812

Kto chce zniszczyć Polonię Warszawa? Polonia Warszawa przeżywa najgorsze chwile swojego ponadstuletniego istnienia. Klub, który przetrwał dwie wojny, przez dziesięciolecia był szykanowany przez komunistyczne władze, padł ofiarą kapryśnego biznesmena i nieudolnych władz stolicy. Powstaliśmy za cara, przeżyliśmy Hitlera i Stalina, przeżyjemy, więc i teraz – mówi przez łzy, siląc się mimo wszystko na dobry humor honorowy prezes Polonii Jerzy Piekarzewski. – Cieszę się, że tyle osób chce nam pomóc. Wszystkie ręce na pokład! Ratujmy Polonię! Nie możemy dopuścić, żeby jednym podpisem skasowano taki klub – dodaje łamiącym się głosem człowiek, który poświęcił Czarnym Koszulom całe swoje życie. Nie tylko on. Wiernych kibiców Polonia ma w Warszawie tysiące. Głównie wśród patriotycznie nastawionej młodzieży, ale nie tylko. Wiele osób śmieje się, że na trybuny przy Konwiktorskiej przychodzą same „dziadki”. W większości są to jednak ludzie, którzy swoje życie poświęcili walce o niepodległą Polskę. Niewiele jest klubów o takiej historii. Kiedy rosyjskich zaborców nie było na trybunach, piłkarze Polonii do Czarnych Koszul przypinali sobie biało-czerwone kokardki. Polonia powstała w 1911 r., a nazwę klubu wybrano wyłącznie z pobudek patriotycznych. Począwszy od nazwy, a skończywszy na barwach – czerni symbolizującej żałobę czasu zaborów oraz bieli i czerwieni – wszystko kojarzyło się z Polską tamtych czasów. To na stadionie Polonii, na którym przed wojną mecze Czarnych Koszul oglądali gen. Kazimierz Sosnkowski i największa gwiazda filmowa Adolf Dymsza, niemieckie czołgi rozjechały 16 żołnierzy AK walczących w Powstaniu Warszawskim. Jak powtarzali świadkowie tego zdarzenia, ich krew wsiąkła w murawę tego samego stadionu, na którym rozgrywali do niedawna swoje mecze piłkarze sprzedanego katowickim biznesmenom klubu. To Polonia, jako pierwsza po wojnie zdobyła mistrzostwo kraju, grając na nosie sowieckim towarzyszom, którzy mieli zupełnie innych faworytów. Świetnie spisująca się drużyna była solą w oku komunistycznej władzy, stąd bardzo szybko przystąpiono do jej demontażu. Spadające coraz niżej w futbolowej hierarchii Czarne Koszule zdołały zdobyć jeszcze Puchar Polski w 1952 r. Potem klub błąkał się po drugiej i trzeciej lidze przez całe 40 lat. Jednak nawet Bierutowi i jego bandzie, którzy zmienili nazwę klubu na „Kolejarz”, nie udało się tak sponiewierać Polonii, jak w ostatnich dniach Józefowi Wojciechowskiemu wespół z panią prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz. Zniechęcony do Polonii biznesmen postanowił sprzedać ją niczym worek węgla, biznesmenowi podobnego pokroju, Ireneuszowi Królowi. Ten, być może wzorując się na poprzednikach, postanowił zmienić jej nazwę na KP Katowice (doradzamy KP Stalinogród, naszym zdaniem lepiej pasuje) i historię zasłużonego klubu po prostu wyrzucić na śmietnik. I choć byłego już właściciela stołecznej drużyny nie ma, co usprawiedliwiać, to jednak pamiętać trzeba, że władze miasta nie były dla polonistów przychylne. Ostatnie inwestycje na Konwiktorskiej zostały poczynione za czasów warszawskiej prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Ulubienica wszystkich fanów klubu z  Konwiktorskiej „Bufetowa”, nomen omen była koszykarka i pływaczka Polonii (!), problemów klubu nie potrafiła dostrzec. Hannie Gronkiewicz-Waltz nie przeszkadzało, że stadion na Muranowie marniał z roku na rok i z trudem uzyskiwał pozwolenia na rozgrywanie na nim meczów ekstraklasy. W sumie nie ma się, co dziwić, bo teren, na którym stoi stadion Polonii, wart jest setki milionów. Jak pokazuje np. ostatnia afera taśmowa, taki kąsek dla naszej władzy z  pewnością jest nie do pogardzenia. Nie wiadomo, co stanie się z Polonią. Józef Wojciechowski wciąż nie sfinalizował transakcji z Królem, który na jego konto jeszcze nie przelał 5 mln zł, za które właściciel JW Construction sprzedał 100 lat tradycji. Nawet, jeśli do tego dojdzie, to i tak klub nie zginie. Polonia w najgorszym wypadku zagra w IV lidze. Do jej odbudowy zabrali się już kilka dni temu jej byli piłkarze, a także najwierniejsi kibice. Ci sami, którzy w poprzednim sezonie wywieszali transparent „Precz z komuną”.
– Polonia nie przestanie istnieć, jak będzie trzeba, znów założę piłkarski strój. Pomogę swojej drużynie ze wszystkich sił. Jeśli przychylnie spojrzą na nas piłkarskie władze, przetrwamy – powiedział Piotr Dziewicki, mistrz Polski z Polonią z 2000 r., który jako pierwszy złożył akces do czwartoligowego klubu. Za nim poszli inni, którym Czarne Koszule nigdy nie były obojętne. Kibice innych klubów zarzucali Polonii, że tolerują na trybunach „dziwnych” kolegów Wojciechowskiego. Patrzenie na Józefa Oleksego na pewno bolało, ale każdy zdawał sobie sprawę, że JW, żeby robić interesy za kadencji Donalda Tuska, musiał mieć odpowiednich lobbystów. Choć teraz, patrząc z perspektywy tego, co się stało, można się zastanowić, czy były premier nie doradzał Wojciechowskiemu, żeby klub o takiej tradycji zamknąć i więcej do niego nie dokładać… Grzegorz Filipowski

A4 "wykończy" firmy budowlane

Część firm, które budują podkarpacki, ponad 160-kilometrowy odcinek autostrady A4 wpadło w kłopoty finansowe. Dlatego trasą, która według zapewnień przedstawicieli rządu miała być gotowa już na Euro 2012, wciąż nie można przejechać. Jak powiedziała rzecznik rzeszowskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i autostrad Joanna Rarus, stan wykonania poszczególnych odcinków drogi jest bardzo różny.

- Na niektórych trwają już roboty wykończeniowe, ale są też i takie, gdzie prace są wykonane tylko w ok. 40 proc. Powodem takiego stanu rzeczy są m.in. powodzie, jakie miały miejsce w ubiegłych latach oraz kłopoty wykonawców wynikające z braku płynności finansowej - dodała. Na pierwszym, ponad 34-kilometrowym odcinku autostrady, od węzła Krzyż do węzła Dębica Pustynia, zaawansowanie pracy wynosi ok. 50 proc. Wykonawca - firma Hydrobudowa - miała zakończyć budowę tego odcinka w sierpniu br. Teraz deklaruje, że będzie to II kwartał 2013 r. Jak podkreśla Rarus, obecnie prace na tym odcinku są prowadzone w bardzo ograniczonym zakresie. Powodem jest brak płynności finansowej wykonawcy - Hydrobudowa jest w upadłości układowej. Dlatego GDDKiA płaci bezpośrednio podwykonawcom w ramach tzw. solidarnej odpowiedzialności. Hydrobudowa prowadzi rozmowy z bankami w celu ustalenia nowych zasad kredytowania tej inwestycji. - Dalsze decyzje, co do kontraktu będzie można podjąć w zależności, jak ułożą się rozmowy wykonawcy z bankami - zaznaczyła rzecznik. Znacznie lepsza sytuacja jest na kolejnym odcinku autostrady, od węzła Dębica Pustynia do węzła Rzeszów Zachód. Ten prawie 33-kilometrowy odcinek budowany przez Budimex, jest gotowy w 70 proc. Ma być oddany w październiku br. Kolejny, krótki bo 4-kilometrowy odcinek autostrady, obecnie nie ma wykonawcy. GDDKiA zerwała kontrakt na jego budowę z firmą Radko, która miała problemy z płynnością finansową, i ogłosiła nowy przetarg. Firma, która zwycięży będzie musiała wykonać część nasypów, warstwę konstrukcyjną nawierzchni i prace wykończeniowe. Otwarcie ofert w tym przetargu ma nastąpić 31 sierpnia br.

Jedyny gotowy odcinek autostrady A4 w regionie to niespełna 7-kilometrowy fragment od węzła Rzeszów centralny do węzła Rzeszów Wschód. Oddanie odcinka zaplanowano na lipiec br. Bardzo duże opóźnienia są na kolejnym odcinku autostrady, od węzła Rzeszów Wschód do Jarosławia. Jest to najdłuższy odcinek, liczy bowiem ponad 41 km. Wykonawcą jest Polimex-Mostostal, a partnerem słowacka spółka Doprastav. Jak poinformowała Rarus, zaawansowanie prac na tym odcinku jest na poziomie zaledwie ok. 38 proc. - Jedną z przyczyn tak słabego postępu robót są problemy finansowe wykonawcy i brak płatności dla podwykonawców, dostawców i zleceniobiorców - dodała. Kolejną przyczyną tak znacznych opóźnień były m.in. problemy środowiskowe, jakie miał wykonawca. Chodziło m.in. o żaby, które bytowały na terenach, którędy biegnie droga. Można było je przenieść w inne miejsce tylko w określonych miesiącach.

Znacznie lepiej jest na sąsiednim odcinku: od Jarosławia do Radymna. Ten 24,5-kilometrowy fragment trasy buduje Budimex Dromex. Odcinek jest gotowy w ok. 85 proc. Wykonawca zadeklarował, że odda ten fragment drogi już na przełomie października i listopada br. Choć - jak zastrzega Rarus - firma złożyła roszczenia czasowe i domaga się wydłużenie terminu oddania. Ostatni odcinek podkarpackiej autostrady od Radymna do przejścia granicznego w Korczowej ma długość ponad 22,5 km. Buduje go grecka firma J&P Avax. Zaawansowanie prac na tym odcinku wynosi ok. 50 proc. - Zgodnie z deklaracją spółki, odcinek ma być oddany w drugim kwartale przyszłego roku. Grekom pozostały jeszcze do wykonania m.in. warstwy konstrukcyjne na trasie głównej oraz drogach dojazdowych, a także prace wykończeniowe - powiedziała Rarus. Zaznaczyła, że jeżeli wykonawca nie zdąży zakończyć prac w terminie będzie płacił karę za każdy dzień opóźnienia. Autostrada A4 przebiegać będzie od dawnego przejścia granicznego z Niemcami w Jędrzychowicach k. Zgorzelca przez m.in. Wrocław, Opole, Kraków, Katowice, Tarnów, Rzeszów do przejścia granicznego z Ukrainą w Korczowej. Łączna długość autostrady wyniesie ok. 670 km. IK, PAP

Internauci nawołują do bojkotu koncernu Agros Nova Nowy produkt koncernu Agros Nova wywołał wielki szok, i nie tylko, z powodu skandalicznej kampanii reklamowej, której twarzą został nie, kto inny jak Adam „Nergal” Darski. Konsumenci zapowiadają bojkot napoju energetyzującego Demon, bo o nim mowa. Skandaliczna nazwa produktu, symbol i nie mniej szokująca twarz reklamująca produkt. Agros Nova zaoferował konsumentom napój energetyzujący z pentagramem. Do koncernu należy szereg znanych marek: Łowicz, Fortuna, Garden, Pysio, Tarczyn, DrWitt, Krakus, Kotiln oraz Włocławek. Biorąc pod uwagę, że firma działa tak prężnie na rynku, dziwić może fakt, iż pozwala sobie na taką kampanię - uderzającą w uczucia religijne - zupełnie nie biorąc pod uwagę możliwości bojkotu swoich produktów. Być może pracownicy odpowiedzialni za kampanie reklamowe doszli do wniosku, że wywołanie skandalu "pomoże" w promocji nowego napoju. Producenci, handlowcy i marketingowcy prześcigają się w pomysłach, co zrobić, by osiągnąć jak największy zysk. I mimo że takie podejście nie powinno dziwić, to kiedy patrzy się na pełne agresji, manipulacji, wręcz skandaliczne reklamy, zauważyć można, że klient traktowany jest przedmiotowo. Staliśmy się obiektem tych agresywnych komunikatów, które im bardziej szokują – w ocenie producentów, marketingowców – tym są bardziej efektywne. Mimo że Agros Nova produkująca napój Demon na wszystko ma wytłumaczenie, na Facebooku zorganizowała się rzesza osób nawołująca do bojkotu wszystkich produktów koncernu, czyli m.in. keczupów Kotlin, dżemów Łowicz czy kupowanych przez rodziców soczków dla dzieci Pysio… Widać więc, że nie wszyscy dają się złapać bezkrytycznie na lep, jakim jest reklama. Portal społecznościowy aż wrze od negatywnych komentarzy kierowanych pod adresem koncernu: „Ciekawe, jak długo ci geniusze od pseudomarketingu myśleli nad tą nazwą… to jest tak denne, że aż żal komentować… ale małolaty się niestety na to skuszą” – napisał Filip M. pod reklamą Demona.

- Do naszej firmy dotarło łącznie około stu krytycznych e-maili. Odnoszą się one w części do osoby Adama Darskiego – stwierdza Joanna Bancerowska, rzecznik prasowy firmy Agros Nova. - Niektórzy konsumenci kontestują też samą nazwę marki, której – co chciałam wyraźnie podkreślić - nie używamy w kontekście religijnym, a wyłącznie w potocznym znaczeniu. Hasło naszego projektu brzmi: „Obudź w sobie Demona dobroczynności”, ponieważ chcemy czynić dobro, chcemy pomagać, chcemy w każdym konsumencie wyzwolić pozytywną energię. Jednoznacznie negatywne emocje konsumentów, którzy do nas do tej pory napisali, budzi tzw. biały, odwrócony pentagram w logo marki. Ten znak na przestrzeni dziejów miał różne pozytywne znaczenia. Odzwierciedlał pięć zmysłów człowieka, pięć żywiołów, był postrzegany, jako symbol doskonałości i kojarzony z życiem i zdrowiem – przekonuje rzecznik. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że kampania ta została precyzyjnie obliczona na zysk. Im większy szok i bojkot produktu, tym większy rozgłos, a co za tym idzie - zyski. Ekonomista Tomasz Cukiernik właśnie taki cel widzi w kampanii firmy.

- Pomysł zatrudnienia oskarżonego o propagowanie satanizmu Adama „Nergala” Darskiego do kampanii marketingowej napoju Demon może osobom o katolickim światopoglądzie wydawać się naganny i nieetyczny, ale dla spółki Agros Nova może to być niestety strzał w dziesiątkę – mówi w rozmowie z NaszDziennik.pl Tomasz Cukiernik. Dodaje jednocześnie, że poprzez taką agresywną i skandaliczną kampanię reklamową w sklepach, podczas akcji promocyjnych czy w internecie, którą firma świadomie prowadzi, licząc na rozgłos, między innymi za sprawą protestów i powszechnego oburzenia, liczy na zwiększenie sprzedaży.

- Bo nieważne, jak się mówi, ważne, że się mówi. Napój Demon zaistnieje w świadomości ludzi. Właśnie dzięki takiej promocji firma może uzyskać zwiększony dochód, a tym samym zwiększony zysk, poprzez zagarnięcie dla siebie większej części rynku napojów energetyzujących. Z pewnością spora część ludzi o tradycyjnym światopoglądzie zbojkotuje produkt i spółkę, ale wydaje się, że w większości napój energetyzujący Demon nie jest kierowany do tego grona osób, a raczej do ludzi, których nie interesują takie „szczegóły”, jak naruszenie podstawowych zasad obyczajowości, dobrego smaku i przyzwoitości – podkreśla Cukiernik. Trudno uwierzyć, że koncern nie boi się opinii konsumentów. Warto przypomnieć sprawę PepsiCo. Po rocznym bojkocie produktów koncernu PepsiCo zainicjowanym przez amerykańskie środowiska pro-life firma zapewniła, że do dalszej produkcji napojów nie będzie już stosowała komórek pochodzących z ludzkich embrionów. Stało się to po tym, jak do wiadomości publicznej przedostała się informacja, że firma Senomyx, która m.in. na zlecenie koncernu PepsiCo prowadzi badania nad ulepszaczami smaku, wykorzystuje do tego celu linie komórkowe pochodzące z ludzkich embrionów. Wkrótce akcja "NIE dla PepsiCo" przekroczyła granice Stanów Zjednoczonych, a nawet całego kontynentu. Trudno przeciwstawiać się tak ogromnej machinie, która wypuszcza na rynek miliony produktów, osiągając jeszcze większe zyski. I może to jest najwyższy czas, by powiedzieć „nie” tak skandalicznym kampaniom reklamowym, medialnym. - Niestety, nadeszły takie czasy, że wszelkie wartości znalazły się w koszu na śmieci. Nic na to nie poradzimy. Pytanie tylko: Dokąd zmierza ta cywilizacja? Bo z pewnością nic dobrego z tego nie wyjdzie – konstatuje Cukiernik. Marta Milczarska

Solidny "Prometeusz" porywa mimo, że nie jest "Obcym" „Prometeusz” był zapowiadany jako jeden z najwybitniejszych filmów s-fi. Niestety nie jest nim, choć ogląda się go (również dzięki Polakom) smakowicie. Nowy film Scotta jest solidnym produktem, który choć nie ma siły „Obcego”, to śmiało zasługuje na dołączenie do słynnej sagi. Czytelników fronda.pl zainteresuje w filmie zmaganie się głównej bohaterki z wiarą w Jezusa. Rzadko oglądamy taki wątek w horrorach s-fi. W 2089 roku naukowcy Elizabeth Shaw (Noomi Rapace) i Charlie Holloway (Logan Marshall-Green) na jaskiniowych malowidłach w różnych zakątkach świata odkrywają powtarzający się motyw kilku planet ustawionych w dziwnej konfiguracji. Badacze zdają sobie sprawę, że takich konfiguracji planet nie mogły namalować nie spotykające się nigdy ze sobą różne cywilizacje. Na dodatek malowidła odwzorowują układ planet, który może być widoczny jedynie dzięki najnowocześniejszemu sprzętowi. Kilka lat później naukowcy wyruszają na ekspedycję by poznać planetę, z której pochodzą istoty, podejrzewane o to, że dały życie ludziom. Naukowcom towarzyszy m.in. cyniczny kapitan statku w stylu Hana Solo ( rozwijający skrzydła genialny aktor Idris Elba), robot ( charyzmatyczny Michael Fassbender) i zimna szefowa ( jak zwykle lodowato seksowna Charlize Theron). Pieniądze na ekspedycję ( czyżby tylko naukową?) wykłada korporacja umierającego Petera Weylanda (Guy Pearce nie do poznania). Po przybyciu na planetę ekspedycja trafia w sam środek piekła. Brzmi znajomo? Pewnie, że tak. Bo ten film jest złożony ze znanych kinomanom klisz. Zgadzam się więc z Tomaszem Raczkiem, który najbardziej lapidarnie i trafnie ocenił obraz twórcy legendarnego „Obcego”. „Wielbicielom cyklu o "Obcym" daje przyjemność wiarygodnego Początku tej historii, a wszystkim innym oprócz pięknych obrazów, wprawiającej w drżenie muzyki także dobre kreacje aktorskie”- pisze krytyk i dodaje, że każdy, kto obejrzał film w pirackiej wersji na komputerze jest frajerem, który pozbawił się wielkiej przyjemności. Krytyk trafia w sedno. Bez wątpienia dwugodzinny seans dzieła Scotta w 3D jest przyjemnością nie mniejszą niż egzotyczny masaż czy wykwintny obiad. Innymi słowy jest to hedonizm w czystym rozumieniu tego słowa. Z pewnością jest to zasługa nie tylko umiejętności jednego z najbardziej wpływowych reżyserów w Hollywood, ale również polskiej szkoły operatorskiej. Reżyserem zdjęć do filmu jest bowiem Dariusz Wolski, który stworzył mroczną wizję dalekiej planety, chcącej dosłownie pożreć nieproszonych przybyszów. Od strony technicznej filmowi nie można zarzucić nic. Jest to majstersztyk. Czy jest to jednak w dzisiejszych czasach szczególne osiągnięcie? Tak. Scott nie epatuje bowiem efektami specjalnymi tylko po to by popisać się możliwościami jakie daje 3D. Jego film jest wyważony zarówno w emocjach jak i scenariuszowym napięciu oraz po prostu...poprawny. Ridley Scott jest zresztą reżyserem, który dawno temu porzucił indywidualny i autorski styl. Jego „Obcy” czy „Łowca Androidów” wytyczyły wiele lat temu nowe tory filmom S-Fi. Wydaje się, że czołowy rzemieślnik Hollywood, którego każdy film nie spada poniżej wysokiego poziomu, ale jednocześnie nie porywa oryginalnością ( „American Gangster”, „W sieci kłamstw”) nie zamierza tworzyć nowej legendy. Mimo tego, że niektóre sceny z „Prometeusza” na zawsze wejdą do klasyki kina ( cesarskie cięcie i własnoręczne usunięcie kosmity z brzucha przez główną bohaterkę jest piorunujące), film Scotta jest w pewnym stopniu jedynie dodatkiem do kultowego „Coś” Johna Carpentera. Jest to jednak bardzo atrakcyjny dodatek. Bez wątpienia brawa w filmie należą się głównym aktorom. Znany z „Wstydu” Michael Fassbender tworzy ciekawą postać pragnącego odczuwania ludzkich emocji androida, który nie jest ani tak drażniący jak robot o twarzy Willa Smitha, ani patetyczny jak Jude Law u Spielberga. Ciekawie zagrała również ( swoista młodsza wersja Ripley z „Obcego”) Noomi Rapace, która emanuje ukrytym i naturalnym pięknem, co w fabryce snów jest rzadkie. Z pewnością do pierwszej ligi aktorskiej wchodzi również odtwórca kultowego Johna Luthera, Brytyjczyk Idris Elba, który może być niebawem poważnym zagrożeniem dla Samuela L. Jacksona czy Denzela Washingtona. Nie zgadzam się z recenzentami, którzy piszą, że aktorzy w tym filmie zostali zmarnowani przez głupawy scenariusz. Film Scotta ma kilka dziur, które wytrawnemu widzowi przyzwyczajonego do klaustrofobicznych i psychologicznych horrorów mogą psuć zabawę, jednak aktorzy wychodzą z nich obronną ręką. Szczególnie ciekawie wygląda dosyć istotny wątek wiary głównej bohaterki, która niemal przez cały film jest narażona na przeciwstawienie wiary w Jezusa wierze w naukę. Elizabeth kilkakrotnie ostentacyjnie broni swojego krucyfiksu, który przypomina jej, że nawet odkrycie „dawców” życia nie oznacza negacji istnienia Boga. Ktoś bowiem stworzył dawców życia, nieprawdaż? Kto? Dlaczego? Scott na szczęście nie jest nihilistą ani ideologicznym żołnierzem w stylu Stone’a by dawać gotowe odpowiedzi na egzystencjalne pytania. Może właśnie dlatego „Prometeusza” ogląda się tak dobrze. Nie jest to kubriockowa, intelektualna wycieczka na inną planetę, ani pesymistyczna wizja ludzkiej kondycji a la Carpenter. „Prometeusz” jest produktem Ridleya Scotta- twórcy „Gladiatora”. „Robin Hooda” czy „Helikoptera w Ogniu”. Nie przez przypadek ten film wszedł do kina w okresie panowanie letnich blockbusterów. I tak go powinniśmy odbierać. Wówczas nie zepsujemy sobie zabawy i dojrzymy elementy, które z pewnością nie stawiają filmu na jeden półce z kinem klasy B. Łukasz Adamski

Czy ulubiony jasnowidz policji i TVN jest spirytystą? Głośne sprawy związane z zaginięciami osób są ostatnio częstym pretekstem do poruszania kwestii tajemniczych możliwości Krzysztofa Jackowskiego „jasnowidza z Człuchowa”. Prezentuje się go nam, jako specjalistę, a niechęć do skorzystania z jego usług u rodziców zaginionego dziecka, w mediach postrzegana była, jako niemal przyznanie się do winy zabójstwa. Czy nie jest jednak tak, że każdy chrześcijanin powinien odmówić takich usług, ze względu na obawę przed grzechem spirytyzmu? Trwa kampania promocyjna książek Krzysztofa Jackowskiego, telewizja nadaje zachęcające filmiki. W początku lipca ukazał się pierwszy tom jego autobiograficznej książki o tytule „Zmarli mówią”, a w początku sierpnia oczekiwany jest drugi tom. Sława, sława, sława. Już przeczuwam komentarze pod tym artykułem, będzie to coś w stylu: „skoro facet trafnie odnajduje zmarłych, to mu tylko płacić, rozsławiać i dziękować. Czemu fundamentalistyczny katolu znów się czepiasz i wybrzydzasz ?” Ano, wybrzydzam, ponieważ bardzo niedobrze mi wygląda źródło tych wiadomości, stawiam tezę, że jest ono po prostu spirytystyczne. Statystyczna wypowiedź w mediach o jasnowidzach zatrzymuje się na kwestii, którą można by podsumować słowami: „Czy to możliwe, żeby znać odległe, zakryte sprawy?” I dalej, „Skoro, po rozpatrzeniu faktów i wyeliminowaniu możliwości oszustwa, wygląda na to, że jest to możliwe, to na pewno jest to dobre”. Ja nie będę tu zatrzymywać się na rozpamiętywaniu pojedynczych faktów, od razu zakładam, że rzeczywiście jasnowidz otrzymuje jakieś dane, które przychodzą do niego niewyjaśnialną rozumowo drogą. Idę też zaraz myślą dalej. Jako wierząca w istnienie inteligentnych bytów duchowych, do których należy nie tylko roznoszący wiadomości od Pana Boga Archanioł Gabriel, ale również rzesza naśladujących go upadłych aniołów, demonów informatorów, niejednokrotnie dla zwiedzenia człowieka podszywających się pod dusze zmarłych, pytam o źródło tych wiadomości. Przypuśćmy, że przychodzą jakieś prawdziwe i użyteczne dla policji dane, ale kto je przynosi ? Jackowski był znany od dawna osobom zainteresowanym paranormalnością, było kilka jego tekstów i kilka publikacji o nim, analizujących fakty. Nie miał jednak nigdy tak szerokiej i swobodnej możliwości wypowiadania się, jak to ma miejsce obecnie, od czasu kiedy brał udział w sprawie zaginionej małej Magdy z Sosnowca, teraz jest niesamowicie rozgadany. Trzeba przyznać, że wykazał się pewną trafnością, kiedy wszyscy powtarzali zdanie jakiegoś specjalisty, że na pewno dziecko zostało wywiezione za granicę, on twierdził, że jest w Sosnowcu, zamordowane. Zadziwionym i zaciekawionym dziennikarzom nie wahał się dorzucać pewnego przekazu ideologicznego, który zdemaskował jego warsztat. Z jasnowidzami tak już zwykle jest, że oni przeważnie nie zatrzymują się na samym fakcie szukania zaginionych, lecz prędko stają się jakby kapłanami, kaznodziejami. Zadajmy śmiałe pytanie: czego Jackowski jest głosicielem? Czy jakiejś własnej religii? Czy starych poglądów spirytystycznych ? Te jego wielkie ambicje widać to już po samych tytułach wiadomości w prasie np.: „Jasnowidz o Jezusie, duszach w samotni i o tym, że morderca urodzi się garbaty”

Przypatrzmy się cytatom:

Gdzie trafia dusza samobójców?  Krzysztof Jackowski: - Mam wrażenie, że dusza jest w samotni. Tak mi się przynajmniej zdaje. I nie ma znaczenia, jak ktoś zginął. Myślę, że człowiek jest przede wszystkim osobowością, a ciało jest najmniej ważne. Moim zdaniem osobowość, czy też inaczej dusza, analizuje swoje postępowanie w życiu i musi się pogodzić z tym, co się w nim wydarzyło.

Zauważam: Cóż to znaczy, ze dusza jest „w samotni”? Dopiero wtedy, kiedy zaakceptuje wszystkie wydarzenia, może przejść dalej. Musimy pamiętać, że na nasze życie po śmierci wielki wpływ ma to, co robimy za życia - jak postępujemy i czy jesteśmy uczciwi - przynajmniej wobec siebie. Tacy właśnie będziemy później. Niech się więc morderca nie dziwi, że się kiedyś urodzi garbaty.”

Zauważam: tu promuje reinkarnację. (…) Co się dzieje ze zmarłym po śmierci? 

Krzysztof Jackowski: - Moim zdaniem po śmierci mamy jeszcze jakiś czas doczesny kontakt z tym światem. Znajdując zwłoki, mam wrażenie, że to jest tak, że mamy świadomość swojego istnienia. Dusza orientuje się, gdzie jest jej ciało. Nie odchodzimy z tego świata od razu. Przez jakiś czas jesteśmy tu i tam.  http://www.pomorska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20120419/JASNOWIDZ_Z_CZLUCHOWA/120418856

Zauważam: tu promuje spirytystyczną hipotezę duchów błądzących Z archiwum czata onet.pl

~Tawhy: Czy uważa Pan, że podczas wizji ma Pan kontakt z informacją zapisaną w przestrzeni czy może jest to kontakt z duszą ludzką - świadomością jakiegoś człowieka, który znajduje się już w innym wymiarze? Krzysztof Jackowski: Jest to na pewno kontakt z duszą ludzką.”

mirla: Gdy odnajdzie Pan zwłoki i osoba zostanie pochowana przez rodzinę, czy nadal odczuwa Pan obecność duszy denata? Krzysztof Jackowski: Bywało tak. Jest to nawet przyjemne. Bardzo przyjemnie wspominam siostrę zakonną z Olsztyna, którą znalazłem w ubiegłym roku. Czułem ją kilka miesięcy koło siebie. To następny przyjaciel, którego poznałem po jego śmierci.”

Pentagram93: Czy jako jasnowidz, widzi pan ludzką aurę i istoty duchowe? Krzysztof Jackowski: Natomiast czuje zmarłych, którzy dają mi realne informacje m.in. na temat pobytu ich zwłok. Natomiast nie widzę aury, ani samej postaci tych istot. Jest to kontakt telepatyczny, nie wizualny.

~gostek: Czy zdarza się Panu, że ktoś z tamtej strony prosi o pomoc lub poradę? Krzysztof Jackowski: Miałem parę takich przypadków, ale to zbyt skomplikowane, żeby mówić o tym na czacie.

Powyższe cytaty z http://strefatajemnic.onet.pl/ezoteryka/jackowski-zyjemy-w-bardzo-waznym-czasie,1,5127722,artykul.html

Zauważam: Wyraźnie potwierdził swój spirytyzm: „Jest to na pewno kontakt z duszą ludzką”.

Duch zmarłego wskazał, gdzie spoczywa ciało?”

(...) Ciało leżało w miejscu niewidocznym z brzegu ani wody – rodzinie wskazał je jasnowidz”. 

Śmiem twierdzić, że Józef L. przyjechał do mnie razem ze swoją rodziną. Może śmiesznie to zabrzmi, ale ten człowiek chciał zostać odnaleziony i przekazał mi impuls, gdzie są jego zwłoki – mówi Jackowski. Na ogół żeby odnaleźć ciało, trzeba przeprowadzić wizję, a w tym przypadku było zupełnie inaczej. Wystarczyło, że wziął worki w ręce, a wizja przyszła sama. Gdyby ludzka pamięć trwała tylko do śmierci, rozważa Jackowski, to nigdy nie udałoby mi się wskazać miejsca oddalonego o cztery kilometry od miejsca utonięcia Józefa L., gdyż ciało ofiary dopłynęło tam już po jej śmierci, kiedy fizyczna pamięć zmarłego już nie działała.  Jasnowidz mówi, że zmarli nie dbają o to, co się stanie z ich ciałem. To po co go szukają? Bo dusze po śmierci nadal myślą i mają ścisły kontakt z rodziną. A ponieważ rodzina utożsamia zmarłego z ciałem, więc on pomaga w tym, żeby je odnaleźć. (…) http://wiadomosci.wp.pl/kat,1329,title,Duch-zmarlego-wskazal-gdzie-spoczywa-cialo,wid,11617680,wiadomosc.html?ticaid=1ed90

Zauważam: Snuje tu jakieś własne hipotezy o życiu duszy po śmierci.

 http://www.youtube.com/watch?v=0iQr9gdsm6U

 Podobno żyjemy w materialistycznych czasach i trudno kogokolwiek zainteresować duchowością. Tymczasem „Najsłynniejszy polski jasnowidz wydał autobiografię. - 50 tys. egzemplarzy rozchodzi się jak ciepłe bułeczki, więc będzie dodruk - mówi Krzysztof Jackowski i zapewnia, że zdradza w niej wszystkie tajemnice.” Chyba mamy problem, bo do tych dziesiątek tysięcy osób trafiła niechrześcijańska wizja życia wiecznego, głoszona przez kogoś, czyją praktykę zwracania się z pytaniami do duchów, czyli innymi sowy, zwykły praktyczny spirytyzm, wspierają autorytety policji i środków społecznego przekazu. Czy do rąk tych ludzi trafi kiedyś prawdziwa dobra katolicka książka o życiu wiecznym? Bardzo wątpię, żeby była taka okazja.

Chrześcijaństwo a zwracanie się do duchów Dlaczego fakt, że ktoś posiada prawdziwe wiadomości z jakiegoś nadprzyrodzonego źródła nie jest dla nas wystarczający, aby uznać, że to pochodzi od Pana Boga ? Najwyraźniejszą odpowiedź na to pytanie mamy w Dziejach Apostolskich, kobieta miała prawdziwe wiadomości, ale pochodziły one z demonicznego źródła, dla tego niezależnie że mówiła „prawdę” Paweł ją wyegzorcyzmował i straciła ten „dar” : „ Kiedyśmy szli na miejsce modlitwy, zabiegła nam drogę jakaś niewolnica, opętana przez ducha, który wróżył. Przynosiła ona duży dochód swym panom.  Ona to, biegnąc za Pawłem i za nami wołała: "Ci ludzie są sługami Boga Najwyższego, oni wam głoszą drogę zbawienia". Czyniła to przez wiele dni, aż Paweł mając dość tego, odwrócił się i powiedział do ducha: "Rozkazuję ci w imię Jezusa Chrystusa, abyś z niej wyszedł". I w tejże chwili wyszedł”. (Dz 16:16-18) Także w Starym Testamencie mamy wiele przestróg przed zwracaniem się do duchów o cokolwiek, nawet jeżeli jest to pozornie przydatna wiadomość.  “Nie będziecie się zwracać do wywołujących duchy ani do wróżbitów. Nie będziecie zasięgać ich rady, aby nie splugawić się przez nich” (Kpł 19,31). “Także przeciwko każdemu, kto się zwróci do wywołujących duchy albo do wróżbitów, aby uprawiać z nimi nierząd, zwrócę oblicze i wyłączę go spośród jego ludu” (Kpł 20,6). Katechizm Kościoła Katolickiego potępia „zjawiska jasnowidztwa”:

Należy odrzucić wszystkie formy wróżbiarstwa: odwoływanie się do Szatana lub demonów, przywoływanie zmarłych lub inne praktyki mające rzekomo odsłaniać przyszłość. Korzystanie z horoskopów, astrologia, chiromancja, wyjaśnianie przepowiedni i wróżb, zjawiska jasnowidztwa, posługiwanie się medium są przejawami chęci panowania nad czasem, nad historią i wreszcie nad ludźmi, a jednocześnie pragnieniem zjednania sobie ukrytych mocy. Praktyki te są sprzeczne ze czcią i szacunkiem — połączonym z miłującą bojaźnią — które należą się jedynie Bogu” (pkt 2116).

Natalia Kaniewska

Czy katolik to idiota? Jest ich dwóch: Grzegorz Cholewa i Bartosz Szkop. I jest Grażyna Żarko. Chociaż jej akurat, tak naprawdę nie ma. Zamiast niej – emerytowana nauczycielka Anna Lisiak. Całość to żałosna inicjatywa wymierzona przeciwko – no właśnie – komu? Grzegorz Cholewa i Bartosz Szkop postanowili zakpić z katolików. Powołali do życia postać fikcyjnej blogerki Grażyny Żarko – mającej być katolickim głosem w Internecie. Każde swoje wystąpienie Grażyna zaczynała pozdrowieniem „Szczęść Boże”. Wypowiadała się miedzy innymi na temat Dody, Nergala, twórców piosenki „koko, koko euro spoko” czy udzielała rady nauczycielom.

„Koko,koko euro spoko” to według wypowiedzi wideoblogerki satanistyczna piosenka.

– To skandal, żeby takie podstarzałe satanistki wprowadzać do szołbiznesu – wykrzykiwała w kierunku kamery i dodała: Polaczki, prostaczki będą mieli co śpiewać do kiełbasy, do piwka…. Nauczycielom proponowała „metody bezpośrednie”: klęczenie z doniczką, linijką po łapach, targanie za uszy, pisanie sto razy – będę grzeczny czy konfiskata komórek. Odzew przeszedł najśmielsze oczekiwania obu panów. Kilkanaście filmów obejrzało ponad dwa miliony widzów. Obelgi i groźby kierowane pod adresem Grażyny zaniepokoiły pomysłodawców wideobloga.

