940

Sprawa Prezesa Giełdy – i nie tylko Jak większość ludzi wie, p.Ludwik Sobolewski, prezes warszawskiej giełdy, został zawieszony – i praktycznie na pewno zostanie usunięty. Niestety: najzupełniej słusznie. Gdyby p.Sobolewski balował z rozmaitymi panienkami czy molestował hotelowe pokojówki, jak inny finansista i socjalistyczny kandydat na prezydenta Francji – to byłbym przeciwny Jego dymisji. Prezes giełdy ma być fachowcem od Giełdy – a w prywatnym czasie może się zabawiać nawet peruwiańską lamą. Zarobił pieniądze – niech wydaje je, jak chce. Tu mamy inny przypadek. P.Prezes ma Ukochaną, a Ukochana chce wystąpić w filmie „Klątwa faraona”. Prosi o wsparcie dla filmu. Więc p.Prezes, zamiast wyjąć z własnej kieszeni milion złotych (zarabia rocznie milion z DUŻYM hakiem!) i zainwestować w film, zaczął (przez pośrednika, też zresztą umoczonego w tę produkcję) rozsyłać ze służbowego adresu giełdy, do firm działających na Giełdzie, e-maile z zachętą do finansowego wsparcia tej produkcji!!! Być może przyniesie to filmowi rozgłos, a panna Anna Szarek wystartuje do kariery – ale to zniszczyło karierę p.Prezesa. W dodatku zaczął zachowywać się, jak socjalistyczny dygnitarz: Rada Giełdy (czyli jej rada nadzorcza) najpierw uznała, iż Ludwik Sobolewski naruszył zasady etyki biznesowej, a potem – tuż przed świętami – zawiesiła go w obowiązkach. Gdy resort skarbu, czyli główny akcjonariusz giełdy, zapowiedział zmiany w zarządzie, stało się jasne, że rządy Sobolewskiego dobiegają końca. Dostał propozycję dyskretnego odwrotu. Jeszcze zanim został zawieszony, spotkał się z wiceministrem skarbu Pawłem Tamborskim, z którym zna się od lat.„Odniosłem wrażenie, że złoży dymisję, zakomunikował to wcześniej Radzie Giełdy” – mówi Tamborski. Sobolewski: „Usłyszałem, że jeśli złożę rezygnację, to komunikat Rady Giełdy zostanie złagodzony”. Rezygnacji nie złożył, za to wysłał do Kancelarii Premiera i Komisji Nadzoru Finansowego listy kwestionujące logikę działania polskiego państwa, które najpierw honorowało go za znakomite wyniki, a teraz stawia na cenzurowanym. Decyzję o swym zawieszeniu nazwał hańbiącą dla ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego. Efronteria niesamowita. Wydaje się, że poza p.Sobolewskim (i może panną Szarkówną) wszyscy się zgadzają, że to jest niedopuszczalne wykorzystywanie ważnej pozycji zawodowej. No, to teraz przyjrzyjmy sprawie... wspanialej gry – badmintona. W Sejmie działa ok. stu „zespołów poselskich”:

http://www.sejm.gov.pl/Sejm7.nsf/agent.xsp?symbol=ZESPOLY&NrKadencji=7

i obok Parlamentarnego Zespołu d/s Wolnego Ryku czy Parlamentarnego Zespołu d/s Piastówanio Ślónskij Godki działa też np. Parlamentarny Zespół ds. Promocji Badmintona:

http://www.sejm.gov.pl/Sejm7.nsf/agent.xsp?symbol=ZESPOL&Zesp=184

Jestem miłośnikiem badmintona – ale też przekonany jestem, że WWDDost.Senatorzy i WWCCz.Posłowie tego klubu dzwonią, piszą i mailują po różnych instytucjach prosząc o wsparcie rozmaitych imprez badmintonowych. Oczywiście ze służbowych adresów i telefonów. I nie przychodzi nikomu do głowy, że jest to wykorzystywanie pozycji parlamentarzysty – który przecież nie jest wybrany i opłacany przez podatników by zajmował się promowaniem badmintona! I, kto wie: może jakaś państwowa czy samorządowa instytucja lub prywatna firma chciała dać pieniądze na ping-pong, tenis, albo squash – a po telefonie z samego Sejmu dała na badminton? Właściwie Polski Związek Tenisa Stołowego i PZT powinny zażądać teraz od Sejmu odszkodowania! JKM

Prywatna "biurokracja" Ogromną większość zadań wykonywanych źle przez polską biurokrację można powierzyć prywatnym firmom wyłonionym w drodze przetargu. Będzie to i tańsze i bardziej efektowne. Mój wczorajszy wpis o konieczności likwidacji urzędów nadzoru budowlanego i konieczności liberalizacji prawa budowlanego wywołał falę dyskusji. Nawet nieprzychylni mi blogerzy zgadzali się ze mną co do tego, że biurokracja w Polsce działa źle i jest za bardzo rozpasana. Problem jest nieco głębszy. Pewnie każdy z nas zdążył już zauważyć, że relacje obywatela z urzędami mają w Polsce dwa oblicza. Pierwsze wtedy, gdy obywatel chce coś załatwić. Trafia wówczas na kolejki, mur obojętnych urzędników, skomplikowane procedury, przeszkody, a często i nieprzejmość urzędasów. I potworna strata czasu. Co innego, gdy to urząd chce czegoś od nas - szczególnie gdy chce naszych pieniędzy. Wówczas działa szybko, brutalnie i konsekwentnie. Nie ma więc symetrii w relacjach obywatel - urząd. Receptą jest oczywiście likwidacja większości funkcjonujących w Polsce urzędów: nadzoru budowlanego, dużej części ministerstw (pracy, edukacji, gospodarki, transportu, zdrowia), większości agend centralnych (ARiMR), patologicznego systemu przymusowych ubezpieczeń (ZUS, KRUS), czy powiatów. Receptą jest też powierzenie części zadań wykonywanych przez biurokrację prywatnym firmom. Weźmy kilka przykładów z brzegu. Rejestracja samochodu trwa w Polsce kilka godzin, kosztuje kilkaset złotych. Prywatna firma mogłaby uprościć tę procedurę, co uczyniłoby ją tańszą. W USA samochody rejestrują prywatne firmy, a nie urzędy i jakoś amerykańscy kierowcy dają sobie radę. Inny przykład z życia codziennego: wyrabianie prawa jazdy, co w Polsce trwa miesiącami, a w USA, gdzie robią to prywatne firmy kilka godzin. Podobnie z rejestracją firmy. Zamiast angazować do tego tabun urzędników obsługujących obywateli w kolejkach, można byłoby powierzyć to prywatnej firmie. A ta natychmiast wprowadziłaby mozliwość rejestracji firmy przez internet. I całą procedurę można byłoby pokonać we własnym domu. Podobnych przykładów mógłbym wymieniać dziesiątki. Dlaczego jednak żaden rząd ani zadna włada nie wpadnie na to, aby te rozwiązania wprowadzić w praktyce? Dlatego, że oznaczałoby to konieczność zwolnienia tysięcy niepotrzebnych urzędników, którzy głosują na swojego pracodawcę czyli na PO. Innymi słowami: taki ruch oznaczałby utratę tysięcy głosów wyborczych, na co żaden rząd nie może sobie pozwolić. I tak błędne koło się zamyka. Szymowski

Jak długo opisywanie wyludniania się Polski będzie nazywane „szkalowaniem” kraju? Obecnie obłudnie stwierdzamy, że nie mamy pieniędzy na ulżenie doli rodzin wielodzietnych. Za chwilę jednak usłyszymy że tragedia bezdzietności Narodu jest tak duża, że należy przeznaczać olbrzymie kwoty na wsparcie imigracji, zabiegi in vitro, oraz uznać eutanazję bezproduktywnych staruszków jako działanie przywracające im godność Okazuje się że zapaścią demograficzną w Polsce zaczyna coraz szerzej interesować się nawet zagranica. Tylko czekać aż kolejne firmy będą informowały o wycofywaniu się z Polski ze względu na brak perspektyw biznesowych, w sytuacji kiedy dyskontując przyszłe zyski zauważą, że brak rozwoju rynku je ograniczy, a ryzyka które ten proces niesie spowodują że inwestycje w naszym kraju nie będą miały pozytywnego NPV. O wyludnianiu Polski pisze wprost popularny na wyspach The Sun. Przedstawiając Łódź jako miasto beznadziei, z którego młodzież wyjechała za granicę za pracą i gdzie główna ulica, w trzecim co do wielkości mieście w Polsce, przedstawia wstrząsający widok opuszczonego miasta. Ukazuje sceny, których nie było od czasu zakończenia II wojny światowej, takie jak zawalające się, opuszczone budynki, oraz obrazy biednych i starszych ludzi stojących w kolejce aby kupić chleb. Na pytanie dlaczego to historyczne miasto, które przetrwało liczne wojny, jest pozbawione życia pada odpowiedź, że dziewięć lat po wejściu do Unii Europejskiej Polska stoi w obliczu narodowego kryzysu wyludnienia. Wg tabloidu ten proces widać na prawie każdym rogu ulicy dumnego miasta Łodzi, które przetrwało Hitlera, a obecnie stoi w obliczu bardziej destrukcyjnego zagrożenia. Nawet dla Anglików silnie to kontrastuje z obrazem Łodzi która tak ciężko pracowała, aby odbudować się po II wojnie światowej. Kiedy to Łódź stała się kwitnącym miastem przemysłowym które nawet zagranica nazywała „polskim Manchesterem”. Niestety ale w dobie transformacji zamknięto fabryki, a bezrobocie rozładowano wypychając obywateli za granicę. Pielęgniarki wysłano do Niemiec, podczas gdy pracowników technicznych do Anglii. W artykule łodzianki skarżą się że w ich mieście trudno nawet znaleźć męża. Nie dziwmy się zatem że wyjeżdżają za granicę i aż 1/3 dzieci w Anglii mają z obcokrajowcami. Statystyki brytyjskie z 2011 r. ukazały ponadto, że Polacy są drugą zagraniczną społecznością w Wielkiej Brytanii. Stanowią oni znaczną część osób Anglii i Walii, którzy urodzili się poza granicami Wielkiej Brytanii – przy czym więcej niż połowa liczby przybyła w ciągu ostatnich dziesięciu lat. O ile oficjalne dane mówią o 600 tyś. Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii to wszystko wskazuje na to że jest to ilość niedoszacowana. The Sun cytuje statystyki europejskie wg których do 2060 r. ludność Polski zmniejszy się o 20 procent, a na jednego pracownika będzie przypadało dwóch emerytów. Łódź jest jednym z najszybciej wyludniających się miast w kraju i ma stracić prawie jedną czwartą ludności do 2035 r. kiedy to blisko połowa ludzi to będą osoby w okresie nieproduktywnym. Cytowany dyrektor Biura Strategii Łodzi Tomasz Jakubiec przyznaje, że starzenie się ludności i emigracja stwarzają problemy, a ksiądz Jan Kaczmarczyk ukazuje ogrom tragedii rodziny: „Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli mąż wyjeżdża na krótki czas, to małżeństwo to przetrzymuje. Jeśli wyjeżdża na długi czas, prawie zawsze kończy się źle.”

Jaka jest reakcja na ten obraz wymierającej Polski – uznanie jego jako „szkalowanie” Łodzi, zamiast opamiętanie i wprowadzenia koniecznych działań prorodzinnych, oraz tworzących miejsca pracy w Polsce. W następnym kroku politycznego samobójstwa należy się spodziewać propagowania „drogi brytyjskiej” sprowadzenia do Polski imigrantów aby „na nas pracowali”. Gdyż już 15 sierpnia weszła w życie nowa ustawa o obywatelstwie polskim zgodnie z którą każdy cudzoziemiec będzie mógł otrzymać obywatelstwo jeśli zdecyduje tak prezydent. Nowa ustawa o polskim obywatelstwie daje szerokie uprawnienia prezydentowi w zakresie jego nadawania, tak że obecnie każdy cudzoziemiec będzie mógł złożyć podanie i jeśli zostanie ono pozytywnie rozpatrzone, to zostanie mu wręczony polski paszport. Poprzednia ustawa przewidywała bardziej restrykcyjne przepisy, gdyż obywatelstwo mogła otrzymać osoba, która zamieszkiwała 5 lat na terytorium Polski, lub co najmniej od 3 lat była w związku małżeńskim z polskim obywatelem, a prezydent mógł nadać obywatelstwo w specjalnym trybie, ale tylko w wyjątkowych sytuacjach. Obecnie obłudnie stwierdzamy że nie mamy pieniędzy na ulżenie doli rodzin wielodzietnych. Za chwilę jednak usłyszymy że tragedia bezdzietności narodu jest tak duża, że należy przeznaczać olbrzymie kwoty na moralnie wątpliwe zabiegi in vitro, oraz dopuścić proces eutanazji, aby pozbawić się konsekwencji utrzymywania nieproduktywnych staruszków. Ponadto po zestarzeniu się pokolenia wyżu solidarnościowego, wszyscy się obudzą wylewając hektolitry krokodylich łez, a media zaczną nagłaśniać nie konieczność sprowadzenia z powrotem polskich imigrantów, lecz wsparcia napływu na ziemie polskie milionów imigrantów, co zresztą i tak się w Polsce dzieje na masową skalę. Z tego punktu widzenia polityka wypychania nielicznych roczników młodzieży za granicę, liczenie na to że w przyszłości ubytek dzieci zrekompensuje nam napływ imigrantów, w sytuacji gdy nie tworzymy miejsc pracy nawet dla własnych obywateli jest trudno wyobrażalną krótkowzrocznością. Za którą przyjdzie nam zapłacić cenę nie mniejszą niż naszym przodkom w czasach saskiego rozpasania. Cezary Mech

Nowe gospodarcze zaklęcia ministra Rostowskiego Producenci kitu i naparu z lipy są przerażeni rosnącą konkurencją ze strony ministra finansów J. V. Rostowskiego. Ledwo minęły 3 dni Nowego Roku, a resort magicznych, finansowych sztuczek naszego, wybitnie kreatywnego „sztukmistrza z Londynu” podliczył dokładnie, że wydatki budżetu za 2012r. wyniosły 293.376 mld zł, zaś dochody 328.765 mld zł – choć te jeszcze ciągle spływają. Taka niespotykana precyzja i profesjonalizm zapanowały pod koniec roku na Świętokrzyskiej. Tam już wiedzą nawet jaki był polski PKB i relacja długu do PKB za ubiegły rok, choć GUS dokładnie to policzy i będzie wiedział dopiero w maju tego roku. MF wyszło też, w cudowny sposób, że deficyt budżetu państwa wyniósł zaledwie 31 mld zł, a nie zakładanie 35 mld zł. Choć ten uczciwie i precyzyjnie policzony wynosi co najmniej o trzydzieści kilka miliardów więcej i zbliża się do słynnej dziury MF J. Bauca czyli 90 mld zł. Nie podano jednak, o dziwo, ile miliardów złotych mniej wpłynęło do budżetu z podatku VAT, CIT, a nawet akcyzy. I co jeszcze ważniejsze i ciekawsze ile miliardów mniej od zakładanych wpłynęło ze składek do ZUS i NFZ. A tu sytuacja robi się absolutnie dramatyczna, pieniędzy z tego tytułu już w 2012 r. mogło wpłynąć mniej, aż o 4-5 mld zł. Dodatkowo MF i rząd przegrały sprawę z emerytami w TK i trzeba będzie zwracać pieniądze wraz z odsetkami pracującym emerytom, którym wcześniej FUS zawiesił wypłaty. Powstała więc nie tylko w budżecie, ale i w FUS wielka „dziura Rostowskiego” w tak ogromniej skali, że w tym roku, nie wystarczy już blisko 40 mld zł dotacji do FUS i kilkumiliardowe pożyczki z budżetu i banków. Początkowo rząd Premiera D. Tuska zaplanował owe pożyczki dla FUS z budżetu na kwotę 6 mld zł. Jednak niespodziewanie w Senacie, w czasie prac budżetowych, podniósł ów ratunkowy zastrzyk finansowy, aż do kwoty 12 mld zł. To absolutny rekord. Tak wyglądają w większości te trafne prognozy rządowych optymistów. Przypomnijmy, że nadal minister finansów nie zapłacił szpitalom blisko 3 mld zł, za tzw. nadwykonania świadczeń medycznych, ani blisko 3 mld zł roszczeń z tytułu budowy dróg i autostrad, zwłaszcza małym polskim przedsiębiorcom. Trwa właśnie audyt drogowy ze strony KE na wniosek zagranicznych wykonawców, którym być może trzeba będzie zwrócić kolejne miliardy złotych. Rząd sięga coraz głębiej do płytkich kieszeni, a przed nami prawdziwa lawina bankructw, która dodatkowo zmniejszy jeszcze wpływy podatkowe, składki do ZUS i NFZ. Oznacza to konieczność szybkiej nowelizacji obecnego budżetu i załamanie się systemu dochodów podatkowych już w 2013 r. w kwocie co najmniej 20-30 mld zł. O manipulacjach z długiem publicznym lepiej nie wspominać. Mamy nową wielce kreatywną metodę liczenia długu a’la Rostowski, dalsze zamiatanie długów pod dywan i manipulację statystykami i wskaźnikami. Stąd dług liczony według standardów unijnych w relacji do PKB wynosi dziś 56 proc. zaś metodą Rostowskiego tylko 53 proc. Tyle tylko, że tego ukrytego długu mamy dodatkowo od 60 do 80 mld zł, czyli tak naprawdę jesteśmy już powyżej 60 proc. progu konstytucyjnego. A w 2013 r. polski PKB znacząco spadnie, dodatkowo pęknie bańka na polskich obligacjach i polskim złotym. Pracodawcy i przedsiębiorcy w 2012r. pobili też kolejny smutny rekord – winni są pracownikom ponad 210 mln zł z tytułu nie wypłaconych wynagrodzeń. To aż o 80 mln zł więcej niż w2011 r. Ten zaś rok będzie w tej materii jeszcze gorszy. Rozwiązaniem dla budżetu nie będzie ani podatek śmieciowy, ani podatek od deszczu i powierzchni dachów, ani tym bardziej Republika Radarowa Rostowskiego – czyli mandaty, kary i grzywny zaplanowane w tegorocznym budżecie na absurdalnym poziomie 1,5 mld zł. Tak naprawdę jest to kolejny ukryty nowy podatek od poruszania się autem po kraju. Nielegalnie i pokrętnie wprowadzony, który powinien zostać poddany osądowi Trybunału Konstytucyjnego. W finansach publicznych już mamy stan przedzawałowy, gospodarka szoruje już brzuchem po dnie, ale to dno zapada się coraz głębiej z każdym miesiącem. Prawdziwy jednak dramat czeka nas w tym i przyszłym roku z bezrobociem, które może sięgnąć poziomu 15-18 proc. Z powodu spekulacyjnie napompowanego polskiego złotego – najsilniejsza waluta świata w 2012r., załamać się może eksport branży samochodowej, meblarskiej, stalowej, spożywczej oraz usług transportowych i budowlanych. Nic już nie dadzą kompromitująco spóźnione obniżki stóp procentowych NBP i RPP. I choć jak mawia premier, że „pesymizm nie jest synonimem mądrości i to optymiści zmieniają świat na lepsze.” To prawdą jest też, że najwięcej optymistów jest wśród idiotów, a pesymista to z reguły lepiej poinformowany optymista, zwłaszcza w naszym kraju.

Janusz Szewczak

Szewczak: Rostowskiemu zabrakło 16 mld zł. Co teraz wyczaruje? Co miesiąc w Polsce będzie przybywać od 80 do 100 tysięcy bezrobotnych. 1450 zwolnionych pracowników w Fiacie w Tychach oznacza utratę ok. 10- 14 tysięcy miejsc pracy w firmach kooperujących - uważa Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK-ów. We wtorek (08. 01.2013) wiceminister finansów, podczas debaty budżetowej w Senacie, dociskana przez senatorów PiS, przyznała się, że mamy w Polsce faktyczne załamanie dochodów podatkowych w budżecie za rok miniony. Mniejsze od zakładanych były wpływy z podatku VAT, CIT, z akcyzy oraz podatku od gier. Zabrakło w sumie aż 16 miliardów złotych. To największa dziura w dochodach podatkowych od czasu słynnej dziury ministra Jarosława Bauca. Najwyższy więc czas, by analitycy ze studia TVN CNBC i rządowi zaklinacze rzeczywistości gospodarczej, ze „sztukmistrzem z Londynu” na czele, przestali opowiadać, że w drugiej połowie tego roku spowolnienie gospodarcze się skończy i czeka nas poprawa i koniec kryzysu. Obserwując zjawiska w finansach publicznych, w tym załamanie się dochodów podatkowych, można jednoznacznie stwierdzić, że nie będzie żadnego ożywienia we wzroście gospodarki, a będzie pogłębienie zjawisk recesyjnych i depresyjnych w polskiej gospodarce. Kryzys dopiero się zaczyna i potrwa co najmniej 2-3 lata. Kryzys od drugiej połowy roku tylko się nasili. Będzie mu towarzyszyło galopujące bezrobocie, które wzrośnie do, co najmniej, 15 procent, a równie dobrze może poszybować w granice 18 procent. Na pewno jednak nie zatrzyma się na zapowiadanym przez rząd poziomie 13 procent. Co miesiąc w Polsce będzie przybywać od 80 do 100 tysięcy bezrobotnych. 1450 zwolnionych pracowników w Fiacie w Tychach oznacza utratę ok. 10- 14 tysięcy miejsc pracy w firmach kooperujących. A 2013 rok będzie rekordowy, jeśli chodzi o upadek firm. Współczesne bajkopisarstwo ministra finansów jest funta kłaków nie warte, co widać po tym, jak planował dochody podatkowe, na nie najgorszy jeszcze, 2012 rok. Ci analitycy, którzy wieszczą wzrost gospodarczy na poziomie 1.5 procent nie po raz pierwszy się ośmieszają. Powoływanie się na to, że niemiecka lokomotywa pociągnie polską gospodarkę jest naiwnością, w najlepszym wypadku. Niemiecki parowóz znacząco zwalnia. Z planowanego jednoprocentowego wzrostu PKB na 2013 rok, zapowiada się jedynie między 0.5 do 0.75 wzrostu. Cała zaś strefa euro będzie pogrążona w recesji. Bezrobocie w strefie euro wzrosło do niespotykanych od lat poziomów, wynosi średnio ok. 12 procent. Spadek produkcji i sprzedaży samochodów, w krajach, do których Polska eksportuje części zamienne, rośnie niebezpiecznie i wynosi już między 25 a 30 procent.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy przyznał ostatnio, że lekarstwo stosowane wobec europejskich bankrutów jest bardziej zabójcze od samej choroby i wyleczyć nim pacjenta się nie da. Załamuje się produkcja przemysłowa w krajach UE, rośnie zadłużenie. Mimo zaklęć ministra Rostowskiego nic się nie ruszy w drugiej połowie 2013 roku. Ani inwestycje, ani konsumpcja, ani płace. To rezultat rządów ostatnich 20 lat. To nie prawda, że najgorszy będzie pierwszy kwartał, jak zapowiadają analitycy i minister finansów. Najgorszy będzie 2014 i 2015. To będą lata balansowania na granicy bankructwa, jeśli chodzi o finanse publiczne. Krytyczna będzie druga połowa 2013 roku. Nie widzę żadnych podstaw, które dawałyby nadzieję na odbicie się od dna. Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. A władza testuje, jak daleko może się posunąć w obniżaniu poziomu życia Polaków. Sceny z ulic Aten czy Madrytu wcale nie są wykluczone. Do sytuacji idealnie pasuje przyśpiewka: „umarł Maciek, umarł, już leży na desce, gdyby mu zagrali, podskoczyłby jeszcze”Janusz Szewczak

NASZ WYWIAD. Sławomir Cenckiewicz o wysłuchaniu w Sejmie w sprawie Wyszkowskiego: "służę swoją wiedzą na temat przeszłości agenturalnej Wałęsy" Dwa parlamentarne zespoły: ds. Obrony Demokratycznego Państwa Prawa i ds. Obrony Wolności Słowa organizują jutro w sejmie wysłuchanie na temat sprawy kolejnych ataków Lecha Wałęsy na Krzysztofa Wyszkowskiego, co może wkrótce skutkować egzekucją komorniczą własności założyciela Wolnych Związków Zawodowych. Wałęsa "przeprosił się" bowiem w mediach elektronicznych na koszt Wyszkowskiego, za to, że ten nazwał go agentem "Bolkiem". Wyszkowski już dawno zapowiedział, że nigdy nie przeprosi Wałęsy. W sejmie będzie także dr hab. Sławomir Cenckiewicz, który wraz z Piotrem Gontarczykiem wydał słynną publikację, w której udowodnione zostały związki Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa. Zapytaliśmy dr. Cenckiewicza co sądzi o spotkaniu w Sejmie.

wPolityce.pl: Co jest powodem jutrzejszej pańskiej i Krzysztofa Wyszkowskiego wizyty na posiedzeniu Parlamentarnego Zespołu ds. Obrony Demokratycznego Państwa Prawa i Parlamentarnego Zespołu ds. Obrony Wolności Słowa? Sławomir Cenckiewicz: To jest inicjatywa posłów, którzy w związku z doniesieniami medialnymi na temat trudnej sytuacji prawnej Krzysztofa Wyszkowskiego w sporze z Lechem Wałęsą, postanowili zorganizować w ramach dwóch połączonych zespołów parlamentarnych wysłuchanie poselskie. Zaproszono również i mnie. Jak rozumiem posłowie pragną wysłuchać pana Wyszkowskiego i uporządkować pewien stan wiedzy na ten temat.

Co pan sądzi o taki spotkaniu? Czy jest to pożyteczne przedsięwzięcie? Uważam, że to bardzo dobra inicjatywą, wykorzystująca możliwy instrument pozyskiwania wiedzy i jej upowszechniania. Tym bardziej, że przekaz medialny w sprawie procesów Wałęsa kontra Wyszkowski jest dość chaotyczny i mało profesjonalny. Dotyczy to zresztą różnych mediów, nie tylko tych mainstreamowych. Jest to zatem okazja, by omówić dzieje sporu prawnego z Wałęsą, który trwa przecież od 2005 r. Ja ze swej strony – jako historyk i współautor książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”, chętnie będę się temu przysłuchiwał i, jeśli będzie taka wola posłów, służył swoją wiedzą na temat przeszłości agenturalnej Wałęsy. Jest to również dla mnie sprawa o niezwykłej wadze i znaczeniu, bowiem stojący w obliczu egzekucji komorniczej Wyszkowski został dotkliwie ukarany w zasadzie za to, co wspólnie z Piotrem Gontarczykiem napisaliśmy w „SB a Lech Wałęsa”. To skrajna niesprawiedliwość karać kogoś za wypowiedzenie prawdy potwierdzonej badaniami naukowymi. Sławomir Sieradzki

Feralna trzynastka Tuska Raport o Polsce pod rządami PO
Rozpoczął się nowy rok – szósty rok rządów Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej. Poprzednie pięć należy już do historii, ale ich skutki będziemy odczuwać jeszcze długo. Dlatego na początku nowego roku prezentujemy raport na temat stanu państwa i społeczeństwa po tak długim okresie rządów tej ekipy. Pokazujemy w nim fakty, o których wyborcy nie powinni zapomnieć – także w roku 2013, w którym najpewniej nie będą mieli okazji pójść do urn. Ujęliśmy te fakty w trzynastu działach, z których każdy stanowi “piętę achillesową” obecnego rządu.
1.Demografia Od początku lat 90. niska liczba urodzeń nie gwarantuje już prostej zastępowalności pokoleń, co oznacza, że w przyszłości będzie nas coraz mniej. Najmniejsza liczba urodzeń w okresie powojennym miała miejsce w 2003 r. (351 tys.), przez kolejne lata wzrastała – aż do 2009 r. (417 tys.), ale za rządów PO znów mamy do czynienia z wyraźnym regresem: w 2010 r. urodziło się 413 tys. dzieci, a w 2011 r. już tylko 391 tys. W ostatnich latach wyraźnie rośnie też liczba dzieci urodzonych w związkach pozamałżeńskich, która wynosi już 18-21 proc., podczas gdy w latach 90. było to zaledwie 6-7 proc. Od początku rządów Tuska spada też liczba zawieranych małżeństw (w 2011 r. było ich 207 tys. – o 21 tys. mniej niż rok wcześniej) i rośnie liczba rozwodów (w 2011 r. rozwiodło się 65 tys. par – o ponad 3 tys. więcej niż rok wcześniej).
2.Bezrobocie W pierwszym roku rządów PO stopa bezrobocia wynosiła niespełna 10 proc. (a były miesiące, że nie przekraczała 9 proc.), ale od tego czasu cały czas rośnie. Dane GUS z listopada 2012 r. mówią o 12,9 proc., podczas gdy miesiąc wcześniej było to jeszcze 12,5 proc. To oznacza 2 mln 58 tys. bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy (o 63 tys. więcej niż przed miesiącem). W tym samym czasie liczba wolnych miejsc pracy nie przekraczała 50 tys. ogromnej większości (84 proc.) bezrobotnych nie przysługuje prawo do zasiłku.
3.Emigracja W 2011 r. poza granicami Polski przebywało na stałe ponad 2 miliony naszych obywateli, z czego zdecydowana większość w krajach UE. Najwięcej Polaków pracuje w Wielkiej Brytanii (ponad 600 tys.), Niemczech (prawie 500 tys.) i Irlandii (ponad 100 tys.). Ta skala emigracji zarobkowej nie zmienia się od 5 lat, a zatem w miejsce tych, którzy decydują się wrócić, wyjeżdża co najmniej tyle samo osób.
4.Ubóstwo Z raportów GUS przedstawionych pod koniec listopada 2012 r. wynika, że dotknięte ubóstwem jest w Polsce blisko 28 proc. gospodarstw domowych. Częściej dotyczy to mieszkańców wsi i osób gorzej wykształconych. O ile w latach 2006-2008 wystąpił spadek poziomu ubóstwa, to pod rządami PO nastąpiła stabilizacja, a w 2011 r. odnotowano wzrost poziomu zagrożenia skrajnym ubóstwem: odsetek gospodarstw domowych znajdujących się poniżej minimum egzystencji wyniósł 6,7 proc. (o 1 pkt proc. więcej niż rok wcześniej). Grupę najbardziej zagrożoną ubóstwem stanowią rodziny wielodzietne – wśród małżeństw z co najmniej czwórką dzieci na utrzymaniu w ubóstwie żyje blisko 44 proc. Przez cały okres rządów Tuska poziom dochodów uprawniający do pomocy socjalnej nie był waloryzowany, gdyż nie zgadzał się na to minister finansów Jacek Rostowski. W rezultacie wydatki na pomoc dla najuboższych spadły od 2005 r. o 1/5.
5.Zadłużenie Rząd Tuska jest niekwestionowanym rekordzistą jeśli chodzi o powiększanie długu publicznego w całym okresie III RP. Według danych resortu finansów, zadłużenie skarbu państwa na koniec października 2012 r. wyniosło ponad 795 mld zł (z czego 31 proc. to dług zagraniczny). Warto przypomnieć, że w 2007 r. dług ten wynosił ok. 500 mld zł (24 proc. – zagraniczny).  Natomiast zadłużenie sektora finansów publicznych (czyli rządu i samorządów) na koniec III kwartału 2012 r. wyniosło prawie 884 mld zł, podczas gdy w momencie przejmowania władzy przez PO sięgało ok. 523 mld zł. Wyliczenia organizacji pozarządowych są jeszcze bardziej dramatyczne i wskazują, że bariera 1 biliona zł została już przekroczona, a państwowy dług w przeliczeniu na obywatela wynosi już ponad 27 tys. zł.
6.Prywatyzacja Żaden rząd nie sprzedawał majątku narodowego na taką skalę, jak obecny. W ciągu pierwszej kadencji Tuska przychody z prywatyzacji sięgnęły 43 mld zł. Za rządów ministra Aleksandra Grada rozpoczęto wyprzedaż spółek energetycznych (Tauron, ENEA, PGE) i kopalń (lubelska “Bogdanka”, Jastrzębska Spółka Węglowa). Pod młotek poszły większościowe pakiety akcji Giełdy Papierów Wartościowych, PZU, Mennicy Polskiej czy Ruchu SA. Konsekwentnie wyprzedaje się akcje KGHM i prywatyzuje się uzdrowiska. W sumie minister Grad sprzedał udziały ponad 600 spółek, zaś jego następca Mikołaj Budzanowski ma zamiar w latach 2012-2013 sprzedać kolejnych 300 firm. Nowym pretekstem do przyspieszenia prywatyzacji stał się program “Inwestycje Polskie”, do którego mają być wniesione pakiety akcji największych spółek: ponad 11 proc. PGE, ponad 8 proc. PKO BP, ponad 10 proc. PZU i prawie 38 proc. Ciech.
7.Emerytury W 2008 r. koalicja rządowa odrzuciła weto prezydenta Lecha Kaczyńskiego do ustawy radykalnie ograniczającej (z 1 mln do 250 tys.) liczbę osób mogących korzystać z wcześniejszych emerytur ze względu na pracę w szkodliwych warunkach. W 2011 r. rząd przeforsował zmniejszenie składki przekazywanej z ZUS do OFE (z 7,3 do 2,3 proc.), nie zdecydował się jednak na zniesienie przymusowego członkostwa w OFE. Równocześnie w 2010 r. rząd postanowił przesunąć 7,5 mld zł, a w 2011 r. – 4 mld zł z Funduszu Rezerwy Demograficznej do ZUS na bieżące wypłaty emerytur. W maju 2012 r. uchwalono stopniowe wydłużanie wieku emerytalnego do 67 lat i zrównanie go dla kobiet i mężczyzn, a także ograniczenie przywilejów emerytalnych służb mundurowych. W 2012 r. wprowadzono też kwotową waloryzację rent i emerytur w miejsce procentowej.
8.Biurokracja Według opublikowanego we wrześniu 2012 r. raportu Fundacji Republikańskiej, w latach 2008-2012 liczba urzędników administracji centralnej wzrosła o prawie 20 tys. (czyli o blisko 11 proc.). Wydatki na administrację wzrosły w tym czasie o 10,6 mld zł. Liczba urzędników rządowych sięga obecnie 182 tys., a ich przeciętne miesięczne wynagrodzenie w 2011 r. wynosiło prawie 4700 zł, czyli ok. 1100 zł więcej niż przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw. Raport ten nie obejmuje samorządów, które w dużej mierze także są kontrolowane przez koalicję rządową. Tymczasem według danych GUS z maja 2011 r., łączna liczba pracowników administracji rządowej i samorządowej przekroczyła 440 tys., co oznacza, że w samorządach zatrudnionych jest jeszcze więcej urzędników niż w agendach rządowych.
9.Służba zdrowia Od połowy 2011 r. obowiązuje reforma autorstwa minister Ewy Kopacz, która faktycznie wymusza na samorządach przekształcanie szpitali w spółki prawa handlowego. Jednak – jak wynika z raportu NIK z końca 2011 r. – przekształcanie takie nie zmniejszyło tempa zadłużania się placówek ani nie poprawiło dostępności do świadczeń medycznych, zwłaszcza u specjalistów. Jest to efektem kontraktów podpisywanych z Narodowym Funduszem Zdrowia. NFZ zawiera bowiem kontrakty zarówno z placówkami publicznymi, jak i prywatnymi, tyle że prywatne zwykle wykonują te usługi, które Fundusz wycenia najdrożej, natomiast usługi najsłabiej opłacane pozostawia się placówkom publicznym. Przeforsowana również przez minister Kopacz ustawa refundacyjna, która weszła w życie na początku 2012 r. wprowadziła ogromny chaos wśród lekarzy i farmaceutów oraz zmniejszyła dostęp pacjentów do leków refundowanych. Pod naciskiem protestujących lekarzy Sejm musiał szybko zmienić ustawę, ale kilka miesięcy później prezes NFZ swoim rozporządzeniem przywrócił kary dla lekarzy wypisujących “nieuzasadnione” recepty na leki refundowane.
10.Edukacja Z powodu kryzysu demograficznego co roku likwiduje się przynajmniej kilkaset szkół. W ciągu ostatnich 6 lat samorządy zamknęły już ponad 4,7 tys. placówek, a w najbliższych latach może zostać zamkniętych drugie tyle. Oszczędza się bowiem na etatach zamiast zmniejszać liczebność klas, co mogłoby znacząco poprawić warunki nauczania. Rząd Tuska wprowadził też nową podstawę programową, która ogranicza liczbę godzin przeznaczonych na ważne przedmioty, w tym historię. Poprzednia minister Katarzyna Hall wbrew protestom rodziców doprowadziła do obniżenia wieku szkolnego z 7 do 6 lat, ale reforma była do tego stopnia nieprzygotowana, że jej następczyni Krystyna Szumilas musiała przesunąć o dwa lata obligatoryjne wprowadzenie tej zmiany.
11.Budownictwo Z raportu NIK z marca 2012 r. wynika, że w Polsce brakuje 1,5 mln mieszkań, zaś ok. 200 tys. lokali zostanie wkrótce wycofanych z użytku w wyniku złego stanu technicznego. W rezultacie 6,5 mln Polaków mieszka w warunkach nieodpowiadających przyjętym normom i standardom. Głównymi przyczynami takiego stanu rzeczy są: brak pieniędzy na finansowanie inwestycji mieszkaniowych oraz brak większości planów zagospodarowania przestrzennego. Mimo to rząd Tuska w 2009 r. zlikwidował Krajowy Fundusz Mieszkaniowy, a w grudniu 2012 r. zakończył program “Rodzina na swoim”. Ten ostatni ma zostać zastąpiony programem “Mieszkanie dla młodych”, który jednak będzie znacznie mniej korzystny, gdyż ma wspierać jedynie kupowanie nowych mieszkań (co w praktyce oznacza wsparcie dla deweloperów, a nie przyszłych lokatorów).
12.TransportZ planowanych na Euro 2012 wielkich inwestycji drogowych niewiele wyszło. W całości ukończono jedynie autostradę A2 z Warszawy do granicy niemieckiej. Pozostałe autostrady (zwłaszcza A4, która miała połączyć Polskę z Ukrainą) oraz większość dróg ekspresowych pozostają niedokończone, do czego przyczyniła się zeszłoroczna fala bankructw przedsiębiorstw budowlanych. W fatalnej sytuacji finansowej znajdują się polskie koleje. W latach 2008-2011 główne spółki kolejowe (Przewozy Regionalne, PKP Intercity, PKO Cargo i PKP PLK) zanotowały straty w wysokości blisko 2,8 mld zł. Obecny prezes PKP Jakub Karnowski zamierza “uzdrowić” tę sytuację poprzez zamknięcie przynajmniej 3 z 19 tys. km linii kolejowych i radykalne zmniejszenie zatrudnienia. W nie lepszej sytuacji są PLL LOT. Niedawno stanowisko stracił prezes spółki Maciej Piróg, pod którego kierownictwem linie lotnicze przynosiły coraz większe straty: w 2009 r. – 168 mln zł, w 2010 r. – 163 mln zł, w 2011 r. – 145,5 mln zł, a w 2012 r. może to być nawet 220 mln zł. Nie przeszkodziło to władzom LOT i najwyższym dostojnikom państwowym celebrować przybycia pierwszego z ośmiu zamówionych w USA boeingów 787 dreamliner.
13.Wojsko Przeprowadzona przez ministra obrony Bogdana Klicha reforma polskiej armii polegała głównie na radykalnym zmniejszeniu jej liczebności. Gdy Klich obejmował stanowisko, armia liczyła 150 tys. żołnierzy, w tym około połowy z poboru. W wyniku zniesienia poboru polskie wojsko ma się składać ze 100 tys. żołnierzy zawodowych i 20 tys. ochotników z korpusu Narodowych Sił Rezerwowych. W armii zawodowej służy dziś prawie 22 tys. oficerów (w tym niemal 120 generałów), prawie 40 tys. podoficerów i zaledwie 36,5 tys. szeregowych. Minister Klich zlikwidował też znaczną część infrastruktury wojskowej, np. pozostały zaledwie 3 dywizje: w Szczecinie, Elblągu i Żaganiu. W katastrofalnym stanie znajduje się uzbrojenie naszej armii. W ciągu ostatnich 5 lat nie zrealizowano żadnego poważnego zakupu sprzętu wojskowego, choć Marynarka Wojenna czy lotnictwo od dawna korzystają z przestarzałych technologii. Kompromitacją okazał się kontrakt na dostawę samolotów bezzałogowych, zawarty na początku 2010 r. z izraelską firmą Aeronautics, która od początku nie wywiązywała się z umowy (resort obrony zerwał ją dopiero jesienią 2012 r.). Natomiast budowana przez 10 lat korweta “Gawron”, która kosztowała podatników ok. 450 mln zł, ostatecznie ma zostać przerobiona na patrolowiec “Ślązak”. Paweł Siergiejczyk

PIĘĆ PYTAŃ do Piotra Legutki, redaktora naczelnego "Forum Dziennikarzy": nie należy „odpuszczać” walki o zrównoważenie przekazu w TVP wPolityce.pl: Mamy już na rynku kolejny numer odnowionego Forum Dziennikarzy. Okładkę redakcja dedykowała śp. Erazmowi Ciołkowi. Jak wspominacie tego doskonałego kronikarza? PIOTR LEGUTKO, publicysta "Gościa Niedzielnego", wieloletni redaktor Naczelny

"Dziennika Polskiego", wykładowca, redaktor naczelny "FORUM DZIENNIKARZY": Dzieła Erazma Ciołka to coś więcej niż fotografie. Niektóre stały się wręcz ikonami i pewnie wielu z nas nie pamięta, kto je stworzył. W czasach komuny Erazm Ciołek swoimi zdjęciami budował poczucie wspólnoty, dziś pokazują one jacy byliśmy, jakie dobre emocje nas ożywiały. Dla dziennikarzy  pozostanie mistrzem, stąd pomysł przyznawania od tego roku przez SDP Nagrody im. Erazma Ciołka za prace zaangażowane społecznie.

