171

Koniec Polski Prawej Ateistom jest, w pewnym sensie, łatwiej. Ateista, pytany o sens tragedii, może z przekonaniem stwierdzić, że nie ma ona żadnego sensu. Świat dla niego ma prawo być zbiorem przypadków, nie tworzących niczego, poza wszechogarniającym absurdem istnienia. Chrześcijanin wierzy, że Zrządzenia Boskie mają sens, i choć wie także, iż ów sens z zasady wymyka się ludzkim próbom zrozumienia, nie może tych prób zaniechać. Nie może opędzić się od pytań − dlaczego Bóg na to pozwolił? Co ma z tego wynikać? Nie znam odpowiedzi, jak nie zna jej nikt z nas. Czuję tylko, że pod Smoleńskiem zakończyła się pewna Polska − czy może, marzenie o pewnej Polsce. Polska uosabiana przez niezłomną bohaterkę „Solidarności” Annę Walentynowicz, przez ostatniego prezydenta na Uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego i przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Katastrofa pochłonęła elitę tej formacji ideowej, która najwyższego dobra upatrywała w narodowej tradycji i historii. Która wysoko hierarchii wartości umieściła cnotę patriotyzmu, służbę państwu polskiemu, o które walczyło tyle poprzednich pokoleń, a które, podarowane współczesnym Polakom nagle wskutek niejasnego, podejrzanego „spisku elit”, nie stało się dla nich wspólnym dobrem tak powszechnie i bezwzględnie szanowanym, jak na to zasługuje. Od dłuższego już czasu nękało nas przeczucie, że ta Polska musi odejść, przynajmniej na czas jakiś. Że w świecie zmierzchającego Zachodu wchodzącego w czas dekadencji i odrzucenia wartości, zatracającego swe cywilizacyjne zdobycze, zastępującego idee doraźnymi korzyściami, a demokrację medialną grą, także i w Polsce nie jesteśmy w stanie obronić pragnienia wielkości przed napierającym zewsząd rechotem. Ale zapowiadało się, że odchodzenie tej − nie umiem znaleźć innego słowa − „przedwojennej” Polski będzie równie mało efektowne, jak powolne pogrążanie się 97 konfederatów barskich z Pakości, o których śpiewał Jacek Kowalski, w śmierdzącym bagnie. Urzędy Prezydenta RP, Rzecznika Praw Obywatelskich, prezesa Narodowego Banku Polskiego i prezesa Instytutu Pamięci Narodowej były ostatnimi placówkami Prawej Polski. Nie mam wielkich złudzeń co do ludzi, którzy teraz, po krótszym lub dłuższym (zależnie od tego, do jakiego stopnia każą im się liczyć z pozorami sondaże i interpretujący je pijarowcy) zajmą ostatnie brakujące im do pełnego zawłaszczenia kraju gabinety. Nie mam złudzeń co do ich systemów wartości, celów i braku skrupułów w ich osiąganiu. Nadchodzi czas drobnych cwaniaczków, „Rysiów” i „Grzesiów”, gardzących „dzikim krajem”, ale nie na tyle, żeby gardzić forsą, jaką da się w nim ukręcić. Drobnych cwaniaczków, gdzieś tam z dala sterowanych przez zagraniczne potęgi, bo przecież geopolityka próżni nie znosi. Były już takie upadki w naszej historii. Z Bożą pomocą zdołaliśmy się z nich podnieść. Wierzmy, że zdołamy i tym razem. Być może straszliwy znak, który otrzymaliśmy, pomoże nam w tym. Bo nie umiem w sobie skrzesać naiwnej wiary ateistów, że ta tak pełna symboli śmierć nie ma żadnego sensu. Rafał A. Ziemkiewicz

Świadek potwierdza: Wałęsa to Bolek Po raz pierwszy przed sądem świadek - były funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej - pod przysięgą zeznał, że TW Bolek i Lech Wałęsa to jedna i ta sama osoba - donosi "Interia" 64-letni emerytowany Janusz S. zeznawał jako świadek w procesie o naruszenie dóbr osobistych z powództwa Lecha Wałęsy przeciwko b. działaczowi Wolnych Związków Zawodowych Krzysztofowi Wyszkowskiemu - pisze portal. - Do 1974 r. prowadziłem teczkę pracy i  personalną Lecha Wałęsy jako TW +Bolek+. Jego współpraca z SB od chwili pozyskania, między 15 a 17 grudnia 1970 r., była intensywna przez 3-4 miesiące. Spotkania z nim oficerów prowadzących odbywały się kilka razy w tygodniu, a w jednym przypadku 2-3 razy dziennie. Do czerwca 1971 r. Wałęsa dostał za współpracę 20 tys. zł, przy średniej pensji stoczniowca 1600 zł - powiedział Janusz S. Jak zeznał, po spaleniu Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku w grudniu 1970 r. na przesłuchania przywieziono autobusem 30 stoczniowców. W tej grupie był też Lech Wałęsa. - Jeden z przesłuchujących Wałęsę oficerów, który wyszedł na papierosa, mówił wówczas "Mamy go. Przysięgał na krzyżyk, że będzie lojalny i będzie z nami współpracował". Widziałem potem na własne oczy napisane odręcznie przez Wałęsę i podpisane takie oświadczenie. Było w nim napisane, że zobowiązuje się do zachowania w tajemnicy współpracy z SB - powiedział Janusz S. W opinii Janusza S., Wałęsa zdecydował się na kolaborację z SB dobrowolnie i bez szantażu. - Jeśli o dobrowolności możemy mówić w sytuacji dwugodzinnego przesłuchania w nocy - dodał. Janusz S. mówił, że w ramach swoich obowiązków - prowadzenia teczki TW "Bolek" - uzyskał też informację z zarządu Wojskowej Służby Wewnętrznej, że Wałęsa pełniąc służbę wojskową był wcześniej pozyskany także do współpracy przez WSW. Więcej na: http://fakty.interia.pl (Świadek w sądzie: Wałęsa był agentem "Bolkiem" B. funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej w  Gdańsku, Janusz S. zeznał przed Sądem Okręgowym w Gdańsku, że Lech Wałęsa w połowie grudnia 1970 r. został zwerbowany do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa jako agent o pseudonimie "Bolek". 64-letni emerytowany Janusz S. zeznawał jako świadek w  procesie o naruszenie dóbr osobistych z powództwa Lecha Wałęsy przeciwko b. działaczowi Wolnych Związków Zawodowych Krzysztofowi Wyszkowskiemu. Sprawa dotyczy telewizyjnej wypowiedzi Wyszkowskiego z 16 listopada 2005 r. o domniemanej agenturalnej przeszłości b. prezydenta. W tym samym dniu Wałęsa otrzymał od Instytutu Pamięci Narodowej status pokrzywdzonego. Zapowiedział wówczas, że będzie od tego momentu pozywał do sądu osoby, które nadal będą twierdzić, iż był on agentem służb specjalnych PRL. Wałęsa domaga się od b. działacza WZZ przeprosin oraz 40 tys. zł zadośćuczynienia na rzecz Szpitala Dziecięcego w Gdańsku-Oliwie.

- Do 1974 r. prowadziłem teczkę pracy i personalną Lecha Wałęsy jako TW "Bolek". Jego współpraca z SB od chwili pozyskania, między 15 a 17 grudnia 1970 r., była intensywna przez 3-4 miesiące. Spotkania z nim oficerów prowadzących odbywały się kilka razy w tygodniu, a w jednym przypadku 2-3 razy dziennie. Do czerwca 1971 r. Wałęsa dostał za współpracę 20 tys. zł, przy średniej pensji stoczniowca 1600 zł - powiedział Janusz S. Janusz S. pracował od 1968 r. w Komendzie Wojewódzkiej MO w Gdańsku w pionie bezpieczeństwa. Jak wyjaśnił przed sądem, zajmował się tam m.in. opracowywaniem dokumentacji z przesłuchań ze źródłami informacji SB oraz tworzeniem kartotek personalnych agentów. Świadek podkreślił, że nigdy w tym czasie nie widział Wałęsy, a wiedzę o jego współpracy ma na podstawie przekazywanych mu dokumentów, w tym meldunków i pokwitowań pieniędzy. Jak zeznał Janusz S., podczas jednego ze spotkań w hotelu "Jantar" z udziałem zastępcy szefa gdańskiej SB Wałęsa dostał jednorazowo 1500 zł; bezpiece zależało wówczas, aby nie doszło do drugiej fali strajków w Stoczni Gdańskiej, planowanych przez robotników na 19 i 20 stycznia 1971 r. Janusz S. dodał, że po pierwszych intensywnych miesiącach współpracy Wałęsa donosił niechętnie i do składania przez niego meldunków dochodziło już doraźnie. Jak zeznał, po spaleniu Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku w grudniu 1970 r. na przesłuchania przywieziono autobusem 30 stoczniowców. W tej grupie był też Lech Wałęsa. - Jeden z przesłuchujących Wałęsę oficerów, który wyszedł na papierosa, mówił wówczas "Mamy go. Przysięgał na krzyżyk, że będzie lojalny i będzie z nami współpracował". Widziałem potem na własne oczy napisane odręcznie przez Wałęsę i podpisane takie oświadczenie. Było w nim napisane, że zobowiązuje się do zachowania w tajemnicy współpracy z SB - powiedział Janusz S. W opinii Janusza S., Wałęsa zdecydował się na kolaborację z SB dobrowolnie i bez szantażu. - Jeśli o dobrowolności możemy mówić w sytuacji dwugodzinnego przesłuchania w nocy - dodał.

Janusz S. mówił, że w ramach swoich obowiązków - prowadzenia teczki TW "Bolek" - uzyskał też informację z zarządu Wojskowej Służby Wewnętrznej, że Wałęsa pełniąc służbę wojskową był wcześniej pozyskany także do współpracy przez WSW. Świadek wyjaśnił, że kilka lat temu, kiedy dowiedział się o kłopotach sądowych Wyszkowskiego, wysłał do niego, a także do Anny Walentynowicz, maila, że jest gotów świadczyć o współpracy Wałęsy z SB w sądzie. - Coś wtedy we mnie pękło. Nie ujawniałem się natomiast ze swoją wiedzą wtedy, gdy sąd lustracyjny w 2000 r. orzekł, że oświadczenie lustracyjne Lecha Wałęsy jest prawdziwe. Nie chciałem się wtedy w to mieszać, wiedziałem m.in., ile dokumentów zostało zniszczonych - dodał. Na rozprawie nie było Wałęsy i  Wyszkowskiego. Na jej początku pełnomocnik b. prezydenta Ewelina Wolańska, powołując się na czas żałoby narodowej, zaproponowała ugodę. Miała ona polegać na oświadczeniu Wyszkowskiego do protokołu o tym, że przeprasza i wycofuje się ze swoich słów na temat Wałęsy. Strona powodowa zrezygnowałaby wówczas z innych roszczeń. Pełnomocnik Wyszkowskiego, Jolanta Strzelecka powiedziała jednak, że nie może się skontaktować z przebywającym obecnie za granicą Wyszkowskim i nie zna jego stanowiska w tej sprawie.

Kolejna rozprawa odbędzie się 6 lipca.). INTERIA

Litwo, Ojczyzno moja. Mancewicz w sprawie Miłosza Wczoraj miałem w ręku list-protest skierowany do przeora ojców paulinów, w którym ponad dwadzieścia osób apeluje gorąco, by Miłosza na Skałce nie chować. Oczywiście, mając za sobą parę tekstów Jana Majdy z UJ i "Naszego Dziennika", bez trudu domyśliłem się, że on to jest autorem tych słów skrzydlatych. Ale przeglądając nazwiska podpisanych, oburzonych pomysłem chowania na Skałce Litwina i anty-Polaka, dostrzegłem przedziwny melanż, żeby nie powiedzieć: ideowe i historyczne rizi-bizi. Cudowny wręcz i w pierwszej chwili niezrozumiały sojusz. Obecność Tadeusza Korzenia czy Stanisława Szuro, dawnych nauczycieli historii w moim pijarskim liceum, mnie nie zdziwiła, albowiem ich poglądy, rasowe głównie, znam. Są okropne. Poza wszystkim ich życiorysy są jednak naznaczone ostrym oporem wobec komuchów i to wtedy, gdy dawało się za to głowę. Bardzo lubiani i podziwiani, uczyli w tej szkole pełnej wtedy łobuziaków, wykładając historię za Jaruzela, prawdziwszą niż gdzie indziej, a mam porównanie, bo chodziło się do szkół w życiu wielu. Ale kurcze, obok nich pod listem znajduję ludzi, z którymi nie może być teoretycznie po drodze ultraprawicowym patriotom. Kogóż tam mamy - jest oto zmartwychwstały aktor Ryszard Filipski, moczarowiec, narodowy komunista i rasista. Dalej znajduję na liście Jacka Kajtocha, krakowskiego polonistę i zagorzałego pezetpeerowca, sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR w PAN-ie, też kiedyś nauczyciela nieuczącego o Miłoszu bynajmniej nie dlatego, że ten był Litwinem, ale dlatego, że władzunia nie pozwalała. Zdumienie niezorientowanych może budzić wpisane nazwisko przewodniczącego Związku Literatów Polskich Konrada Strzelewicza. Chwilę zadumy nad postawą reprezentanta środowiska pisarskiego Polski przerwie zapewne wiadomość, że owo ZLP to ciągle żywa mumia zrodzona w 1983 roku na rozkaz Wojciecha Jaruzelskiego. Ta jaczejka propagandzistów bardziej niż literatów powstała w miejsce rozpędzonej, autentycznej organizacji pisarskiej. Zresztą Strzelewicza o Miłoszu knajackie zdanie można przeczytać w jego almanachu pisarzy, w artykule pt. "Hańba domowa": "jako matuzalem powrócił do Polski, niestety do Krakowa, po drodze załapawszy się na Nobla. W Krakowie dali mu chałupę i honorowe obywatelstwo, lecz on ma to chyba w czterech literach, bo bredzi publicznie, że czuje się Litwinem...". By było rodzinniej, jest i żona Filipskiego - Lusia Ogińska, poetka, która, jak czytam na jakiejś witrynie polonijnej, ma poglądy artystyczne takie mniej więcej: "Idąc na pasku poprawności politycznej, we współczesnym, unijnym komsomole, można zajść co najwyżej do poziomu Ważyka, Szymborskiej, czy Miłosza, a twórczość wymienionych, z całą pewnością nigdy nie zawędruje pod polskie strzechy". Strzechy schną w oczekiwaniu na twórczość pani Lusi, ale też i innych podpisanych pod listem osób przedstawiających się jako poeci: Renaty Fiałkowskej, mgr Justyny Trembeckiej i inżyniera Aleksandra Szumańskiego. Jest i kilka innych, których nijak zidentyfikować nie mogę, albo nie mieści mi się głowie, że ci to ci, więc o nich sza. Z żalem przeczytałem, że Czesław Miłosz być może nie będzie miał konduktu idącego przez Kraków za swą trumną. Organizacja wielkich pogrzebów jest specjalnością Krakowa od setek lat. To się tu udaje zawsze fantastycznie. Ze wspomnień takich wydarzeń mieszkańcy czerpią poczucie tradycji, ciągłości historii i w niej żywego uczestnictwa. Wielotysięczne tłumy żegnały w latach dwudziestych XX wieku Juliusza Słowackiego, a nie tak dawno Piotra Skrzyneckiego. Te hołdy zostały w żywej pamięci Krakowa. Z drugiej strony, rozumiem, że być może za tą decyzją stoi jakaś obawa, by uroczystości pogrzebowych nie narażać na zakłócenie przez splecionych ze sobą kilku staruszków z życiorysami od Sasa do Lasa, złączonych oryginalną nienawiścią do Mickiewiczowskiej inwokacji. Stanisław Mancewicz

Jak "Gazeta Wyborcza" Miłosza chowała To nie decyzja o pochówku Pary Prezydenckiej na Wawelu dzieli Polaków. Powiedzmy sobie jasno: stała się tylko pretekstem, by opluć tak, jak to zazwyczaj bywało za życia Lecha Kaczyńskiego. Bez względu na to, czy z tą decyzją się zgadzamy czy nie, musimy ją zaakceptować i zachowywać się tak, jak przystało w czasie narodowej tragedii. Gorzej, gdy cmentarne hieny wspierają po cichu autorytety i media, wśród których przoduje "Gazeta Wyborcza". Wielki smutek i troska o to, gdzie by chciała spocząć Pani Prezydentowa, ogarnął nagle całą redakcję. Wawel za zimny, mało przytulny, a może i trzeba będzie płacić, między wierszami pojawia się sugestia, że Lech Kaczyński nie zasługuje. Już odzywają się głosy, próbujące opluć Jarosława Kaczyńskiego, który wraz z rodziną przeżywa największy dramat w swoim życiu. Przecież Panią Martę trudniej obwiniać, a szef PiS od lat jest atakowany, więc żałoba nic nie zmieni. Szkoda tylko, że "Gazeta Wyborcza" jak zwykle jest niekonsekwentna a jej redaktorzy pokazują niesłychaną hipokryzję. Dość podobne kontrowersje wywołała decyzja o pochowaniu Czesława Miłosza na Skałce. Choć nikt oczywiście nie zniżył się do poziomu zwierzęcia, by drzeć się, pokazywać środkowy palec i wyzywać zmarłego. "Gazeta Wyborcza" 6 lat temu stanęła po zupełnie innej stronie sporu. Proszę spojrzeć, jakie teksty wówczas promowała i jak argumentowała przeciw ewentualnym protestom.

Stanisław Mancewicz: Wczoraj miałem w ręku list-protest skierowany do przeora ojców paulinów, w którym ponad dwadzieścia osób apeluje gorąco, by Miłosza na Skałce nie chować. Oczywiście, mając za sobą parę tekstów Jana Majdy z UJ i "Naszego Dziennika", bez trudu domyśliłem się, że on to jest autorem tych słów skrzydlatych. Ale przeglądając nazwiska podpisanych, oburzonych pomysłem chowania na Skałce Litwina i anty-Polaka, dostrzegłem przedziwny melanż, żeby nie powiedzieć: ideowe i historyczne rizi-bizi. Cudowny wręcz i w pierwszej chwili niezrozumiały sojusz. Obecność Tadeusza Korzenia czy Stanisława Szuro, dawnych nauczycieli historii w moim pijarskim liceum, mnie nie zdziwiła, albowiem ich poglądy, rasowe głównie, znam. Są okropne. Poza wszystkim ich życiorysy są jednak naznaczone ostrym oporem wobec komuchów i to wtedy, gdy dawało się za to głowę. Bardzo lubiani i podziwiani, uczyli w tej szkole pełnej wtedy łobuziaków, wykładając historię za Jaruzela, prawdziwszą niż gdzie indziej, a mam porównanie, bo chodziło się do szkół w życiu wielu. (...)  jest oto zmartwychwstały aktor Ryszard Filipski, moczarowiec, narodowy komunista i rasista. Dalej znajduję na liście Jacka Kajtocha, krakowskiego polonistę i zagorzałego pezetpeerowca, sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR w PAN-ie, też kiedyś nauczyciela nieuczącego o Miłoszu bynajmniej nie dlatego, że ten był Litwinem, ale dlatego, że władzunia nie pozwalała.(...)  Jest i kilka innych, których nijak zidentyfikować nie mogę, albo nie mieści mi się głowie, że ci to ci, więc o nich sza.

I najciekawszy fragment: Z żalem przeczytałem, że Czesław Miłosz być może nie będzie miał konduktu idącego przez Kraków za swą trumną. Organizacja wielkich pogrzebów jest specjalnością Krakowa od setek lat. To się tu udaje zawsze fantastycznie. Ze wspomnień takich wydarzeń mieszkańcy czerpią poczucie tradycji, ciągłości historii i w niej żywego uczestnictwa. Wielotysięczne tłumy żegnały w latach dwudziestych XX wieku Juliusza Słowackiego, a nie tak dawno Piotra Skrzyneckiego. Te hołdy zostały w żywej pamięci Krakowa. Z drugiej strony, rozumiem, że być może za tą decyzją stoi jakaś obawa, by uroczystości pogrzebowych nie narażać na zakłócenie przez splecionych ze sobą kilku staruszków z życiorysami od Sasa do Lasa, złączonych oryginalną nienawiścią do Mickiewiczowskiej inwokacji. Wczorajsi "melanżownicy" już "Gazecie Wyborczej" nie przeszkadzają. Mimo, że "organizacja wielkich pogrzebów jest specjalnością Krakowa od setek lat". Optyka się jednak dziennikarzom zmienia. Wystarczy list poruszonego Andrzeja Wajdy, część krakowskich polityków PO i hołota, która tłumnie przychodzi, by zniszczyć żałobę.  A Prezydent Krakowa, który mi osobiście nie odpowiada na tym stanowisku, zachował wielką klasę. Mogę mieć o nim złe zdanie, ale odciął się od demonstrantów, wskazał, że za tym stoi część polityków krakowskiej PO, a co najważniejsze - potwierdził, że z Jarosławem Kaczyńskim trzeba było rozmawiać aż 4 razy, nim zgodził się na pochówek Brata na Wawelu. A my, wbrew im wszystkim, przyjdźmy w niedzielę na ostatnie pożegnanie Pary Prezydenckiej.

gw1990

Jacek Majchrowski: Protesty żenujące, wśród organizatorów są środowiska PO Decyzja o pochówku na Wawelu zapadła we wtorek o godz. 17.30. Podjął ją kardynał Stanisław Dziwisz po tym, jak Jarosław Kaczyński wyraził zgodę - ujawnił w Kontrwywiadzie RMF FM Jacek Majchrowski. Trumny z ciałami pary prezydenckiej zostaną przewiezione samolotem. Być może Barack Obama przyleci do Krakowa już w sobotę - dodał.

Konrad Piasecki: Emocje, okrzyki, demonstracje. Co prezydent Krakowa myśli, widząc, jak jego miasto zareagowało na pomysł pochowania w nim pary prezydenckiej? Jacek Majchrowski: Wie pan, trudno powiedzieć, że "jego miasto zareagowało". Zareagowała grupka osób. To jest akcja, która jest prowadzona od dwóch dni, moim zdaniem zresztą bardzo niesmaczna i akcja, która nam tylko psuje wizerunek za granicą. Sądzę, że jeżeli ksiądz kardynał podjął taką decyzję, nie należy się liczyć z tym, aby ona została zmieniona. Jeżeli możemy sobie dyskutować na ten temat, to dyskutujmy sobie już po pogrzebie. Natomiast w tej chwili jest to jakieś takie przykre, że w obliczu śmierci tego typu dywagacje są w ogóle prowadzone, bo to są dywagacje na różnych frontach: Wawel czy nie Wawel, a jeżeli Wawel, to jak daleko od Piłsudskiego. I to jeszcze robią częściowo ci sami ludzie, którzy się oburzali, jak były protesty innych w stosunku do Czesława Miłosza, do pochowania go na Skałce.

Konrad Piasecki: Panie prezydencie, ale jest w panu takie poczucie wstydu, takie poczucie zażenowania, kiedy pan widzi to, co się działo na przykład wczoraj na Rynku w Krakowie. ReklamaJacek Majchrowski: Zażenowania - tak. Tak.

Konrad Piasecki: A mówi pan "stoją za tym ci sami ludzie, którzy stali za protestami przeciwko pogrzebowi Czesława Miłosza"… Jacek Majchrowski: Nie, nie ci sami. To jest jakby ? rebours. Ci, którzy byli wtedy za, teraz są przeciw i odwrotnie.

Konrad Piasecki: Rozumiem. A kto tak naprawdę za tym stoi? Bo politycy w Warszawie przerzucają się opowieściami, że stoi za tym środowisko polityczne Platformy. To prawda? Jacek Majchrowski: Z tego, co ja mam informacje, to przynajmniej część tego środowiska. Bo nie chciałbym też mówić o całym środowisku, ale część - tak.

Konrad Piasecki: A może pan powinien wezwać mieszkańców miasta do opamiętania i do obniżenia albo wręcz wyciszenia emocji? Jacek Majchrowski: Apelowałem o to w każdej swojej rozmowie, w każdym wywiadzie.

Konrad Piasecki: Kiedy w sobotę zaczną przylatywać goście do Krakowa - oni też będą mieli szanse natknąć się na te demonstracje, czy pan wyda już od któregoś momentu zakaz ich organizowania? Jacek Majchrowski: Mam nadzieję, że nie. Albowiem już od sobotniego popołudnia czy w południe zaczną obowiązywać inne przepisy bezpieczeństwa i nie będzie zgody na tego typu wystąpienia i demonstracje.

Konrad Piasecki: Czyli sobotnich, niedzielnych uroczystości one na pewno nie zakłócą, a jeśli by ktoś próbował je zakłócić, to zostanie spacyfikowany - mówiąc wprost. Jacek Majchrowski: Tak, tylko nigdy nie wiadomo, czy ktoś się nie znajdzie, kto ma ukryty za pazuchą transparent, który przyjdzie mu do głowy nagle wyciągnąć.

Konrad Piasecki: Powiedział pan, że jest w panu poczucie zażenowania. A jest w panu poczucie zdziwienia, że Kraków - czy część mieszkańców Krakowa - tak zareagowała na ten Wawel? Jacek Majchrowski: Nie, proszę pana, nie ma zdziwienia, albowiem jestem już przyzwyczajony do tego, że każda tutejsza decyzja, każda koncepcja, każda inwestycja, znajduje swoich przeciwników i wywołuje powstanie komitetu protestacyjnego. I to jest taka refleksja - jeżeli byśmy popatrzyli na to pod względem wpływu czasu, to na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy - jak to się mówi - odzyskaliśmy niepodległość, ludzie się łączyli, gromadzili w różnego typu komitety, aby coś zrobić, aby coś zbudować. Teraz się gromadzą po to, aby czemuś przeszkodzić. Inne zupełnie podejście mamy.

Konrad Piasecki: Czy prezydent Krakowa w jakikolwiek sposób uczestniczył w podejmowaniu decyzji o pochówku? Czy pan po prostu otrzymał informację, że to już jest zdecydowane i że to będzie Wawel? Jacek Majchrowski: Nie, to jest decyzja księdza kardynała i to jest jego suwerenna decyzja. Ja z nim na ten temat rozmawiałem w sytuacji, kiedy nie było to wiadome, czy to będzie. Bo to też nie jest tak, jak niektóre media przedstawiają, że zwróciła się rodzina i ksiądz kardynał od razu powiedział, że tak, bo z tego, co wiem, rozmów z Jarosławem Kaczyńskim było kilka i dopiero chyba przy trzeciej czy czwartej rozmowie pan premier Kaczyński wyraził aprobatę do tego, by był to Wawel. Dokładnie o 17:30, wtedy ksiądz kardynał od razu po tej rozmowie do mnie zadzwonił, informując mnie o tym.

Konrad Piasecki: O 17:30 którego dnia? Jacek Majchrowski: To było przedwczoraj.

Konrad Piasecki: Czyli przedwczoraj o 17:30 decyzja o pochówku na Wawelu zapadła i od tej pory ona jest ostateczna? Jacek Majchrowski: Tak.

Konrad Piasecki: Panie prezydencie, przed panem, przed miastem, przed Krakowem gigantyczna operacja logistyczna, jakiej chyba jeszcze nie było w polskiej historii - pogrzeb pary prezydenckiej. Kiedy pan się spodziewa pierwszych delegacji, które będą lądować w Balicach? Jacek Majchrowski: Pierwsze delegacje będą lądować w sobotę. W sobotę już tak w godzinach popołudniowych. Z tym że większość delegacji przylatuje w niedzielę i odlatuje w niedzielę.

Konrad Piasecki: Te najważniejsze osoby, czyli Barack Obama, Dimitrij Miedwiediew, Sarkozy, Merkel - oni przylecą w niedzielę rano. Jacek Majchrowski: Tak, aczkolwiek co do Obamy mamy jeszcze różne głosy, czy czasami nie przyleci w sobotę popołudniu czy wieczorem.

Konrad Piasecki: A już pan ma jakieś wyobrażenie tego, jak będzie wyglądała ta niedzielna uroczystość? To już jest wszystko zaplanowane, zorganizowane? Jacek Majchrowski: Tak, dzisiaj już zapadła ostateczna decyzja, bo były czas dyskusje jeszcze na temat, w jaki sposób ciała państwa Kaczyńskich przyjadą do Krakowa. Najpierw było, że samolotem, potem była kwestia - jak pan wie - ...

Konrad Piasecki: Pociągu. Jacek Majchrowski: ...pociągu. Potem było jeszcze rozważane, czy aby nie konduktem na kołach. Dzisiaj zapadła decyzja, ze jednak samolotem. To jest najrozsądniejsze rozwiązanie zresztą. Ciała zostaną przewiezione na Salwator, tam przeniesione na lawetę, przewiezione na tej lawecie na Rynek Główny. Tutaj w kościele Mariackim będzie msza, po mszy kondukt uda się Traktem Królewskim na Wawel.

Konrad Piasecki: I tam ta uroczystość złożenia pary prezydenckiej w krypcie odbędzie się koło godziny 16-17?Jacek Majchrowski: Tak. Jeszcze chciałem powiedzieć, że w sobotę wieczorem o 20. tutaj na Rynku krakowski będzie taki koncert żałobny poświęcony właśnie pamięci ofiar katastrofy. RMF FM

ANDRZEJ WAJDA, ZAWODOWY PASZKWILANT I OSZCZERCA AK, PLUJE NA TRUMNY POLAKOW Jeszcze nie dogasł samolot w podsmoleńskim lesie, gdy zastępczyni prezesa IPN, Janusza Kurtyki - Maria Dmochowska - weszła do gabinetu szefa i rozpoczęła myszkowanie w biurkach. W dzień śmierci szefa IPN-u,  Dmochowska już w sobotę rozmyślała nad rotacjami personalnymi w IPN-ie (sic!). Ta pani zasługuje na umieszczenie jej na liście hańby RP. To niebywałe, by w czasie, gdy miliony Polaków czczą pamięć tragicznie zmarłych przedstawicieli naszej ojczyzny, inni jak hieny cmentarne chcą na tym skorzystać( ...) Dzisiaj dodajemy drugie nazwisko do listy hańby narodowej: nazwisko nadwornego fircyka filmowego PRL-u i sługusa komuny - Andrzeja Wajdy, który wystosował na łamach wiadomej „Gazety Wyborczej”  list protestacyjny przeciwko umieszczeniu trumien pp. Kaczyńskich na Wawelu.  Wajda, którego filmy są paszkwilami na AK, a który powołuje się na to, że jego ojciec zginął w Katyniu - co nie jest prawdą, bo nazwisko oficera Wajdy na liście katyńskiej, to tylko przypadkowa zbieżność - śmie wtrącać się do nie swoich spraw i to w tak ohydny sposób. Jest to akcja nieodpowiedzialnego, zawistnego starca, która napawa nas wszystkich wstydem. Wstyd ten odbije się szerokim echem w świecie i zostanie Wajdzie zapamiętany. Proszę wszystkich o wystosowanie protestu, potępienie i napiętnowanie tego rodzaju nie patriotycznych akcji. Jesteśmy w narodowej żałobie i pan Wajda powinien sobie wziąć na wstrzymanie. Rozumiemy, że pan Wajda przygotowuje sobie miejsce na Wawelu na własną trumnę. Sugerowalibyśmy, aby położył się jednak na Skałce - obok innego zdrajcy narodu i współpracownika SB: niejakiego Czesława Miłosza. To jest w sam raz towarzystwo dla niego. Tam jest jego miejsce. Proszę wszystkie organizacje polskie o wystosowanie kategorycznego protestu. Towarzystwo Krzewienia Nadziei Chicago-Stevens Point, USA Prezes Mirosława Kruszewska (dziennikarz)

Wawel i substancja narodowa Słyszałem głosy, po moim wczorajszym wpisie, że „Wawel to skarbnica narodowa”, a więc to „Naród” powinien decydować, kto na Wawelu leży. Ja tam nie wiem, kto rządzi na Wawelu, ale wiem, że na statku musi być jeden kapitan. Podobno na Wawelu jest ks. Stanisław kard. Dziwisz... Natomiast „Naród” o niczym decydować nie może, bo „naród” to również nasi przodkowie i potomkowie (na których zresztą mówcy często się powołują, przemawiając samozwańczo w ich imieniu!!). Jak ma ten "naród" głosować?  Substancja narodowa nie powstaje w ten sposób, że „Naród” coś uchwala przez głosowanie – bo to jest totalitaryzm – lecz, że miliony ludzi podejmują rozmaite decyzje, które potem tę substancję tworzą. Np. chowając śp. Kaczyńskich na Wawelu. „Naród” nie dyktował Słowackiemu, jak ma pisać: On był i wytworem świadomości narodowej – i jej współtwórcą. Podobnie jak Jego przeciwnik, Krasiński. Albo Mickiewicz. Gdyby wtedy „Naród wybrał” jedną z tych opcji, bylibyśmy o wiele ubożsi. Najcenniejszą wartością jest różnorodność. Jedną z wad d***kracji jest to, ze jest to ustrój totalitarny: jak się utworzy większość, to może zburzyć wszystkie pomniki Aleksandra II (zburzono!!) czy Dmowskiego (jest tylko jeden duży – i próbowano zakazać jego budowy!) - a nakazać budowę pomników Stalina czy Piłsudskiego – albo odwrotnie. I jeszcze o Piłsudskim: określenie „bandyta spod Bezdan” było przed wojną na Prawicy obiegowe – i użył go wprost ks. Adam kard Sapieha odmawiając pochówku Jego ciała na Wawelu. Media informowały wtedy o milionach ludzi opłakujących śmierć Komendanta – nie wspominając o milionach, które się z tego powodu cieszyły (niektórzy zamawiali nawet... msze dziękczynne!!). Co prawda, gdyby ludzie cieszący się ze śmierci Piłsudskiego wiedzieli, kto obejmie schedę po Jego smierci, to by składali vota, by żył jak najdłużej.. JKM

MFW (i Bank Światowy, i EBOiR) - rozwiązać! Liczni krytycy – w tym np. śp. Milton Friedman, jeden z pierwszych laureatów „Nobla” w dziedzinie ekonomii, podkreślali, że ani MFW nie jest „funduszem”, ani BŚ czy EBOiR bankami nie są – w tym sensie, w jakim w kapitalizmie rozumie się to słowo. Są to instytucje gorzej niż państwowe – bo ponad państwowe, gdzie szefami firm kieruje… interes szefów tych firm – a nie dbałość o Europę, Świat czy ogólną pomyślność gospodarczą. Liczne przykłady wskazują na szkodliwość lub zbędność interwencyj tych instytucyj – przy czym warto podkreślić, że istnieją też przykłady działań pozytywnych. Tyle, że gdyby interwencja, nakazująca uzdrowienie systemu, nie nastąpiła, to zainteresowane państwa i tak musiałyby dokonać reform pod naciskiem nieubłaganej konieczności. Interwencja powoduje, że niezbędne reformy są odbierane jako nacisk zewnątrz, którego dobrze by się było pozbyć – a wtedy, to by było ale dobrze! W efekcie więc wszystkie interwencje tych instytucyj są szkodliwe – podobnie jak szkodliwe jest nadmierne branie leków. Faktem jest, że czasem bez tych leków organizm by umarł – ale z państwami jest inaczej: złego państwa się nie żałuje, na jego trupie powstaje inne, lepsze państwo – i nauczone złym przykładem rządzi danym krajem zazwyczaj lepiej. A ludzie są już nauczeni, że nie wolno wierzyć oszustom. Takim przykładem  jest sytuacja II Rzeczypospolitej po I wojnie Światowej. Socjaliści mówili (podobnie, jak dziś), że motorem rozwoju jest inflacja – i drukowali pieniądze bez umiaru. W wyniku tego po roku takiej tresury ludzie na całe pokolenie stracili wiarę w „zbawczą moc inflacji” – i Polska miała (emitowaną przez prywatny Bank Polski)  jedną z najstabilniejszych walut świata. Ale oprócz tego istnieje coś takiego, jak alienacja instytucji od swoich celów. Tak samo, jak policja po jakimś czasie celowo hoduje sobie przestępców, by mieć co zwalczać (i otrzymywać na to środki..) tak samo jak CIA w tym samym celu podtrzymuje fikcję, że śp. Osama ibn Laden żyje – tak samo postępują i te instytucje. Ostatnio:
("MFW celowo podsycił kryzys w Europie Wschodniej". Międzynarodowy Fundusz Walutowy podgrzał zeszłoroczny kryzys gospodarczy w Europie wschodzącej, by doprowadzić do sytuacji, w której zostanie poproszony o uratowanie regionu, powiedział w piątek przedstawiciel czeskiego banku centralnego. Fundusz, który kierował akcją ratunkową dla byłych państw komunistycznych: Węgier, Łotwy, Ukrainy i Rumunii, błędnie interpretował dane, ponieważ nowy zarząd szukał sobie zadania, powiedział w wywiadzie dla austriackiego dziennika Der Standard wiceprezes banku centralnego Czech, Mojmir Hampl. „To niedorzeczne, że ze wszystkich instytucji to właśnie MFW przyspieszał kryzys”, powiedział Hampl. „To była wyraźna próba doprowadzenia do sytuacji, w której trzeba będzie ratować cały region”. “Przed tym kryzysem (MFW) de facto nie miał klientów. Dzięki temu kryzysowi i z nowym kierownictwem, pod wodzą Dominique’a Strauss-Kahna, Fundusz znalazł sobie nowe zadanie i dostał więcej środków”. Hampl powiedział, że MFW, podobnie jak inne instytucje, nagłaśniał dane, które w przesadny sposób przedstawiały zaangażowanie zachodnich banków w regionie, ponieważ ignorowały fakt, że kredyty spółek zależnych zachodnich banków były w dużym stopniu pokrywane przez lokalne depozyty. “Ta błędna interpretacja przez MFW była szczególnie nieprzyjemna i po naszej interwencji Fundusz musiał skorygować te dane”, powiedział. Hampl powtórzył pogląd swojego banku centralnego, że ani ze strony Czech, ani państw członkowskich strefy euro nie ma pośpiechu z wejściem tego kraju do unii walutowej. “Popyt na nowych członków strefy euro spadł podczas kryzysu”, powiedział. „Decyzja w sprawie Estonii wytyczy kierunek. To może być bardziej skomplikowane niż w przypadku Słowenii i Słowacji” Ostrzegł, że wejście do strefy euro nie jest panaceum dla krajów Europy wschodzącej. „Niektórzy myślą, że gdy tylko dołączą do euro, będą mogli znów zacząć oddychać. To prowadzi nas bezpośrednio do scenariusza greckiego”. “Ojcowie założyciele euro sądzili, że przyspieszy ono reform strukturalne”, powiedział.. „Przykład Grecji pokazuje, że jest wręcz przeciwnie”.
Copyright (2010) Thomson Reuters) -
p. Mojmir Hampl, v-prezes banku centralnego Czech i Moraw, w wywiadzie dla wiedeńskiego „Der Standard” oskarżył o takie działanie MFW; powiedział wprost i mocno: „To była wyraźna próba doprowadzenia do sytuacji, w której trzeba będzie ratować cały region. Przed tym kryzysem (MFW) de facto nie miał klientów. Dzięki temu kryzysowi i z nowym kierownictwem, pod wodzą Dominika Strauss-Kahna, Fundusz znalazł sobie nowe zadanie i dostał więcej środków” Pod koniec wywiadu p. Hampl powiedział: “Ojcowie założyciele €uro sądzili, że przyspieszy ono reformy strukturalne. Przykład Grecji pokazuje, że jest wręcz przeciwnie”. Jest to oczywiste. Posiadanie waluty krajowej wymusza dbałość o nią. Natomiast za walutę „międzypaństwową” nie odpowiada de facto NIKT, za reformy na szczeblu ponad-państwowym też nie odpowiada NIKT – bo wszyscy oglądają się na innych. Teraz Czerwona Grecja liczy, że otrzyma kolejną pomoc na ratowanie socjalizmu w tym kraiku. Jeśli jeszcze – nie daj Boże – ją otrzyma… JKM

ABP STANISŁAW GĄDECKI: SZARGALIŚCIE I DRWILIŚCIE Z PREZYDENTA „Kpiono z jego miłości do matki, żony, brata. Skąd się brała ta zjadliwa propaganda, która ostatecznie szkodziła nie tylko jemu, ale naszej Ojczyźnie? (...) okazuje się nagle, że ten sam człowiek był największym patriotą. Czy nie jest to zastanawiająca obłuda? Jeśli cenzura nie istnieje, to w kogo ręku znajdują się dzisiaj nożyczki?” – mówił abp Stanisław Gądecki pod Poznańskimi Krzyżami. Homilię poświeconą Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu Arcybiskup Poznański wygłosił w czasie mszy świętej żałobnej w Poznaniu 14 kwietnia 2010 r. „Przez całe cztery lata szargano osobę Prezydenta i pomniejszano rangę sprawowanego przez niego urzędu, tym samym nie szanując tych, którzy go wybrali, ani majestatu Rzeczpospolitej. Dowodzono, że jest najgorzej wykształconym człowiekiem na tym stanowisku, mimo iż był jedynym z powojennych prezydentów, który posiadał tytuł profesora. Drwiono z jego patriotyzmu, a przywracanie pamięci przedstawiono jako małostkowość i zaściankowość. Kpiono z jego miłości do matki, żony, brata. Skąd się brała ta zjadliwa propaganda, która ostatecznie szkodziła nie tylko jemu, ale naszej Ojczyźnie? Dzień później - w tych samych gazetach - okazuje się nagle, że ten sam człowiek był największym patriotą. Czy nie jest to zastanawiająca obłuda? Jeśli cenzura nie istnieje, to w kogo ręku znajdują się dzisiaj nożyczki? Czy nie daje nam to nic do myślenia o rozległej manipulacji, jakiej podlegamy codziennie i jakiej się często poddajemy, powtarzając, mimo wykształcenia, opinie, które nie przystoją osobom myślącym?” – mówił. Poniżej drukujemy pełen tekst homilii. „Na służbie Polsce i Kościołowi” - Homilia Arcybiskupa Poznańskiego, Msza św. żałobna po śmierci delegacji katyńskiej, 14 kwietnia 2010 Gromadzimy się dzisiaj w miejscu symbolicznym - przed Poznańskimi Krzyżami - przeżywając żałobę po stracie Pana Prezydenta i całej delegacji, która zmierzała na uroczystości katyńskie.  Nasza modlitwa jest rzeczą całkiem naturalną i zrozumiałą w obliczu tragedii, która wydarzyła się w miejscu określanym jako Trójkąt Bermudzki narodu polskiego (Myrosław Marynowycz). Rzeczą nienormalną byłaby obojętność na cierpienie i śmierć, zwłaszcza wtedy, kiedy ginie głowa Ojczyzny. Św. Paweł konstatuje: kiedy „cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki" (1 Kor 12,26) ciała, którym jest Kościół.  Analogicznie winno być w odniesieniu do ciała - Ojczyzny. Myśląc z nadzieją zmartwychwstania o wszystkich bez wyjątku, którzy w drodze ponieśli śmierć na służbie Kościoła i Ojczyzny, chciałbym zatrzymać się na rozważeniu czterech ważkich spraw: historii, polityki, nauki i wiary.

