490

Obława Augustowska, lipiec 1945 Po „wyzwoleniu” Suwalszczyzny powodzenie tzw. ofensywy letniej i szybkie postępy wojsk 3. Frontu Białoruskiego, sprawiły że w końcu lipca 1944 roku, linia frontu wschodniego przesunęła się na obszar Suwalszczyzny. Kolejne natarcie Armii Czerwonej, którego jednym z głównych celów było wdarcie się w głąb Prus Wschodnich, ruszyło w połowie października 1944 roku. 23 października po ciężkich walkach zajęte zostały Suwałki, a dzień później Augustów. Aż do ofensywy styczniowej 1945 roku, linia frontu zatrzymała się na byłej granicy Prus Wschodnich. 23 października, zaledwie kilka godzin po wyzwoleniu Suwałk, do miasta przybyły władze powiatowe, sformowane we wrześniu 1944 roku, przez przedstawicieli PKWN w Sejnach, a w godzinach popołudniowych odbył się wiec, na którym przedstawiciele władz zapoznali zebranych z programem PKWN, a w imieniu żołnierzy Armii Radzieckiej (...) przemawiał kpt. Trusow. Wkrótce w mieście zainstalowały się także milicja, Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, komendantura wojenna oraz placówka NKWD. Chociaż radość z zakończenia okupacji niemieckiej musiała być ogromna to niedaleka przyszłość przyniosła ze sobą wiele rozczarowań i nowych dramatów. Najwcześniej dotknęły one żołnierzy Armii Krajowej. Niemal natychmiast po zajęciu Suwalszczyzny, posuwające się za oddziałami frontowymi jednostki „Smiersz” i NKWD przystąpiły do aresztowań żołnierzy AK. Inspektor suwalski mjr Franciszek Szabunia „Zemsta” w meldunku z 30 listopada 1944 roku oceniał: Aresztowania terror i łapanki wyniszczyły i zrujnowały teren organizacyjnie. Pięcioletnia okupacja niemiecka nie wyrządziła tyle zła dla pracy organizacyjnej, co obecnie Sowieci. Sprawiło to, że na ponad pół roku zorganizowana działalność konspiracyjna została przerwana. Wzrost aktywności podziemia nastąpił po utworzeniu 15 lutego 1945 roku Armii Krajowej Obywatelskiej i odbudowie struktur terenowych. Już wiosną 1945 roku zorganizowane zostały patrole „Kedywu” – samoobrony oraz stałe oddziały partyzanckie, w których schronienie znajdowali poszukiwani przez NKWD i organa bezpieczeństwa żołnierze AKO. W Obwodzie Augustów oddział sierż. Władysława Stefanowskiego „Groma”, a obwodzie Suwałki oddział sierż. Józefa Sulżyńskiego „Brzozy”. W końcu kwietnia i maju na terenie Suwalszczyzny zlikwidowana został większość posterunków milicji oraz urzędów gminnych. Przeprowadzono też udane zasadzki na grupy operacyjne (w jednej z nich zginęli doradca sowiecki kpt. NKWD Iwan Połtoracki i funkcjonariusz PUBP por. Wiktor Juszkiewicz, przy których znaleziono wykazy donosicieli z kilku gmin powiatu suwalskiego), a dysponując zdobytymi listami agentów i współpracowników NKWD i UBP przystąpiono do akcji likwidacyjnych. Jedną z głośniejszych akcji oddziałów AKO było rozbicie sowieckiego oddziału pędzącego z Prus Wschodnich do ZSRR wielkie stado bydła. Uderzeniowy oddział ob. „Klona” rozbił i rozgonił eskortę sowiecką oraz „berlingowców”, liczącą kilkudziesięciu ludzi. Zdobyto broń rowery oraz 9 wozów taborowych niemieckich z żywnością i ubraniami cywilnymi. Transport bydła liczący 1500 sztuk rozpędzono po lesie, część wzięto na potrzeby obozu, resztę wyłapała ludność. Strat własnych nie było. Wiosną 1945 roku obszar kontrolowany przez władze PKWN ograniczał się w praktyce do miast. W meldunku sytuacyjnym komendanta Obwodu Suwałki AKO z czerwca 1945 roku pisano: W UBP i milicji coraz częstsze wypadki dezercji i symulacji rozmaitych chorób. Zapał do pracy coraz mniejszy. Szczególnie po ostatnich wypadkach politycznych widzi się na każdym kroku rezygnację i chęć wycofania się. Bałagan i bezprawie na każdym kroku. (...) Strach i panika. NKWD w m. Suwałkach powiększyło posterunki i stale czegoś oczekuje. W teren wyjeżdżają mając do swojej dyspozycji większą ilość żołnierzy sowieckich, UBP i milicji oraz samochody pancerne z działkami i bronią maszynową. W lasy zupełnie nie zapuszczają się. Stosunek ich do ludności cywilnej w ostatnich czasach uległ znacznemu pogorszeniu się. (...) Każda gmina jest całkowicie opanowana przez AK. Jeżeli gdzieś jeszcze urzędują pracownicy gminni, to jedynie i wyłącznie za zezwoleniem naszym. Każdy wójt jest z nami w ścisłym kontakcie i wykonuje tylko polecenia nasze. (…) Prawie wszyscy oczekują momentu, kiedy już nastąpi koniec temu bałaganowi i panoszeniu się władz sowieckich. (...) Całkowita sympatia ludności cywilnej jest po naszej stronie. Wszelkie odezwy, biuletyny i ulotki czytane są z entuzjazmem. Każdy oczekuje tylko momentu, gdy z bronią w ręku będzie mógł stanąć do walki o wolność, o prawa człowieka-obywatela.

Przygotowania Bezradność lokalnych władz PKWN skłoniła je do szukania pomocy władz wyższego szczebla. W tym celu w pierwszej połowie kwietnia delegacja władz wojewódzkich przebywała w Warszawie, gdzie w czasie spotkania z prezydentem Bolesławem Bierutem i premierem Edwardem Osóbką-Morawskim zabiegała o nadesłanie pomocy wojska i milicji (po raz kolejny delegaci z Białegostoku starali się o wsparcie na początku lipca, podczas spotkania z wicepremierem Władysławem Gomułką). Problem ten wielokrotnie poruszany był również na spotkaniach utworzonego w połowie czerwca, Wojewódzkiego Komitetu Politycznego do spraw Walki z Bandytyzmem. 30 czerwca, uczestniczący w nim sowiecki płk Skorodybow stwierdził: Wojsko sowieckie przybyło na teren województwa na prośbę władz polskich, choć jego działania będą wodą na młyn reakcyjnej propagandy. Decyzja o przekazaniu odpowiedzialności za pacyfikację terenu powiatów suwalskiego i augustowskiego siłom sowieckim zapadła najprawdopodobniej jednak już wcześniej – 16 maja 1945 roku, podczas spotkania przedstawicieli władz wojewódzkich, sił bezpieczeństwa oraz dowództwa operujących w białostockim Wojsk Wewnętrznych NKWD. Zgodnie z tymi ustaleniami stopniowo, na teren Suwalszczyzny zaczęły napływać kolejne jednostki NKWD i Armii Czerwonej. 19 maja do Suwałk przybyła ekspedycja karna NKWD w sile 500 ludzi, która dzień później przeprowadziła obławę na las Szwajcaria. W końcu maja załogę suwalskiego PUBP stanowiło 61 funkcjonariuszy oraz siedmioosobowy pododdział KBW stanowiący ochronę gmachu. Załoga Powiatowej Komendy MO liczyła 22 milicjantów, a miejska placówka NKWD – 69 żołnierzy. W końcu miesiąca na teren powiatu suwalskiego zaczęły napływać również wycofywane z Niemiec jednostki Armii Czerwonej. 16 kwietnia placówkę NKWD w Augustowie wzmocniło 50 żołnierzy, a 24 kwietnia do miasta przybyła kolejna ok. 100-osobowa jednostka wsparta samochodem pancernym. Ponadto do miasta skierowany został 18-osobowy oddział 11. pułku KBW, który wzmocnił ochronę gmachu powiatowego urzędu bezpieczeństwa. Jego obsadę stanowiło odtąd łącznie ok. 50 żołnierzy i funkcjonariuszy. W wyniku masowych dezercji stan Powiatowej Komendy MO zmalał z 50 do ok. 25 milicjantów. W meldunku z końca kwietnia 1945 roku kierownik (przewodnik) wywiadu Obwodu Augustów, plut. Konstanty Harasim „Rad” pisał: po mieście Augustowie patroluje ulice samochód pancerny z wieżyczką. Posterunki ochronne podwójnie zwiększone przy każdym urzędzie. Przybyłe wojsko sowieckie i berlingowcy buszują po mieście, rabują co się da. Codziennie kontrola dokumentów w mieszkaniach i na ulicach (…). Łapanki mężczyzn z roczników podlegających mobilizacji. Ludność gremialnie (zwłaszcza mężczyźni) z miasta uciekają na wieś, gdzie panuje zupełny spokój. W końcu kwietnia i w maju NKWD przystąpiło do pierwszych większych aresztowań w terenie. Miały one charakter wypadowy. Największą i najbardziej spektakularną akcją była przeprowadzona 20 maja obława na ludność zgromadzoną na odpuście w Studzienicznej oraz pobliskich miejscowościach położonych nad Kanałem Augustowskim. Plut. „Rad” w meldunku z 28 maja pisał: Dnia 20 V br. NKWD i UBP w sile 200 ludzi we wsi Studzieniczna, w czasie odprawiającego się nabożeństwa odpustowego, w dzień Zesłania Ducha Świętego otoczyła kościół, cmentarz i rynek. Sterroryzowano ludność przez otwarcie ognia z karabinów i automatów, wskutek czego powstała panika. Ludność zaczęła tłoczyć się do kościoła i uciekać w las. Sowieci wtargnęli do kościoła i zdemolowali ołtarz z cudownym obrazem matki boskiej. Aresztowano około 55 osób, w tym 21 kobiet. Aresztowanych osadzono w więzieniu w Augustowie, a następnie wywieziono pod eskortą do Białegostoku. 24 i 29 maja do Augustowa przybyły kolejne dwie jednostki NKWD, liczące łącznie 700 żołnierzy. Prawdopodobnie wówczas też, wobec małej skuteczności dotychczasowych działań opracowany został plan zorganizowania jednej, zakrojonej na wielką skalę operacji obejmującej swoim zasięgiem cały „zagrożony” obszar. Początkowo główny wysiłek skupiono na kompletowaniu na podstawie danych agenturalnych list osób przeznaczonych do zatrzymania. Szczególną rolę odegrali w tym m.in. renegaci z AK, spośród których jednymi z najgroźniejszych okazali się Jan Szostak – funkcjonariusz PUBP w Augustowie oraz Melania Czokajło – w czasie okupacji łączniczka w oddziale „Żwirki”, zlikwidowana 4 października 1945 roku przez partyzantów z oddziału „Bębna” (już w czasie obławy podobną rolę odegrał pochodzący z Lipska n. Biebrzą Mirosław Milewski, późniejszy generał i minister spraw wewnętrznych PRL). Wkrótce przystąpiono też do budowy zwartego pierścienia umocnień, które zamykały od strony południowo-wschodniej oraz po sowieckiej stronie granicy Puszczę Augustowską. W meldunku Przewodnika Obwodu AKO „Augustów” z 30 czerwca pisano: Szosa Augustów – Lipsk – Grodno na odcinku lasów jest pilnie strzeżona przez silne i liczne posterunki sowieckie. W terenie po traktach wystawiono posterunki kontrolne sowieckie (…). Tzw. linia Curzona jest umocniona przez sowietów – kopane są bunkry, okopy, rozmieszczona artyleria… . W końcu czerwca w otaczających puszczę miejscowościach (m.in. Gibach, Krasnem, Lipsku, Szczebro-Olszance oraz Kolnicy) przystąpiono do przygotowywania punktów zbornych i tymczasowych więzień. W pierwszej połowie czerwca na Suwalszczyznę zaczęły napływać wycofywane z frontu jednostki dwóch dywizji Armii Czerwonej oraz pododdziały 62. Dywizji Wojsk Wewnętrznych NKWD. Na teren północnej części regionu skierowano też dwie wzmocnione kompanie 1. Praskiego Pułku Piechoty LWP. Całość sił przewidzianych do przeprowadzenia operacji wynosiła ok. 45 tys. żołnierzy. Wiadomości o tak dużej koncentracji sił sowieckich nie uszły uwadze wywiadowi AKO. W tej sytuacji ppor. Jerzy Kuntz „Kotwicz” „Palant”, przewodnik samoobrony Rejonu C, nakazał wszystkim oddziałom partyzanckim działającym na terenie Obwodu Augustów przebicie się kierunku południowo-zachodnim na obszar sąsiedniego Obwodu Grajewo, a gdyby okazało się to niemożliwe rozwiązanie oddziałów. Mimo to do czasu rozpoczęcia operacji w terenie nadal pozostał liczący ok. 150 żołnierzy oddział samoobrony Obwodu Augustów sierż. Władysław Stefanowskiego „Grom”, do którego około 11 lipca dołączył 30–40-osobowy oddział Obwodu Suwałki sierż. Józefa Sulżyńskiego „Brzozy”.

Obława Obława rozpoczęła się 12 lipca 1945 roku (podawane są też 10 i 11 lipca, a jako daty zakończenia – 18, 24 i 25 lipca). Prócz terenu Suwalszczyzny swoim zasięgiem objęła także część powiatów sąsiednich oraz terytorium Litwy. Koordynowali ją tzw. doradcy sowieccy przy powiatowych Urzędach Bezpieczeństwa Publicznego (w Suwałkach – mjr Wasilenko, w Augustowie – kpt. Wołoszenko i kpt. Wiekszyna), a w charakterze przewodników, tłumaczy i osób pomagających w identyfikacji zatrzymanych uczestniczyli funkcjonariusze powiatowych Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego, milicjanci oraz aktywiści partyjni. Na czas przeprowadzanej akcji, na terenie powiatu augustowskiego zarządzony został stan wyjątkowy. Już na początku operacji siły sowieckie odniosły duży sukces likwidując oddział sierż. Władysława Stefanowskiego „Grom”. 11 lipca oddział opuścił swoje dotychczasowe miejsce postoju i wyruszył w kierunku Rygola. W rejonie jeziora Brożane został jednak odkryty przez jednostki Armii Czerwonej i podczas kilkakrotnych prób przebicia, rozbity. Według źródeł sowieckich zginęło trzech oficerów, do niewoli wzięto 57 żołnierzy, w tym czterech oficerów, skonfiskowano 16 karabinów maszynowych, 16 automatów i 26 karabinów. Wszystkich zatrzymanych oraz zdobytą broń przekazano kontrwywiadowi „Smiersz”. Pomimo strat, z okrążenia wyrwał się natomiast oddział sierż. Józefa Sulżyńskiego „Brzozy”, który po forsownym marszu dotarł w rejon jeziora Pomorze i wsi Posejnele i tam dotrwał do końca obławy. Dużym sukcesem NKWD było też zatrzymanie 15 lipca, zastępcy komendanta augustowskiego obwodu AKO ppor. rez. Piotra Milanowskiego „Ćma”, „Łuk”, „Rukść”. Już pierwszego dnia obławy NKWD i oddziały Armii Czerwonej zatrzymały ok. 500 osób, a w ciągu kolejnych trzech dni liczba zatrzymanych wzrosła do 1000. Tylko przy nielicznych zatrzymanych znaleziono broń. Wyciągali ludzi z chałup. Mieli listy przygotowane przez szpicli. Gdy kogoś nie zastali, brali innego, żeby się zgadzała liczba. Poszukiwali nie tylko AK-owców. Aresztowali leśników, sołtysów, bogatych gospodarzy. To dla nich byli wrogowie, spuścizna po „pańskiej Polsce”. Ogółem w czasie obławy zatrzymano 1878 osób (według najnowszych danych rosyjskich 7049) w tym ludność nie związaną z działalnością konspiracyjną. Zatrzymani kierowali byli do przygotowanych wcześniej punktów filtracyjnych, gdzie byli identyfikowani i wstępnie przesłuchiwani. Większość zwolniono, a pozostałych kierowano do tymczasowych więzień, gdzie kontynuowano przesłuchania. W czasie przesłuchań zatrzymani byli okrutnie bici i torturowani. Aresztowaniom towarzyszyły liczne grabieże, gwałty i morderstwa dokonywane przez żołnierzy sowieckich wśród ludności cywilnej.

Mniejsze rozmiary obława przybrała na terenie powiatu suwalskiego. W Suwałkach, 13 lipca 1945 roku, kompania 1. Pułku Praskiego przeprowadziła akcję sprawdzania dokumentów na placu targowym (zatrzymano 30 osób), a w nocy z 17 na 18 lipca 1945 roku, 100 żołnierzy 1. Pułku Praskiego, ok. 400 żołnierzy sowieckich oraz 60 funkcjonariuszy PUBP i Komendy Powiatowej MO w Suwałkach przeprowadziło kolejną kontrolę, poszukując osób nielegalnie przebywających w mieście. Zatrzymanych w Suwałkach i okolicznych wsiach przetrzymywano w siedzibie UB, budynku więzienia oraz adaptowanych do tego celu koszarach. Spośród mieszkańców Suwałk w wyniku obławy aresztowani zostali i zaginęli: Stanisław Andruszkiewicz – murarz, zatrzymany w Filipowie; Franciszek Dąbrowski – pracownik młyna, zatrzymany w Żywej Wodzie; Celina – laborantka w szpitalu w Suwałkach i Wanda Dzienisiewicz – uczennica gimnazjum, w czasie okupacji obie należały do AK i były w oddziale „Romana”; Tadeusz Gąglewski – uczeń gimnazjum; Stanisława Gumieniak – uczennica gimnazjum, w czasie okupacji w AK ps. „Atma”; Wiktoria Matukin; Tadeusz Pietrołaj – nauczyciel języka niemieckiego w gimnazjum kupieckim w Suwałkach, w czasie okupacji w AK; Piotr Stankiewicz – urzędnik w starostwie w Suwałkach; Hanna i Mieczysław Wojno – por. 41. Suwalskiego Pułku Piechoty, jeniec Oflagu II C Woldenberg, po uwolnieniu i powrocie do Suwałk pracownik starostwa, w czasie zatrzymania Hanna spodziewała się dziecka; Tadeusz Zaremba – uczeń gimnazjum, w czasie okupacji w AK ps. „Zagrób”, po zranieniu zatrzymany przez Niemców i umieszczony w szpitalu w Suwałkach skąd został uwolniony przez partyzantów.

Zbrodnia 21 lipca 1945 roku gen. płk Wiktor Abakumów, dowódca kontrwywiadu wojskowego, wysłał tajny szyfrogram do marszałka Ławrientija Berii, szefa NKWD. Pisał w nim, że zgodnie z zaleceniem Berii z Moskwy przyleciał do Olecka gen. mjr Iwan Gorgonow z grupą funkcjonariuszy kontrwywiadu w celu likwidacji aresztowanych. Informował, że: Przy przeprowadzeniu operacji zostaną podjęte wszelkie kroki w celu zapobieżenia ucieczce kogokolwiek z bandytów. W tym celu, poza szczegółowym poinstruowaniem żołnierzy, rejony lasu gdzie będzie przeprowadzana operacja, zostaną otoczone kordonami i dokładnie przeszukane przed jej rozpoczęciem. Rozstrzeliwać będzie batalion wojsk SMIERSZ już sprawdzony przez nas w wielu akcjach kontrwywiadowczych. Mordem dowodzili gen. Iwan Gorgonow i gen. Paweł Zielenin szef kontrwywiadu 3. Frontu Białoruskiego. Obaj są doświadczonymi czekistami i wykonają to zadanie – zapewniał Abakumow. Obława i zakrojone na tak szeroką skalę aresztowania wprowadziły atmosferę terroru i strachu. Pozwoliły także na odbudowę administracji i umocnienie się aparatu władz komunistycznych. W wyniku obławy, zatrzymanych zostało 1878 osób (według najnowszych materiałów rosyjskich 7049). Większość z nich zwolniono po wstępnej identyfikacji i przesłuchaniu. 592 osoby zostały wywiezione w nieznanym kierunku i zamordowane. Mimo podejmowanych już od 1945 roku prób poszukiwań (m.in. przez rodziny, władze lokalne, utworzony w 1987 roku Obywatelski Komitet Poszukiwań Mieszkańców Suwalszczyzny Zaginionych w Lipcu 1945 roku oraz Instytut Pamięci Narodowej), ich los przez kilkadziesiąt lat był nieznany. Dopiero w maju bieżącego roku nowe światło na sprawę rzucił dokument ujawniony przez rosyjskiego historyka Nikitę Pietrowa ze Stowarzyszenia Memoriał. Jednoznacznie potwierdził on dokonanie mordu na zatrzymanych mieszkańcach Suwalszczyzny przez oddziały SMIERSZ.Wciąż bez odpowiedzi pozostaje natomiast pytanie, gdzie popełniono zbrodnię i gdzie spoczywają jej ofiary.

(ks) Krzysztof Skłodowski

Cyranka – Kapłan niepokorny Bity i poniżany, walczył o prawo do odprawiania Mszy Świętej, przestrzeganie praw człowieka. Nie objęła go amnestia z 1984r, wręcz przeciwnie – po niej odbywał karę w jeszcze gorszych warunkach, które zrujnowały mu zdrowie. W więzieniu wielokrotnie grożono mu śmiercią. W rozmowach z rodziną mówił czasem, że boi się wolności. Była już wolna Polska, miesiąc po wyborach czerwcowych. Wtedy jeszcze nie nazywała się Trzecią Rzecząpospolitą, a na jej terenie stacjonowały wciąż wojska radzieckie, ale w ludzkich sercach była już wolność, demokracja i nadzieja. W nocy z 10 na 11 lipca został zamordowany ks. Sylwester Zych. Kapłan niepokorny, wielki przyjaciel dzieci i młodzieży, nie ukrywający sympatii dla „Solidarności”, odważny, skromny, „prostolinijny aż do bólu”, mawiał: „Ważne, aby robota szła, a nie ile kto robi”. „Wikary Zych jest niebezpiecznym zwolennikiem przywrócenia krzyży w szkołach” – od tego czasu zainteresowanie bezpieki ks. Sylwestrem tylko rosło. Któregoś wieczoru, w lutym 1982r. zjawili się u niego chłopcy, którzy w wyniku nieszczęśliwego wypadku pozbawili życia funkcjonariusza MO. (próba rozbrojenia milicjanta, szarpanina, postrzelenie). „Jako ksiądz czułem się zobowiązany udzielić pomocy i schronienia wszystkim, którzy takiej pomocy potrzebują, a więc i tym chłopcom. (…) chciałem im pomóc, gdyż z racji swoich powiązań i niejako opieki duchowej nad tymi chłopcami, czułem się za nich moralnie odpowiedzialny.” Wkrótce potem został aresztowany i w pokazowym procesie (Kiszczak: „zabójstwa milicjanta Zdzisława Karosa dokonano przy pomocy księdza Sylwestra Zycha”) skazany na 6 lat. Tak zaczęła się jego męka. Bity i poniżany, walczył o prawo do odprawiania Mszy Świętej, przestrzeganie praw człowieka. Nie objęła go amnestia z 1984r, wręcz przeciwnie – po niej odbywał karę w jeszcze gorszych warunkach, które zrujnowały mu zdrowie. W więzieniu wielokrotnie grożono mu śmiercią. W rozmowach z rodziną mówił czasem, że boi się wolności. Groźby nie ustały, kiedy po niespełna 5 latach ks. Zych wyszedł na wolność. Obraźliwe listy i telefony z pogróżkami, poczucie czyhającej na niego śmierci stały się jego codziennością. Nieustannie śledzony, zaangażował się w działalność opozycyjną, konspiracyjną, opublikował w drugim obiegu wspomnienia więzienne. W latach 1986-1989 został kilkakrotnie pobity. Po zabójstwie ks. Suchowolca w styczniu 1989 roku powiedział przyjaciołom: „Teraz to już się chyba wezmą za mnie”. Okoliczności jego śmierci nie zostały wyjaśnione, mimo 54 obrażeń ciała (m.in. złamanych żeber i mostka) stwierdzono, że przyczyną śmierci było zatrucie alkoholem. W przeddzień pogrzebu ks. Sylwestra TVP wyemitowała reportaż Witolda Gołębiowskiego wykonany na polecenie Jerzego Urbana. W zmanipulowanym i pękającym od nieścisłości materiale, przedstawiono historię księdza, który „zapił się na śmierć”. Pod koniec 1989 została zniszczona „teczka” ks. Zycha. Śledztwo umorzono w 1993r. Była już wolna Polska. „Do nikogo nie czuję nienawiści, dla wszystkich chcę być bratem i kapłanem. Solidarnym sercem jestem ze wszystkimi, którzy jeszcze walczą, którzy dążą do Polski wolnej i niepodległej. Wielką łaską jest dla mnie to, że z niektórymi z Was walczyłem i siedziałem. Niech dobry Bóg Was błogosławi i sprawi, abyśmy mogli spotkać się na gruzach komuny. Walczyłem jak umiałem, walczyłem do końca, byłem w więzieniu, ale myślę, że Polsce trzeba dać więcej, trzeba dać siebie do końca” (z testamentu ks. Zycha, 1987).

pomniksmolensk.pl

Lipcowe ludobójstwo 11 lipca 1943 r. OUN-UPA przystąpiła do likwidacji Polaków na ogromnym obszarze wchodzącym w skład powiatów horochowskiego i włodzimierskiego oraz na skrawku powiatu kowelskiego. Była to największa akcja ludobójcza przeprowadzona na Wołyniu w 1943 roku. Masowe mordy trwały w tym rejonie do 18 lipca. Niestety, ofiary zbrodni OUN-UPA są dla niepodległego państwa polskiego nieistotne. Zgłoszony przez PSL projekt Uchwały o ustanowieniu 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian spadł z porządku obrad Sejmu. Do zbiorowych mordów ludności polskiej Organizacja Nacjonalistów Ukraińskich (OUN) Stepana Bandery przystąpiła w lutym 1943 r., chociaż pojedyncze osoby, małe grupki (rodziny) były mordowane już w 1942 r. i w styczniu 1943 roku. Do depolonizacji Wołynia, a później także pozostałych terenów wspólnie zamieszkanych przez Polaków i Ukraińców, OUN przygotowywała się bardzo długo. Koncepcję państwa ukraińskiego, w którym nie ma miejsca dla nie-Ukraińców, a przede wszystkim dla Polaków jako narodu, który u końca I wojny światowej wskrzesił państwowość polską, również na części przedrozbiorowego terytorium, gdzie żyli Ukraińcy, OUN sformułowała już na założycielskim kongresie w 1929 roku. Późniejsze programowo-organizacyjne zjazdy OUN i powstające w ich rezultacie postanowienia potwierdzały tę koncepcję i wytyczały sposób realizacji, tj. w odpowiednim momencie bezwzględne, bezlitosne wyniszczenie żywiołu polskiego i innych tzw. zajmańców ukraińskiej ziemi, do której prawo mieli mieć wyłącznie Ukraińcy. W tym celu od początku istnienia OUN prowadziła rozbudowę organizacji, szowinistyczne kształtowanie członków i indoktrynację społeczeństwa ukraińskiego powodującą stopniowe rozszerzanie się wrogich antypolskich nastrojów. II wojna światowa jawiła się nacjonalistycznym przywódcom jako okazja pozbycia się Polaków i utworzenia niepodległego państwa ukraińskiego. W 1942 r. na Wołyniu rozpoczęto tworzenie zbrojnych oddziałów ukraińskich, zasilonych w marcu 1943 r. przez kilka tysięcy ukraińskich policjantów zbiegłych na polecenie OUN ze służby u Niemców, z bronią i amunicją, już wcześniej prześladujących ludność polską. Zostały one nazwane Ukraińską Armią Powstańczą (UPA).

Lacham smert Złowróżbne zachowania ukraińskie zdarzały się od początku wojny. Polacy długo traktowali je jako pojedyncze incydenty niemające istotniejszego znaczenia. Latem 1942 r., tuż przed żniwami, w rozmowie dwu Ukraińców z Rudni w gm. Stydyń w pow. kostopolskim jeden z nich zapowiadał, że najpierw będą żniwa „na żyto”, a później „na pszenicę”. Po okazanym niezrozumieniu ze strony rozmówcy wytłumaczył, że najpierw będzie „likwidacja” Żydów, a później Polaków. I właśnie w powiecie kostopolskim w sierpniu 1942 r. Niemcy z udziałem policji ukraińskiej wymordowali Żydów z gett. Potem słyszało się, jak policjanci zapowiadali: „skończyliśmy z Żydami, skończymy z Polakami”, i coraz częściej tu i tam wymykały się ukraińskiemu sąsiadowi zapowiedzi „budemo lachiw rizaty”. Upowszechniła się, weszła do żelaznego repertuaru UPA wcześniej śpiewana przez policjantów ukraińskich piosenka ze znamiennym refrenem „Smert´, smert´, lacham smert´, smert´ moskowśko-żydiwśkij komuni”. Od lutego 1943 r. następowała eskalacja masowych mordów, które trwały przez 1943 r. na całym Wołyniu, z różnym natężeniem w poszczególnych powiatach i w poszczególnych miesiącach. UPA i bojówki OUN, a także wciągnięte przez nie rzesze ukraińskich chłopów, rozpętały piekło na wołyńskiej wsi. Bestialskie traktowanie ofiar bez względu na wiek i płeć, pożoga, grabież, niszczenie mienia, obławy na niedobitki, polowania na uciekających do miast, pracujących w polu, ukrywających się, uniemożliwianie pochówków. Równolegle zbrodniczy terror w stosunku do tych Ukraińców, którzy nie zatracili człowieczeństwa i nie chcieli być uczestnikami zbrodni. Rejon po rejonie nacjonaliści ukraińscy usiłowali unicestwić wszystkich Polaków, których udało się dosięgnąć, zniszczyć ich tylko dlatego, że byli Polakami. W marcu największe nasilenie napadów objęło powiaty kostopolski i sarneński oraz część powiatu łuckiego. W kwietniu 1943 r. nastąpił znaczący wzrost napadów na Polaków w powiecie krzemienieckim. W maju 1943 r. większa fala mordów przeszła przez powiaty: sarneński, dubieński i zdołbunowski. W czerwcu 1943 r. najwięcej ofiar było w powiecie łuckim w trzech sąsiadujących ze sobą gminach oraz w powiecie zdołbunowskim.

