INKWIZYCJA - mity i prawda
Inkwizycja nie była zjawiskiem przypadkowym, lecz logiczną konsekwencją średniowiecznego światopoglądu i logiczną częścią składową średniowiecznego świata. Wiele wieków dzieli nas od czasów, kiedy zapalano stosy pod heretykami, ale mimo to o inkwizycji nie przestaje się mówić. D l a ludzi niechętnych katolicyzmowi stanowi ona jeden ze standardowych argumentów na potwierdzenie ich antykościelnych tez, dla wahających się co do przyjęcia autorytetu Kościoła poważną barierę, a dla samych wierzących niemały problem. Trudno się zresztą temu dziwić, wszak jest prawdopodobnie najciemniejszą kartą w historii Kościoła. Stąd bezradność wielu katolików, a nawet gotowość przytaknięcia głosom bezwzględnie potępiającym ową średniowieczną instytucję. Bezradność ta wynika jednak nie tyle ze słuszności zarzutów kierowanych pod adresem inkwizycji, ile z faktu, że nasza wiedza o niej jest bardzo fragmentaryczna i powierzchowna. Słabo znamy fakty związane z inkwizycją oraz tło, na którym zaistniały, co z kolei poważnie utrudnia nam analizę i ocenę argumentów wysuwanych przez potępiających ją ludzi. Tymczasem głębsze zapoznanie się z tematem musi prowadzić do wniosku, że wiele twierdzeń i sądów o inkwizycji opiera się nie na prawdzie, lecz na mitach. To właśnie mity, które bierzemy za prawdę, kształtują w nas obraz inkwizycji, uniemożliwiają nam właściwą jej ocenę i są tym samym główną przyczyną naszej bezradności. Skąd wzięły się te mity? Otóż przeciwnicy Kościoła już w XVI wieku wpadli na pomysł, że inkwizycję można wspaniale wykorzystać w walce z nim. I tak, przez całe wieki pokolenia Europejczyków kształtowały swoje sądy o inkwizycji na podstawie protestanckich broszurek propagandowych, których celem było zohydzenie ludziom katolicyzmu. Nawet uczeni brali za dobrą monetę mrożące krew w żyłach świadectwa rzekomych ofiar inkwizycji i na ich podstawie pisali naukowe dzieła. Niestety, w minionych dziesięcioleciach również część naukowców powielała w swych artykułach, książkach, a co gorsza w podręcznikach do historii, mity o inkwizycji. Nic w tym dziwnego, wszak dopuszczone do głosu elity naukowe Wschodu z zasady musiały być antykościelne, a środowiska uniwersyteckie Zachodu były i są w dużej mierze lewicujące, niechętne katolicyzmowi i dlatego niezainteresowane zobiektywizowaniem obrazu inkwizycji.
Trudno na tym tle dziwić się ludziom sztuki, którzy w licznych dziełach nakreślali i nakreślają wyjątkowo niepochlebny wizerunek inkwizycji. Czytając książki (Bracia Karamazow, Imię róży), słuchając oper (Don Carlos), oglądając filmy (1492) i sztuki teatralne (Życie Galileusza), jesteśmy w sposób mało obiektywny, ale za to bardzo sugestywny informowani o inkwizycji i zarażani niechęcią do niej. Zwłaszcza obrazy filmowe zapadają w pamięć i często, nieraz podświadomie, w zdecydowany sposób wpływają na postrzeganie tej instytucji przez szerokie rzesze ludzi. Celem niniejszego tekstu nie jest kompleksowa prezentacja inkwizycji, dlatego też nie zawiera on systematycznego opisu historii ani całościowej oceny działalności tej instytucji. Chodzi w nim natomiast o przedstawienie najważniejszych, moim zdaniem, mitów związanych z inkwizycją i skonfrontowanie ich z prawdą historyczną. O wskazanie i zanalizowanie przykładów jednostronnego i fałszywego ukazywania inkwizycji, wyolbrzymiania winy średniowiecznego Kościoła i malowania go wyłącznie w ciemnych barwach. Pragnę przy tym gwoli jasności podkreślić, że nie jestem bynajmniej zwolennikiem inkwizycji. Bardzo ubolewam nad tragicznym faktem, że wyznawcy Boga Miłości w imię tegoż Boga zabijali swoich bliźnich. Działalność inkwizycji to bez wątpienia najciemniejsza karta w historii Kościoła. Daleki jestem od tego, by tę kartę wybielać i negować popełnione przez inkwizycję zło. Pragnę jedynie wskazać na pokutujące w naszej świadomości mity, które czynią tę instytucję znacznie potworniejszą, niż była w rzeczywistości.
MIT I: Morze krwi
Większości ludzi XXI wieku wydaje się, że inkwizycja utopiła Europę we krwi. Ze każdego dnia średniowiecza każdy skrawek kontynentu naznaczony był stosami, a ludzie wieków średnich żyli w wiecznym lęku przed zataczającym olbrzymie kręgi wirem religijnych prześladowań. Mit o masowym zasięgu i olbrzymiej ilości ofiar inkwizycji jest szczególnie brzemienny w skutki, gdyż czyni z niej w naszej świadomości instytucję masowej zagłady, prekursorkę SS czy NKWD, organizacji, które w imię zbrodniczych ideałów wymordowały miliony ludzi. Tymczasem liczba zabitych z wyroku inkwizycji prawdopodobnie nie przekroczyła w całej Europie i w całym średniowieczu kilku tysięcy. Wobec licznych wojen (tylko pod Grunwaldem zginęło kilkanaście tysięcy ludzi) czy zaraz (epidemia dżumy w połowie XIV wieku zabiła 30 procent ludności Europy) była to ilość znikoma. I nic w tym dziwnego, mianowanych przez papieża inkwizytorów było, bowiem, wbrew pozorom, zbyt mało, aby mogli ogarnąć działalnością inkwizycji większą liczbę ludzi. Na przykład w drugiej połowie XIV stulecia w całych Niemczech działało zaledwie kilku inkwizytorów. Nietrudno się domyślić, że ogromna większość ówczesnych Niemców nigdy w życiu żadnego z nich nie spotkała, nie mówiąc już o byciu sądzonym. Morze krwi polało się dopiero we wczesnej nowożytności, kiedy to Europę ogarnęło szaleństwo polowania na czarownice. Zabito wtedy dziesiątki, a może i setki tysięcy ludzi, ale to nie inkwizycja rozpętała ów szał, lecz ogarnięta fobią ludność, i to nie inkwizycja wiodła prym w wydawaniu wyroków śmierci, ale instancje świeckie. Inkwizycja Rzymska zaczęła karać czary śmiercią dopiero w latach dwudziestych XVII wieku, kiedy główna fala polowania na czarownice dawno już przetoczyła się przez Europę. Po części właśnie, dlatego liczba ofiar w krajach protestanckich była znacznie większa niż w katolickich. Na okres wczesnej nowożytności przypadło też apogeum działalności cieszącej się wyjątkowo złą sławą inkwizycji hiszpańskiej. Wbrew ponurym wyobrażeniom ta uważana za wyjątkowo krwawą lokalna inkwizycja wydała jednak w ciągu swej kilkuwiekowej działalności jedynie parę tysięcy wyroków śmierci. Nie należy, zatem wyolbrzymiać zasięgu działania inkwizycji. W sumie, na tle innych wydarzeń i prądów średniowiecza oraz wczesnej nowożytności była ona zjawiskiem stosunkowo marginalnym. Stałe podejmowanie jej tematu w filmach i powieściach historycznych nie powinno nas w tym względzie mylić.