- Nie spodziewaliśmy się aż takiej nienawiści – mieli powiedzieć twórcy prowokacji. I zaczęło się odwracanie kota ogonem. Ci, którzy wymyślali od najgorszych Annie Lisiak – teraz zaczynają ją przepraszać. Najważniejsze, że opamiętanie przychodzi – jak mówi powiedzenie: lepiej późno niż wcale. Ma to niewątpliwie aspekt autopedagogiczny. „Ofiary” prowokacji mają, bowiem szansę wyciągnięcia wniosków ze swojego postępowania. Być może w przyszłości wykażą się większą rozwagą i nie dadzą się wciągnąć w manipulację, która nie wiadomo, czemu ma służyć. W ostatnim filmie twórcy napisali, że „Grażyna Żarko to projekt niekomercyjny, którego celem było podjęcie problemu przemocy słownej w Internecie, źle pojmowanej „wolności słowa” oraz agresji, które są youtubową codziennością”. Dla Anny Lisiak była to dobra przygoda, zabawa. Jeden z twórców przyznaje, że to nie będzie się podobało, że mogą być bardzo negatywne komentarze. Swoimi filmami chcieli pokazać, że tak samo jaki oni nabierają ludzi „w dobrej wierze”, ludzie mogą być nabierani przez Rydzyka, polityków, Tuska. Panowie „Ameryki nie odkryli” Agresja na Youtube istnieje i niestety będzie istniała. „Grażyna” nie jest do tego potrzebna. Wystarczy czasami przeczytać komentarze pod filmami. Rzecz jasna ze zrozumieniem. Mnie zastanawia tylko, dlaczego bohaterka kreowana jest na katoliczkę. Czy łatwo jest wykpić starszych ludzi o określonych poglądach? Czy styl życia i wyznawanie katolickich wartości są powodem do drwiny? Jakie naprawdę intencje mieli Cholewa i Szkop? Liczyli na tanią sensację? Jeśli tak, to im się udało. Andrzej Sitko

PODPORZĄDKOWANIE BEZ WALKI. CO DALEJ? Katastrofa smoleńska stała się  niezwykle ważną cezurą w najnowszych dziejach Polski, momentem, który bezlitośnie obnażył reanimowanego i pudrowanego od 1989 roku  trupa PRL, nazwanego dla niepoznaki III RP. Układ, jaki stworzyły komunistyczne elity wraz z oddanymi im w różnym stopniu zależności ludźmi z solidarnościowego obozu sprawił, że nowe państwo zamiast budować swoje podstawy od początku, zaczynając od opcji zerowej we wszystkich kluczowych dla państwa sferach, stworzyło potworka z garbem KGB/GRU. Taki eksperyment nie mógł się udać z prostego powodu: komunistyczne elity, w większości wywodzące się wprost z bezpieczniackich rodów, cierpiały na genetyczny brak  inteligencji, kultury i  ogłady,  a nauczone jedynie cwaniactwa i złodziejstwa, nie mogły stworzyć normalnego, nowoczesnego państwa. I co najważniejsze nie mogły pozbyć się swojego uzależnienia od Moskwy. Penetracja wszystkich dziedzin państwa polskiego przez ludzi uwikłanych w komunizm trwała przez cały okres PRL – u, by w III RP wejść w nową, doskonalszą, bo lepiej zamaskowaną formę.

Zsowietyzowane do poziomu DNA elity stanowiły także gwarancję, że status quo Moskwy w Polsce pozostanie utrzymany, a wszelkie głębsze procesy przebudowy państwa zostaną zduszone w zarodku. W tym właśnie celu zostały stworzone i w tym celu były podtrzymywane przez całe lata, by z ramienia Moskwy nadzorować wszelkie przemiany w III RP. Pierwszy test zaliczyli w 1992 roku, kiedy to za pomocą „gangsterskiego chwytu” zablokowano proces ujawnienia sowieckiej agentury w Polsce, bo przecież nie jest tajemnicą, że ten kto był tajnym współpracownikiem SB, stawał się, chcąc nie chcąc współpracownikiem KGB - matki wszystkich służb w bloku sowieckim. Kolejnym zagrożeniem dla moskiewskiego status quo w Polsce, a także dla neosowieckich planów w Europie, była polityka Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który jak mało kto rozumiał, że należy siłę Polski budować razem z państwami naszego regionu, by nie powtórzyć historii z 1939 roku, kiedy to podpisane z  państwami zachodu umowy okazały się tyle warte, co papier, na którym je spisano. Plany Putina, co do roli Polski w jego wizji Europy są znane od lat, a powtarzane są przez jego rzeczników,  takich jak choćby Karaganow, czy Łukjanow: Polska ma stanowić coś na kształt korytarza, pomostu, jakiegoś mało kłopotliwego tworu,  który nie przeszkodzi w procesie ekspansji Rosjan na Zachód, tym razem w bardziej cywilizowanej i akceptowalnej przez elity zachodnich państw formie. Biorąc pod uwagę powyższe aspekty, jak również geopolityczne i historyczne uwarunkowania, można bez dłuższego namysłu uznać, że Rosja i spowinowacona z nią część polskich elit związanych z dawnymi służbami komunistyczni, miała motyw do dokonania zamachu na polską delegację. Zamachu, który w jednym momencie pozbawił państwo polskie nie tylko prezydenta, ale także dowódców wszystkich rodzajów sił zbrojnych oraz  wielu wybitnych urzędników państwowych, co w sposób ewidentny osłabiło nasze siły obronne. Wydarzenie z 10 kwietnia 2010 roku w sposób istotny  wpłynęło też na zmianę planów NATO w Europie, gdyż szefem sił paktu miał zostać generał Franciszek Gągor, który poległ w Smoleńsku. Wiktor Suworow  w „Specnazie” opisał taką hipotetyczną sytuację, która, jak się wydaje,  zmaterializowała się 10 kwietnia:

„Za mózg uważamy najwyższe organy władzy państwowej oraz osoby stojące na ich czele. Przywódcy opozycji są przy tym rozpatrywani jako tacy sami kandydaci do wyeliminowania , jak czołowi przedstawiciele partii rządzących. Opozycja to rezerwowy mózg państwa, a nie byłoby mądrym posunięciem zniszczenie podstawowego  mózgu i pozostawienie rezerwowego. Za mózg państwa uważamy także dowódców wojska i formacji policyjnych, głowy kościołów, przywódców związkowych, w ogóle wszystkich ludzi powszechnie znanych, którzy mogliby w krytycznym momencie zaapelować do narodu. Do tego grona należą także wszyscy ci, którzy podejmują decyzje (oczywiście te najważniejsze) w czasie wojny lub bezpośrednio przed jej rozpoczęciem, albo mogą takie decyzje podjąć w przypadku zlikwidowania ludzi z podstawowego składu kierownictwa państwa”. Autor wyraźnie zaznaczył, że takie działanie, a więc pozbawienie państwa „mózgu” stanowi wstęp, zapowiedź kolejnych, wrogich działań, mających na celu pełne opanowanie państwa – celu. Czy zatem Polska stała się  celem agresji tamtego kwietniowego poranka? Czy wypowiedziano nam niewypowiedzianą wojnę? Wiele na to wskazuje, a kolejne badania ekspertów Zespołu Parlamentarnego układają się w spójny obraz wydarzeń, do jakich doszło 10 kwietnia 2010 roku . Kilka miesięcy temu, w czasie jednego ze spotkań w Krośnie, szef Zespołu Parlamentarnego Antoni Macierewicz stwierdził, że jeżeli katastrofa w Smoleńsku nie była spowodowana naturalnymi przyczynami, to konkluzja wydaje się oczywista: nasze państwo stało się celem agresji, znalazło się w sytuacji trudnej do pozazdroszczenia. Sprawia to, iż prawdopodobnie jesteśmy narażeni na kolejne, wrogie działania, które mogą nastąpić w niedługim czasie. Trudno o bardziej logiczny wniosek. Jednak wielu, jak to nazwał Władimir Volkoff „ideologicznych kolaborantów”, usiłowało ze słów ministra uczynić bicz na niego, zlinczować go w świetle kamer, ośmieszyć po raz kolejny, mówiąc, że przecież nikt nie bombarduje naszych miast, a rosyjskich czołgów pod Warszawą nie widać. Ci polityczni, historyczni i ideowi ignoranci, mają  jednak zbyt ciasne mózgi, by wiedzieć, że nowoczesna wojna nie musi być wojną konwencjonalną, ale wojną totalną, w której główną bronią jest dywersja i dezinformacja, zgodnie z maksymą Sun Cy:

Najwyższą umiejętnością w sztuce wojennej jest podporządkowanie sobie nieprzyjaciela bez walki”. Szeroko o tym pisał wspomniany wyżej Władimir Volkoff w swojej doskonałej książce „Dezinformacja. Oręż wojny”, która powinna stać się lekturą obowiązkową dla polskich polityków w tych trudnych i skomplikowanych czasach. W jednym z rozdziałów autor napisał:

„…nowa koncepcja wojny zaciera stopniowo tradycyjną jej koncepcję i w tej nowej formie wojny dywersja stała się jej podstawową bronią. Strategia wojny totalnej wyklucza dziś bowiem zastosowanie zbrojnej interwencji z zewnątrz: zamiast agresji zbrojnej na kraj, który zamierza się opanować, wywołuje się wewnątrz tego państwa, za pomocą odpowiednich działań dobrze wyszkolonych dywersantów proces osłabiania władzy[…] dążąc do przyspieszenia procesu rozkładu kraju, a następnie objęcia władzy”. Volkoff bardzo szczegółowo opisał kroki agresora. Należą do nich między innymi: rozbijanie więzi w państwie - celu, dyskredytacja i niszczenie autorytetów,  sprzyjanie wszelkim patologiom, czy to społecznym, czy to na szczytach władzy, szeroko pojęta demoralizacja narodu, poprzez wpajanie mu bezcelowości oporu, zaszczepienie poczucia winy (pedagogika wstydu), przekonanie o osamotnieniu, wszechobecne kłamstwo podawane w różnych dawkach, a wszystkiemu towarzyszyć ma zmasowany atak głównych narzędzi dywersantów i dezinformatorów, czyli mass mediów. Czy tych podobieństw do obecnej sytuacji w Polsce nie jest zbyt dużo? Czy ostrzeżenia Volkoffa i Suworowa nie powinny zapalić czerwonej lampki w głowach większości Polaków? Choć czołgów nie widać, a bomby nie spadają na polskie miasta i wsie, i raczej się na to nie zanosi, to taka wojna jest równie niszcząca dla państwa, jak wojna konwencjonalna. Dlaczego? Czy widział ktoś podbite kolonie, które stały się potęgami gospodarczymi? Czy człowiek głęboko upokorzony, z ogromnymi kompleksami może odnieść sukces, iść do przodu, tworzyć, zdobywać? Czy naród upokorzony, zakompleksiony, z ogromnym bagażem sztucznie wykreowanych win, może wspiąć się na wyżyny swoich możliwości? Czy naród pozbawiony ekonomicznego bezpieczeństwa i  gospodarczego zaplecza w kluczowych dla każdego państwa sektorach, może się prawidłowo rozwijać? Odpowiedź jest banalnie prosta: nie może.

Po 10 kwietnia można bez trudu zaobserwować, jak  punkt po punkcie jest realizowana niemal podręcznikowa strategia podboju państwa polskiego, za pomocą opanowanych przez ZSRR, a później FR,  narzędzi w postaci dezinformacji, dywersji i propagandy, a także gęsto poupychanej agentury.  Te wszystkie zastosowane narzędzia służą jednemu: podporządkowaniu i coraz większemu uzależnianiu Polski od Rosji, czy to poprzez niekorzystne umowy, czy to poprzez degradację naszego państwa w oczach natowskich sojuszników, czy wreszcie poprzez postawę wyjątkowo obrzydliwego serwilizmu wobec Rosji, prezentowanego przez ludzi zajmujących się śledztwem smoleńskim, ale nie tylko. Mamy też do czynienia ze szczególnie wrogim zabiegiem w postaci dzielenia polskiego społeczeństwa, napuszczania jednych grup społecznych na inne, rozpalania emocji i sterowania nimi w określony sposób, ale zawsze tak, by ów podział był jeszcze głębszy i bardziej niszczycielski dla tkanki narodu. Przykłady można mnożyć. Kilka dni temu Ewa Stankiewicz postawiła ważne pytanie: co robić w sytuacji, kiedy wiedza o 10 kwietnia jest coraz większa i nie pozwala dalej utrzymywać tezy o nieszczęśliwym wypadku? Co robić, jak się zachować w sytuacji, kiedy uświadomimy sobie , że uruchomiona po katastrofie machina dezinformacji i dywersji, nie stanowiła wyłącznie działań wynikających z potrzeby chwili, jakiejś formy osłony rzekomych błędów, ale była zaplanowaną z zimną krwią akcją, mającą na celu zamaskowanie prawdziwego przebiegu wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku? Odpowiedź na to pytanie jest trudna, gdyż stąpamy wszyscy po kruchym lodzie, a naprzeciw nam stoi zorganizowana armia, mająca najgroźniejszą broń w postaci usłużnych mass mediów, które, jak już wyżej wspomniałam, pełnią w wojnie totalnej rolę kluczową. Volkoff radzi, aby tworzyć duże grupy, odporne na dezinformację i propagandę, grupy świadome swoich słabości, ale jednocześnie świadome swojej roli i nie dające się rozbijać. Wydaje się, że ten kapitał istnieje w postaci partii PiS, choć i tu było już kilka prób rozbicia tej partii, co również jest jednym z punktów zaliczonych przez Volkoffa do elementarza wojny totalnej. Dalej mamy wiele ruchów społecznych, które powstały po 10 kwietnia 2010 roku, czy wreszcie klubów skupionych wokół Gazety Polskiej, czy Radia Maryja. To wielki, narodowy kapitał, który należy pielęgnować i w niego inwestować. I tu jest ogromne pole do działania dla polityków PiS: należy ruszyć w Polskę już teraz, inicjować, tworzyć, rozmawiać. Nie wolno siedzieć w gabinetach i debatować na kanapach, bo nastroje społeczne są diametralnie inne od tych, jakie panowały nawet rok temu. Ludzie są głodni wiedzy, o czym świadczą nieprzebrane tłumy na każdym ze spotkań z Antonim Macierewiczem. Panie i panowie z PiS muszą po prostu wziąć się do pracy w terenie, na wzór partii Orbana – być z ludźmi i dla ludzi, 24 godziny na dobę. Setki spotkań, dyskusji, nawet w najmniejszej mieścinie,  bo tak się buduje trwały elektorat propolski. Nie poprzez spoty, nie poprzez 3 miesięczną kampanię wyborczą, ale poprzez nieustającą obecność wśród ludzi. Tego kapitału nikt nie będzie w stanie odebrać. I co najważniejsze – przejść do ofensywy, narzucać tempo gry i kolejne trudne tematy. Dlaczego to jest tak ważne? Pan Putin i jego towarzysze pilnie obserwują gry społeczno-polityczne w Polsce i na podstawie ich wyników budują kolejne strategiczne kampanie dywersyjne.

Drugim,  nie mniej ważnym elementem są media. Obrona TV Trwam, konsolidacja Polaków wokół Radia Maryja to jest ogromna wartość, która pozwala, być może w sposób nieco partyzancki, odpierać zmasowane ataki regularnych oddziałów. Ojciec Rydzyk zrobił fantastyczną robotę, której niestety nie zrobiła dotąd żadna partia z obozu niepodległościowego, choć wszyscy politycy powinni wiedzieć, że w nowoczesnych bojach to media są kluczem do wygranej. Media i aktywność w terenie. Nie ma innej drogi. Należy zaktywizować ludzi, pokazać im cel, miejsce, ludzi, wokół których mogą się gromadzić, przełamać pokutujące w Polakach „wszyscy politycy są tacy sami”. Jest to trudne zadanie, gdyż społeczeństwo w dużej mierze zostało skutecznie zneutralizowane, ale  nie jest to zadanie niewykonalne. Pamiętajmy, że Piłsudski rozpoczynał bój o Niepodległą w 1914 z  garstką „stumanionych”, dzisiaj byśmy powiedzieli „oszołomów”. Volkoff twierdzi, iż tak zwana milcząca większość  w sytuacji wojny dywersyjno-dezinformacyjnej, z którą bez wątpienia mamy do czynienia obecnie, nie wynika z jakiejś apatii społecznej, czy niezgody na rzeczywistość, ale jest to właśnie efekt skutecznej dywersji:

Mamy tu do czynienia z najbardziej niezwykłym i najbardziej oryginalnym skutkiem dywersji. Wiele się mówiło i nadal mówi o "milczącej większości" to znaczy przytłaczającej  większości obywateli każdego z krajów "obrabianych"przez dywersję" i dziwi się jej obojętności. Stanowi ona mityczną nadzieję rządów wystawionych na próby destabilizacji. Tymczasem milcząca większość jest wytworem dywersji. Jednym, bowiem z celów i działań dywersyjnych jest właśnie sparaliżowanie i spowodowanie zobojętnienia mas”. Innymi słowy, by wygrać tę wojnę, trzeba odczarować społeczeństwo, jednak to się powiedzie tylko w sytuacji, jeżeli ze strony środowisk niepodległościowych będzie silne wsparcie i inicjatywa. I aktywność,  przede wszystkim duża aktywność, nawet w małych, codziennych sprawach, ale jakże ważnych dla lokalnych społeczności. Społeczeństwo jest zmęczone propagandą, która coraz bardziej rozmija się z codziennością przy kasie, czy w banku. Tych ludzi trzeba uratować dla Polski. Oczywiście, jak zawsze w naszej historii bywało, tak i teraz w osiągnięciu celu, musza nam też pomóc pewne międzynarodowe okoliczności, jak choćby zmiana podejścia USA do zawoalowanej agresywnej polityki Rosji, powstrzymanie apetytów rosyjskich władców, a także  urealnienie podejścia do Rosji państw UE, co mam nadzieję wkrótce nastąpi, a tym momentem przełomowym mogą być wybory prezydenckie w USA.

Martynka

"Prawicowa czarownica" Gawryluk o in vitro oraz dyletantka Wiśniewska i jej prawo do szczęścia - Wydawało się, że nikt nie przebije biskupów nazywających in vitro "wyrafinowaną aborcją", czy urodzeniem "okupionym śmiercią braci i sióstr. Ta sztuka udała się dziennikarce Polsatu i felietonistce prawicowych mediów Dorocie Gawryluk” - stwierdziła Katarzyna Wiśniewska, komentując felieton publicystki na temat in vitro, w którym ta napisała, że zamrażanie zarodków po raz kolejny stało się "młotem na prawicowe czarownice". Dyskusja nad in vitro w dużej mierze została zdominowana przez męskie głosy. Gros wypowiedzi na ten temat pochodzi z ust polityków, albo księży (tudzież publicystów, zwykle płci brzydkiej). I wreszcie jakaś kobieta odważyła się dobitnie nazwać proceder mechanicznego poczynania dzieci na szkle „szczęściem po trupach”. W najnowszym numerze tygodnika „Idziemy” dziennikarka Polsatu i felietonistka „Uważam Rze” stwierdziła, że trudno uwierzyć w szczere intencje polityków Platformy, jeśli chodzi o uregulowanie in vitro, to zrobiliby to już dawno. „Choćby wtedy, gdy sprawę powierzono Jarosławowi Gowinowi, gdy ten nie był jeszcze ministrem. Wykonał wtedy kawał dobrej roboty, konsultując sprawę z fachowcami, etykami i Kościołem. Temat in vitro został mu jednak odebrany i oddany w ręce posłanki Kidawy-Błońskiej. Działo się to wszystko dawno temu, jeszcze w poprzedniej kadencji” - zauważyła dziennikarka. Jednak jej zdaniem, dla rządzących kwestia in vitro jest tylko instrumentem w walce o głosy wyborców, tematem zastępczym, który ma rozgrzać emocje i odwrócić uwagę od istotnych spraw. Publicystka jest także przekonana, że spór o in vitro ma „napuścić jednych na drugich, pokazać, kto jest postępowy, a kto zacofany”.

„Jednym słowem in vitro znów stało się młotem na prawicowe czarownice. Jedno jest pewne – jeśli chce się jakąś sprawę załatwić i uporządkować, jeśli ma się czyste intencje, nie robi się tego w telewizyjnych studiach. Bo tam chodzi tylko i wyłącznie o piętnowanie obrońców życia najbardziej perfidnymi metodami. Na przykład wmawiając im, że nienawidzą dzieci z próbówki” – napisała w felietonie Gawryluk. I oczywiście nie umknęło to uwadze Katarzynie Wiśniewskiej, tropicielce homoherezji w tekstach publicystów Frondy, in vitro-herezji i wszelkiej maści wypowiedzi, które są niezgodne... z linią redakcyjną „Gazety Wyborczej”. „Wydawało się, że nikt nie przebije biskupów nazywających in vitro "wyrafinowaną aborcją", czy urodzeniem "okupionym śmiercią braci i sióstr. Ta sztuka udała się dziennikarce Polsatu i felietonistce prawicowych mediów Dorocie Gawryluk” - stwierdziła Wiśniewska.

„Gdy dyletant zaczyna zgłębiać tajniki medycyny, to raczej nieszczęście. Jeśli dziennikarka swoją wiedzę o in vitro opiera na tym, co usłyszała w niedzielnym kazaniu, lepiej by było, aby rozterkami dzieliła się z pamiętnikiem, zamiast chwalić się nimi publicznie. Troska, z jaką Gawryluk pochyla się nad schorowaną ludzkością, jest mało rozczulająca, gdy drugą ręką na odlew przywala tym, dla których zapłodnienie w próbówce było jedyną szansą na dziecko” - napisała redaktorka nad podziw angażującej się w promocję in vitro vide: artykuł w weekendowym numerze „Wyborczej”.

 Cóż, posługując się orężem pani Wiśniewskiej, można by napisać, że ona raczej także jest „dyletantką, która zgłębia tajniki medycyny” (słyszał kto, aby pani Wiśniewska kończyła jakiś medyczny kierunek?). Jeszcze większym nieszczęściem od czerpania wiedzy na temat in vitro z kazań (księża o biskupi przynajmniej mają pojęcie o etycznych aspektach tego procederu) jest czerpanie tej „wiedzy” z łamów gazety, w której się publikuje. W związku z czym, zalecenie dzielenia się swoimi rozterkami z pamiętniczkiem można by także pozostawić... pani Wiśniewskiej, która, nie mając już żadnych logicznych argumentów – powołuje się, jakżeby inaczej, na prawo bezdzietnych małżonków do szczęścia. Sęk w tym, że moje – szeroko pojęte – prawo do szczęścia nie stoi i nigdy nie może stać nad czyimś prawem do życia, które ma tu charakter pierwszorzędny. I nie można tego życia poświęcać dla zaspokojenia swoich egoistycznych potrzeb. „Jaką cenę przyjdzie nam zapłacić za zaspokajanie własnych potrzeb po trupach? Nie trzeba mieć dużej wyobraźni. Historia już odpowiedziała na to pytanie” - konstatuje Gawryluk. „Pozostaje się cieszyć, że historia nie musi zajmować się odpowiadaniem na egzystencjalne pytania Gawryluk i że miłosiernie zatrze produkty jej wyobraźni” - wtóre jej Wiśniewska. Dzięki Bogu, chore produkty wyobraźni pani Wiśniewskiej znajdą się na śmietniku historii jeszcze szybciej... Marta Brzezińska

Nasze dzieci z in vitro? Naturalnie! Żartowaliśmy z tego. Gdy Tomek przy przewijaniu trząsł się z zimna, mąż mówił: A może on się jeszcze nie rozmroził? To może się wydać niesmaczne, ale dla nas in vitro to coś naturalnego, więc nie robimy z tego tabu - rozmowa z Elżbietą, matką dwóch chłopców z in vitro, i jej 17-letnim synem Wojtkiem Renata Grochal: Kiedy dowiedziałeś się, że jesteś z in vitro? Wojtek: Nie pamiętam konkretnego momentu. Gdy miałem trzy lata, jeździłem z mamą do kliniki, bo starała się o drugie dziecko, czyli mojego brata Tomka. To też było zapłodnienie in vitro. Widziałem probówki, gabinet, pytałem, kto to jest ten pan w białym fartuchu. Mama tłumaczyła, że pan doktor nas leczył, jak nie mogliśmy mieć dzieci. Mówiła, że chce, żebym miał braciszka i że będzie nosić dziecko w brzuchu. Jeździliśmy razem na USG. In vitro gdzieś zawsze nam towarzyszyło. Dla mnie nigdy nie było niczym niezwykłym. Jedni przychodzą na świat w wyniku naturalnego zapłodnienia, inni nie.
Kiedy były bardziej dojrzałe rozmowy? W.: - Nie było. Byłem ja i mój brat Tomek, obaj dorastaliśmy ze świadomością, że jesteśmy z in vitro. Między sobą nigdy tego specjalnie nie roztrząsaliśmy. Moi rodzice byli chorzy i musieli skorzystać z in vitro. Bez tego nie byłoby nas na świecie. Nie wiem, z czym politycy mają problem. Gdyby postawić mnie i mojego kolegę i zapytać, który z nas jest z in vitro, to nie potrafiliby odpowiedzieć. Ludzie z in vitro niczym nie różnią się od tych poczętych w naturalny sposób. Tak samo mam głowę, ręce, nogi. Chodzę do liceum, tak jak inni siedemnastolatkowie. A in vitro to najzwyczajniejsza metoda leczenia niepłodności, tak samo jak się leczy ból zęba.
Elżbieta.: Czasem słyszę, że in vitro nie jest metodą leczenia niepłodności, bo ja mam dwoje dzieci, a nadal jestem niepłodna. Ale istotą niepłodności jest brak potomstwa, więc gdy rodzę dzieci, jest to jednak efekt leczenia.
Jak przyjęła pani wiadomość, że nie może mieć dzieci? E.: Wyszłam za mąż, gdy miałam 27 lat, a mąż 29. Po pół roku nieudanych prób zajścia w ciążę okazało się, że sytuacja jest dość trudna i w naturalny sposób się nie uda. Mąż też miał takie sobie parametry - jak to teraz chłop - ale nie dyskwalifikujące. To było bardzo trudne. Nie wyobrażałam sobie rodziny bez dzieci. Chcieliśmy z mężem je mieć. Chęć posiadania dziecka, gdy nie można go mieć, jest ogromna. To się odbywa chyba gdzieś na poziomie instynktu zachowania gatunku. Nigdy nie straciłam do końca nadziei. Znalazłam w gazecie ogłoszenie kliniki nOvum.
Długo się pani leczyła, zanim zdecydowała się pani na in vitro? E.: Trzy lata, trudny czas. Przeciągające się badania i kobiety z wózkiem mijane na ulicy - to wywoływało ogromny ból.
Nie myślała pani o adopcji? E.: Nie wykluczałam jej, ale wolałam być mamą naturalną - być w ciąży, urodzić. Adopcja nie jest od ręki, to długotrwałe procedury. Poza tym zastanawiałam się, czy kiedy zetknę się z problemami wychowawczymi, będę potrafiła traktować dziecko adopcyjne jak własne. Czy nie będzie gdzieś w tyle głowy, że to nie jest moje dziecko. Miałam takie obawy.
Mąż przeżywał zabieg? E.: Przeżywał bardzo, chociaż inaczej niż ja, bo to jednak chłop, nie obrażając mężczyzn. Ale wsparcie partnera jest niezbędne, bo przychodzą trudne momenty. Kuracja hormonalna bywa uciążliwa. Człowiek jest opuchnięty, nie najlepiej czuje się psychicznie, co drugi dzień trzeba pobierać krew, robić USG. Jednak dla mnie te fizyczne dolegliwości nie były problemem. Najważniejszy był cel. Wszystko jest do zniesienia.
Jakie to było uczucie, gdy po raz pierwszy zobaczyła pani Wojtka? E.: Niezwykłe. Nie wiem, czy inne niż gdybym zaszła w ciążę bez problemów. Ale to niezwykły moment, gdy dostaje się do ręki tego swojego ślimaka, takiego małego, ryczącego.
Mówisz kolegom, że jesteś z in vitro? W.: Nie jest tak, że jak kogoś poznaję, to od razu mu to mówię, ale większość moich kolegów wie. Nie wstydzę się. Przyjęli to normalnie - aha, ty tak, ja tak. OK. Zdarzało się, że pytali, czym to się różni od normalnego zapłodnienia, więc tłumaczyłem: pobiera się plemnik od ojca, komórkę jajową od mamy, łączy się to i podaje mamie. Gdy powiedziałem mojej dziewczynie, uznała, że jestem wyjątkowy. W ogóle to mam superdziewczynę.

Zaimponowałeś jej. W.: Można tak powiedzieć (śmiech).
Może to sprawa pokoleniowa - to, co bulwersuje 50-latków, was już nie?W.: Na pewno wśród osób starszych jest więcej przeciwników in vitro, a w moim pokoleniu mniej. Gdy my będziemy podejmować decyzję o tym, czy mieć dzieci, in vitro nie będzie już wywoływało takich emocji. Ale myślę, że ten, kto sam nie doświadczył niepłodności, nie zrozumie, czym dla niektórych jest in vitro.Sam ani chwili bym się nad tym nie zastanawiał. Świadomość, że dziecko ma moje geny, że będzie do mnie podobne, że wychowa się człowieka, którego sami ukształtujemy, jest cudowna.
Znasz dr Katarzynę Kozioł, dzięki której się urodziłeś? W.: Znam. Można powiedzieć, że to moja druga matka. Nie mam z nią jakiegoś bardzo bliskiego kontaktu, ale gdy zapraszają nas przy różnych okazjach do kliniki (bo jestem jednym z pierwszych jej dzieci), to rozmawiamy. To taki fajny, ciepły kontakt.
Jest pani osobą wierzącą? E.: Tak.
Zdanie Kościoła nie było przeszkodą? E.: Oddzieliłam sobie zdanie kościelnych hierarchów od Boga i to nie pierwszy raz i nie ostatni. Bo to, co czasem wygadują księża czy biskupi w kazaniach, krzycząc na wiernych, jest kuriozalne. Po prostu powiedziałam sobie, że idę do kościoła nie dla księdza, tylko dla Pana Boga. I wierzę, że Pan Bóg nie ma nic przeciwko in vitro.
W.: Kościół trochę szaleje. Mamy XXI w. Kościół też się myli. W średniowieczu kazał palić czarownice. Dziś czarownic nie palimy. Może więc i do in vitro Kościół się przekona.
Ale na razie biskupi mówią, że in vitro to wyrafinowana aborcja - bo niszczy się zarodki. A ty, Wojtku - ich zdaniem - żyjesz kosztem swoich braci i sióstr. W.: Ksiądz nie ma żony, nie ma dzieci, nie ma rodziny. Ciekaw jestem, co by myślał, gdyby mógł założyć rodzinę, ale z żoną nie mogliby mieć dzieci. Jestem pewien, że w takiej sytuacji zmieniłby zdanie.
Łatwo księżom mówić o tym, co ich nie dotyczy. Pytanie: jeżeli dwie osoby mogą stworzyć dziecko kosztem potencjalnej reszty, to lepiej nie stworzyć żadnego dziecka? Nie kupuję tego. E.: Ja nie rozumiem, na czym miałaby polegać ta wyrafinowana aborcja. Można tak wykonać in vitro, żeby zarodki nie ginęły. Zupełnie nie przekonuje mnie argument, że dzieci z in vitro żyją kosztem swoich braci i sióstr. Jeśli ktoś jest przeciwny likwidacji zarodków, to można np. je mrozić.
Pani młodszy syn jest z mrożonego zarodka. E.: W przypadku Wojtka zaszłam w ciążę już po pierwszej próbie. Wszystkie zarodki zostały wykorzystane, nie było więc mrożenia. Ale za drugim razem pierwsza próba się nie powiodła. Dzięki temu, że mieliśmy zamrożone zarodki, po miesiącu mogłam wykonać drugą - już udaną. Tomek jest właśnie z zamrożonego zarodka.
Mieliśmy nawet o tym żart. Gdy Tomek urodził się w zimie, w szpitalu było aż 26 stopni C. Gdy wróciłam do domu, to przy każdym przewijaniu Tomek strasznie się trząsł z zimna. Mój mąż, patrząc na to, żartował: a może on się jeszcze nie rozmroził? To może się wydać niesmaczne, ale dla nas in vitro to jest coś naturalnego, więc nie robimy z tego tabu.

Jak oceniacie słowa Jarosława Gowina, który nie zgadza się na mrożenie zarodków, bo "to mrożenie dzieci"? E.: Nie wiem, ile pan Gowin ma dzieci. Ale myślę, że posłowie i posłanki czy księża, którzy wypowiadają się przeciwko in vitro, nie rozumieją problemu niepłodności. Nie wiedzą, jak to może być bolesne. Że naprawdę się cierpi. To siedzi w głowie. Ludzie są nieszczęśliwi, niejednokrotnie nie potrafią sobie ułożyć życia.

Dla mnie te wypowiedzi polityków to wymyślanie problemów. W.: Śmieszy mnie debata między Kościołem a politykami. Oni zachowują się, jakby nic nie wiedzieli o in vitro. Uważam, że to jest sprawa indywidualna kobiety czy pary.
Prawicowi politycy powtarzają, że zarodki są wylewane do zlewu... E.: Tworzą obraz, że kliniki in vitro to fabryki sztucznych ludzi. To tak nie wygląda. Podejrzewam, że ci posłowie mają za mało informacji. Są adopcje zarodków, niewykorzystane są przekazywane kobietom, które nie mogą mieć własnych, przekazywane są też komórki jajowe. Dla mnie jest to forma wczesnej adopcji.
Biskupi mówią, że dzieci powinny być owocem aktu małżeńskiego, a w przypadki in vitro tak nie jest.
E.: Bardzo mi przykro. Zgadzam się, że najlepiej, żeby wszyscy byli zdrowi, piękni i bogaci. Ale jeżeli natura zawodzi i ten akt małżeński z jakichś powodów nie może doprowadzić do poczęcia dziecka, to dla mnie takie medyczne wspomaganie w żaden sposób nie jest kłopotem. Tym bardziej że mąż był przy mnie na każdym etapie tego zapłodnienia i w nim uczestniczył. Zapłodnienie było z jego nasienia.
Co sądzicie o propozycji PiS, żeby karać więzieniem za in vitro? E.: Do więzienia zamyka się przestępców, a ja nie widzę w in vitro znamion przestępstwa. Dla mnie jest to medycyna, która wspiera ludzi, tak jak np. przeszczepy. Kiedyś przeszczepy budziły kontrowersje. Mam nadzieję, że emocje dotyczące in vitro z czasem też przeminą. Współczuję przede wszystkim osobom, które w tej chwili podchodzą do zabiegu i się boją.
Co powiedzielibyście tym, którzy chcą zakazać w Polsce in vitro? E.: Nie wiem, czemu to miałoby służyć. Z in vitro problem mają ludzie, którzy albo nigdy nie chcieli mieć dzieci, albo mają dzieci bez żadnych trudności. Nie wiem, dlaczego ludziom odbierać taką szansę. Nikt na tym nie cierpi, nikomu nie dzieje się krzywda, nikt nie jest zmuszony, żeby stosować in vitro. Niepłodność jest też problemem społecznym. Dlaczego ludziom, którzy chcą mieć dzieci, odbierać to prawo?
Czy in vitro wywoływało kontrowersje wśród pani znajomych, rodziny? E.: Nie, każdy mówił, że trzyma kciuki. Rodzice wsparli mnie finansowo, bo to drogi zabieg.
Państwo powinno refundować sztuczne zapłodnienie? E.: Rozumiem, że nie jesteśmy bogatym państwem i nie stać nas na refundację w całości. Ale może choć refundacja leków, bo to spora część kosztów. Jeśli to się nie uda, to niech chociaż politycy nie przeszkadzają ludziom i nie robią zamieszania. Z tego, co obserwuję - a mam kontakt z rodzinami, które mają dzieci z in vitro - nigdy nie są to dzieci przypadkowe, tylko wyczekiwane, ci ludzie są na nie bardzo nastawieni. Proces dojrzewania do rodzicielstwa jest długi i przygotowuje mentalne.
Nie boi się pani, że jak politycy zaczną uchwalać ustawę, to utrudni ona wykonywanie zabiegów? E.: Szczerze mówiąc, mam dość tej politycznej debaty. Pamiętam, jak w 1995 r. była pierwsza próba zamknięcia przychodni in vitro. Byłam w programie w telewizji z miesięcznym Wojtkiem, bo już wtedy zaczęły się zarzuty, że in vitro jest niemoralne, że zarodki się marnują. Chciałam pokazać, że jestem normalną kobietą, moje dziecko jest normalne. I że nikt mi nie zrobił krzywdy. Ten temat wraca już tyle lat, chociaż w innych państwach sprawa in vitro została dawno uregulowana. Mam nadzieję, że jako społeczeństwo nie pozwolimy politykom podjąć decyzji krzywdzących ludzi.
Wojtek, co będziesz robił za kilka lat? W.: Będę muzykiem. Lubię jazz, funk, rock. Uwielbiam Franka Zappę. Od siedmiu lat gram na gitarze elektrycznej, teraz chodzę na wokal. Gram i śpiewam w trzech kapelach. Niedawno wróciłem z warsztatów z czołówką polskich muzyków, m.in. Pilichowskim, Radulim. Było naprawdę super.
E.: Muzyka na pewno będzie odgrywała ważną rolę w życiu Wojtka, ale ja zachęcam go, żeby jednak miał też drugą nogę, na której może się w życiu oprzeć. Daję mu za przykład Grechutę, Karpiela-Bułeckę, którzy zdobyli inne zawody.
W.: Ale ja się wzoruję na Zappie. Rozmawiała Renata Grochal

22 lipca 2012"Jedno jest niebo dla wszystkich"

śpiewali Cyganie podczas XVI Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Cygańskiej , który odbył się w Ciechocinku. Bardzo przyjemnie jest posłuchać muzyki cygańskiej- coś w niej jest! Mam nawet płytę z piosenkami cygańskim, którą od czasu do czasu włączam, żeby posłuchać muzyki cygańskiej.. Ładnie tańczą, w ładnych strojach, prezentują odrębność swojej kultury.. Mają swój specyficzny sposób życia- to znaczy mieli. Byli narodem ( raczej narodami) wędrownym - teraz bardziej stają się stacjonarni.. Kiedyś oferowali wróżby i produkty swojej roboty- na przykład patelnie. Zarabiali uczciwie na życie.. Grali na weselach.. Prowadzili wędrowne cyrki i uprawiali kuglarstwo. Dzisiaj są instytucjonalizowani przez różne władze państwowe, w ramach promowania mniejszości.. Byli ludźmi wolnymi.. W różnych krajach różnie traktowani.. Lud wywodzący się z Indii, z Egiptu, o różnym stopniu pomieszania z innymi kulturami.. Szanujący starszyznę i władzę opartą na autorytecie.. Są w śród nich królowie cygańscy..Dzisiaj rządy finansują tzw. instytucje pozarządowe, z budżetów państw, czyli z pieniędzy podatników, którzy Cyganami nie są. Nie jest to w porządku, ale wynika to z próby podporządkowania kiedyś wolnych ludzi- biurokracji państwowej. Biurokracja państwowa chce mieć nad wszystkim pieczę.. Także nad Cyganami- zwanych w nowym języku nowomowy- Romami.” Cygan już raz nie przechodzi przez wieś”- to jest wielki stereotyp. Którzy trzeba wykorzenić.. I sprawić, żeby inne narody, przyzwyczaiły się do innego stereotypu tworzonego na użytek nowych czasów , poszanowania i tolerancji. Cokolwiek słowo ”tolerancja” miałoby znaczyć. Człowiek wolny- to człowiek nieuwikłany w decyzje biurokracji.. Nieuwikłany w dotacje państwowe i zasiłki.. Trudno jest dzisiaj- w czasach szalejącego socjalizmu- nie być uwikłanym w decyzje biurokracji, jak prawo demokratyczne tworzone jest przeciw ludziom, robiąc z nich niewolników państwa prawnego i demokratycznego.. Dla wolnego człowieka nie ma dziś miejsca.. Biurokracja ponad nim.. Państwo biurokratyczne ponad człowiekiem- to jest model życia ludzi budowany dla ludzi- przez biurokrację.. Zamiast „ jednego nieba dla wszystkich”- jedno więzienie dla wszystkich.. A z tym” jednym niebem” to chyba Cyganie przesadzili.. Niebo nie jest dla wszystkich, ale dla tych, którzy na nie zasłużyli, żyjąc zgodnie z Dziesięciorgiem Przykazań. I nie przechodzą raz przez wieś. Jest jeszcze Piekło i Czyściec, gdzie można się oczyścić z popełnionych grzechów. Ale to wszystko w chrześcijaństwie, do którego się przynależy. Kultura Romów to mieszanina kultury Indii i muzułmańskiej Persji.. Przepiękne ubiory, ozdoby, precjoza.. To naprawdę jest piękne- tak jak muzyka, której słucham, ale trójząb, kojarzący się z bogiem Śiwy.. I wszystko dobrze, każdemu wolno i każdy może inaczej, ale dlaczego na nasz rachunek? Pieniądze dla organizacji pozarządowych pochodzą jak najbardziej z kieszeni podatników pozarządowych, właściwie podrządowych. Proszę poczytać sobie cele na przykład Stowarzyszenia Kobiet Romskich, albo Stowarzyszenia Romów Polskich.. Pełno tam frazesów o równości i wyrównywaniu szans.. To znaczy chodzi o wyrównanie szans, nie przy pomocy własnej pracy, ale przy pomocy administracyjnych środków przymusu, który to sposób miałby spowodować wyrównanie poziomu materialnego Romów.. Jednym zabrać- a innym dać! To jest sposób na poprawienie bogactwa jednych, koszem innych.. To są tzw. prawa człowieka, prawa do opieki, do zdrowia, do oświaty, do… wszystkiego! Ale jakoś o pracy nic nie ma..(???) Dziwne? Prawo do wszystkiego ,ale nie do pracy.. Kiedyś produkowali choćby patelnie, byli dobrymi metalurgami, korzystali z ich usług królowie, dzisiaj siedzą na zasiłkach, wzbudzając niechęć sąsiadów, którzy widzą, że cały dzień nic nie robią, ale pieniądze z państwowych instytucji biorą. A przecież bez pracy nie powinno być kołaczy.Polityka państwowa i europejska odzwyczaiła ich od pracy... To tak jak jedzenie sklepowe dla kotów, odzwyczaiło koty od polowania na myszy.. Myszy się jeszcze trafiają, ale polujący kot- już nie bardzo. Z kotów biorą przykład” Europejczycy”, których już miliony nie pracują w całej socjalistycznej Europie, przebywają jedynie na zasiłkach, na które pracują inni.. A jak im brakuje- to pożyczają pieniądze w bankach.. Inni za nich oddadzą.

