620

Policja w walce z niemoralnością Właśnie przeczytałem, że w szkole amerykańskiej, gdy12-letnia dziewczynka pocałowała rówieśnika, dyrekcja wezwała policję (!!) - i dziecku grozi dom poprawczy!!! Jakieś ćwierć wieku temu napisałem – u szczytu powszechnie panującej rozwiązłości seksualnej, gdy zbiorowe orgie były codziennością na amerykańskich uniwersytetach, a MBLA otwarcie działała propagując w teorii i w praktyce stosunki między mężczyznami, a młodymi chłopcami, – że niedługo wahadło pójdzie w drugą stronę i wejdziemy w Epokę Purytanizmu. Śmiano się ze mnie. Lewica prorokowała, że odwrotnie: to jest Postęp, a Postęp jest niepowstrzymany. Więc niedługo zapanuje powszechna Sodoma. Tymczasem oczywiście miałem rację ja – nie, dlatego, że jestem akurat jakoś genialny, tylko, dlatego, że jest to prosty wniosek z zasad socjo-cybernetyki – nauki wyklętej przez obecne elity. Właśnie przeczytałem, że w szkole amerykańskiej, gdy12-letnia dziewczynka pocałowała rówieśnika, dyrekcja wezwała policję (!!) - i dziecku grozi dom poprawczy!!! W czasach największego purytanizmu nic takiego nie przyszłoby ludziom do głowy... Wychowawczyni delikatnie upomniałaby „rozpustnicę” lekko ją wyśmiewając – i tyle. Gdyby była to zakonnica, to wspomniałaby może o rytualnie o Szatanie czyhającym na każdym kroku. A w ogóle nie było wtedy szkół ko-edukacyjnych, więc takie rzeczy się nie zdarzały. Cóż – wychylenie w stronę rozwiązłości było jeszcze niedawno wyjątkowo duże – to i reakcja jest proporcjonalna... JKM

Czego powinniśmy chcieć Konfiskata 83 procent dochodu dotyka rodziny pracowników najemnych, to znaczy – żyjących z własnej pracy, a nie jakichś plutokratów. Ponieważ okupujące nasz nieszczęśliwy kraj Siły Wyższe doszły między sobą do porozumienia, która z nich i w jakim zakresie będzie mogła doić Rzeczpospolitą i uczestniczyć w rabunku obywateli, dzięki czemu premier Donald Tusk mógł wreszcie ogłosić skład swojego rządu, prezydent Komorowski – go „powołać” – zanim padnie salwa, to znaczy – zanim Siły Wyższe za pośrednictwem rządu przystąpią do przykręcania nam śruby, możemy wykorzystać chwilę pieriedyszki dla zmniejszenia chaosu semantycznego przy którym biblijna Wieża Babel wygląda na wzór porządku. Doszło już do tego, że wybitnego socjalistycznego polityka, przywódcę Narodowo-Socjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej Adolfa Hitlera zalicza się - i to bez specjalnych sprzeciwów – do „skrajnej prawicy”. Tak twierdził m.in. pan Marek Pol, z którym kiedyś wystąpiłem w jednej z rozgłośni radiowych w audycji „Prawy do lewego”. Na moją ripostę, że przecież Hitler, to wasz człowiek, człowiek lewicy, więc nie przerzucajcie się nim, niczym gorącym kartoflem, bo przynajmniej tutaj, w mojej obecności, nic z tego nie będzie, pan Pol porwał się z miejsca, aż redaktor przestraszył się, że dojdzie do jakichś rękoczynów. Skończyło się na tym, że pan Pol zapowiedział, że już nigdy ze mną nie wystąpi, na co odpowiedziałem mu, że nie sądzę, by z tego powodu pękło mi serce. Przypominam ten incydent, bo niektórzy dyskutanci na Nowym Ekranie twierdzą, że ponieważ świat się zmienił, to i podziały na lewicę i prawicę straciły na znaczeniu. Wydaje się, że nie mają racji, skoro zarówno manipulatorzy z żydowskiej gazety dla Polaków, jak i lewactwo z „Krytyki Politycznej”, bez najmniejszych oporów organizatorom tegorocznego Marszu Niepodległości przypisuje hołdowanie ideologii faszystowskiej. Tymczasem faszyzm jest odmianą, jeśli nie socjalizmu, to z całą pewnością – etatyzmu, to znaczy poglądu, według którego jedynym organizatorem życia społecznego, a gospodarczego - w szczególności, pozostaje państwo, roztaczające opiekę nad każdym obywatelem, ale nie indywidualnie, tylko zbiorowo, za pośrednictwem korporacji, do której każdy musi być przypisany, – co oczywiście ułatwia również roztoczenie nad każdym politycznego, a także - policyjnego nadzoru. Ideologia faszystowska w latach 30-tych zyskała sporą popularność również w Polsce, – o czym świadczą nie tylko literackie dokumenty epoki, np. „Kariera Nikodema Dyzmy” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, ale przede wszystkim – jeden z zapisów konstytucji z 1935 roku. W „Karierze Nikodema Dyzmy” widać coraz silniejszą wśród ówczesnych elit tęsknotę za „silnym człowiekiem”, który „zrobi porządek”, to znaczy – podporządkuje obywateli dyscyplinie podobnej do wojskowej. Konstytucja zaś w art. 4 ust. 1 stanowiła, że „W ramach państwa i w oparciu o nie kształtuje się życie społeczeństwa”, zaś w ust. 2 tegoż artykułu to „oparcie” konkretyzowała, stwierdzając, że „Państwo zapewnia mu swobodny rozwój, a gdy tego dobro powszechne wymaga, nadaje mu kierunek lub normuje jego warunki”. Z tych zapisów wynika, że – po pierwsze – żaden z przejawów życia społecznego nie może być niezależny od „państwa”, czyli – funkcjonariuszy państwowych oraz – po drugie – może funkcjonować tylko w ramach, jakie „państwo” to znaczy – ci funkcjonariusze mu zakreślą. Wprawdzie wspomina się tam o „swobodnym rozwoju”, ale tylko w kierunku nadanym przez „państwo” i na ustanowionych przez nie warunkach. Jakież to podobne do dodanego w 1976 roku art. 3 konstytucji PRL, stwierdzającego, że „Przewodnią siłą polityczną społeczeństwa w budowie socjalizmu jest Polska Zjednoczona Partia Robotnicza”! Z tą tylko różnicą, że o ile w PRL ramy życia społecznego zakreślała partia, z racji swojej iluminacji w zakresie nieubłaganych praw dziejowych, to w II Rzeczypospolitej – „państwo”, czyli funkcjonariusze państwowi z racji iluminacji w zakresie „dobra powszechnego”. Nic, zatem dziwnego, że gdyby nie wasalizacja PRL przez Związek Sowiecki, to zwolennicy przedwojennej „sanacji” nie mieliby wobec PRL specjalnych zastrzeżeń. Dlatego też np. kontynuujące piłsudczykowską tradycję Prawo i Sprawiedliwość, głoszące program „Polski solidarnej”, jest w gruncie rzeczy partią co najmniej etatystyczną, z domieszką właściwych przedwojennej żoliborskiej inteligencji skłonności socjalistycznych. W tej sytuacji nie dziwi mnie sprzeciw wielu dyskutantów wobec zaproponowanego przeze mnie kryterium podziału na lewicę i prawicę, a zatem – również na formacje wolnościowe oraz te, które tylko pod takie podstępnie się podszywają. Kryterium tym jest pogląd na dominujący sposób podziału dochodu narodowego - czy powinien być dokonywany przymusowo i poprzez państwo, czy też – dobrowolnie i poprzez rynek. Z pozoru kryterium to jest bardzo wąskie i nie odzwierciedla wszystkich możliwych odcieni – ale w rzeczywistości jest odwrotnie. Rzecz w tym, że pogląd na sposób podziału dochodu narodowego determinuje model państwa – czy jest on socjalistyczny, a przynajmniej – etatystyczny, czy też – wolnościowy. Jeśli bowiem uznamy, że dominującym sposobem podziału dochodu narodowego powinien być podział przymusowy za pośrednictwem państwa, to znaczy, że „państwo” czyli w praktyce – funkcjonariusze państwowi mają prawo swobodnego decydowania o przeznaczeniu bogactwa, jakie obywatele wytwarzają swoją pracą. Konsekwencją takiego uprawnienia jest wyzucie obywateli z władzy nad tym bogactwem i przyznanie jej funkcjonariuszom państwowym. Rozdzielają oni to bogactwo według swoich wyobrażeń o „sprawiedliwości społecznej” między poszczególne grupy obywateli. W rezultacie te grupy, czyli korporacje zawodowe i społeczne, uczestniczą w podziale dochodu narodowego nie według społecznej przydatności swojej pracy, tylko według przydatności dla funkcjonariuszy publicznych. Nic, zatem dziwnego, że władze państwowe konfiskują statystycznej rodzinie pracowników najemnych 83 procent wypracowanego przez nią dochodu, by następnie część tych pieniędzy przdekazać jej w ramach tzw. konsumpcji zbiorowej (edukacji, ochrony zdrowia i socjalu), której standard i zakres określają one same. W takim modelu państwa obywatel pozbawiony jest przez pasożytniczą warstwę biurokratyczną władzy nad bogactwem, jakie swoją pracą wytwarza i może tylko wybrać sobie ciemięzców, natomiast nie wolno mu położyć kresu ciemiężeniu. Znakomitą tego ilustacją jest ustawa o referendum, wyłącząjca możliwość przeprowadzenia referendum w sprawie wysokości fiskalnych obciążeń obywateli. Trudno, zatem nawet przy najlepszych chęciach, uznać taki model państwa za „wolnościowy”. Jeśli natomiast uznamy, że dominującym sposobem podziału dochodu narodowego winien być podział dobrowolny za pośrednictwem rynku to znaczy, że – po pierwsze – poza kosztami utrzymania państwa, to znaczy – finansowaniem tzw. własnych potrzeb państwa, czyli dziedzin związanych ze stosowaniem przemocy (wojsko, policja, wymiar sprawiedliwości, polityka zagraniczna oraz administracja niezbędna do zawiadywania tymi dziedzinami), obywatele nie są przez funkcjonariuszy państwowych pozbawiani władzy nad bogactwem, jakie wytwarzają. Nie ulega, zatem wątpliwości, że przy tym modelu państwa zakres ich wolności jest nieporównanie większy, a poza tym, – co nie jest obojętne z punktu widzenia sprawiedliwości – udział każdego obywatela w podziale dochodu narodowego jest uzależniony od rynkowej wartości jego pracy. Wielu ludzi bardzo się na to oburza, że takie podejście oznacza dehumanizację stosunków międzyludzkich i traktowanie pracy wyłącznie, jako towaru. Nie mają racji, – bo jedynym dowodem, czy czyjaś praca jest pożyteczna, czy nie, jest to, czy ktoś inny gotów jest za nią dobrowolnie zapłacić. Dlatego właśnie funkcjonariusze państwowi tej weryfikacji za żadne skarby nie chcą się poddać i swoje dochody najzwyczajniej w świecie wymuszają od podatników groźbą użycia siły. Warto też uprzedzić zarzuty, że taki model faworyzuje ludzi bogatych. To akurat nieprawda, bo przy modelu etatystycznym ludziom bogatym znacznie łatwiej skorumpować funkcjonariuszy państwowych by potraktowali ich specjalnie, przyznając im różne ulgi, – co przecież jest sytuacją nagminną a nawet – zinstytucjonalizowaną pod postacią lobbyingu. Konfiskata 83 procent dochodu dotyka rodziny pracowników najemnych, to znaczy – żyjących z własnej pracy, a nie jakichś plutokratów. Podnoszone też były zarzuty, że nie doceniam znaczenia takich kryteriów, jak stosunek do Pana Boga i historii. Ależ doceniam – jednak, jako kryterium posiłkowe, – bo ocena przedstawionych wyżej alternatywnych modeli państwa nie jest uzależniona od wiary w Boga, tylko od logicznego rozumowania. Powiem więcej; model wolnościowy powinien być nawet bardziej przekonujący dla ludzi wierzących, ponieważ właśnie on wydaje się bliższy przykazaniom Dekalogu, a zwłaszcza – przykazaniu „nie kradnij”. Zarzut niedoceniania przez mnie kryteriów historycznych jest bezzasadny już choćby w świetle uwag na temat faszyzmu. Zatem – korzystając z chwilowej pieriedyszki, zanim okupujące nasz nieszczęśliwy kraj Siły Wyższe za pośrednictwem marionetkowego rządu premiera Donalda Tuska przystąpią do rabowania naszego mienia w tempie stachanowskim – spróbujmy zastanowić się, czego właściwie powinniśmy chcieć w momencie, gdy jakimś cudem pojawi się szansa na zmianę obecnej sytuacji. SM

Pierwsza ofiara przyspieszenia? Kiedy po expose premiera Tuska wydawało się, że już nastąpił koniec historii i odtąd największym wydarzeniem w naszym nieszczęśliwym kraju może być co najwyżej autobiograficzna książka pani Danuty Wałęsowej, której pan Adamowicz nadał tytuł "Marzenia i tajemnice" - wszystkich zelektryzowała depesza o zatrzymaniu przez Centralne Biuro Antykorupcyjne generała Gromosława Czempińskiego. Jest to sensacja mniej więcej tej samej rangi, jak wiadomość o rozpoczęciu izraelskiego prewencyjnego uderzenia na Iran. Wprawdzie takie uderzenie jeszcze nie nastąpiło, ale to tylko kwestia czasu, no a poza tym - od dawna już się o tym mówi. Tymczasem zatrzymanie generała Gromosława Czempińskiego nastąpiło nieoczekiwanie, niczym grom z jasnego nieba. W tej sytuacji nie ma rady; musimy sobie to wydarzenie rozebrać z uwagą, bo być może, że wyjaśnia ono więcej, niż mówi.

Po pierwsze - zatrzymanie przeprowadziło Centralne Biuro Antykorupcyjne, utworzone i istniejące w celu przeprowadzania porachunków politycznych pod pretekstem zarzutów kryminalnych. Wprawdzie generał Gromosław Czempiński ostatnio żadnej funkcji nie pełnił, ale to wcale nie znaczy, że nie miał żadnego ciężaru gatunkowego w polityce. Żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak generał Czempiński opowiadał, ile to rozmów i bliskich spotkań III stopnia musiał odbyć, żeby doszło do utworzenia Platformy Obywatelskiej. Z tych opowieści wynikało, że Ojcem Założycielem Platformy Obywatelskiej był właśnie generał Gromosław Czempiński. Dlaczego mu tak zależało na utworzeniu tej partii i jakie nadzieje zarówno on, jak i jego towarzysze oraz mocodawcy z nią wiązali? Miejmy nadzieję, że czas przyniesie odpowiedzi na te pytania - ale na razie zatrzymanie generała Czempińskiego przez podległe rządzącej Platformie Obywatelskiej CBA ma wszelkie znamiona ojcobójstwa.

Po drugie - generał Czempiński został zatrzymany pod zarzutem "malwersacji finansowych". O co konkretnie chodzi - na razie nie wiadomo - ale warto przypomnieć, że aresztowany na wiosnę 2008 roku Peter Vogel miał zeznać w prokuraturze, iż generałowi Czempińskiemu z jego konta w szwajcarskim banku ktoś ukradł jakieś bajońskie sumy. Skąd generał Czempiński miał bajońskie sumy i dlaczego trzymał je w szwajcarskim, a nie polskim banku, skoro w swoim czasie był szefem Urzędu Ochrony Państwa w Polsce, a nie w Szwajcarii? Tego oczywiście nie wiemy, natomiast pamiętamy, że Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, przez co najmniej 18 lat transferowała własnie do szwajcarskich banków ogromne sumy w walutach obcych, kradzione z przedsiębiorstwa eksportu wewnętrznego PEWEX. Kto tymi pieniędzmi zawiaduje i jaki robi z tego użytek - nie wiadomo, bo prezydent Aleksander Kwaśniewski w roku 1996 zagroził, że jeśli media będą na ten temat rozprawiały, to on zarządzi "lustrację totalną". Po tej groźbie Jacek Kuroń i Karol Modzelewski napisali do prezydenta Kwaśniewskiego pojednawczy list i sprawa ucichła - aż do dnia dzisiejszego. W tej sytuacji zatrzymanie generała Czempińskiego pod zarzutem malwersacji finansowych może oznaczać, że walka buldogów pod dywanem wchodzi w decydującą fazę. No dobrze - ale jakich właściwie buldogów? Jakim buldogiem, to znaczy - czyim buldogiem jest generał Czempiński? Jak pamiętamy, wywodzi się ze Służby Bezpieczeństwa, która na początku naszej sławnej transformacji ustrojowej została poddana upokarzającej weryfikacji przez wywiad wojskowy, który tę całą sławną transformację ustrojową zaprojektował, przeprowadził i nadzorował. Ale generał Czempiński żadnych upokorzeń z tej strony nie doznał, bo akurat przeprowadził udaną operację wydobycia amerykańskich zakładników z Iraku. Zapewne wdzięczność strony amerykańskiej sprawiła, że generał Czempiński w latach 1993-1996, a więc wprawdzie w III Rzeczypospolitej, ale podczas rządów koalicji SLD-PSL, został jak gdyby nigdy nic, szefem Urzędu Ochrony Państwa. Warto przypomnieć, że w tym właśnie okresie koalicja SLD-PSL była oskarżana i to nie bezpodstawnie, o "zawłaszczanie państwa" do tego stopnia, że dla zainstalowania zaplecza politycznego AWS-UW w roku 1997, charyzmatyczny premier Buzek musiał wprowadzić aż cztery wiekopomne reformy. Malwersacji, zatem musiało być wtedy wiele, a szef UOP nie mógł chyba o nich nie wiedzieć. Dlaczego zatem CBA zatrzymało akurat jego? Bardzo możliwe, że dlatego, iż wywiad wojskowy przystąpił do kontrofensywy po kuracji przeczyszczającej, zaaplikowanej naszej niezwyciężonej armii przez SB po katastrofie smoleńskiej.

I wreszcie - po trzecie - jeśli generał Czempiński mimo transformacji ustrojowej utrzymał czołową pozycję dzięki zaufaniu Amerykanów, to jego obecne zatrzymanie pokazuje, iż ten parasol ochronny nie ma już takiego znaczenia. Warto w związku z tym zwrócić uwagę, iż na odsłonięciu pomnika prezydenta Reagana nie było ani prezydenta Komorowskiego, ani premiera Tuska, ani żadnego przedstawiciela lewicy. Czyżby Nasza Złota Pani Aniela rzeczywiście nakazała przyspieszyć procesy dziejowe i generał Czempiński jest pierwszą ofiarą tego przyspieszenia? SM

Gromosław C. - oraz pięciu innych podejrzanych w sprawie prywatyzacji - wyszło na wolność po wpłaceniu kaucji Wszystkich pięciu podejrzanych w sprawie korupcji przy prywatyzacji PLL LOT i STOEN, wśród nich były szef UOP gen. Gromosław C., wyszło w czwartek wieczorem na wolność po wpłaceniu poręczeń majątkowych. Gdyby nie wpłacili pieniędzy do godz. 18, prokuratura zamierzała wystąpić o ich aresztowanie do czasu wpłaty poręczeń. Najwyższą kaucję - 3 mln zł - wyznaczono dla Andrzeja P. - b. doradcy w gabinecie ministra skarbu. Generał C. musiał wpłacić milion złotych. Wysokość najniższego poręczenia w tej sprawie ustalono na pół miliona zł. Poza poręczeniem majątkowym prokuratura zakazała podejrzanym opuszczania kraju i zatrzymała ich paszporty. Informację o zwolnieniu podejrzanych potwierdził wieczorem rzecznik katowickiej prokuratury apelacyjnej, prok. Leszek Goławski. Reporterzy nie byli w stanie rozpoznać wychodzących tylnym wyjściem podejrzanych, ponieważ prawie wszyscy mieli na głowach kominiarki. Żaden z nich nie rozmawiał z dziennikarzami. We wtorek i w środę na polecenie katowickich prokuratorów zatrzymano pięć osób - to funkcjonariusze publiczni i osoby, które z nimi współpracowały w związku z prywatyzacjami. Podejrzanym zarzucono przyjmowanie korzyści majątkowych, nadużycie zaufania w obrocie gospodarczym i pranie pieniędzy. W przypadku PLL LOT chodzi o korzyści w wysokości 1 mln dolarów, w przypadku STOENU - 1,4 mln euro. Gromosław C. jest podejrzany o przyjęcie 1,4 mln euro w związku z prywatyzacją spółki STOEN oraz pranie brudnych pieniędzy - chodzi o kwotę około 600 tys. euro. W czwartek w prokuraturze kontynuowano przesłuchania i konfrontowano podejrzanych. Śledczy nie ujawniają, jakie złożyli wyjaśnienia i czy przyznali się do zarzucanych im czynów. Prokuratura zarzuca im, że działali "wspólnie i w porozumieniu". Śledczy zaznaczają, że przedmiotem śledztwa nie jest ocena samych prywatyzacji, ale działań korupcyjnych wokół tego procesu. Jak ujawnił prok. Goławski, śledztwo jest w dużej mierze oparte o pomoce prawne, zrealizowane w Szwajcarii, Liechtensteinie, na Cyprze i w innych krajach. "Prokuratorzy osobiście wyjeżdżali do Szwajcarii, gdzie realizowali te wnioski o pomoc prawną. Została zebrana rzeczywiście gigantyczna dokumentacja, dotycząca stanów kont, rachunków, spółek i wszystkich przelewów, jakie były realizowane" - powiedział prokurator. Nazwisko generała C. pojawiło się w materiałach ze Szwajcarii. Jak dodał Goławski, kilka innych pomocy prawnych ciągle nie zostało zrealizowanych. Zostały wysłane np. do Hongkongu. Postępowanie toczy się od 2006 r., dotyczy różnych prywatyzacji. Zostało wszczęte na podstawie materiałów z innego śledztwa. W ramach postępowania śledczy zajęli się także kilkoma wcześniej umorzonymi sprawami. Prokuratura zaznacza, że wciąż bada inne prywatyzacje i nie wyklucza "dalszych działań". W polu zainteresowania prokuratury są także wręczający łapówki - to osoby z zagranicy z kręgu inwestorów i firm doradczych, które działały przy prywatyzacji polskich podmiotów. Goławski, pytany na czwartkowej konferencji o byłego ministra skarbu Wiesława Kaczmarka, odpowiedział, że nie jest to "osoba objęta tymi zarzutami". "Nie ma tzw. szerokiego kręgu podejrzeń, jeżeli będą jakieś materiały, z których będzie wynikało, że ktoś może mieć postawiony zarzut, to taki zarzut zostanie postawiony" - zaznaczył. Poza gen. C. w sprawie usłyszał zarzuty Andrzej P., który w 2003 r. był doradcą w gabinecie ministra skarbu. Pozostali to przedstawiciele firm współdziałających z ministerstwem przy tych prywatyzacjach lub będących beneficjentami pieniędzy pochodzących w prywatyzacji. Oprócz Gromosława C. wśród tych osób jest m.in. były rzecznik dyscypliny PZPN, adwokat Michał T. Poza zatrzymaną ostatnio piątką, śledztwem była objęta jeszcze jedna osoba - doradca ministra skarbu - ale zmarła. "Rzeczpospolita" napisała w czwartek, że warszawska prokuratura prowadzi inne śledztwo, w którym ma przewijać się osoba Gromosława C. Postępowanie to - według "Rz" - miało zostać wszczęte na podstawie zeznań Petera V., nazywanego "kasjerem lewicy". Rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Warszawie prok. Monika Lewandowska poinformowała PAP, że od 2009 r. jest prowadzone śledztwo "dotyczące przyjęcia korzyści w kwocie 2 mln dolarów w związku z pełnieniem funkcji szefa UOP". "Postępowanie toczy się w sprawie, nikomu nie zostały postawione zarzuty" - podkreśliła prok. Lewandowska. Prokuratura odmawia podawania bardziej szczegółowych informacji na temat tego śledztwa. PAP/Sil

Afera korupcyjna w PZPN. Lato chciał 1-3 miliony? Nowy Ekran dotarł do nagrania, które dziś o pierwszej w nocy otrzymał Kazimierz Greń, prezes podkarpackiego PZPN. Nagrania dokonano w gabinecie prezesa Lato, jest datowane na 14 stycznia 2010 r. Konferencja prasowa Kazimierza Grenia odbyła się dzisiaj o 9 rano w warszawskim hotelu IBIS. Prezes Greń ujawnił, że o podejrzeniach korupcyjnych poinformuje organy ścigania. Prezes Grzegorz Lato rozmawia z mężczyzną o imieniu Zdzisław. Rozmowa dotyczy zakupu gruntu pod nową siedzibę PZPN.

Zdzisław: A co z siedzibą? Rozmawiałeś z nim? Grzegorz Lato: Tak. On chciał ze mną porozmawiać, ja mówię, (…) o czym chcesz ze mną porozmawiać? No wiesz, jakby coś to ja bym załatwił… tyle

GL: - Jedynkę? Z: - Tak. Może głupio mu to powiedzieć?

GL: Ja mówię, między nami Zdzisiek, ile tam mają wyliczone? To ja Ci mówię między nami, jakie tam chodzą ceny – od 5 do 10 procent. Z: To jest oszust, bo sam proponuje Ci bańkę, a kurwa sam chce skasować trzy. Mam nadzieję, że tego nie puścisz mu tak łatwo?

GL: Nie Z: A jak to teraz zarząd będzie wybierał, czy jak to teraz będzie? Jaka jest kolej rzeczy?

GL: Zarząd! Zarząd.. - Z: A na czwartego znowu będzie…

GL: Nie… krótka informacja, co i jak, bo tam…

Irańska agentura w Ameryce Łacińskiej Niedawno moja studentka, która jest asystentką w Kongresie, pracowała nad projektem ustawy dotyczącej działalności Iranu w Ameryce Łacińskiej. Badania przeprowadzała na moim seminarium. Oto wyniki. Teheran rozszerza swoje wpływy na kontynencie południowoamerykańskim za pomocą trzech organizacji: Pasdaran, Quods i Hezbollah. Ten pierwszy to Irański Korpus Strażników Rewolucji (IRGC). Ten drugi jest tajną paramilitarną gałęzią IRGC. A Hezbollah to Partia Boga z Libanu. W rzeczywistości jest to struktura-polityczno-społeczno--charytatywno-wojskowo-terrorystyczna, która jest do dużego stopnia zagraniczną ekspozyturą irańskich mułłów, eksportującą szyicką teokrację teherańską w Bejrucie i okolicach. Hezbollah współpracuje, co najmniej od 20 lat z IRGC oraz bezpośrednio z Quods. Zapuszcza się jednak daleko poza libański matecznik. Jest aktywny wszędzie tam, gdzie istnieje diaspora libańska. Dociera również do innych muzułmanów. Dotyczy to też Ameryki Łacińskiej, gdzie mieszka ponad 1,7 miliona wyznawców islamu. Partia Boga urządziła tam system zbiórki pieniędzy wśród swych prawdziwych wyznawców oraz niechętnych darczyńców. Po prostu w pewnych wypadkach dochodzi do wymuszeń. Fundusze przesyłane są do centrali nieformalnie za pomocą systemu „hauala” – nie zostawia to żadnych śladów w księgowości. A tam gdzie operuje Hezbollah, jest również IRGC i Quods: w Meksyku, Brazylii, Paragwaju, Argentynie, Chile, Wenezueli, Boliwii, Kubie, Ekwadorze, Nikaragui oraz na Kubie. Podczas gdy większość agentury wywodzącej się z Hezbollahu wtapia się w diasporę libańską, szczególnie na tzw. potrójnym pograniczu (Brazylia, Paragwaj, Argentyna), oficerowie prowadzący i inni zahaczają się w irańskich placówkach dyplomatycznych. Do tego dochodzi jeszcze zwyczajny wywiad Iranu. Podkreślmy, że w wielu krajach Irańczycy i ich libańska agentura operują za przyzwoleniem lokalnych władz. Oparte to jest na trzecioświatowej i lewackiej antypatii wobec Stanów Zjednoczonych, które zwalczane są również przez islamski fundamentalizm religijny. Hezbollah wydaje się być najbardziej dynamiczną siłą albo przynajmniej najbardziej bezczelną. Wspiera reżimy lewicowe, antyamerykańskie – np. Hugo Chaveza z Wenezueli. Partia Boga namawia do „trzeciej drogi”, reklamując własne instytucje z Libanu, jako model systemowy. Aktywiści Hezbollahu działający na wychodźstwie w dużym stopniu przygotowują grunt pod ciepłe stosunki krajów latynoskich z Iranem. To oni ponoć doprowadzili do umów handlowych i transportowych, które pomagają Teheranowi obchodzić sankcje gospodarcze Zachodu poprzez tworzenie spółek z Ekwadorem i Wenezuelą, choćby linii spedycyjnych. Ponadto z ramienia Partii Boga prowadzi się działalność misjonarską, religijną, w tym choćby na pograniczu Meksyku z Gwatemalą. Chodzi o stworzenie na bazie neofitów islamistycznej infrastruktury, która służyłaby interesom organizacji. Warta odnotowania jest metoda konwersji: mułłowie przywołują rzekome związki Latynosów z tzw. moriscos, czyli z wypędzonymi z Hiszpanii w XV i XVI w. muzułmanami, których część wyjechała do Nowego Świata setki lat temu. Wspomina się też nostalgicznie związki Latynosów z podbitym przez islam Półwyspem Iberyjskim. Widocznie na niektórych to działa. Partia Boga współpracuje zarówno z komunizującymi Rewolucyjnymi Siłami Zbrojnymi Kolumbii (FARC) jak i z niektórymi kartelami narkotykowymi. Wspólnota interesów przekłada się na wspólnotę zarobków oraz wspólnotę kanałów przerzutowych na północ. Na przykład w 2010 r. Dżamal Yousef, zawodowy wojskowy syryjski, zorganizował przerzut broni nielegalnie zdobytej w Iraku do Meksyku, gdzie zmagazynował ją jego krewny, członek Hezbollahu. Broń miała być wymieniona z FARC na 8000 kg kokainy. Najpewniej narkotyk miał być przerzucony przez handlarzy do USA, a Partia Boga dostałaby działkę z zysków oraz dostęp do tajnych tras, którymi następnie poszliby jej agenci, a w końcu i terroryści. Chodziło o penetrację Ameryki. Ponadto Hezbollah – dzięki swym irańskim kontaktom – załatwia narkorewolucjonistom i kartelom pranie i fałszowanie pieniędzy, podrabianie dokumentów, rekrutację i przerzut broni, często za pomocą irańskiej floty handlowej. Chyba najbardziej lukratywne jest piractwo intelektualne – dotyczy to filmów, muzyki i programów komputerowych, które uprawiają islamiści, a przynajmniej środowiska przez nich penetrowane i kontrolowane. W zamian Partia Boga i jej miejscowe kontakty rozpoznają dla Teheranu lotniska, porty, banki i inne instytucje. Wszędzie ustanawia też komórki agentów-śpiochów (sleeper cells). I koordynuje kontakty przyjaciół z Teheranem. W 2008 r. wyszło na jaw, że płatni mordercy meksykańskiego narkokartelu Sinaloa zostali wyszkoleni w Iranie. Ujęto też meksykańskich gangsterów z tatuażami w języku perskim i odkryto tunele pod amerykańską granicą wzorowane na labiryntach budowanych w Libanie do penetracji Izraela przez Partię Boga. Przez ostatnie trzy lata w USA ujęto przynajmniej 111 osób związanych z Hezbollahem. A w październiku 2011 r. odkryto spisek mający na celu zamordowanie saudyjskiego ambasadora w Waszyngtonie przez irańskie służby specjalne rękoma wynajętych morderców z meksykańskiego kartelu Zeta. Cel tego wszystkiego pozostaje niezmienny. Stale obowiązuje wydana w 1980 r. przez Hezbollah fatwa (werdykt religijny): „wytwarzanie narkotyków dla Szatana – Ameryki i Żydów. Jeśli nie możemy ich zabić naszymi karabinami, zrobimy to naszymi narkotykami”. Miło, prawda? Taki wątek handlowy jest przerażający, ale pamiętajmy, że handel prochami tworzy drogi i sposoby przerzutu wszystkiego, a w tym i – być może – broni nuklearnej. A o tym następnym razem. Marek Jan Chodakiewicz

Przepowiednie islamskiego patriarchy Przepowiedni dotyczących przyszłości jest bardzo wiele. Szczególnie dużo z nich dotyczy nadchodzącego roku i tego, co stanie się w ciągu najbliższych miesięcy. Większość przepowiedni, jakie znamy pochodzi od wizjonerów związanych z naszym kręgiem kulturowym, szczególnie zaś z chrześcijaństwem. Czy podobne słowa można usłyszeć od muzułmanów? Warto zapoznać się z przepowiedniami głoszonymi przez szejka Mohameda Nazima El-Hakkaniego, przywódcy sufickich Turków na Cyprze a także lidera zakonu Naqshbandi, jednego z głównych sufickich zakonów. Urodzony w 1922 roku Nazim jest przedstawicielem starego rodu wywodzącego się od XIII-wiecznego poety i mistyka Jalaluddina Rumi. Nazim przewidywał przewroty na Bliskim Wschodzie na długo zanim się zaczęły. Zapowiada on, że do wielkiego przełomu dojdzie na początku miesiąca Muharram, będącego w islamskiej tradycji pierwszym miesiącem w roku. Muzułmanie swój kalendarz opierają na ruchach księżyca, w związku z czym początek Muharram jest ruchomy. W najbliższym czasie miesiąc ten rozpocznie się 26 listopada 2011 (początek następnego to15 listopada 2012).

