Anna Maria Reguła
RACJONALNY I EGZYSTENCJALNY WYMIAR WIARY
WEDŁUG KARDYNAŁA JOSEPHA RATZINGERA
W 1984 roku ukazała się publikacja w języku włoskim pt. „Rapporto sulla fede”, zawierająca wywiad z kardynałem Josephem Ratzingerem, prefektem watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, przeprowadzony przez Vittorio Messoriego. Książka ta w języku polskim, zatytułowana „Raport o stanie wiary”, została wydana po raz pierwszy przez Wydawnictwo Michalineum w 1986 roku.
Wybór kardynała Ratzingera na Stolicę Piotrową jako Benedykta XVI oraz liczne prośby czytelników skłoniły wydawnictwo do wznowienia tej cennej publikacji. Jej treść - oparta na dokumentach Soboru Watykańskiego II oraz na Magisterium Kościoła - nie straciła dzisiaj na aktualności.
Przez wcielanie w życie nauki Soboru Kościół sprostał wyzwaniom współczesności. Dlatego dziś ma więcej odwagi, cieszy się większą wolnością, jest odmłodzony, spokojnie parzy na przeszłość i nie obawia się przyszłości. Sobór jest jak busola kierująca po rozległym oceanie trzeciego tysiąclecia. W swym duchowym testamencie Jan Paweł II napisał: „Jestem przekonany, że długo jeszcze dane będzie nowym pokoleniom czerpać z tych bogactw, jakimi ten Sobór nas obdarował. Dlatego ja także - mówił Benedykt XVI - podejmując posługę następcy Piotra, pragnę z mocą potwierdzić wolę dalszego wprowadzania w życie Soboru Watykańskiego II”.
Lektura tej książki pomogła mi wgłębić się w treść przesłania soborowego i nauki Kościoła dotyczącej chrześcijańskiej wiary.
1. Emocje i rozsądek
„Agresywny Niemiec o hardym sposobie bycia, asceta, który nosi krzyż jak szpadę”.
„Czerstwy Bawarczyk o kordialnym wyglądzie, zamieszkujący skromny apartament w pobliżu Watykanu”.
„Panzer-Kardinal, który nie zdejmuje z siebie wspaniałego stroju i złotego krzyża z piersi, krzyża Księcia Świętego Rzymskiego Kościoła”…
Wokół kardynała Ratzingera krążyło wiele sprzecznych opinii, ukazujących się w artykułach na całym świecie.
Naprawdę kardynał jest człowiekiem całkowicie oddanym wierze i choć sprawia wrażenie twardego konserwatysty czy biurokraty, jego życie wypełnione jest modlitwą i medytacją.
Odkąd Jan Paweł II powołał go na prefekta Kongregacji Nauki Wiary, niektórzy mówili, że od tego momentu pojawił się „drugi” Ratzinger. Otwarty, postępowy, a nawet liberalny teolog zmienił się w konserwatywnego strażnika doktryny. Sam kardynał uważał jednak, ze nieprzerwanie realizował swoje postanowienie wierności Chrystusowi i wierze katolickiej. Pytany, czy chciałby coś wymazać z historii swojej pracy, mówi, że nic takiego nie widzi, choć przyznaje, że czasami reagował zbyt ostro i obcesowo, i dziś wiele spraw rozwiązałby inaczej. Lękał się nowych wyzwań i problemów, które pojawiają się , zwłaszcza wskutek postępu techniki, np. w medycynie. Zarazem pracę Kongregacji widział nie jako osądzanie i potępianie, lecz jako wspólne szukanie odpowiedzi, pomaganie tym, którzy pytają, którzy mają wątpliwości, czy są wierni nauce chrześcijańskiej.