Co poza tym znajdziemy w numerze? Świetne teksty! I znanych skądinąd autorów. Piszą dla „Forum Dziennikarzy” m.in. Bohwic, Kłopotowski, Jachowicz, Świetlik, Łosińska, Truszczyński. Tematem numeru jest oczywiście przesilenie w Presspublice, ale polecam także arcyciekawy blok historyczny, dotyczący zarówno radia i telewizji zarządzanych przez komisarzy wojskowych, jak i wyścigów za newsami w polskiej prasie… XIX i początków XX wieku.

Jak pan ocenia obecną kondycję dziennikarstwa? Można odnieść wrażenie, że nałożyły się dwa kryzysy - politycznego niezrównoważenia i kryzysu prasy? A paradoks polega na tym, że jedynym skutecznym sposobem na zatrzymanie spadku sprzedaży prasy stało się właśnie dziennikarstwo tożsamościowe. Polityczne niezrównoważenie z kolei nie jest przyczyną, ale skutkiem tego, co w ciągu ostatnich dwóch lat stało się na rynku. Władza zarówno poprzez ręczne sterowanie mediami publicznymi, jak i wpływy w sektorze komercyjnym wymusiła niejako na dziennikarzach zakładanie własnych tytułów. I oczywiście traktuje je jako „organy prasowe opozycji”. Dziennikarze muszą więc oprócz normalnej pracy walczyć z „gębą”, jaką jest praca w jednym czy drugim obiegu.

Jak pan ocenia szansę na powstanie i sukces niezależnej telewizji tworzonej przez Bronisława Wildsteina? Jej rynkowym atutem jest niewątpliwie to, że odpowiada na konkretne zapotrzebowanie. Przekaz telewizyjny skażony jest monokulturą i tego typu pomysł jak Telewizja Republika, całkowicie odmienny i niepoprawny politycznie ma duże szanse na sukces. Byłby on ważny także dla funkcjonowania demokracji w Polsce. Trzeba jednak pamiętać, że mamy do czynienia z medium niezwykle kosztownym, a w dodatku twórcy Republiki mają nad sobą szklany sufit w postaci ograniczonego zasięgu. Dlatego nie należy w żadnym wypadku „odpuszczać” walki o zrównoważenie przekazu w TVP.

Czyta pan tygodnik w Sieci? Jak pan ocenia tygodnik współtworzony przez zespół wPolityce.pl? Tworzycie zupełnie nową jakość na rynku mediów. Po raz pierwszy mamy bowiem do czynienia z eksportem treści z sieci na papier. Stąd inne niż w konkurencyjnych tygodnikach formy dziennikarskie, inny sposób przekazu. Myślę, że bardziej adekwatny do tego, jak się dziś komunikujemy. Ponieważ do ostatniego tchu pozostanę wiernym czytelnikiem papieru bardzo się cieszę, że nie zamknęliście się wyłącznie w sieci. Gim

NASZ WYWIAD. B. wiceszef CBA o „stalinowskich metodach”: według tego toku rozumowania sędzia Tuleya jest spadkobiercą Stefana Michnika wPolityce.pl: - Czuje się pan – jako były wiceszef CBA – znieważony przez sędziego Tuleję? Maciej Wąsik, b. wiceszef Centralnego Biura Antykorupcyjnego: - Zastanawiałem się, czy jest on w stanie mnie znieważyć, ale nie odbierajmy mu wszystkiego – jest. Nazwanie metod, które stosowaliśmy w CBA „stalinowskimi” jest grubym przegięciem. Nie zrobił mi wielkiej krzywdy swoimi słowami, ale traktuję je jako próbę obrazy. To bardzo nieprzyjemne. Wyjaśnienia są dwa. Może to być wynik zupełnej ignorancji i braku wiedzy na temat tego, co się działo w czasach stalinowskich. Albo mamy do czynienia ze złą wolą wyrażoną bardzo cynicznie tylko po to, by zdjąć z siebie odium tego, który skazuje doktora G. – aby mainstream miał inną pożywkę.

Czy takie stanowisko sędziego – dotyczące nocnych przesłuchań określanych jako „stalinowskie” – dotyczy też prokuratury? Zdarzało się wszak, że podejrzani byli z CBA przewożeni właśnie do prokuratury i tam ponownie przesłuchiwani – jeszcze później niż u was. Zgadza się. Więcej – według tego toku rozumowania sędzia Tuleya jest spadkobiercą Stefana Michnika.

Co ma pan na myśli? Poziom manipulacji przy tym wyroku i uzasadnieniu może przywoływać pewne skojarzenia, zwłaszcza u osób tak do nich skorych jak pan sędzia. Wydając wyrok trzeba brać pod uwagę prawdę obiektywną wypływającą ze zgromadzonych dowodów, czyli również zeznania obu stron. Dobrze wiem, że pan sędzia Tuleya uwzględnił tylko te kwestie, które były dla niego wygodne. Uzasadnienie miało charakter polityczny, a nie merytoryczny.

Dlaczego przesłuchiwaliście nocą? To jest normalny tryb pracy organów ścigania. Szczególnie w tzw. okresie międzyaresztowym, czyli od zatrzymania osoby do posiedzenia aresztowego. Prokuratura planowała wniosek o areszt – zresztą sąd się do tego ostatecznie przychylił. W tym krótkim czasie zatrzymania (na 48 godzin) trzeba było wykonać mnóstwo czynności procesowych. Wiele osób dawało temu lekarzowi łapówki. Konieczne było przesłuchanie wszystkich w ciągu dwóch dób. Po przywiezieniu tych osób do Warszawy zamiast straszyć je spędzeniem nocy na dołku, proponowaliśmy szybkie przesłuchanie i odwiezienie na dworzec lub do domu. I tak też się działo.

Bez nocnych przesłuchań, funkcjonariusze nie zdążyliby z przeprowadzeniem wszystkich czynności?

Dokładnie tak. Pamiętajmy też, że nie chodziło o świadków, ale podejrzanych, czyli ludzi, którzy korumpowali doktora G. Musieliśmy ich zatrzymać, przewieźć, przesłuchać – by przygotować sądowi materiał do wniosku o areszt. Takie zadanie zostało nam postawione. Jakoś zapomina się, że to śledztwo nie było prowadzone przez nas, ale przez prokuraturę. Jednym z zarzutów było zabójstwo, a w takim przypadku postępowanie nie może być powierzone służbie specjalnej, istnieje jedynie możliwość zlecenia jej pewnych czynności. Wszystkie odbywały się pod ścisłym nadzorem prokuratury. Dodajmy, że jest to normą w polskich organach ścigania.

Mówi pan o normie, ale może nie ze wszystkiego, co dozwolone należy korzystać. Nie są to normy akceptowane społecznie – podnosi część komentatorów, zwłaszcza lewicowych. My jesteśmy aniołkami wobec zatrzymania Andrzeja Modrzejewskiego - byłego prezesa PKN Orlen. Lewica niech więc lepiej milczy. Zatrzymanie prezesa Orlenu w wykonaniu tamtejszej ekipy to dopiero był majsterszyk manipulacji przepisami i zostało to w odpowiedni sposób ocenione. Doktora G. skazano, Modrzejewskiego – uniewinniono. Gdzie wówczas byli wszyscy ci, którzy dziś krzyczą na CBA?

Ale jeśli spojrzeć na konkretne przypadki zatrzymanych ws. kardiochirurga, rzeczywiście można się zastanowić, czy nie należało postępować łagodniej. „Gazeta Wyborcza” przytacza wątek pewnej pani, której mąż leżał na OIOM-ie, gdy „przyjechało po nią CBA”. Miała ona mówić w sądzie: „Powiedzieli, żebym się przyznała, że daliśmy łapówkę. Bo jak nie, to zostanie pani zatrzymana”. Nie jest to jakaś forma groźby? Nie jestem w stanie odnieść się do wyjaśnień wszystkich osób, którym postawiono zarzuty w tym śledztwie. Przy braku składania wyjaśnień sądy częściej stosują areszty. Jeżeli podejrzany się nie przyznaje, sąd może się przychylić do wniosku o dłuższe zatrzymanie. Skoro więc mieliśmy nagranie, na którym widać tę panią wręczającą kopertę, to mogła ona usłyszeć, jakie grożą jej konsekwencje. Ale czy tak właśnie wyglądało jej przesłuchanie? To jednostronna relacja podejrzanej, do której ciężko się odnieść. Chciałbym usłyszeć również drugą stronę, tj. funkcjonariusza dokonującego czynności. Przypomnijmy – na zlecenie prokuratury i na podstawie postawionego przez nią zarzutu wręczenia łapówki.

Jak pan ocenia zakończenie tego wątku sprawy doktora G.? Była duża operacja, trwająca wiele tygodni, sporo zatrzymanych, połowa zarzutów została oddalona. Część komentatorów twierdzi dziś, że „zyski” były niewspółmierne do kosztów tej operacji, do przewin lekarza, któremu udowodniono przyjęcie „tylko” 17 tys. zł łapówek. Mam zupełnie inne zdanie. Uważam, że to jedna z lepiej poprowadzonych przez CBA spraw. Ale o szczegółach mówić niestety nie mogę, bo wiele jej szczegółów jest tajnych.

 Jeszcze raz odwołam się do „Gazety Wyborczej”, która w obronę doktora G. bardzo mocno się zaangażowała, a dziś nie ukrywa radości pisząc, że „po raz pierwszy w sądzie doczekaliśmy się krytyki metod IV RP”. W piątek IV RP zatriumfowała czy poniosła porażkę? Według mnie IV RP była pewnym triumfem. Choć oczywiście nie jestem przekonany, czy to, co dziś dzieje się w mediach, nim jest. Jesteśmy wściekle i niesprawiedliwie atakowani. Dobrze wiem, że ani CBA ani IV RP na to nie zasłużyła. Wszystkie nasze działania były zgodne z prawem i z korzyścią dla państwa. Wzmacniały je, a nie osłabiały. Kiedyś Jarosław Kaczyński mówił o zjawisku układu. Był wyśmiewany, ale dziś widać – m.in. na tej sprawie – jak ten układ funkcjonuje. Jego emanacją jest też m.in. to, że były prezydent pracuje za 50 tys. zł u jednego z oligarchów. To doskonale pokazuje, jak przebiegają pewne powiązania. A wewnętrznych, mniej widocznych linków, jest dużo więcej. Rozmawiał Marek Pyza

Roboty PO bronią sędziego. Retoryczna finezja pachnąca kotletem odgrzewanym na starym tłuszczu

Dwaj gladiatorzy słownej szermierki z partii władzy poczuli świeżą krew, którą sędzia Igor Tuleya piątkowym uzasadnieniem wyroku upuścił IV RP. Naprędce ruszyli tedy w poszukiwaniu mikrofonów i jęli komentować. Paweł Olszewski i Mariusz Witczak, posłowie Platformy Obywatelskiej zgodnie ocenili, że zachowanie opozycji – a konkretnie polityków PiS i SP – jest „ordynarnym atakiem" na niezawisły sąd.

Ich zdaniem nazwanie przez sędziego działań CBA „stalinowskimi metodami” to najwyraźniej ten właśnie przypadek, kiedy orzeczenie sądu jest niepodważalne, niekomentowalne, święte. Więcej – należy być wdzięcznym sędziemu za to, że nie przeszedł obojętnie wobec rażących przykładów naruszania prawa. Mamy nadzieję, że zajrzą do kodeksów i innych, uchwalanych przez siebie ustaw. Według Olszewskiego i Witczaka, fakty przedstawione przez sędziego Tuleyę to "zaledwie czubek góry lodowej" sposobu funkcjonowania służb specjalnych w "IV RP". Według PO, służby te działały za aprobatą ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego, a inspirowane były przez ówczesnego ministra sprawiedliwości, obecnie szefa SP Zbigniewa Ziobrę. Co jest naturalnym rozwinięciem tego argumentu? Tak, tak – Trybunał Stanu. Zdaniem dwóch legendarnych oratorów z PO, po skazaniu Mirosława G. za korupcję, jest więcej powodów do stawiania przed trybunałem polityków opowiadających się za karaniem łapówkarzy w kitlach. Twardo podtrzymujemy pogląd, że wykorzystywanie służb do prześladowania obywateli i opozycji politycznej jest naganne i musi zostać zbadane przez Trybunał Stanu - huknął Witczak niczym robot, któremu ktoś włączył program "TS start". O jakie konkretnie prześladowania obywateli i opozycji chodzi? Wybraniec trzydziestotysięcznej kaliskiej części narodu nie wyjaśnił. Olszewski, którego tembrowi głosu coraz bliżej do PRL-owskich kronik, wsparł kolegę mówiąc o sytuacji nie do zaakceptowania, gdy politycy, którzy "stworzyli system opresyjny" nie tylko nie poczuwają się do winy, ale poprzez atak na sędziego Tuleyę podważają instytucje demokratycznego państwa. Powiało kampanią z 2007 roku i groźbą opuszczania kraju przez co większych celebrytów w obawie przed terrorem i rychłym zduszeniem demokracji. Liczylibyśmy, że wyjdą i przeproszą. A jest za co przepraszać - stwierdził Paweł Olszewski. W ocenie polityków partii miłości „niedorzeczna i niestosowna” jest zapowiedź Solidarnej Polski złożenia wniosku o pociągnięcie sędziego Tulei do odpowiedzialności dyscyplinarnej, a także złożenia wniosku do prokuratury w związku z możliwością niedopełnienia obowiązków przez sędziego. Dziwię się politykom Solidarnej Polski i PiS, że w tak ordynarny sposób próbują atakować niezawisłość sądu, bo to nie mieści się w granicach myślenia o państwie prawa – grzmiał Olszewski. Dzisiaj jasno widać, jak (...) animatorzy IV RP traktowali obywateli. Bronią się jak mogą, próbują zamulać dyskusję na ten temat - wtórował Witczak. No to odmulajmy. W całej sprawie chodzi o to, że skorumpowany kardiochirurg lekką ręką przyjmował od pacjentów i ich rodzin koperty. Sąd udowodnił mu wzięcie w sumie 17,5 tys. zł. Został skazany na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata oraz grzywnę. W uzasadnieniu wyroku stwierdził, że metody działania CBA mogły budzić przerażenie i kojarzą się „nawet nie z latami 80, ale z metodami z lat 40 i 50 – czasów największego stalinizmu". Po tym spektakularnym i bezprecedensowym wystąpieniu przełożony sędziego zamknął mu usta zakazując wypowiadania się o sprawie Mirosława G. Skrytykowali go również m.in. minister sprawiedliwości (z PO) i szef Krajowej Rady Sądownictwa. Bezprecedensowo oburzenie wyraziła też prokuratura.B. szef CBA Mariusz Kamiński, a dziś wiceprezes PiS, zapowiedział skargę dyscyplinarną wobec sędziego. Podobny wniosek złoży również szef SP, a niegdyś prokurator generalny, Zbigniew Ziobro. Ten ostatni powołuje się przy tym na apel wzburzonego słowami Tulei ppłk. Franciszka Oremusa, prezesa Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej i Więźniów Politycznych w Krakowie.Mimo to bojownicy o wolność i demokrację z PO uważa, że sędzia Tuleya miał pełne prawo porównać metody działania CBA do metod stalinowskich. Sędzia Tuleya nie przeszedł obojętnie wobec rażących przykładów naruszania prawa w Polsce. Z tego punktu widzenia należy być wdzięcznym sędziemu, że był odważny, aby nie zachowywać się tylko >>od przecinka do przecinka<< w ramach tego procesu- uniósł się Witczak. Gdzie konkretnie CBA rażąco naruszyło prawo? Tego funkcjonariusze PO nie wyjaśnili. Bo i ciężko w tym przypadku powoływać się na przepisy, które nie zabraniają nocnych przesłuchań.

Znp zespół wPolityce.pl

Prof. Staniszkis o Szymborskiej, Włodku, Kwaśniewskim i Kulczyku: „mam wrażenie, że chodzi tu o pułapkę w stylu Catch 22 Hellera” Prof. Jadwiga Staniszkis zestawia sprawę zapisanego w testamencie Wisławy Szymborskiej stypendium jej byłego męża i donosiciela UB Adama Włodka z zarobkowaniem Aleksandra Kwaśniewskiego u Jana Kulczyka. Ostatnią wolę poetki, by Włodek został patronem konkursu dla młodych literatów (ostatecznie przyznanie nagrody – bo głośnych protestach – odwołano) socjolog nazywa jej ostatnim paradoksem bądź jej ostatnim złośliwym żartem. Według prof. Staniszkis to „szczególne kuszenie, bo przyjęcie stypendium odbierze beneficjentowi prawo do osądzania Włodka (i innych), którzy kolaborowali z reżimem w czasach stalinizmu". I – dodaje badaczka w felietonie dla Wirtualnej Polski – „uczyni z beneficjenta stypendium – wspólnika”.

Tak właśnie działał komunizm, który nawet ofiary próbował czynić współwinnymi. Owe - słynne z czasów komunizmu samokrytyki - z „sam sobie wyznacz karę” (co przekształcało osobę niewinną we współpracownika oskarżenia), owe (powtórzone niedawno przez Michnika w "Gazecie Wyborczej") argumenty, że liczą się intencje, a nie – skutki, w sposób pełzający niszczyły w ludziach podmiotowość moralną. Prof. Staniszkis zdecydowanie stwierdza, że również w tamtej „erze zniewolenia” było miejsce na moralność, która zawsze oznacza „wybór i gotowość na jego konsekwencje”. A wyborów – dodaje – oznacza wolnośc. Według socjolog Szymborska „zza grobu tylko kusi”. Zapewne rozumiała, że w puli jest także niemożność osądzania jej samej. Komunizm straszył. Ale w obu wypadkach zamach na wewnętrzną wolność jest podobny. Zauważa też, tę „surrealistyczną ciągłość” gdzie indziej – w doradzaniu Aleksandra Kwaśniewskiego Janowi Kulczykowi za bardzo duże pieniądze. I pyta:

Czy w Polsce było tak jak w Rosji, że majątki oligarchów zaczynały się nie tylko od indywidualnego talentu i zasobów, ale były również prowizjami od zarządzania zawłaszczonym majątkiem partii komunistycznej? Przypomina, że kto u naszego wielkiego sąsiada o tym zapomniał i odmawiał płacenia na „coraz bardziej prywatyzowany fundusz partyjny” – jak m.in. Michaił Chodorkowski czy Borys Bierezowski - stawał się wrogiem publicznym. Zapewne Miller (ale też Huszcza, ostatni skarbnik PZPR) wiedzą, czy w Polsce również funkcjonuje taka, niejawna, sieć zobowiązań? Nie mam dostatecznej wiedzy, aby odpowiedzieć na te pytania. Ale - podobnie jak w wypadku stypendium im. Włodka – mam wrażenie, że chodzi tu o pułapkę w stylu Catch 22 Hellera. Kto nie wie, o co chodzi, niech przeczyta. - kończy profesor. Znp

Kolejny kłamca lustracyjny w resorcie Sikorskiego? Proces byłego ambasadora Polski przy OECD Jan Woroniecki jest kolejnym polskim dyplomatą podejrzanym o kłamstwo lustracyjne. W poniedziałek sąd zdecydował o wszczęciu procesu przeciwko byłemu przedstawicielowi Polski przy OECD. Wniosek o rozpoczęcie procesu 5 grudnia do sądu skierowało Oddziałowe Biuro Lustracyjne IPN w Warszawie. Zdaniem IPN Woroniecki skłamał w swoim oświadczeniu. Instytut chce uznania dyplomaty za kłamcę lustracyjnego. Jak wskazuje „Gazeta Polska Codziennie”, z dokumentów IPN wynika, że w latach 70 i 80 Woroniecki był zarejestrowany jako tajny współpracownik działający pod ps. Rubinus. Jan Woroniecki karierę w MSZ-ecie rozpoczął w latach 60. Po 1989 r. dwukrotnie powierzano mu eksponowaną funkcję stałego przedstawiciela RP przy OECD (w latach 1997–2001 i 2005–2010). Jak zaznaczył w sądzie Jarosław Skrok, naczelnik warszawskiego Oddziałowego Biura Lustracyjnego IPN u, zachowało się wiele materiałów ewidencyjnych, jak i wiele dokumentów świadczących bezpośrednio o współpracy dyplomaty z wywiadem - czytamy w „GPC”. Sprawa Woronieckiego to kolejny tego typu proces związany z polską dyplomacją. Zaledwie dwa dni temu media informowały, że sprawa kolejnego dyplomaty, którego sąd oczyścił z zarzutów o kłamstwo lustracyjne, może zostać ponownie zbadana. Prokurator Generalny poparł wniosek IPN o kasację wyroku. Sprawa procesu Wojciecha Piątkowskiego trafiła do Sądu Najwyższego. Zgodnie z oficjalnymi danymi publikowanymi w 2012 roku w mediach w MSZ wciąż pracuje ponad 130 dyplomatów III RP, którzy w PRLu współpracowali ze służbami komunistycznego reżimu. Widząc skalę procesów dot. kłamstwa lustracyjnego w MSZ można sądzić, że ludzi o powiązaniach z SB w resorcie Radosława Sikorskiego jest znacznie więcej. KLzespół wPolityce.pl

Rozgrzani sędziowie W latach 1944-1956 z przyczyn politycznych skazano na bardzo wysokie kary setki tysięcy ludzi. Tysiące zabito w śledztwach, kilkadziesiąt tysięcy w walkach, obławach, pacyfikacjach… Na mocy wyroków sądów stalinowskich stracono kilka tysięcy. Były to w istocie mordy sądowe, popełnione w majestacie „prawa”. Zarówno prokuratorskie śledztwa jak i rozprawy sądowe były kpiną z wymiaru sprawiedliwości. Przy okazji pewnego procesu, w którym został skazany niejaki doktor G. (za branie łapówek), sędzia sądu rejonowego (a więc najniższej instancji) pozwolił sobie na komentarze i oceny, wybiegające daleko poza to, do czego był uprawniony. Dokonana przez niego ocena historyczna (a więc i polityczna) postępowania prokuratury i Centralnego Biura Antykorupcyjnego i porównanie działania tych instytucji do praktyk okresu stalinowskiego słusznie oburza tych, którzy patrzą na problem zdroworozsądkowo. Jeśli w toku postępowania, zbierania dowodów, ich oceny itp. doszło do nieprawidłowości, to jak najbardziej powinny być one wskazane i napiętnowane. Jak na razie dowiedzieliśmy się o „nocnych przesłuchaniach”, tak, jakby to było jakieś curiosum, w innych przypadkach w ogóle nie stosowane! Ale dobrze wiemy, że tak nie jest. Jeśli sędzia chce o tym zawiadamiać organa ścigania i ma ku temu solidne podstawy, to dobrze. Jednakże odwołanie się do najbardziej krwawego okresu w dziejach prokuratury i sądownictwa w dziejach Polski, do okresu stalinowskiego – świadczy albo o wyjątkowej niekompetencji i ignorancji sędziego, albo też o wyjątkowo złej woli z jego strony. W latach 1944-1956 (czyli w okresie umownie zwanym stalinowskim) z przyczyn politycznych skazano na bardzo wysokie kary setki tysięcy ludzi. Tysiące zabito w śledztwach, czyli oskarżeni nawet nie doczekali do rozprawy sądowej. Kilkadziesiąt tysięcy zabito w walkach, obławach, pacyfikacjach… Na mocy wyroków sądów stalinowskich stracono kilka tysięcy. Były to w istocie mordy sądowe, popełnione w majestacie „prawa”. Zarówno prokuratorskie śledztwa jak i rozprawy sądowe były kpiną z wymiaru sprawiedliwości. To przecież wszystkim już wiadomo a sędziowie powinni być z tym wyjątkowo dobrze obeznani. I co? Po 1989 roku, w III RP, nie skazano żadnego prokuratora, żadnego sędziego! Czyżby to wszystko odbywało się wówczas w majestacie prawa, śledztwa i rozprawy sądowe były prowadzone praworządnie (co najwyżej z drobnymi uchybieniami) i dziś nie ma o czym mówić? Ci sędziowie i prokuratorzy, którzy dożyli okresu przemianowania PRL w III RP łagodnie przechodzili w intratny „stan spoczynku”, zachowując nad sobą ochronny parasol prawny. „Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało,”?... Mordercy w togach, lub w mundurach oficerskich miękko lądowali w nowej rzeczywistości, co miesiąc sowicie zaopatrywani w apanaże z naszych podatków. Byli też tacy, którzy nadal „robili w zawodzie” lub przeszli do intratnej adwokatury. Ilu to było ludzi? Tego dokładnie nie wiemy, ale warto przypomnieć instytucje odpowiedzialne za komunistyczny terror sądowy. A zatem: prokuratura powszechna i wojskowa, w tym: Wojskowe Prokuratury Rejonowe i Naczelna Prokuratura Wojskowa; sądownictwo powszechne (w tym osławione „sekcje tajne”) oraz sądownictwo wojskowe: Wojskowe Sądy Rejonowe i Najwyższy Sąd Wojskowy; wojskowe sądy garnizonowe, Sąd Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego… Był to całkiem pokaźny aparat stalinowskich represji, liczący tysiące ludzi! Nikt z nich nie został sądownie rozliczony, pozostały po nich zbrodnie sądowe i krzywda setek tysięcy ofiar. Był to aparat (nie)sprawiedliwości, któremu możemy przypisać różne cechy, ale żadna z nich nie wiązała się z niezależnością i niezawisłością. Były to bowiem instytucje niejako „prywatne”, należące do rządzącej partii komunistycznej (PPR-PZPR), która sama w sobie była sowiecką agenturą. Porównywanie dziś legalnych instytucji państwa (jakimi są prokuratura i Centralne Biuro Śledcze) i ich praktyk, do okresu stalinowskiego wzbudza bardzo negatywne uczucia. Instytucje III RP nie są własnością jednej partii. Jak dotąd, nie wiemy nic o rażącym przekroczeniu uprawnień w stylu stalinowskim w sprawach tego typu (co nie znaczy, że obywatele są w pełni zadowoleni z ich funkcjonowania). Są wprawdzie całkiem oficjalne zakusy, aby zawłaszczyć i tę dziedzinę. Słyszeliśmy już wypowiedzi o tym, jak to „rozgrzani sędziowie” tylko czekają, aby stać się narzędziem w rękach polityków. Mamy namacalne i widoczne przykłady dyspozycyjności sędziów, z którymi „idzie załatwić” to i owo nawet na telefon „od polityka” (ma się rozumieć – odpowiedniej orientacji, czyli partyjnej przynależności). Prokuratorzy i funkcjonariusze CBA, którzy wykonywali czynności w tej sprawie, które sędzia uznał za „stalinowskie”, pracowali bądź nadal pracują, przy wielu innych postępowaniach. Jeśli tak, to dlaczego nie są ścigani za swe „zbrodnicze” metody? Co więcej – dlaczego nic nie wiemy o tych metodach i praktykach? Pewnym kryterium prawdy będą konsekwencje, jakie ich spotkają po zawiadomieniu organów ścigania przez nader dociekliwego i tak wnikliwego sędziego. Cały czas pozostaje jednak problem – jeśli sędziowie i prokuratorzy z okresu stalinowskiego cały czas zachowują immunitety, żaden z nich nie stanął za ówczesne praktyki przed sądem, żaden nich nie został osądzony, to jak mamy sobie wytłumaczyć, że można to robić odnośnie prokuratorów i funkcjonariuszy państwa z okresu zwanego umownie „IV RP”? W czym ci ostatni są gorsi, czy mamy przykłady gorsze niż sprawa Witolda Pileckiego, Adama Doboszyńskiego, Włodzimierza Marszewskiego i wielu tysięcy innych ofiar zbrodni sądowych? Sędzia nie tylko myli epoki i metody działania organów, które z samej nazwy powinny stać na straży sprawiedliwości. Z sędziego, który skazał niejakiego doktora G z łapownictwo (to uznał przecież za całkowicie udowodnione) już po procesie przeistoczył się w jego… obrońcę, sugerując, że był on zatrzymany bezzasadnie. Uznał też, że gdyby on (jak też inni zatrzymani w tej sprawie) wystąpili o odszkodowania i zadośćuczynienia (!?), „to z pewnością sąd by im je zasądził”. Wiemy więc już, że gdyby ów sędzia dostał do prowadzenia taką sprawę (sprawy), to sowite „odszkodowania” byłyby po prostu pewne… Była to dopiero pierwsza instancja i należy przypuszczać, że obie strony, czyli zarówno prokuratura jak i skazany, odwołają się od wyroku. Na dobro sędziego, który tak ochoczo wyskoczył z (nie)wiedzą o okresie stalinowskim i ówczesnych praktykach można zaliczyć fakt, że pobudzi to dyskusję o „grubej kresce” i braku rozliczeń prawnych popełnionych wówczas masowych zbrodni w majestacie „prawa”. A farsą jest fakt, że do „obrońców” rozgrzanego sędziego natychmiast dołączył były członek Biura Politycznego Leszek Miller i inni towarzysze… Są oni przecież spadkobiercami politycznymi i moralnymi stalinowskiego terroru (tego „prawnego” i pozaprawnego), przez wieloletnią działalność w organizacji, która ma ciągłość ideową i organizacyjną z PPR-PZPR. Leszek Żebrowski

Ojciec Rydzyk: Postępowanie KRRiT przypomina system totalitarny Dyrektor Radia Maryja o. Tadeusz Rydzyk nie zgadza się z zarzutami członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, którzy twierdzą, że zostali oszkalowani. KRRiT nie spodobało się to, że redemptorysta skrytykował zasady drugiego konkursu na multipleks cyfrowy. Ojciec Rydzyk ostro skrytykował decyzje KRRiT ws. Konkursu na multipleks cyfrowy i wyraził obawy, że celem działań organów państwowych jest pozbawienie Telewizji Trwam możliwości nadawania na multipleksie. W rozmowie z „Naszym Dziennikiem” duchowny zapewnia, że nie odwoła swoich słów.
- Ja niczego nie odwołuję, przecież nikogo personalnie nie obrażałem, natomiast mówiłem o faktach, o tym, co nas niepokoi w procesie przydzielania miejsc na cyfrowym multipleksie. Nawet jak nas krzywdzą, to mówię o konkretnych uczynkach, a nie o ludziach. W demokratycznym kraju można mieć inne zdanie niż rządzący, możemy się z nimi nie zgadzać, krytykować ich poczynania, to jest jak najbardziej normalne. Możemy pytać, czy władza ma w danej sprawie rację, i to nie jest szkalowanie – tłumaczy o. Tadeusz Rydzyk w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”. Ojciec Rydzyk podkreśla, że to organy państwowe, w tym KRRiT powinny służyć ludziom, a obywatele mają prawo patrzeć im na ręce i wypowiadać swoje opinie. Według dyrektora „Radia Maryja”, sytuacją nie do przyjęcia jest to, że media są rozdawanie przez władzę tylko „nielicznym, którzy tej władzy odpowiadają”. Według o. Tadeusza Rydzyka obecne praktyki obozu władzy przypominają czasy komunizmu.
- Informacje, jakie do mnie docierają, przekazywane przez ludzi często w głębokim zaufaniu, są bardzo niepokojące. Mam wrażenie, jakbyśmy się cofnęli do epoki komunizmu. (...)Wraca duch tamtych czasów, gdy władzy przeszkadzał Kościół, jego zaangażowanie w sprawy ewangelizacyjne i realizację społecznej nauki Kościoła. Odczułem na własnej skórze, jak to wyglądało. Byłem nieraz przesłuchiwany, np. za to, że zorganizowałem dla ministrantów wycieczkę rowerową poza miasto. Dochodziło do zastraszania, szantażowania. Takie to były czasy, że władze starały się ludzi złamać. Teraz cele są te same, choć próbuje się je osiągać innymi metodami. Dlatego straszy się nas choćby podjęciem kroków prawnych. Za to, że wzywamy drugą stronę do podjęcia dialogu na argumenty. Mamy prawo taką debatę prowadzić również za pośrednictwem mediów, gdy widzimy, że dzieje się niesprawiedliwość. Tymczasem zamiast podjęcia tego dialogu padają wobec nas żądania przeprosin. Czyli ci, którzy są dyskryminowani, mają jeszcze przepraszać. Takie postępowanie to nic innego, jak próba kneblowania nam ust, i to właśnie przypomina system totalitarny - mówi o. Rydzyk w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”. Nasz Dziennik

Piotr Zaremba: Czy Edward Gierek może być zbawiony? Był gangsterem, sympatyczniejszym niż inni, ale gangsterem „Jeśli historia ma być nauczycielką, trzeba mówić o niej szczerze” – postanowił Jacek Żakowski. Ta jego uwaga dotyczy oceny Edwarda Gierka, którego publicysta „Polityki” i „Gazety Wyborczej” broni w felietonie na drugiej stronie organu Adama Michnika. Nie traktuję takich ocen tak jak spora grupa ludzi o prawicowych i antykomunistycznych poglądach. Oni uważają, że jest to tak obrzydliwe i absurdalne, że nie ma sensu się tym poglądom przyglądać, a tym bardziej na nie odpowiadać. Przeciwnie, warto odpowiadać. Od czasów komunizmu oddziela nas coraz większa przepaść czasowa. Już dziś większość Polaków stanowią ci, którzy nawet schyłku tej epoki nie przećwiczyli na własnej skórze. Kiedy ktoś formułuje na temat  tamtej epoki szokujące poglądy, jednak pozornie beznamiętnym,  upozowanym na prawie naukowy obiektywizm językiem,  ma dużą szansę, że będzie wysłuchany. Nie tylko przez tych, którzy z powodów osobistych czy rodzinnych zawsze skłaniali się do takich ocen. Także przez tych, którzy nie pamiętają jak było. Po drugie, nie jest prawdą, że w obozie liberalno-lewicowym wszyscy zawsze mówili tak jak Żakowski. Owszem, „Wyborcza” usprawiedliwiała komunistyczne wybory poszczególnych jednostek i środowisk, ale totalne wybielanie przywódców komunistycznych, i to w zasadzie jak leci, to zjawisko nowe. Podobnie uznawanie jakichkolwiek komunistycznych zaangażowań za moralnie obojętne.  Żakowski jest jednym z prekursorów. Dał tego dowód już podczas osławionej debaty o książce Artura Domosławskiego o Ryszardzie Kapuścińskim. Podczas gdy część jej krytyków z kręgów „Wyborczej” domagała się po prostu ufryzowania tej biografii, wyciszenia związków sławnego dziennikarza z PRL, Żakowski otwarcie zaproponował całkiem nowe podejście. Tak, Kapuściński popierał komunizm, i co z tego? Był to taki sam wybór jak każdy inni. Jedni byli za Ameryką, inni za Rosją Sowiecką i PRL – taki był sens jego podejścia. Pięć, dziesięć lat temu były to argumenty Jerzego Urbana. Leszka Millera, nawet większości autorów „Polityki”. Ale niekoniecznie lewicowych luminarzy dawnej opozycji. To jednak coś nowego, wyraźny krok na rzecz syntezy obu tradycji. I to, powtórzmy, bez żadnego wyboru, bo na przykład Jaruzelski choćby jako dawny Moczarowiec jeszcze niedawno mógł być tylko wstydliwie ułaskawiany. W wersji Żakowskiego jest już istotnym mężem stanu, nie różniącym się niczym od Tuska i z pewnością lepszym niż Kaczyński. W tym przypadku nie ma sensu prowadzić z Żakowskim dyskusji na temat ekonomicznych osiągnięć Gierkowskiej  PRL. Sam publicysta dowolnie żongluje  tu ocenami, odwołując się do argumentu tak pokrętnego jak miejsce Polski jako dobrego miejsca urodzenia pod koniec lat 80., i dzisiaj. Kontrowersyjna co do zasady ankieta „Economista” ma być głównym argumentem na rzecz starej tezy „Polityki”, która brzmi w sumie tak: „Nie wszystko było złe…”. Ja wolę lapidarną uwagę Kisiela, który dowodził, że trudno mówić o peerelowskich kryzysach. To nie był kryzys, to był rezultat. Rezultat prymitywnej ideologii, którą wyznawali, choć z różnymi odcieniami, i Bierut, i Gomułka, i Gierek i kreujący się dziś na Wallenroda Jaruzelski. Najistotniejszy jest argument Żakowskiego, który pada na początku. „Gierek rządził w PRL, która miała ograniczoną suwerenność nie dlatego, że on się na to zgodził, ale dlatego, że tak ustaliły mocarstwa. Nie ma co robić mu zarzutu z geopolitycznego upośledzenia tamtej Polski. Trzeba się zastanowić, czy w obrębie pola manewru minimalizował czy maksymalizował polskie szanse”. Takie uwagi mogą pasować do inżyniera, który chcąc budować fabryki, zapisał się do jedynie słusznej partii. Albo do profesora, który szukał z niedemokratyczną i niesuwerenną władzą kompromisów po to aby uczyć młodzież pożytecznych rzeczy. Oni w istocie tylko naginali się do systemu jałtańskiego i byli w jakiejś mierze jego ofiarami. Ale Gierek był już przed wojną a i zaraz po niej, ważnym członkiem ruchu politycznego, który z grubsza rzecz biorąc wypisał sobie taki system na sztandarach. I takiej a nie innej, totalitarnej metody sprawowania władzy, i takiej a nie innej, skrajnie księżycowej formy organizacji gospodarki, i wreszcie takich a nie innych, wasalnych, relacji z naszym wschodnim sąsiadem. To prawda, nie miał zapewne indywidualnego wpływu na to, że te jego marzenia się sprawdziły. Ale przecież nie decydujemy o tym, czy ma pójść do nieba, a o tym, czy w wolnej, demokratycznej, kapitalistycznej i suwerennej Polsce, należy go umieścić na naszych sztandarach. I tu pytania, czy to on zgotował na Jałtę czy nie, są kompletnie  nie na miejscu. Chciał Jałty – wbrew polskiemu narodowi. Dobrze się czuł w tym systemie, który nawet wielu aparatczyków choćby instynktownie odrzucało. Więc nie sztandar, a śmietnik historii, jest dla niego właściwym miejscem. Po drugie w ocenach Żakowskiego pobrzmiewa ton, który odnajduję często w debatach o innych komunistycznych przywódcach, na przykład o Jaruzelskim. Skoro ogólny kształt systemu był od pewnego momentu dany, nie ma wielkiego sensu osądzać nikogo, nawet tych, którzy ten system współkształtowali. No bo gdyby nie oni, przyszliby inni. Może gorsi. Ja rozumiem, że gdyby Żakowski trafił do miasta w którym panuje korupcja i bezprawie (już zastane), to tym którzy trafiliby tam wraz nim, zalecałby nie tylko przystosowanie się, ale wręcz stanięcie na czele. Zawsze można sobie tłumaczyć, że kradnie się mniej i kogoś tam się nie zabije. Uważam takie podejście za apoteozę niegodziwości. Zresztą apoteozę bardzo zdradliwą na przyszłość: „żelazna konieczność” nie musi dotyczyć tylko ustanowionego przez Stalina, Roosevelta i Churchilla systemu jałtańskiego. Uporczywe zacieranie granicy między totalitarną dyktaturą (nawet najbardziej atłasową i częściowo akceptowaną, choćby z „Policji” Mrożka mógłby się Żakowski dowiedzieć, że są i takie), a normalnym państwem, jest bardzo złą lekcją dla wschodnich Europejczyków. Zwłaszcza w sytuacji, gdy strefa dzieląca tutaj demokrację od niedemokracji, złe obyczaje od dobrych, jest wciąż szara, nieostra. Taki sens ma operacja z Gierkiem jako bohaterem, który ma być uznany za „pozytywnego”. Miller oferując nam takie zatarcie, broni własnej biografii. Czego broni Żakowski?Naturalnie nic nie zwalnia nas od prawa do rozróżniania, tak jak oglądając gangsterskie filmy świetnie umiemy zauważyć, który z bohaterów zdradza ludzkie uczucia (a czasem robi coś dobrego), a który jest tylko łotrem. I z tego punktu widzenia warto opowiadać Polakom historię naszego komunizmu z detalami, niuansami, zaglądaniem za kulisy, dzieleniem włosa na czworo. I Gierek ma w tej historii miejsce tego niekoniecznie najgorszego. Z ludzkimi odruchami, przede wszystkim z brakiem gotowości aby utopić kraj we krwi. O tym warto dyskutować, tak rozumiałem uwagi Jarosława Kaczyńskiego o „komunistycznym patriotyzmie” Gierka, w tym sensie godzę się też na dyskusje o gorszych i lepszych stronach Gomułki czy Jaruzelskiego. Ale tak jak nasza współczesna kultura często pomaga nam zapominać, że pokazywani z upodobaniem gangsterzy pozostają przestępcami, ludźmi dokonującymi fundamentalnie złych wyborów, tak nie godzę się na przekroczenie tej granicy w naszej historii. Jeśli Żakowski zamierza odgrywać zmyślnego Taratintino polskiej historii, to krzyżyk na drogę. Beze mnie i mam nadzieję ciągle bez większości Polaków. Jakoś nie odczuwałem wielkiej sympatii dla Samuela L. Jacksona, który w jednej scenie „Pulp fiction” rozwala komuś (przypadkiem) mózg, ale w innej jest fajny, bo zabawnie monologuje. Nie jest fajny. I Gierek nie był fajny. Mogę zrozumieć socjologiczne przyczyny fascynacji wielu grup społecznych jego epoką. Ale przykro mi, ci ludzie błądzą. A czym więcej Żakowskich, tych ich błądzenie będzie bardziej masowe i absurdalne. Piotr Zaremba

Ziemia idzie w obce ręceNasze protesty trwają miesiąc, a efektów nie widać. Ziemia idzie w obce ręce, więc będziemy protest zaostrzali – mówi Edward Kosmal, przewodniczący Międzyzwiązkowego Komitetu Protestacyjnego Rolników ze Szczecina. Wczoraj protestujący przeciw sprzedawaniu polskiej ziemi obcokrajowcom zablokowali drogi krajowe w województwie zachodniopomorskim. Podczas blokady oficjalnie nie mówili o proteście.