HISTORIA Pierwszą kwestią jest historia. Otóż historia, czyli pamięć, jest przestrzenią, w której konstytuuje się naród. Bez pamięci nie ma narodu. „Pamięć - stwierdził francuski filozof Paul Ricoeur - jest tą siłą, która tworzy tożsamość istnień ludzkich, zarówno na płaszczyźnie osobowej, jak i zbiorowej. Przez pamięć bowiem w psychice osoby tworzy się poniekąd i krystalizuje poczucie tożsamości". Analizując dzieje własnej ojczyzny - poznajemy własne korzenie, lepiej rozumiemy naszą teraźniejszość, aktualną sytuację społeczną, polityczną, gospodarczą. Znajomość przeszłości pozwala nam głębiej i lepiej identyfikować się z ludźmi wokół nas, bo ci ludzie - choć tak różni i często ode mnie odmienni - wyrastają przecież z tych samych korzeni. Nie da się - jak chcieliby niektórzy - skupić się wyłącznie na tym, co tu i teraz, na samym budowaniu przyszłości. Naród, społeczeństwo, wreszcie każdy z nas potrzebuje bazy, fundamentu, na którym buduje. Liczy się nie tylko to, „dokąd zmierzam", ale także to, „skąd przychodzę". Zwracając się do Papieskiego Komitetu Nauk Historycznych Benedykt XVI powiedział: „Dziś mamy do czynienia z poważnym kryzysem historiografii, bo musi ona walczyć o przetrwanie w społeczeństwie kształtowanym przez pozytywizm i materializm. Obie te ideologie wzbudziły niepohamowany entuzjazm dla postępu, a ów entuzjazm, podsycany przez spektakularne odkrycia i zdobycze techniczne, mimo katastrofalnych doświadczeń ubiegłego wieku, wywiera wpływ na koncepcję życia rozległych warstw społeczeństwa. Przeszłość jawi się zatem wyłącznie jako ciemne tło, na którym jaśnieją ponętne obietnice teraźniejszości i przyszłości. [...] Typową cechą tej mentalności jest brak zainteresowania historią. [...] A rezultatem jest społeczeństwo, które nie pamięta o własnej przeszłości, a tym samym pozbawia się zdobytych dzięki doświadczeniu kryteriów i nie potrafi już stworzyć podstaw harmonijnego współistnienia i wspólnego zaangażowania w realizację przyszłych celów. Takie społeczeństwo jest szczególnie podatne na ideologiczną manipulację" (Benedykt XVI, Pamięć historyczna pomaga budować przyszłość. Do Papieskiego Komitetu Nauk Historycznych - 7.03.2008). „Naród, który traci pamięć - traci życie". Narody, które nie potrafią zadbać o swoją historię, przestają odgrywać jakąkolwiek rolę, rozpadają się lub tracą swoją tożsamość. Polacy przetrwali zabory w dużej mierze dlatego, że potrafili pielęgnować pamięć. Nie da się ukryć, że Prezydent Kaczyński i ci, którzy podzielali jego idee, starali się zadbać o to, aby Polacy byli dobrze zakorzenieni w niezafałszowanej historii. Znana jest jego wiara w powrót Polski na drogę prawdy i najszlachetniejszych tradycji naszego narodu. Prezydent „jako wzorowy mąż stanu i prawdziwy patriota do końca pozostał wierny swoim ideałom dbałości o ujawnienie prawdziwej historii Narodu Polskiego" (Wniosek radnych Miasta Warszawy). Ten, który tak wiele sił poświęcił na przywracanie prawdy historycznej, zakończył życie w odległości kilku kroków od Lasu Katyńskiego, miejsca, które od prawie 70 lat dzieliło narody Polski i Rosji. Pisze "Niezawisimaja Gazieta": „Dla Polski i osobiście dla Lecha Kaczyńskiego przywrócenie historycznej prawdy w tej kwestii stało się sprawą życia. (...) Jego walka zakończyła się sukcesem: nie usłyszał przeprosin, ale prawda - nie ma co do tego żadnych wątpliwości - zatriumfowała" (Wtorek, 13 kwietnia 2010, Nr 86). Czy w ramach dbałości o naszą zbiorową, obywatelską pamięć nie powinniśmy poważnie potraktować wniosków zawartych w przemówieniu, które nie zostało wygłoszone przez Pana Prezydenta w Katyniu? Brzmią one tak: „Sprawmy, by katyńska rana mogła się wreszcie w pełni zagoić i zabliźnić. Jesteśmy już na tej drodze. My, Polacy, doceniamy działania Rosjan z ostatnich lat. Tą drogą, która zbliża nasze narody, powinniśmy iść dalej, nie zatrzymując się na niej ani nie cofając" i „Wszystkie okoliczności zbrodni katyńskiej muszą zostać do końca zbadane i wyjaśnione. Ważne jest, by została potwierdzona prawnie niewinność ofiar, by ujawnione zostały wszystkie dokumenty dotyczące tej zbrodni. Aby kłamstwo katyńskie zniknęło na zawsze z przestrzeni publicznej".

POLITYKA Drugą kwestią jest polityka. Otóż ukrywanie prawdy o Katyniu pozostanie dla nas symbolem polityki oportunistycznej. Oportunistycznej, czyli takiej, która rezygnuje z niezmiennych zasad dla doraźnych korzyści. 

a. „Ukrywanie prawdy o Katyniu - efekt decyzji tych, którzy do zbrodni doprowadzili - stało się jednym z fundamentów polityki komunistów w powojennej Polsce: założycielskim kłamstwem PRL" (Niewygłoszone katyńskie przemówienie L. Kaczyńskiego). Niestety, oportunistami okazali się również zachodni alianci, obawiając się podpisania przez Stalina jednostronnego układu pokojowego z Hitlerem. Dla zachowania jedności koalicji przymknęli oczy na katyńskie dowody zbrodni. Druga wojna światowa - powiadają - trwała 6 lat, czyli około 2200 dni. Zginęło w niej łącznie około 50 milionów ludzi, czyli statystycznie, każdego dnia w drugiej wojnie światowej ginęło około 22 700 ludzi. Liczba ofiar Katynia, Charkowa i Miednoje zabitych przez NKWD odpowiada w przybliżeniu liczbie ofiar jednego dnia wojny. Uwaga, jaką alianci poświęcili sprawie Katynia, jest proporcjonalna do liczby ofiar tej zbrodni. Na szczęście każdy oportunizm posiada swoją cenę. Niespełna sześć tygodni po ogłoszeniu przez Niemców wiadomości o odkryciu grobów ambasador brytyjski przy polskim rządzie na uchodźstwie w Londynie napisał w poufnym memorandum do brytyjskiego gabinetu wojennego: „W istocie byliśmy zmuszeni do nadużywania dobrego imienia Anglii w takim samym celu, w jakim mordercy użyli drzewek sosnowych, czyli dla ukrycia zbrodni [...] Czy nie jest tak, że teraz stajemy w obliczu niebezpieczeństwa oszukiwania nie tylko innych, lecz i siebie samych; [...] Czyż nie na nas spadnie przekleństwo świętego Pawła odnoszące się do tych, którzy widzą zbrodnie i nie płoną gniewem?" (sir Owen O'Malley). Ostatnia katastrofa wykrzyczała szerokiemu światu powody, dla których Polacy każdego roku zbierali się w tym miejscu. Po tym nieszczęściu świat usłyszał o Katyniu, rozmawia o nim, odkrywa go i stara się zrozumieć. Po tym wypadku Katyń może stać się - jak powiadają - swoistym katharsis, oczyszczeniem dla narodu rosyjskiego. Oba polskie kataklizmy pozwolą teraz Rosjanom otworzyć się na ich własne koszmary z przeszłości. Poznają oni zbrodnie Stalina i Rosja się zmieni. Dzięki Katyniowi. Norman Davies pisze: „Kiedy patrzę na gigantyczną przemianę, jaka zachodzi w stosunkach polsko-rosyjskich, nie mogę uwierzyć, że doczekałem takich czasów. Relacje obu krajów mają szanse być lepsze niż kiedykolwiek w dziejach tych narodów. To dzieje się na naszych oczach i trzeba być ślepym, żeby tego nie zauważyć" (N. Davies, Teraz wierzę, że w Polsce narodzi się nowa Solidarność, "Polska" - 13.04.2010).
b. Gdy idzie natomiast o samą osobę Pana Prezydenta, czy nie potrzeba rachunku sumienia? Czy nie jest zastanawiającym fakt, że dzień przed wyjazdem do Katynia przedstawiano Go w mediach w diametralnie odmiennym świetle aniżeli w dzień po jego śmierci. Wydawać by się mogło, że mamy do czynienia z całkiem inną osobą. Przez całe cztery lata szargano osobę Prezydenta i pomniejszano rangę sprawowanego przez niego urzędu, tym samym nie szanując tych, którzy go wybrali, ani - majestatu Rzeczpospolitej. Dowodzono, że jest najgorzej wykształconym człowiekiem na tym stanowisku, mimo iż był jedynym z powojennych prezydentów, który posiadał tytuł profesora. Drwiono z jego patriotyzmu, a przywracanie pamięci, przedstawiono jako małostkowość i zaściankowość. Kpiono z jego miłości do matki, żony, brata. Skąd się brała ta zjadliwa propaganda, która ostatecznie szkodziła nie tylko jemu, ale naszej Ojczyźnie? Dzień później - w tych samych gazetach - okazuje się nagle, że ten sam człowiek był największym patriotą. Czy nie jest to zastanawiająca obłuda? Jeśli cenzura nie istnieje, to w kogo ręku znajdują się dzisiaj nożyczki? Czy nie daje nam to nic do myślenia o rozległej manipulacji, jakiej podlegamy codziennie i jakiej się często poddajemy, powtarzając, mimo wykształcenia, opinie, które nie przystoją osobom myślącym.

c. Przed polskimi elitami politycznymi nastał teraz czas próby; próby ich charakteru. Jeśli obecną względną równowagę zaburzy negatywna gorączka, Polska bardzo sobie zaszkodzi. Jeśli nie zawiodą - polska demokracja odbuduje się i wzmocni. Jeśli swoją zgodnością zainspirują naród, w Polsce narodzi się nowa Solidarność. To przecież z jej szeregów wyszedł prezydent Kaczyński. I on zapewne marzyłby o takim scenariuszu (por. N. Davies, Teraz wierzę, że w Polsce narodzi się nowa Solidarność, "Polska" - 13.04.2010). Czy nie jest to czas na nowe przemyślenie kierunku naszej polityki, która od dłuższego czasu jest przedmiotem tak wielu krytycznych uwag ludzi głębiej myślących. Czy zamiast posunięć politycznych zmierzających do krótkowzrocznych celów i pozornych sukcesów, nie należy raczej wziąć pod uwagę spraw zasadniczych, takich jak zabezpieczenie prawnej, ekonomicznej i społecznej suwerenności rodziny, zabezpieczenie prawa własności obywateli w skali państwowej w kategoriach prawa publicznego, jak prawno-konstytucyjne zagwarantowanie nietykalności osoby ludzkiej w zakresie prawa do życia od poczęcia do naturalnego kresu, jak zabezpieczenie etycznego wychowania młodego pokolenia, wolnego od wpływów relatywizmu. Chodzi nade wszystko o fakt solidarności pojmowanej jako czynnik decydujący w sferze gospodarczej, kulturowej, politycznej oraz religijnej, solidarności przyjętej jako kategoria moralna. Nie jest ona nieokreślonym współczuciem czy powierzchownym rozrzewnieniem wobec zła dotykającego wielu osób, bliskich czy dalekich. Przeciwnie, jest to mocna i trwała wola angażowania się na rzecz dobra wspólnego, czyli dobra wszystkich i każdego, wszyscy bowiem jesteśmy naprawdę odpowiedzialni za wszystkich. Wola ta opiera się na gruntownym przekonaniu, że zahamowanie pełnego rozwoju jest spowodowane żądzą zysku i owym pragnieniem władzy. Tego rodzaju „struktury grzechu" można zwalczyć jedynie poprzez postawę przeciwną: zaangażowaniem dla dobra bliźniego wraz z gotowością ewangelicznego „zatracenia siebie" na rzecz drugiego zamiast wyzyskania go, „służenia mu" zamiast uciskania go dla własnej korzyści (por. Sollicitudo rei socialis, 38).

NAUKA I trzecia sprawa - nauka, czyli charakterystyczna przestrzeń tych, którzy się dzisiaj zebrali, aby uczcić pamięć wszystkich ofiar katastrofy. Prof. Lech Kaczyński w latach 1967-1971 studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Po obronie pracy magisterskiej przeniósł się do Sopotu, gdzie podjął pracę naukowo-dydaktyczną w Zakładzie Prawa Pracy na Uniwersytecie Gdańskim. Tam pod kierunkiem doc. dr hab. Romana Korolca, a po jego śmierci prof. dr hab. Czesława Jackowiaka przygotował i obronił w 1980 r. rozprawę doktorską pt. Zakres swobody stron w zakresie kształtowania treści stosunku pracy, za którą otrzymał nagrodę w prestiżowym konkursie miesięcznika „Państwo i Prawo". W rozprawie L. Kaczyński stworzył bardzo odważną i śmiałą jak na owe czasy koncepcję charakteru prawnego norm prawa pracy i zasady uprzywilejowania pracownika. Stopień naukowy doktora habilitowanego nauk prawnych uzyskał w roku 1990 na podstawie rozprawy Renta socjalna. W jej treści rozwinął reprezentowaną w Katedrze Prawa Pracy UG koncepcję prawa zabezpieczenia społecznego jako systemu środków wspierających obywateli, którzy utracili zdolność do zarobkowania lub znaleźli się w trudnych sytuacjach życiowych. Był autorem kilkudziesięciu opracowań naukowych z zakresu prawa pracy i prawa zabezpieczenia społecznego. Pracę naukową i dydaktyczną łączył z działalnością na rzecz opozycji demokratycznej w Polsce. Od połowy lat 70. zbierał pieniądze dla represjonowanych robotników, zaś w 1977 r. podjął współpracę z Biurem Interwencji Komitetu Obrony Robotników, a rok później związał się z Wolnymi Związkami Zawodowymi. W tym czasie prowadził szkolenia i wykłady dla robotników, głównie z zakresu prawa pracy. W stanie wojennym był internowany w obozie w Strzebielinku. Po zwolnieniu z internowania pełnił wiele funkcji w podziemnych strukturach NSZZ „Solidarność". Brał udział w rozmowach Okrągłego Stołu, od maja 1990 r. faktycznie kierował NSZZ „Solidarność" jako I zastępca Przewodniczącego L. Wałęsy. Po krótkim epizodzie pracy w Kancelarii Prezydenta RP objął funkcję Prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Po zakończeniu kadencji powrócił do pracy naukowo-dydaktycznej na Uniwersytecie Gdańskim. W 1996 r. został mianowany profesorem nadzwyczajnym Uniwersytetu Gdańskiego. W 1997 r. przeniósł się na Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Władze Uniwersytetu Gdańskiego i UKSW pamiętają go jako znakomitego nauczyciela akademickiego, doskonałego naukowca, a przede wszystkim niezwykle skromnego i życzliwego człowieka. Jako urlopowany pracownik UKSW zmarł razem ze swoim rektorem (ks. Ryszardem Rumiankiem). Pisał Mikołaj Kopernik: „Zadaniem wszystkich nauk szlachetnych jest odciągać człowieka od zła i kierować jego umysł ku większej doskonałości". Niestety, doświadczenia, jakie ludzkość poczyniła w minionym stuleciu, zdecydowanie przeczą optymistycznemu przekonaniu Kopernika o powiązaniu pomiędzy zdobywaniem wiedzy a moralnymi wartościami. Zdolnymi do największego barbarzyństwa, winnymi największych ludobójstw w historii ludzkości, ludźmi czyniącymi z antropologii, medycyny, socjologii, historii a także innych nauk ślepe niewolnice ideologii okazali się ludzie wszechstronnie wykształceni. Faszyzm, a także stalinowski komunizm, nie był propagowany przez samych psychopatów i ludzi prymitywnych, ale miał na swoich usługach całe rzesze wykształconych propagandzistów. Podobnie zresztą umysły, w których zrodził się plan systematycznego ludobójstwa na narodzie kambodżańskim, były wcześniej kształcone w Paryżu. Osoby odpowiedzialne za bezpośrednie przygotowanie i przeprowadzenie ataku na World Trade Center kształciły się z kolei na wyższych uczelniach Niemiec. Zdobycze nauki, będąc z jednej strony odbiciem prawdziwej inteligencji i geniuszu ludzkiego, z drugiej zaś odbiciem ograniczeń i niedoskonałości swych twórców, mogą stać się w umysłach i w rękach ich samych oraz innych ludzi zarówno narzędziem pomnażania dobra, jak i narzędziem zbrodni. I niestety dotyczy to w równym stopniu zdobyczy nauk technicznych, jak i humanistycznych.

WIARA Ostatni i najważniejszy temat to wiara. Zakłada ona odczytywanie wydarzeń w świetle Ewangelii, która m.in. mówi: „A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: "Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły". Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?»" (Łk 23, 27-31). Odpowiedzią człowieka wiary na to, co się wydarzyło, nie może być lamentowanie ani rozdmuchiwanie płytkiego sentymentalizmu, ale nawrócenie. „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” - mówi Ewangelia (Mk 1, 15). Nawrócić się znaczy: przemyśleć, poddać rewizji życie indywidualne i społeczne; pozwolić Bogu wniknąć w zasady rządzące naszym życiem; w osądach nie kierować się rozpowszechnionymi opiniami. Nawrócić się znaczy: nie żyć tak jak wszyscy, nie postępować jak wszyscy, nie usprawiedliwiać własnych dwuznacznych albo niegodziwych działań tym, że inni postępują tak samo; nie opierać się na osądzie wielu, na osądzie ludzkim, ale na osądzie Bożym. Innymi słowy: szukać nowego stylu życia. Nie jest to żaden moralizm. Gdybyśmy sprowadzili chrześcijaństwo do moralności, stracilibyśmy z oczu istotę orędzia Chrystusa, to znaczy dar komunii z Jezusem, a tym samym z Bogiem. Kto nawraca się ku Chrystusowi, nie zamierza tworzyć sobie własnej autarchii moralnej, nie próbuje stawać się dobrym o własnych siłach. ”Nawrócenie” znaczy coś dokładnie przeciwnego: uwolnić się od samowystarczalności, dostrzec i pogodzić się z tym, że potrzebujemy innych i Innego, Jego przebaczenia i przyjaźni. Życie nie nawrócone to ciągłe samousprawiedliwianie się (nie jestem gorszy niż inni); nawrócenie natomiast to pokorne zawierzenie się miłości Innego, która staje się miarą i kryterium mojego własnego życia. Trzeba także wziąć pod uwagę aspekt społeczny nawrócenia. Jednakże prawdziwa personalizacja jest zawsze nową i głębszą socjalizacją. „Ja” otwiera się na całą głębię „ty” i w ten sposób powstaje nowe „my". Jeśli styl życia rozpowszechniony dzisiaj w świecie rodzi niebezpieczeństwo depersonalizacji, czyli życia życiem cudzym, nawrócenie powinno prowadzić nas do powstania nowego „my", to znaczy do wejścia na wspólną drogę z Bogiem. Nawrócenie czysto indywidualne nie ma solidnego oparcia (por. kard. Joseph Ratzinger, Nowa ewangelizacja).

ZAKOŃCZENIE „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity" (J 12,24). abp Stanisław Gądecki

Poloneza czas zacząć J. Radziwiłowicz wczoraj wieczorem w radiowej Jedynce wpadł niemal w furię po lekturze tekstu prof. Z. Krasnodębskiego i nazwał ten tekst ksenofobicznym i gadzinowym. Tak, takiego użył określenia tenże aktor: „gadzinowym” (program był po godz. 19-tej, może jest gdzieś na podcaście PR). Okazuje się więc, że głoszenie prawdy może wywoływać u ludzi oświeconych święte oburzenie. Krasnodębski wprawdzie przypomniał tylko, jak obelżywie traktowano Prezydenta, a przy tym wyraził swoją pogardę dla tych wszystkich, co wtedy byli niezwykle odważni, jak choćby J. Palikot, by manifestować najbardziej skandaliczne zachowania, a dziś nie mają nawet odrobiny śmiałości, by błagać o przebaczenie Rodzinę Zmarłego. Ja również do takich ludzi żywię szczerą, niezmąconą żadną wątpliwością, pogardę. Tymczasem Radziwiłowicz zakipiał z wściekłości, że Krasnodębski reprezentuje ludzi, co chcą zawłaszczyć sobie Prezydenta, zawłaszczyć patriotyzm (który, twierdził z przekonaniem aktor, wcale nie musi oznaczać triady „Bóg, Honor, Ojczyzna”, tylko np. „solidną, codzienną, zwykłą pracę”, bo „są różne patriotyzmy, różne patriotyzmy”, powtarzał) i dziwił się (ów aktor, oczywiście), „jak mogą się w czyimś mózgu rodzić takie myśli” w odniesieniu do „przeciwników Prezydenta”. Jak zauważyłem zresztą, ten pseudoargument, by „oddzielać Prezydenta/polityka od człowieka” powracał w ostatnich dniach raz po raz, kiedy to ci, co z lżenia i wyszydzania Lecha Kaczyńskiego uczynili sobie rutynowe i zachwalane przez salon zajęcie, zaznaczali w okresie żałoby (gdy już owo lżenie i szydzenie nieco wyszło z obiegu – choć nie całkiem, jak choćby widzieliśmy po tych żałosnych ludziach z prześmiewczym hasłem „Santo Subito” pokazywanym zwolennikom pochówku Prezydenta na Wawelu), iż chodziło im wyłącznie o poglądy i zachowania polityczne Prezydenta, nie zaś o niego samego „jako człowieka”. A przecież wyszydzano jego wygląd, nazywano durniem, chamem itd., a więc atakowano (niejednokrotnie ze szczególnym upodobaniem) właśnie Kaczyńskiego-człowieka. Wróćmy jednak do Radziwiłowicza, bo jego zgoła nieteatralny występ był dla mnie kolejną ważną lekcją patriotyzmu (po tej, jaką zafundowali nam ci, co po ustanowionej już decyzji pochówku urządzili wielką akcję przeciwko budowaniu się wspólnoty polskiej) – otóż ów aktor oburzał się też na „mitologizowanie katastrofy”, na nazywanie tragedii pod Smoleńskiem „drugim Katyniem”, skoro „był to tylko i wyłącznie nieszczęśliwy wypadek”, a „ta tragedia nie ma nic wspólnego z tym, co wydarzyło się w Katyniu 70 lat temu”. Wygląda więc na to, że wyjazd na uroczystości katyńskie i śmierć blisko setki ludzi w nieodległych okolicach miejsca kaźni ma się nijak do zamordowania w Katyniu kilku tysięcy polskich oficerów. Pewnie nie ma, wszak Pary Prezydenckiej i pozostałych pasażerów nie zamordowało NKWD po uprzednim wzięciu do niewoli przez armię czerwoną. Nie muszę dodawać, że prowadzący program (tak jak i wielu „prezenterów i dziennikarzy” w te dni na różnych antenach i w różnych miejscach) skwapliwie podtrzymywał „gorący temat” Wawelu, „podziału Polaków” i „kontrowersji wokół pochówku”, choć nawet Radziwiłowicz przyznał, że dyskutowanie tej kwestii jest („w tej chwili, gdy decyzja zapadła”) bezsensowne. Ale Radziwiłowicz się myli, bo całe to klasyczne i nieustające jątrzenie w chwili, gdy tylu Polaków wykazuje się jakąś niesamowitą wielkością serca (tych setek tysięcy manifestujących patriotyzm na ulicach nie sposób nie zauważyć) ma bardzo wyraźny, bardzo czytelny sens. Można by bowiem, przy konsekwentnym nagłaśnianiu akcji „anty-Wawel” i środowisk antypatriotycznych, a z tym właśnie mamy do czynienia (dziś w serwisie o 7-mej w Jedynce mówiono o demonstracji kilkudziesięciu (!) osób w papierowych koronach na głowie), doprowadzić do skandalu międzynarodowego i skompromitowania całego Pogrzebu. To nie byle co. Takie rzeczy bowiem przechodzą do Historii wraz z datami oznaczającymi męczeństwo czy wielkie bitwy. Nie od dziś wiemy, iż w podręcznikach nie tylko mówi się o prezydentach, ale i o tych, co ich usiłowali zabić lub naprawdę zabili. Wprawdzie polski Prezydent już nie żyje od kilku dni, ale cóż szkodzi, by w chwili szczególnego, ogólnonarodowego święta związanego z uroczystościami pogrzebowymi, nie urządzić jakiegoś spektaklu na jego grobie. Spektaklu, który popsuje wszystko. Czy taki finał nie jest warty tych wszystkich wysiłków ludzi z Ministerstwa Prawdy? Jak najbardziej. Stąd też ta cała krzątanina. Może więc przedwcześnie się schował Palikot i chłopcy z ferajny. Może jest właśnie dziejowy moment, by skasować i tragedię smoleńską, i hołd, jaki składamy Zmarłym, i cały ten okres żałoby narodowej - moment, by widowiskowo podrzeć lub spalić polską flagę. FYM

Słowa uznania dla odwagi ks. kard. Stanisława Dziwisza  Wziąłem udział w Milczący Marszu Poparcia, który w czwartek wieczorem przeszedł z pl. Matejki pod Krzyż Katyński pod Wawelem. Było bardzo wielu ludzi. Marsz odbywał się z ogromną godnością. Cisza i modlitwa. Pod sam krzyżem odmówiona została koronka do Miłosierdzia Bożego. W tym samym czasie polityczni "kibole" spod znaku pewnej gazety i pewnej partii darli się jak opętani w "spontanicznym" proteście pod kurią metropolitalną Niektórzy mieli transparenty z napisami "Dziwisz do spowiedzi" oraz "Dziwisz do zakonu". Na prośbę organizatorów Milczącego Marszu poprowadziłem część modlitw. Powiedziałem także, że chociaż spierałem się z ks. kard. Stanisławem Dziwiszem w różnych sprawach, to wyrażam mu ogromne słowa uznania za jego decyzję o pochówku oraz za to, że pomimo presji nie uległ obłąkanej "poprawności politycznej". Mówiłem także o drodze krzyżowej Janusza Kurtyki, którego poniżano za życia, oraz o potrzebie pomocy dla rodzin ofiar katastrofy lotniczej. "Gazeta w Krakowie" tak to opisała: Do manifestujących młodych ludzi dołączyli zwolennicy pochówku Lecha Kaczyńskiego na Wawelu, którzy wczoraj wyrazili swoje poparcie dla tej idei pod krakowską kurią. W ciszy szli ulicą Floriańską, trzymając w dłoniach flagi, transparenty ("Decyzja zapadła, szanujemy ją") oraz portrety prezydenta RP podpisane krótkim hasłem: "Kraków czeka". W marszu wzięło udział około kilkadziesiąt osób - młodzi, starsi, dzieci. - Nie robimy awantury - mówił Jakub, student, który spontanicznie dołączył do manifestacji. Pod Krzyżem Katyńskim złożono znicze i odmówiono modlitwy. - Spotykamy się tutaj ostatni raz przed pogrzebem, dziękuję wam za godną postawę - powiedział prowadzący marsz. W pewnym momencie do ludzi stojących pod Wawelem przemówił ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który zaapelował o pamięć o rodzinach zmarłych w katastrofie pod Smoleńskiem. - Krzysztof Putra osierocił ośmioro dzieci, one przeżyły tragedię, nie zapominajmy o tym. Wyraził też swoje poparcie dla decyzji kardynała Dziwisza. - W wielu sprawach się różnimy, ale w tym względzie jesteśmy zgodni. Wiele z osób, które zginęło, było za życia poniżanych, wyśmiewanych, robiono z nich oszołomów, jak choćby z mojego przyjaciela Janusza Kurtyki. Ks. Isakowicz-Zaleski zaapelował, by przygotować się duchowo do uroczystości pogrzebowych. Po drodze do manifestujących dołączył spory tłum ludzi. Asystowała ich policja. W czasie marszu młodzieżówek, pod kurią trwał kolejny protest przeciwko pogrzebowi prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Wzięło w nim udział kilkaset osób, większość protestujących milczała. Słowa uznania dla ks. Kardynała wyraziły także różne inne środowiska. Kraków, dn. 15. 04. 2010 r. Jego Eminencja Metropolita Krakowski Ks. Kardynał Stanisław Dziwisz Pragnę złożyć Jego Eminencji słowa serdecznych podziękowań i wyrazić wielkie uznanie za  przyzwolenie na pochówek Lecha i Marii Kaczyńskich w Krypcie Srebrnych Dzwonów w Katedrze Wawelskiej. Decyzja Jego Eminencji jest odbierana nie tylko jako głęboko przemyślana, niezwykle trafna w obliczu tragicznych wydarzeń z dnia 10 kwietnia 2010 roku, ale  w dalszej perspektywie postrzegana, jako łącząca  teraz już na wieki w świętym miejscu, pamięć o heroizmie i ofiarach najlepszych synów narodu polskiego walczącego o wolność z zaborcami, totalitaryzmem faszystowskim i komunistycznym, z pamięcią o Marszałku II Rzeczypospolitej, i o Prezydencie, który dążąc do odnowy moralnej Polaków przywracał poczucie godności narodowej, poszanowania  wartość patriotycznych, czego jednym z przykładów było utworzenie  muzeum Powstania Warszawskiego. Decyzję Jego Eminencji postrzegamy, również jako czyn trwale wpisujący w światową historię ludzkich niegodziwości zbrodnię katyńską, ku pamięci i przestrodze dla następnych pokoleń. Nie można bowiem mieć wątpliwości, że teraz i zawsze wszyscy odwiedzający Kryptę Srebrnych Dzwonów, wspominać będą  nie tylko dzielnego Marszałka, Prezydenta, ale również i ofiary katyńskiej  zbrodni popełnionej przez komunistycznych bezbożników.  Będzie to chwila budzenia  zadumy i refleksji, że  w życiu ludzkim niezbędna jest obecność Boga. Z wyrazami należnego szacunku, Konrad Firlej

Prezes Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego  SOKÓŁ

Prezydium Episkopatu apeluje o zaniechanie sporów Z apelem o zaniechanie sporów dotyczących miejsca pochówku prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki zaapelowało dziś wieczorem prezydium Konferencji Episkopatu Polski. Oświadczenie w sprawie uczczenia ofiar katastrofy pod Smoleńskiem przedstawił podczas briefingu bp Stanisław Budzik, sekretarz generalny KEP.

"Katastrofa lotnicza pod Smoleńskiem wstrząsnęła całą naszą Ojczyzną, ale równocześnie wyzwoliła głębokie pokłady wrażliwości, solidarności, jedności i życzliwości ludzkiej - w Warszawie, całej Polsce i poza jej granicami" – mówił bp Budzik. "Doświadczyliśmy też, w niespotykanym dotąd wymiarze solidarności międzynarodowej i ta solidarność pozwala nam przeżyć tę katastrofę" – dodał. "W kontekście tego wielkiego dobra, prezydium Konferencji Episkopatu Polski zwraca się z apelem do wielu środowisk społecznych, politycznych, naukowych i kulturalnych oraz do mediów, aby zaniechać niepotrzebnych sporów o miejsce pochówku prezydenckiej pary" – powiedział sekretarz generalny KEP. Biskupi napisali w oświadczeniu, że „wobec majestatu śmierci i wielkiej tragedii wszystkie indywidualne racje powinny ustąpić na rzecz zachowania jedności i godności narodowej”. "Decyzja została podjęta, teraz nie czas na spory. Trzeba uszanować tę decyzję, ponieważ jej zamysłem jest upamiętnienie wszystkich ofiar katastrofy, niemającej precedensu w historii Polski, niektórzy mówią, że w historii świata" – podkreślał bp Budzik. Szczególne miejsce w historii Polski zajmuje Kraków i Wawel. "Krypta Katyńska na Wawelu, w której upamiętnione będą nazwiska wszystkich ofiar tej tragedii, będzie godnym miejscem pamięci zarówno ofiar z Katynia sprzed 70 lat jak i prezydenta Rzeczpospolitej oraz tych wszystkich, którzy zginęli pełniąc publiczną służbę" – powiedział Budzik. Prezydium Konferencji Episkopatu prosi o trwanie w atmosferze modlitwy i skupienia, o godny udział w pogrzebach ofiar katastrofy. "Apeluje o to by nie zniszczyć tej bezcennej jedności, jaką zaimponowaliśmy całemu światu w obliczu tej niespotykanej katastrofy – mówił bp Budzik.

Modlitewne "Tak" dla pochówku Prezydenta Rzeczypospolitej na Wawelu Od kilku dni   SETKI   TYSIECY  POLAKOW   składają  hołd Prezydentowi Rzeczypospolitej i Jego małżonce - w modlitewnym milczeniu  towarzysząc w Warszawie Ich  doczesnym szczątkom. Naród wypowiedział się czynnie za oddaniem najwyższego szacunku  swemu  poległemu  na  służbie Prezydentowi Decyzję narodu do najwyższego uhonorowania zmarłego Prezydenta sprecyzował krakowski metropolita, Ks. Stanisław Kardynał Dziwisz, Kustosz Nekropolii Wawelskiej . Z tragicznej konieczności musiała to być decyzja nagła  - i niezwłocznie  została podjęta. Prezydent RP wraz z Małżonką zostaną pochowani w najbliższą niedzielę w kryptach pod Katedrą Wawelską  - bo pierwszą i najważniejszą  Nekropolią Polski jest Wawel. Tak jak wczoraj - wyraźmy modlitewne  "TAK" dla uczczenia Prezydenta Rzeczypospolitej, dla Jego wiecznego spoczynku w Stołecznym i Królewskim Krakowie. Decyzją  patriotów zgromadzonych w środę Pod Krzyżem Katyńskim wyruszamy   Ks. Isakowicz-Zalewski

Dlaczego ten człowiek wciąż jest ministrem? Bogdan Klich, z wykształcenia lekarz psychiatra i historyk sztuki, jest Ministrem Obrony Narodowej od roku 2007. Nie za niczyjej innej, ale właśnie za jego kadencji miały miejsce dwie tragiczne katastrofy lotnicze, w których ważne dla Polski osoby ginęły – to jest chyba właściwe określenie – masowo. 23 stycznia 2008 rozbił się w okolicach Mirosławca samolot Casa. Zginęło 16 wysokich oficerów i 4 osoby załogi. 10 kwietnia 2010… nie ma chyba potrzeby pisać, co się stało. Katastrofa powtórzyła się w niemal identyczny sposób, lecz na jeszcze straszniejszą skalę. Od czasów pierwszej katastrofy nie wyciągnięto żadnych wniosków - nie zrobiono absolutnie nic, aby zapobiec czemuś podobnemu w przyszłości. Za te zbrodnicze wręcz zaniedbania odpowiada nie kto inny, jak Minister Obrony Bogdan Klich. Bez względu na to, czy przyczyną katastrofy był błąd ludzki, problemy techniczne czy zamach. Szokującą wręcz rzeczą jest, iż Bogdan Klich, jakby nigdy nic, wciąż pełni funkcję Ministra – a nawet wypowiada się w mediach i poucza maluczkich. Człowiek honoru na jego miejscu wziąłby pistolet i się zastrzelił. Marucha

Niepokojący pośpiech: Miejsce katastrofy zostało już uprzątnięte Minęło zaledwie pięć dni po najpoważniejszej w swoich konsekwencjach dla Polski katastrofie lotniczej, a władze podają, że “miejsce zostało już uprzątnięte”. Bardzo niepokojący jest ten pośpiech, nawet gdy wykluczy się wszelkie tzw. teorie spiskowe. - Red. Miejsce katastrofy polskiego samolotu na lotnisku w Smoleńsku zostało już uprzątnięte przez ekspertów i ratowników. Wrak samolotu, którym leciał prezydent Lech Kaczyński i 95 towarzyszących mu osób, został wywieziony do oddalonego o 2,5 kilometra hangaru, gdzie podejmowane są próby jego odtworzenia. W miejscu katastrofy pracują teraz spychacze i koparki, które przygotowują kilkudziesięciocentymetrową warstwę ziemi do zebrania. Następnie ziemia będzie wysuszona i przesiana przez sita, aby sprawdzić czy nie znajdują się w niej części samolotu i rzeczy osobiste ofiar katastrofy. Naczelny Prokurator Wojskowy Krzysztof Parulski powiedział Polskiemu Radiu, że taka procedura została podjęta w związku ze znalezieniem przedmiotów osobistych i dokumentów na głębokości kilkudziesięciu centymetrów. Śledczy między innymi wykopali pistolety i kajdanki, należące do ochrony prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Eksperci przewidują, że analiza materiału dowodowego może potrwać jeszcze około 2 miesięcy, natomiast prace na miejscu katastrofy praktycznie już się zakończyły.

Kilka pytań dotyczących śledztwa… Prezydencki Tupolew był wyposażony w urządzenie zabezpieczające, które ostrzega pilotów przed nadmiernym zbliżeniem się do ziemi. Ten fakt pogłębia tylko tajemnicę upadku i eksplozji samolotu z Lechem Kaczyńskim – pisze USA Today. Portal niezalezna.pl powołując się na amerykański dziennik przytacza wypowiedź Johna Hamby, rzecznika Universal Avionics Systems of Tucson – producenta urządzenia zwanego Terrain Awareness and Warning System (TAWS) -  który już dwa dni temu zwrócił uwagę na zagadkowość katastrofy prezydenckiego samolotu. System TAWS, który zawiera skomputeryzowane mapy świata i ostrzega pilotów o zbliżaniu się do przeszkód, takich jak wieża radiowa, komin czy nierówności terenu, montowany jest od pięciu lat we wszystkich nowo wyprodukowanych samolotach lotniczych linii komercyjnych. Również i prezydencki samolot Tu-154M wyposażony miał być w taki system i fakt, że samolot uległ wypadkowi “stawia więcej pytań niż odpowiedzi” – twierdzi John Cox, konsultant ds. bezpieczeństwa i ekspert od wypadków. “Naprawdę chciałbym wiedzieć, co działo się na pokładzie, ponieważ niezależnie od tego, pod jaką presją byli piloci i z jakimi warunkami pogodowymi mieli do czynienia, nigdy żaden pilot nie zignorował ostrzeżenia TAWS. Czym różnił się ten samolot, że stało się inaczej?” – pyta Cox. Według Billa Vossa, prezesa Fundacji Bezpieczeństwa Lotów (Flight Safety Foundation), jedną z możliwych przyczyn katastrofy może być niedokładność mapy Rosji w systemie TAWS. Wokół wypadku mnożą się liczne domysły, spekulacje i dopóki nie będziemy dysponowali dostatecznie dużym weryfikowalnym materiałem poznawczym – zapisami czarnych skrzynek, zapisami rozmów wieży kontrolnej lotniska, zapisami rozmów kontrolerów obszaru, badaniami szczątków, terenu, zeznaniami świadków – nie będzie możliwe ustalenie prawdopodobieństwa przyczyn. Niestety, dotychczasowe śledztwo, a przynajmniej przekazywane mediom relacje o nim, nie napawa optymizmem i wskazuje na brak profesjonalizmu i nieuzasadniony pośpiech. Na przykład już w pięć dni po wypadku podano, że “miejsce katastrofy już zostało uprzątnięte”, a dochodzą słuchy, iż szczątki samolotu mają być składowane na “parkingu strzeżonym”. Aby przeciąć spekulacje i przywrócić wiarę w dobrą wolę i profesjonalizm śledztwa, należy bezwzględnie przeprowadzić między innymi: Zabezpieczenie wszelkich materiałów dotyczących odprawy technicznej samolotu. Pobranie próbek paliwa tankowanego i zabezpieczenie dystrybutorów. Zabezpieczenie dokumentacji o posiadaniu aktualnych map (tak jak i w samochodowych systemach GPS, mapy w lotniczych systemach nawigacyjnych trzeba odnawiać). Czy przypadkiem cięcia budżetowe nie spowodowały, że zrezygnowano z jakiegoś uaktualnienia? Pytanie nie jest bezzasadne jeśli MON skąpi funduszy na kamizelki kuloodporne dla polskich żołnierzy w Afganistanie. Należy zadać odpowiednim władzom w Polsce zasadnicze pytanie: dlaczego nie dokonano lotów rozpoznawczych przed lądowaniem? Jak powiedział pierwszy zastępca naczelnika głównego sztabu WWS, generał-lejtnant Aleksader Alioszyn, przed przylotem samolotów polskich i rosyjskich w dniu 7 kwietnia br, samolot Jak-40 dokonał  lotów rozpoznawczych zabezpieczając podejścia do lądowania przy właściwych minimalnych warunkach meteorologicznych. Jak do tej pory nic nie wiadomo o takich lotach rozpoznawczych w dniu 10 kwietnia. Czyżby samolot prezydencki z setką najważniejszych ludzi leciał sobie bez żadnego zabezpieczenia, i to tym bardziej na nieużywane, fatalnie wyposażone lotnisko, podczas występowania ekstremalnych warunków atmosferycznych? Tutaj niewątpliwie przychodzi na myśl procedura przygotowywania samolotu Air Force One, którym podróżują prezydenci Stanów Zjednoczonych, i która obejmuje szczegółowe przygotowanie terenu, na którym na wylądować samolot. Przekonamy się o tym za kilka dni podczas przylotu prezydenta Obamy – przyjrzyjmy się i uczmy się procedur (bo o sprzęcie to można tylko pomarzyć). Należy zadać pytanie dlaczego prokuratorzy zamierzają badać krążące w mediach zdjęcia nijakiego Siergieja Amielina, przeprowadzającego zdjęciową analizę uszkodzeń drzew na miejscu katastrofy? Czyżby śledczy polscy nie dokonali tego typu zabezpieczenia zdjęciowego? Jeśli tak, to dlaczego nie tylko media żądne sensacji ustosunkowują się do tego materiału, ale na poważnie biorą to prokuratorzy? Czyżbyśmy mieli analizować przebieg katastrofy jedynie na podstawie domysłów internautów i pstrykających zdjęcia przypadkowych gapiów. To tylko kilka pytań i chwała śledczym jeśli idą we właściwym kierunku, jakkolwiek przekazywane przez media informacje nie zawierają tych wątków. Oprócz nich jest i innych wiele wątpliwości, które należy rozwiać. Na przykład w stenogramie z rozpoczęcia posiedzenia Federacji Rosyjskiej, W. Putin otrzymywał relacje z przebiegu akcji ratunkowej i śledztwa, przekazywane przez rosyjskiego ministra ds. sytuacji nadzwyczajnych, Siergieja Szojgu, który mówił: . S.K. Szojgu: Szanowny Władimirze Władimirowiczu, o godzinie 10:50 dnia dzisiejszego na lotnisku Smoleńsk “Północny” przy podejściu do lądowania zniknął z radarów samolot TU-154 dokonujący przelotu na trasie Warszawa-Smoleńsk, po czym chwilę później mówi Premierowi, że: Podczas upadku samolotu powstał pożar. W celu likwidacji tego pożaru o 10:51 przybyły drużyny strażackie trzech jednostek przeciwpożarniczych w składzie 40 ludzi, oraz 11 jednostek technicznych. Czy możliwe jest przybycie drużyn strażackich w ciągu jednej minuty po “zniknięciu z radarów samolotu”? Przecież pomiędzy “zniknięciem” z radaru – penetrującego obszar przestrzeni powietrznej powyżej pewnej wysokości – a runięciem samolotu, upłynęło zapewne więcej czasu, a tym bardziej zwykłą niemożliwością była tak błyskawiczna reakcja. Czy relacja przekazana Premierowi Rosji pokrywała się z prawdą? Straciliśmy szansę natychmiastowego powołania międzynarodowej komisji do zbadania katastrofy. Po wykryciu grobów katyńskich, Niemcy, chcąc pokazać brak swojego bezpośredniego udziału w tej zbrodni, zwołali międzynarodową komisję i zaprosili przedstawicieli Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. My natomiast, w najtragiczniejszej dla Polski katastrofie, zawierzyliśmy śledczym rosyjskim i prokuratorom polskim, na dodatek z Prokuratury dostatecznie już przetrzebionej przez rząd PO. Tylko międzynarodowy zespół śledczy, pod egidą ONZ i z udziałem specjalistów z co najmniej kilkunastu państw, mógłby pomóc w rzetelnym wyjaśnieniu tej tragicznej katastrofy. Zaniedbano tej szansy, co niewątpliwie będzie się mściło przez długi czas falą podejrzeń, teorii konspiracji i pozbawionych odpowiedzi, zwykłych pytań. Paweł Toboła

Miedwiediew oskarża Stalina o mord w Katyniu - To oczywiste, że polscy oficerowie zostali rozstrzelani z woli ówczesnych przywódców ZSRR, w tym Józefa Stalina - mówił Dmitrij Miedwiediew w wywiadzie dla telewizji Russia Today Wywiad z rosyjskim prezydentem nagrano Waszyngtonie, gdzie Miedwiediew brał udział w szczycie nuklearnym. Wczoraj jego zapis pojawił się na oficjalnej stronie Kremla. - Jeśli mówić o Stalinie i osobach, które pracowały pod jego kierunkiem, liderach ówczesnego Związku Radzieckiego, to dokonali oni zbrodni. Jest to dla wszystkich zrozumiałe i oczywiste. Dokonali zbrodni i wobec własnego narodu i w pewnym sensie wobec historii - mówił rosyjski prezydent. Miedwiediew ostro zaprzeczył tezie, ze w Rosji ma miejsce renesans stalinizmu. - Są ludzie, którym podoba się Stalin i wszystko, co z nim związane. Bóg im sędzią. Rosja jednak to nie Związek Radziecki, a na czele Rosji stoją ludzie, którzy poważnie różnią się od Stalina i jego pomagierów - stwierdził. Rosyjski prezydent odniósł się też do katastrofy pod Smoleńskiem. - To bardzo smutny wypadek. Jest w nim coś mistycznego. To wielka tragedią dla polskiego narodu, ale także dla ładu światowego. Właśnie dlatego tak skonsolidowana była reakcja całej wspólnoty światowej i rosyjskiego społeczeństwa – mówił - To kolejny krok w kierunku prawdy. Rosjanie posuwają się coraz dalej w stronę wyjaśnienia tej tak drażliwej kwestii, o której rozwikłanie długo walczyli nasi historycy, politycy i przywódcy- tak słowa Miedwiediewa ocenił w rozmowie z PAP prof. Jerzy Pomianowski., członek Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych). znajduje się interesujący wywiad JE Dymitra Miedwiediewa udzielony TV „Russia Today”... w Waszyngtonie. Prezydent FR mówi o kilku sprawach – w tym warto usłyszeć, jak wywija się w sprawach projektów odchodzenia od reżymowej „służby zdrowia” - gdy JE Benedykt Hussein Obama idzie akurat w przeciwnym kierunku. Wywiad jest tłumaczony na żywo na angielski, ale rosyjskie słowa można przy odrobinie wysiłku wychwycić.