12.11. Oczekujemy miesiąca Muharram:

„Wszystkie kraje spowije mrok (...) czekam na miesiąc Muharram. Jeśli coś się stanie ten świat będzie jak to (macha rękoma jakby coś się obróciło do góry nogami).(...) Prorok ostrzegał nas, że Arabowie będą podzieleni. Teraz są podzieleni, (...) ale te problemy muszą się skończyć w miesiącu Muharrah. Ponieważ Allah wzmocnia islam zawszew tym miesiącu. Zobaczymy, zobaczymy, jeśli pojawi się jakiś ruch, każdy powinien zostać tam gdzie jest.

- W swoich domach? (głos zza kamery) - Nie powinni wychodzić, chodzić wokół. Nie powinni (...) 10 tego dnia Muharrah to co się miało stać, stanie się (...) W Muharrah i Błogosławiony Saffar (Safar Al Khayyer) miliony odejdą, polegną (...) Ludzie stali się tyranami (...) Nie słuchają słów Allacha. Nie idą za nim (...) To co stało się w Egipcie jest karą Allacha, to samo co stało się w Libii, Jemenie, Tunezji, Algierii i Syrii."

16.11. Przygotujcie się na miesiąc Muharram:

"Początkiem miesiąca Muharram jest sobota 29-go? A więc od następnej soboty (...) Będą miały miejsce wydarzenia i jedynie Allach wie, co się stanie. W związku, z czym jeśli to nie jest koniecznie, nie podróżujcie i nie wędrujcie tam i z powrotem. Do Europy i Ameryki. Te tereny znajdują się pod oblężeniem. Musicie być uważni. Być może wojna zacznie się na Bliskim Wschodzie i nadejdzie armia z Banu Asfar (Rzymianie; jasnowłosi – przyp. Orwellsky) do Amuq (Syrii). Do wyżyny Amuq, nie do niziny. Dojdzie do wojny, lecz Allach wesprze islam i otworzy drogę do Turcji, do Stambułu. Wówczas nadejdzie Sułtan, który uda się do Stambułu, zaś ręka Mahdiego jest wciąz aktywna w nadchodzacych. Być może, jeśli rozkaz nadejdzie w Rajab, zanim lub po tym, gdy Mahdi dotrze do Stambułu. Oznacza to, że region stoi teraz w ogniu! Stoi w ogniu. Armia Shamy (Syrii) przyjdzie by walczyć przeciwko Banu Asfar a ręka Mahdiego wspiera ich, choć on jest niewidoczny. Nie boję się, ale jestem ostrożny…jestem ostrożny wobec wojny, wobec Armageddonu. Ten czas jest bardzo, blisko, dlatego też podczas trwania miesiąca Muharrah, miejcie się na baczności. Ludzie powinni się przemieszczać, jeśli nie ma takiej konieczności. Każdy powinien zostać tam gdzie jest. Oznacza to by nigdzie nie wychodzić. Pozostańcie w domach. Domy… kto pozostaje w domu jest bezpieczny i chroniony. Kto wyjdzie z domu, zginie. Coś ich dosięgnie. Dlatego też każdy, jeśli to możliwe powinien trzymać zapasy żywności. (...) ludzie będą mieli tylko to co jest dostępne w ich domach.Jeśli kupicie to, co wystarczy wam na 20 dni, dzięki pomocy Boga wystarczy na 40 dni. Być może, jeśli kupicie więcej niż potrzebujecie możecie oddać część biednym ludziom, którzy do was przyjdą.

- Czy te zalecenia są dla wszystkich? - Oczywiście, oczywiście, że są dla wszystkich, szczególnie dla Bliskiego Wschodu.” Interesującą sprawą jest, że dla szyitów miesiąc Muharram jest jednym z najważniejszych miesięcy w roku, zaś 10-ty dzień tego miesiąca to dzień smutku. Do spełnienia proroctwa Nazima nie zostało wiele czasu, podał on jednak wiele bardziej konkretnych dat, więc nie pozostaje nam nic innego jak przyglądać się temu uważnie. Orwellsky

Unia Europejska dopiero powstaje Przez ostatnie lata Bruksela pokazała, że prawdziwym celem powstania Unii Europejskiej jest utworzenie superpaństwa, które pod przywództwem najsilniejszych państw (Niemcy, Francja) zamierza pokryć cieniem całą Europę. Takie superpaństwo może przetrwać tylko i wyłącznie, jako totalitarne. Dlaczego? Kryzys, który jest przecież rezultatem dotychczasowej polityki wcale nie zatrzymał euronacjonalistów. Doprowadzili oni przecież do obecnej sytuacji przyjmując Grecję, kraj, który nie spełniał wymagań, do strefy euro. A to tylko jeden z przykładów. Dziś w pełni świadomie wykorzystują kryzys do przejęcia kontroli nad suwerennością krajów strefy euro. Dowodem na działanie z pełną premedytacją są słowa José Manuel González-Páramo (Europejski Bank Centralny) wygłoszonego na Oxford University, 24 listopada 2011:

Czyli tylko rezygnacja z suwerenności fiskalnej poszczególnych państw strefy może według niego uratować Euroland, który nie może być pozostawiony na łasce agencji ratingowych oraz wyłącznie wolnego rynku. Należy, więc zadać sobie podstawowe pytanie:, Po co ratować coś co nie działa jeśli cena jest aż tak ogromna? Wydarzenia ostatnich miesięcy powinny ostatecznie rozwiać nasze wątpliwości. Euronacjonaliści nie cofną się już przed niczym, aby osiągnąć swój cel. Od początku chcieli budowy superpaństwa i obecny kryzys jest tylko wydarzeniem, które przyspieszy "integrację". Odwrotu od tej drogi nie ma. Należy, więc zapomnieć o jakimś przebudzeniu i powrocie na drogę rozsądku. Bo jeśli nawet kryzys nie zmusił ich do refleksji, to żadne wydarzenie nie zmieni europejskiego kursu. Utrzymanie jednak przy życiu tak ogromnego sztucznego bytu politycznego, jakim jest UE nie będzie możliwe bez stosowania totalitarnych metod. Bowiem oddanie "znaczącej suwerenności" jest tylko początkiem wylewania fundamentów pod superpaństwo, podczas gdy reszta budynku nie została jeszcze Europejczykom ukazana. Być może ten budynek to po prostu więzienie, które niestety również przy naszym udziale przy urnach wyborczych, sami sobie budujemy. Wielu komentatorów przekonuje nas niemal codziennie o rychłym końcu Unii Europejskiej. Podobno jesteśmy świadkami gnicia, rozpadu i kompromitacji brukselskiej polityki, a kryzys jest gwoździem do politycznej trumny euronacjonalistów. Ja również podzielałem ten pogląd. Niestety było to spowodowane moją naiwnością oraz brakiem wiary w Brukselę. Do końca nie wierzyłem, że mamy do czynienia z fanatykami, lecz tylko z kliką, która chce się dorobić dostając się na ciepłe unijne posadki. Dziś już wiem, że ludzie, którzy zgotowali nam ten los działają z pełną premedytacją, nie są to pragmatycy, którzy zdecydowali się na udawanie euroentuzjastów, aby dostać się do Brukseli, bo w trudnych czasach trzeba jakoś wyżywić rodzinę oraz spłacić kredyty. Bo jeśli ostatnio w Polsce, prezydent i premier znowu zgodnie mówią o wejściu do strefy euro to nawet, jeśli ktoś Platformy Obywatelskiej nie lubi to nie może przecież powiedzieć, że Komorowski i Tusk to kompletni idioci. Oni przecież w pełni zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje ze strefą euro. Mimo tego mówią coś, co wydaje się bez sensu. Robią to najprawdopodobniej ze strachu przed Brukselą. Oni nie mówią tego do Polaków, lecz po to, aby uspokoić tych brukselskich fanatyków. Bo oni (PO) chyba już dawno doszli do tych samych wniosków, do których ja doszedłem w tej notce: Unia Europejska dopiero powstaje rękami bardzo niebezpiecznych w pełni zdeterminowanych euronacjonalistów. Jedyne, co nam obywatelom w tej chwili pozostaje to wiara, że Komorowski i Tusk nie oddadzą naszej suwerenności unijnej bestii, która coraz bardziej odkrywa swoją totalitarną twarz. Być może jakimś cudem doszli oni do wniosku, że będą prowadzić w stosunku do Brukseli "grzeczną" politykę, tym samym nie zwracając na siebie uwagi Europy, nie przeszkadzając w budowie superpaństwa, które powstaje na zgliszczach strefy euro. Pozostanie w tej chwili na peryferiach UE jest szansą na utrzymanie już i tak poważnie osłabionej polskiej suwerenności. Jednak, jeśli prezydent i premier mówią to wszystko na serio, (w co nadal nie wierzę) to nazwanie ich likwidatorami Polski nie byłoby przesadą. Moraine

25 listopada 2011 Sodoma i Gomora coraz bliżej.. Polskie Ministerstwo Sprawiedliwości chce wprowadzić przepisy regulujące procedurę zmiany płci (????) Ministerstwo we współpracy z innymi resortami chce określić, kto ustala zmianę płci, ułatwić zmianę personaliów w świadectwach szkolnych i pracy, dowodach i paszportach, uregulować prawo do emerytury, ustalić procedury badań lekarskich i zabiegów chirurgicznych (???). Nie wiem, czy cała rzecz dotyczyć będzie również zwierząt, bo dajmy na to, ktoś będzie chciał przemienić się w małpę na powrót, bo jak twierdzi ”Teoria Darwina”, wszyscy pochodzimy z jednego pnia- od małpy. No, może nie wszyscy.. Ja - na przykład - do pochodzenia z tej teorii się nie przyznaję. Ciekawe, że tej teorii, a to jest tylko teoria - nauczają w szkołach tak przynajmniej, jak dziesięciu przykazań – nie nauczają. Programy dezinformacji oświatowej ustalane są w zaciszu gabinetu Ministerstwa Edukacji i Oświecenia Publicznego. Całość programu zamiany płci, pardon - zmiany zasad naszej cywilizacji na cywilizację płci, pilotował będzie pobożny poseł Jarosław Gowin z Platformy Obywatelskiej, bo to właśnie na niego padło wdrażanie kolejnych nonsensów do naszego życia. Ciekawe jak sobie z tym poradzi, bo wobec zbliżającej się zmiany kwalifikowania i typowania do emerytur, według podwyższonego kryterium wiekowego, możemy się spodziewać wzmożonego transferu mężczyzn w grono kobiet. Zawsze lepiej pracować do 65, niż do 67 lat, choć jak twierdzi propaganda, wszyscy będziemy mieli w związku z podniesieniem wieku emerytalnego- zwiększone emerytury(???) A nie jest to wyłącznie przesunięcie czasu bankructwa społecznych i przymusowych ubezpieczeń, na jakich opiera się socjalizm? Jeśli to byłaby prawda, to podniesienie wieku emerytalnego do 70 lat dla kobiet i 75 dla mężczyzn, zwiększyłoby jeszcze bardziej nasze emerytury, niezależnie ile osób wtedy będzie pracować i ile będzie na utrzymaniu tych, którzy jeszcze pracują. Po prostu to nie ma nic do rzeczy. Emerytury będą – i to wyższe. Skoro telewizja tak mówi, to na pewno jest to prawda.. Bo przecież w telewizji by nie kłamali, chyba, że na wizji występują panowie Ryszard Petru, Marek Zuber czy pan Janusz Jankowiak i opowiadają różne rzeczy, ale takie, które opowiadałby pan profesor Leszek Balcerowicz, gdyby stanął przed kamerą.. To, co oni mówią, to tak jakby mówił pan profesor, ale widz ma dodatkową atrakcję, jeśli nie jest zorientowany w istniejących układach, bo myśli, że oni artykułują swoje przemyślenia zgodne z prawdą i zdrowym rozsądkiem. Nic bardziej mylnego.. Lepiej artykułować prawdy objawione na zasadzie pudła rezonansowego, wtedy widz ma pełne wrażenie, że poglądy prezentowane z” różnych” stron naszego życia społeczno- politycznego i rynków finansowych, są takie same, i artykułują je ludzie’ różni” i można im wierzyć, że przyjęcie przez Polskę Euro jest dla nas dobrodziejstwem, i jest wielkim przejawem naszej solidarności z Europą socjalistyczną. Tym bardziej- jak twierdzi pani kanclerz Angela Merkel, „euro jest projektem politycznym”, a więc- powiedzmy sobie szczerze - niemającym nic wspólnego z ekonomią. To, co to za waluta, jak nie ma ona nic wspólnego z ekonomią? Czy nie jest strachem się bać, co nas czeka, jeśli przyjmiemy polityczną walutę euro, której przyjęcie zapisane jest w Traktacie Lizbońskim, ale nie ma określonego terminu jej przyjęcia? W każdym razie, gdy procedury zamiany płci się rozkręcą, to instytucja małżeństwa nie będzie już potrzebna, bo i po co, jak każdy będzie mógł z każdym połączyć się w znoju i szczęściu, pod warunkiem, gdy uzyska prawo do zmiany płci.. Zadba o to - co wydawałoby się najmniej prawdopodobne- pan poseł Jarosław Gowin, rzucony na odcinek kulturowego kulturkampfu, przez pana premiera Donalda Tuska, chyba tylko w ramach sprawdzenia gotowości bojowej ”konserwatysty ” Gowina. Teraz się wszyscy przekonamy, ile jest wart „konserwatyzm” pana Jarosława Gowina i tak, na co dzień będącego zwolennikiem” Kościoła otwartego”, cokolwiek ta zbitka miałaby znaczyć. „Społeczeństwo otwarte”, „ Kościół otwarty”, „Otwartość tolerancyjna”- wszystko pootwieramy na oścież i zrobi się taki przeciąg, że powywiewa nam wszystkie zasady, jakie jeszcze pozostały, żeby można było funkcjonować w narodzie, w Kościele Powszechnym czy beztolerancyjnym państwie zabobonnym. Gdy pan poseł Jarosław Gowin sprawujący władzę ustawodawczą w Sejmie, będzie jednocześnie sprawował władzę wykonawczą w rządzie, w ramach oddzielania władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, żeby- tak jak w Rosji Sowieckiej nie były te trzy władze powiązane w jedno- zatrzymany został pan Gromosław Czempiński, generał, autor „Operacji Samum”, dodajmy operacji udanej, której nie chciał się podjąć wywiad ani rosyjski, ani francuski.. Podjął się wywiad polski, a dowódcą był pan pułkownik Gromosław Czempiński, który wyciągnął szpiegów amerykańskich CIA z kotła irańskiego. Udawali robotników polskich w autobusie, jeden z nich był pijany.. Udało się! Pan Gromosław Czempiński odniósł wielki sukces i odznaczony nawet został przez pana prezydenta Georgea Bucha. Pan generał - jak przyznał w wywiadzie dla Niezależnej Gazety Polskiej w 2009 roku - był współzałożycielem Platformy Obywatelskiej. Załatwił u Amerykanów umorzenie długu na 20 miliardów dolarów. Potem Amerykanie sfinansowali budowę Jednostki Wojskowej 2305, nazwanej potem przez pana Sławomira Petelickiego „Gromem”. Na cześć pana Gromosława Czempińskiego. Do czego służyła jednostka „Grom” – to inna sprawa.. Taki zasłużony człowiek, bez wątpienia utalentowany as wywiadu, zamieszany w korupcję STOEN S.A., jakby nie było nikogo innego zamieszanego w korupcję. Przecież Polska korupcją stoi, szczególnie przy przetargach, które nie są organizowane jawnie, żeby publicznie mógł firmę kupić każdy, kto najwięcej zapłaci... Ale według jakiś mętnych procedur.. Pan Gromosław Czemipński powiązany jest bez wątpienia z CIA - w jakim stopniu - nie wiem. Po naszej scenie politycznej hasają różni ludzie, po ich działalności widać, że organizują różne rzeczy dla obcych, nie dla Polski.. Tak jak w XVIII wieku- decyduje jurgielt. Jego Wysokość Jurgielt. Jeśli następnym aresztowanym będzie na przykład pan generał Sławom Petelicki, albo ktoś z kręgu powiązanego z CIA., to niechybny to znak, że koniec tych wszystkich, którzy kojarzeni są z Amerykanami.. Niemcy nie będą tolerować różnych ludzi powiązanych z Amerykanami- to chyba jasne, jak Unia ma być uwolniona od wpływów amerykańskich, nie tylko militarnie, to musi być uwolniona w każdym aspekcie.. Wypychanie Amerykanów i Europy trwa, w czym są zgodni i Niemcy, i Francja.. Na razie.. Niemcy przegrały przez Amerykanów dwie wojny, a Francja została upokorzona, bo gdyby nie Amerykanie, Hitler przerobiłby Francję na swój land.. Bo nie chciało im się walczyć przeciw Niemcom. Przygotowani do nie walczenia przez pacyfistów wspieranych przez wywiad niemiecki.. Tak toczy się historia i nigdy nie ma w niej przerw. Nie mówiąc już o końcu historii, Fukuyamy, pracownika amerykańskiego Departamentu Stanu.. Powoli amerykanizm w Europie nie będzie dobrze widziany. Zupełnie jak dawniej. Można było tylko kochać ZSRR, obecnie ZSRE, czyli Związek Socjalistycznych Republik Europejskich. Znowu będą pytać, kto ma, kogo w USA? W każdym razie Sodoma i Gomora coraz bliżej, nieprawdaż? RAZ

Jeśli to prawda - premier powinien odwołać Zdrojewskiego Jeśli to prawda, że za publiczne pieniądze ministerstwa ufundowano prywatną wycieczkę, minister powinien być zdymisjonowany, a do ministerstwa powinien wkroczyć prokurator.

1. Wiadomość z sieci: "Za nasze pojechali do Chin! 100 000 zł poszło z kasy ministerstwa" - alarmuje dziennik "Fakt".Tabloid pisze o 10-dniowej podróży po Azji, w jaką wybrał się Bogdan Zdrojewski z żoną i pracownikami swojego resortu na przełomie października i listopada. Za bilet żony zapłacono z budżetu państwa. - Normalnie byłoby to zrozumiałe, choć wczasach kryzysu jest to mniej oczywiste i może być odebrane, jako niestosowne - przyznaje były ambasador Polski, Jan Wojciech Piekarski. Tak o wyjeździe reprezentacji polskiego Ministerstwa Kultury pisze dziś"Fakt": "Wyjazd z udziałem kilku ministerialnych dyrektorów kosztował ponad 100 tys. zł. Prawie połowę tej sumy pochłonęły bilety lotnicze dla ministra i jego żony, Barbary. Zapłacili za to podatnicy". Tabloid sugeruje, że mogła to być pożegnalna podróż ministra, który do końca nie był pewny, czy Donald Tusk zatrzyma go na stanowisku w następnym rządzie. Z tych 100tys. zł na bilety dla ministra i jego żony miało pójść ok. 44tys. zł. "Bilet pani Barbary Zdrojewskiej mógł kosztować około 18 tys. złotych" - podaje za ministerstwem "Fakt".

2.Mogłoby to być odebrane, jako niestosowne... – zastanawia się Pan ambasador. A ja to muszę nazwać po imieniu – grabież mienia publicznego w biały dzień! Oczywiście mógł pan minister na służbowy wyjazd zabrać ze sobą małżonkę, dobrze to świadczy o jego rodzinnych uczuciach, ale zabrać ją powinien za własne zarobione pieniądze, a nie za państwowe. Nie ma żadnego tytułu, ani prawnego, ani etycznego, ani innego, żeby publiczne pieniądze budżetu państwa zostały użyte na czyjekolwiek prywatne wycieczki. Nie ma takiego tytułu! Żaden księgowy nie znajdzie w budżecie takiego paragrafu, z którego można by opłacić podróż prywatnej osoby niebędącej pracownikiem ministerstwa. Jako były prezes NIK trochę się znam na tym, do czego minister ma prawo, a do czego nie ma i oświadczam kategorycznie – nie ma prawa do fundowania prywatnych wycieczek za publiczne pieniądze? I właściwie, co ja tu tłumaczę, przecież to jest oczywiste!

3. Opłacenie prywatnego wyjazdu z prywatnych funduszy było zagarnięciem publicznego mienia do prywatnej kieszeni, co w szerokim rozumieniu stanowi nie tylko zabór, ale i korupcję, rozumianą, jako wykorzystywanie funkcji publicznych do prywatnych korzyści. W tak zwanym normalnym kraju za taki skandal ministra już by nie było. Przypominam sobie jak w Szwecji pani wicepremier wyleciała z hukiem z urzędu za jakieś drobne zakupy, opłacone służbową kartą kredytową, przy czym płatność została potem wyrównana. Szwedzi uznali, że nie może być członkiem rządu osoba, której mylą się kart prywatne i służbowe. Ale i w Polsce znam sprawę (służę sygnaturą datę wyroku) w której prezes pewnej komunalnej spółki ostał aresztowany, a potem skazany między innymi za to, że służbową karta miał zapłacić (miał, bo on temu zaprzeczał) za prywatny pobyt w hotelu innej osoby. Miał też zarzut wyłudzenia zwrotu kosztów podróży samochodem służbowym w kwocie jedenastu złotych, (bo skręcił samochodem gdzieś w bok w prywatnej sprawie), co sąd uznał za dowód szczególnej jego pazerności, uzasadniającą konieczność aresztowania. I jeszcze został skazany za to, że w pralni doprania odzieży służbowej ktoś dorzucił do wyprania jego prywatne ciuchy. Wszystko to zostało uznane za ciężkie przestępstwo nadużycia uprawnień służbowych i korupcji.

4. Premier Tusk powinien niezwłocznie zdymisjonować Zdrojewskiego, a prokuratura powinna wszcząć postępowanie karne w sprawie wyłudzenia pieniędzy na szkodę Ministerstwa Kultury. Jeśli tak się nie stanie, to będzie oznaczało, że żyjemy w republice bananowej, a nie w pszenno-buraczanej.

PS. Chciałbym z przyzwyczajenia zapytać, co na to pani minister Pitera, no, ale ona już nie jest ministrem do walki z korupcją, bo korupcja została już w Polsce zwalczona i podobno nie stanowi problemu... Janusz Wojciechowski

Musi istnieć zakulisowy wymiar zatrzymania Czempińskiego - Co na zatrzymanie Gromosława Czempińskiego powiedzą salonowcy w rodzaju Moniki Olejnik, którzy przez długie lata budowali wizerunek generała jako profesjonalisty,  znającego się na wszystkim, asa wywiadu, którym w istocie nigdy nie był? – pyta dr. hab. Sławomir Cenckiewicz w rozmowie z Jarosławem Wróblewskim

Dlaczego Gromosław Czempiński, który jako agent służb PRL szpiegował polskich emigrantów, śledził działanie Karola Wojtyły i Kościoła w wolnej Polsce miał tak wysoką pozycję? - Kluczem do zrozumienia pozycji Czempińskiego w III RP są zapewne jego relacje z Amerykanami. W latach 1989-1990 pomiędzy reprezentantami amerykańskich i PRL-owskich służb wywiadowczych (m.in. John Palevich, Paul Redmond i płk Aleksander Makowski, płk Ryszard Tomaszewski) toczyły się poufne rozmowy (najpierw w Lizbonie i Rzymie, a później w Warszawie), których stawką była przyszłość funkcjonariuszy wywiadu PRL. Toczyły się one za wiedzą kierownictwa resortu spraw wewnętrznych. W wyniku tych rozmów Departament I został skreślony z listy wrogich wywiadów, a ludzie komunistycznego wywiadu zaczęli tworzyć służby odrodzonej Polski i kierować nimi. Jedną z takich osób był Czempiński – w końcówce PRL szef kontrwywiadu zagranicznego w wywiadzie cywilnym (Wydział X Departamentu I MSW). Charakterystyczne jest również to, że zarówno Czempiński jak i jego – jak się wydaje – protektor płk Makowski, ale także bliski kolega płk Petelicki pracowali na pewnym etapie swojej kariery w bezpiece na odcinku antyamerykańskim. Oni właśnie stali się po 1989 r. głównymi orędownikami współpracy z Amerykanami. Najpierw gorliwie służyli sowieckiemu komunizmowi, aby później z podobną gorliwością zacieśniać współpracę w Amerykanami, którzy zresztą obsypali niektórych z nich medalami. To wszystko wzmocniło pozycję Czempińskiego i jemu podobnych w oczach elit III RP. Pomógł mu też związek z prezydentem Wałęsą. Oddał mu zresztą spore zasługi, bo przecież będąc szefem UOP zabiezpieczył dla prezydenta spory (ponad 2500 stron) pakiet dokumentów, w tym dotyczących sprawy TW ps. „Bolek”, które bezpowrotnie zniknęły. Opisaliśmy tę sprawę w szczegółach z Piotrem Gonatrczykiem w książce „SB a Lech Wałęsa”.

W czym specjalizował się Czempiński po 89 r., w jakich rejonach gospodarki był szczególnie aktywny?

- Po odejściu ze służby w UOP w kwietniu 1996 r., Czempiński związał się z biznesem. Lista firm i spółek w zarządach, których zasiadał bądź zasiada Czempiński wydaje się nie mieć końca (wiadomo o związkach z ponad dwudziestoma spółkami): w latach 1994-1997 – członek Rady Nadzorczej w Polskich Liniach Lotniczych LOT; lata 1998-2001 – członek Rady Nadzorczej w Zakładach Samochodów Ciężarowych w Starachowicach i członek Rady Nadzorczej Polskich Zakładów Lotniczych w Mielcu; od 1997 r. właściciel Firmy „Doradztwo GC”; od 1999 r. – przewodniczący Rady Nadzorczej FORCAN S.A.; w latach 1997-2002 – pracował w MOBITEL Sp. z o.o. jako Doradca Zarządu; od 1999 r. – Prezes Zarządu Aeroklubu Warszawskiego; od 1999 r. – członek Rady Nadzorczej BRE Bank S.A.; od 2002 r. – Prezes Zarządu Firmy Consultingowej „The Quest Group” i przewodniczący Rady Nadzorczej WAPARK Sp. z o.o. itd. Łączyły go związki biznesowe z ludźmi z „listy najbogatszych”, m. in. Janem Kulczykiem i Sobiesławem Zasadą.

Nie od dziś wiadomo, że służby specjalne zawsze są blisko przedsięwzięć gdzie są duże pieniądze, sektor energetyczny i paliwowy. Czy pana zdaniem Czempiński mógł stanowić dziś dla kogoś zagrożenie, komuś się narazić i dlatego został zatrzymany wczoraj przez CBA za przyjęcie łapówki? Jaki mógł być inny powód jego zatrzymania? - Nie mam precyzyjnej wiedzy na temat powodów zatrzymania Czempińskiego. Niewątpliwie decyzje w tej sprawie musiały zapaść na wysokim szczeblu. Przecież świadczy o tym chociażby samo usytuowanie prawne CBA – podporządkowane premierowi. Jest to tym ciekawsze, że swego czasu Czempiński przypomniał swoją rolę w powstaniu Platformy Obywatelskiej w styczniu 2001 r. „Dość duży miałem w tym udział, w tym, że powstała Platforma… Mogę powiedzieć, że odbyłem wtedy olbrzymią liczbę rozmów, a przede wszystkim musiałem przekonać Olechowskiego i Piskorskiego do pewnej koncepcji, którą później oni świetnie realizowali… Z Tuskiem także rozmawiałem…” – wyznał Czempiński 3 lipca 2009 r. w Polsat News. Jeśli zatem Czempiński był tak blisko politycznej kuchni związanej z premierem i jego dawnymi kompanami – Olechowskim i Piskorskim – to poza sferą zarzutów korupcyjnych, o których się mówi od wczoraj, musi być również jakiś inny, bardziej zakulisowy wymiar tego zatrzymania. Ciekawe, co na to salonowcy w rodzaju Moniki Olejnik, którzy przez długie lata budowali wizerunek Czempińskiego, jako profesjonalisty, asa wywiadu, (którym w istocie nigdy nie był), znającego się na wszystkim począwszy od tajnych służb, poprzez problematykę terrorystyczną, lotniczą, historyczną, archiwalną, samochodową…

Jarosław Wróblewski

Teczki nie giną Od 23 czerwca, gdy tylko książka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” trafiła do księgarń, w debacie nad przeszłością „legendy ” przemawiają już fakty. Kończy się też monopol na wiedzę o przeszłości Wałęsy – zarezerwowanej dotąd dla wybranych. Praca Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka to w końcu nie pierwsze podejście do zmierzenia się z mitem Lecha Wałęsy, który rzekomo „obalił komunizm”. I nie pierwsza próba przebicia się do opinii publicznej z prawdą na temat działającego na Wybrzeżu w latach 70 agenta „Bolka”. Elity III RP i realizujące ich polityczne zamówienia „niezależne” media zrobiły przez lata wiele, by zakrzyczeć prawdę o Wałęsie. A należy nam się przecież rzetelna, udokumentowana wiedza na temat „wizytówki Polski”, „ikony wolności”, „symbolu” etc. Czy Wałęsa odbierający doktoraty honoris causa, jeżdżący po świecie z odczytami, za które inkasuje honoraria, nie odcina do dziś kuponów od zafałszowanego mitu „bezkompromisowego pogromcy komunizmu”? Opinia publiczna ma prawo wreszcie wiedzieć, dlaczego Lech Wałęsa pamiętnej nocy z 4 na 5 czerwca 1992r dopuścił się zamachu stanu. Doprowadził do obalenia pierwszego niekomunistycznego rządu premiera Jana Olszewskiego głównie, dlatego, że ten realizował politykę niepodległościową poprzez działania na rzecz uniezależnienia nas od Moskwy i oczyszczenia życia publicznego z podatnych na szantaż agentów. Z dzisiejszej perspektywy widać jak kluczowe znaczenie miał fakt, że na tzw. liście Macierewicza figurował TW „Bolek”. Książka Cenckiewicza i Gontarczyka podaje, że wykonując uchwałę lustracyjną Sejmu, szef MSW Antoni Macierewicz zebrał w UOP „kilkadziesiąt istotnych dokumentów” „Bolka”, w tym ok. 20 jego donosów z lat 1971-1974, znalezionych w aktach innych spraw operacyjnych SB. Według autorów, autentyczność dokumentów, które zebrał Macierewicz, „nie budziła wątpliwości” i wykluczone jest „by dołożono je później”. Czy Lech Wałęsa odwołując rząd Olszewskiego i torpedując lustrację nie był, zatem adwokatem we własnej sprawie?

Zapis na „Bolka” Książka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” nie pozostawia wątpliwości. Autorzy stawiają śmiałą tezę, że odwołanie w 1992 r. rządu Jana Olszewskiego na wniosek Wałęsy oraz jego sprzeciw wobec lustracji miało „motywy, niestety, jak najbardziej osobiste”. Media nabierały przez 16 lat w tej kwestii wody w usta; „koalicja strachu” czuwała, by przypadkiem nie odbrązowić „autorytetu” wspierającego „lewą nogę” Wałęsy. Jako jedyne sprawy nie tuszowało Radio Maryja. Na antenie rozgłośni i w telewizji Trwam w lutym 2005 r. w „Rozmowach niedokończonych” poświęconych tematyce lustracji Krzysztof Wyszkowski, założyciel WZZ Wybrzeża i b. sekretarz „Tygodnika Solidarność”, mówił o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy. W tym samym czasie, na początku 2005 r., ocenzurowano już jednak krakowskie „Arcana” i nie ukazały się w nich raporty TW „Bolka” z Gdańska z lat 1971-1972, których naukowe opracowanie przygotował historyk gdańskiego IPN dr Sławomir Cenckiewicz, jeden z autorów książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” „Dokumenty te – jak podkreślił prof. Andrzej Nowak, redaktor naczelny „Arcanów” – nie mogły się ukazać, gdyż „dotyczyły jednej z najważniejszych postaci polskiej historii współczesnej (…). Wymuszony został faktyczny zakaz ogłoszenia historycznego dokumentu w naukowym opracowaniu – w imię racji innych niż merytoryczne”. Zakaz ten pochodził od Leona Kieresa, ówczesnego prezesa IPN, który zabronił Cenckiewiczowi opublikowania artykułu. Rok później, w marcu 2006 roku TVP odmówiła emisji, wyprodukowanego przy swoim współudziale (!), filmu Grzegorza Brauna „Plusy dodatnie, plusy ujemne”. Film analizuje problem tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Bolek”. Na temat TW „Bolka” w filmie Brauna wypowiadają się: Krzysztof Wyszkowski, Henryk Lenarciak, Henryk Jagielski, którego „Bolek” denuncjował SB, Joanna Duda-Gwiazda, Andrzej Gwiazda oraz sam Lech Wałęsa, który w końcowych scenach filmu z furią drze kopie dokumentów IPN.