– Jeździmy na zakupy do Biedronki – uśmiechał się jeden z nich. Ta jazda trwała od rana przez prawie cztery godziny na „dziesiątce” między Szczecinem a Wałczem. Rolnicy ruszyli z miejscowości Krąpiel.

Nie łamiemy przepisówjedzie po pięć ciągników, potem 200 m przerwy – mówi Edward Kosmal.

– Chcemy, żeby wreszcie minister rolnictwa coś zrobił, bo ziemia wciąż jest sprzedawana obcym.
Zachodniopomorscy rolnicy protestują przeciwko sprzedawaniu gruntów rolnych obcokrajowcom na przetargach organizowanych przez Agencję Nieruchomości Rolnych. Polskie przepisy zabraniają takiej sprzedaży, ale są one skutecznie omijane przez duże i majętne spółki zarządzane przez obcy kapitał. W efekcie wykupiona przez wynajętego człowieka (tzw. słup) ziemia trafia do spółek zarządzanych przez obcokrajowców. Według rolników ANR nie ma nad tym żadnej kontroli. Raczej ułatwia obcemu kapitałowi wkroczenie na polskie ziemie. Rolnicy chcą odwołania dyrektora szczecińskiego oddziału ANR Adama Poniewskiego, który nie chce się wypowiadać w tej sprawie. Protest rolników w Szczecinie rozpoczął się 5 grudnia ub.r. Do siedziby ANR przyjechał minister gospodarki Stanisław Kalemba, który przyznał, że w Zachodniopomorskiem jest duży problem z wykupem ziemi przez obcy kapitał. Zdaniem rolników zapewnienia Kalemby, że zajmie się sprawą, to tylko mydlenie oczu.
1 maja 2016 r. kończy się 12-letni okres przejściowy ograniczający dostęp cudzoziemców do polskiej ziemi – mówi poseł PiS-u Zbigniew Kuźmiuk. – Niestety urzędnicy z Agencji Nieruchomości Rolnych, którzy przeprowadzają przetargi na wykup ziemi, dopuszczają do nabywania gruntu przez podstawione osoby tzw. słupy. PiS przygotowuje projekt ustawy, która regulowałaby kwestie wykupu polskiej ziemi po maju 2016 r. Opracowuje go europoseł Janusz Wojciechowski. Wzoruje się na rozwiązaniach z krajów tzw. starej Unii. Przyjęcie ustawy spowoduje, że do polskiej ziemi będą mieli dostęp tylko polscy rolnicy. W tych rozwiązaniach bardzo mocno podkreśla się fakt, że zakupujący ziemię musi być rolnikiem, musi użytkować taką ziemię wcześniej przez 15–20 lat. Wyklucza się więc nabywanie takiego gruntu w celach spekulacyjnych. Bardzo dużo do powiedzenia mają związki rolnicze – jak we Francji, gdzie mają one prawo pierwokupu. Mam nadzieję, że sejmowa większość będzie chciała nad takim projektem dyskutować i taka ustawa powstanie przed majem 2016 r. – dodaje poseł.Tomasz Duklanowski

Prezydent Estonii Polska musi być przywódcą Europy Środkowej Polska to nadzieja dla wszystkich małych krajów" -  prezydenta Estonii, Toomas Hendrik Ilve Friedman „Aby zacząć myśleć o polskiej strategii, musimy pamiętać, że w XVII wieku Polska, w unii z Litwą, była jednym z głównym mocarstw europejskich „....(więcej )

Arkady Rzegocki „Polska to nadzieja dla wszystkich małych krajów"-  prezydenta Estonii, Toomas Hendrik Ilves wezwał  ostatnio Polskę do odegrania większej roli w UE i NATO, do wzięcia na siebie roli przywódczej w regionie. „....”Polacy są jedynym dużym narodem, który miał te same doświadczenia historyczne co inne państwa Europy Środkowej i Wschodniej. Lepiej widzą  zagrożenia, powinni więc wziąć na siebie odpowiedzialność za cały region leżący od stuleci miedzy „młotem (czasem sierpem) a kowadłem". „.....”Fakt, że znacząca część Polaków nie uznaje III RP za własne państwo wskazuje na istnienie jakiegoś ważnego mankamentu, istotnego braku. „....”Skąd ten – nazwijmy rzecz wprost – krzyk rozpaczy przywódcy Estonii?  Ilves nie ukrywa, że jego wystąpienie miało ośmielić (dosłownie) polskie elity i społeczeństwo do prowadzenia bardziej ambitnej polityki. „.....”Dla „Frondy" prezydent Węgier Viktor Orbán stwierdził: „Kiedy w lewicowej prasie węgierskiej czytam krytyki pod adresem Polski, że ma aspiracje, by na nowo stać się regionalną potęgą Europy Środkowej, to wtedy głośno mówię do siebie: No wreszcie!". …...”Od lat 90. wyrażane były podobne oczekiwania kierowane przez m.in. pełniących najwyższe stanowiska Węgrów, Rumunów, Chorwatów czy Słowaków. „....(źródło)

Orban „Kiedy w lewicowej prasie węgierskiej czytam krytyki pod adresem Polski, że ma aspiracje, by na nowo stać się regionalną potęgą Europy Środkowej', to wtedy głośno mówię do siebie: 'No wreszcie!'.” Orban powiedział wówczas, że najbliższe dziesięć lat chciałby poświęcić budowaniu wspólnoty środkowoeuropejskiej, w której pierwsze skrzypce grałaby Polska – jako przywódca i organizator wspólnej strefy interesów państw położonych między Rosją a Niemcami. „.....(więcej)

Analiza, tekst Rzegockiego, jest..... niesamowity. Polecam go szczególnie wszystkim zwolennikom odbudowy I Rzeczpospolitej , a jak widzimy jest ich ich coraz więcej w ca lej Europie Środkowej . Bardzo istotna ilustracją tekstu Rzegockiego jest mini wykład profesora Jaroszyńskiego w którym omawia różnice cywilizacyjną , w tym intelektualną pomiędzy tolerancyjną Polską, a barbarzyńskimi Niemcami . (Video z wykładem profesora Jaroszyńskiego )

Przygotowałem rozszerzenie tekstów w których chce zwrócić uwagę na tekst Macierewicz, w którym wyłożył polską rację stanu jak będzie realizowana po przejęciu władzy przez Kaczyńskiego. Macierewicz „Sojusz środkowoeuropejski w porozumieniu ze Stanami Zjednoczonymi jest fundamentem polskiej racji stanu „Istotna jest wypowiedź Litwina , profesora Bumblauskasa , który uważa że konflikty polsko litewskie są w kontekście I Rzeczpospolitej są konfliktami wewnętrznymi , a nie międzynarodowymi. J Bumblauskasa „..eśli tak spojrzymy na naszą historię, to wiele rzeczy zobaczymy z innej perspektywy, dwudziestowieczne konflikty o Wilno okażą się wojną domową Ważna jest wypowiedź Rokity który oskarża Niemcy o celowe blokowanie polskiej racji stanu jaką jest przyjecie Ukrainy do Unii , co pozwoliłoby odbudować wspólną przestrzeń Polsce i Ukrainie Rokita „Najpierw finalny kształt traktatu lizbońskiego formalnie zdefiniował na nowo wiodącą rolę Niemiec w Unii „.....” Jeszcze niedawno trzeba było nie lada intelektualnej odwagi (a może nawet przekory), aby twierdzić, żeLizbona ma zamknąć, a nie otworzyć Unię na wschód.Dziś po raz pierwszy przyznaje to raport komisarza od rozszerzenia Olli Rehna, przedstawiony w ostatnią środę w Strasburgu.” Bardzo istotny jest tekst, z którego czerpał również Macierewicz o szkodliwej dla Polski polityki Dmowskiego Zychowicz o zdradzie Polski przez Dmowskiego i Endecję   Piotr Zychowicz napisał w Rzeczpospolitej „Rok 1920” Przegrane zwycięstwo” Oto parę fragmentów   „Rok 1920 był momentem zwrotnym w dziejach Polaków. To właśnie wtedy, mimo militarnego zwycięstwa, ostatecznie umarła idea Polski wielkiej, która rozciąga się na szerokich połaciach Europy Wschodniej, swymi granicami sięgającej niemal po mury Kremla i po stepy Zaporoża, której obywatele mówili dziesiątkami języków i wznosili modły w kościołach, cerkwiach, synagogach, zborach i meczetach. ”...” To właśnie w Rydze Polska ostatecznie wyparła się idei jagiellońskiej – porozumienia narodów znajdujących się między Niemcami a Rosją. Jedynej koncepcji, która może zapewnić Polsce, że będzie liczącym się graczem, a nie średnim państwem, z wynikającymi z historii ambicjami, ale bez potencjału, by je zrealizować. „…„W 1920 roku zaczęła się Polska nacjonalistyczna, ograniczona w istocie do potencjału tylko jednego z tworzących ją niegdyś narodów.Czymże jest bowiem te 25 – 35 milionów Polaków, gdy z jednej strony ma się Niemcy, a z drugiej Rosję.”…” Zgodnie z tą ostatnią (zrealizowaną w Rydze) Polska miała być państwem opartym na plemiennej wspólnocie krwi, nie zaś wielonarodową Rzecząpospolitą. Jak obrazowo postulował Roman Dmowski w 1919 roku, „skróćmy tę Polskę trochę”...(więcej)

Konkludując . Socjalistyczna Unia w której „religią państwową „ jest totalitarna polityczna poprawność jest w fazie upadku gospodarczego, społecznego , cywilizacyjnego być może się rozpadnie . Niemcy , którzy już dwa razy zostali przez Polaków pozbawieni terytorium być może znowu się przeliczą w budowie Unii jako IV Rzeszy. Unia się rozpadnie. Najwyższy czas zacząć myśleć o odbudowie imperium „ Potęgi „ jak zwano w czasach Wołodyjowskiego Rzeczpospolitą .

video wykład profesora Andrzeja Nowaka „Rosja i I Rzeczpospolita „Z listu Kaczyńskiego „ Polska jest najbardziej wytrwałym sojusznikiem USA w Europie. Jest nieustannie zaangażowana we współpracę polityczną i militarną z Waszyngtonem. Świętej pamięci Prezydent Polski Lech Kaczyński, a także mój rząd partii Prawo i Sprawiedliwość, konsekwentniebudowały sojusz dużych i mniejszych państwEuropy Środkowo-Wschodniej. Jego osią były kraje bałtyckie(Litwa, Łotwa, Estonia) orazkraje Grupy Wyszehradzkiej (Polska, Czechy, Słowacja i Węgry). Zrobiliśmy wiele, aby do struktur europejskich i NATO przybliżyć dawne republiki ZSRR, takie jakUkraina, a także Gruzja, Azerbejdżan i Armenia oraz Mołdowa. Realizując interesy narodowe i regionalne, zderzaliśmy się z polityką zagraniczną Rosji, która systematycznie odbudowuje swoją strefę wpływów - fakt często pomijany przez amerykańskich i europejskich polityków.”…” Dzisiaj sytuacja jest całkiem inna w okresie poszerzenia UE w 2004 r. Niemniej, nasz priorytet powiększania roli Europy Środkowo-Wschodniej pozostaje niezmienny i wierzymy, że działa on w interesie sojuszu transatlantyckiego. Kraje, które niedawno odzyskały wolność i zerwały z Moskwą - także dzięki fenomenowi polskiej „Solidarności” - oczekująpartnerskich i poważnych relacji z Waszyngtonem.Relacje pomiędzy Europy Środkowo-Wschodnią i USA muszą być ulicą dwukierunkową. Kraje naszego regionu również są zaniepokojone polityką Teheranu czy sytuacją na Bliskim Wschodzie niemniej,nasz region musi mięć zapewnioną ochronę i bezpieczeństwo”…”Europa w 2010 roku jest zdominowana przez największe państwa członkowskie UE w dużo większym stopniu niż to miało miejsce w roku 2004. Traktat Lizboński nie pomógł zrealizować obietnicy znacznego zwiększenia roli Europy w polityce międzynarodowej. Ten instrument nie załagodził także skutków światowego kryzysu finansowego.”…” Obecnie jesteśmy świadkami prób pomniejszania roli naszego regionu w Europie. „....(więcej )

„Lech Kaczyński opowiedział się za Europą współpracy, wolną od dominacji państw. W takiej Europie Polska i Ukraina mogłyby być jednym z ważniejszych sojuszy dużych państw. Jego zdaniem, nasza współpraca powinny dotyczyć gospodarki, kultury, a przede wszystkim kwestii politycznych. Polski prezydent ponownie zadeklarował poparcie dla unijnych i NATO-wskich aspiracji Ukrainy.” ...(więcej)

Macierewicz „Lech Kaczyński, mimo problemów, z jakimi musiał się borykać, był samodzielnym politykiem i skutecznie bronił suwerenności państwa. I dlatego uważam, że był najwybitniejszym polskim prezydentem. „....”Moim zdaniem Lech Kaczyński był najwybitniejszym prezydentem w dziejach Polski. Największym sukcesem jego prezydentury było zbudowanie sojuszu państw i narodów Europy Środkowej. Wcześniejideę porozumienia państw położonych między Rosją a Niemcami propagował Józef Piłsudski– uniemożliwiła wówczas jej realizację słabość Polski i sytuacja geopolityczna.Te okoliczności zmusiły nas do zawarcia traktatu ryskiego po wojnie polsko-bolszewickiej. Oznaczało to rezygnację z programu budowy szerokiego porozumienia Europy Środkowej. W latach 40. wrócił do tego pomysłu, choć w innym zakresie, Władysław Sikorski. Dziś jest oczywiste, że budowa sojuszu w Europie Środkowej to nasza racja stanu. Prezydent Lech Kaczyński ideę przekształcił w realny projekt polityczny. Dzięki sprzyjającym warunkom gospodarczo-politycznym udało się to przeprowadzić w ciągu czterech lat, a więc błyskawicznie. Z tej koncepcji dzisiaj pozostały tylko drzazgi,ale mam nadzieję, że dzięki solidnym fundamentom narodowym, kiedy zmieni się władza w Polsce, będzie można do niej powrócić. Sojusz środkowoeuropejski w porozumieniu ze Stanami Zjednoczonymi jest fundamentem polskiej racji stanu „....(więcej)

Zychowicz o zdradzie Polski przez Dmowskiego i Endecję   Piotr Zychowicz napisał w Rzeczpospolitej „Rok 1920” Przegrane zwycięstwo” Oto parę fragmentów   „Rok 1920 był momentem zwrotnym w dziejach Polaków. To właśnie wtedy, mimo militarnego zwycięstwa, ostatecznie umarła idea Polski wielkiej, która rozciąga się na szerokich połaciach Europy Wschodniej, swymi granicami sięgającej niemal po mury Kremla i po stepy Zaporoża, której obywatele mówili dziesiątkami języków i wznosili modły w kościołach, cerkwiach, synagogach, zborach i meczetach. ”...” To właśnie w Rydze Polska ostatecznie wyparła się idei jagiellońskiej – porozumienia narodów znajdujących się między Niemcami a Rosją. Jedynej koncepcji, która może zapewnić Polsce, że będzie liczącym się graczem, a nie średnim państwem, z wynikającymi z historii ambicjami, ale bez potencjału, by je zrealizować. „…„W 1920 roku zaczęła się Polska nacjonalistyczna, ograniczona w istocie do potencjału tylko jednego z tworzących ją niegdyś narodów.Czymże jest bowiem te 25 – 35 milionów Polaków, gdy z jednej strony ma się Niemcy, a z drugiej Rosję.”…” Zgodnie z tą ostatnią (zrealizowaną w Rydze) Polska miała być państwem opartym na plemiennej wspólnocie krwi, nie zaś wielonarodową Rzecząpospolitą. Jak obrazowo postulował Roman Dmowski w 1919 roku, „skróćmy tę Polskę trochę”...(więcej)

Wildstein „Podobny problem z demokracją obserwujemy dziś w Unii Europejskiej. Deficyt demokracji z którym, jakoby, walczy Unia w rzeczywistości pogłębia się”…” Należy zresztą zauważyć, że od pewnego czasu utopia państwa europejskiego ustępuje miejsca traktowaniu go jako koncertu mocarstw, w którym słabsi uczestnicy skazani bywają na dostosowanie się. Szczególnie widać to w postawie tandemu niemiecko-francuskiego.”…” Problem polega na tym, że establishment III RP funkcjonuje w dużej mierze w świecie swoich manii i fobii słabo dostrzegając realne zmiany, które wokół nich zachodzą. Establishment ten obawia się własnego narodu i marzy o rozpłynięciu w europejskim morzu”…” Kreował wizję Polaków jako ksenofobicznej, zaściankowej wspólnoty, działającej na zasadzie plemienno-religijnych odruchów, która nie dorosła ani do demokracji, ani do współczesnej Europy. Po to, aby dokonała ona cywilizacyjnego awansu, a więc modernizacji, zdaniem naszych elit, należało i należy, poddawać ją specyficznym zabiegom pedagogicznym, które wywołają w niej dystans, żeby nie powiedzieć niechęć wobec własnej tożsamości.”…” Upominanie się o swoją rolę w Europie, organizowanie jagiellońskiego sojuszu, a więc związku państw zagrożonych imperialnymi apetytami Rosji, nie wymaga żadnych dodatkowych środków. Wymaga spojrzenia prawdzie w oczy i nie zakłamywania obywateli.” …..(więcej)

Polska nie porzuci Ukrainy”…” – Prezydent Kaczyński prowadził bardzo aktywną politykę, której celem byłoutrwalenie sojuszu polsko-ukraińskiego”…”I zapowiada, że Lech Kaczyński będzie chciał jak najszybciej spotkać się z nowym przywódcą Ukrainy,niezależnie od tego, kto wygra wybory. – Sojusz strategiczny Polski z Ukrainą nie opiera się na osobistych relacjach polityków, ale na wspólnocie wartości i tej samej wizji przyszłości – zapewnia prezydencki minister. „”....(więcej)

Rzegocki „Brakującym elementem o fundamentalnym znaczeniu jest pamięć o Rzeczpospolitej Obojga Narodów. To właśnie  brakujący kamień węgielny. Bez przypomnienia znaczenia I Rzeczpospolitej nie uda nam się zbudować sprawnego, sprawiedliwego i wolnościowego państwa. Bez nawiązania do tradycji Jagiellońskich i Rzeczypospolitej wielu narodów nie uda nam się zrozumieć naszych przodków, naszych tęsknot, samych siebie. Bez Rzeczpospolitej nie zrozumiemy zachowania Polaków w wieku XIX, nie zrozumiemy atrakcyjności polskiej kultury, polskiego stylu życia, nie zrozumiemy wysiłku zbrojnego w wojnie bolszewickiej, a także determinacji Powstańców Warszawskich, niemal naturalnego oporu wobec obu totalitaryzmów, walki żołnierzy wyklętych czy fenomenu Solidarności. Bez I Rzeczpospolitej wreszcie nie uda się nam pogodzić Polaków z własnym państwem, nie uda się nam ze współczesnych Polaków uczynić dumnych i świadomych obywateli.”......”Znany amerykański historyk Timothy Snyder w książce „Skrwawione ziemie" opisał europejskie terytoria, na których w pierwszej połowie XX wieku dochodziło do największych zorganizowanych mordów ludności cywilnej bez związku z prowadzonymi działaniami wojennymi. Na obszarze Europy Środkowej i Wschodniej w krótkim czasie (od lat trzydziestych do początku pięćdziesiątych) wymordowano około 14 milionów ludzi. Snyder zarysował mapę owych „skrwawionych ziem". Co zaskakujące mapa ta niemal w całości (z wyjątkiem Krymu) pokrywa się z mapą państwa Jagiellonów i Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Po lekturze książki Snydera nasuwa się myśl, że jedną z przyczyn Holokaustu, głodu na Ukrainie, ludobójstwa ludności polskiej, litewskiej, łotewskiej, estońskiej, białoruskiej, ukraińskiej i innych nacji, był brak znaczącej siły politycznej w Europie Środkowej i Wschodniej, która zapewniłaby bezpieczeństwo w tym rejonie. Zabrakło jakiejś formy Rzeczpospolitej.”.....”A tymczasem państwo Jagiellonów i Rzeczpospolita stanowią klucz do zrozumienia polskości. Bez wiedzy o tym, czym było państwo wolnych i równych obywateli bez względu na pochodzenie i religię, nie zrozumiemy dzisiejszych tęsknot Polaków, i dystansu do III RP. Bez wiedzy o Rzplitej nie jesteśmy nawet w stanie wyobrazić sobie, jak wysoką kulturę polityczną i jak znakomity ustrój stworzyli w XVI wieku nasi dalecy przodkowie.Każdorazowe sięgnięcie bezpośrednio do myśli, pism sejmowych czy sejmikowych z XVI czy pierwszej połowy XVII wieku pokazuje państwo współrządzone przez wolnych, znakomicie wykształconych obywateli, którzy w większości przedkładają to co wspólne nad to co partykularne i osobiste. Słowem lektura tekstów źródłowych zawstydza nas, bo podobne postawy niezwykle rozpowszechnione w XVI wieku, dziś należą do rzadkości.”......”Prezydent Estonii apelujący do Polski i Polaków o większą aktywność międzynarodową podkreślał, że mocno wczytywał się w dzieje Polski. „.....”jest to w pierwszym rzędzie nasza przeszłość. Nie tylko ta najnowsza, naznaczona oporem wobec totalitarnego zagrożenia, ale przede wszystkim przeszłość sięgająca do fundamentów państwa stworzonego przez „wolnych z wolnymi, równych z równymi", którego zasadami ustrojowymi była wolność, równość, realna partycypacja obywateli w decydowaniu o sprawach lokalnych i ogólnopaństwowych, wreszcie sprawiedliwość i stojące na jej straży powszechnie szanowane prawo. „.....”Unia polsko-litewska pokonała bowiem bodaj najnowocześniejsze państwo ówczesnej Europy – państwo zakonu krzyżackiego nie tylko pod względem militarnym, ale także intelektualnym. Kto dziś poważnie traktuje wspierające Krzyżaków tezy Jana Falkenberga? Gdy tymczasem wielkość myśli  Stanisława ze Skarbimierza czy Pawła Włodkowica imponują i inspirują do dziś. „....”Tymczasem krakowski historyk i prawnik prof. Wacław Uruszczak, przekonująco dowodzi, że co najmniej od 1505 roku można mówić o państwie Jagiellonów jako o monarchii konstytucyjnej. Świętując rocznicę uchwalenia konstytucji 3 maja, zapominamy, że Rzeczpospolita była państwem konstytucyjnym, zapominamy choćby o Artykułach henrykowskich, Pactach conventach, nie mówiąc o Unii Lubelskiej. Słowem im bardziej wczytujemy się w dzieje Polski XV – XVIII wieku tym większej fascynacji ulegamy, szczególnie wtedy, gdy ówczesne rozwiązania ustrojowe i zachowania obywateli zestawimy z tym co działo się w innych państwach.  Ignorancja dotycząca tamtych osiągnięć zuboża nie tylko nas, ale także projekt europejski, abstrahujący od doświadczenia bodaj najdłuższej Unii w dziejach naszego kontynentu. „.....”Dr hab. Arkady Rzegocki – prodziekan Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ, kierownik projektu Polski Ośrodek Naukowy UJ w Londynie, członek zarządu Ośrodka Myśli Politycznej, honorowy prezes Klubu Jagiellońskiego, autor m.in. Wolność i sumienie (2004), Racja stanu a polska tradycja myślenia o polityce (2008). „...(źródło)

Victor Orban „Najważniejszy wspólny interes Europy Środkowej ma jednak wymiar nie tyle regionalny, ile kontynentalny. A jest nim wzmocnienie Unii Europejskiej jako całości, uczynienie jej bardziej przyjazną oraz zapewnienie jej bezpiecznego rozwoju w zmieniającym się świecie. Również dlatego na węgierską i polską prezydencję spada ogromna odpowiedzialność. „.. „Nadchodzi rok Europy Środkowej w Unii Europejskiej. W pierwszej połowie 2011 roku Węgry, a w drugiej Polska obejmą prezydencję Rady Unii Europejskiej. W tym samym czasie Litwa będzie przewodziła Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, a Ukraina Komitetowi Ministrów Rady Europy. „….„Dlaczego Europa Środkowa jest dla nas ważna? Przede wszystkim dlatego, że ją kochamy. Region ten jest większą ojczyzną, zarówno dla nas, Węgrów, jak i pozostałych narodów zamieszkujących te tereny. Stąd bierze się naturalne dla nas, Węgrów, uczucie, że w Polsce czujemy się znacznie bardziej u siebie niż w innych rejonach świata. Między krajami Europy Środkowej jest bowiem pewne podobieństwo, mieszkające na tym obszarze narody tworzą wspólnotę i jako jej członkowie – jak zwykło się mówić – "rozumieją się w pół słowa".”…”Pewne natomiast jest to, że zawierane są nowe porozumienia i sojusze, a ten proces daje nam, narodom środkowoeuropejskim, wielkie możliwości. Cały region może zostać dowartościowany, jeśli zdołamy sprostać temu procesowi i wystąpić w jego ramach jako inicjatorzy.”…” Niewiele jest przykładów współpracy międzynarodowej, które mogłyby się poszczycić tyloma sukcesami, co Grupa Wyszehradzka. „…”Ważne Partnerstwo Wschodnie”Ważną dla nas wspólną sprawą jest los naszych sąsiadów na Wschodzie – a zatem także dotycząca ich inicjatywa UE, czyli Partnerstwo Wschodnie. Ten program unijny daje niezwykłą możliwość wydobycia naszych wschodnich sąsiadów z mroków zapomnienia w unijnej świadomości. Stawką jest możliwość stworzenia poprzez inicjowane także przez nich projekty wspólnej (a więc także razem z nimi) wizji UE w odniesieniu do Ukrainy, Mołdawii i Białorusi oraz trzech państw kaukaskich. W tej sprawie interesy państw środkowoeuropejskich – a zwłaszcza Węgier i Polski – są zbieżne. Dochodzi do tego kwestia dotycząca także całej Unii – za sprawą przewodnictwa UE stronie węgierskiej i polskiej przypadła istotna rola w dynamizacji tego programu. „…(więcej)

Rokita „Najpierw finalny kształt traktatu lizbońskiego formalnie zdefiniował na nowo wiodącą rolę Niemiec w Unii i dostosował architekturę jej instytucji do zasady mocnego pierwszeństwa rządów mocarstw narodowych przed władzami wspólnotowymi. Prezydentura, podwójna większość, polityka zagraniczna, zmniejszenie Komisji czy ograniczenie jednomyślności – każda z tych istotnych nowości skonstruowana została tak, aby w razie czegomocarstwa mogły przyhamować zarówno jakieś nadmierne zapędy federalistyczne Komisji i parlamentu, jak imożliwy opór wynikający z odrębności interesów nowych członków..”… Bardziej zabawny jest szef europejskich zielonych Cohn-Bendit, który dopiero co brutalnie krzyczał na prezydenta Klausa z powodu jego lizbońskiej obstrukcji, a już dziś psioczy, że „niewiele się zmieniło”,a Merkel z Sarkozym „cynicznie tworzą z Europy karykaturę demokracji”… zapadła w końcu także trzecia europejska klamka. Jeszcze niedawno trzeba było nie lada intelektualnej odwagi (a może nawet przekory), aby twierdzić, żeLizbona ma zamknąć, a nie otworzyć Unię na wschód.Dziś po raz pierwszy przyznaje to raport komisarza od rozszerzenia Olli Rehna, przedstawiony w ostatnią środę w Strasburgu.”…” Jak dalece rozszerzyć polityczną jedność Europy? Czykłaść podwaliny pod przyszłe nowe mocarstwo, zdolne współpartycypować wraz z Ameryką i Chinami w przyszłym światowym G3”.. całość analizy Rokity „....(więcej)

A na Litwie, która długo czerpała z legendarnych tradycji Litwy pogańskiej, od momentu wejścia do UE i NATO akcentuje się spuściznę wspólnej z Polską tradycji historycznej – mówi znany litewski historyk prof. Alfredas Bumblauskas.”… Na Białorusi znacznie wcześniej niż na Litwie zaczęto się odwoływać do historii Wielkiego Księstwa Litewskiego”… Stało się ono elementem tworzenia białoruskiej świadomości narodowej– Białoruski Front Narodowy przeciwstawiał się w ten sposób oficjalnej propagandzie, zgodnie z którą historia Białorusi rozpoczyna się od rewolucji październikowej – podkreśla w rozmowie z „Rz” lider białoruskiej opozycji Aleksander Milinkiewicz.”.. Stosunek do Wielkiego Księstwa Litewskiego jest zależny od geopolityki. Im dalej w danym momencie Białorusi do Rosji, tym bardziej przypomina sobie o tych korzeniach.” .. Pamiętam doskonale, jak powiedział, że czuje się obywatelem Wielkiego Księstwa Litewskiego – wspomina prof. Alfredas Bumblauskas…”Jeśli tak spojrzymy na naszą historię, to wiele rzeczy zobaczymy z innej perspektywy, dwudziestowieczne konflikty o Wilno okażą się wojną domową, „.....(więcej) Marek Mojsiewicz

Dudziński: Nie dawajcie i nie nawijajcie! Bojkot Heyah zakończony sukcesem Ostatnimi czasy przedstawiciel sieci telefonii komórkowej „Heyah” zorganizował kampanię reklamową pod nazwą „Dawajcie Nawijajcie” wykorzystując w niej wizerunek Władimira Iljicza Uljanowa, czyli Włodzimierza Lenina. Kim był ów człowiek? Historycznie – przywódcą rewolucji bolszewickiej, autorem dużej liczby tekstów nt. ideologii komunistycznej, Przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. W skrócie- ludobójca, przestępca i jeden z największych zbrodniarzy XX wieku. Myślę, że o człowieku świadczą jego czyny, a nie otrzymany/zdobyty/ nadany tytuł, stąd skrót jest bardziej adekwatny w ocenie owej osoby. Żeby jednak nie być gołosłownym i nie oceniać nikogo pochopnie przytoczmy konkretne i faktyczne przejawy zbrodniczej działalności Włodzimierza Lenina. Po pierwsze – „ludobójca”- ilość zabitych Polaków za jego panowania liczy się w setkach tysięcy. W milionach natomiast ilość zabitych jego rodaków sprzeciwiających się głoszonej przez niego ideologii. Same cyfry i statystyki nie są w stanie oddać ogromu cierpienia jakie przyszło za panowania Lenina. Jeżeli przyjmiemy, że każda jednostka z tej olbrzymiej ilości przyniosła smutek i jednocześnie strach na jej najbliższe otoczenie, to każdy człowiek mający sumienie lub chociażby minimalne resztki człowieczeństwa, odczuje coś w rodzaju smutku, współczucia lub odrazy do ludzi za to odpowiedzialnych. W tym Włodzimierza Lenina. Po drugie – „jeden z największych zbrodniarzy XX wieku”- ilość doznanego zła można zmierzyć ilością złamanych najbardziej podstawowych i niepodważalnych praw ludzkich tj. prawo do życia, prawo własności, wolności osobiste, sprawiedliwość i wiele innych. Tych praw za przyczyną owego osobnika zostało złamanych w niemożliwych do policzenia ilościach. To go stawia, pod tym względem u boku tych, którzy mogą się „poszczycić” podobnymi wynikami. Np. Adolfa Hitlera, Józefa Stalina… Są to zdecydowanie nazwiska, od których wieje grozą i są stawiane jako symbol XX- wiecznego zła. W każdym razie na pewno nie jako znak w towarowy telefonii komórkowej. I tu zadaję pytanie sieci Heyah – dlaczego Lenin, a nie np. Stalin lub Hitler? Czyżby chodziło o wygląd zewnętrzny? Styl wąsów? Narodowość? Byłbym wdzięczny za konstruktywną odpowiedź. Po trzecie – „przestępca”- komunizm jest przestępstwem, ludobójstwo jest przestępstwem, więc wynika z tego, że i Lenin był przestępcą.

Jestem pod ogromnym wrażeniem, niestety negatywnym. Pozwolę sobie je wyrazić pytaniem do Rady Reklamowej oraz KRRiTV: Jakim cudem, organy Państwa Polskiego (Rada Reklamowa i KRRiTV) dopuściły do tejże kampanii reklamowej? Do kampanii, w której człowiek, chcący zniszczyć Naród Polski oraz Państwo Polskie i zastąpić je państwem bolszewickim (w 1920 roku)? Lenin jest przedstawiony w trakcie tej reklamy, jako wesoły pan, który jest przedstawiany i tu użyję kolokwializmu, świetnie oddającego sens- „spoko koleś”. Co tam, że jego zbrodnicza działalność przyniosła światu tyle zła… teraz zachęca ludzi do taniego i opłacalnego „nawijania”. Czy to jest jakkolwiek moralne? Czy ze względu na pamięć i szacunek wobec ofiar komunizmu, nie powinniśmy przedstawiać go jako zbrodniarza? Czy takim podłym zabiegiem marketingowym chcemy zniszczyć spuściznę naszych przodków? Użycie wizerunku Lenina w tej kampanii reklamowej uważam za hańbiące! Jest to jawny okaz braku poszanowania narodowych wartości, a przede wszystkim pamięci ludzi, którzy zginęli przez komunizm lub zostali w jego wyniku jakkolwiek pokrzywdzeni. Domyślam się, że firma Heyah chciała wywołać kontrowersję i zrobić rozgłos wokół własnej marki. To pokazuje jasno i dobitnie, że użycie tego typu symbolu w celu nagłośnienia usługi świadczy o przeroście formy nad treścią. A właściwie nad jakością. Można rzec: „Tonący chwyta się brzytwy”. Cel został osiągnięty – rozgłos jest, ale jakim kosztem? W tym liście zachęcam do bojkotu usług firmy telekomunikacyjnej Heyah gdyż można tu doszukać się tandetnej jakości owych usług, skoro tylko w taki sposób dana marka potrafi osiągnąć rozgłos. Nie przez jakość, lecz kontrowersję. Oprócz aspektów estetycznych, moralnych, etycznych, kontrowersyjnych i marketingowych pozostaje jeszcze kwestia prawna. Polskie prawo wyraźnie zabrania propagowania symboli odwołujących się do ideologii komunistycznej (patrz art. 256 Kodeksu Karnego oraz art. 13 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej). Domagam się natychmiastowego zakazu publikacji materiałów reklamowych z tej kampanii oraz wymierzenia stosownej kary właścicielom marki Heyah- PTC S.A.za publikowanie treści odwołujących się do Lenina, dymisji członków Rady Reklamowej oraz KRRiTV, którzy pozwolili na pojawienie się w przekazie telewizyjnym danej treści. Kończąc już mój list otwarty, pozwolę sobie dobitnie zaapelować do Was szanowni czytelnicy – miejsce przestępców jest w więzieniach i na najczarniejszych kartach historii, a nie w popkulturze, kampaniach reklamowych czy też ogólnie pojętej sferze publicznej. Dlatego bojkotujmy usługi firmy Heyah. Nie dajmy zarobić ludziom, którzy promują przestępców!