MIT II: Wyłączna wina Kościoła
Na stosach płonęli ludzie oskarżeni o odstępstwo od wiary Kościoła, dlatego też wydaje nam się, że to właśnie Kościół musiał być w pełni odpowiedzialny za ich prześladowanie. Jest to jednak tylko część prawdy.
Religia była w średniowieczu ściśle połączona z polityką, gdyż wspólna wiara scalała społeczeństwa i zapewniała państwom stabilność. Ruchy heretyckie bazowały natomiast na ideach, które były dla organizmów państwowych ogromnym zagrożeniem. Potępianie pracy zarobkowej, nakaz skrajnego ubóstwa dla wszystkich, odrzucenie władzy państwowej, negacja pożycia małżeńskiego, a co za tym idzie prokreacji - to jedynie niektóre postulaty średniowiecznych ruchów heretyckich. Nietrudno się domyślić, że ich realizacja na szerszą skalę miałaby olbrzymie konsekwencje nie tylko w sferze religijnej, ale przede wszystkim w politycznej, społecznej i gospodarczej. Analiza dokumentów historycznych potwierdza, że władcy świeccy byli zainteresowani utrzymaniem przez Kościół monopolu religijnego nawet bardziej niż on sam. To nie papież, lecz król Robert Pobożny wystąpił w roku 1022 jako pierwszy przeciwko heretykom na południu Francji. To nie biskup Mediolanu, lecz władze miejskie kazały sześć lat później podpalić stosy pod heretyckimi mieszkańcami miasta. To cesarz Fryderyk II zaczął torturować i palić odstępców we Włoszech, podczas gdy Kościół jeszcze się przed tym wzdragał. To królowie Hiszpanii, a nie papież, zorganizowali, finansowali i koordynowali działalność inkwizycji w swym kraju. Od chwili, gdy Kościół w sposób zorganizowany i systematyczny przystąpił do walki z herezją, władze świeckie ściśle z nim współpracowały. Duchowni orzekali o winie lub niewinności oskarżonych, wyroki zaś wykonywali przedstawiciele panujących. Czynili to bynajmniej nie z miłości do katolicyzmu, lecz z pobudek czysto pragmatycznych. Społeczności państwowe czy miejskie były po prostu zainteresowane wyplenieniem ze swoich szeregów ludzi dezorganizujących ich życie. Znamienny jest fakt, że cesarz Fryderyk Barbarossa obłożył banicją heretyków, a jego wnuk Fryderyk II zacięcie ich zwalczał, szermując hasłem obrony wiary, chociaż obaj dążyli do podporządkowania sobie papieża i weszli z nim w poważny konflikt. Nieraz też dochodziło do sytuacji, w których władza świecka czy miejscowa ludność, utyskując na zbytnią łagodność duchownych, sama brała się za sądzenie i palenie heretyków (np. w Soissons w 1115 roku, w Kolonii w 1144 roku, czy w Montsegur w 1244 roku).
MIT III: Nieludzcy prześladowcy
Każdy, kto widział oparty na książce Umberto Eco film Imię róży, jest chyba pod wrażeniem ukazanej tam postaci inkwizytora, Bernarda Gui, człowieka o szatańskiej przebiegłości i nieludzkim okrucieństwie. Duchowny ten istniał naprawdę i był jednym z czołowych inkwizytorów pierwszej połowy XIV wieku. Z jego pism nie wynika jednak, by był żądnym krwi i ludzkiego cierpienia sadystą. Zdaje się on raczej być ostrożnym, sprawiedliwym sędzią, pragnącym rzetelnie wypełniać swe obowiązki. W całej długoletniej karierze wydał tylko 42 wyroki śmierci. Piszę „tylko", bo sugerując się Imieniem róży, można by sądzić, iż było to jego tygodniowe, a nie życiowe pensum. Gui nie był wyjątkiem. Ze szczątkowych tekstów źródłowych można wywnioskować, że inkwizytorzy wcale nie tak chętnie skazywali ludzi na śmierć. O jednym z nich, działającym u schyłku XIII wieku w okolicach Padwy, wiemy na przykład, że w ciągu 12 lat swojej działalności wydał jedynie pięć wyroków śmierci. Na terenie diecezji turyńskiej skazano na śmierć w całym XIV wieku tylko 22 osoby. W stolicy i epicentrum europejskich ruchów heretyckich, Carcassonne, zginęło z wyroku inkwizycji w latach 1245-1257 zaledwie 21 osób, a inkwizytor Bernard de Caux w ciągu swej dwuletniej działalności w tym mieście nie wydał żadnego wyroku śmierci. Oczywiście zdarzali się też krwawi inkwizytorzy, ale wcale nie byli oni normą i szybko budzili sprzeciw. Na przykład cieszący się ponurą sławą niesprawiedliwego okrutnika dominikanin Robert le Petitle został pozbawiony funkcji przez papieża, a przez swój zakon zamknięty w lochu. Zresztą często sama ludność czuwała, by poszczególni inkwizytorzy nie posuwali się zbyt daleko. Zabójstwa Konrada z Marburga w Niemczech (1233), Piotra z Werony we Włoszech (1252) czy Pedra Arbuesa w Hiszpanii (1486) obalają mit o wszechwładnych, bezkarnych inkwizytorach.