Cios w establishment Ta sama TVP pokazała ostatnio (18 czerwca) film Grzegorza Brauna i Roberta Kaczmarka „TW Bolek” przedstawiany, jako druga część „Plusów dodatnich, plusów ujemnych”, opowiadający o kulisach powstania książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka na temat współpracy Wałęsy z bezpieką.On równieżnie pozostawia złudzeń, kim był agent „Bolek”. Obraz nie trafił na półkę, mimo nacisków Wałęsy, który zażądał odwołania emisji, grożąc telewizji procesem sądowym. W odpowiedzi prezes TVP Andrzej Urbański w liście do byłego prezydenta oświadczył, że „obowiązująca w Polsce wolność słowa wyklucza stosowanie cenzury prewencyjnej”. Wałęsa zresztą w groźbach nie ogranicza się tylko do TVP, do sądu zamierza pozwać m.in. autorów książki, prezesa IPN… To pokazuje jedynie jak – wraz z „Układem” dąży do tego, by sprawy dla tego środowiska niewygodne „zamieść pod dywan”. To już nie są jednak lata, 90 gdy sterowane politycznie media marginalizowały ludzi dążących do pokazania prawdy. Dziś dzięki determinacji autorów pracy oraz prezesa Instytutu, i nie oglądaniu się przez nich na to, co powie „salon” – ten okres się skończył. Wydawanie książki przebiegało jak w „konspirze” – pracownicy IPN nie wiedzieli, która drukarnia ją drukuje, a dostęp do tekstu miał tyko wąski, kilkuosobowy krąg osób z Instytutu. Przy zachowaniu nawet takich środków ostrożności ujawnianiu prawdy o Wałęsie towarzyszy od miesięcy, a więc na długo przed pojawieniem się książki, potępieńczy klangor „autorytetów”, jak to niszczy się „legendę”, wylewanie kubłów pomyj na autorów publikacji IPN, podważenie ich profesjonalizmu itd. Nie mówiąc o krotochwilnym liście „intelektualistów”, który miał książkę zdezawuować, a tymczasem … skompromitował jego sygnatariuszy, którzy skrytykowali coś, czego nie widzieli. Skąd to całe poruszenie w sprawie, o której „mówi się” od kilkunastu lat, tj. od pojawienia się tzw. listy Macierewicza? I o której pisał już Sławomir Cenckiewicz w „Oczami bezpieki”, książce wydanej w 2004r., odpowiadającej mniej obszernie, ale zawsze, na pytanie, kim był TW „Bolek”. Celną diagnozę postawił Jarosław Kaczyński mówiąc w Sygnałach dnia, że „Wściekła obrona przed książką IPN na temat Lecha Wałęsy świadczy o tym, że jest ona ciosem w establishment, od kilkunastu lat oparty na radykalnym kłamstwie. (…). Chodzi o sytuację ukształtowaną w ciągu ostatnich kilkunastu lat, sytuację, której jedną z podstaw jest kłamstwo, można powiedzieć kłamstwo radykalne. (…) Kłamstwo, które zupełnie odrzuca rzeczywistość – i tę sprzed 1989 roku w jej prawdziwym kształcie, i tę rzeczywistość po roku 1989.”

Kim był agent „Bolek”? Sławomir Cenckiewicz już w wydanej cztery lata temu pracy „Oczami bezpieki” na dwóchstronach omówił odnalezione w gdańskim IPN dokumenty dotyczące agenta „Bolka”, pracownika wydziału W-4 Stoczni Gdańskiej im. Lenina, aktywnego uczestnika rewolty grudniowej 1970 r. i członka rady zakładowej. Są to zarówno notatki funkcjonariuszy SB, jak i dwa donosy agenturalne TW „Bolka” (przepisane na maszynie). Z dokumentów bezpieki wynika, że TW „Bolek” był wykorzystywany w rozpracowaniu Józefa Szylera – pochodzącego ze Śląska elektryka z wydziału W-4 Stoczni Gdańskiej, którego SB zakwalifikowała do „najaktywniejszych z inspiratorów do inicjowania przerw w pracy i wystąpień”. Pierwszy z donosów Bolka (z 17 kwietnia 1971 r.) dotyczy próby ponownego podpalenia gmachu KW PZPR w Gdańsku w styczniu 1971 r. oraz nastrojów wśród załogi stoczni po wystąpieniu Edwarda Gierka na plenum KC PZPR. Drugi donos (z 27 kwietnia 1971 r.) traktuje o nastrojach wśród stoczniowców po masakrze grudniowej i dyskusjach na temat sposobów uczczenia pamięci poległych kolegów. W obu donosach TW Bolek dość dokładnie opisuje sytuację w stoczni, a do najbardziej nieprzejednanych („agresywnych”) zalicza Jana Jasińskiego i Henryka Jagielskiego, którego denuncjuje SB, informując, iż 1 maja 1971 r. zamierza on rzucić pod trybunę honorową czerwoną flagę. Donosy TW „Bolka” są szczegółowe i robią wrażenie szczerej współpracy z oficerem prowadzącym. Świadczą też o sumiennym wypełnianiu przez agenta zleconych mu zadań.

„Podpisałem 3 albo 4 dokumenty” Czy na pewno nikt spośród tych, którzy mówią dziś o „patriotycznym harakiri” w związku z odbrązowieniem „legendy „Solidarności”” przez IPN nie pamięta, że ten sam Wałęsa, który zarzeka się, że nigdy nie był agentem i grozi wniesieniem pozwów przeciwko tym, którzy ten „paszkwil” powtarzają, sam się do flirtu z bezpieką przyznał już w czerwcu 1992 roku: „Aresztowano mnie wiele razy. Za pierwszym razem, w grudniu 1970 roku, podpisałem 3 albo 4 dokumenty. Podpisałbym prawdopodobnie wtedy wszystko, oprócz zgody na zdradę Boga i Ojczyzny, by wyjść i móc walczyć. Nigdy mnie nie złamano i nigdy nie zdradziłem ideałów ani kolegów”. Takiej treści komunikat poszedł do PAP 4 czerwca 1992 roku, tuż po ogłoszeniu tzw. listy Macierewicza, ale też bardzo szybko wiadomość została przez Kancelarię Prezydenta wycofana i tej samej nocy „koalicji strachu” przed teczkami udało się obalić rząd Olszewskiego. Po czym wszystko wróciło do „normy”, a następcą Antoniego Macierewicza w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych został zaufany człowiek Wałęsy, Andrzej Milczanowski.

Kwity jak kamfora Wtedy też zaczęło się czyszczenie, na szczęście nieudolne tzn. z pozostawieniem śladów pozwalających zrekonstruować to i owo – jak podkreślają dziś Cenckiewicz i Gontarczyk- teczki Wałęsy. Historycy ustalili, że część kompromitujących ówczesnego prezydenta dokumentów zniknęła z archiwów zaraz po obaleniu rządu Jana Olszewskiego 4 czerwca 1992 r. Wałęsa po raz pierwszy zażądał dostępu do zgromadzonych przez SB dokumentów na swój temat już parę dni po odwołaniu gabinetu Olszewskiego, 6 lub 7 czerwca. Oglądał je wtedy w siedzibie kontrwywiadu UOP zazgodą ówczesnych szefów UOP Jerzego Koniecznego i Gromosława Czempińskiego oraz ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego. Następnie w lipcu lub sierpniu tego samego roku teczkę dostarczono mu do Belwederu. Zwrócił ją we wrześniu, ale już „odchudzoną”. Brakowało m.in. oryginału karty ewidencyjnej i licznych doniesień TW „Bolka”, które już się nie odnalazły. Wałęsa kłamie do dziś, że zaginione dokumenty wróciły do UOP w oddzielnej kopercie. Po raz kolejny Lech Wałęsa wypożyczył dotyczące go papiery SB we wrześniu 1993 r., parę dni po zwycięstwie SLD w wyborach. Poświadcza to notatka służbowa Andrzeja Milczanowskiego. Badający tę sprawę trzy lata później – za zgodą następnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego – eseldowski szef MSW Zbigniew Siemiątkowski stwierdził, że do UOP nie wróciły m.in. „notatki i doniesienia agenturalne L. Wałęsy” i „pokwitowania L. Wałęsy na odbiór wynagrodzenia za działalność agenturalną”.

Front obrony agentów W grudniu 1996 r. UOP złożył do prokuratury doniesienie „o domniemanym przetrzymywaniu dokumentów przez Lecha Wałęsę”; nie wiadomo jednak, dlaczego przygotowywanie tego doniesienia trwało aż rok. Śledztwo zostało wszczęte ostatecznie tylko w sprawie „przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy MSW i UOP przy przekazywaniu tajnych dokumentów do Urzędu Prezydenta RP, w następstwie, czego doszło do utraty części tych dokumentów”. Zarzuty postawiono dwóm kolejnym szefom UOP, (którzy przekazali dokumenty Wałęsie) oraz szefowi MSW, który wyraził na to zgodę, ale była to już musztarda po obiedzie, skoro zniknęła część zawartości teczki, w tym m.in. zobowiązania do zachowania tajemnicy z rozmów z oficerami prowadzącymi „Bolka” i pokwitowania odbioru pieniędzy za donoszenie bezpiece. Według autorów książki, przekazanie przez Milczanowskiego Wałęsie oryginałów akt, bez pośrednictwa tajnych kancelarii, naruszało prawo. Prokuratura, która początkowo postawiła Milczanowskiemu oraz szefom UOP Jerzemu Koniecznemu i Gromosławowi Czempińskiemu zarzut utraty tajnych akt, w 1999 r. jednak umorzyła śledztwo, uznając, iż nie doszło do przestępstwa (w książce zamieszczono pełen tekst tego umorzenia, który jest oznaczony klauzulą „tajne”). Rok później na sprawę agenturalności Wałęsy przymknął oko Sąd Lustracyjny. Według autorów publikacji IPN, nie wiadomo, na jakiej podstawie sąd wysnuł wnioski, że autentyczna teczka „Bolka” nigdy nie istniała, a Macierewicz w 1992 r. dysponował aktami sfałszowanymi przez SB. Zdaniem autorów, sąd pominął ustalenia śledztwa, co do zaginionych dokumentów „Bolka”, nie wziął pod uwagę dokumentów, które świadczyły o współpracy Wałęsy z SB, w tym m.in. raportu funkcjonariusza gdańskiej SB Marka Aftyki z 1978 roku, w którym przedstawił zawartość teczki Lecha Wałęsy. Wynika z niej, że Wałęsa został pozyskany 29 grudnia 1970 roku i zarejestrowany, jako TW „Bolek”. Autor notatki opisuje go, jako osobę chętnie współpracującą z bezpieką i pobierającą za to wynagrodzenie.Ostatecznie w sierpniu 2000 r. Sąd Lustracyjny orzekł, że Wałęsa złożył prawdziwe oświadczenie lustracyjne, iż nie był agentem służb specjalnych PRL, oraz że SB fałszowała akta na temat Wałęsy. Następnie, w 2005r. Wałęsa otrzymał od ówczesnego szefa IPN status pokrzywdzonego. „Trudno zrozumieć, na jakiej podstawie prawnej Leon Kieres dał Wałęsie status pokrzywdzonego. W IPN znajdują się wiarygodne dokumenty wskazujące na współpracę Wałęsy z SB, on sam w różnych gremiach wielokrotnie o tym mówił, żyją świadkowie, a, niepodważalna jak dotąd dokumentacja rosyjskich służb potwierdza, że taka współpraca miała miejsce i była narzędziem presji wobec Wałęsy. Można oczywiście zrozumieć osobiste i polityczne motywy decyzji Kieresa”- komentował wtedy sprawę tygodnik „Głos”.

Papiery w Moskwie W archiwum Wasilija Mitrochina, który był przez ponad 30 lat pracownikiem archiwum wywiadu sowieckiego, odpowiedzialnym od 1972 roku za przenoszenie tajnych materiałów z osławionej Łubianki do nowej siedziby KGB w Jaseniewie na obrzeżach Moskwy, dokumentującym działania KGB na Zachodzie od lat 30 do 80., znajdują się materiały, z których wynika, że SB próbowała zastraszyć Wałęsę po internowaniu przez „przypominanie mu, iż płacili mu oni pieniądze i otrzymywali od niego informacje”. Jak wynika z wydanej w Polsce w 2001 r. książki „Archiwum Mitrochina. KGB w Europie i na Zachodzie”, gen. Czesław Kiszczak powiedział KGB, że Lech Wałęsa był skonfrontowany z jednym z jego oficerów prowadzących z SB, a rozmowę pomiędzy nimi nagrano na taśmie magnetofonowej. Po zwolnieniu Wałęsy z internowania, w dzień po śmierci Breżniewa, Kiszczak zapewniał gen. Pawłowa, rezydenta KGB w Polsce, że ciągle dysponuje materiałami mogącymi skompromitować Wałęsę. Kiedy „Archiwum Mitrochina” ukazało się w naszym kraju z informacjami dotyczącymi agenturalnej przeszłości byłego prezydenta, Wałęsa nie protestował. Dzisiaj wszystkie dokumenty, w tym te, na których oparli swoje ustalenia historycy IPN, które wskazują na jego uwikłanie w donosicielską działalność dla SB w latach 70. – określa z miejsca, jako fałszywki, kopię z kopii itd., Jeśli tak jest w rzeczywistości – to, dlaczego nie pozwał w 2001 r. wydawcy książki do sądu za zniesławienie? „Komplet informacji na temat agenturalnej przeszłości osób publicznych w Polsce dziś znajduje się zapewne tylko w jednym miejscu. Nie w Warszawie, bo tu znaczną część zniszczono, a w Moskwie. Najprawdopodobniej tam właśnie znajduje się oryginalna teczka „Bolka”” – piszą we wnioskach Cenckiewicz i Gontarczyk, co by składało się w jedną całość z ustaleniami Wasilija Mitrochina, który jak twierdzą specjaliści z FBI, zebrał najpełniejszy materiał, jaki kiedykolwiek udało się uzyskać. Julia M. Jaskólska

Książka Zyzaka już w księgarniach Już we wtorek – 22 listopada – w księgarniach pojawi się najnowsza książka Pawła Zyzaka pt. „Gorszy niż faszysta”. Książka opowiada m. in. o nagonce, która spadła na młodego historyka tuż po tym, gdy opublikował swoją biografię Lecha Wałęsy. U nas – fragment książki. 2 kwietnia w konkurencyjnej dla Radia Zet stacji RMF FM wystąpił szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chle­bowski. Rozmowę z nim poprowadził Konrad Piasecki. Wsłuchujący się w poranny Kontrwywiad RMF FM znowuż mogli się prze­konać o gniewie władzy: (…)

Konrad Piasecki: Ale, panie przewodniczący, jest wolność słowa, wolność druku. Będzie pan naprawdę zabraniał historykom pisania na temat Lecha Wałęsy? Zbigniew Chlebowski: W tym przypadku to wolność słowa została, moim zdaniem, nadużyta. Ta wolność słowa to między innymi zasługa samego Lecha Wałęsy, bo to dzięki niemu [? — P.Z.] możemy mówić, pisać w tak naprawdę wolnej, demokratycznej Polsce”. Ostatnie zdanie wywiadu powinno było wywołać osobną dyskusję. Rozu­mienie wolności słowa nie, jako prawa przyrodzonego czy też daru Opatrzności, ale daru od wąskiej grupy istot ludzkich mówiło coś nie tylko o możliwościach intelektualnych posła Chlebowskiego. Dla mnie stanowiło podstawę do wcze­śniejszego wywodu o mentalnym postkolonializmie. Przedłużeniem owej konstrukcji myślowej były słowa zwierzchnika Zbi­gniewa Chlebowskiego — polskiego premiera— oraz idące za tymiż czyny. Tusk wypowiedział się na konferencji prasowej przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów.

„Póki będę miał cokolwiek do powiedzenia w polskim rządzie — mówił Tusk — żaden z urzędników mi podległych nie będzie wykonywał żadnych zamachów na wolność słowa czy na wolność badań naukowych. Ponieważ praca magisterska w ocenie tych, którzy… nie wszystkich, ale niektórych jej czytelników, nie była pracą magisterską, tylko paszkwilem i politycznym atakiem, to z całą pewnością jest to wystarczające uzasadnienie, aby zastano­wić się, w jaki sposób funkcjonuje weryfikacja czy ocena badań naukowych. […] Ale jeszcze raz podkreślam, póki Platforma i mój rząd będą miały w Polsce coś do powiedzenia, żadne prawa obywatelskie, w tym wolność badań naukowych i wolność słowa, wolność publikacji, nie będą zagrożo­ne. Tak rozumiemy wolność. […] A sytuacja od godziny 13.00 stawała się niezwykle dynamiczna. Media elek­troniczne poinformowały, że rząd PO-PSL zwrócił się do Państwowej Komisji Akredytacyjnej (PKA) z prośbą „o wysłanie komisji w celu przeprowadzenia kontroli akredytacyjnej w trybie nadzwyczajnym”.

Jak donosiły media, PKA została powołana:

„w związku z nieprawidłowościami metodologicznymi w procedurze przygotowania, zrecenzowania i obrony pracy magisterskiej pana Pawła Zyzaka na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, ujawnio­nymi w artykułach prasowych i szerokiej debacie publicznej”. […] W TVP Info, w programie Serwis Info, Kudrycka tłumaczyła, że zdecydo­wała się interweniować:

„na podstawie informacji, które trafiły do mnie z mediów, że metodo­logia przygotowania pracy magisterskiej pana magistra Zyzaka nie była do końca prawidłowa”. […] A więc koncept poddania UJ kontroli z pozoru miał powstać, dlatego, że media jako IV władza skontrolowały pracę magisterską o Lechu Wałęsie, a nie na przykład dlatego, że do działania namawiali: Lech Wałęsa, wicemarszałek Stefan Niesiołowski bądź niektórzy dziennikarze prorządowej „Gazety Wy­borczej”. Na czele tak zwanej „paki” [PKA — P.Z.] stał senator PO Marek Rocki. „Najwcześniej za półtora miesiąca będziemy mogli ocenić, jakość kształ­cenia na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. […] Nigdy czegoś takiego nie robiliśmy. W prośbie pani minister jest wskazanie, by punktowo zbadać sprawę magisterium Pawła Zyzaka. Nie mamy doświad­czeń w takim zakresie” — komentował senator. Omawiając szczegóły, nadmienił, że PKA, która pojedzie do Krakowa, zba­da przede wszystkim dokumentację toku studiów na Wydziale Historii i syste­mu ocen na Uniwersytecie.„Musimy pomyśleć, jak to przeprowadzić. Najpierw poprosimy wydział o przygotowanie dla nas raportu — samooceny. To pierwsza czynność”220 — podsumowywał. Z ustną, wstępną samooceną wystąpili na wszelki wypadek rektor Musioł i dziekan Banach.

„Kontrolę przywitamy jak przyjaciół — mówił Karol Musioł — bo oni nam pomagają w lepszym prowadzeniu uniwersytetu. Wierzę, że cho­dzi o sprawdzenie, czy nie popełniliśmy błędu. Sprawą zajmie się też Senat UJ”.Rektor zapewnił, że nie boi się cenzury:

„Nie będzie ani nakazów, ani zakazów. Będziemy działać tak jak od XV wieku. W wolności wypowiedzi, w wolności badań naukowych, w nauce i dydaktyce”. […] Po Zbigniewie Chlebowskim i Donaldzie Tusku nad problemem wolności słowa pochyliła się wreszcie profesor Barbara Kudrycka. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” przekonywała, że to nie rząd, a ona osobiście stała za ad­ministracyjnymi reperkusjami względem UJ:

„Renata Czeladko: Czy jakiś polityk prosił panią o interwencję w sprawie publikacji pracy magisterskiej Zyzaka? Barbara Kudrycka: Nie. To moja inicjatywa, bo rozumiem, na czym polega funkcjonowanie organów państwa, a także wolność słowa, o której tak dużo mówimy.

Renata Czeladko: To znaczy?Barbara Kudrycka: W demokratycznym państwie wolność słowa powin­na być szeroko respektowana. Jednak kończy się, jeśli zaczyna szkodzić innym i narusza ich godność.

Renata Czeladko: Zleca, więc pani kontrolę, bo praca magisterska Zyzaka naruszyła godność Lecha Wałęsy? Barbara Kudrycka: Raczej działam profilaktycznie, by w przyszłości na wszystkich uczelniach dbano o standardy przygotowania prac dyplomo­wych […] O innego rodzaju standardy, natury duchowej, bój postanowił stoczyć jeden z krakowskich adwokatów Ryszard Rydiger. Kolejny cios spadł na wydawcę mojej książki. Cios nie byłby wart odnotowania, gdyby nie pociągnął za sobą daleko idących konsekwencji dla debaty historycznej w Polsce, a także dla małego krakowskiego wydawnictwa Arcana. 2 kwietnia Polska Agencja Prasowa (PAP) poinformowała, że mecenas Ry­diger złożył w Sądzie Okręgowym w Krakowie pozew o ochronę dóbr osobi­stych przeciwko Arcanom.Jak sam mówił dziennikarzom:

„Złożyłem pozew, bo książka wydana przez to wydawnictwo obraża moje dobra osobiste, czyli pamięć o symbolu, którym jest dla mnie Lech Wa­łęsa”. […] Jakby na podsumowanie pełnego wrażeń dnia Lech Wałęsa zamieścił na swym blogu kolejny wpis. Zwrócił się w nim bezpośrednio do mnie. Nazywał mnie „chłoptasiem” i „małym człowieczkiem”.Pisał tak:

„Zyzak, zanim cokolwiek napiszesz na kogoś, a nie na siebie, to sprawdź choćby przybliżoną prawdę. […] Widzisz, w tym Twoim gniocie wszystko, ale naprawdę wszystko, co nieładnie napisałeś o mnie, jest nieprawdą, jest wprost barbarzyńskim kłamstwem i wymysłem Twojej chorej fantazji. […] Widzisz, chłoptasiu, ja nigdy nie byłem w sądzie, nigdy nie miałem żadnej sprawy sądowej ani nie byłem przesłuchiwany, ani zatrzymany czy nawet legitymowany do 1970 r. […] O dziewczynie, dzieciach i kochaniu, jako dżentelmen nie wiem, co napi­sać. Znałem dziewczynę, bardzo mi się podobała, ale ona miała chłopaka przed poznaniem mnie, za którego wyszła za mąż. Ma swoje starsze od moich dzieci, a i chyba wnuki. Założyła rodzinę znacznie wcześniej, niż ja to zrobiłem. Widać nie była mi pisana””.

stefczyk.info

PiS udawał, a PO naprawdę walczy z korupcją? Nawet zatrzymanie Gromosława Cz. jest najwyraźniej dobrą okazją by uderzać w PiS. W dniu wczorajszym podprowadzeni przezdziennikarzy, Michał Kamiński i Antoni Dudek w TVN24, a dzisiaj między innymi bloger „stary” na s24, lansują tezę, że dopiero za rządów PO mogło dojść do tego zatrzymania, a w latach 2005-2007 z jakiś powodów tego nie uczyniono. Wniosek? PiS nie walczył z korupcją i „zrobiło to dopiero pod innym szefostwem niż kierownictwo nadane przez jego twórców i dopiero po ostatecznym zakończeniu etapu prowokowania do łapówkarstwa romansowo raczej usposobionych osób.” – pisze „stary”. Logiki w tym tyle ile potrzeba by uprawiać tanią propagandę skierowaną do tych mniej inteligentnych. Prawo i Sprawiedliwość rządziło dwa lata i jak wynika z owych zarzutów powinno w tym czasie zrobić coś, na co Platforma Obywatelska potrzebowała więcej niż jednej kadencji. Warto by, więc raczej zapytać, dlaczego tak długo to trwało skoro PiS powinien zrobić to już dawno temu? Skąd takie oczekiwania? Czyżby chodziło o to, że od lepszych wymagamy więcej? Wiemy, że śledztwo w tej sprawie rozpoczęło się…uwaga… w 2005 roku. Dlaczego więc trwało to tak długo? Czy PO, aby nie liczyła na ukręcenie łba całej sprawie tak jak w przypadku afery hazardowej? Skąd, więc te zaskakujące aresztowania? Zamiast żałosnego i prymitywnego oskarżania PiS-u warto tym bardziej dociekliwym obserwatorom przypomnieć, że w ostatnim czasie wiele się wydarzyło. Otóż w 2008 roku niejaki Heinrich Kieber, obywatel Lichtensteinu sprzedał niemieckiemu wywiadowi zestaw płyt z danymi klientów Banku LGT. W 2010 roku Angela Merkel zatwierdziła zakup kolejnego wykradzionego pakietu danych, tym razem z Banku Crédit Suisse w Szwajcarii. W tym samym 2010 pewien „złodziej” ponoć nieodpłatnie przekazał służbom francuskim dane klientów bankuHSBC w Genewie. Na dodatek w styczniu tego roku do Wikileaks zgłosił się niejaki Rudolf Elmer przekazując dane klientów trzech szwajcarskich banków, zawierające nazwiska ukrywających dochody znanych polityków, biznesmenów, artystów i oddziałów wielkich światowych firm. Skoro wielcy przyjaciele naszego Donalda Tuska z Niemiec i Francji mogą już dawno wiedzieć o grzechach niektórych kojarzonych także z PO, polskich prominentnych obywateli to trzeba było coś uczynić, aby podkreślić własną uczciwość i pokazać, że „ja nie mam z tym nic wspólnego i o niczym nie miałem pojęcia.” Jak PO walczy z korupcją widzieliśmy na przykładzie właśnie Beaty Sawickiej, z której medialnie chciano uczynić ofiarę i zamieceniu pod dywan afery hazardowej przy wykorzystaniu posła Sekuły, który w tym celu musiał pozbyć się raz na zawsze twarzy. Myślę, że sprawa Gromosława Cz. to nie koniec tego wysypu aresztowań, a ten nagły impuls nie został spowodowany wstrętem obecnej władzy do korupcji. Proszę, więc nie stosować tanich i głupich chwytów propagandowych ubliżających inteligencji czytelników. kokos26

Czas generała „Każdy głupi wie, że generał Czempiński dysponuje niezwykłą wiedzą na tematy rozmaite” Coś mi się wydaje, że nie trzeba być Herkulesem Poirot, by wietrzyć w zatrzymaniu przez służby specjalne byłego szefa Urzędu Ochrony Państwa zabawy w „policjantów i złodziei”. Przecież od chwili prywatyzacji firm, za które generał ma teraz odpowiedzieć przed wymiarem sprawiedliwości, minęło ładnych parę lat. Cóż takiego się stało, że zbratany z władzą, szczególnie tą, najwyższej rangi oficer wywiadu zostaje raptem zatrzymany z zarzutami pobrania olbrzymich łapówek? Dokładnie nie wiadomo, ale jego gadanie o ideowym ojcostwie dzisiejszej partii, przewodniczki narodu nie musiały się wszystkim podobać. Jeśli były szef wywiadu mówi, że podpowiadał założenie Platformy – musiało to zaboleć dzisiejszych przewodników stada. W Polsce jeszcze wielu pamięta sowieckich agentów zakładających KPP, więc jakiekolwiek skojarzenia partii z bezpieką, choćby i rodzimego pochodzenia, śmierdzą z oddali. Mam na to świadków, że dawno już pytałem, kiedy Czempińskiego wsadzą. Nie czekałem bardzo długo. Nie piszę, że generał jest niewinny, zwracam tylko uwagę, że nie fakt dokonania przestępstwa jest w dzisiejszej Polsce decydujący. Na pewnym szczeblu przymyka się faceta nie wówczas, gdy coś skręcił, ale wtedy, gdy zadecyduje o tym czynnik polityczny. Ciekawe tylko, ile prywatyzacji dokonało się w Polsce bez przekrętów, a ile nie doszło do skutku, bo nie zostały spełnione oczekiwania łapówkarzy? Czy pamiętacie Państwo prywatyzację Telekomunikacji Polskiej? Po jakiego diabła mieliśmy wówczas całe ministerstwo prywatyzacji, liczące setki urzędników, jeśli cała sprawę załatwił pan Kulczyk i zebrał z tego przedsięwzięcia całą śmietankę? Grubą i treściwą. Na jej skonsumowaniu oparł dalszą ekspansję swej firmy. Czy ten skromny grosik nie mógł wpłynąć do kasy państwa? W Polsce politycy łaszą się do przedsiębiorców i tzw. przedsiębiorców. Niektórzy z nich sami wkrótce stają się przedsiębiorcami, bo wszystko nie jest przejrzyste, a raczej przypomina szambo, w które skaczą jeden po drugim, bo do tego zbiornika pozwoliliśmy wrzucić rzeczy cenne. Każdy głupi wie, że generał Czempiński dysponuje niezwykłą wiedzą na tematy rozmaite. Gdyby chciał, mógłby skompromitować kilka rządów równocześnie. Igranie z nim może być niebezpieczne. Dlatego wielu internautów, nie bez słuszności pyta, czy aby w więziennej celi coś mu się nie przytrafi. Wszak, właśnie szczególnie strzeżonym, przytrafiło się samobójstwo. Niewidzialna ręka mafii dopadła „Baraninę” nawet w wiedeńskim więzieniu. W polskich powiesiło się kilku. Po pierwszym „samobójczym” powieszeniu, prof. Ćwiąkalski został zmuszony do dymisji ze stanowiska ministra sprawiedliwości. Po następnych uznano to za normalkę. I stan ten trwa. Tomasz Domalewski

Upadek medialnej kariery Gromosława Nagle w szeregach PO nastało oburzenie po tym, jak politycy PiS przypomnieli słowa gen. Cz., według których był współzałożycielem obecnie rządzącej partii, a konkretniej namawiał do jej powstania Donalda Tuska i Andrzeja Olechowskiego. Były funkcjonariusz PRL-owskiego wywiadu miał podobno jakieś wielkie zasługi dla Polski - chciałbym je znać, – ale nigdy z PO nie był związany, jak zapewniają politycy. Problem zatrzymania Gromosława Cz. dotyka jednak przede wszystkim media. To w nich, szczególnie w prywatnych stacjach telewizyjnych, były szef UOP robił za eksperta od wszystkiego. Nie przeszkadzała jego przeszłość dziennikarzom, – bo trudno oczekiwać od właścicieli polskich przekaźników, równie zasłużonym dla władzy komunistycznej, by odczuwali jakiś moralny dysonans, zapraszając PRL-owskiego szpiega do programów. Gromosław Cz., gdyby nastąpiła poważna dekomunizacja w Polsce, nigdy nie mógłby objąć żadnego ważnego stanowiska publicznego po 1989 roku. A to za czasów Cz. UOP wypożyczał akta „Bolka” ówczesnemu prezydentowi, Lechowi Wałęsie. Jak pisali Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk w „Rz” w czerwcu 2008 r.: „Prezydent zwrócił dokumentację 24 stycznia 1994 r. Wedle notatki służbowej szefa MSW: „W dniu dzisiejszym, po otrzymaniu dyspozycji Pana Prezydenta Lecha Wałęsy, udałem się w godzinach wieczornych wraz z Szefem UOP p. Ministrem Gromosławem Cz. (nazwisko wykropkowane – przyp.) do Belwederu, po odbiór całości dokumentów dotyczących osoby P. Prezydenta L. Wałęsy, a wypożyczonych Mu w dniu 28 września 1993 r. Pan Prezydent Lech Wałęsa przyjął w Belwederze mnie i Pana Ministra Cz., po czym osobiście przekazał nam paczkę z dokumentami opakowaną w brązowy papier (…) P. Minister Gromosław Cz. w mojej obecności paczkę z dokumentami opieczętował okrągłą pieczęcią o treści „Szef Urzędu Ochrony Państwa” i włożył do sejfu w swoim gabinecie, celem przechowywania. Andrzej Milczanowski”.Akta powróciły zdekompletowane (szerzej w książce „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”) i nikt dotąd nie poniósł za to odpowiedzialności. Mimo takich epizodów w karierze Gromosława Cz., znanych szeroko już na pewno od 2008 r., nic nie stało na przeszkodzie, by został stałym bywalcem mediów i przekonywał opinię publiczną za ich pośrednictwem, że dokumenty dot. TW ”Bolka” były sfałszowane, „fotokopie z fotokopii”, jak to swego czasu określił. Pierwszymi, którzy powinni się spalić ze wstydu po zatrzymaniu b. szefa UOP nie powinni być nawet politycy, a media, w których robił on za dyżurnego eksperta. Lista wszechwiedzących o wątpliwych życiorysach, spełniających podobne funkcje, jest zresztą dłuższa. Można sobie ją odświeżyć włączając codziennie telewizor. „Gdzie są akta Bolka” Grzegorz Wszołek – gw1990 • salon24.pl