Zachęcam do wyrażenia sprzeciwu również w internecie: tutaj

(tekst został nadesłany przez Czytelnika w ramach projektu Fundacji Najwyższego Czasu anonsowanego tutaj)

OD REDAKCJI: Operator sieci Heyah poinformował o wstrzymaniu kontrowersyjnej kampanii „w związku z nieprzychylnymi komentarzami oraz pojawieniem się w dyskusji wątków ideologicznych”. Decyzja firmy jest podyktowana „wolą poszanowania odczuć odbiorców oraz wynika z zasad etyki biznesu, których przestrzeganie jest (…) sprawą nadrzędną”. Heyah przeprosił „wszystkich, którzy mogli poczuć się w jakikolwiek sposób dotknięci”.Marek Dudzinski

Zientek: Czas na konferencje o systemie finansowym Jestem zawiedziony. Po dwóch tekstach Pana Tomasza Sommera zamieszczonych w świątecznym wydaniu tygodnika, czyli artykule wstępnym i felietonie „Wyrwać się z hipnozy PiS” byłem dumny z tego, że jestem czytelnikiem Najwyższego Czasu. Przedstawiona przez Pana Tomasza diagnoza obecnej sytuacji politycznej jest całkowicie zgodna z moimi poglądami. Ja też uważam, że po pierwsze nasz optymizm co do przyszłości można opierać tylko na wierze w cud, jakim będzie zwycięstwo kontrrewolucji i powrót do idei wolności. Po drugie musimy się na ten cud przygotować przez powtarzanie i propagowanie niezmiennych idei konserwatywno-liberalnych, a w szczególności należy się skupić na fundamentach jakie leżą u podstaw euro socjalizmu, czyli niebywałym rozroście biurokracji, państwowym systemie emerytalnym i oświatowym. (…) Moje rozczarowanie, o którym napisałem na początku wynika z faktu, że w pierwszym w Nowym Roku numerze tygodnika Pan Tomasz Sommer nawołuje do intensyfikacji działań w przygotowaniu środowiska wolnościowej prawicy do nadchodzących wyborów. Panie Tomaszu, czy nie „szkoda prądu” jak mówi dzisiejsza młodzież? Pan Janusz Korwin-Mikke często powtarza pewną myśl, która brzmi chyba mniej więcej tak: „Gdyby wybory demokratyczne mogły coś zmienić na lepsze, dawno już zostałyby zakazane”. O słuszności tej prawdy uczy nas cała historia demokracji. Co prawda głoszący ją Pan JKM, chyba wbrew sobie, od wielu lat aktywnie uczestniczy we wszystkich wyborach i zawsze z tym samym skutkiem. To prawda, że jego działania w dużym stopniu przyczyniły się do tego, że większość potrafiących myśleć obywateli naszego kraju rozumie na czym polega prawdziwa wolność i mam nadzieję, że tylko dlatego akceptuje on zasady tej nieczystej gry, ale ta grupa to obecnie maksymalnie 10% ogółu wyborców, których głosy po rozłożeniu się na te kilka partii prawicowych dają znane nam efekty. Kolejne klęski ruchów wolnościowych ogłaszane z tryumfem przez sprzedajnych dziennikarzy w wieczory wyborcze nie zwiększą ilości kierujących się zdrowym rozsądkiem obywateli naszego kraju. Ich liczba jest stała, a właściwie zmniejsza się gdyż ci najodważniejsi i najzdolniejsi emigrują a nowe pokolenia w wyniku dramatycznego spadku poziomu edukacji i wpływowi propagandy w coraz większym procencie nie mają zielonego pojęcia co się wokół nich dzieje. Ja uważam, że sens ma jedynie aktywne uczestnictwo w wyborach samorządowych, wyborach na wójtów i burmistrzów, bo tylko w tym obszarze rozsądni ludzie mogą coś zrobić dla dobra ogółu, a także wybory prezydenta kraju, gdyż te wyniku jakiegoś wyjątkowego zbiegu okoliczności, czyli cudu, mogą wynieść do władzy kogoś, kto przeprowadzi zamach stanu i rozpędzi tą zgraje idiotów i łajdaków, którzy nami rządzą. Co należy zrobić? Trzeba tak jak w walce bokserskiej sprowokować przeciwnika do popełnienia błędu, aby zadać mu cios, albo serię ciosów, która powali go na deski. Mój pomysł jest następujący. Zorganizujmy przy pomocy istniejących struktur KNP, kluby i fundacji „Najwyższego czasu”, konferencję albo cykl konferencji z udziałem fachowców o różnych poglądach na dwa tematy: 1. Naprawa sytemu finansowego przez wprowadzenie wolnej bankowości, obowiązku 100% rezerwy depozytów, oparcie polskiej waluty na standardzie złota oraz wprowadzenie absolutnego nakazu zrównania wydatków z dochodami państwa 2. Zniesienie podatku dochodowego i zastąpienie go podatkiem pogłównym. Podstawą do dyskusji na tych konferencjach powinny być zwięzłe i napisane zrozumiałym językiem opracowania naukowe przedstawiające aktualną sytuację i sposoby jej naprawy. Jest w Polsce wielu ludzi, którzy mogą coś takiego napisać. Mam tu na myśli np. specjalistów z Instytutu Ludwiga von Misesa, Centrum Adama Smitha, Instytutu Globalizacji. Do udziału w konferencji należy zaprosić tylko fachowców, żadnych polityków. Z jednej strony mogą to być np. Robert Gwiazdowski, Andrzej Sadowski, Krzysztof Rybiński a jako ich oponenci Leszek Balcerowicz (już chyba nie jest politykiem), Witold Modzelewski oraz jacyś przedstawiciele sektora bankowego. Ideałem było by gdyby zaproszenie przyjął np. Pana Jesusa Huerta de Soto, autora genialnej książki „Pieniądz, Kredyt bankowy i cykle koniunkturalne”. Nie czuję się na siłach przedstawiania w tym miejscu tez do zagadnienia dotyczącego systemu finansowego, gdyż nie chcę tu głosić jakiś bzdur. Przeczytanie kilku popularno-naukowych książek nie uczyniło ze mnie fachowca. Pozwolę sobie tylko zwrócić uwagę na fakt, że trwający od kilku lat ogromny rozwój gospodarki Brazylii nastąpił między innymi dzięki złamaniu przez… socjalistę (!), prezydenta Lulę, monopolu banków na kontrolę operacji finansowych w gospodarce przez umożliwienie tworzenia lokalnych banków i własnych walut przez władze samorządowe. Natomiast z łatwością mogę przytoczyć kilka podstawowych haseł na temat szkodliwości i bezsensowności podatku dochodowego, między innymi dlatego, że w początkowym trwającym dość długo okresie z 17 lat prowadzenia własnego biznesu zapłaciłem chyba więcej podatku dochodowego niż zarobiłem. Ja wiem, to w zasadzie tylko moja wina, ale wtedy nie było podatku liniowego. Należy moim zdaniem skupić się na udowodnieniu, co nie będzie zbyt trudne, że koszty poboru podatku dochodowego zarówno od osób fizycznych jak i prawnych, zarówno te materialne jak i trudne zapewne do precyzyjnej oceny w tej chwili tzw. koszty społeczne wielokrotnie przewyższają wpływy do budżetu z tego tytułu. Jego utrzymywanie ma jedynie sens polityczny. Zniesienie tego podatku musi wyzwolić na nowo aktywność ludzi przedsiębiorczych, którzy zdają sobie sprawę z tego, że jedynym sposobem na wzbogacenie jest ciężka praca i zachęcić do powrotu do naszego kraju tych, którzy z powodu między innymi rozrostu fiskalizmu wyjechali za granicę w poszukiwaniu lepszego życia a także wybór Polski jako miejsca osiedlenia się przez wielu obywateli innych krajów. Należy rozreklamować konferencję we wszelki dostępny sposób i przeprowadzić relację na żywo w Internecie. Wynikiem tej konferencji powinno być po pierwsze publikacja dyskusji oraz wniosków z niej wynikających w zwięzłej formie , dostępna w wydaniu bezpłatnego e-booka i książki, a po drugie opracowanie obywatelskich projektów ustaw pod którymi należy zbierać podpisy z zamiarem złożenia ich w parlamencie. To wszystko będzie kosztowało, ale nie sądzę aby koszty były większe niż te wydawane na kampanię wyborczą. A moim zdaniem każda wydana złotówka na to przedsięwzięcie, oczywiście pod warunkiem profesjonalnego przygotowania i przeprowadzenia, zwróci się wielokrotnie. Jak każda akcja tak i ta wywoła reakcję ośrodków w które jest wymierzona, czyli politycznego establishmentu, aparatu fiskalnego oraz szeroko pojętego sektora finansowego w naszym kraju. Ta reakcja może być bardzo gwałtowna i taka ma być. Może nawet zamach tzw. smoleński, o ile on miał miejsce, był tylko niewinną igraszką przy tym co nas może spotkać. Ale mam nadzieję, że ta gwałtowność obnaży całkowity brak merytorycznych argumentów strony przeciwnej, a dla zniszczenia naszych idei zostaną użyte środki, które pokażą ogółowi społeczeństwa na czym opiera się ta władza, co może pomóc otworzyć oczy tym, którzy teraz są albo ogłupieni przez propagandę albo uważają, że co prawda cały ten system nie ma sensu, ale skoro cały świat wygląda tak jak Polska tzn. że tak już musi być. Anatolij Rybakow, autor książek „Dzieci Arbatu” i ich kontynuacji „Trzydziesty piąty i później”, umieścił w jednej z nich zdanie wypowiedziane przez Stalina, które brzmi mniej więcej tak: „Co prawda istnieje jeszcze w społeczeństwie radzieckim pewne niezadowolenie, ale ono zniknie gdy zlikwidujemy wszystkich niezadowolonych”. Jak wiemy prawie mu się to udało. Musimy działać zanim uda się to jego spadkobiercom. Andrzej Zientek

Winiarczyk: Warto znów wybrać się do Śródziemia! Nowozelandzki reżyser Peter Jackson do realizacji „Hobbita” zabrał się 10 lat po wielkim sukcesie „Władcy pierścieni” – nakręconej w trzech częściach w latach 2001-2003 ekranizacji słynnej powieści J. R. R. Tolkiena. Była to decyzja o tyle logiczna, że „Hobbita, czyli tam i z powrotem”, napisaną w 1937 roku powieść Tolkiena, można uznać za pewnego rodzaju wstęp czy prolog do „Władcy”. Ta nieduża książka, napisana na podstawie bajek dla dzieci, posłużyła reżyserowi do realizacji kolejnej filmowej, epickiej trylogii, której pierwsza część – „Hobbit. Niezwykła podróż” – w atmosferze wielkiej promocji medialnej pojawiła się właśnie na naszych ekranach. Kolejne części wejdą na ekrany za rok i za dwa lata. Rozciągnięcie akcji tej powieści do tak niebotycznych rozmiarów było zapewne podyktowane względami komercyjnymi. Twórcy filmu założyli bowiem, że liczni fani powieści Tolkiena i ekranowej trylogii „Władca pierścieni” pójdą na kolejne części „Hobbita” niejako w ciemno. Zapewne autorzy się nie zawiodą, chociaż trzeba przyznać, że pierwsza część trylogii wydaje się za długa. Autorzy ostentacyjnie celebrują i rozciągają w czasie kolejne wątki akcji, olbrzymią wagę przykładając do detali scenograficznych i efektów specjalnych. Wspaniała przyroda Nowej Zelandii, na tle której twórcy wykreowali zamieszkane przez dziwne stwory mityczne Śródziemie, została tu niejako „poprawiona” poprzez efekty komputerowe w celu uzyskania wizualnego rozmachu i przepychu. Mimo to odniosłem wrażenie pewnej monotonii akcji, ciągniętej, jak się wydaje, nieco na siłę. Przytłoczenie ekranu wizualnymi i technicznymi efektami powoduje, że w odbiorze młodej widowni na drugi plan może zejść obecna w powieści cała warstwa alegoryczna „Hobbita”, rozwinięta później w wielkiej powieści „Władca pierścieni”. Warstwę tę sprowadzić można do opowieści o walce sprzymierzonych z krasnoludami hobbitów (symbolizujących tu rodzaj ludzki) z silami zła uosabianymi przez złowieszcze stwory – trolle, orki i gobliny. Są jeszcze elfy, pomagające w pewnym stopniu hobbitom. Fantastyczna akcja zaczyna się od opowieści hobbita Bilba Bagginsa, który wspomina wydarzenia rozgrywające się 60 lat wcześniej. Mieszkający w wygodnym domu w bajkowej krainie Bilbo zostaje nagle nawiedzony przez czarodzieja Gandalfa i grupę 13 dziwacznych krasnoludów, którzy zabierają go na wojnę ze smokiem Smugiem i różnymi potworami, które niegdyś podbiły ich krainę i zabiły przywódców. Pełna przygód wojenna wędrówka tej całej kompanii jest treścią filmu. Fani twórczości Tolkiena będą mogli porównać, na ile autorzy filmu pozostali wierni książce, a co uzupełnili, aby zrealizować ekranowy, rozciągnięty pomost z nakręconą wcześniej trylogią „Władca pierścieni”. Ciekawe, że hobbit Bilbo został tu scharakteryzowany jako w gruncie rzeczy przeciętny człowiek, lubiący wygodne i poczciwe życie, nie bardzo chcący angażować się w walkę o jakąkolwiek ideę. W czasie wojennej wędrówki mężnieje i dojrzewa, uczy się walki z silami zła i pomaga wygrać wojnę za pomocą czarodziejskiego pierścienia, dzięki któremu może stać się niewidzialny. Ten wątek staje się jednym z owych kilku tematycznych i symbolicznych łączników z „Władcą pierścieni”. Bajkowa i alegoryczna warstwa filmu wzięła się stąd, że Tolkien inspirował się celtyckimi, angielskimi i skandynawskimi legendami i mitologiami. Przystosował je jednak do aktualnej sytuacji, jaka istniała w Europie w latach 30. i 40. XX wieku, kiedy trzeba było mobilizować ludzi do walki z narastającym złem, które już wkrótce ujawniło się podczas hitlerowskiego i stalinowskiego ludobójstwa. Widoczne było w twórczości Tolkiena wołanie o obronę podstawowych wartości cywilizacji Zachodu przed zalewem barbarzyństwa. Dzisiaj to przesłanie staje się coraz bardziej aktualne. Czy jednak pierwsza część ekranizacji „Hobbita” sprawi, że młodzi widzowie filmu przejmą się filozofią twórczości wybitnego pisarza angielskiego? Czy raczej będą się tylko bawić licznymi efektami wizualnymi i barwną akcją? Winiarczyk

UJAWNIAMY. Załamanie dochodów podatkowych stało się faktem. Zabrakło 16 miliardów złotych z podatków We wtorek (08. 01.2013) wiceminister finansów, podczas debaty budżetowej w Senacie, dociskana przez senatorów PiS, przyznała się, że mamy w Polsce faktyczne załamanie dochodów podatkowych w budżecie za rok miniony. Mniejsze od zakładanych były wpływy z podatku VAT, CIT, z akcyzy oraz podatku od gier. Zabrakło w sumie aż 16 miliardów złotych. To największa dziura w dochodach podatkowych od czasu słynnej dziury ministra Jarosława Bauca. Najwyższy więc czas, by analitycy ze studia TVN CNBC i rządowi zaklinacze rzeczywistości gospodarczej, ze „sztukmistrzem z Londynu” na czele, przestali opowiadać, że w drugiej połowie tego roku spowolnienie gospodarcze się skończy i czeka nas poprawa i koniec kryzysu. Obserwując zjawiska w finansach publicznych, w tym załamanie się dochodów podatkowych, można jednoznacznie stwierdzić, że nie będzie żadnego ożywienia we wzroście gospodarki, a będzie pogłębienie zjawisk recesyjnych i depresyjnych w polskiej gospodarce. Kryzys dopiero się zaczyna i potrwa co najmniej 2-3 lata. Kryzys od drugiej połowy roku tylko się nasili. Będzie mu towarzyszyło galopujące bezrobocie, które wzrośnie do, co najmniej, 15 procent, a równie dobrze może poszybować w granice 18 procent. Na pewno jednak nie zatrzyma się na zapowiadanym przez rząd poziomie 13 procent. Co miesiąc w Polsce będzie przybywać od 80 do 100 tysięcy bezrobotnych. 1450 zwolnionych pracowników w Fiacie w Tychach oznacza utratę ok. 10- 14 tysięcy miejsc pracy w firmach kooperujących. A 2013 rok będzie rekordowy, jeśli chodzi o upadek firm. Współczesne bajkopisarstwo ministra finansów jest funta kłaków nie warte, co widać po tym, jak planował dochody podatkowe, na nie najgorszy jeszcze, 2012 rok. Ci analitycy, którzy wieszczą wzrost gospodarczy na poziomie 1.5 procent nie po raz pierwszy się ośmieszają. Powoływanie się na to, że niemiecka lokomotywa pociągnie polską gospodarkę jest naiwnością, w najlepszym wypadku. Niemiecki parowóz znacząco zwalnia. Z planowanego jednoprocentowego wzrostu PKB na 2013 rok, zapowiada się jedynie między 0.5 do 0.75 wzrostu. Cała zaś strefa euro będzie pogrążona w recesji. Bezrobocie w strefie euro wzrosło do niespotykanych od lat poziomów, wynosi średnio ok. 12 procent. Spadek produkcji i sprzedaży samochodów, w krajach, do których Polska eksportuje części zamienne, rośnie niebezpiecznie i wynosi już między 25 a 30 procent. Międzynarodowy Fundusz Walutowy przyznał ostatnio, że lekarstwo stosowane wobec europejskich bankrutów jest bardziej zabójcze od samej choroby i wyleczyć nim pacjenta się nie da. Załamuje się produkcja przemysłowa w krajach UE, rośnie zadłużenie. Mimo zaklęć ministra Rostowskiego nic się nie ruszy w drugiej połowie 2013 roku. Ani inwestycje, ani konsumpcja, ani płace. To rezultat rządów ostatnich 20 lat. To nie prawda, że najgorszy będzie pierwszy kwartał, jak zapowiadają analitycy i minister finansów. Najgorszy będzie 2014 i 2015. To będą lata balansowania na granicy bankructwa, jeśli chodzi o finanse publiczne. Krytyczna będzie druga połowa 2013 roku. Nie widzę żadnych podstaw, które dawałyby nadzieję na odbicie się od dna. Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. A władza testuje, jak daleko może się posunąć w obniżaniu poziomu życia Polaków. Sceny z ulic Aten czy Madrytu wcale nie są wykluczone. Do sytuacji idealnie pasuje przyśpiewka: „umarł Maciek, umarł, już leży na desce, gdyby mu zagrali, podskoczyłby jeszcze”

Janusz Szewczak

Budżet na 2013 to "jedna wielka ściema" Senatorowie opozycji ocenili podczas debaty nad budżetem na 2013 r., że to dokument propagandowy, "jedna wielka ściema", oparta na nierealistycznych założeniach.  We wtorek od rana w Senacie trwa debata nad budżetem na 2013 r. Podczas dyskusji aktywni są głównie przedstawiciele opozycji. Marek Martynowski (PiS) powiedział, że ustawa przygotowana przez rząd to dokument propagandowy, "zwykła wydmuszka". Przekonywał, że budżet nie zawiera planów finansowych ważnych jednostek sektora publicznego jak NFZ czy Krajowy Fundusz Drogowy.
"Według NBP budżet jest oparty na zbyt optymistycznych założeniach dotyczących dochodów podatkowych" - powiedział. Zdaniem senatora nie wiadomo, na jakiej podstawie rząd przyjął optymistycznie, że PKB wzrośnie w 2013 r. o 2,2 proc. Martynowski uważa, że dobrze będzie, jeśli PKB wzrośnie o 1 proc. Senator PiS Grzegorz Bierecki ocenił natomiast, że budżet jest "fikcyjny", nie ma priorytetów, jest kopią ustaw budżetowych z poprzednich lat i jest tak samo zły jak one. Według niego ustawa została napisana przez leniwych urzędników. Senator Jan Maria Jackowski powiedział, że budżet "przypomina mężczyznę, który zjada własne dzieci, żeby zachować im ojca". Senator krytykował państwo polskie pod rządami Donalda Tuska, twierdząc, że ma ono charakter rozbójniczy, a jego istota polega na tym, jak obywatela wystrychnąć na dudka i oskubać. Bogdan Pęk (PiS) wyszedł na mównicę z czarnym kapeluszem ozdobionym brytyjską flagą, który - jak poinformował - miał reprezentować interesy londyńskiego City. Pęk nazwał ministra finansów Jacka Rostowskiego magikiem i artystą oraz "sztukmistrzem z Londynu". Senator zainscenizował przygotowywanie budżetu w resorcie finansów - wrzucał do kapelusza "nieco obłudy", "ogromną porcję magii" i "mnóstwo nieprawdy", całość zmieszał, po czym wyciągnął z kapelusza szmacianego królika. Pęk zarzucił rządowi, że przerzuca koszty na najbiedniejszych, zamyka szkoły, posterunki policji, likwiduje sądy. "Jeżeli ta filozofia się nie zmieni, to Polska znajdzie się w czarnym dole" - powiedział. Zdaniem Pęka założony przez rząd wzrost PKB w wysokości 2,2 proc. to żart. "To jest budżet, który nie daje żadnych szans na wyjście Polski z kryzysu, to jest budżet wysterowany w kierunku zadowolenia spekulacyjnych rynków finansowych i kierowniczych gremiów Unii Europejskiej" - powiedział. "Jest to po prostu jedna wielka ściema, której my w żadnym razie poprzeć nie możemy" - dodał. Uchwalony przez Sejm budżet przewiduje, że deficyt w tym roku nie przekroczy 35 mld 565 mln 500 tys. zł, a dochody wyniosą 299 mld 385 mln 300 tys. zł, natomiast wydatki nie będą wyższe niż 334 mld 950 mln 800 tys. zł. Zgodnie z ustawą w tym roku polska gospodarka będzie rozwijać się w tempie 2,2 proc. PKB, a średnioroczna inflacja wyniesie 2,7 proc. Marek Nowicki

Gadzinowski: O prezydencie, który żadnej pracy się nie boi i uczuciach doktora Jana Kulczyka Każdy człowiek, także były prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, ma prawo do pracy. Nawet w firmie oligarchy Jana Kulczyka. Każdy pracujący, nawet w firmie oligarchy Jana Kulczyka, powinien uczciwie płacić podatki. Liczę, że eksprezydent RP tak czyni. Zarobki eksprezydenta Kwaśniewskiego w firmie Jana Kulczyka radykalnie odbiegają nie tylko od najniższej pensji, także od średniej krajowej. Co celnie zauważyli Młodzi Socjaliści. Dlatego takie zarobki są kolejnym argumentem na rzecz postulatu SLD wprowadzenia trzeciej stawki podatku PIT dla najbogatszych obywateli RP. Liczę, że znany ze swej lewicowej wrażliwości eksprezydent Aleksander Kwaśniewski ten postulat SLD popiera w całej jego rozciągłości.

PS. Doktora Jana Kulczyka pierwszy raz na żywo spotkałem podczas spotkania nowo wybranego prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego z przedstawicielami biznesu polskiego w 1995 roku. Byłem wtedy dziennikarzem tygodnika „Nie”, a doktor Kulczyk stałym bohaterem tygodnika z racji swej zażyłości z prezydentem Lechem Wałęsą. Ukoronowaniem debaty biznes – prezydent był bankiet na stojąco. Podszedłem do doktora Kulczyka i z lekkim podtekstem szyderstwa zapytałem o jego nową miłość do nowego prezydenta RP w kontekście niedawno jeszcze manifestowanego uczucia do przegranego właśnie prezydenta Wałęsy. „Proszę pana – zadeklarował wtedy Jan Kulczyk – ja każdego prezydenta RP kochał będę.” Lata lecą, a uczucia doktora nie rdzewieją Piotr Gadzinowski

TVN, dajcie im choć jeden dzień wolnego! Matka Madzi wychodzi w końcu powoli na prowadzenie przed sędziego Tuleję, dodajmy, już namaszczonego przez stację TVN nowym bohaterem III RP, człowiekiem odważnym i wspaniałym. Wyobraźmy sobie, jak mógł wczoraj wyglądać koniec dnia w stacji Waltera: przybijanie piątki, klepnięcie po plecach, chłopaki dobra robota, Gośka tak trzymaj, ciągnijcie temat dalej, jak się da coś jeszcze wycisnąć z Tulei. Wiadomo oczywiście, że już się nie da, bo ciągnąc dalej serię kłamstw o działaniach CBA, w końcu wyjdzie na jaw to, że wszystko było dokładnie nie tak, jak stacja trąbi od kilku dni. Sprawa więc przyschnie, jak dziesiątki podobnych zdarzeń. Doktor G. został uratowany, a przy okazji, napluto na CBA, ile się tylko dało, no i lata 2005-2007 - to bezcenne - były wedle tej tulejowskiej narracji, latami stalinowskimi. Niektórzy martwią się, zupełnie niesłusznie, że nikt nie będzie pamiętał o tym, co wyprawiał doktor G., tylko o tym, jak torturowano w nocy biednych „świadków”. A czego, przepraszam, spodziewano się po Monice Olejnik? Że napluje na doktora G.? To przecież tak, jakby napluła do własnej zupy. Oni nakręcili histerię, no ty my też z grubej rury, co samokrytycznie przyznaję. Chyba jednak szkoda czasu na Tuleję, choć z drugiej strony brednie mediów trzeba prostować. Skala zidiocenia jest już jednak tak daleko posunięta, że kto miał zidiocieć od oglądania TVN 24 albo czytania „Wyborczej” ten zidiociał zupełnie i nic mu już nie pomoże. Tylko pasją takich redaktorów, jak Małgorzata Telmińska czy Monika Olejnik, można tłumaczyć ten nadmiar tulejowszczyzny w telewizji. Towarzystwo ma już tak wyprane mózgi, że dajcie im spokój, dajcie im pożyć, dajcie im choć jeden dzień oddechu, chwilę wytchnienia dla resztek wolnych neuronów. Niech coś sami sobie ułożą w głowach na wieczór, choć jedna, własna myśl, niech się tam urodzi. Nie musi być jakoś specjalnie oryginalna. Może być coś z nowego programu Sekielskiego, że do Sejmu łatwo jest wnieść bombę. Przy okazji, co dalej z zamachowcem, czy Brunon też stosował gdzieś stalinowskie metody? Za kilka tygodni powróci na całego matka Madzi, rozpocznie się proces poszlakowy, znowu będzie drastycznie, znowu ktoś zada pytanie, czy była przygotowana do macierzyństwa, ktoś inny rozczuli się nad nią, a może nawet dopisze jakiś nieznany, ciekawy wątek z jej życia. Dziennikarze już pracują nad sprawą. Nie tylko z TVN -u. Moim zdaniem, nie trzeba już bardziej ogłupiać ludzi, miętosić tego swojego elektoratu, on już jest jak w serialu „na dobre i na złe”. Będzie posłuszny, on wie, że CBA to samo zło, że Kaczyński nie ma prawa jazdy, że IV RP to system zbrodniczy, że w Smoleńsku się urwało i rąbnęło. Stąd taki apel do mainstreamu: wyluzujcie! Oni naprawdę dadzą sobie radę bez was. Pójdą z Wami, bo nie mają gdzie pójść. Będą wierni do końca tej gry. Są częścią Systemu, są jego masą, masą, która nie ma żadnych znamion masy krytycznej. Możecie spokojnie dalej opowiadać o nierobach w Grecji i o asteroidzie, co pędzi w stronę Ziemi. Rozluźnić mięśnie, mniej agresji, swobodne ułożenie ciała w fotelu, uśmiech do kamery i pogodna wizja!. System się już sam kręci. Jesteście w zasadzie w nim zbędni. Matka Madzi ma lepszą narrację. GrzechG

Lider w państwie narodowym "Nie pytaj się co twój kraj może zrobic dla ciebie, spytaj się co ty możesz zrobic dla swojego kraju" Polacy nie mają swoich liderów od 1944 roku. A w polityce bez liderów, rzeczywistych przywódców politycznych, nic się nie osiągnie. Kraj bez lidera, jest jak statek bez kapitana, a Polska teraz przeżywa prawdziwą burzę na otwartym morzu. Dziś statek walczy o przetrwanie i płynie bez celu, z coraz bardziej wściekłą, zmęczoną i głodną załogą. Polacy muszą zrozumieć, że liderów trzeba sobie znaleźć. Trzeba mieć także odwagę ich poprzeć i wspierać. Także własnymi pieniędzmi. Trzeba także umieć obronić siłą fizyczną, jeśli tego wymaga sytuacja. Nikt nie chce oddać władzy bez walki. W Polsce jest za małe zrozumienie tego fundamentalnego problemu. Nie docenia się jego znaczenia. Lider, przywódca polityczny, to ten który nas reprezentuje. Wykonuje za nas pracę polityczną na rzecz naszej przyszłości. My nie musimy codziennie walczyc o postęp w polityce czy gospodarce. On to za nas robi w imię naszej przyszłości. On musi tą przyszłość nam dostarczyć. . Bo przyszłość się planuje. Coś o tym wiem. Od 38 lat jestem szefem mojej wasnej firmy. Jako jej lider muszę planować przyszłośc. Jeśli nie zaplanuję przyszłości, to tej przyszłości nie będzie. I tak w podobny sposób lider Polaków też musi planować przyszłość. Ale wtedy staje się on celem ataków antypolonijnych sił i środowisk w samej Polsce i poza nią. Tym celem jest jego uśmiercenie polityczne. W postaci śmierci cywilnej czyli skompromitowania i ośmieszenia. A jeśli się nie da, to wówczas nawet poprzez morderstwo. Bo w ten sposób uśmierca się przyszłość Polaków. I każdy odpowiedzialny lider o tym wie. Z góry wie, że może zostać zamordowany. Tak jak Gabriel Narutowicz. Dlatego każdy odpowiedzialny lider nie może bać się śmierci, mimo tego, że jest potencjalnym męczennikiem. To jest ryzyko wkalkulowane w bycie przywódcą politycznym Polaków - liderem.

Kiedy kandydowałem w wyborach prezydenckich w 1990 roku z dużym sukcesem wyborczym i gdy byłem liderem partii "X", liczyłem się ze śmiercią. Grożono mi nią. Otruto wtedy moją żonę daniem przeznaczonym dla mnie na spotkaniu ze śląskim oddzialem OPZZ. Lekarz rejonowy przyjechal z Pruszkowa przyjechał aby ją zbadac i uciekł ze strachu po diagnozie. Bardzo chora ona spędziła dwa tygodnie w wojskowym szpitalu na ul. Szaserów w Warszawie, gdzie wypompowano jej zawartość żołądka. Myślałęm wtedy, że układ okrągłego stołu chciał zrobic wszystko aby się mnie pozbyć. Nie ma dobrych uczelni dla przyszłych politycznych liderów. Bo to nie tylko kwestia charakteru, ale również bardzo ważnych, przełomowych doświadczeń życiowych. Kiedyś podróżowałem po Amazonii, aby poznać jak szczepy indiańskie mogły przetrwać w trudnych warunkach. I zobaczyłem, że przygotowanie lidera, który będzie dbał o szczep wymaga kilkunastoletniego treningu, który jest mozolny i uciążliwy. Ale dzięki temu taki lider potrafi wyczuć wszelkie niebezpieczeństwa, wybrać najlepszą drogę rozwoju i nawet leczyć ludzi w potrzebie. Nie dziwota wiec, że jest starannie dobrany i przygotowywany do tej pracy. W Polsce często partia polityczna wybiera sobie lidera po głośnej libacji ostro zakrapianej alkoholem. Kiedy kandydowałem na prezydenta RP w 1990 roku, jeszcze nie byłem pewien, czy potrafię wykonać to zadanie na piątkę. Ale trzy lata później, w wyborach do sejmu w 1993 roku już miałem pewność, że widzę las, a nie pojedyńcze drzewa. Czułem wtedy cały kraj jak jeden żywy organizm. Tak jak to opisał Marszałek Józef Piłsudski w swojej autobiograficznej książce "Rok 1920". Potrafił on czuć linię 1000 kilkometrowego frontu wojny z bolszewikami. Przywódcy to działacze społeczni, którzy pochodzą z elity politycznej narodu. W obecnej sytuacji Polacy nie mają szans na przekazanie władzy w ręce autentycznych liderów. Obecna pseudoelita polityczna w Polsce jest samozwańcza. To jest elita, która wyłoniła się w wyniku zdradzieckiej umowy Okrągłego Stołu oraz wielokrotnych, udokumentowanych przekrętów wyborczych. Ta fałszywa elita jest nam wroga, chciwa i szalbierska i dba tylko o własne interesy w celu unicestwienia Polski. Skłóceni Polacy znajdują się w stanie zręcznie kamuflowanej wojny domowej. Ta ręka, która nas gnębi zawsze była swoja... Wielu ludzi mnie zawsze pyta o program gospodarczo polityczny dla Polski – pod gradem takich pytań wspólnie z Doc. Józefem Kosseckim w 1993 roku wydaliśmy w nakładzie 50,000 egzemplarzy „Plan X”. Całkowicie przemilczany przez media. Ale mimo tego cały czas powtarzam, że ważniejsi od planu są ludzie, ludzie i jeszcze raz ludzie bo to od jakości ludzi zależy wprowadzenie każdego planu w życie. Niestety niewielu z was zrozumiało wtedy to moje przesłanie. Aby być liderem trzeba się do tego "dobrze" urodzić. Nie jest to pochodzenie z jakiejś specjalnej grupy społecznej ale ważny jest dobry, altruistyczny charakter człowieka. Mój znajomy Roman Kafel, rezydent Teksasu, w swoim obszernym tekście "Walka elit o Polskę" napisał: "Członkiem elity trzeba się urodzić! Cechą konieczną - bez jakiej nie można być członkiem elity jest altruizm i głęboko uświadamiana wewnętrzna potrzeba i poczucie obowiązku służby dla swojego narodu!" Tego oczywiście nie można tego oczekiwać od samozwańczej pseudoelity w Polsce. Ci niekompetentni ludzie, którzy dzierżą dziedziczną władzę, nami gardzą i nas nienawidzą. Są zwykłymi manipulantami, którzy tylko pozorują pracę dla Polski, a ich kluczowe decyzje są sprzeczne z Polską Racją Stanu. Mają swój rodowód w "Okrągłym Stole". Te pseudoelity głucho milczały, gdy Balcerowicz wykonując zalecenia możnych tego świata, złodziejską prywatyzacją i grabieżczą lichwą niszczył Polskę. Przecież każdy z polityków miał szansę i obowiązek aby ostrzec Polaków przed tą potworną manipulacją. Ale nikt nigdy tego nie robił. Polacy przez swoja potulnośc i konformizm wychodowali jadowite żmije na własnych piersiach. Pseudoelita władzy to faktycznie ludzie z jednej i tej samej grupy. Grupy tworzonej powiązaniami układów, korupcji i złodziejstwa. Są ludzie butni i aroganccy bez granic. Oni najlepiej wiedzą jak nami rządzić i jak nas sprzedać wilkołakom z zagranicy. Od czasu podziału na Komunę i Solidarność, to polityczne "towarzystwo" stale zmieniało szaty. Obecnie na Platformę Obywatelską, Prawo i Sprawiedliwość oraz Socjaldemokrację. Polskie Stronnictwo Ludowe to przepoczwarzone satelickie wobec komunistów Zjednoczone Stronnictwo Ludowe. Ruch Palikota, podobnie jak wcześniej Samoobrona i Liga Polskich Rodzin, to sztucznie wykreowane i niemoralnie sfinansowane partie, które powstały aby przejąć resztę sfrustrowanego elektoratu. Partie Liga Polskich Rodzin i Samoobrona powstały aby przyciągnąc elektorat narodowy a potem go brutalnie rozproszyc aby mieć scenę polityczną tylko dla siebie. Mając spore doświadczenie z bagnem polskiej polityki, mogę po latach obiektywnie ocenić każdą z tych partii. Znam życiorysy i niecne czyny ich liderów. Jak to obrazowo ujął ukrycie nagrany były premier Józef Oleksy - "Oni was wszystkich mają w dupie." Dlatego każdy autentyczny, patriotyczny lider Polaków jest na wagę złota. Każdego autentycznego, patriotycznego lidera trzeba chronić i wspierać. Bo głos wyborczy na swego lidera jest głosem na samego siebie. Tak niewiele potrzeba, aby zainwestować w swoją przyszłość. Wystarczy choćby wysupłać te kilka czy kilkadziesiąt złotych, by wesprzeć swego lidera. Bo lider jest przywódcą tylko wtedy, gdy ma poparcie ludzi. Czynne poparcie. A im większe i silniejsze ma lider poparcie swego elektoratu, tym większa jest jego skuteczność w tworzeniu przyszłości dla tych, którzy go wspierają i których reprezentuje. Daje mu to manadat do ostrych, rzeczowych negocjacji o zmiejszenie długów zagranicznych oraz relacji gosopodarczych z innymi państwami . Znaczna część Polaków traktuje wybory jak obstawianie koni wyścigowych. I nie widzi związku, między tym na kogo oddała głos, a co się potem w Polsce dzieje. Zachowują się potem jak "święte psy". Pies który coś zbroi, też udaje że on nie miał z tym co się stało nic wspólnego. I jakby nigdy nic macha z zadowoleniem ogonem. Potem potrafi tylko wyć z niezadowolenia. Do tego dochodzi zwykła małostkowość "polskiego piekła", w którym ludzie wyrastający ponad przeciętność, a takimi muszą być liderzy, są tępieni. Są tępieni przez egoistyczne lub anarchistyczne miernoty, które w zderzeniu z nadprzeciętnością czy wręcz wielkością, reagują niszczącą agresją. Tak powiedział 26-y prezydent USA Theodore Roosevelt w 1926 roku:

„Nie liczy się krytyk, lub gość, który wskazuje palcem, kiedy się potknie ktoś silny, lub gdy ktoś coś mogł zrobić lepiej. Pochwała należy się człowiekowi na arenie, który ma twarz pokrytą kurzem, potem i krwią, który bohatersko walczy o swoje racje i popełnia liczne błędy, ponieważ nie ma wysiłku bez błędów, ale który to stale dąży do celu, który zna wielki entuzjazm, wielką dewocję, który się nie oszczędza, który w najlepszym przypadku zna tryumf zwycięstwa a w najgorszym przypadku, przegra wielkie wyzwanie. Jego miejsce nigdy nie będzie po stronie tych chłodnych i płochliwych dusz, które nie znają smaku wielkiego zwycięstwa lub klęski” Takim językiem mówi lider. Ale jakość liderów w polityce jest od dawna tak podła, jakby to była klątwa nad Polską. Ta klątwa to proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu, która pozwala na permanentną mafijność partii politycznych. Dlatego w Polsce obecne elity są zwyrodniałe. Są efektem fasadowej demokracji budowanej na kłamstwie mitu obalenia Komuny i zmiany ustroju, kiedy faktycznie kolejne rządy od 1944 roku to agenci Wschodu i Zachodu. Proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu, wpisana do Konstytucji opracowanej przez A. Kwaśniewskiego (zapraszał mnie do pomocy w opracowaniu nowej Konstytucji, ale zignorowałem jego list), doprowadziła do obecnego zwyrodnienia. Wynikiem tego jest faktyczne już bankructwo Polski. Według Instytutu CATO z Waszyngtonu, obecne i obligacje wynikające ze zobowiązań rządu polskiego to 1550% PKB, w porównaniu 875% Grecji przed bankructwem. I sytuacja nie zmieni się dopóki będzie negatywny dobór polityków w oparciu o obecną ordynację proporcjonalną w wyborach do Sejmu. Nie jest bowiem przypadkiem, że proporcjonalna ordynacja wyborcza istnieje tylko w "podbitych" krajach, a nie ma jej w USA, Wielkiej Brytanii, Kanadzie czy Francji. Ludzie pseudoelity politycznej zawsze mają nadzieję, że nawet przy małej frekwencji wyborczej dostaną mandat nieograniczonej władzy. Ale ja sam zastanawiam się, dlaczego Polacy w ogóle biorą udział w fikcyjnych wyborach parlamentarnych. Głosują na Listy Krajowe zupełnie obcych sobie politycznie czy kulturowo ludzi. Ludzi, którzy nami gardzą i gnębią nas na każdym kroku. Stale zdumiewa mnie to, jak można przy zdrowych zmysłach głosować na udokumentownych ale nieskazanych złodziei, zdradzieckich kooperantów międzynarodowej finansjery, fałszywych manipulantów, obiecujących 3 miliony mieszkań czy 100 starych milionów złotych na pięć minut przed plebiscytem wyborczym? Życzę wam rodacy abyście wyłonili z wielkim poparciem choć jednego swojego lidera, który jak dobry ojciec będzie o was ddbał i wam służył. Ten lider niech sam załaduje „rządowy autobus” mądrymi fachowcami, którzy znajdą najlepszą drogę do dobrobytu i rozwoju. Taką elitę trudno będzie zniszczyć, jeśli odważnie jako swoich reprezentantów będziecie ich bronić. Dla swego własnego dobra, aby życ i pracowac w cywilizowanym kraju. Aby nareszcie Polska, nasza ojczyzna stała się matką a nie okrutną macochą. Stan Tymiński

