386

Wzorzec Engelsa Transformacja systemowa wprowadziła wiele zagrożeń dla życia rodzinnego. Jednym z negatywnych następstw jest ryzyko wykluczenia społecznego aż 1/3 polskich dzieci.“Polityka rodzinna na tle sytuacji demograficznej Polski” to przedmiot konferencji zorganizowanej w minionym tygodniu przez Klub Parlamentarny Prawo i Sprawiedliwość oraz Grupę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Niezwykle istotny w tej debacie wydaje się głos naukowców zajmujących się tą problematyką. Dr Irena Kowalska, pracująca w Instytucie Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej, w swoim referacie przedstawiła szereg ważnych kwestii, wobec których nie można przejść obojętnie. Prelegentka zwróciła uwagę, iż współczesna rodzina przeżywa kryzys i jest poddawana licznym niebezpieczeństwom. Bywa też przedmiotem manipulacji mających na celu pomniejszanie jej godności i szczególnego znaczenia. Jednym z ważnych zagadnień jest problem godzenia obowiązków zawodowych z rodzinnymi (m.in. opieka i wychowanie dzieci). Dr Kowalska przypomniała niechlubny wkład Fryderyka Engelsa, który przedstawił swoją wizję rozwiązania tego dylematu. Według Engelsa, najlepszą formą niszczenia rodziny jest spełnienie trzech warunków. Po pierwsze, trzeba wyciągnąć kobiety z domów i skierować je do fabryk. Po drugie, wyeliminować różnice płci i po trzecie, scedować opiekę nad dziećmi z rodziny na instytucje, tj. żłobki i przedszkola. Mimo iż komunizm nie odniósł sukcesu, idee Engelsa, jak podkreśliła dr Kowalska, przetrwały i utrwaliły się w państwach rozwiniętych, a w polskim społeczeństwie coraz częściej zyskują na wartości. Prelegentka podkreśliła, iż osłabienie rodziny w konsekwencji wpływa na słabość całego społeczeństwa. Dzisiaj, w jej przekonaniu, kwestionuje się nie tylko tradycyjne wzory życia rodzinnego, na które wywierany jest nacisk wynikający z przemian społecznych i nowych warunków pracy, ale niszczy się również rodzinę jako wspólnotę osób, której fundamentem jest małżeństwo kobiety i mężczyzny. Warto zauważyć, jakie konsekwencje ma jedna z idei Engelsa, mająca na celu odseparowanie matki od dziecka. Dr Kowalska przytoczyła opinię psychologów, którzy zauważyli, iż regularnie powtarzająca się nieobecność matki może wpływać na osłabienie więzi w relacji matka-dziecko oraz na niekorzystny rozwój dziecka. Dodatkowo w opinii socjologów pełnienie kilku ról społecznych, tj. bycie matką, żoną i pracownikiem jednocześnie, wpływa niekorzystnie na relacje małżeńskie. Konsekwencją wchodzenia we wszystkie te role jest brak zdolności do adekwatnego wypełniania funkcji związanych z życiem rodzinnym i brak czasu wolnego przeznaczonego dla siebie. Jakie warunki stworzono w tym zakresie w Polsce? Dr Kowalska zauważyła, iż ze względu na istotne znaczenie, jakie mają więzi między rodzicem a dzieckiem w okresie jego rozwoju, to matka powinna decydować, czy zajmie się opieką nad dzieckiem, czy też wróci do aktywności zawodowej. Jednakże w naszych warunkach, w ramach rozwiązań ustawodawczych żłobek staje się smutną koniecznością ekonomiczną. Tymczasem Czesi, jak zaznaczyła dr Kowalska, wprowadzili 4-letni okres wsparcia finansowego dla rodziców wychowujących dzieci. Dzięki temu w Republice Czeskiej ze żłobków korzysta tylko 0,5 proc. dzieci.
Rodzina ważniejsza od kariery Dr Barbara Fedyszak-Radziejowska w swoim wystąpieniu zwróciła uwagę na silny wpływ oddziaływań lewicowo-liberalnych na rodzinę. Jednakże mimo iż nie brakuje negatywnych zjawisk, takich jak  spadek liczby zawieranych małżeństw, spadek dzietności, liczebny wzrost rozwodów – to warto pamiętać, że przywiązanie do rodziny w polskim społeczeństwie nie słabnie. Według deklaracji Polaków, rodzina jest dla nich wartością najważniejszą. Według dr Fedyszak-Radziejowskiej niewątpliwie na ten stan wpływa przekaz kulturowy i socjalizacja wartości, polskich tradycji i patriotyzmu. Polacy, w świetle badań, wybierają w większym stopniu wartości wspólnotowe niż rywalizacyjne. Rodzina, przyjaciele są dla nas ważniejsi niż sukces i kariera, a role macierzyńskie rodzicielskie górują nad zawodowymi. Aby państwo mogło skutecznie realizować politykę rodzinną trzeba zapytać o model, jaki w tym zakresie zostanie zastosowany. Czy wspierać się będzie jednostki w karierze i życiu zawodowym, czy rodziny w pogodzeniu zróżnicowanych ról?
Szkodliwe wpływy transformacji Warto również zauważyć, jak wyglądała polityka rodzinna w ramach funkcjonowania III RP. Profesor Józefina Hrynkiewicz zwróciła uwagę, iż polityka rodzinna nie może się jedynie ograniczać do pomocy socjalnej i walki z patologiami w życiu rodzinnym. Chodzi tu przede wszystkim o działania mające na celu zachowanie autonomii i samodzielności ekonomicznej w ramach funkcjonowania rodziny. W okresie transformacji nie zabrakło jednak zjawisk negatywnych. Prof. Hrynkiewicz krytycznie oceniła likwidację usług opieki medycznej w szkołach na początku lat 90. Równie krytycznie postrzega politykę mieszkaniową, gdzie w ramach funkcjonującego modelu liberalnego regulować ma ją wolny rynek. Konsekwencją tych regulacji jest brak dostępu do własnego mieszkania wielu młodych ludzi. Kolejnym negatywnym zjawiskiem jest masowa emigracja zarobkowa młodych Polaków, która będzie stanowiła wielkie obciążenia w przyszłości. Warto zastanowić się nad modelem polityki społecznej, której problemy zamiast państwa ma rozwiązać wolny rynek.
Ryzyko wykluczenia społecznego Kolejną sprawa to prezentacja danych dotyczących kondycji ekonomicznej polskich rodziny. Z danych zaprezentowanych przez prof. Ewę Leś wynika, że w 2008 r. dochody 4 mln Polaków sytuowały się poniżej linii ubóstwa uprawniającej do korzystania z pomocy społecznej. Polska jest państwem członkowskim Unii Europejskiej w najwyższym stopniu zagrożonym ubóstwem dzieci i młodzieży (22 proc.). W przekonaniu prof. Leś mamy w Polsce do czynienia z brakiem respektowania praw społecznych dzieci do egzystencji na niezbędnym poziomie. Powoduje to ogromną konieczność stworzenia polityki rodzinnej, która będzie wspierała rodziny o niskim statusie ekonomicznym i kulturowym. 1/3 dzieci w Polsce jest zagrożonych wykluczeniem społecznym! Jacek Sądej

Nie wolno ulegać mitowi, że NATO nas obroni! Generał Roman Polko i Jarosław Rybak odpowiadają na pytania Portalu ARCANA. Stowarzyszenie Studenci dla Rzeczpospolitej, założone przez Pawła Kurtykę, zorganizowało 3 marca w Warszawie konferencję o stanie polskiej armii, z udziałem gen. Romana Polsko, Jarosława Rybaka i profesora Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego. Korzystając z uprzejmości Zarządu Stowarzyszenia poprosiliśmy o przekazanie panelistom pytań także od Portalu ARCANA. Publikujemy odpowiedzi gen. Polki i J. Rybaka, a w najbliższych dniach umieścimy także artykuł prof. Żurawskiego vel Grajewskiego na temat polskiej armii. Dla zainteresowanych przebiegiem konferencji Stowarzyszenia Studenci dla RP polecamy link do ich strony internetowej: studencidlarp.pl lub do relacji z konferencji: blogpress.pl

Pytania Portalu ARCANA:

Mamy już w Polsce (przynajmniej na papierze) armię zawodową, specjalistów od obsługi nowoczesnego sprzętu bojowego. Specjaliści szacują, że 100 tys. wojsko jest w stanie obronić zaledwie 3-5% powierzchni Polski. W innych państwach organizuje się więc drugi komponent – defensywny, w postaci obrony terytorialnej. Co należałoby zrobić z polską obronnością? A może w XXI wieku nie należy się już martwić o konflikty zbrojne w Europie? W świetle ostatniego raportu na temat kondycji SZ RP wynika, że 90% polskich jednostek pancernych jest bezużyteczna na polu walki. Czy w takim razie projekt polskiego czołgu lekkiego „Anders” ma szanse wpłynąć na poprawę tej sytuacji? W jaki sposób zmiany kadrowe w jednostce specjalnej GROM oraz niedawne medialne spekulacje wokół tego oddziału, wpływają na jej funkcjonowanie a także na wizerunek Polski jako sojusznika, czy też przeciwnika na arenie międzynarodowej?

Gen. Roman Polko (ur. w 1962 r.), generał dywizji Wojska Polskiego. Jest absolwentem Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu, Akademii Obrony Narodowej w Warszawie. Znany głównie z dowodzenia Wojskową Formacją Specjalną GROM (lata 2000-2004), której poświęcił rozprawę doktorską. Odbywał służbę wojskową m.in. na terenie byłej Jugosławii, w Afganistanie, Iraku. Wydano dwie książki-wywiady z generałem Polko: „Gromowładny” oraz „Armia. Instrukcja obsługi”. Ciekawy jestem, na jakich podstawach owi specjaliści opierają swoje obliczenia. Jak określili potencjał bojowy przeciwnika, jakie przyjęli wskaźniki wartości bojowej uzbrojenia. Istotne jest również co/kto było/był punktem odniesienia oraz jak mobilna i wyposażona w tych obliczeniach jest nasza armia i armia potencjalnego przeciwnika. Trzeba także wziąć pod uwagę, jak zamieniono te zdolności na wartości liczbowe. W XXI wieku, bardziej niż kiedykolwiek w historii, nie dąży się do „zadeptania” przeciwnika masami mięsa armatniego, ale pokonania go technologią, przewagą informacyjną, elastycznością i zdolnością do dokonywania błyskawicznych manewrów. Nie oznacza to, że spada wartość komponentu budowanych, na wzór gwardii narodowej, sił rezerwy. Nie mogą one być jednak jednostkami drugiej kategorii, jak formowane Narodowe Siły Rezerwowe, ale nowoczesnymi formacjami. Brytyjskie siły specjalne: 21 SAS i 23 SAS to formacje Armii Terytorialnej. Na wypadek potencjalnego konfliktu zbrojnego trudno wyobrazić sobie lepszy zalążek do budowania lokalnej partyzantki i zniechęcenia przeciwnika do okupowania obszaru ich działania. Trudno odnosić się do projektu jednego czołgu, a jeszcze trudniej wierzyć, że wpłynie on znacząco na poprawę kondycji polskiej armii. Polski przemysł obronny jest w stanie głębokiej zapaści. Przestarzałe linie technologiczne powodują, że koszty produkcji uzbrojenia i amunicji są znacząco większe niż potencjalnych konkurentów. Armia, czy inne służby mundurowe przepłacają i kupują buble, aby ratować upadające zakłady. Niestety, po każdym takim interwencyjnym zakupie, w poczuciu samozadowolenia, nie podejmuje się żadnych działań w kierunku modernizacji. Na pewno niekorzystnie, ale nie przeceniałbym znaczenia medialnego szumu wokół jednostki GROM. Szczególnie w sytuacji, gdy nie wpływa to na poziom realizowanych poza granicami kraju misji. Nasze siły specjalne zdobywają doświadczenie i odnoszą znaczące sukcesy w Afganistanie.GROM w strukturach dowództwa wojsk specjalnych, wraz z pułkiem specjalnym komandosów – Formozą – oraz tworzonymi siłami polskich rangersów i szwadronem śmigłowców postrzegany jest jako atrakcyjny partner dla elitarnych sił NATO.

Jarosław Rybak (ur. w 1970 r.). W latach 1997-2007 dziennikarz, zajmujący się problematyką bezpieczeństwa, szczególnie wojsk specjalnych. Pierwszy dziennikarz wyróżniony Honorową Odznaką Jednostki GROM. Był rzecznikiem prasowym Ministerstwa Obrony Narodowej, później dyrektorem Departamentu Komunikacji Społecznej Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Jest autorem czterech i współautorem dwóch książek o wojskach specjalnych. Jestem ostrożny w prowadzeniu takich szacunków. Trzymając się bowiem powyższych proporcji, musielibyśmy przyjąć, że do obrony Polski potrzeba nam ponad 2 mln żołnierzy. Żyjemy w spokojnej części świata, ale bezpieczeństwo nie jest dane raz na zawsze. Proszę zapytać mieszkańców dawnej Jugosławii, czy przed ćwierćwieczem przypuszczali, że w ich kraju wybuchnie niewyobrażalnie brutalna i krwawa wojna? Stara zasada mówi, że silnych się nie atakuje. Dlatego musimy mieć sprawne i nowoczesne Siły Zbrojne. Gwarantem bezpieczeństwa jest też Sojusz Północnoatlantycki, jednak nie wolno ulegać mitowi, że „NATO nas obroni”. Sojusz nie posiada ani jednego czołgu, ani jednego śmigłowca. Potencjał NATO to składowe armii jego państw członkowskich. Jeśli Wojsko Polskie będzie nowoczesne i silne, to o tyle mocniejszy będzie cały Sojusz.Trzeba też pamiętać, że najlepiej liczyć na siebie. W art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego zapisano, że atak na któregoś z członków to atak na cały Pakt. Jeśli się jednak wczytamy w ten artykuł, to już nie będzie tak wesoło. NATO udzieli bowiem napadniętemu takiej pomocy „jaką uzna za konieczną, łącznie z użyciem siły zbrojnej”. Może więc wysłać dywizję wojska, ale może też ograniczyć się tylko do noty dyplomatycznej… I ostatnia kwestia tego wielowątkowego pytania. Jest oczywistym, że na wypadek nie tylko wojny, ale także i katastrof, potrzebujemy sprawnej obrony terytorialnej. Niestety. Obecny minister obrony narodowej stracił kilkanaście miesięcy, tradycyjnie już skupiając się na piarze, a nie na budowie potencjału. Bogdan Klich opowiadał, że tworzy Narodowe Siły Rezerwowe, które będą odpowiednikiem amerykańskiej Gwardii Narodowej. Takie bałamuctwa powtarzali też niektórzy „eksperci”. Wystarczyło trochę czasu, żeby ten sam minister potwierdził, że NSR nie będzie żadną gwardią – nie ma bowiem ani jednej jednostki NSR. Cały pomysł sprowadza się do tego, aby NSR-owcami uzupełnić wakaty w jednostkach wojskowych. Kiedy taki oddział będzie wyjeżdżał na misję czy do pomocy przy powodzi, to z cywila powoła się tam np. brakujących kierowców czy innych specjalistów.
Na stronie internetowej MON do dziś (piszę to w połowie marca) jest informacja: „do końca roku 2010 planuje się, że w NSR będzie 10 tys. ludzi”. Mamy marzec 2011 r. i zaledwie 30 proc. z tej liczby. Trudno nawet dziwić się dlaczego MON nie radzi sobie z NSR, skoro zajmujący się tym ludzie nawet nie panują nad uaktualnianiem informacji na stronie internetowej resortu. Słowem – minister Klich miał stworzyć sprawny system antykryzysowy, a nieudolnie łata dziury po za szybkim uzawodowieniu wojska. Nie zajmuję się wojskami pancernymi, więc trudno mi odnieść się do tego wskaźnika 90 proc. Nie znam też szczegółów dotyczących „Andersa”. Wiem natomiast, że od koncepcji do wdrożenia zwykle upływają lata. Przy tej okazji warto przypomnieć plany sprzed zaledwie dekady. Gdy Wojsko Polskie przyjmowało wtedy 128 niemieckich czołgów Leopard 2A4, transakcji miało towarzyszyć podpisanie dwóch umów. Resorty obrony porozumiały się w sprawie przekazania sprzętu. Natomiast ministerstwa gospodarek Polski i Niemiec miały podpisać umowę dotyczącą modernizacji naszych czołgów T-72 do standardów NATO. Pierwsza umowa weszła w życie i – mimo, że Leopardy są starsze od naszych PT-91 „Twardy” – pancerniacy zdecydowanie bardziej je chwalą. Zapomniano natomiast o umowie gospodarczej. W okresie „dogrywania” szczegółów przekazania Leopardów, we wrześniu 2001 r., na seminarium podczas Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego w Kielcach, Bronisław Komorowski, ówczesny szef MON, mówił – zarówno w czasie wystąpienia, jak i później w wywiadzie z niżej podpisanym – „że na współczesnym polu walki PT-91 zginie po 5 minutach od wejścia do boju. A żaden odpowiedzialny szef MON nie może powiedzieć swoim żołnierzom, że oczekuje od nich samobójstwa. Dlatego jesteśmy zainteresowani Leopardami. Chcielibyśmy, aby oznaczało to też szansę dla polskiego przemysłu zbrojeniowego. (…) Decyzje muszą jednak zapaść w Ministerstwie Gospodarki. Jedyne więc co mogę robić, to stale przypominać o tej sprawie”. Może więc warto, aby prezydent Komorowski przypomniał o umowie? Powinno to być prostsze niż jeszcze przed kilku laty. Bronisław Komorowski sam twierdzi, że z niemieckim prezydentem oraz kanclerz ma doskonałe kontakty. W ciągu ponad 20 lat istnienia GROM-u, odchodzili z niego zarówno dowódcy, jak i żołnierze. Były przypadki, że naraz kilka razy więcej od trzynastki, którą ostatnio nagłośniły media. Dlatego nie w tym widzę największy problem. Zbyt długo ciągnie się postępowanie prokuratorskie dotyczące kilkunastu logistyków z GROM-u. Poprzedni dowódca jednostki zawiadomił organa ścigania z powodu nieprawidłowości, jakich mieli się oni dopuścić. Jeśli ci żołnierze dokonywali przestępstw, należy ich przykładnie ukarać. Tak, żeby na GROM-ie nie było jakichś ciemnych plam. Dbając o dobre imię najbardziej znanej naszej jednostki wojskowej należy to zrobić szybko. Zdecydowanie poważniejsze jest jednak to, że minister obrony Bogdan Klich, chcąc polepszyć swoją marną pozycję w gabinecie Donalda Tuska, przez palce patrzył na kolejne przykłady zacieśniania więzi towarzyskich między niektórymi komandosami a ministrami – bliskimi współpracownikami premiera. Przymykał oko na kolejne nieprawidłowe zachowania: przebicie opon w samochodzie żony jednego z oficerów, zaparkowanym wewnątrz jednostki, smsy i emaile z pogróżkami wysyłane przez obecnych żołnierzy m.in. do oficera oraz jednego z byłych dowódców GROM-u, skończywszy na braku reakcji, gdy w GROM-ie zbierano podpisy pod de facto opinią dotyczącą jakości pracy byłego dowódcy. Groźny był też „sterowany przeciek” do jednej z telewizji na temat – zakończonej śmiercią dwóch miejscowych policjantów – operacji odbicia zakładników w Afganistanie. Akcję przeprowadzili komandosi z pułku specjalnego z Lublińca. Główna teza programu telewizyjnego głosiła, że powinni ją przeprowadzić lepiej wyszkoleni żołnierze GROM-u. Zarówno oficjalnie, jak i nieoficjalnie przedstawiciele Dowództwa Wojsk Specjalnych oraz obu jednostek przekonują, że materiał był – delikatnie pisząc – nie do końca rzetelny, a informacje nieścisłe. W środowisku mówi się, że wymierzony został w dowódcę WS gen. Piotra Patalonga, a żołnierze z Lublińca stali się narzędziem ataku. Dlaczego ten pierwszy przykład „napuszczania” dziennikarzy przez jednych komandosów na drugich był tak niebezpieczny? Ponieważ za nim mogą pójść następne „przecieki”. To zaś poważnie nadwyręży dotychczas bezdyskusyjną opinię o profesjonalizmie polskich komandosów. Elitarne oddziały specjalne nie będą zainteresowane współpracą z Polakami, którzy w ramach wewnętrznych wojenek mogą ujawniać szczegóły z tajnych operacji. Natomiast z punktu widzenia naszych przeciwników to idealna sytuacja do wykorzystania w wojnie psychologicznej. Rozmawiał Paweł Kurtyka Współpraca: Marek Hańderek, Michał Szot

Istota działań sowieckiej Rosji – Kodeks Karny z 1926r a Katyń Wydaje się niewiarygodne, żeby większość przestępstw, za które skazywani byli ludzie w czasie po rewolucji proletariackiej dotyczyło tylko jednego artykułu Kodeksu Karnego. A jednak. Posługując się nim można było skazać wszystkich i za wszystko. Chodzi o art. 58, składający się z 14 paragrafów. Jak to się działo, czego dotyczył ten artykuł, skoro na jego podstawie skazywano aż tylu ludzi, i jak to się działo, że to na jego podstawie można było udowodnić dużo więcej, niż sam głosił? Przeanalizuję teraz treść poszczególnych artykułów wykazując nadużycia, do których na ich podstawie dochodziło. Niekiedy wydawać by się mogły zabawne, gdyby nie fakt, że faktycznie ludzi za to wywożono na roboty i umierali za to. Artykuł nie uściślał, nie konkretyzował przestępstw, dlatego był dobrym polem do szerokiej interpretacji (lub nadinterpretacji)  poszczególych paragrafów. Na początku trzeba zaznaczyć, że nie stanowił on w Kodeksie odrębnego rozdziału, zawierał się w dziale “przestępstw państwowej wagi”. Nie wspomina się, ze może dotyczyć przestępstw politycznych, wszystko uznawane jest jako przestępstwa kryminalne.

Paragraf 1 mówi, że za czyn kontrrewolucyjny uznane jest każde działanie mające na celu wystawienie na szwank władzy. Jak należy rozumieć tak brzmiący paragraf? Otóż w praktyce wyglądało to tak, że więzień, który z wyczerpania odmówił pójścia do pracy – naraża władzę na szwank. Konsekwencją było jego rozstrzelanie. Idźmy dalej. Naruszeniem tego paragrafu jest również niewola. Otóż tacy żołnierze, którzy wróciliby z niewoli winni zostać rozstrzelani. Ciekawe. Dobrze sytuacje obrazuje pewna historia. Otóż Polak urodził się we Lwowie, gdy był on jeszcze częścią Austro-Węgiej. Mieszkał tam, czyli de facto w Polsce, w czasie II Wojny Światowej wyjechał do Austrii, wcielony został do wojska. Tam aresztowali go sowieci. Dostał 10 lat za zdradę swojej ojczyzny, uwaga, UKRAINY. Nie możliwe? A jednak. Żeby tego było mało, w rozpatrywaniu przestępst ważny stał się także “zamiar”. Śledczy rozpatrywał, nawet gdy nie popełniono przestępstwa, czy może podejrzany miał ZAMIAR je popełnić. Taki zamiar traktowano już jako przygotowanie do przestępstwa, stosowano najwyższy wymiar kary.

Paragraf 2 mówi o powstaniu zbrojnym, zagarnięciu władzy w stolicy i na prowincji, zwłaszcza w celu oderwania gwałtem jakiejkolwiek części terytorium Związku Republik. Rozumie się przez to oczywiście każdą próbę oderwania się republik od Związku Sowieckiego.

Paragraf 3 brzmi: Pomoc, okazywana w jakiejkolwiek bądź formie obcemu mocarstwu znajdującego się w stanie wojny z ZSRR. Otwierało to możliwości skazania każdego, kto w jakikolwiek sposób miał do czynienia z przedstawicielami innych narodowości bądź kiedykolwiek był na terenie obcych mocarstw.

Paragraf 4 mówił o pomocy okazywanej międzynarodowej burżuazji. No cóż. O co może chodzić? Otóż, wszyscy, którzy opuścili Związek Radziecki przed 1920 rokiem, gdy po latach zostali złapani przez Armię Radziecką w Europie, mogli zostać skazani. Bo co niby za granicą robili, jeśli nie wspomagali burżuazję?

Paragraf 5: skłanianie obcego mocarstwa do wydania wojny ZSRR.

Paragraf 6: szpiegostwo. Jak łatwo zgadnąć, interpretowane niesamowicie szeroko. Można było dostać także wyrok np. za Podejrzenie o szpiegostwo, za Niedowiedzione szpiegostwo a nawet za stosunki wywołujące podejrzenie o szpiegostwo. Do wyboru do koloru.

Paragraf 7: działanie na szkodę przemysłu, transportu, handlu, obiegu pieniężnego i spółdzielczości.

Paragraf 8: terror. Problem dotyczył oczywiście dopuszczenia się użycia siły wobec aktywisty. Gdy bowiem zdarzyło się uderzyć zwykłego człowieka, przestępstwo uznawano za pospolite. Tutaj też brano pod uwagę sławetny “zamiar”.

Paragraf 9: zniszczenie albo uszkodzenie drogą wysadzenia w powietrze albo podpalenia, czyli dywersja. Jeśli ktoś się pomylił, coś się stało w pracy – działał na szkodę, dopuszczał się dywersji.

Paragraf 10: propagadna albo agitacja zachęcająca do obalenia, podkopania albo osłabienia władzy sowieckiej a również rozpowszechnianie albo przygotowanie bądź przechowywanie publikacji tejże treści. Trzeba było uważać na prywatne rozmowy, poglądy, pisanie pamiętnika, notatek.

Paragraf 11: nie miał oddzielnego brzmienia, dostarczał tylko inny charakter poprzednich przestępstw, mianowicie charakter grupowy, bądź gdy ta grupa tworzyła organizację. Oczywiście dwoje osób już taką organizację mogło stworzyć.

Paragraf 12 dotyczył niedoniesienia o każdym z poprzednich czynów. Bo to tak, jakby człowiek sam taką zbrodnię popełnił.

Paragraf 14 karał za świadome uchylenie się od wykonania określonych obowiązków albo umyślnie niedbałe ich wykonanie. Mieści się tutaj sabotaż. Kto odróżniał, czy czyn był umyślny czy nie? Oczywiście funkcjonariusz. Należy nadmienić, że zgodnie z Kodeksem Karnym z roku 1926 mord katyński uznano w Rosji za przedawniony, gdyż potraktowano go jako przestępstwo pospolite. Prawdopodobnie także na podstawie tego Kodeksu wydano rozkaz rozstrzelania polskich żołnierzy w Katyniu. Choć czy tak było, dość trudno się tak naprawdę dowiedzieć. Wiemy tylko, że podjęło ją 5 marca 1940 r. Biuro Polityczne KC WKP(b) na podstawie pisma, które ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ławrientij Beria skierował do Stalina. Szef NKWD, oceniając w nim, że wszyscy wymienieni Polacy “są zatwardziałymi, nierokującymi poprawy wrogami władzy sowieckiej”, wnioskował o rozpatrzenie ich spraw w trybie specjalnym, “z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary – rozstrzelanie”. * Natomiast na jakiej podstawie prawnej..

Paragrafy, które przytoczyłam dotyczą obywateli rosyjskich. Podają przyczyny, dla których można ich było skazać na śmierć. To o ile łatwiej można było uśmiercić wrogów wojennych, skoro tak łatwo przychodziło im zabijanie swoich…

Partyzantka

* Cytat z dzieje.pl

Źródło:

  1. Sołżenicyn, Archipelag Gułag 1918-1956,Nowe Wydawnictwo Polskie, Warszawa 1990, t.1, s.65-73

cytaty: tamże (kusywa)

Polska neo-kolonią – wywiad z prof. Witoldem Kieżunem - Pakiet klimatyczny jest korzystny dla zachodu Europy, który kombinuje, by eksploatować kraje Europy Środkowej. To mają być neo-kolonie. Temu służy likwidacja polskich banków, ciężkiego przemysłu i handlu – z profesorem Witoldem Kieżunem rozmawia Krzysztof Świątek. Głosi Pan pogląd, że Polska podlega rekolonizacji. Na czym ona polega, kto realizuje tę koncepcję i jakie będą jej skutki? - Problem rekolonizacji znam o tyle dobrze, że przez 10 lat prowadziłem jeden z największych programów ONZ modernizacji krajów Afryki Centralnej. I miałem możliwość zorientowania się jak wygląda polityka wielkiego kapitału w stosunku do dawnych krajów kolonialnych. Kiedy stawały się wolne, z reguły odzyskiwały dostęp do źródeł surowców, a także przedsiębiorstw znajdujących się wcześniej w rękach kolonizatorów. W II połowie lat 80. rozpoczęła się olbrzymia akcja rekolonizacji. Kapitał międzynarodowy „oświadczył” mieszkańcom Afryki: macie niepodległość, swoje państwa, natomiast my wykupimy wasze przedsiębiorstwa, głównie zajmujące się eksploatacją złóż minerałów, ale także uprawą kawy, herbaty czy egzotycznych owoców. Wy będziecie prowadzić małe i średnie firmy, pracować na roli i oczywiście kupować nasze towary, bo sami, niewiele produkując, zostaniecie zmuszeni do importu. Na przełomie lat 70 i 80. rozpoczyna się rewolucja informatyczna. Pojawia się możliwość tworzenia potężnych imperiów gospodarczych, które zyskują szansę oddziaływania na cały świat. To stworzyło kapitalną okazję do rekolonizacji. Jedna grupa kapitałowa mogła przejąć np. kopalnie w Kongo, Rwandzie i Ugandzie. Przerażająca stopa korupcji w Afryce  ułatwiała  niezwykle  tani zakup. Ta akcja, akceptowana przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy, niesłychanie się rozwinęła.