OSZUŚCI TENORZY Z ESBECKIMI ARIAMI W TLEPlatforma Obywatelska /PO/ jest polską partią polityczną założoną 24 stycznia 2001 /zarejestrowana 5 marca, 2002 jako PLATFORMA OBYWATELSKA RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ/ przez ANDRZEJA OLECHOWSKIEGO, MACIEJA PŁAŻYŃSKIEGO Z AWS, DONALDA TUSKA Z UNII WOLNOŚCI I GROMOSŁAWA CZEMPIŃSKIEGO. Gromosław Czempiński na temat swojego zaangażowania w założenie PO wypowiada się jednoznacznie, bardzo zdecydowanie w mediach publicznych i w wywiadach mówi, że to on sformułował koncepcję powołania Platformy Obywatelskiej, a następnie przekonał do niej m.in. Andrzeja Olechowskiego i Pawła Piskorskiego. Dodaje też, że rozmawiał na ten temat z obecnym premierem Donaldem Tuskiem. Paradoksalnie „Nasz Dziennik” z 21 lipca 2009 roku uważa to za przykład megalomanii, ponieważ nie tylko Gromosław Czempiński brał udział w akcji powołania Platformy Obywatelskiej. Wymienia się, bowiem też i innych funkcjonariuszy UOP, którzy w czasach PRL byli funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa, to była zdecydowanie szersza akcja. Ta deklaracja Czempińskiego ujawnia rzeczywiste mechanizmy manipulowania polską sceną polityczną. Raport z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych pokazuje m.in. jak służby wojskowe w początkach lat 90 destabilizowały polska scenę polityczną, jak usiłowano rozbijać nowo powstałe niepodległościowe partie polityczne, by ograniczyć ich wpływ na życie publiczne odbudowywanego państwa polskiego. PO, partia polityczna powstała także z inspiracji byłych funkcjonariuszy SB według oceny niezależnych publicystów stanowi jej moralną kompromitację, a w wymiarze politycznym jest to katastrofalne dla Polski. W rozmowie z Niezależną. pl Czempiński potwierdził, że był tą osobą, która dała początek partii. Jak stwierdził, PO powstała dzięki jego rozmowom z politykami i długim przekonywaniu ich, że teraz jest czas i miejsce na powstanie partii. Rozmawiał z wieloma z nich, również z trójką tych, których później nazwano ojcami założycielami, trzema tenorami – Olechowskim, Płażyńskim, Tuskiem. Goszcząc na antenie Polsat News Czempiński odpowiadając na pytanie Doroty Gawryluk, czy to prawda, że namawiał Piskorskiego i Olechowskiego, by założyli Platformę Obywatelska – odpowiedział: „ Miałem dość duży udział w tym, że powstała Platforma Obywatelska, że odbyłem wtedy olbrzymią ilość rozmów, a przede wszystkim musiałem przekonać Olechowskiego i Piskorskiego do pewnej koncepcji, którą oni później świetnie realizowali”. Zaangażowanie służb specjalnych w powstanie Platformy Obywatelskiej nie jest znane szerszej opinii publicznej, pomimo podania tej informacji w kanale ogólnopolskim stacji Polsat News,. Okazało się, że były szef UOP nie mógł się z nią przebić publicznie / inne media nawet nie skomentowały jego wypowiedzi /. Gromosław Czempiński nazywany jest czwartym lub nieznanym tenorem. Wg. Sławomira Cenckiewicza historyka, byłego pracownika IPN – współautora, wspólnie z Piotrem Gontarczykiem książki „ SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii ”/ „Rzeczpospolita” 17 lipca, 2009 / jako agent służb PRL w USA Gromosław Czempiński szczególnie uważnie obserwował działalność „ polonijnego kleru „. W 1976 roku w raportach dla warszawskiej centrali SB opisywał wizytę apb. Karola Wojtyły w Ameryce – pisze historyk. Z kolei publicysta „ Rzeczpospolitej „ Piotr Semka w artykule „ Powrót Olechowskiego, czyli myśmy wszystko zapomnieli” przypomina istotne fakty z życia politycznego trzeciego tenora / „Rzeczpospolita” 13 lipca 2009 „ /. Na razie rozlicza swoją dawną partię – Platformę Obywatelską. Dziennikarzy nie zainteresowały pytania o powiązania, jakie od lat 70 łączyły Olechowskiego z Gromosławem Czempińskim – byłym peerelowskim funkcjonariuszem wywiadu, a w ciągu ostatnich 20 lat postaci bardzo wpływowej, obracającej się na styku biznesu i polityki. Nawet, gdy sam Czempiński przypomniał o swojej roli współtwórcy PO, nikt się nie zastanowił, na jakim obszarze mogły się krzyżować interesy trzeciego tenora i byłego szefa UOP. Na konferencji prasowej obu panów nikt nie zadał pytania, co obaj panowie porabiali w Genewie w latach 70, gdzie Olechowski poznał Czempińskiego, nikt nie zadał pytania czy kiedyś panowała między nimi relacja agent – oficer prowadzący. Stronnictwo Demokratyczne, któremu patronować ma Olechowski, to powrót do idei Partii Demokratycznej – miejsca spotkania ludzi dawnej PZPR z ludźmi opozycji. Znaleźć się w niej mają tacy weterani PD jak Marian Filar, Jan Widacki, czy Dariusz Rosati, oraz tacy bohaterowie opozycji jak Bogdan Lis. Nikt nie zauważa podobieństwa pomiędzy SD, a dawną Partią Demokratyczną? Paweł Piskorski, niegdysiejszy współkreator samorządowej koalicji UW – SLD w Warszawie z lat 1994 – 1998 dzisiaj znów wydzwania do członków SLD i innych lewicowych partyjek. Wtedy wrażenie apolitycznego komitetu zatroskanych obywateli będzie pełne. I nikt być może nie zauważy analogii z przeszłości – z prezydenckich kampanii Jacka Kuronia czy Aleksandra Kwaśniewskiego. Trzej tenorzy zapowiadali na początku „ wielką obywatelską rewolucję ”, dlatego swój pierwszy wiec zorganizowali w gdańskiej Hali Olivia, stąd też wyszła polska rewolucja – tłumaczyli. Dzisiaj Andrzej Olechowski twierdzi: Piskorski nigdy nie zawiódł. Nie zawiódł? Kiedy w 1996 roku Urząd Skarbowy sprawdzał, czy majątek polityka ma pokrycie w jego dochodach, poprosił o dokumenty. Piskorski przedstawił wówczas m.in. z gdyńskiego kasyna Jackpol zaświadczenie potwierdzające, że wygrał w ruletkę 4 mld. 950 mln starych złotych / dzisiaj ok. 500.000 zł /. Prokuratorzy są pewni, że dokument jest fałszywy. Kasyno nigdy nie wystawiło takiego zaświadczenia, zeznał dyrektor Jackpola. W gdyńskim kasynie można było jednorazowo postawić na ruletce maksymalnie milion starych złotych. Żeby wygrać tak dużą sumę trzeba byłoby wygrać z rzędu 138 gier. I to przy założeniu, że za każdym razem obstawia się maksymalna stawkę i za każdym razem „ rozbija bank „ – zeznał szef kasyna. Na fałszywym zaświadczeniu z kasyna, które urzędnikom pokazał Piskorski, są podpisy kasjerki i pracownika Sławomira P. Kasjerka zaprzeczyła, aby to był jej podpis, natomiast P. śledczym nie udało się przesłuchać. – Od kilku lat jest poszukiwany za oszustwo przez prokuraturę w Wejherowie. – mówią prokuratorzy. Jestem zdumiony – mówi „ Rzeczpospolitej „ Paweł Piskorski szef Stronnictwa Demokratycznego. – Nigdy dotąd urząd skarbowy nie miał najmniejszych wątpliwości co do wiarygodności zaświadczenia o wygranej. Mam wrażenie, że wyciąganie tej sprawy ma służyć temu by mi zaszkodzić. Tymczasem legalność majątku Piskorskiego w ramach dużego śledztwa dotyczącego gangu pruszkowskiego jest przedmiotem badań śledczych. Śledczy badają jeszcze jedno źródło majątku Piskorskiego związane z jego oświadczeniem, że zarobił ok. miliona złotych na sprzedaży dzieł sztuki. Jedno „jest pewne” Piskorski 138 razy pod rząd rozbił bank w gdyńskim kasynie Jackpol. Czy w ten sposób Paweł Piskorski zbiera miliony na wybory? Dzięki sprzedaży swoich nieruchomości Stronnictwo Demokratyczne stanie się jedną z trzech najbogatszych partii w Polsce. Majątek ów zgromadzony jeszcze w czasach PRL jest jednym z największych atutów Stronnictwa w zbliżających się wyborach prezydenckich i parlamentarnych.Najatrakcyjniejsza kamienica która idzie pod młotek, to warszawska siedziba partii. Budynek o powierzchni ok. 2000 m2 znajduje się przy ul. Chmielnej w Warszawie, niemal w samym centrum, gdzie ceny lokali są najwyższe; jego wartość szacowana jest na ok. 50 milionów złotych. „Rzeczpospolita” z 16 lipca 2009 przeprowadza ciekawy sondaż szacunkowy majątku Stronnictwa /autor Karol Manys/; szacowane zyski SD – 120 milionów złotych, z czego sfinansowane zostaną: kampania w wyborach prezydenckich, parlamentarnych, koszt ok. 40 tysięcy bilboardów wyborczych w dobrych lokalizacjach, oraz ok. 5 tysięcy półminutowych spotów telewizyjnych. Należy przypomnieć, iż Platforma Obywatelska miała w swoich szeregach Pawła Piskorskiego. Poza tenorami – założycielami PO wywodzącymi się ze służb specjalnych PRL, premier Donald Tusk na stanowisko szefa swoich doradców w randze ministra powołał TW „ Znak „ Michała Boniego, zapewne za niezwykle cenne zasługi w kontrolowaniu RKW „Mazowsze„. Donosił do stycznia 1990 roku, a więc również na swojego pryncypała premiera Tadeusza Mazowieckiego. Aleksander Szumański

Kto nas robi w konia? Najgłośniejszy news ostatniego dnia, to z pewnością sprawa Gromosława Czempińskiego. Najpierw żółte i czerwone paski krzyczały o aresztowaniu generała. Potem gadające głowy w telewizorze, przez cały dzień się wymądrzały o milionach dolarów i euro łapówek podczas prywatyzacyjnych przekrętów. TVN 24 to już nawet zaprasza do swojego studia następnych potencjalnych oskarżonych (na początek poszedł Wiesław Kaczmarek), którzy tę prywatyzację prowadzili i mogą za kilka dni podzielić los generała. Ileż to będzie świetnego materiału do wykorzystania z tego wywiadu, w razie jakichkolwiek późniejszych zarzutów czy oskarżeń. Jedno jest zaskakujące w całej tej sprawie. Gromosław Czempiński i współoskarżeni, zostali wieczorem niespodziewanie wypuszczeni na wolność, po wpłaceniu odpowiedniej kaucji. Zupełnie pomijam tutaj ewentualną winę lub niewinność, oskarżanego przez prokuraturę generała. Chodzi mi o sam fakt zwolnienia. Jak to jest, że prokuratura i sąd nie boją się prób mataczenia i ewentualnego wpływania na świadków? Jak to jest, że nikt się nie boi zniknięcia oskarżonych? Jak to jest, że sędzia nie bierze pod uwagę jakiegoś „wypadku” czy niespodziewanych „samobójstw” tych ludzi? Z tego zadziwiającego faktu mogą wynikać dwie, całkowicie przeciwstawne rzeczy. Po pierwsze: prokuratura ma tak mocne dowody, że nie boi się żadnych pozakulisowych działań oskarżonych. Po drugie: prokuratura nie ma kompletnie żadnych dowodów, poza słowami Petera Vogla i musiała ich wypuścić. Najgorsze jest to, że u nas jest to możliwe, bo u nas nie takie rzeczy się zdarzały. W kraju, w którym policjant bije i kopie na ulicy przechodnia, a skazany zostaje właśnie ten pobity człowiek, jest wszystko możliwe. Nawet to, że Gromosław Czempiński oskarżony o wielomilionowe łapownictwo, wychodzi z aresztu po kilku godzinach, a Piotr Staruchowicz oskarżony o kradzież przepoconej koszulki i rozdeptanych klapek, siedzi w areszcie już cztery miesiące i pewnie jeszcze długo na wolność nie wyjdzie. Tak właśnie wygląda polityka miłości i sprawiedliwość, w wykonaniu władców naszej krainy baśni. Tylko, dlaczego cały czas mam wrażenie, że ktoś znowu robi nas w konia. miecios • salon24.pl

Gromosław z jasnego nieba, czyli ojcobójstwoInternet nam się zepsuł, nie bardzo wiem, co się dzieje, a, jak wiem, to z opóźnieniem, jak ten news o Gromosławie Czempińskim. Jak złapię sygnał, to może sie okazać, że już go wypuszczono z przeprosinami, albo, że przeciwnie, właśnie miał straszny wypadek, zaciął się golidełkiem Gilette 3 i to tak pechowo, że nie dało sie zatamować przeciętej tętnicy udowej, 10 sekund i po krzyku, niestety. Tak, że nie wiadomo. No, ale z drugiej strony, tak, czy owak, co ja moge o tym mądrego napisać, Ścios napisał dość na ten temat, lepiej sie nie da. Czempiński mi sie ze swoich interesów nie zwierzał, zapewne głównie, dlatego, że się nigdy nie spotkaliśmy. Najlepiej to skomentował ( jak zawsze, zresztą) genialny Niewolnik. Zawsze zazdroszczę grafikom, że jedna kreską mogą przekazać więcej, niż ja pracowicie klepiąc w klawiaturę. No, chodzi o to, że publiczność ogląda na scenie dywan, pod którym coś się kotłuje, aż jeden z widzów przytomnie zauważa, że lepiej sprawdzić, czy ich w tym czasie nie okradają w szatni. Otóż mam własnie takie samo odczucie. Zza kotary pokazuje nam się albo palec, albo cień ucha na ścianie, a my myślimy, że coś wiemy. Cieszymy się, że oto zostały zdemaskowane jakies tajemne knowania i machloje. A tymczasem to wciąż jest tylko palec, albo cień ucha. A może to ma po prostu przykryć medialnie podwyżkę akcyzy, albo obniżkę kursu akcji KGHM? Tak właśnie, po prostu, tylko tyle i nic więcej? Że bez sensu? No i co z tego, a poprzednie wrzutki przez ostatnie 4 lata to niby miały sens, te pedofile i inwestor katarski? Dopalacze i Euro w 2011? A 90% wypowiedzi Palikota, to niby, po co było? Otóż jestem dziwnie spokojny, że, po pierwsze, jak mówi mądrość ludowa, „kuźwa kuźwie łba nie urwie”, a po drugie, pan generał Czempiński wie dostatecznie dużo o obecnych władcach, żeby spać spokojnie. Chyba, że ci, którzy pana generała zapuszkowali, to nie ci, o których pan generał wie dostatecznie dużo. O tych być może akurat wie nie dość dużo. Albo o Czempińskim władcy wiedzą jeszcze dostateczniej dużo, tak, że on może sobie wiedzieć, co chce i nic, nie rusza ich. Generalnie, to, co można powiedzieć, to to, że odbywa sie jakieś przetasowanie wśród bezpieczniactwa rządzącego Polską za pośrednictwem tzw. „projektu PO” i jak zawsze przy takiej okazji coś tam sie przedostaje do opinii publicznej. Gangi sie kłócą i zaczynają sobie nawzajem robic wrzutki do mediów, albo sobie nawzajem wyaresztowywać żołnierzy, albo nawet średni szczebel dowództwa, wtedy mamy tak zwaną aferę Rywina, a właściwie Rywina- Michnika. Jest to właściwie jedyna okazja, gdy takie informacje przedostaja się do prasy, w innym przypadku raczej znajdujemy efekty działania tajemniczego seryjnego samobójcy z wykluczeniem działania osób trzecich, choć bez wykluczenia osób drugich i czwartych.Co zauważyłem, przelatując artykuły- oczywiście, jak wszystko inne, aresztowanie Czempiskiego MUSI być wykorzystane do uderzenia w PiS. No, bo proszę, CBA za Kamińskiego nie zaaresztowało, a teraz, nowe, tuskowe CBA aresztowało. I kto lepiej i prawdziwiej ściga, hę??? A nie mógł to agent Tomek rozkochać w sobie generała, zamiast jakies starsze, nieprzesadnie urodziwe posłanki, czy tancerki na rurze zza Buga? No, co, nie mógł? No, dobrze, skoro idziemy tym tropem, to co Tuska powstrzymywało przez 4 długie lata? Kaczyński nie zapuszkowal Gromosława przez 2 lata, a Tusk przez 4. Zgadza się rachunek? CBA za koszmarnych czasów kaczyzmu- macierewizmu dopiero zaczynało, no, ale w nowej kadencji, co przeszkadzało, hę? Oczywiście, wszyscy rozumiemy, w każdym razie powinni rozumieć, że to dopiero niedawno pewien gość wykradł dysk z danymi szwajcarskich banków i sprzedał je rządowi niemieckiemu, dopiero teraz jakiś Vogel sypnął, albo Vogla sypnęli, i wreszcie rozkazy zostały wydane, nie wiemy, czy z podnieconą triumfalną radością, czy też głuchym, tragicznym szlochem, bo to jednak dla Tuska i PO prawie ojcobójstwo, przecież nie od dzisiaj wiadomo, bo też i się Czempiński ze zdumiewającą szczerością wygadał, że to on był obertenorem i akuszerem tworu zwanego PO.A może, jak to piszę, to właśnie sie okazuje, że mądrość etapu już jest taka, że również i Wojtunik, tak jak i poprzedni „nikczemnie nadużył” i „zastawił pułapkę” na premiera Tuska i jego sojusze? A może generał właśnie wsiada po grzbiecie nowego, a i jednoczesnie byłego już szefa CBA do swej limuzyny, niczym chan tatarski na wierzchowca po grzbiecie ruskiego kniazia, dla przypomnienia, kto tu, kuźwa, rządzi? No, zobaczymy. W każdym razie w nagły bezprzyczynowy przypływ bezkompromisowej pasji ścigacza przestępczości u Premiera Tuska nie wierzę, bo nie tak łatwo zapomnieć o cyrkowych popisach Sekuły i Pitery, sztandarowych ścigaczy korupcji z ramienia PO. Choćby sie chciało wymazać te tragikomiczne koszmary z pamieci, nie da się. Tak, że dziękuję, nie kupuję tej ściemy. Szukamy przyczyn dalej. Znaczy, ja szukam, jak złapię sygnał. seawolf

ReformaAdieu ulgo internetowa! „Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera” przysłowie Dziś trochę o reformie naszego nowego rządu a właściwie o zmniejszaniu wydatków budżetowych. To nas najbardziej boli. Podświadomie czujemy się niewolnikami. Nie złościmy się na to, że nam zabierają. Najbardziej złości nas to, że wcześniej coś nam dawali, a dziś przestają dawać. Taka sytuacja jest z ulgami internetowymi. Ulga na Internet jest to rodzaj ulgi podatkowej polegająca na możliwości odliczenia kwot wydatków ponoszonych z tytułu użytkowania Internetu zainstalowanego w lokalu (budynku) stanowiącego miejsce zamieszkania podatnika. Jednakże, z treści przepisu wynika, że ulga związana jest z korzystaniem z sieci Internet. Oznacza to, że prawo do ulgi ma nie tylko korzystający z sieci w miejscu zamieszania, ale również podatnik posiadający Internet w telefonie komórkowym, korzystający z sieci wireless, w kafejce internetowej, czy posiadający przenośny modem podłączany do laptopa. Nie ma obecnie konieczności udowadniania administracyjnej rejestracji (zameldowania) w miejscu korzystania z sieci. Nie ma również obowiązku, by z sieci korzystać tylko w miejscu zamieszkania. Stąd też zakres ulgi znacznie rozszerza się. Począwszy od rozliczenia za 2011 r. nie mamy obowiązku posiadać faktur dokumentujących wydatek na Internet. Jeszcze w rozliczeniu za 2010 r. wydatek dokumentowany był wyłącznie fakturami VAT. Nie oznacza to, że faktury nadal nie są potrzebne. Nadal będą one jednymi z podstawowych dokumentów uprawniających do ulgi, jednak obecnie katalog tych dokumentów ulega rozszerzeniu, zatem nie stanowią one jedynego, wyłącznego dokumentu potwierdzającego ulgę. Nie oznacza to jednak, że wydatek nie musi być w ogóle udokumentowany. Wręcz przeciwnie, od 2011 r. z ulgi internetowej korzystać mogą tylko osoby, które posiadają dokument, łącznie spełniający wszystkie poniższe kryteria:

stwierdzający faktyczne poniesienie wydatku, a nie tylko zamówienie usługi lub korzystanie z niej; zawierający w szczególności:

dane identyfikujące kupującego (odbiorcę usługi lub towaru),

dane identyfikujące sprzedającego (towar lub usługę),

rodzaj zakupionej usługi,

kwotę zapłaty.

Tylko dokument, który wskazuje zapłatę za usługę będzie uprawniał do ulgi. Innymi słowy - każdorazowo należy żądać od wystawcy dokumentu ze wzmianką „opłacone” albo udokumentować go innym dowodem. Dowodem uprawniającym do ulgi będzie również potwierdzenie przelewu bankowego lub bankowe potwierdzenie zapłaty pod warunkiem, że jako tytuł wskazana będzie płatność za dostęp do Internetu. Nie będzie możliwości odliczania sieci z dokumentów (w tym z faktur), jeżeli nie wskażą one kwot zapłaconych. Odliczeniu podlegają wyłącznie kwoty faktycznie zapłacone w 2011 r., na które podatnik posiada dowód ich zapłaty. Problem płatności za „pakiety usług” nadal pozostaje aktualny, tzn. jeżeli posiadamy „Internet plus telefon” lub „telewizja plus Internet” – umowa z dostawcą powinna dokładnie wyszczególniać jaka płatność dotyczy Internetu, a jaka dodatkowej usługi. Łączna kwota nie może być dzielona samodzielnie przez podatnika. Odliczenie dotyczy tylko abonamentu za korzystanie z sieci. Jej montaż, remont, opłaty aktywacyjne, wydatek na modem nie dają prawa do ulgi. Jeśli podatnik wykupił abonament telefoniczny z dostępem do Internetu, to dokument musi zawierać wyszczególnienie wydatku za sieć. Nie ma obowiązku, by dowód wskazywał, za jaki okres jest to płatność. Ważne jest natomiast, by posiadał on datę płatności, (czyli datę, kiedy płacimy za Internet). Odliczenie dotyczy opłat poniesionych w danym roku podatkowym, a nie za usługę Internetu w danym roku. Oznacza to, że płatności dokonanej w styczniu 2012 r. za Internet z grudnia 2011 r. czy listopada 2011 r. nie rozliczymy w tym roku, tylko dopiero w deklaracji składanej w 2013 roku. Możemy natomiast ująć w tegorocznej uldze dowody zapłaty ze stycznia 2011 r. za Internet z 2010 r. Odliczyć można całą kwotę wskazaną do zapłaty, a zatem kwotę brutto (łącznie z podatkiem VAT). Imię i nazwisko na dokumencie musi się zgadzać z danymi osoby, która ma zamiar dokonywać odliczenia. Nie można odliczać wydatku na Internet z faktury na osobę trzecią. Małżonkowie powinni zadbać, by na fakturze znalazły się ich wspólne dane (a nie tylko dane jednego małżonka); w przeciwnym razie z ulgi skorzysta tylko ten jeden podatnik (albo mąż albo żona, a nie oboje). W przypadku korzystania z Internetu w kawiarenkach internetowych należy żądać od sprzedawcy faktur VAT z zapisem ręcznym lub komputerowym „zapłacono gotówką”. Sam paragon z kawiarenki nie uprawnia do ulgi. Limit 760 zł przysługuje odrębnie każdemu z małżonków, a zatem łącznie mogą oni od dochodu odliczyć 1.520 zł. Nie można jednak całej kwoty 1.520 zł odliczyć od dochodów jednego z małżonków. Górna granica jest niezmienna – po 760 zł na każdego z małżonków. Nie ma przy tym znaczenia, czy małżonkowie rozliczają się odrębnie, czy też korzystają z łącznego opodatkowania. By skorzystać z ulgi każdy z nich musi niezależnie posiadać dochód, od którego można odliczyć wydatki, a także każdy z nich musi posiadać dokument wystawiony na imię i nazwisko osoby korzystającej z odliczenia. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Łodzi w wyroku z dnia 19 sierpnia 2008 r., sygn. akt I SA/Łd 127/08 pozwolił na wspólne rozliczenie sieci na podstawie faktury wystawionej na jednego małżonka. Natomiast WSA w Rzeszowie (sygn. akt I SA/Rz 575/09) wskazał, że nie jest istotne, na którego z małżonków wystawiono fakturę, ważne jest natomiast, który z nich faktycznie te wydatki ponosi. Tym samym małżonek, który jest jedynym uzyskującym przychody w rodzinie, może skorzystać z ulgi nawet, jeśli faktura jest wystawiona na drugiego małżonka, z którym istnieje współwłasność majątkowa małżeńska (małżonek nieponoszący wydatków odliczenia natomiast nie wykazuje). Ryzyko w tym zakresie spoczywa jednak na małżonkach i urzędy mogą kwestionować taką formę rozliczeń. W przypadku osób prowadzących działalność gospodarczą mogą wystąpić dwie sytuacje:

podatnik korzysta w ramach działalności gospodarczej z Internetu i zalicza je do kosztów tej działalności,

podatnik prowadzi działalność gospodarczą, a z Internetu korzysta prywatnie, dla celów własnych (w szczególności nie zalicza go do kosztów podatkowych) lub korzysta służbowo, lecz Internetu nie rozlicza w kosztach.

Tylko w drugim przypadku podatnik może w zeznaniu rocznym wykazać ulgę internetową. Więcej - tylko rozliczanie działalności gospodarczej na zasadach ogólnych według skali lub w formie ryczałtu ewidencjonowanego pozwoli mu na korzystanie z ulgi internetowej, jeśli wydatki ponosi prywatnie. Jeśli działalność rozlicza na zasadach podatku liniowego lub poprzez kartę podatkową, to ulgi od tych dochodów nie odliczy. Czasem zdarza się jednak, że podatnik oprócz działalności uzyskuje również inne dochody - opodatkowane według skali. Dochód z tych innych niż działalność gospodarcza źródeł może być obniżony o wartość ulgi internetowej. Np. podatnik prowadzi działalność opodatkowaną według skali oraz posiada umowę o pracę. Z Internetu korzysta prywatnie. Odliczenia może dokonać w PIT-36. Gdyby z Internetu korzystał służbowo - w ramach przedsiębiorstwa, odliczenie przysługuje pod warunkiem, że nie zaliczył go do kosztów działalności gospodarczej. Ulga ta samoistnie traciła swoje znaczenie ze względu, ze od momentu jej wprowadzenia, czyli od 01 stycznia 2005 r. limit nie uległ zmianie. Ulga ta nie miała charakteru powszechnego. Z jej dobrodziejstwa korzystać mogli podatnicy płacący podatek dochodowy na zasadach ogólny i w formie ryczałtu ewidencjonowanego. Od prawa do niej pozbawieni byli rolnicy i przedsiębiorcy płacący podatek w formie karty podatkowej jak również z ulgi nie mogą korzystać osoby nieosiągające dochodu, w tym również studenci. Najkorzystniejsza była ulga dla osób, których dochody wchodziły do wyższego przedziału opodatkowania. Uzasadnieniem wprowadzenia ulgi na Internet był zamiar przeciwdziałaniu skutkom wzrostu stawek podatku VAT na te usługi. Według zamierzeń wzrost podatku VAT wywoływałby skutki dla budżetu w postaci wzrostu przychodu ok. 200 mln złotych i o tyle miały one być pomniejszone poprzez wprowadzoną ulgę. Skutki dla budżetu wynikające z tych ulg miały tendencje wzrostowe. Z jednej strony wzrastały na skutek wzrostu cen usług internetowych, jednakże były one niwelowane poprzez przyrost podatku VAT będący wynikiem tych wzrostów cen, z drugiej zaś, powodem wzrostu był przyrost użytkowników Internetu korzystających z ulg. W roku 2005, z ulgi korzystało 6% podatników. W roku 2009 korzystało już 15% podatników. Proces rozwoju usług internetowych następuje w szybkim tempie. Ulga podatkowa dla posiadaczy Internetu miała w zamyśle zwiększać zainteresowanie tymi usługami i sprzyjać rozwojowi informatyzacji społeczeństwa. Jednakże ulga oddziałuje wyłącznie na jeden z czynników stanowiących barierę w rozwoju Internetu, jakim jest koszt dostępu do niego. Największą barierą, dotyczącą aż 45% społeczeństwa jest brak potrzeby posiadaniu dostępu do Internetu. Drugą poważną przeszkoda jest koszt sprzętu koniecznego do korzystania z Internetu. Ta przeszkoda dotyczy ok. 27% społeczeństwa. Tyle samo procent społeczeństwa uważa, za barierę koszt dostępu do Internetu. Ok. 22% społeczeństwa, jako przyczynę braku dostępu do Internetu wskazuje brak umiejętności posługiwania się koniecznym sprzętem. Ok. 8% gospodarstw domowych nie korzysta z Internetu ze względu na możliwość korzystania w innych miejscach (praca, szkoła, uczelnia). 7% nie ma technicznych możliwości zainstalowania Internetu, zaś ok. 6% ma do niego wyraźną niechęć. Polska należy do krajów o średnich cenach dostępu do Internetu. Najtańszy dostęp ma Grecja. W Grecji, średnia cena dostępu do Internetu przy uwzględnieniu siły nabywczej wynosiła 18,7 Euro. Wśród najtańszych w tym zakresie państw Unii Europejskiej wymienić należy: Włochy 20,1 Euro, Wielka Brytania 20,8 Euro, Irlandia 21,1 Euro i Francja 22,0 Euro. Polska jest na miejscu dziewiątym z kosztem 26,8 Euro. Najdrożej jest w Norwegii 42,3 Euro i Czechach 34,8 Euro. Tak, więc korzystajmy w tym i przyszłym roku a potem … żegnaj ulgo.

Habich

RENACJONALIZACJA, CZY DENACJONALIZACJA? Dzieje się ostatnio w państwie polskim, oj dzieje! Dzieje tak wiele, że już nawet umysł się buntuje, no, bo ileż absurdów, niedorzeczności można przyjąć, starając się, co jest naturalnym odruchem, poddawać je analizie, tudzież racjonalizacji, czyli zrozumieć cokolwiek z polskiej rzeczywistości A.D 2011. Skuteczną formą samoobrony jest szyderstwo, cierpki humor i dystansowanie się od tak zwanej polityki, rozumianej, jako publiczne wywnętrzanie się obecnej władzy i wypluwanie kolejnych pomysłów, które zdają się mieć wiele cech pomysłów tworzonych przez osoby niezrównoważone psychicznie lub skrajnie złe. To wywnętrzanie się obecnych organów państwa odbywa się na wielu poziomach, przybierając często karykaturalne formy, jak choćby okrzyki pana Biedronia, informującego Wysoką Izbę o swoich uzależnieniach, problemach emocjonalnych, czy też pełne obywatelskiej troski pytania pewnej dziennikarki kierowane do transseksualnej posłanki o jej doznania seksualne, znaczy jej, jak jeszcze był nim. Obawiam się, ze nawet reżyser na podwójnym haju nie wymyśliłby tego, czego jesteśmy świadkami. Taka scenka z wczoraj: CBA wchodzi do mieszkania osoby, która razem z Gromosławem C. ma być aresztowana w związku z aferą korupcyjną i co zastają funkcjonariusze? Mężczyznę przebranego za kobietę. Ponoć przebranie to tak dla zmylenia organów ścigania, bo facet szykował się do drogi (podobno),jakieś wakacje zalegle. Inni mówią, że dostał cynk i dlatego się przebrał. Może dostał cynk, a może facet tak po prostu lubi? Przecież u nas to ostatnio powszechne zjawisko, że faceci w pewnym wieku zaczynają biegać w sukienkach, a niektórzy nawet dzięki temu robią kariery. Postęp i finezja, jak bowiem można być tylko i wyłącznie mężczyzną całe życie, bądź, co gorsza kobietą? Ostatnio modne też staje się publiczne oddawanie moczu, jako wyraz ekspresji, sposób wyrażania poglądów politycznych. Pierwsze „jaskółki” mieliśmy w sierpniu zeszłego roku, kiedy to na Krakowskim Przedmieściu nowoczesna „młodzież” tłumnie sikała na ustawione znicze i zdjęcia pary prezydenckiej. Nie spotkało się to z żadną reakcją ze strony organów ścigania, ani żadnych innych organów, co oznacza, że władza akceptuje takie formy wyrażania uczuć, a nawet je wspiera i przyklaskuje. Intencje władzy zrozumiał pewien oficer WP, który w dniu dzisiejszym w Muzeum Powstania Warszawskiego publicznie oddał mocz, wyrażając w ten sposób swoje uczucia, po czym zakrzyknął „nienawidzę Lecha Kaczyńskiego”! Tempora mutantur et nos mutamur in illis, jak mawiali starożytni. Dawniej oficerowie WP wykrzykiwali w chwilach uniesień „Niech żyje Polska!”, teraz widać szkolenie w wojsku się zmieniło. Znaczy się zbolszewizowało, bo nie, kto inny, jak sowieccy sołdaci (tak, tak ci sami, których pomnik odsłonięto w Ossowie) załatwiali swoje potrzeby w pomieszczeniach mieszkalnych, a nawet zostawiali ślady swej bytności w książkach. Tak, więc mamy nowy wyraz ekspresji – publiczne sikanie. Na publiczne defekacje przyjdzie czas, jak system okrzepnie. O ekspresji mówił też dzisiaj sekretarz stanu Kancelarii Prezydenta, prezentując projekt ustawy o zgromadzeniach zgłoszony przez prezydenta Komorowskiego. Ta nagła prezydencka inicjatywa wynikła z głębokiej troski głowy państwa, o jakość polskiego życia publicznego i sposób obchodzenia świąt narodowych. Prezydent powiedział:

„Trzeba ratować szanse na obchodzenie świąt narodowych w wymiarze wspólnotowym - 3 maja, 4 czerwca, 11 listopada”. Zgodnie z pomysłem prezydenta, ratującego wspólnotowe szanse, aby zorganizować zgromadzenie, na przykład w dniu 11 listopada, musi zostać wyznaczony organizator, który zostanie wyposażony przez organ władzy samorządowej w odpowiednie atrybuty, które będą czytelne dla tychże organów. Ponadto organizator zgromadzenia ma być zobowiązany do stałego kontaktu z organami – telefonicznego i wzrokowego(!). Tak wyposażony organizator będzie musiał podpisać oświadczenie, że godzi się na pokrycie wszelkich strat powstałych w wyniku przemarszu wielotysięcznego tłumu. I teraz: proszę mi wskazać takiego śmiałka, który w nowych warunkach zorganizuje choćby pikietę pod schroniskiem dla zwierząt? Prezydent w swoim projekcie podniósł również kwestię zakrywania twarzy podczas manifestacji, uznając taki proceder za karygodny, ale z pewnymi wyjątkami, o czym doniósł jego sekretarz:

„Zakaz nie dotyczy jednak takich zgromadzeń, w którym uczestnicy w celu ekspresji swoich przekonań używać będą przebrań lub innych rekwizytów uniemożliwiających ich rozpoznanie. Warunkiem jest jednak uprzednie powiadomienie organu gminy o takim, a nie innym charakterze zgromadzenia”. Zgodnie z propozycją KP, jeżeli przykładowo środowisko Krytyki Politycznej zgłosi manifestację fanów Zorro lub CBŚ, to kominiarki będą w porządku, bo będą wyrazem ekspresji przekonań. Wot logika! Oczywiście konkluzja prezydenckiej propozycji jest taka:, jeśli organ samorządowy uzna, iż manifestacja zagraża porządkowi lub organizator nie będzie chciał wziąć odpowiedzialności za ekscesy uczestników i prowokatorów, to nie wyda na nie zgody. A wszystko dla społecznego dobra, w trosce o bezpieczeństwo Polaków. Prezydent zauważył też bardzo groźne, społeczne zjawisko, zjawisko „renacjonalizacji państwa” i narastania „ekstremy politycznej” (ja to gdzieś słyszałam), a to nie może pozostać bez należytej odpowiedzi. A może tak zdenacjonalizujemy nasze państwo, a atrybuty przekażemy choćby Moskwie albo Berlinowi?Albo Moskwie i Berlinowi – fifty-fifty?

http://www.prezydent.pl/prawo/ustawy/zgloszone/art,9,prezydencka-inicjatywa-skierowana-do-sejmu.html

http://niezalezna.pl/19450-byl-przeciek-przed-zatrzymaniem-gromoslawa-cz

http://wpolityce.pl/wydarzenia/18664-ujawniamy-hanba-polski-oficer-nasikal-na-podloge-w-muzeum-powstania-warszawskiego

Martynka

Znowu antysemityzm… No i znowu się narobiło….Czy to żydowskie cierpienie się kiedyś skończy? W Nowym Jorku pojawił się wielki plakat reklamujący Wódkę marki Wódka. Na plakacie dwa psiaki – jeden ma na głowie czapkę Świętego Mikołaja, a drugi – jarmułkę. Napis głosi:, Jakość Bożonarodzeniowa, ceny jak na Chanukę. Podniósł się wielki krzyk, ze to czysty antysemityzm. Pan regionalny dyrektor z ADL Ron Meier stwierdził, że to okrutne i obraźliwe. No, bo jakże tak mówić o cenach przy okazji żydowskiego święta? A może bardziej chodzi o to, że ten piesek w jarmułce ma taki duży nos? Sama nie wiem, oficjalnie mowa o tym, że chodzi o kojarzenie Żydów i pieniędzy…. Plakat usunięto i zniszczono, a pan od reklamy przeprosił wszystkich Żydów via Twitter. Swoja drogą, co to za naród bez krzty poczucia humoru? A podobno ten producent wódki marki Wódka to wybrany, mimo, że Fox News nie omieszkał nadmienić, że chodzi o reklamę polskiej wódki. Tylko jaki Polak nazwałby wódkę Wódka?