Prof. Pawłowicz odcina się od stanowiska KRS ws. Tulei i wskazuje, że „dwie osoby były przeciwne podjęciu uchwały” Prof. Krystyna Pawłowicz, posłanka PiS zasiadająca w Krajowej Radzie Sądownictwa, odcina się od wtorkowego oświadczenia KRS. Rada uznała, że sędzia Igor Tuleya nie złamał zasad etyki sędziego, ani prawa porównując metody stosowane przez CBA do stalinowskich. Posłanka PiS w odpowiedzi na pojawiające się w mediach informacje, jakoby cała KRS stanęła w obronie sędziego Tulei wydała specjalne oświadczenie. Żąda w nim sprostowania nieprawdziwych informacji podanych w TVP: Uprzejmie proszę o sprostowanie, iż w posiedzeniu nie brali udziału wszyscy członkowie KRS, a wśród głosujących dwie osoby były przeciwne podjęciu uchwały, w tym niżej podpisana Krystyna Pawłowicz Poseł PiS. Posłanka wnosi o sprostowanie informacji podanych przez redaktor Justynę Dobrosz-Oracz. Chce, by sprostowanie zostało wyemitowane w dniu 9.01.2013 r. w wydaniu "Wiadomości" o godz. 19.30. Krystyna Pawłowicz wskazuje, że mówienie, iż Krajowa Rada Sądownictwa "stanęła murem za sędzią Igorem Tuleją" jest nieuprawnione, a ona ma krytyczne stanowisko wobec decyzji Rady. KL

Niestosowne (podobno) zachowanie Kwaśniewskiego. Ten Kwaśniewski to się w ogóle zachować nie potrafi. Nie, nie mam na myśli wynagrodzenia, jakie (podobno) pobiera od firm Jana Kulczyka i Wiktora Pińczuka. Byli prezydenci, premierzy w ten sposób służą swoją wiedzą – przede wszystkim sobie, nadrabiając lata spędzone na budżetowej pensji. To praktyka powszechna, akceptowana w całym zachodnim świecie. Jeśli ktoś ma wątpliwości, niech przejrzy listę czołowych polityków, którzy tak robią. Będzie to długa lista. Niestosowność zachowania byłego prezydenta polega na tym, że nie uchyla się on od pomocy i patronowania różnym przedsięwzięciom, jakie na lewo od Platformy powstają lub powstać mogą. Póki te przedsięwzięcia ograniczały się do starego, PRL-owskiej jeszcze produkcji kociołka politycznego – niebezpieczeństwa nie było, bo kociołek nieduży a i denko lekko przepalone. Ale połączenie (realne czy tylko hipotetyczne) doświadczenia ekipy Kwaśniewskiego i energii i świeżości Ruchu Palikota mogłoby dać coraz bardziej poirytowanym wyborcom PO dobrą odpowiedź na pytanie: kto, jak nie Tusk? Odejście Marka Siwca z SLD zmusiło i Platformę i SLD do poważnego rozpatrywania takiego wariantu. Po serii rytualnych zaklęć, sprowadzających się do tego, że Siwiec musiał zwariować, doszło do dwóch interesujących zdarzeń. SLD zainteresowało się postacią Edwarda Gierka a Gazeta Wyborcza zainteresowała się postacią Aleksandra Kwaśniewskiego. Sądząc po konsekwencji, z jaką kierownictwo SLD forsuje ten pomysł, mimo masowej krytyki, z jaką się on wśród dziennikarzy i polityków spotkał – projekt jest gruntownie przemyślany. Partia chce skoncentrować się w tym roku na wyborcach z sentymentem wspominających lata 70’ – dzisiejszych sześćdziesięcio- i siedemdziesięciolatkach. To liczny, zdyscyplinowany elektorat, dający szansę na osiągnięcie 10% w całym kraju a 15% tam, gdzie są szczególne powody do tęsknoty za I sekretarzem – zwłaszcza na Śląsku. Ale równocześnie ten ruch zamyka SLD w getcie partii postkomunistycznej, bazującej na sentymencie do PRL. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby w ramach obchodów Roku Gierka do SLD wrócili ci wyborcy PO, którzy kiedyś głosowali na Aleksandra Kwaśniewskiego i SLD w 2001 roku, dając w sumie 41% poparcia a do których Leszek Miller apelował niedawno: wyborcy lewicy, wracajcie do SLD. To jest wasz dom! To podwójnie dobra wiadomość dla kierownictwa PO: oznacza zatamowanie odpływu wyborców w tamtą stronę i w związku z tym ułożenie sobie współpracy z SLD w myśl zasady: wy zagospodarujecie elektorat postkomunistyczny a my zajmiemy się resztą. A stąd tylko krok do realnej współpracy. Jest tylko kłopot z Aleksandrem Kwaśniewskim. To polityk wyrastający z PRL, o którym jednak nie sposób powiedzieć, że jest apologetą tamtego systemu. Zabiegi o proklamowanie Roku Gierka na pewno go do SLD zniechęcą, bo byłyby zaprzeczeniem jego metody uprawiania polityki, którą było otwieranie się na inne środowiska i próby budowy porozumień a nie zamykanie się w swoim obozie. Jeśli zabraknie Kwaśniewskiego lub przynajmniej jego ludzi wiadomo, że nie powstanie prawdziwa alternatywa dla PO. Trzeba więc albo Kwaśniewskiego zniechęcić albo obrzydzić. "Pieniądze od polskiego oligarchy” to historyjka, która wyjątkowo dobrze realizuje obydwa te cele. Ale przecież nie o pieniądze chodzi. W tej samej radzie zasiada obok Kwaśniewskiego były prezydent Niemiec, H. Kohler, w których Kulczyk także robi interesy a radzie innej fundacji związanej z rodziną Kulczyków – Green Cross Poland, przewodniczy inny polski prezydent – Lech Wałęsa, pewnie też nie za darmo. I wiadomo o tym od dawna. Chodzi o moment, w którym się ten temat pojawił i kto go ciągnie. Moment opisałem. Zaskakuje, że na takie prewencyjne uderzenie zdecydowała się Gazeta Wyborcza, która do tej pory przychylnie komentowała działania byłego prezydenta. Czasy się jednak zmieniają. Przynajmniej wiadomo, że Gazecie nie jest wszystko jedno, czy Kwaśniewski do polityki wróci czy nie. Ich prawo. Ale pominięcie informacji o Kohlerze i Wałęsie – to rzeczywiście kwestia smaku. Czekam na kolejne rewelacje, bo widać, że rok 2013 nudny nie będzie.

Robert Kwiatkowski

Fundacja Kwaśniewskiego Gdyby nie pomoc Wiktora Pinczuka, Fundacja Aleksandra Kwaśniewskiego nie miałaby środków na swoją działalność. Wiktor Pinczuk, zięć byłego prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy, tylko w zeszłym roku przekazał fundacji Amicus Europae blisko milion złotych – dowiedział się portal tvn24.pl. Pinczuk, z jego olbrzymim majątkiem, jest jednym z najbogatszych Europejczyków. To potentat gazowy i naftowy, inwestujący też w media. Według ukraińskich gazet, jego majątek zaczął gwałtownie rosnąć, kiedy ożenił się z córką Leonida Kuczmy. W 2006 roku Fundacja Wiktora Pinczuka była jedynym poważnym donatorem fundacji Kwaśniewskiego. „Amicus Europae” dostała od niej 892 822 zł. (kwoty od wszystkich innych darczyńców to w sumie 5 tysięcy zł). Większości tych pieniędzy nie wydano, pozostały na koncie bankowym fundacji – wynika ze sprawozdania za 2006 rok, do którego dotarł portal tvn24.pl. Fundacja Pinczuka będzie finansować Amicus Europae jeszcze w tym oraz przyszłym roku. Nie udało nam się jednak ustalić, jakie będą to kwoty. Członkowie rady fundacji - Waldemar Dubaniowski ani Adam Daniel Rotfeld - powiedzieli tvn24.pl, że o wpłatach od Fundacji Pinczuka nie wiedzieli. Miesiąc temu Kwaśniewski był na zaproszenie Pinczuka na Ukrainie, a przy okazji mediował w sporze premiera Janukowycza i prezydenta Juszczenki. Za przelot zapłaciła fundacja Pinczuka. – Przyleciałem samolotem, który należy do polskiej linii prywatnej, natomiast został wynajęty przez organizatora spotkań – tłumaczył radiu RMF. Kwaśniewski ma także inne powiązania z Pinczukiem - zasiada w zarządzie jego fundacji Yalta Europe Strategy. Mimo blisko milionowego datku, działalność Fundacji Aleksandra Kwaśniewskiego „Amicus Europae” przedstawia się skromnie. Na swoje zadania statutowe, czyli m.in. organizację konferencji, wydała w 2006 roku niecałe 10 proc. swoich pieniędzy, czyli 65 tys zł. Na koszty administracyjne (w tym remont siedziby w Alei Przyjaciół) ponad 120 tys. Pozostała suma, czyli 722 tysiące, pozostała na rachunku bankowym i zapisano ją jako zysk. Pod sprawozdaniem finansowym widnieje podpis prezesa zarządu Andrzeja Majkowskiego. To były minister w kancelarii Kwaśniewskiego, który odpowiadał za sprawy międzynarodowe. Fundacja Amicus Europae zorganizowała kilka międzynarodowych konferencji z udziałem polityków i ekspertów, a wśród najważniejszych osiągnięć w 2006 roku wymienia też m.in. uruchomienie strony "kwasniewskialeksander.pl" „o osiągnięciach i działalności byłego prezydenta”. W sprawozdaniu wspomniano także o „zakończeniu sukcesem negocjacji z Fundacją Pinczuka w sprawie grantu finansowego za lata 2006-2008”. “Amicus” współpracowała również przy opracowaniu raportu o kluczowych decyzjach politycznych w latach 2006-2008, jakie ma podjąć ukraiński rząd, by kraj wszedł do Unii. Aleksandra Majda

Dr Wojciech Wierzejski: Nikczemny atak! W odpowiedzi liderowi ONR Wojciech-Wierzejski-posel-LPR-fot-inter- Kilku starszych działaczy Młodzieży Wszechpolskiej niezależnie od siebie poprosiło mnie, żebym, ustosunkował się do wypowiedzi lidera ONR, zamieszczonej na Prawy.pl, a opatrzonej tytułem „Giertychów logika przedziwna” – pisze Wojciech Wierzejski, dawniej poseł LPR i prezes MW, dziś wykładowca akademicki. Czynię to niechętnie, a nawet z pewnym obrzydzeniem. Nie ze względu na osobę Autora, którego skąd inąd szanuję jako zaangażowanego ideowca, wydaje się – szczerego patriotę i lidera organizacji młodzieżowej, która choć błądzi, to mimo wszystko wytwarza pewne dobro wychowawcze. Moja niechęć do napisania tych kilku zdań ma źródło zarówno w stylu, jak i treści przesłania Autora. Styl to prymitywny, wręcz wulgarny (od vulgo=pospolicie), a treść oszczercza, zniesławiająca i kłamliwa. Pretekstem do zaatakowania prof. Macieja Giertycha (ale także mec. Romana Giertycha) stała się wypowiedź Pana Profesora, który z życzliwym zatroskaniem zwrócił się z apelem do liderów Młodzieży Wszechpolskiej, by nie wiązali ruchu narodowego z radykalizmem i radykałami, bo to jest sprzeczne z istotą tego ruchu, jego tradycją i celami. Z tak sformułowaną tezą można oczywiście polemizować, można wykazywać na podstawie jakichś historycznych dokumentów, że ruch narodowy bywał w pewnych obszarach radykalny, albo że współpracował niekiedy z radykałami. Można, krótko mówiąc – podjąć poważną dyskusję historyczną, ale która by miała wartość również aktualną: pomogłaby wypracować jakieś kierunki działań na podstawie bagażu historycznych doświadczeń. Ale tego liderzy MW nie uczynili. W ich niejako imieniu głos zabrał przywódca „radykałów” opluwając Pana Profesora w sposób niegodziwy. Przeczytaj także: Wojciech Wierzejski: „Nie ma dziś w Polsce prawicy narodowej…”

I. Już samo moralne pouczanie przez młodzieńca (z powoływaniem się na słowa Pismo św.!) kierowane pod adresem Seniora Ruchu Narodowego, najwybitniejszego spośród dziś żyjących Narodowców razi swoją impertynencją. Niechże Autor wpierw zastanowi się, o kim mówi! Pan Profesor już od najmłodszych lat jest działaczem wielce zasłużonym dla sprawy polskiej: początkowo jako harcerz i organizator harcerstwa na emigracji (hufcowy, drużynowy), potem założyciel Polish Students Club (Klubu Polskich Studentów) i szkoły sobotniej języka polskiego przy polskiej parafii w Oksfordzie (w której uczył w latach 1955–1958), następnie działacz Polskiego Klubu Studentów na Uniwersytecie Toronto (był redaktorem biuletynu klubu); publicysta w prasie emigracyjnej („Horyzonty”, „Opoka”), zajmował się kolportażem m.in. książek wydawanych przez Jędrzeja Giertycha; w latach 1986–1989 był członkiem i wiceprzewodniczącym Rady Prymasowskiej, a w 1987 r. na zaproszenie Papieża uczestniczył jako świecki audytor w pracach Synodu Biskupów na temat roli laikatu w Kościele i świecie; współuczestniczył w przygotowaniu materiałów na tym Synodzie do adhortacji apostolskiej Christifideles laici ogłoszonej 30.12.1988 r. przez Jana Pawła II. Po 1989 r. zakładał Stronnictwo Narodowe, czym przyczynił się do reaktywacji Narodowej Demokracji po 50-letnim okresie represji; został redaktorem naczelnym pisma „Opoka w Kraju”, które niestrudzenie wydaje po dziś dzień. W Sejmie IV kadencji i w Parlamencie Europejskim stał zawsze i konsekwentnie na stanowisku obrony interesu narodowego i nauki moralnej Kościoła. Wydał wiele broszur i książek o zagrożeniach unijnych, o kwestiach moralnych i suwerennościowych oraz rozkolportował je własnym sumptem wśród polityków polskich i europejskich. To dzięki jego ofiarności rozpoczęto wydawanie dzieł Feliksa Konecznego w kraju (osobiście przewoził przez granicę, przepisywał i edytował te dzieła). Pracy tej nie przerwał: w ubiegłym roku przetłumaczył na język angielski i wydał monumentalną „Cywilizację Żydowską” F. Konecznego. Pan Profesor całym swoim życiem i wielkim dorobkiem pisarskim oraz politycznym dał prawdziwe świadectwo wierności Kościołowi i Ruchowi Narodowemu. Przy takiej Postaci – kim jest Autor paszkwilu?

II. Autor zarzuca także mec. Romanowi Giertychowi, że ten z kolei rzekomo „płaszczy się przed Michnikami, Tuskami i wszelkiej maści platfusami”. Nie podaje jednak żadnych przykładów. Od jakiegoś bowiem czasu uprawiana jest wśród radykalnych narodowców nagonka na Romana Giertycha za jego konsekwentną krytykę rządów i polityki PiS (notabene, jedyne co łączy liderów nowo powstającego „Ruchu Narodowego” to fakt, że wszyscy oni zarówno w 2010, jak i w 2012 głosowali w wyborach na kandydatów PiS). Nikt tu przed nikim oczywiście się nie „płaszczył”. Nikt też ze swoich poglądów się nie wycofywał, co wie każdy, kto dokładniej przeczytał wypowiedzi mec. Romana Giertycha, czy obejrzał z uwagą jego wystąpienia w telewizji. Nie było także żadnego kajania się w Jedwabnem, ani oczerniania Dmowskiego, ani stopniowego wyrzekania się poglądów. Autor wie to doskonale, więc celowo nie podaje żadnych przykładów, które można by łatwo sfalsyfikować.

III. Intencja Autora jest aż nadto czytelna: zamierza on zbudować jakąś nową formację polityczną w radykalnej opozycji do dorobku i poglądów prof. Macieja Giertycha i mec. Romana Giertycha. Ma do tego pełne prawo. Nie ma jednak prawa do obrażania kogokolwiek w imię swoich wybujałych ambicji (wybujałych, bo jak na razie Autor-lider nie przeprowadził ani jednej skutecznej kampanii wyborczej). Pisanie o „wykolejeńcach politycznych”, czy „tzw. Giertychach” dyskwalifikuje Autora jako potencjalnego już nawet nie lidera, ale po prostu polityka, któremu można zaufać. Z taką postawą cały projekt polityczny Autora z góry skazany jest na klęskę. Dr Wojciech Wierzejski

Nocne przesłuchania – śledztwa jeszcze nie ma CBA i prokuratura czekają na wnioski sędziego Tulei w sprawie nieprawidłowości 
w śledztwie dotyczącym dr. G. Sędzia Igor Tuleya, który prowadził proces kardiochirurga Mirosława G., zapowiedział, że złoży do prokuratury dwa zawiadomienia: w sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy CBA i prokuratorów oraz w sprawie składania fałszywych zeznań przez niektórych świadków. Przekroczeniem uprawnień miały być m.in. nocne przesłuchania podejrzanych i świadków rozpoczynające się nieraz o 22., a kończące nad ranem, wymuszanie zeznań, urządzenie pokoju przesłuchań na oddziale w szpitalu. Prokuratura sprawy komentować nie chce. – Do tej pory nie wpłynęło do nas żadne zawiadomienie od sędziego Tulei – mówi „Rz" Mateusz Martyniuk, rzecznik prokuratora generalnego. – Jak tylko do tego dojdzie, to z pewnością je dokładnie przeanalizujemy i wyciągniemy wnioski – dodaje. Wnioski już wyciągnęło za to CBA. – Zmieniliśmy sposób działania. Nie kręcimy filmów, nie robimy zdjęć, nie organizujemy konferencji prasowych i nie wyprowadzamy ludzi w błyskach fleszy. Wykonujemy wszystko zgodnie z prawem i starannie – zapewnia rzecznik CBA Jacek Dobrzyński. Czy Biuro wyciągnęło jakieś konsekwencje wobec osób odpowiedzialnych za rzekome nieprawidłowości? – Wszystkie osoby, które kierowały i nadzorowały sprawę doktora G., odeszły już z Biura – mówi Dobrzyński. – W CBA w związku z tą sprawą nie prowadzono żadnego postępowania sprawdzającego – dodaje i podkreśla, że może się to zmienić, jeśli sprawa ostatecznie trafi do prokuratury. Eksperci podkreślają różnicę w sposobie przesłuchiwania podejrzanych i świadków. – Prowadzący przesłuchanie musi stosować wszystkie obowiązujące nie tylko w naszym, ale i europejskim prawie standardy – mówi „Rz" prokurator Jacek Skała. – Oczywiście inne uprawnienia podczas przesłuchania ma świadek, a inne osoba, która ma status podejrzanej czy oskarżony. Świadek np. musi mówić prawdę. Jeśli kłamie, grozi mu więzienie – dodaje. Z kolei Zbigniew Rau, kryminolog, były wiceszef MSW, podkreśla, że w formule przesłuchania nie ma mowy o różnicowaniu świadka czy podejrzanego. – Różnice widać w uprawnieniach podczas przesłuchania. Wobec podejrzanego można np. stosować podstęp, czyli wprowadzać go w błąd, by wyciągnąć prawdę i techniki daktyloskopowe. Wobec świadka nie – mówi. Posłanka Solidarnej Polski Beata Kempa zawiadomiła prokuratora generalnego o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez sędziego Tuleyę. Według SP sędzia, nie respektując kanonów państwa prawa, podejmował publiczną polemikę na temat wydanego przez siebie orzeczenia. Sędziego w obronę wzięła za to Krajowa Rada Sądownictwa. „Sędzia w ustnym uzasadnieniu do orzeczenia w sprawie dr. G. nie naruszył norm wynikających z przepisów prawa ani też z zasad etyki obowiązujących sędziego" – uznała wczoraj. W poniedziałek szef Rady Antoni Górski przepraszał w imieniu środowiska sędziowskiego „wszystkie osoby, które poczuły się dotknięte porównaniem do okresu stalinowskiego". Agata Łukasiewicz, Jarosław Stróżyk

Przepis o rekrutacji do szkół i przedszkoli – niekonstytucyjny Trybunał Konstytucyjny potwierdził opinię RPO i orzekł, że przepis o zasadach rekrutacji do publicznych szkół i przedszkoli jest niezgodny z konstytucją. MEN informuje, że prace nad zmianą tego przepisu rozpoczęto, zanim do Trybunału skierowano wniosek o jego zbadanie. Wniosek do TK złożył Rzecznik Praw Obywatelskich. Chodzi o art. 22 ust. 1 pkt 1 ustawy o systemie oświaty, zobowiązujący ministra edukacji do uregulowania w rozporządzeniu zasad naboru do publicznych szkół i przedszkoli. RPO był zdania, że przepis ten jest zbyt lakoniczny i pozostawia ministrowi zbyt wiele swobody w ustalaniu zasad przyjmowania uczniów do szkół i przedszkoli, co narusza zasady konstytucyjne. Również Sejm i prokurator generalny, w swoich stanowiskach przekazanych Trybunałowi, wnosili o uznanie, że art. 22 ust. 1 pkt 1 ustawy o systemie oświaty jest niezgodny z konstytucją. We wtorek Trybunał Konstytucyjny orzekł (sygn. K 38/12), że art. 22 ust. 1 pkt 1 ustawy o systemie oświaty jest niezgodny z konstytucją. Stwierdził, że rozwiązanie, zgodnie z którym ustawa nie gwarantuje każdemu dziecku miejsca w przedszkolu lub szkole publicznej, pozostawiając ministrowi dowolność tworzenia zasad przyjmowania dzieci do szkół obwodowych, narusza konstytucyjne prawo do nauki. Sędzia sprawozdawca Wojciech Hermeliński zwrócił także uwagę, że w ustawie o systemie oświaty nie określono żadnej procedury odwoławczej od decyzji o nieprzyjęciu dziecka do przedszkola lub szkoły. Zgodnie z decyzją Trybunału Konstytucyjnego przepis ten straci swą moc za 12 miesięcy, bo w przeciwnym razie mogłoby to utrudnić dostęp do nauki i spowodować zamieszanie w szkołach. Jak poinformowała PAP rzeczniczka prasowa MEN Paulina Klimek, zanim wniosek Rzecznika Praw Obywatelskich dotyczący przepisów o rekrutacji do przedszkoli został skierowany do Trybunału Konstytucyjnego, w Ministerstwie Edukacji Narodowej już trwały prace nad zmianami ustawy o systemie oświaty. Ich celem jest upowszechnienie wychowania przedszkolnego i zapewnienie wszystkim dzieciom równego dostępu do placówek. W październiku 2012 r. minister edukacji Krystyna Szumilas przedstawiła projekt założeń do tzw. ustawy przedszkolnej, w grudniu założenia przyjęła Rada Ministrów. Jak przypomniała Klimek, nowe przepisy zakładają, że od września 2014 r. wszystkie gminy będą miały obowiązek zapewnić miejsce w przedszkolu każdemu czterolatkowi, a od 2016 r. także trzylatkowi. "Oznacza to zagwarantowanie wszystkim dzieciom równego dostępu do przedszkoli" - zaznaczyła. Wg MEN, będzie to możliwe dzięki przekazaniu samorządom dotacji celowej na zwiększenie liczby miejsc i poprawę warunków wychowania przedszkolnego oraz zmniejszenie - docelowo do 1 złotego za dodatkową godzinę - opłat, jakie ponoszą rodzice. Na okres od 1 września do 31 grudnia 2013 roku rząd zaplanował na ten cel w budżecie państwa 320 mln zł, na 2014 r. 1 mld 148 mln, a na następne lata ponad miliard rocznie. Dotacja ta - zdaniem resortu edukacji - nie tylko zrekompensuje samorządom zmiany w systemie opłacania przedszkoli przez rodziców, ale pomoże w upowszechnieniu edukacji przedszkolnej. MEN chce, by nowe przepisy dotyczące rekrutacji do przedszkoli weszły w życie od 1 września 2013 roku. Rozprawie w Trybunale Konstytucyjnym przewodniczył sędzia Leon Kieres, sprawozdawcą był natomiast sędzia Wojciech Hermeliński. PAP

38 mld złotych zadłużenia Polaków na koniec 2012 roku Na koniec 2012 r. przeterminowane zobowiązania Polaków sięgnęły 38,29 mld zł, co oznacza wzrost o 11 proc. rok do roku - poinformował prezes BIG InfoMonitor Mariusz Hildebrand. Rekordzista, mieszkaniec Mazowsza, ma 101 mln zł przeterminowanego zadłużenia. Z najnowszych danych BIG InfoMonitor wynika, że tempo wzrostu wartości zaległych zobowiązań, czyli takich, które nie są spłacane przez dłużej niż 60 dni, było niższe niż w 2011 i 2010 r., kiedy przyrost wynosił nawet 40 proc. Eksperci wskazują jednak, że wciąż dynamicznie przybywa dłużników. W minionym roku ich liczba zwiększyła się o 170 tys., do 2,26 mln osób.

"Spowolnienie w polskiej gospodarce, które nastąpiło w drugim półroczu 2012 r., jeszcze nie przełożyło się na wzrost zaległości Polaków. Jeśli jednak sytuacja w gospodarce nie zacznie się poprawiać w najbliższych miesiącach, to zaległości mogą rosnąć szybciej niż to notowaliśmy w roku 2012 i może przybyć dłużników niepłacących terminowo zobowiązań" - podkreślił w rozmowie z Hildebrand. Wiceprezes BIG InfoMonitor Marcin Ledworowski przyznał, że w minionym roku nieznacznie zwiększyło się średnie zadłużenie przypadające na jednego dłużnika. "Wzrost sięgnął 345 zł - do 16 906 zł. Dla porównania, w 2011 roku średnie zadłużenie statystycznego dłużnika wzrosło aż o 4 tys. złotych" - powiedział Ledworowski. Z danych BIG InfoMonitor wynika, że do regionów, w których mieszkańcy mają największe przeterminowane zaległości należą Śląsk i Mazowsze. W minionym roku zadłużenie wśród mieszkańców tych dwóch regionów wzrosło łącznie o 1,5 mld zł, czyli o 13 proc. i obecnie wynosi ponad 13,1 mld zł. Rekordzista, mieszkaniec Mazowsza, miał na koniec minionego roku przeszło 101 mln zł przeterminowanego zadłużenia, a jego dług w ciągu roku zwiększył się o ponad 5 mln zł. Eksperci BIG InfoMonitor podkreślają jednak, że Śląsk i Mazowsze przodują w zestawieniu z powodu wielkości tych regionów oraz liczby mieszkańców. PAP

9 Styczeń 2013 Stowarzyszenie Otwarte Klatki zapowiada walkę o wprowadzenie zakazu hodowli zwierząt futerkowych, bo działacze tej lewicowej organizacji opartej o ideologię praw zwierząt uważają, że zwierzęta futerkowe hodowane na futra, hodowane są w” niehumanitarnych warunkach”(???). Zwierzęta, ponieważ są zwierzętami, a nie ludźmi- nie powinny być traktowane „ humanitarnie”: bądź „ niehumanitarnie”… Słowo „humanus” oznacza -ludzki.. A nie zwierzęcy… Jeśli już- to zwierzęta mogą być traktowane „animalnie”, albo „nieanimalnie”.. A nie „humanistycznie”, czy’ niehumanistycznie” pardon- oczywiście ”humanitarnie” i „niehumanitarnie”. Personifikowanie zwierząt przez Lewicę Praw Zwierząt jest nadużyciem wobec nich, bo nasza umierająca cywilizacja łacińska nie traktuje zwierzęcia jak człowieka nadając mu cechy ludzkie.. Zwierzę Pan Bóg stworzył dla człowieka, a nie jako jego partnera.. Człowiek jest Dzieckiem Bożym- a nie zwierzę.. Zwierzę nie jest Dzieckiem Bożym.. Zresztą zwierzęta to nie są nasze dzieci , ani nasi bracia.. Zwierzęta są stworzone dla ludzi.. Tak jak Ziemia, którą mamy czynić poddaną.. Co nie oznacza, że Ziemia ma być traktowana jak bóstwo- zamiast czczenia Pana Boga- stwórcy.. Ekolodzy czczą zwierzęta, Ziemię, drzewa.. Walczą z chrześcijaństwem- próbując nawrócić nas na pogaństwo.. Każdy sposób jest dobry, żeby wyeliminować Pana Boga z naszego życia.. Ekologia jest instrumentem politycznym, którego celem jest walka z Chrześcijaństwem podsuwając Chrześcijanom nowych bogów.. Drzewa, Ziemię, zwierzęta, ryby.. Żaby, czy krzaki.. W Starachowicach była próba nazwania jednego z tamtejszych rond ( rond ci u nas dostatek!)imieniem Kermita Żaby… Nie wiem czy się powiodła? W Warszawie jest Rondo Żaby- na Targówku- przejeżdżam tamtędy co jakiś czas.. Podobno nazwa pochodzi od koloru wiaduktu, który tam jest- a inni mówią, że od układu ulic widocznych z lotu helikoptera, żeby nie mieszać ptaków do tego określenia. A jaka była nazwa przed nazwą Rondo Żaby? Rondo Świętego Wincentego.(!!!!) Dlaczego zmieniono nazwę????? Obok jest kirkut.. Może dlatego… W Krynicy Górskiej jest ulica Teleekspresu- takiej propagandówki telewizyjnej.. Podawanej do wierzenia w bardzo dowcipnej formie.. Byłem, zobaczyłem, widziałem..

Ponieważ w Polsce hoduje się na futra blisko 4 miliony uroczych norek, lisów i innych zwierząt, które posiadają cenne futra i pracuje przy tym blisko 50 000 osób- to pora zlikwidować ten „proceder”- „niehumanitarny” i „ nieludzki”.. Ideologiczne Stowarzyszenie Otwarte Klatki właśnie idzie w tym kierunku.. Ludzie ich nie obchodzą- obchodzą pogan- zwierzęta.. Co tam ludzie, że nie będą mieli pracy? Ale otworzy się klatki ze zwierzętami niech idą do ludzi.. Niech nareszcie będą wolne i nieupokarzane przez człowieka.. Tego odwiecznego tyrana zwierząt., największego wroga zwierząt.. I nie będzie trzeba organizować akcji „Dnia bez futra”- jak już niehumanitarni ekolodzy wobec człowieka dopną swego.. W naturalnych futrach- nie będzie wolno, w futrze sztucznym- nie bardzo, bo się zanieczyszcza środowisko przy ich produkcji.. Najlepiej chodzić nago i niczego nie zanieczyszczać.. Chociaż i tak się będzie zanieczyszczać.. Może na gałęziach drzew byłoby nam lepiej? W końcu podobno pochodzimy z jednej gałęzi od małpy.. Przynajmniej ekolodzy.. Jakoś dawno pogańscy ekolodzy nie oblewali nikogo w futrze- farbą.. Były takie głośne akcje, mające na celu odciągnięcie- głównie kobiet- od chodzenia w futrach.. O akcjach przeciwko chodzeniu w butach skórzanych- nie słyszałem.. Sam chodzę w butach skórzanych, bo są wygodne i trwałe- w przeciwieństwie do butów z materiałów sztucznych.. Może dlatego, że pogańskim ekologom zabrakłoby czerwonej farby do oblewania wszystkich tych, którzy chodzą w skórzanych butach.. Zresztą farby też produkuje się w sposób sztuczny.. Przecież farby nie płyną gdzieś w górach, ale trzeba je wytworzyć w fabrykach farb i lakierów.. Ludzie mają pracę, a inni przyjemność w malowaniu.. Nie było też spektakularnych akcji przeciwko mężczyznom noszącym skórzane paski.. Bo przeciwko kobietom noszącym torebki ze skóry krokodyli- jak najbardziej.. Coś ohydnego, żeby przy sobie nosić torebkę ze skóry krokodyla? Trzeba nie mieć w sobie za grosz wstydu.. Czy mieć na biodrach pasek ze świńskiej skóry?.. Nie dość, że mieć pasek i buty ze świni, to jeszcze zajadać się szynką ze świni.. Tego już naprawdę dość! Czy człowiek w końcu przestanie poniżać zwierzęta, które przecież są naszymi braćmi? I wykorzystywać je do swoich niecnych celów w sposób” niehumanitarny”? Stowarzyszenie Otwarte Klatki, jak już upora się z hodowlą zwierząt futerkowych i pośle na bezrobocie kolejnych 50 000 osób- powinno zając się ogrodami zoologicznym i pozwalniać ze wszystkich klatek wszystkie zwierzęta.. Jadowite węże, tygrysy i boa dusiciele- w pierwszym rzędzie.. Niechby wszystkie udały się do siedziby swoich oswobodzicieli.. W podziękowaniu za swoje uwolnienie.. O ludzi mniejsza.. A co tam ludzie? Zwierzęta- to jest to! Ludzie do klatek! Klatki mają być zamknięte dla zwierząt.. A otwarte dla ludzi.. Zarobią producenci klatek.. Wzory będzie można czerpać z filmu” Planeta małp”.. No i będzie można spokojnie wydawać dowody osobiste zwierzętom z Peselem.. Tak jak ludziom. Bo paszporty zwierzęta już mają, nie wszystkie oczywiście- tak jak czipy, ale nie mają jeszcze dowodów osobistych, wymienianych co 10 lat.. Ja mam plastikowy dowód wydany przez III Rzeczpospolitą, bo IV nigdy nie było, chociaż propaganda ciągle przypomina, że była- jak rządził PiS- mam plastikowy dowód od roku 2005- jak ten czas leci.. No i muszę pamiętać, że zbliża się ustawowa wymiana- jak to w demokratycznym państwie prawnym.. Dobrze, że ustawodawca nie uchwalił wymiany dowodów co rok, albo co pół roku.. Bo co miesiąc- to naprawdę byłaby przesada.. W tym roku dowody będzie musiało wymienić około 4 milionów mieszkańców demokratycznego państwa prawnego.. Jak” obywatel” przypisany do państwa dowodem nie wymieni dowodu w terminie , choć ma paszport- to grozi mu kara w wysokości 5000 złotych(!!!) Być może wymiana dowodów została pomyślana jako sposób na napełnianie budżetu.. Chociaż wymiana ma następować za” darmo”. To znaczy zapłacimy za wymianę dowodów w podatkach.. A ci co się zagapią- zapłacą jeszcze dodatkowo grzywnę.- 5000 złotych. Bo kto o zdrowych zmysłach sprawdza- nawet co jakiś czas- termin ważności dowodu osobistego? Musiałby nie mieć innych spraw na głowie.,.. Za poprzedniej komuny dowody osobiste wydawane były bezterminowo(!!!) Nie trzeba było przynajmniej pamiętać, że zbliża się wymiana.. Co za tym idzie nie było kar za zapomnienie.. Komuna pod tym względem była bardziej liberalna, od komuny obecnej.. Bardziej zbiurokratyzowanej, marnotrawnej, nieludzkiej.. Ale za to prozwierzęcej.. W Hiszpanii swojego czasu nadano prawa zwierząt małpom, co nie jest już kuriosum w czasach zrównywania zwierząt z ludźmi- w warstwie prawnej.. Bo tak naprawdę- zwierzę zawsze pozostanie zwierzęciem, a człowiek – człowiekiem.. Choć niekoniecznie marchewka warzywem.. Większość w Europie twierdzi, że jest owocem, tak jak ślimak, że jest rybą.. Biedny ślimak- nawet nie wie, że jest rybą, tak jak nie wiedział, że jest ślimakiem.. Ale hiszpańscy posłowie wiedzą, że są posłami doprowadziwszy swój kraj- przy pomocy narzędzia demokracji- do bankructwa.,., I nadal pobierają dodatki mandatowe.. Nie wiem czy Państwo wiecie o co chodzi? Chodzi o to, że parlamentarzyści hiszpańscy mają dodatki pieniężne na płacenie mandatów(???) Czy to nie doby pomysł? Pewnie, że dobry.. Powinien być jak najszybciej wprowadzony jako zasada polskiego parlamentaryzmu.. Więcej dodatków- więcej zapłaconych mandatów. I parlamentarzysta syty- i owca fiskalna cała.. Nareszcie skuteczny sposób na pokrycie wielkich długów! WJR

Wstrząsające zeznania ws. doktora G. Skazany za korupcję dr Mirosław G., ordynator szpitala MSWiA, jest oskarżony w innym procesie o spowodowanie śmierci pacjenta, w którego sercu pozostawił gazę podczas operacji. Dotarliśmy do zeznań w tej w sprawie, które jednoznacznie wskazują na winę kardiochirurga. Jedną z opinii wydanych w postępowaniu prokuratorskim wydał nieżyjący już prof. Zbigniew Religa. „W mojej ocenie przyczyną śmierci pacjenta była niewydolność wielonarządowa, wtórna do niewydolności serca spowodowanej niedomykalnością wszczepionej zastawki aortalnej, na skutek zablokowania jej przez gazik. W związku z tym uważam, że bezpośrednią przyczyną śmierci było pozostawienie gazika w lewej komorze” - stwierdził b. minister zdrowia. W procesie toczącym się od października ub.r. przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa sędzia Katarzyna Stasiów wyłączyła jawność na wniosek oskarżonego. Utajnieniu procesu oraz nowym wnioskom o powoływanie biegłych sprzeciwia się mec. Rafał Rogalski, pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych - rodziny Mastalerzów, bliskich zmarłego Floriana M.

- Być może dojdzie też do powołania nowych biegłych. W aktualnym stanie prawnym nie powinno to w ogóle mieć miejsca. Zeznania świadków, które zostały przedstawione, jednoznacznie obciążają dr. Mirosława G. Są pełne, jasne i spójne. Stąd przesłuchiwanie biegłych na obecnym etapie jest całkowicie bezzasadne - podkreślał mec. Rafał Rogalski. W tym procesie prokuratura i oskarżyciele posiłkowi zarzucają G. bezpośrednie zagrożenie życia ludzkiego oraz nieumyślne spowodowanie śmierci. Maciej Marosz, Jacek Liziniewicz

Armand Ryfiński na stronie „Pan Buk Potwór Spaghetti" prowadzi brutalną, antykatolicką kampanię

„Wybatorzyć, smołą wysmarować, pierzem obsypać i przez wieś przegonić!" (pisownia oryginalna – red.) – takie hasło pojawiło się na facebookowym profilu „Pan Buk Potwór Spaghetti" pod zdjęciem przedstawiającym grupę starszych kobiet udających się na pielgrzymkę. To tylko jeden z wielu wpisów obraźliwych dla wierzących. Od nowego roku jednym z administrujących akcją jest poseł Ruchu Palikota Armand Ryfiński.

– Ten fanpage ma charakter satyryczny. Jest na nim informacja, że zamieszczane są na nim treści, które mogą obrażać uczucia niektórych grup. Więc osoby, które czują się urażone, niech po prostu tam nie zaglądają i po sprawie – mówi „Rz" Ryfiński.

Tak zwalczają mowę nienawiści W połowie grudnia Leszek Miller i Janusz Palikot wezwali do powstrzymania mowy nienawiści.

– Słowo potrafi tworzyć i koić, ale potrafi też zabijać – mówił Miller. A Palikot przedstawił siedem zasad, apelując m.in., by „nie napuszczać ludzi na siebie, nie udawać, że kogoś nie ma, nie poniżać, nie wykluczać i nie wyśmiewać emocji".

