346

Setki tysięcy dokumentów nie zastąpią szkolenia Pilotom brakuje samolotów i symulatorów. Mają za to rozbuchaną biurokrację, wykluczające się decyzje i procedury powstające w ogromnych ilościach.

Trzy lata temu rozbiła się wojskowa CASA. Wczoraj w kilku miejscach w kraju odbywały się smutne uroczystości ku czci 20 pilotów, w tym wysokich oficerów Sił Powietrznych, którzy zginęli w tej katastrofie. Czy wojsko wyciągnęło z niej wnioski? Owszem. Są całe tomy, tysiące kartek dokumentów, dziesiątki nowych procedur i regulaminów. Na papierze wnioski z jednej z największych katastrof w polskim lotnictwie wojskowym wyglądają imponująco. Ale biurokratyczne manewry nie wpływają dobrze na codzienną rzeczywistość – ba, one ją niezmiernie komplikują. Jak? Wystarczy uświadomić sobie, że w ciągu ostatniego półrocza przez biurka szefów Dowództwa Sił Powietrznych przeszło ponad 50 tysięcy dokumentów: decyzji, wniosków, regulaminów, rozliczeń, wyliczeń, rozkazów itp. Wszystko to musi zostać przeczytane, podpisane, wysłane. Od generała do oficera w jednostce. A potem znowu do zwierzchników. Zdarzało się, że zanim taki dokument trafił do zwykłych żołnierzy, był już nieaktualny. Armię przywaliła biurokracja – mówią generałowie. I dodają, że wytworzyła się opinia, iż jeśli czegoś nie ma na papierze, tego nie ma wcale. Piloci, przytłoczeni papierkową robotą, nie mają czasu latać, szkolić się, ćwiczyć. Nie wiedzą też, które regulaminy są obowiązujące, a które już nie. Przypomnijmy niektóre zalecenia, jakie wojsko wprowadzało po katastrofie CASY. „Zapewnić odpowiedni system dystrybucji i aktualizacji niezbędnych dokumentów służących do planowania i wykonywania lotów w kraju i za granicą”, „zebrać i opracować materiały, wypracować wnioski i propozycje zmian zapisów w dokumentacji szkolenia lotniczego i wprowadzić do dokumentacji szkoleniowej” itp. A piloci pytają, gdzie są nowe maszyny. Resort obrony kierowany przez Bogdana Klicha dopiero kilka miesięcy temu kupił pięć rosyjskich śmigłowców Mi-17, które mają być wysłane do Afganistanu, oraz kilka małych samolotów Bryza, które nie były wojsku specjalnie potrzebne. Na tym koniec. A dokumentacja puchnie od planów – jak się wydaje – pobożnych życzeń. Na przykład na temat tego, że MON rozpisze przetargi na nowy samolot szkolno-bojowy dla pilotów F-16, na śmigłowce czy na samoloty do przewozu VIP-ów itp. Symulatory, na których piloci mogliby praktycznie ćwiczyć trudne sytuacje, też pojawiły się tylko jako papierowe obietnice. Minister podczas niedawnej debaty sejmowej nad raportem MAK machał dokumentami, które mają świadczyć, że za jego rządów sytuacja lotników się poprawiła. Podkreślał, że przydzielił im więcej paliwa. To prawda. Po tekstach „Rz”, w których ujawniliśmy, że piloci skarżą m.in. się na zbyt małe limity paliwa, minister zareagował. Teraz paliwa w Siłach Powietrznych jest dużo. Piloci żartują, że mogą się w nim kąpać i, niestety, tylko kąpać. Otóż minister Klich zapomniał dać im pieniędzy (o które też prosili) na remonty samolotów. Dlatego te stoją w hangarach i służą jako magazyny części zamiennych. Klich powiedział niedawno w jednym z wywiadów, że jako minister podejmuje setki decyzji dziennie. A może tak, panie ministrze, zwolnić tempo i podejmować jedną decyzję, ale za to dobrą? Bo jeśli działania naprawcze i wyciąganie wniosków z katastrof lotniczych mają wyglądać tak jak dotąd, to nadal każde wzbicie się wojskowej maszyny w powietrze będzie grozić katastrofą. Edyta Żemła
http://blog.rp.pl/blog/2011/01/23/edyta-zemla-setki-tysiecy-dokumentow-nie-zastapia-szkolenia/

Zdaniem admina odpowiedzialnością za ten burdel i serdel – a także za totalne rozbrojenie Polski – należy obarczyć ruską agenturę, czego dowodem jest choćby kradzież amunicji BOR-owców na miejscu katastrofy w Smoleńsku

Tusk już nie chce pomagać strefie euro

1. Bez echa w polskich mediach przeszła wypowiedź Ministra Finansów Jacka Rostowskiego po powrocie z posiedzenia w Brukseli, że nasz kraj nie będzie uczestniczyć w tworzeniu Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (EMS), który od 2013 roku ma zastąpić tymczasowy Europejski Fundusz Stabilizacji Finansowej (EFSF) A tak niedawno bo w grudniu 2010 roku po posiedzeniu Rady UE Premier Donald Tusk mówił „ rozważamy bardzo serio uczestnictwo w EMS. Jak się zastanowimy i ocenimy, co się dzieje w Europie i na świecie, to lepiej nawet ryzykować, że trzeba będzie coś wyłożyć, aby być w grupie państw mimo wszystko najbogatszych i liczyć na ich pomoc, jeśli -odpukać- u nas coś nie będzie grało”. Można powiedzieć nic nowego ani poprzednia decyzja, ani obecna nie były poprzedzone żadną głębszą analizą ekonomiczną bo decyzje o ogromnych skutkach finansowych są często ogłaszane przez Premiera pod potrzeby PR-owskie (bardzo podobnie Tusk ogłosił na jesieni 2008 roku nasze wejście do strefy euro od 2011roku, a decyzja została ponoć podjęta z doradcami od PR-u w śmigłowcu, którym udawał się na Forum Ekonomiczne do Krynicy).

2. Ogłoszenie w grudniu poprzedniego roku naszego wejścia do EMS wydawało się niezwykle dziwne bo żaden inny kraj unijny nie będący członkiem strefy euro tego nie zrobił. I o ile ostrożność takich krajów Czechy, Węgry czy Rumunia i Bułgaria łatwo zrozumieć, bo po prostu nie czują się na siłach aby pomagać zamożniejszym to takie kraje jak Szwecja, Dania czy W. Brytania mogłyby sobie na to pozwolić, a jednak do uczestnictwa w EMS się nie zgłosiły.

Dobrze więc, ze po upływie miesiąca, poszliśmy jednak po rozum do głowy i przestaliśmy się zachowywać tak jak przysłowiowa „żaba, która wystawia swoją nogę tam gdzie konie kują”. Zresztą daleko idącą ostrożność w sprawie pomagania mającym poważne kłopoty finansowe krajom strefy euro wykazują nawet kraje, które są członkami tej strefy. Do pakietu pomocowego dla Grecji, który wyniósł 110 mld euro (kraje strefy euro wyłożyły 85 mld euro, 25 mld MFW) swoje wkładu w wysokości około 1 mld euro nie wniosła Słowacja.

3. Wstrzemięźliwość w sprawie zwiększenia środków EFSW, funduszu stabilizacyjnego, którego wysokość wyniosła 440 mld euro wykazują także Niemcy. Z tego funduszu pomoc w wysokości 85 mld euro dostała już Irlandia ale coraz częściej mówi się, że gdyby pomocy wymagały Portugalia i Hiszpania to pozostałe środki do tego nie wystarczą.

Z jednej strony bowiem nominalna wysokość funduszu wynosi aż 440 mld euro z drugiej ponieważ jest on finansowany przy pomocy obligacji gwarantowanych przez kraje strefy euro to jego realna wartość jest wynosi tylko 250 mld euro ( bo obligacje te muszą być gwarantowane w wysokości 120% ich wartości). Niemcy zdają sobie sprawę, że ewentualna pomoc dla Portugalii i Hiszpanii musiała by być dużo wyższa ale ostentacyjnie nie godzą się na zwiększenie funduszu bo wielkość ich wkładu musiałby zatwierdzić po raz kolejny niemiecki parlament, a już z zatwierdzeniem poprzednich transz rząd miał ogromne kłopoty. Twardo więc forsują zmiany do niedawno zatwierdzonego Traktatu Lizbońskiego, w którym nie tylko będzie zapisana rygorystyczna kontrola stanu finansów publicznych krajów członkowskich, kary za brak postępów w ich naprawie ale także odpowiedzialność inwestorów nabywających obligacje, krajów które w przyszłości mogą się okazać niewypłacalne.

4. W tej sytuacji kiedy największe kraje członkowskie bezwzględnie forsują na forum Unii rozwiązania korzystne tylko dla siebie, mające ograniczyć ich wydatki na ratowanie krajów peryferyjnych, ten brak jasnej koncepcji ze strony naszego kraju, aż nadto rzuca się w oczy. Mimo tego, że Tusk po każdym posiedzeniu Rady UE ogłasza nasze sukcesy to w spawie naszego uczestnictwa w funduszach ratunkowych w tym zmian w Traktacie Lizbońskim w zasadzie robimy to co nam podpowiadają Niemcy, a to nie przeważnie nie najlepiej wpisuje się w realizację naszych interesów.

Zbigniew Kuźmiuk

Bumaga Jedną z fundamentalnych praktyk systemu sowieckiego i neokomunistycznego jest odwoływanie się do bumagi. Co jest w bumadze, to jest „święte”. Jeśli zaś bumaga mówi jedno, a w rzeczywistości, jak twierdzą jacyś ludzie, zaszło drugie – to znaczy, że coś jest nie tak z tymi ludźmi (mieli zwidy, są chorzy psychicznie, zabobonni, ogłupieni, ciemni itd. - „nasz ekspert jest w stanie wyjaśnić, dlaczego ci ludzie są w tak wielkim błędzie”) i/lub z tą rzeczywistością („nasz ekspert twierdzi, że fakty były zgoła inne”). W agenturokracji, tak na dobrą sprawę, trudno powiedzieć, czy świat realny w ogóle istnieje, ponieważ – bez względu na to, czy mówimy o komunizmie, czy neokomunizmie – mogą w tymże polityczno-społecznym „porządku” znikać poszczególni ludzie, całe grupy ludzi, ludzkie wytwory (dzieła, odkrycia itp.), ludzkie skupiska (wsie, miasta, a nawet państwa), jeśli Centrala tak zarządzi. To zaś, co zniknęło, nie tylko przestaje istnieć, ale też znika z podręczników historii jako to, czego nigdy nie było. Powstają wtedy tzw. białe plamy, które myśl sowiecka i neosowiecka omija, ponieważ ci, co tę myśl krzewią w ramach międzynarodowej inżynierii dusz, są niezwykle wyczuleni na to, kiedy i co wolno myśleć, a kiedy już nie. I tak np. czas stalinizmu przynosi w historii przecież bardzo obfity, przeogromny plon prac dziennikarskich, literackich, malarskich, rzeźbiarskich, naukowych itd., pokazujących nieziemskie piękno myśli generalissimusa Soso i jej wyższość nad wszystkim tym, co kiedykolwiek na świecie się pojawiło. Potem jednak Centrala stwierdza, że to był bezbożny „kult jednostki” i kieruje serca „ludzi partii” w zupełnie nowym kierunku, zaś obfity plon stalinizmu znika, jakby go nigdy nie było. Niegdysiejsi żarliwi stalinowscy intelektualiści oraz artyści, jakby nigdy nic, szukają „nowych dróg” i na nowo „opisują świat” z perspektywy nieśmiertelnej idei socjalizmu oraz internacjonalizmu, która to idea żywa jest, jak wiemy, do dziś, co widać po pracach funkcjonariuszy wszystkich agend Ministerstwa Prawdy. Ci funkcjonariusze z jednej strony są już, rzecz jasna, zwesternizowani i nie noszą sowieckich kufajek, uszanek i walonków, a hasłem o proletariuszach wszystkich krajów nie wycierają sobie gąb, ale z drugiej strony w tej swej westernizacji zaszli już tak daleko, że wprost prześcignęli zachodnich intelektualistów i artystów w neomarksizmie, i jako nowa awangarda nowej rewolucji (starałem się ją dokładnie opisać w pewnej książce :)) wracają radosnym pochodem na Wschód, skąd wyszli ich dziadowie i pradziadowie. Jeszcze chwila zresztą, a okaże się, że dziadowie/pradziadowie z „KPP” albo i armii czerwonej, albo i z CzeKa to żaden wstyd. No bo już od 21 lat wiemy, że „PZPR” to też żaden wstyd. „SB” to nie wstyd. No, może „UB” trochę wstyd, ale też już nie tak bardzo. Co innego PiS. PiS, panie, to dopiro wstyd. Ale o bumadze miałem, a się rozgadałem na inne tematy. Zaraz więc będzie o bumadze, jeno jeszcze pewną inną, ważną kwestię chcę poruszyć. Uwaga. Każdy, kto lubi oglądać kryminały, a zwłaszcza thrillery, wie, że do swoistego kanonu przedstawiania świata w filmach należy „wzmacnianie przekazu” poprzez pokazywanie wycinków artykułów (np. związanych z kronikami policyjnymi), pokazywanie zdjęć stojących w ramkach na biurku lub wiszących na ścianie, a nawet pokazywanie „starych”, „amatorsko nakręconych” filmów np. odtwarzających dzieciństwo danej postaci. Takie odwoływanie się do spreparowanych rekwizytów ma służyć nie tylko uzupełnieniu fabuły filmu, ale też „wypełnieniu wyobraźni widza”, tak by widział daną historię przez pryzmat scenografii skonstruowanej na potrzeby danej filmowanej historii. Praktyka tego odwoływania się do medialnych źródeł (wycinków, fotografii itd.) ma swoje uzasadnienie w dość powszechnym zjawisku, jakim jest korzystanie przez tzw. szarego człowieka... z mediów. Szary, zwykły człowiek, który na co dzień boryka się ze swoimi zawodowymi i osobistymi problemami, o ile nie jest jakąś wrażliwą jednostką (zaczytującą się w książkach, szperającą w Sieci itd.) i o ile nie jest jakimś naukowcem, to – tu znowu uwaga – niemal całą swoją wiedzę o świecie czerpie z mediów. To media zatem swym przekazem są w stanie „wypełnić wyobraźnię” zwykłego człowieka i nadać (w tejże wyobraźni!) kształt rzeczom, które dzieją się poza obszarem codziennego ludzkiego doświadczenia. Do większości miejsc pokazywanych w mediach, nie jesteśmy w stanie dotrzeć, więc naszą wiedzę o tym, co się stało i nasze wyobrażenie o tym, jaki to coś miało przebieg, czerpiemy niemal wyłącznie z tego, co ZOBRAZUJĄ nam media. Czy nie jest to jednak sytuacja, w której pole do dziennikarskiej manipulacji tym, co się RZECZYWIŚCIE gdzieś wydarzyło, jest właściwie NIEOGRANICZONE? Jeśli nie mamy możliwości zweryfikowania tego, co nam oficjalnie i z niezwykłym uporem przekazują ludzie mediów, to w jaki sposób możemy wyjść z tworzonego przez nich labiryntu? Tylko całkowicie odrzucając ten oficjalny medialny obraz danego zdarzenia. I szukając innego, rzeczywistego obrazu. Ja w jednym z niedawnych mych tekstów posłużyłem się określeniem „oko żaby”. Odnosiło się ono (metaforycznie, rzecz jasna) do bardzo wąskiego doświadczenia, jakim dysponuje pojedynczy człowiek – w tym wypadku chodziło mi o sposób widzenia świata, jaki miał do dyspozycji (i jaki nam przekazał) operator S. Wiśniewski błąkający się 10 Kwietnia na pobojowisku w Siewiernym. Człowiek, jak wiemy, ma zwykle dość ograniczone możliwości poruszania się – może gdzieś podejść lub podbiec, ale nie jest w stanie w krótkim czasie przeczesać choćby jednego hektara (dlatego korzysta z przeróżnych środków lokomocji, by przemieszczać się szybciej i sprawniej), a zakres tego, co taki człowiek widzi, jest również dość ograniczony (a jeśli taki człowiek jest np. krótkowidzem, to jeszcze gorzej) – w związku z tym ów człowiek korzysta z przeróżnych „technicznych wspomagaczy”, jakimi są okulary, lornetki, lunety, noktowizory, kamery itd., by widzieć szerzej, dalej i więcej. Wiśniewski pokazał nam to, co sam widział w swojej żabiej perspektywie. Ale czy pokazał nam to, co się rzeczywiście, faktycznie wydarzyło - czy może sporządził materiał, który (tak jak w thrillerach czy kryminałach) jedynie uwiarygadnia historię i „wypełnia wyobraźnię widzów”? Materiały Wiśniewskiego stały się „kanoniczne” dla medialnego przekazu związanego z tragedią smoleńską, stały się „nietykalne” i „niepodważalne” – stały się właśnie BUMAGĄ, do której odwołała się cała ruska narracja. Pokazywano te parominutowe materiały 10 Kwietnia po godzinie 10-tej polskiego (a 12-tej ruskiego) czasu bombardując wyobraźnię widzów dziesiątki razy na godzinę. Czy jednak te właśnie materiały są naprawdę dokumentem smoleńskiej tragedii? Czy możemy być całkowicie pewni, że są one dokumentem? A jeślibyśmy przyjęli, że nie są? Oczywiście, nie wchodzę tu w ogóle w kwestię, czy Wiśniewski świadomie brał udział w inscenizacji, czy tylko wykonał robotę pożytecznego idioty (podejrzewam, że to ostatnie), na którą Ruscy mu pozwolili, zanim bezwzględnie zamknęli teren dla dziennikarzy. Pragnę tylko zwrócić uwagę, że poza materiałami Wiśniewskiego, poza tą właśnie BUMAGĄ, nie ma, tak Bogiem a prawdą, żadnych, absolutnie żadnych relacji z pierwszej godziny po „katastrofie”. Kadry z tejże zaś BUMAGI tworzą w wyobraźni społecznej i w Polsce, i na świecie, obraz tego, co się 10 Kwietnia miało stać. Spróbujmy więc teraz „wyłączyć telewizor”, zapomnieć na chwilę o materiale Wiśniewskiego i poszukać zupełnie nowego obrazu zdarzenia. Odłóżmy na bok ruską bumagę, którą analizowaliśmy przez 10 miesięcy. O to mi chodzi w hipotezie dwóch miejsc. FYM

2005 godzina 21: 37 i 2010 godzina 08:41 W ciągu ostatniego dziesięciolecia dwa wydarzenia zjednoczyły Polaków do tego stopnia, że wystraszyli się wszyscy ci, którzy od lat, przynajmniej werbalnie, artykułują swój smutek i żal z powodu podziału, jaki przebiega w polskim społeczeństwie.  Nasuwać to zaczyna podejrzenie, że tak naprawdę gwarantem trwania i wysokiej pozycji w hierarchii społecznej pewnego środowiska jest permanentne trwanie tego podziału. Te same kręgi przez całe lata wbijały i wbijają nam do głowy, że jedyną szansą na sukces modernizacyjny Polski jest wyzbycie się ducha romantyzmu, a mówiąc w skrócie balastu, jaki ma według nich stanowić Polskość. Pierwszym takim wydarzeniem była śmierć Papieża Jana Pawła II w 2005 roku i piękna, ściskająca gardła reakcja milionów Polaków. Tysiące palących się zniczy w polskich miastach, masowe spontaniczne gromadzenie się rodaków pogrążonych w żałobie. Przedłużająca się narodowa mobilizacja zaczęła drażnić, przerażać, niepokoić. Trzeba było jakoś temu zaradzić by ta fala przypominająca tsunami nie zmiotła wodzów i szamanów III RP, a miejscowy plebs nie ocknął się nie wykrzyczał milionem gardeł słów pamiętnego przeboju zespołu Perfect: Dużo nas, dużo nas, dużo nas, dużo nas
Mało ich, mało ich, mało ich, mało ich Boją się nas i muzyki bez słów Boją się w nocy spać Boją się, kiedy zobaczą nas dwóch Boją się siebie, boją się wszystkich nas
Wtedy to, z początku nieśmiało „autorytety” zaczęły coś przebąkiwać o przesadzie i potrzebie powrotu do normalności.  Codziennie modlące się tłumy i ta irytująca, przeklęta godzina 21: 37, mobilizująca moherową tłuszczę nie pozwalała zmrużyć oka, budząc bojaźń, obawę i panikę. Ogłoszono wkrótce konkurs „ Tiszert dla Wolności” zorganizowany przez Fundację dla Wolności i Gazetę Wyborczą.Nie trzeba było długo czekać by Kazimierz Kutz zaczął paradować w koszulce z napisem „Mam dwie mamusie”, Kazimiera Szczuka chwaliła się napisem „Mam okres”, a Kuba Wojewódzki, jako, ofiara martyrologii zgotowanej przez moherów krzyczał napisem „Jestem na liście”,w domyśle, Widsteina. Mniejszości, które wywijają Polską i Europą jak przysłowiowy ogonom psem szły na całość zagrzewane do boju przez tamburmajorów z Czerskiej i wkrótce pojawiły się tiszerty z naniesionymi takimi ozdobnikami jak „Mam AIDS”,Usunęłam ciążę”. I w końcu przyszedł czas na to oczekiwane, robiące największą furorę i najbardziej nagłośnione, czyli hasło klucz „Nie płakałem po papieżu” i jego uzasadnienie: „Nad Wisłą jest jednak garstka spokojnych, żyjących na swój sposób godnie i przyzwoicie ludzi, którym papież był i jest obojętny, zarówno, jako wzór moralny człowieka, jak i wzór Polaka”

Dlaczego przypominam tamte wydarzenia z 2005 roku? Dlatego, że po pięciu latach od tamtych dni przeżyliśmy „powtórkę z rozrywki”. Katastrofa smoleńska i reakcja narodu obudziła te same antypolskie siły, a godzina 08: 41 zaczęła zakłócać sen elit tak jak wtedy 21:37. Szybko naprzeciw Wawelu zawisł „Zimny Lech”, Przemysław Gosiewski zaczął błąkać się po dworcu w Włoszczowie, Graś szydził z nadpiłowanego skrzydła, a pijany generał Andrzej Błasik na rozkaz wstawionego Lecha Kaczyńskiego zmusił pilotów do zbiorowego samobójstwa. Jednak kulminacją był zmasowany atak na film „Solidarni 2010”, który tę budzącą się jedność mógł utrwalić i spowodować masowe odśpiewanie przez Polaków kolejnej zwrotki najrzadziej z jakiegoś powodu przypominanego dziś przeboju grupy Perfect Dużo nas, dużo nas, dużo nas, dużo nas Dużo ich, dużo ich, dużo ich, dużo ich Pędzą co tchu, choć przeraża ich rytm Boją się w miejscu stać Powiedz mi ty, czemu stoisz i drżysz Przecież to oni, oni się boją nas

 kokos26

CO2 NA RYNKACH FINANSOWYCH Jedno z praw Murphy’ego powiada, że „jak coś może pójść źle, to pójdzie”. No i właśnie poszło. Zgodnie zresztą z przewidywaniami. Skoro „prawo do emisji” CO2, wymyślone przez „królika” walczącego o „marchewkę” dla siebie oraz swoich „krewnych i znajomych” pod hasłem walki z globalnym ociepleniem, nie oznacza prostego prawa do wypuszczenie w powietrze CO2, lecz jest „walorem” (aktualnie wycenianym na giełdach na 15 euro za tonę), którym można „obracać” na „rynkach finansowych”, to było tylko kwestią czasu, kiedy zaczną się z nim dziać różne dziwne rzeczy. No bo przecież aukcyjny system sprzedaży praw do emisji od początku nie miał najmniejszego sensu. Nawet jeśli przyjąć, że globalne ocieplenie jest faktem oraz że jego przyczyny są antropogeniczne, to przecież na Europę przypada 15% całej emisji światowej. Jej zmniejszenie w Europie o 20% oznacza jej zmniejszenie w skali świata o… 3%. Z punktu widzenia zmian klimatycznych wielkość nie mająca znaczenia.  Kazało to podejrzewać, że jedynym powodem walki z emisją Co2 było stworzenie nowego rynku do działania dla „rynków finansowych”. No i proszę już mamy skutki. Zaczęło się od… kradzieży. W listopadzie ubiegłego roku z konta rumuńskiego producenta cementu zniknęły prawa do emisji warte 80 mln euro. Z czeskich kont zniknęło w minionym tygodniu 2 mln praw wartych ponad 30 mln euro. Ale te kradzieże to mały „pikuś” (przepraszam: „Pan Pikuś”) w porównaniu z wyłudzeniami VAT. Wartość handlu prawami do emisji szacowana jest na 90 mld euro rocznie. Część transakcji wykonywanych jest jednak tylko po to, by zarobić na odliczeniu VAT. Podobno może to stanowić nawet 90% wartości rynku. Stosowana jest do tego odmiana tak zwanej „karuzeli podatkowej”. Jedna firma kupuje prawa do emisji Co2 za granicą. Taka wewnątrz wspólnotowa dostawa usług jest zwolniona z podatku VAT. Potem ta sama firma sprzedaje w swoim kraju drugiej firmie nabyte prawa. Przy tej transakcji pierwsza firma nalicza VAT zgodnie z obowiązującą w kraju stawką. Druga sprzedaje uprawnienia do emisji CO2 za granicę, stosując znowu zerową stawkę VAT i  występuje o zwrot VAT do urzędu skarbowego. A jakby tego było mało Komisja Europejska zdecydowała ongiś, że za zmniejszenie emisji gazu HFC-23, który uważany jest za jeden z pięciu najbardziej odpowiedzialnych za cieplarniane efekty, o jedną tonę można otrzymać 11.700  uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Na potęgę uruchamiano więc tanie zakłady wykorzystujące HFC-23, na przykład do produkcji mrożonek. Tylko po to, żeby je zamknąć w zamian za uprawienia do emisji Co2, które można sprzedawać na rynku europejskim. Zainwestowanie w fabrykę używającą gaz HFC-23 100 mln dolarów daje prawa do emisji Co2 warte dziś… 6 mld dolarów.  Dlatego do prawa Murphyego dodaję swoje własne: „jak w coś zaangażowane jest państwo (w tym wypadku Komisja Europejska) to prawdopodobieństwo, że pójdzie źle rośnie w postępie geometrycznym”. Aczkolwiek nie można wykluczyć, że ci, którzy wprowadzili ten system, to nie są wcale tacy durnie… Skoro podatnik może płacić haracz na ratowanie instytucji finansowych, to może też płacić drożej za różne towary, których cena musi zawierać opłaty emisyjne. A jako że dla ry6nków finansowych im droższe one będą tym lepiej, to 15 euro za tonę to dopiero początek pompowania bańki… Gwiazdowski