Centuria

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Gajowy jest też rozczarowany, gdyż – autentycznie – ceni sobie żydowskie poczucie humoru, zwłaszcza w dowcipach potrącających o autoironię.

Izraelski historyk wojskowości przestał ukrywać żydowskie plany. Dla uważnych czytelników gajówkowych treści groźby Izraela, iż gotów jest raczej podpalić świat i zginąć razem z nim, niż stracić swe wpływy, nie powinny być niczym nowym. Ale warto je przypomnieć. – admin.

Źródło: www.3rm.info/17734-plany-dyavola.html

Tłum. z jęz. ros. RX

Znany izraelski historyk wojskowości Martin van Creveld powiedział, że Izrael w jeden przepiękny dzień może być zmuszony do zniszczenia europejskiego kontynentu przy użyciu wszystkich rodzajów broni włącznie ze swoimi zasobami jądrowymi, jeśli odczuje zbliżanie się końca swojego państwa, podkreślając jednocześnie, że Izrael uważa Europę za wrogi cel. Mówiło się o tym w wywiadzie dla dziennikarzy przeprowadzonym na falach 7 programu żydowskiego Radia i było przetłumaczone w środę na język arabski przez informacyjno – analityczne i badawcze Centrum Prasowe.

„Mamy setki bojowych głowic jądrowych i rakiet, które mogą osiągać różne cele w sercu kontynentu europejskiego, w tej liczbie cele usytuowane dalej od Rzymu, stolicy Włoch”- powiedział Creveld, dodając, że większość stolic europejskich będzie najodpowiedniejszym celem dla sił lotniczych Izraela. Izraelski historyk potwierdził zdolność Izraela do zniszczenia całego świata, jeśli Izrael poczuje, że jest skazany na zniknięcie. Co się tyczy Palestyńczyków, powiedział historyk, to Izrael obecnie realizuje konkretną strategię w oparciu o masową deportację narodu palestyńskiego i ma zamiar wygnać wszystkich Palestyńczyków bez wyjątku, a znajduje się teraz w oczekiwaniu na odpowiedni moment, żeby dokonać tego czynu. „Dwa lata temu tylko 7-8% Izraelczyków popierało to rozwiązanie w stosunku do Palestyńczyków, dwa miesiące temu ten wskaźnik zwiększył się do 33%, a dzisiaj według badań ankietowych przeprowadzonych przez Instytut Gallupa wskaźnik ten wzrósł do 55%”- zauważył Creveld. Historyk podkreślił, że Izrael powinien wykorzystać dowolny incydent, który da mu doskonałą możliwość wypędzenia Palestyńczyków, na przykład tak, jak to miało miejsce w czasie rzezi w Deir Yassin w 1948 roku (o tym wydarzeniu można przeczytać w Wikipedii – autor). Odpowiadając na pytanie o to czy Izrael nie żywi obaw, że będzie uważany za państwo zbójeckie w przypadku wypędzenia Palestyńczyków, odpowiedział on: „Izrael jest państwem, które nie przejmuje się tym co inni o nim mówią, a wy powinniście pamiętać słowa byłego ministra obrony Mosze Dajana, kiedy powiedział: >Izrael powinien zachowywać się jak wściekły pies żeby wyglądać niebezpiecznie w oczach innych i nie powinien być państwem, któremu można wyrządzić szkodę<”.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/2011/11/24/izraelski-historyk-wojskowosci-przestal-ukrywac-zydowskie-plany/#more-15429

http://ziomania.com/jews/the%20intl%20jew.htm

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/

No no, a my myśleliśmy, że Izrael w ogóle nie posiada żadnej broni masowego rażenia, która przecież, jak wiadomo, znajdowała się w Iraku, a teraz znajduje się w Iranie. – admin.

Komorowski chce zakazu maskowania twarzy Prezydent Bronisław Komorowski zapowiedział skierowanie do Sejmu projektu zmian, który według niego ma zapobiec zamieszkom. Chodzi m.in. o zakaz zasłaniania twarzy podczas demonstracji. Proponowane zmiany miałyby dać samorządom większą swobodę w odmawianiu rejestracji demonstracji, które mogłyby stanowić zagrożenie porządku publicznego. Prezydent zapowiedział zmiany w telewizji TVN 24, odnosząc się do sprowokowanych przez służby porządkowe zamieszek, które wybuchły 11 listopada na warszawskim pl. Konstytucji, mówiąc jednocześnie o „nasileniu wystąpień ekstremistycznych w Europie”. Powtarzając utarte formułki, którymi posługują się przeciwnicy demonstrowania patriotyzmu, prezydent oskarżył część uczestników Marszu Niepodległości o wykorzystywanie haseł patriotycznych, jako broni do ataku na przeciwników. Nowy projekt ma zwiększyć odpowiedzialność organizatorów manifestacji za ewentualne burdy. Według projektu prezydenta, kary będą przewidziane nie tylko za maskowanie twarzy, ale i za posiadanie w trakcie demonstracji niebezpiecznych narzędzi, a także… środków pirotechnicznych (np. rac), które stanowią częsty element patriotycznych manifestacji.

http://autonom.pl

Panu Chrabiemu Bulowi zwracamy uwagę, iż również drzewcem od chorągwi, kijem od transparentu, laską inwalidzką a nawet butem można nieźle przyłożyć lewakom (włącznie z neofaszystami) czy nachalnym pederastom. Proponujemy, zatem na demonstracje dopuszczać jedynie ludzi na bosaka, broń Boże inwalidów albo staruszków – i oczywiście bez żadnych flag czy transparentów. – admin.

Islandzka lekcja dla całego świata Islandczycy sprawili, że rząd, który Aprobował pod dyktando światowej finansjery zubożyć islandzki naród zgodnie ze scenariuszem aktualnie „przerabianym” przez Grecję, podał się w komplecie do dymisji! Główne banki w Islandii zostały znacjonalizowane i mieszkańcy zdecydowali jednogłośnie zadeklarować niewypłacalność długu, który został zaciągnięty przez prywatne banki w Wielkiej Brytanii i Holandii. Doprowadzono też do powołania Zgromadzenia Narodowego w celu ponownego spisania konstytucji. I to wszystko w pokojowy sposób. To prawdziwa rewolucja przeciw władzy, która doprowadziła Islandię do aktualnego załamania. Na pewno zastanawiacie się, dlaczego te wydarzenia nie zostały szeroko nagłośnione? Odpowiedź na to pytanie prowadzi do kolejnego pytania: Co by się stało, gdyby reszta europejskich narodów wzięła przykład z Islandii? Oto krótka chronologia faktów:

• Wrzesień 2008 roku: nacjonalizacja najważniejszego banku w Islandii,Glitnir Banku, w wyniku czego giełda zawiesza swoje działanie i zostaje ogłoszone bankructwo kraju.

• Styczeń 2009 roku: protesty mieszkańców przed parlamentem powodują dymisję premiera Geira Haarde oraz całego socjaldemokratycznego rządu,a następnie przedterminowe wybory.

Sytuacja ekonomiczna wciąż jest zła i parlament przedstawia ustawę, która ma prywatnym długiem prywatnych banków (wobec brytyjskich i holenderskich banków) wynoszącym 3,5 miliarda euro obarczyć islandzkie rodziny na 15 lat ze stopą procentową 5,5 procent. W odpowiedzi na to następuje drugi etap pokojowej rewolucji.

• Początek 2010 roku: mieszkańcy zajmują ponownie place i ulice, żądając ogłoszenia referendum w powyższej sprawie.

• Luty 2010 roku: prezydent Olafur Grimsson wetuje proponowaną przez parlament ustawę i ogłasza ogólnonarodowe referendum, w którym 93 procent głosujących opowiada się za niespłacaniem tego długu.

W międzyczasie rząd zarządził sądowe dochodzenia mające ustalić winnych doprowadzenia do zaistniałego kryzysu. Zostają wydane pierwsze nakazy aresztowania bankowców, którzy przezornie odpowiednio wcześniej uciekli z Islandii. W tym kryzysowym momencie zostaje powołane zgromadzenie mające spisać nową konstytucję uwzględniającą nauki z dopiero, co „przerobionej lekcji”. W tym celu zostaje wybranych 25 obywateli wolnych od przynależności partyjnej, spośród 522, którzy stawili się na głosowanie (kryterium wyboru tej „25″ – poza nieposiadaniem żadnej książeczki partyjnej – była pełnoletniość oraz przedstawienie 30 podpisów popierających ich osób). Ta nowa rada konstytucyjna rozpoczęła w lutym pracę, która ma się zakończyć przedstawieniem i poddaniem pod głosowanie w najbliższych wyborach przygotowanej przez nią „Magna Carty”. Czy ktoś słyszał o tym wszystkim w europejskich środkach przekazu? Czy widzieliśmy, choćby jedno zdjęcie z tych wydarzeń w którymkolwiek programie telewizyjnym? Oczywiście – NIE! W ten oto sposób Islandczycy dali lekcję bezpośredniej demokracji oraz niezależności narodowej i monetarnej całej Europie, pokojowo sprzeciwiając się Systemowi. Minimum tego, co możemy zrobić, to mieć świadomość tego, co się stało, i uczynić z tego „legendę” przekazywaną z ust do ust. Póki, co wciąż mamy możliwość obejścia manipulacji medialno informacyjnej służącej interesom ekonomicznym banków i wielkich ponadnarodowych korporacji. Nie straćmy tej szansy i informujmy o tym innych, aby w przyszłości móc podjąć podobne działania, jeśli zajdzie taka potrzeba.

(Na podstawie artykułu Marco Pali „Storie di ordinaria rivoluzione…” http://creativiculturali.ning.com)

http://czasprzebudzenia.wordpress.com

Islandczykom sprawę ułatwia fakt, iż są to ludzie na ogół dobrze wykształceni, świadomi i oczytani – admin.

NIE JEST ŁATWO Słowa premiera z ostaniego expose jeszcze echem brzmią po kraju, a tu już się czepiać różni zaczynają, że o jednym nie było, a o drugim za dużo. Kto sprzedał akcje KGHM, a kto zaraz po obniżce kupił itd. Ja się czepiać nie będę, bo każdy pozytyw mnie cieszy. Europa cała ze strachu kwili, premierów z roboty wywala, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że się wali. Minister Rostowski już po raz drugi wojną straszy, Hiszpanie, Włosi i Grecy powołują rządy fachowców, jeno u nas i może w Niemczech względny spokój. Co „zielona wyspa” to nie jakieś barachło. W expose premier jednak powiedział, że kryzys puka nawet do nas i za czterdzieści lat trzeba będzie emeryturę do 67 lat podnieść, a za kilka lat będą jakieś inne zmiany i nawet rolnicy będą płacili symboliczne składki na ubezpieczenie, bo budżet trzeba wyzerować. Rolnik do 16 ha płacić ma kilkanaście złotych, a powyżej nawet trzydzieści parę. Na rok 2012 oszczędności się nie przewiduje, bo to rok piłki kopanej – no może podwyżka 2% ubezpieczenia zdrowotnego i powyżka akcyzy, na co się da, ale prawdziwe reformy będą później. W ramach walki z bezrobociem administracja będzie rosnąć, przedsiębiorcy ze strachu będą z kapitałem uciekać, a kraj będzie jakimś cudem do równowagi budżetowej się zbliżał. Pewna agenda rządowa zorganizowała szkolenie, jak założyć firmę na Cyprze. Wiadomo – tam cieplej, nasi biznesmeni będą mieli mniej nerwowe korzonki, bo sobie wygrzeją, a przy okazji zapłacą mniejsze podatki. CBA i prokuratura też nie ma za bardzo wglądu w cypryjskie papiery, co też spowoduje pewnie stabilność naszego biznesu. Do dziś są niejasności, co do cypryjskiego rajdu wózkiem golfowym posła Karskiego. Gdyby mogli, dawno by sprawdzili. Amerykańscy miliarderzy sami zwrócili się do swojego państwa, ze chcą płacić większe podatki, skoro jest taka sytuacja. Nasi miliarderzy takiej propozycji rzucić nie mogą, bo to i tak nic by to nie dało. Jedni mają kapitał na wspomnianym Cyprze, inni w Liechtensteinie i Luksemburgu a nawet w Monako, a jeszcze inni po całym świecie. Gdyby jakiś amerykański miliarder powiedział, że ma kasę za granicą i tam płaci podatki, to by go z pierdla nigdy nie wypuścili (za morderstwo wypuszczają za kaucją), nasi legalnie udzielają wywiadów, gazety piszą, ile, kto ma i gdzie i jest fajnie. Polski model: żyjemy tu, a podatki płacimy tam (raczej model unijny). Rozliczne firmy zagraniczne też działają u nas, korzystają z naszej zasobnej kasy, udostępniają naszym rodakom cały wachlarz usług i towarów, ale dochód i podatki przekazują do siebie. Ja nie mam tych zmatwień, ale współczuję mieszkańcom Wilanowa i Konstancina. Siedzą oni wieczorem w domu, palą cygara, piją single malty i kombinują, jak by tu krajowi pomóc – a tu nie bardzo się da. Nie jest łatwo. TADEUSZ DROZDA

Wokół relacji p. Zuzanny Kurtyki Zamieszczone na portalu Pomnik Smoleńsk odpowiedzi p. Z. Kurtyki (na moje pytania), za które serdecznie dziękuję i Pani Doktor, i Nietoperzowi, który był łaskaw podjąć się trudu wywiadu i zarejestrowania rozmowy, zawierają następujące informacje:

1) p. Kurtyka nie otrzymała telefonu komórkowego męża (nie wiem jednak, czy to samo dotyczy innych rodzin). Ciekaw, więc jestem, czy prokuratura to jakoś wyjaśniła, czy po prostu postawiono p. Kurtykę i innych bliskich osób zabitych 10 Kwietnia przed faktem dokonanym („nie ma i nie będzie”, bo rzekomo „trwa śledztwo”). „Nie mam żadnych informacji, gdzie ten telefon się teraz znajduje”, powiada p. Kurtyka, choć przypuszcza, że posiada go ABW. Czy zatem rodziny mogły w ogóle oglądnąć te przedmioty? Czy żądały ich okazania? Mogą być w telefonach zdjęcia osobiste ofiar, do których to (fotografii, filmów) rodziny mają prawo mieć dostęp, choćby po to, by je skopiować do rodzinnego albumu. Zresztą oczywiste jest, że te przedmioty nie są własnością żadnej instytucji, tylko rodzin ofiar, wobec tego nie mogą być zarekwirowane lub skonfiskowane (bez pogwałcenia prawa). Czy wobec tego w ogóle okazywano te przedmioty, czy rodziny są pewne, że telefony przede wszystkim... wróciły do Polski? Jeśli do tej pory nie zostały one okazane rodzinom, to pełnomocnicy prawni powinni się domagać ich okazania, tak by wyjaśnić sprawę do końca (zwłaszcza w kontekście nie tak dawnego skandalu z „ekspertyzami” ABW), niewykluczone, bowiem, że „kreatywna analiza materiału dowodowego” rozpoczęta przez towarzyszy radzieckich w Moskwie, kontynuowana jest nad Wisłą. Jeśli chodzi o kwestie wyjazdu (2. informacja) do Moskwy na identyfikację, to p. Kurtyce nie odradzano wyjazdu (przypominam, że na coś takiego uskarżało się sporo rodzin – oczywiście Ruscy oraz ciemniacy tłumaczyli swoje dobre rady, by nie jechać na identyfikacje, „troską” o to, by rodziny nie przeżyły szoku związanego z widokiem ciał ofiar), ale dodaje ona, że na Okęciu były spotkania rodzin z przedstawicielami MSWiA, „którzy bardzo odradzali i część osób właśnie z tego powodu zrezygnowała; takie osoby znam”. W związku z tym pojawia się pytanie, czy tymże osobom, które nie wyjechały, okazano dokumentację (np. fotograficzną) dotyczącą ofiar, czy jedynie ruskie „świadectwa zgonu”? Co do procedury identyfikacji (3. informacja), to zaczynała się ona „na podstawie opisów zwłok przedstawianych rodzinom, potem pojawiły się zdjęcia, ale to już było następnego dnia (! - przyp. F.Y.M. - to bardzo ważna wiadomość, którą należałoby potwierdzić w zeznaniach innych osób będących na identyfikacjach: czy ktokolwiek widział zdjęcia zwłok tego dnia, kiedy przyjechał na identyfikacje?) i to były zdjęcia rzeczy, a nie ciał. Z kolei drugiego dnia, późnym popołudniem pojawiły się na jednym ze stołów w prosektorium leżące sobie luzem zdjęcia (to także niesamowita historia, ponieważ zdjęcia powinny być przyporządkowane do konkretnych ofiar i włączone do dokumentacji medyczno-sądowej), nie wiem, czemu miało to służyć, ale każdy, kto miał ochotę sobie pooglądać, mógł podejść i pooglądać. Niemniej jednak wyglądało na to, że zdjęcia były „bezpańskie”. Natomiast potem, jeżeli nadal na podstawie tej procedury nie udało się dokonać identyfikacji, można było prosić o okazanie rzeczy, które były w workach. Każdy worek miał swój numer przypisany numerowi ciała odpowiednio (…) Trzeba było najpierw zapoznać się z opisem tych rzeczy, które były w workach i dopiero wtedy można było wybrać trzy góra worki do oglądnięcia i tych rzeczy, które się w nich znajdowały. I jeżeli na tej podstawie nie udało się zidentyfikować (…) to koniec. To na tym się identyfikacja kończyła – nie okazywano żadnych zwłok. Natomiast, jeżeli rodzina na podstawie któregoś z tych źródeł stwierdzała, że być może to jest (…) ta bliska osoba, to wtedy z tych lodówek wywożono ciało na górę i tam w sali prosektoryjnej okazywano je rodzinie i to była już ta identyfikacja ostateczna”. Zacytowałem dłuższy fragment relacji p. Kurtyki, ponieważ widać w nim wyraźnie, iż Ruscy koncentrowali uwagę rodzin ofiar na językowym opisie ciał i rzeczy, co nie tylko pozwalało ruskim „śledczym” zyskiwać na czasie, ale w sposób swobodny kierować procedurą „identyfikacji”. Jak nietrudno się, bowiem domyślić, rodziny były roztrzęsione z powodu tragedii, na pewno nie pamiętano dokładnie, kto z zabitych, jakie posiadał rzeczy przy sobie, co dodatkowo opóźniało chwilę zapoznawania się z wyglądem ciał ofiar. Jeśli zaś, ktoś w bałaganie przedmiotów nie był w stanie rozpoznać tych rzeczy, które należały do ofiary, to „procedura identyfikacji” się „kończyła”. Oczywiście nawet na etapie „ostatecznym” bywało tak, jak mówi p. Kurtyka, że dana rodzina nie rozpoznawała ciała zabitej osoby. Co do przesłuchań „przy identyfikacjach”, miałem tu na myśli taką procedurę, jaką zastosowano wobec p. Małgorzaty Wassermann (4. informacja – numeruję je, by można było się potem w dyskusji do nich odnieść, nie przywołując całej relacji związanej z daną sprawą), to według p. Kurtyki coś takiego nie zachodziło, jedynie było podawanie danych (przez rodziny, jak się domyślam) podczas, omawianej wyżej, „procedury identyfikacji”. Innymi słowy Ruscy od rodzin wyciągali informacje dotyczące wyglądu ciał oraz ubrań ofiar, a następnie pod tym kątem „znajdowali” zwłoki (o ile dana rodzina dotarła do etapu „ostatecznego”). Jest to wszystko o tyle zdumiewające, że (i tu ewidentnie ciemniacy dokonali zaniedbania, za które powinni być ścigani przez prokuraturę) do procedury identyfikacji nie wysłano wcześniej polskich lekarzy sądowych, dla których rozpoznanie ciał nie byłoby trudne nie tylko z racji przygotowania zawodowego tychże specjalistów, ale przez to, że spora część osób była publicznie doskonale znana; na pewno też dysponowano w MSZ-ie dokumentacją fotograficzną wszystkich osób będących w prezydenckiej delegacji. Identyfikacja taka dokonana przez ekspertów od rozpoznawania zwłok ofiar katastrof błyskawicznie uprościłaby procedurę, której poddawano rodziny. Po drugie, nie dochodziłoby do pomyłek w rozpoznawaniu ciał. O ile, bowiem osoby nieobeznane z medycyną sądową lub niebędące lekarzami można w sposób nieskomplikowany odwieść od procedury identyfikacji (np. okazując zmasakrowane ciało, którego widok dla kogoś wrażliwego może być nie do zniesienia), o tyle specjalistę nie jest łatwo „wyprowadzić w pole”. Tak, więc to zaniedbanie poprzedzenia identyfikacji przeprowadzanej przez rodziny ofiar identyfikacją specjalistyczną (polską) powinno być przez pełnomocników rodzin ofiar podstawą do procesowania się z ciemniakami. Jeśli bowiem ci ostatni tak bardzo się „spieszyli” i tak bardzo chcieli, by rodziny mogły pochować swoich bliskich, to tym bardziej należało procedurę identyfikacji uprościć, a więc poprzedzić oględzinami przeprowadzonymi przez polskich specjalistów. „Przedstawicieli MSZ-u przy tych procedurach nie było” (inf. 5.), co znaczy, że rodziny nie miały żadnego, nawet urzędniczego wsparcia podczas oględzin. Znowu ciekawa historia, bo przecież, jak nas informowano, co do 10-go (vide zeznania M. Wierzchowskiego), to właśnie jakieś osoby z ambasady (plus jacyś borowcy, rzecz jasna, o ile to, co mówi Wierzchowski, jest prawdą, bo przecież on sam w żadnych poza dwiema identyfikacjach nie brał udziału) dokonywały wstępnych rozpoznań ciał (w namiotach?) na Siewiernym. Te osoby, zatem mogły być pomocne dla rodzin w moskiewskim prosektorium. „Wszystkie ciała, które przyleciały w pierwszym i drugim transporcie były w dobrym stanie” (inf. 6). I p. Kurtyka dodaje, że „tylko trzeci transport mógł być (…), bo to były ciała niezidentyfikowane (…) Myślę, że większość z nich była w stanie wykluczającym identyfikację, bardzo zniszczonych” - ale czy w takim razie identyfikacji tych ofiar nie było, czy też nie zdołano zidentyfikować tych ofiar po wyglądzie okazywanych zwłok? Czy powiedziano rodzinom tychże ofiar, że „nie mają po co próbować identyfikować”, bo ciała są „nie do zidentyfikowania”, czy też same rodziny nie były w stanie rozpoznać w zwłokach ciał swoich bliskich? Jest to bowiem zasadnicza różnica. Przypominam sobie, jak jeden z krewnych jednej z ofiar opowiadał przed Zespołem smoleńskim, że bodajże po nadpalonym kosmyku włosów i bodajże po kolczyku rozpoznał, że należał do ofiary – pytanie, więc, czy widział ciało, czy okazano mu po prostu kosmyk włosów i kolczyk? Jak wiemy z relacji niektórych rodzin – Ruscy nie okazali żadnych zwłok, właśnie twierdząc, iż są „nieidentyfikowalne?. Tu zresztą znowu ciemniacy zadbali o to, by w takiej sytuacji nie wesprzeć tychże w procedurze identyfikacji pomocą specjalistyczną, medyczno-sądową z Polski, tak by nie było wątpliwości, co do tego, że dane szczątki, to zwłoki danej osoby. „Nie przekazano żadnych bilingów” (inf. 7), czy zatem pełnomocnicy prawni nie domagali się tychże danych, czy też domagali się, lecz im (bezprawnie) nie udostępniono? „Nie było żadnego odprowadzania delegatów na Okęcie (…) ze względu na dramatycznie wczesną porę tego lotu (…) Najczęściej wychodzili z domów sami czy też z kierowcą i jechali na lotnisko” (inf. 8) - w ten sposób p. Kurtyka potwierdza te informacje, że delegacja musiała być dużo wcześniej na lotnisku aniżeli niedługo przed siódmą. Co do ewentualnego lotu z Krakowa z planowaną przesiadką na Okęciu: „tego nie wiem, nie mogę powiedzieć na sto procent, ale wydaje mi się, że nie” (ta informacja wymaga, zatem dalszego sprawdzenia). P. Kurtyka nie wie też, czyje telefony były czynne „po katastrofie”. Co do sprawy niszczenia rzeczy należących do ofiar (inf. 9) (na wniosek ruskich lub neopeerelowskich instytucji), to zdaniem p. Kurtyki nie było takich nalegań: „Padło pytanie (prokuratora ruskiego prowadzącego procedurę identyfikacyjną – przyp. F.Y.M.) w Moskwie, czy chcemy ze sobą te rzeczy wziąć, czy zostawiamy je do zniszczenia.” I część rzeczy rodziny zabrały, a część rzeczy na polecenie rodzin, zniszczono. W ten sposób Ruscy sprytnie załatwili sprawę, mogą, bowiem powiedzieć, że to sami bliscy zdecydowali o tym, by zniszczone zostały jakieś materiały dowodowe. Prokurator powinien był przecież poinformować, że ze względu na toczące się śledztwo odradza jakiekolwiek niszczenie przedmiotów należących do ofiar, nie zaś przerzucać decyzję na zdezorientowane i pozbawione pomocy prawnej, rodziny zabitych. P. Kurtyka zarazem nie jest w stanie powiedzieć, które rzeczy zostały zniszczone (inf. 10). Tymczasem powinien był zostać sporządzony protokół takiego zniszczenia i przekazany rodzinom. Jak dodaje p. Kurtyka (inf. 11): „W tym momencie w Żandarmerii Wojskowej odbywa się dziwna procedura, bardzo dziwna procedura, która jest jakby oddźwiękiem na nasze nalegania, żeby te rzeczy przeznaczone do utylizacji, które przysłała jednak Moskwa, czyli oni nie zniszczyli ich u siebie, jak rozumiem, a przynajmniej części rzeczy nie zniszczyli u siebie, tylko przesłali do Polski. Mówię o ubraniach. One poszły takich dziwnym szlakiem i w tym momencie decyzją prokuratora, nie wiem, czy wojskowego, czy innej prokuratury, zostały skierowane do zniszczenia i do utylizacji, przewiezione do Rzeszowa, gdzie sobie leżały przez jakiś czas ze względu na oprotestowanie sprawy (…) Te rzeczy wróciły do Mińska (Maz. - przyp. F.Y.M.) (…) Rodziny zostały poinformowane, że mogą do tego miejsca sobie przyjeżdżać i te rzeczy oglądać, dokonując identyfikacji. Co się stało? Stało się rzecz dramatyczna, mianowicie w Moskwie rzeczy należące do jednej osoby były spakowane do jednego worka, a rzeczy należące do drugiej osoby, były spakowane do drugiego worka , a w tym momencie wygląda na to, że te wszystkie rzeczy wwalono do jednego wspólnego wora (coś nieprawdopodobnego – przyp. F.Y.M. - trudno tu mówić o postępowaniu sprawdzająco-dowodowym, to jest po prostu instytucjonalne, świadome niszczenie materiału dowodowego), ofotografowano je, każda z rzeczy dostała swój numer – i te zdjęcia w tym momencie każdej rzeczy z osobna daje się rodzinom do oglądania, nawet nie dopuszczając do fizycznego obejrzenia danego ubrania (tu znowu powinni działać pełnomocnicy ofiar i zaskarżać te instytucje, które bezprawnie uniemożliwiają dostęp rodzinom do oglądu przedmiotów należących ofiar). (….) Rzeczy (z wyglądu i po wielomiesięcznym składowaniu – przyp. F.Y.M.) nabrały charakteru bardzo brudnej ścierki i nie różnią się od siebie. (…) Efekt jest taki, że one tak naprawdę są wszystkie takie same i teraz konia z rzędem, kto z rodziny rozpozna rzeczy swojego bliskiego (…) Ja te rzeczy widziałam, bo wyciągałam z tych worków w Moskwie trochę, drugiego i trzeciego dnia, w sumie, gdzieś około 6, 7 worków rozpakowaliśmy i identyfikacja tych rzeczy jest, będzie bardzo trudna. Gdyby nie pomoc specjalistów, którzy przylecieli wtedy z Polski, kryminologów z Katowic to my mielibyśmy trudności, gdybyśmy identyfikowali te rzeczy sami bez dokładnego rozpracowania metek, materiałów, gdzie było kupione (…) Tak naprawdę ta procedura identyfikacyjna rzeczy, która teraz odbywa się w Mińsku jest skazana na porażkę, bo... no bo one są nie do rozpoznania (…) W momencie, gdy gros tych rzeczy nie zostanie rozpoznanych przez rodziny, będzie to jakby (…) zezwolenie prawne na to, żeby zostały zniszczone. (…) Nie wiem, dlaczego nie wolno nam zobaczyć tych rzeczy na żywo, tylko pokazuje się zdjęcia (…) żeby zobaczyć te zdjęcia trzeba jechać z drugiego końca Polski do Mińska Maz.” Co zaś do dostępu do dokumentacji śledztwa, to „prokuratura wojskowa gromadzi kolejne tomu tych dokumentów i za chwilę braknie im pomieszczeń. Jeżeli ktoś ma ochotę je widzieć i zapoznawać się na miejscu z dokumentami, może je widzieć i je sobie czytać, jeśli chodzi rodziny, do upojenia, natomiast nie wolno tych dokumentów ani fotografować, ani kopiować, ani robić sobie notatek – po prostu nic”. W takim razie proponowałbym może procedurę czytania na głos dokumentów i nagrywania sobie tego na dyktafon ulokowany w kieszeni (nie jest to kopiowanie dokumentu, tyko rejestrowanie własnego głosu). Nie wiem, czy taka procedura także jest zabroniona. Co bowiem nie jest zabronione, jest dozwolone :) Mówiąc zaś całkiem serio, pełnomocnicy prawni rodzin w sytuacji takiej obstrukcji ze strony prokuratury, wyspecjalizowani w analizowaniu dokumentacji tego typu, powinni sporządzać (mają na pewno dobrą pamięć) streszczenia postępów śledztwa na potrzeby rodzin. P. Kurtyka dodaje jeszcze, że wydzielono wątek cywilny postępowania (prowadzonego z kolei przez prokuraturę generalną) i do akt tego dochodzenia rodziny w ogóle nie mają wglądu, ponieważ nie zostały uznane (w tej sprawie) za osoby pokrzywdzone. Mamy, zatem niezwykle intrygujący obraz sytuacji, w której kilka nadwiślańskich instytucji robi wiele, ale raczej w kierunku zamotania sprawy aniżeli jej wyjaśnienia. Rodziny ofiar zaś traktowane są jak natrętny klient, który nie wiedzieć, czemu awanturuje się, że go źle obsłużono. Zastanawiam się zatem, czy na tym to wszystko się kończy, bo może i inne instytucje włączają się w „dochodzenie” na swój specyficzny sposób? Czy rodziny smoleńskie mają może wrażenie, że np. są od czasu do czasu obserwowane? Czy zdarzyło się, że ktoś im np. odradzał interesowanie się śledztwem, bo „nie ma po co” albo „sprawa i tak już właściwie jest wyjaśniona”? No, bo nie wygląda na to, by rodziny dostawały wiadomości o postępach śledztwa. Trudno właściwie mówić tu o postępach, skoro z biegiem dni i miesięcy nie tylko coraz mniej wiadomo, ale i coraz gorzej wygląda sprawa materiału dowodowego. Myślę, że rodziny smoleńskie powinny opracować (z pomocą swoich prawników) raport dotyczący sposobu prowadzenia śledztwa przez instytucje w naszym kraju. Podejrzewam, bowiem, że w krajach cywilizowanych ludzie nie mają pojęcia, iż tak może wyglądać dochodzenie w tak ważnej sprawie.

http://www.pomniksmolensk.pl/

FYM

Absolwenci bez orłów Pierwsze dyplomy magisterskie wydawane w tym roku mogą być pozbawione godła państwowego. Tak stanowi rozporządzenie Barbary Kudryckiej, minister nauki i szkolnictwa wyższego, do rządowej ustawy prawo o szkolnictwie wyższym. Ustawodawca zniósł obowiązek umieszczania polskiego godła na dyplomach ukończenia studiów wyższych w Polsce, jak to było dotychczas. Poseł Gabriela Masłowska (PiS), która interweniowała w Sejmie w sprawie obowiązującej od tego roku rządowej ustawy, podkreśla, że te nowe rozwiązania zawdzięczamy Barbarze Kudryckiej, szefowej resortu nauki.- To sytuacja skandaliczna, ponieważ Orzeł Biały w koronie jest jednym z atrybutów naszej polskiej państwowości, odrębności i suwerenności. Jest symbolem jedności Narodu, który potwierdza naszą tradycję. Dlatego uważam, że rozwiązania ministerialne odpowiadają obecnym tendencjom budowy europejskiego państwa ponadnarodowego – tłumaczy. Opozycja zapowiada rozważenie kwestii wprowadzenia nowelizacji ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym do prac Sejmu. Poseł Marzena Machałek (PiS) z Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży jest przekonana, że sprawą braku godła na dyplomach należy się zająć. – Rzeczywiście, jeśli pierwsze dyplomy w tym roku będą bez orła, to należy postawić sobie pytanie, w jakim kierunku idziemy. Nie możemy już pamiętać o katastrofie smoleńskiej, obchodzić aktywnie Święta Niepodległości 11 listopada, ogranicza się naukę historii w szkołach, a godło narodowe przestaje być potrzebne na takich ważnych dokumentach – dodaje Machałek. Zapewnia, że przedyskutuje z kolegami z klubu zajmującymi się problematyką szkolnictwa wyższego sprawę przygotowania nowelizacji. Rządowa nowelizacja ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, która weszła w tym roku w życie, znosi obowiązek umieszczania godła państwowego na dyplomie magisterskim. „Minister właściwy do spraw szkolnictwa wyższego określi, w drodze rozporządzenia: (…) warunki wydawania i niezbędne elementy dyplomów” – brzmią zawarte tam zapisy. Szczegóły wyglądu tego dokumentu precyzuje Kudrycka w wydanym 1 września rozporządzeniu. Nie ma tam ani jednego słowa o godle państwowym. „Świadectwo ukończenia studiów podyplomowych zawiera następujące niezbędne elementy: godło uczelni umieszczone w widocznym miejscu oraz informację o treści: „Wydane w Rzeczypospolitej Polskiej”" – czytamy w rozporządzeniu. Na szczęście uczelnie nie spieszą się z wprowadzaniem ministerialnych zmian.