I Pracują Chińczycy, Niemcy, Amerykanie, Polacy… Miliony nie pracują nie wytwarzając ani promila PKB.. Ale żyją. A przecież Św. Paweł mówił, że „ kto nie pracuje nich nie je”. Obok wiary w Boga i jego Praw ,to była istota chrześcijaństwa. Już jest tak, że ten co pracuje ma gorzej, niż ten co nie pracuje.. Różne przywileje i dodatki pieniężne rodzinne powodują, że można zupełnie nieźle żyć nie pracując.. Czy to jest normalne? A co w demokracji i dybach praw mniejszości, wyróżniających grupowo mniejszości jest normalne? Mam na myśli dyby dla tych, którzy te prawa realizują w praktyce. W 1993 roku Międzynarodowa Unia Romów przyjęta została do Organizacji Narodów Zjednoczonych w charakterze członka obserwatora.. Zobaczcie Państwo jacy przebiegli są ci socjaliści międzynarodowi ( czytaj masoneria!)w dążeniu do budowy kontroli nad wszystkim- na tym Bożym- a nie Ich świecie. Romowie nie mający własnego państwa też są członkami ONZ.. I wykonują wszystkie zalecenia tego rządu światowego.. Czyli są pod kontrolą.. już nie będą robić patelni, nie będą wróżyć, będą mieli pieniądze na tworzenie organizacji pozarządowych i będą wykonywać wszystkie decyzje zapadłe- w gremiach Organizacji Narodów Zjednoczonych.. Będą mieli dotacje! A dotacje są jak narkotyk! Zniewalają i zabierają wolną wolę.. Najpierw euforia, a potem depresja.. W każdym razie o wolności już nie będzie mowy.. Zresztą który niewolnik kocha wolność?- jak niewidzialna kara niewoli odbywana jest przy pełnym brzuchu, na konferencjach mających na celu nie wyjaśnienie niczego, przy szampanie i kawiorze. Tak” królowie” cygańscy prowadzą swój lud.. Do demokracji! W 2000 roku, V Kongres Romów zadecydował o tym ,że utworzony został Romski Parlament(???) Oooo, oooo.. I o to chodzi, żeby Romom zafundować demokrację. Zamiast autorytetu starzyzny, królów cygańskich, prawa zwyczajowego- demokracja, prawa człowieka, w tym prawa kobiet cygańskich. I będą promowane związki homoseksualne.. Chyba dlatego pani Maryla Rodowicz śpiewa, że „prawdziwych Cyganów już nie ma” Tak jak prawdziwych kotów, polujących na myszy – też już nie ma.. Ale czy są jeszcze prawdziwe myszy? Tego nie wiem, bo się za nimi nie uganiam.. Ale jak myszom jeszcze Organizacja Narodów Zjednoczonych zafunduje demokrację i prawa myszy , zasiłki i „darmową” karmę- to będzie koniec z myszami. I kto wtedy będzie zjadał demokratów, jak kiedyś złego króla Popiela? Oglądałem piękne tańce i słuchałem miłych piosenek i sobie pomyślałem, ile ta zabawa nas, podatników kosztuje.. Tak jak wiele zabaw organizowanych systematycznie przez władzę , żeby zagłuszyć ten wielki nieporządek skutkujący najwspanialszym ustrojem świata- demokracją.. Starszyzna cygańska będzie chyba doradzać w tym Parlamencie Romów.. A potem powoli się ją wymiksuje, zostawiając miejsce wyłącznie ustalaniu prawdy w drodze głosowania większościowego.. O królach nie będzie już mowy..

I wtedy dopiero zacznie się ostateczna degrengolada kultury cygańskiej, wyrosłej z wolności, hierarchii, poszanowania starszych i określonych zasad.. Milionów Cyganów nie da się wziąć na garnuszek państw demokratycznych.. Tym bardziej, że wszystkie ta państwa bankrutują.. Ale Cyganie zawsze ładnie zatańczą..

WJR

Wracaj IV RP, nim ta trzecia sama się rozkradnie! Premier raportów o korupcji nie czytał. Miał je ze sobą taszczyć w Dolomity?

1. Przyciśnięci do muru aferami politycy PO i ich medialni obrońcy mówią – a w rządzie Kaczyńskiego też były afery. I wymieniają dwie – ministra Lipca i gruntową. Owszem były takie afery. Tylko kto je wykrył? Media? Nie, wykryła je CBA, które stworzył rząd Prawa i Sprawiedliwości, właśnie po to, żeby korupcji nie zamiatać pod dywan, lecz wypalać je do spodu gorącym żelazem. O co były pretensje do rządu Prawa i Sprawiedliwości – że aferę gruntową schował? Nie, zarzuty były o to, że ją ścigał. I że w imię zasad uczciwości w życiu publicznym Jarosław Kaczyński ani sekundy się nie zawahał przez rozbiciem koalicji i ryzykiem utraty władzy.

2. Kaczyński wysłał CBA za wicepremierem własnego rządu! – darli szaty obrońcy Trzeciej Rzeczypospolitej. Tak jest – wysłał. Kaczyński nie mówił o tarczy antykorupcyjnej, on ja po prostu stworzył. I tarcza działała dobrze, zdaniem niektórych nazbyt dobrze. Tusk o tarczy antykorupcyjnej mówił, tylko ze on te tarczę rozmontował i wywalił gdzieś na strych, że gdy organizacje antykorupcyjne zaczęły o nią pytać, to nie mógł jej znaleźć. Z korupcja walczył więc bez tarczy, ale biedaczysko raportów nie miał czasu czytać. Bo strasznie grube były, a on przecież musiał z kolegami w piłkę sobie pograć albo na narty pojechać. Co, miał ze sobą raporty NIK-u taszczyć w Dolomity?

3. Podstawowa różnica między państwem rządzonym przez Kaczyńskiego i państwem rządzonym przez Tuska jest taka, że podczas rządów Kaczyńskiego media dowiadywały się o aferach od służb śledczych, a dziś służby państwowe dowiadują się o aferach od mediów. Afera hazardowa, afera senatora Misiaka, afera stoczniowa z tajemniczym inwestorem katarskim, afera wałbrzyska – wszystko to wykryli dziennikarze a służby specjalne i organy ścigania budziły się dopiero po medialnym alarmie. Budziły się i zaraz usypiały. Słusznie pytał na swoim blogu Marcin Mastalerek – po co nam służby specjalne, które o aferach dowiadują się z mediów.

4. Raport NIK o nieprawidłowościach w spółce Elewarr leżał rok u szefa CBA, Ministra Sprawiedliwości, Ministra Spraw Wewnętrznych, Prokuratora Generalnego – wreszcie też i u premiera. Leżał sobie spokojnie, sprzątaczka od czasu do czasu kurze z niego starła – a chłopaki dalej sobie jeździli na koszt państwa do meksyku i Honolulu. Dopiero, gdy zaczęła się medialna wrzawa, służby państwowe w te pędy rzuciły się do tropienia wytropionej już afery. Tyle ich się rzuciło do boju, że jedne drugim po butach i odciskach aż deptały.

5. Wracaj IV RP, zanim ta trzecia do reszty sama się rozkradnie! Janusz Wojciechowski

Mandaryni Balcerowicza Fundowane podróże życia do Chin, najpierw Michała Tuska a ostatnio prezydętowej Komorowskiej wkrótce zaprocentują i Chińczycy będą mogli zbierać dywidendy. PKP, kierowane przez ludzi Balcerowicza, przymierza się do zakupu chińskich wagonów. W latach 80-tych PRL eksportowala do Chin m.in. maszyny górnicze a importowala tekstylia i zabawki. W 2012 roku Polska eksportuje do Chin przeważnie "na wagę" czyli wysyła miedź i wyroby chemiczne a importuje skomplikowane technologicznie produkty elektroniczne i urządzenia dla telekomunikacji. Chiński eksport do Polski przekracza pięciokrotnie polski eksport do Chin. Państwowa spółka PKP Cargo, w ramach planu dalszej des-industrializacji III RP, przymierza się do importu z Chin produktów relatywnie tak prostych jak wagony do transportu węgla. Pomyśleć tylko ze kiedyś byliśmy potęgą hutnicza i węglową. W 2010 roku ktoś wpadł na pomysł założenia spółki joint-venture pomiędzy PKP Cargo i chińską spółką Jinan Railway Vehicles. Na początku zakładano ze spółka będzie produkować wagony do przewozu węgla w Szczecinie i eksportować cześć produkcji na rynki europejskie. Z czasem koncept uległ zmianie i teraz zakłada się ew. montowanie wagonów w Polsce na podstawie tzw. "kits" przesyłanych z Chin. Założymy się ze z czasem wyjdzie na to ze taniej jest po prostu importować gotowe wagony statkami z Chin do portu w Szczecinie, nakleić stempel "Made in Poland" i sprzedać je nie tylko PKP Cargo ale i dalej w Unii Europejskiej:

http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/616260,Chinskie-wagony-wyjada-na-polskie-tory

PKP Cargo posiada własne moce produkcyjne i remontowe w Szczecinie, ale są one widocznie nieatrakcyjne. Istnieją tez inne prywatne polskie firmy mające "know-how" w produkcji wagonów, na przyklad spółka EKK Wagon z Ostrowa Wielkopolskiego:

http://www.rynek-kolejowy.pl/29705/EKK_Wagon_planuje_ekspansje_i_rekrutacje.htm

No ale robienie joint-venture z Chińczykami i importowanie wagonów z Chin wydaje sie być bardziej atrakcyjne dla menedżerów z PKP. Właścicielowi PKP, czyli polskiemu państwu (czyli w sumie nam samym) sugerujemy pójście dalej za chińskim ciosem: zamiast płacić fortuny na pensje ludzi Balcerowicza w zarządzie PKP (50 tys. PLN na głowę plus premie plus limuzyny), zatrudnijmy na ich miejsce Chińczyków. Będzie taniej. O mandarynach Balcerowicza usadowionych w PKP pisaliśmy już wcześniej:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/60660,skok-na-kase-pkp

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/58431,kolej-na-balcerowicza

Zamiast wagonów, chcemy importu prezesa PKP z Chin. Będzie taniej.Stanislas Balcerac

Nie ma dochodów z podatków to wyprzedajemy majątek Wpływów z VAT na zaplanowanym poziomie nie ma i prawdopodobnie nie będzie. Pozostaje, więc wyprzedaż narodowego majątku i cięcia wydatków. To pierwsze już się dokonuje.

1. W pracach na budżetem państwa na rok 2012, minister Rostowski wprawdzie przyjął realistyczny poziom wzrostu PKB (o 1,5 punktu procentowego niższy niż na rok 2011), ale jednocześnie zaplanował duży wzrost dochodów podatkowych głównie z VAT i akcyzy. Te z VAT-u miały być o aż 12 mld zł (o około 10%) większe niż, w 2011, choć nie przewidywano kolejnej podwyżki jego stawek (oprócz wzrostu stawek VAT z 8% na 23% na ubranka i obuwie dziecięce, ale ta podwyżka miała dać tylko 200 mln dodatkowych dochodów budżetowych). Dochody z akcyzy miały wzrosnąć o 4 mld zł, choć przy ogłaszaniu podwyżki akcyzy na olej napędowy uzasadniano, że mają one przynieść około 2 mld zł dodatkowych dochodów podatkowych. Dochody z CIT i PIT miały wzrosnąć odpowiednio o 1 mld zł i 2 mld zł w porównaniu z przewidywanym poziomem wykonania wpływów z tych podatków w roku 2011, mimo założenia przez samego ministra znacznie niższego poziomu wzrostu PKB. Już wtedy wielu ekspertów ostrzegało Rostowskiego, że zaplanowanie aż takiego poziomu wzrostu dochodów podatkowych szczególnie z VAT, to zwykłe chciejstwo i sam minister będzie w poważnym kłopocie, jeżeli te wpływy będą mniejsze. Rostowski odpowiadał, że eksperci się mylą, a opozycja rozpowszechnia pesymizm i jak zwykle nie ma racji.

2. Ostatnio jednak sam resort publikując dane dotyczące wykonania budżetu za I półrocze tego roku przyznał, że jeżeli chodzi o wpływy z VAT-u, to sytuacja robi się dramatyczna. O ile w roku 2011 w porównaniu do tych samych miesięcy roku poprzedniego wpływy z VAT narastająco rosły: w styczniu 13,9%, w lutym 14,9%, w marcu o 15,2% i w kwietniu o 15,5%, to w tych samych miesiącach roku 2012 narastająco zmniejszają się: w styczniu wzrost wyniósł 12%, w lutym 9,5%, w marcu 4.3% a w kwietniu tylko 2,5%. Co więcej w marcu i kwietniu wpływy z VAT w wielkościach bezwzględnych były niższe niż w tych samych miesiącach roku 2011, co oznacza że w roku 2012 wpływy z VAT nie tylko nie będą wyższe niż w roku 2011, ale mogą być wręcz niższe. Jest to sytuacja, która nie wydarzyła się w Polsce już od wielu lat i ma ona miejsce w sytuacji kiedy poziom inflacji jest wyraźnie wyższy niż tej przyjęty w ustawie budżetowej. W budżecie bowiem przyjęto wskaźnik inflacji na poziomie 2,8% a w pierwszych miesiącach tego roku wskaźnik inflacji wynosił ponad 5%, a obecnie obniżył się do ponad 4%. Przy prawie dwukrotnie wyższym wskaźniku inflacji w stosunku do tego zaplanowanego wpływy z VAT-u powinny być wyższe w stosunku do tych zaplanowanych i to bardzo wyraźnie bowiem oddziałuje na nie pozytywnie aż dwa czynniki wzrost gospodarczy i wyższa inflacja.

3. Wpływów z VAT na zaplanowanym poziomie nie ma i prawdopodobnie nie będzie. Skoro w I połowie roku mimo finiszu inwestycji na Euro 2012, mimo ponad 600 tysięcy turystów, którzy przybyli na mistrzostwa wpływy z VAT są na poziomie tych ubiegłorocznych, to w II połowie roku nie ma szans na ich nadrobienie. W budżecie będzie więc brakować przynajmniej 12 mld zł dochodów i nawet nadzwyczajny dochód w postaci wynoszącej 8mld zł wpłaty NBP, go nie uratuje ponieważ aby je wykorzystać na finansowanie wydatków, minister finansów musiałby nowelizować budżet, a na to zapewne się nie zdecyduje, bo to uciążliwa procedura w Sejmie i konieczność przyznania się do poważnych błędów w planowaniu dochodów.

4. Pozostaje więc wyprzedaż narodowego majątku i cięcia wydatków. To pierwsze już się dokonuje. W poprzednim tygodniu w ekspresowym tempie Skarb Państwa sprzedał 7,1% swoich akcji w banku PKO BP S.A za 3,1 mld zł. Udziały Skarbu Państwa w tym banku po tej transakcji wynoszą już niewiele ponad 33%, a razem Bankiem Gospodarstwa Krajowego niewiele ponad 43% ale mimo tego, że transakcja powodowała zejście z tymi udziałami poniżej 50%, to zdecydowano się na tą operację, bo potrzeby finansowe budżetu okazały się jednak ważniejsze. Do końca roku Skarb Państwa w trudnych dla budżetu momentach będzie jeszcze sprzedawał akcje KGHM, PZU i ponownie PKO BP, byle tylko przetrwać i nie musieć nowelizować budżetu. Tak wygląda gospodarowanie majątkiem narodowym przez rząd Tuska, tyle tylko, że tych atrakcyjnych akcji spółek, zostało już naprawdę niewiele. W odwodzie pozostał jeszcze wielomiliardowy majątek Lasów Państwowych i w odniesieniu do niego pojawiły się już plany sprzedaży zbędnych składników majątkowych, a to przecież bardzo pojemne pojęcie. Kuźmiuk

Trzy lata więzienia dla ubeka Kędziory Pod koniec czerwca Sąd Okręgowy w Warszawie rozpatrzył apelację krwawego "oficera" śledczego MBP Jerzego Kędziory od skazującego wyroku sądu I instancji. Jego obrońca domagał się uniewinnienia. Uzasadniał to m.in. tym, że stan wiedzy o czasach stalinowskich ciągle rośnie (?) i należy krytycznie podejść do tych spraw, czego nie zrobił sąd rejonowy. W końcu tym, że jego klient opiekuje się chorą żoną i "przez większość życia żył zgodnie z prawem". Sąd oddalił odwołanie ubeka. Dzięki staraniom Instytutu Pamięci Narodowej i Wacława Sikorskiego, po trwającym ponad rok procesie, 16 stycznia 2012 r. Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa III Wydział Karny skazał krwawego ubeka Jerzego Kędziorę na 4 lata więzienia. Uznał tym samym – jak chciał pion śledczy IPN – że w 1948 r. znęcał się fizycznie i psychicznie nad Władysławem Jedlińskim i Wacławem Sikorskim, więźniami politycznymi okresu stalinowskiego. Jedliński był oficerem wywiadu AK, a po wojnie kierownikiem sieci informacyjnej IV Zarządu Głównego WiN. Kędziora maltretował również w śledztwie żonę Jedlińskiego – Henrykę, skazaną na 15 lat więzienia, i innych członków rodziny, w tym siostrzeńca – Wacława Sikorskiego, AK-owca, który na rozprawę przeciw Jedlińskiemu został przetransportowany z Rawicza. Sąd potwierdził, że polegało to na ich wielokrotnych i wielogodzinnych przesłuchaniach, biciu gumą i żelazem owiniętym w ręcznik, przypalaniu włosów, skuwaniu na noc kajdankami, zamykaniu w karcerze, nakazywaniu wykonywania przysiadów, przyciskaniu głowy do ściany, kopaniu, ubliżaniu i grożeniu - w celu zmuszenia ich do przyznania się do rzekomego szpiegostwa. Sędzia uzasadniała:

- Nie ulega wątpliwości, że jest to zbrodnia komunistyczna i zbrodnia przeciwko ludzkości, o czym świadczy bezspornie postanowienie Sądu Najwyższego z 4 grudnia 2001 roku. Podczas rozprawy apelacynej Kędziora kłamliwie powtarzał, że żadnych niewłaściwych czynów wobec Wacława Sikorskiego ani Władysława Jedlińskiego nie popełnił. Podkreślał swoją walkę w “ruchu oporu AL i GL”, późniejszą pracę inżyniera i społecznika. Potępił “stalinowski reżim ZSRR i jego biurokrację”, twierdząc, że w 1956 r. skazano go jako “kozła ofiarnego” w ramach walki komunistów o władzę. Z kolei oskarżyciel IPN argumentował, że organy bezpieki stosowały terror na masową skalę, a Kędziora nie był nieświadomym uczestnikiem tamtej machiny zbrodni, tylko starszym oficerem centrali MBP. Sprawa Jedlińskiego i Sikorskiego nie była przypadkową, pierwszą w jego karierze, ale kolejną. Jego winę potwierdzają nie tylko zeznania torturowanych przez niego więźniów, ale ogromny materiał dowodowy. Ponadto, żaden ówczesny przepis nie dawał prawa do bicia. Twierdzenia o przedawnieniu zakwestionował sąd, wydając po 1989 r. wyrok na Adama Humera i jego kolegów z bezpieki. Reprezentująca Wacława Sikorskiego mecenas Izabela Skorupka dodawała:

- Nawet jeśli Kędziora został już kiedyś skazany, nie można na tym poprzestawać, gdy pojawiają się nowe dowody winy. Sprawa Humera pokazała, że nie ma przedawnienia dla takich zbrodni. Kędziora sam przyznawał, że bił tych ludzi. Mecenas Skorupka przypominała słowa Wacława Sikorskiego:

"Kiedy odmawiałem podpisywania zeznań, mój śledczy, który był ubrany po cywilnemu zwrócił się do strażnika: »Poproście kapitana Kędziorę«. Do pokoju wszedł człowiek w mundurze, w oficerkach. Miał w ręku jakiś drąg (potem przynosił coś gumowego). Spytał mnie: »Taki, nie taki, job twoju mać, podpiszesz?«. »Nie podpiszę«. Próbowałem mu wytłumaczyć, że jestem niewinny, że jako oficer miałem dobrą opinię. A on na to: »Każdy szpieg ma dobrą opinię«. Cały czas siedziałem na sedesie. W końcu Kędziora podszedł do mnie i znów spytał: »Podpiszesz?«. Ja na to, że nie. Wtedy zaczął mnie kopać w lewy pośladek. Nie wiedziałem, o co chodzi. Po iluś kopnięciach chyba się zdenerwował: »Nie widzisz, o co cię proszę?«. »Przecież pan mnie o nic nie prosił«. »Posuń się« - rozkazał, co oznaczało, że mam przesunąć się na krawędź miski klozetowej. Jeszcze kopnął mnie parę razy. Prawą nogę postawił tam, gdzie wcześniej siedziałem. Pochylił się: »Podpiszesz, taka twoja mać?«. »Nie«. Otwartą ręką huknął mnie w lewe ucho. O, tu... - Wacław Sikorski pokazał sędzinie aparat przy uchu. »Do dziś słabo słyszę. To jest po panu Kędziorze«. Kędziora kazał mi stanąć twarzą do ściany. »Jeszcze bliżej« - krzyczał. »Będziesz szatkował kapustę«. Kazał mi robić przysiady. Nie mogłem, bo stałem tuż przy ścianie, a on jeszcze dociskał mi do niej głowę. Jeszcze czymś uderzył mnie w plecy. Wtedy odezwał się śledczy, który cały czas siedział za stołem: »Ja będę uderzał palcami w stół, a ty w takt będziesz robił przysiady«. Nie byłem w stanie się podnieść i Kędziora zaczął kopać mnie po nerkach. Żądanie przysiadów i kopanie Kędziory powtórzyło się jeszcze parę razy. Wyszliśmy z pokoju przesłuchań. Kędziora sprowadzał mnie po schodach na dół, cały czas kopiąc. »W świątyni dumania wszystko sobie przypomnisz«. Trafiłem do karca. Tu przejął mnie starszy strażnik Szymański, który kazał mi się rozebrać, a potem czołgać przez niewielką szczelinę przy ziemi. Nagi znalazłem się na betonowej posadzce, w kałuży ludzkiego moczu. Znów śledztwo. Znów przesłuchiwał ten po cywilnemu. Gdy odmawiałem podpisu, zjawiał się kapitan Kędziora. Dwa-trzy razy na jego polecenie znalazłem się w karcu. Po kilku takich »posiedzeniach« zacząłem podpisywać wszystko. Bałem się, że mnie zabiją. Ale zacząłem też straszyć Kędziorę: »Panie kapitanie, przecież będzie jakaś sprawa, ja w sądzie powiem, że pan mnie bił, kopał, znęcał się, wszystko odwołam«. Wtedy wpadł w jakiś trans, przesłuchiwał mnie coraz brutalniej. Kiedyś tak rąbnął mnie w tył głowy, że upadłem nosem na ścianę. Do dziś mam uszkodzoną przegrodę nosa. »Ty jesteś oficer? Ty jesteś ch.., a nie oficer. Na mnie w sądzie możesz mówić wszystko. Wyrok to ja tu piszę, a tam tylko ci odczytają. Nawet mogę ci powiedzieć, jaki będziesz miał wyrok«. »Za co?« - spytałem. »Za to, co ja napiszę. Masz KS«. »A co to?« - nie zrozumiałem. »Kara śmierci«”. I faktycznie, w 1948 r. w kiblowym procesie (w celi, bez prokuratora i obrońcy) Sikorski został skazany na karę śmierci, ale Bierut ostatecznie zamienił ją na dożywocie. Gdy próbował złożyć skargę, usłyszał, że “szkaluje władze bezpieczeństwa”. W celi przebywał razem z mjr. “Zaporą”. Teraz sąd oddalił odwołanie ubeka. Sędzia uzasadniała wyrok, mówiąc, że bezspornym jest, iż na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego dowiedziono, że oskarżony – jako funkcjonariusz MBP - wobec osób pozbawionych wolności stosował okrutne metody śledcze. Chciał tym samym doprowadzić do tego, aby przyznali się do wrogiej działalności wobec ówczesnego państwa polskiego. Oskarżony aprobował tym samym politykę totalitarnego państwa, które prześladowało przeciwników politycznych. A za takie państwo uznaje stalinowską Polskę społeczność międzynarodową i jej prawodawstwo. Zbrodnie tego państwa – zbrodnie przeciwko ludzkości nie ulegają przedawnieniu i należy je ścigać i karać. Wiek oskarżonego i opieka nad chorą żoną nie są argumentami, które dają możliwość warunkowego zawieszenia kary. Sąd obniżył jednak karę z czterech do trzech lat więzienia. Orzeczenie jest prawomocne.

- Niech posiedzi choć trochę; ja w więzieniu za nic spędziłem 8 lat - mówił Wacław Sikorski, ofiara Kędziory. Sadysta Kędziora zapewne skorzysta jeszcze z możliwości kasacji do Sądu Najwyższego. Tadeusz M. Płużański

23 lipca 2012 " Kto chce rządzić ludźmi,
nie powinien ich gnać przed sobą, lecz sprawić, by podążali za nim”- twierdził Monteskiusz. Przecież w demokracji tłum idzie za demagogami, podąża za nimi, idzie na lep ich słodkiej propagandy.. Słodkie kłamstwa pomieszane z obietnicami, Demagog wcale nie musi go gnać przed sobą.. Ciągnie go automatycznie za sobą.. Chociaż z rury wydechowej demokracji wydziela się straszny smród.. Widocznie lud lubi ten smród. .Upaja się nim i odurzony podąża do urn.. Pewne małżeństwo padło ostatnio ofiarą demokracji.. Wybierało się do Grecji na urlop zabierając ze sobą swoje dziecko. Na lotnisku okazało się, że dziecko nie ma paszportu. Niestety ludzie żyjący w demokracji, nie śledzą na co dzień jakie zatrute owoce wydaje ona na co dzień . Jak to mówi propaganda lansująca demokrację na co dzień jako ustrój”- nieznajomość prawa szkodzi”(????) . Nieznajomość prawa w demokracji, gdzie systematycznie coś przegłosowują , czasami w nocy, żeby na rano było gotowe – jest powszechna w śród ludu To jest fabryka ustaw, tam się pracuje. A nie zbija bąki.! Żeby ktoś nie myślał.. W końcu demokratyczni kapłani biorą za to duże pieniądze właśnie od ludu, któremu szykują systematycznie permanentne zamiany. Zanim to wszystko uchwalone pojawi się w Dzienniku Ustaw, który z roku na rok jest coraz bardziej opasły- człowiek zajęty swoim życiem nie jest w stanie śledzić tego ustanawianego demokratycznie wariactwa. I są tego skutki! Bo „ nieznajomość prawa szkodzi”(????) .Bądź więc człowieku mądry i śledź wszystko co wyrzuci z siebie demokratyczny Sejm.. I jeszcze zgadnij interpretację.. A jak zgadniesz, okazuje się, że to nie ta.! Bo wczoraj była inna. To jest tak jak z sądami powszechnymi.. Raz taki wyrok- a innym razem w tej samej sprawie na podstawie tych samych dowodów- inny- przeciwnie sprawiedliwy. Sprawiedliwość koliduje sama ze sobą.. I urzeczywistnia „sprawiedliwość społeczną”. Bo sprawiedliwość – w demokracji- to nie jest już stała i niezłomna wola oddawania każdemu tego co mu się należy. To wola większości. Sejm posługuje się demokracją jako narzędziem ustawiania prawdy, tak jak wszelkie komisje śledcze sejmowe.. Każdy zbiera swoje materiały, ale decyduje większość podczas głosowania nad nimi. To w takim razie zebrane dowody nie mają znaczenia dla prawdy? O to właśnie chodzi, żeby nikt niczego nie wiedział, żeby się domyślał, żeby zgadywał, a ostateczną wykładnię da Trybunał Konstytucyjny powołany do badania zgodności ustaw z Konstytucją. jeszcze w mrocznych czasach Stanu Wojennego, w roku 1982 przez generała Wojciecha Jaruzelskiego. Skąd wiedział, że trzeba taki Trybunał powołać i że będzie potrzebny w III Rzeczpospolitej? I o ile mnie pamięć nie myli zawsze Trybunał Konstytucyjny powołuje się na uniwersalny punkt 2 Konstytucji, który brzmi:” Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. To jest punkt na tyle mętny, że można w nim zmieścić wszystko. I wszystko tym punktem uzasadnić.. Bardzo dobry pomysł. Sędziowie siedzą w przepięknej sali Trybunału Konstytucyjnego, poubierani w twarzowe togi i przegłosowują się demokratycznie ustalając zgodność uchwalonych ustaw z demokratycznie uchwaloną Konstytucją. Trybunał jest od ustaw, ale był jeden wyjątek. W roku 1992 Trybunał Konstytucyjny zajął się „uchwałą”, tzw. uchwałą lustracyjną, która dotyczyła ujawnienia agentów Słuzby Bezpieczeństwa w strukturach państwa. Trybunał stwierdził, że uchwała nie jest zgodna z Konstytucją, do czego nie miał prawa.. Ale jego orzeczenia są ostateczne, więc ostatecznie orzeczenie w tej sprawie weszło w życie bez żadnej podstawy prawnej.. I tak sobie żyjmy frywolnie. Prawo sobie- a życie sobie.. A właśnie weszła w życie kolejna demokratyczna zmiana dotycząca podróżowania dzieci z rodzicami. Dziecko musi mieć odrębny paszport- nie tak jak do tej pory, mogło być wpisane do paszportu jednego z rodziców. Ale widocznie rodzice o tym nie wiedzieli, nie przeczytali ostatnich wydarzeń sejmowych w Dzienniku Ustaw i zabrali ze sobą dziecko bez paszportu na lotnisko. Tam okazało się, że dziecko nie może polecieć samolotem z rodzicami, bo nie ma odrębnego paszportu więc rodzice zostawili dzieciaka na lotnisku pod opieką, żeby odebrali je dziadkowie.. Dziecko oczywiście płakało, bo dzieciak też nie czyta tych Dzienników Ustaw. które rzuca mu pod nogi demokracja.. Na razie czyta bajki dla dzieci, ale jak dorośnie- być może zacznie czytać bajki dla dorosłych, w postaci ustaw sejmowych., które mają jeden zasadniczy cel: odbierają człowiekowi jego przyrodzoną wolność komplikując mu życie, działając przeciw Prawom Bożym. Bo to od samego Pana Boga otrzymaliśmy naturalne prawo do wolności, wraz z rozumem.. Który przegłosują w Sejmie demokraci.. Nie dość, że pozbawiają nas wolności, to jeszcze próbują odebrać nam rozum.. Ale ludzie swój rozum mają ,niezależnie od ustaw sejmowych.. A przecież w Unii Europejskiej- nowym państwie na mapie świata- możemy podróżować bez paszportów. Ale wygląda na to, że nie dotyczy to dzieci.. Skoro one paszporty mieć muszą. Czyżby dzieci., przy pomocy odrębnych paszportów były już na tym etapie odbierane rodzicom Nie chciałbym być w skórze rodziców , którzy zostawili swoje dziecko na lotnisku przed wyjazdem do Grecji. Nie będzie im przyjemnie kiedy powrócą z urlopu do Polski.. Może się okazać, że sąd rodzinny im to dziecko odbierze(!!!) W końcu dzieci nie są rodziców, ale państwa- w demokratycznym państwie prawnym.. Po prostu państwo zabierze swoje dziecko, bo to jest jego dziecko... A sądy też są przecież państwowe.. Jak są państwowe, to w sporze państwo- „obywatel-„ opowie się po stronie państwa, oczywiście nie zawsze, czasami przeciw państwu, żeby było pełno sprawiedliwości.. Że to niby na niby, fiku miku.. Że państwo też może przegrać. Ale summa summarum- państwo jest na wierzchu. Państwo oczywiście nie powinno być stroną w sporze, bo państwo powinno te spory rozstrzygać. Ale jak państwo zawłaszcza różne dziedziny życia „ obywatela”- to staje po stronie naprzeciw „obywatela”. Zamiast mu służyć- jest przeciw niemu. Zresztą „obywatel” też jest coraz bardziej własnością państwa demokratycznego i prawnego. Państwo robi z nim co mu się podoba, zamyka mu firmę, wsadza do aresztu na siedem miesięcy bez wyroku, niektórzy siedzą po kilka lat.. Tak jak z firmą z Poznania, w sprawie której stwierdzono, że właściciele są niewinni.. Teraz będą odszkodowania, które zapłacimy my wszyscy.. A ci co decydowali- nie ponoszą żadnej odpowiedzialności.. Jak to w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej i innej sprawiedliwości, innej od sprawiedliwości zwyczajnej.. Bo w demokratycznym państwie prawnym sprawiedliwość ma różne oblicza W zależności kto rządzi.. Sprawiedliwość jest zawsze po stronie rządzących i jest niezależna od tych, którzy akurat są w opozycji... A potem zmiana- i niech szpak dziobie bociana. A potem jeszcze kolejne zmiany.. Ile raz był szpak dziobany? W każdym razie sprawiedliwość zawsze jest niezależna.. Ale nie od tych, którzy aktualnie rządzą. Od tych musi być zależna. W końcu demokratyczna władza mianuje swoich przedstawicieli politycznych na odcinek sprawiedliwości.. Niech się święci sprawiedliwość.. A żony prominentnych polityków Platformy Obywatelskiej nie tylko powinny być pozatrudniane w urzędzie rozdzielającym fundusze unijne.. Bo miało być lepiej. Wszystkim. Wszystkie żony wszystkich polityków Platformy Obywatelskiej powinny być pozatrudniane wszędzie, w całym państwie demokratycznym i prawnym.. A jak żony- to również mężowie.. No i przeszli zięciowie- tak jak przyszły zięć pani marszałek Sejmu- Ewy Kopacz.. Co ONI zrobili z tym państwem przez ostatnich pięć lat? Głównie pilnują swoich spraw..

WJR

Najbardziej skrywana tajemnica III RP. Żydzi Michnik + ska i Gieremek przekonali, aby nie oddawał.. Czy ZSRR zamierzał przekazać nam Lwów, Stanisławów, Wilno i Kaliningrad?

http://www.obnie.pl

Czy Gorbaczow chciał oddać Polsce Lwów, Stanisławów i Wilno w 1989 r?