Skutki polityki wielkiego kapitału widział Pan w Rwandzie. - Znam podłoże konfliktu rwandyjskiego. W moim projekcie pracowało 56 osób, w tym 45 Murzynów, z których tylko dwóch przeżyło. Resztę zamordowano. Cały konflikt był olbrzymią akcją kapitału amerykańskiego. Kiedy na początku lat 60. Rwanda i Burundi odzyskały niepodległość, władzę opanowali Tutsi. Później w Rwandzie doszło do rewolucji i władzę przejęli Hutu, a większość Tutsi uciekła do Ugandy. Okazało się, że uciekinierzy z Rwandy reprezentowali wyższy poziom, niż ludność miejscowa, opanowali więc władzę w wojsku. I wtedy doszło do porozumienia z amerykańskim kapitałem zbrojeniowym – dacie nam na kredyt broń, a my uderzymy na Rwandę, a potem przez Burundi dojdziemy do Zairu, który jest najbogatszym krajem zasobnym w minerały, diamenty i uran. Zair był wtedy opanowany przez kapitał belgijski i francuski, a chciał tam wejść kapitał amerykański. Wszystko rozgrywało się na moich oczach. Amerykanie przekazali sprzęt do Ugandy i ta rozpoczęła wojnę. Rwanda miała gorsze uzbrojenie radzieckie. Ewakuowano mnie w momencie, kiedy mój zastępca został zamordowany, a armia ugandyjska była 20 km od stolicy Rwandy. Hutu, w odwecie zaczęli mordować miejscowych Tutsi. Tutsi z Ugandy zdobyli Rwandę, przeszli pokojowo przez Burundi – cały czas opanowane przez Tutsi – i ruszyli na Zair. W tym kraju wymordowano 500-600 tys. ludzi i region został opanowany przez kapitał amerykański i brytyjski. Dziś kontroluje on całą Afrykę centralną.

W jaki sposób przeniesiono pomysł na rekolonizację Afryki tak, by objęła naszą część Europy? - Sytuacja Afryki była interesująca ze względu na surowce, ale przedstawiciele kapitału światowego zdawali sobie sprawę, że tam robotnik, a nawet inżynier jest słabo wykwalifikowany. Kocham Murzynów, są sympatyczni, mili, ale mają jedną wadę – brakuje im zmysłu do systematycznej pracy. Kultura afrykańska zrodziła się nie z pracy, a z zabawy. W Burundi są np. lasy bananów, z których można zrobić zupę, piwo czy chleb. Jeszcze w latach 30. po ulicach Bużumbury biegały daniele, wystarczyło z łuku strzelić, nie trzeba było pracować. Mieszkańcy wyżywali się w zabawie i to zostało do dziś. Uroczystości zaręczyn i ślubu trwają wiele dni. Tymczasem Polska dysponowała kadrą wykwalifikowanych inżynierów i robotników. Wedle źródeł amerykańskich, w 1980 roku znajdowała się na 12. miejscu jeśli chodzi o wielkość produkcji. Pojawia się więc kolejna fantastyczna okazja dla światowego kapitału zdobycia atrakcyjnego rynku. I rusza George Soros. To jeden z 10 najbogatszych ludzi na świecie, dorobił się na spekulacjach giełdowych. Polska jest otwartym krajem, w którym znaczna część młodszej kadry przywódczej przebywała w USA na stypendiach. Jest wielu Cimoszewiczów, Kwaśniewskich, Rosatich, Balcerowiczów. Leszek Balcerowicz uzyskał tytuł MBA na Saint John’s University. Decyzja – zaczynamy w Polsce. Wielki reprezentant światowego kapitału George Soros przyjeżdża w maju ’88. Spotyka się z Rakowskim i Jaruzelskim. Natychmiast tworzy za miliony Fundację Batorego stawiając jako cele: otwarte społeczeństwo i otwarty rynek. Niedługo później NBP tworzy 9 banków komercyjnych z partyjnym kierownictwem. Zaczyna się I etap tworzenia tzw. przedsiębiorstw nomenklaturowych. Soros opracowuje program w oparciu o tzw. konsensus waszyngtoński. Zakłada on otwarcie granic, możliwość dużego importu i jak najdalej idącą prywatyzację. Bazuje na koncepcji neoliberalizmu Miltona Friedmana, absolutyzującą wolny rynek, w której państwo nie ma nic do gadania. Soros sprowadza Sachsa, który jest finansowany przez Fundację Batorego.

Sachs spotyka się ze strategami Solidarności. - W maju ’89 roku idzie do Geremka. Geremek przyznaje, że nie ma zielonego pojęcia o ekonomii. Jadą do Kuronia na Żoliborz. Kuroń nie zna angielskiego, więc zapraszają Liptona, który pracuje w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, a jednocześnie w redakcji „Gazety Wyborczej”. Kuroń powtarza, że wszystko na pewno wyjdzie i poleca Sachsowi opracowanie programu. Jadą do „Gazety Wyborczej”, gdzie jest komputer i do rana Lipton z Sachsem opracowują program. Biegną do Michnika, który też wyznaje, że nie ma zielonego pojęcia o ekonomii. Ale decyduje się napisać artykuł: „Wasz prezydent, nasz premier” i zobowiązać rząd do realizacji programu. Nie odkrywam niczego nowego. Wszystko jest w książce Jeffreya Sachsa: „Koniec z nędzą. Zadanie dla naszego pokolenia”. Później Sachs spotyka się z OKP w sejmie…

…większość posłów też nie ma wiedzy ekonomicznej… - Aleksander Małachowski przyznał później: „Byliśmy jak barany”. Powstaje pytanie: kto ma realizować tę koncepcję? Jako pierwszy brany jest pod uwagę Trzeciakowski, który odmawia. Nie zgadzają się także Józefiak i Szymański. Wtedy Stefan Bratkowski stawia moją kandydaturę. Ja jestem w Burundi, gdzie nie ma ambasady, dlatego dzwoni ambasador z Kenii, ale nie umie sprecyzować o jaką propozycję chodzi. Brakowało mi roku do zakończenia realizacji 10-letniego programu, stąd odmawiam. Wtedy Kuczyński ni stąd, ni zowąd łapie Balcerowicza. Co ciekawe, Balcerowicz robi doktorat w ’75 roku, a w ’89 nie ma jeszcze habilitacji. Kiedy pracowałem w Wydziale Zarządzania UW to nasi adiunkci musieli w ciągu pięciu lat zrobić habilitację. W przeciwnym razie byli zwalniani. Sprawa druga – Balcerowicz nie brał udziału w pracach Okrągłego Stołu. Po trzecie – nigdy w życiu niczym nie kierował. Dobór więc bardzo dyskusyjny. W tym czasie OKP tworzy komisję do stworzenia programu gospodarczego pod przewodnictwem prof. Janusza Beksiaka. I wtedy Mazowiecki stawia sprawę na ostrzu noża – albo oni, albo my. Zostaje Balcerowicz.

Dlaczego inni nie chcieli jej realizować? - Bo poza zdławieniem inflacji, skutkowała zniszczeniem państwowych przedsiębiorstw,  likwidacją PGR-ów, masowym bezrobociem, a jednocześnie zalewem importu – importowaliśmy wówczas nawet spinki do włosów i makulaturę. Przyjeżdżam wtedy do Polski i widzę mleko francuskie na półkach. Kuzynka mówi mi, że jest propaganda, by nie kupować polskiego mleka, bo rzekomo butelki myje się proszkiem IXI. Pytam o „Mazowszankę”, którą zawsze lubiłem. Okazuje się, że nie ma. Można za to nabyć niemieckie wody mineralne. Chcę kupić krem do golenia Polleny. A trzeba pamiętać, że Szwedzi specjalnie przyjeżdżali do Polski po wódkę i polskie kosmetyki. Polleny też nie ma, jest Colgate. W końcu ekspedientka znajduje Pollenę w magazynie. Widzę, że jest trzy razy tańsza. Kobieta tłumaczy, że bardziej opłaca jej się sprzedawać droższy towar, więc polskiego nie wystawia. Krótko mówiąc, rozpoczyna się świadoma likwidacja konkurencji. Siemens kupuje polski ZWUT, który dysponuje wówczas monopolem na telefony w Związku Radzieckim. Niemcy dają pracownikom dziewięciomiesięczną odprawę. Wszyscy są zadowoleni. Po czym burzą budynek, całą aparaturę przenoszą do Niemiec i przejmują wszystkie relacje z Rosją. Likwiduje się „Kasprzaka”, produkcję układów scalonych, diod, tranzystorów, a nawet naszego wynalazku, niebieskiego lasera. Wykupuje się polskie cementownie, cukrownie, zakłady przemysłu bawełnianego, świetną wytwórnię papieru w Kwidzyniu. A my uzyskane pieniądze „przejadamy”.

Największy skandal to jednak sprawa Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. - Kupiłem wtedy świadectwo NFI za 20 zł, wychodzę z banku i zatrzymuje mnie mężczyzna oferując za nie 140 zł. Okazało się, że posiadacz 35 proc. akcji miał prawo do podejmowania decyzji sprzedaży. NFI tworzyło ponad 500 najlepszych przedsiębiorstw. Wszystkie upadły albo zostały za grosze sprzedane. I potem te świadectwa były po 5 zł. Toczyły się procesy, m. in. Janusza Lewandowskiego, zakończony w zeszłym roku uniewinnieniem. Wszyscy porobili kariery, a Balcerowicz dostał Order Orła Białego i był kandydatem do Nagrody Nobla. To nie do wiary!

Polska oddała banki, a sektor energetyczny przejmują firmy narodowe innych państw, np. szwedzki Vatenfall. - Wcześniej TP SA przejął państwowy France Telecom. Podobnie działo się w Afryce. Wszystkie towary eksportowane z Europy albo Ameryki były bez porównania droższe. Kupiłem w Afryce volkswagena za 15 tys. dolarów, przyjechałem do Berlina, patrzę – kosztuje tylko 8 tys. Teraz także ceny artykułów przemysłowych są w Polsce dużo wyższe, zaś płace nieporównywalnie niższe. Na tym polega interes firm zagranicznych. Gdyby płace, żądaniem związków zawodowych, doprowadzono do poziomu wynagrodzeń za granicą, to koncerny przeniosłyby się do Rumunii, Bułgarii, na Białoruś, do Chin, a nawet do Afryki. Przecież Ford zlikwidował fabrykę pod Warszawą i otworzył ją w St. Petersburgu.

Czy podobnie rekolonizowano inne kraje, które wychodziły z komunizmu? - Tak, tę koncepcję zrealizowano w całej Europie Środkowej.

Jak ocenia Pan aktualną sytuację Polski? - Jest tragiczna. Suma długu państwa i długu prywatnego przekracza poziom dochodu narodowego. A dług rośnie, bo całe te 20 lat mamy ujemny bilans w handlu zagranicznym. Żyjemy wedle filozofii sformułowanej przez premiera Tuska – „tu i teraz”. Nie ma żadnego planu strategicznego.

Czy limity emisji Co2 to pomysł na doprowadzenie do upadku polskiego przemysłu? - Pakiet klimatyczny jest korzystny dla zachodu Europy, który kombinuje, by eksploatować kraje Europy Środkowej. To mają być neo-kolonie. Temu służy likwidacja polskich banków, ciężkiego przemysłu i handlu. To są ostatnie lata polskiego handlu. Tylko w tym roku Carrefour i Biedronka zamierzają otworzyć paręset nowych placówek.

Czyli Polacy nie mają być właścicielami dużych firm? - Taki jest cel. Polsce grozi poważny kryzys finansowy. Zagrożony jest system ubezpieczeń społecznych. Jak można było stworzyć OFE – kilkanaście zagranicznych firm, które biorą po 7,5 proc. prowizji? Należało powołać jedno polskie towarzystwo emerytalne, które tworzy fundusz inwestujący tylko w budowę wieżowców, duże przedsiębiorstwa i na tym zarabia. Tak jak ONZ, którego fundusz emerytalny jest właścicielem wieżowców w Nowym Jorku, których wartość idzie co roku w górę. Ale zagranicznym firmom ubezpieczeniowym dawać takie zarobki?!

Dlaczego Niemcy zdecydowali się otworzyć swój rynek pracy? - Jest zapotrzebowanie na konkretne zawody, m. in. informatyków, lekarzy oraz osoby do opieki nad ludźmi starszymi. Zarazem Niemcy prowadzą konsekwentną politykę. W latach 70. wyemigrowało paręset tysięcy Polaków, którzy mieli rodziny w Niemczech. Oni się zgermanizowali. Także część mieszkańców Dolnego Śląska ma już obywatelstwo niemieckie i praktycznie tylko wakacje spędza w Polsce, a pracuje w Niemczech. Zakładamy, że po 1 maja wyjedzie kolejne 400 tys. Polaków.

Za granicą pracuje już 1,5 mln Polaków. Jakie będą konsekwencje masowej emigracji zarobkowej? - Tragiczne. Zabraknie nam specjalistów i robotników wykwalifikowanych, a to ograniczy możliwości rozwoju. Najzdolniejsi wyjeżdżają i tylko niewielki procent z nich wróci. W tej chwili przysyłają jeszcze pieniądze do Polski, ale to się skończy, kiedy ściągną rodziny. A przecież wymieramy jako naród, bo statystyczna Polka rodzi 1,23 dziecka. W rekordowym tempie rośnie mocarstwowość i rola Niemiec, które już są 4. potęgą świata i ściągają najlepszych specjalistów, również z Polski. Program Solidarności sformułowany na I zjeździe w Oliwie to była koncepcja samorządności – tworzenia samorządów przedsiębiorstw i samorządów zawodowych. Po ’89 roku udało się utworzyć 1500 spółek pracowniczych, które dziś świetnie prosperują. Ale na poziomie państwa projekt „S” odrzucono. Prof. Witold Kieżun – teoretyk zarządzania, uczeń Tadeusza Kotarbińskiego, wykłada w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie; był żołnierzem AK i powstańcem warszawskim Za: Tygodnik Solidarność

http://www.bibula.com/?p=34439

Pokłosie Grossa France Culture, prestiżowa radiostacja francuska. Ma udział w formowaniu opinii elit tego kraju. 26 lutego br., sobotnia – jedna z bardziej uznanych – audycja tego radia prowadzona przez filozofa, Alaina Finkielkrauta, tym razem poświęcona jest francuskiemu wydaniu książki Anny Bikont „My, z Jedwabnego”. Goście Finkielkrauta: historyk Jean-Charles Szurek i autorka Anna Bikont. Z ich udziałem słuchamy audycji przerażającej poprzez swoją jednostronność, która nadaje jej antypolski charakter.Finkielkraut opierając się na książce Bikont tudzież opiniach swoich interlokutorów z Polski twierdzi, że dopiero teraz dowiadujemy się prawdy o polskim, morderczym antysemityzmie wojennym i powojennym, a za Jedwabnym odkrywamy kolejne jedwabne których było: 20?, 30?, może więcej. Bikont potwierdza. Jakkolwiek jednostronność Francuzów wywołuje sprzeciw, w jakimś sensie można ją zrozumieć. Takie uzyskują informacje, a więc wyciągają z nich wnioski. Mniej usprawiedliwiony jest Szurek, który jest historykiem, a więc powinien cechować się krytycyzmem wobec jednostronnych źródeł. To, co uderza jednak najbardziej to postawa Bikont, która zna polskie debaty i wie o okolicznościach spraw, które są poruszane. Wie, ale nic na ten temat nie mówi. Słyszymy więc o pogromie w Kielcach i ani słowa o komunistycznej prowokacji, która za nim stała. Informowani jesteśmy o eksplozji polskiego antysemityzmu w 1968 roku i francuski słuchacz wnosi, że było to spontaniczne działanie Polaków. Na temat faktu, iż akcja ta od początku do końca przeprowadzona została przez władze PRL-u, nic się nie dowie. Bikont twierdzi, że mordowanie Żydów nie kompromitowało w oczach AK i słuchacze nie mają powodu jej nie wierzyć, tak jak wierzą jej rozmówcy. O tym, że Polska była jedynym krajem pod okupacją, gdzie państwo podziemne karało śmiercią za wydawanie Żydów, Bikont się nie zająknie. Tak jak i o skali pomocy Żydom i cenie, którą płacili za to również zwykli Polacy. Szurek mówi o współczesnych ośrodkach antysemickich w Polsce, z których jeden tworzą „bracia Kaczyńscy”. Bikont milczy. Najbardziej szokuje jednak sam początek audycji. Szurek stwierdza, że „młodzi historycy polscy” dowiedli, iż Polacy zamordowali w czasie wojny 200 tysięcy Żydów. Pamiętamy, że taka była liczba podana na początku przez Jana Grossa, który pod wpływem krytyki zredukował ją o 150 tysięcy. Już ten fakt powinien go definitywnie zdyskredytować jako historyka. Tymczasem jest on nadal fetowany na salonach III RP jako odważny i ważny uczestnik debaty o najnowszych dziejach naszego kraju. Ale nie Gross jest ważny. Okazuje się, że jego pierwotne „ustalenia” zaczynają już obowiązywać na świecie. Trudno dziwić się Finkielkrautowi, że z tego faktu wyciąga niewesołe dla Polski wnioski. Bikont wie, że dane przytaczane przez Szurka są nieprawdziwe, nawet ich autor zredukował je do 25 procent. Słucha i nie mówi nic. Jest więc odpowiedzialna za to, że tego typu kłamstwa formują obraz Polski. Czy potrzebny jest komentarz? Wildstein

Dariusz Ratajczak: Protokoły Mędrców Syjonu – fałszerstwo oparte na faktach? Sprawa wydaje się prosta: „Protokoły Mędrców Syjonu” są wytworem antysemitów, którzy chcieli wykazać, ze Żydzi dążą do panowania nad światem. Żeby być bardziej precyzyjnym – jest to produkt najlepszej tajnej policji świata – rosyjskiej Ochrany (gdyby była taka „najlepsza”, nie dopuściłaby do rewolucji roku 1917. Z drugiej strony nie można wykluczyć, że sama ją inspirowała poprzez swych masońskich mocodawców). Powyższe twierdzenie wydaje się tym bardziej prawdziwe, że w roku 1935 sąd w Bernie skazał na grzywny młodych Szwajcarów za rozpowszechnianie „protokołów”, natomiast pismo uznał za falsyfikat. Wprawdzie podczas rozprawy nie dopuszczono świadków mających świadczyć na korzyść oskarżonych, a nie poskąpiono ich skarżącej żydowskiej Gminie Wyznaniowej, uznajmy jednak, iż taki jest przywilej każdego sądu. Pomimo tego i w tej zdawałoby się oczywistej kwestii istnieją niejasności, które każą zachować ostrożność przy ferowaniu nieodwołalnych wyroków; wyroków – dopowiedzmy – uniemożliwiających jakąkolwiek dyskusję. Mnie osobiście zastanawia oświadczenie ks. dr Stanisława Trzeciaka, byłego profesora Akademii Duchownej w Petersburgu, cenionego przed wojną żydoznawcy, bohaterskiej ofiary Powstania Warszawskiego (skądinąd wiadomo, że podczas okupacji ratował również Żydów – podobnie jak wielu innych „antysemitów”). Duchowny ten uznał autentyczność, czy fałszerstwo „protokołów” za zagadnienie wprawdzie naukowe, ale drugorzędne. Tak naprawdę ważne jest – według niego – to, czy w „dziele” znalazło się odbicie tych samych myśli i dążeń znanych z literatury i pism żydowskich oraz konkretnych wypowiedzi strony „obwinionej”. I uczony duchowny znalazł przykłady żydowskiego zadufania, „gojofobii” i „myślenia globalnego”. Spośród kilku przytoczmy dłuższy fragment z artykułu rumuńsko – amerykańskiego Żyda, Marcusa Eli Ravage* pomieszczonego w styczniowym numerze „The Century Magazine” z roku 1928 (M. E. Ravage, A real case against the Jews, „The Century Magazine”, January 1928): „Jeśli się wam przygląda [Ravage przemawia do "aryjczyków" jakby w imieniu Żydów, używając formy "wy " dla "gojów" i "my" dla swoich współbraci - DR] i słucha się waszych dziecinnych zarzutów, można mieć wrażenie, że nie macie nawet najmniejszego pojęcia o tym, co się wokół dzieje… Jesteście oburzeni na nas, nie możecie jednak powiedzieć dlaczego! Niedawno słyszało się zwykle, jakobyśmy gonili za pieniędzmi i tylko patrzyli na własną kieszeń. Teraz lamentuje się, że żaden kierunek sztuki, żaden zawód nie jest wolny do Żydów… My odsuwamy się od obowiązku obrony ojczyzny w czasie wojny, bo z natury i tradycji jesteśmy pacyfistami. Jesteśmy arcypodżegaczami do wojen światowych i głównie odnosimy korzyści z takich rzezi narodów… Obwiniacie nas, że wznieciliśmy rewolucję w Moskwie. Niech będzie, my to przyznajemy. No i?… Robicie wiele krzyku z powodu szkodliwego wpływu żydowskiego na wasze teatry i kina. Pięknie! Zgoda, wasze skargi są usprawiedliwione. Ale co to ma znaczyć w porównaniu do naszego przemożnego wpływu na wasze kościoły, wasze szkoły, wasze prawodawstwa i na wasze rządy…? Rosyjski prostak fałszuje zwitek papieru i ogłasza w książce, którą nazywa „Protokołami Mędrców Syjonu”. Uważacie tę książkę za autentyczną. Dobrze! Dla dowodu chcemy się podpisać pod każdym słowem. Jest ona… autentyczna… Jeśli istotnie poważnie zajmujecie się całą tą gadaniną o żydowskich sprzysiężeniach, czyż nie powinienem zwrócić waszej uwagi na jedną rzecz, o której opłaciłoby się mówić? Bezcelowym jest tracić słowa na mniemaną kontrolę waszej myśli publicznej przez żydowskich finansistów, wydawców gazet i właścicieli kin (tekst powstał w latach, gdy nie istniała jeszcze telewizja, a radio nadal było nowością – DR), kiedy możecie równie dobrze oskarżyć nas o kontrolowanie waszej cywilizacji poprzez żydowski mit?… Nie zauważyliście… miary naszej winy. Wciskamy się, jesteśmy burzycielami, wywrotowcami. Myśmy wzięli w posiadanie wasz świat cielesny, wasze ideały, wasz los. Myśmy byli ostatnią przyczyną nie tylko wojny (I Wojny Światowej – DR), ale prawie wszystkich waszych wojen. Myśmy byli sprawcami nie tylko rewolucji rosyjskiej, ale podżegaczami do każdej większej rewolucji w waszej historii. Myśmy wnieśli niezgodę i zamieszanie w wasze życie osobiste i publiczne/…/ Ale myśmy was nie zostawili. Dostaliśmy was w nasze ręce i zburzyli piękną, wspaniałą budowlę, którąście stworzyli. Zmieniamy cały bieg waszej historii. Myśmy was tak zdobyli, jak nigdy żadna z waszych potęg nie zdobyła Afryki… Uczyniliśmy to wyłącznie nieodpartą siłą naszego umysłu, ideami, propagandą. Uczyniliśmy was roznosicielami naszej misji światowej, bez waszej woli lub bez waszej świadomości… Weźcie trzy główne rewolucje w naszych czasach, francuską, amerykańską i rosyjską. Czym innym były one, jak nie tryumfem żydowskiej idei sprawiedliwości społecznej, politycznej i gospodarczej/… / Czyż nie jest dziwne, że bierzecie nam to za złe?/…/ Dlaczegóż w całym świecie nie macie oburzać się na nas? Gdybyśmy byli na waszym miejscu, czulibyśmy więcej niechęci niż wy do nas. Tylko, że wypowiedzielibyśmy to bez skrępowania.” Cóż sądzić o tego typu enuncjacjach. Czy są one wyrazem narodowej megalomanii, czy też zawierają „jądro prawdy”? Czy są właściwe wielu Żydom, czy tylko garstce? A może Marcus Eli Ravage jest ukrytym Żydem – antysemitą lub szczególnym przypadkiem psychiatrycznym? Albo człowiekiem nad wyraz szczerym? Wreszcie, typem żydowskiego dowcipnisia? Doprawdy – nie mnie to sądzić. Tym bardziej, że wywodzę się z narodu, który przedstawionymi wyżej kategoriami nie śmie nawet myśleć. Oto polska pokora i dobry smak.

*Marcus Eli Ravage (właść. Revici), ur.25 czerwca 1884 r. w Rumunii z ojca Judy i matki Belli, z domu Rozenthal. W r. 1900 emigruje do USA, gdzie zmienia nazwisko na Ravage. W latach 1909-1913 studiował na uniwersytetach w Missouri, Illinois i w Nowym Jorku, gdzie się doktoryzował.

Dr Dariusz Ratajczak

Za http://palestyna.wordpress.com

Jak się robi historię oficjalnego holokaustu? Niemieccy naziści to skończeni kretyni. Fotografowali dokonywane przez siebie zbrodnie, przesyłali je do domu z pozdrowieniami jako miły upominek, nosili w dokumentach osobistych. Dzięki temu mamy niezwykłą dokumentację ich działań. Widzimy wieszanych, rozstrzeliwanych, katowanych, stosy trupów, pozowanie do zdjęcia przy bestialsko zamordowanych. Zdjęcia obejmują ofiary słowiańskie i żydowskie. Po prostu naziści chcieli utrwalać swoje wyczyny, gdyż nie widzieli w tym nic nagannego. Idioci. Bolszewicy to co innego, nikt chyba nie wyobraża sobie fotografowania eksterminacji w Katyniu, ofiar głodu na Ukrainie, deportacji Czeczenów, łagierników czy likwidacji Ukraińców w Winnicy. Bolszewicy byli profesjonalistami, po których działaniach nie miał prawa zostać nawet ślad. Co innego Niemcy, amatorzy do piątej potęgi bez wyobraźni i z dewianckimi potrzebami.

Zdjęcia niemieckie wykorzystywane są gęsto w opracowaniach historycznych. Jedno musi tutaj dziwić, gdy chodzi o fotografowanie ofiar żydowskich. Dlaczegóż to robili otwarcie zdjęcia z eksterminacji Żydów na wschodzie, a nie ma ani jednego, powtarzam, ani jednego zdjęcia dotyczącego gazowania w komorach. Przecież to też zwykły obiekt, a ile można by sfotografować dla potomności! Niech mi nikt nie mówi, że fotografia żydowskch ofiar rozstrzeliwanych nad dołem wypełnionym ciałami jest bardziej poprawna i normalna do uwiecznienia niż kolejka do komory gazowej, albo chociaż fotografia zamykających się drzwi do niej, albo obsługi tej komory. Nic takiego nie ma (na razie). Niestety, dzisiejszy poziom techniki powoduje, że może się już niedługo znaleźć. Nie wierzycie mi, Drodzy Internauci? Nie wierzycie, że można parszywie, oficjalnie fałszować fakty i łgać jak dajmy na to owczarek niemiecki? Że można to robić w poważnych i wysokonakładowych opracowaniach dotyczących holokaustu? Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze głęboko wierzyłem w oficjalną wersję zagłady Żydów, nabywałem wiele książek temu poświęconych. Ot, choćby książka dziennikarza BBC Laurence’a Reesa „Naziści: Ostrzeżenie historii”, która jest jakby kompilacją materiałów z jego filmu dokumentalnego pod tym samym tytułem, wyświetlonego w 1997. Publiczność w Polsce też miała okazję dzieło poznać. Oryginalne wydanie pracy miało miejsce w 1997. Książkę w Polsce wydał „Prószyński i Ska” w 1998. Przedmową zaszczycił ją profesor historii współczesnej z uniwersytetu w Sheffield, autor biografii Hitlera, zacny i poważany Ian Kershaw. Na stronach 148 i 149 ukazane jest poniższe zdjęcie: Podpis głosi: „Nagie kobiety, przyciskające do piersi dzieci, stoją przed komorami gazowymi obozu śmierci w Treblince, gdzie straciło życie około 900 tysięcy Żydów. Ponieważ kobiety i dzieci nie nadawały się do ciężkiej pracy, przeznaczone były do zagazowania w pierwszej kolejności.” Brakujący fragment zajmowała część innego zdjęcia. A zatem Treblinka, komory gazowe i śmierć 800 do 900 tysięcy Żydów. Zdjęcie z różnych książek wydanych w różnych krajach (USA, Anglia) w odstępie kilkunastu lat (1981, 1997), a więc nie jakieś przypadkowe, jednorazowe czy nieznane. Odbiorca nie ma powodu, by mieć jakiekolwiek wątpliwości. Do czasu zapoznania się z prawdziwą 400-stronnicową cegłą uczonego z Harwardu Daniela Jonaha Goldhagena pt. „Gorliwi kaci Hitlera. Zwyczajni Niemcy i Holokaust”. Jest ona najobszerniejsza i najbardziej znana z wymienionych. Oryginalnie wydana została w 1996 w USA, w Polsce w 1999 przez „Prószyński i Ska”, co warte jest uwagi. Jest ona, podobnie jak powyższe typowym produktem shoah-biznes i wyrazem szowinistycznej teorii przy omawianiu holokaustu. Mimo swej skrajnej tendencyjności, co mu normalnie z przyzwyczajenia wybaczam, praca Goldhagena jest miejscami nieźle udokumentowana. Zawiera m.in. wiele zdjęć, o których wspominałem w odniesieniu do Niemców. Zawiera również na stronie 144 zdjęcie, którym się zajmujemy. Znajduje się ono poniżej: Jest niezwykle wyraźne i obejmuje największy kadr. Podpis pod nim brzmi: „Żołnierze z Einsatzkommando zmuszają żydowskie kobiety z getta w Mizoczu do rozebrania się przed egzekucją.” Obok niego, na stronie 145 w części górnej znajduje się zdjęcie, jakie zamieszczam tutaj: Podpisane jest: „Ciała kobiet po egzekucji. Dwóch niemieckich morderców dobija strzałem w tył głowy te kobiety, które nie zginęły od razu.” W taki to sposób, najprawdopodobniej nieświadomie, Goldhagen likwiduje „jeden z nielicznych” niezbitych wizualnych dowodów na zabijanie w komorach gazowych Treblinki. Tak jak mówiłem, Niemcy normalnie uwieczniali ludobójstwo, tyle że na wschodzie. Przedstawiciele oficjalnej wersji zagłady troszeczkę sobie dopomogli. W taki sposób tworzy się historię holokaustu, Drodzy Internauci. Jeżeli ludobójstwo w komorach gazowych Treblinki jest niezaprzeczalne, to po co te łajdackie fałszerstwa?! To są właśnie rzekome niezbite dowody. Gdzie są te inne zdjęcia, których jest aż kilka, czcigodni naukowcy? Janczarzy holokaustu okazują się gorszymi fagasami od Niemców. Nawet tak fundamentalnego zdjęcia nie potrafią sfałszować, by się nie wydało. „Prószyński i Ska” w odstępie roku wydaje coś, co się wyklucza i może zagrozić zadekretowanej w Polsce wersji historii. Co do pana Goldhagena, to mam kilka teorii. Albo dał po prostu d..y, albo jest agentem rewizjonizmu, albo uczciwym choć w pewnych wyjątkach Żydem. Oceńcie, Drodzy Internauci, sami. Kocham gnoić kłamstwo!!! Jednak i tak wiem, że wielu kompetentnych to ani nie piśnie na takie aroganckie wciskanie kitu. Tresura robi swoje.