- Nie ustalono jeszcze żadnych projektów. W związku z tym nie możemy na razie przekazać żadnych informacji – mówi Katarzyna Łukaszewska z biura prasowego Uniwersytetu Warszawskiego. Podobna sytuacja ma miejsce na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. – Nie wiadomo, jak będą wyglądały nasze dyplomy, ponieważ zgodnie z tym rozporządzeniem uczelnia może jeszcze wydawać dotychczasowe wzory przez 3 najbliższe lata. Natomiast nie wiem, jak szybko uniwersytet zdecyduje się wprowadzić zmiany – zaznacza Marzena Widomska, kierownik działu kształcenia UMCS. Dlaczego resort zrezygnował z wymogu umieszczania godła państwowego na dyplomach magisterskich? „Nasz Dziennik” zwrócił się z tym pytaniem do minister Kudryckiej. Na odpowiedź czekamy.

http://naszdziennik.pl/

Na dobrą sprawę, biorąc pod uwagę aktualny stan polskiej „suwerenności”, obecność państwowego godła np. na dokumentach czy koszulkach piłkarskich, staje się czymś zbędnym. Lucyferianie i ich polskojęzyczne parobki po prostu nam to otwarcie uświadamiają. – Admin

Chciał uciec w kobiecym przebraniu - jeden z buldogów Był przeciek przed zatrzymaniem Gromosława Cz.!

http://niezalezna.pl/19450-byl-przeciek-przed-zatrzymaniem-gromoslawa-cz

Jeden z mężczyzn zatrzymanych razem z Gromosławem Cz. szykował się prawdopodobnie do ucieczki za granicę. Był już nawet przebrany za kobietę, gdy pojawili się agenci. Skąd wiedział o akcji CBA?! Polska Agencja Prasowa podała dzisiaj informację, że jeden z mężczyzn, który wpadł w Poznaniu w związku ze sprawą korupcji przy prywatyzacji LOT i STOEN, podczas zatrzymania był przebrany za kobietę. I nie jest to niepotwierdzona plotka, bo sensacyjną wiadomość podał rzecznik komendanta głównego policji. - W momencie zatrzymania mężczyzna był przebrany w kobiece ubrania. Prawdopodobnie szykował się do przekroczenia granicy – powiedział inspektor Mariusz Sokołowski. Depesza PAP ze względu na nietypowe przebranie zatrzymanego została potraktowana dość humorystycznie, ale sprawa jest znacznie poważniejsza. Jeżeli podejrzany mężczyzna – nie podano, o kogo chodzi – szykował się do ucieczki za granicę, to musiał wiedzieć o szykowanej akcji agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Podkreślmy, że do ewentualnego przestępstwa przy prywatyzacji LOT i STOEN doszło kilka lat temu, a więc mężczyzna po tylu latach spokoju mógł czuć się bezkarny. Dlaczego więc akurat teraz przebierał się za kobietę i szykował się do ucieczki? Czyżby znowu doszło do przecieku, tak jak w aferze gruntowej? - Prokuratura natychmiast powinna wszcząć odrębne postępowanie, aby wyjaśnić, czy rzeczywiście doszło do przecieku – mówi Niezależnej.pl poseł PiS Jarosław Zieliński, były wiceszef MSWiA. - Poza tym ta sprawa jest bardzo dziwna. Dlaczego do zatrzymania doszło akurat teraz i w tak pokazowy sposób? Daleki jestem od bronienia Gromosława Cz., ale wątpliwości jest wiele. Zwłaszcza, gdy teraz dochodzi podejrzenie o przeciek. Trzeba to wszystko drobiazgowo wyjaśnić. Niezależna

Andrzej Milczanowski o zatrzymaniu Gromosława Cz.: Wierzę, że generał jest niewinny Specjaliści ds. służb specjalnych komentują głośnie zatrzymanie przez CBA byłego szefa Urzędu Ochrony Państwa, generała Gromosława Cz.

"Super Express": - Zdziwił się pan zatrzymaniem generała Gromosława Cz.? Andrzej Milczanowski: - Oczywiście, że się zdziwiłem.

- Zna pan Gromosława Cz. Jeśli stawiane mu zarzuty potwierdzą się, będzie pan w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie: "Po co mu to było"? - Panie redaktorze, coś panu powiem. Mieszkamy w cywilizowanym kraju europejskim, w którym obowiązuje jedna podstawowa zasada, a przynajmniej mam nadzieję, że obowiązuje, tzn. zasada domniemania niewinności. Polega na tym, że dopóki nie ma prawomocnego wyroku skazującego, to osobę uważa się za niewinną.

- Rozumiem, że pan nie wierzy w te zarzuty? - Znam pana generała od ponad dwudziestu lat. Był moim bezpośrednim podwładnym, kiedy sprawowałem funkcję szefa UOP. Będąc już szefem MSW nadzorowałem tę instytucję, kiedy on objął nad nią szefostwo. Doskonale wiem, ile zrobił dla państwa polskiego i polskiego wywiadu. Wszyscy znamy jego najsłynniejszą akcję wywiezienia amerykańskich agentów z Iraku w 1990 roku. Chcę wierzyć i wierzę, że pan generał jest niewinny.

- Myśli pan, że CBA zdecydowałoby się na zatrzymanie generała Cz., jeśli nie miałoby odpowiednio mocnych dowodów? - To, co pan mówi, działa na zasadzie: "co by było, gdyby", a ja nie należę do osób gdybających.

- Konstanty Miodowicz mówi, że jeśli cała ta sprawa okaże się prawdziwa, będzie to świadczyć o tym, iż polskie państwo nie potrafi zagospodarować swoich najlepszych ludzi, którzy muszą szukać zajęcia poza jego strukturami. Zgadza się pan z tą opinią? - I znowu pan gdyba. Jeszcze raz powtórzę - chcę wierzyć i wierzę, że pan generał jest niewinny. Andrzej Milczanowski

"Super Express": "Szykują się następne zmiany w Telewizji Polskiej. Przeniosą program Lisa z TVP2 do TVP1?" Jak wynika z nieoficjalnej informacji Super Expressu, kolejną nowością na antenie TVP ma być przeniesienie programu "Tomasz Lis na żywo" z Dwójki do TVP1. Ta z pozoru mała zmiana, może mieć negatywny wpływ na wyniki programu. "Tomasz Lis na żywo" nadawany jest na antenie TVP2 od 2008 roku. Niebawem jednak, miejsce jego emisji może ulec zmianie:

Przygotowano pewne zmiany. Przede wszystkim programowe - w Jedynce mają być programy informacyjne i publicystyczne, w Dwójce oferta kulturalna. A to znaczy, że Lis trafi do TVP 1 - mówi w rozmowie z Super Expressem jeden z wysoko postawionych pracowników telewizji. Tabloid zastanawia się, czy ta zmiana nie wpłynie negatywnie na oglądalność programu Lisa. Obecnie "Tomasz Lis na żywo" emitowany jest zaraz po serialu "M jak miłość" i to dzięki temu cieszy się bardzo wysoką frekwencją. Jak podaje tabloid, gdy w czerwcu 2010 roku zawieszono emisję ukochanej telenoweli Polaków, oglądalność programu Lisa spadła o ponad milion osób. Czy sytuacja może się powtórzyć, jeśli przeniosą program do TVP1? jm/"Super Express"

Rozłam, faza druga. Kurski ostro krytykuje Kaczyńskiego. "Czułem się w PiS jak w kolonii karnej połączonej z przedszkolem" Pomimo zapowiedzi, że powstająca formacja ziobrystów nie będzie krytykowała Prawa i Sprawiedliwości, po zaledwie jednym sondażu wykazującym 3-procentowe poparcie dla ziobrystów, ruszają oni do ataku. Poseł do Parlamentu Europejskiego Jacek Kurski w obszernym wywiadzie dla piątkowej "Rzeczpospolitej" mówi, że w PiS czuł się jak w kolonii karnej:

Kochałem tę partię, oddałem jej najlepsze lata i pomysły. Dlatego trudno mi odnosić się do niej krytycznie. Nie ukrywam jednak, że szczególnie w ostatnim okresie czułem się jakbym był w kolonii karnej połączonej z przedszkolem, a nie partii politycznej. U nas będzie obowiązywał inny styl - zapewnia europoseł. Jako przykład podaje fakt, że na posiedzeniu klubu parlamentarnego "Solidarnej Polski", choć trwało 5 godzin, "do końca frekwencja wynosiła 100 procent". Zdaniem polityka to dowód na głód dyskusji. Kurski utrzymuje, że z PiS zostali wyrzuceni wbrew własnej woli. Ale, jak twierdzi, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło:

Paradoksalnie nasza inicjatywa to jedyna szansa, by Jarosław Kaczyński miał jeszcze jakiś udział we władzy. Jako nasz koalicjant. PiS w obecnej formule nie wygra żadnych wyborów. Dlaczego? Bo w PiS nie ma refleksji nad porażkami, tłumi się krytykę i dyskusję nad popełnionymi błędami, nie wyciąga wniosków. Z wyborów na wybory jest tak samo, tyle, że jeszcze bardziej. Właśnie odwołano wybory szefów okręgów. Prezes mianuje komisarzy. Kolonia karna. Poza tym Jacek Kurski mówi w rozmowie z Michałem Majewskim i Pawłem Reszką:

- Ludzie, którzy zostali przy Kaczyńskim lojalność podejmują jako salutowanie i zgadzanie się na wszystko co powie prezes

- W partii dyskusja zaczęła zanikać po podwójnym zwycięstwie 2005 roku, a ostatecznie około roku 2006

- Kaczyński powinien być jak dyrygent orkiestry. Ale "batutę pomylił z batem"

- Nowa partia chce się odwołać do 30-40 latków

- Pis zdradził hasła solidarnej Polski, bo oddał stery gospodarcze prof. Zycie Gilowskiej

- Kaczyński zmuszał posłów by poparli Traktat Lizboński. Kurski był przeciw

- Szukając oszczędności trzeba sięgnąć do głębokich kieszeni - tych najbogatszych

- Nie ma dwóch innych ludzi, którzy by oddali "wspólnej sprawie" tyle, co Kurski i Ziobro

- Obaj od dawna próbowali zmieniać partię od środka, przez rozmowy z prezesem

wu-ka, źródło: Rzeczpospolita

Centrale biznesu PRL ...stały się również swoistym poligonem, na którym "testowano" mechanizmy rynkowe, wykorzystując je jednocześnie do działań operacyjnych. W późniejszym okresie, w samym roku 1989, doświadczenie owego "poligonu" umożliwiło ludziom służb skuteczne zagospodarowanie otwierającego się obszaru biznesowego już w III RP. http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111125&typ=my&id=my05.txt

W centralach handlu zagranicznego funkcjonariusze i współpracownicy służb specjalnych PRL zbierali kapitał, który wykorzystali po 1989 r. Tajni współpracownicy o pseudonimach "Giovanna" (zarejestrowany w latach 1981-1989), "Kasia" oraz "Sandra" działali w Centrali Importowo-Eksportowej Ciech. Prowadził ich kpt. Marek Rogowiecki z Wydziału V-1 Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Od września 1987 r. w łódzkiej centrali Textilimpex oraz Towarzystwie Handlu Zagranicznego Skórimprex działał tajny współpracownik SB o pseudonimie "Walczak". W centrali Agromet -Motoimport funkcjonowali TW ps. "Dawid", TW ps. "Gerard" i TW ps. "Pola". Ten (ta?) ostatni, wg dokumentów IPN również rejestrowany przez Wydział V-1 SUSW (w latach 1982-1989), jako osoba obsługująca w przedsiębiorstwie kserokopiarkę miała "zabezpieczać" ten sprzęt przed "antysocjalistyczną działalnością". Z kolei TW ps. "Marta" działał w PTHZ Varimex, a TW ps. "Włodek" w PTHZ Elektrim. W realizującym kontrakty na budowę infrastruktury drogowej w Libii i Iraku zjednoczeniu PEBK Dromex działało kilku tajnych współpracowników bezpieki o pseudonimach: "Anna", "Jan II", "Róża", "Hass" oraz konsulat o kryptonimie "Tadeusz". W centrali Polimex (później Polimex-Cekop) bezpieka miała ulokowanych TW o pseudonimach: "Zew", "Karol X", "Magdalena", "Panegirysta", "Fatma", a w Budimeksie TW ps.: "Selim", "Adam", "Antek", "Hutnik", "Brzoza", "Wiktor". Takie przykłady rejestracji pracowników central handlu zagranicznego, jako tajnych osobowych źródeł informacji służb specjalnych PRL, zarówno cywilnych, jak i wojskowych, można by mnożyć. A ich teczki pracy z reguły nie ograniczają się do takich pozornie mało istotnych zadań jak "zabezpieczanie kserokopiarki" w przypadku TW ps. "Pola". Piszę "pozornie", ponieważ musimy pamiętać, że dla komunistycznego aparatu bezpieczeństwa potencjalnie ważną była każda przekazana przez źródło informacja, a nawet sam fakt zaistnienia tajnej współpracy z daną osobą.

Spektrum służb Osobowe źródła informacji w centralach handlu zagranicznego prowadzone były przeważnie przez Departamenty I (zwłaszcza Wydział VIII, "ekonomiczny") i II Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, a także Departament III i wyodrębniony z niego pod koniec lat 70. Departament III-A, przeznaczony do kontroli operacyjnej przemysłu lekkiego, ciężkiego i handlu zagranicznego. Ich działania dotyczyły - oczywiście poza "standardową" inwigilacją współpracowników - wywiadu gospodarczego i kontrwywiadu (w przypadku Departamentu II). Tajni współpracownicy w CHZ-ach byli również prowadzeni przez wchodzące w struktury Departamentu III Wydziały III, III-A i V-1 KSMO/SUSW. To "uprzywilejowanie" wynikało z ulokowania w stolicy większości central. W latach 80., w związku z przekształceniem w 1981 r. pionu III-A w Departament V, to ten departament (szczególnie jego Wydział VI) stał się osią współpracy z agenturą ulokowaną w centralach handlu zagranicznego. Przy czym warto zwrócić tu uwagę, że głównym zadaniem pionu V była "ochrona gospodarki przed wrogim działaniem grup antysocjalistycznych". Eliminuje to a priori ewentualne tłumaczenia współpracowników Departamentu V o współpracy z bezpieką w celu ochrony "tajemnic gospodarczych państwa" przed obcymi wywiadami. Spektrum służb PRL posiadających agenturę w CHZ-ach zamyka oczywiście Zarząd II Sztabu Generalnego LWP. Wiązało się z tym prowadzenie przez OZI, choć z marnym skutkiem, także wywiadu politycznego i wojskowego (Wspólnoty Europejskie, NATO). Znaczący wzrost liczby osobowych źródeł informacji służb wojskowych we wszystkich instytucjach związanych z międzynarodową współpracą gospodarczą (nie tylko centrale, ale także placówki polskich banków i ministerstw za granicą, przedsiębiorstwa polonijne) zauważamy od początku lat 80. Działalność CHZ-ów nadzorowało Ministerstwo Handlu Zagranicznego, w którym w okresie stanu wojennego (od grudnia 1981 r. do lutego 1983 r.) komisarzem wojskowym był płk Feliks Kwiatkowski, od 1973 r. funkcjonariusz Zarządu II Sztabu Generalnego, m.in. w Oddziałach "X" i "Z". Druga fala wzrostu rejestrowań wystąpiła w połowie dekady. Było to efektem opisanej niedawno w książce "Długie ramię Moskwy" dr. hab. Sławomira Cenckiewicza "rewolucji wojskowej" i "kolonizacji" państwa przez ludzi związanych z sektorem militarnym. Wytyczne Zarządu II SG mówiły wprost o "prowadzeniu działalności finansowej i gospodarczej" z wykorzystaniem central handlu zagranicznego i firm polonijnych.

Zasoby central Taki stan rzeczy nie może dziwić. Przypomnijmy, że centrale handlu zagranicznego już od lat 40. i 50. XX wieku stanowiły specjalny typ przedsiębiorstw państwowych PRL, który mógł prowadzić obrót gospodarczy z zagranicą. Z czasem poszczególne centrale stały się monopolistami w poszczególnych branżach, reprezentując grupowo inne przedsiębiorstwa ze swojego sektora w kontaktach zagranicznych. Ich pracownicy posiadali możliwość podróżowania lub przebywania dłuższy czas na Zachodzie, dostęp do waluty, szansę poznania funkcjonowania gospodarki wolnorynkowej, zdobycia kontaktów. Zarabiali również więcej niż w kraju. Pracownicy central handlu zagranicznego stanowili, zatem swoistą kastę uprzywilejowanych, podobnie jak ich koledzy z placówek zagranicznych Banku Handlowego, Biur Radców Handlowych przy placówkach dyplomatycznych, pracownicy Ministerstwa Finansów i Ministerstwa Handlu Zagranicznego. Typowa kariera takich ludzi w PRL obejmowała zresztą rotację i pracę w różnych okresach w większości z ww. podmiotów. Często zdarzało się, zatem, że dana osoba przychodziła do pracy w centrali handlu zagranicznego już, jako współpracownik służb pozyskany we wcześniejszej instytucji. W takiej sytuacji pozostawała na wcześniejszym kontakcie bądź była przerejestrowywana, (jeśli wynikało tak z różnych systemów klasyfikowania i prowadzenia osobowych źródeł informacji przez różne rodzaje służb). Taką praktykę pokazuje przypadek niejakiego Roberta Młyńca, pracownika CHZ Rolimpex i Ministerstwa Handlu Zagranicznego, a także polskich placówek dyplomatycznych w USA, Indiach i Brazylii. W różnych okresach swej kariery Młyniec był rejestrowany, jako kontakt operacyjny, kontakt służbowy Departamentu II, dysponent lokalu kontaktowego, wreszcie, jako kontakt informacyjny Departamentu I MSW o pseudonimie "Syski".

Szerokie zainteresowanie Oczywiście centrale handlu zagranicznego były także obiektem działań ze strony SB o charakterze represyjnym (np. inwigilacji i zabezpieczenia pod kątem wspierania opozycji antykomunistycznej) oraz śledczo-kontrolnym, związanych z łamaniem lub podejrzeniem łamania prawa gospodarczego. Przykładowo od 1988 r. przeciwko THM Dal prowadzona była sprawa operacyjnego sprawdzenia o kryptonimie "Prox", na przełomie lat 80. i 90. Wydział VI Departamentu I MSW prowadził sprawę operacyjnego sprawdzenia (dotyczącą niegospodarności w gospodarce narodowej) kryptonim "Auto", skierowaną przeciw przedsiębiorstwu Pol-Mot. Na największe centrale handlu zagranicznego założonych było po kilka lub nawet kilkanaście spraw, np. na Animex - SOS krypt. "Tamka", "Olek", "Chłodnia", "Transport", "Decyzja" i "Kujawiak"; na CIE Ciech - SOS krypt. "Lepiszcze" i "Terpen"; na PHZ Agros - SOS krypt. "Cytrus", "Konflikt", "Sezam" i "Adaś"; na PHZ Unitra SOS krypt. "Londyn" oraz SOR krypt. "Ren"; natomiast na PTHZ Varimex - SOS krypt. "Polonus" i "Unia". Inne sprawy operacyjnego sprawdzenia prowadzone w związku z działalnością CHZ-ów to m.in. "Centrala" (Centrozap), "Inwestycje" (Elektrim), "Szyb" (Kopex), "Urlop" (Polcoop) czy "Węgiel" (Węglokoks). Nie zmienia to faktu, że zasadniczym polem działań operacyjnych bezpieki oraz służb wojskowych wobec przedsiębiorstw z udziałem kapitału zagranicznego i central handlu zagranicznego nie były typowe sprawy karne, badanie legalności i prawidłowości działania pod kątem fiskalno-finansowym, a wykorzystywanie ich jako instytucji lokowania funkcjonariuszy i agentury.

Universalny FOZZ Centrale handlu zagranicznego odegrały również swoją rolę w aferze FOZZ. Jak przyznał Grzegorz Żemek, dyrektor generalny Funduszu, część jego budżetu stanowiły "czarne pieniądze" polskich central. Również oficjalnie FOZZ był zasilany legalnymi środkami będącymi w dyspozycji CHZ-ów. Zresztą sam Żemek był na początku lat 70 pracownikiem jednej z central i właśnie wówczas zainteresował się nim Zarząd II Sztabu Generalnego. "Należy przypuszczać, że w stosunkowo krótkim czasie może on wejść do rotacji wyjazdów na placówki zagraniczne, co stworzyłoby mu pewne możliwości pracy dla Zarządu II Sztabu Generalnego", pisał we wrześniu o przyszłym tajnym współpracowniku "Diku" mjr Jan Lesiński, wnioskując o wytypowanie Żemka - wówczas handlowca w Centrali Handlu Zagranicznego Metronex - na kandydata na TW "wojskówki". Szczególną pozycję wśród instytucji i osób powiązanych z Funduszem Obsługi Zadłużenia Zagranicznego miała spółka Universal (działająca najpierw jako CHZ, później jako Universal SA). Od 1986 r. jej dyrektorem był Dariusz Przywieczerski, w latach 70. instruktor KC PZPR, występujący w dokumentach SB jako tajny współpracownik o pseudonimie "Grabiński", rejestrowany w latach 1987-1989 przez Wydział I Departamentu II MSW. FOZZ i Universal zawarły między sobą blisko 80 różnego rodzaju porozumień finansowych. Ich szczegóły w większości nie są znane. W 1990 r. Przywieczerski, Żemek i Janina Chim (zastępca dyrektora FOZZ) pożyczyli - jako osoby prywatne - pół miliona dolarów w Bank of Scotland, za które założyli spółkę Trast. Pożyczkę spłacił Fundusz. Firma Trast, której FOZZ miał pożyczyć pieniądze na łączną sumę 4 mld dolarów, miała zawierać umowy finansowe z założoną przez KC PZPR, a później należącą do SdRP, firmą - nomen omen - Transakcja.

Powiązania decydentów FOZZ i Universalu były bardzo rozbudowane. W 1994 r. księgową w firmie Dariusza Przywieczerskiego została Janina Chim, która jako zastępca kierownika jednego z działów pracowała w tym przedsiębiorstwie już w latach 80. Cała trójka (z Żemkiem) utrzymywała również bliskie kontakty towarzyskie. Universal był ponadto jednym z udziałowców BIG Banku, tworzonego w 1989 roku. Przywieczerski i Żemek zasiadali także razem w Radzie Nadzorczej spółki Dolta. Dariusz Przywieczerski kontrolował w tamtym okresie liczne spółki, w tym Ad Novum, wydającą m.in. "Trybunę", oraz Dukat, której FOZZ poręczył jeden z kredytów zaciągniętych w BIG Banku. Postaci Chim i Przywieczerskiego pojawiają się również w działalności firmy Eurotrade-Pol. Zastępczyni Grzegorza Żemka była jej prezesem. Od 1993 r. Eurotrade-Pol administrowała budynkami dawnych Zakładów im. Róży Luksemburg w Warszawie, produkujących lampy i żarówki. W 1994 r. prawo do wieczystego użytkowania gruntów i budynków starej fabryki odkupił od firmy Janiny Chim Universal, który następnie sprzedał całość Głównemu Urzędowi Ceł. Miała tam stanąć główna siedziba urzędu. Okazało się jednak, że ze względu na zbyt duże stężenie rtęci wykorzystywanej przez lata do produkcji lamp teren ten nie nadaje się do użytkowania. Prawdopodobnie wiedział o tym Ireneusz Sekuła, polityk lewicy i ówczesny prezes GUC, która za nietrafioną transakcję miał odpowiadać przed sądem. W 1995 i 1998 r. prokuratura oskarżyła Sekułę o popełnienie kilku przestępstw, w tym działania na szkodę GUC. Polityk jednak przed sądem nie stanął. W marcu 2000 r. w tajemniczych okolicznościach popełnił samobójstwo. Dawne Zakłady im. Róży Luksemburg do dziś straszą swoim nieremontowanym, opustoszałym gmachem. Co ciekawe, cała afera FOZZ zaczęła się właśnie od Universalu. Na trop nielegalnej działalności Funduszu wpadł znany głównie, jako inspektor Najwyższej Izby Kontroli Michał Falzmann, gdy - jeszcze, jako komisarz Izby Skarbowej w Warszawie - w październiku 1989 r. przeprowadzał kontrolę w Universalu. W 2005 r. Dariusz Przywieczerski został skazany w procesie FOZZ na trzy i pół roku pozbawienia wolności oraz 380 tys. zł grzywny. Jednak w przeciwieństwie do Grzegorza Żemka i Janiny Chim kary nie odbył. Uciekł za granicę, obecnie jest poszukiwany międzynarodowym listem gończym (ostatni raz był widziany kilka lat temu na terenie USA). [kolego, KAŻDY sprawny dziennikarz może go znleźć; tylko nie – „wymiar Sprawiedliwości... MD]

Uwłaszczenie Historia Universalu jest także przykładem "prywatyzacji" central handlu zagranicznego, z których wiele w okresie transformacji stało się "udzielnymi księstwami" grup interesów lub nawet poszczególnych osób. CHZ-y, wraz z firmami polonijnymi (Przedsiębiorstwami Polonijno-Zagranicznymi, które mogli zakładać obcokrajowcy bądź polonusi), na przełomie lat 80. i 90. stały się również elementem procesu uwłaszczania nomenklatury PZPR i osób związanych z tajnymi służbami PRL. Dla członków komunistycznej nomenklatury, patrząc z ich osobistego punktu widzenia, była to szansa na życiowe "ustawienie się". Ze środowiskowego - możliwość utrzymania przez PZPR przewagi w wymiarze ekonomicznym. Z kolei dla funkcjonariuszy służb podmioty te stanowiły naturalne pole lokowania agentury (np. kurierów, łączników), stały się również swoistym poligonem, na którym "testowano" mechanizmy rynkowe, wykorzystując je jednocześnie do działań operacyjnych. W późniejszym okresie, w samym roku 1989, doświadczenie owego "poligonu" umożliwiło ludziom służb skuteczne zagospodarowanie otwierającego się obszaru biznesowego już w III RP. Adam Chmielecki

Jak przepuścić 700 miliardów dolarów

Rafał Kostrzyński 25-11-2011, http://www.ekonomia24.pl/artykul/706205,759902-Jak-wydac-700-miliardow-dolarow.html

[O jejku, pamiętam, co roku takie „problemy” w Świerku... I wszędzie indziej tyż.. To Chiniarze jednak nie wyszli z socjalizmu. MD]Zachód głowi się, jak dopiąć budżet. A chińskie władze lokalne mają fortunę do wydania. I nie wiedzą, co z nią zrobić Niejeden chciałby mieć taki ból głowy, jaki dręczy biurokratów w chińskim rządzie. W lokalnych kasach zostało im jeszcze 4,5 biliona juanów, które otrzymali z budżetu centralnego. To równowartość 700 miliardów dolarów. To, czego władze prowincji nie wydadzą przed 31 grudnia, kiedy kończy się rok fiskalny, będzie musiało wrócić do Pekinu.

Oszczędność karana Oznacza to, że Chińczycy mają sześć tygodni na roztrwonienie sumy, która jest siedmiokrotnie wyższa od wydatków zaplanowanych w przyszłorocznym budżecie Polski. Zjawisko jest nowe, ale już doczekało się swojej nazwy – „zakupy na wariata". Im bliżej końca roku, tym większe szaleństwo. – Za oszczędzanie jest nagana, nie pochwała – mówi dziennikowi „China Youth Daily" Ye Qing, zastępca dyrektora urzędu statystycznego prowincji Hubei. – Więc lokalne władze szastają pieniędzmi na prawo i lewo. Szastanie polega na maksymalnym windowaniu kosztów w miejscu pracy. W urzędach pojawiają się nowe komputery, sprzęt biurowy, pracownicy wysyłani są w delegacje. Po godzinach organizowane są huczne przyjęcia do białego rana. A wysocy rangą dygnitarze partyjni odwiedzają masowo salony samochodowe – najczęściej Audi, bo to najbardziej popularne auto wśród chińskich elit. – Pod koniec roku sprzedaż rośnie nam średnio o jedną trzecią – przyznaje jeden z dilerów Audi w Changchun, trzymilionowym mieście na północnym wschodzie Chin. – Większość naszych klientów stanowią wtedy przedstawiciele rządu.

