Jak powstał film „Polonia Restituta” – rozmowa z Bohdanem Porębą, reżyserem filmowym Co sprawiło, że skończyła się ta Twoja sześcioletnia kwarantanna filmowa? - Powiedzmy sobie tak: chociaż jestem przypisywany do roku sześćdziesiątego ósmego, to ja wtedy tylko przyglądałem się temu, co się działo, nie biorąc w tym czynnego udziału. To goebbelsowska propaganda wbiła ludziom do głowy, że w tym uczestniczyłem. Cieszyłem się z tego, że pokazała się książka Zbigniewa Załuskiego „Siedem polskich grzechów głównych”, która broniła wszystkiego, co ukochałem najbardziej: księcia Poniatowskiego, o którym pisał Wiesław Górnicki, że pewnie po pijanemu się utopił w Elsterze, tak, jakby nie wiedział, że książę jeszcze przed raną śmiertelną był dwukrotnie ranny; kosynierów, Somosierry, Westerplatte, jednym słowem wszystkiego, co było wyśmiewane i wyszydzane jako tak zwana bohaterszczyzna. Nigdy nie rozumiałem, co to jest bohaterszczyzna, ale zawsze rozumiałem, co to jest bohaterstwo i zawsze chciałem tego bohaterstwa bronić, bo uważam, że bez bohaterów nie byłoby narodu. Tak zwanych „zjadaczy chleba” wrogowie dawno by zamienili w niewolników. Teraz chodzi o to, by człowiek zostając niewolnikiem, nawet nie czuł tego, by był pozbawiony odruchu buntu. Mówiąc krótko, sześćdziesiąty ósmy rok umożliwił mi powrót do pracy w filmie i realizację moich planów oraz marzeń. Mój powrót do filmu w roku sześćdziesiątym dziewiątym poprzedziło zrobienie serialu telewizyjnego dla młodzieży „Gniewko syn rybaka”, który opowiada o walce Łokietka z Krzyżakami i za co dostałem nagrodę Radiokomitetu. Później, wraz z redaktor Aliną Kortą wydaliśmy książkę pod tym samym tytułem. To była pierwsza książka z moim współautorstwem. Ta będzie drugą.
W jakich okolicznościach powstawały Twoje kolejne filmy i jak je przyjmował ówczesny czerwony establishment?
- Powiedziałbym, że różnie… Mieczysław Rakowski mnie zwalczał jak mógł, ponieważ był on prowodyrem obozu władzy najbardziej kosmopolitycznego w sensie kominternowskim. Jeżeli za film o armii polskiej na Zachodzie byłem przez sześć lat bezrobotny, to było jak gdyby zrozumiałe. Natomiast zaczęło mi się trochę lepiej układać od momentu, w którym pojawiły się bardzo wyraźne trendy polonizacyjne. Dlaczego mogłem zrobić film „Polonia Restituta”, a więc film, którego bohaterami są Piłsudski, Dmowski, Paderewski, Korfanty i Witos? Dotąd nawet wymawianie tych nazwisk było niebezpieczne. Było to możliwe dlatego, że Gierek ogłosił sześćdziesięciolecie Państwa Polskiego, czyli właściwie dopuścił się czegoś w rodzaju politycznej herezji, bo nawiązał do dwudziestolecia międzywojennego, a więc przerzucił most do wyklinanej dotąd przeszłości. Był to wyłom w pojmowanym po stalinowsku komunizmie. W Rosji też już następowały zmiany: stopniowo obalano mit Stalina, rozstrzelano Berię i tam się jak gdyby rozluźniało w kierunku rosyjskości. Pamiętajmy, że wśród czołowych komunistów bardzo długo najmniejszy procent stanowili Rosjanie. Większość zdecydowana, bo chyba z siedemdziesiąt procent, to byli przede wszystkim Żydzi, ale byli też Polacy, byli Łotysze, byli Finowie, byli Węgrzy, a wśród nich jeden z najkrwawszych komunistów Bela Kuhn. Niedawno w swoim serialu o losach rosyjskiej floty Siergiej Michałkow, którego uwielbiam za „Spalonych słońcem” i „Cyrulika syberyjskiego”, pokazał kronikę rewolucyjną, zatrzymał kadr i zapytał z poza ekranu: „Co tu robi ten węgierski Żyd, mający na rękach krew dziesiątków tysięcy Rosjan?” Byli też Gruzini ze Stalinem i Berią na czele. Kiedy przystępując do kręcenia filmu o Jarosławie Dąbrowskim pojechałem do Moskwy, to powitał mnie ówczesny szef Mosfilmu w randze wiceministra, Nikołaj Trofimowicz Sizow, bardzo inteligentny człowiek, a mnie uprzedzano, że kiedy tam pojadę, to będę miał codzienne przeglądy materiałów, stałą cenzurę i tak dalej. I ja tam wygłosiłem toast, w którym powiedziałem, że rozumiem przyjaźń między narodami opartą wyłącznie na prawdzie i że przyjechałem zrobić prawdziwy film o niedoszłym dowódcy antyrosyjskiego Powstania Styczniowego. Niedoszłym dlatego, że tuż przed wybuchem powstania, które przygotowywał, władze rosyjskie go aresztowały. Dąbrowski był wzorcem Piłsudskiego, który miał dwóch idoli, na których się opierał: jednym był Jarosław Dąbrowski, a drugim Romuald Traugutt. Obu poświęcił całe pisemne rozprawy, bo Piłsudski żywił kult dla Powstania Styczniowego. Wtedy w toaście swoim, jak powiadam, podkreśliłem, że będę dążył do ukazania prawdy. Nie przyjechałem tutaj po to, żeby jątrzyć pomiędzy dwoma narodami, tylko żeby ogłosić amnestię dla historii, ponieważ na nieprawdzie budują ci, którzy chcą jątrzyć między nami, a wzajemne nasze stosunki bywały bardzo różne, w tym również i bardzo bolesne.
Jak to zostało wtedy w Moskwie przyjęte? - I wyobraź sobie, że Sizow oglądał po raz pierwszy moje materiały dopiero wtedy, kiedy ja mu to zaproponowałem! A więc to różnie bywało. Rozmawiałem też z kierownikiem wydziału do spraw polskich w roku osiemdziesiątym dziewiątym pytając, czy w wypadku, gdybym rozpoczął pracę nad scenariuszem filmu o roku tysiąc dziewięćset dwudziestym, mogę liczyć na otwarcie ich archiwów. I wyobraź sobie, że on mi wtedy powiedział: tak! Dowodziłoby to, że ta amnestia dla historii stawała się coraz bardziej realna, a końcowy etap tego procesu zamykał nie lubiany przeze mnie Borys Jelcyn, który przywiózł Lechowi Wałęsie dowody zbrodni katyńskiej w postaci dokumentacji, w tym słynny rozkaz Politbiura, pod którym widnieje sześć złowrogich nazwisk:. Stalin, Beria, Kaganowicz, Mikojan, Woroszyłow i Kalinin.
Jak proces ten przebiegał w kraju? - Był taki kierownik Wydziału Zagranicznego KC partii. Ryszard Frelek, którego ojciec, jak słyszałem, zginął w Katyniu. Otóż Frelek wykorzystywał swoją pozycję do przełamywania pewnych barier, bo był on też człowiekiem piszącym. I był autorem serialu teatru telewizji, realizowanego przez powstańca warszawskiego, Romana Wionczka, zresztą reżysera z mojego zespołu, o roku trzydziestym dziewiątym, gdzie po raz pierwszy jako postać pozytywna, przedstawiony został opluwany dotychczas minister spraw zagranicznych Józef Beck. Frelek pomagał mi również przy przeforsowaniu filmów „Polonia Restituta” i „Katastrofa w Gibraltarze”. Dlatego jestem przeciwnikiem jednolitego traktowania tamtego czasu. Były to różne etapy i różne możliwości. Tam, gdzie byli ludzie czujący po polsku, to ci ludzie usiłowali coś przeforsować i myślę, że na takich można było parę rzeczy budować. Dlatego mogłem nakręcić takie filmy, jak „Hubal” czy „Polonia Restituta”. „Hubal” mógł powstać dlatego, że po pęknięciu stalinizmu i pojawieniu się trendu, który zaczął się upominać o polskie wartości historyczne i narodowe, powstały możliwości stworzenia takiego filmu. Innym wyrazem postawy ówczesnych władz były losy jedynego, poza filmem Filipskiego „Wysokie loty”, mojego filmu o korupcji w partii, według scenariusza Ryszarda Gontarza, „Gdzie woda czysta i trawa zielona”. Nazwisko Gontarza było wtedy zakazane przez Gomułkę… Nie mógł drukować w prasie. Jeżeli mu się udawało, to tylko pod pseudonimem. Jego scenariusz opowiadał historię słynnej i nagłośnionej w prasie sprawy zdjęcia w Sandomierzu całej wierchuszki partyjnej. Otóż zamiast restaurować z państwowych pieniędzy ten wspaniały zespół renesansowej architektury, towarzysze zbudowali sobie dzielnicę willową, którą miejscowa społeczność nazwała „złodziejówką”. Niemal wszyscy winni zostali odwołani, a niektórzy nawet poszli do więzienia. Nasz film opowiada o tym, jak posłany tam po tej aferze młody sekretarz partii staje wobec sytuacji, w której okazuje się, że mafia działa dalej i chce go usidlić, kusząc a to willą, a to awansem żony ze zwykłej nauczycielki na dyrektora szkoły. On to wszystko odrzuca, a oni wydają mu wojnę, czyniąc wszystko, żeby go zdyskredytować wobec mieszkańców miasta. I on się oddaje pod osąd robotniczej organizacji, do której należy. Wtedy było tak, że każdy prominent partyjny był członkiem jakiejś organizacji terenowej. Film kończy się pokazaniem sądu nad pierwszym sekretarzem partii. Ostatnie jego słowa są takie: „Wy mnie teraz osądzicie i jeżeli tak zadecydujcie, to już nie ja wam będę przewodził”.
A jak było z innymi filmami? - Przed „Katastrofą w Gibraltarze” zostałem wezwany do KC i tenże Łukaszewicz mi powiedział: „Nie wiem, czy nam się uda to przeforsować, ale nie wolno wam sprawy Katynia pominąć w tym filmie”! To był dla mnie szok! I „Katastrofa w Gibraltarze” jest pierwszym polskim filmem, w którym wyraźnie jest powiedziane, kto był sprawcą zbrodni, bo wpierw są pokazane dokumentalne zdjęcia katyńskie i potem jest scena, w której Churchill urządza Sikorskiemu awanturę za skierowanie sprawy Katynia do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Spowodowało to, jak wiadomo, zerwanie stosunków dyplomatycznych przez ZSRR. Churchill wtedy powiedział, że ofiarom nikt nie zwróci życia, natomiast teraz najważniejszym zadaniem jest pokonanie Niemców i jeżeli nie wycofacie sprawy z Czerwonego Krzyża, to ja wam już nie będę mógł pomóc w rozmowach ze Stalinem. Była to scena prawdziwa. Muszę zresztą powiedzieć, że w trzech co najmniej filmach uniknąłem jakiejkolwiek fikcji, a są to „Hubal”, „Polonia Restituta” i „Katastrofa w Gibraltarze”. Wierzę, że w pewnych wydarzeniach historycznych kryje się znakomita dramaturgia. Trzeba tylko, jak mówił Michał Anioł o rzeźbie, odrzucić to co nie potrzebne. Przecież los Hubala w pełni odpowiada konstrukcji tragedii antycznej! Na początku trochę boczył się na mnie melchior Wańkowicz, autor jeszcze okupacyjnej opowieści „Hubalczycy”, że nie stworzyłem filmu według jego scenariusza, ale potem jeździł ze mną na premiery i spotkania z publicznością. Jego widzenie Hubala było kmicicowskie, romantyczne, a ja chciałem zrobić film o bardzo pragmatycznym i bohaterskim dowódcy, który wraz z całym narodem rozminął się z historią tylko w jednym: w wierze w aliantów. To było bardzo ciekawe, że z jednej strony szły do ambasady sowieckiej donosy, że jestem nacjonalistą, a z drugiej w środkach przekazu trąbiono, że jestem najbardziej czerwony! Chodziło o odebranie mi wiarygodności wśród odbiorców moich filmów. Ci, co to pisali, już czerwoni nie byli, a przynajmniej za takich już się nie uważali. Trzeba wiedzieć, że kinematografia była już wtedy spenetrowana przez KOR czyli tak zwany Komitet Obrony Robotników. Kiedy robiłem film o robotnikach „Prawdzie w oczy”, KOR-owcy by jeszcze robotnikowi ręki nie podali, żeby się nie ubrudzić. Kiedy ja kręciłem film „Prawdzie w oczy”, w kinematografii naszej obowiązywało naśladownictwo francuskiej „nowej fali”, czyli eksperymentów formalnych. I ta „nowa fala” swą pustką i wyjałowieniem z treści na długo zabiła francuski film, ograniczając treść na rzecz eksperymentu formalnego. Był film dla filmu, podczas gdy ja walczyłem zawsze o treści: patriotyczne, społeczne i humanistyczne.
Trzymajmy się chronologii powstawania Twoich filmów. Co było po Jarosławie Dąbrowskim? - Po Jarosławie Dąbrowskim była „Polonia Restituta”, o którym to filmie moi „koledzy” pisali na ścianach wytwórni, „Polonia prostytuta”, chcąc się w ten sposób przypodobać moim adwersarzom, a może i zbić dla siebie jakiś kapitalik polityczny. I o tym filmie, który powstał w końcu lat siedemdziesiątych, warto powiedzieć trochę więcej. Gdyby ten film był zrobiony rok wcześniej, to wiem, że polska publiczność byłaby moja.
Jak to należy rozumieć? - Dlatego, że ten film pokazywał rzeczy dotąd absolutnie zakazane. Wyobraź sobie, że bohaterami tego filmu byli Piłsudski, Dmowski, Paderewski, Witos, Korfanty, Daszyński, ale chodziło głównie o Piłsudskiego i Dmowskiego. Ten film wywołał bardzo różne reakcje. Ja go kręciłem w jedenastu krajach i w miejscach absolutnie nie dostępnych dla filmowców. Kręciłem go w Wersalu, w pałacu Sanssouci w Poczdamie, w siedzibie francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych Quai d’Orsay w Paryżu, gdzie żadna kamera dotąd nie stała, w Białym Domu w Waszyngtonie, w Peterhoffie pod Leningradem, w Moskwie, a nawet w Watykanie. Film ten powinien kosztować setki milionów, ale hasło „Polonia Restituta” wszędzie otwierało przede mną podwoje. Hasło to otwierało mi drogę przede wszystkim w naszych ambasadach. W Waszyngtonie sekretarzem ambasady był wtedy właściwie wygnany z kraju prowokacyjnymi szykanami twórca „Nocy i dni”, wybitny polski reżyser Jerzy Antczak, zaś urząd ambasadora sprawował Romuald Spasowski, który potem „wybrał wolność”. Obaj byli wtedy w Polsce na zjeździe partii. Przyjęła mnie żona Antczaka Jadwiga Barańska, która zawdzięczała mi swój debiut na scenie Warszawy, bowiem zaproponowałem jej role w spektaklu „Kapelusz pełen deszczu” w „Rozmaitościach”. Widzę na jej szyi gwiazdę Syjonu na złotym łańcuszku. Mówię: przecież Jadziu, Ty nie jesteś Żydówką? Ona na to: tu bez tego ani kroku! Podczas zdjęć w Białym Domu przydzielono mi taką umundurowaną i wyszczekaną panienkę, która nas oprowadzała po wnętrzach informując, że „w tych oknach jest wasz Zbig Brzeziński” i przypominając, że mamy również swojego papieża. Powiedziała też, że przydałby się nam też ktoś w Moskwie, na co ja, że mamy to opanowane i teraz pracujemy nad Pekinem. Takie żarty sobie z tą dziewoją stroiliśmy. Ten Biały Dom jest dość ubogi jak na standardy europejskie, ale tym się charakteryzuje, że każda sala jest wyłożona innego koloru aksamitem. „A teraz wam się najbardziej spodoba”, mówi dziewoja, wprowadzając nas do Sali czerwonej, na co ja mówię, że naturalnie, bo to jest połowa naszych barw narodowych. Zdjęcia zrobiłem spokojnie. Nasza ambasada w Paryżu mieści się w słynnym i nabytym jeszcze przed wojną pałacu Talleyranda. Przepiękny! I wyobraź sobie, że ten pałac stał się moim atelier na dwa tygodnie. W tym czasie ambasador urzędował pod schodami, a ja pracowałem w jego gabinecie. To był późniejszy minister spraw zagranicznych Tadeusz Olechowski.
Teraz już nie ma takich ambasadorów! - I ja już teraz taki rozwydrzony spotykanym wszędzie zrozumieniem lecę do Rzymu. W samolocie spotykam Jerzego Ambroziewicza, dziennikarza, który był akredytowany przy Watykanie. Pyta mnie, dokąd lecę, a ja, że robię taki film z Piłsudskim, Dmowskim i lecę na zdjęcia do Watykanu. Ambroziewicz mówi mi, że w Watykanie nie powinienem mieć kłopotów, bo papież niedawno pokazywał swoim najbliższym współpracownikom „Hubala”. A jeżeli chodzi o naszego ambasadora, to by się nie obawiał, gdybym się nazywał na przykład Morgenstern. Przytaczam to nazwisko kolegi, którego lubię i szanuję, ale to ono padło wtedy w tej rozmowie. Inaczej, mówi Ambroziewicz, mogę mieć kłopoty. I na wszelki wypadek daje mi swoją wizytówkę. Po przylocie melduję się w ambasadzie i okazuje się, że Ambroziewicz doskonale to przewidział: ambasador nie ma dla mnie czasu! Ja tłumaczę, że mamy bardzo skromne środki na dwa-trzy dni pobytu, a on, że może za tydzień czy za dwa będzie mógł coś dla nas zrobić. No to ja zwracam się do Ambroziewicza, który ma legitymację upoważniającą do wejścia na teren Watykanu. Ustalamy, że ja mam iść za nim, powtarzając permesso di santo padre, to znaczy za pozwoleniem papieża. I tak było. Tego dnia przekroczyliśmy granicę Watykanu kilkanaście razy. Ponieważ musieliśmy przejść przez Spiżową Bramę, poznaliśmy całą watykańską biurokrację. Najpierw idziemy do padre Nowaka, Polaka, który nas wita, pytając, w czym może pomóc. Ja mówię, że kręcę taki film o Piłsudskim, Dmowskim, Paderewskim, traktacie wersalskim, jednym słowem o powstaniu niepodległej Polski. Na to padre Nowak: trzeba by wam pomóc, tylko ja bym musiał przeczytać scenariusz. Akurat zbliżała się przerwa obiadowa i Ambroziewicz zaproponował, by eminencja przejrzał scenopis w czasie tej przerwy i tak się stało. A to wszystko dzieje się we środę, czyli w dniu audiencji papieskiej. Na placu przed bazyliką gromadzi się od samego rana coraz więcej ludzi. Służba ustawia krzesła i bariery. Padre Nowak mówi, że to, co robimy, to szlachetna rzecz, trzeba pomóc, ale nie obejdzie się bez padre Hoffmanna. Idziemy do padre Hoffmana. Oczywiście nie obchodzi się bez permesso di santo padre. Wita nas zwalisty człowiek. Rozmowa toczy się po niemiecku. Ja mu mówię, że chodzi o traktat wersalski i powstanie niepodległej Polski. I nagle patrzę w takie zupełnie zimne oczy Niemca, który mówi: no cóż, musielibyśmy mieć jakieś dwa tygodnie na rozważenie sprawy i zadecydowanie. Jednym słowem widzę, że nic już z tego nie będzie. Wracamy przez tę Bramę Spiżową i Ambroziewicz mówi, że już tylko padre Przydatek nam zostaje. Ojciec Przydatek wygląda jak Kazimierz Wichniarz. Jest to człowiek niezwykle jowialny, od razu do wszystkich zwraca się „per ty” i okazuje się, że to on jest głównym zarządcą placu przed bazyliką: wydaje zaproszenia, dysponuje gdzie kto siedzi w czasie audiencji papieskiej. Ja mu mówię, że Piłsudski, Dmowski, Paderewski, na co on, że trzeba nam pomóc. Nie ma innej rady, tylko musisz z nim rozmawiać. Ja pytam z kim, a on, jak to z kim? Z papieżem! I wyobraź sobie, że ulokował nas przy balustradzie, przy której będzie musiał przejść papież. I zaczyna się cała ceremonia. My jesteśmy w tym tłumie, który cały czas zachowuje się jak niesforne dzieci. Wszyscy chcą na siebie zwrócić uwagę i zachowują się coraz głośniej. Rośnie podniecenie i wreszcie ukazuje się papież w papa mobile. I jedzie w jego stronę kawalkada wózków kalek. Przejeżdżają mi przed nosem i ja widzę ich twarze wyblakłe, blade, pomięte, twarze chorych bardzo ludzi. I kiedy już wracają ze spotkania z papieżem, widzę na tych twarzach samo szczęście. Widać było, że oni doznali czegoś, co daje im duży zastrzyk na życie. I teraz papież zaczyna iść, a jego ręce przesuwają się po rękach ludzi, którzy trzymają je na balustradzie. W pewnym momencie czuję jego dłoń na swojej i słyszę głos ojca Przydatka: noo, teraz! Skacz! I ja mówię: Ojcze Święty, ja jestem reżyserem z Polski, tym od „Hubala”, a na to papież: aaa, znamy, pamiętamy, a ja, że przyjechałem z Polski na krótkie zdjęcia tu, w Watykanie. Scenę z Benedyktem XV i Dmowskim muszę nakręcić. Papież się odwraca do księdza Dziwisza, który szedł za nim, i mówi: no to trzeba pomóc reżyserowi! I idzie dalej, a ksiądz Dziwisz mówi do mnie: no dobrze, zjawi się pan u mnie za tydzień. A ja go za mankiet i mówię: ekscelencjo, ja jestem z Polski, dostałem parę dolarów i ja nie mogę wrócić z niczym, a on mówi do ojca Przydatka: no to spróbujcie coś tam zrobić. I poszedł dalej. Po audiencji, ojciec Przydatek mówi do mnie: no wiesz, innej rady nie ma, siadaj i pisz list. Pytam, jaki list, a on, że do papieża. I piszę, że jestem polskim reżyserem, który kręci film o tym i o tym, że ten film nie będzie miał żadnych akcentów antyreligijnych i antykościelnych, za co ręczę słowem honoru polskiego artysty. On to zabiera, wychodzi i nie ma go półtorej godziny. W końcu wraca z nosem na kwintę. Nie ma innej rady, za jakieś dwa tygodnie znów przyjedziecie. Ilu was? Ja was zakwateruję. Po miesiącu dostałem z Watykanu odpowiedź, że mój list trafił nie do tego departamentu. Mówię do Ambroziewicza: o szóstej rano zabieram kamerę i robimy zdjęcia na placu. Na nasz widok umundurowani Szwajcarzy z Gwardii Papieskiej pytają, co my tu robimy, a ja że permesso di sante padre. I oni zaczęli odganiać ludzi, żeby nam w kadr nie wchodzili. Kręciliśmy, oczywiście, bez pozwolenia zdając sobie sprawę, że może być jakaś awantura, ale nie było awantury. Na lotnisku w Warszawie spotykam Krzysztofa Zanussiego, który jest, jak wiadomo, podróżnikiem. A skąd pan, panie Bohdanie? A ja, że z Watykanu. Zdziwienie w oczach. A co pan tam robił? A no rozmawiałem z papieżem. Mija dzień i mam wezwanie do KC. Jerzy Łukaszewicz: „Noo, jak tam było w Watykanie, całowało się po rączkach papieża, co?” Na to ja: jesteście, towarzyszu, trochę źle poinformowani, bo jeżeli się już całuje, to w pierścień, ale papież jest nowoczesny i nie bardzo na to pozwala. Moim montażystą, był Jarek Ostanówko, którego ojciec służył z moim w Pierwszej Brygadzie. Cały był szczęśliwy, że robi ze mną taki film. Został przewodniczącym „Solidarności” Wytwórni Filmowej w Łodzi. Pyta mnie, czy zgodzę się na przed kolaudacyjny pokaz dla kierownictwa łódzkiej „Solidarności”. Czekamy na przewodniczącego Słowika. Wraca od Wałęsy. Wraz ze mną czeka Pałka, Niesiołowski i wszyscy inni łódzcy święci. Zaczynamy projekcję: na ekranie scena z dwunastego listopada osiemnastego roku. Piłsudski i biskup z Rady Regencyjnej obserwują z okien Pałacu Kronenberga bardzo czerwony wiec prowadzony przez Daszyńskiego. Biskup: „Komendancie, musi Pan coś zrobić, bo jutro będziemy mieli w Warszawie rewolucję”! Piłsudski: „Nie będzie rewolucji, Daszyńskiego zrobi się premierem, inaczej wojsko użyje broni”! W trakcie tej sceny na ekranie spada mi pod nogi kożuch, a na wolne obok mnie miejsce zwala się Słowik i słyszę: „O Jezu, taki by się nam teraz przydał”! Po filmie dyskusja. Dziwią się jak mogłem w PRL-u zrobić taki film? Same peany. Na łamach „Łódzkiej Solidarności” ukazuje się recenzja Stefana Niesiołowskiego, który ostrzega władze, że jeżeli ten film będzie miał trudności z dystrybucją, to dziewięciomilionowa „Solidarność” stanie za nim murem. A tymczasem w czasie premiery w Szczecinie Niezależny Związek Studentów rozrzucał ulotki, żeby nie chodzić na film zdrajcy narodu! Na film o Paderewskim, Piłsudskim i Dmowskim, o których nie dawno nawet pisnąć nie było wolno! No, ale cóż się dziwić, skoro doradcą w sprawach kultury był wtedy u Wałęsy Andrzej Wajda! Takie to było to życie… Jest to fragment książki wywiadu-rzeki pt. „Ocalić polskość”, która ukaże się wkrótce na rynku księgarskim. Patronat medialny nad tym przedsięwzięciem objęła „Myśl Polska”. Myśl Polska nr 39-40 (26.09-3.10.2010)
Mity homopropagandy Admin dziękuje czytelnikowi/czytelniczce „Mamba” za podrzucenie poniższego tekstu na forum. Tekst jest kompilacją wypowiedzi internautów. Za http://wiadomosci.onet.pl/forum.html
1. W społeczeństwie jest 10% homoseksualistów. Ten procent został wymyślony, aby podkreślić jak dużą grupą społeczną są homoseksualiści. Ostatnio propagandziści zaczynaja podawać 6-7%, aby liczba nie była zbyt okrągła. Wiarygodne źródła natomiast podają jednak ten odsetek na 1-2%, łącznie z biseksualistami. Nigdy i nigdzie nie było ich więcej, i nie mogło być, w przeciwnym wypadku w strukturach społecznych musiałyby wykształcić się mechanizmy i zachowania uwzględniające potrzeby tak licznej grupy społecznej, oraz nadające jej specyficzne funkcje.
2. Homoseksualizm jest naturalny, bo występuje u zwierząt. W rzeczywistości nigdy takich zachowań u dziko żyjących zwierząt nie zaobserwowano. Ponieważ przyczyny zachowań homoseksualnych są ciągle niejasne, nie można faktycznie wykluczyć, że i wśród innych gatunków ssaków takie odchylenie wystąpi. Jednak mechanizmy behawioralne (sztywne wzorce zachowań seksualnych, terytorializm), populacyjne (rzadko zdarzają się u zwierząt grupy osobników liczące ich więcej niż kilkadziesiąt – a jeśli już, to zawiązują się poza okresem godowym; dlatego spotkanie się dwóch aktywnych płciowo osobników homoseksualnych jest bardzo mało prawdopodobne) i fizjologiczne (aktywność płciowa ograniczona w czasie) praktycznie uniemożliwiają wystąpienie w naturze zachowań homoseksualnych u zwierząt. Pozostaje jeszcze kwestia błędnej interpretacji obserwowanych zachowań. np. pozorowanej kopulacji u małp. Są to zachowania czysto społeczne, które propagandziści uznają za homoseksualizm, sugerując się pozorami. W rzeczywistości ich sens nie ma nic wspólnego z zachowaniami seksualnymi, celem może być np. wykazanie dominacji nad drugim osobnikiem. Nie seks. I zwierzęta w niewoli – tu można czasem zaobserwować zachowania pozornie homoseksualne, ale są to warunki sztuczne. Rzekomo homoseksualne osobniki, kiedy dopuścić je do samic, zachowują się już zgodnie z przypisaną im rolą, i przestają się sobą interesować. Podobnie jak więźniowie – w więzieniach homoseksualizm jest nagminny, ale po wyjściu na wolność nie przejawiają oni takich skłonności. A dla tych, którzy nie chcą wdawać się w dyskusję merytoryczną, pozostaje najprostszy argument. Nie jesteśmy zwierzętami, lecz ludźmi, i dlatego kierujemy się rozumem, a nie popędami.
3. Psy zabawiające się na trawnikach. Pomijając argumenty w p. 2 – ilu z nas naprawdę to widziało? Ostatnimi czasy psy bezpańskie właściwie poznikały z miast, wskutek ich skutecznego usuwania z ulic i epidemii babeszjozy. Nie mogą więc tak się zachowywać, bo ich po prostu nie ma. A psom `pańskim’ właściciele nie pozwolą na żadną seksualną aktywność. Więc gdzie niby można zobaczyć te masowe orgie homoseksualnych psów z gejowskiej propagandy?
4. Homoseksualistą człowiek się rodzi, i nie można tego zmienić, ani zostać homoseksualistą na życzenie. Tak naprawdę to nie wiadomo tego do końca. U wielu homoseksualistów źródła zaburzeń łatwo określić (uwiedzenie w dzieciństwie, nieprawidłowe relacje w rodzinie), jednak są też i tacy, którzy mieli udane rodziny i żadnych traumatycznych przeżyć. A młodociane męskie prostytutki są znakomitym przykładem na to, że można z własnej woli przybrać orientację homoseksualną. Być może, nie ma jednej określonej przyczyny tego zaburzenia i prawda leży pośrodku.
5. Masowy homoseksualizm u starożytnych Greków i Rzymian. Po pierwsze fizjologia ludzka nie zmieniła się przez 2000 lat na tyle, by można było przypuszczać że homoseksualistów miało być wtedy dużo więcej niż dziś. Po drugie, żadne źródła historyczne nie potwierdzają, by w jakiejkolwiek kulturze homoseksualizm był gloryfikowany. Raczej należy przyjąć, że także w starożytności homoseksualiści zawsze byli na marginesie, i z reguły byli pogardzani, jak dzisiaj. Pośrednie dowody na takie podejście do owej kwestii znajdujemy w religiach. Biblia, Talmud i Koran zdecydowanie potępiają praktyki homoseksualne. Także Sokrates potępiał w swoich pismach takie zachowania. A co do religii greckiej – wśród bogów i herosów nie ma ani jednego homoseksualisty, chociaż wprost pławią się oni w rozpuście i wszelkich innych zboczeniach. Jak wiadomo, zachowania greckich bogów niewiele odbiegały od ówczesnych wzorców społecznych. Wśród wspominanych w mitach śmiertelników przypadłość ta dotknęła tylko króla Lajosa – za ten występek został przez bogów surowo ukarany pozbawieniem zdolności do posiadania potomstwa. Wobec powyższego trudno zgodzić się z tezą o powszechności homoseksualizmu w społeczeństwie starożytnych greków. A co do zachowań homoseksualnych wśród rzymskich patrycjuszy – faktycznie były częstsze niż wśród ogółu społeczeństwa, ale równie częste były pozostałe zboczenia (pedofilia, zoofilia, kazirodztwo itp.) i wszelkie inne naganne zachowania. Jak się okazało, przyczyną był nie tylko hedonizm tej grupy, zblazowanej nadmiernym dobrobytem, ale też chroniczne zatrucia metalami ciężkimi, głównie ołowiem pochodzącym z ołowianych wodociągów, rtęcią i arsenem, których związki wchodziły w skład kosmetyków. Metale te kumulują się w organizmie, a objawami zatrucia są między innymi zaburzenia psychiczne. Archeolodzy potwierdzają, że kości bogatych Rzymian zawierają o wiele więcej metali ciężkich, niż osób ubogich z tego okresu. Ponadto powoływanie się przez homo aktywistów na częsty homoseksualizm u starożytnych stoi w sprzeczności z ich twierdzeniem wymienionym w punkcie 4 – że nie można swojej orientacji zmienić. Bo w takim wypadku niemożliwa byłaby masowość tego zjawiska w jakimkolwiek społeczeństwie.
6. Homoseksualizm nie jest chorobą, bo został skreślony z listy chorób. Odbyło się to w 1973 roku, pod silnym naporem homoseksualnego lobby Prezydium American Psychiatric Society w swoim oficjalnym poradniku diagnostycznym zastąpiło definicję homoseksualizmu z `zaburzenia’ na termin `stan’. Dzięki temu Światowa Organizacja Zdrowia skreśliła homoseksualizm z listy chorób psychicznych. [To jest piękne: decydować o prawdach naukowych drogą głosowania... - admin] Nie oznacza to, że homoseksualizm jest stanem normalnym. Fakt wcześniejszego wpisania tego zjawiska na listę chorób kiedyś, udowadnia że jest to jednak odchylenie, niezależnie czy za chorobę zostaje uznane, czy nie. Normą jest przecież ogół, a nie margines. Umysły postępowych gejo – i lesbofilów nie są w stanie zrozumieć, że występowanie pewnego odsetka zboczeńców w populacji nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla akceptacji zboczeń. W każdym społeczeństwie występuje też pewien odsetek złodziei, kidnaperów, sutenerów, zabójców, narkomanów, oszustów, śmierdzących brudasów, pijaków, sikających w miejscach publicznych itp. Lecz z tego powodu nie widzę podstaw, by akceptować śmierdzącego złodzieja – narkomana, który sika pod mym płotem.
7. Homoseksualiści są inteligentni i wrażliwi. Nie ma dowodów na to, by homoseksualizm był jakoś związany ze szczególnymi zdolnościami. Jak już wspomniałem, nie znane są jego przyczyny, a i sami geje potwierdzają, że może trafić się w każdej rodzinie. Wobec tego rozkład inteligencji (i wszelkich innych cech) wśród homoseksualistów nie powinien odbiegać od przeciętnej. A więc wśród homoseksualistów będzie około 10% osób wybitnie inteligentnych, 10% osób o inteligencji poniżej normy, i 80% różnego stopnia średniaków. Jak w każdej innej grupie. Lecz propaganda homoseksualna ukazuje jedynie `górę’, tendencyjnie pomijając istnienie grupy `homoseksualistów umysłowo upośledzonych’.
8. Wielu sławnych ludzi było homoseksualistami. Z pewnością, ale czy to czegokolwiek dowodzi? Sławnych ludzi mamy w całej historii dziesiątki tysięcy, a że co setny człowiek jest homoseksualistą – to i wśród wybitnych jednostek musieli się tacy trafić. Czysta statystyka. A sławni stali się przecież nie z powodu homoseksualizmu, ale dzięki swoim dokonaniom. Równie dobrze można mówić` wielu sławnych ludzi było diabetykami, zawałowcami, leworęcznymi, rudymi, itp. itd. Sławny człowiek, chociaż sławny, jest jednak człowiekiem, i jak każdy inny może stać się ofiarą wszelkiej ludzkiej przypadłości.Rodzicielstwo jest darem dla dwojga kochających się ludzi a nie przywilejem, a dziecko nie jest przedmiotem czyichś zachcianek, tylko człowiekiem. Instytucja adopcji została stworzona po to, żeby zapewnić małemu człowiekowi szczęśliwe dzieciństwo i harmonijny rozwój i jest stworzona dla niego a nie dla kogoś kto mówi: chcę, należy mi się. Jakie wzorce osobowościowe i społeczne może przekazać dziecku ktoś niezrównoważony psychicznie, bo homoseksualizm nie jest tylko wadą genetyczną, ale również chorobą ducha. Wystarczy sięgnąć po statystyki dotyczące homoseksualistów – liczby napawają przerażeniem: odsetek samobójstw, zabójstw w afekcie na tle emocjonalnym, znikoma ilość trwałych związków, częste zdrady i zmiany partnerów.
