wjazdowej. Łącznie to już około 2600 Polaków, a ich lista znajduje się w rejestrze RODAK, który prowadzi Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. W zależności od możliwości finansowych i woli politycznej chcielibyśmy zamknąć tę sprawę właśnie w ciągu najbliższych 3 lat. Po rozładowaniu tej kolejki chcielibyśmy, by w dalszym ciągu proces repatriacji był prowadzony. Wszystko zależy jednak od możliwości finansowych państwa. Jeśli takie możliwości będą, to mamy nadzieję, że oba procesy będą toczyły się równolegle.

Jaka – w Pana ocenie – jest szansa na to, że ustawa ta wraz z nowymi zasadami przenoszącymi koszty repatriacji z samorządów na państwo w ogóle zostanie w tym Sejmie przyjęta? – Szansa jest duża. Wszystko zależy od dobrej woli i pracy nad szukaniem dobrych rozwiązań. My przedstawiliśmy propozycję, która zakłada, że system ten będzie w końcu efektywny. Najważniejsze jest dla nas to, by repatriacja się odbywała i w końcu na dobre rozpoczęła. By każdy, kto już otrzymał promesę polskiej wizy, w najbliższym czasie mógł powrócić do kraju, a nie – tak jak obecnie – na powrót musiał oczekiwać 8-10 lat. Dziękuję za rozmowę.

Wsparcie dla Przybyła słabnie Zwróćmy uwagę, jak szerokim łukiem autor omija sprawę absolutnie najważniejszą: ujawnienie korupcji w Wojsku Polskim i narażenie na niebezpieczeństwo nie tylko życia polskich żołnierzy, ale i Państwa Polskiego. Zamiast tego zajmuje się – w porównaniu – zwykłymi, drugorzędnymi (niech damy wybaczą) pierdołami. Sytuację poprawia inny artykuł z „Naszego Dziennika”, autorstwa W. Reszczyńskiego,  który też zamieszczamy. – admin

Treść poniedziałkowego oświadczenia prok. płk. Mikołaja Przybyła nie była uzgadniana z szefem Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Więcej, prok. gen. Krzysztof Parulski tuż przed konferencją miał zabronić podwładnemu spotkania z dziennikarzami. Przybył nie posłuchał, bo było za późno. Słabnie wsparcie Naczelnej Prokuratury Wojskowej dla prok. płk. Mikołaja Przybyła. Choć pierwotnie prok. gen. Krzysztof Parulski przyznał, że zgadza się ze wszystkimi tezami wygłoszonymi przez podległego mu prokuratora i wypowiedział posłuszeństwo prokuratorowi generalnemu, teraz z udzielonego poparcia Parulski zdaje się wycofywać. Jak poinformował płk Zbigniew Rzepa, rzecznik NPW, „gen. bryg. Krzysztof Parulski nie wyrażał zgody na konferencję, jak i nie uzgadniał z płk. Mikołajem Przybyłem treści wygłoszonego przez niego oświadczenia”.

- Generał Krzysztof Parulski dowiedział się o planowanej przez pułkownika Mikołaja Przybyła konferencji prasowej 9 stycznia 2012 roku ok. godz. 9.35 od szefa Oddziału ds. Przestępczości Zorganizowanej NPW. Po uzyskaniu tej informacji gen. Parulski zadzwonił do płk. Przybyła i zabronił mu przeprowadzenia zaplanowanej na godz. 10.00 tego dnia konferencji prasowej. Pułkownik Mikołaj Przybył powiedział, że nie może odwołać konferencji, gdyż dziennikarze zostali już powiadomieni i stawiają się w siedzibie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Na tym rozmowa się zakończyła – zaznaczył Rzepa.

Naruszenie tajemnicy? Ewentualnie Wczoraj Prokuratura Generalna upubliczniła wykonaną przez Prokuraturę Apelacyjną w Warszawie analizę poprawności decyzji podejmowanych w „śledztwie przeciekowym”. To na jej podstawie Andrzej Seremet, prokurator generalny, uznał, że prokurator, żądając wglądu w SMS-y bez zgody sądu, powołując się na art. 218 ¤ 1 kpk, działał w sposób nieuprawniony. Taka ocena ruszyła lawinę wydarzeń, postrzelenie się prok. Przybyła, który bronił – jego zdaniem – bezpodstawnie oskarżanych o łamanie prawa prokuratorów. Z analizy wynika, że poznański prokurator wydał łącznie 15 postanowień o zwolnieniu z tajemnicy telekomunikacyjnej i zażądał billingów oraz treści SMS-ów m.in. Pasionka i dziennikarzy. Jak wskazano, prokurator działał w sposób nieuprawniony, bo „żądanie w tak szerokim zakresie danych, jak uczynił to prokurator, mogło ewentualnie doprowadzić do naruszenia tajemnicy dziennikarskiej?. Wyraźnie jednak podkreślono, że o zgodę na podsłuch czy uzyskanie wglądu w treść SMS-ów można wystąpić tylko w określonej kategorii spraw dotyczących najcięższych zbrodni, a sprawa przeciekowa w tej grupie się nie mieściła. Jak zauważono w analizie, prokuratorzy wojskowi w momencie składania żądania o wydanie wykazu połączeń dysponowali materiałami, które umożliwiały stwierdzenie, że są to numery dziennikarzy? Tym samym, według autorów analizy, wykluczone było zastosowanie przez śledczych zapisów art. 218 ¤ 1 kpk, które uprawniałyby prokuraturę do żądania wydania treści SMS-ów. Uznano, że prokuratorzy winni posługiwać się regulacjami zawartymi w kolejnym, 26. rozdziale kpk. Zupełnie inaczej tę kwestię oceniał prok. Przybył. Jak zaznaczył w oświadczeniu, „postanowienia wydane w zakresie uzyskania danych personalnych, wykazu połączeń telefonicznych, wykazu wiadomości tekstowych, a nawet te dotyczące żądania wydania treści wiadomości tekstowych uważam za całkowicie uzasadnione i nienaruszające obowiązującego prawa”. Ocena ta wynikała z zastosowania przepisu art. 236a w związku z art. 218 ¤ 1 kpk, który umożliwia prokuratorowi sięganie po dowody elektroniczne. Powołując się na ekspertyzy, prok. Przybył twierdził, że można „żądać wydania korespondencji lub przesyłki, której adresatem jest dowolna osoba lub wykazu połączeń dowolnego abonenta telefonu, jak również w każdym postępowaniu, niezależnie od wagi przestępstwa”, a rzeczy te „mogą zostać poddane oględzinom niezależnie od tego, że zostaną one w późniejszym terminie poddane czynnościom zmierzającym do ujawnienia dowodów z ich intelektualnej zawartości”. Prokurator twierdził również, że w chwili składania wniosków śledczy nie wiedzieli, do kogo należą numery telefonów.

Tusk się nie miesza Do sprawy Przybyła i ostrej wymiany zdań między Krzysztofem Parulskim a Andrzejem Seremetem odniósł się wczoraj premier. Jak podkreślił, rozmawiał już z prokuratorem generalnym oraz ministrem sprawiedliwości w tej kwestii. – Nie powinniśmy poddawać się emocjom, kiedy mamy wspólnie, mówię tu o instytucjach państwowych, podejmować decyzje, które będą konsekwencjami tego zdarzenia. Źle byłoby, gdyby tego typu zdarzenia wpływały na legislację albo ważne decyzje personalne. Trzeba spokojnej analizy powodów, dla których doszło do tego dramatycznego wydarzenia, trzeba stwierdzić, na ile ma ono wymiar indywidualny, związany z emocjami prok. Przybyła, a na ile jest wyrazem sytuacji krytycznej w samej instytucji – zaznaczył Donald Tusk. Jak podkreślił, rozpoczęte w Ministerstwie Sprawiedliwości prace dotyczące relacji prokuratura wojskowa – prokuratura powszechna trwają, a ich celem jest racjonalizacja wydatków, usprawnienie, unowocześnienie działania prokuratury. Jak dodał, obecny kształt prokuratury i sądownictwa wojskowego jest archaiczny i rewizja tego stanu jest niezbędna. – Poprosiłem ministra sprawiedliwości, aby propozycje zmian ustawowych, jakich będzie inicjatorem, brały pod uwagę różne punkty widzenia, także samych zainteresowanych – dodał premier. Tusk zaznaczył, że opowiada się za utrzymaniem rozdzielenia funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, ale nie wykluczył wprowadzenia korekt niełamiących tej zasady. Premier nie chciał wczoraj dywagować na tematy personalne. – Wydaje mi się, że ze względu na dramatyzm tego zdarzenia i pewne okoliczności, a nie wszystkie są jasne, wyciąganie dzisiaj wniosków personalnych byłoby zdecydowanie przedwczesne – zaznaczył. Przyznał jednak, że „lojalność podwładnego wobec przełożonego musi być kwestią bezdyskusyjną”.