MIT IV: Wspaniali prześladowani
Piętnując zbrodniczość średniowiecznej inkwizycji, wskazuje się z reguły między innymi na fakt, że zabijano ludzi wybitnych, światłych reformatorów, szlachetnych przywódców, znakomitych naukowców, pionierów nowoczesności, których Kościół miażdżył, bo zagrażali jego hegemonii. Jako przykład wymienia się Jana Husa, Joannę d'Arc czy Giordana Bruna. Zauważyć trzeba (abstrahując od faktu, że stylizowanie Bruna, postaci dość dwuznacznej, na kryształowego człowieka i genialnego myśliciela, jest chyba lekką przesadą), że oskarżając inkwizycję, wskazuje się wciąż na kilka zaledwie niewinnie skazanych, wybitnych osób, stwarzając przez to wrażenie, że takie właśnie były owe tysiące zabitych przez Kościół heretyków. Tymczasem to kolejny mit. Owszem, zdarzało się, że na stosach płonęli wybitni naukowcy, przywódcy i reformatorzy, ludzie godni podziwu i naśladowania, ale stanowili oni nieliczne wyjątki. Śmiało można stwierdzić, iż średniowieczni heretycy byli w olbrzymiej większości anarchistami dezorganizującymi w imię absurdalnych idei życie polityczne, społeczne i gospodarcze Europy i zakłócającymi rozwój cywilizacji. Warto sobie uświadomić, że gdyby zdołali pociągnąć za sobą większą liczbę naśladowców, rozwijające się państwa przestałyby funkcjonować, a kontynent pogrążyłby się w chaosie. Idee katarów, waldensów czy innych heretyków wbrew pozorom wcale nie były postępowe, nowatorskie i szczytne. Opierały się one na starochrześcijańskich herezjach, nieco zmodyfikowanych i uzupełnionych, znacznie bardziej rygorystycznych niż nauka Kościoła. Wiązały się prawie zawsze z niezwykle surową, wyniszczającą ascezą, absolutnym ubóstwem, demonizowaniem seksualności, ciała, materii i świata w ogóle. Wśród katarów, którzy wierzyli, że świat został stworzony przez złego demiurga, silne były tendencje samobójcze, powodowane pragnieniem, aby jak najprędzej ów świat opuścić. Patrobruzjanie wędrowali z miejsca na miejsce, wywołując zamieszki, plądrując kościoły i linczując duchownych, podobnie jak zwolennicy Henryka z Lausanne. Przykłady nietolerancji, dewiacji i przestępstw owych „wspaniałych", „postępowych" heretyków można by mnożyć. Wyobrażenie, jakoby byli oni radosnymi, promieniującymi miłością i pokojem idealistami, średniowiecznymi hippisami, żyjącymi w oparciu o piękne, szlachetne pryncypia i stanowiącymi przyjemny kontrast dla surowego, bezdusznego i ciemnego Kościoła, jest mitem. Nawet dziś niektórzy przywódcy sekt, tacy jak np. Charles Manson w USA czy Soko Asahara w Japonii, są skazywani na długoletnie więzienie lub nawet na karę śmierci dlatego, że stanowią realne zagrożenie dla społeczeństwa, a nie dla Kościoła. W resortach spraw wewnętrznych wielu państw istnieją wyspecjalizowane służby zajmujące się przeciwdziałaniem wpływom tzw. toksycznych sekt. Rządy zdają sobie bowiem sprawę, że gdyby doszło do realizacji haseł głoszonych przez np. Najwyższą Prawdę w Japonii czy Wielkie Białe Bractwo na Ukrainie, całe społeczności pogrążyłyby się w bezprawiu i anarchii.
MIT V: Nieuzasadnione represje
Jakim prawem inkwizycja prześladowała heretyków? Trudno nam odpowiedzieć na to pytanie i dlatego skłonni jesteśmy uznać potworną winę Kościoła, który nie mając do tego najmniejszego prawa, dosłownie po trupach walczył o zachowanie swego monopolu na rynku religii. Tymczasem jest to kolejny mit. Średniowieczny Kościół poczuwał się nie tyle do prawa, ile do obowiązku zwalczania herezji wszystkimi dostępnymi środkami. W tej walce nie chodziło jednak o interesy kleru, zachowanie monopolu czy inne doczesne korzyści, lecz o dobro ogółu, któremu zdawali się poważnie zagrażać heretycy, w oczach ludzi średniowiecza uznani za bardzo groźnych przestępców. Ich zbrodnia miała, w przekonaniu współczesnych, trzy podstawowe wymiary.
Pierwszy dotyczył płaszczyzny czysto religijnej. Heretycy występowali z Kościoła, więc byli odstępcami, a Stary Testament przewidywał dla odstępców karę śmierci. Z historii i Pisma świętego wiemy, że kara ta w Izraelu nierzadko bywała wykonywana. Musi nieco dziwić, iż mało, kto oburza się na tę praktykę naszych starszych braci w wierze, podczas gdy nie m i l k n ą głosy potępienia pod adresem średniowiecznych katolików, którzy uśmiercając odstępców, kierowali się przecież tą samą gorliwością o Boga, tą samą ś w i ę t ą księgą (przykazanie miłości bliźniego oraz piąte przykazanie Dekalogu pochodzą ze Starego Testamentu) i tą samą logiką. Drugi wymiar dotyczył płaszczyzny religijno-społecznej. W tamtych czasach niezwykle silne było przeświadczenie, że kto występuje z Kościoła, pozbawia się szansy zbawienia. Ludzie, którzy n ie tylko sami opuścili Kościół, ale na dodatek kusili do tego bliźnich (heretycy prowadzili ożywioną działalność misyjną), musieli zostać uznani za bardzo groźnych przestępców, pragnących odciągnąć ludzi od wiecznego szczęścia, za owe „ w i l k i w owczej skórze", przed których zgubną działalnością ostrzegał apostołów Chrystus, za sługi szatana, które przybyły, by spustoszyć owczarnię. Heretycy musieli uchodzić za przestępców gorszych niż złodzieje, bo ci sięgają tylko po dobytek bliźnich, gorszych nawet niż mordercy, bo ci odbierają jedynie życie doczesne. Oni zaś próbowali odebrać bliźnim życie wieczne. Czy można wyobrazić sobie gorszą zbrodnię?
I wreszcie wspomniany już wymiar społeczno-polityczny. Funkcjonowanie społeczeństw odbywało się na fundamencie nauki Kościoła. Gdy ktoś podważał tę naukę, podważał jednocześnie zasady i podstawy życia społecznego i politycznego. Oczywiście dla nas, ludzi XXI wieku, przedstawione powyżej argumenty i zarzuty nie brzmią zbyt przekonywająco, niemniej dla ludzi średniowiecza ich słuszność nie budziła najmniejszych wątpliwości, heretycy zaś byli uważani za niezwykle groźnych przestępców religijnych, społecznych i politycznych. Na tym tle łatwiej zrozumieć nam, dlaczego karano ich w tak drastyczny sposób. Ale były ku temu i inne powody.
MIT VI: Nieludzkie kary
Palenie ludzi na stosach wydaje się nam wyszukanym, nieludzkim okrucieństwem, a duchowni, skazujący bliźnich na taką śmierć, godni są w naszych oczach najwyższego potępienia. O tym, że karę śmierci na stosie stosowano bardzo rzadko, już pisałem. O tym, że przewinienia heretyków w oczach współczesnych były ciężkim przestępstwem, również. Pora zatem wyjaśnić kilka innych spraw.
Po pierwsze, śmierć miała w średniowieczu wymiar znacznie mniej tragiczny niż dziś. Liczne wojny, choroby, pożary, niski poziom medycyny, bardzo wysoka śmiertelność dzieci, niska średnia życia - wszystko to sprawiało, że śmierć gościła w każdej europejskiej rodzinie stosunkowo często, że ludzie byli z nią „oswojeni" i poniekąd pogodzeni. Tym bardziej że życie obfitowało w mozoły i cierpienia, było znacznie mniej przyjemne, a przez to mniej atrakcyjne niż dzisiaj. Ludzie średniowiecza byli za to znacznie silniej niż my zorientowani na życie wieczne, wobec którego marną egzystencję na tym łez padole miano prawie za nic.