Celem gejowskich manifestacji są DZIECI Dorosłych nie da się zbałamucić, a małe dziecko, kiedy widzi kolorowych, poprzebieranych ludzi, myśli, że to jest fajne. Szczególnie w zestawieniu z normalnie ubranymi, groźnie wyglądającymi chłopakami, którzy mówią wprost, że to kolorowe, bajkowe zgromadzenie jest złe. Co z tego wynika? W dorosłym życiu mogą pozostać skojarzenia, że gej to takie fajne, kolorowe, milutkie, a ich przeciwnicy to straszni panowie. Dlatego stop paradom, chrońmy dzieci. Na czele Europride idzie lobbysta legalizacji pedofilii Volker Beck z Niemiec, który we swoich publikacjach domaga sie otwarcie „odkryminalizowania pedoseksualności”, a wiec mówiąc inaczej legalizacji pedofilii. I tacy ludzie w Niemczech zasiadają w Parlamencie(Partia Zielonych) i pouczają Polskę odnośnie praw człowieka. Pedofilia jest legalna w niektórych krajach, na czele z Watykanem niestety. Tam wiek od którego uprawianie seksu jest legalne to 12 lat (poszukaj sobie definicji tzw „wieku przyzwolenia”). [Kościół zezwala na uprawianie seksu wyłącznie w małżeństwach - admin] Prezentuję dowody na ścisły związek między pedofilią a homoseksualizmem. Poznajcie szokujące fakty dotyczące prób wspierania przez homoseksualne lobby legalizacji pedofilii. Dzieje się to pod płaszczykiem nauki w tych samych ośrodkach i prestiżowych stowarzyszeniach naukowych, które są odpowiedzialne za demoralizujące kłamstwo polegające na wykreśleniu homoseksualizmu z list zaburzeń seksualnych i podawanie tego społeczeństwom jak ”prawdę objawioną”, za zaprzeczanie której w tzw. społeczeństwach demokracji zachodniej można już stracić pracę i trafić do więzienia. Na świecie już słychać głosy lekarzy i polityków, którzy tłumaczą, że pedofilia, tak jak homoseksualizm, jest naturalną skłonnością pewnego odsetka ludności, zyskuje ona status ”orientacji seksualnej” podlegającej prawnej ochronie i przyczółkiem prawnym do tego jest Traktat Lizboński (Sic!). A oto głos zwolennika postępu… Jestem lekarzem psychiatrą, mam żonę i trójkę dzieci. Pozdrawiam Państwa i życzę otwartości na wiedzę o świecie. Trochę aktualnej wiedzy: „Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne podtrzymuje stanowisko z 1973 roku, że homoseksualność nie jest jednostką chorobową. W ostatnim czasie pojawiły się głosy kwestionujące powyższą tezę, które opierają się na założeniu, że homoseksualność może zostać „wyleczona”. Podstawą tego typu twierdzeń nie są jednak rzetelne badania naukowe przeprowadzane przez kompetentnych specjalistów, lecz przekonania religijne lub polityczne nie respektujące praw obywatelskich osób homoseksualnych.” -Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne „Polskie Towarzystwo Seksuologiczne jest zaniepokojone krzywdzącym wpływem społecznych uprzedzeń na funkcjonowanie psychiczne i społeczne osób homoseksualnych i biseksualnych oraz jest świadome niechlubnej roli, jaką w podtrzymywaniu tych uprzedzeń odegrała niegdyś nauka, która przez ponad sto lat (do 1973 w USA i do 1991 w Europie) uznawała homoseksualność za zaburzenie psychiczne. Ówczesne mniemanie o patologicznym charakterze homoseksualności okazało się niepoparte faktami naukowymi, lecz oparte na społecznych uprzedzeniach od wieków zakorzenionych w kulturze zachodniej. Dlatego też homoseksualność została wykreślona z obu najważniejszych klasyfikacji zaburzeń psychicznych – DSM i ICD. Jednocześnie na Polskim Towarzystwie Seksuologicznym, jako na organizacji naukowej, spoczywa odpowiedzialność za rozpowszechnianie w społeczeństwie aktualnego stanu wiedzy seksuologicznej, szczególnie jeśli społeczna dezinformacja w zakresie seksuologii podtrzymuje niesłuszną dyskryminację jakiejkolwiek grupy społecznej.” -Polskie Towarzystwo Seksuologiczne „Psychologowie, psychiatrzy i inni specjaliści zajmujący się zdrowiem psychicznym, zgadzają się co do faktu, że homoseksualność nie jest chorobą, zaburzeniem psychicznym czy problemem emocjonalnym. Ponad 35 lat obiektywnych, dobrze zaprojektowanych badań naukowych wykazało, że homoseksualność, sama w sobie, nie wiąże się z zaburzeniami psychicznymi lub emocjonalnymi czy społecznymi problemami. Homoseksualność niegdyś była uważana za chorobę, ponieważ specjaliści zajmujący się zdrowiem psychicznym i społeczeństwo dysponowali nierzetelnymi, opartymi na uprzedzeniach, informacjami. W 1973 roku Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne uwzględniając nowe, lepiej zaprojektowane badania, usunęło homoseksualność z listy zaburzeń psychicznych i emocjonalnych. Dwa lata później, Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne podjęło uchwałę popierającą to usunięcie. Od ponad 25 lat oba stowarzyszenia apelują do wszystkich specjalistów w zakresie zdrowia psychicznego o pomoc w usunięciu piętna choroby psychicznej, którą niektórzy ludzie nadal łączą z orientacją homoseksualną.” -Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne „Homoseksualna orientacja nie może być uznawana za przejaw niepełnego rozwoju osobowości lub psychopatologii. Jak każde uprzedzenie społeczne, uprzedzenie wobec homoseksualności wpływa negatywnie na zdrowie psychiczne, przyczyniając się do trwałego poczucia naznaczenia i głębokiego samokrytycyzmu u osób zorientowanych homoseksualnie poprzez uwewnętrznienie tego uprzedzenia.” – Amerykańskie Towarzystwo Psychoanalityczne. Koniec wypowiedzi postępowca. Jak jeden z największych zwolenników wykreślenia homoseksualizmu z rejestru zaburzeń seksualnych doszedł po latach doświadczeń do wniosku… że to jednak zaburzenie, które można leczyć: ”Środowisko naukowe na świecie w kwestii definicji homoseksualizmu oraz terapii osób o tego typu skłonnościach jest głęboko podzielone. Przypomnijmy, że kiedy w 1973 roku Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne usunęło hasło „homoseksualizm” z „Podręcznika zaburzeń psychicznych”, za decyzją tą opowiedziało się 58 proc. członków tej instytucji. Jednym z największych zwolenników wykreślenia homoseksualizmu z rejestru zaburzeń był wówczas doktor, dziś zaś profesor psychiatrii Robert Spitzer z Uniwersytetu Columbia. W roku 2000 publicznie odżegnał się on od swego stanowiska z roku 1973 i stwierdził, że oświadczenie ATP było zbyt pochopne i nie poprzedzone należytymi badaniami. On sam głosował wówczas za zmianą definicji homoseksualizmu, chociaż nie zajmował się tym problemem. Później rozpoczął jednak zaawansowane badania nad homoseksualizmem, co doprowadziło go do rewizji poprzedniego stanowiska i do stwierdzenia, że homoseksualizm jest zaburzeniem seksualnym i można go wyleczyć. http://www.myapple.pl/475636-post282.html
Prof. Spitzer ”ośmielił się” dowieść, że pewna terapia (terapie stosuje się wobec zaburzeń) jest w stanie zmienić pewną część homoseksualistów i trwale ukierunkować ich na heteroseksualizm. (…) Tym samym przyznał, że pederastia jest stanem, który nie jest normalny, skoro podlega terapii i to nawet w pewnych przypadkach terapii skutecznej. Fakt, że wielu schizofreników nie można wyleczyć, wielu pedofilów nie chce i nie może pozbyć się swojego zboczonego pociągu seksualnego nie zmienia faktu, że są to choroby psychiczne i zboczenia. Jeżeli większość degeneratów nie chce się poddać terapii i ona u większości nie skutkuje, nie jest to podstawą do przedefiniowania tych zboczonych stanów psychicznych. Prof. Spitzer musiał bardzo ostrożnie formułować zdania, gdyż zdaje sobie sprawę, że fanatyczne ugrupowania pederastyczne i lobby pederastów w stowarzyszeniach psychiatrycznych gotowe jest zniszczyć każdego, kto ośmieli się wystąpić przeciwko ich propagandzie kłamstw. Przez długi czas próbował opublikować swój artykuł napotykając na ogromny opór. W końcu udało się :
http://www.homoseksualizm.friko.pl/gej.php
http://lp33.de/strona-lp33/p6_2c.htm
http://www.mateusz.pl/okarol/ok_hin.htm
Dla popularyzacji pedofilii szczególnie dużo zrobił holenderski działacz gejowski i seksuolog dr Frits Bernard. To on ukuł pojęcie tzw. „pedofilii pozytywnej”, twierdząc, że współżycie z dorosłymi wyzwala w dzieciach osobowość i wspiera ich rozwój emocjonalny. Zapytany przed śmiercią, jaki czynnik może spowodować społeczną akceptację pedofilii, odpowiedział jednym słowem: czas”
http://www.rp.pl/artykul/9157,191365.html
We wszystkich poprzednich traktatach, jak np. Traktat Nicejski, istniał dodatkowy protokół, który wykluczał pedofilię z ochrony przed dyskryminacją (NJS 16 Sierpień). Oszałamiająco, w Traktacie Lizbońskim – co potwierdza Biuro Informacji Uni Europejskiej (EU Information Office) – nie ma takiego protokołu dotyczącego pedofilii!
http://rzeczywistoscgryzie.wordpress.com/2009/10/21/czy-traktat-lizbonski-legalizuje-pedofile/
http://sioe.wordpress.com/2008/09/09/the-lisbon-treaty-permits-paedophilia-the-end-of-the-eu/
Władze zachęcają do zabawy w doktora Federalna instytucja podległa Ministerstwu ds. Rodziny wydała broszurę, w której nakłania ojców do masowania organów seksualnych córek (Sic!).
Nowa broszura edukacyjna „Ojcowie nie poświęcają łechtaczce i waginie córki wystarczająco uwagi. Zbyt rzadko ich pieszczoty obejmują te rejony ciała. A tylko w ten sposób dziewczynki mogą rozwinąć poczucie dumy ze swej płci” – czytamy w broszurze „Miłość, ciało i zabawy w doktora” http://www.permedium.pl/post-powo-/w-adze-zach-caj-do-zabawy-w-doktora.html
Do działalności pro-pedofilskiej przystąpiło silne lobby w kierownictwie tego samego prestiżowego Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychologicznego (APA), które poparło za Amerykańskim stowarzyszeniem Psychiatrycznym wykreślenie homoseksualizmu z listy zboczeń i dewiacji seksualnych (w tym ostatnim przewagą 8%) i szykanuje naukowców za ich działalność nagłaśniania materiałów światowego dorobku naukowego wybitnie dyskredytującego pederastię. W prestiżowym czasopiśmie naukowym ”Psychological Bulletin” wydawanym przez APA ukazał się artykuł promujący nawet nie pseudonaukowe, ale szatańskie tezy głoszące że: ”kontakty seksualne pomiędzy dziećmi, a dorosłymi nie są szkodliwe dla rozwoju dziecka, ale okazują się wręcz korzystne” (Sic!) Jeden z trójki autorów parę lat wcześniej opublikował w ”Journal of Homosexuality” artykuł a w nim tezę że: ” ‘kochający pedofil’ może dziecku zapewnić ‘towarzystwo, ochronę i bezpieczeństwo’ i powinien być przez rodziców ‘postrzegany jako partner w wychowaniu, ktoś, kto powinien być mile widziany w ich domu’ ” (Sic!) (Jednocześnie te ”towarzystwa naukowe” blokują publikacje naukowców wykazujących zboczenie i szkodliwość zarówno indywidualną, jak i społeczną homoseksualizmu!) Tego jednak już nie wytrzymali – dotychczas skutecznie zastraszani przez lobby homoseksualne – naukowcy (także ci z APA), terapeuci, lekarze i opinia publiczna i po długim i bardzo ostrym proteście oraz groźbach rozpędzenia skorumpowanych i wykazujących pedofilskie zapędy członków kierownictwa APA - kierownictwo to zdecydowało odciąć się od tej tezy… ale podstępnie jeszcze nie potępiło od razu artykułu. Uważa się, że było to próbą podania amerykańskiemu sądownictwu argumentu do stworzenia precedensu prawnego, który w USA ma szczególną moc tworzenia niejako nowego prawa z pominięciem władzy ustawodawczej! Jednak prawdziwi naukowcy wiedzieli, że jest to próba wprowadzenia ”tylnymi drzwiami” legalizacji pedofilii i wymusili wydanie oficjalnej opinii, że artykuł nie może być uznawany za jakikolwiek „naukowy argument”, który mógłby być brany pod uwagę podczas ewentualnych procesów przeciwko pedofilom. Notka została rozesłana do sądów, jako tzw. opinion of friend of court, czyli niezależna rada, która nie jest wprawdzie dla sędziów wiążąca, tym niemniej prawdopodobnie wystarczy ona, aby zablokować ewentualną możliwość powoływania się na ten artykuł przez oskarżonych. Więcej na: http://www.mateusz.pl/wdrodze/nr319/319-11-wlodek.htm
No i znowuż pederaści przyznają się do pedofilii i walczą przez zachodnie homoseksualne lobby o jej zalegalizowanie: „Pomiędzy pedofilią a homoseksualizmem zachodzą ścisłe związki. Politolog prof. Mirkin napisał, że ‘organizacje pedofilskie były pierwotnie częścią koalicji gejów i lesbijek (…)’. (Mirkin H. „The pattern of sexual politics: feminism, homosexuality and pedophilia” ["Paradygmat polityki seksualnej: feminizm, homoseksualizm i pedofilia"]. Journal of Homosexuality 1999; 37:1-24.) Ruch homoseksualistów i ruch na rzecz akceptacji pedofilii przenikają się wzajemnie poprzez takie organizacje jak North American Man-Boy Love Association (NAMBLA) [Północnoamerykańskie Stowarzyszenie na rzecz Miłości pomiędzy Mężczyzną a Chłopcem]. Fakt ten potwierdza David Thorstad, współzałożyciel NAMBLA w artykule zamieszczonym w Journal of Homosexuality. (Thorstad D. „Man-boy love and the Amercian gay movement” ["Miłość męsko-chłopięca a amerykański ruch gejów"]. Journal of Homosexuality. 1990; 20:251-74.)” (Fragment tłumaczenia raportu przedstawionego przez grupę lekarzy Parlamentowi Kanady w styczniu 2005 roku: ‘Gay-Marriage’ and Homosexuality, some medical comments ze strony: http://www.lifesite.net.).
http://www.isnrng.uksw.edu.pl/teksty/strony%20tematyczne/homoseksualizm/komentarz%20medyczny.htm
Para homoseksualistów molestowała i gwałciła przez 3 lata 4 adoptowane dzieci!!!! Times Online podał, że para homoseksualistów wielokrotnie molestowała i gwałciła 4-ech adoptowanych chłopców! Adoptowane ofiary dwóch ”tatusiów” były wielokrotnie molestowane i gwałcone, a akty te nagrywano kamerą. Chłopców zmuszano też do oglądania filmów homoseksualnych. Skazani zostali przez sąd brytyjski na jedynie 5- i 6-lat pozbawienia wolności. Mimo iż akty pedofilne zaczęły się wkrótce po adopcji, trzy lata upłynęły, zanim sprawcy stanęli przed sądem. Tymczasem najdelikatniejsza krytyka homoseksualizmu jest natychmiast ścigana przez prokuraturę pod zarzutem ”mowy nienawiści”. Adopcję dzieci przez pary homoseksualne zalegalizowano w Wielkiej Brytanii w 2002 roku. (Przypominam, że Polak za zgwałcenie dorosłej kobiety został skazany na podwójne dożywocie, bo tak traktuje się tam gwałcicieli… ale nie homoseksualnych pedofilów chronionych coraz potężniej przez lobby pederastów). Za stwierdzenie anglikańskiego biskupa Petera Forstera, że w niektórych przypadkach jest możliwa reorientacja seksualna homoseksualistów, aresztowano go w 2003 roku w Wielkiej Brytanii. Zaklasyfikowano to pewnie jako ”mowę nienawiści” i podjęto interwencję, a sygnały o molestowaniu chłopców musiały być długo lekceważone.
http://apologetyka.com/news/homoseksualna-para-skazana-na-5-i-6-lat-wiezienia-za-gwa142ty-na-adoptowanych-dzieciach
http://www.lifesite.net/ldn/2006/jun/06062608.html; tłum.
Johannesburg: lesbijki zakatowały 4-letnie dziecko, bo nie chciało mówić kochance matki „tatusiu” Winnymi zbrodni zamordowania 4-letniego Jandre Botha uznał sąd parę lesbijek Engeline de Nysschen (33) oraz Hanelie Botha (31) – matkę dziecka. Chłopiec zginął z rąk kochanki matki za to, że nie chciał mówić do niej „tatusiu”. Dziecko przed śmiercią doświadczyło urazów czaszki, mózgu, połamania kości nóg, obojczyka, rąk i miednicy. Matka chłopca twierdziła, że doznał on wypadku podczas kąpieli. Prof. Mohammed Dada ocenił jednak urazy jako porównywalne z upadkiem z drugiego piętra. Ojciec dziecka, obecny na rozprawie, dowiedział się o maltretowaniu syna przez lesbijską kochankę jego byłej żony w dniu śmierci dziecka, 12 czerwca 2003. O tym, że czterolatek bity jest za odmowę zwracania się do de Nysschen „tatusiu” wiedzieli wcześniej znajomi lesbijek. To nie był przypadek! Statystyki wykazują, że przemoc domowa wśród par lesbijskich jest częstsza i bardziej dotkliwa niż w jakichkolwiek innych konfiguracjach związków. Źródło: christianitas.pl
http://apologetyka.com/news/johannesburg-lesbijki-zakatowa142y-4-letnie-dziecko-bo-nie-chcia142o-mowic-kochance-matki-tatusiu
Ktoś powie, że to przypadek, bo heteroseksualiści też dopuszczają się takich aktów. Mógłbym zrozumieć te wątpliwości, ale proszę przeczytać najpierw wszystkie fakty, jakie przytaczam poniżej. Badania naukowe wykazują szczególny związek homoseksualizmu z przemocą pedofilską (i w ogóle przemocą), a sami homoseksualiści i ich organizacje na zachodzie często otwarcie domagają się zalegalizowania pedofilii. Dowody poniżej. Świeży ”Raport Rady Badań nad Rodziną” (FRC) sporządzony w tolerancyjnym USA z roku 2002 (dr T.J. Dailey „Homosexuality and Child Sexual Abuse”) wykazuje wysoką zależność między homoseksualizmem a pedofilią. Statystyki pokazują, że homoseksualni mężczyźni (3%) dokonują aż 1/3 aktów molestowania seksualnego dzieci, a więc nieproporcjonalnie dużo. Gdyby nie było związku między homoseksualizmem a pedofilią, zaledwie 3 % aktów pedofilnych powinno być popełnianych przez homoseksualistów’. http://sivis.salon24.pl/107739,homoseksualizm
A więc w XXI w tolerancyjnej Ameryce udowodniono, że homoseksualiści płci męskiej są pedofilami ponad 11 razy częściej od heteroseksualistów, niż wynikało by to z ich procentowego udziału w społeczeństwie. Liczby te nie uwzględniają molestowania dzieci przez lesbijki, a procentowy udział pederastów w społeczeństwie (3%) jest tu dla wielu naukowców zawyżony nawet o 100 i 200%, gdyż według znakomitej ich większości liczba pederastów w społeczeństwie nie przekracza 1-1,5 %. Można więc śmiało stwierdzić, że podane kalkulacje są wybitnie ostrożne, bo zgodnie z tym najprawdopodobniej. Homoseksualiści są sprawcami pedofilskich aktów przemocy nawet co najmniej 33 razy częściej niż heteroseksualiści. Na dodatek opracowania te nie uwzględniają krypto-pederastów w ogólnej liczbie pedofilów. Kolejne niezależne badania: „Zasadniczo, we wszystkich badaniach liczba homoseksualistów stanowi mniej niż 3%. (Statystyki kanadyjskie [Statistics Canada] wskazują tylko na 1% populacji, który określił siebie jako osoby o orientacji homoseksualnej.) Jednakże liczba homoseksualistów wśród pedofilów stanowi 25%. (Blanchard R. i inni. “Fraternal birth order and sexual orientation in pedophiles” [„Kolejność urodzenia wśród braci a orientacja seksualna pedofilów”]. Archives of Sexual Behaviour 2000; 29:463-78.) Dlatego pedofilia występuje 10-25 razy częściej wśród homoseksualistów niż można by się tego spodziewać, gdyby liczbę pedofilów rozłożyć równo na obie populacje (hetero- i homoseksualną)” (Fragment tłumaczenia raportu przedstawionego przez grupę lekarzy Parlamentowi Kanady w styczniu 2005 roku: „Gay-Marriage” and Homosexuality, some medical comments ze strony: http://www.lifesite.net.).
http://www.isnrng.uksw.edu.pl/teksty/strony%20tematyczne/homoseksualizm/komentarz%20medyczny.htm
10%-owy udział pederastów w społeczeństwie podawał niejaki Kinsey (naukowy guru pederastów i lewaków – zoolog), któremu to – razem z jego współpracownikami – udowodniono liczne molestowania i gwałty na dzieciach (sic!) w czasie prowadzenia ”badań naukowych”. Dla zwolenników słowa biblijnego – argumenty z Biblii: ”Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem, którzy zamieniają ciemność w światłość, a światłość w ciemność, zamieniają gorycz w słodycz, a słodycz w gorycz” (Izaj. 5:20). O szczególnej obrzydliwości pederastii świadczy umieszczenie pederastów obok zoofilów i wyznaczenie kary śmierci za takie praktyki. ”Nie będziesz cieleśnie obcował z mężczyzną jak z kobietą. jest to obrzydliwością. Nie będziesz obcował z żadnym zwierzęciem, bo przez to stałbyś się nieczysty. Także kobieta nie będzie się kładła pod zwierzę, aby się z nim parzyć. Jest to ohyda. Nie kalajcie się tym wszystkim, gdyż tym wszystkim kalały się narody, które Ja przed wami wypędzam.” (3 Moj. 18:22-24) ”Mężczyzna, który obcuje cieleśnie z mężczyzną tak jak z kobietą, popełnia obrzydliwość; obaj poniosą śmierć; krew ich spadnie na nich” (3 Moj. 20:13).
Kto sponsorował europejską paradę pederastów Oto lista sponsorów dzisiejszej imprezy. Myślę że każdy z nas może dobrze wpłynąć na poniższe firmy: omijając je i ich produkty szerokim łukiem. Dzisiejszą imprezę sponsorują między innymi:
• IBM – sponsor główny
• STAR ALLIANCE – przewoźnik lotniczy, w tej grupie jest PLL LOT
• Hotel THE WESTIN w Warszawie
• FRIDGE YDE – kosmetyki
• MAZURKAS TRAVEL – przewozy
• SUPERAPTEKA.PL – apteka internetowa
• MULTIPLEX – kino
• FIRST CLASS FITNESS w Warszawie
• Ambasady: Holandii, Danii, Finlandii, Szwecji
• Fundacja im. Róży Luksemburg
Ponadto partnerzy i patroni medialni, w tym:
• MTV
• FILMWEB
• MUZEUM NARODOWE W WARSZAWIE
Marucha
25 września 2010 Z frontu walki z wolnością obywatelską.. 15 listopada wejdą w życie nowe przepisy o decyzjach środowiskowych, których przyjęcie wymusiła Komisja Europejska, nasz nowy rząd- formalnie od 1 grudnia 2009 roku, kiedy Polska straciła suwerenność i została przyłączona do superpaństwa- Unii Europejskiej. Pozorowane rozmowy z nami – to tylko atrapa- decyzje zapadają po myśli tych, którzy nami rządzą – tym razem z Brukseli. No nie są to ci sami, którzy rządzili z Moskwy.. Ale mają podobne poglądy na wiele spraw i organizację naszego życia. Po prostu lepiej wiedzą od człowieka, co jest dla niego dobre, a czego on nie chce.. To się nazywa popularnie tyranią .Chciałoby się zakrzyknąć: Ręce precz od naszej wolności.!. Ale jest tymczasem za późno- musimy czekać, aż się to monstrum rozpadnie a jego budowniczowie polegną.. Co nie jest wykluczone, bo budowla jest niespójna a interesy różne.. Zresztą każde – budowane wbrew naturze monstrum- wcześniej czy później diabli biorą.. Pan Bóg czuwa nad całością. Ufajmy jemu. Gdy będą wchodzić w życie,15 listopada kolejne regulujące przepisy dotyczące decyzji środowiskowych, regulujących te poprzednie, które zostały wprowadzone wcześniej, żeby środowisko było bardziej wyregulowane przepisami niż jest do tej pory, a bardziej regulujące od tych, które były wprowadzone jeszcze wcześniej, przed tymi, które były wprowadzone wcześniej zanim nie wejdą w życie te obecne- ja będę spędzał czas na premierze nowego przedstawienia w Studio Teatrze Buffo , w dzień później, bo 16 listopada o godzinie 20.00. Tytuł przedstawienia: „Wieczór bałkański w Buffo”, z udziałem pana Janusza Józefowicza, Janusza Stokłosy, Nataszy Urbańskiej, Moniki Ambroziak, Natalii Skrocz, Marioli Napieralskiej, Aleksandry Zawadzkiej, Natalii Krakowiak, Marii Tyszkiewicz, Artura Chamskiego, Jerzego Grzechnika, Krzysztofa Rymszewicza i innych, których talent – mam nadzieję poznam. Myślę, że wątpię, żebym się mógł zawieść . Teatr Studia Buffo- to jest to! Zapraszam wszystkich na kolejne przedstawienia.. Do tej pory obejrzałem dziewięć- i jest OK.! Rozrywka przednia.. Gdy na koncercie poświęconym powodzianom całowałem w rękę panią Nataszę Urbańską, potem robiąc sobie z Nią zdjęcia, wierzcie mi państwo- chciało mi się Ją pocałować w rękę… jeszcze raz. Ale nie wypadało! Chociaż mąż – pan Janusz Józefowicz- stał obok.. I być może by pozwolił.. Ale wróćmy do naszej rzeczywistości konstruowanej dla nas i naszego dobra.. Póki co decyzja Komisji Europejskiej będzie dotyczyć nowych wymogów wszystkich dróg utwardzonych, które mają więcej niż jeden kilometr.(???) Cała dramaturgia scenariusza napisanego przez komisarzy europejskich skupionych w Komisji Europejskiej, będzie dotyczyć zarówno dróg „publicznych”- jak je nazywa propaganda, ale i prywatnych , osiedlowych, i tych prowadzących do zakładów pracy.. I tych do zakładów pracy chronionej.. Bo praca w socjalizmie dzieli się na taką z której owoce czerpie biurokracja państwowa i nie jest chroniona, i taką, która jest chroniona przez państwo i państwo do niej dopłaca, zabierając tym, których pracy nie chroni. To chyba jasne , że skądś musi wziąć pieniądze, żeby dopłacić do ochrony? Od tych których pracy nie zamierza chronić- ale wprost przeciwnie- wyzyskiwać. Drogi prywatne- w myśl nazewnictwa propagandowego- nie są publiczne. Tak jak szalety, gdyby były prywatne, to nie będą publiczne. Publiczne są tylko państwowe, nad którymi kuratelę sprawuje państwo socjalistyczne i nowomowne. Tak jak szkoły publiczne, a tak naprawdę państwowe- zarządzane przez biurokrację, też państwową. Bo biurokracji prywatnej- na szczęście jeszcze nie ma. A być może powinna być. Chociażby dla równowagi. Jeśli chodzi o to, że cała dramaturgia regulacyjna skupiona jest na drogach utwardzonych powyżej jednego kilometra, to w tym zamyśle musi być jakiś zamysł.. No bo co z drogami nieutwardzonymi lub utwardzonymi poniżej jednego kilometra? Czyżby decydenci komisaryczni i socjalistyczni przewidywali i dawali taką możliwość zarządzającym drogami, że zarządzający drogami wojewódzkimi, powiatowymi czy gminnym podzielą pomiędzy siebie kolejne kilometry dróg, żeby całość nie podlegała pod nowe przepisy dotyczące decyzji środowiskowych? A być może chodzi o co innego.. Decyzja środowiskowa będzie również niezbędna do budowy szpitali, placówek edukacyjnych, kin, teatrów, obiektów sportowych wraz z towarzyszącą im infrastrukturą, jak również każdej inwestycji, która może powodować” negatywne skutki w środowisku”(???). i „ kumulować oddziaływanie”(???). Na tym blogu możemy być wobec siebie szczerzy: każda inwestycja może spowodować” negatywne skutki w środowisku” i każda może ”kumulować oddziaływanie”. Czyż nie? Więc każda budowa czegokolwiek będzie musiała oprzeć się o przepisy i o decyzje środowiskowe(!!!!). Znaczy się , znowu biurokracja chwyci nas z kolejnej strony- za przysłowiowe jaja! Znowu natworzą kolejnych biurokratycznych bytów ,a papiery wraz z biurokracją zaleją nas powodziowo. Bo następny potop będzie przy pomocy biurokracji papierowej i jej papierowych papierów.. Wszędzie zgoda i zezwolenie. Przechodzi żaba- zgoda! Zgoda niech sobie przechodzi, ale zgoda musi być.. Idzie glista- zgoda, musi być- i niech zgodnie sobie pełznie zgodnie.. Lata mucha- niech – zgoda sobie lata-, ale musi być zgoda, żeby budować.. Stoi drzewo.. Zgoda, niech sobie stoi- a zgody nie damy! Co innego chrust… Tego też ruszać nie wolno. Najbardziej mnie rozweseliło stanowisko Business Center Club.. Patrzecie państwo- protestują! A kto pchał nas do socjalistycznej i pogańskiej ekologicznie Unii Europejskiej? Jak nie BCC? Teraz udają, że protestują.. A przecież decyzja środowiskowa spraliżuje nasze życie i jeszcze bardzie utrudni życie pracodawcom..
No i wzrosną koszty, bo wariactwo biurokratyczne zawsze kosztuje.. O ile wzrośnie biurokracja za rządów „ liberałów” biurokratycznych? Czas pomyśleć o wystąpieniu z Unii Europejskiej i zajęciem się własnymi sprawami na własny rachunek.. Są do tego odpowiednie procedury zapisane w Traktacie Lizbońskim. Nie znam szczegółów, bo nie chce mi się – tak jak panu premierowi Donaldowi Tuskowi – traktatu czytać.. Ale takie procedury są! Składa się podanie do Komisji Europejskiej i czeka na odpowiedź.. Komisja Europejska ma czas na odpowiedź - dwa lata! W tym czasie zbierze siły Europejskiego Reagowania i pokaże nam gdzie raki zimują.. No właśnie? Co z rakami? Czy one też już są wyregulowane i zabezpieczone przepisami Unii Europejskiej? Zaprotestowali też Pracodawcy RP, a przecież oni też byli za przyłączeniem Polski do Wspólnoty Niesuwerennych Państw. Socjalizmu Europejskiego.. Teraz wrzeszczą- albo udają, że ich to obchodzi, jak koszty im jeszcze wzrosną.. A przerzucać kosztów na konsumentów nie można w nieskończoność.!. W końcu popyt spadnie do zera.. I będą nici z biznesu.. No właśnie nici! Czy w sprawie nici na pewno Unia zrobiła już wszystko? Najgorzej dla nas wszystkich, jak czerwoni komisarze Unii Europejskiej wpadną na pomysł, żeby „ decyzjami środowiskowymi’ obłożyć wszystkie budowle wybudowane przez ostatnich tysiąc lat w Europie, bo Chińczycy i Rosjanie się chyba nie dadzą?
Bo te miliony domów, kościołów, pałaców- powstały bez” decyzji środowiskowej”. I czy coś się stało? I nie było certyfikatów energetycznych? Kolejny sposób- i nie ostatni- wyciągania od nas pieniędzy przez wszystkich tych kryptokomunistów poukrywanych za „ ekologią:.. Jak ta Unia się nie rozleci- marny będzie nasz los! Panie Boże pomóż! Błagamy Cię , Panie! WJR
Tylko kilka uwag Tylko kilka uwag {MDebowski } napisał żargonem matematycznym: „Panie Mikke, budując nowy zbiór z wybranych elementów dwóch zbiorów o mocach 21 nie otrzyma Pan zbioru mocy 44. Proszę się porządnie wyspać, a następne notki pisać w dzień - najlepiej z rana, kiedy mózg jeszcze jako tako pracuje." Myli się. Np. Jego ostatnie zdanie można zapisać jako jeden postulat – albo w postaci:
1. Proszę się porządnie wyspać
2. Proszę następne notki pisać w dzień
3. Proszę pisać je, jeśli można, z rana, kiedy mózg jeszcze jako tako pracuje.
Bez kłopotów z moich np. ostatnich 21 Postulatów zrobię 33! Albo 11.
Natomiast {krzysztof} się upiera: „Szkoda, że nadal podtrzymuje Pan postulat likwidacji bus-pasów”. I polemizując z {Baczem} dodaje: „Proponuję, abyś postał przez 10 minut np. na moście przy ulicy Saskiej i policzył przejeżdżające autobusy oraz samochody. Szybko przekonasz się, że znacznie więcej osób jeździ autobusami.” Na co { GolemXIV} replikuje: Bus-pasy powinny zniknąć. Przez większość czasu są nie używane. { Bacz} jest za kompromisem: „Po bus-pasach niech jeżdżą, oprócz autobusów, samochody osobowe wiozące co najmniej jednego pasażera. To zmniejszy też problem małej ilości miejsc parkingowych”. {xtonyx} próbuje przekonać {krzysztofa}: „Ależ oczywiście że tak! Bo a) komunikacja miejska jest gigantycznie dotowana! b) kierowcy są szykanowani przez nazistowskie pomysły typu "buspasy", ograniczenia prędkości do 40km/h, suszarki i policyjne gnidy w co drugich krzakach itp.”. Argumenty {xtonyx} są niewłaściwe. Argumenty {krzysztofa} też są niewłaściwe. Trzeba policzyć, ile osób przewiozłyby samochody, gdyby miały zagwarantowane tyle samo miejsca, ile mają autobusy! W dodatku (co ważniejsze!): {krzysztof} liczy tak, jakby te autobusy cały czas jeździły, Tymczasem autobus połowę czasu stoi na przystankach!! Autobus przejedzie pod wiaduktem na Saskiej – ale potem stanie. Samochód nie. A teraz POWTARZAM cztery moje argumenty (nowych nie podaję – bo powiedziałem, że więcej moich wypowiedzi na ten temat nie będzie):
1) Najważniejsza uwaga: proszę sobie jeszcze raz przeczytać słynny esej śp. Fryderyka Bastiata pt. "Co widać i czego nie widać". Proszę sobie wyobrazić, że mamy wydzielony pas na autobusy przegubowe – dysponujące zatokami na przystankach. A teraz wprowadzamy przepis, że między dwoma takimi autobusami ma prawo jechać jedna taksówka; komunikacja się poprawiła - nieprawdaż? Niewiele - ale jednak... Jak pozwolimy jechać dwóm taksówkom – sytuacje jeszcze się poprawi. I teraz proszę to rozumowanie powtarzać rekurencyjnie. Tak długo, aż na "buspasie" będzie równie ciasno, jak na pasach pozostałych...