Oskarżany o czarnowidztwo i katastrofizm odpowiadał, że jasno widzi różne zagrożenia obecne we współczesnym świecie, ma jednak w sobie mocną chrześcijańską nadzieję, opartą na wierze w moc i Opatrzność Bożą. Nadzieję dla Kościoła widzi w nowych ruchach, w których podziwia dynamizm, żywą wiarę i misjonarski zapał. Wyłania się z nich nowe pokolenie Kościoła, na które patrzę z wielką nadzieją. To cud, że Duch Święty okazał się jeszcze raz silniejszy od wszystkich naszych programów.
Niczego nie żałuję - stwierdzał - i mam nadzieję, że dokonałem czegoś sensownego, choć wyobrażałem sobie moje życie inaczej. Wiem, że mogę zrobić tylko cząstkę.
Przeszkadzał mu nadmiar pracy. Udzielał się w pięciu kongregacjach, dwóch radach i jednej komisji. Równocześnie chciał pozostać zwykłym człowiekiem i nie zaniechać osobistych kontaktów ludzkich. Był wyrozumiały nawet dla ludzkich przywar, takich jak pęd do kariery, który - jak mówi - jest normalny także w Watykanie. W Stolicy Apostolskiej chciałby zredukować poziom biurokracji, choć uważa, że - biorąc pod uwagę cały Kościół powszechny - administracja watykańska jest stosunkowo niewielka.
Na bezludną wyspę zabrałby koniecznie Biblię i Wyznania św. Augustyna. Właśnie św. Augustyn jest dla niego wzorem, ponieważ choć bardzo tęsknił za medytacją, za pracą duchową, to jednak cały się poświęcił codziennym drobiazgom i chciał żyć dla ludzi.
W jednym z wykładów Josepha Ratzingera, wtedy - w 1966 roku - jeszcze profesora teologii, znajdujemy taką konkluzję rozważań na temat sytuacji Kościoła i wiary: Być może oczekiwalibyście bardziej radosnego i świetlanego obrazu. I z pewnego punktu widzenia można by było przedstawić taki obraz. Ale wydaje mi się ważne, by pokazać dwa oblicza tego wszystkiego, co napełnia nas radością i wdzięcznością dla Soboru, dla jego wezwań i zadań stawianych przed nami. I wydaje mi się konieczne zasygnalizowanie niebezpieczeństwa nowego triumfalizmu, w który popadają często właśnie ci, co walczyli z triumfalizmem minionej doby. Dopóki Kościół jest tylko pielgrzymem na ziemi, nie ma prawa chwalić siebie. Ten nowy sposób chwalenia się mógłby stać się jeszcze zdradliwszy niż tiary i lektyki, dające powód raczej do uśmiechu niż do dumy.
Jedyną receptą, w której kardynał widzi światło, ale i pewną zasadzkę jest praca: Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek Pan uświadamia nam, że tylko On może zbawić Swój Kościół. Kościół jest Chrystusowy i Chrystus zatroszczy się o niego. Od nas wymaga się pracy ze wszystkich sił, z pełnym oddaniem, z poczuciem optymizmu, ale i ze świadomością, że jesteśmy sługami niegodnymi, nawet jeśli wykonaliśmy wszystko, co do nas należy. Także w tym odwołaniu się do naszej znikomości widzę jedną z łask tego ciężkiego okresu. Okresu, w którym wymaga się od nas cierpliwości, tej codziennej formy miłości, w której są obecne wiara i nadzieja.
Vittorio Messori podkreśla, że podczas dni spędzonych z kardynałem nie udało mu się dostrzec niczego, co usprawiedliwiałoby odmalowany przez niektórych obraz twardego inkwizytora. Twierdzi, że to człowiek skromny, a przypisywane mu cechy mijają się z prawdą.
Jakkolwiek by się osądzało kardynała, trzeba wiedzieć, że tak zwany „strażnik wiary” to w rzeczywistości nie człowiek „nomenklatury”, funkcjonariusz uznający tylko kurie i urzędy, lecz prawdziwy uczony o konkretnym doświadczeniu duszpasterskim.
