414

Wikipedia a kwestia rasy. “Największa encyklopedia na świecie” serwuje propagandę – Nicholas Stix

Z liczbą 2,4 milionów wpisów i ponad 1 milionem wolontariuszy-„edytorów” anglojęzyczna wersja Wikipedii jest największą encyklopedią na świecie, a według ratingu Alexa jest dziewiątą najczęściej odwiedzaną stroną internetową. „Darmowa encyklopedia, której treść może edytować każdy” obiecuje dostarczyć „całą wiedzę ludzkości”. Zgodnie z teorią, według której każdy może wnieść swój wkład, Wikipedia może stać się istotnym, nieograniczonym zbiorem informacji. Z pomocą wystarczającej liczby współpracowników treść artykułów będzie trafna i wyczerpująca – i w niektórych przypadkach rzeczywiście tak to wygląda. Jeśli chcesz się dowiedzieć, jak zawiązać bosmankę lub co się dzieje na rynku rybnym Tsukiji w Tokio, Wikipedia wszystko ci powie. Jednakże w przypadku kontrowersyjnych kwestii – w szczególności w kwestii rasy – model „każdy może edytować” nie sprawdza się. Wikipedia cierpi na te same liberalne skłonności, co wielu wydawców mainstreamowych, ale praktykuje je w bardziej bezwzględny sposób. Dzieje się tak, dlatego, ponieważ wiele osób dodaje faktyczne, ale wywrotowe informacje, co z kolei zmusza administratorów Wikipedii do poświęcania czasu na ich wykorzenienie. Początek Wikipedii datuje się, na 2000, kiedy to Jimmy “Jimbo” Wales, który wtedy zajmował się pornografią, i Larry Sanger, doktorant filozofii na Uniwersytecie Stanowym w Ohio, założyli internetową encyklopedię „Nupedia”. Artykuły na Nupedii miały być pisane i weryfikowane przez ekspertów, ale cały proces bardzo się dłużył. Sanger zasugerował zastosowanie programów „wiki” (w języku hawajskim „wikiwiki” oznacza „szybko”), które pozwoliłyby każdemu pisać artykuły, i wtedy też wymyślił nazwę „Wikipedia”. Oficjalnie uruchomienie Wikipedii nastąpiło 15 stycznia 2001; encyklopedia wystartowała z pełną mocą, aby wkrótce stać się jednym z najbardziej popularnych źródeł zasięgania informacji w internecie. Sanger rozpoczął własną działalność w 2002 i obecnie kieruje dwoma innymi internetowymi encyklopediami, Digital Universe i Citizendium, które w przeciwieństwie do Wikipedii są pisane przez ekspertów. Wales skupił się na Wikipedii i rozpoczął karierę internetowego celebryty, który może żądać pięciocyfrowych sum za wykłady i przemówienia. W 2003 założył fundację non-profit Wikimedia w celu prowadzenia Wikipedii, którą podarował fundacji. W zeszłym roku oświadczył, że Wikipedia jest warta 3 miliardy dolarów, więc musiał dokonać pokaźnych odpisów podatkowych. W 2008 roku fundacja zatrudniała 14 osób i operowała budżetem 4,6 mln dolarów, z czego większość z nich szła na utrzymanie 300 serwerów. Jednakże w przypadku kontrowersyjnych kwestii model „każdy może edytować” nie sprawdza się. To właśnie milion (lub coś około tego) edytujących stanowi koło napędowe Wikipedii i to właśnie ta kadra edytujących i bardziej wpływowych administratorów zjednoczyła się w coś na kształt lewicowego kultu. To nie musiało się tak skończyć. Sercem Wikiteorii jest to, że każdy posiadacz komputera może edytować wpisy na niej. Jeśli edycja artykułu nie jest zablokowana z jakiegoś powodu – dotyczy to rzadkich przypadków – klikasz na „edytuj stronę” i możesz zmienić artykuł jak ci się podoba. Większość edytujących jest zarejestrowanych i posługuje się pseudonimami, ale rejestracja nie jest konieczna do edytowania artykułu. Wszystkie zmiany zapisywane są w zakładce „historia” i pozwalają na porównanie poprzednich wersji artykułu. Jest także zakładka „dyskusja”, gdzie edytujący tłumaczą, czemu wprowadzili zmiany i wyjaśniają wszelkie spory i nieporozumienia. „Administratorzy” to edytujący ze specjalnymi uprawnieniami. Mogą zablokować artykuł, jeśli toczą się liczne spory o jego zawartość, i mogą zawieszać edytujących za nieodpowiednie zachowanie. Chociaż łatwo jest zmienić nick na Wikipedii, unikalny adres dostawcy internetowego edytującego stwarzającego problemy może być zablokowany na zawsze. Czasem kara ta jest surowa. Rzecznik prasowy Wikipedii brytyjskiej David Gerard raz zablokował amerykańskiego krytyka Judda Bagley’a razem z tysiącem jego sąsiadów z Utah używających tego samego dostawy internetu. Wikipedia opracowała wikietykietę dla edytorów. Oczekuje się od nich zachowania neutralnego punktu widzenia (NPW), założenia, że inny edytujący działają w dobrej wierze, cywilizowanego zachowywania, unikania ataków personalnych, nie zachowywania się tak, jakby artykuły były ich własnością, unikania pogróżek prawnych i wandalizmu, oraz kapryśnego unikania stosowania wszelkich zasad. „Każda polityka, wytyczne i inne zasady mogą być zignorowane, jeśli utrudniają poprawę i rozwój Wikipedii”. Ponieważ wiele osób majstruje przy artykułach, znacznie więcej jest sprzeczek i impasów niż po publikacjach prawdziwych wydawców. Wikipedia musiała stworzyć plątaninę procedur: „pomoc edytorska”, „trzeciej opinia”, „prośba o komentarz”, „klika mediatorów”, „komitet mediacyjny”, „prośba o mediacje”, „prośba o uzyskanie uprawnień administratora”, „konflikt interesów”, „prośba o arbitraż” etc. Oficjalnie, zatem Wikipedia oferuje zadośćuczynienie edytującym, którzy są zdania, że nadużyto ich praw, ale administratorzy generalnie zwierają ranki i otrzymują pomoc od innych edytorów wyznających tę samą ideologię, którzy mają nadzieję uzyskać awans na administratora. Można, zatem spędzić całe życie starając się zrozumieć, jak działa arbitraż i następnie odkryć, że nikt nie przestrzega zasad. Było tak wiele sprzeczek, zranionych uczuć, wyrzutków i zawiedzionych ex-administratorów, że krytycy Wikipedii założyli własne strony i blogi, głównie na wikipediareview.com. Najbardziej gorliwi członkowie brygady ideologicznego wsparcia Wikipedii stworzyli listę artykułów, w których nie chcieliby poruszać kwestii ideologicznych oraz, których elektroniczne aktualizacje chcieliby otrzymywać, jeśli ktoś zmieni ich treść. Niektórzy bojownicy dostają nawet wynagrodzenie, gdy dany edytujący posądzany o „ideologiczną nieczystość” wprowadzi zmiany do artykułu. Gorliwi bojownicy mogą ciągle wchodzić na stronę z artykułem i usuwać zmiany. To już podchodzi pod stalking. Niektórzy krytycy wierzą, że Wikipedia jest kultem osobowości zbudowanym wokół Walesa, ale lewicowe odchylenie encyklopedii nie odzwierciedla polityki Walesa. Twierdzi on, że jest „obiektywny”, podziwia Ayn Rand, przeciwstawia się pomocy federalnej dla Nowego Orleanu po huraganie Katrina i nienawidzi wszelkich przeszkód prawnych stojących na drodze posiadania broni przez obywateli. Prawdopodobnie zadowala go fakt, że ludzie chcą pracować dla niego za darmo i pozwala lewicowej klice robić to na własny sposób. Tylko dzięki porzuceniu standardów edytorskich udało się Wikipedii uzyskać ogromną siłę w postaci pracy ich wolontariuszy. Prawdziwe encyklopedie są oddane prawdzie. W przypadku Wikipedii jednakże „wymogiem dodania wpisu jest… jego weryfikowalność, a nie prawda, – co oznacza w tym kontekście, że czytelnicy mają możliwość sprawdzić, czy materiały dodane do Wikipedii zostały opublikowane w wiarygodnym źródle, a nie czy uważane są za prawdziwe. W przypadku kwestii rasy i polityki definicja „wiarygodnego źródła” oznacza to wszystko, co jest lewicowe. Źródła obejmują liberalne gazety studenckie, a nawet listy z prośbą o datki Southern Poverty Law Center (SPLC – Południowe Centrum Prawne Ubóstwa) zajmującego się obroną praw obywatelskich, czy Anti-Defamation League (Liga Przeciwko Zniesławieniu). Artykuły Wikipedii prawnie nigdy nie cytują jedynego źródła, gdzie rzeczywiście zatrudniane są osoby weryfikujące fakty i źródła informacji tj. magazynów. Gdy prawdziwe encyklopedie zawsze publikują nazwiska ich wydawców, bojownicy Wikipedii mają obsesję na temat utrzymania w tajemnicy tożsamości ich kolegów. Uważają, że ich życie i praca mogłyby być zagrożone stalkingiem. W rzeczywistości anonimowość jest idealną przykrywką politycznych odchyleń i otwartego oszustwa. W 2005 nowy edytujący o nicku “Essjay” przedstawił się jako profesor religii w dwoma doktoratami na etacie. Pomogło także, że podał, że jest gejem i ateistą, więc został uznany za autorytet w dziedzinie teologii. Kariera edytorska i administratorska Essjay była błyskawiczna – ponad 16 tyś. zmian do lutego 2007, kiedy odkryto, że pod tym nickiem skrywa się 24-letni Ryan Jordan bez wyższego wykształcenia z wiedzą o katolicyzmie ograniczoną do książki „Katolicyzm dla opornych” („Catholicism for Dummies”). Andrew Orlowski, dziennikarz IT, określa Wikipedię, jako grę MMORPG [gdzie duża liczba graczy gra ze sobą w wirtualnym świecie – przypis tłumacza

Nawet ludzie, których tożsamości są znane, mogą dostać fałszywe referencje. Chip Berlet to urodzony lewicowiec, który wyczuwa „bigotów” ze swojej grzędy w Political Research Associates (Stowarzyszenie Badań Politycznych). W oczach Wikipedii to czyni go ekspertem w kwestii rasy, chrześcijaństwa, „faszyzmu”, „antysemityzmu” i „prawicowców”, co oznacza, że może on kontrolować wejścia na stronę i publikować polityczne tyrady. Chociaż Wikipedia udaje, że stosuje politykę twardej ręki wobec wszystkiego, co można uznać za zniesławienie, w rzeczywistości jest to prawdziwa fabryka oszczerstw. Przez ponad 4 miesiące w 2005 artykuł na temat Johna Seigenthalera Seniora, emerytowanego dziennikarza i doradcy Roberta Kennedy’iego, głosił, że był on bezpośrednio zaangażowany w zabójstwo John i Bobbiego Kennedy. Kiedy Brian Chase z Nashville został namierzony, jako źródło tego nonsensu, powiedział, że był przekonany, iż Wikipedia jest „jakimś rodzajem encyklopedii „żartów”… Nie myślałem, że ktokolwiek potraktuje ten wpis poważnie dłużej niż kilka sekund”. W różnych okresach wpis dotyczący norweskiego Premiera Jensa Stoltenberga głosił, że odsiedział on karę w więzieniu oskarżony o pedofilię, a pracownik SPLC napisał anonimowo artykuł o Papieżu Benedykcie, że był on pedofilem i oprawcą kobiet. Anonimowe edycje wprowadzone z komputerów służbowych BBC i New York Timesa zniesławiały Prezydenta Georga W. Busha; artykuł na jego temat jest zawsze w pewnym stopniu zablokowany. W encyklopedii, która może być edytowana przez każdego, pewna ilość złośliwości i płatania figli jest nieunikniona – zaskakuje nawet to, że nie ma ich więcej, – ale wydaje się, że wolontariusze strzegą artykułów o ich kolegach lewicowcach bardziej troskliwie niż o konserwatystach. Wydaje sie także, że panuje swego rodzaju mentalność oblężenia. W 2007 roku Wikipediareview.com doniosła, że stworzono nieoficjalną politykę określaną, jako ZŁE STRONY, która blokowała linki do ludzi lub publikacji, które skrytykowały Wikipedię. Ci bojownicy Wikipedii ignorują liczne wpisy o niepolitycznym charakterze lub te, które ciężko upilnować bez wystarczającej kadry. Jednakże, wśród najbardziej kwestionowanych artykułów są biografie, szczególnie osób żyjących. Mają one zwykle formę żywotów świętych lub demonów w zależności od przekonań politycznych, rasy czy seksualności. W teorii, ludzie nie mogą edytować artykułów o sobie, ale trudno jest przestrzegać tej zasady. Twierdzi się nawet, że Wales trzymał się litery prawa, używając swoich pełnomocników do przystrojenia wpisu na swój temat. Artykuły Wikipedii na temat rasy dorównują, a czasem nawet przewyższają lewicową propagandę szkół, uniwersytetów i mediów. Zwykle przyjmują one modny pogląd, że nie ma czegoś takiego jak rasa. Typowy wpis dotyczący ewolucji wyjaśnia, że oparty na genach pogląd na ewolucję pokazuje „głupotę” myślenia w kategoriach ewolucji „ras” (z przerażającymi cytatami). Ostrzega, że naukowe badania rasy i inteligencji „wydają się pokazywać, że genetyka może być także wykorzystana do celów ideologicznych” i wnioskują, że każda osoba, która przyjmuje istnienie ras, sympatyzuje z nazizmem. Artykuł na temat rasizmu o objętości ponad 10 tys. słów wyjaśnia, że „dyskryminacja rasowa to traktowanie ludzi w różny sposób poprzez proces społecznych podziałów na kategorie niekoniecznie związane z rasą” (dodano wyróżnienie). Sceptycyzm o prawdziwości rasy znika jednakże, kiedy dochodzi do oskarżania białych o dyskryminację. Ten sam artykuł z aprobatą cytuje „socjologa i ex-Prezesa Amerykańskiego Stowarzyszenia Socjologicznego Joe Feagina [który] twierdzi, że USA można opisać jako całkowicie rasistowskie społeczeństwo, ponieważ rasizm jest wykorzystywany do organizowania każdej instytucji społecznej”. Dowiadujemy się dalej, że według poglądu Feagina „dziś, tak jak i w przeszłości, prześladowanie rasowe … jest szeroko rozpowszechnione, przenika i łączy wszystkie główne grupy społeczne, sieci i instytucje w społeczeństwie”.

Żadnych kumpli-komunistów, żadnego cudzołóstwa Zapierający dech w piersiach wpis o Martinie Luterze Kingu Juniorze na ponad 10 tys. słów utrzymuje, że King nigdy nie miał współpracowników komunistów ani nie zdradzał swojej żony: „FBI zaczęło podsłuchiwać Kinga w 1961 roku obawiając się, że komuniści próbują przeniknąć Ruch Praw Obywatelskich, ale kiedy nie znaleźli żadnego potwierdzenia, biuro wykorzystało przypadkowe szczegóły nagrywane na taśmę przez 6 lat, żeby zmusić Kinga do porzucenia pozycji lidera”. „Przypadkowe szczegóły” to delikatne odniesienie się do uganiania się za spódniczkami Artykuł opisuje komunizm cytując Kinga: „Jest tylu komunistów w ruchu wyzwoleńczym ilu Eskimosów na Florydzie”. Wpis ignoruje komunistyczne przekonania bliskiego współpracownika Kinga Stanley’a Levisona i Huntera Pittsa „Jacka” O’Della, i nie wspomina nic o związku Kinga z komunistyczną szkołą Highlander Folk School i jej założycielem Mylesem Hortonem. Ani artykuł na temat Kinga ani szkoły nie piszą o powiązaniach między tymi dwoma. Wikipedia wyjaśnia, że nagrania FBI tylko brzmią jak cudzołóstwo „[W]iele z tego, co nagrano, było w rzeczywistości, cytując prawnika, pisarza przemówień i bliskiego przyjaciela Kinga Clarence’a B. Jonesa, rozmowami nocą lub rozmowami dwóch bliskich przyjaciół żartujących na temat kobiet”. W rzeczywistości nawet życzliwe biografie napisane przez: historyka Davida Garrowa, prof. studiów nad czarnymi Michaela Erica Dysona, historyka Taylora Brancha, i wspomnienia najlepszego przyjaciela Kinga, Ralpha Davida Abernaty’iego, wyraźnie wskazują, że King miał zdumiewający apetyt na kochanki i prostytutki. Branch nawet cytuje jeden z okrzyków Kinga, gdy był z inną kobietą „Pie……ę w imię Boga!” Artykuł próbuje zwieść czytelników, co do spisanych przez Abernathiego wspomnień twierdząc, że „Abernathy wskazuje, że on jedynie użył sformułowania „uganianie się za spódniczkami”, a nie twierdził, że King zdradzał swoją żonę”. Link do cytatu ze stenogramu wywiadu wcale nie potwierdza, że Abernathy tak powiedział. Częste przedefiniowywanie – tak, jak wyłuskanie seksu z pojęcia „uganiania sie za spódniczkami” – zainspirowało telewizyjnego komika Stephena Colberta do żartu z Wikipedii, że „Definicje powitają nas jak swoich wyzwolicieli”.

Artykuł nie wspomina poparcia Kinga dla preferencji rasowych i promuje obecnie obligatoryjny obraz Kinga jako „ślepego na kolor skóry człowieka”. Twierdzi, że był oddanym zwolennikiem unikania przemocy, podczas gdy w rzeczywistości przyznał, że ceni przemoc za rozgłos, jaki daje. Artykuł pogrzebał krótką wzmiankę o plagiacie Kinga pod koniec, poza chronologicznym porządkiem, gdzie niewielu ludzi ją znajdzie.

Integracja szkół Obejmujący 5,9 tys. słów artykuł o integrowaniu szkół w Ameryce „Brown v. Board of Education” ma przekonać czytelników, że była to popularna, poparta konstytucją i naukowymi przesłankami decyzja, a jej kilku przeciwników to praktycy rasizmu naukowego. Unika natomiast wzmianek, że nauka społeczna Kennetha Clarka, która była podstawą decyzji sądu, była fałszywa i niezgodna z prawdą lub, że zeznania Clarka były jawnym krzywoprzysięstwem. Wystarczy wspomnieć, że artykuł nie cytuje książek takich konserwatystów jak Raymond Wolters czy Paul Craig Roberts, który poprawiali liberalny mit. Artykuł nie wspomina także obszernego świadectwa opisanego w the Harvard Law Review (vol. 100: 817, 1987), wskazującego na nielegalny, pokątny spisek Prokuratora Generalnego Philipa Elmana z sędzią Felixem Frankfurterem żeby przekonać sąd do desegregacji.

Akcja afirmatywna Artykuł na temat Akcji afirmatywnej agresywnie wspiera to podejście. Krytyka, którą oferuje, jest łagodna: na przykład, beneficjenci są niesprawiedliwie piętnowani. Poprzednie wersje przyznawały, że czarni są przyjmowani do najlepszych szkół wyższych z dużo niższą punktacją niż biali, ale ten fakt ocenzurowano w 2005. Daleki od napomknięcia o otwierających oczy świadectwach konsekwencji zatrudniania niewykwalifikowanych nie-białych, artykuł wysnuwa zaskakujący wniosek, że ludzie, którzy są traktowani preferencyjnie, są także lepiej wykwalifikowani niż biali: „Oznacza to, że jednostki w tych grupach są – ze względu na brak akcji afirmatywnej – systematycznie wyłączane, i ponieważ te grupy są zbudowane z jednostek, które w innych wypadkach są równe innym, takie grupy wykazują wyższy procent wykwalifikowanych kandydatów, ponieważ normalnie są one wykluczone”. Artykuł o redlinigu [strategia zmierzająca do tego, aby ludzie o rasie innej niż biała nie mogli kupować domów w określonych, zwykle eleganckich dzielnicach – przypis tłumacza] sprawia wrażenie, że przed ustawą o uczciwym mieszkalnictwie z 1968 roku oraz ustawą o reinwestycjach wspólnotowych z 1977 roku, która zmusiła banki do udzielania pożyczek nie-białym ze złą historią kredytową, ani czarni ani Latynosi nie mogli zaciągać kredytów hipotecznych. Jest to oczywiście nieprawda. Przed wprowadzeniem tych praw, miliony czarnych wychowało się w domach, których ich rodzice kupili na kredyt, a że stosowano te same standardy kredytowe wobec białych i czarnych, ich wskaźniki niewypłacalności były takie same. Artykuł nie wskazuje, że zmiany w prawie doprowadziły do znacznego wzrostu wskaźnika niewypłacalności dla czarnych i Latynosów w stosunku do białych. W związku z tym artykuł na temat zamieszek rasowych w Detroit w 1967 roku, który jest w większości listą pobożnych życzeń i wymówek do użycia przemocy, przedstawia następującą nieodpowiednią kolejność przyczyn: „Po zamieszkach respondenci sondażu przeprowadzonego przez Detroit Free Press wskazali kiepskie warunki mieszkaniowe, jako drugą najważniejszą przyczynę zamieszek, zaraz po brutalności policji.” “Detroit ma największy wskaźnik posiadania domów przez czarnych w całym kraju…” – Prawdopodobnie wszyscy zapłacili gotówką. Artykuł usilnie stara się uniknąć wrażenia, że zamieszki miały cokolwiek wspólnego z rasą i wstęp na 4 tsś. słów jest niezrozumiale zatytułowany, jako zamieszki na 12th Street. Nic dziwnego, że artykuł na temat ustawy o prawach obywatelskich z 1964 roku nie podaje żadnego innego powodu oprócz rasizmu dla wyjaśnienia przeciwstawienia się ogromnej federalnej interwencji w wolność stowarzyszeń. Ten artykuł na blisko 6 tys. słów na temat ruchu na rzecz praw obywatelskich jest po prostu groteskowy, zaczynając od: „Historycznie, ruch na rzecz praw obywatelskich, działał na całym świecie obejmując okres jednego pokolenia (1960-1980), charakteryzujący się obywatelskimi zamieszkami i rebeliami”. Artykuł włącza ruch inspirowany komunizmem niemieckich studentów oraz rewolucję kulturową w Chinach w ten wyimaginowany światowy ruch na rzecz praw obywatelskich. Rozdział na temat Ameryki miesza nacjonalizm czarny i latynoski z nostalgią do komunizmu: „Później w trajektorii ruchu, grupy takie jak Czarne Pantery, Young Lords, Weathermen czy brązowe berety okazały się bardziej taktykami zbrojnymi mającymi na celu wywołanie rewolucji, która obali kapitalizm i w szczególności zbuduje podwaliny samostanowienia amerykańskich mniejszości” Można znaleźć prawdziwe artykuły na temat amerykańskiego ruchu na rzecz praw obywatelskich, ale zostały one umieszczone pod innymi nazwami.

Crystal Mangum Wikipedianie rutynowo przedstawiają czarnych – nawet przestępców – jako bohaterów lub ofiary, i cenzurują przekazy na temat nieodpowiedniego zachowania czarnych. Wpisy dotyczące prominentnych okrucieństw czarnych wobec białych nie wspominają o rasie, a jeśli określenie rasy jest nieuniknione, artykuł wyjaśnia, że rasa nie odegrała tutaj żadnej roli. Przeciwnie sprawa wygląda z artykułami na temat okrucieństwa białych wobec czarnych, np. przypadki Jamesa Byrda i Emmetta Tilla, gdzie podkreślana jest rasowa nienawiść, jako podstawowy motyw. Ktokolwiek wspomina rasowy charakter okrucieństw czarnych wobec białych lub potępia media za ukrywanie tego, nazywany jest „rasistą” lub „zwolennikiem dominacji białych”albo ”białym separatystą”. W wielu świadectwach zbrodni przedstawianych w mediach, fotografie stanowią jedyną wskazówkę do ustalenia rasy przestępcy i ofiary. Wikipedia ostatecznie zataja tę wskazówkę. Cenzorzy wielokrotnie usuwali wszystkie zdjęcia z artykułu na temat masakry w Wichita (zobacz “The Wichita Massacre,” AR, sierpień 2002). Wpis na temat masakry z lutego 2008 w urzędzie miasta w Kirwood, Missouri, nie zawiera żadnych zdjęć czarnego napastnika ani jego białych ofiar: 5 zabitych i 2 rannych, i kompletnie ignoruje kwestię rasy. Przez rok wpis na temat rzekomego gwałtu popełnionego przez zawodników Duke (artykuł jest zatytułowany po prostu „gwałt Duke”) pokazywał zdjęcia trzech fałszywie oskarżonych o gwałt graczy lacrosse’a, podczas gdy cenzorzy zataili tożsamość Crystal Gail Mangum, czarnej tancerki erotycznej. Zarówno przed jak i po oczyszczeniu zawodników z zarzutów cenzorzy usunęli całą historię dotyczącą Magnum. Obecnie wpis nie zawiera żadnych zdjęć, ale nie podejmuje też żadnych prób przemilczenia kwestii rasy. Gdy informacja na temat zbrodni w Knoxville ujrzała światło dzienne – kradzież samochodu, uprowadzenie, gwałt, torturowanie i morderstwo Channon Christian i Christophera Newsoma Newsom (patrz “The Knoxville Horror,” AR, lipiec 2007), wielu edytujących początkowo walczyło ze zwyczajową strategią bojowników Wikipedii polegającą na cenzurowaniu wpisów i cytowało wiele artykułów z mainstreamowych magazynów. Cenzorzy skasowali je razem ze zdjęciami i wszystkimi innymi informacjami, które wskazywały rasę. Niektórzy cenzorzy twierdzili, że tylko „rasiści” mogliby uwierzyć, że zbrodnia mogła mieć podłoże rasowe lub, że relacje w mediach były stronnicze i tendencyjne. Cytowali wypowiedzi świadczące o zainteresowaniu zbrodnią ze strony „rasistów”, jako powód do trywializowania i pomniejszania wartości tej historii. Wikipedia nagle zademonstrowała delikatne wątpliwości o możliwości oszczerstwa, sugerując że Christian i Newsom „przypuszczalnie” zostali zamordowani i niemożliwe było określenie, czy byli ofiarami gwałtu. W czerwcu 2007 administratorzy zablokowali artykuł po skasowaniu wszystkich zdjęć i odniesień do moich własnych dogłębnych badań na temat tej zbrodni. Zemścili sie ostatecznie na osobie, która jako pierwsza opisała morderstwa i zablokowali raz na zawsze możliwość dodawania przez nią wpisów do Wikipedii. Co zaskakujące, w Wikipedii znajdziemy artykuł na temat rasy i zbrodni, ale nie wnosi on nic do tematu. Niezliczone razy edytorzy umieszczali statystyki na temat wskaźnika przestępczości wśród czarnych, zbrodni międzyrasowych i porównania wskaźników przestępczości według rasy, aby następnie zostały one ocenzurowane. Najbardziej agresywny cenzor nazywający siebie “Yuchigai” nalega, aby każdego, kto doda statystyki przestępczości oskarżyć o naruszenie NPW (neutralny punkt widzenia) wikietykiety. Ostrzega także: „Usuń niepożądane informacje. Po raz kolejny powtarzam, sztucznie wyodrębniony podzbiór (np.: przestępczość międzyrasowa) NIE zawiera się w tej sekcji”. Wikipedia robi się nerwowa, gdy w grę wchodzą jakiekolwiek artykuły na ten temat i co bardziej nerwowi cenzorzy nalegają, żeby je usunąć. Zamiast tego, artykuł zaczyna się stwierdzeniem, że wszystkie historyczne dyskusje na temat wysokiego wskaźnika przestępczości wśród czarnych są formą „rasizmu naukowego”. Artykuł powtarza następnie ortodoksję Wikipedii twierdząc, że „synteza kulturowej antropologii i neodarwinizmu … pokazuje, że kategoria rasy nie jest naukowo usankcjonowana” i łączy rozpoznanie rasy z „politykami rasistowskimi Trzeciej Rzeczy”. Gdyby jednak czytelnikom udało się odnaleźć statystyki w innym miejscu, artykuł ostrzega: „Do statystyk przestępczości trzeba podchodzić z rozwagą, ponieważ mogą one błędnie odzwierciedlać rzeczywistość. Korelacja między dwoma czynnikami nie zawsze wskazuje na związek przyczynowy…”. Ponieważ statystyki są zabronione, wpis na temat profili rasowych na ponad 2000 słów promuje mit, że niewinni czarni są ciągle na celowniku policji ze względu na swój kolor skóry. Sugeruje, że czarni są aresztowani i skazywani częściej niż biali, ponieważ policja jest do nich uprzedzona. Rozdział dotyczący przypadkowego, śmiertelnego postrzelenia Amadou Diallo przez policjantów z Nowego Jorku wyjaśnia, że według krytyków policja była uprzedzona do Diallo po prostu dlatego, że był “czarnym spacerującym ulicą po północy”. Diallo nie tylko spacerował sobie ulicą. Był nielegalnym imigrantem, który stał w przedsionku budynku, w którym mieszkał, i spanikował, gdy zobaczył policję. Nie zareagował na wezwania i wyciągnął coś szybkim ruchem z kieszeni, co policja wzięła za broń. Policjanci zignorowali innych czarnych w okolicy i zbliżali się w kierunku Diallo, ponieważ odpowiadał on opisowi seryjnego gwałciciela. Artykuł zawiera linki tylko do tendencyjnych badań na temat profili rasowych prowadzonych przez Amerykańska Unię Wolności Obywatelskich (American Civil Liberties Union – ACLU). Gdy ktokolwiek dodaje odnośnik do innych badań demaskujących ten mit, lewicowi cenzorzy je usuwają. Pierwszy rozdział artykułu o Rodney’u Kingu zawiera przynajmniej trzy błędy: nazywa Kinga „kierowcą taksówki”, twierdzi, że policjanci z Los Angeles, którzy go pobili, „trzymali go w ryzach” (co brzmi jakby on był całkowicie pod ich kontrolą) i twierdzi, że „nie ma nagrania, które pokazuje, że King zaatakował policjantów”. Jest wiadome, że gdy George Holliday dostarczył swoje amatorskie nagrania do stacji KTLA, z nagrania wykasowano początkowy fragment, który pokazywał jak King atakuje oficera Laurence’a Powella. Tę ocenzurowaną wersję świat oglądał wiele razy. Czytelnicy Wikipedii nie dowiedzą się, że Kinga ścigały 24 radiowozy z patrolu autostrady kalifornijskiej i policji Los Angeles, po tym jak przekroczył prędkość 180 km/h i stawiał opór w trakcie aresztowania, ponieważ był na zwolnieniu warunkowym. Czytelnicy nie dowiedzą się także, że dwóch pasażerów Kinga postępowało według zaleceń policji i nic im się nie stało. Ani tego, że policjanci próbowali najpierw techniki obezwładniającej tzw. “swarming technique”, polegającej na tym, że czterech mężczyzn łapie po jednej kończynie obezwładnianego, ale King odrzucił ich z „nadludzką siłą”. Ani także, że King nie uspokoił się nawet po dwukrotnym porażeniu paralizatorem 50 tys. Volt. Artykuł sprawia wrażenie, że policjanci zatrzymali samochód z czarnym kierowcą, wyciągnęli go z samochodu i zaczęli bić.