2) Z Warszawy do Józefowa jeździło się Wałem Miedzeszyńskim: szosą dwukierunkową. Dramat – półtorej godziny na 20 kilometrów. Dobudowano w obie strony po jednym pasie: mamy dwupasmówkę w każdą stronę; jest w godzinach szczytu lekki tłok – ale daje się jechać. Proszę teraz powiedzieć kierowcom, że jeden z pasów w każdą stronę zabiera się na „bus pas”!!!
ZABIJĄ!
3) Autobus zabiera w godzinach szczytu 100 pasażerów, a samochód średnio dwie. Jednak przez czas, gdy stoi na przystanku, przejedzie obok 100 samochodów. Na następnym przystanku: kolejne 100... Gdy pracowałem w Instytucie Transportu Samochodowego w Warszawie w 1968 roku, to widziałem wyniki badań w Londynie: samochody osobowe są znacznie wydajniejsze w przewozie pasażerów od autobusów.
4) Ponadto samochód wozi od drzwi do drzwi – podczas gdy jeżdżąc autobusami trzeba się przesiadać, dochodzić piechotą...
Gdzie są Czerwoni? Najwybitniejszy polityk amerykański, p.Ronald Paul (poseł z Teksasu) powiedział ostatnio, że Czerwoni z Waszyngtonu prędzej zdechną, niż zrezygnują z lewicowej polityki gospodarczej. Są dwie szkoły w gospodarce: jedna uważa, że kapitał pochodzi z pracy i z oszczędności – a druga, że z rządowej drukarni pieniędzy... i w d***kracji niewątpliwie ta druga zawsze wygra – bo Głupia Większość wie swoje: po cholerę pracować i oszczędzać, skoro forsę można wydrukować? P. Ron Paul powiedział, że obecny kryzys gospodarczy jest największym w monetarnej historii świata - i, co gorsza, będzie się powiększał. Tyle złych wiadomości. A dobra jest taka, że w Polsce coraz więcej ludzi rozumie, że tak dalej nie można; że Banda Czworga musi odejść. Bo my, w odróżnieniu od Amerykanów, przeżyliśmy już komunizm – i wiemy, co to znaczy, Przy okazji: JE Jan Vincent vulgo „Jacek Rostowski” przyznał, że tylko w tym roku „liberalny” rząd zadłużył Polskę na więcej, niż śp. Edward Gierek przez 10 lat. A! Dziś w PR I ok. 13.tej usłyszałem, że w USA powstaje nowa potężna siła polityczna (chodzi o "herbatników") - najbardziej podobna do UPR.
Wszystkich, którzy starali się mnie dziś słuchać: przepraszam. tamtejszy serwer wytrzymuje połączenie tylko z 250 komputerami. Ale prześlą mi nagranie - i zamieszczę je na portalu. Dobrej nocy! JKM
Rozbrajająca szczerość Rostowskiego
1. Po niedawnym komunikacie Ministerstwa Finansów, w którym podano, ze dług publiczny w I półroczu tego roku wzrósł o 51,3 mld zł i powiększył się do kwoty 721 mld zł, sam szef resortu nagle zdobył się na odwagę i jednej z rozgłośni radiowych poinformował, że deficyt finansów publicznych przekroczy w tym roku 100 mld zł. Dodał przy tym z rozbrajającą szczerością, że było to wiadome od początku roku. Jeżeli główny księgowy w firmie kłamie to dla tej firmy idą złe czasy z możliwą upadłością włącznie, tak było ze słynnym amerykańskim Enronem, a później bankiem Lehman Brothers. Minister Finansów to główny księgowy w państwie i niestety coraz częściej jest przyłapywany na mijaniu się z prawdą. Skoro jak mówi minister już na początku roku było wiadome,że deficyt finansów publicznych przekroczy w tym roku ponad 100 mld zł i wyniesie aż 7,5% PKB to dlaczego w Programie Konwergencji, który niedawno był poprawiany i wysyłany powtórnie do Brukseli minister a za nim rząd pisali, że będzie to tylko 6,9% PKB a więc kwota znacznie niższa od 100 mld zł.
2. Oczywiście minister czekał z tymi rewelacjami na okres po wyborach, bo przecież w kampanii prezydenckiej byliśmy jeszcze zieloną wyspą wzrostu gospodarczego na czerwonym morzu kryzysu w Europie. Podczas debaty sejmowej przed wakacjami o stanie naszych finansów publicznych posłowie opozycji, którzy zwracali uwagę na ich gwałtownie pogarszający się stan, spotkali się się na sali sejmowej z szyderstwami i zarzutami ignorancji zarówno ze strony Premiera Tuska jak i jego guru w sprawie kasy państwa,szefa resortu finansów. Stan finansów jest jednak jeszcze gorszy niż ujawnia minister bo do deficytu ,którego spodziewa się Rostowski czyli na koniec tego roku kwoty około 106 mln zł należy doliczyć zobowiązania które minister od 2 lat zamiata pod dywan, a chodzi tu po zobowiązania Krajowego Funduszu Drogowego (KFD). Jeżeli je doliczyć to deficyt finansów publicznych będzie przynajmniej o 1% PKB większy czyli wyniesie aż 8,5% PKB.
3. Minister Rostowski zapomniał przy okazji poinformować opinie publiczną, że taki deficyt przełoży się na wysokość długu publicznego, a ten nawet bez uwzględnienia zobowiązań KFD będzie wynosił 780 mld zł a więc 55,3 % PKB a z ich uwzględnieniem atak dług liczy Komisja Europejska aż 57% PKB. Taki gwałtowny przyrost deficytu finansów publicznych i długu publicznego odbywa się w sytuacji masowej wyprzedaży majątku publicznego na około 50 mld zł i wręcz ograbianiu państwowych spółek z dywidendy na kwotę około 20 mld zł. W obydwu przypadkach przekroczy on 55% PKB czyli przekroczy II próg ostrożnościowy z ustawy o finansach publicznych, a to będzie miało ogromne konsekwencje dla tworzenia budżetu na rok 2012. Trzeba będzie uchwalić budżet ze znacznie niższym deficytem niż w roku 2011, zamrozić płace w sferze budżetowej, zrezygnować z podwyżek emerytur i rent nawet o wskaźnik inflacji i wreszcie zmusić wszystkie samorządy do uchwalenia budżetów bez deficytów. Spełnienie tych wszystkich warunków oznacza praktycznie paraliż państwa bo samorządy bez możliwości pożyczania pieniędzy nie będą w stanie w ogóle realizować projektów współfinansowanych przez Unię, a lata 2012-2013 to ostatnie 2 lata realizacji ostatniej perspektywy finansowej.
4. Minister Rostowski komunikując to wszystko nie boi się ani gniewu pracowników sfery budżetowej, ani niezadowolenia emerytów i rencistów a nawet buntu samorządowców. Boi się tylko nerwowej reakcji rynków finansowych i gwałtownego podrożenia naszych papierów dłużnych. Dlatego ujawnia dane o pogarszającej się sytuacji naszych finansów publicznych stopniowo i oswaja z tym i polską opinie publiczną i rynki. Ta żonglerka danymi może się jednak źle skończyć zwłaszcza, że pod koniec roku dane dotyczące polskiego deficytu finansów publicznych i długu publicznego poda Komisja Europejska a one będą się różniły na niekorzyść od danych Rostowskiego. Ktoś tej zabawy może nie wytrzymać i zapłacimy za tą kreatywną księgowość Rostowskiego straszliwą cenę. Tylko wtedy ministra pewnie już w kraju nie będzie, znowu będzie członkiem Brytyjskiej Partii Konserwatywnej i będzie wykładał w Londynie. Zbigniew Kuźmiuk
Kronika wyprzedaży Polski (340) - Walka o PŻM "W PŻM użyto fortelu (w resorcie skarbu nazywali to próbą złodziejstwa i zastrzegali, że PŻM odbiją), żeby resort państwa nie mógł odzyskać władzy nad ok. 80 statkami i biurowcem PAZIM za 160 mln zł w centrum Szczecina." Schyłek rządu eseldowskiego pozwolił snuć bajeczne plany, Janowi Marii Rokicie, który planował, że jak wygra Platforma Obywatelska, cała władza przejdzie w ręce premiera, którym zostanie on. Premier – mówił – będzie decydował o wydatkach państwa, jemu zostaną podporządkowani bezpośrednio wszyscy ministrowie, muszą się rozliczać z wydatków co do grosza, nie będzie tak, jak jest, że mają w wydatkach wolną rękę. Zmiany zostaną przeprowadzone w ekspresowym tempie. - Co piątego urzędnika państwowego zwolnię – zapowiedział, a jeżeli urzędnik obudzony o piątej rano nie będzie umiał odpowiedzieć, jakiej sprawie służy, tego dnia będą oczekiwał jego dymisji. Utworzę ministerstwo rozwoju, szef tego resortu otrzyma wyjątkowe kompetencje, na przykład doradzania premierowi, na co najlepiej wydać pieniądze, na czym oszczędzać. Pomysły Rokity, przyszłego „premiera z Krakowa”, gorąco popierał Witold Orłowski, szef zespołu doradców ekonomicznych prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który nawet jak czasem ze szkodą dla siebie pobłądzi, umie się tak ustawić, żeby mu czapkowano. - Prawo i Sprawiedliwość jest potencjalnym koalicjantem PO, mawiał krótko Rokita, nie dodając komentarza. Ile była warta jego głowa, trudno było ocenić. Premier Hanna Suchocka szczodrze z niej korzystała, ale z roku na rok wymagania były wyższe. Na przegraną Sojuszu Lewicy Demokratycznej w wyborach parlamentarnych trzeba było poczekać ładnych parę miesięcy. Na razie premierem był Marek Belka, ministrem skarbu Jacek Socha, ważna postać w „Kronice”, ponieważ zajmująca się prywatyzacją. Socha miał kilku bezpośrednich podwładnych, wśród których znajdował się m.in. wiceminister Dariusz Marzec. Zajmował się przede wszystkim nadzorem właścicielskim i restrukturyzacją sektorów: energetycznego, paliwowego i gazowego Wcześniej Marzec pracował w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych, potem związał się z firmami konsultingowymi takimi, jak Arthur Anders czy PricewaterhouseCoopers. Odpowiadał w ministerstwie za to, co się działo w Polskiej Żegludze Morskiej, nieco zaniedbując swoje inne obowiązki, walka o PŻM tak go wciągnęła. „Rzeczpospolita”, a także „Gazeta Wyborcza” i media regionalne donosiły chórem, że w PŻM dzieje się źle i to bardzo, firmy, za którą można byłoby dostać ładne pieniądze, nie można sprywatyzować ani przez sprzedaż innemu inwestorowi, ani przez umieszczenie jej na giełdzie, do czego dążył Socha. Marzec powtarzał, że to granda, żeby grupa 11 menedżerów przejęła kontrolę nad większością majątku przedsiębiorstwa o łącznej wartości ok. 700 milionów dolarów. W PŻM użyto fortelu (w resorcie skarbu nazywali to próbą złodziejstwa i zastrzegali, że PŻM odbiją), żeby resort państwa nie mógł odzyskać władzy nad ok. 80 statkami i biurowcem PAZIM za 160 mln zł w centrum Szczecina. Ministerstwo skarbu od dawna prowadziło wojnę z Pawłem Brzezickim, dyrektorem PŻM, żądając, żeby ustąpił ze stanowiska. Nie chciał i na zwolnienie musiała się zgodzić rada pracownicza, długo o tym nie było nawet mowy. Brzezicki został odwołany przez Sochę w sierpniu 2004 r. Marzec przyszedł do ministerstwa miesiąc wcześniej i w Szczecinie prawie natychmiast się zjawił. Faktycznie PŻM dalej kierował Brzezicki. Tymczasowym kierownikiem przedsiębiorstwa został Andrzej Cieśliński. Dla ministerstwa skarbu Brzezicki stał się persona non grata, a to przecież on wywalczył kiedyś życie przedsiębiorstwu. Uratował przed niechybnym upadkiem. Kiedy objął stanowisko dyrektora zadłużenie PŻM wynosiło 670 mln dolarów, gdy odchodził, wykazywało zysk. Armator stał się w tym czasie jednym z najbardziej liczących się przewoźników na świecie (udział w przewozach światowych w 2005 r. - 1 proc.). Cóż z tego, jeśli firma urwała się - jak mówił - z krótkiej smyczy urzędników z Warszawy, na której niewolniczo chodziły wszystkie przedsiębiorstwa państwowe. Jak wiadomo, urzędnicy z firmami państwowymi robili, co tylko chcieli, sprzedawali komu popadnie nieraz za grosze, doprowadzając nierzadko dobre firmy do plajty. Wybrzeże stawało się poligonem tego, co może się z nimi stać najgorszego. Największy polski armator – Polskie Linie Oceaniczne, dysponujące kiedyś prawie 180 jednostkami pływającymi po wszystkich morzach świata, nie miały już ani jednego własnego statku. Pozostało tylko smutne logo - PLO. Jeśli chodzi o PŻM to był pierwszy i przypadek w historii prywatyzacji, że kierownictwo przedsiębiorstwa i rada pracownicza pokazało urzędnikom figę. Naprawdę trzeba było mieć do tego tęższą głowę niż do doradzania premier Suchockiej. Nie było strajku, bo po co? Żeby przedsiębiorstwo się osłabiło? Odwrotnie, praca szła pełna parą, przewożono miliony ton frachtu. Dyrektor PŻM Brzezicki dokonał następującego ruchu - za zgodą rady pracowniczej sprzedał jedną akcję spośród 1500 Żeglugi Polskiej, spółki zależnej od PŻM na rzecz innej spółki, także zależnej od PŻM, sąd uznał, że nie złamał prawa. - A co miałem robić – mówił „Naszej Polsce” - celem zmian w akcjonariacie przedsiębiorstwa było uniemożliwienie przejęcia majątku firmy przez wierzycieli i prywatyzacji PŻM przez upadłość. Sprzedawał tę jedną akcję Żeglugi Polskiej, kiedy ministrem skarbu był Emil Wąsacz, owszem, miał obowiązek zapytać ministra, czy się na to godzi, ale w ustawowym terminie 30 dni odpowiedź od Wąsacza nie nadeszła. Przyszła po 35 dniach, kiedy akcja już została sprzedana. Statut ŻP, spółki szczególnej, w której znajdowała się cała flota PŻM mówił, że uchwały akcjonariatu muszą zapadać jednogłośnie, a w zgromadzeniu zobowiązani są uczestniczyć wszyscy akcjonariusze. To była prawdziwa złota akcja, bez niej urzędnicy z Warszawy mieli związane ręce. Polska Żegluga Morska istniała, ale dla Warszawy z majątkiem, którego nie można było tknąć. Po sprzedaży złotej akcji PŻM przestała być w 100 proc. własnością armatora i posiadała status państwowej osoby prawnej. PŻM nie musiała już powiadamiać o zamiarze dokonania czynności prawnych przy rozporządzaniu rzeczowymi składnikami swojego majątku. Jednakże, jeżeli coś chciała sprzedać, musiała na to mieć zgodę rady pracowniczej przedsiębiorstwa. Złota akcja trafiła do kontrolowanej przez PŻM spółki Polsteam Brokers, większość udziałów w tej spółce miała Żegluga Polska i Polsteam Consulting Sp. z o.o., a szefem Polsteam Brokers był Paweł Brzezicki – podawała prasa, nie zostawiając na Brzezickim suchej nitki. W 2001 r. walne zgromadzenie Polsteam Brokers zdecydowało o sprzedaży tej jednej akcji Żeglugi Polskiej spółce ABP Maklerzy Frachtujący, udziałowcami w niej było 11 wspomnianych menedżerów. ABM kontrolowała Żegluga Polska. W 2003 r. ŻP sprzedała swoje udziały w spółce ABM. To skok na państwowy majątek – denerwowano się w resorcie skarbu. PŻM, jak było o tym wyżej, posiadała 1499 akcji. ABP dysponowała tylko jedną, ale wszystko trzymała w garści. Bez zgody ABP żadna decyzja dotycząca majątku Żeglugi Polskiej nie mogła zapaść. PŻB została jednak firmą państwową. Wiesława Mazur
KS. BRONISŁAW FIDELUS I JEGO ESBEK Stało się to, przed czym od dłuższego czasu przestrzegałem władze archidiecezji krakowskiej. Marek Piotrowski, wcześniej funkcjonariusz komunistycznej milicji i Służby Bezpieczeństwa, a obecnie pełnomocnik ds. majątkowych wielu instytucji kościelnych, w końcu został aresztowany. Przez wiele lat wśród katolickich parafii i zakonów był on promowany przez ks. infułata Bronisława Fidelusa, byłego kanclerza Kurii Metropolitalnej, a obecnie proboszcza parafii Mariackiej w Krakowie. Współpraca tych dwóch osób, oparta na silnych powiązaniach biznesowych, doprowadziła do przejęcie przez parafię Mariacką kilku intratnych działek przy ul. Balickiej i Siewnej, należących do samorządu krakowskiego. Niestety doprowadziła także archidiecezję krakowską do tej samej sytuacji co w 1993 r., kiedy to doszło do malwersacji finansowych w krakowskiej “Caritas” i do zamordowania dyrektora tejże instytucji, śp. ks. Stanisława Pawłowskiego. Mordercą okazał się świecki sekretarz księdza dyrektora, zatrudniony na etacie kościelnym. Prawdziwych motywów tego morderstwa nigdy nie wyjaśniono, a sam proces sądowy został utajniony przed opinia publiczną. Przede wszystkim nie wyjaśniono, czy morderca działał samodzielnie, czy też miał wspólników. Warto w tym kontekście przypomnieć, że przełożonym i protektorem owego nieszczęsnego kapłana był także ks. Bronisław Fidelus, który za tę sprawę “poleciał” ze stanowiska kanclerza kurii. Na ostrzeżenie w sprawie powiązań księdza infułata z byłym esbekiem władze archidiecezji krakowskie były głuche. Głównie dlatego, że ów duchowny to nie tylko osobisty przyjaciel ze studiów księdza kardynała Stanisława Dziwisza i organizator jego bizantyńskiego ingresu sprzed pięciu lat, ale i autentyczny biznesmen w sutannie, trzęsący kościelnymi finansami i prowadzący na ogromną skalę rodzinną działalność gospodarczą (głównie, hotele, sklepy i restauracje). Trzeba w tym miejscu przypomnieć aferę gospodarczą z udziałem jednego z jego bratanków. Kuria wtedy tez milczała. Jakże w tym kontekście groteskowe brzmi środowe oświadczenie rzecznika kurialnego ks. Roberta Nęcka, w którym napisano: “Archidiecezja dystansuje się od osób, które przy okazji prowadzenia spraw prawnych mogły dopuścić się nieuczciwości celem osiągnięcia osobistych korzyści”. Dlaczego dopiero teraz, a nie kilka lat temu, gdy pojawiały się pierwsze ostrzeżenia? Ksiądz kardynał ma więc kolejny problem. I tym razem także na własne życzenie. ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Orkiestra gra Subotnik Ziemkiewicza Wiele razy pisałem już o jednej z ulubionych lektur mojej młodości – o „451° Fahrenheita” Raya Brudbury’ego. Powieść sprzed pół wieku prognozowała nowy, niewyobrażalny wtedy dla większości rodzaj totalitaryzmu: totalitaryzm demokratyczny. Owszem, odbywają się wybory, jest opozycja, z pozoru nic się w Ameryce przyszłości nie zmieniło. Ale wolności już nie ma. Została zadeptana przez demokratyczną większość − można się tylko domyślać, że z inspiracji starannie ukrytej elity władzy − w imię wygody, powszechnego zadowolenia i nie urażania licznie rozmnożonych mniejszości (samego określenia „poprawność polityczna” Bradbury nie przewidział, ale całą resztę – jak najbardziej). Wszystko w imię spokoju i zadowolenia, precz z jakimikolwiek zmartwieniami. Społeczeństwo zalane zostało beztroskim przekazem telewizyjnym, wypełnionym po brzegi rozrywką i zabawą. Wszystkie problemy i wyzwania zredukowano do przełomów fabularnych w niekończącej się telenoweli. Media obrazkowe stały się jednym wielkim, słodkim jak wata cukrowa, różowym glutem, wypełniającym ludziom mózgi po brzegi. Słowo pisane, jako nośnik niepokojących i niebezpiecznych idei, zostało natomiast całkowicie wyrugowane − strażacy, niepotrzebni już do gaszenia pożarów, zajmują się tropieniem nielegalnych książek i paleniem ich razem z właścicielami. „Jeśli nie chcesz, by człowiek był nieszczęśliwy z powodu polityki, nie denerwuj go pokazywaniem mu dwóch stron zagadnienia. Pokaż mu tylko jedną stronę, tę właściwą. Jeśli rząd jest nieudolny, nieodpowiedzialny i zdziera skórę podatkami, niech już lepiej taki zostanie, niż ludzie mieliby się martwić z tego powodu. Przede wszystkim spokój, zadowolenie…” − mówi powieściowy szwarccharakter, kapitan Beatty. Mówi też wiele innych rzeczy, które doskonale pasują do ducha naszych czasów. Nie chce się wierzyć, iż Bradbury pisał to wszystko w roku 1950, w szczęśliwej Ameryce Trumana, w czasach, gdy telewizja znajdowała się w powijakach. Nie sądzę, żeby władze tzw. publicznego radia kiedykolwiek słyszały o Bradburym i jego książce, ale argumentacja, która posłużono się dla zlikwidowania audycji publicystycznych w „Trójce” do złudzenia przypomina oczywistości wykładane przez kapitana Beatty’ego. „To pasmo zbyt wielu ludzi drażni”, miał powiedzieć pełniący obowiązki prezesa. Faktycznie, przebiegam w myślach tematy audycji, które prowadziłem – same irytujące sprawy. Zadłużenie państwa, uzależnienie gazowe, koniec korzystnej dla Polski − i, mówiąc nawiasem, w większości zmarnowanej − koniunktury międzynarodowej, rosnący rozziew pomiędzy ideą a praktyką „zjednoczonej Europy”… Na dodatek wbrew zasadzie kapitana Beatty’ego starałem się właśnie pokazywać głównie tę drugą stronę zagadnienia. Tę, przed którą media radośnie afirmujące władzę i porządek III RP litościwie dla swych odbiorców chronią. Jest tu pewien problem, bo Trójka jest radiem publicznym. Teoretycznie więc powinna o takich rzeczach mówić. I teoretycznie też powinna starać się, aby na jej antenie obecne były różne punkty widzenia, nie tylko ten jedynie słuszny. Obecne kierownictwo wybrnęło jednak z kłopotu: nie będzie pasma publicystycznego w ogóle. Zamiast niego da się muzykę. Muzyka jest bezpieczna. Pracownicy, skupieni w utworzonym ad hoc związku zawodowym, odetchnęli z ulgą, że jacyś ściągnięci z zewnątrz gwiazdorzy z rozpoznawalnymi nazwiskami nie będą ich już spychać z anteny. Odetchnęli też słuchacze z równie ad hoc utworzonego komitetu obrońców; mam skądinąd wrażenie, że sporą część z nich pamiętam jeszcze ze starej, rockowej „Wawy” i wtedy walczyli o to samo, o to, aby radio grało tylko muzykę i najlepiej nic w ogóle nie gadało, bo oni nie lubią gadania, a już zwłaszcza nudzenia o poważnych sprawach. Najgłośniej zaś musieli odetchnąć właśnie szefowie. Udało się. Muzyka jest bezpieczna, nie będzie im ściągać na łeb niezadowolenia salonów i polityków. Zamarkuje się publicystykę jakimiś nocnymi dyskusjami z odważnym „przełamywaniem tabu” − dlaczego życie w celibacie nieuchronnie czyni z księży pedofilów, albo dlaczego jest skrajnym zdziczeniem twierdzić, iż życie w homoseksualnej rozpuście prowadzi do pedofilii, względnie, czy lepiej rozdawać trzynastolatkom środki antykoncepcyjne w szkołach, czy pozwalać im na skrobanki. Żeby nikt nie mówił, że Trójka nie realizuje misji. A kto szuka ważkich tematów, niech się przerzuci na media prywatne. Media prywatne cieszą się pełną swobodą posiadania i eksponowania partyjnej afiliacji, nikt nie będzie radiu Tok FM czy Zetce zarzucać, że są propagandowymi tubami jedynie słusznej władzy, bo to ich dobre prawo służyć, komu chcą. A jeśli wciąż znajdują się ludzie, którzy w oferowanym im szerokim paśmie poglądów od Janiny Paradowskiej do Dominiki Wielowieyskiej nie potrafią się odnaleźć, to, mówiąc językiem Tomasza Lisa, taka swołocz nie zasługuje na głos w debacie publicznej. Za stary jestem, żeby mi się chciało oburzać albo obrażać: „znam, za bardzo dobrze znam…” Nawet śmiać mi się trochę chce, gdy Jerzy Sosnowski, który w „Trójce” pojawił się ładnych parę lat po tym, jak ja robiłem tam za stałego komentatora, oznajmia publicznie, że moje audycje „to nie jest prawdziwa Trójka”. Bogać tam ja − gdy okazuje się, że nie jest „prawdziwą trójką” nadredaktor Wolski… To tak jak z „Piwnicą pod Baranami”, której szyld przejęła jakaś grupka krakowskich słuszniaków, którym za młodu zdarzyło się skoczyć po piwo dla Piotra Skrzyneckiego, i jako „prawdziwi” dziedzice jego brandu wyszydzają klasowo obcego, „pisowca”, Leszka Długosza. Zmiany to zawsze szansa − jak wyrzucają, to będą zatrudniać. Jak w stanie wojennym wyrzucali najlepszych dziennikarzy za „Solidarność”, to na ich miejsce wchodzili i stawiali pierwsze kroki dzisiejsi dziennikarscy gwiazdorzy III RP. Na wywalaniu „pisowców” też można będzie spróbować zrobić karierę, zawsze to łatwiej, niż przebijać się mozolnie samemu, bez żadnego wsparcia. Trzeba tylko dobrze ucha nadstawiać, bo koniunktury się szybko zmieniają, po okresach dogmatyzmu przychodzą odwilże. Dlatego się z „Trójką” nie żegnam, bo wiem, że przy tym stanie finansów publicznych odwilż przyjść może szybciej, niż się wielu wydaje. I wtedy wygra, kto z usypiania ludu w porę przerzuci się na bicie w dzwon, kiedy nie będzie już ono miało za grosz sensu, i na wskazywanie winnych popełnionych błędów i wypaczeń. Rzecz w tym, że we wspomnianej powieści Bradbury’ego stan uśpienia mógł trwać w nieskończoność, bo nic nie zagrażało błogiemu materialnemu dobrobytowi. Ale to była powieść science fiction. Nie ma Kredytodawcy Doskonałego, każdy upomina się prędzej czy później o odsetki. Błogi sen zahipnotyzowanych przez Tuska i Salon jest snem na bardzo kruchym lodzie. W ciągu tych kilku minut, które zajęło Państwu przeczytanie mojego felietoniku, zadłużenie Polski wzrosło o około pół miliona złotych. A teraz – chwila muzyki. RAZ
O bezstronności, serwilizmie i awanturnikach Stanisław Janecki został zdjęty ze stanowiska wiceszefa TVP 1. Władze telewizyjne uzasadniły to złamaniem przez niego uchwał KRRiT i zarządu TVP, które zakazują dziennikarzom, pracownikom oraz współpracownikom angażowania się w kampanie wyborcze. Grzechem Janeckiego było opublikowaniu w “Fakcie”, przed wyborami, artykułu na temat “pięciu powodów, dla których wygrać powinien prezes PiS”. Dużo gwałtowniejsze artykuły i wypowiedzi atakujące Jarosława Kaczyńskiego i biorące stronę Bronisława Komorowskiego ze strony pracowników i współpracowników TVP, np. Tomasza Lisa czy Jacka Żakowskiego, nie zostały zauważone przez zarząd. Popieranie rządzącej partii i jej kandydatów jest przecież miarą bezstronności. W tym kontekście interpretować należy sformułowanie Krzysztofa Lufta, działacza PO, jednego z kreatorów kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego, naznaczonego przez niego na bezstronnego członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która odpolityczni wreszcie polskie media. Powiedział on, co będzie decydowało o wyborze władz TVP: “Jeśli ktoś był awanturnikiem politycznym, to raczej nie powinien trafić do władz mediów publicznych. Nie chcemy powtórki z ostatnich lat, kiedy media i ich szefowie angażowali się bezpośrednio w działalność polityczną. I nie chodzi o to, by eliminować każdego, kto ma jakieś poglądy polityczne, (bo każdy je ma), ale by nie przekładały się one na kierowanie publicznymi mediami (…). Mnie się przede wszystkim nie podoba to, co się działo w ostatnich latach. A teraz KRRiT jest od tego, by powołać nowe władze i zrobić to w sposób, który zdejmie z mediów publicznych pęd do politycznego serwilizmu”. Okazuje się, że nie prezesura Roberta Kwiatkowskiego, kiedy to TVP była instrumentem propagandowym SLD, jest negatywnym odniesieniem dla Lufta, ale lata ostatnie. To wówczas pojawili się w TVP “awanturnicy polityczni”, którzy dziwnym trafem okazali się także “serwilistami”. Wprawdzie serwilizm jest zaprzeczeniem awanturnictwa, ale nie wymagajmy za wiele od nowych, jakże bezstronnych i zupełnie nie serwislistycznych członków KRRiTV. Serwilizmem okazuje się krytyka rządzącej i popieranej przez polski establishment partii. Zaiste, trzeba wycofać istniejące słowniki, aby wprowadzić ten, który obowiązuje już w III RP. Podobnie brzmią wypowiedzi innego członka KRRiTV z ramienia prezydenta Komorowskiego, Jana Dworaka. Słynąca z bezstronności Agnieszka Kublik (w efekcie procesu sądowego przepraszała mnie ostatnio wraz z redakcją “Gazety Wyborczej” za insynuacje) powołuje się na Ireneusza Krzemińskiego, propagandzistę PO z profesorskim tytułem, który uznał PiS za sektę. Dworak zgadza się: “Polacy — nie tylko zresztą — uciekają od swoich problemów do sekciarskich zachowań, które dają im złudne poczucie bezpieczeństwa i posiadania prawdy. Z tym trzeba walczyć, bo to bardzo utrudnia rozwój społeczny. W mediach musi istnieć niczym nieograniczona sfera wolności wypowiedzi. Dziennikarska dociekliwość, obiektywizm muszą obnażać takie zjawiska”. Wiemy już więc, że “dziennikarska dociekliwość” i “obiektywizm” służą do “obnażania PiS-u”. I do tego powinny się ograniczać. Dalej rozciąga się polityczne awanturnictwo. Bronisław Wildstein
26 września 2010 Niepełnosprawne państwo policyjne. - powoli jest organizowane. Jeszcze mały makijaż -tu, jeszcze mały makijaż – tam, jeszcze coś podretuszować, pomalować i podpropagandować i powoli staniemy się więźniami we własnym kraju. Dlaczego niepełnosprawne? Bo mamy to szczęście, że panuje u nas wieczny bałagan i zawsze jest szansa, że w państwie policyjnym nie wszystkich złapią , nie wszystkich złupią i nie wszystkich i wrzucą do lochu. .Co innego w takich Niemczech.. Tam to jest dopiero sprawne państwo policyjne. Właśnie pan premier Donald Tusk zapowiada „ofensywę ustawową” na jesieni.. Panie drogi premierze, już Tacyt wspominał, że „ Im więcej przepisów , tym bardziej chore jest państwo”(!!!!). A Arystoteles twierdził, że” Im więcej praw- tym mniej sprawiedliwości”. To co chce pan z nami zrobić na jesieni? Zapętlić nas jeszcze dodatkowo w ten chaos ustawowy przy pomocy serca demokracji- demokratycznego sejmu? To „serce demokracji” będzie pompowało w nas kolejne nonsensy legislacyjne, żebyśmy – jako- naród- dostali legislacyjnego zawału? Mało mamy ustaw, rozporządzeń, dyrektyw.. To jeszcze będą nowe! Jeszcze lepsze od tych poprzednich.. A przede wszystkim będzie ich więcej.. Kilkaset w roku- to za mało! Kilka tysięcy w roku- to będzie w sam raz. A może kilkaset tysięcy? Na razie pan premier nie zdradził co będzie przedmiotem tych ustaw, co nam znowu wyregulują, co na nas znowu nałożą. W każdym razie nie będzie wesoło, jak ruszy „ ofensywa ustawowa” Platformy Obywatelskiej. Niczego dobrego to nie wróży- tym bardziej, że” liberalizm” rozwija się w najlepsze, jest coraz bardziej czerwony, coraz bardziej zamodystyczny, coraz bardziej ustawowy demokratycznie, gwałcący prawa naturalne” obywateli” przywiązywanych na co dzień do państwa, jak psy na łańcuchach.. Z tymi psami na łańcuchach w końcu obrońcy praw zwierząt zrobią porządek.. Bo jak można w XXI wieku, wieku demokracji, praw człowieka i praw zwierząt, wieku triumfu wszelkiej zwyrodniałej moralnie lewicy- trzymać” naszych braci” na łańcuchach? Toż to skandal! Natychmiast uwolnić prywatne psy z prywatnych łańcuchów dać im wolność, a nas zakuć w dyby politycznej poprawności i w dyby- jeszcze doskonalszego- systemu podatkowego. I niech gryzą każdego wchodzącego na posesję człowieka. Bo człowiek – w nowej cywilizacji głupoty i nonsensu- przestaje się liczyć.. Liczy się pies, kot, żaba.. O człowieka mniejsza.. Znowu widziałem w Teleekspresie - narzędziu łagodnej i perswazyjnej propagandy- kilka następujących po sobie newsów dotyczących zwierząt.. W sumie z pięć minut! No i przy okazji uwolnić wszystkie zwierzęta z ogrodów zoologicznych, a lwy i jadowite węże skierować najpierw do Sejmu. Niech tam doświadczą swojej wolności.. Tam gdzie wolność nam ustawami zabierają.. Tam gdzie gwałcą nasze przyrodzone prawa, tam gdzie znęcają się nad nami, tam gdzie wykluwa się nowy wspaniały świat.. Świat nieludzkich spraw, spraw wyregulowanych i zadekretowanych ustawowo. W „ sercu demokracji”, a tak naprawdę w sercu tyranii. Po ”ofensywie ustawowej” na jesieni, przyjdzie na pewno’ ofensywa ustawowa” na wiosnę.. W lecie- gdy „ serce demokracji” nie pracuje- mamy trochę spokoju. Nie poddają nas presji ustawowej.. I czy nasi praojcowie w Anglii, na początki XVII wieku, organizując tzw. Spisek Prochowy nie mieli racji próbując wysadzić w powietrze to siedlisko głupoty i tyranii? Skazali ich na powieszenie i poćwartowanie, ale próbowali.. Pan Donad Tusk zwrócił się do pana posła Palikota, żeby nie stał w przeciągu, bo strasznie wieje i żeby się zdecydował, czy wchodzi do Platformy Obywatelskiej, czy zostaje na zewnątrz. Bo trzeba zamknąć drzwi.. Frakcje, frakcyjki, chętni do władzy- jak to w demokracji.. A co z tą władzą zrobić- to mniejsza o to! Chodzi o władzę, samą władzę dla samej władzy. Demokraci kotłują się nie o idee, które mają przywrócić Polsce i mieszkającym w niej ludziom poczucie wartości, normalność i perspektywy w przyszłości.. Oni załatwiają swoje własne porachunki, naszym kosztem, kosztem naszej przyszłości. Każdy chce być pierwszy.. Bardziej równy i równiejszy. Żeby sobie porządzić w interesie tych co go popierają.. Przeciwko nam! Tak jak porządzić chce sobie w niepotrzebnej- w normalnym państwie, a nie w demokratycznym państwie prawnym potrzebnej Radzie Radiofonii - pan Sławomir Rogowski, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, desygnowany na to stanowisko przez demokratyczny Sojusz Lewicy Demokratycznej, zarejestrowany przez Służbę naszego Bezpieczeństwa jako tajny współpracownik o pseudonimie „Libero”, którą to informację można znaleźć na stronie internetowej Instytutu Pamięci Narodowej. Według katalogu IPN Sławomir Rogowski został zarejestrowany 14 kwietnia 1983 roku przez Wydział III Departamentu II MSW w kategorii tajnego współpracownika o pseudonimie ”Libero”. Ciekawe według jakiego klucza dobierają sobie pseudonimy współpracownicy Służby Bezpieczeństwa? Bo na przykład gangsterzy dobierają sobie pseudonimy według artykułów spożywczych na przykład” Kiełbasa”, czy” Masa”. Rozumiem przygotowana do robienia placka.. Nie koniecznie z materiałów spożywczych, bo placek można zrobić również człowieka.. Bo na przykład pan Krzysztof Skubiszewski przyjął sobie pseudonim „Kosk”, czym wprowadził w błąd samą Służbę Bezpieczeństwa, bo nie wiadomo do tej pory o co chodzi. Szkoda, że już nie żyje i został pochowany w nagrodę w Świątyni Opatrzności Bożej, wcześniej nazwanej Świątynią Najwyższej Opatrzności masońskiej.. To by nam wyjaśnił. A w ogóle słowo” świątynia” używane w Kościele Powszechnym jest nadużyciem.. My mamy kościoły, a nie świątynie.. Świątynie mieli poganie.. Na przykład w Tebach. Rzeczywiście naprawę Polski należ zacząć od napraw pojęć.. Taki pan Andrzej Olechowski przyjął sobie pseudonim” Must”, co z angielskiego znaczy-‘ „musieć” Nie wiem, czy musiał czy nie, ale pierwszy jego pseudonim to był „ Tenor”. Bardzo sprytne ukrycie się podczas tworzenia Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej... Razem z Donaldem Tuskiem i Maciejem Płażyńskim.. Inni mieli pseudonimy „ Docent”, „Święty”. A jeszcze inni „ Bolek”. W takim państwie żyjemy! W państwie służb.. Kto nie jest bez winy niech najpierw rzuci kamieniem.. A trafi agenta służby bezpieczeństwa, której już nie ma- ale są inne służby, a jest ich siedem. Dla której z nich nadal pracują pseudonimowcy? W każdym razie pan Sławomir dla PAP-u przesłał oświadczenie: ”Oświadczam, że nie byłem tajnym, świadomym współpracownikiem służb PRL. Oświadczenie w tej sprawie składałem 3- krotnie. Dwukrotnie , kiedy pracowałem w Telewizji Polskiej S.A. tzn w latach 199-2002, i obecnie, kiedy zgodziłem się kandydować i pełnić funkcję członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Nic więcej nie mam do dodania w tej sprawie
Gdyby się okazało, że oświadczenie złożone przez pana Rogowskiego nie jest zgodne z prawdą - czeka go proces. Gdyby go przegrał nie mógłby zajmować stanowisk publicznych przez 3 do 10 lat- według uznania sądu. Ale można w tym czasie popracować na stanowisku w firmie prywatnej, przeczekać- a potem wrócić na stanowiska państwowe.. Koledzy pomogą! I tak nas tarzają w pierzu i smole. Wszędzie pełno konfidentów i donosicieli.. Ludzi podejrzanych moralnie. Ale w demokracji moralności nie należy mieszać z polityką. Tak jak w gospodarce socjalistycznej- nie należy mieszać polityki z gospodarką. Bo od mieszania herbata nie staje się słodsza tylko od cukru.. Tylko dlaczego w Ministerstwie Gospodarki, pan Waldemar Pawlak ma siedmiu doradców politycznych???? A ilu ma pan premier Donald Tusk? A ilu jest w innych ministerstwach? Całe gabinety polityczne! Czyżby to byli przedstawiciele tych siedmiu służb, penetrujących nasze życie społeczne- i ma się rozumieć polityczne demokratycznie? Na razie mamy niepełnosprawne państwo policyjne.. Ale jak się utrwali władza polityczna nad nami? Kto wie! Dopiero wtedy dostaniemy w kość.. w niepełnosprawnym państwie policyjno- politycznym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości…. WJR
Koledzy chcieli powiedzieć - stary, ty nie żyjesz
1. W Radio Zet skończyło się właśnie kolejne młócenie PiS-u oraz - jak to trafnie zauważył na swoim blogu mój komentator Mieszczuch - coniedzielne skakanie po Błaszczaku. Pani redaktor Olejnik zachowała jednak niezbędny obiektywizm i na sekundę zahaczyła jednak o temat wywołany przez posła Halickiego, który - przypomnijmy - opowiedział o dworze lizusów, otaczających premiera Tuska, jak również o okrucieństwie samego imperatora.