Zapytany, czy kosztowała go wiele zmiana kondycji teologa na pozycję kontrolera działalności teologów, odpowiedział bez wahania: Nigdy nie zgodziłbym się na tę służbę Kościołowi, gdyby moim zadaniem była przede wszystkim kontrola. Po reformie Kongregacja zachowała oczywiście swą pozycję decyzyjną i interwencyjną w sprawach wiary, ale Paweł VI w „motu proprio” powierzył jej też priorytetowe zadanie, mające charakter konstruktywny, ale polegające na «udzielaniu pomocy rozwojowi poprawnej doktryny tak, by stawała się nową siłą dla głosicieli Ewangelii». Naturalnie, jesteśmy jak i przedtem po to, by strzec czystości wiary, «korygować błędy i wyprowadzać na prostą drogę błądzących», jak mówi ten sam dokument, ale obrona wiary winna być zwrócona w stronę jej promocji.
Jedynym punktem wyjścia teraz i zawsze jest perspektywa religijna; poza nią to, co jest posługą, wydawać się będzie nietolerancją , a gorliwa troska - dogmatyzmem. Jeżeli zaś wstąpi się w wymiar religijny, zrozumie się, że wiara jest dobrem najwyższym i najcenniejszym, bo prawda jest fundamentalnym elementem życia ludzkiego. Zatem troskę o to, by wiara nie uległa skażeniu, przynajmniej wierzący powinni uważać za bardziej istotną od troski o zdrowe ciało. Nie należy zapominać, że dla Kościoła wiara jest «wspólnym dobrem», bogactwem należącym do wszystkich, poczynając od biednych, najbardziej bezbronnych wobec wypaczeń: zatem Kościół musi bronić ortodoksji dla dobra wszystkich wierzących.
Co do historii Kościoła kardynał nie uznaje podziału na przed i potem; przedsoborowy i posoborowy. Jak sam twierdzi, nie ma żadnego Kościoła «przed» i «po» Soborze. Jest tylko jeden jedyny Kościół, który zmierza ku Panu przez coraz głębsze zrozumienie istoty depozytu wiary powierzonego nam przez Niego. Zamiarem Vaticanum II było przedstawienie zasad wiary w sposób trafny, a nie ich «zmiana».
2. U korzeni kryzysu: koncepcja Kościoła
W czasach obecnych spotykamy się z coraz częstszym „odrzucaniem” Kościoła przez „wiernych”. Kardynał Ratzinger mówi, że wielu ludzi odchodzi od niego po cichu, gubiąc po drodze autentycznie katolicki sens jego rzeczywistości, której chciał sam Chrystus. Nie wierzą oni w Kościół Chrystusowy, w Kościół ustanowiony przez samego Jezusa Chrystusa, a jednocześnie tworzą «swój własny» kościół - organizację strukturalnie związaną z ich potrzebami.
Dla katolików - tłumaczy kardynał - Kościół tylko w swoim zewnętrznym wyrazie, tylko fasadowo jest zbudowany przez ludzi. Za tą ludzką fasadą znajdują się Boskie - więc nietykalne - struktury. Misterium rzeczywistości nadprzyrodzonej, ponadludzkiej. Tego żaden reformator, socjolog, żaden organizator nie ma prawa ani możliwości tknąć. Jeżeli jednak zaczyna się uważać Kościół za wyłącznie ludzką strukturę, za jedynie nasz wytwór, to wtedy także prawdy wiary wydają się arbitralne; wiara traci wówczas autentyczny, zagwarantowany instrument, przez który mogłaby się wyrażać.
