Opus Dei: "Polska to raj, ludzie do nas sami przychodzą" Czy można być świętym adwokatem, świętą sekretarko-asystentką czy świętym webmasterem? Tak, "można uświęcić każdą uczciwą pracę, bez względu na warunki, w których jest ona wykonywana" - przekonywał św. Josemaría Escrivá, założyciel Opus Dei. Opus Dei (Dzieło Boże) założył w 1928 r. młody, 26-letni wówczas kapłan Josemaría Escrivá de Balaguer. Choć sam wspominał o tym bardzo oszczędnie, nie ukrywał, że wiązało się to z wyraźną inspiracją Bożą, której doświadczył 2 października owego roku podczas rekolekcji kapłańskich w domu księży łazarzystów (misjonarzy) w Madrycie. 2 lata później, podczas Mszy św. 14 lutego 1930 r. podobna inspiracja pozwoliła mu dostrzec, że formacja Opus Dei powinna obejmować nie tylko - jak to planował początkowo - mężczyzn, ale również kobiety. Jego dzieło skupia obecnie ok. 85 tys. osób na całym świecie, z których 98 proc. to świeccy - kobiety i mężczyźni, w większości żyjący w małżeństwie.
Świętość w codzienności Charyzmat Opus Dei wiąże się z odkrywaniem wcale nie takiej oczywistej dla wszystkich w Kościele prawdy, że świętym może być każdy człowiek, również świecki. Co więcej, to właśnie jego świecka codzienność - praca zawodowa, małżeństwo, rodzicielstwo, a także zwykłe relacje międzyludzkie - mogą być okazją do uświęcania się. I to okazją wcale nie gorszą niż np. życie kontemplacyjne w klasztorze, choć w chwili, gdy Opus Dei powstawało, sformułowanie takie brzmiało niemal jak herezja. "Przybyliście o sto lat za wcześnie" - miał powiedzieć wysoki dostojnik Kurii Watykańskiej w 1946 r. Mimo przełomu, jakim był pod tym względem Sobór Watykański II, wciąż nie wszyscy świeccy chrześcijanie wierzą, że również oni mogliby być świętymi, gdyby tylko naprawdę tego chcieli. Przy tym przełomowym spojrzeniu na świętość Opus Dei proponuje formację na podstawie niezmiennych metod zalecanych przez Kościół - modlitwy, sakramentów, umartwień czy kierownictwa duchowego. Formacja akcentuje natomiast kilka szczególnych wątków. Po pierwsze jest to kształtowanie poczucia synostwa Bożego i wynikającej z tego faktu godności, która pozwala z odwagą, optymizmem i miłością patrzeć na otaczający świat. Po drugie, chodzi o przekonanie, że mamy jedno życie i jedno serce. "Człowiek nie może funkcjonować w rozdwojeniu, np. oddzielając Boga od innych spraw, którymi żyje. Jednym sercem kochamy Chrystusa, żonę, Ojczyznę czy rodziców, ale i nasze pasje czy np. Legię Warszawa" - podkreśla ks. Piotr Prieto, wikariusz Opus Dei w Polsce. Po trzecie, jest to przypominanie o znaczeniu rzetelnej nauki i starannej, dobrze wykonywanej pracy jako środka uświęcania. Po czwarte, odkrywanie powołania do apostolstwa w oparciu o przyjaźń, zaufanie i bezpośrednie związki. Niezmiernie ważną cechą formacji Opus Dei jest to, że ma ona charakter bardzo osobisty, indywidualny. Zadaniem Dzieła - co wyraźnie zaznaczają jego członkowie - nie jest tworzenie wspólnoty. Nie ma np. zwyczaju wspólnych Eucharystii. Wspólnotą dla wierzących ma być Kościół diecezjalny, parafia, rodzina. Dzieło ma być natomiast jedynie wsparciem, skierowanym zawsze do konkretnego człowieka, w konkretnej sytuacji jego życia, w odpowiedzi na jego konkretne problemy, zadania, pragnienia i cele. To właśnie m.in. dlatego formacja Opus Dei prowadzona jest zawsze osobno dla kobiet i osobno dla mężczyzn. Warto jednak podkreślić, że na podobnej zasadzie jest ona również osobna dla młodzieży, studentów, naukowców, biznesmenów czy rolników. Dodatkowo, jeśli chodzi o rozdzielność pracy z kobietami i mężczyznami, ks. Prieto przypomina, że taka forma towarzyszyła powstawaniu Opus Dei i jego święty założyciel widział w tym wolę Bożą dla Dzieła.
Struktury Dzieła Opus Dei jest pierwszą - i jak dotąd jedyną - prałaturą personalną w Kościele katolickim, instytucją hierarchiczną a zarazem kolegialną. Tworzenie tego rodzaju jednostek organizacyjnych przewidziały Sobór Watykański II i Kodeks Prawa Kanonicznego w celu prowadzenia z dużą elastycznością specjalnych dzieł duszpasterskich z założeniem, że wierni prałatury nadal należą do swoich Kościołów lokalnych i diecezji. Prałaturę personalną Opus Dei ustanowił 28 listopada 1982 r. Jan Paweł II. Tworzą ją prałat (obecny jest zarazem biskupem), księża prałatury oraz wierni świeccy - mężczyźni i kobiety. Dzieło obecne jest w ok. 50 krajach na wszystkich kontynentach. Każdy kraj, w którym ono działa, ma swojego wikariusza, który stoi na czele lokalnej struktury Dzieła. W Opus Dei bardzo ważna jest również kolegialność, która towarzyszy podejmowaniu wszystkich decyzji. Jej wyrazem są stałe rady, które wspierają zarówno prałata, jak i wikariuszy w poszczególnych krajach. Co 8 lat odbywa się kongres Opus Dei, na którym delegaci z różnych krajów, na podstawie doświadczeń duszpasterskich z całego świata oraz opinii i próśb Ojca Świętego i biskupów, wyznaczają program działań i pracy duszpasterskiej na najbliższy czas. Kongres wybiera też członków kilkunastoosobowych rad z siedzibą w Rzymie - rady dla kobiet i rady dla mężczyzn. Towarzyszą one prałatowi Opus Dei. Podobne rady wybierane są następnie przez rady w Rzymie do pomocy wikariuszom w poszczególnych krajach. Członkowie rad wybierani są spośród numerariuszy Opus Dei. Nazwa ta, nawiązująca do struktur uniwersyteckich w Hiszpanii, oznacza duchownych i świeckich celibatariuszy należących do Dzieła. Celibat ten podejmowany jest ze względów apostolskich. Numerariusze zwykle mieszkają w ośrodkach Prałatury, ponieważ ich sytuacja pozwala na pełną dyspozycyjność, jeśli chodzi o zaangażowanie w jej prace czy formację innych członków Dzieła. Celibatariusze, którzy mieszkają ze swoją rodziną lub tam, gdzie tego wymagają okoliczności zawodowe, noszą nazwę "przyłączeni". Małżonkowie należący do Opus Dei lub osoby, które nie czują w sobie powołania do celibatu, to supernumerariusze. Księża Prałatury Opus Dei, zrzeszeni w Stowarzyszeniu Kapłańskim Świętego Krzyża, rekrutują się spośród numerariuszy, choć do Stowarzyszenia należeć mogą również kapłani diecezjalni korzystający z formacji Dzieła, którzy nadal podlegają władzy swojego biskupa. Na całym świecie jest obecnie ok. 85 tys. członków Opus Dei, w tym prawie 2 tys. kapłanów.Być w Opus Dei Co zrobić, żeby wstąpić do Opus Dei? Zaproszenie skierowane jest do wszystkich. Spotkania mają charakter otwarty. Żeby w nich uczestniczyć, wcale nie trzeba być członkiem Dzieła. Jak podkreśla ks. Prieto, większość osób korzystających z duchowej pomocy Opus Dei, czyni to, nie czując potrzeby sformalizowania w jakiś sposób swojego statusu - i jest to traktowane zupełnie normalnie. Decyzja o członkostwie wiąże się natomiast z formalną umową poprzedzoną okresem kandydackim. Osoba pragnąca wstąpić do Opus Dei pisze list do Prałatury z prośbą o przyjęcie. Następuje to zwykle ok. półtora roku później. Jest to czas poznawania kandydata, również pod kątem jego zaangażowania i dojrzałości decyzji. Przynależność do Prałatury jest, bowiem zobowiązaniem i to wewnętrznym - do codziennej, poważnej walki o świętość w swoim życiu. Wiąże się to zarówno z zadaniem pielęgnacji swojego podstawowego powołania, najczęściej małżeńskiego, z obowiązkiem jak najrzetelniejszej pracy, z dbaniem o formację duchową i intelektualną, jak i z obowiązkiem apostolstwa. "To naprawdę kosztuje, zwłaszcza, gdy ktoś ma np. pięcioro dzieci i ciężką pracę, a oprócz tego stara się codziennie uczestniczyć w Eucharystii, odbywać półgodzinną medytację, czytać Pismo Święte, odmawiać różaniec i regularnie korzystać z formacji Opus Dei. To kosztuje, ale ludzie decydują się na to, dlatego, że chcą" - zaznacza ks. Prieto. Członkowie i sympatycy Opus Dei mogą w sposób regularny uczestniczyć w spotkaniu i rozmowie na temat duchowy. Raz w miesiącu organizowany jest dzień skupienia. Każdego roku odbywa się też 5-dniowy kurs teologiczny służący pogłębianiu wiary. Najistotniejszym elementem formacji jest - jak to już podkreślano - jej wymiar indywidualny: osobiste rozmowy czy regularne kierownictwo duchowe i sakrament pokuty. "Jan Paweł II zawsze podkreślał, że Opus Dei ma charyzmat spowiedzi" - przypomina ks. Prieto. Zwraca uwagę, że "na Zachodzie przez lata mówiło się, że ten sakrament już w zasadzie zanika, ale św. Josemaría wyraźnie widział, że dopóki człowiek dobrowolnie nie pojedna się z Bogiem, całe chrześcijaństwo to jest tylko teoria, której brakuje prawdziwego, indywidualnego spotkania z Chrystusem". W istocie - w wielkim sanktuarium wzniesionym z inicjatywy założyciela w Torreciudad w Pirenejach, zamiast ośmiu planowanych przez architekta znajduje się obecnie 60 konfesjonałów i, jak się okazuje, często i one nie wystarczają. Dzieło wzrasta stopniowo, ale systematycznie. Coraz liczniejsze ośrodki powstają w coraz większej ilości państw. Najnowsze otwarto w Rumunii, Wietnamie, Korei Południowej, a w czerwcu 2007 r. - w Moskwie.
W Polsce to jest raj... Pierwszych 2 księży z Opus Dei przyjechało do Polski 2 listopada 1989 r. Wcześniej żadna działalność nie była możliwa. Rozpoczęli pracę w Szczecinie korzystając z zaproszenia bp. Kazimierza Majdańskiego. Wkrótce zaczęło się też coś dziać w Warszawie - pierwsze spotkania, dni skupienia. "Odpowiedź była niesamowita, od razu mieliśmy mnóstwo chętnych, widać było, że charyzmat Dzieła pociągał ludzi; zresztą nadal pociąga" - wspomina ks. Prieto. "W Polsce to w ogóle jest raj... W zasadzie nie musimy się starać, żeby kogoś zapraszać: sami przychodzą, interesują się, dzwonią, piszą maile, zachęcają małżonków czy znajomych" - dodaje. Obecnie z Opus Dei w Polsce związane jest grono ok. 4-5 tys. osób. Członków prałatury jest ok. 500, w tym ok. 100 numerariuszy. Dzieło do prowadzenia formacji korzysta również ze wsparcia kapłanów diecezjalnych. W Polsce ośrodki Opus Dei działają w czterech miastach: Szczecinie, Poznaniu, Warszawie i Krakowie. Regularne spotkania odbywają się też w Gdańsku (gdzie zresztą wkrótce powstanie kolejny stały ośrodek), Wrocławiu, Lublinie, Toruniu i Katowicach, a od czasu do czasu również m.in. w Białymstoku, Rzeszowie i Radomiu. Dzieło posiada też centrum rekolekcyjno-formacyjne "Dworek" pod Mińskiem Mazowieckim, gdzie obok osób z całej Polski, z formacji duchowej i wsparcia zawodowego korzystają regularnie kobiety z okolicznych wsi. "Działalność Opus Dei w Polsce to wciąż jeszcze początki. Naszą pracę zaczynaliśmy od studentów, dlatego osoby związane z Dziełem mogą się wciąż wydawać środowiskiem dość jednorodnym. To się jednak powoli zmienia. Bogu dzięki do Opus Dei zaczynają należeć w Polsce ludzie ze wszystkich środowisk i warstw społecznych, o najrozmaitszych zawodach i wykształceniu" - podkreśla ks. Prieto. Dodaje, że są wśród "polskich Opusów" osoby, które doszły do dużych pieniędzy i zajmują prestiżowe funkcje w życiu publicznym, ale są to wyjątki. Zdecydowana większość to normalne rodziny, najczęściej zresztą młode małżeństwa z małymi dziećmi, obciążone kredytem, dokształcające się, czasem borykające się z bezrobociem i bardzo często z tym, by starczyło do końca miesiąca. "To jest normalne polskie społeczeństwo" - podkreśla wikariusz Dzieła.
Formacja elit A jednak formacja elit jest czymś, czemu Opus Dei stara się poświęcać szczególną uwagę. Dlaczego? "Chrystus jest dla wszystkich, również dla tych osób, które mają wpływy w świecie" - tłumaczy ks. Prieto. Zaznacza, że jest to praca niełatwa, z "trudnymi ludźmi". "Czasem to bywa naprawdę męczące apostołować wśród osób, które mają po dwa doktoraty i coraz to wymyślają jakieś teorie, ale do nich też jesteśmy posłani" - dodaje. Zwraca też uwagę, że ewangelizacja tych osób jest bardzo ważna ze względu na wpływ, jaki mogą one mieć na innych ludzi, choćby na swoich studentów. "Chcemy docierać naprawdę do każdego człowieka, a jeśli zaniedbujemy apostolstwo wśród tych, którzy wywierają wpływ na otaczający nasz świat, to nie ewangelizujemy tego świata" - mówi kapłan. Z tych samych względów Opus Dei, zresztą w myśl nauczania Kościoła, zachęca katolików, by nie byli bierni, by angażowali się w życie społeczne, kulturalne, polityczne. "To jest bardzo ważne dla Kościoła i dla chrześcijańskiego kształtu naszych społeczeństw" - zaznacza wikariusz Opus Dei w Polsce. Zgodnie z charyzmatem Opus Dei polityk to jak najbardziej zawód, przez który człowiek może się uświęcać. Warunek? Ma to być uczciwa, rzetelna praca dla dobra innych. "Na tym polu jest jeszcze w Polsce bardzo dużo do zrobienia" - uśmiecha się ks. Prieto. Wspomina prowadzone niegdyś przez kapłana Opus Dei specjalne rekolekcje dla polityków. "Dla części było naprawdę dużym zaskoczeniem, że ten ksiądz mówił o pracy! Że muszą pracować i to rzetelnie! Byli przekonani, że polityka to politykowanie..." - opowiada. Podkreśla, że z formacji Dzieła korzystają politycy ze wszystkich opcji w Polsce, z którymi związani mogą być katolicy. Odkrywanie zasad etyki pracy to zresztą, jego zdaniem, zadanie nie tylko dla polskich polityków: "rzetelnie pracować ma i dziennikarz, i lekarz, i ksiądz, i biskup". Opus Dei jako takie nie ma żadnych osiągnięć na polu politycznym, społecznym czy kulturalnym, wykraczających poza zwykłą formację swoich członków. Nie ma takich celów i ambicji. Jeśli osoba należąca do prałatury podejmuje jakieś zaangażowania społeczne - do czego jest zachęcana - to jest to jej osobista sprawa, a w przypadku sukcesu - osobisty sukces.
Inicjatywy Działalność charytatywna, promocja zdrowia, pomoc ofiarom AIDS w Afryce, projekty na rzecz rodziny, dzieci, wychowania, praca z trudną młodzieżą w zaniedbanych dzielnicach Madrytu, Rzymu czy Waszyngtonu - to tylko przykłady inicjatyw, które podejmują członkowie Dzieła. Opus Dei nie traktuje tych inicjatyw, jako "swoich", choć te osobiste działania są z perspektywy jego charyzmatu najważniejsze. Jako przykład wymienić można Akademię Familijną - projekt służący wychowywaniu dzieci, zainicjowany przez świeckiego członka Dzieła, a zarazem prezesa firmy, Rafaela Picha. Opiera się ona w znacznej mierze na dyskusjach małżonków i rodziców nad konkretnymi zagadnieniami i problemami związanymi z wychowaniem i ma zasięg międzynarodowy. Obecna jest również w Polsce. Pewne dzieła charytatywne czy społeczne, jak szkoły, uczelnie czy kliniki, inicjowane są również przez Opus Dei, jako instytucję. Do takich projektów należą Uniwersytet Nawarry założony przez Dzieło Boże w 1952 r. czy prestiżowa Szkoła Biznesu w Barcelonie, która nieraz zajmowała czołowe miejsce w światowych rankingach tego typu uczelni. Warto wspomnieć, że z inicjatywami Opus Dei współpracują również liczne osoby niebędące katolikami. Opus Dei jest zresztą pierwszą instytucją w Kościele, która ma pozwolenie, żeby akceptować, jako swoich współpracowników niekatolików, niechrześcijan, a nawet osoby w ogóle niewierzące. Współpracownicy, którzy tego sobie życzą, mogą uczestniczyć w środkach formacyjnych udzielanych przez prałaturę. W Polsce najważniejsze inicjatywy mają charakter edukacyjny - oprócz Akademii Familijnej działa tu już m.in. założona przez rodziców szkoła w Józefowie pod Warszawą. Jej idea opiera się na założeniu, że to rodzice powinni mieć największy wpływ na kształcenie swoich dzieci. Osoby, które pragną posyłać dzieci do tej szkoły, nie muszą być katolikami. Muszą natomiast akceptować projekt wychowawczy placówki i łożyć na jej utrzymanie, choć ci, których na to nie stać, mogą liczyć na wysokie ulgi i wsparcie. Podobne szkoły powstać mają niebawem również w Poznaniu i w Gdańsku. Rodzice zakładają też dla swoich dzieci specjalne kluby, np. "Potok", "Iskierka" czy "Fontanna", które pomagają im odpowiednio zagospodarowywać wolny czas przez formację, rozrywkę, sport itp. Wiele dorastających dzieci członków Opus Dei w Polsce zainteresowanych jest formacją Dzieła i zaczyna uczestniczyć w spotkaniach, choć, jak podkreśla ks. Prieto, rodziców przekonuje się, by nie stosowali wobec dzieci żadnych nacisków czy zachęt.
Czarna legenda Opus Dei Skąd wzięła się "czarna legenda" Opus Dei - przekonanie, że jest to "katolicka masoneria", strażnicy złowrogich tajemnic, posiadacze ukrytych skarbów czy tajna siatka przestępców? Już św. Josemaria cierpiał z powodu tego rodzaju oskarżeń. Np. w latach trzydziestych po Barcelonie krążyły pogłoski, że do krzyża w miejscowym ośrodku Opus Dei przybijano ludzi, a 999 myśli znajdujących się w książce "Droga" autorstwa założyciela Dzieła, niektórzy tłumaczyli, jako kabalistyczną cyfrologię. Zdaniem prof. José Ramona Villara, dziekana Wydziału Teologicznego na Uniwersytecie Nawarry, "czarna legenda" narodziła się w Hiszpanii w latach sześćdziesiątych i wiązała się z faktem, że część członków Opus Dei uczestniczyła w rządzie generała Franco. Opinia ta była po części wynikiem zwykłej niechęci przeciwników politycznych a po części wynikała z trudności zrozumienia świeckiego charyzmatu Dzieła. Profesor podkreśla, iż fakt, że politycy ci byli osobami świeckimi i podejmowali decyzje polityczne na własną odpowiedzialność, był nawet dla ówczesnych środowisk kościelnych zupełnie niezrozumiały. Opus Dei postrzegano, jako ukryty zakon, którego reguły i zobowiązania, jakie nakłada na swoich członków, nie są do końca znane. Co więcej, silne zaangażowanie polityczne członków Dzieła - osób, jak mniemano, duchownych - traktowano, jako coś niewłaściwego i zupełnie nie na miejscu. Ks. Prieto twierdzi, że charyzmat Dzieła nadal nie jest jasny dla wszystkich. "Opus jest przejrzyste, nie ma tu żadnych sekretów. Wydaje mi się, że jest to jedna z bardziej otwartych instytucji kościelnych, publikująca np. na swoich stronach internetowych bardzo wiele informacji na swój temat" - podkreśla. "A jednak nasza forma pracy jest wciąż wielką nowością w Kościele. Osobista formacja - i nic więcej. A ludzie czasem myślą, że jest coś więcej, coś, o czym się nie wie, o czym nikt nie mówi, coś ukrytego. Niczego takiego nie ma" - dodaje.
Chcemy łączyć Opus Dei nie ma "swojej ideologii", "swojego sposobu myślenia". Stara się łączyć ludzi odmiennych kultur, opcji i przekonań. Wśród wiernych korzystających z formacji Dzieła w Polsce są zwolennicy różnych opcji politycznych, osoby bardziej i mniej konserwatywne, zwolennicy i przeciwnicy Radia Maryja itp. "To są sprawy pewnego folkloru, sprawy drugorzędne - o ile dana osoba w jedności ze swoim biskupem autentycznie pogłębia swoją formację. Uważam, że w Polsce wciąż mamy bardzo dużo do zrobienia, jeśli chodzi o właściwe rozumienie wolności w Kościele. Jeśli chodzi o odkrywanie, że to dobrze, że możemy się różnić w sprawach społecznych, politycznych, a nawet religijnych tam, gdzie Kościół daje nam taką wolność. Odkrywanie, że mogę się cieszyć, że ty jesteś dobrym chrześcijaninem, a przecież myślisz inaczej niż ja" - podkreśla ks. Prieto. Wspomina w tym kontekście kanonizację św. Josemaríi: "To było niesamowite: ta różnorodność ras i kultur - i jedność. Jedność Kościoła i jedność wokół papieża. Ludzie, którzy tam byli, mówili, że dawno nie pamiętali na Placu św. Piotra takiej ciszy podczas Eucharystii". Maria Czerska
Szpieg z Watykanu oskarża księdza Proces karny wytoczony przez esbeka księdzu Isakowiczowi-Zaleskiemu otwiera bardzo niebezpieczną furtkę – pokazuje, że można wystąpić o skazanie księdza nawet na więzienie za jego opinię. Wobec milczenia władz kościelnych nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której ktoś pozwie innego księdza za inny wywiad, fragment kazania czy komentarz. W Polsce nie brakuje osób, które z ochotą skorzystają z takiego „precedensu”. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski może trafić do więzienia. To nie są żarty. Kapłana nowohuckiej Solidarności, autora książki „Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej” (2007 r.), niestrudzonego obrońcę pamięci Polaków zamordowanych na Wołyniu przez UPA, człowieka, który ma status pokrzywdzonego przez służbę bezpieczeństwa oskarżył… ppłk Edward Kotowski – oficer SB, komunistyczny szpieg przez 4 lata zlokalizowany w Watykanie, który jako swoje „źródła informacji” miał dostojników kościelnych. Oskarżenie zostało sformułowane w związku z wywiadem, jakiego ksiądz Isakowicz – Zaleski udzielił w 2009 roku i wygłoszoną podczas tego wywiadu przez niego opinią. Esbecki podpułkownik zarzuca księdzu podanie nieprawdy. Według informacji podanych dotychczas w mediach esbek domaga się publicznych przeprosin zadośćuczynienia w wysokości 50 tys. złotych. Oczywiście zadośćuczynienia na swoje konto. Warto przy tym wiedzieć, że jeśli sąd zasądzi owo „zadośćuczynienie”, w przypadku jego nie zapłacenia (a 50 tys. to suma niebagatelna), ksiądz Isakowicz-Zaleski i tak może powędrować za kratki nawet na 1 rok. W ten sposób można, powiedzieć, że esbek niejako pośrednio występuje o karę więzienia. Zupełnie jak jego towarzysze „za starych, dobrych lat”.
„Pamiątka” po towarzyszu Jaruzelski Niezależnie od meritum sprawy, najistotniejszym jej „elementem” jest sama podstawa prawna, w oparciu, o którą ona się toczy. Jest to ni mniej, ni więcej tylko artykuł 212 Kodeksu Karnego, wprowadzony do tegoż kodeksu w stanie wojennym. Wtedy miał on służyć pacyfikowaniu wolnego słowa, kneblowaniu ludzi, którzy mogli wypowiadać się w mediach. Pomimo upływu tylu lat nie zmienił się ani na jotę. Nadal w polskim prawie funkcjonuje następujący przepis:
art., 212 § 1. Kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną nie mającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie, karze ograniczenia albo pozbawienia wolności do roku.
§2. Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w §1 za pomocą środków masowego komunikowania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
§3. W razie skazania za przestępstwo określone w §1 lub 2 sąd może orzec nawiązkę na rzecz pokrzywdzonego, Polskiego Czerwonego Krzyża albo na inny cel społeczny wskazany przez pokrzywdzonego.
§4. Ściganie przestępstwa określonego w §1 lub 2 odbywa się z oskarżenia prywatnego.
Od dawna jest on przedmiotem bardzo ostrej krytyki, dosłownie ze wszystkich stron. Przeciwko temu artykułowi od kilku lat protestują środowiska dziennikarskie oraz Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Izba Wydawców Prasy i Stowarzyszenie Gazet Lokalnych. Od dawna jest on też krytykowany przez, polityków ale, co równie znamienne – żaden z nich nie poczynił kroków w celu jego wykreślenia z polskiego ustawodawstwa. Najwyraźniej, pomimo oficjalnych deklaracji, jego istnienie przeszkadza politykom tylko dopóki sami nie zaczną sprawować władzy. W ten sposób „212” jest do dziś wykorzystywany i, co jeszcze bardziej szokujące – wykorzystują go często ludzie związani z, bezpieką, żeby kneblować dziennikarzy. Właśnie w takich procesach, wytoczonych z art. 212 kk. dziennikarzom przez byłych esbeków, skazani zostali dziennikarze – Dorota Kania i Jerzy Jachowicz. W ten sposób artykuł ten staje się kneblem uniemożliwiającym pisanie prawdy o działalności SB. Być może dlatego za jego pozostawieniem opowiedzieli się politycy SLD, np. Piotr Gadzinowski czy Izabela Sierakowska, jak wiadomo zainteresowani, by byłym esbekom i ubekom nie stała się zbyt duża „krzywda”. Najwyraźniej nie przeszkadza im, że tekst tego przepisu jest sprzeczny z art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, art. 11 Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej oraz Rezolucją Parlamentu Europejskiego z 4 lipca 2006 roku. Oczywiście każdy, nawet były esbek, ma prawo dochodzić swych racji przed sądem (chociaż sami esbecy praw swoim ofiarom wielokrotnie odmawiali). Właśnie po to jest Kodeks Cywilny, w którym znalazły się przepisy dotyczące ochrony dobrego imienia osób fizycznych i prawnych (np. firm). Na ich podstawie też można żądać odszkodowania. Jednak proces karny niesie za sobą zupełnie inne konsekwencje – przede wszystkim – zastosowanie kodeksu karnego oznacza, że w przypadku przegranej, fakt skazania, niezależnie od wysokości kary, będzie po prostu wpisany do rejestru karnego, tak samo jak w przypadku pospolitych przestępców. W wielu przypadkach oznacza to zamknięcie drogi do podejmowania konkretnych, zawodów, ale nie tylko z tego powodu przepis „212” jest określany jako prawdziwe kuriozum na skalę całej Unii Europejskiej. Warto, bowiem, zauważyć, że jego istnienie narusza po prostu prawo do wolności słowa, do informowania społeczeństwa, co jest przecież ustawowym obowiązkiem mediów. W ten sposób doszło do kuriozalnej sytuacji, w której mamy dwa wykluczające się nawzajem przepisy.