Po drugie, inny wymiar miało również cierpienie. Jak ze śmiercią, tak i z bólem fizycznym i duchowym byli ludzie średniowiecza znacznie bardziej obyci niż my. W ich świecie nie było chloroformu, szczepionki na ospę i morfiny, a ciężko chorych nie izolowano od społeczeństwa na specjalistycznych oddziałach szpitali. Cierpienia było pełno, bo zarazy, wojny i nędza zaglądały do każdego zakątka Europy. Ale jednocześnie istniał znacznie silniejszy niż dziś etos cierpienia, które przyjmowane wzorem Chrystusa miało dużą wartość.
Po trzecie, średniowieczny kodeks karny był nieporównanie surowszy niż nasz. Śmierć na stosie oceniamy z perspektywy XXI wieku, jako nieludzkie okrucieństwo, ale na tle innych kar stosowanych w średniowieczu nie była ona niczym nadzwyczajnym. Ta surowość kar nie wynikała z zamiłowania ówczesnych ludzi do okrucieństwa, lecz z faktu, że prawa jednostki podporządkowywano jednoznacznie dobru społeczności. Dziś, gdy tak bardzo akcentuje się prawa człowieka, trudno nam to zrozumieć, ale w czasach, gdy państwa dopiero krzepły, gdy zagrożone były przez przeciwników zewnętrznych i wewnętrznych, owo silne akcentowanie dobra ogółu kosztem dobra jednostki było w pełni uzasadnione. Prowadziło ono jednak do tego, że nawet za stosunkowo błahe przestępstwa dezorganizujące funkcjonowanie społeczeństwa karano w drakoński sposób. I tak za obrazę majestatu cesarza, a więc na przykład za dowcip na jego temat, groziła kara śmierci. Za drobne kradzieże obcinano złodziejom ręce, za mniej drobne bezwzględnie ich wieszano, poważniejszych przestępców w wymyślny sposób katowano (łamanie kołem itd.).
Po czwarte wreszcie, śmierć na stosie wybrano nie ze względu na jej okrucieństwo, lecz ze względu na symbolikę ognia. Heretycy uważani byli za nieczystych, ogień miał ich oczyścić z win, jak oczyszcza szlachetny metal i skażone zarazą przedmioty. Jakkolwiek brzmi to dla nas absurdalnie, palono heretyków na stosie również dla ich własnego dobra. Rozumowano, że uśmiercając delikwenta, uniemożliwia mu się dalszą grzeszną działalność, a fundując cierpienie w płomieniach, umożliwia częściowe odpokutowanie win, oczyszczenie, a co za tym idzie, zmniejszenie kary, na którą zasłużył po śmierci. Widać, zatem, że śmierć na stosie, z naszej perspektywy nieludzka, dla ludzi średniowiecza jawiła się, jako znacznie mniej okrutna, a posądzanie inkwizycji o wyjątkowy sadyzm jest całkowicie chybione, chyba że na równi z inkwizytorami osądzimy całe średniowiecze, a raczej całą ludzkość do Oświecenia, gdyż dopiero wtedy wymierzane kary stały się bardziej ludzkie.
MIT VII: Metody i cele inkwizycji
Prześladuje nas obraz inkwizytora, który tropi prawdziwych, ale i rzekomych heretyków, wiedziony chorobliwą żądzą unicestwienia jak największej ich liczby. By tego dokonać, ucieka się do podstępnych pytań i brutalnych metod śledztwa. Drugorzędna jest przy tym kwestia, czy oskarżony jest naprawdę heretykiem, czy też nie. Ważne, by ostatecznie przysmażyć go na stosie. To oczywiście kolejny, bardzo krzywdzący inkwizycję mit. Właściwym zadaniem inkwizytora nie było zabijanie heretyków, lecz nakłanianie ich do powrotu do właściwej wiary. Dopiero, gdy ci kategorycznie się wzbraniali, inkwizytor sięgać miał po inne środki, do wyroków śmierci włącznie. Inkwizytorzy nie postępowali samowolnie, lecz byli zobowiązani do przestrzegania rozporządzeń i przepisów Świętego Oficjum. Procedura postępowania z heretykami była dokładnie ustalona. Inkwizytor przybywał w dane miejsce i wygłaszał mowy, w których wykładał właściwą naukę Kościoła. W ciągu następnych dni mogli zgłaszać się do niego pragnący się nawrócić heretycy, którym zadawał on typowe dla średniowiecza uczynki pokutne. I na tym właściwie historia się kończyła, chyba, że doniesiono mu o innych jeszcze odstępcach przebywających w okolicy, którzy nie skorzystali z oferty. Ale i oni, jeśli tylko uznani zostali za niewinnych lub wyrazili skruchę, musieli jedynie podjąć się spełnienia uczynków pokutnych. Tylko ci, których winę udowodniono i którzy nie byli gotowi odrzucić herezji, oddawani byli władzy świeckiej, która wykonywała wyrok śmierci. Znacznie częściej jednak skazywano heretyków na kary więzienia. Warto przy tym wspomnieć, że w więzieniach inkwizycji panowały lepsze warunki niż w świeckich. Na przykład w Hiszpanii dochodziło do tego, że przestępcy woleli być sądzeni za przestępstwa religijne niż kryminalne czy polityczne, by trafić do więzień inkwizycji, a nie do świeckich. Wszyscy poważniejsi historycy przyznają, że inkwizytorzy zachowywali się wobec podejrzanych z reguły poprawnie. Problemy rodziły się raczej z faktu, że wielu katolików wtedy (podobnie jak dzisiaj) niespecjalnie potrafiło odróżnić naukę Kościoła od herezji. Na tym tle dochodziło nieraz do tragicznych pomyłek. Oczywiście dochodziło też do nadużyć, które umożliwiała między innymi regulacja prawna wprowadzona przez papieża Grzegorza IX (anonimowość oskarżycieli i świadków, brak obrońców). Trzeba jednak zauważyć, że na tle średniowiecznego systemu prawnego inkwizycja były niebywałym postępem. Podczas gdy świeckie sądy ferowały wyroki, każąc pojedynkować się zwaśnionym stronom, a o niewinności orzekały na podstawie prób ognia i wody, Kościół na początku XIII wieku zakazał duchownym uczestniczenia w tego rodzaju praktykach i wprowadził rzeczowe, oparte na logice postępowania sądowe. Owszem, prowadząc śledztwo, inkwizytorzy stosowali od połowy XIII wieku tortury, ale byli przy tym znacznie bardziej powściągliwi i bez porównania mniej okrutni niż ich świeccy koledzy po fachu. Podczas gdy sądy i katownie świeckie prześcigały się w wymyślaniu i stosowaniu wyrafinowanych metod śledztwa, inkwizycja związana były przepisem zabraniającym rozlewu krwi w czasie tortur i zezwalającym na jednokrotne tylko torturowanie oskarżonego w czasie dochodzenia.