Według prefekta, sytuacja jest na tyle poważna, że w tak istotnej sprawie jak eklezjologia, aby działanie było owocne, nie wystarczy wydawanie dokumentów, których zresztą nie brakuje. Jego zdaniem należy przejść do pracy pogłębionej: Należy odtworzyć autentycznie katolicki klimat, odnaleźć sens Kościoła jako Kościoła Pana, jako przestrzeń Jego realnej obecności w świecie, ogarnąć tę Tajemnicę, o której tak zobowiązująco napisano w dokumentach Soboru Watykańskiego II: «Kościół, czyli Królestwo Chrystusowe, już teraz obecne w tajemnicy, dzięki mocy Bożej rośnie w sposób widzialny w świecie».
3. Za prawdziwą reformą
Ecclesia semper reformanda (Kościół jest zawsze w stanie reformy). Sobór zajął jasne stanowisko w tej sprawie: Jakkolwiek Kościół pozostał dzięki mocy Ducha Świętego wierną Oblubienicą swojego Pana i nigdy nie przestał być znakiem zbawienia w świecie, wie on jednak dobrze, że wśród członków, czy to duchownych czy świeckich, nie brakowało w ciągu wielu wieków takich, którzy byli wierni Duchowi Bożemu. Także w naszych czasach nie uchodzi uwadze Kościoła, jak wielka rozbieżność zachodzi między nauką, którą głosi, a ludzką słabością tych, którym powierzona jest Ewangelia. Cokolwiek o tych brakach sądzi historia, powinniśmy być ich świadomi i dzielnie je usuwać, żeby nie przynosiły szkody szerzeniu Ewangelii.
Wiara jest odpowiedzią Kościoła udzieloną Chrystusowi; akt wiary dokonuje się w Kościele. Nie jest to akt indywidualny, akt poszczególnego człowieka, nie jest to pojedyncza odpowiedź. Wiara znaczy wierzyć wspólnie z całym Kościołem.
Zapytany, w jakim kierunku mają iść owe reformy, kardynał odpowiada następująco: Powinniśmy zawsze zważać na to, że Kościół nie jest nasz, lecz Pana. Zatem «reformy» i «odnowa» - zawsze potrzebne - nie mają polegać na wznoszeniu przez nas, choćby nawet z całą gorliwością, nowych wymędrkowanych struktur. W ten sposób osiągnęlibyśmy najwyżej to, iż wznieślibyśmy «nasz» Kościół, Kościół tylko na miarę naszego rozumienia, być może nawet interesujący, ale nieprawdziwy, nie taki, który podtrzymuje w wierze i daje życie w sakramencie. Chcę przez to powiedzieć, że to, co my potrafimy zrobić, nie da się porównać w żadnej mierze z doskonałością dzieła Pana. Zatem prawdziwa reforma polegałaby na uczynieniu wszystkiego, co doprowadzi do zniknięcia z Kościoła tego, co jest nasze, aby lepiej stało się widoczne to, co jest Jego, Chrystusa.
Tę prawdę dobrze znają święci - oni rzeczywiście i dogłębnie reformowali Kościół, nie przez wznoszenie nowych struktur, ale przez odnowę siebie samych. Świętości, a nie nowych urządzeń, potrzebuje Kościół, by odpowiedzieć na potrzeby człowieka.
4. Sygnały niebezpieczeństwa
Zdaniem kardynała - z kryzysu wiary Kościół hierarchiczny ustanowiony przez Chrystusa jako misterium, w którym żyje Ewangelia, wynika jako logiczna konsekwencja kryzys zaufania do dogmatów ustanowionych przez Magisterium.
Teologia ostatnich lat energicznie zabrała się do zasupływania w jeden węzeł wiary i znaków czasu, szukając w ten sposób nowych dróg szerzenia chrześcijaństwa. Wielu uprzytomniło sobie jednak, że tego rodzaju usiłowania raczej pogłębiają kryzys, niż go rozwiązują. Dogmaty są często uważane za, nie dające się dłużej tolerować, ograniczenie, za zamach na wolność uczonego. W ten sposób usuwa się z pola widzenia fakt, że dogmaty służą prawdzie, że są darem Boga ofiarowanym wierzącym. Dogmaty - powiedział ktoś - są oknami szeroko otwartymi na nieskończoność.
