Biskupi Teodorowicz i Sapieha a sprawa Górnego Śląska Wobec kolejnych prób odrywania Górnego Śląskiego od Polski koniecznie trzeba przypomnieć dzisiejszą rocznicę wybuchu III powstania śląskiego. W ostatnim felietonie w "Gazecie Polskiej" napisałem: W tym roku dzień święta narodowego łączy się z 90 rocznicą wybuchu III powstania śląskiego, w czasie, którego powstańcy pod wodzą Wojciecha Korfantego przelewali krew nie o autonomię Górnego Śląska, lecz o przyłączenie go do polskiej Macierzy. Dlatego zachęcam Czytelników mieszkających na tych terenach, aby wbrew nawoływaniom aktywistów RAŚ na swoich domach zamiast żółto-niebieskich flag regionalnych zawiesili biało-czerwone. Bo przecież pod takimi ginęli mieszkańcy Bytomia, Katowic czy Rudy Śląskiej. Przypomnieć też należy, że powstaniem, którego sztab znajdował się w Szopienicach (dziś dzielnica Katowic) kierowała Polska Organizacja Wojskowa, a jej szeregi wspierali ochotnicy z Polski centralnej. Na czele powstania stanął Wojciech Korfanty, urodzony w Siemianowicach Śląskich, absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego. Dla Krakowian ciekawostka: ze względu na szykany ze strony duchowieństwa niemieckiego związek małżeński zawierał on nie na Śląsku, ale w parafii św. Krzyża w Krakowie. Za przyłączeniem Górnego Śląska do odradzającego się państwa polskiego opowiedzieli się dwaj wybitni przedstawiciele Episkopatu Polski: biskup (późniejszy arcybiskup i kardynał) Adam Stefan Sapieha z Krakowa i arcybiskup ormiańskokatolicki Józef Teodorowicz ze Lwowa (wówczas także poseł do Sejmu RP), którzy w tej sprawie popadli nawet w konflikt z biskupem wrocławskim Adolfem Bertramem (późniejszym arcybiskupem i kardynałem) i nuncjuszem papieski Achillesem Rattim (późniejszym papieżem Piusem XI) oraz z dyplomacja watykańską. O tej sprawie tak piszę w przygotowywanej do druku książce o Teodorowiczu. W czasie swojej kadencji poselskiej abp Teodorowicz zaangażował się też w sprawę przywrócenia Górnego Śląska do Macierzy. Wraz z innymi biskupami apelował do Górnoślązaków o głosowanie za Polską oraz przeciwstawiał się polityce biskupa Adolfa Bertrama z Wrocławia[1][1], który pod karą suspensy zabraniał polskim księżom angażować się w sprawy plebiscytowe Arcybiskup ormiański krytykował również niektóre posunięcia komisarza plebiscytowego, a zarazem nuncjusza papieskiego w Polsce, Achillesa Rattiego. W grudniu 1920 r. z upoważnienia pozostałych biskupów polskich udał się wraz z biskupem Adamem Sapiehą do Rzymu, aby przekonać papieża Benedykta XV do zmiany polityki watykańskiej w sprawie plebiscytu. Z kolei po powrocie do kraju, na kilka dni przed plebiscytem, skrytykował w ostry sposób w swoim liście działania nowego komisarza plebiscytowego, ks. G. B. Ogno-Sera i szefa dyplomacji watykańskiej kard. Pietro Gasparriego[2][2]. Spotkało się to ze zdecydowaną reakcją tego ostatniego, który słał upomnienia tak Teodorowiczowi, jak i biskupowi Sapieże[3][3].. Na niewiele się to zdało, gdyż obaj biskupi nadal trwali w swoich poglądach, uważając, że na sprawach polskich znają się po prostu lepiej. Dało się to odczuć zwłaszcza w czasie przygotowań do podpisania konkordatu pomiędzy Rzeczpospolitą a Stolica Apostolską. Obaj zaprzyjaźnieni hierarchowie byli w tej sprawie zgodnie, uważając, że konkordat ten jest niekorzystny dla Kościoła polskiego, gdyż daje za duże uprawnienia władzom państwowym. Poza tym, jako duchowni wychowani w Galicji obawiali się powtórzenia sytuacji z epoki józefinizmu, który w monarchii habsburskiej przyniósł Kościołowi wielkie szkody. Dawali temu wielokrotnie wyraz; szczególnie Teodorowicz, którego marszałek Rataj uważał za głównego przeciwnika konkordatu. W czasach śląskiego plebiscytu abp Teodorowicz zetknął się z Wojciechem Korfantym, którego niesłychanie cenił tak za patriotyzm, jak i za jego poglądy na sprawy społeczne i robotnicze. W następnych latach bronił go publicznie przed atakami przeciwników politycznych.
[1][1] Adolf Bertram – ur. w 1859 r., wyśw. w 1881 r., dr teologii, od 1906 r. bp Hildesheim, biskup Wrocławia od 1914 r., kardynał „in petto” od 1916 r., ogłoszony oficjalnie kardynałem w 1919 r., arcybiskup nowo utworzonej metropolii wrocławskiej od 1930 r. Zm. w 1945 w Czechach.
[2][2] Pietro Gasparri – ur. w 1852 r., wyśw. w 1877 r., prof. prawa, wytrawny dyplomata watykański, od 1907 r. kardynał, od 1916 r. kamerling Kościoła. W latach 1914-1930 sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, w czasie konklawe w 1922 r. otrzymał wiele głosów. W 1929 doprowadził do zawarcia układów laterańskich pomiędzy Stolicą Apostolską a rządem Włoch.
[3][3] Jerzy Wolny dz.cyt. t, II s. 91-111.
"Czy zamachowcy nad WTC mieli w kieszeniach osobiste polecenia Osamy albo szyfrogram?" Trochę ma rację Profesor Środa w nienapisanym jeszcze felietonie. Jakże to tak – bez sądu, kula w łeb i jeszcze ta haniebna radość w niektórych kręgach... Chyba, że strzelała kobieta, karząc Pana Osamę za wadliwy stosunek do kobiet, przynajmniej żywych, co byłoby pewnym usprawiedliwieniem. Prawda jest jednak inna i czas ją ujawnić. Mówi się, że Pan Osama został zatrzymany kilka lat temu w Grodzisku lub Otwocku, gdzie w sprawiał niedobre wrażenie, a w miejscowym banku spółdzielczym pobrał dwadzieścia milionów dolarów. Zatrzymanie i aresztowanie było w tej sytuacji normalnym aktem sprawiedliwości, wszelako Prokuratura Rejonowa stanęła przed problemem, – o co takiego oskarżyć. W końcu cudzoziemiec i taki jakiś czarniawy... Może to rzutować na nasze stosunki i pachnie rasizmem, co wydało się argumentem przeważającym. Umorzono z braku dowodów, po długim wypytywaniu – czy nie był, aby torturowany w Szymanach. Skoro zaprzeczył, został uwolniony. Prokurator Seremet zgłosił zażalenie, bo to terrorysta, o czym wie każdy. Sprawa trafiła do Sądu. Panu Osamie przyznano tłumacza z tureckiego, bo z arabskiego był zajęty w Smoleńsku, gdzie zabrakło tłumacza z rosyjskiego, na co skarżył się akredytowany Klich. Sąd pytał głównie, czy zamachowcy nad WTC mieli w kieszeniach osobiste polecenia Pana Osamy albo, chociaż szyfrogram. Pan Osama stanowczo zaprzeczył, z lekka się uśmiechając. Zapytano MSZ. Odpowiedzi nie udzielono, bo minister Litwin był na urlopie albo zajęty, czym innym. Pan Osama został uwolniony, a sprawę umorzono. W obszernym uzasadnieniu Sąd wskazał, że choć mówi się, że Pan Osama jest terrorystą, to nie znaleziono przy nim bezpośrednich i niepodważalnych dowodów, ani w kieszeniach, ani w bagażu podręcznym, poza tym wszechstronna analiza materiału dowodowego nie wykazała powiązań Pana Osamy z polskimi partiami politycznymi, nawet tymi słynącymi z terroryzmu i faszyzmu, co jest koronnym dowodem niewinności. W uzasadnieniu podniesiono, że terroryzm jest trudno definiowalny i są różne stanowiska w doktrynie i orzecznictwie. Podpis, stempel. Pan Osama na wszelki wypadek wyjechał, bo niesłusznie założył, że będzie zażalenie. Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Udał się gdzieś i pokazywał po drodze postanowienie, że jest niewinny. W tym przeświadczeniu i z tym postanowieniem trwał do soboty, gdy został znienacka brutalnie napadnięty i po prostu zastrzelony, bez postępowania dowodowego. U nas nie mieści się to w głowie i budzi słuszny opór. Także Pani Profesor oraz Pani Kazimiery, która ma wiele zrozumienia dla zdziecinniałych staruszków, boć przecie młodego nie zastrzelili. Spójrzmy jednak na sprawę z drugiej strony. Pan Osama należał do organizacji nielegalnej, czego jeszcze nie stwierdził Trybunał Konstytucyjny, ale o tym się mówiło. U nas to nie przeszkadza. W końcu był też szefem, a szefom więcej uchodzi. U nas. Do studia zaproszono premiera Millera, który bardzo dobrze się sprawdza w takich okazjach, jak sprawa Pana Osamy i trafnie wskazał, że gdy się Ameryka na kogoś uprze, to go znajdzie. Nawiązał tym do wypowiedzi Pana Prezydenta, że nawet po dziesięciu latach prawdziwego zbrodniarza się znajdzie i to jest dobrze. W Ameryce. W Grodzisku albo Piasecznie zdania są podzielone. Sąd go przecież puścił, choć zbrodniarz, ale dowodów nie było, więc jest niewinnym zbrodniarzem. Taki formalizm prawniczy, jak powiada redaktor Wołek. Drudzy z kolei, że jak zbrodniarz, to zbrodniarz i trzeba takiego było wsadzić. W Superstacji wypowiedział się generał Dukaczewski, choć w spoczynku, ale ciągle kompetentny, i jak zwykle oświadczył, że sprawa jest skomplikowana, a my mamy swoje problemy na przykład z Dubienieckim. List otwarty podobno do Gazety Wyborczej napisał, jak mówią, generał Kiszczak, podkreślając, że całe życie walczył o demokrację, tylko mu się ta cholera demokracja wymykała, ale w końcu ją złapał i popiera, podobnie jak niezawisłe sądy. Jak ktoś strzelał – to został posadzony, a że szyfrogramu nie miał w kieszeni, to znaczy, że szef jest niewinny i to jest rozumowanie prawidłowe. I o to walczyliśmy. Chłopcy w końcu posiedzą, podobnie jak Piotrowski, winy odpokutują i tak ma być. U nas. Szalejący kapitalizm amerykański, który doprowadził już do egzekucji niewinnego Saddama, a teraz zamordował starca-pustelnika, zanim tenże okazał zaświadczenie lekarskie o przebytej chemioterapii, godzien jest potępienia – napisał generał. Poinformował także o przesłaniu kopii do swego szefa, który niebawem zabierze głos, gdy ucichnie wrzawa po beatyfikacji, którą bardzo przeżył. Chyba wydrukują. Po powrocie z Tunezji zabierze głos Lech Wałęsa i wskaże na swój udział w walce z terroryzmem w Tunezji oraz niewinność Kiszczaka i Jaruzelskiego, bo to nie oni byli winni, ale wielkie mocarstwa.Z pewnym opóźnieniem wypowie się Pan Premier, który o Kiszczaku powiedział, że to zbrodniarz, a że Sąd go uniewinnił w imieniu Rzeczypospolitej, to już widać tak być musi.
W Rzeczypospolitej. Pan Premier odczeka, czy go Kiszczak do Sądu nie pozwie. Jak nie pozwie, to się wypowie i podkreśli, że Pan Osama nie był torturowany w Szymanach. Dlatego ostrożniej Panowie i Panie z tą euforią po egzekucji starego człowieka, na pewno w trakcie chemioterapii i dokonanej z wielkim nakładem kosztów, które można było przeznaczyć dla biednych w Afryce, pozbawionych przez Kościół Katolicki prezerwatyw. I taka jest prawda. W Grodzisku albo Otwocku. Marek Markiewicz
Apel: 9 maja zapalmy znicze poległym i pomordowanym w walce o wolność z siłami reżimu komunistycznego, w tym z Armią Czerwoną Panowie spokojnie Żołnierze Wyklęci
A P E L Nie obchodzą nas partie lub te, czy owe programy. My chcemy Polski suwerennej, Polski chrześcijańskiej, Polski – polskiej. [...] Tak jak walczyliśmy w lasach Wileńszczyzny, czy na gruzach kochanej stolicy – Warszawy - z Niemcami, by świętej Ojczyźnie zerwać pęta niewoli, tak dziś do ostatniego legniemy, by wyrzucić precz z naszej Ojczyzny Sowietów. Święcie będziemy stać na straży wolności i suwerenności Polski i nie wyjdziemy dotąd z lasu, dopóki, choć jeden Sowiet będzie deptał Polską Ziemię. Z ulotki 6. Wileńskiej Brygady AK kpt. Władysława Łukasiuka „Młota", Podlasie, 1946 r. 9 maja 2011 r. zapalmy znicze i lampki w miejscach upamiętniających naszych rodaków poległych i pomordowanych w walce o wolność z siłami reżimu komunistycznego, w tym z żołnierzami Armii Czerwonej. Przed nami kolejna rocznica zakończenia II wojny światowej. Rok temu, 9 maja 2010 r., na apel grupy osobistości polskiego życia publicznego, zapłonęły lampki na znajdujących się na terenie Polski grobach żołnierzy Armii Czerwonej. Zaiste, pięknym gestem, wyrosłym z kultury chrześcijańskiej, zbudowanej przecież na miłosierdziu, jest postawienie światełek pamięci na grobach żołnierzy obcych armii. Także tych, które przyniosły z sobą gwałt i niewolę. Dobrze byłoby jednak byśmy, powodowani choćby więzami wspólnotowymi, przede wszystkim pamiętali o rodakach, którzy stali się ofiarami nieludzkich systemów totalitarnych XX wieku, w tym o dziesiątkach tysięcy naszych przodków, którzy w 1944 r. i później padli ofiarą terroru komunistycznego. Terroru, który zagościł u nas za przyczyną Armii Czerwonej. Pamięć o braciach naszych, którzy złożyli ofiarę z życia na ołtarzu wolności, jest, bowiem jednym z najważniejszych składników materii tworzącej wielką duchową i kulturową wspólnotę, do której przynależymy, a której na imię Polska.
W czasach triumfu polityki nad faktografią pamiętajmy, że w czasie II wojny światowej Polska miała dwóch śmiertelnych wrogów: nazistowskie Niemcy i Związek Radziecki, czyli państwową emanację rządów partii komunistycznej z centralą w Moskwie. Nie zapominajmy również, że celem naszych rodaków, przelewających krew na tak wielu frontach tamtej wojny, było odzyskanie przez Polskę niepodległości, utraconej we wrześniu 1939 r. w wyniku agresji niemieckiej i sowieckiej, oraz że celu tego, pomimo wielkiej ofiarności, nie osiągnęli. Z szacunku do elementarnej prawdy, a także w trosce o zdolność rozpoznawania rzeczywistości przez przyszłe pokolenia rodaków, nie mylmy klęski nazistowskich Niemiec z polskim zwycięstwem. W naszej części świata zwycięzca II wojny światowej był tylko jeden – była nim partia komunistyczna. Całkowicie przegrały natomiast takie wartości jak wolność i praworządność. Wśród największych przegranych tamtej wojny polska sprawa lokuje się w ścisłej czołówce. Z marzeniami o wolności pożegnaliśmy się na ponad czterdzieści lat. Nie, dlatego, że nasi przodkowie chcieli rządów komunistów, ale dlatego, że partia komunistyczna miała w ręku narzędzie, przy użyciu, którego, wobec przyzwolenia ze strony Stanów Zjednoczonych i Anglii, mogła zadecydować o losach Europy Wschodniej zgodnie z partii tej dyktatem. Tym narzędziem była Armia Czerwona. To ona była nośnikiem i gwarantem dla rządów partii komunistycznej w Polsce. To dzięki niej zapanował w naszym kraju system będący emanacją doktryny, która zanegowała cały pozytywny dorobek cywilizacji zachodniej, wyrosłej na fundamencie chrześcijaństwa. Tę zależność - pomiędzy utrzymaniem się przy władzy a obecnością Armii Czerwonej na naszych ziemiach - polscy komuniści rozpoznawali bardzo dobrze. Jakże trafnie ocenił sytuację Bolesław Bierut, występując 9 października 1944 r. na posiedzeniu KC PPR. Mówił wtedy: Tow. Stalin ostrzegał nas, że w tej chwili mamy bardzo dogodną sytuację w związku z obecnością Armii Czerwonej na naszych ziemiach. - Wy macie teraz taką siłę, że jeśli powiecie 2 razy 2 jest 16, to wasi przeciwnicy potwierdzą to - powiedział tow. Stalin. - Ale nie zawsze tak będzie. Wtedy was odsuną, wystrzelają jak kuropatwy [...]. Kłopotów z rozpoznaniem rzeczywistości nie miał również Władysław Gomułka, sekretarz KC PPR, kiedy na tajnym plenum kierownictwa partii, w dniach 20-21 maja 1945 r., stwierdził: Nie jesteśmy w stanie walki z reakcją, (czyli polskim podziemiem niepodległościowym i społeczeństwem, które w znakomitej większości było wrogie komunistom - przyp. autorzy listu) przeprowadzać bez Armii Czerwonej [...] Niesłusznym byłoby żądanie wycofania wojsk. Nie mielibyśmy swoich sił, aby postawić na ich miejscu.
I rzeczywiście, wojska NKWD i liniowe jednostki Armii Czerwonej rzucane były do walki z naszymi rodakami, w tym do pacyfikowania terenów objętych działalnością podziemia niepodległościowego. Najbardziej znanym przykładem takich działań pacyfikacyjnych jest obława z lata 1945 r. w Puszczy Augustowskiej, do której oprócz jednostek NKWD rzucono dwie dywizje sowieckie 3. Frontu Białoruskiego wycofywane z Prus. Efektem ich działań, wspieranych operacyjnie przez 1 „praski" pp 1 DP LWP („kościuszkowskiej"), było aresztowanie ponad 7000 osób, z których blisko 600 zaginęło bez śladu (niewątpliwie osoby te zostały zamordowane). Ofiary „obławy suwalskiej" nie mają swoich grobów. Przypomina o nich pomnik stojący w okolicach miejscowości Giby na Suwalszczyźnie. Grobów nie ma także zdecydowana większość polskich partyzantów, którzy padli w bojach z sowietami; w heroicznej próbie obrony wolności, podjętej w czasach pełnego triumfu systemu, który w całych dotychczasowych dziejach był najgroźniejszym zinstytucjonalizowanym wrogiem wolności - w każdym jej wymiarze. W obliczu zbliżającej się rocznicy tzw. Dnia Zwycięstwa, który z polskiej perspektywy należy rozpoznawać raczej, jako symboliczny koniec ówczesnych nadziei na odzyskanie niepodległości przez Polskę, wspomnijmy, idąc za wskazaniem Zbigniewa Herberta, wyrażonym w wierszu Pan Cogito o potrzebie ścisłości, braci naszych, którzy zginęli w walce z władzą nieludzką spod znaku sierpa i młota. Ogarnijmy dobrą pamięcią polskich partyzantów poległych w bojach z sowietami; tych, co padli na polach Surkont (w sierpniu 1944 r.), pod Rudnikami (w styczniu 1945 r.), Rowinami (w lutym 1945 r.), Kotkami, Bodakami i w Lesie Stockim (w walkach w maju 1945 r.), Krynicą (w czerwcu 1946 r.), na polach Miodusów Pokrzywnych (w sierpniu 1945 r.), pod Kulbakami k. Grodna (w czerwcu 1948 r.) i Raczkowszczyzną k. Lidy (w maju 1949 r.), a także w innych miejscach takich walk oraz potyczek. Niech w obszarze naszej pamięci zbiorowej pojawią się ofiary przywołanej „obławy suwalskiej", pacyfikacji wsi Kuryłówka (w maju 1945 r.), wsi Łempice (na przełomie listopada i grudnia 1945 r.), kilku wsi pod Zwoleniem (w czerwcu 1945 r.) i innych akcji pacyfikacyjnych przeprowadzonych przez sowietów na ziemiach polskich, dla zainstalowania a następnie utrwalenia na nich rządów partii komunistycznej. Nie zapomnijmy również o innych poległych i pomordowanych żołnierzach polskiego podziemia antykomunistycznego, tzw. Żołnierzach Wyklętych, którzy stawiali opór komunistom do początku lat 50-tych ubiegłego stulecia. Niech naszą pamięć o Nich - którą przecież, w wyrazie szacunku dla złożonej przez nich na ołtarzu wolności Ojczyzny ofiary, jesteśmy im winni - zmaterializują znicze i lampki zapalone w miejscach upamiętniających tę ofiarę. Rzadko, kiedy będą to groby, bo nieludzka władza komunistyczna pozbawiła Ich prawa do godnego pochówku; częściej pomniki, obeliski czy tablice memoratywne. Lokalizację drobnej części miejsc, w których może zapłonąć symbol naszej pamięci o poległych i pomordowanych w walce o wolność z komunistami, znajdziecie Państwo w internecie na stronach:
http://www.fundacjapamietamy.pl/
http://podziemiezbrojne.blox.pl
Powtórzmy za Zbigniewem Herbertem: jesteśmy mimo wszystko stróżami naszych braci.
Znowu Tusk u Lisa
1. Chyba własne badania sondażowe Platformy są znacznie gorsze od tych prezentowanych oficjalnie, skoro Donald Tusk dwoi się i troi, żeby tłumaczyć Polakom, jaki to jego rząd jest reformatorski i dlaczego powinni się bać rządu PiS-owskiego. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, to już kolejna godzina, jaką telewizja publiczna przeznaczyła na wsparcie mającej coraz większe kłopoty z rządzeniem ekipy Donalda Tuska. Oczywiście żadnych dociskających Premiera pytań redaktor Lis nie zadawał, cały program upłynął w miłej atmosferze, choć na początku na proste pytanie, „czego Pan chce, do czego Pan dąży”, Tusk nie był w stanie odpowiedzieć. Można to zresztą zrozumieć, bo gdyby chciał na nie odpowiedzieć zgodnie z prawdą, to musiałby powiedzieć, ze trwanie u władzy interesuje go najbardziej, a to nie jest odpowiedź, która po raz kolejny pozwoliłaby uwieść wyborców.
2. Konkretów w tej rozmowie było jak na lekarstwo, choć parę stwierdzeń sugerowało, że Premier Tusk do końca kontrolować się nie potrafi. Na pytanie o reformy, które przeprowadził jego rząd, udzielił wymijającej odpowiedzi, choć przy tej okazji „wysypał się” mówiąc, że o poważnych reformach trzeba będzie porozmawiać, ale po wyborach.
Rozumiecie Państwo o niezbędnych reformach Premier Tusk z ewentualnym koalicjantem chce rozmawiać dopiero po wyborach, bo kampania wyborcza jest czasem tricków i taniej propagandy, a nie poważnej rozmowy z wyborcami. Bo gdyby zechciał powiedzieć już teraz prawdę, co trzeba będzie zrobić po 4 latach jego nieudolnych rządów, to wyborców Platformy trzeba by było w nadchodzących wyborach parlamentarnych, ze świecą szukać. Mówiąc z kolei o cięciach budżetowych wypalił „ to nie jest problem ciachnąć toporem po biednych” i na szczęście tym toporem rząd na razie nie ciacha, ale wszystkie decyzje, jakie podjął w tym roku, to jednak sięganie przede wszystkim do płytkich kieszeni, a nie do tych głębszych. Konkretem, jaki padł w tej rozmowie było stwierdzenie Tuska, że załatwił 200 tys. miejsc w przedszkolach i tysiące Orlików. Tyle tylko, że w obydwu sprawach Tusk przypisuje sobie nie swoje sukcesy, tylko sukcesy samorządów. Zresztą z tymi miejscami w przedszkolach to zabieg rachunkowy polegający głównie na tym, ze samorządowcy zmuszeni ustawowo wysłali dużą część dzieci z przedszkoli do szkół (6-ków i część 5-ów ). Zwolniły się, więc miejsca w przedszkolach, ale głównie na papierze, bo nowych powstało naprawdę niewiele.
3. Było oczywiście sporo socjotechniki jak w stwierdzeniu, że nachodzące wybory parlamentarne to „ dogrywka z 2007 roku pomiędzy Platformą i PiS”. Jeżeli po 4 latach rządzenia, przyszłe wybory mają być dogrywką, a nie rozliczeniem rządu z jego dotychczasowej działalności, to chyba premier Tusk ma nas wszystkich za idiotów. I dalej „w następnych 4 latach chcę dociągnąć do końca to, czego nie udało nam się poprzednio”, choć nie bardzo wiadomo, co udało się temu rządowi choćby zacząć, podczas obecnej kadencji. Było także i chamstwo i cynizm do granic ze strony prowadzącego jak i jego gościa. Po wypowiedzi Tuska, że nie raduje się ze zgładzenia Bin Ladena, redaktor Lis zadał pytanie „to skoro ma Pan tyle empatii do Bin Ladena to może poszerzyłby Pan tę empatię dla 30% zwolenników PiS” i poparł ideę budowy pomnika ofiarom katastrofy smoleńskiej”. Tak proszę Państwa redaktor Lis uważa, że jak się ma empatię dla Bin Ladena to można ja trochę poszerzyć i mieć ją także dla zwolenników PiS, którzy chcą pomnika ofiar tragedii smoleńskiej. Na to Premier Tusk bez cienia zażenowania i bez nawet próby zwrócenia uwagi na niestosowność porównań, odpowiedział, „że jeżeli pomnik smoleński ma być symbolem podziału, niechęci, to jestem na nie”. Tak to miło gawędziło się Panu Redaktorowi Lisowi z Panem Premierem Tuskiem, a mnie coraz bardziej przekonuje wypowiedź Tuska z początku jego kadencji, kiedy sugerował nam wszystkim rezygnację z płacenia abonamentu radiowo-telewizyjnego Zbigniew Kuźmiuk
„To, że warszawska administracja post peerelowska kładzie się cieniem na losie Polaków, nie może być jednocześnie argumentem przeciwko integralności państwa” – dyskusja po I Opolskim Marszu Niepodległości. Po I Opolskim Marszu Niepodległości dyskusję o Śląsku kontynuowano w restauracji Napoli na opolskim Rynku. Prelegentami byli: prof. dr hab. Franciszek Marek, Jadwiga Chmielowska, Grzegorz Braun i Wiesław Ukleja. Prowadzącym spotkanie organizator Tomasz Kwiatek, który rozpoczął dyskusję od pytania do prelegentów, dlaczego wzięli udział w marszu. Jadwiga Chmielowska odpowiedziała: „wszyscy mamy po prostu ten sam problem, którym jest RAŚ, kodyfikacja języka śląskiego oraz próba stworzenia śląskiego narodu”. Potem głos zabrał prof. Franciszek Marek, którego wypowiedź była właściwie rozbudowanym wykładem na temat polskości Śląska. Profesor w sposób błyskotliwy i ciekawy mówił o śląskiej kulturze i tradycji podając, jako przykład własne doświadczenia z dzieciństwa lub fakty historyczne z czasów Powstań Śląskich i lat wcześniejszych. Jako dowody na polskość Śląska podawał przykład śląskiej emigracji na teren Teksasu, gdzie do dnia dzisiejszego potomkowie śląskich emigrantów kultywują polskość. Według słów profesora, mieszkańcy Śląska zawsze uważali, że mieszkają na terenie Polski, mimo, że pod obcym panowaniem – „nigdy na naszej części Śląska nie było tendencji separatystycznych” – powiedział profesor. Głównym sprawcą podziałów narodowościowych na tym terenie są, według profesora, Niemcy, którzy już sto lat przed Hitlerem traktowali Ślązaków, jako podludzi. Jednak, jeżeli chodzi o niemieckie postępowanie wobec Śląska, to trzeba dobrze rozróżnić, że „czym innym była niemiecka polityka, czym innym niemiecka propaganda, a czym innym niemiecka nauka” – swoje słowa profesor podparł tezami niemieckiego XVIII filozofa Johanna Herdera, który głosił, że odrodzenie Europy nastąpi poprzez Słowian. Niestety, kiedy po zakończeni I wojny światowej Polacy wyciągnęli rękę w stronę Niemców (profesor, jako przykład podał przemówienie Wojciecha Korfantego w Reichstagu z 1918 r.), to okazało się, że nie chcieli oni żadnego porozumienia, co było przyczyną podjęcia walki zbrojnej w postaci trzech powstań. Prof. Marek skrytykował też lansowaną przez różnych socjologów, etnografów, pedagogów i biskupów koncepcję „małej ojczyzny”- nazywając ją „mitem” – „Widocznie ci, co popierają tę koncepcję mają zbyt małe umysły, aby pojąć całą ojczyznę” – skwitował.