„Stalinowski” przepis w rękach esbeka Na czym dokładnie opiera się akt oskarżenia sformułowany przez byłego esbeka wobec księdza Isakowicza-Zaleskiego do końca nie wiadomo, bowiem będzie on odczytany dopiero na pierwszej rozprawie, a ta prawdopodobnie będzie utajniona. Ale kuriozalność całej sytuacji polega nie tylko na podstawie procesu, ale także na tym, kto w nim występuje. Z jednej strony – esbek, szpieg, pracujący w instytucji zwalczającej Kościół (chociaż on sam twierdzi coś przeciwnego, że jego „praca” miała „zbliżyć” Kościół i władze PRL), z drugiej człowiek, który był przez SB zwalczany a i dziś dla wielu środowisk jest bardzo „niewygodny”. Jakby tego było mało – mamy też do czynienia z sytuacją, w której przedstawiciel instytucji zwalczającej Kościół w karnym procesie po raz pierwszy występuje przeciwko księdzu za wypowiedzenie opinii. Opinii, nie publikacji naukowej czy chociażby artykułu. Czy to oznacza, że w Polsce nie wolno już mieć poglądów i swobodnie o nich mówić? Czy w ten sposób nie wracamy do czasów stalinowskich, kiedy za każdą wypowiedź można było trafić za kratki? Tu już nie chodzi tylko o księdza Isakowicza-Zaleskiego. Proces ten otwiera bardzo niebezpieczną furtkę, – pokazuje, że można wystąpić o skazanie księdza na więzienie za jego opinię. Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której ktoś pozwie innego księdza za inny wywiad, fragment kazania czy komentarz. W Polsce nie brakuje osób, które z ochotą skorzystają z takiego „precedensu”. W tej sytuacji logicznym wydaje się zajęcie stanowiska przez Kościół a konkretnie przez Krakowską Kurię. Jednak na dzień dzisiejszy stanowiska tego po prostu… brakuje. Nie ma żadnej opinii, żadnej wypowiedzi wskazującej na słowa poparcia dla księdza Zaleskiego. Czy krakowska Kuria czeka na rozwój wypadków i całą lawinę takich procesów? Biorąc pod uwagę, kto dostał się do Sejmu i jakie opinie, coraz częściej pojawiają się w mediach, taka sytuacja nie jest wykluczona. Czy dopiero, gdy posypie się lawina tego typu oskarżeń sprawą zajmie się Episkopat Polski? I czy wtedy nie będzie za późno? I co dalej? Na razie wiadomo tylko, że pierwsza rozprawa odbędzie się 1 grudnia 2011 roku, o godzinie 11.00 w Sądzie dla Warszawy-Mokotowa przy ulicy Ogrodowej 51. Jeśli strony zgodzą się na jej jawność, (ale znając zwyczaje stających przed sądem byłych esbeków należy raczej w to wątpić), okaże się, o co eks-towarzyszowi chodzi. Potem okaże się, jakie są granice wolności słowa w Polsce. Niestety, przykład dwóch znakomitych dziennikarzy – Doroty Kani i Jerzego Jachowicza, skazanych przez polskie niezależne sądy na podstawie oskarżeń byłych esbeków, budzi poważne obawy o wynik procesu. Aldona Zaorska
Unia Europejska i USA podpisały kontrowersyjne porozumienie dotyczące gromadzenia danych pasażerów 23 listopada Komisja Europejska podpisała porozumienie w sprawie przechowywania i udostępniania danych pasażerów lotniczych (PNR), którego treść stoi w sprzeczności z europejskim prawem ochrony danych osobowych. Aby porozumienie weszło w życie, musi jeszcze zostać przyjęte przez Radę UE oraz Parlament Europejski. Dlatego organizacje pozarządowe z różnych krajów zajmujące się problematyką ochrony prywatności przygotowują list do europosłów, w którym zachęcają do głosowania przeciwko porozumieniu. My również zadeklarowaliśmy poparcie dla tego apelu. PNR (Passanger Name Records) to dane o pasażerach, zbierane zwyczajowo przez linie lotnicze w celach komercyjnych. To takich danych zalicza się: imię, nazwisko, adres e-mail, telefon, trasę podróży, formę płatności za bilet, numer karty kredytowej, informację o bagażu itp. Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę, że gromadzone dane obejmują także hotelowe rezerwacje, wynajem samochodu czy zakupienie biletu kolejowego, jeśli tylko strona linii lotniczych oferuje taką możliwość. Dane PNR mogą zawierać także bardzo wrażliwie informacje, takie jak preferencje dotyczące posiłku serwowanego na pokładzie samolotu (koszerny, wegetariański czy bez wieprzowiny) albo fakt rezerwowania pokoju z „podwójnym łóżkiem”. Od kilku lat dane PNR wykorzystywane są przez organy ścigania, głównie amerykańskie, w celu walki z terroryzmem i przestępczością. Od 2004 roku Unia Europejska jest związana porozumieniem w sprawie przekazywania USA danych typu PNR o swoich obywatelach. Porozumienie to, na fali krytyki ze strony Parlamentu Europejskiego, zostało poddane rewizji, jako niespełniające wymogów zawartych w europejskiej dyrektywie o ochronie danych osobowych. Mimo negocjacji prowadzonych od początku 2010 roku przez Komisarz Cecilię Malmström ostateczna treść porozumienia pozostaje niezgodna z europejskim prawem, a także rezolucją Parlamentu w sprawie warunków porozumienia. O fakcie podpisania porozumienia ani o jego treści, do wczoraj nie poinformowano opinii publicznej. Porozumienie w tajemniczy sposób wyciekło w miniony weekend, mimo że prace nad nim prowadzone były za zamkniętymi drzwiami, a sygnatariusze dołożyli wszelkich starań, aby utrzymać je w tajemnicy. Reakcją na ujawnienie treści porozumienia jest przygotowywany właśnie list organizacji pozarządowych skierowany do europosłów. Jego sygnatariusze podkreślają, że zaproponowane rozwiązania nie zwiększą bezpieczeństwa obywateli przez atakami terrorystycznymi i przestępczością, natomiast w poważny sposób uderzą w prywatność pasażerów. Porozumienie nie tylko sankcjonuje bardzo szeroki dostęp amerykańskich służb do informacji o Europejczykach, ale również nie zapewnia odpowiednich gwarancji bezpieczeństwa danych (udostępniane kopie danych będą niezabezpieczone; mimo usunięcia elementów identyfikacyjnych – imienia i nazwiska – wciąż wyposażone będą w tzw. lokalizator rejestru, czyli kod umożliwiający dotarcie do pełnych danych przechowywanych w systemie). Porozumienie zawiera wprawdzie regulacje dotyczące czasu przechowywania danych i prawa obywateli do informacji o zgromadzonych na jego temat danych, w praktyce są one jednak pozorne i nieegzekwowalne. Termin na przystąpienie do listu do europosłów przeciwko porozumieniu PNR upływa we wtorek wieczorem. Organizacje zainteresowane przyłączeniem się do inicjatywy prosimy o kontakt na adres fundacja@panoptykon.org.
Treść porozumienia
Aktualna treść listu kierowanego do europosłów
Więcej informacji na temat PNR
Zachęcamy również do zapoznania się z raportem, w którym zbieramy (bardzo syntetycznie) najważniejsze zastrzeżenia dotyczące przekazywania danych PNR: “Nadzór 2011. Próba podsumowania”.
Fundacja Panoptykon
Prokurator z Brooklynu mówi, że aresztował 89 rabinów, ale odmawia podania szczegółów Prokurator z Brooklynu, Charles Hynes twierdzi, że zaaresztował 89 mężczyzn oskarżonych o molestowanie nieletnich z ultra-ortodoksyjnego środowiska w Brooklynie w ostatnich dwóch latach. Prokurator odmawia podanie szczegółów. Rabin i pedofil Baruch Lebovits z nowojorskiego Brooklynu, skazany został w kwietniu 2010 roku na maksymalną karę pozbawienia wolności – 32 lata – za dopuszczenie się licznych przestępstw molestowania seksualnego młodych chłopców.
Ofiary molestowania i ich adwokaci od dawna oskarżali Hynesa o to, że nie robi nic w sprawie gwałtów na nieletnich z obawy, że obawia się politycznych reperkusji ze strony ultra-ortodoksyjnych rabinów. Hynes twierdzi, że nie jest to prawda, a informacja, która dostarczył do Forward świadczyłaby o czymś zupełnie przeciwnym. Niestety, jego biuro odmówiło dostarczenia nawet najmniejszych szczegółów i jest niemożliwe wykazanie, że to, co twierdzi Hynes jest prawdą. Początkowo, gdy Forward zwróciło sie o informacje w połowie października, rzecznik prasowy Prokuratury, Jerry Schmetterer, stwierdził, że nie prowadzi się statystyk w odniesieniu do rasy czy religii osób, które są aresztowane. Kiedy Forward przypomniało mu, że Prokuratura ujawniła w przeszłości takowe statystyki w 2009 odnośnie aresztowania 26 ortodoksyjnych żydów, Schmetterer powiedział, że musi się skonsultować w wydziałem odpowiedzialnym z przestępstwa na tle seksualnym. Rabin Baruch Lebovitz potwierdził w październiku, że aresztowano 89 ortodoksów oskarżonych o molestowanie. Potwierdził to w dwóch różnych konwersacjach. Dlaczego więc Prokuratura nie chce udzielić informacji, tym bardziej, że potwierdzenie aresztowania rekordowej liczby ortodoksów, potwierdzałaby to, co mówi Hynes, że kara się bardziej surowo tych, którzy dopuszczają się przestępstw seksualnych. Ben Hirsch, prezydent Survivors for Justice, powiedział, że aresztowania podane przez Prokuraturę „są bardzo niepokojące”.
By Paul Berger The Jewish Daily Forward
Przekład: Centuria
Źródło: http://forward.com (The Jewish Daily Forward – “Child Sex Arrests Spike. Or Do They? Brooklyn Prosecutor Says 89 Charged But Withholds Details”) – 11 listopada 2011
Eunuchowie i mandaryni W naszym europocentrycznym widzeniu świata często lekceważymy i pomijamy wielkie lekcje płynące z doświadczenia innych wielkich narodów i mądrych cywilizacji. A są to czasem lekcje bezcenne. W okresie największej świetności Chin, u szczytu potęgi dynastii Ming w XV wieku, jedną z najważniejszych postaci w państwie stał się wielki eunuchZheng He. Był to z pochodzenia Mongoł, z rządzącej Chinami kasty wojowników za czasów mongolskiej dynastiiYuan, który jako chłopiec został pojmany po zdobyciu Kunmingu przez zbuntowaną armię chińskich chłopów. Nazywał się wtedy Ma He, ale ponieważ został natychmiast wykastrowany, nazwisko, – które na Dalekim Wschodzie jest zawsze pierwszym wyrazem całego imienia człowieka – przestało być ważne, bo już nie tworzył, ani nie mógł kontynuować swego rodu. Zmieniono mu je, zatem na Zheng, aby włączyć go w ród jego pana. Kiedy dorósł, został przydzielony do dworu księciaZhu Di, u którego został wielkim wezyrem i jego pierwszym, najbardziej zaufanym doradcą. Książę ten, który po objęciu cesarskiego tronu przybrał dynastyczne imięYongle, okazał się jednym z najwybitniejszych i najbardziej genialnych władców Chin. Zheng-he, jego wielki wezyr (dziś byśmy powiedzieli: premier) był godny swego pana. Był potężnym, choć, jako się rzekło, niepełnym mężczyzną: chińskie źródła mówią, że miał ponad dwa metry wzrostu, ponad 100 kilo wagi, i „kroczył jak tygrys”. Był znakomitym wojownikiem i bystrym, wszechstronnym umysłem, tytułowano go ‘smokiem’ (lung), co oznaczało człowieka wielkiej mocy i talentów. Nosił wtedy przydomekSan Bao Taijian, tzn. Eunuch z Trzema Klejnotami, ponieważ w obfitych fałdach jedwabnej szaty nosił wysadzaną klejnotami szkatułkę zawierającą to, co było dlań najcenniejsze: zaschnięte szczątki jego obciętych jąder i penisa. Szkatułka zawierająca jego bao (klejnoty męskości), miała towarzyszyć mu do trumny na tamten świat, skąd ponownie miał się odrodzić, jako pełny mężczyzna. Mimo, że pierwotnie był podobno muzułmaninem, w gruncie rzeczy wierzył w buddyjską reinkarnację, ale nie chciał być spalony, lecz pochowany po konfucjańsku tj. w ziemi, w solidnej, szczelnej trumnie i koniecznie ze swymi bezcennymi „męskimi klejnotami”. Klejnoty były trzy, ponieważ kastracja po chińsku była najbrutalniejszą ze wszystkich znanych form tej operacji na świecie. Przede wszystkim stosowano ją masowo, głównie wobec obcych, gdy po zdobyciu obcego miasta wszystkich mężczyzn wybijano do nogi (dla pewności zawsze ucinając im głowy), a wszystkich chłopców w wieku „przed przełamaniem głosu i owłosieniem krocza” bez wyjątku kastrowano. Nie cackano się przy tym specjalnie: operator chwytał ręką całość genitaliów i mocno obwiązywał je jedwabną taśmą zawijając je w pakunek. Następnie małym sierpowatym i bardzo ostrym nożem po prostu całość odcinano na żywca i bez znieczulenia tuż przy skórze. To właśnie taki jedwabny, sczerniały pakunek przechowywał potem Zheng He, jako talizman. Silnie krwawiącą ranę przypalano rozżarzonym żelazem. Większość chłopców zwykle umierała w kilka dni po takim zabiegu, wskutek szoku, bólu, wykrwawienia i zakażeń. Taki sposób kastracji nazywano „wielką pieczęcią”. W Europie i na Bliskim Wschodzie stosowano raczej „małą pieczęć”, w której krwawo wycinano tylko jądra z moszny, tak jak to dziś robi się zwierzętom, a ranę dezynfekowano np. spirytusem. W średniowiecznej Europie celowali w tym Żydzi, którzy mieli specjalny zakład do kastrowania chrześcijańskich, a głównie słowiańskich chłopców w Poitiers. W X wieku słynne były też targi eunuchów w Verdun. Dostarczano ich potem do haremów muzułmańskich (gdzie jednak preferowano „wielką pieczęć”) a także do chórów kościelnych (sic!), w tym doKaplicy Sykstyńskiej papieży, gdzie tym bardziej ceniono ich „anielskie głosy” (sprzed mutacji), że nie dozwalano śpiewać kobietom. Tych, którzy chińską kastrację przeżyli, a zostawały ich nadal dziesiątki tysięcy (!), przeważnie wcielano do armii, bowiem wbrew temu, co można by sądzić, eunuchowie byli doskonałymi żołnierzami, odpowiednikiem tureckich janczarów, a także świetnymi dowódcami, nie tylko w Chinach. Najlepszymi dowódcami np. w armii bizantyjskiej lub armii Maurów (sułtana Maroka), byli właśnie eunuchowie jak np. słynny HiszpanJudar. Na ogół rzeczywiście mniej agresywni od pełnych mężczyzn, jako dowódcy przejawiali większą skłonność do stosowania forteli i podstępu, a jako żołnierze większą dyscyplinę i opanowanie. Ceniono ich w wojsku tak, jak wałachy na wyścigowym torze ceni się bardziej od ogierów. Również dowódcami na statkach chińskich często zostawali eunuchowie, m.in., dlatego, że w czasie burzy morskiej ich komendy, wydawane wysokim, piskliwym głosem, były dużo lepiej słyszane niż typowy męski bas, który zlewał się z hukiem fal. Było to ważne, gdyż właśnie wtedy zespoły marynarzy na żaglowcach musiały wykonywać skoordynowane manewry na masztach i rejach. Zauważyli to zresztą kapitanowie angielskich statków, którzy potem u siebie też rekrutowali na bosmanów mężczyzn o piskliwym głosie, co nawet stało się uznaną tradycją floty brytyjskiej w epoce tzw.kliprów herbacianych. Pamięć o Chińczykach, którzy „znów przyjdą i nas wykastrują” jest do dziś żywa zwłaszcza wśród Mongołów, których władza nad Chinami zakończyła się w taki właśnie sposób. Za sprawą chińskiego sposobu kastracji, mit trzech klejnotów jest też powszechny w całej kulturze Dalekiego Wschodu, nawet, jeśli już się z nią nie kojarzy. Jego echem jest nawet nazwaMitsubishi, co po japońsku oznacza właśnie „trzy klejnoty”, widoczne zresztą w logo tej firmy. Eunuchowie służyli władcom w całym starożytnym i średniowiecznym świecie, w Egipcie, Babilonii, Rzymie, Grecji, Persji, Bizancjum, Turcji, w krajach islamu i wielu krajach Azji, jako pałacowi posługacze, strażnicy i dworzanie, byli też nadzorcami haremów, doradcami, posłami i szpiegami. Nierzadko dochodzili do wielkiego znaczenia, jako szare eminencje, jak np.Pothejnos, w ptolemejskim Egipcie lubEutropiusz, eunuch bizantyjski za panowania cesarzaArkadiusza. Do wielkich eunuchów w historii Bizancjum zalicza się także Chrysaphiosa (V w.ne), Euphratasa za Justyniana, oraz Basila Lekapenosa (X w. ne.), nieślubnego syna cesarza Romana I przezywanego „Nothos”, czyli bękart. Samo słowo eunuch, po chińsku taijian[wymowa: t’hai-ćien] pochodzi do greckich słów ‘eune’ (łoże), i ‘echein’ (trzymać, strzec), a więc znaczy „strażnik łoża”. Ich największą zaletą była szczególna cecha psychiczna, która pojawiała się w następstwie wykastrowania: byli skłonni do niewolniczego przywiązania i lojalności wobec swych panów, nawet tych, którzy kazali ich tak okaleczyć. Jakby podświadomi swego prokreacyjnego ograniczenia szukali sobie zawsze pana („samca Alfa”, ojca, przywódcy), któremu się bezgranicznie i zwykle dozgonnie podporządkowywali. Byli rodzajem szczególnie luksusowych niewolników, na których mogli sobie pozwolić tylko najzamożniejsi i najbardziej uprzywilejowani. Zakładano też, że kradli mniej od innych sług, bo przecież nie musieli zabezpieczać przyszłości swoich dzieci. Eunuchowie, zwłaszcza, gdy byli wykastrowani w bardzo młodym wieku, często osiągali wielki wzrost i wymiary ciała, mieli skłonność do tycia, a w ogóle odznaczali się większą odpornością na choroby i żyli bardzo długo. Skąpo owłosieni, aczkolwiek nigdy niełysiejący na głowie, zwykle depilowali całe ciało i byli znani z zamiłowania do czystości. Na dworach chińskich i muzułmańskich pozdrawiano eunuchów całując ich w wygolone ciemię. Czasem czynili to nawet władcy. Zwykle jednak nie szczędzono im upokorzeń, związanych z ich ułomnością, i ich los w służbie u zwyrodniałych dręczycieli, lubujących się w naśmiewaniu się z ich szczególnego kalectwa, był nie do pozazdroszczenia. Szczególnie dręczyły ich podobno kobiety. W odróżnieniu od eunuchów „małej pieczęci” na Bliskim Wschodzie, którzy – bywało - zabawiali się z tymi kobietami w haremie, które umiały wywołać u nich erekcję, (na co można było przymknąć oko, bo ojcami i tak zostać nie mogli), eunuchowie chińscy, zawsze z „wielką pieczęcią”, tj. pozbawieni penisa, byli psychicznie jeszcze bardziej upokorzeni i podświadomie silniej poddani dominacji swego pana. Nie mając naturalnych zwieraczy, często nie trzymali moczu, czasami cuchnęli nim, i z tego powodu dokuczano im szczególnie. Oprócz pieluch stosowali zresztą rozmaite zatyczki bezpośrednio do moczowodu, które często powodowały stany zapalne i podrażnienia. Wydaje się, że ten dotkliwy brak, doświadczany od dzieciństwa powodował duże zmiany w ich psychice, a na pewno bardzo silnie ich zakompleksiał. Psychicznie eunuchowie przewyższali często mężczyzn sprytem i inteligencją, umieli też lepiej nawiązywać kontakty i wyczuwać nastroje, doskonale rozumieli się z kobietami. Byli też często próżni, łasi pochwał i zaszczytów, chciwi przyjemności, majątku i luksusów, skłonni do plotek i intryg. Na Wschodzie mówiono o eunuchach, że mają „prawie wszystkie zalety mężczyzn i prawie wszystkie wady kobiet”. Bodaj największą rolę eunuchowie odegrali właśnie w historii Chin, gdzie zawsze stanowili silnąkastę dworską. Na dworze cesarskim występują, co najmniej od VIII wieku p.n.e. W okresie dynastii Ming, w samej stolicy i wokół dworu cesarza zatrudnionych ich było zwykle około 70.000. Tylko pozbawieni przyrodzenia osobnicy mogli zostać osobistymi sługami cesarza, strzec jego kobiet i pomieszczeń za pałacowymi bramami. Cesarze chińscy utrzymywali bowiemtysiące konkubin, co było przede wszystkim symbolem ich prestiżu, ale i sposobem sprawowania władzy nad lennikami. Standardowym obowiązkiem lennego księcia, markiza lub innego możnowładcy było bowiemoddanie najpiękniejszej córki cesarzowi. Czyniono to bez oporu, bo stawała się ona z jednej strony rodzajem zakładniczki i łączniczki ze swym rodem, a z drugiej nadzieją, że to właśnie z niej narodzi się następca tronu, co potem zaowocuje uprzywilejowaniem jej rodu. Harem cesarza miał mu zapewnić odpowiednią liczbęmęskich spadkobierców w czasach, gdy śmiertelność wśród dzieci była bardzo wysoka. Gwarantowało tociągłość cesarskiej dynastii i kultu jej przodków, co zawsze stanowiło najważniejszą część chińskich poglądów i obrzędów, zapewniających żyjącym powodzenie i opiekę z zaświatów. Męskich krewnych i bliskich cesarza, także jego synów, trzymano z dala od pałacu i haremu, czyli od Zakazanego Miasta. Nie wolno im tam było wchodzić pod karą śmierci. To właśnie oznaczał termin „Zakazane Miasto” – zakazane dla mężczyzn. Notabene, słowo harem po arabsku znaczy dokładnie to samo: zakaz, tabu, miejsce zakazane. Tylko zupełny brak sprawnych seksualnie mężczyzn w otoczeniu cesarza dawał mu pewność, że każde urodzone w haremie dziecko było spłodzone przez niego. Kobiet miał tyle, że pamiętać tego przecież nie mógł. Na terenie Zakazanego Miasta mogło mieszkać nawet i do 40.000 kobiet! Oczywiście, nie wszystkie były nałożnicami cesarza, w zasiedziałej dynastii większość stanowiły starsze kobiety, jako masa spadkowa po jego poprzednikach, różne stare ciotki i babki, których nie wydalano z pałacu, lecz utrzymywano godnie do końca życia, ale i tak czynnych nałożnic były tysiące. Jedynym mężczyną był tam cesarz, obiekt nadziei i pożądań tysięcy pięknych dam, zgromadzonych w jego haremie. Aby nasienie cesarza nie marnowało się daremnie, odpowiedni eunuchowie pilnowali skrupulatnie, kiedy która konkubina ma miesiączkę, a następnie odpowiednio kierowali cyklem ich zbliżeń do pana w szczycie płodności. O tym, że system dobrze funkcjonował i spełniał zakładany cel świadczył fakt, że za czasów dynastii Ming w Wielkim Terenie Wewnętrznym tj. w pałacu, średnio rodziło się ok. 100-150 dzieci rocznie. Średnio, czyli także u starszych wiekiem cesarzy. Cesarskie córki wydawano za uprzywilejowanych w ten sposób poddanych i wasali, a synów stosunkowo wcześnie oddalano z pałacu i wysyłano na prowincję, często na wyprawy z wojskiem lub na nominalne tylko misje np. do budowy umocnień, dróg lub kanałów. Zawsze do tego przydzielano im doświadczonych eunuchów, którzy de facto te funkcje zarządcze sprawowali, pozwalając młodemu księciu firmować ich sukcesy, a z czasem też nabierać wprawy i rozumu w rządzeniu ogromnym krajem. Od lojalnych eunuchów cesarz odbierał potajemne meldunki o charakterze i zdolnościach swoich synów, co pozwalało mu potemnajbardziej obiecującego z nich wyznaczyć na następcę. Starał się być w tym rzetelny, bo ta decyzja eliminowała wszystkich pozostałych, z których w dodatku wielu, zwłaszcza tych najbardziej ambitnych, nierzadko wkrótce potem pozbywano się także fizycznie, jako ewentualnych rozżalonych pretendentów, a więc elementu potencjalnie destruktywnego i zagrażającego państwu. Także pod tym względem nie znano litości. W ten sposób decyzja o wyborze następcy wyznaczała, więc dalsze losy dynastii cesarza i jego własną nadzieję na to, że po śmierci sam doznawać będzie należytego kultu, jako przodek. Eunuchowie byli właściwie niezbędni dla funkcjonowania instytucji cesarstwa. Cała osobista obsługa cesarza, jego przyboczna straż, policja, najbliżsi zaufani, wysłannicy, szpiedzy, sekretarze, kucharze, łaziebni, balwierze, lekarze, garderobiani, nosiciele lektyk, kaci, heroldzi, asystenci, itp. byli wyłącznie eunuchami. Ciekawe, że podobne funkcje eunuchowie pełnili też na dworze bizantyjskim: praipositos (szef protokołu) klarissimos(sekretarz osobisty), protovestiarios (garderobiany), parakimomenos(posługacz osobisty, który spał na progu sypialni pana) itp. to byli zawsze eunuchowie. Chińscy eunuchowie pomagali także utrzymywać aurę sacrum, czyli świętości i tajemniczości otaczającą osobę cesarza, konieczną dla ochrony jego majestatu i dobrze służącą stabilności państwa. Zwykli śmiertelnicy nie mieli do cesarza dostępu, nie mogli go dotykać, ani nawet oglądać. Nawet najwyżsi urzędnicy musieli w obecności władcy spuszczać wzrok, a kiedy cesarz przechodził lub był niesiony w palankinie, eunuchowie ustawiali parawany lub nieśli ekrany, aby go uchronić przed spojrzeniami gapiów. Żadna plotka nie śmiała wydostać się na zewnątrz z Zakazanego Miasta. Wszystko to sprawiało, że lud nigdy nie widział ani nawet nie podejrzewał władcy o najmniejszą słabość, a państwo funkcjonowało w ciągłym przeświadczeniu o niesłabnącej mocy, dynamice rozwoju i nieustającym błogosławieństwie niebios. Tylko służalczy, zniewieściali eunuchowie byli uważani za wystarczająco uległych i zastraszonych, aby być świadkami prywatnych słabostek i szaleństw władcy. Znaczenie eunuchów w dawnych Chinach było tak wielkie, że stanowili oni przez całe wieki rodzaj potężnego wewnętrznego stronnictwa, walczącego, z, ale zwłaszcza zwalczanego przez równie potężną koterięmandarynów, czyli wykształconej elity urzędników. Aby zostać mandarynem, trzeba było długich lat żmudnych studiów nauk uznanych przezKonfucjusza (551-479 p.n.e.), największego chińskiego mędrca, który był zawziętym wrogiem eunuchów, bardzo krytykował ich nadmierne wpływy i który słusznie zauważył, że „kastracja zmienia bardziej duszę niż ciało”. Słowo mandaryn pochodzi w rzeczywistości od sanskryckiego mantrin (doradca, od ‘mantra’ – porada), w wersji malajskiej menteri, ale zostało przez Portugalczyków zinterpretowane, jako ‘rozkazodawca’, jako że po portugalsku ‘mandar’ znaczy ‘rozkazywać, rozsyłać, rządzić’. Mandaryni rzeczywiście bylizarządcami administracji terenowejcesarstwa. W gruncie rzeczy ich znaczenie brało się z wykształcenia, z którego zdawano bardzo surowe, wielostopniowe egzaminy komisyjne, tzw.egzaminy cesarskie. Według wyników tych egzaminów wyłaniano urzędnicze kadry cesarstwa oraz rekrutowano nauczycieli systemu. Dziewięć najwyższych stopni to właśnie mandaryni. O tym, że egzaminy były w Chinach uczciwe, świadczy analiza nazwisk mandarynów przeprowadzona dla okresów prawie czterech dynastii n.e. Pod koniec 600 letniego okresu powtarza się tylko 16% nazwisk, co jest dość twardym dowodem na to, że kasta ta nie była dziedziczna, a kumoterstwo było ograniczone. W ogromnej części mandaryni pochodzili z ludu, co umacniało obecną do dziś wiarę chłopskich synów w obiektywną wartość wykształcenia. Mandaryni tworzyli najprawdziwszyprototyp i wzór inteligencji, która przez prawie 2000 lat stanowiła rzetelną elitę Chin, tym prawdziwszą, że w odróżnieniu od wielu jej późniejszych europejskich naśladowców, byli to ludzie rzeczywiście wszechstronnie i solidnie wykształceni: od każdego z nich wymagano rozległej wiedzy encyklopedycznej (w tym m.in. astronomii, botaniki, medycyny, technologii) i samodzielnych umiejętności zarządczo-inżynierskich (wraz z obliczeniami, projektowaniem i prowadzeniem np. projektów budowlanych albo produkcyjnych) aż po znajomość klasycznej literatury i teatru, umiejętność komponowania poezji, sztuki kaligrafii, zdobnictwa, gry na instrumentach itp. Encyklopedyzm wynika m.in. z właściwości chińskiego systemu pisma, w którym nie można ułożyć żadnej listy w porządku alfabetycznym, bo pismo nie jest zapisem fonetycznym, lecz treściowym. Trzeba, więc zawsze stosować umowne hierarchie i podziały tematyczne, co ma ogromne znaczenie porządkujące całą chińską mentalność. Posyłani na prowincję mandaryni stanowili dla poddanych jednolitywzór kultury całego cesarstwa i odgrywali olbrzymią rolę narodotwórczą, także poprzez narzucanie wzoru języka. Dlatego do dziś oficjalnystandard języka chińskiego (putonghua) nazywa się ‘mandaryńskim’. Jak prawie każdy język silnie osiadłej kultury, chiński jest bardzo silnie dialektyczny i wymowa oraz słownictwo zmienia się lokalnie tak dalece, że do dziś np. policję rekrutuje się tylko w promieniu ok. 150 km od miejsca ich codziennej służby, bo w dalszej odległości nie mogliby już dogadać się z ludnością. Mandaryni zarządzali całą cywilną stroną państwa, gospodarki i technologii, ale prawie nigdy nie powierzano im zadań wojskowych ani armii, która pozostawała pod bezpośrednią kontrolą cesarza, jego synów i eunuchów. Było to kluczowe rozróżnienie ról. Zgodnie z szerzoną przez mandarynówetyką konfucjańską, ład społeczny osiąga się tylko rzetelną, ciężką i cierpliwą pracą oraz przez oczyszczanie i eliminowanie zakłóceń tao (harmonii przyrody). Tao określa także cały porządek społeczny, zapewnia hierarchię, stabilność władzy, ład obrzędów, cykliczność kalendarza, spokój wewnętrzny, znajomość praw, symetrię, harmonię, rytmiczność, itp. Uporządkowana, cyklicznie powtarzalna i niezmienna ciągłość stanowiła najważniejszą wartość dla filozofii konfucjańskiej i podstawę władzy mandarynów. Konfucjanizm jest też ważną podstawą chińskiego nacjonalizmu. Za kręgosłup chińskiego społeczeństwa mandaryni uważali chińskich chłopów i rzemieślników, (z których zwykle sami się wywodzili) oraz ich wydajną rzetelną pracę, ale nie najemne wojska, misjonarzy, kupców lub cudzoziemców. Z roli, warsztatów i codziennej pracy rąk wyrastała konfucjańska stabilność, a z wojen, knowań cudzoziemców i chciwości kupców płynęło nieustanne zakłócanie tao. Eunuchowie w tym systemie wartości to był też element zakłócający tao: niepełni biologicznie, bez rzetelnego wykształcenia, żmudnych studiów i trudnych egzaminów, lecz wyłącznie wskutek okaleczenia, z łaski cesarza oraz w wyniku intryg pałacowych dochodzili oni nieraz do wielkiego znaczenia, awansowali i bezkrytycznie wykonywali szalone kaprysy cesarza lub jego kobiet. Z reguły byli też obcego, zwykle mongolskiego lub mandżurskiego pochodzenia. Wzajemna niechęć tych dwóch wielkich koterii – eunuchów i mandarynów - jest ważnym kluczem do rozumienia niezwykle ciekawych szczegółów historii Chin. Eunuchowie z reguły panowali nadWielkim Terenem Wewnętrznym, czyli w stolicy i pałacu cesarza, a mandaryni, i tylko oni, sprawowali władzę nadWielkim Terenem Zewnętrznym, czyli administrowali prowincjami cesarstwa. Władcy Chin, przynajmniej ci wybitniejsi, doskonale rozumieli grę tych dwóch kluczowych czynników i starali się nimi manipulować utrzymując stan równowagi. Mandaryni byli im potrzebni, jako element stabilizujący i sprawiający, że państwo funkcjonowało na zasadzie samograja, który dostarczał regularnych środków na utrzymanie systemu. Eunuchowie zaś byli im potrzebni dla funkcjonowania dworu i dynastii oraz dla realizacji ich zachcianek i eksperymentów. Koterie te zaważyły jednak na losach Chin. Z tradycji mandaryńskiej wyrasta, bowiem postawa „Państwa Środka”: spokojnego, pokojowego mocarstwa podobnego do mądrego, długowiecznego żółwia o twardej skorupie, skupionego do wewnątrz, na cierpliwej pracy dla dobra swego ludu. Symbolem tej tradycji jest np.Wielki Mur Chiński, który bronił Chiny przed najazdami koczowniczych plemion Mongołów, Hiun-nu (Hunów), Yue-tsy, Mandżurów, itp. Z tradycji przeciwnej, choć nie jest ona przecież dziełem eunuchów, wyrasta spojrzenie na zewnątrz. Bywało, że powodem pacyfikacyjnych wypraw armii chińskiej na północ, za Wielki Mur, na tereny dokuczliwych i niesfornych ludów stepu była potrzeba pojmania chłopców dla uzupełnienia kadr eunuchów, bo przecież własnego ludu nie trzebiono. Wyrazem tej drugiej tradycji byłyambicje imperialne, którym towarzyszyła rozbudowaarmii i floty, zwłaszcza za czasów obcych dynastii Sung i Yuan. Także trzeci władca z rodzimej dynastii Ming, wspomniany cesarz Yongle, połknął bakcyla odkryć i podbojów. Zdobycie władzy zawdzięczał on zresztą eunuchom, najpierw genialnemu Zheng He, który pomagał mu zarządzać „północną stolicą” tj.Pekinem, a potem pałacowej koterii eunuchów, która pomogła mu w 1402 roku zdobyć „południową stolicę” tj.Nankin, skąd dybał na jego życie stryj, cesarzJianwen. Zdobywszysmoczy tron Yongle przeniósł stolicę do Pekinu, ale jakby niepewny legitymizmu swej władzy i pragnący przekonać także mandarynów faktem zhołdowania całego świata porwał się na gigantyczne i nowatorskie projekty. Zbudował imponującąstolicę. Z jego rozkazu powstała wspaniałaencyklopedia ówczesnej wiedzy o świecie iszkoła tłumaczy w najdalszych i egzotycznych językach. W końcu nakazał zbudowaćcztery armady ogromnej floty i nakazał im dopłynąć do wszystkich zakątków świata, odkryć je, opisać, skolonizować i przywieźć próbki wszystkiego, co znajdą. Na czele tego historycznego zadania postawił właśnie swego wielkiego wezyra Zheng He. Istnieje wiele dowodów na to, że jeszcze przed Kolumbem w roku 1421 flota chińska odkryła Amerykę, Australię, Antarktydę i opłynęła świat, przywożąc mapy, próbki i opisy. Dlaczego o tym nie wiemy? Ano dlatego, że niedługo potem, w Chinach, mocno już wyczerpanych fantastycznymi pomysłami i niebotycznymi wydatkami cesarza, nastąpiła seria klęsk żywiołowych, zawsze odbieranych jako znak niełaski niebios,cesarz umarł, zwyciężyłakonserwatywna linia mandaryńskai państwo przyjęło strategię trzeźwej pracy na własnym terenie. Aby więcej nie kusić licha ani następców, czyli oszczędzić państwu w przyszłości podobnych pomysłów i wydatków, wszystkie dokumenty wypraw zniszczono i spuszczono nad nimi kurtynę milczenia. Była to fatalna decyzja. Szczątkowe mapy i informacje w nielicznych odpisach (np.mapa Piri Reisa) przedostały się w ręceArabów i Europejczyków, w tym doWenecji i Genui, a stamtąd doHiszpanii i Portugalii. To po tych śladach poszedł wkrótce potem portugalski książęHenryk Żeglarz, i jego kapitanowie: Diaz, Cabral i Vasco da Gama, a potemFernando de Magalhaes(Magellan) iAfonso de Albuquerque. To po tych śladach szedł GenueńczykKrzysztof Kolumb, gdy pod banderą katolickiej pary królewskiej Hiszpanii, Izabelli Aragońskiej i Ferdynanda Kastylijskiego dopłynął w 1492 roku do – jak mu się wtedy i do końca życia wydawało – do Cipangu (Chin) i Indii (Zachodnich). Jeszcze na początku XV wieku Chiny wyprzedzały Europę pod każdym względem tak, jak słoń wyprzedza mrówkę. Z woli trzeźwych i sprawiedliwych mandarynów, którzy do imperialnych planów cesarza Yongle odnosili się tak, jak dyrektorzy radzieckich kołchozów do planów podboju kosmosu, Chiny zmieniły strategię i zrezygnowały z dalszych odkryć. Szczątkami chińskiej wiedzy, której ukryć się nie dało, pożywili się wtedy europejscy parweniusze, którzy w następnych wiekach nie tylko złupili cały odkryty Nowy Świat, ale i z rozbudzoną chciwością oraz impetem zaatakowali także zamknięte w swej trzeźwej i moralnie wyższej filozofii Chiny spychając je do roli kolonii. Np. wielki międzynarodowy bank HSBC wyrósł właśnie na kolonialnej grabieży Chin i nawet wszczął tam niesławną wojnę opiumową, co do dziś pozostaje zakodowane w jego dyskretnie zatajanej nazwie (Hongkong Shanghai Banking Corporation), ale o czym mało kto dzisiaj pamięta. Z czego płynie taki wniosek, że historią rządzi nie tylko rozum i sumienie, ale także przypadek i chciwość, a sprytne eunuchy mogą mieć czasem więcej racji, niż rozważni i uczciwi uczeni. Szukając równowagi między tymi dwiema siłami napędowymi, trzeba by umieć znaleźć trzeci klejnot. Co nim jest? Bogusław Jeznach
Śmierć euro Na koniec czerwca 2011 r. podaż euro (M1) wynosiła 4,8 bln euro. Jedynie 820 mld euro z tej kwoty to gotówka wyemitowana przez Europejski Bank Centralny (banknoty) i narodowe banki centralne strefy euro (monety). Ponad 82 % euro zostało wyemitowanych przez banki komercyjne strefy euro, jako pieniądz depozytowy poprzez kreowanie zobowiązań (m.in. udzielania kredytów, zakup obligacji). Swoboda przepływu kapitału w zjednoczonej Europie ułatwiła powstanie istnej pajęczyny powiązań bankowych. Banki ochoczo przekroczyły granice i finansują przedsięwzięcia poza krajem siedziby. W szczególności nabywają obligacje zagraniczne, udzielają kredytów bankom zagranicznym oraz zagranicznemu sektorowi pozafinansowemu zwłaszcza w sytuacji powiązań własnościowych (akwizycje, prywatyzacja).