W zbrodnie Stalina i Bandery -UPA świetnie wpisuje się ten artykuł poświęcony zbrodni zaniedbania największej zbrodni jaką można popełnić przeciwko narodowi 17 września 1939 roku armia radziecka udzieliła bratniej pomocy sojuszniczym wojskom hitlerowskim i uderzyła na Polskę łamiąc obowiązujący traktat o nieagresji i zajmując Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej ! Po 22 lipca 1944 roku na mocy zdrady dokonanej przez naszych sojuszników w Jałcie, powstała Polska Ludowa ( zachowująca do 1952 roku formalną nazwę Rzeczpospolita Polska) o powierzchni o wiele mniejszej od II Rzeczypospolitej, mimo odzyskania ziem północnych i zachodnich. Przypomnę: Powierzchnia II RP wynosiła 389 720 km2, natomiast obecna pow. Polski wynosi niewiele ponad 312.000 km2 ! Warto przyjrzeć się stronie prawnej traktatów dotyczących wschodnich granic Rzeczypospolitej Polskiej. Zacznijmy od umowy z Niepodległą Ukrainą : Umowa warszawska – międzynarodowa umowa, zawarta 21 kwietnia 1920 pomiędzy rządami Ukraińskiej Republiki Ludowej i Polski. Rząd polski uznał w niej istnienie URL i zrezygnował z roszczeń do ziem sięgających granicy Polski z 1772. Rząd URL uznał granicę polsko-ukraińską na Zbruczu i przecinającą Wołyń na wschód od Zdołbunowa (pozostawiając Równe i Krzemieniec po stronie polskiej) i dalej na północ do linii Prypeci. Oba kraje zobowiązały się do niezawierania umów międzynarodowych skierowanych przeciw sobie oraz gwarantowały prawa ukraińskiej ludności w Polsce i polskiej na Ukrainie. Ze strony polskiej umowę podpisał kierownik ministerstwa spraw zagranicznych Jan Dąbski, ze strony ukraińskiej kierownik ministerstwa spraw zagranicznych, przewodniczący delegacji URL na rozmowy z Polską toczone od jesieni 1919 r. – Andrij Liwicki Symon Petlura i gen. Antoni Listowski wśród żołnierzy polskich – kwiecień 1920. Częścią składową umowy była konwencja wojskowa z 24 kwietnia 1920r., podpisana przez ukraińskiego generała Wołodymyra Sinklera i najbliższego współpracownika Józefa Piłsudskiego Walerego Sławka (działającego jako pełnomocnik Naczelnego Wodza), która rozpoczynała współpracę militarną obu krajów przeciw bolszewickim wojskom na terytorium Ukrainy. Obie umowy były tajne, z wyjątkiem opublikowanego w Monitorze Polskim aktu uznania państwowego Ukraińskiej Republiki Ludowej i Dyrektoriatu Symona Petlury jako rządu Ukrainy. Zakończeniem wojny polsko- bolszewickiej była pokojowa umowa międzynarodowa. Traktat ryski (lub inaczej pokój ryski), Traktat pokoju między Polską a Rosją i Ukrainą, podpisany w Rydze dnia 18 marca 1921 r. (Dz.U. Nr 49, poz. 300) w kwestii granic: Polska uzyskała ziemie należące przed trzecim i częściowo drugim rozbiorem do Rzeczpospolitej, a w latach 1795-1916 stanowiące część zaboru rosyjskiego, zaś od wiosny 1919 zajmowane przez Wojsko Polskie: gubernie grodzieńską i wileńską oraz zachodnie części guberni wołyńskiej z Łuckiem, Równem i Krzemieńcem i mińskiej z Nieświeżem, Dokszycami i Stołpcami. Rosja i Ukraina zrzekły się roszczeń do Galicji Wschodniej, przed 1914 wchodzącej w skład monarchii habsburskiej Granica polsko-sowiecka przebiegała w zasadzie wzdłuż linii II rozbioru z 1793(z korekturą na rzecz Polski w postaci części Wołynia i Polesia, z miastem Pińskiem). Powyższa mapka przedstawia granice wschodnie Polski po Pokoju Ryskim Warto również przypomnieć, że po pierwszej wojnie światowej powstała niepodległa Litwa i fakt, że W lipcu 1919 Rada Najwyższa konferencji pokojowej w Paryżu zdecydowała o poprowadzeniu linii demarkacyjnej wzdłuż linii Grodno-Wilno-Dyneburg, zostawiając Wilno po stronie polskiej (linia Focha). Były to umowy międzynarodowe, podpisane dwustronnie z Ukrainą lub z Litwą i trójstronnie z udziałem przedstawicieli Ukrainy, złamane bezprawnie przez najazd Armii Czerwonej na Rzeczpospolitą Polską w dniu 17 września 1939 roku. Potem była noc okupacji sowiecko-hitlerowskiej kiedy Polaków z Kresów najpierw mordowano lub wywożono na Sybir, a komu się udało przeżyć, to gdy weszli na tamte tereny hitlerowscy , to zarówno Niemcy jak i Ukraińcy dokonywali czystek etnicznych, dokonując zbrodni ludobójstwa na naszych rodakach, a tych Polaków, którym się cudem udało przeżyć, to po II Wojnie Światowej NKWD wraz z UPA i komunistami ukraińskimi wypędzili z Kresów ładując do transportów kolejowych zdążających na zachodnie ziemie odzyskane. Gdy następował rozkład ZSRR, to Gorbaczow i Jelcyn dokładali starań, aby odradzająca się Ukraina nie była na tyle potężna, aby mogła zagrozić Rosji, co dawało możliwość naszym elitom upomnienie się o zwrot Polsce Lwowa i Stanisławowa, bo wtedy zwolennik UPA Wiktor Juszczenko miał by z jednej strony powiększoną o prastare ziemie Polskę, a z drugiej jeszcze potężniejszą Rosję ! Istnieją w internecie niepotwierdzone oficjalnie wzmianki, że – W 1989 r. Michaił Gorbaczow zaproponował na spotkaniu w Moskwie z najważniejszym przedstawicielem ówczesnego PRL-u, zwrot Ziem Wschodnich w dwóch wersjach. Pierwsza: zwrot Wilna, Lwowa i Krzemieńca; Druga – okręg grodzieński z puszczą białowieską i dawne woj. Lwowskie z zagłębiem naftowym. Powodem tej propozycji było unieważnienie umów jałtańskich i chęć wzajemnego zrzeczenia się roszczeń o odszkodowania. – Jednak w tym artykule nie będę się zajmował niepotwierdzonymi źródłami, lecz tylko ujawnię, że: Sprawa ta jest najbardziej tajnym sekretem trzeciej Rzeczypospolitej, gdyż nasze elity zamiast zabiegać o Lwów i Stanisławów poparły pomarańczową rewolucję, na której czele stał zwolennik polakobójców spod znaku UPA, Wiktor Juszczenko, który ogłosił już, jako urzędujący prezydent, Stepana Banderę bohaterem Ukrainy! Krążą w obiegowej opinii publicznej przekazy, że nawet jeden z okrągłostołowych polityków prosił Gorbaczowa, aby nie upubliczniał jakichkolwiek możliwości zwrotu Polsce Lwowa i Stanisławowa, bo to mogłoby doprowadzić do odrodzenia ruchu narodowego w Polsce, który jest anty-unijny, a wszystkie strony okrągłego stołu uzgodniły, że Polska przystąpi do UE. Rosji przedputinowska była znacznie bardziej życzliwa dla Polski niż dla Ukrainy, bo silna Polska stanowiłaby polityczną przeciwwagę dla odradzającej się potęgi potomków zbrodniarzy z UPA! Powrót do Polski Lwowa i Stanisławowa jeszcze przed zjednoczeniem Niemiec dałby również szansę na neutralizację Rzeczypospolitej, która poprzez rozrost własnego terytorium stałaby się faktycznie piątą potęgą w Europie ( po Rosji, Niemcach, Anglii i Francji). Kto wtedy oddał Lwów i Stanisławów Ukrainie, a Wilno Litwie? Tymi tajemnicami powinno zająć się jak najszybciej IPN!!! Bardzo zaskakującym jest fakt, że o przebiegu obecnej granicy polsko-litewskiej zadecydowano w Wilnie 5 marca 1996 roku, jednak oficjalnie dziennik ustaw w tym ważnym temacie ukazał się dopiero trzy lata później! Dziennik Ustaw z 1999 r. Nr 22 poz. 199 UMOWA między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Litewską o wspólnej granicy państwowej, stosunkach prawnych na niej obowiązujących oraz o współpracy i wzajemnej pomocy w sprawach granicznych, sporządzona w Wilnie dnia 5 marca 1996 r. (Dz. U. z dnia 19 marca 1999 r.) W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej PREZYDENT RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ podaje do powszechnej wiadomości: W dniu 5 marca 1996 r. została sporządzona w Wilnie Umowa między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Litewską o wspólnej granicy państwowej, stosunkach prawnych na niej obowiązujących oraz o współpracy i wzajemnej pomocy w sprawach granicznych Jeszcze bardziej zaskakuje sprawa ustalenia przebiegu obecnej granicy z Ukrainą! Dz.U. z 1994 nr 63 poz. 267 UMOWA między Rzecząpospolitą Polską a Ukrainą o stosunkach prawnych na polsko-ukraińskiej granicy państwowej oraz współpracy i wzajemnej pomocy w sprawach granicznych, sporządzona w Kijowie dnia 12 stycznia 1993 r. W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej PREZYDENT RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ podaje do powszechnej wiadomości: W dniu 12 stycznia 1993 r. została podpisana w Kijowie Umowa między Rzecząpospolitą Polską a Ukrainą o stosunkach prawnych na polsko-ukraińskiej granicy państwowej oraz współpracy i wzajemnej pomocy w sprawach granicznych w następującym brzmieniu: UMOWA między Rzecząpospolitą Polską a Ukrainą o stosunkach prawnych na polsko-ukraińskiej granicy państwowej oraz współpracy i wzajemnej pomocy w sprawach granicznych Rzeczpospolita Polska i Ukraina: – kierując się pragnieniem rozwijania i umacniania przyjacielskich stosunków z korzyścią dla obu Państw i ich narodów, – realizując zasady i cele Traktatu między Rzecząpospolitą Polską a Ukrainą o dobrym sąsiedztwie, przyjaznych stosunkach i współpracy, podpisanego w Warszawie dnia 18 maja 1992 r., – dążąc do określenia i utrzymania należytych stosunków prawnych na granicy między obu Państwami, zgodziły się na następujące postanowienia: ROZDZIAŁ I Przebieg, oznakowanie i utrzymanie granicy Artykuł 1 1. Umawiające się Strony, stojąc na gruncie nienaruszalności granic państwowych, potwierdzają przebieg linii granicy państwowej między Rzecząpospolitą Polską a Ukrainą, ustalonej w Umowie między Rzecząpospolitą Polską i Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich o polsko-radzieckiej granicy państwowej, podpisanej dnia 16 sierpnia 1945 r.. Umowie między Rzecząpospolitą Polską a Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich o zmianie odcinków terytoriów państwowych, podpisanej dnia 15 lutego 1951 r.

– Zatem Umowa ta może być uznana za nieważną prawnie, bo: 1. 16 sierpnia 1945 roku istniał legalny Rząd Rzeczypospolitej Polskiej w Londynie, który żadnej umowy granicznej z ZSRR nie podpisał, 2. Stroną umowy z ZSRR z dnia 15 lutego 1951 roku nie był Rząd niepodległej Rzeczypospolitej, lecz marionetkowy, promoskiewski Rząd PZPR-u .

3. Po upływie 50 lat umowa trzech mocarstw z Jałty o oddanie Polski w strefę wpływów ZSRR przestała obowiązywać. 4. Sukcesorem prawnym ZSRR jest Rosja, a nie Ukraina, a zatem dawne umowy z ZSRR nie mogą być podstawą prawną do umów z Ukrainą! To, że powrót Lwowa i Stanisławowa i Wilna, oraz powiększenie terytorium RP po rozpadzie ZSRR było możliwe nie tylko teoretycznie wykazali Niemcy, którzy doprowadzili do unicestwienia porozumień z Jałty w sprawie terytorium Niemiec !!! Politycy RFN zupełnie inaczej rozmawiali z Gorbaczowem i z Jelcynem !!! RFN dokonało przy pomocy silnej marki niemieckiej (DM) tego, czego się w historii Europy nie udało dokonać żadnemu państwu bez rozlewu krwi. Politycy RFN zdołali wykupić od ZSRR wolność dla okupowanej przez Armię Czerwoną od 1945 roku części terytorium Niemiec, oraz formalnie okupowanego przez USA,Francję i Wielką Brytanię- Berlina Zachodniego. Zanim jednak nastąpiło Deutsche Wiedervereinigung, odbyło się szereg konferencji międzynarodowych :

5 maja 1990 roku w Bonn, 22 czerwca 1990 w Berlinie, 17 lipca 1990r. w Paryżu (w tej konferencji brała udział również Polska), i wreszcie ta najważniejsza 12września1990r w Moskwie, historyczna konferencja z udziałem ZSRR, Anglii Francji i USA, oraz …NRD i RFN, zwana “konferencją dwa plus cztery”. Opowiadane obecnie na całym świecie bzdury o tym, że Niemcy się zjednoczyły, bo dzielni berlińczycy podzielonego kraju rozebrali wysoki mur, nie mają nic wspólnego z prawdą historyczną ! Podstawą zjednoczenia Niemiec był bowiem moskiewski Traktat dwa plus cztery, który ustalał : Zjednoczone Niemcy obejmą obszar RFN i NRD oraz obie części Berlina. Obecne granice są ostateczne, tzn. Niemcy zrzekają się roszczeń wobec innych krajów (granica na Odrze i Nysie zostaje potwierdzona). Niemcy potwierdzają uznanie pokoju i rezygnują z broni atomowej, chemicznej i biologicznej. Wielkość niemieckiej armii zostanie zredukowana z 500 do 370 tys. żołnierzy. ZSRR wycofa swoje wojska z NRD najpóźniej do 1994 roku. Na terenie NRD nie mogą stacjonować wojska NATO oraz nie można umieszczać tam rakiet. Zakończenie podziału Berlina. Zjednoczone Niemcy uzyskają pełną suwerenność. Umowę podpisali ministrowie spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher z RFN, Lothar de Maiziere z NRD, Roland Dumas z Francji, Eduard Szewardnadze z ZSRR, Douglas Hurd z Wielkiej Brytanii i James Baker z USA. Cały koszt wyprowadzenia wojsk radzieckich z NRD łącznie z wydatkami na budowę w Rosji mieszkań dla krasnoarmiejców wzięła na siebie RFN . Nie będą pisał ile jeszcze marek niemieckich popłynęło do ZSRR i ile euro płynie nadal do Rosji na przykład na gazociąg pod Bałtykiem w ramach tajnego protokołu, który został 20 lat temu podpisany bilateralnie między Eduardem Szewardnadze a Hansem Dietrichem Genscherem, bo treść tego protokołu należy do najpilniej strzeżonych tajemnic zarówno w RFN jak i w Rosji i nie miałem możliwości go przeczytać. Na fakt istnienia tego tajnego protokołu wskazują wydarzenia, które nastąpiły już po zjednoczeniu . RFN stało się największym orędownikiem interesów Rosji wewnątrz całej Unii Europejskiej . Dawni agenci Stasi zostali wprawdzie zdemaskowani, ale żaden z nich nie trafił do więzień niemieckich za działalność antydemokratyczną . Żaden z oficerów politycznych w armii NRD, ani żaden niemiecki agent KGB czy GRU nie trafił do więzienia. Były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder zgodził się objąć stanowisko przewodniczącego rady nadzorczej konsorcjum budującego gazociąg północny pod Bałtykiem z pominięciem terytorium Polski. Taka demonstracja polityczna uległości RFN wobec Rosji nie mogła być przypadkowa. Obecna kanclerz RFN Angela Dorothea Merkel (z domu Kasner) pochodzi z NRD, a lobby NRD, (czyli prorosyjskie) ma dominującą pozycję w elitach władzy obecnego RFN i jest gwarantem dla przyjaznego nastawienia do Putina i jego kliki. Wiele wskazuje na to, że wpływowa Erika Steinbach ( z domu Hermann) była agentką ( Stasi lub KGB) i wcale nie jest wykluczone, że steruje “Ruchem Wypędzonych”, jako agentka FSB (Federalnych Służb Bezpieczeństwa) Rosji. Prawdziwa cena polityczna ( i finansowa) za zjednoczenie Niemiec pozostaje nadal okryta tajemnicą, tak samo jak tajemnicą pozostają nazwiska tych naszych polityków, którzy po 1989 roku oddali Ukraińcom Lwów i Stanisławów!!! Ciekawe, że na zjednoczeniu Niemiec zyskali terytorialnie zarówno Ukraińcy jak Litwini, Białorusini, Łotysze i Estończycy, ( których terytoria wchodziły w skład ZSRR), ale nie zyskała nic Polska! Skoro było możliwe zjednoczenie Niemiec (które wywołały II Wojnę Światową) z Berlinem Dreznem i Lipskiem,, to tym bardziej było możliwe zjednoczenie Polski ze Lwowem, Stanisławowem i Wilnem, bo to Polska jako pierwsza stawiła czoło hitleryzmowi, nazizmowi i sowietyzmowi ! Jednak jak widać, Pakt Ribbentrop-Mołotow oraz Jałta obowiązują po 1990 roku już tylko wobec Polski! Rajmund Pollak

Rządowi łowcy skór czekają na masakrę powszechnych szczepień!! Nigdy dotychczas sie nie zdarzyło, by zabrakło farmaceutyków chemicznych leczących osoby chore na raka. Nie mogło, bo nawet najmniejsza obsuwa to śmierć i wiele niepotrzebnych trupów. Ale też żaden rząd do tej pory nie kolekcjonował skór.

Infonurt2: autorowi do głowy nie doszło : trochę póżniej Sejm zatwierdził przymusowe szczepienia dorosłych - to dopiero będzie skór!! - zgodnie z klubem rzymskim 300 - maja zredukowac Polaków o ponad 20 milionów!

Nigdy dotychczas sie nie zdarzyło, by zabrakło farmaceutyków chemicznych leczących osoby chore na raka. Nie mogło, bo nawet najmniejsza obsuwa to śmierć i wiele niepotrzebnych trupów. Ale też żaden rząd do tej pory nie kolekcjonował skór. Tego rządu już jednak nic nie przeraża. I nie dziwota. Gdy ma sie w kolekcji śmierć Prezydenta, ministrów, posłów, senatorów, najwyższych urzędników i całe (w dwóch katastrofach) dowództwo wojskowe, gdy przyspieszyło się śmierć wielu starszych i przewlekle chorych, oraz wielu pasażerów PKP - a wszystko to bezkarnie, to strach znika, sumienie przestaje działać i można zachowywać się jak kolekcjoner skór. Pragmatycznie, rutynowo, dla paru groszy i szczyptę dodatkowego czasu. Wszystko po to by dobrze żyć, dobrze sie bawić i czuc sie bezkarnie. Dzieki mamonie i okolicznościom, które znów usprawiedliwią wszystko. Rząd będzie trwał wszelkimi sposobami, z leninowską konsekwencją sięgnie po wszelkie kłamstwa, dogada sie z najgorszymi i będzie liczył na masakrę, chaos lub euforię, które znowu odwrócą uwagę tłuszczy i które staną się argumentem na wszystko. Jest teraz cisza. Nic sie nie dzieje. Nawet Internet jakby bardziej opustoszał. W tę pustkę wchodzi PiS pierwszy raz mówiący głośno o zdradzie. Co przewidywalne i wygodne ale i niebezpieczne. Przewidywalne bo to przewidywalny PiS a na PiS jest patent w mediach i wygodny opór w wygodnej (w większości) i konformistycznej części społeczeństwa. Wygodny także bo pomagający w ukrywaniu zbrodni bieżących. Niebezpieczne, bo argumenty Smoleńskie są autentyczne, nie do zbicia przez rząd i zawsze może pojawić sie mechanizm typowy znany z ACTA, że pewna cześć społeczeństwa, ta amorficzna, złożona z młodzieży, na którą patentu nie ma, coś tam z czymś skojarzy i przyjmie jakis argument PiSu za swój, przez co wytworzy się reakcja łańcuchowa. Rozmawiałem dzisiaj z blogerem Legionistą222, powiedział: faktycznie jest coś za cicho, za spokojnie, podejrzanie za spokojnie, a że wierzę w pragmatyczność i bezkompromisowość Żydów, to własnie teraz mogą z zaskoczenia uderzyć na IRAN. To będzie właśnie ta masakra, wielka międzynarodowa awantura na która liczy rząd, bo wtedy znów Tuska będzie tłumaczyc wszystko i Tuskowi znowu sie uda. Uda sie przykryć śmierć wielu osób, które nie wytrzymały przerwania kuracji chemią. Bo wprawdzie podwyżkę wieku emerytalnego i złodziejstwo naszych pieniędzy z OFE można przykryć jednym, drugim meczem Polaków na Euro, ale by przykryć śmierć chorych nie wystarczy dymisja Arłukowicza. Popularnego gamonia wytypowanego na kozła ofiarnego. Tu potrzebna jest większa masakra. A ta na wschodzie jak znalazł. I myślę, że dotrwają. Że taka własnie nastąpi. Myślę, że marzą o większej wojnie. To by był dopiero interes i odwrócenie uwagi. I ona może być, bo interes i odwrócenie uwagi są potrzebne także finansjerze miedzynarodowej, której strefa Euro się sypie. A gdy saport potrzebny i odpowiadają za jego wprowadzenie Ci sami ziomale którzy go potrzebują to nastąpi. Jeśli Tusk to wie, to tez wie, że się doczeka i że na wiele może sobie pozwolić. Znacznie więcej niż teraz. Znacznie. Zobaczcie jak ryzykują. Z samą chemią sprawa śmierdzi z daleka. Jak ktoś sie zajmował przetargami (a ja dla TP-sy robiłem je przez kilka lat) towie, że przed ustaleniem ogólnych warunków zamówienia (warunków przetargu) robi sie badanie rynku, by czasem nie nastapiła sytuacja, że wymagania może spełnić tylko jedna firma, gdyż wtedy przetarg nie miałby sensu. Ergo, każdy kto organizował przetargi to wie, że gdy z całego rynku waymagania spełnia tylko jedna firma to znaczy, że przetarg był ustawiony za łapówkę, czyli 8-12% od wartości kontraktu (każdy członek komisji przetargowej na grube miliony miał choć raz w życiu taką propozycję). Najniebezpieczniejsze ustawienie przetargu jest oparte na zaniżonej cenie - czyli celowane w firmę, która jako jedyna ma interes by zdumpingować ceny poniżej granicy prostej opłacalności. Motywacje moga byc różne. Zarżniecie konkurencji, której przegrana jest równoznaczna z utratą części rynku lokalnego, kwestie prestiżowe, kwestie odbudowy wiarygodności (rekomendacja) by w innym końcu świata odzyskać kontrakt dużo wiekszy na którym się zarobi lub uzyskac kredyt bankowy. Często jednak celowanie cenowe (przez zaniżenie) to wspólny dil celujacego i celu, umozliwiający wyprowadzenie pieniędzy, po to tylko by je ukraść, gdyż oferent nie ma zamiaru realizacji kontraktu, a organizator przetargu o tym wie. Potem już tylko kwestia metody: ucieczka w bankructwo (po wcześniejszym drenażu majątku spółki), szantaż poprzez postawienie zleceniodawcy pod murem (tu warunek, że kontrahent musi byc tylko jeden) doprowadzający do aneksowania umowy i podwyższenia wartości kontraktu (bez zmiany wysokości zamówienia) w jego trakcie, lub poprzez podstawienie sprzedawców z wolnej ręki (w trybie pilnym) u których kilkakrotnie trzeba przepłacić. I jeszcze jedna kwestia. Zazwyczaj nie drukuje się przetargu poprzez celowanie cenowe, bo wiadomo, że za najniższą cenę otrzyma się najniższą jakość, a nawet najgorszą tandetę. Normalni oszuści przetargowi unikaliby takiego "numeru" tam gdzie chodzi wprost o ludzkie życie, tam gdzie jakosć chemii to skuteczność terapii i określone skutki uboczne (np. związane ze zbyt wielkim wyniszczeniem organizmu i cierpieniem pacjenta - bólem). Mówiąc krótko, zwykli oszuści unikają skracania przy okazji czyjegoś życia i zarabiania na tym. Ale nie łowcy skór. Ci łódzcy (lekarze, pielęgniarze) wstrzykiwali pawulon by zabić i godzili sie z tym, a w dodatku działając tak od lat czuli sie bezkarni. Ci rządowi też sie godzą i czują bezkarni. Zabezpieczyli wszystkie flanki: Tusku czapę rządową, Komorra czapę prezydencką (prawo łaski, veto), Marszałek Sejmu nie dopuści do głosowania nad wnioskiem o uchylenie immunitetu, a Arabski pilnuje administrację szeregową. Wszyscy razem kontrolują Sądy, Prokuraturę oraz Media.

Zreasumujmy: Traf sprawił, że w tym rządzie, w sprawie życia i śmierci wielu osób, przeprowadzono przetarg na farmaceutyki chemiczne do leczenia onkologicznego w ten sposób, że cena leków zakreślona w warunkach zamówienia, była tak niska, że ten warunek spełniała tylko jedna firma, (którą akurat zapomniano zapytać o bieżącą kondycje finansową zadowalając się zdawkowymi dokumentami sprzed 2-3 lat) i tylko z ta firmą (jedną i na wyłączność) podpisano kontrakt na te farmaceutyki. Działo się to za rządów kopiącej w Smoleńsku Kopacz (przesuniętą dziś na zabezpieczenie), bliskiej koleżanki łapowniczki Sawickiej, która kłamała w wielu sprawach za swojego ministrowania i której ze śmiercią jest do twarzy. Jak to patologowi i kolekcjonerce skór. Za chwilę pierwsze trofea. Czy kiedykolwiek, wraz ze swoim mentorem i szefem za to odpowie? Pytanie otwarte. Na razie czekamy na masakrę. Być może przykryje także to, czego jeszcze nie wiemy. ŁŁ

Tomasz Lis, syn „najuczciwszego z Polaków” grzebie w genach „ludu nadwiślańskiego”! Misternie wyrzeźbionym, obrotowym fałszem „moralnym” ciska się niemal każdego dnia z ekranów i szpalt po oczach maluczkich. Najpodlejszym z zajęć jest dłubanie w genach, przypisywanie zstępnym cech dziedzicznych i innych odpowiedzialności przodków. Według tej technologii zupełnie nie jest ważne, że Michael Corleone był synem Vito Corleone, ani nawet to, że Zygmunt August był synem Zygmunta Starego. Od dwudziestu lat w Polsce wiele znamienitych postaci nie ma drzewa genealogicznego, nie mają rodziców, za to chętnie chwalą się dziećmi. Ileż razy wielkie sławy odbierały wielkie nagrody, choćby takie Wiktory? Sprawdziłem jeden przypadek. Tomasz Lis odebrał dziewięć razy statuetkę Wiktora i ani razu nie podziękował swoim rodzicom z imienia i nazwiska. Dlaczego miałby to robić? Jeżeli chodzi o matkę Tomasza Lisa, to niestety nie mam bladego pojęcia, nie sposób dotrzeć do jakichkolwiek informacji, natomiast w przypadku ojca Tomasza Lisa, zachowanie syna jest, co najmniej dziwaczne. Tomasz Lis spytany w luźnej kuluarowej rozmowie o swego ojca, nie wiedzieć, z jakiej przyczyny rzucił egzaltowaną mową obrończą:

„Mój ojciec był najsprawiedliwszym z ludzi i najuczciwszym z Polaków”. Ilu nie tak bardzo sławnych ludzi na proste pytanie o ojca, które pada w prawie każdym „tokszole” odpowiada w ten sposób, zamiast po prostu powiedzieć: „Mój ojciec był tokarzem, szewcem, żołnierzem, pisarzem, galwanizerem, kierowcą rajdowym”. Jak miał na imię pana ojciec, redaktorze Lis? Czy był tokarzem? Dlaczego „najsprawiedliwszy z ludzi i najuczciwszy z Polaków” pozostaje anonimowy, a jego dorobek nie został dotąd nagrodzony Orłem Białym? Prywatna sprawa Tomasza Lisa? Nie grzebać w genach? Niestety nie da się, ponieważ Tomasz Lis jest osobą, która wyznacza standardy dla debaty publicznej, niedawno na przykład chciał wydobyć prawdziwą twarz jednego z polityków. Też bym tak chciał. Trzeba się tych standardów trzymać, inaczej opadnie nam, jakość w przestrzeni publicznej. Tomasz Lis ustalił standard jeszcze inny standard, który nie zakłada żadnych oporów przed genetycznym grzebaniem, tak bardzo nie zakłada, że nawet nie bawi się w detal, ale leci hurtem: „Smoleńska tragedia uaktywniła pewną genetyczną skazę występującą u części nadwiślańskiej ludności. Na dziesięciolecia dała pożywkę infantylizmowi, egzaltacji i cierpiętnictwu lubiącym się przebierać za patriotyzm, gotowość cierpienia dla ojczyzny i pragnienie złożenia ofiary na ojczyzny ołtarzu, nawet, jeśli mszę odprawia przy nim nie ksiądz Skarga, ale ojciec biznesmen. A więc znowu nam zrobili krzywdę, znowu straszliwy wróg wystąpił przeciw nam, znowu cios w samo jądro polskości zadano z samego jądra ciemności. Wprawdzie 100 ofiar to nie 250 tys., jak w powstaniu warszawskim, ale zawsze to coś.” Z tego wywodu wynika, że człowiek wychowany w konkretnym środowisku na dziesięciolecia przejmuje cechy środowiska, tutaj akurat środowisko nazywa się „lud nadwiślański”, żeby bardziej sponiewierać obciachowych Polaków. Jak rozumiem jest to powszechna reguła genetyczna, zatem da się zastosować do wielu środowisk. Środowisko patriotyczne zamieniam na środowisko peerelowskich funkcjonariuszy i genetycznie wygląda to tak, że dozgonna przyjaźń ze Związkiem Radzieckim, uznanie PZPR za przewodnią siłę narodu, awanse społeczne, przyspieszone talony na samochody i mieszkania są zapisane w kodzie DNA ludu nadwołżańskiego. Z chwilą gdy zatrzymamy obrotową technologię grzebania w genach i wyjdzie nam symetryczny wskaźnik dla wszystkich żywotów oraz genów, musimy zachować konsekwencję. Albo Tomasz Lis grzebiąc w genach powinien dołączyć do oszołomów w gatunku „ojca biznesmena” albo powinien dołączyć do genetycznie spaczonych peerelowskim wychowaniem, zakorzenionym na dziesięciolecia. Wybór pozostawiam panu redaktorowi i już się tłumaczę, skąd ta dychotomia w wyborze. Otóż, pojęcia nie mam czy ojciec Tomasza Lisa był „najsprawiedliwszym z ludzi i najuczciwszym z Polaków”, bo pan Tomasz zapomniał powiedzieć nie tylko czym konkretnie ojciec się zasłużył, ale jak miał na imię. Wiem natomiast ponad wszelką wątpliwość, że ojciec Tomasza Lisa był wysokim oficerem Ludowego Wojska Polskiego w Śląskim Okręgu Wojskowym. Tomasz Lis genetycznie jest związany z tą częścią ludu nadwołżańskiego, która w LWP przechodziła polityczne szkolenia i przysięgała wierność ZSRR. Gdyby pan Tomasz Lis zdecydował się jednak podać imię swojego ojca, choćby przy odbiorze kolejnej nagrody od gastronomów nadwiślańskich, to wtedy moglibyśmy skonfrontować jego ocenę z moimi informacjami na temat pewnego oficera LWP o nazwisku Lis. Ten oficer, którego życiorysem dysponuję, był absolwentem WULM, potem politycznym oficerem w SOW LWP, a w stanie wojennym gorliwym zwolennikiem stanowczego traktowania awanturującej się opozycji, słowem stał tam gdzie ZOMO. Panie redaktorze Lis, ponieważ czuję się genetycznie i hurtowo zrecenzowanym przez pana, proszę uprzejmie, aby pan był łaskaw napisać coś o swoich genach. Pan w stylu peerelowskim wydał zbiorowy i pokazowy wyrok bez procesu, ja chciałbym cywilizowanej formy i zacznę od przesłuchania, na początek proszę podać imię ojca. Następnie zadam kilka innych prostych pytań:

1) Jaki był skład jury otwartego konkursu na dziennikarza telewizyjnego TVP organizowanego w 1990 roku, który pan wygrał? Wiadomo, że prezesem w tym czasie był TW „Kowalski” i TW Zbigniew Andrzej Drawicz. Czy prezes zasiadał w jury, czy może któryś z członków zarządu na przykład Lew Rywin, agent II Departamentu MSW PRL?

2) Co pana łączyło z Mieczysławem Wachowskim(przyjacielem), szefem gabinetu Lecha Wałęsy TW „Bolek”, podejrzewanym o przyjęcie łapówki od gangstera Słowika i skazanego za składanie fałszywych zeznań?

3) Co pan robił w zarządzie fundacji Pro Civili, która teoretycznie zajmowała się wspieraniem wojskowych i innych milicjantów, odchodzących lub wyrzuconych ze służby, a w praktyce wyprowadziła z WAT (Wojskowej Akademii Technicznej) około 400 milionów złotych? Jak się pan czuł w towarzystwie niejakiego Manfreda Holletscheka twórcy piramidy finansowej "Global System", który odsiedział swoje, za inne przestępstwa? W ilu naradach brał pan udział i co pan ustalił z pozostałymi członkami zarządu: peerelowskim generałem Stanisławem Świtalskim, czy TW „Roman” Jerzym Maksymiukiem, prawą ręka Andrzeja Leppra.

4) Jak pan genetycznie wytłumaczy, że kolejno pańskimi szefami byli peerelowscy donosiciele lub aparatczycy. TW „Kowalski” Andrzej Drawicz, Lew Rywin skazany tylko za jedną aferę, agent esbecki, członek peerelowskiego Radiokomitetu. Mariusz Walter dziennikarz peerelowskiej telewizji, członek PZPR, rekomendowany przez Jerzego Urbana do specjalnego oddziału propagandowego mającego poprawić wizerunek SB i ZOMO. Jan Wejchert agent II Departamentu MSW PRL i WSI. Zygmunt Solorz-Żak, wcześniej Piotr Krok i Piotr Podgórski, TW Zeg.

Panie redaktorze czy pana genetycznie ciągnie do swoich i czy właśnie z tego powodu rozpaczliwie boi się pan nadwiślańskiego ludu, który oprócz telewizorów i kolorowych gazet ma jeszcze mózg i mózgu używa? I na koniec takie drobne podsumowanie pana genetycznych magnesów, pańska aktualna żona, to Hanna Kedaj, córka peerelowskich agentów i politruków umieszczonych na „liście kanalii” Stefana Kisielewskiego. Z panem trudno się nie zgodzić, pańska kontrowersyjna teza o genetycznym kodzie zapisanym na dziesięciolecia znajduje dziesiątki dowodów w pańskim życiorysie i ścieżce kariery. MatkaKurka - blog

Im wyższy poziom, tym wyższe poparcie dla PiS Z gór i wyżyn lepiej widać polskie sprawy, dlatego górale są za Prawem i Sprawiedliwością.

1. Tłumy były na spotkaniach Jarosława Kaczyńskiego w Małopolsce, sale pękały w szwach. Byłem na jednym z tych spotkań, w Nowym Targu. Kaczyński w świetnej formie, mimo kilku wcześniejszych spotkań. Stanowczy, precyzyjny, a równocześnie wyluzowany, ma pełny kontakt z salą. Największy aplauz wzbudza zapowiedź, że Prawo i Sprawiedliwość zlikwiduje gimnazja i wróci do modelu szkoły 8 + 4. Ludzie coraz silniej wierzą, ze mówi do nich nie tylko były, ale także przyszły premier.

2. Ktoś powiedział – Małopolska, a zwłaszcza Podhale, to matecznik Prawa i Sprawiedliwości, gdzie indziej aż tak dobrze jeszcze nie jest. Owszem, gdy się patrzy na mapę poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości, to widać, że najwyższe jest ono w w górach i na wyżynach. Podhale, Podkarpacie, Wyżyna Lubelska, Góry Świętokrzyskie. Podobnie moja Wysoczyzna Rawska też wybiera Prawo i Sprawiedliwość.. Im dalej od gór, ku nizinom, w stronę morza, tym słabiej, a najgorzej nad samym Bałtykiem, na Wybrzeżu i Pomorzu, a także na depresyjnych Żuławach. Można uznać, że Polacy na wyższym poziomie już popierają Prawo i Sprawiedliwość, a nad tymi na niższym poziomie trzeba jeszcze popracować.