Następnie wypowiedział się wrocławski reżyser Grzegorz Braun. Rozpoczął od postawienia pytania: „Czy autonomiści, zdrajcy stanu, separatyści nie mają rzeczowych argumentów?”. I odpowiedział: „Oczywiście, że mają bardzo dobre argumenty. Krytyka warszawskiej polityki wobec Śląska jest zasadna i bardzo często miażdżąca dla państwa polskiego”. Reżyser jednocześnie dodał, że przypisywanie wszystkich win systemu sowieckiego Polakom jest perfidią. „To, że warszawska administracja post peerelowska kładzie się cieniem na losie Polaków nie może być jednocześnie argumentem przeciwko integralności państwa – nie powinniśmy się nabierać na tę „dobrą” krytykę śląskich separatystów”. Argumenty, które przywłaszczyli sobie śląscy separatyści można przejąć i przedstawić, jako szkodliwą dla całego ogółu społeczeństwa. Jednak to nie może być argument negujący suwerenność państwa polskiego” – powiedział. Braun ostrzegał, że obecna polska niezależność może być poważnie zagrożona, gdyż w kwestii jej obrony nie możemy niestety liczyć ani na Warszawę, ani na Brukselę – „Polacy sami sobie muszą wypracować polskość poprzez „pracę u podstaw” i pomnażanie własnego kapitału – musimy liczyć tylko na siebie” – dodał reżyser. Twórca bardzo pochwalił pomysł organizacji marszu i podkreślił wagę tej inicjatywy – „Nie czujcie się państwo gdzieś na uboczu, nie czujcie się państwo prowincjonalni. Może to właśnie z Opola przyjdzie odwojować resztę kraju” – powiedział. Grzegorz Braun ma też receptę dla Polaków: „Głównym sposobem na utrzymanie jedności Polski i budowanie jej siły musi być odzyskanie wolności – szczególnie wolności gospodarczej”. Jego zdaniem, główne idee wolności w Polsce reprezentuje Kościół katolicki, – jako z zasad reakcyjny i antysocjalistyczny. Jadwiga Chmielowska dodała, że jeżeli się wszyscy razem nie zorganizujemy, gospodarczo, społecznie lub nie będziemy dbać o edukację naszych dzieci, to nasza integralność może być poważnie zagrożona. A „tamta strona” właśnie liczy na atomizację naszego społeczeństwa –„Gorzelik wymyślił sobie naród po to, by nie przekraczać progu wyborczego. Natomiast koncepcja autonomii została wymyślona z wielu względów – jednym z nich jest dofinansowanie przez koła niemieckie, czego boi się część tutejszych Niemców, którzy obawiają się, że stracą miejsca w parlamencie na rzecz RAŚ. Na promocję RAŚ idą spore pieniądze, które są przyczyną tego, że popierają ją różne środowiska, również takie, które w ogóle nie można by o to podejrzewać jak np. „koło śląskie” Światowego Związku Żołnierzy AK – przewodniczący tego koła Marian Piotrowicz torpedował na przykład zbieranie podpisów za tym, aby stadion śląski był w barwach biało-czerwonych” – powiedziała. Jednak jej zdaniem, najbardziej szkodliwa w tym względzie jest działalność Marii Nowak – szefowej śląskich struktur PiS. Jak się dowiedzieliśmy, pani Nowak jest np. wraz z Kazimierzem Kutzem, honorowym członkiem stowarzyszenia Pro Loquela Silesiana organizacji działającej na rzecz uznania gwary śląskiej za osobny język. Jej syn Marek Nowak jest członkiem władz naczelnych RAŚ. Posłanka zwalcza swoich wewnętrznych przeciwników, nieprzychylnych RAŚ, czego przykładem było pozbycie się ze struktur PiS członków ruchu Polski Śląsk. „W poprzednich wyborach prezydenckich Jarosław Kaczyński najmniejszą ilość głosów na Śląsku uzyskał w Chorzowie – mieście Marii Nowak – powiedziała. Chmielowska twierdzi również, że RAŚ działa na różnych płaszczyznach, przenikając w różne struktury: „To pęknięcie idzie w poprzek, oni są zorganizowani a my nie”. Do tego Chmielowska ostrzegła, że populizm RAŚ jest bardzo chwytliwy, gdyż jest oparty na niechęci do władzy centralnej z Warszawy. Dyskusja trwała prawie trzy godziny i kompleksowo poruszyła wiele ważnych i drażliwych spraw, a głos zabierały również inne zgromadzone na sali osoby. Grzegorz Bieniarz
Cynizm i hipokryzja Prezydenta
1. Wczorajsze wystąpienie w 220 rocznicę uchwalenia konstytucji 3 maja Prezydent Komorowski wykorzystał także do połajanek i pouczania Polaków jak powinni korzystać z tej ułomnej demokracji, jaką zafundowała nam w ostatnich latach Platforma dysponująca od ponad roku już pełnią władzy. Politycy potrafią być cyniczni, ale cynizm, jaki zaprezentował wczoraj Prezydent Komorowski przekroczył wszelkie granice. Człowiek, który jeszcze niedawno, jako Marszałek Sejmu ostrzelanie przez Rosjan w Gruzji kolumny samochodowej, w której jechał śp. Prezydent Lech Kaczyński, komentował tak, „jaka wizyta taki zamach, bo z 30 metrów nie trafić w samochód to trzeba ślepego snajpera”, ubolewał teraz nad brakiem szacunku dla rządzących ze strony protestujących na Krakowskim Przedmieściu i w wielu innych miejscach. Szacunku dla siebie i swoich partyjnych kolegów domaga się człowiek, który za te i wiele innych w podobnym tonie wypowiadanych komentarzy o urzędującym Prezydencie, nie przeprosił ani za życia ani po jego tragicznej śmierci. Ba objaśniając tło historyczne uchwalenia Konstytucji 3 maja w 1791 roku mówi bez żadnego zażenowania o współpracy jej przeciwników z ówczesną wrogą nam Rosją, choć doskonale wie, że do rozgrywania ś.p. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego przywódca jego ugrupowania, Premier Tusk zaangażował byłego wysokiego funkcjonariusza KGB, a obecnie Premiera Rosji Władimira Putina. Podobnie jak przed 220 laty, kiedy przeciwnicy Konstytucji korzystali ze wsparcia ambasad wrogich nam państw, tak ponad rok temu do rozgrywki z urzędującym Prezydentem bez żadnych zahamowań, wykorzystano ambasadę Rosji i jej ambasadora Grinina.
2. Szacunku od politycznego przeciwnika domaga się człowiek, który przejmował władzę i obsadzał w pośpiechu funkcję szefa Kancelarii Prezydenta, kiedy jeszcze dymiły szczątki rozbitego samolotu pod Smoleńskiem, a informacja o śmierci urzędującego Prezydenta pochodziła z czerwonych pasków przebiegających przez ekrany telewizorów podczas relacji z miejsca katastrofy. Poucza Polaków i mówi im, jakie hasła mogą nosić na transparentach człowiek, którego głównym zainteresowaniem w pierwszych godzinach po smoleńskiej tragedii było wejście w posiadanie aneksu do raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, bo o ten dokument pytał współpracowników śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, nowo mianowany szef Kancelarii Prezydenta. Patriotyzmu chce nas uczyć człowiek, który współuczestniczył w oddaniu pełni władzy nad badaniem przyczyn katastrofy smoleńskiej, Rosjanom i który nie powiedział ani jednego słowa sprzeciwu, kiedy rosyjska komisja MAK swoim raportem, „wylała nam na głowy kubły pomyj”, człowiek, który nie zareagował na pozbawienie przez Rosjan czci i honoru generała polskiej armii, bez żadnych udokumentowanych rzetelnie podstaw.
3. Powołuje się na słowa i nauki błogosławionego Jana Pawła II człowiek, który swym swoja decyzją o usunięciu krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego wywołał wiele aktów jego publicznego bezczeszczenia, a także poważnie toczoną w liberalnych mediach dyskusję o jego usunięciu z przestrzeni publicznej. O przestrzeganiu porządku prawnego, mówi człowiek, za którego przyzwoleniem do tej pory nawet nie rozpoczęto debaty o sposobie godnego uczczenia ofiar smoleńskiej tragedii, mimo tego, że jego nominat własnym podpisem zobowiązał się w porozumieniu zawartym z harcerzami i warszawską Kurią, że do takiego upamiętnienia na Krakowskim Przedmieściu dojdzie. Wreszcie o tym, że Polacy nie powinni śpiewać o powrocie wolnej ojczyzny, mówi człowiek, którego formacja polityczna na obchodzących rocznicę katastrofy smoleńskiej wysłała uzbrojoną po zęby policję i straż miejską, której zadaniem było prowokowanie uczestników obchodów i błyskawiczne usuwanie jakichkolwiek śladów pamięci po tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem. Jeżeli to wszystko nie jest szczytem cynizmu i hipokryzji to, co nim może być? Zbigniew Kuźmiuk
Kto jest za płac-minem? „Puls Biznesu" podał, że w związku z otwarciem niemieckiego rynku pracy dla obywateli 8 nowych państw UE rząd RFN zapowiedział zaostrzenie walki „pracą na czarno” oraz „zaniżaniem wynagrodzeń”. P. Urszula von der Leyen, ministerka pracy, zapowiedziała wzmożone kontrole szczególnie w takich dziedzinach jak: budownictwo, sprzątanie budynków, opieka nad osobami starszymi i chorymi oraz gastronomia. Federalna Agencja Pracy, a także urzędy celne i ubezpieczeń społecznych mają sprawdzać, czy pracodawcy zgodnie z prawem wypłacają płace minimalne oraz uiszczają składki na ubezpieczenie. „PB" podkreśla, że zwiększona zostanie liczba urzędników tych instytucyj. Cóż: o tym, że Niemcy lubią faszyzm – a raczej: narodowy socjalizm – to wiemy od dawna. To, że w kraju socjalistycznym praca może być „nielegalna” – też wiemy. Wiemy też, że państwo socjalistyczne wtrąca się w to, ile Zieliński płaci Wiśniewskiemu, – bo państwo totalitarne wtrąca się we wszystko. Proszę jednak pomyśleć: Rumun, albo ubogi Polak jedzie do Niemiec. Nie ma dlań „legalnej” pracy, – bo niewykwalifikowanemu pracownikowi nikt nie zapłaci tamtejszej „płacy minimalnej” - plus ichni ZUS, plus podatki… Ale ten Polak czy Rumun chciałby pracować za płacę poniżej minimalnej. Jednak tej pracy nie dostanie. Czyli ta „troska” o to, by ten człowiek miał „godziwe” zarobki jest dla niego straszna krzywdą. To teraz proszę sobie uświadomić, jaka straszną krzywdą jest utrzymywanie w Polsce (a mówi się o jej podniesieniu!) „płacy minimalnej”. Krzywdą dla biednych, niezdarnych, niewydolnych ludzi, – których za 800 zł ktoś by zatrudnił, – ale za 1360 czy za 1500 na pewno nie zatrudni! Reżym płaci Kowalskiemu rentę 600 złotych i każe za to żyć. Natomiast płaca 900 zł jest, zdaniem reżymu, niedopuszczalnie niska. Wiśniewskiemu nie wolno za tak haniebnie niskie wynagrodzenie pracować! Trzeba być łajdakiem bez serca, by ustanawiać „płacę minimalną”. Skutkiem ustanowienia płacy minimalnej jest to, że przedsiębiorca Zieliński zamiast zatrudnić Kowalskiego za 800 zł i Wiśniewskiego za 900 zł, zatrudni Nowaka za 2200 zł. Nowak jest sprawny i w miarę wykwalifikowany – i bez trudności wykona to, co Kowalski i Wiśniewski do spółki. Oczywiście, że wołałby zatrudnić Kowalskiego i Wiśniewskiego, – bo to 500 zł różnicy, – jeśli jednak miałby im zapłacić dwa razy po 1360… Bądźmy rozsądni. Tak oto „państwo socjalne” po raz kolejny pokazuje swoje prawdziwe oblicze (czytaj „odrażającą mordę”). Działa nie w interesie „słabszych”, „mniej zdolnych”, „upośledzonych” - tylko raczej w interesie zdolniejszego Nowaka, który nie mając tej pracy, musiałby się gdzieś zatrudnić za 1900 czy 2000. Takich przykładów można podawać na pęczki, – ale przecież mój Anty-Kolega, p. Marek Borowski, nic na to nie odpowie, – bo to by Mu zaburzyło obraz Lewicy, jako tej, która dba o „biednych”. To znaczy: zamiast pozwolić im pracować, wręcza im po 500 zł zasiłku – by zeszli z drogi Nowakowi. Jedynym lewakiem, który otwarcie powiedział, o co chodzi, był nieświętej pamięci Jan Fitzgerald Kennedy, wyjątkowo wredna postać w amerykańskiej polityce, który wprowadził płacę minimalną w USA oświadczając uczciwie, że „chodzi o ochronę siły roboczej Północy przed tanią siłą roboczą z Południa”. I rzeczywiście: Jankesi tryumfowali – a miliony młodych Murzynów i Latynosów z Dixielandu: Alabamy, Georgii czy Karoliny Płd. poszły na bruk – a raczej: zajęły się handlem narkotykami, gdzie nie ma „płacy minimalnej”, „obowiązkowych ubezpieczeń” i innych „dobrodziejstw”. Ludzie ustawiający „płacę minimalną” to albo kompletni idioci, którzy nie zdają sobie sprawy z tego – albo ostatnie szuje, jak wspomniany przed chwila piekłoszczyk Kennedy. Popatrzcie Państwo na glosowanie w Sejmie – i oceńcie na oko, kto z głosujących za podwyżką „płac-minu” to szuja – a kto jest notorycznym idiotą. A kto zagłosuje nie zastanawiając się w ogóle nad skutkami - tylko cynicznie licząc na glosy wyborców na jesieni? JKM
Ciemnota oświecona w natarciu Artykuł traktuje o jednej z najbardziej obrzydliwych postaci polskiej sceny okołopolitycznej. Jest, jak podaje Wikipedia, teoretykiem etyki, filozofką, publicystką, feministką, zajmuje się historią idei etycznych, etyką stosowaną, filozofią polityczną i problematyką kobiecą. Chodzi o niejaką Magdalenę Środę, pochodzącą, a jakże, z narodu wyznania handlowego – admin
Ach, te święta katolickie! Nie dość, że w każdym roku przypada ich, co najmniej kilka, to jeszcze niektóre, a właściwie nie żadne tam „niektóre”, tylko wszystkie bez wyjątku, „dzielą Polaków”, no i oczywiście „jątrzą”. Specjalnie jątrząca jest Wielkanoc, kiedy to w drugi dzień czytany jest mniej wartościowemu narodowi tubylczemu fragment Ewangelii św. Mateusza, bezlitośnie demaskujący judaizm, jako ordynarny przekręt. No, bo jakże inaczej traktować opowieść, że arcykapłani żołnierzom, którzy zameldowali im, iż Jezus wyszedł z grobu, „po naradzie” dali „sporo pieniędzy” i kazali rozgłaszać wersję o błędzie pilota? Żołnierze – jak to żołnierze – wykonają każdy rozkaz, więc – powiada ewangelista – w ten sposób ta wieść rozniosła się między Żydami i trwa „do dnia dzisiejszego”. Nic, więc dziwnego, że cierpliwość Jasnogrodu, który w naszym nieszczęśliwym kraju, podobnie zresztą jak i różnych innych, zawiera znaczną domieszkę „starszych i mądrzejszych”, jest już na wyczerpaniu. Oczywiście polityczna poprawność, a i instynkt samozachowawczy nie pozwalają ujawnić uczuć prawdziwych, więc wrodzona obłuda podsuwa Jasnogrodowi wyjście w postaci ostentacyjnej troski o pion moralny Kościoła. Oczywiście najbardziej tym pionem zatroskani są dezerterzy ze stanu duchownego, którzy w starszym wieku (głowa siwieje…no, mniejsza już, co tam szaleje) poczuli wokację do panienek, rozmaici marrani, rzuceni na katolicki odcinek frontu ideologicznego dla wykonania zadań, no i oczywiście – ateistowie płci obojga. Tedy zaraz po Wielkiej Nocy na łamach „Wirtualnej Polski” wystąpiła pani filozofowa Magdalena Środa (nee Ciupakówna) z diagnozą zatytułowaną „To jest największy problem polskiego katolicyzmu”. Skąd pani filozofowa tak dokładnie zna problemy polskiego katolicyzmu, że potrafi bez trudu uszeregować je od największego do najmniejszego – oto pytanie. Może zaczerpnęła z krynicy mądrości red. Adama Michnika, który nie tylko o polskim katolicyzmie, ale w ogóle – na każdy temat wie wszystko, „a może jej tam w samotnej celi i święci Pańscy coś podszepnęli”? Wszystko to oczywiście być może, ale być może również i to, że pani filozofowa, podobnie jak wielu innych, nic nie wie, a tylko po prostu plecie, co jej się na temat polskiego katolicyzmu i jego problemów wydaje. Ta ostatnia możliwość jest nawet bardziej prawdopodobna, bo skąd pani filozofowa Środzina może wiedzieć, dajmy na to, że „wykształcenie księży na tle coraz bardziej wykształconego społeczeństwa jest coraz gorsze”? Wprawdzie jest bakałarzem na Uniwersytecie Warszawskim, ale – powiedzmy sobie szczerze – ten cały Uniwersytet, a zwłaszcza niektóre jego wydziały, coraz bardziej przypominają park jurajski. Mam zwłaszcza na myśli tak zwane „gender studies”, gdzie rozmaite cwane damy pokazują sobie cipkomaty, zgłębiają waginy – a każda ona – jak przepaść – wypisują na ten temat rozprawy i eseje słowem – uprawiają – jak to uprzejmie określa prof. Bogusław Wolniewicz – „organizacyjną krzątaninę” – oczywiście nie bezinteresownie, co to, to nie, – bo każda cwana dama ma do pieniędzy tropizm, niczym słonecznik do słońca i potrafi wyciągnąć forsę nawet z muszli klozetowej. Zresztą mniejsza o Uniwersytet Warszawski – nie powinienem go tak krytykować, a już zwłaszcza – Wydziału Prawa, gdzie studiuje moja córka, dla której taka krytyka może źle się skończyć, – więc na wszelki wypadek uroczyście ogłaszam, że Wydział Prawa UW jest na tle całej reszty chlubnym wyjątkiem, – ale oczywiście tym gorzej dla owej „reszty”. No, bo weźmy na przykład taki Wydział Historyczny, którego absolwentem, jak się wydaje, jest pan prezydent Bronisław Komorowski. Któż może być bardziej od niego reprezentatywny dla „coraz bardziej wykształconej części społeczeństwa”? Nikt bardziej reprezentatywny być nie może, co przyznać musi nawet pani filozofowa, która do pana prezydenta miała tylko jedno zastrzeżenie, że posady doradców rozdziela między panów, a wyzwolone panie pomija, – ale co do wykształcenia – absolutnie nic. Tymczasem pan prezydent łączący się z wyjątkowo karnym narodem japońskim „w bulu i nadzieji” aż tak rewelacyjnego świadectwa temu poziomowi nie wystawia i gdybyśmy tak zrobili dyktando, w którym po jednej stronie zasiedliby dajmy na to, dysgraficzni i dyslektyczni studenci pani filozofowej, a po drugiej – absolwenci seminariów duchownych, to nie wiadomo, kto by wygrał. Co tu dużo gadać; opowieści o „coraz bardziej wykształconym społeczeństwie” możemy śmiało włożyć między bajki, bo niby skąd ma być takie wykształcone, skoro kształcone jest przez przysłowiowego Marcina? Znakomitym tego przykładem może być właśnie pani filozofowa, z ogromną pewnością siebie wygłaszająca opinie, że „dawniej młodzież zwiedzała Polskę historyczną, dziś zna Polskę religijną i zabobonną”. Kiedyż to „dawniej” – czy przypadkiem nie za Stalina, kiedy to młodzież jeździła do Poronina oglądać kalesony wodza rewolucji? I czy te „zabobony” to przypadkiem nie produkty mozołu „maleńkich uczonych” w piśmie, co to dowodzili wyższości ustroju socjalistycznego nad każdym innym? Po tych wszystkich „ukąszeniach heglowskich” trochę więcej skromności nikomu by nie zaszkodziło zwłaszcza, że żadnego cudu nie można się dopatrzyć nawet ze świecą. Ciemnota nie jest oczywiście powodem do chwały, ale jeszcze nie jest najgorsza. Zwyczajna ciemnota, bowiem wie, że jest ciemna i oprócz szacunku dla wiedzy ma ciekawość świata. Najgorsza jest ciemnota oświecona, która nie tylko nadużywa zaufania prostaczków, podsuwając im Scheiss, jako perły wiedzy, ale tym smrodem zatruwa społeczną atmosferę – i jeszcze oczekuje oklasków. SM
Monarchia w kontekście Konstytucji 3 Maja JE Bronisław Komorowski był niedawno krytykowany za to, że powiedział, iż Konstytucja 3 Maja była drugą konstytucją w Europie, – podczas gdy (zdaniem krytyków) była pierwszą. I powinniśmy być z tego dumni. Pan Prezydent ma rację: Konstytucja 3 Maja była druga, bo przed nią była Magna Charta Libertatum, podpisana przez śp. Jana bez Ziemi w 1215 roku i ostatecznie uznana za oczywistą w wieku XVII. Chodzi jednak nie o to, czy była pierwsza, czy druga, – lecz o to, czy Polacy powinni być z niej zadowoleni. Oczywiście przywracała monarchię dziedziczną i redukowała d***krację. Mimo to była nacechowana duchem Oświecenia: ograniczała Króla, który nie był władcą absolutnym, lecz konstytucyjnym. Podobnie jak wszystkie późniejsze konstytucje traktowały Króla, jako element państwa, nadając mu pewne prawa. Tym samym Król z jednej strony musiał walczyć o swoją pozycję, a z drugiej strony prowokowało to administrację do prób ograniczania władzy Króla. Król, bowiem był dla administracji nieustannym zagrożeniem. Chodzi nie tyle o to, że każdego urzędnika mógł z dnia na dzień wyrzucić z posady, ile o to, że to On płacił pensje urzędnikom, więc z natury rzeczy sprzeciwiać się musiał zwiększaniu ich liczby. Dlatego administracja odwoływała się do L**u, by ten prerogatywy Króla zmniejszał – i w końcu rola królów została sprowadzona do niemal czysto reprezentacyjnej. Oczywiście nawet wtedy Król mógł się przydać (to Wiktor Emanuel III kazał w końcu aresztować teoretycznie wszechpotężnego Mussoliniego!), ale to rzadkie przypadki. Rozwiązaniem jest monarchia absolutna i oświecona. Absolutna, czyli Król nie jest w niej częścią państwa – Król stoi ponad państwem i konstytucja (czy raczej Prawo) nie wiąże Mu rąk. By być ścisłym: prawa ziem czy poszczególnych poddanych wiążą Królowi ręce, ale to są wyliczone starannie zasady i przywileje. Pozostaje nieskończona ilość działań, w których Król ma ręce całkowicie wolne – i może z dnia na dzień przerobić aparat państwowy wedle Swej woli. Aparat – niepoddanych! Chodzi o to, by urzędnicy nie mieli zagwarantowanych żadnych praw, bo wtedy zaczynają walczyć o ich rozszerzenie – i w końcu zazwyczaj wygrywają z królem. P. Woziński (w artykule „Propaństwowa nowomowa” w ostatnim NCZ!) na końcu swego tekstu przytacza anegdotę o Delfinie Francji, późniejszym Ludwiku XVI, który narzekał na ciężką dolę króla, obciążonego licznymi obowiązkami – i spytał Franciszka Quesnaya, najznakomitszego fizjokratę, co On by robił na miejscu króla. Quesnay odparł bez namysłu: „Nic!”. Otóż monarchia absolutna powinna być oświecona, – ale nie w duchu Oświecenia, gdzie wbijano następcom Tronu do głowy bzdury o „prawach człowieka” i konieczności aktywnego poprawiania doli L**u, lecz w duchu konserwatywno-liberalnym: Król nie powinien robić NIC. To znaczy: powinien raz na parę miesięcy zainterweniować, jeśli aparat państwa zaczyna się szarogęsić, (bo niewątpliwie zacznie – taka jest jego natura…). A tak to Król zajmuje się polityką zagraniczną, czyta sprawozdania tajnych służb i policji, robi przegląd jakiejś jednostki wojska – w sumie ze cztery godziny pracy dziennie. A potem może trenować sobie dżudo, jak p. Włodzimierz Putin, polować, czytać, grać w szachy – i dobrze, jak sobie od czasu do czasu przygrucha jakąś panienkę z L**u, dzięki czemu może dowiedzieć się w łóżku, co o Nim ludzie naprawdę mówią, (bo policji pod tym względem wierzyć nie można…). Te dogmaty przyszły Król musi mieć wbijane w głowę od pierwszego roku życia. Nie może chodzić do zwyklej szkoły – musi mieć guwernerów, którzy go wytresują na dobrego Monarchę. I nie może potem powiedzieć: „Mnie wbijano do głowy tyle rzeczy… Niech mój syn ma teraz lżejsze dzieciństwo”…, Bo tak właśnie zaczyna się upadek Dynastii – i Monarchii. JKM
Polska na giełdzie towarowej? Ach, ci pedofile! To dopiero zbrodniarze! Weźmy takiego Józefa Barroso, który pojechał do Rzymu, żeby „oddać hołd” Janowi Pawłowi II za to, „co zrobił on dla Europy” - ale do zwalczania pedofilów już tak skwapliwie się nie kwapi. Za to właśnie bezlitośnie chłoszcze go w Internecie pani Joanna Senyszyn. Najwyraźniej na tym etapie uważa ona pedofilów za wrogów publicznych numer 1. Oprócz wspólnego dla socjalistów i złodziei zainteresowania cudzymi pieniędzmi, chłostanie pedofilów stanowi drugą pasję pani profesor. Nietrudno to zrozumieć. Z pewnością wołałaby, gdyby - zamiast dzieciom i młodocianym nimfetkom - okazywali oni więcej zainteresowania starszym paniom, które desperacko próbują walczyć z nieubłaganym upływem czasu. Niestety! Ani ekstrawaganckie stroje, ani demonstracje gotowości, ani nawet polityczne blogi - nie robią na okrutnikach wrażenia. Gerontofile, to, co innego, ale - powiedzmy sobie szczerze - zainteresowanie ze strony gerontofilów żadnej kobiecie, która w walce z upływem czasu nie do końca czuje się pokonana, nie sprawia najmniejszej przyjemności. Nic, więc dziwnego, że na widok pedofilskiej zatwardziałości, w pani profesor Joannie Senyszyn budzi się pragnienie zemsty, a ponieważ nie może już chłostać ich naprawdę, daje wyraz swoim namiętnościom wirtualnie. W podobny sposób zachowuje się w naszym nieszczęśliwym kraju nie tylko rząd, ale i opozycja polityczna. Ponieważ i jedni i drudzy uprawianie prawdziwej polityki mają od starszych i mądrzejszych zakazane, wyżywają się we wzajemnym przekomarzaniu, którego stałym elementem jest składanie wniosków o wotum nieufności dla poszczególnych ministrów. Jest to rodzaj samogwałtu, ponieważ wszyscy wprawdzie wiedzą, że wniosek nie ma szans realizacji, ale zachowują się tak, jakby wszystko działo się naprawdę; wygłaszają namiętne filipiki, spierają się, przekrzykują, głosują - i tak dalej. Tymczasem nie tylko opozycja polityczna, ale nawet premier rządu nie ma żadnej władzy nad ministrami. Jak już wielokrotnie mogliśmy się przekonać, nie może ich odwołać nawet, gdy taką możliwość zapowiada z góry, publicznie wyznaczając warunki dymisji. Czyż nie inaczej było z ministrem Aleksandrem Gradem, który w wyznaczonym przez premiera terminie nie znalazł strategicznego inwestora dla stoczni? A jednak, kiedy przyszło, co, do czego, okazało się, że premier Tusk odwołać go nie może. Dlaczego? Ano, dlatego, że żaden z ministrów tak naprawdę mu nie podlega. Każdy z nich, bowiem jest rodzajem legata jakiejś szajki Sił Wyższych, to znaczy - tajniaków, którzy naszym nieszczęśliwym krajem naprawdę rządzą i frymarczą - a swoich interesów pilnują właśnie za ich pośrednictwem. To jest również przyczyna bezradności rządu, który nie potrafi stawić czoła właściwie żadnemu wyzwaniu, jakie stoją przed naszym nieszczęśliwym krajem - ponieważ każda zmiana musiałaby zostać poprzedzona kompromisem poszczególnych band Sił Wyższych, które wcale się do tego nie kwapią. „Młodzi, wykształceni”, a także pozostali zwolennicy Platformy Obywatelskiej dopiero teraz zaczynają to rozumieć, ale to o niczym nie musi przesądzać, bo kiedy redaktor Michnik w swojej żydowskiej gazecie dla Polaków i pozostające na usługach razwiedki tzw. niezależne media głównego nurtu zaczną gwałcić ich przez oczy i uszy, to znowu o wszystkim zapomną i na podobieństwo stada baranów pójdą do głosowania. Więc jak tu takich nie strzyc i nie golić go gołej skóry? Właśnie gruchnęła wieść, iż nowym wiceministrem spraw zagranicznych została pani Beata Stelmach. To bardzo uzdolniona osoba, ale dotychczas obracała się w świecie różnych przedsięwzięć finansowych. Na początku lat 90-tych zaczynała, jako rzecznik prasowy, ale wkrótce awansowała w hierarchii coraz wyżej i wyżej. Na przykład w latach 2000-2001 była prezesem Warszawskiej Giełdy Towarowej - firmy nazywanej również „gospodarstwem rodzinnym Polskiego Stronnictwa Ludowego”, ale chyba nie do końca słusznie, bo wprawdzie prezes Pawlak był w 2002 roku zrobiony prezesem WGT i były minister rolnictwa Andrzej Śmietanko kazał swoim magazynom „Elawar” sprzedawać zboże wyłącznie za pośrednictwem WGT - ale powiadają, że wszystko działo się tam za sprawą prostego posła PSL Zbigniewa Komorowskiego, który z kolei zrobił fortunę dzięki współpracy z Edwardem Mazurem - podejrzewanym w swoim czasie o sprawstwo kierownicze zabójstwa generała Papały - więc jeśli w ogóle WGT można przypisywać jakieś powiązania, to już prędzej z Siłami Wyższymi - podobnie jak założonej przez Ryszarda Krauzego firmie Prokom Software S.A, w której władzach pani Beata Stelmach zasiadała do roku 2005. Z kim związana jest firma MCI Management S.A., z której pani Stelmach została wiceministrem spraw zagranicznych - trudno powiedzieć, ale pewne wnioski możemy wyciągnąć z obecności w tamtejszej radzie nadzorczej dra Andrzeja Olechowskiego, który z Siłami Wyższymi związany jest może nie od urodzenia, ale od bardzo dawna - za pośrednictwem generała Gromosława Czempińskiego. W takiej sytuacji nominacja pani Beaty Stelmach na stanowisko wiceministra spraw zagranicznych może oznaczać, iż wkrótce Siły Wyższe zamierzają wprowadzić na jakąś giełdę towarową cały nasz nieszczęśliwy kraj - no a niejako przy okazji - jeszcze szczelniej obstawić nieszczęsnego „Szpaka” - jak w swoim czasie nazwali Radosława Sikorskiego, występującego w charakterze „szefa polskiej dyplomacji”. Hi, hi! SM
To nie jego wina - on tak musi Antoni Słonimski wspominał kiedyś o chłopcu, który po przyjściu ze szkoły opowiadał, że pani nauczycielka powiedziała, iż Fenicjanie produkowali szkło z piasku. - To nie jej wina - wyjaśniał. - Ona tak musi, bo inaczej wylaliby ją z posady. „Nasza niepodległość, którą cieszymy się już od 22 lat, jest prawdziwym darem losu (...) Państwo polskie okrzepło, ma stabilny system demokratyczny, jest państwem praworządnym” - powiedział w przemówieniu wygłoszonym z okazji rocznicy konstytucji 3 maja pan prezydent Bronisław Komorowski. Trudno o lepszy dowód utraty przez pana prezydenta poczucia rzeczywistości. Przecież od 1 grudnia 2009 roku, to znaczy - od proklamowania Unii Europejskiej, państwa, którego nasz nieszczęśliwy kraj jest częścią składową, Polska niepodległość utraciła. Żadna część składowa jakiegokolwiek państwa nie może być przecież niepodległa. Przeciwnie - podlega władzom tego państwa, jako jego część składowa. Oczywiście dla zmylenia europejskich narodów, władze Unii Europejskiej pozwalają lokalnym kacykom tytułować się prezydentami itp. - ale o żadnej niepodległości nie ma mowy. Tylko człowiek całkowicie oderwany od rzeczywistości może też mówić, iż „okrzepło” państwo, które właśnie jest intensywnie rozbrajane i w stachanowskim tempie zadłużane, państwo, na którego terytorium trwa proces likwidowania przemysłu ciężkiego i maszynowego, państwo, które nie potrafi wyjaśnić przyczyny katastrofy samolotu wiozącego prezydenta, generalicję i parlamentarzystów. Jakże można mówić na trzeźwo o „stabilnym systemie demokratycznym” w sytuacji oligarchii zdalnie sterowanej przez razwiedkę, wraz z agenturami państw trzecich tworzącą dyrektoriat administrujący nieszczęśliwym krajem według wskazówek strategicznych partnerów lub starszych i mądrzejszych? Jakże wreszcie można mówić o praworządności w państwie, którego władze właśnie zatuszowały aferę hazardową? Wypowiadając te nonsensy pan prezydent sprawiał wrażenie trzeźwego, więc jedynym prawdopodobnym wyjaśnieniem przyczyny publicznego wygłaszania takich opinii musi być obawa przed wylaniem z posady. Już starożytni Rzymianie zauważyli, że cuius est condere, eius est tolere (kto ustanowił, ten może znieść), więc taka obawa jest jak najbardziej uzasadniona. SM
Co nam wolno śpiewać? Słuchając przemówienia prezydenta Bronisława Komorowskiego w święto narodowe 3 Maja, można było odnieść wrażenie, że mówi o naszych czasach, nawet, kiedy opowiada o wydarzeniach sprzed 220 lat. Takie historyczne skróty myślowe to wyjątkowa umiejętność, no, ale prezydent jest przecież historykiem z wykształcenia. A więc dawniej i dzisiaj byli Polacy, którzy kochali Ojczyznę i chcieli ją "modernizować", oraz byli i są tacy Polacy, którzy temu "nowoczesnemu myśleniu" się przeciwstawiają. Mądrzy Polacy, prawdziwi patrioci, uchwalili Konstytucję 3 Maja, a ci źli i głupi, którzy nie chcieli państwa "nowoczesnego", przy wsparciu "wroga zewnętrznego" doprowadzili Rzeczpospolitą do zguby. O tym, że patriotą, a potem największym śmiertelnym wrogiem Polski okazał się skorumpowany król Stanisław August Poniatowski i jego Familia, król, którego kandydaturę na monarchę zatwierdziła wcześniej Rosja, o tym, że ówczesna Polska była nieustannie rozgrywana przez Rosję i Prusy, o tym, że przed uchwaleniem Konstytucji 3 Maja i po jej obaleniu Polska nic już w Europie nie znaczyła, można sobie przeczytać w historycznych książkach, a nawet w Wikipedii. Słabość tamtej Polski nie polegała tylko na tym, że ustrój państwa był zły w kontekście naszej sytuacji politycznej (liberum veto, tron elekcyjny, przywileje dla szlachty i mieszczan), ale i na tym, że państwa sąsiednie reprezentowały systemy despotyczne i zaborcze. Przyszli zaborcy robili wszystko, aby te nasze ówczesne zdobycze, o których dziś moglibyśmy powiedzieć "demokratyczne", nie zostały zniesione do czasu likwidacji całej Rzeczypospolitej. Mieliśmy w epoce stanisławowskiej, jak i dużo wcześniej, system władzy, który stanowił wyzwanie dla absolutyzmu Prus i Rosji. Polska wolność stanowiła dla nich zagrożenie i na nic zdały się nasze próby wiązania się raz z Prusami przeciwko Rosji, raz z Rosją przeciwko Prusom. Nasi sąsiedzi uważali Polskę za niebezpieczną, gdyż zbyt wielu obywateli Rzeczypospolitej miało wpływ na własne państwo, w tym na własnego monarchę, stanowienie prawa, a więc i na wolności religijne. Uchwalenie Konstytucji 3 Maja było jeszcze jednym narodowym zrywem w celu ratowania kraju przed obcymi wpływami oraz zdrajcami Ojczyzny, ale wyrok dziejowy na Polskę zapadł już dużo wcześniej. Wiedziała o tym Rosja, zezwalając na zwołanie Sejmu Czteroletniego, który doprowadził do uchwalenia Konstytucji 3 Maja, wiedziały o tym Prusy - ówczesny sprzymierzeniec Polski w walce z rosyjskim panowaniem, uznając obowiązywanie Konstytucji. Ale już wkrótce oba te kraje wspólnie, w 1793 roku, dokonują II rozbioru Polski, a za dwa lata całkowitej likwidacji Rzeczypospolitej. Do naszej pięknej narodowej tradycji należy świętowanie uchwalenia Konstytucji 3 Maja, w której widzimy odwagę i determinację ówczesnych Polaków w ratowaniu kraju i poszerzaniu wolności obywatelskich (demokratycznych). Jesteśmy dumni z tego, że ta Konstytucja, ze względu na jej polityczny ustrój, stawia nas w świecie na drugim miejscu po Stanach Zjednoczonych. Łącząc z taką łatwością historię dawną ze współczesnością, prezydent Bronisław Komorowski wyraził swój żal z faktu, że Polacy znowu śpiewają, jak w czasach zaborów i za "komuny", "Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie", zamiast "pobłogosław, Panie", że te słowa "śpiewane są przeciwko wolnej przecież Polsce". Z tym trudno się jednak zgodzić. Te słowa nie wyrażają przecież sprzeciwu wobec wolnej Polski, ale raczej tęsknotę za pełną wolnością, której ich zdaniem wciąż w naszym kraju nie ma. Jest oczywiste, że wolni Polacy mają prawo śpiewać to, co chcą, i tak, jak czują. Poza tym, kiedy już śpiewają tak a nie inaczej, to widocznie mają ku temu jakiś ważny powód. Widocznie jest wśród tych ludzi oczekiwanie na taką wolność, w której możliwe jest poznanie i mówienie prawdy, w tym prawdy o tragedii smoleńskiej. Wolni Polacy mają też prawo składać znicze i kwiaty tam, gdzie uważają to za stosowne. Nie jest to wymierzone przeciwko wolnej Polsce, to przejaw wolnej Polski. Prezydent wszystkich Polaków powinien starać się poznać motywy zachowania tych swoich rodaków, którzy w dzień narodowego święta nie podzielają tak bezgranicznego uczucia radości, jakie wyrażał w swoim przemówieniu Bronisław Komorowski. Nawoływania do radości (aż siedem razy pada to słowo w prezydenckim przemówieniu) i cieszenia się z Konstytucji ledwie rok po największej polskiej tragedii po II wojnie światowej jest po prostu nietaktem. Mamy się cieszyć z Konstytucji sprzed 220 lat, a odmawia nam się prawa do wiedzy o tym, co stało się z prezydentem Lechem Kaczyńskim, (którego Bronisław Komorowski uparcie nazywa swoim "poprzednikiem"). Mamy się radować z wydarzenia, które było niegdyś ważne w walce Polaków o wolność i własne państwo, a zarazem nie wolno zadawać pytań o wydarzenie sprzed roku. Prezydenckie nawoływanie do tego, by "radość i nadzieja 3 Maja trwała w nas przez cały rok", brzmi po prostu sztucznie. Być może będą wśród nas ludzie, którzy już zawsze będą smutni, gdy przypomną sobie o Smoleńsku. I ci właśnie ludzie także mają prawo do używania naszych polskich symboli, gdy domagają się prawdy na temat katastrofy. Ich postawa nie może nikogo ranić, chyba, że tych, którzy prawdę ukrywają. Historia uczy nas, że musimy być bardzo czujni, gdy chodzi o nasze bezpieczeństwo, a dla wielu Polaków wydaje się ono dziś zagrożone. Niewyjaśniona katastrofa w Rosji, zbliżenie rosyjsko-niemieckie, a równocześnie słabe i źle zorganizowane państwo polskie, z nieliczącą się armią, wyprzedanym majątkiem narodowym, zlikwidowanym przemysłem, faktycznie osamotnione w Europie, no chyba, że ktoś całą nadzieję pokłada w Unii Europejskiej i NATO.