2. Imperator był dla Halickiego łaskawy. Delikatnie go tylko skarcił, ale przecież nic się nie stało, my tu w Platformie mamy demokrację wewnątrzpartyjną, nikogo nie wyrzucamy za własne zdanie i tak dalej, w duchu ojcowskiej pobłażliwości. Pozornej pobłażliwości...
3. Według relacji rzecznika dworu Pawła Grasia - koledzy pytali Halickiego - stary, coś ty wczoraj palił? W domyśle - czegoś ty się naćpał, że ci się nagle zebrało na odwagę. A Halicki pod ziemie chętnie by się zapadł.
Graś opowiedział też, że po przemówieniu wodza Halicki pierwszy zerwał się do oklasków.
4. Ten spóźniony zryw już go nie ocali. Koledzy, pytając co wczoraj palił, w gruncie rzeczy chcieli mu powiedzieć - stary, ty już nie żyjesz! PS. Posłowi Błaszczakowi radzę, by na następny program wziął ze sobą stoper i zmierzył, jaka część godzinnej dyskusji będzie toczyła się o PiS-e. Janusz Wojciechowski
Polskie służby wiedziały, że w Smoleńsku będzie niebezpiecznie “Nasz Dziennik” ujawnia: Przed lotem rządowego Tu-154M do Smoleńska polski kontrwywiad odnotował wzmożoną nadaktywność służb rosyjskich. Z tego względu wizycie polskiej delegacji z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele nadano w ramach zabezpieczających działań operacyjnych tzw. średni stopień zagrożenia bezpieczeństwa. Dokumenty potwierdzające ten fakt spoczywają w kancelarii tajnej Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Na wspólnym posiedzeniu sejmowych Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych oraz Spraw Zagranicznych w czerwcu br. szef Biura Ochrony Rządu gen. bryg. Marian Janicki podkreślił, że zabezpieczenie obu wizyt odbyło się zgodnie z instrukcją przygotowania lotów specjalnych. Wiceminister spraw zagranicznych Jacek Najder informował wtedy, że 24-25 marca przebywała w Rosji jedna grupa przygotowawcza z udziałem przedstawicieli MSZ, MSWiA (funkcjonariuszy BOR), MON i Kancelarii Prezydenta oraz Prezesa Rady Ministrów, która zajmowała się planowaniem różnych aspektów zarówno wizyty prezydenta, jak i szefa rządu. Według BOR, ci sami funkcjonariusze, którzy zabezpieczali wizytę premiera, zabezpieczali też wizytę prezydenta, również po stronie rosyjskiej obie wizyty zabezpieczała ta sama grupa funkcjonariuszy, jednakowe było zabezpieczenie logistyczne. Generał Janicki powiedział, że 10 kwietnia na miejscu było sześciu funkcjonariuszy. – Zadania były podzielone na Katyń i Smoleńsk. To jest procedura standardowa – tłumaczył posłom szef BOR. Również minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zapewnił kilka dni temu, że kwietniowe podróże premiera Donalda Tuska i prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Katynia, choć miały różny status protokolarny, to pod względem bezpieczeństwa były organizowane identycznie. Kluczowe znaczenie ma jednak odpowiedź na pytanie nie o to, czy obie wizyty były jednakowo zabezpieczone, lecz czy zabezpieczenie było proporcjonalne do rozpoznanego stopnia zagrożenia. To ważne, bo prokuratura wojskowa weszła w posiadanie dokumentów, z których wynika, że były też pewne uzasadnione różnice w tym aspekcie. Wizyta, której przewodniczył prezydent Lech Kaczyński, otrzymała status zagrożenia bezpieczeństwa na poziomie “średnim”, natomiast wizycie szefa rządu przypisano poziom “niski”. Dokumenty znajdujące się w warszawskiej prokuraturze to dwie kartki dotyczące planowania obu wizyt: 7 i 10 kwietnia. Na karcie dotyczącej lotu premiera widnieje informacja o istnieniu potencjalnego zagrożenia ze strony terrorystów kaukaskich. Z kolei na drugiej, odnoszącej się do planowanej wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jest jeszcze dodatkowo mowa o rozpoznaniu zagrożenia inwigilacją rosyjskich służb specjalnych. Inwigilacja kontrwywiadu rosyjskiego w stosunku do prezydenta RP może oznaczać: rozpoznanie środowiska, jakie otacza głowę państwa, rozpoznanie jego planów oraz próbę zbierania materiałów obciążających prezydenta, a także infiltrację środków technicznych – czyli dostęp do sprzętu, którym się posługiwał, w tym m.in. telefonu satelitarnego. Wątek bezpieczeństwa lotu jest badany przez prokuraturę, która nie chce jednak informować, jakie służby, poza Biurem Ochrony Rządu, brały udział w zabezpieczeniu wizyty. Bogdan Święczkowski, były szef ABW, stwierdza, że BOR we współpracy z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego czy Agencją Wywiadu, które są cywilnymi instytucjami zapewniającymi bezpieczeństwo państwa, może przygotować dokumentację określającą stopień zagrożenia bezpieczeństwa najważniejszych osób w państwie – zarówno wewnętrznego, jak i zewnętrznego. - Z tego powodu w latach 2006-2007 ABW informowała premiera RP, że 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego nie dysponuje bezpieczną flotą powietrzną, co było m.in. powodem ogłoszenia przetargu na zakup nowych samolotów przez ówczesnego ministra obrony narodowej Aleksandra Szczygłę – tłumaczy Święczkowski. ABW odpowiada za bezpieczeństwo wewnętrzne całego państwa. Współpracuje przy tym ze wszystkimi służbami w Polsce, w tym z Agencją Wywiadu, Biurem Ochrony Rządu, Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, Służbą Wywiadu Wojskowego czy Centralnym Biurem Antykorupcyjnym. To, że BOR musi korzystać ze współpracy z innymi instytucjami, gwarantuje ustawa o Biurze Ochrony Rządu.
Gradacja zagrożenia W ABW istnieje wyspecjalizowana jednostka (obecnie centrum antyterrorystyczne), która przygotowuje całą dokumentację określającą stopień zagrożenia. Gradacja ta zależy od konkretnej sytuacji: może to być niskie, średnie i wysokie zagrożenie terrorystyczne. - Było tak, ale wyjątkowo, że to my informowaliśmy prezydenta czy premiera o materiałach, które posiadamy, a które wskazywałby na taki czy inny stopień zagrożenia za granicą. Jednak to nie była nasza rola, ale wywiadu wojskowego i cywilnego – zauważa Święczkowski. W jego opinii, bezpośrednią analizę zagrożeń związanych z konkretną wizytą VIP-ów w kraju i za granicą powinno sporządzać Biuro Ochrony Rządu. – ABW wie o wszystkich wizytach najważniejszych osób w państwie, przygotowuje konkretne materiały. Ale to BOR jest wiodącą instytucją – mówi Bogdan Święczkowski. Jak zaznacza były szef ABW, Biuro Ochrony Rządu powinno zwrócić się o współpracę do Agencji Wywiadu, by uzyskać informację, jak wygląda sytuacja geopolityczna za granicą, tzn. czy są tam zamieszki bądź zamachy terrorystyczne. Faktyczną ochroną zajmuje się jednak BOR, które koordynuje wszystkie działania, korzystając z pomocy wszystkich służb państwowych. Sama ABW bardzo rzadko działa za granicą.- Jeśli prawdą jest, że istniały wiarygodne sygnały o zagrożeniach terrorystycznych oraz wywiadowczych w czasie wizyty pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu, w moim przekonaniu, BOR przy współpracy z polskimi służbami specjalnymi – zarówno wewnętrznymi, jak i zewnętrznymi – winno podjąć wszelkie działania zwiększające ochronę głowy państwa m.in. w czasie lotu, na lotnisku i podczas całej wizyty. Całkowicie niezrozumiała wydaje mi się w takim przypadku informacja prokuratury o domniemywanej nieobecności funkcjonariuszy polskich służb (nie tylko BOR) na lotnisku, wokół niego oraz na wieży. Gdyby faktycznie istniało takie zagrożenie, to taki brak działań byłby skandaliczny i mógłby co najmniej przyczynić się do zaistnienia katastrofy – dodaje były szef ABW.
Procedury są… na Zachodzie Stopniowalność zagrożenia bezpieczeństwa nie została ujęta w ustawie o Biurze Ochrony Rządu. – Oczywiście jednak kierownictwo może takie dokumenty tworzyć – zauważa były funkcjonariusz BOR, zastrzegając anonimowość. – Moim zdaniem, stopniowalność powinna istnieć także w stosunku do osób, które przyjeżdżają do Polski z zagranicy, by BOR mogło zastosować odpowiednie środki bezpieczeństwa. Takie procedury stosuje się już na Zachodzie. Biuro Ochrony Rządu ma zrobić wszystko, by żadna chroniona osoba nie doznała uszczerbku na zdrowiu i życiu – tłumaczy w rozmowie z “Naszym Dziennikiem”.
Każdy oficer BOR wie, że gradacja poziomów zagrożenia bezpieczeństwa związana jest z informacjami o realnym zagrożeniu, na które najbardziej narażone są osoby piastujące najwyższe funkcje państwowe. Gdy więc pojawia się informacja o takim zagrożeniu w stosunku do osoby chronionej od odpowiednich komórek wywiadowczych, przyjmuje się wówczas najwyższy poziom ochrony i dodaje się dodatkowe zabezpieczenia. Może się zdarzyć także, że sformułowania takie są używane w kontaktach ze służbami zagranicznymi. Według byłego oficera Biura, każdego chroni się optymalnie, przy czym zakres ochrony prezydenta jest nieco wyższy niż premiera, w związku z czym dla głowy państwa używa się większej liczby środków zabezpieczających, jednak szczegóły techniczne pozostają tajemnicą i nie są ujawniane publicznie. W ramach UE taki system działa i składa się z pięciu stopni bezpieczeństwa. Przykładowo: prezydent Polski udaje się z wizytą do Brukseli i służby belgijskie poprzez współpracę z BOR i analizę sytuacji z punktu widzenia bezpieczeństwa ustalają jeden z pięciu poziomów bezpieczeństwa. W zależności od tego, który poziom zostaje przyjęty, osobie chronionej są przydzielane odpowiednie środki i siły, np. jeden samochód ochronny i jeden pilotujący, lub po dwa samochody i więcej funkcjonariuszy. Rzecznik BOR mjr Dariusz Aleksandrowicz nie chciał udzielać żadnych wyjaśnień na temat sposobu zabezpieczania wizyt osób chronionych.
Jak się chroni prezydenta USA Witold Waszczykowski, były wiceszef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, zauważa, że nad wizytą wysokich przedstawicieli państwa poza granicami kraju czuwa strona przyjmująca, która jest odpowiedzialna za zabezpieczenie tej wizyty. Współpracuje z nią strona wysyłająca – wizytę premiera czy prezydenta poprzedza wizyta wiceministra spraw zagranicznych, który ustala jej merytoryczne warunki. Wizytę prezydenta amerykańskiego poprzedza przyjazd nawet kilkuset funkcjonariuszy ochrony. – Oczywiście w naszym przypadku nie byłoby to możliwe ze względu na niewystarczający budżet MON – zauważa. Jak wskazuje Waszczykowski, wizyty premiera i prezydenta powinny być jednakowo ochraniane. Jeśli jest to kraj niebezpieczny – eskortę (policjantów na motocyklach) dołącza gospodarz. – Jak widać, można było wizytę prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu potraktować jako prywatną i nie zabezpieczać jej – stwierdza. W ocenie Witolda Waszczykowskiego, na lotnisku Siewiernyj powinni znajdować się przede wszystkim funkcjonariusze BOR, Agencji Wywiadu i Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Ich wzajemna współpraca powinna gwarantować bezpieczeństwo VIP-ów. Przy zapewnianiu bezpieczeństwa główną jednostką jest jednak BOR. Zdaniem funkcjonariusza Biura, w sytuacji standardowej obecność innych członków wywiadów nie jest konieczna – wystarczy stały kontakt telefoniczny z ich strony z funkcjonariuszami BOR. Zdaniem posła Karola Karskiego (PiS), wiceprzewodniczącego sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, wszystko wskazuje na to, że strona polska, mając świadomość tego, że bezpieczeństwo prezydenta. Lecha Kaczyńskiego może być potencjalnie zagrożone ze strony państwa rosyjskiego, nie poczyniła koniecznych kroków, by to zagrożenie minimalizować. – Prokuratura powinna ujawnić te dokumenty. Jeżeli tego nie zrobi, będzie świadczyć to o tym, że po prostu boi się zakłócić dobre samopoczucie rządu – mówi Karski. – Jak widać, wszystkie granice uległości ze strony tego rządu w stosunku do Rosji zostały już przekroczone – dodaje. Jak tłumaczy Karski, prokuratura wojskowa to relikt PRL, nie działa niezależnie, prokuratorzy są oficerami w służbie czynnej, podlegają ministrowi obrony narodowej, który może ich awansować lub przenieść w stan spoczynku.
Anna Ambroziak, Paweł Tunia
PIS I STRACH BEZ AMBICJI O realizacji polityki można mówić na poważnie tylko wtedy, gdy ma się władzę, a ta wedle polskiej konstytucji należy do rządu, wyłanianego większością sejmową. Praktyka poprzedniego rządu, sformowanego pod przewodem Prawa i Sprawiedliwości, pokazała, że jego priorytetem była budowa siły państwa. W polityce, podobnie jak w życiu, na ogół nie udaje się osiągnąć wszystkiego tego, czego się zapragnęło, ale też osiąga się niewiele lub nic, gdy nie stawia się sobie ambitnych celów. Natomiast postępowanie w oczekiwaniu pochwał z zewnątrz, nie jest realizacją własnej racji stanu, lecz ułatwianiem życia czynnikom zewnętrznym, co przeważnie jest sprzeczne z naszymi interesami. O realizacji polityki można mówić na poważnie tylko wtedy, gdy ma się władzę, a ta wedle polskiej konstytucji należy do rządu, wyłanianego większością sejmową. Praktyka poprzedniego rządu, sformowanego pod przewodem Prawa i Sprawiedliwości, pokazała, że jego priorytetem była budowa siły państwa. Siła Polski miała się wyrażać w zapewnieniu sobie bezpieczeństwa – w tym też energetycznego – w praworządnej egzekucji prawa, w odporności na naciski zewnętrzne, w likwidacji powiązań świata polityki z szemranym biznesem. Dwuletnie rządy pod kierownictwem Prawa i Sprawiedliwości miały niewiele konkretnych rezultatów zrealizowanych na 100 proc.:
1) utworzenie Centralnego Biura Antykorupcyjnego;
2) likwidacja WSI, ostatniego reliktu sowieckiego w Europie Wschodniej, który przetrwał tu w stanie nienaruszonym;
3) wprowadzenie sądów 24-godzinnych dla drobnej przestępczości;
4) rozbicie układu korupcyjnego w Polskim Związku Piłki Nożnej.
Kiedy jednak spojrzymy na dane statystyczne z tamtego okresu, widać wyraźnie, że walka ze złodziejstwem i łapówkarstwem dobrze posłużyła gospodarce. Niewątpliwie wzrosło zaufanie do Polski uczciwego biznesu, bo wielkość inwestycji zagranicznych była wtedy najwyższa w dotychczasowej historii III RP. W tamtym czasie rząd oraz prezydent Rzeczpospolitej Polskiej byli aktywni głównie w trzech obszarach polityki zagranicznej:
1) zacieśnienie współpracy militarnej z USA, w tym też przez udział w budowie „tarczy antyrakietowej” na naszym terytorium, co wydatnie zwiększyłoby bezpieczeństwo Polski;
2) dążenia do rozwoju integracji europejskiej w kierunku wspólnoty ojczyzn, a nie jednolitego państwa, co zwiększa siłę głosu Polski na forum Unii Europejskiej;
3) wsparcie państw powstałych po rozpadzie ZSRR w ich dążeniach do umacnienia suwerenności, co tworzy też osłonę Polski przed ekspansją Rosji.
PO wygrała przedterminowe wybory w roku 2007, bo obiecała, że zamiast na ściganiu biznesmenów zblatowanych z politykami skupi się na potanieniu państwa oraz budowie sieci internetowej i autostradowej. Na razie rośnie armia urzędników administracji państwowej. Przez ostatni rok przybyło 16 tys. etatów – wzrost o 20 proc. Autostrad natomiast trochę zbudowano, ale okazało się, że trzeba to będzie chyba na powrót rozebrać, bo kradli nawet kruszywo ze skał dolomitowych, przewidziane w dokumentacji technicznej na podsypkę. Co tam jeszcze przekręcono przy tych autostradach – może wykaże śledztwo?... Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, obecny rząd postępuje akurat odwrotnie jak poprzedni, a najważniejsze są dla nich pochwały z zewnątrz. W tej ekipie nie znana jest też stara prawda o tym, że Rosja zawsze szanowała tylko twardych i tylko takich skłonna jest uznać za partnerów. PKB na głowę w roku 2009 wyniósł w Rosji 8800 dol., a w Polsce 11260 dol. - jest czego się bać, prawda?... Reszty zapowiadanych przedsięwzięć – szczególnie reformy finansów publicznych – pan Tusk et consortes nie mogą wykonać, bo przeszkadzał wpierw Lech Kaczyński, a teraz jeszcze bardziej przeszkadza Jarosław Kaczyński. Nad wszystkim panuje zaś strach o słupki – własny i PiS. Wychodzi na to, że uporczywe trzymanie się stołków w wykonaniu platformerskich dam i dżentelmenów finansowane jest na krechę z zagranicznych pożyczek. Premier ze swym księgowym Rostowskim zaplanowali pięciokrotnie większe tempo wzrostu zadłużenia zagranicznego od tego, które popełnił był niejaki Gierek. W pięć lat – 2008 do 2013 – chcą powiększyć dług o 100 mld dol., a wzmiankowany towarzysz przez dziesięć lat wydłubał tylko 40 mld... Jan Kalemba
TVP1 – “Misja Specjalna” – Katastrofa pod Smoleńskiem & TVN Superwizjer– część VIII Po dość długiej przerwie spowodowanej innymi tematami oraz wakacjami program TVP „Misja Specjalna” ponownie poruszył temat katastrofy TU-154M. W tym wpisie zamieszczam także moje komentarze do postaci domniemanego autora amatorskiego filmu Wołodi Safonienko, dwa komentarze pani Biel, współautorki reportażu w którym został przedstawiony domniemany autor amatorskiego filmu, a także archiwalną wypowiedź Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta, w której mówi on między innymi o autorze materiału filmowego i zdjęciowego.
TVP1 – “Misja Specjalna” – Katastrofa pod Smoleńskiem, program z dnia 21 Września 2010
źródło: TVP, Misja Specjalna, 21 Września 2010
Redaktor: „...O tym że rosyjskie śledztwo jest prowadzone fatalnie mówi się nawet poza granicami Polski...” Edmund Klich: „...wnioskowaliśmy jeszcze o kolejne przepisanie wszystkiego tego co się działo na stanowisku dowodzenia, odpis wszystkich rozmów z wieży był prowadzony w Smoleńsku, w warunkach no niekoniecznie takich laboratoryjnych dokładnie. Opis którzy zrobili Rosjanie jest bardzo dziurawy...”
Oleg Starostienkow, pracownik warsztatu obok lotniska Siewiernyj: „...nie poszedłem zobaczyć, miałem dużo pracy...” Pluszak: Starostienkow to kolejny mechanik, podczas rozmowy z reporterami na temat katastrofy uśmiecha się.
Redaktor: „W tym samym warsztacie mechanikiem jest Władymir Safonienko, w 3 minuty po katastrofie Safonienko miał nakręcić telefonem komórkowym znany z internetu film, autorstwo filmu jest problematyczne...” Pluszak: Czyli domniemany autor amatorskiego filmu Safonienko pokonuje odległość 200 metrów pomiędzy warsztatem a miejscem katastrofy w 3 minuty. Safonienko posługuje się telefonem komórkowym Nokia N82
Parametry telefonu Nokia N82 MGSM, Nokia N82
Video:
- Rozdzielczość: 640x480 px
- Formaty video:H.263, MPEG4
Z powyższych parametrów wynika że telefon ma możliwość zapisu obrazu video, podczas zapisywania obrazu następuje jego skompresowanie za pomocą kodeków MPEG4 lub H.263, a więc nie zapisuje obrazu video bez kompresji! (Tu była podpucha z mojej strony w pytaniu do p. Biel o amatorski film bez kompresji ). Pani Biel, współautorka reportażu o między innymi domniemanym autorze amatorskiego filmu (tego ze strzałami) napisała następujący komentarz: „...Płk. Szeląg nie mówił, że nagranie jest modyfikowane, a jedynie, że nagranie umieszczone w Internecie było modyfikowane. To, które początkowo umieszczono tam, było po prostu kilkukrotnie kompresowane. To, które umieszczali kolejni Internauci, było rzeczywiście niejeden raz modyfikowane (m.in. są takie wersje, do których dodawano dźwięki). Mnie bardziej zaskakuje to, że polska prokuratura dopiero teraz zdobyła kopię tego filmu z oryginału, a nie z Internetu (taką wersję analizowało ABW, co pozostawię bez komentarza). Gdybym wiedziała, że mają film tylko z internetu, przekazałabym im dużo lepszą, nieskompresowaną wersję już miesiące temu...” Skąd p. Biel dysponuje nieskompresowaną wersją amatorskiego filmu? We wpisie (jednym z komentarzy) dotyczącym Wołodii Safonko zapytałem p. Biel o zawiesie.
p. Biel: „...Zawiesie - ja go na kopii z telefonu autora nie widzę, dlatego nie pytałam o to Safonienki. Sprawę znam z Internetu...”
Skoro p. Biel zna sprawę zawiesia, zawiesie to jest widoczne na filmie które odtwarza z telefonu Nokia N82 domniemany autor amatorskiego filmu, to tu pojawia się kolejne pytanie: Ile jest wersji amatorskiego filmu (tego ze strzałami)? Dlaczego p. Biel pisze że nie widziała zawiesia, a na filmie odtwarzanym z telefonu Nokia N82 to zawiesie jest widoczne!
http://pluszaczek.salon24.pl/226450,wolodia-safonienko-analiza-glosu-klamstwo-tvn-czesc-ix
Zapytałem p. Biel prawie 3 tygodnie temu o kilka szczegółów, niestety nie odpowiedziała.
Redaktor: „...A gdy pan słyszał te wystrzały czy co to było nie przestraszył się pan?” Wołodia Safonienko: „...Nie, nie przestraszyłem się, dziś już nie pamiętam, dużo czasu minęło. W tamtą sobotę się nie bałem, klaśnięcie to po prostu klaśniecie, szedłem dalej, może to były jakieś naboje w ogniu, a może ochroniarze byli z bronią. Co tam mogło wybuchać? To był samolot wojskowy, może tam magazynek jakiś mógł wybuchnąć, no co tam mogło być? Pluszak: Domniemany autor amatorskiego filmu znalazł się po 3 minutach na miejscu katastrofy odległym o 200 metrów od warsztatu samochodowego, nie boi się ani wybuchu paliwa lotniczego
(a jest mechanikiem), ani strzałów, mówi o „ochroniarzach z bronią” (3 minuty po katastrofie mieli tam być „ochroniarze”?)
Redaktor: „...Ze zdumieniem dowiedzieliśmy się że śledczy z Rosji nie pytali o nagrania ludzi mieszkających i pracujących w pobliżu lotniska Siewiernyj...” Redaktor: „...Chcieliśmy sprawdzić w jakich warunkach przechowywany jest wrak Tupolewa. Przez wiele dni nie mogliśmy się dowiedzieć gdzie tak naprawdę się znajduje, nie wiedział tego nawet przedstawiciel polskiej ambasady, którego zastaliśmy na miejscu katastrofy. Czy panu wiadomo gdzie jest wrak? Jacek Jeżak: inspektor ambasady RP w Moskwie: „Nie” Płk. Zbigniew Rzepa: „...Nie ma znaczenia to że MAK wykluczył zamach dla Prokuratury, w tym momencie, natomiast to my musimy podjąć wszystkie czynności które pozwolą na wykluczenie lub nie jakiejś wersji...”, „...szczątki samolotu są ważnym dowodem w sprawie...” Ignacy Goliński, ekspert ds. katastrof lotniczych: „...To jest ich lekceważenie, można ogrodzić, postawić ściany, a chociażby taki namiot, albo wojskowy, brezentowy, albo taki jak u nas w tenisa grają. W przeciągu pół godziny się nadmuchuje taki namiot, i w środku grają w tenisa sobie ludzie.” Płk. Zbigniew Rzepa: „Do Prokuratury Polskiej od Prokuratury Rosyjskiej w ramach wykonania wniosku o pomoc prawną trafił jeden z filmów, który krążył w internecie. Autor nazywa się Władymir S...” , „...tylko ten jeden film dostaliśmy” Pluszak: Wypowiedź archiwalna Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta między innymi na temat filmu i materiału fotograficznego. http://www.pluszaczek.com/2010/07/09/tvn-kropka-nad-i-08-lipca-2010-andrzej-seremet-prokurator-generalny-sledztwo-w-sprawie-katastrofy/ - film i materiał fotograficzny wykonany według wszelkiego prawdopodobieństwa przez obywatela Białorusi w tym zakresie prokuratorzy zwrócili się z odrębnym wnioskiem do Białorusi, wskazując pewne informacje które pozwalają zidentyfikować te osoby, z prośbą o dokonanie szczegółowego przesłuchania tej osoby, bodaj 2 strony pytań które prokuratorzy sformułowali do tej osoby i czekamy na wykonanie tego wniosku przez stronę Białoruską Screeny z programu TVP „Misja Specjalna" Misja specjalna (1/2) – 21 Września 2010 Pluszak's blog
Akcja gen. Żeligowskiego Rozwiązanie sprawy przynależności do Polski Wileńszczyzny i samego Wilna było dla Józefa Piłsudskiego sprawą prestiżową. W kwietniu 1919 roku Józef Piłsudski zaplanował i przeprowadził operację wileńską, wypierając z miasta bolszewików. Litwini ostro zaprotestowali, mimo iż Naczelny Wódz w odezwie z 23 kwietnia 1919 roku do mieszkańców b. Wielkiego Księstwa Litewskiego, nie rozstrzygał przynależności tych ziem. Rokowania bezpośrednie nie przyniosły rozstrzygnięcia sporu. Podczas bolszewickiej ofensywy na Warszawę i wycofaniu się Wojsk Polskich z Wilna, doszło 12 lipca do podpisania układu litewskobolszewickiego, na mocy którego Rosja Sowiecka oddawała Wileńszczyznę pod jurysdykcję litewską. Po zwycięstwie w bitwie warszawskiej, Piłsudski zdecydował się na zajęcie Wileńszczyzny siłą. Nie mógł tego dokonać oficjalnie, ze względu na sprzeciw mocarstw zachodnich. Wymyślił więc plan rzekomego „puczu” oddziałów złożonych z żołnierzy pochodzących z tych ziem – w tym celu nakazał powrót do poprzedniej nazwy 1 Dywizji Litewsko-Białoruskiej, występującej w sierpniu jako 19 DP i przesunął ją do składu 2 Armii, operującej na północy. 20 września 1920 roku Naczelne Dowództwo WP wezwało gen. Lucjana Żeligowskiego do przybycia do kwatery NW w Białymstoku. „Wybrałem do tego gen. Żeligowskiego, – pisał o latach Marszałek – gdyż sam, jako naczelnik państwa oraz naczelny wódz Polski, łamać zobowiązań nie byłem w stanie. Wybrałem generała, co do którego byłem najbardziej pewny, że mocą swego charakteru zdoła utrzymać się na należytym poziomie i że poleceniom i żądaniom rządu nie będzie, zarówno jak poleceniom i żądaniom moim, przeciwstawiać się w pracy wojskowej”. Sam Generał zameldował się w Białymstoku dopiero 29 września. Piłsudski postawił sprawę jednoznacznie: „Może przyjść chwila, że będzie Pan miał przeciwko sobie nie tylko opinię świata, lecz i Polski. Może nastąpić moment, że nawet ja będę zmuszony pójść przeciwko Panu. Trzeba wziąć wszystko na siebie. Tego ja nie mogę rozkazać. Takich rzeczy się nie rozkazuje. Lecz zwracam się do dobrej woli Pana jako Wilnianina”. Żeligowski po namyśle zgodził się wykonać to zadanie, choć – jak wspomina: „Chciałem wyjaśnić, czy jest jeszcze jaka inna możliwość do odebrania Wilna. Powiedziano, że nie. Jeżeli nie zajmiemy, zginie dla nas na zawsze”. Naczelny Wódz, niemal natychmiast po przełomie w operacji niemeńskiej spowodowanej klęską 3 armii bolszewickiej pod Grodnem, czynił przygotowania do takiego ugrupowania wojsk, które służyć miało także planom zajęcia Wileńszczyzny. 1 października nakazał gen. Śmigłemu-Rydzowi by „już obecnie wysunąć 1-ą dywizję Litewsko-Białoruską w rejon Terenowa”. Za polityczną stronę realizacji akcji wileńskiej odpowiadał płk. Leon Bobicki, ale najwięcej do powiedzenia miał osobisty reprezentant i zaufany człowiek Naczelnika Państwa, kpt. Aleksander Prystor. Przygotowano plany utworzenia namiastki rządu pod nazwą Tymczasowej Komisji Rządzącej. Zajęte tereny miano nazwać Litwą Środkową, co świadczyło, iż nadal nie rezygnowano z rozwiązania federacyjnego. W czasie przygotowań do „puczu” gen. Żeligowskiego toczyły się polsko-litewskie rokowania w Suwałkach. Doprowadziły one jedynie do zawieszenia broni na Suwalszczyźnie na tzw. linii Focha. Litwini proponowali zawieszenie broni na całej linii frontu, ale Piłsudski zgodził się tylko, by obowiązywało ono do Montwiliszek włącznie. Wiązało się to z planowaną akcją gen. Żeligowskiego. Litwini zaniepokojeni rozwojem sytuacji wokół Wilna, chcieli przerzucić z Suwalszczyzny w ten rejon 3 DP. By temu zapobiec polska 22 DP zajęła Orany, przerywając połączenie kolejowe Suwalszczyzny z Wilnem. Część oficerów 1 Dywizji Litewsko-Białoruskiej wyraziło swój sprzeciw wobec planowanej operacji. Dopiero zdecydowana interwencja gen. Sikorskiego dowódcy 3 Armii – podjęta na żądanie Marszałka –uśmierzyła te niepokoje. Zdecydowana natomiast większość żołnierzy z entuzjazmem powitała perspektywę marszu na Wilno. O tych kresowiakach Żeligowski mówił: „wszyscy rozumieli o co chodzi. W nich znalazłem moralne wsparcie”. Oprócz 1 Dywizji Litewsko-Białoruskiej w akcji mieli wziąć udział żołnierze wywodzący się z Kresów z 22 DP – tzw. „Grupa Zyndrama”, dowodzona przez mjr. Mariana Zyndram-Kościałkowskiego. W czasie, gdy wojska gen. Żeligowskiego szykowały się do rozpoczęcia akcji, w Suwałkach 7 października podpisano umowę polsko-litewską, która określała przebieg linii demarkacyjnej „między polską a litewska armią, która nie przesądza w niczym terytorialnych praw żadnej z umawiających się stron”. Umowa powyższa miała zostać zrealizowana do godziny 12.00 dnia 10 października 1920 roku. W nocy 7 na 8 października grupa „Bieniakonie” gen. Żeligowskiego, licząca 14 tysięcy żołnierzy, wyruszyła z Werenowa w kierunku rzeki Mereczanki. Tuż przed wymarszem Generał wysłał tajna depeszę do gen. Sikorskiego, w której informował: „Zważywszy, że zawarte z rządem kowieńskim linie rozejmowe z góry i na niekorzyść nas mieszkańców Ziem: Wileńskiej, Grodzieńskiej i Lidzkiej, nasz kraj wraz z polskim Wilnem przesądzają Litwinom, postanowiłem z orężem w ręku prawo samostanowienia mieszkańców mojej Ojczyzny bronić i objąłem dowództwo nad żołnierzami z tych ziem pochodzących. Nie mając możliwości postępowania wbrew własnemu sumieniu i w poczuciu obowiązku obywatelskiego z żalem zgłaszam zwolnienie z obowiązku służby i dtwa grupy”. Generał po oficjalnym wypowiedzeniu posłuszeństwa swemu bezpośredniemu dowódcy oraz złożeniu dymisji z Wojska Polskiego, wydał rozkaz nr 1 Naczelnego Dowództwa Litwy Środkowej, tytułując się naczelnym dowódcą tych wojsk. Pisał w nim: „Ziemie Grodzieńskie i Lidzkie, po tylu trudach i ofiarach oswobodzone od dzikich hord bolszewickich i Wilno – przed którymi sprzymierzona z Polską Ententa wstrzymała polskie szeregi- układem bolszewicko-litewskim, bez udziału obywateli tego kraju – pod panowanie rządu litewskiego zostały oddane. (…) Na to zgodzić się nie możemy. Z bronią w ręku prawo nasze stanowienia o sobie obronimy! Obejmując Naczelne Dowództwo nad Wami, w imię prawa i honoru naszego wspólnego z Wami uwolnię ziemie nasze od najeźdźcy, ażeby Sejm Ustawodawczy tych ziem w Wilnie zwołać, który jedyny o ich losach decydować będzie”. Rankiem 8 października 1920 roku oddziały polskie ruszyły na Wilno, do którego było ponad 50 km. Żołnierze otrzymali polecenie, aby wziętych do niewoli Litwinów po rozbrojeniu puszczać wolno z tłumaczeniem, że Polacy nie dążą do prowadzenia wojny z Litwinami, tylko „po prostu wracają po wojnie do swoich domów”. Litwini w pasie działania wojsk polskich posiadali zaledwie jeden pułk piechoty, kolejne dwa stacjonowały w Wilnie. Nie byli więc w stanie stawiać skutecznego oporu. Informacje napływające do Wilna o polskim marszu wywołały wielką panikę i wieczorem 8 października zarządzono ewakuację miasta, a pełnomocnik rządu litewskiego w Wilnie przekazał władzę przebywającej w mieście delegacji Ligi Narodów. Tymczasowym gubernatorem Wilna mianował się Francus płk Constantin Reboul, wprowadzając w mieście stan oblężenia. Wojska gen. Żeligowskiego wkroczyły do Wilna po południu 9 października, witane entuzjastycznie przez polskich mieszkańców miasta. Generał zażądał usunięcia się z Wilna wszystkich przedstawicieli państw alianckich do godziny 12.00 dnia 12 października 1920 roku. Podobnie postąpił z przybyłą 10 października delegacja Ligi Narodów, informując ją o wypowiedzeniu posłuszeństwa polskim władzom i przejęciu kontroli nad Wileńszczyzną. 12 października Żeligowski rozpoczął organizację sił zbrojnych, tworząc I Korpus Wojsk Litwy Środkowej na czele z gen. Rządkowskim. Litwini ostro zaprotestowali, mając po swojej stronie mocarstwa i Ligę Narodów. Francja jednak wykazywała dużo wyrozumiałości, a Stany Zjednoczone oświadczyły, że problem ich nie interesuje. Jedynie ostro zareagował Londyn, w tym tradycyjnie antypolsko nastawiony premier Lloyd George. Rząd polski starał się udokumentować, że ma nic wspólnego z akcją Żeligowskiego. 14 października premier Witos przemawiając w sejmie, potępił „samodzielną” akcję Generała, by następnie oświadczyć, że rząd polski rozumie intencje, którymi się on kierował i aluzyjnie sugerował możliwość nawiązania stosunków z Litwą Środkową. Rada Ligi Narodów podjęła 25 października uchwałę przewidującą przeprowadzenie na Wileńszczyźnie plebiscytu nadzorowanego przez Ligę. Warszawa wyraziła nań zgodę, sugerując, by obszar plebiscytowy rozciągał się aż do okolic Kowna, gdzie znaczny był odsetek ludności polskiej. Litwini także zgodzili się na plebiscyt, ale chcieli jego obszar ograniczyć tylko okolic Puńska i Sejn, co oznaczało odmowę na objęcie plebiscytem Wileńszczyzny. W drugiej połowie października jednostki polskie zajęły całą Wileńszczyznę z Trokami, Rykontami i Niemenczynem. 18 października Litwini rozpoczęli kontrofensywę, zakończoną dotkliwą porażką. Żeligowski zaczął snuć nawet plany zajęcia Kowna, jednak pod naciskiem Warszawy zgodził się na zawarcie 29 listopada 1920 roku zawieszenia broni. Niekonwencjonalny plan Piłsudskiego zyskał wielką szansę powodzenia, a Marszałek wykazał wielką skuteczność w rozwiązaniu tej skomplikowanej sprawy. Z aprobatą pisał o tym po latach ówczesny premier Wincenty Witos: „Sama sprawa została w ten sposób pomyślana, że nosiła wszelkie znamiona wielkiego samodzielnego ruchu żołnierzy pochodzących z tych ziem, którzy nie mogąc znieść krzywdzących zarządzeń, odrywających ziemię wileńską od Polski, zaprotestowali przeciwko temu zbrojnym wystąpieniem”. Rada Ligi Narodów czyniła przygotowania do przeprowadzenie plebiscytu, jednak Litwini obawiając się jego wyników uniemożliwili jego przeprowadzenie. W tej sytuacji Rada Ligi Narodów 3 marca 1921 roku zrezygnowała z przeprowadzenia plebiscytu na Wileńszczyźnie, proponując podział Litwy na dwa kantony: wileński i kowieński. Warszawa propozycję tę szybko zaakceptowała, ale Kowno odrzuciło. Kolejny plan przewidujący autonomię Wileńszczyzny w ramach państwa litewskiego, został odrzucony przez Polaków. W tej sytuacji Rada Ligi 21 września 1921 roku wydała decyzję o zakończeniu procedury wobec niemożności osiągnięcia porozumienia w sporze polsko-litewskim. W styczniu 1922 roku odbyły się wybory do Sejmu Wileńskiego, który opowiedział się za przyłączeniem do Polski. Sejm Ustawodawczy w dniu 24 marca 1922 roku ratyfikował akt inkorporacyjny Wileńszczyzny do Polski. Mimo protestów Kowna, Rada Ligi Narodów zrezygnowała z akcji pojednawczej. Litwini w połowie lutego 1922 roku skopiowali akcję Żeligowskiego i przy pomocy sfingowanego „zamachu” zajęli Kłajpedę. Ostatecznie 14 marca 1923 roku Rada Ambasadorów podjęła uchwałę o uznaniu wschodniej granicy Polski. Rząd litewski nie uznał tej decyzji i odwołał się do Ligi Narodów i Trybunału Międzynarodowego. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, gdyż Liga Narodów do sprawy już nie wróciła.