3. Z gór i wyżyn łatwiej jest widzieć polskie sprawy, na nizinach, a zwłaszcza w depresji jest z tym trudniej, ale wkrótce i tam dotrze potrzeba Prawa i Sprawiedliwości. Dotrze tym łatwiej, że obecna władza PO-PSL kolejnymi taśmami i aferami niestety aż za bardzo nam w tym pomaga. Janusz Wojciechowski

Gwiazdowski Urzędnicy II Komuny to komunistyczni wykonawcy To chichot historii, że dla polskich przedsiębiorców najwięcej zrobili Mieczysław Wilczek i Leszek Miller. Urzędnicy dostali nagle o wiele większy zakres uprawnień i możliwości, ale to wciąż przecież są urzędnicy komunistyczni.Zmieniliśmy system na socjalizm „ taki tytuł nosi wywiad Płocińskiego z Gwiazdowskim. Gwiazdowski urzędników II Komuny nazywa „komunistycznymi wykonawcami„ . Problem komunistycznej, czy postkomunistycznego balastu, jakim jest niezlustrowana, zdemoralizowana kasta urzędnicza omawiałem w tekście „Tuska

„.”W Polsce sektor publiczny zatrudniał ok. 3,5 mln osób na koniec zeszłego roku. „...”Z analizy wynika, że zarobki w sektorze publicznym są wyższe niż w prywatnym. W zeszłym roku różnica sięgała ok 30 proc. „....(więcej)

Około miliona urzędników , tych komunistycznych wykonawców jak ich nazywa Gwiazdowski stanowi fundamentalne zagrożenie dla rozwoju gospodarczego i cywilizacyjnego polskiego społeczeństwa , stanowią zagrożenie dla istnienia państwa . Problem ten jest pomijany w debacie publicznej . Co charakterystyczne cenzuruje się i manipuluje wynikami sondaży. Wiemy że filar polityczny II Komuny popierają „młodzi wykształceni z wielkich miast” ,ale nie podaje się rozkładu głosów i preferencji politycznych milionowej kasty urzędniczej. To dlatego dygnitarze Platformy z Tuskiem na czele po cichu doprowadzili do gigantycznego liczebnego wzrostu tego pasożyta . Gwiazdowski twierdzi , że urzędnicy , obecni komunistyczni wykonawcy są narzędziem trzymającym Polaków w jeszcze większych ryzach niż schyłkowa Komuna . Gwiazdowski twierdzi , że II Komuna powiększyła zakres zniewolenia Polaków w stosunku do I Komuny . Brzmi to niezwykle groźnie. Ale fakty są nieubłagane . Eksploatacja ekonomiczna II Komuny w stosunku do przeciętnego Polaka jest większa niż za Gierka . Najlepszym miernikiem wyzysku ekonomicznego jest skala depopulacji . Bo dzieci są najkosztowniejsza inwestycją . Na którą w chorej , socjalistycznej II Komunie prawie nikogo już nie stać . Socjalistycznej , bo Gwiazdowski na pytanie , czy żyjemy w socjalizmie odpowiada „ Oczywiście „ Kastę urzędniczą należy drastycznie zredukować. Po pierwsze jej liczebność nie odpowiada skokowi cywilizacyjnemu jaki jest związany z zarządzaniem informacja dzięki techniko IT . Liczebność kasty urzędniczej w II Komunie ma charakter polityczny , służy procesowi załamania demokracji , procesowi totalitaryzacji systemu , zniewolenia społeczeństwa . To ta kasta wesprze powolny pełzający zamach stanu jaki dokonuje nomenklatura II Komuny na naszych oczach. Gwiazdowski „Czy żyjemy dziś w socjalizmie? Oczywiście, tyle że nie tylko my: „...Wszędzie wokół. Socjalizm ten polega na tym, że wszędzie mamy za dużo państwa, które pragnie być odgórnym regulatorem dosłownie wszystkiego. „....”To chichot historii, że dla polskich przedsiębiorców najwięcej zrobili Mieczysław Wilczek i Leszek Miller. „....”. My rozwiązania socjalistyczne wprowadziliśmy po prostu na postkomunistycznym gruncie. Urzędnicy dostali nagle o wiele większy zakres uprawnień i możliwości, ale to wciąż przecież są urzędnicy komunistyczni. To hybryda zachodnich, socjalis- tycznych rozwiązań i komunistycznych wykonawców.„....”To bolesna dla niektórych prawda: właśnie pod koniec PRL był najbardziej wolny rynek, a po 1989 r.już tylko go ograniczaliśmy i ograniczamy dalej. Roman Kluska opisuje, że kiedy za komuny chciał postawić jakąś halę, to pozwolenie załatwiał w kilka dni. Na począ- tku lat 90. to samo zajęło mu już kilka tygodni. Natomiast parę lat temu, kiedy budował szopę dla owiec, na pozwolenie czekał półtora roku”.. . „Za schyłkowej komuny, o ile ktoś nie prowadził działalności antypaństwowej, miał święty spokój. Dzisiaj przedsiębiorca – co tam przedsiębiorca, szewc! – ma o wiele więcej problemów z administracją państwową, niż miał przed 1989 r. „....” Komuna nie inwigilowała aż tylu osób, ile śledzi dzisiejsza władza. Pod wieloma względami jest dziś dużo gorzej, niż było pod koniec PRL. Proste zestawienie: wolność gospodarcza wtedy a dziś, ilość regulacji, wysokość podatków, składek itd. …..(źródło) Marek Mojsiewicz

Rybiński: Finansowy matrix Od pięciu lat trwa walka z kryzysem, który pogłębia się i właśnie wpycha Europę w kolejną recesję. Kryzys można było już dawno zatrzymać, pisałem o tym wielokrotnie, ale kompleks bankowo-polityczny zarządzany przez banksterów nie dopuścił do podjęcia dobrych decyzji. Skala nowej korupcji intelektualnej i finansowej osiągnęła takie rozmiary, że nawet ludzi którzy od lat są częścią tego systemu porzucają intratne stanowiska otwarcie krytykując to co się dzieje. Peter Doyle, ekonomista MFW, który spędził w Funduszu 20 lat, w tym na stanowiskach dyrektorskich ostatnio odszedł, zarzucając Funduszowi ukrywanie prawdy przed ludźmi i podejmowanie upolitycznionych decyzji. W swoim liście otwartym napisał „jest mi wstyd, że byłem związany z tą organizacją”. Powtarzam mój protest, Polska nie powinna pożyczać MFW 6 mld euro po to, żeby MFW odpożyczył te środki Hiszpanii i Włochom, stracimy na tym co najmniej 2 mld złotych, a obecna strategia realizowana przez kompleks bankowo-polityczny może doprowadzić do tego, że te straty dla nas będą jeszcze większe. Ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, że żyją w finansowym matriksie, że demokracja jest fasadowa i że wielki kapitał zachodu, a banksterzy w szczególności, stworzył system przymusu finansowego który stopniowo ogranicza wolność człowieka. Teraz, gdy ten system upada, ludzi zaczynają coraz szerzej otwierać oczy, najpierw ze zdziwienia, ale już niedługo w tych oczach zagości strach. Strach przez drastycznym spadkiem poziomu życia, strach że mogą stracić oszczędności całego życia. Przypomnę, że zwykły człowiek starający się o kredyt w banku musi często zastawić cały swój majątek, i swoją przyszłość, żeby dostać 100 tysięcy złotych kredytu. Ale bankster, który dostaje od EBC lub Fed 100 mld euro lub dolarów kredytu, nie musi nic, wystarczy że w zastaw da kartkę papieru gdzie będzie napisane, że być może odda te pieniądze, ale nie na pewno i może nie w całości. Tak działa matrix. Jak pokaz skuteczności tej polityki pokaże dwa wykresy z opracować MFW sprzed kilku dni, pierwszy pokazuje ile z darmowych pieniędzy otrzymanych z banków centralnych banksterzy przekazali sektorowi prywatnemu, a drugi pokazuje porażkę tych działań, czyli masową ucieczkę kapitału z Włoch i Hiszpanii, która może wkrótce doprowadzić do bankructwa obu krajów.

1. Pomimo pożyczek dla banksterów udzielonych przez EBC w wysokości ponad 1 biliona euro, kredyty dla sektora prywatnego w strefie euro maleją.

2. Kapitał w panice ucieka z Hiszpanii i Włoch, system utrzymuje się tylko dzięki pożyczkom z EBC udzielanym w ramach systemu Target2.

Rybiński

Rokita:O paradoksie władzy w czasach pryncypatu Dostrzec i nazwać można obecnie fakt spontanicznej i mało przejrzystej dekoncentracji, rozproszenia zwyczajnej władzy, a w efekcie jej ewidentnego odpolitycznienia. Taka depolityzacja potestas, kierującej się racjonalnością nie  ściśle polityczną, ale ekonomiczno-rządową,  stanowi  logiczne następstwo koncentracji w ręku sternika politycznej auctoritas, sprawowanej na dodatek w warunkach niedorozwiniętego organizacyjnie i instytucjonalnie centrum władzy. Rozpad władzy jest więc paradoksalnie ceną jej skupienia. I  zaświadcza o kryzysie polityki, rozgrywającym się w samym jej rdzeniu. Wiele się zmieniło ostatnimi czasy, gdy idzie o kształt i repartycję władzy w Polsce. Jeszcze parę lat temu polska polityka wyglądała dość republikańsko: mnogość ośrodków wpływu, rozwinięta aż do przesady konkurencja polityczna, liczni zwalczający się i aspirujący do władzy liderzy, partie publicznie debatujące nad stanem własnym i kondycją kraju. Nawet postkomunistyczna lewica przestała udawać  partyjny beton, upodabniając się   do nieco warcholsko-sarmackiego polskiego modelu. Co charakterystyczne dla takiego republikanizmu –  w teatrze polityki mieszali się aktorzy wybitni i beztalencia, żarliwi i cyniczni, wyrafinowani i prostacy, wiodąc nawzajem spory prawdziwie wielkie na przemian z groteskowymi. Ale pod spodem tej nieco rozwichrzonej republiki czaiło się niebezpieczeństwo koterii. Czyli takiej struktury władzy, która po pierwsze – jest nieformalna i jak rdza zżera  oficjalne instytucje i procedury; po drugie – po cichu  dystrybuuje korzyści i przywileje; a po trzecie – grozi przekształceniem oficjalnego porządku polityki w nieprawdziwą fasadę. To zagrożenie dla republikańskiego kształtu władzy niektórzy nazwali  „towarzystwem”, nieświadomie raczej nawiązując do ateńskich „heterii” wspieranych dwa i pół tysiąca lat temu przez Alkibiadesa (Zygmunt Kubiak tłumaczył właśnie greckąΕταιρείαjako „towarzystwo”. A Jarosław Kaczyński z właściwą sobie przesadą uogólnił ów niejawny mechanizm władzy przy pomocy sławnej figury układu.

Powstanie pryncypatu Czasy tamtego republikanizmu minęły, a ich  najpełniejszym i najbardziej urokliwym wspomnieniem pozostanie zapewne Akcja Wyborcza Solidarność (choć przyznać trzeba, że  spektakl rządów sprawowanych w trójkącie Kaczyński-Giertych-Lepper miał także dość podobną naturę). Przełomowy dla kształtu władzy stał się dopiero rok 2007. Platforma Obywatelska wygrała tamte wybory, a jej przywódca wziął po prostu pełnię władzy dla siebie i zachował ją do dzisiejszego dnia. Najpierw przy pomocy zręcznej, choć niezbyt czystej  intrygi, pozbył się nie tylko  konkurencji wewnątrzpartyjnej, ale także wyeliminował lub co najmniej obezwładnił  wszelakie potencjalnie podmiotowe figury we własnym obozie. Nawet aferę korupcyjną,  jaka wybuchła w PO (tzw. afera hazardowa) potraktował jako daną przez los szansę na odsunięcie i upokorzenie swego zastępcy oraz rozbicie stworzonego wcześniej wokół urzędu premiera polityczno-towarzyskiego dworu. Ten ostatni przypadek wart jest szczególnej uwagi; zazwyczaj bowiem władza traktuje afery korupcyjne w swoich szeregach jako nieszczęście albo co najmniej kłopot, bardzo rzadko  zaś – jako wyborną okazję dla przeprowadzenia rozległej intrygi personalnej. Następnie szef PO ukończył proces przekształcania swojej formacji w partię nowego typu, w której wszelka próba podniesienia publicznej debaty o sprawach państwa albo własnego obozu kwalifikowana jest jako poważne wykroczenie, bliskie zdrady, zaś pierwszym prawem rządzącym organizacją jest uległość względem nawet najbardziej kapryśnej woli lidera i publiczne głoszenie jego chwały (minister transportu posunął się nawet do ogłoszenia genialności swojego przywódcy i prawie nikogo to nie zdziwiło). To sprawiło, że publiczne enuncjacje polityków z konieczności utraciły związek ze światem realnym, przekształcając się w nieznośną dla normalnego umysłu i straszliwie monotonną ewokację  stanów emocjonalnych. Z kolei takie przekształcenia partii prowadzić musiały do upadku znaczenia parlamentu, który z natury jest ciałem deliberującym i głosującym. Kiedy więc deliberacja o realiach została zakazana nie tylko na forum izby, ale nawet sejmowych komisji, a głosowanie stało się w zasadzie (z bardzo rzadkimi, motywowanymi religią wyjątkami) sprawdzianem subordynacji wobec lidera –  sam parlamentaryzm w przyspieszonym tempie zaczął się stawać polityczną atrapą. W końcu premier obsadził swoje kolejne dwa rządy i inne kluczowe stanowiska w państwie z wyraźną dbałością o to, aby ludzie je sprawujący albo nie mieli wystarczającego charakteru, albo pozycji politycznej, albo zostali spętani więzami instytucjonalnej zależności, tak by być zmuszonymi do uległości. W ten sposób republikański model stosunków politycznych ewoluował w stronę sui generis pryncypatu. Osobista władza princepsa jest tylko do pewnego stopnia związana z formalno-prawnymi kompetencjami (bynajmniej w Polsce niebłahymi), jakie daje stanowisko szefa rządu. Panowanie lidera PO rozciąga się bowiem daleko ponad dziedzinę tych kompetencji, przykładowo: na władze samorządowe, w których (jak ostatnio w Małopolsce) poleca imiennie, kogo usunąć, a kogo powołać, albo na Trybunał Konstytucyjny, którego sędziów akceptuje przed dokonaniem formalnego wyboru. Bezwzględnie podlegają mu posłowie własnego obozu, których może postawić bądź skreślić z list wyborczych. Kluczowe jednak nie są nawet owe  suprapremierowskie prerogatywy, ale raczej  realna pozycja pierwszego (princeps) i najlepszego obywatela (optimus civis), bez którego co najmniej domniemanego przyzwolenia nie jest wykonywana żadna  praktycznie władza polityczna. To ten właśnie fakt wywołuje szczególną irytację opozycji, która skłonna jest interpretować go jako swego rodzaju nieformalną zmowę. W prowincjonalnym Krakowie mogłem swego czasu obserwować, jak upowszechniana szeptem pogłoska (jak się miało później okazać – nieprawdziwa), iż  „Tusk podobno jest przeciw” blokowała lokalne decyzje  władz publicznych albo modyfikowała ich politykę. W analogii do republiki rzymskiej, która  pierwsza zdefiniowała tego rodzaju ewolucję władzy,  rzec można, że szef PO posiada dziś w Polsce auctoritas principis; a jego realna funkcja państwowa – jakby ją określił Cyceron – to rector rei publicae – sternik państwowej nawy.

Władza, jako emocjonalne widowisko Ale współczesną polityczną auctoritasbuduje się przecież – by posłużyć się celnym cytatem z Krzysztofa Rutkowskiego – „osiągając najbardziej eksponowaną pozycję widowiskową dla siebie i swojej trupy oraz utrzymując ją jak najdłużej dzięki sztuczkom mediantów-specjalistów”. Jeśli premier za jednym zamachem chce przekonać, że niezupełnie gotowa autostrada jest jednak całkiem gotowa, a Murzyni są – wbrew angielskiej telewizji – w Polsce bardzo kochani – to zawiadamia odpowiednie media, że właśnie ową niegotową/gotową autostradą będzie jechać na obiad do swojego kolegi Murzyna. Tak działa władza, jako mechanizm permanentnej kreacji widowiska. Najważniejsze dla władzy są te odsłony widowiska, które pobudzają silne i tożsamościowe zbiorowe emocje. Znanym i nieźle już opisanym wynalazkiem szefa PO jest to, że można nieustannie pobudzać złe ludowe emocje, ukierunkowując je w stronę własnych politycznych przeciwników. Ten wynalazek nie tylko dał władzę PO, ale umożliwił również skonstruowanie sprawnej jak dotąd maszynerii dla jej utrzymywania. Jasno z tego wynika, że ci spośród „mediantów” (czyli uczestników widowiska zdolnych zwracać na siebie większą od innych uwagę), którzy ową maszynerią potrafią skutecznie się posługiwać, muszą pełnić doniosłą rolę w hierarchii władzy. Ta ich pozycja nie wynika ani z jakichś cnót umysłu bądź charakteru, ani też woli i możności przeobrażania państwa bądź jego praw. Jej źródłem jest umiejętność publicznego zwalczania, a jeszcze lepiej – obrzydzania przeciwnika. Egzystencja i moc takich emocji jest niczym innym, jak budulcem auctoritas, jakąś nowoczesną formą legitymizacji władzy. Medianci, którzy gwarantują nieustanną rewitalizację zbiorowych namiętności, stanowią zatem filar nośny władzy. Są jak Dziesiąty Legion dla Cezara lub Oprycznina dla Iwana IV. O wiele istotniejsi niźli partia, która w wyobrażeniach sternika jest przecież tylko niezdarnym, choć powolnym narzędziem, niezbędnym do odnawiania formalnego mandatu władzy w toku demokratycznych procedur wyborczych. Taka jest geneza politycznej więzi spajającej sternika z tym, co opozycyjni politycy i pisarze zwykli nazywać już nie tyle obciążonym historycznie terminem „układ”, ale najczęściej antyelitarystycznie brzmiącym słówkiem „salon”. Tylko że opozycyjni pisarze zwykli ignorować fakt, iż analogiczny salon własnych wybitnych mediantów posiada także wielki adwersarz  i naśladowca aktualnego sternika – Jarosław Kaczyński. I że Prawo i Sprawiedliwość to przecież obecnie siostrzana wobec PO partia nowego typu, mniej groźna tylko dlatego, że jest w opozycji, a Rymkiewicz-Rydzyk-Pospieszalski to prawdopodobnie  sprawniejsza już dzisiaj ekipa mediantów pobudzających złe ludowe emocje niźli Wajda-Michnik-Wojewódzki.

Zwierzchnictwo i rządzenie – odmienne racjonalności Co innego auctoritas i legitymizacja (nawet mocno zdegenerowana) władzy zwierzchniej sternika, a co innego codziennie egzekwowana potestas w prowadzeniu spraw państwa. Współcześnie to Giorgio Agamben zwrócił szczególną uwagę na to, że ich racjonalności są mocno odmienne. Być zdolnym do utrzymania uprawnionego  zwierzchnictwa to zupełnie nie to samo, co po prostu rządzić. Władza sternika jest zresztą usytuowana na zbyt wysokim pułapie, aby na co dzień sprawować zwykły zarząd wielosektorową administracją. A też obaj wielcy polityczni protagoniści, Tusk i Kaczyński, są pasjonatami gry personalnej i rywalizacji politycznej, nie zaś trudnej sztuki rządzenia państwem. Obaj pospołu są też spadkobiercami późno sarmackiego dziedzictwa politycznego (zdegenerowanej wersji przedrozbiorowej tradycji), lekceważącego w polityce znaczenie instytucji i nadwartościowującego polityczną wagę układanki personalnej. Aby faktycznie rządzić, sternik potrzebowałby więc jeszcze swojego premiera. Tak jak Victor Orbán na Węgrzech, który okazał się na tyle przenikliwy, aby mianować Tibora Navracsicsa własnym rządowym alter ego i nawet zmienić dlań konstytucję tak, aby ów mógł zwyczajnie kierować pracami gabinetu. Albowiem jedną z istotnych cech nowoczesnego dobrego rządu jest zdolność jednoczesnego sterowania dużą liczbą procesów i panowania nad  rezultatami licznych, w tym samym czasie toczących się procedur. To zaś wymaga doskonale zorganizowanego zarządczego centrum. Bez tego kolosalna władza sternika trafia w próżnię, jeśli próbuje wykroczyć poza intrygę personalną i panowanie nad ludźmi. Dlatego tak wiele  spośród zapowiedzi i inicjatyw Donalda Tuska pozostaje pustym słowem, a te, które wcielają się w państwową realność, posuwają się z wielkim mozołem i oporem. Niektórzy skłonni są sądzić, iż tak się dzieje, dlatego że sternik jest kłamcą. Nie w tym jednak rzecz. W dzisiejszym systemie władzy metabolizm polskiej państwowości trwale by się zatkał, gdyby chcieć przeprowadzić tylko jedną dziesiątą reform podjętych skutecznie w ciągu dwóch ostatnich lat przez rząd węgierski.

Kto rządzi naprawdę? Taka diagnoza zmusza do postawienia jeszcze jednego pytania o władzę. Kto w takim razie sprawuje realną potestas nad licznymi dziejącymi się procesami politycznymi, ustawodawczymi, administracyjnymi? Kto np. forsuje wątpliwej jakości reformy szkolne, które – co jest wyraźnym wyjątkiem od panujących reguł – mają cały czas polityczny i administracyjny impet, mimo że w świecie polityki nie widać nikogo, kto by się do nich przyznawał i nadawał im tempo? Albo kto steruje polityką radykalnego zwiększania ilości podsłuchów i inwigilacji? Dzięki jakiemu mechanizmowi możliwa jest praktyka „wrzutek do ustaw”, jak choćby z żywnością GMO przy ustawie o nasiennictwie? Tego typu szczegółowych pytań o rzeczywiste skupiska władzy w czasach pryncypatu Tuska postawić można parę setek. Próba odpowiedzi zawsze wynika bardziej z domniemań i ocen aniżeli z realnej wiedzy o państwie. Jedna z popularnych „narodowych” teorii szuka wyjaśnienia z pozoru niesterowanych procesów w działającym po latach europejskiego treningu mechanizmie nietwórczego, automatycznego kserowania modeli zewnętrznych, zwłaszcza jeśli mają one jakieś zakorzenienie w unijnym acquis communautaire. Jednak przekonanie, iż państwo polskie wypracowało samoczynną umiejętność takiego eurokserowania, nie zdaje praktycznego sprawdzianu. Odkąd bez głębszego namysłu Tusk zlikwidował  Komitet Integracji Europejskiej, który przez lata siłą i podstępem zmuszał instytucje polskiego państwa do europeizacji, tak administracja, jak i parlament utraciły zdolność sprawnego absorbowania  unijnego dorobku. Drastycznym tego świadectwem jest skierowane ostatnio przez Komisję Europejską przeciw Polsce powództwo sądowe, z żądaniem zmuszenia Warszawy do zaprowadzenia uchwalonych jeszcze w 2009 r. reguł rynku telekomunikacyjnego i zapłaty horrendalnej wysokości kar. Należy zatem raczej szukać innych niż zewnętrzne mechanizmów repartycji władzy. Są np. urzędy oplecione przez lata jakimś „towarzystwem” ekspertów-lobbystów; tak właśnie jest chyba z Ministerstwem Edukacji Narodowej i tu – najprawdopodobniej – tkwi tajemnica reform szkolnych. Rozproszona struktura licznych służb specjalnych była chyba dotąd w ogóle poza polityczną kontrolą; zdaje się, że jakieś minimum minimorum nadzoru próbuje obecnie zaprowadzać nowy minister spraw wewnętrznych. Polityczne znaczenie  niegdysiejszych oligarchów wyraźnie zmalało jeszcze przed rokiem 2005 w wyniku afery Rywina;  nie sposób dziś wiarygodnie ocenić, czy i na ile niektórzy z nich odbudowali ścieżki wpływu. Swoją drogą jest im zapewne o tyle trudniej, że wielkie partie, zdemoralizowane  darmowym napływem budżetowej gotówki, raczej lekceważą obecnie ich pieniądze. A jeśli na tę kwestię spojrzeć przez pryzmat afery hazardowej, to widać raczej obraz żałosnej regionalnej sitwy niźli wielkiej korupcji, czynionej z rozmachem jak w czasach Rywina i Millera.

Od paradoksu władzy do kryzysu polityki To, co można dostrzec i nazwać z pewnością, to fakt spontanicznej i mało przejrzystej dekoncentracji, rozproszenia owej zwyczajnej władzy, a w efekcie jej ewidentnego odpolitycznienia. Taka depolityzacja potestas, kierującej się, jakby powiedział  Agamben, racjonalnością nie ściśle polityczną, ale ekonomiczno-rządową, stanowi  logiczne następstwo koncentracji w ręku sternika politycznej auctoritas, sprawowanej na dodatek w warunkach niedorozwiniętego organizacyjnie i instytucjonalnie centrum władzy. Rozpad władzy jest więc paradoksalnie ceną jej skupienia. I  zaświadcza o kryzysie polityki, rozgrywającym się w samym jej rdzeniu.

Jan Rokita

Masochiści polityczni - do lasu! Nie mam zamiaru proponować jakiejś terapii psychologicznej i sugerować, by masochiści w ramach terapii zbierali jagody, czy grzyby. Nawet, jeśli kontakt z naturą ponoć uspokaja. Idzie mnie o to, by wyznawcy rozmaitych dziwacznych kultów, także masochistycznych, zbierali się w jakichś odosobnionych miejscach, np. w lesie. Tak robili przegrani wyznawcy słowiańskich bożków po przegranej z chrześcijaństwem. Zbierali się po cichu w lasach i tam modlili się do Świętowita i innych, dawali obiatę skrzatom – i czekali na lepsze czasy, które już nie nadeszły. Powyższe myśli naszły mnie po przeczytaniu prasowej notatki, że klub parlamentarny PiS wystąpił do pani marszałek Sejmu z projektem uchwały, by rok 2013 ogłosić rokiem powstania styczniowego. O losie nieszczęsny! Ja od tej hałaśliwej formacji ćwierćinteligentów od dawna już nie oczekuję niczego rozsądnego. Ale czegoś aż tak głupiego – szczerze mówiąc – nie spodziewałem się nawet od PiS. Powstanie styczniowe nie było nawet powstaniem. Powstanie ma zwykle jakieś miejsce, gdzie się ono rozpoczyna, a potem rozszerza się na inne obszary kraju. A tutaj co? Po ulicach Warszawy chodzą normalne patrole rosyjskich żandarmów, równolegle w jakimś mieszkaniu zbiera się rząd narodowy i roi sobie o działaniach wojennych. Wynik tego mitomaństwa był z góry do przewidzenia. Masakra – jak mówią młodzi. Zgniecenie nielicznych i źle uzbrojonych sił powstańczych nie było jeszcze największą stratą. Znacznie większe szkody przyniosły długotrwałe represje. Zlikwidowano resztki przywilejów Królestwa Kongresowego. Nastąpiła depolonizacja licznych obszarów kresowych w związku z likwidacją majątków osób biorących udział w powstaniu. Zwiększyła się dyskryminacja w szkolnictwie i w przyjmowaniu na urzędy w przywiślańskim kraju, którym zastąpiono autonomiczne do powstania listopadowego Królestwo Kongresowe. W jakim celu mielibyśmy czcić tak szkodliwe dla Polski i Polaków działania? W celu utrzymania politycznego masochizmu, jako naczelnej zasady myślenia o historii? Z historii należy wyciągać wnioski, na litość boską! Piszę o tym specjalnie w przededniu kolejnej rocznicy powstania warszawskiego, które swoją szkodliwością porównać można właśnie ze szkodliwością powstania styczniowego. Tyle, że w tym pierwszym przypadku szkody skoncentrowane zostały w jednym miejscu. Z ocen powstania warszawskiego też należy wyciągać wnioski. Nie zapomnę mego młodszego syna, gdy w czasie którychś tam uroczystych obchodów, a miał wówczas 9-10 lat, przyszedł do mnie i zapytał: Tato, czy myśmy to powstanie wygrali? Nie – odpowiedziałem. Nastąpiła chwila milczenia i po niej chłopak wykazał się niewątpliwą przynależnością do gatunku homo sapiens. Zapytał bowiem: A czy mogliśmy wygrać? Znowu odpowiedziałem – Nie. I zacząłem wyjaśniać. Powstańcy mieli mniej sztuk broni niż młodych ludzi pod bronią. Zginęła połowa powstańców, ok. 20 tys. osób. Straty cywilne wyniosły ok. 200 tys. ludzi. Czyli relacja strat żołnierzy do cywilów wyniosła jak 1:10. Zniszczone zostało przez Niemców niemal całe miasto. Masakra. I my tę masakrę będziemy znów świętować. I niestety nie jako naukę. Dlatego powtarzam propozycję, by zwolennicy tego masochizmu politycznego zbierali się gdzieś w lasach, z dala od normalnych ludzi. Ci ostatni też często interesują się historią. Tyle, że w odróżnieniu od masochistów politycznych są zdolni i chcą z historii wyciągać wnioski. Jan Winiecki

Barierą był angielski Wieża kontroli lotów na lotnisku Siewiernyj, która 7 kwietnia 2010 r. sprowadzała polskie CASY transportujące delegację towarzyszącą premierowi, miała problemy z komunikacją z pilotami. Powód? Rosyjscy kontrolerzy nie władali językiem angielskim. 7 kwietnia 2010 r. dla delegacji premiera Donalda Tuska specpułk szykował cztery samoloty: Tu-154M oraz trzy Jaki-40. Zaplanowany na te loty personel lotniczy miał wizy rosyjskie. Piloci przygotowali się do prowadzenia korespondencji radiowej w języku rosyjskim. Jednym z jaków miał lecieć kpt. pil. Artur Ziętek, który trzy dni potem zginął w katastrofie smoleńskiej. Jednak w ostatnim momencie, ze względu na zbyt małą liczbę miejsc pasażerskich, dwa samoloty typu Jak zostały wycofane. Zastąpiono je dwiema maszynami typu CASA z 13. Eskadry Lotnictwa Transportowego z Krakowa.

- 7 kwietnia 2010 r. do Smoleńska poleciały dwa samoloty C-295M CASA, ponieważ posiadają możliwość przewozu do 70 osób każda. Samolot Jak-40 może wziąć na pokład jedynie 15-18 osób (w zależności od wersji). W pierwszej maszynie C-295M do Smoleńska poleciała asysta honorowa (z załogą to ponad 40 osób), na pokładzie drugiej C-295M do Smoleńska polecieli przedstawiciele mediów (z załogą ponad 40) - wyjaśnia ppłk Artur Goławski, rzecznik prasowy Dowództwa Sił Powietrznych. Tyle że - jak już informowaliśmy w "Naszym Dzienniku" - nowe załogi, które leciały do Smoleńska, w ogóle nie miały wiz rosyjskich. Niektórzy z tych pilotów nigdy nie uczyli się języka rosyjskiego, inni nie byli przygotowani do prowadzenia korespondencji radiowej w tym języku. Piloci CAS nawet nie przypuszczali, że będą prowadzić korespondencję w innym języku niż angielski.

- Słyszeliśmy, jak piloci byli zaskoczeni całą sytuacją. Wykonywali manewry niezgodne z komendami z ziemi - relacjonuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" por. pil. Artur Wosztyl, który 7 kwietnia leciał w Jaku-40.

- Słyszałem, że były braki w łączności - mówi inny lotnik, który zastrzegł anonimowość. Jak zaznacza, informacje te otrzymał od załóg tych CAS.

- Nie rozumiem, dlaczego ktoś nagle zdecydował, by podstawić inne samoloty i inne załogi. Jeżeli coś zostało tak, a nie inaczej zaplanowane i zorganizowane, to nawet jeśli zgłasza się więcej osób - powinno już tak pozostać. Zwłaszcza że zmiany tu były na gorsze, a nie dostosowujemy się do pasażera, który na dzień czy dwa wymyślił sobie, że poleci samolotem - dodaje Wosztyl. W efekcie CASY dłuższy czas krążyły nad Siewiernym. DSP nie odpowiedziało nam wprawdzie na pytanie, kto konkretnie podjął decyzję w kwestii zamiany samolotów, odesłało nas jednak w tej sprawie do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Odpowiedź dotychczas nie nadeszła.
Za mało miejsca dla lidera Teoretycznie pewną alternatywą mogłoby być umieszczenie na pokładzie samolotów rosyjskiego lidera, czyli nawigatora znającego lotnisko docelowe. Jednak w praktyce umieszczenie takiej osoby byłoby trudne do wykonania w maszynie typu Jak-40 czy CASA.

- Po prostu nie ma tam na to miejsca - mówią lotnicy. CASA jest przeznaczona dla trzyosobowej załogi, więc piloci nie wyobrażają sobie, żeby lider mógł lecieć np. w prawym fotelu tylko po to, by prowadzić korespondencję. Nasi rozmówcy są zgodni co do tego, że trudności w korespondencji wynikały przede wszystkim z tego, że kontrolerzy lotu na wieży lotniska Siewiernyj nie wydawali komend w języku angielskim - co jest standardem światowym i ułatwiłoby wzajemną komunikację. Korespondencja w tym języku jest normą, jeśli chodzi o łączność załóg samolotów kontyngentów stacjonujących w Afganistanie. Takie wymogi stawia też ICAO (Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego) wobec kontrolerów sprowadzających statek powietrzny linii cywilnych - wymagane jest uzyskanie certyfikatów ze znajomości języka angielskiego dla pilotów oraz personelu lotniczego. Analogiczne wymagania obowiązują też lotników wojskowych i kontrolerów lotnisk wojskowych. Nie zapominajmy, że komisja gen. Tatiany Anodiny statek powietrzny Tu-154M o numerze bocznym 101, który uległ katastrofie pod Smoleńskiem, zakwalifikowała właśnie jako samolot cywilny. Tym bardziej więc te normy powinny rosyjskich kontrolerów obowiązywać.

- Jakie ICAO, to jest Rosja! Tam takich zasad, które wyznacza jakieś ICAO, nikt się nie trzyma. Rosja to jest Rosja. Kto by niedźwiedzia próbował drapać za uchem - ironizuje pilot z doświadczeniem na tupolewach. - W strefie powietrznej Federacji Rosyjskiej przeważa język rosyjski. Tam bardzo dużo pilotów nie posługuje się w ogóle językiem angielskim. To samo dotyczy kontrolerów lotów. Zdecydowana większość "starych" załóg rosyjskich w ogóle nie zna języka angielskiego, posługiwali się nim tylko nieliczni, najczęściej tylko radiooperator - wytyka stronie przyjmującej wojskowy pilot lotnictwa transportowego. Starsze roczniki 36. SPLT z komunikacją w języku rosyjskim nie miały problemów. Niektórzy młodsi piloci mieli z tym jednak kłopot.

- Natomiast wszyscy byliśmy pod wrażeniem znajomości języka rosyjskiego przez śp. mjr. Arkadiusza Protasiuka, który posługiwał się nim perfekt. Rozmawiał z Rosjanami tak, jakby się tam urodził - komentują piloci. Anna Ambroziak

Sikorski zwlekał z notą Szef MSZ przez wiele tygodni wstrzymywał notę, która informowała Rosjan o udziale prezydenta Lecha Kaczyńskiego w uroczystościach katyńskich Witold Waszczykowski, były wiceminister spraw zagranicznych, ocenia, że ta strategia to tylko jeden z wielu przejawów dążenia do eliminacji prezydenta z polityki zagranicznej. Przedstawiciele MSZ początkowo tylko zdawkowo informowali o możliwości wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego z okazji 70. rocznicy mordu katyńskiego. Według Dariusza Górczyńskiego, ówczesnego naczelnika Wydziału Federacji Rosyjskiej w Departamencie Wschodnim MSZ, 26 stycznia 2010 r. odbyło się spotkanie wiceministra spraw zagranicznych Andrzeja Kremera z wiceministrem spraw zagranicznych Rosji Władimirem Titowem. W trakcie rozmowy Kremer nie wykluczył, że na obchody rocznicowe do Katynia przybędą poza premierem inne polskie delegacje wysokiego szczebla.

- W trakcie tych rozmów nie mówiono wprost o udziale prezydenta RP, ale moim zdaniem obie strony miały to na myśli - nie ma wątpliwości Górczyński. Już następnego dnia, czyli 27 stycznia 2010 r., z Kancelarii Prezydenta do MSZ wpłynęło podpisane przez ministra Mariusza Handzlika, a adresowane do Radosława Sikorskiego pismo, że prezydent planuje w kwietniu oddać hołd pomordowanym polskim oficerom w Katyniu.
Rekomenduję Moskwę Choć w prokuraturze szef resortu spraw zagranicznych zastrzegł, jakoby nie trafiały do niego informacje o szczegółach organizacyjnych, to na kopii tego dokumentu, uzyskanej w toku śledztwa z MSZ, wykryto odręczną adnotację Sikorskiego z rekomendacją ewentualnego udziału prezydenta Lecha Kaczyńskiego... w defiladzie Dnia Zwycięstwa w Moskwie: "Proszę o proj. pisma rekom. Prezydentowi udział w uroczystościach 9 maja w M.".

Zgodnie z sugestią ministra Górczyński przygotował projekt odpowiedzi zachęcający prezydenta do wyboru Moskwy zamiast Katynia, jednak ostatecznie urzędnicy nie odważyli się tego pisma wysłać, oceniając je jako "niewłaściwe".

Przesłuchany 13 czerwca 2012 r. Sikorski przekonywał, że kiedy tylko prezydent podjął decyzję o wylocie do Katynia, zarówno publicznie, jak i urzędowo zapewniał, że MSZ udzieli mu wszelkiej pomocy. Praska prokuratura okręgowa wykazała jednak, że już na etapie notyfikacji wizyty Lecha Kaczyńskiego MSZ zawiodło.
Projekt w szufladzie Według resortu, pismo z 27 stycznia nie zostało potraktowane przez ministerstwo spraw zagranicznych jako podstawa do notyfikacji ze względu na to, że nie został w nim określony dokładny termin wizyty. Ale już 23 lutego w piśmie skierowanym do wiceministra Kremera szef kancelarii Władysław Stasiak konkretnie określił tę datę na 10 kwietnia - a mimo to nie było odzewu. Stosowna nota dla strony rosyjskiej nadal nie została wysłana, choć ją sporządzono. Kto i z jakiego powodu ją blokował?

- Nie wiem, dlaczego ta nota poszła tak późno. Nie było decyzji o wcześniejszym wysłaniu noty ze strony przełożonych. Projekt noty miałem przygotowany już wcześniej. Ulegał pewnym korektom i został przekazany clarisem do Ambasady RP w Moskwie - stwierdza Dariusz Górczyński. Szkoda, że prokurator nie dopytał go, kiedy konkretnie wstępny projekt był gotowy. Jak zwracają uwagę świadkowie przesłuchiwani w wątku organizacyjnym, w przypadku innych wizyt zagranicznych prezydenta bezpośrednio po zapowiedzi jego udziału następowało notyfikowanie. Dlaczego tym razem było inaczej? W tym czasie strona rosyjska niepokoiła się już brakiem notyfikacji i poprzez ambasadę w Moskwie dopytywała, czy wcześniejsze wzmianki o planowanej podróży prezydenta należy rozumieć jako oficjalne powiadomienie. Sygnały w tej sprawie ambasador Jerzy Bahr przekazywał do MSZ. Całe zamieszanie opóźniało też przygotowania ze strony Kancelarii Prezydenta.
Interwencja Handzlika 15 marca 2010 r. minister Mariusz Handzlik w piśmie do Sikorskiego raz jeszcze potwierdził udział prezydenta w uroczystościach katyńskich i wystąpił o niezwłoczne notyfikowanie wizyty. Ostatecznie dopiero 16 marca MSZ skierowało do Ambasady RP w Moskwie claris nr 66 z treścią noty dyplomatycznej, w której informowano Rosjan, że prezydent RP będzie przewodniczył polskiej delegacji podczas obchodów 70 rocznicy zbrodni katyńskiej. Tego samego dnia ambasada zdołała przekazać notę do MSZ Federacji Rosyjskiej. Z relacji Górczyńskiego wynika, że 17 marca na spotkaniu z wiceministrem Kremerem w Moskwie wiceminister Titow potwierdził otrzymanie noty i zapewnił, że prezydent Kaczyński "zostanie przyjęty w sposób godny głowy państwa". Co ciekawe, 17 marca Mariusz Handzlik wysłał prośbę do Radosława Sikorskiego o udział w delegacji towarzyszącej prezydentowi. Następnego dnia nadeszła odpowiedź. Odmowna.
Zniechęcałem prezydenta Na niedawnym posiedzeniu sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych pytany o organizację wizyty Sikorski przyznał bez ogródek, że zniechęcał prezydenta Kaczyńskiego do odwiedzenia Katynia w kwietniu 2010 roku. Problem statusu i nieokreślonego charakteru wizyty prezydenta istniał do samego końca, przyznaje ambasador Jerzy Bahr.