Zabójcza sieć Zobowiązania podmiotów krajowych o łącznej wartości ponad 10 mld dolarów wobec banków zagranicznych na dzień 30 czerwca 2011 r. (mld dolarów)
Źródło: Bank Rozrachunków Międzynarodowych.
Finansowe jądro Unii Europejskiej tworzą trzy kraje: Niemcy, Francja oraz Włochy. Zobowiązania podmiotów każdego z tych krajów wobec zagranicznych banków z pozostałych dwóch wymienionych krajów przekraczają 200 mld dolarów (z wyjątkiem zobowiązań podmiotów włoskich wobec banków niemieckich – 162 mld dolarów oraz podmiotów francuskich wobec banków włoskich na kwotę 49 mld dolarów). Rekordowe zobowiązania w strefie euro obciążają podmioty włoskie wobec banków z Francji – 413 mld dolarów. Tylko nieco mniejsza pod względem wartości zobowiązań sieć wiąże jądro Unii z Belgią, Holandią i Luksemburgiem oraz Hiszpanią i Irlandią. Do krajów Beneluxu i Hiszpanii napłynęły przede wszystkim środki z banków francuskich i niemieckich. Do Irlandii z Niemiec (nie uwzględniamy pozostającej poza unią walutową Wielkiej Brytanii). Obrzeża systemu tworzą m.in. dwa kraje z grupy PIIGS (dotkniętych kryzysem zadłużeniowym): Portugalia (zobowiązania wobec banków hiszpańskich, niemieckich i francuskich) i Grecja (zobowiązania wobec banków francuskich, niemieckich i portugalskich) oraz Austria (sfinansowana przez banki włoskie, niemieckie i francuskie). Sieć wzajemnych powiązań spleciona przez europejskie banki skutkuje wrażliwością całego systemu na zaburzenie dowolnego elementu. Kłopoty gospodarcze sektora krajowego (np. nieruchomości w Hiszpanii, czy Irlandii, czy sektor publiczny w Grecji) obniżają wartość inwestycji banków nie tylko krajowych, ale również zagranicznych. Straty czy na kredytach hipotecznych, czy na obligacjach państwowych błyskawicznie infekują banki zagraniczne w reakcji łańcuchowej. Kłopoty banków to uderzenie w główną część systemu emisyjnego euro – emisję pieniądza depozytowego przez banki komercyjne poprzez kreowanie długu. Problem z utrzymaniem podaży pieniądza i zagrożenie deflacją akceleruje kryzys do wszystkich sektorów gospodarki. Budowa i powiązania systemu bankowego w Unii Europejskiej to w istocie ukryta przed opinią publiczną przesłanka do tworzenia europejskiego superpaństwa. System emisyjny euro nie będzie, bowiem prawidłowo działał, gdy w którymś z państw narodowych nastąpi załamanie w jakimś kredytowanym sektorze gospodarki, z sektorem publicznym włącznie. Takie załamanie uderza, bowiem bezpośrednio w krajowe i zagraniczne banki finansujące. Oznacza to, że z punktu widzenia euroentuzjastów muszą oni objąć ponadnarodowym zarządem dotychczas narodową politykę gospodarczą i fiskalną (deficyt i dług publiczny) dla ochrony bankierów komercyjnych, w których ręce złożyli przywilej emisji większości euro. Euroentuzjaści ścigają się z czasem. Do tej pory udawało się im ograniczyć infekcję z krajów peryferyjnych systemu (Irlandia, Portugalia, Hiszpania i Grecja) do jego jądra zasypując kłopoty emisją euro przez Europejski Bank Centralny oraz nacjonalizując straty banków kosztem podatników. Jednak poprzez sieć wzajemnych powiązań w końcu zaburzenia przeniosły się do jądra systemu. Podwojenie odsetek (rentowności) obligacji włoskich oraz kłopoty Niemiec z uplasowaniem nowych emisji obligacji to nie przypadek. Kryzys zadłużeniowy zaczął rozwijać się we Włoszech i niczym wirus uderza w ściśle połączone mocnymi bankowymi więzami Niemcy i Francję. Dalsze postępy infekcji oznaczają paraliż europejskiego systemu bankowego i upadek wielu banków niczym kostek domina. Destrukcję może spotęgować run na banki. Bez owijania w bawełnę Departament Skarbu USA doradza instytucjom amerykańskim do wycofania się z europejskich banków i rynku finansowego. Upadek banków to ograniczenie podaży euro, co prowadzi do deflacji i głębokiego kryzysu gospodarczego. Politycy próbujący ratować kolegów bankierów dokapitalizowaniem poprzez zadłużenie podatników tylko odraczają wyrok. Wzrost zadłużenia publicznego prowadzi do kryzysu zadłużeniowego w sektorze publicznym i zwrotnie uderza w banki poprzez spadek cen obligacji państwowych szczególnie duży w przypadku niewypłacalność państwa. Pozostaje drukowanie pieniędzy przez Europejski Bank Centralny. To efektywna metoda, ale skutkuje gwałtownym wzrostem podaży pieniądza gotówkowego i bazy monetarnej. W konsekwencji grozi wybuchem inflacji. Z tym zagrożeniem jeszcze można sobie poradzić (np. zwiększając rezerwy obowiązkowego banków, aby związać wstrzykniętą gotówkę i ograniczyć emisję pieniądza depozytowego). Gorsze są konsekwencje polityczne. Emisja gotówki przez EBC trafia do krajów, które wpadły w tarapaty, kosztem potrzeb monetarnych innych krajów strefy euro. W ten sposób premiuje się nierozważną politykę i hazard moralny. Polityczni utracjusze są nagradzani, a reszcie krajów grozi deflacja z niedostatku pieniądza i w konsekwencji kryzys. Wszystkie oficjalne metody walki z kryzysem starannie omijają zasadniczy problem. Banki komercyjne okazały się niesolidne, a mimo to posiadają przywilej emisji większości pieniądza w gospodarce. Zakłamanie jest tak głębokie, że dla celów propagandowych nazwano je „za duże, aby upaść” nie wyjaśniając, że problem leży w szantażu: upadek banku komercyjnego-zniszczenie elementu systemu emisji pieniądza-deflacja-kryzys. Problem można rozwiązać przywracając monopol emisyjny banku centralnego (system pełnych rezerw). Wówczas banki hazardziści mogłyby upaść. Nawet największe. Z korzyścią dla systemu gospodarczego, konkurencji, prawa i moralności. Bank centralny zapewni niezbędna dla obiegu ilość pieniądza, bez łaski i manipulacji bankierów komercyjnych. Na rozwiązanie problemu na razie nie zanosi się. Zaraza z eurosystemu może zainfekować cały świat. Banki Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, czy Japonii również pozostają w związkach biznesowych z krajami, w których euro jest walutą. Niestety Polska nie jest wyjątkiem. Banki z Niemiec (liderzy wierzycieli z 65 mld dolarów), Włoch, Holandii, Francji, Hiszpanii, Belgii, Portugalii i Austrii zainwestowały w polskie obligacje państwowe, banki i podmioty niefinansowe 259 mld dolarów. Gdy krach w eurostrefie zacznie pogłębiać się nie będzie zmiłuj się. Banki z zachodu zaczną ten kapitał wycofywać. W Polsce wyschnie rynek międzybankowy, padnie rynek obligacji i akcji, przedsiębiorstwa zaczną tracić płynność. Dostaniemy słony rachunek za euroentuzjazm. W czasie polskiej prezydencji umiera euro, a na porządku dziennym staje pytanie o rozpad unii, nie tylko walutowej. Mimo to nie brakuje idiotów chcących skoczyć jak najszybciej i jak najgłębiej w eurobagno. Dość! Tomasz Urbaś
Wywiad Jarosława Kaczyńskiego dla wPolityce.pl i Stefczyk.info: "Będziemy wzywali do obrony niepodległości w różnej formie" wPolityce.pl, Stefczyk.info: W expose Donalda Tuska zabrakło w ogóle polityki zagranicznej, chociaż czas jest wyjątkowy, stary kształt Europy trzeszczy w szwach, rośnie dominacja niemiecka. Dlaczego premier nie poświęcił temu, choć kilku zdań? Jak sądzę, zrobił to celowo. Chodziło o to by nic nie zakłócało deklaracji ministra spraw zagranicznych. Który po pierwsze nakreśli cele polskiej polityki zagranicznej w Berlinie, co jest nieprawdopodobnym skandalem. A po drugie, deklaruje, choćby w wywiadzie dla „Rzeczypospolitej”, rezygnację z polskiej suwerenności.
Tak pan określa pomysł Stanów Zjednoczonych Europy? To nie moje określenie, to fakt. Bo poszczególne stany amerykańskie nie są suwerenne, mają tylko pewne elementy suwerenności. Państwami niepodległymi jednak nie są. Kluczowe atrybuty konieczne do faktycznego wykonywania suwerenności, jak polityka podatkowa, siły zbrojne, polityka zagraniczna nie są w rękach poszczególnych stanów. To, o czym mówi minister Sikorski to po prostu projekt uczynienia z nas kolonii.
W domyśle - w zamian za ochronę przed Rosją. Ale to przecież mrzonka. Poddanie się kurateli Niemiec wcale nas nie uchroni przed upokarzającym poddaństwem przed Rosją. Bo Niemcy nie są na tyle silne. To nie będzie miękka hegemonia amerykańska, która dużo dawała, w tym realne bezpieczeństwo, niewiele w zamian żądając. Niemcy będą hegemonem słabym, odbierając nam podmiotowość, niczego nie dając w zamian. Pamiętajmy, że państwo to prowadzi tradycyjnie politykę proniemiecką.
Jeden z publicystów, Andrzej Talaga, wprost nawołuje do „wstąpienia do niemieckiej Europy”. To już się mówi wprost, bez żenady. Na pewno widać, że niektórzy widząc to, co się dzieje akceptują to. Lub racjonalizują jak ostatnio Marek Cichocki, kiedyś stojący jednak po stronie niepodległościowej.
Jest inna możliwość? Oczywiście. Podstawą jest silny ośrodek politycznej władzy, ale nieograniczony tak wieloma powiązaniami i ograniczeniami jak obecny rząd. Nie przeczę, że sytuacja Polski jest obiektywnie trudna. Sporo można osiągnąć, można szukać sojuszników – choćby z Czechami, Węgrami, Rumunią. Cztery kraje to już nie jeden, prawda? Nawet Nordstream można było, co najmniej odwlec o kilka lat, współdziałając ze Szwedami i Norwegami, ale polityka obecnego rządu, tak jawnie uległa Moskwie i Berlinowi, odebrała nam niestety dużą część wiarygodności. Wszystko jest jednak zawsze do odbudowania.
Mówił pan swego czasu o kondominium polsko-niemieckim. Nie był to za ostry język? Trudno ludziom przyjmować takie diagnozy. Dziś wprost mówi o tym, zachwalając, pan Talaga. Więc określenie było chyba właściwe. Poza tym potrzebny jest język pozwalający komunikować się z ludźmi, wskazujący na prawdziwy obraz sytuacji. Polska nie będzie oczywiście kondominium w sensie prawa międzynarodowego. Jednak trudno mówić o pełnej suwerenności kraju, w którym tak silne są wpływy ościennych mocarstw, tak jawnie ograniczający możliwość podejmowania decyzji przez polskie władze. Dotyczy to nawet spraw drobnych jak przeniesienie sowieckiego pomnika ze skrzyżowania w Warszawie w związku z budową metra. Władzom stolicy zajęło to dwa miesiące, tak były sparaliżowane strachem. Albo inny przykład: rosyjscy kierowcy wjeżdżają do Polski kilka razy na jednym pozwoleniu wjazdowym. Polscy zaś raz i dostają ich za mało. Polskie władze boją się zwyczajnie postawić ten problem. Byli u mnie w tej sprawie transportowcy, dokładnie opowiedzieli o tym, że nie mają wsparcia rządu. Ta władza nie radzi sobie z żadnym problemem. Umie tylko pokrzyczeć na Litwinów, ale nic nie załatwiając.
Wielu obserwatorów łączy spadek znaczenia Polski na arenie międzynarodowej, to wytracanie polskiej suwerenności z 10 kwietnia 2010 roku. Słusznie? Słusznie. Zginął prezydent prowadzący politykę suwerenną, umiejący pozyskiwać, wbrew temu, co mówiło się w mediach, sojuszników. Zginęli jego współpracownicy. Zamknęła się perspektywa przedłużenia jego mandatu. Wiele instytucji, jak IPN, RPO czy NBP zmieniło władze. Zginął tez kwiat polskiej generalicji, sprawdzonej w NATO, cieszącej się tam zaufaniem. To wszystko jednego dnia zostało zlikwidowane. Tuż po tym nastąpiła gwałtowna zmiana polityki. Jej elementy były w naszym życiu publicznym obecne już wcześniej, ale po tragedii smoleńskiej jest to realizowane już bez żadnych hamulców i żadnych zasłon. Nowa polityka jest jakimś niebywałym serwilizmem wobec Wschodu i Niemiec. Pojawiają się otwarte hasła, że należy zrezygnować z suwerenności, bo jesteśmy za słabi na niepodległość. Otwarcie się mówi, że nasze minimum to jest to co mają stany amerykańskie. Więc kres niepodległości i suwerenności. To bardzo smutne, może oznaczać, że polska niepodległość była kolejnym, 20-letnim, epizodem.
Można się temu jakoś przeciwstawić? Mamy tu dwa pytania. Po pierwsze jak dotrzeć do tej części społeczeństwa, która tego jeszcze nie dostrzega. A po drugie, na ile te ponad 30 procent Polaków, które to dostrzega, będzie gotowe temu się przeciwstawić.
To jest jakaś zapowiedź odwołania się do ludzi bardziej bezpośrednio? To zapowiedź tego, że niezależnie od tego jak dużą przewagę w Sejmie ma obecna koalicja, my na utratę suwerenności się nie zgodzimy. Sejmów grodzieńskich nie będzie. Będziemy wzywać ludzi do przeciwstawienia się temu w sposób legalny. Będziemy wzywali do aktywności, obrony niepodległości w różnej formie. Nie może być tak, że szef polskiej dyplomacji w Niemczech ogłasza zgodę na likwidację polskiej suwerenności, nasza armia nie ma właściwie zdolności obrony kraju, a towarzyszy temu serwilizm wobec Rosji i Niemiec.
Pytanie czy PiS będzie zdolny do takiej ofensywy, niedawno w partii doszło do pęknięcia, odeszła grupa ziobrystów. Do ofensywy jesteśmy, zapewniam, zdolni. To, co się zdarzyło to nie rozłam, a odprysk. Siła tej grupy została ujawniona w Nowym Sączu, gdzie dziesięć osób krzyczało, że liderem polskiej prawicy jest Zbigniew Ziobro.
Wielu wyborców prawicy pyta czy naprawdę nie było sposobu dogadania się? Zatrzymania Ziobry i Kurskiego? Niestety nie. Opisałem to w swoim liście do członków PiS. Krytykowano mnie, że za długi, ale ujawnię panu, że pierwsza wersja była dużo dłuższa (śmiech). A poważnie – opisałem tam charakter tych kolejnych odejść, i właściwie z wyjątkiem Marka Jurka, one zaczynały się dziwacznym postawieniem sprawy: albo ja oddam danej grupie całą władzę w partii, sam się usunę, nadal zapewne będąc atakowanym, albo oni odejdą. Tak to stawiała Polska XXI, grupa później tworząca PJN i wreszcie grupa Ziobry. Nie wiem skąd takie przekonanie u tych ludzi, choć każda z nich była w partii w ogromnej mniejszości. Nie chcieli nawet zmierzyć się na kongresie partii. Wprost stwierdzali: albo dajesz nam pełnię władzy, oddajesz partię, albo wychodzimy. I nic, żadne głosowania, żadne realne mierniki ich siły, nie miały tu znaczenia. Podobnie jak moje ustępstwa, kolejne miejsca dla tych grup we władzach partii, miejsca na liście do parlamentu Europejskiego. To niestety za każdym razem była kwestia wielkiej ambicji, a czasami zapewne i zmęczenie trwaniem w tym obozie, który zwłaszcza po Smoleńsku, wymaga twardego charakteru. W obozie władzy jest wygodniej i bezpieczniej. A jeśli to niemożliwe, to przynajmniej na jego obrzeżach.
Ziobro to był jednak jeden ze sztandarowych ministrów IV RP. Cóż mogę powiedzieć? Tym bardziej dziwię się, że tak wybrał. Że nie chciał rozmowy wewnątrz partii, atakował nas przez media, dążył do rozłamu. Jest coś takiego jak powaga. O tym często się zapomina, ale to jednak ważne. Stefczyk.Info
Mądry polityk po szkodzie? Porzekadło – mądry Polak po szkodzie – w ogóle nieczęsto się potwierdza, a w przypadku polityków III RP zdarza się to niezwykle rzadko. Polityk w naszym sejmie i w samorządzie po kolejnej szkodzie wyrządzonej państwu i społeczeństwu zbyt często pozostaje głupi i naiwny jak dziecko. Naiwny, bo sądzi, że jego cynizm nigdy nie zostanie odkryty przez „ciemny lud”, a głupi, bo nie potrafi krytycznie siebie ocenić i chętnie wypowiada się na dowolny temat bez zrozumienia. Zachwyty mediów, zaangażowanych w obronę interesów nowej burżuazji, po expose premiera są zrozumiałe. Rząd zabierze jej bardzo mało i nieprędko a może jeszcze mniej niż wynika z zapowiedzi. W tym sejmie trudno będzie uzyskać wymaganą większość dla zmian związanych z redystrybucją dochodu narodowego. Łatwiej będzie znowu podnieść podatek VAT i obciążyć obywateli „sprawiedliwie po równo”. Wprawdzie wody, nośników energii i żywności potrzebujemy prawie po równo, ale jedni wydają na to 100 proc. dochodów i nie wystarcza im na życie. Natomiast bogatym kilka procent dochodów wystarcza na utrzymanie i zachcianki. Najistotniejszy jest jednak efekt ekonomiczny; podnosząc VAT, rząd Tuska zmniejszył siłę nabywczą ludności, co zwykle hamuje popyt i spowalnia wzrost gospodarczy. Czy to było mądre?
Powiedział, co musiał A co teraz kombinuje premier? Pewnie nawet ludzie z jego otoczenia nie rozumieją, dlaczego on raptem taki janosikowy. Po prostu, dlatego, że Europa i USA idą zdecydowanie w kierunku zabierania bogatym i dawania biednym. Inaczej neoliberalizm ekonomiczny zamieni się w katastrofę gospodarczą tak jak się to stało z bolszewickim socjalizmem. A zatem Donald Tusk, aby być poważnie traktowany w Brukseli, musiał dać liderom UE dowód, że kuma i podejmuje radykalne decyzje. Ale jeśli chodzi o zabieranie bogatym, to on im zabierze tylko 2 proc. z tego, co sam im dał i 1 proc. z tego, co dał im neoliberalny komunista, premier Miller w 2003 roku.
Robili, co chcieli Szkód wyrządzonych po 1989 roku polskiemu państwu i społeczeństwu w wyniku afer, nadużyć władzy, zwykłego złodziejstwa i korupcji z udziałem polityków było bez liku. Ale polityk-szkodnik w III RP zwykle pozostaje nietykalny, a często staje się bardziej bezczelny. W rezultacie mamy biedne, zadłużone państwo i bardzo bogatą nową burżuazję. Ta kooperacja czasami ma miejsce w sejmie i polega na zawieraniu chwilowych koalicji ponadpartyjnych w celu dokonania wspólnego „skoku na państwową kasę”, jak to trafnie nazwał prof. Grzegorz Kołodko. W takich przypadkach kolejne sejmy III RP uchwalają ustawy niemal jednogłośnie, zupełnie jak w PRL. Tak było np. w 2005 roku w sprawie anulowania 50 proc. skali w podatku PIT, choć kilka miesięcy wcześniej tuż przed końcem kadencji taką skalę podatkową sejm uchwalił znakomitą większością głosów. Ale czego posłowie nie zrobią przed kampanią wyborczą? Może nawet uchwalą, że pracować będą za darmo.
Skandale sejmokracji Teraz, kiedy zanosi się na zaciskanie pasa biedniejszym, podczas gdy bogaci oddadzą, co miesiąc tyle, ile kosztuje zwykła żołnierska kolacja w restauracji, trzeba przypomnieć największe skoki posłów na państwową kasę w minionym dziesięcioleciu. Jesienią 2003 roku premier Miller wystąpił z inicjatywą zrównania skali podatku CIT I PIT do 19 proc. bez progresji dla „przedsiębiorców”. SLD miał w tej sprawie poparcie PSL i PO a nawet posłów OPZZ. Miller swój pomysł uzasadniał tym, że jak się da więcej pieniędzy bogatym, to stworzą nowe miejsca pracy. Gdyby Mieczysław Rakowski musiał inicjatywę swojego pupila recenzować, to pewnie użyłby ulubionego zwrotu „kretynizm ekonomiczny”. Ale nie pamiętam, aby on ani którykolwiek z telewizyjnych ekonomistów wyrażał w tej sprawie dezaprobatę.Ten skok sejmowej burżuazji pod wodzą Millera na państwową kasę ma brzemienne skutki. Mamy teraz setki tysięcy „przedsiębiorców” z warsztatem pracy składającym się z rękawic roboczych i kasku ochronnego, realizujących „dzieła” na tzw. umowach śmieciowych i dziesiątki tysięcy przedstawicieli wolnych zawodów, menedżerów, doradców politycznych, gwiazd showbiznesu i świata sportu o bardzo wysokich dochodach, którzy prowadzą swoje jednoosobowe firmy i płacą podatek CIT (liniowy) 19 proc. a więc w skali tylko o 1 proc. wyższy niż emeryci. W efekcie, zamiast do kasy państwowej 7 mld zł rocznie trafia do banków na lokaty. Banki też nie potrafią tych pieniędzy zainwestować i wciskają ludziom kredyty. Chyba już nie ma Polaka, który nie musiałby się opędzać od propozycji: weź kredyt w 15 minut. Na początku roku 2010 (TS z 1.01.2010) pisałem: „W ekspresowym tempie sejm uchwalił «drobną zmianę» w ustawie o zryczałtowanym podatku dochodowym od przychodów osiąganych z tytułu wynajmu lokali. Zmiana polega na zniesieniu 20-procentowej stawki od przychodów przekraczających 4 tys. euro. Podatek od wynajmu lokali (mieszkalnych, handlowych i usługowych) wynosić będzie 8,5 proc. niezależnie od wielkości przychodu. To prawdziwy skandal, dużo większy niż wszystkie afery hazardowe”. W istocie był to kolejny skok na państwową kasę.
Liczni kapitaliści portfelowi po wprowadzeniu podatku Belki, a także bojąc się inflacji, zamiast lokować kapitały w bankach kupowali nieruchomości na wynajem. Najsprytniejsi nieruchomości na wynajem wybudowali już na początku lat 90. dzięki wielkiej uldze budowlanej (czytaj furtce podatkowej). Od 2010 roku dzięki „drobnej zmianie” w podatkach kamienicznicy wynajmujący lokale gastronomiczne, sklepowe, biurowe i apartamenty w centrach miast, osiągający bardzo duże dochody z wynajmu, płacą podatek liniowy w wys. 8,5 proc., podczas gdy emeryci 18 proc. Resort infrastruktury zmianę w podatkach uzasadnił wtedy „sytuacją na rynku mieszkaniowym i na rynkach finansowych”. Ten argument to kretynizm ekonomiczny, a rezultat tej ulgi dla bogatych to mniejsze dochody budżetu o 3–4 mld zł rocznie. Widocznie Tusk i Rostowski na początku ub. roku trudnych czasów w Polsce nie przewidywali i tych pieniędzy nie potrzebowali. Albo chcą rządzić Polską metodą prób i błędów licząc na to, że kiedyś będą mogli o sobie powiedzieć; mądry polityk po szkodzie. Jeśli natomiast min. Rostowski czuje się ekonomistą i cierpi, bo musi robić to, co Tusk każe, to powinien podać się do dymisji jak Marek Belka i Grzegorz Kołodko. Jan K. Kruk
Kara śmierci a śmieszna - czy straszna - demagogia Kalisza i Lisa Tak Adam Hofman ośmieszył Tomasza Lisa i Ryszarda Kalisza. Jak widać można wygrać dyskusję nawet, gdy dwóch idzie na jednego
http://wpolityce.pl/wydarzenia/18892-tak-adam-hofman-osmieszyl-tomasza-lisa-i-ryszarda-kalisza-jak-widac-mozna-wygrac-dyskusje-nawet-gdy-dwoch-idzie-na-jednego
29 Listopada 2011 Fragment dyskusji w poniedziałkowym (28 XI) programie Tomasza Lisa w TVP 2 o zgłoszonej przez PiS propozycji przywrócenia kary śmierci. Warto zwrócić uwagę na jak zwykle "obiektywną" moderację Tomasza Lisa i klasyczne chwyty "ewangelizujące" używane przez ludzi lewicy. Ale - jak się okazuje - będąc dobrze przygotowanym można wygrać i tak ustawioną dyskusję.
Ryszard Kalisz, SLD: Mam wrażenie deja vu. Cywilizowane narody Europy taką dyskusję odbyły już 20 lat temu. I właśnie po to żeby różnym ludziom kaczyńskopodobnym (sic!! MD) z powodów czysto politycznych nie przychodziły do głowy takie pomysły, to jesteśmy w radzie Europy, która uniemożliwia wprowadzenie w Polsce kary śmierci. I na szczęści, bo ja to dzisiaj jeszcze sprawdziłem, artykuł 2 Karty Praw Podstawowych, którego nie uchyla Protokół Brytyjski, czyli obowiązuje Polskę, mówi bardzo wyraźnie, że nie można wprowadzić kary śmierci.