– To była taka jednorazowa akcja w rocznicę zabójstwa Narutowicza. Nie planujemy dalszych wspólnych działań w tym zakresie razem z SLD, bo młodzieżówka tej partii szerzy kampanię nienawiści wobec Aleksandra Kwaśniewskiego – twierdzi poseł Andrzej Rozenek, rzecznik Ruchu Palikota. Ryfiński do grona administratorów „Potwora Spaghetti" dołączył 31 grudnia. Na stronie akcji napisał wtedy: „Bardzo dziękuję za ogromne zaufanie, traktuję to jako duże wyróżnienie całego Ruchu Palikota za walkę o normalne, nowoczesne świeckie Państwo. Jestem zawsze do waszej dyspozycji i nie zawiodę pokładanych we mnie nadziei". Rzeczpospolita

Głębszy kryzys w Grecji i Portugalii przez fundamentalne błędy MFW

1. To, że programy pomocowe dla Grecji, Portugalii i Irlandii, przygotowane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) i Europejski Bank Centralny (EBC) i Komisję Europejską (KE), uderzają w gospodarki tych krajów, było jasne od momentu ich ogłoszenia. Nie ulega bowiem wątpliwości, że konieczność podwyżek podatków i cięcia w wydatkach budżetowych w zamian za pomoc finansową pochodzącą od tych trzech instytucji w finansowaniu deficytu budżetowego i długu publicznego (czyli tak naprawdę pomoc dla instytucji finansowych do tej pory finansującej to zadłużenie), musiała spowodować spadek PKB, a w konsekwencji coraz większe bezrobocie. Kwestią sporną była tylko głębokość tego spadku i czas jego trwania. Eksperci MFW twierdzili, że te niekorzystne procesy nie będą ani głębokie ani długotrwałe. Stało się jednak inaczej i o dziwo ekonomiści MFW, przyznają się do błędów wprawdzie w nieoficjalnym raporcie ale jednak.

2. Na czym polegały te błędy? Głównie na przyjęciu błędnej wielkości tzw. multiplikatora czyli wskaźnika obrazującego o ile spadnie PKB danego kraju w sytuacji ograniczenia wydatków budżetowych. W przypadku Grecji, Portugalii i Irlandii przyjęto multiplikator w wysokości 0,5 czyli założono, że zmniejszenie wydatków budżetowych o 1 euro spowoduje spadek PKB o 0,5 euro. Niestety w praktyce okazało się, że ten spadek jest ponad 3-krotnie większy i wynosi aż 1,6 euro. I rzeczywiście spadek PKB w Grecji trwający już od 5 lat (2008-2012) sumarycznie wyniósł już ponad 20%, a przecież to nie koniec bo z takim spadkiem w tym kraju będziemy mieli do czynienia także w roku 2013 i 2014 co oznacza, że przekroczy on 30%. Tak głębokie spadki PKB, mają miejsce z reguły po przetoczeniu się przez jakiś kraj działań wojennych, w Grecji tak spadek PKB wywołało zastosowanie programu pomocowo-oszczędnościowego przygotowanego przez MFW, EBC i KE. Wszystko to najprawdopodobniej doprowadzi do sytuacji, że w roku 2014 relacja długu do PKB Grecji wyniesie 190% i nie będzie najmniejszych szans aby ta relacja ukształtowała się na poziomie 120% na koniec 2020 jak przewidywano (zresztą po osiągnięciu właśnie takiego poziomu długu do PKB w 2008 roku rozpoczęły się kłopoty Grecji z jego obsługą). Dla Grecji nie ma więc innego wyjścia niż ogłoszenie niewypłacalności albo też umorzenia temu krajowi zadłużenia przynajmniej o 70%.

3. W raporcie ekonomistów MFW, jest jeszcze jedno ważne stwierdzenie, sprzeczne z dotychczas obowiązującą doktryną oszczędzania za wszelką cenę w przypadku kłopotów w finansach publicznych. Otóż z kolei tzw. multiplikator wydatkowy dla krajów pogrążonych w kryzysie wynosi aż 1,7. Oznacza to, że dodatkowe wydatki budżetowe o 1 euro, powoduje wzrost PKB o 1,7 euro, co oznacza, że wzrost gospodarczy znacząco wyprzedza powiększanie się długu.

A więc w kryzysie przy spadku PKB gdy spada popyt prywatny, warto jest uruchomić dodatkowy popyt publiczny (np. sensowne wydatki inwestycyjne czyli takie które w przyszłości powiększą bazę podatkową), nawet kosztem powiększenia deficytu i długu, bowiem jest duża szansa na to, że w przyszłości zrekompensują to większe wpływy podatkowe i mniejsze wydatki na finansowanie bezrobocia.

4. Ekonomiści MFW przyznają się do błędów, jest spora szansa, że nowe programy pomocowe przygotowywane przez tą instytucję nie będą już jej zawierały, tyle tylko, że straszliwą cenę za nie zapłaciły (i dalej ją płacą) gospodarki i społeczeństwa Grecji, Portugalii i Irlandii. Dla Polski stwierdzenia wynikające z raportu z MFW, powinny być dodatkowym argumentem aby nie przyjmować absurdalnych ograniczeń wynikających choćby z tak ostatnio forsowanego przez rząd Tuska, traktatu fiskalnego. Jesteśmy krajem na dorobku, musimy się rozwijać 2-3 razy szybciej niż kraje strefy euro i przyjmując dobrowolnie ograniczenia fiskalne i gospodarcze wynikające z tego traktatu skazujemy się na spowolnienie gospodarcze, a być może i na spadek PKB. A recesja w polskiej gospodarce, to głęboka zapaść dochodów budżetowych i szybkie przekroczenie konstytucyjnej relacji długu do PKB (60%PKB), a za tą granicą zaczyna się przepaść i dla naszej gospodarki i finansów publicznych. Kuźmiuk

Wielki brat biurokracji W Polsce można zwolnić 95% urzędników i zlikwidować ponad 90% niepotrzebnych przepisów. Koszty utrzymania armii urzędników nie znaczą prawie nic w porównaniu ze szkodliwością ich działań. Dwa dni temu burzliwą dyskusję wywołał tutaj mój wpis na temat konieczności zlikwidowania nadzoru budowlanego. Napisałem bowiem, że urząd ten zajmuje się wyłącznie utrudnianiem życia obywatelom poprzez realizację przepisów, które należałoby zlikwidować pozostawiając jedynie trzy: ograniczenie co do wysokości domów/bloków, zakazanie prowadzenia uciążliwej działalności w strefie mieszkalnej (aby na osiedlach domów nie budowano np. rzeźni) i w końcu przepis dotyczący konieczności rozdzielenia stref mieszkalnych i przemysłowych. I koniec. Pozostałe przepisy, w tym zwłaszcza te dotyczące odbioru domów, są bez sensu i winny być zlikwidowane. Dokładnie tak samo jest w prawie każdym obszarze życia, regulowanym przez przepisy. Prowadzenie w Polsce firmy to pasmo udręk i użerania się z kolejnymi urzędami (ZUS, skarbówka, inspekcja pracy, coś tam jeszcze), oraz wypełnianie tysięcy stron niepotrzebnych dokumentów. Wszystko to paraliżuje pracę firmy. Przedsiębiorca nie może rozwijać swojej działalności, bo dużą część życiowej energii traci na wypełnianie chorych przepisów. Likwidacja tych przepisów to prosta recepta na szybszy wzrost gospodarczy. Coraz większym wyzwaniem staje się również posiadanie samochodu. Kierowca musi raz na rok zrobić badania techniczne, wykupić ubezpieczenie, a jeśli jeździ po drogach to czekają na niego radary, inspekcja drogowa, policja i wszystkie inne utrudnienia. Po co takie problemy? Klasycznym przykładem szkodliwości działania biurokracji są właśnie wszelkie próby utrudniania życia kierowcom. Minister Rostowski zaplanował w tym roku 1,5 miliarda złotych wpływów do budżetu z tytułu mandatów. Mandaty wystawia kilka instytucji (straże miejskie i gminne, policja, inspekcja transortu drogowego). Niestety na mandatach się nie kończy. Trzeba bowiem prowadzić korespondencję ze strażami, przyjmować punkty, tracić prawo jazdy, biegać po sądach, robić powtórne egzaminy, badania zdrowotne itp. Czyli pamo udręk. Już lepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie w całej Polsce podatku od kierowcy - np. 500 zł rocznie i likwidacja tego systemu gnębienia kierowców. Kierowców mamy ok 18 milionów, więc dałoby to 9 miliardów złotych, a więc sześć razy więcej niż oczekuje minister Rostowski. I wówczas nie byłaby potrzebna armia funkcjonariuszy robiąca nam zdjęcia z ukrycia, oraz późniejsze korowody prawno - papierkowe, straty czasu w ośrodkach egzaminacyjnych itp. Każdy kierowca mógłby zapłacić i miałby święty spokój. A czas stracony na użeranie się z biurokracją mógłby poświęcić na zarabianie pieniędzy. Prawdziwa szkodliwość biurokracji nie polega na tym, że z naszych podatków opłaca się armię "samych swoich", znajomych królika. Prawdziwa szkodliwość polega na tym, że ta armia darmozjadów tworzy kretyńskie przepisy, które utrudniają nam życie, zmuszając nas do wypełniania niepotrzebnych papierków, biegania po urzędach, marnowania czasu i energii na sprawy niepotrzebne. Gdybyśmy tej armii ludzi płacili pensje za darmo i zakazali wydawania jakichkolwiek przepisów - dla gospodarki byłoby to znacznie bardziej korzystne niz system obecny (pomijając niemoralny charakter tego rozwiązania, bo płacenie ludziom za nieróbstwo jest niemoralne). Oczywiście istnieje też rozwiązanie optymalne: zlikwidować natychmiast te urzędy, zatrudnione w nich osoby zwolnić, a większość przepisów natychmiast anulować. Problem polega na tym, że liczba urzędników w Polsce (centralnych i samorządowych) dochodzi do miliona osób. Jeśli dodamy do tego ich rodziny to daje to ok 3 milionów głosów w wyborach. A więc filar wyborczy PO. PO musi więc utrzymywać armię urzędników, by za nasze pieniądze kupować ich głosy. I to jest powód, dla którego armia urzędników z tygodnia na tydzień się powiększa. Szymowski

Owsiak, żona i doktor zarabiają 149 tys. zł rocznie. Zdecyduj czy chcesz ich finansować? Zanim wpłacisz na WOŚP przeczytaj ile zarabia Jerzy Owsiak, jego żona i doktor. Aha! Mam Was! Specjalnie dałem taki tytuł żeby sprowadzić na stronę w szczególności przeciwników Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Dlaczego? Uważam, że w sensie biznesowym jest jedną z najlepiej zorganizowanych fundacji - gdzie stosunek przeżeranych pieniędzy na wydatki administracyjne, do wydatków na szczytne czele nie obrażają zdrowego rozsądku. A oto zestaw faktów w oparciu o sprawozdanie finansowe fundacji za 2011 rok. Niech każdy sam wyrobi sobie zdanie. Przychody WOŚP to 48,5 mln ze zbiórki, 7,5 mln z darowizn, rzeczowych, a także 3,6 mln zł wpłat od osób przekazujących swój 1 proc. podatku dochodowego - razem 59 mln złotych. W ciągu roku fundacja wydała 49 mln zł na zakup sprzętu, realizację założonych programów medycznych, a także działalność informacyjną (reszta została na następny rok). Przyjrzyjmy się kosztom. W fundacji nie pracują tylko wolontariusze. Płace w Orkiestrze to 1,15 mln złotych. W przeliczeniu na liczbę 33 etatów etatów oznacza to, że u Owsiaka nie zarabia się kokosów - średnio - 3100 zł miesięcznie. Teraz najbardziej gorąca pozycja finansowa. Zarząd Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy: Jerzy Owsiak, jego żona Lidia Niedźwiedzka-Owsiakoraz dr Bohdan Maruszewski zarabia niespełna 150 tys. zł rocznie, czyli 4136 zł na osobę miesięcznie. Czy to dużo? Nie sądzę. W szczególności, jeśli mówimy o honorariach osób odpowiadających za wydawanie tylu milionów rocznie. A przecież wiemy, że w kupowaniu sprzętu medycznego Orkiestra jest o wiele lepsza niż Ministerstwo Zdrowia i opłacany za kilkanaście tys. miesięcznie naszych podatków Bartosz Arłukowicz. Minister mógłby udać się na wolontariacki staż by obserwować - jak zmuszać koncerny do obniżania cen, a szpitale do rozsądnego gospodarowania powierzonym sprzętem. Łącznie koszty administracyjne wynoszą w fundacji 1,6 mln zł rocznie. Wynika, więc z tego, że z każdej podarowanej złotówki Owsiak i spółka pomagają za 96 groszy, a przejadają 4 grosze. To bardzo dobry wynik. Znam, fundacje potrafiące pożreć 25-30 groszy z jednej złotówki. Do tego bezczelnie reklamują się ściskającymi za serce plakatami przedstawiającymi umierające dzieci. Z litości nie wspomnę o stomatologach, którzy w ramach pomocy chorym dzieciom pochylają się nad ich cierpieniem za 100 tys. zł rocznie własnej pensji. Ale żeby nie było tak miło. Jeśli chodzi o koszty Orkiestry przyczepiłbym się tylko do zakupu siedziby za 8 mln zł (ekstra wydatek, którego nie wliczyłem do średnich rocznych kosztów pomagania). Uważam, że dla 33 osób, wystarczy wynajęte biuro - nawet najbardziej wypasione. Chyba, że przyjąć, iż rzeczywiście orkiestra będzie grała do końca świata. Wówczas siedzieć na własnym wychodzi taniej. Dlaczego się czepiam? Gdyby ktoś zaproponował mi: wrzuć pan 20 zł pomożemy dzieciom i staruszkom. A potem dodał: "Tylko ja najpierw sobie kamieniczkę postawię żeby wygodnie pomagać cierpiącym". Hmm!!! Raczej nie dałbym dwudziestaka. Kolejne minus dostaje WOŚP za motywowanie pracowników zorganizowane chyba na wzór państwowych przedsiębiorstw, kopalni itp. W 2011 roku Owsiak wypłacił 100 tys. złotych premii pracownikom. W tym 9,5 tys. zł dla zarządu - czyli dla siebie, żony i dr. Matuszewskiego (sprawozdanie nie precyzuje, komu dokładnie i ile wypłacono). Premii dla siebie nie pochwalam. Podobnie jak wypłacenie pracownikom nagród jubileuszowych - 13,3 tys. zł. Akurat takie motywatory, na wzór mogliby sobie podarować. Nie każda akcja Owsiaka mi się podoba. Nie każdy wydatek uważam za sensowny, ale trawestując komediowych klasyków uważam, że w tym wypadku minusy nie powinny przesłonić nam plusów. Tomasz Molga

Rząd przegrał z hazardzistami Drastyczne zmiany w prawie, wprowadzone przez rząd w 2010 r., a będące efektem tzw. afery hazardowej, nie ograniczyły zbytnio dostępności gier i zakładów - informuje "Puls Biznesu" W 2012 r. Polacy wydali na hazard 14,6 mld zł, zaledwie o 1,6 proc. mniej niż rok wcześniej - wynika z szacunków gazety. Najwięcej stracili operatorzy automatów o niskich wygranych, czyli tzw. jednorękich bandytów. W ubiegłym roku ich przychody spadły o ok. 11 proc. z 6,8 mld zł do 5,4 mld zł. Polacy wrzucili do automatów dwa razy mniej pieniędzy niż w rekordowym 2009 r., kiedy było to 11,6 mld zł. Jednak - jak czytamy w gazecie - sukces ten jest pozorny. Przede wszystkim znacznie wzrosło podziemie hazardowe. Świadczy o tym chociażby fakt, że w 2011 r. celnicy zatrzymali prawie 3,2 tys. nielegalnych maszyn, podczas gdy w 2009 r. tylko 0,5 tys. W tym roku takich nielegalnych automatów wykryto jeszcze więcej. Ponadto Europejski Trybunał Sprawiedliwości uznał, że nowelizacja ustawy hazardowej przed jej wprowadzeniem powinna być notyfikowana w Komisji Europejskiej, co otwiera drogę operatorom automatów do roszczeń odszkodowawczych. Dobrze mają się kasyna. Wg szacunków gazety, w 2012 r. ich przychody wyniosły 1,64 mld zł i były o 27 proc. wyższe niż rok wcześniej. Jednak i tutaj narastającym problemem jest hazard nielegalny. PAP

B. szef WSI żałuje, że ws. Beaty Sawickiej sędzia nie zachował się jak Igor Tuleya - Tuleya jest powściągliwy w formułowaniu opinii. Jeśli taka osoba wypowiada tak bardzo kategoryczne stwierdzenia dotyczące działań CBA, to należy się nad tym naprawdę bardzo mocno pochylić - powiedział na antenie radia TOK FM gen. Marek Dukaczewski, były szef WSI. Dukaczewski żałuje, że w sprawie Beaty Sawickiej sędzia nie zachował się podobnie. Podczas odczytywania uzasadnienia wyroku w procesie Mirosława G. sędzia Igor Tuleya ocenił taktykę organów ścigania jako "przerażającą" i budzącą "skojarzenia z czasami stalinowskimi". Gen. Marek Dukaczewski, były szef Wojskowych Służb Informacyjnych, należy do tych, którzy pozytywnie oceniają zachowanie sędziego. - Ogromnie żałuję, że w sprawie pani Beaty Sawickiej sąd nie ustosunkował się podobnie do faktów, które również w jej sprawie przechodziły i świadczyły o jaskrawym łamaniu prawa przez CBA - powiedział gość Janiny Paradowskiej.

- Kiedy obserwowałem wypowiedzi pana sędziego Igora Tulei, uznałem, że jest to człowiek bardzo powściągliwy w formułowaniu opinii. Jeśli taka osoba formułuje tak bardzo kategoryczne stwierdzenia dotyczące działań CBA, to należy się nad tym naprawdę bardzo mocno pochylić - mówił Dukaczewski. Panie Generale! Mówiąc krótko, po wojskowemu: WZÓR. Istny wzór... AM/tokfm.pl

Bomba w Sejmie? Nic prostszego. Można powtarzać jak mantrę wyświechtane słowa o tym, że państwo przy każdej okazji zdaje egzamin. Jest sprawne jak diabli, profesjonalne, kierowane przez doświadczonych urzędników dla których najważniejsza jest rzetelna praca - i pracę tą szanują, bo dostali ją na podstawie swoich kompetencji, nie zaś z polecenia kolegi czy członka rodziny. Tak przynajmniej przedstawia się obraz Polski w przeróżnych mediach (co ciekawe - jednocześnie powstają w tych mediach takie programy jak "państwo w państwie", zasadniczo stojące w sprzeczności z tym, co mówi się w głównym wydaniu informacji), taki obraz polskiej władzy chce za wszelką cenę utwierdzić w oczach Polaków rządząca koalicja. Są jednak sytuacje, w których wszelkie zapewnienia lądują w koszu, a człowieka ogarnia pusty śmiech. Tak jak i w tej sytuacji, gdzie perorujący o niesłychanym profesjonalizmie i odporności państwa na wszelkie problemy nie potrafią sami sobie zapewnić bezpieczeństwa w miejscu pracy. I bynajmniej nie mówię tu o tym, że to chyba jedyny zakład pracy (chciałoby się rzec - chronionej) w Polsce gdzie na człowieka czyhają przeróżne pokusy: równie dobrze możesz iść do kaplicy, ale też skręcić w lewo i zajść do świetnie wyposażonego barku, gdzie o każdej porze dnia przywita cię wybór najlepszych alkoholi. Chlapniesz co trzeba (cytując klasyczkę - "coś tam, coś tam") i już możesz wracać na, dajmy na to, głosowanie w sprawie nowelizacji przepisów o wychowaniu w trzeźwości. Kto bogatemu zabroni? Nie o te pokusy się jednak rozchodzi; pan Tomasz Sekielski - prawie dwa miesiące po zatrzymaniu pierwszego terrorysty politycznego III RP, Brunona K. - pokazał w swoim programie wyemitowanym w TVP z jaką łatwością można wejść do budynku Sejmu dzierżąc torbę pełną odpowiednich odczynników, które wymagają wyłącznie prędkiego zmieszania - i już mamy sporej mocy ładunek. Pana Sekielskiego - być może z powodu znajomej facjaty, ale czy to jest okoliczność łagodząca? - nikt nie kontrolował; chodził sobie do woli po sejmowych korytarzach, docierając nawet do miejsc, w których teoretycznie prawo mają przebywać jedynie posłowie i pracownicy tej instytucji. Nie posiadał przy tym przepustki - a jednak potrafił przebyć długą drogę, zahaczyć o salę posiedzeń, by zasiąść wreszcie na konferencji prasowej pana Leszka Millera, który, gdy się o tym dowiedział, stwierdził, że pan Sekielski "...zachwiał jego dobre samopoczucie..." (swoją drogą, mieć dobre samopoczucie z takimi sondażami i perspektywami - winszuję). Prawdziwą perełką była jednak pani marszałek Kopacz, której też odpowiedni materiał wideo pokazano. Pani marszałek z niezawodną pewnością siebie analizowała trasę przemarszu "zamachowca", dowodząc znakomitej znajomości topografii budynku ("...rozumiem, boczne wejście...?"), ale i pokazując, jak świetnie zna się na rozmieszczeniu straży marszałkowskiej nad którą sprawuje bezpośrednią pieczę ("...tu brakuje strażnika rzeczywiście..."), a tak w ogóle to całość jest "...oburzająca, rzeczywiście wstrząsająca". No dobrze, tylko co w związku z tym, pani marszałek? Oczywiście jak poczyta się komentarze w Internecie, to większość Polaków - też rzecz warta zastanowienia, państwo politycy - wyraża głębokie rozczarowanie z powodu nie zmieszania przez pana Sekielskiego konkretnych odczynników; nie chodzi też o to, by się nad panią Kopacz znęcać - ostatecznie jej niekompetencja i brak właściwego nadzoru nad materią jej powierzoną może dotknąć ją osobiście i to w stopniu terminalnym, a zatem sama powinna wyciągnąć z tej prowokacji wnioski - ale warto przypomnieć sobie słowa polityków (także pani marszałek) tuż po sprawie Brunona K. : dominowały słowa, że Sejm jest absolutnie bezpieczny, że straż działa bez zarzutu i nawet mysz się nie prześlizgnie. Rzeczywistość po raz kolejny pokazała, że istnieje "prawda czasów" i "prawda ekranu"; nie zawsze to, co mówi się w telewizji trzeba brać za dobrą monetę - w tym wypadku sprawa zahacza już o granice absurdu, bo politycy oszukują nie tylko Nas, do czego ostatecznie można przywyknąć, ale nawet samych siebie, zapewniając o perfekcyjnej ochronie swego miejsca pracy. To zresztą poważniejszy problem, nie tylko warszawski - wprawdzie urzędy w całej Polsce są zazwyczaj ochraniane przez zewnętrzne firmy, ale poziom tej ochrony pozostawia sporo do życzenia i właściwie nawet mimo stosowanych zabezpieczeń (karty magnetyczne, recepcje z ochroną) bardziej zdeterminowany człowiek mógłby bez problemu dostać się do środka i narobić gigantycznych szkód. Szczęście w nieszczęściu, albo nie mamy jeszcze tak sfrustrowanych ludzi, albo system dostępu do broni i środków wybuchowych dość skutecznie blokuje podejrzanych typów. Tak czy siak - życzę pani marszałek Kopacz wyciągnięcia wniosków z tej prowokacji. Oczywiście na użytek gawiedzi możecie dalej Nam wmawiać w telewizji głodne kawałki o tym, że jesteście doskonale chronieni, że taki zamach jak Brunona K. nigdy nie miał prawa się udać, no ale zadbajcie chociaż przy okazji o realne poczucie bezpieczeństwa. Trescharchi

Śledczy PG prawdopodobnie popełnił samobójstwo Samobójstwo najbardziej prawdopodobną przyczyną śmierci. Ciało śledczego Prokuratury Generalnej Marka A. znaleziono dziś rano powieszonego, w swoim mieszkaniu w Garwolinie na Mazowszu. Maciej Kujawski z Prokuratury Generalnej powiedział Informacyjnej Agencji Radiowej, że prokurator przed śmiercią długo chorował. Dokładne okoliczności jego śmierci wyjaśnia Prokuratura Rejonowa w Garwolinie. Najbardziej prawdopodobną wersją jest samobójstwo, jednak śledczy sprawdzają też czy do jego śmierci nie przyczyniły się osoby trzecie. Prokurator Marek A. w Prokuraturze Generalnej był zastępcą dyrektora Departamentu Postępowania Sądowego. Pracują tam prokuratorzy występujący przed Sądem Najwyższym w sprawach, w których środki odwoławcze wnosi Prokurator Generalny. W strukturach tego departamentu jest też zespół zajmujący się opiniowaniem wniosków o ułaskawienie, kierowanych do prezydenta. Prawdopodobnie jeszcze dziś zostanie przeprowadzona sekcja zwłok prokuratora Marka A. Dziś rozmawiano również z bliskimi zmarłego. INTERIA

Joanna Senyszyn: Celiński nagrodzony Biedny Andrzej Celiński, w swoim mniemaniu, nie miał wyboru. Jest na głodzie znaczenia, pozycji, medialnego zaistnienia, miejsca w jakimś parlamencie, jak nie europejskim, to krajowym. Przewodniczący Demokratów uznał, że jeśli nie przypieprzy Młodym Socjalistom, nikt jego wystąpienia nie zauważy. Tym samym nie dotrze ono do Aleksandra Kwaśniewskiego i z podlizywania będzie tylko niesmak Dzięki chamskiej odzywce, adresat podlizywania dowiedział się, że ma dzielnego obrońcę. W dodatku gotowego na wszystko. Wprawdzie Celiński przybywa z odsieczą na kulejącej chabecie, której notowania nie przekraczają błędu statystycznego, ale udaje, że to rączy ogier, zdolny przybiec w czołówce do europejskiej mety. Aleksander Kwaśniewski chamstwa raczej nie nagrodzi. Nie chcąc, żeby wystąpienie Andrzeja Celińskiego poszło całkiem na marne, przyznaję mu specjalnie dla niego ufundowaną Nagrodę kopa w d… Jeśli zechce, do odebrania przy najbliższym, przypadkowym spotkaniu.

Nie wykluczam, że nagrodę kopa będę przyznawała co miesiąc za mowę nienawiści. Joanna Senyszyn

Zabłąkana kula sędziego Tuleyi A la guerre, comme a la guerre - powiadają wymowni Francuzi, co się wykłada, że na wojnie, jak na wojnie. No dobrze - ale co to właściwie znaczy? Może znaczyć wiele różnych rzeczy, a przede wszystkim - że straty muszą być. No, to wiadomo, ale właściwie kto ma być stratny - czy np. napastnik, czy napadnięty? To nie jest do końca jasne, bo na wojnie zdarzają się zarówno zwycięstwa zwyczajne, jak i zwycięstwa moralne. Zwycięstwo zwyczajne ma miejsce wtedy, gdy jeden z wojujących doprowadził drugiego albo do stanu bezbronności, albo przynajmniej - do kapitulacji. Zwycięstwo moralne ma miejsce wtedy, gdy doprowadzony do stanu bezbronności pociesza się myślą, że walczył w słusznej sprawie, albo przynajmniej - że dobrze chciał. Niektórzy próbują dokonać syntezy zwycięstwa zwyczajnego ze zwycięstwem moralnym. Na przykład Józef Stalin z okazji zakończenia II wojny światowej, a w sowieckiej nomenklaturze - „wojny ojczyźnianej” - nakazał wybić medal z napisem: „nasze dieło prawoje - my pobiedili” - co sugerowało, że Związek Radziecki wygrał, bo walczył w słusznej sprawie. Nie wszyscy byli o tym przekonani; wątpliwości mieli nawet niektórzy Rosjanie. Aleksander Sołżenicyn cytuje np. rosyjskich knajaków, którzy wyśpiewywali: „Zwycięży nasza sprawa, zwycięży nasza z lewa, dlaczego każdy czmycha, dlaczego każdy zwiewa” - oczywiście w pierwszej fazie wojny, bo potem „zwiewali” już Niemcy i „samurai”. Zatem z uwagi na zmienność losów wojen i ograniczony wpływ uczestników na jej przebieg (polska piosenka wojskowa wprost deklaruje, że wprawdzie „żołnierze strzelają”, ale to „Pan Bóg kule nosi”) - nigdy nie wiadomo, w kogo trafi kula, zwłaszcza zabłąkana. Nie jest żadną tajemnicą, że bezpieczniackie watahy, które w swoim czasie założyły Platformę Obywatelską i wystrugały z bananów rząd premiera Donalda Tuska, w ramach zwalczania konkurencji nie tylko od samego początku zaatakowały bezpieczniacką watahę utworzoną przez rząd Prawa i Sprawiedliwości w postaci CBA i że wojna ta nie ustała nawet po przejęciu CBA przez zatwierdzone i sprawdzone kadry. Oczywiście teraz zatwierdzone i sprawdzone kadry nie wojują już z CBA, bo to byłoby samobójstwo „bez udziału osób trzecich”. Teraz zatwierdzone i sprawdzone kadry wojują już tylko z kadrami poprzednimi - już to bezpośrednio, już to pośrednio. W tę wojnę między bezpieczniackimi watahy uwikłany został - prawdopodobnie nie bez swojej winy - kardiolog z jednego z warszawskich szpitali, „doktor G”, którego ustrzelił jeszcze Zbigniew Ziobro w charakterze nie tylko łapownika, ale i zabójcy. Ponieważ w naszym nieszczęśliwym kraju rządy zmieniają się szybciej, niż mielą młyny sprawiedliwości, toteż proces „doktora G.” , upolowanego przez ekipę Jarosława Kaczyńskiego zakończył się przed niezawisłym sądem dopiero w drugiej kadencji rządu premiera Donalda Tuska, kiedy zarówno CBA, jak i niezależną prokuraturę obsadzono zatwierdzonymi i wypróbowanymi kadrami. W rezultacie niezawisły sąd w osobie pana sędziego Igora Tuleyi stanął w obliczu potężnego dysonansu poznawczego. Z uwagi na zmianę rządu i obsadzenie CBA oraz niezależnej prokuratury zatwierdzonymi i wypróbowanymi kadrami, należałoby „doktora G.” z fanfarami oczyścić ze wszystkich fałszywych oskarżeń, jakie spreparowały przeciwko niemu wrogie watahy wyrzucone na śmietnik Historii. Z drugiej jednak strony spreparowane dowody musiały być na tyle mocne, że niezawisły sąd bez ryzyka kompromitacji, a przynajmniej - autokompromitacji, nie mógł przejść nad nimi do porządku dziennego. Któż nie byłby w tej sytuacji zirytowany do żywego? Toteż i pan sędzia Igor Tuleya nie tylko wydał wyrok salomonowy, to znaczy - trochę „doktora G.” skazał, a trochę go uniewinnił, ale dał też wyraz swojej irytacji, charakteryzując metody stosowane przez prokuraturę jako „stalinowskie”. Wywołało to liczne komentarze - również ze strony niezależnej prokuratury, która ustami złotoustego rzecznika Dariusza Ślepokury dała wyraz swemu zgorszeniu taką nielojalnością niezawisłego sądu wobec zatwierdzonych i wypróbowanych kadr. Skoro jednak zatwierdzone i wypróbowane kadry w ramach wojny między bezpieczniackimi watahy („gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych, każdy swego” - nawoływał Klucznik Gerwazy w „Panu Tadeuszu”) wojują z kadrami wyrzuconymi na śmietnik Historii, to a la guerre comme a la guerre - straty muszą być, zwłaszcza od tak zwanych kul zabłąkanych. SM

Kabalarstwo noworoczne Jak zwykle pod koniec starego roku i na początku roku nowego głos zabierają prorocy, próbujący przewidzieć, co też nas w nadchodzącym roku czeka. Toteż w żydowskiej gazecie dla tubylczych Polaków zabrał głos prorok mniejszy w osobie pana red. Jacka Żakowskiego i prorokuje, aż miło, to znaczy - aż niemiło. A wszystko z powodu metody, jaką do swoich proroctw mniejszych zastosował, to znaczy - kabały. Kabała, jak wiadomo, polega na rozmaitych kombinacjach z literami i liczbami. Kombinacje te pozwalają osiągnąć wiedzę tajemną; na przykład kiedy dodamy wszystkie biblijne samogłoski i spółgłoski, następnie z uzyskanej w ten sposób sumy wyciągniemy pierwiastek kwadratowy, od którego odejmiemy roczną światową produkcję parasoli, to uzyskany wynik może odsłonić przed nami przepastne wyżyny. W takiej sytuacji przepowiadanie proroctw mniejszych nie jest zadaniem specjalnie trudnym, więc nic dziwnego, że ścisłe kierownictwo powierzyło je panu red. Jackowi Żakowskiemu. Z faktu, że nadchodzi rok 2013 wyciągnął on wnioski pesymistyczne. Nasz nieszczęśliwy kraj zostanie mianowicie dotknięty kryzysem gospodarczym i politycznym. Oczywiście proroctwa, zwłaszcza mniejsze, trzeba dodatkowo objaśniać, zatem to znaczy, że rządowi zabraknie pieniędzy? To znaczy, że wprawdzie sam będzie mógł się wyżywić, ale już nie będzie mógł udelektować finansowo wszystkich okupujących nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackich watah. Wprawdzie robi, co może, uruchamiając spółkę „Inwestycje Polskie” w charakterze żerowiska dla razwiedki - ale czy to wystarczy, jeśli zabraknie pieniędzy? A jeśli nie wystarczy, jeśli rząd nie potrafi finansowo udelektować okupujących nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackich watah, to one zwijają nad nim ochronny parasol. A jak one zwijają nad nim ochronny parasol, to nagle niezależne media odkrywają, że te wszystkie spiżowe postacie, ci wszyscy prezydenci, premierzy, Umiłowani Przywódcy, to żałosne popychadła, w których nie ma ani krzty majestatu czy charyzmy. A kiedy na skutek zwinięcia ochronnego parasola niezależne media to odkrywają, to wtedy nieubłagany palec powinien wskazać winowajcę („kogut winien, więc na niego; on sprawcą wszystkiego złego! On źle poradził, on grad sprowadził on czas rozziębił, on zasiew zgnębił” - pisał o takich rzeczach już w XVIII wieku pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki). Zanim jednak nieubłagany palec wskaże winowajcę, bezpieczniackie watahy musza się naradzić, żeby przygotować odpowiednią podmiankę na politycznej scenie. No dobrze - a jaka podmianka jest odpowiednia? A taka, żeby na mikrocefalach sprawiała wrażenie nowości, ale tak naprawdę - żeby wszystko zostało po staremu, to znaczy - żeby utrzymać bez żadnych zmian ekonomiczny model kapitalizmu kompradorskiego, przy którego pomocy bezpieczniackie watahy od 1989 roku rabunkowo eksploatują nasz nieszczęśliwy kraj i zasoby jego mieszkańców. Warto zwrócić uwagę, że chociaż na przestrzeni ostatnich 22 lat zmieniło się tyle rządów reprezentujących nawet przeciwstawne orientacje polityczne, to model kapitalizmu kompradorskiego, w którym o dostępie do rynku i możliwościach działania na rynku decyduje przynależność do sitwy, której najtwardsze jądro tworzy wojskowa razwiedka z PRL-owskimi korzeniami - że ten model przez cały ten czas ani drgnął. Oczywiście tego wszystkiego w proroctwach mniejszych pana red. Żakowskiego nie ma, bo gdyby tylko spróbował w ten sposób prorokować, to „dałaby świekra ruletkę mu!” Toteż prorokuje tylko tak ogólnie, kończąc zresztą wesołym oberkiem w postaci przepowiedni, że po nocy następuje dzień a po trzynastce - czternastka. I słuszna jego racja, bo nie da się ukryć, że jeśli tylko uda nam się szczęśliwie przeżyć rok 2013, to zaraz potem wkroczymy w rok 2014, który widać według kabały ma być lepszy od swego poprzednika. Czy jednak uda nam się nadchodzący rok szczęśliwie przeżyć? To już nie jest takie pewne, nie tylko po deklaracji prezydenta Obamy, który uznał syryjskich bezbronnych cywilów za reprezentację tamtejszego mniej wartościowego narodu tubylczego, ale również z powodu decyzji prezydenta Putina, który jeszcze przed Bożym Narodzeniem, kiedy to pogrążaliśmy się w nirwanie, wysłał okręty ze specnazem do syryjskiego portu Tartus z zadaniem ewakuacji Rosjan z kraju znajdującego się w przededniu wiecznej szczęśliwości w postaci zwycięstwa demokracji. A zwycięstwo demokracji w Syrii jest, jak wiadomo, tylko niezbędnym etapem do doprowadzenia do zwycięstwa demokracji w Iranie, czego nie może doczekać się bezcenny i miłujący pokój Izrael. Z demokracją, jak wiadomo, nie ma żartów, toteż nie ulega wątpliwości, że dla jej zwycięstwa niejedno trzeba będzie poświęcić. Właśnie to jest najciekawsze - kto będzie musiał za zwycięstwo demokracji w Syrii i ewentualnie - również z Iranie - zapłacić. Nietrudno się domyślić, że jeśli ruscy szachiści, którzy dotychczas podtrzymywali syryjskiego tyrana w zamian za gwarancje użytkowania bazy morskiej w Tartus, teraz gotowi są go porzucić, to musieli otrzymać za to jakąś rekompensatę. Możliwość zatrzymania bazy w Tartus nawet po zwycięstwie w Syrii demokracji to chyba za mało, bo przecież mieli tę bazę i przy tyranie, więc rekompensata musiała objąć coś jeszcze innego. Nie jest zatem wykluczone, że za zwycięstwo demokracji w Syrii będzie musiał beknąć nasz nieszczęśliwy kraj, przez administrację prezydenta Obamy traktowany już tylko jako skarbonka dla bezcennego Izraela. W jaki sposób beknąć? Ano, to w odpowiednim momencie zostanie nam objawione, jak nie przez ekipę umiłowanego premiera Tuska, to przez kolejnego Umiłowanego Przywódcę, którego razwiedka naznaczy naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu na premiera rządu w ramach podmianki. Na taką możliwość wskazuje nawet kabała, więc czegóż chcieć więcej? SM