Pucz monachijski w polskiej optyce W nocy z 8 na 9 listopada 1923 roku doszło w Monachium do nieudanego puczu zorganizowanego przez narodowych socjalistów, pozostających pod kierownictwem Adolfa Hitlera. Jego celem było obalenie rządu bawarskiego, a następnie przejęcie władzy w całych Niemczech. Początkowo wydawało się, że całe przedsięwzięcie powiedzie się, gdyż zarówno generalny komisarz rządowy Gustav von Kahr, dowódca bawarskiej Reichswery gen. Otto von Lossow, jak i szef bawarskiej policji krajowej płk Hans von Seisser, zgodzili się poprzeć zamachowców. Jednak gdy na ulice Monachium wyszedł pochód liczący kilka tysięcy zwolenników NSDAP, panowie ci zmienili zdanie, w wyniku czego demonstranci napotkali na swej drodze silne jednostki policyjne. Wywiązała się strzelanina, po obu stronach byli zabici i ranni. Hitler, widząc co się dzieje, uciekł z pola walki, natomiast gen. Erich von Ludendorff został aresztowany, a wraz z nim inni przywódcy buntu: Wilhelm Bruckner, Wilhelm Trick, Anton Drexler, Friedrich Weber, Ernst Rohm, Max Amman, Julius Streicher. Sam Hitler został pojmany dwa dni później. Wydarzenia powyższe wzbudziły największe zainteresowanie polskiej prasy socjalistycznej. „Robotnik” uważał, iż winę za zaburzenia w Monachium ponosił rząd bawarski z Eugenem von Knillingiem na czele, który przymykał oko na działalność narodowych socjalistów, a wręcz otaczał ich „najczulszą opieką”, co doprowadziło do „rozwielmożnia się ich w Bawarii”. To samo oskarżenie kierowano wobec rządu centralnego w Berlinie, który „wobec dyktatury Kahra, jawnych knowań monarchistycznych, terroru bezprawnie istniejących band hitlerowskich zachowuje się potulnie i nie robi nic, by zmusić gniazdo reakcji niemieckiej do poszanowania konstytucji Rzeszy”. Dla porównania dziennikarze „Robotnika” podawali, iż ten sam rząd w Berlinie wobec Saksonii kierowanej przez rząd socjalistyczny stosował politykę „silnej ręki” i nakazał rozwiązanie bojówek robotniczych. Sam pucz w opinii „Robotnika” był krokiem przedwczesnym i bezmyślnym, który doprowadził do aresztowania głównych działaczy NSDAP z Hitlerem na czele. Równocześnie twierdzono, iż Kahr „dlatego tylko zdradził Hitlera, że był przekonany o niewykonalności zamachu, a bynajmniej nie ze względów zasadniczych. Na kilka dni przed zamachem już na granicy Turyngii zostałyby pobite, a rząd Rzeszy, przy pomocy zarządzeń administracyjno-gospodarczych, odciąłby Bawarię od reszty kraju”. Poza tym fakt, iż Ludendorff został szybko wypuszczony na wolność, świadczył, zdaniem publicystów „Robotnika”, o tym, że chodzi o tę samą „zgraną bandę reakcyjną”, którą „tylko metoda różni, a nie rzecz sama”. Charakterystyczne dla publicystyki „Robotnika” było pomijanie socjalistycznego programu społeczno-gospodarczego narodowych socjalistów, który w żaden sposób nie pasował do koncepcji prawicy niemieckiej. Stłumienie puchu monachijskiego nie było dla „Robotnika” równoznaczne z zażegnaniem niebezpieczeństwa zamachu prawicowego. Największe zagrożenie nie stanowiły liczne organizacje paramilitarne istniejące w całych Niemczech, których zadaniem było rozpoczęcie marszu na Berlin, lecz polityka rządu Stresemana, który sprzyjał „reakcji” wysyłając siły wojskowe nie przeciwko bojówkom prawicowym, lecz przeciwko organizacjom robotniczym. Dziennikarze Narodowej Demokracji zachowywali w stosunku do wypadków monachijskich dużo większy dystans. O ile dla”Robotnika” zarówno Kahr jak i Hitler byli reakcjonistami, to publicyści narodowi widzieli zasadnicze różnice między Hitlerem a sferami rządzącymi w Bawarii. O ile zwolennicy Kahra byli grupą o zabarwieniu bawarsko-katolickim, dążącą do uniezależnienia kraju od Berlina, to wśród narodowych socjalistów przeważali protestanci, a nawet wyznawcy kultu dawnych bogów germańskich. Zwolennicy Hitlera byli zwolennikami rządów centralistycznych i dążyli do obalenia rządów republikańskich w całych Niemczech, bez wzmocnienia Bawarii, która miała im posłużyć jako „taran do zburzenia murów republikańskich”. Równocześnie publicyści „Kuriera Poznańskiego” uważali, iż choć Hitler i Ludendorff na razie przegrali, to „przegrana ta nie przyczyni się zapewne do ich dalszej kariery politycznej”, a ruch hitlerowski będzie rozwijał się na drodze bardziej pokojowej, działając na psychikę niemiecką oraz przeniesie się na północ, gdyż „wyzwanie rzucone przez Ludendorffa katolicyzmowi, było taktycznie niemądre, zrażając do ruchu katolików”. Dla dziennikarzy żydowskiego „Naszego Przegląd” to nie Hitler, lecz monarchiści związani z Ludendorffem byli głównymi postaciami puczu monachijskiego. Dążyli oni do restytucji monarchii skupiającej pod berłem Hohenzollernów wszystkie kraje niemieckie, w celu wyzwolenia Niemiec spod jarzma francuskiego oraz uniezależnienia ojczyzny od państw Ententy. Choć pucz zakończył się klęską, to jednak zdaniem publicystów żydowskich, Kahr i jego stronnicy będą  zmuszeni w przyszłości do przyjęcia przynajmniej części haseł głoszonych przez Hitlera. Charakterystyczny jest fakt, iż niemal wszyscy polscy publicyści uważali wówczas Hitlera za monarchistę dążącego do restauracji Hohenzollernów na tronie niemieckim. Wynikało to zapewne ze współdziałania przywódcy narodowych socjalistów z gen. Ludendorffem. Obaj politycy mieli wspólny cel – obalenie Republiki Weimarskiej oraz unieważnienie Traktatu Wersalskiego, ale na tym wspólność interesów się kończyła. Podczas gdy Ludendorff  dążył do powrotu Hohenzollernów, celem Hitlera było ustanowienie narodowo-socjalistycznej dyktatury i odbudowanie Niemiec jako federacyjnego państwa związkowego. Proces zamachowców rozpoczął się 24 lutego 1924 roku w Monachium. Akt oskarżenie a zarzucał im próbę zorganizowania zamachu stanu, za co kodeks niemiecki przewidywał karę dożywotniego więzienia, a przy okolicznościach łagodzących nie mniej niż 5 lat.  Ostatecznie Hitler oraz trzech innych uczestników puczu zostało skazanych na 5 lat twierdzy, z możliwością warunkowego zwolnienia już po 6 miesiącach, 5 innych zamachowców na 15 miesięcy twierdzy, a Ludendorff został uniewinniony. Komentator „Robotnika” przyglądając się postawie oskarżonych stwierdził, iż u wszystkich uderzała przede wszystkim ogromna ambicja, jednak przyznawał, iż zachowywali się w sądzie z „godnością i odwagą, nie prosząc o żadne względy dla siebie”. Oczywiście sąd był, zdaniem publicystów gazety, nieobiektywny i nie chciał wydobycia całej prawdy o zamachu, a przede wszystkim nie uznał winny Kahra, mimo iż jego współudział w przygotowaniu puchu był bezsporny. Zgadzano się z istotą mowy Hitlera, który biorąc pełną odpowiedzialność za swe czyny, zaznaczył, iż na ławie oskarżonych powinien zasiąść także Kahr i jego najbliżsi współpracownicy. „Hitler powiada – relacjonowano mowę Hitlera – że jeżeli Kahr wprowadził w Bawarii stan wyjątkowy, rzekomo do walki z puczem prawicowym, to dlaczego odbywał narady z nim, Hitlerem, zamiast uwięzić go? A dalej, jeżeli Loosow odmówił posluszeństwa swej władzy przełożonej, Seecktowi , czyli popełnił jawny  bunt, to czyż on Hitler nie powinien był wyciągnąć z tego wniosku, iż po takim czynie Lossow musi iść konsekwentnie po linii zamachu stanu, tj. z razem z Hitlerem i Ludendorffem?”. Wyrok sądu nie był dla publicystów „Robotnika” zaskoczeniem, gdyż „godnie wieńczy przebieg rozprawy sądowej, będącej od początku do końca urągowiskiem ze sprawiedliwości i republiki”, a Hitler i jego towarzysze znaleźli się na ławie oskarżonych nie dlatego, że popełnili zbrodnię zdrady stanu, ale dlatego, iż zbyt wczesnym wystąpieniem zaszkodzili planom zamachu i tym samym skompromitowali monarchistów. Sądownictwo niemieckie – zdaniem „Robotnika – stoczyło się na „dno upodlenia” w służbie reakcji i monarchistów. „Kurier Poznański” także doszedł do wniosku, iż proces był „najotwartszą i największą demonstracją monarchizmu w Niemczech, uwieńczoną powodzeniem i radosnym przyzwoleniem tłumów”. Publicyści „Naszego Przeglądu” uznali, iż proces Hitlera i Ludendorffa „kosztował Niemcy więcej, niż przegranie największej bitwy”, gdyż w wyniku rozprzestrzenia się haseł odwetowych w społeczeństwie niemieckim „Francja, która zaczyna się już powoli wyzbywać psychozy wojennej, wtrącona znowu zostaje w otchłań nienawiści i nieufności wobec Niemiec, że wszelka nadzieja na rozbrojenie ducha zemsty, unoszącej się wraz z oparami wojennymi nad Europą znowu musi przygasnąć.” Po procesie sprawa Hitlera zniknęła z łamów polskich gazet. Nie pojawiły się nawet informacje o jego pobycie w więzieniu, ani jego zwolnieniu. Być może publicyści uznali, iż po opuszczeniu murów twierdzy landsberskiej nie będzie już odgrywał żadnej roli na niemieckiej scenie politycznej.

Wybrana literatura:

J. Fest – Hitler, t. 1

E. Król - Propaganda i indoktrynacja narodowego socjalizmu w Niemczech 1919-1945

E. Król - Polska i Polacy w propagandzie narodowego socjalizmu w Niemczech 1919-1945

I. Kershaw – Hitler 1889-1936  Godziemba's blog

Marek Król dla SE: Strach mnie przeleciał czyli co mówi żona premiera Strach jest naszym największym wrogiem. Niszczy człowieka. Strach paraliżuje myślenie, zabija wiarę i nadzieję. "Nie lękajcie się" - tymi słowami rozpoczął swój pontyfikat w 1978 Jan Paweł II. I słowa te są ciągle aktualne, choć postępaki wszelkiej maści obśmiały je, obawiając się siły nielękających się. Kilka miesięcy temu premier zapewniał, że nie wywoła konfliktu z Rosją z powodu katastrofy smoleńskiej. Wiele zrobił, by słowa dotrzymać, bo wystarczyło nic nie robić. Wykształceni taką postawę nazywają pragmatyczną. 31 proc. obywateli - zdradą. A to nie pragmatyzm czy zdrada, ale strach jest sprawcą zachowania premiera. Edukację strachem od lat prowadzi Putin. To stary KGB-owski sposób, by sparaliżować przeciwników. Przetestował to kolejny raz w 2008 r. w czasie konfliktu gruzińskiego. Negocjującemu pokojowe rozwiązanie prezydentowi Francji Putin oznajmił, że powiesi za jaja prezydenta Gruzji. Sarkozy ten test przeszedł - wynegocjował pokój na rosyjskich warunkach. Testowi Putina nie poddał się prezydent L. Kaczyński. Wraz z przywódcami Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii przyleciał do Tbilisi, by wesprzeć suwerenność Gruzji. Postawa polskiego prezydenta oraz wspomnianych przywódców wsparta przez prezydenta Francji powstrzymała rosyjską agresję. Putin musiał zawiesić wieszanie za jaja prezydenta Gruzji. Nie mógł jednak dopuścić, by jego przeciwników uwolniła od strachu przed Rosją. Gruziński sukces L. Kaczyńskiego był zagrożeniem dla władzy Putina. Dopiero katastrofa smoleńska odbudowała strach przed Kremlem. Dziś odpowiedź na pytanie, czy 10 kwietnia 2010 zdarzyła się katastrofa, czy zamach, zawarta jest w raporcie MAK. W samobójcze lądowanie wymuszone przez pijanego generała nie wierzą nawet, a zwłaszcza Rosjanie. "Dziś - napisał na facebooku pewien Rosjanin - rozmawiałem z tatą o katastrofie (…). Okazuje się, że tacie nawet na chwilę nie przeszło przez myśl, że to mógł być wypadek. Jest święcie przekonany, że katastrofę spowodowano umyślnie, w odwecie za działania gruzińskie Kaczyńskiego." Autor tej wypowiedzi, Petros Tovmasyan, zaznaczył, że jego ojciec nie ogląda polskiej telewizji, ale rosyjskie "Wremja", czyli telewizję Putina. "Państwo rosyjskie - napisał Tovmasyan - jest mściwe i za naj ważniejszy punkt realizacji swojego interesu stawia fizyczne usuwanie przeciwników". Prosty Rosjanin o tym wie. Ciągle słyszy o znikających dziennikarzach czy biznesmenach. Wyobraźmy sobie, że armia rosyjska interweniuje w obronie posowieckiej mniejszości na Łotwie czy w Estonii. Kto w Polsce wsiądzie do ostatniego tupolewa, by polecieć do Rygi lub Tallina? Kto odważy się powtórzyć eskapadę prezydenta Kaczyńskiego? Odpowiedź na to pytanie znają ci, którzy opowiadają dowcip o stosunkach w domu premiera. Co mówi żona premiera po zbliżeniu z mężem? - Strach mnie przeleciał. Dodam, że nie tylko ją, ale większość Polaków. Strach znowu rządzi, że aż strach się nie lękać. Więcej http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/kogo-przeleci-strach_168670.html

Irena Szafrańska's blog

Zamach był tylko preludium... Im bardziej wytężasz wzrok, tym gorzej widzisz. Kilgore Trout napisał kiedyś opowiadanie w formie rozmowy między dwoma drożdżami. Spożywając cukier i dusząc się we własnych ekskrementach dyskutowały nad celem życia. Z powodu swojej ograniczonej inteligencji nie wpadły na to, że robią szampana.
Kurt Vonnegut - Śniadanie Mistrzów „Dojutrkowe” myślenie zrobiło karierę również w Polsce, skrócenie perspektywy myślenia do konsumpcji i wygody życia tworzy kolejne pokolenia konformistów gdzieniegdzie poprzetykanych lewakami, z ich zielono-bachanaliczną wizją świata. Warto jednak popatrzeć w przyszłość, w końcu to my ją tworzymy, również dla naszych dzieci. W najbliższym latach będziemy świadkami tego co było prawdziwym celem Zamachu w Smoleńsku. Zamach był tylko Preludium do większej kompozycji jaką napisali specjaliści z „Bratniego Kraju”.

POLSKA - Na ulicach, czy w Pałacu ? Polska w dalszym ciągu jest polem rozgrywki między mocarstwami, to nic nowego. Natomiast gra toczy się o najwyższą stawkę. Dlatego też Rosja zagrała va banque. Powierzchnia wody którą widzimy skrywa w swej głębi muliste dno. Szczególnie dla Donalda Tuska. Kolejne wrzutki z Rosji niekoniecznie będą oficjalne. Od 1989 roku Rosja nie czuje się  najlepiej, gospodarczo i politycznie. Ale najgorzej czują się Rosyjskie Rody Dynastyczne, ci którzy przez dziesiątki lat rządzili i dzielili w Rosji i na Świecie. Nie jest im w smak rozpad ZSRR i bloku Europy Wschodniej i od lat nie ustają w staraniach by przywrócić dawny ład z nowym obliczem i pod nowym szyldem. W tym dziele wspomagają ich rosyjskie agentury w krajach „Starej Unii". Są to wytrawni gracze, często osoby zajmujące wysokie stanowiska administracyjne i rządowe. Plan jest tak prosty, jak intencje Rosji. Zawsze agentura wykorzystywała w swojej grze ekonomię i gospodarkę, teraz jest to główne narzędzie. Wkrótce dobiegnie końca prywatyzacja w Polsce, za chwilę „nie będzie nic”, a potem nowi właściciele połączą przejęte firmy w wielkie konsorcja by w końcu oddać je w ręce rosyjskiego „kapitału”. Ten temat poruszałem już ja i wielu blogerów i dziennikarzy, Polacy jednak w dalszym ciągu nie czują zagrożenia jakie płynie z układu znanego choćby z historii Polski - „Wasze ulice, nasze kamienice”. Żadne szanujące się Państwo nie traci kontroli nad bankami i gospodarką swojego kraju na rzecz politycznych i ekonomicznych wrogów. Cóż, dopóki społeczeństwo nie zostanie do końca pozostawione na łasce obcego kapitału przez Swoje Państwo, dopóty będzie trwało w letargu tanich pożyczek, kolorowych gazet i papki jaka wlewa mu się do głowy na własne życzenie z mainstreamowcyh mediów. Nie dajmy się zaprosić pod prysznic przez miłego i dobrze zbudowanego kolegę, niestety my jesteśmy już na etapie schylania się po mydło, a ból po wydymaniu nas przez „Naszą Władzę” przy pomocy sąsiadów będzie trwał przez długie lata. Na naszych oczach rozgrywa się kolejna odsłona wieloaktowej sztuki. Konflikt między Polską, a Rosją, wewnętrzny konflikt w PO to przygrywka, a prawdziwa gra nie toczy się tak jak myśli Premier na boisku. Nawet w Lidze Okręgowej wynik meczu ustala się poza boiskiem, a co dopiero w Ekstraklasie. Loża Moskiewska, prawdziwa władza w Rosji, ma zamiar doprowadzić do nowego rozdania w polskiej polityce i trwałej destabilizacji w Polsce i państwach byłej Europu Wschodniej. Najprostszą metodą jest rozdrobnienie sceny politycznej i pogłębienie podziałów w społeczeństwie. Zarówno ekonomicznych, obyczajowych jak i światopoglądowych. Od lat dzielnie trwają na posterunku pożyteczni idioci z wiodących gazet, stacji radiowych i telewizyjnych, środowisko artystyczne i naukowe. Są tak w sobie zadufani, iż uwierzyli w niezależność swoich procesów myślowych i działania, że nie widzą, a co więcej nie chcą widzieć, jak są sterowani i rozgrywani, jak pięknie służą Loży Moskiewskiej i jej delegaturze na zachodzie Europy. Gdy się obudzą i przetrą oczy ze zdziwienia, będzie za późno. Za późno na słowo „Przepraszam” lub na ucieczkę pod skrzydła mocodawców, którzy mają ich tam gdzie ich miejsce.

Niezadowolenie społeczne narasta, coraz więcej ludzi odwraca się od PO i przestaje im wierzyć. Młodzi ludzie bez przyszłości, po szkołach średnich, po studiach dojrzeją wkrótce do kolejnej „wiosny ludów". Uśpienie i zepchnięci w niebyt polityczny robotnicy i bezrobotni dołączą do nich. Nie zapominajmy też, iż w takich chwilach nawet tzw. Kibol ma Polskie Serce. Frustracja 21 lat „PseudoTransformacji” doprowadzi do wrzenia w kraju, a na pierwszy ogień pójdą świątynie AntyPisa, medialne światynie i kamień na kamieniu nie zostanie z tych Pałacy IV Władzy. I tak by sobie życzyła Rosja. To dla nich wymarzony scenariusz. Polska zajęta swoimi sprawami, Europa walcząca z kryzysem, Ameryka pod nieudolnymi rządami politycznie poprawnego Baracka OBAWY, konflikty lokalne i międzynarodowe, toż to Raj dla służb, wymarzone, naturalne środowisko. Gdyby jednak w Polsce zachowano zimną krew, to znajdzie się jakiś nowy Ryszard C., tym razem Radiomaryjny zwolennik PiS-u w podeszłym wieku z odpowiednim życiorysem, który zamachnie się na Prezydenta. Ale to już ostateczność. W pierwszej wersji Donald Tusk zostanie odsunięty od władzy by przetrwało PO i wzmocnił się Prezydencki Namiestnikowski Obóz Promoskiewski, który to będzie dzielnie stał na straży interesów Loży w Polsce. Być może PO nie będzie w stanie utrzymać władzy, i paradoksalnie to dla nich najlepsze wyjście. Wrócą do roli „konstruktywnej opozycji” wspieranej przez niezależne media i „elyty intelektualne” o czerwonym zabarwieniu. A Polska gospodarczo przeorana i będąca tylko formalnie gospodarzem, będzie zarządzana przez nowych, a właściwie starych właścicieli.

Upadek Unii Europejskiej. Rozpad Unii Europejskiej i Strefy Euro spowoduje pogłębienie kryzysu gospodarczego w Europie oraz olbrzymią falę protestów społecznych co przy rosnącej aktywności środowisk lewackich, nacjonalistycznych i islamskich doprowadzi do potężnej destabilizacji w naszym regionie. Siły zbrojne NATO zostaną osłabione przez zaangażowanie armii krajów europejskich w konflikty wewnętrzne.

Rosja - RWPG BIS. I wtedy Rosja poda gospodarczą, a gdzieniegdzie militarną - „Pomocną Dłoń”. Cóż prostszego w momencie gdy składka unijna rozgrabiona przez Brukselską Administrację nie wróci do płatników i głód zaglądnie w oczy krajom Europy, szczególnie Wschodniej i jej mieszkańcom. Głód energetyczny, ekonomiczny, załamanie wewnątrz unijnego eksportu. Wtedy Rosja zaproponuje tak potrzebne zarówno jej jak i tym krajom pogłębienie współpracy i zacieśnienie więzi. I tak się łowi rybki. Na przynętę, a szczupaki na błysk. Rosja, która jest graczem na wielu frontach, przy osłabieniu jej pozycji w Azji, Afryce i na Świecie, wróci pełną gębą do gry Europie. A to przecież chłonny rynek. Znamienne jest to, iż owa „Loża Moskiewska”, ciało dynastyczne, nie ma zamiaru unowocześnić Rosji ekonomicznie i demokratycznie. To przecież kraj o olbrzymim potencjalne ekonomicznym, gospodarczym, intelektualnym. Loża jednak obawia się i słusznie, iż po tak głębokich zmianach mogłaby jednak, choć pozostając w ukryciu, zostać na dłuższy czas odsunięta od realnej władzy, a na to się nigdy nie zgodzi. I nie jest to kwestia finansowa, ustawieni są do końca świata, a nawet jeden dzień dłużej. To kwestia mentalności, nie słowiańskiej, bardziej azjatyckiej i imperialnej.

Tu warto zwrócić uwagę na niezauważoną wymowę Zamachu w Smoleńsku. Po wizycie w Katyniu Prezydent Polski miał wziąć udział w obchodach 65-ej rocznicy zakończenia II Wojny Światowej. I tego „Moskiewska Loża”, ani też prosty bohater Wielkiej Wojny Ojczyźnianej nie byliby w stanie przełknąć. Gdzież obok rosyjskiej i unijnej wierchuszki mógłby zasiąść taki rusofob i wróg, przyjaciel Gruzji. I tak nadarzyła się okazja ( o tym też w poprzedniej notce - link ) by zrobić symboliczny znak i zarazem prezent, ofiarę Władcom WszechRosji. A potem pokazać gdzie jest miejsce Namiestnika Rosji w Polsce, gdzieś z boku loży honorowej, tam gdzie miejsce lenników i poddanych. To jednak nie koniec rozważań oszołoma jakim jestem, oszołoma który wbrew wielu naukowym dowodom uwierzył w Kopernikowski Heliocentryczny Model Świata, który nie boi się jeździć pociągami, w których to na skutek prędkości z jak pędzą, powinno zabraknąć powietrza wywianego z wagonów. Bo przecież samolot nie powinien latać, wszakże jest cięższy od powietrza. Z tym się akurat zgadzam, jak widać samolot jest nawet cięższy od „Mgły”. I kilka pytań.

Czy Prokuratura zajmuje się takimi wątkami jak:

1- decyzja o zmianie planowanej załogi na 10.IV.2010 r. na inną załogę,

2- wyjaśnienie okoliczności nalotu z 09.IV.2010 r.,

3- zestawienie wszystkich dokumentów dot. wizyty w Katyniu, korespondencja z Rosji i reakcja na nią władz polskich,

4- billingi rozmów Marszałka Komorowskiego, Premiera Donalda Tuska i wszystkich osób mających związek z wizytą w Katyniu,

5- prześwietlenie wszystkich osób mających dostęp do TU-154 w trakcie remontu w Samarze,

6- sprawdzenie działania służb polskich po remoncie TU-154 i wiele innych.

Ciekawi mnie bardzo jak udało się agentom wpływu przeforsować w odpowiednim czasie kandydaturę Marszałka Komorowskiego na Prezydenta Polski z ramienia PO. To wyjątkowy sukces i majstersztyk służb. Jest więcej niż pewne, iż zarówno polskie, rosyjskie jak i amerykańskie służby posiadają zapisy wielu rozmów Gruppenführera KAT-a i wielu innych „ludzi dobrej woli”, ciekawe tylko kiedy ich użyją i czy w ogóle użyją. Bo jak to mówią – „...lepiej posłuchajcie rady Staszka, bo jak się wyda, to nie będzie śmiesznie...”. Notka i tak jest za długa, a jest o czym pisać. Wątek służb w PJN - PiS-bis po zabiciu obu braci.

A ciąg dalszy notki „Zamach był tylko preludium...”, czyli nieprawdopodobne scenariusze:

Chiny  - Wojna Domowa,

Indie - Stoję z boku i patrzę,

Wielka Armia Islamu - Początek Nowego Rozdania,

Polska - Serce Nowej Europy.

I na koniec do przemyślenia. Film opowiadał o amerykańskich bombowcach z drugiej wojny światowej. o ich dzielnych załogach. Oglądany od tyłu wyglądał tak: Amerykańskie samoloty, podziurawione, z rannymi i zabitymi na pokładach, startowały tyłem z lotniska w Anglii. Nad Francją naleciało na nie tyłem kilka niemieckich myśliwców, wysysając pociski i odłamki z niektórych bombowców i członków załogi. To samo zrobiły z zestrzelonymi amerykańskimi samolotami na ziemi, które wzbiły się tyłem w powietrze, zajmując miejsca w szyku. Bombowce nadleciały tyłem nad płonące niemieckie miasto. Tam otworzyły swe luki bombowe i wysłały jakieś cudowne promieniowanie magnetyczne, które stłumiło pożary, zebrało je do stalowych pojemników i wciągnęło te pojemniki do brzuchów samolotów. Tam zostały one ułożone w równiutkie rzędy. Niemcy na dole mieli swoje cudowne urządzenia. Były to długie stalowe rury, które wysysały odłamki z ciał ludzi i samolotów. Mimo to nadal było kilku rannych Amerykanów i kilka uszkodzonych bombowców. Dopiero nad Francją pojawiły się ponownie niemieckie myśliwce i zrobiły porządek, tak, że wszystko było jak nowe. Po powrocie bombowców do bazy wyładowano z nich stalowe cylindry i odesłano je z powrotem do Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie pracujące dzień i noc fabryki rozmontowywały cylindry, rozdzielając ich niebezpieczną zawartość na minerały. Szczególnie wzruszało to, że pracę wykonywały prawie same kobiety. Potem minerały rozsyłano do specjalistów w różnych odległych okolicach. Ich zadaniem było ukryć je pod ziemią w tak sprytny sposób, żeby już nikomu nie zrobiły krzywdy. Amerykańscy lotnicy oddali swoje mundury i zmienili się w zwykłych uczniaków. I Hitler też zmienił się w niemowlę, jak przypuszczał Billy Pilgrim, choć tego nie było w filmie. Billy kontynuował tylko myśl filmu. Wszyscy zamienili się w dzieci i cała ludzkość bez wyjątku brała udział w biologicznym spisku, aby wydać parę doskonałych ludzi - Adama i Ewę. Kurt Vonnegut – Rzeźnia numer pięć. I linki do rosyjskich demotywatorów pt. Rosjanie kochają Putina i jego Rosję.

http://www.demotivation.me/tpgnuhimlsnmpic.html

http://www.demotivation.me/8hrny0uj7am0pic.html

http://www.demotivation.me/jtbrses3ywfbpic.html

A teraz z Rosyjskiej Beczki - pełnej prochu ( film agitacyjny Armii Rosyjskiej ). Наша армия

jwp's blog

Wojciechowski dołączył do klubu PJN Zbigniew Wojciechowski, który obejmie mandat poselski po byłym polityku PO Januszu Palikocie, wstąpił do klubu PJN. Decyzja o tym została ogłoszona na dzisiejszej konferencji prasowej PJN w Warszawie. Wiceprezydent Lublina Zbigniew Wojciechowski w zeszłym tygodniu oświadczył, że obejmie mandat poselski po Januszu Palikocie. W wyborach do Sejmu w 2007 r. na liście PO w okręgu lubelskim, gdzie startował Palikot, Wojciechowski zajął miejsce nie dające mandatu. W jesiennych wyborach samorządowych, jako kandydat niezależny ubiegał się o urząd prezydenta Lublina. Odpadł po I turze, a w II turze poparł kandydata Platformy Obywatelskiej Krzysztofa Żuka, który wygrał. Po wyborach Wojciechowski został jego zastępcą. Ostatnio angażował się tworzenie w Lublinie struktur PJN. Wojciechowski ma 48 lat. Studiował prawo na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W latach 1998-2002 był wiceprezydentem Lublina, a w latach 2002-2006 - wiceprzewodniczącym rady miasta. Jest znany z prawicowych poglądów, do 2007 r. był członkiem ROP. INTERIA.PL/PAP

Kurski: Rosja winna katastrofy, rząd - zatajania prawdy Całkowita wina za katastrofę smoleńską leży po stronie rosyjskiej. Rząd zatajał prawdę o tym od 1 czerwca - mówi Jacek Kurski, gość Kontrwywiadu w RMF FM. - Wtedy to strona polska poznała zapis rozmów z wieży w Smoleńsku. Rząd pozwolił na zniesławienie Polski w raporcie MAK - powiedział Kurski. Sprawą honoru państwa jest wyjaśnienie przyczyn tej katastrofy. Rząd Tuska to zawalił - dodał eurodeputowany. Konrad Piasecki: Jacek Kurski, Prawo i Sprawiedliwość od soboty w komitecie politycznym tej partii, dzień dobry witam. Jacek Kurski: - Witam pana, witam państwa.

Prezes docenił wierność i lojalność? - Można tak to powiedzieć. Nie przeżywałem jakoś tych wyborów.

Ale to jest nagroda za nie pójście do PJN? - Ja nie miałem takiego dylematu. Myślę, że nikt w partii mnie o to nie podejrzewał. Myślę, że to próba zebrania zespołu, który stawi czoła wyzwaniu jakim jest kampania parlamentarna i wybory 2011 roku, żeby przerwać ten układ rządów, jaki się w Polsce ukształtował, pod rządami Donalda Tuska.

Od Beaty Kempy do Jacka Kurskiego "dream-team" Jarosława Kaczyńskiego. - Pan to powiedział, a ja nie śmiem panu nawet zaprzeczyć.

Będzie pan twórcą linii propagandowo-medialnej PiS? - Nie wiem, natomiast jestem zawsze do dyspozycji partii. Sprzeciwiam się słowu propaganda. Naszą siłą musi być prawda. Gdyby udało się dotrzeć z prawdą do Polaków o tym, jak bardzo się pomylili, głosując w 2007 roku na Platformę Obywatelską. Jednocześnie gdyby udało się przekazać ten pozytywny program, jaki niesie PiS dla Polski, które skutecznie rządziło w latach 2006- 2007, a którego nieprawdziwy czarny obraz przebił się do ludzi, to myślę, że gdyby udało się te kłamstwa odkręcić, nasze zwycięstwo byłoby bardzo prawdopodobne.

Pan mówił o pozytywnej prawdzie, a ja patrząc na sobotnie obrady i na to, co mówi PiS, mam wrażenie, że wasza linia ma być teraz wyłącznie czarna, ponura i pełna rozgoryczenia. - Nie, to jest kolejne dorabianie gęby i czarna legenda. Jest czymś innym pewna oczywistość, to, że Polska poniosła największą stratę w czasach pokoju, po II wojnie światowej. Najważniejszym zadaniem i sprawą honoru jest wyjaśnienie tej katastrofy. Rząd Donalda Tuska tą sprawę całkowicie zawalił. Zawalił ją w sposób kompromitujący godność i honor polskich oficerów na arenie międzynarodowej. Temu się trzeba przeciwstawić. Działać za ten rząd, albo mobilizować, żeby wziął się do roboty. Czym innym jest kwestia rozliczenia Platformy za tę katastrofalną sytuację, jaka dzisiaj jest w Polsce i przedstawienie pozytywnej alternatywy.

Nie jest tak, że PiS już nie będzie się przymilał do wyborów, już nie będzie ocieplał wizerunku, już nie będzie prowadził takich ocieplających kampanii politycznych? Będzie wyłącznie gniewny, rozżalony, wściekły? - Nie będzie wściekły, nie będzie rozżalony, tylko Polakom należy się prawda. Przede wszystkim ofiarom tej największej narodowej katastrofy. Należy się wyjaśnienie tej sprawy rodzinom tych ofiar i całemu naszemu narodowi. Trzeba powiedzieć prawdę o tym, że Rosjanie do końca naprowadzali ten samolot na złą ścieżkę, po złym kursie. Do końca polscy lotnicy byli przekonani, że wylądują prawidłowo. I można powiedzieć, że na tym polega dramat, że polski rząd prawdę, którą miał od 1 czerwca, kiedy wszedł w posiadanie rozmów z wieży kontroli lotów w Smoleńsku, ukrywał i pozwolił na to, żeby zniesławić polski obraz za granicą po skandalicznym raporcie MAK-u.

Ale czy prawda o katastrofie w Smoleńsku, to jest prawda o zamachu, czy to jest prawda o wypadku? - To jest prawda o tragicznym wypadku, którego bardzo zły kontekst polega na tym, że z dużą premedytacją druga strona - strona rosyjska - uprawdopodabniała, że do tej katastrofy nie dojdzie. Dlatego, że jeżeli były naciski na wieżę w Smoleńsku, żeby puścić ten samolot, żeby on spróbował lądować, jednocześnie był on źle naprowadzany i piloci myśleli, że są 100 metrach, a byli na 10 metrach, nigdy nie podjęli decyzji o lądowaniu tylko odejściu na drugi krąg, a i tak zderzyli się z brzozą i doszło do katastrofy. Widać, że całkowita wina w sensie fizycznym za błędne poinformowanie tego samolotu i doprowadzenie do katastrofy leży po stronie rosyjskiej. Całkowitą winę za zatajenie tej prawdy i doprowadzenie do takiego stanu uprawdopodobnienia, że to się zdarzy, ponosi strona polska.