Tomasz Lis (z troską o skuteczność Kalisza): Panie pośle, ale jak pan mówi artykuł jeden czy drugi… Zastanawiam się czy ten argument ma jakąkolwiek nośność społeczną w zestawieniu z tym faktem, podawanym przez Jarosława Kaczyńskiego, dla zwykłego człowieka bulwersujący, że przeciętny zabójca wychodzi z więzienia po siedmiu latach.
Kalisz: Tak, ale to jest wtedy kiedy ten zabójca jest osobą obca albo ten zabójca bezpośrednio dokonał zabójstwa na kimś bliskim. Ale kiedy już ten zabójca jest nam bliski, tej osobie, która ma oceniać, to już stosunek do kary śmierci jest zupełnie inny. Przede wszystkim kara śmierci jest niehumanitarna. Po drugie narusza godność człowieka, która jest przyrodzona i dotyczy fundamentów zarówno każdej filozofii cywilizowanej jak i wiary katolickiej. Zresztą mówili o tym dzisiaj zarówno arcybiskup Michalik jak i arcybiskup Nycz. Po trzecie kara śmierci jest nieodwracalna. Jeżeli nastąpiłaby pomyłka ludzi, bo to ludzie orzekają o karze śmierci, nie można już tego naprawić. Po czwarte wielokrotny morderca w Londynie dokonał resocjalizacji i jest bardzo porządnym człowiekiem.
Adam Hofman, PiS: Po pierwsze wprowadzenie kary śmierci jest możliwe, bo nieprawda jest, co mówi pan poseł Kalisz. Artykuł 2 Karty Praw Podstawowych – Polska tej karty nie przyjęła i ona w Polsce nie obowiązuje. Po drugie – pan powiedział, ze kara śmierci jest niehumanitarna. Ale czy humanitarne jest żeby człowiek, to przypadek nie tak odległy, który morduje dziecko, utopił je w Wiśle, dostał tylko 15 lat więzienia. To po czyjej stronie staje państwo? Czy humanitarne jest to, ze siedem lat więzienia dostaje człowiek, który zakatował na śmierć półtora roczne dziecko? Czy ten człowiek nazywa się jeszcze człowiekiem? Czy zasady humanitarnego człowieka nazywa się jeszcze człowiekiem? Czy zasady humanitarnego społeczeństwa każą bardziej szanować kata a nie ofiarę?
Lis: A nie lepiej jakby on siedział w więzieniu?
Hofman: Tu pada argument, że kara śmierci nie odstrasza. A ona odstrasza. Badanie New York Times z 2007 roku, przeprowadzone na przestępcach w Stanach Zjednoczonych, w tych stanach gdzie kara śmierci obowiązuje wykazało, że 75 procent zbadanych przestępców powiedziało, że nie popełniało przestępstw zagrożonych kara śmierci, bo się jej bało. Gdyby w Polsce obowiązywała kara śmierci być może półtorarocznego chłopca nie zakatowano by na śmierć. I to jest właśnie humanitaryzm – obrona tego chłopca, a nie zwierzęcia, które je zakatowało (oklaski publiczności).
Kalisz: Demagogia. Demagogia. Reakcja tej sali świadczy o tym, że pan chce grać na takich właśnie prostych odruchach. Drogi panie pośle. A kiedy pan będzie traktował, że ktoś przestaje być człowiekiem? Kiedy jest taki moment? W naszej Konstytucji jest argument o przyrodzonej godności. A gdyby w stosunku do pana ktoś powiedział, że pan przestaje być człowiekiem? Bo jakiś czyn byłby powszechnie obrzydliwy? Nie ma takiej granicy. Człowiek jest człowiekiem, ma prawo do błędu, nikt nie jest doskonały, również człowiek może popełnić błąd. (…)
Hofman: Rada Europy to jest rada, w której jest się dobrowolnie. Są tam też kraje, które nie ratyfikowały zapisu o zakazie śmierci. Ale nawet, jeśli przestałaby być członkiem Rady Europy, to wolę bezpieczeństwo Polaków. (…). Ale przejdźmy do argumentu o biskupach. Ja bardzo się burzę jak pan Ryszard Kalisz powołuje się na biskupów. Bo z jednej strony ich pan zwalcza i ostro krytykuje Kościół katolicki, a z drugiej ich pan cytuje jak panu wygodnie.
Lis: A jak wam wygodnie to mówicie, że nie mają racji.
Hofman:, Ale jak już pan cytuje, to niech pan cytuje do końca. Bo arcybiskup Michalik dzisiaj dodał, że w Katechizmie jest powiedziane, że jeżeli przestępca jest wielokrotny i nie ma innej możliwości żeby chronić inne życie, bo ciągle mu zagraża, państwo jest słabe, sytuacja jest tego rodzaju, że inaczej się nie da, to „w wyjątkowych okolicznościach nie byłoby przekroczeniem Prawa Bożego podjęcie decyzji o pozbawieniu życia takiego człowieka”. A polskie państwo jest słabe, nie zapewnia wielu obywatelom bezpieczeństwa, więc za bestialskie zabójstwa powinna być w Polsce kara śmierci.
Lis: Ale z całym szacunkiem dla arcybiskupa Michalika jego szef, i poprzednik jego szefa, czyli papież Benedykt i Jan Paweł II mieli wybitnie jasne stanowisko jeśli chodzi o karę śmierci.
Hofman: To ja zacytuję panu Jana Pawła II z Evangelium Vitae: „Kara śmierci nie powinna być stosowana poza przypadkami absolutnej konieczności, gdy nie ma innego sposobu ochrony społeczeństwa”. I żeby była jasność – w Kościele katolickim jest w tej sprawie spór. Ale ja jestem politykiem, w tej chwili kara za zabójstwo to siedem lat, ktoś morduje, siedzi siedem lat, wychodzi i morduje jeszcze raz.
Lis:Te siedem lat rzeczywiście jest bulwersujące.
Kalisz(do Hofmana): Pan chce siedzieć w więzieniu?
Hofman: Nigdy nie siedziałem w więzieniu. A pan uważa, ze ludzie wychodzą z więzienia i stają się lepsi?
Kalisz: Uważam, że każdy człowiek może się poprawić... Mirosław Dakowski
Antifa, czyli jak napaść na kobietę
Wojciech Wybranowski 28-11-2011 http://www.rp.pl/artykul/751495,761645-Antifa-chwali-sie-napasciami.html
Anarchiści i lewacy chwalą się na forum napaściami na ludzi, których uznali za "faszystów"
– Rodzi się niebezpieczny, nasączony przemocą lewacki ekstremizm – uważa dr Jacek Kloczkowski, politolog.
"Rz" zdobyła dostęp do wewnętrznego forum "Antifa Skins", na którym działacze Antify Poland przygotowują i omawiają swoje działania.
"Szybka podbitka, seria kopów, nazik zglebowany" – tak "antyfaszysta" opisuje napaść na kobietę. Została pobita, bo miała krótko ostrzyżone włosy, popularną w środowiskach narodowców lotniczą kurtkę typu flayers i wysokie buty typu glany. Kolejny powód do przechwałek na forum: napaść w barze na trzech mężczyzn uznanych za skinheadów. "Nie zwlekając wybiegliśmy za nimi, od razu duszenie od tył i za bar z k...am" – pisze SharpMarian. – "Został jeszcze jeden, czekamy przed barem aż wyjdzie, patrzymy wychodzi. Kumpel podbija z typowym tekstem "ej sory masz może ognia?" Łysy ch... szuka zapalniczki, a tu j... bomba na ryj, za szmaty go i za bar. Oklepaliśmy go już trochę i nagle zaczoł płakać". Powodem dumy działaczy polskiej Antify jest też rozbicie zorganizowanego przez środowiska prawicowe 17 września w Poznaniu legalnego Marszu Bohaterów. W rocznicę sowieckiej agresji miał uczcić pamięć żołnierzy Września '39 i ofiary Katynia. Prawicowcy zostali obrzuceni bombami z farbą, petardami, granatami dymnymi. Na forum znaleźć można też filmy – relacje z bójek antyfaszystów, nie tylko w Polsce. Pojawiają się też nawiązania do Frakcji Czerwonej Armii (RAF), ultralewicowej organizacji terrorystycznej aktywnej w Niemczech zwłaszcza w latach 70. Jest m.in. baner reklamujący grupę Baader-Meinhof (potoczna nazwa RAF) z wizerunkiem niemieckich terrorystów i ich mottem: "Jeden palec można złamać, pięć palców to pięść". Nie brakuje wątków antysemickich – antifowcy deklarują się, jako zwolennicy wolnej Palestyny i ostro atakują Izrael. Tylko dla niektórych użytkowników forum dostępny jest dział "Nazi Watch", gdzie lewacy wymieniają się namiarami na sympatyków prawicy, których uważają za faszystów.
- Jeśli przyjąć, że opisywane na forum Antify historie są prawdziwe, to mamy do czynienia z naruszeniem art 255 kk. - ocenia Dariusz Barski, były prokurator krajowy. To przepis, który mówi o karze za publiczne nawoływanie do popełnieniu przestępstwa lub jego publiczne wychwalanie. - Sprawą powinna zająć się prokuratura- komentuje Barski Podobnego zdania jest też Krzysztof Kwiatkowski, były minister sprawiedliwości, który podkreśla, że sprawa powinna być prowadzona z urzędu. Ale z reakcją organów ścigania może być problem. – Generalnie nie ma woli wśród prokuratorów, by brać się do takich spraw, bo jest obawa, że zaraz zacznie się dyskusja ideologiczna, zarzuty, że śledztwo polityczne – mówi "Rz" jeden ze znanych prokuratorów. Od Antify odcięła się lewicowa "Krytyka Polityczna" (to do jej kawiarni 11 listopada uciekli przed policją zadymiarze). "Żadne oficjalne źródło ani policja, ani raport Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka nie ma do nas zastrzeżeń" – powiedział Sławomir Sierakowski, naczelny "KP" w "Gazecie Wyborczej". Sami antifowcy na forum o "KP" wypowiadają się ostrożnie, choć ciepło. "Jako antyfaszysta stanę z nimi ramię w ramię, ale poglądy na demokrację mam trochę bardziej posunięte od nich" – pisze jeden z nich.
Wojciech Wybranowski
Jak Stasi sterowała RFN Bez szpiegów z NRD historia Niemiec Zachodnich potoczyłaby się zupełnie inaczej Jednym ze szpiegów był Josef Frindl, proboszcz parafii w Dorsten, niedaleko Münster. Jak wynika z najnowszego opracowania Urzędu ds. Akt Stasi, niemieckiego odpowiednika IPN, nieżyjący od kilku lat duchowny przekazał swoim mocodawcom 95 ra- portów, w tym na temat Josefa Ratzingera, późniejszego papieża Benedykta XVI. Zbierał o nim informacje za pośrednictwem swoich przełożonych w diecezji Münster. Proboszcz Frindl działający pod kryptonimem „Erich Neu” interesował się jednak głównie swoimi parafianami. Dla Stasi były to cenne informacje, bo bezustannie szukała nowych kandydatów na szpiegów, na przykład wśród sekretarek ważnych osobistości. Wysyłała do nich następnie zawodowych agentów uwodzicieli w ramach programu „Romeo”.W ten sposób udało się pozyskać do współpracy 45 sekretarek. Była to jednak zaledwie kropla w morzu agentów, których wywiadowi zagranicznemu Stasi (HVN) udało się ulokować w zachodnich Niemczech. Jak wynika z opracowania, kilka miesięcy przed upadkiem NRD po zachodniej stronie Łaby wciąż działało 1929 agentów zwerbowanych przez Stasi. Półtorej setki umieszczonych zostało w Bonn, trzykrotnie więcej działało w Berlinie Zachodnim. W sumie przez cały okres podziału Niemiec NRD zdołała zwerbować około 12 tysięcy agentów.
– Najnowsze opracowanie Urzędu do spraw Akt Stasi potwierdza tezę, że służby NRD miały ogromny wpływ na przebieg najważniejszych wydarzeń w RFN – tłumaczy „Rz” Jochen Stadt, politolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. Przypomina o słynnym agencie Güntherze Guillaume, którego działalność zaowocowała upadkiem rządu Willy’ego Brandta, oraz o wsparciu, jakiego udzielała Stasi terrorystom Frakcji Czerwonej Armii (RAF). Były to spektakularne ope- racje, jednak Stasi nie ograniczała się do takich akcji. Analizując ostatni raport, tygodnik „Spiegel” zwraca uwagę na kompleksową infiltrację całych miejscowości w RFN, jak w wypadku wspomnianego Münster. Agenci podsłuchiwali tam rozmowy policji, działali w stacjonującej jednostce Bundeswehry, byli obecni w trzech firmach miasta oraz na lokalnym uniwersytecie. Do chwili upadku NRD udało się zwerbować w RFN 12 tys. agentów
– Czekamy obecnie na raport dotyczący infiltrowania Bundestagu przez służby NRD – mówi Jochen Stadt. Będzie gotowy w przyszłym roku, lecz już wiadomo, że dla Stasi pracowało wielu zachodnioniemieckich parlamentarzystów. Tylko w latach 1969 – 1972 zarejestrowanych było w archiwach Stasi, jako tajni współpracownicy 49 posłów Bundestagu. To daje wyobrażenie o skali zjawiska. – Mamy własną frakcję w Bundestagu – chwalił się Markus Wolf, szef wywiadu NRD.Według ekspertów nowe opracowania i informacje o działalności wywiadu NRD w RFN nie mają już dzisiaj żadnego politycznego znaczenia. Dlatego pojawiają się właśnie teraz. Piotr Jendroszczyk
CZKAWKA PO EXPOSE Po expose premiera Tuska, a także po przedstawieniu jego nowego rządu, widzimy już bez osłonek szare jutro dla obywateli III RP, oszukiwanych bajkami o sytości czy o dotacjach z UE, których nie będzie. Cięcia w budżecie wynikają niby z ogólnego kryzysu. Czy tylko?
18 listopada w mediach zachodnich pojawiła się wiadomość, że Polska przekazała cztery miliardy euro ( czyli 16 miliardów złotych ) na wsparcie międzynarodowego funduszu walutowego (podaję za Wirtualną Polonią). Może, więc tu leży przyczyna cięć w budżecie oraz wzrost podatków? Jednocześnie w sejmowym expose Tusk wyznał, iż jedynie policja i wojsko dostaną podwyżki. Oznacza to jedno: nowy rząd premiera Tuska buduje państwo policyjne, co zresztą było skrytym marzeniem Platformy od dawna, a szczególnie po zamachu na Tupolewa. Policjantom ma być dobrze, ale reforma ubezpieczeń rolniczych jest atakiem na polską wieś. Podobnie jak pestycydy. Wiele rodzin straci tzw. becikowe, tym razem uzależnione od pułapu dochodów. Ucierpi edukacja, kultura, sport a także resort zdrowia, podkopywany już za byłej kadencji rządów PO-PSL. Oto „sukcesy” nowego-starego rządu! Namiestnik w Belwederze za to poparł premiera (wiadomo układ), uznając expose za „uczciwe”, bo ukazuje obie strony medalu (?!)… Jakiego medalu? Budowniczych III RP? Niekiedy trudno przeniknąć sens enuncjacji grafa Komorowskiego. Po wyborach natychmiast poszła w górę benzyna, potem ceny na inne artykuły, a nalepki z cenami zmieniano nocą bez oficjalnych komunikatów. Naiwni obywatele, którzy 9 października ponownie dali głosy na PO, mogą napluć sobie w brodę, a ci, którzy nie raczyli głosować ( aż 52% elektoratu) powinni zastanowić się nad skutkami ich idiotycznego bojkotu wyborów. Bojkotu Polski. Wynik wyborów dał znowu legitymację władzy partii, która przez cztery lata wyprzedawała polski potencjał gospodarczy ( a raport NIK ujawnia, że Tusk doprowadził stocznie do upadku), tocząc jednocześnie kampanię nienawiści i pogardy przeciwko opozycji. Jej apogeum ujrzeliśmy pod Smoleńskiem, gdy do strąconego samolotu z Prezydentem Lechem Kaczyńskim jego brata Jarosława dopuszczono dopiero po wyreżyserowanym starannie zdjęciu Tuska z Putinem. Na filmie kręconym komórką słychać strzały, co sugeruje zupełnie inny rozwój wydarzeń. Rosyjscy żołnierze okradali ciała poległych Polaków, przystąpiono też od razu do niszczenia wraku, zacierania śladów po wybijanie szyb włącznie. Miało to utrudnić test na eksplozję bomby na pokładzie. Tymczasem już sam obraz miejsca katastrofy udowadniał jasno, że musiał nastąpić wybuch bomby, ponieważ szczątki samolotu leżały rozrzucone szeroko, jakby poszatkowane eksplozją. Znamy wypadki awaryjnych lądowań maszyny tego samego typu, podczas których dochodziło zaledwie do pęknięcia Tupolewa na dwie części, a większość pasażerów nie ponosiła szwanku. Jakże, więc polski Tupolew spadający z wysokości kilkunastu metrów rozpadł się nagle na tyle kawałków? Zwykła logika podpowiada tu użycie bomby. Dlatego rząd Tuska skwapliwie oddał śledztwo w ręce Rosjan, bo to gwarantowało ukrycie śladów zamachu. Polscy wyborcy chyba stracili poczucie etyki głosując na partię stojącą za smoleńską zbrodnią, wybierając ponownie rząd, który patronował wszelkim nieprawidłowościom w śledztwie. A ministrem sprawiedliwości w nowym rządzie PO-PSL został Jarosław Gowin, filozof z wykształcenia. Zakrawa to albo na kpiny z Temidy i społeczeństwa, albo oznacza, że praworządność nie ma najmniejszego znaczenia w kraju i że można powierzyć ją dyletantom. Nie o prawa czy wymiar sprawiedliwości tu chodzi, ale wyłącznie o pozory. Inne ministerstwa często oddano ludziom bez odpowiednich kompetencji, bo – jak się uzasadnia – ważniejsze są zdolności…polityczne, aniżeli fachowe. Ten nowy trend przypomina dobieranie ministrów w epoce republik ludowych: nie matura a chęć szczera! Nowy rząd ma, zatem wręcz cechy zarządu „komisarzy” o ministerialnych uprawnieniach. Jest zaprzeczeniem idei rządu fachowców. I ledwie uzyskał votum zaufania. Od wyborów minął zaledwie miesiąc z okładem, a szybko rośnie lista „sukcesów” nowego rządu. Z wielką energią władze spacyfikowały Marsz Niepodległości, wykorzystując dawne michnikowskie insynuacje o rzekomej groźbie ze strony jakichś „faszystów”. Ściągnięto niemieckich bojówkarzy na zaproszenie lewackiego pisma, lecz za aprobatą rządu, prezydenta oraz pani prezydent Warszawy, która powinna podać się do dymisji. Następnym „sukcesem” Tuska jest oskarżenie Kaczyńskiego o…wywołanie tych zamieszek! Fałsz goni fałsz, to metoda PO-owców, stosowana od 2005 roku, a doprowadzona do karczemnych wymiarów w ustach Palikota. Absurdalne to oskarżenie padło w sytuacji osłabienia pozycji prezesa PiS-u po frondzie ziobrystów, godnej pożałowania, wtedy, gdy na forach
„Gazety Wyborczej” trwa prymitywna nagonka na Jarosława. Nie wróży niczego dobrego. Niegdyś Urban szkalował ks. Popiełuszko… Gdyby Ziobro był patriotą swój projekt „modernizacji” przedstawiłby Kaczyńskiemu drogą prywatną, w ramach partii, a nie poprzez media, które oczywiście obróciły go przeciwko PiS-owi. Zastanawia też pośpiech Ziobry, bo do następnych wyborów dużo czasu – a zatem czy jego akcja nie była inspirowana przez długie ręce układu? (Straszono go przecież długo Trybunałem Stanu!) Byle tylko dokonać rozbicia w PiS-e, który psuje krew postkomunistom choćby samą nazwą, bo właśnie w III RP najbardziej kuleje prawo i sprawiedliwość. Czy jaskółką zmian jest tu unieważnienie wyroku uniewinniającego Kiszczaka? A może skierowanie do ponownego rozpatrzenia okaże się początkiem nowej tragifarsy w sądzie? Probierzem praworządności będzie też proces zabójcy członka PiS-u, M.Rosiaka, który miał zacząć się 24 listopada. Tymczasem wyrok skazujący człowieka pobitego przez policjanta (!) w Marszu Niepodległości to zero praworządności. Martwi nas też marny stan gospodarki po dewastacji przemysłu, a także fakt, że 70% polskich banków jest w obcych rękach. Nawet w TV można usłyszeć, że związek polityki z byznesem jest korupcjogenny! A portal niepoprawni.pl zamieścił fraszkę o „piterowanych aferach”:
Tusk zamiata korupcję i udaje Bonda
Aferowy dywan ma już kształt wielbłąda!
Mimo prezydencji w UE statystyczny Polak nadal zarabia kilka razy mniej od obywateli Zachodu, jeśli oni za dzień pracy mogą nabyć aż 86 litrów benzyny, a mieszkaniec III RP zaledwie 38 litrów! Niesprawiedliwa jest też natura, Bo w Pirenejach obfite opady powodują powodzie, a w Tatrach z braku deszczy zaczyna brakować wody. W tej krytycznej sytuacji może rycerze śpiący pod Giewontem powstaną, by zabrać się do kopania studni? Marek Baterowicz
Ku czci Żołnierzy Wyklętych Na warszawskim Bemowie odsłonięto pierwszy w stolicy pomnik Żołnierzy Wyklętych. Znajduje się przy ulicy imienia bohaterów, dla których wojna nie skończyła się 1945 roku.
- Ta jedna uliczka to wciąż za mało, podczas gdy jedna z głównych arterii miasta jest poświęcona komunistycznym zbrodniarzom, wrogim sowieckim agenturom – powiedział portalowi Fronda.pl Michał Gruszczyński z Grupy Rekonstrukcyjnej Narodowych Sił Zbrojnych. Pomnik ku czci „leśnych chłopców” stanął na rogu ulic Żołnierzy Wyklętych i Pirenejskiej.
- Uroczystość poprzedziła Msza Święta, podczas, której zostało wygłoszone piękne kazanie poświęcone Żołnierzom Wyklętym. Wspominano „Inkę”, generała „Nila”, rotmistrza Pileckiego, żołnierzy Armii Krajowej, Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, Powstańców Warszawskich i wielu innych. Jednak ani razu nie wspomniano o żołnierzach Podziemia Narodowego… Wyklęci, w dosłownym tego słowa znaczeniu – skomentował z żalem Gruszczyński. Na uroczystość odsłonięcia pomnika przybyli burmistrz Bemowa, a także politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej. Licznie stawili się kombatanci.
- To był niesamowicie wzruszający widok. Taka sztafeta pokoleń. Naprzeciw siebie stali autentyczni świadkowie tamtych wydarzeń, kombatanci i młodzi rekonstruktorzy, którzy chcą kontynuować pamięć o nich i nie wstydzą się polskiej tradycji – mówił w rozmowie z Frondą Gruszczyński. „Jako ostatni charakterystyczny wieniec w kształcie herbu Legii złożyli kibice warszawskiego klubu, którzy zawsze chętnie biorą udział w patriotycznych uroczystościach. Po oficjalnym zakończeniu imprezy, kibice odśpiewali hymn Polski oraz skandowali hasło: . Wszystko to w oprawie odpalonych rac. Jak sami relacjonują, na miejsce dotarło około 50 kibiców z transparentem , niesionym głównie przez dzieci z domu dziecka przy ulicy Szczotkarskiej na warszawskich Jelonkach” – czytamy we Frondzie. Gruszczyńskiego martwi, że wciąż wiele ulic w Warszawie nosi imiona „czerwonych bohaterów”, np. wspomniana przez niego wyżej Aleja Armii Ludowej, ulice Duracza czy Zubrzyckiego. Co zatem zrobić, żeby takich pomników, jak ten odsłonięty na Bemowie było jak najwięcej w całej Polsce?
- Przede wszystkim wciąż o tym mówić. Zachęcać młodych ludzi, żeby aktywnie włączali się w różne grupy, ale przede wszystkim rozmawiać, pozytywnie „zarażać” fascynacją bohaterami. Pamięć o Żołnierzach Wyklętych można „sprzedawać” w naprawdę atrakcyjny sposób, poprzez ciekawe publikacje, gry, rekonstrukcje, etc. – zakończył swoją wypowiedź dla Frondy Gruszczyński i dodał, że Wyklęci wciąż czekają na swojego Sienkiewicza.Sowiniec
POLSKI LWÓW, CZY POL-UKR NASTROJE LWOWIAN NIE SĄ DOBRE, W Rynku przy pomniku Neptuna często odbywają się antypolskie harce Swobody banderowskiej czerezwyczajki. Najczęściej jednak obserwuję pochody głównymi ulicami Lwowa Akademicką, czy Gródecką „lekkoatletów” z banderowskimi flagami, wznoszących okrzyki „chwała Szuszkiewiczowi, lub „Banderze”. Okrzyki „Smert Lachom”, czy „Lachy za San” nie należą do rzadkości. Nie przeszkadza to ministrowi spraw zagranicznych Radosławowi Sikorskiemu, w asyście hazardzisty Mirosława Drzewieckiego odwiedzać antypolskiego Lwowa rządzącej partii „Swoboda”. Poklepywanie po plecach ukraińskich bandziorów spod znaku Szuszkiewicza rozpoczął Lech Wałęsa, kontynuował Aleksander Kwaśniewski i nikt jeszcze nie zakończył „klepania” pomimo degradacji banderowca Wiktora Juszczenki na doctora honoris causa KUL, żądającego razem z protoplastami – antenatami ludobójców Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej przyłączenia do Ukrainy ziem polskich z „rdzennie ukraińskim” Krakowem włącznie. Tego zdania są Jurij Szuchewycz syn komendanta UPA Szuchewycza „Czuprynki”, czy Rostysław Nowożenec b. deputowany lwowskiej Rady Obwodowej. Niestety obwoływać dnia 1 września 1939 roku „Dniem mordów Ukraińców przez wojsko polskie” nie może Julia Tymoszenko z powodu pobytu w kryminale z prawomocnego wyroku Wiktora Janukowycza i dodatkowej kary siedmioletniego podtruwania podsądnej trutką na szczury, jak to w demokratycznym państwie bywa. Natomiast mordercy dziennikarza Georgij Gongadze b. prezydentowi wolnej Ukrainy Leonidowi Breżniewowi… przepraszam … Leonidowi Kuczmie nie grozi żaden wyrok, ponieważ w demokratycznej Ukrainie nikt jeszcze nie został skazany za niewinność. Nowożeniec jest obecnie szefem fundacji Ukraina- Ruś, która wydała w 2010 roku przewodnik po ukraińskich miejscach w Polsce. Znalazło się w nim m.in. twierdzenie, że poeta Juliusz Słowacki i królowie Zygmunt August, oraz Stanisław August Poniatowski byli Ukraińcami, a także, że Kraków jest „staroukraińskim grodem”. Lwowski tygodnik „Za wilnu Ukrainu” z 19 czerwca 2001 roku na okładce donosi, iż „ Maty Iwana Pawła II buła Ukrainkoju” prezentując pod tytułem fotografię niemowlęcia Jana Pawła II z matką, oraz fotografię ślubną Rodziców Karola Wojtyły z podpisem „Batko mama Papy Ruskiego”. Nowożeniec wystąpił z inicjatywą by stadion piłkarski we Lwowie nosił imię Bandery. Mordercom polskiej ludności stawiane są pomniki we Lwowie, z pieśnią UPA na ustach:
„Zdobywaj, zdobywajmy sławę,
Wykosimy wszystkich Lachów po Warszawę…
Ukraiński narodzie
Zdobywaj, zdobywajmy siłę!
Zarżniemy wszystkich Lachów do mogiły…
Ukraiński narodzie…
Tymczasem w stanisławowskiej księgarni „Je” zapewne po wysłuchaniu tych pieśni odbywa się spotkanie Adama Michnika w towarzystwie Heleny Łuczywo, oraz Aleksandry Hnatiuk – I radcy Ambasady Polskiej w Kijowie, na którym Adam Michnik składa deklarację:
[…]jako Polak trzymam kciuki za Ukrainę…mam takie poczucie, ten moment historyczny daje wielką szansę dla obu naszych narodów, bo razem jest nas 100 milionów. Marzę byśmy potrafili razem zbudować coś wspólnego. Jeżeli zrobilibyśmy wspólny twór państwowy…np. POL-UKR, lub UKR-POL..to będziemy państwem, z którym będzie musiał się liczyć każdy i na Wschodzie i na Zachodzie. To jest olbrzymia szansa[…] / „Kurier Galicyjski” 17 września 2009 roku/, właśnie, 17 września. Jak donosi „Rzeczpospolita” z 28 listopada 2011 roku w tytule „Poseł Partii Regionów: oderwać Lwów od Ukrainy” Jurij Bołdyriew z rządzącej partii Regionów prezydenta Wiktora Janukowycza uważa, że zachodnie obwody Ukrainy są naroślą na ciele tego kraju. Nie będziemy mieć przyszłości, jeżeli nie poradzimy sobie z następstwami paktu Ribbentrop-Mołotow. Utrzymanie w jednych granicach Galicji i Donbasu czy Krymu możliwe jest tylko przy użyciu siły. Gdy ma się takie struktury jak NKWD, KGB, czy partię komunistyczną. Powinniśmy się pozbyć Galicji….Rok temu mówił, że „mając w granicach Galicję, która do 1939 roku należała do Polski, Ukraina będzie przebywać w permanentnym kryzysie i nigdy nie stanie się pełnowartościowym państwem”.. Deputowany partii Nasza Ukraina Andrij Parubij oświadczył, że skieruje sprawę do Prokuratury Generalnej i Służby Bezpieczeństwa. A kto i gdzie skieruje sprawę POL-UKR, czy UKR-POL? Lwów jest dzisiaj jak w tej piosence:
„kamień na kamieniu, na kamieniu kamień, a na tym kamieniu jeszcze jeden kamień”. Janukowycz wie, czego chce, tym bardziej, że Jurij Bołdyriew jako członek Komisji Kultury w ukraińskim parlamencie proponował przesiedlenie na Syberię mieszkańców graniczącego z Polską obwodu wołyńskiego. Aleksander Szumański
Były szef MSWiA złamał prawo… I co teraz? Nic. Zupełnie nic go za to nie spotka. Zlecając zamówienie bez przetargu, były minister MSWiA Jerzy Miller złamał prawo, ale nie poniósł kary. Komisja odpowiedzialności finansowej błędnie obliczyła, że firma dostała 75 tys. zł, podczas gdy były to niemal 4 mln zł - pisze „Dziennik Gazeta Prawna” piórem Roberta Zielińskiego. Na trop nieprawidłowości wpadli eksperci Najwyższej Izby Kontroli badający, jak powierzonymi sobie publicznymi środkami na rok 2009 gospodarzył wojewoda małopolski – wtedy właśnie Jerzy Miller. Sprawa powinna trafić do MSWiA, ale ponieważ w trakcie procedury Miller został szefem tego resortu, zajęła się nią komisja przy ministrze sprawiedliwości. Po przeprowadzeniu postępowania sprawdzającego rzecznik odmówił wszczęcia postępowania wyjaśniającego ze względu na znikomą szkodliwość czynu dla finansów publicznych – wyjaśnia gazecie Joanna Dębek. Według NIK-owców Miller złamał prawo, gdyż nie zorganizował przetargu na budowę systemu informatycznego do obsługi zgłoszeń alarmowych pod numer 112. Zamówienia udzielił arbitralnie, z wolnej ręki, firmie CompWin, a zgodnie z prawem wolno mu było tak postąpić, tylko, gdy kwota nie przewyższa równowartości 14 tys. euro (ok. 60 tys. zł). Komisja przyznała, że prawo złamano. Dziennik Gazeta Prawna
Korupcja w PZPN to wierzchołek góry lodowej? Taśma z nagraniem prezesa PZPN Grzegorza Laty po raz kolejny ukazuję jak wielka jest skala korupcji w naszym kraju. Moim zdaniem kluczowe są słowa króla strzelców mundialu z 1974 roku:
Powiem ci tak między nami, jakie chodzą ceny – od 5 do 10 proc. Jeśli przyjąć, że Lato mówi prawdę i od każdej umowy zawartej płaci się 5-10 proc. Łapówki to jakie pieniądze wyciekły przy okazji budowy stadionów, czy autostrad na Euro 2012? Przecież budowa nowej siedziby PZPN to groszowa inwestycja w porównaniu z powyższymi. Przerażające jest również, w jaki sposób panowie rozmawiają o korupcji. Jak o czymś zupełnie normalnym. Jak o legalnym biznesie. Zwłaszcza zdanie To jest oszust. On proponuje ci bańkę, a sam chce skasować trzy daje do myślenia. Zastanawiam się, czym jest spowodowany ostatni szum medialny wokół korupcji. Dlaczego padło akurat na PZPN, a wcześniej na generała Czempińskiego. Czy sprawy te mają odwrócić uwagę od jeszcze większych afer, czy ukazać społeczeństwu, że po wyborach państwowe służby na serio zabrały się za walkę z korupcją w Polsce?