- Rodziło to wątpliwości, na ile zaangażowane będą rosyjskie władze centralne w obie uroczystości - zauważa. Były wiceminister MSZ Witold Waszczykowski stwierdza w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", że opóźnianie tej noty nie było incydentalnym przypadkiem. W jego ocenie, Sikorski chciał zablokować kolejną inicjatywę prezydencką.

- Ten rząd doszedł do władzy z hasłem wyeliminowania prezydenta Lecha Kaczyńskiego z polityki zagranicznej. Już na samym początku zaczęły się problemy, jak w kwestii wycofania wojsk z Iraku. Ponieważ prezydent nie dowierzał, że sprawa została zakończona, to chciał, aby do Iraku pojechał Władysław Stasiak z gen. Romanem Polką zobaczyć, jak to faktycznie wygląda - relacjonuje Waszczykowski.

- Sikorski przez wiele tygodni blokował ich wizytę do tego stopnia, że zakazał placówce w Bagdadzie organizowania jakichkolwiek spotkań z ich udziałem - podkreśla.

- Takie traktowanie dotykało wszystkich po kolei urzędników Kancelarii Prezydenta, w tym mnie. Kiedy prezydent wysyłał mnie za granicę, to Sikorski odmawiał mi paszportu dyplomatycznego, nakazywał placówkom dyplomatycznym, np. w USA, żeby mnie nie obsługiwały - wskazuje nasz rozmówca.

- To nie jest incydent, to nie jest nic nienaturalnego w jego zachowaniu, on po prostu od początku tak działał - mówi o perturbacjach z notą Waszczykowski. Czym kierował się szef MSZ? - Sikorski jednostronnie interpretował wykładnię Trybunału Konstytucyjnego, która mówiła o tym, że oba ośrodki powinny współdziałać, on to czytał w ten sposób, iż ośrodek prezydencki miał obowiązek współdziałania z rządem, na zasadzie licencjonowania - ocenia.

- MSZ próbowało pisać tezy do rozmów prezydentowi, wnioski, jakieś ramy nakładać, z czym może wystąpić - przypomina polityk.Minister jak zwykle nie ma sobie nic do zarzucenia.

- Sikorski do dzisiaj twierdzi, że to prezydent złamał Konstytucję, ale nie ma prawa oceniać prezydenta, który jest wybierany w głosowaniu powszechnym, ma największy mandat polityczny. W ogóle nie ma możliwości, żeby minister spraw zagranicznych go oceniał, bo nie jest mu równy statusem politycznym - podkreśla Witold Waszczykowski.

Zenon Baranowski

Bitwa o Azoty Tarnów Dopiero hasło „Rosjanie chcą wykupić nasze Azoty” zmusiło polski rząd do decyzji o konsolidacji przemysłu chemicznego z Zakładami Azotowymi w Tarnowie na czele. Przez całe lata kolejne rządy lekką rączką oddawały za niewielkie pieniądze całe strategiczne części polskiej gospodarki, z bankami na czele, aż wreszcie ideologiczna rusofobia zmusiła je do zmiany filozofii. Śmieszność tej sytuacji polega jednak na tym, że na czele tych złowieszczych Rosjan z koncernu ACRON bynajmniej nie stoi ktoś, kogo skłonni jesteśmy uznawać za klasycznego Rosjanina. Właścicielem ACRONU jest bowiem nie kto inny, tylko Wiaczesław Mosze Kantor. Kto to jest? Jak czytamy w dzienniku.pl:

„Na Ukrainie doradzał Wiktorowi Juszczence, w Polsce odbierał medale. Jest w czołówce najbogatszych Rosjan, dobrze radzi sobie w Iranie i Chinach. Ma dobrą prasę w Europie, która widzi w nim żydowskiego filantropa. Ale w walce o Zakłady Azotowe Tarnów poległ. Kim jest Wiaczesław Mosze Kantor? Kontrolowany przez Wiaczesława Mosze Kantora Acron Group należy do pierwszej ligi szemranych biznesów na świecie. Urodzony w 1953 r. w Moskwie i legitymujący się dwoma paszportami – rosyjskim i izraelskim – Kantor jest mistrzem podejrzanych przejęć i dziwnych schematów finansowych. Ten były doradca prozachodniego prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki i odznaczany polskimi medalami filantrop żydowski to wzorcowy przykład prestidigitatora finansowego. Misja w Polsce była tylko jednym z jego wielu przedstawień. Kantor działał i działa globalnie. W Chinach, Kanadzie, Szwajcarii, Estonii czy USA. Kantor z Acronem związany jest od początku lat 90. Wcześniej były szare lata komuny i praca w moskiewskim laboratorium zajmującym się technologiami kosmicznymi, z którego w 1986 r. został wyrzucony po oskarżeniach o sprzedaż sekretów za granicę. Dziś Kantor jest na 39. miejscu w rankingu najbogatszych Rosjan publikowanym przez magazyn „Forbes”, z majątkiem szacowanym na 2,3 mld dolarów. – W ciągu niecałych dwóch dekad przejął 84 proc. udziałów w Acronie. Dziś jest trzecim największym producentem w rosyjskiej branży chemicznej – mówi DGP Kiriłł Taczennikow z rosyjskiej filii UBS. Oligarcha od lat mieszka w Szwajcarii. Jeśli bywa w Rosji, to tylko w związku z interesami firmy.

Ci, którzy chcą widzieć Kantora jako agenta Kremla, są w błędzie. Paradoksalnie, wejście pod koniec lat 90. na scenę rosyjską Władimira Putina oznaczało dla oligarchy koniec dostępu do ucha władzy. Relacje z nowym prezydentem ograniczyły się do kilku wyjazdów zagranicznych do Niemiec, Szwecji czy Norwegii. Sytuacja Kantora pogorszyła się jeszcze bardziej w 2006 r. Wówczas został zatrzymany na lotnisku w Tel Awiwie. Podejrzewano go o współudział w handlu ukraińskimi pociskami X-55, które miały trafiać do Iranu i Chin. Jak przyznał później w wywiadzie dla „Financial Timesa” były ukraiński prokurator generalny Swiatosław Piskun, z Ukrainy do Iranu i Chin w czasie prezydentury Leonida Kuczmy miało trafić 18 rakiet samosterujących X-55. Pośrednikami w tych transakcjach były dwie zarejestrowane w rajach podatkowych firmy – Isofert Trading INC i Transchem International INC. Do kwietnia 2005 r. te firmy miały udziały w Acronie. Kantor przetrwał i tę burzę. Już po pomarańczowej rewolucji w latach 2005-2007 był doradcą prozachodniego prezydenta Wiktora Juszczenki”. Jak się więc okazuje, Kantor wcale nie musi reprezentować owych złowieszczych „Rosjan”, tylko zupełnie inne kręgi. Co więcej, Kantor udziela się na potęgę w przedsięwzięcia pod hasłem „prawa człowieka”, „walka z antysemityzmem i ksenofobią”, „tolerancja”, „równość”. Trudno byłoby zliczyć instytucje, które sponsoruje lub jest ich założycielem. Wymieńmy choć kilka: Międzynarodowe Forum na Recz przeciwdziałania Katastrofie Nuklearnej, Europejska Rada na Rzecz Pojednania i Tolerancji (z Aleksandrem Kwaśniewskim jako współprzewodniczącym), Europejski Kongres Żydów itp. Kantor został odznaczony także medalem polskiej Fundacji Ekumenicznej Tolerancji. Wcześniej podobną nagrodę dostali prezydent Barack Obama i były szef francuskiego MSZ Bernard Kouchner. Jak to więc jest? Wygląda na to, że prasowa nagonka pod hasłem „Rosjanie nadchodzą” jest przysłowiową kulą w płot. Interesujące, że oburzony polskimi działaniami zmierzającymi do zablokowania Kantora jest Wiesław Kaczmarek, były wysoko postawiony członek ekipy Aleksandra Kwaśniewskiego. W rozmowie z „Rzeczpospolitą” stwierdził on, że: „Czy rosyjski kapitał jest zakazany? Mogą inwestować Amerykanie, Francuzi, Niemcy, a Rosjanie nie? To jest po prostu śmieszne. Pracownicy Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych jeżdżą do Rosji, organizują spotkania z tamtejszym biznesem i zachęcają, a jak ktoś w końcu przyjeżdża z gotówką, to mamy pospolite ruszenie. Przede wszystkim trzeba być konsekwentnym”. Ocena jak najbardziej słuszna, choć w kontekście tej konkretnej sprawy nieco dwuznaczna. Problem został jednak postawiony z całą mocą. Stanisław Ciosek powiedział, że powinniśmy jednak wskazać obszary, w których rosyjski kapitał może inwestować. Bo na razie wygląda to tak, że nigdzie. Sektor energetyczne – nie, nawozy sztuczne – nie, bankowość – nie, transport – nie, przemysł motoryzacyjny – nie. Lechię Gdańsk chce kupić jakiś rosyjski miliarder – prawie pewne jest, że padnie kolejne „niet”. Nawet prawicowy publicysta Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha uważa to za kuriozalne: „Kiedyś handlowaliśmy z bojarami, teraz możemy i z oligarchami. To mit, że Putin ma wpływ na wszystko i wszystkich. Sowieckie czołgi w Polsce mi przeszkadzały, kapitał nie. Boimy się Rosji, ale boją się tylko tchórze”. Na razie ACRON ma 13 proc. udziałów w tarnowskich Azotach. Zachował spokój i deklaruje współpracę z Zarządem. Być może dlatego, że wie, iż czas gra na jego korzyść. To szerszy problem – Europa Zachodnia schnie w oczach, pogrąża się w strukturalnym kryzysie, a Rosja ma ogromne pieniądze. Chyba długo nie uda się ostrzeliwać się zza muru i odganiać bojarów z workami z pieniędzmi. Lepiej wyjść naprzeciw wyzwaniu – zrobić na początek jeden wspólny wielki projekt, który się uda i stępi polską ekonomiczną rusofobię. Jan Engelgard

22 lipca – splugawiona data W pamiętnych czasach sowieckiej okupacji kraju, eufemistycznie zwanej „peerelem”, 22 lipca (słownie: dwudziesty drugi lipca) obchodzony był jako wielkie święto państwowe. Z tej okazji pojawiały się nagle w sklepach rozmaite rarytasy: a to kawa, cukierki, czekolady czy jakiś owoc z dalekiego kraju, a to ściśle reglamentowane – po jednej sztuce! – ręczniki czy koce, kiedy indziej stanowiące raczej „marzenie ściętej głowy”, a to jakieś inne „delikatesowe” artykuły, jak nawet papier toaletowy, które „władza ludowa” rzucała „ludowi pracującemu miast i wsi” niczym tubylcom paciorki. Była to dla komunistów tak ważna data, że nawet z rzadka widywane w kraju, lecz eksportowane na „zgniły Zachód” wedlowskie wyroby czekoladowe jęli w świat wypuszczać pod jej (22 lipca) imieniem. A że się pod oną cudaczną nazwą-datą kiepsko sprzedawały, szybko dopisano większymi literami – z zastosowaniem rozpoznawalnej na rynku grafii – „d. [dawniej] E.Wedel”. Bo i komu na „zgniłym Zachodzie” mówił cokolwiek 22 lipca? A nam, poza liturgicznym wspomnieniem św. Marii Magdaleny, co mówi ta – przez komusze świętowanie – jakże nieszczęsna data? Czy potrafimy prawdę o fałszu przekazać młodzieży? Było to przecież – w sposób właściwy zarówno komunie, jak i jej ojcu, diabłu – jedno wielkie, zbrodnicze kłamstwo. Otóż 22 lipca ogłoszono w Chełmie na Lubelszczyźnie z tą właśnie datą tzw. Manifest PKWN (Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego), zwany też „manifestem lipcowym”. W rzeczywistości dwa dni wcześniej, czyli 20 lipca, zatwierdził go i podpisał w Moskwie jeden z największych – obok Lenina i Hitlera – socjalistycznych zbrodniarzy minionego stulecia, obsesyjnie nienawidzący Polski i Polaków kat naszego narodu, Józef Stalin. Również 20 lipca niesławny ów „manifest” wydrukowany został w Moskwie w wersji trójszpaltowej. Natomiast w znanej z peerelowskich ilustracji dwuszpaltowej odmianie wydrukowany został w Chełmie dopiero 26 lipca, zatem sześć dni po pierwotnym moskiewskim nakładzie. Po cóż ta cała mistyfikacja? Otóż ten niby manifest, rzekomo wydany i ogłoszony przez Polaków w Polsce, miał pozbawić racji bytu jedyną prawdziwą i legalną władzę, jaką stanowili Prezydent i rząd polski w Londynie, usiłując legitymizować w zamian – na zasadzie tymczasowej władzy wykonawczej – tzw. Krajową Radę Narodową, czytaj: początek rządów sowieckich agentów, zdrajców i sprzedawczyków w Polsce. To właśnie na tej fałszywej podstawie rozmaici polakożercy spod znaku UB i jemu podobnych zbrodniczych organizacji prześladowali, najokrutniej torturowali i bestialsko mordowali szczerych, uczciwych Polaków, a wśród nich naszych największych bohaterów, jak rotmistrz Witold Pilecki, gen. August Emil Fieldorf “Nil”, Danusia Siedzikówna – legendarna “Inka” i wielu, wielu innych… Tymczasem są jeszcze na naszej świętej, polskiej ziemi miejscowości, których ulice nadal plugawione są nazwą „22 lipca”. To wstyd i hańba dla całego Narodu! Co księdzu do tego? – Otóż to: Czcij ojca swego i matkę swoją! Polska jest naszą Matką..! Toteż dopóki nie robisz niczego, zwłaszcza, jeśli to trwa w twojej okolicy, na twoich oczach, by haniebne nazwy ulic, jak, za przeproszeniem, “22 lipca”, “Hanki Sawickiej”, “Janka Krasickiego” i całe to plugastwo raz na zawsze zniknęło z naszych oczu i z naszej ziemi, dopóty – niejako godząc się na bezustanne poniżanie, wręcz policzkowanie naszej Matki – popełniasz grzech zaniedbania przeciw IV Przykazaniu… Ks. Roman Adam Kneblewski

Petelicki, Lepper i ich słabość do kobiet Mossadu. “Przez wykorzystanie podstępu doprowadzamy do wojny” to motto izraelskiej agencji wywiadowczej. Instytut do Spraw Wywiadu i Zadań Specjalnych (hebr. Ha-Mossad le-Modiin ule-Tafkidim Meyuhadim) to właściwa nazwa. Główna kwatera Mossadu mieści się w Tel Awiwie. W swojej strukturze posiada osiem departamentów: Departament Wywiadowczy (operacje szpiegowskie), Departament Polityczny i Współpracy (praca polityczna i współpraca z zaprzyjaźnionymi zagranicznymi wywiadami oraz z państwami, z którymi Izrael nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych), Departament Operacji Specjalnych (Metsada – paramilitarne projekty, sabotaż i zabójstwa), Departament LAP (Lohamah Psichlogit – wojna psychologiczna, propaganda), Departament Badań (synteza wywiadowcza) i Departament Technologiczny (rozwój technologii wspierających działalność Mossadu). Ta tajna służba wywiadowcza oficjalnie zatrudnia około 1.200 agentów operacyjnych. Dane osobowe szefa Mossadu tradycyjnie stanowią w Izraelu tajemnicę państwową. Po raz pierwszy w marcu 1996 roku, rząd oficjalnie podał nazwisko nowego szefa Mossadu – generał Danny Jatoma. Dotychczasowi dyrektorzy Mossadu: Reuwen Sziloah (1951-1952), Isser Harel (1952-1963), Meir Amit (1963-1968), Zwi Zamir (1968-1974), Icchak Hofi (1974-1982), Nahum Admoni (1982-1989), Szabtai Szawit (1989-1996), Danny Jatom (1996-1998), Efraim Halevy (1998-2003), Meir Dagan (2003- nadal). Izraelskie protesty, dotyczące niepodejmowania rozmów z terrorystami są wielkim fałszem. Na światło dzienne wychodzi coraz więcej dowodów na to, że izraelski wywiad – Mossad – ma szerokie powiązania z grupami terrorystycznymi na świecie. Izrael oficjalnie przyznaje, że jego międzynarodowa działalność jest potrzebna, bo tylko on może uchronić świat przed rozprzestrzeniającym się terroryzmem. Informacje na potwierdzenie terrorystycznej działalności Izraela dostarcza Sami Masri, twórca niezbyt lubianego banku Bank of Credit and Commerce International (BCCI), który w wywiadzie dla magazynu Time stwierdził, że Izrael finansował ruchy zbrojne w Afganistanie i brał czynny udział w operacjach militarnych na terenie tego kraju: “Byli tam izraelscy żołnierze, były tam izraelskie samoloty i piloci CIA. Wojsko ułatwiało całą sprawę.” Mossad, jako jedyny tego typu wywiad na świecie korzystający z informacji diaspory żydowskiej na całym świecie wspiera określone grupy odpowiedzialne za wiele zamachów terrorystycznych. Pomaga to Izraelowi prowadzić politykę silnej ręki, w której pod sztandarem strachu łamie się prawa człowieka i wszelką etykę człowieczeństwa. Izraelskie służby specjalne tworzą podziały w narodach, które zamierzają później opanować: “Zgodnie z dwoma bardzo niezależnymi źródłami informacji, izraelskie działania zaczęły się od dzielenia i skłócania Palestyńczyków przeciwko sobie. Doprowadziło to do coraz większej destabilizacji w regionie, którą nikt inny jak sam Izrael zaczął stabilizować coraz bardziej pogłębiając konflikt.” – Jack Anderson “ Izraelscy agenci-imigranci Mossadu, którzy mieli rodziny w Arabii Saudyjskiej wyglądali i zachowywali się dokładnie jak rodowici Arabowie. Mieli bardzo łatwą drogę do infiltracji wielu arabskich rządów.” Tak samo jest w Polsce z jedną tylko różnicą, iż od 1939 roku środowiska żydowskie sprawują niepodzielenie władzę w Kaganacie Polskim otrzymanym od Stalina w podzięce za mordowanie Polaków od roku 1936 do chwili obecnej.
http://rafzen.wordpress.com/2011/08/18/cywilizacja-apartheidu-w-polsce/

Najlepszym dowodem do tej tezy jest zachowanie rzekomych przedstawicieli Narodu Polskiego nie tylko w Sejmie, ale również w Parlamencie Europejskim. 16 polskich europosłów podpisało się pod apelem wzywającym Parlament Europejski do odrzucenia pokojowych starań Narodu Palestyńskiego o niepodległość. Postawa Bogusława Sonika, Róży Thun, Tadeusza Zwiefki, Krzysztofa Liska, Jana Kozłowskiego, Filipa Kaczmarka, Jolanty Hibner, Pawła Zalewskiego, Marka Siwca, Wojciecha Olejniczaka, Ryszarda Zemke, Tadeusza Cymańskiego, Michała Kamińskiego, Ryszarda Czarneckiego, Jacka Włosowicza i Janusza Wojciechowskiego to niebezpieczny sygnał dla grup, które od lat działają na froncie walki z reżimem Apartheidu Izraela, że pokojowe formy politycznego nacisku nie mają szans przy sile izraelskiego lobby. Polscy reprezentanci Izraela w Parlamencie Europejskim swoją decyzję argumentowali „jednostronnością” dokumentu. Jednocześnie zapominając, że do tej pory Izrael jednostronnie ustalił granice swojego państwa budując nielegalne w świetle Prawa Międzynarodowego osiedla żydowskie na terenie Zachodniego Brzegu Jordanu (Konwencja Genewska art. 49 paragraf 6 IV oraz regulacja Haska nr 1907.). Również stawianie 8 metrowego muru zamykającego mieszkańcom Palestyny możliwość swobodnego transportu, dostępu do wody pitnej czy pól uprawnych jest działaniem jednostronnym, przeciwko któremu nie słyszymy głosu sprzeciwu ze strony wymienionych europosłów. Także w mojej sprawie milczą, gdy przedstawiciel legalnie działającej organizacji społecznej jest wtrącany do więzienia tylko dlatego, iż napisał Petycję zgodnie z prawem europejskim a Parlament Europejski uznał ja za zasadną i wystosował Notę Dyplomatyczną do Rządu w Polsce.

“Mówienie prawdy w czasach uniwersalnego fałszu jest czynem rewolucyjnym” – George Orwell

Dlatego jestem w areszcie domowym za treści zawarte w Petycji 1248 do Parlamentu Europejskiego!

Rafał “Rafzen” Gawroński

http://poloniae.nowyekran.pl/

Petycja jest dostępna na stronie Rafała Gawrońskiego:
http://rafzen.wordpress.com/2010/07/02/petycja-1248-2007-parlament-europejski/
W wersji angielskiej:
http://rafzen.wordpress.com/2010/07/02/petition-1248-2007-pe/

Strzelanina Batmana zainscenizowana? Colorado Batman shooting shows obvious signs of being staged
http://www.naturalnews.com/036536_James_Holmes_shooting_false_flag.html
James Holmes, który rzekomo strzelał w kinie Aurora, Colorado, był studentem medycyny na Uniwersytecie Colorado i robił doktorat z neurologii, doniosła stacja ABC.

http://abcnews.go.com/US/mass-shooting-colorado-movie-theater-14-people-dead/story?id=16817842

W ramach zaplanowanego ataku Holmes ufarbował włosy na rudo i przedstawiał się jako “The Joker” – jeden z zaciekłych wrogów komiksowej i filmowej postaci Batmana

http://newyork.cbslocal.com/2012/07/20/police-14-dead-in-colorado-theater-shooting/

Jak podają agencje informacyjne taka szaleńcza brutalność w ogóle nie pasowała do charakteru Holmesa, którego opisywano go jako osobę “nieśmiałą”.New York Times pisze: “Billy Kromka, student tego samego uniwersytetu, pracował z Holmesem przez trzy miesiące ubiegłego lata jako asystent w laboratorium w Anschutz Medical Campus. Kromka powiedział, że był zaskoczony wiadomością, że to Holmesa podejrzewano o strzelaninę. ‘Byłem zaszokowany, gdyż w żaden sposób nie mógł być on zdolny do dokonania takiego okrucieństwa’ http://www.nytimes.com/2012/07/21/us/colorado-mall-shooting.html?pagewanted=2).

“Dużo czasu spędzał przy komputerze, często uczestniczył w grach komputerowych online, odgrywając różne role. . .”

Przypuszcza się, że James Holmes mógł brac udział w badaniach neurologicznych modyfikujących umysł i skończył na tym, że zaangażował się głębiej, niż mógł przewidzieć. Jego działania wyraźnie pokazują dziwne oderwanie od rzeczywistości i że nie był przy zdrowych zmysłach. To może być zwykle realizowane tylko poprzez narkotyki, hipnozę lub uraz (a czasem wszystkie trzy).

Jego zachowanie jest bardzo dziwne Otworzył ogień do zupełnie niewinnych ludzi, i bez żadnego oporu oddał się w ręce policji. Ponadto nawet przyznał się policji, że w jego mieszkaniu jest przygotowana pułapka z materiałów wybuchowych. Jeśli jesteś szalonym Jokerem z Batmana i próbujesz zabijać ludzi (łącznie z policjantami), to dlaczego miałbyś ostrzegać policję przed pułapką? To nie trzyma się kupy.
http://newyork.cbslocal.com/2012/07/20/police-14-dead-in-colorado-theater-shooting/

Holmes był najwyraźniej zaopatrzony w niecodzienny sprzęt (i umiejętności produkowania ładunków wybuchowych)Za CBS

http://newyork.cbslocal.com/2012/07/20/police-14-dead-in-colorado-theater-shooting/
“W mieszkaniu były przeróżne wymyślne urządzenia i broń: jedna strzelba, dwa rewolwery, nóż, kamizelka kuloodporna, kask balistyczny, urządzenie gazowe, maska gazowa, wojskowe ubranie SWAT i niezidentyfikowane materiały wybuchowe znalezione również w jego samochodzie. W czasie strzelaniny miał na sobie maskę gazową, kask balistyczny, oraz ochraniacze na nogach, genitaliach i gardle. Inaczej mówiąc, facet był wyposażony w specjalistyczną odzież przez kogoś, kto miał związki z wojskiem i wojskowym sprzętem. To nie był “samotny strzelec”. To ktoś wybrany do spełnienia misji, obdarzony sprzętem i jakoś przez pranie mózgu wrobiony by tego dokonać W mieszkaniu było wiele przeróżnych kabelków, sześć moździerzy, kilka pudeł z migającymi światełkami na lodówce, balony wypełnione jakimś proszkiem. . . Specjaliści-technicy nie byli w stanie rozbroić pozakładanych tam pułapek, mających na celu zabicie osoby, która by weszła do środka. FBI ma doświadczenie w inscenizowaniu takich ataków i powstrzymywaniu ich w ostatniej chwili. To nie było przestępstwo dokonane z pasji, lecz kosztowny, zaplanowany technicznie atak. Kto może za tym stać? Oczywiście FBI, znana z takich ataków, zobacz filmy:
http://www.naturalnews.com/035849_domestic_terror_plots_FBI.html
http://www.naturalnews.com/034325_FBI_entrapment_terror_plots.html
http://www.naturalnews.com/033751_FBI_terrorism.html
http://www.naturalnews.com/035757_FBI_terror_plots_false_flag.html

Tajemniczy człowiek Holmes – nic o nim nie ma. Nikt o nim nic nie wie:

http://www.nytimes.com/2012/07/21/us/colorado-mall-shooting.html)

W 2010 roku ukończył neurologię na Uniwersytecie California, Riverside, robił doktorat w Colorado. Obecnie był na zasiłku dla bezrobotnych. . .

Pytanie: Jak bezrobotny student medycyny mógł sobie pozwolić na wydatek $20.000 na broń i specjalne ubranie? Dobry karabin AR-15 kosztuje co najmniej $1.000. Wiatrówka i rewolwer to kolejne $800. Kamizelka kuloodporna $800. W sumie wszystko co znaleziono mogło kosztować $20.000 – i cywil miałby trudności w zakupie tego rodzaju sprzętu. Holmes zakupił również 6.000 pocisków, co nie jest tanie.

Pytanie: Gdzie mógłby bezrobotny student szkolić się w zakładaniu wymyślonych pułapek, chyba nie na uniwersytecie! Wszystko to prowadzi do jakiegoś wpływowego trzeciego uczestnika. Ktoś przekazał mu te umiejętności i sfinansował zakup tego sprzętu. Na pewno nie uniwersytet!

Czy zainscenizowano to właśnie przed głosowaniem w ONZ nad porozumieniem w kwestii małej broni?

Coraz bardziej wydaje się, że jest to celowy spisek rządowy, tak jak Operacja Fast and Furious [Szybki i Wściekły] dokonana przez ATF, która pomogła w przemycie dziesiątków tysięcy karabinów do Meksyku w celu wywołania “przemocy rewolwerowej” w USA, żeby za to obwiniać II Poprawkę do Konstytucji.Wszystko wygląda na to, że James Holmes wykonał swoją “misję” i spokojnie oddał się w ręce policji i do wszystkiego się przyznał. Misja, jak się dowiadujemy, miała wywołać terror, media miały go nagłośnić i rozdmuchać na czas głosowania w ONZ, które może spowodować konfiskatę broni w całych Stanach.

http://lewrockwell.com/eddlem/eddlem61.1.html

Nawet Forbes wiele o tym pisał; Larry Bell ostrzegł czytelników o nadchodzącej konfiskacie broni. Powiedział, że przegłosowane porozumienie “zniszczy naszą suwerenność narodową i przez to pozwoli rządowi federalnemu na działania wyprzedzające ponad przepisy gwarantowane przez X Poprawkę. . .” (http://www.forbes.com/sites/larrybell/2011/06/07/u-n-agreement-should)

Inaczej mówiąc, to wszystko ma oznaki Fast and Furious Epizod II. Nie zdziwiłbym się gdyby sie okazało, że za tym stał ktoś z Waszyngtonu. W końcu jaki jest szybszy sposób na rozbrojenie narodu i przejęcie kontroli nad społeczeństwem, niż zainscenizowana przemoc, obwinienie za nią prawa do posiadania broni i wołanie do liderów “zróbcie coś!” Takie wołania nieuchronnie kończą się konfiskatą broni i nie potrzeba dużo czasu, zanim nastąpi prowadzone przez rząd ludobójstwo, czego byliśmy świadkami w przypadku Hitlera, Stalina, Pol Pota, Mao i innych tyranów.

Rządy rutynowo mordują milionyPoniżej krótka lista rządowych mordów, niemal zawsze dokonanych po rozbrojeniu społeczeństwa (i zwykle uzasadnionym po zainscenizowaniu wydarzeń uzasadniających rozbrojenie):

ponad 50.000.000 ofiar Mao Tse Tunga (Chiny 1958-61, 1966-69, Tybet 1949-50)
ponad 12.000.000 ofiar Adolfa Hitlera (Niemcy 1939-1945) – obozy koncentracyjne, zgony cywilne i rosyjskich więźniów wojennych)
ponad 8.000.000 ofiar belgijskiego Leopolda II (Kongo, 1886-1908)
ponad 6.000.000 Józefa Stalina (ZSRR 1932-39)[?]
ponad 5.000.000 Hideki Tojo (Japonia 1941-44)
ponad 2.000.000 Ismail Enver (Turcja 1915-22)
1.700.000 Pol Pot (Kambodża 1975-79)
1.600.000 Kim Il Sung (Płn. Korea 1948-94)
1.500.000 Menghistu (Etiopia 1975-78)
1.000.000 Yakubu Gowon (Biafra 1967-1970)
900.000 Leonid Breżniew (Afganistan 1979-1982)
800.000 Jean Kambanda (Ruanda, 1994)

http://www.scaruffi.com/politics/dictat.html
http://www.hawaii.edu/powerkills/DBG.CHAP1.HTM
http://www.infowars.com/democide-government-killed-over-260-million-i

Państwowy “monopol na przemoc” jest bardziej niebezpieczny niż szalony strzelec. Tak, James Holmes i inni zwariowani strzelcy zabijają ludzi co roku. To jest straszne i złe, ale jest niczym w porównaniu z milionami ofiar rządów, kiedy te zdobywają całkowitą władzę nad społeczeństwem. Najbardziej niebezpieczną rzeczą na świecie, jak się okazuje, nie jest samotny szaleniec z karabinem; ale rząd mający “monopol przemocy” nad całym społeczeństwem. I taki właśnie jest cel ONZ dla świata: odebranie wszelkiej władzy obywatelom i danie tego “monopolu” rządom na świecie, wzmacniając w ten sposób ich pozycję jako jedynej “prawomocnej” władzy na planecie.

Denver Shooting Conspiracy
Spiskowa strzelanina w Denver
http://aangirfan.blogspot.com/

Oto co powiedział świadek na żywo stacji KCNC:

“Kiedy siedziałem na swoim miejscu, zauważyłem, że do pierwszego rzędu podszedł człowiek, usiadł i kiedy pokazywano juz czołówkę filmu, wyglądało jakby ktoś do niego zadzwonił. Poszedł w kierunku drzwi zapasowych, co według mnie było dziwne, żeby odebrać telefon. I wydawało się jakby je wyważał, by je otworzyć, albo jakby ich nie zamknął całkowicie. Kiedy tylko rozpoczął się film, ktoś wszedł, ubrany a czarno, w masce gazowej  i rzucił puszkę gazu w widownię; gaz się rozszedł i wtedy nastąpiły strzały”.

TWO GUNMEN – DARK KNIGHT IN DENVER – GLADIO
Dwaj zabójcy – ciemny rycerz w Denver – Gladio
http://aangirfan.blogspot.com/2012/07/dark-knight-in-denver-gladio.html
Zabójcy zabijają 10 i ranią 20 osób na premierze CHANNELS – ‎20.07.2012‎ Co najmniej 10 osób zginęło i 20 zostało rannych, kiedy dwaj strzelcy ubrani w maski gazowe i kamizelki kuloodporne otworzyli ogień w zatłoczonej sali kinowej w centrum handlowym w Aurora, Colorado. Policja aresztowała podejrzanych strzelców. . .

“Fox News doniósł o dwu strzelcach - jeden z nich był rzekomo w areszcie”.

Batman Shooting: Suspect’s Flat Booby-Trapped – World News Now

Mike Adams tłumaczenie Ola Gordon

Jadwiga Staniszkis: polski trójkąt bermudzki Tusk, mimo że nie rządzi, a jedynie - w żenujący sposób "króluje” - wykorzystuje fakt, iż w polskim sejmie mamy do czynienia jedynie z pozorami demokracji. W odróżnieniu od innych krajów, opozycja nie ma żadnych sformalizowanych praw, jeśli chodzi o kierowanie zagwarantowaną liczbą komisji, czy - przejrzystej ścieżki dla swoich projektów legislacyjnych. Łatwiej wtedy wmawiać ludziom, że PO nie ma alternatywy Pełzające zubożenie społeczeństwa; korupcja (w tym polityczna), z selektywnym tylko, (gdy to Tuskowi pasuje) pociąganiem do odpowiedzialności; i - po trzecie - brak wizji (i polityki) rozwoju to bermudzki trójkąt, w którym znalazła się Polska. Rząd podejmuje decyzje (często - drastyczne - jak wydłużenie wieku uprawniającego do emerytury), ale nie rządzi. Bo rządzić znaczy rozwiązywać problemy - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski.