Wołyńska rzeź Przerażające wieści i mordy w bezpośrednim otoczeniu mobilizowały do działań ochronnych. Większość Polaków spodziewających się napadu nocą i liczących na tzw. uspokojenie sytuacji niezależnie od pogody noce spędzało w prowizorycznych kryjówkach poza domem – w lesie, w zagłębieniach terenu, krzakach, na polu itp. Niektóre rodziny, i to z małymi dziećmi, miesiącami w ten sposób lawirowały między życiem a śmiercią. Uciekano też w miejsca uznane za bezpieczniejsze – do miast i miasteczek, gdzie obecność niemieckich załóg w pewnym stopniu hamowała zbrodnicze najazdy UPA, do majątków pod zarządem niemieckim, bo tam była zorganizowana zbrojna ochrona, nieraz spośród polskich uciekinierów, a także do nielicznych polskich ośrodków samoobrony. Mimo solidarności Polaków, którzy jeszcze sami nie stali się ofiarami, wszędzie brakowało dachu nad głową i panował głód. W najgorszej sytuacji byli ci, którzy ocaleli z napadu, utracili bliskich i docierali do miasta tak, jak stali, w bieliźnie, częściowo ubrani lub w poszarpanych łachach. Niemcy wykorzystywali tę sytuację, zgarniając ich do tzw. obozów przejściowych, z których wywozili uchodźców na roboty do Rzeszy. Ci, którzy nie chcieli wpaść w ręce niemieckie, decydowali się na samodzielne przedzieranie się do Generalnego Gubernatorstwa (województwa: tarnopolskie, lwowskie i lubelskie), oddzielonego od Wołynia granicą, gdyż uważali, że nie ma tam banderowskiego zagrożenia. Gdy i tam zaczęły się mordercze napady na Polaków, wędrowano dalej na zachód. Z kolei w północnej części Wołynia, w powiatach sarneńskim i kowelskim, ratunku szukano, uchodząc na północ, na bagnisto-lesiste Polesie, teren w mniejszym stopniu zagrożony przez banderowskie bojówki. Polacy miesiącami wędrowali tam dużymi grupami z dobytkiem na wozach po lasach, pustkowiach, zatrzymując się na krótko w miejscowościach nieopanowanych przez UPA, zakładali obozy na terenach śródbagiennych, które przenoszono z miejsca na miejsce. Przed rodzinami, które mimo trudnych warunków zatrzymały się w jakimś bezpieczniejszym miejscu, które zabrały ze sobą żywność, po pewnym czasie i tak stawało widmo głodu. Zmuszało to do powrotu kogoś z rodziny na własne gospodarstwo, by zaopatrzyć się w prowiant. Wracano też, by przeprowadzić prace polowe i później móc zebrać jakiekolwiek plony na przeżycie. Często przypłacano to życiem, a rodzina nawet nie znała szczegółów zabójstw. Spontanicznie powstające placówki samoobrony, a więc takie miejscowości, w których zorganizowano warty, patrole i gdzie była jakaś broń, w większości stanowiły czasową ostoję Polaków. Tylko kilkanaście większych placówek samoobrony na Wołyniu, które nazywano bazami samoobrony, utrzymało się, staczając kilkakrotnie boje z UPA, do wkroczenia w 1944 roku Armii Czerwonej i częściowego uspokojenia sytuacji na tym terenie. Pozostałe ulegały znajdującym się w znacznej przewadze nacjonalistom ukraińskim: albo następował pogrom, w którym ginęli ludzie, albo wyprzedzająca napad ewakuacja ludności z obrońcami do miasta, gdy nie widziano szans na skuteczne przeciwstawienie się napastnikom. Jednakże nie tylko udręczenie fizyczne nękało wołyńskich Polaków. Była to także rozpacz po stracie najbliższych i lęk, nieopuszczający strach przed dostaniem się w ręce upowca czy ukraińskiego chłopa z siekierą, toporem, widłami, nożami i podobnymi gospodarskimi narzędziami, przed okrucieństwem wobec i dorosłych, i dzieci, często tak barbarzyńskim, zwyrodniałym, że modlono się o śmierć od kuli i błagano morderców o zastrzelenie. Makabryczne obrazy mordowania rodziny, od których nie udawało się uwolnić wyobraźni – odbierały równowagę psychiczną.

Zboża takie wysokie… Nieustanne śmiertelne niebezpieczeństwo, mordy i pożoga poderwały całkowicie byt wołyńskich Polaków. Niemożliwe stało się wykonywanie prac gospodarskich w normalnym trybie nawet w pobliżu miasta czy silnego ośrodka samoobrony. W północno-wschodnich rejonach Wołynia już wiosną trudno było obrobić pola. Mimo wszystko, i jak długo się dało, polscy chłopi starali się albo indywidualnie, albo grupowo, czy też z obstawą grupy samoobrony choć częściowo uprawiać ziemię. Z potrzeby życiowej, potrzeby serca i chłopskiego obowiązku. Kilkanaście tysięcy, szacując skromnie, zamordowanych bezbronnych wołyńskich Polaków, kilka dziesiątków tysięcy rozproszonych w wyniszczającej tułaczce, tysiące spalonych i obrabowanych gospodarstw – to bilans nienawiści i zbrodni OUN-UPA pierwszego półrocza 1943 r., nazywanej walką o niepodległą Ukrainę, jeszcze nieskończoną, bo przecież pozostały spore połacie Wołynia, gdzie Polacy wbrew złowieszczym okolicznościom uparcie tkwili „na swoim”. Liczyli na opamiętanie ukraińskich sąsiadów, że może ich okolica zostanie oszczędzona. Nie rozumieli, dlaczego ich sąsiedzi, z którymi się nie wadzili, mogliby ich mordować. Mieli nadzieję, że skończy się na pogróżkach, a ucieczka gdzieś w nieznane, gdzie nie wiadomo, z czego żyć i jak utrzymać rodzinę – przerażała. I żal porzucić gospodarstwa, gdy tak dobrze zapowiadają się zbiory, bo mimo ludzkich dramatów, to, co posadzono i posiano, rosło wspaniale. Urodzaj był wyjątkowy, jakby przyroda chciała wynagrodzić wszystkie krzywdy wojny i wesprzeć niedożywioną ludność, ograbianą przez niemieckiego okupanta i „bojowników” o niepodległą Ukrainę. Zboża tak wysokie, że nawet dorosłego człowieka zasłaniały przed niepożądanym wzrokiem, ratując wielu od siekier i noży.

Zbrodnicze żniwa Nastał lipiec 1943 r., w którym OUN-UPA przystąpiła do zmasowanego uderzenia na Polaków w rejonach, w których się skupili, by przetrwać, wspólnie czuwając i broniąc się, oraz w powiatach zachodnich, gdzie wcześniej napadano sporadycznie. W nocy z 4 na 5 lipca 1943 r. OUN-UPA zaatakowała szeroko zakrojonym pierścieniem Polaków żyjących we wsiach wokół ośrodka samoobrony Przebraże w powiecie łuckim. Od wiosny 1943 r. w tej kolonii chronili się Polacy z okolicy w obawie przed napadami ukraińskimi, jednakże nie wszyscy się tam przenieśli. Celem akcji było „oczyszczenie” dużego obszaru z Polaków i zlikwidowanie silnego ośrodka samoobrony. UPA nie zdobyła Przebraża, ale zginęło kilkaset osób w dwudziestu kilku spalonych koloniach. 8 lipca 1943 r. w okolicach Kustycz (gm. Turzysk, pow. Kowel) okrutnie została zamordowana przez UPA delegacja Okręgowej Delegatury Rządu na Wołyniu na czele z Zygmuntem Rumlem „Krzysztofem Porębą”, podążająca na przygotowane wcześniej pojednawcze rozmowy. Trzy dni później, tj. 11 lipca 1943 r. (niedziela), OUN-UPA przystąpiła do likwidacji Polaków na ogromnym obszarze wchodzącym w skład powiatów horochowskiego i włodzimierskiego i na skrawku powiatu kowelskiego. Była to największa akcja ludobójcza przeprowadzona na Wołyniu w 1943 r., której przebieg doskonale oddaje akowski raport Jana Cichockiego „Wołyniaka”, nauczyciela z powiatu włodzimierskiego: „O godz. 2 min. 30 po północy w dniu 11 lipca 1943 r. rozpoczęła się rzeź. Każdy dom polski okrążało nie mniej jak 30-50 chłopów z tępym narzędziem i dwóch z bronią palną. Kazali otworzyć drzwi albo w razie odmowy rąbali drzwi. Rzucali do wnętrza domów ręczne granaty, rąbali ludność siekierami, kłuli widłami, a kto uciekał, strzelali doń z karabinów maszynowych. Niektórzy ranni męczyli się po 2 lub 3 dni, zanim skonali, inni ranni zdołali resztkami sił dotrzeć do granicy powiatu sokalskiego (…). Po morderstwie, zaraz po południu tegoż dnia, nastąpił rabunek. Chłopi z sąsiednich wsi przychodzili i zabierali: konie, wozy, ubrania, pościel, krowy, świnie, kury – inwentarz żywy i martwy”. Masowe mordy trwały w tym rejonie do 18 lipca. Szczególna uwaga należy się napadom na kościoły i kaplice, w których byli zgromadzeni na Mszach św. Polacy. 11 lipca 1943 r. w czterech kościołach (Kisielin, Chrynów, Poryck, Zabłoćce) i jednej kaplicy (Krymno) Ukraińcy wymordowali około 540 osób, w tym trzech księży. W dniach 16-18 lipca całkowitą klęskę poniósł duży ośrodek samoobrony w powiecie kostopolskim, ochraniający skupisko polskich osiedli w gm. Stepań i Stydyń wokół dwóch wsi Huta Stepańska i Wyrka oraz kilka kolonii w sąsiedniej gminie Antonówka w powiecie sarneńskim. Po dwóch dniach dramatycznej walki z przeważającymi siłami UPA zgromadzona w Hucie Stepańskiej ludność polska wraz z samoobroną ewakuowała się do gmin Antonówka i Rafałówka w powiecie Sarny, poniósłszy wcześniej i w drodze ogromne straty. 30 lipca 1943 r. nastąpiło kolejne zmasowane uderzenie UPA na skupisko osiedli polskich w gminie Antonówka i Włodzimierzec powiatu sarneńskiego, w wyniku którego zostało ono zlikwidowane -wszystkie polskie osiedla spalono, polska ludność uciekła do stacji kolejowych na linii Kowel – Sarny. 31 lipca OUN-UPA podjęła drugą, również nieudaną próbę unicestwienia Polaków w Przebrażu. Ośrodek samoobrony stoczył wówczas ciężką walkę z przeważającymi siłami UPA, dzięki czemu kilka tysięcy koczujących w obozie przebrazkim Polaków ocalało. Lipcowe ludobójstwo nie ograniczało się do opisanych wyżej wielkich akcji – Polacy byli mordowani we wszystkich powiatach, oprócz lubomelskiego, w mniejszych napadach. W tym jednym miesiącu zginęło kilkanaście tysięcy Polaków, kilkadziesiąt opuściło Wołyń, a wciąż jeszcze nie udało się „oczyścić Ukrainy z Lachów”, którzy nie mieli gdzie uciekać i bardziej niż o śmierci, myśleli o żniwach. Toteż sierpień stał się kolejnym miesiącem wołyńskich rzezi. Masowymi ludobójczymi akcjami w dniach 29-31 sierpnia, podobnymi do akcji z 11 lipca, dotknięte zostały tereny północnej części powiatu włodzimierskiego i powiat lubomelski. Zaatakowano też Polaków w innych powiatach i w innych dniach sierpniowych – w nielicznych już polskich osiedlach i w miejscowościach mieszanych narodowościowo, gdzie pokładano nadzieję w dobrosąsiedzkich kontaktach z miejscowymi Ukraińcami – kowelskim, horochowskim, łuckim, rówieńskim, dubieńskim i wszędzie tam, gdzie Polacy przybywali na żniwa. Żniwa te były szczególne – opóźnione, niedokończone i nawet niezaczęte przez ich prawowitych polskich gospodarzy. „Udane” było za to żniwo śmierci: w kolejnym miesiącu, w sierpniu, zamordowano kilkanaście tysięcy Polaków, zaś przez cały okres ludobójczych działań OUN-UPA – 60 tysięcy.

Ofiary lepsze i gorsze Gehenna kresowych Polaków, ofiar zbrodni wołyńsko-małopolskiej, w której ludobójcze akcje pochłonęły na całym obszarze ich dokonywania przez OUN-UPA, nie tylko na Wołyniu, 130 tys. śmiertelnych ofiar, tysiące sierot, ludzi okaleczonych fizycznie i psychicznie, zmarłych z ran i w wyniku nieludzkich warunków spowodowanych przez nacjonalistów ukraińskich – nadal nie jest odpowiednio traktowana przez państwo polskie. Wciąż mamy „gorsze” i „lepsze” ofiary zbrodniczych ideologii. Po kilkudziesięciu latach należytego miejsca w narodowej pamięci słusznie doczekały się ofiary katyńskie. Niestety, ofiary zbrodni OUN-UPA są dla niepodległego państwa polskiego nieistotne. Zgłoszony przez PSL projekt Uchwały o ustanowieniu 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian spadł z porządku obrad Sejmu. Nasuwają się pytania: z kim solidaryzuje się polski Sejm – z ofiarami czy z katami i ich ideowymi spadkobiercami, co z sumieniami przedstawicieli polskiego Narodu i gdzie się podziała zwykła ludzka przyzwoitość? Ewa Siemaszko

Autorka jest badaczką zbrodni nacjonalistów ukraińskich dokonanych na ludności polskiej Wołynia w czasie II wojny światowej, twórcą książek i wystaw poświęconych tej problematyce.

http://www.naszdziennik.pl/

Jedwabne 10 lipca 1941 Wczoraj minęła rocznica tzw. „Pogromu w Jedwabnem”, który obok „Pogromu w Kielcach” jest jedynym przykładem wojującego antysemityzmu, jaki raczyła podać swym odbiorcom słynna Encyklopedia Gazety Wyborczej, kupowana nie wiadomo, przez kogo i po co, bo przecież kłopoty z papierem toaletowym należą już od dawna do przeszłości. Osobom mniej obeznanym przypominamy, że 10 lipca 1941 polska hołota, bandyci i antysemickie szumowiny spaliły w jednej stodole 1600 Żydów, upychając ich po dwudziestu na jednym metrze kwadratowym. Próby zapobieżenia tragedii podjęte przez niemieckie gestapo i żandarmerię niestety nie powiodły się wobec dysproporcji sił i środków. Admin.

Sprawa pogromu Żydów w Jedwabnym jest znana większości osób z książki Grossa „Sąsiedzi”. Publikacja Grossa jest jednak stekiem bezczelnych kłamstw mających na celu oczernianie Polski i Polaków. W rzeczywistości w Jedwabnym Żydzi (często sowieccy kolaboranci i ich rodziny) stali się ofiarą Niemców.

Łomżyńskie Łomżyńskie z Jedwabnym było terenem dwu narodowym. W miastach mieszkali Polacy i Żydzi. Wsie w 100% był Polskie, połowę mieszkańców wsi stanowiła szlachta zagrodowa (mająca taki sam status ekonomiczny jak włościanie, ale posiadająca silną świadomość narodową). Po agresji sowieckiej na Polskę w 1939 roku sowiecka propaganda (głoszona często ustami żydowskich agitatorów) była prowokacyjna i niedorzeczna (nie było Ukraińców i Białorusinów do wyzwalania). Silna świadomość narodowa spowodowała żywiołowy rozwój polskiego podziemia w okupowanym przez sowietów Łomżyńskim.

17 września 1939 W dyskusji o Jedwabnym Gross i jego epigoni przemilczeli udział próżniejszych żydowskich ofiar w sowieckim aparacie terroru po 17 września 1939. Żydzi w 1939 roku w Jedwabnym entuzjastycznie witali Armie Czerwoną. Entuzjazm Żydów był owocem uwielbienia Żydów dla ZSRR i nienawiści do Polski (nie jest prawdą teza o strachu Żydów przed Niemcami, Niemcy byli sojusznikami ZSRR, Żydzi na terenach okupacji niemieckiej usiłowali witać Niemców – Niemcy jednak nie życzyli sobie entuzjazmu Żydów). Żydzi w Jedwabnym natychmiast włączyli się w sowiecki aparat terroru którego jedyną ofiara byli w Jedwabnym Polacy. Żydzi w sowieckim aparacie terroru stosowali wobec prześladowanych Polaków: aresztowania, rekwizycje, więzienie. Żydzi tworzyli dla NKWD listy Polaków przeznaczonych do likwidacji (bezpośredniej i za pomocą deportacji), odzierali z dobytku i ubrań deportowanych Polaków, przejmowali miejsca pracy deportowanych Polaków. Żydzi zajmowali się rabunkiem i rekwizycją na rzecz sowietów (Żydzi stanowili w czasie pierwszej okupacji 70% sowieckich biurokratów gospodarczych), szerzeniem sowieckiej propagandy i agitacji. Pod sowiecką okupacją Żydzi nieustannie manifestowali swój tymf nad Polakami i entuzjazm dla okupanta, obelżywie traktowali Polaków, donosili na Polaków do NKWD. Atak armii niemieckiej na ZSRR był dla Polaków wyzwoleniem od śmierci i tortur z rąk sowietów i ich żydowskich kolaborantów. Polacy mieli powody by czuć ulgę i radość z powodu końca sowieckich wywózek, mordów i prześladowań.

10 lipca 1941 Akcją likwidacji Żydów w Jedwabnym (a także w Radziłowie i Tykocinie) kierował komisarz kryminalny Hauptsurmfuhrer Hermann Schaper. Schaper jak wielu innych zbrodniarzy nazistowskich po wojnie pozostał bezkarny (z braku wystarczających dowodów). Sprawą jego odpowiedzialności za zbrodnie podczas II wojny światowej w Łomżyńskim zajmowała się niemiecka prokuratura w 1964 i 1965 oraz sądy w 1974 (w oparciu o dokumenty SS z archiwum MSW w Warszawie) i 1976 roku. Odpowiedzialność Schepera za eksterminacje Żydów w Łomżyńskim ustaliło Centrum Dokumentacji Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu koło Stuttgartu na podstawie ustaleń z 1963 z biura śledczego do ścigania zbrodni nazistowskich przy sztabie policji izraelskiej. Żydzi z Radziołowa na zdjęciach rozpoznali Schapera. 10 lipca 1941 roku (dwa tygodnie po wkroczeniu Niemców i rozpoczęciu niemieckiej okupacji) do Jedwabnego (według świadków) przybyło 69 gestapowców i wielokroć więcej żandarmów niemieckich (zeznająca w procesie Polaka dostała polecenie od Niemców przygotowania 69 porcji obiadowych dla gestapowców). Było to Einsatzkomando SS Zichenau Schrottersburg (Einsatzkommando Urzędu Policji Państwowej Ciechanów Płock). Była to jedna z wielu akcji likwidacji Żydów (podobne miały miejsce w końcu czerwca w Wiznie, 5 lipca w Wąsoczy, 7 lipca w Radziłowie leżącym 15 km od Jedwabnego, 10 lipca w Jedwabnym, w sierpniu w Łomży leżącej 18 km od jedwabnego, 22 sierpnia w Tykocinie leżącym 30 km od Jedwabnego, 4 września w Rutkach leżących 20 km od Jedwabnego, Zambrowie leżącym 35 km od Jedwabnego, wielu z tych miast Niemcy palili Żydów w stodołach). Ten sam schemat SS wykorzystywało w likwidacjach Żydów od Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego (na Litwie, Białorusi, Ukrainie i Mołdawii). W pogromach Niemcy starali się wykorzystać lokalny margines społeczny i antysemitów. W Jedwabnym Niemcy spalili mniej niż 250 Żydów (około 150) w stodole (innych miejsc egzekucji nie znaleziono). By Żydzi nie uciekali z płonącej stodoły Niemcy strzelali do Żydów (świadczy o tym 100 łusek znalezionych przez IPN w maju 2001 w ruinach spalonej stodoły). Łuski po amunicji znalezione w Jedwabnym były łuskami do niemieckich karabinów Mauser z 1938 i niemieckich pistoletów Walter używanych przez niemieckich oficerów. Jedwabne nie było podczas II wojny światowej terenem walk jednostek niemieckich – łuski więc najprawdopodobniej pochodziły z masowego mordu. Wbrew polskiemu prawu nie przeprowadzono ekshumacji (ówczesnym ministrem sprawiedliwości był Lech Kaczyński) bo przeciw ekshumacji protestował Związek Gmin Żydowskich w Polsce (pomimo że we wszystkich miejscach zbrodni na Żydach ekshumacje przeprowadzono). Żołnierzom niemieckim w pogromie pomagali cywilni przedstawiciele niemieckich władz lokalnych Jedwabnego przywiezionych do Jedwabnego przez Niemców. Niemcy nie dopuszczali na terenach przez siebie okupowanych do aktywnej działalności tubylców nawet takiej jak pogromy. Niemcy usiłowali biciem i bronią palną zagonić Polaków do pilnowania Żydów na rynku w Jedwabnym (wielu Polaków pomimo grożącej śmierci z rąk Niemców uciekało z miasta by nie pomagać Niemcom) część jednak pod przymusem pilnowała Żydów. Polacy jednak nie byli świadomi celów Niemców. Z rynku Niemcy zapędzili Żydów do stodoły i ich tam spalili. Polacy pomimo grożącej im i ich rodzinie karze śmierci (tylko w okupowanej Polsce Niemcy zabijali za pomoc Żydom) pomagali Żydom i ukrywali Żydów przed Niemcami.

Proces Podczas procesu oskarżeni o mord w Jedwabnym twierdzili że podczas śledztwa byli torturowani. Torturami wymuszono na nich przyznanie się do winy i obciążenie innych odpowiedzialnością za mord. Sąd 10 z pośród 22 oskarżonych uniewinnił, wydał 1 wyrok śmierci (niewykonany), 11 osób skazał na kilkunastoletnie wyroki choć uznano że byli terrorem przez Niemców zmuszeni do pilnowania Żydów. Wymuszone przez UB zeznania były tak niewiarygodne że komunistyczny sąd uznał je za niewystarczający dowód [sic! - admin].

Sąd apelacyjny z pośród 12 skazanych 2 uniewinnił. Niewątpliwymi zbrodniarzami byli przywiezieni przez Niemców polskojęzyczni kolaboranci Marian Karolak (komisaryczny burmistrz z nadania niemieckiego okupanta) i Karol Bardoń (niemiecki żandarm, volkddeutsch, funkcjonariusz niemieckiej policji pomocniczej zajmującej się aresztowaniem Polaków). Jan Bodakowski

Bibliografia:

„Jedwabne spór historyków wokół książki Jana T. Grossa ‘Sąsiedzi’”, Wydawnictwo Fronda

http://prawica.net/opinie/26488

Aktualnie prowadzonej polityki antyrodzinnej nie wytrzyma żaden system finansowy W Polsce w sytuacji kryzysu demograficznego ignoruje się potrzebę polityki prorodzinnej i likwiduje się najefektywniejsze formy oszczędności emerytalnych. James Verone podszedł do kasjera w banku Gastonia, N.C. i podał kartkę “To jest napad na bank, proszę dać mnie tylko jednego dolara.” Po tym Verone powiedział, że będzie siedział na pobliskim krześle czekając na policję. Ten 59-cio letni desperat zrobił wszystko aby być złapanym na gorącym uczynku aby… uzyskać dostęp do darmowej służby zdrowia w więzieniu – lub prawie darmowej 5$ za wizytę. W tym samym artykule “James Verone Robs Bank For Jail Health Care” zamieszczonym 20 czerwca na głównej stronie The Huffington Post podana jest inna informacja z której wynika, że z powodu działań oszczędnościowych państwa (na skutek starzenia się społeczeństwa) nawet „AARP, wpływowa organizacja reprezentująca starszych Amerykanów oświadczyła że zgadza się na dyskusję dotyczącą cięć w świadczeniach zabezpieczenia społecznego”. A debata jest już dość daleko zaawansowana i wszystko wskazuje na to, że pierwsze decyzje zostaną podjęte przed 2 sierpnia. Gdyż w połowie maja w Stanach Zjednoczonych został osiągnięty ustawowy pułap zadłużenia w wysokości $14,3 biliona i Kongres ma czas na jego podniesienie do 2 sierpnia, kiedy to przypada rata w spłacie dotychczasowego długu. I wprawdzie Greenspan stwierdził że tego typu limit nie ma sensu, a agencje ratingowe jak i rynek kapitałowy nie przewidują pierwszego w historii USA zawieszenia płatności, a raczej 75-ego w ciągu ostatnich 50 lat podniesienia progu zadłużenia. O ile różne podejście do limitu zadłużenia w USA jest tak drastycznie odmienne od tego w Polsce, gdzie jest nawet wpisane do Konstytucji, to należy się spodziewać, że porozumienie jakie zostanie zawarte odbędzie się kosztem najstarszych i najbiedniejszych ludzi. Intensywnie prowadzone negocjacje których potrzeba wystąpiła z powodu przedłużenia „wakacji podatkowych” dla najbogatszych wprowadzonych przez młodego Bush’a, mówi o drastycznym obniżeniu świadczeń zabezpieczenia społecznego które inaczej będzie eksplodowało w najbliższych latach jako wynik „wzrostu kosztów służby zdrowia i starzenia się populacji kraju”. Przy czym analizowana obniżka świadczeń musi być znacząca gdyż pierwszostronicowy artykuł z 7 lipca pod dramatycznym tytułem „Surrendering on social security?” mówi o oszczędnościach rzędu 4 bilionów USD w ciągu najbliższych dziesięciu lat. [link]

Społeczne koszty kryzysu nie spadają tylko na seniorów i nie przejawia się tylko w aktach desperacji a la James Verone, gdyż jak podał piątkowy Bloomberg w artykule Charles’a Mead’a „Financial Crisis, Unemployment Spur Suicides” powołując się na komentarz zawarty w czwartkowym numerze The Lancet po wybuchu kryzysu wzrosła istotnie liczba samobójstw jak i ilości morderstw, jak i wzrostu zużycia antydepresantów. Ilość samobójstw istotnie wzrosła w dziewięciu krajach europejskich na 26 badanych, przy czym najsilniej w Grecji i Portugalii, krajach silnie dotkniętych przez kryzys zadłużeniowy. Jak zauważono każdy 1% wzrostu bezrobocia skorelowany jest z 0,8%-owym wzrostem samobójstw osób w wieku przedemerytalnym. Przy czym ich ilość wzrosła o 16,2% w Grecji i o 15% w Portugalii od 2008 r. Przy czym jak podaje w swojej pracy David Stuckler z Uniwersytetu w Cambridge obecne oszczędnościowe działania rządów mające na celu z jednej strony ograniczenie nakładów na zdrowie w tym psychiczne, a z drugiej strony uelastycznianie rynku pracy mogą jeszcze ten niepokojący trend przyspieszyć. A w Stanach Zjednoczonych sytuacja również się nie poprawia w sytuacji kiedy bezrobocie w czerwcu wzrosło do 9,2%, w przemyśle i budownictwie przybyło zaledwie 6 tyś. miejsc pracy w miejsce oczekiwanych około 100 tyś., a na dodatek tygodniowy przeciętny czas pracy spadł do 40,3 godzin z 40,6 w maju, a rząd obniżył poprzednie szacunki za kwiecień i maj aż o 44 tyś. [link]

Charakterystyczna jest również kwestia powstawania nierówności i narastania niepokojów społecznych hamujących rozwój gospodarczy. Statystyki zawarte w opracowaniu Banerjee, Duflo „Inequality and Growth: WhatCan the Data Say?” podają, że zmiany w nierównościach społecznych związane są z okresami, kiedy następuje spowolnienie tempa rozwoju. Przy czym to już nawet Arystoteles zauważył, że wzrost nierówności jest jedną z przyczyn powstawania zaburzeń. Niewątpliwie często jest też poruszany fakt istnienia grup interesów walczących o pozyskanie, wyszarpnięcie większej części dochodów dla siebie. Obecne dążenie do zmian w funkcjonowaniu instytucji finansowych jest tego przykładem. Duże grupy interesów są w stanie nawet w przypadku większych zmian regulacyjnych ustawić je tak, aby nie miały one właściwego oddziaływania. Już w 1922 r. nawet Louis Brandeis uważał że „Nie wierz że możesz znaleźć uniwersalne antidotum na diabelskie warunki i niemoralne praktyki[…] I nie pokładaj zbyt dużo wiary w legislację. Instytucje zaradcze są skłonne do wpadania pod kontrolę wroga i stają się instrumentem ucisku.” Podnoszono, że bardzo ważna jest w tym wypadku zarówno transparentność, jak i wolna prasa. Brandeis w „Other People’s Money: And How the Bankers Use It” wprost pisał o nich jako lekarstwie na wszelkie zło, porównując do leczniczego wpływu światła słonecznego. Na tym tle wydaje się że w ciągu ostatnich stu lat nastąpiła negatywna zmiana, gdyż grupy interesów poprzez ukierunkowane działania PR-owe i informacyjne są w stanie wpływać także na kształtowanie opinii społecznej. Dlatego należałoby zgodzić się ze stwierdzeniem Arystotelesa, że tak naprawdę ”To czy dane państwo jest dobrze czy źle rządzone zależy często nie od formy rządów lecz od jakości przymiotów ludzi u władzy”. W sytuacji kiedy Polska stoi na krawędzi załamania finansów publicznych, spowodowanych faktem że na 223 kraje świata zajmujemy 209 miejsce pod względem liczby rodzących się dzieci, wskazanym jest aby w obecnej debacie nie zapomnieć o konieczności optymalizacji wydatków i powiększenia nakładów na politykę prorodzinną i wzmocnienie infrastruktury rynku w celu poszerzenia przyszłej bazy podatkowej. Skutecznymi w tych działaniach będziemy, nie tylko wtedy gdy zbudujemy optymalne instytucje, ale gdy posłuchamy Arystotelesa i skierujemy do tych działań fachowców którzy wykonując trudne zadania będą dbać o interes publiczny, a nie własny. Aktualnie prowadzonej polityki antyrodzinnej nie wytrzyma żaden system finansowy, stąd nie dziwmy się, że coraz częściej jako antidotum pojawiać się będą propozycje pracy bez przerwy, aż do śmierci, w połączeniu z ograniczeniem dostępności służby zdrowia jedynie do tych o grubym portfelu. Dla tych którzy takiego portfela nie mają pozostaną akty desperacji na wzór napadu James Verone na bank. Przy czym wszystko na to wskazuje, że w ramach walki ze „starzeniem się społeczeństwa” nie poprzez wspieranie polityki prorodzinnej tylko porzucaniu starszego pokolenia samemu sobie, w ramach proponowanych oszczędności więźniowie również będą musieli leczyć się na własny koszt, wzrośnie liczba przestępstw, samobójstw i użycia antydepresantów. Cezary Mech