Wybrana literatura:
J. Piłsudski – Pisma zbiorowe
L. Żeligowski – Zapomniane prawdy
W. Witos – Moje wspomnienia
P. Łossowski – Stosunki polsko-litewskie w latach 1918-1920
L. Wyszczelski – Niemen 1920 Godziemba's blog
Taki zamach, jaki prezydent Niejakie poruszenie w sieci wywołała informacja, że wracając z Charkowa prezydent Komorowski powiedział na pokładzie samolotu dziennikarzom: Nie znam żadnego niegodnego słowa, które wypowiedziałem pod adresem mojego poprzednika [sic! - czepiec]. To, co robi pan Jarosław Kaczyński, to błąd. On po prostu uniemożliwia współpracę w sprawach istotnych dla państwa, przy powoływaniu się na niewypowiedziane opinie o Lechu Kaczyńskim. (…) Słowa, którymi szermuje pan Jarosław Kaczyński, odnoszące się do słynnego, na szczęście nieudanego, zamachu na polskiego prezydenta w Gruzji, były podyktowane troską o pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego i były adresowane jako zarzut – ale do prezydenta Gruzji. Wot zagwozdka. Jak już zwrócili uwagę portal wpolityce.pl (za którym cytuję) czy Jacek Korabita Kowalski, trudno byłoby zrozumieć, po co teraz uzasadniać w ten sposób cytat, który - jak cały czas się nam przypomina - brzmiał "jaka wizyta, taki zamach", a nie "jaki prezydent, taki zamach". Pamiętam, z jakim świętym oburzeniem unosiła się na ten temat chociażby redaktor Wielowieyska z GW w artykule "Jacy polemiści, taki cytat". Ponoć i redaktor Leski na salonie24 wielokrotnie pienił się na ten temat pod rozmaitymi wpisami, ale nie jestem szczególnie zainteresowany brodzeniem w jego komentarzach - jak ktoś ma link, może wrzucić pod spodem. I istotnie, słowa o "wizycie", a nie o "prezydencie" padają we fragmencie nagrania z "Sygnałów dnia", które można usłyszeć chociażby na YouTube, oraz we wszystkich relacjach nt. tamtej audycji. Jarosław Kaczyński już wcześniej cytował to zdanie w postaci "jaka wizyta, taki zamach", a w wywiadzie dla "Rz" w ogóle go nie cytował; powiedział jedynie. Nie wydaję sądów co do śledztw i kwestii podlegających wymiarowi sprawiedliwości, mówię o odpowiedzialności moralnej. (...) Dlaczego Komorowski, który po incydencie w Gruzji drwił, bił w respekt wobec prezydenta i zachęcał do dalszych działań, ma nie odpowiadać? Dlaczego więc teraz, skrobią się w głowie komentatorzy, Drogi Bronisław II znienacka postanowił ogłosić, że chciał skrytykować nie jedynie organizację wizyty (zresztą w formie, która tak czy siak była skandaliczna i tu czy ówdzie na Zachodzie mogłaby zakończyć karierę tak wysoko postawionego polityka), ale jednak bezpośrednio obrazić prezydenta - tylko że nie miał być to Lech Kaczyński, a wciąż żyjący prezydent państwa, które do niedawno miało z Polską najlepsze możliwe stosunki? Otóż owi komentatorzy nie zdają sobie sprawy, że umiłowany Pierwszy Sołtys (copyright by red. Piotr Semka) mówi dokładnie to samo od dawna i wcale słów o "prezydencie" się nie wypiera. Oto stosowne fragmenty wywiadu, który redaktor Olejnik przeprowadziła z (wtedy) marszałkiem Komorowskim trzeciego lutego, na ponad dwa miesiące przed Smoleńskiem - dokładnie wtedy, kiedy Putin zapraszał Tuska do Katynia [cytuję za stroną Radia Zet i nie poprawiam - literówki są ich]:
Monika Olejnik: Czy nie żałuje pan swoich słów, kiedy pan powiedział o prezydenckim Kaczyńskim - taki zamach, jaki prezydent. Bronisław Komorowski: Ja to powiedziałem o prezydencie Gruzji, chciałem zwrócić uwagę, o prezydenckie Gruzji, bo to...
Monika Olejnik: A, o prezydencie Gruzji, nie o Lechu Kaczyńskim, tak? Bronisław Komorowski: No oczywiście, że tak. (...)
Monika Olejnik: Musimy jeszcze wyjaśnić tę sprawę zamachu, bo to jest strasznie ważne, wtedy jak pan powiedział, że „taki zamach, jak i prezydent” to brzmiało tak, że prezydent słaby, więc zamach był słaby. Teraz pan mówi, że chodziło panu o prezydenta Gruzji... Bronisław Komorowski: Ale oczywiście, to były słowa...
Monika Olejnik: ... to znaczy, że gdyby to był mocny prezydent to by lepszy zamach przygotował? Nie mam pojęcia, dlaczego po Smoleńsku nie odgrzebano tej rozmowy (o ile wiem) i nie zaczęto przy niej dłubać. Bo powyższy fragment jest co najmniej z kilku powodów zdumiewający. Po pierwsze: redaktor Olejnik, Dziennikarz Roku 1998, w rozmowie z samym Komorowskim dwukrotnie cytuje zdanie "taki zamach, jaki prezydent". Jest to wypowiedź zupełnie inna niż "jaka wizyta, taki zamach" - oprócz zmiany "wizyty" na "prezydenta", nie zgadza się nawet porządek słów. Nie ma mowy o przejęzyczeniu asa dziennikarstwa salonowego, ponieważ dwukrotnie cytuje dokładnie to samo, wraca do tego zdania, podkreśla że jest strasznie ważne i domaga się egzegezy. Czy oprócz wypowiedzi Bronisława Komorowskiego dla "Sygnałów dnia" istnieje jakaś inna, która zawiera zdanie "taki zamach, jaki prezydent"? Wydaje się to wcale prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że Drogi Bronisław II ma niejaką tendencję do powtarzania w kółko tych samych albo podobnie brzmiących zdań. Najłagodniej mówiąc, nie jest człowiekiem, któremu wymyślanie nowych sformułowań czy uzasadnień przychodziłoby z łatwością. Tu i ówdzie, jako źródło "jaka wizyta, taki zamach" widzę nie "Sygnały dnia" w jedynce, ale Radio Wrocław. Ktoś ma nagranie obu tych wypowiedzi dla porównania? Czy w listopadzie 2009 Bronisław Komorowski prezentował swoje światłe myśli nt. gruzińskiej wizyty gdzieś jeszcze? Natomiast jeżeli zdanie "taki zamach, jaki prezydent" nigdy nie padło, za (celowe?) dwukrotne zdezinformowanie opinii publicznej co do faktycznego kształtu tej wypowiedzi odpowiada Monika Olejnik z samym Bronisławem Komorowskim, który ani razu nie przeczy, że to powiedział - uzasadnia natomiast dwukrotnie, tak samo jak teraz, że chodziło mu o prezydenta Saakaszwilego. Oznacza to, że za cytat w takiej właśnie postaci tak czy siak bierze na siebie pełną odpowiedzialność. Czy po tamtym wywiadzie biuro prasowe ówczesnego marszałka, Radio Zet albo ktokolwiek inny opublikowały jakieś sprostowanie? Ale jest w tym wszystkim jeszcze jeden aspekt i on fascynuje mnie bodaj najbardziej. Otóż jeżeli 3 lutego 2010 1) redaktor Olejnik zarzuciła Bronisławowi Komorowskiemu, że powiedział "taki zamach, jaki prezydent", a 2) największa chluba Budy Ruskiej odrzekła na to "ja to mówiłem o prezydencie Gruzji", to - jak dziennikarka zupełnie słusznie zauważyła - język polski dopuszcza tylko jedną interpretację takiej wymiany zdań. Otóż na ponad dwa miesiące przed katastrofą smoleńską Bronisław Komorowski wypowiedział zdanie, z którego logicznie wynika, że miarą klasy przywódcy obcego państwa jest zdolność do skutecznego zorganizowania zamachu na Lecha Kaczyńskiego. Co więcej, obecnie wrócił do tej myśli tłumacząc dziennikarzom, dlaczego Jarosław Kaczyński nie powinien czuć się na niego obrażony. PS. Zapowiadałem stałe polecanki z "Naszego Dziennika". Dzisiaj informacje o przypisaniu przez polski kontrwywiad katyńskiej wizycie prezydenta Kaczyńskiego wyższego stopień zagrożenia niż o trzy dni wcześniejszej wizycie prezydenta Tuska - w związku z rozpoznaniem "zagrożenia inwigilacją rosyjskich służb specjalnych" oraz o śmierci Jana Klusika, byłego działacza podziemia i obrońcy krzyża, kopniętego na Krakowskim Przedmieściu przez chuligana w klatkę piersiową. Tym razem jednak chciałbym również dorzucić polecankę z bloga Toyaha. Wiem, że wielu ciągle go czyta, ale chyba nie tak dużo osób jak powinno - w końcu to nieprzypadkowo bloger roku 2009. Dzisiaj duży hit - rozmowa z człowiekiem, który miał wątpliwą przyjemność obserwować bezpośrednio, jak naprawdę była prowadzona kampania Jarosława Kaczyńskiego. czepiec's blog
Kłopot z Radziszewską Jako że zapowiada się dłuższy serial pt. "Cała Polska odwołuje Radziszewską", dobrze jest wiedzieć o czym dyskutujemy i spojrzeć na istotę sporu, a nie na to kto jest podpisany pod jakim listem otwartym. Bo czy się to komuś podoba, czy nie, w wywiadzie, który rozpoczął awanturę, to Radziszewska miała rację, i są na to kwity. Zaznaczam, odnoszę się wyłącznie do tego o co toczy się wojna (pierwsza jej bitwa, drugą było "wyoutowanie" Śmiszka, o czym osobno), a nie do całokształtu działalności i wypowiedzi Radziszewskiej. Dzisiaj tylko o tym, za co oberwała zanim powiedziała to, co na reprymendę rzeczywiście zasługiwało. Ale po kolei. Zaczęło się od wypowiedzi dla "Gościa Niedzielnego".
Gość Niedzielny: A może po prostu Kościołowi nie podobają się Pani wypowiedzi, że najbardziej dyskryminowaną grupą w Polsce są geje i lesbijki? Elżbieta Radziszewska: Ale ja tak nigdy nie mówiłam! Największą i najbardziej dyskryminowaną grupą w Polsce są kobiety. Ale oczywiście bywają sytuacje i obszary, w których różne osoby są dyskryminowane, niegodnie traktowane, również osoby homoseksualne. Przykład: wyrzucenie z pracy osoby, która przyzna się do skłonności homoseksualnej.
Gość Niedzielny: Zdeklarowana lesbijka nie dostaje pracy w szkole katolickiej, z uwagi na swoje preferencje. Szkoła zostanie pozwana do sądu? Elżbieta Radziszewska: Oczywiście nie! I właśnie nowa ustawa precyzuje takie sytuacje (wcześniej nie było to uregulowane). Szkoły katolickie czy wyznaniowe mogą się kierować własnymi wartościami i zasadami, i mają prawo odmówić pracy takiej osobie. W swojej wypowiedzi, która wywołała takie oburzenie, Radziszewska streszcza zapisy nowej, niedawno przyjętej przez rząd ustawy. To ta ustawa, a nie widzimisię Radziszewskiej, ma gwarantować szkołom katolickim i wyznaniowym prawo do kierowania się własnymi wartościami i zasadami, skutkiem czego będą mogły one odmówić zatrudnienia zdeklarowanej lesbijce (ale także rozwodnikowi, czy osobie w inny sposób sprzeniewierzającej się przyjętym w danej instytucji wartościom). Tak twierdzi Radziszewska, powołując się na przyjętą przez rząd ustawę. Sięgnijmy zatem do wspomnianej ustawy. Ustawa przyjęta przez rząd: Ustawy nie stosuje się do (...) ograniczania przez kościoły i inne związki wyznaniowe, a także organizacje, których etyka opiera się na określonym wyznaniu lub światopoglądzie, dostępu do działalności zawodowej oraz jej wykonywania ze względu na wyznanie lub światopogląd, jeżeli rodzaj lub warunki wykonywania takiej działalności powodują, że wyznanie lub światopogląd są rzeczywistym i decydującym wymaganiem zawodowym stawianym danej osobie fizycznej, proporcjonalnym do osiągnięcia zgodnego z prawem celu różnicowania sytuacji tej osoby; dotyczy to również wymagania od zatrudnionych osób fizycznych działania w dobrej wierze i lojalności wobec etyki kościoła, innego związku wyznaniowego oraz organizacji, których etyka opiera się na określonym wyznaniu lub światopoglądzie. Czy się to komuś podoba czy nie, Radziszewska miała rację, przyjęta przez rząd ustawa rzeczywiście gwarantuje kościołom, związkom wyznaniowym, a także organizacjom kierującym się konkretnym światopoglądem, prawo do kierowania się w zatrudnieniu dodatkowymi kryteriami, takimi jak to czy pracownik - bez względu na rodzaj wykonywanej przez niego pracy - podziela wartości i etykę na jakiej dany kościół, związek wyznaniowy czy organizacja się opiera. Nie tylko więc szkoła katolicka będzie mogła, powołując się na ten zapis, odmówić zatrudnienia zdeklarowanej lesbijki, ale także, na przykład, Kampania Przeciw Homofobii będzie mogła odmówić zatrudnienia księgowego, nawet jeśli będzie kompetentny, tylko dlatego, że po godzinach, w czasie wolnym, ale publicznie, obnosi się ze swoją homofobią. Tak w każdym razie rozumiem tę ustawę, nie rozumiem natomiast za co Radziszewska tak oberwała po wywiadzie dla "Gościa Niedzielnego", gdzie ją tylko zreferowała. Zreferowała, jak widać, dość precyzyjnie. Jeśli więc komuś taka furtka w ustawie się nie podoba, powinien mieć pretensje nie tylko do Radziszewskiej, ale do całego rządu Donalda Tuska, który ją w takim kształcie przyjął. Wie o tym bardzo dobrze pan Krzysztof Śmiszek, od którego dyskusji w "Dzień dobry TVN" zaczęła się druga odsłona "bitwy o Radziszewską". Wie, bo to jego nazwisko widnieje pod pismem jakie w ramach konsultacji społecznych wspomnianej ustawy skierowało Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego. I wiecie co? W pełnym krytycznych uwag piśmie, nie ma ani słowa o cytowanym przeze mnie zapisie-furtce. Widać nie wzbudził zastrzeżeń pana Śmiszka, gdy ten miał czas i możliwości bezpośredniego wpłynięcia na ostateczny kształt ustawy. Radziszewska w Gościu Niedzielnym
Ustawa Pismo Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego Osobną sprawą jest zachowanie Radziszewskiej w TVN24, z którym mam pewien kłopot. Obejrzałam cały program, i w przeciwieństwie do innych komentatorów, nie dostrzegłam tam "bicia pałką", jak to określił później pan Śmiszek. Mam wrażenie, że Radziszewska, przekonana, że Śmiszek jest takim samym całkowicie jawnym gejem jak Biedroń, Niemiec, i inni działacze spod znaku "Niech nas zobaczą", po prostu użyła go jako przykładu do zilustrowania omówionego wyżej zapisu ustawy. Pech chciał, że akurat Śmiszek się ze swoją seksualnością nie obnosi w mediach, a o tym jakiej jest orientacji i kto jest jego partnerem mówi się (i pisze) co prawda otwarcie, ale wyłącznie w samym środowisku gejowskim, gdzie to faktycznie jest tajemnicą poliszynela (można to łatwo sprawdzić w google). Jestem więc skłonna uwierzyć w szczerość konfuzji Radziszewskiej, która była pewna, że Śmiszek jest jawny jak Biedroń i potraktowała go naturalnie. A chyba zgodzimy się, że gdyby to samo powiedziała do Biedronia, nikt by nie miał pretensji, że go ujawnia. Abstrahując jednak od powodów, dla których pani minister wypsnęło się przed kamerami, że jej rozmówca jest gejem, zabrzmiało to rzeczywiście co najmniej dziwnie, ale ja bym tu widziała raczej niezamierzoną niezręczność niż świadomą dyskryminację. Bo - powtarzam - nie byłoby nic dyskryminującego gdyby coś takiego powiedziała obnoszącemu się ze swoją seksualnością Biedroniowi. A, jak rozumiem, była przekonana, że Śmiszek jest tak samo otwarty. Choć nie będę się spierać, jeśli ktoś uważa, że na tym stanowisku nie ma się prawa do takich wpadek i Radziszewska musi odejść. Osobiście wolałabym, żeby najpierw odeszły osoby mające poważniejsze rzeczy na sumieniu, ale nie widzę powodu, żeby Radziszewskiej bronić. Zwracam jednak uwagę, że - czy się to komuś podoba, czy nie - jest to niejako skutek uboczny tego, o co środowiska gejowskie walczą na paradach, które przecież są niczym innym jak wyjściem ze swoją seksualnością na ulice i ostentacyjnym zwracaniem na nią uwagi społeczeństwa. Trzeba wybaczyć nam, ciemniakom, że trochę czasu minie zanim się nauczymy rozróżniać, kiedy zwracanie uwagi na czyjąś seksualność jest bardzo postępowe, a kiedy wręcz przeciwnie. Radziszewska, jak widać, musi się jeszcze dużo nauczyć zanim zrozumie kiedy wolno dostrzec geja w geju. Radziszewska i Śmiszek w TVN
Tajemnica poliszynela Mam dziwne przeczucie, że strasznie oberwę pod tym wpisem i ja, i Śmiszek, i Radziszewska. Uprasza się jednak o powściągliwość, nie bronię Radziszewskiej, ani nie atakuję Śmiszka, tak sobie tylko prowokuję, próbując sprowadzić dyskusję do konkretów, czyli do tego co naprawdę powiedziała, i co jest w ustawie. O samej Radziszewskiej i jej kwalifikacjach się nie wypowiadam, płakać po niej na pewno nie będę, ale tym razem to jest - mam wrażenie - burza w szklance wody, jak się sięgnie do tego co naprawdę powiedziała. kataryna
HGW musi odejść Przewidywałem problemy, jadąc dzisiaj rano do TVP na Plac Powstańców. Wcześniej rzuciłem okiem na opublikowaną w Internecie mapkę trasy Maratonu Warszawskiego i wyszło mi, że maraton całkowicie odciął spory kawałek centrum, w tym właśnie siedzibę TVP przy Placu. Z informacji wynikało, że na obszar, położony pomiędzy Placem na Rozdrożu, Marszałkowską, Placem Zamkowym i Traktem Królewskim w zasadzie nie będzie się dzisiaj jak dostać samochodem. Oczywiście to nie wyczerpywało utrudnień, bo zamknięta była też część Wisłostrady, jeden most i inne ulice. Do telewizji nie spóźniłem się tylko dlatego, że na bezczela podjechałem do policjanta, stojącego na środku skrzyżowania Marszałkowskiej ze Świętokrzyską, a ten w odruchu serca pozwolił mi pojechać na wprost. Jednak przedtem stwierdził, że na Plac Powstańców nie da się dojechać aż do zakończenia maratonu. To tylko jeden z wielu przykładów skandalicznych poczynań i niebywałej arogancji obecnej prezydent Warszawy. Ale też przykład bardzo typowy. Poczynania HGW, nie tylko w sferze drogowej, przywodzą na myśl scenę z „Misia” będącą alegorią arogancji „wadzy” w każdym wydaniu: „A my nie mamy pańskiego płaszcza, i co pan nam zrobi?”. A my zamkniemy pół centrum, bo jest maraton, i co nam zrobicie? Ani policja, ani straż miejska nie potrafi wskazać żadnej drogi do odciętego obszaru, i co z tego? Nie wyznaczyliśmy objazdów i co z tego? Niech motłoch sam sobie szuka objazdów, ważne, żeby sobie biegacze pobiegali, bo z tego będą ładne zdjęcia w „Wyborczej”. O antysamochodowej obsesji HGW pisałem wiele razy, więc powtarzać się nie ma sensu. Można tylko dodać, że sama pani prezydent oczywiście nie zaszczyca swoją obecnością tak przez siebie hołubionej komunikacji miejskiej (poza gazetowymi ustawkami na Europejski Dzień Bez Samochodu). Korzysta z samochodu, który w razie korka mknie buspasem. Przecież pani prezydent mandatu nie dostanie. Jak się żyje w kierowanym przez tę panią mieście, każdy może stwierdzić sam. Remonty nie kończą się właściwie nigdy w terminie, a jeśli już, to ze straszliwymi niedoróbkami. Ich koordynacja, mimo istnienia specjalnego stanowiska w ratuszu, to kpina. Budowa II linii metra została zaplanowana tak, że miasto musi stanąć w korkach, choć istnieją technologie, które w połączeniu z umiejętnym planowaniem, pozwoliłyby znacznie zmniejszyć komunikacyjny paraliż, jaki nas czeka, bo nie wymagałyby zamykania całych fragmentów ważnych arterii. Kolejne przebudowy kończą się likwidacją miejsc parkingowych, tak potrzebnych w wielu punktach (vide skandaliczny remont Emilii Plater czy plany przebudowy Placu Trzech Krzyży), przy kompletnym ignorowaniu składanych przez tę samą HGW szumnych obietnic, ile to ona uruchomi w stolicy podziemnych lub piętrowych parkingów. Liczba uruchomionych? Zero. Na Placu Defilad ma stanąć Muzeum Sztuki Współczesnej, przypominające barakowóz. Będzie jednak dobrym symbolem „harmonii” urbanistycznej, jaką HGW zaprowadza w stolicy. Jej prezydentura to inwazja totalnego urbanistycznego chaosu, bez planu, ładu i składu. Jest za to wiele świetnych pomysłów, jak choćby sprzedaż deweloperom fragmentu parku obok PKiN (tu burzyła się nawet „Stołeczna”, więc jakoś udało się ten pomysł HGW wyperswadować). Spółki komunalne i instytucje, odpowiedzialne za porządek w mieście, takie jak ZOM, ZTM czy ZDM działają nieporadnie i nieefektywnie. W szczególności wiele porażek i wpadek ma na swoim koncie ZDM, ale nie skutkuje to żadnymi konsekwencjami dla jego szefostwa. Standardem jest zrywanie świeżo położonych nawierzchni, bo miejskie spółki nie są w stanie dogadać się co do potrzeby remontów i ich terminów. Kolejne osiągnięcie pani prezydent to wydawanie pozwoleń na budowę nowych budynków w zagłębiach biurowych, takich jak Służew, przy jednoczesnym totalnym zaniedbaniu infrastruktury. Pracuję w tej okolicy: nowe biurowce na kilka tysięcy ludzi wyrastają przy dziurawych jak szwajcarski ser, wąskich uliczkach. Miasto nie robi tam nic; nie jest też w stanie narzucić deweloperom (co mogłoby zrobić) odpowiednich norm dotyczących miejsc parkingowych. Wskutek tego te wąskie uliczki są dodatkowo pozastawiane samochodami, które z lubością zholowuje straż miejska – formacja w Warszawie całkowicie bezużyteczna, zajmująca się wyłącznie dręczeniem ludzi i nabijaniem kasy miasta. Jednocześnie ta sama straż miejska ani urząd miasta nie jest w stanie poradzić sobie z zajęciem jednego pasa na Jana Pawła na wysokości Złotych Tarasów przez prywatnych przewoźników autobusowych, którzy urządzili sobie tam dziki parking. Podobnie bezradna jest wobec natrętnych, dzikich parkingowych, dla których deficyt miejsc do parkowania to okazja do łatwego zarobku. Takich smaczków można przytaczać tysiące, pojawiają się w każdej sferze. Ot, choćby miejskie rozporządzenie, które każde w przedszkolach realizować podstawę programową od 9 do 13. Wskutek tego wymagające wysiłku umysłowego zajęcia dodatkowe, jak np. angielski, są spychane na popołudnie, kiedy dzieci bywają już kapryśne i zmęczone. Jest to oczywiście prezydentura na wskroś polityczna, co w dużej mierze tłumaczy katastrofalne zarządzanie miastem. HGW dała tego świadectwo tolerując radośnie, a nawet wspierając piknik pielęgniarek pod Kancelarią Premiera, gdy rządził w niej Jarosław Kaczyński, ale bezwzględnie tępiąc obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu i zapowiadając, że straż miejska będzie karać za ustawianie zniczy w tym miejscu oraz że ona na żaden pomnik na Trakcie Królewskim nie pozwoli. W ostatnim czasie słyszałem od sporej liczby osób – w tym takich, ze strony których kompletnie bym się tego nie spodziewał: „Niech ta baba wreszcie odejdzie. Kolejne cztery lata z nią będą trudne do zniesienia”. PiS wystawił dobrego kontrkandydata, choć oczywiście każdy fakt da się zinterpretować w szczególny sposób. Czytałem w ostatnim czasie komentarz jakiejś pani politolog, która oznajmiła, iż wystawienie Czesława Bieleckiego jest świadectwem tego, że PiS nie ma na kogo postawić. Idę o zakład, że gdyby wystawiła go Platforma, ta sama pani rozpływałaby się w pochwałach, jakie to odważne, że wystawia się kogoś spoza partii, prawdziwego fachowca, bezpartyjnego. Ja tak właśnie widzę kandydaturę Bieleckiego. Niezależnie od krytyki innych posunięć Kaczyńskiego, to jest autentycznie odważne. Prezes PiS postawił na człowieka spoza partii, który w przeszłości był wobec niego ostro krytyczny i którego trudno posądzić o silne pisowskie sympatie. Bielecki jest osobą z całą pewnością niesterowalną i gdyby wygrał, byłby prezydentem o wiele mniej partyjnym niż jest HGW. To oryginał, niektórzy twierdzą, że pyszałek – fakt, Bielecki nie jest sympatycznym misiem i ma – słuszne zresztą – silne przekonanie o własnej inteligencji. Ale zarazem intelektualnie góruje nad HGW o trzy głowy. Od lat ma doświadczenie w prowadzeniu własnej firmy i użeraniu się z biurokracją, więc rozumie ten problem lepiej niż ktokolwiek inny. Jest nie tylko architektem, ale też urbanistą, więc w punkcie wyjścia ma o wiele większe kompetencje do kierowania miastem niż ekonomistka Gronkiewcz-Waltz. W ciągu ostatnich paru miesięcy miałem okazję bodaj trzykrotnie słuchać wystąpień Bieleckiego na zamkniętych spotkaniach (ale część tych wypowiedzi można znaleźć w archiwum „Rzeczpospolitej”, w relacjach z Klubu Ekspertów). Najkrócej podsumowałbym je tak: Bielecki jest państwowcem, bardzo zainteresowanym racjonalizacją państwa i jego wzmocnieniem, ale wedle liberalnej koncepcji państwa wtrącającego się tam, gdzie to naprawdę potrzebne. Jest uczulony na urzędniczą samowolę i bajzel. Ma wiele do powiedzenia o organizacji miasta – jedno ze spotkań było temu właśnie poświęcone – i nie są to ani banały, ani absurdy. Nie twierdzę, że byłby prezydentem doskonałym. Zapewne nie, także ze względu na cechy swojego charakteru. Nie mam jednak wątpliwości, że byłby prezydentem o niebo lepszym niż nieudolna funkcjonariuszka partyjna HGW. I za niego będę w tych wyborach trzymał kciuki. Warzecha
David Irving Wielki Hitler największy Europejczyk „Jednym z największych Europejczyków od stuleci" miał nazywać Hitlera Brytyjczyk David Irving, który obwozi turystów po Polsce”…” Dziennik "Corriere della Sera" pisze w niedzielę, że Irving mówi oprowadzanym przez siebie turystom o Hitlerze jako "wielkim człowieku", "jednym z największych Europejczyków od stuleci"… ”historyk powiedział między innymi, że Hitler "nie był niemoralny". "Ale potrafił być bardzo okrutny" - dodał.”…( źródło )
Mój komentarz W sprawie negacjonizmu, kłamstwa oświęcimskiego sami sobie robimy krzywdę. Wolność słowa i wolność badan naukowych są fundamentalnymi wolnościami , immanentne właściwości demokracji. Demokracja bez wolności słowa, bez wolności przekonań nie jest demokracją. Jeśli sąd pozbawi kogoś wolności za przekonania , nie ważne , czy są one oparte na prawdzie naukowej , czy nie to w tym miejscu kończy się koniec demokracja , a zaczyna totalitaryzm. Granica jest cienka , jej obszar nieostry . Najpierw kłamstwo oświęcimskie , później ….szerzenie oszczerstw pod adresem Geniusz Stalina, Słońca Karpat Ceausescu , a później …. Słońca Peru … Wróćmy jednak do stwierdzeni Irwinga ,że Hitler był wielkim człowiekiem , najwybitniejszym Europejczykiem od stuleci. Całe szczęście że wciąż twierdzenie że Hitler był wielkim człowiekiem nie podlega jakiemuś prawu , jakiemuś kłamstwu ,Bo inaczej nie można byłoby o tym dyskutować i z tym polemizować. Prawo o kłamstwie oświęcimskim , w skład którego Kurtyka włączył twierdzenie że hitlerowski obozy były polskimi obozami koncentracyjnymi uszkodzi zarówno Izraelczykom jak i Polakom . Kurtyka oczywiście miał rację , Oświęcim był niemieckim a nie polskim obozem zagłady . Ale penalizacja tego robi nam krzywdę .Kto jest najbardziej zainteresowany, aby z lękiem podchodzono do badań zagadnień okresu wojny , koncepcji politycznych , wizji strategicznych. Niemcy . Paradoksalnie Unia Europejska , którą widziałbym jako demokratyczna federacje wzorowaną na Rzeczpospolitej Obojga Narodów jest organizacyjnie i koncepcyjnie bliższa wizji Hitera i jego analityków, którzy planowali zjednoczenie Europy , w której obowiązywać będzie jedna waluta , a hegemonem będą Niemcy. Ta zjednoczona Europa nie miała być demokratyczna , a jej elitą miały być elity niemieckie, plus jakieś tubylcze popłuczyny . Niemcy a w zasadzie Prusy , które je utworzyły miały kilkusetletnie doświadczenie w ekspansji militarnej i zbudowały przesiąknięte tym duchem elity . Kultura handlu , kultura przemysłowa reszty Niemiec , idealne położenie geograficzne predestynowały Niemcy do odegrania i odgrywania ważnej roli w Europie. Paradoksalnie Niemcy jako żywioł i przestrzeń polityczna nie były tak słabe od kilkuset lat . Niemcy i Austro Wegry były przed pierwszą wojną hegemonami Europy . Wystarczyło tylko poczekać .Hitler zmarnował potencjał Niemiec . To nie był mąż stanu myślący kategoriami następnych pokoleń tylko aparatczyk , który dorwał się do władzy i chce się nachapać w kilka lat . Kissinger w swoje „Dyplomacji „ tak mniej więcej opisuje głupotę Hitlera. Nie rozwijał tego tematu , bo musiałby dodać ,że Imperium , że USA były zaniepokojone Niemcami już od czasów ich zjednoczenia i że z niepokojem patrzyły jak Niemcy z Austro Węgrami powoli zdobywały dominację gospodarcza , technologiczna , a z czasem w sposób naturalny dominację polityczną nad Europą . Europą, która kontrolowała w postaci koloni praktycznie cały świat. Imperium było w stanie wygrać każdą wojnę w Europie . Pod warunkiem ,że taka wojna wybuchnie . Przed drugą wojną światową USA miały ogromną przewagę przemysłową i technologiczną. Wojna z nimi to była zwykła strategiczna głupota. Niemcy pomimo klęski w pierwszej wojnie światowej nie były okupowane. Genialnie poddały się, co uniemożliwiło USA okupację Niemiec i kontrole Europy. Znalazł się później wielki Europejczyk, który w swojej głupocie im to umożliwił nazywał się Hitler. Zamiast budować powoli supremację Niemiec w Europie rozpoczął bezsensowną ze strategicznego punktu widzenia wojnę Wyobraźmy sobie że nie było drugiej wojny światowej. Niemcy mają Prusy Wschodnie , Śląsk , Pomorze Zachodnie . Mogłyby mieć teraz nie 80 ale około 120 milionów mieszkańców . Hitler był politycznym głupcem , który być może na zawsze zniszczył potęgę Niemiec. Marek Mojsiewicz
Niepokojąca lekkość Platformy Wielki zjazd rządzącej partii po wygranych wyborach prezydenckich. Spotkanie zwycięzców, którym nareszcie nie zagraża weto głowy państwa. Triumfatorów, którzy – jak mówi Donald Tusk – “już nawet nie mają z kim przegrywać”. Wydawałoby się, że to idealny moment na nowy początek. Na zarysowanie jakiejś oryginalnej wizji dla Polski na najbliższe parę lat. Zamiast tego z ust Tuska usłyszeliśmy tradycyjną już umoralniającą mowę, przestrzegającą platformersów przed cwaniactwem, zajmowaniem się samym sobą i wzywającą do ciężkiej pracy. Skąd my to znamy? Czy nie podobnie brzmiały słowa premiera na konwencji tuż po wybuchu afery hazardowej, gdy ogłosił wojnę z PiS i wezwał tych, którzy nie chcą się dostosować do wysokich standardów jego partii, aby wyszli z sali? Są i inne podobieństwa: w sobotę Jarosław Kaczyński znów odegrał rolę dyżurnego straszydła, które utrzymywane jest z dala od władzy tylko dzięki heroicznej walce platformersów. Czy tak wyglądają dziś największe problemy rządzącej partii? A co z długiem publicznym? Co z głosami zaniepokojonych ekspertów krytykujących teorię dobrobytu “tu i teraz”? Co z polityką zagraniczną, ze sporem z Niemcami o świnoujski gazoport? Co z umową gazową z Rosją i śledztwem smoleńskim?
