Przebudzenie charyzmatów

Przebudzenie charyzmatów, ks. Serafino Falvo

O CHARYZMATACH OGÓLNIE
„ Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą" (Mk 16, 17).

BRAK WIEDZY O CHARYZMATACH
„Nie chciałbym, bracia, byście nie wiedzieli o darach duchowych". Tak pisał św. Paweł do pierw­szych chrześcijan z Koryntu (1 Kor 12, 1). Problem niedostatecznej wiedzy odnośnie tych Darów jest ciągle aktualny, od początków Kościoła do czasów obecnych...
Lecz przecież chrześcijanie z Koryntu nie byli ta­kimi ignorantami w tej dziedzinie, jakimi jesteśmy my, dzisiaj! Niewiele nam pomaga świadomość dwóch tysiącleci, jakie upłynęły od czasów św. Pawła.
Wierni z Koryntu przeciwnie, dobrze znali cha­ryzmaty nie dlatego, że pilnie uczyli się katechizmu, ani też z kursu teologii. Znali je dobrze, gdyż nimi żyli, doświadczali ich, posiadali je i stosowali w ży­ciu codziennym. Dla nich życie chrześcijańskie zna­czyło: życie charyzmatyczne.
Paweł o tym wiedział, świadom był obfitego objawiania się Darów Duchowych w Koryncie. Je­dynie sposób korzystania z nich budził jego zastrze­żenia. Zdecydował się na interwencję nie po to, aby pouczyć ową wspólnotę o tym, że charyzmaty w ogóle istnieją, nie uczył o ich naturze, ale o wła­ściwym ich używaniu, aby jak największy pożytek przynosiły całemu Mistycznemu Ciału Chrystusa. Cenna to dla nas okazja aby poznać, jakie to w rze­czy samej były owe charyzmaty objawiające się w Kościele Korynckim.

Spójrzmy więc na ich spis dokonany przez Apostoła:
„Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch;
różne są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan;
różne są wreszcie działania, lecz ten sam
Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich.
Wszystkim zaś objawia się Duch dla wspólnego dobra.
Jednemu dany jest przez Ducha dar mądrości słowa,
drugiemu umiejętność poznawania według tego samego Ducha,
innemu jeszcze dar wiary w tymże Duchu,
innemu łaska uzdrawiania w jednym Duchu,
innemu dar czynienia cudów,
innemu proroctwo,
innemu rozpoznawanie duchów,
innemu dar języków
wreszcie innemu łaska tłumaczenia języków.
Wszystko zaś sprawia jeden i ten sam Duch,
udzielając każdemu tak, jak chce".
(1 Kor 12, 4-11).

Tak więc chrześcijanie z Koryntu dobrze znali wszystkie te dary, gdyż je posiadali i praktykowali, a co więcej, stanowiły one jakby ducha przenikają­cego całe ich życie wspólnotowe.
A co można powiedzieć o nas, dzisiejszych chrze­ścijanach?
W Koryncie Apostoł miał do czynienia ze zbyt wieloma charyzmatami, tak, że musiał interweniować, aby wprowadzić nieco porządku.
Dzisiejsze wspólnoty wykazują natomiast niewie­dzę, nawet co do ich istnienia!

Co odpowiedzieliby dziś wierni, mieszkańcy jed­nej z parafii, gdyby napisał do nich biskup, upomina­jąc żeby należycie i we właściwym porządku używali podczas zgromadzeń daru języka, daru proroctwa, daru uzdrowienia, czy też daru czynienia cudów?
Co powiedzieliby wierni z innej parafii, jeśliby ich biskup podczas jednej z wizyt duszpasterskich użył takich słów, jak św. Paweł w Galacji: „Czy ten, który udziela wam Ducha i działa cuda wśród was, czyni to dlatego, że wypełniacie Prawo za pomocą uczynków, czy też dlatego, że dajecie posłuch wierze?" (Gal 3, 5).
„Działa cuda wśród nas..."
- Jakie cuda działa wśród nas Bóg? - wykrzyk­nęliby osłupiali parafianie.
Paweł nie chciał żeby chrześcijanie z Koryntu .trwali w niewiedzy odnośnie charyzmatów, ale my -wyznajmy to szczerze - trwamy w absolutnej igno­rancji co do natury i możliwości spożytkowania owych darów.
Dla nas, ludzi dwudziestego wieku, w którym zredukowano chrześcijaństwo do jednej z filozofii, Nowy Testament do kodeksu moralności i sprawie­dliwości społecznej, praktyki religijne do zbioru pu­stych gestów i tradycji, a świętość do przestrzegania zasad - rozmowa o charyzmatach może się wyda­wać rozmową o nierealnym świecie, do którego wstęp nie jest nam dany.
Stoimy z lękiem w obliczu tego tematu, jak przed szkatułką, którą boimy się otworzyć. Z oba­wą i respektem, jak wobec tajemniczych zjawisk zarezerwowanych wyłącznie dla niewielu uprzy­wilejowanych dusz.
Całe rzesze wiernych nie mają najmniejszego pojęcia o charyzmatach. Niektórzy znają je wpraw­dzie w teorii, ale ignorują w życiu praktycznym. Wygląda to tak, jakby się ich bano.
Panuje powszechnie pogląd, nawet wśród osób o bogatym życiu wewnętrznym, że charyzmaty są darami wyjątkowymi, dostępnymi dla niewielu na­wet świętych. Zwłaszcza dar uzdrawiania czy dar czynienia cudów w naszej tradycyjnej mentalności związane są zawsze ze świętością osoby.
Czy jest ktoś taki, kto uzdrawia i dokonuje cu­dów?...
A więc to musi być ktoś święty - takie jest po­wszechne mniemanie.
A jednak Paweł pisał do zwykłych, prostych chrześcijan, z których nie wszyscy byli święci. Adre­satom listu nieobce były różne wady i ułomności, nawet poważne, jak można wywnioskować z treści
niektórych listów.
Mimo to charyzmaty objawiały się wśród nich
w obfitości.
Dlaczego więc my dopatrujemy się w nich usil­nie premii za praktykowanie heroicznych cnót?

CHARYZMATY A ŚWIĘTOŚĆ
Bardzo często możemy usłyszeć takie oto sło­wa, a wypowiadają je osoby pobożne, starające się żyć doskonale: - Robię wszystko co możliwe aby podobać się Bogu, ale cuda... nie udało mi się nigdy uczynić nic nadprzyrodzonego. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek dokonał cudu.
A przecież chrześcijanie z Koryntu czynili cuda, choć może byli mniej święci niż wielu naszych braci.
Jeszcze raz przypatrzmy się stwierdzeniu: »Ja nie mogę czynić cudów. Tylko święci potrafią je sprawiać".
Jest ono prawdziwe.
Ale musimy dobrze zrozumieć kim są święci.
Przez wieki Lud Boży sądził, że święci to ci, których obrazy wystawione w »Glorii Berniniego« wędrują potem do któregoś z kościołów, gdzie w złoconej niszy otoczone zostają światełkami, kwia­tami i świecami.
Na początku jednak tak nie było.
W czasach apostolskich uważano za świętych wszystkich chrześcijan, ponieważ wszyscy oni pełni byli Ducha Świętego i zostali wyposażeni w dary charyzmatyczne. Tak właśnie nazywa pierwszych chrześcijan św. Paweł w swych listach.
Powiedzieć »chrześcijanin« i powiedzieć »święty« przez pierwsze wieki dziejów znaczyło to samo.
Wraz z upływem lat, kiedy chrześcijaństwo sta­ło się religią państwową, a nawrócenia odbywały się masowo, bardziej dla korzyści niż z przekona­nia, dochodzić do głosu zaczęła tragiczna rozbież­ność pomiędzy chrześcijanami wybranymi, których nazywano »klerem« i »zakonnikami«, a zwykłymi chrześcijanami zwanymi »laikami« i »świeckimi«. Tyl­ko ci pierwsi zobowiązani byli do świętości, pod­czas gdy drugiej grupie wystarczyło wyznanie wiary.
Dla olbrzymiej rzeszy wiernych chrześcijaństwo stało się więc bardziej doktryną niż doświadczeniem egzystencjalnym, a świętość powoli opuszczała Lud Boży, kryjąc się w pustelniach i samotniach, aby nie­co później wraz z zakonnikami i siostrami zakonny­mi przenieść się do klasztorów.
Święty stał się figurą wyjątkową, oddzieloną i różniącą się od społeczności wiernych.
Stało się jeszcze gorzej, gdyż utarł się pogląd, że tylko taka kategoria osób godna była otrzymać dary Ducha Świętego. Charyzmaty stały się premią za ich cnoty i nie budzące wątpliwości inne znaki
świątobliwości.
Święty postrzegany był w jakimś nadludzkim świetle, oderwany od rzeczywistości ziemskiej, jak meteor, jak zjawa samotna, która przechodzi przez świat czyniąc cuda.
Często wokół takich świętych gromadziły się wspólnoty zakonne. Często bywało jednak tak, że zamiast szlachetnej rywalizacji z charyzmatem ich założyciela wszystkie siły poświęcano propagowa­niu osoby założyciela jako cudotwórcy tak potężne­go, że wypadałoby się do niego uciekać w każdej
potrzebie.
Wierni w swej masie stracili z oczu oryginalną koncepcję własnej świętości, nie czując przy tym żadnej potrzeby charyzmatów, bo wystarczyło zwrócić się o pomoc do jednego ze świętych i sko­rzystać z charyzmatu osoby wyniesionej na ołtarze. I oto: kościoły, kaplice, sanktuaria, nisze i ołta­rze z marmuru, kazania okolicznościowe, utwory li­terackie, obrazki i pamiątki, wszystko to zaczęło służyć utrwalaniu cudowności świętego Jakby chcia­no powiedzieć przy pomocy wszystkich tych środ­ków, nie mówiąc już o samych słowach, że owi święci byli jedynym kanałem, przez który spływa na ludzi moc Boża; że stanowią jedyną drogę, po której z nieba możemy otrzymać rozliczne łaski i cuda.
Nie takie były z pewnością zamiary Kościoła, kiedy wynosił na ołtarze te święte osoby. Zostały nam dane nie tylko po to, by stać się dla nas pośre­dnikami, ale i wzorami do naśladowania.
Nie można jednak zaprzeczyć, że w praktyce, z różnych zresztą powodów, nie wyłączając ekono­micznych, w kulcie świętych zaczął przeważać aspekt dewocyjny i orędowniczy.
To było błędem i przyniosło wiele szkód!
Szkoda, że nieskończone rezerwy potencjału charyzmatycznego przeznaczone do rozdzielenia wśród członków Kościoła tyloma kanałami, ilu tylko jest chrześcijan w świecie, zostały zawężone i w świadomości wielu wierzących spływały nielicz­nymi kanałami. W konsekwencji tego pozostaliśmy na ziemi biedniejsi i słabsi. Mniej napełnieni, choć mogliśmy rozporządzać skarbami niewyczerpalnymi, nieskończonym bogactwem i mocą tak potężną, że mogłaby zburzyć królestwo szatana i zmienić obli­cze świata.
Wyobraźmy sobie, na przykład, ogromną rzeszę wygłodzonych istot, które nie mając innego wyboru tłoczą się w nielicznych punktach rozdziału żywno­ści. Używając innego porównania, Lud Boży biegnie niczym spragnione stado, by ugasić pragnienie przy kilku leśnych strumykach.
Mam nadzieję, że się dobrze rozumiemy. Nie zamierzam potępiać kultu świętych patronów, a je­dynie wykazać, jak szkodliwe może być zatrzyma­nie się na tym etapie.
Nie powinniśmy poprzestać na słowach skiero­wanych do pielgrzyma zdążającego do sanktuarium, aby zapalić świeczkę na grobie swego świętego i wyprosić upragnione łaski: >-Miej nadzieję i módl się. Twój święty jest tak mocny przed Bogiem, że z pewnością spełni twoją prośbę. Zaufa) mu i wracaj do domu«.
Koniecznie powinniśmy dodać: -Jednak i ty sam możesz być tak mocny w Bogu, jak ów święty. Ba! Możesz być pewien, że w nie mniejszym stopniu niż on, bo Bóg nie ma synów bardziej lub mniej uprzy­wilejowanych. Charyzmaty, które dał świętemu, może dać i tobie«.
Powinniśmy upowszechniać świadomość, że każdy może dokonać tej miary czynów, o których czytamy w żywotach świętych i że każdy chrześcijanin może być dla swej rodziny lub dla swej wspól­noty takim samym przykładem, jakim bywali dla swych zakonów ich założyciele.
Myli się więc ktoś, kto mówi: - Nie jestem w stanie czynić cudów.
Jako jeden z niezliczonej rzeszy świętych i czło­nek Mistycznego Ciała naszego Pana, może otrzy­mać wszystkie te charyzmaty, jakie mieli inni członkowie tej samej wspólnoty Chrystusowej.
Zapamiętajmy to: Bóg nie ma synów uprzywile­jowanych. W Jego oczach wszystkie dzieci są równe i wszystkie na tych samych prawach mogą otrzymać nieskończone bogactwo Jego łask.
Duch Święty jest Darem Ojca dla wszystkich i zarazem dla pojedynczych osób wierzących w Chry­stusa. Podobnie jest z darami Ducha, ponieważ On nie przybywa do nas bez nich.
Duch Święty jest Darem Ojca osiągalnym dla wszystkich, ale Jego charyzmaty, chociaż są dla wszystkich, to jednak są różne dla różnych osób.
CHARYZMATY SĄ DLA WSZYSTKICH
Ogłosił to uroczyście św. Piotr, jako głowa Kościo­ła, w swym pierwszym oficjalnym wystąpieniu w dzień Pięćdziesiątnicy, cytując proroctwo Joela, które w owym momencie zostało spełnione: „Bo dla was jest obiet­nica i dla dzieci waszych, i dla wszystkich, którzy są daleko, a których powoła Pan Bóg nasz" (Dz. 2, 39).
Jaka obietnica?
Ta ogłoszona wcześniej przez proroka:
„I wyleję potem Ducha mego na wszelkie ciało, a synowie wasi i córki wasze prorokować będą, a starcy wasi będą śnili, a młodzieńcy wasi będą mieli widzenia. Nawet na niewolników i niewolnice wy­leję Ducha mego w owych dniach" Joel 3, 1-2).
Istotnie, tego dnia Duch Święty rozlał swoje Dary obejmując nimi poszczególnych członków Mistycz­nego Ciała, ponieważ wszyscy są przeznaczeni do kontynuowania misji Chrystusa na ziemi przez wszystkie dni aż do skończenia świata.
Misja Chrystusa sprawowana była trojako: przez głoszenie Dobrej Nowiny, uzdrawianie chorych i uwalnianie opętanych, co daje ostatecznie całko­wite wyzwolenie człowieka z każdego rodzaju uza­leżnienia, czy to duchowego, czy cielesnego.
Tę samą misję Jezus powierzył Apostołom, ale nie tylko tym dwunastu, którzy zawsze znajdowali się na przedzie, ale także i tym ze wszystkich epok historii, a więc i żyjącym w ostatnich czasach, aby głosić Ewangelię wszelkiemu stworzeniu i dojść przy tym do krańców ziemi.
Jak Ojciec mnie posłał, tak i Ja was posyłam" O 20, 21).
Spełniając przez wieki tę samą misję, nie można obyć się bez tych samych pełnomocnictw. Najwięk­szym zaś z nich nie było uzdrawianie chorych, lecz odpuszczenie grzechów.
„Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: - Odpu­szczają ci się twoje grzechy-, czy też powiedzieć: -Wstań i chodź!-" (Mt 9,5).
Z pewnością łatwiej jest powiedzieć kilka słów niż dokonać cielesnego uzdrowienia. Ale jeśli tym kilku słowom odpowiada rzeczywiste odrodzenie się duszy, jest to coś więcej niż uzdrowienie ciała. Jezus dał Apostołom moc odpuszczania grzechów: „którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone" (J 20, 23); dał im tym bardziej moc czynienia łatwiejszych rze­czy, jakimi było uzdrawianie chorych. Nie tylko Apo­stołowie obdarzeni zostali ową niezwykłą mocą. Jezus obiecał ją każdemu, kto w Niego uwierzy: „Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże będą brać do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na cho­rych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie" (Mk 16, 17-18)1.
Ten tekst to nic innego, jak przykład potwier­dzający tezę, że każdy wierzący może dokonać wszy­stkich tych cudów, które uczynił niegdyś Jezus: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wani: kto we mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, które ja dokonuję, owszem i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca" (J 14,12).
Jakie były więc Jego dzieła?
Wymienił je On sam wysłannikom Jana Chrzciciela:
„Idźcie i donieście Janowi to, coście widzieli i słyszeli: niewidomi wzrok odzyskują, chromi cho­dzą, trędowaci doznają oczyszczenia i głusi słyszą; umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Dobrą Nowinę" (Łk 7, 22).
A więc te same dzieła mogą być dokonane także przez wierzących w Niego. Jego obietnice nie mogą się skończyć. A do dokonania tego wszy­stkiego nie trzeba absolutnie zostać świętym w takim sensie, jaki nadajemy temu słowu w po­wszechnym mniemaniu, to znaczy zrównując ową świętość z osiągnięciem doskonałości w praktyko­waniu cnót.
Jezus nie tyle domaga się świętości, co wiary w Niego. Nie powiedział przecież: „Kto jest świę­ty...", ale: „Kto we mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, które Ja dokonuję...", to znaczy: kto uwierzy w Jego boską wszechmoc.
A te zaś „znaki towarzyszyć będą" tym, „którzy uwierzą", a nie tym, którzy najpierw osiągną świętość.
Kiedy zbliżymy zanadto do siebie »świętość« i »cuda« i będziemy je traktować jako przyczynę i skutek, ryzykujemy przekonanie, że cuda sprawia święty, a nie Moc Boża.
To geniusz twórcy jest autorem dzieł, a nie pióro, pędzel czy dłuto. Można napisać niezapomniane stro­fy zwykłym kawałkiem węgla. Albo czyż Mojżesz Mi­chała Anioła nie został wyrzeźbiony zwykłym dłutem?
Apostołowie i pierwsi chrześcijanie byli ludźmi normalnymi, a nie nadludźmi. Duch Zielonych Świąt pozostał i działał w nich, tak jakby w kruchych gli­nianych wazach.
Charyzmaty są więc darami danymi darmo przez Ducha Świętego. Nie są premią za nasze zasługi. Otrzymuje się je nie przez wzgląd na nasze cnoty, ale z łaskawości Dawcy. Dary dla wszystkich wie­rzących, a nie tylko atrybuty świętych.

NIEZBĘDNOŚĆ CHARYZMATÓW

Czy charyzmaty konieczne są także dla Kościoła naszych dni?
Odpowiedź może być tylko pozytywna.
Charyzmaty niezbędne są dla chrześcijan zawsze, tak, jak to było w przypadku samego Chrystusa, jak było w przypadku Apostołów, jak i Kościoła pierw­szych wieków.

1. Były niezbędne dla Chrystusa
Jezus nie mógł obyć się bez Darów Ducha. „Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek przemawia", opowiadali strażnicy najwyż­szym kapłanom i faryzeuszom (J 7, 46).
A jednak Jezus nie ograniczył swej misji tylko do głoszenia słowa. Zapragnął potwierdzić swą dok­trynę cudami. Tłumy, które za nim podążały, nie tyl­ko słuchały słów, ale i obserwowały wszystko, by łatwiej zapamiętać.
Słuchali zdumieni, ponieważ „uczył ich jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie" (Mk l, 22); jednocześnie przypatrywali się w osłupieniu cudom, które zdziałał na ich oczach: „Wtedy zdumienie ogar­nęło wszystkich, wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: •Przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj"" (Łk 5, 26).
Wcześniej już wspomnieliśmy, że wysłannikom Jana Chrzciciela, pytającym czy jest Mesjaszem, Je­zus odpowiedział nie wywodami teologicznymi, ale wskazał na cuda, których w owych dniach właśnie
dokonał.
Nie udowadniał swego mesjanizmu i swej bo-skości słowami, lecz dziełami. Nie mówił, że jest Synem Bożym, ale pokazywał to poprzez fakty. Fa­ryzeusze i uczeni w piśmie tracili czas na niekończą­ce się dyskusje na temat prawa, które najczęściej nie doprowadzały do rozsądnych wniosków, a w tym czasie Jezus demonstrował im obecność Bożą doko­nując cudów.
Działo się tak - mówi apostoł Jan - aby zni­szczyć dzieła Szatana (patrz l J 3,8), a do tego, zai­ste, nie wystarczą tylko słowa.

2. Były niezbędne dla Apostołów
Kiedy wysłał ich na pierwszą misję apostolską, Jezus postanowił wyposażyć ich w te same moce, jakie sam posiadał:
„Wtedy przywołał do siebie dwunastu swoich uczniów i udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszystkie choroby i wszelkie słabości" (Mt 10, 1).
Zalecił im więc bez wątpienia używanie otrzy­manych charyzmatów:
„Idźcie i głoście: "Bliskie już jest królestwo nie­bieskie". Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umar­łych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy! Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie!" (Mt 10, 7-8). Taką samą władzę dał 72 uczniom.
Powrócili oni, zaiste, upojeni radością, że oto poddane ich słowom zostały nawet moce diabelskie:
„Panie, przez wzgląd na Twoje Imię, nawet złe duchy nam się poddają". Rzekł więc do nich: „Wi­działem Szatana, spadającego z nieba jak błyskawi­ca. Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi" (Łk 10, 17-19).
Ale dopiero po Zielonych Świętach Apostoło­wie używali w sposób ciągły, w każdym niemal momencie swej działalności, Darów Charyzmatycz­nych, którymi zostali napełnieni w Wieczerniku.
Któż starałby się zasłużyć na łaskę jednego choć­by spojrzenia owych rybaków z Galilei, biednych i niedouczonych, jeśliby w ich słowach nie wyczu­wało się przepotężnej mocy Ducha?
Kto by uwierzył w zmartwychwstanie Jezusa, jeśli by oni nie poparli tego cudami?
Był więc cud uzdrowienia chromego u bram świątyni, dokonany przez Piotra i Jana; cud, który wprawił tłum w zdumienie i zachwyt, a zakłócił spo­kój Sanhedrynu.
Po tym wydarzeniu aż trudno by było zliczyć następne.
„Wiele znaków i cudów", pisze autor Dziejów Apostolskich, „działo się przez ręce Apostołów wśród ludu"... „Coraz bardziej też rosła liczba mężczyzn i kobiet przyjmujących wiarę w Pana. Wynoszono też chorych na ulicę i kładziono na łożach i noszach, aby choć cień przechodącego Piotra padł na które­goś z nich. Także z miast sąsiednich zbiegało się mnóstwo ludu do Jerozolimy, znosząc chorych i dręczonych przez duchy nieczyste, a wszyscy do­znawali uzdrowienia" (Dz 5, 12-16).
Paweł pisze, że zaniósł Dobrą Nowinę aż do Dalmacji, działając „słowem, czynem, mocą znaków i cudów, mocą Ducha Świętego" (Rz 15, 18-19).
W Efezie dokonał cudów szczególnych, więk­szych jeszcze niż te, które niemal każdego dnia były dziełem Apostołów: „Bóg czynił też niezwy­kłe cuda przez ręce Pawła, tak że nawet chusty i przepaski z jego ciała kładziono na chorych, a choroby ustępowały z nich, wychodziły złe du­chy" (Dz. 19, 11-12).
Cały świat był przeciwko nim: władze politycz­ne, przywódcy religijni, panująca wówczas filozofia, mentalność ludzi - wszystkie rekwizyty pogaństwa. Oni jednak nie składali broni i nie uznawali się za zwyciężonych. Naprzeciw tylu wrogom, którzy na ludzki sposób wydawali się nie do pokonania, ma­szerowali Apostołowie uzbrojeni wyłącznie w moc Ducha Świętego. I odnieśli zwycięstwo. Nie minęło kilka lat, a imię Chrystusa rozbrzmiewało od krańca po kraniec imperium.

3. Niezbędne były dla pierwotnego Kościoła
Kościół pierwszych lat swojej historii był Kościo­łem Ducha Świętego. Bycie chrześcijaninem ozna­czało wówczas posiadanie żywych Jego Darów.
Duch Święty dla wierzących w Chrystusa nie był tylko jednym z punktów wyznania wiary, ale był życiem, siłą i radością wspólnot, które gromadziły się w imię Pana. Wszyscy dobrze wiedzieli co otrzymali, kiedy, gdzie i jak.
Piotr i Jan udali się do Samarii, gdyż nawróceni mieszkańcy tego kraju „byli jedynie ochrzczeni w imię Pana Jezusa", ale „na żadnego z nich nie zstąpił je­szcze" Duch Święty. „Wtedy więc wkładali Aposto­łowie na nich ręce, a oni otrzymywali Ducha Świętego" (Dz 8, 16-17).
Kiedy Paweł dotarł do Efezu, pierwsze pytanie, jakie zadał napotkanym tam uczniom, brzmiało: „Czy otrzymaliście Ducha Świętego, gdy przyjęliście wia­rę?" Żeby odpowiedzieć na to pytanie, czy to twier­dząco czy przecząco, trzeba było wcześniej zetknąć się praktycznie i przeżyć osobiście napełnienie Du­chem Świętym. Bardzo naturalna wydaje się ich od­powiedź: „Nawet nie słyszeliśmy, że istnieje", ale już w chwilę później poznali sami, jak objawiają się Dary charyzmatyczne: „A kiedy Paweł włożył na nich ręce Duch Święty zstąpił na nich. Mówili też językami i prorokowali" (Dz 19, 2-6).
Kościół apostolski był w stu procentach Kościo­łem charyzmatycznym. Nie można było sobie wyo­brazić jakiegoś zgromadzenia, aby nie objawił się w ten czy inny sposób Duch Święty.
Darów charyzmatycznych doświadczono w ob­fitości, gdyż pierwsi chrześcijanie nie obawiali się o nie prosić: „»A teraz spójrz, Panie, na ich groźby i daj sługom Twoim głosić słowo Twoje z całą odwa­gą, gdy Ty wyciągać będziesz swą rękę, aby uzdra­wiać i dokonywać znaków i cudów przez imię świętego sługi Twego Jezusa«. Po tej modlitwie za­drżało miejsce, na którym byli zebrani, wszyscy zo­stali napełnieni Duchem Świętym i głosili odważnie słowo Boże" (Dz 4, 29-31).
Spotkania modlitewne w owych czasach były w najgłębszej swojej istocie spotkaniami grup chary­zmatycznych. Ci, którzy przychodzili aby wziąć w nich udział, nie nastawiali się wyłącznie na korzy­stanie, ale starali się sami dawać jak najwięcej. Korzystano bowiem z cudzych darów charyzmatycz­nych, przeplatając to czynieniem użytku z własnych tak, że wszystko służyło wzajemnemu zbudowaniu. „Kiedy się razem zbieracie", opowiada o tym św. Paweł, „ma każdy z was już to dar śpiewania hym­nów, już to łaskę nauczania albo objawiania rzeczy skrytych, lub dar języków, albo wyjaśniania; wszyst­ko niech służy zbudowaniu.
Jeśli korzysta ktoś z daru języków, to niech mówią kolejno dwaj, najwyżej trzej, a jeden niech tłumaczy! Gdyby nie było tłumacza, nie powinien mówić na zgromadzeniu; niech zaś mówi sobie samemu i Bogu! Prorocy niech przemawiają po dwóch albo po trzech, a inni niech to roztrząsają! Gdy zaś komu innemu z siedzących dane zostanie objawienie, pierwszy niech zamilknie! Możecie bowiem prorokować w ten spo­sób wszyscy, jeden po drugim, aby wszyscy byli pou­czeni i podniesieni na duchu" (1 Kor 14, 26-31).
Dary Duchowe wykorzystywane były w sposób permanentny, często, być może, podczas cotygodnio­wych zgromadzeń przypominających nasze niedziel­ne Msze Święte; nie były więc to wydarzenia wyjątkowe. Ot, normalne życie Kościoła tamtych dni, przeżywane jednakże w sposób bardzo intensywny w klimacie przesyconym pierwiastkami nadnatural­nymi.
Byli owi pierwsi chrześcijanie ludźmi, jakimi my dziś jesteśmy, ale jednocześnie znacznie od nas bo­gatsi w energię duchową.
Brak im, być może, było podbudowy teologicz­nej dotyczącej Ducha Świętego, byli jednakże nim przepełnieni, poczynając od serca, poprzez wszyst­kie elementy ich jestestwa.
Nie posiadali środków i organizacji właściwej naszym czasom, ale potencjał duchowy czynił ich mocnymi i niezwyciężonymi. Może jako ludzie byli niczym, lecz Duch Święty w nich był wszystkim.