Obraz Rodney’a Kinga według Wikipedii Co ciekawe artykuł na temat zamieszek w Los Angeles w 1992 zawiera dużo informacji, których brakuje w artykule na temat Kinga. Ciągle jednak usiłuje zaprzeczać, że były to zamieszki rasowe i bagatelizuje śmiertelne zbrodnie wobec białych nazywając jest „przypadkowym morderstwem”. Artykuł, jako przyczynę zamieszek podaje złość za zbyt lekką karę wymierzoną 49-letniemu koreańskiemu właścicielowi sklepu spożywczego Sonn Ja Du za śmiertelne postrzelenie czarnej 15-latki Latashy Harlins 16 marca 1991. Artykuł pomija fakt, że postawna Harlins, która prawdopodobnie kradła w sklepie, ciężko pobiła drobnego Du. Pomija także raporty ciągłych kradzieży w tym sklepie – 30 napadów i 2 napady z bronią w ręku – jeden z nich sprzed 7 dni, – których doświadczyła rodzina Du ze strony czarnych oraz 9 ofiar śmiertelnych Koreańczyków, którzy zostali zamordowani przez czarnych w trakcie napadów na sklepy spożywcze w ciągu ostatniego roku. Artykuł o zamieszkach w Cincinnati w 2001 na ponad 5,2 tys. słów (patrz “Cincinnati Burning,” AR czerwiec 2001) zaczyna się następującymi słowami: „Między lutym 1995 a kwietniem 2001 piętnastu czarnych mieszkańców Cinicnatii poniżej 40 roku życia zostało zabitych przez policję, gdy inne rasy nie ucierpiały…”. Artykuł znajduje wytłumaczenie dla zamieszek, jako zrozumiałej reakcji na brutalność policji. 28 października 2006 ktoś dopisał, że 13 spośród 15 zabitych albo wcześniej zamordowało albo zaatakowało policjanta. Ten sam edytujący od razu dodał, że podczas zamieszek „biali kierowcy byli wyciągani z samochodów i bici cegłami, kijami bejsbolowymi przy okrzykach „dorwij białasa”. Po 24 godzinach jeden z cenzorów usunął ten poparty źródłami materiał wyjaśniając, że wyciął „sensacyjne oświadczenie i usunął nadmierne informacje”. Materiał nigdy nie został odtworzony. Artykuły na temat krajów nie są lepsze. Wpis o Zimbabwe na ponad 10 tys. słów zawiera wiele szczegółów o pogwałceniu praw czarnych przez Roberta Mugabego, natomiast traktuje białych jedynie, jako ofiary wywłaszczenia ze względu na „kontrowersyjną redystrybucję ziemi w 2000”. Podobnie, artykuł o Południowej Afryce na ponad 11,4 tys. słów nie wspomina nic o niebezpieczeństwach, jakie groziły białym czy braku zainteresowania władz morderstwami i wywłaszczeniem białych. Stosunek Wikipedii do grup walczących o prawa białych lub realistów w kwestii rasy jest jawną propagandą. Artykuł na temat nacjonalizmu białych przypomina czytelnikom, że koncepcja rasy jest „archaizmem antropologicznym” i sugeruje tylko dwa możliwe podejścia do rasy: multikulturowość (multi-kulti) lub neonazizm. Pisze w sposób pochlebny o grupach przeciwników białej rasy, jako o organizacjach antyrasistowskich, podczas gdy wszyscy, którzy okazują białym wsparcie, traktowani są z wrogością i sceptycyzmem. Jakakolwiek troska o przetrwanie białych jest niczym więcej jak „przepakowaniem, innym określeniem i transformacją dominacji białej rasy w coś, co zaapeluje do szerszej, bardziej wykształconej publiki”. Konkluzja: „Amerykański Ruch Oporu, Rada Konserwatywnych Obywateli, Narodowe Przymierze i Narodowy Front są … uznawane przez wielu za grupy rasistowskie głoszące przewagę białych”. Cenzorzy regularnie szukają sposobu na usunięcie wpisu na temat think tanku głoszącego prawa białych, National Policy Institute – Instytut Polityki Narodowej (chciałbym dodać z dumą, że byłem dyrektorem jednego z prowadzonych przez nich projektów — patrz “How Whites Stack Up” AR, sierpień 2007), twierdząc, że instytut nie jest ważny i nie zasługuje na swój wpis. Edytujący “Closedmouth” usuwa wszystkie informacje wyjaśniające, dlaczego ta organizacja jest znacząca, a następnie twierdzi, że „artykuł nie spełnia przesłanek dotyczących rozgłosu i znaczenia firm i organizacji”. Artykuł na temat Amerykańskiego Ruchu Oporu jest ciągle dewastowany. ARO określany jest, jako „rasistowski” lub „miesięcznik białych separatystów”. Ktokolwiek ośmieli się nazwać jego podejście realizmem rasowym jest natychmiast ocenzurowany. Oczywiste jest, że cenzorzy nigdy nie czytali tego magazynu i cytują tylko wrogie recenzje i RP „anty-rasistów”, którzy także go nie czytali. Poniżej jeden z opisów magazynu: „Pewne kwestie w ARO przedstawiają argumenty teologiczne. Jeden z nich głosi, że międzyrasowe i międzykulturowe małżeństwa to samobójstwo rasowe i nierówne jarzmo, oraz, że takie związki „wpływają niekorzystnie na wspólnotę, którą małżeństwo tworzy”. Przez krótki okres czasu artykuł był opisowy i neutralny, zawierał opinie krytyków, ale to jest nieakceptowane. Obecnie ok. 90% to krytyka, która nie podejmuje żadnych wysiłków, aby opisać cele i opinie ARO. Notka od cenzora „Skylab” ujawnia jego ignorancję i stronniczość: „Osobiście, nie chciałbym/abym nigdy czytać o tych histerycznych rasistach. Jednakże, natrafiłem/am na ten artykuł i postanowiłem/am dodać coś do niego”. Pewnego razu wpis na temat New Century Foundation (Fundacja Nowy Wiek) był treściwym kawałkiem cytującym “The Color of Crime” i jego krytykę, ale został okrojony do podżegającego do agresji ogryzka, insynuującego, że FNW jest organizacją neonazistowską, a The Color of Crime pseudoliterackim śmieciem. “Possecomitatus” ujawnił to podejście, kiedy wyjaśniał, dlaczego zmienił odniesienia do raportu: „The Color of Crime: usunąłem słowa, które brzmiały jakby likeoit [sic - niezrozumiały] to było zbadane przez poważnych ludzi epaopl” [sic - niezrozumiały]. Kiedy artykuł na temat Jareda Taylora stał się polem bitwy, Wikipedia zdecydowała się go zablokować na kilka miesięcy. Ostatnio został odblokowany, ale jak zauważył jeden z edytujących, jedynie krytyka jest tam mile widziana: „Próbowałem dodać pewne aktualne i ważne cytaty z Taylora, które mogły wnieść coś nowego do tematu i przestawić rzeczywiste przekonania Taylora, ale zostały one szybko usunięte z wytłumaczeniem, że to tylko „wtyczka do przekonań Taylora”. Przepraszam, ale czy to [części artykułu nazwana przekonania] nie powinno być poświęcone właśnie przekonaniom Taylora?”. Czarnych traktuje się inaczej. Leonard Jeffries, Kamau Kambon i Frances Cress Welsing nawołują czarnych do zabijania białych (Jeffries wyraża to bardziej, jako życzenie), ale Wikipedia nie nazywa żadnej z tych osób „rasistami” lub „zwolennikami dominacji czarnych”. Cenzorzy mówią, że takie określenia są niezgodne z polityką NPW. Ktoś o nicku Malik Shabazz wyeliminował słowo „kontrowersyjny” z artykułu o Jeffriesie określając to, jako naruszenie NPW lub stronniczość. Wikipedia wydaje się akceptować dogmat, że tylko biali mogą być „rasistami”. W przypadku czarnych kryminalistów cenzorzy ukrywają nieprzyjemne fakty. Czytelnicy nie dowiedzą się, że studenci Jefrriesa donieśli, że powiedział on, „Jeśli byłoby po mojemu, zmiótłbym ich [białych] z powierzchni ziemi”. Artykuł na temat Welsing używa słowa na „r”, ale tylko pośrednio – „Welsing jest krytykowana za rzekome [wyróżnienie dodano] jawnie promowanie ideologii rasistowskiej”, – ale nie wspomina się o ludobójczym rdzeniu jej myślenia. Tylko artykuł o Kambonie czasem zauważa jego nawoływanie czarnych do eksterminacji białych – tylko wtedy, gdy energiczny “Yahel Guhan” nie interweniował. Z łatwością można podać więcej przykładów, ale sens jest jasny: Wikipedia aktywnie przekazuje i wzmacnia uprzedzenia naszych czasów. Widzę to jako skrzyżowanie między internetową tablicą ogłoszeń a dzisiejszym autorytarnym, uniwersytetem multi-kulti. Lub, jak napisał to w czerwcu 2006 drugi z założycieli Larry Sanger, określający siebie, jako liberała: „Wikipedia przeszła z idealnej anarchii do anarchii rządzącej się prawami gangu”. Ale czy konwencjonalne tworzenie mitów na temat rasy nie jest tym, czego byśmy oczekiwali? Dlaczego Wikipedia ma się różnić od New York Timesa czy CBS czy New York University Press? Powinna się różnić, ponieważ internet jest napędzany wolnością i nie daje się oszukać jak New York Times. Ludzie, którzy rzeczywiście wiedzą, o czym mówią, często poprawiają historie w sposób, którym zmusza cenzorów Wikipedii do stawienia czoła temu, co naprawdę się wydarzyło. Edytorzy Timesa prawdopodobnie nie podejmują często decyzji na temat zupełnego usunięcia istotnego, dobrze zbadanego faktu, ponieważ kłóciłoby się to z ich polityczną wrażliwością. To nie wywabi Timesa z opresji całkowicie. Każdy żądny prawdy może jej poszukać. Jednakże, ludzie o konkretnym politycznym nachyleniu nie szukają prawdy, więc nie są tego świadomi, i oszczędza się im nieprzyjemności jawnego cenzorowania. W przeciwieństwie do tego, co dzieje się w CBS czy Timesie, niewygodna prawda wkrada się nieproszona do artykułów w Wikipedii, skąd trzeba ją siłą usuwać. Co odróżnia cenzorów Wikipedii to to, że oni zajmują się tym regularnie i z wielką radością. To ciągłe wyplenianie weryfikowalnych faktów czyni z Wikipedii dużo bardziej karygodną organizację niż te manistreamowe, które nie robią nic więcej jak przekazują czytelnikom ich własną niewiedzę i założenia. Nicholas Stix Tłumaczyła Magdalena Maciejewska

Skandal podatkowy w USA Gazety z 9 kwietnia 2011 w USA dyskutują następny kryzys finansowy, który szybko zbliża się. Ludzie martwią się, że po awanturach w kongresie na temat bieżącego budżetu trudno będzie zatwierdzić granicę długów zaciąganych za granicą przez skarb USA. Jakakolwiek słabość okazana wierzycielom takim jak Chiny i Japonia spowoduje podwyżkę stopy procentowej, która obecnie wynosi dwa procent, ale w przeszłości sięgała sześciu procent, co wobec zadłużenia USA na ponad czternaście tysięcy miliardów dolarów jest poważnym zagrożeniem dla skarbu amerykańskiego. Zasadnicza reforma podatkowa obecnie potrzebna powinna wrócić do przykładów z okresu rządów prezydentów Eisenhowera i Kennedy’ego, kiedy od miliona dolarów zarobków rocznych podatnicy płacili podatek zarobkowy w wysokości nawet ponad 99%. Skutkiem tego przedsiębiorcy inwestowali we wzrost własnych przedsiębiorstw, które rosły i zatrudniały więcej pracowników. W ten sposób bezrobocie malało i mowy nie było o eksporcie produkcji z USA do krajów tańszej robocizny, jak to obecnie ma miejsce. Czasy się zmieniły i obecnie projekt reformy podatkowej partii republikańskiej opiera się na usunięciu wydatków na opiekę społeczną 800 miliardów dolarów rocznie żeby taką właśnie sumę mogli sobie potrącać z rocznych podatków dochodowych najbogatsi obywatele USA. Suma 800 miliardów dolarów reprezentuje obecny i jednocześnie największy na świecie budżet USA na wojsko. Do tej cyfry należy dodać 313 miliardów dolarów na koszty weteranów z wojska USA i 223 miliardy dolarów na „homeland security,” czyli służby bezpieczeństwa wewnętrznego w walce w „wojnie przeciwko terrorowi.” Budżet skarbu USA wynosi rocznie 127 miliardów dolarów a dla ministerstwa sprawiedliwości118 miliardów dolarów (obecnie w więzieniach USA jest rekordowa suma ponad dwóch milionów więźniów, czyli więcej niż w Chinach i w Rosji) Subsydia roczne dla rolnictwa wynoszą 110 miliardów dolarów i na tyle zniekształcają rolnictwo amerykańskie tak, że kukurydza bardziej opłaca się na paliwo niż bez porównania bogatsza w kalorie trzcina cukrowa. Natomiast koszty służby zdrowia i opieki społecznej wynoszą ponad 76 miliardów dolarów rocznie według The Wall Street Journal z 9 kwietnia, 2011. Razem z kosztami programu Medicare i t.p. globalny koszt roczny opieki społecznej w USA wynosi ok. 800 miliardów dolarów, czyli tyle samo, co budżet wojska, który nie był dyskutowany w czasie ostatnich wyborów. Natomiast budżet roczny ministerstwa spraw wewnętrznych wynosi 70 miliardów dolarów, ministerstwa transportu 58 miliardów, ministerstwa handlu 47 miliardów dolarów, ministerstwa pracy 16 miliardów dolarów, ministerstwa energetyki 15 miliardów dolarów, ministerstwa urbanistyki 10 miliardów dolarów, oraz budżet roczny ministerstwa edukacji wynosi tylko nieco ponad 4 miliardy dolarów. Zagrożenie wstrzymania przez kongres w Waszyngtonie wypłat na budżet państwowy USA zostało chwilowo zażegnane wczoraj 8go kwietnia, 2011. Poważnym zagrożeniem dla wartości dolara są nadchodzące „przepychanki” w sprawie „górnej granicy” jakoby dozwolonego przez Kongres zadłużenia USA na rynku międzynarodowym gdzie dług USA wynosi prawie piętnaście tysięcy miliardów dolarów i stanowi 97% rocznego produktu narodowego brutto. Dla porównania narodowy dług Japonii wynosi 228% produktu rocznego, Włoch 118%, Libanu 150%, Zimnawe 149%, Grecji 144%, Irlandii 124%, Singapur 102%, Belgii 99%, Francji 84%, Egiptu 81%, Węgier 80%, Niemiec 79%, Izraela 77%, W. Brytanii 77%, podczas gdy światowa średnia tych proporcji wynosi 59%. Naturalnie znaczenie proporcji produktu rocznego do zadłużenia międzynarodowego wskazują jak dalece niestabilna jest sytuacja gospodarcza danego państwa. Dla Polski wynosi ona ok. 54% a dla Norwegii 48%, Danii 47%. Szwecji 41%, Wenezueli 26%, Australii 22%. Rosji 10%, Estonii 8%, Azerbejdżanu 5%, a Libii 3%. Gospodarka USA jest trzykrotnie większa niż gospodarka Chin, która rośnie najszybciej na świecie. Tymczasem sprawa górnej granicy dozwolonego zadłużenia przez parlament USA jest niebezpieczną fikcją, zwłaszcza kiedy na przykład korporacja Genetral Electric, przy rocznych zarobkach blisko trzech miliardów dolarów w 2010 roku, zapłaciła w roku 2010 roczny podatek ZERO dolarów dzięki inwestycjom w lobby. Sprawdził się tytuł w tygodniku Times mówiący, że w USA są najlepsze ustawy, jakie można kupić (za łapówki włącznie z darami na koszty kampanii wyborczych). Obecnie w USA potrzebna jest zasadnicza reforma podatkowa, która powinna wrócić do przykładów z okresu rządów prezydentów Eisenhowera i Kennedy’ego, kiedy od miliona dolarów zarobków rocznych podatnicy płacili podatek zarobkowy w wysokości ponad 99%. Skutkiem tego przedsiębiorcy zwalczali bezrobocie za pomocą inwestycji we wzrost własnych przedsiębiorstw, które rosły i zatrudniały więcej pracowników. Warto sobie ten fakt przypomnieć w czasach, kiedy ludzie są zwodzeni teoriami o szkodliwości dla gospodarki USA proporcjonalnych podatków dochodowych. Iwo Cyprian Pogonowski

Ostrożnie z pomnikami Jeden z blogerów podesłał mi dzisiaj linka do strony związanej z projektem „Pomnik światła”, który to projekt, moim zdaniem, w tym kształcie, jak on obecnie wygląda, nie powinien być związany z ofiarą życia złożoną przez osoby lecące ze śp. Prezydentem L. Kaczyńskim na katyńskie uroczystości 10 Kwietnia 2010. Wiem, że niektórym blogerom i komentatorom ten pomnik się podoba, uważam jednak, iż istnieje kilka zasadniczych powodów, dla których ten pomysł należy bezwzględnie odrzucić albo poddać bardzo gruntownej, konceptualnej modyfikacji.

Po pierwsze: sam pomnik, jak można wyczytać w tekstach autorów, ma mieć strukturę „amorficzną”. Świadomie więc, w samej koncepcji dzieła, rezygnuje się nie tylko z pewnego symbolizmu – np. charakterystycznego dla katolicyzmu (dlaczego bowiem światła nie mogą układać się w krzyż?), ale wprost z estetycznego figuratywizmu, co już nasuwa skojarzenia z tzw. antyestetyką czy antysztuką, jak też z bardzo dalekim od katolicyzmu i tradycjonalizmu, za to bardzo bliskim neomarksizmowi i ateizmowi, postmodernizmem. Autorzy zresztą nie kryją swojej twórczej inspiracji i niekłamanej fascynacji „filozofią” francuskiego postmodernisty G. Deleuze'a

(http://pomnikswiatla.org/),

zwolennika m.in. tzw. schizoanalizy (proszę sobie poszukać, o co chodzi, jeśli ktoś nie czytał tekstów tego guru lewicowych intelektualistów, walczącego, rzecz jasna z wszelkim „faszyzmem”). Jak ktoś chciałby znaleźć parę cytatów z pism tego „myśliciela”, to proszę zajrzeć tu: http://pl.wikiquote.org/wiki/Gilles_Deleuze.

Po drugie: „amorficzność” strukturalna tego pomnika wcale nie ma charakteru „przypadkowego”, jak ktoś naiwnie mógłby sądzić, tylko kryje się w tym głębszy i z punktu widzenia obywatelskiego śledztwa, zgoła nie do przyjęcia, zamysł. Z jednej strony autorzy pomnika odwołują się wprawdzie do „amorficzności” rozkładu gwiazd na nieboskłonie, z drugiej jednak WPROST i świadomie odwołują się do rozkładu szczątków na Siewiernym! „Rozproszony sposób rozmieszczenia 95 tytanowych ryngrafów w posadzce chodnika na Krakowskim Przedmieściu ma odniesienie do mapy rozrzuconych szczątków samolotu, znanej wszystkim ze zdjęć satelitarnych spod Smoleńska”. Gdyby to nie było tak otwarcie na tejże stronie powiedziane, to bym nie uwierzył. I to jeszcze mają być „ryngrafokształtne” elementy tego pomnika, wtopione w trotuar, po którym będą chodzić turyści czy mieszkańcy stolicy. (Ryngrafów 95, gdyż jeden byłby podwójny, dla Pary Prezydenckiej).

Po trzecie: o ile sama „konstrukcja ze światła” jest pomysłem intrygującym (choć już nawiązującym do wykorzystanych przez innych artystów, estetycznych rozwiązań (http://www.osram-os.com/appsos/showroom/projekte.php?p_id=156&lan=eng)),

to należy pamiętać, że w przypadku tragedii z 10 Kwietnia nie ma to być pomnik zniczy na Krakowskim Przedmieściu z tygodnia żałoby, lecz pomnik ku czci poległych 10 Kwietnia – pomnik ofiar zamachu, nie zaś wypadku. Nie chodzi, więc o upamiętnienie chwili, w której Polacy głęboko poruszeni tragedią składali hołd zamordowanym, lecz tej chwili, w której delegacja prezydencka zginęła męczeńską śmiercią. To zupełnie inna postać rzeczy aniżeli „przypadkowa śmierć” i wg mnie nie powinniśmy się godzić na otaczanie tej tragedii symboliką, która zniekształca sens tejże męczeńskiej, powtarzam, śmierci. Światło jest niezłym tworzywem, lecz powinno mu się w artystycznej wizji nadać konkretny kształt, tak by przypadkiem nie powstała iluzja celowo deformująca to, co zaszło 10 Kwietnia. FYM

13 kwietnia 2011 Systematyczna przebudowa państwa w duchu egalitarnym.. - przy pomocy narzędzia demokracji większościowej trwa systematycznie. Wszystko ma być równe i wyrównane, jak wyrównane jeszcze nie jest, bo jak jest wyrównane- to już nie. Ponieważ równość, wolność, braterstwo- albo śmierć. Wolność oczywiście od Boga i tradycji, słowo” braterstwo”, w jednym z przemówień pan prezydent Bronisław Komorowski powtórzył kilka razy, a równość(????). Albo równość, albo wolność. Te dwa pojęcia są ze sobą sprzeczne... Jak człowiek jest do końca wolny, to nie może być równy z innym człowiekiem, jak jest równy- nie może pozostawać wolnym. Ilustracją równości przybliżonej- było oczywiście komunizm wprowadzony w Rosji przez Lenina, Trockiego i Stalina. Tak - w odpowiedniej kolejności wymieniłem tych trzech drani.. We współczesnej Europie realizowana jest równość według Lenina i Trockiego, który pragnął z całego świata zrobić jedno wielkie biuro, z którego można byłoby nim zarządzać. I do tego właśnie potrzebna jest demokracja większościowa.. Współcześnie, bo Trocki marzył o rewolucji krwawej i bezlitosnej, ale ogólnoświatowej. W 1924 roku, w artykule zatytułowanym: „ Pięć lat Kominternu” pisał tak:” „Z historycznego punktu widzenia europejski kapitalizm dobiega kresu. Nie udało mu się rozwinąć liczących się sił produkcyjnych. Nie ma już do odegrania żadnej postępowej roli. |Nie może już odsłonić nowych horyzontów. Gdyby tak nie było, każda myśl o rewolucji proletariackiej w naszych czasach byłaby donkiszoterią… Burżuazyjny porządek nie załamie się pod własnym ciężarem. Musi zostać obalony, a tylko klasa robotnicza może obalić go na drodze rewolucji. Jeśli klasie robotniczej się to nie uda, wówczas ponure przepowiednie Oskara Spenglera ze Zmierzchu Europy mogą się sprawdzić. Historia rzuciła robotnikom wyzwanie: powinniście wiedzieć, że jeśli nie obalicie burżuazji, sami zginiecie pod ruinami cywilizacji”( Dymitrij Wołkogonow” Trocki”, str. 226) A ponieważ – jak ubolewał rewolucja światowa nie rozpoczęła się w kraju rozwiniętym, jak Stany Zjednoczone, Anglia czy Niemcy, pisał z goryczą w tym samym artykule: „Wrzeciono historii najwyraźniej zaczęło prząść nić z przeciwległego końca”(???) Był maniakiem rewolucji światowej, choć musiał wiedzieć przynajmniej od Karola Marksa, że żeby wprowadzić socjalizm, a w przyszłości komunizm równościowy, najpierw należy wprowadzić demokrację.. Trockiemu się spieszyło bardzo, żeby wywrócić świat do góry nogami, nie potrafił czekać tylko się gorączkował.. Mniej nerwowy był Marks - chciał tymczasem demokracji parlamentarnej, bo wierzył, że przy pomocy narzędzia większości zrealizuje określone cele. Od rewolucji też nie stronił, ale widział ją w krajach kapitalistycznych, nie w Rosji, kraju pół feudalnym. I nie natychmiast, ale po przebudzeniu mas... No i stawiał na świadomość mas.. Baza i nadbudowa.. Współcześni trockiści wykorzystują demokrację parlamentarną i równościową do realizacji utopii równości, gwałcąc naturalną wolność człowieka. Demokracja zagraża wolnej woli człowieka, na której to wolnej woli, przy pomocy rozumu, a nie demokracji większościowej- oparte jest chrześcijaństwo. Rozum i wolna wola- to są czynniki podstawowe. Z nich wynikają następstwa, bo każda idea ma swoje konsekwencje.. Z wolności i rozumu wynikają dobre rzeczy dla człowieka. Z samej wolności, bez rozumu, mogą wynikać rzeczy złe.. W obrębie samoistnych jednostek, konsekwencje podejmowanych decyzji spadają na tego, kto decyzje podejmuje. Kwestia odpowiedzialności.. Demokracja większościowa jest związana z odpowiedzialnością zbiorową wobec jednostki, gwałci wolność, czyli wolną wolę jednostki, i w żadnym przypadku nie kieruje się rozumem, bo z natury większość ustanawiana w drodze ludowych wyborów nie może być sprzężona z rozumem, bo jest wypadkową tłumnych emocji otumanionych tłumów, o których psychologii można przeczytać u Le Bona.. Tłum to nie to samo, co jednostka.. Ona się inaczej zachowuje, gdy działa samodzielnie, a inaczej w tłumie. Demokracja gromadnościowa oparta na emocjach gubi zdrowy rozsądek. A jeszcze przy tym większość musi mieć rację - na zasadzie większości oparta jest demokracja większościowa. „Podczas gdy demokratyczne drobnomieszczaństwo chciałoby zakończyć rewolucję tak szybko, jak to tylko możliwe…. w naszym interesie leży, by rewolucja trwała dopóty, dopóty wszystkie więcej lub mniej posiadające klasy nie zostaną odsunięte od panowania, a proletariat nie zdobędzie władzy państwowej”. Lenin wierzył w tzw. zawodowych rewolucjonistów i w nich pokładał nadzieję. Rozumował skądinąd słusznie, bo ktoś musiał zarządzać masami. Najlepsi byliby zawodowi rewolucjoniści.. Obecnie mamy zawodową biurokrację i „ klasę panującą”, która przeprowadza pełzającą rewolucję w każdej dziedzinie naszego życia, trzymając się zasady, że „ równość, wolność, braterstwo, albo śmierć”. I „ osiągnięcia Rewolucji Francuskiej „rozlewa na całą Europę.. „ Jeśli butelka jest otwarta, wino musi być wypite do dna”- jak twierdził Trocki powtarzając powiedzenie francuskie.. Butelka na pewno jest otwarta, ale czy wino musi być wypite do dna? W pewnym momencie pisał rozgoryczony, tym, do czego się przyczynił, w imię forsowanej utopii: „ biurokratyzacja aparatu partyjnego rozwinęła się niebywale wskutek zastosowania metody doboru sekretarzy, a” hierarchia sekretarska” uniemożliwia jakąkolwiek szansę wymiany poglądów, organizacja zaś tworzy obraz automatycznej jednorodności”. I dalej: „ Nie ma kierownictwa gospodarką, a chaos panuje od samej góry do dołu”. I jeszcze: „ Zabijając oddolną inicjatywę, biurokracja przeszkadza podwyższeniu ogólnego poziomu partii”(???)”Najważniejszą gwarancją jest należyte kierowanie, reagowanie w porę na wszystkie potrzeby rozwoju… elastyczność aparatu partyjnego, który nie paraliżuje inicjatywy członków, lecz ją organizuje, nie zastrasza krytykujących i nie boi się oznak frakcyjności”. Język ten przypomina język Nikodema Dyzmy, u niego umiejętność kierowania polegała na umiejętności podejmowania szybkich decyzji, szczególnie w państwowym Banku Zbożowym.. I jeszcze jeden cytat, a mam ich wiele: „Leninizm polega na mężnym wyswobodzeniu się z konserwatywnego w swej naturze oglądania się za siebie, z zawiązywania sobie rąk poszanowaniem precedensów, ze sporządzania w każdej kwestii referatów o jej rozwoju i od cytatów”(???? Od cytatów i referatów..(???) Czy to coś państwu nie przypomina? Proszę się przyjrzeć postępowaniu współczesnych lewicowców demokratów i trockistów.. Plotą nieskończoną ilość bzdur, okraszając je cytatami, co jakiś czas referatami.. Permanentna rewolucja trwa, w formie pełzającej, bez oglądania się na siebie”, bo oglądanie się za siebie jest konserwatywne.. No pewnie, że jest, bo przeszłość, teraźniejszość i przyszłość - to ciągłość, i trzeba teraźniejszość widzieć w powiązaniu z przeszłością.. Nie zapominając o przyszłości.. Ojjjjj.. Przydałoby się liberum veto w tej demokracji większościowej.. Żeby jeden poseł mógł spowodować zatrzymanie tego zalewu głupoty parlamentarnej. Mógł wstać i powiedzieć: „ veto”.. Zasada powszechnej zgody była dobra, bo nie dało się przeforsowywać żadnych głupstw przy pomocy większości szlacheckiej. Szlachta przekształciła się potem w biurokrację.. A co pisał marszałek Sejmu, Andrzej Maksymilian Fredro, herbu Bończa,, kasztelan lwowski i , starosta krośnieński , zwany polskim Tacytem-: w 1652 roku, gdy pierwszy raz wprowadzono zasadę powszechnej zgody.. „Veto stanowiło skuteczną broń w ręku rozumnych większości cnotliwych patriotów przeciwko niemyślącej lub ogłupianej większości”. I czy to nie wystarczy? WJR

Siła opozycji i smuta rządzących

1. Ukazało się już wiele komentarzy dotyczących rocznicy obchodów pierwszej rocznicy tragedii smoleńskiej. W mediach elektronicznych jak się można było spodziewać wręcz nawałnica krytycznych wypowiedzi polityków, ekspertów i dziennikarzy dotyczących PiS-u i samego Kaczyńskiego, że znowu podzielili pragnących jedności Polaków, że udało się im zgromadzić tylko 7 tys. uczestników uroczystości, wreszcie, że obchody nie miały charakteru uczczenia pamięci ofiar tragedii, a były manifestacjami politycznymi. Wszystkie one nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, co w prosty sposób w odniesieniu do liczby uczestników, udowodnił jeden z internautów. Policzył on ,że gdyby informacja o ilości uczestników miała być prawdziwa, to każdy z nich musiałby przynieść ponad kilogram zniczy (a więc przynajmniej kilkanaście sztuk), ponieważ w poniedziałek poinformowano,że służby miejskie uprzątnęły 7 ton pojemników szklanych po wypalonych zniczach. Ponieważ uczestnicy przynosili po 1-2 znicze, a wielu z nich ze względu na ogromny tłok nie było w stanie zapalić jakiegokolwiek znicza, to uczestników musiało być przynajmniej 70 tysięcy, a więc przynajmniej 10-krotnie więcej niż podawały media.