Czy Donald Tusk sądzi, że jeśli o tych sprawach nie powie, to kłopoty przestaną istnieć? Polacy niestety nie dowiedzieli się od premiera, co w ich życiu zmienią ustawy z tak reklamowanej jesiennej ofensywy legislacyjnej. Tusk nie zechciał też wyjaśnić, dlaczego zamierza przenieść się ze swojej kancelarii do sejmowego gabinetu. Czyżby musiał osobiście pilnować przegłosowania przez koalicję paru ustaw? A może marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna jest na tyle nieprzewidywalny, że premier musi patrzeć mu non stop na ręce? Politycy PO oburzają się, gdy padają zarzuty, że zdobyli władzę dla samej władzy. Ale gdy czasem pojawia się okazja do publicznej prezentacji wizji rządów, kończy się na nadętej akademii z wystąpieniami ministrów przypominającymi piarowskie prezentacje i setkami delegatów w roli statystów. Konwencja najsilniejszej polskiej partii to show jednego aktora. Niestety, zmęczonego i pozbawionego nowych pomysłów. Semka
Miłosz według Tony Judt w New York Review Czesław Miłosz jest tematem artykułu w New York Review z 30go września 2010 w artykule “Captive Minds” (“Zniewolone umysły”) napisanego przez niedawno zmarłego znanego pisarza Tony’ego Judt’a (1954-2010) z pochodzenia Żyda litewskiego. Niestety Judt popiera kłamstwa J.T. Gross’a, chociaż uważał on książkę “Sąsiedzi” za kontrowersyjną. Profesor Judt powinien być wiadomym faktu, że wkrótce po wojnie sąd niemiecki skazał dowódcę “sonder komando” z Ciechanowa, Hauptsturm Fuerera Hermann’a Schaper’a, na sześć lat więzienia za masakrę Żydów w Jedwabnem na sześć lat więzienie i że w Polsce została przerwana ekshumacja ofiar na interwencję rabina Warszawy, kiedy w stodole w Jedwabnem znaleziono Żydów zastrzelonych przez Niemców w obecności Polaków, którzy nie mieli broni palnej. Trzydzieści lat po napisaniu książki „Umysł Zniewolony” Miłosz powiedział, że: „Książka to była napisana w latach 1951/2 w Paryżu w czasie, kiedy większość intelektualistów czuła się upokorzona zależnością od pomocy USA i pokładali nadzieje w nowym porządku ze wschodu rządzonego przez Stalina, „wodza o niezrównanym rozsądku i cnotach,.. Kiedy moja (Miłosza) książka ukazała się w 1953 roku, nie podobała prawie nikomu. Zwolennicy Sowieckiego Komunizmu uznali ją za obrażającą, podczas gdy wrogowie komunizmu oskarżali moją pracę za pozbawioną jasno sprecyzowanego stanowiska autora i podejrzewali, że jestem w duchu marksistą, (według artykułu Christopher’a Hitchens’a : ”The Captive Mind Now: Jak Czesław Miłosz Rozumiał Islam,” z 20go sierpnia, 2004). Hitchens cytuje takie opinie Miłosza jak ta, że pod władzą sowiecką twórczość artystyczna i literacka, włącznie z teatrem, filmem i festiwalami, często była formą eskapizmu… Równie trudno jest zdławić strachem wrodzone estetyczne wrażenia takie jak harmonijne połączenie kolorów w przyrodzie jak i wyobrazić sobie wspaniałe i bogate w kolory pióra ptaków żyjących w północnych tundrach.” Przewodnikiem Judt’a do Krasnogóry, miejsca urodzenia Miłosza, był pierwszy polski wydawca książki “Sąsiedzi,” którego nazwisko nie jest wspomniane w tym artykule. Autor typowo stwierdza, że wielu wybitnych pisarzy polskich nie było “geograficznymi” Polakami, ponieważ urodzili się na wschód od obecnej wschodniej granicy Polski. Dla przykładu pisze, że Miłosz urodził się na “rosyjskiej” Litwie i wymienia innych, jak Adama Zagajewskiego pochodzącego z Ukrainy, Jerzego Gierdoycia i Adama Mickiewicza urodzonych na Białorusi. Pisze, że litewskie Wilno było międzynarodową mieszaniną Polaków, Litwinów, Niemców, Rosjan i Żydów, spośród których wymienia szereg nazwisk znanych pisarzy w USA. Judt słusznie uważa książkę “Zniewolony Umysł” za najbardziej znaną i wpływową książkę Miłosza, którą ocenia on jako bardzo wnikliwy opis powodów, dla których stalinizm był atrakcyjny dla intelektualistów oraz uważa atrakcyjność “autorytetów” rządów autorytarnych dla inteligencji polskiej z powodu uczucia “potrzeby przynależenia.” (Według Hatchins’a proza Miłosz kształtowała się w czasie, kiedy polscy czytelnicy musieli „czytać między wierszami” znaczenie dostępnych im tekstów.) Według Judt’a, Miłosz jakoby “odkrył” powieść Witkacego (Stanisława Ignacego Witkiewicza,) “Nienasycenie,” (“Insatiability”) opublikowaną w 1927 roku. Książka ta obok uspakajającej pigułki Murki Binga zawiera opis postaci- symbolu „Ketmana” w literaturze i tradycji islamsko-perskiej. Judt uważa. że Miłosz dobrze opisuje i analizuje tak stan umysłu zwolenników Stalina jak i zmylonych idealistów oraz cyników na usługach Czerwonej Moskwy – lepiej niż uczynił to Artur Koestler w jego „Darkness at Noon” („Ciemności w Południe.”) Profesor Judt miał wykłady o literaturze centralnej i wschodniej Europie oraz dużo mówił o postępowaniu w stylu Ketman’a intelektualistów amerykańskich, zwłaszcza Żydów, wielu rekrutujących się z pośród nowojorskich trockistów syjonistów, którzy nawrócili się na Syjonizm i pomogli prezydentowi Bhush’owi w krzewieniu „permanentnej wojny o demokrację” tak jak dawniej Trocki nawoływał do wojny permanentnej na rzecz światowej rewolucji komunistycznej. W reakcji na zbrodnię międzynarodową, jaką był napad USA na Irak, zwolennicy tej zbrodni w stylu Ketman’a dowodzili że mieli rację że lepiej było pomylić się podobnie jak Francuzi, których hasłem było: „lepiej jest błądzić według ideologii Sartre’a niż mieć rację działając według reakcyjnych poglądów „Aron’a.” Judt twierdził, że był świadkiem prób rozniecenia na nowo Zimnej Wojny i organizowania krucjaty przeciwko „islamo-faszyzmowi,” naturalnie dla dobra zysków przemysłu zbrojeniowego w ramach niby „wolnego rynku.” Według Judt’a „wolny rynek” podobnie jak „dialektyczny materializm” są abstrakcjami, których nie wolno było kwestionować póki nie powodowały katastrofy. Szwindel na trylion dolarów w manipulacjach hipotecznych w ramach wolnego rynku doprowadził nie tylko do światowego kryzysu gospodarczego, ale również spowodował taki stan rzeczy, że w USA blisko połowa domów mieszkalnych ma obecnie długi hipoteczne wyższe niż przedstawia ich wartość rynkowa. Profesor Judt określa Miłosza jako „człowieka ze wschodu,” któremu było trudno brać poważnie polityków i komentatorów w USA, ponieważ ogólnie Amerykanie są naiwni, nigdy nie mieli doświadczeń ludzi centralnej i wschodniej Europy, którzy nauczyli się jak niepewne są ich własne przekonania i opinie. Ten stan rzeczy jest powodem wątpliwości wielu Europejczyków z powodu braku realizmu poglądów Amerykanów i dobrowolnego płaszczenia się wielu spośród komentatorów w mediach amerykańskich, którzy, w stylu Ketman’a, boją się myśleć niezależnie. Judt chwali Czesława Miłosza za to że pisał obiektywnie o tym stanie rzeczy.
iwo cyprian Pogonowski
O bezstronności, serwilizmie i awanturnikach Stanisław Janecki został zdjęty ze stanowiska wiceszefa TVP 1. Władze telewizyjne uzasadniły to złamaniem przez niego uchwał KRRiT i zarządu TVP, które zakazują dziennikarzom, pracownikom oraz współpracownikom angażowania się w kampanie wyborcze. Grzechem Janeckiego było opublikowaniu w “Fakcie”, przed wyborami, artykułu na temat “pięciu powodów, dla których wygrać powinien prezes PiS”. Dużo gwałtowniejsze artykuły i wypowiedzi atakujące Jarosława Kaczyńskiego i biorące stronę Bronisława Komorowskiego ze strony pracowników i współpracowników TVP, np. Tomasza Lisa czy Jacka Żakowskiego, nie zostały zauważone przez zarząd. Popieranie rządzącej partii i jej kandydatów jest przecież miarą bezstronności. W tym kontekście interpretować należy sformułowanie Krzysztofa Lufta, działacza PO, jednego z kreatorów kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego, naznaczonego przez niego na bezstronnego członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która odpolityczni wreszcie polskie media. Powiedział on, co będzie decydowało o wyborze władz TVP: “Jeśli ktoś był awanturnikiem politycznym, to raczej nie powinien trafić do władz mediów publicznych. Nie chcemy powtórki z ostatnich lat, kiedy media i ich szefowie angażowali się bezpośrednio w działalność polityczną. I nie chodzi o to, by eliminować każdego, kto ma jakieś poglądy polityczne, (bo każdy je ma), ale by nie przekładały się one na kierowanie publicznymi mediami (…). Mnie się przede wszystkim nie podoba to, co się działo w ostatnich latach. A teraz KRRiT jest od tego, by powołać nowe władze i zrobić to w sposób, który zdejmie z mediów publicznych pęd do politycznego serwilizmu”. Okazuje się, że nie prezesura Roberta Kwiatkowskiego, kiedy to TVP była instrumentem propagandowym SLD, jest negatywnym odniesieniem dla Lufta, ale lata ostatnie. To wówczas pojawili się w TVP “awanturnicy polityczni”, którzy dziwnym trafem okazali się także “serwilistami”. Wprawdzie serwilizm jest zaprzeczeniem awanturnictwa, ale nie wymagajmy za wiele od nowych, jakże bezstronnych i zupełnie nie serwislistycznych członków KRRiTV. Serwilizmem okazuje się krytyka rządzącej i popieranej przez polski establishment partii. Zaiste, trzeba wycofać istniejące słowniki, aby wprowadzić ten, który obowiązuje już w III RP. Podobnie brzmią wypowiedzi innego członka KRRiTV z ramienia prezydenta Komorowskiego, Jana Dworaka. Słynąca z bezstronności Agnieszka Kublik (w efekcie procesu sądowego przepraszała mnie ostatnio wraz z redakcją “Gazety Wyborczej” za insynuacje) powołuje się na Ireneusza Krzemińskiego, propagandzistę PO z profesorskim tytułem, który uznał PiS za sektę. Dworak zgadza się: “Polacy — nie tylko zresztą — uciekają od swoich problemów do sekciarskich zachowań, które dają im złudne poczucie bezpieczeństwa i posiadania prawdy. Z tym trzeba walczyć, bo to bardzo utrudnia rozwój społeczny. W mediach musi istnieć niczym nieograniczona sfera wolności wypowiedzi. Dziennikarska dociekliwość, obiektywizm muszą obnażać takie zjawiska”. Wiemy już więc, że “dziennikarska dociekliwość” i “obiektywizm” służą do “obnażania PiS-u”. I do tego powinny się ograniczać. Dalej rozciąga się polityczne awanturnictwo. Bronisław Wildstein
Niemieckie autostrady wydają się takie bezpieczne...
1. Tragedia na berlińskiej autostradzie przypomina, jak łatwo gaśnie ludzkie życie. Wystarczy jeden błędny ruch kierowcy.... Znam berlińska autostradę. Znam już chyba wszystkie niemieckie autostrady. Wydają się takie bezpieczne...
2. Na miejsce wypadku jedzie premier Tusk. To dobrze, ze premier przejmuje się katastrofą, choć nie jestem pewien, czy jego obecność będzie pomocą, czy raczej przeszkodą dla służb ratowniczych i medycznych. Nie wiadomo, czy się zajmować ofiarami wypadku, czy premierem i jego świtą. Nie przypisuje złych intencji, ale też nie widzę wielkiego sensu takiego pokazowego wyjazdu. Bardzo dobrze natomiast, że jedzie tam Pani Minister Kopacz, która znakomicie sprawdziła się w Smoleńsku i na pewno wszystkiego starannie dopilnuje i dopatrzy.
3. W TVN 24 kolejny raz słyszę o strasznych scenach, jakie działy się na miejscu wypadku. No cóż, katastrofa, w której ginie 12 osób jest sama w sobie straszna, a widok wyciąganych z wraku ciał zabitych i pokiereszowanych rannych zawsze jest drastyczny. Czy jednak trzeba ten straszny widok podkreślać? Nie widzę sensu takiego epatowania, które nic nie wnosi do opisu katastrofy, zwiększa tylko ból psychiczny bliskich ofiar.
4. Zadziwiła mnie pewność, z jaką przedstawiciel niemieckich służb ratowniczych mówił o tym, że wszystkiemu winna była kobieta, która nagle wyjechała mercedesem przed autokar, który chcąc uniknąć zderzenia uderzył w wiadukt. Nie wiem skąd ta pewność zaledwie w kilka godzin po tragedii, gdy trwa jeszcze powypadkowy tumult. Zresztą kobieta jest ciężko ranna i zapewne nikt jej jeszcze nie przesłuchiwał. Widocznie Niemcy też w gorącej wodzie kąpani i podobnie jak Rosjanie w kwadrans po katastrofie wszystko już wiedzą.
5. Daj Panie wieczny odpoczynek zmarłym, a rannym i bliskim ofiar ześlij ukojenie.
Dwaj mistrzowie świata Moja ulubiona dyscyplina sportu - podnoszenie ciężarów - święci dziś w Polsce wielki sukces. Na mistrzostwach świata w Antalyi, w Turcji, dwaj polscy sztangiści zdobyli tytuły mistrzów świata. Dwa złote medale na jednych mistrzostwach nie zdarzyły sie nam od 28 lat. W wadze do 85 kg mistrzem świata został Adrian Zieliński, uzyskując wynik w dwuboju 383 kg. Zieliński to młody, 21-letni zawodnik z klubu Tarpan Mrocza. To jego pierwszy i od razu największy sukces w konkurencji seniorów. A ma jeszcze młodszego, też świetnie zapowiadającego się brata. Marcin Dołęga wynikiem w dwuboju 415 kg został mistrzem świata już po raz trzeci. Braci Dołęgów dźwigających ciężary jest trzech, pochodzą z Łukowa, a przez lata dźwigali w Terespolu. Marcin Dołęga jest teraz zawodnikiem Zawiszy Bydgoszcz. Pamiętam, jak na mistrzostwach świata w Warszawie w 2002 roku Marcin Dołęga otrzymał podobno od matki dyspensę, że może wygrać ze starszym bratem Robertem. I wygrał z nim wtedy. Ciężary to był zawsze wiejski sport, a wielcy mistrzowie pochodzili najczęściej z małych miejscowości - Paliński, Smalcerz, Kołecki czy choćby Agata Wróbel . Zieliński z Mroczy i Dołęga z Łukowa nawiązują do tej tradycji. Wielkie brawa i serdeczne gratulacje!
Mam nadzieję, że liczba zabitych nie wzrośnie - Nie mamy pewności, czy liczba zabitych nie wzrośnie - tymi słowami Pan Premier Tusk pocieszył nas po wizycie w berlińskich szpitalach. Myślę, że o wiele zręczniej i taktowniej wobec walczących o życie rannych i ich rodzin byłoby powiedzieć - mam nadzieję, że liczba zabitych nie wzrośnie... Prawie to samo, ale to "prawie" robi ogromna różnicę. Janusz Wojciechowski
Karuzela z autorytetami Krzysztof Wyszkowski podzielił się w blogu informacją, że na rocznicową konferencję poświęconą m.in. Wolnym Związkom Zawodowym dostał zaproszenie w ostatniej chwili, choć wszyscy organizatorzy znają jego telefon i e-mail. I że w podobny sposób potraktowano Andrzeja Gwiazdę i jego żonę. Wyszkowski protestuje przeciwko temu, by WZZ reprezentował na konferencji Bogdan Lis. Zupełnie jakby nie rozumiał, że to, gdzie kto był przed 30 laty, zależy przecież od tego, z kim trzyma dzisiaj.
Czy Henryka Krzywonos była bohaterką Sierpnia, kiedy działała w grupie Andrzeja Gwiazdy? Na swoje szczęście zmądrzała i dzięki temu dziś na kadrach filmu zrobionego na sławną okrągłą rocznicę “pod patronatem Andrzeja Wajdy” pojawia się u boku Wałęsy, Mazowieckiego i Geremka. A Wyszkowski czy Gwiazda się nie pojawiają – nie było ich, po prostu. Jest prawda czasu i prawda ekranu.
Henryka Krzywonos dołączyła, mówiąc nawiasem, do grona intelektualistów potępiających minister Radziszewską obok Kory, Frytki, Krystyny Kofty, Michała Piroga, Jacka Poniedziałka i Jolanty Kwaśniewskiej. Wiem, że “Gość Niedzielny” stale zwiększa nakład, ale te osoby chyba go nie czytają, dlatego nie mogą wiedzieć, że “Gazeta Wyborcza”, urządzając nagonkę na minister, swoim zwyczajem zmanipulowała. „Gość” spytał ją bowiem wyraźnie, czy katolicka szkoła miałaby obowiązek zatrudnić “np. zdeklarowaną lesbijkę” – a więc pytał jednoznacznie nie o tzw. orientację, ale o prowadzenie się. Radziszewska zaś oznajmiła, że dla instytucji religijnych prawo unijne czyni łaskawie wyjątek. Że powiedziała prawdę, potwierdził publicznie m.in. profesor Andrzej Zoll, który dotąd do ciemnogrodu zaliczany nie był. Dotąd. Bo teraz chyba można się spodziewać kolejnej, po ojcu Ziębie, demaskacji? RAZ
Kolejny odcinek serialu Franciszek Fiszer znany był z różnych opowieści, niekoniecznie wiarygodnych. Na przykład o polowaniu na wilki, kiedy to uciekając przez kilkoma rozżartymi bestiami wdrapał się na drzewo. Jednak w pewnym momencie gałąź się ułamała i runął w dół, wprost na rozwarte paszcze. – Oczywiście rozszarpały mnie na strzępy - powiadał. Albo o starym słudze, który, tańcząc kozaka, skakał wściekle w górę, a potem „niesłychanie powoli opadał”. W odróżnieniu jednak od tamtych, relacja z wizyty cara w Warszawie trzymała się kupy. – Sprowadzono – opowiadał - z Paryża 200 beczek zup, podano dwa tysiące bażantów. Na czele szlachty łomżyńskiej stałem tuż u boku Majestatu. Uczta na Zamku trwała trzy doby. Trzeciego dnia wyszliśmy na dziedziniec, a tam Czerkiesi szarżowali i płazowali nas szablami. – Dlaczego panie Franciszku? – Jak to „dlaczego”? Żeby nam się w głowach nie poprzewracało! Najwyraźniej podobne działania pedagogizujące premier Putin zastosował wobec tubylczych mężyków stanu i samego premiera Tuska. Ponieważ zachowanie Rosjan zaangażowanych do tak zwanego wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej zaczęło budzić wątpliwości nawet wśród „młodych, wykształconych, z dużych miast”, co to do głów noszonych na karczychach ozdobionych złotymi łańcuchami z tombaku żadnych wątpliwości nigdy nie dopuszczają, zaistniała potrzeba pokazania, jak to tubylczy rząd nadwiślański przez ruskimi szachistani nie kuca i nie tylko jest samorządny i niezależny, ale nawet – jakby mocarstwowy. Rosjanie taką potrzebę rozumieją, co to w końcu im szkodzi - toteż z okazji przybycia na Kongres Narodu Czeczeńskiego w Pułtusku szefa emigracyjnego rządu Ahmeda Zakajewa, udzielili premieru Tusku bratniej pomocy. Zażądali mianowicie wydania „czeczeńskiego terrorysty”. Indagowany w tej sprawie min. Sikorski jednym susem schronił się za murami niezależności prokuratury, podobnie jak premier Tusk – za murami racji stanu. Ale wkrótce okazało się, iż „na mieście inne były już treście”, bo premier Tusk na konferencji prasowej poinformował, że prokuratura oczywiście Zakajewa zatrzyma, ale żadnej ekstradycji nie będzie. Ponieważ w sprawie ekstradycji orzeka niezawisły sąd, to można przypuszczać, że premier został poinformowany przez przełożonych o zaprojektowanym scenariuszu. I rzeczywiście! Ahmed Zakajew został wprawdzie zatrzymany, ale już wieczorem tego samego dnia został przez sędziego Piotra Schaba wypuszczony. W ten sposób cały świat mógł zobaczyć, że tubylczy rząd polski wcale przez ruskimi szachistami nie kuca. Ale, żeby nikomu, a zwłaszcza tubylczemu rządu, nie poprzewracało się w głowie, już następnego dnia Czerkiesi szarżowali i płazowali szablami. Konkretnie zaś Rosjanie oświadczyli, że ichnie śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej zostało zakończone i strona polska, poza przekazanymi właśnie 10 tysiącami stron pełnych opisów przyrody, których tłumaczenie i analiza bezradnym polskim prokuratorom może zająć nawet kilkadziesiąt lat potrzebnych do emerytury, już niczego nie dostanie. Tymczasem franciszkanin, ojciec Marek Kiedrowicz, który przybył na miejsce katastrofy jako kapelan Motocyklowego Rajdu Katyńskiego, znalazł tam fragment ludzkiej żuchwy i jakieś inne kości, prawdopodobnie należące do ofiar katastrofy. W tej sytuacji nawet prokurator-generał Krzysztof Parulski na konferencji prasowej zwierzył się z uczucia „niedosytu”, jakie wzbudza w nim kolaboracja z ruskimi szachistami. Wygląda na to, że „oszołomy”, ze znienawidzonym posłem Antonim Macierewiczem, znowu miały rację, zaś zadowoleni ze swego rozumu podglądacze TVN i czytelnicy „Głosu Cadyka”, jak zwykle wyszli na durniów – co zresztą jest całkowicie uzasadnione. Ale prokurator Parulski to jedno, a premier Tusk, minister Sikorski i minister Arabski – to co innego. Stąd jeśli nawet w miodopłynnej beczce bratniej pomocy znajdzie się przysłowiowa łyżka dziegciu w postaci Czerkiesów ze swoimi szablami, lepiej udawać, że nic nie boli, bo zawsze może być jeszcze gorzej. Ale nie tylko premier Tusk został tak wypłazowany na prestiżu. Można nawet powiedzieć, że całe Państwo Polskie W Likwidacji , a przecież to dopiero początek sekwencji wydarzeń. Oto wicepremier Pawlak podpisał z ruskim Gazpromem umowę opiewającą na dostawy rosyjskiego gazu przez najbliższe 27 lat. Umowy tej nie zatwierdził jednak Guntram Oettinger, unijny komisarz od energii, w związku z czym Polska poprosiła Gazprom o zmianę umowy. Ale Gazprom się nie kwapi do żadnych zmian, uważając najwidoczniej, że lepsze jest wrogiem dobrego i jeśli się nie zgodzi, to Polska nie będzie miała ani starej, ani nowej umowy. W tej sytuacji trzeba będzie chyba kupować rosyjski gaz z Niemiec – o co chyba od samego początku Naszej Złotej Pani Anieli chodziło.
Jak się okazuje, literatura znowu wyprzedziła życie, bo Sławomir Mrożek wszystko przewidział, umieszczając w „Indyku”, a konkretnie – w jednej z „Rozmów Chłopów” - prorocze słowa wypowiedziane do Marcina przez krowę. „Nie jest dobrze Marcinie” – powiedziała krowa – i słuszna jej racja. Bo jakże ma być dobrze, skoro kiedy sam profesor Balcerowicz poszedł do ministra Rostowskiego z propozycją wiekopomnych reform, spoza drzwi ministerialnego gabinetu dały się słyszeć wrzaski, a wkrótce prof. Balcerowicz wyszedł stamtąd z połamanymi okularami. Wynika z tego, że minister Rostowski, który w rządzie premiera Tuska pojawił się niczym jakiś jeździec znikąd, nie tylko nie podlega profesoru Balcerowiczu, ale nawet nie uznaje jego autorytetu, przed którym na twarz pada nawet bezceremonialnie przesłuchująca najważniejszych mężyków stanu „Stokrotka”. Jakie wrzaski dobiegały zza drzwi gabinetu ministra Rostowskiego – tego niezależni dziennikarze śledczy już nie napisali, ale nie jest wykluczone, że minister Rostowski mógł profesoru Balcerowiczu zacytować słowa wypowiedziane ongiś przez Adama Mickiewicza do Juliusza Słowackiego: „paszoł won, durak!” Jeśli nawet było inaczej, to połamane okulary profesora Balcerowicza stanowić mogą nieomylny znak, że na skutek kryzysu finansów publicznych, w których tegoroczny deficyt może sięgać nie 52 miliardy przewidziane w ustawie budżetowej, ale nawet 100 miliardów – rządząca polską razwiedka, w której też różne koncepcje kotłują się niczym króliki, zastanawia się nad stosownym przetasowaniem mężyków stanu i rzuceniem niektórych spośród nich opinii publicznej na pożarcie. Stąd też i w elitach politycznych zrozumiałe poruszenie, bo na 25 września Donald Tusk wyznaczył termin II tury Krajowej Konwencji PO. Na tej konwencji zostanie wyłoniony nowy Zarząd i nowa Rada Krajowa. W skład zarządu – obok przewodniczącego partii – ma wejść 16 szefów wojewódzkich i ośmiu wybranych przez Radę Krajową. Zwraca uwagę okoliczność, że Janusz Palikot, o którym w Internecie prezentowana jest reprodukcja złożonego wobec SB zobowiązania o zachowaniu w tajemnicy treści prowadzonych rozmów, forsuje program zapaterystowski, skrajnie postępacki i antykościelny, zaś swoją decyzję w sprawie pozostania w PO, bądź objęcia przywództwa Ruchu „Nowoczesna Polska” ogłosi 2 października. Wprawdzie dotychczasowe działania posła Palikota przypominają brazylijski serial złożony z samego dymu, ale nie jest wykluczone, że w ten sposób starsi i mądrzejsi próbują przed wyborami do samorządów, wyznaczonymi na 21 listopada oraz przyszłorocznymi wyborami do tubylczego parlamentu, trafić do serc „młodych, wykształconych, z wielkich miast” – a nawet do ich umysłów, o ile oczywiście to w ogóle możliwe. SM
PiS rośnie w siłę, niestety... Nie, nie chodzi o to, że do PiS ponownie doszlusowała jakaś "Polska Plus". Chodzi o to, że ci politycy czuja, że PiS rośnie. Ostrzegałem: zrobić z WCzc. Jarosława Kaczyńskiego prezydenta - i byłby spokój, a o sprawy zagraniczne dbałby lepiej, niż przemiły skądinąd JE Bronisław Komorowski. A teraz rozeźlony Kaczyński wszystkim pokaże! Na ten temat napisałem w "Dzienniku Polskim": Czy ta uliczka jest ślepa? WCzc. Jarosław Kaczyński (PiS, Warszawa) zapowiedział, że nie poda ręki ani JE Bronisławowi Komorowskiemu („choć uznaje reguły d***kracji”) ani JE Donaldowi Tuskowi – bo są odpowiedzialni za katastrofę smoleńską i usunięcie Krzyża spod Pałacu Namiestnikowskiego. Cóż: Jego ręka – Jego sprawa... Przedtem odmówił wzięcia udziału w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego – co byłoby niepokojące, gdyby bezpieczeństwo Polski było zagrożone... „Salon” zaciera ręce, widząc, że Prezes PiS brnie coraz głębiej. Są przekonani, że nikt rozsądny nie zagłosuje na człowieka wykazującego wyraźne objawy utraty poczucia rzeczywistości. I mają rację. Tyle, że zapominają, że żyjemy w d***kracji – a ludzi rozsądnych jest niewielu. Na pewno znacznie, znacznie mniej, niż nierozsądnych. Więc jeśli Jarosław Kaczyński dotrwa do nadciągającego kryzysu finansów publicznych – to „Salon” przekona się (i to bardzo boleśnie), czym naprawdę jest jego fetysz, czyli „d***kracja”. I teraz pytanie: co znaczy "dotrwa"? To znaczy: PiS będzie miało w momencie wybuchu kryzysu co najmniej 5% w sondażach i kazionną kasę na wybory... "Salon" może być przekonany, że wtedy ustalenia z Magdalenki pójdą w kąt!
Z czego wynika, że mamy w tej chwili z "Salonem" pewien wspólny interes..