Do czego służą dziś pieniądze, czyli wykreowane bogactwo Give me control of a nation’s currency and I care not who makes her laws- baron Mayer Rothschild Amerykański kongresmen i niezależny kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych, dr Ron Paul, zaproponował ostatnio receptę na kryzys finansowy polegającą na fizycznym zniszczeniu obligacji federalnych (US Treasury Bonds) na astronomiczną sumę 1,6 tysiąca miliardów dolarów. Dean Baker, dyrektor Center for Economic and Policy Research (CEPR) w swym najnowszym artykule analizuje tą szokującą na pierwszy rzut oka propozycję. Po dokładnym przedstawieniu systemu finansowania deficytu Stanów Zjednoczonych, dochodzi on do wniosku, że jest to ze wszech miar sensowna opcja. Nie wdając się w szczegółowy opis jego wywodów, cytuję poniżej zasadnicze konkluzje tego opracowania. Federal Reserve (Feds), jako centralny bank Stanów Zjednoczonych finansuje deficyt tego kraju poprzez zakup US Treasury Bonds. Uzyskiwane z tego tytułu oprocentowanie jest corocznie zwracane rządowi amerykańskiemu (US Treasury Department-Ministerstwu Finansów) przez Feds. W praktyce oznacza to, że odsetki uzyskiwane z tych obligacji rząd płaci samemu sobie. W tym kontekście trudno jest znaleźć jakieś przeciwwskazania dla projektu doktora Rona Paula. Jedna agenda rządowa jaką jest Feds straciłaby w takiej sytuacji aktywa w wysokości 1,6 tryliona dolarów , a druga (Ministerstwo Finansów) dług o tym samym nominale….Idea mówiąca o tym, że można uzyskać pieniądze za darmo wydaje się być dziwna, ale tak jest w istocie w przypadku gdy gospodarka jest limitowana dopływem pieniądza a nie możliwościami wytwórczymi. Tak więc realną stratą jest to, że rząd w obawie o deficyt nie stymuluje gospodarki poprzez zastrzyki pieniądza na rynek. To z kolei powoduje, że bezrobotni nie mają pracy a moce produkcyjne pozostają niewykorzystane. Żelazna logika powyższej konkluzji jest nie do obalenia. Gospodarka jest po to by zaspakajać potrzeby materialne ludzkości i jeśli istnieją nadwyżki mocy produkcyjnych i wolna siła robocza nic nie stoi na przeszkodzie jej społecznie użytecznemu funkcjonowaniu! O ironio, nic oprócz pieniądza!!! Zadajmy więc z pozoru trywialne pytanie: Co to jest i czemu służy pieniądz? Współcześni „finansiści” za pomocą swoich „ekspertów” starają się wmówić społeczeństwu, że pieniądz to „bogactwo”. Było tak w istocie wtedy gdy jego miernikiem były szlachetne kruszce czy inne używane do rozliczeń realne dobra materialne. Pomimo to światowe media zachłystują się sukcesami banków, które wypracowują ogromne zyski i tym samym „tworzą bogactwo”, w procesie modnego w erze globalizmu „wealth creation”. Obecnie nie jest już ono nawet świstkiem papieru, ale elektroniczną fantazją banków centralnych. W okresie funkcjonowania realnego (np. opartego na parytecie złota) pieniądza, bankierzy nie mogli twierdzić, że „kreują bogactwo”, mogli je bowiem co najwyżej przywłaszczać . Teraz jednak jest inaczej, nieprawdaż? Numeryczne „bogactwo”dodawane jest do Produktu Krajowego Brutto, tak samo jak wyhodowane buraki czy uszyte gacie. W USA stanowi ono około 75% PKB, w pozbawione realnej gospodarki III RP zapewne jeszcze więcej. Abstrahując już od faktu, że „bogactwo” owo pozostaje w bankierskich kieszeniach, to nie można by się nim w razie potrzeby pożywić lub w nie ubrać. Czemu więc służy? Jak widać z zaprezentowanego powyżej cytatu, pieniądz służy jednemu celowi, a mianowicie kontroli światowej gospodarki przez międzynarodówkę bankierską. Pieniądze stanowią obecnie rodzaj „pozwolenia” na funkcjonowanie realne gospodarki , lub innymi słowy jej „reglamentację”. Należy w tym momencie podkreślić, że bankierzy posiadają obecnie pełną kontrolę banków emisyjnych świata zachodniego. Feds jest niczym innym jak tylko konsorcjum prywatnych amerykańskich i europejskich banków, Europejski Bank Centralny jest instytucją międzynarodową nie kontrolowaną przez rządy poszczególnych państw strefy euro. Banki emisyjne pomniejszych państw są „instytucjami niezależnymi” to znaczy pozbawionymi kontroli państwowej, obsadzonymi przez „ekspertów” cieszących się stosownym zaufaniem „rynków”. W przypadku NBP dochodzi już do takich orwellowskich sytuacji, jak ostatnio po „niezależnej decyzji” RPP, która utrzymała niezmienione stopy procentowe złotówki, a w odzewie na to „ekspert” polskiego oddziału JP Morgan stwierdził autorytatywnie, że na następnym posiedzeniu, rada będzie zmuszona do ich podniesienia. Niewątpliwie ułatwi to jej członkom życie. Nie będą oni musieli w napięciu oczekiwać na informacje z Wall Street o tym jaka będzie w Polsce inflacja i już dziś mogą spokojnie redagować „fachowy” komunikat o konieczności podniesienia stopy oprocentowania złotego. Dla tych którzy nie są biegli w zawiłych arkanach finansowych należy się tu uwaga, że „wysokość stóp procentowych” jest synonimem wielkości dopływu pieniądza na rynek. Im wyższe stopy tym niższy jego dopływ. W III RP stopy te utrzymywane były zawsze na zawyżonych poziomach, dławiących rodzimą gospodarkę, promujących import i tym samym generujących wysokie bezrobocie. Obecnie również „stara” część „europy” doświadcza magicznych rezultatów „dyscypliny fiskalnej” generującej bezrobocie i nędzę. Warto tu zadać jeszcze jedno pytanie: Czemu bankierzy, mając nieograniczone możliwości „generowania bogactwa”, z taką stanowczością upierają się przy koncepcji wspomnianej „dyscypliny”? Zapewne doszli już do wniosku, że przy obecnym zadłużeniu praktycznie wszystkich krajów zachodu, można pokusić się na ostateczny skok na kasę, czyli wykup za bezcen z rąk bankrutujących państw i społeczeństw pozostałych w ich gestii aktywów, głównie nieruchomości i infrastruktury. Najświeższym przykładem tej strategii jest Grecja, gdzie rząd zobligowany został przez MFW, EBC i Komisję Europejską do rujnujących ten zbankrutowany kraj „programów oszczędnościowych” i powiązanej z nimi „prywatyzacji”. W przeciwieństwie do obywateli III RP, Grecy nie poddają się jednak i powołali społeczną komisję dla audytu finansowego mającego na celu odsłonić kryminalny charakter metod stosowanych w dotychczasowym zadłużaniu państwa. Ile z tego da się im rzeczywiście udowodnić pozostaje otwartą sprawą. I znów w przeciwieństwie do Grecji, autentyczne działanie takiej audytowej komisji w Polsce, zaprowadziłoby zapewne większość „elit” III RP na ławy oskarżonych. Ale na szczęście społeczeństwo nasze jest prawdziwie „europejskie”, więc nic takiego nam nie grozi! Ignacy Nowopolski

Syn bandyty z SB nagradzany w Niemczech za antypolską propagandę Antypolskie twierdzenia Włodzimierza Borodzieja o rzekomo polskiej genezie wypędzeń wpisują się nie tylko w niemiecki, zdeformowany obraz polskiej historii, lecz również w komunistyczną propagandę o rzekomej suwerenności PRL. Znany historyk Bogdan Musiał opublikował w Rzeczpospolitej znakomity materiał o Włodzimierzu Borodzieju, specjaliście od uniewinniania Stalina, który jest wysoko cenionym i nagradzanym w Niemczech za postępowość i prawdziwą europejskość. Borodziej jest także specjalistą od pojednania polsko-niemieckiego, chętnie zatrudnianym przez Sejm. Deformując historię, w swoich materiałach Borodziej powiela komunistyczną propagandę o polskiej genezie wypędzeń, co jest umiejętnie propagowane oraz nagradzane w Niemczech. Włodzimierz Borodziej zajmuje się także podręcznikami historii polsko-niemieckiej. Już w 1979 roku, mając 23 lata, jako magister bez dorobku naukowego, został on sekretarzem Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej w PRL. Później został mianowany współprzewodniczącym tej komisji. Być może byłby on znakomitym wykładowcą na kursach dla piszących „wspólne“ podręczniki historii, organizowanych w siedzibie p. Steinbach przez ministerswo spraw wewnętrznych Niemiec. Szkoda, że tego typu materiałów wykazujących wyjątkową szkodliwość postkomunistycznych „naukowców“ z uczelni w Polsce nie pojawia się więcej. Byłyby one znakomitym dowodem na konieczność przeprowadzenia lustracji i uwolnienia polskiej nauki od wielu „specjalistów“ w dalszym ciągu powielających komunistyczną, antypolską propagandę. Często, dzięki właśnie takim jak on „naukowcom“ żyjącym z fałszowania historii, antypolskie materiały prasowe mogą być podbudowywane autorytetem naukowym. Bo przy stałym zapotrzebowaniu na określoną wersję antypolskiej historii — nikt nie zwraca uwagi na fałsze zawarte w pracach tego typu postkomunistyczych „autorytetów“ naukowych. Ilustracją jest brytyjski plakat propagandowy z okresu brytyjskiej interwencji przeciw sowieckim bandytom z rewolucyjnej czerwonej armii w 1917 r. Autor plakatu jest nieznany. Zob.: http://tr.wikipedia.org/wiki/Dosya:BritishInterventionPoster.jpg

Wzięte bezpośrednio z sowieckiej propagandy twierdzenia Borodzieja o rzekomo polskiej genezie wypędzeń oraz inne lansowane przez niego podobne poglądy — wpisują się także, nie tylko w niemiecki, zdeformowany obraz polskiej historii, lecz również w komunistyczną propagandę o rzekomej suwerenności PRL. Sowiecka, komunistyczna propaganda usiłowała udowodnić, że Polska — będąc de facto sowiecką komunistyczną kolonią — nie była sowieckim dominium, a jej kasty przywódcze złożone z morderców Polaków i mianowane przez tow. Stalina — były samodzielnymi podmiotami mającymi na względzie polski interes narodowy. Poniżej kilka cytatów z materiału Bogdana Musiała opublikowanych pod tytułem „Niewinny Stalin i źli Polacy“:

„Wśród polskich historyków cieszących się w Niemczech dużym uznaniem wiodącą rolę odgrywa Włodzimierz Borodziej, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Jest tam uważany za specjalistę od stosunków polsko-niemieckich, wręcz dyżurnego polskiego historyka, w szczególności od historii wypędzeń. Ale zabiera głos także w kwestiach komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, kolaboracji oraz polskiej pamięci historycznej. Postrzegany jest w Niemczech jako postępowy, prawdziwie europejski i krytyczny historyk. W Polsce zdobył sobie także mocną pozycję – był między innymi prorektorem Uniwersytetu Warszawskiego w latach 1999 – 2003, jest członkiem różnych gremiów, jak np. Rady Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. Był również doradcą szefa Kancelarii Sejmu (1991), dyrektorem Biura Stosunków Międzyparlamentarnych w Kancelarii Sejmu (1991 – 1992) oraz dyrektorem generalnym Biura Analiz Sejmowych (1992 – 1994). (. . .)

Dlaczego Włodzimierz Borodziej długie lata po upadku PRL nadal powiela i utrwala tezy komunistycznej propagandy? Być może źródeł takiego postępowania należałoby szukać również w jego osobistej historii. W Niemczech mówi się i pisze, że Włodzimierz Borodziej jest synem polskiego dyplomaty Wiktora Borodzieja. W istocie status dyplomatyczny był przykrywką dla jego działalności jako funkcjonariusza SB (w organach bezpieczeństwa pracował od 1954 roku). W latach 1962 – 1965 Wiktor Borodziej był wywiadowcą rezydentury wywiadu SB w Berlinie o pseudonimie Albert. Jego syn Włodzimierz chodził wtedy do szkoły podstawowej w Berlinie Zachodnim (1962 – 1965). W latach 70. Wiktor Borodziej był oficjalnie attaché kulturalnym w Ambasadzie PRL w Wiedniu oraz – nieoficjalnie – rezydentem wywiadu w stolicy Austrii. Jego syn Włodzimierz uczęszczał wtedy do gimnazjum w Wiedniu (1970 – 1975). W tym okresie jego ojciec rozpracowywał między innymi Centrum Szymona Wiesenthala, w którym dzisiaj Włodzimierz wygłasza referaty. (. . .)

Tymczasem jego syn Włodzimierz, w wieku 23 lat jako świeżo upieczony magister bez dorobku naukowego, został w roku 1979 sekretarzem Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej, by zostać później jej współprzewodniczącym. Jednocześnie jego ojciec, z racji pełnionych funkcji i wpływów, musiał mieć przynajmniej szczególny wgląd w relacje naukowe – jeśli nawet nie nadzorował ich bezpośrednio – z wrogim wtedy państwem zachodnim – RFN. O bliskich związkach z „kierunkiem niemieckim” jego ojca świadczy przecież wspomniany już fakt, że w latach 60. i 70. pracował w Berlinie jako wywiadowca, a później jako rezydent wywiadu. I właśnie w tym niemieckim kierunku potoczyła się kariera naukowa Włodzimierza Borodzieja. Co ciekawe, w latach 80. wyjeżdżał on wielokrotnie na stypendia naukowe do Niemiec do instytucji, które były jednocześnie inwigilowane przez wywiad komunistyczny PRL. Pułkownik Wiktor Borodziej jako wysoki funkcjonariusz komunistycznych tajnych służb był zaangażowany w esbecką akcję “Żelazo”. Jego mieszkanie służyło jako lokal kontaktowy, w którym spotykali się jej uczestnicy. Prowadzona z niezwykłym rozmachem akcja “Żelazo” polegała na organizowaniu napadów rabunkowych, kradzieży, a nawet morderstw na terenie Europy Zachodniej. Początkowo łupy służyły finansowaniu działalności wywiadu PRL. Z czasem akcja przekształciła się w mafijny proceder, z którego zyskami dzielili się bandyci oraz przede wszystkim zaangażowani w nią oficerowie SB. A do tych ostatnich należał Wiktor Borodziej. W akcji „Żelazo” tkwią także źródła późniejszych mafijnych powiązań, które odgrywały ważną rolę już po upadku PRL. (. . .) Przypadek Włodzimierza Borodzieja, wcale nieodosobniony, może być przykładem tego, jakie skutki przyniosło zaniechanie rozliczenia się z dziedzictwem PRL. Ma to bezpośrednie bardzo negatywne konsekwencje dla stanu polskiej historiografii współczesnej, naszej wiedzy na temat dziejów najnowszych, a także wpływa na fatalny wizerunek Polski w zachodniej pamięci zbiorowej.“ Trudno się nie zgodzić z tezą Bogdana Musiała, że dopóki historię Polski, czy stosunków Polski z sąsiadami będą pisać sowieccy, komunistyczni propagandziści — nigdy nierozliczeni przez rzetelnych naukowców za swoją “twórczość“ w systemie komunistycznym — będzie to miało negatywne konsekwencje dla polskiej historiografii. Niestety działalność takich typowo sowieckich, komunistyczych propagandzistów ma także bardzo negatywne konsekwencje nie tylko dla wizerunku Polski na świecie — lecz co gorsza, także i dla interesów w Polski w stosunkach międzynarodowych. Andy-aandy

Za: Andy-aandy – blog (10/07/2011) (” Syn bandyty z SB nagradzany w Niemczech za antypolskie tezy historyczne”)

http://www.bibula.com/?p=40517

Firma straciła miliony. Europoseł PO oskarżony o niegospodarność KRZYSZTOF L. MIAŁ DOPROWADZIĆ SPÓŁKĘ DO STRATY 2,7 MLN ZŁ Poseł do Parlamentu Europejskiego z PO Krzysztof LISEK. oraz trzy inne osoby zostały oskarżone w śledztwie dotyczącym zarządzania majątkiem Polskiego Stowarzyszenia Kart Młodzieżowych oraz upadłości spółki Campus. Jak powiedziała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Koszalinie Aneta Skupień, akt oskarżenia w sprawie przesłano już do Sądu Okręgowego w Gdańsku. Dodała, że zawarte w nim zarzuty dotyczą wyrządzenia Polskiemu Stowarzyszeniu Kart Młodzieżowych (PSKM) szkody majątkowej w wysokości 2 mln 738 tys. zł, podawania nierzetelnych danych w sprawozdaniach finansowych stowarzyszenia oraz niezgłoszenia do sądu wniosku o upadłość spółki Campus.

Miliony za nic niewarte udziały Szkoda poniesiona przez PSKM to według prokuratury efekt niekorzystnych dla stowarzyszenia rozliczeń ze spółką Campus. Prezesem obu podmiotów w latach objętych aktem oskarżenia był obecny eurodeputowany Krzysztof L. 2,2 mln zł PSKM straciło nie egzekwując od spółki Campus należności w tej kwocie i na zamianie w 2006 r. tej wierzytelności na 22 tys. udziałów w spółce. Natomiast 538 tys. zł stowarzyszenie straciło na objęciu w latach 2005 - 2006 za gotówkę kolejnych 5380 udziałów w spółce Campus. Według powołanego przez prokuraturę biegłego, udziały objęte w wyniku obu operacji były nic nie warte, bo Campus był już wówczas bankrutem. Krzysztof L. miał też zezwolić na podanie nierzetelnych danych w sprawozdaniach finansowych PSKM za lata 2004 i 2005. Chodzi o nieujęcie w dokumentach dwóch pożyczek dla Campusa w łącznej kwocie 1,9 mln zł - umowa z 2004 r. opiewała na 400 tys. zł., umowa z 2005 r. na 1,5 mln zł. Krzysztof L. jest też oskarżony o niezgłoszenie wniosku o upadłość spółki Campus, co według biegłego z uwagi na stan jej finansów powinno nastąpić w 2005 r. Wniosek taki wpłynął do sądu dopiero w 2007 r. Upadłość spółki ogłoszono rok później.

Czworo oskarżonych Zarzut wyrządzenia PSKM szkody w wielkich rozmiarach prokuratura przedstawiła w akcie oskarżenia również Dorocie O.-L., która była członkiem zarządu PSKM. O podawanie nierzetelnych danych w sprawozdaniu PSKM oskarżona została także księgowa stowarzyszenia Beata N.-P. Natomiast o niezgłoszenie do upadłości Campusa oskarżono również innego członka zarządu tej spółki - Przemysława L. Podejrzani - jak poinformowała prokurator Aneta Skupień - nie przyznali się w śledztwie do winy i odmówili składania wyjaśnień. Wyrządzenie szkody majątkowej w wielkich rozmiarach jest ścigane z Kodeksu karnego, grozi za to do 10 lat więzienia. Za podawanie nierzetelnych danych w sprawozdaniu finansowym na mocy ustawy o rachunkowości grozi do 2 lat pozbawienia wolności. Natomiast za ścigane z Kodeksu spółek handlowych niezgłoszenie wniosku o upadłość grozi do roku więzienia.

Wyroki już zapadały W wątku śledztwa dotyczącym spółki Campus koszalińska prokuratura zarzuty przedstawiła wcześniej trzem innym członkom zarządu tej firmy. W dwóch przypadkach chodziło o niezgłoszenie wniosku o upadłość. Ta sprawa zakończyła się wnioskiem do sądu o uznanie ich za winnych, wymierzenie kar pieniężnych w wysokości 7 i 10 tys. zł. i umorzeniem postępowania na rok próby. 30 sierpnia 2010 r. Sąd Rejonowy w Iławie wydał orzeczenie zgodne z wnioskami prokuratury. W trzecim przypadku do niezgłoszenia wniosku o upadłość doszedł zarzut spłacenia jednego z wierzycieli Campusa kosztem innych. To postępowanie zakończyło się aktem oskarżenia. Od maja br. spraw ta toczy się przed Sądem Rejonowym Gdańsk - Południe. bgr/iga TVN24.pl

Rzecznik rządu: premier jeszcze nie zdecydował, czy rodziny ofiar 10/04 zobaczą raport komisji Millera przed jego upublicznieniem Rzecznik rządu Paweł Graś powiedział, że raport komisji Millera w sprawie katastrofy zostanie upubliczniony zaraz po przetłumaczeniu na język angielski i rosyjski. Gość Salonu Politycznego Trójki mówił, że nic nie wie o tym, by tłumaczy dokumentu obowiązywał jakiś termin zakończenia prac. Paweł Graś zwrócił uwagę, że najważniejszą sprawą jest to, by został on przetłumaczony dobrze, więc nie powinniśmy wywierać presji na to, by nastąpiło to jak najszybciej. Rzecznik rządu dodał, że premier jeszcze nie zdecydował, czy przychylić się do wniosku części rodzin ofiar, które zwróciły się o udostępnienie im raportu przed jego upublicznieniem. Odnosząc się do budowy autostrady A2, Paweł Graś powiedział, że Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad zoobowiązała się, iż w lipcu rozpoczną się prace na dwóch odcinkach tej trasy. Rzecznik rządu zwrócił uwagę, że ma to nastąpić bez względu na przebieg negocjacji z firmą COVEC. Spółka Dolnośląskie Surowce Skalne, główny podwykonawca chińskiego COVEC-u, ma szansę dokończyć dwa odcinki A2. Paweł Graś zapewniał, że w na Euro 2012 oba odcinki autostrady będą przejezdne, choć prace nie zostaną całkowicie zakończone. Za: Polskie Radio Program Trzeci

Rozszerzamy i pogłębiamy Wiadomo, że w Polsce nie tylko jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej, ale na dodatek cała Europa nam zazdrości i bierze z nas przykład. Tak w każdym razie zakadził premieru Tusku w Parlamencie Europejskim niemiecki deputowany Martin Schulz i nawet po polsku powiedział, że “jeszcze Europa nie zginęła, póki my żyjemy”. “My”, to znaczy – on i premier Donald Tusk. Ale bo też premier Tusk również podlizywał się europejsom trapionym kryzysem, z którego nie widać wyjścia. Otóż wyjście jest: “im więcej Europy, tym mniej kryzysu” – wyjaśnił zaskoczonym europejsom premier Tusk. Najwyraźniej taki greps żadnemu z nich wcześniej nie przyszedł do głowy, więc nic dziwnego, że na wyścigi nie mogli się premiera Tuska nachwalić. Co to znaczy: “więcej Europy”? Tego tak naprawdę nikt nie wie, ale po cóż takie rzeczy wiedzieć, skoro hasło brzmi znakomicie? W takim razie nie ma rady – zgodnie z expose przedstawionym przez premiera Tuska w Parlamencie Europejskim, będziemy zwalczać kryzys powiększaniem Europy. Dotychczas Europa kończyła się na Uralu, ale już widać, że na obecny kryzys to nie wystarczy i trzeba by powiekszyć Europę przynajmniej do Bajkału. Akurat do Warszawy ma przyjechać premier Putin, więc będzie znakomita okazja, by premier Tusk, jako prezydujący (wojennokomandujuszczyj) Unii Europejskiej taką propozycję premieru Putinu złożył. Wprawdzie Nigel Farrage, eurosceptyczny Angielczyk, podobnie jak deputowany holenderski zarzucił premieru Tusku coś w rodzaju utraty poczucia rzeczywistości, ale premier Tusk puścił to mimo uszu, jak sądzę, co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, czy do rządzenia państwem koniecznie jest potrzebne poczucie rzeczywistości? To wcale nie jest takie oczywiste, a cóż lepiej może każdego w tym względzie przekonać, jeśli nie właśnie czteroletnie rządy premiera Tuska? Po drugie – bajer – bajerem, to wiadomo, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże. Więc wprawdzie jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej, ale na wszelki wypadek policja zakupiła “kontrowersyjne” – jak eufemistycznie pisze “Gazeta Wyborcza” – urządzenia do obezwładniania ludzi hałasem. Kontrowersyjność tych urządzeń jest podwójna, a może nawet potrójna. Po pierwsze – nie są one przewidziane w naszym demokratycznym państwie prawnym, więc skoro już je kupiono, to trzeba będzie zmienić nasze demokratyczne prawo. Po drugie – niby na nic nie ma pieniędzy, a tu proszę – na prześladowanie obywateli zawsze się znajdą. I wreszcie – po trzecie – niby jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej, ale nasi Umiłowani Przywódcy coś tam jednak muszą wiedzieć, skoro policjantom kupują akurat takie zabawki. W tym interesie jest zresztą niezły barometr; w swoim czasie donosiłem, że kilka państw europejskich ni stąd, ni zowąd zrobiło ogromne zakupy mundurów itp., umożliwiające rozwinięcie oddziałów obrony cywilnej, no i po roku czy półtora wszystko się wyjaśniło; w Grecji i Hiszpanii lud zbuntował się przeciwko swoim dobroczyńcom, a tylko patrzeć, jak to samo zrobi w Portugalii. W Polsce “młodzi, wykształceni z dużych miast” na razie tryskają optymizmem z każdej dziurki w nosie, dzięki czemu Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju uznał Polaków za najbardziej zadowolony naród w Europie, ale niech no do jednego z drugim przyjdzie komornik, a w dodatku dowie się, że trzeba zrobić zrzutkę na 65 miliardów dolarów żydowskich odszkodowań, to wszystko może się zmienić. Na wypadek takiego właśnie rozwoju sytuacji nasi zapobiegliwi Umiłowani Przywódcy wyekwipowali policję w te wszystkie ustrojstwa, dla naszego, ma się rozumieć, dobra. Znaczy – nie tylko rozszerzamy, ale i pogłębiamy. I kiedy wydawało się, że nic nie zakłóci triumfalnego entree premiera Tuska na strasburskie salony, polscy europosłowie z ramienia PiS zaczęli czynić mu gorzkie wyrzuty, generalnie z powodu systematycznego ograniczania wolności słowa. Posłowi Ziobro, który taką półtoraminutową tyradę rozpoczął, odpowiedział poseł Siwiec, zarzucając, że za czasów jego ministerium obywateli napadały “zbrojne bandy”. Z kontekstu wynikało, że miał na myśli policję i ABW, przez cały czas służące demokratycznemu państwu prawnemu – ale nikt mu tego nie wytknął, podobnie, jak nikt nie wytknął mu, że swoją karierę zawdzięcza “związkowi przestępczemu o charakterze zbrojnym”, który pod przewodnictwem generała Jaruzelskiego w 1981 roku przejął nawet władzę nad naszym nieszczęśliwym krajem i nie tylko pozwolił go rozkradać, ale też rozdawał różne smakowite posady, na przykład w “ITD” czy telewizji. Ten “zgrzyt” w Parlamencie Europejskim wzbudził ogromne zgorszenie w środowisku autorytetów moralnych i tak zwanych państwowców, ulokowanych po redakcjach niczym rodzynki w babce “panetone”. Najwyraźniej zapomnieli już o demonstracji, jaką w tymże Parlamencie Europejskim urządził był “drogi Bronisław”, czyli Bronisław Geremek, odmawiając poddania się lustracji. No, ale co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie, a “drogiemu Bronisławowi” wolno było u nas wszystko, tak samo jak wybitny sowiecki literat mógł na przyjęciu w pałacu Potockich w Jabłonnej załatwić się wszędzie. Inna rzecz, że wkrótce pojawiły się komentarze sugerujące, że Zbigniew Ziobro dopuścił się w Strasburgu samowolki i tak naprawdę testował nie tyle premiera Tuska, któremu w ten sposób nic złego zrobić przecież nie mógł, tylko swego prezesa Jarosława Kaczyńskiego – na ile samodzielności może sobie pozwolić. Tymczasem pojawiły się pogłoski, że lektura sławnego raportu ministra Jerzego Millera na temat przyczyn katastrofy w Smoleńsku zajmie premieru Tusku znacznie więcej czasu, niż pierwotnie zakładano, no a przetłumaczenie go (chyba powtórne?) na język rosyjski też potrwa dłużej, wskutek czego raport zostanie udostępniony publiczności znacznie później, niż spodziewały się autorytety moralne i Salon – być może nawet w ostatniej chwili przed wyborami, wyznaczonymi właśnie przez prezydenta Komorowskiego na 8 października. Na razie zatem nad “Białą Księgą” przedstawioną przez posła Macierewicza zawisła zasłona milczenia, przerywana od czasu do czasu przez wybitnych specjalistów w rodzaju red. Sroczyńskiego z “Gazety Wyborczej”, którzy odrabiają swoje pensa, tłumacząc “młodym, wykształconym”, jaki to Macierewicz jest głupi, a jacy oni mądrzy i roztropni. W sukurs przychodzą im niezawisłe sądy. Właśnie jeden z nich nakazał Jarosławowi Kaczyńskiemu przeprosić spółkę “Agora”, a tylko patrzeć, jak kolejny niezawisły sąd taki sam rozkaz wyda Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi. W ten sposób redaktor Michnik daje do zrozumienia, że cenzurę można skutecznie wprowadzić bez zmiany ustawodawstwa, wyłącznie przy pomocy niezawisłych sądów. Nie wszystkich jednak taka ewolucyjna metoda zadowala, zwłaszcza przed wyborami, kiedy to narastają nastroje rewolucyjne. Na przykład nastrój rewolucyjny wezbrał w piersi posła Marka Wikińskiego, który ogłosił, że znalazł sposób na “pana Rydzyka” poprzez nowelizację ustawy o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Wystarczy wprowadzić tam nową definicję “nadawcy społecznego”, żeby odpowiednio dobrana Rada mogła załatwić każdego, kto tylko władzy podskoczy. Jako wybitny jurysprudens, poseł Wikiński taką definicję właśnie wykoncypował, więc wszystko wydaje się przygotowane do rozpoczęcia budowania Judeopolonii, kiedy rząd, jaki wyłoni się z powyborczej piany, rozpocznie transferowanie “mienia żydowskiego” według życzeń Izraela i Agencji Żydowskiej. Z jednej ustawowe instrumenty terroru i niezawisłe sądy, jako powolne narzędzia, a z drugiej – na wszelki wypadek – policyjne maszynki do obezwładniania hałasem. Prawo i hałas – kto by pomyślał, że właśnie to jest najbardziej potrzebne do rządzenia? SM

Mały Moryc w służbie totalniactwo Socjalizm bohatersko walczy z problemami nie znanymi w żadnym innym ustroju - twierdził Stefan Kisielewski. Jakże odmówić trafności temu spostrzeżeniu, obserwując desperackie próby podejmowane przez posłów SLD, by wykonać postawione jeszcze w 2007 roku przez żydowską lożę Zakonu Synów Przymierza zadanie spacyfikowania Radia Maryja? W swoim czasie nasi Umiłowani Przywódcy, dążąc do nadania pozorów legalności ładowi medialnemu zaprojektowanemu w Magdalence przez generała Kiszczaka i jego konfidentów, ustanowili Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, przy pomocy której mogliby politycznie kontrolować media elektroniczne. W normalnym państwie stacja telewizyjna, czy rozgłośnia radiowa, zwyczajnie wykupiłaby od państwa prawo korzystania z określonego pasma częstotliwości, ale w państwie socjalistycznym bez cenzury - której narzędziem może być również system koncesyjny - obejść się przecież niepodobna. Żeby jednak ukryć zamiar odtworzenia cenzury, która właśnie z wielkim przytupem została „zniesiona”, ogłoszono triumfalnie, że Krajowa Rada będzie - jakże by inaczej! - apolityczna, chociaż w myśl art. 214 konstytucji, powoływana jest przez jak najbardziej polityczne ciała: Sejm, Senat i prezydenta. W jaki sposób z takiej politycznej sodomii miałoby narodzić się coś apolitycznego - nikt nie wie. Ale bo też się nie narodziło; Krajowa Rada raz przechyla się politycznie na jedną, raz na drugą stronę - ale apolityczna nie była nigdy, nawet przez sekundę. Zresztą postulat „apolityczności” mediów też nie jest wysuwany ani serio, ani szczerze. Przez „apolityczność” nasi Umiłowani Przywódcy rozumieją zgodność, a przynajmniej niesprzeczność z linią polityczną, której sami się wysługują - toteż spory o „apolityczność” są tylko jedną z odmian politycznej przepychanki.