4. Konieczne są dla dzisiejszego Kościoła, tak jak i Kościoła wszystkich epok
Dziś już nikt nie wątpi, że Kościół u swych hi­storycznych źródeł przesycony był ponadnaturalną, przedziwną żywotnością i aktywnością charyzma­tyczną.
Pojawia się pewien problem.
Czy owe charyzmaty, dawniej tak rozpowszech­nione, nadal są niezbędne i aktualne dla współcze­snego Kościoła, jak i dla poszczególnych chrześcijan, czy też tworzą nadzwyczajne prerogatywy dla wy­branych, uprzywilejowanych dusz?
Innymi słowy, czy charyzmatyczne życie pierw­szych wspólnot chrześcijańskich powinno być przy­kładem do naśladowania we wszystkich epokach historii Kościoła, czy może było tylko elementem przejściowym w Planie Bożym, z uwagi na potrzeby tamtych czasów?
Odpowiadamy bez wahania: charyzmaty koniecz­ne są dla życia chrześcijańskiego w każdym czasie.
Dane zostały Jezusowi nie jako pojedynczej oso­bie, ale jako Głowie Ciała Mistycznego. Jego misja rozpoczęta nad Jordanem, nie kończy się Wniebo­wstąpieniem. Kilka dni po tym wydarzeniu posyła przecież Ducha Świętego aby kontynuował dzieło w Jego imię.
Dzieło rozpoczęte słowem i mocą cudów nie może być prowadzone dalej innym sposobem i in­nymi środkami.
Chrystus jest wciąż ten sam: wczoraj, dziś i w ciągu wieków. To, co czynił Chrystus historycz­ny, nie może różnić się od tego, czego dokonuje Chrystus Mistyczny.
Ponadto Jezus nie stawia żadnych warunków ani granic czasowych, kiedy daje obietnicę: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!... Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowy­mi językami mówić będą... Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie" (Mk 16, 15-18).
Przecież na objęcie Ewangelią całego świata potrzeba wieków. Na głoszenie Dobrej Nowiny każ­demu stworzeniu potrzeba tysięcy lat!
Przez cały ten okres potrzebne są cuda, które towarzyszyć będą słowom.
Poza tym Jezus gwarantuje każdemu, „kto wie­rzy" w Niego, że „będzie także dokonywał tych dzieł, których On dokonuje, owszem, i większe od tych uczyni" O 14, 12). Ta obietnica dotyczy każdego, kto uwierzy, bez względu na czasy, w jakich przypadnie mu żyć.
Podczas Zielonych Świąt Duch Święty zstąpił z mnogością swych Darów na Kościół i na wierzą­cych w Chrystusa ze wszystkich czasów.
„W ostatnich dniach - mówi Bóg - wyleję Du­cha mego na wszelkie ciało", a więc każdy otrzyma Jego charyzmaty: synowie, córki, młodzież, starcy, słudzy i niewolnice (Dz 2, 17-18).
Proroctwo to nie zostało definitywnie spełnio­ne i zakończone w owych dniach. Święty Piotr wi­dzi jego kontynuację w czasach przyszłych: „Bo dla was jest obietnica i dla dzieci waszych, i dla wszy­stkich, którzy są daleko, a których powoła Pan Bóg nasz" (Dz 2, 29).
Era charyzmatyczna miała zaledwie swój po­czątek w czasie Zielonych Świąt i nie znajdujemy w słowach Chrystusa ani w nauczaniu Apostołów żadnej wzmianki czy stwierdzenia na temat ogra­niczeń w czasie lub aktywności działania Ducha \v ten sposób.
Jeśli Jezus, przebywając na ziemi, nie był prze­konany, że same tylko słowa składają się na rzeczy­wistość Królestwa Bożego, ale że potrzeba także dzieł, jakże my moglibyśmy mniemać, że dziś, gdy Chry­stusa fizycznie nie ma z nami, samymi tylko słowami możemy to Królestwo nadal rozbudowywać!
W jaki sposób mielibyśmy dzisiaj ewangelizo­wać świat - pogański i wrogi misji Chrystusa - jeśli byśmy naszego głoszenia nie potwierdzali owymi „znakami" obiecanymi przed wiekami?
Jeśli On oczekuje od nas tego, to oczekuje cze­goś więcej niż uczynił sam; czegoś więcej niż doko­nali Apostołowie.
Jeśliby stojące przed nami zadanie było tak trud­ne i poważne, jak misja Apostołów, powinniśmy li­czyć na co najmniej taką samą pomoc. Czy nasze czasy są lepsze niż czasy apostolskie?
Tak samo jak wówczas stajemy wobec świata pogańskiego. I tak jak wówczas w większości poja­wia się konieczność ewangelizacji od zera. A do tego zbyt słabe są nasze słowa. Trzeba pełnych mocy zna­ków. Trzeba uwidocznić naszą wiarę. Trzeba obja­wić Moc Bożą!
Ewangelia mówi nam o gorliwości tłumu, który wychwalał Boga widząc jeden z cudów dokonanych przez Jezusa. Także dziś ludzie będą wielbić Boga jeśli ujrzą cudowne znaki Jego obecności. Jeśliby Kościół przestał być charyzmatyczny, stałby się podobny do wielu istniejących w świecie organiza­cji ludzkich.
Chrześcijanin bowiem nie tylko jest zwolenni­kiem doktryny Chrystusa, nie tylko wierzy w Jego istnienie, ale jest kimś, kto umożliwia obecność ży­wego Chrystusa w świecie.
Nie jest wyłącznie prorokiem przekazującym ludziom wiadomości z nieba, ale także kanałem, którym od Boga spływa na ludzi bogactwo łask. Wszyscy jesteśmy dziś przekonani, że poziom war­tości duchowych i moralnych spada w zastraszają­cym tempie z dnia na dzień.
Jesteśmy skonsternowani i zdezorientowani: za nami widzimy gruzy tysiącletnich struktur i systemów; przed nami chmurny horyzont, nabrzmiały niepew­nością i lękiem.
Wszystkie Kościoły dziś cierpią. Brakuje życia, brakuje entuzjazmu, brak też siły zdolnej do przebi­cia zacieśniającego się kręgu neopogaństwa, tak jak niegdyś, w czasach barbarzyńskiego Rzymu.
Mamy wrażenie, że utrzymujemy na nogach struktury bez życia, bez duszy i ciała. Tak więc znaj­dujemy się, jak prorok Ezechiel, wśród ogromnych dolin pełnych wyschniętych kości.
Jesteśmy pewni, że ani nasze cierpkie polemiki, ani zgorzkniały krytycyzm nie da życia owym ko­ściom, podobnie jak i zimny intelektualizm.
Słynne pozostały do dziś słowa wypowiedziane przez prezydenta Kennedy'ego z okazji objęcia przez niego Białego Domu: „Albo wszyscy zjednoczymy się aby ratować tę naszą planetę, albo wszyscy wraz z nią zginiemy!" Polityk nie może powiedzieć nic więcej.
Ale my, chrześcijanie, powinniśmy być świa­domi, że nie wystarczy dobra wola ludzi. My wie­my, dzięki objawieniu, że nasza planeta jest pod silnym wpływem szatana. To właśnie jemu, jako pierwszej przyczynie, trzeba przypisać fale niena­wiści, gwałtu, niemoralności i niepokoju, które nę­kają raz po raz nasze społeczeństwa. Na niego właśnie należałoby wskazać szukając wyjaśnień dziwnych oznak zamieszania, anarchizacji i bun­tów w łonie samego Kościoła.
Apostoł potwierdza to nam w sposób pewny i jednoznaczny: „Nie toczymy bowiem walki prze­ciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, prze­ciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich. Dlatego też weźcie na siebie pełną zbroję Bożą" (Ef 6, 12).
Przeciw owym mocom piekielnym rozsianym po świecie, a jest to niepodważalna objawiona nam prawda, nie wystarczy stanąć do walki, mając jako uzbrojenie nasze przemówienia, dyplomy, ba, całą naszą kulturę.
Szatan nie obawia się takiej broni, ponieważ zna ją lepiej od nas, a poza tym posiadł sztukę mącenia naszych ludzkich idei.
Nie straszne są mu nasze organizacje, nasze struk­tury, nasze plany i projekty, gdyż wie jak je pogma­twać, podzielić ludzi, wzbudzić zazdrość, niezdrową rywalizację.
On boi się tylko jednego: „zbroi Bożej", a ta, to nic innego, jak tylko Duch Święty, który stawia mu czoła wszechpotęgą swych darów.
Wydaje się, że dziś, jak nigdy przedtem, szatan zdaje się kierować przeciw ludowi Bożemu całą swoją piekielną furię. Wypuszcza do boju ostatnie rezer­wy, bojąc się, kto wie, czy nie przegra bezpowrotnie i definitywnie: „Biada ziemi i biada morzu - bo zstą­pił do was diabeł, pałając wielkim gniewem, świa­dom, że mało ma czasu" (Ap 12, 12).
I tak, jak nigdy przedtem, my, chrześcijanie, odczuwamy absolutną potrzebę dysponowania od­powiednią bronią, aby zadać cios szatanowi. A broń ta jest przecież w zasięgu naszych rąk.
Zbroje Boże są gotowe dla każdego z nas. Uku­te są przez Ducha Świętego. Są to jego dary, których piekło boi się tak, jak samego Boga.Trzeba jednak mieć odwagę, aby je wdziać ł być przekonanym o ich skuteczności, a nie próbować zastępować ich inną bronią wyprodukowaną przez nas, która w obliczu faktów dawno okazała się nieprzydatna. Świat może przeżywać i przeżywa rozliczne kryzysy. Brakuje ropy naftowej, elektryczności. Załamują się giełdy i syste­my finansowe. Tak, to są nieuchronne kryzysy królestw tego świata.
Przeciwnie Królestwo Boże. Nie może być wstrzą­sane żadnym kryzysem energetycznym, ponieważ po­siada w Duchu Świętym rezerwy nie dające się wyczerpać, zdolne do poruszenia wszystkich fabryk świata, mogące oświetlić wszystkie miasta na naszym globie. A jeśli wiele miast tonie w ciemnościach, jeżeli wiele fabryk stoi, to dlatego, że brak kabli wysokiego napięcia do rozprowadzenia energii. Tak też i źródła duchowej energii pozostają nietknięte. Trzeba znaleźć kable, którymi popłynie ona z góry ku zimnym i ciem­nym dolinom. Każdy chrześcijanin jest dziś powołany, by stać się jednym z takich kabli wysokiego napięcia, które działałyby w całym systemie, jakim jest Mistycz­ne Ciało naszego Pana, gdzie nie ma mniej lub bardziej uprzywilejowanych, ale każdy ma zadanie dla siebie.
Każdy chrześcijanin, żyjący wczoraj, czy dzisiaj, czy żyjący jutro, może i powinien być takim kana­łem przewodzącym wszechmoc Bożą dla dobra in­nych ludzi. Wszechmoc, którą może otrzymać i przekazać poprzez dary Ducha Świętego.

KILKA UWAG DODATKOWYCH
Podczas ostatnich trzech lat mojej pracy wśród grup charyzmatycznych spotkałem się z podnoszonymi tu i ówdzie zastrzeżeniami. Zebrałem je teraz starając się odpowiedzieć krótko na najbardziej palące problemy.


l. Charyzmaty potrzebne byty Kościołowi w czasie jego rodzenia się, tak jak małemu dziecku potrzebna jest porno, kiedy stawia pierwsze kroki. Stanowiły one impuls począt­kowy, mający wprawić go w ruch pośród licz­nych trudności towarzyszących zazwyczaj wszelkim początkom. Dziś, gdy Kościół jest dojrzały, nie ma już takiej potrzeby.
Otóż Kościół jako instytucja jest istotnie dojrza­ły, ale chrześcijanie wciąż są dziećmi wymagającymi opieki. Patrząc pobieżnie, wydaje nam się, że żyje­my w środku społeczności katolickiej. Jeśli zaś się­gniemy w głąb, odkryjemy absolutną ignorancję w dziedzinie religii u wielu ludzi uważających się za wierzących, albo wręcz antyreligijność i ateizm.
Jeśli dziś chcemy poważnie potraktować ewan­gelizację świata, przekonany jestem, że trzeba by za­czynać wszystko od zera, jak to czynili Apostołowie.
Tak więc charyzmaty są dziś niezbędne z tych samych powodów, jakie istniały niegdyś, na począt­ku Kościoła.

2. Pierwotny Kościół potrzebował charyzmatów, gdyż były to czasy szczególnego zagrożenia i jak dom u swoich początków wymagał solidnych fundamentów j>Dziś Kościół ze swoją wielowiekową tradycją i doświadczeniem przypomina solidny gmach i nie są konieczne owe środki nadzwyczajne do jego stabilności.
Odpowiadamy, że Kościół jest gmachem wciąż budowanym i nie widać końca prac konstrukcyjnych. Wciąż rosną mury i powiększane są fundamenty. Jest to jakby organizm żywy, który wciąż potrzebuje po­karmu, gdyż ciągle rośnie i rozwija się.
Kościół żyje nieustannie w atmosferze zagroże­nia, wciąż musi walczyć. Tak samo jak kiedyś, w pierwszych latach swojego istnienia, powinien być wyposażony w ten sam oręż duchowy.
Przestroga, którą Jezus skierował do pierwszych uczniów: „Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki" (Łk 10, 3), nie przestaje być aktualna dla roz­syłanych z tą samą misją w najróżniejszych wiekach historii.

3. Pierwsi chrześcijanie potrzebowali cha­ryzmatów, gdyż brak im było kultury teolo­gicznej. Ale teraz, kiedy Kościół posiada takie bogactwo doktrynalne, że jest w stanie odpowiedzieć na każde pytanie i wyjaśnić każdy problem trapiący dziś człowieka, na cóż mogłoby się przydać objawienie darów charyzmatycznych?
Zadanie Kościoła nie ogranicza się tylko do na­uczania prawdy, ale obejmuje przekazywanie i roz­wój życia nadprzyrodzonego. Nie tylko jest Kościół skarbnicą prawd objawionych, ale i dawcą mocy, która sprawia, że prawdy te stają się życiem.
Nie zadowala się wskazywaniem możliwości roz­wiązań ludzkich problemów czerpiąc z mądrości, ale dzięki swym mocom nadprzyrodzonym przystępuje do rozwiązywania owych problemów.
Nie tylko głosi potrzebę wyzwolenia człowieka, ale wyzwala go skutecznie z wszelkich form znie­wolenia.
Wreszcie, nie przemawia wyłącznie do ludzkich umysłów, ale przekształca, przemienia i odnawia całego człowieka.
Duch Święty został dany nie tylko po to, aby Kościół rozwijał swą mądrość w nauczaniu, ale by stanął przy swym Założycielu, wyposażony w taką samą broń jak On, przeciwko mocom ciemności.

4. Ja mam już Ducha Świętego i to mi wystar­czy. Owszem, trzeba Go posiadać, ale po co Jego dary?
Jeśli mamy w sobie Ducha Świętego, mamy też potencjalnie i Jego dary, ponieważ On nie przychodzi nigdy bez nich. Przyniósł nam je w dniu naszego chrztu. W naszym życiu codziennym rozumujemy inaczej. Widząc przyjaciela, który przybywa w odwiedziny z rękoma pełnymi darów, nie powiemy przecież: -Wyrzuć wszystko zanim wejdziesz do mnie, bo ja chcę ciebie, a nie twoje dary. Przyjmiemy z wdzięcznym sercem i jego samego, i to co przyniósł.
A co powiemy jeśli przyjaciel oznajmi nam, że jego dary są niezwykłej wartości i mogą pomóc wie­lu naszym znajomym?
Tak, w tym wypadku nie tylko możemy, ale powinniśmy je przyjąć i czym prędzej rozdzielić wśród potrzebujących.
Odrzucony podarunek sprawia przykrość i w stosunkach międzyludzkich jest często elemen­tem osłabiającym przyjaźń i pierwszym krokiem do jej ostatecznego zerwania.
Jeśli w dodatku mógłby sprawić wiele dobra innym, to nie nazwiemy takiego postępowania zwykłą niewdzięcznością, byłby to już grzech za­niedbania.
Duch Święty zostaje nam dany nie tylko dla nas samych, ale i dla innych.
Dary, które są nierozdzielnie związane z nim samym, przeznaczone są dla dobra wspólnego, dla innych. Nie jesteśmy więc w naszym postępowaniu wolni. Nie możemy ich lekkomyślnie odrzucić, albo pogrzebać, jak owych talentów z przypowieści, nie powinniśmy też ich używać dla naszego kaprysu.
Czy zdajemy sobie sprawę jak wielkie szkody możemy spowodować naszym braciom, jeśli, mogąc rozprowadzić niezwykłe i potężne środki zdolne do podźwignięcia ich z biedy i problemów najróżniej­szych, zaniedbamy to?
Słyszeliśmy zawsze, że bierzmowanie czyni z nas żołnierzy Chrystusowych.
Dziś każdy żołnierz otrzymuje broń i zostaje pouczony jak jej należy używać dla dobra ogółu. Nie można zupełnie dowolnie wyrzucić jej, albo za­pomnieć o niej kiedy rozgorzała bitwa.
Duch Święty nie został nam dany jako skarb do ukrycia przed innymi. Powinien stanowić ge­nerator niewyczerpanej energii, dzięki której bę­dzie można przemienić świat. Schować Go w głębi serca jest przy tym bardzo trudno. To tak, jakby usiłować zatrzymać rzeki i sprawić żeby wiatry przestały wiać!

5. Czy Sakramenty i modlitwa nie wystarczą?
Z pewnością, ale charyzmaty są nam zalecone do owocniejszego przeżywania łaski sakramentalnej. Doświadczenie pokazuje, że osoby mające doświad­czenia charyzmatyczne z większą częstotliwością i z większym zapałem korzystają z sakramentów, tak­że ich modlitwa ulega przemianie. Nie jest traktowa­na jak obowiązek, ale jak potrzeba, i staje się przy tym nieustanna i głęboko kontemplacyjna. Dusze cha­ryzmatyczne, jeśli się spotykają, gdziekolwiek by to było, po kilku minutach zwyczajnej rozmowy mówią: „A więc pomódlmy się"!
I modlą się, traktując to serio, autentycznie, bez oglądania się na względy ludzkie.
Ilekroć jestem na pokładzie statku „Skyward", wiozącym po niedzielnej Mszy Świętej tłumy pasa­żerów na przejażdżkę po Morzu Karaibskim, nikt spo­śród 700 osób podróżujących ze mną nie podejdzie i nie zaproponuje, abyśmy spotkali się na modlitwie, mimo że wśród nich często spotkać można księży i zakonnice. Jeśli natomiast trafi się w owym tłumie jakiś charyzmatyk, katolik albo protestant, pierwszą rzeczą, jakiej się ode mnie domaga, jest propozycja wspólnej modlitwy.
Charyzmaty nie są obce sakramentom i modli­twie. Nie powinno się przeciwstawiać tych dwóch rzeczywistości w Kościele, gdyż tylko wspólne ich używanie gwarantuje maksymalną owocność.

6. Dlaczego tyle osób, także pobożnych i świętych, nie jest charyzmatykami?
Wielu nie posiada charyzmatów, bo nie mają najmniejszego pojęcia o ich istnieniu, a czy można pragnąć czegoś, o czym się nie wie? Ja sam jeszcze trzy lata temu znałem zaledwie ich wykaz, gdyż za­pewniły mi to studia teologiczne, ale gdyby ktoś powiedział mi, na przykład, że mogłem mieć dar ję­zyków, spojrzałbym na niego jak na szaleńca.
Są też tacy, którzy nie mają charyzmatów, bo ich nie chcą. Wolą chrześcijaństwo oparte bardziej na rozumie niż na charyzmatach nadprzyrodzonych. Wybierają chrześcijaństwo filozoficzne, a odrzucają charyzmatyczne. Chętnie dyskutują...
Inni jeszcze nie chcą niczego, co zburzyłoby ich spokój. Pragną przeżyć „swoje własne" życie według „swojego własnego" planu.
Charyzmaty, kiedy przychodzą, pobudzają, od­wracają wcześniej ustalony porządek rzeczy, tworzą zupełnie nowe sytuacje, a niektórzy boją się tego. Zachowują się mniej więcej tak, jak mieszkańcy kra­ju Gadareńczyków, którzy prosili Jezusa „żeby od­szedł z ich granic" (Mt 8, 34); - trzody świń powinny być zostawione w spokoju, a szaleńcy pod wpły­wem demonów.
Nie można przecież burzyć dotychczasowego ładu i spokoju...
Niektórzy ludzie odczuwają nawet strach przed charyzmatami. Uczono ich niegdyś, że są to rzeczy niebezpieczne i dlatego lepiej ich nie posiadać. Wpo­jono im pewien ascetyzm, na bazie umartwień i wyrzeczeń. I tak ci chrześcijanie idą przez życie latami w poczuciu winy, niegodności, fałszywej po­kory, bojąc się czymkolwiek wyróżnić.
Owi ludzie nie obrażają się gdy jakiś kaznodzie­ja nazwie ich niegodnymi grzesznikami, zbłąkanymi owieczkami, lub w podobny sposób. Natomiast są dziwnie poruszeni i niespokojni, jeśli ktoś im powie, że mogą mieć takie same dary nadprzyrodzone, ja­kie miewali Święci.
Jasne jest więc, że przy takim sposobie myślenia nie mogą objawiać się u nich charyzmaty. Bóg niko­go nie zmusza.

7. Święty Paweł mówi, że wystarczy miłość
Św. Paweł nie mówi wcale, że wystarczy miłość.
W swym pierwszym Liście do Koryntian, po sło­wach gloryfikujących miłość mówi dalej: „Starajcie się posiąść miłość, troszczcie się o dary duchowe, szczególnie zaś o dar proroctwa!" (1 Kor 14, 1).
Charyzmaty zostały nam dane właśnie po to, by bardziej miłować.
Kiedy idę odwiedzić chorego, lepiej jest dla nie­go, abym pomodlił się o jego uzdrowienie, niż miał­bym powiedzieć mu kilka zwyczajnych słów na po­cieszenie. Albo, kiedy jakaś osoba poprosi mnie
0 modlitwę w swojej prywatnej intencji, czyż nie le­piej powiedzieć: „Chętnie, zróbmy to zaraz, razem, słowami, które nam podpowie Duch Święty!" I po­modlić się korzystając z daru języków, niż skwito­wać zwykłym w takich wypadkach zdaniem:Obiecuję pamiętać o Tobie w modlitwie!...
Widząc przyjaciela smutnego, opuszczonego, zrezygnowanego, powinno się próbować uwolnić go z tego stanu, a nie poklepać po ramieniu ze zdaw­kowym: „Odwagi!"

8. Czy pragnienie charyzmatów nie jest pychą i zarozumiałością?
Nie mówimy przecież, że pyszny i zarozumiały jest kapłan przemieniający chleb i wino podczas Mszy św., lub udzielający rozgrzeszenia. Nie jest pyszny i zarozumiały wierny, który pragnie codziennie otrzy­mywać Ciało Chrystusa.
Przecież te właśnie dary przewyższają znacznie jakikolwiek z darów charyzmatycznych.
Charyzmaty, ponadto, są darami danymi nam, ale nie dla nas, a nikt nie może chwalić się tym, co do niego nie należy. One są przecież całkowicie dla innych!
Są jak cenne instrumenty złożone w nasze ręce, aby umilały życie innym. Czyż może chodzić w glo­rii żołnierz, któremu przypadło w udziale używanie wyjątkowej i straszliwej broni. Może jedynie drżeć z obawy gdy z niej korzysta.
Tak, nie ma podstaw do pychy i zarozumiałości, jeśli jesteśmy jedynie zarządcami bogatej spuścizny tysiącleci historii realizacji Bożego planu. Tak jak ów żołnierz, możemy jedynie obawiać się ogromnej od­powiedzialności .
Słynna współczesna głosicielka Ewangelii, Ka-thryn Kuhlman, uzdrawiająca setki chorych podczas głoszenia słowa Bożego, zawsze swoje wystąpienie zaczyna słowami: Ja sama nie mam nic i jestem ni­kim, to znaczy jestem kimś zwykłym, takim jak wy. To Jezus was uzdrawia. Tak jak ja się modlę, może­cie modlić się i wy!"

9. Św. Paweł mówi, że charyzmaty się skończą. Oto jego słowa: „Miłość nigdy nie ustaje, nie jest jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, tub jak wiedza, której zabraknie" (1 Kor 13,8).
Jest to racja, charyzmaty znikną. Ale kiedy?
Ten sam Apostoł Paweł mów nieco dalej: „Te­raz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz". Znikną kiedy zoba­czymy Boga twarzą w twarz, kiedy nie będziemy poznawać „po części", ale kiedy „poznamy tak, jak i ja zostałem poznany" (1 Kor 13,12).
Dopóki nie nadejdzie ów dzień, który nie może być niczym innym, jak tylko wiecznie trwającym dniem w niebie, języki, proroctwa, wiedza powinny nam towarzyszyć w naszym ziemskim życiu.

10. Jest faktem nie do podważenia, że po po­czątkowej eksplozji, charyzmaty zaniknęty na jakiś czas. Wydaje się więc, że nie są koniecz­ne dla Kościoła wszystkich czasów.
Charyzmaty nigdy jednak całkowicie nie zniknęły.
Jeśli wraz z postępującą w ciągu wieków insty­tucjonalizacją Kościoła charyzmaty objawiały się rza­dziej, działo się to w dużej mierze z winy samych chrześcijan, którzy nie czując ich potrzeby zaczęli je ignorować. Zaczęto traktować je raczej jak sprawę prywatną, niż jak dobro wspólne, toteż utraciły swój oryginalny sens wspólnototwórczy.
Sądzę, że to nie Duch Święty ograniczał swoje dary, ale chrześcijanie odzwyczajali się powoli od korzystania z nich.
To nie elektrownia zredukowała swą moc, ale przecięte zostały przewody.
Ale chwała Bogu!
Dziś charyzmaty ożywiły się ponownie w łonie Kościoła, i to w obfitości.