Wybuch wulkanu i wybuch histerii Jak już wiele razy pisałem: nastroje w umierającej cywilizacji (ongiś: europejskiej) są takie, że ludzie po prostu z utęsknieniem czekają na jakąś katastrofę, która położyłaby kres tej beznadziejnej głupocie, w jakiej żyjemy. Żurnaliści wietrzą katastrofę we wszystkim – czemu sprzyja zanik wiary w Boga: dawniej dla ludzi śmierć oznaczała tylko przeniesienie się na Lepszy Świat odrobinę wcześniej – więc nie histeryzowali z powodu nieznacznego wzrostu zagrożenia życia. Dziś jeden – nawet nie terrorysta, a szczeniak, który nasmaruje długopisem „podłożyłem bąbę w metro” - potrafi sparaliżować całe miasto. A wybuch wulkanu na Islandii (!!) paraliżuje ruch lotniczy w połowie Europy. Pył wulkanu Eyjafjöll spod lodowca Eyjafjallajökull jest rzeczywiście realny (z tym, że 99% efektownego obłoku nad kraterem to para wodna...) - jednak samoloty spokojnie mogą latać nad samym wulkanem (byle nie za długo...). Samoloty latają nawet w 1000 razy groźniejszych burzach piaskowych – co, oczywiście, nie znaczy, że prawdopodobieństwo wypadku nie rośnie. Rośnie: z jednej milionowej na jedną półmilionową... I ten sam człowiek, który bez wahania wsiada do taksówki (zwiększając szansę swojej śmierci w wypadku parokrotnie) pokornie przyjmuje wyjaśnienie, że „trzeba zawiesić loty, bo wzrosło niebezpieczeństwo”. Dziś nad umysłami nie panuje Kościół – za to panuje wszechobecny STRACH. Ludzie się BOJĄ. A boją się, bo są ZASTRASZANI. Przez telewizje wietrzące wszędzie (bo z nich żyją...) katastrofy. Na szczęście Szwajcarzy swoich lotnisk nie pozamykali. A pierwszym państwem, które po parunastu godzinach paniki przywróciło ruch na lotniskach jest... Irlandia. Jak widać z mapy: położona najbliżej Eyjafjöll. Brawa dla dzielnych potomków arcykróla Briana Bórumy! Przy okazji przypominam, że linie lotnicze rakiem wycofują się już z absurdalnego zakazu używania telefonów komórkowych i komputerów.

JKM

Obraca się koło historii Jak grom z jasnego nieba spadła w sobotni poranek na Polskę wiadomość o katastrofie prezydenckiego samolotu, który rozbił się podczas podchodzenia do lądowania na smoleńskim lotnisku wojskowym z prawie stoma osobami na pokładzie – z prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego małżonką na czele. Oprócz prezydenckiej pary w samolocie byli wicemarszałkowie Sejmu: Jerzy Szmajdziński i Krzysztof Putra, ministrowie Kancelarii Prezydenta, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, prezes NBP, prezes IPN, Rzecznik Praw Obywatelskich, senatorowie i posłowie - w większości z koalicji rządowej – generalicja, przedstawiciele duchowieństwa oraz kombatantów i Rodzin Katyńskich. Nikt nie przeżył katastrofy. W rezultacie uroczystość 70 rocznicy wymordowania polskich oficerów w Katyniu, na którą podążał prezydent wraz z pozostałymi pasażerami samolotu, przekształciła się w uroczystość żałobną. Od katastrofy w Gibraltarze, w której śmierć poniósł premier rządu i naczelny wódz, generał Władysław Sikorski, nic podobnego się w Polsce nie zdarzyło. W jednej chwili państwo zostało pozbawione nie tylko prezydenta, ale wszystkich dowódców Sił Zbrojnych i wielu ważnych osobistości ze świata polityki. Konstytucja przewiduje takie sytuacje i na podstawie art. 131 ust. 2 pkt 1, w razie śmierci prezydenta jego uprawnienia przejmuje marszałek Sejmu. Zakres tych uprawnień nie jest w zasadzie niczym ograniczony, poza tym, że zgodnie z ust. 4 tegoż artykułu osoba pełniąca obowiązki prezydenta nie może skrócić kadencji Sejmu. W ogóle ten stan ma charakter tymczasowy, bo zgodnie z art. 128 ust. 2 konstytucji, w razie opróżnienia urzędu prezydenta, marszałek Sejmu zarządza wybory prezydenckie najpóźniej po 14 dniach od dnia opróżnienia urzędu prezydenta, wyznaczając termin wyborów nowego prezydenta na dzień wolny od pracy przypadający w ciągu 60 dni od dnia zarządzenia wyborów. Zatem wybory prezydenckie będą w tej sytuacji musiały odbyć się najpóźniej 20 czerwca. Do tego czasu, w następstwie śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Platforma Obywatelska zyskuje pełną kontrolę jeśli nie nad państwem, to na pewno nad zewnętrznymi znamionami władzy. Kontrolę nad państwem sprawują bowiem od dawna tajne służby za pośrednictwem swojej agentury, którą tak zwana scena polityczna nafaszerowana jest, niczym wielkanocna baba rodzynkami. W tej sytuacji jest chyba oczywiste, że marszałek Bronisław Komorowski nie będzie wetował żadnych ustaw, które premier Tusk przeforsuje w Sejmie. Nie będzie też żadnych kontrowersji w sprawie mianowania nowych dowódców rodzajów Sił Zbrojnych oraz szefa Sztabu Generalnego. Wprawdzie państwo zostało już w znacznym stopniu rozbrojone, ale nigdy nic nie wiadomo i na wszelki wypadek lepiej dmuchać na zimne. Zatem nie będzie już żadnych przeszkód przed wejściem w życie znowelizowanej ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, zaś śmierć w katastrofie dotychczasowego prezesa Janusza Kurtyki umożliwi rządowi obsadzenie tego urzędu kandydatem, na którym w każdej sytuacji razwiedka będzie mogła polegać. Podobnie śmierć prezesa Narodowego Banku Polskiego nie tylko kładzie kres konfliktowi między Bankiem a rządem o przejęcie zysku NBP, ale również umożliwia PO przeforsowanie nowego prezesa na 6-letnią kadencję. Zgodnie bowiem z art. 227 ust. 3 konstytucji prezes NBP powoływany jest przez Sejm na wniosek prezydenta – czyli w tym przypadku – marszałka Komorowskiego. Wygląda na to, że w najbliższych miesiącach można spodziewać się wzmożenia stachanowskiego tempa prac ustawodawczych zwłaszcza w dziedzinach, które są przedmiotem szczególnego zainteresowania razwiedki i agentury. Smoleńska katastrofa zmienia również sytuację w perspektywie wyborów prezydenckich. Wprawdzie sytuacja państwa jest dzisiaj już tak zaawansowana, że nawet i bez tej hekatomby nie miałyby one specjalnego znaczenia, niemniej jednak nie da się ukryć, że marszałkowi Bronisławowi Komorowskiemu nagle zniknął nie tylko główny rywal w osobie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ale i rywal pomniejszy w osobie Jerzego Szmajdzińskiego. Kogo w tej sytuacji wystawi na te wybory PiS – czy samego Jarosława Kaczyńskiego, który w prezydenckim samolocie nie był, czy też kogoś innego – jeszcze nie wiadomo, zwłaszcza, że wybitniejsi politycy PiS zginęli w katastrofie, zaś jeśli chodzi o Zbigniewa Ziobrę, to, jak wiadomo, sejmowa komisja śledcza do spraw tzw. „nacisków” planuje postawienie go przed Trybunał Stanu, podobnie zresztą, jak Jarosława Kaczyńskiego. Nawiasem mówiąc, śmierć wybitnych polityków PiS wzmocni pozycję Jarosława Kaczyńskiego w PiS, bo parlamentarne wakaty wypełnia politycy drugiego rzędu, politycy bez doświadczenia i pozycji, którzy z pewnością zechcą wykorzystać tę niespodziewaną życiową szansę, a to czy i w jakim stopniu im się to uda, zależy właśnie od Jarosława Kaczyńskiego. Jakkolwiek nieprzyjemnie by to nie zabrzmiało, smoleńska katastrofa znakomicie ułatwia sytuację Platformie Obywatelskiej i samemu Bronisławowi Komorowskiemu, a ponieważ skądinąd – na przykład z wynurzeń generała Gromosława Czempińskiego - wiadomo, że PO znajduje się pod szczególną protekcją razwiedki, zaś z kolei razwiedka wysługuje się państwom trzecim, wśród których strategiczni partnerzy zajmują miejsce szczególne, to trudno się będzie dziwić, że ludziom siłą rzeczy przypomni się pełną mądrości sentencja starożytnych Rzymian: „is fecit cui prodest”, co się wykłada, że zrobił ten, kto skorzystał. Oczywiście nie ma żadnego dowodu, ani nawet najmniejszej przesłanki, wskazującej, że smoleńską katastrofę ktokolwiek „zrobił”, ale gdyby jednak zrobił, to nie mógłby wykombinować lepszego wstępu do realizacji scenariusza rozbiorowego, jak obcięcie za jednym zamachem głowy państwu polskiemu. Wymordowanie oficerów przed 70 laty było elementem podobnego scenariusza, nawiasem mówiąc, również ustalonego przez ówczesnych strategicznych partnerów, którzy dzisiaj znowu są strategicznymi partnerami. Aż się zimno robi na myśl, że historia mogłaby zatoczyć takie koło, zwłaszcza, że znowu mamy do czynienia z niezwykłym wylewem krokodylich łez, z ostentacyjnym pokazem obłudy ze strony tych, którzy na wieść o katastrofie w Smoleńsku poczuli Schadenfreude i ulgę. SM

Razwiedka bojem Jednym ze sposobów zdobywania informacji jest rozpoznanie walką, czyli - mówiąc z rosyjska – razwiedka bojem. Polega ono na pozorowanym uderzeniu na nieprzyjaciela. Pozorowanym – bo jego celem nie jest przełamanie, tylko zmuszenie nieprzyjaciela do użycia wszystkich środków obrony jakimi na tym odcinku dysponuje. Dzięki temu zyskujemy informację o jego sile i rozmieszczeniu uzbrojenia. Ale chociaż uderzenie jest pozorowane, trzeba pamiętać, by nie uderzyć siłami zbyt szczupłymi, bo wtedy nieprzyjacielski kontratak może przynieść nam zgubę i już żadne informacje nie będą nam potrzebne. Ponieważ w okresie żałoby żadnych sondaży oficjalnie przeprowadzać nie można, a trzeba pilnie podjąć decyzje w sprawie wyborów prezydenckich, pozostaje rozpoznanie walką. Na wieść o pogrzebie prezydenckiej pary na Wawelu „młodzi” zaczęli „skrzykiwać się” SMS-ami, podobnie jak podczas pogrzebu Jana Pawła II, kiedy to razwiedka po raz pierwszy tę metodę wypróbowała i jak podczas kampanii w roku 2005 i 2007, kiedy ją na masową skalę zastosowała. Zresztą zmobilizowani zostali nie tylko „młodzi”, ale i „starzy” co to zostali zwerbowani jeszcze za Kiszczaka. Odezwał się również Salon w postaci niezawodnej „Gazety Wyborczej”, wydawanej przez starszych i mądrzejszych dla tubylczych Polaków, JE bp Tadeusz Pieronek, państwo Wajdowie, a nawet pewien stary idiota niezłomny. Czyż można się dziwić, że w tej sytuacji niepodobieństwem jest ustalenie, kto właściwie wystąpił z inicjatywą prezydenckiego pochówku na Wawelu? Marszałek Komorowski informował, że inicjatywa wyszła od JE kardynała Dziwisza i rodziny prezydenta, rzecznik archidiecezji krakowskiej, ks. Robert Nęcek – że kardynał Dziwisz podjął decyzję na podstawie sugestii marszałka Komorowskiego i rodziny prezydenta, Adam Bielan i minister Duda stanowczo twierdzili, że rodzina żadnej inicjatywy w tej sprawie nie przejawiała, natomiast kardynał Dziwisz – że podjął decyzję w odpowiedzi na inicjatywę rodziny prezydenta. W tej sytuacji nie ma innej rady, jak uciec się do wypróbowanej przy okazji lustracji, uniwersalnej formuły – że jeśli nawet KTOŚ wystąpił w tej sprawie z inicjatywą – to „bez swojej wiedzy i zgody”. Nawiasem mówiąc – jeśli nie można ustalić nawet tak prostej, zdawałoby się sprawy, jak inicjatywa osób bądź co bądź nadal żyjących, to jakichż trudności można spodziewać się przy ustaleniu przyczyn katastrofy, w której wszyscy zginęli? Jak tam było, tak tam było – w każdym razie Moce zostały poruszone i wszyscy zainteresowani mogli zorientować się w rozmiarach przesunięć, jakie w opinii publicznej dokonały się pod wpływem katastrofy i żałoby, podczas której nawet funkcjonariusze razwiedki i konfidenci w mediach zostali zmuszeni do chwalenia prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dlatego „Gazeta Wyborcza”, która oświadczeniem swego zespołu cadyków wypuściła wawelskiego smoka, już nazajutrz rozkazała dyskusję zakończyć. Bo i po cóż jeszcze dyskutować, skoro dzięki rozpoznaniu walką można będzie nie tylko podjąć tą szybką i konieczną decyzję, ale również – na użytek kampanii prezydenckiej sprowadzić wszystkie skomplikowane kwestie polityki wewnętrznej i międzynarodowej do prostego wyboru – za, czy przeciw pochówkowi na Wawelu. SM

Zdziczenie Platformy sięga zenitu Pełniący obowiązki prezydent marszałek Sejmu Bronisław Komorowski podpisze nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Platforma Obywatelska zastanawiała się, czy jednak lepszym wyjściem ze względu na odbiór społeczny nie byłoby skierowanie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Wahania trwały bardzo krótko. To nie pierwszy przykład nielicującego z powagą chwili i dobrym obyczajem pośpiechu, z jakim Komorowski podejmuje decyzje należące do kompetencji głowy państwa. Nowa ustawa zmienia w zasadniczy sposób tryb wyboru prezesa IPN, który zastąpi zmarłego w sobotę w katastrofie prezydenckiego Tu-154 prof. Janusza Kurtykę. Teoretycznie kompetencje wskazania kandydata na prezesa ma Kolegium IPN, ale nowa ustawa tę instytucję likwiduje - jego miejsce zajmie szef Rady Instytutu Pamięci Narodowej. Kandydatów do Rady będą zaś wybierać członkowie Zgromadzenia Elektorów (wyłonią je uniwersyteckie wydziały historii oraz Instytuty Historii i Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk). Kandydatów ma być 14, a pięciu z nich zwykłą większością głosów powoła do Rady IPN Sejm, dwóch zaś Senat. Dwie ostatnie osoby wybierze prezydent spośród kandydatów zgłoszonych przez Krajową Radę Sądownictwa i Krajową Radę Prokuratorów. Po środowym spotkaniu Komorowskiego z szefem Kolegium IPN prof. Andrzejem Chojnowskim pojawiły się informacje, że choć PO forsowała w parlamencie nową ustawę o Instytucie, to jednak jest możliwe skierowanie przez marszałka Sejmu ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. - Takie informacje rzeczywiście do nas docierały, że skoro i tak fotel prezesa Instytutu jest opuszczony po śmierci Janusza Kurtyki, to można się obejść bez nowej ustawy - przyznaje wysoki rangą urzędnik IPN. Z jego informacji wynikało, że Platforma była gotowa obsadzić Instytut swoimi ludźmi za pomocą obecnej ustawy. To prawda, że kandydata na prezesa wskazywałoby Kolegium, ale ktoś musiałby się na taki konkurs zgłosić. I zapewne nikt bez poparcia koalicji PO - PSL nie startowałby do konkursu, bo i tak nie zostałby wybrany. Obecna ustawa określa, że do wyboru prezesa potrzeba 3/5 głosów w Sejmie, czyli 276 głosów, jeśli wszyscy posłowie byliby na sali. PO i PSL tylu nie mają, ale mogliby liczyć na pomoc SLD, bo te trzy ugrupowania razem uchwaliły nową ustawę o Instytucie. A wśród potencjalnych kandydatów na prezesa IPN wymienia się m.in. prof. Pawła Machcewicza i prof. Andrzeja Friszkego. Taki możliwy jeszcze do niedawna scenariusz potwierdza też jedna z osób zasiadających w Kolegium IPN. Za wnioskiem Komorowskiego o zbadanie nowelizacji ustawy przez TK miały przemawiać względy PR-owskie: PO i Komorowski chcieli pokazać, iż szanują wolę tragicznie zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który był ustawie przeciwny i zapowiadał skierowanie jej do TK. Jednak ostateczna decyzja jest inna. Ustawa zostanie podpisana, skoro już teraz zapowiadana jest jej nowelizacja. Okazuje się bowiem, iż Sejm i Senat uchwaliły, że pierwsze posiedzenie Rady ma zwołać prezes IPN, a to stanowisko jest wolne po śmierci prof. Kurtyki. Nowego szefa zaś Kolegium nie zdąży już wybrać. I dlatego nowelizacja nowelizacji ustawy o IPN ma pomóc w rozwiązaniu pata w postaci wakatu na stanowisku szefa Instytutu. Marszałek Komorowski zapewnił, że w tej kwestii żadne decyzje "nie będą podejmowane w pośpiechu". Na razie obowiązki prezesa przejął Dr Franciszek Gryciuk.

Żałoba minie... Dlaczego kierownictwo PO, mimo wątpliwości, podjęło jednak decyzję, że ustawa o IPN zostanie podpisana? - Opcja weta była rzeczywiście rozważana, ale najwyraźniej niezbyt mocno, skoro marszałek bezzwłocznie podpisze ustawę - mówi "Naszemu Dziennikowi" jeden z posłów PO. Jego zdaniem, ta sprawa była na pewno konsultowana przez marszałka z premierem Donaldem Tuskiem. - Teraz jest żałoba i nikt nie ma siły do toczenia sporu o IPN, a po żałobie ludzie o tym zapomną - dodaje. Nasz rozmówca nie kryje, że jego zdaniem, najlepszym wyjściem byłoby jednak uszanowanie woli Lecha Kaczyńskiego i oddanie ustawy pod osąd Trybunału. - Ale PiS jest przybite sobotnią tragedią i nasi szefowie uznali, że długo jeszcze nie będzie miało siły na reakcję. A kiedy żałoba minie, to media będą zarzucone wieloma innymi wydarzeniami i sprawa IPN nie będzie na pewno wiodącym tematem dzienników - podkreśla poseł. Nasz rozmówca jest też przekonany, że Bronisław Komorowski nie straci w oczach społeczeństwa za prowadzenie partyjnej polityki na stanowisku pełniącego obowiązki prezydenta. - Marszałek będzie kreowany na męża stanu, który przejął kierowanie państwem w tym bardzo trudnym okresie żałoby, że zdał celująco ten egzamin "w godzinie ciężkiej próby". Bardzo łatwo będzie zatem zbić argumenty, iż wiele decyzji podejmowano w pośpiechu, w interesie PO, i że mogło dochodzić do pewnych nadużyć władzy - tłumaczy. - I myślę, że ta pozytywna kampania ruszy już po niedzieli. Radzę dokładnie przeglądać gazety i tygodniki nam sprzyjające, a także oglądać stacje telewizyjne, bo ten wątek będzie bardzo widoczny - dodaje. Warto pamiętać, że Bronisław Komorowski w pierwszych dniach urzędowania wykazał się wyjątkowym pośpiechem. Podpisał już kilka ustaw, które jako marszałek przesłał do Kancelarii Prezydenta, i zrobił to po cichu, a oficjalny komunikat w tej sprawie został wydany dwa dni po złożeniu podpisu. Jeszcze szybciej zapadały decyzje personalne: marszałek powołał nowych szefów prezydenckiej kancelarii i Biura Bezpieczeństwa Narodowego, choć mógł równie dobrze powierzyć te obowiązki dotychczasowym zastępcom Władysława Stasiaka i Aleksandra Szczygły. I tak pełniliby oni swoje funkcje przez kilka miesięcy, do czasu wyboru nowego prezydenta, co nastąpi najpóźniej 4 lipca. Tym bardziej zaskakuje decyzja Komorowskiego w sprawie ustawy o IPN, bo przecież Instytut i tak w ciągu co najmniej kilku miesięcy będzie kierowany przez osobę pełniącą obowiązki prezesa. Można przecież oczekiwać, że gdy już PiS otrząśnie się z żałoby, to i tak zaskarży nowelizację ustawy. I jeśli TK podzieli to stanowisko, wtedy powstaną duże problemy, bo jeżeli PO przeforsuje z naruszeniem prawa swojego człowieka na stanowisko prezesa, to każdą decyzję szefa IPN będzie można wtedy podważyć. Krzysztof Losz

Komorowskiemu spieszno. Do czego? Dopiero interwencja polityków Lewicy oraz Prawa i Sprawiedliwości sprawiła, że marszałek Sejmu Bronisław Komorowski opamiętał się i obiecał odłożyć dyskusje o wyborach prezydenckich do czasu zakończenia żałoby narodowej i pochowania prezydenta RP. Marszałek Sejmu, który po śmierci prezydenta przejął obowiązki głowy państwa, zapowiadał konsultacje z klubami parlamentarnymi na temat wyboru nowego prezydenta ledwie po tym, jak trumna z ciałem Lecha Kaczyńskiego została przewieziona do naszego kraju. Zachowanie marszałka Sejmu budzi niesmak i wątpliwości, czy rzeczywiście podszedł z należytym szacunkiem do żałoby narodowej. Jest to zachowanie o tyle trudne do zrozumienia, że wymagane Konstytucją i ustawą o wyborze prezydenta napięte terminy dotyczące organizacji przyspieszonych wyborów prezydenckich w pełni mogą zostać dotrzymane, nawet jeśli sprawa wyborów zostałaby podjęta od przyszłego poniedziałku, czyli po zakończeniu żałoby narodowej. Chyba że marszałek Komorowski, który był sondażowym faworytem wyborów prezydenckich, tym bardziej w obliczu tragicznej śmierci jego głównych kontrkandydatów, liczy na to, że jak najszybciej zostanie już pełnoprawnym prezydentem. Wymogi Konstytucji oraz ustawy o wyborze prezydenta sprawiają bowiem, że przyspieszone wybory prezydenckie - jeśli marszałek Sejmu ogłosi je w przyszłym tygodniu - będą mogły się odbyć nie wcześniej niż w maksymalnie odległym od śmierci prezydenta RP konstytucyjnym terminie - 20 czerwca. Ogłoszenie wyborów jeszcze w tym tygodniu pozwoliłoby natomiast wyznaczyć termin pójścia do urn wyborczych np. tydzień wcześniej.
 To kolejne w ostatnim czasie budzące niesmak zachowanie Bronisława Komorowskiego. Przed niespełna miesiącem, podczas prawyborczej partyjnej debaty z Radosławem Sikorskim, pytany o swój stosunek do finansowania zapłodnienia metodą in vitro z budżetu państwa Komorowski odparł, że powinno być finansowane, "ale państwo ma prawo traktować wydatek z budżetu jako swoistą inwestycję, więc na pewno nie w stosunku do wszystkich, tylko w stosunku do tych, gdzie jest szansa, że się urodzą dzieci zdrowe i będą dobrze wychowane". Marszałek Komorowski nie wyjaśnił wtedy, czy i w jaki sposób chciałby selekcjonować dzieci na te, które mogą się urodzić, a które nie. Po debacie nieudolnie tłumaczył, że miał na myśli to, by nie finansować in vitro 80-latków. Artur Kowalski

Biegli analizują film z odgłosem strzałów Z prokuratorem płk. Jerzym Artymiakiem z Naczelnej Prokuratury Wojskowej rozmawia Marta Ziarnik Skąd mogą pochodzić strzały, które słychać na amatorskim nagraniu z miejsca katastrofy wykonanym jeszcze przed przyjazdem ekip ratunkowych? - Tego jeszcze nie wiemy. Dostałem wczoraj informację z jednej ze stacji radiowych o tym, że takowy filmik jest dostępny w Internecie, a ponieważ rolą prokuratury jest wszechstronne wyjaśnienie stanu faktycznego i zweryfikowanie wszelkich prawdopodobnych, jak też tych nieprawdopodobnych sytuacji, stąd prokurator prowadzący śledztwo podjął decyzję o niezwłocznym powołaniu biegłych, którzy mają ustalić wszelkie dane dotyczące prawdziwości tego filmu. Czyli jego autentyczności, kwestii związanych z możliwością jego montażu, ustalenia tła fonoskopijnego itp. Tak więc konieczna jest analiza wielu czynników, które mogą dokładnie powiedzieć, co to jest za film, czy jest on autentyczny, czy też może nie, i kto zamieścił go w Internecie. Chodzi o to, żebyśmy mieli absolutną pewność i żebyśmy wyeliminowali jakiekolwiek spekulacje na temat tego nagrania.

Czy to jest odrębne śledztwo? - Nie, to nie jest odrębne postępowanie. W ramach prowadzonego już śledztwa zostali powołani biegli z różnych dziedzin z zakresu kryminalistyki. Posiadają oni wiedzę specjalistyczną, której nie ma ani prokurator, ani też sędzia, i ich zadaniem jest określenie, co to jest za nagranie, oraz wyjaśnienie pozostałych wynikających z tego faktu pytań. Jest to standardowa procedura do wykonania konkretnych czynności procesowych i wydania opinii co do autentyczności tego nagrania i pozostałych związanych z tym czynników.

Kiedy możemy oczekiwać wyników tego śledztwa? - Spodziewamy się, że już za kilka dni będziemy mieli tę opinię. Prośba do biegłych była taka, żeby - ze względu na wagę i charakter sprawy - zajęli się tą kwestią bardzo szybko. Uzyskaliśmy też zapewnienie, iż w miarę możliwości zostanie to zrobione w pierwszej kolejności. Zaraz też po otrzymaniu raportów biegłych poinformujemy o tym, co udało im się stwierdzić na temat tego filmiku. Musimy również pamiętać o tym, że równie dobrze może być to sfabrykowane nagranie. Podobnych filmików odnośnie do poszczególnych zdarzeń pojawia się bardzo dużo. Najczęściej też, powiedzmy, to "różni dowcipnisie" preparują podobne filmiki, nakładając na autentyczne zdjęcia głos lub inne elementy. A ponieważ chcemy wiedzieć, czy i w tym wypadku nie doszło do takiej sytuacji i czy film z całą pewnością ma charakter autentyczny, powołaliśmy do tego celu biegłych. W tym tak ważnym śledztwie nie możemy zaniedbać niczego, żadnej informacji.

Posiada Pan informacje, czy także strona rosyjska zamierza zająć się tym nagraniem? - Nie. Żaden z polskich prokuratorów - nawet ci, którzy są obecnie na terenie Federacji Rosyjskiej - nie ma wpływu na bieg postępowania tamtejszych prokuratorów. Należy w sposób jasny sobie powiedzieć, że nasi prokuratorzy uczestniczą jedynie w czynnościach zaplanowanych i prowadzonych przez rosyjskich prokuratorów. Nie odwrotnie. My nie możemy ingerować na terenie obcego państwa w działania struktur tegoż państwa. Dziękuję za rozmowę.

Przed przylotem prezydenta usunięto sprzęt nawigacyjny? "Woń gazu łupkowego unosi się nad Katyniem" - to tytuł artykułu Julii Łatyniny w internetowym wydaniu "Moscow Times". Autorka w swoim artykule stawia kilka tez, które w jej opinii czynią katastrofę prezydenckiego samolotu wyjątkowo dziwną, a jej przyczyny coraz bardziej niejasnymi. Łatynina pisze m.in., że w czasie spotkania premierów Tuska i Putina na smoleńskim lotnisku ustawiono nowoczesny sprzęt nawigacyjny. Trzy dni później już go tam nie było. W opinii Łatyniny, dramatyczny zwrot wydarzeń nastąpił po artykule "Wall Street Journal" z 8 kwietnia br., w którym opisano mechanizmy inwestowania amerykańskich gigantów gazowych w złoża gazu łupkowego w Polsce. Według gazety pierwsze wiercenia w naszym kraju mają się rozpocząć już w najbliższych tygodniach. "Oto i wasza odpowiedź. Rosja, której neoimperializm został zbudowany na fakcie, że posiada ona złoża 'pokojowego gazu' (podobnie do 'pokojowego atomu' w Związku Sowieckim), i na tym, że może ona przytkać swoje rurociągi z gazem biegnące przez Polskę, tak jak to Kreml zrobił z Ukrainą. Ale co jeśli Polska stałaby się eksporterem gazu?" - pyta Łatynina. Jak pisze dalej dziennikarka, wówczas Moskwa zdała sobie sprawę, że fakt, jak wiele gazu łupkowego Polska zamierza pozyskiwać, zależy w głównym stopniu od wyników następnych wyborów parlamentarnych w naszym kraju. "Jedna z opcji: partia byłego prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego. Był on żarliwym narodowcem, ludowcem i antykomunistą, człowiekiem, który doświadczył osobistej tragedii związanej z masakrą w Katyniu. Pojawiał się tam na uroczystościach co roku. Z drugiej strony mamy partię premiera Donalda Tuska, pragmatyka, który jest gotowy przyjaźnić się z każdym, tylko nie z Kaczyńskim" - czytamy w dalszej części artykułu. Jak podkreśla autorka, to właśnie na trzy dni przed oficjalnymi obchodami premierzy Putin i Tusk spotkali się w Katyniu. "Specjalnie przyjechali wcześniej, aby nie musieć zapraszać Kaczyńskiego i aby go podejść" - zauważa Łatynina. Według niej, późniejszy przylot polskiego prezydenta, który zabrał ze sobą dużą część krajowej elity, był obliczony na "przelicytowanie" wartości spotkania dwóch premierów. Dziennikarka stwierdza, że wobec tego informacje o gęstej mgle mogły być odebrane przez Lecha Kaczyńskiego, jako próba politycznego fortelu z inspiracji Kremla mająca na celu uniemożliwienie mu wzięcia udziału w ceremonii. Jak zaznacza Łatynina, sprawa nie jest jednoznaczna. Zauważa, że kilka dni wcześniej ten sam samolot lądował na tym lotnisku, lecz - jak dodaje - prawdą jest, iż wówczas panowały na nim inne warunki. I nie chodzi tylko o warunki pogodowe. "Na ich wizytę [Putina i Tuska - przyp. red.] specjalny sprzęt nawigacyjny został sprowadzony na lotnisko w Smoleńsku, aby zapewnić dodatkowe bezpieczeństwo. Możliwe jest, że ten sprzęt został usunięty przed lądowaniem samolotu Kaczyńskiego. Ta informacja dodaje jeszcze więcej mgły do tej i tak tajemniczej katastrofy" - czytamy w zakończeniu artykułu. "A wiosną 2010 r. na Kremlu nagle zrozumiano, że gaz łupkowy powoduje zerwanie ze światowym gazociągiem i że jeżeli nie podejmie się środków, to być może Polska będzie eksportować gaz do Europy. I że polskie władze należy natychmiast przeciągnąć na naszą stronę, gdyż sprawa wydobycia gazu łupkowego w Polsce jest, jak powszechnie wiadomo, polityczna i w dużym stopniu zależy od tego, która partia wygra następne wybory" - pisze Łatynina. Publicystka przypomina też incydent z wojny rosyjsko-gruzińskiej, kiedy prezydent Lech Kaczyński wraz z prezydentami Ukrainy, Estonii i Litwy lądował w Baku, bo powiedziano mu, że Rosjanie mogą strącić samolot. Wówczas na spotkaniu w Tbilisi Kaczyński oświadczył: "Dzisiaj Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze kraje bałtyckie, a może i mój kraj". "Rankiem 10 kwietnia, wiedząc, że w Rosji nie jest mile widziany, prezydent Polski nie mógł nie nakazać lądowania samolotu. To nie była samowola, nie była wielkopańskość: to w Rosji dyplomaci rozbijają się po pijaku, strzelając ze śmigłowca do górskich owiec. Było to wynikiem wszystkiego, co antykomunista, nowy Kościuszko, nowy Sikorski, człowiek, w którego krwi tętniły rozbiory Polski (...), Katyń, Powstanie Warszawskie, 'Solidarność' - wynikiem wszystkiego, co prezydent Polski Lech Kaczyński myślał o Rosji. Kaczyński nie wierzył w żadną mgłę. 'Mgła' oznaczała dla niego jedynie polityczne powitanie przez Putina, który w przeddzień polskich wyborów zawiązuje sojusz z Tuskiem, podobnie jak Katarzyna skorzystała z usług Branickiego i Potockiego". Łukasz Sianożęcki

Wybrać kobietę Feminazistki domagają się „parytetu” - twierdząc, że przywódcy partyjni pierwsze miejsca na listach obsadzają mężczyznami – i dlatego w Sejmie tak mało jest kobiet. To rozumowanie zakłada, że wyborcy głosują na pierwszego na liście – bo to barany. Jest to w dużej mierze słuszne – ale nie do końca. Wyborca po prostu może mieć zaufanie do szefa partii - więc głosowanie na pierwszego na liście, czyli faworyta prezesa, jest objawem zaufania, a nie ograniczenia umysłowego. Jak by nie było, zginęło szesnaścioro Posłanek i Posłów. Na ich miejsce weszło szesnaścioro innych. Już nie z pierwszych ani drugich miejsc – z tych dalszych, gdzie decydowały kartki wyborców świadomych, na kogo oddają swój głos. I co się okazuje? Krzesła w Sejmie zajmie 13 Posłów i 3 Posłanki. Procent mężczyzn (81,25) nawet nieco wyższy, niż w oryginalnym składzie Sejmu (79,56). Nie da rady, proszę Pań Frywolnych: musicie domagać się, by 49,5% miejsc zarezerwowanych było dla mężczyzn, 49,5% dla kobiet i 1% dla homosiów. Dwa miejsca dla lesbijek i dwa dla pederastów, oczywiście. Dość drastycznie wygląda to w PiSie. Posłanką z ramienia tej partii zostanie p. Monika Ryniak. Podaję liczby głosów, która padły na siedmioro przyszłych Posłów PiS:

Jan Warzecha -         10.000

Krzysztof Tołwiński     5.854

Wiesław Kilian         5.210

Tadeusz Plawgo         3.996

Kazimierz Smoliński     2.776

Bartłomiej Dorywalski  2.490

Monika Ryniak           1.494

Piski, że ten system faworyzuje mężczyzn, trzeba uznać za co najmniej przesadne... PS. {JMP} zauważył, że skoro w matematyce antonimem konwektora jest po prostu wektor, to ko-edukacja jest po prostu antonimem edukacji... Tak to widzi – bez angażowania matematyki - również {trad}. JKM

Katyń, 70 lat później Nie chodzi o to, byśmy w tych tragicznych chwilach za wszelką cenę byli razem. Rzecz w tym, by unieść w przyszłość przesłanie prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Niech Jego śmierć pozwoli Mu wygrać. Dziewięćdziesiąt sześć Ofiar. Wraz ze śmiercią każdego z tych ludzi zniknęło z naszego świata coś najważniejszego: życie. Z drugiej strony, każdego z nas także to spotka. Nie znamy tylko czasu ani miejsca. Cała reszta jest milczeniem. Milczeniem nie do poznania - albowiem w kontekście śmierci nasz język traci możliwość udanego relacjonowania rzeczywistości. Wątpliwa przydatność słów staje się tym boleśniejsza w obliczu tragedii o skali, z jaką mieliśmy do czynienia 70 lat temu oraz w rocznicę tamtych wydarzeń, przed niespełna tygodniem. Zazwyczaj bowiem spoglądamy na naszą codzienność jak na statyczny obraz, choć tak naprawdę jest to stale zmieniający się dramat. Od 10 kwietnia 2010 roku w ślad za Chestertonem możemy też powtarzać, że życie i śmierć nie są co prawda nielogiczne, bez wątpienia jednak stanowią pułapkę dla logików. Cywilizowany świat nie zna podobnego dramatu. Za wcześnie na spekulacje, ale w splot niezwyczajnych okoliczności nie wierzę. Na pewnym poziomie takie rzeczy po prostu się nie zdarzają. Rozbieżne zeznania świadków, kompromitujące deliberacje mediów polskojęzycznych, gdaczących niczym kury w ślad za rosyjskimi kogutami, żenujące zachowanie "gwiazd polskiego dziennikarstwa", prezentujących zakłamanie w skali, którą trudno przeszacować, do wczoraj wylewających na Prezydenta wiadra śliny, wyśmiewających patriotyzm, mądrość i ciepło Lecha Kaczyńskiego, a dziś przyznających, że "nie pokazywaliśmy Prezydenta takim, jakim on naprawdę był" - wszystko to razem każe stawiać pytania: kto zyskał na tej tragedii? W ciągu kilku rozedrganych i kapryśnych sekund tak wiele może się zdarzyć. Tak wiele może się zmienić, niekiedy nawet definitywnie skończyć. Doprawdy, śmierć to najsolidniejsza z rzeczy, jakie wymyśliło życie. To są właśnie takie chwile, chwile niebywałej tragedii, w których koniecznie chcielibyśmy coś zmienić, nawet jeśli jakakolwiek zmiana okazuje się już niemożliwa. Wtedy nagle rozumiemy, że nic nie jest trwałe, a my przez całe życie, jak chciał Céline, "skażeni pędem przedziwnym ku porażce" na bezdrożach nieporozumień "trwonimy nasze sympatie" i ustawicznie na coś się spóźniamy. Na godziny, uczynki, gesty i obietnice. W miejsca lub na uśmiechy. Na pragnienia, marzenia, na słowa bądź na milczenie. Spóźniamy rzadziej lub częściej. Raz na dobę, na tydzień, raz w miesiącu lub raz na rok. Albo też ten jeden raz, najgorszy, nieodwołalnie ostatni, ostatni na całe życie: na Zrozumienie. Poniewczasie pojmujemy, że w finale główną rolę zawsze gra łopata grabarza. Że taką właśnie twarz ma koniec. Ten prawdziwy koniec, koniec nieodwołalny, nie dający nadziei na powtórkę. Bo nie ma sposobu na to, co dzieje się tylko raz. Zostają pękające z bólu serca. Zostają usta pełne nie zadanych pytań. Pełne słów, które powinniśmy wypowiedzieć, a których nie wypowiedzieliśmy. Zostają niedokończone rozmowy i rozmowy nie rozpoczęte. I zostają bezsilne, gorzkie refleksje, że życie zawsze jest za krótkie, że nikt nie zna dnia ani godziny, i że nikt nie dostaje drugiej szansy, bo śmierć jest ostateczna. W przestrzeni publicznej media celebrują odezwę Miedwiediewa adresowaną do Polaków, żałobę narodową w Rosji, szeroko otwarte ramiona Putina, ojcowskim gestem przytulającego Tuska na miejscu katastrofy, wreszcie emisję "Katynia" w jednej z wiodących stacji telewizyjnych. Ale czy ktoś słyszał, by na "fali bólu" premier Putin zapowiedział ujawnienie tajnych akt rosyjskiego śledztwa dotyczącego mordu NKWD na polskich oficerach? Dlatego powiadam tak: zginęli ludzie ideowo związani z polską racją stanu, zainteresowani tym, by Polska nie stała się unijną prowincją, ale by działała na arenie międzynarodowej jako niezależny kraj, wspomagający swoich wschodnich sąsiadów w ich walce o zerwanie trujących pępowin, łączących je z Moskwą. W tych okolicznościach słowa i gesty, czynione na poziomie decydentów, niewiele Kreml kosztują. Więcej kosztowałby Rosję brak tego rodzaju reakcji. A na poziomie Polski? Nie oszukujmy się: nad Wisłą przestała istnieć większość cegieł, tworzących mur będący przeszkodą w dążeniu do realizacji antypaństwowych i antynarodowych celów przez ludzi nie rozumiejących polskiej racji stanu. Stąd, gdy nawołują "dość podziałów", gdy przekonują "nie ma lewicy ani prawicy", gdy apelują "bądźmy razem" - odwracajmy się do oszustów i hipokrytów plecami. Nie mają prawa nas pouczać. Wcale nie chodzi o to, byśmy byli razem. Rzecz w tym, byśmy ponieśli w przyszłość jednoznaczne przesłanie płynące z prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Niech to przesłanie obudzi Polskę. Byłoby rażącą niesprawiedliwością, gdyby Jego śmierć nie pozwoliła Mu wygrać. Kończy się tydzień żałoby. Refleksje, które w tym tygodniu zrodziły się w naszych duszach, powinny zaowocować. Wznieśmy na nich fundament nowego początku. Niech te refleksje nie rozpłyną się w naszych łzach. Ani w medialnym szumowisku. Tym bardziej - w smoleńskiej mgle. Krzysztof Ligęza