Panie pośle, ale pan się myli trochę w faktach. Mówi pan, że piloci byli przekonywani, że są na 100 metrach, a byli na 10 - to nie jest prawda. Piloci doskonale wiedzieli, na ilu metrach są. Mieli urządzenia, które powinny im to pokazywać. Jeśli z nich nie korzystali, to jest jednak ich błąd. Nikt im nie mówił, na jakiej są wysokości. - Byli naprowadzani przez wieżę, więc nie mówimy o instrumentach, nie mówmy o tych parametrach, które były od początku do końca fałszywie podawane przez wieżę. Nie mówimy o Smoleńsku, mówmy o tym, co się dzieje dzisiaj w Polsce.

Nie zraża pana, że wieża ostrzegała jednak przed lądowaniem? Czy nie zniechęca pana do tej tezy fakt, że kontrolerzy ostrzegali pilotów, żeby nie lądowali w Smoleńsku. - Kontrolerzy do końca, naciskani przez nieznaną osobę z wysokiego kierownictwa rosyjskiego z Moskwy, zachęcali załogę polskiego samolotu do lądowania w Smoleńsku. To jest prawda bezsporna.

Nieprawda. Kontrolerzy mówili, że warunków do lądowania nie ma. Takie są fakty panie pośle. - Ale spróbujcie lądować...

Nie, próbujcie lądować podpowiadali koledzy z JAKa. Żadnej takiej sugestii z wieży nie było. - Mamy informacje od pierwszego czerwca, niestety nie są znane całej opinii publicznej, bo z powodów wyborczych ta sprawa została zatajona, ale rząd, premier Tusk znał te nagrania, że wieża była naciskana z Rosji na to, żeby sprowadzać ten samolot. W związku z czym w wysokim stopniu Rosja doprowadziła do wysokiego uprawdopodobnienia tego, że do katastrofy dojdzie.

I Polska powinna ścigać kontrolerów ze Smoleńska? - Polska powinna nie zgadzać się na oddanie tego śledztwa Rosji.

Ale czy dzisiaj powinniśmy ścigać kontrolerów? - Polska powinna użyć wszelkich dostępnych instrumentów, znanych również Donaldowi Tuskowi, polegających na umiędzynarodowieniu tego śledztwa. Dzisiaj jest dziewięć miesięcy po temacie i przeżywamy jedną z największych hańb i upokorzeń w historii naszego narodu, kiedy polski premier w porozumieniu z obcym mocarstwem doprowadził do rozdzielenia wizyt i w konsekwencji do śmierci wielu Polaków. Ta sprawa musi być wyjaśniona, ale ona nie może być główną częścią naszej kampanii wyborczej. Ta sprawa musi być cały czas obecna jako honor, moralne zobowiązanie klasy politycznej przed polskim narodem, żeby katastrofę wyjaśnić. Tam jest to, o czym trzeba mówić w tej kampanii, to o katastrofalnym bilansie rządów PO. Nie dalej jak godzinę temu w serwisie RMF FM dowiedzieliśmy się o całkowitym zawaleniu się programu budowy dróg krajowych. Mamy katastrofę na kolei, mamy deficyt publiczny, mamy upadek narodowych gałęzi.

Jacek Kurski, Prawo i Sprawiedliwość. Dziękuję bardzo. - Czyli cały czas mówiliśmy o Smoleńsku, ale ani słowa o tragicznym bilansie PO.

Na to przyjdzie czas w kampanii wyborczej. - Jeżeli tak będziemy rozmawiać, to oczywiście mamy niewielkie szanse, ale PiS ma naprawdę dobry program dla Polaków, który jest alternatywą. Będziemy chcieli o tym mówić, jeżeli da nam pan szansę. RMF

Ofiarą Katastrofy jest Prawda Jedną z cech cywilizacji europejskiej jest to, że wierzymy w Wartości. W imponderabilia – nie do zważenia. Potrafimy np. poświecić nasze pieniądze, zdrowie albo i życie – i potrafimy też zabić – w obronie Honoru, Prawdy, Sprawiedliwości. Czci kobiecej, Wolności, Świętego Prawa Własności... Człowiek mówiący, że „Życie ludzkie jest najważniejsze” nie jest Europejczykiem. W ogóle zresztą nie jest człowiekiem cywilizowanym – bo żadna cywilizacja wyznająca taką kretyńską zasadę nie mogłaby się ostać. Przychodzi gość, łapie pierwsze-lepsze dziecko (najlepiej!) – i domaga się, by sam prezydent teraz lizał mu buty – bo jak nie, to on to dziecko zabije. I co: mamy typowi ustąpić? Oczywiście, że NIE! JE Donald Tusk rozpętał dyskusję nad Katastrofą (ogłaszając 150 stron uwag do raportu MAK i twierdząc potem, że jest on „nie do przyjęcia”) tylko i wyłącznie po to, by ludzie przestali zajmować się długiem publicznym i katastrofą systemu emerytur... Sprawa jest oczywista – ale... kobieta z niczego potrafi zrobić kapelusz, sałatkę i awanturę – a to, co polityk w d***kracji potrafi zrobić z dobrej katastrofy... Nie piszę o Katastrofie – bo sprawa jest oczywista - lecz o władzy. We wpisie z 17-I wyśmiałem pomysł dyskutowania o tym w Sejmie – i w ogóle: by o tym dyskutowali politycy. Od tego są eksperci. Człowiek posłucha ekspertów, posłucha – i może wyrobić sobie własne zdanie. Nie każdy takie samo – ale czy wszyscy musimy mieć takie samo zdanie???!!? Wyrobimy sobie – bo eksperci mówią o Katastrofie. Nas interesuje Prawda. Całsa nasza cywilizacja opiera się przyjeciu, że jakaś Prawda jest. Obiektywnie istnieje. Nie znamy jej, byc może - ale chcemy ja poznać.  Politycy – nie! Polityka interesuje jakie Raport MAK będzie miał skutki polityczne. Czy na tym skorzystają Rosjanie? Polacy? PiS? PO? UPR? WiP? PSL? Przyjaźń Polsko-Radzie... – o, pardon... Raport ma być taki, by wszyscy byli jakoś zadowoleni. On ma głosować za raportem, który jest, w sensie d***kratycznym „najlepszy” (czyli spodoba się możliwie największej liczbie ludzi) – a nie „najbardziej zbliżony do Prawdy”. Prawda o Katastrofie jest politykowi najzupełniej obojętna!! Prawda? „A cóż to jest – Prawda?” - pytał Chrystusa niejaki Piłat z Pontu... Na co pewien Komentator napisał do mnie, że eksperci to mogą być przekupieni – i on chce, by o „nasz interes” zadbali właśnie politycy!!! O „nasz interes” - nie o Prawdę!!

Czyli: politycy powinni zadbać, by w Raporcie było, ze śp.gen.Andrzej Błasik miał tylko 0,2‰ we krwi – a może wytargować 0,15‰? Niech jeszcze dołożą, że kontroler na wieży też miał 0,1‰ - a my w zamian poprzemy ich działania przeciwko JE Aleksandrowi Łukaszence! Tfu! Mój interes polega na tym, by mówiono Prawdę! Królowie budowali Wielkie Imperia walcząc o Prawdę, o Honor itd. D***kraci walczą o utrzymanie swej nędznej władzy poświęcając Wartości dla pewnego świętego. Świętego nie znanego w żadnym kalendarzu.

Dla św. Spokoju. Przypadkowe społeczeństwo {altha} zwraca uwagę na ciekawy rysunek w "demotywatorach": z tezą: "Społeczeństwo poświęci wszystko - wolność, sprawiedliwość - a nawet równość - dla bezpieczeństwa. Nie zgadzam się! To nie społeczeństwo, lecz - jak to kiedyś ujęła p. Halina Nowina-Konopczyna (b. posłanka ZChN) "przypadkowe społeczeństwo". Większość. Od kiedy to "społeczeństwo" = "Większość społeczeństwa"?? Wszystkie wielkie rzeczy robiły mniejszości. Nawet "bolszewicy" byli mikroskopijna mniejszością. "Większość" - to Wielki Niemowa. Jak spytamy, czy chce żyć bezpiecznie - to odpowie, że tak. Ale gdy lady Małgorzata spytała, czy chce odwojować Falklandy - to też odpowiedziało, że tak. Niedługo będziemy je pytać, czy chce płacić wysokie podatki...I nie będziemy pytali "Większości"!
Prawdziwe "becikowe" - czyli: PROTEST!! We wtorek 25 stycznia o godz. 16.00 pod Sejmem będziemy PROTESTOWAĆ przeciwko ograbianiu Polaków z ich własności i ciężko zarobionych pieniędzy. Zaprotestujemy przeciwko okradaniu młodego pokolenia z nadziei i marzeń. To będzie protest przeciwko narzucaniu coraz większego podatkowego jarzma, szczególnie na tych najbiedniejszych, których każda podwyżka podatków wpycha w coraz większą nędzę. To będzie też protest przeciwko rządom nieudaczników, za których nieudacznictwo już dziś płacą Polacy. Ale za to nieudacznictwo w rządzeniu zapłacą również następne pokolenia. 20 tysięcy złotych długu - to jest prawdziwe becikowe! Tyle bowiem wynosi państwowy dług w przeliczeniu na jednego obywatela, także tego najmłodszego. Bardzo Państwa proszę o pojawienie się przed Sejmem - i przyciągnięcie jak największej liczby ludzi, którzy mają dość okupacji naszego kraju przez bezdusznych "polityków", nie dbających o przyszłość, tylko o dzień dzisiejszy - za szczególnym uwzględnieniem stanu ich kieszeni. Pokażmy, ze Internauci potrafią również oderwać się od klawiatury i monitora - i wyjść na ulicę. Ale najpierw - proszę ten apel umieścić, gdzie się da! Zwłaszcza na rozmaitych forach warszawskich! JKM

Bez Smoleńska, ale z ministrami Tuska Autorski przegląd prasy „Gazeta Wyborcza” raźno włącza się w facebookową akcję „3 lutego – dzień bez Smoleńska”. Jak informuje komentator „GW” Wojciech Orliński – „pomysłodawcy – studenci Piotr Stohnij i Łukasz Szymaszek – proponują, by 3 lutego ogłoszono dniem bez medialnych dyskusji o katastrofie smoleńskiej. Bez polityków oskarżających się nawzajem o chamstwo i zaprzaństwo, bez domorosłych specjalistów od techniki lotniczej, bez przecieków i spekulacji.” ” – Nie ulega wątpliwości, że katastrofa smoleńska jest wielką tragedią narodową – piszą autorzy apelu. Nie jest naszym celem umniejszanie jej znaczenia. Uważamy, że powinna zostać wyjaśniona, ale polski dyskurs koncentruje się na tej sprawie niemal w 100 proc. A są przecież inne ważne kwestie: finanse publiczne, emerytury, likwidacja KRUS. Chcielibyśmy poważnej dyskusji nad polską prezydencją w UE. Niech 3 lutego będzie dniem rozmowy na te tematy – mówi Szymaszek, student stosunków międzynarodowych”. ”Inicjatorzy „Dnia bez Smoleńska” zastrzegają, że ich intencją nie jest obrażanie czyichkolwiek uczuć. Stohnij i Szymaszek zamierzają zaapelować do polskich mediów, by przyłączyły się do ich akcji. Jej zwolenników jest już przeszło 100 tys., więc niejedna skrzynka pocztowa się zatka.” Orliński puentuje swój komentarz : „Ja ten apel chyba po prostu wydrukuję i zaniosę do naszego działu łączności z czytelnikami, mam przecież blisko na piechotę…”. Apel jak apel. Bardziej kojarzy się z awersją do pamięci o Smoleńsku i młodzieńczym facebookowym kontestatorstwem, niż z jakaś poważną dyskusją, np. o prezydencji Polski w Unii. To styl Agnieszki Graff, która dusi się w Polsce, bo zewsząd terroryzuje ją kult śmierci. Ale zabawne jest obserwować, jak Wojciech Orliński, który na co dzień w wyjątkowo złośliwy sposób atakuje na swoim blogu adwersarzy – zmienia swój styl, gdy redaktorzy „Wyborczej” postanawiają zaproponować mu napisanie jakiegoś bardziej poważnego apelu. Panie Wojtku – po co to udawanie? Przecież wszyscy wiemy, że w duszy gra panu raczej zgrywa w stylu Dominika Tarasa. A ukrzyżowane misie pluszowe – jak zgaduję – rozśmieszają pana do łez. Po co więc ubierać się w świętoszkowaty styl sprawozdawcy, który tylko odnotowuje apel znaleziony w sieci. Niech pan od razu nazwie ludzi dyskutujących o Smoleńsku kandydatami do psychiatryka. A media – cóż, one zrobią 3 lutego, co zechcą. Jak uznają , że mają tak wolę, to nie napiszą o Smoleńsku ani słowa – a jak nie będą miały takiej woli – napiszą o katastrofie tyle, ile zechcą. Ośmiela się pan im coś nakazywać? Kim być dzisiaj najlepiej w Platformie? Oczywiście członkiem rządu. Owszem, ministrom pechowcom zdarzało się trafiać w ciągu ostatnich trzech lat na parę wybuchów furii premiera. Wtedy wylatywało się z rządu jak z procy – tego zaznał np. minister Zbigniew Ćwiąkalski. Ale poza paroma takimi incydentami, dobry tata Donald troskliwie chroni swe ministerialne dzieci przed krytyką opozycji. Ale czy przełoży się to na niezłe miejsca na listach wyborczych? „Gazeta Wyborcza” przynosi dziś ciekawe informacje o trybie tworzenia list PO. „Donald Tusk mówił szefom regionów, żeby na listach nie było rewolucji. Mają oprzeć się na obecnych posłach i senatorach, i tylko wyjątkowo sięgać po osoby spoza PO. Premier chciał przeciąć medialne spekulacje, że czołowe miejsca obsadzi bezpartyjnymi ekspertami. Do Sejmu raczej nie wystartuje szef Rady Gospodarczej przy Premierze Jan Krzysztof Bielecki, choć „Wprost” pisało, że ma otwierać listę w Gdańsku. (..) Ale w kilku regionach ministrowie Tuska – dziś bezpartyjni eksperci – mają znaleźć się na listach. Jak już pisała „Gazeta”, do Sejmu ma kandydować minister finansów Jacek Rostowski (drugie lub trzecie miejsce na warszawskiej liście), minister nauki Barbara Kudrycka (jedynka na Podlasiu), a szefowa MEN Katarzyna Hall ma startować do Senatu z Pomorza. Z Krakowa ma kandydować do Sejmu minister obrony Bogdan Klich. Jednak informacja, że krakowską listę mógłby otwierać Klich, zelektryzowała krakowską Platformę. – Trudno powiedzieć, że Klich, którego chce odwołać opozycja, a część PO chciałaby, by podał się do dymisji, może wzmocnić listę – mówi nam ważny polityk PO. O jedynkę w Krakowie chce walczyć poseł Jarosław Gowin, który otwierał listę cztery lata temu. Apetyt na to miejsce ma też szef regionu poseł Ireneusz Raś. Warszawską listę ma otwierać, tak jak w 2007 r., Tusk. – Warszawska lista jest listą centralną, na nią też głosują wyborcy z zagranicy. Na czwartkowym posiedzeniu zarządu premier mówił, że przy układaniu list PO ma być zachowany nie tylko ustawowy parytet (35 proc. miejsc dla kobiet), ale także wewnętrzna zasada, że w pierwszej trójce na liście ma być jedna kobieta, a w pierwszej piątce – dwie”. Tyle „Wyborcza”.

A mnie ciekawi tylko, w jak sposób lokalni liderzy PO wyszukiwać będą teraz kobiety na parytetowe miejsca. Że będzie to dobry kij, aby wycinać oponentów płci męskiej – w to nie wątpię ani chwilę. Semka

Trockizm i neokonserwatyzm w USA Angielskie słowo „persuasion” brzmi jak polskie słowo „perswazja” ale znaczeniem jest bliższe słowu „poglądy”. Tak więc ewolucja żydowskiej ideologii neokonserwatyzmu w USA, głównie w Nowym Jorku w latach 1942-2009 jest opisana w książce zawierającej artykuły Irvinga Kristola wybrane przez Gertrudę Himmelfarb, i dyskutowanej przez Jamesa Q. Wilsona w The Wall Street Journal z 21 stycznia 2011, w artykule pod tytułem „Beyond Ideology” („Tło Ideologii”). Wybitnym rzecznikiem żydowskich trockistów w Nowym Jorku był Irving Kristol, który nawrócił się z trockizmu na niby neokonserwatyzm. Ruch ten przekształcił część ruchu zachowawczego w USA w ruch rewolucyjny, w którym hasło Trackiego o „permanentnej wojnie o komunizm” zostało zastąpione hasłem „permanentnej wojny o demokrację”. Naturalnie chodzi w praktyce o demokrację fasadową, kontrolowaną zakulisowo, głównie przez kompleks wojskowo- przemysłowo-syjonistyczny w USA. W Polsce, Radek Sikorski jest najbardziej wpływowym przedstawicielem tej ideologii, szerzonej w Waszyngtonie przez American Enterprise Institute, z którym jest on związany od wielu lat. W celu uzyskania poparcia mas protestanckich w USA, ideolodzy neokonserwatyzmu odwołali się do pierwszej części przepowiedni dotyczącej powrotu Chrystusa na ziemię, mówiącej że powrót ten nastąpi „po zwycięstwie Żydów nad Arabami”. Pomijana była druga część tej przepowiedni,  która mówi o tym, że wszyscy Żydzi, którzy wówczas nie nawrócą się na wiarę chrześcijańską, zginą. Wyłoniła się okazja do bardzo lukratywnej współpracy kaznodziei protestanckich z rządem Izraela. Eksploatacja zachowawczej partii republikańskiej w USA przez ruch neokonserwatywny umożliwiła zwycięstwo w wyborach prezydenckich George’a W. Busha, niekompetentnej marionetki, faktycznie w rękach rewolucyjnego ruchu neokonserwatystów. Ruch ten nie miał nic wspólnego z ideologią zachowawczą, ale korzystał z manipulowanych przez radykalnych syjonistów mas protestanckich. Typowe było hasło w amerykańskich mediach masowego przekazu, „American Bible Belt is Israeli Safety Belt” („Pasmo osiedli amerykańskich baptystów jest ‘pasem bezpieczeństwa’ Izraela”), autorstwa Jerry’ego Fallwella, znanego kaznodziei fundamentalistów protestanckich i rektora „Liberty University”, uczelni założonej w Lynchburgu w Wirginii w 1971 roku. Fallwell został razem z Billy Graham odznaczony medalem Stulecia Żabotyńskiego w 1977 roku jako syjonista-chrześcijanin oraz otrzymał w prezencie samolot odrzutowy „Learjet” od premiera Begina. Fallwell odpłacił za ten podarek w 1981 roku, kiedy w kazaniach swoich popierał atak samolotów Izraela na reaktor nuklearny w Iraku. Werbowanie licznych kaznodziei sekt fundamentalistów protestanckich odbywało się za pomocą dużych subsydiów, które w praktyce uczyniły z tych ludzi agentów propagandowych lobby Izraela i twórców amerykańskich mas „chrześcijan-syjonistów”, którzy wierzą, że powrót Chrystusa na ziemię nastąpi po zwycięstwie Żydów nad Arabami. Nowi „chrześcijanie-syjoniści” wkrótce wyłonili spośród siebie kongresmanów, którzy otwarcie mówili w Kongresie w Waszyngtonie, że „obecnie przeżywamy” okres Apokalipsy i że USA musi pomagać rządowi Izraela w odniesieniu zwycięstwa nad Arabami, w celu umożliwienia powrotu Chrystusa na ziemię. W głoszeniu Apokalipsy naszych czasów wyróżniał się kongresman Tom DeLay, kiedyś 23. przywódca większości republikańskiej w izbie posłów. Obecnie grozi mu wyrok dożywocia za działalność konspiracyjną. DeLay został 10 stycznia 2911 skazany na trzy lata więzienia przez sąd w mieście Austin w Terasie, oskarżony o przywłaszczanie sobie datków na koszty kampanii wyborczych. Ideologia neokonserwatyzmu była stworzona przez Irvinga Kristiola, redaktora pisma „Encounter” i autora pracy opublikowanej w 1979 roku pod tytułem: „Spowiedź szczerego i do głębi przekonanego Neokonserwatysty” („Confessions of a True, Self-Confessed ‘Neoconservative”) załączonej w wyżej wspomnianej książce. Człowiekiem bardziej radykalnym od Kristola był redaktor pisma „Commentary” -  Norman Podhoretz, który opublikował w 1982 roku w New York Times Magazine artykuł pod tytułem: „Troska Neokonserwatysty o politykę zagraniczną Regana”. W artykule tym zawarta była krytyka odrzucenia przez prezydenta Regana polityki zagranicznej propagowanej przez neokonserwatystów. W przywództwie ruchu neokonserwatywnego występował duży wachlarz orientacji: od neoliberalizmu do socjalizmu, ale trzonem byli radykalni syjoniści, chętni do budowy światowego imperium USA, naturalnie sterowanego przez nich samych. Syn Irvinga Kristola, William Kristol założył „Projekt Nowego Amerykańskiego Stulecia”, zgodnie z ideologią neokonserwatyzmu. Neokonserwatyści mieli nadzieję stworzenia hegemonii Izraela „od Nilu do Eufratu”, na „nowym Bliskim Wschodzie”, który według rządu Busha przeżywa jakoby „bóle porodowe” w postaci rabunku i pacyfikacji Iraku i Afganistanu oraz przewlekłych bombardowań Libanu i terenów Gazy przez lotnictwo Izraela, co miało miejsce w czasie opóźniania przez USA zawarcia zawieszenia broni. Z czasem masy fundamentalistów protestanckich zorientowały się w manipulacji nimi i w polityce prywatyzacji wojny przez prezydenta Busha, tak że te „zawiedzione masy” opuściły wówczas partię republikańską. Stało się to po takich zdarzeniach, jak w dniu 28 maja 2008 roku, kiedy to były rzecznik prasowy prezydenta Busha (w latach 2003-2006), Scott McClelland, opublikował książkę pod tytułem „Co się stało” („What Happened”). W książce tej kompromitował on prezydenta Busha prowadzeniem „wojny permanentnej”, jakoby o demokrację oraz brakiem zdrowego rozsądku. McClelland zeznał przed komisją izby deputowanych do spraw związanych z ministerstwem sprawiedliwości, że prezydent Bush nie chciał wiedzieć o dowodach na to, że Saddam Hussein w ogóle nie miał broni masowego rażenia. McClelland, fundamentalista protestancki z Teksasu, był głęboko zawiedziony postępowaniem rządu prezydenta Busha i wówczas powiedział przed kamerami telewizyjnymi, że prezydent kazał mu powtarzać kłamstwa propagandy wojennej, etc. Za rządów prezydenta Busha doszło do kontroli amerykańskiego życia politycznego przez neokonserwatystów i do „specjalnych powiązań” USA z Izraelem, w których to powiązaniach malutkie państwo Izrael eksploatuje niemiłosiernie swojego partnera mającego największą na świecie gospodarkę i arsenał nuklearny. USA pomaga Izraelowi bronić jego monopolu nuklearnego na Bliskim Wschodzie i utrzymywać arsenał nuklearny kilkuset bomb nuklearnych. Powoduje to napięcie i niebezpieczny wyścig zbrojeń w tym regionie. Pismo Christian Science Monitor ocenia, że od początku istnienia państwa Izrael w 1948 roku, Żydom udało się przekazać do Izraela z USA, ponad tysiąc miliardów dolarów oraz powodować stałe kryzysy polityczne na Bliskim Wschodzie, głównym źródle paliwa na świecie obok regionu Morza Kaspijskiego. Po ośmiu latach rządów neokonserwatystów popularność Partii Republikańskiej spadła z wiosną roku 2009 do około 20% elektoratu. Masy fundamentalistów protestanckich przestały wówczas głosować na neokonserwatystów, ale po pewnym czasie przestały mieć pretensje do Republikanów o dopuszczenie przez nich do szwindlu na trylion dolarów nieściągalnych pożyczek hipotecznych i astronomicznych kosztów „wojny permanentnej o demokrację”. Obecnie, z końcem 2010 roku, Republikanie odzyskali większość w Kongresie dzięki akcji tak zwanej „Tea Party” i ogólnemu zamieszaniu po kampanii wyborczej, w czasie której sprawa zagranicznych wojskowych interwencji w ogóle nie była poruszana dzięki nadal silnej propagandzie „ideologii wojny permanentnej” stworzonej przez trockistów nowojorskich nawróconych na syjonizm.