Spore opóźnienie... Karol Marx pisał ongiś, że „baza wyprzedza nadbudowę”. Istotnie – ta „nadbudowa” - czyli sterta słów mających opisać rzeczywistość, bywa spóźniona nawet o... dwa pokolenia! Dlaczego? Cóż: ludzie czytają książki i podręczniki pisane przez ludzi po pięćdziesiątce. Oni zaś opisują w nich... to, czego uczyli się w szkole! To, czego dawno już nie ma. Np. Stany Zjednoczone jawią się ludziom jako kraj wolności i „dzikiego, drapieżnego kapitalizmu”. W porównaniu z krajami Unii Europejskiej – może istotnie, ale kapitalizm w USA został zamordowany w 1931 roku przez Roosevelta (który, wedle popularnej wówczas opinii, „zjadał codziennie na śniadanie jednego kapitalistę”) - a co do wolności, to liczba przepisów tę wolność ograniczających przeraziłaby nawet... Karola Marksa. Myśl, że można by zakazać palenia papierosów... Natomiast Chiny uważane są za kraj socjalistyczny, tymczasem i kapitalizmu, i wolności jest tam obecnie znacznie, znacznie więcej niż w Stanach Zjednoczonych. Pół wieku temu, za rządów Ze-Donga Mao, było, oczywiście, inaczej. Piszę to, bo przy okazji wizyty p. Ahmeda Zakajewa zwolennicy „Islamskiej Republiki Iczkerii” epatują nas zdjęciami Czeczenów pomordowanych przez Rosjan oraz zniszczonych budynków Groznego. Tyle, ze są to zdjęcia z lat do 2004 – i przez te sześć lat i Czeczenia i Grozny zmieniły się nie do poznania. P. Ramzan Kadyrow objął rządy w zrujnowanym kraju, w którym szaleli terroryści islamscy - i bodaj gorsi antyterroryści rosyjscy. Iczkerioci zabili Mu w zamachu Ojca. P. Kadyrow jr. wprowadził zdrowe zasady gospodarcze, wyciągnął od Rosjan spore pieniądze tytułem odszkodowań i pomocy – w zamian za gwarancję spokoju – i ma już zdecydowane poparcie ludności, która ma dość kolejnych „wojen o niepodległość”. I – uwaga: przyciąga do siebie b. Iczkeriotów (cała Jego gwardia przyboczna to byli mudżahedini!) Dla Niego pracuje b. minister spraw zagranicznych „Islamskiej Republiki Iczkerii”. P, Kadyrow przy tym oświadczył Rosjanom, że „szariat ma pierwszeństwo przed Kodeksem Federacji” - a ci (dla świ tego spokoju...) przełknęli to! P. Kadyrow bardzo chętnie (czemu dziwić się nie należy – to Kaukaz...) skraca swoich wrogów o głowę – i z przyjemnością dostałby w swoje ręce p. Ahmeda Zakajewa, szefa „Iczkeriotów”. Powiedział: „Nie rozumiem, dlaczego się ochrania tych, którzy zabijali cywilów. Prosimy wszystkich tych, którzy chronią u siebie bandytów i terrorystów, żeby ich aresztowali i oddali nam. Ukarzemy ich zgodnie z prawem”. I jest to święta prawda. P. Zakajew istotnie jest odpowiedzialny za śmierć wielu cywilów. Jednak bardzo wielu Rosjan jest odpowiedzialnych za śmierć jeszcze większej liczby cywilów – i jakoś p. Kadyrow nie domaga się, by Mu ich wydać, by ukarał ich zgodnie z prawem!? Jasne: „zwycięzców się nie sądzi”. To zwycięzcy sądzą zgodnie ze swoim prawem. Jednak my w Polsce nie musimy wtrącać się w spory kaukaskie ani stawać po czyjejkolwiek stronie. Jak p. Kadyrow złapie p. Zakajewa – albo p. Zakajew złapie p. Kadyrowa – to niech sobie postępują zgodnie ze swoimi prawami. Jak sąd w Nigerii chce ukamienować – zgodnie ze swoimi prawami – kobietę za cudzołóstwo – to jest to jego sprawa. Ale gdyby ta kobieta uciekła do Polski – to przecież byśmy jej nie wydali? Więc nie powinniśmy wydawać p. Zakajewa. Po co Go w ogóle aresztowano? Może po to, by odwrócić uwagę ludzi od narastającego długu publicznego (3000 zł na sekundę!)? Ale swoją drogą: podobno prokuratura uprzedziła p. Zakajewa, że jeśli przyjedzie do Polski, to Go – na podstawie Międzynarodowego Listu Gończego – zatrzyma? Więc nie powinien się dziwić ani skarżyć: „Chcącemu nie dzieje się krzywda!”. Nie – chyba rzeczywiście to wszystko jest z góry ustalone: chodzi o to, by zrobić Mu reklamę... I taka ciekawostka: Grozny został zasiedlony przez Czeczenów na polecenie cara. Miasto założyli bowiem i mieszkali w nim Kozacy – narodek buntowniczy – a car pragnął zastąpić ich lojalnymi Czeczenami. Jak to się czasy zmieniają...
Ten cholerny Hegel wymyślił absurdalne pojęcie "wolności do..." ... i na tej podstawie całe kohorty Włacicieli Niewolników stroją się w szaty "liberałów". Stąd ten, aktualny skądinąd, felieton: Wolność do posiadania numeru PESELa W USA ludzie mają po domach broń – nie mają natomiast dowodów osobistych. Niektórzy twierdzą, że ma to związek z szybkim rozwojem Stanów....
Nieoceniony Stanisław Michalkiewicz przypomniał wywiad, jakiego p. Elżbieta Jakubiakowa udzieliła w 2007 redaktorowi „WPROST” (które wtedy było jeszcze dobrym tygodnikiem), p. Robertowi Mazurkowi. Oto fragment:(np. z: http://www.gekon.net.pl/kategoria/biznes/page/2 )
U nas uważa się, że urzędnicy państwowi niszczą business, „a to oni przygotowują wielką infrastrukturę dla życia dziennikarzy, businessu. Gdyby nie oni, gdyby nie tacy ludzie jak ja, byłby Pan bez numeru dowodu, zameldowania… Gdyby nie business, Pani byłaby bez pensji. To nieprawda! Wypracowuję ją jako urzędnik państwowy, wydając Panu zaświadczenia, by mógł Pan prowadzić działalność gospodarczą, przygotowując działkę do inwestycji i tak dalej. W sumie to ja Panu pozwalam pracować. Słucham?! To niewiarygodne!” - zdołał tylko pisnąć p.Mazurek, którego dosłownie zatkało. Stanisław Michalkiewicz zwraca uwagę, że p. Jakubiakowa uważana jest za przedstawicielkę „liberalnego skrzydła PiS”. To jak tam wygląda skrzydło etatystyczne? ŚP. Konstanty Ildefns Gałczyński napisał był jeszcze przed wojną, gdy Czerwoni spod znaku Piłsudskiego dopiero umacniali się na pozycjach, ironiczny wierszyk opiewający śnieżek - leżący sobie równiutko – co jest, oczywiście, zasługą Pana Wojewody. Podejrzewam, że skrzydło nie-liberalne w to wierzy – i zajmuje się wyrównywaniem śnie... nie, nie – to by było zbyt męczące. Zajmuje się opracowywaniem wytycznych dotyczących śniegu, wykazywaniem, że POWINIEN on leżeć równo, a nie w nieregularnych kupkach – a na wiosnę sporządzaniem sprawozdania, opatrzonego licznymi zdjęciami, z którego wynikałoby, że dzięki pracowitości urzędników i w tym roku się udało. To nie jest żart. ŚP. Marian Mazur, profesor cybernetyki, napisał był w 1979 roku (w partyjnych „Nowych Drogach”!!) historyjkę o tym, jak to w stolicy budowano Dworzec Centralny. By zaś ułatwić życie kandydatom na pasażerów, ustawiono nad kasami fotokomórki liczące długość kolejki – a przed wejściem automaty wręczające numerek do właściwej kasy – by kolejki były zawsze równe. I działało to świetnie – aż do momentu, gdy automaty się zepsuły. I, proszę sobie wyobrazić: kolejki przed kasami nadal były równe! Nie twierdzę, że państwo może istnieć bez urzędników: nie może. W Polsce potrzeba (wliczając w to urzędy wojewodów) jakieś 500 urzędników. Mamy ich jednak (by być ścisłym: ONI mają nas...) około pół miliona!! Reszta jest w najlepszym przypadku zbędna – w ogromnej tych przypadków większości: wysoce szkodliwa. Na ścianie domu we Warszawie widziałem wczoraj nagryzmolony napis „ANARCHIA!”. Wyznaję: anarchistą nie jestem. Jednak jeśli alternatywą miałaby być p.Elżbieta Jakubiakowa, to anarchia jawi się jako naprawdę znakomity ustrój! JKM
27 września 2010 Musimy zachować czujność, ponieważ nie wiemy, kiedy zapanuje prawdziwy pokój”- twierdził Włodzimierz Uljanow o pseudonimie Lenin. Twórca świata wywróconego zupełnie do góry nogami, będącego do dzisiaj niedoścignionym wzorem, budowy komuno- socjalizmu dla” Europejczyków”. A wiecie państwo co on planował, jak uda mu się w pełni zjednoczyć narody w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich? Planował, że obrotowo raz przy władzy będzie Rosjanin, raz, Ukrainiec, raz Gruzin, raz Białorusin itp. Czy to czasami nie przypomina prezydencji w Unii Europejskiej? Oczywiście nie bądźmy naiwni.. Władzy raz zdobytej nie oddadzą nigdy! Ale atrapa władzy w Związku Socjalistycznych Republik Europejskich pozostanie. No i demokracja! Bez której nie potrafi się obejść żaden prawdziwy socjalista.. Bez demokracji ani rusz.. Mam też na podorędziu wypowiedź pana Georga Bernarda Showa, gdy ten odwiedził Amerykę w roku 1933 roku, roku dojścia do władzy niejakiego Adolfa Hitlera w Niemczech, i powiedział wtedy: „ Wy Amerykanie, boicie się dyktatorów jak ognia. A przecież dyktator to jedyny sposób na to, by rząd coś osiągnął. Spójrzcie do jakiego bałaganu doprowadziła demokracja. Dlaczego tak się obawiacie dyktatury”( Tomas Sowell; „Intelektualiści mądrzy i niemądrzy”, str.29). No tak! My, tak jak cała Europa mamy demokrację i kłębimy się w tym nonsensie na co dzień, widząc do jakiego bałaganu rozpasana demokracja doprowadziła nasze ustawodawstwo, nasze sądy, nasze życie. I do jakiego jeszcze doprowadzi! Chyba nikt nie ma wątpliwości, że maszynka przegłosowująca- tak jak gilotyna podczas Rewolucji Antyfrancuskie- nie przestanie pracować? Taki na przykład Arystoteles, zaliczał demokrację do ustrojów zwyrodniałych, obok tyranii i oligarchii . Ale kto by się tam Arystotelesem przejmował.?. Było- minęło. To było dawno, a teraz mamy nowoczesność, i w domu i w zagrodzie. No i będziemy mieli- jak pan Janusz Palikot dojdzie do władzy- jak nie będzie stał w przeciągu demokracji - to będziemy mieli „ państwo nowoczesne”. Pełne parytetów, aborcji na życzenie społeczne, eutanazji, no i komisji ‘ przyjazne państwo”, która właśnie pracuje przyjaźnie nad odbieraniem towarów kupcom, których państwo złapie na handlu nieokrzesanym, bo ulicznym. Na razie państwowe koleje chcą wprowadzić opłaty dworcowe, które mają zapewnić wpływy dla rządu na poziomie co najmniej 134 miliony złotych rocznie. Dzięki tym opłatom ma być na państwowych dworcach, czyściej i schludniej , no i ma się rozumieć bezpiecznie. Koszty podnoszenia estetyki dworców poniosą pasażerowie i bilety zdrożeją o 80 groszy. Co to jest 80 groszy jak ma być czysto i przyjemnie? A będzie? Skoro pieniądze mają trafić do budżetu państwa, który to budżet jest wiecznie głodny, tak jak głodna jest biurokracja demokratyczna, to marny będzie los tych pieniędzy.. Zniknął już Fundusz Demograficzny, będzie zmniejszony zasiłek pogrzebowy, będzie zlikwidowane becikowe.. Wszystko co do tej pory u ludzi- znajdzie się w rękach biurokracji. I dobrze! Ona lepiej wyda pieniądze niż ci., którzy je zarabiają.. Jak eksperyment się uda można byłoby pokusić się o odebranie wszystkich pieniędzy” obywatelom” i niech biurokracja je za nich wydaje. Żeby niewolnik wydawał swoje pieniądze? To już dawno powinno być uporządkowane po myśli rządu... W końcu niektórzy przepijają całe wypłaty! Gdyby ktoś mógł zapanować nad tym nieszczęściem.. Rządzie! Pomóż! Oczywiście dworce być może staną się czystsze, ale co nam po czystych dworcach jak nie będzie taboru i rozsypią się tory, pod ciężarem kosztów tych ponad stu spółek żerujących na pieniądzach kolejowych.? No i tych dwudziestu paru związkach zawodowych, które walczą o interesy ludzi pracujących na kolei.. Walczą, żeby więcej dołożyć im z budżetu.. Czyli , żeby rząd bardziej zajął się rabunkiem nas, niż zajmuje się do tej pory.. Bo poziom rabunku jeszcze nie jest przekroczony, a potrzeby państwowej kolei- niezaspokojone.. Cały ten spektakl będzie odbywał się rzeczywiście w warunkach bezpieczeństwa, bo krajowy przemysł ma nową propozycję dla wojska. Jaką? Nadmuchiwane makiety Rosomaka do złudzenia przypominające orginał (!!!) Nareszcie coś pokrzepiającego.. Jak nie ma pieniędzy na armię, a są na niebotyczny rozwój biurokracji- to należ pójść tą drogą.. Choć klasyk przestrzegał” Ludwiku Dorn i ty psie Sabo- nie idźcie tą drogą” Nadmuchiwane makiety Rosomaka przypominające orginał(???) Toż to rewolucja w naszym wojsku! Tylko czekać na dalsze propozycje rozszerzające pomysł na pozostałe segmenty wojska.. Na samoloty, rakiety, samochody, okręty,. Pociski no i ..żołnierzy. Takie nadmuchiwane makiety żołnierza do złudzenia przypominające orginał.(!!!). Całe wojsko mogłoby być jedną wielką makietą.. Byłoby taniej , a wszystkie oszczędności poszłyby na biurokrację państwową, tak jak idą na biurokrację wojskową.. No bo jak na 100 000 wojska tylko 30 000 – to żołnierze, a reszta cywile, generałowie, oficerowie(????) Można byłoby przy pomocy makiet żołnierza przypominających do złudzenia orginał, powiększyć liczbę żołnierzy zawodowych. I w papierach by się zgadzało- bo jak w papierach się zgadza- to zgadza się także w rzeczywistości. A jak praktyka nie jest zgodna z rzeczywistością, tym gorzej dla rzeczywistości- jak twierdził Lenin. Żeby chociaż trochę poprawić strukturę wojska.. Można by przy okazji poprawić sytuację odpustowych kramów i zakupić dla wojska odpustowe karabiny z plastiku na wodę, gumowe kulki i czołgi strzelające sylwestrowymi racami. Jakieś kusze, drewniane miecze czy strzały z tektury.. Ale w tym czasie wzrosną wydatki na rządzących i ustanawiających bezprawie i coraz większy burdel w kraju.. I tak, według tygodnika „Wprost” w projekcie budżetu na rok 2011 wzrosną wydatki na Kancelarię Sejmu, Senatu, Prezydenta i Premiera. Najwięcej zyska Kancelaria Sejmu- dostanie o 36 milionów więcej i razem będzie miała 421 milionów złotych; Kancelaria Senatu- o 13 milionów, razem będzie miała 176 milionów, a najmniej Kancelaria Premiera- tylko o 4 miliony, a więc razem 110 milionów. Pan premier przed objęciem stanowiska premiera zatrudnił u siebie ponad trzydziestu piarowców, których zadaniem jest robienie nam wody z mózgów. Ale są wyjątkowo tani, bo wydatki wzrosną tylko o 4 miliony.. Chyba, że rząd miał zaskórniaki, które rozdał pokątnie piarowcom.. Bo inaczej nie potrafię sobie wytłumaczyć taki mały wzrost wydatków na Kancelarię Premiera..(???) Wobec pogarszającej się w oczach sytuacji kraju potrzebni są piarowcy.. Muszą odwracać naszą uwagę, korygować, tłumaczyć, być na pierwszej linii budowy naszej świadomości.. Żebyśmy się nie załamywali. Istnieje dodatkowo paląca potrzeba zatrudnienia psychologów i socjologów.. Żeby sytuację wygładzić i złagodzić.. Bo wiedza to, jak pisał Fryderyk August von Hayek:” to wszelkie ludzkie formy adaptacji do otoczenia, w których zawarte zostały doświadczenia z przeszłości”. No właśnie.. Czy jeszcze kogoś obchodzi wiedza, w takim natłoku propagandy? Ignorancja jest w demokracji chlebem powszednim, czyż nie? WJR
Ile kosztuje obywateli dług Państwa? Na początek weźmy te obecne 100 mld z tego roku i załóżmy, że obsługa tego długu kosztuje 5% rocznie, czyli 5 mld. Na tą obsługę rząd pieniądze uzyska od nas, podatników, czyli rocznie zabierze nam 5 mld. Pytanie-ile zabierze w ciągu 20 lat?. Szybka odpowiedź-100 mld. Szybka, ale nieprawdziwa. Bo gdyby rząd tych pieniędzy podatnikom co roku nie zabierał, a oni by sobie je składali na długoterminowej lokacie na powiedzmy 3,5% rocznie, to po 20 latach mieli by tam ok. 280 mld. Czyli obsługa 100 mld długu nie kosztuje podatników 5 mld rocznie, ale ok. 14. Teraz skoczmy na głęboką wodę. Zajmijmy się naszym całym długiem który wynosi ok. 700 mld. Na jego obsługę Państwo zabiera podatnikom ok. 35 mld rocznie. Zabiera, czyli nie pozwala obywatelom tych pieniedzy odkładać na lokatach. Jeśli ten poziom długu się utrzyma przez nastepne 20 lat, to powtarzając wyliczenia, wykonane dla 100 mld, realnie obsługa tego długu będzie kosztować podatników przez te 20 lat nie 35, ale ok. 98 mld rocznie. W tym miejscu mógłbym otrzymać zarzut populizmu, gdyż ok. 70% dlugu jest w złotych, a tylko reszta w walucie obcej. Teoretycznie więc dług w złotych został sprzedany Polakom, lub w domniemaniu obywatelom, którzy powinni na nim zarabiać. Kto więc ma nasz dług w złotych?. Ok. 100 mld mają OFE, które polskie nie są, a prawie całą resztę mają banki, które również polskie nie są. Cały więc praktycznie dług jest sprzedany za granicę i te ok. 35 mld odsetek z tytułu obsługi zadłużenia opuszcza nasz kraj, co niestety realnie kosztuje obywateli ok. 98 mld rocznie. Gdyby banki były polskie i gdyby Państwo polskie zamiast sprzedawać dług za granicę sprzedawało go Polakom, to moglibyśmy sami finansować się własnym majątkiem przez dowolnie długi okres, gdyż odsetki zamiast wędrować za Odrę zostawały by w kraju i każdego roku po prostu wracałyby do obrotu. Jeśli ktokolwiek uważa, że to ekonomiczne science fiction, to odsyłam do planu transakcji przejęcia Energi przez PGE. Jest to przykład finansowania własnego deficytu na bazie własnego majątku, z jednoczesnym majątku tego zachowaniem. Sprawą o kluczowym znaczeniu jest czyj kapitał pracuje w gospodarce. To za kapitał kupuje się materialne srodki produkcji, oraz pracę i od włożonego kapitału, nie od zatrudnionego personelu kalkuluje się przyszłe zyski. Polska praca jest w głównych gałeziach gospodarki opłacana zagranicznym kapitałem i dla niego generuje zyski, a a dla państwa polskiego jedynie podatki. Dlatego na wszystko brakuje, gdyż w polskiej gospodarce kapitał nie pracuje dla Polaków. Pomimo wyprzedania kraju jest jednak jeszcze w posiadaniu Polaków ogromny majątek, który by mógł dla nas pracować. Tylko milion prywatnych mieszkań to ok. 200 mld zł, a gigantyczny wprost majątek stanowi ziemia. Stworzenie odpowiednich mechanizmów i uwolnienie tych pieniędzy i wtłoczenie ich do gospodarki, żeby na nas zarabiały nie wydaje się trudne. Niech państwo wypuści 30 letnie obligacje pożyczki narodowej na np. 7%, a właściciele mieszkań czy ziemi niech pójdą do jednego z 3 polskich banków i niech wezmą kredyty na hipotekę na 4,5% i niech te obligacje kupią. Dla nich będzie to niewielki zysk, ale jednak zysk z martwego do tej pory kapitału, a dla Państwa najniższy z możliwych koszt jego pozyskania 2,5% w skali roku. Uniezależnienie się od wahań kursowych i stawki Libor będzie wprost bezcenne. Wtedy każda złotówka kapitału i odsetek będzie pracowała dla nas i na nas. Pieniądze te mogłyby zostać wydane tylko na określone cele, np. odzyskanie sektora bankowego, lub tworzenie miejsc pracy w nowoczesnych dziedzinach gospodarki. Tu jednak jest potrzebny rząd, któremu Polacy zaufają, że te pieniadze nie zostaną zmarnowane. I to jest już niestety chyba science fiction. Ale instytucja pożyczki narodowej nie jest Polakom obca, więc może jest jednak jakaś szansa?. Provoc
Piar i tylko piar
1. Na ostatniej Konwencji Platformy Premier Donald Tusk ogłosił, że przenosi swój gabinet już od najbliższego wtorku do gmachu Sejmu i będzie tam pracował do końca roku. Licznie zatrudnieni w Kancelarii Premiera piarowcy podpowiedzieli, że potrzebny jest jakiś „ event”, który zwróci uwagę opinii publicznej jak szef rządu chce pilnować tzw. jesiennej ofensywy legislacyjnej rządu.
Od wielu tygodni Premier zapowiada skierowanie do Sejmu ponad 40 projektów ustaw, które mają dotyczyć ratowania finansów publicznych, reform w ochronie zdrowia, deregulacji w gospodarce, spraw społecznych i usuwania skutków powodzi. Mimo tych zapowiedzi, chociaż wakacje sejmowe już się skończyły na razie zapowiadanych projektów ustaw nie ma, a ofensywa przesuwa się na październik.
2. Ustawy zdrowotne były przecież gotowe, bo to te same które kiedyś zawetował ś.p. Prezydent Lech Kaczyński. Okazuje się, że trzeba je wiele miesięcy poprawiać, żeby mógł je przyjąć rząd i skierować do Sejmu. Podobnie było z tymi, które miały ratować finanse publiczne. Minister Rostowski opowiada o nich w mediach od kilku miesięcy ale okazuje się,że ciągle nie są jeszcze nie są w takim stanie, żeby można je było przekazać do Sejmu. Te dotyczące usuwania skutków powodzi dawno powinny być już uchwalone bo przecież powódź była w maju i czerwcu, a zaraz będzie zima i usuwanie skutków powodzi trzeba będzie odłożyć do wiosny w następnym roku.
3. Premier Tusk powinien więc raczej pogonić do roboty swoich ministrów, bo to oni jak widać specjalnie się nie przepracowują albo też brakuje im pomysłów na przygotowanie reform w dziedzinach za które odpowiadają. Przenosząc gabinet do Sejmu Premier sugeruje opinii publicznej, że musi pilnować nie tylko swoich ministrów ale także posłów i senatorów większości rządowej aby wydajnie pracowali nad projektami rządowymi. Być może Premier nie ma też zaufania do swojego Marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny i obawia się, że ten niedostatecznie przejmie się jesienna ofensywą legislacyjną rządu i dlatego chce zarządzać także pracami Sejmu.
4. Wszystko to jednak pokazuje, że dla Premiera i jego doradców najważniejszy jest jednak piar. Urzędując w Sejmie Premier przecież nie przyśpieszy prac nad projektami ustaw, bo o tempie prac i tak decydują posłowie koalicji rządzącej, którzy mają większość we wszystkich sejmowych komisjach. Tak jak oni zdecydują tak postępują prace sejmowe i obecność Premiera w Sejmie nic tu nie zmieni. O szybkości prac w Sejmie decyduje raczej jakość przedłożeń rządowych, a z tą nie jest najlepiej. Jeżeli ustawy zdrowotne przeszły ponad rok temu cały proces legislacyjny w Parlamencie i nie weszły w życie tylko dzięki wetu Prezydenta, a teraz przez wiele miesięcy resort zdrowia znowu nad nimi pracuje, to trzeba zadać pytanie jakiej jakości były te ustawy. I to wysokiej jakości projektów ustaw powinien wymagać od swych ministrów Premier Tusk, a do pilnowania tego nie jest mu potrzebny gabinet w Sejmie tylko raczej żmudna praca z ministrami w Kancelarii Premiera. Ale Premier nie jest przecież przykładem pracusia. Jego kilkakrotne urlopy w tym roku dobitnie o tym świadczą. Woli raczej show więc będzie przenosił gabinety, a przyjaciele z zaprzyjaźnionych mediów ładnie to pokażą i opiszą. Premier dwoi się i troi i w rządzie i w Sejmie tylko ci oporni posłowie są przyczyną tego, że nie wszystko w kraju idzie dobrze. Załatwił nam „zieloną wyspę”, przejście suchą nogą przez kryzys, naręczami wręcz przywozi sukcesy z Brukseli, a tu nie wiedzieć czemu zaczyna przybywać niezadowolonych. Taki za chwilę będzie przekaz medialny. Jak się jednak na to wszystko popatrzy trzeźwym okiem to konstatacja może być tylko jedna, dla Premiera liczy się już tylko piar. Zbigniew Kuźmiuk
Fundacja Adenauera (KAS) nie może zasłaniać się niewiedzą, że Bartoszewski nie jest profesorem
Po przeczytaniu artykułu Fundacji Konrada Adenauera (KAS) autorstwa pana Raabe [ link] poinformowałem go wczoraj po niemiecku, telefonicznie o nieprawdziwych sformułowaniach dotyczących wykształcenia pana Władysława Bartoszewskiego i robienie z niego profesora, którym pan Bartoszewski nie jest. Pan Raabe zarzucił mi niewiedzę i zapewnił o rzetelności profesorskiego tytułu pana Władysława Bartoszewskiego nie podając jednak źródła jego informacji. Zaproponowałem mu więc, ażeby się dowiedział prawdy bezpośrednio od “profesora”. Zażądałem również usunięcia nieprawdziwego tytułu profesora z publikacji KAS. Rozmowa została w pól słowa przerwana.Trudno mi się domyślać dlaczego, czy mu na przykład z wrażenia słuchawka wypadła z ręki. Nie chce nawet domniemywać, ze tak wysoko postawiony przedstawiciel niemieckiej kultury i polityki w Polsce mógłby po prostu w pól słowa rzucić słuchawką potwierdzając tym samym polska opinię na temat niemieckiej kultury, zamiast grzecznie i rzeczowo odnieść się do bulwersującej sprawy powielania przez niego nieprawdy w sprawie markowania profesora.Zadzwoniłem więc jeszcze raz prosząc o ponowne połączenie. Po chwili rozmowy z panem Raabe sekretarka poprosiła mnie o przesłanie mojej prośby pisemnie utwierdzając mnie w przekonaniu, ze rozmowa została przerwana nieprzypadkowo.
Wysłałem wiec maila z załącznikami i umotywowanym pisemnym wnioskiem o usunięcie nieprawdziwych informacji na temat pana Władysława Bartoszewskiego. Jak widać, pan Bartoszewski wrobił KAS w nieprzyjemną sprawę nie reagując na nieprawdziwe publikacje i nie żądając sprostowania. Uważam ze panu Raabe należą się za to od pana Bartoszewskiego przeprosiny i duże kwiaty.
Kilka godzin później pan Raabe przysłał odpowiedz, cytuje fragment:> Herr Kraszewski,Moje tłumaczenie: odnośnie oficjalnego tytułu profesorskiego ma pan rację, według mojego rozeznania. Pan Prof. Bartoszewski był “tylko”profesorem gościem w Bawarii i miał więcej do powiedzenia niż niejeden rzeczywisty profesor. Komentarze odnośnie logiki tej wypowiedzi pozostawiam czytelnikom. Ja mogę się tylko domyślać ze chodzi mu o to, ze “pan WB jest profesorem, ale nie jest”. Będzie to miało w Niemczech konsekwencje, ponieważ brak dementi na nieprawdziwe tytułowanie przez osoby trzecie jest czynem karalnym zagrożonym kara wiezienia(*), czyli pan Raabe prowokuje niedźwiedzią przysługę, kryminalizację pana Bartoszewskiego, skoro obaj panowie odgrywają w Polsce grę polegająca na przekonywaniu czytelnika KAS co do prawdziwości nieprawdziwego i nieuznanego w Polsce, wykreślonego mu przez niemiecki rząd, tytułu. Poniżej załączam moją odpowiedź: Dotyczy: Niegodnego tytułowania ministra Władysława Bartoszewskiego tytułem profesora. Wniosek o wymazanie bezprawnej tytulatury ze wszystkich publikacji KAS. Szanowny Panie Raabe, przyjmuje Pańskie potwierdzenie o doinformowaniu się w ogólnie wiadomej sprawie bezprawnego tytułowania polskiego sekretarza stanu, wcześniej ministra, pana Władysława Bartoszewskiego i oczekuję, zgodnie z moim wnioskiem o usunięcie niezgodnych z prawda informacji ze stron KAS w rozsądnym terminie, najlepiej w ciągu przyszłego tygodnia oraz zaniechanie powielania dalszych informacji stawiających pana Władysława Bartoszewskiego w złym świetle. Nie zamierzam się z Panem wdawać w polemikę, lecz uważam, że powinien mi Pan podziękować za doinformowanie w tej sprawie. Dążmy wiec wspólnie do celu, do prawdy i oczyszczenia pana Bartoszewskiego z tego niegodnego tytułu. Dodatkowo informuje Pana o tym, jeżeli Pan również o tym nie wie, że profesorem gościem – “Gastprofessor” w Bawarii może zostać osoba z co najmniej doktorskim dorobkiem naukowym, którego pan Władysław Bartoszewski nie posiadał i nie posiada, wiec wiadomo, ze nie mógł on legalnie być nawet “profesorem gościem”. Dokładna data i miejsce nominacji podobnie jak numer akt i podpis osoby nominującej powinny być znane nie tylko panu Władysławowi Bartoszewskiemu. Pozostańmy wiec przy formalnym, legalnym i wspólnie ustalonym stanie rzeczy zgodnym z ustaleniem niemieckiego rządu. Pańska niewiedza, jako przedstawiciela KAS w Polsce, w tych podstawowych sprawach dotyczących osób decydujących o stosunkach polsko-niemieckich nie powinna być usprawiedliwieniem do powielania niezgodnych z prawdą informacji w publikacjach KAS, tym bardziej, skoro wyklucza Pan umyślne kłamstwo i do tego jeszcze chce ode mnie przeprosin za swoje błędy. Czy można czcić ludzi nazywając ich niezgodnie z obowiązującym stanem i prawem profesorem? Proszę to przemyśleć i otworzyć szeroko okna i drzwi w KAS, nie tylko w oczekiwaniu na nowe informacje. Z poważaniem
http://miroslawkraszewski.salon24.pl
http://de.youtube.com/RPDDPL
http://rpdd.eu/
Mirosław Kraszewski
Z dniem wczorajszym (24.09.2010) fundacja KAS nie może się już więcej zasłaniać niewiedzą i powinna zaniechać tytułowania pana Władysława Bartoszewskiego nieprzysługującym mu tytułem. (*) Vorsätzliche falsche Betitelung, Straftatbestand nach § 132a Strafgesetzbuch (Missbrauch von Titeln, Berufsbezeichnungen und Abzeichen) Mirosław Kraszewski
Czarne chmury nad europejską walutą Co się dzieje z tym euro, że do niedawna tak wychwalane w Europie znalazło nawet w Polsce liczne grono sceptyków i to zarówno nie tylko u ekonomistów, ale wśród lewicowo-liberalnej elity, która wszystko, co z Unii Europejskiej pochodzi, traktowała do tej pory jako dobro absolutne i prawdę objawioną.
Dla wielu niezorientowanych w niuansach polityki finansowej Unii Europejskiej jako argumenty za wprowadzeniem euro przedstawia się wiele udogodnień w życiu codziennym, jakie ma przynieść europejska waluta. Dowody na słuszność posługiwania się euro są przedstawiane społeczeństwu w sposób prosty i ułatwiający natychmiastową akceptację tego pomysłu. Możemy więc usłyszeć, że dzięki euro dużo łatwiej będzie można podróżować – odpadnie potrzeba wymiany jednej waluty narodowej na inną, co oznaczać będzie oszczędność czasu i pieniędzy; ceny będą przejrzyste (wszystkie w euro) – możemy np. porównać, ile kosztuje chleb w euro w Warszawie, a ile w Berlinie; nastąpi wyrównanie cen produktów i usług na rynku europejskim – nie będziemy tracić energii na poszukiwanie miejsc, gdzie produkty są tańsze. Dla szczerych europejskich ideowców pozostają jeszcze argumenty “wyższych lotów”: “wzrost znaczenia waluty Wspólnej Europy, która jest – obok jena i dolara – jedną z najważniejszych walut na świecie” lub “przynależność do ugrupowania o wielkim potencjale gospodarczym, czyli Unii Gospodarczo-Walutowej, która poza USA i Japonią zaliczana jest do największych potęg gospodarczych świata”, itp.
Kosztowne euro Drugorzędne lub rzadko dyskutowane pozostają kwestie wpływu wprowadzenia euro na dane makroekonomiczne państw narodowych oraz oddziaływanie na nasz budżet domowy. Prawdziwe konsekwencje przyjęcia euro dostępne są wąskiemu gronu ekonomistów lub poruszane w prasie specjalistycznej nieczytywanej przez polskiego statystycznego konsumenta. Pierwszym zasadniczym elementem procesu przyjęcia euro jest przygotowanie się na jego wejście. Wdrożenie euro wiąże się bowiem z kosztami. Koszty z tytułu zmiany systemów informatycznych, kas fiskalnych, itp. szacuje się na ponad 100 miliardów dolarów w skali całej Unii. Z drugiej strony należy pamiętać, że wraz z wprowadzeniem nowej waluty sektor finansowy straci poważne źródła dochodów z tytułu ubezpieczeń i wymiany walut. Dotknie to przede wszystkim polskie małe i średnie przedsiębiorstwa, które przez wysokie podatki, składkę ZUS i gąszcz przepisów biurokratycznych skutecznie są eliminowane przez polskie władze z życia gospodarczego na rzecz wielkich sieci marketów, dla których wydatki na dostosowanie kas fiskalnych to kropla w morzu opasłego budżetu zagranicznej korporacji. Czysto finansowe skutki to nie wszystko. O wiele większe następstwa szczególnie dla kraju rozwijającego się jakim jest Polska niesie ze sobą spełnienie formalnych warunków przystąpienia do strefy euro, tzw. konwergencji. Są to: 1) deficyt budżetowy nie wyższy niż 3% PKB, 2) długoterminowa stopa procentowa nie może przekroczyć więcej niż 2 punkty procentowe średniego poziomu stóp procentowych w 3 krajach EU o najniższej inflacji, 3) dług publiczny nie większy niż 60% PKB, 4) stopa inflacji nie wyższa niż 1,5 punktu procentowego ponad średnią stopę inflacji w 3 krajach EU z najniższym poziomem, 5) waluta krajowa musi być uczestnikiem Europejskiego Mechanizmu Kursów Walutowych, ERM (w okresie ostatnich 2 lat przed przystąpieniem kraju do EMU) oraz nie powinna w tym okresie podlegać dewaluacji z inicjatywy rządu danego kraju. Wyżej wymienione warunki nie są same w sobie złe. Należy tylko dodać, w jakich okolicznościach mogą być stosowane i kto je będzie egzekwował.
Wyjście przed orkiestrę Organem, który będzie decydował o polskich finansach, będzie Europejski Bank Centralny (co jest niezgodne z art. 227 polskiej Konstytucji), według którego jedynie Narodowy Bank Polski posiada wyłączne prawo emisji pieniądza i prowadzenia polityki pieniężnej. Choć zarzuca się przeciwnikom euro, że krytykując europejski zarząd polskimi finansami, posługują się straszakiem przekazania “serca” systemu finansowego Polski, czyli NBP dla EBC, należy zauważyć, że na obecnym etapie różnorodności krajów UE takie rozwiązanie jest przede wszystkim niewykonalne i niemożliwe, a jego przyjęcie mogłoby przynieść ujemne skutki. Jak można prowadzić wspólną i ujednoliconą politykę finansową w krajach, które posiadają odmienne systemy podatkowe, różne poziomy inflacji i bezrobocia, a także wiele innych odmienności wynikających ze specyfiki danych regionów w poszczególnych państwach, np. północne a południowe Włochy, wschodnia a zachodnia część Niemiec lub Wielkopolska a Warmia i Mazury. Wobec braku pełnej integracji, o której marzą eurokraci, postulat wprowadzenia euro jest wyjściem przed orkiestrę grającą w tym przypadku i tak bardzo nierówno. Jednolita polityka finansowa prowadzona dla różnych krajów nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. Co gorsza: będzie krępować krajową politykę gospodarczą, gdyż żaden z banków narodowych podejmując decyzję nie może kierować się już sytuacją własnej gospodarki lub swojego np. zacofanego gospodarczo regionu. Podobny wpływ miał proces ujednolicenia, którego efektem po zwiększeniu się cen w tzw. krajach “tanich” (Polska i inne kraje Europy Środkowo – Wschodniej) byłoby równoczesne zwiększanie się tam poziomu płacy. Następstwem takiego dobrodziejstwa euro jest pogorszenie się sytuacji konkurencyjnej krajów “tanich” przeważnie mniej rozwiniętych i odpływ krajowych i zagranicznych inwestorów ze względu na koszty zatrudniania pracowników. Przewidywania spadku rozwoju gospodarczego Polski w przypadku wstąpienia do strefy euro potwierdzają się w praktyce.
