Bańki
Pan Kuleczka, pies Pypeć, kaczka Katastrofa i mucha Bzyk-Bzyk szli do parku. Słońce przygrzewało z ochotą i można było mieć nadzieję, że wiosna przyszła już na dobre. Nawet Pypeć prężył się w jego promieniach, jakby był jakimś kotem, a nie najprawdziwszym psem. To znaczy prężył się na początku, bo potem kompletnie zapomniał o prężeniu. Wszystko przez Pana Kuleczkę! Gdy w końcu doszli do parku i usiedli na ławce, Pan Kuleczka powiedział:
Mam dla was niespodziankę... Zanim zdążyli o cokolwiek spytać, wyjął z plecaczka słoik i pasiaste słomki. Przyjęcie, przyjęcie! - zawołała radośnie Katastrofa - Będziemy pili przez rurki, hura!
I sięgnęła po jedną z pasiastych słomek, a Pypeć po drugą. Pan Kuleczka przytrzymał słoik.
Hm, myślę, że to by wam chyba nie smakowało - powiedział.
Katastrofa już się zaczęła obrażać, ale nie skończyła, bo Pan Kuleczka wyjaśnił:
To jest woda z mydłem.
Katastrofa aż się wzdrygnęła, a Pypeć na chwilę się zamyślił, a potem powiedział: Jakbyśmy się tego napili, to chyba moglibyśmy puszczać bańki nosem... A potem spojrzał na Katastrofę i zawołał równocześnie z nią: Bańki!
No, właśnie - pokiwał głową Pan Kuleczka. - A dla tych, którzy nie lubią puszczać baniek nosem, przyniosłem słomki...
I zaczęło się! Każdy złapał jedną słomkę, maczał ją w słoiku, a potem dmuchał. Katastrofa chciała być najszybsza i dmuchała z całych sił, aż jej oczy wychodziły na wierzch. Ale na końcu słomki zamiast bańki pojawiała się tylko mała kropelka, która spadała na ziemię. I nic!
To niesprawiedliwe! - zawołała Katastrofa - Dostałam złą rurkę! Do robienia kropelek, a nie baniek! Chcę inną!
Pan Kuleczka wyjął z plecaczka rurkę i podał ją Katastrofie. Ale druga rurka nie była lepsza od pierwszej. Trzecia też robiła tylko kropelki. Przy czwartej zdyszana Katastrofa powiedziała:
No, dobra. Pypeć, powiedz, jak to się robi...
Bo Pypciowi bańki udawały się od samego początku. Każda rosła powoli - najpierw była jak Bzyk-Bzyk, potem jak piłeczka do ping-ponga, potem jak bombka na choinkę. Każda była niezwykła - równocześnie bardzo kolorowa i całkiem przezroczysta. Odrywała się od słomki i powoli odlatywała między drzewa. Prawdziwa Bzyk-Bzyk leciała za nią jak najdalej, ale zaraz wracała, bo mimo wszystko wolała Pana Kuleczkę od tych kolorowych fruwających kuleczek.
Jak to się robi? - powtórzył zamyślony Pypeć - No, zwyczajnie. Po prostu się dmucha... Nieprawda! - Katastrofa rozzłościła się, że Pypeć nie chce jej zdradzić swojego sekretu -Przecież ja też zwyczajnie dmucham i zobacz!
Uniosła swoją rurkę, z której tym razem rozprysnęły się malutkie kropelki. O - zdziwił się Pypeć - może nie każdy może puszczać bańki?
Katastrofa spojrzała w ziemię. Pan Kuleczka popatrzył na nią wyjął z plecaczka jakieś dziwne urządzenie i odlał do niego trochę mydlanej wody ze słoika. Wiesz, mam tu jeszcze coś - powiedział. - To kółeczko się moczy, a potem dmucha. Katastrofa spojrzała na urządzenie z lekkim niedowierzaniem, ale postanowiła dać szansę Panu Kuleczce. Zanurzyła kółeczko i dmuchnęła - zwyczajnie, z całej siły - a wtedy z kółeczka uleciały w powietrze bańki. Nie takie duże jak te Pypcia, ale za to całe mnóstwo! Aż Bzyk-Bzyk nie wiedziała, za którą polecieć. Hurra! - zawołała Katastrofa.
Wkrótce nad ich ławką unosiły się całe gromady baniek: małych - Katastrofy - i wielkich -Pypcia. Krążyły, odlatywały, pękały, ale na ich miejsce zaraz pojawiały się nowe. Puszczali je aż do obiadu. A gdy wracali do domu, Pypeć powiedział: Jednak każdy może puszczać bańki. Pan Kuleczka pokiwał głową i dodał: Tylko nie każdy tak samo...