Danielik • salon24.pl
3 lata od Premiera Pawlaka, czyli znowu o demografii Wicepremier Pawlak zaproponował obniżenie wieku emerytalnego kobiet o 3 lata za każde urodzone dziecko… Czy coś z tego pomysłu będzie? Pewnie nie, PSL był przez ostatnie 4 lata w rządzie i jakość nie zapisał się w pamięci jako partia realizująca aktywną politykę prorodzinną . Niewątpliwie jednak propozycja ta dotyka szczególnie istotnego problemu Polski – kryzysu demograficznego objawiającego się zbyt małą liczbą urodzin. Pomysł skrócenia wieku emerytalnego o 3 lata za każde urodzone dziecko teoretycznie można byłoby zrealizować, ale byłby to bardzo kosztowny pomysł. W systemie zdefiniowanej składki wysokość świadczenia zależy od wysokości zgromadzonego kapitału (opłaconych składek) i dalszej oczekiwanej długości życia w momencie przejścia na emeryturę. Obniżenie wieku emerytalnego o 3 lata na każde dziecko zmniejsza licznik, a zwiększa mianownik, a więc powoduje znaczące obniżenie poziomu emerytury. Aby temu zaradzić odpowiedniemu zwiększeniu powinna ulec wysokość zgromadzonego kapitału. Można to osiągnąć, ale jest to kosztowne. Aby zrealizować pomysł Premiera Pawlaka powinno się wprowadzić specjalne konta, na które Państwo odprowadzałoby środki na sfinansowanie świadczeń przez okres od obniżonego wieku (3 lata za każde dziecko) do wieku emerytalnego obowiązującego powszechnie. Niezależnie od tego Państwo powinno odprowadzać do systemu powszechnego dodatkowe składki, które na tyle podwyższyłyby zgromadzony kapitał, by zrównoważyć krótszy okres odprowadzania składek związany z wcześniejszym przejściem na emeryturę. Żeby nie zaciągać zobowiązań wobec przyszłych mniej licznych pokoleń – nowe rozwiązania muszą mieć charakter kapitałowy, w przeciwnym przypadku będą to przysłowiowe gruszki na wierzbie… Niestety jak do tej pory pomysłodawca nie przedstawił wyliczeń pokazujących, ile takie składki powinny wynosić, by nie prowadzić do obniżenia emerytur kobiet, które skorzystałyby z tego rozwiązania. Warto jednak na tę inicjatywę spojrzeć z innej perspektywy, przynajmniej jeden z koalicjantów zaczyna dostrzegać głębokość załamania demograficznego i konieczność zdecydowanych działań. Kluczowe jest jednak, by świadomość ta rozszerzyła się także na zrozumienie, że koszty tych działań trzeba ponieść dzisiaj i nie da się ich przerzucić, właśnie z przyczyn demograficznych, na przyszłe pokolenia…. Paweł Pelc
Włosi przeżyli aukcję, ale czy Niemcy mają już wydrukowane DM? Czy Niemcy mają już wydrukowane Deutsche Marki, czy też wykorzystując kryzysową sytuację dokonują niesamowitego przyspieszenia politycznego gwarantując sobie możliwość pozademokratycznego zmieniania rządów w krajach/guberniach UE?
Po patriotycznej manifestacji Włosi dzisiaj uplasowali na rynku 7,5 mld obligacji. Wprawdzie drogo – nie do utrzymania na dłuższą metę – trzylatki 7,89%, a dziesięciolatki 7,56%, więc o sygnalizującej kłopoty odwróconej krzywej. Sceptycyzm co możliwości wewnętrznej mobilizacji uprawniony gdyż jak podkreśla prof. Nicola Borri z Luiss University w Rzymie w artykule “Italy’s Banks Back Patriotism to Spur Sovereign Debt Demand”: “Italy needs to refinance more than 250 billion euros in the next year and we estimate that half of it should come from abroad,” “Households are not able to replace the rest of the world.” Gdyby rzeczywiście Niemcy chcieli ratować eurostrefę co inwestorzy wyszacowali dzisiaj na 2 pb („But yields on German debt have risen, pointing to underlying concerns that Berlin may end up having to pay for the bail-out of its fellow eurozone members. Ten-year Bund yields are up 2 basis points at 2.32 per cent.” – FT), to nie powinni zwlekać z pomocą, gdyż należy się zgodzić Nick Matthews z Royal Bank of Scotland w dzisiejszym artykule w Wall Street Journal ”Central Bank Keeps a Lid on Bond Buys” :"Every day that goes by is a day lost in trying to restore confidence". Wszystkich zainteresowanych tematem zapraszam do lektury artykułu Małgorzaty Goss na aktualny temat:
„Kryzys w strefie euro zatacza coraz szersze kręgi, zagrożona jest już nawet wiarygodność kredytowa Niemiec. Rząd w Berlinie sam musi się ratować, żeby uniknąć spłacania długów państw bankrutów
Rating Niemiec w opałach Rynki i agencje ratingowe bezskutecznie naciskają na Niemcy, aby pozwoliły rozwiązać kryzys eurostrefy przez interwencję Europejskiego Banku Centralnego i emisję euroobligacji. Niemcy zwlekają, a niewykluczone, że ich rezerwa wynika z faktu, iż Berlin sam szykuje się do opuszczenia strefy euro, aby uniknąć spłacania jej długów. Amerykańska agencja ratingowa Moody´s ostrzegła wczoraj, że gwałtowne pogłębienie kryzysu zadłużenia w strefie euro grozi obniżeniem wiarygodności kredytowej wszystkich krajów UE. Specjalny komunikat ostrzegawczy wydany przez agencję w tej sprawie to wyraźny element presji na rządy europejskie przed zbliżającym się szczytem UE zaplanowanym na 8-9 grudnia. Już w pierwszym kwartale przyszłego roku może dojść do obniżenia ratingów krajów eurostrefy, a być może także innych państw UE, o ile przywódcy "nie przedstawią wcześniej znaczących inicjatyw politycznych, które mogłyby szybko ustabilizować rynki kredytowe". Moody´s zakłada dwa scenariusze. Według pierwszego z nich, określonego, jako pozytywny, strefa euro zostaje utrzymana bez ogłaszania niewypłacalności kolejnych państw. Jednak i w takim wypadku nawet kraje najbardziej wiarygodne, jak Niemcy, Holandia, Austria i Finlandia, muszą się liczyć z przejściowym obniżeniem oceny ratingowej. Drugi scenariusz - negatywny - zakłada podział eurostrefy i opuszczenie jej przez jeden lub więcej krajów, co zdaniem Moody´s miałoby negatywne konsekwencje w sferze oceny wiarygodności kredytowej dla wszystkich krajów eurostrefy i innych państw UE. Nic jednak nie wskazuje na to, aby Niemcy, jedyny kraj zdolny powstrzymać kryzys zadłużenia, rwały się do ratowania Europy. Nasz zachodni sąsiad, główny motor wprowadzania wspólnej waluty, teraz, gdy euro rozpada się z powodu nierównowagi wewnętrznej, pozostaje głuchy na wezwanie SOS. Euro było dobre, dopóki pozwalało przyspieszyć rozwój niemieckiej gospodarki, a gdy trzeba spłacić wygenerowane przez wspólną walutę długi peryferyjnych krajów, te same Niemcy odżegnują się od przyjęcia na siebie gwarancji spłaty gigantycznego zadłużenia. Kanclerz Angela Merkel nie zgadza się na emisję przez eurostrefę wspólnych euroobligacji, które pozwoliłyby odetchnąć największym dłużnikom, ani też na skup przez Europejski Bank Centralny najtrudniej zbywalnych obligacji krajów euro o rentowności powyżej 7 procent. W rezultacie dłużnicy, rolując długi, zapożyczają się na coraz większy procent. Na koniec muszą ogłosić niewypłacalność i przejść na garnuszek Międzynarodowego Funduszu Walutowego z jego szokową terapią naprawczą, która wywołuje protesty społeczne i zamieszki uliczne.
- Kanclerz Angela Merkel wie, że jeśli obciąży Niemcy finansowaniem europejskiego długu, to podskoczy o 1-2 punkty procentowe koszt finansowania niemieckiego długu, który sięga 80 proc. PKB. To dla Niemiec dodatkowy wydatek rzędu kilkudziesięciu miliardów euro rocznie - wyjaśnia dr Zbigniew Kuźmiuk, poseł PiS, ekonomista. - Gdyby Niemcy rzeczywiście chciały ratować eurostrefę, to nie powinny zwlekać z pomocą - uważa dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. - Ta zwłoka wskazuje, że raczej chcą zyskać na czasie, aby dobrze przygotować się do opuszczenia strefy euro, w przypadku, jeśli kraje peryferyjne nie zobowiążą się do samodzielnego przezwyciężenia kryzysu - przewiduje finansista. Na razie Niemcy realizują, jego zdaniem, tzw. wariant kolonialny, tj. zmuszają dłużników, aby za cenę "potu i łez" spłacili maksymalną część długów wobec niemieckich i francuskich banków. Można jednak z góry przewidzieć, że wyrzeczenia społeczne na niewiele się zdadzą, ponieważ skutkiem cięć i oszczędności okaże się spadek wzrostu gospodarczego i relatywny wzrost zadłużenia. Na koniec, więc dłużnicy zostaną pozostawieni sami sobie, razem z ich "wspólną walutą". - Obawiam się, że w przeciwieństwie do Polski, która nie jest przygotowana na ten scenariusz, Niemcy decydujący o przebiegu kryzysu, są tak perfekcyjnie przygotowani, że, aby uniknąć chaosu, mają już nawet wydrukowane Deutsche Mark - uważa dr Mech. Zbigniew Kuźmiuk jest innego zdania. - Niemcom nie opłaca się powrót do marki, ponieważ niemiecka waluta uległaby natychmiast silnemu wzmocnieniu (tak jak niedawno frank szwajcarski) i straciliby na tym gospodarczo, jako eksporterzy - ocenia Kuźmiuk. - Sądzę, że Niemcy chcą raczej stworzyć razem z Francją "twarde jądro" Europy. Tylko, że motor francuski słabnie. Słaby wzrost powoduje, że iloraz długu do PKB rzuca kolejne kraje na kolana - zauważa ekonomista. Jego zdaniem, wydarzenia tej rangi, co ubiegłotygodniowa porażka Niemiec na rynku obligacji, kiedy nie udało im się uplasować całej emisji z braku chętnych, to efekt spekulacji i nacisku rynków, które chcą w ten sposób wymóc na Niemcach większe zaangażowanie w spłatę europejskiego zadłużenia. - Sądzę, że Merkel w końcu zezwoli na skup obligacji przez Europejski Bank Centralny - twierdzi dr Kuźmiuk.
- Eurostrefa już się rozpadła. Zmiany w traktacie UE czy ostrzejsze rygory budżetowe narzucane krajom członkowskim są już bez znaczenia - uważa Jerzy Bielewicz, szef Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". - Ta zwłoka, kluczenie, rzucanie kolejnych pomysłów na kolejnych szczytach to tylko gra polityczna zdemoralizowanych elit w celu zyskania na czasie - ocenia Bielewicz, komentując pojawiające się i zaraz dementowane pogłoski medialne o pomocy MFW dla Włoch rzędu 600 mld euro, a także o "specjalnych euroobligacjach", które miałyby być emitowane przez sześć najsilniejszych krajów euro i częściowo przeznaczane na pomoc dłużnikom. A już deklarację szefa MSZ Radosława Sikorskiego, że Polska chce znaleźć się w Europie sfederalizowanej pod egidą Niemiec, Bielewicz ocenił, jako skandaliczną. - To czysta nieodpowiedzialność pchać kraj w oko cyklonu - podkreślił.” Cezary Mech
BOJKOTUJĘ ORLEN Otrzymałem parę dni temu liścik namawiający mnie do nie kupowania paliwa na stacjach BP i STATOIL, od razu zacząłem się zastanawiać, kto u nas w Polsce stoi za podwyżkami cen paliw. Odpowiedź jest prosta Rząd Polski i Premier Tusk oraz PKN ORLEN. Dzięki ich ostatnim podwyżkom ceny paliw oraz akcyzy, podatkom drogowym itp., itd. ceny zostały wywindowane, a i jeszcze będą rosły. Ludzi już kupują paliwa mniej, przesiadają się do komunikacji publicznej, w której w niektórych miastach polski brakuje znanych z japońskiego metra dopychaczy, co pozwala upchnąć w środku lokomocji większą liczbę pasażerów. ORLEN ma mieć największy zysk na koniec tego roku. Orlen to spółka państwowa – Skarbu Państwa rzecz jasna, kolesie z układu rządzącego siedzą w radach nadzorczych i zarządach. Nie wiem jak dziś wedle oficjalnej strony PKN ORLEN struktura spółki liczy 38 spółek, – ale wystarczy poszperać szybko można się przekonać, że każda z tych spółek jest właścicielem wielu spółek celowych z radami nadzorczymi i zarządami gdzie setki osób pobierają wynagrodzenie. Z tego, co mam w swoich notatkach 10 lat temu było to około 196 spółek. Nie wiem jak dziś, szkoda mi czasu na sprawdzanie jak struktura urosła. Orlen to świetne miejsce na przechowywanie swoich ludzi i wypłacanie ich pensji. Osobiście znam takich, co są w 3-5 radach nadzorczych a ich praca polega na tym by raz w miesiącu przejechać się do siedziby spółki by podpisać listę, a inkasują od 1000 do kilkunastu w zależności od rangi spółki. ORLEN podwyższył ceny, Rząd podwyższył ceny by zasilić budżet, a przy okazji z dużego zysku wypłacić sobie super bonusy. Bonusy kosztem jak zwykle polaczka szaraczka. Zatem poniższy list, który otrzymałem o bojkotowanie stacji BP i STATOIL, daje super zysk ORLENOWI i budżetowi, oczywiście, jeśli zostanie zrealizowany.
„Protest przeciwko rosnącym cenom paliwa. Do wszystkich kierowców. Bardzo dobry pomysł. (koniecznie przeczytaj do końca!) Ceny paliwa poszybowały w górę. Jeszcze trochę i zobaczymy 6 PLN za litr, a potem może i więcej. Poniższa propozycja ma znacznie więcej sensu niż kampanie typu "nie kupuj paliwa w danym dniu", które było przeprowadzane kilka miesięcy temu. Producenci paliw śmiali się jedynie, bo wiedzieli, ze nie będziemy kontynuować akcji krzywdząc samych siebie rezygnując całkowicie z zakupu paliwa. Było to bardziej niekorzystne dla nas niż problem dla nich. Ale myśląc o tamtym pomyśle powstała idea, która może przynieść rzeczywiste korzyści. Przeczytaj proszę i przyłącz się! Przy cenach paliw rosnących każdego dnia my konsumenci musimy podjąć akcję. Jedynym sposobem abyśmy zobaczyli, ze ceny paliwa idą w dół jest trafienie kogoś w portfel poprzez nie kupowanie jego paliwa. I możemy zrobić to BEZ narażania się na niewygody. Oto pomysł: Do końca bieżącego roku NIE KUPUJMY ŻADNYCH PALIW od dwóch największych firm paliwowych: BP i STATOIL. Jeśli nie będą sprzedawały paliwa, będą zmuszone do obniżenia ceny. Jeśli one obniżą ceny, inne firmy będą zmuszone do uczynienia tego samego. Ale aby osiągnąć efekt musimy pozbawić te dwie firmy milionów klientów. Wbrew pozorom jest to całkiem łatwe do osiągnięcia. Czytaj dalej a dowiesz się jak dotrzemy do milionów. Wysyłam tę wiadomość do 30 osób. Jeśli każda z nich wyśle ją do kolejnych dziesięciu (30 x 10 = 300) i każda następna do kolejnych 10 i tak dalej to już w szóstej kolejce wiadomość ta dotrze do 3 milionów ludzi. Jeśli każda z nich wyśle do kolejnych 10... Wszystko, co należy zrobić to wysłać tę wiadomość do 10 znajomych osób i nie kupować paliwa na stacjach BP i STATOIL. To jest ogólnoświatowa akcja. Ile to potrwa? Jeśli każdy, kto otrzyma tę wiadomość przęśle ją do 10 znajomych dotrzemy do 300 milionów konsumentów w ciągu 8 dni! Założę się, ze nie sądziłeś, ze masz taki potencjał, prawda? W grupie siła i nawet najgrubsza gałąź złamie się, jeśli spadnie na nią wystarczająco duża ilość niezmiernie lekkich płatków śniegu. Jeśli uważasz, ze ta akcja ma sens prześlij dalej tę wiadomość. WYTRZYMAJMY DO MOMENTU AZ CENY PALIWA WRÓCĄ DO NORMALNEGO POZIOMU (ok.4,0 PLN /litr). Razem możemy to zrobić. Prześlij tę wiadomość i nie kupuj paliwa na BP i STATOIL. TO TY MOŻESZ USTALIĆ CENY”
Ja postanowiłem zbojkotować ORLEN i budżet. Zatem dziś tankuję samochód z beczki. A do końca roku jeżdżę komunikacją, a samochodu przez cały miesiąc nie tankuję, zobaczymy, kto się przyłączy. Wymaga to trochę samozaparcia, ale można… ALEF STERN
Recepta na kryzys Laureat Nagrody Nobla i „guru współczesnej ekonomii” – prof. Joseph Stiglitz – wyraził obawę, że hiszpański rząd stworzony przez Partię Ludową będzie koncentrował się na realizowaniu polityki coraz mocniejszego zaciskania pasa. Jego zdaniem jest to „receptą na więcej bezrobotnych, większą recesję, spowolnienie wzrostu i upadek gospodarki”.
www.forsal.pl/artykuly/569825,stiglitz_ostrzega_hiszpanie_zaciskanie_pasa_to_gospodarcze_samobojstwo.html
To może być w Hiszpanii jeszcze więcej bezrobotnych? Osobom niezorientowanym mogłoby się wydawać, że to całkiem odwrotna polityka poprzedniego rządu stworzonego przez Partię Socjalistyczną doprowadziła do 25% bezrobocia i upadku gospodarki? Jak obroniłem habilitację, to znajomy profesor powiedział mi składając gratulacje: „teraz to już możesz zacząć gadać bzdury”. Co dopiero jak się jest „guru” i laureatem, Nobla. Oczywiście Hiszpanie nie chcą „zaciskać pasa”. Podobnie jak 80% Polaków jest przeciwnych podwyższaniu wieku emerytalnego. Tylko może Pan Profesor zechciałby jakąś swoją „receptę” przedstawić? Rozumiem, że należy podwyższyć podatki. Najbogatszym oczywiście. I co jeszcze? Bo jak garstce „najbogatszych” podwyższymy podatki to nie utrzymamy za to najbiedniejszych, ani nie spowodujemy boomu inwestycyjnego. „Oburzeni” wymachują na po całym świecie transparentami: „Jest nas 99%”. 1% nie utrzyma 99%. Więc trzeba podwyższyć podatki części pozostałych. Ale to już nie będzie ich 99%. Linia podziału nie będzie wyglądała tak pięknie. Rachunek jest prosty – lepiej podwyższyć podatki 99%. Jeśli w grupie 1.000 osób 990 (99%) zarabia 1.000 zł miesięcznie, a 10 osób zarabia 10.000 zł miesięcznie i wszyscy płacą podatek proporcjonalny 20% to wpływy budżetowe wynoszą 218.000. Ale 99% płaci łącznie 198.000 a „bogacze” płacą tylko 20.000. Jeśli opodatkujemy „bogaczy” stawką 50%, to wpływy podatkowe od tej grupy wzrosną z o 30.000 zł (20.000 zł do 50.000 zł) – i to przy założeniu, że nie będą oni uciekali w żaden sposób od opodatkowania. Ale wystarczy pozostałym podwyższyć podatek z 20% do 25% a wpływy podatkowe z tego tytułu wzrosną o 49.500 zł. Więc co się bardziej opłaca? Zresztą wpływy z tytułu zwiększenia podatków i tak nie starczą na spłatę długów i na kolejne wydatki na dotychczasowym poziomie. Więc trzeba pożyczyć, albo wydrukować. Pożyczać Hiszpanom ani na kolejne inwestycje w sektorze budowlanym, które były podstawą wcześniejszego „boomu”, ani tym bardziej na ochronę „zdobyczy socjalnych” nikt już nie będzie. Więc trzeba dodrukować. Ale to nie hiszpańska Partia Ludowa trzyma klucze do drukarni „legalnych środków płatniczych”. Więc może jednak przydałaby się jakaś inna „recepta”? Może po okresie przywilejów stanowych (stan „bankowców”) wysokiej pańszczyzny (opodatkowanie pracy) przywiązania „chłopa do ziemi” (zakaz podejmowania różnorakiej działalności bez pozwolenia pana – czyli państwa) znowu czas na wolność?
Robert Gwiazdowski
Polacy wykupują Görlitz Polacy zasiedlają wschodnie tereny Niemiec. W niektórych miejscowościach stanowią już ponad 50 proc. mieszkańców. Głównym powodem kolonizacji byłego NRD są mieszkania o połowę tańsze niż w Polsce. Agencja nieruchomości Kamar w Zgorzelcu to tylko przykład jednej firmy, która specjalizuje się w pośrednictwie sprzedaży domów i mieszkań po niemieckiej stronie granicy. Chętnych przybywa z każdym miesiącem, bo ceny nieruchomości na terenach byłego NRD są często o połowę niższe niż w Polsce. Np. 60–65-metrowe mieszkanie w wyremontowanej kamienicy w Görlitz można kupić już za 70–100 tys. zł, czyli o 50–70 tys. zł mniej niż podobne po polskiej stronie miasta.
– Każdego dnia mamy po kilkadziesiąt zapytań od Polaków zainteresowanych zakupem, a sfinalizowanych umów mamy po 3–5 w miesiącu – mówi Katarzyna Blacharska, właścicielka agencji Kamar. Nieruchomościami po drugiej stronie granicy zainteresowani są również polscy biznesmeni, którzy wykupują całe kamienice w Görlitz. Niektóre można kupić już za 40–60 tys. euro. Rośnie też popyt na obiekty użytkowe oraz stare domy i dworki, które też są tu tańsze niż w Polsce. Np. XIX-wieczny pałac położony 30 km od granicy o powierzchni 1,8 tys. mkw. na dużej działce kosztuje 235 tys. zł. Zainteresowany nim jest polski przedsiębiorca, który chce tam otworzyć polsko-niemiecki dom spokojnej starości. W Görlitz mieszka już kilka tysięcy Polaków. Wśród nich przeważają byli mieszkańcy Zgorzelca, Bolesławca, Legnicy i innych miejscowości Dolnego Śląska. Opłaca im się mieszkać w Niemczech i pracować w Polsce.
Za metr lokalu zapłacą jedno euro czynszu W Görlitz artyści i przedsiębiorcy z niekonwencjonalnymi pomysłami mają szansę na tanie lokale. Mogą je dostać nie tylko Niemcy, ale także Polacy. Warunek jest jeden: pomysł musi być naprawdę oryginalny.
– Zależy nam, żeby do pustych domów przenosili swoją działalność artyści, rzemieślnicy, ludzie, którzy planują otworzyć własny biznes i szukają taniego lokum – wyjaśnia Stephan Thomas ze Stowarzyszenia HausHalten z Lipska, które za cel postawiło sobie ochronę zabytkowej architektury miejskiej. Jak zapewniają działacze Stowarzyszenia, nie ma dla nich znaczenia, komu wynajmowany jest lokal, co w przypadku Görlitz może być szansą np. dla artystów z Polski. – Ważne, żebyśmy dostali konkretny plan działania, który nas zaciekawi i zagwarantuje, że kamienica nie będzie ulegała dalszej degradacji – zapewnia Stephan Thomas. W ten sposób można wynająć lokal za Nysą, np. płacąc jedynie jedno euro za metr kwadratowy wynajmowanej powierzchni.
Pomieszkaj w Görlitz przez tydzień na próbę Görlitz pustoszeje w zatrważającym tempie. Z niegdyś 100-tysięcznego miasta w ciągu ostatnich 20 lat wyjechała już połowa mieszkańców. Co zrobić, by ulice nad Nysą znów odżyły? – zastanawiali się w mieście. I wymyślili. Chcą namawiać młodych Polaków z przygranicznych miast, aby osiedlali się po drugiej stronie granicy. Zachętą ma być możliwość zamieszkania na tydzień za darmo w luksusowym lokalu w Görlitz. W mieście realizowany jest projekt Probewohnen (Tydzień Próby). W jego przeprowadzenie zaangażowały się wspólnie Uniwersytet Techniczny z Drezna i zarząd budynków komunalnych z Görlitz. Na potrzeby projektu w mieście zostały przygotowane specjalne mieszkania. Administracja przeprowadziła w nich remonty, a sponsorzy wyposażyli w kompletny sprzęt AGD i meble. Te mieszkania udostępniane są właśnie młodym Polakom. Anne Pfeil, która nadzoruje projekt z ramienia drezdeńskiej uczelni, wyjaśnia, że Probewohnen to przedsięwzięcie badawcze. – Młodzi Polacy dostają szansę zamieszkania w Görlitz, a w zamian dzielą się z nami swoimi wrażeniami – wyjaśnia. Dzięki ich opiniom będzie można tak zmienić śródmieście, by dostosować je do potrzeb mieszkańców.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna, Gazeta Wrocławska
„GDY OKRĘT TONIE, A WIATRY GO PRZEWRACAJĄ …” Dla wytrawnego obserwatora polskiej rzeczywistości aktualne wydarzenia były do przewidzenia 20 lat temu, choć ich kolejność, czy natężenie pozostawały pewną niewiadomą. Oczywiste było, zatem, że bez rzetelnego rozliczenia się z przeszłością, właściwej diagnozy świadomości społeczeństwa, policzenia członków elity propaństwowej, wreszcie bilansu zysków i strat już na starcie III RP, nie będzie możliwa odbudowa zdewstowanej państwowości. Tylko ktoś zupełnie pozbawiony zdolności analitycznych mógł sądzić w swojej naiwności, że uda się zbudować zdrowe, demokratyczne państwo na miarę XXI wieku, opierając się na aparacie państwowym przeszczepionym wprost z totalitarnego, obcego tworu, jakim była PRL. Jak bowiem można było wierzyć, że wspierając się na ludziach sowieckiego reżimu, uda się obalić ów reżim i zbudować jego przeciwieństwo? Czy można było się łudzić, że ludzie, którzy budowali komunistyczny system zniewolenia, ba, z pełnym oddaniem o niego walczyli, teraz nagle poddadzą się demokratycznym mechanizmom, władzę oddadzą ludowi, a sami będą budować struktury państwowe, wyzbywając się swoich zależności, lojalności i rozmaitych patologii, które były chlebem powszednim w PRL – u? Takie myślenie to był błąd i dlatego projekt pod nazwą III RP się nie mógł udać. Nie z tymi ludźmi, nie w takiej formie. Gruba kreska, okrągły stół – to był majstersztyk komunistycznego aparatu władzy, który chciał, mówiąc kolokwialnie, mieć ciastko i zjeść ciastko. I to się mu udało, z małymi wpadkami, ale jednak suma sumarum, system jest na plusie. Poszło gładko, „szuje i łajdaki rozpanoszyły się”, jakby dosadnie podsumował obecny stan państwa Józef Piłsudski. A wystarczyło u progu III RP zastosować wobec pozostałości PRL – u metody, jakimi zwalcza się nowotwory: chorą, zrakowaciałą tkankę usunąć skalpelem, z dużym zapasem, uniemożliwiając jej nawrót drastyczną chemio terapią. Jednak w Polsce dano wiarę szarlatanom, którzy szeptali zaklęcia, że można ciężką chorobę wyleczyć bez ingerencji chirurga, ba, nawet bez wizyty u lekarza. Wystarczą czary mary, ziółka i gusła. I niestety, pacjent zmarł. Brzmi drastycznie, ale taka jest prawda: Polska jest państwem, które chyli się ku upadkowi w niezwykle szybkim tempie. Można pukać się w głowę, śmiać się i poprawiać sobie humor myśleniem życzeniowym, czy wyładowywać swoją agresję na politycznych adwersarzach, ale każdy, kto nie zatracił zmysłu obserwacji i potrafi czytać widzi, że za wiele czasu nam nie zostało. Smoleńsk był takim mocnym akcentem, który miał nas znowu sprowadzić do „parteru”, pozbawić wykształconej z tak wielkim trudem elity propaństwowej, zdziesiątkować największa partię opozycyjną, a nawet pozbawić ją przywództwa. I niestety, to się udało. Już nigdy nie będziemy tacy sami, Smoleńsk jest cezurą, po której wszystko jest już inne: jesteśmy już zdefiniowani, zaprzysiężeni prawdzie, albo kłamstwu. O kondycji naszego państwa wiele mówią wydarzenia mające miejsce po 10 kwietnia, kiedy to instytucje państwa polskiego, utrzymywane z podatków Polaków, dopuściły się skandalicznych zaniedbań i celowych działań, mających na celu uniemożliwienie poznania prawdy o wydarzeniach kwietniowego poranka. Dla każdego zdrowo myślącego człowieka stało się jasne, że przekroczyliśmy granice, za którą jest już tylko równia pochyła. Przecież te hołdy w Moskwie i Berlinie, te uwłaczające naszej godności wizyty byłych kagiebistow, jeżdżących sobie incognito po Polsce, te „wykłady” Ławrowa, wreszcie rura na dnie Bałtyku, rakiety w Kaliningradzie, otwarcie granicy z tym zmilitaryzowanym regionem, jawne kpiny jakichś dziennikarzy rosyjskich, którzy widzą za granicą swojego państwa już tylko Niemcy – to są właśnie symptomy zbliżającego się upadku, nieuchronnego końca. A zniszczenie naszego święta Niepodległości? Czy to nie jest jasny sygnał, że mamy problem, że niepodległość to tylko pusty slogan, który dla wielu mieszkańców Polski jest synonimem faszyzmu? I kiedy czytam piątkowy wywiad w Naszym Dzienniku z oficerem BOR, który opowiada historie z życia tej formacji, mrożące krew w żyłach, a przypominające opowieści byłych żołnierzy ze zdegenerowanych sowieckich jednostek wojskowych, to ja już wiem, że nic się nie da zrobić. Nowotwór przeżarł wszystko, są przerzuty, a organizm państwowy, choć jeszcze, jako tako spełnia swoje funkcje życiowe, to jego dni są policzone. Czy w państwie, które ma przed sobą przyszłość, jakąkolwiek, mniej lub bardziej świetlaną, szef służby odpowiedzialnej za bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie, może w kwestii największej powojennej tragedii Polski wypowiadać takie słowa do oficerów BOR, niczym Ojciec Chrzestny i być pewnym swojej posady?