Powyższy materiał został skopiowany ze strony:  http://www.historianiebezpieczna.kgb.pl/

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Janecki odwołany z TVP Stanisław Janecki nie będzie wiceszefem TVP1. Został odwołany z funkcji, którą pełnił przez kilka dni po cofnięciu mu poprzedniego wypowiedzenia przez zawieszonego obecnie prezesa TVP Romualda Orła. Pismo informujące o tym Janecki otrzymał od dyrektor TVP1, pani Iwony Schymalli. Dodał, że obowiązuje go "normalny, trzymiesięczny okres wypowiedzenia, bez żadnych zakazów konkurencji". wymówienie jakie władze TVP przesłały Janeckiemu potwierdziła rzeczniczka spółki Joanna Stempień-Rogalińska. Janecki był wicedyrektorem TVP1 do spraw publicystyki do września 2010 r. Wówczas został odwołany, zarzucono mu naruszenie zasad etyki w trakcie wyborów prezydenckich. Chodziło o tekst, który w trakcie kampanii prezydenckiej opublikował w dzienniku "Fakt". Napisał w nim m.in., że kandydat PiS na prezydenta Jarosław Kaczyński jest mężem stanu i powinien wygrać wybory. Janecki mówił wówczas, że stawiane mu zarzuty są niesłuszne i że gdyby powierzono mu napisanie tekstu wskazującego pięć najmocniejszych stron kandydata PO, to też by go napisał. W ubiegłym tygodniu, kiedy niespodziewanie w obowiązkach przywrócony został prezes TVP Romuald Orzeł także Janecki został przywrócony na swoje stanowisko. Orła jednak ponownie zawieszono, a nowy p.o. prezes TVP Juliusz Braun w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" mówił wyprzedzając formalną decyzję, że nie chce mieć takiego dyrektora "Jedynki. Źródło: PAP,

Wiosenna ofensywa propagandowa Tuska Bęcki jakie zewsząd zbiera ostatnio Donald Tusk zmusiły go prawdziwej ofensywy propagandowej. Specjalna rządowa strona poświęcona licznym sukcesom, artykuł w Gazecie Wyborczej, na jutro zapowiadane specjalne wydanie programu Moniki Olejnik, czyli kolejna autopromocja premiera w zaprzyjaźnionych mediach. Znaczy się, musi być naprawdę źle. Zdaje się, że Marcin Meller nieźle namieszał, bo mam wrażenie, że to od jego wpisu na fejsbuku zaczęła się ta gorączka. Za Mellerem poszli inni, a z każdym spontanicznie rozczarowanym celebrytą, który nie ma ochoty posłuchać wezwania Wajdy i "odpieprzyć się od Tuska", w Tusku rośnie potrzeba pochwalenia się. Bo jak sam tego nie zrobi, to jakoś coraz mniej chętnych.  Skusiłam się więc i zajrzałam na stronę z sukcesami rządu, a że piękna wiosna i czasu szkoda, ograniczyłam się do jednego tylko sukcesu - udanej walki z korupcją, bo akurat na tym przykładzie łatwo można zweryfikować rzetelność rządowej propagandy. Rząd odznaczył walkę z korupcją jako zadanie wykonane, a w wyjaśnieniu podaje takie uzasadnienie."W 2008 roku powstała „Tarcza Antykorupcyjna”, czyli mechanizm współpracy między służbami specjalnymi, poszczególnymi resortami i instytucjami administracji rządowej. Celem tej współpracy jest osłona najważniejszych procesów prywatyzacyjnych i największych przetargów. Tarcza to zestaw zadań przekazanych przez premiera służbom, mechanizm przepływu informacji oraz działania służb, które mają charakter prewencyjny. W sztandarowych badaniach Transparency International Indeks Percepcji Korupcji w 2010 roku badających postrzeganie istnienia korupcji Polska osiągnęła współczynnik 5,3 (na 10 punktów, przy czym 10 oznacza brak korupcji) i znacznie poprawiła swoje notowania. W 2006 roku współczynnik ten wynosił 3,7. Obecnie Polska zajmuje trzecie miejsce wśród nowych państw UE. W 2006 roku zajmowała ostatnie."Zostawmy na razie tarczę-widmo, bo to cudo Tusk się wstydzi pokazać nawet w sądzie, gdzie przyszło mu się bronić gdy grupą obywateli, która chciała tarczę na własne oczy zobaczyć. Determinacja z jaką Tusk broni tarczy świadczy o tym, że albo jej wcale nie ma i nigdy nie było, albo jest taka, że wstyd ją ludziom pokazać. Skupmy się zatem na drugiej części uzasadnienia, gdzie przywołano indeks korupcyjny Transparency International. Rząd wybrał sobie bardzo wygodne porównanie, z rokiem 2006, dzięki czemu może chwalić się skokiem z 3,7 na 5,3, choć przecież w ten sposób zaliczył sobie połowę kadencji poprzednika. Ten nielogiczny wybór dat sprowokował mnie do przyjrzenia się trochę szerzej jak Polska wypadała w kolejnych latach w tym indeksie.

2002 (SLD) - 4

grudzień 2002 - wybucha afera Rywina

2003 (SLD) - 3,6

2004 (SLD) - 3,5

2005 (SLD) - 3,4

jesień 2005 - początek rządów PiS i powstanie CBA

2006 (PiS, Kamiński w CBA) - 3,7

2007 (PiS, Kamiński w CBA) - 4,2

jesień 2007 - początek rządów PO, na czele CBA ciągle Kamiński

2008 (PO, Kamiński w CBA) - 4,6

2009 (PO, Kamiński w CBA) - 5,0

jesień 2009 - rządy PO, Kamiński wyrzucony z CBA

2010 (PO, Wojtunik w CBA) - 5,3

Nawet więc jeśli uznać, że indeks Transparency International wystarcza do oceny skuteczności walki z korupcją (osobiście tak nie uważam, to tylko indeks percepcji, który w 2002 za rządów SLD wynosił 4,0 nie dlatego przecież, że SLD było tak dobre w walce z korupcją, ale dlatego, że taka była wtedy jej percepcja w nieświadomym jej rozmiarów społeczeństwie), to i tak nie rządu Tuska w tym zasługa. Bo Polska zaczęła się piąć w rankingu po objęciu rządów przez PiS i stworzeniu CBA, a największa dynamika wzrostu przypada właśnie na rządy PiSu, i na okres gdy na czele CBA stał Mariusz Kamiński. Podsumowując zatem. W temacie "walka z korupcją" rząd z satysfakcją chwali się, że zadanie "wykonano" i za argument przedstawia jakąś mityczną tarczę, której nikt nie widział i badania, które o niczym nie świadczą. Jeśli pozostałe sukcesy i półsukcesy zostały przedstawione w oparciu o równie rzetelne przesłanki, to aż strach pomyśleć co rząd ma do powiedzenia w tych punktach, gdzie się nawet nie odważył odhaczyć sukcesu i pozostał przy dość enigmatycznym "w trakcie". Na tym przykładzie widać jednak, że jest dziedzina, w której ten rząd nie ma sobie równych, a której skromnie nie uwzględnił w tabelce. To propaganda sukcesu, Tusk jest tutaj czempionem. Choć i tutaj coś się zaczyna psuć, bo ta propaganda jest - przyznacie - wyjątkowo toporna. kataryna

Przed Tuskiem zatrzaśnięto drzwi
1.
Wczoraj późno wieczorem odbył się w Brukseli szczyt 17 krajów, członków strefy euro. Donald Tusk, który uczestniczył w posiedzeniu zwołanej na popołudnie Rady Europejskiej musiał zostać za drzwiami. Mimo bagatelizowania tego faktu i przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych i samego Premiera Tuska, jest to swoiste zwieńczenie jego polityki jaka prowadzi w ramach Unii Europejskiej. Jeden z jej współtwórców, Minister Radosław Sikorski, określił ją jako politykę trzymania się głównego nurtu, co w praktyce oznacza popieranie stanowisk niemieckich. Trzymajmy się Niemiec, oni w Unii nam wszystko załatwią, takie jest działanie w praktyce przedstawicieli polskiego rządu i to co się stało wczoraj, dobitnie pokazuje, gdzie ono nas zaprowadziło. Wprawdzie od ponad 10 lat mamy do czynienia z funkcjonowaniem krajów strefy euro w ramach szerszej wspólnoty wszystkich krajów Unii Europejskiej ale na naszych oczach rozdźwięk pomiędzy nimi staje się coraz bardziej wyraźny. Co więcej zarówno w ramach UE jak i strefy euro Niemcy i Francja przestały nawet udawać, że podejmują decyzje w porozumieniu z pozostałymi członkami. Od dłuższego już czasu niemiecko- francuski tandem forsuje różne propozycje, które nie wzbudzają aplauzu u pozostałych członków UE. Najpierw ogłaszają decyzję jaką wspólnie wypracowały obydwa kraje, a dopiero następnie jest ona przedstawiona do dyskusji albo na forum krajów strefy euro albo na forum UE-27.

2. Wczoraj właśnie (a przedłużyło się to także na dzisiaj) omawiany był dokument pod nazwą „Paktu na rzecz konkurencyjności” .Ma on dotyczyć 17 krajów strefy euro (choć mogą do niego ponoć przystępować kraje spoza tej strefy) i na podstawie jej zawartości można się spodziewać swoistego przymuszenia krajów tej strefy do wprowadzenia reform głownie na wzór niemiecki. Niemcy coraz bardziej otwarcie na forum UE mówią, że skoro to one w dużej mierze sfinansowały pomoc dla Grecji a także kwotą blisko 100 mld euro złożyły się na 440 miliardowy Europejski Fundusz Stabilizacyjny, a teraz prawdopodobnie będą musiały go zwiększać, to koordynacja polityki gospodarczej i społecznej krajów strefy euro musi się odbywać na ich warunkach.

3. ”Pakt na rzecz konkurencyjności” ma doprowadzić do ściślejszej koordynacji polityk gospodarczych i socjalnych 17 krajów strefy euro i wszystko wskazuje na to, że ma nastąpić wręcz instytucjonalizacja strefy euro czego wyrazem są oddzielne posiedzenia krajów tej strefy. Niemcy oczekują, że kraje tej strefy wprowadzą do swoich Konstytucji zapisy w postaci tzw. hamulców zadłużenia nie tylko limitów długu publicznego w relacji do PKB do ale także limitów corocznych deficytów finansów publicznych. Kolejny obszar, który ma być skoordynowany to systemy emerytalne w tym w szczególności wiek emerytalny, który w Niemczech wynosi aż 67 lat . Trudno powiedzieć jak szybko ma być ten pomysł zrealizowany w innych krajach strefy euro bo dla niektórych do wydłużenie wieku emerytalnego o kilkanaście lat. Następne forsowane przez Niemców rozwiązanie to zniesienie indeksacji płac i świadczeń wypłacanych w ramach systemów zabezpieczenia społecznego co ma poprawić konkurencyjność gospodarek i obniżyć wydatki budżetowe w poszczególnych krajach. Ostatni obszar to zharmonizowanie tzw. bazy podatkowej w podatku dochodowym od osób prawnych a tak naprawdę Niemcom już od kilku lat chodzi o ujednolicenie stawek tego podatku, tak aby zlikwidować tzw. konkurencję podatkową. Ponieważ stawka tego podatku w Niemczech wynosi około 30% , na Słowacji 19%, w Irlandii 12,5%, a na Cyprze tylko 10% wprowadzenie jednolitej stawki znacząco osłabiłoby tendencje do przenoszenia się niemieckich firm poza terytorium Niemiec. Taki proces od jakiegoś czasu występuje i rządy głównych krajów UE używają wręcz nacisków politycznych aby takim decyzjom zapobiegać szczególnie w odniesieniu do dużych firm, Skoro Niemcy i Francuzi chcą takiego ujednolicenia polityk gospodarczych i socjalnych krajów strefy euro to zapewne taki proces ostatecznie wymuszą, zwłaszcza, że kraje które mogły by się opierać potrzebują niemieckiego wsparcia finansowego jak powietrza.

4. Wymuszanie to nastąpiło właśnie wczoraj, choć żeby wszystkie kraje przyjęły te uregulowania szybko, zostaną one zapisane pewnie w jakiejś łagodniejszej formie, aby z jednej strony nie wystraszyć społeczeństw poszczególnych krajów, z drugiej strony dać sygnał rynkom finansowym, że się w strefie euro coś jednak robi. Bo to ich coraz bardziej nerwowe reakcje zmusiły Niemcy i Francję do tych nadzwyczajnych działań. Premier Tusk został wczoraj za drzwiami i może już robić tylko dobrą minę do złej gry jaką jak się okazało prowadził do tej pory na europejskich salonach.
Zbigniew Kuźmiuk

Taniec śmierci QCHNIA POLITYCZNA „Dzisiaj wielki bal w Operze” – pisał J. Tuwim w Kwiatach polskich. „Sam potężny Archikrator/ Dał najwyższy protektorat/ Wszelka dziwka majtki pierze/ I na kredyt kiecki bierze”. Tego fragmentu nie zacytowano, ale przekaz był jednoznaczny: Waldemar Pawlak bawił się na balu z prostytutką. To tekst Wirtualnej Polski; gazety brukowe zastąpiły „prostytutkę” – „skandalistką”. Chodzi o najdroższy bal świata w Operze Wiedeńskiej, który corocznie gromadzi śmietankę towarzyską z całej Europy. Uczestnikiem balu, z okazji pożegnania karnawału był wiceminister i minister gospodarki Waldemar Pawlak z „uroczą narzeczoną”, jak napisał Super Express, którzy pięknie reprezentowali Polskę. Przekaz jednak był skandaliczny i po raz pierwszy biorę w obronę ministra. Jego kontakt z prostytutką polegał na tym, że na balu, wśród 5000 osób, bawiła również uczestniczka orgii u premiera Włoch Silvio Berlusconiego, słynna 18-latka Ruby. Bardziej interesuje mnie, skąd najbiedniejszego posła polskiego sejmu stać na lożę za 17 tysięcy euro, a bulwersuje fakt, że przyjemności i rozrywka, skądinąd typowe dla rządu PO-PSL, ważniejsze były od konsultacji u prezydenta w sprawie terminu i czasu trwania wyborów. Dziwi mnie też bezdenna głupota dziennikarzy tabloidów, którzy wobec ministra Pawlaka mają tylko takie uwagi. Gdy PGNiG pracuje już nad nowymi taryfami gazu, bo za rosyjskie paliwo płacimy najwięcej w Europie, temat umowy Pawlaka z Gazpromem przegrywa z piękną Ruby, podobnie jak umorzenie przez rozrywkowego ministra gospodarki długu Rosjan z tytułu tranzytu gazu w zamian za zniżkę o 1% jego ceny. Wbrew temu, co uważa Pawlak, nie pokryje to prezentu dla Rosjan, który wynosi 410 mln dolarów.

Rząd – najweselszy barak III RP Zabawa zresztą, jest nieodłącznym elementem rządów Platformy i jej akolitów. Był taki weekend, kiedy w naszej „najjaśniejszej” zapanowało bezkrólewie. Prezydent Komorowski szusował w wiślańskim Soszowie, a premier Tusk bawił w Oslo, kibicując Małyszowi, podczas gdy unijni totalitaryści, z ziemi, morza i powietrza wbijają kolejne gwoździe do naszej narodowej trumny. Bo tak trzeba nazwać unijny plan redukcji dwutlenku węgla o 20%, który podniesie ceny elektryczności w Polsce o 20%, obniży polski PKB i zwiększy bezrobocie. A rząd się bawi. Niech żyje bal, bo w terminie, ustalonym przez prezydenta, mogą wyłączyć im prąd.

Zbrodniarze i łaskawcy Premier Tusk, między jedną a drugą podróżą życia, między jednym a drugim meczem z chłopakami, pojawia się w mediach tylko po to, by dowalić Jarosławowi Kaczyńskiemu. Teraz już bardziej dyplomatycznie i finezyjnie, uderzając w zięcia prezydenta Lecha Kaczyńskiego i w jego politykę ułaskawień. Przypomnijmy. Adam S. skazany został na rok i 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata za oszustwa skarbowe. W oświadczeniu majątkowym D.Tuska, widnieje kwota za honoraria i prawa autorskie. Czy widział ktoś na oczy tę radosną „tfurczość” premiera? A może dziennikarze zajmą się jego „pomyłkami” przy wycenie mieszkań?

Hipokryzja komuchów i pseudoliberałów nie zna granic. Ryszard Kalisz oburza się na ułaskawienie przez zabitego prezydenta Lecha Kaczyńskiego wspólnika jego zięcia, ponieważ, jak mówi, opinia prokuratury była negatywna. Jako prawnik Kwaśniewskiego mówił: "Ułaskawienie jest ważną konstytucyjną kompetencją prezydenta. Zgodnie z tą kompetencją prezydent nie musi się tłumaczyć, kogo ułaskawia i dlaczego”. Lech Wałęsa w ciągu jednej kadencji ułaskawił aż 3454 osoby, a Aleksander Kwaśniewski, w ciągu dwóch kadencji - aż 4302 osób. Opinia publiczna powinna wiedzieć i to zadanie dla dziennikarzy, dlaczego w latach 1996-2000 (w czasie pierwszej kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego) prezydent ułaskawił - jak wynika z danych Ministerstwa Sprawiedliwości - 26 zabójców, 12 gwałcicieli, 179 sprawców rozbojów, 15 łapówkarzy, 698 złodziei i 197 osób znęcających się nad rodziną. Jak traktować ułaskawienie przez Lecha Wałęsę Andrzeja Zielińskiego, pseudonim Słowik, jednego z bossów Pruszkowa, oraz członków tego gangu: Zbigniewa K. (Alego) i Janusza S. (Dzika), a także "króla kasiarzy" Jerzego M. i "króla włamywaczy" Jerzego N.? Jak to możliwe, że mimo negatywnych opinii prokuratury i nagłośnienia sprawy w mediach, w kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego nie wstrzymano procedury ułaskawienia Mirosława Stajszczaka, skazanego na trzy i pół roku pozbawienia wolności za skorumpowanie oficera UOP i wydobycie od niego tajnego dokumentu. Do dziś kontrowersję budzi ułaskawienie przez Aleksandra Kwaśniewskiego Zbigniewa Sobotki, byłego wiceministra MSWiA i członka SLD, skazanego na 3,5 bezwzględnego pozbawienia wolności za „przeciek starachowicki” oraz ułaskawienie Piotra Filipczyńskiego vel Petera Vogla, kasjera lewicy, skazanego na 25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo staruszki w 1970 roku, w celu zdobycia pieniędzy na wino na sylwestra. Czy poseł Kalisz nie powinien odpowiedzieć na te pytania?
Podobno nie było przesłanek, aby uniewinnić wspólnika Dubienieckiego, Adama S. A jakie przesłanki przemawiały za uniewinnieniem przez obecnego prezydenta Komorowskiego 13 osób, w tym z art. 148 &1 k.k., czyli zabójstwo? Także za znęcanie się nad rodziną, za kradzieże z włamaniem, fałszerstwa dokumentów czy niedopełnienie obowiązku służbowego. A dziennikarze zajmują się balem.

Nie rozmawiać z dziwką o cnocie Ani nie zapraszać jej na bal dziewic. Bo są miejsca i uroczystości, na których pewni ludzie bywać nie powinni. To nie tylko zgrzyt estetyczny, dysonans obyczajowy, ale i moralna obscena. Jak Jaruzelski, twórca Departamentu IV MSW, na beatyfikacji Jana Pawła II. Ta jednostka SB, wyspecjalizowana w zwalczaniu Kościoła zajmowała się nie tylko inwigilacją duchowieństwa i wiernych. Do jej zadań należały także porwania, pobicia i mordy na kapłanach uznanych za zagrożenie władzy. Są też tematy, na które komuniści nie powinni się wypowiadać. Tak jak Tomasz Nałęcz, funkcjonariusz PZPR i historyk, zakłamujący 45 lat historię, o kondominium rosyjsko-niemieckim. A szczególnie o rosyjskim. Na nic więc jego słowa o „żałobnej traumie” Jarosława Kaczyńskiego.

Kondominium Kondominium istnieje i im głośniej POstubeccy doradcy będą temu zaprzeczać, tym bardziej oczywistym będzie jego obecność. Oddanie śledztwa smoleńskiego w ręce Rosji to tylko jeden z jego elementów. Musimy jeszcze oddać Lotos Rosjanom, PKP i LOT – Niemcom, jak oddaliśmy im cały przemysł. Widmo peerlowskich kartek na cukier jest całkiem realne, odkąd Unia, by pozbyć się własnej nadprodukcji, wyeliminowała nas z rynku cukru. Co teraz robią pracownicy Cukrowni Łapy, jednej z najnowocześniejszych w Polsce? Sprzedano jej majątek w kawałkach, zwolniono 75 % załogi, A reszta pakuje w torebki cukier, który tirami przywożony jest z Niemiec. W kondominium bywa tak, że nie tylko decyzje zapadają gdzie indziej, ale i władza nadana jest z góry. Wyobraźmy sobie, że dyrektorem Muzeum Wojska Polskiego jest wnuk dowódcy Reichswery czy Wehrmachtu, a szefem wojsk powietrznych, pociotek generała Luftwaffe. To nie musi być daleka przyszłość, skoro dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności został człowiek niezwiązany z ruchem Solidarności, który, gdy powstawała Solidarność, miał 11 lat, ale uważany jest za osobę związaną ze środowiskiem gdańskim Donalda Tuska i pomorską PO. Redaguje również ukazujące się w Gdańsku, założone w 1983 przez Donalda Tuska czasopismo „Przegląd Polityczny”. To Basil Kerski, redaktor naczelny Magazynu Polsko-Niemieckiego „Dialog". Według wcześniejszych ustaleń, Centrum miała kierować osoba związana z ruchem „Solidarności". Pomajstrowano więc przy statucie i wykreślono także ten punkt dotyczący kryterium, według którego osoba pełniąca tę funkcję powinna mieć obywatelstwo polskie. Basil Kerski zrzekł się polskiego obywatelstwa w 1986 roku i choć mieszka w Niemczech, ma polsko-irackie pochodzenie. Konkurs, jak przypuszczają obserwatorzy był ustawiony. Najlepszym dowodem jest to, że zgłoszenie Kerskiego, dotarło po terminie. Za wielkiego archikratora robi prezydent Adamowicz. Najpierw wyautował ojca Ziębę, teraz może spać spokojnie.

Głosowali jak chcieli a wybrali kogo trzeba Nagrabili sobie nieudacznicy i aferzyści z Platformy. Sondaże lecą na łeb na szyję, Tusk faulowany jest poza ringiem przez dziennikarzy i aktorów. Stańczyk, który robi za idiotę, bywa mądrzejszy od króla. Posłuszeństwo wymówili mu nie tylko koledzy z boiska, ale i prezydent, który ostrzega, że po wyborach, sam desygnuje premiera. Tusk intensywnie myśli, jak odczarować złe moce i wmówić, że wyspa jednak jest zielona, jak jej budowniczy, minister Rostowski, zdobywca „maliny” w kategorii: gospodarka. Nie tylko niekompetencja, ale i bezczelność, która jest domeną tak „góry”, jak i struktur samorządowych. Marek Rząsowski, były rzecznik prasowy wałbrzyskiej Platformy Obywatelskiej, postanowił bronić się przez atak. Przyznał, że jego partia kupowała głosy, ale inne ugrupowania robiły to samo, tylko PO "niestety miała pecha i dała się złapać”. Zarzuty dotyczące kupowanie głosów w Wałbrzychu usłyszało już 8 osób a sprawa jest rozwojowa. Gdyby tak dokładnie sprawdzić wszystkie nieprawidłowości ostatnich wyborów mogłoby się okazać, że Platforma ma pecha, bo wszyscy fałszowali, a ona wpadła. A prezydent znowu na nartach. Podobno zastanawia się nad reprezentacją kondominium w Watykanie.

http://www.prezydent.pl/aktualnosci/prawo-laski/...