Śledztwo już w stolicy Wszczęte we wtorek śledztwo w sprawie próby samobójczej płk. Mikołaja Przybyła trafiło już do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Taki scenariusz był zapowiadany, ale poznańscy śledczy mieli dostać więcej czasu. Z pierwszych deklaracji prok. płk. Ireneusza Szeląga, szefa warszawskiej WPO, wynikało, że poznańska prokuratura garnizonowa, która we wtorek wszczęła śledztwo w sprawie próby samobójczej prok. płk. Mikołaja Przybyła, będzie je prowadziła przez około pięć dni. To, że postępowanie trafi do stolicy, wiadomo było już w dniu wypadku, a takie zapewnienie złożył prok. gen. Krzysztof Parulski, szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Poznańscy śledczy zdołali zabezpieczyć pierwsze dowody i przesłuchali samego poszkodowanego. Kolejni mieli być dziennikarze i osoby, które były świadkami poniedziałkowej konferencji prok. Przybyła. Wczoraj śledztwo zostało jednak przekazane do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Postępowanie nie mogło się toczyć w okręgu poznańskim, gdyż płk Przybył jest prokuratorem tej jednostki, a w Polsce są tylko dwie wojskowe prokuratury okręgowe: w Poznaniu i w stolicy. – Prawdopodobnie w toku śledztwa zaistnieje konieczność m.in. przesłuchiwania w charakterze świadków osób, które pracowały z płk. Przybyłem – tłumaczył motywy przeniesienia postępowania płk Zbigniew Rzepa, rzecznik NPW. Nie chciał przesądzać, ile osób z otoczenia Przybyła zostanie przesłuchanych i pozostawił to do decyzji prokuratora prowadzącego śledztwo. Postępowanie prowadzone jest na podstawie artykułu 151, zgodnie z którym „kto za namową lub przez udzielenie pomocy doprowadza człowieka do targnięcia się na własne życie, podlega karze więzienia od 3 miesięcy do lat 5″. Śledczy mają wyjaśnić wszystkie okoliczności poniedziałkowego postrzału, w szczególności to, czym kierował się prokurator, decydując się na próbę samobójczą i czy była to jego autonomiczna decyzja.

To koniec kariery Obecnie płk Przybył przebywa w poznańskim szpitalu, gdzie przeszedł zabieg chirurgiczny w związku z raną postrzałową policzka. Jego stan lekarze określają, jako dobry. Wczoraj ponownie dał się namówić na rozmowę z dziennikarzem – tym razem TVN24, ale bez udziału kamer. Miał powiedzieć, że jego kariera zawodowa jest zakończona, i wyznać, że nie planował, iż strzeli do siebie w przerwie konferencji. Prokurator wyraził żal, że swoim czynem naraził swoją rodzinę, i przyznał, że obecnie musi przemyśleć wydarzenia ostatnich dni. Dzisiaj pacjent ma zostać przeniesiony do szpitala w Bydgoszczy. Będzie tam poddany obserwacji psychiatrycznej. Prokurator pułkownik Mikołaj Przybył postrzelił się w poniedziałek w przerwie konferencji prasowej, na której odnosił się do medialnych zarzutów o złamanie prawa w postępowaniu dotyczącym przecieku w śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej. Jeszcze przed konferencją uprzedził dziennikarzy, że między swoim wystąpieniem a pytaniami będzie chciał przewietrzyć salę. Gdy dziennikarze wyszli z pokoju, strzelił sobie w głowę. Przybył już następnego dnia w szpitalu podtrzymywał, że chciał popełnić samobójstwo, twierdził, że bronił honoru swoich współpracowników oraz istnienia wojskowej prokuratury pod dowództwem gen. Parulskiego. Czyn Przybyła ujawnił ostry konflikt pomiędzy Andrzejem Seremetem, prokuratorem generalnym, a szefem NPW, który publicznie ostro krytykował działania przełożonego. Konflikt zawiódł prokuratorów do Pałacu Prezydenckiego. Konsultacje z Bronisławem Komorowskim przyniosły dotąd wnioski o potrzebie szybkiego wypracowania jasnego modelu dla wojskowego wymiaru sprawiedliwości. W przyszłym tygodniu odbędą się jednak konsultacje PG z szefem resortu obrony. Choć oficjalnie nikt tego nie mówi, niewykluczone, że zakończą się one wnioskiem do prezydenta o odwołanie prok. Parulskiego. Marcin Austyn

Efekt Tsunami jako stan ekstremalnej niemocy strategicznej Gdzie kończy się szansa rozumnego i skutecznego kierowania procesami spontanicznymi? W jaki sposób wzrasta tempo, zakres i nieprzewidywalność zmian w systemie globalnym? W jaki sposób powstaje Efekt Tsunami? Co to znaczy dla strategicznego myślenia i działania? Te pytania mają sens praktyczny, bo pokazują boleśnie wyraźnie granice ludzkiej mocy, woli i umiejętności projektowania strategii oraz ich realizacji. Narodziny Efektu Tsunami to wieloetapowy proces kumulatywnych zmian podobnych do reakcji łańcuchowych analizowanych w fizyce. Reakcja łańcuchowa, o której tu mowa, przebiega w systemie, gdzie są wymieszane hierarchie i sieciowe układy poziome – heterarchie, w świecie pionowych piramid i płaskich konstelacji. Taka reakcja może mieć następujący przebieg złożony z kilku etapów:

Etap 1. Kilka efektów znanych już teoretykom systemów dynamicznych sumuje się w krótkim czasie w wyniku własnej dynamiki lub pod wpływem dodatkowego katalizatora. Te efekty to Butterfly Effect, Cascade Effect, Network Effect oraz Complexity Effect. Butterfly Effect, (gdy z małej zmiany, tak małej jak ruch skrzydeł motyla, dokonanej bardzo daleko, powstają wielkie skutki w wielu innych miejscach, z małej chmury w Australii duży deszcz w Indonezji) podobny jest do Domino Effect lub Snowball Effect. Ich istotą jest bardzo szybka, w tempie wykładniczym dokonująca się kumulacja skutków określonej przyczyny i fundamentalna asymetria przyczyn i skutków. Odwrotnością Butterfly Effect jest Efekt Góry, który występuje wtedy, gdy z bardzo wielkiej i powszechnie dostrzeganej przyczyny powstaje znikomy skutek i mówi się wówczas, że góra urodziła mysz.[1] Cascade Effect to szybkie mnożenie się liczby i zakresu skutków działania jakiegoś czynnika nawet tak małego jak ruch skrzydeł motyla na antypodach. Spiętrzanie się , a potem szybkie rozlewanie sie skutków zwiększa tempo fal niosących złe lub dobre następstwa jakiegoś zdarzenia. Liczne interferencje aktorów transnarodowych i państw mogą przekształcić taki proces w swoiste tsunami. Proponuję nazywać skrajną formę Efektu Kaskady właśnie Efektem Tsunami. Wystąpić on może zwłaszcza tam, gdzie kaskadowy mechanizm połączy się z Network Effect. Ten efekt sieciowości nie musi być jedynie pozytywny jak wówczas, gdy pożytek z telefonu wzrasta tym bardziej im więcej ludzi jest w sieci i można się z nimi komunikować czy jak w przypadku Internetu. W takich sytuacjach dostęp coraz większej liczby osób do sieci zwiększa wartość i atrakcyjność samej sieci i częstość jej używania, co twórczo wykorzystał w swej socjologicznej syntezie Manuel Castells. Dzięki sieciowości oraz łatwości transportu i telekomunikacji może wzmagać się także Efekt Motyla i Efekt Kaskady, przez co negatywne skutki np. katastrof lub epidemii mogą szybciej dotykać wielu ludzi w skali globalnej.

Etap 2. Te efekty wzajemnie wzmacniają się głównie dzięki narastającej złożoności. Dodatkowo utrudnia sytuację Complexity Effect – rosnąca liczba aktorów, ich interesów, płaszczyzn konfliktów i współpracy między nimi oraz struktur instytucjonalnych działających w systemie globalnym. Innym przejawem efektu złożoności jest wzrost ryzyka błędów, styczności przypadkowych zdolnych do generowania konfliktów oraz liczby nieoczekiwanych i niepożądanych skutków działań ludzkich w przestrzeni o szybkim tempie zmian i wysokich energiach.

Etap 3. Dodatkowo może pojawić się Efekt Emergencji, czyli sytuacja, w której nowa całość nie jest redukowalna do sumy swoich części i różni się od nich (holizm), co zwiększa złożoność. Rosnąca złożoność samoistnie powoduje szybkie wyłanianie się (emergencję) nowych cech systemu. Emergencja może być pulsacyjna, czyli wyłanianie się czegoś z niebytu może być szybko przekształcone w zanikanie tego czegoś. Obiekty emergentne pojawiają się i znikają w niemal tym samym momencie super-intensywnego czasu.