Wojciech Reszczyński
Prof. Nalaskowski: Miś dziś "Miś" wciąż jest aktualny. I to aktualnością, która rodzi przerażenie – przekonuje prof. Aleksander Nalaskowski. Jak wielu z mojego pokolenia ulegałem czarowi barejowego „Misia”. Nie, dlatego, że jest wybitnym dziełem filmowym, (bo nie jest), ale dlatego, że nokautował widzów celnością pokazywanego absurdu. Bo to film o idiotach żyjących w „Idiotlandzie” i potrafiących określić jego idiotyczne reguły gry. Po seansie „Misia” każdy z nas mógł się poczuć „trenerem II klasy” Jarząbkiem czy zakląć siarczyście „motyla noga!”. Ten film przekroczył tak dalece granice fikcji i absurdu, że nader niebezpiecznie zbliżył się do prawdy. Baśniowość tego obrazu (tak!) stanowiła bufor chroniący nas przed frustracją, której i tak (po wybuchu „jaruzelskiej wojny”) ulegliśmy. Minęło trzydzieści lat od premiery tego filmu. To naprawdę bardzo długo. Więc dlaczego u licha, co chwilę spotykam Jarząbków, potykam się o wiklinowe misie, widzę tęczowe flagi, (ale nie klubu „Tęcza”) i tylko paróweczek „hrabiego Barry Kenta” nie brakuje. Co jest?! Wciąż jestem w kinie?! Media doniosły, że policja dała placet jakiemuś bandziorowi na wejście na mecz Bydgoszczy. Dała, chociaż miał on tzw. zakaz stadionowy. Ale zakaz dotyczył meczów ligowych a nie Pucharu Polski tłumaczy policja. Tak jak w „Misiu”: „Dzwonię, bo nie mogę z tobą rozmawiać”. Trzeba nie tylko być idiotą, aby taką wykładnię zastosować, ale jeszcze trzeba innych traktować jak idiotów, aby to głośno powiedzieć. Jedna z felietonistek jakiejś gazety ustaliła, że obchody Święta Konstytucji Trzeciego Maja były zbyt katolickie. To wszak jasne, że z oryginału tej ustawy należało wykreślić wszystkie odwołania do Boga, bo one obrażają niewierzących. Słyszę jak ktoś śpiewa „Łubu-dubu, łubu-dubu niech żyje nam prezes naszego klubu”. Jestem przekonany, że już niebawem ta albo inna felietonistka ustali, że chrzest Polski miał charakter chrześcijański, bo nie było alternatywy w postaci „świeckiego nadania imienia” w pobliskim USC. Inna felietonistka (albo blogerka- przepraszam, ale nie rozróżniam) zarzuciła prezydentowi RP, że zbyt ostentacyjnie manifestuje swoją wiarę. Podała przykład de Gaulle’a, który –wg niej- przy oficjalnych okazjach taił swoją katolickość. No i znowu „Miś”: „Na każdą rzecz można patrzeć z dwóch stron. Jest prawda czasów, o których mówimy, i prawda ekranu, która mówi.”. Tak właśnie. Tylko słowo „ekranów” zamienić na słowo „tekst” i pasuje. Ów francuski generał i prezydent podczas wizyty w Polsce w 1967 roku wziął udział w Mszy Św. i przystąpił do komunii. Relacjonowało to wiele stacji TV, a także polska prasa. To było głośne. Wystarczy zajrzeć do Internetu. I tak właśnie ma się prawda tamtej niedzieli do „etycznego”, ewidentnego kłamstwa dzisiejszej Środy. „Oczko mu się odlepiło. Temu misiu.”???. Pociągi jeżdżą jak chcą, kibole robią, co chcą, MAK robi, co chce, wiadomości, & co donoszą, co chcą, tarasoidalni działają jak chcą, Rostowski liczy jak chce, opozycja kona jak lubi, skarbówka łupi jak chce i żal mi się robi tych wszystkich ciężko harujących na naszą demokrację i zapomniany, sowiecki dobrobyt. I ostatni raz „Miś”: „Czasem aż oczy bolą patrzeć, jak się przemęcza dla naszego klubu, prezes Ochódzki Ryszard, naszego klubu „Tęcza”.” Czy ten seans się nie skończy? Mam przed sobą może dwadzieścia lat życia. Zwiałbym gdzieś na tę końcówkę. Dałbym sobie szansę na normalność. Ale chyba się nie da. Z tego kina nie ma wyjść ewakuacyjnych. Chipsy, cola i od nowa „Miś”. Prof. Aleksander Nalaskowski
Petelicki: Tusk prezentuje polityczny cynizm Gen. Sławomir Petelicki powiedział, że naszemu państwu grozi olbrzymie niebezpieczeństwo, jeżeli potwierdzą się informacje, że zeznania uzyskane w tajnym więzieniu CIA w Polsce, pomogły w ustaleniu kryjówki Osamy bin Ladena. - Premier, który tym doniesieniom nie zaprzecza, a zamiast tego pręży się przed kamerami i próbuje ogrzać w blasku sukcesu Amerykanów, zatracił instynkt samozachowawczy - mówi twórca GROM i honorowy członek Navy SEAL. Petelicki, który dobrze zna admirała Erica T. Olsona, zwierzchnika Dowództwa Operacji Specjalnych Stanów Zjednoczonych, kierującego operacją zabicia bin Ladena (w 1998 r. brali razem udział w tajnej operacji, za którą prezydent Aleksander Kwaśniewski odznaczył czterech komandosów GROM Krzyżem Zasługi za Dzielność), nie ma wątpliwości, że zagrożenie jest bardzo poważne. Twórca GROM podkreśla, że Hiszpania dysponowała znacznie mniejszym kontyngentem w Iraku niż Polska w Afganistanie, a mimo to w Madrycie w 2004 r. doszło do największego aktu terroru w Europie od czasów zamachu z Lockerbie z 1988 r. Zginęło wówczas 191 osób, a 1900 zostało rannych. - Zbliża się Euro 2012. To najlepszy moment dla terrorystów, by zaatakować - mówi generał.
Petelickiego szokuje zachowanie premiera Donalda Tuska, który zamiast zaprzeczyć doniesieniom o "polskim wątku w obławie na bin Ladena", "pręży się przed kamerami i próbuje ogrzać w blasku sukcesu Amerykanów". Według generała, szef rządu zatracił instynkt samozachowawczy. - Te PR-owskie sztuczki ściągają niebezpieczeństwo na Polskę i Polaków. Donald Tusk prezentuje polityczny cynizm i bezduszność, która może nas drogo kosztować - zaznacza Petelicki. AM/Wp.pl
Łańcuch pamięci Lżenie i wyśmiewanie tych, którzy pragną zademonstrować pamięć o Lechu Kaczyńskim jest też zamachem na pamięć o tych, których ten ostatni ocalił od zapomnienia. A społeczeństwa bez pamięci giną. Niech ci, co histeryzują dziś w związku z marszami pamięci, wezmą to pod uwagę - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w Wirtualnej Polsce. Henryk Sławik, przed 1939 członek Sejmu Śląskiego (a wcześniej uczestnik wszystkich trzech powstań śląskich) w Budapeszcie uratował ponad 5 tysięcy Żydów polskich, głównie dzieci. Jako przedstawiciel rządu RP na emigracji miał możliwość wystawiania dokumentów i prowadzenia sierocińca. Współpracował z nim ojciec późniejszego prezydenta wolnych Węgier - Antall. Po wkroczeniu Niemców i aresztowaniu za pomoc Żydom, Sławik został rozstrzelany w obozie w Mauthaussen. Według świadków - jego ostatni okrzyk to "Jeszcze Polska". Po wojnie miał przez dwa lata swoją ulicę w Katowicach, ale komuna zmieniła jej nazwę, gdy odkryto, że Sławik był członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej. Od 2008 roku trwa spór o jego pomnik, bo postać Sławika nie jest wygodna dla Ruchu Autonomii Śląska. Człowiekiem, który przypomniał jego zasługi i pośmiertnie odznaczył Orderem Orła Białego był prezydent Lech Kaczyński. Zrobił to 6 tygodni przed własną śmiercią. Dlatego lżenie i wyśmiewanie tych, którzy pragną z kolei zademonstrować pamięć o Lechu Kaczyńskim jest też zamachem na pamięć o tych, których ten ostatni ocalił od zapomnienia. Byłam z Lechem Kaczyńskim w Pawłokomie, gdzie z ówczesnym prezydentem Ukrainy Juszczenką modlił się o pamięć i pojednanie w prawdzie. Parę dni temu w Gdańsku, po wykładzie zorganizowanym przez Europejskie Centrum Solidarności, wspomniałam jego osobę z szeregowymi uczestnikami sierpniowego strajku. Przez lata pomagał im, jako specjalista od prawa pracy. Na moim wykładzie był też Tadeusz Fiszbach - w sierpniu 1980 r. sekretarz PZPR w Gdańsku, uczestnik negocjacji. Gdy wpisywałam mu dedykację do polskiego wydania "Samoograniczającej się rewolucji" wspomniał, jak bardzo cenił Kaczyńskiego. A akurat on miał dobre informacje, kto wtedy był, kim. Poprosiłam go, żeby powiedział to kiedyś głośno. Społeczeństwa bez pamięci giną. Niech ci, co histeryzują dziś w związku z marszami pamięci, wezmą to pod uwagę. W niedzielę błogosławionym został Jan Paweł II. Tego samego dnia udało się dopaść Osamę bin Ladena, który w ostatniej chwili, chcąc się zasłonić, użył kobiety, jako żywej tarczy. Jan Paweł II chciał zmieniać świat dobrem i wiarą w osobę ludzką twierdząc, że drogą Kościoła jest człowiek. Bin Laden manipulował nienawiścią i resentymentem widząc rozwiązanie w stosowaniu przemocy. Jeżeli nie będziemy pamiętali o tych, którzy - każdy na swoją miarę - starali się sprostać własnym marzeniom o sprawiedliwym świecie, stracimy też stopniowo zdolność odróżnienia dobra od zła. (Tekst ten dedykuję tym, którzy nazywają "faszystami" ludzi pragnących zachować i zademonstrować pamięć o Lechu Kaczyńskim) prof. Jadwiga Staniszkis
W odpowiedzi detektywowi Wbrew pozorom odwaga i prawda niekoniecznie musi zbliżać do celu. Wszystko zależy od tego, co jest celem. W dzisiejszym świecie celem najbardziej wpływowego gangu banksterów i Mędrców Syjonu jest zniewolenie globu, depopulacja i podstępne przerobienie kłamstw na prawdy objawione. Smutne jest to, że zapotrzebowanie na prawdę jest znikome. Miliony w Polsce wolą być karmione kłamstwami i upajają się nimi jak narkotykami. Prawda jest pogardzana i zwalczana. Taki prof. Dudek, (którego trudno mi uznać za osobę poważną) cytuje prawicowego oszołoma Ziemkiewicza i jego określenie „Polactwo”.
http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/polskiej-demokracji-nie-zagraza-kaczynski-tylko-po,1,4257116,wiadomosc.html
Otóż według Ziemkiewicza i Dudka „Polactwo” to ludzie, którzy zrezygnowali z aktywnego udziału w polityce. A przecież, mówiąc ściślej, zrezygnowali oni jedynie z udziału w załganej polityce i fasadowej demokracji. A więc ludzi rozsądnych, którzy nie zamierzają wybierać między kiłą a rzeżączką, między dżumą a tyfusem, którzy nie chcą być bezmyślnym bydłem wyborczym agenturalnych mafii politycznych Ziemkiewicz i Dudek nazywają „Polactwem”. A prawda jest taka, że jest dokładnie na odwrót – to odmóżdżone bydło wyborcze bandy czworga – POPiS/SLD/PSL – jest polactfem. Na polu walki odwaga kończy się najczęściej tym, że najodważniejsi giną na pierwszej linii frontu. Owocami zwycięstwa rozkoszują się ci mniej odważni i dekownicy. Prawda zaś, jeśli nie ma na nią społecznego zapotrzebowania, jest zwalczana. Okrzyk „król jest nagi” wywołuje wściekłość zarówno wśród odmóżdżonych (obnaża ich głupotę), wśród tchórzy i udawaczy, (bo ich demaskuje) i u karierowiczów-wazeliniarzy. Czy w Polsce jest zapotrzebowanie na prawdę? Połowa Polaków nie interesuje się polityką, bo zrozumiała własną bezsilność jak i fikcję „demokracji”. Dla nich nie ma potrzeby pisać, bo oni i tak nie czytają niczego, co ma związek z załganą polityką. Druga połowa jest do tego stopnia zaczadzona i odmóżdżona, że zwalcza obnażającą ich idoli – agentów obcych interesów – publicystykę. Dla nich okupacja Afganistanu jest „misją pokojową”, a utrzymujący obóz koncentracyjny Guantanamo Duży Usrael to „wolny świat”. Dla takich właśnie rzesz polactfa jestem osobą pomyloną i chorą psychicznie. W dzisiejszym świecie sukces można odnieść przede wszystkim przez merdanie ogonem przed potężnymi tego świata. Można przy tym nawet udawać „demaskatora”. Można demaskować małe oszustwa, dokonywane przez „płotki”, aby odwracać uwagę od większych oszustw będących dziełem „rekinów”. Można kokietować te czy inne środowiska szukając szerokiej rzeszy czytelników. Można też pisać brutalną prawdę, bez upiększeń, bez eufemizmów i walić nią prosto w oczy i zaczadzonym, i agentom, i ich mocodawcom. Efekt jest jednak taki, że prędzej czy później wpadnie się pod miażdżące koło historii. Ustępowanie przed brutalną siłą, w sytuacji, gdy nie ma się cienia szansy na stosowanie zasad fairplay ze strony przeciwnika niekoniecznie jest tchórzostwem. Głową muru się nie przebije. Ponadto, gdyby chodziło jedynie o moje bezpieczeństwo – nie zastanawiałbym się ani chwili. Decyzję podjąłem już dawno – nie dam się zachipować, nie będę posłusznym egzemplarzem ludzkiego roboczego bydła. Jednak nie mam prawa narażać na bandycką zemstę za moją publicystykę innych osób. Nie jestem panem ich życia i śmierci. Inna rzecz, że już dawno zrozumiałem, iż pisaniem w mikroskopijnej niszy internetowej świata się nie zmieni. Mrówka, a nawet grupka mrówek, nie zatrzyma lawiny. Przenikliwe myślenie może być „darem”, może być przekleństwem. Wolnomyśliciele we wszystkich epokach byli na cenzurowanym i rzadko umierali śmiercią naturalną, ze starości. Nieliczna grupka ludzi, którzy utożsamiali się z tym, co pisałem, nie da się już oszukać i nie zabłądzi – nawet beze mnie. Cała reszta chce być oszukiwana i okłamywana. Chce żyć w matrixie. Pisanie dla nich, to strata czasu i marnowanie daru przenikliwego myślenia. Pereł nie sypie się przed wieprze. Jedyne, co moja publicystyka przyniosła, to powiększyła jeszcze polaryzację pomiędzy myślącymi a odmóżdżonymi. Zamiast większego zrozumienia i łagodzenia konfliktów wywoływały moje teksty zwiększoną napastliwość chasbary i obnażanego, bezmózgowego polactfa. Zresztą, nawet uważający się za „niezależnych” blogierzy i publicystyści zwalczali mnie, jako agenta – to ruskiego, to niemieckiego. Na koniec, nawet po naszej stronie barykady zacząłem być traktowany, jako podejrzany wichrzyciel, wróg wiary, kościoła i ojczyzny, czy agent atomowego lobby. Tak, więc odwaga i prawda nie zawsze zbliża do celu. Często, zbyt często niestety, jest wręcz przeciwnie. Poliszynel
PS. Jutro miliony polactfa będzie świętowało beatyfikację JP 2. Choć o ileż lepiej byłoby dla Polski, gdyby duch święty nie wysłuchał jego modlitwy i nie odmienił oblicza tej ziemi. Przy czym idę o zakład, że niedługo zostanie zgłoszona kandydatura (p)rezydenta Kalksteina na kolejnego błogosławionego. Zakładam się też, że i w jego przypadku KK znajdzie potwierdzone cudowne uleczenie. Jak to jest u katolików? - Kto szuka, ten znajdzie…
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/
Ostatni komentarz Poliszynela nie odnosi się do katolików, ale raczej do katoliczników. – admin.
Polska nie uznaje unijnej flagi, KPP nie chroni Polaków. Dlaczego? Karta Praw Podstawowych (KPP) to 14-stronicowy dokument, będący integralną częścią Traktatu z Lizbony*, który w zwięzłej formie podsumowuje podstawowe prawa obywateli UE. KPP nie zaakceptowały tylko dwa państwa członkowskie UE: Wielka Brytania i Polska. W przypadku Brytyjczyków z definicji negujących wszystko, co dotyczy pogłębiania integracji, chcących tylko korzystać ze wspólnego rynku – sprawa wygląda powiedzmy dość klarownie, o co jednak chodziło ówczesnym polskim władzom: prezydentowi i premierowi Kaczyńskim oraz minister Fotydze odrzucającym KPP – dziś trudno zrozumieć. Platforma Obywatelska będąca wtedy w opozycji była ZA Kartą tak długo, aż... doszła do władzy, bowiem Donald Tusk i Radosław Sikorski podpisali Traktat Lizboński z tzw. klauzulą "opt out”, **czyli wyłączeniem KPP - wspierając tym samym swoich niedawnych “przyjaciół” z PiS. Jakie były “argumenty” PRZECIW przedstawiane przez naszych negocjatorów? Straszono Polaków przede wszystkim nieistniejącymi zapisami KPP np. podstępnym wykupem polskiej ziemi i lawiną germańskich roszczeń, gwałtownym wzrostem aborcji, eutanazji i liczby homoseksualnych małżeństw nad Wisłą....Jak wiadomo, zjawiska te od momentu podpisania KPP przez 25 pozostałych państw UE z “siłą wodospadu” nawiedzają teraz całą Europę?.. W krytyce Traktatu Lizbońskiego i KPP - „nieboszczka” IV RP zapędziła się tak daleko, że nie dostrzegła faktu, że, na co dzień sama realizowała zdecydowaną większość z negowanych w KPP zapisów. Polecam choćby krótką lekturę wspomnianego dokumentu, w którym odnajdziemy ponadto wiele sformułowań niemal identycznych z naszą Konstytucją, a także idealnie pasujących do...Programu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości****. Dziś widać „czarno na czarnym i białe na białym”, że w 2007 r. PiS-owi nie chodziło o merytoryczne zarzuty, co do treści KPP, ale o wykonanie spektakularnego, eurosceptycznego gestu w celu przyciągnięcia przestraszonych wyborców. Trudno ocenić jak wielu z nich dalej boi się Karty, myślę jednak, że teraz, tuż przed naszą prezydencją w UE - nadchodzi najwyższa pora by odczarować to archaiczne PO-PiSowe myślenie i przyjąć KPP, podobnie jak 25 innych krajów UE. Ponadto kolejną "post-mortem IV RP" kwestią jest swoisty paradoks - nieuznawania flagi i hymnu Unii, co wyraża deklaracja nr 52 do Traktatu z Lizbony***. Tymczasem, jak chyba każdy z nas zauważa - podczas uroczystości państwowych i ważnych wydarzeń z udziałem władz, obok flagi Polski zawsze prezentowana jest flaga UE, a “Oda do radości” rozbrzmiewa obok polskiego hymnu. O co zatem PO - PiSowi chodziło???? Myślę, że przejmując wkrótce stery Unii warto byłoby, aby i w "temacie flagi" Polska wróciła do klubu normalnych w UE. Moim zdaniem i konsultowanych przeze mnie prawników - nie będzie to zbyt skomplikowane.