2. We wszystkich miejscach obchodów organizowanych przez PiS i Gazetę Polską czuło się niezwykłą siłę zgromadzonych ludzi, patriotyzm, chęć oddania hołdu wszystkim ofiarom tragedii smoleńskiej, życzliwość i chęć działania na rzecz zmian w naszym kraju. Wiem, o czym piszę, bo byłem we wszystkich tych miejscach i tą podniosłą atmosferę i życzliwość ludzką czułem, a nawet jej doświadczałem w bezpośrednich rozmowach z wieloma uczestnikami tych uroczystości. Wiele tych zachowań było niezwykle spontanicznych, choć ludzie ci, żeby przyjechać na godzinę 8 rano do Warszawy z bardzo odległych miejscowości całego kraju, musieli jechać przez całą noc, żeby uczestniczyć we mszy świętej i zapalić świeczkę na krakowskim Przedmieściu. Po powrocie późnym wieczorem do domu mogłem zobaczyć w telewizjach informacyjnych, skróty relacji zarówno z uroczystości organizowanych przez opozycję jak i stronę rządową. Mimo starań osób realizujących te przekazy, aby tam gdzie były tłumy, pokazywać pojedyncze grupy ludzi i wielu manipulacji, które aż rażą, nie udało się ukryć, że na Krakowskie Przedmieście przybyły spontanicznie dziesiątki tysięcy ludzi, które żądały prawdy w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej.

3. Dla odmiany obchody organizowane przez rządzących mimo całej przychylności mediów dla tych uroczystości, nie budziły zainteresowania Polaków. Mimo użycia różnorodnych zachęt do uczestnictwa, mimo podstawionych autokarów, uczestników było naprawdę niewielu. W czasie bezpośrednich transmisji, (bo oczywiście takie realizowały wszystkie stacje informacyjne) widać było niewielkie grupy uczestników i wiele pustych miejsc zarówno podczas uroczystości na Powązkach, a nawet podczas mszy świętej z udziałem Premiera i Prezydenta. Myślę, ze właśnie z tego powodu uroczystości zorganizowane przez opozycję zostały tak wściekle zaatakowane w mediach, dlatego wokół nich tyle manipulacji i pomniejszania ich znaczenia. Rządzący po prostu przestraszyli się ich rozmiarów, a szczególnie skutków w nastrojach społecznych, jakie może spowodować prezentowanie ich w niezmanipulowanej formie w mediach elektronicznych. Przy zachowaniu wszelkich proporcji, do złudzenia przypominało to pokazywanie w telewizji państwowej, (bo wtedy tylko taka była) pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II w Polsce w 1979 roku. Wtedy także dyspozycje były jasne, pokazywać tylko obrzeża tłumów, wąsko kadrować, nie pokazywać zgromadzeń z góry, wreszcie w zbliżeniach pokazywać osoby starsze i księży. Mimo że realizatorzy transmisji bardzo się starali, mimo ze wspierali ich w tych działaniach funkcjonariusze SB, to ostatecznie nic z tego nie wyszło, bo uczestniczący w spotkaniach z papieżem ludzie wiedzieli, że w rzeczywistości było jednak inaczej. Teraz też wszyscy uczestniczący wiedzą, że telewizje kłamią i bardzo często dziennikarze dwóch zaprzyjaźnionych telewizji (tych, o których swego czasu mówił Andrzej Wajda), byli narażeni na zdecydowane negatywne reakcje ludzi, z którymi chcieli rozmawiać. Mimo wysiłków dziennikarzy i tzw. ekspertów nawet w tych zmanipulowanych przekazach widać było siłę opozycji i smutę rządzących.

Zbigniew Kuźmiuk

Stanowisko redakcji portalu Nacjonalista.pl w związku z I rocznicą katastrofy smoleńskiej, Jako ludzie kierujący się w codziennym życiu chrześcijańską moralnością współczujemy wszystkim rodzinom ofiar. W sposób szczególny wspominamy Annę Walentynowicz oraz krewnych ofiar Katynia, których czynna miłość Ojczyzny i Narodu, a także zaangażowanie w przywracaniu pamięci o tej zbrodni, były i są dla nas wzorem do naśladowania. Współczucie dla rodzin absolutnie nie oznacza pozbawienia się prawa do krytyki ofiar katastrofy pełniących wysokie funkcje publiczne, których działania w wielu wypadkach skutkowały dalszą wasalizacją Polski i jej stopniową transformacją w modelowy kraj Nowego Wspaniałego Świata. Za haniebne uznajemy próby zrównywania katastrofy lotniczej z masakrą polskich oficerów w Katyniu. Posuwać się do tego mogą jedynie osoby kompletnie oderwane od rzeczywistości i pozbawione elementarnej wiedzy historycznej. Instrumentalizacja katastrofy smoleńskiej i jej wykorzystanie w bieżącej walce politycznej budzą w nas głęboki sprzeciw. Środowisko próbujące zawłaszczyć pamięć o ofiarach tragedii przekształciło się w coś, co określamy mianem sekty smoleńskiej. Dla nich nie liczy się wyjaśnienie okoliczności tragedii i poznanie prawdy, gdyż prawdą jest to, w co oni wierzą, czyli przeświadczenie o tym, iż „10 kwietnia mieliśmy do czynienia z zamachem”. Pojawiające się na marginesie fantastyczne teorie o sztucznej mgle, laserze Putina itp. uznajemy za przedmiot zainteresowań odpowiednich służb medycznych. Epatowanie tematyką katastrofy lotniczej, jej ciągła obecność na czołowych miejscach w debacie publicznej, to gwarancja utrzymania status quo w Polsce. Monotematyczność opozycji to prezent dla obozu rządzącego i znakomite usprawiedliwienie bezczynności, do której zdążył już nas przyzwyczaić. W sytuacji, gdy liczy się tylko Smoleńsk, a każda próba krytyki Ukochanego Przywódcy traktowana jest, jako zamach na świętość, jakakolwiek poważna dyskusja o przyszłości naszej Ojczyzny jest skazana na niepowodzenie. Do czego prowadzi parareligijne sekciarstwo wyrosłe na gruncie Smoleńska pokazała dobitnie sprawa krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Święty symbol naszej Wiary został wykorzystany do przepychanek między dwoma wrogimi obozami w równym stopniu działającymi na szkodę Polski i Polaków. Nic równie skutecznie nie nadszarpnęło wizerunkiem katolicyzmu, niż grupy samozwańczych obrońców krzyża, który w tym wypadku nie był symbolem męki Chrystusa, ale quasipogańskiej politycznej mistyki ze śp. Lechem Kaczyńskim w roli głównej. Medialny obraz katolika jako oszołoma oderwanego od rzeczywistości (katolik=osoba z PiS, z własną teologią, własnym panteonem świętych) to jedna ze zdobyczy “rewolucji smoleńskiej.” Drugą, znacznie groźniejszą jest aktywizacja prymitywnej, antyklerykalnej tłuszczy, która uzyskała swoje miejsce w debacie publicznej. Wzorowi janczarzy demoliberalizmu, wyzuci z Wartości, „wykształceni i młodzi z wielkich miast” poczuli wiatr w żaglach i wykorzystali moment do atakowania fundamentów naszej Cywilizacji. To budzi nasz głęboki niepokój i jest sygnałem ostrzegawczym dla wszystkich, którym leży na sercu kondycja moralna polskiego narodu. Zdecydowanie potępiamy usunięcie przez Rosjan tablicy przy krzyżu na lotnisku smoleńskim, na której znajdowała się inskrypcja o “sowieckiej zbrodni ludobójstwa w Lesie Katyńskim”. Prawda jest prawdą i nie zmienią jej urojenia postsowieckich aparatczyków w Rosji. Jako narodowi radykałowie i zwolennicy Trzeciej Pozycji z jednakowym dystansem odnosimy się do obu teoretycznie wrogich obozów. Czy to będzie PiS lub PO, sekta smoleńska lub użyteczni idioci od Tarasa, tzw. lewica lub tzw. prawica, nie sytuujemy się gdzieś obok lub pomiędzy, ale dokładnie naprzeciwko nich. W jednakowym stopniu będziemy krytykować wrogie nacjonalizmowi obozy polityczne, których serwilizm wobec obcych ośrodków władzy różni jedynie orientacja geograficzna, a jego koszty ponoszą zawsze Polacy jako naród.

http://www.nacjonalista.pl

Zgadzając się z tezami wypowiedzi pragniemy zauważyć, iż rzeczona tablica została umieszczona samowolnie przez osoby prywatne, bez zgody odpowiednich władz Federacji Rosyjskiej – admin.

Nieboszczyk kardynał i trup ambasadora, Kiedy 7 listopada 1975 roku zmarł John Carmel kardynał Heenan, katolicki Prymas Anglii i Walii, zgodnie z tradycją zamierzano pochować go w krypcie Katedry Westminsterskiej. Pojawił się jednak problem, bo do sprawy wtrącił się brytyjski SANEPID twierdząc, że katedra nie spełnia wszystkich warunków sanitarno-epidemiologicznych, by były tam składane ludzkie zwłoki. Widać było, że komuś zależy, by kardynałowi utrudnić tę ostatnią drogę z rezydencji prymasowskiej do miejsca wiecznego spoczynku. Od dekady panowały już wzorcowe “ekumeniczne” relacje pomiędzy katolikami a anglikanami, ale wśród tych ostatnich chyba nadal żywe było przeświadczenie, iż jeśli tylko można przeszkodzić papistom, to trzeba to zrobić. To, że królewscy urzędnicy w końcu ustąpili i ciało kardynała Heenana spoczęło w przygotowanej krypcie zawdzięczać można rosyjskiemu ambasadorowi, a właściwie ambasadorowi i przemyślności urzędników westminsterskiej kurii. Owym ambasadorem nadzwyczajnym i pełnomocnym był hrabia Aleksander Benckendorff. Reprezentował on cara Mikołaja II przy angielskim Dworze Świętego Jakuba i w chwili śmierci kardynała Heenana nie żył już od 58 lat – podobnie z resztą jak imperator i jego państwo przekształcone w twór znany pod nazwą Związku Radzieckiego. W jaki więc sposób mógł być pomocny kardynałowi? Benckendorff, rosyjski hrabia o niemieckich korzeniach i konwertyta z luteranizmu na katolicyzm zmarł w roku 1917, gdy trwała jeszcze I wojna światowa (był pierwszą z ofiar pomniejszej epidemii grypy poprzedzającą tzw. “hiszpankę”). Hrabia był świadom, że dogorywa i choć był wiernym poddanym cara, to jakoś nie spieszyło mu się, – jako anglofilowi i katolikowi – do tego, by spocząć na łonie Mateczki Rosji. Wykorzystując fakt, iż transport zwłok do ojczyzny w warunkach wojennych byłby wielce utrudniony, w ostatniej woli – jak twierdziła jego córka – poprosił o złożenie jego szczątków w Katedrze Westminsterskiej, w której, jako gorliwy katolik, – co trzeba mu oddać – uczestniczył we Mszach i nabożeństwach, a także spędzał wiele czasu na prywatnych modlitwach. Kardynał Francis Bourne, ówczesny prymas, był nie tylko sceptyczny wobec pomysłu chowania w świątyni osoby świeckiej, która nie była namaszczonym władcą, ale zabraniało mu tego nawet prawo kościelne. Poza tym pomysłowi przeciwni byli sami Rosjanie, bo ambasador umarł na urzędzie, a nie, jako osoba prywatna i powinien zostać pochowany w ojczyźnie. Brytyjskie Foreign Office miało, więc problem, bo coś z tymi nadzwyczajnymi i pełnomocnymi ambasadorskimi zwłokami trzeba było zrobić. Odesłanie ich do Rosji nastręczało wiele trudności, a pochowanie na angielskiej ziemi było sprzeczne z protokołem. Zdecydowano się naciskać na kardynała Bourne’a, aby ten – dla dobra stosunków z rosyjskim aliantem – po odprawieniu obrzędów pogrzebowych zgodził się wziąć ambasadora “w depozyt”, aż sytuacja międzynarodowa nie pozwoli pochować go w Rosji. Bourne słał, więc depesze do Rzymu i w końcu uzyskał zgodę na tymczasowe pochowanie Benckendorfa w Katedrze Westminsterskiej. Nikt jednak nie przewidział, że w Rosji wybuchnie rewolucja, która sprawi, że ciało carskiego ambasadora pozostanie tam na dłużej. W roku 1939 córce hrabiego pozwolono umieścić na płycie zakrywającej kryptę z jego trumną stosowny napis, zaznaczając jednak, że w żaden sposób nie zmienia to faktu, że jest to pochówek tymczasowy. Inskrypcja została sporządzona w języku rosyjskim i po łacinie i głosiła, że oto spoczywa tam Hrabia Aleksander Filip Konstantyn Ludwik Benckendorff, ambasador nadzwyczajny i pełnomocny Imperatora Rosji przy Dworze Świętego Jakuba. 1 sierpnia 1849 – 11 stycznia 1917. Wróćmy jednak do kardynała Heenana, jego pochówku i sprzeciwu brytyjskich służb sanitarnych. W trakcie rozmów z brytyjskimi władzami jednemu z kurialistów przypomniało się, iż w Katedrze Westminsterskiej spoczywa ambasadorski “depozyt” i stwierdził, że skoro nie ma tam warunków do chowania zmarłych, to kardynał, owszem, zostanie pochowany na cmentarzu, ale Foreign Office powinno w końcu postanowić coś w sprawie zwłok ambasadora Benckendorffa. Był rok 1975 i ostatnią rzeczą, jakiej życzyłby sobie Rząd Jej Królewskiej Mości, to niepotrzebnie drażnić Sowietów czy to zmuszając ich do odebrania ciała, czy to organizując państwowy pogrzeb carskiego posła, na który ani chybi pofatygowałaby się cała rosyjska emigracja robiąc przy tym wiele szumu. Kardynał mógł, więc spocząć w przeznaczonej dla niego krypcie, a carski ambasador stał się gwarantem i strażnikiem praw przyszłych arcybiskupów Westminsteru do spoczywania w podziemiach ich katedry.

http://www.bibula.com/?p=36059

Tablica smoleńska i nie słuchany Wolniewicz „Skandal”, „hańba”, „prowokacja”, „nóż wbity w serce narodu” – to tylko niektóre z „opinii” wyrażonych w Polsce po usunięciu nielegalnej tablicy zamontowanej potajemnie i bez jakichkolwiek zgód na terytorium innego państwa przez wojujące wdowy – Zuzannę Kurtykę i Beatę Gosiewską. Ot, tak, w listopadzie zeszłego roku przytwierdzono tę tablicę przy pomocy narzędzi przywiezionych z Polski. Tablica niby miała uczcić pamięć ofiar katastrofy smoleńskiej, ale tak naprawdę była kolejnym już działaniem mającym tylko jeden cel – podetknąć Rosjanom pod nos termin „sowieckie ludobójstwo”. W dodatku na głazie ustawionym na miejscu katastrofy przez władze obwodu smoleńskiego. Przez pięć miesięcy, mimo monitów strony rosyjskiej, polskie MSZ nie kiwnęło nawet palcem, żeby coś z tym zrobić. Zagrało na „przeczekanie”, panicznie bojąc się szantażu pseudopatriotów. Ale zbliżał się dzień wizyty na tym miejscu prezydenta Federacji Rosyjskiej. Miał zatrzymać się obok tablicy zamontowanej wbrew prawu obowiązującemu na terenie tego państwa. Co wtedy powiedziałby gubernatorowi obwodu? „Pan tu pilnuje prawa i zgodził się na to, żeby ta tablica wisiała przez pięć miesięcy?”. Może tak by powiedział, albo w ogóle tam by nie przeszedł. Nie to jest ważne, ważne jest to, że strona rosyjska dała państwu polskiemu czas na załatwienie tego problemu we własnym gronie. Co powinien zrobić MSZ? Wezwać Stowarzyszenie Smoleńsk 2010 do natychmiastowego demontażu tablicy lub zgody na jej demontaż przez władze obwodu. To jest chyba jasne i klarowne? Gdyby np. potajemnie i bez zgody polskich władz – rodziny jeńców bolszewickich, którzy poumierali na tyfus i cholerę w obozie w Tucholi w 1921 roku – zamontowali tam tablicę z napisem wyłącznie w języku rosyjskim: „Pamięci ofiar zbrodni państwa polskiego, które dopuściło do masowej zagłady synów naszej ojczyzny” – to nasza reakcja byłaby pewnie natychmiastowa. Okazuje się jednak, że sprawa dla niektórych wcale nie jest taka jasna. Wystarczy poczytać komentarze polityków, dziennikarzy i posłuchać duchownych. Bez zapoznania się ze stanem faktycznym dali wyraz „słusznemu oburzeniu”, żeby tylko nie być posądzonym o brak patriotyzmu. Prof. Tomasz Nałęcz mówił coś o „cofnięciu się do neolitu”, a przeor Jasnej Góry o. Roman Majewski grzmiał: „Któż z nas mógłby się spodziewać, że w samą rocznicę smoleńskiej katastrofy będziemy mieli jeszcze jeden wbity nóż w serce narodu? Bo jak inaczej określić rosyjską prowokację: zmianę tablicy i treści napisu, który od pięciu miesięcy widniał na tym miejscu”. No właśnie, od pięciu miesięcy widniał tam nielegalnie i wbrew prawu. Ale to jakoś nikogo z wypowiadających się nie interesowało. Bo niby, po co? Zachowujemy się jak Żydzi, którzy uznają, że miejsca ich zagłady są „eksterytorialne”, znajdujące się niejako poza działaniem prawa miejscowego. Na koniec warto przypomnieć słowa wypowiedziane w roku 2009 na falach Radia Maryja przez prof. Bogusława Wolniewicza, słowa, które zostały ze wzgardą odrzucone, bo nie pasowały do tzw. trendu, do antyrosyjskiego amoku ogarniającego już nie tylko ludzi naiwnych i prostych, ale także panów doktorów i profesorów. A słowa te grzmią niczym wyrzut sumienia: „Cała nasza polityka wobec Rosji po 1993 r. zdaje mi się jakaś bez sensu. Nie widzę, co myślimy nią osiągnąć. Pchamy palec między drzwi; rozumiem, że czasem trzeba robić nawet to, ale w tym wypadku nie rozumiem, po co (…) Wszelkie próby, by umniejszyć wyjątkową grozę zbrodni katyńskiej, są z góry daremne. Tej zbrodni umniejszyć się nie da. Nie potrzeba też przyklejać do niej etykiety „ludobójstwa” ani żadnej innej, bo ona stoi ponad wszelkimi etykietami, jest sui generis. Sami jej tylko nie desakrujmy, czyniąc z niej obiekt przetargów politycznych lub zgoła tytuł do jakichś roszczeń materialnych. Rosja uznała swoją winę głębiej, niż ktokolwiek mógł był się spodziewać; zgodziła się także, by w miejscu zbrodni stanął krzyż. Nic więcej nie było tu do zrobienia, więc czego jeszcze od nich chcemy? Nie rozmieniajmy świętości narodowej na drobne (…) Wszystkie owe zaszłości trzeba najstaranniej przechowywać w pamięci naszego narodu i opracowywać dalej historycznie. Nie ma natomiast żadnej potrzeby, by wciąż od nowa podtykać je Rosjanom pod nos. Pamiętać to nie to samo, co publicznie obnosić się ze swoimi żalami. Czy to nie jasne?”. Jasne panie profesorze, tyle, że nie dla wszystkich.

Jan Engelgard

W świetle definicji "ludobójstwa" Rafała Lemkina zbrodnia w Katyniu jest ludobójstwem. Według prof. Romana Kuźniara nie Człowiek w pewnym wieku, po czterdziestce nie powinien się już niczemu dziwić. Wyrażanie moralnego oburzenia, że jak jest coś możliwe, skoro jest możliwe, jest wyrazem nieznajomości skali amoralnych zachowań, do jakiej zdolni są ludzie, gdy w grę wchodzi władza. Mit, że człowiek z natury jest dobry sieje spustoszenie masowe. A jednak, gdy przeczytałem to, co mówił Roman Kuźniar o zbrodni katyńskiej obezwładniło mnie. Doradca prezydenta wychodząc chyba naprzeciw oczekiwaniom rosyjskiej władzy powiedział, że zbrodnia katyńska była zbrodnią wojenną i potrzebna jest rehabilitacja ofiar. Doradca prezydenta ds. międzynarodowych podkreślił, że na gruncie prawa międzynarodowego Katynia nie można określić mianem ludobójstwa. Mówiąc o ofiarach zbrodni katyńskiej prof. Kuźniar - jak skomentował na swoim portalu „Wprost" - zauważył, że zgodnie z definicją polskiego prawnika Rafała Lemkina, stanowiącą podstawę konwencji ONZ o zbrodniach wojennych i ludobójstwie, egzekucje w Katyniu to właśnie zbrodnia wojenna, a nie ludobójstwo. Nie mogę uwierzyć, że można w tak bezczelny sposób ludziom wciskać kit. Moje oburzenie bierze się w równej mierze z tego, że ta kłamliwa opinia dotyczy wydarzenia tak tragicznego dla polskiego narodu, jak również z tego, że jest cynicznym naigrywaniem się z ustaleń wielkiego żydowskiego prawnika, Rafała Lemkina, który tworzył uniwersalne prawo obejmujące całą ludzkość, aby chronić ją przed powtórzeniem się ludobójstwa. Lemkin tworzył to prawo w cieniu Holocaustu. Nazwisko tego wielkiego człowieka zostało użyte do uzasadnienia nieprawdy. To jest obrzydliwe. Od manipulacji przy żelaznych zasadach moralnych tworzonych przez takich ludzi jak Lemkin, zaczynają się masowe nieszczęścia. To, co mówi Kuźniar jest niezwykle jadowitą, cyniczną, manipulacją. Posługuje się autorytetem szlachetnego prawego człowieka do uzasadnienia nieprawdy. A oto, co pisał Lemkin o ludobójstwie. Ta definicja była podstawą, na której Zgromadzenie Ogólne ONZ oparło swoje dokumenty z 1946 i 1948 r.: "Ludobójstwo" nie oznacza bynajmniej bezpośredniego zniszczenia całego narodu. Oznacza raczej plan rozmaitych działań, skierowanych na zniszczenie istotnych podstaw życia grup narodowych w celu ich zniszczenia. Do tego celu służy rozbicie instytucji politycznych i społecznych, kultury, języka, uczuć narodowych, religijnych, możliwości bytu ekonomicznego grup narodowych oraz przez pozbawienie bezpieczeństwa osobistego, wolności, zdrowia, czci, a nawet życia jednostek, które należą do tych grup. Jest zbrodnia w Katyniu ludobójstwem czy nie jest według Rafała Lemkina? Odpowiedź na to pytanie wymaga tylko minimalnego instynktu moralnego. Według doradcy prezydenta Komorowskiego prof. Kuźniara nie jest. Sami Sowieci uznali Katyń za ludobójstwo, gdy podczas procesu w Norymberdze, zbrodnie usiłowali przypisać Niemcom. Profesor Kuźniar nie powiela już co prawda tej wersji, którą wyznawali do 1989 gen Kiszczak i gen Jaruzelski, ale wykazuje się jak oni tą samą giętkością mózgu, który lekceważy prawdę. Szacunek dla logiki nakazuje trzymanie się prawdy, inaczej człowiek nawet tak giętki staje się ofiarą sprzeczności, które sam wytwarza. Bo nie wiem czy prof. Kuźniar zdaje sobie sprawę z dalekosiężnych konsekwencji swoich ustaleń. Jeśli była to zbrodnia wojenna, jak twierdzi, oznacza to, że zamordowani polscy oficerowie byli jeńcami a nie internowanymi obywatelami kraju, z którym ZSRR nie prowadził wojny, bo de facto nie prowadził. Jeśli byli to jeńcy, Kuźniar automatycznie czyni Rosję Sowiecką współodpowiedzialną za wybuch II wojny światowej i to co miało miejsce 17 września było czystą agresją, do której rosyjscy sowieciarze przyznać się nie chcą, bo wyzwalali ludność spod przemocy kapitalistycznej, a on im pośrednio to przypomina, mówiąc że w Katyniu była zbrodnia wojenna. Chcąc nie chcąc oskarża Kuźniar ZSRR o rozpętanie wspólnie z hitlerowskimi Niemcami II wojny, co jest oczywiście taką samą prawdą, tak to że Katyniu mało miejsce ludobójstwo. Maciej Mazurek

„Polski dziennikarz i działacz publiczny Adam Michnik: >>Są u nas ludzie z zoo z szaleńczym kompleksem antyrosyjskim Po pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej jesteśmy świadkami niesamowitego wręcz zintensyfikowania politycznego konfliktu w Polsce. Manipulacje, oszczerstwa, kłamstwa i pogarda wylewają się z głośników, monitorów, ekranów TV i gazet. Ale temat katastrofy i sfera polityki, która powstała na niwie wydarzeń ostatniego roku, jest przedmiotem naturalnego i zrozumiałego zainteresowania także w innych państwach, w tym u naszych sąsiadów, a szczególnie w Rosji. Można powiedzieć, że to, jak my Polacy poradzimy sobie z tą katastrofą, będzie fundamentem naszych nowych relacji z Moskwą w perspektywie dziesięcioleci. Dlatego tak istotne jest, co nasi sąsiedzi ze wschodu wiedzą o polskiej dyskusji na temat 10 kwietnia i jak będą reagować na nasze suwerenne prawo dążenia do prawdy o tragicznej śmierci 96 osób z prezydentem Rzeczypospolitej na czele. Opis obecnego życia politycznego i gorących sporów Polaków jest przedmiotem tysięcy artykułów w prasie polskiej i zagranicznej. Oczywiście niezwykle ważne jest, jak tę sytuację panującą w Polsce się opisuje i definiuje, zwłaszcza w Rosji. Próbowała to ostatnio zrobić Daria Asłamowa, specjalna korespondentka rosyjskiego tabloidu Komsomolskaja Pravda, który ma najwyższy w Federacji Rosyjskiej nakład sięgający obecnie ok. 600 tys. egzemplarzy. Taka gazeta nie może być w Rosji niezależna od premiera Putina. Autorka oprócz własnych obserwacji wykorzystała do zobrazowania polskiego życia społeczno-politycznego wypowiedzi Bartłomieja Sienkiewicza, Piotra Gadzinowskiego i Adama Michnika. Najważniejszym rozmówcą jest oczywiście Adam Michnik, o czym informuje tytuł jej artykułu z poniedziałku (11.04.11), który brzmi „Polski dziennikarz i działacz publiczny Adam Michnik: „Są u nas [w Polsce – M.G.] ludzie z zoo z szaleńczym kompleksem antyrosyjskim". Mało, kto w Polsce czyta rosyjską prasę, a w polskiej nie informuje się, co o nas piszą za granicą, chyba, że dobrze o rządzie albo źle o opozycji. Wielka szkoda, bo jak nas piszą, tak nas widzą parafrazując powiedzenie. W tym przypadku nie można nie zwrócić uwagi polskiego czytelnika na komsomolski przyczynek do konstrukcji obrazu Polski w świecie. Pozwolę sobie, zatem na kilka moim zdaniem najbardziej wyrazistych cytatów z bardzo długiego artykułu Asłamowej, który nadal wisi na witrynie Komsomolskiej Pravdy. Uprzedzam, że są one w wolnym tłumaczeniu. Nie jestem filologiem i bardzo bym chciał, żeby ktoś bardziej kompetentny przetłumaczył i przedrukował całość tekstu. Sienkiewicz, który z trzech rozmówców jest najbardziej powściągliwy w swoich opiniach musi stawić czoła kilku tendencyjnym pytaniom. Na przykład, Asłamowa twierdzi, że ponieważ samolot rządowy nie dotarł do lotniska, to stan tego lotniska, co podnoszą niektórzy w Polsce, nie mógł być przyczyną katastrofy. Po drugie według pani redaktor, już miesiąc przed tragedią poprzez Jerzego Bahra Polska dostała informację, że stan lotniska nie pozwala na przyjęcie delegacji, a mimo to rządowy samolot poleciał. Lot, zatem był na polskie ryzyko. Asłamowa pyta zatem Sienkiewicza, dlaczego nie może spojrzeć prawdzie w oczy? Sienkiewicz na to, że na miejscu rosyjskiej korespondentki wstrzymałby się z wnioskami do czasu ustaleń polskiej strony, a na pytanie, czy wierzy, że Rosja świadomie manipuluje polską polityką wewnętrzną posługując się katastrofą smoleńską, nasz politolog odpowiada: „Nie mam na to dowodów. Ale oczywiście Rosjanie przywykli stosować agresywną retorykę, jak gdyby waląc pałką po głowie." Ten rozmówca Asłamowej stara się bronić rozsądku w całym tym kuriozalnym wykwicie twórczości żurnalistyki rosyjskiej. Artykuł, zatem może uchodzić dla czytelnika rosyjskiego za obiektywny. Ale to dopiero początek. Co innego Piotr Gadzinowski, przypomnijmy, były poseł SLD. On w najlepsze na przykład kpi sobie wespół z Asłamową z generała Błasika. Oto fragment ich dialogu:

Gadzinowski: „Jak mogła pani Anodina trzy razy powiedzieć, że głównodowodzący polskich sił powietrznych Andrzej Błasi był pijany?! No, my wiemy, że on wypił, ale, po co o tym mówić? To tak jakby na pogrzebie powiedzieć: dobry był z niego człowiek, ale pił, bił żonę i dzieci i do tego kradł."