Zamieszanie w teologii, o którym mówił wcześniej ksiądz kardynał, prowadzi w konsekwencji do niewłaściwego pojmowania katechezy, która narażona jest na «cząstkowość» i stałe eksperymentowanie. Niektóre katechizmy, jak również wielu katechetów nie nauczają pełni wiary katolickiej, ale usiłują przedstawić je w sposób interesujący dla czytelników czy słuchaczy. Pewne wersety Biblii są podkreślane, jako uważane za «bliższe współczesnej wrażliwości», o innych się nie wspomina, bo są od tej «wrażliwości» dalekie.
We Francji na początku 1983 roku Joseph Ratzinger miał wykład - który wzbudził wiele emocji - właśnie na temat „nowej” katechezy. Przy tej okazji jasno i wyraźnie powiedział m.in.: Zarzucenie katechizmu z powodu jego rzekomej przestarzałości było pierwszym, poważnym w skutkach błędem. Chociaż zdecydowano się na to w całym Kościele, to nie znaczy, że decyzja była właściwa, a przynajmniej nie-nazbyt pospieszna.
Mówi: Od samego początku istniały w chrześcijaństwie pewne stałe, nieredukowalne principia katechezy, formujące wiarę wyznawców. Principia te zostały także zastosowane w katechizmie Lutra w podobny sposób jak w katechizmie rzymskim., zatwierdzonym przez Sobór Trydencki. Całe nauczanie wiary zbudowane jest na czterech fundamentalnych elementach: Credo, Ojcze nasz, Dekalogu i Sakramentach. I to są właśnie te principia życia chrześcijańskiego, to jest synteza nauczania Kościoła opierającego się na Piśmie Świętym i Tradycji. Każdy chrześcijanin znajduje tu odpowiedź na pytania: w co wierzyć (Credo lub Skład Apostolski), jaką mieć nadzieję (Ojcze nasz), co czynić (Dekalog), znajduje też przestrzeń życiową, w której wszystko się realizuje (Sakramenty). Teraz w wielu katechezach została zatracona ta fundamentalna struktura wiary, w rezultacie czego nastąpiło rozproszenie sensus fidei. Nowe pokolenia często nie są już zdolne do ogarnięcia całokształtu swojej religii.
Kryzysowi zaufania do dogmatów Kościoła towarzyszy kryzys zaufania do ustanowionej przez Kościół moralności. Zachwiany został związek między Biblią a Kościołem. To rozdzielenie Biblii od Kościoła zapoczątkowało dawno temu środowisko protestanckie, obecnie przyjęli je niektórzy teologowie katoliccy. Historyczno-krytyczna interpretacja Pisma Świętego z pewnością otworzyła wielkie możliwości zrozumieniu tekstu biblijnego, nie przydaje się natomiast do poznania zawartych w nim ponadczasowych tajemnic. Jeżeli się o tym zapomni - metoda ta staje się nie tylko nielogiczna, ale właśnie dlatego nienaukowa. Często zapomina się również, że Biblia jako przesłania i dla teraźniejszości i dla przyszłości, może być rozważana wyłącznie w żywym związku z Kościołem. Prowadzi to do czytania Biblii niezgodnie z Tradycją Kościoła i nie w związku z Kościołem, ale według najnowszej metody, która wydaje się nam ostatnią zdobyczą nauki. Ta niezależność popchnęła niektórych do sprzeciwu tak gwałtownego, iż uznali tradycyjną wiarę Kościoła za nie dowiedzioną w krytycznej egzegezie, co więcej, za przeszkodę w prawdziwie «nowoczesnym» rozumieniu chrześcijaństwa.
Oddzielenie Pisma Świętego od Kościoła prowadzi do zafałszowania zarówno treści Pisma, jak i istoty Kościoła, gdyż Kościół bez swego fundamentu biblijnego, bez Biblii, w którą wierzy, staje się tylko wytworem historycznym.