Nie można obcych, to łupimy swoich! Mimo wszystko - myślmy pozytywnie! A skoro tak, to podsumowanie sytuacji naszego nieszczęśliwego, to znaczy, pardon - oczywiście naszego szczęśliwego kraju można zamknąć w słowach, że sytuacja jest dobra, ale nie beznadziejna. Taka właśnie ocena wynika z recenzji sporządzonej w Brukseli przez unijnych ekspertów. Lokują oni nasz nieszczęśliwy, to znaczy pardon - oczywiście nasz szczęśliwy kraj między Grecją, Portugalią i Hiszpanią. Jak na przyzwyczajenia wynikające z propagandy sukcesu dobrze to nie wygląda - chociaż z drugiej strony pewną ulgę może przynieść nam świadomość, że przecież jesteśmy „zielona wyspą”. Tak w każdym razie mówi pan premier Tusk i jego minister od finansów, pan Rostowski. A skoro tak mówią, to pewnie tak jest, bo gdyby tak nie było, to razwiedka natychmiast przypomniałaby i jednemu i drugiemu, skąd wyrastają mu nogi. Zatem - jesteśmy „zieloną wyspą” - ale między Grecją, Hiszpanią i Portugalią. Jak na garbatego, to i tak całkiem prosto. Mimo wszystko jednak - myślmy pozytywnie. Więc chociaż sytuacja jest oczywiście dobra, ale nie beznadziejna, to przecież jest światełko w tunelu. Starsi ludzie pamiętają, że w stanie wojennym widzenia światełka w tunelu miewał generał Wojciech Jaruzelski - i to przez ciemne okulary. Po takich doświadczeniach nic nie powinno być dla nas straszne zwłaszcza, że jest światełko w tunelu w postaci wiadomości, iż w Brukseli na emeryturę przechodzi właśnie około 10 tysięcy unijnych urzędników. Czyż to nie jest wspaniała wiadomość dla naszych Umiłowanych Przywódców - zwłaszcza tych, którzy na skutek rozmaitych zawirowań zostali - jak mawiał generał Felicjan Sławoj-Składkowski - „zwisakami”, to znaczy - znaleźli się bez żadnego partyjnego zaczepienia i bez widoków na posadę? Nie dotyczy to, ma się rozumieć, każdego, bo na przykład taki generał Bondaryk już ma podobno propozycje od pana prezydenta, żeby objął posadę w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Najwyraźniej w Kancelarii Prezydenta też chcieliby sobie trochę popodglądać i popodsłuchiwać zwyczajnych obywateli. Tak samo robił kiedyś kalif Harun al Raszid, zdobywając dzięki temu nieśmiertelną sławę. Ale o ile taki generał Bondaryk natychmiast znajdzie sobie nową posadę, to w przypadku innych Umiłowanych Przywódców nie jest to takie pewne. W tej sytuacji odejście aż 10 tysięcy brukselskich urzędników na emeryturę, to prawdziwy dar Niebios i tylko patrzeć, jak rozpocznie się wyścig do posad, niczym bieg do złotonośnych działek podczas gorączki złota na Alasce. O ile jednak szczęściarze, którym uda się zdobyć te posady, będą mogli do końca życia dobrze wypić i smacznie zakąsić, to przed premierem Tuskiem i jego ministrem od finansów stają gigantyczne wyzwania, a właściwie jedno wyzwanie: skąd wziąć forsę. Wprawdzie wiadomo, że rząd się wyżywi, ale przecież nie chodzi tu tylko o rząd, a również, czy może nawet przede wszystkim - o rządowych utrzymanków. Im też trzeba czymś zatkać gęby, bo w przeciwnym razie przestaną premieru Tusku kadzić i sytuacja dojrzeje do podmianki. Ponieważ państwo nasze zostało na skutek okupacji przez bezpieczniackie watahy doprowadzone do stanu bezbronności, to nie może obrabować obywateli żadnego państwa obcego. W tej sytuacji całą swoją pomysłowość i całą swoją aktywność musi skierować na obrabowanie własnych obywateli, bo w przeciwnym razie zaplecze polityczne rządu nie będzie mogło się wyżywić. No dobrze - ale których obywateli rabować w pierwszej kolejności? Odpowiedź jest oczywista: tych, u których można spodziewać się pieniędzy. To znaczy - przedsiębiorców i kierowców. Jeśli chodzi o przedsiębiorców, to oczywiście nie wszystkich , a tylko tych, którzy nie są ani funkcjonariuszami, ani nawet konfidentami tajnych służb. Natomiast jeśli idzie o kierowców, to żadne ograniczenia nie obowiązują. W związku z tym niezwykle dynamicznie zaczyna rozwijać się instytucja rabunkowa pod nazwą Główny Inspektorat Transportu Drogowego. Ma on już prawie 400 fotoradarów i prawie 30 samochodów do łupienia kierowców. Na razie zatrudnia już 700 pracowników, ale to nie jest ostatnie słowo, bo Inspektorat planuje zakup helikopterów, a nawet dronów. Jak taki bezzałogowy dron przeleci się z Warszawy do Krakowa, to może zarejestrować nawet tysiąc wykroczeń, no i wymierzyć tysiąc mandatów. Zatem - nie ma obawy; mimo niekorzystnych recenzji z Brukseli, sytuacja jest dobra, chociaż nie beznadziejna. Nie tylko rząd się wyżywi, ale i polityczne zaplecze rządu i to nie dzięki jakiejś agresji, ale w rezultacie rabunku własnych, rodzonych obywateli. No to jakże w tych okolicznościach nie myśleć pozytywnie? SM

POWRÓT LUDZI W BRĄZOWYCH BUTACH Odejście Krzysztofa Bondaryka nie jest żadną niespodzianką. Można się jedynie dziwić, że szef ABW tak długo ostał się na stanowisku i dopiero teraz został „poproszony” o ustąpienie. Pośpiech, z jakim to zrobiono, nie zasięgając nawet opinii sejmowej komisji ds. służb specjalnych, przypomina natomiast tryb, w jakim przed pięciu laty powołano Bondaryka – bez przeprowadzenia konsultacji, nie czekając na opinię prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Antoni Macierewicz skomentował wówczas tę decyzję słowami, które wydają się odpowiednie również do obecnej sytuacji – „nie wiem, jakie powody kierowały panem premierem Tuskiem żeby dokonać takiego wyboru, czy w jakiej sytuacji pan Tusk się znalazł jako premier, może jako polityk, że uznał, że musi podjąć taką decyzję”. Powołanie wówczas na szefa największej służby specjalnej właśnie Krzysztofa Bondaryka – człowieka związanego z postkomunistyczną oligarchią, uwikłanego w niejasne interesy i owładniętego pasją gromadzenia komprmateriałów – było decyzją optymalną, zapewniającą układowi rządzącemu realizację celów politycznych i biznesowych. Nie miało nic wspólnego z profesjonalizmem kandydata, a tym bardziej z dobrem służb specjalnych lub bezpieczeństwem państwa. Gwarantowało natomiast nienaruszalność interesów oligarchii i wpływów ludzi peerelowskich służb. Trzeba pamiętać, że późniejsze regulacje prawne w sferze bezpieczeństwa, zmierzały w kierunku zbliżonym do rozwiązań rosyjskich i dotyczyły m.in. centralizacji specłużb, przeprowadzonej zgodnie z sowieckim modelem „kułaka” – czyli „zaciśnięcia” wszystkich formacji wokół jednej struktury działającej na wzór KGB. Przez ostatnie pięć lat, rolę tę doskonale spełniała Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wyposażona w potężne instrumenty nadzoru nad procesami gospodarczymi i przepływem informacji. Wszystkie regulacje łączył wspólny mianownik - prowadziły do zwiększania uprawnień służb oraz rozbudowy systemu kontroli nad społeczeństwem. Wydaje się, że podpisując przed pięcioma laty nominację Bondaryka, a dziś przyjmując jego rezygnację, Donald Tusk wypełniał jedynie rolę notariusza. Prawdziwych decydentów i mocodawców należało bowiem szukać w innych obszarach. Gdy w kwietniu 2012 roku, na łamach „Gazety Polskiej” opisywałem falę masowych odejść z ABW i policji, stwierdziłem, że los Krzysztofa Bondaryka wydaje się przesądzony i w najbliższej przyszłości należy spodziewać się jego dymisji. Od wielu miesięcy mamy bowiem do czynienia z ofensywą środowiska Belwederu, zmierzającą do gruntowej przebudowy systemu bezpieczeństwa, w tym - do odebrania Agencji zaszczytnego miana „zbrojnego ramienia” grupy rządzącej i wykreowania nowej formuły reżimu prezydenckiego. W nr 20 kwartalnika Biura Bezpieczeństwa Narodowego z listopada 2011 roku, znalazło się opracowanie Lucjana Bełzy zatytułowane „Pozycja szefów służb w sferze bezpieczeństwa pozamilitarnego”. W nim zaś zawarto projekty dotyczące gruntownych zmian w zakresie kontroli nad służbami specjalnymi. Widnieją tam postulaty: utworzenia ministerstwa administracji i cyfryzacji – w drodze przekazania z ABW i SKW zadań o charakterze administracyjnym wynikających z ustawy o ochrony informacji niejawnych; stworzenia w ministerstwie finansów jednej struktury uprawnionej do zajmowania się przestępstwami ekonomicznymi i korupcyjnymi, poprzez połączenie CBA z wywiadem skarbowym; podporządkowania ABW ministrowi spraw wewnętrznych i redukcji uprawnień tej służby; utworzenia jednej Agencji Wywiadu z wyodrębnionym pionem cywilnym i wojskowym (z połączenia Agencji Wywiadu ze Służbą Wywiadu Wojskowego) oraz jej podporządkowania ministrowi obrony narodowej, z zastrzeżeniem, że stanowiska dowódcze mają być obsadzane przez żołnierzy zawodowych. Po dokonaniu tych zmian, wyłania się model służb, w którym wiodącą rolę (ze względu na uprawnienia) będzie pełniła Agencja Wywiadu osadzona w Siłach Zbrojnych RP i dowodzona przez zawodowych żołnierzy. W praktyce, oznacza to powrót do koncepcji sprzed 2006 roku, funkcjonującej w oparciu o układ personalny byłych Wojskowych Służb Informacyjnych. W tej koncepcji – wspartej również rekomendacjami Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego (SPBN), prezydent sprawujący zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi za pośrednictwem ministra obrony narodowej, będzie nie tylko faktycznym decydentem w kwestiach bezpieczeństwa, ale uzyska realny wpływ na działania potężnej służby specjalnej. Lektura dokumentów prezydenckiego BBN-u oraz późniejsze działania ośrodka prezydenckiego nie pozostawiają wątpliwości, że dokonany już podział MSWiA oraz zapowiadana przez ministra Cichockiego na początku stycznia 2012 roku „zmiana systemu kontroli nad służbami” - są autorstwa środowiska skupionego wokół Bronisława Komorowskiego. Podstawą tych procesów będzie ustawa o zmianie struktury służb specjalnych, opracowana w ramach SPBN. Już wówczas było oczywiste, że rządowi Donalda Tuska przypisano rolę wykonawcy dyrektyw Pałacu Prezydenckiego, a dyspozycyjność w tym zakresie wydawała się decydująca dla przyszłość rządu. W tej perspektywie, sprawa Amber Gold jawi się jako wyraźne ostrzeżenie, przynosząc środowisku premiera rodzaj propozycji „nie do odrzucenia”. W ramach tej „oferty” proponuje się m.in. odstąpienie od wzmacniania służb cywilnych i wykreowanie nowego rozdania, w którym wiodącą rolę odegrają ludzie wojskowej bezpieki. Warto zauważyć, że 7 września 2012 roku niejawny raport SPBN trafił do Bronisława Komorowskiego, a zaledwie kilka dni później, 18 września zwołano obrady kolegium sejmowej komisji ds. specsłużb, podczas których Donald Tusk zapowiedział natychmiastowe powołanie „zespołu roboczego do spraw zmian organizacyjnych i legislacyjnych w systemie służb specjalnych” oraz wykorzystanie rekomendacji zawartych w SPBN. Oznaczało to zgodę na ograniczenie kompetencji ABW i pełne podporządkowanie planom Belwederu. Kilka dni temu, szef BBN gen. Stanisław Koziej, komentując odejście Bondaryka mógł zatem uznać, że „obrany kierunek zmian jest zbieżny z wnioskami ze Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego”, i „w obecnej chwili nie ma różnic w tym zakresie pomiędzy ośrodkiem prezydenckim a strukturami rządowymi”. Dymisja szefa ABW jest jedynie konsekwencją dokonanych już przetasowań i została wymuszona w ramach procesu „reorganizacji” systemu bezpieczeństwa. Gdy gen. Koziej mówi o „integracji i koordynacji” służb, oznacza to zmianę dotychczasowej koncepcji „kułaka” i powierzenie tej roli nowej formacji podległej ośrodkowi prezydenckiemu. Dlatego odejście Bondaryka nie jest aktem swobodnej decyzji bohaterów tego spektaklu, nie ma nic wspólnego z „inną wizją reformy” czy rzekomą „wojną Tuska z ABW”. To nie premier rządu zdecydował o przeprowadzeniu „rewolucji w służbach specjalnych”, lecz został zmuszony do szybkiej amputacji „zbrojnego ramienia partii” i pozbycia się człowieka nieprzydatnego dla nowego rozdania.

Na działania te warto natomiast spojrzeć z perspektywy wyzwań czekających grupę rządzącą i ocenić je w świetle wspólnych interesów Pałacu Prezydenckiego i rządu Donalda Tuska, definiowanych poprzez strategię utrzymania władzy. Dymisje i roszady personalne są zaledwie zapowiedzią działań, które pozwolą rządzącym przetrwać najtrudniejszy okres kryzysu ekonomicznego oraz umożliwią zneutralizowanie zagrożeń wynikających z wybuchu protestów społecznych bądź aktywności środowisk opozycyjnych. Przejęcie inicjatywy przez ośrodek prezydencki wyraźnie dowodzi, że podstawą tej strategii będą „propozycje legislacyjne” w sprawach bezpieczeństwa zawarte w prezydenckim SPBN oraz oparcie reżimu na strukturach siłowych – armii i wojskowej bezpiece. Aleksander Ścios

Enea – afera większa od Amber Gold Na korytarzach sejmowych i w mediach aż huczy, że dymisja szefa agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego może być związana „z aferą większą niż amber gold”, w którą są zamieszani wysocy przedstawiciele władz. W tym kontekście stale powraca nazwa potężnego koncernu energetycznego Enea i jego tajemniczych transakcji z poprzednich trzech lat. Oficjalnie powodem nagłej rezygnacji szefa ABW były różnice zdań między nim a premierem w kwestii reformy służb specjalnych. Nieoficjalnie mówi się, że przyczyną dymisji gen. Krzysztofa Bondaryka mogła być zemsta premiera za rolę, jaką ABW odegrało w aferze Amber Gold. Przyczyną mogła być jednak zupełnie inna afera, którą od wielu miesięcy zajmuje się poznańska prokuratura okręgowa we współpracy z ABW. Chodzi o zarządzanie majątkiem spółki Enea.
Spółka jest notowana na giełdzie, a rynek wycenia ją na ponad 7 mld zł. Jest ona jednym z trzech najważniejszych graczy na polskim rynku energetycznym. Ponad 51 akcji należy do skarbu państwa. Enea jest zaangażowana w projekty związane z budową polskiej elektrowni jądrowej oraz wydobyciem gazu łupkowego. Firmą doradczą Enei była od 2010 r. kancelaria prawna CMS Cameron McKenna, w której pracowała prawniczka Dominika Uberman. Związała się ona prywatnie z prezesem Enei Maciejem Owczarkiem, a latem ub.r. została jego żoną. Według doniesień medialnych w czasie romansu kancelaria prawna, w której pracowała, dostawała intratne zlecenia od Enei. Potem zlecenia zaczęła dostawać nawet sama prawniczka. Sprawa nabrała rozgłosu, bo włączyły się w nią związki zawodowe firmy, które są w ostrym konflikcie z zarządem. Według „Dziennika Gazety Prawnej” prezes firmy Maciej Owczarek zarabiał wówczas 80 tys. zł miesięcznie plus drugie tyle premii. Według ustawy kominowej szef państwowej spółki może zarabiać ok. 20 tys. zł miesięcznie. W kwietniu 2012 r. wpłynęło do poznańskiej prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa prezesa firmy. Kontrakty Enei zaczęła badać ABW.Doniesienie ws. Enei trafiło także do Najwyższej Izby Kontroli. Zbigniew Matwiej, kierownik wydziału prasowego NIK‑u, powiedział „Codziennej”: „NIK na bieżąco interesuje się tym, co dzieje się w spółce Enea i zapewne nasi kontrolerzy zajmą się działalnością tej spółki”. We wrześniu 2012 r. Enea podpisała gigantyczny kontrakt na budowę nowego bloku energetycznego w Kozienicach. Zaraz potem prezes Maciej Owczarek nagle podał się do dymisji. Miesiąc później Dominikę Uberman znaleziono martwą. O sprawie nie chcą mówić związkowcy, który toczyli z byłym prezesem wojnę i stawiali mu długą listę zarzutów. Piotr Adamski, przewodniczący Solidarności w Enei, powiedział „Codziennej”, że on podobnie jak wszystkie inne osoby, które zeznawały w tej sprawie, zobowiązał się do zachowania tajemnicy w sprawach objętych postępowaniem. Przedwczoraj „Rzeczpospolita”, powołując się na swoich informatorów w ABW, podała, że za sprawą dymisji szefa Agencji mogą się kryć dwie sprawy, w których przewijają się nazwiska ludzi władzy. Chodzi o podejrzenie nieprawidłowości w Enei przy przetargu na budowę Informatycznego Systemu Obsługi Klientów i przy instalacji inteligentnych liczników prądu. Według informatorów tego zbliżonego do rządu dziennika „spekuluje się o jeszcze jednej grubej sprawie, w którą są zamieszane osoby z Platformy, a której ponoć ABW nie chciała ukręcić głowy”.  Tadeusz Święchowicz

Kiedy sędzia deprawuje młodych Polaków Podczas gdy większość krytyków wypowiedzi sędziego Tuleya skupia się na konsekwencjach porównania działań CBA z okresem represji stalinowskich w aspekcie obrazy służb – ja mam nieco inne skojarzenia. „Kto występnym przebacza, ten niewinnych kiedyś będzie karał - J.Słowacki”.

Oto pan sędzia niezwykle głośno i sugestywnie zrelatywizował działania tych wszystkich zbrodniarzy, którzy w majestacie stworzonego przez siebie prawa(bezprawia) wymordowali tysiące naszych rodaków.* Zbagatelizował bestialskie działania tych, którzy jak Adam Humer poddawali wielu Polaków niewyobrażalnym torturom w celu uzyskania zeznań obciążających najczęściej innych. Sędzia Tuley jest rzecznikiem prasowym Sądu Okręgowego w Warszawie. Jego wypowiedzi mają zatem rangę nie tylko osobistych przemyśleń . On niejako reprezentuje wszystkich kolegów odpowiadających w okręgu za stanowienie i interpretację prawa. Nie sposób nie nawiązać tutaj do nieudanych prób (przez dziesiątki lat) osądzenia generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka za represje i morderczą śmierć wielu Polaków. Za grudzień 1970 rok, za morderstwa polityczne księży do okresu przełomu, za kalectwo i nędzę tych, którzy walczyli o wolną Polskę wyrwana z kłów wampirów komunizmu. Ten postępujący proces relatywizacji ponurej rzeczywistości okresu komunizmu trwa nieprzerwanie od lat transformacji. Panowie Kwaśniewski, Miller, Oleksy nadal swobodnie perorują w charakterze celebrytów- autorytetów, i Jak słusznie kiedyś napisał nasz salonowy kolega Lech K.” Niestety, rewolucja w Polsce komunistom się udała. Świadczy o tym min. brak ustawy reprywatyzacyjnej, dwukrotny wybór komunisty na urząd prezydenta i fakt, że jego żona uczy Polaków dobrych manier. (Bo przecież damą jest i basta). Nie pamiętamy już, w jaki sposób Pan Miller, Pan Kwaśniewski, Pan Oleksy i inni „starsi panowie reprezentujący lewicowe poglądy” doszli do władzy. „ Sędzia Tuley wpisał się do grona tych, którzy pokolenia młodych Polaków próbują sprowadzić na manowce. Pozbawić świadomości tego czym jest rzeczywiste zło zrównując nocne przesłuchania ( być może wynikające z okoliczności i za zgodą stron) CBA ze zbrodniczymi działaniami stalinowskich pachołków z UB. Znam te praktyki z opowiadań mojego Taty. I nie życzę sobie aby ktokolwiek zakłamywał skalę bestialstwa stosowanego przez UB. O tym czym był PRL w praktyce wie coraz mniej osób. Brak rozliczeń wymuszony Magdalenką coraz bardziej daje się we znaki. Podobnie jak obecność prominentnych działaczy PZPR w naszym życiu politycznym .Zarówno w kraju jak i w UE. Oni otrzymali już od polskich elit rozgrzeszenie bez pokuty. Ba, nawet bez żalu za grzechy. Inni ( albo ci sami?) zadbali aby w świadomości młodych Polaków okres PRL był zapamiętany jako okres błędów i wypaczeń, ale nie kojarzył się ze zbrodnią. Wiedza historyczna na temat tamtych lat zostaje powoli redukowania do haseł. „Na 70 gimnazjalistów właściwie rozszyfrować skrót PRL będzie umiała pewnie jedna osoba – przyznaje Jadwiga Emilewicz, dyrektor mieszczącej się w Nowej Hucie placówki.”(..)

„Młodzi nie wiedzą, bo nie mają skąd się dowiedzieć. Według obowiązującej do tego roku podstawy programowej, nauka historii w gimnazjum kończy się na zagadnieniach związanych z I wojną światową. Polska w systemie komunistycznym, czy „okrągły stół” to zagadnienia dla licealistów. W praktyce często omawiane dość pobieżnie – pod koniec ostatnich lat nauki. Kilkanaście dat, kilkadziesiąt nazwisk do wykucia na blachę i zaliczenia. Na głębszą refleksję rzadko kiedy starcza czasu.” Oskarżam zatem sędziego Tuleya o publiczne deprawowanie młodych pokoleń Polaków. I wzywam sędziów Sądu Okręgowego Mokotów o natychmiastowego zwolnienia go z funkcji rzecznika. Powinni to uczynić dawno , wtedy gdy Tuleya przy okazji wyroku(skandalicznym) w procesie gangu pruszkowskiego zechciał pochwalić gangstera słowami ” - Pan oskarżony, tak jak kierował grupą przestępczą, tak i zakończył własny proces karny, szybko i bez niepotrzebnych słów - wygłosił na sali sądowej Tuleya. I wywołał mnóstwo komentarzy”. Czy taki człowiek powinien być w ogóle sędzią? To już pytanie KRS.

*Powązkowska Łączka” Prace prowadzone są na tzw. kwaterze na Łączce, miejscu gdzie w latach 1948-1956 pochowanych zostało kilkuset zmarłych i pomordowanych ofiar więzienia na warszawskim Mokotowie. Dotychczasowe badania wskazują, że większość z ponad 70 wydobytych ofiar stracono strzałem w tył głowy - tzw. metodą katyńską. Według ustaleń IPN na kwaterze „Ł” mogą spoczywać 284 ofiary terroru komunistycznego. Pochowani to bohaterowie Polskiego Państwa Podziemnego, wśród których mogą znajdować się gen. August Emil Fieldorf „Nil”, rtm. Witold Pilecki i majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. MAŁGORZATA PUTERNICKA/1MAUD

Korwin-Mikke: Film to broń! Reżyser to wróg! Ostatnio dwa razy odpowiadałem na pytania typu, co sądzę o czymś tam po zobaczeniu filmu „X” – nakręconego na ten właśnie temat. I właśnie przeczytałem wywiad, w którym p. Robert Mazurek pyta p. mec. Jana Widackiego, co sądzi o „sprawie Pyjasa” po zobaczeniu filmu „Trzej kumple”. Dla mnie jest to coś do głębi sprzecznego z całą metodyką, której mnie uczono. Otóż w każdej sprawie człowiek wyrabia sobie zdanie na podstawie zeznań świadków, osobistej znajomości zainteresowanych, zeznań rodziny i przyjaciół, oględzin miejsca wypadku – i tak dalej. Natomiast najoczywiściej w świecie nie na podstawie filmu! Co więcej, film jest bardzo sugestywnym rodzajem sztuki, więc człowiek – jeśli nie jest pewien, że jest bezwzględnie krytyczny – po obejrzeniu filmu na jakiś temat nie powinien się przez dłuższy czas w tej sprawie w ogóle wypowiadać! Bo już nie prezentuje swojego zdania – tylko zdanie zasugerowane mu przez autora filmu! Każdy film na temat jakiejkolwiek sprawy jest fałszerstwem. Niekoniecznie świadomym! Najczęściej jednak reżyser kręci go, mając już gotową tezę. A wtedy – tak podświadomie – twarz świadka „za” pokaże w korzystnym oświetleniu, twarz świadka „przeciw” – w mniej korzystnym. I już widz ma zafałszowany obraz sytuacji. Sędzia mający wydać wyrok bierze pod uwagę tysiące drobnych świadectw. Film pokazuje ich – wybiórczo – kilkanaście. Tym samym fałszuje rzeczywistość. Podobnie jest z każdym filmem „dokumentalnym”. Myśląc o Ameryce, mam zdanie wyrobione na podstawie tysięcy rozmaitych rozmów, książek itd. Jeśli natomiast będę świeżo po obejrzeniu jakiegoś filmu „dokumentalnego”, to będę miał w głowie tylko miejsca wybrane przez twórcę filmu! Np. sceny z Nowego Jorku, Los Angeles czy Chicago – które przecież są absolutnie nietypowe dla Stanów Zjednoczonych! Tym samym po obejrzeniu tego filmu wiem mniej o Ameryce niż przedtem – bo moja wiedza ogólna przez czas jakiś jest wyparta przez te bardzo sugestywne obrazy. Pokażą mi np. Murzynów bijących Białego albo odwrotnie – i już mój umysł będzie bardziej skłonny do przyjęcia ogólnej tezy, że „w Ameryce częste są bójki o podłożu rasowym”. Tymczasem statystyki pokazują, że – o ile pamiętam – ok. 90% zabójstw w USA jest wewnątrzrasowych: Biali zabijają Białych, a Czarni – Czarnych. Zresztą i w Polsce np. Wietnamczycy zabijają tylko Wietnamczyków – nie słyszałem, by Wietnamczyk zaatakował Polaka… Dlatego żądanie, by ktoś wypowiedział się na jakiś temat po obejrzeniu filmu na ten temat, jest dla mnie czymś świadczącym, że pytający nie zdaje sobie sprawy, na czym polega racjonalność. Oczywiście po jakimś czasie ten film o Ameryce staje się tylko jednym z wielu składników mej wiedzy o Stanach – i być może będę w stanie podane tam fakty włożyć we właściwy schemat, bez przyjęcia sugerowanej przez reżysera tezy. A być może nie – u ludzi mniej krytycznych taki film może bezpowrotnie zaburzyć zdolność do obiektywnego spojrzenia na Amerykę. Mam tu wysokie mniemanie o sobie, bo w czasach PRL-u bardzo uodporniłem się na komunistyczną propagandę – i przenosi mi się to i na obecną. Wszelako z przerażeniem obserwuję, że dziś młodzi ludzie zupełnie bezkrytycznie podchodzą do informacji otrzymanej w filmie. Proszę więc pamiętać: film to broń! Scenarzyści i reżyserzy to inżynierowie dusz ludzkich. Jeśli ktoś chce być poważnym politykiem, to na każdy film powinien patrzeć, jakby był to film, którego reżyser stoi przed sądem oskarżony o chęć manipulowania moim umysłem. Np. p. Grzegorz Braun robi filmy, których celem jest zohydzenie komunizmu w oczach ludzi. Więc niech zohydza oczywiście! W d***kracji trzeba urabiać umysły Prostego L**u. Ale przecież nie mogę pozwolić, by taki film – niebezpieczny, bo znakomicie nakręcony – zmienił mój pogląd na komunizm! Żyjemy w d***kracji – więc rządzi większość. P. Braun wykonuje znakomitą robotę starając się, by w oczach Prostego L**u słowo „komunizm” kojarzyło się z Katyniem, Hołodomorem i łagrami na Syberii – a Lewica stara się skojarzyć słowo „komunizm” z budową Magnitogorska, kobietami dumnie prowadzącymi traktory i pohamowaniem imperializmu amerykańskiego. Jest to walka o rząd dusz. O rząd dusz idiotów oczywiście. Ale jeśli w Rurytanii rządzi cesarz-idiota, to doradca produkujący argumenty trafiające do mózgu idioty jest bezcenny! W normalnym kraju nie walczymy na filmy, lecz na argumenty. Ludzie mądrzy dyskutują, przedstawiają racjonalne argumenty – a motłoch niech sobie wierzy nawet w kozła, byleby podatki płacił. Niestety, żyjemy w d***kracji… W d***kracji walka na filmy jest najważniejsza. Jednak trzeba pamiętać, że to jest zakłamana propaganda! Zakłamana z konieczności. Ma rację p. prof. Adam Wielomski, pisząc, że moje argumenty do umysłów rządzącej Większości w ogóle nie trafiają! Dlatego trzeba tolerować jawne bzdury głoszone w słusznej sprawie. Ale – broń Boże – nie należy wierzyć we własną propagandę! Człowiek świadomy wie: reżyser to wróg! On podchodzi ze skalpelem do mojego mózgu i usiłuje go zmienić. Nie wolno temu ulec. Niestety, coraz częściej również reżyserzy filmów fabularnych wkładają w nie propagandę. Nieraz nachalnie – np. w popularnym serialu „M*A*S*H” co trzy odcinki „okazywało się przypadkiem”, że szwarccharakter jest Republikaninem, a dwaj sympatyczni lekarze – zwolennikami Demokratów. Była to obrzydliwa, chamska propaganda. Ale przecież prawie każdy reżyser ma swoje poglądy – i będzie podświadomie ukazywał pozytywnie to, co się z jego poglądami zgadza. I będzie święcie przekonany, że on żadnych poglądów politycznych w filmie nie sugerował! Dzięki dzisiejszej technice sugestywność filmu – zawsze duża – stała się ogromna. Dlatego dziś, gdy wszystko staje się przepojone polityką, najlepiej żadnych filmów w ogóle nie oglądać! Co przy okazji pozwala zaoszczędzić pieniądze na bilet – i dwie godziny czasu; a czas to też pieniądz! JKM

Komorowski bierze służby Osłabienie służb cywilnych i wzmocnienie służb wojskowych, które przejdą pod nadzór prezydenta – to główne założenie reformy służb specjalnych. Z tymi planami jest związana dymisja szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, gen. Krzysztofa Bondaryka, który – według nieoficjalnych informacji – ma wkrótce zostać jednym z najważniejszych urzędników administracji prezydenta. Krzysztof Bondaryk był najdłużej urzędującym szefem polskich służb specjalnych po 1989 r. Zaczynał w Urzędzie Ochrony Państwa, później był w MSW, a następnie trafił do prywatnego biznesowego imperium Zygmunta Solorza. Zdaniem naszych rozmówców z kręgu służb specjalnych, Bondaryk do dziś pozostaje w zażyłej przyjaźni z właścicielem telewizji Polsat, który od dłuższego czasu jest w kontrze do Donalda Tuska. – Dlatego Zygmunt Solorz postawił na prezydenta, który ostatnio jest częstym gościem Polsat News – mówią.

Dłużnik Bondaryka 7 stycznia wieczorem ukazał się komunikat, że gen. Stanisław Koziej, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, ma spotkać się z gen. Krzysztofem Bondarykiem. Kilka dni wcześniej, już po dymisji szefa ABW, „Gazeta Polska Codziennie” ujawniła, że ma on zostać wiceszefem BBN. Pełniący tę funkcję Zdzisław Lachowski podał się do dymisji 31 grudnia 2012 r. Niewykluczone, że jego odejście ma związek z procesem lustracyjnym – według akt znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej Lachowski został zarejestrowany jako tajny współpracownik „Zelwer”, o czym jako pierwsza pisała „Gazeta Polska”. Bronisław Komorowski ma wobec Krzysztofa Bondaryka dług do spłacenia w związku z aferę marszałkową. Chodziło o rzekomą sprzedaż tajnego aneksu z weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych spółce Agora – wydawcy „Gazety Wyborczej”. W listopadzie 2007 r., zaledwie tydzień po tym, jak p.o. szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego został Krzysztof Bondaryk, zadzwonił do niego Paweł Graś.
„ (…) Zaproponował spotkanie na terenie Sejmu w tym samym dniu. (...) Minister Graś poinformował mnie w skrócie, że istnieje potrzeba – prośba ze strony Marszałka Komorowskiego, abym się udał do jego biura poselskiego, ponieważ jest u niego w tym momencie ktoś, kto ma ważne informacje dla bezpieczeństwa kraju. Minister Graś powiedział, że jest to prawdopodobnie oficer, a sprawa dot. korupcji związanej z Komisją Weryfikacyjną. Minister Graś poinformował mnie, że Marszałek tam na mnie oczekuje i żebym tam się udał i osobiście podjął czynności służbowe. (…) ” – czytamy w protokole przesłuchania Krzysztofa Bondaryka z 28 listopada 2008 r. W dalszej części przesłuchania obecny szef ABW opisuje, że razem z nim do biura marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego pojechało trzech oficerów ABW, którzy – co ciekawe – nie weszli razem z Bondarykiem do biura, ale czekali na zewnątrz. Bez obecności świadków Komorowski poinformował Bondaryka, że jest u niego oficer, który ma dowody na korupcję w Komisji Weryfikacyjnej oraz posiada informacje związane z bezpieczeństwem państwa. Komorowski przedstawił Bondarykowi Leszka Tobiasza, który opowiedział o rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej i zgodził się złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Bondaryk uznał, że biuro marszałka nie jest właściwym miejscem do przesłuchania płk. Tobiasza i osobiście zawiózł go do siedziby ABW. Po złożeniu przez niego zawiadomienia w ABW, Krzysztof Bondaryk zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Zawiadomienie jest datowane na dzień 27 listopada 2007 r., czyli 11 dni po wizycie Tobiasza u Bronisława Komorowskiego i po zeznaniach w ABW. Nie ma w nim słowa o rozmowie z Pawłem Grasiem ani o spotkaniu w biurze ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. Prokuratura i ABW przeciwko członkom Komisji Weryfikacyjnej i jej szefowi Antoniemu Macierewiczowi wytoczyły najcięższe działa: inwigilację, podsłuchy, przeszukania. Mimo nagonki medialnej jedynymi oskarżonymi w sprawie są dziennikarz Wojciech Sumliński i Aleksander L., którzy są oskarżeni o płatną protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI. Płk Leszek Tobiasz – jedyny świadek oskarżenia i człowiek, od którego zaczęła się cała sprawa – nie żyje. Bronisław Komorowski od początku kariery politycznej chciał mieć wpływ na służby. To jemu – kiedy był wiceministrem, a później ministrem obrony narodowej, podlegały Wojskowe Służby Informacyjne. Był jedynym posłem PO, który zagłosował przeciw ich rozwiązaniu. Po katastrofie smoleńskiej, gdy jako marszałek Sejmu został p.o. prezydenta, natychmiast wprowadził Stanisława Kozieja do BBN, którego szef, śp. Aleksander Szczygło, zginął w katastrofie. Po wyborze Komorowskiego na urząd prezydenta z BBN zostali zwolnieni niemal wszyscy ludzie, którzy pracowali za czasów prezydentury prof. Lecha Kaczyńskiego. Nowy szef BBN i jego podwładni, podobnie jak obecny prezydent, przyjęli prorosyjski kurs. Odebranie uprawnień śledczych ABW wpisuje się w ten kurs, ponieważ praktycznie nie będzie służby do zwalczania szpiegostwa. A ponieważ największe zagrożenie w tej dziedzinie wypływa ze strony Rosji, o czym świadczą oficjalne dane, sprawa zostanie ostatecznie załatwiona. W ramach prac nad Strategicznym Przeglądem Bezpieczeństwa Narodowego (SPBN) prowadzone są przez BBN studia dotyczące charakteru i zakresu zagrożeń, z jakimi państwo polskie spotka się w najbliższych dekadach, o czym pisała niedawno „Gazeta Polska”. Nie ma tam ani słowa o zagrożeniach płynących z Rosji. Według ekspertów BBN największe niebezpieczeństwo dla państwowości polskiej pochodzić będzie ze sfery manipulacji informacją, zagrożenia cybernetycznego, zagrożeń związanych z atakami spekulacyjnymi na system ekonomiczny. Wśród podstawowych niebezpieczeństw należy widzieć również te, które bezpośrednio wynikają z rywalizacji o źródła energii, w tym zasoby gazu łupkowego, znajdującego się m.in. na terenie Polski. Zwalczanie tych zagrożeń wpisuje się w obszar działania ABW i samego Krzysztofa Bondaryka – wystarczy poczytać redagowany w ABW ogólnodostępny „Przegląd Bezpieczeństwa Wewnętrznego”.
Zdemolowanie służb cywilnych Reforma służb specjalnych, której projekt mają otrzymać do zaopiniowania członkowie sejmowej komisji ds. służb specjalnych, sprowadza się do zniesienia operacyjno-śledczych uprawnień ABW.
Zdaniem większości posłów speckomisji oraz ekspertów zajmujących się tematyką służb specjalnych to próba osłabienia służb i wzmocnienie wpływu na nie ze strony premiera Donalda Tuska. To właśnie powołany przy jego rządzie, specjalny zespół analityczno-studyjny był odpowiedzialny za przygotowanie reformy. Jej projekt oficjalnie widział dotychczas tylko Tusk, jako przewodniczący kolegium ds. służb. Przyznał on podczas zeszłotygodniowej konferencji, że powodem dymisji Bondaryka jest właśnie „inna wizja reformy służb specjalnych”. Agencja miałaby stracić nie tylko narzędzia, ale także bezpośredniego zwierzchnika, a co za tym idzie – status urzędowy. Dotychczas jako jednak z najważniejszych służb była bezpośrednio podległa premierowi. Teraz weszłaby pod skrzydła ministra spraw wewnętrznych Jacka Cichockiego. – Szalenie ważny jest bezpośredni kontakt szefa ABW z premierem. Zmiana tego trybu stawia Agencję obok takich urzędów jak Urząd Ochrony Konsumenta – tłumaczy poprzedni szef ABW, prokurator Bogdan Święczkowski. Tego samego zdania jest Stanisław Wziątek (SLD), wiceprzewodniczący speckomisji. – To bardzo zły pomysł osłabiający pozycję Agencji – twierdzi. Również zdaniem Marka Opioły (PiS) każdy z ministrów jest za słaby, by samodzielnie kontrolować tak poważną służbę specjalną, jaką jest ABW. – Podporządkowanie jej szefowi MSW to bardzo zły pomysł i powrót do lat 90. Wówczas to służby kontrolowały resorty, a nie na odwrót. Bardzo umiejętnie wykorzystywały to na przykład Wojskowe Służby Informacyjne – mówi wiceprzewodniczący speckomisji. Jednak osłabienie ABW poprzez odebranie jej szeregu uprawnień śledczych będzie oznaczało odebranie jej tych spraw, w których pojawiają się nazwiska osób z najbliższego otoczenia Donalda Tuska. Chodzi m.in. o postępowanie dotyczące branży energetycznej, w którym przewijają się nazwiska osób z otoczenia premiera, takich jak np. Jan Krzysztof Bielecki, szef Rady Gospodarczej przy premierze, czy Krzysztof Kilian, zaufany człowiek Tuska, szef Polskiej Grupy Energetycznej.
– Obecnej formacji rządzącej, przy jej stopniu uwikłania w różnego typu zależności, także biznesowo-korupcyjne, nie są potrzebne sprawne, niezależne służby – mówi prof. Andrzej Zybertowicz, ekspert ds. służb specjalnych. Jednak Tusk wcale nie będzie wygranym na skutek realizacji powyższego planu. Istnieje bowiem także prezydencki projekt zmian. I w ramach jego założeń inne jednostki mają zmienić swoją dotychczasową strukturę. Chodzi o Agencję Wywiadu i Służbę Kontrwywiadu Wojskowego. Miałyby zostać połączone i podporządkowane ministrowi obrony narodowej, stając się największą specsłużbą dowodzoną wyłącznie przez wojskowych. Przy jednoczesnym osłabieniu ABW przez otoczenie premiera, nowa formacja zajęłyby jej miejsce. A najważniejszym zwierzchnikiem sił zbrojnych jest… prezydent. Plany przejęcia kontroli nad służbami przez wojsko i prezydenta powstały w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. I to właśnie tam według naszych informatorów może znaleźć stanowisko zdymisjonowany gen. Krzysztof Bondaryk. Były już szef ABW od dawna był w konflikcie z premierem Donaldem Tuskiem. Dymisji Bondaryka spodziewano się od dawna, konkretnie od czasu, gdy wycinani w pień byli ludzie związani z nim i środowiskiem tzw. PPS, czyli Polskiej Partii Solorza, właściciela Polkomtela, operatora sieci komórkowej. Bondaryk przed zajęciem stanowiska szefa ABW był u Solorza, w Polskiej Telefonii Cyfrowej, pełnomocnikiem ds. informacji niejawnych. W grupie Polkomtela pracował też wcześniej wieloletni funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa gen. Leszek Elas. Później został komendantem Straży Granicznej. Zdymisjonowano go w kwietniu br. W UOP-ie robił karierę także Jacek Mąka, funkcjonariusz delegatury w Białymstoku, kiedy rządził nią Krzysztof Bondaryk. Mąka został wiceszefem ABW. Odszedł – oficjalnie na własne życzenie – także w kwietniu. Dzień wcześniej stanowisko opuścił Paweł Białek, drugi wiceszef Agencji. Jest kojarzony z tzw. grupą krakowską, do której zaliczani są m.in. szef Agencji Wywiadu Maciej Hunia, szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego Janusz Nosek, poseł PO Konstanty Miodowicz czy były szef WSI Tadeusz Rusak, a także wspomniany Leszek Elas. Bondaryk jest uznawany za człowieka Grzegorza Schetyny. To właśnie jako szef MSWiA polityk ściągnął Bondaryka do Agencji. Współpraca układała się dobrze w przeciwieństwie do relacji z ówczesnym szefem resortu Jackiem Cichockim.
Niespełniony polityk Pochodzący z Sokółki Krzysztof Bondaryk, studiował na Uniwersytecie Warszawskim (filia w Białymstoku). Jego ojciec Kazimierz przez wiele lat był instruktorem propagandy Komitetu Powiatowego PZPR. Kazimierz Bondaryk był znanym w tamtym rejonie działaczem partyjnym, sprawował m.in. funkcję I sekretarza Komitetu Gminnego PZPR w Kuźnicy Białostockiej. Z zachowanych w Instytucie Pamięci Narodowej dokumentów wynika, że Krzysztof Bondaryk pierwszy raz został odnotowany w rejestrach SB w 1980 r. Sprawa zakończyła się latem 1981 r. „z powodu zaniechania wrogiej działalności”. Po wprowadzeniu stanu wojennego, pod koniec kwietnia 1982 r. Krzysztof Bondaryk został razem z kilkunastoma studentami zatrzymany i trafił do aresztu, gdzie przebywał przez pół roku. Został zwolniony ze względu na zły stan zdrowia. Jego sprawę ostatecznie w 1983 r. zakończyła amnestia. Na początku lat 90. jako jeden z pierwszych uzyskał odszkodowanie od skarbu państwa za niesłuszne uwięzienie. W drugiej połowie lat 80. Krzysztof Bondaryk pracował w Instytucie Historii PAN, gdzie rozpoczął pisanie doktoratu, którego nigdy nie skończył. Po 1989 r. trafił do powstałego w miejsce Służby Bezpieczeństwa – Urzędu Ochrony Państwa – został szefem UOP w Białymstoku. Według nieoficjalnych informacji główny wpływ na jego błyskawiczną karierę miało opracowanie kartoteki rosyjskiej agentury wśród Polaków mieszkających w strefie przygranicznej. Pod koniec lat 80. Krzysztof Bondaryk poznał Wojciecha Raduchowskiego-Brochwicza, który w Białymstoku pracował jako sekretarz ds. kształcenia ideologicznego i propagandy zarządu wojewódzkiego Związku Socjalistycznego Młodzieży Polskiej. Ze zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej dokumentów wynika, że Brochwicz pojechał do Białegostoku w związku z pracą żony Anny Raduchowskiej-Brochwicz, która pochodziła z Białegostoku, a po ukończeniu krakowskiej Akademii Ekonomicznej pracowała w firmie polonijnej w rodzinnym mieście. Krzysztof Bondaryk do 1999 r. zajmował się służbami. W atmosferze skandalu odszedł ze stanowiska wiceministra spraw wewnętrznych i administracji. Okazało się wówczas, że w nadzorowanym przez niego Centrum Informacji Kryminalnej były gromadzone nie tylko bazy danych przestępców, ale także akta SB, m.in. z operacji „Hiacynt” dotyczącej homoseksualistów. Gromadzenie akt służb specjalnych PRL było możliwe, ponieważ Bondaryk nadzorował także zespół ds. współpracy z Biurem Rzecznika Interesu Publicznego. Grupa ta przekazywała sędziemu Bogusławowi Nizieńskiemu materiały dotyczące lustrowanych osób. Tuż przed dymisją Bondaryka ze stanowiskiem pożegnał się szef MSWiA Janusz Tomaszewski – okazało się, że według materiałów służb specjalnych PRL został on zarejestrowany jako tajny współpracownik SB ps. „Bogdan”. Krzysztof Bondaryk miał duże ambicje polityczne – uczestniczył w tworzeniu Platformy Obywatelskiej. W 2001 r. bez powodzenia kandydował z list PO do Sejmu, z hasłem: „Nazywam się Bond. Bondaryk”. Przegrał, ale wszedł do Rady Krajowej PO. Po raz kolejny o Bondaryku zrobiło się głośno przed wyborami prezydenckimi w 2005 r. Okazało się, że razem z Wojciechem Brochwiczem wziął udział w operacji „Anna Jarucka”: pośredniczył m.in. w przyprowadzeniu przed sejmową komisję śledczą w sprawie PKN Orlen byłej asystentki Anny Jaruckiej, która oskarżyła Cimoszewicza o sfałszowanie dokumentów MSZ. Ostatecznie Cimoszewicz wycofał się ze startu w wyborach prezydenckich i wyjechał do swojego siedliska w Puszczy Białowieskiej. Co ciekawe, w trakcie trwania afery gazety opublikowały zdjęcia z siedliska, na których widać Cimoszewicza razem z Jarucką. Afera z Jarucką odbiła się na partyjnej karierze Bondaryka, który odszedł z Zarządu Krajowego PO. Po wygranych przez PO wyborach Krzysztof Bondaryk został pełniącym obowiązki szefa ABW. Prezydent RP prof. Lech Kaczyński nie podpisał mu kontrasygnaty z uwagi na jego rozliczne uwikłania. Według doniesień medialnych, Bondaryk był m.in. współwłaścicielem i prezesem handlującej biżuterią spółki EMAS, miał udziały w doradczej firmie TI Consultants, był szefem rady nadzorczej spółki Gazstal, sprzedającej wyroby hutnicze, oraz udziałowcem spółki oskarżanej o to, że posłużyła do wyprowadzania majątku z państwowego Cefarmu (dystrybutora leków). Przed pracą w ABW Bondaryk pracował w Polskiej Telefonii Cyfrowej – operatorze sieci Era. Był tam odpowiedzialny za bezpieczeństwo tajnych danych. W 2005 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła przeciwko niemu śledztwo, w którym oskarżany był przez wiceszefa PTC o nielegalne kopiowanie i wynoszenie danych. Mimo iż śledztwo było w toku, Tusk powołał go na szefa ABW. Umorzono je już w styczniu 2008 r. Mimo sprzeciwu prezydenta Kaczyńskiego premier Donald Tusk bez podpisu głowy państwa mianował Bondaryka szefem cywilnych tajnych służb. Centralne Biuro Antykorupcyjne, gdy kierował nim Mariusz Kamiński, ujawniło, że Bondaryk po opuszczeniu firmy PTC odbierał z niej odprawę na łączną sumę 1,5 mln zł, co miał zataić przed organami państwa. Także to nie stało się powodem dymisji Bondaryka. Kolejną aferą dotyczącą szefa ABW był zakup służbowego auta należącego do PTC, którego wycena miała zostać sfałszowana. Dzięki temu wartość samochodu mogła być według biegłych zaniżona o 90 tys. zł. Także wtedy premier Tusk nie zdymisjonował Bondaryka. Za to w maju 2011 r. prokurator zajmujący się sprawą auta z PTC został odsunięty od prowadzenia wszystkich swoich spraw. Natomiast kilka miesięcy później Bondaryk został awansowany na stopień generała. Po przyjściu do ABW Bondaryk ściągnął tam aparatczyków dawnej władzy, m.in. związanego z Waldemarem Pawlakiem Zdzisława Skorżę, który pracował w kontrwywiadzie SB. Zastępcą szefa ABW uczynił także innego b. esbeka Janusza Fryłowa. Wśród doradców Bondaryka znaleźli się m.in. Andrzej Barcikowski, w latach 80. wiceszef Wydziału Ideologicznego KC PZPR, szef ABW w rządzie Leszka Millera. Ostatnio do ABW trafił płk Ryszard Lonca, który pracując w WSI na początku lat 90., był odpowiedzialny za inwigilację polityków, m.in. Radosława Sikorskiego, co wynika z jego teczki o kryptonimie „Szpak”. Na zakończenie kariery Bondaryka w ABW wpływa miało ujawnienie afery Amber Gold, w której pojawiło się nazwisko syna premiera Michała Tuska. Wówczas to premier zapowiedział reformę ABW, która ma zajmować się głównie analityką. Nie pomogła obrona Agencji przez krakowskich prokuratorów, którzy po aresztowaniu „terrorysty” Brunona K. publicznie mówili, że działalność operacyjno-śledcza ABW jest niezbędna dla bezpieczeństwa państwa.