MagdaF

Eurodrezyna Donalda Tuska Furtka dla sprzedaży majątku PKP za bezcen została otwarta na jednym z ostatnich posiedzeń rządu, w trakcie którego zdecydowano o sprzedaży pakietu kontrolnego PKP Cargo - mówi Jerzy Polaczek,, były minister transportu i budownictwa, obecnie posłem PiS w rozmowie z Filipem Rdesińskim. - PKP Cargo przynosiło ostatnio jako jedyna spółka kolejowa realne zyski. Jej sprzedaż w okresie kryzysu gospodarczego to dobry pomysł? Nie warto poczekać na koniunkturę, aby osiągnąć lepszą cenę, a do tego czasu czerpać zyski z przewozów towarowych? - PKP CARGO osiągała wysoki dochód od początku jej powołania do końca 2007 r. Później zaczęła gwałtownie tracić udziały w rynku i wygenerowała prawie 700 mln straty za ostatnie trzy lata. Dopiero od niedawna uzyskuje pierwsze zyski. W takiej sytuacji rynkowej i ekonomicznej PKP Cargo, zbywanie większościowego pakietu akcji jest godzeniem się na skutek, którym będzie nieuzyskanie godziwej ceny. Jako byłego ministra transportu i budownictwa, co innego w tej sprawie mnie intryguje. Na stronie internetowej Ministerstwa Infrastruktury pojawił się w dniu 2 marca komunikat, w którym czytamy m.in. ”Minister Infrastruktury w listopadzie 2008 r. udzielił spółce PKP CARGO S.A pełnomocnictwa do dokonania czynności prawnych, związanych ze zbyciem akcji spółki”. Jeśli takowe pełnomocnictwo zostało udzielone, to oznacza złamanie przez ministra zapisów ustawy w sprawie komercjalizacji, restrukturyzacji i prywatyzacji PKP z dnia 8 września 2000 r. Powiem więcej, ewentualne powierzenie prowadzenia procesu prywatyzacji zarządowi prywatyzowanej spółki, nie dość, że nie służy procesowi przejrzystości, to byłoby rozwiązaniem niespotykanym w historii polskiej prywatyzacji. Druga kluczowa kwestia, która wynika z nieoficjalnych komunikatów, to zmiana dokonana w lutym przez Radę Ministrów w Strategii dla Transportu Kolejowego do 2013 r. Dokument ten przyjął poprzedni rząd w kwietniu 2007 r. W strategii tej wprowadzono rzekomo zapisy mające „legitymizować” wcześniej przygotowany plan prywatyzacji PKP CARGO – zmieniając wartość spodziewanych wpływów z tej prywatyzacji, w sytuacji, w której nikt jeszcze nie złożył oferty cenowej. Co więcej, te zmiany w najważniejszym dokumencie programowym polskiego kolejnictwa, jakim jest „Strategia dla Transportu Kolejowego do 2013 r.”, zostały wprowadzone bez wymaganych prawem konsultacji społecznych.
- Sprzedaż PKP Cargo jest według rządu elementem budowania konkurencyjności na rynku przewozów towarowych. Zgadza się Pan z tym twierdzeniem? - Koniecznym jest najpierw przeanalizowanie, czy aby wraz z prywatyzacją PKP CARGO nie nastąpiła przypadkowa sprzedaż składników infrastruktury kolejowej, które, zgodnie z regulacjami unijnymi, są wyłączone z prywatyzacji, powinny być przekazane do Polskich Linii Kolejowych S.A i udostępniane wszystkim uczestnikom rynku kolejowego. Prawdziwa konkurencja polega na rywalizacji spółek i związanej z tym konieczności ponoszenia przez te spółki kosztów inwestycyjnych. Te spółki, zarówno w obszarze przewozów pasażerskich jak i towarowych, powinny wnosić jakąś wartość dodaną, powinny walczyć o klienta za pomocą nowych ofert. Skutkiem obecnych działań rządu będzie wpuszczenie na polski rynek obcych przewoźników, w tym także narodowych przewoźników z innych państw i oddanie im pola „za darmo”. Przewoźnicy ci nie będą musieli ponieść dodatkowego wysiłku inwestycyjnego, żeby zaproponować coś konkurencyjnego klientowi.
- Z jednej strony rząd chce sprzedać zyskowną i ważną dla rozwoju gospodarki spółkę PKP Cargo, mówi o prywatyzacji kolejnych, w tym PKP Intercity, a z drugiej strony powołuje nowy podmiot, jakim jest spółka Dworzec Polski SA. Nie ma w tym sprzeczności? - Trzy miesiące temu premier Donald Tusk mówił, że jest za dużo spółek kolejowych. Teraz powołuje kolejną, której szefem jest były piarowiec Janusza Palikota, Jacek Prześluga. Dla pasażerów ważne jest to, że chce ona wprowadzić dodatkowy podatek w postaci opłaty peronowej. To kolejne posunięcie, które będzie odstraszać Polaków od podróży środkiem transportu bardziej ekologicznym, tańszym i bezpieczniejszym od drogowego. Do tego, wpływy z nowego podatku będą wydane w pierwszej kolejności nie na inwestycje, a na obsługę zarządu i administracji nowej spółki. To kolejna decyzja rozregulowująca grupę spółek PKP.
- Prezesa spółki Dworzec Polski SA znaleziono błyskawicznie, tymczasem kolejny miesiąc mamy wakat na stanowisku prezesa PKP Intercity. Poprzedni prezes tej spółki nie usiedział w swoim fotelu nawet roku. To chyba bardzo niewygodny fotel? - W tej kadencji rządu wyrzucono w mojej ocenie jednego z najlepszych menadżerów, który pozytywnie zapisał się w rozwoju PKP Intercity. Pan prezes Czesław Warsewicz z powodów wyłącznie politycznych pożegnał się ze swoim stanowiskiem w lutym 2009 r., kilkanaście dni po tym, jak otrzymał nagrodę człowieka roku od jednego z ważnych pism ekonomicznych. W latach 2009–2010 spółka nie zmodernizowała żadnego wagonu, poza tymi, które były zakontraktowane w latach poprzednich. Nie zakupiono nowych wagonów i lokomotyw. W 2009 r. strata spółki wyniosła około 80 mln zł. W 2010 r. straty będą wahać się pomiędzy 150 a 200 mln zł. Do tego w zeszłym roku liczba przejazdów pasażerskich spadła o 25 mln. Tymczasem w latach 2007–2008, a więc za prezesury Czesława Warsewicza, zmodernizowano całkowicie 215 wagonów, kupiono 17 nowych. Zakupiono też 10 nowych lokomotyw. Zysk netto spółki wynosił wówczas średnio 45 mln zł. To zestawienie pokazuje, do jakiej dewastacji kolei mogą doprowadzić złe decyzje rządu. Od 1 marca PKP Intercity pogarsza ofertę dla klientów, likwidując 54 pociągi, a uruchamiając cztery, co zmniejsza ofertę spółki o 21 proc. To powolne i systematyczne zwijanie państwowego przewoźnika. Należy dodać, że w PKP Przewozy Regionalne sytuacja też nie jest dziś wesoła. I tu jak nigdzie indziej odpowiada za kondycję spółki Platforma Obywatelska. Dominującą rolę w zarządzaniu tą spółką odgrywają przecież marszałkowie województw, wywodzący się w większości z PO.
- Czy Polska przygotowana jest na uruchomienie europejskich kolejowych korytarzy transportowych w 2015 r.? Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego zakłada, że dwa z dziewięciu takich korytarzy przebiegać będą przez Polskę. - W tej sprawie mamy do czynienia z absolutnym skandalem. To kolejny przykład na to, jak rząd nie radzi sobie z obroną polskich interesów na arenie międzynarodowej. W korytarzach transportowych pierwszeństwo przejazdu będą miały pociągi towarowe. O przydziale tras dla ich przejazdu i inwestycjach na nich dokonywanych będą decydowały specjalnie w tym celu powołane organy międzynarodowe. Pierwszy z korytarzy idących przez Polskę to trasa z Bremerhaven przez Berlin, Poznań i Warszawę do granicy wschodniej. Dziś jest ona mocno obciążona ruchem pasażerskim. Oddanie jej pod zarząd międzynarodowy i wpuszczenie na nią, jako priorytetowego, ruchu towarowego całkowicie zablokuje połączenia pasażerskie. W praktyce odetnie komunikacyjnie Warszawę od Poznania i Wrocławia. Rząd nie zaproponował jakiegokolwiek rozwiązania tego problemu. Jeśliby nawet zgłosił coś w tej chwili, to i tak nie zdąży tego wprowadzić do 2015 r. Drugi z korytarzy biegnie ze Sztokholmu przez Gdynię, Katowice, Wiedeń i Udine na południe Włoch. I tu też mamy problem. Unia Europejska jako równoległy korytarz północ–południe wyznaczyła trasę ze Sztokholmu przez Kopenhagę i Hamburg na południe Włoch. Tranzyt ze Skandynawii dawałby krociowe zyski polskim portom i przewoźnikom. Droga przez Hamburg została jednak wskazana jako właściwy kierunek dla tranzytu między północą a południem. To będą rozwiązania na lata, jeśli nie na dziesiątki lat. Pytanie, gdzie był rząd Donalda Tuska, gdy zapadały te decyzje? W jakich warunkach za kilka lat będzie odnajdywała się Polska jako państwo tranzytowe? Na co będzie miała wpływ, skoro główne trasy kolejowe oddajemy pod zarząd międzynarodowy, jednocześnie rezygnując z kontroli nad narodowym przewoźnikiem? Filip Rdesiński

Słabnie kontrola Bliskiego Wschodu przez USA Powstania Arabów zmieniają istniejący porządek na świecie. Trzy państwa Członkowskie Rady Bezpieczeństwa przy ONZ: Indie, Brazylia i Afryka Południowa (IBAP) nie popierają interwencji w Libii mimo starań USA, które mają w tej sprawie trudności w uzyskaniu poparcia Rosji i Chin. Pozostaje NATO i „unilateralizm” czyli jednostronne decyzje w stylu prezydenta Busha i jego polityki formowanej przez neo-konserwatystów, w wyniku której pogwałcił on prawo międzynarodowe i uczynił USA odpowiedzialne za napad na Irak i śmierć miliona Irakijczyków pod okupacją amerykańską. Spowodował on również rekordowe zadłużenie Ameryki i dopuścił do spowodowania kryzysu światowego przez „szwindel na trylion dolarów” na nieściągalnych długach hipotecznych, które spowodowały taką sytuację, że obecnie w USA prawie połowa domów ma mniejszą wartość rynkową niż dług hipoteczny. Spadek po Bushu prześladuje prezydenta Obamę. Były minister obrony Paul Wolfowitz, z pochodzenia z Polski, napisał 11 marca 2011 w The Wall Street Journal że „USA ma strategiczny i moralny powód pomagania powstańcom w Libii, żeby mogli walczyć i nie dopuścić Gadhafi i jego synów do odbudowy ich władzy i rządzenia za pomocą terroru”. Dziennikarz Robert Fisk, angielski specjalista od spraw Bliskiego Wschodu twierdzi, że USA starało się uzyskać pomoc króla Arabii Saudyjskiej Abdullah’a, żeby on na swój koszt szmuglował broń dla powstańców w Libii w Benghazi tak, żeby koszty te nie były zatwierdzane przez Kongres w Waszyngtonie i tym samym nie były publicznie znane. Tak więc, autokrata saudyjski miał pomagać USA w szerzeniu demokracji w Libii i ponosić koszty obalania reżymu silnej ręki w Libii, podczas gdy on sam rządzi w podobny sposób i to w chwili kiedy król saudyjski musi uśmierzać rozruchy w swoim własnym państwie. Ironią losu jest, że mimo krzewienia swojej wersji demokracji przez USA, niedawno amerykański tygodnik Time miał artykuł główny „Mamy [w USA] najlepsze prawa jakie można kupić za łapówki” („We have the best laws money can buy.”) Minister spraw zagranicznych Brazylii Antonio de Aguilar Patriota ogłosił w Indiach że „Deklaracja IBAPu” reprezentuje poglądy Trzeciego Świata dotyczące bezpieczeństwa międzynarodowego i żąda porozumienia w sprawie Libii  z Unią Afrykańską i Ligą Arabską w ramach ONZ oraz żąda włączenia sprawy konfliktu Izraela z Palestyńczykami w celu oraz stworzenia suwerennego państwa Palestyńczyków w granicach z przed 1967 roku. Trzeba pamiętać, że Liban rządzony obecnie zgodnie z ideologią Hezbollah, też jest członkiem Rady Bezpieczeństwa i dodaje głos arabski do wypowiedzi IBAP’u, podczas gdy Rosja krytykuje „Unilateralizm” w polityce USA i to w czasie kiedy w Moskwie jest na oficjalnej wizycie wice-prezydent USA J. Biden który z kolei krytykuje korupcję w Rosji. Natomiast Chiny twierdzą, że reprezentują „Trzeci Świat” i w kwietniu 2011 będą gospodarzami spotkania BRICS (Brazylii, Rosji, Indii, Chin i Południowej Afryki – czyli po angielsku South Africa).  Obecnie Chiny powodują globalne zmiany w handlu międzynarodowym i według oficjalnych statystyk Chiny są głównym partnerem handlowym sześciu państw z grupy G-20. Powoduje to tendencję na terenie USA obniżania płac pracowników w konkurującymi z Chinami przedsiębiorstwami amerykańskimi. Obecnie doszło do tego, że utrzymanie się na stanowisku prezydenta USA na drugą kadencję przez Baracka Huseina Obamę zależy od tego jak on wywiąże się z obecnego kryzysu na Bliskim Wschodzie. Znamienny jest brak poparcia dla USA w tym kryzysie ze strony Indii ogłoszony w marcu 2011 powoduje poważne osłabieni prestiżu USA na świecie. Solidarność trzeciego świata, z Indiami na czele, z żądaniami Arabów powrotu do granic z 1967 roku w Palestynie spowoduje zemstę lobby Izraela w Waszyngtonie, zwłaszcza z powodu rozgłaszania przez Indie konieczności ustalenia na przyszłość w Palestynie granic z 1967 roku, jak i prawa powrotu wygnanych Palestyńczyków do ich ojczyzny obecnie popieranego przez nowe pro-arabskie stanowisko rządu Indii. Twórcą polityki zagranicznej Indii na Bliskim Wschodzie jest Shiv Shankar Manmohan Singh, który również pertraktuje z prezydentem Iranu Mahmudem Ahmadinedżadem, do którego napisał list stwierdzający, że Iran i Indie są krajami niepodległymi zdolnymi do ważnej roli na arenie światowej i że mają długą historię dobrych stosunków i powinny starać się pomóc w tworzeniu rozwiązań politycznych opartych na sprawiedliwości i przyjaźni, zwłaszcza w Palestynie w czasie kiedy szybko zmienia się równowaga sił na świecie. Iran i Indie będą odgrywały ważną rolę dzięki ich starożytnej kulturze, której wartości potrzebuje obecny świat. Takie otwarte wypowiedzi obecnie są możliwe dzięki zmianom na Bliskim Wschodzie regionu, którego dominacja przez Zachód jest w fazie końcowej i obecnie jest przyśpieszana kryzysem w państwach arabskich na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce. Notowania giełdowe DJIA spadły 10 marca 2011 poniżej 12,000 z powodu kryzysu na Bliskim Wschodzie. Trzeba pamiętać o stale aktualnym projekcie „rurociągu pokoju” z Iranu, przez Pakistan do Indii a następnie do Chin. Typowe są wypowiedzi w Pakistanie, że „rurociąg pokoju” jest sprawą podstawową dla gospodarki Pakistanu, którego stosunki z USA psują się, ponieważ Pakistan ma historycznie dobre stosunki z Iranem, a „rurociąg pokoju” z dostawami ropy naftowej i gazu ziemnego z Iranu jest nie tylko korzystny dla Pakistanu, ale również ma potencjał załagodzenia wrogich stosunków Pakistanu z Indiami w czasie, kiedy słabnie kontrola Bliskiego Wschodu przez USA. Dzieje się to w miarę szerzenia się powstań Arabów, które stają się ważnym powodem zmian w istniejącym porządku na świecie. Iwo Cyprian Pogonowski

Nie, Panie Premierze, tej ciemnoty nam Pan nie wciśnie! Jak ceny rosły za Kaczyńskiego winien był Kaczyński, jak rosną za Tuska, winien jest cały świat?

1.Pamiętamy jak Donald Tusk w debacie z Jarosławem Kaczyńskim w 2007 roku szpanował znajomością cen pietruszki, ziemniaków i jabłek. To było jedno wielkie oskarżenie  - ceny rosną, ludzie głodują, pielęgniarka pani Ewa nie ma czy związać końca z końcem - a rząd nic nie robi! Przeważył tym oskarżeniem szalę wyborczego zwycięstwa i objął rządy..
2.Dziś w "Zetce" u drapieżnej Moniki Olejnik (dobrze, że przestał do niej chodzić Mariusz Błaszczak i wreszcie musiała premiera przycisnąć) winę za wysokie obecnie ceny żywności zwalał na kryzys światowy. Swoje dawne zarzuty wobec Kaczyńskiego tłumaczył tym, że teraz jest kryzys, a w 2007 roku go nie było i światowe ceny żywności były niskie.
3.Nieprawda! w 2007 roku miał miejsce głęboki kryzys żywnościowy na świecie i zaczynała się drożyzna. W październiku 2007 roku, gdy Donald Tusk atakował Jarosława Kaczyńskiego za wzrost cen w Polsce, sytuacja światowa była już na tyle poważna, że w Parlamencie Europejskim przyjmowaliśmy rezolucję w sprawie wzrostu cen paszy i żywności, byłem jednym z współautorów projektu tej rezolucji (treść rezolucji można znaleźć na mojej stronie w Parlamencie Europejskim).
4. Tusk atakował Kaczyńskiego cenami ziemniaków i jabłek, na które rząd ma wpływ niewielki. Dziś sam jest atakowany za ceny benzyny, cukru i chleba (nowy program PO -wszystko po 5 złotych), przy czym na ceny tych akurat produktów rząd ma wpływ wielki. W odniesieniu do benzyny ustala przecież VAT i akcyzę, które w decydującym stopniu przesądzają o wysokości ceny. Rząd mógł też nie dopuści do zamknięcia wielu polskich cukrowni, Polska nie stałaby się importerem cukru i polski cukier mógłby być tańszy. Mógłby też rząd mądrzej gospodarować zapasami zbóż, przeciwdziałać spekulacjom na rynku, byłby wtedy tańszy chleb.
5. Jak ceny rosły za Kaczyńskiego winien był Kaczyński, jak rosną za Tuska, winien jest cały świat? Nie, Panie Premierze, tej ciemnoty nam Pan nie wciśnie! Janusz Wojciechowski

12 marca 2011 Czym chata bogata - tym większy podatek vat do zapłacenia. To chyba jasne, tak jak jasnym jest, że im  wyższe  ceny w sklepach tym wyższy podatek VAT dla rządu. Między nami a rządem powstaje naturalny antagonizm. MY nie chcemy VAT-u- a rząd ovatowuje wszystkie towary, których nie produkuje. Dobrze żyje jako wspólnik interesu, do którego nic nie włożył.. I próbuje rozwiązywać nasze problemy za nasze pieniądze- stwarzając kolejne.. Bo żaden rząd nie jest od rozwiązywania  problemów, Każdy rząd jest wielkim problemem.. Jak powiadają starzy górale: alkohol pity z umiarem nie zaszkodzi nawet w dużych ilościach. Natomiast rząd jak najbardziej! Im bardziej rządzi - tym bardziej szkodzi. Nawet w małych ilościach. Nawet jak rozdaje 10 000 000 prezerwatyw podczas brazylijskiego karnawału..(????) Tam to się dopiero bawią kopulując na ulicach jak bydło.. Niektórzy zacierają ręce.. Zrobić z ludzkości bydło.. A u nas  też się w rządzie bawią, no nie aż tak niemoralnie jak w  Brazylii. Nawet pan wicepremier Waldemar Pawlak, który nakupował dla Ministerstwa Gospodarki 200 sztuk latawców, 200 sztuk parawanów plażowych, 100 sztuk poncza przeciwdeszczowego czy 250 sztuk latających talerzy (???). Ciekawe, gdzie chciałby odlecieć wicepremier Pawlak na tych latających talerzach? Czy  może szykują się jakieś zmiany w  socjalistycznym rządzie? A może jak mawiał jeden z bohaterów nieśmiertelnej powieści Dołęgi-Mostowicza opisujący w swojej książce socjalizm przedwojenny, niejaki Kunicki: ”Pan Dyzma wraz z rządem przygotowuje kapitalny plan ratowania kraju przed kryzysem gospodarczym” bo ”Boże drogi. ….ile to przy pańskich wpływach, kochany panie Nikodemie, można dobrego ludziom zrobić”. No i robią! Przygotowując się do ratowania naszego kraju przed kryzysem.. Nie mam na myśli zakupu ręczników plażowych, jojo, kredek i latarek LED przez pana premiera Waldemara Pawlaka.. To tylko głupie 350 000 złotych.. Czym jest 350 000 zł , wobec 10 000 000 prezerwatyw, licząc tylko po 0,5 dolara za sztukę? Właśnie rozpalają dyskusję o  Otwartych Funduszach Emerytalnych.. Pan profesor Leszek Balcerowicz wraz z rządem, a szczególnie panem Jackim Vincentem Rostowskim, autorem horrendalnego zadłużenia nas na 280 miliardów złotych i to w niespełna  cztery lata - będą ratować nas przed kryzysem gospodarczym, który sami wywołali, raczej jako rezultat idiotycznych rządów - niż jako jakiś wyimaginowany kryzys.. W normalnej gospodarce kapitalistycznej nie ma żadnych  kryzysów, jest wolny rynek i własność prywatna, jedne firmy powstają inne upadają, ale w układzie rynkowym.. Są tzw. cykle koniunkturalne. Raz jest popyt na jedne dobra, a innym razem - na inne.. Zmieniają się preferencje konsumentów i do nich musi się dostosować producent. Nie ma mowy o żadnych kryzysach.. Kryzysy powstają jak panuje socjalizm biurokratyczny, to znaczy jak rządzi biurokracja i interweniuje rząd. Każdy kryzys wywołuje rząd, a nie wolny rynek.. W lecie ludzie kupują lody i napoje, a w zimie narty i zimowe buty. Oczywiście myślę o tych, co kupują za swoje pieniądze, a nie tak jak pan wicepremier Waldemar Pawlak. kupuje w zimie portfele wodoodporne na szyję.  Chyba,  należy do  coraz liczniejszej rodziny morsów.. I kupuje za nie swoje, bo za pieniądze nasze no i te z Unii Europejskiej, które wcześniej nasi nadzorcy odebrali nam i przekazali w postaci tzw. składki do Unii Europejskiej, naszego nowego państwa, w wysokości 16 miliardów złotych rocznie.. Wtedy pieniądze wydawane są nieracjonalnie.. Mówić wprost! Trwonione! Wtedy oczywiście - jak w każdym socjalizmie: ”w każdej sprawie najważniejsze jest to, kto ją załatwia. Kwestia personalna”(!!!) Na prawdziwie wolnym rynku, nikt niczego nie załatwia, bo każdy ma takie samo prawo działać, jak każdy  inny.. I niczego nie musi potrzebować od jakiegokolwiek urzędnika.. Kłania się tylko  konsumentowi poprzez rynek.. Otwarte Fundusze Emerytalne powinny się raczej nazywać Zamkniętymi Funduszami Emerytalnymi. W tym zamkniętym kręgu marnotrawstwa kłębią się miliardy (ok. 240 miliardów złotych!) piętnastu milionów przyszłych emerytów, którzy przebywając poprzednio pod przymusem ustawowym w państwowym ZUS-e, mogli sobie wybrać.. Czy nadal będzie ich okradał ZUS, czy będą ich okradać prywatne firmy ubezpieczeniowe z pieniędzy trzymanych tam  też - pod przymusem ustawowym.. Te ubezpieczenia to musi być bardzo śmierdząca sprawa, skoro rząd przymusza miliony ludzi do trzymana tam pieniędzy..(???) Wyobrażam sobie co by się stało po latach okradania ludzi gdyby nagle ktoś, z pomocą czarodziejskiej różdżki spowodował zniesienie przymusu trzymania tam pieniędzy.. Ludność masowo rzuciłaby się po swoje pieniądze, żeby je sobie zabrać.. Bo gdyby trzymanie pieniędzy przeznaczonych na emerytury było dobrem - nie byłoby przymusu. To chyba jasne.. Jak coś jest dobre nikogo do niczego nie trzeba zmuszać.. Co innego jak coś jest złe! Wtedy demokratyczny  parlament z demokratycznym rządem przymusza nas do trzymania tam pieniędzy.. Co by się stało gdyby cofnąć przymus? Okazałoby się, że nie ma pieniędzy dla każdego, bo niby skąd..? Jak przez lata państwowy ZUS funkcjonuje na kroplówce - też państwowej, zasilanej dodatkowo pieniędzmi upadających firm, które ledwie zipiąc zanoszą ostanie grosze w paszczę tego lewiatana.. Bo muszą! Nie mają na towar, nie mają na wynagrodzenia dla pracownika, nie mają dla siebie - ale muszą oddać państwu i to coraz więcej.. Obecnie prawie 900 złotych miesięcznie (????) Czyli prawie 11 000 złotych rocznie? Czy mały sklepik wytrzyma takie złodziejstwo uprawiane przez demokratyczne państwo bezprawia? Jak mi jedna z pań rachunek małym sklepie pokazała rachunek za energię opiewający na 4700 złotych za miesiąc, to aż przysiadłem z wrażenia? „Robić wielkie rzeczy jest rudno, ale panować nad wielkimi rzeczami jeszcze trudniej”- twierdził Fryderyk Nietsche. Socjaliści stworzyli wielki ubezpieczeniowy problem oparty na iluzji i utopii, że wszyscy będą mieli wszystko na starość - i teraz ta całość się wali. Będzie wielka katastrofa - to chyba jasne. Chodzi tylko o to, żeby jak najmniej ludzi zostało przygniecionych bramą triumfalną demokracji i przymusowych ubezpieczeń.. I będą się sprzeczać, czy nie ich pieniądze, z ZUS-u i II filara, przelać do ZUSu czy też zostawić na pastwę żerujących  na nim firm. To żerowanie to około 7 miliardów złotych rocznie dla nich, za samo żerowanie. Bo przecież każdy, kto trzyma tam pieniądze pod ustawowym przymusem, może sobie sam kupić państwowe obligacje i kilka akcji na giełdzie nie potrzebując wcale do tego 14 firm z zarządami, radami i innymi wynalazkami mającymi na celu ukrycie prawdziwego oblicza przymusowych ubezpieczeń. To samo z ZUS-em.. 47 000 pracowników, budynki, papiery, komputery.. Ile to wszystko kosztuje? I dlatego nie starcza dla emerytów! To są zresztą ich pieniądze, a nie pieniądze biurokracji zusowskiej. Pan Leszczek Balcerowicz tak zawzięcie działa na rzecz pozostawienia pieniędzy w II filarze, bo jest ulubieńcem urzędników Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Albo się reprezentuje interesy emerytów, albo obcych ciał międzynarodowych. Tak to już jest. Nie można być sługą dwóch panów. Pan Jacek  Vincent Rostwowski stara się przypodobać rządowi, bo jest w rządzie, ale widać, że ma ochotę poprzeć pana Leszka Balcerowicza.. W końcu to nie jego pieniądze, a na stałe związany jest z Uniwersytetem Środkowoeuropejskim  w Budapeszcie finansowanym przez wielkiego światowego filantropa, pana Georgea Sorosa, zwolennika społeczeństw otwartych, tak jak otwarte są fundusze emerytalne. Otwarte na wypływ z nich pieniędzy do określonych kieszeni,. Dlatego cały proceder jest pod przymusem ustawowym i demokratycznym Po dobroci takiego rabunku nie dałoby się zorganizować.. Musi być przymus! I żadna ze stron nie mówi, żeby po prostu oddać przyszłym emerytom ich pieniądze, jak nie można z ZUS - to chociaż  z II filara, czyli Otwartych Funduszy Emerytalnych.. Niech każdy dysponuje nimi sam! I będą się sprzeczać udając dobrych wujków.. I proszę nie mylić pana Georgea Sorosa z panem Georgem Michaelem, bo ten ostatni przezywa ostatnio wielki dramat.. Brytyjski gwiazdor został porzucony przez swojego partnera, pana Kenny Gossa. Złamał serce Georgeowi i po piętnastu latach go porzucił.. Naprawdę płakać mi się chce.. I ten amerykański biznesmen powiedział prasie, że zwyczajnie przestał kochać po piętnastu latach współżycia pana Georgia Michaela.. To straszne! To naprawdę wielki dramat! Pamiętam jak kilkanaście już lat temu, prasa się o tym rozpisywała szeroko,, pan George Michael został przyłapany w jakimś londyńskim kiblu z jakimś „partnerem”. Kenny Goss miał dość skandali wywoływanych przez Georgea pod wpływem alkoholu i narkotyków.” Co za czasy, co za obyczaje”- chciałoby się powtórzyć po Rzymianach. U nas tylko Doda lubiła się” bzykać” w kiblu.. Ale chyba już całą rzecz zarzuciła, od kiedy została porzucona przez Radka Majdana. I taki majdan jest w naszym kraju, że już trudno  się połapać w tym bałaganie.. Teraz przyszło mi do głowy: dlaczego w sprawie porzuconego przez partnera wielkiego gwiazdora brytyjskiego, nie  zabiera głosu  polskie Stowarzyszenie na Rzecz Lesbijek, Gejów, Osób Biseksualnych, Osób Transpłciowych Oraz Osób Queer. Boże, jak ja daleko odbiegłem od rzeczywistości.. Naprawdę nie wiem co to są osoby Queer. Naprawdę? Może chodzi o nekrofilów  i zoofilów.. Ale nie mam pewności! Wygląda na to, że polska chata już nigdy nie będzie bogata. Przynajmniej za mojego żywota.. A na pewno za rządów Platformy  za przeproszeniem-Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa, za przeproszeniem- Ludowego.. Chyba, że przyjdzie jakieś tsunami.. I zmiecie tych wszystkich antychrystów  i kanciarzy.. Tak mi dopomóż Bóg! WJR

TO "COŚ" Przyznaję, jestem przywiązany do wersji ruskiego zamachu. Skłonność do wiary w ruskie zamachy przyswoiłem sobie jeszcze w szkole podstawowej, kiedy za nic nie chciałem łyknąć tezy, że tysiące jeńców na ziemi dyszącej swobodą zastrzelili Niemcy w 1941 roku, a od 1940 jeńcy (do czasu rozstrzelania ich przez Niemców) nie pisali listów do rodzin, bo byli zajęci życiem w rozpuście i dobrobycie w sowieckim raju. Również i w wtedy słyszałem o swoim niezwykle podejrzliwym umyśle, również i wtedy byłem w mniejszości. A w zasadzie w większości, bo lud wiedział, gdzie prawda, ale milczał, bo się bał. Większość „tokująca” nie wiedziała, bo tak zwani intelektualiści to idioci. Gdzieś w oświeceniu rozjechał się ideał człowieka pielęgnującego sferę ducha i ciała, i naprodukowało się pierwowzorów docenta z „Rejsu” ajenta Piwowskiego. Docenta - tchórza, słabeusza i koniunkturalisty. Piwowski swoją najłatwiejszą ofiarę opisał celnie i trafnie. Głupi ale kształcony i z ambicjami. Moje głębokie przekonanie nie może mnie jednak ubezwłasnowolnić na tyle, żebym nie potrafił sobie wyobrazić świata alternatywnego. Więc proszę, oto on (widziany przez pryzmat różnych takich bits and bobs: 10 kwietnia 2010 natychmiast po wypadku lotniczym w Smoleńsku Rosjanie zabezpieczają teren katastrofy i zwracają się do Polski o przejęcie śledztwa wiedząc, że wszelkie podejrzenia i wątpliwości będą świadczyły na ich niekorzyść. Trudna sytuacja demograficzna, zapóźnienie technologiczne i perspektywa wyczerpania się surowców sprawiają, że Rosja potrzebuje zaufania bardzie niż wody pitnej. Taki ruch, takie nowe otwarcie zjednuje im sympatię świata. Przybyli na miejsce specjaliści z NATO dokonują oględzin wraku, oblotu lotniska (w końcu i tak nieużywane), kopiują dokumenty z lotniskiem związane (w końcu i tak nieużywane), zabierają NATO-wskie urządzenia szyfrujące, satelitarne (w końcu i tak przez rosyjskie służby specjalne skopiowane - mieli parę godzin czasu), polskie służby ratownicze znajdują, a polscy lekarze patolodzy w towarzystwie zagranicznych obserwatorów badają szczątki ofiar wypadku, pobrane próbki lecą do najlepszych zachodnich laboratoriów, żeby przeprowadzić wszelkie badania wykluczające pojawienie się niespotykanych na miejscu katastrofy lotniczej substancji, jak to:

azotanu izopropylu,
tlenku etylenu
tlenku propylenu
pyłu aluminiowego
pyłu cyrkonu
pyłu magnezu
związków fluoroorganicznych
nanocząsteczek aluminium, cyrkonu, magnezu
niekonwencjonalnych materiałow wybuchowych - Octolu, HNIW
paliw rakietowych (hydrazyna i pochodne)

produktów spalania pierwiastków i substancji wymienionych powyżej

Dodatkowo: fentanylu i halotanu.
Szczątki wraku zostają opisane, sporządzona zostaje mapa rozrzutu szczątków, ziemia zostaje przesiana przez sita, pobierane są fragment zniszczonej flory, dokonana dokumentacja fotograficzna, a NATO zwraca się do Rosji z gorącą prośbą o nieusuwanie niczego przez 6 kolejnych miesięcy (w końcu lotnisko nieużywane). Polscy prokuratorzy mają prawo sporządzić listę świadków i zadawać pytania we wszystkich przesłuchaniach. Wszystkie urządzenia zapisujące parametry lotu, VCR-y, kamery wewnętrzne lecą do Genewy, gdzie międzynarodowa komisja pracuje pilnowana dodatkowo przez obserwatorów rosyjskich i szwajcarskich. Pan marszałek Komorowski przejmuje obowiązki głowy państwa 11 kwietnia, zwraca się z apelem do pracowników kancelarii aby kontynuowali pracę do czasu ogłoszenia wyników wyborów i zaprzysiężenia nowego prezydenta, niezwłocznie przesyła nowo wybranemu marszałkowi sejmu, zgodnie z ustawą, załącznik do „Raportu o likwidacji WSI”, żeby „zakończyć atmosferę podejrzeń, bo wszyscy Polacy powinni zjednoczyć się wobec tragedii” Nikt sobie zresztą w tej chwili treścią tego raportu nie zaprząta głowy. Po dwóch tygodniach zostają ogłoszone zapisy VCR, po trzech zapisy parametrów lotu. Przy prezydencie RP zostaje powołany zespół specjalistów od wypadków lotniczych, z udziałem międzynarodowych przedstawicieli, który po trzech tygodniach przedstawia wstępne hipotezy dotyczące przebiegu wypadku otrzymane z Genewy, a uzupełnione przez własne „zdania odrębne” Złożona z partii rządzącej i posłów opozycji (zaproszony Antoni Macierewicz) dokonuję przeglądu bilingów i treści zarejestrowanych rozmów pasażerów, i po 5 tygodniach ogłasza wyniki prac wspólnie decydując, które fragmenty odczytanych rozmów i innych informacji pochodzących z i dochodzących do Tu-154 utajnić ze względu na:

Tajemnicę lekarską Dane wrażliwe Informacje osobiste niemające wpływu na przebieg tragedii. Po zwycięskich wyborach pan prezydent Komorowski dokonuje wmurowania kamienia węgielnego pod „krzyż smoleński” i obwieszcza, że zostanie on tam do czasu, kiedy zostanie podjęta decyzja o budowie i kształcie pomnika. Pan prezydent Komorowski uczestniczy w comiesięcznych obchodach tragedii osobiście (z małżonką), apelując o pojednanie ponad podziałami. Pan prezydent Komorowski apeluje o nieferowanie wyroków zwłaszcza wobec polskich żołnierzy, generalicji i nieżyjącej głowy państwa. Popularność prezydenta Komorowskiego sięga 98% i dalej rośnie. Po upływie 6 miesięcy międzynarodowa komisja wyklucza ostatecznie, aby katastrofa Tu-154 mogła być skutkiem zamachu terrorystycznego, czy meaconingu. Donald Tusk jeszcze 11 kwietnia 2010 dymisjonuje: Ministra Obrony Narodowej, szefa BOR-u, do 36 pułku skierowana zostaje liczna komisja złożona z najlepszych specjalistów od zabezpieczania lotów (Izrael przysłał swoich do pomocy). 1 września 2010 roku, na Westerplatte, premier Putin, w pięknym przemówieniu do Polaków, zapowiada rehabilitację poległych w Katyniu, uznanie zbrodni katyńskiej za ludobójstwo, a premier Tusk przejmuje na rzecz Skarbu Państwa wszelkie roszczenia mogące z tytułu takiej kwalifikacji prawnej zdarzeń wyniknąć. Prezydent Miedwiediew zapowiada przekazanie kwoty 1.000.000 rubli na rzecz budowy pomnika ofiar katastrofy katyńskiej w Warszawie. Rosja z poparciem Polski składa wniosek o objęcie Rosji szczególnym programem partnerskim z NATO, obejmującym wymianę informacji wywiadowczej, pomoc w zwalczaniu terroryzmu i przepływ technologii. Dalej nie ciągnę, myślę, że każdy sam sobie poradzi. Każde z powyższych, alternatywnych zdarzeń ma swoje konsekwencje, a te są następujące:
1. Umocnienie premiera, marszałka sejmu/prezydenta w roli niekwestionowanych i jedynych liderów w kraju.
2. Osłabienie PiS-u, a w szczególności Jarosława Kaczyńskiego, którego naród, choć nie wprost, obwinia za tragedię.
3. Przejęcie PiS-u, po klęsce w wyborach prezydenckich, przez Kluzik Rostowską z przyległościami. Jarosław Kaczyński odchodzi na polityczna emeryturę.
4. Możliwość powstania „wielkiej koalicji” PO-PiS-PSL jednoczącej siły polityczne w obliczu kryzysu.
5. Wzrost nastrojów prorosyjskich.
6. Znaczne wzmocnienie pozycji Rosji i uznania Rosji w świecie. Litwinienko, Politkowska, Bieriezowski, Czeczenia stają się symbolami przeszłości. Przykład współdziałania Polski, Rosji i NATO wobec katastrofy zostaje uznany za modelowy w świecie, w którym „zimna woja”odeszła w niepamięć, a pojawiły się nowe wyzwania – na przykład ocieplenie klimatu i terroryzm islamski.