Jak wiadomo, nasi Umiłowani Przywódcy mają zakazane uprawianie zarówno wielkiej, jak i nawet małej polityki. Wielka polityka bowiem jest zastrzeżona - od 1 grudnia 2009 roku, to znaczy - od wejścia w życie traktatu lizbońskiego - nawet formalnie dla faktycznych kierowników Eurosojuza, to znaczy Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii, w imieniu których działa podobna do konia Angielka, baronessa Katarzyna Ashton, no a tę mniejszą kontrolują tubylczy tajniacy, którzy sobie tych Umiłowanych Przywódców wystrugują z banana w zależności od potrzeb - prawdopodobnie w większości spośród swoich konfidentów. Chodzi przede wszystkim o oszczędność i racjonalne wykorzystanie czarnej kasy razwiedki. Jeśli konfidenci zostaną posłami i senatorami, to wynagrodzenie będzie płacić im Rzeczpospolita, dzięki czemu środki z czarnej kasy można przeznaczyć na cele rozsądniejsze z punktu widzenia razwiedki, a nie na futrowanie jakichś beznadziejnych figurantów. Zatem figurantom, jak to figurantom - ani wielkiej, ani małej polityki uprawiać nie wolno. Nie mogą nawet samodzielnie ustanawiać praw, bo zdecydowana, a nawet przytłaczająca większość projektów ustaw, to są dyrektywy Komisji Europejskiej, które nasi Umiłowani Przywódcy mozolnie przekładają własnymi słowami - zaś reszta - to nowelizacje, polegające na wprowadzeniu dodatków w rodzaju „lub czasopisma” - żeby jakaś, jedna czy druga szajka mogła się trochę nakraść w tak zwanym „majestacie prawa”. Ale nawet te nowelizacje muszą mieć certyfikat zgodności z prawem Unii Europejskiej. Nic zatem dziwnego, że w tej sytuacji nasi Umiłowani Przywódcy znajdują ujście dla swej energii i pomysłowości w zdobywaniu synekur, a więc posad, z którymi wiąże się sute wynagrodzenie, ale żadnej odpowiedzialności. To właśnie możemy obserwować teraz, kiedy tworzone są partyjne listy wyborcze. Drugim ujściem złej energii i łajdackiej pomysłowości naszych Umiłowanych Przywódców są wyrafinowane formy okradania i prześladowania obywateli - bo na to mają od razwiedki licencję, a nawet - wolną rękę - oczywiście w granicach lojalności, wyznaczanych przez interesy poszczególnych tajniaczych gangów. I właśnie jeden z Umiłowanych Przywódców w osobie posła Marka Wikińskiego z Sojuszu Lewicy Demokratycznej wpadł na pomysł - wysuwany również wcześniej przez ulktrakatolickiego dezertera z Prawa i Sprawiedliwości Jana Filipa Libickiego - by wyjść naprzeciw oczekiwaniom żydowskiej loży B’nai B’rith i wysadzić w powietrze Radio Maryja, możliwe, że w nadziei, iż kiedy już rząd Izraela wespół z Agencją Żydowską wyszlamuje Polskę na 65 miliardów dolarów, to może zasłużonym towarzyszom rzuci jakieś okruchy ze stołu pańskiego. Ta zbieżność intencji socjalisty bezbożnego z socjalistą pobożnym nie jest przypadkowa. Pokazuje ona, ile to racji mieli wymowni Francuzi mówiąc, że „les extremes se touchent”, co się wykłada, że przeciwieństwa się stykają - zwłaszcza kiedy motywacje również są podobne. W przypadku posła Wikińskiego chodzi nie tylko o wysadzenie Radia Maryja w powietrze, ale również o to, by - odwiecznym zwyczajem socjalistów - przed wysadzeniem utytłać je w gównie. Wiadomo bowiem nie od dzisiaj, że o ile Król Midas wszystko, czego tylko się dotknął, zamieniał w złoto, o tyle socjaliści wszystko, czego tylko się dotkną, też zamieniają, tylko nie w złoto, niestety. To utytłanie polegałoby na zmuszeniu toruńskiej rozgłośni do dopuszczenia na swoją antenę nie tylko socjalistów bezbożnych i biłgorajskiego filozofa, ale nawet - sodomitów i gomorytki. Dokładnie tego samego życzył sobie ultramętniak Jan Filip Libicki w nadziei, że w tym tłumie i on też do tej anteny się dopcha. Oczywiście zwyczajem obłudników swoje łajdackie intencje i jeden i drugi próbuje zamaskować patetyczną retoryką, ale - jak powiadają Rosjanie - „łarczik prosto atkrywajetsia”, toteż i spod tej retoryki totalniactwo wyłazi ze wszystkich stron. Mam na myśli sprokurowaną przez posła Wikińskiego definicję „nadawcy społecznego”. Ten „nadawca społeczny” to właśnie jeden z takich bolszewickich wynalazków, przy pomocy których wynalazcy mają nadzieje przywrócić umiłowaną cenzurę, gwoli zapewnienia w ten sposób upragnionej „jedności moralno-politycznej narodu” - oczywiście pod przewodnictwem partii sprawującej w budowie socjalizmu rolę przewodnią. Bo przecież każdy nadawca medialny jest „społeczny”, ponieważ nadaje nie sobie samemu, tylko publiczności, czyli „społeczeństwu”, podobnie jak kucharz sobie nie gotuje, a żołnierz sobie nie wojuje. Poseł Wikiński podobno ukończył prawo w białostockiej filii Uniwersytetu Warszawskiego. Nie wypada zaprzeczać, chociaż sprokurowana przezeń definicja nie przynosi mu specjalnego zaszczytu. Oto i ona: „Nadawca społeczny to nadawca, którego program służy umacnianiu spójności dialogu społecznego, cechujący się pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem i niezależnością, upowszechnia działalność edukacyjną i charytatywną, reprezentuje chrześcijański system wartości za podstawy przyjmując uniwersalne zasady etyki oraz zmierza do ugruntowania świadomości narodowej”. Definicja ta przypomina na pierwszy rzut oka Arkę Noego, z uwagi na to, że podobnie jak tam pomieściły się wszystkie gatunki zwierząt, tak i tutaj - wszystkie idee - ale oczywiście w takiej postaci, jak je pojmuje mały Moryc. Zacznijmy od tego, że tak sformułowana definicja „nadawcy społecznego” wymaga kontrolowania programu - a więc uchyla drzwi cenzurze. Nie chodzi bowiem wcale o kontrolowanie w celu wykrycia przestępstwa, jakie można popełnić w treści publikacji, tylko o odpowiednie merytoryczne ukierunkowanie przekazu. Program bowiem musi na przykład służyć „umacnianiu spójności dialogu społecznego”. Dialog społeczny polega na tym, że jeden mówi jedno, a drugi - coś przeciwnego - więc z natury rzeczy nie jest „spójny”, tylko kontrowersyjny. „Spójność” zatem oznacza eliminację wszelkiej kontrowersji, a więc sytuację, w której ze wszystkich stacji telewizyjnych i rozgłośni radiowych płynie identyczny przekaz. Tak zresztą już jest - i tylko Radio Maryja, portale internetowe, oraz nieliczne niszowe gazety z tego się wyłamują. W tej sytuacji „pluralizm” oznaczać może tylko to, że wbrew woli właściciela stacji czy rozgłośni, będą mu się na antenie popisywać rozmaici nieproszeni goście, których będzie musiał nie tylko tolerować w imię „bezstronności”, ale również im się nie sprzeciwiać ani słowem w imię „wyważenia”. W tej sytuacji „niezależność” można już spokojnie włożyć między bajki, bo właściciel stacji lub rozgłośni będzie nie tylko uzależniony, ale wręcz bezbronny nie tylko wobec posła Wikińskiego, który na przykład zechciałby epatować Bogu ducha winnych widzów swoimi prawniczymi mądrościami, ale nawet wobec pana Biedronia, gdyby ten zechciał urządzić przed kamerami jakieś sodomickie „warsztaty”. Bo chyba o coś takiego właśnie chodziło posłowi Wikińskiemu, kiedy do swojej definicji wtrynił „działalność edukacyjną”. W przypadku bowiem „charytatywnej” chodzi zapewne o dopuszczanie kandydatów na posłów w czasie kampanii na antenę za darmo. Dalsza część definicji bije wszelkie rekordy wesołości. Oto nasz jurysprudens jednym tchem nakazuje respektować „chrześcijański system wartości”, ale „za podstawy” przyjąć jednak „uniwersalne zasady etyki”. Od razu widać, że student Wikiński nie tylko niezbyt musiał przykładać się do nauki - bo uprzejmie zakładam, nie tylko, że wie, co mówi, ale również - że mówi serio, a nie dla tak zwanych „jaj” - ale nawet nie miał czasu na branie udziału w życiu kulturalnym, bo w przeciwnym razie zapamiętałby choćby z filmu Marka Piwowskiego „Przepraszam, czy tu biją?” spiżową wypowiedź Jerzego Kuleja, że „nie ma etyki uniwersalnej”. Wiara posła Marka Wikińskiego w „uniwersalne zasady etyki” przypomina zachwyt pewnego doktrynera, który w czasach stalinowskich zwiedzał wystawę Picassa. Wytłumaczono mu wprawdzie, że Picasso, to malarz jak najbardziej postępowy, ale to, co widział na wystawie, kojarzyło mu się z najgorszą kapitalistyczną zgnilizną. Wreszcie w ostatniej sali zobaczył obraz przedstawiający centaura. - „A jednak to wielki malarz! - wykrzyknął z ulgą - Przecież to centaur, jak żywy!” Widocznie widział gdzieś żywego centaura - ale - jak zauważył Antoni Słonimski - nie takie rzeczy ludzie wtedy widywali. Nie dziwmy się zatem i posłowi Wikińskiemu, który wprawdzie na końcu swojej definicji wspomniał o „zmierzaniu do ugruntowania tożsamości narodowej”, ale przezornie nie sprecyzował, o jaki naród chodzi. Jak widzimy, totalniactwo idzie w parze z lizusostwem i gotowością służenia każdemu panu, jakie starsi i mądrzejsi wyznaczą do sprawowania nadzoru nad mniej wartościowym narodem tubylczym. Inna rzecz, że skoro część tego narodu popiera politycznie formację posła Marka Wikińskiego, to może rzeczywiście przydałaby się jej jakaś forma kurateli? SM

O Jedwabnem – po 70 latach W sporze o „Jedwabne” zabierają głos archeolodzy, historycy, arytmetycy (od liczenia pomordowanych), politycy (dziś np. p. Tadeusz Mazowiecki - wreszcie moraliści. Zdumiewa mnie, że przez cały ten czas nikt nie poruszył na tych łamach strony prawno-politycznej. Zamieściłem podobny tekst przed rokiem na moim blogu na ONETcie - tu jego bardziej rozwinięta wersja. Przepraszam za pewną oschłość wywodów. Najpierw problem. W 1941 roku część mieszkańców m.Jedwabne plus część mieszkańców sąsiednich miejscowości (przybyłych w tym celu) przy obecności kilkunasto- czy kilkudziesiecio-osobowej grupy umundurowanych lub nie funkcjonariuszów nowego okupanta miasta - dokonała bestialskiego mordu na żydowskich mieszkańcach Jedwabnego. Nie ulega kwestii, że w Jedwabnem popełniona została zbrodnia. Nie podlega też dyskusji, że brali w niej udział Polacy i Niemcy. Z tej okazji Żydzi domagają się od Polaków przeprosin. I rzeczywiście: 10 lipca 2006 roku p.Aleksander Kwaśniewski stanął przed kamerami i solennie przeprosił. Powstaje podstawowe pytanie: jako kto, kogo i w czyim imieniu? Dziwne, ale wszyscy polemiści pomijają te kwestie; ich właśnie dotyczą niniejsze, bardzo precyzyjne, rozważania. Ogromna większość tekstów mówi ogólnikowo o „zbrodni Polaków”, czasem „zbrodni Niemców” , lub „zbrodni nazistów” popełnionej na „Żydach”. Jednak nie są to kategorie polityczno-prawne lecz mętne dywagacje humanistów. Niektórzy (bo przecież nie wszyscy!!) Żydzi domagali się przeprosin od „Polaków”. Tymczasem jest oczywiste, że p.Aleksander Kwaśniewski był prezydentem III Rzeczypospolitej Polskiej – a nie „prezydentem Polaków” - i nie miał absolutnie żadnego prawa przemawiać w imieniu Polaków – z których spora część nie była przecież i nie jest obywatelami III RP!!! Kto twierdzi inaczej - jest nacjonalistą. Ponieważ zaś nie istnieje żadna osoba reprezentująca „wszystkich Polaków” - przeto nikt taki przeprosić „w imieniu Polaków” nie mógł. Nawet, gdyby „wszyscy Polacy” byli za coś odpowiedzialni. Jest też pytanie: „Kogo?” Dlaczego miałby przepraszać „naród żydowski” za mord w Jedwabnem - a nie „naród rosyjski” za działalność Feliksa E.Dzierżyńskiego w CzeKa? Dzierżyński osobiście odpowiada za zamordowanie setek tysięcy Rosjan (oraz, nawiasem pisząc, znacznie większej liczby Żydów, niż liczba zamordowanych w Jedwabnem!). Czy dlatego (przepraszam za złośliwość) nie mamy przepraszać za F.E.D., że p.Kwaśniewski zaakceptował argumentację niektórych rabinów, że gdy żyd porzuci wiarę i zapisze się do socjalistów, to już nie jest Żydem i Żydzi za niego nie ponoszą odpowiedzialności - więc, per analogiam, jeśli Polak porzuci katolicyzm i zapisze się do socjalistów, to już „naród polski” za jego czyny nie odpowiada? ) Wyobraźmy sobie sytuację w której JE Bronisław Komorowski wydaje dekret „Każda osoba narodowości polskiej ma zapłacić 2 zł na ufundowanie pomnika pomordowanych w Jedwabnem” (lub: „...ma dziś pójść na dowolny cmentarz i w duchu rozmyślać o sprawach ostatecznych”). Rzecz jasna takie rozporządzenie - nawet, gdyby taki projekt podjął i uchwalił Parlament III RP - byłoby bezprawne; prawnicy i publicyści nie zostawiliby na nieszczęsnym Prezydencie suchej nitki - i jeszcze poleciałyby oskarżenia o szerzenie nacjonalizmu (zamiast kryterium obywatelstwa przyjęto kryterium narodowości!). Ustalmy więc jasno: prezydenci (i w ogóle: reprezentanci) państw są umocowaniu do działania w imieniu tych, którzy ich wybierali - a więc swoich obywateli, a nie swoich pobratymców. Tyczy to i innych grup (bo narodowość nie jest niczym szczególnie wyróżnionym). Gdyby np. szef Światowego Związku Wegetarian dostrzegł nagle, że jaroszem był również Adolf Hitler i wydał solenne oświadczenie przepraszające „w imieniu wszystkich jaroszów na świecie” za morderstwa dokonane przez wegetarianina Hitlera - to natychmiast wytknięto by mu, że może przemawiać wyłącznie w imieniu członków swojego stowarzyszenia,. To chyba jest oczywiste - jedynie natężenie emocji związanych z Jedwabnem powoduje, ze Polacy i Żydzi nie dostrzegają prawnej śmieszności tej sytuacji. Jako „Prezydent obywateli III RP” - wśród których są ludzie różnej narodowości (w tym i Żydzi) a mogły się nawet znajdować ofiary, które uciekły z owej stodoły - p.Aleksander Kwaśniewski też nie mógł przepraszać. Byłoby to bardzo wysokim nietaktem! Czy np. p.Emanuel Olisadebe specjalnie teraz wrócił do Polski by przeprosic za Jedwabne? A co On Żydom zawinił? Wreszcie p.Kwaśniewski mógł chcieć przepraszać jako Głowa Państwa Polskiego. Jednakże - i to trzeba stanowczo podkreślić - żadne państwo polskie niczym w sprawie tej zbrodni nie zawiniło! Zbrodni tej nie organizował, nie pomagał w jej dokonaniu, ani do niej nie zachęcał jakikolwiek przedstawiciel jakiegokolwiek państwa polskiego - nawet marionetkowej „Generalnej Guberni”!! Żadne też państwo polskie - ani Rząd Londyński ani tzw. Państwo Podziemne - nie miało też żadnej możliwości, by przeszkodzić w tej zbrodni.

Odpowiedzialność państwa nie ma nic wspólnego z „odpowiedzialnością narodu’ (o ile cos takiego istnieje). Jeśli Prezydent Republiki Federalnej Niemiec przeprasza w imieniu RFN za zbrodnie wojenne (i RFN płaci za nie odszkodowania) to nie dlatego, że zbrodni dokonali „Niemcy” - lecz dlatego, ze dokonała ich III Rzesza, a RFN uznała się de iure za spadkobiercę III Rzeszy. Jest to bardzo ważne odróżnienie: gdyby komendantem KL „Auschwitz-Birkenau” był mianowany przez Hitlera Ukrainiec, a całą załogę stanowili najemni Murzyni, Arabowie i Chińczycy, to odpowiedzialność RFN nie byłaby ani o iotę mniejsza, gdyż nosiliby oni niemieckie mundury i wykonywali rozkazy kierownictwa III Rzeszy. Za ew. zbrodnie Legii Cudzoziemskiej odpowiada Republika Francuska - a nie państwa których obywatelami są (lub kraje z których pochodzą) żołnierze Legii! Tym samym państwo polskie nie ma nic wspólnego ze zbrodnią w Jedwabnem - i p.Kwaśniewski nie mógł przepraszać również w tym charakterze. By zrozumieć nonsens używanych konstrukcyj prawnych wyobraźmy sobie, że Stalin inaczej podzielił Europę Wschodnią - i Jedwabne znalazło się w granicach Białoruskiej SRS, a obecnie Republiki Białoruskiej. Czy za tę zbrodnię powinien byłby wtedy przepraszać JE Aleksander Łukaszenka? A jakie ta zmiana ma znaczenie dla mieszkańca np. Śląska czy Wielkopolski??!? W obydwu przypadkach nie ma on tak samo nic wspólnego z tą zbrodnią. Państwo polskie - czyli obecnie: III RP - mogłoby zrobić w tej sprawie tylko jedno: korzystając z precedensu norymberskiego (że zbrodnie „ludobójstwa” nie ulegają przedawnieniu) znaleźć polskich zbrodniarzy z Jedwabnego (jeśli jeszcze żyją - i jeśli nie zostali już raz skazani - non bis idem!). Jest to jednak kosztowne i męczące - natomiast przepraszanie idzie politykom gładko - i zapewnia temu, kto przeprasza, znakomite publicity: 30 sekund w telewizjach połowy świata! Jest to więc droga łatwiejsza i przyjemniejsza.

Kto zatem odpowiada za zbrodnię w Jedwabnem? Zróbmy pewien myślowy eksperyment. Dziś wojska polskie wkraczają na Ukrainę. Rząd ukraiński emigruje na Cypr, wojsko polskie zajmuje Lwów. We Lwowie dochodzi do pogromu Żydów na dużą skalę - ginie paręset osób. Kto jest za to odpowiedzialny? Oczywiście nie państwo ukraińskie, które nie istnieje, a w każdym razie nie panuje nad Lwowem. Zgodnie z Konwencją Haską całkowitą odpowiedzialność za bezpieczeństwo prawne terytoriów okupowanych ponosi okupant. Czyli w tym przypadku byłaby to Polska. Z dokładnie tych samych powodów okupant ponosi odpowiedzialności za wydarzenia w Jedwabnem - bo tylko on ma jednostki policyjne i wojskowe mogące skutecznie zapobiec zbrodni. A w owych dniach okupantem Jedwabnego i okolic była III Rzesza Niemiecka. Z czego bezdyskusyjnie wynika, że tym, który 10 lipca 2006 powinien był stanąć przed stodołą w Jedwabnem i uroczyście przeprosić, jest JE Jan Rau, ówczesny Prezydent Republiki Federalnej Niemiec. Tym bardziej, że III Rzesza sprawowała nad tym terenem kontrolę nie tylko formalną, ale i faktyczną: umundurowane formacje niemieckie były na miejscu. W dodatku, jak się wydaje, raczej zachęcały do rzezi, a może nawet ją organizowały i czynnie pomagały - niż powstrzymywały zbrodniarzy. Zresztą z całą pewnością zachęcała do tego propaganda rządzących III Rzeszą narodowych socjalistów. Podkreślam jednak z całym naciskiem: nawet gdyby władze III Rzeszy do mordu nie zachęcały, nie organizowały i nie pomagały - to i tak cała odpowiedzialność spoczywałaby na państwie niemieckim. Co, oczywiście, nie wyklucza indywidualnego karania zbrodniarzy (co, nawiasem pisząc, powinien był uczynić już aparat sprawiedliwości III Rzeszy; choć panował tam ustrój socjalistyczny, to jednak prawo jeszcze w niej obowiązywało - a prawo III Rzeszy nie pozwalało jednym ludziom bezkarnie mordować innych. Było to zastrzeżone - i to w ściśle określonych przypadkach - dla funkcjonariuszów ówczesnego reżymu. Były przypadki, że funkcjonariusze Oświęcimia wędrowali karnie na front wschodni za uderzenie więźnia!). Z analogicznych powodów za zbrodnię, w której współuczestniczyli niektórzy mieszkańcy Jedwabnego, nie mogą odpowiadać inni mieszkańcy, ani władze miasteczka. Nawiasem pisząc dopiero ostatnio historycy wyjaśnili nam rzecz w tej sprawie podstawową: czy ówczesny burmistrz (imię i nazwisko - prosimy!) rządził jeszcze z nominacji sowieckiej - czy już z hitlerowskiej? Bo tego, że nie pochodził z wyborów, ani nie był mianowany przez rząd Londyński - byłem niemal pewien. Okazało się, że mianowali go już narodowi socjaliści - a więc również w aspekcie lokalnym odpowiedzialność spoczywa na okupancie hitlerowskim. Tym samym wszelkie dywagacje o odpowiedzialności „obywateli Polski”, „Narodu Polskiego” czy „państwa polskiego” są bezsensowne - a przepraszać nikt nie tylko nie powinien, ale i nie miał prawa. Takie przeprosiny człowieka, pełniącego obowiązki prezydenta, mogłyby pociągnąć za sobą np. żądania odszkodowań - a do zaciągania takich zobowiązań prezydent nie ma konstytucyjnego upoważnienia. Przepraszając w imieniu III RP p.Kwaśniewski naraził się na odpowiedzialność konstytucyjną. Przepraszać p.Kwaśniewski mógłby co najwyżej w Swoim własnym imieniu - jeśli czuje się On za te zbrodnie odpowiedzialny, oczywiście. Nadal jednak powstaje wątpliwość, czy można przy tak uroczystym akcie odróżnić prywatną Osobę p.Aleksandra Kwaśniewskiego - od JE Aleksandra Kwaśniewskiego, Głowy Państwa? Może powinien wystąpić przepasany biało-czerwona szarfą - a przed aktem przeprosin uroczyście ją zdjąć i odłożyć na bok? Podstawową przyczyną pojawiających się paradoksów jest to, ze pojęcie „winy” odnosi się w języku polskim wyłącznie do jednostek; nasza kultura nie uznaje odpowiedzialności zbiorowej. Zwolennicy popularyzowanej i u nas w okresie sowietyzacji azjatycko-żydowsko-komunistycznej koncepcji kolektywu zderzają się tu z wyznawcami indywidualistycznej koncepcji grecko-łacińsko-chrześcijańskiej - i wzajemnie się nie rozumieją... Jest oczywiste, że obarczanie „Polaków” wina za mord w Jedwabnem są dokładnie tym samym, co obarczanie wegetarian winą za anty-semityzm Hitlera lub Żydów winą za śmierć Chrystusa. Czyli przeklęta, XX-wieczna zasada odpowiedzialności zbiorowej. Można tylko wyrażać zdziwienie, że wydają się jej hołdować również niektórzy inteligenci żydowscy - którzy powinni być świadomi nieszczęść, jakie ta zasada w XX wieku spowodowała. Ostatnim, rozpaczliwym, argumentem zwolenników przepraszania jest, iż wprawdzie „odpowiedzialność zbiorowa” nie powinna być stosowana, ale skoro jako Polak odczuwam satysfakcję ze zwycięstw reprezentacji Polski - to powinienem również przepraszać za Polaków. Analogia ta jest wadliwa. Odpowiednikiem odczuwania satysfakcji jest odczuwanie przykrości - a nie „przepraszanie”. Jeśli reprezentacja Polski wygrała z Walią, to mogę (nie muszę - jeśli np. wygrała niezasłużenie!) odczuwać satysfakcję - ale nie wiąże się z tym obowiązek ani gratulowania reprezentantom ani robienia czegokolwiek w stosunku do Walii!! Myślę, że wielu Polakom istotnie jest wstyd z powodu zbrodni w Jedwabnem - i dlatego dobrze, że o niej się wreszcie pisze - ale na tym się to kończy. Z Walią wygrała reprezentacja Polski - selekcjonowana, oficjalnie mianowana i dofinansowywana przeze mnie (choć wbrew mojej woli, ze ściągniętych pod przymusem podatków); gdyby z podwórkową drużyną w Cardiff wygrała przypadkowa 11-tka pracujących tam na czarno robotników budowlanych narodowości polskiej - moja satysfakcja byłaby żadna. Otóż mordercy z Jedwabnego przez nikogo nie byli wybierani do reprezentowania Polski - i są w takim samym stopniu reprezentatywni dla Polaków, jak p.Tymoteusz McVeigh, terrorysta z Oklahomy, jest reprezentatywny dla Amerykanów. Przymus przepraszania bardzo szkodzi. Pamiętam, że jako dziecko potrąciłem w parku przechodnia. Krzyknąłem w biegu „Przepraszam”, było mi nieco przykro - ale raczej z powodu niezgrabności. Jednak ciotka kazała mi wrócić do niego i formalnie przeprosić. Zrobiłem to - ale miejsce uczucia lekkiego wstydu zajęło we mnie (na parę minut) uczucie nienawiści do człowieka, przed którym musiałem się upokorzyć.

Jeśli niektóre środowiska chcą wywołać nienawiść Polaków do Żydów - to nieźle im się to udaje. Jeżdżąc (dużo!) po kraju obserwuję wyraźną zmianę w tym kierunku w porównaniu z sytuacją sprzed pięciu lat. I tym ludzkim akcentem kończę te suche rozważania. JKM

Akcja „Morze dziś!”; i coś o "dialogu" polsko-żydowskim Jestem zdecydowanym przeciwnikiem "polsko-żydowskiego dialogu" - a także przeciwnikiem wszelkich "dialogów", które toczą się nie między ludźmi, a pomiędzy "grupami", w których imieniu występują samozwańczy "reprezentanci". Dlaczego? Jestem absolutnie przekonany, że gdyby dziś rozpocząć "dialog" między blondynami i brunetami, a grupy te mogłyby wywalczyć dla siebie jakiekolwiek dotacje czy choćby symboliczne przywileje - to za pięć lat zaczęłyby się bijatyki na ulicach miedzy przedstawicielami tych grup! Dlaczego? Bo "dialogujący" przedstawiciele mieliby interes w tym, by wyolbrzymiać różnice - i krzywdy doznawane przez jedną grupę od drugiej! Mieliby interes, by miedzy tymi grupami powstała wrogość - bo oni by z tego żyli! Dlatego państwo nie może dopuszczać nawet myśli, by jedna grupa mogła oficjalnie "dialogować" z inną. Jak sobie prywatnie gadają i kłócą się - to w porządku. Każda sroczka swój ogon chwali, każdy Polak ma prawo uważać, że Polska jest najważniejsza, a reszta ludzkości to śmiecie - a np. Niemiec to samo o Niemcach, a Żydzi w ogóle uważać się za Naród Wybrany. I bardzo dobrze! To jest normalne. Natomiast "dialog"? Broń Boże! JKM

Geopolityczny sens wojny USA/NATO o Afrykę

Wywiad z Thierry Mayssan w Trypolisie, 29 czerwiec 2011, tłumaczył z francuskiego Marek Głogoczowski. Jednym z niewielu działaczy społecznych, któremu udało sie “przedrzeć się” przez zasłonę dymną korporacyjnych mediów, by publicznie zaatakować – niestety tylko na terenie Francji – oficjalną wersję wydarzeń 9 września 2011 w USA, były funkcjonariusz francuskiej „razwiedki” (tego rusycyzmu używa z upodobaniem St. Michalkiewicz) Thierry Meyssan. Po opublikowaniu przezeń książki pod tytułem „Straszliwe oszustwo’” (L’effroyable imposture) na temat wydarzeń 9-11 w Stanach Zjednoczonych, został on znienawidzony przez NATOwski establishment, a po dojściu do władzy we Francji prezydenta Nicolasa Sarkozy, którego Meyssan denuncjuje jako agenta CIA podając przy tym smakowite szczegóły jego “ustawienia” na prezydenturze w Pałacu Elizejskim, Meyssan musiał ze względów bezpieczeństwa opuścić strefę bezpośrednich wpływów NATO. Przez ostatnie trzy lata ten organizator ważnego portalu www.voltairenet.org przebywał w Libanie pod opieką Hezbollahu. Od kilku zaś tygodni bawi on w Libii na zaproszenie rządu tego państwa, już od 4 miesięcy bombardowanego przez NATO i tam już publikuje swe najnowsze rewelacje, z których jedną przetłumaczyłem na język polski.

(Patrz video http://www.youtube.com/watch?v=lY_DQjBqwJ0 ).