MIT VIII: Potworna zbrodnia
Żyjemy w czasach wolności sumienia, pluralizmu światopoglądowego i niezależności organizmów państwowych i religii. Patrząc przez pryzmat tychże czasów i pryncypiów, potępiamy prześladowanie innowierców przez średniowieczny Kościół. Jesteśmy przekonani, że nie miał do tego prawa, bo przecież każdemu wolno wyznawać taką wiarę, jaką on sam uzna za stosowną. Rozumowaniu temu nie możemy odmówić słuszności. Ale ludzie średniowiecza mogli. I na tym polega problem. Podejmując się oceny moralnej inkwizycji, popełniamy podstawowy błąd: postrzegamy jej epokę przez pryzmat naszej. Tymczasem kryteria XXI wieku są tylko częściowo adekwatne do oceny czynów ludzi, żyjących blisko tysiąc lat temu. Nakreśliłem kilka specyficznych dla mentalności średniowiecza schematów myślowych, powinny one uświadomić nam, że ówcześni ludzie na wielu płaszczyznach rozumowali inaczej niż my. To, co nam wydaje się oczywiste, przez nich nieraz zostałoby uznane za absurd. I odwrotnie. Myśl ludzka, a wraz z nią właściwa interpretacja kwestii wolności sumienia, rozwinęła się przez kilkaset lat dzielących nas od średniowiecza i sprawiły, że na przykład kwestia koegzystencji różnych wyznań nie przedstawia dziś większych problemów. W średniowieczu była problemem zasadniczym. Uszczęśliwienie kogoś na siłę poprzez spalenie go na stosie nam wydaje się chorym, zwyrodniałym pomysłem, im zaś jawiło się, jako dobry uczynek. Gdy chcemy oceniać łudzi średniowiecza, musimy spróbować wejść w ich mentalność. Odrzucić pychę, z jaką absolutyzujemy nasz sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości, uznać, że i nasza filozofia życia, postępowania i wartościowania za kilkaset lat będzie być może piętnowana i krytykowana przez ludzi bogatszych o kilka stuleci rozwoju, a przez to myślących inaczej. Jesteśmy zapatrzeni w człowieka, wtedy ludzie byli zapatrzeni w Najwyższego. Gdy uznawano, że ktoś Boga obraża, występowano zdecydowanie w Jego obronie, jak to nakazywał kodeks honorowy. Jesteśmy zapatrzonym w samych siebie społeczeństwem indywidualistów. Świat i wiara średniowiecza były znacznie bardziej kolektywne, nastawione na „my", z czego wynikało prawo do ingerencji w wierzenia sąsiadów i współobywateli. Jesteśmy zapatrzeni w wolność człowieka, a przez to tolerancyjni jak chyba żadne inne pokolenie. Średniowieczni nie znali tolerancji ani w sferze polityki, ani w sferze seksualności, ani w sferze religii. Dlatego też instytucja inkwizycji nie budziła ich sprzeciwu. Znane są protesty przeciwko nadużyciom inkwizycji, ale nigdy i nigdzie w średniowieczu i wczesnej nowożytności nie pojawiły się głosy przeciwko tej instytucji, jako takiej. Najtęższe umysły epoki, z Bernardem z Clairvaux i Tomaszem z Akwinu na czele, apelowały wprawdzie o wyrozumiałość, ale były zgodne, że opornych, którzy odmawiają powrotu na łono Kościoła i szerzą błędne nauki, należy zabijać. Mało tego, Luter i Melanchton, którzy tak ostro krytykowali nieprawidłowości istniejące w Kościele, nie tylko nie potępili inkwizycji, ale sami zachęcali współwyznawców do zabijania anabaptystów i członków innych sekt, Kalwin zaś własnoręcznie podpalał stosy. Czy wszyscy ci ludzie byli chorzy, źli i zaślepieni? Nie, po prostu posługiwali się inną logiką. Z pewnością była to logika po części błędna, ale w jej piętnowaniu powinniśmy zachować daleko idącą powściągliwość, gdyż jak słusznie zauważył niemiecki historyk Walter Brandmuller: „Nasze stulecie, które wydało Auschwitz i archipelag Gułag i które każdego roku zabija daleko więcej nienarodzonych niż inkwizycja wydala wyroków w ciągu wieków, przegrało prawo oburzania się na nią".
Na tym tle, wygrywanie karty inkwizycji w celu pogrążenia Kościoła musi budzić poważne zastrzeżenia, nie opiera się ono bowiem na głębszej refleksji historycznej, tylko na szermowaniu mitami, pochodzącymi z powierzchownego, fragmentarycznego zapoznania się z tematem i często nie mającymi pokrycia w faktach historycznych. Nie zawiera ono też rzetelnej próby zgłębienia i zrozumienia ducha i mentalności średniowiecza oraz wczesnej nowożytności, lecz prymitywne, jednostronne osądy, które nie uwzględniają fundamentalnych różnic pomiędzy naszą i tamtą epoką. Inkwizycja nie była bowiem z j a w i s k i e m przypadkowym, lecz logiczną konsekwencją średniowiecznego światopoglądu i logiczną częścią składową średniowiecznego świata. Jako taka przeniesiona została w epokę wczesnej nowożytności, powstałą na spuściźnie średniowiecza. Jeśli chcemy jednoznacznie potępić inkwizycję, musimy potępić całe średniowiecze I n k w i z y c j a była z pewnością z j a w i s k i e m negatywnym, za które Kościół musi się wstydzić. Twierdzenie, iż nic się nie stało, zakrawałoby w tym wypadku na absurd. A l e t a k im samym absurdem j e s t demonizowanie i n k w i z y c j i i oskarżanie jej o ludobójstwo, notabene nierzadko przy jednoczesnym gloryfikowaniu zdobyczy rewolucji francuskiej, która w ciągu k i l k u lat rozlała daleko więcej krwi niż i n k w i z y c j a w ciągu k i l k u wieków. Robert Żurek
Fragmenty książki „W obronie Świętej Inkwizycji” - Roman Konik
WSTĘP
Każda książka ma swoją historię; uważam, że Czytelnik ma prawo ją znać. Powodów do napisania tej książki było wiele: podstawowym była chęć zadośćuczynienia prawdzie. Każdy z nas niejednokrotnie słyszał o Inkwizycji. Podejrzewam także, że słysząc termin Inkwizycja nie miał dobrych skojarzeń. Będąc katolikiem, niejednokrotnie zadawałem sobie pytanie: czy rzeczywiście instytucja stworzona przez Kościół mogła dopuścić się tylu okrucieństw, o które współcześnie się ją oskarża? Pierwszą próbą odpowiedzi na to pytanie było sięgnięcie do źródeł, czyli historii Kościoła i dokumentacji przedstawiającej czasy, gdy Inkwizycja w Europie starała się spełniać swe zadania. Im głębiej sięgałem do materiałów źródłowych, tym większy czułem dysonans pomiędzy tym, co na temat Świętej Inkwizycji wiedziałem do tej pory z mass-mediów, a tym, co odnajdywałem często w suchych faktach dokumentacji historycznej. Pamiętam, że jako młody człowiek wychowany w tradycyjnej katolickiej rodzinie spotykałem się często z apodyktycznymi zapędami swych adwersarzy, którzy twierdzili, że znajomość przeszłości Kościoła katolickiego przeszkadza im wierzyć w jedną z podstawowych prawd wiary, mówiącą, że Kościół katolicki jest kontynuacją zbawczej misji Chrystusa. Ilekroć powoływano się na haniebną przeszłość Kościoła katolickiego, tylekroć padał nieodzownie termin Inkwizycja. Większość katolików w tym momencie zaczyna się wstydzić historii Kościoła, wstyd ten pogłębił się szczególnie teraz, gdy