Katarzyna Pawlak, Dorota Kania

WOLTER, DEPARDIEU, FUTRA I PODATKI Dziś w Rzepie, a właściwie to już wczoraj, ukazał się mój arykulik o podatkach, ktore potrafią uczynić idiotę z każdego. 250 lat temu Wolter wychwalał Katarzynę II, nazywając ją „Gwiazdą Północy” i „rosyjską Semiramidą”. Dziś Gerard Depardieu wychwala Władimira Putina i rosyjską demokrację. Jednak pewien francuski medyk, doktor Poissonier, podróżując po Rosji w czasach Woltera, ze zdumieniem zaobserwował, że tamtejsza rzeczywistość rażąco różni się od zapewnień autora Kandyda. Gdy mu o tym powiedział usłyszał w odpowiedzi: „Drogi panie, przysyłają mi stamtąd w prezencie takie wspaniałe futra, a ja jestem wielki zmarzluch…” Dziś przysłali Depardieu „stamtąd”… rosyjski paszport. Nie będzie więc musiał płacić 75% progresywnego podatku dochodowego we Francji. W Rosji podatek dochodowy jest liniowy i wynosi 13% dla wszystkich. Co ciekawe – po jego wprowadzeniu, wpływy podatkowe wzrosły a nie zmalały. O Rosjanach można powiedzieć wiele złych rzeczy, ale na pewno nie to, że są idiotami – jak by mogło wynikać z wielu wypowiedzi i działań niektórych polskich polityków. Można o nich powiedzieć też wiele dobrych rzeczy, ale na pewno nie to, że są demokratami. Wolter mógł powiedzieć wprost – plotłem coś o wolności bo dostałem futro. Depardieu nie stać na to, by zrobić to samo, albo przynajmniej zacytować Woltera. Bo demokracji to w Rosji nie ma, ale podatki są niższe. Czasy się jednak zmieniają. Na gorsze! Pewnym wytłumaczeniem zachowania Depardieu, może być wyznanie, że jego ojciec był komunistą. Głupota jak widać bywa dziedziczna. Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak dodać, że czym innym jest uzasadnienie jakiejś decyzji – nawet najbardziej kuriozalne, a czym innym jej prawdziwe przesłanki. Warto pamiętać co pisał inny wielki Francuz, dużo mądrzejszy od Woltera i Depardieu – Charles Louis de Montesquieu. Jego zdaniem, to złe podatki były przyczyną „tej osobliwej łatwości, z jaką mahometanie dokonali swoich zdobyczy. W miejsce nieustannych udręczeń, jakie wymyśliła chciwość cesarzy, ludy spotykały się z daniną prostą, łatwą do płacenia i do ściągania: wolej im było podlegać barbarzyńcom, niż skażonemu rządowi.” Właśnie udowadnia to filmowy Obeliks. W Polsce na razie najwyższa stawka podatkowa wynosi 32% i nikt się do Rosji nie wybiera – co najwyżej do Monaco, czy Szwajcarii. Ale jakby stawki podatkowe w całej Europie zostały scharmonizowane – jak się tego domagają niektórzy – na poziomie francuskim to kto wie… Może też „wolej by nam było podlegać barbarzyńcom…”? Przy okazji sprawdza się jednak i to, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W rosyjskiej sieci pokazały się już wirale z kołchoźnikami niosącymi transparent: „przyjmę obywatelstwo francuskie bez względu na podatki”.. Gwiazdowski

Ksiądz uwiedzony Co może zgubić słabego księdza ? Gorzała, kobieta i kasa. Czasami też próżność. Olśnić krakowskiego księdza warszawskimi salonami i już po nim. Tak skończył ojciec celebryta Boniecki, tak kończy ojciec Sowa (na zdjęciu w objęciach boskiej niewiasty).

Ksiądz Kazimierz Sowa jest proboszczem parafii TVN, która dba o owieczki poprzez stację religia.tv. Niestety parafia TVN rozsypuje się zupełnie. Najpierw kaznodzieje z Wiertniczej oddali “Tygodnik Powszechny” i umyli sobie ręce. Teraz z kolei szukają inwestora na kanał religia.tv:

monsieurb.nowyekran.pl/post/75300,tvn-zbiera-na-tace

Z imperium postępowej wiary TVN pozostała tylko Mango TV czyli telewizja telezakupów, którą TVN kupiła kilka lat temu aby odciąć TV Trwam od źródła dochodów. Wcześniej Mango TV leciała na TV Trwam, co było herezją nie do przyjęcia dla porządnych handlarzy świątyni. Ksiądz Sowa szuka inwestora dla religia.tv ale nie zapomina o kadzeniu swoim dobrodziejom z ITI. Ponieważ wielu ludzi myśli że Jan Dworak z KRRiT zmówił się z ITI aby ustrzelić Ojca Rydzyka na cyfrowym multipleksie, ojciec Sowa ze służbowego obowiązku broni ITI, ale tak jakoś dziwnie, niemrawie i pokrętnie. Pytany kilka dni temu przez dziennikarkę o to aby potwierdził, że nie ma żadnej zmowy pomiędzy KRRiT i ITI, ojciec Sowa odpowiada wymijająco, dywagując o obsesji Ojca Rydzyka i o padającym deszczu:

wyborcza.pl/1,75478,13124558,Ks__Sowa___Nie_ma_zmowy_ITI_z_KRRTiT__Ojciec_Rydzyk.html

Były producent telewizyjny Jan Dworak dał koncesję na cyfrowym multipleksie spółce TTV należącej do innego producenta telewizyjnego, w której w międzyczasie TVN przejęła większościową kontrolę:

monsieurb.nowyekran.pl/post/53420,ttv-zamiast-tv-trwam

TTV nadaje byle co i nie ma kasy na dalszy rozwój, o czym już pisaliśmy:

monsieurb.nowyekran.pl/post/78219,ttv-czyli-kanal

monsieurb.nowyekran.pl/post/79629,monika-znika-z-pierdolnika

Mamy taką dywersyfikację kulturalną w polskich mediach, na jaką zasłużyliśmy.

W wywiadzie z Wyborczą, ojciec Sowa nazywa TV Trwam “bzdurą” i cytuje przy okazji łacińską maksymę sapienti sat czyli mądremu wystarczy. My zaś wiemy co wystarczy samemu Ojcu Sowie: kieliszek nalewki, ładny sweterek i nowy laptop. Więcej o Zakonie Ojców Celebrytów ITI:

monsieurb.nowyekran.pl/post/36199,zakon-ojcow-celebrytow

monsieurb.nowyekran.pl/post/27926,ojciec-dyrektor-iti

monsieurb.nowyekran.pl/post/45441,wigilia-z-ojcem-celebryta

monsieurb.nowyekran.pl/post/45843,ksiadz-od-kotow

Balcerac

10 Styczeń 2013 „Dobra droga to taka, która się nigdy nie kończy”- twierdzi pan Stanisław Tymiński, niegdyś kandydat na prezydenta Polski- przeszedł nawet do drugiej tury wyborów w roku 1990 , pokonując pana Tadeusza Mazowieckiego, jednego z wielkich budowniczych III Rzeczpospolitej.. Obecnie bankrutującej i w likwidacji.. Obecny socjalizm zbankrutuje, tak jak zbankrutował socjalizm Gierka, czy Jaruzelskiego.. Taka jest naprawdę istota socjalizmu, że wcześniej czy później musi zbankrutować, jako system biurokratycznej redystrybucji i niewydolności. Socjalizm niczego nie tworzy, żadnego bogactwa.. Socjalizm to: marnotrawstwo, biurokracja, wysokie podatki, redystrybucja i stagnacja.. No i rządy biurokracji, która przerzuca wytworzone przez drobnych kapitalistów pieniądze tam gdzie ona uważa.. Alokuje pieniądze nierynkowo.. Tworząc dodatkowe marnotrawstwo.. Umierający kapitalistyczny sektor prywatny tworzy bogactwo.. Otoczony morzem socjalizmu budżetowego i spętany przepisami i wymogami.. I jeszcze oddycha, jeszcze cipi, jeszcze walczy, żeby się utrzymać przy życiu.. Tak jak kupcy na Dworcu Centralnym, którym spółka powołana przez biurokratów warszawskich- znowu podnosi czynsz.. Mówi się o czterokrotnej podwyżce..(!!!) I Ratusz twierdzi, że nie jest stroną w sporze(????). Po to oddano sprawę zarządzania lokalami na Dworcu Centralnym spółce, żeby nie” być w sporze”.. Żeby nie było na panią Gronkiewicz –Waltz z Platformy Obywatelskiej.. Że to ona przyczynia się do likwidacji polskiego handlu.. Tak jak likwidacji polskiego handlu na placu przed Pałacem Kultury i Nauki imienia Józefa Stalina.. Bo obok są Złote Tarasy- i one muszą zarabiać.. Należało zatem zlikwidować polskich kupców handlujących taniej w pobliżu.. Ma być w tym miejscu Muzeum Sztuki Nowoczesnej… Kasa warszawska miała trochę grosza z podatków polskich kupców- teraz będzie dopłacać do Muzeum. .Jak oczywiście powstanie.. To jest logika socjalistów.. Wszystko do czego się dopłaca- jest dobre; jak coś funkcjonuje samoistnie- zlikwidować. Socjaliści nienawidzą- tak naprawdę- prywatnej własności, Niezależnie od tego, co mówią publicznie., Nienawiść do własności jest w nich głęboko zakorzeniona.W przyszłości socjalizmu wszystkie podmioty- nawet prywatne- powinny być na kroplówce budżetowej.. Urzędnicy powinni mieć nad nimi pieczę.. Ani odrobiny wolności.. Bo wolność jest zbyt cenną rzeczą, dlatego trzeba ją reglamentować- jak twierdził Włodzimierz Lenin Ulijanow.. I wykonują jego zalecenia.. W roku 1990 głosowałem na pana Stana Tymińskiego, jako kandydata na prezydenta Polski. Nie interesowałem się wtedy polityką, tak jak nie interesowałem się w czasach PRL-u. W wygadywanych głupstwach widziałem tylko jedną wielką „ściemę” W roku 1990 wiedziałem tylko jedno: to co mówią ci ludzie to jeden wielki belkot Zarówno ci z PRL-u, jak i u tych – twórców III Rzeczpospolitej…Z jednego tylko powodu głosowałem na niego: był obcy w całym tym towarzystwie, które już wtedy uważałem, za” niepoważne”.. Oczywiście nie zdawałem sobie sprawy z całości szczegółowo, tak jak dzisiaj- bardziej rzecz traktowałem emocjonalnie.. I jak go obrzucano inwektywami, wyzywano od agentów KGB. szamanów z dżungli, że bije żonę itp. Rej w całości wiodła Gazeta Wyborcza., której nigdy nie byłem czytelnikiem, a której słowa nagłaśniane są systematycznie do dziś w różnych” przeglądach prasy”, w „różnych” mediach. Jakby „ dziennikarze” mogli, to codziennie przeczytaliby całą gazetę w „ przeglądzie prasy” Zresztą przez dwadzieścia dwa lata ”demokracji ” nigdy nie oddałem głosu na kogoś z towarzystwa, które później pan Waldemar Łysiał nazwał trafnie „ Salonem”. Glosowałem na pana Janusza Korwin- Mikkego, albo na siebie.. W roku 1990 pan Janusz Korwin- Mikke nie zebrał wymaganych 100 000 podpisów.. Zresztą wtedy nie znałem się z nim- tak jak dziś.. Wcześniej czy później nikt nie wytrzyma rosnących czynszów, nawet o ‘ wskaźnik inflacji”.. Nie ma takiej możliwości, przy topniejących możliwościach finasowych” obywateli”, przez fiskalizm socjalistycznego państwa. Czynsze- tak jak ceny powinny być rynkowe, a nie tylko rosnące.. Tylko rosnące- to koniec prowadzonej działalności gospodarczej.. I ten koniec nadejdzie.. To tylko kwestia ponownej podwyżki czynszu.. Biurokracja nie rozumie, i nigdy nie będzie rozumiała mechanizmów rynkowych.. ONA chce tylko pieniędzy.. Wydusić jak najwięcej – i to jest cała jej filozofia.. Biurokracja żyje z cudzej pracy, a ci co tworzą bogactwo, służą jedynie do wyciskania z nich tego co wytworzyli.. Biurokracja niczego pożytecznego nie wytwarza, więc musi się karmić- jak pasożyt- tym co wydusi i wyssie. Tasiemiec zdycha razem z zaatakowanym organizmem.. Biurokracja przerzuca się na inny organizm.. W takiej umierającej socjalistycznej Portugalii, wprowadzono już kary pozbawienia wolności- aż do trzech lat, za nadmierne zadłużenie wobec tamtejszego ZUS-u(???). Do więzienia maja trafić osoby, których dług wobec ZUS-u portugalskiego przekroczył 3500 euro.(!!!!) Traktowane jest to jako defraudacja środków publicznych(???))) Zwróćcie Państwo uwagę, że przywłaszczanie sobie pieniędzy „obywateli” Portugalii przez portugalskie państwo- to nie jest defraudacja środków prywatnych.. Prywatne można defraudować- ale państwowego- ukradzionego- nie! To jest dopiero pokrętność logiki! Jak można zdefraudować swoje własne pieniądze? I jeszcze pójść za to do więzienia… Tylko wróg Portugalczyków i państwa Portugalia- mógł coś takiego wymyślić. I nazwać to defraudacją. W wyjątkowych sytuacjach sąd będzie mógł zamienić więzienie na grzywnę w wysokości od 180 000 do 3,6 miliona euro(???) Ma to przeciwdziałać coraz częstszym przypadkom unikania przez przedsiębiorców uiszczania składek na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne. W całej Europie będzie to samo.. Przymus płacenia spowodował przez lata systematyczny wzrost składek, a pewnym momencie podatek ten jest tak wysoki, że normalny człowiek ucieka- jak może- od jego płacenia.. Wtedy do akcji wkracza państwo, chcąc przedsiębiorców zdyscyplinować w płaceniu. Zapełnią się więzienia od tych, którzy niszy podatek na ZUS płaciliby- ale siedząc w więzieniu nie będą płacić nic.. Można ich jeszcze wszystkich wymordować a zwłoki utylizować, albo przerobić na mydło- jak się da.. Bo „babcię lub dziadka można uśpić”- jak proponuje pan Jurek Owsiak. Szef Wielkiej Socjalistycznej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ale Portugalczycy nie maja takiego zucha, który „ grając „ cały dzień we wszystkich tubach propagandowych jakie są w Polsce- zbiera przy pomocy 120 000 młodych ludzi- średnio 40 milionów złotych.. A w tym czasie pan premier Donald Tusk rozdaje swoim urzędnikom „ przed świętami”- 41 milionów złotych.. To nie lepiej od razu te 41 milionów przekazać na upadające szpitale, którym już kadzidło nawet nie pomoże? W końcu 12 miliardów złotych to wielki dług! I ciągle rośnie.. IM bardziej Orkiestra gra- tym większy dług mają szpitale państwowe.. Bo „ dobra droga to taka, która nigdy się nie kończy”. A socjalizm się skończy, na stertach z ludzkich ciał i na ludzkiej krzywdzie - jak zwykle.. Oznacza to, że kroczymy drogą złą. WJR

Coraz częściej strony finansowe zaczynają przypominać kronikę kryminalną Po wybuchu kryzysu mieliśmy kilka przypadków działań nieuczciwych dilerów, którym nie zapobiegły mechanizmy kontroli i audytu wewnętrznego.

Niedawno opisywałem wyrok przeciwko czterem bankom wydany we Włoszech w sprawie dotyczącej SWAP-ów na stopę procentową dla Mediolanu. W sprawie tej, jak wynika z doniesień prasowych, głównym dowodem były zeznania byłego skarbnika Mediolanu, który twierdził, że nie jest ekspertem w dziedzinie instrumentów pochodnych i ma jedynie podstawową znajomość języka angielskiego, w którym sporządzono umowy. Wcześniej ze sprawy tej wycofały się władze Mediolanu, po zawarciu z bankami ugody. Ostatnie dni przyniosły wysyp informacji tego typu:

W Hiszpanii kolejną odsłonę ma sprawa banku Bankia. Przeciwko bankowi wystąpili drobni nabywcy jego akcji, twierdząc, że w prospekcie emisyjnym nieprawidłowo przedstawiono ryzyka związane z działalnością tego banku, przed siedzibą banku protestujący domagali się śledztwa dotyczącego kreatywnej księgowości oraz nieprawidłowości przy sprzedaży produktów banku. Najstarszy szwajcarski bank (założony w 1741 r. Wegeliln & Co) zawarł ugodę z amerykańskimi prokuratorami, w której przyznał, że jest winny wieloletniej pomocy obywatelom amerykańskim w niezgodnym z przepisami unikaniu płacenia podatków. Kolejne wielomiliardowe ugody zawarte w ostatnich dniach przez amerykańskie banki dotyczyły natomiast nieprawidłowości przy sprzedaży wierzytelności hipotecznych Fannie Mae oraz nieprawidłowości przy przejmowaniu przez banki nieruchomości stanowiących zabezpieczenie kredytów hipotecznych. Część tych przypadków może budzić wątpliwości, co do rzeczywistej winy banków (jak w przypadku orzeczenia w sprawie umów z Mediolanem) czy tego na ile i w jakim stopniu nie prowadząc działalności w USA obowiązane były do prowadzenia swojej działalności w sposób umożliwiający opodatkowanie ich klientów w tym kraju. Tymczasem działalność banków oparta jest na zaufaniu. Bez niego bank nie może prowadzić swojej działalności, bo nikt mu nie powierzy swoich pieniędzy, ani nie skorzysta z jego usług. Z tej perspektywy zresztą banki zazwyczaj wolą zawierać ugody, niż zdawać się na decyzję sądu, jeśli nie są pewne wygranej. Ugoda przynosi mimo wszystko znacznie mniejsze straty wizerunkowe niż przegrany proces, zwłaszcza karny. Część spraw z udziałem banków pokazuje na wciąż nieskuteczne procedury kontroli wewnętrznej, compliance oraz audytu wewnętrznego, zwłaszcza, gdy banki są oszukiwane przez ich pracowników (jak słynne sprawy strat generowanych przez nieuczciwych dilerów, potrafiących ominąć procedury wewnętrzne mające zapobiegać takim przypadkom). Inne wiążą się z przekonaniem pracowników banku, że bank „może więcej”, co prowadzi często do omijania procedur i „drogi na skróty”. Zaufanie buduje się latami, stracić można je w jednej chwili. W takiej sytuacji w praktyce jedynie płynnościowa pomoc banku centralnego może zapobiec tzw. runowi na bank czy szerszym problemom w sektorze, jeżeli utrata zaufania rozprzestrzeni się także na inne banki, czy w dzisiejszym coraz bardziej powiązanym rynku – także na inne instytucje finansowe. Niestety drugą stroną dostępu do mechanizmów wsparcia jest tzw. pokusa nadużycia, stąd regulatorzy i nadzorcy oraz banki centralne próbują wypracować takie mechanizmy, by ją ograniczyć. W tym kontekście istotną rolę do odegrania mają także inwestorzy – mogą bowiem „głosować nogami” i nie inwestować w akcje i obligacje banków, które nadużywają zaufania swoich interesariuszy. W tego typu działaniach wesprzeć ich mogą także zewnętrzne ratingi oparte na badaniu czynników pozafinansowych, zazwyczaj nazywane ratingami ESG. Czy ich stopniowe upowszechnienie wymusi na bankach większą dbałość o bycie godnym zaufania? Paweł Pelc

Poseł wspiera lżenie katolików Armand Ryfiński na stronie „Pan Buk Potwór Spaghetti" prowadzi brutalną, antykatolicką kampanię

„Wybatorzyć, smołą wysmarować, pierzem obsypać i przez wieś przegonić!" (pisownia oryginalna – red.) – takie hasło pojawiło się na facebookowym profilu „Pan Buk Potwór Spaghetti" pod zdjęciem przedstawiającym grupę starszych kobiet udających się na pielgrzymkę. To tylko jeden z wielu wpisów obraźliwych dla wierzących. Od nowego roku jednym z administrujących akcją jest poseł Ruchu Palikota Armand Ryfiński.

– Ten fanpage ma charakter satyryczny. Jest na nim informacja, że zamieszczane są na nim treści, które mogą obrażać uczucia niektórych grup. Więc osoby, które czują się urażone, niech po prostu tam nie zaglądają i po sprawie – mówi „Rz" Ryfiński.

Tak zwalczają mowę nienawiści W połowie grudnia Leszek Miller i Janusz Palikot wezwali do powstrzymania mowy nienawiści. – Słowo potrafi tworzyć i koić, ale potrafi też zabijać – mówił Miller. A Palikot przedstawił siedem zasad, apelując m.in., by „nie napuszczać ludzi na siebie, nie udawać, że kogoś nie ma, nie poniżać, nie wykluczać i nie wyśmiewać emocji".

– To była taka jednorazowa akcja w rocznicę zabójstwa Narutowicza. Nie planujemy dalszych wspólnych działań w tym zakresie razem z SLD, bo młodzieżówka tej partii szerzy kampanię nienawiści wobec Aleksandra Kwaśniewskiego – twierdzi poseł Andrzej Rozenek, rzecznik Ruchu Palikota. Ryfiński do grona administratorów „Potwora Spaghetti" dołączył 31 grudnia. Na stronie akcji napisał wtedy: „Bardzo dziękuję za ogromne zaufanie, traktuję to jako duże wyróżnienie całego Ruchu Palikota za walkę o normalne, nowoczesne świeckie Państwo. Jestem zawsze do waszej dyspozycji i nie zawiodę pokładanych we mnie nadziei". Grupa współkierowana przez posła Ryfińskiego informuje, że celem akcji jest „okazywanie słabości polskiego kleru, »lekkie« wyśmiewanie dogmatów, zabobonów i sprzeczności różnych religii". Jak to robi?

Antyklerykalizm to rozpaczliwa walka o polityczne życie - Jacek Kloczkowski politolog

Na profilu można przeczytać m.in., że katolicyzm to „jednostka chorobowa sklasyfikowana w praktyce klinicznej jako trwałe lub przemijające uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego spowodowane stosowaniem środków halucynogennych (Radio Maryja), autosugestią (modły), sugestią grupową odwołującą się do poczucia niskiej wartości chorego". Jest też zdjęcie małego chłopca z przekreślonym symbolem telewizji Trwam i podpisem „Hura! Babcia umarła".

Andrzej Rozenek: – Czegoś takiego nie pochwalam, ale proszę o to pytać Armanda. Może jest w tym głębszy sens.

Ryfiński przekonuje „Rz", że strona jest potrzebna, a on jest tylko jednym z kilku „Potworów Spaghetti". – Sensem tych działań jest kontra do obłudy kleru katolickiego. Wyrażenie protestu przeciw irracjonalnemu myśleniu i używaniu go w debacie publicznej – tłumaczy.

Armand Ryfiński: Kościół jest instytucją szkodliwą społecznie Grają o skrajnych wyborców Zbulwersowani są parlamentarzyści prawicy. Nie wykluczają, że skierują przeciw Ryfińskiemu wniosek do Sejmowej Komisji Etyki.

– Dla takiego człowieka nie powinno być miejsca w Sejmie. To pokazuje, że demokracja bywa zawodnym systemem – komentuje poseł PiS Andrzej Jaworski. Zwraca przy tym uwagę, że ogniskując swoje działania na walce z katolicyzmem, Ruch Palikota stał się dla rządu Tuska wygodny.

– To oni biorą na siebie ciężar światopoglądowych postulatów, które Platforma próbuje w pewnym zakresie realizować, ale nie wychodzi z nimi do społeczeństwa, by nie stracić miana partii centrum – uważa Jaworski. Zdaniem ekspertów politycy Ruchu Palikota grają na antykatolickich fobiach, walcząc o sympatię antyklerykalnego elektoratu.

– Palikot doskonale czuje, że jego ugrupowanie nie ma stabilnego elektoratu, więc gra o utrzymanie marginalnej grupy wyborców gwarantującej uzyskanie przynajmniej 3-proc. poparcia i dofinansowanie z budżetu państwa – mówi dr Rafał Matyja, politolog. Zwraca uwagę, że od początku kadencji Ruch Palikota nie przedstawił żadnego projektu ustawy przygotowanego merytorycznie, tak by wzbudzić poważną publiczną debatę. Armand Ryfiński na stronie „Pan Buk Potwór Spaghetti" prowadzi brutalną, antykatolicką kampanię

– Nawet ten antyklerykalizm Ruchu Palikota jest czysto happeningowy. Dla zwykłego człowieka, niekoniecznie wierzącego, takie działania są odpychające, mają charakter dowcipów na poziomie wczesnogimnazjalnym – dodaje dr Jacek Kloczkowski z krakowskiego Ośrodka Myśli Politycznej. Zaznacza, że Ruch Palikota, który m.in. grając na anty-
katolickich fobiach, wszedł do parlamentu, nie znalazł sposobu, by stać się poważną partią polityczną. – Takie akcje jak ta Ryfińskiego to rozpaczliwa walka o polityczne życie – ocenia Kloczkowski.

To nie pierwszy raz „Pan Buk Potwór Spaghetti" jest już kolejną, bulwersującą antykatolicką akcją polityków Ruchu Palikota. Niedawno działacze młodzieżówki tego ugrupowania umieścili na YouTube film, w którym biegają z zakrwawionym kawałkiem wątroby, krzycząc „relikwie papieża". Niedawno zaś politycy Ruchu deklarowali, iż złożą poręczenie za człowieka, który usiłował zniszczyć obraz Czarnej Madonny na Jasnej Górze. Ryfiński na konferencji prasowej nazwał święty dla Polaków obraz bohomazem. Armand Ryfiński: Biskupi to terroryści

Dziennikarze vs. dziennikarze p.o. „Rzeczpospolita” opublikowała dzisiaj artykuł („Poseł wspiera lżenie katolików”), traktujący o kolejnej już skandalicznej i groteskowej w swej naturze akcji politycznej posła Ruchu Poparcia Palikota – Armanda Ryfińskiego. Chodzi o jego wsparcie dla fejsbókowego profilu „Pan Buk Potwór Spaghetti”, na którym możemy m.in. przeczytać, że polityk RPP najchętniej widziałby osoby wierzące „wybatorzone, wysmarowane smołą, pierzem obsypane i przez wieś przegonione” (dziennikarz „Rzepy” – Wojciech Wybranowski – zwraca uwagę na prostackie błędy ortograficzne, jakie popełnia Ryfiński, w źle w dodatku skonstruowanym zdaniu). Postać posła-łajdaka i ugrupowania-gnojówki, to oczywiście temat na szerszą analizę. W tym miejscu chciałbym skupić się jednak na innym aspekcie tekstu. Autor artykułu, Wojciech Wybranowski, zgodnie z zasadami sztuki dziennikarskiej, ujmuje happening (jakkolwiek słowo to byłoby nadużyciem w stosunku do opisywanego tutaj wydarzenia) w kontekście czasowym; innymi słowy, zachowuje się tak, jak powinien dziennikarz, tzn. prezentuje dane wydarzenie, wypowiedź, czy też zjawisko w osi czasu i w odpowiednim kontekście. Sprawozdawca „Rz” zauważa, że niecały miesiąc temu posłowie Palikota i SLD wspólnie protestowali przeciwko mowie nienawiści w sferze publicznej, opowiadając się za jej penalizacją (przypomnijmy, że Janusz Palikot wielokrotnie w swoim programie wyborczym przeciwstawiał się nadmiernemu rozbudowywania przepisów karnych w systemie prawa). Wystąpienie Armanda Ryfińskiego, który dodatkowo jeszcze na początku adwentu nawoływał, by księża w ramach postu przestali gwałcić ministrantów, to zachowanie zwyczajnie niegodziwe i jawnie kłócące się z linią partii, mającej na sztandarze walkę z nienawiścią. Upraszczając, można powiedzieć, że ugrupowanie Palikota jest po prostu zakłamane. Dziennikarz „Rzepy” kontekst ten wyłapał i nadał mu odpowiednie znacznie. Z tego też względu czytelnik tej gazety będzie mógł sobie na podstawie rzetelnej informacji prasowej wyrobić opinię co do prawdomówności i intencji polityków RPP, jak i samego Janusza Palikota. Wprost przeciwnie przy okazji wykonywania swojego zawodu zachowali się wczoraj dziennikarze TVN-u: Małgorzata Telmińska i Michał Cholewiński, donosząc o tym, że w sprawie dr Mirosława G. agenci CBA nie poinformowali przesłuchiwanych w jakim charakterze do tej czynności przystępują. Jak pisałem już o tym wczoraj („Dzień Piąty: TVN ciągle się broni”), sprawdzenie prawdomówności doniesień świadków jest dość proste i wymaga jedynie analizy protokołów z zatrzymań i przesłuchań, do których to – jak można wywnioskować – red. Telmińska miała bezpośredni dostęp, podobnie jak do innych akt sprawy. W zastępstwie jednak prezentowania widzom TVN-u suchych i bezdusznych dokumentów procesowych, niekiedy również nieciekawych w analizie, dziennikarze Ci woleli wybrać prostszą formę przekazu – granie na emocjach. Analizując wczorajszy „Poranek TVN24” nie sposób nie zadać sobie pytania, czy sugerowanie przez red. Telmińską, że zeznania rodziny, na podstawie których skazano dr Mirosława G., „od początku budziły wątpliwości co do wiarygodności”, to jeszcze informacja prasowa, czy już komentarz odautorski? Gdyby Telimińska i Cholewiński byli rzetelnymi, obiektywnymi i w pełni rozumiejącymi istotę wykonywanego zawodu dziennikarzami, dialog pomiędzy nimi w okienku śniadaniowym wyglądałby m/w tak: Potencjalny Michał Cholewiński: Małgosiu, twierdzisz że świadkowie byli wyrywani w środku nocy na przesłuchania i śledczy nie przedstawiali im nawet ich praw, zgadza się? Potencjalna Małgorzata Telmińska: Tak, dobrze mnie zrozumiałeś Michale. Zeznania kilku z nich potwierdzają, że wyciągano ich niemalże siłą po północy na posterunek, nie cackając się i zupełnie nie zważając na ich osobiste położenie.

PMC: Co masz przez to na myśli? PMT: Chodzi np. o osoby starsze, czy też matki, niemające z kim zostawić swoje dzieci.

PMC: Wspominasz również o tym, że śledczy nie poinformowali przesłuchiwanych o tym, w jakim charakterze ich zatrzymywano i przesłuchiwano… PMT: Tak, dokładnie. Większość z nich nie wiedziała co się tak naprawdę dzieje; byli zdezorientowani, wystraszeni. W takim stanie mogli powiedzieć cokolwiek tylko wymagali od nich przesłuchujący.

PMC: Mam rozumieć, że przeanalizowałaś protokoły sprawy? Chodzi mi, no wiesz, o to, czy w dokumentacji rzeczywiście brak jest pouczenia przesłuchiwanych o tym w jakim celu i charakterze wyciągnięto ich z mieszkań o tak nieludzkiej porze? PMT: Ależ oczywiście, Michale. Czytałam te protokoły i rzeczywiście nie ma tam nawet wzmianki o tym, w jakim charakterze dane osoby są przesłuchiwane. Powiem więcej, pod protokołami, kilkoma – nie wszystkimi – brak jest podpisów osób przesłuchiwanych. To doprawdy niewiarygodne wręcz nadużycie ze strony śledczych.

PMC: Rozumiem, że twoją wersję potwierdzają również informatorzy oraz, że osobiście analizowałaś treść tych protokołów. PMT: W rzeczy samej. W przeciwnym razie nie mogłabym podać tych informacji do publicznej wiadomości, gdyż byłyby to doniesienia niesprawdzone.

PMC: To co mówisz Małgosiu, to doprawdy jakieś metody z czasów totalitarnych.

Tylko tyle i aż tyle. Czy naprawdę wymagać od dziennikarzy rzetelności, wiedzy z badanego przez siebie zagadnienia, jak również zwyczajnej uczciwości, to w polskich warunkach wymagać zbyt wiele? Sed3ak


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1 Kulecka Rajtar Misiniecid 940 Nieznany (2)
afp egzam 2009 i termin i zawsze jest to samo 940, ponizej pytania z grupy zoltej dzisiejszego egzam
940
940
940 boe obietnice na co dzie bog ju dzi nas karmi i przemienia
20030831194353id#940 Nieznany
940
940
940
940
940 941
Brother Fax 910, 920, 921, 930, 931, 940, 945, MFC 925, 970, 985mc Parts Manual
940
940 960 850 (10)
foxtrot 940
ts 940 interfejs
other 940
akumulator do volvo 940 kombi 945 24 turbo diesel

więcej podobnych podstron