Poniżej znajduje się pełny tekst tłumaczenia na język polski tego wywiadu z Thierry Meyssanem, zrobionego 29 czerwca w Trypolisie. Jednym ze szczegółów działań NATO w Libii, który przeraził tego francuskiego antyglobalistę, jest powtarzające się już kilkukrotnie, mordowanie za pomocą precyzyjnie naprowadzanych pocisków rodzin libijskich przywódców, a zwłaszcza ich dzieci. Meyssan stwierdza: “Nie wiem kto w Kwaterze Głównej NATO zadecydował o takim postępowaniu, ale cywilizacja europejska się w ostatnich kilku wiekach rozwijała wysiłkiem filozofów, intelektualistów oraz teologów w taki sposób, aby takie zachowania nie miały w niej miejsca. Jest to rzecz najbardziej ohydna, ale w Kwaterze Głównej NATO z pewnością wiedzą co się dzieje.” Tutaj jako europejski filozof, intelektualista oraz znawca teologii judeo-chrześcijanskiej zobowiązany jestem dać proste wytłumaczenie takich “humanitarnych” zachowań się NATO. Otóż elita USA wychowana została w atmosferze weneracji Starego Testamentu, zaś przemawiający z kart tego Pisma Świętego “Bóg” napisał bardzo wyraźnie, już w Pierwszym Przykazaniu swego Dekalogu, że “karzę winę ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia tych, którzy mnie nienawidzą” (II Moj 20, 5). A zatem zgodnie z tą „bożą instrukcją”, są zabijani synowie tych przywódców, którzy publiczne odważyli się demonstrować swą nienawiść do tak zwanego Narodu Wybranego: w Polsce w 1956 roku został zabity, przez pracujących w UB agentów Izraela, piętnastoletni syn Bolesława Piaseckiego, przywódcy przedwojennej „Falangi”; 1 maja br. w Trypolisie rakiety NATO zabiły w domu jednego z synów Muammara Kadafiego oraz troje jego wnucząt. (Ponieważ ja też nienawidzę „boga USraela”, więc i mnie winna spotkać podobna kara. Ja jednak – dzięki bogu /tak!/ – synów nie posiadam, a zatem w moim wieku wielbiony przez J.-Ch. „Bóg – Pan Świata” może mnie co najwyżej w d… pocałować.) I jeszcze jedna uwaga, które się nasuwa, gdy się czyta ten wywiad udzielony przez T. Meyssana, ponoć w podziemiach hotelu „Hyxos” (?) w Trypolisie, w którym jako „żywa tarcza” zakwaterowani zostali dziennikarze z Zachodu, nienawidzący Libii Kadafiego (patrz zakończenie ponizej pełnego tekstu wywiadu ). Otóż Meyssan mówi o planach fragmentaryzacji wszystkich dotychczasowych krajów nie tylko Bliskiego Wschodu, ale także i Afryki oraz Europy Wschodniej, jako że ten „zabieg geopolityczny” ułatwi implantację w tych krajach elit kompletnie uzależnionych od „Pana Świata” Zachodu. Ten Zeitgeist (heglowski „duch czasów”) obserwuje się i w Polsce dzisiaj, bowiem ni stad ni z owąd pojawiła się kwestia wyraźnie sztucznie rozdmuchiwanej „autonomii śląskiej”, niezadługo będziemy mieli i sprawę odrodzenia się koncepcji „goralenvolku”, do którego po trochu i ja sam przynależę. Wszystko to po to, aby udupić wspólnotowy duch Polaków, nawet kolejkę linową na Kasprowy Wierch – dumę II Rzeczpospolitej – na przekór wszystkim mieszkańcom Zakopanego (w tym i tych pochodzenia żydowskiego), planuje się “oddać w pacht” jakiemuś obcemu spekulantowi. A to oznacza, że w rzeczy samej, sytuacja ekonomiczna Polski jest gorsza niż nawet Grecji, ale po to mamy te nasze (?) nieszczęsne „żydo-mendia”, by o tym zjawisku DEPOLONIZACJI POLSKI społecznie nie myśleć.

(P)ozdrowienia Marek Głogoczowski, Zakopane 07.07.2011

A oto pełny tekst mego tłumaczenia wywiadu T. Meyssana (wersja „obcięta” o 2 minuty, patrz video)

MECANOPOLIS Oś przeciw globalizmowi THIERRY MEYSSAN W TRYPOLISIE, 29 CZERWIEC 2011Trzeba zmienić całkowicie wyobrażenie jaki możecie mieć na temat Libii, ponieważ w okresie ostatnich kilku lat mieliśmy wszelkiego rodzaju działania mające na celu diabolizację tego kraju, a zwłaszcza diabolizację jego przywódcy, Kadafiego. Po pierwsze istnieje w tym kraju demokracja, zwana demokracją uczestniczącą (bezpośrednią), która nie ma nic wspólnego z dyktaturą i ewidentnie jest ona o wiele bardziej demokratyczna niż reżym, który mamy na przykład w Egipcie względnie we Francji. W Libii zgromadzenia ludowe istnieją wszędzie I na około trzy i pól miliony dorosłych mamy około 600 tysięcy osób które uczestniczą w debacie publicznej. Natomiast we Francji w publicznej debacie uczestniczą tylko przywódcy partii politycznych oraz związków zawodowych, na skalę społeczną jest to zaledwie kropla wody, Francuzi z okazji wyborów mogą coś od siebie przekazać, a następnie nie mają nic do powiedzenia. We Francji to, co dobrze funkcjonuje to znajduje się na poziomie samorządów miejskich, natomiast powyżej, na poziomie dyskusji na temat ogólnej polityki, ogół ludności jest wyłączona z debaty, och, wybraliśmy prezydenta oraz posłów i to wszystko. Myślę, że Libia jest krajem o wiele bardziej demokratycznym niż nasz kraj. A w rezultacie jest krajem, który będzie lepiej bronionym niż nasz, w przypadku gdy zostanie on zaatakowany. Gdy ludziom da się jakąś odpowiedzialność, to będą się bili o swój kraj. Tutaj obecnie rozdano karabiny Kałasznikowa oraz amunicję dla całej ludności, dzielnice miast są zorganizowane w bloki budynków I każdego tygodnia przeprowadza się zebrania, na których się tłumaczy jak działa broń i amunicja. I nadal trwa wyposażanie ludności w broń oraz amunicję w oczekiwaniu na atak lądowy, ludność jest zjednoczona, umotywowana i zdolna podjąć walkę. Wszystko co mówiono o zbrodniach Kadafiego w Bengazi, nie zostało potwierdzone, nie ma żadnych danych, nic na ten temat nie wiemy. To nie oznacza, że to był fałsz, ale że brakuje nam jakichkolwiek informacji na ten temat. Prokurator Trybunału Międzynarodowego jest zmuszony dzisiaj mówić że było około 200 ofiar na początku tych wydarzeń w lutym, natomiast na Forum ONZ oskarżono Libię o zabicie 6 tysięcy osób. Jak zeszliśmy z tych sześciu tysięcy do 200 osób to może w końcu się okazać, że z całej tej liczby nie zostanie ani jedna osoba, nikt nie zostanie. Jednak na skutek tej propagandy sami Libijczycy zaczęli wierzyć w to co im opowiadano (przez światowe media). I z tego powodu cały szereg osób przystąpiło do rebelii, wierząc w to co usłyszeli, że Kadafi zachowuje się w ten sposób. W ostatnich dniach mamy cały szereg oddziałów rebelianckich, które zaprzestały walki i się poddają. Oni twierdzą, że przez całe trzy miesiące walczyły z Kadafim na podstawie fałszywych informacji na temat rzeczy jakie zrobił Kadafi, ale w końcu się przekonali, że on tego nigdy nie zrobił. Na odwrót, widzimy zbrodnie jakich dokonała (NATOwska) koalicja i pragniemy to wszystko powstrzymać. To załamanie się w szeregach powstańców wywołane jest także zużyciem się ich sprzętu wojskowego. W tej chwili w Libii jest bardzo wiele wojsk lądowych koalicji, co jest całkowitym pogwałceniem rezolucji ONZ, Francja dostarcza broni powstańcom, a w szczególności dostarczyła dwa samoloty transportowe z bronią, które lądowały w Fezzanie (w Tunisie). Udało mi się nawet dotrzeć do numerów tych samolotów. Broń jest dostarczana także drogą morską, i z tej przyczyny NATO zbombardowało flotę Kadafiego, aby nie przeszkadzała w dostarczaniu broni ta drogą dla oddziałów, które przedostały się na terytorium Libii od strony morza. Nikt nie jest w stanie podać dokładnych danych na ten temat. Jeśli zaś chodzi o półwysep Cyrenajka, to służby NATO nawiązały kontakty z lokalnymi komórkami Al- Kaidy. Jest to bardzo spektakularne, jako że są to są milicje pochodzące z Arabii Saudyjskiej i są obstawione przez agentów CIA, wśród nich są ludzie, którzy zostali zwolnieni z Guantanamo i przywiezieni tutaj. (Amerykanie) używali tej grupy Al-Kaidy by dokonać masakr które przypisano Kadafiemu, a następnie oni się tutaj na dobre zainstalowali. Na przykład w miejscowości Dera na Cyrenajce proklamowano islamski emirat. Dokładnie to samo co się stało w Iraku i w Afganistanie, w Bośni oraz w Czeczenii, gdzie wcześniej proklamowano islamskie emiraty. i tam zaczęły się dziać rzeczy straszne, wręcz niewyobrażalne. Dotarły do mnie przekazy video (linczów, oraz egzekucji) które tam się działy, potworne wręcz rzeczy. W wyniku tych zajść ludność Cyrenajki odwróciła się od tych ugrupowań, chcąc się uwolnić of wściekłych obłąkańców, którzy się zainstalowali w tej części kraju. Ale jak się od nich uwolnić, od tych narkotyków, jakimi się ich raczy i od tego wszystkiego. Jest to najgorsza zbrodnia, to co tam się dzieje, na skutek działań tych, skądinąd niewielkich, ugrupowań. To wszystko jest bardzo spektakularne i wszystko to jest robione by sterroryzować ludność i to się udało.

NA JAKI TYP OPORU NATRAFIA INTERWENCJA NATO? W tym wypadku zakorzenienie się Republiki wśród ludności jest bardzo, bardzo ważnym czynnikiem. Ten kraj jest bardzo pokojowo nastawiony. Jak się rozmawia z ludźmi, to się pojmuje, że do wybuchu tych wydarzeń, do 17 lutego nikt nie obawiał się policji. Bardo wielu miało to wszystko w nosie. W kraju poziom życia był bardzo wysoki. O ile pamiętam Libia to był to 57 kraj na świecie pod względem zachowania standardów ONZ praw człowieka i nie był to kraj biedny, każdy mieszkaniec miał samochód, był to kraj do tego stopnia zmotoryzowany, że stopniowo rezygnowano w nim z transportu publicznego. Ponieważ jednak ma on (w chwili obecnej) zdolność rafinacji ropy bardzo ograniczoną, więc mamy wielki problem z brakiem benzyny, NATO, gwałcąc wszystkie traktaty międzynarodowe, nie dopuszcza do zaopatrzenia kraju w paliwo. Ludzie jak im zaczyna brakować benzyny doprowadzają samochody do stacji benzynowych, co powoduje, że przed nimi stoją kolejki mające po kilkaset metrów, względnie nawet o długości dwóch lub trzech kilometrów. I czekają kiedy nadjedzie ciężarówka z benzyną. Ludzie są bardzo zdyscyplinowani, co widać. Problemem staje sie braki w zaopatrzeniu we wszystkie artykuły. Braki w zaopatrzeniu w benzynę, są bardzo widoczne, ale są i braki w wielu innych dostawach. Na całe szczęście Libia ma bardzo dobrze rozwinięte rolnictwo, Było to wielkim marzeniem Kadafiego, jest to kraj na świecie, w którym dokonane zostały największe prace irygacyjne i dzięki temu nie ma problemów z żywnością.

CO SIĘ DZIEJE, JEŚLI CHODZI O LIBIJSKIE SUWERENNE FUNDUSZE? JAKIE BĘDĄ KONSEKWENCJE DLA KONTYNENTU AFRYKAŃSKIEGO? Mamy wypowiedzi dyrektora skarbu Libii, wczoraj rozmawiałem z dyrektorem Funduszu Libijskiego dla Afryki. Libia jest jednym z niewielu suwerennych krajów na świecie, poinformował on mnie że w sytuacji aktualnej mamy problemy, które są zupełnie ignorowane przez publiczność w krajach europejskich. A one będą miały bardzo wielkie konsekwencje. Mianowicie Libia, dzięki swym rezerwom gazu oraz ropy, posiada bardzo duże zasoby finansowe. W oczekiwaniu na wyczerpanie się rezerw naturalnych, zdecydowano się na kapitalizację obecnych zasobów finansowych dla przyszłych pokoleń. A zatem te rezerwy finansowe, jak każdy to robi, zostały zainwestowane w inwestycje, które są rentowne. Libia ma inwestycje w Europie, także we Francji oraz we Włoszech, zarezerwowano również wykorzystanie części tych funduszy na rozwój krajów afrykańskich. Te inwestycje w Afryce są dochodowe, ale o stopniu rentowności zazwyczaj bardzo niskim, bo to zrobiono dla Afryki. Na przykład zainwestowano w budowę dróg w Rogu Afryki (Somalia), dzięki temu pozwolono na wydobycie się miejscowej ludności z jej enklaw i rozwój tej części Afryki, etc., etc. W skutek zamrożenia funduszy libijskich, wszystkie te prace w Afryce zostały zatrzymane, są to ogromne budowy, na których pracowało setki tysięcy ludzi w całej Afryce. Wśród tych przerwanych przedsięwzięć są wszystkie prace rolnicze w Mali. A to jest rzecz bardzo poważna. Bowiem to oznacza, ze całe proces rolniczy w Mali zostanie przerwany, począwszy od poziomu zasiewów i tak dalej. W średnio odległej przyszłości wystąpią w Mali ogromne niedobory żywności. Jeżeli blokada Libii będzie kontynuowana, to za trzy, cztery miesiące należy się spodziewać wielkiego problemu niedożywienia w tym kraju, określenie głód jest przesadnym, ale niedożywienie ludności będzie bardzo znaczne, nastąpi zatem ucieczka ludności, już teraz Mali jest pierwszym źródłem nielegalnej imigracji we Francji. Mieliśmy niedawno wielką falę migrację ludności tunezyjskiej po wybuchu rewolucji w tym kraju, kilkanaście tysięcy Tunezyjczyków przybyło do Europy, a tutaj będziemy mieli jeszcze większy problem z mieszkańcami Mali, którzy będą chcieli gdzieś szukać żywności. I to oczywiści wpłynie bezpośrednio na sytuację w Europie.

LIBIA, PIERWSZY I NIE DO OMINIĘCIA CEL IMPERIALNYCH AMBICJI USA W AFRYCE? Powtarzam to, co mówiłem i pisałem już kilka razy, że atak na Libię oraz Syrię został wyartykułowany przez Johna Boltona już w roku 2002. Przewidywał on atak na Libię oraz Syrię w tym samym czasie i obecnie jesteśmy świadkami operacji destabilizacji obu tych państw. Wykonanie tego planu zostało powierzone Francji oraz Wielkiej Brytanii i umowa na ten temat miedzy tymi krajami została podpisana 10 listopada 2010. Wydarzenia w Bengazi miały miejsce 17 lutego. Jest zatem ewidentnym, że na ta wojna nie ma żadnego związku z pretekstem, który został wykorzystany dla jej wywołania. To co zrobiono tutaj to jest rozszerzony projekt przemodelowania Bliskiego Wschodu, który był forsowany przez neo-konserwatystów z epoki George Busha. Ten projekt został rozszerzony na Afrykę. Zamierzano dokonać dwóch rzeczy w celu stworzenia dwóch wielkich stref. Z jednej strony zamierza się dokonać fragmentaryzacji, podziału wszystkich krajów, tak jak na Bliskim Wschodzie, a z drugiej, nowo utworzone strefy wpływów będą kontrolowane przez kraje które przyjmą na siebie rolę „strażników” danej strefy. Tutaj w wypadku części Afryki Północnej, od Maroka aż po Libię, lokalną ludnością „pilnującą” strefy będzie mniejszość autochtoniczna pochodzenia berberskiego. A zatem rozgrywa się Berberów przeciw Arabom. Z tego właśnie powodu ostatniego miesiąca, choć nikt o to go nie prosił, król Maroka nagle oświadczył, że choć chcecie demokracji, to jej nie dostaniecie, ale za to językiem oficjalnym Maroka będzie berberski. To właśnie w kadrze tych przygotowań. Jeśli chodzi o Afrykę Zachodnią, próbuje się zrekonstruować wielką strefę byłego imperium Mali, na czele z państwem Cote d’Ivoire. To właśnie dlatego Francja dokonała niedawno przewrotu na Wybrzeżu Kości Słoniowej i zainstalowała tam nowy rząd, sprawowany przez „dawnych puczystów” w tym kraju. Jest to moment wielkich manewrów, jaskie się rozpoczęły w tym regionie.

JAK WYGLĄDAJĄ SZCZEGÓŁY UDERZEŃ NATO? We wszystkich wojnach ginie wielu cywili, zwłaszcza jeśli ktoś zamieszkuje w pobliżu instalacji wojskowych, wybuchnie tam bomba i cywile giną. Kiedy używa się rakiet precyzyjnego uderzenia, około jedna na dziesięć z nich wymyka się spod kontroli. Jedna zatem na dziesięć z nich uderza w przypadkowe miejsce i zabija przypadkowo tam znajdujących się ludzi. Jest to oczywiście „prawo wojny”. I tutaj NATO zdecydowało się robić coś, co według mnie podważa samą podstawę naszej cywilizacji. Mianowicie obecnie celem do zniszczenia się stały rodziny libijskich przywódców politycznych oraz wojskowych. To robi wrażenie, miałem możność wizytować kilka domów przywództwa wojskowego Libii, które zostały zbombardowane. Rakiety zostały wycelowane w precyzyjnie te pomieszczenia, w których spały ich dzieci. Dokonuje się masakry rodziny, tak jak mafii kalabryjskiej dokonuje się zabójstwa rodziny aby kogoś ukarać. Zabija się dzieci przywódców, są to zabójstwa z premedytacją, nie żadne przypadki. (Przyp. MG – to zachowanie jest umotywowane przekazem biblijnym, patrz Pierwsze Przykazanie Dekalogu: ”bo ja Pan, Bóg twój, jestem Bóg Zazdrosny i karzę winę ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia tych, którzy mnie nienawidzą” – II Moj 20, 5) Nie wiem kto w Kwaterze Głównej NATO zadecydował o takim postępowaniu, ale cywilizacja europejska się w ostatnich kilku wiekach rozwijała, wysiłkiem filozofów, intelektualistów oraz teologów w taki sposób, aby takie zachowania nie miały w niej miejsca. Jest to rzecz najbardziej ohydna, ale w Kwaterze Głównej NATO z pewnością wiedzą co się dzieje. (Przypominam w tym kontekście, że były minister spraw zagranicznych Polski, Adam Rotfeld został w grudniu 2010 oficjalnie mianowany jednym z „12 mędrców NATO” – MG)

CZY BĘDZIE DESANT WOJSK NATO W LIBII? Myślę że NATO nie dokona inwazji lądowej w Libii, i to nawet w sytuacji gdy Kongres Stanów Zjednoczonych da zielone światło by to zrobić. Jeśli tego się dokona, to będzie to wojna kolonialna, na wzór tej jaką mieliśmy w Algerii.Jest to rzecz, która nie ma rozwiązania militarnego, jest to niemożliwe, mamy tu do czynienia z ludnością uzbrojoną, która stanowi jedną całość. I co więcej. Jeżeli nastąpi inwazja lądowa, to zwłaszcza w Czarnej Afryce, w której Libia ma wielkie wpływy, nastąpi wielkie wzburzenie i chęć przyłączenia sie do walki, napłyną ochotnicy. Było by to zatem coś, co by się zanosiło że będzie trwało bardzo długo, to nie jest tak jak w przypadku Iraku. W Iraku Saddam Hussein się oparł na swej armii. W tym przypadku wystarczyło przepłacić kilku generałów i armia się rozpadła i całe państwo się wraz z nią rozpadło. Ponieważ to był nokaut, więc nie było siły zdolnej zorganizować opór, każdy zabijał każdego. Podczas gdy tutaj mamy do czynienia z populacją zorganizowaną i upolitycznioną. Ta ludność będzie walczyć i będzie miała wsparcie zza granicy w swej walce. Nie można bezkarnie wejść do takiego kraju, gdyż zaczną się dziać rzeczy straszne, gdy się to zrobi. Ludzie w NATO są, miejmy nadzieję, odpowiedzialni i znajdą jakiejś wyjście, mówiąc „myśmy wyzwolili Cyrenajkę”, tak jak to zrobiono w sytuacji wyzwolenia Kosowa. I oczywiście zainstalują tam bazę w Bengazi, która będzie służyć AFRICOM. A za dziesięć lat będziemy mieli drugą wojnę, która się zacznie wypadem z baz wojskowych na Cyrenajce.

JAKI TYP PROPAGANDY JEST STOSOWANY W WYPADKU LIBII ORAZ SYRII? Jeśli chodzi o sprawy manipulacji informacją, prawie każdej godziny mamy z tym zjawiskiem do czynienia. W wypadku Syrii mamy przykład podmiany ambasadora Syrii w telewizyjnym programie France Inter, przez kobietę, która w codziennej audycji France24, przedstawiła się jako ambasador tego kraju. Wśród grupy ambasadorów nie ma nikogo kto by ją znał, była to sztuczna podmiana, prawdziwa ambasada zaczęła protestować i redakcja France Inter od razu zamieściła sprostowanie w internecie. Jednak w audycji France24, sprostowanie mogło nastąpić dopiero następnego dnia, co miało już stosunkowo niewielki wpływ na publiczność. Zło zostało w ten sposób posiane. Inny przykład. Kilka dni temu jedna z ferm libijskich została zbombardowana. Otóż w Libii rząd daje wiele ułatwień dla ludzi, którzy zakładają fermy rolnicze. I jedna z takich ferm została zbombardowana. Być może to był przypadek, jedna z tych rakiet, które zgubiła swój kierunek i takiej hipotezy nie możemy kompletnie wyeliminować. Co się robi w takim wypadku? Szuka się dziennikarzy, którzy są zakwaterowani w Trypolisie w pięknym hotelu ‘Hyxos” (?) i przywozi się na miejsce gdzie bomba poczyniła te zniszczenia. Oni kręcą film z tego zdarzenia i następnego dnia telewizja „El Arabija” – to jeden z kanałów saudyjskich, którego siedziba jest zainstalowana w Arabskich Emiratach – emituje te filmy ze zburzonej fermy z komentarzem tych dziennikarzy, twierdzących że to miało miejsce w Misracie – podczas gdy to było w okolicy Trypolisu – i że widać zniszczenia dokonane przez wojska Kadafiego. A oni sami byli na miejscu i wiedzieli, ze to było w Trypolisie i że to NATO zbombardował tę fermę. Kłamią całkowicie. Na przykład wczoraj byłem świadkiem rzeczy niewiarygodnej. CNN rozpowszechniła obrazy gwałtu dokonanego przez wojsko Kadafiego. Trzeba pamiętać, że gwałt w kulturze muzułmańskiej, to jest coś czego się lekko akceptuje. Rozpowszechniono te zdjęcia, prowadząca audycję tłumaczyła, ze zrobione zostały one za pomocą telefonu komórkowego i że to jest absolutnie straszne, ale wam pokażemy kilka ujęć, i tak dalej. Jednak znaleźli się ludzie, którzy zidentyfikowali tę scenę. Był to wyrywek z filmu pornograficznego. Ponieważ jest tylko niewiele filmów pornograficznych w języku arabskim, więc to wszystko zostało dodatkowo poprzycinane i przyozdobione i CNN wyemitowała to, nie pisnąwszy ani słowem, że to jest inscenizacja. I cały czas mamy z takimi rzeczami do czynienia. Jeśli tutaj przejdziemy i popatrzymy na hordę dziennikarzy zachodnich, zakwaterowaną w hotelu „Hyxos”, to się łatwo zorientujemy, ze to są naprawdę media nienawiści. Szefowie telewizji, którzy tam są, to są osoby, które szukają tylko jak by tutaj zasilić propagandę wojny, osoby które w ogóle nie zdaja sobie sprawy co się tutaj dzieje. Szukają tylko obrazów dla potwierdzenia swych domysłów, rozmawiałem z nimi, znalazłem kilu dziennikarzy używających języka francuskiego i przez kurtuazję nie przytoczę nazwisk tych ludzi, oni maja w Paryżu swoich szefów, powinienem zatem podać także nazwiska ich przełożonych, których nie znam, a którzy wykorzystują zrobione tutaj zdjęcia oraz reportaże. Jak się z nimi dyskutuje, to przebywają oni tutaj nie jako osoby, które w zwyczajowym zrozumieniu określa się jako dziennikarze, których zadaniem jest obserwować i świadczyć o tym co się widzi. Oni są tutaj po to, by zasialać propagandę wojenną, oraz nienawiść, którą Europejczycy winni mieć w stosunku do narodu libijskiego, by usprawiedliwiać cele tej wojny.