Z takiej serii kryzysów - według kardynała - nie mogło wyniknąć nic innego niż kryzys, który dotknął samych fundamentów wiary - wiary w Trójcę Przenajświętszą, w Jej Osoby. Bojąc się, niesłusznie, że uwaga zwrócona na Ojca Stworzyciela może przesłonić postać Jego Syna, pewnego typu współczesna teologia ogranicza się jedynie do chrystologii. Ale jest to chrystologia podejrzana, jednostronnie podkreślająca ludzką naturę Jezusa, przemilczająca, bądź wyrażająca w sposób niewystarczający Jego Boską naturę, współistniejącą w tej samej osobie Chrystusa. Można by nawet powiedzieć, że oto wskrzeszono starożytną herezję ariańską. Trudno byłoby, oczywiście, znaleźć takiego teologa «katolickiego», który negowałby dawną formułę, że Jezus jest Synem Bożym. Wszyscy twierdzą, że to akceptują, dodając jedynie «w jakim sensie» należałoby «ich zdaniem» tę formułę rozumieć. I tu właśnie zaczynają się rozróżnienia, często prowadzące do redukcji wiary w Chrystusa jako Boga. (...) oderwana od eklezjologii chrystologia zatraca wymiar Boski, staje się tylko «Jezusem-projektem», to znaczy projektem zbawienia ludzi tylko i wyłącznie w historii.
Nieuznawanie w pewnych teologiach Boga Ojca jako pierwszej osoby Trójcy Świętej jest wytłumaczalne w społeczeństwie, które po Freudzie jest nieufnie nastawione do każdego ojca i do każdego rodzaju paternalizmu. Przemilcza się ideę Ojca Stworzyciela także dlatego, że nie akceptuje się koncepcji takiego Boga, do którego należy zwracać się na kolanach; natomiast uwielbia się mówienie tylko o partnerstwie (partnership), o stosunku koleżeńskim, prawie równorzędnym, jak człowieka z człowiekiem, z człowiekiem-Jezusem. Później usiłuje się odsunąć problem Boga Stwórcy także z lęku (a tego pragnie się uniknąć) o to, w jaki sposób pogodzić wiarę w stworzenie świata z odkryciami nauk przyrodniczych i z perspektywą zapoczątkowaną przez ewolucjonizm. I tak powstały nowe katechizmy: nie zaczynające od Adama, od początku Księgi Rodzaju, ale od Abrahama lub od Księgi Wyjścia. Katechizmy, w których skoncentrowano się tylko na historii, a ominięto problem stworzenia bytu. Tak oto nastąpiła redukcja wyłącznie do Chrystusa, a częstokroć jedynie do człowieka-Jezusa; Bóg przestał być Bogiem. I rzeczywiście wygląda na to, że pewnego typu teologie nie wierzą już więcej w takiego Boga, który może zstąpić w materię - a to już jest wyraz obojętności, jeżeli nie niechęci, do poznania istoty materii. To w konsekwencji zrodziło wątpliwości co do «materialnych» aspektów Objawienia, takich jak: prawdziwa obecność Chrystusa w Eucharystii, wieczna Dziewiczość Maryi, konkretne i rzeczywiste Zmartwychwstanie Jezusa, zmartwychwstanie ciał obiecane wszystkim u kresu dziejów. Nie przypadkiem Skład Apostolski zaczyna się: «Wierzę w Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi». Ta postawa wiary w Boga Stworzyciela (to znaczy w Boga, który naprawdę jest Bogiem) stanowi jakby punkt centralny wszystkich innych prawd chrześcijańskich. Jeżeli ta podstawa wiary się zachwieje, cała reszta runie.
5. Dramat moralności
Mamy poważny kryzys zaufania do moralności nauczanej przez Kościół. Jak to już zostało powiedziane, jest on związany bezpośrednio z kryzysem zaufania do dogmatów katolickich. Kryzys ten obserwujemy przede wszystkim w krajach uprzemysłowionych, szczególnie w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych, ale wypracowane tu modele podporządkowują resztę świata, stając się wzorem w sferze kultury.