Iwo Cyprian Pogonowski

Katolicka Nauka Społeczna Katolicka Nauka Społeczna, w skrócie KNS, jest „nauczaniem papieskim odnośnie kwestii społecznych, politycznych, ekonomicznych i ustrojowych uzupełniającym chrześcijańskie rozumienie świata i człowieka (zawarte w naukach teologicznych)”. Katolicka Nauka Społeczna, jako uporządkowany zbiór dokumentów przedstawiający oficjalne stanowisko Kościoła Katolickiego odnośnie konkretnych zagadnień, powstała umownie pod XVIII wieku. Była katolicką odpowiedzią na gwałtowne przemiany „doby oświecenia”, które przyczyniły się do laicyzacji życia społecznego. Okres oświecenia był gwałtownym przejściem ludzi od rozumnej duchowości ku libertyńskiemu antropocentryzmowi. Antropocentryzm, to kształtowanie obrazu świata „z perspektywy człowieka w centrum”. Jest podejściem alternatywnym dla teocentryzmu. Teocentryzm kształtuje obraz świata „z perspektywy Boga w centrum”. Obie koncepcje same z siebie są dobre. Jednakże uporczywe trzymanie się jednej z nich, może doprowadzić do marginalizacji spojrzenia „z perspektywy strony wokół której skupia się druga koncepcja”. Dlatego też osobiście preferuję zachowanie bilansu pomiędzy nakierowaniem uwagi na „Boga i ludzi”. Nie można bowiem „popadać w przyziemność”, ani „bujać z głową w chmurach”. Libertyńska „reinterpretacja antropocentryzmu” wysuwa ludzkość ponad Boga. Promuje więc bałwochwalczy kult człowieka jako „istoty najdoskonalszej”. Postawa taka charakteryzowała wszystkie „okresy rewolucyjne”, maskujące się rzekomym „zwrotem ku antyczności” (oświecenie, pozytywizm). Jednym słowem była ona postawą ludzi przyziemnych, którym obce były sprawy duchowe. W praktyce była wymierzona przeciw człowiekowi. Zabijała ona duchowość, a więc (obok rozumności) jedną z cech odróżniających ludzi od zwierząt. Oświecenie więc kształtowało człowieka zezwierzęconego, dzikiego i buntującego się przeciwko zdrowemu porządkowi społecznemu. Przeciwwagą dla tego światopoglądu jest przedstawienie „człowieka żyjącego na ziemi i stworzonego przez Boga”. To zdrowe podejście zawarte jest w Realizmie. To właśnie Realizm jest najlepszą formą przedstawiania świata. Respektuje zarówno Boga jako Stworzyciela i Pana Świata, i człowieka jako głównego jego lokatora, stworzonego „na obraz i podobieństwo Boga”, mającego „czynić sobie ziemię poddaną”. W okresie tego radykalnego zachwiania zdrowych proporcji rozpoczęli właśnie wzmożoną aktywność społeczno-polityczną papieże i przywódcy katolickiego świata, poprzez rozpowszechnianie treści zawartych w uporządkowanej przez nich Katolickiej Nauce Społecznej. Jednym z głównych owoców KNS był właśnie Realizm jako przeciwwaga dla rewolucyjnego buntu. Pierwszym poważnym dokumentem Katolickiej Nauki Społecznej jest konstytucja apostolska Papieża Klemensa XII In Eminenti, która dotyczyła potępienia masonerii. Uzupełnieniem jej, była podjęta w 1751 roku decyzja Papieża Benedykta XIV, dotycząca kary ekskomuniki dla jej członków. Znaczącymi dokumentami kształtującymi KNS są encykliki papieskie, podejmujące ważne tematy odnośnie katolickiego spojrzenia na pewne zagadnienia społeczne. Encyklik na przestrzeni wieków jest wiele, ale niektóre z nich jasno wskazują, co Kościół piętnuje, i jaka jest tego przyczyna. Wiele decyzji papieże podejmowali wbrew woli opinii międzynarodowej, zdecydowanie krytykując chore systemy polityczne i ekonomiczne. Katolicka Nauka Społeczna, zawarta w bullach, encyklikach czy innych dokumentach papieskich jest zbiorem zaleceń, jakimi powinni się kierować ludzie Kościoła. Wszystko, co wcześniej zostało w niej zawarte, nie powinno być zmieniane. Nikt bowiem nie ośmieli się zmieniać słów Ewangelii, aby „dostosować się do wymogów czasów”. Skoro Nauka Chrystusa jest stała bez względu na czasy, tak też i Nauka Kościoła, winna być stała wbrew czasom, które panują. Jeżeli Nauka Kościoła kiedyś potępiła konkretną rzecz wskazując tego przyczynę, to nikt potem nie powinien tego podważać. Takie obostrzenie powinno dotyczyć zarówno zwykłych wiernych, duchowieństwo, aż nawet samego Papieża. Głowa Kościoła także nie powinna podważać przemyślanych decyzji papieskich swoich poprzedników, z powodu nacisku opinii publicznej, bądź własnego zamiłowania. W historii zdarzało się, że silna nagonka publiczna, wymuszała na papieżach decyzje, sprzeczne wolą ich poprzedników. Przykładem tego jest brewe Klemensa XIV z 21 lipca 1773 roku, rozwiązującego zakony i domy Jezuitów. Brewe zostało podpisane przez Klemensa XIV, pod naciskami wielu europejskich mocarstw (i także judeomasonerii). Niektóre kraje, jak Rosja i Prusy nie uznały tego błędnego pisma, i zachowały domy zakonne Jezuitów. Rządy tych dwóch krajów ceniły ogromnie zasługi Jezuitów w dziedzinie nauki. Ostoja tzw. „Cywilizacji Łacińskiej” w dobie oświecenia znalazła swe schronienie tylko w Rosji i Prusach. Samo brewe Klemensa XIV było sprzeczne z wcześniejszą decyzją jego poprzednika Klemensa XIII. Papież Klemens XIII wydał 7 stycznia 1767 roku bullę potępiającą walkę z Zakonem Jezuickim. Walkę z tym Zakonem Klemens XIII porównał w swojej bulli do walki z samym Kościołem! Również decyzje tzw. „Soboru Watykańskiego II” były sprzeczne z panującą Nauką Kościoła. W takim świetle to nie „Lefebryści”, ale ideolodzy soborowi byli „buntownikami”. Ci pierwsi zostali wierni KNS, ci drudzy zaś, kierowali się zachcianką dostosowania się do wymogów czasów, w których żyli. Katolicka Nauka Społeczna mocno oceni rolę rodziny, narodu i państwa. Ma również jasno stwierdzone stanowisko odnośnie doktryn gospodarczych i politycznych. Gloryfikowanie liberalizmu (gospodarczego i społecznego), demokracji, komunizmu, socjalizmu (w każdej postaci) staje w konflikcie z wielowiekowym nauczaniem Kościoła. Istnieją również doktryny, wobec których KNS wypowiada się z optymizmem, wytykając pewne wady i niedociągnięcia. Przykładem może być tutaj „Faszyzm Włoski” Benito Mussoliniego, który był merytorycznie oceniany przez Piusa XI. Przykładowo Papież krytykował zachwyt Duce nad nazizmem. Jednakże ustrój panujący w Faszystowskich Włoszech był bardzo dobry. Inna sprawa ma się do nazizmu, będącego zupełnie inną doktryną niż faszyzm, mimo, że obie mają takie same korzenie. Zrównywanie jednego systemu z drugim niczym nie różni się od stwierdzenia, iż „liberalizm i etatyzm to jest w zasadzie to samo, bo i ten pierwszy i ten drugi jest odmianą kapitalizmu”, co jest nieprawdą. Często pod KNS podczepiają się wyznawcy doktryn potępionych przez ten dokument. Przykładem mogą być tutaj liberałowie, potępieni na równi z socjalistami w napisanej przez papieża Leona XIII encyklice Rerum Novarum. Encyklika Rerum Novarum (Rzeczy Nowe), została ogłoszona 15 maja 1891 roku, jako reakcja na zmiany gospodarcze zachodzące w świecie. Miała na celu wzruszenie katolickich sumień nad poprawą losu robotników. Dzięki niej Leon XIII zyskał przydomek „Papieża robotników”. Encyklika ta była merytoryczną krytyką kapitalizmu, głównie za brak respektowania praw pracowników, jak i komunizmu, szczególnie za zniesienie prawa do własności prywatnej. Nie głosiła przy tym potrzeby prywatyzacji wszystkich sektorów gospodarczych. Zwolennicy kapitalizmu, nadmiernie eksponują w tej encyklice potępienie socjalizmu. Często też, niektórzy pokrętnie zmieniają jej przesłanie, jako rzekomy „ukłon ku kapitalizmowi”. Jest to jednak zafałszowanie rzeczywistości. Osobiście namawiam wszystkich do lektury Rerum Novarum. Warto czytać tą encyklikę, aby nie paść ofiarą manipulacji ze strony tych, co zmieniają jej przesłanie, pod własne sympatie ideologiczne. Encyklika ta była poddana straszliwej nagonce. Zarzucano jej „brak przedstawienia alternatywy na to, czym mamy zastąpić obydwa systemy gospodarcze”. Głównymi „bombardierami” dzieła Leona XIII byli właśnie liberałowie. Powstała dzięki „Rerum Novarum” potrzeba powołania alternatywnej „trzeciej drogi wobec komunizmu i kapitalizmu”, wpłynęła na rozwój katolickiej myśli w ekonomii. Koncepcja „Trzeciej Drogi” wypłynęła z Katolickiej Nauki Społecznej, zawartej w Rerum Novarum. Powstały dzięki inicjatywie Rządu Włoch Benito Mussoliniego, na początku lat dwudziestych XX wieku Korporacjonizm, był pierwszą formą realizacji „Trzeciej Drogi”. System miał swoje pewne wady, które z czasem zostały skorygowane. Papież Pius XI ogłosił własną encyklikę Quadragesimo Anno 15 maja 1931 roku, w czterdziestą rocznicę pamiętnego dzieła Leona XIII. Encyklika ta głosiła odnowę ustroju społecznego i dostosowanie go do Nauczania Katolickiego. Głosiła solidaryzm społeczny, potępiała gospodarczy kapitalizm i komunizm, punktując ich wady i przedstawiając wobec nich alternatywy. Z tej nauki powstał „Korporacjonizm Chrześcijański”, przewrotnie nazywany przez liberałów „Faszystowskim”. Przykład negatywnego spojrzenia na liberalizm widzimy w cytacie z początku Quadragesimo Anno: „Obok tego jednak zjednoczenia umysłów w uznaniu dla encykliki Leona XIII nie brakło i pewnego zaniepokojenia. Skutkiem tego szlachetna i wzniosła, dla świata jednak nowa nauka Leona XIII, w niektórych kołach, nawet wśród katolików, wywołała podejrzenia, a nawet zgorszenie. Śmiało bowiem burzył w niej Papież bożyszcza liberalizmu, wniwecz obracał zastarzałe przesądy i odważnie wczuwał się w przyszłość, tak, że ludzie leniwi poczęli odwracać się od tej nowej filozofii społecznej, a bojaźliwi lękali się wstąpić na jej wyżyny. Byli wreszcie i tacy, którzy wprawdzie wyrażali podziw dla jej świetlanego ideału, uważali go jednak za obraz nierealny stosunków, doskonały jako przedmiot pożądania, ale nie nadający się do urzeczywistnienia”. W dobie rewolucji XIX-tego wieku ważnym posunięciem Kościoła było potępienie przez Piusa IX demokracji i republikanizmu w słynnym Syllabusie. Sam Syllabus był dodatkiem do ogłoszonej w 1864 roku, przez Papieża Piusa IX encykliki Quanta Cura. Całość stanowczo potępiała nie tylko demokrację, ale też wolność religijną, ideę wolności prasy i sumienia, socjalizm, komunizm, rozdział Kościoła od Państwa, tajne stowarzyszenia, towarzystwa biblijne, liberalne towarzystwa duchownych, racjonalizm, modernizm oraz fałszywy ekumenizm. Warto zauważyć, że prawie wszystkie potępione tu przez papieża bł. Piusa IX zagadnienia zostały wprowadzone jako „reformy” podczas „Soboru Watykańskiego II”. Wyraźnym stanowiskiem Kościoła, potępiającym modernizm była powołana przez Papieża (Polaka) św. Piusa X Przysięga Anty-modernistyczna. Pius X potępił również agnostycyzm. Potępienie komunizmu, jako ideologii, zostało zawarte w encyklice Piusa XI Divini Redemptoris z 1937 roku. Krytyka nazizmu akcentowała znacznie inne zagadnienia, niż chcieliby tego członkowie „ligi przeciw zniesławieniu” oraz przedstawiciele lobby filosemickiego. „Mit brenneder Sorge”, ogłoszona również w 1937 roku, krytykowała praktyki neopogańskie wielu liderów III Rzeszy, upartyjnienie Kościoła, dyskryminację katolików i duchownych nie związanych z NSDAP. Sam Nacjonalizm cieszył się poparciem Tradycyjnego Nauczania Katolickiego. Dowodem tego są słowa Papieża Piusa XI zawarte w dziele Caritate Christi Compulsi: „Prawy porządek chrześcijańskiego miłosierdzia nie zabrania prawowitej miłości Ojczyzny, ani nacjonalizmu; przeciwnie, kontroluje on go, uświęca i ożywia.”. Dopiero liberalne zapędy modernistów (w tym też postawa Jana Pawła II) wprowadziły do bram Kościoła złowrogi powiew krytyki wobec „miłości do Narodu”. Katolicka Nauka Społeczna jest zbiorem nauk papieskich, odnośnie polityki, gospodarki oraz społeczeństwa. Jest zbiorem postaw, nakazów oraz zakazów, jakich mają przestrzegać katolicy. Wiele na temat KNS dowiedziałem się od mojego brata, którego praca magisterska dotyczyła właśnie stosunku KNS do ideologii i nacjonalizmu. Katolicka Nauka Społeczna w swej Tradycji stoi po stronie, Autorytarnego bądź Monarchistycznego systemu rządów, oraz propaguje „gospodarkę opartą o stowarzyszenia zawodowe” (cechy lub korporacje). Tradycyjny Katolicyzm dostrzega pozytywną rolę Nacjonalizmu. Potępia wyraźnie demokrację, gdyż „władza pochodzi od Boga”, a nie „od ludu” (co jest chorym fundamentem demokracji). KNS potępia koncepcję „nieograniczonej wolności słowa i sumienia”, gdyż prowadzą one do zatarcia różnic między prawdą i kłamstwem, oraz prowadzi do zniweczenia wielu świętości. Potępia także liberalizm, modernizm, racjonalizm, agnostycyzm, ekumenizm, aborcję, eutanazję, zboczenia, wszelkie tajne towarzystwa, komunizm, kapitalizm, socjalizm oraz sprzeciwia się „politycznej poprawności”. Nie zostaje nam nic innego jak dostosować się do prawd, które są w niej zawarte. Każdy katolik winien znać treść wymienionych tutaj encyklik, bowiem są one podstawą oficjalnego nauczania Kościoła odnośnie najważniejszych zagadnień. Jeszcze jedno, ale to już poza tematem. Bulwersują mnie ludzie piętnujący konkretną grupę, przy jednoczesnym zachwalaniu niektórych ich wymysłów. Jeżeli ktoś podejmuje się krytyki libertynizmu i masonerii, to niech nie opiewa wniebogłosy „Konstytucji 3 Maja” jako „jedynej drogi do ocalenia Polskiej Niepodległości”. Po pierwsze, konstytucja wcale nas nie uratowała, a przez jej rewolucyjny charakter nawet nas pogrążyła. Po drugie, lepszym rozwiązaniem, było powołanie Silnego Państwa Polskiego jak u naszych osiemnastowiecznych sąsiadów z Prus, Austrii i Rosji. Po trzecie, nieskrytym faktem jest, że ojcami „Konstytucji 3 Maja” byli w dużej mierze antyklerykałowie, libertyni, oświeceniowcy i masoni.

Jednoczesna krytyka libertynizmu i masonerii, przy bezkrytycznym zachwycie nad ich reformami jest dla mnie kpiną! Albo krytykujemy libertynizm i masonerię, albo chwalimy „Konstytucję”. Kolejna sprawa dotyczy tych, co gloryfikują kapitalizm bądź komunizm, i piętnują jednocześnie „żydowskie machlojki”. Krytyka talmudycznego wichrzycielstwa to rzecz zacna, ale nie pochwalam zachwytu nad kapitalizmem lub komunizmem będących owego wichrzycielstwa owocami. Tym wszystkim, cytuję powiedzenie: „Jasne jest, że walka między kapitalizmem i komunizmem, daleka od odwiecznej szarpaniny rodzaju ludzkiego, jest faktycznie czymś tylko nieco większym od rodzinnej sprzeczki miedzy dwoma Żydami o boskie prawo wprowadzania ludzi w błąd, między holenderskim Żydem Ricardo i niemieckim Żydem Marksem.”. Tyle na koniec. Piotr Marek
http://piotr-marek.blogspot.com/2011/01/katolicka-nauka-spoeczna.html#links

25 stycznia 2011 Pomiędzy nami niewolnikami... Wiadomo, przynajmniej od czasów Fryderyka Bastiata, że socjalizm to ustrój niewolniczy., tak jak każde niewolnictwo- oparte na przymusie..  Państwo socjalistyczne, w którym  żyjemy, to państwo grabieży, gwałtu, biurokracji.. To Ona w socjalizmie gra pierwsze skrzypce, to Ona nami zarządza, to Ona decyduje na co przekazywane są nasze- odebrane  nam przemocą – pieniądze.. Już ponad 50% pieniędzy odebranych nam  demokratycznym Prawem Kaduka- przechodzi przez  lepkie ręce biurokracji. A ponieważ przechodzi przez Jej ręce, marnotrawstwo musi być proporcjonalne do  ilości wyciągniętych przez biurokrację po nie- rąk  To chyba jasne! I taki system niektórzy nazywają” dzikim kapitalizmem”(????) Jeśli już ktoś chciałby używać słowo” dziki”- to najprędzej jest to system dzikiego socjalizmu.. I do tego zbiurokratyzowanego  na śmierć.. Bo albo socjalizm- albo śmierć- jak mawiał klasyk. Nie mogę się już połapać w głupstwach wygadywanych   w sprawie Otwartych Funduszy Emerytalnych,  o których wczoraj opowiadał – jak zwykle barwnie i interesująco- pan Michał Boni, kiedyś agent Służby Bezpieczeństwa, a obecnie przy premierze Donaldzie Tusku. Już na pewno nie jako agent SB, bo SB już nie ma. Ale jest kilka innych służb... Z propagandowego doradztwa można zupełnie nieźle żyć, okazuje się, byleby wygadywać różne bajki, w różne strony.. Wszystkie bajki dotyczą korzyści wynikających z przymusu trzymania pieniędzy zarówno  w I, jak i w II filarze ubezpieczeniowym. Oświadczam! Żadnych korzyści z trzymania tam pieniędzy nie ma, i nie będzie, bo jakie mogą być korzyści z  powierzania pieniędzy anonimowej biurokracji? Korzyści- to owszem ma- ale biurokracja. Firmy żyjące z przymusu II filara pobierają rocznie około 7 miliardów złotych(!!!). Jeśli oczywiście dane te są prawdziwe, bo tyle różnych danych jest publikowanych, że trudno się połapać , co jest prawdą, a co zwykłą- ściemą. A może właśnie o to chodzi.. Nie wiem- tak przypuszczam. Bo skoro – jak twierdzi  pan Michał Boni, którego podanie o zwolnienie leży już na biurku premiera- twierdzi, że obecnie posunięcie rządu nie jest zagrożeniem reformy z 1999 roku, a tylko jej kontynuacją(????). To ja już niczego nie rozumiem.. W 1999 roku, ówczesna władza socjalistyczna, AWS-UW, wyprowadziła z państwowego ZUS-u 100 miliardów złotych, żeby utworzyć II filar i dać zarobić 14 firmom, które tym filarem  miały zarządzać.. Oczywiście zarobił też pan profesor Marek Góra, pomysłodawca tego nonsensu, i pani Lewicka, która otrzymała intratną posadę nad całością czuwająca.. Pobiera za to niezły grosz- tak sądzę, bo jednak ilość pieniędzy bywających w II filarze jest ogromna, mimo wielkich strat na co dzień. Jedni twierdzą, że w II filarze jest 209 miliardów złotych,  a inni- na przykład  redaktorzy” Naszej Polski”( Nr 3 z 18.01.2011)- że:” od czasu utworzenia, Otwarte Fundusze Emerytalne, które miały ratować państwową kasę, wygenerowały 161 mld zł długu, z odsetkami 206 mld i ten dług wciąż się kumuluje”(???). Trudno powiedzieć jaka jest prawda, bo dwóch prawd w tej samej sprawie być nie może.. W każdym razie - jak twierdzi nieoceniony Michał Boni - pieniądze będą nadal dziedziczone, nawet wtedy, gdy ich tam nie będzie wcale. Zresztą pustą kieszeń można przecież też dziedziczyć.. A co to komu szkodzi dziedziczyć pustą kieszeń? I mieć  do tego własne i osobiste konto, na którym nie ma pieniędzy, bo rzecz cała utopiona została w obligacjach, których może się okazać, nie będzie miał kto wykupić i przydadzą się jak przysłowiowy papier do d…y. Ale zaciekawiło mnie  w  wypowiedzi to, że pan Michał Boni, twierdzi,   że  przelewanie pieniędzy  z ZUS- do OFE w jedną stronę- to jest to samo co przelewanie  pieniędzy  z OFE do ZUS-u – w drugą stronę. I że jest to  kontynuacja reformy(??) To znaczy, jeśli przyjąć założenie, że reformatorzy żyją z reform- to na pewno tak.. Ciągle coś przelewają, oprócz lania wody, ale przelewają nie swoje, na nie swoje, pod przymusem ustawowym, a za to , że w ogóle  przelewają każą sobie płacić, bo przecież pobierają za to przelewanie  pustego w próżne- pieniądze.. Diabeł wie, ile tak naprawdę jest w drugim filarze pieniędzy, bo obligacji jest dość, a II filar zajmuje się głównie pożyczaniem pieniędzy  rządowi w formie obligacji, tak jakby sami zainteresowani, których są pieniądze, nie mogli wykupić sobie obligacji  zbożowych, pardon- rządowych.. Na godziwy procent, który potem sami sobie zapłacą.. Bo przecież odsetki od obligacji płacą sami podatnicy. Jest to naprawdę świetnie wymyślone, bardzo nowoczesne, tyle, że kosztowne i prowadzące do nikąd. A czy to jedną drogą donikąd podążamy od dwudziestu lat, lat tzw. przemian?. Czy to w jeden zaułek zostaliśmy zapędzeni pod przymusem przez socjal-demokratyczną władzę? Wmawiają nam, że przelewanie z  ZUS-u do OFE to jest reforma taka sama, jak przelewanie z OFE do ZUS-u.. Bo jak będzie przelewanie z I do III filara- to też będzie reforma! A przelewanie  z budżetu państwa 70 mld złotych do pierwszego filara- to jest reforma, czy też nie? Bo można też przelać te 70 mld bezpośrednio do II filara, a potem- po „społecznych  konsultacjach”. przelać je na powrót do ZUS-u? Ile osób się przy tej reformie wyżywi? Ile kieszeni zostanie napełnionych bezpowrotnie i bez nadziei na powrót tych pieniędzy do I  czy II filara? Już nie mówiąc o powrocie tych pieniędzy do ich prawowitych właścicieli. .Takiej opcji socjalistyczny  rząd nie przewiduje.. I nie dziwię mu się tak naprawdę. Bo jak rząd ma rządzić- to musi mieć czym. A największym problem nie  są problemy stwarzane przez rząd. Największym problemem jest sam rząd. Czy przesypywali Państwo kiedykolwiek piasek z ręki do ręki przebywając nad morzem podczas  pięknej pogody? Przy którym przesypywaniu pisaku z ręki do ręki tego piasku zabraknie? Przy czwartym, piątym czy szóstym? W każdym razie w pewnym momencie nie będzie czym przesypywać.. To samo z reformą ubezpieczeniową. Pieniędzy brakuje w systemie już dawno, rząd uruchomił zasilanie zewnętrzne, to znaczy drenuje nasze kieszenie od zewnątrz. Głośno płacimy podatek na  ZUS, utyskując i narzekając na jego wysokość, a po cichu, płacimy jeszcze raz poprzez podatki pośrednie  nakładane na nas na różne sposoby. I płacimy coraz więcej, tak jak odsetek od zaciągniętych długów, w naszym imieniu, ale bez naszej zgody. Zresztą po co rządowi zgoda niewolnika, który nic nie ma w tej sprawie do powiedzenia? Jako niewolnik- nie może. Pan za niego decyduje.. Należałoby skończyć z systemem niewolniczym, a to oznacza koniec z socjalizmem. .A wyobrażacie państwo sobie koniec socjalizmu? Co robiłoby te tysiące darmozjadów i oszustów  w  systemie kapitalistycznym na wolnym rynku? Na pewno mioteł do zamiatania by zabrakło- to na pewno. I dlatego bronią tego systemu jak lwy. Zabrakłoby tymczasowo, ale wolny rynek wypełniłby szybko lukę.. A my odzyskalibyśmy wolność.. Przyznam się państwu, że w tym oszukiwaniu nas na co dzień denerwuje mnie jeden szczegół, ale tak naprawdę fundament  całości.. Porównywanie” naszej reformy emerytalnej” do reformy chilijskiej, którą robił pan gen. Pinotchet, z bratem obecnego prezydenta Chile. W chilijskiej reformie nie ma przymusu trzymania pieniędzy… W naszych dwóch filarach taki przymus jest! A to zmienia wszystko! I  socjalne kłamczuchy  natrętnie porównują wolność do niewoli.. I jeszcze się obdarowują komplementami.. Z okazji 18- lecia istnienia komunistycznej Unii Pracy, prezydent Bronisław Komorowski wystosował do przewodniczącego partii, Waldemara Witkowskiego specjalny list gratulacyjny, w którym to liście pan prezydent mówi o zasługach ”ludzi polskiej lewicy  do tradycji, zwalczanego w okresie komunistycznego totalitaryzmu, nurtu socjalizmu niepodległościowego”(???). To odczytał pan profesor Tomasz Nałęcz, był członek Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, innemu członkowi PZPR, obecnie przewodniczącemu  Unii Pracy- towarzyszowi Waldemarowi Witkowskiemu. I takie komplementy  prawią sobie obaj towarzysze, twórcy totalitarnego państwa  komunistycznego, przynajmniej do roku 1990. Bo  obaj byli w partii do właśnie tego roku.. To kto tworzył to komunistyczne państwo totalitarne? Chyba tylko pan gen Kiszczak z panem Urbanem i gen Jaruzelskim? No bo kto jeszcze? Niech się przyzna - bo rzucę kamieniem. WJR

Kwaśniewski może usłyszeć zarzut zbrodni wojennych Nowojorska organizacja obrony praw człowieka Human Rights Watch (HRW) wytknęła Polsce szereg mankamentów w dziedzinie praw człowieka, przypominając m.in. sprawę domniemanych tajnych więzień CIA. Jak piszą autorzy raportu “Pewne doniesienia sugerują, że prokuratura rozważa wysunięcie zarzutów zbrodni wojennych” m.in. przeciw byłemu prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu W swoim tegorocznym raporcie organizacja opisuje sytuację w zakresie praw człowieka w ponad 90 krajach. W raporcie ponownie pojawiają się zarzuty wobec Polski o udostępnienie CIA pomieszczeń dla tajnych więzień w 2003 r. HRW stwierdza, że dokumenty lotnicze otrzymane przez dwie organizacje obrony praw człowieka w Polsce “potwierdzają, że w 2003 r. co najmniej sześć samolotów CIA z więźniami wylądowało w Polsce”. ”Prokuratura rozważa wysunięcie zarzutów zbrodni wojennych przeciw byłemu prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu i innym wysokim przedstawicielom rządu.”, czytamy w raporcie HRW. Przypomina, że trwa rozpoczęte w 2008 r. śledztwo w sprawie domniemanego udziału Polski w programie wywożenia terrorystów przez CIA do innych krajów. “Pewne doniesienia sugerują, że prokuratura rozważa wysunięcie zarzutów zbrodni wojennych przeciw byłemu prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu i innym wysokim przedstawicielom rządu” – piszą autorzy raportu, nie podając, o jakie doniesienia chodzi. Przypomina też, że “prowadzący sprawę prokurator powiedział, iż zbada m.in. kwestię domniemanego zatrzymania i torturowania Saudyjczyka w więzieniu CIA w Polsce”.

(wp.pl/AJa)

Noblista czy zdrajca Wszyscy znają chyba osobę Czesława Miłosza. Noblista, twórca, dla wielu autorytet, wzór. Ale czy wiecie o nim wszystko? Chyba nie, więc postaram się naświetlić jego „prawdziwe oblicze” i obnażyć pośmiertny mit „pojednanego z Bogiem” Polaka. Przede wszystkim Miłosz nie był Polakiem a Litwinem co sam otwarcie i dumnie głosił gdzie się dało (np. w radiu francuskim). Jednocześnie gardził Polską i Polakami. O języku polskim którego używał regularnie pisał jako o „mowie nierozumnych i nienawidzących” a także „ mowie pomieszanych, chorych na własną nienawiść”. Zarzucał językowi polskiemu m.in. „syczenie, ciamkanie, bełkotanie, bezkształtność i ubóstwo literackich form”. O Polsce Czesiu pisał tak : „Jest to dla mnie irytujący obszar między Niemcami a Rosją”, „Dla Polski nie ma miejsca na Ziemi”, „Polska to Ciemnogród”, „Polska to odbytnica świata”. Pytał też w wierszu „Natura”: „Na jak długo starczy mi nonsensu Polski?” I po namyśle „oświecony” myślą komunizmu (który ubóstwiał) pisał „Gdyby mi dano sposób wysadziłbym ten kraj w powietrze”. Nasz noblista „w dupie” maił „Polaków myślących politycznie”. Jak zauważył od młodości wypełniała go „obsesyjna nienawiść do Polaków. „Polak musi być świnią ponieważ się Polakiem urodził” – pisał w „prywatnych obowiązkach”. Patriotyzm wg Miłoszka to „moczopędny środek narodowy”. W 1992 roku rzekł „Nie macie pojęcia jaką fascynującą przygodą intelektualną był komunizm”. Gardził antyhitlerowcami i ARMIĄ KRAJOWĄ. Polskie zrywy narodowowyzwoleńcze zwał „plugawym nonsensem” i „powiązanym systemem narodowej paranoi”. „Jestem bardzo mało polski w sensie jaki temu słowu zwykło się nadawać. Standardy obowiązujące wśród szlachetnych Polaków są mi najzupełniej obce. Mój umysł jest żydowski” – mawiał i pisał w swych „dziełach”. TO WŁAŚNIE ON ROZPOWSZECHNIAŁ KŁAMSTWA DOTYCZĄCE RZEKOMEJ NIENAWIŚCI ARMII KRAJOWEJ W STOSUNKU DO ŻYDÓW I BIERNEGO PATRZENIA NA MORDY NA ŻYDACH DOKONYWANE PRZEZ NIEMCÓW. NIE WSPOMNIAŁ ANI SŁOWEM, ŻE TO GŁOWNIE ARMIA KRAJOWA I CAŁA WARSZAWA NIOSŁA POMOC GETTU. Czesiek nazwał naszą religię „narodową ułudą” i „glebą dla snów paranoicznych”. Matkę Najświętszą nazywał „pogańską boginią”, śluby Jasnogórskie „ faszyzacją Polski” służącym „kropionemu święconą wodą gałgaństwu”. O krzyżach w „Tygodniku Powszechnym” pisał: „Krucyfiks chwytasz bo tak ci bezpieczniej Drewno masz w ręku a w tym drewnie próchno Pacierze mruczysz, ale strachem cuchną” Jak pisał w „Ziemi Ulro” - „Z polskim katolicyzmem nie chcę mieć nic wspólnego” oraz „Przyrzekłem sobie że nie zawrę nigdy przymierza z polskim katolicyzmem, czyli że nie poddam się małpom” („Rodzinna Europa”). No cóż wiadomo, że „Jak trwoga to do Boga”. Nie powinno więc dziwić że przed śmiercią wysłał do papieża Jana Pawła II (którego zwał „małpą” i „świnią”) list prosząc o błogosławieństwo. I nasz miłosierny pasterz dusz udzielił go szui zamiast zostawić na pastwę losu. Kogoś może oburzyć moja postawa, ale może mniej oburzy was, gdy dowiecie się, że tuż po błogosławieństwie Czesław pisał w „Piesku przydrożnym”. „Kiedy byłem jak to się mówi pojednany z Bogiem i światem czułem się fałszywie jakbym udawał kogoś kim nie jestem”. I teraz fakt, który woła o pomstę do nieba. Otóż nasz „patriota” pochowany został w kościele Paulinów na Skałce … w Krypcie zasłużonych. „BOŻE WIDZISZ I NIE GRZMISZ?„ chciałoby się zawołać. Niestety to jest sprawiedliwość i uczciwość wg „Salonu".