Etap 4. Połączone efekty przedstawione w punktach 1-3 generują chaos, w którym wszelkie strategie polityczne zawodzą lub są nie do pomyślenia. Ta trudność strategicznego reagowania zawarta w samej nieprzejrzystości i nieokreśloności sytuacji może być nazwana Efektem Tsunami. To zjawisko przyrodnicze jest wyjątkowo trudne do przewidzenia, a jego siła czyni ludzi bezradnymi ofiarami żywiołu. Termin tsunami odwołuje się właśnie do takiej analogii. To, co nazywam Efektem Tsunami to rezultat kolistej przyczynowości łączącej w błędne koło wzajemnie wzmagające się cztery efekty uprzednio już opisane przez badaczy - Efekty Motyla, Kaskady, Złożoności i Sieciowości. Nano-dystanse oraz Nano-wielkości i super-wysokie prędkości zmian – oto nasz świat ponowoczesny. Jakie są skutki takiego świata, świata interaktywnego czasu, super-prędkości i mikro-dystansów dobrze uświadamia wyobrażenie sobie przeżyć pilota współczesnego samolotu bojowego. Gdy pędzi się w takim samolocie z prędkością 3M czyli około 3000 km na godzinę, to przestrzeń, którą widzi się przed sobą należy już do przeszłości i jest naprawdę za obserwatorem, a nie przed nim. Dzięki technologii typu Nano idziemy w głąb materii ku coraz mniejszym segmentom i elementom. A dzięki zdolności osiągania super-prędkości w transporcie czy w akceleratorach cząstek elementarnych zbliżamy się do pełnego wyjaśnienia genezy życia na Ziemi. Istotną częścią mechanizmu społecznego generującego Efekt Tsunami jest, sytuacja, gdy powstają binarne bieguny interaktywności. Oscylacje, turbulencje i wibracje ( jak mawia się w analizach społecznych przez analogię do fizyki) składników otoczenia systemu politycznego w skali globalnej nadają mu dynamikę o wysokim tempie i zmiennych kierunkach. Dynamika ta prowadzi do spontanicznej fragmentacji, czyli rozpadu większych układów na mniejsze. Częścią procesów fragmentacji są bifurkacje – procesy rozdzielające układy jednolite na dwa osobne fragmenty działające według własnych reguł, interesów i preferencji. Punkt bifurkacji to miejsce, w którym jeden trend ulega rozdwojeniu. Zmiany poprzez bifurkacje trwają na tyle długo, że powstaje bricolage, czyli współistnienie nowych i starych elementów oraz dochodzi między nimi do częstych konfliktów lub interferencji przypominającej nakładanie się na siebie i krzyżowanie fal radiowych. W rezultacie pojawiają się bieguny binarne, które nawzajem na siebie oddziaływają; są, więc interaktywne. Często stają się także wirtualne, czyli istnieją i wywołują skutki, ale nie mają bytu fizycznego. Odpowiednikiem układów binarnych w myśleniu są pary przeciwstawnych pojęć takich jak zimno-gorąco, biały- czarny, głupi -mądry, bogaty-biedny. Binarna interaktywność prowadzi do zrastania się biegunów, które przestają być swymi zaprzeczeniami lub przeciwieństwami, lecz stają się nową syntezą o binarnej strukturze np. fragmentacja i integracja prowadzą do fragmegracji, globalizacja i lokalizacja scalają się w glokalizację, pustynnieniu towarzyszą dramatyczne powodzie, ale to współwystępowanie nie doczekało się jeszcze jednego słowa, które pokazuje to zrastanie się binarnych biegunów. Aby uniknąć zagłady przez dezintegrację systemy potrzebują stałego wysiłku na rzecz reintegracji, przywracania równowagi i spójności tym fragmentom rzeczywistości, które już się zużyły lub rozpadły. Stabilność i trwanie jest możliwe jedynie przez stałe zmiany, których tempo ciągle wzrasta. Realne lub wyobrażone powiązania układów binarnych (wewnętrzne i zewnętrzne, publiczne i prywatne, narodowe i transnarodowe, eksplozje i implozje, faktyczność i normatywność) mają tendencje do utrwalania się w sploty zdolne do reprodukowania się przez własną dialektykę zderzeń i relacji interaktywnych. Dwa składniki binarnego układu wzajemnie się warunkują i przez to wzmacniają się wzajemnie. Granice między biegunami zacierają się i splot binarny staje się nową całością, o własnych źródłach dynamiki i żywotności. Dystynktywne cechy każdego bieguna nie zacierają się w wyniku tej interaktywności, lecz każdy ze składników binarnej pary zaznacza swą inność, a mimo to muszą współistnieć. Żaden biegun nie znosi drugiego, nie łagodnieje między nimi napięcie i odrębności, ich tożsamości nie mieszają się. To wyjaśnia, dlaczego przewidywanie przyszłości systemów międzynarodowych – a obecnie wszystko podlega internacjonalizacji – jest tak trudne. Te same czynniki sprawiają, że próby czynienia tego, co niemal jest niemożliwe stają się koniecznością praktyczną. Nie ma nic bardziej praktycznego jak dobrze przemyślana i uzasadniona naukowo prognoza przyszłości, bowiem bez niej żadną sensowna strategia działania nie jest możliwa. Ryzyko błędów jest jeszcze większe, jeżeli nie podejmujemy prób przewidywania przyszłości niż wtedy, gdy podejmiemy wysiłek przewidywania i wyobrażania sobie przyszłości. Poniższy model graficzny pokazuje proces generowania chaosu sprzyjający powstaniu Efektu Tsunami w sferze strategicznego myślenia i działania.

Wojtek Lamentowicz, Granice strategii państwa: Efekt Tsunami, Częstochowa 2011.

Prokuratura umorzyła śledztwo ws. PZN Prokuratura Apelacyjna w Krakowie umorzyła śledztwo w sprawie nieprawidłowości w Polskim Związku Narciarskim w latach 1998-2005. Śledztwo wykazało nieprawidłowości, ale nie przestępstwa finansowe - poinformował PAP w czwartek rzecznik prokuratury Piotr Kosmaty. "Postępowanie wykazało niewątpliwie nieprawidłowości i uchybienia w zakresie działalności gospodarczej, szczególnie w zakresie obrotu reklamami. Natomiast uchybienia te wynikały z braku doświadczenia, braku regulacji prawnych, niedostatków organizacyjnych, a nie z celowego działania któregokolwiek z członków zarządu PZN, zmierzających do wyrządzenia celowej szkody PZN" - powiedział prok. Kosmaty. Władze PZN w rozmowie z PAP wyraziły zadowolenie z decyzji prokuratury i zakończenia sprawy. "Od początku nie zależało nam na tym, aby ktoś otrzymał zarzuty. Przyjmujemy stanowisko prokuratury ze zrozumieniem i zadowoleniem" - powiedział w czwartek PAP wiceprezes PZN ds. organizacyjnych i finansowych Andrzej Wąsowicz. Śledztwo prowadzone było w zakresie nieprawidłowości w prowadzeniu spraw majątkowych PZN w latach 1998-2005 i dotyczyło obrotu prawami reklamowymi, tj. zawierania, wykonywania i rozwiązywania umów m.in. z firmami byłego austriackiego skoczka Ediego Federera. W listopadzie 2005 r. prokuratura postawiła ówczesnemu prezesowi PZN Pawłowi W. zarzuty działania na szkodę związku oraz - wspólnie z pośrednikiem Piotrem M. - zarzut oszustwa. Zarzuty dotyczyły m.in. tego, że Paweł W. nie wyegzekwował dla PZN 408 tys. zł od komitetu organizacyjnego Pucharu Świata w skokach narciarskich w Zakopanem w 2002 r., narażając PZN na wysoką stratę. Także tego, że pośrednik Piotr M. przy podpisywaniu umowy sponsorskiej pomiędzy PZN i Lotosem wziął za to aż 600 tys. zł. Prokuratura w toku śledztwa badała tysiące dokumentów, korzystała z pomocy prawnej w Austrii i Niemczech oraz opinii biegłych, m.in. z zakresu marketingu sportowego i reklamy. Jak ustaliła na tej podstawie, wartość marketingowa PZN pod koniec lat 90. XX wieku była bliska zeru. Związek nie dysponował funduszami ani transportem na zawody, Adam Małysz wyjeżdżał prywatnym samochodem działacza dzięki składkom innych działaczy na benzynę, a trener Pavel Mikeska pracował bez pensji. Nie było żadnego sponsora, dopiero nakłoniony przez Mikeskę b. austriacki skoczek Eddi Federer podpisał ryzykowną dla siebie umowę sponsorską. Sukces, który wkrótce przyszedł w ślad za osiągnięciami sportowymi Adama Małysza, ściągnął innych sponsorów. PZN nie był jednak na taką sytuację przygotowany technicznie ani organizacyjnie. Natomiast sponsor - zdaniem biegłego ds. marketingu sportowego - odbierał zyski ze swoich inwestycji. Jak stwierdziła prokuratura, działacze usiłowali renegocjować umowy z Federerem, nie mogli ich jednak zerwać wobec stanowiska samego Małysza, który podkreślał publicznie, że nie widzi możliwości zerwania współpracy z Federerem. W wyniku renegocjacji odzyskali jednak część powierzchni reklamowej, dzięki czemu mogli zawrzeć korzystną umowę z Pocztą Polską ("Leć z Adamem Małyszem"). W przypadku umowy sponsorskiej z Lotosem, biegły ds. reklamy z UJ stwierdził, że rynek reklamowy w sporcie jest osobnym segmentem rynku, na którym muszą działać wyspecjalizowane firmy, a prowizja jest standardowo przyjęta. Według biegłego, istnieje nawet prawdopodobieństwo, że PZN samodzielnie w ogóle nie uzyskałby reklamodawcy. W tym aspekcie - uznała prokuratura - trudno w ogóle mówić, że doszło do szkody, jeżeli jest ona określana, jako "szkoda w utraconych korzyściach", skoro takich korzyści w ogóle mogłoby nie być. Prokuratura wzięła także pod uwagę fakt, że związki sportowe są stowarzyszeniami kultury fizycznej i ich nadrzędnym celem jest promowanie sportu, szkolenie młodzieży i sukces sportowy, a nie osiąganie jak największych zysków gospodarczych. Zatem - w ocenie prokuratury - działacze słusznie zdecydowali się na dobro Małysza i utrzymanie społecznego zjawiska "małyszomanii", nie zrywając umów. W grudniu ub.r. prokuratura przesłuchała także obecnego prezesa PZN Apoloniusza Tajnera. Z przedstawionej przez niego relacji wynikało, że obecnie PZN działa modelowo, będąc wzorem dla innych związków sportowych w rozwiązywaniu trudnych spraw. Posiada niewątpliwe sukcesy sportowe - dzięki następcom Adama Małysza i Justynie Kowalczyk - oraz w płaszczyźnie organizacyjnej. Dysponuje m.in. 21 nowoczesnymi busami do obsługi zawodników, 8 samochodami osobowymi, posiada własną siedzibę, a śledztwo i liczne kontrole wykazały prawidłowy obieg dokumentów. Obecnie obsługą prawną PZN zajmuje się profesjonalna kancelaria. "Również te okoliczności brała pod uwagę prokuratura, podejmując decyzję o umorzeniu" - powiedział prok. Kosmaty. Jak dodał, nie każde zachowanie, zwłaszcza w obrocie gospodarczym, które jest chybione lub niezrealizowane - jest przestępstwem karnym. PAP

Piotr Zaremba o aferze Parulskiego Aleksandra Pawlicka szydziła sobie w ostatnim „Wprost”, że ja i Michał Karnowski często się ze sobą zgadzamy i obdarzamy się nawzajem stosownymi komplementami. W rzeczywistości równie często się spieramy. Wystarczy się wczytać w teksty na tym portalu. Ale akurat wydarzenia związane z aferą pułkownika Przybyła i generała Parulskiego opisał prawidłowo. Tak jak on przestrzegam przed postrzeganiem jej tylko w kategoriach konfliktu personalnego, czy czysto prawnego sporu o metody działania wymiaru sprawiedliwości – choć te elementy występują tam również. Wystarczy przypomnieć, że nieomal od samego początku w obronie wojskowej prokuratury zagrożonej likwidacją występuje Marek Dukaczewski, były szef wojskowych Służb Informacyjnych. Kto wpadł na pomysł, aby to właśnie jego, w teorii od dawna nieobecnego na scenie publicznej, zapraszać do radiowych i telewizyjnych audycji? Chyba on sam. A dlaczego zajmuje takie stanowisko? Czy nie, dlatego, że ta prokuratura, twierdząca dziś, że pada ofiarą zemsty za niewykryte afery, zajmowała stanowisko zgodne z politycznym interesem jego środowiska? Choćby w sprawach związanych z likwidacją WSI. To w istocie kolejny etap wojny o wpływy na szczytach państwa. Kto jakie zajmuje w nim stanowisko?