http://piotrbein.wordpress.com/

Skąd się wzięli «starsi bracia»? Wśród wielu popularnych frazezów przedziwnej formacji religijnej, którą nazywamy «katolicyzmem posoborowym», ważne miejsce zajmuje ten, który współczesnych wyznawców judaizmu talmudycznego określa «starszymi (?!) braćmi» chrześcijan. Nie chcemy tu polemi­zować z dziwacznym konceptem, który ewidentnie talmudyczny judaizm, to wyznanie bez świątyni, bez kapłanów i bez ofiary, powstałe — tak samo jak islam — w reakcji na chrześcijaństwo, zamie­nia miejscami ze staroza­konnym żydostwem; jego nonsensowność jest oczywi­sta dla każdego katolika. Możemy tylko pokrótce odwołać się do trafnych słów szwajcarskiego teolo­ga Karola Journeta, wybit­nego dwudziestowiecznego tomisty, później mianowa­nego kardynałem, który pisał: „Żydowski błąd jest pomyłką łodygi, która w chwili, gdy zakwitnie, nie poznaje samej siebie, skon­sternowana odrzuca kwiat i zwraca się ku korzeniom. Oto powstaje nowa formacja reli­gijna. Jest nią obecne żydo­stwo. Ma dwa tysiące lat”‘. 1Journet dodaje dalej, że judaizm wraz z islamem to dwaj skłóceni bracia, nawzajem do siebie podobni, którzy „wza­jemnie głoszą Bożą transcen­dencję, wykluczając Trójcę i Wcielenie” i którzy „Bożemu objawieniu o duchowym zbawieniu świata stawiają na drodze doczesne losy wła­snego narodu”2. Andrzej Towiański (1799-1878), mesjanista i twórca własnej sekty, na XIX-wiecznej fotografii. Jan Paweł II zaczerpnął od niego ideę „Izraela, starszego brata”. Spróbujmy teraz prześle­dzić powstanie inkrymino­wanego powiedzenia. Pierw­szym człowiekiem, który w czasach nam współczesnych wypowiedział się o talmudycznych żydach jako o „starszych braciach” chrześcijan, był Jan Paweł II. Stało się to 13 kwietnia 1986 r. podczas papieskiej wizyty w synagodze rzym­skiej, w której papieża przy­jął ówczesny naczelny rabin Rzymu Eliasz Toaff. Dosłow­na wypowiedź papieża brzmiała: „Siete i nostri fra­telli prediletti e, in un certo modo, si potrebbe dire, i nostri fratelli maggiori“3, zatem: „Jesteście naszymi szczególnie umiłowanymi brać­mi i w pewnym sensie, jeśli można tak powiedzieć, naszy­mi starszymi braćmi”. Bliższe­go uzasadnienia tego zaskaku­jącego sformułowania, które możemy eufemistycznie nazwać niefortunnym, już w papieskim przemówieniu nie znajdujemy. Przyjrzyjmy się wszakże bli­żej papieskim słowom. Wiado­mo, że sposób mówienia Jana Pawła II często obfitował w nie­jednoznaczności i że odległa mu była scholastyczna klarow­ność; w swej niepewności papież opatrywał potem często własne słowa cudzysłowami czy nawet jakimiś usprawiedli­wiającymi „słownymi podpór­kami”, którymi osłabiał czy wręcz kwestionował pewne stwierdzenia w tym samym momencie, w którym je wypo­wiadał. O wyjątkowo wysokim stopniu niepewności, którą papież czuł, gdy wygłaszał sen­tencję o „starszych braciach”, świadczy to, że stosunkowo krótkie zdanie opatrzył zaraz dwiema swoistymi podpórka­mi, mianowicie wyrażeniami „in un certo modo” (`w pewnym sensie’) oraz „si potrebbe dire” (jeśli można tak powiedzieć; że tak powiem’); jego niepewność była ewidentnie tak wielka, że niebezpiecznie zbliżała się do przekonania, iż dopuszcza się czegoś niewłaściwego. Wszak­że nie oparł się pokusie i coś go skłoniło do tego, że osta­tecznie zdanie o „starszych bra­ciach” rzeczywiście wypowie­dział — trudno orzec, czy było to jego znane upodobanie do szokujących wystąpień, czy też inne, raczej polityczne powody; nie sposób przy tym nie zauwa­żyć, że sentencja ta jest cał­kiem zgodna z o wiele szerszą „posoborową” praktyką, która zuchwale ignoruje tradycyjne nauczanie Kościoła o stosunku chrześcijaństwa do żydostwa. Wypowiedź papieża natural­nie wzbudziła niezwykły entu­zjazm wszystkich wrogów reli­gii katolickiej, którzy aż do dziś dnia nieustannie tłuką nią zawstydzonych katolików po głowach. Sam papież, pobudzo­ny aplauzem mediów, pozbył się początkowego zażenowania i gdy później wprost nawiązy­wał do własnej wypowiedzi, czynił to już w przerobionej postaci, zatem bez tych uspra­wiedliwiających słówek, który­mi przedtem ją opatrzył. Pod­czas wizyty w Ziemi Świętej w marcu 2000 r. (tak, chodzi o tę słynną wizytę w Jerozoli­mie, gdy Jan Paweł II z drże­niem wtykał kartki w szczeliny ściany świątyni Heroda…), podczas spotkania z naczelnym rabinem Izraela, które odbyło się 23 marca 2000 r., już niezu­pełnie w zgodzie z prawdą stwierdził, że wówczas, do żydów zgromadzonych w rzym­skiej synagodze, powiedział jednoznacznie: „Siete i nostri fratelli maggiori“4. Skąd jednak Jan Paweł II wziął to wyrażenie? Starali się to od pierwszej chwili ustalić komentatorzy papieskiego wystąpienia w rzymskiej syna­godze; poprawnie przy tym przeczuwali, że istniało nie­wielkie prawdopodobieństwo, by to sformułowanie pochodzi­ło od jakiegoś ortodoksyjnego teologa katolickiego, dlatego szukali w źródłach niekatolic­kich. Początkowo wyrażano opinię, że praprzyczyny należy szukać u żydowskiego filozofa Marcina Bubera, który w Chry­stusie widział swego „wielkie­go brata”5. Jest jednak oczywi­ste, że w tym przypadku cho­dziło tylko o powierzchowne skojarzenie wywołane słowem „brat” — od Chrystusa jako „wielkiego brata” żydowskiego myśliciela do talmudycznego żyda jako „starszego brata” katolicyzmu wiedzie doprawdy bardzo daleka droga. Dopiero młoda polska histo­ryczka literatury Agnieszka Zielińska6 zwróciła uwagę na rzeczywiste źródło, z którego czerpał Jan Paweł II — miano­wicie na heterodoksyjne nurty w polskim romantyzmie, z któ­rym przyszły papież zapoznał się bliżej w młodości jako stu­dent polonistyki w Krakowie. „Starszego brata Izraela” spo­tykamy u Adama Mickiewicza w jego Składzie zasad z roku 1848, piętnastopunktowym programie, którym miała kie­rować się najpierw Mickiewi­czowska legia włoska, ale póź­niej także życie w oswobodzo­nej Polsce. W punkcie dziesią­tym czytamy: „Izraelowi, bratu starszemu, uszanowanie, bra­terstwo i pomoc na drodze ku jego dobru wiecznemu i docze­snemu”. Mickiewicz nie był jed­nakże inicjatorem tego zwrotu — przejął go bowiem od swego „Mistrza” i duchowego wodza, Andrzeja Towiańskiego. Andrzej Towiański (1799 -­ 1878)7 był postacią dosyć zagadkową, o której do dziś panują rozmaite opinie — nie­którzy uznają go za wizjonera, inni za oszusta, a są też tacy, którzy uważają, że pozostawał na usługach polityki rosyjskiej, starając się spowodować ide­owy rozkład polskiej emigracji. Bezsporne jest jednak to, że chodzi o postać, która miała znaczny wpływ na duchową historię emigracji polskiej po nieudanym powstaniu listopa­dowym roku 1831. Drobny szlachcic z Litwy, poddany cara rosyjskiego, opuścił swoją ojczyznę w 1840 r., a w lipcu 1841 r. osiadł w Paryżu, cen­trum polskiej emigracji, gdzie głosił, że otrzymał specjalne objawienie. Bardzo szybko sku­pił wokół siebie krąg zwolenni­ków; pomogła mu w tym zapewne okoliczność, że od samego początku wśród jego stronników znalazł się także powszechnie szanowany Adam Mickiewicz, którego małżonkę Towiański rzekomo uzdrowił ze sporadycznych zaburzeń psychicznych. „Koło”, jak nazywała się gru­pa czcicieli Towiańskiego, mia­ło wszelkie zewnętrzne oznaki sekty — były tu histeryczne kobiety, ale też nie mniej histe­ryczni mężczyźni (w okresie romantyzmu nie było to niczym niezwykłym), nie brakowało całowania stóp „Mistrza”, „sióstr” donoszących na „braci” czy nawet pewnego elementu erotycznego, jaki do zgroma­dzenia wniosła młoda i powab­na Ksawera Deybel, „księżnicz­ka Nowego Jeruzalem”, którą „Mistrz” przywiózł sobie z domu. Najbardziej egzaltowa­ni spośród zwolenników Towiańskiego prowadzili cał­kiem poważnie dyskusje na temat, czy „Mistrz” jest Duchem Świętym, Chrystusem Pocieszycielem, drugim wciele­niem Słowa czy też raczej jakimś sakramentem. Nauczanie Towiańskiego, które pozostawało pod wpły­wem Swedenborga, Saint­-Martina oraz innych współcze­snych mu pseudomistyków i teozofów, najwyraźniej wywo­dziło się w znacznej mierze z Kabały. Świat by/ według nie­go przeniknięty eonami, ducha­mi pośredniczącymi między Bogiem a stworzeniem; czło­wiek winien więc doskonalić się przy pomocy duchów jasnych i w stałej walce z duchami ciemnymi, z który­mi mógł się kontaktować według własnej woli. Bóstwu Chrystusa „Mistrz” ewidentnie zaprzeczał — Chrystus był dla niego jakimś „najwyższym Bożym urzędnikiem” czy „naj­wyższym ministrem” — tym samym więc nie wierzył bynaj­mniej w Jego zmartwychwsta­nie. W nauce Towiańskiego nie brak nawet wędrówki dusz. Nic zatem dziwnego, że wielki przeciwnik towianizmu, ks. Piotr Semenenko, uważał ten system za „kompletne zaprze­czenie” chrześcijaństwa. Nauka Towiańskiego nie jest jednak całkiem jednoznaczna; „Mistrz” nieraz wygłaszał wzajemnie sprzeczne poglądy, ponadto z biegiem czasu zmienił swoje nauczanie, a jego ezoteryczną część powierzał tylko wybra­nym studentom. Towiański twierdził sam o sobie, że jego misją jest odno­wienie Kościoła chrześcijań­skiego, bo Kościół współczesny jest tylko „martwym drzewem” czy „grobem pobielanym”; natomiast on sam jest pierw­szym z siedmiu wysłanników, którzy zainaugurują siedem epok rozwoju ludzkości. Kiedy indziej jednak, jak się zdaje, za pierwszego wysłannika uważał Chrystusa, za drugiego ­Napoleona (pierwszy cesarz Francuzów w ogóle był przez członków „Koła” otoczony nad­zwyczajnym kultem religij­nym), a siebie — aż za trzecie­go. Podobnie jak średniowiecz­ni joachimici, także Towiański glosii nadejście „trzeciego pię­tra Kościoła”, które nastąpi po piętrze pierwszym (żydostwie starozakonnym) i drugim (chrześcijaństwie); miała je zapoczątkować nowa rewolucja chrześcijańska, na czele której powinni stać papież i naczelny rabin. Wizyta Jana Pawła II w rzymskiej synagodze, 13 kwietnia 1986 r. Obok papieża rabin Eliasz Toaff Do tych reform próbował Towiański zjednać papieża Grzegorza XVI, ale też barona Rothschilda czy cara Mikoła­ja I. Z usiłowań o zjednanie po swojej stronie papiestwa nie zrezygnował zresztą aż do śmierci; w tym też celu stop­niowo łagodził (przynajmniej pozornie) niektóre szczególnie ekscentryczne strony swego nauczania. Naturalnie jego sta­rania zakończyły się niepowo­dzeniem i książki Towiańskie­go znalazły się na indeksie (znaczna część z nich została jednak wydana dopiero po jego śmierci). Wielkie zasługi dla umysłowego pokonania heterodoksyjnego nauczania Towiańskiego — pod którego wpływ tak łatwo dostawali się nieszczęśni polscy emigranci, pozbawieni odpowiedniej edu­kacji religijnej — mieli człon­kowie nowo powstałego wów­czas polskiego zakonu zmar­twychwstańców, na czele ze swym długoletnim przełożo­nym generalnym ks. Piotrem Semenenką. Zmartwychwstańcy obawiali się, że w osobie Towiańskiego wystąpił „nowy Luter”, nieba­wem okazało się jednak, że przeceniali zagrożenie — pod­czas gdy Luter odwiódł od Chrystusa i Jego Kościoła miliony wierzących, sekta Towiańskiego liczyła swoich wiernych tylko na setki, a po śmierci założyciela stopniowo zanikła. Gdyby nie zdarzyło się, że do zwolenników „Mistrza” należeli przez jakiś czas także dwaj najwięksi poeci polskiego romantyzmu, Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki (obaj jednak ostatecznie roze­szli się z Towiańskim), dziś o Towiańskim nawet w Polsce wiedziałaby tylko garstka spe­cjalistów. Indywidualnych sym­patyków Towiańskiego nie brak jednak także w dzisiej­szych czasach. Należy do nich również wspomniana Agniesz­ka Zielińska, która jest wielką wielbicielką nie tylko Towiań­skiego, ale także II Soboru Watykańskiego i Jana Pawła II, samego Towiańskiego zaś uwa­ża za prekursora soboru (ewolucjonistyczne elementy w jego nauczaniu mogą zresztą przy­pominać Teilharda de Chardin) i szuka tajemniczych paralel między jego życiem a życiem polskiego papieża… Jaki był stosunek Towiań­skiego do żydostwa? Towiań­ski uznawał trzy wielkie naro­dy Bożego ludu, wypełniające stopniowo zadania, które zosta­ły im powierzone. Pierwszym z tych narodów byli Żydzi, dru­gim Francuzi, a trzecim Polacy, tzn. Słowdianie (w swoim Wiel­kim Periodzie Towiański uży­wał sformułowań „Izrael Żyd”, „Izrael Francuz” i „Izrael Sło­wianin”), którzy mieli odgry­wać wiodącą rolę w owym „trzecim piętrze Kościoła”, naprawiając nieustannie poprzednie dwa piętra. Żydom jako „starszym braciom”, „duchowo najstarszym wie­kiem”, których zadaniem było „prowadzenie młodszych braci na Bożej drodze”, poświęcał wszakże Towiański coraz wię­cej uwagi: starał się nawracać ich na chrześcijaństwo i, oczy­wiście, również na towianizm. Pierwszym Żydem, którego udało mu się pozyskać, był Gerson Ram, syn żydowskiego kupca z Litwy, który potem działał misyjnie wśród innych Żydów; Rama posyłał też Towiański jako swego wysłan­nika do Rothschilda, ale i do Grzegorza XVI. Jeśli jednak przyjrzymy się bliżej termino­logii Towiańskiego, jego sło­wom o „braterstwie Izraela z młodszymi braćmi”, „człowie­ku późniejszym”, „nowych narodach”, a także innym podobnym wypowiedziom, oka­że się, że terminu „starsi bra­cia” nie odnosił Towiański do religii judaistycznej, a raczej do narodu żydowskiego, zatem do narodu, który naprawdę jest starszy niż Francuzi, Polacy czy inne narody chrześcijań­skie. Towiańskiego pojmowa­nie Żydów jako „starszych bra­ci” Francuzów czy Polaków nie powinno zatem być, jak się wydaje, wrogie dla katolickie­go chrześcijanina; wszelako absolutnie wrogie pozostaje znamiennie bulwersujące poj­mowanie tego zwrotu, z któ­rym spotykamy się w obecnych czasach, począwszy od 13 kwietnia 1986 r. Zapoznanie się z dziełem Andrzeja Towiańskiego daje nam zatem możliwość stwier­dzić, z jak mętnego źródła zaczerpnął Jan Paweł II swoją sentencję, wypowiedzianą po raz pierwszy w obecności naczelnego rabina Rzymu i potem kilkakrotnie powtórzo­ną. Pozostańmy jednak jeszcze przez chwilę przy tej papieskiej wizycie w synagodze rzymskiej i spróbujmy odgadnąć sens całej tej akcji, rzeczywiście sta­rannie zorganizowanej i od tej pory wielokrotnie przypomina­nej i medialnie opiewanej. Chy­ba nie pomylimy się, wyrażając domniemanie, że przynajmniej jednym z celów, do których dążyli organizatorzy tej papieskiej drogi do Canossy, była próba stłumienia wspomnień katolików o innym papieżu i o innym naczelnym rabinie Rzymu. Było to ponad 40 lat przed niefortunnym wydarze­niem z kwietnia 1986 r. ­w październiku 1944 r., w świę­to Jom Kippur, kiedy naczelne­mu rabinowi Rzymu, Izraelowi Zollemu, również w synagodze rzymskiej objawił się Jezus Chrystus; rabin Zolli przyjął chrzest 13 lutego 1945 r., przy czym jako wyraz wdzięczności za to, co papież Pius XII zdzia­łał dla ludności żydowskiej w latach II wojny światowej, przyjął chrzestne imię Euge­niusz, a więc chrzestne imię Piusa XII8. Rabina Zollego już od wielu lat wiązała z Piusem XII przyjaźń, która po chrzcie rabina zyskała jeszcze na sile; obu ich od tej pory łączył już nie tylko subtelny zmysł sztu­ki, podziw dla poezji Rilkego czy Wagnerowskiego Parsifala, ale w pierwszym rzędzie wspól­na wiara. Nawrócenie rabina spotkało się oczywiście z ogromną niechęcią czoło­wych przedstawicieli judaizmu włoskiego i światowego. Zapewne jednym z powodów ogólnoświatowej kampanii roz­pętanej o wiele później prze­ciwko osobie Piusa XII był wpływ papieża na konwersję Zollego. Papieska wizyta w synago­dze rzymskiej, do której doszło 13 kwietnia 1986 r., oznaczała niewątpliwie tryumf rabina Toaffa, któremu udało się tak upokorzyć znienawidzone papiestwo, jak nie zdołał tego uczynić żaden z jego poprzed­ników; to symptomatyczne, że wygłoszone wówczas słowa o „starszych braciach” rabin Toaff tryumfalnie wykorzystał w tytule swej autobiografii9. Historia jednak po latach dopisala do jego tryumfu ironiczne post scriptum. Mianowicie syn tegoż rabina, Ariel Toaff, profe­sor historii średniowiecza i renesansu na uniwersytecie Bar Ilan w Tel Awiwie, w lutym 2007 r. wydal swoją książkę Pasque di sangue. Ebrei d’Eu­ropa e omicidi rituali (`Krwawa Pascha. Europejscy Żydzi i rytualne mordy’)’10, w której udokumentował na podstawie studiów nad źródłami — pocho­dzącymi zwłaszcza z rejonu północno-wschodnich Włoch ­że w średniowieczu rzeczywi­ście istniała na tym terytorium sekta żydów aszkenazyjskich, która dopuszczała się mordów rytualnych. Po gwałtownej kampanii medialnej, w którą włączył się także jego ojciec, ostatecznie zmuszono Ariela Toaffa, by wycofał swoją książ­kę z obiegu i po roku opubliko­wał nowe jej wydanie, w któ­rym przezornie osłabił swe pierwotne tezy; nie zamierza­my już wszakże zajmować się tu całą sprawą, stanowiącą tyl­ko kolejny rozdział w dziejach ograniczania swobody badań historycznych w Europie na początku XXI wieku. Niemniej pozostaje faktem, że podczas gdy posoborowi hierarchowie kościelni, bardziej posłuszni światu niż Bogu, lękliwie zabraniali w swych diecezjach kultu dziecięcych męczenni­ków, ofiar mordów rytualnych, na czele z najbardziej znanym z nich, św. Szymonem z Try­dentu — żydowski historyk, syn naczelnego rabina Rzymu, bez wahania wystąpił w obro­nie tych, których wyrzekli się ich współwyznawcy. W taki sposób współczesna historia stosunków Kościoła katolickie­go i rzymskiej gminy żydow­skiej zakreśliła doprawdy inte­resujący łuk — od Eugeniusza Zollego, przez Eliasza Toaffa, do Ariela Toaffa. Paweł Zahradnik

Dr Paweł Zahradnik stale współpracuje z czeskim pismem tradycyjnych katolików „Te Deum”. Z języka czeskiego przełożyła Krystyna Grań.

PRZYPISY

1 K. Journet, Promluvy o milosti (Rozmowy o łasce”). Krystal OP, Pra­ga 2006, s. 98.

2 Ibid., s. 99. Całkiem na margine­sie zauważmy, że czeski przekład tej książki był opatrzony przedmową Tomasza Machuli; zaskoczony czytel­nik dowiaduje się z niej, że praca Journeta, z której „problematyczne­go” wydania Machula się usprawiedli­wia, ma niewiele do powiedzenia „współczesnemu czytelnikowi” i zasłu­guje na odrzucenie ewentualnie wyśmianie (patrz: krytyka Ma,chuli żartująca z „przesadnego” ujęcia tytu­łu maryjnego „Pośredniczka wszel­kich łask”); pozostaje w takim razie absolutną zagadką, dlaczego w ogóle wydawnictwo Krystal OP książkę tę wydało.

3 http://www.nostreradici.it/papa_sinagoga. htm

4 http://www.nostreradici.it/osser­vatore.htm

5 Marcin Buber, Werke, t. I. Mona­chium — Heidelberg 1962, s. 657.

6 http://generationjp2.com/pol/modules/smartsection/item.php?ite­mid= 140 (Agnieszka Zielińska, „Star­si bracia” Towiańskiego).

7 Teksty Towiańskiego w trzech tomach wydali w 1882 r. w Turynie jego wielbiciele; łatwiej dostępne są dwa wybory jego tekstów, które na początku lat dwudziestych XX w. opracowali Andrzej Boleski i Stani­sław Pigoń. Przez długi czas jego dziełu poświęcał się prof. Stanisław Pigoń, który był nauczycielem akade­mickim młodego Karola Wojtyły.

8 W języku czeskim mamy do dys­pozycji biografię E. Zollego: Judyta Cabaud, Rabin, kterśho piśmohl Kri­stus. Pilbśh Eugenia Zolli, hlavniho ilmskśho rabina za druhś svśtoyś va.1- ky (Rabin, którego pokonał Chrystus. Opowieść Eugenia Zollego, głównego rabina Rzymu podczas drugiej wojny światowej”), Wydawnictwo Paulinka, Praga 2003. Autobiografia Zollego Before the Dawn w języku czeskim nie została jeszcze wydana (w języku pol­skim książka E. Zollego została wyda­na dwukrotnie: Przed świtem. Naczel­ny Rabin Rzymu: dlaczego zostałem katolikiem?, Fronda, 1999; Byłem rabinem Rzymu, Salwator, 2007 ­przyp. tł. i red. ZAWSZE WIERNI.

9 E. Toaff, Perfidi giudei, fratelli maggiori (Wiarołomni żydzi, starsi bracia’), Mondadori, Mediolan 1987.

10 A. Toaff, Pasque di sangue. Ebrei d’Europa e omicidi rituali, Il Mulino, Bolonia 2007.

Za: Zawsze wierni nr 12/2009 (127)

Fragment książki Albina Siwaka pt: „Bez Strachu” tom II

Za przysłanie niezwykle ciekawego i ważnego materiału podziękowania dla BladegoMamuta. Admin [StopSyjonizmowi]

Rozdział XIX Prawdą po oczach Dobrze, że ostatnio wielu naukowców poświęca swój czas i wysiłek służąc ogółowi swą wiedzą. Sytuacja w Polsce jest taka, że tak w okresie PRL, jak i obecnie, nikt publicznie nie mówił o historii Żydów, o tym do czego ten naród jest zdolny, jaką ma przeszłość i do czego dąży. Jakimi sposobami dochodzą do władzy i pieniędzy. Ostatnio, jak zaznaczyłem, jest coraz więcej broszur, pism i ulotek wyjaśniających role Żydów na świecie i w Polsce. Ale przede wszystkim bardzo dobrze, że jest coraz więcej ludzi odważnych z niezbędną, solidną wiedzą, i że ci ludzie publicznie zabierają głos. Tak jak w domu przyjaźni zorganizowano w sali kinowej niezwykłe cenną prelekcję na temat, jak powstały pierwsze fortuny po tzw. transformacji ustrojowej w Polsce w 1989 roku. Kto i gdzie i jakimi sposobami okradł cały Naród Polski. Tak i teraz, we wrześniu 2009 roku, zorganizowano podobną prelekcję, tylko że czasowo dłuższą od tej pierwszej. Tym razem, nie tylko, że pojechałem wcześniej, żeby zdobyć miejsce siedzące, ale zabezpieczyłem się w dobry dyktafon. Już sam tytuł prelekcji mówił sam za siebie: „Żydzi, władza i pieniądze”. Czyli, że to co własnie jest bogiem dla Żydów i to o co walczą od paru tysięcy lat, żeby posiąść w pełni, a złośliwy los ciągle płata im figle i nie pozwala. Obecnie po licznych błędach, zabrali się nie tylko ostro za ten temat, ale uruchomili swe siły i pieniądze na całym świecie, licząc, że rzucą na kolana wszystkich goi, a szczególnie wyznawców chrześcijańskiej wiary – Słowian – wyznających porządek łaciński i chcą sobie podporządkować – wywołując kryzys finansowy na świecie. Takie zadanie jest pierwszym etapem drogi, jaką Żydzi sobie nakreślili. I znów sala kinowa pękała w szwach. Ludzie przynosili krzesełka i stoliki, żeby tej długiej prelekcji wysłuchać. Żeby później dobrze odtworzyć zacząłem, tak jak zauważyłem u wielu osób na tej sali, ustawiać swój dyktafon jak najbliżej mównicy. W domu później kilka razy przesłuchałem co prelegent mówił. I chociaż niektóre kwestie już znałem, a nawet opisałem, to doszedłem do wniosku, że treść tej prelekcji jest bardzo ważna i nie należy nic z niej pomijać, chociaż była to treść już częściowo znana. Mówca zaczął od tego, że Żydzi w zdecydowanej większości są naprawdę przekonani i wierzą w to, że są narodem wybranym przez Boga i stąd wynika to ich wywyższanie się przed innymi narodami i rasami oraz okazywanie im swojej pogardy. Źródeł tej postawy należy doszukiwać się u Żydów w odpowiednich sformułowaniach Talmudu, który ostatecznie został opracowany około 500 roku naszej ery. O tym, jak głęboko Talmud wycisnął swoje piętno na psychice, także współczesnych Żydów, oświadczają m. in. wystąpienia ich działaczy oraz publikacje ukazujące się w prasie i różnych opracowaniach. I tak Nahum Goldman, były przewodniczący Światowego Kongresu Żydów w Brukseli w 1966 roku powiedział: „Nasza struktura jako narodu, nasza historia była zawsze jedyną w swoim rodzaju, dlatego jesteśmy upoważnieni do specyficznych praw, nawet wtedy, gdy nie stosują się one do innych grup. Żydowski naród nie był nigdy taki jak inne narody. Był on zawsze jedyny w swoim rodzaju. Jesteśmy czymś więcej, niż narodem, niż religią i cywilizacją, jesteśmy tym wszystkim razem i dlatego nie ma drugiego narodu jak ten.” W podręczniku dla szkoły średniej wydanym w Tel-Avivie stwierdza sie, że: „Żydzi to elita ludzkości. Mogą oni posiadać niewolników. Niewolnicy nie mogą być Żydami”. A w książce p.t. „Safer Hakorazy” zatwierdzonej przez Izraelskie Ministerstwo Oświaty czytamy: „Naród Izraela jest narodem wybranym spośród innych, zarówno na rasę, jak i na wychowanie. Rasowo naród izraelski jest najlepszy, ponieważ powstał w drodze selekcji najlepszych cech wszystkich pokoleń. Izrael jest dla innych tym, czym serce dla organów ciała ludzkiego”. Żyd Rabin Mordechaj Piron w paschalnym numerze „Ediot Achronot” w 1975 roku pisze: ”Ze wszystkich narodów zamieszkujących kulę ziemską, jedynie Judejczycy obdarzeni zostali osobliwymi cechami biologicznymi i fizycznymi, które pozwalają im zbliżyć się do najwyższego stopnia osiagnieć ludzkości. Podobny cudowny fakt, czyni ten naród ośrodkiem ducha i kultury, pozwala wywierac ogromny wpływ na losy, postęp i byt całego narodu ludzkiego”. Żydów wyróżniają osobliwe cechy narodu, ale pojmują je wyłącznie w sensie pozytywnym. Milczą natomiast o cechach rzeczywiście ich wyróżniających spośród innych narodów, ale wyróżniając ich w sensie negatywnym. Niektóre z tych cech, o których będzie mowa występują i u innych narodów, ale nie w tak skoncentrowanej i w tak intensywnej skali, jak ma to miejsce u Żydów. To właśnie te negatywne cechy Żydów powodowały i powodują nadal niechęć, a nawet wrogość do nich u narodów, wśród których żyją. Kłamstwem jest mniemanie Żydów, że cieszą się „najwyższym szacunkiem innych narodów”. Do tych cech negatywnych, tak wyraźnie wyróżniających należą przede wszystkim wymienione już poczucie wyższości nad wszystkimi narodami świata i rasami, wynikające z talmudycznego wyznania, iż stanowią naród wybrany przez Boga. Okazywana wyzywająca pycha, nieukrywana pogarda i nienawiść do innych narodów i ras. Nieprzerwane demonstrowanie nieuzasadnionych pretensji i głębokiego żalu do innych narodów. Szowinizm i zapiekły rasizm. Nadmierne uczulenie na wszelkie nawet najbłahsze, krytyczne uwagi pod ich adresem, stąd każdy, kto to uczyni, uważany jest przez nich za antysemitę. Niepohamowana pazerność w dążeniu do bogactwa, żądza pieniądza przesłania im wszystko, stąd uciekanie się do szachrajstwa, oszustwa, nieposkromionego lichwiarstwa w ich działalności handlowej i finansowej. Niepowstrzymana chytrość i przewrotność, notoryczna skłonność do kłamstwa, nawet u elity umysłowej. Nieustanna walka z Kościołem chrześcijańskim i to od czasów powstania Kościoła, po dzień dzisiejszy. Uparte i nieustępliwe dążenie do zapewnienia sobie władzy nad światem. Stąd nieprzerwane propagowanie przez środki masowego przekazu, które maja w swych rękach, konieczności utworzenia rządu światowego, którego namiastką jest już istniejąca Unia Europejska, ONZ, Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Od wieków głęboko jest zakorzeniony wśród Żydów szowinizm i rasizm , który ujawnił się ostatnio w wystąpieniu głównego rabina Rzymu – Elio Toafta i rabina Shalame Bohbouta, po watykańskim akcie skruchy, jak określono w naszej prasie oficjalne przeproszenie Żydów przez stolice Apostolską. Papież Jan Paweł II w toku sympozjum dotyczącego „Korzeni antyjudaizmu w środowisku chrześcijańskim” oświadczył, ze „antysemityzm nie ma żadnego uzasadnienia i jest ze wszech miar godny potępienia”. Żydzi, co prawda, uznali to za pozytywny gest, ale on nie w pełni ich usatysfakcjonował i oczekuja, że Watykan powinien iść dalej w tym przepraszaniu. Główny Rabin Rzymu Elio Toaff przyznał, że pierwsi chrześcijanie byli prześladowani przez Żydów. To jednak tych Żydów broni i usprawiedliwia, twierdzi, że judeochrześcijanie głosili herezje w łonie żydowskiego narodu. I że Żydzi słusznie postępowali według prawa żydowskiego Talmudu przeciw chrześcijanom. Chrześcijanie – mówił rabin – przedstawiali naród żydowski jakoby zabił Chrystusa. To nie Żydzi zabili Chrystusa, mówi rabin Shaloma Bohbouth. Chrystus po to się urodził, żeby go zabić, za to, że nie służył Żydom. Rabin milczeniem pomija jak widać całkiem rzeczywiste źródła niechęci i nienawiści do Chrystusa. A Chrystus tępił zachowanie Żydów za ich przewrotny, spekulacyjny, zuchwały i lichwiarski sposób postępowania wśród narodów, w których oni żyli. Rabin Shaloma Bohbouth mówił tak jakby w ogóle nie wiedział o rzeczywistych powodach i przyczynach śmierci Chrystusa. Powiada rabin dalej tak. Należy usunąć źródło zła, to znaczy wiarę chrześcijan w to, że Żydzi zabili Chrystusa. Wtedy dopiero powstaną przesłanki do skutecznego dialogu między chrześcijaństwem a judaizmem. I tu muszę przerwać zapisywanie z taśmy. Przecież Żydzi na całym świecie przypuścili atak na Krzyż Chrystusa. Ma to miejsce w Ameryce i ma to miejsce w Polsce. ‘Nasi’ biskupi pochodzenia żydowskiego zgodzili się na pobudowanie takiej Drogi Krzyżowej w miejscowości Radziechowach koło Żywca, w którą wmontowano mnóstwo znaków i symboli żydowsko-masońskich. A imienia Jezus na 13 stacjach, ani razu się tam nie wymienia. I biegiem polecieli poświęcić, pomimo że dopiero w ostatnim dniu przed jej wyświeceniem w dniu 12 września 2009 r. zamontowano monumenty brakujących stacji. Widać celowe było to opóźnienie, aby nie zdążono ocenić umieszczonej w nich masońskiej symboliki. Też w ostatniej chwili dodatkowo wprowadzono na każdej stacji stylizowane krzyżyki, ale znów wydziwione z masońską symboliką oraz zlikwidowano w scenie zwiastowania NMP datę 955 roku o jawnie bluźnierczej wymowie. Natomiast szósty palec w postaci pazura na dłoni Maryi pozostał. Zdziwienie budzi pismo Sekretariatu Konferencji Episkopatu Polski z dnia 1 lipca 2009r., znak SEP-3.1.2-6 będące odpowiedzią na podobną petycje, jak ta skierowana do biskupa T. Rakoczego (o czym pisalem powyżej), ale przesłaną do Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abp Józefa Michalika. Z rozbrajającą szczerością czytamy tam w drugim akapicie: „Niestety, ks Abp. Przewodniczący w podstawowej sprawie nie jest kompetentny. Proszę jednak nie ustawać w dociekaniach i różnorodnych konfrontacjach, dla dobra wiary przyszłych pokoleń”. [Arcybiskup nie jest kompetentny... to może by się wziął za jakąś inną robotę, w której będzie kompetentny? - przyp. gajowego] Koniec pisma, które pozostawiam bez komentarza. Ale jeżeli tak, to może ‘nasi’ biskupi wyjaśnią wreszcie wiernym, co on – ten pazur – ma oznaczać i co symbolizować. A może to tzw. dopuszczalna wizja ‘artysty’, na wzór tej z Gdańska, gdzie na Krzyżu powieszono genitalia męskie – bezczeszcząc chrześcijańskie uczucia wiary i miłości! Widać ‘nasi’ biskupi realizują własnie myśl rabina Shaloma Bahboutha i próbują usuwać (często skutecznie) tę przeszkodę jaką jest KRZYŻ i imię Chrystusa-Boga Człowieka. Wracam jednak do zapisu z dyktafonu ze spotkania. Żydzi twierdzą że aby doszło do zgody miedzy judaizmem a chrześcijaństwem, to Kościół Katolicki MUSI spełnić trzy następujące postulaty:

1. Zrezygnować w sposób jasno zdeklarowany z jakichkolwiek form nawracania Żydów.

2. Dokonać dekanonizacji tych świętych katolickich, którzy w opinii Żydów związani byli z tradycją antysemicką.

3. Przywrócić judaizm potomkom hiszpańskich marranów.

Chodzi o Żydów, którzy w XV wieku za radą księcia żydowskiego z Konstantynopola przyjęli chrzest w Hiszpanii, Francji i Portugalii. Lecz w głębi duszy, według rabinów, zostali Żydami. Żądanie, aby również w Polsce przywrócić świadomość żydowską jest żądaniem fanatyczno-rasistowskim. I tu znamienny fakt. Żydzi w światowej diasporze walczą zaciekle z przejawami nacjonalizmu i rasizmu. A za nic świecie nie chcą tego samego dostrzec u siebie we własnym narodzie. Odnośnie zaś nieodpartego dążenia Żydów do panowania nad światem należy nadmienić, że tego rodzaju dążenia i marzenia pojawiają sie co jakiś czas, od zarania naszej cywilizacji. I z założenia zawsze stanowiły żydowski zbrodniczy cel. Potwierdziły to wszystkie znane nam reżimy, a szczególnie ten w Związku Radzieckim . Niewiele lat minęło od jego upadku, a świat poddawany jest nowym uszczęśliwiającym zabiegom ze strony światowego żydostwa.

Unia Europejska i Światowa Rada Żydowska są przekonane, że nie uda się im opanować świata w ramach globalizacji przy obecnych sześciu miliardach ludzi żyjących na świecie, odbywają różne narady nad sposobem zniszczenia pięciu miliardów ludzi na świecie. Wielu największych i najbogatszych Żydów pracuje od wielu lat głosząc liberalizm i libertynizm, jako jedną z wielu metod, aby narody się same wyniszczały. To wyniszczenie już się rozpoczęło . Jest to wyniszczenie ekonomiczne, ideologiczne i polityczne. I jest to bardzo ważny pierwszy etap wyniszczenia ludzi. Zbrojny konflikt – jako drugi etap tej wojny – byłby się już dawno rozpoczął, gdyby Żydzi mieli pewność, że utrzymają kontrolę nad jego przebiegiem. Dlatego odkładają tę sprawę, a czekają przygotowując grunt pod III wojne światową – światowa apokalipsę. Na razie wywołują wojny lokalne, bo są one im niezbędne. Żydzi z powodu ich przewrotnego zachowania się, przewrotności, wyrachowania, szachrajstwa, kłamstwa i lichwy byli znienawidzeni już od 3000 lat przez narody w których żyli. Przedstawiciele tych narodów wyrażali o nich najgorsze sądy i opinie. I tak: Hekatus a Abdery na 300 lat przed naszą era wytykał Żydom objawiony przez nich wstręt do innych narodów. Cyceron, Seneka, Kwintylian Tacyt i Juwenalis pogardzali nimi i wyrażali się o nich jako o zbrodniczym plemieniu. Podobne opinie wyrażali o nich Rzymianie. Marek Aureliusz, cesarz i filozof wyrażał obrzydzenie do śmierdzących i wrzeszczących Żydów. Król polski Kazimierz, zwany przez Żydów wielki, nazwał Żydów prawdziwym nieprzyjacielem naszej wiary chrześcijańskiej. Zauważył, że cel żydowskiej przewrotności do tego zmierza, aby dobra i majętności chrześcijan uszczuplać i wydrzeć całkowicie. Pomimo to w Średniowieczu Polska otworzyła swe granice dla wypędzanej przez wszystkie kraje ówczesnej Europy ciżby żydowskiej, która była zakałą w każdym państwie. Dopiero po wypędzeniu żydostwa z krajow na Zachodzie, nastąpiła tam epoka tzw. Odrodzenia. W Polsce natomiast przyjecie Żydów spowodowało regresje gospodarczy , rozbiory i utratę niepodległości na 123 lata. W średniowieczu w tym zażydzeniu Polski zasłużył się zwłaszcza syn króla Władysława Niezłomnego (nazwanego pogardliwie przez żydostwo Łokietkiem, który to przydomek przylgnął do niego na stałe) – Kazimierz ‘Wielki’ i jego nałożnica żydowska Estera. M.in. w latach 1363-67 rozszerzył na Królestwo i Ruś przywileje dla Żydów zawarte w tzw. Traktacie Kaliskim, które zezwalały m.in. na lichwę pod zastaw nieruchomości, oraz oddalały oskarżenia przeciwko Żydom złożone tylko przez chrześcijan, bez potwierdzenia ich przez innego Żyda!