Możemy przyjąć KPP w jednym z dwóch wariantów:
a) na drodze jednostronnej deklaracji władz Polski, że nie czują się już związane zapisami protokołu nr 30** Traktatu z Lizbony, mówiącego o zwolnieniu Polski z przestrzegania zapisów Karty;
b) poprzez rewizję Traktatu z Lizbony, która i tak będzie miała miejsce najprawdopodobniej latem tego roku, w związku z wpisaniem do Traktatu stałego Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego. W przypadku uznania unijnych symboli, sprawa jest jeszcze łatwiejsza – tu wystarczy tylko jednostronna deklaracja Polski, ale...Po stronie Polski jak dotąd brakuje - woli politycznej. Ciekawa jestem jak zamierzamy przeprowadzić naszą prezydencję w UE bez gwiaździstej flagi i hymnu, których nie uznajemy? Lidia Geringer de Oedenberg
* Karta Praw Podstawowych
http://eur-lex.europa.eu/LexUriServ/LexUriServ.do?uri=OJ:C:2010:083:0389:0403:PL:PDF
** Protokół w sprawie stosowania KPP w stosunku do Polski:
http://eur-lex.europa.eu/LexUriServ/LexUriServ.do?uri=OJ:C:2007:306:0156:0157:PL:PDF
*** Dekaracje do Traktatu z Lizbony, 52. dotyczy symboli Unii
http://eur-lex.europa.eu/LexUriServ/LexUriServ.do?uri=OJ:C:2010:083:0335:0360:PL:PDF
**** Program PiS z 2009 r. http://www.pis.org.pl/dokumenty.php
Lidia Geringer de Oedenberg
Polska nie uznaje flagi UE. Będą kłopoty w lipcu? Europosłanka SLD Lidia Geringer de Odeneberg przypomina na swoim blogu w Onet.pl, że jednym ze skutków nieprzyjęcia przez Polskę Karty Praw Podstawowych jest „nieuznawanie flagi i hymnu Unii, co wyraża deklaracja nr 52 do Traktatu z Lizbony”. „Myślę, że przejmując wkrótce stery Unii warto byłoby, aby i w »temacie flagi« Polska wróciła do klubu normalnych w UE” – przekonuje. Geringer de Oedenberg zaznaczyła, że jedynymi krajami w Unii Europejskiej, które nie przyjęły tego 14-stronicowego dokumentu jest Polska oraz Wielka Brytania. W swoim wpisie podkreśla również, że będąc w opozycji Platforma Obywatelska była „za” Kartą tak długo, aż doszła do władzy. Donald Tusk i Radosław Sikorski podpisali, bowiem Traktat Lizboński z tzw. klauzulą „opt out”, czyli wyłączeniem KPP i tym samym, zdaniem posłanki, wsparli swoich niedawnych „przyjaciół” z PiS. Eurodeputowana traktuje ten paradoks, jako kolejny element „post-mortem IV RP”. Przypomina ona, że został on wyrażony w deklaracji nr 52 do Traktatu z Lizbony.„Tymczasem, jak chyba każdy z nas zauważa – podczas uroczystości państwowych i ważnych wydarzeń z udziałem władz, obok flagi Polski zawsze prezentowana jest flaga UE, a »Oda do radości« rozbrzmiewa obok polskiego hymnu. O co zatem PO-PiSowi chodziło?” – czytamy na blogu Geringer de Odeneberg. „Ciekawa jestem jak zamierzamy przeprowadzić naszą prezydencję w UE bez gwiaździstej flagi i hymnu, których nie uznajemy?” – pyta posłanka SLD. (Kle)
Za http://wiadomosci.onet.pl/
Takie osoby, jak mająca zero wspólnego z Polską europosłanka Lidia Geringer (nb. „Człowiek Dekady” 2001-2010 na Dolnym Śląsku) zostały przez kogoś wybrane na swe stanowisko. Chyba, że załatwiła to wszechmocna rosyjska razwiedka… – admin
Szalony świat własności intelektualnej Artykuł ten napisany został na potrzeby jednego z krajowych pism lokalnych. Jego celem było wstępne zapoznanie tzw. szerokich rzesz czytelników z ogólnymi założeniami krytyki koncepcji „własności intelektualnej”. Z tego powodu tekst ma ograniczoną objętość i proszę mieć na uwadze, że większość kwestii omówionych jest tu dość skrótowo, bez wgłębiania się w szczegóły. Z drugiej jednak strony w opracowaniu tym przywołałem kilka głównych linii argumentacji i stąd może być ono przydatne, jako rodzaj szybkiej ściągawki. Aprobata dla systemu prawa autorskiego i patentów nie jest wcale sprawą oczywistą, co więcej – coraz bardziej rosną w siłę ruchy, które można zbiorczo określić mianem „infoanarchistycznych”, a które negują zasadność panujących regulacji. Poniżej opiszę w bardzo krótki sposób zjawisko walki z reżymem „własności intelektualnej”, zainteresowanych odsyłam do materiałów internetowych, których adresy pozwolę sobie zamieścić na końcu. Koncepcję „prawa autorskiego” i w ogólności tzw. własności intelektualnej krytykuje się na wiele sposobów – robią to zarówno zwolennicy wolnego rynku, jak i np. lewicowcy (socjaliści, anarchiści). Stosowane są argumenty ekonomiczne, prawnicze, etyczne, wreszcie – praktyczne, odnoszące się do wygody konsumentów i trudności z egzekwowaniem praw w epoce, w której wszelkie dane mogą być de facto cyframi. Bodaj najmocniejszy argument przeciw „własności intelektualnej” to tzw. argument z rzadkości dóbr, wysuwany przez niektórych libertarian (radykalnych zwolenników wolnego rynku). Otóż twierdzą oni (np. Jacek Sierpiński, Roderick Long, Stefan Kinsella czy programista Maciej Miąsik), że tak naprawdę „własność intelektualna” to nie jest własność. Uzasadnienie jest (w skrócie) następujące: pojęcie własności odnosi się do dóbr rzadkich, to znaczy takich, których użytkowanie przez jedną osobę automatycznie wyklucza z użytkowania w tym samym czasie inne osoby. Dobro rzadkie nie może być jednocześnie wykorzystywane przez wszystkich. Jest jasne, że nie odnosi się to do idei, informacji, abstrakcji. Rzadkość jest im jedynie sztucznie i tymczasowo nadawana dzięki prawu. Jeżeli posiadam książkę i ktoś mi ją zabierze (ukradnie mi egzemplarz), wówczas przedmiotu tego już nie posiadam. Jest to dobro rzadkie. Ale jeśli ktoś przeczyta książkę, a nawet, gdy przeczyta ją i streści (lub przytoczy z pamięci) tysiącu osób – to wówczas ja nadal posiadam idee i informacje w niej zawarte. „Własność intelektualna” wchodzi także w konflikt z własnością materialną, która zdaje się być bardziej naturalna i oczywista. Do kogo właściwie należy odtwarzacz CD, książka lub płyta kompaktowa, którą kupiłem? Do kogo należy mój twardy dysk i dlaczego ktoś uważa się za uprawnionego do przeglądania i kasowania danych na nim zawartych? Przestajemy mieć do czynienia z własnością, a zaczynamy jedynie „wynajmować” pewne przedmioty, nie mając w zasadzie większego wyboru, ponieważ określone przywileje autorskie gwarantowane są przez rząd. Istnieje także argument z „cyfryzacji informacji”. Jeżeli muzyka, film, program etc. mogą zostać przedstawione wyłącznie, jako ciąg cyfr (w ostatecznej postaci, jako ciąg zer i jedynek) w pamięci komputera, to jak ktoś może uzurpować sobie prawo do posiadania liczby? Jak można odróżnić „oryginalne dane” od „ukradzionych” (tj. skopiowanych)? Tu warto wspomnieć o manipulacji językowej, jaką jest określanie kopiowania danych mianem „piractwa” (tak jakby było to tożsame z napadaniem na statki) lub „kradzieży” (czymkolwiek to jest, choćby nawet było czymś złym, to nie jest kradzieżą, – czyli sytuacją, w której ktoś zostaje pozbawiony danego dobra, – bowiem nadal przecież posiada on „swoje” dane). Obrońcy „własności intelektualnej” mówią też często o „utraconych zyskach” i o tym, że kopiowane dane tracą wartość. Ale „utracone zyski” nie są tak naprawdę utracone, to jedynie mniej lub bardziej arbitralne oszacowania menedżerów biznesu wydawniczego – nie można utracić czegoś, czego się nie posiadło uprzednio. Co więcej, analizy te opierają się na (najzupełniej niepoważnym) założeniu, że gdyby ktoś czegoś nie skopiował, to na pewno kupiłby oryginał. Jest to oczywiście grube nadużycie. Na przykład ja osobiście w ciągu dziesięciu lat zbudowałem sobie płytotekę liczącą około 150 kompaktów (plus kilkadziesiąt kaset), – ale gdyby nie było możliwości korzystania z formatu mp3, to nie sądzę, bym miał obecnie więcej płyt, mało tego: prawdopodobnie miałbym ich mniej, ponieważ nigdy nie zapoznałbym się z twórczością bardzo wielu wykonawców. Co do „utraty wartości”, to libertarianie przeciwni „własności intelektualnej” argumentują, że człowiek jest właścicielem jedynie swojej własności, a nie jej wartości, która kształtuje się w oparciu o subiektywne oceny otoczenia. Kwestie związane z kopiowaniem ładnie opisuje też nieco anegdotyczny przykład: czy kiedy kupię 10 kg ziemniaków, to czy nie mam prawa posadzić ich w ogródku, celem zwielokrotnienia ich liczby i zebrania x-krotnego plonu? W końcu sprzedawca ziemniaków wolałby, abym tak nie robił… Inny żartobliwy przykład (zaczerpnięty z Internetu) odnosi się do tantiem dla autorów: Facet naprawił kran w moim mieszkaniu i teraz domaga się płaceniu mu 10 groszy za każdym razem, gdy odkręcam wodę. Abstrahuję tu już od tego, że tak naprawdę artyści, programiści i pisarze na ogół dostają ze sprzedaży płyt i książek kwoty bardzo małe. Niektórzy z nich dostrzegają to zresztą. Na przykład programista Maciej Miąsik (pracujący m.in. przy „Electro Body”, „Wiedźminie” i „Schism”) jest zdeklarowanym infoanarchistą, podobnie jak pisarz science fiction Cory Doctorow, który twierdzi wręcz, że po opublikowaniu swoich książek za darmo w Internecie… wzrosła sprzedaż egzemplarzy papierowych. Tu, więc pojawia się kolejny argument – w rzeczywistości w „antypirackiej krucjacie” chodzi nie o interes twórców, a tylko o silną pozycję i dochody wielkich wydawców. Również „dozwolony użytek” jest problematyczny – a już na pewno wtedy, gdy potraktujemy własność intelektualną, jako autentyczną własność z wszystkimi przysługującymi jej prawami. Dochodzimy do dziwacznych sytuacji. Znam osoby, które nie ściągają płyt w mp3, (bo się „nie godzi”), ale codziennie przesłuchują piosenki wrzucone na youtube (oczywiście nie sprawdzając i nawet nie mając zbytniej możliwości sprawdzenia, na jakich zasadach te materiały zostały tam umieszczone). Na pewnym forum spotkałem zdeklarowanego obrońcę „własności intelektualnej”, który w awatarze wykorzystywał obrazek z bajki o Kubusiu Puchatku (być może, a nawet prawdopodobnie objęty prawami autorskimi), – z czego tłumaczył się w ten sposób, że „nie było napisane, że nie wolno”. Dlaczego uznajemy, że wolno np. tworzyć kopie na własny użytek, a potem odsprzedawać płyty, skoro z tego również „artyści nic nie mają”? Jeśli nie wolno prezentować materiałów objętych copyrightem podczas publicznych pokazów, to czy (a jeśli tak, to, dlaczego?) wolno oglądać filmy wspólnie z rodziną (np. dziesięcioosobową) i kolegami (np. ja mam na Gadu-Gadu 183 „znajomych”)? Wszystkie te przykłady pokazują nam, że ostatecznie prawa autorskie, patenty i ogólnie „własność intelektualna” to coś, co nawet przez zwolenników nie jest traktowane, jako normalna własność, którą można dowolnie dysponować, – ale jako rodzaj przywileju, monopolu, w pewnych miejscach nieco „rozluźnianego” – po to, by w ogóle dało się żyć i korzystać choćby z Internetu. Przeciwnicy reżymu własności intelektualnej wywodzą się także ze środowiska „wolnego oprogramowania”, najsłynniejszą postacią tego ruchu jest programista Ryszard Stallman, autor wielu artykułów uzasadniających tę koncepcję. Infoanarchiści mają też pomysły na funkcjonowanie sztuki i kultury w świecie bez pojęcia „własności intelektualnej”. Pomijając fakt, że tak czy inaczej określona liczba ludzi kupuje i będzie kupować książki, a nawet dobrowolnie wpłacać datki dla artystów, których uzna za wartościowych (casus zespołu Radiohead, który jedną ze swoich płyt udostępnił w Internecie na zasadzie, „co łaska” i odniósł sukces), to istnieją także inne formy zarobkowania. Może to być praca na konkretne zamówienie (np. program specjalnie na potrzeby danej firmy, panegiryk na czyjąś cześć, koncerty i występy); wykonywanie dzieła (literackiego czy muzycznego) w sytuacji, gdy pojawi się określona ilość osób gotowych do pokrycia jego kosztów i wynagrodzenia twórcy; wplatanie w swoją twórczość elementów reklamy; tworzenie dzieł (w szczególności tyczy się to gier), z których można korzystać wyłącznie dzięki połączeniu z płatnym serwerem. Część z tych metod (oczywiście poza ostatnią) bywała już wykorzystywana w przeszłości, kiedy powstawały rozmaite dzieła, a nie było gwarantowanego przez państwo systemu copyrightów. Wszystko to, co napisałem powyżej, jest oczywiście ogromnym skrótem argumentacji przeciwników własności intelektualnej. Temat jest niezwykle szeroki i obie strony dysponują swoistymi portfelami argumentów. Nie poruszyliśmy tu np. kwestii patentów, nie odnieśliśmy się do kontrargumentów. Zainteresowanych zapraszam na przykład do lektury wywiadu z Maciejem Miąsikiem, który opublikowany został w 22 numerze pisma internetowego „Młodzież Imperium”
W tym i poprzednim wydaniu można znaleźć także przedruki tekstów Ryszarda Stallmana, Krzysztofa Śledzińskiego, Cory’ego Doctorowa i Stefana Kinselli. Artykuły te zaczerpnięte zostały zresztą z innych portali
(np. http://liberalis.pl i http://mises.pl).
05 maja 2011 Nie wykorzystują szansy, żeby milczeć.. - tylko gadają i ględzą, a gdy przestają na chwilę ględzić - to zaraz gadają. I tak w kółko. Codziennie wypełniają ględzeniem i gadaniem wszelkie dostępne kanały informacyjne. Za ględzą i zagadają nas na śmierć. Nic z tego ich gadania i ględzenia nie wynika, bo obydwa elementy stanowią zasłonę dymną dla pozorowanych działań. Z których nic nie wynika. I nie mają nawet żadnej woli, oprócz ględzenia i gadania.. Bo” cechą woli jest utrwalenie jakiegoś sądu”- tak twierdził Św. Tomasz. A jak pośród ględzenia i gadania można określić jakiś mimowolny sąd? Ale ciekawe rzeczy w sprawie wyrównywania płci męskiej, przy tamtejszym buncie w ględzeniu i gadaniu dzieją się na Podlasiu, konkretnie w Suwałkach, gdzie zwykle panują najniższe temperatury. Tam teraz jest gorąco Buntują się doły Sojuszu Lewicy Demokratycznej. A wiecie państwo, dlaczego? Tamtejsi działacze nie zgadzają się, żeby w Suwałkach wisiały plakaty nawołujące do uchwalenia ustawy o związkach partnerskich(!!!!) Warszawska centrala jest w szoku.! Góra chce przedstawić w Sejmie projekt ustawy o takich dziwnych związkach, a tu popatrzcie państwo- doły się buntują.. W Sojuszu postępowym i demokratycznym też są konserwatyści…. Towarzysz Napieralski z towarzyszem Wikińskim chcą zanieść postęp pod strzechy mieszkańców Suwałk a działacze nie chcą. To, co będzie z tym postępem w Suwałkach..?. Przecież pisałem, już wielokrotnie, że prawdziwy postęp polega na tym, żeby góra wspinała się jeszcze wyżej i ciągnęła za sobą doły, które też mają się wspinać wyżej- za postępem. A tu doły chcą opóźniać postęp.. Tylko patrzeć, jak góra rozwiąże dół. Bo nie może być nadal tak, że jak ktoś pod kimś dołki kopie - to sam w nie wpada.. Górą dół! Kłopoty z” akcją” Sojusz Lewicy Demokratycznej miał też w Inowrocławiu, Ełku i Kędzierzynie-Koźlu. Wygląda na to, że Sojusz Lewicy Demokratycznej, jako partia antycywilizacyjna, do końca antycywilizacyjna nie jest.. Doły są cywilizowane i nie chcą postępu w sprawach moralności łacińskiej.. Natomiast” postępu” przeciw cywilizacji chcą członkowie „ góry”. I nie jest to za sprawstwem przysłowiowej wiosennej muchy, która powoduje u niektórych nieznośność w niemożności oderwania myśli od bzykania.. To jest choroba ideologiczna! Nienawiść do podstaw cywilizacji moralnej. Szkoda, że nie żyją już panie Jolanta Szamanek- Deresz i Izabela Jaruga- Nowacka. Na pewno wsparłyby swoim” autorytetem” akcję naklejania plakatów nawołujących do uchwalenia ustawy o związkach partnerskich. w Suwałkach, Ełku czy Kędzierzynie Koźlu.. Może w wymienionych przeze mnie miejscowościach nie ma gojów, pardon- gejów? I taka ustawa nie jest tam potrzebna..? Ale potrzebna jest natomiast w Szczecinie i Radomiu, skąd wywodzą się promotorzy tego pomysłu. .To niech sami sobie kleją te obleśne plakaty - zakasają rękawy - i do roboty! Posłowie gejowi- mać! Przypomnę państwu, co w sprawie gejów ma do powiedzenia pan Mariusz Pudzianowski, wilki siłacz, co nawet TIR-a potrafi własnoręcznie przepchnąć.. Ostrzegam wszystkich o słabych nerwach, że słowa są drastyczne i dziwię się, że do tej pory nie został mu wytoczony proces z artykułu o mowę nienawiści. Przez Stowarzyszenie „Otwarta Rzeczpospolita”. Powiedział mianowicie tak:: „Nie jestem tolerancyjny, co do niektórych panów, niech ode mnie się odpiera…..wszego maja. Co bym zrobił? Bejsbola w d…. Bym mu wsadził”(!!!!) Wiem, że jest to blog konserwatywny i nie wypada niektórych treści zamieszczać, ale to nie ja powiedziałem. Powiedział to wieki siłacz, który nie posiadając zezwolenia od państwa na posiadanie kija bejsbolowego ośmiela się mówić, co by z nim zrobił w określonych sytuacjach seksualnych, a dotyczących osoby tej samej płci.. Gdyby ta osoba nie dawała mu spokoju.. Seksualnego spokoju. Dajmy na razie spokój Sojuszowi Lewicy Demokratycznej.. Bo właśnie” Dziennik Gazeta Prawna” donosi, że Polsce grozi zwrot unijnej dotacji z programu Leader, gdyż biurokracja zamiast przekazać te 2,5 miliarda złotych na aktywizację mieszkańców terenów wiejskich, cokolwiek taka aktywizacja miałaby oznaczać, to 2/3 z tej sumy poszło w lepkie ręce biurokracji. Tylko 700 milionów przekazali na wieś, a reszta poszła na biura i pensje dla „lokalnych grup działania”.(???) Co to są „ lokalne grupy działania”(???) Jakiś nowy rodzaj gangsterstwa... Jedni kupują drugich, za pieniądze unijne, które to pieniądze wracają do nich z zapłaconej przez nas składki w wysokości 16 miliardów złotych rocznie. I kradną w nieskończoność, w ramach demokratycznego prawa. Ile niepotrzebnych biur trzeba postawić, żeby ukraść 1,8 miliarda złotych.?. Ilu urwisów trzeba” zatrudnić”, żeby te pieniądze przywłaszczyć.? Ile zabiegów prawnych trzeba zorganizować, żeby zorganizować tak gigantyczną kradzież..?. I to wszystko zgodnie prawem, tylko struktura kradzieży nie została zachowana, więc Unia domaga się zwrotu.. Żeby, chociaż ze wsią podzielili się pół na pół.. Ale ONI zabrali 2/3 oddając tylko jedną trzecią wsi, żeby ją zaktywizować.. Nie wiem jak można kogoś zaktywizować dając mu pieniądze za darmo? Jak już ma pieniądze, po co będzie się aktywizował.. Aktywiści zarobią na jego pozorowanej aktywności, aktywność nie posunie się ani o jotę, a zaktywowani chłopi pańszczyźniani socjalizmu i tak nie będą aktywni.. I na takich „lokalnych grupach działania” opiera się socjalizm dotacyjny.. Przechwytują płynące strumienie pieniędzy, jak tarcza antyrakietowa- i nic z tego nie wynika, oprócz zmarnowanych środków.. Z takiej formy zorganizowanej biurokratycznie kradzieży jest tylko wielkie marnotrawstwo, ale to marnotrawstwo tworzą grupy stojące na straży socjalizmu dotacyjnego, bo z tego socjalizmu żyją.. Z dotacji nie ma i nie będzie żadnego rozwoju, bo bogactwo powstaje z pracy, a nie z rozrzutności biurokratycznej.. Z rozrzutności powstaje rozrzutność, którą to rozrzutność organizuje się przy pomocy pieniędzy pochodzących z pracy.. I koło się zamyka. Najpierw trzeba ludziom ukraść pieniądze pochodzące z ich ciężkiej pracy, a potem rozrzucić- uprawiając propagandę o rozwoju.. Ile już pieniędzy zmarnowano- a rozwój powoduje i tak garstka ludzi prywatnego sektora, która okradana, represjonowana biurokratycznie, poniżana i tarmoszona, na co dzień kontrolami i biurokracją, za wszelką ceną stara się utrzymać na powierzchni. Tak natura ludzi pracowitych i przedsiębiorczych... Mają to we krwi! A biurokracja jest bezlitosna.. To pospólstwo upolitycznione urzędowo bez jakichkolwiek zasad... Gdy kilka dni temu zmarł Waldemar Baszanowski, wielki sportowiec, wielokrotny mistrz sztangi - prowadzący audycję w polskim radio powiedział, że: „powinniśmy go wszyscy naśladować”(???). Pomyślałem sobie, że ktoś tu zwariował. W czym naśladować pana Waldemara Baszanowskiego? A kto z milionów Polaków potrafi tak dźwigać sztangę, żeby naśladować pana Waldemara Baszanowskiego, który ostatnie lata swojego życia spędził na wózku inwalidzkim? Był z pewnością sportowcem niepowtarzalnym w dziedzinie dźwigania ciężarów.. Ale naśladować go - i to wszyscy? A może chodziło prowadzącemu audycję o śmierć pana Waldemara, żebyśmy ją wszyscy naśladowali.. Ale o tym decyduje sam Pan Bóg.. Nikt inny. I tak ględzą i gadają, a jak skończą gadać - to znowu ględzą.. Tysiące wypowiedzianych słów, ot tak, żeby tylko wypowiedzieć... Tak jak ostatnio pan profesor Tomasz Nałęcz mówiący o Konstytucji 3 Maja, a tak naprawdę Ustawie Rządowej, zresztą zamanipulowanej podczas nieobecności większości posłów.. Powiedział, że w PRL-u w obchodach Konstytucji 3 Maja przeszkadzali ”komuniści”(????). Ach tak? A kto był członkiem komunistycznej partii PZPR od 1970 do 1990 i kto był specjalistą z ruchu robotniczego.. Nie przypadkiem pan profesor Tomasz Nałęcz..? Zapomniał własną biografię.. I tak odwracają kota ogonem.. A komunistyczna Unia Praca, a komunistyczna Socjaldemokracja Polska.. WJR
Rząd skapitulował, poddał nas bez walki Tusk milczy, Pawlak siedzi cicho, Sikorski się nie odzywa, a Sawicki tylko włos odgarnął z czoła i podpisał akt bezwarunkowej kapitulacji. Rząd PO-PSL poddał polską wieś bez walki.
1. Gwoli przypomnienia: Polska wieś jest w Unii Europejskiej dyskryminowana i ma być dyskryminowana także w przyszłości. Wskutek nierówności dopłat rolniczych straciliśmy już około 120 miliardów złotych, a do 2020 roku stracimy kolejne 70 miliardów. Skąd to wyliczenie? Polski rolnik ma dostawać o 150 euro rocznie mniej na hektar niż rolnik niemiecki. 150 euro pomnożone przez 16 milionów hektarów, pomnożone przez 7 lat - daje kwotę około 70 miliardów złotych.. Tak wielkie stracimy pieniądze, jeśli wyrównania dopłat nie będzie. Bez wyrównania dopłat polska wieś w nierównej konkurencji zginie. Już zaczyna ginąć. Nie do zniesienia jest taka sytuacja, że bogate kraje dostają na rolnictwo więcej pomocy, a biedne mniej. Według fundamentalnych zasad Unii powinno być przecież odwrotnie.
2. Wraz z innymi europosłami od lat walczymy o to, żeby wyrównać te nieszczęsne dopłaty. Udało się nam przekonać Europarlament, że obecne nierówności są niesprawiedliwe i że w przyszłej polityce rolnej podział środków na rolnictwo musi być sprawiedliwy. I przekonaliśmy. Konieczność sprawiedliwych dopłat znalazła wyraz w oficjalnych dokumentach Parlamentu Europejskiego, w tym zwłaszcza w bardzo ważnym raporcie Lyona, przyjętym w lipcu 2010 roku. Tego polski rząd powinien się teraz trzymać - sprawiedliwe dopłaty albo śmierć! W interesie rolników, ale przede wszystkim w interesie całej Polski.
3. Niestety, polski rząd, spracowaną chłopską dłonią ministra Sawickiego, podpisał w Budapeszcie deklarację, w której zgodził się na to, żeby przyszłe dopłaty rolnicze były – uwaga! – Bardziej sprawiedliwe!
4. Opowiem państwu pół anegdoty, druga jej część pomijając, bo jest seksistowska. Otóż - jaka jest różnica między dyplomacją i kobiecością? Jeśli dyplomata mówi tak – to znaczy być może. Jeśli dyplomata mówi – być może – to znaczy nie. A jeśli dyplomata mówi – nie – to znaczy, że nie jest dyplomatą. Otóż to "bardziej sprawiedliwe" jest niczym innym, jak tylko dyplomatycznym "być może", czyli - nie!Jeśli polski rząd nie żąda dopłat całkowicie sprawiedliwych, a jedynie "bardziej sprawiedliwych" (czy sprawiedliwość w ogóle podlega stopniowaniu?), tzn., że zadowoli się byle ochłapem, albo zgoła niczym.
5. I cały nasz misterny plan.... Nie cytuje dalej bohatera filmu "Kiler", w każdym razie w Europarlamencie już czuć skutki kapitulacji Sawickiego. Prowadzimy tu teraz rozległe negocjacje nad projektem raportu Dessa o przyszłości wspólnej polityki rolnej, w ramach, których walczymy o sprawiedliwy poziom dopłat, ale Niemcy, Holendrzy i inni już nam machają przed nosem budapesztańskim cyrografem Sawickiego i mówią - przecież wasz polski rząd sprawiedliwych dopłat nie chce! Po kapitulacji Sawickiego nasza walka w Europarlamencie staje się beznadziejna. A już byliśmy w ogródku, już witaliśmy się z gąską...
6.. Budapesztańskiego cyrografu nie podpisało siedem krajów, w tym Litwa, Łotwa i Estonia. Nie podpisały go właśnie, dlatego, że szlag je trafił na słowo „bardziej sprawiedliwe” Bałtowie bezbłędnie zwietrzyli w tym słowie podstęp i postawili się twardo. Litwinów razem z wileńskimi i solecznickimi Polakami jest trzy i pół miliona. Łotyszy razem z Rosjanami - dwa i pół, Estończyków - półtora miliona. I te małe kraje, te unijne liliputy jednak walczą i nie poddają się.
A u nas? Tusk milczy, Pawlak siedzi cicho, Sikorski nic się nie odzywa, a Sawicki tylko włos odgarnął z czoła i podpisał bezwarunkowa kapitulację.
7. Niższe dopłaty rolnicze to coraz większe połacie nieuprawianej ziemi i coraz droższa żywność. Za kapitulację rządu zapłacą nie tylko rolnicy. Zapłacimy za nią wszyscy - ja, pani, pan... Społeczeństwo! Janusz Wojciechowski
Operacja „Zabezpieczanie” rozpoczęta Zarządzanie kryzysami wymaga okresowej wymiany partii, rządzącej w imieniu sprawujących władzę sił postsowieckich. Oznacza to, iż trzeba, gdy zbliża się kryzys, stworzyć nową partię, często poprzez rozłam. Rządząca ekipa odejdzie, jako winna „błędów i wypaczeń”, a miejsce jej zajmie „nowa”, w większości składająca się z polityków już sprawdzonych przez bezpiekę. Mieszkańcy Priwislanskiego Kraju rodzą się codziennie na nowo, więc trudno by pamiętali, co działo się kilka dni temu lub co sami mówili czy jak głosowali. To sprawia, że zawsze mają dobre samopoczucie. Genetyczna amnezja, zwłaszcza produktów sytemu ogłupiania i dezinformacji, to niewątpliwy plus z punktu widzenia różnych ośrodków rozgrywających. Wymiana ekipy na tę dobrą, która zbuduje drogi zniszczone przez PiS (dawniej wyzbiera stonkę zrzucaną przez USA) powoduje jednak nieuniknioną czasową destabilizację system, a więc i kontroli, czyli wymaga przygotowania zabezpieczeń, by zminimalizować potencjalne zagrożenie. Zamieszanie wzmaga też walka między różnymi ośrodkami władzy. W miarę, bowiem pokazywania się dna koryta, walka klasowa między oficerami bezpieki i agenturami zaostrza się. Chodzi, zatem o to, by w próżnię powstającą w wyniku czasowego zamieszania, nie dostały się elementy antysystemowe lub dla niego niebezpieczne oraz by skołatani ludzie nie trafili przypadkowo w złe towarzystwo, z którego będzie ich trudno wyzwolić. Innymi słowy by nieopatrznie nie ułatwić wzmocnienia bazy przeciwników Ubekistanu. Dlatego należy zawczasu stworzyć ofertę dla potencjalnych zagubionych by nie męczyli się myśleniem i przyjęli gotowe rozwiązania, najlepiej prosto z Moskwy.