kończące się milenium skłoniło najwyższych hierarchów Kościoła do serii aktów ekspiacyjnych. Wstydzenie się historii Kościoła w dużej mierze wpłynąć może na utratę wiary, dlatego też książka ta ma przestrzec szczególnie tych, którzy będąc członkami Kościoła powielają medialną kalkę o "czarnej legendzie Kościoła katolickiego", w którą wpisuje się Święta Inkwizycja, i biją się w piersi przy każdej nadarzającej się okazji. Musimy pamiętać, że współczesna tendencja dechrystianizacji Europy wykorzystuje często wahania i niepewność katolików. W efekcie tego jest coraz mniej katolików, którzy dumni są z tego, że należą do Kościoła. Jak słusznie zauważa Vittorio Messori, "problem dechrystianizacji nie polega na utracie wiary, lecz na utracie rozsądku". Ten brak rozsądku powoduje, że wierzymy bezkrytycznie w świat, jaki kreują media masowe. Jednym z zabiegów taktycznych propagatorów dechrystianizacji Europy jest zdecydowane przeciwstawienie dwóch struktur: wiary i rozumu, wiary i wolności umysłu, wiary i nauki, wiary i rozsądku. Obsesyjnie powiela się tezę, że po instytucji Inkwizycji utrzymywanie wiary w kontynuację misji zbawczej Chrystusa w Kościele katolickim jest samobójstwem rozumu. Absurdem jest zatem określać Kościół słowami św. Augustyna jako ex maculatis immaculata (wewnętrznie święty). Przed taką tezą broni nas znajomość historii Kościoła. Czy aby na pewno? By rzetelnie zanalizować instytucję Świętej Inkwizycji, należy uwzględnić wielowątkowość zagadnienia. Należy pamiętać w pracy badawczej, że nie brak w tym temacie zarówno "czarnych legend", jak i prób tuszowania wypaczeń, jakich rzeczywiście dopuścili się inkwizytorzy. By być w pełni obiektywnym należy uwzględnić zarówno obszar kulturowy i historyczny, w jakim działała Inkwizycja, jak również aspekty filozoficzno-teologiczne. Zanim zajmiemy się analizą tak złożonego problemu, jakim jest Święta Inkwizycja, musimy uwolnić się od nawyku stronniczości towarzyszącemu zazwyczaj tego rodzaju analizom. Bez wątpienia trzeba wskazać i potępić błędy, jakich dopuścili się egzekutorzy Świętego Oficjum, wskazać trzeba też na nadużycia władzy inkwizycyjnej. Dopiero uwzględnienie tych elementów da nam pewność, że zachowamy przynajmniej minimum intelektualnej prawości i zbliżymy się do prawdy. Zadanie to nie jest łatwe, bo musimy sobie zdać sprawę z tego, że po drugiej stronie ideologicznej barykady stoją media masowe z arbitralnymi sądami, deformacjami, legendami wspieranymi przez liczne sugestywne filmy, książki, publikacje czy świat masowej rozrywki. Nie podejmując działań mających na celu zmianę stanu świadomości wielu katolików zezwalamy, by bezdyskusyjnie dać się obarczać pomówieniami i kłamstwami. Już niebawem nie będzie pewnie w historii takiego miejsca, naznaczonego cierpieniem, błędem i okrucieństwem, za które nie będzie ponosił odpowiedzialności Kościół katolicki. Deklaracje hierarchów Kościoła przyczyniają się jeszcze bardziej do takiego stanu rzeczy; od pontyfikatu Jana XXIII po dzień dzisiejszy Kościół przeprasza za takie "grzechy Kościoła", jak: winy katolików w stosunku do protestantów (1963), prześladowanie Galileusza (1979), obojętność Kościoła wobec mafii (1983), winy Kościoła wobec zborów zreformowanych (1984), przyzwolenie Kościoła na handel niewolnikami (1985), za antysemityzm (1986), za rasizm (1989), za fanatyzm i przemoc w stosunku do Husa (1990), za udział katolików w kolonizacji i wprowadzaniu niewolnictwa (1992), za wygnanie Żydów z Hiszpanii (1992), za obojętność Kościoła wobec nierówności społecznych (1994), za zbrodnie Inkwizycji (1994), za wyprawy krzyżowe (1995), za udział Kościoła w dyskryminacji kobiet (1995), za udział katolików w doprowadzeniu do powstania drugiej wojny światowej (1995), za krzywdy wyrządzone niekatolikom (1995), za zerwanie dialogu z Lutrem (1996) oraz za winy popełnione w służbie prawdy, za naruszanie jedności Ciała Chrystusowego, za grzech przeciwko ludowi przymierza, za grzechy przeciwko godności kultur i religii i grzechy w dziedzinie podstawowych praw człowieka (2000). W tym ekspiacyjnym klimacie coraz częściej przedstawia się nam historię Kościoła katolickiego jako istne zbiorowisko wad. Już teraz efektem tego swoistego oblężenia jest stanowisko wielu katolików, którzy nie próbując zmienić tego stanu rzeczy utwierdzają się w przekonaniu, że historia Kościoła katolickiego naznaczona jest krwią, kłamstwem i okrucieństwem. Trwa nieustanna propaganda usiłująca wmówić, głównie katolikom, że oto Kościół nie ma prawa nikogo pouczać, bowiem również na jego koncie jest krwawa plama Inkwizycji, za którą katolicy są odpowiedzialni i za którą powinni przepraszać i nie zapominać o swej haniebnej przeszłości. Najbardziej jednak smuci zachowanie się niektórych duchownych, którzy kokietowani przez media masowe krytykują "prawdy", o których słyszeli jedynie z plotek i legend wpisując się (mam nadzieję, że nieświadomie) w nurt Kościoła, który bije się w piersi za swą krótkowzroczność i reakcyjność. Książka ta jest dedykowana przede wszystkim dla nich. Nie możemy zapominać podstawowego faktu, że chrześcijaństwo w rozliczeniu XX wieków historii jest światłem tej historii, a Święta Inkwizycja jedną z najbardziej humanitarnych instytucji średniowiecza. Książki tej nie należy też traktować jako szczegółowego wykładu historycznego o Inkwizycji. Została ona napisana z zamiarem przedstawienia jej pozytywnych aspektów oraz obalenia jednej z tzw. czarnych legend Kościoła. Ilekroć podejmujemy problem Inkwizycji, musimy pamiętać o dwojakim charakterze zagadnienia: metafizycznym i historyczno-ideologicznym. W analizach historycznych zwyczajowo poruszany jest tylko drugi aspekt. Należy jednak pamiętać, że podstawowym celem Inkwizycji było ratowanie zagubionych dusz ludzkich, była to zatem walka o najistotniejszą wartość, o życie wieczne. Najczęściej pomija się wskazanie na fakt, że wartość duszy ludzkiej stoi tu ponad ideologią, historią, czy ustrojem. Zatrucie dusz ludzkich błędem herezji powodowało i powoduje katastrofalne skutki. O tymże aspekcie nie można zapominać w tego rodzaju analizach. Badając działalność Trybunałów Inkwizycyjnych należy przede wszystkim sięgnąć w pracy badawczej do bogatych archiwów, jakie się zachowały po procesach inkwizycyjnych a dopiero potem po ich opracowania czy reinterpretacje. Wtedy to, jak pisał Józef Tyszkiewicz, "każdy historyk bezstronnie badający historię Kościoła musi powtórzyć słowa, którymi de Tocqueville kończy swe dzieło: Rozpocząłem badania pełen uprzedzeń przeciwko papieżom - skończyłem je pełen szacunku i podziwu dla Kościoła! (...)