Rzecz jasna, każdy z uczestników zdarzenia życzyłby sobie osiągnięcia takich skutków politycznych. Nawet gdyby Putin marzył o podboju świata, a Komorowski i Tusk byli jego agentami, w tej sytuacji należało zachować się tak jak opisałem, bo w tej chwili byłoby to posuniecie znakomicie „usypiające” podejrzliwe zachodnie wywiady. Pod pozorem „przyjaźni” wpływy Rosji w Polsce by się umacniały, a rosyjski „przyjazny” kapitał penetrowałby polski rynek bez obawy podejrzeń ze strony gminu. A skoro tak się nie stało, to na przeszkodzie rozwojowi alternatywnego scenariusza coś stanęło. Coś co: Nie pozwoliło aby: natychmiast po wypadku lotniczym w Smoleńsku Rosjanie zabezpieczyli teren katastrofy i zwrócili się do Polski o przejęcie śledztwa wiedząc, że wszelkie podejrzenia i wątpliwości będą świadczyły na ich niekorzyść Przybyli na miejsce specjaliści z NATO dokonujący oględzin wraku, oblotu lotniska ( w końcu i tak nieużywane), kopiujący dokumenty z lotniskiem związane (w końcu i tak nieużywane), etc... Polskie służby ratownicze szukały, a polscy lekarze patolodzy w towarzystwie zagranicznych obserwatorów badali szczątki ofiar wypadku. Pan marszałek Komorowski przejął obowiązki głowy państwa 11 kwietnia, zwrócił się z apelem do pracowników kancelarii aby kontynuowali pracę do czasu ogłoszenia wyników wyborów i zaprzysiężenia nowego prezydenta Prezydent Komorowski dokonał wmurowania kamienia węgielnego pod „krzyż smoleński”. Pan prezydent Komorowski zaapelował o nieferowanie wyroków zwłaszcza wobec polskich żołnierzy, generalicji i nieżyjącej głowy państwa. Przesłał nowo wybranemu marszałkowi sejmu, zgodnie z ustawą, załącznik do „Raportu o likwidacji WSI”, żeby „rozwiać duszną atmosferę podejrzeń, bo wszyscy Polacy powinni zjednoczyć się wobec tragedii.” A ponadto to „coś”: Skłoniło Rosjan i polskich „akredytowanych”do niebadania wraku i zwłok
Do kombinowania z czasem
Do lutowania trumien
Do niewyrażania zgody na ekshumacje
Do fałszowania zapisów VCR
Do promowania fałszywej trajektorii lotu
Do forsowania tezy o 14 metrowych brzozach ze zbrojonego betonu
Do latania na plecach
Do beczek 4 metry nad gruntem
Do parowania kokpitów
Do nieparowania dzienników lotu
I masy, masy innych głupawych rzeczy, w które tradycyjnie nie wierzy ani gmin, ani bystrzy ludzie, tylko docent z „Rejsu” agenta Piwowskiego, bo on tak ma, i ludność napływowa (część) do wielkich miast, która potwierdza i upewnia się w awansie społecznym wykuwając „Wyborczą” na blachę. Panowie i Panie, zwolenniccy, miłośnicy i wyznawcy „Raporta MAKA”, co to jest to „COŚ”? Ażeby się Państwo sprawniej myślało inny, klasyczny wyjątek z raportologii sowieckiej, ku przypomnieniu: „Tutaj po raz pierwszy pomówiłyśmy otwarcie o tym, co się dzieje na terenie willi. Powiedziałam wszystko, co wiedziałam, okazało się jednak, że i Konachowskiej i Aleksiejewej wszystkie te fakty również były znane, ale i one, tak samo jak i ja, bały się o tym mówić. Tutaj też dowiedziałam się, że Niemcy w <<Kozich Górach>> rozstrzeliwali właśnie jeńców wojennych – Polaków, Aleksiejewa bowiem opowiedziała, że pewnego razu jesienią 1941 r., idąc z pracy, na własne oczy widziała, jak Niemcy zapędzili do lasu w <<Kozich Górach>> wielką grupę jeńców wojennych – Polaków, a potem słyszała w tym miejscu strzelaninę.” rolex

Kto przejął polską gospodarkę Przez wiele lat liberalni ekonomiści przekonywali nas, że „kapitał nie ma narodowości”, zatem nie ma znaczenia, do kogo należą banki czy firmy – ważne, że dają zatrudnienie i płacą podatki. Światowy kryzys finansowy obnażył fałszywość tego twierdzenia: rządy na całym świecie (nawet w Stanach Zjednoczonych) zaczęły ratować rodzime banki i koncerny, a nawet je przejmować, udowadniając tym samym, że liberalne zaklęcia nijak się mają do brutalnej rzeczywistości gospodarczej współczesnego świata.Ta refleksja nad „narodowością kapitału” powoli przychodzi także do nas (czego znamiennym przykładem jest „nawrócenie” Jana Krzysztofa Bieleckiego), ale niestety dopiero 20 lat po rozpoczęciu w Polsce prywatyzacji. Owa prywatyzacja przez większość okresu III RP w praktyce oznaczała wyprzedaż najcenniejszych składników majątku narodowego w ręce zagranicznych inwestorów. Najbardziej drastycznym tego przejawem była prywatyzacja sektora bankowego, którą dokładnie opisaliśmy w poprzednim numerze „NP”. Ale to nie jedyna gałąź gospodarki, która została przejęta przez obcy kapitał. Warto dokonać podsumowania tego procesu, który powoli dobiega końca (ale tylko dlatego, że niewiele zostało już do sprzedania…). Poniższy raport jest próbą odpowiedzi na zasadnicze pytanie: kto i kiedy stał się właścicielem najcenniejszych składników polskiej gospodarki?
Niemcy
Największy udział w prywatyzacji polskich przedsiębiorstw miał kapitał niemiecki. Już od początku tego procesu, czyli od roku 1991, firmy zza Odry przejmowały kolejne państwowe zakłady z następujących branż:
- chemicznej („Pollena-Nowy Dwór Mazowiecki” – październik 1991 r., „Pollena-Racibórz” – grudzień 1991 r., „Pollena-Lechia” w Poznaniu – październik 1997 r., Zakłady Chemiczne „Rokita” w Brzegu Dolnym – kwiecień 2004 r.);
- meblarskiej (Pomorska Fabryka Mebli – marzec 1992 r., Bydgoskie Fabryki Mebli – listopad 1992 r., Czerska Fabryka Mebli – sierpień 1993 r., Gościcińska Fabryka Mebli – grudzień 1993 r., Słupskie Fabryki Mebli – maj 1994 r., Zakłady Płyt Wiórowych w Grajewie – sierpień 1999 r., Olsztyńskie Fabryki Mebli w Działdowie – maj 2000 r., Goleniowskie Fabryki Mebli – styczeń 2002 r.);
- piwowarskiej (Koszalińskie Zakłady Piwowarskie „Brok” – lipiec 1991 r., Browary „Warka” – listopad 1994 r., Browary Dolnośląskie „Piast” we Wrocławiu – styczeń 1996 r.);
- papierniczej (Fabryka Papieru „Malta” w Poznaniu – lipiec 1992 r.);
- tekstylnej („Romeo” w Zbąszyniu – sierpień 1992 r., Zakłady Przemysłu Odzieżowego „Bobo” w Piławie Górnej – maj 1993 r.);
- farmaceutycznej i medycznej („Chifa” w Nowym Tomyślu – październik 1992 r., Bolesławicka Fabryka Materiałów Medycznych „Polfa” – czerwiec 1998 r., „Byk-Mazovia” w Łyszkowicach – wrzesień 2002 r.);
- spożywczej (Zakłady Koncentratów Spożywczych w Skawinie – czerwiec 1993 r., Cukrownia Środa w Środzie Wielkopolskiej – marzec 1998 r., „Drobimex” w Szczecinie – czerwiec 2001 r.);
- budowlanej (Cementownia „Odra” w Opolu – lipiec 1993 r., Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Budowlane „Prefabet-Rakowice” – listopad 1993 r., Kombinat Cementowo-Wapienniczy „Warta” w Działoszynie – kwiecień 1994 r., „Hydrobudowa-6” w Warszawie – wrzesień 1994 r., Zakład Wapienniczy „Wojcieszów” – listopad 1994 r., „Prefabet Kluczbork” – lipiec 1999 r., Cementownia „Nowiny” – grudzień 1999 r., Cementownia „Warszawa” – luty 2002 r., Cementownia „Wejherowo” – grudzień 2003 r.);
- elektronicznej i elektrycznej (Zakłady Elektroniczne „Elwro” we Wrocławiu i ZWUT w Warszawie – wrzesień 1993 r., ZWAR w Warszawie – styczeń 1997 r., Kujawska Fabryka Manometrów we Włocławku – maj 2001 r.);
- metalowej i mechanicznej (Mikołowska Fabryka Transformatorów „Mefta” – grudzień 1992 r., Pleszewska Fabryka Obrabiarek „Ponar-Pleszew” – październik 1993 r., Fabryka Wagonów „Pafawag” we Wrocławiu – wrzesień 1996 r., „Agromet” w Ostrzeszowie – maj 2000 r., Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego „Gorzyce” – sierpień 2001 r., Przedsiębiorstwo Topienia Bazaltu w Starachowicach – grudzień 2003 r., Dolnośląska Fabryka Maszyn Włókienniczych „Dofama” w Kamiennej Górze – sierpień 2006 r.);
- wydobywczej i hutniczej (Huta Szkła Okiennego „Kunice” w Żarach – październik 1994 r., Kopalnia i Zakład Przeróbczy Piasków Szklarskich „Osiecznica” – luty 1995 r., Kopalnia Surowców Mineralnych „Surmin Kaolin” w Nowogrodźcu – czerwiec 1999 r., Kopalnia Melafiru w Czarnym Borze – luty 2001 r., Kopalnie Surowców Skalnych w Bartnicy – lipiec 2001 r., PCC RAIL Szczakowa w Jaworznie – listopad 2004 r., „Heye” Fabryka Form Szklarskich w Pieńsku – kwiecień 2009 r., Kopalnia i Zakład Wzbogacania Kwarcytu „Bukowa Góra” w Zagórzu – wrzesień 2009 r.);
- tytoniowej (Przedsiębiorstwo Wyrobów Tytoniowych w Augustowie – listopad 1995 r., Wytwórnia Wyrobów Tytoniowych w Poznaniu – luty 1996 r.);
- energetycznej (Elektrociepłownia „Będzin” – lipiec 2000 r., „Stoen” w Warszawie – październik 2002 r.).
Warto dodać, że ogromna większość tych przedsiębiorstw znajduje się na ziemiach zachodnich i północnych, które przed 1945 r. należały do Niemiec.
Francuzi
Drugie miejsce na liście inwestorów przejmujących majątek państwowy zajmuje kapitał francuski. Już w pierwszych latach prywatyzacji pojawił się on w następujących branżach:
- elektronicznej i elektrycznej („Polam-Suwałki” – czerwiec 1993 r., „Centra” w Poznaniu – październik 1994 r., „Polar” we Wrocławiu – wrzesień 1999 r.);
- budowlanej (Kombinat Cementowo-Wapienniczy „Kujawy” w Piechcinie – lipiec 1995 r., „Opoczno” SA – czerwiec 2000 r., „Strada” w Środzie Wielkopolskiej – czerwiec 2005 r., Przedsiębiorstwo Wyposażenia Budownictwa „Metalplast-Częstochowa” – lipiec 2005 r.);
- chemicznej („Stomil-Olsztyn” – grudzień 1995 r.);
- tytoniowej (Zakłady Przemysłu Tytoniowego w Radomiu – grudzień 1995 r.);
- papierniczej (Śląskie Zakłady Papiernicze „Silesianpap” w Tychach – listopad 1996 r., „Rawibox” w Rawiczu – listopad 2002 r.);
- metalowej i mechanicznej („Spomasz Białystok” – lipiec 2000 r., Fabryka Materiałów i Wyrobów Ściernych „Korund” w Kole – maj 2001 r.);
- spożywczej (Poznańskie Zakłady Przemysłu Spirytusowego „Polmos” – lipiec 2001 r., Śląska Spółka Cukrowa w Łosiowie – kwiecień 2003 r.);
- energetycznej (Elektrociepłownia „Kraków” – październik 1997 r., Zespół Elektrociepłowni „Wybrzeże” w Gdańsku – czerwiec 2000 r., Elektrociepłownia „Białystok” – luty 2001 r., Elektrownia „Rybnik” – marzec 2001 r.);
- telekomunikacyjnej (Telekomunikacja Polska – lipiec 2000 r.).
Warto podkreślić, że w przypadku dwóch ostatnich branż mamy do czynienia ze sprzedażą państwowych przedsiębiorstw infrastrukturalnych również przedsiębiorstwom państwowym, tyle że francuskim: Électricité de France (energetyka) i France Telecom (telekomunikacja). Trudno zatem nazwać to prywatyzacją – raczej należałoby mówić o denacjonalizacji.
Amerykanie
Niemały udział w prywatyzacji polskiego majątku miał także kapitał amerykański, który zainwestował w następujących branżach:
- metalowej i mechanicznej (Fabryka Maszyn Papierniczych „Fampa” w Jeleniej Górze – luty 1991 r.; Łódzkie Zakłady Wyrobów Metalowych „Wizamet” – grudzień 1992 r., Zakłady Metali Lekkich „Kęty” – grudzień 1995 r., Fabryka Amortyzatorów w Krośnie – sierpień 2003 r., Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego „PZL-Rzeszów” – marzec 2002 r.);
- spożywczej („E. Wedel” w Warszawie – sierpień 1991 r., „Polbaf” w Głownie – sierpień 1991 r., „Alima” w Rzeszowie – luty 1992 r., „Amino” w Poznaniu – czerwiec 1992 r., Zakłady Przemysłu Cukierniczego „Olza” w Cieszynie” – marzec 1993 r., Nadodrzańskie Zakłady Przemysłu Tłuszczowego w Brzegu – listopad 1994 r., Podlaska Wytwórnia Wódek „Polmos” w Siedlcach – sierpień 2002 r.);
- papierniczej (Zakłady Celulozowo-Papiernicze w Kwidzynie – sierpień 1992 r., Przedsiębiorstwo Opakowań „Pakpol” w Białymstoku – czerwiec 1994 r.);
- elektronicznej i elektrycznej („Telfa” w Bydgoszczy – listopad 1992 r.);
-  budowlanej („Hydrotrest” w Krakowie – czerwiec 1993 r., „Energoaparatura” w Katowicach – lipiec 1993 r., „Bester” w Bielawie – wrzesień 2001 r.);
- wydobywczej i hutniczej (Huta Szkła „Jarosław” – wrzesień 1993 r., Huta Aluminium „Konin” – grudzień 1995 r., Huta Szkła „Antoninek” w Poznaniu – wrzesień 2001 r.);
- chemicznej (Sanockie Zakłady Przemysłu Gumowego „Stomil Sanok” – październik 1993 r., Firma Oponiarska „Dębica” – grudzień 1995 r.);
- farmaceutycznej i medycznej (Kutnowskie Zakłady Farmaceutyczne „Polfa” – grudzień 1994 r., „Polfa Rzeszów” – październik 1997 r., Fabryka Narzędzi Chirurgicznych i Dentystycznych „Mifam” w Milanówku – wrzesień 2002 r.);
- energetycznej (Elektrownia „Skawina” – styczeń 2002 r.).

Holendrzy
Również inwestorzy z niewielkiej Holandii (przy czym przeważnie są to koncerny o charakterze międzynarodowym, jedynie zarejestrowane w tym kraju) poważnie zainteresowali się polską gospodarką. Uczestniczyli w prywatyzacji firm z następujących branż:
- elektronicznej i elektrycznej (Zakłady Sprzętu Oświetleniowego „Polam” w Pile – maj 1991 r., Fabryka Aparatów Elektrycznych „FAEL” w Ząbkowicach Śląskich – wrzesień 1996 r., Fabryka Silników Elektrycznych „TAMEL” w Tarnowie – kwiecień 1999 r., Bielskie Zakłady Podzespołów Lampowych „Polam-Bielsko” – luty 2001 r.);
- spożywczej (Zakłady Tłuszczowe „Olmex” w Katowicach – grudzień 1992 r., Zakłady Tłuszczowe „Kruszwica” – lipiec 1997 r., Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego „Pudliszki” – maj 2000 r.);
- drzewnej (Szczeciński Przemysł Drzewny – czerwiec 1993 r.);
- tytoniowej (Zakłady Przemysłu Tytoniowego w Krakowie – styczeń 1996 r.);
- metalowej i mechanicznej (Fabryka Maszyn i Urządzeń Przemysłu Spożywczego „Spomasz” w Żarach – grudzień 1997 r., Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego w Pruszkowie – wrzesień 1999 r., Fabryka Maszyn Budowlanych „Famaba” w Głogowie – marzec 2004 r.);
- piwowarskiej (Lech Browary Wielkopolskie w Poznaniu – marzec 1999 r.);
- budowlanej (Krakowskie Przedsiębiorstwo Robót Drogowych – luty 2000 r.);
- chemicznej („Pollena-Bydgoszcz” – czerwiec 1991 r., Fabryka Farb i Lakierów „Polifarb-Pilawa” – październik 2005 r.);
- uzdrowiskowej (Zakład Leczniczy „Uzdrowisko Nałęczów” – sierpień 2001 r.).
Szwedzi
Znaczące były także inwestycje szwedzkie, które koncentrowały się w następujących branżach:
- papierniczej (Kostrzyńskie Zakłady Papiernicze – październik 1993 r.);
- elektronicznej i elektrycznej (Zakłady Sprzętu Instalacyjnego "Polam-Szczecinek” – czerwiec 1994 r., „Biawar” w Białymstoku – marzec 2003 r.);
- metalowej i mechanicznej (Fabryka Łożysk Tocznych w Poznaniu – lipiec 1995 r.);
- meblarskiej (Wolsztyńska Fabryka Mebli – marzec 1997 r.);
- wydobywczej i hutniczej (Huta Szkła w Gostyniu – wrzesień 2002 r.);
- spożywczej (Lubuska Wytwórnia Wódek Gatunkowych „Polmos” w Zielonej Górze – styczeń 2003 r.);
- energetycznej (Elektrociepłownie Warszawskie – styczeń 2000 r., Górnośląski Zakład Elektroenergetyczny w Gliwicach – grudzień 2000 r.).
W tej ostatniej branży – podobnie jak przy inwestycjach francuskich – nabywcą była szwedzka firma państwowa Vattenfall, co znów stawia pod znakiem zapytania samo określenie „prywatyzacja”.
Brytyjczycy
Kapitał brytyjski nie był tak aktywny, jak wyżej wymienione, ale za to uczestniczył w prywatyzacji kilku ważnych branż:
- chemicznej („Pollena-Wrocław” – marzec 1993 r., „Pollena-Uroda” w Warszawie – czerwiec 1995 r.);
- spożywczej (Zakłady Przemysłu Cukierniczego „San” w Jarosławiu – marzec 1994 r., „Polmos Łańcut” – lipiec 2002 r.);
- papierniczej (Kieleckie Zakłady Wyrobów Papierowych – czerwiec 1995 r.);
- farmaceutycznej i medycznej („Polfa Poznań” – styczeń 1998 r.).
Belgowie
Pewien udział w prywatyzacji miały także firmy belgijskie. Belgów interesowały przedsiębiorstwa z następujących branż:
- budowlanej (Cementownia „Strzelce Opolskie” i Zakłady Cementowo-Wapiennicze „Górażdże” w Opolu – lipiec 1993 r.);
- metalowej i mechanicznej (Fabryka Automatów Tokarskich we Wrocławiu – czerwiec 1999 r.);
- wydobywczej i hutniczej (Zakłady Przemysłu Wapienniczego „Bukowa” – lipiec 2001 r.);
- energetycznej (Elektrownia im. T. Kościuszki w Połańcu – kwiecień 2000 r.).
To oczywiście nie wszystkie kraje, z których pochodzą nabywcy polskiego majątku. Mniejsze przedsiębiorstwa przejął też kapitał austriacki, duński, fiński, hiszpański, luksemburski, norweski, szwajcarski i włoski. Zresztą wiele ze sprywatyzowanych firm zdążyło już zmienić właściciela (nieraz wielokrotnie). Niektóre z nich postawiono w stan upadłości i zlikwidowano, ale większość nadal funkcjonuje i przynosi zyski. Szkoda tylko, że już nie polskim właścicielom…
Paweł Siergiejczyk

Lotnisko 2 W jednym z wywiadów przeprowadzonych z dziennikarzami, którzy byli na Siewiernym 10 Kwietnia, a zamieszczonym dawno dawno temu w pierwszej „smoleńskiej” „Misji specjalnej” jeden z dziennikarzy, Paweł Prus z TVP Info mówi: „Największym zaskoczeniem było, że w ogóle to lotnisko tam jest, bo my mieszkaliśmy przez tydzień w hotelu, który znajduje się tuż obok lotniska i nie mieliśmy pojęcia, że to jest lotnisko. Po prostu po drugiej stronie drogi od hotelu był jakiś niewysoki mur, jakaś stara zardzewiała brama, ale tam nie lądował żaden samolot. Nie było jakby żadnego śladu, który mógłby wskazywać, że to jest lotnisko” (od 04'04'' materiału, link poniżej). Jest owo zaskoczenie dziennikarza o tyle może niezrozumiałe, że po pierwsze: 7 kwietnia na tymże lotnisku miał lądować ze swoją świtą i Tusk, i Putin (dziennikarze nie widzieli tego?, nie byli przy tym?), a po drugie, że tę a nie inną wizytę filmować miał ze swojego legendarnego okna moonwalker Wiśniewski (skąd miał info, że z tamtego kierunku będzie lądowanie to osobna sprawa), choć, jak wiemy, pech sprawił, że Ruscy akurat tę taśmę mu zarekwirowali podczas zatrzymania (w przeciwieństwie do filmu z lądowania pierwszego Polaka na Księżycu). Ale to tylko dlatego zarekwirowali, bo on im ją dał „na wabia”, by uchronić tę drugą. Szerzej kwestię lotniska już kiedyś poruszałem (http://freeyourmind.salon24.pl/273210,lotnisko),

więc nie będę już pewnych rzeczy powtarzał, chciałbym zwrócić uwagę na inne tym razem aspekty sprawy. To fatalne (chciałoby się rzec, katastrofalne) wyposażenie Siewiernego z ruskiego punktu widzenia stanowiło wszak 1) dodatkowe „usprawiedliwienie” tragedii i 2) kamuflaż do przeprowadzonego zamachu. W takich bowiem warunkach (plus leśna operacja gen. Tumana) „oczywiste było”, że samolot w ogóle „za żadne skarby świata nie miał prawa wylądować”. Tym samym piloci tupolewa (twierdzono) nie powinni się byli nawet zbliżać do Siewiernego, a co dopiero myśleć o zejściu na wysokość decyzyjną, tylko od razu pędem gnać na zapasowe lotnisko - a skoro już się tego feralnego przedpołudnia zbliżyli, to sami są sobie i tragedii winni. Na poparcie tej tezy zresztą już 10 Kwietnia przywoływano wypowiedzi gen. Alioszyna, który przed całym medialnym zagonem z Rosji, bliskiej zagranicy (Polski) i zagranicy prawdziwej zapewniał, że załodze proponowano zapasowe lotniska, usilnie namawiano do odlotu na nie, wprost błagano, by dali sobie spokój z lądowaniem na Siewiernym, ale ci nie dali się przekonać i uparli się, że akurat wylądują. W majowej „Misji specjalnej” (jeśliby ktoś uważał, że przesadzam) przytoczona jest (04'21'' materiału) wypowiedź A. Jewsiena sekretarza gubernatora Smoleńska, który łże w żywe oczy tak: „Nasza służba proponowała załodze samolotu polecieć do Mińska, ale załoga odmówiła, twierdząc, że sama wyląduje w warunkach gęstej mgły.” Wprawdzie potem się okazało, że żadnego śladu NAMAWIANIA czy nakłaniania załogi do przejścia na zapasowe lotnisko w żadnych „stenogramach” (ani z CVR, ani z wieży ruskich szympansów) nie ma, ale kto by się tym przejmował, skoro już w pierwszych minutach po zdarzeniu moskiewscy eksperci ustalili „przyczyny wypadku”. „Nieistniejące” i niedostępne dla wścibskich Polaków lotnisko pozwalało na swobodne przygotowywanie maskirowki, zwłaszcza że, co wiemy z ustaleń m.in. zespołu Macierewicza, BOR w ogóle nie badał stanu lotniska ani nie dokonywał rekonesansu po tamtym terenie. Ruscy nie zgadzali się na obejrzenie lotniska nawet na parę dni przed przylotem prezydenckiej delegacji. Co mieli do ukrycia? Czy tylko katastrofalną infrastrukturę? Pamiętamy słynne i znakomitej (jak na „smoleńską dokumentację”) jakości zdjęcia ciołków w mundurach, wlokących kable i wkręcających żarówki. Bardzo szybko „po katastrofie” fotografie te przedostały się do Sieci (o ile mnie pamięć nie myli, pojawiły się po raz pierwszy na... białoruskim portalu) i miały świadczyć o tym, jak to Ruscy starają się pospiesznie i nieudolnie, bo znowu po bałaganiarsku i byle jak, „zatrzeć wrażenie” totalnego dziadostwa na wojskowym lotnisku. W domyśle zaś znowu pojawiał się komunikat „tam nie należało w ogóle wtedy lądować”. Nie podejrzewam, by niezgoda Rusków do sprawdzania Siewierego miała związek z jego wczesno-kołchozową infrastrukturą, zwłaszcza że polscy piloci lądujący na nim już nie raz od lat, znali ją zapewne aż za dobrze (tylko że w dobrych warunkach pogodowych i przy dobrej widoczności nie miała ona dla nich większego znaczenia). Ruskie standardy, jeśli chodzi o „kontrolowanie lotów” znali oni także, sądzę. Śp. mjr. A. Protasiuk brał udział poza tym w locie z 7 kwietnia 2010 r. Rekonesans jakiejś polskiej ekipy po lotnisku na parę dni przed prezydenckim przylotem musiałby bowiem uwzględniać sprawdzenie terenu na obu kierunkach podejścia, a więc od zachodu i od wschodu – i o ile pewnie odnotowano by, a może i - znając polskie realia - specjalnie nie przejęto by się kiepskim oświetleniem (wiedząc, że na ziłach Ruscy mogą rozstawić APM-y i po prostu „jakoś to będzie”) - o tyle komuś mogłoby się widać dziwne, że nieco w bok od końcowego odcinka osi pasa (przy wschodnim kierunku podejścia) w pobliskim lesie przebłyskują szczątki jakiegoś samolotu. Ruscy wprawdzie mogliby je czymś przykryć albo po prostu zbagatelizować sytuację w ten sposób, iż to pozostałość po niegdysiejszej katastrofie jednego z ichniejszych statków powietrznych, albo też że to takie ustronne miejsce złomowania wraków („bo ni momy na razie gdzie, wicie, rozumicie”), no ale trudno byłoby to miejsce potem zachować jako element maskirowki i istotny rekwizyt na planie makabrycznego spektaklu. Jeśliby bowiem szykowano maskirowkę, to właśnie na parę dni przed katastrofą musiano by (zgodnie z przewidywanym w ramach pozorowania wypadku, planem „rozkładu” kawałków wraku po katastrofie) zacząć zwozić (zapewne nocą) przynajmniej te najcięższe części wraku i je (np. z pomocą dźwigu) rozstawić. Właśnie rozstawić i to w miarę możliwości dyskretnie, gdyż ich powietrzny transport i zrzucenie z jakiegoś ciężkiego helikoptera typu Mi-26 mogłyby zostać zauważone przez mieszkańców i bez trudu skojarzone z tym, co w ruskiej telewizji pokazywano 10 Kwietnia. Nawet gdyby nie zostały zauważone (transport późną nocą), to huk zrzucania na „opuszczonym” lotnisku mógłby kogoś ciekawskiego mimo wszystko zwabić do podglądania, co tam się dzieje, biorąc o pod uwagę fakt, że od strony ul. Kutuzowa można się tam było dostać przedzierając się tak, jak to zrobił moonwalker. Marek Pyza z TVP we wspomnianej „Misji specjalnej” opowiada: „Te miejsca, gdzie odpadały szczątki samolotu zabezpieczone nie były, potem jak służby się pojawiły, zaznaczyły, podpisały kolejnymi cyferkami, liczbami, kolejne części samolotu, nikt się już tym nie zajmował. Nikt tego nie zabezpieczał. Mieszkańcy Smoleńska zaczęli przyjeżdżać, składać tam kwiaty, palić znicze i niektórzy te mniejsze fragmenty samolotu zabierali do domu najwyraźniej” (10-11' materiału), co dość wyraźnie kontrastuje ze scenami przewracania dziennikarzy usiłujących dostać się na „miejsce zdarzenia” i zrzucania ich przez Rusków z dachów pobliskich, niskich zabudowań. Dlaczego pozwalano brać szczątki? Dlatego, że w ten sposób traciły one wartość dowodową i nawet gdyby je ktoś potem dostarczył do polskiej prokuratury, to i tak nie musiałaby ich traktować jako przydatnych w śledztwie z tego względu, iż nie zostały formalnie zabezpieczone i opisane. Tego typu sytuacje i tak zachodziły, gdyż ludzie jeszcze przez wiele dni zbierali w okolicach Siewiernego jakieś kawałki i dostarczali, ale okazywało się w Polsce, że nie zawsze są one szczątkami tupolewa (http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/453605,na_miejscu_katastrofy_smolenskiej_wciaz_sa_znajdowane_szczatki_ludzkie.html).