Naczelny prokurator wojskowy generał Krzysztof Parulski: Broni istnienia swojej instytucji. Gotów jest w tej sprawie na bardzo niekonwencjonalne ruchy, ataki na przełożonego w teorii groziły mu szybką dymisją. Musiał liczyć na poparcie wpływowych osób i nie zawiódł się. Choć prezydent Komorowski w teorii nie kwestionuje likwidacji  prokuratury wojskowej, nie chce dymisji Parulskiego, co gwarantuje mu jeszcze wiele miesięcy urzędowania

Prokurator generalny Andrzej Seremet: Ma słabą pozycję w samej prokuraturze. Podważa ją zwłaszcza jego konkurent Edmund Zalewski, dziś szef Krajowej Rady Prokuratury. Inną grupą, która rzuciła mu wyzwanie są prokuratorzy wojskowi na czele z Seremetem. Nie wiadomo, jak Seremet przyjmie podtrzymanie Parulskiego na stanowisku. W teorii mógłby nawet ustąpić z tego powodu. W takiej sytuacji naturalnym następcą byłby Edmund Zalewski, bo kandydatów na ten urząd wyłania Krajowa Rada Prokuratury, której on przewodniczy. Zalewski jest człowiekiem związanym z partią rządzącą.

Prezydent Bronisław Komorowski: Podtrzymuje Parulskiego – czy tylko z powodu wojskowych sentymentów. Traktuje prokuraturę wojskową, jako przestrzeń swoich wpływów. Po raz kolejny, jak za czasów Wałęsy, pałac prezydencki stał się, więc oparciem dla lobby dawnych służb wywodzących się z PRL.

Minister Jarosław Gowin: Spośród polityków obozu rządowego zajmuje najbardziej reformatorskie stanowisko. To on chciał likwidacji prokuratury wojskowej. I to on sugerował w środę, idąc dalej niż Tusk, że Parulski, powinien zostać odwołany.

Premier Donald Tusk: Godzi się na likwidację prokuratury wojskowej. Ale równocześnie nie na dymisję Parulskiego, o którego przyszłej „znaczącej roli” w dziele reformy powiedział podczas swojej konferencji. Czy tylko, dlatego, że nie chce zadrażnień ze „swoim” prezydentem? A może chce równocześnie osłabić rolę Seremeta, żeby zwiększyć wpływ swojej partii na prokuraturę? Jeśli tak, zamierza to jednak robić dotychczasowymi metodami, czyli zza kulis. Jest przecież zarazem przeciwny cofnięciu innej „reformy” sprzed półtora roku: oddzielenia stanowiska prokuratora generalnego od urzędu ministra.  Takie formalnie „niezależne” usytuowanie prokuratury pozwala rządowi formalnie nie brać za nic odpowiedzialności. Kazimierz Ujazdowski nazwał to na naszym portalu tolerowaniem „państwa w państwie”. Gdyby „niezależny prokurator generalny” był równocześnie człowiekiem Platformy, byłby stan idealny. Rząd miałby wpływy, a nie ponosiłby oficjalnie odpowiedzialności. I to jest chyba sens tych zdarzeń. Piotr Zaremba

III Rzeczpospolita, jako żerowisko Jakie to szczęście, że pan pułkownik Przybył wprawdzie „chciał” popełnić samobójstwo, ale mu się to nie udało! Jacyś pedantyczni dociekliwcy mogliby, co prawda wyciągnąć z tego wnioski, że ta próba stanowi symbol skuteczności działań naszej niezwyciężonej armii, ale nie ma, co zaprzątać sobie tym głowy, bo jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził, więc i od pana pułkownika nie wymagajmy zbyt wiele. Jak ktoś się chce wykazać, to niech sam się zastrzeli i zobaczymy, czy zyska taki rozgłos, że aż sami najważniejsi prokuratorowie będą na oczach całej Polski ściągali sobie nawzajem kalesony? Znacznie większą zasługę w Niebiesiech będzie miał pan pułkownik Przybył z powodu ujawnienia, że nasza niezwyciężona armia stanowi żerowisko dla „zorganizowanej przestępczości”. Kto tę przestępczość zorganizował, na jakich zasadach i dlaczego jej żerowisko ulokował akurat w naszej niezwyciężonej armii - to pytania, na które odpowiedź wychodzi naprzeciw podejrzeniom, iż nie tylko nasza niezwyciężona armia, ale w ogóle cała III Rzeczpospolita jest żerowiskiem dla przestępczości, zorganizowanej jeszcze w 1989 roku przez „człowieków honoru”, którym „lewica laicka” stworzyła wygodny parawan z demokratycznej fasady. SM

Zanim się zbuntujemy Kolega Piotr Ikonowicz (mówię: „kolega”, bo w stanie wojennym obydwaj byliśmy internowani w Białołęce, zatem - kolega), obecnie doradzający posłu Palikotu, zastanawia się, czy Polacy, którzy już nie wyrabiają na pokrycie kosztów utrzymania, zbuntują się, czy nie. No dobrze - ale gdyby nawet się zbuntowali, to czego właściwie powinni chcieć? Kolega Ikonowicz, aktualnie doradzający posłu Januszu Palikotu (przypominam o tym doradzaniu, bo ta okoliczność może mieć ogromny wpływ na rady kolegi Ikonowicza) - więc kolega Ikonowicz twierdzi, że zbuntowani Polacy powinni od prywatnych przedsiębiorców - tych krwiopijców, co to żyją z okradania proletariatu - zażądać podwyżki wynagrodzeń za pracę. W ten sposób - powiada kolega Ikonowicz - nie tylko odsuną od siebie widmo zadłużenia, ale starczy im nawet na godne życie. Bardzo możliwe, że wielu zbuntowanych Polaków kolegi Ikonowicza posłucha tak samo, jak wielu Rosjan posłuchało kiedyś bolszewików, którzy podsunęli im myśl, żeby „grabili nagrabliennoje”. Jak to się skończyło - wszyscy wiemy, chociaż w Rosji, a nawet i u nas, w naszym nieszczęśliwym kraju, są ludzie tęskniący za Związkiem Radzieckim, a w każdym razie - za komuną. Zanim jednak zbuntujemy się i posłuchamy rady kolegi Ikonowicza, zastanówmy się, czy aby ma on rację, to znaczy - czy nasz dobrobyt wzrośnie, gdy zaczniemy więcej zarabiać. Na pierwszy rzut oka jest to oczywista oczywistość. Skoro więcej zarobimy, to będziemy mogli kupić sobie więcej towarów, a więc będziemy żyli - jak to się mówiło za Gierka - „dostatniej”. No dobrze - ale skąd właściwie pracodawcy, to znaczy - ci okropni krwiopijcy, wezmą pieniądze na większe wypłaty dla pracowników? Nie ma innego sposobu, jak podniesienie cen towarów. Przedsiębiorcy podniosą ceny, dzięki czemu zyskają więcej pieniędzy i te pieniądze przeznaczą na podwyżki pensji. No dobrze - ale jeśli pensje wprawdzie wzrosną, ale ceny też wzrosną, to może się okazać, że pracownicy nic nie zyskali. Wprawdzie zarobili więcej, ale co z tego, skoro ceny też poszły w górę? Może się okazać, że - jak śpiewał pan Kaczmarek - „pero, pero bilans musi wyjść na zero!” Nie da się ukryć, że jest to słaby punkt w rozumowaniu kolegi Ikonowicza. Być może uzupełniłby on swój pomysł dodatkiem, by przedsiębiorcom zabronić podwyższania cen towarów i usług. To jest myśl - ale zastanówmy się, co byśmy my sami zrobili na miejscu takiego przedsiębiorcy, gdyby przedsiębiorstwo nie to, że zaczęłoby przynosić straty, ale nie przynosiło zysków? Większość z nas prawdopodobnie zamknęłaby taki interes, a pieniądze ulokowała w banku, bo te 5 czy 6 procent przynajmniej wyrówna straty spowodowane inflacją, a dodatkowym zyskiem jest mnóstwo czasu wolnego. Wygląda, zatem na to, że ta poprawka mogłaby doprowadzić do wzrostu bezrobocia, bo skoro krwiopijcy pozamykaliby nierentowne interesy, to pracownicy nie tylko nie uzyskaliby wyższych zarobków, ale w ogóle - żadnych! Nie da się ukryć, że rady kolegi Ikonowicza są obarczone ogromnym ryzykiem. Czy jednak nie mają one żadnej zalety? Aż tak źle nie jest! Z punktu widzenia państwa, to znaczy - biurokratycznego establishmentu, którego reprezentantem jest również poseł Palikot - pomysły kolegi Ikonowicza są znakomite! Spróbujmy prześledzić to na przykładzie. Powiedzmy, że wszyscy Polacy się zbuntowali i wywalczyli u krwiopijców podwyżkę pensji o 100 złotych. Z tych 100 złotych państwo od razu zabierze 19 złotych na podatek dochodowy i 45 złotych na składkę ZUS. Państwo, zatem zabierze od razu 64 złote - no, ale pracownikowi 36 złotych jednak zostanie! No tak - ale krwiopijcy muszą te podwyżki płac przerzucić w ceny towarów - a ponieważ wszystkie płace we wszystkich gałęziach gospodarki wzrosły, to muszą wzrosnąć również ceny wszystkich towarów i usług. Niedużo - 5 groszy na sztuce, kilogramie, czy litrze. Ponieważ w ciągu miesiąca kupujemy około 1000 towarów i usług, to z tytułu tej niewielkiej podwyżki cen, pracownik dodatkowo wyda 50 złotych - a ponieważ naprawdę zyskał tylko 36, to znaczy, że 14 złotych mu zabraknie i z czegoż będzie musiał zrezygnować. Natomiast państwo od tych 50 złotych skasuje jeszcze, co najmniej 11 złotych VAT-u - bo przecież ten podatek jest procentem ceny - podobnie jak akcyza. Wygląda, zatem na to, że przy podwyżce płac jedynym wygranym jest państwo, czyli biurokracja. Wygląda, więc na to, że doradzający posłu Palikotu kolega Ikonowicz próbuje zrobić wszystkich Polaków w konia. SM