PRZEBUDZENIE SIĘ CHARYZMATÓW
Dziś oto obserwujemy tajemnicze wydarzenie, które od czasów Dziejów Apostolskich nie miało precedensu w historii Kościoła.
Stwierdzamy z niezmierną radością, że chary­zmaty epifanijne objawiły się ponownie wśród Ludu Bożego, i to nie jako pojedyncze przypadki, ale jako zjawisko ogarniające całe wspólnoty.
Dziś są już miliony wiernych, którzy otrzymali chrzest w Duchu, a wraz z nim dar języków.
Dziś tak zwana Odnowa Charyzmatyczna, która narodziła się kilkanaście zaledwie lat temu, wbrew wszelkim przewidywaniom i programom żyje i działa w ponad 60 krajach, skupiając setki i tysiące grup modlitewnych. Może stanowi to odpowiedź na mo­dlitwę skierowaną do Ducha Świętego przez papie­ża Jana XXIII w czasie otwarcia II Soboru Watykań­skiego: „Spraw na nowo Twoje cuda w tych dniach, aby stały się na nowo Zielone Święta!"
I cuda dzieją się oto na naszych oczach.
Duch Święty wieje przez świat, z ogromną siłą, z jednego krańca na drugi, rozdzielając swe dary z taką samą szczodrobliwością jak w czasach apostolskich.
Dziś, poprzez grupy charyzmatyczne rozsiane po całej ziemi, dotąd uważane za niezwykłe, dary języków, proroctwa, uzdrowień, cudów stały się da­rami powszechnymi i dostępnymi. Stały się zwyczaj­nym wydarzeniem spotkania modlitewnego.
Podczas jednego z pierwszych międzynarodo­wych kongresów Odnowy Charyzmatycznej, który odbył się w czerwcu 1974 roku w Notre Dame w stanie Indiana (USA), w czasie jednego ze spo­tkań generalnych, 30 tysięcy uczestników modliło się o uzdrowienie chorych obecnych na stadionie. Był to fakt historyczny o skali nie spotykanej w dzie­jach Kościoła.
Tamtej nocy dokonało się wiele uzdrowień, które można sprawdzić i potwierdzić, między innymi nie­widoma dziewczynka odzyskała wzrok.
Dziś już tysiące księży pełni rolę przewodników grup charyzmatycznych, a i niektórzy biskupi, na początku kierujący się zrozumiałą ostrożnością, co­raz szerzej aprobują to zjawisko, jeśli sami nie są kierownikami duchowymi Odnowy w swoich die­cezjach.
W raporcie, jaki biskupi USA przygotowali dla Sto­licy Apostolskiej z racji Synodu, wśród pozytywnych zjawisk stanowiących nadzieje katolicyzmu amerykań­skiego, wymieniono istnienie grup charyzmatycznych.
Papież Paweł VI w październiku 1973 roku przy­jął na audiencji prywatnej niektórych światowych li­derów Odnowy Charyzmatycznej z okazji ich pierw­szego Kongresu w miejscowości Grottaferrata.
Dziś oto Kościół powraca do Zielonych Świąt.
Dziś Duch Święty otwiera nową erę charyzma­tyczną2.

ROZDZIAŁ CHARYZMATÓW
Powiedzieliśmy już, że Duch Święty w nas prze­bywa, to i potencjalnie jego dary są dla nas dostęp­ne. Żeby stały się one aktywne, potrzeba ponowne­go impulsu ze strony tego samego Ducha właśnie w tym momencie, w którym konkretny charyzmat ma się objawić.
Sposób, w jaki Duch Święty dostarcza nam owe­go impulsu, jest obecnie nieuchwytny dla wszelkich ludzkich kryteriów poznania. Faktycznie, On zdaje się dostarczać swych darów komu chce, kiedy chce, gdzie i w jakim stopniu chce. „Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz skąd przy­chodzi i dokąd podąża" Q 3,8).
Te słowa powiedział Jezus, a dzisiejsze obser­wacje działania Ducha we wspólnotach charyzma­tycznych zdają się to potwierdzać.
W grupie, jako takiej, spotkać można prawie wszystkie rodzaje darów. Nie ma tam członków uprzywilejowanych, którzy posiedliby wszystkie, ani też pechowców, którzy mogliby narzekać, że nie otrzymali nic. Poszczególne dary tworzą jednak pew­ną całość i dzięki swej różnorodności u poszczegól­nych uczestników, uzupełniają się we wspólnocie.
Ten, kto posiada jakiś charyzmat szczególny, jak na przykład dar uzdrawiania, nie może nabrać pew­ności, że będzie go miał zawsze.
Podobnie ten, kto dziś nie ma takiego daru, nie może stracić nadziei, że otrzyma go jutro.
Kto ma dar objawiający się niezwykłą energią ży­ciową i punktualnością, nie powinien poprzestać na tym, nie oczekując innych darów. Jakkolwiek poten­cjalnie dary są zawsze w nas, to ich objawienie się jest po części uzależnione od występowania potrzeby. Nie są to umiejętności wyuczone, które „działają" zawsze.
Można wyciągnąć wniosek, że najpierw poja­wia się potrzeba, a w ślad za nią charyzmat, to zna­czy: charyzmat objawia się, ponieważ jest potrzeba. Nikt też nie powinien nosić przydomka „cudotwór­ca" lub „prorok", gdyż nie oznaczają one stałej ce­chy lub właściwości.
Czasami jednak Duch daje komuś jakby urząd oparty na danym charyzmacie i w takim wypadku dar może objawiać się w sposób ciągły.
Ogólnie rzecz biorąc, jeśli każdego członka wspólnoty można nazwać charyzmatykiem, to nikt nie ma „na własność" żadnego ze ściśle określonych darów duchowych.
Symptomatyczna jest zbieżność w czasie prze­budzenia się charyzmatów w Kościele i narastania tendencji demokratycznych we wspólnotach różne­go pochodzenia, tak że członkowie owych wspól­not z coraz większą niechęcią tolerują przywódców autokratycznych o dużym zakresie władzy.
Ów powiew demokracji przyczynia się do zmierzchu kultu bohaterów i wszelkiego rodzaju „łu­dzi wielkich". Wydaje się, że Duch Święty nie pra­gnie cudotwórców - gigantów wyniesionych ponad masy, ale wspólnot charyzmatycznych, gdzie wszy­scy członkowie bogaci byliby w równym stopniu w różnorodne dary duchowe.
Zamiast pojedynczego przypadku świętości, uhonorowanego piedestałem i ołtarzem, Duch Święty preferuje wzór świętości anonimowej, przeznaczo­ny i dostępny dla wszystkich członków wspólnoty; świętość całej wspólnoty dla całej wspólnoty, przy uznaniu wolności Ducha Świętego i przy dowarto­ściowaniu każdego członka.

NASZ UDZIAŁ W OBJAWIANIU SIĘ CHARYZMATÓW
Jeśli Duch rozdziela swoje dary komu chce i jak chce, gdzie jest miejsce na nasz udział, na nasz wkład w to dzieło?
On przecież nie chce używać nas jak lalek w teatrzyku, stworzył nas przecież jako osoby wolne i oczekuje z naszej strony akceptacji i współpracy.
Tak więc przyjrzyjmy się wspólnie naszej roli w tym wielkim dziele.

1. Modlić się, aby otrzymać charyzmaty
Jeśli więc wy", mówi Jezus, „choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą" (Łk 11,13).
A św. Paweł zaleca: „Starajcie się posiąść mi­łość, troszczcie się o dary duchowe, szczególnie zaś o dar proroctwa" (1 Kor 14,1).
Nie może być złą rzeczą prosić o narzędzia, którymi będziemy mogli budować Ciało Chrystusa.
Jest to nawet obowiązkiem, jak w przypadku żołnierzy, którzy powinni domagać się wydania im broni, jeśli ojczyzna znajdzie się w potrzebie.
Jest to obowiązek kapłanów prosić o charyzma­ty do spełnienia swego urzędu z taką samą skutecz­nością, jak Chrystus i Apostołowie. Jest to także obo­wiązek rodziców, aby prowadzić, uczyć i wychowy­wać w zdrowiu swoje dzieci.
Każdy, kto wykonuje coś użytecznego dla in­nych, powinien prosić o te dary, aby to, co robi, czynił odważnie i z mądrością.
Możemy przecież prosić Ojca o to, co sam pra­gnie nam dać.

2. Być gotowym na przyjęcie darów
Oznacza to, że powinniśmy być przygotowani na ich przyjęcie, ale także na ich wykorzystanie w sposób, w jaki Duch Święty pragnie to uczynić i w chwili przez Niego wybranej. Oznacza to także akceptację tych darów, jakie On nam przygotował, a nie tych, które byśmy woleli sami. Bywa tak, że niektórzy nie chcą posiadać daru języków, a inni tak zwanego „poskramiania duchów". Nie możemy kie­rować się naszymi wyobrażeniami - to On sam wy­bierze nam miejsce i funkcję w Mistycznym Ciele Chrystusa.

3- Zachować pewien dystans
Oznacza to, że nie powinniśmy stawiać tego na pierwszym miejscu naszego życia duchowego, świadomi, że dary niczego nie dodadzą do naszej osobistej świętości.
Trzeba zachować pewien dystans w stosunku do efektów, które nie muszą zawsze być natychmiastówę. Czasem chęć ujrzenia skutków działania da­rów bywa przesadna.
Trzeba na koniec umieć przyjąć i to, że będziemy odsunięci przez Ducha i zastąpieni przez innych, którzy na pozór wydawać się będą mniej przydatni od nas. Dary nie tworzą idoli, ale narzędzie w ręku Pana.

4. Usunąć przeszkody
Często charyzmaty nie przynoszą efektów, ja­kich byśmy pragnęli, ponieważ w nas samych poja­wiają się przeszkody.
Przeszkadzać w objawianiu się Ducha Świętego może zbyt wygórowane mniemanie o sobie, o tytu­łach i stanowiskach, jakie posiadamy, o naszej pozy­cji w hierarchii, a także nasza kultura, nasze doświad­czenia życiowe, nasze plany i idee.
Duch Święty objawiający się w charyzmatach głosi chwałę Chrystusa, a nie naszą. Jeśli my troszczymy się o wzrost naszej chwały, On wycofuje się. Jezus uwy­puklił to mocno przy pierwszym rozesłaniu uczniów na swego rodzaju próbę charyzmatyczną: „Wtedy zwołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystki­mi złymi duchami i władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili Królestwo Boże i uzdrawiali chorych. Mówił do nich: »Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy, nie miejcie też po dwie suknie!-" (Łk 9,13).
Warunek, jaki Jezus postawił każdemu z apo­stołów, aby mieli władzę nad demonami i uzdrawia­li chorych, był tylko jeden: powinni pozbyć się wszel­kiego balastu, który przeszkadzałby w drodze. Dziś takim balastem moglibyśmy nazwać nasze przyzwy­czajenia, władzę, godność, prestiż itp.
Kiedy natomiast zredukujemy te wszystkie nale­ciałości, wtedy dopiero Duch Święty odzyska swo­bodę działania w nas według swojego planu.
Kiedy, jak Izajasz, szczerze powiemy Panu, że jesteśmy dziećmi, które jeszcze nie potrafią mówić, przybędą Serafini aby ogniem oczyścić nasze wargi (por. Iz 6,6-7).
I rzeczywiście, jeśli przyjrzymy się Apostołom, prze­konamy się, że nie ich kultura, nie ich wiedza i nie osobowość, ale wyłącznie moc Ducha Świętego spra­wiła, że stawili czoła judaizmowi i pogaństwu. Jako osoby nic nie znaczyli i pragnęli takimi pozostać.
Apostoł Paweł, najbardziej wykształcony spośród nich, też nie wybrał innego sposobu działania. „Po­stanowiłem bowiem, będąc wśród was", pisze w swym Liście do Koryntian, „nie znać niczego wię­cej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego. I stanąłem przed wami w słabości i w bojaźni, i z wiel­kim drżeniem. A mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej" (1 Kor 2,2-5).
Od Piotra, w chwili ustanawiania go zwierzch­nikiem Kościoła, nie żądał Jezus uzyskania stopni akademickich na uczelniach Rzymu czy Aten, ani nawet uczęszczania do szkół rabinistycznych, ale domagał się próby miłości: „Szymonie, ... czy miłu­jesz Mnie więcej aniżeli ci?" Q 21,15).
Duch Święty, wybierając ludzi jako narzędzia do spełnienia chwały Bożej, nie szuka ich przede wszy­stkim wśród wielkich i mądrych tego świata, ale wśród cichych i pokornych. A kiedy już kogoś wy­bierze, to nie na podstawie zawartości „rejestru per­sonalnego" i życiorysu. Gdyby na to zważał, gdyby przeglądał wcześniejsze życie Piotra i Pawła, podob­nie zresztą i innych apostołów, wszystkich musiałby odrzucić a priori, wcześniej, bez prób wstępnych. On ich jednak wybrał i uczynił z nich nowych ludzi już od momentu wyboru.
Jezus mówi bardzo wyraźnie i w sposób nie bu­dzący wątpliwości kim są ci, których Ojciec sobie upodobał i pragnie obdarować. Działo się to kiedy uradowani Apostołowie oznajmili, że nawet złe du­chy im się poddają: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Oj­cze, gdyż takie było Twoje upodobanie" (Łk 10, 21).

5. Głosić Ewangelię
Dary Ducha nie zostają nam dane jako cel sam w sobie, ani tym bardziej jako elementy widowisko­we, ale jako znaki towarzyszące głoszeniu Ewangelii.
Celem głównym powinno być głoszenie króle­stwa Bożego. Jezus powiedział: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!... Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą..." (Mk 16,15 i 17).
Powinniśmy przede wszystkim zatroszczyć się o to, aby „iść"... i „głosić", a dopiero kiedy to czynić będziemy i nasze głoszenie zostanie przyjęte, będzie­my mogli zobaczyć „znaki".
Jeśliby nasze modlitwy, na przykład o uzdro­wienie, nie odniosły skutku, spróbujmy zbadać czy jedną z przeszkód nie jest przypadkiem zaniedbanie głoszenia. Choremu przede wszystkim powinniśmy dać Chrystusa, a dopiero potem prosić o jego dar -uzdrowienie. To Chrystus powinien znaleźć się w centrum uwagi, a nie charyzmaty. Odnowa w Du­chu Świętym pragnie stać się głównie odkryciem na nowo Chrystusa.

OCENA CHARYZMATÓW

Ocena autentyczności charyzmatów należy do Kościoła.
Potwierdził to papież Paweł VI w przemówie­niu do liderów katolickiej Odnowy Charyzmatycz­nej, zebranych w Grottaferrata z okazji pierwszego Światowego Kongresu Odpowiedzialnych tego Ru­chu. Oto jego słowa:
„...Życie duchowe wiernych rozwija się pod okiem biskupów i każdy z nich powinien aktywnie realizować swoją odpowiedzialność pasterską w swej własnej diecezji. Dobrze jest to przypomnieć w obli­czu owych ożywczych fermentów odnowy, które budzą tyle nadziei. Z drugiej strony, nawet najlepsze doświadczenia Ruchu pokazują jak trudno jest od­dzielić ziarno od plew. Jest więc niezbędne dzieło rozważnego rozeznania, a należy ono do każdego, kto postawiony został na straży Kościoła, „by nie gasić Ducha, lecz doświadczać wszystkiego i zachowywać to, co dobre" (KK 12); (por. także l Ts 5,12 i 19-21). W ten sposób podążać będzie naprzód dobro wspól­ne Kościoła, dobro, dla którego przeznaczone są dary Ducha (por. 1 Kor 12, 7: »Wszystkim zaś objawia się Duch dla wspólnego dobra-)"3.


LICZBA CHARYZMATÓW

Ile jest Charyzmatów?
Czytaliśmy zawsze w naszych katechizmach, że darów Ducha Świętego jest siedem: mądrość, rozum, rada, męstwo, wiedza, pobożność, bojaźń Boża. Jest ich więc siedem (a gwoli prawdzie - sześć w źródło­wych tekstach hebrajskich; siedem pojawiło się w tłu­maczeniu Septuaginty). Izajasz opisuje przy ich po­mocy cechy Mesjasza.
Ale św. Paweł w swym liście do Koryntian wy­mienia ich dziewięć, o czym już wspomnieliśmy wcześniej. Różnią się one od wymienionej na wstę­pie tego rozdziału listy siedmiu.
Siedem tradycyjnych darów związanych jest z wylaniem łaski Bożej. Stanowią one jakby cechy i przyozdobienie samej łaski. Są ucieleśnieniem mocy duszy, pozwalając jej działać aktywnie, bez zbytnie­go trudu, pod wpływem Ducha Świętego.
Dziewięć darów wymienionych przez Apostoła to objawienie się samego Ducha. Jeśli obserwujemy owe dary w działaniu, nie sposób nie rozpoznać obe­cności Ducha Świętego, a więc objawienia się Mocy Bożej.
Lecz i lista św. Pawła nie jest kompletna. W swym Liście do Koryntian wspomina tylko te, które były niewłaściwie używane, a w Liście do Rzymian wy­mienia także inne (Rz 12,3-8). Jeszcze inne cytowa­ne są w Liście do Efezjan (Ef 4,11). Niektóre z nich powtarzane są wielokrotnie, ale z całej twórczości Pawłowej możemy wyliczyć 19 charyzmatów.
Nie możemy jednak przyjąć, że 19 stanowi gra­niczną liczbę darów Ducha Świętego. Ma On ich nie­skończenie wiele, a poszczególne z nich przezna­czone są dla każdego w zależności od potrzeb, jego samego i czasów, w których żyje.

Nie możemy omówić wszystkich. Nasz przegląd obejmuje tylko dziewięć wymienionych w Liście do Koryntian. One bowiem najczęściej objawiają się w grupach charyzmatycznych.
Będę się starał mówić o nich czerpiąc z osobi­stych doświadczeń i przeżyć, jakie były moim udzia­łem podczas trzech lat codziennych spotkań modli­tewnych.

Niektóre z moich stwierdzeń, szczególnie kiedy przejdziemy do uzdrowień i rozeznania duchów, mogą wydać się zbyt śmiałe, ale to są przecież fakty, które mówią same za siebie... a przeciw faktom nie ma argumentów, które by je obaliły.
Dla większej przejrzystości odstąpimy od kolej­ności charyzmatów, w jakiej pojawiają się one w tek­ście źródłowym św. Pawła (1 Kor 12,4-11).
Proponujmy natomiast ich podział na trzy gru­py, a cały nowy ich układ przedstawiamy poniżej:

PIERWSZA GRUPA: Charyzmaty słowa
1. Dar języków
2. Dar tłumaczenia
3. Dar proroctwa

DRUGA GRUPA: Charyzmaty czynu (czynów?)
1. Dar uzdrawiania
2. Dar czynienia cudów
3. Dar wiary

TRZECIA GRUPA: Charyzmaty poznania
1. Dar rozeznawania duchów
2. Dar mądrości
Dar wiedzy

CHARYZMATY SŁOWA

DAR JĘZYKÓW
„Nowymi językami mówić będą" (Mk 16,17).
„Chciałbym, żebyście wszyscy mówili językami"
(1 Kor 14,5).

Zaczniemy zatem od daru języków, charyzmatu najbardziej rozpowszechnionego wśród grup modli­tewnych, ale zarazem najbardziej dziwnego. Istot­nie, wokół niego nigdy nie brak było polemik i nie­porozumień, które zaczęły się zresztą od chwili pierw­szego objawienia się tego daru przed Wieczernikiem w Jerozolimie.
Kiedy sam doświadczyłem, jak pewien kapłan śpiewał w językach modląc się nade mną, wydawa­ło mi się, że słyszę coś tajemniczego, co pochodzi nie z tego świata. Była to prosta melodia, jakby koły­sanka o posmaku orientalnym, która przenikała w głąb duszy jak słodka pieszczota, a zarazem jak odświeżający deszcz.
Teraz mijają już trzy lata, odkąd słyszę modlą­cych się w językach na każdym ze spotkań grup cha­ryzmatycznych. Często modlący się w sposób spo­ntaniczny przechodzą, niejako samoistnie, od wyra­żania treści w języku swojego kraju do modlitwy i śpiewów w językach, przy czym każdy z nich czyni to w charakterystyczny dla siebie sposób, różnią­cy się od innych.
Podczas Kongresu Charyzmatycznego w Notre Damę, South Bend w stanie Indiana (USA), w czerwcu 1974 roku, słyszałem dobrze ponad trzydzieści tysię­cy osób wychwalających Pana w trzydziestu tysią­cach różnych języków!
Było to wydarzenie jedyne w swoim rodzaju, nie mające chyba równych w całej historii Kościoła.
Dobrze byłoby więc wiedzieć coś więcej o tym pierwszym darze Ducha.
Jest tak stary jak sam Kościół.
Brak jakiejkolwiek bezpośredniej wzmianki na ten temat w Starym Testamencie, a i za życia Jezusa dar ten nie objawiał się jeszcze, a jednak On go już przyobiecał przed wstąpieniem do nieba: „... te zna­ki towarzyszyć będą... nowymi językami mówić będą..." (Mk. 16,17).
Apostołowie, będąc ludźmi prostymi, bez wy­kształcenia, nawet nie mogli zdawać sobie sprawy z tego, co oznacza ta obietnica. Jedyny język, jaki znali ci biedni rybacy z Galilei, był lokalnym dialek­tem. W czasie Zielonych Świąt dane im było poznać osobiście i doświadczyć tej dziwnej łaski, jak i do­świadczyć nie zawsze pozytywnej reakcji tłumu.
Przeczytajmy, co pisze na ten temat autor Dzie­jów Apostolskich: „Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wichru i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języ­ki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić".
Przebywali wtedy w Jerozolimie pobożni Ży­dzi ze wszystkich narodów pod słońcem. Kiedy więc powstał ów szum, zbiegli się tłumnie i zdumieli, bo każdy słyszał, jak przemawiali w jego własnym języku. „Czyż ci wszyscy, którzy przemawiają, nie są Galilejczykami?" - mówili pełni zdumienia i podzi­wu. Jakżeż więc każdy z nas słyszy swój własny język ojczysty? - Partowie i Medowie, i Elamici, i mieszkańcy Pamfilii, Egiptu i tych części Libii, które leżą blisko Cyreny, i przybysze z Rzymu, Żydzi oraz prozelici, Kreteńczycy i Arabowie - słyszymy ich głoszących w naszych językach wielkie dzieła Boże" (Dz 2,2-11).
Zdumiewali się wszyscy i nie wiedzieli, co my­śleć: „Co to ma znaczyć?" - mówili jeden do drugie­go. „Upili się młodym winem" - drwili inni.
Tak wyglądało pierwsze objawienie się daru języków, które zarazem łączyło się z powstaniem Kościoła.
Odwrotna sytuacja niż w przypadku wieży Ba­bel; wtedy z powodu różnych języków ludzkość się rozproszyła, teraz dzięki darowi języków z powro­tem się jednoczy.
Ale co wydarzyło się naprawdę w owych dniach?
Z jednej strony mamy stu dwudziestu charyzma-tyków, którzy po wyjściu z Wieczernika chwalili Boga w językach różnych od dialektu, jakim posługiwali się dotąd; z drugiej strony różnorodny tłum słucha­czy rozpoznawał w tych dźwiękach poszczególne wyrażenia ze swoich języków ojczystych.
Dziś zadajemy sobie pytanie: jak to możliwe, że jedni słuchali zdumieni i wychwalali Boga, podczas gdy inni zareagowali w całkiem odmienny sposób, drwiąc i wyśmiewając?
Egzegeci dają na to pytanie różne odpowiedzi.
Nie wydaje się prawdopodobne, żeby cud doty­czył tylko słuchających, jak twierdzą niektórzy, to znaczy, żeby ich uszy odbierały to, czego w ogóle nie mówili Apostołowie. Wszak św. Łukasz mówi wyraźnie, że ci, którzy wyszli przed Wieczernik, „za­częli mówić obcymi językami, tak, jak im Duch pozwalał mówić". Oczywiste jest więc, że cud obejmo­wał usta mówiących. Jak zatem wyjaśnić tak różne reakcje ze strony tłumu?
Wydaje mi się najlepszym takie wyjaśnienie tych wydarzeń:
Otóż audytorium składało się z dwóch grup słu­chaczy. Byli tam żydzi z Jerozolimy, znający wyłącz­nie język hebrajski, oraz żydzi z diaspory, używający oprócz hebrajskiego języków krajów, które zamie­szkiwali. Przybyli oni specjalnie z okazji świąt. Pierwsi słysząc z ust Galilejczyków dziwne i niezrozumiałe słowa, skwitowali to krótko: „Upili się młodym wi­nem". Drudzy w tym samym czasie słyszeli i rozu­mieli języki swych krajów zamieszkania, a podziw wzbudził widok prostych, niewykształconych ludzi, którzy w dodatku nigdy nie opuszczali Palestyny. Reakcja drugiej grupy była inna: zdziwienie przero­dziło się w chęć wspólnego wychwalania Boga.

Był to dar powszechny w Kościele pierwotnym
Po Zielonych Świętach dar języków rozprzestrze­nił się, obejmując także innych wiernych. Znajduje­my go, na przykład, w rodzinie Korneliusza (Dz 10,46) i wśród nowo ochrzczonych z Efezu (Dz 19,6), za­wsze jako przejaw obecności Ducha Świętego.
Św. Paweł mówi o nim w Liście do Koryntian jako o zjawisku powszechnym wśród wspólnot i nie domaga się jego ograniczenia, a pragnie tylko wpro­wadzić większy porządek przy korzystaniu z tego daru. On sam potwierdza swoje osobiste doświad­czenia: „Dziękuję Bogu, że mówię językami lepiej od was wszystkich..." (1 Kor 14,18).
Pragnie przy tym, żeby ten Dar obejmował jak największe rzesze wiernych. „Chciałbym, żebyście wszyscy mówili językami..." (1 Kor 14,5). Po upły­wie pierwszego wieku zanikają informacje o szerszej obecności tego charyzmatu, jakkolwiek pojedyn­cze przypadki świętych potwierdzają jego trwanie w historii Kościoła. Jednym z nich był św. Franciszek Ksawery, Proboszcz z Ars, ale byli i inni.


Czym jest w istocie swej dar języków?
Co może oznaczać „mówienie w językach" lub „nowe języki", albo też „posiadanie daru języków"? Dar ten, zwany też glosolalią, to przede wszystkim modlitwa skierowana do Boga. Nie jest jej celem prze­kazywanie informacji i myśli wspólnocie. Jest to for­ma wychwalania Boga, a nie głoszenie słowa.
Podczas Zielonych Świąt charyzmatycy z Wie­czernika w ten właśnie sposób pragnęli wyrazić chwa­łę Bożą. Nie było natomiast ich głównym celem prze­kazywanie nowych prawd zebranemu tłumowi. Tego ostatniego dokonał św. Piotr w swoim języku ro­dzinnym, który wszyscy rozumieli. A św. Paweł po­twierdza: „Ten bowiem, kto mówi językiem, nie lu­dziom mówi, lecz Bogu. Nikt go nie słyszy (to zna­czy »nie rozumie-), a on pod wpływem Ducha mówi rzeczy tajemne" (1 Kor 14,2).
Jest to rodzaj modlitwy prywatnej, kontaktu mię­dzy nami a Bogiem, nawet jeśli praktykowana jest w obecności innych: „Ten, kto mówi językiem, buduje siebie samego..." (1 Kor 14,4).
Czasem może jednak przyjąć formę przekazu ja­kiejś informacji wspólnocie, ale wówczas potrzebne jest tłumaczenie, co zaleca Apostoł Paweł: „Gdyby nie było tłumacza, nie powinien mówić na zgromadzeniu; niech zaś mówi sobie samemu i Bogu!" (1 Kor 14,28).
Jest to modlitwa wykonywana w jakimś niezna­nym języku, którego nikt nie słyszał i nie zbadał.
Są to zdania, których znaczenie nie jest jasne w sposób rozumowy. Jest to recytacja słów, które nie są przekazywaniem myśli zrodzonych wcze­śniej w umyśle.
Jest to użycie języka do przekazywania Panu odczuć, które nie pochodzą od nas samych.
Posiadanie daru języków nie oznacza znajomo­ści jakiegoś języka w ludzkim tego słowa znaczeniu, z regułami gramatycznymi, składnią i mnóstwem słówek, których znaczenie można by przetłumaczyć. Mówiący bowiem mówi tylko to, co sugeruje mu Duch Święty, bez zrozumienia nawet sensu wypo­wiadanych słów. Człowiek obdarzony tym darem nie wpada w trans, nie przyjmuje dziwnych ekstatycz­nych póz, ale modli się w pełni władz umysłowych, przy pełnej świadomości tego, co się z nim dzieje. Jest w pełni wolny, może zacząć, kiedy chce i skoń­czyć, kiedy uzna za stosowne. Jest jednym ze zwy­kłych ludzi modlących się we wspólnocie, tyle tyl­ko, że usta jego wypowiadają nieznane słowa.
Modlitwę w językach moglibyśmy porównać do recytacji tekstów łacińskich, takich jak „Tantum ergo" albo do litanii śpiewanych przez wieki Jezusowi, Naj­świętszej Panience czy innym świętym. Prosty lud nie znał sensu pojedynczych łacińskich słów, ogólnie jed­nak wyczuwał atmosferę gloryfikującą czy proszącą, emanującą z całej modlitwy. Z tą różnicą jednakże, iż tekst mógł być zapisany w książeczkach, a więc po­wtarzany przez innych dokładnie w ten sam sposób. W przypadku glosolalii nie da się modlitw spisać ani powtórzyć, bo wargi wymawiają słowa spontanicz­nie. Nie można tu mówić o zbiorowej psychozie, po­nieważ każdy w grupie modli się w inny sposób, a zdarza się, że niektórzy otrzymują ten dar, kiedy są sami w pokoju, nawet po wielu dniach lub tygodniach od momentu chrztu w Duchu.
Jest to modlitwa szczególnego rodzaju, która po­chodzi bezpośrednio od Ducha Świętego (1 Kor 12,11).
Nawet jeśli nie rozumie się znaczenia słów, czuje się, że jest to jakby wypowiadanie niewypowiedzial-nego, modlitwa, która przewyższa wszelkie inne formy modlitwy prywatnej. Dodaje jej ona dodatkowe­go wymiaru. Wymawiając lub powtarzając zaledwie kilka dziwnych słów, zanurzamy się w niezwykły kli­mat odwiecznej tajemnicy, ogarnięci zostajemy głę­bokim odczuciem radości i pokoju, tak, że obecność Boża staje się ewidentna, prawie dotykalna.