W wypadku mediów takim niebezpiecznym elementem jest „Gazeta Polska”. Niestety skutkiem ubocznym operacji smoleńskiej, zresztą udanej tylko częściowo (z charakterystycznej dla siebie złośliwości drugi szkodnik nie chciał wejść do samolotu i nie można było go tam załadować siłą), było wzmocnienie oszołomów. Nie można dopuścić by ten trend się utrzymał. Dlatego przygotowano dwie propozycje dla potencjalnych nowych czytelników GP: „Uważam Rze” i „Nowy Ekran”. Obie propozycje adresowane są do innego odbiorcy i mają kontrolować i skanalizować bardzo różne grupy społeczne. Oczywiście tak sytuacja wygląda z poziomu rozgrywającego. Pionkom może się wydawać, że odgrywają ogromnie ważną rolę bądź, iż walczą o zachowanie etatu i po zużyciu się, gdy będą już niepotrzebni, nikt się ich nie pozbędzie. Są przecież tacy mądrzy i ważni dla ludzkości. Przy okazji po promują Czarzastego, to może i miejsce w mediach publicznych się znajdzie. „Uważam Rze” przeznaczone jest dla tzw. umiarkowanych, których można podzielić na dwa typy. Pierwsi doskonale wiedzą, jaka jest sytuacja, ale boją się do tego przyznać i wyciągnąć wnioski konsekwentnie do końca, gdyż to wymagałoby działania, które naraża na niebezpieczeństwo. Wygodniej jest się oszukiwać. Czyli działa tu tchórzostwo. Zyskem jest bezpieczeństwo i wysoka samoocena: jestem w opozycji, a nie jak jakieś lemingi i nie stracę pracy jak jakieś oszołomy. Nie chcą też uchodzić za oszołomów, czyli krytyka systemu sprowadza się do jego „wypaczeń”. Dzięki czemu nadal mogą być akceptowani bez szkody dla portfela. Drudzy wiedzą już, że nie wolno kochać Słoneczka Peru, że Kondonek jest be, ale jeszcze nie zrozumieli, w kim należy się zadurzyć by nie złamać sobie kariery. Z powodu walki ubeckich klanów ubekistański pluralizm miesza im w głowach; a to Komoruskim wymachuje Wybiórcza, to znów Gówinem szermuje Schetynescu, kogo wybrać – strach decydować. Mogą, więc w tym zamieszaniu trafić w nieodpowiednie towarzystwo zanim scena się wyklaruje. „Rze” jest dla nich doskonałą ofertą. Z góry wiadomo, jaki będzie ostateczne rozwiązanie. Gdy minie zawierucha i bezhołowie ubeckiego pluralizmu, redakcja dokona prawidłowego wyboru. „Nowy Ekran” jest natomiast ofertą dla radykałów. Nie podoba się „Uważam Rze” – to proszę „Nowy Ekran” byle nie GP. Jeszcze raz okazało się, że największym atutem bezpieki nie jest kasa czy kobiety jak tradycyjnie myślą ignoranci, ale EGO. Dla zadowolenia własnego EGO wielu ludzi zrobi więcej niż dla jakiejkolwiek kasy. Znaleziono, więc człowieka ambitnego, który chce szybko czegoś dokonać i zainwestowano. Oczywiście szef Nowego Ekranu, jak zapewnia, robi tylko to, co sam uważa za stosowne, bez jakichkolwiek nacisków. I ma rację: pisze, co myśli, tylko, co myśli. Ano to, co mu się podszeptuje. Stąd zamiast Kaczyńskiego pojawia się PJN, zwalczana jest niezależna, promowany wyciągnięty z naftaliny gen. Wilecki. Rzecz charakterystyczna, gdy zbliżały się wybory zawsze pojawiali się radykałowie. Ostatnim razem to byli strasznie antykomunistyczni Kingowie, którzy jak się później okazała kasę na zainwestowanie w GP otrzymali od znanego przeciwnika Uzbekistanu ze Związkiem Sowieckim na czele - Krauzego. Nowy Ekran dostał środki od osób z kręgu WSI/SOWA. Zgada się - Zgadza. Schemat ten sam, bo inny być nie może. Zawsze chodzi o przejęcie i kontrolowanie środowiska niebezpiecznego i odcięcie go od napływu nowych zwolenników, ograniczenie do już zdobytego terenu, a następnie spychanie na margines. Józef Darski
Król jest nagi? Rozważania o Łażącym Łazarzu i Nowym Ekranie Piszę ten tekst z ogromnym przejęciem. Inicjatywa Nowego Ekranu nie podobała mi się od samego początku – nie założyłem tam konta, choć kody miałem dostępne dość wcześnie. Teraz jednak inicjatywa Łażącego Łazarza wydaje mi się jednoznaczna… Kilka rzeczy wydawało mi się podejrzanych. ŁŁ obiecywał stworzyć portal dla obywatelskiego dziennikarstwa, miała to być zupełnie nowa, jakość. Nic z tego nie wyszło – NE ma ładne grafiki, niezłego informatyka, ale poza tym jest to zwyczajne, najzwyczajniejsze (kolejne!) blogowisko. Gdyby ŁŁ nie zależało tylko na swoim prestiżu i wpływie na świat blogerów, to mógłby na przykład swój ogromny potencjał organizacyjny włożyć w niepoprawnych, który to portal miał już swoją renomę. Oczywiście zawsze jest lepiej mieć swoje własne poletko i na swoim robić, ale…
http://niepoprawni.pl/blog/164/nowy-ekran-i-niep…
Jak dla mnie sprawa jest oczywista – Nowy Ekran i niepoprawni to jednak jest konkurencja. Tyle, że ŁŁ wykorzystał życzliwość Redakcji Niepoprawnych, aby się reklamować, promować własną „firmę”. Wielu blogerów założyło tam po prostu swoje konta i kopiuje w kolejnym miejscu swoje wpisy. Po co? Na chwałę Łażącego Łazarza? Niektórzy jednak założyli tam swoje konta, by na przykład na niepoprawnych się nie pojawić. Wielka ta społeczność niepoprawnych (nie tylko wirtualna, wszak podjęli oni kilka wielkich inicjatyw – wspierają OB-CIACH, jak nikt inny, krzyżyki smoleńskie, wieniec dla kpt. Protasiuka itp.) dostała prztyczka. Cóż, żeby mieć miękkie serce, trzeba mieć twardą d***. ŁŁ kusił też możliwością pozyskania pieniędzy dla tych blogerów, którzy mieli przygotowywać nie zwykłe blogi a notki informacyjne – z Polski i z całego świata. Nic z tego nie wyszło. Jednak wiele osób się tam już zaangażowało. Pierwszy dzień istnienia „Ekranu” był dla mnie szokiem. Wywiad z gen. Wileckim? A cóż to za autorytet? Wyglądało to od początku słabo. Trochę się przeraziłem, gdy niektórzy blogerzy umieścili tam zdjęcia swoich twarzy. Przy okazji obrony Klaudiusza Wesołka w Trójmieście jedna z pań przedstawiała się, jako blogerka Nowego Ekranu. Gratulację. Ciekaw jestem, czy blogerkę „niepoprawnych” też by tak przedstawili w telewizji. Znany publicysta Józef Darski (Jerzy Targalski) napisał tekst, w którym sugerował, że NE to prowokacja służb specjalnych:
http://niezalezna.pl/6622-operacja …
Dzisiaj Aleksander Ścios ukazuje kolejne fakty:
http://cogito.salon24.pl/303129,kto-buduje-trzec…
Dopiero teraz się odważyłem wyjść z moimi poglądami na sprawę, bo w naszym środowisku – gdy pojawia się zachwyt nad jakąś postacią (w tym wypadku ŁŁ)- to takie szare myszki, takie osoby „tutejsze” mogą być co najwyżej zadeptane przy próbie sprzeciwu. Teraz jest wsparcie innych autorytetów. Piszę to jednak nie po to, by ktoś mi oceniał „notkę” czy snuł spekulacje na mój temat. Piszę to, byśmy porozmawiali tutaj na ten ważny temat. Sądzę, że jeden z tych scenariuszy jest prawdziwy:
- Nowy Ekran to świetna inicjatywa, nowa, jakość, która będzie się rozkręcać dalej
- Nowy Ekran to kolejne blogowisko, wynik ambicji jego twórcy, nic specjalnego
- Nowy Ekran to oszustwo. Obiecano zbyt wiele, dano właściwie nic. Czyje oszustwo?
Powiedzmy sobie, wprost co o tym sądzimy. Zdania mogą być podzielone, ale do jednego mnie nikt nie przekona, – że Nowy Ekran nie jest konkurencją dla niepoprawnych. Chyba czas poważnie porozmawiać o tym problemie w naszej społeczności. Tutejszy
Żółta kartka dla Łazarza! Generalnie, jest gorąco, oskarżenia latają lotem koszącym, tak są ciężkie. Wiele w tym egzaltacji, którą świetnie rozbroił swoim wczorajszym wpisem Chłodny Żółw, generalnie, odczepta się, bo on będzie pisał wszędzie i już. I ja się z nim zgadzam. Przydałoby się trochę zimnej wody, stary sposób na antykoncepcję, szklanka wody zamiast. W tym przypadku zamiast pisania.. Pamiętam, jak na blogu Tutejszego blogerzy podawali sobie ze zgrozą przykłady zdrady, zaprzaństwa i nikczemności Nowego Ekranu, a to jakieś zdjęcie pijaka, PIJAKA!!!! W TAKI DZIEŃ!!!!a to tytuł „Rybę nożem” „RYBĘ NOŻEM!!!!! W taki dzień!!!! Na SG!!!! Przecież wiadomo, że ryba to symbol chrześcijaństwa!!! No nie!!! W życiu tam nie zajrzę!!!! Ja też!!!!! Antychrysty!!!!! Kasuję, kasuję!!!!! Aż musiałem zajrzeć, co to za antychryst grasuje i proszę, Pani Izabela Falzmannowa napisała, nawiasem mówiąc, znakomity felietonik, w którym owa ryba pochodzi z anegdoty: „nurkującego lorda atakuje rekin. Lord próbuje bronić się nożem. A fe, rybę nożem?- gorszy się rekin. Zawstydzony lord upuszcza nóż i pozwala spokojnie się zjeść” O chrześcijaństwie ani słowa. Ani myślą, ani uczynkiem Pani Falzmannowa nie zgrzeszyła. Zatem rzeczywiście trochę zimnej wody warto by chlusnąć na rozpalone głowy, bo zdaje się, ze atakuje nas znany na prawicy Wirus Świętej Katarzyny, który zawsze powoduje, że prawica się dzieli i zaczyna zwalczać bardzie zaciekle, niż to robi wobec swoich rzeczywistych wrogów, a którzy obserwują to z rozbawieniem. Zawsze wszystkim polecam odrobinę dystansu i więcej, niż odrobinę poczucia humoru. Ja nawet, jak mi się statek palił i nie wiadomo było, czy z tego wyjdziemy, bo pomocy znikąd, żartowałem na mostku, żeby podnieść morale, jak to się mówi. No, ale żarty, żartami, a po lekturze tekstu Aleksandra Ściosa, od którego to się zaczęło, zrobiło mi się nieswojo, bo w Nowy Ekran zainwestowałem swoją energię, swoją twarz, swoje pisanie, dlatego nie jest mi wszystko jedno ( „Nam nie jest wszystko jedno!” Powinienem sobie billboard postawić, jak Michnik), co się dzieje z NE. Przede wszystkim, gdy w styczniu wołałem „Łazarzu- poczynaj!”, każdy widział to, co chciał zobaczyć. Było to kupowanie króliczka w worku, no, ale teraz, przy naprawdę autentycznym sukcesie króliczek zaczyna się ruszać w tym worku i powoli wystawiać łebek, tak, że można go sobie obejrzeć. No i zaczynamy narzekać, że te uszka jakieś takie …, futerko jakieś taki pstrokate, aż oczy bolą…, z tym mniejsza, akurat szata graficzna mi się podoba, ale co gorsza, że z oczek mu tak jakoś nie za dobrze patrzy.. Artykuł Aleksandra Ściosa postawił bardzo konkretne zarzuty i niedwuznacznie zasugerował, że za Nowym Ekranem stoją bardzo szemrane środowiska - Pro Militia, Sowa, WSI, czyli razwiedka, krótko mówiąc. No, można się zgodzić z Łazarzem, że A. Ścios, to nie wyrocznia, że to wszystko nieprawda. No, dobrze, ale faktem jest, że te nazwiska, jeśli nie stoją ZA, to pojawiają się NA Nowym Ekranie. I to coś często. Pewnie, że nie ma nic złego, ani podejrzanego w tym, że Pan Opara był w Radzie Nadzorczej spółki razem z generałem Czempińskim. No, ale jednak przez sekundę warto pomyśleć, na zasadzie luźnego skojarzenia, refleksji, czy też teoretycznej możliwości, że generał Czempiński wyróżnia się niecodziennym hobby- zakłada w Polsce nowe partie polityczne, przy czym z godną podziwu skromnością usuwa się w cień pozwalając bardziej do tego predestynowanym tenorom błyszczeć w świetle jupiterów i śpiewać arię „jesteśmy Mężami Stanu”. Warto też pamiętać, że towarzysze generałowie Czempiński, czy Dukaczewski swoje życie zawodowe zajmowali się manipulowaniem ludźmi, rozpoznawaniem i wykorzystywaniem ich słabości, ambicji, sprawianiem, że ludzie przyjmowali ich pomysły, jako swoje. To nie czary, tylko umiejętności nabyte w szkołach i na kursach. Plus trochę talentu, ma się rozumieć. I tu przechodzimy do głównego tematu tego felietonu- do dziwacznego projektu, żeby na bazie Nowego Ekranu stworzyć… nową partie polityczną. Oczywiście, jakże by inaczej, żeby pomóc PiSowi, który, jako partia opozycyjna jest osamotniony i w związku z tym poczuje się raźniej, jak mu przybędzie jeszcze jedna, albo i dwie. Łazarz pisze w swojej odpowiedzi: „Jeszcze dwa słowa o Gen. Wileckim. Zarówno po rozmowach z nim jak i z Gen. Skrzypczakiem (przy okazji wywiadów) zrozumiałem, że 3 mln rodzin byłych i obecnych wojskowych to w 99% nie są wyborcy PiS, ale także już nie PO (po rozpieprzeniu armii przez Klicha), wiec albo zagłosują na SLD, albo zostaną w domu, albo zagłosują na niewielkie kanapy – chyba, że dasz im jakąś inna propozycję. Uwolnij umysł a zobaczysz tą rzeszę, której nie zagospodaruje PiS a która może pomóc w osunięciu skompromitowanych szuj z PO od władzy, a może nawet w rządzeniu Polską.” Akurat do Generała Skrzypczaka nic nie mam, do Wileckiego też, pozdrawiam z oficerskim pozdrowieniem. Ale w tym Pro Militio jest więcej nazwisk, które budzą nieco bardziej mieszane uczucia. Uwalniam, zatem umysł i widzę generałów siedzących z rosnącą rozpaczą w domach i czekających bezradnie, jak im blogerzy z Nowego Ekranu zrobią partię. Łazarzu! Mówisz o starych wygach, którzy robienie partii politycznych mają opanowane do perfekcji, nie męcz się, poproś pana generała Czempińskiego, zorganizuje ci nową partię między przystawką a zupą, jak Gromosław z jasnego nieba. Nie pierwszą i też zapewne nie ostatnią. Ty to im możesz, co najwyżej dostarczyć mięsko armatnie, które będzie rozlepiało plakaty, pyskowało żarliwie na blogach, klaskało na wiecach i zbierało podpisy na nowych, niezależnych, dziewiczo czystych oddolnych kandydatów. Bo numer z wyliniałym, leniwym celebrytę Olechowskim nie wyszedł, właśnie z powodu braku takiego mięska. Im się po prostu wyraźne nie chciało. Więc potrzebny jest ktoś, komu się chce i kto naprawdę uwierzy, że oto uaktywnia społeczeństwo obywatelskie, odbudowuje samostanowiące społeczeństwo, hosanna, hosanna! No i nie wątpię, że towarzysze generałowie z radością „pomogą w rządzeniu Polską”. Zdążyli już przywyknąć. Mnie się wydawało, że wszystko, co robimy ma służyć także temu, by towarzysze generałowie Dukaczewski i Czempiński już nam tak bardzo nie pomagali we współrządzeniu. Łazarzu- PLEASE!!!!! Cóż za zdumiewająca naiwność. W teorii wszystko gra i buczy. PiS ma swój żelazny elektorat, nie może zdobyć większości, nie ma z kim stworzyć koalicji, jest duża i rosnąca grupa ludzi, która ma serdecznie dosyć Tuska i projektu PO, całej tej bandy, która kilka lat temu wygrała casting na Mężyków Stanu, a która dowiodła, że jest żałośnie, kompromitująco nieudolna w stopniu, która nawet nas, pisiorów zaskakuje, a przecież nie spodziewaliśmy się wiele po tych piłkarkach- amatorach, Ale ta grupa ludzi wciąż raczej odgryzie sobie rękę, niż zagłosuje na PiS. Zatem, żeby odebrać ich PO, należy im stworzyć partię, na którą z westchnieniem ulgi zagłosują, a która po wyborach wejdzie w koalicje z PiSem. To jest założenie. Wszystko się zgadza. Ale jest jedno, ale. Życie to nie gra komputerowa, gdzie 2 +2 =4, a wszystko idzie tak, jak zaprogramowano. Na taki sam pomysł wpadło już wiele razy wielu ludzi, i to czasem całkiem niegłupich, a czasem i popularnych, wręcz celebrytów. Ich polityczne kości bieleją na majdanie. Polska Plus, Polska Plus plus Dorn, Dorn solo, Jurek, Migaloman, Śliczny Poncyliusz, Kluzikot, Palikot, Olechowski, Piskorski, wszyscy uwierzyli, a raczej ktoś ich przekonał, że wejdą w wielką niszę, która istnieje, niczym czarna materia, wszyscy o niej mówią, choć nikt nie widział, zdobędą 10-15 %. Jakoś nie zdobyli i raczej nie zdobędą. Jedyną partią zdolną do odebrania władzy PO jest PiS. Przy obecnej ordynacji wszystko, co poza tym, to bicie piany, strata czasu i energii ludzi. Każda inna partia zdobywa ze 2% w porywach, mimo początkowych wielkich planów, sondaży, pompowania w mediach 24/7, buńczucznych zapowiedzi i zachwytów, sesji zdjęciowych w kolorowych pisemkach itp. Ten pomysł byłby zresztą sensowny przy innej ordynacji. Wtedy, proszę bardzo, im więcej lokalnych partyjek, tym lepiej, sam bym je zakładał w każdej gminie. Ba, w każdej gminie inną partię! Albo i dwie! Partia Spod Lasu i Partia Wedle Młyna! Każdy promil działa na naszą korzyść. Ale przy tej ordynacji, przy barierze 5% JEDYNY możliwy efekt to zmarnowanie głosów, odebranie kilku procent PiSowi. Podkreślam - JEDYNY, niezależnie od dobrych intencji i od tego, że na papierze wszystko powinno grać. A w życiu nie gra i co zrobisz? Nawet, jakby nowa partia zdobyła 6%, to i tak te dolne 5% jest odcinane i dodawane większym partiom. Właśnie po to, by partia największa nawet, przy, dajmy na to 40 kilku procentach mogła zdobyć większość. Po to ta ordynacja jest i tak działa. Jeśli chcemy, by 2 procentowe partyjki wchodziły do sejmu, to trzeba zacząć od tego, od ordynacji. Ale wiadomo, że nikt na to nie pójdzie. I dobrze, bo to już przerabialiśmy. Zatem, jeśli owa tajemnicza Nowa Partia, żeby przejść owe 5% i to ZNACZNIE, bo inaczej to także nie ma sensu i zmniejsza ogólną pulę opozycji musiałaby ustalić jakiś jednolity program, łączący te 2 procentowe elektoraty Korwina i Kluzikota, Jurka i Palikota, Towarzystw Jezusowych i Pro Milito. Życzę powodzenia. Oczywiście, można zrobić tak, jak Kluzikowcy, nie mieć żadnego programu i czekać, kto wygra, to wtedy się dostosuje, jako koalicjant. Albo, jak inna grupa z naszych blogów, założyć Towarzystwa Jezusowe i się po prostu modlić żarliwie o intronizację Chrystusa. I już. Wyszło pod Lepanto, wyjdzie i teraz. W tych wyborach niska frekwencja będzie zwiększała wynik PiS. Ludzie niezdecydowani nie idą do wyborów, a więc zmniejszają quorum, czyli zwiększa się szansa PiS, których wyborcy sa zdeterminowani i pójdą do wyborów, choćby lało, śnieżyło, a fala powodziowa podchodziła pod urnę wyborczą. Jeśli nowa inicjatywa pobudzi do tej pory uśpione grupy, które zagłosują na partię, która zdobędzie poniżej 5%, albo niewiele ponad, to quorum się zwiększy, PiS przy tej samej ilości głosów dostanie mniejszą pulę, a głosy na nowa partie się zmarnują. Załóżmy, że jakaś grupa wejdzie do sejmu, kto może za nich zaręczyć? Jak zamierzacie sprawdzić ich w tak krótkim czasie i to online? Pobierzecie honorowe zobowiązania? Odbierzecie przysięgę? Przypomnę, że towarzysze generałowie już raz kiedyś przysięgali. Być wiernym sprawie socjalizmu, sojuszowi z ZSRR, jakoś tak to leciało, też przysięgałem, to pamiętam. Jak szczepienie, nie przyjęło się, na szczęście. Jedynym posłem, który zrezygnował z mandatu, był niejaki Palikot, a i tylko, dlatego, że mu to pasowało do spektaklu PRowskiego, a akurat pieniądze miał skądinąd. Cała reszta całkowicie i bez żadnej krępacji swoje honorowe zobowiązania olała, od L. Dorna poprzez Dr Oetkera (dawniej Budyń) Ujazdowskiego, Kluzikota, całe spektrum. Pytanie o honor budziło jedynie zgodne parsknięcie śmiechem zainteresowanych i mediów. Nowy Ekran ma wielką szansę stanowić nowa, jakość na rynku medialnym, bo w tym jest dobry, dzięki nam wszystkim. Raczkując w polityce stanie się pośmiewiskiem, żerem dla twardych zawodowców, którzy niejedną już partię zakładali i niejedną rozbijali od środka- zawodowo. Przy nich, Łazarzu (i my wszyscy) jesteś bezbronny, jak niemowlę. Możemy wypuścić balony z diodkami, wspaniała sprawa, zrobić rzutnik laserowy, listę protestu, czy poparcia podpisać, Las Birnamski pod pałacem postawić, ale w te klocki nas zrobią, jak będą chcieli. Albo nie będzie ta partia miała pieniędzy, albo gdzieś je zdobędzie, (od kogo???), a wtedy zapewne usłyszymy, że darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, że to są datki z dobrego serca, albo, że ewangelizujemy tych biednych grzeszników, którzy po prostu postanowili na starość zrobić dobry uczynek dla ukochanej Ojczyzny. Łazarzu- nie idź tą drogą! Nowy Ekran, unikalny projekt, wielki sukces medialny zostanie użyty, niezależnie od Twoich szlachetnych, w co nie wątpię, intencji, jak chusteczka jednorazowa, do urwania paru procent głosów Kaczyńskiemu, po czym w poniedziałek po wyborach będzie porzucony i utylizowany. Dopiero, co zrodzona wspólnota będzie skłócona i podzielona, połowa blogerów odejdzie w trakcie kampanii. Ciekawe, że takie ruchy, ten ferment, nadaktywność, pączkowanie, dzielenie, pełne najszlachetniejszych intencji pojawiają się zawsze po stronie potencjalnego elektoratu PiS, na forach prawicowych, a nigdy na Pełowskich, czy komuszych. Najczęściej, cóż za zbieg okoliczności, przed samymi wyborami. Czasem tuż przed ciszą wyborczą. Ostatnio paru niezależnych zbawców prawicy wystąpiło z PiS w sobotę przed wyborami, w czasie ciszy wyborczej, życząc drogim kolegom z PiSu powodzenia w wyborach, bo przecież dobro kolegów z PiS było ich najżarliwszym pragnieniem. Zapewne przypadkowa zbieżność w czasie. Dotrzeć do elektoratu PO można, ale raczej nie na „naszych” forach, lecz na „ich”. Zresztą, tam już żniwują Palikot i Kluzikot , próbowali swego szczęścia Ujazdowski, Olechowski, Piskorski, bez większych sukcesów. To, czemu wam ma się udać? Jakiś jeden powód? Acha, bo „oni od góry, a my oddolnie”. No, chyba, że tak, Boże dopomóż, powodzenia. Nie wyszło razwiedce przy użyciu wyleniałego, leniwego celebryty i partii wynajmowaczy budynków partyjnych, czyli SD, to teraz spróbują przy użyciu entuzjastycznych blogerów, którzy uwierzą, że tym razem to już na pewno się uda zbudować trzecia siłę. Nie pałą, to kijem. Drodzy koledzy, macie do czynienia z zawodowcami, którzy was rozegrają, jak będą chcieli, bo robią to całe życie. Dosłownie, całe swoje dorosłe życie rozgrywali takich naiwniaków, jak my. Dostawali za to awanse i ordery, premie i nagrody rzeczowe. Wciągną was nosem, jak senator Piesiewicz swoją „aspirynkę”. Wciągną jednym nozdrzem, a wydmuchają drugim w poniedziałek rano po wyborach. No, dobrze, ale co możemy w takim razie zrobić? To, co potrafimy i w czym jesteśmy dobrzy. Przełamać dominację informacyjną i propagandową, uczynić NE „naszym” odpowiednikiem Onetu ( tyle, że dla ludzi z mózgiem i IQ większym, niż numer butów w numeracji angielskiej), stworzyć nie partię, ale ruch na wzór Klubów Gazety Polskiej, czy Ruchu 10 Kwietnia, ale PRZY i RAZEM Z PiSem, przy okazji postarać się, by Niepoprawni nie pobili się z Nowoekranowcami, bo będę się musiał samo okaleczyć i dostanę schizofrenii, skoordynować wielką akcje przeszkolenia i zorganizowania 50 tysięcy ludzi w komisjach wyborczych, monitorować przebieg wyborów, zbierać cząstkowe wyniki i porównywać je z ogłoszonymi…. To mało? To wiele, aż za dużo. To REALNA pomoc w walce ze złym. Można by proponować PiSowi kandydatów na listy, chociaż wiadomo, że realne szanse maja ludzie z pierwszych miejsc, a tu, jestem pewien, PiS będzie promował ludzi PEWNYCH, których zna od dawna, po doświadczeniach z rozłamowcami. To logiczne i nie ma, co wydziwiać. A po wyborach można by powoli myśleć o organizowaniu się w partię, przy założeniu, że mamy jakieś jednolite poglądy (a nie mamy), krystalizując program, struktury. Teraz, na chwilę przed wyborami i w obliczu nasilającej się kampanii nienawiści wobec opozycji (REALNEJ opozycji) to dziecinada. Albo znany w historii ruch z wielkimi tradycjami - pożytecznoidiotyzm. Oczywiście, każdemu wolno kochać i każdemu wolno zakładać partię. Wreszcie tą Prawdziwą, Oddolną. Uwolnijcie umysły, idźcie swoją trzecią drogą, mijając bielejące kości poprzednich Jedynych Wreszcie Prawdziwych Oddolnych Partii. Ja zostanę w realu, przy realnej opozycji. Mam tylko prośbę, idźcie trzecią drogą, ale na własny rachunek, nie wykorzystując i nie niszcząc przy tym Naszego Ekranu, którego mamy być ponoć współwłaścicielami. Nie wszystkim blogerom będzie odpowiadało takie „uwolnienie umysłu”. A właśnie, Łazarzu, czy ten projekt nie będzie podpadał pod działalność na szkodę spółki? Seawolf
Witaj maj, piękny maj, u Polaków błogi raj… Kolejna gorzka analiza rzeczywistości autorstwa Poliszynela. Człowiek chciałby zaprotestować, tchnąć w nią trochę optymizmu, ale nie za bardzo ma ku temu podstawy – admin.
Konstytucja 3 maja. Kolejny raz hucznie świętowało polactfo rocznicę konstytucji 3 maja. Taka jest już nasza natura. Uwielbiamy stroić głowy w „uwiędłch laurów liść” z zamierzchłej przeszłości. Przy czym zasada jest taka, że im niżej Polska się stacza, im bardziej jest zniewalana i szabrowana, tym bardziej karmione jest polactfo wątpliwej, jakości laurami przeszłości. Konstytucję 3 maja uchwalono w zasadzie nielegalnie. W tajemnicy przed wieloma posłami przyspieszono obrady sejmu o dwa dni i konstytucję ekspresowo (i niekonstytucjonalnie) przepchano. Jedyną jej „zasługą” było zdecydowane przyspieszenie upadku I Rzeczypospolitej. Co nie powinno nikogo dziwić, gdyż wśród twórców konstytucji dostrzec można było ślady masonerii? Wygląda, więc na to, że popchnięto Polaków do „reform”, aby przyspieszyć krojenie polskiego tortu pomiędzy Hohenzollernem, Habsburgiem i pełniącą (pod ksywą Katarzyny) obowiązki rosyjskiej carycy Niemką – Sophią Friederiką Augustą zu Anhalt-Zerbst. Konstytucja 3 maja nie miała wpływu ani na restytucję Polski w 1918, ani na kształt żadnej późniejszej konstytucji. A jednak jest hucznie świętowana. Pozostaje, więc postawić pytanie - dlaczego jest ona tak hucznie świętowana? Ano, dlatego, bo taka jest natura patriotycznego polactfa – lubi się chwalić, że była to druga na świecie i pierwsza w Europie „taka” konstytucja. Choć psu na budę się nie zdała. Ale łepetynkę uwiędłym laurem konstytucji można przecież przyozdobić. No i polactfo to właśnie robi – jest to zresztą jedyna rzecz, którą polactfo potrafi robić i którą opanowało do perfekcji. Dlatego okupanci każą polactfu świętować konstytucję, aby nie widziało ono, że Polska, a raczej to co z niej pozostało – niesuwerenny i niemiłosiernie szabrowany barak unijny, wasal Izraela, NATO i Dużego USraela – powoli ginie.
1 maja – beatyfikacja JP 2 Polactfo zawyło z radości, bo nasz „wielki rodak” JP 2 został beatyfikowany. I to akurat w dniu 1 maja, które jest świętem żydomasonów i satanistów.
http://prawdaxlxpl.wordpress.com/2011/05/02/dziwny-zbieg-przypadkow/
W ten symboliczny sposób ideolodzy NWO, Klika Globalnych Banksterów i Mędrcy Syjonu podziękowali JP 2 za oddane im przez naszego „wielkiego rodaka” przysługi. Wojtyła dysponował rozległą wiedzą o tym, co dzieje się za kulisami światowej polityki. Wiedział, że:
- USA jest folwarkiem banksterów i światowej lichwy, realizującym program podboju świata globalistów spod znaku Gwiazdy Dawida.
- NATO jest ramieniem zbrojnym Kliki Globalnych Banksterów i kastetem do bicia Gojów, zwłaszcza muzułmanów.
- Unia Jewropejska jest z jednej strony etapem do światowego totalitarnego państwa, z drugiej strony jest narzędziem globalistów mającym doprowadzić do bankructwa państw europejskich, co właśnie jest realizowane (Grecja, Irlandia, Portugalia).
- ZSRR było zwalczane przez Duży USrael nie, dlatego, że był on „imperium zła”, a dlatego, że stał Klice Globalnych Banksterów na drodze do podboju całego świata.