17 kwietnia 2010"Cierpienie jest nieodłączną częścią życia".. (Jan Paweł II) Pan Stanisław Michalkiewicz, w ostatnim „Najwyższym Czasie” w artykule wstępnym „ Tragedia, obłuda, znak”, napisał był:” „Ale na tym właśnie polega żałoba narodowa, że towarzyszą jej gęste opary obłudy, więc przez obecny tydzień będziemy tymi oparami oddychali - no a potem wszystko wróci do normy, to znaczy do politycznej wścieklizny charakteryzującej życie publiczne w Polsce, zwłaszcza w ostatnich pięciu latach”. Tak.. Obłudy ci u nas dostatek.. Wystarczy włączyć telewizor czy radio.. Właśnie program pierwszy państwowego, zwanego publicznym-  radia zacytował jakąś chińską gazetę na temat obecnej sytuacji w Polsce pogrążonej w żałobie.. Gazeta stwierdza, że Polska ma „ dopiero dwadzieścia lat młodej demokracji” i że Polska była  „pierwszym krajem świata, który wprowadził u siebie demokratyczną konstytucję”(????). Co to jest, że z mediów nie można dowiedzieć się prawdy? Wielomilionowa publiczność jest szpikowana zwykłymi kłamstwami i propagandą.. Wygląda na to, że słowa te nie pisała, żadna chińska gazeta, ale tu na miejscu zostały napisane, przez któregoś z kręgów prawoczłowieczych i demokratycznych funkcjonariuszy stojących na straży” najlepszego ustroju świata”- jakim jest demokracja z jej prawami człowieka.. Bo kto w Polsce  zna chiński.. żeby sprawdzić, kto te słowa napisał. Ten” Chińczyk” co to pisał, nie wiedział zapewne, że u niego w Chinach nie ma demokracji, choć państwo nazywa się Chińską Republiką Ludową. Nie ma żadnych wyborów i żadnego demokratycznego zgiełku i wielkich wydatków bez kompletnego sensu. Nie ma żadnych instytucji demokratycznych.. Gdy zmarł w 1976 roku Mao Zedong i przestał rujnować państwo  komunizmem, Chiny weszły- bez demokracji- na tory gospodarczego rozwoju, który trwa do dziś, a ostatnie PKB- to 11%. W Chinach rządzi - jedynie z nazwy - Komunistyczna  Partia Chin. Nazywa się to ”socjalizmem o chińskich właściwościach”. I już są potęgą światową! A będą jeszcze większą, jeśli utrzymają obecny system gospodarczy.. Widać wyraźnie , że do rozwoju gospodarczego nie jest potrzebna demokracja, opierająca się na ustalaniu prawdy w drodze poszukiwania większości.. I na wzajemnym się przegłosowywaniu, w którym gubi się zdrowy rozsądek.. W Chinach są rządy autorytarne, przypominające bardziej cesarstwo.. Mamy dopiero „ dwadzieścia lat młodej demokracji’ , a państwo już uległo rozkładowi.. Przyłączone przez  tzw elity do socjalistycznej Unii Europejskiej.. Pan „Chińczyk” twierdzi, że Polska była pierwszym krajem , który wprowadził konstytucję, co jest podwójnie nie prawdą.. Konstytucja,  ustawa rządowa, nie weszła w  życie nigdy, i nie była demokratyczna, bo właśnie  demokrację zmniejszała, pozbawiając szlachtę gołotę głosu, ale likwidowała veto, czyli zasadę powszechnej zgody i wprowadzała monarchię dziedziczną, której początkiem po  królowaniu Stanisława Augusta Poniatowskiego, miał być elektor saski Fryderyk August. Konstytucja 3 Maja była nieudaną próbą zamiany sojuszy.. Zresztą wykorzystaną pod nieobecność większości posłów.. Czołówka twórców Konstytucji- to członkowie masonerii wolnomularskiej.. Wtedy powstał pomysł budowy Świątyni Najwyższej Opatrzności.. Był to rok 1791, a pierwszą konstytucją, była konstytucja Stanów Zjednoczonych w roku 1781, która weszła w życie.. Konstytucja nie jest niezbędną rzeczą która jest potrzebna narodowi… Wielka  Brytania do tej pory nie ma konstytucji i Brytyjczycy żyją.. W normalnej monarchii  katolickiej, konstytucja nie była potrzebna.. I jej nie było! Ani za Łokietka, ani za Zygmunta Starego - konstytucji nie było.. A życie się toczyło.. Konstytucja III Rzeczpospolitej nie była potrzebna w decyzji decydentom bankowym, którzy zadecydowali,  że małżonki i rodziny ofiar katastrofy, będą mogły korzystać z kont bankowych ofiar, nawet wtedy, gdy nie były do tego upoważnione..(???). Coś niesamowitego! Proszę pójść po pieniądze do banku i pobrać  je z konta zmarłego ojca czy matki gdy się miało upoważnienia Kto wypłaci pieniądze bez zgody właściciela.? A tu proszę.. Wystarczyła  śmierć tragiczna i można sobie wziąć pieniądze. Bez żadnych spraw sądowych wyjaśniających sprawy rodzinne..  Z jakiegoś powodu właściciel konta nie dał upoważnienia innym do  swobodnego dysponowania nim.. Znam to, bo kilkanaście lat temu wpłaciłem parę groszy swojemu synowi, a potem nie mogłem wypłacić pieniędzy, czekając aż syn ukończy 18 lat.. To jest jawne naruszenie prawa, ale trzeba było być posłem , senatorem lub kimś innym, ale poległym podczas tej właśnie katastrofy.. Wtedy obowiązuje inne prawo- tymczasowo inne. Rodziny tych co giną na co dzień w wypadkach nie mogą liczyć na tego typu ulgi.. Ich obowiązuje prawo ustanowione wcześniej.. Natomiast na otrzymanie orderu Legii Honorowej od prezydenta Mikołaja Sarkozy’ego może liczyć pani Hanna Gronkiewicz-Waltz. Otrzymała  go od prezydenta Francji dwa lata temu, za „ całokształt działalności publicznej”(????) Ale nie  miała zgody śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego na jego odebranie, gdyż przez dwa lata pan prezydent nie miał czasu tego załatwić. Teraz załatwi to  pan Bronisław Komorowski , zastępujący obecnie  zmarłego tragicznie prezydenta Lecha Kaczyńskiego.. Zawsze w takich przypadkach interesuje mnie, co takiego zrobiła pani Gronkiewicz-Waltz, że dostała od prezydenta obcego państwa order Legii Honorowej „ za całokształt działalności publicznej”?. Dla  czyjej działalności publicznej: Francji czy Polski? Interesy Francji i Polski często są rozbieżne, na przykład w sprawie współpracy z Rosją. Nie za darmo ktoś otrzymuje  nagrodę czy medal od  władz obcego państwa.. Ciekawy jestem za co..(???) Na zatwierdzenie odznaczeń od prezydenta Sarkozy’go czekają jeszcze pan Kazimierz Marcinkiewicz, kiedyś premier Polski i pan Paweł Zalewski, dawniej poseł Unii Demokratycznej, uczestnik Okrągło Stołu, Partii Konserwatywnej, Przymierza Prawicy, Stronnictwa Konserwatywno- Ludowego Prawa i Sprawiedliwości  a obecnie Platformy Obywatelskiej. To zresztą wszystko jedno której części Okrągłego Stołu. Został też najlepszym posłem sezonu demokratyczno- parlamentarnego 2006/2007 według lewicowego pisma’ Polityka”.(???) W V Kadencji Sejmu przewodniczył Komisji Spraw Zagranicznych .. Co on takiego wtedy zrobił, że zasłużył na order Legii Honorowej? Tak jak Kazimierz Marcinkiewicz.., wiceminister edukacji w rządzie Hanny  Suchockiej, premier , doradca p.o prezesa PKO BP( Sławomir Skrzypek wtedy był!), potem dyrektor Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, biurokratycznego banku utworzonego w 1989 roku przez socjalistyczną biurokrację europejską z Mitterandem na czele.. Doktorat robił na Uniwersytecie Szczecińskim pod okiem pani profesor Teresy Lubińskiej, która potem została ministrem finansów w jego rządzie. Ukończył szkolenia w  niemieckim Studium Fundacji Bosha(???) Od 2008 roku pracuje dla Goldman Sachs Group Incorporeted(???)  Były polski premier pracuje dla obcego banku.(???). Który będzie miał wkrótce siedzibę w Polsce.. Teraz dostanie Legię Honorową.. Za co? Jan Paweł II miał oczywiście rację..” Cierpienie jest nieodłączną częścią życia człowieka”.. I cierpimy przez nich wszyscy… do końca roku może będzie z 1000 miliardów złotych długu publicznego? Jeszcze mamy czas żałoby narodowej.. Od poniedziałku się znowu zacznie! Bo wszystkich   demokratów  boli zapewne deficyt demokracji.. i ona  znowu rozwinie swe straceńcze skrzydła.. A umieranie i tak  pozostanie częścią życia.. WJR

Tydzień Katyński W sobotę, 10 kwietnia, okazało się, że uroczystości 70. rocznicy wymordowania przez NKWD polskich oficerów w Katyniu zyskały nieoczekiwaną, makabryczną kontynuację. Jak wiadomo, 7 kwietnia rosyjski premier Włodzimierz Putin zaprosił polskiego premiera Donalda Tuska na uroczystość, podczas której 70. rocznica wymordowania polskich oficerów została połączona z hołdem dla rosyjskich ofiar "wielkiej czystki", zarządzonej przez Stalina w latach 30. Po tej uroczystości, w której, oprócz premiera Tuska, wzięli udział członkowie rządu i parlamentarzyści koalicji rządowej, rozradowany redaktor Adam Michnik zaapelował o podziękowanie "przyjaciołom Moskalom". Miał zapewne na myśli zorganizowanie w Katyniu uroczystości, przybycie na nie premiera Włodzimierza Putina i zaproszenie premiera Donalda Tuska, chociaż z drugiej strony, niepodobna nie zauważyć, że ta uroczystość z udziałem polskiego premiera mogła odbyć się tylko dlatego, że przed 70 laty Józef Stalin rozkazał wymordować tam polskich oficerów - jeńców wojennych. W tej sytuacji apel red. Michnika zabrzmiał szalenie dwuznacznie, ale jestem prawie pewien, że red. Michnik tej dwuznaczności w ogóle nie zauważył, przede wszystkim z radości, że ta demonstracja pojednania odbyła się z pominięciem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którego środowisko "Gazety Wyborczej" niezmiennie uważało za jednego z największych szkodników i w ogóle - rodzaj tłustej plamy na ciele tubylczego narodu polskiego - oraz z nadziei, iż osiągnięcie upragnionej symetrii w pojednaniu Polski ze strategicznymi partnerami, tzn. - z Niemcami i Rosją, może zapoczątkować kolejny okres dobrego fartu dla kolejnego pokolenia środowiska, obecnie skupionego już nie wokół Partii i UB, które pod dawną postacią już przecież nie istnieją, tylko - "Gazety Wyborczej". Ale wiadomo było, że znienawidzony prezydent Kaczyński zaplanował samozwańcze, polskie państwowe uroczystości katyńskie na 10 kwietnia, więc jeszcze światło nie zostało oddzielone od ciemności i wszystko pozostawało jakby w zawieszeniu. 9 kwietnia z Warszawy wyruszył specjalny pociąg z uczestnikami, rekrutującymi się głównie ze środowiska Rodzin Katyńskich, i grupą parlamentarzystów, m.in. posłem Antonim Macierewiczem. Prezydent miał dotrzeć samolotem następnego ranka. I rzeczywiście - prezydencki samolot z delegacją parlamentarzystów, ministrów Kancelarii, generalicją, duchownymi reprezentującymi najwyższe duszpasterstwo wojskowe i działaczami Rodzin Katyńskich, wyleciał z Warszawy, kierując się na wojskowe lotnisko Siewiernoje pod Smoleńskiem, położone w odległości około 20 km od cmentarza katyńskiego. Jednak nad lotniskiem Siewiernoje pojawiła się mgła. Wprawdzie kilkadziesiąt minut wcześniej lądował tam samolot z dziennikarzami, którzy mieli relacjonować przebieg uroczystości, ale kiedy około godziny 9 rano nadleciał prezydencki samolot, wieża kontrolna lotniska zasugerowała lądowanie na jakimś innym lotnisku - albo w odległym o około 300 km w linii prostej Mińsku, albo w odległej o 400 km Moskwie. W takiej sytuacji jednak, zanim prezydencki samolot wylądowałby na którymś z tych lotnisk, zanim zorganizowany zostałby transport  dla tak licznej delegacji - o ile w ogóle udałoby się szybko znaleźć jakieś autokary - zanim delegacja dojechałaby na miejsce - w Katyniu mógłby już zapaść wieczór i w ten sposób uroczystość przekształciłaby się w groteskowy pokaz pecha, nieudolności i bałaganu - zwłaszcza na tle niezwykle sprawnego przebiegu uroczystości zorganizowanej 7 kwietnia przez rząd rosyjski. Czy taki scenariusz był zakładany - tego z góry wykluczyć nie można, zwłaszcza że wychodziłby naprzeciw celom rosyjskiej polityki historycznej, której ważnym elementem był 7 kwietnia, no i niewątpliwie rozradowałby serce premiera Tuska i jego politycznych przyjaciół, dostarczając zarazem nieprzebranego materiału do różnych dowcipów posłu Palikotu i złośliwych komentarzy funkcjonariuszom i tajnym współpracownikom, poprzebieranym za niezależnych dziennikarzy stacji telewizyjnych i rozgłośni radiowych kontrolowanych przez razwiedkę, której, jak wiadomo, "nie ma". Tymczasem pilot prezydenckiego samolotu, mimo sugestii wieży kontrolnej lotniska Siewiernoje, podszedł do lądowania. Zakończyło się ono tragicznie; samolot runął na ziemię, rozpadając się na kawałki na przestrzeni co najmniej 800 metrów. Katastrofy nie przeżył nikt. Śmierć prezydenta Kaczyńskiego, któremu w podróży towarzyszyła żona, zgodnie z art. 131 konstytucji spowodowała, że obowiązki prezydenta przejął marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Marszałek Komorowski niezwłocznie mianował pełniącym obowiązki szefa Kancelarii Prezydenta pana Jacka Michałowskiego, zaś szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego - generała Stanisława Kozieja. Na mieście mówi się też, że w pierwszej kolejności, tzn. już w 2 godziny po katastrofie, zadbał o przejęcie kontroli nad archiwami Kancelarii i BBN, w szczególności - nad dokumentacją rozwiązanych Wojskowych Służb Informacyjnych, ze specjalnym uwzględnieniem "Aneksu" do Raportu o rozwiązaniu WSI, który budził pożądliwą ciekawość zainteresowanych środowisk, jako że prezydent Kaczyński tak znowelizował odpowiednią ustawę, że Trybunał Konstytucyjny zaraz uznał ją za sprzeczną z konstytucją, wskutek czego "Aneksu" nie można już było ujawnić ze względu na brak podstawy prawnej. Jeśli te pogłoski są prawdziwe, to znaczy, że razwiedka, której, jak wiadomo, "nie ma" - poznała już wszystko, czego pragnęła się dowiedzieć, wskutek czego Jarosław Kaczyński, jako potencjalny na razie przeciwnik marszałka Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich, został pozbawiony ważnego atutu. Bo śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego powoduje też przyspieszenie wyborów prezydenckich. Marszałek Komorowski musi wyznaczyć je najpóźniej na 20 czerwca. Oznacza to, że sztaby wyborcze kandydatów stających do wyborów prezydenckich będą miały zaledwie 10 dni na zebranie wymaganych 100 tysięcy podpisów, co dla wielu może okazać się barierą nie do pokonania. Dwóch kandydatów: prezydent Lech Kaczyński i wicemarszałek Sejmu Jerzy Szmajdziński, zginęło w katastrofie prezydenckiego samolotu. Natomiast kandydatury swoje wycofali: Tomasz Nałęcz, Ludwik Dorn i Marek Jurek. W tej sytuacji nie ulega wątpliwości, że wybory prezydenckie będą miały charakter plebiscytu między marszałkiem Bronisławem Komorowskim a kandydatem wystawionym przez PiS - czyli prawdopodobnie Jarosławem Kaczyńskim - bo wprawdzie szef sztabu wyborczego dra Andrzeja Olechowskiego jest "pewny", że podpisy uda mu się zebrać, ale nie ulega wątpliwości, że tak czy owak batalia rozegra się między tymi dwoma. Wprawdzie Jarosław Kaczyński został, jak wspomniałem, pozbawiony ważnego atutu (bo razwiedka już wie to samo, więc może wypracować skuteczne remedia, zwłaszcza że strona przeciwna może operować jedynie aluzjami z uwagi na to, że jednak chodzi o tajemnice państwowe), ale za to zyskał inny, być może jeszcze silniejszy. Została bowiem ogłoszona żałoba narodowa, wskutek czego funkcjonariusze i konfidenci w mediach zostali zmuszeni do akomodowania się na ten czas do zasady de mortuis nihil nisi bene (o zmarłych tylko dobrze). Dzięki temu opinia publiczna ze zdumieniem dowiedziała się, że prezydent Kaczyński dbał o polską pamięć historyczną, a w ogóle, to był bardzo sympatycznym, dowcipnym człowiekiem, nie mówiąc już o żonie, którą bardzo kochał. Z telewizyjnych ekranów płyną potoki łez; widoku zalanej łzami Moniki Olejnik czy zapuchniętej od płaczu twarzy red. Tomasza Lisa niepodobna zapomnieć aż do śmierci -  trochę tłumaczy ich okoliczność, że w katastrofie zginął też Jerzy Szmajdziński, Izabela Jaruga-Nowacka, Jolanta Szymanek-Deresz, a także posłowie PO, Grzegorz Dolniak i Sebastian Karpiniuk - ale żałoba jak to żałoba i swoje prawa ma. Zniknął gdzieś w mysiej dziurze oblubieniec niezależnych mediów poseł Janusz Palikot, a bardzo wielu ludzi wrażliwych na telewizyjny przekaz, trochę się zawstydziło poprzedniej swojej łatwowierności. Doświadczyła tego na własnej skórze właśnie pani red. Olejnik; kiedy poszła złożyć kwiaty, czy może zapalić świeczkę (i oczywiście - diabłu ogarek) pod Pałacem Namiestnikowskim, to wprawdzie z uwagi na żałobę i powagę miejsca nie została zlinczowana, ale co się nasłuchała, to się nasłuchała. Jak długo utrzyma się ta fala nieufności do mediów i jak szybko niezależne media zaczną śpiewać z poprzedniego klucza - trudno przewidzieć, ale siła inercji przez jakiś czas niewątpliwie będzie działała również dla mediów, które z godziny na godzinę też nie będą mogły przestawić się o 180 stopni bez wywoływania efektu komicznego i podważenia resztek wiarygodności. Niemniej jednak razwiedka, w poczuciu odpowiedzialności za promowanie Platformy Obywatelskiej, musiała poczuć się zaniepokojona tą ewentualnością i skwapliwie uchwyciła się pretekstu, jakiego dostarczył jej anonimowy dobroczyńca ludzkości. Chodzi o pomysł pochowania prezydenta Kaczyńskiego i jego małżonki na Wawelu. Do tego pomysłu nikt dzisiaj nie chce się przyznać; kardynał Dziwisz twierdzi, że inicjatywa wyszła od rodziny, chociaż jego własny rzecznik, ks. Robert Nęcek, utrzymywał, że od marszałka Komorowskiego, marszałek Komorowski z kolei - że od rodziny i Jego Eminencji, zaś rzecznicy Jarosława Kaczyńskiego - pan Bielan i minister Duda, zaprzeczają, by rodzina występowała z jakimiś inicjatywami w tej sprawie. W tej sytuacji wypada uciec się do wypróbowanej przy okazji lustracji uniwersalnej formuły, że jeśli nawet KTOŚ tam i wystąpił z inicjatywą, to uczynił to "bez swojej wiedzy i zgody". Ale ktokolwiek to zrobił, razwiedka natychmiast chwyciła przynętę. Przetrenowana podczas żałoby po Janie Pawle II i skutecznie zastosowana podczas kampanii wyborczych 2005 i 2007 roku metoda "skrzykiwania młodych" zastosowana została i teraz, wskutek czego w Krakowie i kilku innych miastach, gdzie udało się zmobilizować konfidentów i naiwniaków, odbyły się demonstracje strażników godności Wawelu, na czele których stanęli niezawodni cadykowie z "Gazety Wyborczej", publikując specjalne solenne stanowisko oraz list państwa Wajdów, szalenie tym pochówkiem zbulwersowanych. Odezwał się też stary idiota niezłomny, tytułowany "profesorem", no i oczywiście JE bp Tadeusz Pieronek. I kiedy ruch w obronie godności Wawelu sprawiał już wrażenie, jakby przybierał na sile,  ktoś starszy i mądrzejszy musiał zauważyć, że przecież na pogrzeb do Krakowa ma przybyć i prezydent Obama, i prezydent Miedwiediew, i przede wszystkim - Nasza Złota Pani Aniela, a co będzie, jeśli w tej sytuacji hałasy im się nie spodobają? Dlatego już następnego dnia cadykowie z "GW" zaapelowali o "zakończenie sporu", który sami tak efektownie i obiecująco wywołali. Ponieważ o ciszę zaapelowało też Prezydium Episkopatu Polski, wygląda na to, że mimo wybuchu islandzkiego wulkanu i nadciągającej nad Europę chmury popiołu, przypominającego, żeśmy z prochu powstali, uroczystości w sobotę i niedzielę upłyną pod znakiem spokojnego słońca - chociaż próbne wypuszczenie wawelskiego smoka pokazuje, jaki będzie główny nurt prezydenckiej kampanii wyborczej. SM

Prawdziwa rewelacja Oto, jak można dowiedzieć się z oficjalnej strony UPR (Żałoba, nie żałoba, zatopić UPR! Przedstawiciele wszystkich politycznych młodzieżówek (poza Młodzieżą Wszechpolską i PPP) podpisali pismo do prezesa TVP w Krakowie, żądające usunięcia UPR z programu Młodzież kontra... Jeśli ktoś wątpił w szczerość duchowej przemiany tych zacnych ludzi, teraz ma przed oczyma wstrząsające egzemplum nowej jakości w polityce. Otoć powiew świeżości... Pan Jan Rojek Dyrektor Oddziału TVP w Krakowie Pogrążeni w smutku i powadze tych trudnych chwil, które stały się udziałem wszystkich Polaków, zwracamy się do Pana z apelem o podjęcie działań celem zachowania powagi i odpowiedniego poziomu realizowanego od lat, przez nas wspólnie, programu Młodzież kontra... czyli pod ostrzałem. Jesteśmy oburzeni i zniesmaczeni zachowaniem grupy reprezentującej podczas ostatniego programu Sekcję Młodzieżową Unii Polityki Realnej. Nienawistne komentarze wypowiadane przez reprezentantów UPR, pełne agresji słowa skierowane do innych uczestników programu, wreszcie brak odpowiedniej dla jakże trudnej chwili powagi, zmuszają nas do wyrażenia oficjalnego protestu przeciwko dalszemu udziałowi reprezentantów UPR i Sekcji Młodzieżowej UPR w programie Młodzież kontra... Zważywszy, że nie jest to pierwsze tego typu szokujące i naganne zachowanie ze strony reprezentantów wspomnianej organizacji czujemy się w obowiązku zwrócić do Pana z wnioskiem o stałe wykluczenie tych osób z grona uczestników programu. Podejmowane dotąd wielokrotnie przez producentów działania dyscyplinujące jak widać nie przyniosły rezultatów, a dalsze tolerowanie takich zachowań nie jest możliwe. Ogrom oburzenia, jakie wywołało w nas postępowanie przedstawicieli UPR zmusza do działań ostatecznych. Z tego też względu w przypadku dalszego udziału reprezentantów Unii Polityki Realnej we wspomnianym programie zmuszeni będziemy zrezygnować z reprezentowania w nim naszych organizacji i ugrupowań. Wierzymy jednak, że podziela Pan nasze oburzenie, a stosowne kroki w tej sprawie zostaną wnet podjęte. Przedstawiciele organizacji uczestniczących w realizacji programu Młodzież kontra... Sekcja Młodzieżowa UPR czuje się zaszczycona faktem, że od lat młodzieżówki innych partyj poświęcają naszej skromnej organizacji tyle niezasłużonej uwagi. Doceniamy sportowego ducha rywalizacji, który każe od czasu do czasu podejmować próby usunięcia nas z debaty publicznej. Bycie solą w oku tak szacownych organizacyj jak Młodzi D***kraci, lub jak kto woli, Młodzi Degeneraci (tak podobno określił ich sam poseł Gowin) czy Federacja Młodych Socjald***kratów jest samo w sobie nobilitujące i na pewno zmobilizuje nas do dalszej systematycznej pracy. Cieszy to tym bardziej, że z pewnością niełatwo było uzyskać dyspensę od atmosfery zadumy i powagi, którą tak gorliwie deklarują młodzi politrukowie. Fakt, że specjalnie dla nas odeszli od pogrzebowych przygotowań i pokazowych lamentów, by na chwilę oddać się brutalnym metodom eliminowania przeciwników jest dla nas cenny i nie tylko na długo zachowamy go w pamięci, ale także z radością ogłosimy światu. Przykre jednak, że w tak pięknym liście nie starczyło miejsca na bardziej konkretne wyliczenie naszych przewin i wskazanie w jasnych żołnierskich słowach na czym polegały „nienawistne komentarze”, jak brzmiały „pełne agresji słowa”, czy jak wyglądało „szokujące zachowanie”, o którym autorzy wspominają. Wyrażamy nadzieję, że to tylko przeoczenie, a nie na przykład tego rodzaju sytuacja, że piszący zdaje sobie sprawę, że przykłady, którymi dysponuje są miałkie i nie zrobią oczekiwanego wrażenia, więc woli uciec się do mocno brzmiących ogólników. Być może zresztą nie dość dobrze zrozumieliśmy lekcję powagi i wyciszenia, jakiej udzielono nam za kulisami, m.in. określając nasze wystąpienie jako „błyśnięcie debilizmem”. Wygłaszanie tak światłych podsumowań wymaga zapewne poziomu kontemplacji, który na razie pozostaje poza naszym zasięgiem. Pragniemy jednak dyskretnie zwrócić uwagę na fakt, że codziennie umierają tysiące ludzi, w niczym nie gorszych od nieszczęśliwie zmarłych polityków — i jak do tej pory nigdy nie przeszkadzało to żadnej z wielkich partyj uciekać się do żenujących i brutalnych zagrywek politycznych. Rozumiemy ból naszych młodych kolegów po stracie ich partyjnych towarzyszy — ale niech też oni uszanują nasze prawo do niepodzielania go w takim rozmiarze, w jakim by sobie tego może życzyli. Wymaganie od wyzyskiwanego niewolnika, żeby rozpaczał po śmierci oprawcy, wydaje się przesadnym okrucieństwem. Obawiamy się jednak, że powyższe wyjaśnienia nie są w stanie powstrzymać młodych politruków od dotrzymania publicznie danego słowa. Inaczej ludzie mogliby zacząć uważać ich za niesłownych, wbrew dotychczasowej wspaniałej tradycji tego zawodu. A że formuła programu nie przewiduje wykluczania nikogo z możliwości zabierania głosu, pozostaje nam pokornie przyjąć ofiarowany nam dodatkowy czas antenowy i dołożyć starań, aby widzowie nie uważali go za zmarnowany. Zdaje się, że już teraz nasza młodzieżówka zapewnia programowi połowę oglądalności — drugiej dostarczają goście, więc bez balastu nudnych pytań Platformy czy SLD, ten wóz być może pojedzie nawet szybciej). przedstawiciele wszystkich (poza Młodzieżą Wszechpolską) partyjnych młodzieżówek, biorących udział w programie „Młodzież contra” zażądali od dyrekcji krakowskiego ośrodka TVP usunięcia z programu przedstawicieli UPR - grożąc bojkotem tej audycji!!! Dowcip polega na tym, że p. Dobromir Sośnierz, wbrew duszieszczypiasziemu wodolejstwu powiedział, że – Jego zdaniem (które podzielam) nie minie tydzień po pogrzebach ofiar, a wszystko wróci do normy, politycy znów będą skakać sobie do oczu... Został natychmiast skontrowany przez „szczerze oburzonych” kolegów – że skąd, że zapanuje pluralizm, wzajemny consensus i w ogóle „kochajmy się!”. Po czym – jeszcze przed mszą żałobną – niewątpliwie w ramach szukania consensusu - zażądali usunięcia UPR! W słowach, których niewątpliwie użyliby młodzi bolszewicy, gdyby ktoś po śmierci Lenina śmiał powątpiewać, że w WKP(b) zapanuje powszechna miłość i pojednanie (a nie stalinowskie czystki): „Nienawistne komentarze wypowiadane przez reprezentantów UPR, pełne agresji słowa skierowane do innych uczestników programu, wreszcie brak odpowiedniej dla jakże trudnej chwili powagi, zmuszają nas do wyrażenia oficjalnego protestu przeciwko dalszemu udziałowi reprezentantów UPR i Sekcji Młodzieżowej UPR w programie Młodzież kontra...

Typowe żądanie przeprowadzenia "czystki". Ja w wypowiedzi p. Sośnierza nie dopatrzyłem się cienia „nienawiści” ani „agresji”; był to tylko zimny realizm. Proszę to sobie zresztą samemu obejrzeć - przy czym ostrzegam, że jest to dość nudna „oficjałka”. Przedstawiciela UPR dopuszczono do głosu raz, w 30.tej minucie - na paręnaście sekund. Komentarz Autora tych słów można przeczytać na w/w oficjalnej stronie UPR (Młodzież kontra... bluźniercy z UPR Relacja ze specjalnej edycji programu „Młodzież kontra”, którą poświęcono pamięci tych, którzy zginęli w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem, a w szczególności jedenastu z nich, którzy byli gośćmi tego programu. To był dla mnie najtrudniejszy z 40 odcinków „Młodzież kontra”, w których brałem udział. Nie żeby słowa z żalu więzły mi gardle albo głos się łamał. Chodzi raczej o to, że jedną z niewielu rzeczy, którymi brzydzę się bardziej niż socjalizmem jest obłuda i wazeliniarstwo. Dlatego wyjątkowo ciężko zniosłem widok młodego czerwońca z SLD, trzymającego nabożnie portret Pary Prezydenckiej. Polecam jednak zachować ten widok w pamięci. Jeśli przestraszą się jeszcze bardziej, może kiedyś przyjdą z różańcami. Program był trudny również dlatego, że jego formuła nie dopuszczała pytania, czy naprawdę jesteśmy zrozpaczeni. Pozwalała tylko powiedzieć, jak bardzo. Pomysł z indywidualnym odnoszeniem się do wszystkich 11 zmarłych tragicznie niegdysiejszych gości MK dopuszczał tylko jedną smętną laurkę po każdym wspominkowym filmie. Osieroceni przez starszych kolegów młodzi szkodnikowie kolejno więc snuli mało ciekawe, nawet w skali pogrzebowej, lamenty i epitafia — tak więc szansa na to, że widzowie doczekali do trzydziestej minuty, kiedy to dane było mnie coś w końcu powiedzieć, jest moim zdaniem bardzo niewielka. Wobec przyciężkawej atmosfery, zredukowałem to, co chciałem powiedzieć do niezbędnego minimum. Nie rzekłem więc nic o zdrajcach ojczyzny w biało-czerwonych trumnach, o żałosnym spektaklu rozpaczy wśród okradanych obywateli, do tej pory nie mówiących nigdy dobrego słowa o politykach, o tym, że to w większości ludzie bez których świat jest lepszym miejscem, o tym, że martwy dureń nie staje się bohaterem, tylko dlatego że pechowo umarł — ani o tym podobnych przemyśleniach. Trzeba wiedzieć, że już po wypowiedzianej przed emisją uwadze o braku dobrych rzeczy, które można by powiedzieć o Jarudze-Nowackiej, zawisła w powietrzu groźba linczu. W takiej atmosferze trudno było oczekiwać, że powiem coś więcej niż to, że festiwal hipokryzji wkrótce się skończy, a nasza polityka spokojnie wróci na ustalone tory wyzysku i pasożytnictwa. Ale i to okazało się dla niektórych zbyt śmiałe. Na uderzonym stole najgłośniej zadzwoniły nożyce lewicy. Specjalista od kultu Jarugi-Nowackiej, ten sam, który w 32. minucie zapewniał, że po tej tragedii będzie w polityce więcej szacunku i ciepłych uczuć, wyjawił mi, że w ten właśnie sposób „błysnąłem debilizmem”. Jeśli więc ktoś miał wątpliwości co do szczerości jego duchowej przemiany, te mocne, lecz potrzebne słowa, na pewno je rozwiały. Oburzenia nie krył też młody wielbiciel Wassermana, choć nie był w stanie mi wyjaśnić, dlaczego właściwie uraziła go wzmianka o hipokryzji — przecież w jego szacunek dla partyjnego towarzysza akurat nikt nie wątpi — tymczasem właśnie swój szczery podziw podawał jako argument przeciw mojej tezie. Niezbadane są ścieżki myśli młodych polityków — gdyby zresztą było inaczej, już dawno daliby sobie wytłumaczyć prawa ekonomii. Dobromir Sośnierz). (Jak brat, Bratu A mogło być tak pięknie... I było, do dziś. Nawet politycy zaczęli mówić ludzkim, przepraszam, jakimś innym – lepszym głosem. I chyba od wielu lat byliśmy naprawdę trochę … razem. I pewnie byłoby tak jeszcze jakiś czas, może parę dni, może więcej bo jakoś w lata czy nawet miesiące nie wierzę – no cóż, nauczyliśmy się życia w ostatnich (tych wolnych szczególnie) latach. A dokładniej politycy nas go nauczyli. A jak wszyscy wiemy przykład idzie z góry. A przykład szedł najgorszy z możliwych. Chyba nikt nie ma na ten temat innego zdania – niestety. Te ostatnich kilka dni wyzwoliło w nas trochę (a nawet dość sporo) ludzkich uczuć – i wspaniale – po raz pierwszy od dawna można było poczuć co to naprawdę znaczy być człowiekiem, co oznacza słowo patriotyzm i współczucie i zapewne jeszcze wiele ważnych a całkiem zapomnianych słów. I mogłoby dalej być pięknie tylko: Pierwsze nie wytrzymały media – mimo że trzeba przyznać długo zachowywały się dostojnie i spokojnie jednak najwyraźniej ta dostojność i spokój stała się dla nich nudna. I swoim zwyczajem zaczęły dośpiewywać od siebie więcej niż ktokolwiek od nich oczekiwał, więcej niż to JEST POTRZEBNE! Ten ton i te miny dziennikarzy bliskie płaczu a równocześnie zadające głupie pytania i dośpiewujące wciąż więcej i więcej... Ale i to można było zrozumieć a raczej wytrzymać. Byłoby pięknie i mądrze gdyby metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz nie nazwał śmierci bohaterską! Komentować? Chyba nie trzeba – przecież nawet najwięksi zwolennicy Pana Prezydenta o niej tak nie myślą – gdyby myśleli – nie wytrzymaliby, nazwali by ją tak – a nie nazwali! Ale pięknie przestało być gdy jeden chory na władzę brat zrobił drugiemu Bratu niedźwiedzią przysługę fundując mu Wawel! Znalazłbym wiele argumentów (głównie przeciw) ale pozwólcie, że skupię się tylko na kilku – tych najbardziej osobistych. Czy Pan Prezydent lubił Kraków? Pewnie jako miasto tak ale pamiętacie jak całkiem niedawno Go tu przyjęto? Delikatnie mówiąc mało przyjaźnie – czy za to mógł lubić Kraków? Raczej NIE! Jeszcze mniej dawno temu Rada Miasta Krakowa odmówiła mu nadania Honorowego Obywatelstwa tego miasta – czy za to mógł lubić Kraków? Zdecydowanie NIE! Czy te dwa fakty nie są wystarczające by Pan Prezydent nie chciał być pochowany w Krakowie? TAK – niewątpliwie TAK! A w ogóle czy coś go łączyło z Krakowem? NIC, kompletnie NIC! A popatrzcie na najbiedniejszą w tym wszystkim Panią Martę – będzie chciała przyjść od tak sobie jako córka do ukochanych rodziców – tak tylko, odwiedzić, świeczkę zapalić – i będzie musiała przebyć w tym celu ponad 600 km! bracie, czemu los taki swemu Bratu przygotowujesz? Czemu nie możesz na chwilę zapomnieć o swych ambicjach i być może wybrać gorsze (w Twoim mniemaniu) ale bardziej zrozumiałe miejsce. Czemu skłócasz ponownie naród, który na chwilę potrafił wznieść się ponad Twoją małostkowość? Proszę Cię, przemyśl to wszystko jeszcze raz i jeden raz ZREZYGNUJ! Bo mogło być tak … Nie zgadzałem się z poglądami Pana Prezydenta, nie lubiłem go nawet za bardzo ale dziś... zastanawiam się czy bardziej wstyd mi, że łzy do oczu mi ciekną czy bardziej byłoby mi wstyd gdybym udawał, że tak nie jest...WM). JKM

Strzegł godności Narodu Od wielu lat nie widziałem tak dużej kolejki w Warszawie. Najpierw jedną na ulicy Okopowej, a zaraz potem drugą - na Górczewskiej. Obie stały po flagi narodowe do bodaj jedynego w stolicy firmowego sklepu z tymi artykułami. To był budujący widok. Ale kolejki po flagi narodowe ustawiają się u nas zwykle wtedy, gdy w naszym sumieniu odzywa się ta swoista patriotyczna nuta obowiązku zamanifestowania więzi z Ojczyzną w związku ze stratą kogoś naprawdę dla nas ważnego. - Ostatnio tak duże zamówienie na flagi mieliśmy pięć lat temu, gdy żegnaliśmy Jana Pawła II - mówiła do telewizyjnej kamery jedna z pracownic łódzkiego zakładu, w którym szyte są flagi. To są te nasze momenty mobilizacji... Można i trzeba je zrozumieć. - Cóż mogę zrobić w tym momencie lepszego, niż wywiesić na balkonie flagę ozdobioną czarnym kirem - mówiła mi młoda osoba z kolejki. Bardzo dużo ludzi kupowało flagi, drzewce i kiry na rachunek, to znak, że zakupy będzie finansowała firma i że tak chciał jej szef czy kierownik. Nareszcie. Kiedy 3 maja 1993 roku zaprosiłem do studia Radia WAWA Wojciecha Ziembińskiego, legendę polskiego ruchu patriotycznego i niepodległościowego, najpierw długo oglądał panoramę Warszawy z 24. piętra "błękitnego wieżowca", a potem do mikrofonu powiedział słowa, których nie zapomnę: "Komusze miasto, nigdzie nie widziałem naszych narodowych symboli". Wojciech Ziembiński był dla mnie wzorem prawdziwego patrioty, człowieka autentycznie zakochanego we własnym kraju. Nic dziwnego, to przedwojenny harcerz, żołnierz Polski Podziemnej. Takie jeszcze przedwojenne wychowanie odebrali też bracia Lech i Jarosław Kaczyńscy. Wierność wyznawanym poglądom, wśród których patriotyzm był jedną z podstawowych wartości, stanowiła dla nich coś oczywistego. Oczywistość brała swój początek z patriotycznego domu, z inteligenckiej rodziny z warszawskiego Żoliborza, gdzie mieszkał także Wojciech Ziembiński. Prezydent Lech Kaczyński był tym, który w sposób szybki, zdecydowany zmienił stosunek Polaków do własnej historii i tradycji narodowej. Muzeum Powstania Warszawskiego będzie także jego pomnikiem. Polityka historyczna będzie nam się kojarzyła z żegnanym dziś prezydentem, a za sprawą jego śmierci i śmierci tych wszystkich, których zabrał do prezydenckiego samolotu, słowo "Katyń" nabrało nowego znaczenia. Jesień 1989 r. zapowiadała dla Polski dobre, pomyślne lata. Lech i Jarosław Kaczyńscy, bez których wygrana Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich w następnym roku nie byłaby możliwa, stali się jego podwójną prawą ręką. Pierwszy objął stanowisko szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, drugi - szefa kancelarii Lecha Wałęsy. Wkrótce bracia Kaczyńscy zmuszeni byli pójść własną drogą po konflikcie z Wałęsą, a w zasadzie z jego najbardziej zaufanym człowiekiem Mieczysławem Wachowskim. Prezydentura Wałęsy skręciła w lewo. Pojawiły się pomysły NATO-bis i inne, podobnie wątpliwe. Natomiast pomysły na autentyczne zmiany trzeba było odłożyć na później. Od tego czasu droga polityczna braci Kaczyńskich miała własny wyboisty szlak, który dla prezydenta zakończył się 10 kwietnia 2010 roku w drodze do Katynia. Mało kto dziś pamięta, że Lech Kaczyński zabiegał po raz pierwszy o urząd prezydenta w wyborach w 1995 roku. Z tego okresu pochodzi wywiad, jakiego mi udzielił do książki zatytułowanej "Wygrać prezydenta". W końcu wygrał tę prezydenturę, ale dopiero po 10 latach, w 2005 roku. Przyjdzie czas, gdy docenimy to, co zrobił dla kraju. Trzeba też będzie dobrze poznać i zrozumieć, czym kierował się w życiu i dlaczego jego tak dramatycznie przerwane życie było tak trudne, a prezydentura okazywała się zajęciem niekiedy wręcz niewdzięcznym. A tak chciał, by głowę państwa szanowano, gdyż jak mówił, jest to przede wszystkim sprawa godności tego urzędu. W odpowiedzi na moje pytanie o trzy najwybitniejsze postacie z dziedziny historii i kultury polskiej Lech Kaczyński wymienił na pierwszym miejscu Józefa Piłsudskiego "niezależnie od tego, co powiedzieć o jego błędach czy o jego bardzo trudnym charakterze". Człowiekiem numer dwa, symbolem postawy patriotycznej był dla niego Romuald Traugutt, "szczególnie jeżeli się trochę wie o warunkach, w których przejął kierownictwo powstania". Z historii dawnej Polski Lech Kaczyński jako trzeciego wymienił Zbigniewa Oleśnickiego, biskupa krakowskiego w latach 1423-1455, pierwszego kardynała Polaka, a wcześniej jednego z uczestników bitwy pod Grunwaldem. Lech Kaczyński nie poprzestał na tych trzech nazwiskach, dorzucił jeszcze hetmana i kanclerza Jana Zamoyskiego oraz - co też jest bardzo charakterystyczne - największego z naszych wodzów, króla Jana Sobieskiego. Do najwybitniejszych postaci polskiej kultury zaliczył Juliusza Słowackiego. Największym zaś autorytetem obdarzał, we wspomnianym wywiadzie, Jana Pawła II, dla którego, jak wiemy, Juliusz Słowacki był ukochanym poetą. Wówczas, w 1995 r., sześć lat po "obaleniu komunizmu", toczyła się w kraju dyskusja o nowej Konstytucji. Głębokie podziały ideowe uniemożliwiały jej szybkie uchwalenie. Przeciwko wprowadzeniu do ustawy zasadniczej Invocatio Dei protestowała lewica, którą Lech Kaczyński charakteryzował jako grupę wyrażającą "głęboką niechęć do Kościoła i co najmniej głęboki antyklerykalizm". Wrogość do Kościoła jest - jak twierdził Lech Kaczyński - "wynikiem lewicowego zacietrzewienia i podstawowym punktem identyfikacji". Ta definicja pozostaje do dziś aktualna. Jako osoba wierząca i deklarująca publicznie swoje przywiązanie do katolickiej wiary chciał, aby Konstytucja zawierała odwołanie do Boga, gdyż "wszystkie Konstytucje niepodległej Polski miały preambułę z Invocatio Dei". Tego postulatu nie udało się do dziś zrealizować, tak jak nie zmieniło się, a nawet dziś wzrosło, lewicowe zacietrzewienie i silny antyklerykalizm. Jakie polskie, narodowe, patriotyczne wartości mogą prezentować ci, którzy w czasie narodowej żałoby demonstrowali w Krakowie przeciwko prywatnej decyzji pochowania Pary Prezydenckiej na Wawelu? To ta sama "piąta" czerwona kolumna z marksistowskim rodowodem. Dla nas najważniejsze było to, że jako najważniejsze elementy polskiego dziedzictwa kulturowego Lech Kaczyński wymieniał niezmiennie właśnie patriotyzm i katolicyzm, umiłowanie Ojczyzny i wiarę. Poglądy Lecha Kaczyńskiego na politykę i gospodarkę szły w poprzek niektórych interesów rodzącego się polskiego nowego kapitalizmu, którego beneficjentami stali się m.in. dawni towarzysze partyjni oraz mocodawcy i wykonawcy interesów służb specjalnych. W jakich dziedzinach - pytałem w 1995 r. - kapitał powinien być wyłącznie polski? Tam gdzie to jest wysoko dochodowe - mówił Lech Kaczyński - w hazardzie, loteriach. Prawda o tym wypłynęła całkiem niedawno w całej swej ostrości. Za rzecz najistotniejszą uznawał suwerenność aparatu państwowego wobec kapitału obcego i polskiego. Już wtedy, na 10 lat przed swoją prezydenturą, Lech Kaczyński był dojrzałym politykiem zdającym sobie doskonale sprawę z zagrożeń dla interesów narodowych w tworzącej się nowej polskiej rzeczywistości okresu tzw. transformacji ustrojowej. Dostrzegał niebezpieczną tendencję do koncentracji własności "w rękach tych, którzy dzisiaj mają przewagę". Odpowiedzią na te zastrzeżenia były wysuwane do końca jego służby dla kraju oskarżenia o socjalistyczne skłonności, forsowanie populistycznych rozwiązań, a krótko przed śmiercią nawet o małostkowość. Natychmiast po objęciu prezydenckiego urzędu postanowiono bezwzględnie z nim walczyć, a niedopuszczenie do reelekcji stało się najważniejszym celem jego przeciwników. Człowiek, który już dawno śmiało deklarował swoje poglądy, uznając komunizm za formację zbrodniczą, wśród zagrożeń dla Polski wymieniał politykę Rosji dążącej do odbudowy imperium w swoim dawnym kształcie. Naszą politykę wschodnią w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości uważał za "jedną z naszych największych tajemnic". Pytał sam siebie, czy w tej polityce nie ma drugiego dna. Wyrażał publicznie wątpliwości co do ekspansjonistycznych tendencji, jakie odradzają się w polityce Rosji. Nie minęło 13 lat, a Rosja zaatakowała niepodległą Gruzję. Dziś kraj ten, pozbawiony przez Rosję dwóch swoich prowincji, jest wdzięczny Lechowi Kaczyńskiemu za okazaną w 2008 roku spontaniczną pomoc. Nie wiadomo, co by się stało, gdyby nie jego obecność na wiecu w Tbilisi w towarzystwie przywódców krajów bałtyckich i Ukrainy. W tych dniach przyznano Lechowi Kaczyńskiemu tytuł i order Narodowego Bohatera Gruzji. Za sprawą naszego prezydenta ten niechciany, wyszydzany, mylony często z nacjonalizmem, a nawet z szowinizmem polski patriotyzm okazał swój uniwersalny, międzynarodowy, ogólnoludzki, solidarnościowy wymiar. Gigantyczna kolejka po flagi, niespotykane dotąd tłumy ludzi na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem Prezydenckim, niekończąca się kolejka chcących dokonać pamiątkowego wpisu do księgi żałobnej i głęboko szczery żal po stracie Lecha Kaczyńskiego i jego żony zaskoczyły tych, którzy w jego prezydenturze dopatrywali się jedynie politycznych kalkulacji i zagrożenia własnych interesów. Prezydent Lech Kaczyński strzegł godności Narodu i za to Naród jest mu prawdziwie wdzięczny.