Czy są to istotnie prawdziwe nowe języki?
"Wielu nurtuje to pytanie, czy modląc się w języ­kach, stosuje się jakiś konkretny język, który może być zdefiniowany poprzez prawa gramatyki, składni czy fonetyki, albo też wydawane są jakieś tajemni­cze dźwięki nie do rozszyfrowania?
Może to być i jedno, i drugie. Są tacy, którzy utrzymują, że przede wszystkim są to słowa prawdziwego języka mówionego. Z badań nad zjawiskiem glosologii, dzięki nagraniom dźwiękowym i analizie modlitwy różnych grup charyzmatycznych, wynika, że niektóre słowa pochodzą z martwych dziś języków wschodnich: aramejskiego, starohebrajskiego, języków syryjskich itp. Inne zaś pochodzą z języków i dialektów do dziś używanych. Generalnie biorąc my, ludzie Zachodu, otrzymujemy dar mówienia językami azjatyckimi, a zwłaszcza dialektami Dalekiego Wschodu. Jest wiele świadectw Japończyków czy mieszkańców Indonezji, którzy uczestnicząc w niektórych spotkaniach modlitewnych w Ameryce i Europie, słyszeli swój własny język, wymawiany w sposób doskonały.
Pozwolę sobie zacytować własny przykład.
Otóż kilka miesięcy temu, w jednym z miast na Wyspach Dziewiczych, modląc się nad pewną kobie­tą aby otrzymała chrzest w Duchu Świętym, usłysza­łem w pewnym momencie, jak zaczęła wychwalać Boga w doskonałym języku włoskim. Nie znała ona znaczenia żadnego z tych włoskich słów, których użyła, ani też nie wiedziała w ogóle, że był to język włoski.
To, co zadziwia najbardziej słuchających modli­twy w językach, to dokładność i czystość wymowy pewnych głosek, zwłaszcza gardłowych, w normal­nych warunkach nie do wymówienia, jeśli ktoś nie urodził się w kraju, gdzie używa się ich na co dzień.
Pani, o której powiedziałem wcześniej, nie tyl­ko wymawiała poprawnie włoskie słowa, ale miała doskonały południowy akcent.

Czemu służy dar języków?
Jeśli jest to dar Ducha Świętego, musi mieć jakiś cel.
Istotnie, wyjaśnia nam go św. Paweł: „Podobnie także Duch Święty przychodzi z pomocą naszej słabo­ści. Gdy bowiem nie umieny się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, wie, że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą" (Rz 8,26-27).
Tak więc jest to modlitwa, którą Duch Święty ma przygotowaną dla nas, aby w chwili naszej sła­bości zastąpić naszą niezdarność, nieumiejętność, a nawet brak rozeznania co do naszych prawdziwych potrzeb, pragnień i oczekiwań, a zwłaszcza potrzeb wspólnoty.
Jest to modlitwa najbardziej odpowiednia do okoliczności ze wszystkich możliwych. Wiemy bo­wiem, że Duch wie najlepiej jakich użyć słów, aby trafiły wprost do serca samego Boga.
Jest to najłatwiejszy sposób, aby oddać się do dyspozycji Ducha Świętego. Niech On w sposób nie­skrępowany ograniczeniami ludzkimi chwali Jezusa i Ojca, używając naszych ust tak, jak sam chce.
W świetle dotychczasowych faktów modlitwa ta wykazuje niezwykłą skuteczność przy przezwycię­żaniu pokus i prośbach o szczególne łaski. Nie zabi­ja naszej osobowości, ponieważ nie jesteśmy tak zupełnie pasywni. To my modlimy się naszymi war­gami zgodnie z naszą własną wolą. Więcej, nawet nasza osobowość staje się w maksymalnym stopniu dowartościowana, ponieważ nasze słowa docierają poprzez moc Ducha do tronu Boga samego.
Jest jeszcze jeden piękny powód, który usprawie­dliwia pragnienia modlenia się w językach. Znajduje­my go w Liście św. Pawła do Filipian, do których mówi w ten sposób: „...aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM - ku chwale Boga Ojca" (Fil 2,11).
„Wszelki język"! A więc wszystkie języki, jakimi mówiono na świecie od jego stworzenia po dzień dzisiejszy. A więc i języki, jakimi będzie się jeszcze mówić w przyszłości. Wszystkie one powinny wy­znać, że Jezus jest Panem.
Jeśli to nie może dojść do skutku, ponieważ wiele języków zamilkło zanim Jezus przyszedł na świat, a obecnie nie wszystkie narody są w chrześcijaństwie, Duch Święty bierze owe języki i obdarowuje tych, którzy w imię tamtych narodów gotowi są krzyczeć, że Jezus jest Panem, na chwałę Ojca.
Są to najróżniejsze języki, ale z ich połączenia powstaje potężny i wspaniały chór wszystkich naro­dów zjednoczonych w wychwalaniu Boga.
Tak jak każde ze stworzeń Bożych, od naj­mniejszego robaczka po gwiazdy i galaktyki, ma swój oryginalny sposób głoszenia wielkości Boga, tak też i my, stworzenia rozumne, mimo różnych języków, tworzymy razem jedyny w swoim rodza­ju harmonijny koncert.

Kiedy otrzymuje się dar języków?
Nie można określić stałej reguły.
Niektórzy otrzymują go dokładnie w chwili chrztu w Duchu Świętym. W czasie gdy grupa modli się jeszcze nad nimi, daje się słyszeć z ich ust potok niezwykłych siów, które wyrażają głęboką radość, rozlewającą się wokoło jak rzeka po przerwaniu tamy. Czasami jest to postać doskonale uformowanej mo­dlitwy, recytowanej wolno, ale pewnie.
Innym razem z ust wychodzi jedno krótkie zda­nie albo pojedyncze słowo. Po pewnym czasie, jeśli osoba posłusznie recytuje owe monosylaby, docho­dzą do nich inne zdania, aż do ułożenia się tych fragmentów w kompletną już całość.
Są tacy, którzy otrzymują ten dar po kilku dniach lub tygodniach, w okolicznościach całkiem odmien­nych od tych w grupie modlitewnej. Może to nastą­pić podczas modlitwy, ale i podczas zwyczajnych, codziennych czynności. Podczas spaceru lub też w czasie snu.

Czy jest to dar dla wszystkich?
Niekoniecznie.
My, katolicy, w odróżnieniu od klasycznych zie­lonoświątkowców, twierdzimy, że można otrzymać „chrzest w Duchu", nawet jeśli nie będzie mu towa­rzyszył dar języków.
Jednak na ogół otrzymują go wszyscy ochrzcze­ni w Duchu, o ile nie wystąpią jakieś przeszkody i będzie miała miejsce współpraca z Dawcą tego daru.

Jak otrzymać dar języków?
Powiedzieliśmy już, że wymagana jest pewna otwartość i współpraca człowieka z Duchem Świętym.
Modlitwa w językach jest bowiem tajemniczą kombinacją elementów boskich i ludzkich, a i inicja­tywa wychodzi zarówno ze strony Boga, jak i czło­wieka. Zwykło się mówić: „Bez Ducha ty sam nie możesz uczynić nic, ale i On bez ciebie nie zechce nic uczynić". Duch dostarcza elementów zasadni­czych, to znaczy materii i formy modlitwy. My powinniśmy współpracować przy pomocy środków do­datkowych: woli, języka, głosu, odwagi potrzebnej do odezwania się itp. Nasza współpraca jest jednak niezbędna. Dla jednych jest łatwa, od drugich nato­miast wymaga wysiłku, odwagi i cierpliwości. Jedni i drudzy w końcu osiągają ten sam skutek.

Oto kilka sugestii praktycznych, popartych do­świadczeniem.

1 Zaczyna się wychwalać Pana na głos, słowami nasuwającymi się spontanicznie, bez wstępne­go ich przygotowania, nie zwracając początko­wo większej uwagi na formę.
Zalecane jest powtarzanie wiele razy szybko wezwania „Abba, Ojcze!".

2 Po kilku minutach można zaprzestać wymawia­nia znanych słów i próbować wydobyć z gardła dźwięki bez znaczenia. Jest to moment, kiedy Duch Święty może wkroczyć ze swym własnym słownictwem. Zaczynają wtedy wypływać z na­szych ust dziwne głoski, do tej pory nie słysza­ne, powodowane jakimś impulsem wewnętrz­nym, dziwną siłą, która zdaje się poruszać na­szym językiem. Ale nie zawsze musi to przebie­gać w ten sposób. Kilka dni temu pewna ośmio­letnia dziewczynka, podczas modlitw nad nią, zaczęła mówić poprawnie językami, ale w taki sposób, w jaki małe dzieci uczą się czytać - sy­labizując poszczególne wyrazy, jak na początku pierwszej klasy.
Od tego wszakże momentu trzeba zapomnieć o znanych słowach modlitw we własnym języ­ku, a powtarzać głośno owe dziwne, niezrozu­miałe dźwięki.

Niektórzy od razu otrzymują dar wygłaszania modlitw całkowicie skomponowanych i kompletnych. Nie pozostaje im nic innego, jak tylko kontynuacja tego sposobu. Inni otrzymują zaledwie dwa, trzy słowa. Nie należy się martwić: powtarzać cierpliwie owe monosylaby, a inne słowa dojdą z pewnością. Kto wypowiedział kilka słów, będzie mu dane wypowiadać tysiące dalszych. Nie można się dziwić, że na początku trudno będzie wymówić niektóre dźwięki, nasz Pan ura­duje się słysząc nas wychwalających Go w ten sposób, niczym mama słysząc pierwsze słowa dziecka, nieporadne jeszcze i ledwie zrozumiałe. Dar ze strony Ducha Świętego jest doskonały, ale ze strony otrzymującego go może zabraknąć pełnej akceptacji.

Partytura utworu jest doskonała, ale czasami in­strument nie nadąża za mistrzowską linią melo­dyczną. Powoli i cierpliwie będzie można do­czekać się sytuacji, w której ów dar doskonały w równie doskonały sposób zostanie odebrany i wykorzystany.
Komu natomiast, mimo ogromnych wysiłków, nie uda się wydobyć nic, nie powinien tracić odwagi. Dar jest w zasięgu ręki. Wystarczy sta­rać się go cierpliwie wydobyć. Najważniejsze -bez zdenerwowania i niepokoju. Niektórzy nie otrzymują go wcale, ponieważ obawiają się pro­sić Ducha Świętego o ten dar, zamiast troszczyć się o to, by jak najlepiej wysławiać Dawcę da­rów i podczas modlitwy wielbiącej przejść do praktyk opisanych wcześniej.

Kiedy należy modlić się w językach?
Ponieważ jest to modlitwa prywatna, można mo­dlić się w ten sposób ile razy i kiedy zechcemy. Kiedy jesteśmy sami w pokoju, albo pośród tłumu. Spacerująć albo pracując. Szczególnie zaś zalecany jest sposób modlitwy podczas spotkań modlitewnych, kiedy prosi się o „chrzest w Duchu", modląc się nad chorym o jego uzdrowienie, podczas uwalniania od demonów, albo kiedy prosi się o szczególne łaski, cuda itp.

Poza tym bardzo przydatna jest modlitwa w ję­zykach, kiedy jesteśmy zmęczeni, roztargnieni i nie jesteśmy w stanie modlić się w inny sposób, a także w trudnych chwilach naszego życia, w stanie depre­sji, przed ważnymi decyzjami.

W końcu możemy modlić się w językach za­wsze wtedy, kiedy chcemy wychwalać Pana, a nie znajdujemy odpowiednich słów. Taka modlitwa nie zastępuje innych form, ale przygotowuje do nich. Niektórzy kapłani stwierdzają niezwykłą jej skutecz­ność w przygotowaniach do Mszy św. albo przed odmawianiem Brewiarza. Św. Paweł zachęca nas do nieustannego korzystania z tego daru: „Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu!" (Ef 6,18). Jakaż może być skuteczniejsza modlitwa w Duchu niż ta, kiedy On sam modli się w nas i poprzez nas?

Czy można utracić dar języków?
Dar języków, w odróżenieniu od innych chary­zmatów, zostaje nam dany na zawsze, aby korzystać z niego nieustannie. Lecz gdy ktoś z niego nie ko­rzysta, powoli może dojść do sytuacji podobnej, jak z innymi językami obcymi. Przypomina wtedy talent zakopany w ziemi, który zbutwiał lub zardzewiał.

Śpiew w językach
Niektórzy razem z darem słów otrzymują dar śpiewu. Ogólnie biorąc, jest to zdolność wydobywa­nia prostej melodii o zabarwieniu orientalnym.
Jako dar jest on kompletny sam w sobie, ale i tu wymagana jest pewna współpraca.

DAR TŁUMACZENIA
„Jeśli więc ktoś korzysta z daru języków, niech się modli, aby potrafił to wytłumaczyć" (1 Kor 14,13).
„Gdyby nie było tłumacza, nie powinien mówić na zgromadzeniu" (1 Kor 14,28).

Tłumaczenie języków jest kolejnym darem Du­cha Świętego.
Polega na przekazywaniu wiadomości, jakie pra­gnie zakomunikować Duch Święty w językach. W pewnych momentach modlitwy jeden z obecnych może powiedzieć kilka niezrozumiałych zdań, które będą wiadomościami od Jezusa, obecnego zawsze wśród swego ludu, zebranego w Jego Imię.
Czasami może to zostać wyrażone poprzez śpiew w językach. Bywają to słowa skierowane do całej grupy, bądź też do kogokolwiek z zebranych. Oso­ba, która otrzymuje takie zadanie, czuje, że w jej usta kolejno wkładane są słowa jedno po drugim, to znaczy po wypowiedzeniu na głos pierwszego, na­suwa się następne i tak dalej. Umysł nie jest zupeł­nie z tym związany, a myśli są jakby gdzie indziej. Trzeba więc sporej dozy odwagi i ogromnej wiary, aby zdecydować się wypowiedzieć tylko jedno sło­wo, którym w danej chwili osoba ta dysponuje, bez jasności, co będzie dalej.
Po zakończeniu przekazywania wiadomości w językach, grupa powinna pozostać w absolutnej ciszy do momentu, w którym Duch zechce kogoś obdarować darem tłumaczenia.
To właśnie o przekazy w językach i ich tłuma­czenia miał niegdyś pretensje św. Paweł, pisząc do Koryntian: Jeżeli korzysta ktoś z daru języków, to niech mówią kolejno dwaj, najwyżej trzej, a jeden niech tłumaczy! Gdyby nie było tłumacza, nie powi­nien mówić na zgromadzeniu; niech zaś mówi sobie samemu i Bogu!" (1 Kor 14,27-28).
Dar tłumaczenia nie jest literackim przekładem wiadomości. Jest to zupełnie oddzielny dar, który nadaje sens całości, a nie tłumaczy poszczegól­nych słów.
Bywa tak nieraz, że sam przekaz trwa bardzo krótko, a jego tłumaczenie obejmuje znacznie wię­cej słów. To pierwsze bowiem wyrażane bywa nie­znanymi zwięzłymi słowami, a drugie wymaga od­powiedniego wyjaśnienia i naświetlenia.
Dar tłumaczenia może być dany tej samej oso­bie, która przekazywała wiadomość „w językach". Może być także udziałem innej osoby lub kilku osób.
Kto ten dar otrzyma, powinien mówić w pierw­szej osobie, w imieniu Jezusa, tak, jak przypuszczal­nie brzmiała wiadomość w Językach. Nie powinno się więc tak formułować wypowiedzi: „Pan mówi że..." i zamieszczać treści jakby to było opowiadanie przeżywane przez kogoś stojącego z boku. Lepiej jest zacząć w prosty sposób: „Te oto rzeczy mówi Pan..." i mówić tak, jakby sam Jezus przemawiał do wspólnoty w tym właśnie momencie. On nie chce, żeby opowiadać o Jego słowach z dystansu, ale chce mówić przez nas tak, jakby sam był wśród nas.
Czasem jest kilku tłumaczy i zdarzają się dziwne przypadki, kiedy jeden z nich nagle milknie i urywa nawet w połowie zdania, a drugi kontynuuje, po­czynając dokładnie od tego momentu, w którym skończył pierwszy.
Bywają też przypadki jeszcze dziwniejsze.
Zdarza się podczas wspólnych spotkań katoli­ków i protestantów, że ci ostatni otrzymują dar tłu­maczenia i przekazują informacje niezgodne zupełnie z ich teologią, jak na przykład hymny wychwala­jące dziewiczość Maryi, albo jej Niepokalane Poczę­cie. A więc dwa dary, które się wzajemnie uzupeł­niają: języki i ich tłumaczenie.
Jeśli ktoś korzysta z daru języków, niech się modli, aby potrafił to wytłumaczyć" (1 Kor 14,13).

DAR PROROCTWA
„... i będą prorokowali synowie wasi i córki wasze..." (Dz 2,17).
„ Troszczcie się o dary duchowe, szczególnie zaś o dar proroctwa" (1 Kor 14,1)

Proroctwo, to specjalna wiadomość z nieba.
To przekaz radości, światła, napomnienia, odwa­gi, pocieszenia i nadziei.
To promień słońca docierający do szarej ziemi. Deszcz zraszający wyschniętą i spękaną ziemię.
To głos samego Jezusa, który chce mówić do nas, oprócz tradycyjnych sposobów, także poprzez Ducha Świętego. Chce mówić nam o miłości Ojca. Chce nas zapewnić, że wciąż jest żywy i obecny pośród nas, że troszczy się o każdego i nie są mu obce nasze osobiste problemy.
Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść tego nie możecie. Gdy zaś przyj­dzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe" (J 16,12-13).
Jezus ma nam „wiele do powiedzenia", a Duch Święty ma za zadanie przekazać nam „to, co słyszy". Posługuje się przy tym ludźmi (niekoniecznie do­skonałymi, bo ważna jest wiadomość, a nie kanał transmisyjny). Podsuwa zatem słowa, które są zro­zumiałe dla wszystkich.
To jest właśnie Proroctwo: mówić w imieniu Boga, przesłać specjalną wiadomość wspólnocie od Pana; może to być wiadomość dla pojedynczej oso­by, a wszystko przy bezpośredniej inspiracji ze stro­ny Ducha Świętego.
W szerokim sensie każdy głos, który mówi nam o Bogu, może zostać nazwany proroctwem.
Tak więc może nim być głos wewnętrzny, głos sumienia, nauczanie Kościoła, głoszenie słowa Boże­go, lektury ascetyczne, duchowe konwersacje, dobre przykłady, upomnienia rodziców, przełożonych i inne.
To są głosy, dzięki którym Bóg dociera do nas. Głos Boży poprzez stworzenie Boże. Wszystko to ma więc pewien proroczy charakter.
Tu jednak mamy zamiar mówić o proroctwie w ścisłym sensie.
O specjalnych wiadomościach od Jezusa, prze­syłanych dzięki darom Ducha Świętego. Wiadomo­ściach ograniczonych, jeśli chodzi o treść przesłania, jak i liczbę słuchaczy.
Jest to jakby komunikowanie się o charakterze prywatnym, intymnym, osobowym.
Ogólnie biorąc, proroctwo weryfikowane jest podczas spotkań modlitewnych. Jeden z obecnych może poczuć w pewnym momencie potrzebę po­wiedzenia czegoś. Nie ma gotowej myśli w głowie, lecz tylko słowa, które przychodzą jedno po drugim. Mówi w pierwszej osobie głosem pewnym, bez lęku i bez ekscytacji. Może się zdarzyć, że w normalnych warunkach strach nie pozwoliłby tej osobie publicz­nie wydobyć z siebie żadnego słowa. Tu głos jest na pozór normalny, ale ton i siła wypowiedzi nie pasu­ją często do charakteru mówiącego.
Trudno jest opisać uczucia, których się doświad­cza, słysząc proroctwo dotyczące nas osobiście.
Serce bije i oddech wstrzymujemy, słysząc jak Jezus interesuje się nami i naszymi osobistymi pro­blemami.
Kilka miesięcy po moim „chrzcie w Duchu", podczas jednego ze spotkań modlitewnych, które akurat prowadziłem, usłyszałem długie proroctwo skierowane do mnie osobiście. Zadrżałem z radości. Jezus mówił o moim przeszłym życiu, o tym, co prze­żywam teraz, a także o mojej przyszłości. Było tam tyle szczegółów, że słuchałem zdumiony i zaskoczo­ny. Pan wspominał nawet, że bardzo mu było miłe czczenie przeze mnie Jego cudownego wizerunku jeszcze podczas mojego pobytu w seminarium. Pani, która wygłaszała to proroctwo wierszem i śpiewami, poznała mnie po raz pierwszy tego właśnie dnia i nic o mnie nie mogła wiedzieć...
Proroctwo może być dane w językach. Koniecz­na jest wtedy obecność tłumacza, o czym mówili­śmy już wcześniej.
Może jednak być nam dane w zwykłym języku, jakim mówi się w danym kraju.
W praktyce proroctwami nazywamy każdą wia­domość w językach, która podczas spotkań modli­tewnych zostanie przetłumaczona.
I tak jest naprawdę. Nie możemy jednak zapomi­nać, że mogą być proroctwa nie dane nam w językach.

Treść proroctwa
Najczęściej ludzie rozumieją pod słowem „pro­roctwo" przepowiadanie rzeczy przyszłych.
Tak, przewidywanie przyszłości stanowi część proroctwa, ale nie obejmuje całkowicie jego treści.
Prorokować, mówimy, to znaczy przemawiać w imieniu Boga, który ma tyle rzeczy do przekaza­nia swoim dzieciom, że nie ogranicza się tylko do informowania nas o przyszłych wydarzeniach.
Na ogół proroctwa, które słyszymy podczas spo­tkań modlitewnych, są to słowa dodające odwagi, napomnienia czy zapewnienia o ojcowskiej trosce ze strony Boga.
Tak rzeczywiście pojmował je też św. Paweł: „Ten zaś, kto prorokuje, mówi ku zbudowaniu ludzi, ku ich pokrzepieniu i pocieszę" (1 Kor 14,3).
Nieraz w proroctwie może być zawarty element ujawnienia wydarzeń przyszłych, ale cel pozostaje ten sam: dodać odwagi, nadziei, ufności. Pocieszyć i dać znak miłości.
Nigdy nie są to rozkazy. Nie ma miejsca narzu­canie woli. Są to, co najwyżej, delikatne upomnie­nia, a jeśli istotnie głównym celem byłoby naprowa­dzenie na inną drogę, odbywa się to w atmosferze ojcowskiej serdeczności. Nie ma nigdy słów przera­żających, deprymujących czy poniżających.
Jeśli ujawniana jest przyszłość, to odsłaniany jest tylko splot wydarzeń. Nie są natomiast narzucane pewne sposoby postępowania i reakcje na te przy­szłe wydarzenia.
Prorok Agabos przepowiedział, na przykład, skut­ki podróży św. Pawła do Jerozolimy. Mimo, że Apostoł wiedział o oczekującym go tam pojmaniu i prześlado­waniu i mimo namowy braci, nie zrezygnował prze­cież z podróży, którą przedsięwziął (Dz 21, 10-11).



Autentyczność proroctw
Św. Paweł upomina nas: „Ducha nie gaście, pro­roctwa nie lekceważcie! Wszystko badajcie, a co szla­chetne - zachowujcie!" (l Ts 5, 19-21).
Prawda graniczy zawsze z fałszem, toteż u boku autentycznego proroctwa mogą znaleźć się słowa nieprawdziwe.
Jakie są więc kryteria oceny czy proroctwo ma cechy autentyczności, czy nie?

Oto one w skrócie:
1 Powinno to zostać osądzone przez wspólnotę, której został dany przez Ducha Świętego dar ro­zeznawania:
„Prorocy niech przemawiają po dwóch albo po trzech, a inni niech to roztrząsają!" (1 Kor 14,29). „Na ustach dwóch albo trzech świadków zawi­śnie cała sprawa" (2 Kor 13,1).

2 W treści proroctwa powinny być elementy doda­jące odwagi, pocieszające, łagodnie napominają­ce, wlewające w serce nadzieje. Jeśli zaś proroc­two nie zawiera nic innego, jak tylko groźby, wyrzuty, przepowiedzenie kar, które zasiewają w duszach strach, przygnębienie, dezorientację itp., powinno zostać osądzone jako fałszywe.

3 Głównym celem powinna być chwała Boża. Wy­powiadane słowa powinny wypływać z obfito­ści miłości Bożej.
Tak więc szczery dar Ducha nie powinien mieć innych celów i innych motywów, jak wychwa­lanie Chrystusa i budowanie Jego Ciała Mistycz­nego.
Po tym można poznać proroctwo jako dar Du­cha Świętego i odróżnić bez wątpienia od prze­powiedni magów, astrologów, spirytystów, cza­rowników i innego rodzaju „cudotwórców". Dla takich osób proroctwo nie jest darem Ducha Świętego, ale zawodem, sposobem bycia, chę­cią zwrócenia na siebie uwagi. Przeciw takim fałszywym prorokom Jezus skie­rował jedne z najostrzejszych słów potępienia: „Wtedy oświadczę im: -Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!-" (Mt 7,23).
Zawsze byli na świecie fałszywi prorocy, ale je­szcze nigdy w takim stopniu jak obecnie nie szturmowali tak zaciekle budowli Bożych. Dziwną może się wydawać w świecie techniki ogromna popularność magów, przepowiadaczy przyszłości, wróżbitów, chiromantów i im podob­nych. Zapanowała w tej dziedzinie swoista moda. Miliony osób, które nie mają chwili czasu na prze­czytanie chociażby jednego wersetu Pisma Świę­tego, nie przepuszczają co rano okazji, by zapo­znać się z horoskopem na dany dzień, choć za­gadnięci wprost mówią, że w to nie wierzą. Lecz jeśli czytają każdego dnia, trudno wyobrazić so­bie, żeby zupełnie nie wierzyli, a idąc dalej, nie można wykluczyć wpływu, jaki te przepowiednie wywierają na ich życie i ich przyszłość. Co więc powiedzieć na temat tych wszystkich przepowiedni?
Jeśli nie są to czyste oszustwa, jeśli nie są to próby zbicia majątku na ludzkiej łatwowierności, jeśli nie są to próby manipulowania innymi, a w do­datku jeśli czasem naprawdę się spełniają - trze­ba poszukać wyjaśnienia naturalnego, zapytać na­ukowców, parapsychologów, a wreszcie spraw­dzić, czy nie pochodzą od złego ducha. Oto dlaczego mówimy, że prawdziwe proroc­two powinno być owocem miłości Bożej. W tym świetle jasne się stają słowa Chrystusa przeciw fałszywym prorokom, którzy, czasami nieświadomie, stają się narzędziem szatana i jako „dopuszczający się nieprawości" sieją zamiesza­nie i fałsz w duszach wielu osób.
Pewność, że proroctwo dotyczące przyszłości jest autentyczne, można osiągnąć dopiero wtedy, gdy zostanie spełnione, toteż trzeba podchodzić do przepowiedni z ostrożnością i pewną rezerwą.
Nie zaleca się zbyt szczegółowego analizowania poszczególnych słów, ale uchwycenie i zatrzy­manie się na sensie i znaczeniu podstawowym. Jeśli zdarzy się, że kilka nie znających się na­wzajem osób, w dodatku w zupełnie innym cza­sie, miejscu i okolicznościach, przepowie to samo przyszłe wydarzenie, to zanim przyszłość je po­twierdzi, można już proroctwo uznać za auten­tyczne.
Powracając do słów dotyczących mojej osoby, o których napisałem już wcześniej, to po dwóch latach od ich usłyszenia różne osoby i w róż­nych miejscach mi je potwierdziły. Chciałbym ponadto zaznaczyć, że duża część przepowie­dni dotyczących przyszłych wydarzeń spełniła się już w najdrobniejszych szczegółach. Można stąd wyciągnąć wniosek, że i pozostała część spełni się niebawem.