micho18's blog

Pozorny wybór Kiedyś wspominałem o tym, że stylizowanie zbrodni popełnianych przez sowieckie specsłużby na „nieszczęśliwe wypadki” lub „prawdopodobne zbiegi okoliczności” należy do podstawowego repertuaru działań o charakterze dywersyjnym, działań wymierzonych we „wrogów Kremla”. Jest jeszcze jednak inny sposób kamuflowania zabójstwa (stosowany nie tylko przez czekistów) - pozorowanie samobójstwa. Aranżuje się miejsce zbrodni w taki sposób, że np. zastrzelonej z bliska osobie wkłada się do ręki pistolet lub też w zasięgu ręki ofiary pozostawia się broń z odciskami palców tejże osoby. Jeśli aranżacja jest skuteczna, policja może umorzyć śledztwo i nie szukać prawdziwego sprawcy śmierci. Wydaje się, że Ruscy, konstruując (i łatając sypiącą się wciąż) narrację dotyczącą tragedii smoleńskiej, zastosowali obie z tych metod naraz. Z jednej strony to, co wydarzyło się 10 Kwietnia miało być „nieszczęśliwym” (mgła, słaba widoczność, niefortunne ukształtowanie terenu) albo wprost „głupim wypadkiem” (kozakowanie „debeściaków” ignorujących dobre rady „kontrolerów lotu”). Z drugiej zaś, zawarte w „raporcie komisji Burdenki 2”, „sowiecko-psychiatryczne analizy” i „rekonstrukcje osobowości” pierwszego pilota, jednoznaczny przekaz o nieodpowiedzialnym i nietrzeźwym generale Błasiku oraz opowieści o innych prezydenckich epizodach z „naciskami na załogi” - miały „dopełnić obrazu” katastrofy, czyli dowieść, że tak właściwie to śmierć przyszła „na własne życzenie” ofiar i dokonała się ich własnymi rękami. Nawiasem mówiąc, ta wersja z „samobójstwem” wynikającym z niesamowitego pośpiechu śp. Prezydenta L. Kaczyńskiego, by nie było spóźnienia na uroczystości, (ochoczo eksplorowana przez polskojęzyczne mainstreamowe media) była o tyle nonsensowna, że Prezydent, gdzie jak gdzie i kiedy jak kiedy, ale do Katynia 10 Kwietnia nie musiał się wcale spieszyć. I tak by na niego (i na całą delegację z tyloma znakomitościami polskiego życia publicznego) w Lasku Katyńskim z uroczystościami zaczekano. W Katyniu byli bowiem ludzie, którzy Prezydenta szanowali i za niezwykły zaszczyt poczytywali sobie możliwość uczestniczenia w okrągłych rocznicowych obchodach. Ci, którzy pogardzali Kaczyńskim, pojawili się przecież w Lasku Katyńskim tłumnie wraz z gabinetem ciemniaków 7 kwietnia, czapkując carowi Putinowi i cmokając nad „pojednaniem warszawsko-moskiewskim”. Ruscy, przygotowując zamach, doskonale wiedzieli, że nawet aranżując wszystko na wypadek/(nieumyślne) samobójstwo, pojawią się w mediach „wersje zamachowe”. Neutralizację tych ostatnich miała zapewnić odpowiednia, zmasowana kampania dezinformacyjna i propagandowa, wyśmiewająca albo same „teorie spiskowe”, albo ludzi, którzy je głoszą. Najważniejsze jednak dla czekistów było to, by wybór między „wersją wypadkową” a „zamachową” był jedyny, jaki pojawi się w przekazie medialnym. Oficjalnie katastrofa (rozumiana tu jako „lotniczy wypadek”) miała być spowodowana „wielorakimi przyczynami” (w ostatniej fazie „badań” doszły - dzięki stenogramom opublikowanym przez komisję Millera - w ramach „materiału uzupełniającego”: szaleństwa prostaków w „wieży kontroli lotów”), natomiast „nieoficjalnie”, tj. w wersjach głoszonych przez paranoików smoleńskich, miała być wynikiem zamachu z użyciem (najprawdopodobniej niekonwencjonalnych) środków wybuchowych. Najważniejsze dla Kremla było jednak to, by fakt zajścia samej katastrofy na Siewiernym pozostał niekwestionowany. Dopiero bowiem przy podważeniu tego właśnie faktu i uznaniu wydarzeń z Siewiernego za maskirowkę, (osłaniająca zbrodnię smoleńską) kampania czekistów okazywała się kompletnie bezużyteczna. Jeśliby bowiem jacyś szaleńcy uznali, że katastrofa na Siewiernym to właśnie (przeprowadzona na niespotykaną dotąd w świecie skalę) maskirowka, to konsekwentnie wychodziłoby im, że wszystkie przeprowadzone w związku z tą katastrofą badania, ekspertyzy itd. to jedna wielka maskarada albo teatr absurdu w iście Beckettowskim stylu. Zestaw kompletnie bezsensownych czynności wykonanych po to, by uwiarygodnić miejsce zdarzenia, zdarzenia, do którego w tamtym właśnie miejscu NIE doszło. Podążając tą myślą – jeśli polscy specjaliści, którzy pojawili się 10 Kwietnia wieczorem na Siewiernym, choć prace zaczęli dopiero następnego ranka, nie sprawdzili (a można podejrzewać, że nie zrobili tego; por. barwne relacje E. Klicha), czy mają do czynienia z autentycznymi szczątkami polskiego tupolewa i uznali ruskie sceniczne rekwizyty za obiekty realne, to dali się wciągnąć w spektakl, o którego istnieniu być może nawet nie mieli pojęcia. Twarde trzymanie się przez „stronę rosyjską” wersji z Siewiernym jako „miejscem katastrofy” miało wyeliminować jakikolwiek cień podejrzenia, co do skonstruowanej inscenizacji, ale też zapobiec powstawaniu zupełnie alternatywnej wersji wydarzeń, w myśl której np. 1) na wysokości 100 m polski tupolew, tak jak oznajmia pierwszy pilot, odchodzi (i zarazem wymyka się z pułapki) i ląduje gdzieś awaryjnie, a nie spada gwałtownie na „masyw leśny” oraz 2) czekistowska zbrodnia została dokonana gdzie indziej. Takiego bowiem (alternatywnego) przebiegu wypadków nie dałoby się medialnie „wyjaśnić” ciemnemu ludowi, obśmiać w „kabaretach”, zakryć świętym oburzeniem na lekkomyślną załogę i „naciskających na nią zwierzchników”, i przesłonić deklaracjami Brylskiej, Olbrychskiego, Wajdy, Życińskiego i wielu innych zdeklarowanych po tragedii smoleńskiej, przyjaciół Moskwy. Nie byłoby wtedy bowiem mowy o żadnym lotniczym wypadku, lecz o terrorystycznym ataku na samolot z prezydencką delegacją z Polski – ataku, o którym, jak stwierdził kiedyś min. A. Macierewicz (ogólną) informację miały polskie służby na dzień przed wylotem tejże delegacji (http://mypis.pl/aktualnosci/687-zespol-parlamentarny-do-spraw-zbadania-katastrofy-tu-154-ujawnia-nieznane-dotad-fakty). Tu w wykręcaniu kota ogonem i szukaniu jasnych stron tragicznej sytuacji nie pomógłby ani Wroński, ani Żakowski, ani żaden inny mędrzec z Ministerstwa Prawdy. Należało więc bezwzględnie utrzymywać wersję z katastrofą, nawet kosztem jej niespójności i narastających podejrzeń związanych z 1) zeznaniami świadków, którzy nie widzieli ciał, 2) zdumiewającą, iście apokaliptyczną skalą zniszczeń (proszę zobaczyć, co zostało z samolotu w Lockerbie, którego szczątki spadły z nieporównanie większej wysokości (http://www.youtube.com/watch?v=limPg52ugnw&feature=related; przy okazji warto się zapoznać z tym, jak wygląda praca profesjonalistów badających katastrofy lotnicze), 3) brakiem twardych dowodów zajścia „wypadku”. Co do 3) to schemat rozmieszczenia szczątków („raport komisji Burdenki 2”; wersja polska, s. 96) jest taki, jakby samolot rozpadł się po drodze podczas twardego przyziemiania, natomiast skala zniszczeń jest taka, jakby go wysadził potężny ładunek wybuchowy. Sam ten, sugerujący inscenizację, schemat najpewniej został nałożony na zdjęcie satelitarne z 12 Kwietnia 2010 r. (przez ten czas bowiem Ruscy „sprzątali” na miejscu zdarzenia, wycinali drzewa „pod sprawny transport” itd.), a więc nie jest autentycznym zdjęciem wykonanym po katastrofie, które to zdjęcie w takim dokumencie po badaniach tak poważnego zdarzenia lotniczego, powinno było się bezwzględnie pojawić. Nie ma też, jak to już wiele razy podkreślałem, zdjęcia Siewiernego z helikoptera (z 10 Kwietnia oczywiście). Wiśniewski, jak pamiętamy, tak opowiada o tym, co to się działo, gdy jeszcze był w hotelu: „Patrzę w mgle, idzie samolot bardzo nisko, lewym skrzydłem prawie że w dół, normalnie słychać taki huk, bo miałem otwarte okno (…) jakby coś było niszczone, tak tratowane, za chwilę było wiesz, huk, dwa (…) błyski ognia, mówię: wywalił się samolot...” (http://www.youtube.com/watch?v=yifz6Se52kE).

Zastanawiam się jednak jak on to wszystko widział, skoro – jak pokazano nam na legendarnej prezentacji komisji Millera – potężna machina typu Ił-76, zbliżająca się do Siewiernego o 7.25, na stopklatce to zaledwie plama, nieco ciemniejsza od innych zamglonych plam ((http://www.youtube.com/watch?v=9iwEOMbNivs&feature=player_embedded#!) od 11'52'' materiału)?

  Czy Wiśniewski naprawdę coś wtedy widział, skoro kamera z odległości 400 m zarejestrowała tyle co nic - czy raczej oczyma wyobraźni zobaczył (już po fakcie, po powrocie z pobojowiska, w trakcie wywiadu) to, co wtedy w hotelu zaledwie... słyszał? Może tę jego wizję ukształtowały opowieści ruskich funkcjonariuszy, którzy – jak widzieliśmy na różnych migawkach (np. gdy ci opowiadają Tuskowi (http://www.youtube.com/watch?v=rvkvfX5KpOg&feature=related), gdy relacjonują Putinowi (http://www.youtube.com/watch?v=KG2-ChZv91E&feature=related), gdy na pobojowisku sami sobie „wizualizują” itd.) - pokazywali, machając grabiami, co to się z polskim samolotem stało, czyli, że leciał, walnął w brzozę, a potem się obrócił „na plecy”. W „raporcie komisji Burdenki 2” poświęcono sporo miejsca „podobnym zdarzeniom” (z „naciskami na załogi”), które miały tworzyć pewien fatalny ciąg zakończony smoleńską tragedią. „Epizod gruziński” z 2008 r., który wprawdzie polegał na tym, że ówczesna załoga NIE zgodziła się na lądowanie w jakimś miejscu, potraktowano zgodnie z ruską logiką jako „potwierdzenie” tego, że załoga może ulegać naciskom. Nie wyliczono w bumadze MAK-u ponadto różnych awarii rządowego tupolewa, jak choćby tej styczniowej (2010) na Haiti (http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/196715,Awaria-rzadowego-Tupolewa-ratownicy-utkneli-na-Haiti)

ani dziwnych awarii przytrafiających się akurat wtedy, gdy leciał gdzieś polski Prezydent (http://www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-prezydent-dotarl-do-japonii-kompletna-klapa-tupolewa,nId,163919) (http://wiadomosci.wp.pl/gid,10629361,title,Tu-154-uziemiony-w-Ulan-Bator,galeria.html?ticaid=1ba9b), które to awarie budziły niezwykłą radość przeróżnych cepów w naszym kraju. W ruskiej bumadze nie wspomina się też o ostrzale skierowanym na kolumnę z prezydenckim samochodem (http://www.polskatimes.pl/fakty/gruzja/62592,prezydent-lech-kaczynski-w-gruzji-strzelali-rosjanie,id,t.html?cookie=1).

Ten ostrzał także wielu cepów w Polsce ubawił do łez. Przyjęcie, że na Siewiernym był złom (dostarczony tam zapewne przez Iła, by inscenizować lotniczy wypadek), pozwala zrozumieć nie tylko „skalę zniszczeń” niewspółmierną do tego, co się nad Siewiernym miało z polskim samolotem zdarzyć – ale też 1) zachowania służb zaraz po ogłoszeniu, że „doszło do katastrofy z winy pilotów” oraz 2) całe to wielkie i pospieszne sprzątanie pobojowiska, z niszczeniem wraku włącznie. Wprawdzie o winie pilotów i o przebiegu zdarzeń Ruscy zawyrokowali zanim cokolwiek zostało na Siewiernym zbadane, a więc w przeciągu pierwszych kilkunastu minut, ale, jak wiemy, władzom w Polsce wcale to nie przeszkodziło w uznaniu tej wersji za wiarygodną i zweryfikowaną. Należy jednak mieć świadomość, że jeśli to, co pokazane było na Siewiernym, to nie są szczątki polskiego tupolewa, lecz właśnie jakiś imitujący te szczątki złom, to – tu uwaga – rekonstruowanie tego, co się wydarzyło na Siewiernym (rekonstruowanie nawet dokonywane przez niezależnych badaczy i ekspertów!) wiedzie zupełnie donikąd. Sądzę więc, że w obliczu tych wszystkich ruskich matactw, oszustw, dezinformacji, uników, braków dokumentów, bajzlu itd. (o upokorzeniach Polski i lżeniu ofiar przez ludzi Putina i Tuska nie wspomnę) – fundamentalną obecnie kwestią jest ustalenie autentyczności wraku i autentyczności miejsca zdarzenia. Jeśliby się okazało, że ani wrak nie jest autentyczny, ani miejsce – całe badanie przyczyn tragedii smoleńskiej należy rozpocząć zupełnie od nowa, a ruskie bumagi wywalić do śmieci.

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2010/07/tri-babuszki-w-samarie-sek-024.html

http://freeyourmind.salon24.pl/271974,bumaga

http://freeyourmind.salon24.pl/270314,z-punktu-widzenia-zamachowca

http://freeyourmind.salon24.pl/269333,oko-zaby

http://freeyourmind.salon24.pl/270989,gdzie-i-kiedy-doszlo-do-tragedii FYM

Startujemy - Byłem przy prezesie Kaczyńskim, kiedy szedł do ciała brata. Trzymałem go pod rękę. Ostatnich kilkanaście kroków zrobił sam - z Jerzym Bahrem, byłym ambasadorem RP w Federacji Rosyjskiej, rozmawia Teresa Torańska - Powiem pani wprost: nie da się wytłumaczyć, szczególnie w Rosji, jaki był sens, by jeden za drugim jeździł w to samo miejsce.
Andrzej Przewoźnik mówił: aby tylko przeżyć ten Katyń. - Był w Katyniu 7 kwietnia w środę. Za trzy dni miał tu przylecieć znowu. Był bardzo zmęczony, rozmawiałem z nim. Pokażę pani swój kalendarz.
Datę 10 kwietnia zakreślił pan flamastrem na czerwono. - Zrobiłem to potem. Rano dostałem e-mail od Mariusza Kazany, szefa protokołu dyplomatycznego w MSZ. Z jednym słowem: startujemy. Byłem w bardzo dobrym nastroju. I powiem nieskromnie - dumny. Spotkaniem Tuska z Putinem w Katyniu zrobiliśmy kolejny krok we właściwym kierunku i wreszcie mogłem odejść.

Chciał pan? - W Moskwie przeżyłem nowotwór, wylew i poważną operację, jak na jedną placówkę - starczy. Postanowiłem przejść na emeryturę. Proszono jednak, bym został. Po wizycie Putina 1 września na Westerplatte wiadomo było, że dojdzie do następnego spotkania. Zależało nam, żeby odbyła się w Katyniu. Trzeba było nad tym popracować. Powiedziałem: dobrze. Największym sukcesem wyjeżdżającego ambasadora jest sytuacja, kiedy stosunki między krajami są lepsze, niż były, gdy przyjeżdżał. Z radością mogłem powiedzieć, że tak się stało. Pojechaliśmy z kierowcą na lotnisko Siewiernyj. Mój kierowca nazywa się Kwaśniewski, zaś moja sekretarka to Czartoryska. Żartowałem, że w ambasadzie trzymam się na dwóch skrzydłach. (Uśmiech) Lotnisko znajduje się na obrzeżach Smoleńska. Niecałe 20 kilometrów od Katynia i kilka zaledwie kilometrów od hotelu Centralny, obecnie Smoleńsk, gdzie zawsze się zatrzymujemy. Obyczaj dyplomatyczny nakazuje, by być na miejscu co najmniej pół godziny przed przylotem samolotu. My z kierowcą przyjechaliśmy około 40 minut wcześniej. O zamiarach prezydenta dowiedziałem się oficjalnie na początku marca. Jego kancelaria przysłała mi pismo, że prezydent chce wziąć udział w uroczystościach katyńskich. Daty przyjazdu nie określono. Ale wcześniejsza wypowiedź pana prezydenta: "Mam nadzieję, że wizę dostanę", zapowiadała kolejne rozgrywki: między dwoma krajami i naszą między polską. Słuchałem tego z niesmakiem. Dla mnie dwie uroczystości katyńskie najwyższych reprezentantów państwa w tak krótkim czasie były obrazą Rzeczypospolitej. Pokazywały naszą niezdolność do pochylenia się nad wspólną mogiłą - razem. Jako obywatel nie chciałem się z tym pogodzić. Jako urzędnik musiałem. Na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku są dwie bramy. Wjechaliśmy główną. Po prawej stronie, ze 200 metrów od płyty lotniska, znajdowało się miejsce do postawienia samochodu. Wysiadłem. Na lotnisku byli już pracownicy naszej ambasady oraz gubernator i kilku wyższych urzędników smoleńskiej obłasti. Razem ze 30-40 osób.
Coś zmieniło się od 7 kwietnia? - Nie zauważyłem. Ale nie wyobrażam sobie, by na przylot Putina nie zostało ono dobrze przygotowane. Może je dozbrojono. Może coś dodano, uzupełniono lub wymieniono, co gwarantowało całkowite bezpieczeństwo startu i lądowania. W Rosji tam, gdzie ma być premier czy prezydent, zawsze musi być bezpiecznie. Co naturalnie także oznacza, iż w innych sytuacjach może być różnie. Lotnisko Siewiernyj jest - szukam elegantszego słowa, ale nie znajduję - zapyziałe. I o tym, jakie jest, wszyscy wiedzieli od dawna. Pokażę pani, w kalendarzu mam zapisane - 10 marca o godzinie 15 dyr. Nieczajew, z rosyjskiego MSZ. Byłem u niego z panem Cyganowskim, szefem protokołu naszej ambasady. Nieczajew gwałtownie zniechęcał nas do korzystania z lotniska w Smoleńsku. Mówił, że jest zamknięte od kilku miesięcy i że został rozformowany pułk, który się nim opiekował. Sugerował, byśmy wybrali inne. Z takiej rozmowy pisze się zazwyczaj depeszę z nagłówkiem "zastrzeżone" lub "poufne". Uznałem jednak, że Nieczajew podniósł sprawę, o której powinno wiedzieć szersze grono osób. Posłałem do Warszawy obszerny claris na półtorej strony.

Do kogo? - Odbiorcą pism ambasadora jest zawsze MSZ. Kancelaria Prezydenta dostała je zapewne "do wiadomości". Podeszła do mnie pani wicegubernator Smoleńska. To postawna przystojna blondynka po czterdziestce. Powitała mnie słowami: mamy dobrą pogodę. Pomyślałem, że nie za bardzo. Dobrą - zgodziłem się z nią przez grzeczność. Po wymianie uprzejmości rozbiliśmy się na dwie osobne grupy. Polacy stali z Polakami, Rosjanie z Rosjanami. Zwykle tak bywa. Po 15, może 20 minutach czekania pojawiła się mgła. Tumany chmur szły od lewej strony do prawej. Było ich coraz więcej, narastały w błyskawicznym tempie. Przyjechał Titow, wiceminister spraw zagranicznych Rosji, przywitałem się z nim, wróciłem do swojej minigrupy. Obecność Władimira Titowa udało się nam załatwić prawie w ostatniej chwili. W kalendarzu mam: 26 marca wyjazd do ministra z kancelarii premiera Rosji Uszakowa. Chcieliśmy wrzucić mu obie wizyty w Katyniu - premiera Tuska i prezydenta Kaczyńskiego - w jednym pakiecie i razem je omawiać. Nie zgodził się. Powiedział, że oni są od premiera Putina i zajmują się tylko spotkaniem premierów. Nie było wiadomo, do kogo uderzyć. Głowa państwa przyjeżdżająca do danego kraju musi mieć zagwarantowaną obecność kogoś z odpowiedniego szczebla administracji państwowej. Takiego zabezpieczenia nie mieliśmy. Ale grzeczność dyplomatyczna wobec głowy innego państwa jednak zwyciężyła i nieoficjalnie zapewniono mnie w którymś momencie, że tak samo jak przy wizycie Tuska będzie obecny Titow. Dając w ten sposób do zrozumienia, że rosyjskie MSZ obie wizyty, premiera 7 kwietnia i prezydenta 10 kwietnia, potraktuje protokolarnie jednakowo. Wie pani, na czym polegał problem?
Że nikt prezydenta Kaczyńskiego do Rosji nie zaprosił, prawda? - Że nie można było znaleźć formalnego klucza na charakter wizyty prezydenta.

W 2007 roku znaleźliście. - Pamiętam.
Co pan pamięta? - A co pani wie?
Że prezydent Kaczyński nagle postanowił odwiedzić cmentarz w Katyniu. Podał datę 17 września, bo na 7 września PiS wyznaczył samorozwiązanie Sejmu, co skutkowało ogłoszeniem kolejnych wyborów. 30 sierpnia więc Kancelaria Prezydenta poprosiła pana o pomoc w przygotowaniu wizyty i poinformowała, że dzień wcześniej zaprosiła do Katynia prezydenta Rosji, wtedy Władimira Putina. - Jak zaprosiła, niech mi pani przypomni.
Maciej Łopiński, szef Gabinetu Prezydenta, 29 sierpnia przekazał to zaproszenie ambasadorowi Rosji w Polsce Władimirowi Grininowi. - No, no. I co było dalej?

Putin nie przyjechał. (Uśmiech)
A pani prezydentowa przyleciała bez wizy. (Uśmiech)

To co wymyśliliście?- Pielgrzymkę. Że prezydent Kaczyński przyjedzie do Rosji z pielgrzymką. A pielgrzymka - choć takie pojęcie w stosunkach dyplomatycznych nie funkcjonuje - odbywać się może o każdej porze roku i mogą w niej uczestniczyć bardzo różni ludzie. Wizyty prezydenta Kaczyńskiego 17 września 2007 i 10 kwietnia 2010 były więc nieoficjalne. I zorganizowane z pominięciem stosowanych w takich przypadkach norm protokolarnych. Stałem więc na lotnisku Siewiernyj i jak zwykle przyglądałem się ludziom. Jestem socjologiem i interesują mnie ich zachowania. Minęła zaplanowana godzina przylotu. Zawsze trzeba się liczyć z jakimś opóźnieniem, ale ono się wydłużało. Zacząłem się denerwować. Każda minuta się liczy, bo zapisana jest w protokole. Mgły zrobiło się okropnie dużo. Była straszna. Staliśmy coraz bardziej zdezorientowani. Nagle zauważyłem, że grupa rosyjska się rozchybotała. Jest takie powiedzenie "przysiąść z wrażenia". Oni przysiedli w skali masowej, jakby coś ciężkiego na nich spadło. Jednocześnie zobaczyłem wyskakujący od lewej strony samochód straży pożarnej. Wcześniej go nie widziałem, widocznie był schowany na zapleczu. Minął nas z dużą prędkością i gnał w poprzek lotniska. W ułamku sekundy skojarzyłem te dwa fakty i: Coś się stało! - krzyknąłem do swego kierowcy. Żaden pojazd nie będzie przecież jechał przez lotnisko, jeśli za chwilę ma na nim lądować samolot. Wskoczyliśmy do samochodu. I za nim! Pan Kwaśniewski jest wspaniałym kierowcą. Jeździ jak rajdowiec.
Pracuje w Biurze Ochrony Rządu. - W późniejszych dyskusjach, czy BOR-owcy byli, czy nie byli na lotnisku, on jest flagowym dowodem na to, że byli.
Dwóch.- Drugim był pan Artur Geisel. Stał dalej, przy samochodach, nie z nami. Przez mgłę widziałem przed sobą tył samochodu strażackiego, a po bokach pobojowisko w typowo sowieckim stylu - ruiny garaży, rozwalające się magazyny i wraki zardzewiałych samolotów. Samochód strażaków zatrzymał się, wycofał i zawrócił w prawo. Widocznie dostali od kogoś sygnał, że źle jadą. Po kilkuset metrach znowu stanęli. Wysiedliśmy. Znajdowaliśmy się poza lotniskiem. Obok był rów, przed nami łąka. Zobaczyłem wicegubernatora, stał za rowem. Krzyczał do nas, że to tutaj i że jest grząsko. Ale człowiek - jak pani wie - w takich momentach nie myśli o ostrożności. Naturalnym odruchem jest biec dalej, żeby komuś pomóc, kogoś ratować. Bo samolot przecież jak w filmach akcji wrył się prawdopodobnie w ziemię albo wbił w jakąś ścianę. I my uwięzionym w nim ludziom jesteśmy potrzebni. Zaczęliśmy biec. Pod butami czuło się miękki grunt, ale można się było po nim poruszać. Po 100, może 150 metrach zobaczyliśmy cztery sterty złomu. Parowały dymem. Dym unosił się nad polami i szedł w górę. Jak podczas zbierania ziemniaków. Na polu, jesienią. Pytają mnie często, co zrobiło największe wrażenie. To! Latałem tym samolotem, każdy lot był przygodą. Sam ze dwa razy byłem w sytuacji, że człowiek Bogu dziękował, iż znalazł się wreszcie na ziemi. Miałem go w oczach, wielokrotnie uczestniczyłem w jego witaniu i żegnaniu. Ogromne cielsko z wysokimi schodami. A te fragmenty, które zobaczyłem, po półtora metra wysokości odbierały mi nadzieję, że komuś mogę pomóc. Czułem się jak w Bukareszcie po wielkim trzęsieniu ziemi 4 marca 1977 roku. Wyszliśmy z ambasady na główną ulicę Bulevardul Magheru. Z budynków, które wczoraj miały po osiem czy dziesięć pięter, zostały zwały gruzów karykaturalnie pomniejszone. I nie było żadnych szczelin, przez które można byłoby wejść i kogoś wywlec ze środka. Myślałem wtedy tylko o tym, że z setek ludzi, które tam mieszkały, nikt nie miał prawa przeżyć. Mój kierowca zaczął kląć. Potwornie! Choć jest człowiekiem niezwykle opanowanym i zawsze niebywale przytomnym. Że to wszystko od początku nie miało sensu i tym musiało się skończyć. No, wie pani. On też widział, że cała ta wizyta odbywa się na styku z rzeczywistością. Mam w swoim kalendarzu zapisaną taką sekwencję: 6 kwietnia - wyjazd do Smoleńska o 14.30. 7 kwietnia - Katyń, spotkanie premierów RP i FR, powrót do Moskwy. 8 kwietnia - konferencja naukowa o II wojnie światowej. Był na niej także mój przyjaciel Adam Daniel Rotfeld.
Dlatego żyje. - 9 kwietnia, czyli w piątek, o godz. 12 wręczałem nagrody dla rosyjskiego Memoriału, m.in. dla Gurianowa. Ufundował je pan Kochanowski, ale nie mógł przyjechać do Moskwy.
Bo gdyby...?- Tak. Po tej uroczystości znowu pojechałem samochodem do Smoleńska. A wieczorem mieliśmy odprawę z pracownikami ambasady. Przygotowanie każdej wizyty to bardzo dużo szczegółów technicznych. Spotkaliśmy się w kawiarni Francuskiej obok hotelu. Było z dziesięć osób. Tego dnia miałem towarzyszyć prezydentowi na cmentarzu katyńskim i o szesnastej poprowadzić jego spotkanie z Polonią. Zrobiłem konspekt, dość prymitywny. Typu - nazwiska osób do wymienienia, żeby nie pomylić i nikogo nie pominąć. Włożyłem w okładkę. Mam ją, zachowałem na pamiątkę. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Trzęsły się tak, że nie mogłem ustać. Starałem się nad nimi zapanować. Mój kierowca dzwonił.

Do Antoniego Macierewicza? - Dlaczego do Macierewicza?
Bo Macierewicz, który był na cmentarzu katyńskim, dowiedział się o katastrofie od BOR-owca z lotniska. - Wątpię, żeby Kwaśniewski miał jego telefon. Może od Geisela. Geisel był gdzieś w pobliżu. Słyszałem jego głos. Mój kierowca ściągał BOR-owców z cmentarza w Katyniu. Krzyczał do telefonu, żeby natychmiast przyjeżdżali, że są potrzebni. Nie tam jest wasze miejsce - wołał - tylko tutaj. Uspokoiłem nogi. Powinienem kogoś poinformować. Odruchowo zadzwoniłem do mojej rodziny. Odebrała siostra. Powiedziałem dwa zdania. Że wydarzyła się katastrofa i że to, co widzę, jest przerażające. Usłyszałem jej krzyk. Następny telefon wykonałem do pani Czartoryskiej, mojej sekretarki w ambasadzie.
Nie do ministra Sikorskiego?- Nie miałem przy sobie jego bezpośredniego telefonu, wziąłem nie tę komórkę. Po chwili odezwało się Centrum Operacyjne Rządu i połączyło mnie z ministrem Sikorskim.
Była godzina 8.55. - Minister już wiedział.
Od siedmiu minut. Od dyrektora Jarosława Bratkiewicza z departamentu polityki wschodniej, a ten od swego naczelnika Dariusza Górczyńskiego, który zadzwonił do niego z płyty lotniska. - Zameldowałem ministrowi, co widzę. Nie pamiętam, w jakich słowach. To była krótka rozmowa. Za miejscem, gdzie staliśmy, był wzgóreczek, rodzaj nasypu. Nie widzieliśmy, co za nim. Nie widziałem też żadnego kadłuba ani żadnych odwróconych do góry kół. Ze zdumieniem zobaczyłem je potem w telewizji.

Sfilmował je Darek Łopacz, operator Wiktora Batera. Wdrapując się na dach pobliskiego sklepu. - Na nasypie pojawili się żołnierze. Bardzo szybko. I jakiś samochód z gromadką ludzi. Tam chyba utworzyło się miejsce dowodzenia. Żołnierze rozbiegli się i zaczęli nas odpychać.
Grzecznie?- Grzecznie, ale zdecydowanie.
Coś tłumacząc?- To nie są ludzie od tłumaczenia. Bardzo sprawnie obstawiali cały teren. Jedni gasili dymiące fragmenty, inni usuwali wszystkich cywilów. Wie pani, co było w tej katastrofie najstraszniejsze? Że Rosjanie, nie pamiętam dokładnie kiedy, ale pytali nas, czy chcemy skorzystać z pomocy ich nawigatorów, którzy pomogą naszym pilotom w lądowaniu. To pytanie przesłaliśmy do Warszawy. Odpowiedziano, że nie.
Chodziło o pieniądze?- Nie wiem.

Zatrudnienie rosyjskich nawigatorów w 2007 roku kosztowało Kancelarię Prezydenta około 15 tysięcy złotych.- Bóg nas strzegł. Bo tę odmowę na szczęście mamy. Zobaczyłem ludzi z MCzS, rosyjskiego ministerstwa do sytuacji nadzwyczajnych. Przejęli dowodzenie całą akcją. Dla mnie było ewidentne, że śledztwo będzie prowadzić kraj, na którego terenie wydarzyła się katastrofa. Wicegubernatora zgubiłem z oczu. Obok słyszałem głos, nie wiem, czy Kwaśniewskiego, czy Geisela, a może kogoś trzeciego, nawołujący, żeby puścić ich dalej, i słyszałem zdanie: tam jest nasz prezydent, tam jest nasz prezydent.
Czy nosił specjalny chip?- Pierwszy raz słyszę. W przypadku Kaczyńskiego tego nie wykluczam. To sprawa związana z wyobrażeniem danej osoby o swoim bezpieczeństwie. Niektórzy potrzebują większego, inni mniejszego. Nie wiem, jak długo jeszcze staliśmy na tym polu. Może w sumie pół godziny. Kierowca powiedział mi, że dzwonią z Katynia. Chcą rozpocząć mszę świętą i pytają, czy się tam pojawię. Ogarnęła mnie idée fixe, że najważniejsi teraz są ci ludzie na cmentarzu. Czekają na nas i moje miejsce jest wśród nich. Wyjechaliśmy na szosę.

Była już obstawiona?- Chyba nie. Ale nie ukrywam, że byłem półprzytomny. Jednym z wniosków, który starałem się potem przekazać naszej stronie, był ten, że powinniśmy w ramach naszej współpracy z Rosjanami podjąć, a może wzbogacić współpracę z ich ministerstwem ds. sytuacji nadzwyczajnych. Jest to zmilitaryzowana struktura znakomicie zorganizowana, o gigantycznych doświadczeniach. Na obszarze tak wielkiego kraju bez przerwy przecież coś się dzieje. Ludzie jednego dnia walczą z burzą piaskową, drugiego dnia z powodzią, pożarem czy wybuchem gazu. Warto z ich umiejętności skorzystać. Dojechaliśmy do Katynia. Wysiadłem z samochodu i pierwszą osobą, która do mnie podeszła, był Antoni Macierewicz. Poprosił o numer telefonu. Nie pamiętam, czyj. Chyba kogoś z ambasady, bo był w mojej komórce, a w komórce miałem głównie ludzi z ambasady. Dałem. Podszedł minister Sasin z Kancelarii Prezydenta. Wcześniej go nie znałem. Starałem się okazać mu serdeczność. Nagle stracić szefa, z którym się było blisko, wydawało mi się strasznym ciężarem.
Miał być w tym samolocie. - Tego mi nie powiedział.
Odstąpił miejsce koleżance. - Z panem Sasinem zaczęliśmy iść w kierunku czekających ludzi. Zobaczyłem rzędy pustych krzeseł. Z kwiatami, flagami i przewieszonymi przez poręcze parasolami. Wtedy do mnie dotarło, że naprawdę wszyscy zginęli. I żadnego cudu nie będzie. Bo człowiek wierzy w cuda. Wierzy, że nagle dowie się o czymś dobrym, co sprawi, że straszliwe wydarzenia staną się mniej straszne. Powiedziałem ze dwa zdania. I bardzo szybko oddałem głos Sasinowi. Uznałem, że to on powinien przemawiać. Że w tym momencie bliski współpracownik prezydenta jest ode mnie ważniejszy.
Ludzie o coś pytali?- Nie. W Bukareszcie też nie pytali. Szli środkiem ulicy, bo po bokach leżały gruzy. Szły setki, tysiące ludzi. W całkowitym milczeniu. Nie słyszałem ani jednego słowa. Jakby oglądało się film z wyłączonym dźwiękiem. Na cmentarzu w Katyniu też była cisza. Żadnych okrzyków, głośnego płaczu, nic. Wszyscy stali skamieniali. Zaczęła się msza. Dla człowieka wierzącego, kiedy spotka go chwila najwyższej radości i chwila największego bólu, a bólu jest w życiu więcej niż radości, msza święta jest ważna, najważniejsza. Człowiek potrzebuje ofiarę oddać się Bogu, w sposób bezpośredni połączyć się z Nim i wrócić do - wartości. Na cmentarzu byli pracownicy ambasady. Widziałem naszych konsulów - Longinę Putkę i Roberta Ambroziaka. Wychodząc z cmentarza, spotkałem Tadeusza Stachelskiego z protokołu dyplomatycznego MSZ. Był całkowicie roztrzęsiony. Otarł się o śmierć, miał być w tym samolocie. Przyjechał 7 kwietnia z premierem, miał wrócić do Warszawy i przylecieć po raz drugi. Ale został w Smoleńsku z jakichś względów organizacyjnych. Ale pan żyje - próbowałem go pocieszyć.
Pan też. - Ale w mojej głowie nie powstał obraz, że mogłem być w tym samolocie.
Był pan na liście.- Ale jako członek oficjalnej delegacji. I przy moim nazwisku stała gwiazdka, co w języku biurokracji MSZ-owskiej oznacza, że przebywa na miejscu. Dziennikarze jej albo nie zauważyli, albo tego kodu nie znali, a że to oni wtedy decydowali o życiu i śmierci (uśmiech), włączyli mnie na listę ofiar katastrofy.