Wojciech Reszczyński

Czego tak bardzo się boicie? Gdyby pogrzeb miał się odbyć w warszawskiej katedrze, oburzalibyście się, że prezydent ma spocząć razem z książętami i Prymasem Tysiąclecia, prawda? Po prostu szukaliście pretekstu do skończenia tej żałoby – pisze publicysta A więc mówicie, że jest was 50 tysięcy. Zaraz będzie pewnie i 150 tysięcy, a potem może i tysięcy 300. My możemy powiedzieć, że na ulicach było nas 800 tysięcy, a i to tylko z jednego – fakt, największego, ale jednego – miasta. W Krakowie też będzie nas więcej niż was na Facebooku, choć telepanie się przez pół Polski pociągiem po nocy wymaga ciut więcej zaangażowania niż wpis na stronie internetowej. No i co, mam kontynuować? Naprawdę uważacie, że taka arytmetyka ma sens? Że coś udowadnia? Że jeśli nas jest więcej, to my mamy rację? Albo odwrotnie? Naprawdę nie widzicie, o co tu chodzi? Że chodzi tyleż o człowieka, dla nas o Człowieka, co o symbol. Że to nie tylko prezydent naszego (i waszego) państwa, który zginął w najszlachetniejszej z możliwych misji, ale to też pierwszy tam chowany z pokolenia „Solidarności”. I to hołd także dla niej. Nie rozumiecie idei grzebania symboli? OK, zostawmy Piłsudskiego, ale leży tam również Kościuszko. Przecież w jego przypadku nie chodziło tylko o bohatera, ale również o symbol walki w przegranej nawet sprawie, poświęcenia się i niezłomności. Tak jak innym symbolem jest i Lech Wałęsa. I o jednego, i o drugiego spierajmy się, jak kłócimy się o Piłsudskiego, Poniatowskiego czy wielu innych. Spierajmy się, ale, na litość boską, umiejmy ich uczcić, tym bardziej że jest to potrzebne nam, nie im. Czy naprawdę oczekujemy od was zbyt wiele? Trochę zrozumienia i szacunku dla zmarłych, ich rodzin, dla państwa, wspólnego państwa. Mówicie, że miejsce nie to, że katedra owszem, ale nie ta, nie w tym mieście. Gdyby była warszawska, oburzalibyście się, że ma spocząć razem z książętami i Prymasem Tysiąclecia, prawda? Coraz częściej myślę, że tylko szukaliście pretekstu do skończenia tej żałoby. Że przerażały was te tłumy, ich spontaniczność, autentyzm. Czego tak bardzo się boicie? Rodzącego się mitu? Ale przecież jeśli istotnie ma się jakiś narodzić, to ani my, ani wy nie mamy na niego wpływu. Naprawdę sądzicie, że możemy mit zadekretować, wywołać sztucznie, nadąć? Przeceniacie nas. To naprawdę nie my każemy stać ludziom po osiem godzin w środku nocy, to nie my wyganiamy ich setkami tysięcy na ulice, to nie my zmuszamy ich, by jechali na drugi koniec Polski, by pożegnać kogoś, kogo znali tylko z telewizji i z waszej w niej kampanii nienawiści. Szczerze mówiąc, nas także zaskakuje skala tego, co się dzieje. I, uwierzcie na słowo, nie panujemy nad tym tłumem, nie sterujemy nim, ba, nawet nie próbujemy tego robić. A do zwoływania ludzi nie musimy używać dyrektorów biur naszych senatorów, nie musimy posyłać na ulice partyjnych bojówkarzy. My nawet nie jesteśmy pewni, czy z tego moralnego wzmożenia coś za miesiąc zostanie. Jeśli cokolwiek pozwala nam myśleć, że tak, to wasz strach, wasze przerażenie, panika wręcz. To groteskowe szukanie sojuszników gdzie się da, posiłkowanie się odklejonymi od rzeczywistości monarchistami i internetową młodzią. Czegóż tak się lękacie? Że uczynimy z tych trumien fundament pod Czwartą Rzeczpospolitą, że zerwanymi z nich sztandarami będziemy łopotać i poprowadzimy Jarosława do zwycięstwa? Abstrahując od tego, że wyjątkowo nisko nas oceniacie, to pragnę was uspokoić. Nie, nie zrobimy tego, choćby z tego powodu, że – w co zapewne trudno wam uwierzyć – nie łączą nas poglądy polityczne. Część z nas krytycznie albo i bardzo krytycznie oceniała prezydenturę Lecha Kaczyńskiego. Za to wszyscy bardzo wysoko cenimy jego patriotyzm, uczciwość, prawość, pryncypialność wreszcie. Wszystkie te wartości, których nam w polityce brak. Dostrzegamy je także u innych, więc to nie chęć wspierania jednej partii nas łączy, ale tęsknota za owymi ideałami. Nie gniewajcie się, naprawdę nie chcę was obrazić, ale kiedy czytam wasze pohukiwania w Internecie, to przypomina mi się tych kilku urodzonych idiotów, którzy protestowali przeciw Alei Zasłużonych dla profesora Geremka, przychodzą na myśl domorośli znawcy literatury gotowi strącać ze Skałki Miłosza. Tyle tylko, że my nie urządzaliśmy szopek i manifestacji nad trumną Profesora czy noblisty, to raczej kilku waszych idoli nie potrafiło na pogrzebie Bronisława Geremka powstrzymać się od eksplozji żółci i nienawiści. A my tych kilku protestujących przeciw niemu wysłaliśmy do lekarza.

Was nikt na konsylium nie posyła, was traktuje się serio, was animują największe gazety i prywatne telewizje, które wyszukują wspierających was profesorów i zdobywców Oscara. I nikt nie zastanawia się nad waszą kulturą osobistą, choć, dalibóg, nikczemnością jest nie uszanować ani świętego w Polsce czasu żałoby, ani trumien czekających na pochówek. To prawda, czasem myślę, że istotnie wiele nas dzieli. Waszych „ludzi honoru” z generalskimi epoletami my uważamy raczej za opresorów. Wasze autorytety budzą nasz śmiech, a nasi bohaterowie – wasze politowanie. Nasze książki uznajecie za grafomanię, my nie potrafimy zrozumieć, jak można czytać ten wasz bełkot. Pewnie nawet sushi lubimy inne, bo, i to was zaskoczy, nie jadamy wyłącznie bigosu. Ale w końcu, do licha ciężkiego, coś nas chyba jednak łączy, nieprawdaż? I jeśli nie teraz ma się to coś objawić, to kiedy? Robert Mazurek

Wspomnienie z przyszłości 2 sierpnia 1762 roku rosyjska cesarzowa Katarzyna II napisała do stolnika litewskiego Stanisława Augusta Poniatowskiego: „Wysyłam bezzwłocznie hrabiego Keyserlinga, jako ambasadora do Polski, aby zrobił ciebie królem po śmierci tego – jeśli mu się to nie uda, to życzę sobie, aby królem został książę Adam”. Sytuacja króla polskiego była zupełnie inna, niż, dajmy na to, rosyjskiej cesarzowej, czy choćby króla pruskiego. Polski król był rodzajem dożywotniego prezydenta i to w gruncie rzeczy pozbawionego władzy. Teoretycznie całą władzę skupiał w swoich rękach Sejm, ale ponieważ większość ówczesnych posłów była jurgieltnikami, czyli agentami państw obcych, to na polecenie swoich mocodawców sejmy zrywali i w rezultacie państwo stawało się atrapą, za którą sterowali nim ręcznie władcy cudzoziemscy. Bardzo im to odpowiadało i dlatego zawierali konwencje, by w Polce utrzymać właśnie taki stan rzeczy. Rosja i Prusy – w latach 1720, 1726, 1732, 1740, 1743, 1762, 1764, Rosja i Austria w latach 1726 i 1732 oraz Rosja i Szwecja w latach 1724 i 1745. Jak wiemy, hrabiemu Keyserlingowi, kosztem miliona rubli, które na ten cel dała mu Katarzyna, 7 września 1764 roku udało się zrobić Stanisława Augusta królem. Po wykonaniu tego zadania wkrótce umarł. Nowym rosyjskim ambasadorem w Polsce został książę Mikołaj Repnin, który od razu pokazał, w jakim miejscu leży punkt ciężkości władzy. Naturalnie taka ostentacja nie sprzyjała popularności króla, z którego bezlitośnie natrząsali się zwłaszcza przedstawiciele opozycji, nawiasem mówiąc, biorąc za to jurgielt od tego samego ambasadora, a nawet od wszystkich trzech na raz. Co gorsza, w sytuacji całkowitej bezsilności państwa, król musiał to wszystko żyrować, więc nic dziwnego, że w liście do pani Geoffrin, datowanym na 10 grudnia 1766 roku daje wyraz swojej udręce: „J’ai ete dans le cas singulier mais bien horrible de sacrifier l’honneur au devoir” (znalazłem się w sytuacji szczególnej lecz straszliwej, gdy muszę poświęcić honor dla obowiązku). Jak już dzisiaj wiemy, nic to nie dało, bo w polityce, zwłaszcza międzynarodowej, mniej liczą się efektowne fajerwerki, a prawdę mówiąc, chyba nie liczą się wcale. Wybuchają bowiem i nikną bez śladu. Cóż zatem się liczy? Niedostrzegalne na pierwszy rzut oka, „geologiczne” ruchy państw, podobne do ruchu lodowca. Pozornie nie porusza się on wcale, ale właśnie ten niedostrzegalny ruch milionów ton lodu kształtuje oblicze ziemi; żłobi doliny, wypiętrza wzgórza – tak potężne i nieodparte działają tam siły. W epoce Stanisława Augusta te geologiczne ruchy państw sąsiadujących z Polską nieuchronnie zmierzały ku scenariuszowi rozbiorowemu, w czym wydatnie pomagali jurgieltnicy, skutecznie gasząc nawet trzeciomajowe polskie fajerwerki. „Inaczej narodu przywiązać do Moskwy nie można, jak tylko zwalając na króla całą nienawiść Polaków” – pisze do generała Kachowskiego targowiczanin Szczęsny Potocki. I w znacznym stopniu się to udało. Kiedy podczas insurekcji kościuszkowskiej tłum warszawski wieszał targowiczan, życie króla było zagrożone. Jednak po klęsce pod Maciejowicami i wyrżnięciu mieszkańców Pragi przez feldmarszałka Suworowa, wojska rosyjskie wkroczyły do Warszawy. 7 stycznia 1795 roku król Stanisław August pod konwojem został wywieziony z dawnej swojej stolicy do Grodna. I wtedy tysiące ludzi, pewnie tych samych, co kiedyś, pod wpływem propagandy jurgieltników, pogardzali nim i nie szczędzili mu szyderstw, którzy jeszcze kilka miesięcy wcześniej chcieli go powiesić, teraz, potykając się, biegły z płaczem za królewską karetą, wpadały pod konie rosyjskiej eskorty, żeby tylko jeszcze raz chociaż spojrzeć na króla – na ostatniego króla Polski, która właśnie utraciła niepodległość. SM

Obce media przeciw wszystkiemu, co polskie Powszechnie i słusznie utarło się mówić, że w demokracji media są czwartą władzą, po władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej. Od lat wprowadzam do publicznego obiegu twierdzenie, że media są władzą pierwszą, dziś najważniejszą. Mamy taką wiedzę o życiu społecznym, gospodarczym, politycznym, jaką zechcą przekazać nam media. Zważywszy na systematycznie marginalizowaną rolę mediów publicznych, wraz z dojściem do władzy obecnej ekipy rządowej państwo polskie znajduje się pod silnym wpływem oddziaływania prywatnych mediów - polskich i zagranicznych, które kształtują wiedzę i opinię społeczeństwa o kraju i świecie.

Media - pierwsza władza Stanowią one pierwszą władzę z czterech głównych powodów. Po pierwsze, media bezpośrednio i pośrednio wpływają na ocenę trzech pozostałych ośrodków władzy państwowej, które same, bez udziału mediów, nie mogą się komunikować ze społeczeństwem. Po drugie, media w stosunku do pozostałych centralnych struktur władzy pełnią społeczną funkcję kontrolną, same nie będąc kontrolowane, a konstytucyjna, kontrolna rola Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji jest w tym zakresie ograniczona do symbolicznego minimum. Po trzecie, media w strukturze gospodarki dzięki milionowym przychodom z reklam zagwarantowały sobie mocną, niezależną ekonomicznie pozycję. Po czwarte zaś, w odróżnieniu od trzech pozostałych władz właściciele mediów i ich pracownicy nie są wybierani do sprawowania swoich stricte publicznych funkcji w sposób demokratyczny i nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za efekty swojej pracy poza ogólną odpowiedzialnością wynikającą z powszechnych zasad funkcjonowania prawa karnego czy cywilnego.

Sondaże, rankingi Z wielu potwierdzonych badań socjologicznych i socjometrycznych wynika, że największy wpływ na opinię publiczną mają telewizje, następnie prasa i radio; coraz większe znaczenie odgrywa już internet. Można zatem z całą pewnością stwierdzić, że taką mamy wiedzę o życiu politycznym, gospodarczym i społecznym, jaką zechcą przekazać nam media. Co gorsza, wiedza ta od lat przyjmowana jest przez odbiorców mediów z dużą dozą zaufania, niekiedy niemal bezkrytycznie, a ludzie tworzący media systematycznie zajmują czołowe miejsca w rankingach osób najbardziej wpływowych i opiniotwórczych w państwie. Potwierdzeniem tego są także sondaże opinii publicznej, w których dziennikarze, publicyści i tzw. animatorzy życia społecznego zajmują wysokie pozycje w rankingach "autorytetów". Na wciąż rosnące znaczenie "ludzi mediów" w państwie mają wpływ przede wszystkim politycy i urzędnicy, przekonani, że ocena ich działalności zawodowej jest ściśle związana z oceną wynikającą z medialnej prezentacji, oraz ci wszyscy, którzy są zainteresowani utrzymywaniem dobrych relacji z mediami ze względu na możliwość systematycznego publicznego pojawiania się w nich.

Rodowody, korzenie Niniejszy wstęp należy jeszcze uzupełnić ogólną informacją o tym, kim są w przeważającej mierze "ludzie mediów" w Polsce oraz z jakich wywodzą się środowisk. Dominującym motywem wykonywania zawodu publicysty czy dziennikarza okazuje się kształtowanie własnej kariery, co byłoby nawet wskazane, gdyby jednak ten osobisty sukces nie przesłaniał wykonywania zawodu w rozumieniu służby publicznej. Z faktu tego wynika powielany od dziesięcioleci przez przedstawicieli tego zawodu koniunkturalizm i oportunizm. Jest on o tyle łatwy w realizacji, że środowisko, z jakiego wywodzi się dziś większość czołowych ludzi mediów, ma swoje rodzinne korzenie w głębokim PRL, a nawet w czasach, gdy komunizm jako działalność wroga wobec niepodległości II RP był zakazany. Z ich udziałem od lat trwa misterna budowa legendy III RP, w której spotykają się w pełnej harmonii środowiska postkomunistyczne z tzw. opozycyjnymi, często również o komunistycznym rodowodzie zawieszonym w jakimś momencie na czas reformowania starego peerelowskiego systemu. Środowiska te, podążając jak zawsze za "postępem", budują dziś nowy system, w którym dominować ma państwo liberalne w gospodarce i lewicowe w sferze ideologii, światopoglądu i świadomości. Wśród ugrupowań wywodzących się z opozycji antykomunistycznej ugrupowania patriotyczne, narodowe, katolickie były marginalizowane, a niekiedy wręcz prowokacyjnie zwalczane. Miały one niewielkie szanse na rozwój. Wystarczy podać, ile jest dziś tytułów pism o profilu patriotyczno-narodowym w porównaniu z pismami o innym charakterze, aby przekonać się, że są one w absolutnej mniejszości. Nakłady prasy katolickiej z kolei nadal są mniejsze niż przed II wojną światową. Jednym z podobieństw pierwszej władzy (media) do trzech pozostałych - tradycyjnych (rząd i prezydent, parlament, sądy) jest dążenie do wzmocnienia władzy. Media dążą do władzy, ale rozumianej jako władza nad opinią publiczną, którą nieustannie badają pod kątem zagrożeń dla swoich ekonomicznych i politycznych zysków.
Ten ogólnie zarysowany obraz współczesnych polskich mediów dowodzi, że socjalistyczna utopia, jaka dotknęła Naród Polski po 1945 roku, znajduje swoją kontynuację w postaci ponownie narzuconej nam lewicowej wizji państwa, ubranej dziś w niby-wolnościowy, liberalny garnitur. Jest to stara-nowa wersja internacjonalistycznego systemu charakteryzująca się głęboką niechęcią do Narodu jako emanacji państwa polskiego, Narodu, który swoją siłę czerpie z patriotycznej, narodowej tradycji i z wiary w Jezusa Chrystusa, założyciela Kościoła. To dlatego obraz rzeczywistości prezentowany przez obce nam duchem media tak dalece rozmija się z naszymi oczekiwaniami.

Nieznany Prezydent Wbrew temu, co przez wszystkie lata prezydentury Lecha Kaczyńskiego mówiły media, był on prezydentem, jeśli nie wszystkich, to z pewnością przeważającej większości Polaków. Otwarcie deklarował swój patriotyzm, przywiązanie do tradycji i do katolickiej wiary, akceptując wyjątkowe miejsce, jakie zajmuje w Polsce Kościół katolicki. Do tego trzeba dodać jego zdecydowany antykomunizm. W tym sensie był człowiekiem prawicy i przez to był bliski większości obywateli. Lech Kaczyński stał się wrogiem dla postkomunistów, którzy w okresie tzw. transformacji ustrojowej stali się najlepiej umocowaną dziś klasą polityczną, społeczną i gospodarczą. To w ich rękach znalazły się media, to im z pełnym poświęceniem służą funkcjonariusze dziennikarscy, którzy wyrośli na podobnej lewicowej glebie. Największy niepokój budziła jednak jego, jak to nazywano, "rosyjska fobia". Lech Kaczyński problem Rosji widział jednak w szerszym kontekście (NATO, UE), ale nie tylko. Dlatego tak usilnie zabiegał o wspólną politykę państw Europy Środkowej i Wschodniej oraz tych krajów, które leżały jeszcze dalej na południowy wschód Europy, a przed wiekami nie były Polsce ani obce, ani odległe. Koncepcja polityki zagranicznej Lecha Kaczyńskiego, bliska tej formułowanej przez Józefa Piłsudskiego, potwierdza, że decyzje, które podejmował, były autonomiczne, niedyktowane z zewnątrz. To nie mogło się podobać żadnemu z politycznych lobby dobrze ulokowanych w Polsce i w mediach.

Chwilowa metamorfoza Mechanizmowi ciągłego podtrzymywania popularności należy przypisać metamorfozę, jaką przeszły niektóre media po tragedii, która rozegrała się nieopodal Katynia pamiętnego 10 kwietnia 2010 roku. Nie mogąc rozminąć się z powszechną atmosferą głębokiego żalu, a wręcz rozpaczy Polaków po stracie Prezydenta i jego Małżonki oraz bardzo wielu szlachetnych, patriotycznie wychowanych Polaków zabranych w ostatnią podróż do Katynia, dziennikarze większości mediów zaczęli się bić w piersi. Żalom za ataki na urząd prezydenta towarzyszył fałszywie brzmiący ton płaczliwego roztkliwiania się nad ogromną stratą dla Narodu. Ile w tym było autentycznego bólu, a ile PR, czyli reklamowo-propagandowego grania pod publiczkę, łatwo się domyślać.
Ten chwilowy medialny spektakl samobiczowania się dobiega końca. Kończy się "atmosfera miłości, pojednania" i "bycia razem". Nienawiść do braci Kaczyńskich i ten niezmienny identyfikator lewicy, jakim jest antykatolickie zacietrzewienie, objawił się w miniony wtorek w Krakowie pod siedzibą arcybiskupów krakowskich przy ul. Franciszkańskiej 3, a dokładnie pod "oknem papieskim". Media podają, że organizatorką demonstracji wymierzonej przeciwko pochowaniu Pary Prezydenckiej na Wawelu jest europosłanka z ramienia Platformy Obywatelskiej Róża Thun. Z pomocą przyszła jej, jak zwykle w takich sytuacjach, "Gazeta Wyborcza" swoim listem-protestem zatytułowanym "Pochopna decyzja", a podpisanym przez cały zespół redakcyjny. Ze zgrozą można było zobaczyć w TVN - który swój środowy serwis informacyjny rozpoczął właśnie od tej wiadomości - jak Władysław Bartoszewski protestuje przeciwko autonomicznej decyzji ks. kard. Stanisława Dziwisza, który zgodził się na pochówek Pary Prezydenckiej na Wawelu. Oto co znaczy "być przyzwoitym".

Porażające reakcje Równie porażająca była reakcja Andrzeja Wajdy, który już dwa lata temu publicznie, zupełnie bez podstaw, oskarżał Lecha Kaczyńskiego o polityczne wykorzystywanie tragedii katyńskiej, a dziś zaapelował do Kościoła o wycofanie się z decyzji o pochowaniu Prezydenta RP i jego Małżonki w krypcie na Wawelu "ze względu na podziały w społeczeństwie", które ona wywoła. Stwierdzam, że obaj panowie już te podziały wywołali i zachęcili do ich eskalowania. Są odpowiedzialni za wzniecenie społecznego konfliktu w trakcie narodowej żałoby. I tego Naród im nie zapomni. Do umysłów pełnych wrogości do braci Kaczyńskich nie dociera fakt, że Prezydent Polski zginął tragicznie w służbie Ojczyzny, na jednym z największych narodowych cmentarzy - Golgocie Wschodu, w pobliżu Katynia. W miejscu bezprecedensowego ludobójstwa do dziś niewyjaśnionego i nierozliczonego. Zaślepienie wywołał "Wawel dla Kaczyńskiego". Słusznie wyraził swoje oburzenie ks. abp Józef Michalik, pytając pełnym dramatyzmu głosem: "Komu to służy? Czy to służy dobremu imieniu Polski"? Ale ta wypowiedź nie ukazała się w TVN, tylko w Wiadomościach TVP. To sprofanowanie żałoby narodowej wymaga najwyższego potępienia, ale nie miejmy złudzeń - nie pojawi się ono w medialnych centrach władzy. Musimy przygotować się na jeszcze trudniejsze czasy. Medialne zapowiedzi odnowy narodowej, powszechnej zgody w obliczu tragedii, można już włożyć między bajki.

Wśród wielkich Polaków W 1995 r., gdy Lech Kaczyński startował po raz pierwszy w wyborach prezydenckich, zapytałem go o trzy najwybitniejsze postacie z historii i kultury polskiej. Wymienił cztery: Romualda Traugutta, Józefa Piłsudskiego, ks. bp. Zbigniewa Oleśnickiego i Jana III Sobieskiego. Poza Trauguttem trzej pozostali spoczywają na Wawelu. Wszyscy oni mieli wizję Polski wolnej i niezależnej, wielkiej i dumnej. Lech Kaczyński spocznie na Wawelu wśród grobów i nagrobków królów: Kazimierza Wielkiego, Jana III Sobieskiego, Stefana Batorego, Kazimierza Jagiellończyka; męczenników za wiarę, jak św. Stanisław; poetów - Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego; obrońców Ojczyzny - Tadeusza Kościuszki, twórcy niepodległego państwa Józefa Piłsudskiego i Władysława Sikorskiego, jak on tragicznie zabitego w wypadku samolotowym, którego okoliczności do dziś pozostały niewyjaśnione. Spoczynek Lecha Kaczyńskiego w krypcie na Wawelu utrwali na lata dokonania, plany, marzenia, ale również trudną historię zrzucania przez Polskę postkomunistycznego zniewolenia, spadku po 45 latach sowieckiej dominacji w Polsce. Tak zafascynowany historią własnego kraju Lech Kaczyński staje się jej trwałą, ważną częścią. Udało mu się przywrócić naszą wiarę w patriotyzm, w poczucie dumy z faktu bycia Polakiem. Wbrew tym, którzy wolą Polskę słabą i skłóconą, łatwiejszą w rządzeniu. Doskonale to rozumieją Polacy tak pięknie manifestujący swój ból po stracie Marii i Lecha Kaczyńskich i pozostałych Rodaków zabitych w katastrofie samolotowej. Tworzy się nowy polski mit, z którym zafałszowane media muszą przegrać. Wojciech Reszczyński

POŻEGNALIŚMY OFIARY KATASTROFY Na pl. Piłsudskiego w Warszawie zakończyły się uroczystości żałobne 96 ofiar katastrofy samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem. W ceremonii uczestniczyły rodziny ofiar, przedstawiciele najwyższych władz państwowych, wojska, duchowieństwa, organizacji społecznych oraz reprezentanci korpusu dyplomatycznego. Po odczytaniu listy z nazwiskami tragicznie zmarłych i odegraniu hymnu Rzeczypospolitej Polskiej głos zabrał marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. – Niewiele jest takich chwil w dziejach narodu, w których wiemy i czujemy, że jesteśmy w pełni razem – powiedział. Katastrofa pod Smoleńskiem do takich chwil należała – dodał. Marszałek zaapelował, by nastrój wyciszenia i skupienia wykroczył poza dni żałoby narodowej. – W ostatnich dniach widzieliśmy Polskę wyciszoną i skupioną. Chcielibyśmy, aby w imię tych, którzy tragicznie odeszli, ten nastrój przekroczył dni żałoby – podkreślił. Po wystąpieniu Komorowskiego - w przeciwieństwie do reakcji na inne przemówienia - nie słychać było oklasków. Wyraźnie wzruszony szef Gabinetu Prezydenta Maciej Łopiński zaznaczył, że Lech Kaczyński zmierzał do Katynia, aby oddać hołd ofiarom ludobójczego mordu sprzed 70 lat. – Na tej drodze dosięgła Pana tragiczna śmierć. Leszku, słowa – patriotyzm, pamięć historyczna, polska tożsamość – nie były dla Ciebie pustymi dźwiękami – powiedział. Minister przypomniał także zmarłą małżonkę prezydenta Marię. – Promieniowałaś ciepłem nie tylko na rodzinę, ale także na nas wszystkich – zaznaczył. Słowa Łopińskiego przyjęte zostały brawami. Izabela Sariusz-Skąpska, córka prezesa Federacji Rodzin Katyńskich Andrzeja Sariusza-Skąpskiego, przypomniała słowa swojego ojca, których nie zdążył powiedzieć podczas uroczystości w Katyniu – Pilnujcie godnej pamięci waszych przodków. Przedstawicielka Rodzin Katyńskich zaznaczyła, że niewygłoszone przesłanie jej ojca nabrało siły testamentu. – Rodziny Katyńskie nie pozwolą, aby teraz pokonał je ból. Będą trwały – podkreśliła. Premier Donald Tusk zaznaczył, że rozmiary tej tragedii, największej w dziejach powojennej Polski, przekraczają nasze możliwości rozumienia tego, co się stało. – Nikt z nas nie pamięta, aby kiedykolwiek tak wielu i tak wybitnych zginęło w jednej okrutnej chwili – powiedział. Zapewnił, że będziemy pamiętać o zmarłych. – Musimy dalej ponieść ich marzenia i ponieść ich nadzieje – to  największa rzecz, jaką możemy im dzisiaj dać – podkreślił. – Przed nami także próba ciężkiej pracy, aby ich praca nie poszła na marne. Musimy sprostać tej próbie – my jako ludzie i my jako polskie państwo – tak, aby pomoc bliskim, ale też pomoc ojczyźnie, była każdego dnia faktem – zaznaczył premier. Szef rządu przypomniał dwie ofiary katastrofy lotniczej: ostatniego prezydenta RP na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego oraz stewardessę Natalię Januszko. – On był najstarszy, ona najmłodsza. On miał lat 91, ona lat 23 – powiedział. – Prezydent Kaczorowski to dramatyczna emigracja i sen o niepodległej Polsce, a Natalia to szczęście młodej dziewczyny, szczęście, że żyje w wolnym kraju, i że może mieć marzenia i nadzieje na szczęście w swoim osobistym życiu – podkreślił Donald Tusk. – Lista tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem, to jak cała Polska i jak cała nasza historia – zaznaczył.  Państwową uroczystość żałobną zakończyły salwy honorowe. Następnie na pl. Piłsudskiego odprawiona została msza św. w intencji ofiar katastrofy lotniczej, koncelebrowana przez Episkopat Polski. W uroczystościach uczestniczyło około 100 tys. ludzi.

Pęknięta pamięć Kilka rzeczy zapamiętam na pewno. Ludzi, których spotykałem na Dworcu Centralnym. Zmęczonych,  przygnębionych, ale przepełnionych wielkością. Ludzi, którzy z różnych, najodleglejszych zakątków Polski zjeżdżali się porannymi pociągami i teraz, wieczorem, nocą, po całym dniu spędzonym w kolejce na Krakowskim Przedmieściu, czekali na pociągi powrotne, wiedząc, że będą zatłoczone, opóźnione i nie będzie w nich można ani usiąść, ani nawet, często, napić się herbaty. Harcerzy. Młodych, nieludzko umęczonych, czuwających przy spontanicznie powstałych miejscach pamięci, uprzątających i wciąż na nowo układających przynoszone przez przechodniów znicze, pilnujących porządku. Bez mała trzydzieści lat temu, będąc w tym wieku, w jakim oni są teraz, jeździłem z przyjaciółmi przez kilka dni za Papieżem, z furażerką kościelnej służby porządkowej zatkniętą za pagon − i teraz, po latach, widziałem w oczach harcerzy ten sam szczególny blask, jaki ludzie mieli w oczach wtedy. I wykrzywione nienawiścią gęby pod papieskim oknem w Krakowie. Gówniarza wyciągającego do kamer paluch w ordynarnym geście czarnych raperów „ja cię pier…”, transparenty z karykaturami, skandowane obelgi pod adresem zmarłego. Nowe pokolenie „elyty” III RP, wychowane już nie na Michniku, ale na Wojewódzkim. Faryzejskie miny redaktora gazety, która cynicznie, dla zburzenia podniosłego nastroju wykreowała te „protesty”, miotającego gromy na  nieuszanowanie żałoby… przez rozmówców programu Pospieszalskiego. I smucącego się, że kardynał Dziwisz tak głęboko podzielił Polaków, nie konsultując decyzji o pochówku prezydenta z Andrzejem Wajdą i jego żoną. I małość innego wykreowanego przez media na Wielki Autorytet starego nienawistnika, który w tej chwili odmawia „ich prezydentowi” nawet tego, że był głową państwa, tytułując go szyderczo „prezydentem Warszawy”. I jeszcze ten stary wiersz Marian Hemara o pokoju i wojnie. Ten z pointą: „Pokój – z wami? Nigdy w życiu!” Rafał A. Ziemkiewicz

Integracja, czyli rozbiór? Słowo „naród" (i jego pochodne jak „narodowy" czy „narodowe") pojawia się czasem w najmniej oczekiwanych kontekstach i wychodzi z ust czy spod pióra najmniej spodziewanych osób. Dzieje się to również w ostatnich latach, w których dominowała polityka zdecydowanie antynarodową, dążąca do tzw. wejścia Polski do Unii Europejskiej. Posunięciom rządu i uchwałom parlamentu towarzyszy potężny szum mediów ośmieszający wszystko to, co narodowe. Równocześnie jednak zaobserwować można przedziwne paradoksy. Oto w nazwach wielu instytucji, przedsięwzięć czy dokumentów słowo „narodowy" jest jednak obecne. Mamy więc Ministerstwo Edukacji Narodowej, o którym każdy uczeń wie, że jest antynarodowe. Mamy Narodowe Fundusze Inwestycyjne, o których każdy obywatel wie, że są antynarodową formą uwłaszczenia. Mamy wreszcie podpisaną ostatnio przez rząd Narodową Strategię Integracji (Warszawa 1997), o której naród nie wie nic. Co to wszystko znaczy? Dlaczego słowa „naród" czy „narodowy" pojawiają się w tak nieoczekiwanych momentach? W celu wyjaśnienia sięgnijmy do pewnego tekstu: „Polacy! Wybiła godzina, gdy serdeczne marzenie ojców i dziadów waszych może się spełnić. Minęło półtora wieku od czasu, jak żywe ciało Polski rozdarto na części, ale duch Jej nie umarł. Żyła ona nadzieją, że przyjdzie chwila zmartwychwstania narodu polskiego..." Czyż słowa te nie są piękne, wzniosłe i jakże polskie? Każdy przyzna, że tak. Kiedy wobec tego zostały napisane? 14 sierpnia 1914 roku. A kto je napisał? Roman Dmowski, Józef Piłsudski, Wincenty Witos? Nie, to sam car Mikołaj II powiedział tak w swoim Pamiętniku. Car państwa, które dokonało rozbioru Polski, rozgrabiło jej ziemie i majątek, rusyfikowało młodzież, powstańców zsyłało na Sybir i mordowało, car tego państwa mówił w podniosłym tonie o zmartwychwstaniu narodu polskiego. Dużo do myślenia daje fakt, że obok ludzi miłujących Ojczyznę i obok obojętnych kosmopolitów są jeszcze tacy, którzy w sposób perfidny grają na polskich uczuciach i mówiąc o narodzie naszym, mają na myśli narody obce - ich korzyści i cele. Tak właśnie robił sprytny Mikołaj i wzniosłych słów nie żałował. Autorzy dokumentu Narodowa Strategia Integracji też słów nie żałują. Dużo mówią o Polsce i Polakach, ale jest to nowomowa z wyraźną przewagą słów zapożyczonych z greki i łaciny, np. integracja, racjonalizacja, strategia, informacja, akceptacja, tendencja, promocja, negocjacja, konsens, intensyfikacja, regulacja itd. Przez ponad pięćdziesięciostronicowy tekst trzeba się przedzierać jak przez największy gąszcz; zrozumieć go mogą najwyżej absolwenci szkół wyższych, a więc znikomy procent narodu. A może właśnie o to chodzi, by tylko nieliczni rozumieli? Czytamy więc w dokumencie: „Poziom akceptacji społecznej dla integracji Polski z Unią Europejską ustabilizował się na poziomie 75-80% i wykazuje dalszą tendencję wzrostową" (VII, 7. 4a). Oznacza to, że już prawie cały naród popiera członkostwo Polski w Unii Europejskiej. Pogratulować. W normalnych jednak warunkach przed podjęciem decyzji „za" lub „przeciw" człowiek się zastanawia: musi rozumieć, o co chodzi, musi wiedzieć, jakie będą korzyści, a jakie zagrożenia. Pojawia się więc pytanie: Czy osiemdziesiąt procent polskiego społeczeństwa rozumie, czym jest Unia Europejska? Czy rozumie, jakie konsekwencje poniesie Polska po wejściu do Unii? Więcej - jakie konsekwencje poniesie tych osiemdziesiąt procent ludzi, którzy popierają przystąpienie Polski do Unii? Niestety, Polacy nie rozumieją tego, a są „za". Normalnie gdy człowiek czegoś nie rozumie, to mówi: „Nie wiem", nie jest ani „za", ani „przeciw". A jeśli sprawa jest pilna, to stara się jak najszybciej zdobyć odpowiednie wiadomości. Jeśli natomiast nie wie i jest „za", to cierpi na narodową chorobę bezmyślności. Dokument to w pewien sposób potwierdza: „Akceptacja dla procesu integracyjnego oparta jest o płytki konsens" (VII, 7. 4). Pozwolę sobie wytłumaczyć, o co chodzi w tej części zdania, w którym na dwa słowa polskie występują cztery obce: społeczeństwo polskie zgadza się na przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, mimo że ma o tym bardzo mgliste pojęcie. A zatem niech społeczeństwo posłucha dalej: „Oczekiwania społeczne wiązane z członkostwem Polski w strukturach UE, mimo ich postępującej racjonalizacji, są nadal idealizowane. Zderzenie z realiami konkurencji w ramach UE może wywołać negatywne reakcje szokowe, osłabiające pozytywne skutki członkostwa" (VII, 7. 4). A zatem społeczeństwo po wejściu do Unii dozna prawdopodobnie szoku. I co wówczas? Wpłynie to bardzo niekorzystnie na dotychczas przychylne nastawienie do Unii, tylko że będzie już po wszystkim, ponieważ wejście do Unii jest biletem w jedną stronę: one way ticket - jest wejście, ale nie ma wyjścia. Można być „za", można być „przeciw", ale najpierw trzeba rozumieć, o co chodzi. W kwestii tak doniosłej dla państwa i narodu mamy prawo wiedzieć dokładnie i w języku ogólnie zrozumiałym, czy wejście do UE to będzie „pokój i dobrobyt" (I, 1. 4), czy też, jak się o tym coraz głośniej mówi, kolejny rozbiór Polski, i to za naszą zgodą. Piotr Jaroszyński