5 Treść konkretnego przekazu albo proroctwa w ogólności musi być zgodna z Pismem Świę­tym i nauczaniem Kościoła.
Jeśli tak by nie było, fałszywość jest ewidentna. Duch Święty nie może zaprzeczać sam sobie.

6 Ostatnie kryterium oceny autentyczności pro­roctw, to ich treści.
Informacje zawarte w proroctwach powinny kie­rować nas ku życiu nadprzyrodzonemu, rozwijać w nas życie Chrystusa, pogłębiać wzajemną mi­łość braterską, budować Mistyczne Ciało Pana itp. Jeżeli natomiast treść proroctwa pobudzi niezdro­wą ciekawość, wywoła falę chorobliwych pra­gnień, odwróci naszą uwagę od Boga - bez wąt­pienia będzie je można osądzić jako fałszywe.

Cel proroctw
Cele proroctw zostały ogólnie naszkicowane w Liście do Koryntian. Apostoł Paweł tak pisze: „Ten zaś, kto prorokuje, mówi ku zbudowaniu ludzi, ku ich pokrzepieniu i pocieszę" (1 Kor 14,3).
„Mówi ku zbudowaniu ludzi". Proroctwo jest więc dla dobra innych.
Prorok jest tylko instrumentem na tyle cennym, na ile sprawi, że głos Boga dotrze do człowieka.
„Ku zbudowaniu". Proroctwo jest potężnym środ­kiem pobudzającym i ożywiającym siły duchowe. Użyte słowa odpowiadają konkretnym okoliczno­ściom i potrzebom. „Kto zaś prorokuje, buduje Ko­ściół" (1 Kor 14,4).
„Ku pokrzepieniu". Proroctwo nie jest rozkazem. Jest zaproszeniem. Zaproszeniem osobistym, pouf­nym, wręcz intymnym. Nie może być m nie innej odpowiedzi, jak tylko wielka radość zapraszanego.
„Ku... pocieszę". Proroctwo wlewa w serca odwa­gę, dodaje ufności, roznieca nadzieje, napełnia po brzegi radością.
Są tam również elementy pouczające. „Możecie bowiem w ten sposób prorokować wszyscy, jeden po drugim, aby wszyscy byli pouczeni i podniesieni na duchu" (1 Kor 14,31).
W końcu proroctwo ma za cel przekonanie ko­goś, kto jest blisko nas, o tym, że Bóg jest realnie obecny pośród nas: „Gdy zaś wszyscy prorokują a wejdzie podczas tego jakiś poganin lub człowiek prosty, będzie przekonany przez wszystkich, osądzo­ny i jawne staną się tajniki jego serca; a tak, upadłszy na twarz, odda pokłon Bogu, oznajmiając, że praw­dziwie Bóg jest między wami" (1 Kor 14, 24-25).
Muszę wam wyznać, że byłem kiedyś świadkiem podobnej sceny. Pewnego dnia ujrzałem kapłana pa­dającego na kolana, gdy z ust protestanta usłyszał w trakcie proroctwa takie słowa: „Bądź szafarzem mo­ich sakramentów!...". Ów protestant powiedział w ten sposób o Sakramentach, chociaż ich nie uznaje!

Prorocy
Prorok jest doręczycielem wiadomości Bożych dla ludzi. Tajemniczą figurą, która żyje między ludź­mi, ale jest w ciągłym kontakcie z Wiecznością. Pro­rocy od niepamiętnych czasów związani byli nieroz-dzielnie z historią zbawienia. Za każdym razem, kie­dy Lud Boży tracił odwagę, doznawał poniżenia, zawracał z drogi Bożej, a nawet stawał się oporny wobec Bożych praw, potężny głos proroków przy­wracał utraconą ufność, radość i nadzieję. Stawał się gwarantem wierności Pana uczynionym wcześniej przyrzeczeniom.
Ideą przewodnią proroctw starotestamentowych był jednak przyszły Mesjasz. Stałą treścią wiadomo­ści przekazywanych ludziom od Ojca był Jego Syn umiłowany.
On to stał się nie jakimś prorokiem, ale PRORO­KIEM jedynym w swoim rodzaju. Wszyscy inni, ze Starego i Nowego Testamentu, obracali się wokół Niego. Ci, którzy Go poprzedzili na tym świecie, mieli za zadanie przygotować Jego przyjście. Ci, którzy działali po Nim, mieli przypominać Jego słowa.
W Starym Przymierzu Ojciec przez proroków mówił o Synu, w Nowym - Syn objawił nam Ojca i przemawiał w imieniu Ojca. „Wielokrotnie i na róż­ne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna. Jego to ustanowił dziedzicem wszystkich rzeczy, przez Niego też stworzył wszech­świat" (Hbr l, 1-2).
Zawsze jednak Duch Święty jest tym, który inspi­ruje przekazy wiadomości z nieba. Zarówno w aspek­cie nadziei na zbawienie, jak i korzystania z niego.
Antyczni prorocy byli ludźmi wyjątkowymi. Wyposażeni byli przez Boga w specjalny mandat do oświecania i pocieszania Ludu Bożego, a nieraz i do prowadzenia go. Ich misja miała charakter ciągły.
W Nowym Testamencie możemy wprawdzie odnaleźć proroków „z zawodu", to znaczy ludzi wy­branych dzięki powołaniu do tej specjalnej posługi -urzędu. Tak bowiem mówi św. Paweł: „I tak usta­nowił Bóg w Kościele najprzód apostołów, po wtóre proroków, po trzecie nauczycieli" (1 Kor 12,28).
A jednak u boku owego „urzędu proroka" był i jest także „dar proroctwa". O ile pierwszy dotyczył nielicznych, drugi dostępny jest wszystkim członkom Mistycznego Ciała, ponieważ każdy z nich bierze udział w misji prorockiej Chrystusa jako Głowy -może więc mówić w Jego imieniu. „...I będą proro­kowali synowie wasi i córki •wasze... nawet na nie­wolników i niewolnice moje wyleję w owych dniach Ducha mego, i będą prorokowali" (Dz 2,17-18).
Apostoł Paweł potwierdza: „Możecie bowiem w ten sposób prorokować wszyscy" (1 Kor 14,31).
A jeśli tak, to dlaczego nie dzisiaj?
Dziś, tak jak niegdyś, potrzebujemy •wszyscy nie­ustannego dodawania odwagi, co wzmocniłoby na­szą wiarę i pozwoliło zregenerować nasze wyczer­pane siły duchowe.
Także i dziś wiele wspólnot, jakby z trudem chwytających powietrze, czuje potrzebę ożywczego tchnienia Bożego, które w duchowe płuca wtłoczy życie. „Kościół - powiedział papież Paweł VI - po­trzebuje wiecznie trwających Zielonych Świąt. Po­trzebuje ognia w sercu, słów wypływających z ust i proroczego spojrzenia"4.

Wszystkim mieszkańcom ziemi wysuszonej i wypalonej, ludziom zniewolonym dobrobytem i własnymi sukcesami, dzisiejszemu człowiekowi zmęczonemu, rozczarowanemu i zrezygnowanemu, każdy chrześcijanin może i powinien oznajmić, że Chrystus żyje, że jest obecny wśród nas i blisko nas, że przygotowuje nieustannie nasze szczęście i stara się ulżyć naszym cierpieniom 5.



CHARYZMATY DZIEŁA, ks. Serafino Falvo


DAR UZDRAWIANIA
„Na chorych ręce Maść będą, i ci odzyskają zdrowie" (Mk 16,18).
„Idźcie i donieście Janowi to, coście widzieli i słyszeli: niewidomi wzrok odzyskują, chromi cho­dzą, trędowaci doznają oczyszczenia i głusi słyszą; umarli zmartwychwstają" (Łk 7,22).

„Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdro­wie!"
Konkretna obietnica Jezusa, której nigdy nie trak­towałem serio. Przez tyle lat byłem proboszczem, odwiedziłem setki chorych, ale przez myśl mi nie przyszło, że mogę ich uzdrowić przez nałożenie rąk.
Tyle razy czytałem owe słowa, ale byłem przy tym bardzo daleki od przypuszczenia, że mogą one dotyczyć także mnie. Nawet kiedy włączyłem się w Odnowę Charyzmatyczną i mówiono mi, że wśród grup modlitewnych bardzo często zdarzały się uzdrowienia, nie przekonywało mnie to. Kiedy wreszcie dane mi to było ujrzeć na własne oczy, nie mogłem dłużej wątpić.
Ośmielony tym, co robili inni wokół mnie, na­łożyłem i ja swoje ręce na pewną młodą kobietę, L.G., cierpiącą na białaczkę. Lekarze nie dawali jej więcej, niż dwa miesiące życia. Muszę przyznać, że podczas modlitwy nad nią poczułem jakby ogień ogarniający całe moje ciało. Coś, jakby wstrząs elek­tryczny przeniknął rnnie od stóp do głów. Jeszcze tego samego wieczora poczuła się lepiej.
Kilka dni po tym wydarzeniu lekarze stwierdzili całkowite wyzdrowienie.
Dziś jest zdrowa, czuje się dobrze i żyje szczę­śliwie na łonie rodziny.
Patrząc z dystansu trzech lat mogę stwierdzić, że widziałem już wiele podobnych dowodów po­twierdzających prawdziwość słów Chrystusa. Tak, On jest cały czas wierny swym obietnicom.
Warto zatem wejść nieco głębiej w to zagadnie­nie, aby umieć lepiej wykorzystać wspaniały chary­zmat uzdrawiania. Odkryć, być może, sekret, który przywróci uśmiech na twarzach i nadzieje w sercu wielu chorych, a przy tym objawi jak wielki i dobry jest nasz Pan.
Rozważając problem tak delikatny, tak zawoalowany licznymi tajemnicami, już na samym wstępie dobrze jest zastrzec się, że nasze argumenty nie będą miały charakteru aksjomatycznego; nie można więc ich absolutyzować żadną miarą i zbyt rygorystycznie podchodzić do wniosków, jakie będziemy wysnuwać.
Probierzem naszych obserwacji będzie, jak zwy­kle, Pismo Święte. Ono też będzie mogło rzucić pro­mień światła na ten problem, tak trudny do przenik­nięcia i tak tajemniczy.
W Ewangelii tkwi zaiste wiele mocy, która po­zwoli nam pomagać i pocieszać. W niej możemy odkryć źródło prawdziwej radości.
Zacznijmy więc od pytań: czym jest choroba i jakie są jej przyczyny?

Chorób nie zsyła Bóg
Wszyscy, dobrzy i źli, zwracają się do Boga w przypadku doświadczeniu choroby i nieszczęścia.
Źli obwiniają Boga. Bluźnią i przeklinają swój los.
Dobrzy wprawdzie nie złorzeczą, ale często przyj­mują choroby z rezygnacją, jakby były próbą przy­gotowaną przez Boga, albo wręcz darem Bożym.

Oto kilka stwierdzeń często spotykanych na ustach takich osób:
„Pan zesłał tę chorobę: niech stanie się Jego wola";
„Pan chciał mnie skarać zsyłając na mnie tę
chorobę";
„Pan pragnie, żebym odpokutowała za swoje
grzechy cierpiąc w ten sposób";
„Godzę się z tymi cierpieniami dla chwały Bożej";
„Pan zsyła choroby na dobrych ludzi";
„Choroba jest znakiem wybrania przez Boga";
„Choroby są błogosławieństwem Bożym".
Bardzo często więc Boga uważa się z przyczynę i sprawcę naszych cierpień.

Powiedzmy od razu, nie zwlekając, że jest to koncepcja błędna, jeśli nie nazwać jej wprost here­zją. Tego typu idee mają swe źródła w filozofii pla­tońskiej, stoickiej czy manichejskiej. Przeniknęły stam­tąd do chrześcijaństwa i mistycyzmu średniowiecz­nego, chociaż nie mają żadnych podstaw w nauce wypływającej ze Słowa Bożego. Bóg nie jest przy­czyną naszych chorób. Nie może nią być!
Choroby są złem, a żadne zło nie może od Nie­go pochodzić.
Wejdźmy do jakiejkolwiek rodziny, gdzie jest chory, zwłaszcza ktoś młody. Wszyscy: ojciec, mat­ka, bracia, siostry - wszyscy są pogrążeni w bólu... a Bóg miałby się z tego cieszyć?
Wejdźmy do jakiegokolwiek szpitala: lekarze, pielęgniarki dwoją się i troją aby ulżyć cierpieniom... a jedynie Pan nasz miałby być z tego zadowolony?
Nasze ciało jest dziełem, które wyszło z Jego rąk ostatniego dnia tworzenia. Jak mógłby czerpać ra­dość widząc jego zniszczenie?
Bóg jest Ojcem, który kocha swoje dzieci miło­ścią bez granic. A jak mógłby kochający Ojciec być szczęśliwy, wysyłając swoje dzieci do szpitala i wi­dząc je na łożu boleści?
Nie ma nawet jednego fragmentu w Piśmie Świę­tym, który mógłby sugerować, że choroby pocho­dzą od Boga.
W Starym Testamencie nie można wprawdzie jeszcze znaleźć dobrze rozwiniętej koncepcji Boga jako Ojca. Dominuje tam idea Boga - Prawodawcy, który karze i nagradza. Przestrzeganie Prawa zostaje nagrodzone obietnicą długiego i zdrowego życia, choroby natomiast uważane są za przykre efekty nie­wierności Prawu.

Oto przykład:
Jeśli wiernie słuchał będziesz głosu Pana, twe­go Boga, i będziesz wykonywał to, co jest słuszne w Jego oczach, jeśli będziesz dawał posłuch Jego przykazaniom i strzegł wszystkich Jego praw, to nie ukarzę Cię żadną z tych plag, jakie zesłałem na Egipt, bo Ja, Pan, chcę być twym lekarzem" (Wj 15,26).
I inny przykład: „Będziecie oddawać cześć Panu, Bogu waszemu, gdyż pobłogosławi twój chleb i twoją wodę. Oddalę od ciebie wszelką chorobę" (Wj 23,25).
O jednym ze zdobywców Ziemi Obiecanej, o imieniu Kaleb, tak mówi Pismo Święte: mając osiem­dziesiąt pięć lat był zdrowy, silny i zdolny do walki nie mniej, niż w wieku czterdziestu lat, a to dlatego, że poszedł drogą Pana i zgodnie z Jego wolą wykonał misję zleconą przez Mojżesza (Joz 14,10-11).
O samym Mojżeszu czytamy: „W chwili śmierci miał Mojżesz sto dwadzieścia lat, a wzrok jego nie był przyćmiony i siły go nie opuściły" (Pwt 34,7).
Psalmy pełne są obietnic długiego życia w szczę­ściu: „On twoje dni nasyca dobrami: odnawia się mło­dość twoja jak orła" (Ps 103,5).
Niektórzy utrzymują, że nie było Bogu miłe na­wet ofiarowywanie i zabijanie zwierząt. Dokładna analiza tekstów Starego Testamentu sugeruje, że poświęcanie byków, owiec i baranków nie było po­trzebne Bogu, ale wiązało się z mentalnością ówcze­snych ludzi, z przyzwyczajeniami egipskimi samego Mojżesza i z ogólnym tłem kultów pogańskich, z którego wyrastał hebrajski rytuał religijny.
(Patrz Ps 40,7 i 50, 8-23; l Sam 15,22; Iz 1,11 i 66,3; Jer 6,20 i 7,21; Oz 6,6 i 8,13; Mt 9,13 i 12,7; Hbr 10,5-6).
On jest Bogiem Życia i „wszystko co żyje, chwali Go", a nie to, co umiera. On woli „poświęcenia przy­noszące chwałę" bardziej niż zabijanie ofiarnych zwie­rząt. U Izajasza można odnaleźć już pierwsze zapo­wiedzi literackich opisów miłości Boga jako Ojca.
Jezus wyraził to wprost:
„Gdy którego z was syn poprosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre rady swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, który Go proszą" (Mt 7,9-11).
Czy pomiędzy owymi dobrymi rzeczami może zabraknąć zdrowia fizycznego?
Ojciec daje przecież dobre rzeczy swym dzie­ciom, a cierpienia nie są dobre. Nawet ci, którzy nazywają je błogosławieństwami Bożymi, idą szyb­ko do lekarza i biorą lekarstwa, a nie mówimy nig­dy, że leczenie jest przeciwne woli Bożej. Zmaganie się z cierpieniem nie jest przecież zmaganiem się z Bożym przeznaczeniem, ani tym bardziej z Boży­mi błogosławieństwami.
Nie można sobie wyobrazić kochającego ojca, który może uczynić swe dzieci szczęśliwymi, ale nie chce tego zrobić. Każdy ojciec jest naprawdę szczęśli­wy wtedy, kiedy jego dzieci są szczęśliwe wraz z nim.
Nasz Ojciec, Bóg, pragnie dać nam szczęście pełne, niczym nie zakłócone, najdoskonalsze z moż­liwych. Pragnie tego bardziej, niż my sami jesteśmy w stanie pragnąć.

Choroby mają swe źródło w grzechu i pocho­dzą od złego ducha.

Są one istotnie złem samym w sobie i jak każ­de zło mogą mieć źródło jedynie w słabości ludz­kiej, lub też mogą być wywoływane działaniem tego, który zło uczynił swym głównym celem, to znaczy szatana.
Całe zło jest konsekwencją grzechu pierwo­rodnego.
W pewnym sensie można powiedzieć, że czło­wiek nie był, dzięki łasce Bożej, przeznaczony do cierpień, chorób i śmierci. To grzech spowodował utratę tej możliwości i poddał człowieka działaniu sił przeciwnych zdrowiu i szczęściu: wpływom sa­mego szatana.
Jezus nazwał go »władcą tego świata« J 12,31 i 14,30), ponieważ w wyniku grzechu pierworodne­go nabył on pewną moc panowania nad stworzenia­mi Bożymi i wykorzystuje od czasu do czasu swą władzę przeciw nam.
Nawet jeśli dziś widzimy naturalne przyczyny niektórych chorób, ich praprzyczyna sięga, w odle­głych czasach, grzechu pierworodnego, a więc i tu szatan ma swój udział.
Niektóre choroby spowodowane mogą być grze­chem osobistym.
Nie chcemy przez to powiedzieć, że każdemu grzechowi ludzkiemu odpowiada jakaś konkretna choroba, ani tym bardziej, że choroby są tym po­ważniejsze, im cięższy był grzech chorego.
Jednakże nie budzi wątpliwości fakt, iż niektóre choroby mają swe źródło w niemoralnym sposobie życia. Kto, na przykład, nie zna straszliwych efek­tów wolnej miłości i narkotyków (choroby wene­ryczne i AIDS)? Kto nie słyszał o smutnych statysty­kach zgonów spowodowanych paleniem? Mówi się coraz więcej o zgubnych skutkach nadmiernego je­dzenia, nie mówiąc o nadużyciach alkoholu.
Również w tych wszystkich przypadkach praprzy­czyną jest zły duch, a wszelkie odchylenia i dewiacje są niczym innym, jak zatrutym owocem, śmiertelnym skutkiem pierwszego grzechu ludzkości.
Sam Jezus nieraz pokazywał związek między grzechem a chorobami, dając w ten sposób do zro­zumienia, że grzechy osobiste mogą powodować utrzymywanie się choroby. Paralitykowi, którego spuszczono przez dach do pomieszczenia, w którym nauczał, powiedział najpierw te słowa: „Odpuszcza­ją ci się twoje grzechy" (Łk 5,20).
Innemu choremu, którego spotkał w pobliżu sadzawki Betesda, po przywróceniu mu zdrowia za­lecił: „Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło" J 5,14).
Paweł Apostoł uświadamia Koryntian, że ich nie­właściwe zachowanie podczas spotkań eucharystycz­nych powoduje choroby i śmierć: „Kto bowiem spoży­wa i pije nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was słabych i chorych i wielu też umarło" (l Kor 11,29-39).
Inne choroby są konsekwencją cudzych grzechów.
Któż mógłby zaprzeczyć, że istnieją wady dzie­dziczne? Kto nie przekonał się jeszcze, że niektóre wady i nieuporządkowane życie moralne jednego pokolenia odbija się na zdrowiu przyszłych pokoleń?
Także oprócz niepodważalnych praw dziedzi­czenia chorób i zła, musimy być świadomi społecz­nych oddziaływań, które powodują, że zarówno dobro, jak i zło jednego członka wspólnoty nie może pozostać bez wpływu na pozostałych członków.
Są wreszcie takie choroby, które możemy uznać za efekt bezpośredniego oddziaływania demonów. Są to przypadki zagnieżdżenia się złego ducha w ciele ofiary. Jest kilka takich przykładów w Ewangelii, gdzie głusi i ślepi odzyskiwali utracone zmysły po uwolnie­niu ich przez Jezusa z obecności diabła: „Oto przy­prowadzono Mu niemowę opętanego. Po wyrzuce­niu złego ducha odzyskał mowę" (Mt 9,32-33)-
„Raz wyrzucał złego ducha u tego, który był nie­my. A gdy zły duch wyszedł, niemy zaczął mówić" (Łk 11,14).
Można wysunąć tylko jeden wniosek: wszystkie choroby, a więc i wszelkie dolegliwości fizyczne mają w sposób pośredni lub bezpośredni związek z szata­nem, który poprzez grzech pierworodny oddziaływu-je na człowieka i pragnie nad nim zapanować. Nie Bóg więc, lecz diabeł czerpie radość z ludzkiego bólu i nieszczęścia, jakie wynikają z chorób i śmierci.
Uzdrowienia dokonane przez Jezusa On sam nazwał „dziełami Bożymi", „sprawami Boga", jak na­pisane jest w Ewangelii Jana Q 9,3), natomiast cho­roby są bezsprzecznie dziełami i sprawami szatana.

Bóg uwalnia nas od chorób
Obietnica odkupienia, dana po grzechu pierwo­rodnym, obejmuje zapowiedź uwolnienia od wszy­stkich konsekwencji wywołanych przez ten grzech.
Na wszystkie problemy zrodzone z owego fatal­nego upadku Bóg Ojciec odpowiada Wcieleniem swego Słowa.
Apostoł Jan mówi w swym liście, że: „Syn Boży objawił się po to, aby zniszczyć dzieła diabła" (l J 3,8).
Wobec tych dzieł, które objawiają się w duszy kolejnymi grzechami, a w ciele różnymi dolegliwo­ściami i chorobami, Ojciec posłał Syna, aby Ten uwolnił całego człowieka nie tylko ze skutków, ale spod panowania szatana.
Zły duch poniósł całkowitą klęskę, tak jak wcze­śniej cieszył się całkowitym zwycięstwem.