16 krajów, które obecnie należą do strefy euro, musiało spełnić nałożone na nie warunki, co wymagało ograniczenia podaży pieniądza i deficytów budżetowych. Kraje Unii Europejskiej, które prowadziły ekspansywną politykę ekonomiczną, zanotowały więc spadek aktywności gospodarczej.
Chybiony argument Nie tylko zahamowanie wzrostu gospodarczego jest charakterystyczne dla eurolandu. Analizując poziom w bezrobocia w Unii Europejskiej w ostatnich latach, liczba bezrobotnych w ogóle się nie zmieniła w krajach, w których obowiązuje euro. Prześledźmy bezrobocie w strefie euro w ciągu ostatnich 10 lat. Wyciągając rękę do zwolenników euro, przyjmijmy za wskaźnik sierpień każdego roku, kiedy bezrobocie maleje ze względu na prace sezonowe czy sprzyjającą pogodę. 2000 – 10, 1%, 2001 – 9,4%, 2002 – 9,7%, 2003 – 9,9 %, 2004 – 9,9%, 2005 – 9,8%, 2006 – 9,3%, 2007 – 8,4%, 2008 – 8,3%, 2009 – 9,7%, 2010 – 10% (źródło: Bankier.pl). Argument, że euro powoduje wzrost gospodarczy lub bezpieczeństwo gospodarki czy nawet służy ludziom, nie broni się w żadnym ze wskazanych przypadków. Minęło aż 10 lat unii walutowej, a poziom bezrobocia jaki był, taki jest. Zwiększający się poziom bezrobocia jest spowodowany wyhamowaniem wzrostu gospodarczego przez euro. Jako przykład zachłyśnięcia się i późniejszej czkawki po euro może posłużyć przypadek pierwszego przodownika w eurokołchozie, czyli Niemców. Nasz zachodni sąsiad, którego państwo tak często Polacy stawiają za wzór idealnej gospodarki i chcą je naśladować, dzięki swojej marce osiągnął niezaprzeczalny i wzbudzający zazdrość innych potęg europejskich Francji i Wielkiej Brytanii rozwój gospodarczy. Ze świetnie prosperującą gospodarką przyjął ściśle określone warunki formalne konwergencji i strzegł, aby inni je wypełnili, zanim przystąpią do strefy euro. Gdy euro zastąpiło niemiecką markę, okazało się, że ich silna gospodarka zaczęła przekraczać granice wyznaczone przez formalne warunki. W eurolandzie obowiązuje jednakowa stopa procentowa, jednak inflacja dla każdego kraju jest zróżnicowana. Niemiecka inflacja była natomiast niska, co powodowało, że stopa procentowa była za wysoka. W zależności i wzajemnym wpływie wskaźników makroekonomicznych nastąpiło zatrzymanie dotychczasowych i brak napływu nowych inwestycji doprowadzające w efekcie do stagnacji i wzrostu bezrobocia. Niemcom przypomniało się hasło widniejące na plakatach wieszanych przed wprowadzeniem europejskiej waluty przez jedną z eurosceptycznych partii wschodnioniemieckich: “Deutsche Mark muss bleiben!”. Niestety dla nich opamiętanie przyszło za późno.
Cenowa legenda Kolejnym mitem szerzonym w oficjalnej propagandzie na rzecz euro było dobroczynne wyrównanie i ujednolicenie cen. Postulat równie nieliczący się ze specyfiką sytuacji ekonomicznej w poszczególnych państwach narodowych i pomijający złożoność i różnorodność czynników, które wpływają na wysokość cen, a więc lokalnych kosztów wytworzenia produktu lub usługi (różna wysokość płac, cen ziemi, podatków, kosztów wynajmu itp.), marż cenowych, poziomu i zaawansowania konkurencji i segmentacji rynku odbiorców przez producentów. W szesnastu państwach, które zdecydowały się wprowadzić euro, wymiana walut krajowych na euro została wykorzystana do podwyżek cen artykułów żywnościowych i usług wskutek zaokrąglania cen w górę przy przeliczaniu na euro. Szczególnie niezadowoleni dziś są Niemcy, Włosi i Grecy. Tuż po wprowadzeniu euro (od 1 stycznia 2002 r.) przeprowadzony przez niemiecki insytut FORSA sondaż wykazał, że 16% niemieckich klientów wychodziło zdenerwowanych z lokali gastronomicznych lub sklepów, gdy okazało się, że cena jest o wiele wyższa niż z przeliczenia marki na euro. To ostatnie stało się obecnie bardzo popularnym i dość powszechnym zjawiskiem, jaki można zaobserwować wśród kupujących Niemców. Nic więc dziwnego, że tylko około 25% ankietowanych w eurobarometrze Niemców pozytywnie wypowiada się dziś o euro, nazywając częściej je teuro (teuer – z niem. drogi). W Niemczech najbardziej podrożały podstawowe produkty żywnościowe oraz niektóre usługi, np. mleko podrożało o 12%, pomidory ponad 50 %, a koszt wizyty u fryzjera wzrosł o 4%. Włosi znani z gorącego temperamentu w walce z drożyzną uciekli się do bardziej drastycznych poczynań. Tamtejsze organizacje konsumenckie organizowały jednodniowe “strajki”, w czasie których Włosi mieli bojkotować pójście do sklepu i zrobienie zakupów. Włoski rząd odczuwając presję społeczną jesienią 2002 r. postanowił wprowadzić na trzy miesiące zamrożenie cen energii i usług telekomunikacyjnych, które jeśliby wzrosły podwyższyłyby temperaturę sporów co do zasadności przyjęcia euro we Włoszech. Wprowadzono również regulację cen w kawiarniach, restauracjach i supermarketach, aby mieć wpływ nad niekontrolowaną inflacją. Najbardziej wprowadzenie euro odczuło jednak społeczeństwo greckie. W 2002 r. Grecy ogłosili jednodniowy ogólnokrajowy bojkot sklepów, korzystania z publicznego transportu i prowadzenia rozmów telefonicznych w sieciach stacjonarnych i komórkowych. Spowodowało to według szacunków greckiego związku konsumentów INKA spadek sprzedaży w tym dniu o około 75% Protest był drastyczny, ale w pełni uzasadniony. Pokazał eurokratom, że wzrost cen różnych artykułów średnio 11–40% według danych oficjalnych musi spotkać się ze stanowczym sprzeciwem. Ostatnie wydarzenia w Grecji związane z kryzysem gospodarczym tylko zaogniły stosunek obywateli innych państw do euro, jak i samej Unii Europejskiej. Udzielona pożyczka 30 mld euro pomocy do walki ze złą sytuacją gospodarczą spowodowały gniew w innych państwach strefy euro. Nikt nie chce finansować problemów innych państw z kieszeni własnych obywateli. Każdy bowiem z nich będzie musiał zapłacić teraz 95 euro.
Abstrakcja ideologiczna Wspólna waluta euro jest więc kolejnym fetyszem Unii Europejskiej, mdłym symbolem kolejnego stopnia integracji i nieadekwatnym rozwiązaniem, które zamiast służyć celom, jakie legły u podstaw pomysłów jego wprowadzenia, nie zmniejsza, a wręcz pogłębia nabrzmiałe choroby toczące kontynent europejski: stagnację gospodarczą, bezrobocie i wzrost cen.
Wszelkie projekty polityczne o zasięgu ponadnarodowym powinny być bowiem budowane w szacunku dla różnorodności państw, regionów i małych ojczyzn lokalnych tworzących Europę. Przeciwnicy wolności i suwerenności narodów zasiadający w Brukseli, a także ich krajowi reprezentanci nazywają ową różnorodność i przyczyny niepowodzenia euro jeszcze niezbyt dostatecznym stopniem integracji europejskiej. Obserwując doświadczenia krajów UE, może to i dobrze. Płacąc bowiem polską złotówką, a nie euro, na pewno jesteśmy w stanie zaoszczędzić sobie wątpliwej przyjemności dopłacania do ideologicznych abstrakcji, jaką jest wspólna waluta europejska. Ireneusz Fryszkowski
Przeprosiny Są nam winni przeprosiny. Powinni je ogłosić publicznie i to w najważniejszych mediach. Przeprosin jednak nie będzie. Będzie - jak to kiedyś plastycznie ujął Janusz Korwin-Mikke - rżnięcie głupa, czyli udawanie, że nic się nie stało. Oni - uchodzący za autorytety. Po katastrofie w Smoleńsku liczne grono wykształconych ludzi (czemu wykształcenie tak rzadko wiąże się z mądrością?) przesądziło w mediach, że winę za śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego żony i 94 osób lecących 10 kwietnia tupolewem ponoszą WYŁĄCZNIE Polacy. Winę tę rozkładano między pilotami a prezydentem, który według znanych oszczerców miał zmusić pilotów do lądowania. Nikomu nie przeszkadzał brak dowodów. Kilka dni temu Bronisław Wildstein przypomniał słowa pewnego często występującego w mediach profesora na temat katastrofy smoleńskiej. Profesor mówił wtedy między innymi: "Fakt jest taki, że samolot podszedł do lądowania mimo przynajmniej trzykrotnego ostrzeżenia ze strony obsługi lotniska w Smoleńsku i zaleceń, by lądował gdzie indziej. ( ) Mówienie, że odpowiedzialność za wypadek spada na Rosjan ( ) jest infantylne ( ). Rosjanie nie mieli obowiązku zamknięcia lotniska". Problem polega na tym, że dziś już wiemy, co działo się w wieży kontrolnej. Wiemy, że Rosjanie mieli obowiązek zamknięcia lotniska i niedopuszczenia do lądowania prezydenckiego samolotu z powodu fatalnej widoczności. Powinni ZAKAZAĆ lądowania. Takie są procedury na wojskowych lotniskach. Nie da się już zrzucić całej winy na Polaków. Jednak znani ludzie, którzy publicznie to zrobili, szargając pamięć zmarłych, ani myślą teraz przepraszać. Mają już zapewne plany głoszenia kolejnych swoich prawd objawionych. Ogłoszą, a potem każą ludziom o nich zapomnieć i wymyślą nowe, które ogłoszą, a potem... Przeprosin nie będzie. Sterowanie opinią publiczną zakazuje przepraszania. Sławomir Jastrzębowski
Marek Król: Déja widziałem Sądziłem, że paramnezja dotyka ludzi w podeszłym wieku, choćby takich jak ja. A jużci okazuje się, że zaburzenie pamięci powodujące nieustanne wrażenie déja vu pojawia się u młodych. Oto w sobotnim "Super Expressie" czytam niezwykle mocny komentarz Sławomira Jastrzębowskiego ("Przeprosiny") i dreszcz przechodzi mi po plecach. Autor wie, tak jak ja, że władza ludowa nie musi przepraszać za hańbę smoleńską, bo ma władzę nad pamięcią trolli wspieraną przez medialnych sługusów. Wstrząsający i zarazem wzruszający "Krzyż do kasacji" Tadeusza Płużańskiego w tym samym wydaniu gazety pokazuje, że ludzie przyzwoici muszą nieustannie zmagać się z bolesną paramnezją. Chciałoby się rzec: już widziałem zwycięską walkę z krzyżem funkcjonariuszy PRL, już widziałem kłamstwa władzy o Katyniu. Takie déja widziałem w sobotnich tekstach Jastrzębowskiego i Płużańskiego. Panowie, witam w klubie cierpiących na paramnezję, od której wolna jest na przykład Joanna Mucha. Ona po prostu wybrała przyszłość. W sobotnim "Super Expressie" dzielnie potępia, dyskwalifikuje PiS-owską opozycję. Partia jej tego nie zapomni. W akcie bezkompromisowej samokrytyki Joanna Mucha przyznaje, że to ona wciągnęła na członka PO kretyna z Biłgoraja. Teraz rozumiem zaangażowanie wciągniętego w rolę wibratora partii rządzącej. I znowu mam déja vu, bo w czasach kiedy Mucha była małą dziewczynką, partia i rząd też miały swojego wibratora i był nim Jerzy Urban. Kiedy Sławomir Jastrzębowski obnaża mechanizmy kłamstwa smoleńskiego i rolę dezinformatorów medialnych, to rośnie we mnie nadzieja, że nie będziemy musieli czekać pięćdziesięciu lat na ujawnienie prawdy o katastrofie i pomnik. To przecież takie logiczne. Skoro zamordowani w Katyniu polscy oficerowie czekali 50 lat na pomnik w Polsce, to dlaczego ofiary katastrofy smoleńskiej mają mieć jakieś przywileje? I dzisiaj, tak jak w czasach PRL-u, wolni od paramnezji Polacy mogli cieszyć się zjazdem partii w ubiegłą sobotę. I tak jak kiedyś, przywódca partii i rządu nakreślił nowe zadania, wskazał wrogów klasowych i wzywał do zwarcia szeregów w walce z reakcyjną opozycją. Tak jak kiedyś elementy antysocjalistyczne, tak teraz elementy antysystemowe, czyli PiS, podnoszą brudną rękę na władzę ludową. Jednak jak zapewnił przywódca partii i rządu, PO nie dopuści, by do władzy wrócili siewcy pesymizmu i strachu, czyli PiS. Partia chce władzy dla dobra Polaków tylko po to, by ich obronić przed PiS-em. W imię optymistycznej wizji Polski, która rośnie w siłę i w której żyje się dostatniej. Nie ma wolności bez platformalności, nie ma alternatywy dla PO, która i tak nie ma z kim przegrać przyszłych wyborów. Program partii programem narodu, którego zdrowa większość jest wolna od paramnezji. A ja to, cholera, déja widziałem 30 lat temu. Więcej
http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/marek-krol-deja-widziaem_154744.html
http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/przeprosiny_154671.html
http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/krzyz-do-kasacji_154670.html
Antoni Macierewicz – wywiad z Posłem RP, 24 Września 2010 Oszołomy czy zbrodniarze totalitarni lub tylko mali złodzieje mienia wielkiej wartości wpisanego do Rejestru Zabytów ? Dla kogo są ważne dowody w sprawie zamachu na Prezydenta RP i osób towarzyszących w podróży lotniczej, demokratycznie wybranego Zwierzchnika Sił Zbrojnych ? Dla NATO i Wspólnoty Europejskiej, dla rodzin, dla polityków ? Przecież wszyscy wiedzą, że wszyscy zostali już pochowani a tutaj taki skandal, że ofiary tego zamachu użyźniają smoleńską ziemię.
Przeprowadzono sekcję zwłok już sześć miesięcy temu, wszystko było takie piękne jak minister Kopacz w swym żywiole, plombująca usta wszystkim w Moskwie i nie tylko. Te szczątki ludzkie i nie zabezpieczone dowody są może tylko ważne dla wąskiej grupy skupionych wokół Prezesa PiS-u, którzy chcą aby szczątki tragicznie zabitych przedstawicieli Narodu były godnie pochowane w Polsce, w kraju w którym byli wybrani do służby dla tego Narodu? Jednak światowe trendy w których prym wiodą piewcy wolności i zaufania do instytucji demokratycznego państwa prawnego na zasadzie społecznego terroryzmu, sławiąc swoją nową doktrynę jeden prezydent, jeden głos w wyborach Rosja oraz Białoruś i nasi chorobliwie zazdrośni o ich popularność politycy w tym Premier Tusk i grypsujący kompani władzy (nie piszę tu tylko o tych zasobach kadrowych, które obecnie z różnych powodów czasowo przebywają w Zakładach Karnych i którzy tak licznie i zdecydowanie przyczyniają się do sukcesów wyborczych światowej partii obywatelskiej w większości głosując w więzieniu lub jeszcze niewinni jak Karnowski), powinni postarać się o Europejskie Certyfikaty Zaburzeń Percepcji. Lepiej być oszołomem z certyfikatem europejskim, aniżeli zbrodniarzem totalitarnym, ponieważ wszyscy już w Polsce wiedzą, że są tacy i nie trzeba kampanii medialnej aby to wytłumaczyć ludowi. Jestem zdania, że pomogą one nie tylko Tuskowi i jego towarzyszom w dostaniu się do ekskluzywnego domu spokojnej starości im. Erycha Honneckera w Moskwie ale zapewnią również bezkarność. Niestety tylko geniusz z Karpat Nicolae Ceausescu nie doczekał tej pięknej starości na terenie ekskluzywnej posiadłości Domu Spokojnej Starości niedaleko Moskwy.. Nie chciał zmian na lepsze by żyło się lepiej i musiał mieć bliskie spotkanie towarzyskie w obecności żony z plutonem egzekucyjnym. Nie chciał zgody, ponieważ zgoda buduje tylko był zwolennikiem arogancji. Całe przeciwieństwo do geniusza z Kaszub, który buduje zgodę i poszanowanie do zasad demokratycznego państwa prawnego w wystąpieniach medialnych tylko na słowo, jak przystało na prawdziwego dżentelmenela.
Co tam więzienie dziennikarza polonijnego za to, że nie chciał wpuścić weterynarza jak siedział w więzieniu, ponieważ wymyślił sobie, że pozwie Juntę Urzędniczą w Polsce do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasbourgu. Mógł nie pozywać. Co tam pomijanie kilku składników majątkowych wpisanych do Rejestru Zabytków. Przecież ten Rejestr nie jest dla niego tylko dla nas rasy panów. W dodatku jak mówią grypsujący wyborcy Tuska sprzedał wszystkich wypisując Petycję do Parlamentu Europejskiego nr. 1248/2007. Mógł nie pisać tej Petycji to by nie poszedł siedzieć. Powinien wiedzieć, że artykuł 63 Konstytucji (Art. 63. Każdy ma prawo składać petycje, wnioski i skargi w interesie publicznym, własnym lub innej osoby za jej zgodą do organów władzy publicznej oraz do organizacji i instytucji społecznych w związku z wykonywanymi przez nie zadaniami zleconymi z zakresu administracji publicznej. Tryb rozpatrywania petycji, wniosków i skarg określa ustawa.) jest nie uregulowany ustawą, więc kto mu dał takie prawo pisać jakąś Petycję i to do Brukseli ? Dlatego teraz chcę wszystko zwalić na Posła Macierewicza tym razem i upublicznić wywiad z nim po odbytym posiedzeniu Zespołu Parlamentarnego ds. Katastrofy Smoleńskiej. Ja z takimi dowodami nazwałbym tę komisję Zespół ds. Zbadania Okoliczności Przeprowadzonego Zamachu Stanu w Polsce. Ale kto się liczy z takim przestępcą co go aresztują na Krakowskim Przedmieściu z Krzyżem w ręku za to, że nie wpuścił weterynarza na teren swojego gospodarstwa rolnego gdy ten chciał mu ukraść stado hodowlane pod pozorem czynności prawnych. To oszołom jakiegoś Krzyża broni i w dodatku nie rozumie nowej doktryny wszystkich religii, że modlić się należy tylko w miejscach kultu, kościołach, synagogach, meczetach lub miejscach pochówków ! Toć to oszołom lub jak inni wolą agent. Zgadzam się być nawet oszołomionym agentem ale wpierw oddajcie złodzieje co ukradliście czyli mienie wielkiej wartości wpisane do Rejestru Zabytków i inne składniki majątkowe gospodarstwa rolnego. Wydając decyzje podatkowe z rażącym naruszeniem prawa a następnie stosując korupcję polityczną Sądów, Platforma Obywatelska jako partia polityczna powinna być zdelegalizowana już w zeszłym roku co by niewątpliwie uratowało życie wielu najwyższym dostojnikom. Sposobem w jaki zostałem zrabowany można by zgodnie z prawem pozbawić całego majątku Billa Gatesa. Hitler też wysyłał na śmierć zgodnie z prawem. Swoją drogą mając za doradców pensjonariuszy płaci się najwyższą cenę, wcześniej lub później. Muszę jednak powrócić do tematu, bo przecież jak się pisze o tak ważnych sprawach to należy zachować bezstronność jak przystało na normy jeden prezydent jeden głos. Pan Premier nie przyjdzie na spotkanie z Parlamentarnym Zespołem ds. Katastrofy, ponieważ nie będzie nadawał specjalnych uprawnień i wywyższał ten Zespół od innych mając szacunek dla demokracji. Oto pełna lista zespołów działających w Sejmie RP, aby każdy demokrata jeden głos, jeden prezydent zdał sobie sprawę, że geniusz z Kaszub nie będzie nikogo nobilitował bo pełni ważne funkcje. (Obym się mylił).
Kaszubski Zespół Parlamentarny
Parlamentarna Grupa ds. Autyzmu
Parlamentarna Grupa ds. Rozwoju Komunikacji i Turystyki Rowerowej
Parlamentarna Grupa ds. Spółdzielczości i ds. Ogrodów Działkowych
Parlamentarna Grupa Kobiet
Parlamentarna Grupa Uśmiechu
Parlamentarny Zespół » Blok dla Lubelszczyzny »
Parlamentarny Zespół Bezpieczeństwa i Rozwoju Turystycznego Jury Krakowsko – Częstochowskiej i Obszarów Górskich
Parlamentarny Zespół Brydża Sportowego
Parlamentarny Zespół do spraw Harcerstwa w Polsce i Poza Granicami Kraju
Parlamentarny Zespół do Spraw Leśnictwa, Ochrony Środowiska i Tradycji Łowieckich
Parlamentarny Zespół ds. Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego
Parlamentarny Zespół ds. Dróg Wodnych i Turystyki Wodnej
Parlamentarny Zespół ds. Energetyki
Parlamentarny Zespół ds. Gospodarki Komunalnej
Parlamentarny Zespół ds. Gospodarki Morskiej
Parlamentarny Zespół ds. Harcerstwa
Parlamentarny Zespół ds. Innowacyjności i Informatyzacji
Parlamentarny Zespół ds. Klimatyzmu i Zrównoważonego Rozwoju
Parlamentarny Zespół ds. Młodzieży i Studentów « Następne Pokolenie »
Parlamentarny Zespół ds. Osób Niepełnosprawnych
Parlamentarny Zespół ds. Osób Starszych
Parlamentarny Zespół ds. Ratownictwa Górskiego i Wodnego
Parlamentarny Zespół ds. Stwardnienia Rozsianego
Parlamentarny Zespół ds. Tradycji Niepodległościowych
Parlamentarny Zespół ds. Współpracy z Organizacjami Pozarządowymi
Parlamentarny Zespół ds. Wyścigów Konnych i Jeździectwa
Parlamentarny Zespół ds. zbadania przyczyn katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r.
Parlamentarny Zespół Karpacki
Parlamentarny Zespół Kociewski
Parlamentarny Zespół Miłośników Historii
Parlamentarny Zespół Miłośników Motocykli i Samochodów
Parlamentarny Zespół na rzecz Katolickiej Nauki Społecznej
Parlamentarny Zespół na rzecz Rozwoju Dialogu Obywatelskiego i Społecznego
Parlamentarny Zespół na Rzecz Wspierania Demokracji w Krajach Byłego Bloku Komunistycznego
Parlamentarny Zespół Profesorów – « Klub Profesorów »
Parlamentarny Zespół Promocji Żużla
Parlamentarny Zespół Przedsiębiorczości
Parlamentarny Zespół Przyjaciół Zwierząt
Parlamentarny Zespół « Rodzina 2030″
Parlamentarny Zespół Samorządowy
Parlamentarny Zespół Sportowy
Parlamentarny Zespół Sportu Akademickiego
Parlamentarny Zespół Strażaków
Parlamentarny Zespół Szachowy
Parlamentarny Zespół « Wolna Kuba »
Parlamentarny Zespół Związkowy OPZZ
Polska Parlamentarna Grupa na rzecz Populacji i Rozwoju
Poselski Zespół ds. Lotnictwa
Zespół Parlamentarny do spraw Turystyki
Zespół Parlamentarny na rzecz Metropolii Warszawskiej
Zespół Parlamentarny na rzecz Przyjaznego Sąsiedztwa na Wschodzie
Zespół Parlamentarzystów Województwa Śląskiego
Zespół Poselski « Debata »
Zespół Poselski Krewniacy Club Sejm
Wywiad z Posłem na Sejm RP Antonim Macierewiczem, Przewodniczącym Parlamentarnego Zespołu Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r. Dotarły do Zespołu wiadomości, że tam leżą jeszcze szczątki naszych bliskich, szczątki naszych przywódców, ich rodziny były pod silnym wrażeniem tego co widziały i tego co się dowiedziały. W tej sytuacji nie da się ukryć, że olbrzymie oburzenie stało się pewnym czynnikiem galwanizującym stanowisko Zespołu by w trybie pilnym zwrócić się do pana premiera Tuska, do pana prokuratora Seremeta, do pana ministra Millera o spotkanie się z Zespołem w trybie pilnym w przyszłym tygodniu i terminie wyznaczonym przez tych trzech panów, ponieważ zdajemy sobie sprawę z tego, ze pełnią funkcje, które nakładają na nich różnorodne obligacje i obowiązki więc nie mamy zamiaru tutaj niczego narzucać, ale jednak w trybie pilnym. Oczekujemy, że przed zespołem oraz także w towarzystwie rodzin tych, którzy tam zginęli te kwestie zostaną wyjaśnione. Pan premier musi jednak wyjaśnić dlaczego dystansował się od telefonu i dystansuje się, czy podjąć dzisiejszą interwencję przed władzami Federacji Rosyjskiej. Liczymy, że pan prokurator Seremet wyjaśni nam, dlaczego nie podjął wszystkich możliwych środków by zobligować premiera rządu, by jednak z przedstawicielem Federacji Rosyjskiej porozmawiać co do zabezpieczenia nie tylko samolotu, a także tego terenu. Przecież my przez pięć miesięcy o tym mówiliśmy, że tam są szczątki ludzkie i mówiliśmy, że niszczeją te dowody, a przecież prosiliśmy o ich zbadanie. Przedstawiciele władz Rzeczypospolitej czy prokuratury wiedzieli o tej sytuacji ale mówiono nam poczekajcie, poczekajcie, wszystko się dzieje dobrze, wszystko się dzieje w porządku. Wczoraj wysłuchaliśmy konferencji prasowej Pana Parulskiego ale dzisiaj i wczoraj też odpowiadał przedstawiciel Pana Premiera mówiąc, że wszystko jest dobrze, są powołane organy państwa polskiego, które zajmują się tym w sposób rutynowy i praworządny. Tak nie jest. Wiemy, że tak nie jest w związku z tym prosimy o wyjaśnienia.
Czy myśli Pan że Donald Tusk się pojawi na posiedzeniu Zespołu ?Tak ja myślę, że się pojawi, choć oczywiście mogę sobie wyobrazić, że na przykład pan Tusk złoży dymisję. W związku z tym pytanie będzie kierowane do jego następcy a on tylko w charakterze Posła będzie przez nas proszony o spotkanie. To jest możliwe. Możliwe jest też, że arogancja z którą czasami się spotykamy sprawi, że pan Tusk nie będzie chciał się spotkać z Zespołem. Był taki moment, w którym jego przedstawiciel pan Graś zadeklarował, że Rząd nie będzie współpracował z Zespołem. Tak jak była taka deklaracja pana Grasia, że ten wrak nie jest dowodem i w związku z tym może niszczeć. Cztery dni temu to także powiedział. Jeżeli takie stanowisko będzie zajmował dalej Pan Tusk to poniesie tego konsekwencje.
Za dziesięć dni rusza strona internetowa. Co tam będzie można znaleźć ? Ewidencję wszystkich dokumentów, wszystkich dowodów w jakie weszliśmy a przede wszystkim wysłuchań, protokoły spotkań, także relacje świadków, zdjęcia, które robiliśmy lub które nam przekazano, cały materiał, jaki archiwizujemy, jaki zbieramy, będzie sukcesywnie przedstawiany na tej stronie internetowej. Wyobrażamy sobie także, że ona posłuży nam jako łączność z internautami, jako możliwość wymiany zdań i przyjmowania ich stanowiska i przedstawiania ich na forum Sejmu.
W połowie października odbędzie się kolejne spotkanie z rodzinami czego będzie ono dotyczyło?To będzie spotkanie na które zaproszenie wysyłamy oczywiście, jak zawsze do wszystkich rodzin. Tym razem postaramy się powiadomić pisemnie wszystkie rodziny, żeby nie było wątpliwości, bo czasami przez naszą nieudolność czy nasze kłopoty techniczne nie wszystkie rodziny w jednym czasie dostają zaproszenie. Chcemy spotkać się wszyscy razem, chcemy móc przedstawić rodzinom takie pierwsze sprawozdanie Zespołu z dotychczasowych dokonań. Mija pół roku 10 października od tej tragedii i 3 miesiące działania naszego Zespołu. Chcemy przedstawić nasz dorobek i chcemy się dowiedzieć jakie uwagi wnoszą do tych kierunków pracy rodziny być może uważają że inna problematyka niż ta którą realizujemy powinna być podnoszona. Chcemy takich konsultacji i takiej otwartej dyskusji nad efektami naszej pracy.
Kto się dzisiaj pojawił na Zespole Parlamentarnym ? Była rodzina Pana Ministra Wassermana, była rodzina Pana Federowicza, była rodzina Pana Marszałka Zająca, była rodzina Pana Przewodniczącego Melaka.
Panie Pośle! Pytanie dotyczące dezinformacji mediów. Czy Państwo planujecie specjalne posiedzenie Zespołu aby poprosić tutaj dziennikarzy tych którzy byli na miejscu katastrofy, którzy filmowali i byli naocznymi świadkami? Tak rozmawiamy z dziennikarzami, którzy byli tam podczas katastrofy, bądź zaraz po katastrofie, bo to przecież dotyczy większości osób które były zaraz po katastrofie na miejscu jak i w jej trakcie. Ale również tych wszystkich, którzy mają lub dysponują jakimkolwiek świadectwem z ówczesnego przebiegu tych wydarzeń i chcielibyśmy takie spotkanie osobne zrobić. Jego przygotowanie trwa i ponieważ szereg tych osób jest w różnych zależnościach służbowych i obawia się, że mogło by to przynieść dla nich złe konsekwencje w ich pracy, ale liczymy na to, że większość z nich się spotka i w ciągu dwóch tygodni do takiego spotkania dojdzie.
Rzecznik prasowy Pan Graś jest takim elementem dezinformującym wszystkich wokół. Czy Państwo zamierzacie go poprosić o wyjaśnienia w tej sprawie? Nie. Nie sadzę aby to było konieczne. On realizuje jedynie te zobowiązania i polecenia które mu zleca pan premier Tusk. Jest ustami i twarzą pana Tuska w związku z tym chcemy porozmawiać na ten temat z panem Tuskiem. Na razie nie widzę konieczności rozmawiania z panem Grasiem ale oczywiście, jak się pojawi to zwrócimy się do pana ministra z prośbą o spotkanie.
Być może on ma inne informacje i rozmawia ze swoim właścicielem nieruchomości w której mieszka pod Krakowem, obywatelem Niemiec i być może pod jego wpływem są informacje przekazywane? Są formułowane na ten temat w różnych środowiskach bardzo różnorodne hipotezy. Tę, którą Pan zrelacjonował, też słyszałem. Dziękuję za rozmowę. Dziękuję bardzo.
Rafał Gawroński http://rafzen.wordpress.com/
Prezes Stowarzyszenie Ziemiańskiego w Polsce.
Autor zastrzega sobie wszelkie prawa do tej publikacji. Pluszak's blog
Kto kogo wciągnął w pułapkę? Ahmed Zakajew uważa, że polskie MSZ wciągnęło go w pułapkę, wydając najpierw wizę, po to, żeby przyjechał, a potem został zatrzymany, czego kompletnie się nie spodziewał. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Zakajew formułuje bardziej jednoznaczne wnioski: „Najbardziej jednak boli to, że władze Polski depcą wartości demokratyczne wywalczone przez polską „Solidarność”. Depcą i walkę o wolność innych narodów, i własną niezależność od dyktatu obcych polityków”. Zaiste zdumiewające słowa wobec państwa, które musiało zastosować procedury obowiązujące w takim przypadku. W Danii Zakajew też był zatrzymany i poddany procedurze ekstrakcyjnej. Trwało to jakiś czas. Powoływanie się teraz na orzeczenie sądu duńskiego, którego nie przekonały dowody przeciwko Zakajewowi przedstawione przez Moskwę – nie ma sensu. Od tamtego czasu minęło 7 lat i w sprawie pojawiły się być może nowe wątki, z którymi musi zapoznać się polski sąd. Jedyne co dziwi, to decyzja MSZ o wydaniu Zakajewowi wizy wjazdowej. Tego nie należało robić – zakaz wjazdu byłby zrozumiały i zapobiegłby znalezieniu się Polski w sytuacji dwuznacznej. Nie przypuszczam jednak, żeby to MSZ i rząd zastawił na Zakajewa pułapkę. Rząd nie ma tu żadnych zysków, ma natomiast potężny problem. Nikt rozsądny nie sprawia sobie kłopotów na własne życzenie. Powstaje wobec tego pytanie – komu tak naprawdę zależeć mogło na takim scenariuszu wydarzeń? Nie wiemy jeszcze wszystkiego, ale już wiadomo, że zgodę na tzw. Światowy Kongres Narodu Czeczeńskiego wydała kancelaria prezydencka Lecha Kaczyńskiego a Zakajewa zaprosił do Polski sen. Zbigniew Romaszewski. Co najmniej od kilku dni wiadomym było, że Zakajewowoi grozi jednak zatrzymanie. Mimo to przyjechał. Dlaczego? Może ktoś go przekonał, że nic mu nie grozi, tak jak przy poprzednich wizytach (np. w 2007 roku był w Polsce dwa razy). Czy ten ktoś zrobił to celowo, a jeśli tak to po co? Nie tak dawno padł pod adresem rządu zarzut, że uprawia wobec Rosji politykę serwilizmu, a Polska jest „kondominium niemiecko-rosyjskim”. W decydującym momencie znajdują się negocjacje w sprawie umowy gazowej z Rosją, wreszcie Zakajew przyjeżdża do Polski w przeddzień rocznicy 17 września. Jego zatrzymanie w takiej chwili jest więc niejako dowodem, że tak właśnie jest – rząd jest na usługach Rosji. Ale to może być tylko jeden z celów tej prowokacji. Drugi to próba wepchnięcia potężnego kija w tryby rysującego się polsko-rosyjskiego porozumienia. No bo jeśli np. Zakajew nie byłby zatrzymany, to Rosja ostro by zaprotestowała, a w konsekwencji mogłoby to doprowadzić do ponownej mroźnej nocy w naszych stosunkach. Ale nawet gdyby został zatrzymany i potem nie wydany Rosji – to też jest przecież nadzieja na zerwanie dobrych stosunków. Jak nie kijem go, to pałką. Filozofia takich działań jest czytelna – np. jeden ze polityków partii opozycyjnej powiedział dobitnie, że negocjacje gazowe z Rosją należy w ogóle przerwać i ich nie prowadzić. Nie ma gazu, nie ma problemu – chciałoby się powiedzieć. A to, że padnie kilka kluczowych zakładów przemysłowych już tego pana nie obchodzi – liczy się tylko to, że nie będziemy gadać z Ruskimi. Zakajew został więc „zwabiony” do Polski celowo i z premedytacją – celem tej operacji jest odgrzanie starego antyrosyjskiego kotleta, wywołanie kolejnej awantury i zadymy. Tylko co to ma wspólnego z Polską i polskimi interesami? Niech mi ktoś na to uczciwie odpowie? No bo chyba jako ponury żart traktować należy „wyjaśnienie” ze strony pos. Pawła Kowala: „Jednak polska tradycja, to co mamy na sztandarze, czyli „Solidarność” i walka o demokrację, powinno zobowiązywać”. Jan Engelgard