"Spiskowa teoria" czy "praktyka dziejów"? “Spójrzcie na Polskę, tę ziemię dzielnych, na ten naród, który miłość do ojczyzny posuwa do ubóstwienia! Na cóż się zdały jego zrywy – sąsiedzi i podły system społeczny uniemożliwiły wszystkie wysiłki. Biedni Polacy!” (Napoleon Bonaparte). Zapomnijcie na chwilę o wszystkim, co do tej pory napisałem o zeszło sobotnim dramacie. Zignorujcie moją buńczuczną pewność siebie i zróbmy eksperyment myślowy. Zadajcie sobie jedno pytanie: czy jest możliwe, by w katastrofie lotniczej zginął kanclerz Niemiec, premier Wielkiej Brytanii czy prezydent Stanów Zjednoczonych lub Francji, a rządy tych krajów nie biorą na poważnie, jako jednej z wielu, hipotezy o zamachu? Mówimy tu o rozbiciu się rządowej maszyny, wszystko jedno jakiej: niemieckiej, amerykańskiej, brytyjskiej albo francuskiej. Odpowiedzcie sobie – tu i teraz! Idźmy jednak dalej. Czy jest możliwe w dzisiejszych czasach wyeliminowanie teorii o zamachu, gdy katastrofie ulega jakakolwiek, podkreślam: jakakolwiek, cywilna maszyna. Pomyślcie! A teraz kolejne pytanie: co robi polski rząd? Co robią polskie służby? Przecież mamy “kompetentnych ludzi”, o czym mówił swego czasu premier Tusk: “Zadaniem mojej ekipy było uwolnienie służb od niekompetentnych ludzi. Te służby muszą pracować w spokoju. Dlatego szukam takich ludzi, jak pan Cichocki, a nie takich jak Macierewicz czy Wassermann. Służby nie potrzebują politycznych zapaleńców.” Czy służby bez “politycznych zapaleńców” robią cokolwiek, by podjąć trop niejasności? Do dziś na pewno nie wiemy kompletnie nic! A pytań są setki!!! Tyle samo relacji i teorii o tych tragicznych wydarzeniach!!! No dobrze. Zostawmy na boku potencjalne zachowania innych rządów i skupmy na sekundę uwagę na mediach. Czy jest możliwa sytuacja, w której niemiecki, amerykański, brytyjski lub francuski samolot rządowy spada z nieba, grzebie prawie setkę najważniejszych osób w państwie a główne media tych krajów nie pytają, czysto teoretycznie, o to, iż mógł to być zamach a nie tylko nieszczęśliwy wypadek? Co myślicie? A jak jest u nas, po największej w historii katastrofie lotniczej? Internet pęka w szwach od materiałów, doniesień z różnych krajów. Z całego świata!!! Tropy i poszlaki. Cicho-sza, to był wypadek i basta! Każda, nawet najdrobniejsza wątpliwość jest kwitowana (o i le w ogóle!) takim stwierdzeniem: “To brednie dobre dla mediów, które szukają taniej sensacji” (sic!). Tak? Brednie dobre dla mediów, które szukają taniej sensacji? To pokażcie mi ogólnopolski przekazior, który “szuka taniej sensacji” i zadaje pytania tak jak choćby amerykanie z USA Today? Czemu nikt, ale to absolutnie nikt z mainstreamowych mediów się tym nie zainteresuje? Skoro szukają taniej sensacji… Mało tego: media nie zajmują się też innymi sprawami, które pośrednio (lub bezpośrednio) wiążą się z naszym dramatem. Kto głośno pyta co robiła zastępczyni Janusza Kurtyki w jego biurze w zaledwie dwie godziny po zama… tfu… katastrofie? Maria Lipska-Dmochowska, bo o niej mowa, zasłynęła wysłaniem listu do Wałęsy, gdy Cenckiewicz i Gontarczyk opublikowali książkę o agenturalnej przeszłości naszego mędrka. Przepraszała w nim (sic!) byłego prezydenta, że nie udało się jej powstrzymać (sic!) prezesa Kurtyki przed wydaniem rzeczonej pozycji! Tak na marginesie, przyłączam się do żalu pani Marii: Lechu! Przepraszam, że jesteś Bolkiem! Dalej. Mianowany przez Komorowskiego następca Władysława Stasiaka (szefa Kancelarii Prezydenta RP), zajmuje jego gabinet, nie pozwalając nawet wdowie po zmarłym ministrze na zabranie osobistych rzeczy! Cicho-sza! To przecież tania sensacja… Dalej. Nastąpiło również przeszukanie warszawskiego mieszkania ś.p. Zbigniewa Wassermana! Czego szukali funkcjonariusze? Możemy się tylko domyślać i snuć “spiskowe teorie”… I znów na marginesie: czy to ważne, że Wassermann wsiadł do “pechowego” samolotu w zastępstwie Jarosława Kaczyńskiego. Może to przypadek, a może nie… Póki co: cicho-sza! Takie niewygodne pytania są kwitowane krótko: “Puszczają nerwy”. Przeczytajcie tekst Igora Janke. To ten pan, który usunął mój wpis z Salonu 24, mówiący o tym, że prezydent nie zginął w katastrofie, tylko został brutalnie zamordowany! A potem zablokował mi konto bez podania żadnej przyczyny!!! Nie mam wątpliwości, więc będę powtarzał do utraty tchu: to był zamach a dowodów nie ma i nie będzie! To po co ta dyskusja? Dlaczego staram się Was przekonać lub chociaż nakłonić do chwili zadumy? Bo to cholernie ważne! Trzeba sobie uzmysłowić pewne fakty. Zapytam więc przekornie wszystkich przeciwników “teorii spiskowych”, które tak naprawdę nimi nie są: czego się spodziewacie po “czarnych skrzynkach”? Jakich dowodów potrzebujecie, by uwierzyć, że polską delegację zwyczajnie (a raczej nadzwyczajnie!) zamordowano? Jeżeli ich zapis “udowodni” Wam, że to był, dajmy na to, błąd pilota, to uznacie to za wystarczający dowód, by odrzucić tezę o zamachu? No bo niby co to ma do rzeczy? Zastanówcie się, pokalkulujcie chłodno: czy jedno wyklucza drugie? Powtarzam jeszcze raz: twardych dowodów nie ma i nie będzie! Bo o jakich dowodach tu mówimy? Pytam się: co by Was przekonało? Jakiś dokument, rozkaz, nagranie wideo czy audio? O czym Wy w ogóle mówicie? W poprzednich tekstach powoływałem sie na przykład katastrofy gibraltarskiej, w której zginął szef polskiego rządu, gen. Sikorski. Jakie były oficjalne ustalenia? A jaka jest powszechna wiedza na ten temat? Nieszczęśliwy wypadek czy zaplanowane morderstwo? Zastanówcie się! A dla tych, którym Gibraltar wydaje sie nieco wyeksploatowany, służę innym przykładem. Słyszeliście kiedy o Aleksandrze Litwinienko? Opinia publiczna zdaje sobie sprawę, że został on otruty polonem. To oczywiste, nie ma żadnych wątpliwości. Ale przez kogo? Kto za tym stał? Jest tajemnicą poliszynela, że dokonał tego rosyjski wywiad. I co? Nic. Nikomu nic nie udowodniono! Choć wszyscy o tym wiedzą! Bez dowodów!!! Potrzebujecie pisemnej deklaracji Putina, że tak właśnie było? Że co? Że to inna sprawa? Właśnie to chcę uzmysłowić Czytelnikom – to ten sam mecz! Ta sama imperialna gra rosyjskich służb. Dowody? Jakie dowody? Trzymajmy się podanego wyżej założenia: powód katastrofy – błąd pilota. Czy to automatycznie przekreśla tezę o morderstwie prezydenta i jego delegacji? A kto to ustali? Prokuratura czy jakaś komisja? Jaka prokuratura do jasnej cholery? Powariowaliście? Ta prokuratura, która umorzyła śledztwo po morderstwie, a nie wypadku Waleriana Pańki? Pamiętacie kto zacz? Przypominam: Pańko, prezes NIK zginął w wypadku samochodowym na dwa dni przed upublicznieniem raportu nt. “afery FOZZ”. Ta prokuratura, która nie wszczęła nawet śledztwa po tajemniczej śmierci dwóch policjantów, którzy jako pierwsi byli na miejscu wypadku Pańki? Ta prokuratura, która nie wszczęła śledztwa, gdy młody, zdrowy człowiek, Michał Falzmann, Główny Inspektor NIK, podwładny Pańki, który zbierał materiał dowodowy do wspomnianego raportu umarł ni stąd, ni zowąd na zawał? A przecież to tylko ułamek obrazu polskiej rzeczywistości – tą wyliczankę można ciągnąć w nieskończoność. Papała, Sekuła, świadkowie w procesach mafii, sprawa Olewnika… Dość, nie ma sensu! A może czekacie na ustalenia rosyjskiej prokuratury lub komisji pod przewodnictwem starego kagebisty Putina, która bada przyczyny katastrofy prezydenckiego Tupolewa? Bez komentarza! Na dzień dzisiejszy wyśmiewanie tezy o zamachu i całkowite, podkreślam: całkowite, milczenie na zadawane pytania, jest najlepszym dowodem, że jest tak jak piszę! Pytanie “jak” doszło do tego zamachu jest wtórne wobec pytania “kto” go dokonał. Dla mnie wszystko jest jasne… I jeszcze raz powtórzę: żadnych twardych dowodów nie będzie! Myślicie pewnie, że rozsadza mnie pycha, kiedy w tak ostateczny sposób formułuję swoje tezy. Nie macie pojęcia jak bardzo pragnę być w błędzie. Boże spraw, bym się mylił! Tylko zapamiętajcie jedno: jeśli się mylę, to po prostu wyjdę na skończonego głupka. A jeżeli mam rację, a wiem, że tak jest, to, mówiąc wulgarnie-kolokwialnie, wszyscy mamy przesrane! Dla mnie nastał czas wojny, nastała “Noc”Takiej nocy nie było! To noc – nietutejsza! Przyszła z innego świata i trzeba ją przeżyć… Już płaczą rzeczy martwe… Ale o to – mniejsza! Nie każdą śmierć dziś można wiecznością uśmierzyć… Nic nowego za grobem! Nic – poza tą bramą, Gdzie się duchy zlatują ku istnienia plewom! A cokolwiek się stanie – stanie się to samo –Złych zdarzeń powtarzalność ciąży nawet drzewom! Po pajęczej z chmur nici zszedł śni trupek biały, Stanął w oknie i patrzy, komu spać przeszkodził? Krzyk słyszę! To – z Tarpejskiej na księżycu skały W przepaść boga strącono, który się narodził! Bolesław Leśmian Nurniflowenola

Posłuchajmy i drugiej strony Rumunia ma, podobnie jak Polska (a przeciwnie, niż Bułgaria) uraz do Rosji. Podobnie jak w przypadku Polski: usprawiedliwiony. Z wydarzeń ostatnich: w 1940 ZSRS do spółki z Królestwem Węgierskim dokonał rozbioru Królestwa Rumunii (Siedmiogród, gdzie Rumunów była mniejszość, wrócił – Mołdowa, gdzie Rumunów była zdecydowana większość: nie), w 1945 Sowieci okupowali Rumunię. Dopiero śp. Mikołaj Ceauşescu, zawierając pakt wojskowy z ChRL, doprowadził do uniezależnienia od ZSRS, za co zapłacił (wraz z Żoną) życiem, zamordowany w 1989 przy współpracy sowieckich agentów. Inna sprawa, że ustrój, jaki Ceausescu wprowadził w Rumunii był gorszy od sowieckiego (w erze po Chruszczowie)... Trudno się dziwić, że – jak podaje abcnet: (RUMUŃSKIE MEDIA: PUTIN ZLIKWIDOWAŁ WROGÓW Putin nie mógł zmarnować szansy zlikwidowania "takiej ilości wrogów" w jednym samolocie. Rozbicie się samolotu polskiego przywódcy Lecha Kaczyńskiego, na pokładzie którego znalazło się "wielu przedstawicieli antyrosyjskiego przywództwa Polski", mogło być operacją likwidacyjną przegotowaną przez rosyjskie służby specjalne. O możliwości podobnego przestępczego myślenia kierownictwa Rosji podano 13 kwietnia podała w swoim komentarzu agencja informacyjna Romanian Global News.

"Katastrofa lotnicza pod Smoleńskiem, w której zginęło 96 pasażerów w tym Prezydent Polski Lech Kaczyński ze względu na najwyższy poziom przygotowania pilotów i współczesne wyposażenie, jest absolutnie niewytłumaczalna" -   pisze Romanian Global News.

Agencja, powołując się na informację otrzymaną ze źródeł w Ministerstwie Obrony Polski, stwierdza, że w rosyjskiej bazie wojskowej były prowadzone ćwiczenia z bronią elektromagnetyczną, która może mieć wpływ na pracę silników i wyposażenia elektronicznego poszczególnych urządzeń. Jeszcze nigdy nad terytorium Rosji, koło bazy wojskowej z bronią elektromagnetyczną nie znajdowało sie tak dużo wrogów na pokładzie jednego samolotu. To był przypadek, którego wysoki rangą KGB-esznik Władimir Putin nie mógł nie wykorzystać. To podstawa filozofii rosyjskich specsłużb od czasów carskiej "Ochrany" do dnia dzisiejszego. Dla FSB, GRU i wywiadu zagranicznego to była wręcz rutynowa operacja, która w terminologii fachowej nazywa się "Likwidacją wojskowo-politycznych przywódców wrogiego państwa" - mówi się w komentarzu rumuńskiej agencji informacyjnej. Zdaniem agencji, Moskwa liczyła, ze w samolocie będą obydwaj bracia Kaczyńscy - Lech i Jarosław, jednakże ze względu na zły stan zdrowia matki drugi nie wsiadł na pokład. To był błąd, za który Moskwa będzie płacić jeszcze bardzo długo, pisze agencja informacyjna. "To porażka dla Rosji i szansa dla Polski. Z pewnością Jarosław Kaczyński zostanie kolejnym prezydentem Polski. On będzie wiedział, co się właściwie stało, a nie to co chciałaby przedstawić Moskwa" - kończy Romanian Global News. Jadwiga Chmielowska) - rumuńska agencja Romanian Global News oskarża p. Włodzimierza Putina o spowodowanie katastrofy Tu-154M nad Smoleńskiem... Ciekawe, jak zareagują Rosjanie? PS. Na ONET.pl czytam radosne: „Ludzie – cały świat na nas patrzy!”. Ja już mam tego dość. Dość radości, że świat patrzy na nas gdy Rosjanie dokonują rzezi Pragi, gdy przegrywamy dwa powstania, gdy przegrywamy wojnę z Niemcami w 1939 roku, gdy przegrywamy powstanie warszawskie, i gdy w samolocie ginie setka polityków z Prezydentem na czele! Może by tout le monde zaczął patrzeć na nas z okazji bitwy pod Grunwaldem, bitwy pod Wiedniem, bitwy pod Warszawą w 1920? I tak dalej... Innymi słowy: chcę, by nas sie bano - tak, jak boją się choćby tej nieszczęsnej KRLD - a nie, by się nad nami użalano i litowano! JKM

18 kwietnia 2010 Deficyt demokracji... Wielki konserwatysta, Erik von Kuehnelt–Leddihn, w swoim światowym bestsellerze historii politycznej pt: ”Ślepy tor - ideologia i polityka  lewicy 1789-1984) pisze na stronie 467” Chrześcijanin nie toleruje czynienia bożyszcza ani z państwa, ani z narodu”(!!!!) Z prostego powodu.. Bo ponad państwem i ponad narodem - jest Pan Bóg… ! Dla chrześcijanina – oczywiście..  W chrześcijaństwie podstawową relacją jest relacja Pan Bóg - człowiek, a dopiero potem, państwo , naród.. Państwo jest dla człowieka, jako dobro wspólne, szanując jego wolność i własność ale jednostka powinna być ponad państwem… Bo państwo jest dla jednostki, a nie jednostka dla państwa.. I nie jest tak, że „jednostka niczym, jednostka zerem” – jak twierdził poeta proletariacki – Majakowski. A naród? Rodzaj wspólnoty świadomości i świadomości istnienia państwa a w nim wolnych jednostek traktowanych indywidualnie, a nie kolektywnie- zbiorowo. Pojęcie narodu jest sprawą świadomości jednostek.. Ta świadomość buduje naród.. Ale nigdy nie może być tak, że państwo utożsamia się z narodem, państwo się wywyższa ponad jednostkę, a naród bez świadomości –  tworzy państwo. Współczesne państwa socjalistyczne, oparte na redystrybucji dóbr, oplecione  ośmiornicą biurokracji, budowane dla  potrzeb biurokracji, przeciw jednostce, przy pomocy narzędzia fałszywej świadomości, jako narodu- są wrogiem człowieka .Zajmują się głównie wyciskaniem z niego owoców jego pracy, zniewalaniem, wplątywaniem w interesy narodowej biurokracji, coraz bardziej ponadnarodowej, a jeszcze bardziej globalnej.. Biurokracja państwowa ma swoje interesy realizowane kosztem jednostki- a jednostka chce realizować swoje,  przy pomocy wolnej woli i rozumu, które otrzymała od samego Pana Boga.. Przeszkadza jej w tym biurokracja, która tworzy demokratycznie prawo pod siebie, żeby jeszcze bardziej uciskać, zniewalać, upokarzać, plątać i gmatwać w swoim interesie.. Interesy biurokracji i jednostki  są  sprzeczne ze swej natury, bo pasożytujący biurokrata, żeby żyć, musi  wyplądrować z kieszeni jednostki, co ona tam tylko ma- bo sam niczego nie tworzy  i nigdy tworzył nie będzie. Nie dość, że niczego nie tworzy, to jeszcze ogranicza wolność jednostki żyjąc z jej własności, jaką jest dochód jednostki.. I  bardzo, ale to bardzo - przeszkadza.. Pan premier Donald  Tusk, w związku z uroczystościami pogrzebowymi odbywającymi się w Warszawie i Krakowie, wydał zakaz sprzedaży alkoholu w tych miastach (???). Zakaz sprzedaży  alkoholu dotyczy lokali gastronomicznych i punktów sprzedaży detalicznej.. Pan premier przypuszcza zatem, że uczestniczący w mszach żałobnych mieszkańcy tych miast upiją się do nieprzytomności i będą paradować po pijanemu w konduktach. Dlatego wydał zakaz.. Zrobił dokładnie tak, jak za poprzedniej komuny, która człowieka traktowała jak obywatelskie dziecko, które trzeba prowadzić za rączkę, strofować i zakazywać.. Ten co chciałby się upić w kondukcie pogrzebowym to i tak kupiłby sobie wcześniej kilka butelek wódki i kilka butelek wina, do tego skrzynkę piwa - gdyby tylko chciał. Jak nie w mieście - to poza jego rogatkami. Zakaz wydany przez pana premiera nie dotyczy oczywiście melin.. Te mogą pracować pełną parą! Czy był jakikolwiek przypadek upicia się „obywatela” w Warszawie, w kondukcie pogrzebowym? Nie było! I to nie dlatego, że pan premier wydał zakaz.. Tylko dlatego, że ludzie są poważni i odpowiedzialni, po prostu podczas pogrzebu nie piją.. I do tego wcale nie potrzeba być „obywatelem”.. Wystarczy być człowiekiem. Natomiast na Krakowskim Rynku ustawiono 4000 krzeseł dla gości uczestniczących w uroczystościach pogrzebowych z czego 500 przeznaczono dla gości niepełnosprawnych (???). Pan prezydent Majchrowski zastosował parytety pogrzebowe do uroczystości pogrzebowych, tylko patrzeć, jak podczas pogrzebów zwyczajnych będą ustalane parytety uwzględniające niepełnosprawnych, płeć czy orientację seksualną. Piszę o konduktach. Bo parytety mogą być ustalane również w stosunku do pochówków.. W jednej części cmentarza niepełnosprawni - w innej części pełnosprawni. W określonej ilości i stosunku... Parytetu krzeseł dla parytetu płci nie zastosowano - choć można było, bo przecież cała Europa na nas patrzy, co tam cała Europa- cały świat! Postępowy świat.. Bo nie może być normalnie nawet podczas pogrzebu.. Przychodzą wszyscy niezależnie od tego czy są niepełnosprawni, czy są kobietą czy mężczyzną, czy  w taki czy inny sposób.. Czy są czarni, żółci, biali czy czerwoni.. Nie powinno mieć to żadnego znaczenia.. A krzesła dla ludzi starszych, zmęczonych, schorowanych.. Pan prezydent profesor Jacek Majchrowski, członek Sojuszu Lewicy Demokratycznej( tymczasowo zawiesił członkowstwo) się nie ośmielił zastosować innego kryterium parytetu krzeseł prawdopodobnie po wystąpieniu prymasa Henryka Muszyńskiego w Warszawie w Bazylice Archikatedralnej Św. Jana Chrzciciela podczas mszy żałobnej za  duszę prezydenta Lecha  Kaczyńskiego i jego  żony, gdzie prymas poświęcił fragment związkowi mężczyzny i kobiety jako małżeństwa.. W każdym razie gdyby nie to, być może  parytetowe krzesła  w Krakowie byłyby ustawiane jeszcze według innych kategorii. Prymas Henryk Muszyński, jest wielkim orędownikiem Soboru Watykańskiego II, a  w roku 2001, z rąk prezydenta Niemiec Johannesa Raua otrzymał Wielki Krzyż Zasługi z Gwiazdą Orderu Zasługi Republiki Federalnej Niemiec. W Bazylice Archikatedralnej Św. Jana Chrzciciela pochowany jest król Stanisław August Poniatowski i prezydent Gabriel Narutowicz.. Obaj spokojnie mogli by spocząć w Świątyni Najwyższej Opatrzności.. Pan profesor Jacek Majchrowski, będąc członkiem Sojuszu Lewicy Demokratycznej , był jednocześnie honorowym członkiem Klubu Zachowawczo- Monarchistycznego(???). To jest dopiero ewenement.. A na prezydenta Krakowa startował jako kandydat koalicji SLD-PSL..(???) Zobaczcie państwo ile to różnych spraw można się dowiedzieć przy okazji uroczystości pogrzebowych pary prezydenckiej? Ile się nasuwa spraw i refleksji? Tym bardziej, że kilka dni temu pan prezydent Łukaszenka, powiedział, że sprawcą sobotniej katastrofy był pan profesor Lech Kaczyński, co kłóci się z pojawiającymi się co jakiś czas w propagandzie zapewnień, że: ”już wiadomo, że nie było nacisków na pilota”. Znaczy się winny będzie pilot.. Do lądowania były cztery, dwa czy jedno podejście - bo już się zgubiłem.. Informowano nas różnie.. A co jest w tych czarnych skrzynkach? Samolot był sprawny, pilot był najlepszy.. Są na tym Bożym świecie rzeczy, które nawet filozofom się nie śniły.. A że ta katastrofa - to jest jakiś znak? Czy można sobie wybrać gwiazdę na niebie? Można sobie ja tylko upatrzyć.. I się nią delektować. I nie można nimi wcale regulować, ani ich na niebie przestawiać. Wszystko w rękach Boga! Ale żeby demokracja na tym wszystkim nie ucierpiała.. Ona jest najważniejsza.. WJR

Konserwator, konserwatysta i żubry – czyli: jak uczeni konserwatorzy dbają o zwierzynę? Konserwatorzy przyrody podobno dbają o zagrożone gatunki. Ha – znamy już co najmniej jeden gatunek zagrożony przez konserwatorów. Konserwatorzy radzą go... zjeść! W Polsce żyje około 1100 żubrów. Oraz ok. 40 bizonów. Żubr od bizona nie różni się niczym szczególnym – w każdym razie: znacznie mniej, niż chart różni się od wyżła, a kot syjamski od dachowca pospolitego. Bizon z żubrem krzyżują się w obie strony – co oznacza, że jest to po prostu jeden i ten sam gatunek. Trudno się zresztą dziwić, że się krzyżują, bo po wojnie populacja żubrów zostało odrodzona przy pomocy... bizonów. W tygodniku „ANGORA”, w którym co tydzień zresztą pisuję, przeczytałem wywiad p. red. Ewy Różyckiej z p. prof. Wandą Olechową (ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego), główną koordynatorką hodowli żubrów w Polsce. Dowiedziałem się z niego, że np. można wziąć sobie (za stosownym zezwoleniem!) żubry do hodowania – ale trzeba za nie zapłacić – przy czym żubr (ani jego ewentualne potomstwo) nie staje się własnością hodowcy(!!): „Prywatny hodowca nie może być właścicielem żubra. Jest to zwierzę chronione, którego jedynym właścicielem jest Skarb Państwa. Mając pozytywną opinię Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska, hodowca uzyskuje jedynie pozwolenie na opiekę nad żubrem, która – jeżeli spełnione są wszelkie wymogi – zazwyczaj trwa aż do śmierci zwierzęcia. Opłata za taką opiekę, która jest rodzajem dzierżawy, jednorazowo wynosi od 4 do 12 tys. zł. To mniej niż cena za dobrej klasy mleczną krowę. Oczywiście, [„Oczywiście” (!!) - JKM] gdy urodzą się młode, hodowca nie może ich oddać ani sprzedać nawet osobie, która ma uprawnienia do prowadzenia takiej hodowli - bez uzyskania odpowiedniego zezwolenia.” Cóż: jak są chętni na takich warunkach... Ciekawe, co się dzieje, gdy taki żubr narobi szkody? Odpowiada właściciel, czyli Skarb Państwa? Najciekawsze jednak są uwagi o bizonach:  "– Od pięciu lat na terenie Polski znajduje się prywatna hodowla bizonów należąca do syna znanego polityka. Niektórzy eksperci straszą, że istnieje możliwość niekontrolowanego skrzyżowania bizona z żubrem, co może zagrozić całej populacji.  – Takie niebezpieczeństwo jest realne. Między obu gatunkami nie ma bariery behawioralnej, więc jak żubr spotka bizona, to potraktuje go jako przedstawiciela własnego gatunku. Zagęszczenie żubrów jest coraz większe. Dziś od miejsca hodowli bizonów tego pana do stada żubrów w Zachodniopomorskiem jest niewiele ponad 100 km i ta odległość może się zmniejszać. Już niedługo wyjdzie rozporządzenie, w którym bizon zostanie wymieniony jako obcy, inwazyjny gatunek i właściciel będzie mógł uzyskać zgodę na prowadzenie swojej hodowli najwyżej na dwa lata, a potem będzie musiał ją zlikwidować. – W jaki sposób?  – Będzie musiał sprzedać swoje bizony albo je zjeść." W Sieci znalazłem jednak orzeczenie Naczelnego Sądu Administracyjnego: które zakazuje Ministerstwu zakazywać hodowli bizonów – ale, najwyraźniej, administracja wyroki sądowe ma w nosie. Wyda rozporządzenie – i już. (Uzasadnienie Decyzją z dnia [...] marca 2007 roku, Nr [...] Minister Środowiska nie zezwolił J. W. na sprowadzenie do Rzeczypospolitej Polskiej osobników bizona amerykańskiego (Bison bison) w celu przetrzymywania w hodowli oraz na przemieszczanie w środowisku przyrodniczym osobników tego gatunku pochodzącego z zakupu na terenie kraju. W uzasadnieniu swojej decyzji Minister Środowiska stwierdził, że bizon amerykański jest gatunkiem obcym i zagrażającym faunie krajowej, szczególnie czystości gatunkowej żubra z powodu łatwości krzyżowania międzygatunkowego, przy czym mieszańce już w pierwszym pokoleniu są płodne. Również choroby i pasożyty, które mogą być przeniesione od bizona stanowią zagrożenie dla gatunków rodzimych. W opracowanej krajowej strategii ochrony żubra tworzenie komercyjnych hodowli bizonów jest jednym z wymienionych zagrożeń. Powyższe okoliczności zdaniem Ministra przemawiają za odmową udzielenia zezwolenia.

Od powyższej decyzji odwołanie złożył J. W. podnosząc zarzut, iż Minister rozpoznając wniosek najpierw zwrócił się o uzupełnienie wniosku, w tym wskazanie lokalizacji hodowli i dokładnego opisu sposobu zabezpieczenia bizonów przed ucieczką, a następnie odmówił wyrażenia zgody na sprowadzenie bizonów podając jako przyczynę odmowy możliwość krzyżowania międzygatunkowego oraz możliwość przenoszenia chorób i pasożytów. Taki powód odmowy zdaniem odwołującego się można było podać już w listopadzie bez wnioskowania o uzupełnienie wniosku. Organ administracji nie zajął stanowiska co do skuteczności stosowanych przy hodowli zabezpieczeń. Tymczasem Wojewódzki Konserwator Przyrody wskazał, że planowany system zabezpieczeń spowoduje, że hodowla bizonów nie będzie stanowiła zagrożenia dla dziko żyjących zwierząt, w tym żubra. Bizony nabywane będą z hodowli europejskich lub polskich. Nie zachodzi więc obawa, że będą przenosiły choroby nie występujące na terytorium Polski. Nadto zwierzęta te będą musiały spełniać warunki weterynaryjne określone w Dyrektywie Rady 92/65/EWG z dnia 13 lipca 1992 roku co wyklucza możliwość przenoszenia chorób. Odwołujący się stwierdził również, że na terytorium Polski znajdują się hodowle znajdujące się w znacznie mniejszej odległości od B. niż z województwa opolskiego. Decyzją z dnia [...] maja 2007 roku, Nr [...] Minister Środowiska utrzymał w mocy własną decyzję z dnia [...] marca 20067roku podtrzymując swoje wcześniejsze stanowisko. Nadto stwierdził, że prośba o uzupełnienie wniosku nie jest tożsama z pozytywnym jego rozpoznaniem. Niedopuszczanie do powstawania na terenie całego kraju zagrodowych hodowli bizona jest elementem strategii ochrony żubra i do tej pory Minister Środowiska nie zezwolił na sprowadzenie do kraju bizona w celu utworzenia typowej komercyjnej hodowli. Potencjalne zagrożenie chorobami i pasożytami istnieje w każdym przypadku sprowadzenia na teren kraju obcych gatunków zwierząt niezależnie od wymaganych badań weterynaryjnych. Na powyższą decyzję skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego złoży J. W. Zdaniem skarżącego Rozporządzenie Ministra Środowiska z dnia 28 września 2004 roku w sprawie gatunków dziko żyjących zwierząt objętych ochroną wprowadza ochronę gatunków dziko żyjących, nie wymienia jednak zakazu w postaci sprowadzania do kraju innych gatunków zwierząt. Zdaniem skarżącego nie jest prawdą, że Minister Środowiska nie zezwolił dotychczas na sprowadzenie do kraju bizona w celu utworzenia typowej komercyjnej hodowli, gdyż hodowla taka jest prowadzona w K. W ocenie skarżącego niewątpliwie powinien on posiadać zezwolenie na wwóz bizonów do Polski natomiast zakup tych zwierząt z ferm hodowlanych w kraju nie wymaga zezwolenia i postępowanie w tej części winno być umorzone. W ocenie skarżącego opracowanie w postaci krajowej strategii ochrony żubra nie może być podstawą odmowy wyrażenia zgody na sprowadzenie bizona, gdyż opracowanie takie nie jest źródłem prawa. Wprowadzenie do środowiska zdaniem skarżącego winno być rozumiane jako wpuszczanie w naturze przedstawicieli gatunków obcych krajowej faunie. Sprowadzenie z zagranicy przedstawicieli obcych gatunków nie jest jednoznaczne z wprowadzeniem do środowiska przyrodniczego i nie wymaga pozwolenia. Wniosek winien być zdaniem skarżącego rozpoznany w kontekście zarówno ust. 1 i 2 art. 120 ustawy o ochronie przyrody, a nie tylko ust. 1 tego przepisu. Organ administracji nie wyjaśnił też w decyzji kwestii gatunku obcego, a jedynie wskazał na gatunki dziko występujących zwierząt objętych ochroną do których zaliczył żubra. Rozstrzygnięcie organu nie może być zdaniem skarżącego dowolne. Organ administracji winien zbadać cel przedsięwzięcia, rozmiar, warunki w jakich będą hodowane zwierzęta i dopiero w przypadku wystąpienia zagrożenia wydać decyzję odmowną. Brak tych ustaleń stanowi naruszenie art. 7 i art. 77 kpa. Naruszony został też art. 10 kpa, gdyż organ administracji wydał decyzję bez zapewnienia czynnego udziału stronie w sprawie, pozbawiając ją możliwości wypowiedzenia się co do zgromadzonego w sprawie materiału dowodowego. Decyzja Ministra narusza też w ocenie skarżącego zasadę równego traktowania (art. 32 Konstytucji), gdyż innym osobom udzielono już zezwoleń na hodowlę bizona w Polsce. W odpowiedzi na skargę Minister Środowiska podtrzymał swoje stanowisko zawarte w zaskarżonej decyzji i wniósł o oddalenie skargi. Wojewódzki Sąd Administracyjny zważył co następuje. Skarga zasługuje na uwzględnienie. Wojewódzki Sąd Administracyjny kontroluje zgodność zaskarżonej decyzji z prawem materialnym i procesowym. Zaskarżona decyzja oraz decyzja ją poprzedzająca zapadły z naruszeniem art. 8 kpa i art. 107 § 3 kpa, a także z naruszeniem art. 120 ust. 2 ustawy z dnia 16 kwietnia 2004 roku o ochronie przyrody (Dz. U. z 2004 roku Nr 92, poz. 880 ze zm.) Zgodnie z treścią art. 8 kpa organy administracji publicznej obowiązane są prowadzić postępowanie w taki sposób, aby pogłębiać zaufanie obywateli do organów Państwa oraz świadomość i kulturę prawną obywateli. Jest oczywistym naruszeniem tego przepisu sytuacja, w której Minister Środowiska zwraca się do strony postępowania o uzupełnienie wniosku poprzez przedłożenie dodatkowej dokumentacji mającej wskazywać lokalizację hodowli bizona i dokładny opis sposobu zabezpieczenia bizonów przed ucieczką, a następnie wydaje decyzję odmawiającą zgody na sprowadzenie do Polski tychże zwierząt argumentując, że generalnie sprowadzanie na terytorium Polski bizonów jest niewskazane, gdyż ma to na celu ochronę żubra. Rodzi się w tej sytuacji pytanie po co organ administracji wzywał skarżącego do uzupełnienia dokumentacji skoro w efekcie i tak nie miała ona znaczenia dla wydanych w sprawie rozstrzygnięć? Jeśli w toku postępowania okaże się, że określone dokumenty, których żądano od strony, okazały się zbędne, to organ administracji winien w uzasadnieniu decyzji wskazać okoliczności, które spowodowały, że dokumenty te stały się zbędne lub przyznać, iż popełnił błąd żądając tychże dokumentów. Brak w uzasadnieniu decyzji odniesienia się do tej kwestii narusza zasadę pogłębiania zaufania obywateli do organów Państwa jak również godzi w zasadę pogłębiania świadomości i kultury prawnej obywateli.

Zgodnie z treścią art. 120 ust. 2 ustawy z dnia 16 kwietnia 2004 roku o ochronie przyrody (Dz. U. z 2004 roku Nr 92, poz. 880 ze zm.) sprowadzanie do kraju roślin, zwierząt lub grzybów gatunków obcych, które w przypadku uwolnienia do środowiska przyrodniczego mogą zagrozić gatunkom rodzimym, wymaga zezwolenia ministra właściwego do spraw środowiska. Decyzja ministra wydawana na podstawie wymienionego wyżej przepisu jest decyzją uznaniową. W wyroku z dnia 28 kwietnia 2003 roku, sygn. akt II SA 2486/01 (LEX nr 149543) Naczelny Sąd Administracyjny stwierdził, że "Decyzje podejmowane w ramach uznania administracyjnego pozostają pod kontrolą sądu administracyjnego jak każde inne, ale zakres ich kontroli jest inaczej ukształtowany - Sąd bada bowiem zgodność z prawem, a nie wnika w celowość wydania decyzji i rozstrzygnięcia sprawy w niej zawartego. Z tego względu kontrola sądowa takich decyzji zmierza do ustalenia, czy na podstawie przepisów prawa dopuszczalne było wydanie decyzji, czy organ przy jej wydaniu nie przekroczył granic uznania i czy uzasadnił rozstrzygnięcie dostatecznie zindywidualizowanymi przesłankami. Podejmując decyzję uznaniową organ administracji stosownie do art. 7 kpa ma obowiązek kierowania się słusznym interesem obywatela, jeżeli nie stoi temu na przeszkodzie interes społeczny ani nie przekracza to możliwości organu administracji publicznej wynikających z przyznanych mu uprawnień i środków prawnych". Zdaniem Sądu w przedmiotowej sprawie Minister Środowiska nienależycie uzasadnił powody odmowy wyrażenia skarżącemu zgody na sprowadzenie bizonów z zagranicy w celu prowadzenia w Polsce ich hodowli. Prawidłowe uzasadnienie decyzji jest tym bardziej istotne, że w sprawie należy mieć na uwadze także przepisy prawa wspólnotowego. Polska jest stroną Traktatu Ustanawiającego Wspólnotę Europejską, który to traktat jako jedną z podstawowych zasad funkcjonowania Wspólnoty wymienia zasadę swobodnego przepływu towarów. Jak wynika z akt sprawy skarżący zamierzał sprowadzić bizony w celu ich hodowli w Polsce z innego państwa będącego członkiem Wspólnoty. Zwierzęta te są dopuszczonym do obrotu na obszarze innego państwa członkowskiego Wspólnoty towarem. Zasadę swobodnego przepływu towarów ogranicza zasada proporcjonalności. Państwo członkowskie może wprowadzić pewne regulacje prawne, które w konsekwencji prowadzą do ograniczenia swobody przepływu towarów jeśli jest to uzasadnione ochroną szczególnie ważnego interesu. Przepis prawa krajowego nie może jednak wykraczać poza to, co jest konieczne dla zapewnienia ochrony danego interesu i nie może ograniczać handlu wewnątrz wspólnotowego w stopniu większym niż to jest konieczne. Jednym z takich ważnych interesów uzasadniających zastosowanie zasady proporcjonalności jest ochrona środowiska. W tym miejscu stwierdzić należy, iż Sąd dostrzega rysujący się problem czy przepis art. 120 ust. 2 ustawy z dnia 16 kwietnia 2004 roku o ochronie przyrody, nie narusza wspólnotowej zasady swobodnego przepływu towarów. Szczegółowe rozważanie tej kwestii byłoby jednak przedwczesne przed sporządzeniem rzetelnego uzasadnienia rozstrzygnięcia Ministra Środowiska. W uzasadnieniu zaskarżonej decyzji brak jest jakiegokolwiek odniesienia do przepisów prawa wspólnotowego, podczas gdy jest to niezbędne w sytuacji, gdy Polska jest członkiem Wspólnoty Europejskiej i przy wydawaniu rozstrzygnięć należy brać pod uwagę także przepisy prawa wspólnotowego. Nadto uzasadnienie decyzji winno odnosić do danego konkretnego wniosku skarżącego. Skoro jak twierdzi Minister Środowiska hodowla bizona zagraża czystości gatunkowej żubra, to w uzasadnieniu decyzji winna znaleźć się analiza czy hodowla planowana przez skarżącego będzie zagrażała czystości gatunkowej żubra. Minister winien wskazać, czy system zabezpieczeń proponowany przez skarżącego jest mimo wszystko niewystarczający dla osiągnięcia celu jakim jest ochrona żubra, czy zdarzył się przypadek ucieczki bizona z miejsca jego hodowli, czy zaistniał przypadek skrzyżowania się bizona z żubrem, jakiego rodzaju choroby i pasożyty może przenosić bizon, czy nie jest możliwe sprawdzenie zwierząt przed ich sprowadzeniem do Polski, czy zwierzęta te są nosicielami niebezpiecznych dla żubra pasożytów lub chorób, czy kontrola taka jest nie wystrczająca, jakie znaczenia dla rozpoznania wniosku skarżącego ma odległość miejsca hodowli od miejsc występowania żubra w Polsce. Uzasadnienie decyzji nie zawiera także poważnego odniesienia się do argumentu skarżącego, iż na terenie Polski znajdują się hodowle bizona. Skarżący wskazuje, iż hodowla taka jest prowadzona w Polsce w miejscowości K. Powszechnie też wiadomym jest również, że bizony amerykańskie były sprowadzane do Polski w celach hodowlanych. Stwierdzenie, iż nie można wyrazić skarżącemu zgody na sprowadzenie bizonów, gdyż mogą one potencjalnie zagrozić żubrowi byłoby niezrozumiałe w sytuacji, gdy skarżący mógłby nabyć tego rodzaju zwierzęta znajdujące się już na terenie Polski. Za słuszny uznać należy zarzut, iż brak było podstaw do rozstrzygania przez Ministra Środowiska w przedmiocie wyrażenia zgody na przemieszczanie w środowisku przyrodniczym bizonów pochodzących z zakupu na terenie kraju. Przepis art. 120 ust. 2 ustawy z dnia 16 kwietnia 2004 roku o ochronie przyrody (Dz. U. z 2004 roku Nr 92, poz. 880 ze zm.) daje Ministrowi Środowiska uprawnienie do wyrażania zgody na sprowadzanie do kraju roślin, zwierząt lub grzybów gatunków obcych, które w przypadku uwolnienia do środowiska przyrodniczego mogą zagrozić gatunkom rodzimym. W przepisie tym nie ma mowy o uprawnieniu Ministra Środowiska do wyrażania zgody na przemieszczanie na terenie kraju roślin, zwierząt lub grzybów gatunków obcych nabytych na terenie Polski. Z kolei art. 120 ust. 1 ustawy z dnia 16 kwietnia 2004 roku o ochronie przyrody wynika, że zabrania się wprowadzania do środowiska przyrodniczego oraz przemieszczania w tym środowisku roślin, zwierząt lub grzybów gatunków obcych, a także ich form rozwojowych. Jest to zakaz ustawowy i nikt nie może wyrazić zgody na odstępstwo od tego zakazu. Przewóz obcych gatunków roślin, zwierząt lub grzybów nie może być utożsamiany z ich wprowadzaniem do środowiska lub też ich przemieszczaniem w tym środowisku. W przeciwnym wypadku ewentualna zgoda na sprowadzenie obcego gatunku zwierzęcia, rośliny lub grzyba byłaby w istocie fikcją, gdyż posiadacz takiej zgody nie mógłby ich sprowadzić do Polski, ponieważ miałby zakaz ich przewożenia. W odpowiedzi na skargę Minister Środowiska szczegółowo odniósł się do szeregu zagadnień, które pominięte zostały w uzasadnieniach wydanych decyzji. Minister opisał między innymi jakiego rodzaju pasożyty mogą być przenoszone przez bizona oraz odniósł się do kwestii prowadzonych na terenie kraju hodowli bizona. Wskazać jednak należy, że Naczelny Sąd Administracyjny już w orzeczeniu z dnia 13 grudnia 1995 roku, III SA 341/95 (Prawo Bankowe 1996/2/88) stwierdził, że "Odpowiedź na skargę (art. 200 § 5 k.p.a.) nie może "uzupełniać" zaskarżonej decyzji przez zamieszczenie w niej rozważań i ocen, które - zgodnie z art. 107 § 3 kpa - powinno zawierać jej uzasadnienie faktyczne i prawne". Niezrozumiała jest zdaniem Sądu praktyka lakonicznego uzasadniania decyzji administracyjnych i przedstawiania szczegółowej argumentacji dopiero w odpowiedzi na skargę. Analiza akt sprawy wskazuje, iż należy zgodzić się z zarzutem skarżącego, że Minister Środowiska nie respektował przepisów kpa dotyczących zapewnienia skarżącemu należytej możliwości uczestnictwa w postępowaniu. Na wstępie stwierdzić należy, iż przesyłanie do Sądu akt sprawy w postaci niepołączonych trwale kart stanowi nie tylko naruszenie powagi Sądu ale narusza także powagę organu administracji, który przesyła akta w takim stanie. Przypomnieć należy także podstawowe zasady związane z prowadzeniem postępowania administracyjnego wynikające z kpa. Postępowanie administracyjne co do zasady wszczyna złożenie przez stronę pisma zawierającego żądanie wszczęcia takiego postępowania. Organ administracji po wpłynięciu takiego żądania ma obowiązek zawiadomić stronę o wszczęciu postępowania (art. 61 § 4 kpa). W aktach sprawy bak jest dowodu na to, że zawiadomienie takie zostało skarżącemu przesłane. O wszczęciu postępowania skarżący mógł się dowiedzieć jedynie z pisma wzywającego go do uzupełnienia wniosku. Jeśli organ administracji wydaje rozstrzygnięcie wyłącznie na podstawie dowodów przedstawionych przez stronę, wówczas zawiadomienie o wszczęciu postępowania może być połączone z zawiadomieniem o możliwości wypowiedzenia się przez stronę co do tych dowodów. Jeśli natomiast w toku postępowania dowody są uzupełniane, wówczas należy stronę powiadomić odrębnym pismem o możliwości wypowiedzenia się co do zgromadzonych dowodów, wyznaczając stronie termin na dokonanie tej czynności (art. 81 kpa). W aktach sprawy brak jest dowodu na to, że skarżący został powiadomiony o możliwości wypowiedzenia się co do zgromadzonych dowodów. Opisane wyżej czynności winny być wykonane również przy rozpoznaniu wniosku o ponowne rozpoznanie sprawy. W niniejszej sprawie uchybienia związane z zapewnieniem stronie czynnego udziału w sprawie nie miały istotnego wpływu na treść rozstrzygnięcia. Dowody znajdujące się w aktach sprawy były skarżącemu znane i miał on możliwość wypowiedzenia się co do tych dowodów oraz wyrażenia swojego stanowiska we wniosku o ponowne rozpoznanie sprawy. Rozpoznając sprawę ponownie Minister Środowiska winien jednak wskazane wyżej uchybienia wyeliminować. Odnosząc się do zarzutów skarżącego, iż Minister Środowiska nie wyjaśnił kwestii gatunku obcego stwierdzić należy, iż jest on bezzasadny. Nie istnieje potrzeba szczegółowej argumentacji mającej na celu wykazanie, iż bizon jest gatunkiem obcym dla środowiska przyrodniczego w Polsce. Jest powszechnie wiadomym, że bizon jest zwierzęciem pochodzącym z Ameryki Północnej i w Polsce jest gatunkiem obcym. Bezprzedmiotowym dla rozstrzygnięcia sprawy jest stwierdzenie skarżącego, że sprowadzenie z zagranicy przedstawicieli obcych gatunków nie jest jednoznaczne z wprowadzeniem ich do środowiska przyrodniczego i nie wymaga pozwolenia. Ponownie wskazać należy, iż zgody Ministra Środowiska wymaga sprowadzanie do kraju roślin, zwierząt lub grzybów gatunków obcych, które w przypadku uwolnienia do środowiska przyrodniczego mogą zagrozić gatunkom rodzimym. Wymieniony przepis nie reguluje kwestii pozwoleń na wprowadzanie do środowiska przyrodniczego Polski obcych gatunków zwierząt, roślin lub grzybów tylko kwestię pozwoleń na sprowadzanie obcych gatunków zwierząt, roślin lub grzybów, których uwolnienie do środowiska przyrodniczego mogłoby zagrozić gatunkom rodzimym. Za bezzasadny uznać należy zdaniem Sądu zarzut naruszenia przez Ministra Środowiska art. 32 Konstytucji. Zasada równości wobec prawa nie oznacza, że organ administracji ma obowiązek wydać obywatelowi identyczną decyzję jeśli wcześniej decyzję taką wydał innej osobie. Organy administracji rozpoznają każdą sprawę indywidualnie i sprawdzają istnienie przesłanek do wydania rozstrzygnięcia w danej konkretnej sprawie. Z powyższych względów na podstawie art. 145 § 1 a i c i art. 200 Ustawy z dnia 30 sierpnia 2002 roku Prawo o postępowaniu przed sądami administracyjnymi (Dz. U. z 2002 roku Nr 153 poz. 1270 ze zm.) Wojewódzki Sąd Administracyjny orzekł jak w sentencji wyroku). A teraz uwaga ogólna. Najważniejszą cecha środowiska naturalnego jest jego zmienność. Nowe gatunki powstają – często przez krzyżowanie i późniejszą specjację – a czasem giną. Konserwatorzy przyrody nie przyjmują tego do wiadomości. Chwała Bogu, że konserwatorzy zapomnieli, że cała włoszczyzna to w Polsce "gatunki inwazyjne". Oraz, że wśród tyrranozaurów nie było konserwatorów przyrody... I wreszcie uwaga definicyjna: Konserwator – to człowiek, który chce, by wszystko zostało tak, jak było. Konserwatysta to człowiek, który chce zachowania w społeczeństwie i w przyrodzie tych cech, które przez tysiąclecia umożliwiały nieustanny rozwój. JKM