JP 2 okazał się pomocnikiem Zbiga Brzezińskiego, Kissingera, ich marionetki Reagana i stojących nad nimi Rockefellrem i Rothschildem w usuwaniu przeszkody do panowania Mędrców Syjonu nad światem.
JP 2 nie ostrzegł rodaków przed bilderbergowską Unią Jewropejską (założycielem Unii był Żyd Józef Retinger, który kilka lat wcześniej stworzył Grupę Bilderberga. A to pozwala sądzić, że Unia Jewropejska od początku znajdowała się pod opieką i nadzorem bilderbergowców).
http://pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Retinger
JP 2 nadał nowej, jakości dialogowi ze starszymi braćmi w wierze. Jako pierwszy papież odwiedził synagogę i Izrael (gdzie usiadł na tronie z satanicznym krzyżem na oparciu papieskiego stolca).
JP 2 nie zrobił nic, aby powstrzymać bandycką napaść z powietrza na Serbię przez zbrodnicze NATO w 1999 roku. A wystarczyłoby, aby poleciał wtedy do Belgradu. Zbrodniarze musieliby wstrzymać bombardowania. Nic to… Polactfo cieszy się, bo nasz „wielki rodak” został beatyfikowany. Bo jest to kolejny laur na głowie zaślepionego polskiego patryjoty. Patrzcie ludziska – nigdy w przeszłości żaden papież nie beatyfikował swojego bezpośredniego poprzednika. A naszego JP 2 B 16 beatyfikował. Jaki to zaszczyt, jaka chluba i chwała dla Polski. Tylko, – co to Polsce da? Czy odzyska nas kraj suwerenność? Czy przestanie być niemiłosiernie szabrowany i okupowany? Czy błogosławiony JP 2 wyprosi u u Jahwe łaski dla nas? Tylu już mamy świętych, patronów… Nawet Matkę Boską ogłosiliśmy Królową Polski. Milionowe usta przez pokolenia modliły się i nadal modłą się do niej, do świętych, do patronów, a nawet do samego Jahwe słowami: Boże coś Polskę… i …Ojczyznę wolną racz nam wrócić/pobłogosław Panie. I co to dało? Co zrobili dla Polski (z Polski) Jahwe, Matka Boska, święci i patroni? Ale dla polactfa to nie ma znaczenia. Cieszmy się, mamy kolejnego błogosławionego! A jak i on nie wyprosi nam łask, to zgłosimy do beatyfikacji (p)rezydenta Kaczyńskiego/Kalksteina. Ten na pewno pomoże. Bo taki był z niego patryjota.
Osama Bin Laden Duży Usrael poinformował o zastrzeleniu przez jego oddział specjalny Osamy Bin Ladena. Zachodni świat zawył z radości. Premierzy i prezydenci składali gratulację Kenijczykowi nadzorującemu amerykański folwark. Ucieszył się ONZ. A tak naprawdę wszystko to jest pięknie wyreżyserowaną inscenizacją. Sam Hollywood takiej by się nie powstydził. Sprawa ta ma, bowiem jeden mankament: Bin Laden zmarł 16 grudnia 2001 roku. Opisałem to już w przeszłości.http://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:xvNu7dykK2sJ:http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/2010/11/11/osama-bin-laden-wieczne-zywy/+16+grudnia+2001,zgin%C4%85l+bin+Laden&cd=1&hl=pl&ct=clnk&source=www.google.com
Najbardziej absurdalnym elementem tej inscenizacji są pretensje Dużego USraela pod adresem władz i służb Pakistanu, – dlaczego nie poinformowaliście nas o tym, że Bin Laden ukrywa się u was? No cóż – służby i władze Pakistanu nie mogły poinformować czarnego Baraka z Białego Domu, że u nich ukrywa się Bin Laden, bo służby i władze Pakistanu wiedziały, że Bin Laden nie żyje! A teraz wbrew ich woli wciągnięte zostały służby i władze Pakistanu do kolejnej amerykańskiej mistyfikacji. Być może odważą się władze Pakistanu zdemaskować bzdurność zarzutów Dużego USraela. Jedynie obawiają się, że ponownie spotkać może wtedy Pakistan apokaliptyczna nieomal, wywołana HAARP-em powódź.
http://www.se.pl/technologie/nauka/powodz-w-pakistanie-ucierpialo-15-milionow-obywate_150591.html
Pakistan ukarany został za to, że obecne władze tego kraju nie są tak usłużne i wasalskie wobec globalistów, światowej lichwy i Mędrców Syjonu jak amerykański wasal i agent Perwez Muszarraf, którego Pakistańczycy zmusili do ustąpienia. To była autentyczna rewolucja arabska. Przy czym Duży USrael kolejny raz pokazał, jak traktuje on prawo międzynarodowe. Nie dość, że akcja miała na celu zabicie konkretnej osoby na rozkaz (p)rezydenta USraela, to jeszcze akcję przeprowadzono na terytorium obcego państwa bez powiadomienia (a tym bardziej bez zgody) jego władz. Duży USrael kolejny raz pokazał, że uzurpuje sobie prawo do bycia światowym żandarmem. A nawet katem wykonującym egzekucje bez wyroku sądowego. Inscenizacja i celebrowanie rzekomego zabicia Bin Ladena ma zapewne ważne powody.
- Będzie to okazją dla podbitego przez Gwiazdę Dawida chrześcijańskiego Zachodu na wyposażenie służb dodatkowymi (poza konstytucyjnymi) uprawnieniami – naturalnie pod pretekstem troski o bezpieczeństwo Gojów. Folwark Wlk. Brytania już ogłosił o zatrzymaniu domniemanych terrorystów w pobliżu elektrowni atomowej.
- Być może zachodnie służby zorganizują kilka większych zamachów terrorystycznych zwalając je na Al-Kaidę. Doświadczenie w tym mają. WTC, Madryt, Londyn – to wszystko była ewidentna robota zachodnich służb.
- Bezprzykładne naruszenie terytorium Pakistanu i akcja upaństwowionego morderstwa wzburzy zapewne Arabów. Bo bez względu na to, kogo pentagonowscy zbrodniarze w mundurach zamordowali – był to Arab. Zamordowany został on na oczach całego świata z rozkazu szabas-goja z Białego Domu. Wygląda na to, że komuś zależy na doprowadzeniu Arabów i muzułmanów do stanu wrzenia i do wystąpień przeciwko „chrześcijańskiej koalicji w wojnie z terrorem”. Osobiście oceniam to, jako przygotowania do ostatecznego rozwiązania kwestii arabskiej i muzułmańskiej. Islam nie dał się wciągnąć do dialogu ze starszymi braćmi w wierze. Niechęć Arabów do nielegalnego państwa Izrael nie maleje. Mędrcy Syjonu nie mogą, więc takiego stanu rzeczy dłużej tolerować. Muszą coś z tymi islamistami zrobić. Dobrym i możliwym wyjściem jest doprowadzenie do dużego konfliktu pomiędzy Krzyżem a Półksiężycem. A wtedy zwasalizowanym Krzyżem Gwiazda Dawida zniszczy Półksiężyc. Dlatego ciągle bombardowana jest Libia. Przy czym taktykę zbrodnicze NATO celowo wybrało taką, aby wojna w Libii trwała jak najdłużej. Samymi bombowcami nie pokona się Kaddafiego. Stworzono, więc w Libii sytuację patową, gdzie ani Kaddafi, ani opłacani przez banksterów najemnicy/rebelianci nie mają szans na rozbicie przeciwnika. Nie zadziwia też intensywność zdalnie sterowanej z gabinetów banksterów „rewolucji” w Syrii. Jeden krótki cytat z cenzurowanej przez hasbarę wikipedii wyjaśnia, – o co w Syrii się rozchodzi: „Młody Assad jest przeciwnikiem wpływów USA w regionie. Podejrzewano go m.in. o wspieranie reżymu Saddama Husajna, ale nie jest to do końca pewne, zważywszy na zadawnioną rywalizację między Irakiem i Syrią. Assad prowadzi politykę zbliżenia z Rosją.”
http://pl.wikipedia.org/wiki/Baszar_al-Assad
Fukushima Jeszcze krótko o katastrofie w elektrowni atomowej Fukushima 1. Aby lepiej wyjaśnić, co spowodowało eksplozje i zniszczenie trzech budynków reaktorów oraz gigantyczne szkody i skażenie radioaktywne w Fukushimie 1 porównajmy ją z Fukushimą 2. Na jednym ze zdjęć z poniższego linku widać, do jakiego stopnia Fukushima 2 (Daini) zalana została falą tsunami.
http://lucaswhitefieldhixson.com/last-picture-fukushima-monitoring-cam-reactors-are-fire
Nie wiemy nadal, do jakiego stopnia zalana została Fukushima 1. Analogiczne jej zdjęcie albo nie zostało opublikowane, albo po prostu nie istnieje. Jeśli jednak założymy nawet, że Fukushima 1 została zalana w stopniu porównywalnym do Fukushimy 2, to natychmiast nasuwa się pytanie, – dlaczego w Fukushimie 2, mimo problemów z chłodzeniem nie doszło do wybuchów w reaktorach? Dlaczego ją udało się uratować? Dodatkowo, jako pewnik możemy przyjąć, że w załogach obu elektrowni byli w takim samym stopniu fachowo przygotowani specjaliści. Dlaczego więc załodze Fukushimy 2 udało się uchronić ich elektrownię od zniszczenia, a załodze Fukushimy 1 to zadanie się nie powiodło. Jedyną sensowną odpowiedzią jest to, że awarię w Fukushimie 1 spowodowano stuxnetem, wobec którego załoga była bezsilna. Fukushimę 1 wybrano na ofiarę ze względu na ogromną ilość „wypalonych” i piekielnie radioaktywnych prętów, jakie tam przechowywano. Dodatkowo blok nr 4 (był wyłączony podczas trzęsienia ziemi), w którym te pręty przechowywano, „ratowało” w tajemnicy przed opinią publiczną i bez udziału personelu elektrowni amerykańskie wojsko.
Poliszynel
PS. Do napisania przeze mnie powyższego tekstu przyczyniła się pewna szumowina. Jest nią gorliwy katolik, znany w patriotycznych kręgach z tego, że żyły z siebie wypruwa zwalczając stowarzyszenie Wierni Polsce Suwerennej: http://wiernipolsce.wordpress.com/
Stosunkowo niedawno w dyskusji mailowej szumowina ta nazwała mnie żydowskim agentem. Według niego fakt, że „walczę z świętą wiarą naszych ojców” i że jestem przeciwnikiem Polski, jako państwa wyznaniowego jest dowodem na to, że muszę być żydowskim agentem. A ostatnio szumowina to zarzuciła mi tchórzostwo. Nie jestem tchórzem. Z pisania i tak chciałem zrezygnować, i to zanim bandziory zaczęły mnie szantażować i zastraszać. Gdyby chodziło tylko o groźby pod moim adresem, na złość bandziorom pisałbym dalej. Jednak narażać mojej rodziny nie mam zamiaru. Tym bardziej, że moją pisaniną niewiele zdziałam. Polska jest przegrana i nie ma szans. Być może nie byłoby aż tak tragicznie, ale nawet w środowisku uważającym się za patriotyczne są szumowiny, zwalczające z powodów osobistych, ambicjonalnych i z powodu religijnego fanatyzmu takie organizacje jak WPS, czy takich ludzi jak ja. Nie potrzeba, więc w żydolandii nr 3 obcego okupanta. Rękami fanatyków zwalczą Mędrcy Syjonu resztki ludzi myślących.
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/
Zielono czerwone reformy w niemieckim landzie Za kilka dni władzę w jednym z najważniejszych niemieckich landów przejmie koalicja lewicowych partii Zielonych i SPD, ale tym razem, po raz pierwszy w historii RFN, pod faktycznym przewodnictwem Zielonych. Ta koalicja już zapowiada różne socjalistyczne „reformy” oraz eksperymenty społeczne, gospodarcze i edukacyjne. Od 12 maja w Badenii-Wirtembergii będzie rządzić „zielony” premier Winfried Kretschmann. To efekt wyborów z 27 marca, w których wprawdzie rządzący tym landem od 58 lat chadecy z CDU zdobyli 39 proc. poparcia, ale muszą oddać władzę, bo Zieloni zdobyli rekordowe w swej historii 24,2 proc., a SPD 23,1 proc. głosów. Zarówno Kretschmann (w okresie swej studenckiej młodości, w latach 1973-1976, działacz Komunistycznego Związku Niemiec Zachodnich), jak i jego przyszli ministrowie zapowiadają liczne „reformy”, w tym „ekologiczną modernizację gospodarki i społeczeństwa”, „poprawę sytuacji w szkolnictwie poprzez wyrównanie szans wszystkich uczniów – niezależnie od ich pochodzenia” czy zniesienie opłat za studia do wiosny roku 2012. Socjalistyczni „reformatorzy” planują też przyspieszenie całkowitego wycofania się Niemiec z energetyki jądrowej na szczeblu i federalnym i regionalnym, (co dla Badenii-Wirtembergii oznacza w praktyce trwałe wyłączenie elektrowni atomowych Neckarwestheim I i Philippsburg I), zwiększenie udziału energetyki wiatrowej w energetycznym bilansie tego kraju z obecnych (marnych) 0,7 proc., do co najmniej 10 proc. i dawanie pierwszeństwa „przyszłościowym, przyjaznym dla środowiska technologiom”. Zielonoczerwoni chcą też przeforsować zasadę, iż na zamówienia państwowe mogą liczyć tylko te firmy, które płacą pracownikom „pełne stawki”, tj. stawki uzgodnione w umowach zbiorowych i ze związkami zawodowymi. Najniższa płaca ma wynosić 8,5 euro za godzinę. W potoku tych socjalistycznych i niemal neokomunistycznych postulatów znalazł się też jednak rodzynek konserwatywnowolnościowy: nowy rząd Zielonych i SPD chce maksymalnie zmniejszyć zadłużenie kraju, pozostawione mu w spadku przez wieloletnie i ostatnio faktycznie dość niemrawe rządy chadeków i liberałów z FDP. Wg tych programowych deklaracji lewicy, od roku 2020 Badenia-Wirtembergia zamierza nie zaciągać żadnych nowych kredytów i długów („Deutsche Welle”). Najważniejszym celem politycznym tego rządu będzie jednak „oświata” – podkreślił desygnowany premier Kretschmann podczas prezentacji 83-stronicowej umowy koalicyjnej dla przedstawicieli mediów. „Oświata” i jej rzekomo konieczna „przebudowa” (Umbau), czyli zapewne głównie czerwono-zielona propaganda i lewicowe eksperymenty we wszelkiego rodzaju szkołach. Również eksperymenty i zmiany organizacyjne i strukturalne. Lewicowcy planują m.in. zwiększenie liczby szkół całodziennych i „wyrównanie szans uczniów z rodzin gorzej sytuowanych i rodzin imigrantów”. Przedmiot „etyka” ma zostać wprowadzony powszechnie i obowiązkowo we wszystkich typach szkół – dodatkowo i równolegle do dotychczasowych lekcji religii. Zawodowe szkoły i gimnazja mają zostać wzmocnione, a dostęp do nich prawnie ułatwiony – wszystko w imię wydumanego „wyrównywania szans” i ideologicznej „przebudowy” szkolnictwa („Frankfurter Allgemeine Zeitung”). Tomasz Mysłek
Analiza recept Banku Światowego dla Polski. Jak zwiększyć innowacyjność? Polska gospodarka nie jest w najlepszym stanie. Tak wynika z raportu Banku Światowego „Europa 2020 a Polska: intensyfikacja rozwoju i podnoszenie konkurencyjności poprzez zwiększenie poziomu zatrudnienia, podnoszenie kwalifikacji i innowacje” ogłoszonego 21 marca tego roku. Analiza dokonana przez ekonomistów Banku Światowego jest jak najbardziej trafna, lecz proponowane rozwiązania już niekoniecznie. Bank Światowy powstał w wyniku konferencji w Bretton Woods w 1944 roku. Jego głównym celem miało być finansowanie odbudowy powojennej Europy i Japonii. Jak to zwykle bywa z organizacjami biurokratycznymi powołanymi do jednego tylko celu, wraz z wypełnieniem tego celu biurokraci muszą wymyślić nowy. Obmyślono, więc, że Bank Światowy będzie wspierał poprzez pożyczki kraje rozwijające się w Azji, Ameryce Łacińskiej i Afryce. Dziś niesieniem pomocy dla państw rozwijających się w ramach pracy w banku zajmuje się ponad 10 tysięcy urzędników, opłacanych również przez polskiego podatnika (sama administracja Banku Światowego ma kosztować w tym roku ok. 1,8 miliarda dolarów). Ponadto poprzez liczne publikacje i raporty Bank Światowy chce służyć, jako kopalnia pomysłów reform dla państw na dorobku. W ostatnim czasie w Polsce zrobiło się głośno o Banku Światowym, jako mocno wspierającym powstanie naszej sławnej na cały świat reformy emerytalnej pod tytułem OFE. Tylko, że zamiast zapowiadanych (nie wiadomo, czy z inspiracji doradców banku) emerytalnych palm na Hawajach, okazało się, że dług publiczny wzrósł ponad miarę, a spodziewane emerytury mają być niższe niż z ZUS. Można powiedzieć, dzięki Bankowi Światowemu mieliśmy mieć godziwe emerytury, a jedyne, co nam zostało, to pałace i marmury w zagranicznych instytucjach finansowych. Zatem gdy przez pracowników tego banku postulowane są jakieś rozwiązania dla Polski, należy z największą starannością się temu przyglądać, by móc ocenić, czy te zmiany są dobre dla polskich polityków, zwykłych Polaków czy międzynarodówki finansowej. Bo rozwiązania, jakie serwował jeszcze w zeszłym roku naszym emerytom bank, mówiły o tym, żeby podnieść składkę do OFE a wraz z nią… wiek emerytalny. Czyli według pracowników tego banku najlepszym rozwiązaniem jest płacenie składek najlepiej aż do śmierci i jak najkrótsze przebywanie na emeryturach. Oczywiście jest to najlepsze rozwiązanie dla… Nie trzeba być geniuszem intelektu i logiki, by zgadnąć, dla kogo. W swojej najnowszej publikacji Bank Światowy postanowił sprawdzić, jak Polska realizuje nakreślone strategiczne cele dla Europy do 2020 roku. Te cele to:
– 75% ludzi w wieku od 20 do 64 lat powinno być zatrudnionych (w Polsce obecnie 64,9%);
– 3% PKB powinno być przeznaczane na badania i rozwój (w Polsce 0,59%);
– współczynnik uczniów porzucających szkoły powinien wynosić poniżej 10% (w Polsce 5,3%);
– dla wieku 30-34 lat, co najmniej 40% ma posiadać wyższe wykształcenie (w Polsce 32,8%);
– liczba ludzi zagrożonych biedą i wykluczeniem nie powinna przekraczać 1,5 miliona (obecnie w Polsce 10,4 miliona).
Oczywiście, jeśli spojrzeć na te cele, widać od razu, że kreślił je urzędnik, chcąc sztucznie formować strukturę społeczną. O ile pierwszy i ostatni wskaźnik można jeszcze uznać za rozsądne (w końcu lepiej, jak ludzie w wieku produkcyjnym pracują, a nie wyciągają socjal), o tyle trzy środkowe wymagają zastanowienia. Niepotrzebne sztuczne naginanie wskaźników edukacyjnych, tylko po to, by osiągnąć jakieś bezsensowne cele ustanawiane przez instytucje międzynarodowe, nieznające realiów poszczególnych państw, doprowadzi do dalszego obniżenia poziomu zarówno edukacji podstawowej i gimnazjalnej (tylko po to, by uczniowie nie porzucali szkół), jak i wyższej (by wypełnić wskaźnik 40% osób z wyższym wykształceniem w wieku 30-34 lat). Najprościej osiągnąć obydwa cele przez dalsze obniżenie wymagań. Nie ma to najmniejszego przełożenia na rynek pracy, który nie potrzebuje więcej osób z wydumanymi tytułami magistra od nie wiadomo, czego, tylko ludzi do konkretnej roboty. Takie są prawa popytu i podaży, że jeśli naprodukuje się osób z wyższym wykształceniem dla samego wyższego wykształcenia, to w cenie będą fachowcy po zawodówkach i technikach. I zamiast 75-procentowego współczynnika zatrudnienia wśród osób w wieku produkcyjnym, będziemy mieli całą masę sfrustrowanych magistrów, wściekłych na wszystkich, dookoła, że ulegli złudzeniu łatwości w zdobyciu swojego „wykształcenia”, z racji, którego powinni od razu dostawać najlepsze dostępne na rynku pracy stanowiska. Sposobem na aktywizację potencjalnych pracowników jest dla Banku Światowego podwyższenie wieku emerytalnego dla kobiet i zrównanie go z męskim. Jest to znowu najłatwiejsze dla szybkiego podreperowania statystyk. Wyliczono nawet, że gdyby w Polsce pracowało tyle starszych osób, co w Niemczech, nasz produkt krajowy brutto byłby o sześć procent wyższy niż obecny. Bardzo ciekawie wygląda propozycja zwiększenia wydatków na badania i rozwój. Polskie wydatki są na dość niskim – w porównaniu z najlepszymi – poziomie. Ale w 2008 roku zaledwie kilka państw na świecie mogło się pochwalić nakładami ponad 3% PKB (Szwecja, Japonia, Finlandia i Stany Zjednoczone). Prawdziwym problemem nie jest ilość środków przeznaczanych na badania i rozwój, tylko to, kto je wydaje. Tylko 25% środków w Polsce pochodzi z prywatnych przedsiębiorstw, reszta to pieniądze państwowe lub międzynarodowych instytucji (np. Unii Europejskiej). W USA czy podobno socjalistycznej Szwecji pieniądze z budżetu państwa na badania i rozwój nie przekraczają 30% ogółu nakładów. W większości pieniądze pochodzą prywatnych instytucji. Analitycy Banku Światowego postulują w tej materii między innymi zwiększenie nakładów ze środków publicznych. Nie bardzo wiadomo tylko, po co. Polska jest na takim etapie rozwoju gospodarczego, że jeszcze długo będzie importerem wielu rozwiązań technologicznych. Takie jest prawo rozwoju gospodarczego. Nie łudźmy się, że nagle staniemy się bardziej innowacyjni od Amerykanów, Finów czy Szwedów, w związku, z czym musimy przeznaczać podobne sumy na badania. Najpierw musimy zbliżyć się poziomem życia do tych państw poprzez wykorzystanie wszystkich możliwych i dostępnych już tam rozwiązań technologicznych, a dopiero później możemy myśleć o naprawdę innowacyjnych pomysłach i nowoczesnych wynalazkach. Skoro „innowacje” są w dużej większości finansowanie z państwowych pieniędzy, to nie oczekujmy, że z tego naprawdę urodzą się jakiekolwiek nowe wynalazki. Tylko prywatne przedsiębiorstwa mogą dać Polsce prawdziwe innowacje, a te na razie zajęte są przyswajaniem wszelkich dostępnych na świecie nowoczesnych technologii, nie mówiąc o zmaganiach z tubylczą administracją. Dopiero po zrównaniu poziomem z najnowocześniejszymi technologicznie państwami świata możemy zacząć próbować rozwijać cokolwiek nowego. To tak jakby w Fabryce Samochodów Małolitrażowych kazać na początku lat 90. po produkcji „malucha” przejść do najnowocześniejszego mercedesa klasy S. Jest to praktycznie niemożliwe z wielu względów, poczynając od czynnika ludzkiego (czy pracownik produkujący „maluchy” przestawi się z dnia na dzień na luksusowy samochód?), poprzez dostępne zasoby (problemy z kooperantami i jakością ich produkcji), aż po możliwości techniczne (brak odpowiednich maszyn). Dlatego postulowanie zwiększania wydatków na badania i rozwój, szczególnie z pieniędzy podatnika, to na dzień dzisiejszy wyrzucanie pieniędzy w błoto. Oczywiście jakieś wydatki w tym zakresie są potrzebne, dlatego że nie każda myśl technologiczna przystaje do polskich warunków – i między innymi dostosowywaniem rozwiązań do lokalnego rynku powinni zajmować się spece od badań, ale wydaje się, że prywatne przedsiębiorstwa same wiedzą najlepiej, bez pomocy urzędników państwowych, co jest u nas wymagane. A nam potrzebne jest najpierw zmniejszenie różnic technologicznych choćby w stosunku do Niemiec, zanim zaczniemy pouczać Hansa i Helmuta, jak mają wdrażać nasze pomysły. Taką drogę spokojnego rozwoju technologicznego przeszła między innymi Japonia po II wojnie światowej, gdy w latach 50. ubiegłego wieku postawiła głównie na kopiowanie technologii dostępnych w Stanach Zjednoczonych czy zachodniej Europie. Dopiero po przyswojeniu wszelkich technik i ich zrozumieniu tamtejsi inżynierowie i przedsiębiorstwa mogły zacząć konkurować, – co miało miejsce od początku lat 70. – na światowym rynku nowoczesnych technologii. Obecnie taką drogę przechodzą Chiny. Do niedawna uznawani tylko za kopistów powielających dostępne produkty i schematy, Chińczycy powoli zaczynają proponować własne rozwiązania (choćby w zakresie kolejnictwa czy kosmonautyki), by w perspektywie najbliższych dwóch dekad wykonać olbrzymi skok technologiczny. Wskazówką dla Polski nie jest dziś zwiększanie państwowych wydatków na badania i rozwój, tylko propozycja takich ułatwień dla przedsiębiorstw, by mogły najpierw konkurować na światowych rynkach w tradycyjnych technologiach. Dopiero wtedy i tylko wtedy wydatki na badania i rozwój w masowej skali będą miały ekonomiczny sens. Ale o tym powinny zdecydować przedsiębiorstwa na własny rachunek i za własne pieniądze, a nie urzędnik państwowy z ministerstwa nauki czy analityk Banku Światowego za pieniądze podatnika, które pewnie poszłyby na zmarnowanie. Co nie zmienia faktu, że Polska jest obecnie krajem raczej zacofanym technologicznie (szczególnie w stosunku do naszego zachodniego sąsiada). Jest wiele chlubnych wyjątków w niezliczonej liczbie dziedzin, gdzie Polacy nadążają za rozwiązaniami zachodnimi, ale to nie zmienia faktu, że nasza gospodarka nie jest w stanie sprostać najnowocześniejszym wyzwaniom technologicznym na światowym rynku – tym bardziej, że nie potrafi jeszcze zaspokoić wielu podstawowych potrzeb przeciętnego Kowalskiego… Marek Langalis
Prof. Żylicz: status katastrofy smoleńskiej - reakcja mediów W locie o statusie HEAD, czyli o najwyższym poziomie bezpieczeństwa załoga nie miała jasności, co do procedur lądowania. Katastrofę smoleńską wyjaśniano na podstawie przyjętego "półformalnie" i "roboczo" załącznika 13 do konwencji chicagowskiej, bez trybu odwoławczego. Rosjanie trzykrotnie umowę tę poważnie naruszyli. W związku z tym ustalenia MAK nie są wiążące i strona polska ma trzy drogi dalszego postępowania. Oto główne tezy prof. M. Żylicza z kwietniowego "Państwa i Prawa". W dalszej części notki:
Artykuł prof. Żylicza. W kwietniowym numerze Państwa i Prawa ukazał się artykuł pt.: "Katastrofa smoleńska w świetle międzynarodowego prawa lotniczego" autorstwa prof. M. Żylicza, jednego z najwybitniejszych polskich znawców prawa lotniczego. Tezy artykułu są następujące:
Status prawny statku powietrznego Samolot Tu-154M, używany przez 36. pułk lotnictwa wojskowego normalnie dla przewozów rządowych nienależących do działań wojskowych, a w danym przypadku do obsługi prezydenta i osób mu towarzyszących, należało uznać za statek powietrzny państwowy – niewojskowy. Oznaczało to, że jego lot nie podlegał reżimowi konwencji chicagowskiej o międzynarodowym lotnictwie cywilnym. Trudno byłoby jednak uznać, że lot ten miałby podlegać postanowieniom porozumienia z 1993 r. dotyczącego lotnictwa wojskowego.
Reżim prawny lotu "Lot prezydencki został zgłoszony przez stronę polską w drodze dyplomatycznej i tą samą drogą uzyskano zezwolenie na jego wykonanie. W planie lotu określono go znakiem M (military) oraz kryptonimem Head, wskazującym na lot z głową państwa (lub szefem rządu) na pokładzie." Okazuje się że mimo to "przygotowanie lotu w relacjach służb polskich i rosyjskich odbywało się w trybie niezbyt jasno określonym" Najbardziej kontrowersyjne było przygotowanie ostatniej fazy lotu czyli lądowania na lotnisku nie zarejestrowanym w systemie AIP (Aeronautical Information Publication): „ani załoga samolotu nie miała świadomości, jaki reżim lotu i kontroli lotu obowiązywał w obszarze tego lotniska, ani nie udało się ściśle ustalić tej kwestii w toku badań" (Dla mnie osobiście jest to najważniejsza informacja z całego artykułu. Lot o najważniejszym statusie i nie wiadomo wg, jakich przepisów ma następować lądowanie? Ostateczna decyzja należy do wieży czy do pilota? To jest poważne państwo? Członek UE i NATO? Za co w takim razie sądzą Wosztyla, skoro nie wiedział wg, jakich przepisów miał lądować?) "Rosjanie zapewniali natomiast, że w przypadku podobnych lotów nie odróżnia się lotów statków powietrznych cywilnych i państwowych, a lot samolotu polskiego traktowany był tylko, jako lot nieregularny obcego statku powietrznego." Czyli cóż, wiemy, że nic nie wiemy. Bo w samolotach wojskowych decyzję podejmuje wieża, a w cywilnych pilot.