Szczątków dużych, tych które pozostały, i tak Ruscy nie pozwolili Polakom zabrać do kraju ani nawet... zbadać na miejscu (tu nieoceniona rola E. Klicha). Ruska zona 10 Kwietnia zabezpieczona więc była (kordonem mundurowych, omonowcami, specnazem etc.) przede wszystkim w obszarze centralnym, tym najbardziej newralgicznym, do którego dostarczono ciała. Ale i tak błyskawicznie, tj. jeszcze tego samego dnia zaczęto tę zonę „sprzątać”, doprowadzając do systematycznego zatarcia śladów przygotowania maskirowki, pakując ciała ofiar do... trumien i wywożąc... do Moskwy, tak jakby prościej nie byłoby umieścić je w kostnicach w Smoleńsku i zezwolić na przybycie polskich patomorfologów do pomocy w badaniach (oraz rodzin do identyfikacji zabitych, która i tak, jak wiemy, przebiegała w skandaliczny sposób (http://freeyourmind.salon24.pl/272972,identyfikacja)).

W pierwszej majowej „Misji specjalnej” (link poniżej), gdy postawiony zostaje problem godziny katastrofy, pojawia się kilka relacji (pominę idiotyczne, sejmowe tłumaczenia D. Tuska): W. Bater z Polsatu opowiada, że telefon, który odebrał w Katyniu od „znajomego, członka tej delegacji, która czekała”, „zadzwonił o godzinie 8.49” (w ten sposób zaprzecza temu, co mówił 10 Kwietnia na antenie do J. Gugały) i dziennikarz ten miał być 3. osobą, do której znajomy telefonował po przejściu na piechotę na „miejsce katastrofy”. Min. A. Macierewicz mówi, że otrzymał informację o 10.47 czasu moskiewskiego. Najciekawsza jednak jest (03'41'' materiału) wypowiedź S. Antufjewa – gubernatora Obwodu Smoleńskiego, który, jak twierdzi, miał na zegarku 10.38, gdy usłyszał „ten nierealny, nienaturalny dźwięk silników samolotu i nagle zrobiło się cicho”. Nie za cicha katastrofa?

http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/28042010/1629837

http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/05052010/1697595 (majowe wydanie, tu od 06'13'' widać migawkę z iłem)

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,9032683,Bahr__Lotnisko_w_Smolensku_nie_nadawalo_sie_do_uzycia_.html

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/P/PS/niedziela201102-mak.html

http://www.pluszaczek.com/2010/08/28/katastrofa-tu-154m-–serge-serebro-an-72-–-czesc-xvi/

http://www.youtube.com/watch?v=4Q9ZarY9Z-Q

http://www.youtube.com/watch?v=yifz6Se52kE

(SW opowiada na gorąco najpierw, że był huk, a następnie dwa błyski ognia; a potem, że były dwa wybuchy, a nawet „wybuch tak jak wybuch” („myślałem, że to jakiś mały samolot”) – nie powinno być odwrotnie, tak jak w czasie burzy najpierw jest błysk, a potem grzmot? FYM

Ułaskawianie? Znów afera z ułaskawieniem. Kiedy pisałem o jednej z poprzednich zacząłem od przypomnienia opowieści naszego największego pisarza, śp. Stanisława Lema, jak to „członkowie Królewskiej Orkiestry zastanawiają się, dlaczego źle wychodzi im muzykowanie - nikt jednak jakoś nie wspomina, o czającym się w kącie Goryllium, które co jakiś czas któregoś muzykanta pożera na surowo - od czego powszechna drżączka rąk... „Otóż instytucja ułaskawienia stała się formą werbowania agentów bezpieki. Dawniej król lub prezydent raz na pół roku ułaskawiał kogoś skazanego na śmierć – lub w jakiejś wyjątkowo drastycznej sprawie, gdzie litera prawa była sprzeczna z poczuciem sprawiedliwości. Po głębokim namyśle, czasem: po spotkaniu z delikwentem. Nie zajmował się, oczywiście, drobnicą. Dziś tzw. „prezydenci” (na ogół przecież kreatury bezpieki, która w 1988 roku stworzyła „III RP”) tysiącami podpisują ułaskawienia – praktycznie bez czytania. Rozmowa jest krótka: podpiszesz zgodę na bycie kapusiem – bezpieka załatwi ci ułaskawienie. I to jest cała tajemnica. Jak pisałem: Takie samo wrażenie odnoszę słuchając wypowiedzi na temat p. Piotra Vogla (d. Filipczyńskiego) i tego, że ułaskawił Go p. Aleksander Kwaśniewski. Żurnaliści bełkocą o "niewyjaśnionych okolicznościach wyjazdu 1983 do Szwajcarii" o tym, dlaczego w 1979 otrzymał "przerwę w wykonaniu kary" (25 lat za morderstwo rabunkowe), dlaczego gdy Go intradowano do Polski w 1999 roku Prokurator Generalny wszczął "z urzędu" postępowanie o ułaskawienie, sądy dwóch instancyj wydały opinie pozytywną, a ówczesny Prezydent ułaskawienie podpisał. Coś się bredzi o "polityce", o "wielkich sumach pieniędzy Lewicy" oraz o tym, że p. Kwaśniewski otrzymał za to łapówkę. Otóż nie można też wykluczyć, że p. Kwaśniewski zainkasował za to jakieś pieniądze (a propos': co z p. Mieczysławem Wachowskim i ułaskawieniem przez p. Lecha Wałęsę gangstera Andrzeja Zielińskiego - ps."Słowik"?) - jednak problem nie w tym. Nie ulega dla mnie najmniejszej - powtarzam: NAJMNIEJSZEJ - wątpliwości, że p. Piotr Filipczyński alias Vogel został w więzieniu zwerbowany przez bezpiekę. Służby specjalne zawsze szukają takich cynicznych, energicznych młodych ludzi - na których mieć będą takiego "haka", że ci posłusznie wykonają każde zadanie. Jest to praktyka powszechna - nie tylko w Polsce. W Ameryce p. Wiluś Clinton też ostatniego dnia urzędowania po ułaskawiał rożne ciemne typy. Na szczęście: tylko malwersantów, a nie morderców. Nie, nie w trosce o życie Amerykanów. Po prostu malwersanci mają więcej pieniędzy na łapówki. ŚP. Lech Kaczyński nie ułaskawiał masowo. Ale dbał o rodzinę i wierzył jej. Znam takie przykłady, że dech zapiera. I akurat na Córce i Zięciu się zawiódł. Już Go za to pod Trybunał Stanu nie zawleczemy. A szkoda, swoją drogą...

Co z tą kontrrewolucją? Reżymowe media jeszcze trzy dni temu zapluwały się, wrzeszcząc tryumfalnie, że "Kaddafi już broni się tylko z piwnicy w jednej z baz wojskowych” – a cała reszta Libii jest w rękach "d***kratów”. Od dwóch dni siedzą cicho – bo, najwyraźniej, JE Muammar Kaddafi bez większego wysiłku utrzymał się przy władzy, a ulice Trypolisu pełne są Jego zwolenników. Szkoda: miałem nadzieję, że kontrrewolucja zwycięży. Okazało się, że socjalne obietnice są dla ludzi ważniejsze niż Wolność. I haniebnie pomyliłem się w innej sprawie: zakładałem, że jeśli kontrrewolucja zwycięży tylko w Cyrenajce – ogłosi ona niepodległość i najprawdopodobniej wróci tam do władzy dynastia Senussydów. Tymczasem okazało się, że po 40 latach tresury: "Ein Reich, ein Volk, ein Gaddafi” powstańcy wyobrażają sobie życie bez p. Kaddafiego, ale naród libijski i państwo libijskie traktują jako całość. I teraz już chyba wiem, dlaczego żaden z potomków śp. Idrysa as–Senussiego nie pofatygował się do Tobruku po berło. Co nie znaczy, że to aprobuję...

Awangarda znów na czele Podczas kiedy my tu sobie dobrotliwie żartujemy w ramach „kwaśnych ogórków” i temu podobnych, postępactwo pracowicie krząta się wedle faszyzacji systemu prawnego, by przy pomocy surowych praw całkowicie zdławić wolność słowa. W rezultacie tylko patrzeć, jak nikt nie będzie mógł nawet pisnąć inaczej, niż w jedynie słuszny, zatwierdzony sposób. Tak oto zostanie przywrócona jedność moralno-polityczna tubylczego, mniej wartościowego narodu, którą postępactwo tak się rajcowało w epoce Edwarda Gierka. Niestety tamtą jedność diabli wzięli, ponieważ klasa robotnicza, której awangardą i obrońcą kreowała się Partia, przeciwko tejże Partii się zbuntowała, pokazując jej gest Kozakiewicza. W rezultacie Partia, jako awangarda proletariackiej rewolucji, nagle została pozbawiona proletariatu. Mordziaści partyjni czynownicy musieli bronić sami siebie i swojego stanu posiadania, w czym niestety nie było żadnego porywającego patosu. Przeciwnie – wywoływało niezamierzony efekt komiczny. Proletariacka awangarda bez proletariatu to jakiś groteskowy dziwoląg, gorszy, niż Cygan bez drumli, więc nic dziwnego, że postępactwo zaczęło się gorączkowo rozglądać za jakimś proletariatem zastępczym, na którego czele mogłoby znowu stanąć, którego mogłoby „bronić” i tak dalej – i pod tym pretekstem przywrócić umiłowane totalniactwo, jako że dopiero ono zapewnia postępactwu odpowiednie warunki rozwoju. Naprzeciw tym poszukiwaniom wyszły podjęte przez władców Eurokołchozu poszukiwania sposobów utrzymania w ryzach tamtejszego bydełka. Znakomitym wyjściem okazało się skanalizowanie ewentualnych buntowniczych odruchów w dziedzinę eksperymentów seksualnych, jako że establishmentowi, zwłaszcza finansowemu, zupełnie one nie zagrażają, zaś mają tę dodatkową zaletę, że przy okazji sprzyjają destrukcji organicznych więzi społecznych i etycznych fundamentów łacińskiej cywilizacji. Ponieważ zarówno jedno, jak i drugie było i jest przedmiotem organicznej nienawiści zarówno starszych i mądrzejszych, jak i postępactwa z osamotnionej chwilowo awangardy, więc nic dziwnego, że doszło do serdecznego porozumienia, którego efektem jest ofensywa politycznej poprawności. I oto dowiadujemy się, że koalicja organizacji działających na rzecz „równego traktowania” skierowała do wicemarszałka Jerzego Wenderlicha projekt ustawy rozszerzającej zakres tzw. „przestępstw z nienawiści”, którą Sojusz Lewicy Demokratycznej zamierza przeforsować gwoli pozyskania w najbliższych wyborach głosów sodomitów, gomorytek i osób mających jeszcze inne problemy z – jak mawiał marszałek Piłsudski – „rozdziwaczoną płcią”. Nowelizacja polega na uzupełnieniu artykułów 119, 256 i 257 kodeksu karnego, które penalizują nawoływanie do nienawiści ze względu na narodowość, rasę, wyznanie lub bezwyznaniowość – również o „płeć, tożsamość płciową, wiek, niepełnosprawność i orientację seksualną”. Chodzi o to, by ze względu na tę motywację można było nienawistników surowiej karać. Z jednej strony trochę to dziwne, bo – jak pamiętamy – podczas dyskusji nad karą śmierci postępactwo unisono twierdziło, że surowość kary nie ma najmniejszego znaczenia, ale z drugiej strony, kiedy weźmiemy pod uwagę kategorię tzw. mądrości etapu, niczego dziwnego w tym nie ma. Na tamtym etapie surowość kary nie miała najmniejszego znaczenia, a na tym – ma i n’en parlons plus! Warto przy okazji zwrócić uwagę, że Koalicja Na Rzecz Równych Szans skupia bodajże kilkadziesiąt organizacji, co wskazuje, że musi obficie czerpać z jakiegoś źródła. Wśród nich jest oczywiście Helsińska Fundacja Praw Człowieka, będąca – jak wiadomo – głównym kolaborantem wiedeńskiej Agencji Praw Podstawowych, czyli unijnego gestapo, monitorującego mniej wartościowe europejskie narody, czy nie ulegają aby sprośnym błędom Niebu obrzydłym, tzn. antysemityzmowi, ksenofobii i homofobii, a oprócz niej są tam też takie organizacje, jak Amnesty International, Fundacja Feminoteka, Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, Kampania Przeciw Homofonii, Związek Nauczycielstwa Polskiego, Stowarzyszenie „Nigdy Więcej”, Stowarzyszenie Na Rzecz Lesbijek, Gejów, Osób Biseksualnych, Osób Transpłciowych Oraz Osób Queer (w jaki właściwie sposób kopulują ze sobą „osoby queer”?) „Pracownia Różnorodności” – no i oczywiście - Forum Żydów Polskich oraz Żydowskie Stowarzyszenie Czulent. Jak widzimy, również skład Koalicji całkowicie potwierdza istnienie serdecznego porozumienia postępactwa ze starszymi i mądrzejszymi. Jest wysoce prawdopodobne, że Sojuszowi Lewicy Demokratycznej uda się tę nowelizację przeforsować jeszcze przed wyborami, bo po owianej mgłą tajemnicy, w dodatku – mgłą w najlepszym gatunku, jeszcze lepszą od tej smoleńskiej - wizyty tubylczego rządu premiera Tuska w Jerozolimie można oczekiwać rychłego wdrożenia programu „odzyskiwania żydowskiego mienia” w Europie Środkowej, o którym 18 lutego br. informował izraelski dziennik „Haarec”. Kiedy ten program wejdzie w decydującą fazę, wspomniana nowelizacja przyda się jak znalazł, bo jeśli nawet rewolucyjna czujność pozwoli komuś ominąć pułapkę narodowościową, rasową czy wyznaniową, to zawsze można liczyć, że nienawistnik wpadnie w którąś z tych płciowych i tak czy owak albo wyląduje w kryminale, albo na widok takiej postaci „uświadomionej konieczności”, odechce mu się wszelkiego zaangażowania w sprawy naszego nieszczęśliwego kraju. I o to właśnie chodzi, żeby nikt nie angażował się na własną rękę, a tylko wtedy, kiedy każe partia i w formach zatwierdzonych przez starszych i mądrzejszych. W ten bowiem sposób zostanie przywrócona jedność moralno-polityczna naszego mniej wartościowego narodu, którego Umiłowani Przywódcy, ponad - zdawać by się mogło – nieprzekraczalnymi podziałami, przecież jednoczą się w gorącej przyjaźni dla bezcennego Izraela – na co zwrócił uwagę Władysław Bartoszewski, któremu w tym akurat przypadku można wierzyć. SM

Przymus zainteresowania sodomitami? Niewiarygodne, ale niestety prawdziwe. Rzecznik Praw Obywatelskich, pani Irena Lipowicz zwróciła się do marszałka Schetyny z interwencją, by zbadał, czy wypowiedź posła Węgrzyna nie narusza zasad etyki poselskiej. Jak pamiętamy, poseł Węgrzyn wyraził pragnienie obejrzenia lesbijek, ale nie okazał zainteresowania „gejami”. Ponieważ trudno zrozumieć, dlaczego pragnienie obejrzenia gomorytek, które – mówiąc nawiasem – wraz z sodomitami nie tak dawno zorganizowały kampanię pod hasłem „Zobaczcie nas!” – miałby naruszać zasady etyki poselskiej, to możliwe, że przyczyną interwencji pani Ireny Lipowicz jest okazany przez posła Węgrzyna brak zainteresowania sodomitami. Gdyby tak było rzeczywiście, byłoby to bardzo niepokojące, ponieważ świadczyłoby, iż pani rzecznik uważa interesowanie się sodomitami za rodzaj obywatelskiego obowiązku. Ciekawe, jak daleko się w tej życzliwości posunie i czy na przykład nie uzna, że samo zainteresowanie nie wystarczy i każdy, a zwłaszcza – każdy funkcjonariusz publiczny – powinien spełniać wszystkie żądania sodomitów i gomorytek. W tej sytuacji parytet parlamentarny może okazać się niewystarczający i trzeba będzie aparat państwowy rekrutować z grona osób bardzo zdeterminowanych. SM

Pokuta dla salonowców-michnikowców Rozpoczął się Wielki Post, więc pora pomyśleć o pokucie. Świętej pamięci ksiądz Bronisław Bozowski z kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie mawiał, że pokuta, to metanoia, czyli przemiana – ale gdzieżby tam salonowcom stawiać poprzeczkę aż tak wysoko? O żadnej przemianie w ich przypadku mowy być nie może, bo powiedzmy sobie szczerze – w co właściwie mógłby przemienić się salonowiec? Przecież tak naprawdę to on nie istnieje i gdyby panu red. Michnikowi któregoś dnia zepsuł się telefon, to taki jeden z drugim w ogóle nie wiedziałby co myśli. Bardzo dobrze ilustruje tę przypadłość instrukcja red. Sroczyńskiego, który w „Gazecie Wyborczej” poucza tamtejszych półinteligentów, że „obowiązkowo” muszą zapoznać się z kolejną hagiografią Jacka Kuronia. Skoro zatem w przypadku salonowców-michnikowców, częściowo – dawnych stalinowców – o żadnej metanoi mowy być nie może, zatem jedyną formą pokuty może być dla nich udręka ponownego przeżywania tak zwanych „wstydliwych zakątków”. Na przykład – Rywin znowu przychodzi do Michnika, a ten – niczym Hapon podczas spotkania z prowokatorem Raczkowskim – niby to go serdecznie ściska, ale tak naprawdę – sprawdza, czy gość nie ma pod marynarką ukrytego magnetofonu. Potem cichcem uruchamia własny, później – prowadzi słynne „dziennikarskie śledztwo”, a kiedy premier Miller nie daje się nabrać na takie plewy – ogłasza w swojej gazecie moralizanckie aj-waj, które doprowadza do takiej dekompozycji magdalenkowej sitwy, że aż w tę polityczną próżnię wślizguje się Jarosław Kaczyński i trzeba pełnej mobilizacji razwiedki („Tusku musisz!”), by sytuacja znowu znalazła się pod kontrolą. Przeżywać to wszystko jeszcze raz – co za udręka, co za wstyd! A tymczasem wygląda na to, że jednak będzie trzeba – a to za sprawą Jana Pospieszalskiego, który nakręcił film o „młodych, wykształconych”, którzy na wezwanie pewnego kuchcika „skrzyknęli się” na Krakowskie Przedmieście, by obsikiwać ustawiony naprzeciw Pałacu Namiestnikowskiego krzyż i nagabywać modlące się pod nim kobiety, by im „pokazały cycki”. Jak pamiętamy salonowcom-michnkowcom spodobało się to do tego stopnia, że rozpisywali się w swojej gazecie o powiewie „świeżego powietrza”, jakie za sprawą alfonchów ze złotymi łańcuchami z tombaku na wypasionych karczychach pojawił się na Krakowskim Przedmieściu – aż dopiero ktoś starszy i mądrzejszy trochę ich zmitygował. 17 marca film ma być pokazany, więc salonowcy będą mieli okazję przeżycia tych wzruszeń jeszcze raz. Powiedzmy sobie szczerze – pokuta niezbyt sroga, bo chrześcijański Pan Bóg; wiadomo – litościwy i miłosierny, więc oszczędził panu redaktorowi Michnikowi przeżyć związanych z ewentualną zmianą nastrojów, a właściwie – rozkazów, jakie „młodym, wykształconym” od „świeżego powietrza” mogliby w razie czego wydać oficerowie prowadzący i którzy wtedy poszliby na ulicę Czerską domagając się od szefa „Gazety Wyborczej”, by pokazał im ptaka. Akurat niedawno na Dworcu Gdańskim odbywały się liturgie związane z wyjazdami z cudnego raju, z jakich w 1968 roku skorzystało sporo dawnych stalinowskich zbrodniarzy, by na „zgniłym Zachodzie” obcinać kupony – tym razem z powodu męczeństwa doznanego od „polskiego antysemityzmu” – więc precedens jest. Więc chrześcijański Pan Bóg wprawdzie oszczędził, ale być może - tylko na razie - bo wszystko zależy od tego, jak bardzo pan red. Michnik się w swojej zatwardziałości zapamięta. Jeśli wykaże taką samą zapamiętałość, jaką nieboszczyk Jacek Kuroń miał do wódki, to wszystko się może zdarzyć, a w takiej sytuacji film Jana Pospieszalskiego można uznać nie tylko za pokutę, ale i za przestrogę, że siekiera już do pnia przyłożona. SM

13 marca 2011 Pójść do Trybunału w Habsburgu - powiedział jeden facet do drugiego, nie będąc nigdy w Strasburgu. Jak wieść gminna niesie był strażakiem, a strażacy w Polsce przymierzają się do złożenia pozwu zbiorowego przeciwko rządowi, a tak naprawdę przeciwko nam- podatnikom , za przepracowane nadgodziny, a jest ich- zdaniem strażaków -10 000 000(????). Na razie pozew zbiorowy będzie tu  na miejscu, w kraju.. A potem jak sprawy się nie potoczą po myśli-  do Trybunału w Habsburgu. Z wyliczeń ekspertów od straży pożarnej wynika , że te 10 000 000 nadgodzin, strażacy powinni odebrać w ciągu 45 000 miesięcy wolnego, co oznacza, że na to potrzeba 4750 lat(!!!!).  Przed  przyłączeniem Polski do Unii Europejskiej strażacy nie mieli tygodniowych norm pracy, a od 2005 roku obowiązuje ich 40 godzinny tydzień pracy, co spowodowało takie „ zaległości”. No i teraz, żeby te zaległości, powstałe w wyniku decyzji urzędników unijnych nadgonić- trzeba zatrudnić dodatkowo około 4000 strażaków. Gdyby czerwonym komisarzom umyśliło się, że strażak może pracować powiedzmy – 30 godzin tygodniowo, ze wzglądu na dużą szkodliwość społeczną pracy, pardon dużą ilość pracy, to będziemy musieli przyjąć do pracy  na pewno jeszcze 10 000 strażaków. Gdyby jeszcze obniżyć normę pracy- to oczywiście jeszcze więcej.. Cała Polska pokryłaby się strażakami  i na pewno byłoby bezpieczniej.. Skoro jest ich za mało, bo Unia ustaliła inne normy pracy, to strażacy – nie w ciemię bici – wypracowują nadgodziny. Jeśli chodzi o szkodliwość społeczną pracy, to chodzi mi wyłącznie o tych” strażaków, którzy sami podpalają lasy, nie czekając na nadgodziny tylko biorą się do  gaszenia. Mają wtedy wypłacane za pracę.. Chyba, że zostaną złapani na podpalaniu , co nie dzieje się zbyt często. W każdym razie w budżecie na rok 2011  jest zarezerwowane 100 milionów złotych  na nadgodziny dla strażaków.. A całego systemu centralnego strażactwa nie da się zdecentralizować, żebyśmy wszyscy nie płacili za wszystkie  akcje strażackie. I utrzymywali całą tę biurokrację strażacką  i centralną.. Tylko niech każda gmina płaci za swoje.. Byłoby racjonalniej. Za starty wynikłe ze spalenia płacą oczywiście prywatne firmy ubezpieczeniowe, ale tylko tym, którzy się ubezpieczyli.. Ale w jaki twarzowy mundur ubrałby się wtedy pan wicepremier Waldemar Pawlak?  I komu rozdawałby wozy strażackie, szczególnie przed  demokratycznymi wyborami? Więc centralizm demokratyczny musi pozostać! No właśnie ale dlaczego wśród gadżetów ostatnio kupionych przez pana Waldemara Pawlaka  za 350 000 zł nie było nic co przydałoby się strażakom? Chociaż… Miętówki w metalowym pudełku w ilości sztuk 500.. Albo zegary na wodę w ilości sztuk 100.. No może jeszcze scyzoryki drewniane..  I zestawy śrubokrętów.. We wszystkich socjalistycznych systemach centralnych trwa rozdawnictwo centralne i marnotrawne.. Jak jakaś struktura jest zbudowana centralnie aż do samego dołu, to oczywistym jest, że na każdym szczeblu centralnego  zarządzania musi być marnotrawstwo wynikające z planowania centralnego.. Nie wystarczyło  w 1989 roku zlikwidować  centralne planowanie  w gospodarce pozostawiając – na wypadek powrotu pełnego centralnego planowania- Ministerstwo Gospodarki przy Placu Trzech Krzyży… Wczoraj, przed Teatrem Studia Buffo, oczekując na przedstawienie „ Wieczoru francuskiego  w Buffo”, wdałem się w przypadkową rozmowę z mężczyzną, którzy wyszedł na spacer z psem, a mieszka na Mokotowskiej, tuz obok Placu Trzech  Krzyży, gdzie znajduje się Ministerstwo Gospodarki. Na moją zaczepkę o biurokrację i to Ministerstwo powiedział:” Szkoda, że  pan nie przyjedzie tutaj o 16.00, kiedy oni wychodzą z „ pracy”(???). Żeby pan zobaczył ilu ich jest? Co oni tam robią przez cały dzień?”(????) No właśnie co oni tam robią przez cały dzień, jak podobno mamy gospodarkę wolnorynkową.. Wolny rynek nie potrzebuje biurokracji, bo jest wolny. Biurokracja nie potrzebuje wolnego rynku, bo gdy on jest- biurokraci stają się zbędni.. Mamy więc zbiurokratyzowany” wolny rynek”, tak wolny, że nie można przejść  przez Plac Trzech Krzyży, gdy  kończą „ pracę”  urzędnicy biurokratyczni Ministerstwa Gospodarki. O godzinie 16.00 A co robią? Coś tam regulują, pobierają pieniądze za uchwalone przez Sejm koncesje gospodarcze, czytają gazety, piją przysłowiową herbatę, spędzają czas w podróżach służbowych- jak to biurokracja. I marnotrawią przeszkadzając innym prowadzić działalność gospodarczą.. I za to biorą grube pieniądze. I  doskonale wiedzą, że robią kawał  niepotrzebnej nikomu roboty.. Ale pieniądze pobierają. Bo taka jest istota istnienia biurokracji.. Ograniczyć wolność i ciągnąć z tego ograniczenia wolności pożytki. Jak największe! Czym większe- tym więcej” wolnego rynku”..- ma się rozumieć- jak to w socjalizmie biurokratycznym i „ wolnorynkowym” I to chyba już wszyscy wiedzą, ale jednak decydentom nie trafia to do mózgów.. Pchają na posady swoich -pęczniejąc je do granic wytrzymałości. W sprawie mózgu wypowiedziała się swojego czasu Doda- Elektroda, nie bardzo umie co prawda  śpiewać, nadrabia za to inscenizacjami satanicznymi, ale w  sprawie mózgu powiedziała tak:” Kobieta może być sexy, pozować nago na okładce „ Playboya” i mieć diabelską inteligencję. Złośliwi twierdzą, że jestem cała sztuczna, ale nie wynaleziono chyba jeszcze silikonu do powiększenia mózgu”(!!!)