„Nie martwcie się panowie, będzie dobrze. My wszystko wiemy, wiemy, jaka była prawda. Ale pamiętajcie, jeżeli coś będzie nie tak, to my wiemy, co powiedzieć i powiemy więcej”.
Przed wiekami pewien ksiądz napisał kazanie, niezwykle aktualne, które chciałabym zadedykować panu Janickiemu, wszystkim politykom, dziennikarzom, chyba że już mają szalupy ratunkowe przygotowane:
„Gdy okręt tonie, a wiatry go przewracają, głupi tłomoczki i skrzynki swoje opatruje i na nich leży, a do obrony okrętu nie idzie, i mniema, że się sam miłuje, a on się sam gubi. Bo gdy okręt obrony nie ma, i on ze wszytkim, co zebrał, utonąć musi. A gdy swymi skrzynkami i majętnością, którą ma w okręcie, pogardzi, a z innymi się do obrony okrętu uda, swego wszytkiego zapomniawszy: dopiero swe wszytko pozyskał i sam zdrowie swoje zachował. Ten namilszy okręt ojczyzny naszej wszytkich nas niesie, wizytko w nim mamy, co mamy. Gdy się z okrętem źle dzieje, gdy dziur jego nie zatykamy, gdy wody z niego nie wylewamy, gdy się o zatrzymanie jego nie staramy, gdy dla bezpieczności jego wszytkim, co w domu jest, nie pogardzamy: zatonie, i z nim my sami poginiemy”. Martynka
Expose „słońca Peru” i kwestia wydłużenia wieku emerytalnego. Oto 2-ga część rozważań nad sejmowym expose naszego „słońca Peru” (oby nigdy nam nie zgasło ), w którym zapowiedziano zmiany w systemie emerytalnym „mniej wartościowego narodu tubylczego”. Część 1-sza (LINK) opracowania dotyczyła „podatku pogłównego” w kontekście częściowej likwidacji „ulgi na dzieci” dla „rodzin bogaczy”. W tekście postawiono tezę, że zasadniczo nie ma, co się przejmować tezami expose, bo dotychczas nikt z premierów nie spełnił nawet 30% swoich buńczucznych zapowiedzi a jeśli spełnił to dokładnie odwrotnie niż zapowiadał. Wyjątkiem od tej reguły była sprawa podatku od kopalin (regalia), która już wstrząsnęła polską giełdą (GPW) a w szczególności jej kluczową spółka odpowiedzialną za wydobycie i produkcję miedzi i srebra tj. państwowym (państwo pośrednio i bezpośrednio kontroluje ponad 50% akcji) koncernem KGHM. O podobnym wstrząsie dotyczącym producentów węgla na przykładzie Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW) będzie osobny wpis.
Zajmijmy się jednak zapowiedzianą kwestią podniesienia wieku emerytalnego. Premier zapowiedział, że planowane jest stopniowe podnoszenie wieku emerytalnego i zrównywanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Obecnie mężczyzna nabywa praw do emerytury osiągnąwszy 65 lat a kobieta 60 lat. Od roku 2013 ma nastąpić stopniowe zrównywanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Co 4 miesiące wiek emerytalny będzie wydłużany o 1 miesiąc, co w efekcie doprowadzi do osiągnięcia wieku emerytalnego dla mężczyzn wynoszącego 67 lat w roku 2020 a dla kobiet w roku 2040. Pierwsze działania w tym kierunku zostały już podjęte przez tandem Boni – Hall, którzy przepchnęli (wstrzymaną właśnie czasowo na 2 lata) „reformę edukacji” polegającą miedzy innymi na obniżeniu wieku szkolnego, czyli de-facto wrzuceniu na rynek pracy młodszych „niewolników”. O „reformie edukacji” pani Hall popełniono oddzielny elaborat (LINK).
Zrównanie wieku emerytalnego to konsekwencja oczywistego faktu, że kobiety, jako „słaba płeć” żyją zdecydowanie dłużej od mężczyzn. Skoro są tak bezczelne, że żyją np. średnio do 80 roku życia to grzechem jest by płaciły składki emerytalne tylko przez 40 lat swojego życia a korzystają z emerytury aż przez 20 lat. Mężczyźni są pod tym względem bardziej „ekonomiczni”, bo zasuwali przez 45 lat a przejadali swoje emerytury ledwo przez 6,5 roku dożywając średnio 71,5 lat (dane GUS za rok 2009). Teoretyczne zależność jest prosta. Dłużej żyjesz a pracujesz tak samo - dostaniesz mniejszą emeryturę, bo statystycznie wydłuża się ilość miesięcy, przez którą musi ona być wypłacana. Dłużej żyjesz i dłużej pracujesz masz emeryturę większą, ale pobierasz ją krócej. A teraz zastanówmy się czy jest się, czym przejmować, czyli czy warto zwracać uwagę na groźbę dłuższej pracy pod pretekstem dostępu do emerytury. W chwili obecnej ZUS jest praktycznie na skraju plajty. Jego wypłaty dla obecnych emerytów są większe niż wpływy z pobierany składek. ZUS musi pożyczać (w 2011 roku robił to, co najmniej 2 razy pieniądze na procent z banków) by zapewnić do wyborów ciągłość wypłat świadczeń emerytalnych. Chwilowo sytuacje poprawił rabunek prawie 70% składki OFE, która od maja 2011 zamiast trafiać na konta OFE idzie do ZUS i w rzeczywistości służy finansowaniu wypłat obecnym emerytom a nie agregowaniu środków przyszłych emerytów obecnie pracujących. Jeszcze w tym roku rozpoczął się rabunek na potrzeby ZUS Funduszu Rezerwy Demograficznej (FDR), z którego pieniądze miały być czerpanie na pokrycie niedoborów składek, gdy ilość pracujących w Polsce będzie mniejsza niż emerytów pobierających świadczenie. Miało to nastąpić dopiero po roku 2020 tym, ale w wyniku manka w kasie ZUS skarbonka został naruszona i jest regularnie podkradana na sumy rzędu kilku miliardów złotych rocznie. Ostatnim źródłem finansowania będzie ostateczne zamkniecie systemu OFE polegające na przejęciu pozostałych 2,3% pensji brutto idącej do OFE i zagrabieniu przez ZUS ponad 200 miliardów leżących w OFE składek II filara odkładanych przez 14 milionów pracowników od roku, 1999 czyli startu reformy emerytalnej ZUS + OFE. Ostatnim pomysłem i jednym z najgłupszych jest podniesienie kosztów pracy przez wzrost składek emerytalno rentowych (rząd już zapowiedział podwyżkę o 2% składki rentowej, którą płacą za pracownika pracodawcy ze swojej części wynagrodzenia, co oczywiście spowoduje kolejną falę zwolnień i bezrobocia). Z chwila, gdy skończą się te źródła pozyskiwania kapitału na bieżące wypłaty ZUS będzie musiał zawiesić wypłacanie świadczeń lub radykalnie ograniczyć ilość osób uprawnionych do wypłaty świadczeń emerytalnych. Według najnowszych badań, co 4 kandydat na emeryta płci męskiej w Europie nie dożywa do upragnionej emerytury (LINK).
W Polsce jest jeszcze gorzej, bo aż 40% mężczyzn umiera przed osiągnięciem 65 roku życia. Oznacza to, że ich składki emerytalne, jakie trafiają do ZUS idą na tych co dożyją do emerytury. Co nie zmienia sytuacji, że w ZUS jest nadal manko. Można być prawie pewnym, że dzięki wydajnej pracy przez 4 lata „doktor Ewy” na stanowisku ministra zdrowia mniej wartościowego narodu tubylczego, aktualnie zastąpionej przez pana Arkułowicza (ministra od spraw „wykluczonych”) uda się już wkrótce zatrzymać ten niekorzystny proces (z punktu widzenia ZUS), jakim jest wydłużanie się życia Polaków. Dzięki odpowiedniej polityce w zakresie dostępu do opieki medycznej (ograniczeniu jej dostępności) i wzrostowi ubóstwa uda się najpewniej w nie za długim czasie obniżyć wiek życia mężczyzn poniżej 70 lat a kobiet zredukować do powiedzmy 75-go roku życia. Przy podniesieniu obowiązku pracy do 67 lat jest cień szansy, że ZUS nadal będzie mógł udawać, że wypłaca emerytury swoim beneficjentom. Dodatkowo liczbę uprawnionych do wypłaty świadczenia będzie można zredukować poprzez promocje eutanazji (tak jak ma to miejsce w krajach Beneluksu). Wiele osób niemających wsparcia w rodzinie a pozbawionych środków do życia zdecyduje się na dobrowolne „odejście” zwłaszcza, jeśli będzie ono „przyjemne” i odpowiednio zareklamowane przez „rządowych ekspertów” (patrz film pod artykułem). Podsumowując nie ma, co przejmować się groźbami wydłużenia wieku emerytalnego, bo:
- w ZUS i tak najpewniej zabraknie pieniędzy nawet na wypłatę emerytur wypłacanych przez krótszy czas, więc nie ma co liczyć na jakiekolwiek wypłaty z instytucji państwowego systemu emerytalnego (ZUS i OFE).
- znaczna część obywateli (najpewniej > 40%) w ogóle nie doczeka do emerytury, więc problem jej wypłaty nie będzie ich dotyczył. Dlatego jeśli chcesz cieszyć się emeryturą w jesieni swojego życia musisz skorzystać z kilku poniższych rad a na „emeryturę” i odejść (znaczy porzucić pracę), gdy stosowne warunki będą już spełnione niezależnie czy wiek emerytalny został osiągnięty czy nie został: Oto opcje do wyboru:
1. odkładajcie sami na czarną godzinę, (jeśli macie, z czego)
2. płaćcie jak najmniejsze legalne podatki od swoich wynagrodzeń tak, aby jak najwięcej gotówki zostało wam w kieszeni, pod żadnym pozorem nie dajcie się oszukać, że wyższe składki to wyższa emerytura (składaka emerytalna jest tak naprawdę podatkiem emerytalnym – takim nowym balcerowiczowskim karnym „popiwkiem” mającym ograniczyć wzrost naszych pensji i obniżyć naszą siłę nabywczą i niczym więcej)
3. „róbcie” dzieci (jak najliczniej) i wychowajcie je dobrze a będą was utrzymywać na starość (przypominam, że to się nazywa rodzina i świetnie zastępuje jakiś tam ZUS od tysięcy lat)
4. zmykajcie z tego kraju w podskokach gdzieś gdzie można uczciwie zarobić a system emerytalny jeszcze, jako tako działa
5. grajcie w lotto a nuż wygracie pieniądze na dostatnią emeryturę – to jeden z dobrowolnych „podatków od marzeń” których można nie płacić jak się chce )
6. zaciągnijcie kredyt w ramach wstecznej hipoteki, jeśli chcecie utracić mieszkanie w zamian za emeryturę.
Wątki „emerytalne” dotyczące majstrowania przez ekipę D. Tuska przy emeryturach opisano we wpisach:
"'nasz? ŻONT' zapowiada masową kradzież pieniędzy składek emerytalnych płaconych do OFE."
"Po raz kolejny rządowe spece zapowiadają kradzież emerytur z OFE 14 milionom pracujących."
"Czyje są składki z OFE? Boni mówi, że nasze, Fedak - publiczne"
"Rząd Donalda Tuska zrabował 70% „naszych” składek OFE - NACJONALIZACJA OFE!"
"Kłamstwa w sprawie OFE, czyli „procesy konwergencyjne” (Tusk, Fedak, Boni)"
NACJONALIZACJA OFE! Stało się-socjalizm tryumfuje w "święto kobiet"
„Ostateczne rozwiązanie kwestii emerytów”, czyli wsteczna hipoteka I nie przejmuj się tym co wygaduje premier w swoim expose jeśli – dotyczy osób nie posiadających akcji KGHM czy JSW ). O problemie polskiego systemu emerytalnego ZUS i OFE napisałem nieco długi 8 częściowy elaborat (linki, poniżej), który ostatecznie powinien wyjaśnić wszystkim Czytelnikom, (kto nie czytał a ma czas i ochotę to zapraszam) wszystkie niuanse polskiego systemu emerytalnego. Po tej lekturze wszyscy powinni ostatecznie zostać uleczeni z ułudy, że kiedykolwiek dostaną państwową emeryturę (nie dotyczy to prokuratorów i sędziów a także mundurowych, bo oni taką dostana chyba, że wcześniej zbankrutuje państwo polskie, co jest coraz bardziej prawdopodobne).
Emerytura której nie będzie ZUS+OFE CZ.1
Emerytura której nie będzie ZUS+OFE CZ.2
Emerytura której nie będzie ZUS+OFE CZ.3
Emerytura której nie będzie ZUS+OFE CZ.4
Emerytura której nie będzie ZUS+OFE CZ.5
Emerytura której nie będzie ZUS+OFE CZ.6
Emerytura której nie będzie ZUS+OFE CZ.7
Emerytura której nie będzie ZUS+OFE CZ.8
Tym optymistycznym akcentem kończymy „wątek emerytalny” premierowego expose. 2-AM – blog
Jesień i zima w Mieście Pana Cogito Nareszcie rusza najnowsza odsłona Miasta Pana Cogito, więc z prawdziwą przyjemnością rekomenduję jej lekturę, dziękując od razu tym wszystkim Autorom i Ilustratorom oraz Adminom, którzy się do powstania tej jesienno-zimowej (2011) odsłony przyczynili. Co i kogo znajdziemy w Dzielnicach Miasta http://polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=category&layout=blog&id=359&Itemid=341
Kisiel opowiada o spotkaniu Wata i Miłosza http://polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=899:geografia-braterstwa-geografia-cierpienia&catid=348:dzielnica-krytykow&Itemid=344
Amelka222 o pracy Michajła Mało
Rolex (doprowadzony do szewskiej pasji) z zegarmistrzowską precyzją rozprawia się z kwestią dzisiejszej sytuacji polityczno-kulturowej Polski
ale niekoniecznie musi mieć rację, bo już jakiś gad z nim polemizuje http://polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=891:czy-to-ju-koniec&catid=347:dzielnica-polemistow&Itemid=345
J. Jaskólska i P. Jakucki piszą o postępach państwa policyjnego nad Wisłą http://polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=912:chiski-scenariusz&catid=353:dzielnica-publicystow&Itemid=346
Andrzej Leja zastanawia się w nieco ogólniejszej refleksji nad tym, jakie wynikają konsekwencje z niedawnych „wydarzeń z 11 listopada”
Martynka zaś nad problemem niepodległości Polski http://polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=910:czy-polakow-sta-na-niepodlego&catid=353:dzielnica-publicystow&Itemid=346
Bartusiak drąży kwestię współczesnej nowomowy posługującej się określeniem „faszyzm” niemalże na wszystko, co się neokomunistom nie podoba
Baterowicz z kolei nie może się pogodzić z tym, co się stało podczas jesiennych wyborów http://polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=909:bojkot-wyborow&catid=353:dzielnica-publicystow&Itemid=346
natomiast Jaszczur wchodzi na poziom geopolityki http://polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=902:w-obliczu-wielkiej-zmiany&catid=353:dzielnica-publicystow&Itemid=346
To tak z grubsza i pokrótce. Ja osobiście pokusiłem się o (mam nadzieję, że okaże się interesujące) studium myśli, że tak się wyrażę, wczesnego Miłosza, tj. jego wiekopomnego dzieła „Zniewolony umysł” http://polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=898:the-captive-mindq1-czytany-po-60-latach-omega-&catid=348:dzielnica-krytykow&Itemid=344
Nie ma, co kryć, że tekst mój liczy sporo stron, więc jego lekturę należy sobie odłożyć na przerwę obiadową, ewentualnie na długi podwieczorek. Na pewno przy jednej kawie i ciasteczku się tego eseju nie przełknie. Z kwestii historycznych to niezawodny Godziemba przypomina (sam się zastanawiam, czy w porę, czy nie w porę, kto wie, bowiem, co nas wszystkich wnet czeka?) formułę pokazowych procesów, organizowanych przez czerwonych w czasach zmasowanego terroru
To oczywiście nie wszystko z tego, co można zastać w jesienno-zimowym Mieście Pana Cogito, bo jest wiele innych tekstów oraz utwory literackie Błaszczyka, Misiewicza, Głosu Wolnego, kacpro i Baterowicza, jak też ilustracje autorstwa laleczki, agi i noblog, zachęcam, więc do osobistych spacerów po Dzielnicach. Przymierzamy się tymczasem coraz poważniej do edycji papierowej POLIS MPC na wiosnę 2012 (i to kolejna dobra wiadomość), jak Bóg da. Niezmordowana Cygnus opracowała już zestaw tekstów przewidzianych do tego drukowanego almanachu, lecz na pewno pozostawimy trochę wolnego miejsca na jakieś teksty nowe i dobre. Życie wirtualne (online) Miasta ma na pewno swoje uroki, ale z drugiej strony, co książka to książka, co „bibuła to bibuła”, zwłaszcza gdyby autentyczna putinizacja naszego kraju weszła w fazę twardego neokomunizmu i zwalczania także swobody myśli i wypowiedzi w Sieci. Wprawdzie zacny strzalka (długo już nie komentował na moim blogu, bo uważa, że Polska weszła w fazę schyłkową, ale może go namówię w końcu na jakiś dłuższy tekst – kto jeszcze nie zna strzalki może znaleźć sporo jego wypowiedzi w komentarzach na stronie Miasta, ale też artykuły polemiczne np. w Cafe Śródmiejska http://polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=384:dugoterminowe-bolczki&catid=134:bolczki-polskiej-prawicy&Itemid=63
no, więc ów strzalka twierdzi prowokacyjnie, że Internet pozostanie w agenturokracji wentylem bezpieczeństwa, tak jak w czasach jaruzelszczyzny tworzono rozmaite „katalizatory emocji społecznych” w postaci Jarocina, „Trójki”, punk rocka, kabaretów itp., ale ja nie uważam, byśmy z tego powodu mieli siadać z założonymi rękami. Zwłaszcza, że wentyl nieco się „zwęża”, że się tak wyrażę, co spostrzec można nie tylko po tym, iż znikają pewne archiwalne materiały z Sieci, ale i na takiej historii, jak ta, którą teraz opowiem. Oto, jak spostrzegłem niedawno na profilu RadiaBostwany, który zamieścił swego czasu teledyski CSI 2010, nie, kto inny a... Mosfilm (jak przynajmniej informuje komunikat) zablokował emitowanie jednego z nich (chodzi o sentymentalną, żołnierską niemalże, piosenkę „Znowu na front”), zasłaniając się prawami autorskimi
http://www.youtube.com/user/RadioBotswana#p/a/u/1/CDc9ScaACN4
To, że Mosfilm jest „partnerem YouTube” to dla mnie nowość, choć nie niespodzianka w dzisiejszych postępowych czasach, to zaś, że Mosfilm akurat wypatrzył teledysk nieznanego światu zupełnie zespołu CSI 2010 i zadał sobie trud zablokowania wideoklipu artystycznie i kreatywnie wykorzystującego migawki z jednego z prastarych sowieckich filmów, a obejrzanego raptem przez niespełna 2000 osób na przestrzeni ostatnich dwóch lat, to już większa zagwozdka. Zali to o Mosfilm Mosfilmowi chodzi, czy może raczej, za przyczyną jakiegoś życzliwego widza i słuchacza, który wniósł stosowny donos, o tekst dotyczący „dorżnięcia watah”, który w tej piosence się pojawił ze wspamplowanymi wypowiedziami pewnego klasyka z nadwiślańskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz o zabawny fotomontaż zamykający teledysk? O ten załączony do niniejszego posta. Oczywiście nie cały cyberświat należy do Mosfilmu, choć na pewno dla You Tube gratulacje się szczególne należą za wyjątkową czujność rewolucyjną (oby tak dalej, towarzysze) - tak więc, gdyby ktoś szukał, to produkcja CSI 2010 jest cały czas dostępna tu: http://chomikuj.pl/yurigagarin/CSI+2010
ze zdjęciami i teledyskami włącznie (dopóki tam nie zapuka „Mosflim”). Nie tak dawno zresztą lordJim opisywał u mnie na blogu swoje przygody, jak to YouTube wykasowało mu konto związane z materiałami smoleńskimi, tak, więc „idzie nowe” także w Sieci, można powiedzieć. No chyba, że YT to już własność Gazpromu lub CzeKa, a my jeszcze o tym nie wiemy? Wracając, więc do tego, co powiedział strzalka, nawet, jeśli coś w tym czarnowidztwie strzalki jest (tzn., że tylko nam jakiś wentyl pozostanie cieniutki i nic więcej), nie zwalnia nas to jednak z działania, że tak powiem, kontrofensywnego czy kontrrewolucyjnego, tj. by jakoś te polskie wartości, mimo wszystkich przeciwności, utwierdzać, a nie pozwalać neokomunistycznym barbarzyńcom, by zajęli całą przestrzeń publiczną. Tak, więc, jeśli będziemy się czuć, jakbyśmy zeszli do podziemia, to tak czy tak warto podtrzymywać ducha wspólnoty – byśmy wszyscy nie stracili nadziei, że nowa i wolna Polska może w końcu nadejść, a nie, że jest już tylko „mirażem” wiodącym nas na bezdroża. Zapraszamy wszystkich ludzi dobrej woli do współpracy z Miastem na stałe. Formuła POLIS MPC jest z jednej strony jednoznaczna (katolicyzm i antykomunizm), ale z drugiej (i przez to, że jest jednoznaczna) pozostaje bardzo otwarta, ponieważ poruszamy się w obszarach i literatury, i nauki, i historii, i sztuk plastycznych, i nawet antropologii kulturowej (z uwzględnieniem analizy pop kultury zarówno w stylu sowieckim, jak i neokomunistycznym). Staramy się zarazem, by to wszystko nie było jakoś „hermetyczne”, choć także, by nie było jakoś płytkie Pod choinkę, a więc niedługo, planowana jest jeszcze jedna (mniejsza) odsłona Miasta Pana Cogito, a w niej, co już mogę zapowiedzieć: Ameryka Miłosza-Omegi (kontynuacja mojego eseju „„The Captive Mind” czytany 60 lat później. Omega” – chodzi o lata służenia na placówkach dyplomatycznych stalinowskiej „Polski Ludowej”; określenie „Omega” wprowadzam nawiązując do konwencji Miłosza ze „Zniewolonego umysłu”, oczywiście: Alfa, Beta, Gamma, Delta) oraz – mam nadzieję, że się to uda, bo robota wre – książka dot. tragedii z 10 Kwietnia. Ponadto Rolex jak zwykle coś do POLISMPC upichci w swojej ślepej furii, Misiewicz też już coś pisze. Czekamy, więc na następne prace od dziś (najlepiej przysyłać je na „polisową skrzynkę” (Miasto_Pana_Cogito@polis2008.pl)). Ten apel skierowany jest nie tylko do osób, które już zamieszkały w Mieście Pana Cogito, ale i do tych, które miałyby ochotę zamieszkać i jakiś swój tekst, fotografię, rysunek etc. opublikować. Myślę, że u progu 2012, a grudzień wszak za pasem, warto sobie postawić pytanie, (jako leitmotiv odsłony świątecznej), z jakimi nadziejami wchodzimy/wejdziemy w ten następny rok. Na tle tego, jak zakończył się 2010 rok, a na pewno wtedy nie było powodów do hucznej i beztroskiej zabawy, to koniec 2011 r. chyba stawia nas znowu w obliczu pewnej generalnej niewesołej refleksji: czy Polska zmierza we właściwym kierunku, czy wprost przeciwnie, zmierza w starym i dobrze nam znanym kierunku „na Wschód”, a więc na okołomoskiewską orbitę, odkąd została zajęta we wrześniu 1939 r. Na ile, więc jesteśmy w stanie jako Polacy przełamać tę nesowietyzacyjną falę? To jest pytanie, z którym, sądzę, musimy się zmierzyć wspólnie i całkiem na serio. Raz jeszcze serdecznie dziękując tym, dzięki którym najnowsza odsłona Miasta Pana Cogito powstała, zapraszam wszystkich do odwiedzin na http://polis2008.pl/.
FYM
PZPN. Kolejne szokujące fakty Politycy, którzy odkładają na „wieczne jutro” rewolucję w PZPN, nie zdają sobie sprawy z tego, w jakim krytycznym punkcie znalazł się nasz futbol. Sprawa taśm jedynie obnażyła panujące w nim mechanizmy. Portal Fronda.pl ujawnia kolejne szokujące fakty, dotyczące nieszczęsnego związku – pisze Aleksander Majewski.Nie przypuszczałem, że opisanie działalności jednego kontrowersyjnego działacza PZPN, pociągnie za sobą kolejne wątki, których nie można pozostawić bez echa. Niechlubna przeszłość „bohatera” mojego artykułu „SB-cy, kapusie, przekręty. Śledztwo Frondy ws. PZPN” Jerzego Staronia nie jest ewenementem. Osoby, których ponure biografie są powszechnie znane, zajmują ważne stanowiska. „Historia magistra vitae est”… Skoro można było robić szwindle, będąc „bezpieczniakiem”, można i we własnej niszy, „w odnowionej demokratycznej Rzeczypospolitej Polskiej”, w której - choć czasy się zmieniają - działacze PZPN nadal są w komisjach. Jak widać, scenariusz „Psów” Pasikowskiego jest wciąż aktualny. Warto przypomnieć postać Jerzego Staronia. - W latach 80. pełnił funkcję rzecznika prezesa Zbigniewa Jabłońskiego z tzw. pionu gwardyjskiego, więc musiał być zaufanym człowiekiem. Pułkownik Zbigniew Jabłoński pracował w IV Departamencie, niewątpliwie nie zatrudniał amatorów – mówi portalowi Fronda.pl publicysta Paweł Zarzeczny. Nadszedł 1989 r., prezes Jabłoński opuścił stanowisko, ale Staroń pozostał. Od 25 lat jest zatrudniony w różnych poważnych instytucjach, na stanowiskach niewymagających specjalnej wiedzy, ale - jak mówi mój informator - dobrze opłacanych. Tacy ludzie zawsze byli w swoich środowiskach demaskowani, mieli kiepską opinię. Np. Staroń do dziś w wielu kręgach jest osobą lekceważoną i traktowaną pogardliwie. Mimo to, nadal funkcjonuje w świecie piłkarskim, a - jak przekonuje jeden z moich rozmówców - „w polskim sporcie takich Staroniów było bardzo, bardzo wielu”. Nic, więc dziwnego, że rywalizacji towarzyszą afery i to znacznie poważniejsze, niż te spod znaku "taśm Laty". Bo jak wytłumaczyć fakt, że członek zarządu PZPN i prezes PLP zostaje zmuszony do odejścia ze związku, przez iście gangsterskie pogróżki w stylu „przestrzelimy ci kolana”? Sprawa trafiła do prokuratury, która… umorzyła śledztwo. Natomiast były działacz do dzisiaj ma problemy, ponieważ nazwał panujący układ „mafią”. Ryszard Adamus, bo o nim mowa, w rozmowie z portalem Fronda.pl zwrócił uwagę na jeszcze jedną kontrowersyjną sytuację z udziałem prominentów PZPN. W 2008 r. komisja w składzie Stefan Antkowiak, Witold Dawidowski, Ireneusz Serwotka i Janusz Matusiak (przewodniczący) zdecydowała, że nowym sponsorem technicznym reprezentacji będzie Nike, a nie - jak dotychczas - Puma. Matusiak przekonywał, że oferta Nike była dużo lepsza, ale "oczywiście nie może zdradzić szczegółów". Dla wielu osób takie przedstawianie sprawy było, co najmniej kontrowersyjne. „To skandal. Wszystko było robione pod klauzulą tajne przez poufne" – grzmiał Jan Tomaszewski. I trudno się dziwić, zwłaszcza, gdy zwrócimy uwagę na powiązania rodzinne i zawodowe Janusza Matusiaka. Janusz jest, bowiem ojcem i menadżerem Radosława – do niedawna reprezentanta Polski, który zaszył się obecnie w przeciętnym greckim klubiku. To właśnie z firmą Nike młody Matusiak miał podpisany indywidualny kontrakt sponsorski. Co ciekawe, w tamtym okresie Radosław na jakiś czas zawiesił piłkarską karierę. Gdy w sprawie zaczęli „węszyć” dziennikarze portalu Sport.pl, zadzwonił do nich Andrzej Placzyński, prezes firmy SportFive (o przeszłości Placzyńskiego pisaliśmy TUTAJ – przyp. red.) i nie czekając na pytania, powiedział: „Nie mam i nie miałem z Nike nic wspólnego. Z tym przetargiem również”. Przebił go prezes PZPN Grzegorz Lato, który od razu wypalił: „Pewnie najbardziej interesuje was, czy ustawiliśmy wybór sponsora? Walenie w PZPN jest modne. A najłatwiej zarzucić nam coś takiego”. Placzyński twierdził, że nie miał nic wspólnego z przetargiem, jednak pozostałe jego wyjaśnienia stały ze sobą w sprzeczności. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” przyznał, że jego firma chciała zorganizować wybór sponsora. „Profesjonalnie, bo się na tym znamy i wiemy, jak to wygląda na świecie. Sportfive miał dostać bodaj 8 proc. prowizji, jeśli wynegocjowalibyśmy lepszą ofertę od obowiązującej. Ale potem sprawa upadła" – mówił prezes SportFive. Natomiast reporterom TVN24.pl powiedział, że "Sportfive chciał zrobić to bezprowizyjnie". Wygląda na to, że możni polskiej piłki gubią się w stworzonej przez siebie matni.
- Przetarg był ustawiony totalnie. Wiadome było, że wygra Nike, a nie Puma. Do komisji wszedł przecież Matusiak, menadżer swojego syna, który miał kontrakt z Nike! – mówi portalowi Fronda.pl Ryszard Adamus.