Badanie okoliczności i przyczyn katastrofy "Po katastrofie trzeba było ustalić i uzgodnić między obu rządami zasady i procedury badań przyczyn i okoliczności wypadku (badania lotnicze). Bez takiego uzgodnienia Rosja z tytułu suwerenności terytorialnej sama decydowałaby o tych sprawach. Rząd rosyjski zaproponował, a rząd polski zgodził się na zastosowanie w tym celu przepisów załącznika 13 konwencji chicagowskiej, dotyczącego badania wypadków i incydentów lotniczych. Porozumienie było nieformalne, przyjęte w trybie roboczym. Jednak prawo międzynarodowe nie jest nadmiernie formalistyczne i porozumienie, które obie strony niezwłocznie wprowadziły w życie, jest dla obu państw wiążące. Być może – gdyby był dłuższy czas do namysłu – można było próbować uzgodnić tryb załatwiania spraw spornych, widocznie jednak liczono na realizację porozumienia przez strony w dobrej wierze – bez zakłóceń. Samo przyjęcie zastosowania załącznika 13 nie oznaczało uznania samolotu polskiego za statek powietrzny cywilny ani też uznania, że w jego przypadku miały zastosowanie wszystkie postanowienia konwencji (o tym, które mogły mieć zastosowanie, mowa będzie w dalszym toku wywodu). Status prawny samolotu nie był przedmiotem rozmów między stronami." Prof. Żylicz ocenia tę decyzję, jako "pragmatyczną, przyjmującą powszechnie stosowany i wypróbowany reżim", tyle, że katastrofa ta była katastrofą wyjątkową na skalę świata, nie tylko Europy. Trudno nie dostrzec też w słowach profesora zarzutu nonszalancji w postępowaniu polskiego rządu. Prof. Żylicz tłumaczy pośpiech rządu obawą o przewlekłość negocjacji, przypomnijmy jednak, że, po pierwsze jest to tylko hipoteza profesora, nie fakt oparty na badaniach, po drugie badania ekspertów polskich i rosyjskich odbywały się równolegle z negocjacjami, które jednak, na szczeblu ekspertów miały jednak miejsce przez 1 dzień, a nawet przed czasem ich trwania. Prof. zwraca też uwagę na możliwość powołania komisji międzynarodowej (miała taka miejsce po zestrzeleniu przez ZSRR samolotu koreańskiego), jednak "Po katastrofie smoleńskiej próby zaangażowania Kongresu USA, Unii Europejskiej czy ICAO w celu stworzenia jakiejś niezależnej komisji czy procedury badania bez zgody zainteresowanych rządów nie mogły przynieść skutku". Następnie prof. Żylicz pisze o trzech poważnych naruszeniach 13 załącznika do konwencji przez Rosjan:
1. art. 5.4 nakazuje, by organ badający wypadki miał zapewnioną niezależność w prowadzeniu badań. Chodzi o niezależność m.in. od organów odpowiedzialnych za sprawy bezpieczeństwa lotnictwa, jednak MAK sam jest takim organem.
2. MAK nie zapewnił "pełnego, zgodnego z normami art. 5.25 załącznika 13, dostępu do czynności badawczych, dokumentów i informacji" stronie polskiej
3. "MAK nie podjął przewidzianej w art. 6.3 załącznika 13 próby uzgodnienia raportu z uwzględnieniem polskich uwag i wniosków"
W obliczu tych naruszeń i tak niekorzystnej dla strony polskiej umowy rząd co prawda interweniował jednak "Nie doszło natomiast do wymiany oficjalnych oświadczeń między rządami obu stron, więc nie można było mówić o powstaniu sporu międzynarodowego" w związku z tym "postępowanie prowadzone przez MAK na podstawie załącznika 13 konwencji chicagowskiej zostało w zasadzie zakończone", ale w związku z poważnymi naruszeniami konwencji polski rząd nie musi uznać ważności raportu ani odwoływać się do jego treści, może też podjąć na płaszczyźnie międzynarodowej działania mające na celu wyjaśnienie katastrofy. Możliwości uregulowania spraw spornych. Co konkretnie może zrobić polski rząd?
a. Ogłosić raport komisji Millera i na tym poprzestać
b. Wystąpić do rządu rosyjskiego o wyjaśnienie sporów w celu "uzgodnienia spraw związanych z istnieniem i złożeniem w ICAO rozbieżnych (częściowo) raportów, a także sprzecznych przekazów medialnych (chodziłoby o skorygowanie także przez stronę rosyjską błędów MAK)" i uzyskania materiałów, do których nie miał dostępu
c. Gdyby sporów nie dało się rozstrzygnąć, pozostaje wystąpienie do ICAO, a potem Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości na drodze prawnej. Sprawa najprawdopodobniej nie zostałaby rozstrzygnięta (podobnie jak 5 innych zaistniałych przypadków), ale zyskałaby rozgłos. Pozostałe części swojej analizy prof. Żylicz poświęca kwestii odszkodowań i odpowiedzialności karnej. Co moim zdaniem jest w tej analizie najważniejsze?
A. W kwestii statusu lotu i śledztwa:
1. Wiemy już dokładnie, jaka była podstawa prawna wyjaśniania katastrofy: przyjęty "półformalnie" i "roboczo" załącznik 13 do konwencji chicagowskiej, bez trybu odwoławczego
2. Strona rosyjska trzykrotnie ten załącznik poważnie naruszyła, poczynając od wyznaczenia MAK, jako organu wyjaśniającego
3. Strona polska na te naruszenia nie reagowała w sposób formalny nie może, więc wejść z Rosją w spór międzynarodowy
4. Na skutek naruszeń raport MAK nie jest dla Polski wiążący, można, więc podjąć dalsze próby wyjaśnienia przyczyn katastrofy.
B. W kwestii popełnionych błędów
W locie o statusie HEAD, czyli o najwyższym poziomie bezpieczeństwa załoga nie miała jasności, co do procedur lądowania. Teraz krótko o reakcji polskich mediów na artykuł prof. Żylicza. Najpierw rozważymy interpretacje, potem status informacji.
Interpretacje: Rzeczpospolita. Autor: Arkadiusz Jaraszek,Tomasz Pietryga
Tytuł "Błędne porozumienie rządu z Rosją". Śródtytuły: "Bez opinii prawnej", "Nie można się odwołać", "MAK sędzią we własnej sprawie". Zajawka: „Decyzje o formie prawnej wyjaśniania katastrofy smoleńskiej były pochopne – wynika z tekstu prof. Marka Żylicza" Cytaty: "Decyzję o tym, żeby podstawą badania przyczyn tej katastrofy był załącznik 13 Konwencji chicagowskiej, podjęli, więc sami Rosjanie, nie konsultując jej ze stroną polską. Rząd Donalda Tuska, zaskoczony całą sytuacją, ją tylko zaakceptował. Premier nie dysponował przy tym żadną opinią prawną, czy będzie to zgodne z prawem i korzystne dla nas. " "Jak przyznaje Żylicz, lot ten należy traktować, jako państwowy niewojskowy, co oznacza, że nie podlega on reżimowi konwencji chicagowskiej. Decyzja rządu była, więc błędem."
"Dopiero po akceptacji decyzji strony rosyjskiej rząd zauważył, jak niekorzystne ma ona dla nas skutki. Zbadanie przyczyn katastrofy oddał, bowiem wyłącznie w ręce Rosjan, a przedstawiciele Polski mogli jedynie się przyglądać tym pracom, i to wyłącznie w tym zakresie, jaki akceptował Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK). Jak zauważa Marek Żylicz, na początku polscy przedstawiciele w badaniach MAK nie napotykali istotnych trudności." "Rząd, nie mając żadnego wpływu na prace MAK, pośrednio zgodził się na to, by to ta instytucja samodzielnie przygotowała raport końcowy i bez uzgodnienia jego treści z polską stroną przedstawiła swoje wnioski opinii międzynarodowej. Jednocześnie polski rząd ma związane ręce, jeśli chciałby odwołać się od treści raportu MAK. Jak przyznaje prof. Żylicz, w załączniku 13 do konwencji nie ma żadnej procedury odwołań?” „Skutkiem błędnej i nieprzemyślanej decyzji rządu o prowadzeniu badań przyczyn katastrofy smoleńskiej na podstawie załącznika 13 konwencji chicagowskiej jest, więc brak wpływu na raport końcowy MAK i brak realnych możliwości zaskarżenia i podważenia tezy postawionej przez Rosjan, że to wyłącznie polska strona przyczyniła się do tej tragedii." "Rząd polski kilkakrotnie mógł się ze zgody na oddanie śledztwa Rosjanom wycofać." "Rząd miał, więc podstawy, by wycofać się z porozumienia. Nie dokonując jednak żadnej analizy prawnej i nie zastanawiając się nad skutkami swojej decyzji, nie skorzystał jednak z tej możliwości, całkowicie ufając stronie rosyjskiej." Plus jest taki, że w "Rzeczpospolitej" znajduje się najpełniejszy wywód treści artykułu prof. Żylicza, jednak czytając ten artykuł miałem wizję, że oto poważny profesor w poważnym czasopiśmie prawniczym w czambuł atakuje rząd. Nic podobnego nie miało miejsca, to redakcja Rzepy atakuje czambułem niosąc na sztandarach imię zacnego profesora miast własnego. Brak oddzielenia informacji od interpretacji redakcji Rzeczpospolitej jest tutaj zarzutem najpoważniejszym. W związku z tym występują oczywiste przekłamania, bo np. prof. Żylicz wcale nie określa umowy z Rosją, jako "błędnej i nieprzemyślanej decyzji”, lecz jako decyzję pragmatyczną, choć podjętą bez "dłuższego czasu do namysłu" Zastanawiam się też, skąd panowie Jaraszek i Pietryga dysponowali informacją o przyjęciu przez rząd umowy bez prawniczych opinii. To, że tak prawdopodobnie było to jedna kwestia, lecz wkładanie takiej wypowiedzi w usta prof. Żylicza, który napisał, że umowę przyjęto w trybie roboczym to gruba nadinterpretacja. Żałuję, że Rzeczpospolita, która pretenduje do miana tytułu poważnego postawiła raczej na wybicie wątków sensacyjnych nad rzetelną informację. Czy to skuteczna droga? W populiźmie i emocjonalnym hultajstwie i tak nie przebiją GW z jednej strony, a w grze na emocjach GP z drugiej. Może, więc warto postawić dla odmiany na rzetelność, która od lat była marką Rz?
Gazeta Wyborcza (portal wyborcza.pl) Autor: Bogdan Wróblewski Tytuł: "Jak odwrócić rosyjski obraz katastrofy smoleńskiej?" Zajawka: Zastanawia się nad tym na łamach kwietniowego numeru miesięcznika "Państwo i Prawo" prof. Marek Żylicz, ekspert prawa lotniczego, członek komisji Millera. Autor najpierw przypomina tezę raportu MAK (wina pilotów i nacisk psychologiczny), potem polską odpowiedź (zwrócenie uwagi na winę kontrolerów), następnie koncentruje się na możliwości tak zarysowanego sporu. Powołując się na artykuł Żylicza stwierdza, że Rosjanie złamali załącznik 13 (nie dopuszczenie Polaków do części materiałów, brak uzgodnień treści), następnie przedstawia trzy drogi dalszego rozwiązania sporu przedstawione przez Żylicza. Reszta 17-stronicowego artykułu przedstawiona jest w następujący sposób: "(część artykułu poświęca też statusowi lotu i przebiegowi badań w świetle prawa międzynarodowego)" Szkoda, że B. Wróblewski przedstawiając spór między ekspertami polskimi a rosyjskimi redukuje go do tego, czy winę ponoszą kontrolerzy czy piloci. Bodaj to właśnie Wróblewski był odkrywca zawartej w polskich uwagach tezy, że samolot nie lądował, lecz na stu metrach wykonał próbę odejścia. Czyżby skromność pana redaktora? Stawiałbym tezę, że to celowa manipulacja redakcji GW, której celem jest sprowadzenie kwestii katastrofy do emocjonalnego sporu, a nie dążenie do ustalenia taktów. Te, bowiem, zdaniem redakcji GW, ustalone zostały w pierwszym tygodniu po katastrofie, a pozostałe prace służą jedynie ich udowodnieniu. Symptomatyczne jest też wycięcie z artykułu Żylicza wszelkich informacji, na podstawie, których "owieczki" karmiące się duchową manną z Czerskiej mogłyby dojść do wniosku, że Donek "fajny gość" Tusk i jego rząd popełnili błędy. Nawet z listy naruszeń załącznika 13 przez Rosję wycięto najpoważniejszy, czyli wybór MAK, jako organu wyjaśniającego śledztwo. Ogólnie, więc jeśli traktować artykuł Wróblewskiego, jako omówienie artykułu prof. Żylicza to jest to gruba manipulacja i przekłamanie, jeśli jednak traktować go, jako artykuł zajmujący się jedynie jednym aspektem to widać tam niewiele manipulacji. Tyle, że kwestia tego, na jakiej podstawie prawnej toczyło się śledztwo smoleńskie nie byla dotąd jednoznaczna, rząd wypowiadał się o niej niejasno. Jednoznaczna opinia najwybitniejszego eksperta jest tutaj bardzo ważną informacją, podobnie jak okoliczności powzięcia tej decyzji, jak i fakt, że "załoga samolotu nie miała świadomości, jaki reżim lotu i kontroli lotu obowiązywał w obszarze tego lotniska, ani nie udało się ściśle ustalić tej kwestii w toku badań". Sądzę, że dla każdego niezależnego dziennikarza taka informacja wypowiedziana ustami czołowego eksperta oznaczałaby: Co to do jasnej cholery znaczy? Piloci wiozący głowę państwa nie wiedzą wg, jakich procedur mają lądować? To jeszcze Europa? Dla dziennikarzy GW jednak najważniejsza jest rewolucja, nie informowanie czytelnika.
TVN24 Tytuł: Przyczyny katastrofy znane, konwencja chicagowska niekorzystna dla Polski. Komisja Millera zwleka z opublikowaniem raportu? Zajawka: "Komisja szefa MSWiA Jerzego Millera badająca przyczyny katastrofy smoleńskiej ma już wszystkie niezbędne informacje do sporządzenia raportu końcowego i podania przyczyn katastrofy prezydenckiego tupolewa. Takiego zdania jest prof. Marek Żylicz, członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. W jego opinii, polski rząd popełnił błąd godząc się na zastosowanie przy śledztwie załącznika 13 Konwencji chicagowskiej, który był dla Polski niekorzystny." TVN przepisuje z Rzeczpospolitej akapity dotyczące podjęcia decyzji o "wyborze " 13 załącznika konwencji oraz o statusie lotu. Następnie (jak podejrzewam) z tekstu w Wyborczej: "Zdaniem profesora komisja jest w stanie zakończyć prace na podstawie posiadanych materiałów. A to - czego nie udostępnili Rosjanie - może być uzupełnione "w toku śledztw prokuratorskich". Żylicz pisze, że "śledztwa te, jak się zdaje, nie napotykają na istotne trudności." zrobili: "Prof. Żylicz wyraził też opinię, że komisja Millera jest w stanie dokończyć swe prace na podstawie posiadanych już materiałów i informacji. - A stosunkowo nieliczne, których brakuje dla dodatkowego potwierdzenia polskich ustaleń, mogą być częściowo uzupełnione w toku śledztw prokuratorskich - podkreślił." Oryginalne zdanie z artykułu prof. Zylicza brzmi: W gruncie rzeczy KBWL LP jest w stanie dokończyć swe prace na podstawie posiadanych już materiałów i informacji, a stosunkowo nieliczne, których brakuje dla dodatkowego potwierdzenia polskich ustaleń, mogą być częściowo uzupełnione w toku śledztw prokuratorskich (śledztwa te, jak się zdaje, nie napotykają na istotne trudności). (Profesor rozważa, co może zrobić polski rząd po raporcie MAK). Fajna chałturka, nie robiąc nic mieć newsa można by skwitować. Tyle, że nie mówimy o prowincjonalnym portaliku, lecz o największej i, ponoć, najlepszej polskiej telewizji informacyjnej. Zwraca uwagę fakt, że ciężar informacji został przesunięty z błędów rządu, co wybiła źródłowa Rzeczpospolita na termin opublikowania prac komisji Millera. Co do reszty można powtórzyć to, co w wypadku Wyborczej, niemniej tamtejszy artykuł został sporządzony z większą rzetelnością? Autor nie dość, że zajrzał do źródła, to jeszcze dość rzetelnie zrelacjonował jego fragment. W TVP info ostatnia informacja o prof. Żyliczu pochodzi ze stycznia br.
Teraz kwestia statusu informacji W źródłowej Rzeczpospolitej rano informacja o artykule Żylicza przed południem była drugą informacją na 1 stronie, by po południu zniknąć.
W GW opublikowano ją wczoraj w nocy, dziś była nie widoczna
W TVN na dole pierwszej strony, króluje Bin Laden.
W TVP brak.
W Naszym Dzienniku, wPolityce, Niezależnej brak.
Swego czasu informacja o statusie prawnym badania katastrofy smoleńskiej rozpalała miliony widzów i czytelników. Trwały spekulacje niezakończone jednoznacznymi, oficjalnymi wnioskami. Artykuł prof. Żylicza jest czymś takim, półoficjalną stonowaną odpowiedzią. Okazuje się jednak, że mediów to nie interesuje. Albo podkręcają emocje, albo cenzurują te informacje, które nie pasują ich politycznym sojusznikom. Tzw. wojna polsko - polska trwa i będzie trwała, bo opłaca się stronom konfliktu, zwłaszcza tym, które, werbalnie, najbardziej przeciw niej protestują. W filmie Barei nauczycielka oprowadzając uczniów pokazywała im kolejne butelki, z których szlachta "rozpijała pańszczyźnianych chłopów", dziś wódkę zastępuje emocjonalna papka, jakby, co, zawsze można powiedzieć, że: wszystkie dziedzice som niedobre.
Co w artykule prof. Żylicza jest najważniejsze? Najważniejszy jest status lotu. Poniżej umieszczam odpowiedź blogera 35stan z Salonu24: Za najważniejsze z zaprezentowanej opinii Żylicza jest to:
"Status prawny statku powietrznego Samolot Tu-154M, używany przez 36. pułk lotnictwa wojskowego normalnie dla przewozów rządowych nienależących do działań wojskowych, a w danym przypadku do obsługi prezydenta i osób mu towarzyszących, należało uznać za statek powietrzny państwowy – niewojskowy. Oznaczało to, że jego lot nie podlegał reżimowi konwencji chicagowskiej o międzynarodowym lotnictwie cywilnym. Trudno byłoby jednak uznać, że lot ten miałby podlegać postanowieniom porozumienia z 1993 r. dotyczącego lotnictwa wojskowego." a szczególnie ostatnie zdanie: "Trudno byłoby jednak uznać, że lot ten miałby podlegać postanowieniom porozumienia z 1993 r. dotyczącego lotnictwa wojskowego." pięknie współbrzmiące z: "Rosjanie zapewniali natomiast, że w przypadku podobnych lotów nie odróżnia się lotów statków powietrznych cywilnych i państwowych, a lot samolotu polskiego traktowany był tylko, jako lot nieregularny obcego statku powietrznego." I oto przecież chodzi rządzącej bandzie i "bohaterowi Żyliczowi. Czy sądzicie, że on tak z siebie samego pisze publicznie takie opinie? Nasz "najwybitniejszy ekspert prawa lotniczego", stwierdzając, że nie dotyczyła tego lotu umowa z 1993 roku,(bo podobno lot nie był wojskowy, choć zgłoszony jako "Military") potwierdził słuszność kwalifikacji MAK-u. Naiwniacy już gratulowali odwagi profesorowi, a okazuje się, że jest on trybem tej samej kłamliwej maszyny. A także część mojej odpowiedzi: Na takiej podstawie prof. Żylicz tworzy nowy typ lotu, państwowy - niewojskowy. Wg profesora nie istnienie takiej kategorii jest luką w prawie międzynarodowym. Jest więc w prawie międzynarodowym istotna luka, czy też mamy do czynienia z kolejną próbą negocjacji z Rosją o statusie lotu, a tym samym o odpowiedzialności? Zauważmy, bowiem, co stałoby się gdyby odnośnie przypadku smoleńskiego nie istniały regulujące go przepisy, a ku temu zdaje się zmierzać ta interpretacja? Zapewne gros odpowiedzialności spadłby na organizatora lotu. Dla zainteresowanych pod piosenką skrót wywodu prof. Żylicza z omawianego artykułu
http://www.lex.com.pl/czasopisma/paipr/pip_4_2011.pdf
http://www.rp.pl/artykul/652559_Bledne_porozumienie_rzadu_z_Rosja.html
http://wyborcza.pl/1,76842,9534619,Jak_odwrocic_rosyjski_obraz_katastrofy_smolenskiej_.html
http://www.tvn24.pl/-1,1701727,0,1,przyczyny-katastrofy-znane--konwencja-chicagowska-niekorzystna-dla-polski,wiadomosc.html
w kwestii wywodu prof. Żylicza: W najnowszej literaturze międzynarodowego prawa lotniczego M. Milde a za nim też P.S. Dempsey, wymieniają różne kryteria, które mogłyby być przyjęte, by statek powietrzny zakwalifikować, jako statek wojskowy. Są to:
a) konstrukcja i charakterystyka techniczna oraz wyposażenie (w tym uzbrojenie) statku powietrznego;
b) znaki rozpoznawcze statku powietrznego (przynależności państwowej i rejestracji);
c) własność czy też przydzielenie statku powietrznego do jednostki sił zbrojnych;
d) rodzaj operacji i sposób użycia statku powietrznego w danym czasie, przy czym właśnie to kryterium powinno być uznane za decydujące. Pogląd ten podzielam, uważając również, że przyjęte w konwencji słowa „używane w służbie” należy interpretować, jako odnoszące się raczej do rodzaju operacji, a nie do technicznej charakterystyki, oznaczenia statku czy też jego przydziału do określonej jednostki wojskowej, w której jest eksploatowany. Jednak niektórzy prawnicy większą wagę przypisują przydziałowi organizacyjnemu i rejestracji statku lub rodzajowi operacji, w których statek powietrzny jest „normalnie” używany. Tymczasem decydujące znaczenie, w świetle konwencji chicagowskiej, powinien mieć konkretny cel i sposób użycia statku powietrznego w danym przypadku i czasie. Jednak w UE (Single European Sky – SES) dla celów regulacji ruchu lotniczego kategorie statków powietrznych określa się według ich rejestracji. Następnie podane są przypadki gdzie zastosowano przepisy cywilne do samolotów wojskowych i odwrotnie:
- katastrofa prezydenta Mozambiku w RPA, 1986 (chociaż samolot można było uznać za statek powietrzny państwowy)
- katastrofa samolotu wojskowego USA w Chorwacji 1996
- zmuszenie do lądowania samolotu egipskiego przez lotnictwo USA we Włoszech
W 1993 r. między ministerstwami obrony Polski i Rosji zostało zawarte porozumienie dotyczące ruchu lotniczego wojskowych statków powietrznych polskich i rosyjskich w przestrzeni powietrznej obu państw. Nie ma w nim definicji statku powietrznego wojskowego. Nie wydaje się, by porozumienie miało obejmować także statki powietrzne używane do celów niewojskowych, jakkolwiek tego nie wyklucza. Samolot Tu-154M, używany przez 36. pułk lotnictwa wojskowego normalnie dla przewozów rządowych nienależących do działań wojskowych, a w danym przypadku do obsługi prezydenta i osób mu towarzyszących, należało uznać za statek powietrzny państwowy – niewojskowy Na takiej podstawie prof. Żylicz tworzy nowy typ lotu, państwowy - niewojskowy. Wg profesora nie istnienie takiej kategorii jest luką w prawie międzynarodowym. Zauważmy, że profesor nie przytacza precedensów, gdy samolot wojskowy przewożący członków rządu czy delegacji państwowej uznany zostaje za samolot/lot wojskowy, a cywilny za cywilny. Jest, więc w prawie międzynarodowym istotna luka, czy też mamy do czynienia z kolejną próbą negocjacji z Rosją o statusie lotu, a tym samym o odpowiedzialności? Zauważmy, bowiem, co stałoby się gdyby odnośnie przypadku smoleńskiego nie istniały regulujące go przepisy, a ku temu zdaje się zmierzać ta interpretacja? Zapewne gros odpowiedzialności spadłby na organizatora lotu. foros – blog
III RP to hańba i kpina z Polaków. III RP to kraj, w którym Jaruzelski jest fetowany, Kiszczak uniewinniany, w którym ludzie boją się mówić, protestować, zakładać związki zawodowe. Wreszcie III RP to kraj, w którym Prezydent stawia pomniki bolszewikom. Tego nie zrobił nawet Bierut. Gdy Jaruzelski wywołał wojnę z narodem nawet komuchy nie wytrzymywały. Wszyscy marzyli, ze jak przyjdzie wreszcie ta wyśniona wolność to rozliczy zdrajców. Nagrodzi patriotów choćby symbolicznie. Tak się nie stało. III RP spłodzona w Magdalence i narodzona pod "okrągłym stołem, jaka jest widzi każdy. Nawet komuniści śnili o innej Polsce. OTO: List otwarty wystosowany do gen. Jaruzelskiego przez ambasadora PRL przy dworze cesarza Japonii profesora Zdzisława Rurarza. Panie Generale! Z dniem dzisiejszym wymawiam służbę dla PRL i występuję z partii. Przez ponad 36 lat byłem aktywnym działaczem polskiego ruchu komunistycznego. Miałem 15 lat, kiedy wstępowałem w 1945 roku do ZWM i tylko 16 lat, kiedy wstępowałem do PZPR. Pracowałem na różnych szczeblach życia politycznego i zawodowego, nie wyłączając pracy dla wywiadu wojskowego PRL. Nigdy nie miałem złudzeń, czym jest polski ruch komunistyczny i czym naprawdę jest PRL. Uważałem jednak, że w przypadku Polski nie bardzo mogło być inaczej. Zostawieni na pastwę imperializmu sowieckiego mogliśmy z nim walczyć na śmierć i życie albo próbować jakoś przeżyć, oczekując przysłowiowych lepszych czasów. Wybrałem tę drugą drogę. Dziś widzę, że był to życiowy błąd. Możliwe, że gdybym wybrał pierwszą drogę - a mogłem - to nie byłoby mnie dziś wśród żyjących, choć co prawda ta druga też groziła mi utratą życia, ale zapewne nie przeżywałbym dziś wstydu i hańby, jakie mi zgotowała właśnie ta druga droga. Łudziłem się, że komunizm dojrzeje z czasem, że podlegając ewolucji, jak wszystko w świecie, stanie się on mniej agresywny, a bardziej ludzki. Łudziłem się też, że ZSRR również stanie się z czasem krajem bardziej normalnym, wyzbędzie się imperialistycznych zapędów i wejdzie na drogę prawdziwie demokratycznych przemian. Prawda, że przykłady Węgier i Czechosłowacji bynajmniej takiego obrotu sprawy nie zapowiadały, ale próbowałem to sobie tłumaczyć szczególnymi okolicznościami. W przypadku Polski, zwłaszcza po Sierpniu 1980 roku, uważałem za możliwe niepowtórzenie się dramatu obu wspomnianych krajów. A jednak dramat Polski rozegrał się nawet według gorszego niż tamte scenariusza. Tam przynajmniej zryw wolnościowy tłumiono przy użyciu obcych sił. W Polsce haniebnie użyto własnych. Panie Generale, wydając rozkaz użycia Wojska Polskiego przeciwko polskiemu Narodowi zapewnił Pan sobie miejsce w naszej krwawej historii, jako oprawca tegoż Narodu. Gorzej nawet, bo nie tylko, jako oprawca, ale także, jako cynik i kłamca, a nawet komediant, który śmie szargać słowa naszego hymnu narodowego przy ogłaszaniu stanu wojennego! Wystąpił Pan, Generale, nie w imieniu obrony interesów naszego Narodu, a w imieniu obrony interesów imperializmu sowieckiego. Jako żołnierz polski podniósł Pan rękę, Generale, nie na obcych agresorów, przed którymi Pańskim świętym obowiązkiem jest bronić Ojczyzny, a na swój własny Naród! Okrył Pan hańbą siebie i mundur żołnierza polskiego! Niech się Pan, Generale, porówna teraz ze szlachetną postacią Generała Sowińskiego, który mimo wieku i kalectwa zginął bohatersko z karabinem w ręku na ostatnim szańcu obrony naszej niepodległości... Czyżby Pan, Generale, był tak naiwny, że nie zdaje sobie sprawy z faktu, komu Pan służy? Czy też jest Pan, Generale, zwykłym tchórzem, któremu łatwiej mordować bezbronnych górników niż walczyć przeciw obcej agresji? Znałem nieco Pana, Generale, i miałem za prawego i odważnego człowieka. Powtarzałem to wszędzie gdzie mogłem. Nawet jeszcze po ogłoszeniu przez Pana stanu wojennego chciałem wierzyć, że szuka Pan pretekstu do postawienia naszych wojsk w stan gotowości bojowej i takiego ich przegrupowania, aby możliwie najskuteczniej opierać się obcej interwencji. Co prawda logika i znajomość naszych realiów podpowiadały mi, co innego, ale naprawdę nie posądzałem Pana, Generale, o duszę zdrajcy i mentalność mordercy...
Nawet już po ogłoszeniu stanu wojennego szczerze chciałem wracać do Kraju, bo do ostatka Panu wierzyłem i gotów mu byłem pomóc. Ale odkrył Pan, Generale, swoje prawdziwe oblicze, oblicze zdrajcy i oprawcy naszego Narodu bardzo szybko. Czy też jest Pan, Generale, nędznym kalkulatorem, który wybrał niby mniejsze straty, żeby uniknąć większych? Otóż te niby mniejsze straty przerodzą się w większe wcześniej czy później, a ponadto Naród wybaczyłby Panu nawet miliony ofiar w obronie jego suwerenności i godności, a nie wybaczy Panu n i g d y nawet kropli niewinnej krwi własnej! Nie jest Panu chyba obojętne, Generale, jak zapisze się Pan w naszej historii? Czy zajmie Pan miejsce w panteonie bohaterów czy zdrajców Narodu? Nie jest też Panu, Generale, chyba obojętna forma śmierci. Śmierć żołnierza w obronie Ojczyzny była zawsze dla Polaka honorem najwyższym. Pan, Generale, zaszczytu tego już nie dostąpi. Może kiedyś dosięgnie Pan karząca ręka sprawiedliwości i nie umrze Pan bohaterską śmiercią na polu chwały, a zawiśnie Pan na szubienicy jak zwykły łotr! Panie Generale, wypowiedział Pan wojnę naszemu Narodowi. Jako Polak odpowiadam wojną na Pańską wojnę! Prawdziwy Polak ceni nade wszystko Honor i Wolność. Chce go Pan, Generale, pozbawić i jednego, i drugiego. N i g d y się to Panu nie uda! Od dziś Pan, Generale, ma we mnie wroga na śmierć i życie. Niech Pan będzie pewny, że nie cofnę się przed nikim i niczym w walce z Panem, zdrajcami Pańskiego pokroju i Pańskimi kremlowskimi mocodawcami. Całe swoje doświadczenie, wiedzę, zdrowie i życie poświęcam odtąd bezpardonowej walce z imperializmem sowieckim i jego agenturą w Polsce i na całym świecie. Jest Pan, Generale, obrońcą złej i ginącej sprawy. Gdyby Pan miał doprawdy żołnierski honor, to uklęknąłby Pan przed płytą Grobu Nieznanego Żołnierza i strzeliłby sobie w łeb! Może wtedy Naród wybaczyłby Panu dokonane zbrodnie... Polacy, Panie Generale, zawsze walczyli o wolność "waszą i naszą". Pańskie rozkazy pchnęły żołnierza polskiego nawet do walki z naszą wolnością, która wreszcie zaczęła się majaczyć na horyzoncie i tym samym pchnęły go do walki przeciw wolności innych. Naród polski to jednakże nie zgraja zdrajców ogłupiających chwilowo zdezorientowanego żołnierza polskiego. Naród polski to przede wszystkim bohaterscy robotnicy, patriotyczni chłopi i głęboko postępowa inteligencja, a nade wszystko wspaniała młodzież polska! To ten Naród, na który podniósł Pan rękę, Generale, nie ugnie się przed brutalną przemocą. Prawdziwi Polacy wysoko uniosą sztandar Walki i Honoru! To oni krwią oczyszczą skalany hańbą mundur żołnierza polskiego! Śmierć zdrajcom Polski! Śmierć imperializmowi sowieckiemu! Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy!