DZIAŁANIE TRYBUNAŁÓW INKWIZYCYJNYCH
Niejednokrotnie w środkach masowego przekazu można usłyszeć albo przeczytać opinie, że procesy inkwizycyjne były zapowiedzią procesów stalinowskich czy hitlerowskich. Wielokrotnie powtarzane schematy utrwaliły się w masowej świadomości do tego stopnia, że niejednokrotnie wiele osób, zupełnie jak w znanym wierszu Majakowskiego, myśli "tępienie wolności myśli", a mówi - "Inkwizycja". Do takiego stanu rzeczy przyczyniły się podobno sądy inkwizycyjne, "wyraz hipokryzji chrześcijańskiej Europy wieków średnich". Warto się przyjrzeć bliżej dokumentom z procesów inkwizycyjnych, by wyrobić sobie prawdziwe zdanie na ich temat. Proces inkwizycyjny rozpoczynał się od przeczytania oskarżonemu zarzutów, jakie były mu stawiane. Oskarżony miał prawo zabrania głosu w przypadku niezrozumienia aktu oskarżenia, a wówczas przewodniczący Trybunału miał obowiązek wyjaśniania aktu oskarżenia aż do momentu, gdy oskarżony zrozumiał treść całego dokumentu. Jeżeli podejrzany uważał, że któryś z sędziów jest mu nieprzychylny i wrogo do niego nastawiony, miał prawo odwołania się na tej podstawie do Stolicy Apostolskiej, prosząc jednocześnie o zmianę członków Trybunału. Średniowieczny przywilej veta oskarżonego wobec członków Trybunału nie był fikcją, jest jednak niestety zazwyczaj pomijany w pracach dotyczących Inkwizycji, chociaż nie można zaprzeczyć, że "w razie, gdy który z sędziów był osobistym jego wrogiem [oskarżonego] lub gdy się pragnął podsądny użalić na jego postępowanie, mógł tego sędziego odrzucić i apelować do Stolicy Apostolskiej, a dowodzą przykłady, ze prawo to nie było czysto teoretyczne. W pierwszych latach Inkwizycji hiszpańskiej nic nie wywołało większego niezadowolenia Ferdynanda i Izabeli, jak nieustanne odwoływanie się ze strony oskarżonych do Stolicy Apostolskiej". Ponadto Trybunał Inkwizycyjny nie poprzestawał tylko i wyłącznie na zeznaniach świadków, miał bowiem obowiązek wysłuchania i ustosunkowania się do zarzutów stawianych przez oskarżonego, dlatego twierdzenie, jakoby oskarżony w sądach inkwizycyjnych nie miał prawa głosu, jest wierutną bzdurą. Ilekroć w mediach pada słowo "Inkwizycja", tylekroć większość odbiorców myśli automatycznie o Stolicy Apostolskiej, powszechnie bowiem uważa się, że działalność sądów inkwizycyjnych inspirowana i wspierana była przez kolejnych papieży. Nie jest to do końca zgodne z prawdą. "Papieże robili wszystko co mogli, by utrzymać Inkwizycję w granicach właściwych. Sam Llorente przytacza liczne wypadki, w których papieże kazali tajemnie absolwować heretyków i nie nakładali im żadnej kary świeckiej. Szczególnie Leon X, ten rozumny i uczony papież, nie wahał się rozpocząć walki z inkwizytorami Toledo (1519), którzy uporczywie ścigali Hiszpanów odwołujących się do papieża; ekskomuniki nie szczędziły także inkwizytorów. Tenże papież przedsięwziął zupełną reformę Trybunałów Inkwizycyjnych hiszpańskich, ale opór Karola V przeszkodził w urzeczywistnieniu tego zamiaru. Gdy poruszono myśl wprowadzenia Inkwizycji hiszpańskiej do Neapolu, Paweł III połączył swe protesty z protestami Neapolitańczyków, i zamiary cesarza spełzły na niczym. Pius IV i Karol Boromeusz bardzo skutecznie oparli się wprowadzeniu Inkwizycji do Mediolanu. Gdy zaś Inkwizycja w roku 1695 wciągnęła na Indeks czternaście tomów zbioru Bollandystów, najuczeńsi kardynałowie: Noris, Albani, Aguirre, Sfondrati i in. zaprotestowali przeciw temu dekretowi, a wobec powszechnego niezadowolenia, jakie ten dekret wzbudził między uczonymi, wielki inkwizytor zmuszony był go cofnąć." Niejednokrotnie słyszy się z ust historyków zarzut, jakoby instytucja Inkwizycji była najbardziej krwawą organizacją wieków średnich, co więcej - Inkwizycja miała rzekomo dać bodziec późniejszym sądom do bezkarnego traktowania sądzonych. Zarzut ten jest o tyle chybiony, że nawet po pobieżnym zapoznaniu się z duchem epoki wieków średnich nie sposób nie zauważyć, że ówczesne państwowe prawo karne było daleko bardziej surowe, aniżeli prawo inkwizycyjne. Insynuacja, jakoby stosowanie kary śmierci w stosunku do zatwardziałych heretyków był stosowany tylko przez Kościół katolicki, jest również nieprawdziwa. Kara śmierci wykonywana na odstępcach religijnych wykonywana była w większości krajów i wśród wszystkich wyznań (szczególnie u protestantów). W Kościele Rzymskim wprowadzenie kary śmierci dla heretyków należy wiązać z rokiem 1198, kiedy papież Innocenty III zaostrzył sankcje wobec heretyków. W ciągu kilku następnych lat nastąpiła całkowita zmiana polityki w stosunku do kacerzy - od napominania i walki na argumenty Stolica Apostolska przeszła do wytoczenia im zdecydowanej wojny, łącznie z żądaniem najwyższej kary dla heretyków. Czytając XIX-wieczne rzetelne analizy sądów inkwizycyjnych można się przekonać, że "łagodniejsze i oględniejsze było postępowanie sądowe Inkwizycji, aniżeli innych sądów ówczesnych, że więzienia inkwizycyjne nie były znów takie straszliwe lochy i podziemia, za jakie je podają wrogowie ale daleko bardziej ludzkie i milsze, aniżeli w innych krajach, że tortury w sądach inkwizycyjnych raz tylko mogły być prawnie stosowane, a nie powtarzane często jak to się działo w sądach państwowych." Zarzuty podważające historyczną prawdę o Świętej Inkwizycji zdarzają się