Pył i GLOBCIo Właśnie zastanawiałem się, czy „mędrcy” w Brukseli ustala, ze ten pył z Islandii spowoduje dalsze ocieplenie czy może oziębienie – i doszedłem do wniosku, że idzie wiosna, więc jednak ocieplenie – gdy przeczytałem przezabawne komentarze:

Może trochę nie na temat, ale w sumie też o naturze. Z tego co pamiętam z wykładu jakiegoś naukowca, jeden porządny wybuch wulkanu generuje do atmosfery więcej CO2 niż cała ludzkość przez cały okres swojego istnienia. Powiedzmy, że to nie był porządny, więc niech będzie, że ten wygenerował tyle co ludzkość przez 20 lat. W związku z tym mam pytanie ile Islandia będzie musiała zapłacić na nademisję CO2 do atmosfery? Bo jakoś nie wydaje mi się żeby mieli przydzielony tak duży limit. {Maciej} 2010-04-18 17:09:58

… i znowu ekologicy mają w plecy :-) no nie ominie nas to globalne ocieplenie - a niech to! {Martinus} 2010-04-18 17:44:12 Albo czegoś nie zrozumiałeś, albo p. profesor mocno przesadził. Wulkanizm produkuje średnio około 0.1% całej emisji dwutlenku węgla do atmosfery (źródła podają do 250 mln ton rocznie). {JMP} 2010-04-18 18:26:51 Przecież tu nie idzie o średnią tylko o jeden wybuch na maleńkiej Islandii. {krzekaro} 2010-04-18 21:57:57 No ale co roku różne wulkany na całym świecie wybuchają. Idzie mi o to, że niemożliwe by średnia była 100 razy niższa od rocznej "antropogennej" produkcji, gdyby jeden wybuch mógł wyrzucić dużo więcej niż ona cała. A poza tym: pył w atmosferze akurat obniża globalną temperaturę, do tego jak samoloty nie latają to też CO2 nie produkują - więc Islandia powinna chyba od ekologów wręcz premię dostać :) {JMP} 2010-04-18 22:49:05 Bardzo możliwe, tylko ktoś musiałby to bardzo skrupulatnie policzyć. Ja nie znam żadnych liczb, tylko wydawało mi się że twojemu przedmówcy chodziło o coś innego.

{krzekaro} 2010-04-18 22:58:30 Otóż trzeba dla wyjaśnienia zauważyć, że czym innym jest działalność wulkanów, z których wydobywa się strużka gazu – a czym innym wybuch np. Krakatau, który był (a) potężny i (b) trwał długo. Są to liczby o parę rzędów większe. Co będzie z wulkanami na Islandii? Nie wiemy. Może za dwa dni ucichną – a może będą działać pięć lat, a może będzie jeden porządny wybuch? Nie znam się na tym. Natomiast wydzielony pył jest konkretem. Niewielkim – ale konkretem. Nie spowoduje ani znaczącego zwiększenia ani zmniejszenia temperatury. Moje pytanie jednak brzmi: „Jakoś, choćby minimalnie, podziała. W którą stronę?”

Uczeni przynajmniej TO powinni wiedzieć... Aha: o wpływie pyłu na samoloty - na blogu... JKM

Jane Burgermeister jest w Krakowie Słynna niezależna dziennikarka, Jane Burgermeister, znajduje się w Krakowie. Jak pamiętamy, to ona ujawniła mega przekręt z tzw. “świńską grypą” i “szczepionką”. Jej witryna, theflucase.com, została zaatakowana przez “hackerów”. Lucyferianie nigdy nie walczą na argumenty – wolą zabić, albo założyć knebel. Na razie Jane Burgermeister pisuje na birdflu666.wordpress.com. Miejmy nadzieję, iż ta niezwykle odważna kobieta zbliży nas do prawdy w sprawie katastrofy w Smoleńsku. Poniżej wolne tłumaczenie jej artykułu “Pytania tyczące katastrofy samolotowej mnożą się w Polsce”. Osobom mniej biegłym w czytaniu zwracam uwagę, iż Jane Burgermeister nie podpisuje się pod różnymi teoriami, a na razie jedynie je przytacza. Admin również zajmuje postawę wyczekującą. Na czystym, błękitnym niebie nad Krakowem nie widać żadnych śladów chmury wulkanicznych popiołów, jakie uniemożliwiły prezydentowi Barackowi Obamie, księciu Karolowi, kanclerzowi Angeli Merkel i innym światowym przywódcom przylot na dzisiejszy pogrzeb prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wśród zgromadzonych tłumów wyraźnie wyczuwa się szok i ból po stracie. Rośnie również liczba znaków zapytania odnośnie przyczyn katastrofy, choć niektórzy Polacy, z którymi rozmawiałam, nie oczekują, że kiedykolwiek dowiedzą się prawdy, gdyż wiele dowodów rzeczowych zniknęło w Moskwie. Polska gazeta “Fakty” [chodzi o esbecki tygodnik "Fakty i Mity", w którego redakcji pracował osławiony morderca, kapitan Piotrowski - admin] umieściła na pierwszej stronie masoński wizerunek oka nad piramidą z czaszek, ukazując iż przynajmniej niektórzy przypuszczają udział iluminatów i Nowego Porządku Światowego w wymordowaniu polskich elit politycznych, co daje im profity finansowe i polityczne. Śmierć szefa Narodowego Banku Polskiego otwiera drogę do mianowania następcy, który będzie bardziej sprzyjał zarówno euro, jak i Międzynarodowemu Funduszowi Monetarnemu. Zginął prezydent i dwoje kandydatów na prezydenta, co pozwoliło marszałkowi Sejmu, Bronisławowi Komorowskiemu obsadzić niemal 100 kluczowych stanowisk, wliczając w to wojsko i szefów bezpieczeństwa – co jest niczym innym, niż bezprecedensowym zamachem stanu. Polscy agenci jeszcze przed upływem dwu godzin od katastrofy, jeszcze przed uzyskaniem pewności, iż dane osoby naprawdę zginęły, splądrowali dokładnie ich biura. Takie i wiele innych faktów dają pożywkę nawet dla teorii, iż osoby które rzekomo zginęły w katastrofie, zostały porwane w Polsce, a cała katastrofa została zaaranżowana. Fakt, że na zdjęciach z miejsca katastrofy nie widać żadnych ciał ani ich rzeczy osobistych, które powinny być rozrzucone w promieniu 300-500 metrów, wzmaga spekulacje. W międzyczasie czarne skrzynki samolotu zostały odnalezione, a jedna z nich jest badana w Polsce. Czarne skrzynki wskazują, iż nie było żadnych problemów technicznych z samolotem, który był remontowany w 2009 roku. Oznacza to, iż “Terrain Awareness Warning System”, specjalne urządzenie ostrzegające pilota przed bliskością ziemi, powinno działać na Tupolewie 154. Trudno jest wytłumaczyć, w jaki sposób pilot mógł być tak zdezorientowany, aby wpaść na drzewa około 1000 m przed pasem startowym i 40-45 metrów z boku. Według oficjalnych wyjaśnień samolot uderzył w drzewo, lewe skrzydło złamało się i samolot z tego powodu skręcił gwałtownie, by spaść ok. 150 metrów od pasa startowego. Ale tam nie ma żadnych, wystarczająco potężnych i wysokich drzew, które mogły by spowodować złamanie skrzydła. Istnieje alternatywne wyjaśnienie: wybuch bomby na pokładzie samolotu. Wystrzały, jakie słychać na nagraniu wideo, ukazującym pierwsze minuty bezpośrednio po katastrofie, są również powodem do zadawania pytań. Podobnie jest z informacjami dobiegającymi z Rosji, iż oświetlenie pasa startowego zostało wymienione tuż po katastrofie i że urządzenia radarowe zamontowane z okazji przylotu premiera Donalda Tuska [trzy dni wcześniej - admin] zostały usunięte. Początkowo media donosiły o trzech lub nawet czterech próbach lądowania, o wywieraniu nacisków na pilota przez prezydenta Kaczyńskiego, a także że pilot nie znał rosyjskiego. Tymczasem była tylko jedna próba lądowania, na nagraniach z lotu nie stwierdzono żadnych nacisków ze strony prezydenta, a pilot dobrze znał język rosyjski. Punkt czasowy katastrofy jest niezwykły. 70 lat po pierwszej masakrze w Katyniu, która pobawiła Polskę jej liderów, miała miejsce druga. Kluczowe postacie, dzięki którym polska gospodarka utrzymała się na powierzchni w dobie kryzysu i które niewątpliwie udzielały swego poparcia minister zdrowia, Ewie Kopacz, gdy ta odmówiła zakupu “szczepionki” przeciwko świńskiej grypie – nie żyją. Implikacje dla przyszłości Polski są ogromne. Ale i cały świat może odczuć skutki tej katastrofy. Pierwsza masakra w Katyniu poprzedziła eskalację II Wojny Światowej. Rozszarpawszy między siebie Polskę, nazistowskie Niemcy i stalinowski Związek Sowiecki wkrótce rzuciły się sobie do gardła. Teraz, gdy międzynarodowy kartel bankierski zacisnął chwyt na polskiej polityce monetarnej i na polskiej złotówce, a Putin wyeliminował wroga, USA może mieć większą swobodę w zaatakowaniu Iranu. [Z całym szacunkiem dla p. Burgermeister - nie rozumiemy tej wstawki o Putinie - admin]. Rosja była tradycyjnym sprzymierzeńcem Iranu, lecz może teraz zaczekać rok lub dwa, zanim wplącze się w konflikt, który roznieci III Wojnę Światową. Mimo to, w promieniach słońca świecącego nad Krakowem, trudno jest nie czuć optymizmu. Popioły wulkaniczne przeszkodziły globalistom w udziale w ceremonii na Zamku Wawelskim, jednym z siedmiu “punktów energetycznych” Ziemi, obok Delphi, Rzymu, Jerozolimy, Delhi i Mekki. Marucha

Niezaplanowane rekolekcje Dlaczego tam akurat nie byłem ? - stawia sobie pytanie nie jeden paparazzi. Ale byłby news a dla gawiedzi igrzyska. W dobie ustawionych na każdym kroku kamer zapewne następnym razem będzie lepiej. Tym razem pozostaje jedynie komputerowa symulacja wydarzeń i tradycyjne rekolekcje. Igrzysk tym razem jeszcze nie będzie. Homo homini lupus. Wilczki stanęły jak wryte i ogłosiły zawieszenie broni. Sędzia zawołał: „break”. Na tydzień przerwa. Ogłoszono ogólnonarodowe rekolekcje. Czy tak musiało być ? Na to pytanie usiłuje odpowiedzieć duchowny z urzędu kard. Dziwisz. Przypomina, że w wigilię święta Miłosierdzia Pańskiego odeszli, podobnie jak 5 lat temu w wigilię święta Miłosierdzia Pańskiego odszedł JP II. Magia liczb, czy palec boży ? Bóg przemawia do ludzi nie tylko w czasach biblijnych. Polityka to brudna sprawa. Kard. Dziwisz nie odważy się nic więcej powiedzieć, niż przedstawienie analogii dat. Wie dobrze, że postmodernistyczne środki masowego rażenia mogą z niego zrobić humanistyczną miazgę tak jak zrobiły z Benedykta XVI. Czy tak musiało być ? Zastanówmy się szerzej. Zapowiadano rechrystianizację Europy a stawiają nam meczety. Czy tak miało być ? Słyszałem wypowiedź, że nigdy w czasie pokoju nie zginęło całe dowództwo państwa. Przepraszam, jaki pokój ? Być może dwa pokoje i kuchnia (na kredyt), ale w sensie politycznym mamy wojnę, a w zasadzie wojen jest kilka. Jedna to ta na górze pomiędzy wilczkami (akurat trwa zawieszenie broni). Do tego dwie realne, jedna w Iraku, druga w Afganistanie. Obrońcy życia dodadzą następną: giną nienarodzeni. Czyli wojen doliczyłem się już sztuk cztery. Czy tak miało być ? Miał być dobrobyt, a tu debet na koncie i wokół same długi, od państwa począwszy. Czy tak miało być? Miał być wolny rynek podobnie jak w Ameryce w XIX wieku, gdzie każdy mógł pracować na siebie i swoją rodzinę, a mamy eurosocjalizm, czyli ustrój pańszczyźniano-niewolniczy, gdzie 80% dochodów oddajemy na tych co na górze. Czy tak miało być ? Mieliśmy eksportować towary, a wyeksportowaliśmy młodych ludzi. Czy tak miało być ? Miała być polityka prorodzinna, a tu rodziny sypią się jak stary tynk. Czy tak miało być ? Miały być wartości wyższe a są te niższe. Czy tak miało być ? Miało być sacrum a jest profanum. Czy tak miało być ? I ta chmura pyłu nad Europą. Czy to przypadek czy jakiś znak ? Teraz mamy chwilowe zawieszenie broni. Spadło jak z nieba tyle stołków do obsadzenia. Od czasów obalenia komunizmu nie było takiego prezentu historii. Zamiast troszczyć się o codzienny byt i płacić 80 % dochodów na innych, chyba lepiej zająć miejsce na dobrym stołku i dalej toczyć spory. Zgaduję o co będzie się toczyła pierwsza porekolekcyjna kłótnia na górze: nowe Boeingi dla klasy rządzącej. „Na miejsca do startu, gotowi...” Gratulacje dla zwycięzców mamy już przygotowane. Trzeba jedynie wpisać nazwisko. Czy tak musi być ? Maciej Jachowicz

Czy spiskowe teorie utrudniają pojednanie Eksperci uważają, że przejawy wzajemnej niechęci to margines. Zarówno w Polsce, jak i w Rosji oprócz przejawów sympatii i zapewnień o polsko-rosyjskim pojednaniu pojawiają się przykłady wrogości wobec sąsiadów. Autorzy wyrażają niechętne opinie nie tylko na internetowych blogach i forach, ale także w publicystyce. W Polsce można usłyszeć, że to „wina Rosjan“, „spisek KGB“ czy w końcu „spełnienie przepowiedni Nostradamusa“ o tym, że spadający metalowy ptak rozdzieli dwóch braci, a na pogrążone w chaosie państwo napadnie wróg ze Wschodu. Możemy się także dowiedzieć, że pokazany dzień po katastrofie na głównym rosyjskim kanale „Katyń“ Andrzeja Wajdy został ocenzurowany (to nieprawda). Agencja informacyjna RIA Nowosti rozpoczęła akcję pisania do Polaków listów kondolencyjnych

Zasłużona kara W Rosji z kolei usłyszymy głosy, że „Polaków spotkała zasłużona kara“ za to, że lecieli do Katynia, by „pląsać na grobach“, albo że uległość wobec Polaków szkodzi rosyjskim interesom państwowym. I że cała poprawa atmosfery to wyrachowanie rosyjskiego premiera związane z znajdującymi się w Polsce złożami gazu łupkowego i jej potencjałem jako przyszłego eksportera.

O ile jednak hipotezę, że przed przylotem prezydenckiego samolotu z lotniska w Smoleńsku specjalnie zdjęto dodatkowe urządzenia nawigacyjne, może wyjaśnić śledztwo (do którego dopuszczono bez ograniczeń polskich prokuratorów), o tyle wyznawców teorii Nostradamusa nie przekonują żadne racjonalne argumenty. – Można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że nie przemówią one i do tych, którzy chcą widzieć w tragedii „rosyjską rękę“. Takich ekstremistów, którzy kwalifikują się raczej do psychiatrycznej pomocy, jest dość i w Rosji, i w Polsce – powiedział mi zirytowany polski dyplomata. – Najważniejsze, żeby po obu stronach była jasność, iż to nie jest stanowisko państwa – dodał.

Pochwała umiaru Wygląda na to, że przynajmniej na razie media w Rosji zdają sobie z tego sprawę. Dzień po tragedii gazeta „Komsomolskaja Prawda“, którą dotychczas trudno było posądzić o wyrozumiałość dla polskiego punktu widzenia, prześledziła reakcje w polskich blogach. Mówiła o wyrazach wdzięczności, które płynęły pod adresem Moskwy i Rosjan. I szacunku, który wzbudziło zachowanie rosyjskich władz. Gazeta nazywana potocznie „Komsomołką“, owszem, zauważyła i te głosy, w których brzmiały oskarżenia i niechęć, ale natychmiast odnotowała: to jest margines, przytaczając jako potwierdzenie reakcje oburzonych polskich internautów.

Kilka dni temu zadzwonili do „Rz“ producenci programu „Suditie sami“ (Osądźcie sami) w pierwszym programie telewizji państwowej z zaproszeniem do programu poświęconego Polsce. To raczej brutalny polityczny talk-show, w którym dominują przepełnieni patriotyzmem obrońcy interesów Rosji. A prowadzący Maksim Szewczenko, mówiąc delikatnie, nigdy nie słynął z sympatii do Polaków. Znajomi dziennikarze ostrzegali: „Rozgniotą was na miazgę“. Dzień później plany się zmieniły i z Polski zrezygnowano, a program poświęcono jednak Kirgizji. Sam Szewczenko tłumaczył „Rz“, że „wydarzyły się tam bardzo ważne rzeczy“. – Poza tym uznaliśmy, że nie wypada chyba dyskutować o skomplikowanych polsko-rosyjskich relacjach i oceniać polityki Lecha Kaczyńskiego, gdy trwa jeszcze żałoba narodowa – powiedział.

Poseł wzburzył Rosję Gdy do rosyjskiego Internetu trafiły słowa posła PiS Artura Górskiego o „częściowej odpowiedzialności Rosji“ za sobotnią tragedię, w moskiewskim biurze „Rz“ rozdzwoniły się telefony. – Dlaczego on to powiedział? – pytał znajomy z Rostowa nad Donem. – Żona się popłakała – powiedział. Sprostowanie Górskiego i zamieszczone w „Nowych Izwiestiach“ przeprosiny sytuację załagodziły. I choć „Komsomołka“ i część rosyjskich internautów nie powstrzymały się od nazwania posła „buszującym rusofobem“, większość mediów zareagowała spokojnie. Agencja informacyjna RIA Nowosti rozpoczęła zbieranie listów z kondolencjami dla narodu polskiego po katastrofie. „Proponujemy naszym odbiorcom, by podzielili uczucia, które są udziałem Polski po tej tragedii, i wyrazili w kilku słowach poparcie i współczucie dla narodu, który w straszliwej katastrofie pod Smoleńskiem stracił dziesiątki rodaków“ – czytamy na stronie internetowej RIA. Listy mają być opublikowane 10 maja, a także – po przetłumaczeniu na języki polski i angielski – przesłane do Polski. Justyna Prus

Sprawę powinna badać międzynarodowa komisja Z Wiktorem Suworowem, byłym agentem sowieckiego wywiadu wojskowego GRU, skazanym w Rosji na karę śmierci, autorem książek dotyczących historii ZSRS (m.in. "Lodołamacz" i "Akwarium"), rozmawia Marta Ziarnik Powiedział Pan kilka dni temu, że Rosja jest zdolna do "politycznego morderstwa"...- Po pierwsze, chciałbym złożyć poprzez pani redakcję moje najszczersze kondolencje w związku z tą tragiczną katastrofą. Wyrazy współczucia kieruję na ręce całego Narodu Polskiego, na ręce polskiego rządu i polskiej demokracji, ponieważ to jest straszna katastrofa. Pragnę także podkreślić, że zarówno ja, jak i moja żona jesteśmy z Polakami. Odnosząc się do tego, co przywołała pani na początku, to faktycznie tak powiedziałem. Reżim premiera Władimira Putina jest zbrodniczym reżimem. Nie znam co prawda zbyt wielu szczegółów dotyczących tragedii, do której doszło w ubiegłą sobotę w Smoleńsku, ale czas, kiedy Putin był u władzy, obfitował w polityczny terror. Mówię tutaj między innymi o zamordowaniu w Londynie mojego przyjaciela Aleksandra Litwinienki. Jednak to nie było tylko zwykłe morderstwo, ponieważ to było morderstwo przy wykorzystaniu radioaktywnego polonu. Był to więc pierwszy w historii akt terroryzmu z wykorzystaniem radioaktywnych substancji. W czasach rządów Putina zabito także dziennikarkę Annę Politkowską, nastąpiły morderstwa Czeczenów itp. Bezpośrednio była w to zamieszana rosyjska dyplomacja. Tak więc widzimy, że dla Putina to nie jest problem. Kiedy on doszedł do władzy w roku 1999, kiedy umocniła się jego władza, rozszerzył się w Rosji terroryzm. Kiedy doszło do wysadzeń domów w Moskwie, wszyscy mówili wówczas: "Potrzebujemy władzy silnej ręki!". Tymczasem ja mówiłem: "Dajcie spokój. Po pierwsze potrzebujemy mądrego przywódcy. Dopiero w drugiej kolejności potrzebujemy silnej ręki". Ludzie jednak wierzyli w to, że aby zatrzymać terroryzm, potrzebujemy silnego przywódcy z KGB. W rzeczywistości jednak to rosyjskie służby stoją za organizacją aktów terroryzmu. Liczba zbrodni politycznych jest niespotykana. Chodzi w tym momencie głównie o dziennikarzy, których Putin traktował jako swoich wrogów. Podkreślam, że w tym momencie nie mówię o tragedii w Smoleńsku, ale o tym jedynie, iż Putin nie ma żadnych zahamowań, że może być zdolny do wszystkiego.

Widział Pan może zamieszczony w Internecie amatorski film z miejsca katastrofy nakręcony tuż po rozbiciu się polskiego samolotu rządowego?- Tak, widziałem. Jest mi bardzo trudno oceniać ten film, ponieważ najpierw musimy się dowiedzieć, czy jest on prawdziwy, czy też może spreparowany. To zaś muszą ocenić eksperci. Ja nie lubię też osądzać, wolę przedstawiać fakty. Ale bardzo - podkreślam - bardzo dużo dziwnych rzeczy pojawia się wokół smoleńskiej tragedii. Przytoczę tutaj chociażby informację, którą usłyszałem od jednego z polskich dziennikarzy będących na miejscu katastrofy, że rosyjskie służby natychmiast po wejściu na teren tragedii zabrały czarne skrzynki. Natychmiast wówczas powiedziałem, że oni próbowali coś ukryć - to po pierwsze. Lub też wykazali się totalną głupotą. Wyobraźmy to sobie. Nie ufamy sobie nawzajem. I jest jakaś część dowodów, których nie mogę dotknąć. Powinienem wówczas powiedzieć polskiemu rządowi: "Proszę, ja nie ufam tobie i ty nie ufasz mi. Zapytajmy więc w tej sprawie niezależnych międzynarodowych sędziów. Natychmiast zwołajmy ich tutaj!". Razem - my i wy, wraz z niezależnymi ekspertami - możemy otworzyć te czarne skrzynki, by dopiero wtedy zobaczyć, co one zawierają. Ale jeśli my, Rosjanie, zabieramy te skrzynki na kilka godzin (słyszałem nawet, że przez 15 godzin one były w posiadaniu rosyjskich służb!) i nic o tym nie mówimy, to ja w tym widzę coś dziwnego. Jest to więc - jak już powiedziałem - albo naruszenie wszelkich przepisów, albo też maksymalna głupota.

Na wspomnianym nagraniu słyszymy wyraźnie cztery strzały i bardzo dziwne komendy. Pierwsze doniesienia medialne mówiły o tym, że trzy, a być może nawet i pięć osób przeżyło...- Rzeczywiście, to wszystko jest bardzo dziwne. Jak już mówiłem, widziałem ten film i muszę powiedzieć, że też spostrzegłem w pobliżu wraku osobę z podniesionymi rękoma. Co tam się jednak rzeczywiście wydarzyło, tego nie wiem. Dla mnie jest to jednak ekstremalnie dziwne.

Twierdzi Pan, że śledztwo w tej sprawie powinni prowadzić niezależni eksperci międzynarodowi.- Powtarzam, że ja nie wiem, co się tak naprawdę stało w Smoleńsku, bo tam nie byłem. To zbadają eksperci. Proszę Boga o to, żeby okazało się, że jest to tylko tragedia. Ponieważ nie potrzebujemy kolejnej tak tragicznej katastrofy w stosunkach pomiędzy Rosją a Polską. Ja rozumiem, że jest to kryminalny reżim, ale proszę Boga, żeby to był tylko wypadek. Chcę w to wierzyć, ponieważ wystarczy już tych tragedii pomiędzy naszymi krajami. Dziękuję za rozmowę.

Wymieniali lampy tuż po katastrofie Tu-154 ŚWIADKOWIE O DZIAŁANIACH WOJSKOWYCH NA MIEJSCU TRAGEDII

Zdjęcia rosyjskich wojskowych i milicjantów, którzy kilka godzin po tragedii na smoleńskim lotnisku wymieniają reflektory i żarówki w lampach wskazujących samolotom położenie pasa startowego, opublikowała białoruska gazeta internetowa "Wieści Witebska". Wykonał je białoruski dziennikarz Siergiej Serebro. Więcej zdjęć zamieścił na swoim blogu. Rozmawialiśmy z nim. - Lampy stały bez żarówek - stwierdza. Lampy nie świeciły. Stały bez żarówek Siergiej Serebro Nie wyobrażam sobie, by podczas lądowania polskiego samlotu, które odbyło się w tak trudnych, system oświetlania nie działał   Bartosz Stroiński, dowódca eskadry samolotowej Pułku Lotnictwa Specjalnego - Na miejscu katastrofy pracowało wielu przedstawicieli prasy. Znajdowaliśmy się na pustej przestrzeni przed początkiem pasa startowego. To właśnie stamtąd wszyscy robiliśmy zdjęcia. Szczątki samolotu były widoczne przez krzaki - mówi w rozmowie z portalem tvn24.pl Siergiej Serebro. Na miejscu był o 16.25 czasu moskiewskiego (14.25 czasu polskiego), ponad siedem godzin po katastrofie. Jak mówi, żółte lampy, które fotografował znajdowały się dokładnie przed pasem startowym i koło nich przez większość czasu stali milicjanci, którzy "nie dopuszczali dziennikarzy zbyt blisko". Serebro jest pewny, że lampy nie świeciły. - Stały bez żarówek - stwierdza.

"Te lampy były bez żarówek" Prawie trzy godziny później Serebro zauważył, że "wojskowi i pracownicy lotniska przeciągają tamtędy kabel". Zrobił zdjęcia. - Ten zwój jest widoczny na moich fotografiach. Nieśli również plastikowe reklamówki. Po chwili zaczęli wymieniać lampy i żarówki. Sfotografowałem to z odległości kilkudziesięciu metrów - mówi Siergiej Serebro. Była godzina 19.07 czasu moskiewskiego (17.07 czasu polskiego), ponad 8 godzin po katastrofie.Jak mówi, lampy stały jakieś 70-100 metrów od progu pasa startowego. - Polski samolot przeleciał obok nich, bardziej na lewo - dodaje. W większej odległości od pasa startowego, podobne lampy sfotografowali jego ukraińscy koledzy. - One stały na takich drewnianych słupach, bardzo starych, a miały wskazywać drogę do krawędzi pasa startowego. Też nie świeciły - opisuje. W materiale "Faktów" z soboty 10 kwietnia (w 2 minucie 50 sekundzie), widać te lampy. Nie mają żarówek. Serebro na swoim blogu zamieścił też materiał informacyjny z ukraińskiej telewizji. Pokazano część oświetlenia lotniska. Widać kilka reflektorów umieszczonych na rozpadającej się starej szopie. Materiał przygotowano dzień po katastrofie. Dziennikarz w relacji zwraca uwagę na opłakany stan tej instalacji. Widać, że żarówki już świecą. Serebro pytany czy istnieje taka możliwość, że żarówki został wykręcone po katastrofie do ekspertyzy stwierdza: - Nie wykluczam takiej możliwości.
"Idźcie stąd!" Na pytanie, czy obecni na miejscu zdarzenia milicjanci i wojskowi pozwalali dziennikarzom przebywać w tamtym miejscu, Serebro odpowiada: - Jeden z milicjantów, który jest na zdjęciach, w pewnym momencie ruszył w moją stronę, ale ja odszedłem do innych dziennikarzy. Później widziałem jak milicjant skontaktował się z kimś przez radiostację. Pytał czy dziennikarze mogą fotografować pas startowy, który był stąd widoczny. Musiano mu powiedzieć, że nie, bo zaczął przeganiać wszystkich dziennikarzy z kamerami i aparatami. Powiedział "idźcie stąd!". Za jakiś czas przyleciał helikopter z Putinem lub jakąś inną ważną osobą. Potem już nie przeganiali, ale też nie pozwalali tak blisko podchodzić. Udało się nam dotrzeć także do innego fotografa, który był na miejscu tragedii trzy dni później. Na zdjęciach Siergieja Amielina także pojawiają się charakterystyczne żółte lampy. On jednak twierdzi, że te, które uchwycił na swoich fotografiach znajdowały się w odległości około 1 km od lotniska. Nie jest jednak w stanie ocenić, czy zawierały żarówki i czy były sprawne. Wg. niego na lotnisku w Smoleńsku lampy naprowadzające ustawione są co 200 metrów i pomagają pilotom orientować się przy wybieraniu odpowiedniego kursu. Amielin twierdzi, że relacjonowano mu, iż wojskowi wymieniali oświetlenie po katastrofie, przed przylotem na miejsce premiera Władimira Putina.
Trudne do wyobrażenia Zdaniem dowódcy eskadry samolotowej Pułku Lotnictwa Specjalnego Bartosza Stroińskiego, zdjęcia Serebry przedstawiają oświetlenie lotniska w Smoleńsku. Stroiński, który lądował w Smoleńsku z premierem Tuskiem 7 kwietnia zaznaczył, że wówczas pogoda była bardzo dobra i nie jest w stanie powiedzieć, czy światła działały. - Nie wyobrażam sobie, by podczas lądowania polskiego samolotu, które odbyło się w tak trudnych, system oświetlania nie działał - mówi nam Stroiński. Odrzuca też możliwość, że lampy zostały uszkodzone podczas katastrofy, bo wówczas, "przy tak dużym uderzeniu, zostałyby całkowicie zniszczone".
Ewa Kolada

Hipotezy, spekulacje, przecieki Wiele informacji o wypadku okazało się nieprawdziwych. Eksperci przekonują: poczekajmy na wynik śledztwa. Już około godziny, góra półtorej, po katastrofie Tupolewa z Lechem Kaczyńskim na pokładzie do polskich dziennikarzy zgromadzonych w pobliżu wraku przyszedł rzecznik gubernatora obwodu smoleńskiego Andriej Jewsiejenkow. Oświadczył, że winę za katastrofę ponoszą polscy piloci. Według niego lądowanie na lotnisku było niezwykle niebezpieczne ze względu na mgłę. Dlatego kontrolerzy lotu radzili pilotom, żeby zmienili kurs i wylądowali w Mińsku na Białorusi lub w Moskwie. – Na własną odpowiedzialność załoga podjęła decyzję o lądowaniu w Smoleńsku. Po zatoczeniu kilku kół maszyna skierowała się na pas startowy – mówił urzędnik.

Winny prezydent? Wkrótce inny Rosjanin – nie przedstawił się, był w cywilu – w "prywatnej" rozmowie z jednym z dziennikarzy zasugerował, że być może to prezydent Kaczyński wywierał presję na pilotów. Podobne sugestie zostały przekazane kilku innym osobom. Wielu reporterów zawarło tę wersję wydarzeń w swoich artykułach i audycjach. Po nich zaczęły ją powielać media zagraniczne.

Przypomniano, że w sierpniu 2008 roku, podczas rosyjskiej inwazji na Gruzję, prezydent próbował nakłonić pilota do lądowania w Tbilisi. Ten jednak sprowadził maszynę na bezpieczniejsze lotnisko w Ganji w Azerbejdżanie. Być może, spekulowali dziennikarze, tym razem pilot się ugiął.– Sugerowanie przyczyn katastrofy zaraz po wypadku było zupełnie niepotrzebne – powiedział "Rz" chcący zachować anonimowość były pilot i ekspert ds. lotniczych. – Zwykle do wyjaśnienia przyczyn katastrofy potrzeba tygodni, a nawet miesięcy. Rosjanie powinni się zatem powstrzymać. Prawdziwą odpowiedź na nurtujące nas pytanie da komisja badająca okoliczności katastrofy. Szybko się okazało, że podejrzenie, iż to prezydent spowodował katastrofę, było nieprawdziwe. Przecieki, jakie przedostały się do prasy po odsłuchaniu nagrań rozmów prowadzonych w kokpicie i zapisanych na czarnych skrzynkach, wskazują, że żaden z pasażerów tupolewa nie wywierał najmniejszych nacisków na pilotów. – Od początku wiedzieliśmy, że tak było. Naszą żelazną zasadą jest to, że na pokładzie najważniejsi są piloci. To oni podejmują ostateczną decyzję. A to byli znakomici fachowcy, odporni ludzie, latali z najważniejszymi ludźmi w państwie od lat. Na pewno nie ulegliby presji – powiedział "Rz" pułkownik Grzegorz Kułakowski, kolega ofiar z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Nieprawdziwe okazały się także doniesienia o rzekomych czterech podejściach do lądowania. – Podejście było tylko jedno i od razu złe – oświadczył rzecznik prokuratury wojskowej płk Zbigniew Rzepa, który jest na miejscu w Smoleńsku. Nie ma również mowy o tym, żeby polski kapitan Arkadiusz Protasiuk nie znał rosyjskiego, o co oskarżył go kontroler lotu ze Smoleńska Paweł Plusnin.

Błąd pilota? – Absurd. On mówił po rosyjsku znakomicie. Bez najmniejszych problemów prowadził korespondencję w tym języku. Doskonale znał również lotnisko. Trzy dni wcześniej lądował na nim z premierem Donaldem Tuskiem – podkreślił płk Kułakowski.

Kolejny zarzut, jaki pojawił się w rosyjskich mediach wobec Protasiuka, był taki, że nie znał on pilotowanej przez siebie maszyny. "Załoga najwyraźniej nie uwzględniła specyfiki rosyjskiego samolotu" – napisał portal Newsru.com, powołując się na rosyjskich ekspertów. Polacy mieli nie wziąć pod uwagę, że Tu154 traci wysokość szybciej niż inne samoloty. Problem w tym, że jak wynika z akt Protasiuka, na Tupolewie przelatał on imponującą liczbę 2937 godzin. Im dłużej trwa śledztwo, tym więcej wątpliwości wzbudza natomiast lotnisko pod Smoleńskiem. Jest w złym stanie, posiada przestarzały sprzęt, a kontroler lotów nie zabronił pilotom lądowania. Jedynie odradzał. – Niestety, na rosyjskich lotniskach panują totalny chaos, niekompetencja i nieporządek. Być może oni byli źle przygotowani do przyjmowania samolotów w takiej sytuacji pogodowej. Wieża mogła na przykład podać złe współrzędne, źle pokierować pilotów – powiedział "Rz" Władimir Bukowski, rosyjski dysydent, który mieszka w Wielkiej Brytanii. Polski ekspert lotniczy Tomasz Hypki przestrzega jednak przed szukaniem winnych po stronie rosyjskiej. – To klasyczna próba usprawiedliwiania, odwracania uwagi od naszych własnych błędów. Niestety, oni w takich warunkach pogodowych po prostu nie powinni byli tam lądować. Przeszarżowali – powiedział "Rz". Piotr Zychowicz

Gruzińska opozycja oskarża władze po filmie o ataku Rosjan Gruzińska opozycja zarzuciła władzom, że to one stoją za fałszywym reportażem telewizyjnym o rosyjskiej interwencji, który wywołał panikę. Telewizja Imedi, która dopiero na zakończenie wyjaśniła, że materiał jest sfabrykowany, przeprosiła. Dla wielu sobotni reportaż prywatnej prorządowej telewizji Imedi oznaczał, że wracają dni z sierpnia roku 2008, gdy Rosja i Gruzja stoczyły kilkudniową wojnę o separatystyczną Osetię Południową. Scenariusz reportażu zakładał, że rosyjskie oddziały zostały wezwane do Tbilisi przez opozycję. Stacja Imedi, jak pisze Reuters, nie kryła, że reportaż był swoistą odpowiedzią na niedawne spotkania dwójki liderów gruzińskiej opozycji, w tym byłej przewodniczącej parlamentu Nino Burdżanadze, z premierem Rosji Władimirem Putinem, i że celem było pokazanie, jak wypadki mogą się potoczyć.

Gruzińska opozycja mówi, że cała odpowiedzialność za przygotowanie i następstwa reportażu spoczywa na władzach, które zmonopolizowały media. Reportaż nadano w sobotę bez uprzedzenia, że nie jest relacją z prawdziwych zdarzeń. Wielu ludzi wpadło w panikę. Sieci telefonii komórkowych nie wytrzymały obciążenia. Telewizja Imedi przeprosiła za sposób wyemitowania materiału. Prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili również skrytykował reportaż, lecz jednocześnie podkreślił, że taki scenariusz nie jest nieprawdopodobny. - To był rzeczywiście bardzo nieprzyjemny film, lecz jeszcze bardziej nieprzyjemne jest to, że reportaż ten pokazuje wiernie, co mogłoby się stać lub co wrogowie Gruzji mają na myśli - powiedział Saakaszwili cytowany przez lokalne agencje. Dwójka opozycjonistów, Zurab Nogaideli i Nino Burdżanadze, spotkali się niedawno z przedstawicielami władz rosyjskich, w tym z premierem Putinem. Sugerowano wznowienie stosunków między krajami. - Każdy, kto ściska dłonie unurzane w gruzińskiej krwi, jest pozbawiony godności - powiedział Saakaszwili.