Jezus Chrystus przyszedł, aby uwolnić nas od wszelkich ułomności i chorób
Przyszedł On, aby dokonać nowego stworzenia, gdzie nie ma nawet odrobiny miejsca dla szatana.
Przyszedł, aby uwolnić nas od wszelkich chorób: od tych duchowych, wziąwszy na siebie nasze grze­chy i od tych fizycznych, dźwigając nasze boleści. „Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał na­sze boleści" (Iz 53,4), jak prorokował Izajasz.
Św. Mateusz widzi spełnienie tego proroctwa właśnie wtedy, gdy Jezus uzdrawiał chorych: „On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Tak oto spełniło się słowo proroka Izaja-sza: »On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby." (Mt 8, 16-17).
Tak więc, jeśli uwolnieni jesteśmy z jarzma grze­chu, ponieważ „Pan zwalił na Niego winy nas wszy­stkich" (Iz 53,6), tak też jesteśmy uwolnieni od do­legliwości fizycznych od momentu, gdy „On wziął je na siebie". Jeśli więc nie ma już w nas grzechu, ponieważ Jezus sam stał się naszym grzechem, tak samo choroby nie mają prawa przebywać w nas od momentu, kiedy On weźmie je w swoje posiadanie.
Jezus jest twórcą nowego porządku i nowego człowieka. W pierwszym Adamie znaleźliśmy śmierć duszy i ciała; w nowym Adamie powinna zostać odzyskana cała pełnia życia, cała obfitość życia, cała doskonałość życia bez chorób i śmierci.
Kiedy Słowo przybrało ludzkie ciało, uwolniło ciała spod władzy szatana, odnawiając w nich nie­śmiertelność.
Obniżylibyśmy rangę zwycięstwa Chrystusa nad szatanem, jeśli ograniczylibyśmy je tylko do dziedzi­ny ducha ludzkiego.
Chrystus przyszedł by tworzyć nowy świat. Nowe stworzenie wyszło wraz z Nim z grobu w czasie Wielkiej Nocy: „Oto przybytek Boga z ludźmi: i za­mieszka wraz z nimi i będą oni Jego ludem", a On będzie „BOGIEM Z NIMI". I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły.
I rzekł Zasiadający na tronie: „Oto czynię wszy­stko nowe" (Ap 21, 3-5).
A my jesteśmy zanurzeni w ten nowy świat. Nie są to rzeczy, które przyjdą, ale te, które już przyszły. Św. Paweł mówi, że nowe stworzenie stało się już w nas, jeśli jesteśmy w Chrystusie: Jeśli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe" (2 Kor 5,17).
Kiedy duch ponownie ożywił ciało Chrystusa w grobie, dał życie jednocześnie całemu Ciału Mi­stycznemu: „A jeżeli mieszka w nas duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa Jezusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszczącego się w was swego Ducha" (Rz 8,11).
W oryginalnym tekście słowo „śmiertelne" wy­rażone jest greckim słowem „thneta" co oznacza, „pod­dane śmierci".
Nie chodzi więc tu o martwe ciała, które pew­nego dnia zostaną wskrzeszone, ale o ciała, które teraz, jako poddane śmierci, otrzymują nowe życie i są ożywiane każdej chwili przez Ducha.
Jeżeli tworzymy jedno ciało z Chrystusem, to dzięki temu, że jedno życie ożywia zarówno głowę jak i członki.
„Tak więc, gdy cierpi jeden członek", pisze Apo­stoł Paweł, „współcierpią wszystkie inne członki; podob­nie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszano­wanie, współweselą się ws2ystkie członki" (l Kor 12,26).
Teraz Chrystus doznaje chwały, a więc wszystkie członki Ciała Mistycznego uczestniczą w Jego chwale.
Hebrajczycy nie pojmowali duszy i ciała ludzkie­go jako odrębnych elementów, jak to czynimy dzisiaj.
Mesjasz, którego oczekiwali, miał być wyzwoli­cielem całego człowieka, i tak się też stało. Człowie­ka nie rozdzielonego sztucznie na owe dwa elemen­ty. I taki właśnie Jezus daje nam się poznać już od pierwszych dni swojej działalności apostolskiej.
Co Jezus czynił spotykając na swej drodze cho­rych?
Uzdrawiał wszystkich tych, którzy pojawiali się przed nim: uzdrawiał na drogach, w domach, w sy­nagogach, uzdrawiał ich na odległość, jeśli proszo­no go z wiarą.
Połowę treści zawartych na kartach Ewangelii Synoptycznych stanowią opisy uzdrowień.
Wielokrotnie mogliśmy słyszeć, jak poprzez owe cuda Jezus pragnął okazać swą boskość i swój mesjanizm. Po części odniosło to skutek.
Wielu spośród tłumów otaczających Jezusa mówiło w ten sposób: „Czy Mesjasz, kiedy przyjdzie, uczyni więcej znaków, niż On uczynił?" (J 7,31).
Nie mógł to być jednak główny motyw; prze­cież lekarz nie obchodzi swych chorych tylko po to, by pokazać wszystkim swą biegłość zawodową.
Jezus zachowywał się w takich sytuacjach jak prawdziwy lekarz. Skromny lekarz. Nieraz prosił, by uzdrowieni nie mówili o tym nikomu.
Dla Jezusa uzdrowienia nie stanowiły jakiegoś ozdobnego dodatku upiększającego jego misję. On sam nie nazywał ich cudami, to jest wydarzeniami nadzwyczajnymi, wyjątkowymi, ale „dziełami Boży­mi", i normalnymi „sprawami Bożymi", stanowiący­mi rdzeń Jego misji zbawczej.
Pragnę dodać jeszcze, że na ogół panuje ten­dencja traktowania uzdrowień jako wydarzeń symbolicznych, gdzie pod maską niedomagań fizycznych Jezus widział nasze niedostatki duchowe.
Obecnie, nie wykluczając całkowicie sensu ale­gorycznego, nie możemy nie podkreślić ich aspektu fizycznego. Były to uzdrowienia w sferze życia bio­logicznego: ślepi widzieli, chromi chodzili, trędowa­ci zostali oczyszczeni.
Wysłańcom Jana Chrzciciela, którzy pytali Go, czy rzeczywiście jest Mesjaszem, Jezus zademonstro­wał uzdrowienia chorych ciał a nie dusz: „Niewido­mi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci do­znają oczyszczenia i głusi słyszą; umarli zmartwy­chwstają..." (Łk 7,20-22).
Czyż nie były to więc najważniejsze dzieła, aby przekonać wątpiących, że On jest tym, którego ocze­kiwali?
Jak Jezus zachowywał się wobec chorych? Żad­nemu z tych, którzy zwrócili się do Niego z prośbą o uzdrowienie, nie powiedział: „Musisz pogodzić się z twoją chorobą, bo jest to błogosławieństwo Boże i dowód wybrania ciebie przez Ojca". Uzdrawiał na­tomiast wszystkich, uważając ich ułomności za zło, które należy usunąć.
Nie odnajdujemy w Ewangeliach żadnego śla­du przekonywania kogokolwiek z chorych, aby traktowali swoje cierpienia jako wolę Bożą. Jezus nie powiedział nigdy: „Musisz cierpieć dla chwały Bożej!"
Mówił natomiast, że uzdrowienia, których do­konywał, przyczyniają się do powiększenia chwały Ojca.
Stojąc przed niewiadomym od urodzenia, tak odpowiedział na pytanie Apostołów: „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże" - i dodał: „Potrzeba nam pełnić dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień..." Q 9,3-4).
Dziełem Boga nie było kalectwo owego żebra­ka, ale jego uzdrowienie. W ten sposób Jezus wy­pełnił misję powierzoną Mu przez Ojca, aby Ojciec doznał chwały „dopóki jest dzień".
Inny przykład, to paralityk z Kafarnaum, który nie wielbił Boga w chwili spuszczania go na łożu z dachu, ale kiedy wstał ze swego łoża: „I natych­miast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu wielbiąc Boga" (Łk 5,25). A wraz z nim wychwalali Boga również świadkowie tego wydarzenia: „Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: "Przedziwne rze­czy widzieliśmy dzisiaj-" (Łk 5,26).
Ostatnie potwierdzenie odnajdujemy w opisie choroby i śmierci Łazarza. Kiedy Jezus dowiedział się o tym, powiedział, że „choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą" (J 11,4).
Chwałą Bożą nie była choroba, ale to, co nastą­piło po niej.
I rzeczywiście, siostrze zmarłego, Marcie, po­wtórzył: „Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwie­rzysz, ujrzysz chwałę Bożą?" (J 11,40).
Marta nie ujrzała chwały Bożej w czasie choro­by brata, ale wtedy, kiedy wyszedł on żywy ze swe­go grobu.

Niektóre spostrzeżenia

1. Czy Jezus nie powiedział: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje"(Mk 8,34)?

Nie wydaje się, żeby w tym tekście chodziło o cierpienia wynikające ze złego stanu zdrowia. Ra­czej o te, które uczniowie, wierni nauczaniu swego Mistrza, znosili ze strony innych ludzi, to znaczy: prześladowania, dyskryminacje, najróżniejsze ataki, a tak­że rozczarowania, gorzkie słowa, ciężar codziennych obowiązków, poświęcanie każdej minuty życia na ołtarzu spełniania woli Bożej. Ich suma stanowiła do­prawdy krzyż każdego prawdziwego apostoła.
Jezus zaprasza nas do „wzięcia go", jak czegoś, co nie tkwi w nas, ale jest niejako na zewnątrz; do „noszenia go", „co dnia" (Łk 9,23). Mogą to być kło­poty wynikające z ciągłych spięć i przykrych kon­taktów z innymi. Są to raczę] powszechne problemy codzienne, a nie choroby czy ułomności, które mają charakter wyjątkowy.
Wiele razy Jezus gloryfikuje wyraźnie poświę­cenia i cierpienia tego właśnie rodzaju: „Błogosła­wieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszy­stko złe na was" (Mt 5,11).

2. Choroby są pożyteczne, gdyż pozwalają odpoku­tować za nasze grzechy.

Twierdzimy raczej, że najlepszym zadośćuczy­nieniem jest miłość.
Nie można przeczytać w żadnym fragmencie Nowego Testamentu, że Jezus czy Apostołowie żą­dali od pokutujących grzeszników jakichś kar i umar­twień cielesnych. Domagali się natomiast radykalnej przemiany życia, zmiany mentalności, szczerego na­wrócenia serca (metanoia).
Nawróconej grzesznicy odpuszczone zostały licz­ne grzechy, „ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje" (Łk 7,47).

Szawłowi, od niedawna nawróconemu, Jezus przepowiada wiele cierpień, to znaczy ataków na niego, prześladowań, niezrozumienia, trudów i nie­bezpieczeństw... dla Jego imienia, ale nie z powodu chorób.
Św. Paweł nie mógł być człowiekiem słabym i chorowitym, jak niektórzy może go sobie wyobra­żają. Apostoł czyniący takie rzeczy jak on, podróżują­cy z jednego do drugiego krańca ówczesnego Impe­rium Rzymskiego, przebiegający niezmordowanie trasy z jednego do drugiego miasta, płynący z jednego po­rtu do drugiego, nie mógł być nieustannie nękany problemami zdrowia. Słynny „oścień dla ciała", bar­dzo to prawdopodobne, nie był cierpieniem fizycz­nym, ale raczej ciągłym i upokarzającym oporem, z jakim się spotykał ze strony Żydów i ich zwolenni­ków, gdziekolwiek przebywał. To stanowiło rzeczy­wiście pewien środek zaradczy przeciw pokusie py­chy, w jaką mogłoby go wbić posiadanie tak licznych i niezwykłych charyzmatów (2 Kor 12,5-7). W tym właśnie kontekście Apostoł wychwala swoje słabości, wymieniając je wyraźnie: obelgi, niedostatki, prześla­dowania i uciski z powodu Chrystusa (2 Kor 12,10).

3- Choroby, nawet jeśli Bóg ich nie chce, są jednak smutną rzeczywistością naszego dnia powszedniego.

Tak, grzech jest bolesną rzeczywistością naszego życia codziennego, choć Bóg tego nie pragnie. On przez jakiś czas to toleruje, ale przyzwolenie na istnienie cze­goś nie oznacza akceptacji, ani tym bardziej pogodze­nia się z tym.Bóg nie chce aby grzech był w nas.
Podobnie jest z chorobami i cierpieniami fizycz­nymi. Bóg je toleruje, ale nie chce, żeby opanowy­wały nasze ciała. Tak jak grzech niszczy w nas życie i ducha Bożego, tak i choroby niszczą arcydzieło Bożego stworzenia - dzieło Bożych rąk.
Zarówno grzech, jak i choroby, to dwa przeja­wy zła, które nie będą miały prawa objawiać się w nowym stworzeniu, ponieważ obydwa mają te same korzenie: zło.
Ze swej strony Bóg uczynił wszystko, żeby zło wykreślić z historii świata, ale teraz pozostało jeszcze sporo do zrobienia z naszej strony.

4. Jeśli nawet choroby nie są zsyłane przez Boga, to służą Mu do upominania grzeszników, do wzywa­nia do nawrócenia.

Z pewnością, nawet kochający ojciec może użyć bardziej drastycznych środków, jeśli pełne miłości nawoływania okazują się nieskuteczne. Choroba może rzeczywiście służyć upomnieniu. Może prze­rwać życie prowadzone wbrew planom Bożym. Może stać się dzwonkiem alarmowym w przypadkach, gdy inne sposoby opamiętania się zawodzą.
W naszym przypadku nie możemy zapominać, że jeżeli nawet Ojciec Niebieski „chłoszcze swoje dzieci", to kocha je ogromnie, mimo licznych grze­chów. Jego serce płacze nie mniej, niż serce tego, kto jest doświadczany chorobą i jeśli Bóg ucieka się do tego ostatecznego środka, nie może się doczekać jeśli tylko Jego syn lub córka opamiętają się.
Kiedy grzesznik uzna swoją winę, kiedy cierpi z tego powodu i postanawia nie grzeszyć więcej, roz­poczyna się nowe życie. Jeśli syn marnotrawny po­wróci do domu, skruszony i upokorzony, nie ma powodu, by go napominać, ani tym bardziej karać. Po tym, jak Ojciec przyodzieje go w luksusowe sza­ty, czyż chciałby go wtedy wychłostać? Tak więc, potwierdzając taką właśnie pouczającą rolę chorób, musimy stwierdzić, że po osiągnięciu swego celu, nie mają żadnych podstaw, żeby dalej nas nękać.

Co powiedzieć na to, że tylu świętych doświadczanych było przez długie i straszne nieraz cierpienia, bądź ze zrządzenia Bożego, bądź też były to ofiary ponoszone na rzecz innych?

Trzeba na koniec stwierdzić, że ból, zarówno moralny jak i fizyczny, w pewnych okolicznościach naszego ziemskiego bytowania może mieć pewien walor pozytywny: pogłębić w sercu pokorę w obliczu Boga, pomóc oderwać się od własnego „ego" i przy­wiązania do rzeczy stworzonych, umożliwić oczy­szczenie miłości.
Sam Jezus zalecał swym uczniom nie tylko mo­dlitwę, ale i post, aby dokonać uwolnienia od nie­których diabolicznych obsesji: „Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą i postem" (Mk 9,29). Jedno­czymy się więc z ogromem cierpień Odkupiciela w akcie najczystszej miłości do Ojca, aktualizując w nas samych i w innych „braki udręk Chrystusa" (Koi 1,24).
Inną rzeczą jest jednak przyznanie, że w pew­nych ściśle określonych sytuacjach, uzasadnionych psychologicznie i egzystencjalnie, cierpienia mogą być użyteczne i pozytywne, co uwzględnia mądry Boży plan, a inną uznanie, że wszystkie choroby i cierpienia, są same w sobie dobrem, co mogłoby hamować próby pozbycia się ich i uwolnienia czło­wieka spod ich wpływu.
Bóg stworzył nas do życia i do radości. Nic więc nie ogranicza naszych dążeń w tym kierunku, o ile nie naruszają one Bożego planu i nie przekreślają miłości Boga i bliźniego. Możemy więc użyć wszel­kich środków będących do naszej dyspozycji, aby dopełnić szczęścia przewidzianego w niezgłębionych planach Najwyższego.

Jezus uzdrawia nadal
Uzdrawia wciąż, tak jak niegdyś, bo „On się obar­czył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze bole­ści", jak mówi prorok Izajasz.
Oznacza to, że przejął cierpienia i boleści wszy­stkich ludzi. Tak, jak wziął na siebie grzechy całej ludzkości, tak też uczynił z chorobami i ułomno­ściami.
Ileż razy słyszymy, gdy ktoś mówi: „Tak było w czasach Chrystusa!".
Jakby chodziło o postać, historyczną wprawdzie, ale zamkniętą na kartach kronik opisujących dawne cudowne wydarzenia. Tak, jakby chodziło o wzru­szające wprawdzie, ale minione już wspomnienia.
A przecież każdy czas jest czasem Jezusa. On jest z nami zawsze, jak nam obiecał: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świa­ta" (Mt 28,20).
I wciąż jest ten sam, pragnący, jak kiedyś, le­czyć i uzdrawiać poranione dusze i ciała. Już w Sta­rym Testamencie wyobrażano Go sobie jako Leka­rza ludzkości.
Kiedy ukąszenia węży dziesiątkowały naród wybrany, Bóg rzeki do Mojżesza, aby wywyższył miedzianego węża w taki sposób, aby każdy, kto go ujrzy, został uleczony.
Teraz zaś osoba Chrystusa i jego realna obecność wśród nas ma moc uzdrawiania wszystkich, którzy skierują się ku Niemu, zwrócą na Niego swój wzrok, i to nie tylko w sensie duchowym. Hebrajczycy gi­nęli od jadu prawdziwych węży, patrząc więc na Mojżeszowego węża doznawali równie realnych uzdrowień swego ciała.
Apostołowie rozumieli dobrze, że ich Mistrz nie kończy swej misji uzdrawiania wraz ze wstą­pieniem do nieba, ale pragnie ją kontynuować po­przez nich właśnie i przez innych aż do skończenia świata.
Już kiedy wysłał ich po raz pierwszy, aby głosili królestwo Boże, wyposażył ich w odpowiednią moc charyzmatyczną: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszaj­cie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzaj­cie złe duchy" (Mt 10,8).
Pełną świadomość otrzymania tej samej mocy, co ich Mistrz, uzyskali Apostołowie w dniu Zielo­nych Świąt. Odtąd zaczęli czynić z niej użytek: „Nie mam srebra ani złota - powiedział Piotr - ale co mam, to Ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarej-czyka, chodź!" (Dz 3,6).
I podniósł się człowiek chromy od urodzenia, żebrzący przy bramie świątyni zwanej Piękną.
Nie były to już pojedyncze przypadki, ale praw­dziwy początek ery uzdrowień w Kościele Chrystu­sowym; nawet sam tylko cień Piotra leczył chorych (patrz Dz 5,15).
Podobnie działo się z Filipem w Samarii: „Z wielu bowiem opętanych wychodziły z donośnym krzy­kiem duchy nieczyste, wielu też sparaliżowanych i chromych zostało uzdrowionych. Wielka radość za­panowała w tym mieście" (Dz 8,7-8).
Nie tylko Apostołowie, ale i zwykli wierzący dokonywali uzdrowień.
Św. Paweł wspomina bowiem ten charyzmat wśród tych, które były rozpowszechnione wśród mieszkańców Koryntu wyznających Chrystusa (l Kor 12,9).
Tuż przed wstąpieniem do nieba Jezus mówił o tym darze w taki sposób, jakby miał on dotyczyć wszystkich wierzących: „Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie" (Mk 16,17).
Tak więc dar uzdrawiania stanowi drogocenną perłę do dyspozycji całego Ciała Mistycznego. Ist­niejący wprawdzie zawsze w łonie Kościoła, jednak z biegiem czasu uważany za dar zarezerwowany dla uprzywilejowanych, z reguły wyniesionych na ołta­rze świętych. A przecież Jezus nie użył słowa „świę­ci", ale „ci, którzy uwierzą... na chorych ręce kłaść będą".
Dziś, gdy w Kościele świta nowa era charyzma­tyczna, dzięki Bogu dar uzdrawiania staje się coraz powszechniejszy. Wierzymy, że jest to jakby jutrzen­ka, nieśmiałe początki. Kościół jutra ujrzy cuda je­szcze większe.

W jaki sposób Jezus leczy nasze choroby?
Powiedzieliśmy, że Jezus przybył, żeby leczyć wszelkie nasze choroby: zranienia psychiczne, nie­domagania fizyczne i cierpienia duchowe. Choroby duszy, ciała i umysłu.
Choroby duchowe leczy poprzez sakramenty.
Choroby ciała i umysłu leczy trzema sposobami:
1. poprzez lekarzy i lekarstwa,
2. bezpośrednio,
3. poprzez sakramenty.
Na kartach tej książki zajmować się będziemy leczeniem cierpień fizycznych i psychicznych. Roz­patrzymy więc kolejno poszczególne z trzech wy­mienionych powyżej sposobów uzdrawiającego dzia­łania Jezusa.

1. Środki naturalne będące do naszej dyspozycji, a więc lekarze i lekarstwa.
Budzi to zawsze mój sprzeciw, jeśli słyszę takie oto słowa: „Chrystus zaczyna swe dzieło tam, gdzie kończą je lekarze", albo: „Kiedy lekarze ziemscy nie mogą już zbyt wiele zrobić, nie pozostaje nic inne­go, jak prosić o pomoc Lekarza Niebieskiego". Tak, jakby były to dwa różne zawody. Dwie różniące się specjalności: ta od przypadków zwykłych i prostych, i tamta od skomplikowanych i beznadziejnych. Tak, jakby było dwóch lekarzy. Kiedy jeden wychodzi, bo nie może pomóc, przychodzi następny. A każdy z nich działa jakby w innym sektorze, tak, że się wzajemnie nie znają.
A przecież lekarz jest tylko jeden: Jezus Chry­stus. Największy i jedyny Lekarz, w pełnym tego słowa znaczeniu. Zesłany przez Ojca, aby stanął przy łożu cierpiącej ludzkości.
Inni lekarze i lekarstwa, to instrumenty w Jego rękach.
„Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało", mówi Jan Ewangelista Q 1,3). Wszyst­ko, co zostało stworzone, a więc kosmos, ziemia, minerały, rośliny, zioła, wszystko to jest celowe i w nieskończonej mądrości Bożej zawiera również środki przeciwdziałające naszym chorobom.
Lekarstwa z apteki, nawet jeśli odpowiednio spreparowane i opakowane przez człowieka, zawie­rają elementy natury stworzonej przez Niego.
To On jest sprawcą powołań do tego trudnego zawodu, wymagającego tylu poświęceń i wyrzeczeń - zawodu lekarza. On też zsyła natchnienie tym, którzy szukają w królestwie ziół i minerałów nowych właściwości leczniczych. Dodaje sił wszystkim, którzy wydzierają śmierci coraz to nowe ciała znękanych chorobą sióstr i braci.
Nie mówimy już więc o lekarstwach i lekarzach z jednej strony i o Chrystusie uzdrawiającym z dru­giej, ale wyłącznie o Jezusie, który uzdrawia nas środ­kami przez siebie stworzonymi.

2. Bezpośrednie uzdrowienie przez Jezusa, bez użycia lekarstw i lekarzy.
Jest to druga z omawianych możliwości, najbar­dziej nas interesująca ze względu na to, że taka wła­śnie osobista interwencja Boża nazywana jest chary­zmatem uzdrawiania.
Chcielibyśmy krzyczeć o tym na głos wszyst­kim braciom wierzącym w Chrystusa, że On jest wciąż żywy, jest wśród nas i gorąco pragnie uwol­nić nas od brzemienia chorób, nie mniej niż od grzechów.
Chcielibyśmy przekonać wielu katolików, którzy miesiącami i latami są nękani różnymi dolegliwo­ściami, że Jezus jest gotów ich uzdrowić, nawet jeśli choroby są poważne i nieuleczalne.
Jeśli On w tamtych dniach uzdrowił tych, którzy z wiarą zwrócili się do Niego, czemu nie miałby uczy­nić dziś tego samego?
Ale, niestety, dzisiejszym chorym brakuje wiary. Wierzą ślepo tylko medycynie. Ku niej kieruje się pierwszą myśl kiedy ktoś poczuje się źle. W niej pokłada się największe nadzieje.
Czasem pokonuje się tysiące kilometrów i płaci ogromne sumy aby dostać się pod opiekę jakiegoś słynnego specjalisty. Wydaje się to naturalne. Dla­czego nie pomyśleć o tym, że blisko przy łóżku jest inny Specjalista, który może zrobić to samo szybciej
i lepiej?
Tak, o Nim też się myśli, ale kiedy? Gdy wszyst­kie inne środki zawodzą!
Teraz dany jest nam czas, aby lepiej się przyj­rzeć owemu drogocennemu darowi, jaki Jezus skła­da w nasze ręce.
Możemy z radością przyjmować każdy nowy „cud" techniki i medycyny, ale nie możemy zapo­minać, że jeszcze większe cuda może sprawiać na­sza wiara.
„Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, boja idę do Ojca" (J 14,12).

3- Jezus leczy nasze data również dzięki sakra­mentom.
Nam, przywykłym uważać sakramenty za sie­dem kanałów łaski Bożej karmiącej nasze dusze, nie jest łatwo przyjąć, że mogą one przychodzić z po­mocą również naszemu ciału.
Taki jednak wniosek wypływa ze słów Jezusa: ,Ja przyszedłem po to, aby mieli życie i mieli je w obfitości" Q 10,10).
Jeśli przyniósł nam pełnię życia, to znaczy życie pełne i doskonałe.Nie może ono pominąć żadnej sfery naszego jestestwa.
Jezus wprawdzie nie wyjaśnia dokładniej, o ja­kim życiu mówi, ale słowa „życie" i „obfitość" obej­mują całość - życie nadprzyrodzone i życie biolo­giczne.
Dziś takie kompletne życie, życie w obfitości, dawane jest nam poprzez sakramenty. One to, jak siedem rzek wypływających z odwiecznych źródeł wody żywej, nie ograniczają się do nawodnienia jed­nego tylko rodzaju pól. Płyną, aby zanurzyć w sobie całego człowieka, jako istotę nie rozdzieloną na ka­wałki, zintegrowaną w swej substancji.

Trudno sobie wyobrazić łąkę zalaną wezbraną rzeką, aby po części była sucha, a po części mokra.
Zagadnienie to jest na tyle istotne, że wymaga szczegółowego rozpatrzenia. Ograniczymy się z ko­nieczności do rzeczy najważniejszych, omawiając jednakże osobno poszczególne sakramenty. Trochę to będzie przypominać pobieżne przeglądanie sied­miu osobnych książek, które, zaledwie zaczniemy zgłębiać, zostawiamy, aby zajrzeć do następnej.

1. Chrzest

Już w pierwszym sakramencie otrzymujemy peł­nię życia.
Jako z Nim razem pogrzebani w chrzcie, w któ­rym też razem zostaliście wskrzeszeni przez wiarę w moc Boga, który Go wskrzesił" (Koi 2,12).
„Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzy­śmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezu­sa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani, po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie - jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca" (Rz 6,3-4).
Wskrzeszeni do nowego życia wraz z Chrystu­sem, jesteśmy już zwycięzcami, wraz z Nim, wszyst­kich konsekwencji grzechu: „To wiedzcie, że dla zni­szczenia grzesznego ciała dawny nasz człowiek zo­stał razem z Nim ukrzyżowany po to, byśmy już wię­cej nie byli w niewoli grzechu" (Rz 6,6).
Jeśli nie jesteśmy już niewolnikami grzechu, to zrozumiałe jest, że zostają oddalone od nas również konsekwencje zła, wśród których są właśnie cierpie­nia i choroby.
Poprzez chrzest stajemy się dziećmi Bożymi, spadkobiercami i dziedzicami Ojcowskich dóbr. Wśród tych dóbr, które możemy uważać za nasze, nie może zabraknąć zdrowia fizycznego, niezbędne­go do życia w nowym wymiarze, aby być godnymi synowstwa Bożego.
Wraz z chrztem włączamy się w Ciało Mistyczne, to jest w to samo ciało Chrystusa, które jest już zmar­twychwstałe i uwielbione. Trudno sobie wyobrazić, żeby nasze ciała nie odczuły efektów tego nowego życia.
Chrzest identyfikuje nas z Chrystusem: „Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus" (Gal 2,20). Tak więc nie powinno w nas pozostać nic ze starego Adama, ani z przekleństw i plag, które spadły na nie­go. Nie powinno być miejsca na choroby i cierpienia.
Chrzest czyni z nas świątynię Boga. Jego taber­nakulum. Trzy Osoby Boże przybywają, aby w nas zamieszkać. Zwłaszcza Duch Święty przychodzi speł­nić podwójną misję: wskrzesić nas z Chrystusem do nowego życia i ożywiać nieustannie, to znaczy da­wać każdego dnia jakby zastrzyk nowego życia do naszych ciał, poddanych jeszcze śmierci i jej wysłan­nikom - chorobom.
Chrzest, przekreślając w nas prawo grzechu i da­jąc nam pełnię boskiego życia, tworzy z nas nowego człowieka, takiego, jaki wyszedł z rąk Stwórcy zanim poznał co to znaczy wina i konsekwencja grzechu.

2. Bierzmowanie

W bierzmowaniu następuje nowe wylanie Du­cha Świętego, który wyposaża nas w swe cudowne dary.
Dary owe przeznaczone są między innymi do przeciwstawiania się szatanowi. Usiłuje on wciąż na nowo odrodzić swe królestwo w nas, królestwo grze­chu, który sprowadza na nas choroby i śmierć.
Dlatego też Duch jest nam dany jako siła do pokonania szatana i budowania w nas królestwa Bożego.


3. Eucharystia

W Eucharystii ciało samego Chrystusa wchodzi w bezpośredni kontakt z naszym ciałem,
Eliasz wskrzesił syna pewnej wdowy z Sarepty kładąc się trzykrotnie na nieżywym ciele (l Krl 17,21).
W ten sam sposób wskrzesił chłopca Elizeusz, kiedy gościł w Szunem (2 Krl 4,34).
Jezus dokonywał uzdrowień dotknięciem rąk.
Kobieta cierpiąca na krwotok została uleczona dotykając frędzli Jego płaszcza.
Podobnie za pośrednictwem chust i przepasek noszonych przez Pawła i średniowiecznych relikwi świętych zostały dokonane cuda. Czy dziś kontakt z ciałem Chrystusa, ciałem prawdziwym, realnym, miałby posiadać mniejszą moc?
To tylko od nas zależy, czy będziemy traktować Eucharystię wyłącznie jako pokarm duchowy, czy również dostrzeżemy jej uzdrawiający wpływ na na­sze fizyczne ciało.
Tuż przed komunią powtarzamy przecież te same słowa, które powiedział niegdyś setnik z Kafarnaum: „Powiedz tylko słowo, a mój sługa będzie uzdrowio­ny". Powtarzamy te słowa podczas każdej Mszy świę­tej, ale myślimy o uzdrowieniu wyłącznie duchowym, podczas gdy setnik miał na myśli fizyczną pomoc umierającemu młodemu człowiekowi. Różne prze­kłady w różnych językach nie oddają pełnego sensu tych słów, który oobejmuje duszę i ciało. W języku włoskim mówi się: „... a będę zbawiony". [Po pol­sku: „a będzie uzdrowiona dusza moja" - przypis tłumacza]. Najbliższa oryginałowi wydaje się formu­ła angielska: „...and I shall be healed", co oznacza: „...a ja będę uzdrowiony". Kieruje to naszą uwagę ku pełnemu uzdrowieniu całego człowieka.
Można powiedzieć, że dzisiejsi chorzy znajdują się w lepszej sytuacji niż mieszkańcy Galilei w czasach Chrystusa, bo mają znacznie większe możliwości kontaktu z ciałem Mistrza z Nazaretu.
Wśród grup charyzmatycznych jest już kilka świadectw uzdrowienia podczas Eucharystii i pod­czas przyjmowania Komunii Świętej. Jedno z takich zdarzeń przytrafiło się mnie kilka miesięcy temu.
Po wstępnych wyjaśnieniach, jakimi z wami podzieliłem się na kartach tej książki, a wtedy uczy­niłem to w formie homilii, poprosiłem chorych obe­cnych na Eucharystii, aby prosili Jezusa o uzdrowie­nie w momencie przyjmowania Komunii Świętej. Pewien człowiek, od lat mający tak silne bóle w ko­lanach, że nie mógł chodzić dłużej niż przez kilka zaledwie minut, tym razem przyszedł do mnie wie­czorem promieniejąc z radości. Powiedział, że został uzdrowiony właśnie po przyjęciu Komunii Świętej i może chodzić bez trudności przez cały dzień.
Powinniśmy inaczej spojrzeć na Eucharystię i oczekiwać nie tylko uzdrowień duszy, ale i takich przypadków, jak powyżej opisany.
Zwłaszcza kapłani powinni wyjaśniać chorym, że przyjmowana przez nich Komunia Święta, to nie tylko bilet do wieczności i Chleb jako wiatyk na podróż w nieznane, ale jest to spotkanie z najwięk­szym Lekarzem Specjalistą, jaki istnieje w niebie i na ziemi.
Celebracja eucharystyczna może czasem przy­pominać spotkanie chorych z Bożym Lekarzem, jak to zdarzyło się niegdyś w domu Piotra.