Samo powiększanie mózgu nic oczywiście nie da. Nawet silikonem.. Bo jak się ma” diabelską” inteligencję- to się ma – i już! Każdy diabeł  z pewnością ma diabelski mózg.. Tak jak anioł anielski. No i tak jak urzędnik- urzędniczy.. Urzędniczy mózg musi być skonstruowany jakoś inaczej niż normalny- nie urzędniczy. Musi mieć jakieś zapadki, które blokują  w urzędniczym mózgu zdrowy rozsądek.. I podstawowe poczucie przyzwoitości.. Bo jak można po całym dniu nicnierobienia, pobierać za to powiedzmy 5000 złotych miesięcznie z kieszeni podatnika, wrócić do domu, zasiąść przed telewizorem oglądając spustoszenia gospodarcze jakie się wywołało w ciągu dnia i jeszcze mieć dobre samopoczucie? I nie mieć żadnych wyrzutów sumienia, że pasożytuje się na pracy innych. To musi być dopiero mózg!. I nic się w nim nie zmienia jak w peryskopie, pardon- kalejdoskopie.. I patrzeć na to wszystko jak ciele na malowane wrotki, pardon - wrota. I tego wszystkiego nie widzieć? - Czym czyścisz okulary?- pyta kolega kolegę. - Ściereczką. - I ja ściereczką, ale nie schodzi.. - A czym nasączasz? - Niczym, po prostu chucham na szkła. - Ja też… Ale jeszcze jedna rzecz.: - Co pijesz? Habsburgów już przy władzy nie ma.. Jest za to Trybunał w Strasburgu. I jest Karol XVI Gustaw, jako malowany król Szwecji, który tylko zajmuje się wręczaniem nagród Nobla.. Wszystkich oprócz pokojowej, którą wręcza inny król- król Norwegii.. Dostaje dotacje z Unii Europejskiej  do swoich posiadłości ziemskich  w regionie Flen w Sodermanland.. Dostał tego 1,6 miliona euro od 2005 roku... Ile by nie dostał, ale demokraci osiągnęli swój cel: zmarginalizowali monarchię i jeszcze z monarchy zrobili żebraka dotacyjnego i chłopca na ceremonialne posyłki.. Takie poniżenie i poniewierka.. Ale za to jest demokracja  i dotacje.. No i potworne długi generowane przez nią , które  w pewnym momencie muszą eksplodować, wysadzając w powietrze całą tę socjaldemokrację.. Na razie nadal siedzimy na beczce demokratycznego prochu.. I możemy się skarżyć do Trybunału w Habsburgu.. W tym czasie Portugalczycy na ulicach.. Demokracja dotacyjna zrujnuje wszystkie  państwa i narody.. Taka jej natura.. Kto następny? WJR

To Putin i Tusk rozdzielili wizyty w Katyniu Premier Donald Tusk kłamie mówiąc, że „Prezydent rozdzielił wizyty” (w Katyniu ubr. - red). Z dokumentów, którymi dysponuje portal niezalezna.pl. jednoznacznie wynika, że w styczniu 2010 roku Andrzej Przewoźnik, szef ROPWiM zwrócił się do prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego o udział w obchodach 70 rocznicy zbrodni katyńskiej, które Rada zaplanowała na 10 kwietnia 2010 roku. W lutym, już po upublicznieniu tej informacji, premier Władimir Putin zadzwonił do premiera Donalda Tuska i zaprosił go na uroczystości obchody zbrodni katyńskiej. Od lat 90. uroczystości związane z obchodami zbrodni zawsze były organizowane 10 kwietnia, w rocznicę ludobójstwa dokonanego na polskich jeńcach wojennych w 1940 roku. Zawsze też organizowała je strona polska, natomiast strona rosyjska zapewniała jedynie oprawę protokolarną. Tak samo miało być w ubiegłym roku. Informację o udziale prezydenta prof. Lecha Kaczyńskiego minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski miał już w styczniu 2010. W piśmie z 27.01.2009 roku skierowanym z Kancelarii Prezydenta do wiceministra SZ Andrzeja Kremera czytamy: „Szanowny Panie Ministrze, uprzejmie informuję, że w związku z przypadającą w tym roku 70. rocznicą mordu polskich jeńców wojennych w lesie katyńskim, Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Pan Lech Kaczyński planuje oddać hołd ofiarom na Polskim Cmentarzu Wojennym w Katyniu w kwietniu br.” Pismo podpisane przez Mariusza Handzlika zostało skierowane również do Jarosława Bartkiewicza z MSZ, Jerzego Bahra, ambasadora w Moskwie oraz Adama Daniela Rotfelda, współprzewodniczącego Polsko-Rosyjskiej Grupy d.s. Trudnych. Od początku stycznia media (m.in. „Gazeta Wyborcza”) pisały o udziale prezydenta RP w obchodach rocznicy zbrodni, trwały też przygotowania do tej wizyty, o której wiadomo było, że – co najważniejsze – miała się odbyć 10 kwietnia. Nagły zwrot nastąpił trzeciego lutego, po telefonie Władimira Putina, który zaprosił Donalda Tuska do udziału w uroczystościach. I chociaż nawet Paweł Graś przyznawał, że strona rosyjska może coś rozgrywać, to kilka tygodni później szef kancelarii premiera Tomasz Arabski poinformował, że po uzgodnieniach ze stroną rosyjską uroczystości odbędą się 7 kwietnia. Dopiero po telefonia Putina, który zaprosił premiera Tuska na obchody zbrodni katyńskiej, w „GW” rozpoczęto kampanię przeciwko wizycie w Katyniu prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego. Dorota Kania

Bilokacja o 8.38 Tym razem ustawimy zegarki co do minuty. O godz. 8.37.34 polskiego czasu, a więc na 26 sekund przed godz. 8.38, moonwalker S. Wiśniewski, jak wiemy, ściąga z parapetu i wyłącza swoją kamerę ze względu na najście blacharzy: „Mogli potrącić, uszkodzić. Mam jakiś stosunek emocjonalny do tej kamery, bo to mimo że to jest prosta, w miarę tania, ale troszeczkę świata ze mną zwiedziła (...) Bardziej jest dla hobby niż do pracy. Do pracy mam lepszą kamerę” (ca. 1h54' materiału sejmowego z youtube (http://www.youtube.com/watch?v=ctNcvVAqLUk&feature=related)).

Pierwszy „pyk” blacharski słychać o 8.35.58 sitcomu „Mgła zero”, zaś o 8.36.03 jest już blacharski łomot, ale nie podejrzewamy, by to były dźwięki związane z efektami pracy tych pirotechników, których samochód zobaczy potem SW, gdy UAZ-em wywiozą go czekiści z pobojowiska pod bramę Siewiernego (2h36'14''). Wracamy do godz. 8.38, hotelu „Nowyj” i pokoju 201: SW wyłączył wprawdzie kamerę i blacharze wparadowali na plan zdjęciowy, ale właśnie o tej godzinie zaczyna się widowisko teatralne, nazwijmy je, „Skrzydlata orka”, nawiązując do wielokrotnie powtarzanego przez SW w sejmie sformułowania o (należącym do jakiegoś małego samolotu) skrzydle pionowo w dół orzącym ziemię. O 8.38 gubernator Obwodu Smoleńskiego S. Antufjew, którego postać i wypowiedź przywołałem w poprzednim poście

(http://freeyourmind.salon24.pl/286565,lotnisko-2),

też był świadkiem ważnego zdarzenia, miał wszak usłyszeć: „ten nierealny, nienaturalny dźwięk silników samolotu i nagle zrobiło się cicho”. Co do delegacji czekającej na lotnisku, to, co już parokrotnie i także ostatnio sugerowałem, precyzyjne ustalenie czasu jest tu dość skomplikowane, gdyż nie tylko nie widzieli ani nie słyszeli jaka-40 ani dokonującego nadlotniskowych akrobacji iła-76, ale też żadnych odgłosów katastrofy. Jedynie, jak nieodłącznie powtarza M. Wierzchowski, „świst silników”. Czy to ten sam nierealny i nienaturalny odgłos, który słyszał Antufjew? Czy to ten dziwny dźwięk, który słyszał moonwalker („dźwięk silnika jakby inny” (wywiady na gorąco); „dźwięk taki nienaturalny, jeśli chodzi o pracę silników samo..., lotniczych i to mnie zastanowiło, bo słyszę i nie widzę...” ca. 1h33'07''; „nienaturalny dźwięk silników lotniczych” ca. 1h39')? I o tej samej porze, co ci dwaj (Antufjew i SW), tj. o 8.38? J. Bahr twierdzi, że przylot samolotu miał się opóźniać, więc skoro planowo miała to być godz. 8.30, to może pasowałaby ta 8.38?

Kto wie? W. Bater przecież od jednego z członków delegacji, który miał na miejsce katastrofy migiem dobiec na własnych nogach (czyżby G. Cyganowski, który na Księżycu po gospodarsku witał moonwalkera?) o 8.40 (http://www.youtube.com/watch?v=_96X6s2eRvI)

otrzymuje informację „o nieszczęściu”, a więc, jak wynikało z jego ówczesnych obliczeń, „praktycznie cztery minuty po katastrofie”. Załóżmy jednak, że Bater nieco przesadził w szacunkowych rachunkach i niech będzie to przynajmniej godz. 8.38, byśmy za bardzo nie cofali się w czasie. Co zaś do relacji Wierzchowskiego jest o tyle problem, że miał on nie tylko słyszeć syrenę taką jak Kola, lecz być w nieco innych niż Kola okolicznościach (http://freeyourmind.salon24.pl/278778,syrena-ruska),

lecz i widzieć ludzi w kitlach, a nie strażaków w przeciwieństwie do moonwalkera (http://freeyourmind.salon24.pl/286238,w-ruskiej-zonie).

Jeśli zaś weźmiemy pod uwagę to, że na Siewiernym („raport MAK”) dyżurował wtedy jeden felczer, to aż się ciśnie na usta pytanie, czy ci ludzie widziani przez Wierzchowskiego nie mieli czasem tych kitli w autach, jadąc na miejsce zdarzenia? No bo chyba nie była to karetka pogotowia – medycy wszak, wedle wielu relacji, nie spieszyli się, bo milicja z czekistami stwierdziła „wsie pogibli”? Sam SW miał zeznać, że widział karetki na lotnisku dopiero, jak go już czekiści odwieźli pod bramę (0h57', por. też

http://freeyourmind.salon24.pl/284175,dark-side-of-the-moon-2,

http://freeyourmind.salon24.pl/284690,red-moon ,

http://freeyourmind.salon24.pl/284554,historia-lunochoda).

Wróćmy teraz znów do sejmowych zeznań moonwalkera. Wiele jest w nich powtarzających się motywów (naturalna gęsta mgła, brak zakłóceń aparatury, skrzydło pionowo w dół, „polski dyplomata” na Księżycu, to wojskowe lotnisko, SMS z Polski itd.), ale jest też parokrotnie jeden, wyjątkowo ciekawy motyw... filmowo-pirotechniczny, pojawiający się w kontekście relacjonowania ZDARZENIA właśnie z godz. 8.38. Proszę się uważnie wczytać w te 2 fragmenty: „...Spojrzałem w tamtym kierunku, skąd ten dźwięk dochodzi, zobaczyłem zarys samolotu skrzydłem pionowo w dół (…) usłyszałem taki łomot (…) łup, takie lekkie nawet było, ciut, drżenie ziemi i za chwilę była, był słup ognia. Taki typowy jak, powiedzmy sobie, można to na filmach oglądać, eksplozji samolotu. Dla mnie się wydało to dziwne, że słup ognia, tego dymu, jest stosunkowo niewielki. I stąd moje przekonanie, biegnąc z kamerą, że jest to samolot jakiś, powiedzmy, wojskowy, jakiś mały, nieznaczny...” (ca. 1h39') „...co widać na materiale filmowym: prawie żadnego ognia. Bo ten samolot powinien mieć (…) co najmniej 10 t paliwa. To jest dość dużo przecież. Nawet widać po tej skali tego, tych zniszczeń – można powiedzieć, że się niewiele zniszczyło. Przy takiej eksplozji to powinno zdmuchnąć to w promieniu kilkuset metrów albo jeszcze więcej. To też jest zastanawiające, że (…) ten słup ognia, wg mnie, nie-fachowca, jest taki dość mały. (I teraz najważniejsze – przyp. F.Y.M.)W ogóle mi się skojarzyło z jakimś filmem fan..., powiedzmy, wojskowym, typu: samolot wojskowy się rozbił „buch!” czy śmigłowiec (!!! - przyp. F.Y.M.).Dlatego też była taka właśnie moja reakcja i ta niepewność – co ja zobaczę... Ale głównie biegłem z przekonaniem, że to jest prawdopodobnie samolot wojskowy albo jakiś niewielki i stąd właśnie szukałem drogi ewakuacji w przypadku, gdyby się zrobiło jakoś niezręcznie, gdyby tam były służby wojskowe czy techniczne, które mogłyby mi zrobić, nie będę oszukiwał, krzywdę.” (ca. 1h41') A. Wosztyl, jak można podejrzewać, także o 8.38 słyszy dodawanie obrotów silnika, a następnie, podobnie jak SW, trzaski, huki, „dźwięk...” (http://www.youtube.com/watch?v=Z7J4uhTr9_k).

Zdaniem SW obserwowana przez niego katastrofa miała trwać parę sekund (ca. 2H26'): „nie była to awionetka ani iljuszyn (…) średniej wielkości samolot” (2h29'). Natomiast o tejże samej 8.38 na wieży ruskich szympansów toczy się taki monolog:

08:38:17 Красн. Oto i on się pojawił, oto ścieżka.
08:38:26 Красн. Nie, nie, normalnie, normalnie.
08:38:51 Красн. Walery Iwanowiczu, odległość 12…. Nie nie widać na jakieś 200 metrów, gdzie mu tam lądować.

A zaraz później:

10:39:09 РЗП 101-szy, odległość 10, wejście w ścieżkę.

Zebrawszy to wszystko, zestawmy to jeszcze na koniec z tą informacją odwołującą się do czasów ustalonych w „stenogramach CVR” uzupełnionych przez polskich rekonstruktorów (http://www.tvn24.pl/-2,1689277,0,1,niech-pan-zapyta-szefa--co-bedziemy-robili,wiadomosc.html) (czas polski, oczywiście):

08.38.00 N: Wkurzy się (niezr.) Jedna mila od pasa.

08.38.02 D: Taa...

08.38.20 N: Pół mili nam zostało.

08.38.35 D: Klapy i 300.

08.38.37 N: I redukuję 300.

08.38.49 2P: I klapy 36. Mamy 2-8-0.

08.38.55 2P: Klapy 2-8-0.

08.38.56 D: Już.

08.38.58 2P: Klapy 36.

O 8.38 polski Tupolew wedle „stenogramów” miał znajdować się jeszcze ponad 10 km od smoleńskiego lotniska, zaś przywołani wyżej świadkowie już słyszeli lub nawet (jak w przypadku SW) widzieli, jak się coś rozwala. Bilokacja Tupolewa? A może lądowanie w innym zupełnie miejscu?

(http://freeyourmind.salon24.pl/279085,poza-ruska-zone).

Może z tego właśnie powodu, tj. z powodu przeprowadzenia czekistowskiego zamachu na polską delegację na zupełnie innym lotnisku, o 8.38 w Smoleńsku dochodzi do imitacji katastrofy lotniczej? PS. Wczoraj w programie RM p. Zuzanna Kurtyka ujawniła szokującą doprawdy informację (po spotkaniu Polskiego Towarzystwa Lekarskiego) o tym, że polska prokuratura nie zgodziła się na uwzględnienie wniosku polskich patomorfologów, by dokonano na zwłokach badań tomograficznych pozwalających na uzyskanie szczegółowego obrazu uszkodzeń ciał poszkodowanych. Te badania możliwe były nawet bez przeprowadzania sekcji zwłok. Drugą szokującą wiadomością jest ta, że polska prokuratura niemalże ściga osoby, które udają się z wycieczkami na pobojowisko na Siewiernym i wzywa ludzi na przesłuchania, w trakcie których sprawdza się, czy ktoś coś znalazł i z kim się kontaktował. Myślę więc, że najwyższy już czas, by rodziny zabitych w Smoleńsku pomyślały o wejściu na drogę procesową przeciwko prokuraturze wojskowej.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100617&typ=po&id=po11.txt

http://www.naszdziennik.pl/zasoby/raport-mak/comment_polsk2_opt.pdf

http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/kaczynski-fakty/news-tragedia-w-smolensku-podsumowanie-wydarzen-z-soboty,nId,271978

FYM

Bezkrwawy Bill Gates... jeśli Państwo chcą zobaczyć, jak p. Wiluś Gates tłumaczy, że szczepionki są po to, by zmniejszyć liczbę ludności – a to z kolei po to, by zmniejszyć ilość wydzielanego tylnymi otworkami CO2 – to tutaj: Należy się zastanowić, czy tych ludzi rozstrzeliwać za zbrodniczy spisek przeciwko Ludzkości – czy raczej do (luksusowego!) domu wariatów?

COŚ i NIC Złośliwa plotka wkładała w usta śp. Władysława Gomułki, znanego w kręgach partyjnych pod ksywką "towarzysz Wiesław”, stwierdzenie: "W 1945 roku nie mieliśmy nic; od tego czasu zwiększyliśmy nasze zasoby pięciokrotnie”. Gomułka lubił dużo mówić – w odróżnieniu jednak od p. Władysława Bartoszewskiego nie prywatnie, ale publicznie. Mówiono, ze w XXI wieku będzie figurował w encyklopedii jako "gawędziarz ludowy z Epoki Ze–Donga Mao”. Istotnie: mogło Mu się takie powiedzenie naprawdę przytrafić. Ten żart przestaje być śmieszny, gdy sobie uświadomimy, że w 1945 roku sowiecka kolonia zwana "Rzeczpospolitą 2 i pół” (PRL–u jeszcze wtedy nie było!) rzeczywiście nie miała NIC… a kolejne rządy III Rzeczypospolitej tylko pomarzyć mogą o takim bilansie. By mieć NIC. Bo teraz mamy COŚ. Konkretnie: mamy zadłużenie przekraczające 3 biliony złotych (770 mld w gotówce – i ok. 2,5 biliona w zobowiązaniach emerytalnych). Co będą miały nasze wnuki?

Nasi faworyci górą! Jak zauważył {Paracelsus}, „Puls Biznesu” jak najsłuszniej uhonorował anty-laurem „Gospodarczych Malin” naszych faworytów: Wybitnego hochsztaplera, p. Piotra Tymochowicza (obecnie w spółce z p. Januszem Palikotem; przypomina się stary Rosenzweig, który pytał Salomona Silbersteina: - Słyszałem, że wszedłeś w spółkę z Kornblatem? - Tak, to dobra spółka: ja mam pieniądze, Kornblat ma doświadczenie... - Nu, to za pół roku on będzie miał pieniądze, a Ty doświadczenie... ) Naszą ukochaną Bandę Czworga, czyli PiS, PO, PSL i SLD - (Partie rządzące otrzymują wspólną Gospodarczą Malinę za unikanie rozwiązań dobrych dla gospodarki, lecz mogących popsuć ich wizerunek, za podwyżkę VAT i brak pomysłu na uproszczenie systemu podatkowego, a także za ograniczanie roli partnerów społecznych i ich ekspertów w pracach parlamentarnych. Natomiast konkurenci rządzącej koalicji otrzymują Maliny za uporczywe ignorowanie gospodarki jako obszaru konstruktywnych działań opozycji) Znakomitą reżymową firmę p/n PKP; ilu felietonistów na tej firmie zrobiło pieniądze! Uś! Oraz JE Jana Vincenta (vulgo: „Jacek Rostowski”) (za szkodliwe dla polskiej gospodarki zaniechanie reformy finansów publicznych, co spowodowało rozpoczęcie demontażu reformy emerytalnej, podwyżkę stawek VAT i skasowanie odliczeń tego podatku przy zakupie aut i paliwa przez firmy, a także za blokowanie nowego systemu grantów dla inwestorów i zamrożenie pieniędzy na rachunku Funduszu Pracy). Ciekawe, że nikogo nie nagrodzono za pomysł obrabowania komun emeryckich zrzeszonych w OFE. Może konkurs ogłoszono, zanim "Rząd" się za to zabrał? Jak widać: w kręgach gospodarczych za wrogów uważa się niemal dokładnie te same osoby i instytucje, które za wrogów normalnej gospodarki uważamy i my. To dobry prognostyk przed wyborami. Jednocześnie wyraźnie widać, że bezpieka odpuściła sobie PJN - uznając, że ze zdychającej szkapy nic nie będzie. JKM

Wielka Debata czyli kto kogo To się zapisze w annałach. W dniu 11 marca 2011 roku w samo południe w Kancelarii Prezydenta czterdziestomilionowego kraju w sercu Europy na początku drugiej dekady XXI wieku odbyła się Wielka Debata na temat półtora punktu procentowego składki emerytalnej. Na debatę zostali zaproszeni eksperci. Nikogo z CAS nie zaproszono bo u nas nie ma ekspertów od Wielkiej Kapitałowej Reformy Emerytalnej. My mamy ekspertów od jej zburzenia. Dyskutowali więc ze sobą twórcy Reformy, którzy pokłócili się ostatnio o parametry: od owego półtora punktu do pięciu punktów procentowych. Kłócili się o to, czy składka do OFE powinna nadal wynosić 7,3% wynagrodzenia pracownika, czy może przejściowo powinna zostać ograniczona do 2,3%, a następnie ponownie zostać podwyższona „tylko” do 3,5%, czy co najmniej do 5%. Nikt nie postawił pytania, czy czasem nie powinna wynieść 0%! Zostałem za to zaproszony do studia TVN i to razem z Ryszardem Petru, aby skomentować na żywo debatę. Ryszard, oprócz Michała Rutkowskiego, który przebywa za granicą bo pracuje w Banku Światowym i Pani Ewy Lewickiej, która jest obecnie Prezesem Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych, więc nie może być niezależnym ekspertem, gdyż jest stroną w sprawie, był chyba jedynym z twórców Reformy, który nie został zaproszony do Kancelarii Pana Prezydenta. Ryszard zaczął pierwszy, gdy ja czytałem gazetkę w pokoju dla gości – pewnie żeby miał więcej czasu na prezentację swojego stanowiska. Jak dołączyłem to niewiele mi się udało powiedzieć bo zaraz nas „zdjęli” z powodu tsunami w Japonii. Najciekawiej było „poza anteną”. Ryszard stwierdził, że pieniądze w ZUS są wirtualne a pieniądze w OFE realne. I to jest taka sama różnica, jak między seksem realnym, a seksem wirtualnym i że on woli realny. Bardzo zgrabny ten bon mot przypomniał mi stary antykomunistyczny dowcip o radzieckim kołchoźniku, który po prelekcji Sekretarza KPZR o różnych rodzajach miłości, w tym miłości narodu do partii, zapytał: „a kto kawo jebiot”? Stroną aktywną w naszym przypadku są oczywiście OFE. Druga strona jest do odbycia stosunku z OFE przymuszona przez aparat państwowy. Seks pod przymusem to jest zdaje się gwałt. A z wykorzystaniem aparatu (przymusu państwowego) to już wręcz sodomia. Pikanterii tej miłości dodaje fakt, że gwałcony musi jeszcze gwałcicielowi zapłacić: OFE pobierają bowiem wynagrodzenie. I to bynajmniej nie za wynik (czyli danie gwałconemu rozkoszy w postaci wyższej wartości świadectw udziałowych) tylko za samo „wejście w stosunek”. Do niedawna było to 7,6% (7% opłaty „dystrybucyjnej i, średnio, 0,6% wynagrodzenia za zarządzanie aktywami). Obecnie jest to 4,1% (3,5% i 0,6%). Podobno jakbyśmy wprowadzili dobrowolność OFE, to w OFE zostaliby „młodzi i bogatsi” a ZUS wybraliby „starzy i biedni”. Stary jestem bez wątpienia, według standardów zarządzających OFE może nawet i biedny (nikt pod przymusem mi nic nie płaci) więc wybrałbym ZUS. Ale statystycznie teza jest nieprawdziwa. OFE są wręcz najlepszym dowodem na potwierdzenie tezy, że jest dokładnie na odwrót. To biedni płacą bogatym!!! No bo akcjonariusze PTE, które zarządzają OFE i pobierają za to 4,1% bez względu na wyniki są z pewnością bogaci. A kto im płaci? No właśnie głównie biedni im płacą! Bogatsi są lepiej wykształceni. A więc później zaczynają pracę (studia). Lepiej się odżywiają, prowadzą modny (higieniczny) tryb życia, stać ich na prywatne usługi medyczne. Żyją więc dłużej. Biedniejsi zatem dłużej pracują (i płacą składki), a krócej pobierają emerytury (bo szybciej umierają).

Średnie wynagrodzenie wynosi 3.500 zł. Składka do OFE 255,5 zł. Z tego 10,5 zł. (4,1%) to wynagrodzenie OFE. W ciągu roku – 126 zł. Nie dużo! W ciągu 40 lat aktywności zawodowej ubezpieczonego – 5.040. Też nie dużo!Ale ubezpieczonych jest ponad 13 milionów. OFE pobiorą od jednego pokolenia ponad 65 miliardów złotych w cenach dzisiejszych. Za to tylko, że są! I o tym tak naprawdę była debata w Kancelarii Pana Prezydenta.