Adam Daniel Rotfeld pożegnał pana w telewizji.- I Aleksander Kwaśniewski. W pięknych słowach. Bardzo mnie to ujęło. Pracowałem z nim tylko przez dziewięć miesięcy. Jako szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, po odejściu Marka Siwca do europarlamentu. Nie znał mnie, ale przyjął, zawierzył, choć - mówiąc brutalnie - nie byłem lewicowcem i on o tym wiedział. Mam jednak satysfakcję. Kiedy odchodził, okazałem mu lojalność. Po wyborze Lecha Kaczyńskiego na prezydenta pani Jakubiak i pan Kowal wzięli mnie na rozmowę. Powiedzieli, że mają dla mnie propozycję: przez rok jeszcze mogę pozostać na stanowisku szefa BBN. Byłem uradowany. Potwierdziło to zasadę, której staram się trzymać całe życie, że jestem państwowcem. Bardzo chciałem zostać. BBN to jest fascynujące miejsce pracy. Wiedziałem jednak, że 22 grudnia wszyscy ministrowie kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego złożą dymisje, prezydent je przyjmie i pożegna się z personelem. Byłbym jedynym ministrem, który by tego nie zrobił. Uznałem, że takiego numeru nie mogę wywinąć. Nie mogę kosztem nielojalności, bo byłaby to straszna nielojalność wobec niego, zdobywać poklask nowej ekipy. Pani Jakubiak i Pawłowi Kowalowi podziękowałem i złożyłem dymisję. Pomyślałem, że jeżeli nowy prezydent naprawdę chce mnie zatrudnić, to proszę bardzo, może mi to zaproponować po swoim zaprzysiężeniu.
Ale nie zaproponował?- Nie.
Znał go pan?- Poznałem. Był bardzo miłym człowiekiem. I na pewno żarliwym patriotą. Ale kochać własny naród to za mało. Trzeba jeszcze chcieć zobaczyć, jaki jest, jak się zmienia, jakie ma oczekiwania. I... podejmować decyzje. A z tym był problem. To - moim zdaniem - wynikało z zależności.
Od brata?- Wykonał zadanie, mówiąc ich językiem. Ale został wybrany. Historia, niestety, taką rolę mu powierzyła. Przychodziłem do niego umówiony, ze sprawami do załatwienia, prezydent mówił: lubię chodzić. Chodził więc po gabinecie i opowiadał. Skądinąd bardzo ciekawie. Starałem się wrzucić mu jakąś sprawę dotyczącą naszych aktualnych stosunków bilateralnych z Rosją, a on, że nie, teraz to nieważne - przerywał mi - za 12 lat o tym porozmawiamy. Szedłem więc do Mariusza Handzlika, bardzo go lubiłem, po 15 minutach przychodził prezydent i znowu opowiadał. Jemu, mówiąc w wielkim skrócie, nie spieszyło się. Dlatego Rosja partnera do rozmów widziała w Platformie i w premierze Tusku. A nie w PiS i prezydencie. PiS i prezydent Kaczyński w oczach Rosjan nie dawali Rosji szansy na poprawę stosunków. Nie wyłożyli na stół czegoś, co mogłoby być przez Rosję potraktowane jako poważna propozycja. W Europie wiedzą, że Rosja to bardzo trudny partner, ale dziś koniec końców pragmatyczny. Pan Sasin postanowił natychmiast wracać do Warszawy. Prosiłem, żeby został. Bo dużo - tłumaczyłem - i zapewne coraz więcej będzie się działo i w Smoleńsku, i w Moskwie, i on jako jedyny przedstawiciel Kancelarii Prezydenta powinien w tym uczestniczyć. Był innego zdania. Odleciał jakiem z dziennikarzami od razu, jeszcze w sobotę. A potem ze zdumieniem zauważyłem w prasie niesympatyczną o mnie informację, że Bahr odciągał Sasina od powrotu do Warszawy. W domyśle - że Bahrowi strasznie zależało, żeby Sasin nie wrócił do kancelarii w czasie, gdy będzie ona zajmowana przez... nawet nie wiem dokładnie przez kogo.

Obce siły?- Marszałka Komorowskiego wykonującego obowiązki prezydenta! Nic nie rozumiem. Przecież państwo musi funkcjonować. Mimo najstraszniejszej katastrofy. A ja ani nie wiedziałem, czym się Sasin w kancelarii zajmował, ani do głowy mi nie przyszło, że zatrzymując go w Smoleńsku, odbieram mu szansę na przejęcie kancelarii. Bardzo mnie to zabolało. Było nie tylko całkowicie nieprawdziwe, ale zupełnie idiotyczne, wręcz absurdalne. Wróciłem do hotelu. I znów musiałem jechać na lotnisko. Dostałem informację, że przyjeżdża premier Tusk. Było już ciemno. Na lotnisku stały oświetlone namioty. Powiedziano mi, że jest Putin, już przyleciał. Czekaliśmy na naszego premiera. Jechał z Witebska. Rozmawiałem z Rosjanami. Im w głowie się nie mieściło, że mogła się wydarzyć taka tragedia. W kategoriach mistycznych widocznie jest to cena, którą trzeba zapłacić, by przestrzeń prawdy się rozszerzyła. Ja rozumiem, że jeśli ma się w swoim kraju miejsce, które boli, to nie lubi się kogoś, kto przychodzi i w tej ranie grzebie. Ale my jako ofiary mamy prawo w niej grzebać, bo to jest nasza rana. To dzięki naszemu uporowi, nazywam go katyńskim, powstały tak wspaniałe obiekty jak Miednoje i Katyń, które wywalczył nieoceniony Andrzej Przewoźnik. Rosjanie musieli się z nimi pogodzić. I pogodzili. Jestem przekonany, że kiedy zaczniemy ze sobą spokojnie rozmawiać, podziękują nam, że pomogliśmy im przy pomocy naszych ofiar przywołać także pamięć o ich ofiarach. Bo oni mają na swojej ziemi Katyniów dziesiątki. A kiedy sobie o nich przypomną, będziemy musieli się posunąć, żeby zrobić im miejsce w naszej polskiej pamięci. Taka jest logika pojednania. Zadzwonił Paweł Kowal, dobrze się znamy. Powiedział, że też przylecieli z Jarosławem Kaczyńskim do Witebska, jadą właśnie autokarem, są na terenie Rosji i nie wie, z jakich powodów, Rosjanie opóźniają ich dojazd do Smoleńska. Chciałem mu pomóc, biegaliśmy do Rosjan, prosiliśmy szefa rosyjskiego protokołu i oni nas zbywali. A Kowal dzwonił bez przerwy. Że ich przetrzymują, robią im jakieś kontrole. Przyjechał Tusk. Widać było, że jest absolutnie wstrząśnięty. Podszedł z Putinem do wraku. Byłem przy tej scenie.
Uścisku? - To straszne draństwo, żeby w uścisku Putina dopatrywać się czegoś innego niż wyrażenie współczucia. Gest Putina był jak najbardziej na miejscu, był ludzkim odruchem. Tusk, kiedy podchodził do wraku, słaniał się na nogach. Był kompletnie zdruzgotany. Znowu zadzwonił Kowal, że są już przy bramie lotniska. Teraz powiem pani jak człowiek, który zna Rosję. Jeżeli strona rosyjska zaplanowała, że na miejsce katastrofy najpierw ma przyjechać Tusk, to tak musiało być. Rosjanie, kiedy jest przewidziane wydarzenie z udziałem ich najwyższych przedstawicieli, wszystkich, którzy by w realizacji tych planów im przeszkadzali, usuwają lub zwyczajnie wyrzucają. Błyskawicznie i często brutalnie. Natychmiast odjeżdżać! Wam tu nie wolno! Bez oglądania się na kraj, jaki dany gość reprezentuje, i powody, z jakimi występuje.

Interwencja premiera Tuska by nie pomogła? - Nie. Odpowiadam jednoznacznie. W układance czasowej, którą zaplanowali gospodarze, prezes Kaczyński miał dojechać później, a premier Tusk wcześniej. Dla mnie to było oczywiste. Na teren lotniska wjechał autokar z panem Kaczyńskim. Podszedłem. Byłem przy nim, kiedy szedł do ciała brata. Uważałem, że to ja powinien mu towarzyszyć. Trzymałem go pod rękę. Kilka metrów przed miejscem, gdzie leżały ciała, stanąłem. Uznałem, że nie powinienem z nim iść do końca, że to zbyt intymny moment. Ostatnich kilkanaście kroków zrobił sam.
Tam leżały trzy ciała.- Nie widziałem ich. Było ciemno. Stał przy bracie dłuższą chwilę. Wokół niego kręcili się jacyś ludzie.
Identyfikował brata.- Znowu go przejąłem. Odprowadzałem do autokaru. Chciałem mu wyrazić swoje współczucie. Zacząłem mówić o śmierci mojego ojca. Odpowiedział: ale nie stracił pan brata. Miał rację. Ich autobus stał około 150 metrów od namiotu, w którym odbywały się rozmowy Tuska z Putinem. Ktoś przekazał mi prośbę naszego premiera, żebym Kaczyńskiego zaprosił do namiotu. Wszedłem do autobusu. Kaczyński siedział w przedniej części po lewej stronie, wciśnięty w fotel. Powiedziałem mu o zaproszeniu. W bardzo grzecznej formie. Że oni na niego czekają, że to ważne, by z nimi porozmawiał. Odmówił.
Jak?- Że nie. To było tylko "nie". Obok autokaru stali ludzie od Kaczyńskiego. Próbowałem ich przekonać, żeby oni przekonali prezesa. Byli na nie. Bardzo zdecydowanie na nie.

Że spisek? Zamach?- Powiem coś pani. Należałem do tych naiwnych Polaków, którzy na początku uwierzyli w PO-PiS. I proszę mi wierzyć, że w czasie rządów PiS-u myśmy się otarli o coś niebezpiecznego. Nie chcę formułować ostrzej. Jeszcze raz poszedłem do Kaczyńskiego. Tuskowi bardzo zależało, by wśród Rosjan nie powstało wrażenie istnienia dwóch Polsk. Mnie także na tym zależało. Dla mnie to, że nasze rozbicie przenieśliśmy do drugiego kraju i że ono musiało się ujawnić w tak specyficznym miejscu jak Katyń, było nie do zniesienia. Nie - odpowiedział Kaczyński. Odjechali. W rozmowach Tuska z Putinem nie uczestniczyłem. Nawet nie wiem, czy była jedna, czy dwie. Odbywały się w cztery oczy.
Czyli w ile?- Bez ambasadora (uśmiech). To jest zły obyczaj, który przyjął się wiele lat temu. Pracowałem w Moskwie jako radca ds. politycznych. Przyjechał prezydent Wałęsa i nasz ambasador Stanisław Ciosek nie został dopuszczony do rozmowy Wałęsy z Jelcynem na Kremlu. Strasznie był oburzony. Ale jak! Krzyczał, że jest ambasadorem i ma prawo. Podejrzewam też, że niedopuszczenie go wtedy do rozmów wyrażało intencję gospodarzy. Później jednak wynikało z nieufności ekip rządzących, które zmieniały się jak rękawiczki. Sam tego doświadczyłem. Jeden z polskich premierów, nie wiedząc, że jestem w pobliżu, zapytał swego pracownika: a ambasador to nasz? Mnie jakby ktoś w twarz uderzył.

A jaka była odpowiedź? - Nie było, bo zapytany zorientował się chyba, że słyszę. Ale jeżeli kiedykolwiek powstaje tego rodzaju myślenie, nic dziwnego, że utrwala się formuła, iż pewne rozmowy odbywają się bez obecności ambasadora. Tusk wyjechał. Kaczyński chciał zabrać ciało brata. Z Pawłem Kowalem poszliśmy do Putina. Powiedział, że to niemożliwe. Bo głowie państwa należą się honory i on sobie nie wyobraża, by polski prezydent mógł opuścić teren Rosji bez oddania należnych mu honorów. Następnego dnia, w niedzielę, odbyła się uroczystość pożegnania.
Przyleciał premier Putin, nie prezydent Miedwiediew. Nie odbierałem tego jako coś nadzwyczajnego. Przyleciał, bo zaangażował się w porozumienie z Polską. I jest - według mnie - architektem nowego etapu stosunków z Polską. Szedłem z nim za trumną. Za nami maszerowali żołnierze. W trakcie bardzo wolnego marszu podziękowałem mu krótko za oprawę uroczystości. Razem oddaliśmy honor świętej pamięci panu Prezydentowi Rzeczypospolitej. Miałem świadomość, że uczestniczę w historycznym wydarzeniu, absolutnie unikalnym, naładowanym symboliką. Normalnie na uroczystościach oficjalnych w Rosji ma się odczucie, że są one tak skonstruowane, by każdy czuł się mniejszy od Rosji. A to był moment, w którym nie tylko nie miałem tego odczucia, ale wydawało mi się, że jesteśmy jako państwo ważniejsi.
To moment jedyny?- Jedyny, bo jestem realistą i - choć zupełnie mi się to nie podoba - wiem, kto jest mniejszy, a kto większy. Ale w tym momencie nie byłem li tylko urzędnikiem reprezentującym państwo i oddającym w imieniu swego państwa honory prezydentowi. Mnie się zdawało, że ja razem z tym, któregośmy odprowadzali, jesteśmy Rzeczpospolitą. To było niesłychane uczucie. Nie do przekazania. Wróciłem do Moskwy. Ambasada, która normalnie otoczona jest drutem kolczastym, została otoczona kwiatami. Przynosili je zwykli Rosjanie, trzeba to zapamiętać. Odbierałem kondolencje. Przybył prezydent Miedwiediew. Dał do zrozumienia, że będzie na pogrzebie w Krakowie Do księgi kondolencyjnej wpisali się wszyscy, łącznie z ambasadorem amerykańskim, który normalnie żadnych ambasad nie odwiedza. Kilku bardzo wysokich urzędników rosyjskich po złożeniu kondolencji wzięło mnie na bok i usilnie przekonywało, że reakcja Rosjan jest autentyczna i spontaniczna, nie przez nich robiona. Gdyby nie okoliczności, byłbym lekko rozbawiony. Pamiętam wcześniejsze pokazówy, które urządzano pod ambasadą polską, zwożąc ludzi autobusami i stawiając ich ze szturmówkami i transparentami, żeby protestowali przeciwko Polsce w NATO. Towarzyszyłem przewiezieniu ciała pani prezydentowej z MORG-u na lotnisko. To była wspaniała kobieta, uważałem się za jej wielbiciela. Byłem przy zamykaniu trumny prezydenta Kaczorowskiego. Był skromnym, mądrym człowiekiem. Pożegnałem ostatnie trumny, które wylatywały z Moskwy 23 kwietnia. Wszedłem do samolotu. Ogromne wnętrze było zasłane flagami. Każdą trumnę przykrywała biało-czerwona flaga. Jakby ktoś biało-czerwony obrus rozłożył na świątecznym stole. Pomyślałem o Monte Cassino. Tam było pole i czerwone maki. Chodziłem między trumnami jak po cmentarzu. Zobaczyłem trumnę Andrzeja Przewoźnika, on był bezsprzecznie najbliższą mi osobą. Pożegnałem go. I tyle.

Źródło: Duży Format

Elita lewicy i PO w skandalicznej sondzie urbanowego brukowca. "Jak skończy Kaczyński"? Kutz i inni prorokują mu śmierć... To trudne do uwierzenia, ale najwyraźniej dla ludzi związanych z SLD i częściowo Platformą nie ma żadnych hamulców i żadnych granic. Można nie tylko rozmawiać z brukowym, przekraczającym wszelkie granice pismem Jerzego Urbana "Nie". Można też dywagować (dziewięć miesięcy po smoleńskiej tragedii!) o tym "jak skończy Kaczyński". Można nawet zastanawiać się nad rodzajem śmierci jaka go spotka. Na liście uczestników sondy urbanowej gazety można spotkać wiele nazwisk osób uważających, że są inteligentami. Można przeczytać opinie ludzi pouczających innych o tym jak powinno wyglądać polskie życie publiczne. I nikt, nikt z tej długiej listy nie wpadł na myśl, że to nie wypada. Warto zapamiętać więc kto odpowiada na pytanie "Jak skończy Jarosław Kaczyński" i co mówi. Wyciąć, zachować i przypomnieć, kiedy znowu moralne lewicowe wzburzenie wyciągną na sztandary.

Kazimierz Kutz, do niedawna prominentny poseł PO, obecnie w Ruchu Palikota: Skończy samobójstwem. (...) Wcale mu tego nie życzę. Ale śmierć samobójcza to wcale nie jest taka zła rzecz, jeśli człowiek ma się męczyć.

Piotr Najsztub, "Wprost": Umrze. A politycznie? Będzie miał jeszcze swoje 5 minut.

Andrzej Czeczot, rysownik "Polityki": Skończy na śmietniku historii.

Piotr Gadzinowski, były poseł SLD: Skończy jak jego brat na Wawelu. Będzie leżał ze szwagierką, bratem i nogą w generalskim mundurze, o której wspominał niedawno.

Jan Kapela, "Krytyka Polityczna": [PO i PiS] będą nam rządzić długo i szczęśliwie przez mniej więcej rok, gdy zjednoczone stronnictwa polecą składać wieńce na miejscu katastrofy smoleńskiej i mimo złych warunków pogodowych zdecydują się wylądować na lotnisku Siewiernyj.

Janusz Palikot: Popełni samobójstwo!

Joanna Senyszyn, SLD: Już się skończył. Na Wawelu.

Jacek Żakowski, publicysta "Polityki": Będzie się zsuwał w radykalizm, między szaleństwem a śmiesznością.

Robert Biedroń, prezes tzw. Kampanii Przeciw Homofobii: Podobno już jest seksualnym impotentem.

Kto jeszcze wziął udział w tej makabrycznej sondzie? M.in. Bartosz Arłukowicz, Max Cegielski, Andrzej Celiński, Sławomir Kopyciński, Sylwester Latkowski, Andrzej Lepper, Cezary Łasiczka, Marek Raczkowski, Robert Walenciak, Jerzy Wenderlich, Jan Widacki. Nikogo z nich - powtórzmy - nie raził tytuł, z którym rozmawiają, nie raziło pytanie, nie zapytali o sąsiedztwo w jakim wystąpią na łamach. A wszystko to mówią i robią ci właśnie, którzy nauczają o konieczności pojednania, najlepiej na smoleńskich trumnach. Makabra. wu-ka

Jedynym medialnym oligarchą, który przestrzegał reguł wolności opinii był Ojciec Dyrektor dr Tadeusz Rydzyk Na przykładzie jednej gazety można zaobserwować jak ogromna jest skala manipulacji. Kupiłem, w supermarkecie „Fakt".  Było to wydanie sobotnio-niedzielne. Na pierwszej stronie tytuł : „Brawo nasz wywiad! Polscy agenci zdobyli nagrania z wieży w Smoleńsku". Wziąłem tę gazetę i dowiedziałem się o brawurowej akcji polskiego wywiadu. Jak twierdzi informator „Faktu", agenci potajemnie zdobywali nagrania z wieży i zeznania świadków. Ale pamięć mam dobrą. 11 stycznia Edmund Klich w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" stwierdził, że nagrania z wieży przekazali nam sami Rosjanie. Na spotkaniu w Poznaniu Antoni Macierewicz powiedział, że w pierwszych dniach po katastrofie Rosjanie przekazali nam sporo materiału, w tym materiały z wieży, bo działano według porozumienia 1993 roku. Już w nocy z 10 na 11 kwietnia wiedziano po stronie polskiej, że decyzję o błędnym  naprowadzaniu samolotu rządowego podjęto w Moskwie. Kto w takim razie kłamie: Edmund Klich i Antoni Macierewicz czy „Fakt", który usiłuje podtrzymywać na duchu polską sponiewieraną dumę i jednocześnie zastopować spadające poparcie dla ekipy Donalda Tuska? Jaki obraz ma z tego wyłonić? Że rząd robił co w jego mocy, aby pomimo utrudnień rosyjskich, wyjaśnić tę katastrofę i zaangażował tajne służby, które przechytrzyły rosyjskie? Dalej na pierwszej stronie „Faktu" komentarz niejakiego Tomasza Kontka pt. „Liczyć na sojuszników...", w którym publicysta komentuje wypowiedź rzecznika amerykańskiego Departamentu Stanu, który stwierdził, że Amerykanie nie będą się wtrącać do polsko- rosyjskich relacji. Jaki obraz ma się tego komentarza wyłonić? Że liczenie w tak poważnej kwestii jak katastrofa smoleńska na Amerykanów to dziecinada. Otóż nic takiego ów rzecznik nie  powiedział o czym doniosła na portalu „wPolityce" Teresa Bochwic. Ale nie przeszkadza to Kontkowi siać dezinformacji i mieć w tej gazecie w poniedziałek całą stronę na własne popisy. W środku gazety w rubryce „Szok tygodnia", Dorota Łosiewicz pisze że Jarosław Kaczyński jest „na progu paranoi", ponieważ chce, aby służby specjalne przyjrzały się tym  pilotom, którzy twierdzą, że wyłączną winę za katastrofę ponosi załoga Tu -154. Otóż Kaczyński niczego takiego nie powiedział, użył trybu warunkowego i nie chodziło pilotów a o kilku ekspertów w rodzaju Pana Sypkiego. A to zmienia postać rzeczy. Łosiewicz stworzyła uogólnienie na potrzeby utrwalania jednoznacznie negatywnego  wizerunku szefa PiS-u. Ilość przekłamań, manipulacji, komentarzy budowanych w oparciu o niepewne przesłanki   jest chlebem powszednim polskich mediów. Katastrofa smoleńska ujawniła katastrofalny stan głównych polskich mediów, które upodobniły się teraz, jeśli chodzi o relacjonowanie kwestii smoleńskiej do „Naszego Dziennika"  „Telewizji Trwam" i „Gazety Polskiej" sprzed dziesięciu miesięcy. Okazało się, że jedynym medialnym oligarchą, który przestrzegał reguł wolności mediów, wolności opinii był Ojciec Dyrektor dr Tadeusz Rydzyk. To są fakty. Dlatego jest tak znienawidzony przez innych oligarchów. Maciej Mazurek

Tydzień Warzechy. Zła wiadomość: Niesiołowskiemu się pogarsza. Dobra: będzie Order Złotego Bronka. Rysuje Zawistowski Psychiatryk tygodnia Dziwię się Donaldowi Tuskowi, że nic w tej sprawie nie robi. Tymczasem Stefanowi Niesiołowskiemu wyraźnie się pogarsza. Być może premier łudzi się, że poseł Niesiołowski atakuje wyłącznie członków PiS, ale z osobami w ciężkim stanie psychicznym nigdy nic nie wiadomo. W każdej chwili mogą się obrócić przeciwko swoim. To się zresztą już stało. Gdy Grzegorz Schetyna powiedział, że premier spóźnił się ze swoją reakcją na raport MAK, Stefan Niesiołowski, z charakterystyczną dla siebie pianą na ustach, oznajmił, że marszałek Sejmu uległ „pisowskiej histerii". Poprzedniego dnia Niesiołowski, który jest także wicemarszałkiem Sejmu – i być może to zbytnio obciąża go psychicznie – prowadził obrady. Przemawiającym w debacie posłom PiS z szaleńczą (dosłownie) radością wyłączał mikrofon precyzyjnie po minucie, ponadto od czasu do czasu zaczynał na fotelu marszałka rechotać w opętańczy sposób. Wszystko to są alarmujące symptomy. Apeluję do przewodniczącego PO, aby czym prędzej odciążył Stefana Niesiołowskiego, zdejmując z niego obowiązki wicemarszałka i aby po przyjacielsku doradził mu wizytę u jakiegoś dyskretnego, dobrego lekarza. Nie można zostawiać samemu sobie człowieka, który bez pomocy i dobrego słowa pogrąża się w odmętach szaleństwa.

Dekoracja tygodnia Pan prezydent nagrodził członków swojego honorowego komitetu poparcia ze sfer artystycznych. Ponieważ nie został jeszcze ustanowiony Order Złotego Bronka (choć, jak wynika z przecieków z Pałacu Prezydenckiego, prace nad nim intensywnie trwają), członkowie komitetu musieli się zadowolić orderami Orła Białego.

To wybitne i szacowne polskie odznaczenie dostawały w przeszłości osoby tak zasłużone jak Stanisław Szczęsny Potocki (marszałek konfederacji targowickiej), Józef Kossakowski (też targowiczanin), Adam Poniński (uwieczniony w majestatycznej pozie na obrazie Matejki „Rejtan"), Nikołaj Nowosilcow (obywatel bratniej Rosji, który ofiarnie tłumił m.in. rusofobiczny bunt niejakiego Kościuszki) czy Nikołaj Repnin (też z bratniej Rosji, ambasador Katarzyny Wielkiej, który swą światłą radą pomagał kierować państwem polskim w latach 60. XVIII wieku). Oczywiście order ten dostało także wiele innych osób, ale te wymienione najlepiej chyba wpisują się w rozsądną, pragmatyczną politykę zbliżenia polsko-rosyjskiego, jaką preferuje pan prezydent. Ot, choćby najbardziej hołubiona laureatka, poetka Wisława Szymborska, która w latach 50. tak wzruszająco opisywała ból po śmierci wielkiego Stalina oraz głosiła chwałę i mądrość Partii. A gdy idzie o Order Złotego Bronka, mają na nim podobno być wąsy i dubeltówka, a każdy odznaczany ma dostawać roczny zapas bigosu, osobiście przyrządzonego przez pana prezydenta.

Pajac tygodnia TVN24 zaprosiło do studia wybitnego psychoanalityka polityki, człowieka powszechnie szanowanego i zasłużonego, którego opinie niejednokrotnie wstrząsały światowymi finansami oraz polską sceną polityczną – Kazimierza Marcinkiewicza. Kazimierz Marcinkiewicz wszystko przeanalizował i wskutek tych dogłębnych studiów orzekł w TVN24, że Jarosław Kaczyński poczuwa się do odpowiedzialności za śmierć swojego brata, bo to on wciągnął go do polityki. Pozostaje pochylić się z zadumą nad głębią przemyśleń byłego premiera, a także nad budzącą podziw znajomością biografii braci Kaczyńskich, albowiem fakt, o którym Kazimierz Marcinkiewicz napomknął, miał miejsce jeszcze w okresie studenckim Lecha Kaczyńskiego. Nie wypada mi wnikać w prywatne sprawy Kazimierza Marcinkiewicza i stawiać pytania, czy do jakiejś odpowiedzialności za jego występy poczuwa się ktoś z jego bliskich. Apeluję więc jedynie do Isabel: jeśli Pani poczuwa się do jakiejkolwiek odpowiedzialności, niech Pani lepiej zabierze męża na sushi zamiast pozwalać mu pałętać się po jakichś telewizjach. Łukasz Warzecha

Janusz Korwin-Mikke: Troska o biednych To, że ONI będą nadal okradać ludzi z ich pieniędzy - to było dla mnie oczywiste 40 lat temu. Jak bowiem powiedział 150 lat temu wielki historiograf Aleksy de Tocqueville: "Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niesprawiedliwości, której nie mógłby dopuścić się skądinąd łagodny i liberalny rząd - jeśli zabraknie mu pieniędzy". A IM właśnie pieniędzy brakuje - więc w tej chwili, na naszych oczach, okradli przyszłych emerytów z 2/3 emerytury. Dawniej obrabowani ludzie brali kłonice, wyrywali z bruku kamienie - i szli robić porządek z bandytami, którzy ich obrabowali. Teraz jednak ulice są wyasfaltowane, nikt nawet nie wie, co to "kłonica", a ponadto ludzie są kulturalni - czytaj: ogłupieni przez telewizję. Zresztą branie kamieni w rękę jest męczące, a pieniędzy zabraknie przecież dopiero za 10-15 lat... To po co się tym przejmować? A za 15 lat, drodzy pięćdziesięciolatkowie, będziecie już za starzy na ciskanie kamieniami w kogokolwiek. I będziecie zdychać na znacznie nędzniejszych niż dzisiejsze emeryturach. To było nieuniknione. Ten, kto wprowadził system emerytalny, powinien zostać łamany kołem i szarpany rozpalonymi obcęgami. System emerytalny to po prostu sposób na nieustanne i bezkarne okradanie ludzi. Za te 10-15 lat system emerytalny skończy się, bo skończyć się musi. Nie ma innej możliwości. Ale warto zdać sobie sprawę, że system emerytalny nigdy nie był dla dobra ludzi biednych - jak twierdzą socjaliści. Wręcz przeciwnie. Kto żyje dłużnej: biedni czy bogaci? Dłużej - i to znacznie dłużej - żyją ludzie bogaci! Z jakich powodów? To oczywiste!

Po pierwsze: by zdobyć majątek trzeba jednak mieć zdrowie. A człowiek w młodości zdrowy żyje potem zazwyczaj dłużej.

Po drugie: by zdobyć majątek, trzeba się trochę nagłówkować. A człowiek umiejący myśleć potrafi i o siebie zadbać.

Po trzecie: człowiek bogaty może się znacznie zdrowiej odżywiać.

Po czwarte: człowieka zamożnego stać na dobrego lekarza i droższe lekarstwa.