4. Sakrament Pojednania

Jest to doprawdy sakrament uzdrowienia w ca­łym tego słowa znaczeniu.
Przy jego pomocy Jezus uzdrawia nieustannie całego człowieka: uwalniając duszę z grzechu, a cia­ło z konsekwencji grzechu.
W tym sakramencie Jezus mówi: „Odpuszczają Ci się twoje grzechy", ale warto też pamiętać o sło­wach: „Weź swoje łoże i idź do domu".
Grzechy i choroby powiązane są często, two­rząc parę: przyczyna - skutek.
Tak, na przykład, nienawiść chowana głęboko w sercu, uraza, chęć zemsty, zawiść, zazdrość, gniew, oprócz tego, że stanowią grzechy duszy, mogą być źródłem trucizn sączących się do wnętrza naszego ciała.
Sakrament Pojednania usuwa źródło tych tru­cizn z duszy, dając na nowo pokój, radość, miłość, łagodność i dobroć. Pomaga to ciału zachować zdro­wie, młodość i żywotność.
Sakrament ten może leczyć ponadto zranienia psychiczne i urazy z czasu młodości. O tym będzie­my jeszcze wspominać na kartach tej książki.
Wiele pozostaje jeszcze w tej dziedzinie pięk­nych rzeczy do odkrycia i opisania, czego nie zdoła­łem uczynić obecnie.

5. Sakrament chorych

Niegdyś, pod nazwą „Ostatnie namaszczenie" sa­krament ten nierozerwalnie wiązał się ze śmiercią. Wiele z tego klimatu towarzyszy mu do dziś, a prze­cież jest to sakrament życia.
Św. Jakub nie mówi o umierających, kiedy za­chęca nas do udzielania go: „Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modli­twa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem: Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone" (Jk 5, 13-15).
A więc sakrament zalecany do leczenia duszy i ciała.
Nowy ryt rzymski uwzględnia już obydwa te aspekty.

6. Kapłaństwo

Kapłan jest kontynuatorem misji Chrystusa, a więc tak jak i On ma moc uzdrawiania całego człowieka, bez ograniczeń dotyczących tylko sfery duchowej.
Będąc szafarzem sakramentów, daje ludziom pełnię życia potrzebnego do budowania nowego człowieka, wolnego od wszelkiego rodzaju zniewo­leń duchowych, moralnych i fizycznych.
Nie jest on tylko lekarzem dusz, ale całego czło­wieka, odrodzonego do nowego życia wraz z Chry­stusem. Jest lekarzem, który ma tę moc, co Chrystus i daje Go światu odradzającemu się do nowego życia.

7. Małżeństwo

Rodzice, współpracując z Bogiem w tworzeniu życia, mają również obowiązek dbania o to życie.
Kiedy zdrowie jednego z członków rodziny jest w niebezpieczeństwie, przejmują oni to samo zada­nie współpracowników Chrystusa, jak to miało miej­sce w czasie poczynania nowego życia. Powinni więc prosić w modlitwie o nieustannie trwający cud życia tam, gdzie jest ono zagrożone.
Kto bardziej niż rodzice ma prawo i autorytet, aby modlić się nad chorymi ciałami synów i córek? Pan, który pewnego dnia zaakceptował ich jako współpracowników, dając życie nowemu istnieniu, teraz nie może przecież zignorować ich prośby
0 szczęśliwy przebieg życia już się toczącego.
Łaska płynąca z sakramentu nie może nie obej­mować tego rodzaju opieki nad dziećmi.
Tak więc opisane wyżej siedem kanałów łaski Bożej stanowi również źródło zdrowia fizycznego. Powinniśmy nieustannie być świadomi tego, że mamy je wciąż do dyspozycji.

Jak modlić się o uzdrowienie

Zajmowaliśmy się do tej pory darem uzdrawia­nia z pozycji jego Dawcy. Teraz, w drugiej części rozważań, zajmiemy się aspektem otrzymywania i wykorzystywania tego daru. Będzie to więc część praktyczna, omawiająca rolę, jaką odgrywa człowiek. Wspomnieliśmy już bowiem, że Pan pragnie nas uzdrawiać, ale oczekuje też współpracy.
Dar uzdrawiania jest rzeczywistym darem Du­cha, ale nie działa tak, jak automat wprawiany w ruch naciśnięciem guzika. Wtedy jednym ruchem ręki opróżnilibyśmy wszystkie szpitale, jednak Jezus tego nie uczynił. Nie zlikwidował wszystkich wiosek trę­dowatych w Palestynie.
Są pewne warunki, które muszą być spełnione, a zależą one od nas. Powiedzmy też od razu, że owe warunki nie są ściśle znormalizowane i jednakowe dla wszystkich. Duch nie daje się ujarzmić technice i często nas zaskakuje rewolucyjnością rozwiązań.
Sam Jezus, uzdrawiając, nie stosował zawsze tych samych metod.
Dobrze jest jednak poznać jakie warunki należy spełnić, aby przystąpić do modlitwy o uzdrowienie.
Trzeba tu uwzględnić zarówno wymagania sta­wiane choremu, jak i tym, którzy się o uzdrowienie modlą.

A. Warunki do spełnienia ze strony chorego

1. Chory przede wszystkim powinien pragnąć uzdro­wienia.
Stwierdzenie to wydaje się oczywiste, ale są prze­cież chorzy, którzy żadną miarą nie chcą uwierzyć w możliwość odzyskania zdrowia i dokonali swoi­stego zawieszenia broni w konfrontacji ze swoją cho­robą. Bywają ludzie pogodzeni, przekonani o nieu­chronności losu, jaki ich spotkał, szczególnie wtedy, gdy z ust lekarzy usłyszeli opinię o nieuleczalności ich stanu.
Chory powinien być przekonany, że Jezus chce go uleczyć, jeśli on sam o to poprosi, nawet jeśli choroba umyka wszelkim próbom ujarzmienia jej.

2. Chory powinien sam prosić Jezusa o uzdrowienie.
Powiedzieliśmy już, że Jezus, chociaż mógł, nie uzdrowił wszystkich chorych przebywających wów­czas w wioskach i miasteczkach palestyńskich na tra­sie Jego wędrówek. Uzdrowił natomiast tych, którzy go o to poprosili.
A więc trzeba prosić.
Nie wystarczy powiedzieć: „Przecież On wie, że jestem chory... jeśli chce mnie uleczyć...".
Z pewnością wie, ale pragnie, byśmy Go o to poprosili.
Chce, żebyśmy spełnili naszą część zadania, idąc i prosząc Go, jak chorzy z Ewangelii, którzy odwiedzili Go w domu Piotra; którzy biegli za nim; którzy krzyczeli o swym bólu; którzy przedzierali się przez tłum, żeby choć dotknąć kraju Jego szaty; którzy kazali się spuszczać na dół przez otwór w dachu.
Wielu dzisiejszych chorych nie jest uzdrowionych, gdyż nie chce udać się do Niego z pokorą, by pokazać swoje rany. Nie wierzą w opiekę i zainteresowanie się ich osobistymi problemami ze strony Boga.
Gdy dostrzegą pierwsze symptomy choroby, zaraz myśli ich biegną ku lekarzom specjalistom, dobrym lekarstwom, słynnym szpitalom, a nie Jezu­sowi Chrystusowi. O Nim też pomyślą, z pewnością, gdy wszystko ich zawiedzie. A przecież do Jezusa powinniśmy się zwracać nawet w przypadkach bła­hych. Nawet wtedy, kiedy zażywamy tabletkę od bólu głowy. Wtedy, kiedy połykamy witaminy i leki wzmacniajce. Do Niego i tylko do Niego powinni­śmy zwrócić się z prośbą o uzdrowienie nawet wte­dy, gdy miałoby się to dokonać za pośrednictwem lekarzy i pigułek.

Trzeba w tym miejscu wyjaśnić: czy mamy od razu prosić Jezusa o bezpośrednie uzdrowienie, bez udziału medycyny?
Odpowiemy: ogólną zasadą jest użycie ogólnie dostępnych środków, które Pan daje nam do dyspo­zycji. W przypadkach trudnej ich dostępności, albo nieskuteczności, możemy prosić o bezpośrednią in­terwencję. Powtarzam jednak, w każdym przypadku prawdziwym uzdrowicielem jest Jezus. O Nim trze­ba pamiętać i do niego się zwracać zarówno o uzdro­wienia bezpośrednie, jak i pośrednie.

3- Chory powinien prosić o to z wiarą.
Wiara jest jednym z najważniejszych warunków i tego zawsze domagał się Jezus od chorych, którzy się do niego zwracali prosząc o uzdrowienie.
Kiedy wrócił do Nazaretu, pomiędzy ludźmi, wśród których przeżył trzydzieści lat swego życia, nie dokonał prawie nic, bo wątpili w Niego: „I nie­wiele zdziałał tam cudów, z powodu ich niedowiar­stwa" (Mt 13,58). Św. Marek mówi o tym dobitnie: „I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu" (Mk 6,5-6).
Jezus chciał więc to uczynić, ale „nie mógł". Nie znalazł osób odpowiednio przygotowanych.
Setnikowi natomiast rzekł: „Idź, niech ci się sta­nie jak uwierzyłeś" (Mt 8,13).
Dwom niewidomym powiedział podobnie: „We­dług wiary waszej niech wam się stanie!" (Mt 9,29).
Do kobiety cierpiącej na krwotok: „Córko, two­ja wiara cię ocaliła" (Mk 5,34).
A więc trzeba prosić z wiarą...
„Prosić z wiarą" oznacza: posiadać absolutną pewność, bez cienia "wątpliwości, że uzdrowienie zostanie dokonane.
Wiara taka wyklucza wszelką chwiejność, wszel­kie zakłopotanie, wszelką obawę. Modlić się trzeba nie tylko z nadzieją, że Pan spełni prośbę, ale z pew­nością, że prośba już została wysłuchana.
Tego rodzaju pewność może wypływać z faktu, że każda choroba potencjalnie już została uzdrowio­na na Kalwarii, tak jak każdy grzech tego samego dnia został obmyty w krwi Chrystusowej.
Musimy w tym miejscu zwrócić uwagę, żeby nie doszło do nieporozumienia. Otóż nie możemy ulec wrażeniu, że to nasza wiara, sama w sobie, dokona­ła samego uzdrowienia. Nie można też oczekiwać, że jeśli wiarę mamy, wyzdrowienie musi nastąpić automatycznie, a jeśli nie nastąpiło, nie można wy­ciągnąć wniosków, że wiara była niedoskonała.
Wiara jest wprawdzie warunkiem koniecznym, musi być doskonała, ale gdy czujemy, że taka nie jest, możemy modlić się o jej wzrost. Możemy krzy­czeć, jak ojciec opętanego epileptyka: „Wierzę, za­radź memu niedowiarstwu" (Mk 9,24).
Ale zarazem wiara nie jest warunkiem jedynym. Mogą wystąpić inne okoliczności przeszkadzające zaistnieniu daru uzdrawiania. Tylko Bóg w swej mądrości i dobroci nieskończonej może być naj­wyższym Sędzią: trzeba zawsze zdać się na Jego nieprzeniknione zamiary i plany. Czy więc, jeśli się modlimy, powinniśmy zawsze dodać Jeśli to jest wolą Bożą?" Innymi słowy, czy powinniśmy tak się modlić: „Panie, uzdrów mnie z tej choroby, lub uzdrów tego chorego, jeśli jest to zgodne z Twoją wolą"? Jezus nie stawiał takiego warunku, kiedy sam uzdrawiał.
Wiedział jaka była wola Boża w stosunku do chorych!
Przed grobem Łazarza powiedział: „Ojcze, dzię­kuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz" (J 11,41).
Przecież Ojciec wysłał Go z tą właśnie spec­jalną misją - byłoby więc bezużyteczne powtarzać za każdym razem: „jeśli to jest Twoją wolą"! Ktoś mógłby w tym miejscu zgłosić swe zastrzeżenia: czyż Jezus sam nie powiedział w Ogrodzie Oliw­nym: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!" (Łk 22,42)?
Ta sytuacja jest jednak zupełnie inna niż w przy­padku uzdrowień.
Przeżywając trwogę konania w Getsemani, Je­zus czuł, że zbliżająca się męka wchodzi w sposób absolutny w plan odkupienia ludzkości. Szukając pocieszenia w rozmowie z Ojcem, zdał się całkowi­cie na Jego najwyższą wolę.
W przypadku uzdrowień prosimy o to, co Bóg może i chce uczynić. Wiemy o tym dobrze, jakie są Jego zamiary: ,Ja, Pan, chcę być twym lekarzem" (Wj 15,26); „On leczy wszystkie twe niemoce" (Ps 103,3); „Oddalę od ciebie wszelką chorobę" (Wj 23,25).
Z tych to powodów nie jest właściwe stawianie jakichkolwiek warunków naszej prośbie o uzdro­wienie.

4. Chory powinien modlić się o to z łagodnością i pogodą ducha, a nie wśród tez i jęków.
Uczymy się od dzieci, które przychodzą do ojca wyrażając swe prośby z prostotą i naturalnością. Wynika to z ufności, że dobra ojcowskie im się nale­żą. Nie rzucają się do nóg z płaczem, niczym nie­wolnicy albo żebracy. Należymy przecież do rodzi­ny Bożej, toteż idziemy do Ojca z radością, przed­stawiając nasze życzenia w atmosferze pogodnego zaufania.
„Błogosław, duszo moja, Pana, i całe moje wnę­trze - święte imię Jego!
Błogosław, duszo moja, Pana, i nie zapominaj o wszystkich Jego dobrodziejstwach! Od odpuszcza wszystkie twoje winy,On leczy wszystkie twe niemoce ... Odnawia się młodość twoja jak orła"
(Ps 103, 1-5).
Prosić z radością i weselem. Śpiewać hymny pochwalne i dziękczynne, jakby uzdrowienie już się dokonało.
Ponadto, w czasie modlitw, z ufnością i optymi­zmem w sercu, powinien chory spróbować stwo­rzyć w wyobraźni obraz samego siebie takiego, ja­kim chciałby być.
Powinien ujrzeć siebie zdrowym, wolnym i szczęśliwym bez swej choroby. Ujrzeć się uzdrowionym, tryskającym radością pod dotknięciem rąk Jezusa, który mówi: „Chcę tego, bądź uzdrowiony!"
Kiedy cierpienia nasilają się, lub stan pogarsza się w inny sposób, nie trzeba przestawać, lecz nadal wychwalać Pana śpiewając „Alleluja" i dziękować za dokonane uzdrowienie.

5. Usunąć inne ewentualne przeszkody.
Bardzo ważnym warunkiem uzdrowienia jest usunięcie przeszkód blokujących Bożą interwencję.
Mogą to być grzechy śmiertelne jeszcze nie wy­znane, lub takie, za które nie przepraszaliśmy i nie prosiliśmy o ich przebaczenie; uporczywa niechęć do przebaczenia innym; intensywne odczucie nie­nawiści lub urazy do kogoś; chęć zemsty itp.
Inną poważną przeszkodą może być brak goto­wości przemiany życia po odzyskaniu zdrowia, albo zbyt słabe pragnienie zmiany na lepsze.
Św. Paweł mówi przecież: „Ciało nie jest dla roz­pusty, lecz dla Pana, a Pan dla ciała" (l Kor 6,13), a niektórzy chcieliby mieć ciało zdrowe, żeby po­wrócić do grzesznego życia. Oczekują cudu, a nie cudownego Boga. Uzdrowienie nie jest celem samym w sobie, ale ma służyć celom wyższym: nawróceniu i uwolnieniu całkowitemu człowieka spod panowania szatana.
Czasem trudno zdecydowanie stwierdzić, czy ktoś ma dostateczne pragnienie wyrwania się ze sta­nu śmierci duchowej. Jest to może jedną z ważniej­szych przyczyn braku uzdrowienia. Bóg nie chce w takim przypadku dawać do ręki narzędzia, które mogłoby zostać użyte przeciw Niemu, a użytkowni­ka doprowadzić do wiecznej ruiny. Z tych to powo­dów najlepiej uzdrowienie poprzedzić szczerym ak­tem skruchy i nawrócenia.

B. Warunki do spełnienia przez tych, którzy modlą się nad chorymi

Charyzmat uzdrowienia przeznaczony jest zarówno dla pojedynczych osób, jak i dla wspólnot. Ła­twiej jednak spotkać go we wspólnocie, toteż, jeśli to możliwe, lepiej gdy nad chorym modli się o uzdrowienie kilka osób.
Jeśli ktoś zostanie poproszony o taką modlitwę, nie może wymawiać się brakiem odpowiedniego charyzmatu. Jak już powiedzieliśmy na wstępie, cha­ryzmaty mogą być dane w momencie, gdy pojawia się konkretna potrzeba.
Modlitwa nad chorym jest obowiązkiem, tak jak odwiedzanie i pocieszanie. Jeśli ktoś szuka prete­kstu, by tego uniknąć, nawet jeśli zwyczajnie czuje strach, obawiając się braku skuteczności swojej mo­dlitwy, to trudno spodziewać się pozytywnych owo­ców, chociaż nie są one całkowicie wykluczone. Sytuacja przypominać będzie wtedy postępowanie lekarza, który nie spieszy na wezwanie, bo nie jest pewien, czy uda mu się chorego wyleczyć.
A teraz spójrzmy, w jaki sposób należy się modlić o uzdrowienie.

1. Przede wszystkim dokonać przygotowania modlitewnego.
Poprosić Pana, by zechciał użyć nas jako narzę­dzi dzięki którym objawia się Boża chwała. Modlić się przez dłuższy czas, śpiewając hymny pochwal­ne, wygłaszając modlitwy, zwłaszcza korzystając z daru języków.

2. Prosić Ducha Świętego o dar rozeznania.
Tak jak lekarz zaczyna od diagnozy, a potem przepisuje lekarstwa, tak i my przed modlitwą o uzdrowienie powinniśmy prosić Ducha Świętego o światło rozeznania, by zgłębić naturę, przyczynę choroby i plan Boży w stosunku do osoby, nad którą się modlimy. Trzeba bowiem konkretnie wiedzieć o co się modlić.
Kiedyś zostałem poproszony o modlitwę nad pewną starszą panią chorą na raka. Powiedziałem krewnym tej osoby stojącym wokół łóżka, abyśmy wspólnie poprosili Pana o uświadomienie nas o co mamy się modlić. Otworzyliśmy Pismo Święte na przypadkowej stronie i odczytaliśmy takie oto sło­wa: „Ojcze, chcę, aby także ci, których mi dałeś, byli ze mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją..." Q 17,24). Stało się ewidentne, że powinniśmy modlić się raczej o uzdrowienie du­chowe, niż fizyczne. Po kilku minutach chora prze­stała narzekać i promieniejąc z radości zaczęła śpiewać Panu hymny pochwalne, wprawiając w osłu­pienie pielęgniarki i lekarzy. Trwało to kilka dni, aż wydała ostatnie tchnienie, pogodna i szczęśli­wa. Nikt nie słyszał już od niej nawet najmniejszego narzekania.

3. Przygotować chorego.
Jeśli tylko możliwe, trzeba zorganizować czas na przygotowanie chorego. Stworzyć mu warunki do przeżycia pojednania, odczucia skruchy, pomóc pogłębić jego wiarę. Stosować możemy wszystkie te środki, o których już mówiliśmy. Ważne jest niezwy­kle pouczenie, które jest skuteczną drogą przygoto­wującą uzdrowienie. Dzięki naszym słowom chory otwiera się na łaskę i miłość Bożą. Przyjmuje Jezusa jako swojego Pana i Wybawiciela. Niekiedy pozwala mu to zerwać z dawnymi grzechami, co stanowi już element uzdrowienia duchowego i jest wspaniałym wstępem do uzdrowienia fizycznego.
A jeśli to nie jest możliwe? Jeśli chory stracił świadomość, albo nie jest na tyle sprawny psychicz­nie, by poddać się odnowie duchowej?
Powinniśmy mimo to modlić się. Powinniśmy prosić Pana o uzdrowienie bez wstępnego poucza­nia. Prosić o uzdrowienie jako objawienie się mocy Bożej i chwały, a zwłaszcza nieskończonej miłości ojcowskiej ku swoim dzieciom - takim, jakimi są.
Powtórzmy jednak: jeśli tylko można, trzeba uczynić wszystko, aby doprowadzić chorego do od­powiedniego stanu ducha. By żałował za zło, które­go się dopuścił w swoim życiu i przede wszystkim oczyścił swe serce z nienawiści, a umysł ze wszyst­kich złych myśli.

4. Nałożyć ręce na chorego.
Nie jest to gest nieodzowny, ale ważny. Sam Jezus uzdrawiał nakładając swe ręce na chorych, a teraz nam to zaleca: „Na chorych ręce kłaść będą..." (Mk 16,18).
Niektórzy czują, jak długo mają modlić się nad chorym, po wewnętrznych objawach. Bywają przypadki odczuwanego ciepła, albo wyładowań elektrycznych poprzez nałożone ręce. Inni w momencie uzdrawiania odczuwają wyjątkową, ogromną miłość, a jeszcze inni bezgraniczne współczucie w stosunku do chorego.
Bywają takie odczuwalne znaki, ale nie oznacza to, że muszą one zawsze występować. Nawet jeśli ich nie ma, nie powinno się odstępować od modlitwy o uzdrowienie.

5. Modlić się prostymi i spontanicznie nasuwającymi się słowami.
Nakładając ręce na chorego, powinno się mo­dlić w prostych słowach, prosząc Jezusa, aby był wier­ny swym obietnicom.
Dobrze jest prosić Ojca o uzdrowienie w imię Jezusa: „Aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje" Q 15,16).
Można też prosić bezpośrednio Jezusa: „A o co­kolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię" (J 14,13). Trzeba tylko prosić z wiarą, że uzdrowienie już się dokonuje: „Wszystko, o co w modlitwie prosi­cie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie" (Mk 11,24).
„Módlcie się jeden za drugiego, byście odzyska­li zdrowie" (Jk 5,16). Kiedy ten, kto się modli, otrzy­ma objawioną informację o dokonującym się uzdro­wieniu i ma co do tego absolutną pewność, używa słów w trybie rozkazującym: „Bądź uzdrowiony w imię Jezusa Chrystusa". Tak uczynił Piotr z chro­mym u bramy świątyni: „W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!" (Dz 3,6).
Czy można modlić się za chorego, który jest daleko?
Z pewnością. Dla Pana nie istnieje żadna duża odległość.
Istnieje zwyczaj nakładania rąk na osobę, która zwraca się do nas z prośbą o uzdrowienie kogoś innego, a która ma zazwyczaj kontakt przyjacielski lub powiązana jest z chorym więzami rodzinnymi.
Po poproszeniu w prostych słowach o uzdro­wienie nie zapominajmy o modlitwie w językach, która stanowi szczególną formułę, ponieważ słowa podpowiada sam Duch Święty.

6. Modlić się z pogodą ducha.
Ważne jest, by modląc się nad chorym, zacho­wywać spokój i pogodę ducha. Nie powinniśmy dać się opanowywać emocjom i niezdrowemu pobudze­niu, a szczególne nie powinno być w nas lęku o to, czy zaraza ujrzymy efekt.
Powinniśmy wykrzesać z siebie całą możliwą wiarę, jak już o tym wspominaliśmy, ale jednocześnie zdobyć się na pewien dystans wobec wydarzeń, których jesteśmy świadkami. Chodzi o to, abyśmy nie skupiali zbytniej uwagi na rezultatach uzdrowienia.
Spełniwszy swój obowiązek, pozostawmy spo­kojnie Panu Jego część. Uzdrowienie jest sprawą bardziej Jego niż naszą i tylko On wie najlepiej kie­dy, jak i kogo uzdrowić.
Nasza rola kończy się, kiedy powiemy Panu, jak siostry Łazarza: „Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz" (J 11,3).

Efekty modlitw o uzdrowienie

Co dzieje się po naszych modlitwach?
Można wyróżnić trzy przypadki: natychmiastowe uzdrowienie, uzdrowienie przesunięte w czasie i jego zupełny brak.

1. Uzdrowienie natychmiastowe.
W takich wypadkach, które często mają miej­sce w grupach charyzmatycznych, nie pozostaje nic innego, jak wychwalać Pana i radować się, jak nie­gdyś, w czasach Jezusa i Apostołów, wychwalały Boga tłumy widzące podobne cuda.

2. Uzdrowienie w późniejszym czasie.
Bywa tak, że po modlitwach chory nie dostrze­że żadnej poprawy.
Czy uzdrowienie nie dokonało się?
Trzeba odpowiedzieć tak: uzdrowienie zostało dokonane, ale musimy czekać z wiarą, żeby ujrzeć jego efekty.
Oczekiwanie z wiarą oznacza:
A Że powinniśmy skupić naszą uwagę nie na symp­tomach choroby, które nękają nadal i prześla­dują chorego, ale na Słowie Bożym podtrzymu­jącym naszą wiarę. Przecież: „On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby" (Mt 8,17).

„Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdro­wie" (Mk 16,18).
Kiedy zetnie się drzewo przy korzeniach, jego śmierć następuje w tym właśnie momencie, ale gałęzie i liście żyją nadal przez jakiś czas, aż zabraknie im soków i uschną. Tak też symptomy choroby mogą się jeszcze przez pewien czas utrzymywać, mimo podcięcia korzeni. Trzeba tylko uwierzyć, że owe korzenie są już podcięte.

B Oczekiwać z wiarą oznacza przekonanie, że Je­zus dokonał cudu, ale zanim da nam się ucieszyć radosnymi skutkami, chce jeszcze wykorzystać cierpienie na przykład do lepszego naszego oczy­szczenia, oddalenia z serca resztek złych uczuć. Innym razem, poprzez chorobę jednego człon­ka rodziny, pragnie uzdrowić całą rodzinę, roz­palając w niej miłość i powołując wszystkich do rzeczywistości nadprzyrodzonych. Bywają czasami przypadki kłótni i nienawiści nie do pokonania normalną drogą. Trzeba dopiero spotkania przy łóżku chorego, by zapanował pokój i radość. Czasami dopiero wtedy odnajduje się zagubioną przed laty miłość.