Nasz rozmówca, odniósł się również do sprawy sprzedaży praw do transmisji, (o której pisaliśmy TUTAJ). Skomentował ją krótko: - W tej chwili PZPN nie ma już, co sprzedać. Oprócz taboretów, które i tak nie są ich, bo wynajmują pomieszczenia. Są goli! Mieli czas na podpisanie umowy, bo miała trwać jeszcze przez 2 lata, ale bardzo się spieszyli… W efekcie SportFive ma wszystkie prawa. To tylko niektóre z przykładów. Tymczasem w obliczu – większych lub mniejszych - afer, najpoważniejszym problemem dla mainstreamowych mediów stała się rzekoma współpraca Jana Tomaszewskiego ze Służbą Bezpieczeństwa w charakterze konsultanta. Według samego zainteresowanego, sprawa została wyciągnięta, ze względu na uzyskanie przez niego mandatu posła, co stworzyło mu większe pole manewru. – To kibice i p. Kazimierz stworzyli Jana Tomaszewskiego. Dlatego zrobię wszystko, aby polska piłka zaczęła się toczyć we właściwym kierunku. Przynajmniej nie będę miał do siebie pretensji. Posłem zostałem wybrany m.in. za to, co robiłem do tej pory. Ja się nie zmienię – zapewnia mnie popularny „Tomek”. O ile „Człowiek, który zatrzymał Anglię” zawsze stawiał czoła układowi panującemu w związku, natychmiast pojawiło się grono, które chce zbić kapitał polityczny na patowej sytuacji. Przykładem jest niezawodny Janusz Palikot, który złożył w Sejmie wniosek o powołanie nadzwyczajnej komisji do spraw likwidacji PZPN. Trudno mieć pretensje do lidera RP. Każdy polityk, w podobnych okolicznościach, stara się podjąć radykalne kroki, aby zwrócić na siebie uwagę. Innego zdania jest Adam Hofman, który stwierdził, że z rewolucją w PZPN trzeba poczekać… do zakończenia Euro 2012 (TUTAJ – przyp. red.). W sytuacji, gdy Prawo i Sprawiedliwość poszukuje głosów „niezdecydowanych”, nadarza się okazja do przekonania właśnie takich ludzi (w końcu walka z korupcją i dekomunizacja zawsze były czołowymi postulatami partii Jarosława Kaczyńskiego), rzecznik PiS składa ostrożne deklaracje i wyraża obawę, że UEFA może wykluczyć reprezentację Polski z Euro.
Tymczasem media donoszą, że Joanna Mucha przygotowuje list do Michela Platiniego. Takie porozumienie proponował, w rozmowie z naszym portalem, nie, kto inny, a Jan Tomaszewski (PiS). Szkoda, że jego klubowi koledzy nie sięgnęli po ten postulat... Aleksander Majewski
“Lisowczyk” Rembrandta Pod koniec Złotego Wieku Polski, czyli około roku 1600 roku, rodzina Henryka van Ulendrick’a (1587-1661) emigrowała z Holandii do Polski i osiedliła się w Krakowie, stolicy Rzeczypospolitej Szlacheckiej składającej się z Polski i Litwy i posiadającej największe terytorium w Europie Zachodniego Chrześcijaństwa. Hendrich był malarzem i pracował, jako sprzedawca obrazów królowi polskiemu i bogatej szlachcie. Około roku 1612 przeprowadził się do Gdańska i w 1625 roku wrócił do Amsterdamu, stolicy Holandii. Z czasem stał się wpływowym handlarzem obrazami w czasie Złotego Wieku malarstwa holenderskiego, takich mistrzów jak Rembrandt, Govert Finck, Ferdynand Bol i innych. Van Uylenburgh przejął firmę Corneliusa van der Voort’a i zatrudniał malarzy we własnej pracowni. W 1631 roku Rembrandt sprowadził się do domu Van Uylenburgh’a, obok domu w którym obecnie mieści się Muzeum Rembrandta. W 1634 roku Rembrandt ożenił się z córką van Uylenburgh’a Saskią. Jego druga córka, Antije, była żoną profesora filozofii Jana Ogończyk-Makowskiego, urodzonego w 1588 roku w Łobżenicy w Polsce i zmarłego w 1644 roku w Franeker w mieście uniwersyteckim w Holandii. Jan Makowski (Johannes Maccovius) był teologiem protestanckim na kilku uniwersytetach (w 1667 w Gdańsku, w 1610 w Marburgu, i w 1611 w Heidelbergu). Sława Makowskiego, jako korepetytora Polaków, zbiegła się z jego dysputami z Jezuitami oraz Braćmi Polskimi, czyli Socynianami- Arianami- Antytrynitarianami. Od 1613 roku profesor Makowski został wykładowcą – docentem na Uniwersytecie w Frankener gdzie był promowany na profesora teologii w 1615. Jego sława w Polsce spowodowała obecność wielu studentów z Polski na Uniwersytecie w Faneker. Istnieje przekonanie, że obraz „Lisowczyk” namalowany przez Rembrandta w 1655 roku jest portretem zamówionym przez szlachcica polskiego Marcjana Aleksandra Ogińskiego (1631- 1690). Ród Ogińskich wywodził się od spolszczonych bojarów po zawarciu Unii Horodelskiej w 1413 roku. Marcian Ogiński był oficerem i dostojnikiem Wielkiego Księstwa Litewskiego w Rzeczypospolitej Polski i Litwy. Wielkie Księstwo Litewskie podstawowo było państwem słowiańskim rozbudowanym począwszy od Rusi Litewskiej a następnie na historycznych terenach Rusi Kijowskiej. Mimo nazwy – Wielkie Księstwo Litewskie, państwo to posługiwało się językiem białoruskim, jako językiem oficjalnym, a nie językiem litewskim obecnie oficjalnym na Litwie. W wieku lat 25 Ogiński został mianowanu pułkownikiem w 1657 roku. Był on wojewodą w Trokach od 1670 roku i Wielkim Kanclerzem Litewskim od 1684 roku. W 1686 roku podpisał on Wieczysty Pokój z Rosją Carską, jako przedstawiciel Wielkiego Księstwa Litewskiego w unii z Królestwem Polskim. Portret Marcjana Aleksandra Ogińskiego był namalowany przez Rembrandta w czasie, kiedy Ogiński był studentem na Uniwersytecie Franeker w Holandii. Jego portret jest znany, jako Lisowczyk lub jako Jeździec Polski („Polish Rider). Najprawdopodobniej portret ten był zamówiony przez Ogińskiego wkrótce przed jego powrotem do jego pułku. Działo się to w czasie katastrofalnej dla Rzeczypospolitej inwazji szwedzkiej nazywanej Potopem. Niedawno Thomas M. Prymak opublikował artykuł pod tytułem: „Polski Jeździec Rembrandta w Wschodnio Europejskim Kontekście”, w „The Polish Review” (Vol LVI 2011 no 3). Autor cytuje analizę tego obrazu pod tytułem “Lisowczyk”, opisaną przez profesora Zdzisława Żygulskiego Jr. pod tytułem: ”Lisowczyk – Ubiór i Broń” (Biuletyn Muzeum Narodowego w Warszawie, VI, 2/3 (1965), 43-67). Następnym sławnym na arenie międzynarodowej Ogińskim był Michał Kleofas urodzony w Guzowie, w powiecie Żyrardów, pod Warszawą, syn Andrusa Ogińskiego, wojewody w Trokach. Wykształcony w domu Michał Kleofas był kompozytorem i znał dobrze kilka obcych języków. Był on posłem na Sejm Wielki w latach 1788-1792. Po roku 1790 był on mianowany ambasadorem Polski w Holandii a następnie był przedstawicielem Polski w Konstantynopolu oraz w Paryżu. W roku 1793 był on zamianowaniu ministrem skarbu na Litwie. Podczas powstania Kościuszkowskiego w 1794 roku Ogiński dowodził pułkiem wystawionym na jego własny koszt. Po upadku powstania emigrował on do Francji i ubiegał się o poparcie Napoleona dla Sprawy Polskiej. Miał nadzieję, że Księstwo Warszawskie stworzone przez Napoleona będzie pierwszym krokiem na drodze do niepodległości Polski. W 1810 roku dedykował on Napoleonowi jedyną skomponowaną przez niego operę zatytułowaną „Zelis et Valcour”. Rozczarowany dwulicowością Napoleona, wycofał się z działalności politycznej i wrócił do Wilna. Andrzej Jerzy Czartoryski przedstawił Carowi Aleksandrowi I, który zamianował go senatorem w Petersburgu, gdzie Ogiński na próżno starał się przekonać Cara żeby zjednoczył i odbudował państwo polskie. Następnie w 1815 roku wyemigrował i zmarł w 1833 roku we Florencji. Jako kompozytor znany jest on jego bardzo uczuciowym Polonezem’A pod tytułem „Pożegnanie Ojczyzny” skomponowanym w czasie jego emigracji do zachodniej Europy w 1794 roku po upadku Powstania Kościuszkowskiego. Polonez „Pożegnanie Ojczyzny” i obraz “Lisowczyk” są dziełami sztuki bardzo popularnymi wśród Polonii Amerykańskiej. Iwo Cyprian Pogonowski
Kto szantażuje Polskę? Obawiam się, że doszliśmy do ściany. Dotychczas sprzeczaliśmy się o kształt Polski jednak sądziłem, że wszyscy opowiadamy się po stronie suwerennego państwa. Okazuje się, że dla pewnych kręgów potrzeba niepodległej Polski nie jest tak bardzo jednoznaczna. W związku z tym dotychczasowy podział na lewicę i prawicę przestaje spełniać swoją rolę. Jaki jest, bowiem sens dyskusji o kształcie naszego kraju, jeśli istnieją ludzie, którzy chcą pozbawić nas suwerenności? Pan minister Sikorski oświadczył, że Polska powinna zachować suwerenność tylko w dziedzinie edukacji, podatków, oraz w kwestii moralności. Można zapytać, dlaczego mamy mieć prawo do suwerennej polityki w dziedzinie edukacji, a nie do polityki energetycznej, czyli np. wydobycie surowców, czy budowa elektrowni atomowych? Dlaczego akurat mamy prawo zajmować się moralnością, a pozbywać się możliwości do stanowienia własnego prawa? Jak państwo zauważają dyskusja przechodzi na zupełnie inny poziom. Chyba niedługo przestaniemy dyskutować, w jaki sposób zreformować służbę zdrowia, a rozpoczniemy rozmowy o tym czy warto jednak oddać te sprawy do rozwiązania do Brukseli oczywiście z zapewnieniem, że nasze ewentualne uwagi zostaną z niezwykłą starannością rozpatrzone. W związku z tym proponuję, aby najpierw wszyscy w rządzie oraz politycy w parlamencie (jakby nie patrzeć wybrańcy ludu) otwarcie zadeklarowali się jako zwolennicy suwerenności lub jej przeciwnicy. Oczywiście muszą również podać własną definicję suwerenności, bo pewnie każdy rozumie ją inaczej. Jednak po takiej deklaracji dalsza dyskusja z przeciwnikami suwerenności przechodzi na zupełnie inny poziom. Na przykład, dlaczego mamy być stanem UE, a nie USA? Dlaczego nie zostać rosyjskim Okręgiem Nadwiślańskim, albo chińską prowincją? Zwolennicy bardziej socjalnego podejścia powinni również rozważyć Kanadę. Po co mamy spłacać długi krajów strefy euro, być może łatwiej byłoby pomóc spłacać długi USA. Zostanie stanem amerykańskim dałoby nam tak bardzo oczekiwane bezpieczeństwo, czyli ochronę militarną US Army. Jeśli mamy złożyć lenno to zastanówmy się czy czasem nie lepiej złożyć je w Waszyngtonie lub Pekinie. Dlaczego akurat Bruksela? W polityce widzieliśmy już wiele i pewnie byliśmy święcie przekonani, że nic nie może nas zaskoczyć. Ja jednak jestem zaskoczony. Bo niby, w jaki sposób mam teraz polemizować ze zwolennikami zrzeczenia się suwerenności? Czy mam tutaj wymieniać zalety, jakie daje nam suwerenność? Czy naprawdę zeszliśmy już na taki poziom? Po ponad 22 latach od obalenia komuny mam tutaj na blogu tłumaczyć takie rzeczy? Nie mam na to ochoty, bo wydaje mi się, że większość Polaków tak jak Francuzi i Holendrzy, którzy odrzucili Traktat Lizboński w głosowaniu chcą żyć w niepodległym kraju. Jednak obecne propozycje wybiegają dużo dalej niż sam Traktat Lizboński. Ja się obawiam najgorszego. Skoro Traktat Lizboński został przyjęty pomimo sprzeciwu Europejczyków to istnieje duże prawdopodobieństwo, że obecna transformacja Unii Europejskiej również zostanie przeprowadzona ponad naszymi głowami. Chciałbym również usłyszeć jasną deklarację od ministra Sikorskiego. Jeśli rzeczywiście podtrzymuje te słowa to albo robi to na serio lub prowadzi grę. Jeśli rzeczywiście ta deklaracja jest całkowicie poważna to obawiam się, że pan minister powinien jednak pożegnać się ze swoim stanowiskiem. Nie wyobrażam sobie, aby amerykański Sekretarz Stanu po wypowiedzeniu takich słów pełnił swoją funkcję dłużej niż kilkanaście minut i to jeszcze bez wzbudzenia zainteresowania odpowiednich służb. W Polsce mamy również na to odpowiednie paragrafy. Tego typu poglądy polityk może oczywiście głosić jednak nie, jako Minister Spraw Zagranicznych. Jak my teraz wyglądamy? Kto będzie poważnie traktował Polskę, jeśli jej minister chce zrzec się suwerenności? Podpisanie jakiejkolwiek umowy z takim państwem mija się z celem, lepiej udać się od razu do Brukseli. Jeśli natomiast jest to tylko gra, a pamiętajmy, że pan Sikorski zawsze zna najnowsze trendy i próbuje się na siłę do nich dostosować tzn. mówić to, co inni chcą usłyszeć to niestety sytuacja również wygląda nieciekawie, bo to oznacza, że w Unii Europejskiej właśnie tak myślą. W tym przypadku wizja Europy za 10 lat według Nialla Fergusona, w której przedstawił Polskę pod dynamicznym przywództwem Sikorskiego, jako raj dla niemieckich inwestorów wydaje się całkiem realna. A może Sikorski wziął sobie ten artykuł "Wall Street Journal"napisany przecież z przymrużeniem oka za bardzo do serca? Istnieje jeszcze trzecia możliwość: ktoś nas szantażuje. Ktoś, czyli strefa euro. Nastraszą nas superpaństwem, a później okaże się, że jednak można odstąpić od tego pomysłu, jeśli Polska będzie gotowa wspomóc finansowo upadającą strefę euro. Najlepszą osobą do zakomunikowania tego wspaniałego, broniącego naszą suwerenność rozwiązania będzie oczywiście Donald Tusk, który w świetle fleszów potępi Sikorskiego oraz ku uciesze ludu podpisze czek. Tym samym przejdzie do historii już nie tylko, jako najlepszy premier tysiąclecia, lecz jako gwarant niepodległości i suwerenności. Droga do prezydentury zostanie otwarta. Moraine
Przesilenie, które położy kres III RP? Szybkość dekompozycji PiS zaskoczyła wielu obserwatorów sceny politycznej. Okazało się nagle, że partia „skazana na pełnienie roli opozycji” może stracić na znaczeniu i spaść do drugiej ligi w ciągu kilku tygodni. Oczywiście można doszukiwać się wielu przyczyn takiego stanu rzeczy, ale jak się wydaje, główny powód jest tak naprawdę matematyczny – po prostu zbyt wiele środowisk z PiS uciekło, by nadal mogło ono pełnić rolę „partii-matki”. Nagle partia większości stała się partią mniejszości, chociaż oczywiście jeszcze długo będzie twierdziła, że jest inaczej. Ale mamy już pierwsze efekty upadku partii Jarosława Kaczyńskiego. Największą demonstrację prawicową ostatnich lat, jaką był „Marsz Niepodległości”, poprowadził już ktoś z PiS zupełnie niezwiązany. Smoleńsk powoli traci polityczną nośność. Nie bez znaczenia jest też to, że PiS stracił poparcie Kościoła. Oznaki tej utraty poparcia było widać jeszcze przed wyborami, gdy niektórzy działacze Prawa i Sprawiedliwości, będąc jeszcze jedną nogą w swej partii, równocześnie bardzo intensywnie próbowali szukać innych możliwości, a zagrzewali ich do tego właśnie przedstawiciele Kościoła. Kościół po prostu najwyraźniej przestał wierzyć, że PiS może dojść do realnej władzy. Więc postanowił przekierować swe poparcie na nowe inicjatywy, które nie zdążyły jeszcze ugrzęznąć na bocznym torze. W efekcie mamy, więc na prawicy zupełnie nową sytuację, którą opisuję na str. VII e-wydania (dostępne tutaj, jako e-numer pojedynczy oraz tutaj w e-prenumeracie; skrócona wersja tekstu ukaże się także na nczas.com). Jeśli na nią nałożyć rozpoczynający się na naszych oczach rozpad Unii Europejskiej, który będzie zapewne powiązany z upadkiem polityków z nią związanych, oraz naszą wewnętrzną polską niestabilność – to można śmiało zakładać, że zbliżamy się do przesilenia, które położy kres III RP. Pytanie tylko, w którą stronę Polska pójdzie po tym przesileniu.
Oczywiście nikt nie jest na nie w stanie odpowiedzieć. Natomiast należy być obecnie gotowym niemal na wszelkie scenariusze. Tomasz Sommer
„Sikorski zasłużył na Trybunał Stanu” Prezes PiS Jarosław Kaczyński uważa, że minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski swoim berlińskim wystąpieniem złamał konstytucję. Kaczyński powiedział, że sprawa zasługuje na Trybunał Stanu. Na konferencji prasowej Jarosław Kaczyński odczytał kilka artykułów konstytucji RP mówiących m.in. o suwerenności Polski. Jak dodał, dlatego cytuje konstytucję, bo została ona "w drastyczny sposób złamana" przez Sikorskiego w jego poniedziałkowym wystąpieniu w Berlinie.
- To jest sprawa zasługująca na Trybunał Stanu - oświadczył.
Zapowiedział też, że posłowie PiS podpiszą się pod wnioskiem klubu Solidarna Polska o wotum nieufności wobec Sikorskiego. Rzecznik PiS Adam Hofman poinformował, że klub PiS złożył wniosek o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu. PiS chce wyjaśnień premiera Donalda Tuska w sprawie wystąpienia Sikorskiego. Chodzi o wystąpienie szefa polskiego MSZ na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej. Sikorski zaproponował m.in. zmniejszenie i jednoczesne wzmocnienie KE, ogólnoeuropejską listę kandydatów do Parlamentu Europejskiego, połączenie stanowisk szefa KE i prezydenta UE. Minister SZ tłumaczył, że bliższa współpraca w ramach UE ma być odpowiedzią na kryzys. PAP
29 listopada, 2011”Co jest zapisane piórem, nie wyrąbiesz toporem"- powiada ruskie przysłowie, co mi przypomina inne ruskie przysłowie, że” ten, co wie jedzie w łańcuchach,. a ten, co nie wie, śpi w pieluchach”. Przysłowia- jak wiadomo- są mądrością narodów, w przeciwieństwie na przykład do ustaw, które uchwalają, przedstawiciele narodu przebywający w Sejmie, a które mądrością narodu nie są. Ja przynajmniej nie znam takiej ustawy, oprócz ustawy z roku 1988, tzw. ustawy Wilczka-Rakowskiego, która to ustawa dała Polakom odrobinę wolności gospodarczej. Wtedy właśnie zaczęliśmy się bogacić.. Ale wtedy jeszcze nie byliśmy w Unii Europejskiej, ale przynależeliśmy do obozu socjalistycznego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. I popatrzcie Państwo: pozwolono nam wprowadzić w Polsce wolny rynek..(????) Towarzysze radzieccy pozwolili wprowadzić w Polsce wolny rynek, a towarzysze europejscy zalewają nas regulacjami i wolny rynek zabijają, przy okazji zadłużając nas i niszcząc podatkami. No i biurokracją: najnowsze dane: właśnie przekroczyliśmy w stanie kompletnej głupoty poziom stanu urzędniczego i mamy - jak podał na spotkaniu z czytelnikami w Radomiu pan redaktor Leszek Szymowski- 715 tysięcy urzędników pospolitych(????) Pan redaktor, autor dwóch książek” Imperium marnotrawstwa” oraz „Zamach w Smoleńsku”- twierdzi, że za dwa- trzy lata, liczba urzędników, właściwie powinienem pisać „ilość” urzędników - powinna przekroczyć w Polsce magiczną liczbę 1 miliona(!!!!). Czy to nie wspaniała perspektywa? Nie licząc mas radnych, budżetowych, spółkowych, fundacyjnych- wszystkich dojących pieniądze z budżetu państwa.. Rzeczpospolita Budżetowa- nam się kroi jak ta lala! Nie potrafię sobie wyobrazić nas wszystkich w budżetówce, a cały przemysł i prywatną działalność na kroplówce dotacyjnej.. Oprócz tych wszystkich, którzy na ulicach – ustawiając stragany, jak na początku sławnej „ transformacji ustrojowej”- walczą o swoją wolność.. Całość koorydynować będzie milion urzędników.. (!!!!) Tylko skąd te barany będą brały pieniądze na utrzymanie tego dotacyjnego i budżetowego socjalizmu biurokratycznego, no i ma się rozumieć- demokratycznego? To jest realizacja hasła niesławnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego z początku lat dziewięćdziesiątych, zwanego przez złośliwych” Kongresem Aferałów”, które brzmiało: Milion nowych miejsc pracy”. I tak się składa, że mamy w Polsce rządy byłych działaczy KLD, później Unii Wolności za przeproszeniem, chodzi mi o słowo” wolność”, a obecnie Platformy Obywatelskiej.. To jest ten sam pień! Głuchy pień! Do pnia nie dociera, że to co robią skończy się katastrofą! Chociaż… Pan premier coś wyczuwa intuicyjnie, ale z powodu, że ma do dyspozycji siedem służb tajnych, że coś się kroi w przyszłym roku kalendarzowym, ale nie według kalendarza liturgicznego, bo w swoim expose obiecał policjantom od lipca podwyżkę po 300 złotych każdemu- jak leci. Każdemu? A dlaczego nie indywidualnie za jakieś konkretne osiągnięcia- tylko wszystkim- kolektywnie.(????) No i będziemy mieli „Milion nowych miejsc pracy”. Po tylu latach hasło zostanie w końcu zrealizowane, urzeczywistnione. Chyba będzie to jedyna sprawa załatwiona do końca. Do naszego końca! A potem już tylko kolejny milion urzędników, w ciągu kolejnych pięciu lat.. Jak pan premier Donald Tusk, ze swoją ferajną i przy pomocy tych siedmiu służb specjalnych będzie nadal rządził, a wygląda na to, że tak będzie, podobnie jak przed II wojną światową ludzie towarzysza „Ziuka”. Rządzili do końca swoich dni.. Aż wojna przerwała te idiotyczne rządy, korupcji, bezprawia i marnotrawstwa.. Oczywiście nie takiego jak obecnie.. I to samo chcą zrobić socjaliści na Ukrainie, agitując ten biedny kraj, żeby jak najszybciej podpisał umowę stowarzyszeniową z Unią, a będzie im lepiej i jeszcze lepiej, tym bardziej, że demokracja na Ukrainie jest zagrożona, bo „ Piękna Julia” odbywa siedem lat chudych w tamtejszym lochu. Socjalistyczna Unia Europejska nie zgadza się z wyrokiem ukraińskiego niezawisłego sądu, który- widać- jest niezawisłym, przynajmniej od decyzji decydentów Unii Europejskiej. Były malwersację i źle podpisana umowa- jest loch! U nas nie starczyłoby miejsc w więzieniach gdyby wszystkich decydentów powsadzać za kratki, za to, co zrobili z Polską przez ostatnich dwadzieścia lat. Przynajmniej za samo ustawodawstwo, które wprowadzili przy pomocy narzędzia demokracji większościowej.. Ukraina ma szansę się rozwijać, wtedy, gdy nie przystąpi do Unii Europejskiej, co wydaje się rozumieć pan prezydent Janukowicz i nie chce swojego narodu skazać na wegetację i dojenie przez biurokratyczne struktury Unii. Musiałby płacić unijną składkę, może na poziomie 1 miliarda złotych z kawałkiem miesięcznie, a może więcej.. W końcu biurokracji w Unii przybywa- i każdy chce coś z tego tortu uszczknąć.. No i poregulować sobie to i owo od góry! Wolnego rynku nie będzie w Unii Europejskiej, bo jest to wspólnota głupoty i nonsensu i taką wspólnotą pozostanie, aż do bankructwa.. Panie Janukowicz: niech Pan nie słucha naszych naganiaczy, w rodzaju pana Kwaśniewskiego, Komorowskiego, Sikorskiego czy Buzka( ps.Karol, Docent) i niech pan nie podpisuje żadnej umowy stowarzyszeniowej z socjalistyczno- biurokratyczną Unią, niech pan razem z Rosją, Białorusią, Azerbejdżanem i innymi państwami zakłada strefę wolnego handlu, a będzie lepiej Panu i Pana narodowi- z całą pewnością! I nie podpisujcie żadnych pakietów klimatycznych, bo to narządzie politycznego marnotrawstwa, głupoty i zniewalania jednostek, ograniczenia jej wolności, a przyszłościowo- wielkiej- biedy! Bo Unia na tę głupotę już wydaje 200 miliardów euro rocznie! Nie dajcie się wciągnąć w kolejny kołchoz, bo odbędzie się to jedynie ze stratą dla was.. Jeśli chce Pan dobra swojego narodu- to tylko wolny rynek, wolność gospodarcza i niskie podatki.. To jest sprawdzona recepta na dobrobyt. Pod każdą szerokością geograficzną. Wiem, że Pan był swojego czasu w Singapurze, i jest Pan zafascynowany tamtejszym dobrobytem. On wyrósł z wolnego rynku- i jak chce się być bogatym, to trzeba iść tamtą drogą.. A nie drogą Kwaśniewskiego, Kaczyńskiego, Pawlaka, Napieralskiego, Millera, Oleksego, Palikota, Buzka, Tuska, Mazowieckiego, Komorowskiego czy Geremka. A jak poprzyjmujecie ustawy ekologiczne i wejdziecie do tego kołchozu, tak jak my- to spotka was podobny los jak nas.. Propaganda będzie wymyślać jakieś idiotyzmy w rodzaju” grzechu ekologicznego”, a mieszkańcy Ukrainy palący do tej pory w piecach, czym się im podobało, będą podlegali kontroli straży miejskiej, która- tak jak kilka dni temu w Rzeszowie, sprawdzała, czym człowiek pali we własnym piecu(???) Wchodzą do prywatnego domu, bo sąsiad zadzwonił po straż i sprawdzają, co kto ma w kotłowni, co szykuje do spalenia. Już tylko krok od tego, żeby sprawdzali, czego używam przy spuszczaniu wody, czym myję naczynia, czy się kąpię i czy myję zęby.. Totalitarym ante portas! Wszystko to na podstawie ustawy o ochronie środowiska!Ekologia jest narzędziem politycznym zniewalania człowieka. Na tej podstawie można , tak naprawdę- sprawdzić wszystko.. Bo całe nasze życie jest ekologiczne, tak jak w demokracji- polityczne.. System wikła nas we wszystko, czego nie chcemy. Stajemy się niewolnikami systemu i ludzi, którzy ten system tworzą.. To są wrogowie wolności człowieka, a dla wrogów wolności nie powinno być wolności- to chyba jasne! I to wszystko jest zapisane piórem, i tego nie wyrąbie się nawet toporem.. Te wszystkie sprawy są spisane i w razie zmiany okoliczności politycznych, zawsze ich wszystkich można postawić przed sądem. Za działanie na szkodę państwa i ludzi w nim mieszkających.. Obyśmy doczekali takiej chwili… WJR
Nie drwijcie z Macierewicza, pokażcie ekspertyzy! Macierewicz twierdzi, że samolot nie urwał skrzydła o brzozę i przedstawia naukowe ekspertyzy. Oponenci odpowiadają, że Macierewicz jest oszołom, ale ekspertyz nie przedstawiają. Macierewicz wskazuje nazwiska ekspertów, którzy wykluczaja kontakt samolotu z brzozą. Oponenci drwia z nich i szydzą, ale nie powołuja sie na żaden autorytet naukowy, który by własnoręcznym podpisem zaswiadczył, że skrzydło stunowego tupolewa ucięło brzozę i jednocześnie samo sie ucięło. I czy to jest w ogóle mozliwe w swietle praw fizyki, żeby ściąć i być ściętym równocześnie. Niech przedłożą naukową ekspertyzę, podpisana przez profesora doktora habilitowanego Tutkę (w sam raz dla tupolewa), który na podstawie wszechstronnych bdań analiz - masa, pęd, energia, wytrzymałośc materiału, E równa sie mc kwadrat, pi razy drzwi - nie wiem, nie znam sie na tym, ale przeciez są tacy, którzy się znają - i niech stwierdzi definitywnie - tak brzoza ścięła skrzydło, a skrzydło ścięło brzozę. Takiej ekspertyzy o ile wiem nie ma. Senatorowie dopytywali sie o nia i odpowiedzi nie usłyszeli. I nie przekonuje mnie, że rozbicie samolotu o brzozę poręcza Miller, nawet jesli nie jest to Leszek Miller, tylko Jerzy. Więc szydercy - nie śmiejcie sie z Macierewicza, bo póki co z siebie się śmiejecie. I śmiejecie się z narodowej, wciąż niewyjaśnionej katastrofy.
Janusz Wojciechowski
Ździwisz się! – co zatajono przed tobą w temacie KARA ŚMIERCI Często podaje się koronny argument przeciwko karze śmierci: Dekalog , 5 przykazanie : Nie Zabijaj ! Otóż, w/w miejscu nie ma NIE ZABIJAJ! tzn. jest, bo sfałszowano Dekalog, zresztą nie tylko w tym miejscu. Do rzeczy. W oryginalnym Dekalogu pod pozycją nr. 5 zawarto przykazanie: NIE MORDUJ! Mord to zabijanie zbrodnicze, bezprawne, karalne. Rozumiesz różnicę? Mord to bezprawne pozbawienie kogoś życia a zabijac nakazał sam Bóg, wielokrotnie w prawie zawartym w Starym Przymierzu, znanym bardziej, jako Stary Testament. Poza Dekalogiem, Bóg nadał jeszcze, ponad pół tysiąca praw, które wielokrotnie poruszały temat orzekania i wykonywania kary śmierci. Allelujah!/co zn. Wysławiajcie Jahwe! /
Darius R. J. Salamon von Danzig N-G
Repolonizacja banków, – na czym może polegać kant Banki mają zostać z powrotem własnością kapitału polskiego. Wszyscy się cieszą. Po 23 latach ci, którzy gromko twierdzili, że „kapitał nie ma narodowości” doszli jednak do przeciwnego wniosku. Wprawdzie sam kapitał narodowości nie ma, ale ci, którzy nim operują jak najbardziej są jakiejś tam narodowości. W początkowym okresie tej „transformacji ustrojowej”, jaką się nam aplikuje od 23 lat (tak naprawdę dłużej, ale to pomińmy), sprzedano sektor usług finansowych, czyli właśnie banki za dosyć śmieszne pieniądze.