Po piąte: człowiek bogaty żyje bezpieczniej. Ma solidniejszy samochód, bardziej zabezpieczony przed wypadkiem, nie musi tak ryzykować jak biedak idący piechotą na nocną zmianę... System emerytalny polega zaś na tym, że ludzie składają swoje pieniądze na kupę - a ci, co dożyją do 65 lat, odbierają swoje pieniądze... oraz pieniądze tych, którzy umarli wcześniej. Efekt emerytur jest więc taki, że człowiek biedny przez całe życie płaci składki. Płaci je na ogół o pięć lat dłużej niż człowiek bogaty, bo bogaty na ogół mógł chodzić na studia, a biedny na ogół nie. Po czym człowiek biedny umiera - często nie dożywając w ogóle wieku emerytalnego - a z jego składek żyją znacznie dłużej ludzie bez porównania od niego bogatsi! Oczywiście i jednych, i drugich rabują ONI - zabierając pieniądze ze składek, przywłaszczając je sobie, przekupując nimi wyborców i w ogromnych ilościach je marnując. Ale to biedni wychodzą na tym najgorzej. I dlatego w XIX wieku masowo do Ameryki wyjeżdżał kto? Właśnie ludzie biedni! Bo tam wtedy nie było ani grama socjalizmu!

Cłos z Oślej Ławki Motto: „Pomnij, że sąd laika – gdy mówi o dziele - O dziele mówi mało; o laiku: wiele!” P. Patryk Wojtysiak (http://weszsie.salon24.pl/271046,list-otwarty-do-janusza-korwina-mikke )

napisał do mnie list otwarty. List ten pokazuje, jak można kompletnie wszystko pomylić. Oto on: List otwarty do Pana Korwina-Mikke Szanowny Panie! Chciałem Panu podziękować - ustawiając (po raz kolejny, jak się przekonałem) konkurs Blog Roku pokazał mi Pan w mikroskali, jak wyglądałoby państwo pod Pana rządami. Dziękuję, że obdarł mnie Pan ze złudzeń - nie jest Pan wolnym człowiekiem, którego idee mogą zmienić Polskę, tylko obdarzoną większym poczuciem humoru wersją Łukaszenki. Co Pana łączy z Łukaszenką? Łukaszenko, podobnie jak Pan, Janusz Korwin-Mikke, wprowadza swoich pseudokonkurentów do zawodów, po to, aby osłabić i de facto wyrugować prawdziwą opozycję. Jak można przeczytać na Pana blogu: "Udało się. Dzięki Państwa wysiłkowi p. Monika Olejnik dostanie od nas komplet zupełnie przyzwoitych blogów. Niech sobie wybiera...". Łukaszenko majstruje przy konstytucji, a Pan zmienia adres bloga, aby obejść regulamin onet.pl, który zakazuje wystawiania do konkursu blogów, które we wcześniejszych latach wygrywały poszczególne kategorie konkursu. A przecież wygrał Pan w 2007 roku kategorię "Polityka". Ludzie Łukaszenki pacyfikują z wściekłością opozycję przy pomocy pałek i paszkwili. Podobnie sfora Pana zwolenników na forach, blogach, wykopie itd. szczeka, kąsa, gryzie. Pana wyniku, czyli wprowadzenia 10 jedynie słusznych blogów do finału nie powstydziłby się ani Łukaszenko, ani słynny "Fryzjer". Ja ze swoim rysunkowym blogiem weszsie.pinger.pl zająłem miejsce 12 (jak się dowiedziałem po lekturze Pana bloga, właściwie 13, bo {magrat}ka, którą również Pan "promował" przy pomocy swojego ugrupowania politycznego, zrezygnowała z uczestnictwa w konkursie, w proteście przeciwko Pana metodom). I szczerze Panu zazdroszczę popularności oraz gratuluję. A co różni Janusza Korwina-Mikke od Aleksandra Łukaszenki? On gra w hokeja, a Pan w brydża. On wyszedł ze swojego kołchozu i wygrał wybory, rządzi krajem i wygrywa kolejne wybory przy pomocy pałek i paszkwili. A Pan kisi się w swoim micie, w swojej roli wioskowego głupka, ale ustawia Pan konkurs Blog Roku w kategorii "Polityka i Społeczeństwo". Za młody na sen, za stary na seks. Patryk Wojtysiak

P.S. Czy myślał Pan o kupnie starej platformy wiertniczej, zebrania tam swoich fanów i urządzeniu prawdziwego państwa JKM?

Otóż:

1) Ja nie rządzę firmą ONET.pl – w związku z tym to, co robiłem z okazji tego konkursu, nie ma żadnego związku z tym, jak rządziłbym Polska. Pokazuję co najwyżej, co robiłbym w Polsce, gdybym miał taki autorytet, jaki mam w Sieci.

2) Autora nie obchodzi, że ONET.PL bezczelnie zmienił reguły gry - czyli "manipulował przy konstytucji"! Nazywa po staremu „wyborem bloga bloggerów” nominowanie bloga – i to przez jury też nie wybrane przez bloggerów, tylko przez jurorów mianowanych uprzednio przez ONET.pl. Nie mam o to pretensji – nienawidzę d***kracji, więc popieram to, że ONET.pl ją zlikwidował – przeszkadza mi tylko, że będę podawany na równi z  tymi, którzy swojego wyboru nie zawdzięczają bloggerom. O nazwę mi chodzi. O ukrywanie tego przed światem. Natomiast p.Wojtysiak TEGO – czyli wyłączenia wpływu bloggerów na wybór „bloga bloggerów” nie nazywa manipulacją!!

3) Start w tym konkursie – zwłaszcza, że po zmianie reguł nie mam w nim szans – nie był mi do niczego potrzebny. Interweniowałem – zresztą z dużym opóźnieniem, gdy mnie o to poproszono - tylko po to, by jakaś „Stokrotka” nie mogła na polecenie swoich mocodawców tryumfalnie ogłosić, że „bloggerzy popierają homogenizowanych lewicowców”. Co się udało.

4) Ja nie „zmieniłem adresu” blogu! Mam jeden blog na ONET.pl., a mój drugi blog na moim własnym portalu istnieje od dwóch lat – i naprawdę nie zakładałem go – i nie pisałem na nim przez dwa lata – po to, by za dwa lata wystartować w konkursie ONET.PL!!!

5) Wielu ludzi apelowało do głosowania na ten czy inny blog – to dlaczego mnie nie wolno? Nie jest moją winą, że mam autorytet dziesięciokrotnie większy, niż inni bloggerzy. Jestem skuteczny – a chyba dobrze jest być skutecznym?!? Ciekawostką jest, że pewna mało znana bloggerka poparła {magratkę} – a gdy ja Ją poparłem, co okazało się b. skuteczne, ogłosiła wszem w'obec, że to nieuczciwość (i zrobiła dziewczynie wodę z mózgu!)

6) Ja „przydzielałem” blogi polecając je uwadze rożnym grupom internautów po to, by głosy się nie marnowały. Proszę zauważyć, jak sprawnie to zrobiłem: rozpiętość tych dziewięciu blogów jest bardzo mała – a ja manipulowałem NIE ZNAJĄC liczby głosów, które już na dane blogi padły. Opierałem się tylko na intuicji statystyka, która i tym razem mnie nie zawiodła. Chyba byłoby dobrze, by Polska rządził ktoś, kto ma dobre wyczucie procesów losowych??

7) Mam duży szacunek do JE Aleksandra Łukaszenki – co nie oznacza, że podzielam Jego poglądy polityczne i gospodarcze. Jednak nic mi nie jest wiadomo, by p. Łukaszenka wzywał do głosowania na jednych kandydatów opozycji a na innych nie – więc porównanie Jego działalności z moją jest absolutnie bezpodstawne.

8) W wyborach głosuje na mnie (jak na razie...) od 260.000 do 450.000 ludzi, więc – obawiam się – nie zmieściliby się na platformie wiertniczej; podpowiadam: Wielkie Księstwo Luksemburga jest właściwszym porównaniem. Myślę, że większość by chciała żyć w kraju tej wielkości, wykrojonym z Polski, i rządzonym przeze mnie. To tyle. Postarałem się odpowiedzieć na wszystkie Pańskie - zupełnie nieuzasadnione, jak widać – zarzuty. Z poważaniem, Janusz Korwin-Mikke PS. W sprawie wczorajszego wpisu: przecież napisałem wyraźnie, że ja NIE piszę o Katastrofie - tylko o tym, jak działa system polityczny w Polsce - a pewien zacny Komentator ma do mnie pretensje, że ja znów o "Smoleńsku"!

Herrenvolk już legalny... W każdym kraju funkcjonuje elita. Na ogół nieformalna - z czasem formalizuje swoją władzę. To właśnie nastąpiło w Polsce parę dni temu - umiejętnie przykryte przez NICH medialnie wrzawą z okazji wypadku w Smoleńsku. Lewica najpierw próbowała objąć władze na plecach robotników. Ci jednak "zdradzili sprawę rewolucji" i po prostu zaczęli się bogacić. Lewica, o czym pisałem 40 lat temu, zmieniła więc obiekt zainteresowań: teraz jako "przodujący oddział" służy Lewicy "tęczowa koalicja": feministki, ekolodzy, itp. pod kierownictwem (tfu!) "gejów". Oraz Żydów - zapomniałem... To jest teraz nowa Rasa Panów. Jest nowa Ustawa o Równouprawnieniu - i das Neue Herreenvolk uzyskał legalną pozycję arystokracji: ma większe prawa, niż motłoch, czyli my. W stosunku do NICH nie działa już domniemanie niewinności: to my będziemy musieli dowodzić, że nie obraziliśmy jakiejś feminazistki czy innego eko-faszysty. Tu zaszła zasadnicza zmiana ustroju - a głupole: o "Smoleńsku"... Ech! W rzeczywistości już dawno w Polsce przestało funkcjonować Prawo – w sensie prawa i rzymskiego, i zwyczajowego. Nawet w Konstytucji nie są zapisane – a powinny – być zasady, że Prawo nie działa wstecz (a działa!), że przepis późniejszy anuluje wcześniejsze (po pierwsze nie ma automatu, nowa ustawa musi wymienić usuwane; po drugie: wprowadzono idiotyczną zasadę, że przepis szczegółowy wypiera ogólny; a trzecim wyłomem są przepisy unijne), że chcącemu nie dzieje się krzywda... A teraz poleciała czwarta z podstawowych zasad Prawa. Herrenvolk właściwie ma już pełnię nie skrępowanej Prawem władzy. Na szczęście: nie ma pojęcia, co z nią zrobić! JKM

Lisy dopilnują kurnika? Po opublikowaniu „niepełnego”, a właściwie pełnego Raportu MAK o przyczynach katastrofy smoleńskiej, który tylko nie zawiera „całej prawdy”, wszyscy skupiają się na oczekiwaniu na „całą prawdę” – ale oczywiście – każdy na swój sposób. Premier Tusk, wspierany przez prezydenta Komorowskiego czeka na „całą prawdę”, którą na polecenie prezydenta Miedwiediewa ustali rosyjska prokuratura, a jak Pan Bóg dopuści – bo cuda przecież zdarzają się i w Świętej Rusi – być może i MAK. Jak pamiętamy, prezydent Miedwiediew podczas swojego pobytu w Warszawie powiedział m.in., że nie dopuszcza możliwości, by rezultaty polskiego śledztwa mogły różnić się od rezultatów śledztwa rosyjskiego. Ponieważ według wszelkiego prawdopodobieństwa rosyjskie śledztwo zakończy się wcześniej niż polskie, już choćby z tego względu, że przed zakończeniem śledztwa rosyjska prokuratura nie przekaże polskiej prokuraturze dowodów rzeczowych, wobec czego ci, którzy czekają na „całą prawdę” ustaloną przez śledztwo prowadzone pod nadzorem pana Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta, będą mieli w pewnym sensie sytuację ułatwioną. Inni wreszcie czekają aż „cała prawda” będzie zasadniczo odmienna od dotychczasowych ustaleń – co oczywiście może potrwać bardzo długo. Nie jest to jednak jakaś zasadnicza wada. Przeciwnie – im dłużej, tym lepiej, zwłaszcza gdy czekanie na „cała prawdę” właśnie przekształca się w najtwardsze jadro programu politycznego. Jak widzimy, w oczekiwaniu na „całą prawdę” każdy będzie mógł znaleźć coś dla siebie, dzięki czemu uczestnictwo w tym oczekiwaniu jest takie masowe. Oczekiwanie – swoją drogą, ale zanim „cała prawda” zostanie nam tak czy owak objawiona, trzeba jakby nigdy nic, jeść, pić, spać, a nawet markować tak zwane życie społeczne i polityczne. A właśnie za sprawą znowelizowanej ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, przeforsowanej obok ustawy hazardowej w ramach ekspiacji Platformy Obywatelskiej za próbę poluzowania sobie obróżki, Zgromadzenie Elektorów IPN będzie wyłaniało 14 kandydatów do Rady Instytutu. Spośród tego grona Sejm za zgodą Senatu wybierze 7 członków Rady IPN, a pozostałych 2 wyznaczy prezydent Komorowski spośród kandydatów, jakich jeszcze w lipcu ubiegłego roku przedstawiła mu krajowa Rada Sądownictwa. To Zgromadzenie Elektorów IPN, któremu przewodniczy pan prof. Jan Kofman, wyłaniane jest przez środowiska akademickie. Teoretycznie ma to sprzyjać nie tylko wysokiemu poziomowi fachowemu elektorów, ale przede wszystkim – wysokim standardom moralnym. Skoro takie ratio legis towarzyszyło nowelizacji ustawy, to ma się rozumieć, nie wypada temu zaprzeczać, chociaż z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że sposób rozumienia standardów moralnych nie jest u nas jednolity, zwłaszcza w środowisku akademickim. Pamiętamy przecież, jak masowy charakter przybrał właśnie w tych środowiskach „ruch w obronie godności” pracownika nauki, zainicjowany desperacką decyzją „drogiego Bronisława”, czyli nieboszczyka Bronisława Geremka, by za żadne skarby nie podpisywać oświadczenia lustracyjnego. Jakie przyczyny sprawiły, że pan prof. Geremek gotów był w tej sprawie na wszystko – mniejsza z tym, bo znacznie ważniejszy był masowy charakter ruchu, jaki na skutek tego zdominował środowiska akademickie. Pewnej pikanterii całej sytuacji dodawała okoliczność, że – jak się potem okazało – na czele owego ruchu „w obronie godności” stanęli dwaj naukowcy, którym – naturalnie „bez wiedzy i zgody” – przytrafił się casus pascudeus w postaci zarejestrowania przez SB w charakterze tajnych współpracowników. Dodawała pikanterii – ale oczywiście nie stanowiła jakiejś zasadniczej przeszkody w obronie godności, bo gdzie jest powiedziane, że konfidenci takiej godności są a priori pozbawieni, zwłaszcza, gdy konfidentami zostali „bez swojej wiedzy i zgody”? Jeśli dobrze pamiętam, to zdecydowana większość pracowników naukowych włączyła się do „ruchu obrony godności” niekiedy nawet z żarliwym zaangażowaniem, podczas gdy po stronie przeciwnej profesorowi Wojciechowi Fałkowskiemu udało się zgromadzić zaledwie kilkudziesięciu sygnatariuszy. Takie proporcje jeśli nawet nie gwarantują właściwego składu Zgromadzenia Elektorów, to z całą pewnością mu sprzyjają – na dowód czego w czcigodnym gronie natrafiłem aż na dwóch uczniów prof. Antoniego Czubińskiego, członka Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald” i działacza Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, zaś niektórzy pozostali z jakichś powodów nie podają publikacji wcześniejszych, niż z początków lat 90-tych. Pewne światło na te zagadkowe sprawy rzuca wypowiedź pana doktora Sławomira Nowinowskiego na niedawnej konferencji poświęconej Instytutowi Pamięci Narodowej. Odnosząc się polemicznie do wypowiedzi prof. Andrzeja Nowaka, który za jeden z istotnych elementów misji IPN uznał „oddanie sprawiedliwości ofiarom systemu komunistycznego”, pan dr Nowinowski zauważył m.in., że z powodu „politycznego uwikłania” IPN, w kręgach akademickich od początku panowała opinia, że „przyzwoity człowiek nie powinien mieć z nim nic wspólnego”. Wypowiedź pana dra Sławomira Nowinowskiego pozwala lepiej zrozumieć, po czym jeden przyzwoity rozpoznaje drugiego przyzwoitego – zwłaszcza w środowisku akademickim. Okazuje się, że dotychczas nie tylko po charakterystycznym zapachu cnoty („a cnota dziewic niewinnych – o spraw to Panie nad Pany – niech ma – zamiast wszystkich innych – zapach esencji różanej!”), ale również – po stosunku do IPN. Oczywiście teraz to się zmieni, bo władze wyłonione w efekcie zastosowania procedur ustanowionych przez znowelizowaną ustawę sprawią, że Instytut Pamięci Narodowej chwalebnie uniknie jakiegokolwiek zaangażowania politycznego, a jeśli będzie się angażował, to tylko w podtrzymywanie „legendy” w myśl której człowieki honoru z razwiedki wespół z człowiekami honoru z tak zwanej lewicy laickiej obmyśliły, przeprowadziły i ponownie nadzorują właściwy przebieg sławnej transformacji ustrojowej, której mottem można uczynić słynny już rozkaz klasyka: „odpieprzcie się od generała!” Bo „trzeba z żywymi naprzód iść”, zwłaszcza, że z niebytu wyłaniają się coraz to nowe i nowe pokolenia człowieków honoru, podczas gdy ofiary systemu komunistycznego już przecież dawno nie żyją, zatem sprawiedliwość jest im potrzebna jak psu piąta noga. SM

Tusk podpiera się pieniędzmi przyszłych emerytów

1. Wczoraj szef doradców strategicznych Premiera Minister Michał Boni przedstawił główne założenia zmian w systemie emerytalnym, choć decyzja polityczna w tej sprawie została ogłoszona przez Premiera Tuska już ponad miesiąc temu. Już sam fakt, że przygotowaniem tych zmian zajmował się Minister Boni, a nie konstytucyjnie odpowiedzialny za ten obszar Minister Pracy Jolanta Fedak pokazuje, że organizacja pracy tej Rady Ministrów pozostawia najoględniej mówiąc, sporo do życzenia. Co więcej projekt prezentowany przez Boniego jest rezultatem prac Rady Gospodarczej przy Premierze w skład której na 11 osób wchodzi aż 9, które miały albo mają bezpośredni związek z funduszami emerytalnymi zasiadając bądź w radach nadzorczych tych funduszy bądź nawet w ich zarządach (mimo zabrania im pieniędzy jednak chroni ich zyski)

2. Minister Boni mówił o zmianach w emeryturach jako racjonalnej korekcie dotychczasowego systemu tyle tylko, że ani racjonalności ani korekty trudno w tych propozycjach szukać. Trzeba powiedzieć sobie wprost. Rząd Tuska doprowadził prawie do katastrofy polskie finanse publiczne i próbując się ratować przed radykalnymi decyzjami Komisji Europejskiej, a przede wszystkim rynków finansowych, które coraz mniej chętnie nabywają nasze obligacje, próbuje poszukiwać pieniędzy, które przynajmniej w części zasypią gigantyczną dziurę w finansach publicznych. Ta dziura zamiast się zmniejszać w 2010 roku jak to było w większości pozostałych krajów UE, w Polsce uległa zwiększeniu do blisko 8,5% PKB czyli prawie 120 mld zł i to powoduje coraz większą nerwowość rządzących. W lutym poprzedniego roku Minister Rostowski przedstawił Komisji Europejskiej tzw. program konwergencji w której zobowiązał do zmniejszenia deficytu finansów publicznych do poziomu poniżej 3% PKB na koniec roku 2012. Ścieżka dochodzenia do tego poziomu zawierała zobowiązania, że w 2010 deficyt wyniesie 6,9 % PKB, a w 2011 roku 4,9% PKB. Ponieważ w roku roku 2010 deficyt był wyższy od tego zadeklarowanego, a w roku 2011 będzie podobnie, rząd wręcz rozpaczliwie poszukuje sposobów (choćby rachunkowych) na sprostanie oczekiwaniom Komisji Europejskiej.

3. Otwarte Fundusze Emerytalne były wręcz najłatwiejszym źródłem z którego jednym pociągnięciem można uzyskać około 16 mld zł (1,2% PKB) środków których nie będzie się do nich przekazywać, a więc o podobną kwotę będzie można zmniejszyć dotacje budżetową do ZUS, a w konsekwencji i deficyt budżetowy. Jak rząd określił kwotę którą może nie przekazywać do OFE, to także okazało się proste. Ponieważ fundusze przeznaczały z 7,3% przekazywanej im składki około 2,2% na zakup akcji na giełdzie, zdecydowano się im zostawić 2,3%(aby giełda się nie zawaliła), a 5% zostawić w ZUS czyli wspomniane wcześniej 16 mld w roku 2012 ( w roku 2011 będzie to około 12 mld bo zmiany mają wejść od 1 kwietnia). Zostawiana w ZUS składka ma być wprawdzie zapisywana na oddzielnych rachunkach ubezpieczonych i waloryzowana stopą nominalnego wzrostu PKB ale twierdzenia rządu, że pozwoli to na wypłatę wyższych emerytur niż gdyby te pieniądze przekazać do OFE są co najmniej zastanawiające. Gdyby tak bowiem było trzeba by zakwestionować dalszy sens funkcjonowania tych funduszy emerytalnych.

4. Szkoda więc, że rządu nie stać na to aby przekazać 15 milionów ubezpieczonych w OFE prawdy o zarządzonych zmianach, szczególnie tego, że przy pomocy pieniędzy przyszłych emerytów chce się łatać dziurę budżetową, a tym samym zmniejszać deficyt finansów publicznych. Sam nie jestem zwolennikiem OFE, mając możliwość wyboru wybrałem tylko ubezpieczenie w ZUS, ale obecne manipulacje rządu przy tych funduszach, a zwłaszcza uzasadnianie tych zmian budzi mój najgłębszy sprzeciw. Jeżeli już chce się zabierać pieniądze przyszłych emerytów i przy ich pomocy wypłacać bieżące emerytury to najuczciwiej byłoby pozostawić ubezpieczonym wybór czy ZUS czy ZUS i OFE. Wydaje się, że spora część ubezpieczonych zdecydowałaby się wrócić do ZUS i efekt finansowy z punktu widzenia obecnych potrzeb budżetowych byłby jeszcze wyższy niż w obecnych propozycjach rządowych. A szansa na przyszłe większe emerytury jest i tak znikoma jeżeli ciągle będzie się zmniejszać liczba pracujących przypadających na jednego emeryta. Aby było inaczej, potrzebna jest poprawa wskaźników demograficznych (musi się po prostu rodzić znacznie więcej dzieci niż dotychczas ), a także sytuacji na rynku pracy co zniechęcałoby młodych Polaków do masowych wyjazdów do pracy za granicą. W obydwu tych sprawach przez 3 lata rząd Tuska nie zrobił nic, teraz więc pozostaje mu podpierać konsekwencje własnej nieudolności i nic nierobienia, pieniędzmi przyszłych emerytów. Zbigniew Kuźmiuk

Żydowska kontrola nad myślą katolicką Żydowska kontrola nad myślą katolicką – wywiad br Nathanaela z dr. E. Michaelem Jonesem BrN: Czy możesz nam powiedzieć o własnym doświadczeniu nt. dialogu katolicko-żydowskiego? EMJ: Wiosną 2009 poproszono mnie bym poprwadził wykłady nt. Rewolucyjnego żyda, w oparciu o moją książkę „Żydowski ruch rewolucyjny”, w Parafii Little Flower w South Bend, Indiana. Każdy rabin w mieście oraz Federacja Żydowska dzwonili do parafii żądając wycofania mojego zaproszenia. Wtedy mnie poinformowano, że mój kurs będzie zastąpiony przez serię wykładów na temat Jezusa, prowadzoną przez lokalnego rabina i absolwenta Notre Dame, z tytułem magistra teologii. Tematem kursu był „Źle zrozumiany Żyd” autorstwa Amy Jill Levine, książka, która bluźni Jezusa Chrystusa, jest sprzeczna z Nowym Testamentem, i oszczercza wobec kościoła katolickiego. Jednym z ulubionych tematów Levine, jak przedstawiano podczas rozmów na konferencjach ADL, jest – w jaki sposób Nowy Testament” skaża antysemityzmem zgromadzenia i sale lekcyjne na całym świecie. Ostatniej zimy, bp Kevin Rhoades został powołany do naszej diecezji w stanie Indiana. Rhoades zażądał, by znany apologeta katolicki, dr Robert Sungenis przestał mówić o żydach dlatego, że „zakłóca” dialog katolicko-żydowski. Jeśli Bp. Rhoades jest zainteresowany jak naprawdę działa dialog naprawdę w jego nowej diecezji, powinien on dowiedzieć się, w jaki sposób zastąpiono mój kurs.

Czy ten dialog przynosi jakieś efekty? Tylko dla żydów. Na przykład w styczniu, rabin David Rosen, dyrektor departamentu Komitetu Żydów Amerykańskich ds. międzyreligijnych, powiedział „Jerusalem Post”, że byłby „bardzo zdziwiony” gdyby Bractwo Św Piusa X było z powrotem dopuszczone do kościoła katolickiego z powodu bp . Williamsona, „kłamcę oświęcimskiego”. Wcześniej, Rosen powiedział „Post”: „powrót kłamcy oświęcimskiego oraz bractwa, które reprezentuje, jest haniebny, poważny cios dla stosunków żydowsko-watykańskich”. Rabin Rosen obecnie domaga się prawa weta dla żydów w określeniu, kto jest a kto nie jest dobrym katolikiem, oraz czy zostaną przyjęci czy odizolowani od kościoła. Innymi słowy, dialog stał się środkiem dla żydowskiej kontroli myśli katolickiej.

A co z dobrymi relacjami z żydami? Kościół albo zachowa jedność, albo utrzyma dobre stosunki z żydami. Ale nie może mieć obu.

Czy katolicy zaczynają reagować przeciwko żydowskiej kontroli kościoła katolickiego? Tak. Nasi biskupi również. Dlatego, że dialog stał się synonimem żydowskiego niszczenia nauk kościoła. Po latach dialogu, w 2002 roku Konferencja Biskupów Katolickich USA pod kierunkiem kard Keelera, wydały wspólne oświadczenie katolickiego-żydowskie „Przymierze i misja”, które potwierdziło, że żydzi mogą być zbawieni bez przyjęcia Chrystusa jako Zbawiciela. Jednak w czerwcu 2009 biskupi musieli wydać „wyjaśnienie”, przez który wyrzekali się ich wcześniejszego oświadczenia. Okazało się, że kiedy to rozważyli, doszli do wniosku, że Mosaic przymierze między Bogiem a żydami nie jest „na wieczność”, że żydzi musieli przejść przez konwersję, jeśli chcieliby być zbawieni.

Mówisz, że dialog to synonim żydowskiej dywersji nauki katolickiej. Czy są jakieś przykłady tej działalności przez zorganizowane żydostwo? Yes. Pomimo dialogu, tajny żydowski plan dywersji kościoła ujawnił się ostatnio. W dniu 17 września 2009, Anti-Defamation League, American Jewish Committee, B’nai B’rith International, Central Conference of American Rabinów Hadassah żydowska Rady do Spraw Publicznych, Krajowej Rady Żydówki, Na’amat USA, Rabinicznej Zgromadzenia Religious Action Center judaizmu reformowanego i kobiet judaizmu reformowanego, wszyscy podpisali petycję domagając się, by Obama nie udzielił kościołowi katolickiemu zwolnienia z „prawa sumienia”, jeśli chodzi o zatrudnianie homoseksualistów. Żydzi pozwalają sobie „prawo sumienia”, a nie pozwalają na stosowanie go wobec katolików. Intencją za petycją żydostwa do Obamy jest stworzenie piątej kolumny w łonie kościoła katolickiego, która, ze względu na charakter jej działalności seksualnej, może być wykorzystana do całej nowej serii pozwów sądowych. Z takimi „starszych braćmi”, jak oni, jak dialog katolicko-żydowski określił żydów, kto potrzebuje wrogów?

Jak odpowiedział Abraham Foxman z ADL na twierdzenie biskupów, że żydzi muszą przyjąć Chrystusa?

Foxman był oburzony tym, co uważał za zwrot w dialogu. We wrześniu 2009, Foxman wydał zjadliwą wypowiedż nt. wyjaśnienia biskupów. Ale sam fakt pozostaje: kiedy biskupi angażowali się w dialog z żydami, odrzucali Ewangelię.
Z drugiej strony, kiedy nasz biskupi działają samodzielnie i potwierdzali Ewangelię, zawsze oburzali żydów. To prowadzi mnie do uściślenia mojego poprzedniego stwierdzenia: kościół może głosić Ewangelię lub potrafi realizować dobre stosunki z żydami. Ale nie można robić obu.

Dlaczego według ciebie żydzi oburzało głoszenie Ewangelii? Każdy, kto zapoznał się z Ewangelią wg św Jana i Dziejami Apostolskimi lub Listem św Pawła do Tesaloniczan powinien znać odpowiedź. To dlatego żydzi odrzucili Chrystusa i odrzucając Chrystusa odrzucili Logos, a odrzucając Logos – Syna Bożego dla wszechświata i jego odkupienia – stali się nie tylko jak ujmuje to św Paweł, „wrogami całego rodzaju ludzkiego”, ale wrogami moralnego i politycznego porządku wszechświata. W rezultacie tego żydzi angażują się w ciągłej anarchii przeciwko rozumowi i prawdzie, a decyzja uroczyście potwierdzona gdy wybrali Barabasza a nie Chrystusa. Odrzucenie Jezusa Chrystusa jest rdzeniem tożsamości żydowskiej. I ta tożsamość pozostanie taka aż do chwili, kiedy żydzi wyrzekną się odrzucenia Jezusa Chrystusa i przyjmą Go jako swego Zbawiciela.

Czy było jakieś oburzenie ADL wobec ciebie ze względu na twój ogromny wpływ poprzez magazyn „Wojny kulturowe” na tysiące katolików? W maju 2009. po pojawieniu się mojego artykułu, „Deborah Lipstadt i negowanie holokaustu”, Abraham Foxman, skrzecząca sowa Anti Defamation League, umieścił mnie na swojej stronie na liście „najbardziej poszukiwanych”. Nazywając mnie, stosując typową propagandę przeciwko tym, którzy ujawniają jego kłamstwa i zamiary, „ekstremistą”, Foxman starał się mnie zdyskredytować. Ale to nie zadziałało. Dlatego, że katolicy zaczynają łączyć kropki. A jeśli połączenie kropek spowoduje, że będziemy oskarżeni o antysemityzm, po prostu odpowiemy mówiąc, że korygowanie złej teologii dla żydów jest naszym sposobem pomagania im. Mówiąc inaczej, „Wojny Kulturowe” zerwały blokady, które trzymały myśl katolicką pod żydowską kontrolą przez ostatnie 40 lat. Foxman zdaje sobie sprawę, że kościół zmierza w innym kierunku we wszystkich sprawach, które on i żydzi, których reprezentuje uznają za ważną dla ich sprawy, ale zgubną dla nas. Po 40 latach bezprecedensowego postępu w dywersji i tajnej walce, żydzi w końcu zaczynają tracić kontrolę nad myślą katolicką.