Prof. dr hab. Zdzisław Maciej Rurarz, były Ambasador PRL w Japonii
Po podjęciu decyzji o wymówieniu służby komunistom ambasador Rurarz schronił się w Ambasadzie USA w Tokio, skąd został wywieziony do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkał wraz z rodziną do śmierci 21 stycznia 2007 roku.
Władze PRL odebrały mu obywatelstwo i skonfiskowały majątek w kraju, a następnie sąd skazał go na karę śmierci "za zdradę ojczyzny", podobnie jak jego odpowiednika w USA Romualda Spasowskiego, który również wystąpił o azyl polityczny po 13 grudnia 1981 roku. W lutym 1990 roku odbyła się rozprawa rewizyjna w sprawie cofnięcia wyroku skazującego Zdzisława Rurarza na śmierć; zamieniono go na 25 lat pozbawienia wolności. Wkrótce doszło do kasacji, nigdy nie nastąpił natomiast zwrot zagrabionego majątku, ani też nigdy prof. Rurarz nie wrócił - z obawy o własne życie - do wolnej Polski.
http://wpolityce.pl/view/11135/List_otwarty_wyst...
Jadwiga Chmielowska – blog
Honor sprawnego faceta Prezydent kraju ginie w katastrofie. Żadnej wątpliwości nie ulegają zaniedbania rządowej ochrony. Tymczasem jej szef nie zostaje zdymisjonowany, a parę miesięcy później dostaje odznaczenie. Taka sytuacja w niepodległym, cywilizowanym kraju jest nie do wyobrażenia. – Honor oficerski to dziś puste słowo. Niestety, demonstruje to generał noszący polski mundur – mówi o pozostawaniu przez gen. Mariana Janickiego na stanowisku szefa BOR poseł PiS Stanisław Pięta. Generał Janicki nie tylko nadal piastuje swoje stanowisko, ale został w ubiegłym tygodniu bohaterem prorządowych mediów. Według informacji Radia RMF i „GW” zeznał on w prokuraturze, że słyszał o „emocjonalnej rozmowie” między gen. Błasikiem i kpt. Protasiukiem przed wylotem do Smoleńska. Informacja o zeznaniach Janickiego pozwoliła mediom powtórzyć wrzutkę o rzekomej kłótni, mimo że wydawała się ona już całkowicie skompromitowana. Prokuratura wojskowa drobiazgowo przeglądała, bowiem taśmy z nagraniami z lotniska. Efektem było wystąpienie rzecznika prokuratury płk. Zbigniewa Rzepy z połowy marca. – Oględziny materiału wideo zostały już zakończone. Z jego analizy wynika, że kłótnia nie miała miejsca – stwierdził. Prokuratorzy przesłuchali też świadków i żaden nie potwierdził informacji o kłótni. Wydawało się, więc, że wrzutka ta spełniła już swoje zadania – wywołanie medialnego szumu, utrudniającego Polakom dowiedzenie się prawdy o przyczynach smoleńskiej tragedii – i zostanie zapomniana. Tymczasem w ubiegłym tygodniu powróciła. I to za sprawą osoby, która ponosi odpowiedzialność za skandaliczne zaniedbania związane z tamtą wizytą. Macierewicz: Janicki powinien być oskarżony za Smoleńsk
– Jeśli informacje o tych zeznaniach są prawdziwe, to gen. Janicki zachowuje się zupełnie nieodpowiedzialnie – mówi „Gazecie Polskiej” Antoni Macierewicz, szef sejmowego zespołu badającego przyczyny katastrofy. – Nie był obecny przy tym zdarzeniu, nie zna żadnych jego szczegółów, słyszał tylko o sprawie z drugiej albo trzeciej ręki. Według Macierewicza media powołują się na zeznania człowieka, który zamiast kierować BOR, powinien zasiąść na ławie oskarżonych. – Gen. Janicki ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za skandaliczne zaniedbania, gdy chodzi o lot do Smoleńska, który zakończył się straszliwą tragedią. Powinien mieć postawione zarzuty, co najmniej z art. 231 kodeksu karnego, czyli niedopełnienia obowiązków służbowych. Macierewicz wylicza skandaliczne zaniedbania, za które odpowiada Janicki: powierzenie bezpieczeństwa prezydenta rosyjskim służbom, brak sprawdzenia stanu lotniska w Smoleńsku, brak zapewnienia odpowiedniej ochrony BOR na miejscu, wreszcie brak koordynacji współpracy BOR z rosyjskimi służbami, którym bezpieczeństwo prezydenta zostało powierzone. Tymczasem szef BOR zamiast dymisji został... Nagrodzony. 16 listopada 2010 r. szef MSZ Radosław Sikorski udekorował go Odznaką Honorową Bene Merito (Dobrej Zasługi) – zaszczytnym wyróżnieniem przyznawanym przez MSZ za działalność wzmacniającą pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Postanowiliśmy zapytać, czy Janicki faktycznie złożył zeznania, o których informowały media. Rzecznik BOR mjr Dariusz Aleksandrowicz zareagował nietypowo: nie zgodził się telefonicznie odpowiedzieć na najprostsze pytanie, stwierdzając, że o godzinie 20-tej nie pracuje. Zgodził się rozmawiać z nami dopiero... po długim weekendzie. Wcześniej w mediach odmawiał odpowiedzi na pytanie o szczegóły zeznań swojego szefa.
Protegowany Wachowskiego Marian Janicki urodził się 24 stycznia 1961 r. w Krakowie. Jest absolwentem tamtejszej Akademii Górniczo-Hutniczej, był kierowcą jednej z osób piastujących kierownicze stanowisko na tej uczelni. Jak podaje oficjalna strona BOR, w 1987 r. rozpoczął służbę „w resorcie spraw wewnętrznych”. Resortem tym kierował wówczas Czesław Kiszczak. Do BOR trafił w 1988 r., gdy kierował nim znajomy Kiszczaka ze wspólnych polowań, gen. Olgierd Darżynkiewicz. – Dostał się do BOR dzięki ojcu, który też był kierowcą i jeździł w Krakowie z rektorem AGH Romanem Neyem, prof. Hieronimem Kubiakiem – członkiem Biura Politycznego PZPR, a w stanie wojennym sekretarzem KC – opowiadał na łamach „GP” w 2008 r. jeden z oficerów BOR. W 1990 r. Janicki pojawił się w otoczeniu Lecha Wałęsy, jeszcze kandydata na prezydenta. Jako funkcjonariusz BOR był jego kierowcą. Pracował, więc w tej samej roli, co niegdyś Mieczysław Wachowski. Właśnie Wachowski uznawany był wówczas za promotora kariery Janickiego. „Sprawny facet” – chwalił go w mediach. Według współpracowników Wałęsy, Janicki był na jakiś czas odsunięty od współpracy z Wałęsą, jednak to za sprawą Wachowskiego znalazł się z powrotem w jego otoczeniu. „Moi kierowcy mają szczęście, niech każdy następny szykuje się na generała” – tak po jednym z kolejnych awansów Janickiego komentował sprawę Wałęsa. Piotr Lisiewicz
DEMOKRATYCZNE PAŃSTWO PRAWNE URZECZYWISTNIAJĄCE ZASADY SPRAWIEDLIWOŚCI SPOŁECZNEJ I KIBOLE Po finale Pucharu Polski w piłce „ustawianej” (w Polsce przez „Fryzjera” i następców, za granicą przez kolegów „po fachu”) rozgrywanego pod patronatem Prezydenta RP, który oglądało 13 tys. osób grupa 100 osób zorganizowała burdy i dewastację stadionu. „Zapewnienie przez policję bezpieczeństwa w związku z meczem finałowym piłkarskiego Pucharu Polski Lech Poznań - Legia Warszawa wyniosło 932 tysiące złotych” - poinformowała rzeczniczka kujawsko-pomorskiej policji kom. Monika Chlebicz.
http://sport.onet.pl/pilka-nozna/puchar-polski/final-pucharu-polski-zapewnienie-przez-policje-bez,1,4261830,wiadomosc.html
Powinna chyba powiedzieć, że „obecność policji na meczu finałowym piłkarskiego Pucharu Polski Lech Poznań - Legia Warszawa kosztowała podatników 932 tysiące złotych”, bo o żadnym „bezpieczeństwie” to nie da się powiedzieć. „W pilnowanie i przywracania porządku zaangażowanych było 1300 policjantów, w tym 600 z Warszawy, Poznania, Gdańska, Olsztyna, Łodzi i Białegostoku. Do akcji włączono także 38 psów z przewodnikami oraz dwa helikoptery z Komendy Głównej Policji i Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Na koszty złożyły się wydatki na paliwo do samochodów i śmigłowców, zakwaterowanie i wyżywienie policjantów z innych regionów”. 1.300 policjantów z 38 psami i dwoma helikopterami nie było w stanie upilnować 100 bandytów!!! Co najciekawsze, policja w prawie 40 milionowym kraju w środku Europy w drugiej dekadzie XXI wieku wydała przed meczem negatywną opinię na temat możliwości zapewnienia w jego trakcie bezpieczeństwa na stadionie. Więc, po co wydawała prawie milion złotych na cel, którego, jak sama stwierdziła, nie była w stanie zrealizować?! Tak samo jak rząd przy pomocy policji nie jest w stanie zapewnić porządku na stadionie, tak samo przy pomocy ZUS i OFE nie jest w stanie zapewnić emerytur, przy pomocy innych urzędów i instytucji i wyrzucenia w błoto znacznie większych kwot niż 932 tys. zł na „zapewnienie niebezpieczeństwa” na stadionie piłkarskim, nie jest w stanie zapewnić nam czegokolwiek innego. Gwiazdowski
Wyznanie niewierzącego Amerykanie oświadczyli, że zamordowali śp. Osamę ibn Ladena. Kto chce – niech im wierzy. Ja nie. Doskonale pamiętam, jak w trakcie napaści na Irak CIA podawało komunikaty; „Saddam Hussein ma broń masowego rażenia, – ale zmagazynował ją na czarnym statku, pływającym po Oceanie Indyjskim; Wiemy gdzie jest, ale nie możemy zdradzić”. Tylko idiota by w to uwierzył. Tylko idiota mógłby też wierzyć w tę komedię: te niezdarnie fałszowane przez kilku niedobitków Al-Qa'idy „Oświadczenia ibn Ladena”. Były to urywki jakichś Jego starych wypowiedzi. CIA „analizowała” je – i nieodmiennie oświadczała, że są autentyczne. Nic dziwnego: dzięki temu dostawała ogromne pieniądze na poszukiwanie tego ober-zbrodniarza, który nie żyje już od bardzo dawna.. A teraz kogoś zabito - albo nawet nie – la commedia finità! Ma to podbudować wizerunek JE Baraka Husseina Obamy. Oczywiście: nikomu trupa nie pokazano, rzekomo pochowano, czym prędzej. Kto chce – niech wierzy... PS: Podobno nie "pochowano”, lecz "wrzucono do Oceanu Indyjskiego". Najprawdopodobniej w to samo miejsce, w którym zatonął "czarny statek" śp. Husseina. I, oczywiście, p. Obama postanowił, że "zdjęcia nieboszczyka nie będą publikowane".
http://wyborcza.pl/1,75477,9541300,Zdjecia_martwego_ben_Ladena_nie_beda_opublikowane.html
Tam-że można przeczytać, że "Prezydent Obama (...) zbiera pochwały za odważną decyzję - dwa sondaże wskazują, że popiera go prawie 60% Amerykanów, co oznacza nagły wzrost o blisko 10%" I po to to było! NB. p. Prezydent może naprawdę sądzić, że to wszystko prawda! CIA nie musiała powiedzieć Mu prawdy. W Polsce bezpieka postępuje podobnie... JKM
„SOWA” IDZIE NA WOJNĘ Organizację "Wierni Polsce" założył pułkownik dyplomowany WP Jan Sokołowski, piłsudczyk, dowódca Służby Zwycięstwu Polski, komendant Obszarów Wschodnich Związku Walki Zbrojnej. Skupił w niej ludzi (głównie byłych piłsudczyków) niechętnych współpracy Polski ze Związkiem Sowieckim. W latach 60. i 70. płk Sokołowski działał w nieformalnych środowiskach b. żołnierzy AK i innych organizacji niepodległościowych. Po wprowadzeniu stanu wojennego włączył się w działalność konspiracyjną w strukturze wydawniczej RKS „S” Dolny Śląsk, a swoje mieszkanie udostępniał m.in. na zebrania z udziałem Kornela Morawieckiego. Od 1983 prowadził punkt kolportażowy i kontaktowy Solidarności Walczącej. Nie dowiemy się, co czułby śp. płk Jan Sokołowski wiedząc, że szczytne hasło „Wierni Polsce” – „Fidelis Poloniae” przyjęli, jako swoje ludzie byłych Wojskowych Służb Informacyjnych umieszczając je w znaku stowarzyszenia „SOWA” i zapisując w statucie, że „pole z tekstem FIDELIS POLONIAE przysługuje temu Stowarzyszeniu”. To jeden wielu ponurych symboli fałszowania naszej rzeczywistości, gdy ludzie rozpoczynający służbę w formacji założonej przez sowieckiego okupanta przypisują sobie wojskowe tradycje bohaterów walczących o wolną Polskę. Warto dostrzec, że powołanie stowarzyszenia i jego sądowa rejestracja w dniu 21 stycznia 2010 roku wpisywały się w scenariusz reaktywacji wpływów środowiska WSI i były efektem sprzyjającej atmosfery politycznej wytworzonej przez grupę rządzącą. Trzeba również pamiętać, że kilkanaście dni później nastąpiła oficjalna rezygnacja Donalda Tuska z ubiegania się o prezydenturę i nieoczekiwane wystawienie kandydatury Bronisława Komorowskiego – obrońcy i rzecznika interesów WSI. W oficjalnej działalności tego środowiska, kwiecień 2010 roku wydaje się datą szczególną. Można odnieść wrażenie, że z chwilą śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego – depozytariusza aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI mobilizacja ludzi tej służby nabrała stanowczości i rozmachu. Tylko w kwietniu ub. roku członkowie stowarzyszenia spotkali się dwukrotnie: przed tragedią smoleńską - w dniu 1 kwietnia na „uroczystym spotkaniu” z gen. Markiem Dukaczewskim i po tragedii, w dniu 24 kwietnia na Nadzwyczajnym Walnym Zgromadzeniu Członków Stowarzyszenia „Sowa”. Tuż po wygranej Bronisława Komorowskiego, gdy gen. Dukaczewski mógł (zgodnie z zapowiedzią) „otworzyć szampana” nastąpił wyraźny wzrost aktywności stowarzyszenia, a kolejne miesiące przyniosły zdarzenia, które trzeba uznać za korzystne dla środowiska oficerów byłych WSI. Troskę o nich wykazała nowa Rzecznik Praw Obywatelskich i natychmiast po wyborze na to stanowisko skierowała do ministra Obrony Narodowej wystąpienie „w sprawie problemów powstałych w wyniku wejścia w życie przepisów ustawy likwidującej Wojskowe Służby Informacyjne”. Rzecznik poprosiła ministra Klicha o poinformowanie, „jak aktualnie wygląda sytuacja prawna i zawodowa żołnierzy byłych WSI” i zwróciła uwagę, że rezerwiści WSI skarżą się, iż „nie mogą pracować w sądach, prokuraturach, jednostkach Żandarmerii Wojskowej oraz w wojskowych jednostkach rozpoznania i jednostkach zwiadowczych”. To również RPO jest autorką wniosku skierowanego do GIODO w sprawie „zamieszczenia danych osobowych w treści Raportu o działaniach żołnierzy i pracowników WSI”. Pismo Rzecznik do ministra Klicha, zawiera kilka istotnych informacji o aktualnych dążeniach ludzi tego środowiska. Przede wszystkim, wiemy o skargach żołnierzy WSI składanych w Biurze Rzecznika. Wiemy także, że do RPO zwracały się osoby, które uważają, iż Raport z Weryfikacji zawierał nieprawdziwe informacje na temat ich działalności i czują się pokrzywdzone publikacją. W związku z tym domagają się sporządzenia uzupełnienia Raportu. Temu celowi podporządkowane są kolejne działania ludzi byłych WSI. W sierpniu 2010 roku „Sowa” złożyła do Prokuratury Rejonowej zawiadomienie o „podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej” oraz wystąpiła do RPO i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka w Polsce z prośbami o objęcie „zakresem ich możliwego działania spraw w obszarze zmierzającym do naprawy niezgodnego z Konstytucją RP prawa [...] oraz zmierzającym do wyjaśnienia przyczyn pozostawania w bezczynności organów państwa względem sporządzenia uzupełnienia Raportu”. Bez wątpienia, celem tych działań jest sporządzenie „uzupełnienia Raportu” w taki sposób, by zakwestionować dotychczasowe ustalenia Komisji Weryfikacyjnej i doprowadzić do „przywrócenia dobrego imienia byłym żołnierzom WSI”. 21 września 2010, w nawiązaniu do wcześniejszego zawiadomienia „Sowa” złożyła w prokuraturze „pismo procesowe zawiadamiającego zawierające opis poszczególnych przestępczych zachowań osoby podejrzanej”. Jednocześnie stowarzyszenie zwróciło się do szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego z informacją „o ujawnieniu nowych informacji i okoliczności, które wpływają na treść Raportu o działaniach żołnierzy i pracowników WSI „ oraz prośbą o sporządzenie uzupełnienia Raportu dołączając m.in. „orzeczenia sądów, postanowienia prokuratury i ogólne analizy wykonane przez stowarzyszenie SOWA.” Miesiąc później ludzie byłych WSI wystąpili do przewodniczącego sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka „z prośbą o objęcie obszarem działania Komisji bezczynności organów Państwa wobec krzywd wyrządzonych publikacją nieprawdziwych danych w Raporcie o działaniach żołnierzy i pracowników WSI”. Na skutek zawiadomienia złożonego w sierpniu 2010 roku, postanowieniem z dn. 29 listopada 2010 r prokuratura podjęła śledztwo „w sprawie przekroczenia uprawnień służbowych i niedopełnienia obowiązków przez Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej przez zawarcie nierzetelnych danych w opracowanym raporcie”. Kilka dni później, stowarzyszenie złożyło kolejne „pismo procesowe zawiadamiającego” informując „o ustaleniu nowych okoliczności, wskazujących na uzasadnione podejrzenie naruszenia przepisów ustawy o ochronie danych osobowych przez Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej”. W styczniu br. roku „Sowa” wystąpiła do Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych z wnioskiem o dopuszczenie stowarzyszenia do udziału w postępowaniu „na prawach strony w prowadzonym już na wniosek Rzecznika Praw Obywatelskich postępowaniu administracyjnym w sprawie zamieszczenia danych osobowych w treści Raportu o działaniach żołnierzy i pracowników WSI”. 10 kwietnia 2011 roku opublikowano na stronie stowarzyszenia treść kolejnego zawiadomienia o rzekomym przestępstwie Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej. Tym razem, ludzie WSI powiadamiają prokuraturę jakoby Antoni Macierewicz nie dopełnił swoich obowiązków i przekroczył uprawnienia. Zdaniem „Sowy”, przestępstwo Macierewicza miałoby polegać na nie zawiadomieniu prokuratury o popełnieniu przestępstwa przez 25 osób wymienionych w Raporcie. W celu poszerzenia treści tego zawiadomienia, stowarzyszenie zwróciło się „do wszystkich, którzy złożyli oświadczenia, aby osoby te wystąpiły do Naczelnego Prokuratora Wojskowego z pismem [...] o informację, czy było prowadzone w stosunku do nich śledztwo w sprawie złożenia oświadczenia niezgodnego z prawdą.” Zamieszczono również wzór takiego pisma i prośbę, by po otrzymaniu odpowiedzi przesłać informację na adres siedziby stowarzyszenia. Jak zapewniono członków „Sowy” – „otrzymane informacje będą wykorzystane przez Stowarzyszenie, jako materiał dowodowy w śledztwie w sprawie podejrzenia popełnienia przestępstwa przez Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej”. Jednocześnie stowarzyszenie zwróciło się z apelem do swoich członków o wypełnienie szczegółowej ankiety dotyczącej procesu weryfikacji pracowników i żołnierzy WSI. Zebrane w ten sposób dane mają „pomóc Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie w zebraniu dowodów popełnienia przestępstw przez Komisję Weryfikacyjną”. Ten sam cel przyświeca innej inicjatywie „Sowy”, w której chodzi o uzyskanie wglądu w akta postępowania weryfikacyjnego. Również w tej sprawie stowarzyszenie zamieszcza wzór pisma do szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, ostrzegając, że „osoba występująca o udostępnienie własnych APW musi liczyć się z dużymi utrudnieniami ze strony Biura Prawnego SKW i jest wysoce prawdopodobne, że będzie musiała skorzystać z pomocy sądu administracyjnego”.
Nietrudno zauważyć, że zamiarem oficerów byłych WSI jest podważenie całego procesu likwidacji i weryfikacji tej służby, postawienie przed sądem osób dokonujących weryfikacji oraz sporządzenie nowego kontr - raportu, w którym działalność formacji zostanie przedstawiona zgodnie z wolą „pokrzywdzonych”. Nie można również wykluczyć, że w ofensywę środowiska WSI wpisany jest plan dyskredytacji Antoniego Macierewicza, a uderzenie w szefa parlamentarnego zespołu PiS ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej koresponduje z polityczny „zapotrzebowaniem” grupy rządzącej. Na stronie internetowej stowarzyszenia podkreśla się, że śledztwo prokuratorskie wszczęte na wniosek stowarzyszenia i grupy dziewięciu oficerów WSI ma zakończyć się do 5 października 2011 roku, a zatem w terminie bliskim wyborom parlamentarnym. Gdyby w tym czasie prokuratura chciała postawić Macierewiczowi zarzuty karne, zostanie to natychmiast wykorzystane przez rządową propagandę dla podważenia ustaleń sejmowego zespołu PiS i posłuży, jako pretekst do ataku na partię opozycyjną. Aleksander Ścios
Ujazdowski o projekcie PO: to koniec Muzeum Historii Polski Propozycja ministra Zdrojewskiego dotycząca budowy Muzeum Historii Polski w innym miejscu, niż zakłada to rozstrzygnięty konkurs architektoniczny, „oznacza w praktyce porzucenie najważniejszego projektu muzealnictwa historycznego” – uważa Kazimierz Michał Ujazdowski. Były minister kultury, członek Komitetu Politycznego PiS, odniósł się do artykułu „Gazety Wyborczej”, w którym napisano: „wybrana lokalizacja nad Trasą Łazienkowską może się jeszcze zmienić. Minister kultury proponuje, by rozważyć inną – Pałac Saski przy pl. Piłsudskiego”. W wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” minister kultury Bogdan Zdrojewski mówi o możliwym ulokowaniu muzeum w innym miejscu: – Od samego początku uważałem, że najlepszy byłby teren po dawnym Pałacu Saskim. Byłem jednak przekonany, że samego obiektu nie należy odbudowywać, bo jego wartość architektoniczna, funkcjonalna, a nawet historyczna nie jest zbyt wielka. Miejsce natomiast jest najwyższej jakości, także emocjonalnej i historycznej. Według mojej oceny w linii dawnego pałacu, w lekkim oddaleniu po lewej i prawej stronie, a także tuż nad Grobem Nieznanego Żołnierza należałoby raczej zbudować obiekt neutralny, rodzaj passe-partout, w którym byłoby i muzeum, i sale pamięci, do tego sale recepcyjne dla wszystkich, w tym gości zagranicznych składających zwyczajowo wieńce na grobie.- Decyzja ministra Zdrojewskiego kwestionująca rozstrzygnięcie Międzynarodowego Konkursu Architektonicznego na projekt budowy Muzeum Historii Polski w pobliżu Placu na Rozdrożu nad Trasą Łazienkowską oznacza w praktyce porzucenie najważniejszego projektu muzealnictwa historycznego. Odstąpienie od projektu, który zwyciężył w rozpisanym przez ministerstwo Międzynarodowym Konkursie Architektonicznym jest wyrazem skrajnej nieodpowiedzialności za podjęte publicznie zobowiązanie - podkreślił Ujazdowski. W jego opinii, „rozważana przez ministra lokalizacja na Placu Saskim nie ma żadnych podstaw prawnych i organizacyjnych i nie może być traktowana, jako forma kontynuowania projektu budowy Muzeum Historii Polski”. - Apeluję o kontynuowanie działań mających na celu budowę muzeum na podstawie koncepcji przyjętej w konkursie i mającej realną lokalizację – napisał Kazimierz Michał Ujazdowski. Muzeum Historii Polski powołano w 2006 r. Siedziba Muzeum, zaprojektowana przez pracownię Paczowski ET Fritsch Architectes z Luksemburga, miała powstać nad Trasą Łazienkowską. Konkurs architektoniczny został rozstrzygnięty w 2009 r. Budowa gmachu siedziby MHP miała zostać sfinansowana w 80 proc. ze środków unijnych, resztę miał pokryć budżet państwa. Zaprojektowany przez pracownię Paczowskiego gmach Muzeum Historii Polski miał być budynkiem-mostem, którego konstrukcja złączyłaby brzegi warszawskiej Trasy Łazienkowskiej. Projekt zakładał przykrycie Trasy Łazienkowskiej na odcinku od Muzeum do Placu na Rozdrożu. Gmach miał mieć ok. 20 tys. mkw. powierzchni, z czego ok. 9 tys. mkw. będzie przeznaczone na prezentowanie wystaw. Muzeum ma za zadanie stworzyć przekrojową prezentację najważniejszych wątków polskiej historii, ze szczególnym uwzględnieniem zagadnienia powstania, obrony i kształtowania mechanizmów wolności w Polsce – począwszy od demokracji szlacheckiej aż po Solidarność. Muzeum Historii Polski prowadzi już aktywną działalność w tymczasowej siedzibie – organizuje wystawy, konferencje, imprezy miejskie np. popularny „Przystanek Niepodległość”, pikniki historyczne oraz plebiscyty. Dyrektorem Muzeum Historii Polski jest Robert Kostro.
Rozkradają polskie dziedzictwo narodowe Kradzieże eksponatów z muzeów czy włamania do posiadłości kolekcjonerów są głośnymi zdarzeniami medialnymi. Najczęściej jednak przestępstwa wymierzone w dziedzictwo kulturowe nie są oczywiste – przestrzega w komunikacie prasowym Narodowy Instytut Dziedzictwa (NID). Według informacji przekazanych przez NID niemal każdego dnia niszczony jest w Polsce jakiś zabytek, okradani są kolekcjonerzy, zabytkowe kościoły i cmentarze, muzea, galerie i domy aukcyjne. Zabytki są przemycane i wprowadzane na rynek zagraniczny. NID zwraca uwagę na fakt, że świadomość społeczna dotycząca rozbudowanych przepisów dotyczących wwozu czy wywozu zabytków z kraju jest nadal słaba. – Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, ze łamiemy prawo. Jeśli chcemy wywieźć stary obraz po babci za granicę, musimy być pewni, że nie jest on starszy niż 50 lat i że nie ma wartości przekraczającej 40 000 zł. (…) Dlatego, w zależności od tego, co dokładnie wywozimy z kraju, warto upewnić się, jakich dokumentów potrzebujemy – informuje NID. Instytucja zwraca również uwagę na zjawisko „poszukiwaczy skarbów” uważanych czasem – absolutnie niesłusznie – nawet za społecznych opiekunów zabytków. Tymczasem osoby parające się wykopywaniem artefaktów bez kontekstu archeologicznego czynią sporo szkód. Dla archeologa ważne są fakty oraz informacje, jakie można pozyskać na stanowisku archeologicznym w trakcie badań naukowych. – Owszem, zabytkowy przedmiot jest istotny, ale nie sam w sobie. Większość z nas nie wie, że najwięcej informacji o przeszłości zdobywamy analizując położenie obiektów w ziemi i względem siebie. Moneta, którą znajdujemy na targu staroci, wykopana z ziemi nie wiadomo, kiedy i nie wiadomo, przez kogo, nie daje żadnej wiedzy – czytamy w apelu. Niestety w powszechnej świadomości przestępstwa wymierzone w dziedzictwo historyczne, kulturowe czy archeologiczne są problemem mało realnymi i odległym, wiązanym raczej z planem akcji filmów sensacyjnych. – O tym, że jest jak najbardziej odwrotnie przekonaliśmy się w grudniu 2009 roku, gdy z bramy niemieckiego nazistowskiego obozu Auschwitz-Birkenau skradziono napis „Arbeit macht frei”. Kolejnym, szokującym przestępstwem, które odbiło się w mediach szerokim echem, było włamanie do domu malarza Jerzego Nowosielskiego w dwa dni po jego śmierci, w lutym 2011 roku. Skradziono obrazy autorstwa zmarłego i elementy zabytkowego wyposażenia mieszkania – przypomina NID. Za: niezalezna.pl