(jak to przeczytałem to przypomniał mi się temat z tego blogu o Budowniczym III Wielkim. Zastał drewnianą, zostawił murowaną [slogan naukowy]:

http://uleszka.uprowadzenia.cba.pl/webacja/warownie/kazimierz.htm / – BladyMamut)

-Król Władysław Jagiełło w Statucie Krakowskim stwierdził, że przewrotna perfidia żydowska zawsze była i jest przeciwna i wroga dla chrześcijan i nie tylko co do wiary, ale i do ciała, ale najsilniej zmierza do rozdrapywania posiadłości i przywłaszczania dla Żydów majętności. Dziś Żydzi rozkradają majątek Narodu Polskiego i wszyscy to widzą w codziennym życiu. Oczywiście ta grabież odbywa się rzekomo w majestacie prawa i na granicy prawa. Prawa te Żydzi sami ustanawiają przy pomocy Polaków, którzy za dane im stanowiska i szanse na duże pieniądze akceptują te prawa. Wystarczy posłuchać i popatrzeć na parlament Polski, na rząd Polski, na urząd prezydenta Polski. Kto tam sprawuje władze i w czyim interesie.

– Jakub Przyłuski w swoich statutach z 1553 roku przyrównał Żydów do „morowego powietrza”, nazywając ich „zawodowymi nieprzyjaciółmi Polski, religii i Chrystusa”. Bluźniercami, oszustami i fałszerzami pieniędzy, psami zgłodniałymi.

-Tadeusz Czacki w swej „Rozprawie o Żydach i Karaibach ” podaje że Mikołaj Rej domagał się, aby chrześcijanie „wyplenili Żydów, bo oni ich wyplenią”.

-Sędzia lubelski Sebastian Klonowicz, poeta i satyryk w swym dziele pod tytułem” Victoria Deoriam” pisał o Żydach następująco:

„Żyd lichwą ciąży wielkim miastom, dziwnymi siłami dobija się podłego zysku. Przed wszystkim handluje wodą, handluje powietrzem, handluje pokojem, frymarczy sprzedajnym prawem. A wszędzie, gdzie się z handlem wciśnie, przymili się panującym, aby zarzucić sieci zwykłego sobie obłowu”‘

-Sebastian Sleszkowski, lekarz i sekretarz króla Zygmunta III Wazy w swej pracy pod tytułem: „Odkrycie zdrad, złośliwych ceremonii, tajemnych rad, praktyk, szkodliwych zamysłów żydowskich” – przedstawił Żyda lekarza, który ”łupi swoich pacjentów z majętności i zdrowia, gdyż truje chorych gojów i bierze jeszcze za te zbrodnie” zapłatę.

-Marcin Luter w pracy pod tytułem Żydzi i kłamstwo”, napisanej w 1543 stwierdził:

„Żydzi to wierutni kłamcy i pijawki krwiożercze. Oto kłamliwymi objaśnieniami sfałszowali i przekręcili całe Pismo Święte. Pełni wszelkiej złości i skąpstwa, zawiści i nienawiści wśród siebie, zieją przekleństwem względem nas. Są tak bardzo zaślepieni, iż nie tylko praktykują lichwę wśród innowierców, ale uczą, że lichwa jest prawem im nadana, że sam Bóg przez usta Mojżesza nakazał im uprawiać lichwę. Nie ma pod słońcem chciwszego narodu jak Żydzi. Nawet gdy myślą o nowym Mesjaszu, na którego czekają z utęsknieniem, to myślą, że ten nowy Mesjasz zabierze złoto i srebro wszystkim narodom, a im da”. I o tym uczą swoje dzieci i wpajaja im tę ‘ prawdę’. Żydzi są ciężarem nieznośnym naszym. Narzekają na nas, że ich gnębimy i uciskamy, a przecież mogą, jeśli by chcieli, opuścić to miejsce męki. Ale oni tego nie zrobią, bo tu im najlepiej. Tak naiwnego narodu jak Polacy nie ma na świecie.

Nie my Polacy, uciskamy Żydów, a Żydzi nas. To w naszym własnym kraju kradną nam owoce naszej pracy, życzą nam w swych modlitwach do Boga nieszczęścia.

-Giordano Bruno tak mówi o Żydach „Żydzi są rasą działającą na podobieństwo dżumy (w 1589 roku). Są jak cholera i zaraza. Zasługują na całkowite wytępienie ich. Są narodem niegodziwym o skłonnościach najpodlejszych z podłych i najbrudniejszych z brudnych.

-Johan Gottlieb Fichte w 1814 roku pisał, że prawie we wszystkich krajach europejskich rozszerza się potężne wrogie państwo, które wojuje stale z innymi państwami i uciska okrutnie obywateli. Państwem tym jest żydostwo.

-Emmanuel Kant w 1804 roku w swojej „antropologii” stwierdził że : „ Żyjący pomiędzy nami Żydzi, dzięki swojemu lichwiarskiemu, od najdawniejszych czasów w nich tkwiącemu , stali się najsłynniejszymi oszustami, sobie tylko samym tę światową famę oszustów zawdzięczając. Zdawałoby się trudnym do pojęcia, iż może istnieć naród, składający się z samych kupców, którzy wciskając się pomiędzy inne narody, nie myśli i nie zabiega o pozyskiwanie wśród nich czci obywatelskiej, ale jedynie, jak dany naród nieżydowski obłupić, wyzyskać a nie stracić z pozyskanych praw obywatelskich”.-Poeta i myśliciel Wolfgang Goethe (1832) mówił o Żydach tak „Naród izraelski nie był nigdy wiele wart, co im ich wodzowie, sędziowie i prorocy tysiąckrotnie wypominali, posiada on bardzo mało cnót, natomiast wszystkie wady innych narodów. Cóż można powiedzieć o takim narodzie, który w swej wielowiekowej wędrówce znaczy tylko ślady wojen, zepsucia i wyzysku innych narodów? Nikt też się dziwić nie może, że nie mamy do Żydów zaufania, i że uważamy za obowiązek strzec naszej kultury od skażenia jej przez nich”.

-Cesarzowa austriacka Maria Teresa wyraziła się o Żydach następująco: „Nie znam w państwie gorszej zarazy od Żydów z powodu ich oszustwa, przewrotności, lichwy i wyzysku. Wprowadzają ludzi w nędze i wykonują wszelkie podłości, którymi by się inni uczciwi brzydzili”

-T.M. Voltaire w 1788 roku, zwany księciem francuskiego oświecenia pisał: „Mały narodek żydowski ośmiela się okazywać nieprzejednaną nienawiść do wszystkich ludów, jest zawsze zabobonny, zawsze pożądliwy cudzych dóbr, czołobitny w nieszczęściu i bardzo zuchwały w szczęściu! ”

-Napoleon Bonaparte w 1821 roku, w wystąpieniu w Radzie Państwa 6.04.1806 powiedział: „Prawo powinno wszędzie wkroczyć, gdzie dobrobytowi grozi żydowska ruina. Państwo nie może na to spokojnie patrzeć, gdy naród godny pogardy niszczy dwa departamenty Francji. Musimy uznać Żydów nie tylko za odmienną sektę, lecz traktować ich jako wyjątkowych szkodników naszego państwa. Dla narodu francuskiego byłoby to wielkie upokorzenie, gdyby Francuzi dostali się pod rządy Żydów, którzy są najgorszym plemieniem na świecie. Są oni rozbójnikami wszechczasów, istnymi sępami i krukami”. I tu znowu muszę przerwać przepisywanie tej taśmy. Tenże Napoleon Bonaparte chyba ‘przewraca sie w grobie’ na wiadomość, że prezydentem Francji jest węgierski Żyd Nikolas Sarkozy i jak później w „konia” zrobiła cały naród francuski Cecila Sarkozy. Była już trzy miesiące z kandydatem na prezydenta po rozwodzie, a Żydzi francuscy znali Francuzów, że nie lubią na najwyższych stanowiskach rozwodników. Więc, jak pisze brytyjski „The Sun”, sanhedryn francuski zaprosił panią Cecylie Sarkozy i zaproponował, że jeśli bedzie towarzyszyc w kampani wyborczej b. mężowi, trzymać będzie go za rękę i uśmiechać się, to oni na jej osobiste konto wpłacą 4 miliony euro. Całą kampanię pani Sarkozy robiła ładny uśmiech, a na drugi dzień po wyborach , Sarkozy wygrał, pani Cecylia zwołała konferencję dziennikarzy i powiedziała: „Jestem już trzy miesiące po rozwodzie z panem Sarkozy” i odeszła. Biedny Napoleon Bonaparte nie tylko przewraca się w grobie z wrażenia, ale chyba by zrobił coś gorszego, gdyby usłyszał jak nowy pan prezydent Francji oświadczył, że wszyscy, co maja złe zamiary w stosunku do Izraela, niech liczą sie z siłami militarnymi Francji i na pierwszą wizytę zagraniczną poleciał do Izraela, żeby to, co powiedział podkreślić. Bardzo negatywną opinie o Żydach wystawili znani niemieccy myśliciele i politycy. Herder, Menzel, Wahrmund, Weber, Suter i Moldke.

-Herder mówił: ”Tak zwany naród żydowski jest od wieków, a może i nawet od początku jego powstania pasożytem na pniach innym narodów”.(http://www.aferyprawa.eu/Artykuly/BIOLOGICZNY-ZYD-czyli-pasozyt-ludzkosci-3560/ BladyMamut)

-Wolfgang Meznel pisał: „Żydzi wysysają tak samo jak pijawki chrześcijanina, aby siebie utuczy攑

-Profesor Wahrmund głosił na uczelniach niemieckich: „Właściwym Bogiem Żydów jest pieniądz – albo złoty cielec”.

-Karol Juliusz Weber pisał w wielu artykułach i książkach: „ Żydostwo to banda kupczyków, lichwiarzy i oszustów. Zasługuje jedynie na wyniszczenie”.

-Suter zaś pisał w rozprawach o Żydach: „Żydzi są tak potrzebni w jakimkolwiek kraju, jak myszy grasujące w spichlerzu, a mole w ubraniach”

-Hrabia Moldke, znany teoretyk w armii niemieckiej oświadczył: „Żydzi nigdy nie uważali krzywoprzysięstwa za chrześcijaninem za grzech. Mogli ci sami Żydzi, i to bardzo często miało miejsce, że przysięgali w naszym wojsku i ci sami przysięgali u wroga w jego armii. A podczas wojny w 1812 roku byli szpiegami w obu armiach, brali pieniądze tak u nas jak i u wroga, zdradzali obie strony”. Z polskich wielkich myślicieli i wielkich teoretykow i filozofów krytykowali Żydów: Misanowicz, Staszic, Kraszewski, Orzeszkowa, Prus…

Misanowicz pisał: Żyd z natury swojej chrześcijaństwu nienawistny, z obyczajów i strojów obmierzły, z czynów w społeczeństwie żyć niegodny, nie wart jest żeby go polska ziemia karmiła, ze społeczeństwa wykluczony być musi”.

Stanisław Staszic w 1826 roku pisał: „Kiedy Żydów jak zarazę niszczącą postęp cywilizacji narodów wypędzono z Hiszpanii, z Francji i Niemiec oraz innych krajów Europy pod karą śmierci, jako wyjętych spod wszelkiego prawa nie wpuszczano do Rosji. Na ten czas sami Polacy otwarli im wszystkie drzwi, czyli granice państwa, dali przytułek i większą swobodę niż rodowitym polskim mieszczanom i rolnikom. W zamian za to przybyły lud żydowski, znajdując wśród nas gościnność, nawet większą od niektórych klas narodowych swobody, naszej gościnności, ludzkości i naszego ludu prostoty za złe uważając, rozpuścił się jeszcze więcej u nas na wszystkie zdrożności, na użycie wszystkich środków zniszczenia w gościnnym narodzie przemysłu, kupiectwa, fabryk i rękodzieł”. Żydzi zdaniem Staszica , wyniszczają polskich włościan, pozbawiają ich wszelkiego dobytku, są szkodnikami rolnictwa . Rozpijany przez Żydów, dzierżawiących karczmy, nieszczęśliwy włościanin ostatni snopek z gumna, ostanie ciele z obory wyprowadza, a gospodyni ostatnią kurę, ostatnią garść mąki z komory do Żydów wywłóczy. Zatem dwa prawa względem Żydów są potrzebne.

Pierwsze. Aby żaden Żyd w Polsce nie mógł szykować trunków.

Drugie. Aby Żydzi w miastach, równie jako i innych religii mieszkańcy podlegali całkowice całkowicie magistratowii urzędnikowi, ani osobnej gminy, osobnej starszyzny ani kahału. Stanisław Staszic w „Pamiętniku warszawskim” z 1816 roku pisał: ” Do przyczyn wielkich nieszczęść Narodu Polskiego należą Żydzi. Po całej Polsce rozsypani, wszędzie ze wym duchem wyłaczności z naszym ludem pomieszani, tylko zaplugawiaja cały kraj i zamieniają go w kraj żydowski. Wystawiając tym samym w świecie na wzgardę i pośmiewisko Polskę.”

Józef Ignacy Kraszewski w powieści pod tytułem „Żyd” w 1866 roku podaje, iż ”Bogaci Żydzi w wywołaniu powstania styczniowego byli żywotnie zainteresowani. Potwierdzeniem tego jest przytoczony przez niego oto taki fakt. Żydzi głośno mówili: „W powietrzu czuć proch, ale to nic złego, skorzystamy z dobrej okazji. Zamiast bawić się w patriotyzm, myślmy przed wszystkim o sobie i o żydowskim interesie. Chłop polski nie lubi nas, Żydów, wiemy o tym, ale chłop polski jest głupi, my Żydzi nie boimy się go. O szlachtę głównie nam idzie, aby ją zdemoralizować. Wmiesza się ona przez sam fakt honoru w awanturę, pójdzie do lasu, na krwawe pole, za co ją rząd carski ukarze , zniszczy, wytępi, wydusi, wywłaszczy, wtedy droga dla nas będzie otwarta. My Żydzi pamiętajmy. W każdym narodzie musi się wydobyć ponad masy jakaś inteligencja i rodzaj arystokracji. My Żydzi jesteśmy materiałem gotowym, my zawładniemy krajem , a panujemy już przez giełdy i przez prasę na całym świecie i w Polsce. Ale naszym właściwym królestwem, naszą stolicą, naszym Jeruzalem będzie Polska. To my będziemy jej arystokracją, my będziemy rządzić i to na zawsze. Bo nie pozwolimy Polakom podnieść się z tego upadku.”

Eliza Orzeszkowa w książce pod tytułem „O Żydach i kwestii żydowskiej” w 1882 roku stwierdziła, że „w psychice Żydów występują trzy następujące wady. Szachrajstwo w każdej sprawie, pycha i arogancja, która rozśmiesza, a jeszcze bardziej oburza owa odrębność, wyrażająca się w mowie, stroju i w fanatyzmie religijnym.”

Bolesław Prus pisał w „Kronice z 1889 roku”: „Żadnej kwestii, sprawy czy problemu nie sposób dotknąć bez wywołania ataku na Polaków. Wszystko wolno krytykować, nawet pewniki matematyczne, ze wszystkiego można żartować, tylko Żydów trzeba głaskać z włosem i to jeszcze bardzo delikatną ręką w aksamitnej rękawicy.”

Podobnie pisał Prus w ” Kurierze codziennym” numer 315 z 1889 roku. „Dziwna rzecz! Od kilku lat z gryzącym sarkazmem odzywam się w książkach, o szlachcie, o naszych kupcach, o niemieckich przemysłowcach, a przecież nikt z tych panów nie oskarżył mnie o złość, o rozszerzanie nienawiści. Lecz gdy pierwszy raz potrąciłem o stanowisko Żydów – zaraz mi wojnę zrobiono”.

Za http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/

Biskup Richard Williamson, FSSPX skazany za “negowanie Holokaustu” Sąd w Ratyzbonie (Niemcy) rozpatrując apelację od wyroku sądu pierwszej instancji w sprawie przeciwko bp. Richardowi Williamsowi, FSSPX podtrzymał poprzedni wyrok, jednocześnie redukując dotychczasową karę do 6,5 tys. euro. 71-letni biskup Wiliamson z Bractwa św. Piusa X został w październiku 2009 roku skazany na karę 12 tysięcy euro za “negowanie Holokaustu”, klasyfikowane w Niemczech jako przestępstwo z motywów nienawiści (ang. Hate Crime, niem. Hassverbrechen). Wyrok wydała 28-letnia, niedoświadczona lecz skierowana do tego procesu, sędzina. Prokuratura niemiecka zajęła się tzw. “sprawą bp. Williamsona” gdy udzielił on w Ratyzbonie (Regensburg, Bawaria) wywiadu szwedzkiej telewizji. W wywiadzie przeprowadzonym w listopadzie 2008 roku biskup odpowiedział na sprowokowane przez dziennikarza pytanie mówiąc, iż osobiście uważa on, iż oficjalnie głoszona liczba ofiar żydowskich jest zawyżona. Poddał on również w wątpliwość ludobójcze wykorzystanie komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych. Wywiad z bp. Williamsonem pozostawał zupełnie nieznany i nie był opublikowany przez prawie rok, aż do momentu gdy pojawiły się pierwsze informacje o możliwości cofnięcia przez Papieża ekskomuniki zaciągniętej przez biskupów Bractwa św. Piusa X. Jeszcze tej samej nocy, wywiad pojawił się na stronach internetowych, co niewątpliwie świadczy, że był materiałem zbieranym celem zdyskredytowania Bractwa i użycia jako narzędzia do wywarcia nacisku na Watykan w celu powstrzymania decyzji o cofnięciu ekskomuniki. Prawnik reprezetujący biskupa Williamsona domagał się uniewinnienia, argumentując to między innymi złamaniem umowy przez dziennkarzy, którzy zapewniali, że wywiad nie zostanie opublikowany w Niemczech i formalnie będzie udostępniony tylko w Szwecji, gdzie nie obowiązuje tak restrykcyjne jak w Niemczech prawo dotyczące swobody wypowiedzi. Po rozpętaniu nagonki, zwierzchnicy Bractwa Świętego Piusa X zakazali biskupowi Williamsonowi zabierania głosu w jego własnym procesie. Sam biskup, korzystając z przysługującego mu prawa, nie stawiał się na większości toczonych przeciwko niemu rozpraw. Zarówno zwierzchnicy Bractwa jak i Watykan potępili wypowiedź, tym samym nie chcąc wciągnąć się w debatę o detale historyczne, tym bardziej, że zdawano sobie sprawę, iż debata tego typu nie będzie swobodna. Wprowadzone pod wpływem lobby żydowskiego i filosemickiego prawo zabrania bowiem wypowiadania się i prowadzenia badań naukowych dotyczących najważniejszych aspektów II Wojny Światowej, w tym prześladowania Żydów. Pomimo tej brutalnej cenzury, wielu odważnych naukowców i badaczy wskazuje na pozamerytoryczne, ideologiczne podstawy oficjalnej wersji tzw. holokaustu, z zawyżoną liczbą ofiar żydowskich i brakiem podstaw naukowo-historycznych ludobójczego wykorzystania komór gazowych.

KOMENTARZ BIBUŁY:

Problem komór gazowych Na obecnym etapie interpretacji historii, po powojennych kilkunastoletnich wahaniach, zrezygnowano z mitu ludobójczego wykorzystania komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych położonych na terenie III Rzeszy w jej przedwojennych granicach, lecz pozostawiono je jedynie na terenie niemieckich obozów położonych na terenie Polski. Jednym z obozów koncentracyjnych gdzie swego czasu uparcie i przez lata twierdzono o ludobójczym wykorzystaniu komór gazowych, był obóz KL Dachau. Dziś jedynie dla celów czysto propagandowych powtarza się nieprawdziwe informacje o ludobójczym wykorzystaniu komór gazowych w tymże obozie. W propagandzie lewicowo-syjonistycznej celuje internetowa encyklopedia Wikipediia która pod hasłem “Dachau (KL)” jedynie w wydaniu polskojęzycznym pisze o ludobójczym wykorzystaniu komór gazowych, lecz w wydaniu angielskim nie istnieje żadna na ten temat wzmianka, poza nie związanym z KL Dachau przypisem. W polskojęzycznym haśle zilustrowano też obóz dezorientującym polskiego czytelnika zdjęciem “komór gazowych” – w ujęciu z daleka. Z bliska jednak, każda wizytująca ten obóz osoba jest w stanie osobiście przeczytać wielojęzyczny napis umieszczony przed “komorami gazowymi”. Napis przed komorami gazowymi w KL Dachau głosi: ”Komora gazowa – zakamuflowana jako ‘pomieszczenie z natryskami’. Nigdy nie była używana jako komora gazowa.” Napis ten (sam w sobie wewnętrznie sprzeczny) poparty został oficjalnym listem przesłanym przez Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie panu Erichowi Brudehl, który zwrócił się z prośbą o wyjaśnienie zastosowania “komór gazowych” w obozie KL Dachau. W liście z Muzeum Holokaustu, datowanym na 28 stycznia 1998 roku czytamy, że “[Obóz w] Dachau nigdy nie był planowany jako obóz śmierci ["extermination camp"]. [...] Po decyzji Ostatecznego Rozwiązania, zbudowano w 1942 roku krematorium oraz komorę gazową, której użycie jednak nie może być potwierdzone. [...] Jest to zgodne z innymi badaczami obozu Dachau. Jakkolwiek amerykańscy żołnierze twierdzili, że ludzie byli tam gazowani, lecz po procesach [sądowych] Dachau i studiach historycznych, zgodne twierdzenie wydaje się stanowić, że ludzie byli tam rutynowo zabijani na wiele brutalnych sposobów, lecz nie gazowani.” Problem zastosowania obiektów określanych jako komory gazowe, w niemieckich obozach koncentracyjnych położonych w dzisiejszych granicach Polski, budzi wiele kontrowersji. Wiele z tych obiektów służyło jako komory dezynfekcyjne, w których rutynowo przeprowadzano odwszawianie ubrań więźniów oraz personelu obozowego, włącznie z mundurami strażników SS. Użycie tych obiektów do tych celów jest udokumentowane i potwierdzone zeznaniami wiarygodnych świadków. Inne obiekty wskazywane jako “komory gazowe” nie posiadają żadnych śladów użycia owadobójczego środka znanego pod handlową nazwą Cyklon-B. Brakuje też dokumentów mogących świadczyc o ludobójczym wykorzystaniu tychże komór, jak również nie potwierdzają tego zeznania tzw. świadków, poza ich fantasmagoryjnymi historiami. Piętą achillesową holokaustycznej narracji jest ludobójcze wykorzystanie komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych w Treblince czy Majdanku. Według oficjalnej historiografii aż 2/3 ofiar żydowskich zamordowanych w komorach gazowych podczas II Wojny Światowej, miałoby zginąć w wyniku uśmiercenia przy pomocy tlenku węgla pochodzącego ze spalin dieslowskich silników. Jak jednak zdaje sobie sprawę każdy student politechniki, a tym bardziej powinien brać pod uwagę każdy historyk, poziom CO w spalinach silników wysokoprężnych jest niezdolny do masowego uśmiercania. (Zob.Holokaust czy “99-procentowy” mit?) Niestety, problemem tym nie zajmują się historycy, przyczyniając się tym samym do rozpowszechniania niezweryfikowanej wersji kluczowych wydarzeń II Wojny Światowej.

Problem “6 milionów ofiar żydowskich” Według historyków i badaczy nieoficjalnego nurtu, liczba “6 milionów ofiar żydowskich” nie ma żadnego pokrycia w faktach, jest natomiast symboliczną reprezentacją cierpienia Żydów. Po raz pierwszy liczba “6 milionów ofiar żydowskich” pojawiła się już w 1919 roku (np. na łamach dziennika The New York Times, będącego już wtedy w rękach żydowskich właścicieli i stanowiącego wpływową tubę propagandową syjonizmu), gdy mowa była o liczbie ofiar żydowskich podczas I wojny światowej. Potem była systematycznie powtarzana w latach 1930., 40. i późniejszych. Nienaruszalna liczba “6 milionów ofiar żydowskich” odrodziła się na dobre w czasie Trybunału Norymberskiego, kiedy to sędziemu Jacksonowi grupka Żydów zaprezentowała odręcznie zapisane “podliczenie ofiar”. Wiemy jednak, że w tym czasie obowiązywały nierealne, wytworzone przez propagandę sowiecką i syjonistyczną liczby ofiar obozów koncentracyjnych. Na przykład, twierdziło się powszechnie, że w Majdanku zginęło półtora miliona ludzi (co miało stnowić efekt “dogłębnych badań komisji naukowców radzieckich” – cytat z wydawanych po wojnie książek, rozpowszechnianych w milionowych nakładach), w KL Auschwitz – nawet 10 milionów, w Treblince – 3 miliony, w Sobiborze – 350 tysięcy , itd, itp. Dziś wiemy, że w Majdanku zginęło kilkanaście do kilkudziesiąt tysięcy więźniów (oficjalnie: 50-80 tysięcy), wiemy że w KL Auschwitz po obowiązywaniu przez kilkudziesiąt lat wyrytych na kamieniach “4 milionach ofiar”, liczba ta stopniała do “miliona”, a żydowscy badacze już obniżają ją nawet do 600 tysięcy, przy czym niezależni historycy od wielu lat twierdzą niezmiennie to samo: że w KL Auschwitz zginęło 120-150 tysięcy osób, w tym Żydów. Z “3 milionów” w Treblince, pisze się dzisiaj (J.C. Pressac) o “poniżej 250 tysięcy”, choć w rzeczywistości może się okazać, że mamy do czynienia z liczbą w granicach 80 tysięcy. W Sobiborze dane wskazują na 15 tysięcy ofiar. Itd, itp. W związku z tym, że liczba “6 milionów” – wpojona w świadomość społeczną metodą manipulacji medialnej oraz nacisków prawnych – zaczyna stanowić pewien ciężar w przypadku konieczności jej udowodnienia, czyni się próby uwolnienia jej od tego typu nacisków. Przykładem jest artykuł wydrukowany przez baltimorski dziennik The Examiner , w którym autor na bezpośrednio postawione pytanie: “Czy liczba pomordowanych rzeczywiście ma znaczenie?”, odpowiada: “Moja odpowiedź to jest bardzo głośne wypowiedzenie: NIE! Liczba nie ma żadnego znaczenia. Czy mamy do czynienia z 60 Żydami czy 6 milionami Żydów, było to wydarzenie [tzn. "Holocaust"], które nie może być pozbawione szczególnego podkreślania.” [zob. link do polemiki "“Liczba nie ma żadnego znaczenia!”, czyli nowa interpretacja sporu o “6 milionów pomordowanych Żydów”"] Liczbę “6 milionów”, stanowiącą kabalistyczną symbolikę cierpienia narodu żydowskiego, należy tak jak każdą inną historyczną tezę zweryfikować w procesie skrupulatnych, niezależnych, otwartych, pozbawionych nacisków ideologicznych badań naukowych. Tylko wtedy będzie mogła stanowić podstawę do włączenia jej w nurt historycznych faktów.

Opracowanie: Bibula Information Service (B.I.S.) - www.bibula.com - na podstawie Deutsche Welle (11.07.2011)

Hambura pisze do Arłukowicza. Prosi o pomoc w sprawie zaprezentowania raportu Millera rodzinom ofiar Sekretarz Stanu, Pełnomocnik Prezesa Rady Ministrów ds. Przeciwdziałania Wykluczeniu Społecznemu Bartosz Arłukowicz Al. Ujazdowskie 1/3 Berlin, 11.07.2011 r. Katastrofa w ruchu powietrznym w dniu 10.04.2010

Szanowny Panie Ministrze, w dniu 27 czerwca 2011 r. i 3 lipca 2011 r. jako pełnomocnik rodzin Walentynowicz i Melak złożyłem na ręce Pana Premiera Donalda Tuska wniosek o udostępnienie raportu końcowego moim Mocodawcom przed jego upublicznieniem (kopie pism w załączeniu). W dniu 29 czerwca 2011 r. także Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010 zwróciło się w imieniu 35 rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej z prośbą do Pana Premiera o zapoznanie się z raportem Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego przed przedstawieniem go opinii publicznej. Jest to procedura powszechnie praktykowana w podobnych przypadkach w pozostałych krajach Unii Europejskiej. Do dzisiejszego dnia nie otrzymałem żadnej odpowiedzi w tej sprawie. Zwracam się do Pana Ministra jako Pełnomocnika Prezesa Rady Ministrów ds. Przeciwdziałania Wykluczeniu Społecznemu. Moi Mocodawcy zostali pozbawieni przez Premiera Tuska możliwości zapoznania się z treścią raportu końcowego Ministra Millera i tym samym padli ofiarą wykluczenia. Ogłaszane od wielu miesięcy zapowiedzi upublicznienia raportu końcowego naruszają godność człowieka członków rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej (art. 30 Konstytucji RP, art. 2 Traktatu o Unii Europejskiej). Członkowie rodzin wielokrotnie musieli oraz muszą nadal mierzyć się z całym dramatem katastrofy smoleńskiej. Nie wiedzą, kiedy i w jaki sposób zostaną ponownie z nim skonfrontowani, tak jak to było np. z zapisami czarnych skrzynek. Członkowie rodzin żyją w ciągłym napięciu, które wywołuje u nich intensywne psychiczne oraz fizyczne cierpienie. Proceder ten stanowi nieludzkie i/lub poniżające traktowanie (naruszenie art. 3 Europejskiej Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności oraz art. 6 ust. 3 Traktatu o Unii Europejskiej). Zgodnie z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu art. 3 Europejskiej Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności może być nawet wtedy naruszony, jeżeli dana osoba subiektywnie uważa, że została poniżona. Wielokrotne zapowiedzi upublicznienia raportu końcowego są poniżające nie tylko subiektywnie, ale także obiektywnie w kontekście dotychczasowych zdarzeń. Szanowny Panie Ministrze, apeluję do Pana o rozmowę z Panem Premierem Tuskiem w sprawie udostępnienia raportu końcowego moim Mocodawcom przed jego upublicznieniem. Liczę na Pana pomoc nie tylko jako Pełnomocnika Prezesa Rady Ministrów ds. Przeciwdziałania Wykluczeniu Społecznemu, ale również jako lekarza i człowieka wrażliwego na problemy ludzkie. Jeszcze raz podkreślam, że członkowie rodzin żyją w ciągłym napięciu, które wywołuje u nich intensywne psychiczne oraz fizyczne cierpienie. Proszę o przekazania mi informacji o terminie udostępnienia raportu końcowego jak najszybciej, a więc nie za pomocą poczty, tylko następującą drogą:

1. faksem: (...)