Co z tą Wikipedią? Wikipedia to dziś ważne źródło informacji. Niestety - jest to źródło spaczone. I dlatego ważne jest, by sie nie poddawać - i prostować lewicowe skrzywienie. Skąd powstaje to skrzywienie? Wynika to z Prawa O'Sullivana: „Instytucja,która nie została starannie zaplanowana jako prawicowa, z biegiem czasu staje się lewicowa" Autor tłumaczył, że to stąd, że Prawica stara się ściągać do instytucji wszystkich wybitnych ludzi - a Lewica ściąga tylko swoich. Jest i drugi powód: zaprasza się intelektualistów - a ci mają zazwyczaj poglądy lewicowe. Ba! Czytałem nawet (w polskiej prasie) pogląd, że kto nie jest lewicowcem w ogóle nie może być intelektualistą... W przypadku Wikipedii dochodzi jeszcze jeden czynnik. Ludzie, jak w słynnej bajce, dzielą się na koniki polne i mrówki. Mrówki zasuwają w pocie czoła, by zarobić ździebełko na bułeczkę i masełko, (z kogo to cytat?) - i nie mają czasu na zabawę w korygowanie Wikipedii. A koniki polne - jak najbardziej! Więc Wikipedia ma wpisy pochodzące w ogromnej większości od ludzi mających nadmiar wolnego czasu. Ze wszystkimi tego skutkami. Przypominam homeryckie boje, jakie toczyłem z pewnym dość samozwańczym redaktorkiem, który uparł się, że nie zamieści mojej uwagi - które miażdżyła ukochane pojęcie Lewicy: "sprawiedliwość społeczna". No, i nie zamieścił. Najpierw twierdził, że nie jestem kwalifikowany, bo nie mam wykształcenia. Akurat tak się składa, że ukończyłem filozofię... To zaczął twierdzić, że nie znam się na metodologii. Też kłopot: akurat na tym znam się znakomicie, nawet miałem z tego piątkę u śp.Leszka Kołakowskiego. No, to się uparł bez dania racji. Proszę się nie przejmować: Wikipedia i tak jest znakomicie redagowana - a lewicową ideologią przepełniona jest i "Encyclopædia Britannica", i "Encyklopedia katolicka"... Wszystko to robią ci na lewą stronę wywróceni... No, ale 90% redagowane jest przyzwoicie - a to jest coś warte. Gdyby nie oni - nie robiłby tego zapewne nikt... Ech! A na zakończenie coś dla intelektualistów - metodologów. Mamy dziecko, które nic nie wie o bitwie pod Waterloo. Informujemy je więc, że odbyła się taka bitwa, i Napoleon, jak zwykle, zwyciężył. Czy ilość informacji w główce dziecka się zwiększyła – czy zmniejszyła? JKM

Prawo naturalne a prawo stanowione

(Tego tekstu nie wydrukowała "Gazeta Prawna" - z przyczyny, którą rozumiem: zajmuje się prawem stanowionym...)

Co to jest „prawo naturalne”? To prawo, które wynika z naturalnych u przyzwoitych ludzi przyzwyczajeń. Kościół stara się utożsamić prawo naturalne z prawem kanonicznym - ale, najoczywiściej w świecie, nie ma racji. Np. rozbitek na odległej wyspie brał sobie zgodnie z prawem naturalnym tambylczą żonę, nawet biorąc ważny na tych wyspach ślub – choć był żonaty i (zgodnie z prawem kanonicznym) nie miał do tego prawa. Między prawem naturalnym i stanowionym występują często sprzeczności – a ostatnio to zjawisko nasila się. Przyczyną jest d***kracja – czyli rządy Większości, a więc ludzi o przyzwyczajeniach zupełnie innych, niż ludzi przyzwoitych. Oraz to, że rządzą nami ostatnio ludzie zboczeni – często nawet wyznający wartości spotykane dawniej tylko u wariatów. Jest to typowy objaw końca cywilizacji. Ta końcówka może potrwać jeszcze jakiś czas – więc dobrze byłoby przyjąć jakieś rozwiązanie pozwalające usuwać te sprzeczności na szczeblu judykatury. Bo na szczeblu legislatury sprawę można uznać za przegraną: Większość nie pozwoli odebrać sobie prawa do stanowienia o losie mniejszości – a wariaci są szczególnie uparci we wdrażaniu w życie swych chorych pomysłów. Również egzekutywa starannie trzyma się prawa stanowionego – po prostu, dlatego, że zawsze jest ono sprecyzowane na piśmie – w odróżnieniu od prawa naturalnego, które jest niejasne, bo reguły przyzwoitości są nieostre. By móc to rozstrzygać w sądach, proponuję przyjąć regułę:

Prawo naturalne ma pierwszeństwo przed prawem stanowionym – jeśli nie narusza to praw innych osób (które przecież, przeczytawszy zapis prawa stanowionego, słusznie mogą liczyć, że będzie ono chroniło ich interesy). Podam dwa przykłady. W piątek 13.go o godz.9.00 w NSA (W-wa, ul.Gabriela Boduena 3/5) odbędzie się proces p.Waldemara Deski, który na swoim własnym gruncie wybudował sobie niewielką chałupkę – właściwie nawet szopę z desek – i w niej mieszka. Urzędnicy twierdzą, że naruszył On prawo stanowione, nakazujące uzyskać na to zezwolenie. Prawo naturalne jasno stanowi, że człowiek na swojej ziemi ma prawo zbudować wszystko – co nie przeszkadza innym. I dlatego sąd powinien – wbrew prawu stanowionemu – orzec na korzyść p.Deski przeciwko urzędnikom. Znam przypadek (z Cedyni – gdzie właściciel domu, drobny rzemieślnik wybudował sobie dwa metry od domu, przy ulicy, sklepik. Całkowicie legalnie. Po paru latach dobudował łącznik – wiatę między domem a sklepikiem – by żona, która dorabiała sprzedażą, nie mokła, jeśli ma iść do sklepu w deszczu. I po to, by postawić tam w chłodzie - w przejściu, zamiast w sklepie - parę skrzynek. Urzędnicy kazali mu to rozebrać, po czym na miejscu wydali zezwolenie i pozwolili ponownie postawić!! Piękny przykład tresury obywatela – by był posłuszny Władzy. Drugi przykład: jest druga w nocy, kompletnie puste skrzyżowanie – samochód przejeżdża je na czerwonym świetle, którego drogowcy z tajemniczych powodów nie wyłączają na noc. Kierowca narusza prawo stanowione – ale prawo naturalne powiada, że obywatel ma prawo jeździć gdzie chce, a przepisy drogowe służą regulowaniu konfliktów między kierowcami i/lub pieszymi. Nie ma innych użytkowników drogi – nie ma konfliktu – a więc i prawo stanowione musi ustąpić przed prawem naturalnym. Wydaje się, że taka stypulacja pozwoliłaby zachować odrobinę normalności w tym zwariowanym świecie. JKM

Bańka edukacyjna pękła Jak wszystkie bańki w gospodarce, bańka edukacyjna jest napędzana kredytami. W czerwcu 2010 roku, cały dług powstały z pożyczek studenckich po raz pierwszy przekroczył poziom zadłużenia na kartach kredytowych. Wynosił łącznie ponad 900 mld dolarów. Niegdyś dyplom uczelni wyższej zapewniał dobrobyt. W artykule dla „TechCrunch” Sarah Lacy napisała, że: „Bańka edukacyjna (tak jak ta związana z nieruchomościami) wynika z chęci zabezpieczenia się na przyszłość. Obie szepczą zwodniczą obietnicę do uszu zatroskanych Amerykanów: Zrób to, a będziesz bezpieczny”. Jednakże stanowiska pracy, które sprawiły, że wyższa edukacja opłaca się w czasach ożywienia inflacyjnego (posuniętego do ekstremum przez Nixona, który zniszczył wszelkie związki waluty ze złotem), były głównie tworzone przez sektor rządowy i finansowy. W 1990 roku 6,4 miliona ludzi pracowało dla władz federalnych, stanowych lub lokalnych. Do roku 2010 ta liczba wzrosła prawie sześciokrotnie do 38,3 miliona, z czego wielu to pracownicy umysłowi. W 1990 roku sektor finansowy stanowił mniej niż 7,5% wskaźnika S&P 500. Do roku 2006 sektor ten rozrósł się do 22,3% wskaźnika S&P i stanowił 45% jego zarobków. „Gdy mamy do czynienia z gwałtownym wzrostem cen i stawek płac” — pisze Mises:

Każdy jest szczęśliwy i czuje się przekonany, że właśnie teraz ludzkość przezwyciężyła ponury stan niedostatku i osiągnęła stan wiecznego dobrobytu. Niestety, ten wspaniały stan jest ulotny jak zamek zbudowany na piaskach iluzji — nie może przetrwać. Nie istnieje sposób, by banknoty czy depozyty zastąpiły nieistniejące dobra kapitałowe. Czasy się zmieniły. W zeszłym tygodniu HSBC Holding Plc przedstawił plany likwidacji 30 tys. stanowisk na całym świecie do 2013 roku. Zwolnienia obejmą „pracowników administracji, gdzie na przestrzeni lat powstała niepotrzebna biurokracja” — twierdzi Stuart Gulliver, dyrektor generalny HSBC. Goldman Sachs zakłada cięcia ok. tysiąca stanowisk, a Bank of America zamierza zwolnić 1 500 pracowników i zamknąć 600 oddziałów sprzedaży detalicznej. Nie dość, że banki zmniejszają zatrudnienie, to zgodnie z raportem Departamentu Pracy przedstawionym w tym miesiącu, od maja 2010 do maja 2011 władze lokalne zwolniły 267 tysięcy pracowników, a rządy stanowe 24 tysiące. Zatrudnienie przez władze lokalne w maju wynosiło 14,167 miliona i było najniższe od lipca 2006 roku. Wzrost w poziomie oszczędności, który wywołuje spadek stopy procentowej oraz wydłużenie okresu produkcji, powoduje też wzrost możliwości produkcyjnych gospodarki. Co więcej, tworzy realny wzrost spowodowany inwestycjami w dobra wyższego rzędu, takie jak fabryki czy inne aktywa produkcyjne. Z kolei łatwe, tanie kredyty omamiają przedsiębiorców, którzy zaczynają wierzyć, że zagregowana preferencja czasowa społeczeństwa spadła, dzięki czemu mogą oni inwestować w dobra wyższego rzędu, takie jak ziemia, fabryki itp. Jednakże preferencja czasowa się nie zmieniła, a popyt na dobra wyższego rzędu jest tylko iluzją. Wynikiem takiej sytuacji są gospodarcze wzloty i upadki, a nie realny wzrost. Dyplomy uczelni wyższych są podobne do tego, co austriacy rozumieją pod pojęciem dóbr wyższego rzędu. Przyjęło się, że student zdobędzie wiedzę, a jego studiowanie na uniwersytecie sprawi, że będzie on bardziej produktywny i stanie się kimś, kto może liczyć na dobrze płatną pracę i karierę zawodową. Inwestowanie czasu i pieniędzy w naukę opłaca się dzięki wyższej produktywności, która przekłada się na wyższe dochody. Wyższe wykształcenie jest sposobem na udaną karierę zawodową. Założyciel serwisu PayPal oraz inwestor Facebooka, Peter Thiel, podważając znaczenie edukacji wyższej, mówi w „TechCrunch”:

Prawdziwa bańka spekulacyjna pojawia się wtedy, gdy coś jest przewartościowane oraz gdy pokłada się w tym ogromne nadzieje. Edukacja to być może jedyna rzecz w Stanach Zjednoczonych, w jaką wciąż wierzą ludzie. Kwestionowanie edukacji jest niebezpieczne. To temat tabu— to tak jakby powiedzieć światu, że św. Mikołaj nie istnieje. Nadwyżka uczelni i domów posiadanych na własność w Stanach Zjednoczonych od zawsze była tłumaczona silnym narodowym przekonaniem, że nie ważne, co dzieje się na świecie, nieruchomości i edukacja to dwie najlepsze inwestycje. Ceny nieruchomości zawsze idą w górę, a każdy, kto ukończył szkołę wyższą, będzie zarabiał więcej niż osoby tylko po szkole średniej. David Leonhardt z „New York Timesa” twierdzi nawet, że:

Pracownicy na budowie, policjanci, hydraulicy, sprzedawcy detaliczni, sekretarki i inni zarobią więcej, jeśli mają dyplom szkoły wyższej. Dlaczego? Otóż edukacja pozwala ludziom wykonywać pracę wymagającą wyższych umiejętności, umożliwia pracę na stanowiskach w lepszych firmach, a także pomaga prowadzić własny biznes. Dzięki danym z Centrum Edukacji i Pracy w Georgetown University, Leonhardt twierdzi, że pomywacze z wyższym wykształceniem zarabiają rocznie 34 000 USD, a bez wyższego wykształcenia 19 000 USD. Żaden pracodawca przy zdrowych zmysłach nie zapłaciłby prawie podwójnej stawki pomywaczowi, który posiada wykształcenie wyższe. Jednakże wielu nowych absolwentów podejmuje nisko opłacane prace, aby związać koniec z końcem. „Coraz więcej absolwentów pracuje na niższych stanowiskach, na których nie jest wymagane wykształcenie wyższe” — pisze Hannah Seligson z „New York Timesa” —„Część tego fenomenu nosi nazwę „błędnego zatrudnienia”. W skrócie, wiele opiekunek do dzieci, sprzedawców, telemarketerów oraz barmanów ma wyższe kwalifikacje, niż wskazuje na to zawód, który wykonują”. Prawie 2 miliony absolwentów było zatrudnionych w zeszłym roku do wykonywania pracy poniżej ich wykształcenia. Wynik ten jest wyższy o 17% w stosunku do roku 2007. Prawie połowa wszystkich absolwentów pracuje na stanowiskach niewymagających wykształcenia wyższego. W Stanach Zjednoczonych 80 tys. barmanów oraz 317 tys. kelnerów i kelnerek ukończyło studia wyższe. Prawie jedna czwarta wszystkich sprzedawców detalicznych ma dyplom wyższej uczelni. Ogółem, 17 milionów Amerykanów z wykształceniem wyższym pracuje w zawodach niewymagających posiadania dyplomu. „Sytuacja, w której młodzi absolwenci pracują na kilku etatach, jest konsekwencją kiepskiego rynku pracy oraz faktu, iż obciążenia wynikające z pożyczek studenckich wynoszą średnio 20 000 USD rocznie” — twierdzi Carl E. Van Horn, dyrektor Centrum Rozwoju Pracy w Rutgers im. Johna J. Heldricha.(John J. Heldrich Center for Workforce Development) „Mediana pensji początkowej dla tych, którzy ukończyli studia czteroletnie w latach 2009 i 2010 stanowiła 27 000 USD. Wcześniej było to 30 000 USD dla tych, którzy ukończyli studia między 2006–2008 (przed recesją)”. Seligson dodaje: „Proszę spróbować przeżyć przez rok za 27 000 USD (przed opodatkowaniem) w mieście takim jak Nowy Jork, Waszyngton czy Chicago”. Tak jak wszystkie bańki w gospodarce, bańka edukacyjna jest napędzana kredytami. W czerwcu zeszłego roku, cały dług powstały z pożyczek studenckich po raz pierwszy przekroczył poziom zadłużenia na kartach kredytowych i wynosił łącznie więcej niż 900 miliardów dolarów. Zaciągnięte kredyty doprowadziły do wzrostu średniego kosztu nauki o 440% w ostatnich 25 latach. Wynik ten jest czterokrotnie większy niż stopa inflacji. Jednakże w sytuacji, w której cena czynnika produkcji, jakim jest wykształcenie, wzrosła – tak jak to się dzieje podczas każdego boomu – zwrot z inwestycji stał się mizerny. W 1992 roku 5,1 miliona absolwentów wykonywało pracę niewymagającą wyższego wykształcenia. W roku 2008 ta liczba wzrosła do 17 milionów. Nie tylko zyski są małe, ale także, jakość produktów jest mierna (tak jak było to w przypadku nowych konstrukcji podczas boomu na rynku nieruchomości). Jak to opisali autorzy Academically Adrift: Limited Learning on College Campuses, 45% studentów nie zdobywa praktycznych umiejętności w zakresie logicznego, analitycznego myślenia ani w zakresie elokwentnego pisania w trakcie pierwszych dwóch lat studiów. Więcej niż jeden na trzech studentów trzeciego roku nie odznaczał się większymi umiejętnościami w zakresie pisania i myślenia w stosunku do okresu, gdy był pierwszorocznym studentem. Wiele projektów (zarówno planowanych, jak i rozpoczętych) podczas boomu na rynku nieruchomości nie zostało ukończonych, ponieważ ceny wzrosły, a właścicielom skończyły się fundusze. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku studentów, wśród których ponad 45% studentów pierwszego roku rezygnuje ze studiów, ponieważ uświadamiają sobie, że brakuje im zarówno motywacji, jak i zdolności. Podobnie jak z rządowymi naciskami na zwiększenie liczby właścicieli domów, tak i w tym przypadku rząd stanowczo opowiada się za tym, by coraz więcej młodych ludzi rozpoczynało studia. Jednym z głównych celów prezydenta Baracka Obamy jest zwiększenie liczby studentów. Ale, po co? „Pośród absolwentów z 2010 r. jedynie 56% pracowało w momencie przeprowadzenia ankiety na wiosnę 2011 r. Można porównać ten wynik z wynikami z lat 2006 i 2007, kiedy to aż 90% studentów pracowało” — podaje „Times”. W wyniku tej sytuacji 85% absolwentów wraca do domów rodzinnych, gdyż nie mogą znaleźć pracy. Według badania przeprowadzonego przez Twentysomething Inc., firmy z Filadelfii zajmującej się badaniami i marketingiem, odsetek absolwentów powracających do rodziców wzrastał stopniowo od 2006 roku, gdy wynosił 67%. Przewrotnie, gdy rynek próbuje eliminować niewłaściwe inwestycje w sektorze nieruchomości i finansowym (razem z pracownikami), uczelnie corocznie kończy więcej magistrów ekonomii niż jakichkolwiek innych. W 2007 i 2008 roku było więcej niż 335 000 magistrów ekonomii, o 100 tysięcy więcej niż dekadę wcześniej — jak podaje Narodowe Centrum Statystyk Edukacyjnych. W tym samym czasie, gdy wydziały prawa korzystają z korzystnej koniunktury, wielu absolwentów prawa nie może znaleźć pracy albo wykonują prace tymczasowe za 15 USD za godzinę. David Segal pisze dla „The New York Timesa”:

W momencie, gdy inne branże zamykają swoje biura i zmniejszają zakłady, baza produkcyjna stojąca za praktyką sądową rośnie. Fordham Law School w Nowym Jorku położyła fundamenty pod 22-piętrowy budynek za 250 milionów.University of Baltimore School of Law oraz University of Michigan Law School budują gmachy warte więcej niż 100 milionów dolarów.Marquette University Law School w Wisconsin właśnie skończyło swój projekt wart 85 milionów dolarów. Chociaż absolwenci prawa nie mogą znaleźć pracy, wydziały prawa przyjmują więcej studentów niż kiedykolwiek wcześniej, przy czym czesne wynosi ponad 40 tysięcy dolarów rocznie. Segal wyjaśnia, że czesne na wydziałach prawa wzrosło czterokrotnie względem opłat za inne studia, które i tak wzrosły czterokrotnie w porównaniu do indeksu cen towarów i usług konsumpcyjnych. „Od 1989 do 2009 roku, gdy czesne na uniwersytetach wzrosło o 71%, czesne na wydziałach prawa wzrosło o 317%” — dodaje Segal. Studenci i ich rodzice inwestują w dobra wyższego rzędu, takie jak dyplom ukończenia studiów, w mylnym przekonaniu, że na przyszłych absolwentów czeka wiele ofert pracy. Jednakże preferencje czasowe się nie zmieniły. Popyt na dobra konsumpcyjne pozostał niezmieniony i to właśnie, dlatego wolne etaty można znaleźć w sektorze dóbr konsumpcyjnych. Dobra koniunktura dla bankierów, prawników i biurokratów minęła. Instytut Misesa

REFORMA SŁUŻB CZY POWRÓT „KUŁAKA”? W powszechnej opinii, ostatnie roszady i dymisje w MSW mają być efektem wewnętrznych rozgrywek w PO i świadczyć o pozbywaniu się urzędników związanych z Grzegorzem Schetyną. Ta prosta interpretacja, narzucona odbiorcom przez rządowe media pozwala oceniać zakres zmian w kategoriach walk frakcyjnych, a tym samym, skutecznie skrywa prawdziwe intencje grupy rządzącej i utrudnia głębszą ocenę zjawiska. W podobny, mocno uproszczony sposób opiniuje się decyzję o powołaniu na stanowisko szefa MSW Jacka Cichockiego, dostrzegając w niej m.in. zamysł przejęcia przez premiera kontroli nad służbami specjalnymi. Jest to opinia o tyle błędna, że zawiera w sobie ukrytą supozycje, jakoby do tej pory Donald Tusk formalnie nie posiadał takiej władzy lub musiał o nią zabiegać. Warto, zatem przypomnieć, że już w listopadzie 2007 roku Tusk zapowiedział likwidację stanowiska koordynatora ds. służb specjalnych i oświadczył, iż on sam będzie ponosił odpowiedzialność za funkcjonowanie tych formacji. Deklarację powtórzył w styczniu 2008 roku, obejmując osobisty nadzór nad pięcioma służbami specjalnymi. Była to decyzja o tyle zasadna, że grupa rządząca od początku traktowała służby instrumentalnie i po okresie personalnych czystek, uczyniła z nich narzędzie dla ochrony partyjnych interesów. Zapoczątkowany wówczas proces „bondaryzacji”, doprowadził do powstania szeregu patologii w funkcjonowaniu służb i przyczynił się do budowy „rzeczpospolitej aferalnej”. Na obecne działania Donalda Tuska warto jednak spojrzeć z perspektywy wyzwań czekających wkrótce grupę rządzącą i ocenić je w świetle wspólnych interesów Pałacu Prezydenckiego i Kancelarii Premiera, definiowanych głównie poprzez strategię utrzymania władzy. Sprawa dymisji i roszad personalnych wskazuje, więc, że planowane są wspólne działania, które pozwolą rządzącym przetrwać najtrudniejszy okres kryzysu ekonomicznego i umożliwią zneutralizowanie zagrożeń wynikających np. z wybuchu protestów społecznych. W tym celu sięgnięto po rozwiązania sprawdzone w okresie PRL-u, a praktykowane obecnie w putinowskiej Rosji. Dotyczą one wprowadzenia specyficznej koncepcji bezpieczeństwa - rozumianej, jako zapewnienie gwarancji bezkarności i samowoli grupy rządzącej. Wymagają, zatem objęcia społeczeństwa nadzorem służb specjalnych, stosowania różnorakich form kontroli i represji oraz działań służących marginalizowaniu, a następnie eliminacji autentycznej opozycji. Z tego też powodu, wszelkie regulacje prawne podejmowane przez rząd Tuska w sferze bezpieczeństwa, zmierzały zawsze w kierunku zbliżonym do rozwiązań rosyjskich i dotyczyły m.in. koncepcji centralizacji specłużb, przeprowadzonej zgodnie z sowieckim modelem „kułaka” – czyli „zaciśnięcia” wszystkich formacji wokół jednej struktury, powstałej na wzór KGB. Wydaje się, iż warunkach III RP rolę tę spełniała dotychczas Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wyposażona m.in. w potężne instrumenty nadzoru nad procesami gospodarczymi czy przepływem informacji. Wszystkie regulacje łączył wszakże wspólny mianownik; prowadziły do zwiększania (i tak niebotycznych) uprawnień służb oraz rozbudowy systemu kontroli nad społeczeństwem. Sprawiały również, iż formacje siłowe były w pełni dyspozycyjne wobec grupy rządzącej i zapewniały ochronę jej interesów. Wbrew obiegowym opiniom - działania podejmowane dziś przez ministra Cichockiego, szczególnie w zakresie planowanej reformy służb, nie są pomysłem rządu Donalda Tuska. Ich autorów należy poszukiwać w strukturach prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego, nie zapominając jednak o możliwych źródłach inspiracji. Warto, więc przypomnieć, że według ustaleń dziennikarzy „Gazety Polskiej”, tuż po ogłoszeniu wyników wyborów parlamentarnych doszło w Warszawie do konsultacji polsko-rosyjskich, w których udział wzięli przedstawiciele BBN i aparatu Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. W październikowym spotkaniu uczestniczył m.in. szef BBN Stanisław Koziej oraz zastępca szefa Biura Zdzisław Lachowski – zidentyfikowany niedawno przez „GP”, jako tajny współpracownik komunistycznej bezpieki. 14 października ub.r., dzień po tajemniczych konsultacjach odbyły się zaś rozmowy „ekspertów” obu krajów, których tematem była „Polska w polityce bezpieczeństwa Rosji. Rosja w polityce bezpieczeństwa Polski”. Nie sposób oczywiście ocenić – czy i na ile tego rodzaju konsultacje wywarły bezpośredni wpływ na koncepcje bezpieczeństwa powstające w BBN, trudno wszakże nie dostrzec, że plany reformatorskie Tuska i Cichockiego zostały opracowane w środowisku Bronisława Komorowskiego i powstały tuż po spotkaniach z rosyjskimi „ekspertami”. W nr 20/2011 kwartalnika BBN, z listopada 2011 roku, zatytułowanym „Ku nowej strategii bezpieczeństwa Unii Europejskiej” znajdujemy bowiem opracowanie Lucjana Bełzy „Pozycja szefów służb w sferze bezpieczeństwa pozamilitarnego”, w nim zaś - wszystkie pomysły związane z planowaną obecnie reformą, w tym - przeprowadzenia gruntownych zmian systemowych w zakresie kontroli nad służbami specjalnymi. Na stronie 124 dokumentu BBN widnieje, zatem postulat „podporządkowania ABW ministrowi spraw wewnętrznych (przy założeniu wydzielenia spraw administracji do odrębnego resortu), z ograniczeniem jej zadań do spraw ochrony kontrwywiadowczej”, zaś pozostałe wnioski prowadzą do sugestii podporządkowania Służby Kontrwywiadu Wojskowego (SKW) ministrowi obrony narodowej oraz utworzenia jednej Agencji Wywiadu powstałej z połączenia Agencji Wywiadu ze Służbą Wywiadu Wojskowego (SWW) z wyodrębnionym pionem cywilnym i wojskowym. Warto przypomnieć, że gdy na początku stycznia 2011 roku „Gazeta Polska” twierdziła, iż jedną z pierwszych decyzji Komorowskiego było zlecenie Biuru Bezpieczeństwa Narodowego przygotowania zmian systemowych w zakresie kontroli nad służbami – informacja ta spotkała się z dementi rzeczniczki prasowej BBN. Tymczasem treść oficjalnych dokumentów Biura świadczy, że opracowano szczegółową koncepcję, której wykonaniem ma zająć się ekipa stworzona przez ministra Cichockiego. Jeśli obecny szef MSW twierdzi, iż będzie chciał „przedstawić panu premierowi kilka wariantów zmian systemowych, bazując na doświadczeniach z minionych 4 lat” – wiele wskazuje, że nie będą to pomysły nowego ministra, a ich autorów należy poszukiwać w środowisku Bronisława Komorowskiego. Na uwagę zasługuje fakt, że projekty powstałe w BBN postulują włączenie SWW oraz SKW w strukturę Sił Zbrojnych RP – czyli sugerują powrót do rozwiązań sprzed 2006 r., kiedy to Wojskowe Służby Informacyjne znajdowały w strukturze MON, a funkcje dowódcze mogli pełnić wyłącznie żołnierze zawodowi. Obecna koncepcja połączenia, według której funkcjonariusze cywilni nie mogliby być szefami służb wojskowych, zmierza, zatem do odtworzenia układu personalnego WSI. Dokument opracowany w BBN zawiera taki właśnie postulat, ze szczegółowym uzasadnieniem: „Połączenie struktur wywiadu cywilnego i wojskowego (przy założeniu istnienia pionu wojskowego w nowej strukturze i zastrzeżeniu, że stanowiska w tym pionie powinny być obsadzane przez żołnierzy zawodowych) poza ewidentnym ograniczeniem kosztów wyeliminowałoby dublowanie zadań i usprawniłoby proces koordynacyjny i decyzyjny”. To również w BBN-ie można poszukiwać genezy pomysłu podziału MSWiA i utworzenia nowego ministerstwa administracji i cyfryzacji. W cytowanym opracowaniu zawarto, bowiem wniosek o „przekazanie z ABW i SKW do wyodrębnionej struktury w sferze administracji (np. przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów) zadań o charakterze administracyjnym wynikających z ustawy o ochrony informacji niejawnych”. W nowym resorcie, kierowanym przez Michała Boniego, znajdą się właśnie sprawy administracyjne z zakresu ustawy o ochronie informacji niejawnych. Jeśli dostrzec, że pomysł włączenia Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego do struktur MSW (związany ze znaczącym ograniczeniem jej kompetencji) jest także autorstwa BBN, można sądzić, że istota proponowanych przez Cichockiego zmian systemowych zmierza do odebrania Agencji dotychczasowej pozycji „kułaka” i zbudowania „nowego” modelu służb, funkcjonującego w oparciu o układ personalny byłych WSI. Byłby to powrót do peerelowskiej koncepcji – nie tylko z powodu lokalizacji w MSW cywilnego wywiadu i kontrwywiadu, ale głownie z uwagi na uprzywilejowaną pozycję służb wojskowych i faktyczny zakres ich uprawnień. W „nowym” układzie nie przewidziano możliwość sprawowania parlamentarnej kontroli nad służbami. Zadbano o to na początku grudnia ub.r. konstruując taki skład sejmowej komisji ds.specsłużb, iż brak profesjonalizmu jej członków zapewnia całkowitą szczelność, a zatem i bezkarność działań służb. Patrząc z tej perspektywy na dokonane już i planowane dymisje, można przypuszczać, że ich kluczem nie jest bynajmniej przynależność do frakcji „schetynistów”, lecz użyteczność urzędników w zakresie funkcjonowania nowej struktury służb specjalnych oraz związana z tym potrzeba bezwzględnej dyspozycyjności. Odejście Andrzeja Matejuka, a szczególnie dymisja Adama Rapackiego mogą świadczyć, że byli oni przeciwnikami planowanych zmian lub zgoła inaczej postrzegali swoje zadania. Powołanie w ich miejsce ludzi nieznanych, za to w pełni dyspozycyjnych wobec premiera, ujawnia również powód nominacji Jacka Cichockiego na stanowisko szefa MSW.Dokonywane zmiany wskazują jednocześnie, że realna władza nad służbami specjalnymi nie musi należeć do premiera, a tym bardziej do marionetkowych ministrów jego rządu. Już zagadkowa rezygnacja Donalda Tuska z kandydowania w wyborach prezydenckich, ujawniła rzeczywisty zakres przywództwa polityka PO. Wzniesiona na tej rezygnacji kandydatura Komorowskiego – szczególnie w kontekście późniejszej o dwa miesiące tragedii smoleńskiej - wydawała się wówczas efektem zawarcia swoistego konsensusu między głównymi graczami polskiej sceny. Tymczasem zdarzenia ostatnich miesięcy, a wśród nich spektakl medialny wokół Gromosława Czempińskiego, mogły świadczyć, że w obszarze gry interesów i podziału ról, narasta poważny konflikt. „Nowe rozdanie” w służbach specjalnych i realizacja przez rząd koncepcji zatwierdzonych w BBN wydają się sugerować, że centrum decyzyjne leży dziś w Pałacu Prezydenckim, zaś beneficjantów planowanych rozstrzygnięć należy upatrywać wśród przyjaciół Bronisława Komorowskiego. Aleksander Ścios