Kluczowe będą rozmowy pilotów Rosjanie twierdzą, że wstępne dane z odczytu czarnych skrzynek prezydenckiego Tu-154 nie potwierdzają, by załoga przed tragedią miała problemy z maszyną. Nie ma też żadnych podstaw, by twierdzić, że piloci byli naciskani, aby wylądować w Smoleńsku. Po wstępnym zapoznaniu się z zapisem z czarnych skrzynek prezydenckiego Tu-154 rosyjscy śledczy potwierdzają swoją wersję dotyczącą dobrego stanu technicznego samolotu. Mówił o tym Aleksander Bastrykin, szef komitetu śledczego przy prokuraturze Federacji Rosyjskiej. Natomiast jak podaje PAP, rosyjski wicepremier Siergiej Iwanow poinformował na posiedzeniu komisji rządowej, iż ustalono, że na pokładzie prezydenckiego samolotu nie doszło ani do wybuchu, ani do pożaru, a silniki pracowały do końca. Według Rosjan, z nagrań rozmów ma wynikać, że piloci w rozmowach z obsługą lotniska nie zgłaszali problemów z maszyną. Załoga miała prowadzić rozmowy w języku rosyjskim i angielskim. Analiza ma wskazywać też, że prezydencki Tu-154 podchodził do lądowania dwa razy. Śledczy mają teraz przyjrzeć się bliżej zapisom rozmów między pilotami, jednak jak podkreślił Krzysztof Parulski, naczelny prokurator wojskowy, nie ma żadnych podstaw, by twierdzić, że na załogę próbowano wywierać jakikolwiek nacisk związany z lądowaniem w Smoleńsku. Śledczy badający przyczyny katastrofy przyjęli trzy możliwe jej wersje: awarię maszyny, błąd ludzki i złe warunki pogodowe. Choć dotychczasowe ustalenia nie wykluczyły jednoznacznie żadnej z nich, to jednak Rosjanie wyraźnie skłaniają się do zamknięcia wątku związanego z możliwością awarii samolotu. Czy rozmowy pilotów, bez analizy parametrów lotu - rejestrowanych w czarnej skrzynce - są wystarczającą podstawą do stawiania jednoznacznych opinii? Czy pośpiech w osądach może mieć związek z tym, że rozbity samolot był niedawno remontowany właśnie w rosyjskiej fabryce? Z pewnością komplet danych pozwoli na pełne spojrzenie na katastrofę. Jednak w ocenie Wojciecha Łuczaka, eksperta ds. lotnictwa z miesięcznika "Raport", już na podstawie rozmów pilotów z obsługą lotniska można wiele wywnioskować. - Zapis z rejestratorów lotu nie jest tu konieczny. Oczywiście potwierdzi, jeżeli byłyby jakieś problemy techniczne. Jednak w takiej sytuacji załoga musiałaby te problemy zgłaszać, a z tego, co już wiemy, nic takiego nie miało miejsca. Moim zdaniem, samolot zderzył się z ziemią w perfekcyjnym stanie technicznym - ocenił. Jak dodał, istotne dla wyjaśnienia sprawy będą również zapisy rozmów, jakie przed katastrofą prowadzili między sobą piloci. Po katastrofie pojawiło się także pytanie o los i zawartość pamięci urządzeń elektronicznych należących do dowódców wojskowych. Istnieje bowiem obawa, że tajne materiały mogły trafić w ręce Rosjan. Z oświadczenia wydanego przez płk. Krzysztofa Duszę, dyrektora gabinetu szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, wynika, że żaden z wojskowych będących na pokładzie samolotu nie miał przy sobie urządzeń umożliwiających gromadzenie lub przetwarzanie informacji niejawnych. Jak zapewnił Dusza, SKW w dniu katastrofy miała podjąć także czynności techniczne "mające na celu zabezpieczenie nośników mogących zawierać inne - niestanowiące tajemnicy służbowej lub państwowej - informacje, którymi dysponowały ofiary wypadku". Uspokajał także Bogdan Klich, minister obrony narodowej, który zapewniał, że wszelkie znalezione urządzenia są transportowane z udziałem strony polskiej. Wczoraj na miejscu katastrofy trwały prace. Z pomocą dźwigu udało się podnieść fragment samolotu, pod którym znaleziono ciało jednej z ofiar wypadku. Marcin Austyn Wszyscy wyżsi dowódcy, którzy zginęli w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, byli absolwentami zachodnich szkół wojskowych

Co zabezpieczyła Warszawa? Po katastrofie ważną kwestią pozostaje zbadanie szczątków samolotu i znalezionych rzeczy w celu rzetelnego wyjaśnienia jej przyczyn. - Mogę tylko wyrazić przekonanie, że chociaż o tym nie wiemy, to pan premier Donald Tusk, pan minister obrony Bogdan Klich i inne osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo państwa zadbały, aby to wszystko najpierw znalazło się w dyspozycji władz polskich. Mam taką nadzieję - mówi poseł Antoni Macierewicz, wiceminister obrony narodowej w rządzie PiS. Zdaniem Macierewicza, nie ma wątpliwości, że zarówno samolot, jak i wszystko, co się w nim znajdowało, a zwłaszcza ciała ofiar, pełna dokumentacja, którą najwyżsi polscy dostojnicy mieli przy sobie, należy do Polski. - W sprawie badania szczątków samolotu całkowicie wystarczające są polskie przepisy. Zginęła głowa państwa, ministrowie, szefowie wojsk, instytucji. Dokumentacja, jaką posiadali, chociażby w telefonach komórkowych, jest niesłychanie wrażliwa i istotna dla bezpieczeństwa państwa polskiego. To jest własność państwa polskiego - wyjaśnia poseł. - Toczy się odrębne polskie śledztwo. Czy zostało to zabezpieczone, to pytanie do polskich władz. - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Romuald Szeremietiew, p.o. minister obrony narodowej w 1992 roku. Strona rządowa zapewnia, że bezpieczeństwo tych materiałów jest zapewnione. - Od soboty pracują tam Polacy, jest pełna współpraca stron, także w badaniach czarnych skrzynek. Rosjanie czekali ze skrzynkami, nie otwierali ich sami, praca jest wspólna - mówi rzecznik prasowy ministra obrony narodowej Janusz Sejmej. - Na miejscu jest minister Ewa Kopacz, minister Tomasz Arabski, osoby z kancelarii premiera, cały zespół prokuratorów, ekspertów policyjnych - dodaje Małgorzata Woźniak, rzecznik MSWiA. Według Antoniego Macierewicza, "jest niewyobrażalne, żeby ktokolwiek bez zgody przedstawicieli państwa polskiego tym dysponował, działanie w tej mierze bez pierwotnego przejęcia rzeczy bez zgody państwa polskiego nie mieści się w żadnych standardach". - Nie wyobrażam sobie, aby czarne skrzynki były przez rosyjskie służby specjalne najpierw przeglądane, w tym cała dokumentacja, a dopiero później dostarczona Polakom. Wierzę, że porządek był odwrotny, że to przedstawiciele Polski dysponują tymi materiałami, dopiero później ewentualnie udostępniają je stronie rosyjskiej w takim zakresie, w jakim byłoby to konieczne dla zbadania przyczyn katastrofy i tylko w tym celu, nie w żadnym innym, bo tylko ten cel uzasadnia dostęp strony rosyjskiej do dokumentacji - mówi poseł Macierewicz. Jego zdaniem, na razie nie ma pewności, jak sytuacja w zakresie zabezpieczenia pozostałości po katastrofie wygląda. - Niestety, nie wiemy, jak cała ta procedura jest w tej chwili realizowana, a obecnie docierają szczątkowe informacje na ten temat. Być może jednak o bezpieczeństwo zadbano. Ale ja nie mam żadnej wiedzy na ten temat - wyjaśnia. Według dr. Ireneusza Kamińskiego z PAN, specjalisty od prawa międzynarodowego, zgodnie z prawem państwo, na terenie którego miała miejsce katastrofa, jest zobowiązane do przeprowadzenia śledztwa, co oznacza, że leży to w gestii władz rosyjskich. Zaznacza, że jest regułą dobrego obyczaju, iż państwo, którego samolot uległ wypadkowi, może mieć udział w tym śledztwie.
Dyrektor Departamentu Prasowo-Informacyjnego płk Wiesław Grzegorzewski podkreśla, że na pokładzie samolotu nie było żadnych wrażliwych danych, istotnych ze względu na bezpieczeństwo państwa. Dodaje, że członkowie komisji polskiej zostali włączeni w skład komisji rosyjskiej i panują nad sytuacją, a Polak jest zastępcą komisji. - Jest to zgodne z międzynarodowym prawem lotniczym, które mówi, że za zorganizowanie komisji i wyjaśnienie przyczyn wypadku odpowiada państwo gospodarz, a państwo poszkodowane może wysłać swoją grupę roboczą, co strona polska zrobiła. Daje to pełnię praw stronie polskiej w przypadku rozbieżności zdań - wyjaśnia pułkownik. Rzecznik MON Janusz Sejmej wskazuje także, iż po ubiegłorocznym wypadku białoruskiego Su-27 w sierpniu 2009 r na terenie Polski komisja polska pracowała we współpracy z Białorusinami. W katastrofie zginęło pięciu generałów i jeden wiceadmirał. Wszyscy byli absolwentami zachodnich uczelni. Szef sztabu generał dr Franciszek Gągor był absolwentem Akademii Obrony NATO w Rzymie, ukończył także z wyróżnieniem Podyplomowe Studia Strategiczno-Operacyjne na Uniwersytecie Obrony w Waszyngtonie (USA). Generał dyw. Włodzimierz Potasiński ukończył kurs oficerów operacyjno-sztabowych oraz kurs dowodzenia i kierowania NATO w Szkole NATO w Oberammerga, a także kurs zarządzania zasobami obrony w Podyplomowej Szkole Marynarki Wojennej w Monterey. Generał broni Bronisław Kwiatkowski był absolwentem Akademii Dowodzenia Bundeswehry w Hamburgu (Niemcy), a wiceadmirał Andrzej Karweta - Royal College of Defense Studies w Londynie. Generał broni pil. Andrzej Błasik ukończył kurs International Staff Officers Orientation Course (ISOOC) w Holenderskiej Akademii Obrony w Hadze i roczne studia w Szkole Wojennej Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych (Air War College), zaś generał dywizji Tadeusz Buk - podyplomowe studia dowódczo-sztabowe w Leavenworth w USA, a w latach 2000-2001 szkolił się w Joint Forces Staff College, National Defense University w Norfolk (USA). Paweł Tunia

Szokujący tekst Walerii Nowodworskiej (grani.ru) wersja polska Zamieszczam tekst Walerii Nowodworskiej w wersji polskiej (pominąłem część nie odnoszącą się bezpośrednio do Polski). [...] Zwycięstwo czekistów nad gestapowcami – to zaiste wielki dzień dla Związku Sowieckiego i Europy Wschodniej. Świętowali by może sojusznicy – USA, Wielka Brytania, Francja – dzień zwycięstwa nad Hitlerem oddzielnie, bez nas i nieszczęsnych Krajów Bałtyckich i Układu Warszawskiego. U nich wesele u nas pogrzeb. Oni zwyciężyli, oni mają prawo. A Austrii jeszcze się powiodło. Związek Sowiecki i na nią się oblizywał, ale jałtańska zmowa nie wystawiła jej na skonanie , nie stała się zdobyczą wydzieloną moskiewskiemu tyranowi. Tak się karta ułożyła. Grecja i Austria okazały się po drugiej stronie fatalnej linii, Jugosławię puścili na pastwę fal i uratował ją od sowieckiego jarzma Josip Broz Tito. Cała pozostała Południowa,  Wschodnia  Europa, pół Niemiec i kraje bałtyckie – wszystko to pozwolili Stalinowi zabrać ze sobą. "Oddam niedźwiedziowi, leśnemu lichu, Cyganom, dziadowi do worka, jeśli nie będziesz jeść, spać, słuchać się", - tak mówią matki nieposłusznemu potomstwu. No ale czy Wschodnia Europa i kraje bałtyckie nie słuchały USA, Anglii i Francji? Za co ich oddali niedźwiedziom? Austrii się powiodło. Prawda, nie puścili jej do NATO, kazali przysiąc że będzie neutralna i o mało co nie zmusili do budowy socjalizmu. A Unia Europejska za zwycięstwo w uczciwych wyborach jednej austriackiej partii( niezbyt dobrze notowanej ale przecież nie  KPZR, nie KPRF, nie LDPR, nie "Jedinoj Rossiji") o mało Austrii nie wykluczyła. To znaczy śledzą biedaczkę, choć to nie Niemcy, choć przecież nie prosili o anschlus. Ale mówiący po niemiecku  - wydaje się  ciągle są podejrzani według zasad  językowych. W odróżnieniu od mówiących po sowiecku, myślących po sowiecku i działających po sowiecku. Właściwie pechowi gospodarze całkiem nie radzi są takim gościom, czekistom- wyzwolicielom.. W sensie "niech takich gości na cmentarzu szukają". Jednak na cmentarzu będą szukać nie gości a gospodarzy. Na przykład polskiej elity. Zresztą nawet Putinowi nie starczy bezczelności by  oświadczyć, że  Armia Sowiecka wyzwoliła Warszawę. I zamówić sobie befsztyk po tatarsku, gęś ze śliwkami i flaki po gospodarsku. Zresztą nasi współprezydenci zjedzą  to wszystko na pogrzebie polskiej delegacji, ofiar Katynia -2. i tu już na pewno na Niemców  się nie zwali, Niemiec tam  w pobliżu  zabrakło. W Warszawie pewnie będzie cały wagon czekistowskich przedstawicieli z krokodylimi łzami w bezwstydnych oczach. Jak nie przymierzając po pogrzebie Michoelsa, Pasternaka, Starowojtowej i Juszenkowa. "A nad trumną stanęli  zbiry i zaciągnęli wartę honorową" Gości tego rodzaju bez gazu i głowic jądrowych, bez  ropy  i 1/8 części lądu w ogóle nie puścili by za próg. "Dobry gość do nas, zły gość precz". W końcu czego domagali się Polacy od Związku Sowieckiego i Rosji w związku z Katyniem? Dlaczego Kola Ostenbaken nijak nie mógł dojść do ładu z polską pięknością Ingą Zając? (Prawda, Koli nie przyszła do głowy myśl by Ingę po prostu wykończyć). Polacy nie domagali się pieniędzy – to kłamstwo. I o bezpłatny gaz też nie prosili. A domagali się historycznej sprawiedliwości. Wyliczmy: pakt Ribbentrop – Mołotow, Katyń, sowiecka okupacja, połowę kraju odrąbali, parady z Hitlerem w Brześciu odbywali, dali zdławić powstanie  warszawskie. Deportacje, rozstrzeliwania. Od Tallina do Besarabii. Wypadałoby wyjaśnić:  za cóż to wam dziękować? Za to że dwaj tyrani, Hitler i Stalin nie podzielili Europy? To ich prywatna sprawa. Uczestnikom bandyckich porachunków nie dziękują. Oczekują od nas przeprosin. Na przykład takich: "Wybaczcie nam grzesznym. Nie jesteśmy lepsi od hitlerowców. My was skrzywdziliśmy, my was rozszarpaliśmy. Nie jesteśmy godni zaliczać się do zwycięzców  faszyzmu, dlatego że nasz reżim nie był lepszy od faszystowskiego. Stalinizm jest równy faszyzmowi, Hitler równy Stalinowi., Związek Sowiecki Trzeciej Rzeszy. Powiedzcie którędy mamy iść na proces norymberski. Na kolanach prosimy Europę Wschodnią, Kraje Bałtyckie, Finlandię o wybaczenie". I paść na kolana przed wszystkimi europejskimi murami dlatego że stały się z naszego powodu ścianami płaczu. Ale na Katyń -1 legł Katyń - 2, a mgła to alibi lepsze niż  Niemcy. Dowodów niema i nie będzie. Mam zamiast nich absolutną pewność. Prezydent Lech Kaczyński był  solą w czekistowskim oku, pogłaskały go sowieckie kanały telewizyjne na równi z prezydentami Juszczenką i Saakaszwilim. On zapłacił za wszystko: za poparcie dla Gruzji, za ten bohaterski lot do Tibilisi za stypendia i miejsca na uniwersytetach dla białoruskich studentów; za azyl dla czeczeńskich stron internetowych I czeczeńskich uchodźców; za próby osądzenia Jaruzelskiego,  za antysowietyzm i antykomunizm ; za zachodnią orientację; za film "Katyń"; za aktywną rolę w NATO. Co należy się polskim powstańcom? Trzy rozbiory Polski; zdławienie powstania Kościuszki, powstań 1830 i 1863 r.; wojna 1920r.; okupacja 1939r. , Katyń, Układ Warszawski; stan wojenny w 1981 r. I na koniec Katyń – 2 w 2010 r.. Wojna się nie skończyła, wojna między wolnością i zniewoleniem nie kończy się nigdy, a ten kadłubek Związku Sowieckiego w którym żyjemy walczy z wolnością. Nie pracuję w SWR [Służbie Wywiadu Zagranicznego], nie wiedziałam że Polacy zamierzają przedsięwziąć ten szalony lot. Samolotem swoich wrogów, sponiewieraną "tutką", wyremontowaną przez wrogów już po zwycięstwie wyborczym Kaczyńskiego,  bez ochrony samolotów wojskowych, bez kontroli, na zaniedbanym wojskowym lotnisku, całkowicie oddając się w ręce ciemnych czekistowskich sił... Teraz wiadomo dlaczego "Katyń" puścili w telewizji: ten Tamizdat był kawałkiem sera w pułapce ma myszy. Nie wierzę w takie przypadki. O Katyń – 2 można obwiniaćalbo Moskwę albo Świętą Opatrzność. Jestem chrześcijanką i nie mogę obwiniać Świętej Opatrzności o pracę dla czekistów. Nie obwiniam. Osądzam  według zasady cui prodest. Ale dla oskarżeń potrzebne są poszlaki. Nie fakt, że za 15 lat jakiś Beria  zechce pogrążyć swoich kolegów, którym sam wydawał rozkazy. W ten sposób padło światło na sprawę Michoelsa. Stalin zmarł, zaczęła się walka  triumwirów. Berii potrzebne były punkty. Inaczej dotychczas wierzyli byśmy że wielki reżyser zginął w wyniku wypadku.

Dlaczego polscy patrioci nie położyli się w Warszawie na pasie startowym? Gdybym wiedziała o tym locie rzuciłabym się do nóg polskiemu ambasadorowi i zaklinała by zadzwonił i ostrzegł. Oto do czego prowadzą zabawy w reset stosunków. Lecieć na tyły wroga, w ręce wroga, na łaskę wroga... Nikogo nie oskarżam, skąd  mam wiedzieć, kto stoi za tą stop-klatką, kto jest najważniejszy w tej czekistowskiej juncie? Dokąd pójść z takim oskarżeniem, do jakiego sądu? Uważajcie mnie za tego  człowieka , który trzysta kroków szedł za Raskolnikowem mówiąc do niego: "Morderca". Przecież Porfirij Piotrowicz wiedział, że nie ma z czym ciągnąć Raskolnikowa do sądu, tym bardziej że Nikołka wziął winę na siebie. Porfirij Piotrowicz chciał by Raskolnikowowi  puściły nerwy. Doprowadził go do tego. A oni mają nerwy mocne. Im nie puszczą. I Herkules Poirot I miss Marple  z Agaty Christie pracowali w ten sposób, że swe analityczne wywody popierali faktami: morderca zaczynał robić  głupstwa , usuwał świadków, ujawniał się, a potem na publiczym seansie "demaskowania magii" Herkulesa Poirot nie wytrzymywał i rzucał się do ucieczki. Ci nie uciekną... Nawet jeśli zdarzy się cud i w Rosji nastąpi wieczne lato, wątpliwe czy zdołamy  osądzić czekistów choćby za wysadzanie domów. Dowodów I zeznań na piśmie nie ma, a z Dostojewskim się do sądu nie pójdzie ("wy zabiliście, wy i nikt inny"). Takie dowody adwokaci i prokuratorzy wyśmieją. Możecie mi nie wierzyć drodzy Europejczycy, ale w takim składzie i w takie miejsca do nas nie przylatujcie. A nuż przejdą  dziesięciolecia, minie następne 65 lat i na miejsce katastrofy polskiego samolotu poleci nowa grupa polskich polityków. I też się roztrzaska... Nie wiem tylko, czy Andrzej Wajda zdąży nakręcić jeszcze jeden film. Koncern "Liedorub - international" będzie działał, póki istnieje sowieciarstwo, póki istnieje KGB. I jeśli chciało im się uganiać po Europie za 90 – letnim Krasnowem i truć polonem Litwinienkę , częstować cukierkami z trucizną, kłuć parasolem, to kto mi udowodni że nie można bezkarnie i  pewnie usunąć antykomunisty, wroga Łubianki i Kremla  Lecha Kczyńskiego? Nie znałam go ale był moim współbojownikiem, towarzyszem broni i będę go opłakiwać, w odróżnieniu od Adama Michnika i innych polskich lewaków, obrońców Jaruzelskiego. Kaczyński był polskim Reganem, następcą Kościuszki, Sowińskiego, Dąbrowskiego i Piłsudskiego. "Polska"oczywiście "nie zginie" [w org. po polsku]. Polska  wszystko pamięta i jest na dobrej drodze, ale czekiści lubią ugrzyźć i odskoczyć. Sobacze plemię od czasu sformowania opryczników. Nie mogę nawet powiedzieć, że moja nienawiść się zwiększyła. Nie ma jak się powiększyć. "Mojej nienawiści szerokej jak morze nie mogą pomieścić wybrzeża życia". Prawda, szekspirowska Julia czuła miłość a nie nienawiść i ja też nie mam do czynienia z Romeo... Bolesne jest to, że nikt nie za to odpowie. Zresztą to nic nowego. Stalin – ten też nie odpowiedział. I za niego, niewinnego baranka,  jego wnuk ciąga po sądach "Nowuju Gazietu". Uciekli na tamten świat kaci z NKWD i CzeKa i ci których nie rozstrzelali koledzy po fachu, uciekli bezkarni. Czerkiesow  na stanowisku, Filip Bobkow był w NTW stara (...) dostaje specjalną emeryturę. Lenin pyszni się w mauzoleum i wciąż są aktualne odznaczenia za Afgan, Czeczenię I Gruzję. A kto zapłacił za pozbawienie życia pasażerów południowo koreańskiego samolotu? Przy okazji w scenariuszu  kanału "Imedi" samolot z Lechem Kaczyńskim wybucha gdy leci na pomoc Gruzji. Przyjmijcie  że to był pierwszy zwiastun. Antysowiecki Kaczyński pomylił się tylko raz – kiedy poleciał sowieckim samolotem na sowieckie terytorium , zaufawszy sowieckiej władzy. A cywilizowany świat  nie będzie oskarżać. Wszystko pokryje ropa, gaz i mgła. Waleria Nowodworskaja 

Coś drgnęło w naszych sercach Cztery dni po tragedii w Smoleńsku rosyjski prezydent stwierdził: "To oczywiste, że polscy oficerowie zostali rozstrzelani z woli ówczesnych przywódców ZSRR, w tym Józefa Stalina". Zbrodnia katyńska - jak żadne inne wydarzenie w XX w. - podzieliła Polaków i Rosjan. Od 20 lat trwa między naszymi krajami mozolne odkrywanie prawdy i przywracanie pamięci o tamtej zbrodni totalitarnego reżimu stalinowskiego. Od początku byli w to zaangażowani wybitni Rosjanie - mężowie stanu, uczeni, urzędnicy i zwykli ludzie - którym Polska wielokrotnie wyrażała swą wdzięczność i szacunek. Katastrofa w Smoleńsku sprawiła, że coś w naszych sercach polskich i rosyjskich pękło. W sercach przywódców i zwykłych ludzi. Było to jak otwarcie gigantycznej tamy, spiętrzającej niewypowiedziane dotąd słowa i gesty. Nie tylko cały świat dowiedział się w ostatnich dniach o zbrodni katyńskiej, ale też w obliczu nowej tragedii politycy rosyjscy zdecydowali się na uczynki bez precedensu, które przejdą do historii. Emisja filmu "Katyń" Andrzeja Wajdy w najbardziej popularnym kanale telewizji rosyjskiej, słowa prezydenta Miedwiediewa o winie Stalina, wcześniejsze gesty i słowa premiera Putina to fundament pod nowe stosunki Polski i Rosji. Tak samo jak kwiaty i świece składane na miejscu tragedii w Smoleńsku, pod ambasadą RP w Moskwie, przed polskimi konsulatami w innych miastach Rosji. I otwartość strony rosyjskiej na współpracę z polskimi ekspertami przy wyjaśnianiu przyczyn katastrofy. Polaków i Rosjan często dzieliła historia. Bywało, że w sercach po obu stronach pałała nienawiść albo niezrozumienie. Wspólny ból, wspólny płacz i wspólna żałoba mogą to jednak zmienić. Nawet w najtrudniejszych momentach naszej wspólnej historii były po obu stronach postaci umiejące wznieść się ponad uprzedzenia. Adam Mickiewicz pisał pod zaborami "Do przyjaciół Moskali". Polakom cierpiącym pod carskim jarzmem współczuł Aleksander Hercen. W XX w. połączyło nas doświadczenie Gułagu, tej "nieludzkiej ziemi", o której pisali Aleksander Sołżenicyn i Gustaw Herling-Grudziński. Dziś na krwi przelanej 70 lat temu w Katyniu i w sobotę pod Smoleńskiem rodzi się autentyczna polsko-rosyjska wspólnota losów. Dziękujemy wam - bracia Moskale - za współczucie, zrozumienie, spontaniczne akty solidarności i wszelką pomoc w związku z katastrofą. Każda śmierć boli i wydaje się bezsensowna. Ale z waszej reakcji na tragedię pod Smoleńskiem może wyniknąć dobro dla obu naszych tak doświadczonych przez przeszłość narodów. Adam Michnik

„Nie było pilota, który znałby lepiej Smoleńsk” KPT. PROTASIUK. DLACZEGO ON SIEDZIAŁ ZA STERAMI? Szprota, Protas, Prymus. Przez 36 lat pieszczotliwych ksywek uzbierał sporo. Ostatnio Ci, z którymi latał kapitan pilot Arkadiusz Protasiuk, mówili o nim najczęściej "ten dobry chłopak, blondynek". Podobno wszystko sprawdzał po trzy razy. Niektórych czasami to irytowało. - Ale nie Roberta i Artura. Razem jako załoga czuli się świetnie. Na co dzień też trzymali się razem - podkreślają dowódcy pilota. Ostatni raz Protasiuk wyłączył silniki TU-154 w środę po przylocie z Katynia z premierem. Trzy dni później miał tam - w ulubionym składzie - wrócić z prezydentem, dostać wolny weekend i zagrać w piłkę. - Jakoś trzeba było ułożyć ten grafik. W ostatnim tygodniu mieliśmy sporo lotów. Równie dobrze mógł lecieć ktoś inny – zaczyna pułkownik Ryszard Raczyński, dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. To on był bezpośrednim przełożonym Protasiuka.

30 trumien na lotnisku w Moskwie – „Jest”, „był” – jeszcze się nie przestawiłem – przyznaje. Kiedy odpowiada na czwarte pytanie, przestaje się już nawet poprawiać. – To taki chłopak, którego wszędzie jest pełno – opisuje. On zawsze był przygotowany, wszystko rozpisane w najdrobniejszym szczególe. Ciężko mi się słucha informacji o tym, że mógł nie znać lotniska w Smoleńsku.      

„Skrupulatny, opanowany” Arkadiusz Protasiuk wolał pracować mniej na początku tygodnia więc koniec miał bardziej wypełniony lotami. W środę, jako drugi pilot TU-154 u boku pułkownika Bartosza Stroińskiego, leciał do Katynia z szefem rządu. – Oczywiście widzieliśmy się po tamtym locie. Ostatni raz rozmawialiśmy w piątek. O podróży z premierem nie wspomniał nawet jednym słowem. U nas oznacza to tylko jedno – że wszystko było w stu procentach jak należy – tłumaczy płk Raczyński. W piątek u dowódcy Raczyńskiego był jego poprzednik na tym stanowisku, pułkownik Tomasz Pietrzak. Też widział się z Protasiukiem. – Spieszył się do dziecka – przypomina sobie. Koledzy z pułku taki obrazek widzieli często. – Nie musiał odreagowywać lotu. Nie chodził na piwko, tylko pędził do rodziny: żony i dwójki dzieci – zaznaczają.

Kwiaty na szczątkach samolotu Kiedy w sobotę o 7 rano wsiadał do TU-154 był spokojny. – O takich uczniach mówi się: konsekwentni. On zawsze był przygotowany, wszystko rozpisane w najdrobniejszym szczególe – wspomina płk Pietrzak, który latał z Protasiukiem na JAKu-40. – Ciężko mi się słucha informacji o tym, że mógł nie znać lotniska w Smoleńsku – dodaje płk Raczyński. Mógł popełnić błąd? – To zbada komisja i prokuratura - ucina. Drugiego podwładnego, który tak często jak Protasiuk latałby do Smoleńska, nie miał. – Był tam co roku przy okazji rocznicy zbrodni katyńskiej. Czasami nawet leciał do Smoleńska dwa razy. Lotnisko znał świetnie – zaznacza Raczyński. Szefem załogi TU-154, na którym wylatał blisko trzy tysiące godzin, został w 2008 roku. Ale o bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie dbał od 13 lat.

Drużyna kumpli Kapitan Protasiuk i major Robert Grzywna znali się od wielu lat, jeszcze z liceum w Dęblinie i później z Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych. Równolatkowie, byli na tym samym roku. To, że latanie rządowymi maszynami nie było ich jedyną wspólną sprawą, dociera do mnie dopiero, gdy pytam o to, co kpt. Protasiuk robił, gdy nie latał i nie spieszył się do domu. – Jeździł na nartach, grał w piłkę i pływał. Identycznie jak Robert. Ostatnio razem na nartach jeździli w Zakopanem. To było w lutym na naszym obozie kondycyjnym... Teraz zdałem sobie sprawę, że tam wtedy była dokładnie ta sama załoga: Arek, Robert, Artur (Ziętek, nawigator podczas tragicznego lotu). W piłkę nie mogłem z nimi przez swoje obowiązki pokopać zbyt często. Oni grali natomiast regularnie – opowiada płk Raczyński.

"Odradzałem lądowanie. Mówili, że spróbują" Widok kapitana, który po służbie stoi przy sali gimnastycznej „w krótkich spodenkach i z korkami pod pachą” dobrze utkwił mu w pamięci. Najczęściej na meczach spotykali się w weekendy. – No i nie dokończymy. Co będę mówił? Jest ciężko. Mocno czuję tę wyrwę – przyznaje. Tym bardziej, że – jak podkreśla dowódca pułku – z kapitanem Protasiukiem „nigdy nie było żadnego problemu”. – Omijał go pech. Bo choć oczywiście niebezpieczne sytuacje się zdarzały, to o żadnej ekstremalnej nigdy nie zameldował. Był zdyscyplinowany, słuchał poleceń i wypełniał je – dodaje pułkownik.

"Raz stracę" Kiedy jego piloci szusowali na nartach podczas lutowego obozu w Zakopanem, w Warszawie odbywały się uroczystości z okazji święta pułku (65-lecie). Raczyński wrócił. Protasiuk został. – Raz stracę. Jeszcze będą okrąglejsze rocznice – miał powiedzieć.
Na koniec rozmowy płk Raczyński znów się zapomina. – To naprawdę jest świetny chłopak, taki blondynek lubiany przez wszystkich. Niech pan zapyta tych wszystkich ludzi z prezydenckiej kancelarii... Łukasz Orłowski

Z Czerskiej na Plac Czerwony W ramach pojednania A. Michnika z „braćmi Moskalami” proponuję, by siedzibę „Gazety Wyborczej” przenieść do Moskwy, w taki bowiem sposób to pojednanie czersko-rosyjskie można by pogłębiać, nadawać mu odpowiednią, uroczystą odprawę, umacniać, szlifować, cyzelować i pucować. Do takiej przeniesionej siedziby powinni się udać także dziennikarze oraz „eksperci” pojawiający się w mediach publicznych, którzy o tym pojednaniu mówili jeszcze w latach 80., gdy straszliwy R. Reagan chciał świat w powietrze wysadzić za pomocą broni nuklearnej, a gołąbek pokoju z czerwoną gwiazdą na główce, starał się ugłaskać „wuja Sama”. O owym pojednaniu tak wiele mówili podczas uroczystości pogrzebowych polscy politycy, a nawet duchowni, że odniosłem wrażenie, jakby to nasz kraj był coś winien Rosji po Katyniu pierwszym i drugim, nie zaś Rosja nam i jakby w czasie tychże uroczystości i w obliczu żałoby narodowej owo „pojednanie” było o wiele ważniejsze od rozmiaru samej tragedii pod Smoleńskiem. Zresztą, ciekawe, czy jeśliby oficjalnie przyznano, że winę za katastrofę ponosi właśnie strona rosyjska, to owi zwolennicy pojednania przeszliby nad tym faktem do porządku dziennego, twierdząc np., że zmarłym i tak to nie wróci życia? Ciekawe też, czy gdyby tak - co oczywiście nie daj Panie Boże - rosyjski samolot rozbił się w Polsce z tyloma przedstawicielami elity i prezydentem na pokładzie, to czy sprawy nie badałaby (tak jak w przypadku katastrofy z 10 kwietnia) rosyjska komisja, no i czy wtedy też od pierwszych chwil wykluczono by jakąkolwiek odpowiedzialność gospodarzy za tragedię oraz możliwość czyjegoś celowego działania mającego doprowadzić do tragedii na taką skalę. Ciekawe też, czy wtedy z kolei rosyjskie elity nawoływałyby do pojednania z Polską w obliczu śmierci tylu osób, bo w naszym kraju na pewno by nawoływano. Ale dość tych gdybań. Jak to zwykle bowiem bywa w tym chóralnym zaśpiewie przeróżnych środowisk łączy się prawda z fałszem i to tak subtelnie, iż na pierwszy rzut oka trudna do oddzielenia. Co jest fałszywe? Ano to, że Polacy potrzebują pojednania z narodem rosyjskim. Ja osobiście nie odczuwam żadnej wrogości wobec zwykłych Rosjan i nawet współczuję im, że przyszło im żyć najpierw w takim kraju jak ZSSR, a teraz jak Federacja Rosyjska pod rządami kagiebistów i wojskówki. W tym więc kontekście prawdą jest, że nie należy tychże Rosjan obciążać jakąś winą za to, co się pod Smoleńskiem stało. No ale jest przecież przepaść między narodem rosyjskim a ludźmi zasiadającymi na Kremlu, którzy przez ostatnie lata grozili Polsce i bronią nuklearną, i szantażem gazowym, i ingerowali w nasze wewnętrzne sprawy, i burzyli się na zbliżenie polsko-amerykańskie, i zaczęli wbrew (nie tylko naszym) protestom budować bałtycki rurociąg, i urządzali nawet z Białorusią manewry „symulujące atak” ze strony naszego kraju. To nikt inny jak Putin zaproponował Tuskowi konkurencyjne uroczystości katyńskie na parę dni wcześniej od organizowanych przez Prezydenta Kaczyńskiego. Ba, czy ktoś pamięta reakcje Putina z Westerplatte na przemówienie Prezydenta? W trakcie sobotnio-niedzielnych uroczystości pogrzebowych niektórzy z rosnącą niecierpliwością nawoływali do pojednania z Kremlem (już Komorowski przekroczył granice absurdu w swoich przemówieniach – na szczęście Polacy kwitowali to w Warszawie czy Krakowie odpowiednimi reakcjami), odwołując się, żeby było śmieszniej, do słów Prezydenta, mimo że ten silny kładł nacisk na prawdę dotyczącą Katynia. Jeszcze wszak nie znamy pełnej prawdy o tragedii smoleńskiej, a zwolennicy „pojednania” zdają się zupełnie tym nie przejmować. (Nawiasem mówiąc, pojawiają się takie kuriozalne, skandaliczne wprost głosy, jak Cz. Bieleckiego, który w dzisiejszej „Rz” obarcza odpowiedzialnością za katastrofę i samych pasażerów, i nas wszystkich. Bielecki zresztą odważnie zaznacza, że nie należy ofiar katastrofy traktować jak bohaterów.) Śledziłem uroczystości pogrzebowe (i żałobne) i widziałem niesamowity kontrast między tym, co mieli do powiedzenia politycy z partii rządzącej, a tym, co mówili choćby Łopiński i Śniadek (przemówienie tego ostatniego wielokrotnie na Rynku krakowskim przerywaliśmy oklaskami jako naprawdę wzruszające) i nie mogłem wyjść ze zdumienia, jak nawet w obliczu tej straszliwej tragedii, pewnych ludzi nie stać na żadną, ale to żadną ekspiację, a przecież te dni niosły ze sobą tyle ku niej okazji. Może Tusk przemawiając w tygodniu żałoby parokrotnie na lotnisku nad trumnami, wychodził nieco poza swoją tradycyjną sztampę, ale już Komorowski sprawiał wrażenie człowieka niezdolnego do ekspresji jakichkolwiek uczuć, posługującego się drętwą mową i drewnianym głosem, deklamującego teksty jak na akademii szkolnej. Nieszczerego aż do bólu, można powiedzieć. Nikt z nich, ani nikt z wielkiego grona szyderców, prześmiewców i – co tu dużo kryć – wrogów Lecha Kaczyńskiego nie zdobył się na prośbę o przebaczenie skierowaną i wobec samego Prezydenta, i wobec Jego ciężko doświadczonej tragedią, Rodziny. Wrogowie byli w stanie jedynie chować się za zaimkiem „my” i postulatywnie nawoływać do zmiany języka, do większego wzajemnego szacunku, do skupienia się na najistotniejszych dla państwa kwestiach itd. Sikorski poszedł w tej hipokryzji tak daleko, że w wywiadzie radiowym w Trójce stwierdził beztrosko, że „to były spory w rodzinie”, a nawet, że Prezydent też na jego temat „różne rzeczy mówił”. Otóż to. Z czego bowiem mieliby tacy ludzie czynić rachunek sumienia, skoro wina leży po stronie „nas wszystkich”? W tym też kontekście łatwiej zrozumieć, dlaczego hasło z pojednaniem polsko-kremlowskim stanowiło świetny zabieg propagandowy przesłaniający niezdolność do pojednania ludzi z PO z tak atakowaną przez nich i ich medialnych sługusów (no bo określenie „dziennikarze” byłoby zupełnie mylące) Rodziną Prezydenta. Ku zgrozie jednak tych, co nie mogli się już doczekać końca żałoby, wciąż nie wróciły do kraju wszystkie ciała ofiar, co niestety, nie pozwala rozpocząć kazaczoka przed cmentarzem i nadal nakazuje wielu Polakom wracać myślami do soboty 10 kwietnia i do pytań o przyczyny katastrofy. Ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by do TPPR się zapisywali wszyscy ci, którym bliżej do Kremla niż do Katynia. Mogą oni nawet pomyśleć o projekcie nowelizacji konstytucji nawiązującym do tradycji gierkowskiej, kiedy to, w jakimś natchnieniu prorockim (jak możemy dziś sądzić), wpisano sojusz z bratnim „Krajem Rad”. FYM

PADALCE!!! Tusk? i Putin opóźniali przyjazd J. Kaczyńskiego do Smoleńska "Rosjanie opóźniali konwój z Jarosławem Kaczyńskim? Portal polskieradio.pl dotarł do nieznanych okoliczności dziwnej podróży z 10 kwietnia 2010, gdy Jarosław Kaczyński jechał na miejsce katastrofy prezydenckiego samolotu. Z Witebska do granicy białorusko–rosyjskiej pędzili błyskawicznie, już na terenie Rosji autobus wiozący Jarosława Kaczyńskiego, który miał rozpoznać ciało brata, gwałtownie zwolnił. Przebycie ponad 100-kilometrowej trasy z Witebska na miejsce tragedii zajęło polskiej delegacji - pilotowanej przez radiowozy – prawie 3 godziny. Jak relacjonował na Twitterze uczestnik wyprawy europoseł Adam Bielan – Polacy wylądowali w Witebsku ok 18.00 polskiego czasu. Autobus, który miał zawieźć m.in. Jarosława Kaczyńskiego, Adama Bielana, Pawła Kowala i Adama Lipińskiego do Smoleńska, był konwojowany przez miejscowych milicjantów. „Na prawie każdym skrzyżowaniu stoi białoruski milicjant i salutuje” – pisał o 18.56 na miniblogu Adam Bielan. „Bardzo sprawnie dojechaliśmy do białorusko-rosyjskiej granicy. Tam 40 minut sprawdzano nam dokumenty, mimo, że mieliśmy paszporty dyplomatyczne. W drodze do Smoleńska eskortowała nas już rosyjska milicja. Jechaliśmy bardzo wolno, około 25-30 km/h” – relacjonuje anonimowo jeden z uczestników polskiej delegacji. „Ponieważ wyglądało to na sabotaż zatrzymaliśmy się i spytaliśmy konwojujących nas milicjantów co się dzieje. Odpowiedzieli, że takie mają rozkazy” – opowiada nasz rozmówca. Ok. 20 kilometrów przed Smoleńskiem polski autokar został wyprzedzony przez konwój, wiozący na sygnale premiera Donalda Tuska, który także jechał na miejsce tragicznego wypadku. Tusk wylądował w Witebsku przed godziną 19.00 czasu polskiego, kilkadziesiąt minut po przybyciu na Białoruś samolotu Jarosława Kaczyńskiego. O 20.40 Bielan pisze na Twitterze: „Wjechaliśmy do Smoleńska. Strasznie się boję tego co zobaczymy”. Później polski autokar jeszcze przez pół godziny krążył po mieście, by w końcu dotrzeć do miejsca katastrofy. W tym czasie szef polskiego rządu rozmawiał z premierem Władimirem Putinem, obaj politycy złożyli kwiaty w miejscu tragedii Informacje o przebiegu podróży potwierdza portalowi polskieradio.pl poseł Adam Lipiński, który towarzyszył Jarosławowi Kaczyńskiemu. Nie chciał jednak ich komentować. Piotr Paszkowski, rzecznik polskiego MSZ na razie nie komentuje informacji na temat okoliczności podróży przez Rosję konwoju Jarosława Kaczyńskiego. „Nic nie wiem o tej sprawie. Muszę się dowiedzieć od naszych ludzi. Przeważnie są jakieś uwarunkowania tego, ale nieczytelne dla tych ludzi, którzy znajdowali się w konwoju. Sprawdzę to w poniedziałek” – mówi rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych portalowi polskieradio.pl" polskieradio.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Grupa 171, Podstawy zarządzania
Ekonomia zerówka rozdział 8 strona 171
18mpmep 171
04 171 1800
2004 Code of Safe Practice for Solid Bulk?rgoesid 171
171 drzwi, wzierniki S5MUPMP3WLPJJXBHGXJHN7HVVMEK7Q7EAYZ3PMI
171 Manuskrypt przetrwania
kp, ART 171 KP, 2001
171
171
171 91 Outdoor monta z i pielegnacja docid 174 (2)
171
JSA365039 171 197 libre
Dz U 03 171 1665 Kryteria i sposób klasyfikacji substancji i preparatów chemicznych
171 Wyszukiwanie informacji bibliograficznych w katalogach…id 17426
Pasowanie na przedskolaka s 171 174 P M 1 Przygoda z uśmiechem
171 Berlin
Podstawy zarządzania 171
171

więcej podobnych podstron