2. telefonicznie: (...)

3. pocztą elektroniczną: (...)

Z wyrazami szacunku Stefan Hambura, Rechtsanwalt

"Ruch Przełomu Narodowego podjął decyzję o połączeniu z Prawicą Rzeczypospolitej" Komunikat Prawicy Rzeczypospolitej z 11lipca RP 2011 Ruch Przełomu Narodowego podjął decyzję o połączeniu z Prawicą Rzeczypospolitej i przystąpieniu do struktur naszej partii. Na najbliższym posiedzeniu Rady Politycznej Prawicy Rzeczypospolitej zarekomenduję na stanowisko wiceprezesa naszej partii dr. Krzysztofa Kawęckiego, do tej pory wiceprezesa RPN, wiceministra edukacji narodowej w rządzie Jerzego Buzka, a na stanowiska wiceprzewodniczących Rady Politycznej panią dr Hannę Wujkowską, doradcę w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, oraz profesora Tadeusza Marczaka, kierownika Zakładu Studiów Geopolitycznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Wobec stanowiska wiceprzewodniczącej Komisji Europejskiej, Viviane Reding, według której promocja szacunku dla życia przed urodzeniem jest niezgodna z wartościami Unii Europejskiej wzywamy ministra spraw zagranicznych do zdecydowanego protestu na forum Unii. Polska powinna działać na rzecz Europy stojącej po stronie cywilizacji życia, a nie kontrkultury śmierci. Wzywamy opozycję parlamentarną do zgłoszenia rezolucji w tej sprawie w Sejmie Rzeczypospolitej. Kolejne deklaracje na temat praw rodziny ze strony partii politycznych walczących o poparcie prawicowych wyborców traktujemy jako potwierdzenie znaczenia naszego programu i polityki. Powtarzamy jednak: najważniejsza jest wiarygodność. Jeśli chcemy w tych wyborach wybrać politykę, a nie tylko aspirujących do władzy ludzi - powinniśmy głosować na tych, którzy ją prowadzili. Przypominamy, że Prawica Rzeczypospolitej przeprowadziła przed czterema laty najgłębszą do tej pory obniżkę podatku PIT dla rodzin wychowujących dzieci w konfrontacji z rządem Jarosława Kaczyńskiego, który postulował obniżkę symboliczną, o połowę mniejszą. Sprawy praw rodziny - a szczególnie wprowadzenia ryczałtowego zwrotu części VAT na każde dziecko w rodzinie i wydłużenia urlopów macierzyńskich - będą priorytetem naszej polityki.

(-) Marek Jurek, przewodniczący Prawicy Rzeczypospolitej

(-) Krzysztof Kawęcki, wiceprezes Ruchu Przełomu Narodowego

Zawiniona bezbronność W środowiskach definiujących się – nader niejasno – jako patriotyczne do stałego repertuaru tematów należy polityka zagraniczna obecnego państwa polskiego. Patrioci rozmaitych autoramentów nader często oskarżają jego klasę polityczną między innymi o to, że prowadzona przez nią polityka zewnętrzna cechuje się brakiem koncepcji, planu, fundamentalnych celów, stałych zasad, niekonsekwencją, słowem, że ma charakter doraźny, by nie rzec przypadkowy, a taki brak ciągłości wystawia państwo i naród na szkodę czy wręcz na niebezpieczeństwo. Fakty wydają się przeczyć temu wyobrażeniu. Jeżeli w ogóle w jakiejś dziedzinie kolejne gabinety i partyjne koalicje realizują tę samą, spójną linię, to właśnie w polityce zagranicznej. Linia ta daje się streścić w określeniu: poddańczy stosunek do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Następujący po sobie premierzy oraz ministrowie spraw zagranicznych wiernie i twardo przestrzegają zasady, iż w stosunku do USA nie tylko można, ale trzeba się podlizywać, wysługiwać, płaszczyć, poniżać, żebrać, potakiwać – byle tylko nie pozwoliły Polakom przestać wierzyć w istnienie rzekomego polsko-amerykańskiego „sojuszu”. Partie tworzące kartel parlamentarny mogą się demonstracyjnie wykłócać o rzeczy nieistotne, ale to pryncypium nie ulega zmianie. Politykę czołobitności względem Waszyngtonu uprawiał SLD tak samo, jak przed nim AWS i Unia Wolności, a po nim PiS. Nie inaczej postępuje PO, czego symbolicznym podsumowaniem i potwierdzeniem była niedawna wizyta w Warszawie prezydenta Obamy, nastrojem wiernopoddańczego hołdu przypominająca przyjmowanie Breżniewa przez Gomułkę czy Gierka. Trudno jednak przeoczyć istotną różnicę: za czasów Gomułki czy Gierka, mimo całej ich służalczości względem Kremla, polscy żołnierze nie byli wysyłani na drugi koniec świata, by walczyć i ginąć w nie powiązanych z polską racją stanu wojnach, spowodowanych agresją Związku Sowieckiego na jakiś odległy i egzotyczny kraj. O dziwo, we wspomnianych środowiskach patriotycznych (w tym w wielu zaliczanych do luźno pojętej prawicy1), na poziomie ogólników tak przecież krytycznych wobec aktualnej polityki zagranicznej, jedyny może jej trwały element, jakim jest zacięty amerykanizm, znajduje nie tylko zrozumienie, ale i wielu żarliwych obrońców. Niektórzy z nich, przyparci do muru w dyskusji, przyznają w końcu, że polska polityka względem USA nosi znamiona serwilizmu, ale zaraz dodają z irytacją: trudno, musimy być realistami2, Polska jest za słaba, by mogła sama zabezpieczyć się przed zakusami mocarstw, więc skoro już komuś trzeba się podlizywać, to najbardziej opłaca się podlizywać najsilniejszemu. Warto zatrzymać się nad tym argumentem, ponieważ mało kto zauważa jego bezsensowność. Im silniejszy drugi partner, tym łatwiej mu nas sprzedać, bo im większą potęgą sam dysponuje, tym mniej jesteśmy mu potrzebni, za to wzrasta możliwość zrobienia z nas prezentu dla kogoś innego. Co szczersi z „patriotycznych” apologetów orientacji atlantyckiej stawiają sprawę jasno: powinniśmy się podlizywać i wysługiwać Waszyngtonowi, bo wtedy Ameryka będzie w zamian temperowała niebezpieczną dla Polski aktywność Niemiec i Rosji. Najwyraźniej umyka im, iż w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi każde z tych dwóch państw może w dowolnej chwili przelicytować Polskę we wszystkim – zaoferować bez porównania więcej pieniędzy, rozleglejsze wpływy, skuteczniejsze instrumenty dyplomatyczne, większą siłę militarną. Z jakiegoż to powodu Waszyngton miałby w swoich rozgrywkach nad tak poważnych partnerów przedkładać Polskę, skoro do zapewnienia sobie przezeń posłuszeństwa tej ostatniej wystarczają jak dotąd piękne słówka – komplementy i obietnice bez pokrycia? Polska dyplomacja latami żebrała o to, by na naszym terytorium państwowym dyslokowane zostały amerykańskie bazy lub instalacje wojskowe (jednocześnie jej zwierzchnicy kornie wysyłali polskich żołnierzy na śmierć w piaskach Iraku, górach Afganistanu i gdzie tam jeszcze kazano). Kierowano się rozumowaniem, że „nikt [w domyśle zwykle Rosja] nie odważy się zaatakować kraju, gdzie Amerykanie utrzymują własne oddziały i sprzęt”. Długoletnie przyjmowanie postawy ubogiego krewnego, przychodzącego po prośbie, i cierpliwe ponawianie poniżających żebrów przynosi teraz rezultat: na naszych oczach w fazę finałową wchodzą uzgodnienia, zgodnie z którymi w trzydziestoośmiomilionowej Polsce stacjonować będzie dwudziestoosobowy pododdział obsługi naziemnej US Air Force. Polskie władze nie omieszkały otrąbić ich w mediach jako swojego sukcesu. Przez co najmniej kilkanaście ostatnich lat Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej na każde gwizdnięcie z Waszyngtonu były wysyłane na „misje międzynarodowe” w różne punkty globu, by tam pełnić funkcję wojsk okupacyjnych lub jednostek policyjnych w krajach będących aktualnym przedmiotem inwazji bądź okupacji amerykańskiego hegemona. W efekcie nabrały charakteru sił czysto ekspedycyjnych (czytaj: do cudzego użytku), co oznacza, iż państwo polskie utraciło zdolności obronne. Przedstawiciele polskich władz pytani, czy w chwili obecnej armia byłaby zdolna obronić kraj przed agresją z zewnątrz, udzielają wyraźnie wykrętnej odpowiedzi. Brzmi ona następująco:

Natomiast, jeśli chodzi o zdolności Sił Zbrojnych RP do odparcia ewentualnego ataku na Polskę, trzeba wziąć pod uwagę dwa różne scenariusze. (…) Pierwszy z nich zakłada dużą agresję na nasze terytorium, która mogłaby zagrozić istnieniu państwa i jego suwerenności. W stosunku do takiego zagrożenia musimy brać pod uwagę to, że w jego odparciu wzięłyby udział także siły Sojuszu Północnoatlantyckiego – którego członkiem jesteśmy. Groźba tego typu agresji nie pojawiłaby się nagle, z dnia na dzień. Musiałaby ona być poprzedzona dłuższym okresem narastania napięcia i eskalacją kryzysu. Żeby takie zagrożenie było realne musiałyby zajść także znaczące zmiany w sytuacji politycznej w naszym bezpośrednim otoczeniu, musiałby się pojawić jakiś ewentualny agresor. NATO miałoby czas, aby stopniowo się przygotować i odnosić do zmieniających się warunków, włącznie z rozmieszczeniem na terytorium Polski wojsk Sojuszu. Patrząc na zadania związane z obroną suwerenności i istnienia państwa polskiego musimy pamiętać o tym, że nasze wojsko działałoby w ramach dużego zgrupowania sojuszniczego, nie byłoby samo. Gdybyśmy mieli odeprzeć dużą agresję sami nie dalibyśmy sobie z tym rady, należałoby opracować strategię przechodzenia do prowadzenia walk w rozproszeniu, podejmowania działań nieregularnych. W wypadku tzw. dużej wojny musimy oprzeć się na kooperacji z sojusznikami. Powyższy cytat pochodzi z wywiadu udzielonego w ubiegłym roku magazynowi „Liberté!” przez szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, gen. Stanisława Kozieja. Analogiczne wypowiedzi padały z ust urzędującego ministra obrony narodowej czy członków dowództwa Sił Zbrojnych RP. Inaczej mówiąc, osoby odpowiedzialne za obronność państwa polskiego przyznają, że nasze wojsko nie byłoby dziś w stanie stawić czoła obcej inwazji i w takiej sytuacji Polski musiałyby bronić armie jej sojuszników. A jeśli sojusznicy Polski realizowaliby sojusz w podobny sposób, jak w 1939 r., okazałaby się ona bezbronna i bezsilna. Państwo całkowicie pozbawione samodzielności strategicznej, w którym obrona narodowa pozostaje iluzją, w wypadku zagrożenia mogące tylko liczyć na cudze zmiłowanie – to szczyt upokorzenia dla wszystkich jego obywateli, a zarazem zwieńczenie rządów dotychczasowej klasy politycznej. W razie wrogich kroków jakiegokolwiek innego państwa trzydziestoośmiomilionowa Polska będzie się chować za dwudziestoosobowym amerykańskim oddziałkiem jako jedyną rękojmią własnego bezpieczeństwa. Tak kończy się na naszych oczach polityka wytrwałego zrzucania obowiązku obrony własnego kraju na państwa trzecie i powtarzania zaklęć, że w razie czego to one będą nas bronić. W 1921 r., po zakończeniu demobilizacji po wojnie polskobolszewickiej, liczebność Wojska Polskiego ustaliła się na poziomie około 260 tys. i utrzymała na nim do końca okresu międzywojennego. Liczba ludności Polski w 1921 r. wynosiła 27,2 mln. W maju 1939 r. Wojsko Polskie liczyło 354 tys. osób; liczba ludności Polski przekraczała wówczas 35 mln. Gdyby ta proporcja miała być utrzymana, współczesna Polska z około 38,2 mln mieszkańców powinna posiadać siły zbrojne liczące około 365-385 tys. żołnierzy. Tymczasem Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej liczą dzisiaj około 102 tys. osób, a ich liczebność przez szereg ostatnich lat wykazywała tendencję spadkową. Takiej polityki, skutkującej rozbrajaniem własnego państwa i narodu, nie da się wyprowadzić ani z tradycji politycznej Józefa Piłsudskiego, ani też z tradycji politycznej Romana Dmowskiego. Warto to podkreślić, ponieważ „patriotyczni” zwolennicy zwasalizowania Polski wobec USA nierzadko szargają nazwisko któregoś z tych mężów stanu, wykorzystując je dla usprawiedliwienia popieranej przez siebie orientacji. Opisane tu położenie państwa stanowi zarzewie jego przyszłej katastrofy. Jeżeli Polacy chcą jej uniknąć, niezbędne jest odejście od linii realizowanej od dawna przez gabinety rządowe niezależnie od ich partyjnego składu – przede wszystkim na dwóch płaszczyznach.

Po pierwsze, w miejsce ponawiających się obniżek i cięć kosztów, musi nastąpić radykalne zwiększenie nakładów na wojsko – na jego formowanie, szkolenie, wyposażenie i opłacenie, tak, by możliwa stała się jego rozbudowa. Ministrowie finansów nieodmiennie ubolewają, iż na potrzeby armii (a także policji) nie ma skąd brać pieniędzy. Jednocześnie co roku bez problemów znajdują się środki na utrzymanie takich instytucji, jak ZUS, KRUS, PFRON oraz oczywiście na finansowanie z budżetu działalności parlamentarnych partii politycznych. Tymczasem za wymienionymi akronimami kryją się struktury znane z marnotrawstwa funduszy publicznych, zdolne wchłonąć dowolną sumę pieniędzy, a mimo to niezdolne do prawidłowego działania, w dodatku stanowiące (jak PFRON) powszechnie znany, wygodny parawan dla malwersacji. Odpowiedź na pytanie, skąd na początek wziąć więcej pieniędzy na wojsko (i policję) wydaje się nietrudna. Dopływ dostatecznych środków finansowych dla sił zbrojnych, umożliwiających im efektywne wykonywanie ich zadań, powinien zostać zabezpieczony za pomocą precyzyjnych przepisów prawnych rangi konstytucyjnej – tak, aby np. dopuszczanie przez rządzących do sytuacji, w której Polsce grozi utrata własnej Marynarki Wojennej (jak obecnie), było złamaniem konstytucji, zagrożonym odpowiedzialnością karną przed Trybunałem Stanu. Zapisy konstytucyjne dotyczące Sił Zbrojnych RP należałoby zresztą zebrać w odrębnym rozdziale konstytucji, umiejscowionym w jej systematyce tak, by uwypuklał znaczenie wojska dla państwa i jego pozycję ustrojową. Przykładu dostarcza tu konstytucja Węgier, gdzie znajduje się osobny rozdział o Siłach Zbrojnych i Policji.

Po drugie, Polska musi zdobyć się na odzyskanie samodzielności w zakresie polityki zagranicznej i obronnej. Tu za przykład posłużyć może polityka „francuskiej wyjątkowości” (exeption française) prowadzona przez gen. Karola de Gaulle’a za jego prezydentury (1958-1969), a obliczona na uniezależnienie Francji zarówno od bieguna amerykańskiego, jak i sowieckiego. Aktualny polski rząd postępuje dokładnie na odwrót: wyłazi ze skóry, aby zadośćuczynić oczekiwaniom Brukseli, Waszyngtonu, Berlina i Moskwy – ale zawsze cudzym – a jednocześnie za pomocą propagandowych („wizerunkowych”, jak kto woli) sztuczek podtrzymać medialne wrażenie, jakoby Polska z każdym żyła w przyjaźni, z każdym miała dobre stosunki, współpracowała ze wszystkimi i przez wszystkich była forytowana jako pożądany partner. O tym, jak w polityce międzynarodowej kończy się chęć stania po wszystkich stronach naraz, poucza nas smutno historia. Adam Danek

1 Opisywana tendencja występuje z mniejszym lub większym natężeniem w takich grupach, jak: środowisko „Frondy”, Klub Jagielloński, Młodzież Wszechpolska, PiS, Stowarzyszenie KoLiber, Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi, Unia Polityki Realnej.

2 Tak, tak – rzecznicy bezkrytycznego rusofilstwa nie mają monopolu na argumenty z „realizmu”.

Komorowski i ciemny zanik(?) pamięci Wczoraj obiegła Polskę informacja o liście prezydenta Bronisława Komorowskiego, adresowanego do uczestników tzw. uroczystości w Jedwabnem, dotyczących upamiętnienia (i nie tylko) mordu na lokalnej grupie Żydów, za który domniemaną winę mają ponosić Polacy. Dlaczego mają i to niezależnie od autentycznych sprawców tego mordu, o tym w dalszej części artykułu. Na razie jednak przyjrzyjmy się wydarzeniu i rozpatrzmy je pod kątem środowiska politycznego, społecznego oraz medialnego. „Rzeczpospolita” podaje nam na tacy stwierdzenia zawarte w liście Komorowskiego do „zacnych” osobistości obecnych na jedwabnym spektaklu. Gazeta przytacza, że prezydent określił zbrodnię w Jedwabnem jako „ciemny znak pamięci Polaków”. Mocne słowa i działające na wyobraźnię. Ale to dopiero początek. Przejdźmy więc dalej. ”Chcemy wraz z mieszkańcami Jedwabnego zrozumieć to, co się stało i to, co powinno być w nas ocalone jako pamięć”, stwierdził w liście Komorowski. Dodał również, że jego urząd zawsze dążył do „uznania prawdy” o zbrodni w Jedwabnem, czyniąc nawiązanie do działalności na tym polu jego poprzedników – Lecha Kaczyńskiego oraz Aleksandra Kwaśniewskiego. Za prezydentury tego ostatniego, sprawa „jedwabna” obiła się głośnym echem tak w Polsce, jak i za granicą, zwłaszcza w USA. 10 lat temu Kwaśniewski prosił o przebaczenie, w imieniu całego narodu, za ów mord. ”Dziś Rzeczpospolita słyszy niesłabnący krzyk swoich obywateli. Jeszcze raz proszę o przebaczenie” – stwierdza na piśmie urzędujący prezydent, jak gdyby podniósł ołówek rzucony przez poprzedników i pociągnął kreskę na papierze jeszcze dalej, w tym samym kierunku. A cóż to za kierunek i skąd te wszystkie deklaracje? Związek Gmin Żydowskich w Polsce gorączkowo sprzeciwił się próbom ekshumacji zwłok w celu ustalenia tożsamości osób spoczywających w miejscu tego mordu. ”Szacunek dla kości naszych ofiar jest dla nas ważniejszy niż wiedza, kto zginął i jak, kto zabił i jak” – stwierdził w 2001r. odnośnie całej sprawy rabin Warszawy i Łodzi, Michael Schudrich. Jednocześnie ten sam człowiek był obecny na obchodach 10 lipca 2011r. i odbierał od prezydenta Komorowskiego jako prominentny przedstawiciel mniejszości żydowskiej w Polsce, ponowione prośby o przebaczenie, w imieniu całego narodu. Tak więc wychodzi na to, że PRAWDA, jest nie tylko mniej istotna od troski o szczątki ofiar wyrażanej przez ortodoksyjnych judaistów – jawi się jako całkowicie zbyteczna, irrelewantna wobec faktu, że Polacy muszą koniecznie po raz kolejny zgiąć karki w Jedwabnem, pod batem politycznej poprawności i syjonistycznej polityki historycznej narzuconej naszemu krajowi poprzez media, edukację, etc. Nieważne, kto to uczynił i kim były ofiary – ty chamie klękaj i przepraszaj, boś winny. Przyjrzyjmy się jednak samej deklaracji Bronisława Komorowskiego. W liście prezydenckim czytamy: „Naród musi zrozumieć, że także był sprawcą.” Czyli odpowiedzialność za zbrodnię w Jedwabnem rozciągnięta zostaje na całą nację, jest zbiorowa i kolektywna – i tak samo trzeba za nią przepraszać. Zbiorowo, ustami rządowych oficjeli, etc. Skoro tak, to może wymieńmy listę przykładowych zbrodni, których sprawcą, według tej samej logiki, używanej w przypadku Jedwabnego – byłby kolektywnie cały naród żydowski wraz ze wszystkimi jego pokoleniami:

1. Czerwony terror wczesnej Rosji Sowieckiej, który pochłonął miliony istnień, a jego machiną sterowali w przeważającej większości żydowscy komuniści – Bronstein (Trocki), Berman, Frankel, Yagoda, Zinoview, Kamieniew, Kogan, Rapoport i wielu innych. jako komisarze partyjni, zarządcy łagrów lub szefowie zbrodniczej Czka, potem NKWD;

2. Wielki Głód na Ukrainie, znany też jako Hołodomor – celowe zagłodzenie na śmierć od 7 do 12 milionów Ukraińców, za który bezpośrednią odpowiedzialność ponosi wysoki dygnitarz sowiecki i Żyd – „Żelazny” Lazar Kaganowicz (notabene współodpowiedzialny też za zbrodnię katyńską)

3. Terror polityczny lat 1944-1956 na ziemiach polskich, nie bez powodu nazwany przez lud „okresem żydokomuny” (Kossoj, Fejgin, Berman, Radkiewicz, Wolińska, Szechter, Morel i setki pozostałych), w trakcie którego więziono, torturowano i mordowano tysiące ludzi niewygodnych dla nowej władzy, zazwyczaj patriotów i polskich bohaterów narodowych;

4. 60 lat etnicznej czystki w Palestynie – od bestialskiej masakry Arabów w Deir Jassin (autorstwa Menachema Begina, późniejszego premiera Państwa Izrael i laureata Pokojowej Nagrody Nobla!) aż po niedawne bombardowania Gazy, w których zginęło kilkanaście osób, a tuziny wyszły z nich okaleczone – w międzyczasie miliony wysiedleńców, tysiące zburzonych domów, krwawe tłumienia Intifad, torturowanie tysięcy Palestyńczyków, etc;

5. Działalność podczas wojny żydowskich partyzantek, takich jak Otriad Bielski czy grupa Zorina, odpowiedzialnych za mordy na Polakach (m.in. zbrodnia w Nalibokach) oraz czynne wspieranie okupacji naszego kraju przez Armię Czerwoną. 5 soczystych punktów. Czy tyle wystarczy? A może zajrzyjmy jeszcze do Listu do Tesaloniczan i przeczytajmy, kogo obwiniają Apostołowie za Ukrzyżowanie Chrystusa? Nasuwa się jedno pytanie, chyba nie musiałbym go nawet pisać, ale tak uczynię: czy Żydzi kiedykolwiek przeprosili w imieniu własnego narodu jako całości i czy prosili w tym samym kolektywnym wymiarze o przebaczenie? Czy usłyszeliśmy analogiczne deklaracje ze strony Ben-Guriona po Netanjahu, jakie słyszymy z ust Kwaśniewskich, Kaczyńskich i Komorowskich? Oczywiście, że nie! A skoro nie, to skąd ten rokroczny spektakl na naszych ziemiach, czego jest świadectwem, jeśli nie uniżoności wobec politycznej potęgi syjonizmu? Czekam na oświecenie… I żeby była jasność, ja osobiście nie obwiniam kolektywnie narodu żydowskiego za nic, ergo odrzucam logikę stosowaną przez „polską” elitę władzy, gdyż jest zwyczajnie nieprawdziwa. Istnieją Żydzi, do których mam wielki szacunek. Nie ulega jednak wątpliwości, że mamy tu do czynienia z podwójnym standardem moralnym i czystą hipokryzją – Polaków można jako integralną całość obwinić za mord, mimo braku przekonujących dowodów o naszej odpowiedzialności, podczas gdy wszelkie próby potępienia działalności żydowskich komunistów lub syjonistycznych szowinistów (z powodu której cierpieli niejednokrotnie sami Żydzi) wobec innych narodów, na polu historycznym bądź aktualnym, deklaratywnym lub politycznym, są automatycznie opatrzone kagańcem oskarżenia o „antysemityzm”, który nie pozwala na rozwinięcie się poważnej debaty. Sigurd

Za: nacjonalista.pl (11 lipca 2011) (" Sigurd: Komorowski i ciemny zanik(?) pamięci")

Inwektywy nie zmienią faktów – wywiad z Antonim Macierewiczem Nie brakuje “ekspertów”, którzy nadal działają na szkodę bezpieczeństwa prezydenta i międzynarodowych interesów Polski Z posłem Antonim Macierewiczem (PiS), szefem Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 roku, rozmawia Marcin Austyn

Spodziewał się Pan, że “biała księga” na temat tragedii smoleńskiej spotka się z medialnym linczem?

- Problem w tym, że oprócz inwektyw nie słyszałem żadnej konstruktywnej krytyki związanej np. z błędami w doborze materiału. Dotąd nie została zakwestionowana ani prawdziwość żadnego dokumentu, ani metoda doboru materiału. Jesteśmy ludźmi, więc mogły nam się przytrafić jakieś potknięcia. Jeśli zostaną one wykazane, będę dążył do ich skorygowania. Na razie “biała księga” jest jedynym istniejącym w Polsce dokumentem, który całościowo ujmuje problem tragedii smoleńskiej – od jej genezy i zaniedbań związanych z budową bezpiecznej floty, po konsekwencje związane z rezygnacją rządu Donalda Tuska z przywilejów Polski płynących z porozumienia zawartego z Rosją w 1993 roku.

Księga krytykowana jest za rzekome “wymysły” na temat obezwładnienia samolotu jeszcze w powietrzu. Tymczasem tę sprawę zaznaczył Międzypaństwowy Komitet Lotniczy w swoim raporcie… - Rosjanie bardzo fragmentarycznie przywołali opinię na ten temat, korzystając z wyników analiz systemów TAWS i FMS, które przeprowadzili Amerykanie w firmie producenta. MAK przywołał wyniki tych badań i nawet uwzględnił je w wykresie nr 25 raportu. Możemy tam odnaleźć wykres wysokości samolotu w ostatnich minutach lotu. Wyraźnie na nim widać, że linia urywa się nad poziomem pasa.

To nie przeszkodziło Rosjanom twierdzić, że samolot do zderzenia z ziemią był sprawny… - MAK generalnie starał się nie fałszować faktów, co najwyżej ich nie podawał lub je ukrywał. Jednak już w konkluzjach pewne elementy zostały całkowicie pominięte.

Fakt, że mjr Arkadiusz Protasiuk podał komendę “odchodzimy”, zdaniem krytyków zespół… wymyślił. - To zrobiło na mnie duże wrażanie. Tego rodzaju wypowiedzi pokazują, jak wielka jest zaciekłość i stronniczość niektórych ekspertów. Wiemy, że jednym z istotniejszych elementów polskiego stanowiska było odczytanie rzeczywistego zapisu głosu mjr. Protasiuka pod nałożonymi w wersji rosyjskiej słowami. On nie mówił – jak stwierdzili Rosjanie – “100 m w normie”, tylko – “odchodzimy”.

Kontrolerzy z lotniska Siewiernyj, mając do dyspozycji system RSL, mogli nie znać wysokości samolotu? - Dysponujemy ekspertyzami polskich nawigatorów, wojskowych kontrolerów lotu, pracujących na najważniejszych polskich lotniskach, osób z wieloletnim doświadczeniem zawodowym, także nauczycieli młodych adeptów sztuki lotniczej. Oni jednoznacznie stwierdzają, że ten system pozwalał kontrolerom określić wysokość samolotu.

Pana zespołowi zarzucana jest manipulacja informacjami o faktycznej zawartości czarnych skrzynek Tu-154M. Skoro nie możemy mówić, że skrzynki były fałszowane, to czy uprawnione jest twierdzenie, że fałszerstwa nie było? Przecież oficjalnej ekspertyzy na ten temat nie ma. - To jedno, a należy też przypomnieć, że kopie zapisów czarnych skrzynek, które przywiózł z Moskwy minister Jerzy Miller na przełomie maja i czerwca 2010 roku, były w pierwszych wydaniach pozbawione 17 sekund zapisu. Przekazuje się kopie, co, do których twierdzi się, że są wiernym i wiarygodnym obrazem oryginału, co więcej – potwierdza się tę wiarygodność, a potem okazuje się, że brakuje 17 sekund. To jest fałszerstwo. Ponadto okazuje się, że taśma mieści 38 minut zapisu w sytuacji, gdy nigdy taka praktyka nie miała miejsca, i twierdzi się, że jest to wynik użycia innego nośnika niż standardowy. To się dzieje w odniesieniu do materiału, który jest dokumentem lotu, dokumentem niejawnym. Nie można dowolnie zmieniać nośników w skrzynkach. Tu się okazuje, że nikt nie wiedział o zamianie taśmy. Dlatego mamy pełne prawo stwierdzić, że zapisy były fałszowane.

Jak traktować opinie, że wizycie towarzyszył bałagan organizacyjny, lotnisko nie było przygotowane, ale wcześniej nikomu taki stan nie przeszkadzał? - Świadczy to o tym, że akceptowana jest działalność na szkodę bezpieczeństwa najważniejszych osób w państwie. Obowiązek dobrego przygotowania lotniska jest częścią porozumienia międzynarodowego z 1993 roku, które wiąże Rosję w tym zakresie. To był ich obowiązek, a zaniechanie jego wypełnienia oznacza złamanie porozumienia, co wiązało się z konsekwencjami. Z tego też powodu rezygnacja rządu ze stosowania porozumienia jest dla nas tak bardzo dotkliwa. Pozbawiło nas to podstawy prawnej do domagania się rekompensat za niewypełnienie zapisów porozumienia. Osoby prezentowane jako eksperci lekceważącymi wypowiedziami na ten temat działają na szkodę bezpieczeństwa prezydenta i międzynarodowych interesów Polski. Działają na korzyść tylko jednego państwa – Rosji.

Trywializowane jest też zignorowanie ostrzeżenia o potencjalnym ataku na samolot, bo później okazało się, że nie chodzi o rządową maszynę. Można tak postępować? - Może “później” tak było, ale problem polega na tym, że informacja przyszła “wcześniej”. Obowiązkiem ABW było sprawdzenie, czy nie istniało realne zagrożenie bezpieczeństwa prezydenta RP. To było obowiązkiem tych służb. Jego niewypełnienie kompromituje tę służbę i powinno oznaczać dymisję jej kierownictwa. Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 12 lipca 2011, Nr 160 (4091) (" Inwektywy nie zmienią faktów")


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
490
490
CAD 490 Polish
490
490 2
490 498 id 39178 Nieznany
490
490
490
20030902213453id$490 Nieznany
490
490
490 1
490
490
490 a
490

więcej podobnych podstron