Słaba głowa Miecugowa Po pomroczności jasnej Wałesy Juniora i chorobie goleniowej prezydenta Kwaśniewskiego mamy nowa kwalifikacje medyczną: omyłkowe zażycie. To własnie omyłkowe zażycie spowodowało bełkotliwy noworoczny incydent Miecugowa. Grzegorz Miecugow padl ofiara omylkowego zazycia. Omylkowe zazycie polegalo na polknieciu dwoch tabletek antydepresyjnych zamiast jednej. Miecugow relacjonuje kluczowe chwile swojego zycia w wywiadzie dla "Wprost":

"Poprzedniego wieczora, przez pomyłkę, wziąłem zamiast jednej dwie kapsułki silnego leku antydepresyjnego. Rano wyglądało, że jest wszystko w porządku. Ale podczas wejścia na antenę okazało się, że głowę mam jasną, ale mowę bełkotliwą - to możliwy efekt uboczny tego leku" Efekt uboczny Miecugowa na wizji TVN24 wywolal juz zainteresowanie naukowcow na calym swiecie. Jak wiemy, niektore leki dzialajace na centralny uklad nerwowy (leki psychotropowe) sa niebezpieczne w wypadku zatucia (antydepresenty trojcykliczne), jako ze powoduja mniej lub bardziej gleboka spiaczke (benzodiazepiny), ale na szczescie nie stwarzaja na ogol wiekszego zagrozenia dla zycia. Poniewaz Miecugow w wyniku przedawkowania nie zapadl na spiaczke, ale mial za to nastepnego dnia napad belkotu na wizji TVN24, nasuwa sie podejrzenie ze mamy w przypadku Miecugowa doczynienia z nowym nieznanym do tej pory efektem ubocznym antydepresantow. Rozumiemy ze Miecugow zostanie wkrotce przebadany przez zespol naukowcow. Jest takze mozliwe ze koledzy ze studia TVN, widzac poczatki zatrucia lekami Grzegorza Miecugowa, zareagowali natychmast przeprowadzajac plukanie zoladka, tym, co bylo pod reka, czyli noworoczna Zoladkowa Gorzka. Niestety plukanie zoladka Zoladkowa Gorzka nie usunelo, jak wiemy, wszystkich efektow ubocznych przedawkowania Grzegorza Miecugowa.Ale jak to mowia nie ma tego zlego, co by na dobre nie wyszlo, ofiara przedawkowania lekow na wizji TVN24 zostala blyskawicznie celebryta na okladce tygodnika "Wprost". Mamy wiec taki nasz polski Happy End.

Chlanie na ekranie Podczas kiedy na NE wybuchła ożywiona obywatelska dyskusja na temat leków, które przedawkowuje na wizji Grzegorz Miecugow, warto przy okazji popatrzeć bliżej na związki pomiedzy ITI i producentem / dystrybutorem gorzały CEDC. Po wczorajszym wpisie wybuchla ozywiona dyskusja na temat wlasciwosci lekow ktore przedawkowuje na wizji Grzegorz Miecugow. Okazuje sie na przyklad, ze wspomniane we wpisie trojcykliczne to nie benzodiapeny i ani jedne ani drugie nie sa antydepresantami.Nie wiemy czy NE dysponuje dyzurnym ekspertem lekarskim, prosimy wiec TVN o upublicznienie biuletynu zdrowia Grzegorza Miecugowa. Kiedys Palikot (ten od Polmosow) dopytywal sie uparcie o biuletyn zdrowia Lecha Kaczynskiego. Co prawda Grzegorz Miecugow to nie Lech Kaczynski, ale skoro znalazl sie na okladce "Wprost" to musi byc jakas wazna osobistoscia publiczna, stad prosba o upublicznienie jego biuletynu zdrowia. Nie wiemy, jaki wplyw na to wszystko maja zwiazki pomiedzy kasjerem ITI z Zurichu, Bruno Valsangiacomo, a wiodacym producentem i dystrybutorem gorzaly w Polsce, spolka CEDC. Valsangiacomo jest doradca CEDC a pracownicy Valsangiacomo zasiadaja w radzie nadzorczej tej spolki. CEDC to m.in. Bols, Zubrowka, Absolwent i Soplica. Plus dystrybucja wielu zagranicznych trunkow w Polsce. Pamietamy ze alkohol polal sie strumieniem na slynnym party z okazji 15-o lecia Onetu w czerwcu 2011. Impreza byla hojnie sponsorowana przez dwie marki gorzaly oraz jeden browar. Nie wiadomo czy bylo wystarczajaco duzo zagryzek. Niezapomniane zdjecia widnieja na linku:

http://www.wirtualnemedia.pl/fotoreportaz/15-lecie-portalu-onet-pl/138

Ale byc moze rozwazamy niepotrzebnie przeszlosc. Wejscie Francuzow z Vivendi / Canal Plus powinno zmienic kulture korporacyjna w TVN. Francuzi maja tradycje spozywania wina przy kolacji (alkohol przy obiedzie wyszedl z mody, przynajmniej w biznesie). Uwalenie sie winem jest trudniejsze niz przedawkowanie Zoladkowej Gorzkiej. Patrzymy wiec z pewnym optymizmem na przyszlosc TVN. Stanislas Balcerac


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
663
663
663
Zobowiązania, ART 663 KC, 1986
D 663
Akumulator do?RRARI@663@663
663
663
663
663
ploch 663
Yamaha RXV-663 B, DOC
663
662 663
Dz U 96 143 663 wspólna odpowiedzialności materialnej pracowników za powierzone mienie
663
663

więcej podobnych podstron