- Ja na miejscu Donalda Tuska poważnie rozważyłbym opcję przyspieszonych wyborów, jeżeli nie na jesieni, to wczesną wiosną - powiedział adwokat i były wicepremier Roman Giertych. Zdaniem Giertycha, w obliczu zbliżającego się kryzysu, rośnie... A u nas to, po pierwsze bieda, jedna czwarta dzieci żyje w ubóstwie. Ciągłe zmniejszanie się realnej wartości naszych składek i tego co dostajemy za podatki - to efekt systematycznego obniżenia standardów - od służby zdrowia, refundacji do - edukacji. Płacimy coraz więcej podatków a dostajemy mniej. Po drugie i trzecie - wiążące się ze sobą: bezrobocie (wyższe niż średnia unijna) i - demografia. Prawie o połowę więcej osób umiera w Polsce niż się rodzi. W tym tempie za ponad 100 lat nas już nie będzie. Te, niekorzystne tendencje wzmacniają się nawzajem. Pauperyzacja wygasza społeczną energię. Skraca horyzont - myśli się o codziennym przetrwaniu, co sprzyja oportunizmowi. Bo jedyne, co się rozrasta to państwo z otoczką klientelizmów i kolesiostwo. Średnie płace w administracji są już wyższe niż w gospodarce. Poziom technologiczny tej ostatniej jest stosunkowo niski, a środki unijne na innowacje poszły głównie do firm zagranicznych. Polski paradoks bańki wzrostu (ze względu na inwestycje infrastrukturalne ze środków unijnych), przy równoczesnych bankructwach większości wykonawczych uczestników tego procesu, jest czymś unikalnym w skali UE. Agencje i fundusze celowe, jak widać dziś, skrajnie niegospodarnie zarządzające groszem publicznym, stworzono ustawowo w 1997 roku. Świadomie założono wyprowadzenie części tych środków na rynek i przechwycenie przez osoby zarządzające. Traktowano to, bowiem jako substytut coraz słabszych mechanizmów akumulacji kapitału. Dzisiejszy stan chaosu i braku odpowiedzialności został, więc zaprogramowany, jako jeden z lewarów postkomunistycznego kapitalizmu. I fundament klasy politycznej otaczającej partię rządzącą. Uderza brak poczucia odpowiedzialności i elementarnych kompetencji oraz - tworzony przez rząd - świat pozorów. Tusk i jego otoczenie zastępuje realny rozwój przez manipulowanie księgowością, ciągłe zadłużanie kraju i przesuwanie zobowiązań na przyszłość, spiralę zubożenia społeczeństwa i czołobitne deklaracje polityczne w UE. Równocześnie Tusk, mimo że nie rządzi, a jedynie - w żenujący sposób "króluje” - wykorzystuje fakt, iż w polskim sejmie mamy do czynienia jedynie z pozorami demokracji. W odróżnieniu od innych krajów, opozycja nie ma żadnych sformalizowanych praw, jeśli chodzi o kierowanie zagwarantowaną liczbą komisji, czy - przejrzystej ścieżki dla swoich projektów legislacyjnych. Łatwiej wtedy wmawiać ludziom, że PO nie ma alternatywy. Otoczenie Tuska proponuje teraz tzw. Komisję Nominacyjną: to byłoby dopięcie obecnej, partyjniackiej, (ale nie tylko - bo politycy mają też inne zobowiązania) oligarchii. Jedynym remedium jest właściwe użycie kartki wyborczej. Ale - paradoksalnie kryzys to utrudnia. Bo ekipie Tuska wciąż udaje się przekonywać, że są jedynym źródłem ładu. Wbrew oczywistym faktom! Ostatnia cesarzowa chińska Cixi pod koniec panowania przeniosła się do Letniego Pałacu pod Pekinem i kazała tam - w skali 1:1 - odtworzyć fragmenty swoich ulubionych krajobrazów. Uznała, że reformy tylko zdestabilizują kraj i że jest już za późno. Więc odmówiła rządzenia. Tusk robi coś podobnego. Większość imprez (np. związanych z prezydencją w UE) organizuje w Sopocie. Lepiej czuje się w Brukseli deklamując, (gdy inni udają że biorą to za dobrą monetę), niż biorąc odpowiedzialność za los kraju, wynikającą ze stanowiska. Jest taki termin "preemptive” - blokujący zmianę przez zajmowanie stanowiska i tworzenie pozorów. To właśnie o Tusku. Jadwiga Staniszkis

Staniszkis Tusk ma zdolność krętactwa z niewinną twarzą Donald Tusk i jego ekipa nie rządzi krajem, nie realizuje długofalowej strategii rozwoju,,...To nie rządzenie, a trwanie, przy jednoczesnym korzystaniu z wszystkich profitów władzy, które są stale konsumowane Staniszkis „Donald Tusk ma zdolność krętactwa z niewinną twarzą„...W mojej ocenie Donald Tusk to człowiek słaby, ambitny, pozbawiony dobrych doradców ”....”Jeśli mamy patologiczną władzę i społeczeństwo, które nie reaguje, to mamy taką sytuację,” To nie wszystko . Staniszkis staje się polska złowróżbną Kasandrą „ Jeśli sytuacja się nie zmieni, za sto lat nas nie będzie. W sensie znaczenia kraju, nie będzie nas nawet wcześniej. Rozpływamy się. Indywidualne przetrwanie to za mało, żeby przetrwał kraj i społeczeństwo.  „Proszę zwrócić uwagę na fakt ,że Staniszkis dołączyła do grupy ludzi , którzy domagają się wymuszenia przez społeczeństwo ustąpienia Tuska i odsunięcia od władzy Platformy . Tak wydaje mi się należy rozumieć zadnie Staniszkis „ mamy patologiczną władzę i społeczeństwo, które nie reaguje „Staniszkis oskarża Polaków . O tolerowanie patologi , o tolerowanie patologicznej władzy. Oskarża Polaków o brak reakcji na patologię władzy . Jest kolejną osobą , która oczekuje od Polaków ,że się obudzą ,że nastąpi wybuch niezadowolenia społecznego. Zryw polityczny Solidarności zburzył fundamenty I Komuny , PRL u , Staniszkis zdaje się wyczekiwać na kolejny zryw polityczny, który zerwie kajdany jakie nałożyła na Polaków II Komuna . To czym są rządy Tuska . Patologie jego rządów najlepiej opisali Śpiewak i Bugaj. Opis patologii nomenklatury II Komuny , który poniżej przedstawię , dokonany przez Śpiewaka jest szczególnie wartościowy . Śpiewak był posłem Platformy , rozkład oligarchii II Komuny i gnicie jej głównej formacji widział od środka . Poza tym jest on „ biologicznym „ anypisowcem , głęboko przerażonym perspektywą dojścia Kaczyńskiego do władzy. Jego drastyczna krytyka Tuska i generalnie nomenklatury II Komuny wynika właśnie z tego lęku . Obawia się że orgia w jaka przekształciło się eksploatacja władzy przez dziedziczne już elity II Komuny utoruje drogę PiS do zwycięstwa . Śpiewak i Bugaj „ „Polska scena polityczna zawieraelementy patologiczne. System partyjny jest ułomny, „...”Atak na postulaty IV RP w mediach (szczególnie w "GW" i "Polityce") został zradykalizowany i wzmocniony. „...”Ma miejsce zapaść demograficzna i konieczne są kosztowne działania przeciwdziałające.Wielkie nierówności w położeniu materialnym (związane z tym dziedziczenie pozycji) i blokada życiowego startu dla znacznej części młodego pokolenia będą prawdopodobnie źródłem nasilających się konfliktów społecznych. „....”..alienację elit (które podejmują decyzje zza parawanu procedur demokratycznych), niesprawność instytucji państwa, zły stan systemu sprawiedliwości, nierówność szans i ograniczenie etycznej legitymacji nowego systemu (choćby ze względu na uwikłanie znacznej części elit w system komunistyczny). „...”Przywileje elit nie zostały praktycznie uszczuplone „....”Jednak niechętny generalnemu projektowi IV RP establishment III RP skwapliwie zadekretował tożsamość tego projektu z praktyką PiS. „...”Znaczna częśćopiniotwórczych elit jest w pełniusatysfakcjonowana systemem określanym jako III RP. Oczekujeutrzymania, a nawet rozbudowy własnych przywilejów w sferze politycznej, społecznej i ekonomicznej. . „....”Ten stan trwa, bo dominujące partie(odpowiednio kształtując ordynację wyborczą i reguły finansowania polityki) stworzyły polityczny kartel, który gwarantuje im nieomal zbiorowy monopol. „...”Stoimy przed dwoma wyzwaniami. Pierwszy nazwany zostałdryfem rozwojowym. Drugi, perspektywą marginalizacji czy prowincjonalizacji Polski „ …..(więcej)

Staniszkis nie jest pierwsza, która dostrzegła otępienie Polaków , ich bierność , apatię . Śpiewak zrobił to już trzy lata temu. „Śpiewak powiedział zejedynym  sukcesem Tuska i Platformy jestutrzymywanie wysokiego poparcia w sondażach. Stwierdził zePlatforma osiągnęła sukces jeśli za kryterium sukcesu politycznego przyjmiemy tylko zdobycie i tylko utrzymanie władzy.  Powiedział ze spodziewał się ze po aferze hazardowej, której skala jest porównywalna z afera Rywinanastąpi polityczne trzęsienie ziemi. Tymczasem nic nie nastąpiło. Zauważył ze Platforma nie wymaga od ludzi aby o coś się starali , chcieli coś osiągnąć .Polacy nadal , i tutaj dało się wyczuć w tonie jego wypowiedzi coś w rodzaju pogardy popiera Tuska i PO.”.....( więcej)

Pod spodem fragmenty tekstu Staniszkis „Obecna sytuacja nie jest pierwszą aferą. Mamy wciąż nie wyjaśnioną sprawę przeciekową w aferze hazardowej, z silnym podejrzeniem Donalda Tuska, mamy sprawę smoleńską, decyzję o wyborze sposobu prowadzenia śledztwa po katastrofie i kulisy podejmowanych decyzji, mamy sprawę wizyty premiera 7 kwietnia w Katyniu podczas wmurowania kamienia węgielnego pod cerkiew katyńską. To wszystko ludzie przełykają. Donald Tusk ma zdolność krętactwa z niewinną twarzą. Jest w stanie wmówić, że niczego nie wiedział. Z drugiej strony ma silny instynkt przetrwania i szybki refleks.”....”Donald Tusk i jego ekipa nie rządzi krajem, nie realizuje długofalowej strategii rozwoju. Zamiast tego oni sprawiają wrażenie względnie dobrej sytuacji, w coraz większym stopniu przerzucając koszty na społeczeństwo. To nie rządzenie, a trwanie, przy jednoczesnym korzystaniu z wszystkich profitów władzy, które są stale konsumowane„....(źródło)  

I na koniec , aby podkreślić kasandryczną funkcję Staniszkis do czego może dojść, jaki może być scenariusz utrwalania i umacniania się II Komuny , jeśli społeczeństwo się nie obudzi przedstawię fragment D`Almeidy „,istotna sprawą jest także ukazanie pewnych powtarzających się prawidłowości , zarówno w składzie jak i funkcjonowaniu społeczeństw politycznych . Obecnie na progu XXI wieku wymiar porównawczy oraz historia przekrojowa muszą zatem pozostać w centrum zainteresowania historyków , aby umożliwić właściwe spojrzenie na zjawisko nazizmu . Narodowy socjalizm był częścią procesu faszyzacji Europy połączonego z odwrotem od demokracji spowodowanym polityka populistyczna . Stoi u podstaw powstałych skrajnych religii politycznych jakimi są totalitaryzmy . Jego istnienie wykształciło trwałe cechy zachowań politycznych i społecznych . Czyż liczne skandale tamtej epoki nie maja swoich odpowiedników w naszych współczesnych rozwiniętych demokracjach .Jestem jak najdalej od stwierdzenia ,że nazim był jedynie zwykłym reżymem wyrosłym na przemocy . To raczej stosowane metody propagandowe ,a nie brutalność pozwoliły nazistom na zdobycie i utrzymanie władzy . Nie popadając w śmieszność , trzeba wyraźnie stwierdzić ,że Holocaust nie byłby możliwy ,gdyby nie złudzenie ,ze nowe rządy przyniosą większości społeczeństwa polepszenie bytu .Dla tej poprawy elity były gotowe na poświecenie części populacji , w tym wypadku żydowskiej , w której istnieniu upatrywały przeszkodę na drodze kształtowania społeczeństwa doskonałego. „....(więcej) Marek Mojsiewicz

Projekt IV RP musi wrócić Projekt IV RP, którego zręby przedstawiło Prawo i Sprawiedliwość w kampanii wyborczej roku 2005, musi wrócić do realizacji po wygranych najbliższych wyborach. Bez tego nie będzie rozwoju kraju, z którego owoców będą mogli korzystać wszyscy Polacy.

1. Wczoraj uczestniczyłem w wyjazdowym posiedzeniu klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości. Obywało się ono aż w Zakopanem właśnie dlatego, że było poświęcone sprzeciwowi wobec prywatyzacji Polskich Kolei Linowych w tym tej na Kasprowy Wierch, kilkunastu polskich uzdrowisk (między innymi tych znajdujących się w województwie małopolskim), a także Zespołu Elektrowni Wodnych Niedzica S.A.(też położonego na tym terenie). Klub po wysłuchaniu przedstawicieli niektórych z tych instytucji, w tym reprezentantów związku zawodowego „Solidarność”, a także radnych miasta Zakopane, przyjął stosowne uchwały w tych sprawach. Będą one także przedstawione w tym tygodniu w naszym Sejmie.

2. W związku z tym posiedzeniem, Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński obył w sobotę i niedzielę aż 4 otwarte spotkania z mieszkańcami Małopolski w Olkuszu, Chrzanowie, Nowym Targu i Tarnowie. Miałem okazję wracając z posiedzenia klubu do Radomia, uczestniczyć w jednym z nich, tym w Nowym Targu. Sala widowiskowa Miejskiego Ośrodka Kultury wypełniona po brzegi, zajęte wszystkie miejsca siedzące mimo dostawiania krzeseł, zajęte wszystkie miejsca stojące w przejściach, ludzie nawet na korytarzu, w sumie około 1000 osób ( spotkania w pozostałych miastach cieszyły się podobnym zainteresowaniem). Krótkie wystąpienie prezesa Kaczyńskiego diagnozujące sytuację w kraju ale także zaprezentowanie zrębów programu rządzenia Prawa i Sprawiedliwości po wygranych najbliższych wyborach. Zupełnie nowy system podatkowy (przygotowane projekty ustaw o jednolitym PIT i CIT, nowa ustawa o VAT) pozwalająca na znaczące zwiększenie dochodów budżetowych (uszczelnienie systemu, ograniczenie szarej strefy), odbiurokratyzowanie gospodarki i uwolnienie dostępu do wielu zawodów, konsekwentne stosowanie zasady równoważenia rozwoju przy wykorzystaniu pieniędzy europejskich i budżetowych, nowy system edukacyjny (powrót do 8 -klasowej szkoły podstawowej i 4 - letniej średniej), włączenie środków na ochronę zdrowia do budżetu (likwidacja NFZ) i podwyższenie składki na ochronę zdrowia w ciągu kliku lat do poziomu średniej europejskiej (do 6% PKB), powrót do poprzedniego wieku emerytalnego (z możliwością dłuższej pracy), swoboda wyboru ubezpieczenia emerytalnego (ZUS albo OFE), zwolnienie ze składek ubezpieczeniowych przez 1 rok rozpoczynających działalność na własny rachunek, powrót do zdecydowanej walki z korupcją i nepotyzmem w gospodarce i administracji. To tylko niektóre propozycje rozwiązań przedstawionych przez prezesa Kaczyńskiego dla większości z nich przygotowane są już projekty ustaw, dla pozostałych będą gotowe już na jesieni tego roku.

3. Kaczyński odpowiedział także na przynajmniej kilkadziesiąt pytań zadanych z sali, przy czym głównym wątkiem była skala korupcji i nepotyzmu w rządzeniu przez obecną koalicję Platforma - PSL, której to rąbek uchyliły upublicznione tzw. taśmy PSL-u. Ludzie pytali także o korupcję i nepotyzm w Platformie (między innymi o prawdziwość wysokości wynagrodzenia byłego już posła Platformy, a obecnie prezesa jednej ze spółek córek PGE Aleksandra Grada, która według doniesień mediów ma wynosić 110 tysięcy miesięcznie), o wyprzedaż za bezcen majątku narodowego, o politykę zagraniczną prowadzoną na kolanach, o bezkarność sędziów i prokuratorów popełniających przestępstwa, o przyszłość ludzi młodych w Polsce, o dramatyczną sytuację na rynku pracy, postępującą drożyznę, upadłości w gospodarce w tym w szczególności w sektorze budowlanym ale także odpowiedzialność ekipy Tuska za tragedię smoleńską. Konkluzja spotkania, projekt IV RP, którego zręby przedstawiło Prawo i Sprawiedliwość w kampanii wyborczej roku 2005, musi wrócić do realizacji po wygranych najbliższych wyborach. Bez tego nie będzie rozwoju kraju, z którego owoców będą mogli korzystać wszyscy Polacy. Na koniec owacje dla prezesa Kaczyńskiego, życzenia zwycięstwa i ogromne wsparcie wszystkich uczestników. Jeżeli taka atmosfera swoistego wzmożenia Polaków będzie się utrzymywała w całej Polsce, to jest duża szansa na wygranie najbliższych wyborów przez Prawo i Sprawiedliwość. Kuźmiuk

Dla kogo ratować euro? Będące na pasku wielkiej finansjery rządy strefy euro usiłują wmawiać masom że ratowanie euro jest wyższą koniecznością. Alternatywą ma być chaos i autentyczny koniec świata. Na masy nakładane są więc coraz to nowe, gigantyczne ciężary ratowania prywatnych banków i bankierów umoczonych w bezwartościowe obligacje. Każda, najbardziej nawet bezsensowna inwestycja której dokonali, musi zostać nienaruszona. Jeśli długu nie może spłacić zbankrutowany dłużnik PIIGS to ciężar ten jest bezceremonialnie przerzucany na bezwolne euro-masy. Bankom i banksterom nie śmie spaść przy tym włos z głowy, a sama myśl o stracie, eufemistycznie określanej jako haircut, jest anatemą. To że jeszcze nie mamy rewolucji w Europie z tego powodu zawdzięczamy chyba tylko temu że nikt na razie dobrze nie pojął ile wyniesie jego działka tego długu którą będzie musiał spłacać przez nos latami tak aby krzywda nie stała się Goldmanom, Morganom i Sorosom tego świata. Kiedy masy to odkryją będzie gorąco. Kolaps euro leży w interesie obarczanych banksterskim długiem mas w Europie! Historia bankructw państw poucza że nagromadzone rzeczywiste bogactwo narodów nie ucierpi gdy pada jedna waluta i zastępuje ją nowa. Wartość jaką przedstawia nieruchomość, sztaba złota czy akcje działającej firmy pozostaje. Waluta jest jedynie pasem transmisyjnym w wymianie dóbr. Tym co ucierpi w upadku waluty jest jedynie bogactwo sztuczne, nie realne, nagromadzone w postaci długu. W tym także w bezwartościowym papierowym pieniądzu. Wartość długu bierze się z honorowania zobowiązań wypłacenia komuś sumy wcześniej umówionej. Gdy państwa bankrutują i pada ich waluta pada także dług w tej walucie. Pada zatem tylko to sztuczne bogactwo wyrażone w upadającej walucie. Jest to bogactwo głównie banków i zarządzających nimi tłustych kotów oraz innych instytucji finansowych z ekspozycją na dług. Bogactwo Goldmanów, Morganów i Sorosów, najbogatszego może 1% paska ale przez to najbardziej wpływowego, którzy zaciekle broniąc się przed tym zmuszają uległe im rządy do przerzucenia ciężaru obsługi długów na barki społeczeństw i dalszego jego spłacania. Redukcja długu wymagałaby poniesienia przez nich strat co jest dla banksterskich elit no-no. Niespłacany dług ma w końcu wartość zero, padająca waluta idem. Wbrew euro propagandzie i wbrew sianej przez media histerii gość na ulicy w Europie nie ma żadnego interesu w „ratowaniu euro” a przez to w ratowaniu banków kosztem kręcenia stryczka długu dla siebie. Prawdziwą wartość którą posiada będzie posiadał także po kolapsie euro, wyrażoną jedynie w innej walucie. Swoją pensję w euro równie dobrze otrzyma w innej walucie. Swoje zakupy także z powodzeniem w niej zrobi. To zaś że jego wyrażona w długu innych przyszła emerytura okaże się nic nie warta powinien był wiedzieć już wcześniej i nie przejmować się teraz alarmami rządu. Powinien za to zrozumieć jasno że kolaps euro oznacza dla niego przede wszystkim uwolnienie się z nakładanego mu na grzbiet długu – tu i teraz. Oznacza wyzwolenie spod dyktatu tych którzy kontrolują podaż rozpadającej się właśnie esperanto waluty. Nie są nimi bynajmniej rządy. Są nimi ci którzy kontrolują emisję prywatnego długu, a więc wspomniany 1% pasek Goldmanów, Morganów i Sorosów. Kolaps euro jest w interesie gościa na ulicy. Oznacza dla niego mniej długu i szansę na nowy start. Reset. Nie jest jedynie w interesie klasy banksterskiej. DwaGrosze

Hiszpania tonie po uzyskaniu „pomocy” a u nas „zakazane tematy” Po zatwierdzeniu „pomocy” dla banków Hiszpanii, rentowność 10-latek osiągnęła rekordowy poziom 7,368%, euro spadło dzisiaj do rekordowego (od XI.2000) poziomu ¥94,41, a regiony Katalonii i Walencji potrzebujące €15 mld chylą się do bankructwa. A co w tym kontekście łączy najbardziej Polskę i Bułgarię? Wydaje się że te same tematy zakazane w mediach. Jak wynika z niedawno opublikowanego raportu ekspertów medialnych: „Prasa unika ich ze strachu, ze względu na korporacyjne interesy właścicieli lub z powodu niekompetencji.” Na pierwszym miejscu na liście tematów zakazanych w Bułgarii są banki. Jak mówi autor raportu Iwo Indżow mimo że w depeszy ambasady USA z 2006 roku, która wyciekła do Wikileaks, ówczesny ambasador amerykański w Sofii John Byerle pisze o "zgniłych jabłkach" w bułgarskim systemie bankowym, to o tym nie ma wzmianki w bułgarskich mediach. Zespołowi Indżowa który przez pół roku analizował główne dzienniki bułgarskie, podrzucamy temat do analizy z Polski – brak reakcji na aferę Wibor. Możliwe że i w Polsce znajdzie prozaiczną odpowiedz na przyczynę tego stanu rzeczy którą w Bułgarii zdiagnozował w ten sposób: „Banki - jeden z nich finansuje dużą grupę medialną - dla gazet są świętą krową, w tym banki i biznes najbogatszej kobiety w kraju Cweteliny Borysławowej, która do niedawna dzieliła życie z premierem.

”Wszystko wskazuje na to że w przeciwieństwie do Polski na świecie nie uda się zahamować konsekwencji skandalu związanego z manipulacjami na rynkach kapitałowych jakich dopuszczają się instytucje finansowe. Świadczy o tym fakt że o ile największą ostatnio odkrytą wpadką był skandal firmy farmaceutycznej GlaxoSmithKline skazanej w postępowaniu karnym za sprzedaż niewłaściwych leków i konieczności zapłacenia $3 mld za to, to jednak sprawa Barclaysa była tą która zatacza coraz szersze kręgi na świecie. O ile w Polsce na początku lat dwutysięcznych KPWiG wyczekał likwidacji UNFE aby umorzyć setki postępowań w sprawie nieprawidłowości na rynku kapitałowym jakie ta instytucja zgłosiła do niego w celu rozpatrzenia, to skandale dotyczące manipulacji i wykorzystywania informacji poufnych (insider trading) stają się bolączką powszechną i są napiętnowane. W związku ze skandalem jaki wybuchł w związku z manipulacjami na stawce LIBOR i Euribor prowadzone są dochodzenia, które obejmuje w sumie 15 banków na trzech kontynentach. A Libor to dla wyjaśnienia indeks London Interbank-Offered Rate, który został ustanowiony w styczniu 1986 roku przez British Bankers 'Association (BBA) jako referencyjna stopa procentowa dla transakcji między bankami. W efekcie codziennie podczas panelu w którym uczestniczy 6 do 18 banków przekazywane są informacje o ich kosztach kredytu do Thomson Reuters w celu wyznaczenia LIBOR-u. Najwyższych i najniższych 25% zgłoszeń jest odrzucane, a średnia z pozostałych staje obowiązującym Liborem. Dlaczego zachowanie transparentności co do ceny pieniądza jest tak ważne? Gdyż zgodnie z danymi podanymi przez amerykańską Commodity Futures Trading Commission ponad $800 bilionów w papierach wartościowych i pożyczkach jest powiązane z LIBOR, w tym $350 bilionów swapów i $10 bilionów pożyczek. Nawet niewielkie ruchy - czy nieścisłości - w Libor wpływają na zyski z inwestycji oraz koszty finansowania zewnętrznego, dla osób prywatnych, przedsiębiorstw i instytucji publicznych. Dlatego nic dziwnego, że Barclays Bank został ukarany przez nadzorców angielskich i amerykańskich karą w wysokości £290 mln za manipulacje stawką używaną na rynku światowym do wyznaczania cen za usługi finansowe zaczynając od kredytów dla przedsiębiorstw, a kończąc na opłatach za karty kredytowe. Kary nie zakończyły postępowania które po rezygnacji prezesa Diamond’a (jak i szefa bankowości inwestycyjnej Barclays’ Jerry Del Missier i oczekiwania co do tegorocznego odejścia aktualnego szefa Marcusa Agius’a) nabrały przyspieszenia i są szeroko komentowane i śledzone przez światowe media gdyż w oczekiwaniu na coraz wyższe roszczenia od momentu ogłoszeniu o nałożeniu kary 27 czerwca akcje Barclaysa spadły o ponad 30%, a akcjonariusze stracili ok. £4 mld. Afera jest rozwojowa gdyż jak zauważył Financial Times w artykule „What's Next to Watch in Libor Drama” dochodzenie wykazało, że dilerzy Barclays’a komunikowali się z kolegami około 16 banków uczestniczących w ustalaniu stopy LIBOR. Okazuje się że jeden z nich w poczuciu bezkarności nierozważnie wyjaśniał dilerowi „konkurencyjnego” banku że "że trik polega na tym że nie możesz tego robić sam” ("the trick is you must not do this alone"). Zachowana tego typu konkurencja pozwala udowodnić prokuratorom i nadzorcom że istniała sieć powiązań pozwalająca na manipulowanie stopą referencyjną. Nic dziwnego że padają następne nazwiska zamieszanych osób. Financial Times w artykule „Rate probe turns to four major banks” wymienia poza dilerem Barclaysa Moryoussef, Michaela Zrihen’a z Credit Agricole, Didiera Sanader’a z HSBC i Christiana Bittar’a z Deutsche Banku. A u nas cisza, dyskutujemy o „udamawianiu banków” na hiszpańską modłę jednocześnie sprzedając PKO BP. Cezary Mech

Szewczak: Hiszpania jest już bankrutem Kilka miesięcy temu na łamach „Gazety Bankowej” w artykule „Teraz czas na Hiszpanię” ostrzegaliśmy, że Hiszpania wkrótce wypadnie z rynku długu i będzie musiała prosić o pomoc finansową Unię Europejską, tak jak wcześniej Grecja, Irlandia i Portugalia. Nasze prognozy, mimo zapewnień ówczesnego premiera Hiszpanii José Luisa Zapatero, że jego kraj nie podzieli losu Grecji i o pomoc nie poprosi, okazały się niestety trafione. Dzisiejsze rentowności 10-letnich obligacji Hiszpanii na poziomie 7,55% oraz obligacji dwuletnich na poziomie blisko 7,7% świadczą o skali dramatu w finansach publicznych Hiszpanii i jeszcze gorszej sytuacji w hiszpańskim sektorze bankowym. Świeżo co zadeklarowana pomoc dla Hiszpanii ze strony europejskich ministrów  finansów w wysokości 100 mld euro to kropla w morzu potrzeb, która nie załatwia żadnego problemu. Tylko same hiszpańskie banki , które są dziś bankrutam,i realnie potrzebują 300 mld euro, siedemnaście regionów Hiszpanii - kolejnych kilkuset miliardów pomocy , a obligacji hiszpańskich na rynkach jest  1,2 bln euro. Hiszpania, tak jak Grecja, ma przed sobą dramatyczne wyzwania i gigantyczne problemy na całe lata. I tak jak w Grecji lekarstwo serwowane Hiszpanii przynosi odwrotne efekty: wzrasta bezrobocie, rośnie recesja, spada konsumpcja i wpływy podatkowe.Hiszpania to kolejny po Grecji kandydat do opuszczenia strefy euro w stosunkowo nieodległym czasie. W ciągu najbliższych kilku lat nie ma żadnych szans na poprawę sytuacji w Hiszpanii, zarówno na rynku pracy, jak i poprawie konkurencyjności, bez porzucenia wspólnej waluty.  W najbliższych dniach hiszpański rząd prawdopodobnie poprosi eurogrupę o radykalne zwiększenie pomocy. Wywołać to może falę gwałtownych obniżek notowań na wszystkich giełdach  europejskich, nie tylko w Hiszpanii, we Włoszech czy Francji, ale również w Polsce. Zaklinanie rzeczywistości przez europejskich polityków i komercyjne media, którzy  jeszcze kilka tygodni temu  twierdzili, że sytuacja kryzysu hiszpańskiego została opanowana, na niewiele się zdało. Przypomnijmy, że był wśród nich również polski minister finansów Jan Vincent-Rostowski oraz medialna grupa TVN CNBC. Dzisiejsza rzeczywistość na Półwyspie Iberyjskim jest wyjątkowo ponura - z bezrobociem na poziomie około 25 %, brakiem jakichkolwiek szans na zejście z deficytem nawet do poziomu 4-5% i to pomimo drakońskich cięć i oszczędności, jakie Hiszpanom serwuje nowy, prawicowy rząd premiera Mariano Rajoya. Załamanie się hiszpańskiego systemu bankowego oznacza olbrzymie problemy dla banków francuskich, włoskich, portugalskich i niemieckich, a przypomnijmy, że banki te są obecne w przeważającej mierze również w Polsce. Będzie to z pewnością rzutować na ich kondycję finansową i  kapitały, co w połączeniu z rozpoczynającym się  na „zielonej wyspie” kryzysem, schłodzeniem gospodarki, absurdalnie wysokimi stopami procentowymi NBP i gwałtownym spadkiem dochodów jak i konsumpcji może spowodować bezpośrednie przełożenie się problemów na polskie kłopoty. A to z kolei będzie oznaczać jesienną lawinę upadłości firm, wzrost bezrobocia, znacząco słabsze wpływy podatkowe do budżetu, nawet o 10-20 mld zł  i w efekcie nawet konieczność nowelizacji tegorocznego budżetu. Należy przygotować się nie tylko na nadzwyczajny plan ratunkowy dla Hiszpanii, ale również podjąć działania ratunkowe w związku z gwałtownie przyspieszającym kryzysem również w Polsce.  Zapewnienia ministra Rostowskiego , że tu nad Wisłą nie będzie Grecji nie oznacza, że nie może być tu Hiszpanii.Janusz Szewczak

Bierecki: służę Kaczyńskiemu ekspertyzą - Poszedłem do polityki, i zawsze o tym mówię, pod wpływem impulsu po Tragedii Smoleńskiej, w której zginęli moi przyjaciele. Zostałem senatorem niezawodowym, co też chyba wskazuje, że koncentruję się przede wszystkim na wykonywaniu prac w sektorze kas spółdzielczych - mówi prezes Kasy Krajowej SKOK. wPolityce.pl: Wstrząsnęły ostatnio Polską tak zwane taśmy Serafina. Czy w pana ocenie ten opis patologii, traktowania państwa jako własności, frymarczenia dobrem publicznym jest prawdziwy? Senator Grzegorz Bierecki, prezes Krajowej SKOK: Ci ludzie się nie zmienili, to jest ta sama dawna nomenklatura, która jest przyzwyczajona do tego, iż ma przedsiębiorstwa państwowe na własność i używa ich do prywatnych celów, jak swoje. Podejście do rządzenia, do istoty wpływu politycznego jest dla nich niezmienne – chodzi o napchanie sobie kieszeni, a nie dobro wspólne.

Czy to dotyczy tylko PSL? Bo oto zdziwieni obserwujemy jak Platforma, sama zawłaszczająca, co się da, staje na czele krucjaty oczyszczającej. Oczywiście, że nie dotyczy to tylko PSL. Mówię o całości obozu władzy. Nasuwają się przysłowia o belce, której nie widać we własnym oku. Platforma Obywatelska pełna jest dzisiaj byłych sekretarzy partyjnych i ludzi wyrosłych z nomenklatury zaabsorbowała, przyjęła jako swoją kulturę polityczną byłych pezetpeerowców i ze służb specjalnych PRL. W PSL to było zawsze, w Platformie przyszło z byłymi członkami PZPR. Dla przykładu w moim okręgu wyborczym w Białej Podlaskiej ważne funkcje w PO pełnią byli działacze PZPR. Uczyli się władzy i działalności publicznej w innych realiach, ale czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Ten smród teraz właśnie czujemy coraz częściej.

Jedną z cech obecnej władzy jest zawłaszczanie obszarów jeszcze niezależnych. I widzimy brutalne ataki na SKOK-i ze strony obecnej władzy. Choć nie brakuje w bankach problemów, bardzo poważnych, władza dąży do objęcia Kas nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego. Prezydent właśnie podpisał w tej sprawie ustawę. Tak, i to akurat dobra wiadomość. To pozwala nam wrócić z wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego. Śp. prezydent Lech Kaczyński wniósł zastrzeżenia, ale Komorowski je wycofał. Teraz można je wnieść poprzez wniosek grupy posłów. Trybunał już pracował nad ustawą, mógł jednak orzec tylko w stosunku do dwóch przepisów, resztę, ponad 70, prezydent wycofał.  A i te dwa okazały się niekonstytucyjne. Liczę teraz, że rozgrzany i znający sprawę Trybunał szybko rozpatrzy skargę. Dziwne tylko, że prezydent podpisuje niekonstytucyjną ustawę.

Zagraża to niezależności SKOK-ów? Nie. Platforma nawet jak chce coś zepsuć, to też potrafi. Damy sobie radę, tyle tylko, że zamiast zajmować się w 100 procentach pracą i budowaniem instytucji potrzebnej w Polsce, zostaniemy uwikłani w rozstrzyganie, co miał na myśli ustawodawca. Ustawa jest tak pełna luk, tak pełna błędów, że oznacza niemal w każdej sprawie konieczność odwołania się do sądów. Będziemy to czynili.

Dzisiejszy „Wprost” twierdzi, że poparcie PiS dla spółdzielczości jest warunkowane przez Jarosława Kaczyńskiego poskromieniem pańskich rzekomych ambicji politycznych. To prawda? Całkowita bzdura. Jedna dobra rzecz, że nie przekręcono mojego nazwiska, bo zazwyczaj opisywano mnie w tego typu mediach jako „Bieleckiego”. Jest więc postęp, ale reszta, poza nazwiskiem, jest wyssana z palca. Czytam i nie mogę uwierzyć, że można coś takiego napisać – jakieś wymyślone opisy moich rzekomych rozmów z prezesem Kaczyńskim, całkowicie nieprawdziwe. Jakieś fantazje o moich intencjach politycznych, słowem bajki. Szkoda, że dziennikarze „Wprost” nie skontaktowali się ze mną…

Twierdzą, że nie miał pan dla nich czasu. Dostałem esemesa w trakcie światowego kongresu WOCCU, zjazdu kas kredytowych z całego świata w Gdańsku, właśnie wtedy gdy byłem wybierany na pierwszego wiceprzewodniczącego Światowej Rady Związków Kredytowych. To organizacja zrzeszająca organizacje ze 100 krajów świata, mająca w sumie 200 milionów członków. To jest dowód uznania tych, którzy znają się na funkcjonowaniu Kas. Szkoda, że to, co doceniają inni, naszej władzy tylko przeszkadza. Tymczasem każdy już dziś wie, że kasy spółdzielcze to dużo lepsza droga budowania finansowej niezależności ludzi i państwa niż banki. Naprawdę nie miałem czasu, ale poprosiłem, by odezwał się w tym tygodniu. I byłem gotowy na spotkanie. Wyraźnie uznał, że taka rozmowa może mu zepsuć artykuł.

Pojawia się tam teza o pana ambicjach politycznych. Prawda?Bzdura i przykra nieprawda. Poszedłem do polityki, i zawsze o tym mówię, pod wpływem impulsu po Tragedii Smoleńskiej, w której zginęli moi przyjaciele. Poszedłem, by pomóc Jarosławowi Kaczyńskiemu, służyć mu ekspertyzą. Zostałem senatorem niezawodowym, co też chyba wskazuje, że koncentruję się przede wszystkim na wykonywaniu prac w sektorze kas spółdzielczych. Widzę się przede wszystkim w charakterze eksperta, w takiej roli byłem przez prezesa Kaczyńskiego zapraszany. I tak działam.

„Wprost” sugeruje, że blisko panu do Zbigniewa Ziobry? Prywatnie znam Zbyszka Ziobrę, tak jak Jacka Kurskiego. Tego ostatniego jeszcze od szkoły średniej. Oddzielam jednak te dwie sfery. Jestem członkiem klubu PiS, do innego się nie wybieram.

Bo może, to też sugestia tego artykułu, choć sprzeczna z pierwszą, chce być pan nowym prezesem PiS?

(śmiech). Jak na to poważnie odpowiedzieć… Może tak: poszedłem do polityki, by pomóc Jarosławowi Kaczyńskiemu, by pomóc zastąpić tych, którzy zginęli w smoleńskim błocie. Poszedłem w roli eksperta. Nie mam ambicji politycznych.

 Pada też w artykule zarzut, że SKOK daje reklamy nie tylko mediom lewicowo – liberalnym, ale wszystkim, w tym także konserwatywnym. Reklamujemy się we wszystkich dobrych mediach. W tych, które są czytane przez naszych członków. Uczestniczymy także w kampaniach społecznych, choćby przeciwko wykluczeniu finansowemu, którą zorganizowaliśmy wspólnie z Radiem Maryja, zresztą zgodnie ze wskazaniami Komisji Europejskiej. Ale są pewne media, które pojawiają się wokół nas, mocno namawiają nas na reklamę. Ale tak jak nie „kupuję PiS”, co twierdzi „Wprost”, tak nie zamierzam kupować tygodnika „Wprost”.

Ten tekst to może być zemsta za brak reklam?To pan zadał to pytanie. Rozm. Wu-ka

Będą kolejne taśmy? „Newsweek” wie już nawet, czego dotyczą – mają kompromitować Grabarczyka i resort skarbu Że takich taśm jest w Polsce dużo więcej – jest tajemnicą poliszynela. Pytanie, kto będzie miał interes w tym, żeby ujawnić kolejne. O nagraniach dotyczących „dojenia” państwowych spółek rolniczych wiadomo było od kilku tygodni. Dziennikarze plotkowali o nich publicznie (Tomasz Sekielski na Twitterze), ale w czasie Euro obowiązywała zmowa milczenia, więc szczegółów w ważnym propagandowo dla rządu momencie nie mogliśmy poznać. Podobnie teraz już mówi się o kolejnych taśmach, a nawet ich zawartości. „Newsweek” pisze:

Od wielu tygodni w światku polityczno-medialnym krążą pogłoski o taśmach. Tej PSL-owskiej, ale także o dwóch innych - nieporównanie groźniejszych dla PO. Pierwsza miała ujawniać kulisy dopuszczenia upadłej dziś firmy DSS do budowy autostrady A2 – a to obciążałoby byłego ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka. Druga to ponoć zapis kompromitującej rozmowy młodego aktywisty PO, który z ramienia ministra skarbu miał uczestniczyć w posiedzeniach zarządów spółek skarbu państwa, doglądając tam interesów partii. Osoba z otoczenia Tuska:

- Te plotki były tak powszechne, że Tusk wezwał ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego i zażądał wyjaśnień. Budzanowski odparł: „A o co konkretnie chodzi? Jakie są zarzuty? Z czego mam się tłumaczyć?” Donald musiał odpuścić, ale był mocno zaniepokojony. Te pogłoski sprowokowały w szeregach PO powstanie kolejnej teorii. Przewiduje ona, że taśma PSL-owska była jedynie wstępem do ataku.

– Skoro Tusk zareagował radykalnie, pozbywając się Sawickiego, zostanie zmuszony do ekwiwalentnej reakcji w sytuacji nagrania obciążającego któregoś z ministrów Platformy – tłumaczy nam zwolennik tej teorii.

"Radykalną" reakcją premiera byłoby zrobienie porządku w rolniczej agencji, gdy tylko pojawiły się doniesienia o nieprawidłowościach – czy to z pism Mariusza Kamińskiego, czy pisma do premiera ludzi z kierownictwa ARR, którzy już w 2008 roku pisali o patologiach (wspomina o tym "Super Express"), czy z kilku publikacji medialnych.

CZYTAJ WIĘCEJ: CBA wiedziało o aferze w Elewarze dwa miesiące temu. Jest dowód. Dopiero teraz dostało pozwolenie na wejście z kontrolą?

I co teraz? Znajdzie się ktoś, komu będzie zależało na ujawnieniu kolejnych nagrań? To o tyle wątpliwe, że taśmy mogłyby okazać się zabójcze tym razem dla większego koalicjanta. A przecież od tygodnia obserwujemy festiwal wyciągania Platformy za uszy z tej afery.