Wielu ludzi dorobiło się łatki oszołomów, ksenofobów i wręcz rasistów, nawet nie protestując przeciwko sprzedawaniu, ale tylko zadając całkiem podstawowe pytania o sensowność i celowość takich operacji.Teraz nagle, czy nagle to skądinąd dyskusyjne, okazuje się, że trzeba te banki odkupić i żeby było śmieszniej to ten pomysł wychodzi z tego samego środowiska, które w swoim czasie parło do natychmiastowej sprzedaży banków kapitałowi obcemu. Chodzi oczywiście o środowisko KLD/UD/UW/PO. O ile UD/UW, czyli de facto GW, wypisywali różne rzeczy z przyczyn ideologicznych nie do końca i nie na pewno zdając sobie sprawę z faktycznych konsekwencji poszczególnych posunięć, to dawny KLD, a obecnie PO z tych konsekwencji zdaje sobie sprawę na pewno. Zwłaszcza, że doradcą obecnego premiera jest Jan Krzysztof Bielecki, były premier, a również były wieloletni prezes PKO S.A. I tu dochodzimy do samego jądra tego, czym może się stać „repolonizacja banków” właśnie na przykładzie PKO S.A. Firma Uni Credito, która jest faktycznym właścicielem PKO S.A. zaliczyła wtopę rzędu 10 mld euro. Natomiast PKO, czyli spółka córka ma zysk około 700 mln złotych. Kant zostanie zrobiony w następujący sposób. Uni Credito przesunie do PKO niektóre papiery dłużne, a w zamian weźmie żywą gotówkę – operacja całkiem legalna, nikt nie będzie się mógł przyczepić, żadna komisja nadzoru.
Jest tylko jeden problem. Jakie papiery zostaną przesunięte do PKO. Bo mogą zostać przesunięte tak zwane „toksyczne aktywa” – jakieś obligacje rządu Grecji, jakieś pakiety kredytów o podwyższonym ryzyku, cały ten szajs, Który od około dwóch lat spędza sen z powiek bankierom na całym świecie. W efekcie Polska odkupi banki, które będą po prostu wydmuszkami, będą warte tyle ile budynki i ziemia, na których stoją te budynki, czyli niewiele. Takie widzę w tym momencie zagrożenie z tak szeroko obecnie promowanej i wspieranej w mediach akcji „repolonizacji banków”. Przy czym głosy rozsądku, które się pojawiają i zadają pytania o sensowność takich posunięć, co najwyżej sugerują, że zostanie to wykonane po zawyżonych cenach. Otóż nie, te umowy wcale nie będą musiały być zawyżone (przynajmniej formalnie), dopiero później okaże się, że odkupiono wydmuszki. Andrzej.A • pulldragontail.blogspot.com
Polska niemieckim landem? Niektórzy politycy i ekonomiści twierdzą, że taki był niemiecki plan w latach 90-tych poprzedniego stuleciakiedy zaczęto finalizować przygotowania do wprowadzenia wspólnej waluty, wtedy jeszcze w ramach Wspólnot Europejskich. Ekonomiści, a od nich i politycy wiedzieli, że wspólna waluta ma szansę dobrego funkcjonowania, ale tylko na tzw. optymalnym obszarze walutowym, czyli takim gdzie jej używanie powiększa dobrobyt społeczeństw i jednocześnie nie powoduje powstawania trwałych nierównowag. Takich warunków nie spełniały wtedy i nie spełniają teraz takie kraje jak Grecja czy Portugalia, ale jak się okazuje także Włochy czy Hiszpania, co wyszło na wierzch dopiero niedawno. Wspólna waluta, na którą przeliczano waluty narodowe po „mocnym” kursie (co dawało ułudę wysokich dochodów obywateli już w nowej walucie), towarzyszące jej niskie stopy procentowe europejskiego banku centralnego a w konsekwencji i tanie pożyczanie, zachęcało do zakupów towarów usług zarówno sektor prywatny jak i publiczny. Tych towarów i usług dostarczała najbardziej konkurencyjna gospodarka niemiecka. Niemcy stali się pierwszym eksporterem świata, ale za cenę tego, że Grecy, Portugalczycy, Włosi, Hiszpanie itd. kupowali ich towary i usługi w dużej części za pożyczone pieniądze. Kiedy jednak przyszedł czas oddawania tych pożyczek a wiele gospodarek dotknął kryzys (spowolnienie wzrostu albo nawet spadek PKB) okazało się to coraz trudniejsze, a dla kilku krajów wręcz niemożliwe. Komisja Europejska i MFW pośpieszają takim krajom z pomocą, ale w zamian za spełnienie warunków (drastyczne oszczędności, podwyżki podatków, wyprzedaż majątku narodowego), a jeżeli i to nie pomaga to zmianą rządów przeprowadzoną wprawdzie z udziałem parlamentów narodowych, ale w taki sposób, że nie ma najmniejszych wątpliwości, iż odbywa się to w warunkach brukselskiego, a tak naprawdę niemiecko-francuskiego dyktatu. Państwa narodowe, które jeszcze 10-lat temu pogoniłyby negocjatorów brukselskich, którzy przybyliby z takimi propozycjami, teraz akceptują postawione warunki bez szemrania i robi to nie tylko mała Grecja, ale także Włochy kraj, który jest ciągle 3 gospodarką UE. Ale jakby tego było mało pojawiają się kolejne, jeszcze dalej idące propozycje, wglądu Komisji Europejskiej w budżety państw narodowych jeszcze przed zapoznaniem się z nimi przez parlamenty tych krajów. Na razie ma to dotyczyć tylko krajów strefy euro, ale jak znajdzie się w Traktacie UE, to będzie dotyczyło wszystkich krajów członkowskich. I ta propozycja, choć oznacza wręcz zamach na postawy demokracji w państwach członkowskich i 10-lat temu zostałaby uznana za godzącą w ich suwerenność, zostanie zapewne teraz uznana za wręcz niezbędną do ratowania UE. Już te dotychczasowe wydarzenia i propozycje powinny budzić w Polsce głęboką refleksję i odruch obronny, ale gdzie tam. Bez jakichkolwiek konsultacji na poziomie rządu, przy braku konsultacji z Prezydentem PR i Parlamentem po lekkim przygotowaniu medialnym (artykuły w Gazecie Wyborczej, Rzeczpospolitej i Die Welt), Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski jedzie do Berlina i tam na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej prezentuje koncepcję federacyjnej Unii Europejskiej, a więc związku państw o mocno ograniczonej suwerennościz silnym politycznym centrum, które przecież tylko przejściowo mieści się w Brukseli, a nieuchronnie musi się przenieść do Berlina. Ta myśl przewodnia wystąpienia, ponieważ musi być wręcz szokująca dla każdego myślącego Polaka, została osłonięta wieloma, ale w tej sytuacji nic nieznaczącymi propozycjami takimi jak na przykład połączenie funkcji szefa KE i Przewodniczącego Rady Europejskiej. Szef resortu spraw zagranicznych wolnego i demokratycznego kraju bez pytania o zgodę kogokolwiek, jedzie do tradycyjnie nam przyjaznego Berlina i przedstawia koncepcję rezygnacji z naszej suwerenności i docelowo uczynienia z Polski jednego z niemieckich landów. Jeżeli tego rodzaju fakty nie zszokują Polaków, nie wywołają swoistego politycznego trzęsienia ziemi i żądania poważnej debaty w naszym Parlamencie, to pojawia się pytanie, co nas w takim razie może jeszcze poruszyć.
Zbigniew Kuźmiuk
Skandal? A czegośmy się spodziewali!? Polska, to przede wszystkim nie piwko, seriale i kolorowe galerie handlowe. To jest nic nie warty śmieć i starczy wyjąć wtyczkę z kontaktu i będzie po takiej Polsce. Skandal!!! "Rosja graniczy z Niemcami"
"Prokremlowski dziennikarz podczas wywiadu w programie państwowej telewizji RTR Białoruś oświadczył,że Rosja de facto graniczy z Niemcami,a Polska to jedynie „cieśnina” między obydwoma krajami–podaje portal belsat.eu." Wiem, że to tytuł dany powyższej (rzeczywiście skandalicznej) informacji przez stronę niezalezna.pl, ale mimo to pozwolę sobie na cokolwiek emocjonalną uwagę, która jest skierowana bardziej do tych z nas, którzy jak dotąd śpią i ewentualnie otworzyli jedno oko po przeczytaniu rzeczonej informacji. Czyżby rzeczywiście powinna to być dla nas aż tak skandaliczna wiadomość?
- Jeśli po „katastrofie” smoleńskiej, gdzie ginie Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej i cała grupa bardzo ważnych osób w państwie „rząd” oddaje śledztwo Rosjanom, torpeduje i ośmiesza wszelkie próby wyjaśnienia wydarzenia;
- Jeśli „premier” wraz z Rosjanami i mediami lży, kpi i wyśmiewa (te gorsze) rodziny smoleńskie i ludzi, którzy pragną upamiętnić ich śmierć (tu dołącza się „Prezydent”);
- Jeśli w oczach „premiera” Polska jest nienormalnością, a znajdujący się pod „rządami” obecnej ekipy (i większości ekip od 1945 roku) demontuje państwo i wyprzedaje jego najbardziej istotne interesy sąsiednim mocarstwom;
- Jeśli kpi się z symboli narodowych, flagi i krzyża (odwagi do jego obrony brakowało nawet przedstawicielom hierarchii kościelnej);
Jeśli organizuje się medialną prowokację i pułapkę mającą na celu ośmieszenie Marszu Niepodległości; Jeśli zarówno „premier” (kierunek Berlin) jak też „prezydent” (kierunek Moskwa) działają aktywnie w zakresie pozbawienia Polski suwerenności;
- Jeśli „rządzący” kpią z munduru polskiego żołnierza i pilota, obrażają żołnierskie wdowy
TO PRZEPRASZAM BARDZO, ALE DLACZEGO DZIWIMY SIĘ, ŻE KTOŚ MÓWI O TYM, ŻE ROSJA GRANICZY Z NIEMCAMI?! PRZECIEŻ „NASI” NAMIESTNICY ROBIĄ, CO MOGĄ, ŻEBY POLSKA ZNIKNĘŁA. DZIWIMY SIĘ, ŻE JUŻ TERAZ SIĘ NAS NIE ZAUWAŻA? Polska, to przede wszystkim nie piwko, seriale i kolorowe galerie handlowe. To jest nic nie warty śmieć i starczy wyjąć wtyczkę z kontaktu i będzie po takiej Polsce. Polska to „BÓG, HONOR I OJCZYZNA”. Polska to wiara, tradycja i wolność i tylko na takim gruncie uświęconym krwią wielu pokoleń Polska może w ogóle istnieć i rozwijać się. Krzyż, tradycja i wolność nie są przeciwstawne rozwojowi, lecz go warunkują! Jeśli wielu z nas nie obudzi się i nie odrzuci trującej i usypiającej kroplówki, to sami przyczynimy się do zniknięcia Polski. Pamiętajmy, Polska została nam swego czasu dana, jako zadanie i przyjdzie chwila, kiedy zostaniemy zapytani o to, jak jej służyliśmy, jej chroniliśmy i jak się o nią troszczyliśmy. Przyzwolenie na kłamstwo, manipulacje i kpiny oznacza zniszczenie symboli, ale za chwilę okazuje się, że zanik symboli pociąga za sobą utratę domu!Zabierzmy rodzinne zdjęcia, biały obrus z niedzielnego stołu, przestańmy mówić sobie rano „Dzień dobry”, skreślmy Mszę Świętą z niedzielnego dnia, zdejmijmy krzyż ze ściany i odrzućmy wszystkie te najdrobniejsze gesty i słowa, jakimi usiany jest Polski Dom – co nam zostanie? Upchnięty w dresy albo i nawet elegancki ubiór zdeprawowany i ubezwłasnowolniony reklamą i pieniędzmi homo klientus! Dokładnie o taki typ „wyzwolonego” człowieka chodziło i chodzi wszelkim rewolucyjnym ustrojom i zwierzchnościom, tylko, że to już nie jest Polak. Może wtedy się przestraszy, ale oby nie było wtedy za późno, a przecież zaczęło się tak niewinnie – poprzez dołączenie do rżenia ze śp. Lecha Kaczyńskiego albo przez kpiny z moherowych babć. Pamiętajmy! Jest Adwent. Zastanówmy się nad nami i nad Polską. Pamiętajmy o śmierci i nie bójmy się jej, bo Polska zawsze czerpała siły właśnie z wiernie strzeżonej świadomości o wolności tu i TAM. Świadomość taka odkryta może być tylko w ciszy modlitwy i refleksji. Wtedy choćby nie wiem, co – nie staniemy się jedynie „cieśniną” między Rosją a Niemcami. Jamci
Będą korkować szampana W Platformie Obywatelskiej trwa wojna bratobójcza. Stronami w tej wojnie jest z jednej strony Donald Tusk, a z drugiej Grzegorz Schetyna, nazwany przez Tuska liderem „wewnętrznej opozycji”. Schetyna był przyjacielem i najbliższym współpracownikiem Tuska, wicepremierem i ministrem MSWiA w jego rządzie. To Schetyna przyczynił się do wzmocnienia pozycji Tuska w Platformie odgrywając istotną rolę w eliminowaniu z szeregów partii jej założycieli, „tenorów” Andrzeja Olechowskiego i Macieja Płażyńskiego. To on ograł i usunął ambitnego „premiera z Krakowa” Jana Rokitę. Elementem istotnym gry Schetyny przeciwko Rokicie było też wyeliminowanie „siostry” Tuska Zyty Gilowskiej („Donald bracie” – wołała kiedyś pani profesor). W miarę jednak jak Schetyna pozbywał się konkurentów Tuska sam zaczął przepoczwarzać się w jego rywala. Zwolennicy Schetyny poczęli, bowiem rozsnuwać wizje przyszłościowe: Tusk w roli prezydenta i Schetyna, jako szef PO oraz premier rządu. Nie podobało się to Tuskowi. Kiedy więc ujawniono tzw. aferę hazardową, (co zrobiła użyteczna w takich sytuacjach „Rzeczpospolita”) okazało się, że zamieszani w nią są politycy z dolnośląskiej baronii Schetyny, a on sam też jest znajomym podejrzewanych przez media biznesmenów. Tusk zadziałał wówczas błyskawicznie usuwając sprawców sytuacji kłopotliwej dla partii rządzącej ze stanowisk. Schetyna stracił fotele wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych i trafił na sejmowy boczny tor. Wprawdzie po pewnym czasie dzięki wsparciu Komorowskiego uzyskał fotel marszałka Sejmu, ale jednocześnie począł tracić wpływy w partii. Sądził, że sytuacja zmieni się, gdy Tusk zostanie prezydentem, a on siłą rzeczy stanie na czele PO. Jednak Tusk, ku zaskoczeniu wszystkich oświadczył, że nie zamierza kandydować. Udzielił przy tym wywiadu, w którym stwierdził, że prezydent nie ma wielkiego znaczenia będąc posiadaczem „żyrandola”. Tusk wyraźnie nie chciał zostawiać Platformy Schetynie.Marszałek, dziś były marszałek, jest jednak ambitnym człowiekiem. Podjął działania, które miały odwrócić niekorzystny dla niego bieg wypadków. Zaczął poszukiwać sojusznika do walki z Tuskiem. I go znalazł. Okazał się nim zwycięzca wyborów prezydenckich Bronisław Komorowski, który postanowił dowieść, że nie poprzestanie na obsłudze żyrandola. Otoczył się też gronem działaczy strupieszałej Unii Wolności, z którymi – dodajmy - Tusk przegrał w 2000 r. w rywalizacji o przywództwo UW. Teraz swoimi ministrami Komorowski mianował tych, z którymi Tusk kiedyś przegrał. Drugą ważną grupą popierającą Komorowskiego są byli funkcjonariusze tajnych służb. Znajomy dobrze zorientowany w tym, co się dzieje w pałacu prezydenckim twierdzi, że wielki wpływ ma tam były szef WSI gen. Dukaczewski, nazywany przez kancelistów Komorowskiego „wiceprezydentem”.Sojusz Schetyny z Komorowskim został rozpoznany przez Tuska. Nie było to trudne, bowiem oni tego specjalnie nie ukrywali. Peany na cześć Schetyny wygłasza bez końca prezydencki minister Tomasz Nałęcz. Paweł Piskorski, dawny działacz Platformy, też z niej usunięty, świetnie zorientowany w tym, co się w PO dzieje twierdzi, że Komorowski świadomie uczestniczy w „wojnie” Tuska ze Schetyną i jest bardzo zainteresowany osłabieniem pozycji premiera. W tym kontekście inaczej można odczytywać przedwyborcze zapowiedzi Komorowskiego, który mówił, że jako prezydent nie musi mianować premierem przywódcy partii, która wygra wybory. Wtedy sądzono, że chodzi o Kaczyńskiego, gdyby PiS wygrał wybory. Dziś wiadomo, że tym kandydatem Komorowskiego na premiera był Schetyna. Komorowski podjął nawet nieśmiałą próbę realizacji tego planu skoro po wyborach parlamentarnych, jako pierwszego zaprosił na rozmowę Schetynę, a nie Tuska. Piskorski określił to, jako „prowokację” Komorowskiego wobec Tuska. Zamiar nie powiódł się, bowiem Tusk potrafił się obronić. W efekcie stracił Schetyna. Nie dostał obiecywanego stanowiska w nowym rządzie PO-PSL. Nie spełniło się pragnienie wspierającej Komorowskiego „Gazety Wyborczej”, gdy wybiegając w przyszłość cieszyła się:
„premier pokazał, że gdy chodzi o państwo, potrafi wznieść się ponad osobiste animozje. Ale też dzięki temu Schetyna wicepremier stanie się jego podwładnym i premier będzie mógł mieć swego konkurenta pod kontrolą. Historia zatoczyła koło. Grzegorz Schetyna sprawdził się jako szef MSWiA. Teraz będzie mógł przekonywać Tuska do szybszych reform, o co zabiegał przez ostatnie dwa lata. W rządzie będzie mu łatwiej niż w Sejmie. Teraz - jak słychać w PO - może objąć po Cezarym Grabarczyku Ministerstwo Infrastruktury, które ma być przekształcone w resort transportu.” Schetyna został zaledwie przewodniczącym sejmowej komisji spraw zagranicznych. Podobno jest jakąś głęboką „rezerwą kadrową" PO. Nałęcz usiłował zachować optymizm komentując decyzję Tuska:
"Każdy mądry wódz zostawia sobie odwód na czarną godzinę. Moim zdaniem Schetyna, jego zwolennicy, to jest ten odwód na czarną godzinę. Oczywiście jeśliby ta czarna godzina wybiła dla premiera, to dowódca tego odwodu zażąda odpowiedniej ceny, rzecz jasna". Bronkowy minister wyrządził Schetynie niedźwiedzią przysługę – zapowiedział, że Tusk będzie musiał zapłacić Schetynie „odpowiednią cenę”. Ten mógłby, więc powiedzieć – chroń mnie Panie Boże od takich przyjaciół jak Nałęcz. Należy wątpić, aby premier chciał „płacić”. Tymczasem sam Schetyna pytany przez Monikę Olejnik jaka będzie jego pozycja w PO mówi, że potrafi być „cierpliwy” w osiąganiu tego, co zamierza. A naciskany w kwestii relacji z Tuskiem odpowiedział: „.. relacje prywatne czy historyczne, przeszłe są czymś, co trzeba zamknąć, nie można tego przekładać bezpośrednio na politykę, bo to będzie ze szkodą dla niej.” Na razie jednak CBA zamknęło, na krótko, ale jednak, gen. Czempińskiego kolegę „wiceprezydenta” Dukaczewskiego oraz byłego współpracownika Leszka Balcerowicza, który jest autorytetem dla ministrów Komorowskiego.
Prof. Andrzej Zybertowicz o zatrzymaniu mówi:
„Pomyślałem sobie, że któryś z graczy popełnił błąd. Albo generał i inni zatrzymani, albo policja, tajne służby bądź prokuratura. Nieźle znam mentalność tych drugich. Kierują się zasadą "dupokrytki". Nie podejmują żadnych działań jakkolwiek ważnych z punktu widzenia państwa, jeśli mogą one w nich uderzyć rykoszetem. Jeżeli więc aresztowali Cz., pojawia się pytanie, czy nie stoi za tym ktoś silniejszy od tego układu, ktoś, kto mógł dać im zielone światło i gwarancję bezpieczeństwa.” W „Rzeczpospolitej” Metody Donalda Msciwego eliminacji politycznych konkurentowmożna przeczytać taką opinię. „Punkt pierwszy: Tusk nigdy nie robi tego własnoręcznie – mówi nasz rozmówca. Punkt drugi: stworzył machinę na tyle doskonałą, że dziś nawet nie musi wydawać poleceń. Zawsze znajdą się chętni, którzy w lot zrozumieją intencje szefa. Punkt trzeci: Tusk zawsze udaje, że to nie on stoi za mordem. – Jego poplecznicy poderżną ci gardło, a on przyjdzie i z zatroskaną miną powie „o, skaleczyłeś się” –opisuje metodę polityk PO.” Po zatrzymaniu Czempińskiego we wszystkich dziennikach telewizyjnych w migawkach pojawiał się Schetyna. Dziennikarze nie pytali go o akcję CBA, ale o różne inne sprawy, np. o służbę zdrowia. Jedno tylko w tych obrazkach było wspólne – strach widoczny na twarzy Schetyny. Prokuratura zapowiada dalsze działania, które dotkną „ważne osoby”. Najwyraźniej w PO zaostrza się walka, w której, jak można sądzić, chodzi nie tylko o skórę ambitnego lidera PO z Dolnego Śląska. W wypowiedziach dla mediów Schetyna podkreśla, że Tusk, jako lider PO ma prawo do tego, co robi, a on sam nie czuje się marginalizowany. Jest, więc trochę tak jak w dowcipie o pytaniach słuchaczy do Radia Erewan. Pytanie słuchacza –czy będzie III wojna światowa? Odpowiedź Radia –wojny nie będzie, ale będzie taka walka o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie. W czasie kampanii prezydenckiej Dukaczewski zapowiadał, że otworzy szampana, jeśli Komorowski wygra wybory i zostanie prezydentem. Już wiemy, że były szef WSI nie ochronił kolegi z dawnego UOP – a czy potrafi zakorkować otworzonego szampana? Romuald Szeremietiew
Dzień, który wstrząsnął światem Jak w filmie 2012 nasilają się sygnały wskazujące, że coś się zbliża. Wybrani wiedzą, co, inni nieświadomie zmierzają do pracy i szkoły. Financial Times nawet opublikował tekst, że zostało jeszcze tylko 10 dni (teraz już 9) na uratowanie strefy euro. Rzeczywiście 8 grudnia spotyka się Rada Zarządzająca EBC, która prawdopodobnie obniży stopy procentowe i … no właśnie czy będzie jeszcze coś, na co czekają rynki, czyli zapowiedź masowego skupu obligacji Włoch. Dzień później liderzy strefy euro będą mieli okazję przekonać rynki, że mają gotową nową infrastrukturę prawno-finansową strefy euro. Czy przekonają? Rybiński
Polska przestaje istnieć Jeżeli Sąd Najwyższy stojący na straży Konstytucji łamie tę Konstytucję, może to oznaczać tylko jedno. Państwo przestaje spełniać swoją rolę. I jest poletkiem polityków rozgrywanych przez obce rządy i koncerny. Niczym więcej.
Art. 45 ust 1 Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej: Każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd. O tym, że wybory były ustawione, mówiło od dość dawna bardzo wielu moich znajomych. Trudno było mi w to uwierzyć – można się spodziewać, że Państwowa Komisja Wyborcza jest urzędem zbyt zależnym od aktualnej władzy, żeby zachować bezstronność. Ale straż nad nią miały pełnić inne organy konstytucyjne, w tym Sąd Najwyższy, który raz na zawsze rozstrzyga wszystkie spory. Sąd – w domyśle – niezawisły. Czyli niezależny od władzy ustawodawczej i wykonawczej. Lakoniczny komunikat, który od tygodnia wisi na stronie Sądu Najwyższego, a opisujący sytuację wszystkich skarg wyborczych (uwalonych – Łażący Łazarz o tym wspominał w swojej notce nie tak dawno temu) mówi, że w 20 przypadkach zarzuty stawiane prawidłowości wyborów były słuszne. W całości, lub części – jednak naruszenie prawa nie miało wpływu na wynik wyborów. W 29 przypadkach skład SN uznał, że zarzuty były bezzasadne. Jedno postępowanie Sąd umorzył, zaś w 108 przypadkach skargi wyborcze pozostawiono bez dalszego biegu. Jedną z nich złożył Janusz Komór, obywatel, wyborca i człowiek nad wyraz dociekliwy. O ile wiem, żaden członek partii politycznej – po prostu uważny obserwator życia. Skarżył ważność wyborów ze względu na rażące błędy popełniane przez Państwową Komisję Wyborczą – w tych samych obszarach, w jakich skargę składał Komitet Wyborczy Wyborców Obywatelskich List Wyborczych Nowego Ekranu, czy komitet Janusza Korwina-Mikkego.Jego skarga wpłynęła niezależnie od naszej. I trafiła do grupy 108 skarg pozostawionych bez dalszego biegu. Dlaczego? I tu właśnie trafiamy nadowód narozpad państwa polskiego zaawansowany tak mocno, że trudno byłoby w to uwierzyć, gdyby nie dokumenty.Nie bez powodu cytuję na początku art. 45 Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. Ten artykuł Sąd Najwyższy złamał wobec obywatela Komóra. Jego sprawa była rozpatrzona w zaciszu gabinetu, w postępowaniu niejawnym, choć ostatecznym. Do dzisiaj, mimo próśb, nie otrzymał uzasadnieniapostanowienia Sądu Najwyższego – powody, dla których SN postanowił zlekceważyć błędy PKW i możliwości fałszerstw wyborczych, będą tajne. A będą takie, bo SN nie jest niezawisły – najwyraźniej zależy wprost od kaprysów władzy ustawodawczej i wykonawczej. Zależy tak bardzo, że gotów jest łamać Konstytucję. SN złamał jeszcze jedną ważny akt prawny – podpisaną przez Polskę Konwencję o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności i jej art. 6, który mówi wprost: „każdy ma prawo do rzetelnego i publicznego rozpatrzenia jego sprawy w rozsądnym terminie przez niezawisły i bezstronny sąd ustanowiony ustawą przy rozstrzyganiu o jego prawach i obowiązkach o charakterze cywilnym albo o zasadności każdego oskarżenia w wytoczonej przeciwko niemu sprawie karnej. Postępowanie przed sądem jest jawne, jednak prasa i publiczność mogą być wyłączone z całości lub części rozprawy sądowej ze względów obyczajowych, z uwagi na porządek publiczny lub bezpieczeństwo państwowe w społeczeństwie demokratycznym, gdy wymaga tego dobro małoletnich lub gdy służy to ochronie życia prywatnego stron albo też w okolicznościach szczególnych, w granicach uznanych przez sąd za bezwzględnie konieczne, kiedy jawność mogłaby przynieść szkodę interesom wymiaru sprawiedliwości”. Państwa, w których władza ustanawia martwe prawo szybko przestawały istnieć. Historia pełna jest takich przypadków. Nasz kraj stał się opresyjnym wobec obywateli tworem zarządzanym quasi totalitarnie przez grupy politykierów reprezentujących interesy koncernów, banków, innych państw. I wygląda na to, że Konstytucja jest farsą – nie przestrzega jej nawet najwyższa władza sądownicza.
Paweł Pietkun
Sikorski o tym milczy i kryje Niemcy Zredukowanie Polski i innych krajów do roli państw związkowych (jak dzisiejsze landy w Niemczech) na pewno napotka opór i na Zachodzie Europy i w naszym regionie. Szkoda, że polscy politycy z PO bezkrytycznie wpisują się w projekt, który oznacza dominację Niemiec w Europie. Minister Sikorski w swoim występie w Berlinie powtórzył pomysły federalizacji kursujące wśród polityków niemieckich od miesięcy. Sama już dawno o nich pisałam. I to konkretniej niż Sikorski, który być może nie wszystko zapamiętał, co mu wkładano do głowy - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski. Choć Niemcy lubią ukrywać się za innymi, żeby złagodzić wagę zmian (i swoją w nich rolę), to w Sikorskim znaleźli niezbyt pojętnego wykonawcę. Ponadpaństwowe partie, z wyborami na europejskie listy i KE, jako "rządem" wyłonionym przez większość w PE, mają właśnie służyć temu, od czego Sikorski się odżegnuje: ujednoliceniu podatków i standardów w sferze polityki społecznej. Umiędzynarodowienie ryzyka (a spór dotyczy tego, czy ma to być przez euroobligacje, czy przez bezpośredni, administracyjny nakaz owego superrządu) wymaga w sferze euro takiej kontroli. Ale dla nas byłoby to niszczące, bo naszym głównym problemem jest słaba zdolność formowania kapitału i pozorny rozwój. Pozorny, bo zależny od funduszy europejskich i prywatnych transferów od osób pracujących zagranicą. Nie ma zaś wewnętrznych mechanizmów wzrostu i grozi nam dalszy wywóz kapitału. Pomysły federalizacji, o czym Sikorski już nie mówi, to także dalsze odpaństwowienie. Czy to przez radykalną regionalizację (już dziś tak ma być rozliczony pakiet stabilizacyjny) czy "zeuropeizowanie" (wyłączenie spod kontroli państw) regionów ważnych z powodów polityki klimatyzacyjnej i energetycznej. A także nowy pakiet środowiskowy, który mógłby zablokować i energetykę atomową i łupki. Racje ekonomiczne zderzają się tu ze racjami dotyczącymi różnorodności, wolności i szans na stosowanie rozwiązań odpowiadających konkretnym wyzwaniom rozwojowym każdego kraju. Utrzymywanie sfery euro, z poświęceniem obecnego, wciąż elastycznego, otwartego budowania indywidualnych kombinacji i norm, jest ważne dla Niemiec. Ukryci w sferze euro - rządzą UE. A narzucając własny typ procedur, rozciągają swój model kapitalizmu na innych, obniżając własne koszty transakcyjne.
Skala sfery euro pozwala Niemcom iść łeb w łeb z USA. Ale są też inne racje, w tym tożsamości narodowe związane z indywidualnym przeżywaniem swojego miejsca w historii. A to oznacza także dobieranie form do fazy rozwoju. Tusk i Sikorski, przyjmując rolę listka figowego dla dominacji niemieckiej w Europie poprzez model federacyjny wydają się o tym zapominać. Postulat niepodległości i bronienia interesu narodowego (z państwem, jako katalizatorem działań na rzecz tego interesu) jest nadal aktualny. Zredukowanie Polski i innych krajów do roli państw związkowych (jak dzisiejsze landy w Niemczech) na pewno napotka opór i na Zachodzie Europy i w naszym regionie. Szkoda, że polscy politycy z PO bezkrytycznie wpisują się w projekt, który oznacza dominację Niemiec w Europie Jadwiga Staniszkis