Asłamowa: „A co Was tak zszokowało? Co Wy tutaj wszyscy niepijący?"

Gadzinowski, jak łatwo się domyślić nie wysilił się na ciętą ripostę. A wiemy przecież, że potrafi.

W innym miejscu czytamy: „Cała ta historia z samolotem – oto nasz bajzel i bałagan [бардак и балаган] – stwierdza [правду-матку] prawdę podstawową polityk i dziennikarz Piotr Gadzinowski – A Jarosław, brat zmarłego Lecha Kaczyńskiego, zagrał katastrofą politycznie. On rozprzestrzenia teorię jakoby Rosjanie wraz z polskim premierem Tuskiem umówili się zabić prezydenta. On tworzy obraz Rosji, który nie istnieje. Obraz wampira i potwora." Dalej Gadzinowski nawiązuje do słynnych już słów Wałęsy: „Mówiąc szczerze: główną zasługą w życiu Lecha Kaczyńskiego była jego śmierć. On był złym prezydentem. Katastrofa dała nam historyczną szansę poprawy stosunków z Rosją i jest mi żal, że nie do końca żeśmy z niej skorzystali." Mamy, zatem opinię drugiej strony, mniej wyrozumiałą i bardziej bezpośrednią w ocenach. Ale najlepsze Asłamowa pozostawia swoim czytelnikom na koniec, tak żeby nie mieli wątpliwości, co się w Polsce dzieje i jak wygląda ciemna strona mocy nad Wisłą. Sięga, zatem po „autorytet" - „legendę światowego dziennikarstwa, działacza publicznego i jednego z założycieli "Solidarności". Według "Financial Times" zaliczanego do 20-tki najbardziej wpływowych dziennikarzy świata", czyli Adama Michnika. Nasz najsłynniejszy na cały świat redaktor naczelny, guru polskich mediów i mentor trochę mniej słynnych ze swego profesjonalizmu i obiektywizmu dziennikarzy: Stasińskiego, Kublik, Czuchnowskiego, etc. powiedział m.in: „Oczywiście część naszego społeczeństwa jest chora na rusofobię i ksenofobię. Cóż wolność jest dla wszystkich, dla zdolnych/mądrych, głupców i dla swołoczy (swołocz - wg SJP: pogardliwie o osobie postępującej nieuczciwie lub podle albo o ludziach budzących odrazę swoim zachowaniem lub wyglądem – przyp.M.G.) Są idioci, którzy twierdzą, że niepodległej Polski nie ma, a jest niemiecko-rosyjski projekt. To ludzie z ogrodu zoologicznego i szaleńczym kompleksem antyrosyjskim." Z kontekstu wynika oczywiście, że chodzi o zwolenników Jarosława Kaczyńskiego. (No chyba, że jestem nożycami, które się odezwały po uderzeniu w stół.) Czyż nie pięknie Pan Adam podsumował miliony Polaków? Teraz nawet Hołdys tak nie bulwersuje, skoro „nadredaktor" rzekł był. Szkoda tylko, że nie uczynił tego na swoich łamach, w Polsce. A przepraszam. Od siania nienawiści i dzielenia Polaków jest PiS.Maksym Gołoś

Ludzie władzy nadal bezkarni. Telefon premiera niedostępny dla prokuratury. Piotr Zaremba rozmawia specjalnie dla wPolityce.pl z Mariuszem Kamińskim Pięć dni temu, tuż przed obchodami rocznicy 10 kwietnia prokuratura okręgowa w Warszawie umorzyła śledztwo w sprawie afery hazardowej. Jeszcze raz, po wybielającym raporcie komisji śledczej przygotowanym przez przewodniczącego Mirosława Sekułę, symbolicznie zamknięto tę sprawą. Choć Donald Tusk powiedział niedawno, że "Afera hazardowa" miała miejsce, nie bardzo wiadomo, na czym miałaby ona polegać. Z decyzją prokuratury nie zgadza się Mariusz Kamiński, były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Skądinąd niedawno skierował on do prokuratora generalnego Seremeta dwa listy, w których pyta, co dzieje się z innymi śledztwami dotyczącymi ludzi władzy: polityków, urzędników i ludzi z wymiaru sprawiedliwości. Piotr Zaremba przeprowadził z Mariuszem Kamińskim wywiad - specjalnie dla portalu wPolityce.pl. Ciekawe jest szczególnie to, co Kamiński mówi o całkowitej rezygnacji prokuratury z ustalenia roli samego Donalda Tuska w aferze hazardowej. Uznano, że nie da się nawet ustalić jego numeru telefonu. Piotr Zaremba: Uważa Pan, że Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki powinni stanąć przed sądem. Ale za jakie przestępstwa, przecież łapówek im nie udowodniono? Może są winni tylko, jak głosi na przykład Gazeta Wyborcza, uchybień etycznych? Mariusz Kamiński: Dla mnie od początku było jasne, że prokuratura powinna postawić im zarzut co najmniej z artykułu 231 § 2 kodeksu karnego. Mowa w nim o tym, że jeśli ktoś nie dopełnia obowiązku lub przekracza swoje uprawnienia nadużywając władzy ze szkodą dla interesu publicznego, w celu przysporzenia korzyści majątkowej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10. Mówienie jedynie o uchybieniach etycznych jest kpiną, która jednak ma celu rozmycie odpowiedzialności karnej i pozorne „dostosowanie” się do nastroju społecznego.

- Skoro nie złapaliśmy Drzewieckiego i Chlebowskiego na łapówkach, trudno mówić o przysporzeniu korzyści majątkowej. - Ale to może być korzyść majątkowa dla innej osoby, nie dla siebie, a oni przecież działali na rzecz wymiernych interesów branży hazardowej, w tym przestępcy skazanego prawomocnym wyrokiem Sądu za korupcję Ryszarda Sobiesiaka. Działo się to ze szkodą dla interesu Skarbu Państwa. Dla zaistnienia tego przestępstwa, uznawanego także za przestępstwo korupcyjne, nie jest konieczne złapanie na gorącym uczynku przyjmowania łapówek. Nie jest również tajemnicą, że „hazardowi lobbyści” wpłacali pieniądze na konto wyborcze PO i popieranego przez nich kandydata Zbigniewa Chlebowskiego.

- Stosunkowo niewielkie sumy. - Oczywiście, oficjalne limity wpłat ograniczone są do określonej wysokości. Jednak należy pamiętać, że ludzie ci uważali się za faktyczne zaplecze Platformy. Wynikało to wprost z nagranych przez CBA rozmów. Dlatego dla Drzewieckiego nie było problemem zrezygnowanie z dopłat, problemem było to, jak zrobić to możliwie cicho. Pomysł na dofinansowanie rozbudowy sportowej infrastruktury z dopłat nałożonych na branżę hazardową wyszedł od ministra finansów. Drzewiecki od samego początku był temu przeciwny, do chwilowej zmiany stanowiska skłoniła go osobista interwencja Rostowskiego. W branży hazardowej pojawiło się wówczas realne zagrożenie utraty profitów, co spowodowało ich ostry nacisk na Drzewieckiego. Byli naprawdę wściekli. Przypomnę nagrane przez CBA słynne zdanie Sobiesiaka: „Co te ch... sobie myślą, przecież kiedyś z nimi na coś się k... umówiliśmy”.

- Ze stenogramów można chwilami odnieść wrażenie, że Chlebowski i Drzewiecki się wykręcają, opędzają się od Sobiesiaka i Koska jak od uprzykrzonych much. - Opinia publiczna nie zna większości stenogramów. Byłyby one skądinąd ciekawą lekturą pokazującą przenikanie się świata polityki i biznesu. Jak załatwia się szemranym ludziom mnóstwo spraw: od drobnych, takich jak wyciąg narciarski w Zieleńcu, po zasadnicze dotyczące kształtu ustawy. Otóż z innych stenogramów możemy poznać wypowiedzi Sobiesiaka, który po każdej rozmowie z Drzewieckim lub Chlebowskim relacjonuje jej efekty kolegom. I jest instruowany przez tych kolegów, jak ma rozmawiać z politykami, jakich argumentów używać. Nie ma wątpliwości, że Drzewiecki zapewniał ich nieustannie przez Sobiesiaka, że dopłat w ustawie nie będzie. Jaki Sobiesiak miał interes żeby przez komórkę konfabulować? A zapewniał, że Mirek każe im spokojnie czekać na załatwienie sprawy.

- To, dlaczego działał tak opieszale i nieudolnie? - Bo szukał okazji, jak się wycofać z dopłat nie budząc podejrzeń – ministra finansów i innych członków rządu. Czekał na wakacje, bo to najlepszy moment, aby „kontrowersyjne” decyzje przeszły bez echa. PO lubi korzystać z wakacji – w rok później zamknęła latem prace komisji hazardowej. Minister Kapica już po przekazaniu przeze mnie wiedzy Tuskowi, sporządził dla premiera notatkę. Napisał w niej, że był wiele razy namawiany przez Chlebowskiego do rezygnacji z dopłat. A na pytanie Tuska, od kogo dowiedział się, że ministerstwo sportu zrezygnuje z dopłat, wskazał na szefa klubu PO. Chlebowski wiedział, więc o tym na kilka tygodni przed formalnymi decyzjami Drzewieckiego. To pokazuje, że Chlebowski i Drzewiecki działali w tej sprawie w porozumieniu.

- Chlebowski i Drzewiecki są politykami wykreowanymi przez branżę hazardową? - Chlebowski od początku swojej kariery parlamentarnej angażował się osobiście we wszystkie prace dotyczące nowelizacji ustaw hazardowych. Jego aktywność w tym zakresie wzbudzała duże kontrowersje. Jeszcze za rządów SLD zarzucano mu działanie na rzecz branży hazardowej. Z Drzewieckim jest trochę inaczej. Niedawno był z nim wywiad w „Polsce the Times”. Pytany o kontakty z partyjnymi kolegami, powiedział: „Przychodzą do mnie do sejmowego pokoju, pamiętają, jakim dobrym byłem SKARBNIKIEM, ministrem i kolegą”. Nie bez znaczenia wymienił funkcję skarbnika na pierwszym miejscu. Można założyć, że jest to pewien sygnał dla Tuska i kolegów partyjnych. Należy pamiętać, że Platforma w chwili powstania nie dysponowała żadnymi funduszami. Drzewiecki, jako skarbnik szybko pozyskał znaczne środki finansowe na funkcjonowanie PO. Sprawy związane z finansowaniem tej partii, co pewien czas budzą poważne kontrowersje, przecież nikt nie wierzy, że ich kampanie wyborcze finansują emeryci i studenci. Liderzy PO, Chlebowskiego już poświęcili, ale sprawa Drzewieckiego jakby się ciągle ważyła. A to przecież on, jako minister sportu podejmował formalne decyzje w sprawie dopłat.

- Więc jego odpowiedzialność jest większa? - Działania były podejmowane przez nich wspólnie i w porozumieniu. Obaj byli wówczas funkcjonariuszami publicznymi. W kontekście odpowiedzialności karnej nie widzę różnicy. Drzewiecki tłumaczył, że nie wiedział, jakiej treści pismo w sprawie dopłat podpisuje. Jednakże nawet przy hipotetycznym założeniu, że tak było, nie zwalnia go to z odpowiedzialności karnej. W takiej sytuacji jest to oczywiste „niedopełnienie obowiązków” i wystarczające do przedstawienia mu zarzutów. Skarb Państwa na tym „nieprzeczytanym” piśmie mógł stracić pół miliarda złotych rocznie, która to kwota wynikała z obliczeń ministerstwa finansów.

- To jedyne zarzuty wobec nich? - W mojej ocenie Chlebowski, Drzewiecki, Rosół, Sobiesiak i jego córka składali przed komisją śledczą fałszywe zeznania. Przykładowo Drzewiecki zataił swoje spotkanie z Sobiesiakiem na Florydzie. O kilka miesięcy przesunięto też datę pojawienia się kandydatury Sobiesiakówny do zarządu Totalizatora. O jej „wprowadzeniu”, Sobiesiak rozmawiał skądinąd wiele razy z kolegami z branży. Padały stwierdzenia: zrobimy tak żeby i Totalizator był zadowolony i żebyśmy my byli zadowoleni. Córka Sobiesiaka będąca faktycznie eksponentem prywatnego segmentu rynku hazardowego w państwowym Totalizatorze byłaby jak lis w kurniku. Dla mnie to więcej niż konflikt interesów.

- W sprawie fałszywych zeznań wniosek musiałby jednak złożyć komisja. A co do tych stenogramów- portal TVN przypomniał, że to CBA je utajniło. - Działania komisji były od początku sparaliżowane przez większość rządową. Tzw. „śledztwo parlamentarne” było fikcją i zakończyło się kompromitacją. Odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosi Donald Tusk, który jest nie tylko premierem, ale również szefem partii rządzącej, której posłowie uniemożliwili rzetelną pracę komisji śledczej. Postępowanie w sprawie fałszywych zeznań powinna z urzędu wszcząć prokuratura, dysponująca materiałami z prac komisji. Brak takiej decyzji pokazuje jej wątpliwe zaangażowanie w sprawę. Stenogramy z rozmów utajnione zostały już po moim odwołaniu. Ja z pierwszej partii materiałów przekazanych prokuraturze zdjąłem klauzulę tajności. Większość stenogramów przesyłał jednak już mój następca Wojtunik i to on nadał im klauzulę tajności, której nie zdjął. Dziennikarze i obywatele powinni się domagać ujawnienia wszystkich akt sprawy. Dziś już nie ma żadnego powodu, aby tę tajność utrzymywać. Jedynym powodem może być obawa partii rządzącej przed reakcją opinii publicznej. Nie wiem, ile z tych stenogramów CBA pod nowym kierownictwem przekazało tak naprawdę prokuraturze. Było tam wiele innych bulwersujących wątków do odrębnych śledztw. Podobnych do historii z wycinaniem drzew w parku narodowym, aby pan Sobiesiak mógł sobie zbudować wyciąg narciarski.

- Sprawa przecieku została umorzona wcześniej.

 Jak Pan ocenia dziś rolę premiera Tuska? - Premier mógł być źródłem przecieku. Wynikać to mogło bądź z jego daleko idącej niefrasobliwości, bądź też było to działanie intencjonalne, gdyż sprawa dotyczyła jego najbliższych współpracowników politycznych, tj. skarbnika PO i szefa klubu parlamentarnego partii rządzącej. Faktem jest, że nie spotkał się na początku, jak mu rekomendowałem, z ministrem Kapicą, a z Drzewieckim – w obecności Grzegorza Schetyny. Ludzie, którzy byli przez nas podsłuchiwani, zostali uprzedzeni o zainteresowaniu ich osobami przez CBA. Sobiesiak wprost mówił jednemu z kolegów, że ma zakaz kontaktowania się z politykami Platformy. Także Drzewiecki i Chlebowski od pewnego momentu zaczęli się wyraźnie konspirować.

- Premierowi można by postawić zarzuty? - Przy takim sposobie działania prokuratury było to absolutnie niemożliwe. Przykładowo prokuratura wystąpiła o numer telefonu komórkowego, jakim posługiwał się Donald Tusk. Widziałem odpowiedź ministra Arabskiego – nie może podać tego numeru, bo nie ma takiego w aktach osobowych premiera. Przecież to śmieszne. A prokuratura takie tłumaczenie przyjęła. W efekcie nie sprawdzono nawet, z kim kontaktował się Donald Tusk po rozmowach ze mną.

- Źle Pan ocenia postępowanie prokuratury. - Oceniam je, jako skrajny oportunizm. Ludzie władzy pozostają bezkarni. W śledztwach, w których pojawiają się głośne i wpływowe nazwiska, postępowania z reguły są umarzane, bez jakiejkolwiek kontroli sądowej. Ta sama prokuratura warszawska, która umorzyła sprawę hazardową, umorzyła również głośną sprawę przecieku w hotelu Marriot. Wtedy dotyczyło to byłego ministra spraw wewnętrznych Kaczmarka i biznesmena Krauzego. W przypadku Kaczmarka, pomijając sprawę przecieku, prokuratura uznała, że wprawdzie były minister złożył fałszywe zeznanie, ale nie poniesie odpowiedzialności karnej. Przypomnieć należy, że Kaczmarek nie mając statusu podejrzanego mógł uchylić się od odpowiedzi na niektóre pytania, tymczasem zamiast tego-kłamał. Niewątpliwie umorzenie tego śledztwa było w interesie PO, które w osobie Kaczmarka chciało mieć „wiarygodnego” świadka dla komisji śledczych badających „zbrodnie” rządów Kaczyńskiego.

- Ale mamy niezależną prokuraturę. To zamyka zwykle usta krytykom. - Nie uważam tego za słuszne. Krytycznie oceniam dotychczasową działalność prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Dwukrotnie zwracałem się do niego pisemnie, aby przyjrzał się znanym mi śledztwom, w których pojawiały się nazwiska i fakty niewygodne dla ludzi władzy. Pomimo otrzymanych zdawkowych odpowiedzi zapewniających o zleceniu kontroli wskazanych przeze mnie śledztw i rutynowym zapewnieniu o potrzebie walki z korupcją w sprawach tych nic się nie dzieje. Co więcej, w jednym ze śledztw, które opisałem w swoich pismach, w ostatnim czasie doszło do skandalu. W sytuacji, gdy prokurator prowadzący śledztwo chciał postawić wiceministrowi finansów Andrzejowi Parafianowiczowi zarzuty, jego przełożony anulował tę decyzję ze złamaniem wszelkich procedur obowiązujących w prokuraturze. A przecież prosiłem prokuratora Seremeta, aby to śledztwo chronił, w obawie przed naciskami, których się spodziewałem.

- Stawia Pan tezę: zły Seremet? - Odnoszę wrażenie, że prokuratura targana jest walkami wewnętrznymi o wpływy, a pozycja Prokuratora Generalnego Seremeta jest słaba. Popełnił on zasadniczy błąd pozostawiając na stanowiskach kierowniczych w prokuraturach apelacyjnych i okręgowych ludzi, którzy swoje nominacje otrzymali w czasach, gdy prokuraturą rządził minister sprawiedliwości z Platformy Obywatelskiej, a Prokuratorem Krajowym był Edward Zalewski. Dziś ludzie ci stali się urzędnikami kadencyjnymi i nieusuwalnymi. Z Andrzejem Seremetem wyraźnie rywalizuje w walce o wpływy w prokuraturze Edward Zalewski, przewodniczący Krajowej Rady Prokuratorów, nominowany na tę funkcję przez Prezydenta Bronisława Komorowskiego. Na podstawie publicznych wypowiedzi Seremeta, można odnieść wrażenie, że obawia się on skorzystać ze swoich uprawnień kontrolnych i nadzorczych, aby sprawdzić, jak prowadzone są konkretne śledztwa. A przecież prokuratura jest nadal instytucją hierarchiczną.

- Jak Pan w tym kontekście widzi los tych swoich listów? - Ich wysłanie było wyrazem mojej determinacji. Wiem, że wiele śledztw dotyczących znaczących osób z kręgów władzy było już na bardzo zaawansowanym etapie. A teraz pomimo upływu ponad półtorej roku od odwołania mnie z funkcji nie wiadomo, co się z nimi dzieje. Śledztwa te dotyczyły polityków, wysokich urzędników państwowych oraz funkcjonariuszy organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Jedną z nich była sprawa wiceministra finansów Parafianowicza, który ma dostęp do informacji o wielkim znaczeniu. Nadzoruje on wywiad skarbowy, urzędy kontroli skarbowej oraz jest Generalnym Inspektorem Informacji Finansowej, co oznacza, że ma wgląd do wszystkich większych transakcji finansowych zawieranych na terenie RP. Ta pozycja daje mu dostęp do ogromnej wiedzy na temat działalności biznesowej w Polsce. Zarazem on sam wywodzi się z biznesu, jest bliskim znajomym szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Obaj pracowali kiedyś dla Ery i dostali stamtąd wielosettysięczne wynagrodzenia z tytułu zakazu pracy dla konkurencji.

- Myśli Pan, że prokurator Seremet coś z tym zrobi? - Obawiam się, że wybierze pozycję niekontrowersyjnego, poprawnego politycznie szefa prokuratury, który nie chce mieć kłopotów. Rozmawiał Piotr Zaremba

Warzecha dla wPolityce.pl: ostatnie kilka dni to festiwal już nawet nie strachu, ale panicznego przerażenia Ostatnie kilka dni to festiwal już nawet nie strachu, ale panicznego przerażenia. I nie jest to bynajmniej przerażenie, wzbudzane przez Jarosława Kaczyńskiego w celu zmobilizowania jego zwolenników, jak usiłował sugerować Jacek Żakowski w całkowicie kompromitującym go wywiadzie z Robertem Mazurkiem w „Plusie-Minusie". To przerażenie establishmentu, reprezentowanego przez niektórych polityków, niektórych przedstawicieli pseudoelity oraz w największej mierze przez „Gazetę Wyborczą". Kto w ciągu tych paru dni obserwował uważnie portal Gazeta.pl, musiał dostrzec grubo ciosaną propagandę, znamionującą najwyższe stadium paniki. Wielu to na pewno oburza, bo oburzać może. Mnie śmieszy, bo sięga granic absurdu. Napuszone, utrzymane w charakterystycznym dla Michnika nadętym, grafomańskim stylu komentarze Kurskiego i Wrońskiego o „dniu nienawiści". Tekścik o tym, że „warszawiacy nie powywieszali flag". Wybita na czołówkę opinia eksperta, że Katyń nie był ludobójstwem, (choć zdania w tej sprawie są mocno podzielone, a argumenty za tym, że ludobójstwem był, są mocne). Arcyzabawna historyjka o tym, jak to „młody człowiek" prowadził „ożywioną dyskusję" z ludźmi z Krakowskiego Przedmieścia, ale ci w końcu zaczęli go szarpać. Pomogła mu policja, „zatrzymując go, gdy uciekał" (ciekawa forma pomocy). Ponieważ jednak nadal był szarpany, więc „bronił się nogami". Pełne satysfakcji cytaty z twitterowych wpisów Pawła Poncyljusza. Wreszcie opisy protestu „Solidarnych 2010" wprost kipiące od rzetelności, a teraz, gdy piszę ten tekst, wiadomości o tym, że 10 kwietnia program „X-Factor" pobił rekordy oglądalności oraz nawalanka w PiS za wystawę w Parlamencie Europejskim. Dodajmy do tego choćby komentarze Romana Kuźniara w Tok FM czy program Tomasza Lisa. Zwracam uwagę wszystkich, których przytoczony sposób traktowania ogromnej części Polaków dotyka: poziom paniki pseudoelity jest wprost niebywały. Z początku i ja wściekałem się, czytając kolejne wytwory zespołu „GW" albo elukubracje prezydenckiego doradcy od miłowania Rosji i odcinania się od Stanów Zjednoczonych. W pewnej chwili dotarło do mnie jednak, że ta wściekłość jest nie na miejscu. Właściwym uczuciem jest raczej pobłażanie, satysfakcja i rozbawienie. Wszak jest całkiem zabawne wyobrazić sobie, jak Stasiński, Lis, Żakowski, Kuźniar – wszyscy ci przedstawiciele jaśnie oświeconych – mają pełne portki, patrząc na ludzi przed Pałacem. Jak wzajemnie utwierdzają się w swoim przekonaniu, że to oni reprezentują jedynie słuszną wizję (od kilku dni jej częścią jest także deprecjonowanie osiągnięć Lecha Kaczyńskiego, od czego wcześniej towarzystwo to się jakoś wstrzymywało), że nic im się stać nie może, że nic się nie zmieni, że jakoś uda się to bydło zagonić do zagrody. Ale to wszystko na nic – „bydło" wydaje się coraz groźniejsze. Podejrzewam, że jedna rzecz tych wszystkich chłystków, – że sięgnę po określenie klasyka – przeraża najbardziej: wymuszony, pełen napięcia spokój tłumu, z którego istnienia zdają sobie sprawę. Doskonale wiedzą, ile razy i jak mocno poniżali i ostentacyjnie okazywali pogardę tym ludziom. Gdyby teraz tamci się odwinęli, wreszcie zaczęli atakować – bo ja wiem? – poszli z kamieniami na Kancelarię Prezydenta, jak przecież nieraz się zdarzało w czasie ostrzejszych demonstracji związkowych, chłystki odczułyby ulgę. Milcząca dotąd wściekłość tłumu by się rozładowała, wypuściłoby się na nich kolejny oddział straży zniczowej z pałami oraz policję i BOR, zamknęłoby się prowodyrów – w aresztach albo psychuszkach (to zresztą można by wykorzystać w kolejnych tekstach w „GW" – zrobiłoby się z protestujących wariatów) – i nareszcie miałoby się trochę spokoju. Ale nie – tłum, który gdzieś tam jest (a chłystki wiedzą, że jest znacznie większy niż relacjonuje TVN24), z jakiegoś powodu pozostaje spokojny. I chłystki wiedzą, że najstraszliwszy jest wybuchający w pewnym momencie gniew człowieka cierpliwego. I wiedzą, że on się magazynuje i zbiera. I to ich przeraża. Mają pełne gacie. Jak miło na to patrzeć! Łukasz Warzecha

MAK nie pokazał nam błędów pilotów – wywiad z dr. R.Drozdowiczem, specjalistą aerodynamiki Nigdzie do tej pory anormalna konfiguracja samolotu, bardzo silne przechylenie na małej wysokości, nie została zakwestionowana Z dr. inż. Ryszardem Drozdowiczem, specjalistą ds. aerodynamiki i lotnictwa, rozmawia Marcin Austyn Jako jeden z pierwszych komentatorów już 10 kwietnia 2010 roku wskazywał Pan, że mało prawdopodobne jest, by katastrofa Tu-154M była wynikiem pomyłki pilotów. Rok po katastrofie takie twierdzenia są aktualne? - Wszystkie moje wypowiedzi mają charakter hipotez, moim zdaniem najbardziej prawdopodobnych. Jestem przede wszystkim naukowcem zajmującym się aerodynamiką i lotnictwem, a znaczna liczba godzin wylatanych w aeroklubie i na własnym samolocie pozwoliła mi zdobyć spore doświadczenie pilota. Analizując katastrofę smoleńską, postawiłem się od razu na miejscu pilota, w sytuacji, którą widzieli z ziemi naoczni świadkowie. Nigdzie do tej pory anormalna konfiguracja samolotu (bardzo silne przechylenie na małej wysokości) nie została zakwestionowana. Kolejne potwierdzone fakty, do których już się odnosiłem, wykluczają winę pilotów. Bardzo kompetentni piloci, którzy wylatali w swojej lotniczej karierze ogromną liczbę godzin na różnym sprzęcie, również nigdzie nie znaleźli podstaw do obciążania winą pilotów za katastrofę. A już po ustaleniu faktu komendy “odchodzimy” na wysokości 100 m, dopuszczonej rygorystycznymi przepisami, sprawę zaprzestania obwiniania pilotów należy zamknąć. Do tego dochodzi na pewno nieobciążające pilotów nieprzekazywanie stronie polskiej jedynych “twardych” dowodów w postaci oryginalnych, nienaruszonych i kompletnych czarnych skrzynek. Na dzisiaj pozostaje, więc aktualne jedyne sensowne wyjaśnienie przyczyn katastrofy, które jako najbardziej prawdopodobne przedstawiłem w mojej pierwszej wypowiedzi z kwietnia 2010 roku, tuż po katastrofie. Po późniejszej analizie całego zdarzenia i układów sterowania samolotu Tu-154M mogę tylko uzupełnić swoją hipotezę o jednoczesną lub wyłączną awarię steru wysokości, polegającą na przykład na zwyczajnym pęknięciu hydraulicznego przewodu układu sterowania lub rozszczelnieniu tego układu. To wystarczy, by doszło do takiej katastrofy, jakiej skutki znamy już w szczegółach. Takie uszkodzenie mogło nastąpić na przykład po komendzie “odchodzimy”, dodaniu “gazu” i pociągnięciu przez pilota wolantu, aby poderwać maszynę. Przy takiej awarii na wysokości 100 m i prędkości podejścia rzędu 250-280 km/h żaden pilot na świecie nie miałby najmniejszych szans na uniknięcie katastrofy. Z tej wysokości samolot po prostu spadłby na ziemię, mając szybkość opadania do 15 m/s! Okoliczności te potwierdza “falowany” lot w krytycznej fazie, typowy dla awarii steru wysokości. Piloci, widząc i czując spadek ciśnienia w systemie hydraulicznego sterowania, najprawdopodobniej szarpali się jeszcze z wolantem, próbując resztkami ciśnienia zminimalizować nieuniknione zderzenie z ziemią. To prawdopodobnie spowodowało szybki ubytek płynu hydraulicznego i przyspieszenie utraty sterowalności samolotu.