Na ten temat kardynał powiedział: W świecie, gdzie - jak na Zachodzie - pieniądz i bogactwo są miarą wszystkiego, gdzie wolnorynkowość narzuca swoje nieubłagane prawa każdej dziedzinie życia, autentyczna etyka katolicka wielu ludziom wydaje się obcym ciałem, przeżytkiem, rodzajem meteorytu kontrastującym nie tylko z konkretnymi zwyczajami życia, ale także z podstawą sposobu myślenia. Liberalizm w dziedzinie ekonomicznej odpowiada na płaszczyźnie moralnej permisywizmowi. Zatem staje się trudne, jeżeli nie niemożliwe, ukazywanie moralności wykładanej przez Kościół jako rozsądnej, bowiem jest ona zbyt odległa od tego, co zostało przez większość ludzi uznane za oczywiste i normalne. Rzecz jasna, chodzi tu o ludzi poddanych hegemonii tej kultury, której uległo także - i to udzielając jej poważnego, autorytatywnego wsparcia - wielu moralistów «katolickich».
Jedyna prawda, pełnia i ostateczność tkwi w Objawieniu Bożym. Sobór Watykański II, wierny Bożemu Słowu, naucza: Najgłębsza zaś prawda o Bogu i o zbawieniu człowieka jaśnieje nam przez to objawienie w osobie Jezusa Chrystusa, który jest zarazem pośrednikiem i pełnią całego objawienia.
Dlatego wiara domaga się wyznania, że Słowo, które stało się Ciałem, w całej swej tajemnicy, która dokonuje się od wcielenia do uwielbienia, jest rzeczywistym - choć pośrednim - źródłem i dopełnieniem wszelkiego zbawczego objawienia się Boga ludzkości, oraz, że Duch Święty, będąc Duchem Chrystusa, nauczy apostołów „całej prawdy”, a przez nich cały Kościół wszystkich czasów.
Adekwatną odpowiedzią na objawienie Boże jest „posłuszeństwo wiary”, przez które człowiek z wolnej woli cały powierza się Bogu, okazując „pełną uległość rozumu i woli wobec Boga objawiającego” i „dobrowolnie uznając objawienie przez Niego dane”. Wiara jest darem łaski: „By móc okazać wiarę, trzeba mieć łaskę Bożą uprzedzającą i wspomagającą oraz pomoce wewnętrzne Ducha Świętego, który by poruszał serca i do Boga zwracał, otwierał oczy rozumu i udzielał «wszystkim słodyczy w uznawaniu i dawaniu wiary prawdzie»”. Posłuszeństwo wiary zakłada przyjęcie prawdy Chrystusowego objawienia, potwierdzonej przez Boga, który jest samą Prawdą. Wiara jest najpierw osobowym przylgnięciem człowieka do Boga; równocześnie i w sposób nierozdzielny jest ona „dobrowolnym uznaniem całej prawdy, którą Bóg objawił”.. Wiara - jako „dar Boży” i „cnota nadprzyrodzona wlana przez Niego” - zakłada więc podwójne przylgnięcie: do Boga, który objawia, i do prawdy przez Niego objawionej ze względu na zaufanie, jakim obdarza się osobę, która ją ogłasza. Dlatego powinniśmy wierzyć nie w kogoś innego, jak tylko w Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego.
Por. Benedykt XVI, Przemówienie do kardynałów, 22 IV 2005 r.
Lumen gentium, n. 3
Gaudium et spes, n.43
Dei Verbum, n. 2.
Por. J 16, 13.
Rz 1, 5; por. Rz 16, 26; 2 Kor 10, 5-6.
Dei Verbum, n. 5.
Tamże.
por. KKK, 144.
Tamże, 150.