Robert Gwiazdowski

Przez regionalizację do likwidacji? No i proszę! Jeszcze do niedawna mogliśmy sobie myśleć, że czego, jak czego, ale żadnego wyzysku w naszym nieszczęśliwym kraju nie ma. Nie było go zresztą za komuny, kiedy to klasa robotnicza ustami swoich przedstawicieli spijała koniak, a cóż dopiero teraz, kiedy za sprawą Unii Europejskiej wprowadzone zostały takie wysokie standardy, że nie mogą sprostać im nawet prości posłowie. Oto rzecznik praw obywatelskich, pani Irena Lipowicz, napisała do marszałka Schetyny, żeby zbadał, czy poseł Węgrzyn przypadkiem nie naruszył zasad etyki poselskiej, mówiąc, iż do "gejów" nie ma ciekawości, ale lesbijki to chętnie by zobaczył. Z prasy niepodobna dowiedzieć się, czy pani Lipowicz nabrała wobec posła Węgrzyna podejrzeń z powodu objawionego przezeń pragnienia zobaczenia lesbijek, czy też z demonstracyjnego zlekceważenia "gejów". Pragnienie zobaczenia lesbijek nie było chyba naganne, bo żyją jeszcze ludzie pamiętający kampanię,  jaką lesbijki do spółki z "gejami" przeprowadziły pod hasłem "Zobaczcie nas!" - a poseł Węgrzyn przecież o niczym innym nie marzył. Najwyraźniej pani Lipowicz musiało nie spodobać się zlekceważenie przezeń sodomitów, skąd nauka jest dla żuka, że odtąd zainteresowanie sodomitami jest obywatelskim obowiązkiem. Trudno o bardziej wyśrubowane standardy - a przecież mimo to okazało się właśnie, że nasz nieszczęśliwy kraj przoduje w wyzysku kobiet, które w związku z tym odmówiły służby. Oczywiście nie wszystkie - co to, to nie - a tylko uczestniczki "manify", jaką z okazji Dnia Kobiet urządziły rozmaite kobiece aktywistki płci obojga. Najwyraźniej rząd wyjdzie im naprzeciw i zacznie kobietom płacić za pracę domową - ściągając w tym celu z nich podatek, no ale już Platon przestrzegał: "Nieszczęsny!  Będziesz miał to, czegoś chciał!" - a i sam Pan Jezus wśród objawień uczynionych świętej Faustynie Kowalskiej powiedział, że gwoli nauczenia rozumu najbardziej zatwardziałych grzeszników spełnia wszystkie ich pragnienia. Co to będzie, kiedy w nowym Sejmie zasiądą kobiety z tak zwanego parytetu? Zanim jednak to nastąpi, cały kraj żyje sprawą majowej beatyfikacji, to znaczy - nie tyle beatyfikacji, bo ta jest już przecież przesądzona, tylko udziałem generała Jaruzelskiego w rzymskich uroczystościach. Zarówno nasi Umiłowani Przywódcy, jak i autorytety moralne bardzo się w tej sprawie podzielili i nie wiadomo było, czy w związku z tym beatyfikacja w ogóle się odbędzie, aż sam generał Jaruzelski położył kres tym wątpliwościom, oświadczając, że do Rzymu się nie wybiera, żeby nie budzić jakichś nowych sensacji. Specjalnych sensacji może by nie wzbudził, chyba żeby zechciał ujawnić jakieś nieznane szczegóły zamachu na Jana Pawła II. Czy generał Jaruzelski coś na ten temat wie, czy też ruscy szachiści do żadnej konfidencji w tej sprawie go nie dopuścili - oto pytanie, na które pewnie nigdy nie doczekamy się odpowiedzi, podobnie jak nie doczekamy się odpowiedzi na pytanie o przyczynę katastrofy w Smoleńsku. Jak pamiętamy, prezydent Dymitr Miedwiediew podczas gospodarskiej wizyty w Warszawie powiedział, że "nie dopuszcza" myśli, że wyniki polskiego śledztwa w tej sprawie będą się w czymkolwiek różniły od rezultatów śledztwa rosyjskiego, więc na pewno będzie tak, jak powiedział. Podobnie zresztą bywa w innych krajach, żeby wspomnieć na przykład zamach na prezydenta Kennedy'ego, czy choćby sprawę  oryginału aktu urodzenia prezydenta USA Baracka Obamy. Więc chociaż kamień spadł nam z serca po oświadczeniu generała Jaruzelskiego, to przecież jedno zmartwienie goni drugie. Właśnie rząd podjął decyzję, że od maja obcina składkę, jaką ZUS przekazywał dotąd Otwartym Funduszom Emerytalnym  z 7,3 procent do 2,3 procent. Wiele sobie po tym obiecuje; jeszcze w tym roku - 11 miliardów złotych, a do roku 2020 - prawie 200 miliardów, których nie trzeba będzie pożyczać, żeby wypłacić emerytom emerytury. Widać, że mimo kreatywnej księgowości, forsy zaczyna brakować. Oczywiście decyzja rządu, który w tej sprawie przeszedł do porządku dziennego nad opinią samego profesora Leszka Balcerowicza, bardzo wzburzyła kręgi biznesowe. Wysuwają one rozmaite argumenty za utrzymaniem dotychczasowego stanu rzeczy, ale nie jest wykluczone, że tak naprawdę chodzi o utratę potężnych alimentów. Rzecz bowiem w tym, że OFE ostatnio naliczały sobie 3,5 procent  ]prowizji od sum im przekazanych, co przy dotychczasowej składce dawało ponad pół miliarda złotych rocznie. Ani to dużo, ani mało, ale zwłaszcza w dobie kryzysu warto schylić się i po to, tym bardziej że nie są to prawdopodobnie jedyne korzyści, jakie przynosiły OFE. Czytając razu pewnego sprawozdanie finansowe OFE skupiającego ponad 800 tys. klientów, zauważyłem, że wszystko, co zarobił na obligacjach Skarbu Państwa, topił w spółkach prawa handlowego. Na przykład - na 190 tys. akcji spółki "Agora" czy na 3,5 miliona akcji jednego z narodowych funduszy inwestycyjnych. Na pozór wyglądało to na nieszczęśliwe inwestycje, ale czy pod tymi pozorami nie kryje się aby jakiś sprytny, a genialny w swojej prostocie sposób wyprowadzania forsy? Reakcja kręgów biznesowych wzbudza takie podejrzenia, a w dodatku zasada Murphy'ego głosi, że jeśli tylko coś złego może się wydarzyć, to na pewno się wydarzy.  Czyż nie po to właśnie te OFE w ogóle powstały za sprawą wiekopomnej reformy charyzmatycznego premiera Buzka? Jak tam było, tak tam było - mawiał dobry wojak Szwejk - a tymczasem na rynek księgarski wchodzi właśnie dzieło "światowej sławy historyka", traktujące o "złotych żniwach". Tak się akurat składa, że dzieje się to wkrótce po pielgrzymce ad limina, jaką rząd premiera Tuska złożył w bezcennym Izraelu, którego rząd z kolei właśnie podjął decyzję o uruchomieniu programu odzyskiwania tzw. żydowskiego mienia z Europy Środkowej, przede wszystkim - z naszego nieszczęśliwego kraju. Dzieło "światowej sławy historyka" ma dostarczyć tej operacji moralnego uzasadnienia, które sprawi, że nikt nie ośmieli się nawet pisnąć, kiedy Rzeczpospolita zostanie przez pierwszorzędnych fachowców z grupy "Heart" - bo tak się właśnie to specjalnie utworzone przedsiębiorstwo wiadomego przemysłu nazywa - przykładnie wyszlamowana. W ogóle wygląda na to, że nie tylko ten, ale i inne pomysły, jakie albo starsi i mądrzejsi, albo państwa poważne podjęły względem naszego nieszczęśliwego kraju, powoli wchodzą w fazę realizacyjną. Świadczy o tym przedstawiony na siódmym kongresie Ruchu Autonomii Śląska pomysł zmiany konstytucji w kierunku przekształcenia Polski w "unitarne państwo regionalne" - żeby każdy z regionów, na jakie nasz nieszczęśliwy kraj zostanie podzielony, mógł uzyskać autonomię. Jaki będzie krok następny - nietrudno się domyślić, zwłaszcza w sytuacji, gdy się okazało, że Polska gnębi nie tylko Żydów, sodomitów i gomorytki, ale nawet zwykłe kobiety, które właśnie odmówiły służby. SM

Łangalis: Na zniesieniu limitów na cukier skorzystaliby najbardziej polscy rolnicy Zdaniem eksperta Instytutu Globalizacji Marka Łangalisa przyczyną wysokich cen cukru jest monopol na rynku i unijna polityka rolna. - Bez dopłat i limitów moglibyśmy zalać 1/3 niemieckiego rynku naszym cukrem. A kilogram cukru kosztowałby w Polsce 2 złote – mówi ekonomista portalowi Fronda.pl. Marek Łangalis, Instytut Globalizacji: Kilogram cukru kosztuje obecnie ok. 5 zł, ponieważ mamy de facto monopol na rynku cukru – Polski Cukier posiada ponad 60 proc. udziałów w rynku. Poza tym limity produkcyjne, jakie narzuca nam Wspólna Polityka Rolna UE, zmniejszają podaż, a to zawsze powoduje wzrost cen, niż gdyby istniała normalna konkurencja. Do tego dochodzi panika wśród konsumentów, która także winduje ceny. To bardzo zadziwiające, że Unia Europejska zajmuje się ograniczeniem produkcji mleka, czy cukru. Jak każdy limit argumentuje się to troską o rynek pracy w tych segmentach i między wierszami zyskami producentów. Głównie zyskują na tym rolnicy w Niemczech i Francji. Od wejścia Polski do UE produkcja cukru spadła o ok. 30 proc. Gdyby nie limity, producenci mogliby bez problemu zaspokoić zapotrzebowanie w Polsce. To dobrze, że minister rolnictwa chce podwyższenia limitów na produkcję cukru, ale to działanie na krótką metę. Najlepiej by było, gdyby Polska zaangażowała się w promocję zniesienia limitów w ogóle, ale na realizację takiego postulatu nie ma co liczyć, bo to zaszkodziłoby szczególnie francuskim i niemieckim potentatom. Dopłaty zapewniają niemieckiemu rolnikowi pokrycie dużej części kosztów stałych. Wszystko, co sprzeda na rynku, jest jego czystym zyskiem. W Polsce mamy niższe dopłaty (ok. 30 proc. tego, co w Niemczech) – ale nie powinniśmy się skupiać na ich podwyższeniu, ale na całkowitym ich zniesieniu. Na poddaniu rolnictwa takim samym zasadom rynkowym, jak reszta gospodarki, zyskaliby w UE szczególnie polscy rolnicy – i zagraniczni konsumenci. Bez dopłat i limitów moglibyśmy zalać 1/3 niemieckiego rynku naszym cukrem. A kilogram cukru kosztowałby w Polsce 2 złote. not. Sks

Rosnące ceny cukru i jego deficyt na rynku Galopująco rosną ceny cukru (z 2,80 miesiąc temu w markecie do ok. 5 zł dzisiaj w małym sklepie). To nie tylko problem polski – okazuje się, że cukru brakuje w całej Unii Europejskiej, w tej krynicy wszelakiej mądrości! Skutkiem społecznym jest naturalnie masowe wykupywanie dostępnego (jeszcze?) cukru na zapas. Co jest przyczyną tej kuriozalnej sytuacji, w której część naszego globu (geograficzna Europa) obdarzona najżyźniejszymi glebami pod słońcem, przeżywa tak nieprawdopodobny niedobór? Przyczyną bezpośrednią jest decyzja UE z 2006 r. ograniczająca unijną produkcję cukru. Z 21 milionów ton w 2005 r. produkcja spadła do 13,5 miliona ton w 2010. Do tego doszedł nieurodzaj w Brazylii („planowe” miejsce uzupełniania braków) i wystarczyło.

Najważniejsza jest jednak przyczyna przyczyny. A jest nią to, że Unią Europejską rządzi banda ekonomicznych (nie tylko) idiotów, którzy kopiują założenia niewydolnej gospodarki stalinowskiej z czasów likwidacji NEP-u. Nawet plany budżetowe UE to sześciolatki! Brakuje tylko haseł „naprzód do walki o plan sześcioletni”. W Unii Europejskiej mamy do czynienia ze skrajnie planową, centralnie sterowaną gospodarką nie tylko będącą zaprzeczeniem jakiejkolwiek wolności gospodarczej, ale tą wolność dławiącą i niszczącą. To efekt władzy kliki doktrynerów z korzeniami ideowymi tkwiącymi w lewackiej rewolucji 1968 r. Skutkuje to niewydolnością, potężną szarą strefą niepotrzebnego zatrudnienia stada unijnej nomenklatury w garniturach i niemal całkowitym zdławieniem inicjatywy i aktywności ludzkiej. I niech nikogo nie zmylą tytuły i obszerne listy publikacji naukowych wielu z orędowników chorej ekonomii UE – to nie ma nic do rzeczy! Niestety, ludzie kupują hasło „zjednoczonej Europy”, wybierając w kolejnych wyborach tych samych darmozjadów szykujących się do skoku na naszą kasę. Unia prędzej czy później, głównie właśnie z powodów ekonomicznych, upadnie. Jest jednak potężnym organizmem i siłą inercji będzie trwać może jeszcze wiele lat. Dlatego należy prowadzić działania zmierzające do przyspieszenia owego upadku. Jest to dzisiaj li tylko hasło. Nie ma bowiem widoków na jego realizację, przynajmniej w naszym kraju. Sejmowe partie jak jeden mąż wielbią UE, a poważnych inicjatyw, zwłaszcza w stanie obłędu smoleńskiego, nie widać… I jeszcze jedno, gwoli wyjaśnienia. My, odwołujący się do myśli ekonomicznej klasycznej Endecji, nie jesteśmy doktrynerami. Nie widzimy rozwiązania w drugiej stronie medalu – indywidualistycznym, skrajnym liberalizmie. Jako zwolennicy państwa narodowego uznajemy jego słuszną rolę w niektórych aspektach polityki ekonomicznej (ograniczony do istotnych – [ogólno]narodowych – interesów gospodarczych interwencjonizm i planowanie), całą jednak przysłowiową resztę pragniemy zostawić ludziom, ich pomysłowości, inicjatywie, aktywności, której państwo ma pomagać, likwidując bariery wewnętrzne i ułatwiając kontakty zewnętrzne, a nie przeszkadzać.

Brak pieniędzy na sprzątanie Łodzi Mamy początek marca, a już brakuje pieniędzy na sprzątanie Łodzi! Bardzo ciekawe, tym bardziej, że problem dotyka nie tylko miasta Łodzi, ale i wielu, a może większości samorządów w Polsce. Poza oczywistym pytaniem o poczytalność ludzi przygotowujących budżet Łodzi, rodzą się pytania o kondycję systemu samorządu jako takiego. Sprzątanie to mały wycinek problemu. Samorządy mają gigantyczne kłopoty z zadłużonymi szpitalami, szukają oszczędności przygotowując się do likwidacji szkół, przedszkoli i pomniejszych jednostek. Śmiem twierdzić jednak, że clou problemu leży poza ciężką zimą, słabnącymi wskaźnikami demograficznymi i ubóstwem NFZ. Istotą słabości finansowej samorządów jest przede wszystkim, ich patologicznie za wysoki, koszt funkcjonowania. Zwróciliście Państwo zapewne uwagę, że nie słyszymy o propozycjach redukcji pensji i diet samorządowców. Nie słyszymy, bo wejście do samorządu traktowane jest przez większość, bez względu na różnice partyjne, jako skok na kasę i przepustka do łatwego życia (tytułem przykładu – urzędnicy, często pobierający ciężkie tysiące miesięcznie, mają jeszcze dodatkowo ryczałty na dojazd do pracy, czyli w istocie jeżdżą prywatnymi samochodami za darmo!). Tak, w obliczu podobnych beneficjów nie ma różnic politycznych… Dla gawiedzi tylko od czasu do czasu rzuci się jakieś hasełko. I to skutecznie, bo na ogół gawiedź wybiera dalej tych samych. Powtarzam, nie słyszałem, żeby jakiś prezydent przeprowadził plan obniżenia poborów najlepiej zarabiających urzędników, nie słyszałem, aby radni przegłosowali obniżenie diet (za to np. w Pabianicach, biednych jak mysz kościelna, w kadencji 2006-10, od razu na początku przegłosowano podniesienie diet prawie o 100%). Co więcej, w rzeczonej Łodzi nowa pani prezydent ustanowiła… pięciu wiceprezydentów! Pomijając już fakt, że wiceprezydenci są w ogóle do niczego nie potrzebni (naczelnicy wydziałów w zupełności wystarczą), należy zwrócić uwagę na fakt, że w obliczu braku pieniędzy na sprzątanie nie usłyszałem, żeby ktoś zaproponował likwidację etatów, choćby dwóch-trzech wicków. I pewnie nie usłyszę, bądź co bądź, jest ich pięciu, żeby zadowolić każde ugrupowanie polityczne z rady miejskiej Łodzi. Likwidując stanowisko trzeba by było kogoś „niezadowolić”. I tak zamyka się kółko pazerności, nieudolności i braku wizji rządzenia… Adam Smiech

 http://www.jednodniowka.pl

14 marca 2011

"Przesądy religijne zagrażają nauce"- twierdził towarzysz Stalin - Wielki Nauczyciel Ludzkości. Współcześnie  wygląda na to, że to dzisiejsza „nauka”, stek dogmatów i przesądów - zagraża  religii. Bo to rozum i wiara mają iść w parze, a nie się wzajemnie zwalczać.. Tak jak dwoje małżonków. .Ma się uzupełniać w swoich życiowych  rolach, a nie działać przeciwko sobie- jak chce lewica egalitarna, egalitaryzująca wszystko co dotyczy kobiety i mężczyzny. Kobieta od mężczyzny różni się wszystkim. I nie pomogą żadne ustawy egalitaryzujące naturę. Natura zwycięży, ale pobojowisko będzie straszne... Pośród gruzowiska cywilizacyjnego jakie wyszykowała lewica- mężczyzna z kobietą zawsze się odnajdą.. Bo ładunki emocjonalne różne się przyciągają, a nie odpychają.. Są oczywiście wyjątki potwierdzające regułę.. I mimo, że te wszystkie demokratyczne  organizacje przestępcze w sensie cywilizacyjnym czynią wszystko, żeby cywilizację przewrócić do góry nogami.. Jeśli chodzi o wyjątki w sprawach jednakowych ładunków emocjonalnych , które się przyciągają, to mam przed sobą wypowiedź pana Mariusza Pudzianowskiego w tej sprawie, człowieka , który potrafi własnymi rękoma pociągnąć TIR-a.(????) Pan Mariusz z Białej Rawskiej powiedział mianowicie tak: ”Nie jestem tolerancyjny co do niektórych panów, niech ode mnie się odpier….. wszego maja. Co bym zrobił? Bejsbola w d… bym mu wsadził”(!!!!) Przejeżdżam obok domu pana Mariusza Pudzianowskiego bywając w Białej od czasu do czasu.. Żeby  tylko - za powyższą wypowiedź - nie został dyskryminowany przez różnych tęczowych, w ramach praw podstawowych i wolności słowa mówionego. Przez Pracownię Różnorodności, Kampanię Przeciw Homofonii, Stowarzyszenie „Nigdy Więcej” , Stowarzyszenie na Rzecz Lesbijek, Gejów, Osób Biseksualnych, Osób Transpłciowych Oraz Osób Queer czy Związek Nauczycielstwa Polskiego - działających na Rzecz Równych Szans. Ale co skłoniło mnie do stwierdzenia, że to ”nauka” zagraża religii, i że to ”nauka„ jest zabobonem? W ubiegłym roku na lotnisku w Pristinie w Kosowie znaleziono słaniającego się na nogach chorego Turka, który powiedział, że…. skradziono mu nerkę w klinice „ Medicus”. Policja zrobiła rewizję i znalazła tam starszego obywatela Izraela z przeszczepioną nerką, właśnie skradzioną  biednemu Turkowi(???) Jakiś czas temu pisałem, że jak ludzkość zacznie się antycywilizować w zakresie wymontowywania narządów ludzkich z ludzkich ciał, to zaczną się patologie niewyobrażalne dla normalnego człowieka. Gangi będą napadać na ludzi na ulicach i zabierać im co bardziej przydatne organy ludzkie do przeszczepu… Nie wiem, czy widziałem jakiś film science-fiction  na ten temat, czy moja wyobraźnia podsunęła mi taki scenariusz? Jak będzie  potrzebna nerka natychmiast do przeszczepu - to gangi zorganizują nerkę? Jak serce - to złapią na ulicy bezdomnego – biedaka - i zabiorą mu serce.. Jak będzie potrzebna wątroba - zabiorą wątrobę.. W każdym razie wypatroszą człowieka a resztę wyrzucą na śmietnik! Tak jak to robią podczas inżynierowania przy konstruowaniu człowieka w szklanych naczyniach.. Też się takie działanie - jeszcze nie tak dawno - wydawało  science-fiction.. Teraz modna jest akcja oddawania szpiku. Na apel satanistki Dody zgłosiło się tysiące młodych, nieświadomych zagrożenia ludzi. Niekoniecznie satanistów.. Bo bóg sumeryjski - Nergal potrzebował szpiku. Żeby dalej pluć na chrześcijaństwo i wyśpiewywać peany na cześć morderców Św. Wojciecha.. Czy to jest jeszcze medycyna? Która miała ratować życie człowiekowi? A co będzie się działo  jak ruszy pełną parą produkcja człowieka? Jak się zacznie klonowanie, to człowiek będzie konstruowany na części zamienne. Bo kto kogo znajdzie w amazońskiej dżungli, gdzie hodować się będzie człowieka na części zamienne? Tak jak dzisiaj ukrywające się laboratoria produkcji białej śmierci.. Co innego jak ktoś dobrowolnie chce brać narkotyki, a co innego zamaskowane laboratoria produkcji człowieka.. Zbliża się epoka, gdzie życie człowieka będzie w pogardzie.. Już miliony ludzi zabija się- zgodnie z demokratycznym prawem - jeszcze w łonach matek.. Komunizm miał życie w pogardzie, ale to co się zbliża.. Nawet sama myśl o tym napawa lękiem.. Człowieka zaczyna się traktować gorzej jak zwierzę, pod płaszczykiem praw człowieka. Nie dość, że jest to najgorszy wróg środowiska, to jeszcze przybywa go w postępie niepokojącym… Dla kogo? Dla tych wszystkich ekologicznych konstruktorów nowego, wspaniałego świata.. Ale ONI mają w nim pozostać. .Nie będzie miejsca  dla  innych.. I nie Pan Bóg ma decydować kto kiedy się urodzi i kogo zabierze do siebie. Będzie decydował człowiek! A to jest najgorsza wersja nadchodzącej antycywlizacji.. Wygląda na to - wobec postępu ”medycyny”-  że kończy się  epoka, w której  każdy człowiek żyje wyłącznie za siebie w  sensie materialnym. Bo duszy człowiekowi nigdy się innemu człowiekowi przeszczepić i przemodelować nie uda.. Tak sądzę!

Ale wracając do barbarzyństwa które wydarzyło się  w ubiegłym roku, o czym pisał w dniu 15 listopada 2010 roku „New York Times”. Pisał, że nerki skrajnie biednych ludzi ze Wschodniej Europy, Moskwy, Mołdawii i Istambułu, którym obiecano 20 000 dolarów za nerkę, a często nic nie zapłacono, sprzedawano w Izraelu w cenach do 200 000 dolarów.(!!!) To jest biznes.. Co tam narkotyki - handel ludzkimi organami - to dopiero będzie biznes.. Już jest! Na razie po dobroci, za obiecane pieniądze.. Co jeszcze napisał „New York Times” ..”Zachodnie służby policyjne podejrzewają, że kryminalny krąg może być częścią sieci, której centrum było w Izraelu. We wrześniu oskarżono pięciu lekarzy z Afryki Południowej, że uczestniczyli  w międzynarodowej konspiracji (syndykacie) handlującym nerkami, który kupował tuzinami od biednych ludzi z Rumunii, Istambułu i Brazylii nerki do przeszczepu dla bogatych obywateli Izraela”(Myśl Polska”, nr 3-4 , styczeń 2011, dr Jan Czekajewski). W innym artykule, z 24 lipca 2009 roku, opublikowanym przez brytyjskie BBC piszą, że w Nowym Yorku aresztowano kilku rabinów wplatanych w nielegalny handel nerkami z Izraela, prawdopodobnie nerkami Palestyńczyków. Przebicie finansowe było w stosunku 1 do 16. Za nerkę płacili po 10 000 dolarów, i sprzedawali po 160 000 (!!!). W artykule wymieniona jest pełna lista rabinów z Nowego Yorku aresztowanych przez amerykańska policję.. W Nowym Yorku mieszka światowej sławy ”historyk” pan Tomasz Jan Gross, którego książka „Złote żniwa” właśnie się ukaże nakładem katolickiego wydawnictwa „Znak”. Mam nadzieję, że dla równowagi ukaże się nakładem katolickiego wydawnictwa ”Znak” kolejna książka,  mam nadzieję  napisana  przez  pana  profesora Jana Tomasza Grossa, dotycząca handlu ludzkimi organami. To na pewno będzie hit wydawniczy. I szkoda, że pan profesor nie czyta dokładnie New York Timesa.. Miałby gotowy materiał na bestseller. A jeśli chodzi o  „Złote żniwa” w Polsce: mam taką wątpliwość pomijając już kompilowane zdjęcie robotników zamieszczone w Gazecie Wyborczej, a sugerujące, że to właśnie oni wygrzebywali złoto z trupów pomordowanych przez Niemców Żydów. To nie było to miejsce - to nie było to wydarzenie. Znając niemiecka precyzję i dokładność i mając wytyczne do konfiskowania wszelkich kosztowności, robili to niedokładnie, zostawiając dla Polaków trochę kosztowności.. Kompletny nonsens. Mordowanie ludzi to zwykłe barbarzyństwo, którego dopuścili się Niemcy - jako naród ” cywilizowany”. „Cywilizowany” przez antychrysta Hitlera, który w pogardzie miał chrześcijaństwo z jego miłością bliźniego.. Niemcy byli narodem wybranym! Wybranym przez siebie do przewodzenia innym narodom. Tak jak dzisiaj, gdy skonstruowali Unię Europejską .. Na razie z Francuzami pospołu.. Francuzi konstruują Unię Śródziemnomorską wokół Morza Śródziemnego,  a Niemcy mają wolną rękę na Wschód.. I dogadują się z Rosjanami. Ponad naszymi głowami. A nasze marionetkowe rządy się temu przyglądają z założonymi rękoma... Prawdziwej nauce nic nie zagraża.. Współczesne zabobony antyreligijne zagrażają ludzkości. Że człowiek może wszystko! Przeciw Panu Bogu, przeciw stworzonemu światu przyczynowo- skutkowemu, przeciw życiu  i godności człowieka..  Człowiek próbuje zastąpić Pana Boga.. I budować antycywlizację ze stert skomasowanych ludzkich ciał, tak jak socjalizm- jak pisała Ayn Rand. Idziemy w kierunku wielkiego barbarzyństwa... Co stali pod murami Imperium Romanum – to byli barbarzyńcy pierwotni.. Ci współcześni- ci dopiero dadzą  ludzkości  w kość.. Tak przynajmniej to na razie wygląda.. Ale zawsze może trafić się trzęsienie Ziemi(???)..

Pan Bóg nad nami czuwa.. I ja mu ufam! WJR

Tusk osobiście ruszył z propagandą sukcesu

1. Premier Tusk, który niedawno stwierdził, że „ktoś przestawił wajchę” i w związku z tym, na Platformę i jego rząd zwaliła się fala krytyki doszedł do wniosku, że musi osobiście zareklamować osiągnięcia swojego rządu. Nie pomagają już bowiem tzw. wrzutki, które po wielokroć były stosowane, aby przykryć niekorzystne dla rządu wydarzenia. Jeszcze kilka tygodni temu odwracały uwagę opinii publicznej na wiele dni. Teraz żyją w mediach bardzo krótko, a czasami o zgrozo nie wywołują wręcz żadnego ich zainteresowania Zaprzyjaźnione media znowu użyczyły swoich łamów i czasu antenowego. Premier Tusk opublikował więc obszerny artykuł w sobotnim wydaniu Gazety Wyborczej, a w niedzielę wziął udział w godzinnej audycji „Siódmy dzień tygodnia” w radiu „Zet”.
2. Zarówno w gazecie jaki radiu, Premier Tusk uprawia typową propagandę sukcesu i trudno by było się nawet temu dziwić, gdyby w tym procederze, używał prawdziwych informacji. Zaczyna od rozmachu w inwestycjach drogowych, przy czym pomija zupełnym milczeniem redukcję zamierzeń inwestycyjnych w tym zakresie o ponad 1000 km dróg w szybkiego ruchu i autostrad, a także blisko 50 obwodnic różnych miejscowości. Wszystko to ma być realizowane dopiero po 2015 roku, a więc w oparciu o nowy budżet europejski, czyli to jedna wielka niewiadoma. W tej sprawie Tusk zapomniał również dodać, że po raz pierwszy w całym okresie transformacji budowie dróg sprzyjają 3 czynniki, które umożliwiają realizację tych inwestycji bez zbędnej zwłoki. Są przygotowane projekty, za rządów PiS przygotowano i uchwalono stosowne ustawodawstwo, które do niezbędnego minimum skracają procedurę przygotowania takich inwestycji, wreszcie są pieniądze na ich realizację w znacznej mierze pochodzące ze środków europejskich ( 85% tych inwestycji jest realizowanych w oparciu o pieniądze z budżetu UE). Gdyby w tych warunkach drogi dalej nie były budowane to oznaczałoby kompletną nieudolność tego rządu. W tej sytuacji zastanawiająca jest znacząca redukcja zamierzeń inwestycyjnych ogłoszona zresztą prawie natychmiast po wygranych przez Platformę wyborów samorządowych.

3. Kolejny sukces to poziom wykorzystania środków europejskich, przy czym w tym przypadku Premier Tusk chwali się jednak nie swoimi sukcesami. Jeżeli poziom wykorzystania tych środków jest przyzwoity to w dużej mierze to zasługa polskich samorządów, które w dużej mierze realizują inwestycje za unijne pieniądze. Tutaj Premier znowu zapomniał dodać jaki pasztet szykuje samorządów jego minister finansów już od stycznia roku 2012. Przygotowana ustawa o drastycznym ograniczeniu deficytów budżetów samorządowych doprowadzi do zamrożenia inwestycji współfinansowanych ze środków unijnych. Premier nie omieszkał pochwalić skutkami nowo uchwalonej ustawy o żłobkach, choć tych skutków być jeszcze nie może bo ustawa zaledwie została opublikowana, a bez wsparcia finansowego samorządów nowe miejsca w żłobkach na pewno powstawać nie będą. Przy okazji też rzucił liczbę aż 190 tys. nowych miejsc w przedszkolach, choć w większości nie są to żadne nowe miejsca tylko te zwolnione przez 6-latków a teraz już i 5-latków którzy zostali przesunięci do szkół.

4. Spory fragment swoich rozważań, poświęcił także OFE , próbując uzasadnić decyzję o zmniejszeniu składki przekazywanej do tych funduszy. Nie jestem zwolennikiem tych funduszy od początku co potwierdza mój wybór ubezpieczenia emerytalnego tylko w ZUS ale oburza mnie jak Premier polskiego otwarcie mija się z prawdą. Pisze bowiem, ze na 700 mld polskiego długu aż za 200 mld zł odpowiedzialne są fundusze. Obydwie liczby w tym stwierdzeniu nie są niestety prawdziwe. Polski dług wynosi już powiem blisko 780 mld zł, a fundusze jeżeli uznać ich odpowiedzialność za dług (bo raczej oznacza to tylko jego ujawnienie w tej chwili) to odpowiadają za około 160 mld zł długu bo tyle środków finansowych przekazał ZUS do OFE.

5. I tak można się rozprawić z każdym sukcesem ogłoszonym przez premiera Tuska. Wydaje się,że także Polacy , którzy do niedawna” łykali” te wszystkie po wielokroć ogłaszane obietnice Premiera bez żadnych zahamowań, teraz już tak łatwo omamić się nie dadzą. Zwłaszcza ,że coraz bardziej ten swoisty wirtualny „Matrix” sukcesów tego rządu odbiega od rzeczywistości. Najbardziej wymownym tego przykładem była z jednej strony Polska jako osławiona „zielona wyspa” wzrostu gospodarczego i coraz bardziej dramatyczna sytuacja naszych finansów publicznych, których ratowanie wymaga podwyżek podatków i cięć wydatków budżetowych na dużą skalę. Wydaje się, że nawet osobiście uprawiana przez Premiera Tuska propaganda sukcesu, nie przyniesie oczekiwanego przełamania zjazdu po równi pochyłej popularności rządzącej Platformy. Zbigniew Kuźmiuk


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
386 387
386 Manuskrypt przetrwania
386
386
386
386
386
386
386
386 grupa roznowiekowa 3
386
MPLP 1-Listopad 2013 (386;387)
386
386 nowe pytania Nieznany (2)
386%20mensile
386
386 - Kod ramki - szablon, GOTOWE POZDROWIENIA 1, GOTOWE POZDROWIENIA 2

więcej podobnych podstron