Pana zdaniem raport MAK wyjaśnił w sposób wystarczający wszelkie okoliczności techniczne tego wypadku? Pominięto w nim np. kwestię powodów zamrożenia pamięci systemu FMS na kilka sekund przed zderzeniem z ziemią – to chyba ważna okoliczność? - Zakładając, że powyższa hipoteza przyczyn katastrofy jest zasadna, należy jednocześnie przyjąć raport MAK jako nieuzasadniony. W tych okolicznościach szczegóły typu wyłączenie lub zablokowanie systemu FMS lub inne niedotyczące bezpośrednio systemu sterowania nie mają znaczenia.

Polska komisja – nie dysponując oryginalnymi zapisami czarnych skrzynek – może odpowiedzieć na więcej niż MAK pytań w sprawie katastrofy, szczególnie tych dotyczących wydarzeń po komendzie “odchodzimy”? - Trudno mi odpowiadać za ustalenia i wnioski polskiej komisji w sytuacji stwierdzenia prawidłowej decyzji pilotów. Należy jednak zauważyć, że stwierdzenie komendy kapitana “odchodzimy” na prawidłowej wysokości wyklucza winę pilotów, przynamniej do tego momentu. W tej sytuacji jest praktycznie pewne, że kolejne czynności pilotów musiały być również bezbłędne, nawet wtedy, gdy nie widzieli oni już żadnych szans na uniknięcie katastrofy i próbowali już tylko ją zminimalizować.

Jakie znaczenie dla tzw. komisji Millera może mieć przygotowywany eksperyment na samolocie Tu-154M? - Przygotowywany eksperyment na bliźniaczym Tu-154M może okazać się rozstrzygający w ustaleniu przyczyn katastrofy, w sytuacji braku zapisów oryginałów głównych rejestratorów. W każdym razie taki eksperyment pozwoli wykluczyć to, co nie mogło się zdarzyć, i pozostawić to, co było możliwe.

Wiemy, że wrak samolotu nieprędko znajdzie się w Polsce. Jego analiza po tak długim czasie będzie miała znaczenie dla polskich badań? - Jeżeli przyczyną katastrofy była awaria maszyny, to na miejscu producenta samolotu dawno bym usunął najmniejsze ślady faktycznych jej przyczyn. Przy takiej hipotezie wrak samolotu nie miałby już znaczenia dowodowego. Warto tutaj zauważyć zupełnie niejasne i niezrozumiałe tak długie zwlekanie ze zwrotem tego wraku. Dziękuję za rozmowę.

Sympatie i polityka Jest bardzo mile i ludzkie, gdy ludzie kierują się swoimi sympatiami. Gdy jednak są to ludzie wybrani na – załóżmy – prezesa „Coca-Coli” albo kanclerza RFN – to raczej oczekuje się od nich, że będą kierowali się raczej racją stanu czy firmy. Bo jeśli prezes Coca-Coli uwielbia kolor oliwkowy – i z tego powodu kazałby produkować ten salz-sauer w tym właśnie kolorze – to firma mogłaby nie wytrzymać. Parę dni temu dziennikarka spytała mnie, czy sadzę, że Polska powinna interweniować w Libii. Na co zadałem – moim zdaniem oczywiste – pytanie:, „Po której stronie?” - co żurnalistka potraktowała, jako pyszny żart i zaniosła się perlistym śmiechem. Tymczasem sprawa absolutnie nie jest oczywista. III Rzeczpospolita jest państwem powołanym po to, by zajmować się sprawami Polski. To jasne. By móc się Polską dobrze zajmować, III RP powinna być w dobrej kondycji – to też jasne: każdy koń chce, by jego jeździec był w dobrej formie. Natomiast niekoniecznie chce, by ten jeździec zabierał go na wyprawę wojenną! Najpierw, bowiem trzeba zadać sobie pytanie:, „Jaką korzyść dla Polski lub III Rzeczypospolitej miałaby wyniknąć z interwencji w Libii?” Trzeba by się zastanowić… Ja prywatnie sympatyzuję z mieszkańcami Cyrenajki - i gdyby ponieśli sztandar niepodległości, wezwali z Londynu syna lub bratanka b. emira Cyrenajki (i niefortunnego króla całej Libii) Idrysa I z dynastii al-Senussich – to mieliby szanse. Ja uznałbym ich niepodległość - a gdyby np. zaoferowali mi, że przez 20 lat będą mi sprzedawać 20% ropy (większość ropy libijskiej pochodzi właśnie z Cyrenajki) po cenie o 20% niższej, niż światowa – to posłałbym tam ze dwie dywizje i te dwie rdzewiejące na Bałtyku fregaty. A jakby mi więcej zaoferował JE Muammar Kaddafi – to trudno: osobiste sympatie idą w kąt, muszę kierować się dobrem kraju... Z Unii Polityki Realnej się wywodzę. Sprawy moralne? Ja nie wiem, kto pierwszy zaczął strzelać (na ogół zaczynają powstańcy…), ale na pewno nie wierzę doniesieniom ze źródeł z USA. Odkąd własnymi oczami przeczytałem oficjalne oświadczenie CIA, że „Saddam Hussein ma broń masowego rażenia – tylko ukrył ją na czarnym (!??) statku, który pływa gdzieś po Oceanie Indyjskim; my wiemy gdzie, ale nie możemy tego ujawnić” - to wierzę Amerykanom jak lisowi Witalisowi, albo jak Tomaszowi Lisowi - a może nawet mniej, niż „Stokrotce”. Więc mam silne podejrzenie, że doniesienia o prześladowaniach prowadzonych przez p. Kaddafiego były po prostu wyssane z brudnego palca – lub też ambasada USA zachęciła kilku terrorystów do zaatakowania policjantów, policja wszczęła represje – i już jest pretekst do interwencji. Zresztą: nie wiem, jak było – wiem, że póki nie dotknę palcem – to nie wierzę. Pamiętam, że pierwszą ofiarą każdej wojny jest Prawda – a każda wojna zaczyna się od tego, że rozbestwieni żołdacy nieprzyjaciela przebijają bagnetami nasze niemowlęta. Jakoś trzeba wzbudzić w ludziach zapał bojowy... Czy miałbym stanąć po stronie powstańców, bo po ich stronie są nasi sojusznicy? Przepraszam: czy w 1956, przy interwencji w Kanale Sueskim, USA poparły sojuszników z NATO, Anglików i Francuzów – czy zmusiły ich do wycofania się? Interwencja (nie NATO – NATO nie ma prawa do interwencji, bo Libia nikogo nie zaatakowała!) kończy się tak, jak przewidywałem: bombardowane wojska p. Kaddafiego z musu trzymają się blisko powstańców, naciskają – i zajęły już prawie wszystkie tereny roponośne i rurociągi Cyrenajki. Za chwile Amerykanie poproszą nas o pomoc. Jako najlepszych specjalistów od obrony Tobruku? Ale ja nie lubię wtrącać się w wewnętrzne sprawy obcych państw... bez powodu. JKM

Polityka Realna Parę dni temu dziennikarka spytała mnie, czy sadzę, że Polska powinna interweniować w Libii. Na co zadałem – moim zdaniem oczywiste – pytanie:, „Po której stronie?” – co żurnalistka potraktowała, jako pyszny żart i zaniosła się perlistym śmiechem. Tymczasem sprawa absolutnie nie jest oczywista. III Rzeczpospolita jest państwem powołanym po to, by zajmować się sprawami Polski. To jasne. By móc się Polską dobrze zajmować, III RP powinna być w dobrej kondycji – to też jasne. Natomiast, jaka korzyść dla Polski lub III Rzeczypospolitej miałaby wyniknąć z interwencji w Libii? Trzeba by się zastanowić. Ja prywatnie sympatyzuję z mieszkańcami Cyrenajki – i gdyby ponieśli sztandar niepodległości, wezwali z Londynu syna lub bratanka b.emira Cyrenajki (i niefortunnego króla całej Libii) Idrysa I z dynastii al-Senussich – to mieliby szanse. Ja uznałbym ich niepodległość – a gdyby np. zaoferowali mi, że przez 20 lat będą mi sprzedawać 20% ropy (większość ropy libijskiej pochodzi właśnie z Cyrenajki) po cenie o 20% niższej, niż światowa – to posłałbym tam ze dwie dywizje i dwie rdzewiejące na Bałtyku fregaty. A jakby mi więcej zaoferował JE Muammar Kaddafi – to trudno: osobiste sympatie idą w kąt, muszę kierować się dobrem kraju... Z Unii Polityki Realnej się wywodzę. Sprawy moralne? Ja nie wiem, kto pierwszy zaczął strzelać (na ogół zaczynają powstańcy.) ale na pewno nie wierzę doniesieniom ze źródeł z USA. Odkąd własnymi oczami przeczytałem oficjalne oświadczenie CIA, że „Saddam Hussein ma broń masowego rażenia – tylko ukrył ją na czarnym (!??) statku, który pływa gdzieś po Oceanie Indyjskim; my wiemy gdzie, ale nie możemy tego ujawnić” – to wierzę Amerykanom jak lisowi Witalisowi, albo jak Tomaszowi Lisowi. A w ogóle to nie lubię wtrącać się w sprawy innych państw! JKM

Prewencja w recydywie saskiej Adam Grzymała-Siedlecki odnotowuje w swoich wspomnieniach wizytę w Rybiniszkach, majątku pani Kierbedziowej w dawnych Inflantach Polskich, w powiecie rzeżyckim, koło miasteczka Prele. Okazało się, że właśnie w tamtych stronach jest kraniec świata. Kiedy pewnego razu Grzymała z przyjacielem wybrali się na przechadzkę po okolicy, dotarli wijącą się ścieżką do łotewskiej wioszczyny i zapytali napotkaną tam kobietę, dokąd trafią, kiedy pójdą dalej – ta ze zdumieniem odparła: „Dalej? Od nas dalej? Stąd dalej już donikąd, stąd można tylko z powrotem”. Ale nie o tym chciałem mówić, tylko o znalezisku, jakie Grzymała odkrył na strychu tamtejszego dworu. Był to stos dokumentów, u góry już zbutwiały, ale leżące na dole stosu papiery dawniejsze zachowały się w dobrym stanie. Były to w większości dokumenty sądowe, stanowiące doskonałą ilustrację pieniactwa, w jakim pogrążyła się XVIII-wieczna szlachta. Dzisiejsza recydywa saska, kiedy naszym Umiłowanym Przywódcom, ponownie skazanym na rządy ambasadorów, a nawet - finansowych grandziarzy, żadnej polityki uprawiać już nie wolno, nasuwa bardzo dużo podobieństwa do swego XVIII-wiecznego pierwowzoru, łącznie z pieniactwem. Prokuratury i niezawisłe sądy mają pełne ręce roboty z rozpatrywaniem wzajemnych oskarżeń, jakie miotają na siebie nie tylko politycy, ale również – autorytety moralne. Dochodzi do tego nadgorliwość rozmaitych ambicjonerów – no i oczywiście donosicielstwo, które za sprawą wiedeńskiej Agencji Praw Podstawowych i jej krajowych kolaborantów, staje się rodzajem egipskiej plagi. Właśnie wróciłem z niezawisłego sądu, w którym zeznawałem, jako świadek w sprawie przeciwko Mieczysławowi Burchertowi, oskarżonemu o to, że spalając 30 listopada 2009 roku na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie niebieską flagę z 12 złotymi gwiazdami, symbolizującymi 12 pokoleń Izraela, spowodował niebezpieczeństwo pożaru.

Pikanterii sprawie dodaje okoliczność, że pan Burchert najpierw został przez policję oskarżony o zbezczeszczenie flagi państwowej Unii Europejskiej – ale kiedy okazało się, że – po pierwsze - 30 listopada 2009 roku Unia Europejska jeszcze formalnie nie istniała – bo zaistniała dopiero dnia następnego, kiedy wszedł w życie traktat lizboński, po drugie – że według oficjalnej wersji Unia Europejska państwem abssssolutnie nie jest, tylko NIE-WIADOMO-CZYM, i – po trzecie – że w odróżnieniu od traktatu konstytucyjnego, w którym były zamieszczone przepisy o hymnie Unii i jej fladze – gwoli ukrycia faktu, że UE jest państwem, z traktatu lizbońskiego brukselscy krętacze starannie przepisy te usunęli i w rezultacie oficjalnie nie wiadomo, że wspomniana błękitna flaga z 12 gwiazdami symbolizującymi... i tak dalej – jest flagą Unii Europejskiej – policja oskarżyła pana Burcherta o stworzenie zagrożenia pożarowego. Niezawisły sąd z całą powagą oskarżenie to rozpatruje, chociaż przesłuchiwany przedstawiciel policji zeznał, że żadnego zagrożenia pożarowego nie zauważył. Widać wyraźnie, że oskarżenie napędzane jest przez Siły Wyższe, które na przykładzie pana Burcherta zamierzają wybić wszystkim z głowy wszelką myśl o protestach przeciwko Unii Europejskiej, którą baronessa Małgorzata Thatcher określiła, jako narzędzie niemieckiej hegemonii w Europie. Podobny rozkaz, ale motywowany żydofilią, wydał pan Andrzej Seremet, Prokurator Generalny, zobowiązując swoich podwładnych do „poważnego” traktowania przestępstw na tle antysemickim. Nosi to wszelkie znamiona prewencyjnego kneblowania ewentualnych protestów przeciwko widocznemu już dzisiaj gołym okiem planowi wyszlamowania Polski na 65 miliardów dolarów, co bez żadnej przesady można uznać za posunięcie antypolskie. Dowiaduję się, że w związku z tym rozkazem lubelska prokuratura podjęła postępowanie przeciwko pani prof. Barbarze Jedynak, no a 14 kwietnia o godzinie 8.30 w lubelskim Sądzie Rejonowym odbędzie się kolejna odsłona rozprawy przeciwko panu Grzegorzowi Wysokowi, oskarżonego z donosu dziennikarza tamtejszej „Gazety Wyborczej” pana Adamaszka o zniewagę narodu żydowskiego i inne, podobne zbrodnie. Wreszcie i ja sam, podobnie jak wydające „Naszą Polskę” wydawnictwo „Szaniec”, 12 kwietnia o godzinie 9.30 w sali 212 Sądu Okręgowego w Warszawie przy Al. Solidarności 127, w charakterze pozwanych weźmiemy udział w sprawie z powództwa TVN o ochronę dóbr osobistych w związku z użytym przeze mnie sformułowaniem „telewizyjna ekspozytura Wojskowych Służb Informacyjnych”. Moim zdaniem ochrona dóbr osobistych jest tutaj tylko pretekstem do skutecznego blokowania przy pomocy represji sądowych każdej próby ujawnienia wpływu tajnych służb wojskowych i innych na rozmaite instytucje publiczne i ośrodki opiniotwórcze – żeby w skołowanej opinii publicznej utrwaliło się przekonanie, iż nasza młoda demokracja jest jak najbardziej autentyczna i że wszystko, co przed naszymi oczyma się roztacza, to nie żadna tam rzeczywistość podstawiona, tylko szczera prawda. Wszystkie te trzy kierunki prewencji wydają się jeszcze bardziej niebezpieczne, niż pieniactwo epoki saskiej. Tamto pieniactwo wprawdzie absorbowało ludzi niekiedy bez reszty, nie pozostawiając miejsca na jakiekolwiek rzetelne zainteresowanie sprawami publicznymi, – ale w zasadzie nie wykraczało poza spory prywatne. Pieniactwo recydywy saskiej polega na wykorzystywaniu aparatu państwa do tłumienia swobód obywatelskich, zniechęcania do szczerego manifestowania prawdziwych sympatii i antypatii, no i wreszcie – do tłumienia wolności słowa – a więc zmierza do doprowadzeniu naszego narodu do stanu bezbronności. Komu i do czego potrzebna jest ta bezbronność – oto pytanie. SM

WIDMO „CZARNEGO SUFITU” Przed ponad pięćdziesięciu laty Józef Mackiewicz perfekcyjnie opisał mechanizm narodzin bolszewickiej technologii kłamstwa. Tej samej, która dziś leży u podstaw kłamstwa smoleńskiego. Tadeusz, jeden z bohaterów „Drogi donikąd” wyjaśnia Pawłowi: "Bolszewicy (...) wskazują sufit i mówią od razu: "Widzicie ten sufit... On jest czarny jak smoła". (...) Ty myślisz, że to jest ważne dla ludzi, że prawda jest odwrotna? (...) oni się przekonali na podstawie praktyki, że to wcale nieważne". Co więcej – uznali, że "skoncentrowane kłamstwo ludzkie posiada siłę, której granic na razie nie znamy, że można dokonać przewrotu gruntownego w takich dziedzinach, jak mowa ludzka, znaczenie słów itd.". Wystarczy „odebrać ludziom pierwotny sens słów, a otrzymamy właściwie ten stopień paraliżu psychicznego, którego dziś jesteśmy świadkami”. Poznaliśmy ten mechanizm w czasach PRL-, gdy komuniści stosowali przeciwko Polakom słowa – paralizatory, wykorzystując je dla fałszowania rzeczywistości. „Działalność antysocjalistyczna”, „ekstremizm”, „wrogowie ludu”, „seanse nienawiści”, „podważanie sojuszy” – należały do określeń, dzięki którym „sufit stawał się czarny”. Używano ich nie tylko w oficjalnej propagandzie, ale również jako norm bezprawia, definiując przy ich pomocy zagrożenia dla partyjnego monopolu. W komunistycznej technologii kłamstwa stosowane były powszechnie, jako kwantyfikatory postaw niewygodnych dla reżimu i etykiety definiujące wrogów. Te same metody przyswoił układ III RP, oparty na ciągłości „ideowej” i personalnej z okresem komunizmu. Miano sukcesora przysługuje Adamowi Michnikowi, którego epitety: „polski szowinizm”, „zoologiczny antykomunizm” „wrodzony antysemityzm”, „rusofobia” i wiele innych na trwałe zdominowały myślenie Polaków i mocno podzieliły społeczeństwo. Porażeni paralizatorem semantycznego kłamstwa nie dostrzegaliśmy, że zachowania moralnie dobre (sprzeciw wobec komunizmu, głoszenie prawdy, patriotyzm, pragnienie wolności) przedstawiano w nich jako rzeczy negatywne, odwracając tym samym ich pierwotne, zgodne z normami etycznymi znaczenie. To, co w każdej zdrowej społeczności byłoby wyznacznikiem pożądanych, obywatelskich postaw i fundamentem budowy silnego państwa – w III RP zostało sprowadzone do moralnego paradoksu, stając się synonimem obskurantyzmu i wyrazem kompromitacji. Okres rządów PO-PSL służył nie tylko utrwaleniu tych patologii, lecz uczynieniu z nich politycznej „podstawy programowej”. Określenia „IV RP”, „kaczyzm” czy „mohery” stały się bronią semantycznych terrorystów szerzących nienawiść do wszystkiego, co zagrażało ich pozycji i interesom. Według nich dokonywano segregacji społeczeństwa, dzieląc je na „postępowy” elektorat PO i „konserwatywnych” wyborców PiS-u. Od dnia tragedii smoleńskiej, owi technolodzy kłamstwa mogli całkiem bezkarnie wskazywać Polakom, że „sufit jest czarny jak smoła”. "Myśmy sądzili dotychczas” – mówi jeden z bohaterów „Drogi do nikąd”, – „że oni mogą wyczyniać takie seanse zbiorowej hipnozy tylko u siebie po poprzednim zmaltretowaniu swych obywateli. Nic podobnego!". „Znawcom ludzkiej natury” przyszło to tym łatwiej, że przez wcześniejsze lata skutecznie paraliżowali myślenie Polaków, oferując im nienawiść, jako atrybut służący sublimacji elektoratu Platformy. To nie teza o winie pilotów była fundamentem putinowskiej dezinformacji, a nienawiść wobec Lecha Kaczyńskiego, fachowo sączona Polakom przez miesiące indoktrynacji. Na niej wsparł się cały gmach rosyjskiego fałszu i na niej zbudowano pozycję grupy rządzącej. Ten, w istocie genialny pomysł nawiązywał do najniższych, prymitywnych instynktów, czerpiąc siłę z fobii, lęków i ułomności polskiego społeczeństwa. "Czy zapomniałeś o tym, że człowiek ceni sobie więcej spokój, nawet śmierć, niż swobodę wyboru w poznawaniu dobra i zła? Nie ma dlań nic bardziej kuszącego, pociągającego niż wolność sumienia, ale nie ma też nic tak męczącego, trudnego jak ona” – przypominał Dostojewski w „Braciach Karamazow”. Rozpoczęta natychmiast po 10 kwietnia warszawsko-moskiewska kampania dezinformacji ujawniała też prawdziwą pozycję rządu Donalda Tuska, – jako wspólnika i zakładnika kłamstwa smoleńskiego. Ponieważ koncepcja istnienia Platformy opiera się na walce z PiS-em i nienawiści do braci Kaczyńskich, a wszystkie działania polityczne służą niszczeniu idei silnego państwa – czy Rosja mogła nie wykorzystać tej sytuacji? Na czym płk Putin mógł oprzeć plan podboju III RP, jeśli nie na grze antypisowską histerią i na kogo innego mógł postawić, jeśli nie na marionetki owładnięte nienawiścią do Prezydenta? Wykorzystanie schematu, na którym opiera się życie publiczne „elit” III RP było najprostszym posunięciem kremlowskich strategów. Rozgrywanie przez Rosję politycznych antynomii i sporów pozwoliło na rozbicie najważniejszych dla Polaków uroczystości katyńskich i doprowadziło do zamknięcia w samolocie – pułapce osób, których działalność i wizja Polski stały na przeszkodzie zamysłom Kremla, mogły je opóźnić lub zniweczyć. Lęk przed utratą władzy na rzecz znienawidzonego PiS-u oraz obawa przed skuteczną polityką Lecha Kaczyńskiego - to podstawowe ogniwo łączące interes Rosji z intencjami grupy rządzącej. Dlatego niepodobna sądzić, by to państwo i ta władza chciały kiedykolwiek wyjaśnić przyczyny tragedii smoleńskiej, skoro jej skutki mają gwarantować trwałość układu III RP. Nie można oczekiwać, że ludzie, którym mord smoleński otworzył drogi „kariery” i pozwolił zawłaszczyć najważniejsze stanowiska w państwie, będą rzecznikami prawdy. Wszelkie żądania i postulaty kierowane do grupy rządzącej są niedorzeczne i służą wyłącznie legitymizacji tych osób. Mackiewicz wskazuje wyraźnie, że na tym nie kończy się bolszewicka technologia kłamstwa. Gdy osiągnięto już wiarę, że „sufit jest czarny”, następuje kolejne stadium upodlenia społeczeństwa. "I oto widzimy” –pisze autor - „jak dochodzą do następnego etapu, powiadając do ludzi: „A teraz wyobraźcie sobie, że istnieją podli kłamcy, wrogowie wszelkiej prawdy naukowej, postępu i wiedzy, którzy (...) ośmielają się łgać w żywe oczy, że sufit jest biały!'. I zebrany tłum wyrazi swe oburzenie, wzgardę, a nawet śmiać się będzie i wykpiwać tak oczywiste kłamstwa tych wrogów prawdy". Na ten mechanizm zwracał uwagę Leszek Kołakowski, pisząc przed czterdziestu laty o „jasnym orędziu” komunizmu: „Wy jesteście doskonali, tamci są zgnili ze szczętem. Już dawno żylibyście w raju, gdyby złość waszych wrogów nie stała na przeszkodzie”. Zbyt łatwo zapominamy, że po 10 kwietnia miliony Polaków uwierzyło, że „sufit jest czarny”, a wybierając Bronisława Komorowskiego udowodniło, jak dalece ulegliśmy zabójczej technologii. Początkiem kolejnego stadium był mord polityczny w Łodzi i wznowienie kampanii nienawiści wobec Jarosława Kaczyńskiego. Ostatni akcent tej kampanii – prokuratorskie donosy o „znieważaniu Ślązaków”, to zaledwie zapowiedź czekającej nas wkrótce histerii. Pora zrozumieć, że wyrzeczenie się agresji przez środowisko PO lub rezygnacja z języka nienawiści nie jest i nigdy nie będzie możliwe. To jedyna broń ludzi słabych. Jej odrzucenie musiałoby doprowadzić do unicestwienia tej grupy, do jej rzeczywistej samolikwidacji, poprzez pozbawienie głównego, trwałego fundamentu. Gdy wiemy, że III RP coraz mocniej zwraca się ku swoim korzeniom, a technologia kłamstwa sięga po kolejne ofiary, trzeba pilnie zdefiniować strategię obrony na czas pozostały do wyborów parlamentarnych. Strategię, która opierając się na trafnej diagnozie, znajdzie równie celne środki. Po pierwsze - nie sposób uważać tego państwa za kondominium rosyjsko-niemieckie i oskarżać rządzących o współudział w zbrodni, a jednocześnie traktować jego instytucji jak wolnych i suwerennych oraz oczekiwać od nich wyjaśnienia okoliczności tragedii. Nie można osądzać mediów III RP, jako rzeczników wrogiej propagandy i siewców nienawiści, a jednocześnie brać pracowników medialnych za dziennikarzy i upatrywać w nich źródła racjonalnego przekazu. Ta polityczna schizofrenia zbyt wiele nas dotąd kosztowała. Albo III RP jest sukcesorem komunistycznego zaprzaństwa i atrapą państwa stojącego na krawędzi przepaści, albo jest to ocena demagogiczna, stworzona przez politycznych pieniaczy, fałszywie diagnozujących rzeczywistość. Albo mamy do czynienia z zakładnikami smoleńskiego kłamstwa i procesem niszczenia naszej suwerenności, albo szermujemy zarzutami, w które sami nie wierzymy. Józef Mackiewicz nie miał wątpliwości, gdy pisał o „walce nieubłaganej”: „My musimy komunizm wyniszczyć, wyplenić, wystrzelać! Żadnych względów, żadnego kompromisu! Nie możemy im dawać forów, nie możemy stwarzać takich warunków walki, które z góry przesądzają na naszą niekorzyść. Musimy zastosować ten sam żelazno-konsekwentny system. A tym bardziej posiadamy ku temu prawo, ponieważ jesteśmy nie stroną zaczepną, a obronną!”. Kompromis polega na wierze w miraże demokracji, dawanie forów na traktowaniu chamów, jak mężów stanu, stwarzanie warunków na przeświadczeniu, że można godnie przeżyć nie wygrywając najbliższych wyborów. Lech Kaczyński, w przemówieniu, którego nie zdołał wygłosić w Katyniu napisał m.in.: „Nie da się budować trwałych relacji na kłamstwie. Kłamstwo dzieli ludzi i narody. Przynosi nienawiść i złość. Dlatego potrzeba nam prawdy. Racje nie są rozłożone równo, rację mają Ci, którzy walczą o wolność.” Po drugie, zatem, jeśli mamy dokończyć jego dzieło, nie sposób naszych racji przykrywać tchórzliwym bełkotem i udawać, że walczymy zaledwie z politycznym oponentem. Dranie powtarzający rosyjskie kłamstwa na temat śmierci polskiej elity nie są żadnymi politykami, dziennikarzami bądź „wyborcami Platformy”, bo żadna norma moralna bądź polityczna nie pozwala na kpiny ze śmierci własnych rodaków. W polskiej kulturze nie istnieje przyzwolenie na nienawiść tak wielką, by drwiła z naturalnego prawa do dochodzenia prawdy o śmierci osób bliskich. Nie ma również zgody na taką nikczemność, by Polaków żądających wyjaśnienia tragedii lżyć i oskarżać. Kto tak czyni, jest zaledwie bękartem nie znającym swego miejsca na ziemi i trzeba zrobić wszystko, by pozbawić go władzy. Pora sobie uprzytomnić, że nie polityczne podziały stworzyły tę dychotomię, lecz planowe działania aparatu nienawiści, niszczącego poczucie wspólnoty narodowej. I nie o żadną politykę tu chodzi, lecz o walkę z człowiekiem i jego systemem wartości. „Optymizm nie zastąpi nam Polski” – pisał Mackiewicz w artykule z 1944 roku, przedstawiając własną hierarchię wrogów, wśród których "Polak bolszewik" i "bolszewik w ogóle" wyprzedzali największą grupę "obojętnych i oportunistów". Optymizm, jakim się dziś karmimy będzie tylko wyrazem słabości, jeśli ucieknie od twardych i odważnych decyzji. Wiara w wygraną okaże się pułapką, jeśli nie dostrzeże prawdziwego wroga – milionów „obojętnych i oportunistów”, dla których śmierć w Smoleńsku jest zaledwie telewizyjnym epizodem. Po trzecie, więc - nie można ulec semantycznym terrorystom, narzucającym Polakom „optykę bękarta”. Nie wolno bać się zarzutu „wykorzystania tragedii smoleńskiej”, bełkotu o „błędnej strategii” i „eskalacji konfliktów”. Na tym przecież polega ich zamiar, by obezwładnić nas widokiem „czarnego sufitu”. Tę tragedię należy koniecznie "wykorzystać", by Polacy poznali sprawców i ich wspólników, by zrozumieli, do czego wiedzie nienawiść przyjęta, jako program grupy rządzącej; czym kończą się spory sterowane przez "trzeci element" obcego mocarstwa. Zbędne są próby przekonywanie, że domaganie się prawdy o Smoleńsku wynika z dobrych intencji. Nie ma potrzeby tłumaczenia prawd oczywistych i ulegania retoryce łgarzy. Tragedię trzeba „wykorzystać”, by na zawsze wyplenić zaprzańców i pozbawić władzy miernoty. Ci w Smoleńsku zginęli po to, byśmy potrafili ich ofiarę obrócić w dobro.