Centralne planowanie – Oni nie tylko więcej kupują, ale też przeważnie ostro przepłacają – mówi „Rz" profesor Michael Dutton, ekonomista z Uniwersytetu Londyńskiego. – Wszystko po to, by jak najszybciej pozbyć się pieniędzy. Dutton wyjaśnia, że środki na swoją działalność lokalne władze dostają z budżetu centralnego. Środki, których nie wydadzą do końca roku, przepadają bezpowrotnie. A kolejny budżet jest opracowywany na podstawie tego, co udało się wydać w poprzednich latach. – I tak jest lepiej, niż było – mówi Dutton. – Do niedawna lokalne władze nawet nie musiały zdawać sprawozdania z realizacji budżetu. Dopiero teraz Pekin zaczyna je rozliczać, choć oczywiście mógłby to robić lepiej. Efekt jest taki, jak widać. Im więcej wydasz, tym więcej dostaniesz, taka jest zasada. Według Duttona w Chinach wciąż pokutuje mentalność z czasów centralnego planowania, kiedy lokalne ośrodki władzy zwykle zawyżały swoje zapotrzebowania.

A szpitali nie ma Nadwyżki w budżetach operacyjnych lokalnych władz wcale nie oznaczają jednak, że Chinom świetnie się powodzi. Wiele projektów – np. jak szkoły czy szpitale – nie może być zrealizowanych z powodu braku środków. – Często władzom nie zależy na tym, żeby mądrze wydawać pieniądze, bo Pekin nie wypracował jeszcze odpowiedniego systemu kontroli realizacji budżetu – powiedział dziennikowi „Daily Telegraph" Li Weiguang, ekonomista z uniwersytetu w Tiencin. Tydzień temu jeden z przypadków trwonienia pieniędzy opisał dziennik „China Daily". Chodziło o proces, który władzom prowincji Hunan wytoczył jeden z przedsiębiorców. Oskarżył je o marnowanie państwowych funduszy i przegrał, bo sąd podzielił zdanie władz, że szastanie budżetem jest najlepszym sposobem na jego wykorzystanie. Rafał Kostrzyński

Ziemkiewicz: źle się stało, że proces utajniono Ryszard C. w październiku ub. roku zastrzelił w łódzkiej siedzibie PiS Marka Rosiaka. Ranił też nożem asystenta europosła Janusza Wojciechowskiego – Pawła Kowalskiego. Dziś stanął przez Sądem, który zdecydował o wyłączeniu jawności procesu. Sprawa toczy się za zamkniętymi drzwiami. O komentarz dla portalu Stefczyk.info poprosiliśmy Rafała Ziemkiewicza:

- Bardzo źle się stało, że sprawa została utajniona. W ten sposób z oczu społeczeństwa umyka to, że zbrodnia była być może ubocznym, niezaplanowanym skutkiem, ale jednak skutkiem świadomie, perfidnie przeprowadzonej kampanii propagandowej, kampanii nienawiści, która miała cofnąć przemiany społeczne zapoczątkowane szokiem po tragedii smoleńskiej. Niestety okazała się skuteczna. Zdaniem Ziemkiewicza powinniśmy na ten temat jak najwięcej mówić. Tylko w ten sposób mamy szansę wyciągnąć z politycznej zbrodni wnioski, które dotychczas wyciągnięte nie zostały. - Obserwowaliśmy silną chęć, żeby nikt nie wyciągnął z tego żadnych wniosków. Mógłby on uświadomić Polakom, że nienawiści nie można rozkręcać bezkarnie. Osobiście uważam, że ta zbrodnia była skutkiem akcji wykonanej przez polityków i przez media. Obawiam się, że to taka sama sytuacja jak z katastrofą CASY, która była dzwonkiem ostrzegawczym. Gdyby wyciągnięto z niej wnioski, być może nie doszłoby do tragedii w Smoleńsku. Dlaczego nie udało się wyciągnąć wniosków z mordu Łódzkiego? Zdaniem Rafała Ziemkiewicza zabrakło świadomości tego, jak to jest ważne.

- Zabrakło też możliwości technicznych. Żyjemy w państwie jednego wodza, jednej partii, jednej gazety i jednej telewizji. Nie było też wystarczająco silnej woli, być może towarzyszyło temu zbyt wiele skrupułów przed wykorzystaniem tej sprawy. Obóz władzy za to nie ma żadnych skrupułów, jeśli chodzi na nakręcanie masowych emocji. Opozycja niestety nie zrobiła chyba w tej sprawie wszystkiego, co zrobić należało – mówi Ziemkiewicz dla portalu Stefczyk.info.

RAZ

BÓJ OSTATNI

http://swirskiphoto.salon24.pl/

BBC potrafi by genialna jak chce, a chce i umie być genialna. Być może, dlatego, że 99% czasu pracowników tej instytucji zajmuje problem zrobienia wszystkiego jak najlepiej, w zgodzie z tą wciąż irytującą wszystkich niepublicznych producentów mediów „misyjnością”. Ta „misyjność” irytuje, ale jakimś dziwnym trafem zapewnia wyższość na telewizyjną sieczką; daje ludziom poczucie (być może złudne), że tracąc czas na oglądanie „telly” tracą go nie do końca, bo jednak czegoś się uczą. W życiu nie myślałem, że mogę z zainteresowaniem oglądać film przyrodniczy, a okazało się, że nawet i moja obojętność wobec sfilmowanych dramatów braci mniejszych pryska jak mydlana bańka, jesli podstawi mi się pod nos „Frozen Planet”

http://www.bbc.co.uk/programmes/b00mfl7n

– wprost nieprawdopodobnie zrealizowaną opowieść o surowym życiu mieszkańców Arktyki. Wczoraj z otwartymi ustami oglądałem tworzące się w błyskawicznym tempie lodowe stalaktyty, powstałe pod wodą na skutek jakichś różnic w zasoleniu (chemia, głupku! – to do mnie), rozpoczynające wędrówkę od tej wewnętrznej strony lodowej powłoki w kierunku dna, i rozpełzające się po dnie morskim w postaci zabójczych dla każdej schwytanej istoty lodowej lawy.

A potem rejestrowana z powietrza i lądu relacja kilkugodzinnej walki na śmierć i życie pomiędzy bizonem i wilkiem. Jeden na jednego, równe szanse i pełny szacunek. Zwierzęta odpoczywały po kilkanaście minut leżąc w odległości metra i gasząc pragnienie śniegiem, by potem znów podjąć epicką batalię w kopnym śniegu, po której samotny wilk wyglądał jak skrwawiona szmata, ale wygrał i wykradł kolejne tygodnie życia w otoczeniu bezlitosnej arktycznej zawieruchy. Dlaczego zwierzęta zabijają? Z głodu i ze strachu. Dlaczego zabijają ludzie? Odpowiedź na to pytanie jest pewnie bardziej złożona..., ale czy bylibyśmy dalecy od prawdy, gdybyśmy powiedzieli, że w zasadzie z tych samych powodów? Z głodu i strachu? Tyle, że głód i strach są tutaj bardziej złożone. I kiedy przeczytałem ten list, zdałem sobie sprawę jak destrukcyjną siłą ten głód i ten strach potrafi być:

„Na początku chciałbym przeprosić pokrzywdzonych za to co zrobiłem, ale winę ponosi PIS, Jarosław Kaczyński i Lech Kaczyński, który spóźnił się na samolot i nie chcąc spóźnić się na uroczystości w Katyniu doprowadził do Katastrofy Smoleńskiej przez zmuszenie załogi samolotu do lądowania w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych i słabo wyposarżonym tech. lotnisku. Według mnie to Lech Kaczyński jest największym Mordercą Polskim od czasu II wojny światowej. ‘Ale Ciemny Lud’ wszystko kupi, - (Jacek Kurski poseł PIS), buduje mordercy pomniki, na które nie zasługuje. Na pomniki zasługuje tylko Generał Jaruzelski, który rządził Polską w trudnych czasach komunizmu, gdy byliśmy pod okupacją Związku Radzieckiego. Ja byłem zbulwersowany sytuacją polityczną – gospodarczą w Polsce. Chciałem swoim działaniem poruszyć opinię publiczną, obudzić społeczeństwo by naprawdę rozliczyli Polityków, którzy nie realizują zadań, do których zostali wybrani.

W więzieniu wcale nie żyje się gorzej niż w Polsce na wolności Polska to jest dziki kraj, w którym nie funkcjonuje prawo, łamana jest konstytucja, brak równości w dostępie do pracy. Renciści i emeryci płacą tylko składkę zdrowotną, a reszta społeczeństwa musi płacić pełny ZUS. Oprócz tego emeryci otrzymują emerytury i dalej pracują [...] zawodzie bez dnia [...] (pisownia jak w oryginale, za zdjęciem opublikowanym przez PAP)Rzecz jasna można nie oprzeć się pokusie sprządzenia długiej listy nazwisk osób, które 24 godziny na dobę, pełną parą, cały czas i nieustannie zajmowały się znalezieniem sposobu ujścia dla tego strachu wskazując na jedyne, ostateczne rozwiązanie i drogę ucieczki przed przerażeniem osobie, której zdolność rozumienia otoczenia była – sądząc po treści przesłania, mocno ograniczona, chociaż mieściła się w normie, i – niestety, nie odbiegała od średniej. To wręcz pierwotny, magiczny instynkt, który wobec niezrozumiałego każe zamordować fetysz – symbol, ucieleśnienie całego zła, pozwalający choćby na moment zapomnieć o tym przeraźliwym poczuciu bólu i pustki. Ryszard Cyba już się nie boi. On znalazł się na powrót w swojej Arkadii, którą zapamiętał z czasów swojego bohatera generała Jaruzelskiego – w więzieniu, w którym nie płaci się ZUS-u, a emeryci nie knują i nie oszukują kontynuując pracę ku rozpaczy bezrobotnych pięćdziesięciolatków, których resort zużył, zgwałcił i wyrzucił za drzwi, bo nie nadawali się do biznesu, byli za słabi. Ryszard Cyba, a wraz z nim setki tysięcy innych są dla post-komunistycznego systemu chodzącymi bombami. Potrafią posługiwać się bronią, nie mają nic do stracenia, więzienie jawi im się, jako wybawienie, a chwila medialnej nagrody zastępuje zbawienie wieczne. Beneficjanci tego systemu boją się wcale nie mniej niż Cyba, bo wiedzą, że ich władza opiera się na przeraźliwie kruchych podstawach. Ich wzorowane na propagandzie niemieckiej lat trzydziestych metody wskazania, odczłowieczenia i mitologizacji „Żyda” są rozpaczliwą próbą wykradzenia kolejnych godzin życia pośród arktycznej nocy. To nie jest świat greckiej tragedii, bo w zwierzęcym instynkcie przetrwania złapanego w sidła lisa, który odgryza sobie łapę nie ma nic z podniosłości greckiej tragedii. Jest zapach krwi, moczu i odchodów. Ból i strach. Ich odgryzanie sobie łapy polega na próbie przerzucenia przerażenia na innych, i na wskazaniu ofiary, dzięki której powodowana przerażeniem przemoc znajdzie swoje ujście. Dlatego trzeba znaleźć młode dziewczyny i chłopców, poubierać ich w te dehumanizujące pancerne żółwie, w których będą się mogli ledwo poruszać i ustawić na przeciw tłumu, żeby ten mógł wyładować swą złość i frustrację. „No przywal żółwiowi! CHWDP! Czemu nie chcesz?” W ruch idą prowokatorzy, dają przykład tego, jak należy wyładowywać frustrację. Zaplanowana scenografia ze staranną selekcją płonących samochodów. Dla bezpieczeństwa palimy swoje. A Ryszard Cyba razy milion, który podobnie jak wielu innych słów panicznie boi się słowa: „Niepodległość” ma w swoim fotelu wchłaniać zmontowany obraz, na którym nie było flag, nie było marszów, nie było radosnych przyśpiewek, ale faszyści, a dowodzili nimi Żydzi i Kaczyński, bo to też Żyd. I faszysta.

A następstwem tego wszystkiego będzie kryzys, który inaczej ominąłby zieloną wyspę, dzięki radom generała Jaruzelskiego udzielanym na szpitalnym łożu boleści odwiedzającym go gościom. Ale będą jątrzyć, a emeryci podkradać pracę. Faszyści będą podpalać Warszawę i obrażać Ruskich. A niczego Cyba nie boi się tak jak Ruskich. Przez całe życie wbijano mu do głowy: bij Rysiek, niech równo puchnie, bądź czujny i notuj, bo jak nie my, to przyjdzie Ruski, a on nie będzie patrzył, czy Cyba, czy nie Cyba... Ryszard nawet ostatnio zaczął się modlić... Nieporadnie, bo nigdy wcześniej tego nie robił... „I nie wódź nas na pokuszenie smoleńskie, a wszystkich tych idiotów, co nie rozumio, że mordę trzeba trzymać na kłódkę, bo na razie zgwałcił, ale przyjść może, i nie będzie patrzył Cyba-nie Cyba... wytłucz jak karaluchy, jak pluskwy, jak szczury... Żydzi jątrzą, Żydzi rządzą, niech wprowadzą stan wojenny, żeby już nie gadali, bo jak gadać będą, flagami machać i Warszawę podpalać, to się wreszczie skończy... Amen” A potem, w ostatecznym geście rozpaczy, kiedy prośby nie zostają wysłuchane, a Kaczyński wciąż grozi, wciąż straszy, wciąż kryzys sprowadza, wciąż prowokuje Ruskiego, Ryszard Cyba wyjmie z pawlacza broń i ruszy w miasto. Nie do posła Niesiołowskiego choćby skomlił, że i on się potwornie boi, ale do tego pierwszego Żydo-Pisiora-Oenerowca-kibola, co to CHWDP i j...ć Milicję Obywatelską. A potem wreszcie spokój i tylko przesłanie, przesłanie muszę przekazać... Sa kamery, nie zawiedli, nigdy nie zawodzą, jest Dziennik Telwizyjny razem z Tele-Echem i Kabaretem Olgi Lipińskiej... Podsuwam pod kamerę moją wymiętą kartkę z prawdą, całą prawdą, całą dobę:

„Że na początku chciałbym przeprosić pokrzywdzonych za to co zrobiłem, ale byli tylko kukłami, bo całą winę ponosi PIS, Jarosław Kaczyński, Lech Kaczyński, ich matka, córka i zięć, oraz wszyscy jego wyznawcy – dzieci sztana; który się spóźnił na samolot i nie chcąc się spóźnić się na uroczystości religijne, katolskie w Katyniu doprowadził do Wielkiej Katastrofy Narodowej przez zmuszenie kierownictwa do wyjścia spod rządów Generała Jaruzelskiego, pana naszego, i lecimy samolotem zmuszeni do lądowania w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych i słabo wyposarżonym tech. lotnisku. Według mnie to Oni są największym Mordercą Polskim od czasu II wojny światowej. ‘Ale Ciemny Lud’ wszystko kupi, - (Jacek Kurski poseł PIS), i buduje mordercom pomniki na które nie zasługuje . Na pomniki zasługuje tylko Generał Jaruzelski który rządził Polską w trudnych czasach komunizmu i niech rządzi wiecznie, gdy byliśmy pod okupacją Związku Radzieckiego, a teraz znów musimy być. Ja byłem zbulwersowany sytuacją polityczną – gospodarczą w Polsce Ludowej. Chciałem swoim działaniem poruszyć opinię publiczną, obudzić społeczeństwo by naprawdę rozliczyli Polityków którzy nie realizują zadań do których zostali wybrani. Dlatego zabiłem jednego, ale trzeba zabić ich wszystkich, co jątrzą, co tym wyciem o Katyń, Smoleńsk sami się dopraszają o Katyń, Smoleńsk, nie tylko dla nich, bo im się należy Katyń, Smoleńsk, bo po co lecą jak nikt nie zaprasza? Ale na nas wszystkich, co całe życie w służbie Polsce Ludowy, uczciwie pracowali, a teraz żadny emerytury, renty, nic. Tylko się bandytom z lasy pomniki stawia, a ich wdowy po nich pewnie emerytury biorą i pracują na drugim etacie. I kler, kler drapieżny, który tylko na pieniądze... Moje pieniądze, jak ja nawet ani pracy, ani emerytury nie mam.W więzieniu wcale nie żyje się gorzej niż w Polsce na wolności!!! Polska to jest dziki kraj, w którym nie funkcjonuje prawo, łamana jest konstytucja, brak równości w dostępie do pracy. Renciści i emeryci płacą tylko składkę zdrowotną, a reszta społeczeństwa musi płacić pełny ZUS. Oprócz tego emeryci otrzymują emerytury i dalej pracują [...] zawodzie bez dnia [...] Rolex

Stalinowska kołysanka Donalda T. Celebryta zajmie się naszym zdrowiem, archeolog skarbem państwa. Filozof zreformuje sądy, ekonomista zbuduje stadiony. Drogami i koleją zajmie się politolog. O emerytury możemy być spokojni – przypilnuje ich lekarz. To nie scenariusz filmu Stanisława Barei, lecz skład polskiego rządu A.D. 2011. Rządu, którego skład służy tylko jednemu – umocnieniu pozycji premiera Donalda Tuska.

Rosną w Polsce domy z czerwoniutkiej cegły. Domy wznosi piekarz, bo w tej pracy biegły. Handel zagranicznyrozwijają zduni. Znają koniunktury z gawędzeń babuni. Tekst „Kołysanki stalinowskiej” Stanisława Staszewskiego stał się znów aktualny za sprawą premiera Donalda Tuska. W czasie, gdy w krajach europejskich powoływane są gabinety eksperckie, w nowym rządzie Tuska fachowców brak. To znaczy są – jednak premier skierował ich na inne odcinki, niż wynikałoby to z wykształcenia nowych ministrów. I tak – po psychiatrze Bogdanie Klichu, który w poprzedniej kadencji kierował Ministerstwem Obrony Narodowej, w obecnym gabinecie mamy doktora filozofii Jarosława Gowina na czele Ministerstwa Sprawiedliwości, doktor ekonomii Joannę Muchę na czele Ministerstwa Sportu, lekarza Władysława Kosiniaka-Kamysza na czele Ministerstwa Pracy. Ministrem zdrowia został Bartosz Arłukowicz. Lekarz pediatra, głównie jednak znany, jako polityczny celebryta, potem partyjny skoczek. I właśnie polityczna droga nowych ministrów i gry wewnętrzne w PO były głównym motywem działań Donalda Tuska. Zacznijmy jednak od początku.

Porażka prezydentaW ostatnich miesiącach w środowisku Platformy Obywatelskiej toczył się bardzo ostry konflikt o wpływy wewnątrz partii. Główny rywal Donalda Tuska – ówczesny marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna – z jednej strony prowadził rozmowy z SLD, z drugiej – był inspiratorem powstania skupiającej rozłamowców z PiS partii Polska Jest Najważniejsza. W tym samym czasie powstał skrajnie lewacki, antyklerykalny ruch byłego polityka PO, Janusza Palikota. Prezydent Komorowski po cichu wspierał też skupiający prezydentów miast komitet wyborczy Obywatele do Senatu. Sukces ugrupowania miał umożliwić Bronisławowi Komorowskiemu wywieranie większego wpływu na politykę PO. Warto wspomnieć, że w otoczeniu prezydenta znajdują się przedstawiciele środowiska „Gazety Wyborczej” i dawnej Unii Wolności. Wszystkie te grupy – PJN, Ruch Palikota, ODS miały wpłynąć na gorszy wynik wyborczy PO. Plan był prosty – Platforma uzyskuje w wyborach wynik zbliżony do remisu z PiS, do gry wkracza prezydent. Powołany zostaje rząd PO, na którego czele zamiast Tuska stanąłby Schetyna. Istnienie takiego planu potwierdził w wywiadzie dla jednego z tygodników Roman Giertych – były lider Ligi Polskich Rodzin, przyjaciel ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Projekt nie udał się – PO zdecydowanie wygrała wybory, koalicję stworzyła z PSL. Z projektów alternatywnych sukces odniósł jedynie Ruch Palikota, klęskę poniosły PJN i ODS. – Tusk mógł przystąpić do kontrataku – mówi poseł PO. – Zaczął od zemsty na konkurentach – dodaje nasz rozmówca.

Układanka Tuska Największe upokorzenie przeżył niewątpliwie Grzegorz Schetyna. Były marszałek Sejmu i druga osoba w państwie musi zadowolić się mało znaczącą funkcją szefa komisji spraw zagranicznych. Do prezydium Sejmu zostali też przesunięci ministrowie Ewa Kopacz i Cezary Grabarczyk, lider tzw. spółdzielni, czyli frakcji przeciwnej Schetynie. Pomimo że Schetyna i Grabarczyk znaleźli się poza rządem, w gabinecie są ich ludzie. – W ten sposób de facto następuje rozbicie tych frakcji, szczególnie środowiska Schetyny – mówi polityk PO. Skład rządu wybrał osobiście Donald Tusk. Największe zaskoczenie wzbudziło powołanie Jarosława Gowina na stanowisko ministra sprawiedliwości. Gowin to do tej pory jeden z największych oponentów premiera i otwartych krytyków rządu poprzedniej kadencji, zwłaszcza ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka. To pierwszy po 1989 r. minister sprawiedliwości, który nie ma wykształcenia prawniczego. Jest doktorem filozofii, autorem kilku książek na temat Kościoła katolickiego w Polsce. Nawet znany z ostrożnych opinii poprzednik Gowina, Krzysztof Kwiatkowski, nie krył zaskoczenia, gdy dowiedział się, kto go zastąpi. – To nie jest resort, w którym można filozoficznie patrzeć na przebieg zdarzeń za oknem gabinetu – mówił dziennikarzom. Dlaczego więc premier zdecydował się na rezygnację z lubianego i fachowego ministra sprawiedliwości? Według naszych rozmówców w PO premier postawił na Gowina z kilku powodów. – Gowin grał w ostatnim czasie ze Schetyną, decyzja o nominacji skutecznie rozbija frakcję byłego marszałka Sejmu. Z kolei dymisją Kwiatkowskiego premier udobruchał Grabarczyka, który jest skonfliktowany z Krzyśkiem – mówi polityk PO. Innym powodem nominacji Gowina jest jego konserwatyzm. Nowy minister sprawiedliwości jest przeciwnikiem aborcji czy związków partnerskich. Gowin na czele resortu to ukłon w stronę konserwatywnej części elektoratu PO. Nominacja rozsierdziła za to fanatycznych lewaków z Ruchu Palikota. Sam lider formacji nazwał Gowina „agentem państwa kościelnego w Polsce”. Gestem premiera w tę stronę jest jednak zapowiedź zmiany pełnomocnika ds. równego traktowania. Konserwatywną Elżbietę Radziszewską zastąpi Ewa Kozłowska-Rajewicz, której poglądy są bliskie radykałom z Ruchu Palikota. – To typowa taktyka Tuska – mówi poseł PO. Chodzi o stworzenie silnej partii, centrowej, o jak najszerszym spektrum. Z jednej strony konserwatysta Gowin, z drugiej lewicowa minister. Dzięki temu premier może zarówno lewicę, jak i PiS spychać do roli radykałów, sam zabierając elektorat centroprawicy i umiarkowanej lewicy – dodaje nasz rozmówca.

Bartek sobie świetnie poradzi Gestem wobec lewicowych wyborców jest nominacja Bartosza Arłukowicza na ministra zdrowia. Jeszcze w tym roku ostro krytykował on rząd PO i minister Ewę Kopacz. Teraz będzie reformy byłej minister… realizować. I choć jeszcze niedawno, jako poseł SLD, mówił, że Ewa Kopacz to największy problem Platformy, jest nazywany przez panią marszałek „Bartkiem, który sobie świetnie poradzi”. Kolejnym zaskoczeniem jest nominacja Joanny Muchy na stanowisko szefa resortu sportu i turystyki. Nowa minister oprócz urody może poszczycić się wykształceniem. Problem w tym, że tytuł doktora ekonomii specjalizującego się w tematyce służby zdrowia nie ma nic wspólnego ze sportem. Politycy opozycji żartują, że Muchę powołano, by ociepliła medialnie wizerunek szefa PZPN Grzegorza Laty podczas zbliżających się rozgrywek Euro 2012. Wybór Muchy zaskoczył nawet polityków PO. Jagna Marczułajtis przyznaje otwarcie, że w klubie jest wielu lepszych kandydatów na stanowisko ministra sportu. Premier Tusk ostrzegał dziennikarzy, aby uważali na nową minister, bo ma niebieski pas karate shotokan. I chociaż poza tym nie ma nic wspólnego ze sportem, to – jak sama zapewnia – szybko się uczy.

Tak czy owak, Sławek Nowak Wykształcenia w swojej dziedzinie nie ma też nowy minister transportu, budownictwa i gospodarki morskiej, Sławomir Nowak, który jest politologiem. – Doskonale pamiętam, jak cztery lata temu wszyscy pytali, co Grabarczyk ma wspólnego z infrastrukturą – rzucił zapytany o nominacje Nowaka i Muchy były minister infrastruktury, adwokat Cezary Grabarczyk. Warto wspomnieć, że obecny wicemarszałek Sejmu był jednym z najbardziej krytykowanych ministrów, opozycja aż trzykrotnie starała się wyrzucić go z rządu. Nominacje Muchy i Nowaka to dowartościowanie „dworu” Tuska, czyli grupy działaczy PO najbardziej oddanych szefowi rządu. Nowak zasłynął m.in. stwierdzeniem, że premier jest „dotknięty przez Boga wielkim geniuszem”. Z kolei kolejna niespodzianka – mianowanie ministrem pracy 30-letniego Władysława Kosiniaka-Kamysza stanowi ukłon wobec peeselowskiego establishmentu. Najmłodszy członek rządu jest lekarzem, ale ma za to wpływowego ojca. Andrzej Kosiniak-Kamysz był ministrem zdrowia w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, twórcą KRUS, jest uważany za szarą eminencję w Polskim Stronnictwie Ludowym. Wykształcenia ekonomicznego nie ma też Mikołaj Budzanowski, który w Ministerstwie Skarbu zastąpił Aleksandra Grada. W tym wypadku nominacja może mieć merytoryczne uzasadnienie – Budzanowski, historyk i archeolog, jest specjalistą w sprawie wydobycia gazu łupkowego, w resorcie pracuje od kilku lat.

Dokręcanie śruby Powołanie nowego rządu było autorskim posunięciem Tuska. Premier zadbał o odpowiednią równowagę pomiędzy partyjnymi frakcjami, zdławił wewnątrzpartyjną konkurencję. Prawe skrzydło w rządzie zajmuje Gowin, lewe – Arłukowicz i Kozłowska-Rajewicz. Dzięki temu Tusk może swobodnie osłabiać przeciwników spoza PO – zarówno tych z lewej, jak i z prawej strony. Takiej władzy po 1989 r. nie miał w Polsce nikt. No, może poza rządami postkomunistów po 2001 r. Ówczesny układ pękł po ostrym konflikcie na linii Pałac Prezydencki – rząd. Czy brutalny atak „Faktów i Mitów” na TVN to początek wojny w rodzinie, czy tylko pierwsze ostrzeżenie?

Katarzyna Pawlak, Przemysław Harczuk

Kawiorowa lewica z Polski i Niemiec na Święcie Niepodległości. Nowy Wspaniały Świat? Zaginął jeden z moich znajomych. Jest sympatykiem „Krytyki Politycznej”. 11 listopada pojechał do Warszawy manifestować przeciwko „faszyzmowi” i ślad po nim zaginął. Telefonów nie odbiera, na SMS-y nie odpisuje. Wszyscy pytają, gdzie jest. Panuje podejrzenie, że został aresztowany za burdy uliczne i być może trafił przed sąd 24-godzinny. Może kogoś pobił w obronie tolerancji? Może wraz z niemieckimi bojówkami zaatakował na Krakowskim Przedmieściu grupę rekonstrukcyjną ułanów z epoki Księstwa Warszawskiego? Prawdę mówiąc, dawno lewactwo nie ośmieszyło się tak jak 11 listopada. Z Niemiec przyjechała grupa 90 teutońsko-pruskich lewaków, aby uczyć polskich autochtonów „tolerancji”, walki z „ksenofobią” i „antysemityzmem”. Ciekawe, ilu dziadków tych lewaków czynnie zwalczało „ksenofobię” i „antysemityzm” w mundurach SS i Wehrmachtu? Na pytanie to nie znam odpowiedzi, ale grupa bojowa zaliczyła wpadkę. Działając na obcym sobie terenie, ziejąc tolerancją i miłością bliźniego, w emancypacyjnym ferworze rzuciła się z antyfaszystowskimi okrzykami na pierwszą napotkaną manifestację. Pech chciał, że Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem nie szli „naziści”, lecz defilada pieszych i konnych w mundurach z epoki Księstwa Warszawskiego. Ale niemieccy lewacy, podobnie jak i ich dziadkowie sprzed kilkudziesięciu lat, mieli w głowie tylko jedno słowo: „pacyfikacja”. Więc „spacyfikowali” batalion grenadierów, dając jego żołnierzom małą lekcję „tolerancji” i pouczając ich pałkami odnośnie antysemityzmu, praw człowieka i ksenofobii. Niestety – a piszę to z bólem – grenadierzy nie tylko dali się zaskoczyć, ale nie odparli bagnetami i salwami ataku pruskiej piechoty. Jazda nie wydobyła szabel i nie wysiekła teutońskich knechtów. Do akcji wkroczyła policja. Batalion niemieckich lewaków schronił się w lokalu „Krytyki Politycznej”, który zdobyła policja, wyprowadzając w kajdankach bandziorów. Część z nich siedzi, część już wyszła (niestety). Zaraz potem na stronie internetowej „Krytyki Politycznej” czytamy: „1. Nie organizowaliśmy żadnych przedsięwzięć niezgodnych z prawem. Nie zapraszaliśmy żadnych bojówek. Ani z Polski, ani z zagranicy. Nie planowaliśmy żadnego zgromadzenia grup radykalnych w Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat. Policja zepchnęła tam grupę antyfaszystów, którą następnie spokojnie wyprowadziła z lokalu, nie zgłaszając wobec nas żadnych zastrzeżeń. (…) 4. Wmawianie opinii publicznej, że było inaczej, rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji na temat »Kolorowej Niepodległej« lub innych działań »Krytyki Politycznej« zakończy się obroną naszego dobrego imienia na drodze sądowej”. Zaznaczę od razu, że ponieważ nie chce mi się procesować, to nie będę twierdził, że to „Krytyka Polityczna” zaprosiła niemieckich bandziorów, aby uczyli żołnierzy Księstwa Warszawskiego „tolerancji” za pomocą pałek. Jednak informacje takie podały liczne media (czekamy na pozwy w tej sprawie…). Reakcja polskich lewicowców, w postaci zacytowanego oświadczenia, wskazuje jednak na wyraźne zdenerwowanie. Rozpoczynają się spekulacje, czy miasto nie odbierze im lokalu, nazbyt pochopnie oddanego lewicy przy współudziale burmistrza Śródmieścia Wojciecha Bartelskiego (dawnego działacza UPR, teraz w PO). Nie dziwię się trwodze lewicy. Faktycznie aż ciśnie się na usta następujące pytanie:, dlaczego niemieccy lewacy, uciekając przed policją, schronili się właśnie w Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat? Na skrzyżowaniu Świętokrzyskiej i Nowego Światu znajdują się liczne sklepy, restauracje, kawiarnie, szpital, biblioteka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Jest tu masa miejsc, gdzie można schronić się przed policją. Tymczasem teutońscy lewacy – jak na złość Sierakowskiemu i jego kolegom – wybrali właśnie lokal jego organizacji. Ciekawe, dlaczego. Dlaczego czuli się bezpiecznie właśnie tam? Nerwowa reakcja radykalnej lewicy była jednak zrozumiała, bowiem wieść o ucieczce niemieckich bojówek do lewicowego lokalu to tylko przygrywka do dalszych informacji. W poniedziałek gruchnęła wieść sformułowana przez rzecznika policji w następujący sposób: „Mieliśmy do czynienia z grupą osób, która nagle zaatakowała ludzi świętujących odzyskanie niepodległości. Wtedy nastąpiło podprowadzenie pododdziałów policji i zatrzymania. Część z tych obcokrajowców próbowała jeszcze schronić się na terenie jednego z lokali na Nowym Świecie. Tam później policjanci znaleźli pałki, kastety i gaz łzawiący. Teraz nikt się do nich oczywiście nie przyznaje” (za TVN24.pl). Dla niezorientowanych dodam, że ten „lokal na Nowym Świecie”, to – oczywiście przypadkowo – Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat. Zaznaczam tę „przypadkowość”, ponieważ nie mam ochoty spotkać się z prawnikami lewicy na sali sądowej. Zaznaczam, że absolutnie nie twierdzę, iż „Krytyka Polityczna” miała cokolwiek wspólnego z magazynowaniem broni i gazu. Jeśli dobrze rozumiem tłumaczenia działaczy „Krytyki Politycznej”, to wyglądało to tak: niezaproszona przez nikogo przyjechała do Polski grupa 90 niemieckich lewackich bojówkarzy ziejących na prawo i lewo tolerancją. Grupa ta, zupełnie przypadkowo, napadła na pierwszą napotkaną manifestację obok lokalu „Krytyki Politycznej”. Mordobicie zostało przerwane przez interwencję policji, która przegnała niemieckich bandytów. Ci, oczywiście przypadkowo, schronili się w lokalu „Krytyki Politycznej”. Policja opanowała budynek i wyprowadziła antyfaszystów w kajdankach. Przy okazji znaleziono skład „pałek, kastetów i gazu łzawiącego”. Skład ten, oczywiście przypadkowo, znajdował się w Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat. Do tej broni nikt się nie przyznaje i działacze polskiej lewicy nie mają zielonego pojęcia, skąd wzięła się w ich lokalu. Być może znalazła się tam przypadkowo, być może ktoś wniósł ją tam bez wiedzy użytkowników lokalu. Kto wie, może nawet wnieśli tę broń naziści, aby skompromitować lewicę? Doprawdy, trudno to rozumowanie podważyć. Jest skrajnie logiczne… Adam Wielomski