Tłumaczenie Ola Gordon

Źródło: http://www.realzionistnews.com/?p=476

Dr E Michael Jones, autor i historyk, b. prof. St Mary’s College w Indianie, wydawca magazynu „Wojny Kulturowe”

KOMENTARZ BIBUŁY: Miesięcznik “Culture Wars” redagowany przez dr. E. Michaela Jonesa jest obecnie jednym z najważniejszych pism wydawanych w Stanach Zjednoczonych. Choć wydawany jest w prostej czarno-białej szacie i niezmiennym od lat, archaicznym stylu typograficznym, to przyciąga głebokimi analizami na wiele kluczowych zagadnień: judaizacji Kościoła, manipulacji historią, inżynierią socjotechniczną. Pismo wielokrotnie publikowało teksty prof. Iwo Cypriana Pogonowskiego, który toczy samotnie bój w amerykańskich mediach o godne imię Polski. Ostatnio wywiązała się na łamach pisma polemika pomiędzy prof. Pogonowskim a niemieckim nacjonalistą, a właściwie ne0-nazistą, oczerniającym Polskę i Polaków o zbrodnie wojenne. Dr. E. Michael Jones jest autorem kilkunastu niezwykle cennych książek, w tym wydanego w 2008 roku monumentalnego dzieła pt “Duch Rewolucyjnego Żyda” (The Jewish Revolutionary Spirit and Its Impact on World History.) Ta 1200-stronicowa książka powinna jak najszybciej doczekać się polskiego tłumaczenia i stać się obowiązkową akademicką lekturą na kierunkach historycznych i politologii.

Za: StopSyjonizmowi (” Żydowska kontrola nad myślą katolicką. Wywiad Br Nathanaela z dr E Michaelem Jonesem”)

http://www.bibula.com/?p=31164

Co zawsze chciałeś wiedzieć o reptilianach, ale o co bałeś się spytać Admin w ramach odpoczynku od tematyki polityczno-religijno-gospodarczej postanowił zająć się, jakże aktualną, tematyką reptilian. Ale że sam guzik się zna na tej gałęzi nauki, skopiował instruktażowy artykuł ze strony: http://www.vismaya-maitreya.pl. Artykuł jest przekonujący, podbudowany naukowo weryfikowalnymi faktami (jak np. o licznych wojnach w kosmosie) i bez wątpienia zaciekawi gości gajówki. Słyszy się wiele o grupie reptilianów żyjącej na Ziemi wśród normalnych ludzi. Znani z mitologii, folkloru, ufologii i naukowych faktów, uwikłani w konspirację i inne teorie. Pisał o nich John Rhodes - badacz UFO, Reptilian Research Center, David Icke, brytyjski pisarz i publicysta, który poświecił swoje życie i od roku 1990 poszukuje odpowiedzi na pytanie: ”kto tak naprawdę kontroluje świat?” W swoich książkach opisuje spirytualizm ”New Age” i ukazuje totalitarny ruch jako New Age konspirację, wielki proces aby zakłócić normalny cykl oświecenia naszej planety. Według jego teorii światem rządzi grupa ” Globalna Elita” (Iluminaci) rasa reptilian humanoid, czyli babilońskie braterstwo. D. Icke w czasie pobytu w Vancouver w Kanadzie przedstawił na ten temat swoje teorie w 4 godzinnym wykładzie. Podobny wykład z udziałem D. Icke odbył się na Uniwersytecie w Toronto. Riley L. Martin pochodzenia afrykańsko-amerykańskiego urodzony w Misisipi w roku 1946 twierdzi, że został porwany i uszkodzony przez „przybyszów z nieba” w roku 1953 w Arkansas. Znana jego książka „The caming of Tan ” opisuje jego smutne doświadczenia. Martin często występuje ze swoimi teoriami na temat reptilianów w radio i TV (The official Riley Martin Radio shaw). Opisuje siedem odmiennych typów przybyszy z kosmosu, którzy posiadają swoje bazy na macierzystym pojeździe kosmicznym niedaleko Saturna. Reptilianie humanoid to jedna z najbardziej znanych nazw, która określa obcych przybyszy spotykanych od tysiącleci na Ziemi. Inne ich nazwy: dinozauroid, lizarfolk, lizardmen.

Idąc śladami mitologii dowiadujemy się o istnieniu obcych przybyszy, którzy od tysiącleci zamieszkują Ziemię. Indianie Hopi nazywają ich Sheti lub „wężowymi braćmi”. Zamieszkiwali starożytną Kolumbię w Środkowej Ameryce. Legenda Hopi mówi jak Bachue (kobieta) przemieniła się w wielkiego węża, którego nazywają również „gwiezdny wąż”. Cecrops I - pierwszy ateński król był w połowie wężem a w połowie człowiekiem. Tytan i inni greccy bogowie posiadali skrzydła i wielkie węże wychodzące z dolnych części ciała. Żenili się z ziemskimi kobietami i zasiedlali Ziemię. Grecka mitologia pozostawiła bardzo dużo takich zapisów. W Indyjskich Sanskryptach Naga też znajdujemy opisy reptilianów. Wspominają rasę Sarpa, ludzi przypominających wyglądem węże. Daleki Wschód – Wietnam i Korea mówią o ludzkich formach przypominających smoki. Chińczycy do dziś dnia świętują w przebraniu smoków, zdobią ich wizerunkami swoje budynki. Smok ma bardzo mocną pozycję w ich narodowej kulturze. W Azji Mniejszej znajdujemy zapisy opisujące rasę ludzką zwaną „wężową” (Book of Jashar). Biblia – Genezis, Bóg ukarał Ewę, która zjadła jabłko z Drzewa Życia. „Wtedy rzekł Bóg do kobiety, Dlaczego to uczyniłaś? I odpowiedziała kobieta, wąż mnie zwiódł i jadłam. ” (Genezis 3:13 ) W religiach bliskiego wschodu demon jest przedstawiany jako wąż, inaczej nazywany reptilian. Antyczny egipski bóg Sobek był postacią człowieka z głową krokodyla. W Afryce reptilian zwany przez Afrykańczyków  Chitauri, jak mówią kontroluje świat. Dzisiaj coraz częściej słyszymy dziwne historie, dla większości brzmią jak bajki, UFO uprowadza ludzi i wykonuje na nich własne eksperymenty. Takich zeznań jest na świecie coraz więcej. Widoczne są ślady na ciałach porwanych ludzi. Naukowcy idą śladem tych zdarzeń i odkrywają wielką prawdę, że ci ludzie nie kłamią. Przybywa coraz więcej raportów potwierdzających istnienie na Ziemi nieznanych przybyszów. Dobrze znany jest raport oficera policji Herberta Schirmera z 3 grudnia 1967 roku w Nebraska – USA. Zgłosił, że został wzięty na pokład UFO i dokładnie opisał ubranych w srebrzysto-szare skafandry i rękawice szczupłe postacie o ludzkim wyglądzie. Skóra na ich twarzy była w kolorze biało-szarym, mieli płaskie nosy, wąskie-nieme usta nawet wówczas kiedy mówili, skośne oczy, na ich piersiach znajdował się emblemat – uskrzydlonych węży. Schirmer twierdził, że byli przybyszami z obcej galaktyki. W USA często słyszy się nazwę „uskrzydleni chłopcy”, dotyczącą nieznanych przybyszów. John Rhodes był pierwszą osobą, który poważnie się zajął badaniem reptilian humaniod. W roku 1997 złożył na ten temat swój raport w Research Center. Twierdzi, że reptilianie są potomkami dinozaurów, którzy w drodze biologicznych przemian ewoluują się na Ziemi. Jego prace i paleontologa Dala Russella z Kanady, również zajmującego się tym zagadnieniem znane są już od 20 lat na całym świecie. David Icke przedstawia reptilianów humanioid, że są największymi manipulatorami i kontrolerami rasy ludzkiej. Jego zdaniem światowy Lider G.W. Busch i członkowie królewskiej rodziny w Windsor są przedstawicielami tej, jak sam mówi, grupy reptilian pijących krew z systemu Alpha Dracon. Twierdzi, że Diana, pierwsza żona następcy tronu znała tajemnicę pochodzenia rodziny królewskiej. Icke obwinia również prezydenta USA i innych współpracowników ziemskich o sytuację z 11 września 2001, jako produkt jednej z cięższych konspiracji reptilianów na Ziemi w ostatnich latach.John Rhodes też w swoich pracach umieścił pochodzenie reptilian z Alpha Dracon.

Anunnaki opisani w sumeryjskich tablicach, znalezionych i przetłumaczonych przez asyriologa Zecharia Sitchin, którzy mieli stworzyć rasę ludzką – niewolników pracujących dla nich według Icke, Anunnaki i Draconi nie są z sobą połączeni.Anunnaki, 23 sumeryjskich bogów włącznie z Enlil (Bóg powietrza) i Enki (bóg ziemi)byli odrębną grupą. Draconi w Babiloni zwani „wspaniałymi wężami” są wspomniani przez Sanskript Sarpa. Uchodzili za wielkich bogów smoka, dali początek rasie ludzkiej Davidianów, zamieszkujących w południowych Indiach i na terenie Sri lanki, Pakistanu, Bangladeszu, Nepalu. Można ich było jeszcze spotkać w XIX wieku. Nazwa Davidianie jest zaczerpnięta z Sanskrytpu Davida opublikowanego przez Roberta Caldwella (1856)”Comparative grammer of the Davidian of South-Indian family of languages”. Coraz więcej ludzi na świecie mówi o reptilianach żyjących na Ziemi. Uchodzą za inteligentnych, umieją się wspaniale komunikować z innymi, w wyglądzie twarzy przypominają smoków i są wysokości normalnych ludzi. Uchodzą jednak za grupę bardzo negatywną i niebezpieczną, niszczą ludzi i świat. Według Vedy są klasyfikowani na trzy grupy:

1. Buttash, żyjący w duchowej ciemności, intelektualnie wysoko rozwinięci, utożsamiani z największymi horrorami, które kreują wśród ludzi. Ta grupa jest posądzana o uprowadzania i molestowanie dzieci, składnie ich na rytualnych ołtarzach. Prowadzą też eksperymenty na ludziach, przychodzą nocą, nie są uważani za atrakcyjnych, Są najwyżsi wzrostem ze wszystkich grup, mają potężne ramiona i nogi. Kolor skóry szaro-brązowy. Naoczni świadkowie twierdzą, że posiadają inne uzębienie niż człowiek, czarne duże oczy, lekko skośne i uwydatnione łuki brwiowe. Buttahs (Wacshashas) są bardzo negatywni i agresywni

2. Draco – pochodzą z konstelacji Draco, odwiedzają Ziemię. Świadkowie opisują ich jako wysokich o czerwonych oczach, czarmo-brązowym kolorze skóry, posiadają skrzydła. Niektórzy naoczni świadkowie twierdzą, że używają skrzydeł aby się poruszać w powietrzu i są też tacy którzy zgłaszają, że draco posiadają na głowie nieduże rogi wyrastające z łuków brwiowych (te opisy pasują do opisów szatana) . Znajdujemy ich opisy w starych legendach, zwani są gorgoyles i valkeries, utożsamiani z nocnymi wampirami. John Keel opisał ich dokładnie w „MothMan prophecies”.

3. Szaraki – nazwa od koloru ich skóry, niskiego wzrostu, z dużymi głowami i dużymi czarnymi oczami. Przez ludzi są różnie określani. Jedni twierdzą, że są pracownikami pierwszej grupy reptilianów. Zmienni, mają różne zachowania. Są też inne głosy, które mówią o wojnach między tymi dwoma grupami (przekazy z Andromedy). Szaraki uchodzą za doskonałych genetyków, obwinia się ich za manipulację z ludzkim DNA. Inna opinia podkreśla ich wielkie zasługi w podnoszeniu ludzkości na wyższy poziom ewolucji. Prawie na 100 % reptilianów z Alpha Draco obwinia się za największe światowe katastrofy, a osoby jak: Nero, Napoleon, Hitler … zalicza się do ich grupy.

Wąż – stary mistyczny symbol reprezentuje wiele odmiennych kultur. Jedni określają węża pozytywnie, inni uważają go za szatana.

Wąż Naga (forma istoty podobnej do węża), doprowadziła Buddhę do oświecenia. Mukalinda – król węży pochodzi od oddechu Ziemi i jest opiekunem formy ludzkiej.. Ale znany jest też wszystkim negatywny wąż użyty jako symbol w raju, kusiciel Adama i Ewy.

Wąż - sprawca pozytywnej transformacji daje człowiekowi nowe życie i spirytualne głębokie przebudzenie.

Dracon posiada odmienne cechy, walczył z nim Herkules, jego imię było Ladon. Znany światu zagadkowy wąż Leviathan, monster żyjący w jeziorze Loch Ness.

Kundalini według Hindusów wyższa świadomość człowieka i kaduceusz jako symbol reprezentuje wyższe energie w ciele człowieka, u którego nastąpiło oświecenie. Odwieczna walka między ludźmi, kto ma rację, jedni węża potępiają, inni darzą go szacunkiem… Reptilianie humanoid uchodzą za istoty, które potrafią posiąść ludzkie ciała zmieniając w nich wibracje. Już ”Emeraldowe Tablice” opisywały wymiar tzw, czwarty (między światami), w którym znajdują się upadłe anioły. Czwarty wymiar(astral) jest często utożsamiany z bardzo niskimi wibracjami. Tam są przechwytywane ludzkie dusze w swojej inkarnacyjnej wędrówce. Reptilianie zmieniają ich wibracje do własnych celów. Kiedy wracają na Ziemię mają cechy reptilian i dla nich pracują wśród normalnych ludzi. Reptilianie uszkadzają środowiska ziemskie i trzymają we własnym „więzieniu” inkarujące się ludzkie formy. Utrzymują na Ziemi sekretne krwawe rytuały, odpowiednie ceremonie, posiewają wielkie wątpliwości co do istnienia wyższej formy życia. Alpha Dracon znajduje się w systemie Oriona. Królewska rodzina repitilianów wywodzi się właśnie stamtąd. Ich królestwo zwane jest Domem Aln (Oln, Ahin).Posiadają dwie główne rasy: uskrzydleni wężowie i lizardowie.

Człowiek-wąż w kulturze Majów Człowiek jest utożsamiany jako reprezentant Światła. Reptilianie reprezentują ciemności, posiadają odwrotne polarity a ich odwieczna zabawa polega na tym aby zmieniać bieguny z wysokich i prawidłowych wibracji na niskie i harde, co wywołuje między ludźmi konflikty i wojny, opóźnia ewolucję człowieka.

Raptilianie twierdzą, że mieli prawo skolonizować cały Wszechświat i zniszczyć wszystkie cywilizacje, które tam zamieszkiwały. Jakże nam to przypomina działanie niektórych ziemskich przywódców. Stąd też wywodzi się wiele kosmicznych wojen. Reprezentanci Światła występują bardzo mocno przeciw reptilianom.

Wiesława – Vancouver, 27 June 2007

Admin jest święcie przekonany, iż reptilianie istnieją. Wśród nich znajdują się takie postaci, jak Lenin, Stalin, Rotschildowie, Rockefellerowie, Al Gore, Edgar Bronfman, Jose Barosso, Cohen-Bendit – a z bliższego otoczenia np.  Michnik, Gross, Balcerowicz, abp. Gocłowski itd.

Pozorny wybór Kiedyś wspominałem o tym, że stylizowanie zbrodni popełnianych przez sowieckie specsłużby na „nieszczęśliwe wypadki” lub „prawdopodobne zbiegi okoliczności” należy do podstawowego repertuaru działań o charakterze dywersyjnym, działań wymierzonych we „wrogów Kremla”. Jest jeszcze jednak inny sposób kamuflowania zabójstwa (stosowany nie tylko przez czekistów) - pozorowanie samobójstwa. Aranżuje się miejsce zbrodni w taki sposób, że np. zastrzelonej z bliska osobie wkłada się do ręki pistolet lub też w zasięgu ręki ofiary pozostawia się broń z odciskami palców tejże osoby. Jeśli aranżacja jest skuteczna, policja może umorzyć śledztwo i nie szukać prawdziwego sprawcy śmierci. Wydaje się, że Ruscy, konstruując (i łatając sypiącą się wciąż) narrację dotyczącą tragedii smoleńskiej, zastosowali obie z tych metod naraz. Z jednej strony to, co wydarzyło się 10 Kwietnia miało być „nieszczęśliwym” (mgła, słaba widoczność, niefortunne ukształtowanie terenu) albo wprost „głupim wypadkiem” (kozakowanie „debeściaków” ignorujących dobre rady „kontrolerów lotu”). Z drugiej zaś, zawarte w „raporcie komisji Burdenki 2”, „sowiecko-psychiatryczne analizy” i „rekonstrukcje osobowości” pierwszego pilota, jednoznaczny przekaz o nieodpowiedzialnym i nietrzeźwym generale Błasiku oraz opowieści o innych prezydenckich epizodach z „naciskami na załogi” - miały „dopełnić obrazu” katastrofy, czyli dowieść, że tak właściwie to śmierć przyszła „na własne życzenie” ofiar i dokonała się ich własnymi rękami. Nawiasem mówiąc, ta wersja z „samobójstwem” wynikającym z niesamowitego pośpiechu śp. Prezydenta L. Kaczyńskiego, by nie było spóźnienia na uroczystości, (ochoczo eksplorowana przez polskojęzyczne mainstreamowe media) była o tyle nonsensowna, że Prezydent, gdzie jak gdzie i kiedy jak kiedy, ale do Katynia 10 Kwietnia nie musiał się wcale spieszyć. I tak by na niego (i na całą delegację z tyloma znakomitościami polskiego życia publicznego) w Lasku Katyńskim z uroczystościami zaczekano. W Katyniu byli bowiem ludzie, którzy Prezydenta szanowali i za niezwykły zaszczyt poczytywali sobie możliwość uczestniczenia w okrągłych rocznicowych obchodach. Ci, którzy pogardzali Kaczyńskim, pojawili się przecież w Lasku Katyńskim tłumnie wraz z gabinetem ciemniaków 7 kwietnia, czapkując carowi Putinowi i cmokając nad „pojednaniem warszawsko-moskiewskim”. Ruscy, przygotowując zamach, doskonale wiedzieli, że nawet aranżując wszystko na wypadek/(nieumyślne) samobójstwo, pojawią się w mediach „wersje zamachowe”. Neutralizację tych ostatnich miała zapewnić odpowiednia, zmasowana kampania dezinformacyjna i propagandowa, wyśmiewająca albo same „teorie spiskowe”, albo ludzi, którzy je głoszą. Najważniejsze jednak dla czekistów było to, by wybór między „wersją wypadkową” a „zamachową” był jedyny, jaki pojawi się w przekazie medialnym. Oficjalnie katastrofa (rozumiana tu jako „lotniczy wypadek”) miała być spowodowana „wielorakimi przyczynami” (w ostatniej fazie „badań” doszły - dzięki stenogramom opublikowanym przez komisję Millera - w ramach „materiału uzupełniającego”: szaleństwa prostaków w „wieży kontroli lotów”), natomiast „nieoficjalnie”, tj. w wersjach głoszonych przez paranoików smoleńskich, miała być wynikiem zamachu z użyciem (najprawdopodobniej niekonwencjonalnych) środków wybuchowych. Najważniejsze dla Kremla było jednak to, by fakt zajścia samej katastrofy na Siewiernym pozostał niekwestionowany. Dopiero bowiem przy podważeniu tego właśnie faktu i uznaniu wydarzeń z Siewiernego za maskirowkę, (osłaniająca zbrodnię smoleńską) kampania czekistów okazywała się kompletnie bezużyteczna. Jeśliby bowiem jacyś szaleńcy uznali, że katastrofa na Siewiernym to właśnie (przeprowadzona na niespotykaną dotąd w świecie skalę) maskirowka, to konsekwentnie wychodziłoby im, że wszystkie przeprowadzone w związku z tą katastrofą badania, ekspertyzy itd. to jedna wielka maskarada albo teatr absurdu w iście Beckettowskim stylu. Zestaw kompletnie bezsensownych czynności wykonanych po to, by uwiarygodnić miejsce zdarzenia, zdarzenia, do którego w tamtym właśnie miejscu NIE doszło. Podążając tą myślą – jeśli polscy specjaliści, którzy pojawili się 10 Kwietnia wieczorem na Siewiernym, choć prace zaczęli dopiero następnego ranka, nie sprawdzili (a można podejrzewać, że nie zrobili tego; por. barwne relacje E. Klicha), czy mają do czynienia z autentycznymi szczątkami polskiego tupolewa i uznali ruskie sceniczne rekwizyty za obiekty realne, to dali się wciągnąć w spektakl, o którego istnieniu być może nawet nie mieli pojęcia. Twarde trzymanie się przez „stronę rosyjską” wersji z Siewiernym jako „miejscem katastrofy” miało wyeliminować jakikolwiek cień podejrzenia, co do skonstruowanej inscenizacji, ale też zapobiec powstawaniu zupełnie alternatywnej wersji wydarzeń, w myśl której np. 1) na wysokości 100 m polski tupolew, tak jak oznajmia pierwszy pilot, odchodzi (i zarazem wymyka się z pułapki) i ląduje gdzieś awaryjnie, a nie spada gwałtownie na „masyw leśny” oraz 2) czekistowska zbrodnia została dokonana gdzie indziej. Takiego bowiem (alternatywnego) przebiegu wypadków nie dałoby się medialnie „wyjaśnić” ciemnemu ludowi, obśmiać w „kabaretach”, zakryć świętym oburzeniem na lekkomyślną załogę i „naciskających na nią zwierzchników”, i przesłonić deklaracjami Brylskiej, Olbrychskiego, Wajdy, Życińskiego i wielu innych zdeklarowanych po tragedii smoleńskiej, przyjaciół Moskwy. Nie byłoby wtedy bowiem mowy o żadnym lotniczym wypadku, lecz o terrorystycznym ataku na samolot z prezydencką delegacją z Polski – ataku, o którym, jak stwierdził kiedyś min. A. Macierewicz (ogólną) informację miały polskie służby na dzień przed wylotem tejże delegacji (http://mypis.pl/aktualnosci/687-zespol-parlamentarny-do-spraw-zbadania-katastrofy-tu-154-ujawnia-nieznane-dotad-fakty). Tu w wykręcaniu kota ogonem i szukaniu jasnych stron tragicznej sytuacji nie pomógłby ani Wroński, ani Żakowski, ani żaden inny mędrzec z Ministerstwa Prawdy. Należało więc bezwzględnie utrzymywać wersję z katastrofą, nawet kosztem jej niespójności i narastających podejrzeń związanych z 1) zeznaniami świadków, którzy nie widzieli ciał, 2) zdumiewającą, iście apokaliptyczną skalą zniszczeń (proszę zobaczyć, co zostało z samolotu w Lockerbie, którego szczątki spadły z nieporównanie większej wysokości (http://www.youtube.com/watch?v=limPg52ugnw&feature=related; przy okazji warto się zapoznać z tym, jak wygląda praca profesjonalistów badających katastrofy lotnicze), 3) brakiem twardych dowodów zajścia „wypadku”. Co do 3) to schemat rozmieszczenia szczątków („raport komisji Burdenki 2”; wersja polska, s. 96) jest taki, jakby samolot rozpadł się po drodze podczas twardego przyziemiania, natomiast skala zniszczeń jest taka, jakby go wysadził potężny ładunek wybuchowy. Sam ten, sugerujący inscenizację, schemat najpewniej został nałożony na zdjęcie satelitarne z 12 Kwietnia 2010 r. (przez ten czas bowiem Ruscy „sprzątali” na miejscu zdarzenia, wycinali drzewa „pod sprawny transport” itd.), a więc nie jest autentycznym zdjęciem wykonanym po katastrofie, które to zdjęcie w takim dokumencie po badaniach tak poważnego zdarzenia lotniczego, powinno było się bezwzględnie pojawić. Nie ma też, jak to już wiele razy podkreślałem, zdjęcia Siewiernego z helikoptera (z 10 Kwietnia oczywiście). Wiśniewski, jak pamiętamy, tak opowiada o tym, co to się działo, gdy jeszcze był w hotelu: „Patrzę w mgle, idzie samolot bardzo nisko, lewym skrzydłem prawie że w dół, normalnie słychać taki huk, bo miałem otwarte okno (…) jakby coś było niszczone, tak tratowane, za chwilę było wiesz, huk, dwa (…) błyski ognia, mówię: wywalił się samolot...” (http://www.youtube.com/watch?v=yifz6Se52kE).

Zastanawiam się jednak jak on to wszystko widział, skoro – jak pokazano nam na legendarnej prezentacji komisji Millera – potężna machina typu Ił-76, zbliżająca się do Siewiernego o 7.25, na stopklatce to zaledwie plama, nieco ciemniejsza od innych zamglonych plam ((http://www.youtube.com/watch?v=9iwEOMbNivs&feature=player_embedded#!) od 11'52'' materiału)?

Czy Wiśniewski naprawdę coś wtedy widział, skoro kamera z odległości 400 m zarejestrowała tyle co nic - czy raczej oczyma wyobraźni zobaczył (już po fakcie, po powrocie z pobojowiska, w trakcie wywiadu) to, co wtedy w hotelu zaledwie... słyszał? Może tę jego wizję ukształtowały opowieści ruskich funkcjonariuszy, którzy – jak widzieliśmy na różnych migawkach (np. gdy ci opowiadają Tuskowi (http://www.youtube.com/watch?v=rvkvfX5KpOg&feature=related), gdy relacjonują Putinowi (http://www.youtube.com/watch?v=KG2-ChZv91E&feature=related), gdy na pobojowisku sami sobie „wizualizują” itd.) - pokazywali, machając grabiami, co to się z polskim samolotem stało, czyli, że leciał, walnął w brzozę, a potem się obrócił „na plecy”. W „raporcie komisji Burdenki 2” poświęcono sporo miejsca „podobnym zdarzeniom” (z „naciskami na załogi”), które miały tworzyć pewien fatalny ciąg zakończony smoleńską tragedią. „Epizod gruziński” z 2008 r., który wprawdzie polegał na tym, że ówczesna załoga NIE zgodziła się na lądowanie w jakimś miejscu, potraktowano zgodnie z ruską logiką jako „potwierdzenie” tego, że załoga może ulegać naciskom. Nie wyliczono w bumadze MAK-u ponadto różnych awarii rządowego tupolewa, jak choćby tej styczniowej (2010) na Haiti (http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/196715,Awaria-rzadowego-Tupolewa-ratownicy-utkneli-na-Haiti)

ani dziwnych awarii przytrafiających się akurat wtedy, gdy leciał gdzieś polski Prezydent (http://www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-prezydent-dotarl-do-japonii-kompletna-klapa-tupolewa,nId,163919) (http://wiadomosci.wp.pl/gid,10629361,title,Tu-154-uziemiony-w-Ulan-Bator,galeria.html?ticaid=1ba9b),

które to awarie budziły niezwykłą radość przeróżnych cepów w naszym kraju. W ruskiej bumadze nie wspomina się też o ostrzale skierowanym na kolumnę z prezydenckim samochodem (http://www.polskatimes.pl/fakty/gruzja/62592,prezydent-lech-kaczynski-w-gruzji-strzelali-rosjanie,id,t.html?cookie=1).

Ten ostrzał także wielu cepów w Polsce ubawił do łez. Przyjęcie, że na Siewiernym był złom (dostarczony tam zapewne przez Iła, by inscenizować lotniczy wypadek), pozwala zrozumieć nie tylko „skalę zniszczeń” niewspółmierną do tego, co się nad Siewiernym miało z polskim samolotem zdarzyć – ale też 1) zachowania służb zaraz po ogłoszeniu, że „doszło do katastrofy z winy pilotów” oraz 2) całe to wielkie i pospieszne sprzątanie pobojowiska, z niszczeniem wraku włącznie. Wprawdzie o winie pilotów i o przebiegu zdarzeń Ruscy zawyrokowali zanim cokolwiek zostało na Siewiernym zbadane, a więc w przeciągu pierwszych kilkunastu minut, ale, jak wiemy, władzom w Polsce wcale to nie przeszkodziło w uznaniu tej wersji za wiarygodną i zweryfikowaną. Należy jednak mieć świadomość, że jeśli to, co pokazane było na Siewiernym, to nie są szczątki polskiego tupolewa, lecz właśnie jakiś imitujący te szczątki złom, to – tu uwaga – rekonstruowanie tego, co się wydarzyło na Siewiernym (rekonstruowanie nawet dokonywane przez niezależnych badaczy i ekspertów!) wiedzie zupełnie donikąd. Sądzę więc, że w obliczu tych wszystkich ruskich matactw, oszustw, dezinformacji, uników, braków dokumentów, bajzlu itd. (o upokorzeniach Polski i lżeniu ofiar przez ludzi Putina i Tuska nie wspomnę) – fundamentalną obecnie kwestią jest ustalenie autentyczności wraku i autentyczności miejsca zdarzenia. Jeśliby się okazało, że ani wrak nie jest autentyczny, ani miejsce – całe badanie przyczyn tragedii smoleńskiej należy rozpocząć zupełnie od nowa, a ruskie bumagi wywalić do śmieci.

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2010/07/tri-babuszki-w-samarie-sek-024.html

http://freeyourmind.salon24.pl/271974,bumaga

http://freeyourmind.salon24.pl/270314,z-punktu-widzenia-zamachowca

http://freeyourmind.salon24.pl/269333,oko-zaby

http://freeyourmind.salon24.pl/270989,gdzie-i-kiedy-doszlo-do-tragedii FYM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
asystent osoby niepelnosprawnej 346[02] o1 02 n (2)
opiekun w domu pomocy spolecznej 346[04] o1 03 u
opiekun w domu pomocy spolecznej 346[04] z1 04 n
asystent osoby niepelnosprawnej 346[02] z1 02 n (2)
346
asystent osoby niepelnosprawnej 346[02] o1 03 n (2)
opiekun w domu pomocy spolecznej 346[04] z1 05 u
opiekunka srodowiskowa 346[03] z1 01 u
asystent osoby niepelnosprawnej 346[02] o1 06 n (2)
opiekunka srodowiskowa 346[03] z1 04 u
346 strona tytulowa
opiekun w domu pomocy spolecznej 346[04] z1 02 u
asystent osoby niepelnosprawnej 346[02] z1 05 n (2)
Dz U 2000 Nr 28 poz 346 id 14 Nieznany
Ruffert C 346.06, delegowani
Ruffert C 346.06[1], PODYPLOMOWE z europejskiego
346 Manuskrypt przetrwania

więcej podobnych podstron