Aleksander Ścios

Nieudany eksperyment TU-154M 102 Niepowodzeniem zakończył się eksperyment z udziałem TU-154M 102. Samolot odchodząc na drugi krąg nie rozbił się, a powinien. Tak wynika, bowiem z raportu MAK, opracowanego przez rosyjskich „ekspertów”. Zniechęcony takim obrotem sprawy jest kpt. Gruszczyk, mówiąc na antenie TVN24: - To taka trochę lipa. Wyjaśnił, co prawda, że: - Chodzi przede wszystkim o to, żeby robić taki eksperyment, trzeba doprowadzić do sytuacji, żeby ten samolot w czasie eksperymentu miał maksymalnie zbliżone warunki, wszystkie warunki pogodowe – takie jak temperatura, wiatr, kierunek wiatru, ciężar samolotu, ale zapomniał dodać, że do udanego eksperymentu potrzebna jest jeszcze, co najmniej obecność w „wieży” ruskich kontrolerów. Nie udało się również potwierdzić wersji zamachu, ponieważ dobór składu pasażerów nie gwarantował zainteresowania nimi potencjalnych zamachowców. Niespełnienie powyższych dwóch warunków – zupełnie niezależnie od pozostałych – uniemożliwiło pomyślne przeprowadzenie eksperymentu. Kapitan Gruszczyk podsumował: - Jestem zdziwiony, czego tak naprawdę ta komisja szuka. Mogę rozwiać wątpliwości kapitana. Komisja szuka odpowiedzi na następujące pytanie: - Jak to się stało, że samolot TU-154M, z 96 osobami na pokładzie, wyleciał z lotniska Okęcie 10 kwietnia 2010 roku i nigdy już na to Okęcie nie powrócił? Możemy jednak być pewni, że TA komisja nigdy nie znajdzie odpowiedzi na to pytanie. Ale historia jeszcze się nie zakończyła. Alef-1

W jakich warunkach lądował Miedwiediew Raport komisji Jerzego Millera będzie obarczony licznymi brakami, bo strona polska nie dysponuje szeregiem istotnych dokumentów Jak Pan ocenia dotychczasowe efekty pracy prokuratorów prowadzących śledztwo smoleńskie? - Moim zdaniem nie są najlepsze. Prokuratorzy mówią, że brali udział w kilkudziesięciu czynnościach śledczych. De facto uczestniczyli tylko w kilku najważniejszych. Jeśli ktoś oczywiście mówi, że brał udział w kilkudziesięciu, wynika to z tego, że mnoży czynności, np. oględziny. Jednocześnie prokuratorzy nie uczestniczyli w sekcji zwłok wszystkich ofiar katastrofy – nie było też tak, że w każdym sektorze oględzin dokonywał polski prokurator ze śledczym rosyjskim i brał udział w czynnościach na miejscu zdarzenia. Przecież 10 kwietnia, w dniu katastrofy w Smoleńsku, polskich prokuratorów było zaledwie siedmiu. Podczas gdy potrzeby były znacznie większe. Niezagwarantowanie sobie pełnego prawa udziału w czynnościach śledztwa rosyjskiego to jeden z najpoważniejszych błędów popełnionych przez polskich prokuratorów! Mówiąc o błędach, trzeba byłoby wspomnieć też o tych ostatnich. Mam na myśli wyłączenie pewnych materiałów do odrębnego śledztwa, w wyniku, czego rodziny ofiar nie będą miały statusu pokrzywdzonych. Niezrozumiałe jest dla mnie to, że ze śledztwa prokuratury wojskowej wyłącza się jeden z najważniejszych wątków, jakim jest przygotowanie wizyty 7 i 10 kwietnia, i pozbawia się statusu pokrzywdzonych rodzin ofiar. A przecież w tym postępowaniu chodzi o przesłuchanie najważniejszych osób w państwie, odpowiedzialnych za podróż prezydenta. Może być też tak, że w tym postępowaniu zostaną postawione zarzuty karne konkretnym osobom. Należy podkreślić, że od samego początku strona polska powinna zadbać o szerszy udział polskich specjalistów i śledczych w zabezpieczeniu miejsca katastrofy. Możliwe było również żądanie wydania stronie polskiej wielu kluczowych dowodów, jak choćby wraku samolotu czy czarnych skrzynek. Faktem jest, że Rosjanie bezpośrednio po katastrofie zgodzili się na przekazanie szeregu przedmiotów, np. telefonów komórkowych, które ze względu na zawartość ich pamięci mogły stanowić dowód w sprawie. Analizując decyzje podjęte przez obydwa państwa po 10 kwietnia, można postawić tezę, iż w chwili obecnej to śledztwo rosyjskie ma charakter wiodący i w pewnym stopniu determinuje postępowanie strony polskiej.

Lądując na lotnisku Siewiernyj, Dmitrij Miedwiediew pokazał, że wszelkie przesądy są mu obce – tak przylot prezydenta Rosji do Smoleńska na rozmowy z prezydentem Polski Bronisławem Komorowskim skomentowała rosyjska telewizja NTV. - Był też taki komentarz ze strony rosyjskiej, że prawidłowo wykonane procedury gwarantują bezpieczne lądowanie. Warto byłoby sprawdzić, jak to lotnisko było przygotowane na lądowanie Miedwiediewa, ile osób było na płycie lotniska, jakie były urządzenia, ile osób było na wieży, jak analizowano warunki pogodowe. Warto, aby prokuratura to zbadała i porównała z tym, jak lotnisko było przygotowane 7 i 10 kwietnia 2010 roku. Jakkolwiek można byłoby zarzucić wiele naszym prokuratorom, to jednak prokuratura jest jedyną instytucją, która mogłaby zapewnić wyjaśnienie całej sprawy związanej z katastrofą.

Mimo że sam Pan ocenia działania prokuratorów bardzo sceptycznie? - Ale mam świadomość tego, że jest to jedyny organ, który może formalnie w ramach kolejnych wniosków o pomoc prawną starać się o pozyskanie kolejnych dowodów w sprawie. To, że Rosjanie ich nie przekazują, to już zupełnie inna kwestia. Ponadto prokuratura pozostaje dzięki możliwości angażowania się rodzin i ich pełnomocników w postępowanie przygotowawcze pod pewnego rodzaju “nadzorem” tego niezależnego czynnika. Prokuratura nie może w sposób zupełnie dowolny prowadzić tego śledztwa. Jedynym celem przyświecającym rodzinom ofiar katastrofy jest dotarcie do prawdy o jej przyczynach. Te działania mogą doprowadzić, jeśli nie do wyjaśnienia na obecnym etapie wszystkich jej przyczyn, to przynajmniej do zebrania i zabezpieczenia materiału dowodowego, który będzie można wykorzystać w przyszłości. Z tego względu szczególną uwagę należy poświęcić dotychczasowym pracom polskich śledczych, jak również ocenić perspektywy działań możliwych do podjęcia w dalszym toku postępowania.

A powołanie komisji międzynarodowej? - Żadne czynności w tym zakresie nie zostały podjęte i moim zdaniem nigdy nie zostaną podjęte. A społeczność międzynarodowa nie będzie zainteresowana rozstrzyganiem sporów polsko-rosyjskich w sytuacji, gdy sami sobie jesteśmy winni.

Ma Pan na myśli to, że strona polska jeszcze w dniu katastrofy powinna optować za powołaniem wspólnego zespołu śledczego? - Dokładnie tak. Taką możliwość daje kodeks postępowania karnego. Zespoły takie mogą być tworzone chociażby w ramach współpracy państw członków Unii Europejskiej. Jakkolwiek nie istniała w dniu katastrofy pisemna umowa z Federacją Rosyjską pozwalająca na powołanie takiego zespołu, to istniała możliwość podjęcia działań zmierzających do jej zawarcia. Na miejscu katastrofy premier Rosji Władimir Putin deklarował taką wolę. Strony zgodziły się w drodze umowy zawartej ad hoc na powierzenie sprawy MAK. Co więc stało na przeszkodzie, by w drodze takiego samego porozumienia powierzyć sprawę wspólnemu zespołowi śledczemu? Ponieważ strony, co do tego nie porozumiały się, jedyną możliwością aktywności strony polskiej w śledztwie na terytorium Rosji był udział w czynnościach procesowych w ramach śledztwa prowadzonego przez prokuraturę rosyjską. Taką możliwość przewiduje Europejska konwencja o pomocy w sprawach karnych z dnia 20 kwietnia 1959 roku. Wbrew pozorom takie rozwiązanie może dawać istotne narzędzia ułatwiające prowadzenie polskiego śledztwa, oczywiście pod warunkiem, że strona polska w pełni wykorzystywałaby zapis konwencji. Możliwość udziału w czynnościach śledztwa rosyjskiego pozwalała na zapoznanie się z materiałem dowodowym zgromadzonym przez stronę rosyjską, a także wyrobienie sobie poglądu o sposobie prowadzenia tamtejszego śledztwa. Udział polskich prokuratorów mógł pośrednio gwarantować przeprowadzenie poszczególnych czynności procesowych zgodnie z wymogami prawa.

Pozostaje jeszcze kwestia raportu polskiej komisji… - Jestem przekonany, że raport komisji Millera będzie obarczony licznymi brakami, nie będzie raportem miarodajnym. Strona polska nie dysponuje szeregiem dokumentów istotnych dla ustalenia przebiegu katastrofy, nie może badać wraku samolotu, nie mówiąc już o możliwości swobodnego przesłuchania istotnych świadków zdarzenia. Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego została powołana nie w drodze konsensusu międzynarodowego, ale wyłącznie na potrzebę organów polskich, a jej rangę podniesiono dopiero po opublikowaniu nierzetelnego raportu MAK. Dziękuję za rozmowę.

Czy jesteśmy szrotem NATO? – gen. Waldemar Skrzypczak Za chwilę ukarze się kolejna wersja Przeglądu Strategicznego. Kolejnego już tomu opracowanego przez wojskowych analityków. Jak pamiętam, każdy nich uzasadniał, że już nic nie uda się zrobić z armią, bo generalnie nakłady na nią są niewystarczające? I że nadal nie widzi się zagrożeń naszego bezpieczeństwa w najbliższej perspektywie. Jak zwykle zabraknie w tym przeglądzie analizy wydatków MON. Ich struktury, chybionych inwestycji, nieplanowych kontraktów. Niewydanych – z uwagi na ociężałe procedury przetargowe – pieniędzy. Tymczasem zebrałoby się tego na przestrzeni ostatnich trzech lat dobrych kilka miliardów. Bo w tym czasie realizowano zakupy w istocie rzeczy niepodnoszące zdolności bojowej armii. Chociażby szeroko komentowane w mediach nabycie niebojowych samolotów BRYZA, rakiet Konsberga, których zresztą nie było i nadal nie ma. A przykładów można by mnożyć… Brakuje dwóch, z punktu widzenia polskiej racji stanu, istotnych analiz. Oceny wymienionych wcześniej „polityczno-lobbystycznych” wydatków oraz przyjmowania prawie „za darmo” darów od tych, którzy pozbywają się starego sprzętu. Darczyńcy przekazują nam taki sprzęt w ramach modernizacji swoich armii oraz wspomagania rodzimego przemysłu zbrojeniowego. Mamy przykład naszej Marynarki Wojennej, której nie zatopiła Flota Bałtycka, a własne, oszałamiająco drogie w eksploatacji fregaty z nazwiskami bohaterów narodowych na rufach. A miało być osiem korwet z polskich stoczni…

Dziś nie ma korwet i nie ma stoczni. Kto zrobił interes? Teraz mamy prawie za darmo otrzymać od Niemców mocno przestarzałe Patrioty. I nie bardzo wiadomo, przeciwko komu i z jakim systemem mają działać, skoro NATO wyposaża się w nowocześniejsze środki obrony powietrznej.

Czy my jesteśmy szrotem NATO? Nie można analizować zdolności armii bez analiz możliwości polskiej zbrojeniówki w ramach planu mobilizacji gospodarki narodowej na wypadek wojny. Bo wszystko to ma być spięte w jeden system. Tymczasem jak na razie chętnie kupuje się od obcych, patrząc na nasz rodzimy przemysł ze wstrętem. A czy analizowano w przeglądzie możliwości operacyjne naszych WL, które zredukowano praktycznie do wielkości wzmocnionego korpusu, zdolnego prowadzić operacje na obszarze 200 na 200 km? Pozwalam sobie zauważyć, że nijak ma się to do wielkości obszaru Polski…

Czy istniej jakiś plan alternatywny? Proponuje zapytać Finów, jak oni to robią. Mają podobne wyzwania i radzą sobie dużo lepiej. Nie wspomnę, że przy mniejszym budżecie. I znowu powraca temat wiarygodności NATO. Czy w sytuacji zagrożenia jesteśmy skazani na Sojusz? Czy ten rzeczywiście zechce „umierać za Gdańsk”? Jedność sojusznicza wcale nie jest wartością raz na zawsze przesądzoną. Dość wskazać jej brak w wojnie przeciwko Kadafiemu. Z tych powodów warto znać ocenę naszego potencjału obronnego. Z NATO i bez. Za kilka-kilkanaście lat konfiguracje sojusznicze mogą się zmienić. Dzisiejszy partnerzy mogą stać się wrogami i odwrotnie. A my w tym wszystkim musimy dostrzegać swoją rację stanu. Niepodważalną suwerenność. Gen. Waldemar Skrzypczak

Smoleńsk: rażące błędy w protokołach sekcji W protokołach z sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej są tak rażące błędy, że podważa to wiarygodność innych dokumentów, otrzymanych z Rosji – uważa Bartosz Kownacki, jeden z adwokatów, reprezentujących rodziny ofiar. Podobna opinię wyraził dla TVN24 inny adwokat rodzin smoleńskich Rafał Rogalski. Mec. Kownacki powiedział portalowi wiara.pl, że żadna z reprezentowanych przez niego rodzin nie otrzymała zdjęć z sekcji zwłok. – Wiem, że inne rodziny takie zdjęcia otrzymały, ale były one niskiej, jakości. Np. były to rozmyte zdjęcia czarno-białe, jakby odbite na kserokopiarce. – Ich wartość dowodowa jest niska – ocenia prawnik.

Przede wszystkim jednak w przekazanych przez Rosjan protokołach są błędy, wskazujące, że dokumenty te nie były sporządzane w trakcie sekcji zwłok, ale później. Np. próbka oznaczona przy pobraniu, jako część tkanki mięśniowej, przy badaniu identyfikacyjnym okazuje się być fragmentem kości. – W jednym przypadku jest też wątpliwość dotycząca koloru włosów – dodaje adwokat. W dodatku protokoły nie wskazują na łatwo zauważalne cechy szczególne ofiar (np. blizny po dawnych urazach). Są to wszystko poważne wady, ale niesięgające tak głęboko, by można było poddawać w wątpliwość tożsamości ofiar Czy wobec tego rodziny domagać się będą ekshumacji? – Na razie nie, ale tego nie wykluczamy – odpowiada mec. Kownacki. Jego zdaniem, w wątpliwych przypadkach prokuratura powinna zarządzić ekshumacje z urzędu. – I to jak najszybciej, bo w przeciwnym razie ciała się rozłożą i dowody zostaną bezpowrotnie utracone – podkreśla adwokat. Rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa uchylił się od odpowiedzi na pytanie o ewentualne ekshumacje. Dodał, że tego wątku nie należy obecnie upubliczniać. Jeśli jakieś decyzje w tej sprawie zostaną podjęte (a prokuratura może zarządzić ekshumację z urzędu), to rodziny będą pierwszymi, którzy się o tym dowiedzą. Jd

Naszą bronią jest korzystanie z praw logiki i fizyki – rozmowa z prof. Dakowskim na temat katastrofy smoleńskiej Prawa zachowania fizyki a oficjalna dezinformacja. Pytanie zasadnicze jest tylko jedno:, dlaczego maszyna na autopilocie, z systemem nawigacji tej klasy znajdowała się – zanim do czegokolwiek doszło – 70 do 100 metrów poniżej prawidłowej wysokości. I z boku.

Jaka jest Pana opinia profesorze? W sytuacji, gdy szczegółowa wiedza o parametrach końca lotu Tu-154M jest zarezerwowana wyłącznie dla strony rosyjskiej, wszystkie rejestratory tych danych są zagarnięte przez stronę podejrzaną, nawet oryginał tzw. „trzeciej skrzynki” został im przekazany, nam pozostaje potężna broń – korzystanie z niezmiennych i niedających się zafałszować praw logiki oraz praw natury, czyli “praw zachowania” fizyki. Nie wystarczą one do zrozumienia, co się tam stało. Pozwalają jednak wykluczyć wersje antyfizyczne, antylogiczne. Oto jedna z prób ich wykorzystania. Poniższe porównania napisaliśmy, by uzmysłowić pewne podstawowe prawidłowości osobom zajmującym się, na co dzień socjologią, polityką czy historią. Są to oczywiście jedynie obrazy. Uwzględniam tu spostrzeżenia licznej rzeszy analityków, tzw. blogerów, którzy formułują je od przełomu kwietnia/maja, ale nie przesyłają swych wyliczeń i argumentów jak należy, do prokuratury wojskowej badającej katastrofę.

Może Pan to wyjaśnić? Tam, gdzie analiza procesów jest trudna z powodu małej ilości danych, np. ukrywanych przez naturę, osiągnięcia poznawcze opierają się przede wszystkim na uwzględnianiu podstawowych praw zachowania. Dotyczy to tak np. zderzeń ciężkich jąder (a więc struktur w rzeczywistości bardzo skomplikowanych), jak i – na drugim końcu w skali wielkości – oddziaływań czarnych dziur czy zderzeń galaktyk. Może, więc i pośrodku skali czegoś się tym sposobem, dowiemy. Przy zderzeniu z pierwszą brzozą samolot leciał lotem bez znacznych przechyłów na skrzydło. Jeśli zawadził o brzozę skrzydłem, to po pierwsze siły skręcające, powodujące powstanie ew. momentu obrotowego, były jedynie w płaszczyźnie poziomej, bez składowej pionowej. Ze względu na efekt cięcia opisany niżej, pod koniec cz. II, generowany moment pędu był (dla samolotu) niewielki. Po drugie urwanie końcówki skrzydła nie zmienia ani pędu samolotu, ani (w sposób znaczący) siły nośnej (o tym napiszę osobno) uszkodzonego skrzydła. Hipotetyczne uszkodzenie lotek w ten sposób, by samolot uzyskał skrajnie różną siłę nośną skrzydeł, nie jest możliwe przy uderzeniu blisko końca skrzydła. Gdyby jednak nastąpiło takie (zupełnie nieprawdopodobne) uszkodzenie, to przechylenie (obrót kadłuba), przy wysokości przemieszczania się kadłuba około paru metrów nad gruntem, ze względu na wielki pęd układu, a brak składowej pionowej, spowodowałoby zrywanie dalszej części skrzydła, a nie obracanie się płatowca wokół osi podłużnej. Ostatecznym dowodem na niewykonanie pół-beczki przez Tu-154M są zdjęcia kół i podwozia. Te elementy są ubłocone ze wszystkich stron, a nie ew. z jednego boku (to ostatnie sugerowałoby ślizganie się kadłuba przez jakiś czas na boku). Jak to wygląda z punku widzenia kinetyki i dynamiki? Jest Pan osobą, która może to wyjaśnić.

Mogę prosić o Pana punk widzenia? Z punktu widzenia kinetyki i dynamiki ruchu samolot Tu-154M można w pierwszym przybliżeniu, przy wyobrażaniu sobie ew. przyśpieszeń w ruchu postępowym, rozpatrywać, jako bardzo mocną rurę z duralu z podłużnymi i poprzecznymi żebrami wzmacniającymi. W Smoleńsku Tu-154M nie uderzył w ziemię dziobem całości swej konstrukcji (nie ma krateru). Jego ślizganie się po lasku czy zagajniku zostawiło ślad, którego długość można ocenić na 1000 do 100 m. (bierzemy pod uwagę większe uszkodzenia lasku). Analiza udostępnionych zdjęć z terenu katastrofy prowadzi do wniosku, że samolot tracił prędkość uderzając o kolejne drzewa i ślizgając się po podmokłym gruncie. Niewidoczne jednak były większe uszkodzenia gleby w postaci bruzd. Osoby w tak spowalnianym obiekcie, jeśli są zapięte w pasy bezpieczeństwa, odczują ścinanie kolejnych drzew, czy grzęźnięcie kół i podwozia w bagienku, jako serię kolejnych szarpnięć charakteryzujących się chwilowymi przyspieszeniami (trwającymi ułamki sekundy) rzędu 2-3 g, ale nie więcej. Dla uzmysłowienia skutków kolejnych zderzeń z drzewami przesuwającej się rury może być przydatne następujące porównanie: porównamy pęd samochodu z pędem lądującego samolotu. Dla poglądowości rachunków załóżmy, że samochód ma masę (m) jednej tony i prędkość (v) 100 km/h. Unormujmy jego pęd (p=m*v) do jedynki; jego energie kinetyczną też do jedynki (E=mv2/2). Dla uproszczenia obliczeń modelowych przyjmujemy masę układu (lądującego samolotu) równą 80 ton. Na tę liczbę składa się: masa samolotu [56 ton], z resztą paliwa [ok. 13 ton], pasażerami [8 ton] i bagażami [3 t]. Przyjmujemy prędkość układu v =300 km/h. Pęd takiego układu P jest, więc 240 razy większy od pędu modelowego samochodu, a jego energia Ek jest 720 razy większa. Jest rozsądnym założenie (w pierwszym przybliżeniu), że opór stawiany na początku przyziemiania przez napotkane przeszkody (drzewa) jest związany liniowo z powierzchnią przekroju pnia. W tym przybliżeniu zakładamy brak wpływu gatunku drzewa, np. same brzozy. Zmiana pędu obiektu przy cięciu takiego drzewa jest, więc proporcjonalna do kwadratu średnicy (d=2*r, gdzie r to promień). Przyjmując, że pierwsza brzoza, z którą zetknął się Tu 154 (i którą częściowo ściął końcem skrzydła) miała średnicę 2*R = 30 cm (tak wynika ze zdjęć), możemy porównać skutki takiego uderzenia ze skutkami (dla pasażerów) uderzenia modelowego samochodu o drzewko o średnicy r:

r2 = R2*p/P, czyli: 225/240 = ok. 1. d = 2*r = 2 cm

Byłoby to, więc szarpnięcie powodujące przyspieszenie a podobne do tego, jakie odczuwa się przy zderzeniu samochodu z drzewkiem o średnicy 2 cm. Należy uzmysłowić czytelnikowi, że ew. zderzenie tego modelowego samochodu z drzewem o średnicy 30 cm. doprowadzi do drogi hamowania pasażera ok. 1 metra, zupełnej utraty pędu i prędkości, czyli do przyspieszenia a = (36 m/s)2/2*1m /9.81 = 66 g

Nie należy ekstrapolować tak prostego modelu zbyt daleko. Jednak dla uświadomienia sobie roli pędu można wspomnieć, iż dla roweru o masie 100 kg (80 kg kolarz 20 kg stary rower) i prędkości 20 km/h, pęd jest równy pr = 0.02 p (50 razy mniej, niż samochodu). Średnica modelowego drzewka wynosiłaby, więc ok. 3 mm, by kolarz odczuł wstrząs zbliżony do rozważanych powyżej. Ze względu na wielki i znany pęd układu, odchylenia (szarpnięcia) mają wielkości wyliczalne, ale niewielkie w porównaniu z wartością średnią. (Łatwe jest przeliczenie pędów i przyspieszeń dla każdej zadanej, a innej od założonej powyżej masy i prędkości). Na początku linii zniszczeń podobno wywołanych przez katastrofę Tu-154M nie ma nigdzie krateru, który musiałby powstać przy nagłym wbiciu się płatowca w grunt. Tylko wtedy cała energia kinetyczna zostałaby zamieniona na energię kruszenia powłoki. Także w tym wypadku droga hamowania poszczególnych części samolotu czy pasażerów wynosiłaby ok. 10 metrów, lub trochę poniżej tej wartości. Tylko wtedy można ocenić przeciążenia na znajdujące się w granicach 40 -100 g, czyli śmiertelne. Ale takie uderzenie nie mogłoby spowodować rozerwania kadłuba na tysiące części.

Bardzo naukowo, ale proszę o dalsze wyjaśnienia… W Niemczech przy ocenie wypadków samochodowych uznaje się, że dopuszczalne dla zdrowia pasażerów jest wystąpienie przyspieszeń do 6 g. Przy tych obciążeniach ciała mogą wystąpić krwawienia z nosa, może sińce. Powyżej 8 g są uszkodzenia mięśni od nacisku pasów bezpieczeństwa, a można się obawiać nawet złamania kości. Przy 10 g (trwające mniej niż 1 sek) możliwe są omdlenia. Dopiero wartość ponad 14 g może prowadzić do śmierci lub ciężkich obrażeń. Dotyczy to zwykłych pasażerów, a nie osób specjalnie trenowanych (piloci, kierowcy wyścigowi). Ścinanie przeszkód drewnianych przez ostrą i giętką konstrukcję skrzydła przypomina ścinanie badyli ostrą szablą, a nie uderzanie tępym narzędziem w drewno. Ten efekt można również wymodelować liczbowo. Mam nadzieje, że prokuratura wojskowa to zrobiła. Zmniejsza on znacznie kolejne zmiany pędu układu.

Jakie ma Pan inne uwagi? Powtarzam:, Ponieważ ze 100% pewnością (zdjęcia) nie było na Siewiernym krateru świadczącego o wbiciu się płatowca w ziemię, wykluczone są przyspieszenia rzędu 40-100 g, o których czytaliśmy w sprawozdaniach z prac komisji MAK. W każdym razie nie są dostępne argumenty za wystąpieniem takich przyspieszeń, o których mówili i zapewniali eksperci śledztwa. Wiele ciał i twarzy ofiar katastrofy widzieli ich bliscy, m.inn. i głównie twarz śp. Lecha Kaczyńskiego. W tym wypadku jest też dostępny dokument – protokół sekcji zwłok. Nikt nie sygnalizował zaobserwowania typowych obrażeń nieuniknionych przy przeciążeniach rzędu 40 do 100 g. Ten fakt zadaje kłam twierdzeniom rosyjskim (potwierdzanym m.in. przez B. Klicha) o wystąpieniu tak wielkich przeciążeń.

Jakie z tego wnioski? Na zdjęciach z pierwszych chwil po katastrofie widoczny jest kokpit (kabina pilotów). Na zebranych przez firmę MAK i ułożonym na płycie lotniska samolocie kabiny nie ma. Wniosek: została wywieziona (Mi-26 ?), a potem zapewne opróżniona z aparatury pomiarowej rejestrującej techniczne warunki lotu, (czyli dowodów przyczyn i przebiegu katastrofy) i później wysadzona w wybuchu.

Co z kabiną pasażerską. Wyjaśni to Pan? Kabina pasażerska przy znanych parametrach prędkości i przyspieszeń nie mogła się rozpaść na więcej, niż dwie lub trzy części. Znana energia kinetyczna płatowca nie wystarcza do rozerwania kadłuba na ogromną ilość części; nieznany fizyce byłby też proces, sposób takiej dezintegracji. Fakt, iż kadłub jest rozpryśnięty na dziesiątki tysięcy drobnych ułamków i większych części, w związku ze stwierdzeniem prokuratora Andrzeja Seremeta, że na pokładzie nie doszło do wybuchu konwencjonalnego, wskazuje na wybuch ładunku niekonwencjonalnego. Narzucającą się przyczyną tak destruktywnego rozpryśnięcia kadłuba jest eksplozja bomby termo-wolumetrycznej w czasie zatrzymywania się kadłuba (z dokładnością 2-4 sekund).

Trochę jaśniej dla czytelnika Panie Profesorze Z tej przyczyny uzasadnialiśmy konieczność ekshumacji już 2 maja (por. http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=1921&Itemid=100 ).