Jak Kościuszko drukował pieniądz fiducjarny Każdy kraj ma swojego antybohatera w osobie człowieka, który zapoczątkował epokę pieniądza fiducjarnego. Mało, kto wie, że w przypadku Polski kimś takim był człowiek-legenda – Naczelnik Tadeusz Kościuszko. Co prawda wprowadzenie w obieg pieniądza papierowego nie różniło się zanadto od stosowanych od dawna zabiegów psucia pieniądza, takich jak: obcinanie brzegów monet, obniżanie stopy menniczej, czy fałszowanie monet sąsiadów, lecz umożliwiło oszustwo na jeszcze większą skalę. Gdy królowało złoto, srebro i miedź, ludzie mieli zawsze możliwość choćby częściowo przekonać się o wartości posiadanego przez siebie pieniądza. Państwo zwyczajnie nie mogło wypuścić w obieg monet o zbyt niskiej zawartości cennego kruszcu, gdyż wówczas można byłoby je wygiąć lub złamać bez najmniejszego trudu (w dawnej Polsce mówiono na takie pieniądze „plewy”). Z kolei po wprowadzeniu pieniądza papierowego jego użytkownicy zostali na trwałe pozbawieni możliwości oceny jego obecnej wartości, gdyż jest on tylko kawałkiem papieru. Kontynent europejski od czasów Johna Lawa, który na początku XVIII w. wprowadził we Francji papierowe bilety bankowe i przyczynił się do ogromnego krachu finansowego, był wobec idei pieniądza fiducjarnego bardzo sceptyczny. W II poł. XVIII w. rozmaici warszawscy bankierzy, tacy jak Jędrzej Kapostas, próbowali wprawdzie lobbować za powtórzeniem eksperymentu z bankiem centralnym i emitowanymi przez niego papierowymi biletami, ale powszechnie obawiano się katastrofy podobnej to tej z Francji. Bank centralny zalecali nawet tak „oświeceni” mędrcy jak Stanisław Konarski, ale Rzeczpospolita na szczęście ich nie posłuchała. Do pomysłu Kapostasa powrócono dopiero, gdy sytuacja wydawała się już naprawdę beznadziejna. Tadeusz Kościuszko to postać wielowymiarowa. Prawdopodobnie największy jego sukces i zasługa to udział w Wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Wzniecając powstanie w 1794 roku zapisał się także, jako bohater Polski, choć środki, jakimi posługiwał się w tej walce mogą być uznane, za co najmniej kontrowersyjne. W pewnym sensie był on typem rewolucjonisty, który świetnie czuł się na polu bitwy i przypominał w tym sensie Napoleona. W 1793 roku Tadeusz Kościuszko wybrał się nawet do Francuzów ze specjalną misją dyplomatyczną, aby namówić ich do wojny totalnej przeciwko Rosji, Austrii i Prusom, lecz ostatecznie do porozumienia nie doszło. Jak dobrze wiadomo, rewolucjoniści we Francji dokonali sporej emisji papierowego pieniądza już wcześniej. Kościuszko nie pozwolił Polakom czekać na podobny wyczyn zbyt długo. 8 czerwca 1794 roku powstańcza Rada Najwyższa Narodowa zdecydowała się wydrukować po raz pierwszy w historii Polski pieniądze papierowe na ogólną sumę 60 milionów złotych. Autorem projektu emisji był nie, kto inny jak Jędrzej Kapostas. Główną przyczyną takiego kroku był absolutny brak środków na pokrycie kosztów walki o zachowanie niepodległości. Po wybuchu powstania srebra i złota szukano wszędzie, gdzie się dało. Aby sfinansować armię przetopiono nawet figury apostołów z Kościoła Mariackiego w Krakowie. Wkrótce podjęto decyzję, aby konfiskować wszelkie zapasy kruszców, w tym w klasztorach i kościołach. Przetopiono także monety tak, aby zawierały mniej srebra i dzięki temu udało się wreszcie zahamować odpływ srebra z kraju. Gdy jednak wszystkie te wysiłki okazały się niewystarczające, podjęto się druku papierowego pieniądza, zabezpieczonego dobrami narodowymi, które miały być sprzedawane na poziomie 10 milionów złotych rocznie. Szkopuł jednak w tym, że podstawowym warunkiem spłaty biletów było zwycięstwo powstania, a w ten fakt nie wszyscy wierzyli. Polacy w 1794 roku byli wobec biletów emitowanych przez Radę Najwyższą Narodową bardzo sceptyczni, gdyż kazano im je przyjmować pod groźbą sankcji karnych. Rząd i wojsko powstańcze płaciło biletami, lecz wpłaty na rzecz państwa musiały być dokonywane w połowie w monetach i w połowie w biletach. Papierowy pieniądz, którego zamiana na prawdziwy pieniądz (złoto lub srebro) była uzależniona od powodzenia Insurekcji, nie zyskał sobie społecznego uznania i wkrótce pojawiły się podwójne ceny: w monecie i w biletach skarbowych. Gdy w pewnym momencie stało się jasne, że Insurekcja Kościuszkowska zakończy się klęską, rozpoczęła się paniczna wyprzedaż papierowych pieniędzy. Problem był jednak taki, że nikt nie chciał ich kupić. Z dnia na dzień pieniądz, który i tak nie cieszył się zaufaniem, stał się przekleństwem ludności Polski. Utopiono w nim ogromne oszczędności i w ten sposób Polska zmuszona była przyjąć kolejny cios. Nie dość, że przegrała powstanie, to jeszcze zapłaciła za nie utratą sporego majątku. W tek sytuacji dokonany w 1795 roku III rozbiór był tylko formalnością. Rzucony na kolana naród nie miał już ani grosza na podjęcie walki. Jak zawsze przy okazji powstań narodowych pojawia się kwestia ich celowości. Są tacy, którzy twierdzą, że walczyć trzeba za wszelką cenę; inni zaś przekonują, że walczyć należy tylko w odpowiednim momencie. Kościuszko liczył w sporej mierze na entuzjazm oraz pomoc obcych państw. Jako zawodowy rewolucjonista ocenił sytuację i doszedł do wniosku, że przy braku środków finansowych do prowadzenia wojny wystarczy mu kredyt zaufania, którego mu zresztą w sporej mierze udzielono. Z libertariańskiego punktu widzenia walka o powiększenie liczby państw jest słuszna, gdyż przyczynia się do zmniejszenia zakresu państwowej interwencji, lecz Kościuszko podjął walkę, chwytając się bardzo skrajnych metod. Być może ocena jego poczynań mogłaby być inna, gdyby Insurekcja zakończyła się sukcesem…

Jakub Wozinski

Ujawniamy: Palikot chciał więzienia za narkotyki Janusz Palikot, który dziś przedstawia się jako zwolennik legalizacji "miękkich" narkotyków, w kwietniu 2006 r. jako poseł Platformy Obywatelskiej głosował za... zaostrzeniem kar za uprawę konopi i za posiadanie znacznej ilości środków odurzających. Obecny lider Ruchu Palikota jeszcze, jako poseł PO brał udział 27 kwietnia 2006 r. w sejmowym głosowaniu nad nowelizacją ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Nowelizacja zaostrzyła górną granicę kary za uprawę narkotyków, w tym konopi (z 2 do 3 lat więzienia), zwiększyła także wymiar kary za posiadanie znacznej ilości środków odurzających lub substancji psychotropowych (z 5 do 8 lat więzienia). Jak sprawdziła Niezalezna.pl - w głosowaniu zdecydowana większość posłów opowiedziała się za zaostrzeniem kar za uprawę i posiadanie narkotyków, a wśród członków PO głosujących za surowszym karaniem miłośników marihuany i haszyszu był... Janusz Palikot. Ten sam Palikot, jeszcze kilka lat temu głosujący w sprawie konopi ramię w ramię z politykami PiS, dziś robi z siebie lidera ruchu, który ma zalegalizować w Polsce "miękkie" narkotyki. Przed ostatnimi wyborami Janusz Palikot brał nawet udział w Marszu Wolnych Konopi, a na swoim blogu pisał:

Jutro o 17.30 w Krakowie kolejna manifestacja na rzecz wolnych konopi. Będę tam tak jak miesiąc temu w Lublinie i za miesiąc w Warszawie. W międzyczasie rząd złagodził odpowiednią ustawę, ale nie oto chodziło. Pomijając wyjątkowe niechlujstwo tej rządowej zmiany ustawy, to trzeba wyraźnie podkreślić, że celem jest legalizacja handlu, a nie uznaniowe odstępowanie od karania!!! Zatem ten postulat wciąż jest szalenie aktualny. Nie można się dać nabrać PO na pozorne załatwianie spraw, byle tylko odfajkować, że i tym się „jakoś” zajęliśmy!! Palić, sadzić, zalegalizować!

Doszło, więc do tego, że Palikot skrytykował PO za niedostateczną liberalizację ustawy narkotykowej, którą sam wcześniej zaostrzył. Niestety, na "narkotykowy liberalizm" Janusza Palikota - podobnie jak w 2007 r. na "gospodarczy liberalizm" Donalda Tuska - nabrała się młodzież, która poparła Ruch Poparcia Palikota właśnie za hasła legalizacji "miękkich" narkotyków. Niezalezna.pl

Kim jest wandal nienawidzący śp. Prezydenta? Wczoraj o godz. 16 w Muzeum Powstania Warszawskiego mężczyzna w wieku ok. 30 lat - Marcin B. - oddawał mocz pod schodami w pobliżu wejścia do pomieszczenia, w którym znajduje się ekspozycja dotycząca Powstańczej Poczty. Marcin B., kupując wraz z kolegą bilety do Muzeum, podawał się za kapitana Straży Granicznej. Mężczyźni weszli za darmo, co wskazuje na to, że dostali zniżkę ze względu na pracę w którejś ze służb mundurowych. Po haniebnym incydencie zaalarmowana przez ekipę telewizyjną ochrona wyprowadziła Marcina B. z budynku muzeum. Wezwano policję. Mężczyzna podczas zatrzymania krzyczał, że dokonał tego czynu celowo, gdyż nienawidzi zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego brata Jarosława. Jak poinformował nas rzecznik stołecznej policji inspektor Maciej Karczyński, zatrzymany miał we krwi 0,6 promila alkoholu. Jest notowany. Nie znaleziono przy nim dokumentów potwierdzających, by był oficerem Wojska Polskiego ani Straży Granicznej. Policja jest w toku sprawdzania tej informacji, podanej wczoraj przez portal wpolityce.pl, który jako pierwszy powiadomił o tej bulwersującej sprawie. Po badaniach lekarskich mężczyzna przewieziony został do izby wytrzeźwień. Czeka go przesłuchanie. Pracownik Muzeum Powstania Warszawskiego Szymon Niedziela złożył oficjalne doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Piotr Ferenc-Chudy

POLSKA NIERZĄDEM STOI (List otwarty do Prokuratora Generalnego)? Nie ulega kwestii Polska jest krajem, w którym korupcja w okresie ostatnich 20-paru lat, (szczególnie w sferze prywatyzacji majątku narodowego) była szczególnie niekorzystna dla szeroko pojętych interesów Naszego Kraju. Jest to problem, którego gospodarcze znaczenie ma (moim zdaniem) daleko większe praktyczne znaczenie niż dekomunizacja i lustracja. Być może, gdyby dekomunizacja i lustracja były właściwie i w odpowiednim czasie zrobione – można byłoby uniknąć problemów korupcji na szerszą (państwową) skalę. Zjawisko powszechnej korupcji w Naszym Kraju, na wszystkich szczeblach administracji Państwa - to efekty wielowiekowej świadomej i celowej deprawacji społeczeństwa przez kolejne wojny, okupantów i zaborców(w tym rezultat świadomego ludobójstwa Polskich elit). To również efekty uboczne biurokratyzacji kraju i zubożania społeczeństwa. Jest z pewnością wiele innych przyczyn wartych wspomnienia, ale…miarka się przebrała. Aresztowanie (i postawienie poważnych zarzutów korupcji), jednemu z najważniejszych urzędników państwowych, byłego Szefa Urzędu Ochrony Państwa – to sprawa niesłychana. Bo to przecież Główny Szef – Głównego Urzędu – który powinien chronić PAŃSTWO.Nie ma chyba możliwości, aby aresztowanie i postawienie zarzutów, akurat teraz było jakąś prowokacją polityczną, powstałą wskutek bezpodstawnych pomówień opozycji. Jestem pewien, CBA ma świadków, dowody. To dokładnie zaplanowana, nie „spontaniczna” akcja organów ścigania – dodatkowo odpowiednio medialnie nagłośniona. Chyba nikt nie wierzy w „szczerość” intencji Platformy tzw. Obywatelskiej. W dodatku tajemnicą poliszynela jest fakt, że obecna afera to tylko czubek „góry lodowej”.!!! Rodzi się jednak kilka zasadniczych pytań:

1. Prywatyzacja STOEN-u odbyła się w 2002 roku. Od samego początku i w ostatnich kilku latach było wiele spekulacji na temat celowości i sposobów jej przeprowadzenia.

2.Jeżeli ktoś „wziął” łapówkę to zgodnie z prawem - odpowiedzialność ponoszą również wszyscy inni uczestnicy transakcji w tym oferent przekupstwa.

3. Jaką akcję naprawczą podjąć (na szczeblu administracji Państwa) w stosunku do STOEN i PLL „LOT”. A skoro zostały one „zakupione” w sposób niezgodny z prawem?

4. Czy należy te przedsiębiorstwa natychmiast przejąć pod kontrolę komisaryczną?

5.Czy należy stworzyć niezależną Komisję / Urząd Nadzorczy weryfikującą prawidłowość wszystkich najważniejszych prywatyzacji w naszym Kraju.?

6. Prywatyzacja Polskich Banków – Przez specjalną niezależną komisję (społeczną)?I pytania bardziej ogólne:

7. Dlaczego właśnie obecnie, po zakończonych wyborach, (choć właściwie wybory nie są prawnie nadal uznane za ważne) – władze zdecydowały się na ujawnienie całej afery. Czy to jakiś „wyjątkowy” zbieg okoliczności. Przecież jeden z głównych oskarżonych jest uznawany, jako pomysłodawca/twórca Platformy Obywatelskiej?

8.Jakie są prawdziwe motywy działań CBA oraz powodów politycznych ujawnienia afery korupcyjnej związanej z prywatyzacją STOEN-u i PLL „LOT” – właśnie teraz.

9. Kto za tym stoi?

10. Jakie będą długoterminowe następstwa tej akcji dla elit politycznych kraju? Mam wiele własnych teorii. Przedstawiam kilka opcji pod rozwagę:

1. Element wewnętrznych rozgrywek, walki o władzę wewnątrz Platformy tzw. Obywatelskiej (jedna strona zagrożona, a druga pominięta).

2.Zagrywka typu „Va Banque”, strategów obecnej koalicji u sterów władzy, która poczuła się na tyle mocna, że postanowiła odegrać komedię „uczciwości” i praworządności”- w obliczu obecnego i nieuchronnego spadku zaufania społecznego, zagrożonego dodatkowo narastającym kryzysem Unii Europejskiej Niemiec.

3. Nieuchronny kryzys Euro/UE Niemiec – należy wprowadzić chaos w Polsce (i innych krajach UE – Grecja, Włochy, Irlandia, Hiszpania), – aby przejąć całkowitą kontrolę nad tymi wszystkimi krajami. Akcja koordynowana przez „Mer-kozy” na osi Berlin-Paryż-Moskwa. Olbrzymie niebezpieczeństwo dla suwerenności Naszego Kraju.

4. Bardzo mało prawdopodobny scenariusz „nawrócenia” – żalu za grzechy osób odpowiedzialnych za wszystkie „prywatyzacje” STOEN, PLL „LOT”, Polskich Banków, Przedsiębiorstw – czy rozkradanie Polskiego majątku narodowego.

Tak czy inaczej – to tylko czubek „góry lodowej”. Dodatkowo, wydaje mi się, że życie kilku podejrzanych jest bardzo zagrożone. Spodziewam się wielu niespodzianek, nieoczekiwanych „zbiegów okoliczności”, dodatkowych aresztowań – z pewnością. Z pewnością jest wiele innych powodów, teorii. Nieważne. Czas działać!!! W tej sytuacji społeczeństwo powinno się uaktywnić a Prokurator Generalny powinien zdecydowanie opowiedzieć się po stronie Interesu Narodowego i Polskiej Racji Stanu – nie urzędników. Proponuję natychmiast otworzyć szeroko pojętą dyskusję społeczną na w/w tematy. Są to sprawy niesłychanie istotne. Decydują się losy Naszego Kraju TERAZ, OBECNIE!!!. Tak jak proponowałem w poprzednim artykule. POLACY! Musimy zjednoczyć się w MASOWY „Ruch Społeczny NIEPODLEGŁOŚĆ”.

Musimy być gotowi – wspólnie RAZEM, w oparciu o silny Urząd Prezydenta, zreformujemy, uratujemy Naszą Ojczyznę. Zmienimy na drodze demokratycznej obecny System, Układ Okrągłego Stołu. Wyrzucimy wszystkich odpowiedzialnych do lamusa historii. Winnych ukarzemy!!! Jeszcze Polska Nie Zginęła! Ryszard Opara

O bankach, kryzysie i odpowiedzialności rządu Rozmowa z Januszem Szewczakiem, głównym ekonomistą SKOK, opublikowana w dodatku ekonomicznym dziennika „Fakt”.

O problemach banków znów jest bardzo głośno. Teraz coraz częściej mówi się o udomowieniu zagranicznych banków działających w Polsce. O co chodzi? - Faktycznie, w ostatnich tygodniach jesteśmy świadkami dyskusji zainicjowanej przez środowiska bankowe dotyczące udomowienia banków. Może się wydawać, że udomowić można jaszczurkę albo dzikiego kota, a nie bank. Dziś, gdy europejski sektor bankowy przeżywa kryzys, który grozi bankructwem instytucji mających oddziały w Polsce, wraz z nakładającym się kryzysem w strefie euro, daje to mieszankę piorunującą. Ale problemy nadal nie są rozwiązane.Unia Europejska ma dylemat: czy ratować kraje czy banki. Bez dodrukowania euro, na co nie chcą się zgodzić Niemcy, dla wszystkich pieniędzy nie wystarczy. W tej sytuacji pozostaje, więc pieniędzmi podatników, inwestorów wspomagać banki, a tym samym wynagradzać je za ryzykowne transakcje i skandale finansowe. Bankowość w Europie Wschodniej, także w Polsce, musi odczuć skutki kryzysu, bo zachodnioeuropejskie instytucje finansowe są właścicielem nawet bliski 70 proc. rynku bankowego w Polsce. Tym bardziej, że centrale zagranicznych banków przymierzają się do wykorzystania dyrektywy unijnej CRDIV, która dotyczy zarządzania płynnością i kapitałem, a która umożliwia natychmiastowe ściągnięcie zysków i kapitału ze swoich peryferyjnych spółek, na co polski nadzór nie będzie miał już żadnego wpływu. W efekcie agencje ratingowe, w tym Moody's rozpatruje możliwość obniżenia perspektywy ratingów dla banków w Polsce. Czego przykładem jest w ostatnich dniach Unicredit i jego bank w Polsce Pekao SA.

Skoro pieniędzy dla banków może nie wystarczyć, jak w takiej sytuacji instytucje finansowe sobie poradzą? - Banki ratują się na trzy sposoby: jeżeli centrala ma dochodową spółkę w Polsce, może ją sprzedać. Wystawianie pod młotek już trwa. Inny sposób to ograniczanie akcji kredytowej i ściąganie depozytów. Trzecia metoda to podwyższanie marż i prowizji, które czynią polskie usługi bankowe jednymi z najdroższych w Europie. Zyski działających w Polsce banków w tym roku, w dobie kryzysu, będą rekordowe. Mają wynieść 15 mld zł netto. Tylko na kartach płatniczych banki zarobią 1,5 mld zł. Są to prowizje jedne z najwyższych w Europie. Ten poziom opłat szokuje, zwłaszcza, jeśli porównać je z innymi krajami. W przypadku opłaty kartą za zakup paliwa, 80 proc. marży sprzedawcy pochłania właśnie prowizja. Klienci na całym świecie buntują się przeciwko cenom usług bankowych wiedząc, że banki są jednym z głównych winowajców, jeśli chodzi o rozpętanie kryzysu gospodarczego. Nie wyciągnęły żadnych wniosków z tego, co się stało na świecie, co więcej mają nowe sposoby na czyszczenie naszych portfeli. Słyszymy ciągle o nowych opłatach, których do tej pory nie było, np. za posługiwanie się kartą, za monity. Klienci czują się coraz bardziej wyzyskiwani.

Zwłaszcza, że już teraz w bankach jest drogo... - Banki w Polsce prowadzą ok. 25 mln rachunków osobistych. Jeszcze 4 lata temu zarabiały na prowizjach i marżach średnio 12-13 proc. swoich dochodów, dziś blisko 25-30 proc. Średni koszt prowadzenia konta dla klienta w ciągu 10 lat wzrósł o ponad 50 proc.Świat protestuje, a my? - Różne są formy protestu - od ruchu okupującego Wall Street przez demonstracje studentów w Rzymie, Wielkiej Brytanii czy właścicieli kredytów w obcych walutach, którym spłata rat coraz trudniej przychodzi. Pionierami w dbałości o własne portfele okazali się młodzi Amerykanie. Zainicjowali ruch, który zyskał ogromne poparcie w internecie. Ruch, którego finałem był Bank Transfer Day (Dzień Rozstania z Bankiem), ma on już kilkaset tysięcy zwolenników. Ruch ten zyskał zwolenników apelując o przenoszenie oszczędności z dużych banków do małych lokalnych instytucji finansowych czy unii kredytowych (odpowiedników polskich Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych tzw. SKOK-ów). Przybrało to potężne rozmiary. Mówi się, że 650 tysięcy ludzi przeniosło swoje rachunki, a przeniesione kwoty szacuje się na 5 mld USD.Ten ruch jest kontynuowany w Europie, ale zjawisko to nie ma jeszcze znaczących rozmiarów. To, dlatego, że na naszym kontynencie kryzys bankowy dopiero się rozprzestrzenia, nabiera siły. W USA banki otrzymały w sumie bilion dolarów wsparcia, w Europie - pół biliona euro. Banki irlandzkie dostały 50 mld euro pomocy, bank portugalski BCP właściciel działającego w Polsce Banku Millennium aspiruje o 2 mld euro wsparcia i nie wyklucza skierowania prośby o pomoc do rządu portugalskiego. Podobnie Unicredit - potrzebuje 8 mld euro, a straty za trzy kwartały to już blisko 11 mld euro. Wiele banków staje przed niekoniecznie chcianą perspektywą ponownej nacjonalizacji. Tak było m.in. z niemieckimi instytucjami, np. z Commerzbankiem właściciel BRE Banku, który otrzymał 18 mld euro pomocy po kryzysie Lehman Brothers w 2008 roku. Mając świadomość, że duże banki będące w Polsce mogą zostać sprzedane lub wydrenowane z zysków i dywidend, środowiska bankowe, które do tej pory były bezkrytycznymi zwolennikami prywatyzacji, dziś mówią o udomowieniu instytucji finansowych. Powinniśmy mówić o repolonizacji lub odzyskaniu banków dla Polaków. Problem polega jednak na tym, byśmy nie zostali po raz kolejny wykiwani i po raz drugi nie musieli za to samo zapłacić. Tym bardziej, ze możemy kupić banki wydmuszki pozbawione zysków i kapitałów, a pozostawione z kredytami niespłaconymi, zagrożonymi lub nieściągalnymi.

Tylko skąd wziąć na to pieniądze? Jan Krzysztof Bielecki, Mariusz Grendowicz czy były wiceminister finansów Stefan Kawalec, którzy byli głównymi orędownikami bezmyślnej i podwartościowej wyprzedaży polskich banków, dziś idą w kierunku bądź to odkupienia sektora bankowego przez instytucje private equality, bądź przez PZU lub przez OFE. Problem w tym, że propozycje te są z gruntu nieuczciwe, bo za pieniądze emerytów kupowano by banki w Polsce, które są własnością zagranicznych instytucji finansowych, dla OFE również będących własnością zagranicznych banków i innych instytucji finansowych. Niewątpliwie trzeba dokonać repolonizacji tych banków. Polskie SKOK-i chętnie kupiłyby polski bank i powinny mieć w tym dążeniu wsparcie państwa, a nie kolosalne przeszkody. Wtedy można by stworzyć prawdziwie społeczną strukturę, jaką tworzą dziś w Polsce SKOK-i, nowocześnie zarządzaną, gdzie spółdzielcy byliby realnymi współwłaścicielami banku. Bo udziały i sprzedaż giełdowa eliminuje drobnych akcjonariuszy i ich wpływ na władzę, decyzje. Czego najlepszym przykładem jest ostatnia historia z akcjami KGHM.

Premier w expose nic nie mówił o wprowadzeniu podatku bankowego... To zadziwiające. Zwłaszcza w kontekście tego, że Angela Merkel, kanclerz Niemiec, najlepiej stojącego w kryzysie na nogach państwa unijnego apeluje właśnie o wprowadzenie podatku bankowego i od trasakcji finansowych. W expose polskiego premiera nie było na ten temat nawet słowa, a zagraniczne banki w naszym kraju nie zamierzają rezygnować z transferu dywidend i rekordowych zysków do swych akcjonariuszy. Najlepszym przykładem, jak funkcjonuje ten sektor w relacji do dochodów budżetowych państwa, pokazuje przypadek sektora bankowego w Polsce, gdzie wszystkie banki w 2010 roku zapłaciły podatków mniej więcej tyle samo, co jedno KGHM będące zaledwie w 30 proc. własnością polskiego państwa - czyli 4,5-5 mld zł. Nawet najbardziej liberalne rządy mają już dość sytuacji, w której zyski sektora bankowego są prywatną sprawą właścicieli, ale straty i groźba bankructwa stają się natychmiast społecznym udziałem podatników, przedsiębiorców oraz budżetu państwa. Jak zyski to nasze, jak problemy to wasze.

Jak długo potrwa ten kryzys? - Kanclerz Merkel mówi o tym, że powrót do wzrostów i poprzednich warunków może potrwać nawet 10 lat. Będąc optymistą oceniam to na 3 do 5 lat. Mimo bilionów dolarów i setek miliardów euro zastrzyków finansowych w ramach drukowania pieniędzy, te nie trafiły do żadnego gospodarstwa domowego, przedsiębiorcy czy usługodawcy, a do sektora bankowego i funkcjonują tam jak swoisty rodzaj oscylatora. Ten finansowy wąż finansowy pożera własny ogon, nie stymulując wzrostu realnej gospodarki i nie poprawiając poziomu życia obywateli. Wymusza za to coraz nowe drastyczniejsze oszczędności, cięcia i ograniczenia konsumpcji, jak i inwestycji wydłużając wiek przechodzenia na emeryturę w Polsce do 67 lat, podnosząc koszty prowadzenia działalności gospodarczej. To z pewnością nie przyczynia się do rozwiązania kryzysu, zażegnania go. Gdyby te setki miliardów euro z europejskiego Funduszu Ratunkowego posłużyło tworzeniu nowych miejsc pracy, edukacji, innowacji, produkcji i usługom, bylibyśmy znacznie bliżej zakończenia drugiej fazy kryzysu. Świat i jego przywódcy muszą odpowiedzieć sobie na pytanie: co jest priorytetem w obliczu drugiej fazy kryzysu, ratowanie egzystencji wielu społeczeństw, suwerenności całych narodów czy też dyktat finansjery i spekulantów, którego celem ma być zachowanie status quo w sektorze bankowym czyli utrzymanie wysoko opłacanych posad i premii oraz dalszej całkowitej bezkarności i odpowiedzialności za kryzys. Nowy Ekran

I Sąd czasem wykaże się zdrowym rozsądkiem, – czyli jednak (chyba) nie płacimy podatku od firmowej „imprezki”. Oto jak mawiają „sąd nie rychliwy, ale sprawiedliwy”. Jeszcze w połowie Grudnia 2010 pisałem w tekście "Firmowa" Wigilia pracownika - urząd skarbowy żąda zapłacenia podatku od pracownika, że nasz fiskus opodatkowywał przychód, jakim w jego odczuciu było napchanie pracowniczego brzucha na firmowej imprezie (np. wigilijnej). Ów podatek miał płacić sam pracownik korzystający z darmowego jadła i napitku zaoferowanego przez pracodawcę.

Z opresji wybawił zwykłych ludzi wreszcie WSA w Poznaniu, który logicznie stwierdził (to zadziwiające bo znając dość dobrze sądy „Pyrlandii” autor się tego po nich nie spodziewał) , że aby opodatkować przychód zgodnie z wolą urzędu skarbowego trzeba go wpierw precyzyjnie określić ( LINK ). Urząd Skarbowy stał, bowiem na stanowisku, że przychód powstaje nie zależnie od tego czy pracownik wziął udział w imprezie czy nie (zdaniem US wystarczyła tylko deklaracja pracownika, a nie sam fakt wzięcia udziału w imprezie). Do obliczenia przychodu zdaniem urzędników wystarczyło podzielić koszt imprezy na ilość pracowników (zdeklarowanych do wzięcia w niej udziału). Jeśli impreza odbyła by się w drogiej sali, za wynajęcie, której pracodawca poniósł by znaczny koszt np. 10.000zł a na stole pojawiła się tylko woda mineralna to przychód był liczony, jako suma wynajmu sali i owej mineralnej podzielony przez liczbę zadeklarowanych pracowników co mogło stanowić znaczny koszt od czego był naliczony podatek. Przewspaniały Sąd (oby żył wiecznie!) w Poznaniu orzekł, że tak się bawić nie będziemy tzn. dzielić koszt „imprezy integracyjnej” na pracowników. Skoro nie można stwierdzić, czy pracownik faktycznie otrzymał świadczenie i jaka jest wartość tego świadczenia (trzeba ją jakoś obliczyć, ale nie ma nowego, „legalnego” i zatwierdzonego wzoru), to pracodawca nie ma obowiązku obliczyć, pobrać i odprowadzić do urzędu skarbowego zaliczki na podatek dochodowy z tego tytułu. Należy zauważyć, że Sąd nie kwestionował prawa US do „opodatkowania” pracowników z tytułu wzięcia udziału w takiej imprezie stwierdzając, że faktycznie jest to przychód dla pracownika, który podlega opodatkowaniu. Sąd tylko stwierdził, że nie da się policzyć owego przychodu tak jak chcieli urzędnicy skarbowi, zatem nie można od tego przychodu obliczyć podatku do zapłaty, co z kolei determinuje, że nie trzeba płacić. Uff! ale się zasapali Problem w tym, że wyrok jest jeszcze nie prawomocny (a może już jest prawomocny, bo od napisania tego tekstu do zamieszczenia go nieco wody upłynęło). Znając pazerność poznańskiego fiskusa i brak liczenia się z publicznymi pieniędzmi możemy spodziewać się apelacji. I kto wie czy w państwie absurdu, jakim jest rzeczpospolita III i ¾ wyrok nie zapadnie korzystny dla skarbówki. Podobne problemy opisywano przy okazji „opodatkowania” korzystania z samochodów służbowych. Tym jednak razem to nie US domagał się zapłacenia podatku, ale ZUS chciał dodatkowe, zaległe składki. Dla przypomnienia opisywany temat: Korzystasz z auta służbowego? Czas zapłacić zaległe składki w ZUS od tak pozyskanych profitów. Podatek od pracowniczego „abonamentu medycznego” stał się już ostatecznie przyklepanym faktem, o czym można było przeczytać w tekście Firmowe „pakiety medyczne” do opodatkowania – decyzja ostateczna.. O ile US może żądać zapłacenia od podatnika zaległego z tego tytułu podatku aż za 5 lat wstecz (z należnymi odsetkami) to kwestią otwartą i jak na razie nieupublicznioną jest możliwość analogicznego żądania z tytułu niezapłaconej składki na rzecz NFZ (opisana powyżej kwestia „auta służbowego”).

P.S. Żeby „wymiar sprawiedliwości” nie jawił na się zbyt różowo przypomnijmy jakie przesłanki mogą kierować sędziami przy wydawaniu wyroków (LINK ). Na koniec warto przypomnieć, czym według chłopców z „Naszości” różni się sąd od prostytutki – dodajmy, że różnice są bardzo nieznaczne i nie każdy mógłby być w stanie je tak od razu wychwycić:

że wymienimy tylko 2 "smaczki": "Prostytutka ma atrakcyjniejszy strój służbowy" "Prostytutka używa kajdanek wyłącznie na twoje życzenie" 2-AM – blog


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
EN GUARDRAIL RAL RG 620
620 621
Duet nr 7 z Opery Zaczarowany Flet KV 620 Andantino I Skrzypce
!Schizofrenia2id 620 ppt
referat 1 grupa 620
Duet nr 7 z Opery Zaczarowany Flet KV 620 Andantino II Skrzypce
620
620
620
620
620
210 620 wkr tak
620
620
PMS 620
EN GUARDRAIL RAL RG 620

więcej podobnych podstron