C Oczekiwać z wiarą — może to wreszcie ozna­czać, że nasz Pan pragnie abyśmy trwali nadal na modlitwie.
W szczególnych takich przypadkach może ocze­kiwać od nas nie pojedynczej modlitwy, ale serii modlitw. Ostateczny efekt nastąpi po określonym czasie. Poprzez przypowieść o natrętnym przyja­cielu pragnie nas Jezus pouczyć, że i my sami możemy oczekiwać laski Bożej, jeśli będziemy wytrwali. Można w tym rozumowaniu pójść dalej: nasza wytrwałość w proszeniu i nasze nalegania mogą zmienić rozporządzenia Boże. Człowiek z przypowieści leży już w łóżku, dzieci śpią i drzwi są zamknięte. Nalegania przyjaciela zmieniają jego zamiary. Wstaje. „I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie, kołaczcie, a otworzą wam" (Łk 11,9). Naleganie nie oznacza wątpliwości. Nie znaczy to, że jesteśmy niepewni, czy Pan nas usłyszał, czy zechce wysłuchać. Jest to pogodne przyjęcie Jego warunków. Zaufanie do sposobów, jakie sam nam proponuje.
Pukamy natarczywie do drzwi przekonani, że możemy zmienić Boży plan, jak niegdyś uczynił to król Ezechiasz. Modląc się gorąco wśród łez zdołał wyprosić u Boga przesunięcie terminu swej śmierci o piętnaście lat (patrz Iz 38, 1-5). Spotykam się nieraz z pytaniem o osoby starsze, czy w ich przypadku ma sens modlitwa o uzdro­wienie fizyczne, jeśli choroba wydaje się już zwia­stunem śmierci.
Odpowiedź jest taka: trzeba się modlić mimo wszystko. Nie zawsze jest jasne powiązanie choroby ze śmiercią.
Nowe stworzenie nie oznacza końca jednego życia i początku drugiego. Jest ono tylko jedno - od chwili chrztu do wieczności w Bogu. Nie ma śmierci jako końca, ale jest przejście życia z fazy wiary do fazy chwały. Takie przejście niekoniecznie musi się dokonywać w wyniku choroby i na skutek choroby. Może nastąpić przy pełnym zdrowiu ze śpiewem „Alleluja" na ustach.

3. Uzdrowienie nie nastąpiło.
Co powiedzieć, jeśli mimo wytrwałej modlitwy i nieustannych próśb, nie widać żadnych objawów uzdrowienia?
Nie możemy rościć sobie pretensji do zgłębie­nia Bożych tajemnic.
W tej tak delikatnej materii powinniśmy pozo­stawić Panu pewien margines na rzeczy zakryte, se­krety nie do ujawnienia.
Z drugiej strony wiemy, że Jego obietnice nie przestają być aktualne.
Najczęściej przyczyna tkwi w nas samych.
Kiedy dom tonie w ciemnościach, nie możemy przypisywać winy naturze prądu elektrycznego, ale powinniśmy szukać defektu instalacji.
Jakie więc mogą być przyczyny braku uzdro­wienia?
Oto kilka z nich.

A Zabrakło jednego z istotnych warunków, o któ­rych mówiliśmy już wcześniej. Może to być brak wiary. Jezus powiedział: „Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23), a jeśli nie ma wiary, nic się nie udaje.
Mogą być przyczyną nie wyznane grzechy cięż­kie, może też być chęć kontynuowania dotych­czasowego grzesznego życia po wyzdrowieniu. Może wreszcie pozostawać w sercu nienawiść i sącząc swe trucizny, przeciwdziałać procesom zdrowienia.

B Jako drugą możliwość należałoby rozważyć fał­szywą diagnozę. Modliliśmy się o uwolnienie od innej choroby niż należało. Mogliśmy prosić o usunięcie cierpień fizycznych, gdy choroba miała charakter psychiczny. Modli-liśmy się o uzdrowienie, gdy trzeba było odpra­wić egzorcyzmy. Będziemy jeszcze o nich mówić nieco dalej.

C Trzeci powód, to niewłaściwie dobrana osoba, lub osoby, które modliły się nad chorym. Wydaje się to dziwne, ale są fakty potwierdzające moż­liwość wybrania przez Pana konkretnych osób i tylko ci ludzie otrzymują dar uzdrowienia ja­kiegoś chorego. Istnieją świadectwa osób, nad którymi wielu modliło się bez skutku, a uzdro­wienie nastąpiło nagle, gdy do ich grona dołączył ktoś nowy, kto dotychczas nie brał udziału w modlitwach.
Pan nasz pragnie, byśmy ćwiczyli się w poko­rze, bez względu na pozycję, jaką zajmujemy we wspólnocie i w życiu. To On zastrzega sobie prawo do podjęcia decyzji, czy do danej posługi będziemy Mu potrzebni my, czy ktoś zupełnie inny.

D Czwarty powód naszych niepowodzeń przy uzdrawianiu, to opętanie przez złego ducha, jako główna przyczyna choroby. Możemy bowiem na­potkać tajemniczy przypadek umykający wszelkim diagnozom. Nie można stwierdzić przyczyn przy pomocy badań czy prześwietleń, a dokuczliwość choroby jest niewątpliwa. Można wtedy podejrzewać, że dolegliwości nie są na tle biologicznym ale diabolicznym. Kilka tygodni temu, w miejscowości St. Thomas na Wyspach Dziewiczych, pewna kobieta popro­siła mnie, a wraz ze mną całą grupę charyzma­tyczną, o modlitwę o jej uzdrowienie. Powiedziała nam, że od kilku lat cierpi na silne bóle w okolicy lędźwiowej, które uniemożliwiają jej szybkie po­ruszanie się. Trudno jej nawet było położyć się do łóżka. Lekarze, prześwietlenia, badania—wszy­stko na nic, nie było żadnej poprawy. Poprosiliśmy Ducha Świętego o ukazanie nam przyczyny, a więc o Dar Rozeznania. Odpowiedź wskazała na diaboliczne podłoże dolegliwości. Zamiast modlić się o uzdrowienie , odprawiliśmy egzorcyzmy. Po kilku minutach straszliwych konwulsji kobieta była wolna. Bóle zniknęły i mogła poruszać się tak szybko, jak tylko chciała. Po pewnym czasie wyznała mi, że niegdyś mia­ła pewne kontakty ze spirytyzmem. Nie jest to nic nowego. Także i Jezus czynił to samo z opętanymi: „A Jezus... rozkazał surowo duchowi nieczystemu: »Duchu niemy i głuchy, rozkazuję ci, wyjdź z niego i nie wchodź więcej do niego!« A on krzyknął i wyszedł wśród gwał­townych wstrząsów. Chłopiec zaś pozostał jak martwy, tak że wielu mówiło: »On umark Lecz Jezus ujął go za rękę i podniósł, a on wstał" (Mk 9,25-27).
Tak więc, w podobnych przypadkach nie moż­na pomóc modlitwą o uzdrowienie, ale trzeba uwolnić chorego spod wpływu złego ducha.

E Mogą być także inne przyczyny okultystyczne, które umykają, być może, naszej uwadze, a które potrafią zablokować uzdrawiające działanie Boże. Jednej rzeczy możemy być pewni: że Je­zus wziął na siebie nasze boleści, jak też obcią­żył się naszymi winami (Mł 8,17). Jeżeli jedno i drugie uczynił swoim, nie ma już żadnego po­wodu żeby pozostawały w nas. Charyzmat uzdrawiania jest darem Ducha, da­nym nam jako instrument do usunięcia z naszego ciała każdej próby powrotu szatana. Działa to tak, jak Sakrament Pojednania w duszy człowie­ka. Doświadczenie uczy nas w sposób widoczny, że ten charyzmat jest rzeczywisty i niezwy­kle aktualny i, jeśli właściwie użyty, może pro­wadzić do cudownych efektów. Jeśli czasami zawodzi, to mamy do czynienia z owym marginesem tajemnicy, jaką Pan sobie zastrzegł, a my musimy pokornie zaakceptować. Jest też inny powód, który moim zdaniem trze­ba wziąć pod uwagę, a mianowicie fakt, że w dziedzinie charyzmatów powinniśmy jeszcze wiele się nauczyć, bo przypominamy dzieci stawiające swe pierwsze kroki. Jestem przekonany, że Duch Święty nie powie­rzył nam jeszcze zbyt wiele wiedzy w tej dziedzinie, bo byliśmy dotąd uczniami zbyt roztargnionymi, lecz w przyszłości powie nam o wiele więcej: „Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy" (J 16,13).

Uzdrowienie chorób mających podłoże psy­chologiczne

Oprócz chorób duszy gnębionej grzechem i cho­rób ciała spowodowanych dolegliwościami fizycz­nymi, istnieją także zranienia umysłu, które na tle tamtych chorób mogą wydawać się bardziej skom­plikowane, a zarazem bardziej wyniszczające.

Nie można nazwać człowieka doskonale zdro­wym, jeśli oprócz wspaniale funkcjonującego ciała nie będzie posiadał dobrze działającego mózgu, wpływającego na równowagę całego organizmu. Na nic nie przyda się znakomity stan fizyczny, jeśli na drodze do pogodnego i szczęśliwego życia pojawi się przeszkoda - świat psychiczny opanowany opre­sjami i koszmarami.

Wyzwolenie dokonywane przez Jezusa, obej­mujące wszelkie konsekwencje grzechu, nie może być pełne, jeśli nie obejmuje również sfery psychicz­nej człowieka.

Każdy z nas potrzebuje tego typu uzdrowienia. Jedni w mniejszym stopniu, inni w większym, ale trzeba stwierdzić, że nie ma człowieka, który nie nosiłby w sobie jakichś wewnętrznych zranień, czę­sto głęboko ukrytych i nie przyjmowanych do świa­domości. Mają one jednak negatywny wpływ na nasz charakter i nasze działanie.

Owe rany serca, straszniejsze od cielesnych, zwane są zwykle „urazami psychicznymi" lub „złymi wspomnieniami". Niektóre z owych „wspomnień" jawią się w naszej pamięci bardzo konkretnie, z naj­drobniejszymi szczegółami, a kiedy do nich wraca­my, przeżywamy je w całym ich okrucieństwie wraz z towarzyszącym strachem, obawą, zdenerwowa­niem, niepokojem i nienawiścią; uczuciami, które wydają się od lat pogrzebane w pamięci.

Inne złe wspomnienia drzemią pogrzebane w podświadomości. Wydają się zapomniane, ale są wciąż żywe i realne. Działają w określony sposób na nasz styl życia, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego
sprawy.

Widzimy czasem jakieś efekty, ale nie zawsze potrafimy odkryć ich przyczyny, nieraz bardzo daw­ne i tajemnicze.

Wystarczy rozejrzeć się wokoło, aby dostrzec owe zaskakujące efekty. Ileż osób dobrych i pobożnych żyje nie mogąc sobie poradzić z nieustannymi ataka­mi smutku i przygnębienia. Inni stają się ofiarą trawią­cego ich uczucia niepokoju. Ileż razy drobiazg, dla patrzących z boku, wywołuje u tych osób reakcje gwał­towne, prowadzące nawet do prób samobójstwa. Są osoby, które zazwyczaj pogrążone są w smutku: pe­symiści i fataliści wszelkiego rodzaju, lękliwi, niepew­ni, jeszcze inni emocjonalnie chwiejni, nerwowi, wciąż niespokojni, wciąż pobudzeni, wciąż niezadowoleni.

Ci, których zżera poczucie winy, sądzą, że Bóg ich nie kocha, a nawet uważają Go za nieprzyjaciela, który ich nieustannie śledzi, aby dopaść i ukarać. Są oni nieufni w stosunku do ludzi. Trzymają się z dale­ka, broniąc się arogancją i pogardą.

Takie i inne efekty obserwujemy każdego dnia. Na naszych oczach objawiają się one u osób, które uważamy za spokojne, normalne, zrównoważone, a w rzeczywistości są one ofiarami psychicznych ura­zów i zranień. Powinniśmy więc teraz pod skorupą owych dziwnych zachowań odnaleźć uraz z daw­nych lat, który wprowadza zamieszanie w ich świat wewnętrzny, a więc i.w ich obecne życie.

Tyle tytułem wstępu, a teraz zadajmy pytanie: czy są sposoby uzdrowienia takich właśnie dolegli­wości natury psychicznej?

Niektórzy sięgają do środków uspokajających, ale to tłumi niepokoje tylko na krótki czas, a nie usuwa przyczyn. Inni swoje niepokoje wewnętrzne próbują utopić w alkoholu, zagłuszyć narkotykami lub rozkoszami zmysłowymi. Po okresie odurzenia dawne problemy powracają z całą swoją bezwzględ­nością i okrucieństwem. Przykrycie rany nie ozna­cza jej natychmiastowego uzdrowienia.

Bywają też inne próby radzenia sobie z tymi problemami: ucieczka z miejsc i od osób, które bu­dzą złe "wspomnienia, podróże i rozrywki, ale gdzie­kolwiek by się udać, wspomnienia podążają ślad w ślad i nadal drążą podświadomość.

Tak, pokoju ducha i radości nie można kupić. Nie przychodzą też same.

Nie możemy też wreszcie pominąć jeszcze jed­nej kategorii ludzi: tzw. bojących się Boga, którzy żyją modlitwą i sakramentami. Właśnie wśród tego typu ludzi można odnaleźć osoby trawione jakimiś wyrzutami sumienia, pełne kompleksów, trapione poczuciem winy. Bardzo trudno przychodzi im osią­gnięcie stanu spokoju i pogody ducha.

Jeśli usiłują osiągnąć ten stan, to udaje się to tylko zewnętrznie. W środku, bez wyraźnego moty­wu, pozostaje smutek, melancholia i niepokój. Wła­śnie te osoby przekonane są, że ich cierpienia stano­wią krzyż, o którym mówił Jezus, są zesłane przez Niego i trzeba je przyjąć dla chwały Bożej.

Ileż niepokoju sumienia możemy wnieść my, spowiednicy i kierownicy duchowi, jeśli będziemy domagać się pamiętania o winach przeszłości, aby doskonalić się w pokorze!

Powtarzamy jeszcze raz, że wszystko to, co wprowadza niepokój, zamęt i opresje duchowe, nie może pochodzić od Boga.

Pokazaliśmy już wcześniej, że krzyż, o którym mówił Chrystus, to cierpienia i udręki, które przy­chodzą z zewnątrz. To prześladowania, niezrozumie­nie i przeciwstawianie się ze strony innych ludzi. Coś, czego przyczyną są niepokoje wewnętrzne, nie może być krzyżem Chrystusowym. On bowiem po­wiedział: „Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie" (Mt 11,30).

Św. Paweł w swych Listach mówi, że wśród wie­lu prześladowań tryskał radością. Mogą bowiem przy­chodzić godziny próby i momenty przygnębienia, ale nie są jak czarny płaszcz noszony stale, dzień w dzień.

„Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: wy bę­dziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość" (J 16,20).

Jezus nie żądał od nas, byśmy Go naśladowali z bolącym sercem. Mówił coś wręcz przeciwnego. Zapraszał nas do pójścia za nim, aby być podniesio­nymi na duchu: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię... znajdziecie ukojenie dla dusz waszych" (Mt 11,28-29).

Ten, który przyszedł, aby dokonać radykalnego uzdrowienia człowieka, nie mógłby pozostawić żad­nego obszaru poza swym działaniem. Obejmuje więc także naszą sferę psychiczną. Tego typu uzdrawiają­ca działalność została nazwana „uzdrowieniem pa­mięci", albo „uzdrowieniem ze złych wspomnień".

Uzdrowienie pamięci albo uzdrowienie ze złych wspomnień

W jaki sposób otrzymać od Jezusa taki dar?
Trzeba uczynić dwie rzeczy:
pierwsza: dokonać podróży w czasie do minio­nej przeszłości naszego życia, prześwietlając każdy szczegół, wyciągając na światło dzienne wszystko to, co wydaje się niejasne, pogmatwane i spowite w cień;
druga: poprosić Jezusa, aby dokonał z nami ta­kiej podróży pod prąd kolei naszego życia, aby On swą miłością przykrył wszelkie niedostatki i braki, aby wykreślił z pamięci wszelkie zło dokonane i wszelkie zło wycierpiane, a nawet wszelkie zło tyl­ko oglądane.
Spójrzmy na to bardziej wnikliwie.

I- Podróż w czasie w naszą przeszłość

Psychologowie twierdzą, że trzeba zaczynać taką analizę życia aż od pobytu w łonie matki.
Weźmy więc sobie za przykład jakiegoś czło­wieka i wraz z nim prześledźmy koleje jego życia.

1. W tonie matki.
Być może matka nie pragnęła tego dziecka, a więc i nie kochała go wystarczająco mocno. Może podczas kolejnych miesięcy ciąży przeżywała chwile grozy, może sprawiano jej poważne przykrości.
Może z tych właśnie powodów dziecku brako­wało uczuć pozytywnych i był pod wpływem złych emocji przeżywanych przez swą matkę.

2. Wczesne dzieciństwo.
Może, jako dziecko, nie czuł się kochany przez mamę, może miał zbyt surowego ojca, złego, zim­nego pod względem uczuć. Być może widział ro­dziców zawsze smutnych, zatroskanych, może kłócili się między sobą, może był świadkiem zdra­dy. Czasem mogły to być preferencje uczuciowe rodziców w stosunku do brata, siostry, a może zabrakło mu wcześnie któregoś z rodziców. Mógł widzieć okrutne sceny, być świadkiem skandali w rodzinie itp.
Wszystkie te koszmary wycisnęły w psychice głę­bokie piętno.

3. Wiek chłopięcy.
W szkole: pierwsze oddalenie od atmosfery domu rodzinnego, pierwsze słyszane błuźnierstwa. Pierwsze awantury szkolne i pierwsze przyjaźnie, głęboko wiążące uczuciowo. Pierwsze rozczarowa­nia i pierwsze publiczne upokorzenia. Wyśmiewa­nie się i bycie wyśmianym. Niezasłużona kara i nie­sprawiedliwość .
Urazy przechowywane w sercu latami.

4. Wiek młodzieżowy.
Problemy moralne: pierwsze doświadczenia se­ksualne, zerwane narzeczeństwo, zanik ideałów, brak uporządkowania życiowego. Ponadto: wyrzu­ty sumienia w stosunku do rodziców, jeśli ich źle traktował; szczególnie groźne, jeśli już nie żyją i zła nie da się naprawić.

5. Małżeństwo.
Pomyłka w wyborze partnera, brak miłości, zro­zumienia; zdrady, bieda, choroby, nieudane dzieci, bunt z ich strony, itp.

6. Życie społeczne.
Doświadczenie niesprawiedliwości, zdrady ze strony bliskich, przyjaciół, ruina finansowa, krach ekonomiczny, samotność, oziębłość, stronniczość, złe traktowanie ze strony przełożonych, prześlado­wania.

Tak więc z przykładowo wymienionych przez nas przyczyn, a można by je mnożyć w nieskończo­ność, wynika ogromny głód miłości, pustka, którą czuje ów hipotetyczny rozpatrywany przez nas czło­wiek. Tę pustkę wypełniają: nienawiść i uraza. Wy­rzuty sumienia za to, czego nie dokonał i niepokój z powodu tego, czego był świadkiem.

II- Prosić Jezusa o to, by udał się z nami w tę podróż wstecz

Po dokonaniu analizy całego naszego życia, z maksymalną dokładnością powinniśmy poprosić Je­zusa o to, by wraz z nami dokonał owej podróży wstecz, aż do momentu naszego poczęcia i by On wypełnił swoją miłością te wszystkie puste miejsca naszego życia, gdzie miłości brakowało. Prosić, aby usunął wszelkie lęki, aby swą przyjaźnią napełnił wszystkie chwile naszej samotności, by swą rado­ścią objął wszystkie momenty smutne, a swym uśmie­chem rozjaśnił chwile płaczu, by był z nami w czasie przeżywanych przez nas rozczarowań, zniechęcenia i przygnębienia. Ponadto trzeba modlić się o wykre­ślenie z naszej pamięci jakichkolwiek złych wspo­mnień związanych ze złem uczynionym komukol­wiek, ze złem doświadczonym ze strony innych, a także ze złem widzianym wokół nas. Jednym sło­wem: poprośmy Jezusa, by raz na zawsze wyelimi­nował z naszej pamięci wszelkie złe wspomnienia, które wnoszą w nas niepokój i nas zasmucają.
Zdarzyło mi się kilka dni temu, podczas oma­wiania tych właśnie zasad, że jedna z dziewcząt z grupy osób, które mi się przysłuchiwały, nagle wy-buchnęła płaczem. Carrnen, takie bowiem nosiła imię, nie mogła się opanować, ale jej płacz wyrażał ra­dość. Została w tym momencie uzdrowiona ze złych wspomnień, które od lat zatruwały jej duszę. Szuka­ła gorączkowo ratunku, zażywając środki uspokaja­jące, a dwa razy usiłowała nawet popełnić samobój­stwo. Teraz natomiast, bez żadnych środków, czuje się w pełni szczęścia.
Dla Jezusa nie ma przeszłości i przyszłości. Wszy­stko dzieje się teraz. Stąd też nasze zło dnia wczoraj­szego jest dla Niego złem dzisiejszym, aktualnym. Pragnie więc On sam to zło wyeliminować, jeśli go tylko poprosimy.


Czy modlić się samemu, czy wspólnie z innymi?

Można modlić się samemu, to znaczy doprowa­dzić do poważnej rozmowy między nami, a Jezu­sem. Opowiedzieć Mu ze wszystkimi szczegółami o minionych momentach naszego życia i prosić Go o objęcie swą miłością wszystkich tych okoliczności, które stwarzają nam problemy. Zatrzymując się raz po raz w biegu naszych wspomnień, prosić o obję­cie swym działaniem uzdrowicielskim tego, co pra­gniemy usunąć albo przemienić.
Jednak trzeba stwierdzić, że wiele osób dotknię­tych tego typu dolegliwościami nie jest zdolnych i nie ma odpowiedniego przygotowania, by uczynić to samemu. Dlatego też potrzebna jest pomoc innych. Czasami staniemy wobec konieczności wykonania większej części zadania za kogoś, kto niewiele będzie mógł wnieść sam w swojej sprawie. Oto kilka uwag praktycznych, przydatnych w takich sytuacjach, kiedy jakaś osoba zwróci się do nas o pomoc i radę. Nie zaleca się modlitw o tego rodzaju uzdrowienia podczas zwykłych spotkań modlitewnych, wobec dużej grupy ludzi. Nikt nie powinien być zmuszany do publiczne­go odkrywania tajników swego intymnego życia.
Trzeba taką modlitwę zorganizować w atmosferze prywatności, w gronie dwóch, co najwyżej trzech osób.
Może to być niezwykle sprzyjająca okazja, kie­dy to sam chory przyjdzie opowiedzieć o swoich problemach, na przykład podczas spowiedzi sakra­mentalnej. Kapłan znajdujący się w roli spowiednika ma warunki wręcz idealne do dokonania tego typu uzdrowień, ale i ludzie świeccy mają wiele podob­nych możliwości. Często szuka się okazji do intym­nych zwierzeń wśród przyjaciół. Wiemy z doświad­czenia jak wiele można wtedy dokonać, gdy jedna osoba przed drugą wyrzuci ze swego wnętrza to, co ją trapi:„Wyznawajcie zatem sobie nawzajem grze­chy, módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie" (Jk 5,16).
W każdym razie, czy dotyczy to kapłana, czy też osoby świeckiej, sposób postępowania jest następujący:


1 Zapytać zainteresowaną osobę czy chce, aby się nad nią pomodlić. Nie oczekujmy przy tym od razu entuzjastycznego potwierdzenia. Jednym z objawów tej choroby jest właśnie nieufność w stosunku do wszystkich. Osoba taka jest naj­częściej przekonana, że nikt, w najmniejszym stopniu, nie może jej pocieszyć i że nawet Bóg nie troszczy się o nią.
Apele o to, by wykazała więcej wiary, nie przy­dadzą się na nic, mogą jedynie powiększyć irytację, toteż konieczna jest zdwojona wiara u osoby modlącej się.

2 Postępowanie powinno być pełne szlachetno­ści, zaufania, a przede wszystkim cierpliwości. Nie powinno się zwracać uwagi na upływający czas, ale poświęcić całe godziny na rozmowę, a w szczególnych przypadkach zorganizować kilkudniowe sesje, jeśli, naturalnie, będzie to możliwe. Jakikolwiek pośpiech i okazywanie, że nam się śpieszy, może zniweczyć cały dotych­czasowy wysiłek.

3 Spytać chorego, od kiedy zaczął odczuwać ob­jawy smutku, przygnębienia, nerwowości itp. Kiedy konkretne złe elementy dostały się do jego życia i z jakiego powodu.
Jest to właśnie ten moment, kiedy trzeba pomóc w rekonstrukcji obrazu wydarzeń w najdrobniej­szych szczegółach, z całym towarzyszącym tłem, złożonym z osób i okoliczności. Jak już mówili­śmy wcześniej, niektórzy powinni cofnąć się w czasie aż do pierwszych chwil swojego życia, jeśli rozwijali się wtedy pozbawieni matczynej radości i miłości.

4 Trzeba pobudzić chorego do błagania Pana o wybaczenie wszystkich grzechów przeszłości. Ponadto trzeba go skłonić do wybaczenia wszyst­kim tym, którzy w ten, czy w inny sposób wy­rządzili mu niegdyś krzywdę, a którzy tym samym przyczynili się do jego złego samopoczucia obecnie. Trzeba go zaprosić do modlitwy w in­tencji tych osób i do próśb, aby Bóg wybaczył im ich grzechy.
To jest bardzo ważny moment. Warto pamiętać, że bez owego generalnego aktu skruchy i wy­baczenia nie można się spodziewać uzdrowienia.

Po dokonaniu swego rodzaju przeglądu minionego życia i po wzbudzeniu aktu skruchy i wy­baczenia poprośmy Jezusa, aby udał się wraz z nami, powracając na nowo do przeszłości owej osoby tak, żeby można było zatrzymać się ko­lejno przy każdym wydarzeniu i przy pomocy modlitwy prosić o usunięcie ze wspomnień wszy­stkiego, co jest źródłem niepokoju i przykrości. Trzeba prosić Pana, by napełnił swą miłością puste miejsca w życiu, kiedy zabrakło miłości ze strony stworzeń Bożych. Jeśli zabrakło uczu­cia matczynego, dobrze jest poprosić Matkę Najświętszą. Jeśli uczucia ze strony ojca, zwrócić się do Ojca Niebieskiego. Na koniec prosi się chorego, by uwolnił się od wszelkich zahamowań i uwielbiał Pana w pełnej wolności ducha. Doświadczenie potwierdza, że po tej modlitwie następuje cudowne uzdrowie­nie. Złe wspomnienia nie znikają oczywiście cał­kowicie z pamięci, można je wspominać, ale kiedy powracają na myśl, nie wywołują już niepokoju, ale radość i uczucie odprężenia psychicznego. Jezus dotrzymuje swych przyrzeczeń: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię" (Mt 11, 28).


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Przebudzenie charyzmatów, odnowa-charyzmaty
CECHY OSOBOWOSCI CHARYZMATYCZNEJ, NEUROTYCZNEJ,
Soborowa wizja charyzmatów, odnowa-charyzmaty
Posag Raggoka, RPG, Przebudzenie Ziemi - Earthdawn, Polskie podręczniki i materiały
Przebudzenie, rozwój duchowy, Rozwój duchowy, ROZWOJ DUCHOWY- EZOTERYKA
Tolle Eckhart - Czas przebudzenia [wywiad], TXTY- Duchowosc, ezoter, filozof, rozwój,psycholia, duch
CHARYZMAT ŚWIATŁO-ŻYCIE W NURCIE DUCHOWOŚCI MAŁŻEŃSKIEJ, Duchowość, Ruch Światło-Życie
AdM Przebudzenie
7b Koncepcja przebudowy skrzyz Nieznany
036 Charyzmatyczne postaci filmowe
Niech Cie zauwaza! Obudz w sobie charyzme
duchowość i charyzmat oazy - 2, Ruch Światło i Życie
Astralny żeglarz czary, RPG, Przebudzenie Ziemi - Earthdawn, Polskie podręczniki i materiały
ROZLICZ SIĘ Z WŁASNYM SUMIENIEM, odnowa-charyzmaty
Bioenergoterapia wśród ludzi wierzących, odnowa-charyzmaty
Złota dynastia 12 Christie Ridgway Przebudzenie

więcej podobnych podstron