W świetle tych argumentów odmowa żądanej przez krewnych ofiar ekshumacji, m.in. w celu badań spektrometrycznych jest matactwem i powinna być ścigana z urzędu. Można i należy tę hipotezę sprawdzić przy koniecznej, jak najszybszej ekshumacji ciał ofiar. Proponowana metoda: poszukiwanie przy pomocy spektrometrii mas związków metalo-organicznch i innych, charakterystycznych dla takich bomb czy ładunków. Są możliwe do zastosowania również inne z istniejących, bardzo czułe metody spektralne, ale ich nie znam z doświadczenia. Ujawnienie przez MAK z zapisów fonii z rejestratorów – pozycje i czasy znajdowania się samolotu pozwalają na szacunkowe wyliczenie średniej (wg. MAK) prędkości na danym odcinku lotu. Absurdalne przykłady skaczącej prędkości od…. 57 km/h do 157 km/h. Ponieważ jest to sprzeczne z możliwą fizyką lotu (vmin = ok. 280 km/h), wskazuje jednoznacznie na oszustwa czy pomyłki w odczycie danych przez komisję MAK. Najistotniejsze do analizy są dane cyfrowe zapisów przyrządów płatowca, niestety niedostępne. Cięcie kadłuba, hydrauliki i kabli oraz wybijanie okien w kabinie wraku w dzień czy dwa po katastrofie świadczy o pośpiesznym niszczeniu dowodów przebiegu zdarzeń przez oficjalne przecież ekipy rosyjskie. Pozostawienie przez załogę płatowca (wg MAK), maszyny na auto-pilocie do 5.4 sek. przed pierwszym zderzeniem jednoznacznie wskazuje na meaconing, czyli celowe przesłanie opóźnionego i wzmocnionego sygnału z satelitów (dla GPS), które zmyliło co do wysokości i położenia przyrządy (komputer pokładowy), a w wyniku tego również załogę samolotu. W czasie katastrofy (niezależnie od trwających ciągle przekłamań strony rosyjskiej, co do momentu niepewności rzędu 20 minut!) nad horyzontem lotniska Siewiernyj było 7-8 satelitów GPS; analiza parametrów przekazywanych przez nie do komputerów pokładowych tutki musi wskazać na przyczynę anomalii trajektorii lotu. Zapewne, dlatego strona posiadająca czarne skrzynki stara się nie wypuścić ich z rąk. W związku z tym: Pytanie zasadnicze nadal jest tylko jedno:, dlaczego maszyna na autopilocie, z systemem nawigacji tej klasy znajdowała się – zanim do czegokolwiek doszło – 70 do 100 metrów poniżej prawidłowej wysokości.([lotnik- ekspert od katastrof skomentował: Innych pytań już nie trzeba do udowodnienia zbrodni, jakkolwiek te pytania nie byłyby słuszne)]. Kilkakrotne powtórzenie przez kontrolerów z wieży kontrolnej lotniska Siewiernyj, iż samolot jest na ścieżce i na kursie wskazuje na świadomy udział tych osób, może podszywających się pod kontrolerów, w utrzymywaniu załogi i szczególnie pilota na błędniej, katastrofalnej trajektorii. Takie pozorne przesunięcie płatowca i jego skutki możliwe są jedynie przy równoczesnym zaistnieniu trzech czynników: nagła mgła, meaconing oraz zapewnienie ze strony załogi wieży kontrolnej, że samolot jest na kursie i na ścieżce. Dynamika wystąpienia nad lotniskiem Siewiernyj gęstej mgły znana jest posiadaczom zdjęć i filmów satelitarnych wykonanych przez CIA, armię USA oraz NATO. Techniczne sposoby na wygenerowanie takiej mgły oraz ich zastosowanie praktyczne znane są, co najmniej od kilkunastu lat. Konieczne jest sprawdzenie, czy prawdą jest, iż rząd polski, jak mówił oficjalnie jego rzecznik, otrzymał te zdjęcia i filmy. Jeśli nie konieczne jest wdrożenie śledztwa, czemu nie otrzymał i czemu rzecznik kłamał. Jeśli TAK, czemu nie przekazał tych dokumentów do prokuratury wojskowej zajmującej się śledztwem w sprawie katastrofy. Inną z prób zwrócenia uwagi prokuratury na prawa zachowania skopiowałem i przypomniałem na http://dakowski.pl/… Dziękuję za wyjaśnienia i kolejną rozmowę. Wywiad z prof. Mirosławem Dakowskim przeprowadziła Beata Traciak

Katastrofa w ruchu powietrznym w dniu katastrofy smoleńskiej Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie otrzymała Pana pismo. Może Pan ujawnić jego treść? - Przekazuję doniesienie w sprawie przyczyn Katastrofy wraz z dowodami i dokumentami. Mniemam, iż nie są one brane pod uwagę w żadnym z gremiów badających oficjalnie, z urzędu, Katastrofę Smoleńską – po stronie rosyjskiej firma MAK, prokuratura, po stronie polskiej zespół min. Millera, prokuratura Wojskowa oraz grupa łącznika do MAK płk. Klicha.Jest też zespół sejmowy min. Macierewicza, w sprawozdaniach oficjalnych spychany na margines. Duża ilość istotnych analiz kinematyki i dynamiki przebiegu katastrofy została wykonana przez analityków niezależnych od władzy, skupionych w różnych serwisach internetowych i tam publikujących wyniki swych analiz. Są tam jednoznaczne dowody wskazujące na zdecydowanie odmienny przebieg katastrofy od przebiegu lansowanego po 10 kwietnia przez ośrodki związane z MAK, czy ogólniej ze stroną rosyjską, a także z komisją min. Millera czy grupą płk. Klicha. W mediach nurtu rządowego i prorządowego nie uwzględnia się prac i osiągnięć tych analityków.

Z tego, co już wiem, złożył Pan trzy dokumenty. Dlaczego? - Dlatego niniejszym, z ostrożności procesowej, składam do wiadomości Prokuratury Wojskowej trzy dokumenty: Dodatek dla Opornych oraz…

Zeszyty Smoleńskie? Zgadłam? - Zeszyty Smoleńskie nr 2, będące kontynuacją Białej Księgi oraz Zeszytów Smoleńskich nr 1, i “To elementarne, Watsonie” – artykuł opublikowany w grudniu.

Co jest w tych dokumentach, Panie Profesorze? - W tych dokumentach jest istotna część dowodów, które są przemilczane przez płk Klicha (por. adres poniżej) i podobnych propagandzistów. Z dokumentów wyłania się prawda o katastrofie, w analizach której nie można uniknąć związku między nagłą, zapewne sztucznie wywołana mgłą, elektronicznym meaconingiem a wygięciem elementów samolotu, wskazujących na wybuch pod pokładem pasażerskim, w pobliżu głównego dźwigara. Zapewne, a jest to bardzo prawdopodobne, nastąpił też uprzedni wybuch uszkadzający stery. Tylko zespół tych elementów analizy w połączeniu z dezinformującymi pilotów, a prowadzącymi do katastrofy komunikatami z baraczku kontroli lotów na lotnisku Siewiernyj “na kursie i na ścieżce” mógł doprowadzić do tego, co się stało.

Temu wszystkiemu, wbrew oczywistości dowodów, przeczy m.in. płk Klich w wywiadzie z początku stycznia 2011 w wp.pl. Jeśli prok. Parulski na naradzie z prokuratorami rosyjskimi w nocy z 10 na 11 kwietnia [por. ZAMACH na Siewiernym a Sześcioro Odważnych Polaków, dakowski.pl ] rzeczywiście nie wymusił na stronie rosyjskiej konieczności brania pod uwagę w śledztwie hipotezy zaplanowanego wcześniej zamachu (co jest oczywistością w takich wypadkach), to wobec istniejących i już nie dających się ukryć dowodów – musi on być wyłączony z udziału w dalszym śledztwie. To, co pozwala sobie wypisywać płk Klich np. na temat sztucznej mgły, czy w ogóle możliwości zamachu, stawia go wśród osób ignorujących i ukrywających materialne, rzeczywiste dowody w sprawie Katastrofy. Smoleńskiej. Załączam osobno (zał. 1) Dodatek dla Opornych, gdzie sprawa wybuchu w pobliżu głównego dźwigara i krawędzi natarcia skrzydeł jest przedstawione w sposób poglądowy, lecz nieodparty.

Co mówi załącznik numer 3? - Załącznik 3. przypomina, że podstawowe prawa zachowania fizyki stoją ponad strachem różnych urzędników i jazgotem trolli. Są po prostu uniwersalne, nieodparte. Również z ostrożności procesowej wymieniam do użytku prokuratury wojskowej nicki niektórych z analityków , których osiągnięcia w omawianej sprawie są bezsporne : Stary Wiarus, Free Your Mind, Tommy Lee, El Ohido Siluro, Łażący Łazarz, Manek, Rolex, Pluszeczek, inż. K. Cierpisz (to nazwisko). Świetne prace analityczne oraz syntezy tych i kilku innych badaczy są łatwo dostępne w internecie. Wnioskuję o szczegółowe przesłuchanie tych analityków w sprawie przyczyn i przebiegu Zbrodni Smoleńskiej.

Wiem, że jest Pan zmęczony, ale co dalej? - Można ich prosić o pomoc przez maile w odpowiednich serwisach. Przypuszczam też, że, mimo, iż występują oni pod pseudonimami, to ich IP i adresy są od miesięcy znane ABW i prokuratura może je uzyskać w ciągu pojedynczych godzin. Nie płacimy przecież chyba na darmo podatków na ABW i tym podobne struktury. Z korespondencji z wieloma z analityków wiem, że nie przedstawiają wyników swych analiz i dyskusji prokuraturze z nieśmiałości raczej, niż ze strachu o swą, czy bliskich skórę. Ale na uczciwe pytania prokuratury dadzą na pewno odpowiedzi uczciwe i istotne dla oficjalnego ujawnienia prawdy. Zapewniam prokuraturę i prokuratorów, że w XXI wieku nie da się tak głęboko i na długo prawdy o zamachu smoleńskim, jak zrobił to rząd Wielkiej Brytanii i jego wspólnicy w sprawie katastrofy gibraltarskiej z 4 lipca 1943 roku. Ogromny od tego czasu rozwój fizyki, elektroniki i informatyki takie ukrycie wyklucza. Dlatego też konieczne jest w bliskiej przyszłości stanięcie, choćby ze względu na surową karalność ukrywania Prawdy, po Jej stronie, a wyeliminowanie z oficjalnej działalności osobników, którzy tę prawdę ukrywają, deformują i starają się ją zakrzyczeć. Dziękuję za rozmowę i szczerość. Wywiad z prof. Mirosławem Dakowskim przeprowadziła Beata Traciak Za: Wiadomości24.pl

Prosta oszybka Wani Pamiętam, jak niedługo po 10 Kwietnia prof. Z. Krasnodębski w TVP mówił mniej więcej coś takiego (przywołuję z pamięci), że pewnie Ruscy wnet się będą tłumaczyć, iż pijany Wania w wieży lotów się zagapił i coś zaniedbał. Jak wiemy nawet na wersję z Wanią z wieży Ruscy się nie zgodzili w swej oficjalnej narracji, którą ochoczo rozwinęło wiele polskojęzycznych ośrodków i przeróżnych znawców, którzy powinni w rublach dostawać dożywotnie pensje. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze, gdyż Wania (niekoniecznie pijany, choć może niegramotny) może pojawić się w niesamowitej opowieści tłumaczącej, jak to się stało, że w którejś trumnie przywiezionej do Polski znajduje się ciało innej osoby, a nie ofiary „lotniczego wypadku na Siewiernym”. Na razie jesteśmy na etapie sfałszowanej dokumentacji sekcyjnej oraz braku sekcyjnych zdjęć, których Ruscy nie zrobili, bo „nie mieli obowiązku”. Obowiązek by oczywiście był, gdyby rozkaz wydał car Putin, ale że ten rozkazu nie wydał, to się zdjęciami nie zajęto. Myślę, że tu paru znawców problematyki (z Czerskiej lub innej agendy Ministerstwa Prawdy) mogłoby tę zgoła niestandardową, jak na realia „powypadkowe”, sytuację wyjaśnić tak: bracia Moskale przez wzgląd na polską wrażliwość nie przekazali prawdziwych dokumentów ani drastycznych zdjęć; woleli oszczędzić Polakom smutnej wiedzy i widoku nieszczęścia. Olbrychski z Wajdą i Kutzem, Najsztubem i Żakowskim, Hołdysem i Paradowską, powinni w dyskusji u Lisa wyjaśnić, że to właśnie się bardzo dobrze stało, bo nie tylko dość już tego zaglądania do trumien, a czas zająć się codzienną pracą - nie jakimiś zwłokami. Kabaret szmaciarzy pn. NeoNówka mógłby obśmiać wraz z paroma innymi, co śmielszymi satyrykami, jak Laskowik czy Andrus, „poszukiwaczy trumien” i „przeszukiwaczy grobów”. Redakcja „Tygodnika Powszechnego” oraz co paru salonowych duchownych mogłoby zapałać świętym oburzeniem, że komuś jeszcze chce się podważać majestat śmierci. To, więc przed nami, ale gdy mimo tych działań dojdzie już do pierwszej ekshumacji i gdy się okaże, że ciało w trumnie to nie jest ciało osoby, która miała być pochowana, Ruscy mogą tłumaczyć się tak. Po pierwsze: szczątki były tak zmasakrowane, że – analogicznie jak twierdzono, iż „nie było, kogo ratować” – „nie było kogo chować”. Może, więc wybrano nie najlepszy sposób na wypełnienie trumny, ale Rosja to wielki kraj i może czasami o drobnych szczegółach się w nim nie myśli. Tę wersję twórczo i ze zrozumieniem skomentują w polskojęzycznych mediach Środa, Szczuka, Sierakowski i im podobni, zwracając uwagę na dobrą wolę „strony rosyjskiej” i swoistą „słowiańską fantazję, by jednak jakieś ciało w grobie było”. Po drugie: Ruscy mogą powiedzieć, że Wania popełnił prostą oszybkę i zamiast właściwego ciała wziął to niewłaściwe. Prosta oszybka była tylko jedna i sam car Putin swym autorytetem gwarantuje, że w pozostałych trumnach znajdują się ciała pozostałych ofiar i nie ma co dalej bezsensownie szukać. Tu rozpocznie się kampania „czy chcecie wszystkie groby otwierać?” i rzecz jasna różni fachowi epidemiolodzy zaczną przestrzegać przed niebezpieczeństwem nowej dżumy, zaś publicyści i kabareciarze będą ryć ze śmiechu, że „jedna ekshumacja dla moherów to za mało”. Może się zresztą okazać tak, iż Wania pójdzie i po rozum do głowy, i do odpowiedniej sali w moskiewskim krematorium do katastrof i nagle cudownie znajdzie się ciało ofiary, i to nawet w kompletnym stanie, co polskojęzyczne media przyjmą z westchnieniem ulgi i zachwytu. „Znalazło się!”, napisze „SE”, „Tu był!”, wskaże, publikując (niepublikowane do tej pory nigdzie i nigdy) zdjęcie o odpowiedniej kolorystyce, „Fakt”. Gdyby jednak ekshumacji przeprowadzono w Polsce więcej i okazałoby się nagle, że nie tylko jedno ciało się nie zgadza z danymi ofiar, to Ruscy już nie mogliby powiedzieć, że jeden bidny Wania zawinił, tylko, że np. zawiniła „procedura”. „U nas są takie procedury, że powodują one czasami niezrozumienie u pracowników niższego szczebla, zwłaszcza, jeśli są na stażu, a akurat wtedy zatrudniliśmy paru stażystów, stypendystów moskiewskiej akademii”, wyjaśniłby na konferencji prasowej dyrektor prosektorium. „GW” napisałaby, więc empatyczny tekst o młodzieży radzieckiej, która ma problemy związane ze znalezieniem pracy i zdarzyło się w „tamtych kwietniowych dniach”, że pomyliły się pewne dokumenty „w ferworze pilnych zajęć w prosektorium, które czyniono w pośpiechu, bo spieszyło się rodzinom”. Generalnie jednak sprawa dotyczy „dwóch, trzech może” ciał, „nie więcej na pewno”. TVN zrobiłby szybko reportaż z wywiadami z moskiewskimi lekarzami sądowymi potwierdzającymi doniesienia z Czerskiej. Gdyby się okazało, że ciał innych osób jest więcej, to „GW” by napisała w kolejnym artykule, że chodzi o „jakąś mniejszą partię ciał”. Gdyby się okazało, że jest tych ciał jeszcze więcej, to by nazajutrz napisała, że „prawdopodobnie koło tuzina”. I tak dalej, a TVN zrobiłby z TVP całą serię reportaży w Moskwie i w Smoleńsku, (bo nagle by się okazało, że „tak jak pisał raport MAK, w smoleńskiej kostnicy i tamtejszym szpitalu złożono od razu po wypadku sporo ciał, a z powodu niewłaściwej procedury ciała te pozostały na miejscu i nie przetransportowano ich do Moskwy”).Potwierdziłoby to kilkunastu świadków. Dalszych czarnych scenariuszy chyba snuć nie powinienem, gdyż widzieliśmy przez ostatni rok, ile można w Polsce w dziedzinie kłamstwa zdziałać i z jakim rozmachem. Można jednak sobie zadać podstawowe pytanie:, dlaczego Ruscy mieliby fałszować dane sekcyjne (skoro zapewne żadnych sekcji nie przeprowadzali), nie dostarczać zdjęć ciał ofiar, mataczyć przy identyfikacjach, a nawet umieszczać w trumnach szczątki osób innych niż ofiary zamachu z 10 Kwietnia. Z jednego powodu: analiza medyczno-sądowa tychże szczątków mogłaby wykazać rzeczywistą przyczynę zgonu oraz to, jakie jest pochodzenie obrażeń (np. pośmiertnych) danej osoby. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że Ruscy nie oddali kamizelek kuloodpornych ani broni polskich borowców, którzy lecieli z delegacją prezydencką, to sądzę, iż po ekshumacji ciał tychże osób może się okazać, że funkcjonariusze BOR zginęli w wyniku zastrzelenia, gdy bronili Prezydenta i pozostałych członków delegacji. Ekshumacja pozwoli też wykazać, jak zginęły inne osoby lecące na uroczystości katyńskie 10 Kwietnia. O ile, pamiętajmy, w trumnach odnajdą się ciała wszystkich ofiar, gdyż tego wcale nie możemy być pewni.

http://www.rmf24.pl/opinie/wywiady/kontrwywiad/news-mec-rogalski-gosiewski-nie-mial-175-wzrostu-prokurator,nId,334808

FYM

Domniemana afera kartelu Polsat – TVN. Czyżby wielomiliardowa korupcja? System finansowania polityki w Polsce, niemalże uniemożliwiający konkurencję nowopowstających partii z czterema największymi, finansowanymi dotacjami z pieniędzy wszystkich podatników, tak naprawdę zaprasza do korupcji. O tym, że w Polsce handluje się ustawami wypominał Bank Światowy oraz przypominali wolnorynkowi ekonomiści. Już za kwotę 10 mln zł można uzyskać akt prawny napędzający zyski konkretnej, zorganizowanej grupie mafii gospodarczej. O funkcjonowaniu mafii w polskim parlamencie dowiedzieliśmy się zresztą na kanwie afery Rywina, przy czym stawka wynosiła wówczas 60 mln zł przechodzących przez jedną z firm prywatnych.

Znaczenie protekcji rządzących Na tle najgłośniejszej po 1989 r. afery korupcyjnej świetnie można było zobaczyć funkcjonowanie mafii w sektorze mediów. W zamian za określone zmiany prawne, grupa organizująca je zażądała zatrudnienia konkretnej osoby, pilnującej interesów tej zorganizowanej grupy przestępczej (mafii?) w owej stacji telewizyjnej (jak podaje opis tej afery zamieszczony w „Wikipedii”). Być może na tych samych zasadach, dzięki transakcji „legislacja za wpływ na media” funkcjonuje większa część tego sektora w Polsce. Na tym rynku dzieją się bowiem rzeczy niesłychane. Korupcja ma rzekomo wielomiliardowy charakter – jej skalę szacowałem ongiś hipotetycznie na podstawie cennikowych wpływów z reklam na roczną kwotę ok. 2,8 mld zł dla TVN i 2,7 mld zł dla Polsatu. W przypadku braku rynkowej protekcji rządu, wpływy te być może byłyby nawet około dziesięciokrotnie niższe. Szacowałem, że w ciągu dwóch ostatnich kadencji rządu transfery finansowe do stacji uczestniczących jakoby w kartelu (gospodarczy termin oznaczający zmowę podmiotów gospodarczych) sięgnęły kwoty 15 mld zł (uwzględniając wpływy reklamowe po rabatach).

Opinia publiczna w rękach oligarchów, Jakie możliwości wywierania wpływu na główne media ma obecny rząd PO-PSL? Na rynku mediów ogromne. Co powiecie Państwo na deal: nadawanie rządowej propagandy w zamian za ochronę przed konkurencją? Nawet w biednych, rozwijających się krajach istnieje kilkanaście nadawanych naziemnie prywatnych telewizji ogólnokrajowych. Tymczasem w Polsce oficjalnie przyznano tylko jedną ogólnopolską koncesję telewizyjną dla komercyjnej stacji prywatnej. TVN w 2004 r. docierał do 86 proc. powierzchni kraju. Istnieją ponadto inni nieznaczni gracze na rynku stacji nadających naziemnie.

Meksykański syndrom Problemem rynku telewizyjnego w Polsce jest – podobnie jak w Meksyku – opanowanie rynku przez oligarchów i potencjalne, (choć realnie prawdopodobne) dla obserwującego rynek ekonomisty skorumpowanie wynikające z tej szkodliwej dla konsumentów, a korzystnej dla beneficjentów kartelu sytuacji. Ideą przyświecającą oligarchom jest utrzymanie monopolu na rynku nadawania naziemnego, podzielonym między Polsat i TVN. Nawet mająca stanowić wyłom w tym duopolu stacja TV4 należy w 90 proc. do Polsatu i w 9 proc. do TVN, mimo że rozliczne polskie media opisujące polski rynek telewizyjny próbują przedstawić tego gracza, jako niezależny podmiot, zafałszowując dane na temat jego właścicieli. Kolejnym kanałem owego „niby niezależnego” gracza jest powstająca TV6.

Walka o miliardy W wielu krajach brak jest monopolu lub duopolu w sektorze telewizji komercyjnych. Przejście na nadawanie cyfrowe umożliwiło nadawanie naziemne 70, a nawet 120 kanałom ogólnokrajowym (por. lista stacji nadawanych cyfrowo w Wlk. Brytanii). Nawet system analogowy umożliwia nadawanie 10-12 kanałów na obszarze całego kraju. W Polsce można jedynie domniemywać, że w zamian za ustawodawstwo, zapewniające duopol na rynku oraz zablokowanie konkurencji, owe dwa kanały realizują prawdopodobnie określone postulaty grup politycznych. Ale hipotetycznie – to może być wielomiliardowa korupcja, a obserwatorzy rynku donoszą o rzekomych chmarach lobbystów walczących niejako o utrzymanie skorumpowanego systemu. Poprzez sztuczne i ewidentne tworzenie barier prawnych przed konkurencją, stacje TVN i Polsat otrzymują jakoby wielomiliardowe subwencje od rządu. Większość klasy średniej, uciekając przed zdominowanym przez gigantyczną korupcję rynkiem telewizji naziemnej w Polsce, musiała wydać znaczne sumy na zakup i instalację anten satelitarnych, czy zestawów do odbioru pakietów telewizji cyfrowej. Tymczasem w nieskorumpowanej jurysdykcji ludzie ci mieliby do dyspozycji na przykład 100 kanałów nadawanych drogą naziemną. Afera karteli telewizyjnych, afera multipleksowa, to być może kolejna wielka afera korupcyjna polskiej polityki. To walka o miliardy wpływów reklamowych, jakie, dzięki hipotetycznej, rzekomej wielkiej korupcji, wpływają do kas TVN-u i Polsat-u, a nie setki innych podmiotów, wypchniętych z polskiego rynku mechanizmem – czegóż jak nie praktyk o prawdopodobnych znamionach korupcji. Oto rozwijają się imperia telewizyjne powstające w „szklarni państwowych i rządowych regulacji”, zaś inni nie mają dostępu do nadawania cyfrowego i obiecującego rynku. Dlaczego ponad 100 innych polskich stacji telewizyjnych jest dyskryminowanych przez rząd PO–PSL, a Polsat i TVN otrzymały rzekomo ok. 15 mld zł dodatkowych wpływów dzięki hipotetycznej politycznej protekcji gospodarczej? Gdyby na rynku medialnym znieść bariery ustawione przez rząd PO – PSL, grupy kapitałowe Polsatu i ITI (stacja TVN) być może straciłyby wiele miliardów wpływów. Możliwe, że w przypadku Polsatu, spowodowałoby to zniknięcie z rynku. Autor Adam Fularz

14 kwietnia 2011

"Oddam władzę jak dojdę do setki" - powiedział pan Jarosław Kaczyński pośród wielu swoich wypowiedzi, którymi raczy nas systematycznie, tak jak inni celebryci polityczni. Nie wiem czy jest drugie takie państwo na świecie, w którym celebryci demokratyczni i polityczni, prawie codziennie mają coś do powiedzenia, zapełniając sferę publiczną i próbując ją wypełnić zaduchem słownych zbitek, a to zaczerpniętych z jakiegoś wiersza, a to- wypowiedzianych prozą. Ważne, żeby wiedzieli, że mówią prozą, a nie wierszem- lub odwrotnie. „ Inni szatani są tam czynni”- powiedział w innym czasie. A jeden facet powiedział, że: „Świeżo przeszczepiona wątroba odrzuciła alkoholika”, a jeszcze inny, że:” Kiedy się urodziłem - w domu nie było nikogo, tylko na stole w kuchni leżała kartka” Mleko w lodówce””.. Mówić można wiele - ale sprawy nasze i naszego państwa od dwudziestu z górą lat- idą w jednym kierunku. W kierunku odwrotnym do tego, jakiego chciałbym na przykład ja… Nie wiadomo, czy pan Jarosław Kaczyński dożyje do setki, czy będzie miał wtedy okazję oddać władzę, ja prawdopodobnie również nie dożyję, ale jestem ciekaw, kto po panu Jarosławie przejmie władzę w zagospodarowywaniu elektoratu prawicy.. Demokracja o oczywiście demokracją, ale ktoś tym wszystkim musi kierować.. To chyba oczywiste w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Przecież nie można demokracji zostawić samej sobie, i urzeczywistniać zasad sprawiedliwości społecznej bez demokracji, i żeby się demokracja zbytnio nie zdemokratyzowała.. Tak jak pozostawić w spokoju państwa polskiego. Bo właśnie ogłoszono w prasie, że w 2010 roku przybyło nam obywateli Polskich mieszkających w Izraelu i to ponad 2500. O tyle jest nas więcej, Dlaczego podana informacja nie jest ścisła? „Ponad 2500”- a nie 2549- na ten przykład? Automatycznie przyznaje się obywatelstwo dzieciom emerytów z Polski, o ile ich rodzice są lub byli obywatelami polskimi. Ciekawe, czy wszyscy przyjadą od razu do Polski, czy może systematycznie, acz powoli.. A jak przyjadą to, co będą tutaj robić, nie mam na myśli emerytów, bo ci mają już emerytury, ale ich dzieci.. Trudno sobie wyobrazić, żeby obywatel Polski mieszkający w Izraelu tymczasem, przyjechał do Polski, powiedzmy sobie, zbierać jabłka pod Grójcem, jako pracownik sezonowy.. I kim są obecni emeryci, którzy wyjechali z Polski w latach sześćdziesiątych.. O tym prasa nie pisze.. Byli to w większości pracownicy różnych służb mundurowych, informacji wojskowej, wojska, ministerstwa bezpieczeństwa publicznego.. Piloci izraelscy podczas walk roku 1967 między sobą porozumiewali się po polsku - na przykład. W każdym, razie przybyło nam obywateli, i to jest wielka radość, bo statystyki demograficzne napawają lękiem od jakiegoś czasu.. Tak jak napawa mnie lękiem to, co dzieje się w Parlamencie Europejskim, i nawet nie to co tam uchwalają, bo jakimś dziwnym trafem nie mogę w tzw. głównym nurcie propagandy wyłapać co eurodeputowani tam uchwalają, ale to, że zorganizowano wystawę ze zdjęciami, wystawa nazywa się „Pamięć i Prawda”. Bardzo dobra nazwa, mieszcząca się w nurcie orwellowskiego podejścia do rzeczywistości, bo jak może być” pamięć i prawda”, jak ktoś kazał zasłonić napisy pod zdjęciami, które tę „ pamięć i prawdę” miały ujawnić.(???) W orwellowskim Ministerstwie Miłości nie było miłości, a w Ministerstwie Prawdy- nie było prawdy.. Tak jak w Ministerstwie Obrony, nie ma obrony, tylko jest wojna.. Kiedyś były ministerstwa wojny, teraz są obrony, choć wszystko pozostało po staremu. No i nie mamy wojen- mamy’ misje”.. To brzmi jakby mniej krwawo.. Ale chodzi o to, żeby zmylić trop.. Posłowie europarlamentarni z Prawa i Sprawiedliwości” oskarżyli” o tę robotę samego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, pana profesora Jerzego Buzka(???)> Jak tak można? Taki autorytet, człowiek charyzmatyczny, autor czterech wiekopomnych „ reform”, a tu jacyś europarlamentarzyści ośmielają oskarżać o takie niecne czyny samego przewodniczącego.. Pan profesor Jerzy Buzek będzie miał z pewnością pomnik, nawet po śmierci, ale gdy odda władzę, jak dojdzie do setki - to chyba oczywiste. Te „ reformy” kwalifikują oczywiście pana przewodniczącego do piekła, jeśli oczywiście piekło jeszcze istnieje. Luteranie też o piekle jakoś mniej mówią, tak jak rzymscy – katolicy. Może też piekła się boją.. Ostatnią informacją, jaka do mnie dotarła. jeśli chodzi o „ pracę’ w Parlamencie Europejskim, była informacja przekazana przez pana profesora Piotrkowskiego, który śmiał się z przegłosowania w Parlamencie sposobu, w jaki kury mają znosić jajka.. Mają je znosić stojąc pazurami do przodu(???) Naprawdę? Nie wiem jak ONI to kontrolują, ale postęp w legislacji jest.. Bo co to byłyby za jajka, gdyby kura znosiła je pazurami do tyłu..(???) Nie byłyby takie smaczne, jak te – zniesione pazurami do przodu... A może należałoby wprowadzić reglamentację na znoszone jaja - tak jak w innych dziedzinach życia gospodarczego, jak na przykład cukru i mleka... Też by jajek zabrakło! Moje podejrzenia wobec Parlamentu Europejskiego, takiej atrapy władzy europejskiej są następujące: uchwalają tam wielkie bzdury i nie wypada ich ogłaszać publicznie, bo byłoby więcej śmiechu i „autorytet” parlamentu by zbytnio ucierpiał.. A bez autorytetu ani rusz. Ponieważ demokracja, tak naprawę nie wyłania autorytetów, one są niezależnie od demokracji, to autorytety należy narzucać i przyzwyczajać do nich poddanych demokracji.. Autorytety ustala się od góry i podaje do wierzenia.. U nas im bardziej trzymał się Okrągłego Stołu- tym większy autorytet.. A kto organizował Okrągły Stół? Ano, niezastąpiony generał Czesław Kiszczak.. On to wszystko perfekcyjnie zorganizował. Bardzo zdolny człowiek. Wielu nawet nie zauważyło przejścia od” dyktatury do demokracji”- - jak pisze o tzw. przemianach Gazeta Wyborcza. To za PRL-u nie było demokracji? A po co wieczorem przychodzili harcerze do domu, do tych wszystkich, którzy nie udali się w ciągu dnia do świątyń demokracji, czyli lokali wyborczych? Czy nie było wyborów, nie było urn, nie było obwieszczeń wyborczych, nie było kandydatów? Wszystko to było i jeszcze więcej… Nie było tylko spotów telewizyjnych oraz radiowych i całej tej hucpy, która towarzyszy wyborom demokratycznym, tajnym i bezpośrednim.. Nie było całego tego łgania od rana do wieczora, żeby uwieść obietnicami.. I państwo było sprawniejsze: policja działała sprawniej i nie bała się przestępców, nauczyciele mieli, jako taki autorytet w szkołach, a więźniowie odsiadywali kary, a nie przymierzali się do chodzenia po ulicach w bransoletach elektronicznych, i nie, dlatego, że nie było bransolet elektronicznych.. Po prostu nie mieściło się w głowie, żeby przestępcy chodzili po ulicach, albo czekali w kolejce na swoja karę.. Prawo było surowsze, ale egzekwowalne.. Był oczywiście większy porządek, a nie taki bałagan jak dziś.. Brakowało wolności słowa, swobody poruszania się w świecie, no i była socjalistyczna gospodarka planowa be własnościowa.. Wystarczyło dać ludziom wolność i swobodę podróżowania i sprywatyzować wszystko, a nie rozkraść, żeby nie było pieniędzy dla emerytów z Funduszu Emerytalnego. A dzisiaj opływalibyśmy w zbytki i jako takie bogactwo- na swoje możliwości.. Tymczasem mamy kupę długów i kupę biurokracji budżetowej.. I jesteśmy na równi pochyłej.. W oczekiwaniu na podatek węglowy, który szykuje nasze nowe państwo – Unia Europejska.. Czy my to wszystko wytrzymamy? Pomożecie obywatele? Pomożemy! Kiedy ONI wszyscy, spod znaku Okrągłego Stołu dojdą do setki? A setkę mogą wypić już dziś.. WJR