CZYTAJ WIĘCEJ: "Wyborcza" po taśmach Beger: "To żenująca polityczna korupcja!". I po taśmach Serafina: "nagrywanie to plugawienie życia publicznego"

Mimo, że dla przeciętnego obserwatora polskiego życia publicznego jasne jest, iż afera w ARR i Elewarze to tylko wierzchołek góry lodowej, że ludowcy nie mogliby obsadzić państwowych spółek armią pociotków bez zgody premiera i że Platforma stosuje podobne praktyki, trwa wielka walka o przedstawienie afery z „taśmami Serafina” jako kompromitacji wyłącznie PSL. Jednym z jej elementów jest okładka „Newsweeka”. Zespół wPolityce.pl

Wildstein: Rządzący mogą na tym ucierpieć O sprawie “taśm PSL”, możliwych skutkach tej sprawy oraz narracji mediów portal Stefczyk.info rozmawia z publicystą Bronisławem Wildsteinem. Stefczyk.info: W polityce trwa burza wywołana przez “taśmy PSL”. Komu ona może służyć? Kto ją “odpalił”? Bronisław Wildstein: Gdy ujawniane są tajne rozmowy, filmy nagrane ukrytymi kamerami, to wiadomo, że ta sprawa komuś do czegoś służy. Skoro dowiadujemy się o tajnych manewrach i innych nieznanych decyzjach, to wiadomo, że jest to częścią jakiejś gry prowadzonej przez tych, którzy mieli wiedzę o ujawnianych sprawach. Oni przy tym o coś grają. To oczywiście nie zmienia faktu, że z ujawnionych informacji należy wyciągać wnioski. Media powinny się tym zajmować, a obywatele powinni wyciągać wnioski.
Czy takie praktyki to tylko problem PSL? Oczywiście to nie dotyczy tylko PSLu, podobne praktyki są obecnie i w innych partiach. Jednak Stronnictwo jest jednak szczególne. To partia przedsięwzięcia rodzinno-towarzyskiego, która skupia się na zapewnianiu intratnych stanowisk ludziom ze sobą związanych. To oczywiście występuje i w innych ugrupowaniach, ale zdaje się, że w PSL chodzi tylko o to.
Dlaczego PSL ma przyzwolenie na takie działanie? Mamy system, który powoduje, że bez PSL trudno stworzyć większość koalicyjną. Kolejne partie przymykają więc oczy na praktyki ludowców. Partie rządzące oddelegowują część rzeczywistości publicznej PSLowi. To nie jest jednak postawa pedagogiczna.
PO też daje na to zgodę? Pamiętajmy, że Platforma, która sprawuje władzę w Polsce od pięciu lat, wygrała wybory na fali walki z walką z korupcją, na fali sprzeciwu wobec działań antykorupcyjnych. Przedstawiono je jako terroryzowanie społeczeństwa. Próbę przywrócenia norm i elementarnego ładu etycznego przedstawiono jako terror polityczny. To się udało, dzięki mediom. Nie dziwi więc, że pod rządami tej partii szerzy się korupcja oraz innego typu patologiczne praktyki, jak nepotyzm czy układy towarzysko-środowiskowymi. To stale narasta.
Są szanse na zmianę? Pamiętajmy, że z afery hazardowej, która wybuchła jakiś czas temu, nie wyciągnięto wniosków. Wymienianie podobnych przykładów można mnożyć. Jeśli obecnie media skupiają się jedynie na patologiach, które są udziałem ludzi PSL, a kiedyś walczyli z ludźmi oczyszczającymi polskie życie publiczne z korupcji, to dowód dwuznaczności sytuacji. Pytanie, dlaczego z równym zacięciem nie walczy się z patologiami istniejącymi w partii rządzącej. Mamy przykłady zawłaszczania państwa i wykorzystywania stanowisk politycznych.
Czy sprawa “taśm PSL” może mieć jakieś skutki polityczne?To jest trudno powiedzieć. Takie zjawiska mają swoją dynamikę. Pytanie, czy ta sprawa taką dynamikę spowoduje. To nie jest wykluczone. Przecież na początku afery Rywina również nikt nie spodziewał się, że ta sprawa wywoła tak daleko idące skutki. Ja nie przewiduję tak daleko idących konsekwencji, ale w mojej ocenie partii rządzącej nie uda się wyjść z tej sprawy bez szwanku.
To będzie trwała szkoda? W główny nurt medialny w Polsce nie wierzę w takich sprawach. Pytanie, czy pojawi się masowe oczekiwanie obywateli, by coś się zmieniło. Takie oczekiwanie wymusi na mediach i politykach określone działania. Biorąc pod uwagę, że wchodzimy w okres pogarszania się sytuacji gospodarczo-społecznej w Polsce, cała sprawa może mieć konsekwencje poważniejsze. Ta sprawa może przerosnąć tego, kto dla własnych korzyści uruchomił tę sprawę. Rozmawiał Nal

Serafin show. „Ja nie nagrywałem, nagrywała kamera.” Rzecznik PSL komentuje na Twitterze : „Ale p…” Szef kółek rolniczych Władysław Serafin w czasie godzinnej konferencji prasowej atakował dziennikarzy i jakichś tajemniczych ludzi, którzy mają stać za nagraniem jego rozmowy z Władysławem Łukasikiem, byłym prezesem Agencji Rynku Rolnego. Do przedstawicieli mediów mówił m.in.:

Jak państwo nagracie tajna kamerą ośrodku wczasowym smażalnię ryb, to nie szuka się, kto nagrał, tylko się robi kontrolę i rewizję w takim ośrodku. A tu teraz wszyscy szukają, kto nagrał i skąd wyciekło i gdzie się to dalej wzięło. W czasie kuriozalnego wystąpienia najpierw on sam, jak i jego kompani z kółek i kół (gospodyń wiejskich) opowiadali o trudnej sytuacji polskich rolników oraz o tym, jak to bardzo w ich obronie staje organizacja pozostająca od 13 lat w niepodzielnym władaniu Serafina. O słynnej taśmie, (z której jasno wynika, że nagranie kontrolował Serafin) mówił niechętni i niejasno. Najbardziej znamiennym komentarzem szefa kółek było to zdanie:

Kamera nagrywała, nie ja. W innym momencie mówił, że według jego wiedzy „nie ma żadnych taśm”. W potoku słów wygłosił też zdanie, które nazwał „oświadczeniem”:

Oświadczam, że nikt za mną nie stał, nikt mnie nie inspirował, z nikim się nie układałem, dla nikogo nie pracowałem. Powiedział, że zna okoliczności powstania nagrania, ale najpierw opowie o tym śledczym:

W tej sytuacji, która powstała złożyłem zawiadomienie do prokuratury. Mam już umówione spotkanie z prokuratorem.

Zawiadomienie dotyczy, jak powiedział, "upowszechniania bez zezwolenia treści zarejestrowanych". Można sądzić, że niczego więcej od Serafina się nie dowiemy. Po tym, jak już złoży zeznania, będzie, bowiem obowiązywała go tajemnica śledztwa. Całą sprawę bagatelizował:

Takich Śmietanek w żadnej partii ani w żadnym kraju nie brakuje, zatem to nie jest tak, że świat się zawalił, bo ktoś naruszył przepisy, a prawdopodobnie nikt nie naruszył przepisów. I twierdził, że nie wiedział o niczym:

O Śmietance nie miałem zielonego pojęcia. Dopiero dowiedziałem się w tych wszystkich zdarzeniach. Film zwalił mnie z nóg. Byłem w sanatorium. I dlatego odreagowywałem w sposób... byłem zaskoczony strasznie zjawiskiem i prowokacją. Prezes kółek rolniczych przeprosił b. prezesa Agencji Rynku Rolnego:

Chciałem przeprosić kolegę Łukasika za to całe zdarzenie. Ale myślę: Władku trzymaj się, bo to nie jest wszystko takie łatwe i proste. Serafin wyraził ubolewanie nad dymisją Marka Sawickiego. Stwierdził, że był on „najlepszym ministrem i negocjatorem”. Współpracę z nim określił jako trudną, ale owocną. I słodził szefowi PSL:

Jestem dumny z mojego premiera Pawlaka z jednego powodu - że nie odebrał ode mnie telefonu. Dlaczego? Bo byście mieli głupią pożywkę. Jakby Pawlak mnie zawołał na wyjaśnienia, to by była pierwsza czołówka: Serafin poszedł złożyć sprawozdanie. Otóż nie było żadnego zlecenia. Premier Pawlak jest najlepszym szefem PSL-u i moim premierem i ja się pod nim podpisuję dwoma rękami. Marek Sawicki też. Ale może tylko czegoś nie dopilnowali. Może gdzieś nasi koledzy za bardzo pazernie weszli na posady. W tak potężnym konglomeracie zdarzeń i ludzi i funkcji należy też w ustroju poprawić coś. Gdyby weszli tylko trochę pazernie problemu by nie było? Chwila szczerości Serafina trwała dłużej:

A dlaczego nie może być stanowisk politycznych? Bo one są polityczne. Przecież każda partia, jakby teraz PSL Dalej mówił coś o świetnej okazji do rozdzielenia polityki od "aparatu gospodarczego"... Rzecznik PSL na bieżąco komentował konferencję Serafina na Twittterze. Najpierw napisał: Kończ waść, wstydu oszczędź… A po kolejnych paru minutach: Ale pieprzy… Znp

"Wyborcza": taśmy Serafina są zmontowane. Jednak z artykułu wynika, że wypadły tylko przygotowania do nagrania Według dzisiejszej "Gazety Wyborczej" nagranie rozmowy Serafina z Władysławem Łukasikiem jest dłuższe niż wersja, jaką znamy z mediów. Tak twierdzą "informatorzy z trzech niezależnych od siebie źródeł". Jednak z artykułu wynika, że "montaż" polega na wycięciu przygotowań do nagrania, a konkretnie instruowania pracownika przez Serafina jak ma byc ustawiona kamera. Czytamy:

Film, który zatrząsnął polską polityką i wysadził ze stanowiska ministra rolnictwa Marka Sawickiego, zaczyna się, kiedy szef kółek rolniczych wchodzi do gabinetu. Za nim Łukasik, były prezes Agencji Rynku Rolnego. Wyjmuje z reklamówki butelkę whisky ("większą, żeby się szybko nie skończyła"), a Serafin ściąga z półki piloty zasłaniające prawie połowę obiektywu. Od tej chwili kamera obejmuje rozmówców idealnie. Według GW film został nagrany w połowie stycznia, a już w marcu duża część środowiska wiedziała, że Władek "coś ma" na Sawickiego. Sam się tym chwalił po kielichu na targach rolnych w Kielcach. Rozmówca "Wyborczej" mówi:

Serafin mówił mi, że ma "ciekawe nagrania". Był wtedy pijany. Później się wypierał. Pozostałą część tekstu zajmuje opis jak działa Telewizja Rolnicza, którą stworzył Serafin. Artykuł nie zmienia, więc w niczym zasadniczym naszej wiedzy o skandalu, za to stwarza dużo szum mającego zapewne obniżyć wiarygodność taśm.. Gim, Gazeta Wyborcza

Procedury nadzoru nad spółką Elewarr pod lupą prokuratorów. Śledztwo rusza po medialnej burzy

Rozpoczęło się śledztwo prokuratury związane z nieprawidłowościami przy nadzorze nad spółką Elewarr. Z kolei Przemysław Wipler z PiS złożył wniosek o usunięcie z KRS rady nadzorczej spółki. Jego zdaniem Rada przestała istnieć wraz ze złamaniem zapisów ustawy kominowej. Jest śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków od stycznia 2011 r. do lipca 2012 r. przez funkcjonariuszy publicznych z Agencji Rynku Rolnego oraz ministerstwa rolnictwa, w związku z niepodjęciem skutecznego nadzoru właścicielskiego nad spółką Elewarr - poinformował rzecznik prok. Dariusz Ślepokura.

 Decyzja została wydana w oparciu o analizę wystąpień pokontrolnych Najwyższej Izby Kontroli z 14 stycznia 2011 r. oraz 2 marca 2011 r. skierowanych do Agencji Rynku Rolnego oraz Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi - oświadczył Ślepokura.

Dodał, że po przeprowadzeniu kontroli w spółce Elewarr za okres od 1 stycznia 2008 r. do 30 czerwca 2010 r. NIK stwierdziła "liczne nieprawidłowości co do zasad i wysokości wynagrodzeń członków zarządu tej spółki oraz innych zatrudnionych tam osób". Ustalono też, że nieprawidłowości co do wynagrodzeń istniały nadal w 2012 r. "mimo że od ponad roku zarówno ARR, jak i MRiRW wiedziały o tym fakcie, zasygnalizowanym im uprzednio przez NIK". Mając powyższe na uwadze, w szczególności fakt zaniechania podjęcia przez ARR i MRiRW skutecznych działań z tytułu nadzoru właścicielskiego nad spółką Elewarr, mających na celu zapobieżenie nieprawidłowościom zasygnalizowanym przez NIK, podjęto decyzję o wszczęciu śledztwa - oświadczył Ślepokura. Powierzono je do prowadzenia Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu.
Sprawa śledztwa w spółce Elewarr została podjęta już po ujawnieniu taśm, na których były prezes ARR Władysław Łukasik informował o nieprawidłowościach w spółce. Do tego czasu sprawa nieprawidłowości, które opisał w 2011 roku NIK nie spowodowała wszczęcia śledztwa. Sprawa taśm PSL rzuciła nowe światło na działalność tej spółki. Tuż po ujawnieniu taśm przez "Puls Biznesu" dwaj posłowie PiS Dawid Jackiewicz oraz Przemysław Wipler udali się do siedziby spółki i poprosili o wgląd w dokumenty. Po zapoznaniu się z nimi mówili, że oskarżenia zarejestrowane na taśmie się potwierdzają. Obecnie poseł Wipler złożył do Krajowego Rejestru Sądowego wniosek o wykreślenie członków Rady Nadzorczej Elwarru. Według posła podejmowali oni niezgodne z ustawą kominową decyzje ws. wynagrodzeń dla zarządu firmy. Poseł w zawiadomieniu powołuje się na art. 14 ustawy o wynagradzaniu osób kierujących niektórymi podmiotami prawnymi. Zgodnie z tym artykułem za nieprzestrzeganie przepisów tej ustawy organy nadzorcze spółek podległych Skarbowi Państwa "ulegają rozwiązaniu z mocy prawa". W raporcie Najwyższej Izby Kontroli, która skontrolowała funkcjonowanie spółki w okresie od 1 stycznia 2008 do 30 czerwca 2010 r. wskazane zostało, iż miesięczne wynagrodzenie członków zarządu spółki w latach 2008-2009 i w I półroczu 2010 r. przekraczało maksymalną wysokość miesięcznego wynagrodzenia określonego w art. 8 pkt 1 ustawy kominowej - podkreślił poseł PiS.

Złożyłem wniosek o skreślenie danych członków rady nadzorczej spółki Elewarr z KRS-u. W spółce Elewarr obowiązuje ustawa kominowa. Z dniem podjęcia uchwały, która ją łamie, rada przestała istnieć. Osoby biorące udział w podjęciu bezprawnej decyzji nie mają prawa w niej zasiadać. KRS ma obowiązek potwierdzenie stanu faktycznego - tłumaczy Wipler.
Poseł dodał, że we wtorek zaprezentuje gotowy raport opisujący nieprawidłowości w Elewarrze. Ma on powstać na podstawie informacji, jakie razem z posłem Dawidem Jackiewiczem zdobyli w ubiegłym tygodniu zapoznając się z częścią dokumentacji. We wtorek natomiast PiS złoży do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa polegającego na działaniu na szkodę firmy Elewarr m.in. przez jej dyrektora generalnego Andrzeja Śmietankę. KL,PAP

Platforma coraz częściej działa niczym lubelski PKWN. 1 sierpnia rządzący Polską powinni się bardzo wstydzić W natłoku wydarzeń i rocznic związanych z 22 lipca mogła umknąć opinii publicznej bardzo ważna rocznica. Rocznica, która powinna być w powszechnej świadomości Polaków. Wraz z Targowicą powinny budować narodową pamięć o zdradzie i zaprzaństwie oraz ich skutkach. W tym roku 22 lipca przypadła 68. rocznica ogłoszenia Manifestu PKWN. Ten sztuczny twór, powołany przez sowietów miał legitymizować komunizm montowany w Polsce przez Stalina. Znaleźli się Polacy, którzy podjęli zdradziecką decyzję, by wspólnie z ZSRS szerzyć zbrodniczą ideologie w kraju. Wspólnie chcieli zniewolić Polskę i Polaków. PKWN miał to ułatwić i zalegalizować w oczach świata i w samym polskim społeczeństwie. Komitet, mówiąc dzisiejszym językiem, był PRowską sztuczką, która miała przykryć prawdę o czerwonej fali ze Wschodu. Wraz z nastaniem wojsk sowieckich w Polsce rozpoczęły się czystki, zbrodnie sądowe, polityczne mordy, tortury itp. Aparat represji wymierzono głównie w żołnierzy polskiego ruchu oporu. Choć czerwona fala krwi szybko zaczęła płynąć, być może Stalinowi udałoby się utrzymać mit legalności władzy komunistów w Polsce. Nadzieje taką, dzięki PKWN, mógł mieć kilka dni. Szyki popsuło mu szybko Powstanie Warszawskie. W czasie, gdy na warszawskiej Pradze montowano zbrodniczy system, gdy wokół placu Wileńskiego rozkwitała działalność komunistycznych mordowni i morderców, Polacy walczyli o wolną Polskę. To w sposób oczywisty niweczyło zamierzenia Stalina i likwidowało PRowski wydźwięk powstania PKWN. Zbieżność tych dat odcisnęła swe piętno na całym PRLu. Komuniści musieli bowiem zniszczyć pamięć o Powstaniu i Powstańcach. Świadczyli oni o prawdziwej naturze komunistycznej władzy. Władzy obcej, nie realizującej polskich interesów oraz opartej na zbrodni, krzywdzie i nieprawości. Powstanie było więc tematem zakazanym i zakłamanym. Propaganda na jego temat, oparta na kłamstwie, oraz fałszywy mit jaki stworzono wokół PKWN stały się kłamstwem założycielskim komunistów zniewalających Polskę. Kłamstwem, którego promowanie stało się koniecznością i podstawą egzystencji komunistów w Polsce. Ta historia to jednak nie tylko opowieść o realiach lat 40. i dramacie Polaków dotkniętych wojną i powtórną totalitarną okupacją. To również uniwersalna opowieść o zaprzaństwie i funkcjonowaniu władzy opartej na niegodziwości, krzywdzie i nieprawości. Historia pokazuje, że taka władza musi być oparta na kłamstwie i zniewoleniu, musi panować nad całą rzeczywistością, by w zarodku gasić wszystko, co przypomina o jej prawdziwej naturze. Data 22 lipca 1944 roku i płynące z niej wnioski są więc szczególnie istotne dla mądrości narodowej i intuicji politycznej Polaków. Być może dlatego media nieszczególnie chętnie przypominają historię powstania PKWN i tego co z niego wynika. Obecna władza, ciesząca się poparciem mediów, również jest bowiem oparta na niegodziwości i bezprawiu, które doprowadziły do katastrofy smoleńskiej, również nie realizuje polskich interesów narodowych i zbyt często działa niczym najemnicy obcych mocarstw. To oznacza, że PO do rządzenia potrzebuje kłamstwa i zniewolenia Polaków. Jak komuniści niszczyli prawdę o Powstaniu, tak Platforma musi niszczyć prawdę o Smoleńsku, która pokazuje prawdziwe oblicze rządzących. PO coraz częściej działa jak lubelski PKWN. Do rangi symbolu urasta fakt, że Platforma w porozumieniu z Moskwą prowadzi renowację pomnika żołnierzy Armii Czerwonej. Żołnierzy morderczej ideologii, która zniewoliła Polskę i Polaków. 1 sierpnia rządzący Polską powinni się bardzo wstydzić. Blog Stanisława Żaryna

Sadowski: Polska już nie jest zieloną wyspą Brak zmian w otoczeniu przedsiębiorstw w Polsce, odkładanie deregulacji, zwiększanie ciężarów podatkowych przedsiębiorcom sprawiają, że przedsiębiorczość w kraju ma się nie lepiej tylko gorzej - mówi portalowi Stefczyk.info Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. Stefczyk.info: “Dziennik Gazeta Prawna” wskazuje, że do sądów wpływa znacznie więcej wniosków o bankructwo. Możemy spodziewać się lawiny bankructw? Andrzej Sadowski: Sytuacja polskich przedsiębiorców robi się coraz trudniejsza. W momencie, gdy nie działa odpowiednio wymiar sprawiedliwości, firmy nie mogą w normalnym trybie egzekwować zobowiązań. W tej sytuacji często lepszym rozwiązaniem wydaje się złożenie wniosku o upadłość. Tak zrobiła firma Hydrobudowa, która prowadziła inwestycje na jednym z odcinków autostrady, a mimo tego złożyła wniosek o upadłość. Takie działania nasilą się.
Czemu to ma służyć? To jest krok wyprzedzający, który ma zabezpieczyć firmę przed skutkami niekontrolowanego upadku. Wniosek o upadłość wydaje się często bezpieczniejszy. Nie dziwi mnie więc, że liczba wniosków o upadłość się zwiększa. Brak zmian w otoczeniu przedsiębiorstw w Polsce, odkładanie deregulacji, zwiększanie ciężarów podatkowych przedsiębiorcom sprawia, że przedsiębiorczość w kraju ma się nie lepiej tylko gorzej.
Sytuacja w Europie również nie pomaga Rośnie niepewność i poczucie braku stabilności. Wobec problemów w Europie rynek polski jest znacznie bardziej zagrożony. Bankructwa dotykają całą Europę. Często nawet zagraniczne upadki mają wpływ na polskie firmy. To wszystko zaczyna się kumulować. Efektem tego będzie wzrost bankructw, zmniejszenie podaży pracy oraz wzrost obawy o zatrudnienie. Być może poziom obawy o prace wróci do tego sprzed kilku lat, gdy wskaźnik ten był jednym z wyższych.
Widzi Pan jakąś nadzieję na polepszenie? Przekroczyliśmy próg krytyczny, który determinuje kryzys? Takiego progu nie ma. Czasy PRL pokazały, że ten próg jest zmienny. Przypomina się dowcip: “wydawało się, że myśmy w PRL dotarli do dna, a okazało się, że spod spodu ktoś do nas puka”. Obecnie jest podobnie. Pogarszanie się sytuacji ekonomicznej nie będzie nagłe. To jest proces, który odczuwamy dopiero po jakimś czasie. My go odczujemy w wyniku takich zdarzeń, jak utrata pracy przez naszych bliskich lub nas samych. Wtedy dopiero widzimy pogorszenie się stanu gospodarczego. Dane gospodarcze nawet fatalne i dramatyczne nie budzą naszych obaw, póki sprawa nie dotyka nas lub naszych bliskich.
Kto blokuje poprawę sytuacji w kraju? Blokuje to brak zmian i reform w kraju. To uniemożliwia utrzymanie rozwoju gospodarczego. Polski rząd stoi w miejscu, więc nie występuje już efekt, że inni mają gorzej, a my lepiej. Nagle się okazuje, że wszyscy mają źle. Polska już nie jest zieloną wyspą. Co więcej, w Irlandii, czyli zielonej wyspie, na którą powoływał się premier Tusk, doprowadzono do wielu ważnych reform. Tamta zielona wyspa zajmuje 10. miejsce w rankingu przyjazności systemu podatkowego. Polska jest na 127. miejscu. Jeśli premier chce nawiązać do zielonej wyspy, powinien skupiać się na tym, co dobrego oni zmienili, a nie na jakiś nieznaczących hasłach. Rozmawiał Nal

Banksterzy i politycy. "Powtarzam - Polska nie powinna pożyczać MFW 6 mld euro, stracimy na tym co najmniej 2 mld zł" Od pięciu lat trwa walka z kryzysem, który pogłębia  się i właśnie wpycha Europę w kolejną recesję. Kryzys można było już dawno zatrzymać, pisałem o tym wielokrotnie, ale kompleks bankowo-polityczny zarządzany przez banksterów nie dopuścił do podjęcia dobrych decyzji. Skala nowej korupcji intelektualnej i finansowej osiągnęła takie rozmiary, że nawet ludzi którzy od lat są częścią tego systemu porzucają intratne stanowiska otwarcie krytykując to co się dzieje. Peter Doyle, ekonomista MFW, który spędził w Funduszu 20 lat, w tym na stanowiskach dyrektorskich ostatnio odszedł, zarzucając Funduszowi ukrywanie prawdy przed ludźmi i podejmowanie upolitycznionych decyzji. W swoim liście otwartym napisał „jest mi wstyd, że byłem związany z tą organizacją”. Powtarzam mój protest, Polska nie powinna pożyczać MFW 6 mld euro po to, żeby MFW odpożyczył te środki Hiszpanii i Włochom, stracimy na tym co najmniej 2 mld złotych, a obecna strategia realizowana przez kompleks bankowo-polityczny może doprowadzić do tego, że te straty dla nas będą jeszcze większe. Ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, że żyją w finansowym matriksie, że demokracja jest fasadowa i że wielki kapitał zachodu, a banksterzy w szczególności, stworzył system przymusu finansowego który stopniowo ogranicza wolność człowieka. Teraz, gdy ten system upada, ludzi zaczynają coraz szerzej otwierać oczy, najpierw ze zdziwienia, ale już niedługo w tych oczach zagości strach. Strach przez drastycznym spadkiem poziomu życia, strach że mogą stracić oszczędności całego życia. Ci którzy to zrozumieją odpowiednio wcześnie, mają jeszcze szanse uchronić swoje oszczędności przed skutkami działań kompleksu bankowo-politycznego. Przypomnę, że zwykły człowiek starający się o kredyt w banku musi często zastawić cały swój majątek, i swoją przyszłość, żeby dostać 100 tysięcy złotych kredytu. Ale bankster, który dostaje od EBC lub Fed 100 mld euro lub dolarów kredytu, nie musi nic, wystarczy że w zastaw da kartkę papieru gdzie będzie napisane, że być może odda te pieniądze, ale nie na pewno i może nie w całości. Tak działa matrix. Jak pokaz skuteczności tej polityki pokaże dwa wykresy z opracować MFW sprzed kilku dni, pierwszy pokazuje ile z darmowych pieniędzy otrzymanych z banków centralnych banksterzy przekazali sektorowi prywatnemu, a drugi pokazuje porażkę tych działań, czyli masową ucieczkę kapitału z Włoch i Hiszpanii, która może wkrótce doprowadzić do bankructwa obu krajów.
1. Pomimo pożyczek dla banksterów udzielonych przez EBC w wysokości ponad 1 biliona euro, kredyty dla sektora prywatnego w strefie euro maleją.

2. Kapitał w panice ucieka z Hiszpanii i Włoch, system utrzymuje się tylko dzięki pożyczkom z EBC udzielanym w ramach systemu Target2.

Dziennik Krzysztofa Rybińskiego

RAŚ raus! Szli z kilkoma banerami wskazującymi strzałką 2020 rok jako datę osiągnięcia celu – autonomii Śląska (mieli plakietki i "lizaki" w rękach z gwarowym "Poradzymy").  Ich lider, Jerzy Gorzelik, bez ogródek, poza wskazaniem horyzontu czasowego (skróconym, jak widać, bo kiedyś miał to być 2022 r.), tak oto nakreślił "ustrój" tej rzekomej przyszłej federacji z Ojczymem-niePolszczyną.

"Jestem Ślązakiem, nie jestem Polakiem i nie czuję się zobowiązany wobec tego państwa."

Toteż nic dziwnego, że wielu manifestantów Ruchu Autonomii Śląska w ostatnią sobotę (14.07) demonstracyjnie klepało się po pośladkach lub wypinało tyłki w kierunku pikietujących z białoczerwonymi w rękach. Protestujący przeciwko cynicznej, bezczelnej, bo jawnej już V Kolumnie (wiele wskazuje, że pieniądze na antypolską działalność płyną zza granicy) mogli oglądać plecy z napisami " Nie nerwuj Hanysa", koszulki "Nie Polak, tylko Ślązak!" lub hasła "Autonomia. Język. Narodowość – 3 x TAK". Paradę uświetniał wielgachny automobil w kolorze, a jakże, blau z rejestracją "HANYSY". Była orkiestra, czarni motocykliści, baloniki, banery organizacyjne kół miejskich (Katowice, Chorzów, Mysłowice, Tychy, Siemianowice, Bieruń) i długaśna flaga przyszłego euroregionu o miłej dla ucha nazwie "Oberschlesien", niesiona przez kilkanaście osób, ale mająca robić złudzenie ciągnącej się kilometrami tłumnej manify. Dominowały kolory niebiesko-żółte, germanofilska "orło-wrona", natomiast osiłko-bojówki (piącha do przodu lub środkowy paluch jako fuck) na sportowo, w czarnych kolorach, niektórzy w panterkach. Pikietę protestujących przeciwko przemarszowi separatystów i anty-Polaków (tak ich określają patrioci) zorganizowały różne ruchy propolskie na Śląsku. Oficjalnie zgłosił kontr-manifestację Janusz Błaszczyk, szef śląskiego koła partii o nazwie Liga Obrony Suwerenności. Został spisany przez straż miejską i policję, grożą mu jakieś sankcje. Ponieważ autonomistom zmieniono nieoczekiwanie trasę pochodu, więc pikieta, by być skuteczną, musiała się także przenieść w inne, niż zapowiedziane wcześniej, miejsce, co już dla "władzuni" stanowiło naruszenie protokołu uzgodnień i zezwoleń. Ot, można sobie protestować "pisaniem na Berdyczów", a nie konkretnie i wyraziście - takie pojmowanie demokracji obecna szajka ustawodawczo-wykonawcza narzuca z centrali, jako wykładnię wolności obywatelskich w teren. Organizacyjnie przedsięwzięcie prowadził Maciej Odorkiewicz z Solidarnych 2010. Pokazały się grupy z Porozumienia Środowisk Patriotycznychtakie jak Instytut Silesia, Porozumienie Organizacji Niepodległościowych (PON), Krajowa Wspólnota Emerytów i Kombatantów, Ruch Obrony Praworządności, Narodowe Odrodzenie Polski, Towarzystwo Obrony Kresów Zachodnich Polski, Stowarzyszenie Działaczy Niepodległościowych "Nieprzejednani" i inne (np. klub "Gazety Polskiej" z Chorzowa). W rozmowach z przybyłymi z Opola ("Tu jest Polska") lub z Krakowa ("Ślązacy to Polacy") przebijało zatroskanie o państwo, jego integralność, dostrzeganie rozbijackiej roboty Gorzelika na rzecz podstępnej imperialnej Germanii (pseudo-regionaliści nieśli baner "Śląsk z Niemcami"). Kilka starszych osób z okolicznych miast zjawiło się, jak ujawnili, z "ciekawości": zobaczyć czy przypadkiem ich sąsiedzi nie są potencjalnie gotowi wywołać pod progiem Kosowa; przybyli, by rozpoznać ewentualne zagrożenie i wiedzieć, przed kim się bronić. Autonomiści mają, bowiem zniecierpliwionych "siłowików", którzy zaczynają już wskazywać (wpisy w internecie) na potrzebę kolejnego etapu, fazy przechodzenia do rozlewu krwi. Krewcy kibice RUCHu na stadionie w Kielcach podczas hymnu narodowego wołali "Górny Śląsk", regionalni podżegacze z Lędzin czy zapiekli wrogowie Rzeczpospolitej z Mysłowic - wsparci intelektualnie w sferze symboli i odwracania historycznych znaków przez dysponujących środkami (wspomnianego historyka sztuki, dr Gorzelika, jakowicemarszałka województwa ds kulturyoraz jego prawej ręki, konserwatora zabytków w Chorzowie, dr Henryka Mercika) – to już nie żarty, które można lekceważyć wzruszeniem ramion. Podgrzewanie antypolskich nastrojów przez rozmaitych jurgieltników, aprobowane przez rzeszę grillolubnych pożytecznych idiotów, może z dnia na dzień przerodzić się w bratobójcze prowokacje, tym bardziej że polityczne sojusze z niby-regionalistami zawiera PO (czytaj: Platfusy Osrywatelscy). Herr Thuzk ("polskość to nienormalność") z Radkiem-Zdradkiem ("Polakom teraz najlepiej byłoby u Niemca") zachęcają tutejszą administrację do jawnej zdrady ideałów narodowo-historycznych i państwowotwórczych, a bezczelny tupet ich janczarów sieje defetyzm i kapitulanctwo w duszach prostych mieszkańców Górnego Śląska. Garstka obrońców polskości z flagami narodowymi w sposób odważny i zdeterminowany mówiąca stop Berlinowi via Bruksela to tylko znak przestrogi dla innych, co za Odrą naprawdę się święci... Napisy "Nie chcemy autonomii Śląska", okrzyki młodzieży rwącej się do rękoczynów "RAŚ raus!", "Masz paszport, na co czekasz!?", "Rasioka do hasioka!", kordon Policji - świadczą o napięciu, jakie wisi w powietrzu w stosunkach pomiędzy mieszkańcami regionu. Patriotów wyzywa się od "faszystów", na autonomistów w odwecie wykrzykuje się "RASiści". Grają emocje. Podżegacze prawdopodobnie czekają na dogodny moment poszczucia ludzi na siebie: jak w Kosowie – wystarczy krzyknąć " bierz go!". Autonomista, wysławiającemu się czysto, bez śląskiego akcentu, zadaje tylko jedno pytanie: tyś jest gorol? Coraz częściej brzmi to złowrogo. Podczas wizyt na Śląsku, bojkotowanych (a z pewnością obstrukcjonowanych) przez urzędników z różnych tutejszych ratuszy, śp. Lech Kaczyński mocno i dobitnie podkreślał: "Dopóki jestem Prezydentem o żadnej autonomii Śląska nie może być mowy!". Jasno i stanowczo – polska racja stanu tego wymaga, a nie jakieś antypaństwowe ambicje lokalne, podpuchy obcych i szwindle cwaniaków.

"Samorządowcy – Regionaliści – Autonomiści – Separatyści – Germanofile - V Kolumna" przemaszerowali przez centrum Katowic, by zgromadzić się na pikniku pomiędzy Urzędem Wojewódzkim i dwoma "niesławnymi" budynkami, "Pałacem Grudnia" (obiektem wybudowanym przez kacyka PZPR) oraz gmachem tejże okupacyjnej partii. Na środku placu, gdzie odbywał się ten "szemrany ideologiczny festyn", stoi pomnik Korfantego, walczącego o polskość Śląska. Jest coś przerażającego w tym pomieszaniu wartości i pryncypiów, jakie nam przyniosła sytuacja posmoleńska: mordercy i zdrajcy na szczytach władzy uruchomili wszelkie demony, z którymi naszym dziadom i ojcom przyszło się zmagać (i ginąć), z myślą o nas i wnukach, byśmy mieli poczucie i gwarancję, że jesteśmy należycie rządzeni pod hasłem "Bog, Honor i Ojczyzna". Lewicowo-liberalne "elyty" wraz z ich gadzinówkami poprą dziś każdego, kto w destrukcji Polski im pomoże. Biedni Ślązacy, obywatele drugiej kategorii za Niemca, eksploatowani jako wyrobnicy przez Germańców, od wieków lgnęli do Polski jako kulturalnego kraju (może nie raju, ale do miejsca, gdzie dało się znośnie i godnie żyć). Dziś paru hochsztaplerów polityczno-ideologicznych bałamuci moim pobratymcom w głowach, że jak zrzekną się Warszawy, to parobkami u Szkopa nie będą. Radziłbym przemyć sobie oczy mydłem z tłuszczu ludzkiego – natychmiast na własnej skórze i z odoru pod nosem poznacie prawdziwą historię "przemysłowej awangardy" Teutonów (jeśli Auschwitz-Birkenau wam za daleko lub nie po drodze, to co ja na to poradzę...?). Wiem co mówię, bo w moim domu kwaterowali okupanci-Włosi i kilka przydziałowych skrzynek z kostkami "szarego mydła", którego nie tknęli z obrzydzenia, pozostawili mi w spadku; jeden taki niemiecki drewniany kuferek leży na strychu jako dowód bestialstwa, wykluczjącego tę nację na zawsze z Ligi Narodów; rasę Panów, co to w praktyce chciała wdrożyć ideę nadludzi, stając się sama moralnymi podludźmi. Germanofilscy autonomiści na Górnym Śląsku, jako etyczne karły, w województwie mającym ok. 4, 650 mln mieszkańców, mogą liczyć na poparcie nieco powyżej 120 tys. osób, w dużej mierze zbałamuconej trendy-młodzieży i zahibernowanych małolatów i gołowąsów, pchających wózki już z własnymi dziećmi, cielęco zapatrzonych na Zachód od wielu lat. Jest to 2,6 %, czyli niby niewiele. Na "żółto-niebiesko-czarny" pochód przyszło szacunkowo najwyżej 1,2 tys., t.j. ok. 1 %. Szlaban ich poczynaniom wykrzyczała garstka obywateli Rzeczpospolitej. Zróbmy aproksymację: 50 patriotów do 1,2 tys. niewdzięczników, czyli powinno nas być tutaj prawie 30 tys. nadwiślańskich Ślązaków. A 1 % w skali kraju – to daje 370 tys. POLAKÓW. Gdzie oni są? Kapną się, gdy zostanie wyjęty jeden kawałek ziemi-puzzla, by poruszyć domino walące się jak lawina na całe terytorium Ojczyzny...?

Aneks: 19.07 (czwartek) w godzinach popołudniowych przyszedl do chorzowskiego klubu "Gazety Polskiej" młody człowiek (szczupły z pociągłą twarzą, krótko ścięty, rudawy / "ryszawy"), by się rozejrzeć (zerkał szczególnie w górę, zapewne czy w lokalu jest monitoring). Zagadnięty czego szuka, odpowiedział, że chce się upewnić, czy to jest ten klub, co siał w sobotę nienawiść na Placu Sejmu Śląskiego. Na pytanie, czy jest autonomistą, bąknął, że można tak powiedzieć... I wyszedł. Informuję o tym zdarzeniu opinię publiczną bez komentarza. Gazeta Śląska


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
operator maszyn i urzadzen do obrobki plastycznej 812[01] o1 04 u
812 813
operator maszyn i urzadzen odlewniczych 812[03] z1 02 u
812
operator maszyn i urzadzen metalurgicznych 812[02] o1 02 n
operator maszyn i urzadzen metalurgicznych 812[02] o1 02 u
operator maszyn i urzadzen odlewniczych 812[03] z2 05 n
operator maszyn i urzadzen do obrobki plastycznej 812[01] z2 03 u
812
operator maszyn i urzadzen odlewniczych 812[03] o1 01 u
operator maszyn i urzadzen odlewniczych 812[03] z2 02 u
operator maszyn i urzadzen odlewniczych 812[03] z2 02 n
operator maszyn i urzadzen do obrobki plastycznej 812[01] z2 04 n
operator maszyn i urzadzen do obrobki plastycznej 812[01] z2 06 n
operator maszyn i urzadzen metalurgicznych 812[02] z2 02 n
operator maszyn i urzadzen metalurgicznych 812[02] z1 01 u
operator maszyn i urzadzen odlewniczych 812[03] o1 06 n
operator maszyn i urzadzen odlewniczych 812[03] o1 06 u

więcej podobnych podstron