Staruszka w Internecie, czyli kułak III RP W najnowszym „Newsweeku” Mariusz Cieślik zamieszcza artykuł o swoistym „drugim obiegu”, w jakim funkcjonują filmy dokumentalne, szczególnie te dotyczące tragedii smoleńskiej. Telewizje od dawna już nie chcą emitować żadnych materiałów godzących w klasę panującą, zarazem, jak przysłowiowy pies ogrodnika, uniemożliwiając wszelkie inne ich rozpowszechnianie (TVN wciąż trzyma w piwnicy film o Wałęsie, a TVP „Towarzysza Generała”, „Media III RP” i całą szafę innych), kiniarze też boją się takie rzeczy wyświetlać, więc pojawili się niezależni producenci oraz dystrybutorzy i powstał zupełnie osobny system rozpowszechniania produkcji „antypaństwowych”. Który zresztą rząd Tuska, w sprawach innych niż dotyczące własnego siedzenia totalnie bezradny i bezładny, błyskawicznie i nader sprawnie starał się zdławić wkładając cichcem w nowelizację ustawy zapis umożliwiający ściganie za filmy rozpowszechniane w Internecie − błyskawiczna mobilizacja internautów udaremniła ten zamach, ale tylko częściowo. Artykuł jest rzetelny, ale najwyraźniej skoro już musiał redaktor Maziarski z jakichś powodów zamieścić uczciwy artykuł, to przynajmniej odpowiednio go zilustrował. Na załączonym obrazku widzimy jakąś salę, wypełnioną przez zgrzybiałe staruszki o złych, skrzywionych twarzach. Wiadomo – może i miliony ludzi te filmy oglądają, ale te miliony to tylko stare baby. A stare baby, jak wiadomo, godne są najgłębszej pogardy. Stare baby to mohery i pisówki, stare baby robią nam obciach zawodząc pod krzyżem, powinno się im zabierać dowody, żeby nie głosowały − ciąg stereotypowych skojarzeń uruchamianych fotką „Newsweeka” jest oczywisty, bo taki pogardliwy, mówiąc modnym slangiem, „wykluczający” stereotyp starości, szczególnie właśnie kobiecej, budują propagandyści III RP intensywnie, od dawna. Po prostu, staruszka jest w dominującym dyskursie III RP tym, czym w PRL był „kułak”, „szkodnik” czy inny „element reakcyjny”. Wyjątki od reguły zdarzają się rzadko, kiedy staruszka jest byłą gwiazdą rocka lub peerelowskiej telewizji i gorliwie popiera obecną władzę. Albo, kiedy jako wdowa Zbigniewie Herbercie od lat usiłuje „odkręcić” jego zdecydowane patriotyczne i konserwatywne poglądy, posuwając się w tym nawet do firmowania sugestii, że wszystko, co mąż o sprawach publicznych i personaliach III RP mówił wynikało z jego choroby psychicznej − a teraz, jak na zawołanie, wyskakuje z oburzeniem, że ośmielił się jego słów użyć Jarosław Kaczyński. Przepraszam wielkiego poetę za porównanie z poetą, choć też wielkim, to raczej wrednym, ale to już przecież nonsens tej miary, jakby wdowa po Broniewskim oburzała się za cytowanie męża na akademiach ku czci socjalizmu. Wracając do naszych staruszek, czyli do „Newsweeka” − mamy oto taki koktajl tekstu z obrazkiem: Cieślik pisze o milionach odsłon posmoleńskich filmów w Internecie, a redakcja ilustruje to salą pełną staruszek, czyli jasny wniosek – po tym Internecie to właśnie te stare babcie tak poprztalają i klikają w te wszystkie „ministerstwa prawdy”, „nowe ekrany” czy „zjednoczone ursynowy”. Tak, tak, przyznajmy, to oczywiście bardzo możliwe, w logice ludzi opętanych nienawiścią do prawdziwych Polaków i nieodłączną od niej pogardą wobec „starszych, gorzej wykształconych i z mniejszych ośrodków” mieszczą się nie takie odkrycia. Ale teraz oto, najważniejsze, najsmakowitsze, czyli jak to zwykł ujmować wielki Dudek Dziewoński, (kto nie słyszał, informuję, że wymawiać trzeba fonetycznie): „he, pointa”. Owoż przewracamy w „Newsweeku” − jedną, drugą… − trzy kartki, a tu artykuł Krzysztofa Wojdyło „To nie jest kraj dla starych ludzi”, protestujący, generalnie mówiąc, przeciwko „ejdżyzmowi”, czyli prześladowaniu ludzi starych za ich starość, pozbawianiu ich szans na godne życie, odmawianiu z góry wszelkiej wartości. Tekst, o dziwo, niczym niezilustrowany. Czyżby naprawdę w redakcyjnym archiwum, skądinąd pełnym zdjęć staruszek, nic stosownego się nie znalazło? RAZ

Gen. Czesław Petelicki rozmawia z Jarosławem Kaczyńskim ? Jak GROM z jasnego nieba. Po raz kolejny zaskakują nas wydarzenia na scenie politycznej. A może jednak nie, może to nowe rozdanie?

Zastrzeżenie. Niniejsza notka jest próbą analizy sytuacji bieżącej i wynikającej z niej być może przyszłości naszego kraju. Nie jest próbą wpływania na nikogo i nic, choć nie jest to do końca możliwe. Należy oddzielić mój światopogląd od mojej oceny ostatnich wydarzeń. Cytaty pochodzą z artykułu na www.wp.pl.

Hańba. „SMS brzmiał tak: "Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił". Jak zdradza gen. Petelicki, SMS o takiej treści pokazał mu, a następnie przesłał jeden z jego bliskich znajomych z Platformy. Nie poznał go jednak rok temu, ale dopiero w ostatnim czasie. - Mój kolega, który uczestniczył m.in. w powstawaniu expose premiera waha się, czy tego wszystkiego sam nie powinien powiedzieć. Jest rozgoryczony, tym, co się dzieje w Platformie: pozbyto się najlepszych ludzi, teraz robi się wszystko, by usunąć Grzegorza Schetynę, na którym spoczywa ciężar kierowania partią - wyjaśnia. Gen. Petelicki uważa, że ta instrukcja została wysłana "w strachu", a wyszła z trójkąta Donald Tusk -Tomasz Arabski-Paweł Graś.”

Raport ZEN-u. „Gdyby śledztwo toczyło się pod auspicjami NATO, raport końcowy byłby miażdżący dla rządu i MON-u. Doszłoby do dymisji rządu - chodziło o utrzymanie się na stołkach” - Gen. Sławomir Petelicki. W ostatnich dniach uaktywnił się Gen. Sławomir Petelicki. Biorąc pod uwagę jego życiorys możemy być pewni, iż nie wykonuje żadnych nieprzemyślanych ruchów. Zarówno jego doświadczenia z PRL-u jak i jego działalność w III RP, choćby GROM, pokazuje człowieka o wybitnych uzdolnieniach i niezwykle efektywnym działaniu. Trudno podejrzewać go o tanie efekciarstwo. Już wcześniejsze wypowiedzi Generała Petelickiego, którego trudno podejrzewać o sympatie do PiS-u, były sygnałem, iż istnieje spora grupa wpływowych osób z kręgów wojskowych, której nie jest po drodze z PO, ani też z kolesiami z WSI. „Petelicki przypomina, że popierał PO w czasie rządów PiS i zaznacza, że ma wielu przyjaciół w tej partii. Uderza go jednak zakłamanie rządzących ws. katastrofy smoleńskiej. - Mówią Polakom: nic się nie stało, a przecież mieliśmy do czynienia z największą tragedią od II wojny światowej. Ta beztroska rządu świetnie wyraża się w słowach gen. Mieczysława Cieniucha, który Smoleńsk nazwał "przykrym incydentem" - mówi. - Obywatele mają prawo wiedzieć, jak było naprawdę. Państwo nie zdało egzaminu, a premier i minister obrony są za to odpowiedzialni - podkreśla.” Wszystkie wypowiedzi i wydarzenia są starannie zaplanowane i nie są przedwcześnie nagłaśniane, to w końcu nie są amatorzy. „Wywiad dla portalu Wprost24.pl, w którym gen. Petelicki po raz pierwszy ujawnił sprawę SMS-ów został usunięty z sieci. - „Naciskał na to prawdopodobnie redaktor naczelny "Wprost" Tomasz Lis. Widać poszedł rozkaz, by takie informacje wyciszać, a pan redaktor okazał się dyspozycyjny” - mówi.” Praca wre bez zbędnego rozgłosu, jak choćby praca ZEN-u ( niezła nazwa - warto choćby przywołać 3 filary Zen ). Wszystko jest odpowiednio dawkowane, by pacjent nie doznał wstrząsu. Weźmy choćby sprawę wywiadu na stronie www.wprost24.pl. Tylko naiwniak może sądzić, iż jest to przypadkowa sytuacja. W sobotę ma się ukazać w dodatku Plus Minus tzw. Raport ZEN, nie jest to wcześniej w Rzepie nagłaśniane. Akcja z wywiadem, który zniknął powoduje kontrowersje, czyli rodzi byt medialny Raportu ZEN. Mnożą się informacje w gazetach i w blogosferze, ci, którzy mają milczeć milczą. Można też założyć, iż raport ten miał się być może ukazać we Wprost lub innym tygodniku lub gazecie codziennej. Oczywiście można tak założyć, wyobrażacie sobie jednak by założyciel i były dowódca GROM-u zakładał tylko jeden lub góra dwa warianty rozegrania kartą smoleńską sytuacji w Polsce. Jeżeli tak, to żyjecie w płaskim świecie, a ten ma wiele wymiarów.

Rozmowy kontrolowane. Zanim przejdziemy do celu działań Grupy ZEN warto się zastanowić na wariantami jej dialogu, czy może póki, co monologu ze społeczeństwem i choćby Jarosławem Kaczyńskim.

1 - Zeniści przekazują nam i J.K. wiadomość-komunikat o możliwości zmiany sytuacji w Polsce i gotowości do dialogu na ten temat i współpracy.

2 - Jesteśmy informowani, iż taki dialog już trwa w sferze nieoficjalnej.

3 - Dostajemy jasny komunikat, rozmowy Grupy ZEN przyniosły efekt w postaci porozumienia z Jarosławem Kaczyńskim i innymi osobami zainteresowanymi zmianą układu sił w Polsce. Ja uważam, iż „Jesteśmy informowani, iż taki dialog już trwa w sferze nieoficjalnej” oraz społeczeństwo jest sondowane za pomocą mediów czy poprze taki układ i czy zgodzi się na uczestnictwo w nim oraz czego gotowe jest się wyrzec i w zamian, za jakie korzyści. Wskazuje na to metodologia działania ludzi związanych ze służbami specjalnymi oraz wojskiem i nie jest to nic nowego. Przygotowuje się grunt, sieje ziarno i czeka na owoce, będą takie jak się oczekuje, to wtedy sad będzie otoczony troskliwą opieką.

Czas Idiotów. Proszę o wskazanie mi państwa w dowolny okresie historycznym gdzie nie istniały grupy wpływu, tajne związki, służby i gdzie nie układano się i nie spiskowano by zdobyć władzę, która to daje oprócz wielu trosk, o wiele więcej korzyści w sferze zarówno materialnej jak i nazwijmy to może przesadnie „duchowej”. Musimy się pogodzić z tym, iż bez poparcia służb władzy nie da się utrzymać ani tym bardziej sprawować. I tu zaczynają się przysłowiowe schody dla nas i dla Jarosława Kaczyńskiego i jego partii oraz dla szeroko rozumianych środowisk prawicowych, katolickich, narodowych. Bracia Kaczyńscy nie są bynajmniej nieomylni, popełniali wiele błędów. Nikomu jednak, pomimo wielu prób nie udało się ich zdyskredytować udowadniając ich nieuczciwość lub też brak patriotyzmu. Nie przypominam sobie, oprócz PRL-owskiej nagonki na choćby żołnierzy AK, czy też Żołnierzy Wyklętych, większej i bardziej zajadłej kampanii wzniecania nienawiści do braci Kaczyńskich i PiS. Może popełniam nadużycie, było wiele strasznych ataków propagandy komunistycznej na pojedynczych ludzi jak i całe grupy społeczne, wyznaniowe, narodowe. Walczono z Kościołem, ( jako Wspólnota Kościół się obronił, jako instytucja często nie), Żydami i z kim sobie tylko życzycie. Wróg był wszędzie tam gdzie należało bronić do upadłego systemu i przykryć jego zbrodnie, klęski propagandowe, ekonomiczne, gospodarcze i ekonomiczne. Trudno się dziwić, iż Tow. Walter prześcignął wraz z importerem lizaków, Człowiekiem Wielu Paszportów, że prześcignęli, pobili o kilka długości aparat propagandy PRL-u, a nawet ZSRR. Mają tak nowoczesne środki techniczne, nauki społeczne i metody manipulacji poszły o lata świetlne do przodu, choć dalej czerpią z dobrych starych wzorców, iż trudno się dziwić, że przy wsparciu oddanych dziennikarzy, artystów i naukowców rodem z PRL-u wspieranych przez swoich wychowanków z Kuźni Młodych Talentów im. Jarusia Kuźniara, że przy takim wsparciu pogłębiają obszary zidiocenia w Polsce, nadążając za tendencjami obowiązującymi zarówno w Unii Europejskiej jak i na Świecie. Co z tego, że człowiek z odrobiną wiedzy, rozumu jak to widzi to nie wie czy śmiać się, czy płakać, walczyć, czy też się poddać? Jest nas jeszcze za mało. Tak wiele osób w sposób mniej lub bardziej świadomy, bez... lub interesownie przeszło na Ciemną Stronę Mocy, jest jednak szansa na zmiany, choć to też pojęcie względne.

Cena. Za wolność, w obronie ojczyzny, wspólnoty, rodziny przez pokolenia płaciliśmy krwią naszą i naszych przodków, za walkę o wolność płaciliśmy cenę zniewolenia, upodlenia, eksterminacji narodu. Próbowaliśmy też bronić Polski poprzez mniej lub bardziej udane sojusze, a to już bliższe jest układaniu się, negocjowaniu ceny za nasze aspiracje, marzenia, dążenie do wolności, niepodległości, zwykłą potrzebę godnego życia na swoim. Nie chcieliśmy iść na kompromisy, na układy, często jednak życie wymuszało na nas przyzwolenie na działania nie zawsze zgodne z naszym sumieniem, wiarą, moralności, skłanialiśmy się ku zdrowemu rozsądkowi. Wejdą, nie wejdą, oddadzą władzę, czy też krwawo spacyfikują. Jak się okazuje zawsze wyprzedzali nas Ci, którym bardziej zależy na władzy i korzyściach z niej płynących, mamonie, zaspokojeniu swoich chorych ambicji, stłumieniu lęków i kompleksów. Mieliśmy też wielu Twardowskich, którzy byli przekonani, iż wszystkich łącznie z Diabłem wystrychną na Dudka. Bardzo trudno znaleźć „Złoty Środek” bez wewnętrznego konfliktu sumienia z rozumem. Nie mamy jednak zbyt wiele czasu, choć nie w pośpiechu powinniśmy działać i podejmować tak ważne dla Polski i dla nas, naszych dzieci decyzje. Jedno jest pewne, musimy przejąć inicjatywę. „Plan jest następujący: będą odwlekać publikację raportu Millera jak długo się da, a wszystko zależy od słupków sondażowych. Jeżeli będzie źle z poparciem, poświęcą ministra obrony Klicha, a minister Miller, mimo groźnej miny, będzie dyspozycyjny, co udowodnił wmawiając Polakom, że samolot był cywilny i że lotniska zapasowe były przygotowane, wbrew stanowi faktycznemu - Gen. Sławomir Petelicki.” Bardzo trudno przychodzi mi to powiedzieć - napisać, jeżeli już dziś nie zasiądziemy przy stoliku, to dalsza gra, a nią jest życie, potoczy się bez nas. Nie możemy jednak uznać, iż Bóg nas opuścił, a do paktowania został nam tylko diabeł. Nie ma mowy o zawieraniu paktu ze Złem. Choć i tak można o tym sądzić. Mamy prosty, lecz bolesny wybór. Cena się zmieniła, nikt nie chce naszej krwi i poświęcenia. Tu chodzi o zwykły interes. Pomożemy wam, jeżeli zgodzicie się z nami współdziałać, współrządzić.

Korzyści. To w kontekście Ojczyzny, Narodu, Rodziny słowo korzyść jest nie na miejscu. Jednak gra toczy się o zbyt wysoką stawkę, by obrażać się na słowa. Nie wierzę w to by GRUPA ZEN to grono idealistów i bezinteresownych patriotów. Nie odbieram im jednak prawa do Polskości i Patriotyzmu. „Krytycznie wypowiada się także na temat usuwania zniczy i "atakowania staruszków" na Krakowskim Przedmieściu. - To wstyd i tchórzostwo - ocenia. I zwraca uwagę, że po śmierci księżnej Diany składano znicze pod Pałacem Buckingham, w którym urzędowała przecież nie księżna, ale królowa brytyjska. - Tam nikomu to nie przeszkadzało - zauważa.” Mogą nam pokazać o ile już nie próbują, iż mają podobne marzenia i cele jak my, natomiast są z powodu swojego doświadczenia życiowego, zawodowego bardziej pragmatyczni. Nie chcę tu wchodzić w szczegóły, po pierwsze mogę się mylić, po drugie mogę chlapnąć coś, czego oficjalnie nie powinno się mówić lub coś, czego nie ma - taka wersja. Musimy zważyć w sumieniu i w rozumie, jakie korzyści i jakie zagrożenia płyną ze oferty współpracy złożonej jak mi się wydaje mniej lub bardziej wprost. Cena może przewyższać doraźne korzyści, które mogą być odroczone w czasie. Sądzę, iż jest odwrotnie, cena jest niewygórowana, korzyści znaczne, w przyszłości jednak dojdą odsetki. Główną korzyścią jest zahamowanie rozwoju raka, jaki toczy Polskę, może być to opłacone olbrzymim wstrząsem dla naszego organizmu narodowego, jeżeli jednak nie zaryzykujemy, to czy za chwilę przerzuty uniemożliwią jakiekolwiek próby ratowania Polski. Jest jeszcze jednak ważna korzyść, powinno obyć się bez negatywnych scenariuszy, bez bratobójczej walki w przenośni i dosłownie. Ważny komunikat płynie też ze słów Gen. Petelickiego - komunikat, iż winni zostaną osądzenie i ukarani, a jak sądzę nie Rosja i Niemcy w tym pomogą, a jedynie Ameryka, jako interesariusz w Europie. Innym zarzutem wysuwanym przez gen. Petelickiego jest to, że Polska przy wyjaśnianiu przyczyn katastrofy nie zwróciła się z prośbą o pomoc do NATO. Dopiero teraz, rok po tragedii są podejmowane takie kroki. - Nasz kraj jest członkiem Sojuszu od 12 lat, więc powinniśmy byli zrobić tak, jak potężne USA po 11 września. Przecież nie wiedzieliśmy wtedy, czy to nie był zamach terrorystyczny. Natychmiastową reakcją powinno być zapytane NATO o to, jaką konwencję należy zastosować, czy mogą przysłać ekspertów oraz zabezpieczyć wszystkie zdjęcia satelitarne - wymienia. A tymczasem, jak mówi, "oddaliśmy wszystko Rosjanom, staliśmy się petentem". Więcej na ten temat w notce - Wyjście z "Mgły" - wyrok na Tuska i jego ferajnę - Raport ZEN. Rzeczą wiadomą jest, iż GRUPA ZEN posiada większą wiedzę niż nam przekazuje, wystrzelili zaledwie kilka kul ze sporego magazynka, a i inna broń w zanadrzu. To dobrze, że w grze biorą udział zawodowcy, to dobrze, że być może są po naszej stronie. Ciągle jednak pozostaje to „być może”.

Nie gram w ciemno, ale czy mam inne wyjście. Sam już nie wiem, co lepsze, czy Ci z rodowodem Solidarnościowym, wolnościowym, którzy stoją murem za PO, SLD i PSL-em, Uwole, pupilki PRL-u w postaci dziennikarzy i artystów p twórców, a za którymi stoją tłumy z MSP, UB, S B, PZPR, WSI, czy też osoby, które w przeszłości były przeciwko nam, a obecnie tak naprawdę nie wiadomo czy są z nami, przy okazji ugrywając swoje interesy, czy też tylko tylko chodzi o władzę i kasę. Gen. Petelickiego oburzają próby obarczania odpowiedzialnością za tragedię śp. Lecha Kaczyńskiego. - Nigdy nie byłem jego zwolennikiem, ani w żaden sposób nie jestem związany z PiS-em, ale nie mogę patrzeć na to, jak się kłamie. Gdyby raport przygotowało NATO nie można by było zwalać winy na Rosjan, gen. Błasika czy zmarłego prezydenta - podkreśla. Czy są tam nawróceni, szczerze, czy tylko koniunkturaliści z większą niżmy wiedzą, wiedzą dającą im mocne karty do gry. Do gry, w której jednak jesteśmy im potrzebni. Jako partnerzy, czy tylko, jako mięso armatnie. Decyzja jest trudna, bez względu na to, jaką podejmiemy my czy też w naszym imieniu np. Jarosław Kaczyński, cenę i tak zapłacimy. Czy będzie to rysa na honorze, złamanie kręgosłupa moralnego, czy też może kolejne lata poniewierki i destrukcji Polski, będziemy się czuli źle. Nie to chyba jednak jest najważniejsze. Musimy zrozumieć, iż nie do końca dowiemy się, jaka jest cena i o co toczy się gra. Możemy nie darzyć sympatią dozorcy w naszej kamienicy, ciężko jednak funkcjonować żyjąc z nim w konflikcie. Taki jest ten poukładany, a zarazem pokręcony świat. Musimy tylko wierzyć i ufać, iż w naszym imieniu przy stole zasiądą uczciwi ludzie i będą reprezentować nas, a właściwie cały Naród, również nasze siostry i braci, którzy nas nie lubią, często nienawidzą, a najczęściej nie rozumieją, bo tak czasem wygodniej. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wyobraża, bowiem sobie, iż zamiana ról, ciągła gra w opozycję i władzę cokolwiek zmieni. Skoro nie potrafimy wykorzystać dziedzictwa Papieża Jana Pawła II, symbolicznej wymowy Tragedii Smoleńskiej, to widać, że pozostał nam tylko zdrowy rozsądek i pewnego rodzaju wyrachowanie, bo jak widać nawet Krakowskie Przedmieście jest dobrymi chęciami wybrukowane. Czy ktoś mi powie, co robić? jwp – blog

Prokuratura - iluzoryczna niezależność Wykluczenie przez prokuraturę hipotezy zamachu (z powodu braku dowodów), jako jednej z przyczyn katastrofy smoleńskiej jest decyzją, co najmniej zdumiewającą. Przygotowywano nas na długotrwałe postępowanie, tymczasem prokuratura już po roku zakończyła śledztwo w sprawie zamachu na rządowy samolot z prezydencką delegacją udającą się do Smoleńska. Oczywiście zgodnie z zasadami postępowania przygotowawczego istnieje możliwość powrotu do wersji zamachu. Ale skoro już teraz prokuratura uznaje, że nie ma potrzeby badania tego wątku, to zachodzi przypuszczenie, że już nigdy do niego nie wróci, zajęta innymi wątkami, tym bardziej, że chce zakończyć całe śledztwo do 10 października br., czyli jeszcze przed wyborami parlamentarnymi. Politycy opozycji komentowali decyzję prokuratury, jako polityczną i przedwczesną, szczególnie, że podjętą tuż przed obchodami pierwszej rocznicy tragedii. Przedwczesność to przede wszystkim rezygnacja z badania najważniejszego dowodu w sprawie, czyli czarnych skrzynek tupolewa. Za zgodą polskiej prokuratury zostały one przekazane Rosjanom i zgodnie z decyzją szefa MSWiA Jerzego Millera pozostaną w Rosji aż do zakończenia śledztwa i postępowania sądowego. Podobnie postąpiono z wrakiem tupolewa, którego badanie tuż po katastrofie, jak zapewnia minister Antoni Macierewicz, uniemożliwił akredytowany przy MAK płk Edmund Klich. Wrak także pozostanie w Smoleńsku aż do zakończenia rosyjskiej procedury. Równie zdumiewające jest umorzenie postępowania w sprawie afery hazardowej w związku z brakiem dowodów popełnienia przestępstwa. Te dwie sprawy zmuszają do zastanowienia się nad kondycją prokuratury po zmianach, jakich dokonano w październiku 2009 roku. Jeden z głównych postulatów wyborczych Platformy Obywatelskiej polegał na rozdzieleniu funkcji prokuratora generalnego od ministra sprawiedliwości. Miało to sprzyjać większej niezależności prokuratury, która poprzez unię personalną w osobie prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości stanowiła dotąd część władzy wykonawczej i była często oskarżana o polityczne motywy działania. Za zmianą zagłosowały zgodnie SLD, PO i PSL, a klubem wyrażającym sprzeciw było PiS. Przeciwny ustawie o rozdzieleniu funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości pozostał do końca śp. prezydent Lech Kaczyński. Wobec odrzucenia jego weta był zmuszony podpisać ustawę. Zwolennicy ustawy odwoływali się do podobnych amerykańskich i europejskich rozwiązań, podkreślając szansę uwolnienia się prokuratury od podejrzeń o uleganie wpływom bieżącej polityki. Co ciekawe, nie wspomnieli, że także w Rosji prokuratura jest oddzielona od resortu sprawiedliwości i oficjalnie uznawana za niezależną od władzy wykonawczej. Zreformowana prokuratura miała działać sprawniej i przejrzyściej dzięki poddaniu jej nadzorowi i kontroli przez premiera (poprzez składanie rocznych sprawozdań). Dużą nadzieję wiązano z umocowaniem prokuratora generalnego w jego niezależności (m.in. 6-letnia kadencja i tryb odwołania z funkcji). W imieniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego zapisy ustawy kwestionował podsekretarz stanu jego kancelarii minister Andrzej Duda. Zwracał uwagę na mało precyzyjne przepisy ustawy w sprawie odwołania prokuratora generalnego z funkcji, gdy zostanie mu postawiony zarzut sprzeniewierzenia się ślubowaniu. Ta potencjalna groźba to większe, a nie mniejsze uzależnienie od bieżącej polityki. Ponadto premier, zapewniając sobie wgląd w sprawozdanie prokuratora generalnego, wyłączył się z prawnej możliwości zwracania się do prokuratora generalnego z żądaniem wyjaśnień w konkretnej sprawie śledczej. Dlatego dziś z taką łatwością komunikuje nam, że to niezależna prokuratura prowadzi śledztwo, do którego nie ma on żadnego wglądu ani oczywiście, na które nie ma żadnych możliwości wpływu. Kolejną wątpliwość może budzić zapis, który zabrania prokuratorom wyższego szczebla wydawania prokuratorom prowadzącym śledztwo poleceń typu procesowego. W starych zapisach istniało prawo do wydawania takich poleceń na piśmie, a w przypadku odmowy - prawo do otrzymania uzasadnienia decyzji. Czy dziś prokuratorzy nadzorujący śledztwa w zakresie czynności procesowych nie wydają poleceń? Do wątpliwych rozwiązań należy w końcu i to, które umożliwia anulowanie decyzji prokuratora prowadzącego śledztwo przez jego przełożonego i nakazanie mu przygotowania innej, nowej decyzji czy postanowienia do zatwierdzenia. Ustawa wzmocniła rolę prokuratorów wyższych szczebli, szczególnie prokuratora generalnego, kosztem niezależności prokuratorów wykonujących codzienną mozolną śledczą robotę. Równocześnie zdjęła z rządu brzemię odpowiedzialności za najpoważniejsze śledztwa, w tym śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, ale także, o czym się specjalnie nie mówi, polityczną odpowiedzialność za bezpieczeństwo obywateli. A liczba przestępstw gospodarczych, w tym korupcyjnych, stale rośnie. Najbardziej jednak wzrosła liczba przestępstw narkotykowych, i to jeszcze przed legalizacją posiadania "małej ilości" narkotyków. Rząd wykreował większy popyt, podaż, tym samym ilość przestępstw. Ale za ten mechanizm nie można obwiniać prokuratury, gdyż jej szef nie ma już nic wspólnego z rządem, i vice versa. Wojciech Reszczyński


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dz U Nr 89 Poz 414
Zobowiązania, ART 414 KC, Wyrok z dnia 13 lutego 2004 r
414, 414, Ćwiczenie Nr 414
401, 401A1, Sprawozdanie z wykonania ćwiczenia nr 414
414, 414a, FOTOKOMÓRKA GAZOWA
414 (2)
414
414
414, Instytut Techniki Cieplnej
414, CW 414, FOTOKOM˙RKA GAZOWA
414
414 ?danie fotokomórki gazowej
414
414
414
414
414
414

więcej podobnych podstron