nagminnie, szczególnie podczas omawiania historii Kościoła w wiekach średnich, jednakże należy zwrócić także uwagę na tendencje przeciwne, starające się wybielić postępowanie sądów inkwizycyjnych. Można się nawet spotkać ze stwierdzeniem, że Święte Oficjum zawsze było przeciwne karze śmierci i nigdy takową w stosunku do kacerzy nie szafowało, ani nawet nie popierało. Jest to twierdzenie tak samo mylne jak to, które utrzymuje, że Kościół katolicki wprowadził stosowanie stosów jako kary dla innowierców. Kościół zawsze był za utrzymaniem kary śmierci w prawodawstwie świeckim. Jak głosi Katechizm Soboru Trydenckiego, obowiązek miłości nakazuje wiernemu przebaczyć nawet zabójcy jego najbliższych krewnych, podstawowym zaś obowiązkiem państwa w służbie miłości jest zabezpieczać porządek publiczny, bronić dóbr materialnych i duchowych obywateli. Jeśli kara śmierci jest konieczna dla zapewnienia bezpieczeństwa publicznego, państwo może się do niej uciekać (33, § l). Katechizm Kościoła Katolickiego, zatwierdzony przez Jana Pawła II w artykule 2266 potwierdza także możliwość jej stosowania. Papież Grzegorz IX wydał w 1231 r. rozporządzenie, aby heretycy potępieni przez Kościół wydawani byli władzy świeckiej, która wymierzy im stosowną karę (animadversio dobita}. Karą tą mogła być także kara śmierci. Motywacja takiej surowości tłumaczona była przez dostojników kościelnych przy pomocy porównania majestatu ziemskiego z majestatem Boskim: jeżeli uważa się za słuszne stosowanie kary śmierci za obrazę majestatu ziemskiego, aby zachować proporcję prawną o wiele bardziej należy karać tych, którzy dopuszczają się obrazy i bluźnierstwa wobec majestatu Bożego. Taką argumentację podtrzymywał największy autorytet ówczesnych czasów, św. Tomasz z Akwinu. W 11 zagadnieniu swej Sumy teologicznej w paragrafie poświęconym heretykom Akwinata pisze tak: "Heretycy popełniają grzech, którym zasługują sobie nie tylko na karę klątwy, czyli wyłączenia z Kościoła, lecz także na karę śmierci. O wiele bowiem cięższą zbrodnią jest psuć wiarę, która stanowi o (nadprzyrodzonym) życiu duszy niż, np. fałszować pieniądze, które śluzą życiu doczesnemu (...). Ze strony zaś Kościoła jest miłosierdzie troszczące się o nawrócenie błądzących stosownie do nauki apostoła (2 Tym 2, 24) nie potępia się ich od razu, lecz dopiero po pierwszym i drugim. upomnieniu; po tym zaś skoro heretyk nadal trwa w uporze, straciwszy nadzieję w jego nawrócenie, mając na uwadze zbawienie innych, Kościół karą klątwy wyklucza go ze swojego tona i następnie zostawia go sądownictwu świeckiemu, by przezeń byt usunięty ze świata karą śmierci." Argumentacja dotycząca stosowania kary śmierci na heretykach użyta w Sumie teologicznej św. Tomasza z Akwinu pochodzi od papieża Innocentego III i była powszechnie stosowana w średniowieczu. Aby uzyskać pełny obraz należy jeszcze dodać, że w historii działania Trybunałów Inkwizycyjnych nigdy nie zdarzyło się, by Inkwizycja wydała sądzonych heretyków w ręce władzy świeckiej, jeśli ci uznali swe błędy i zapragnęli powrócić na łono Kościoła. Chcąc przyjrzeć się dokładnie przebiegom procesów inkwizycyjnych należy sięgnąć do źródeł opisujących bezpośrednio tzw. "wzorcowe" procesy. Najbardziej miarodajnymi pracami są tu Practica officii inquisitionis haereticae pravitatis Bernarda Gui (wydana ponownie w Paryżu w 1886 roku; w Polsce ukazała się w tym roku) oraz dzieło Mikołaja Eymerica z 1376 roku, zatytułowane Directorum inquisitorum (ponownie wydane w "Nouvelle Revue historique de droit francais" w r. 1883 na stronach 669-678). Prace te dają prawdziwy obraz sądów inkwizycyjnych, a także inkwizytorów i wymaganych cech, jakie powinni posiadać. Tymczasem poprzez oszczercze książki w rodzaju Imienia róży Humberta Eco utrwala się mit inkwizytora - lubieżnego sadysty, który nie cofnie się przed żadnym okrucieństwem, by tylko móc pastwić się nad biednymi, niewinnymi ludźmi... Wystarczy sięgnąć do prac wspomnianych inkwizytorów i relacji naocznych świadków, aby przekonać się, że prawda była zupełnie inna, niż to usiłują wmówić czytelnikom Le Goff i Eco, utrzymujący, że "najbardziej krwawy" inkwizytor Gui palił heretyków i podejrzanych o herezję przy każdej nadarzającej się okazji. Tego rodzaju antykatolicka propaganda funkcjonowała już niestety znacznie wcześniej - przykładowo, jak podaje Podręczna encyklopedia kościelna z 1909 roku, "Brial, prawdziwy uczony, chyba tylko przez nieuwagę w XIX tomie Recueil des Historie de Gaules (s. XXIII) mówi, ze za Bernarda Gui (od 1308 do 1323) spalono na stosie 637 heretyków, gdy wiadomo, że z grona tych osób tylko 40 na śmierć skazano." Właśnie tak: na nieszczęście wszystkich tych "wybitnych mediewistów" działalność inkwizycyjna Bernarda Gui jest doskonale udokumentowana, a z dokumentów wynika jasno, że ów "najbardziej krwawy" inkwizytor w ciągu szesnastu lat sprawowania funkcji przewodniczącego Trybunału Inkwizycyjnego orzekł winę w stosunku do 913 oskarżonych, spośród których tylko 42 osoby zostały przekazane ramieniu świeckiemu (co - trzeba to jasno zaznaczyć - nie było jednoznaczne z wyrokiem śmierci!), na resztę zaś osób nałożono kary kanoniczne lub więzienie, tzw. murus largus, czyli odosobnienie w klasztorze, lub murus strictus, polegające na zamknięciu w celi klasztornej. Zarówno w przypadku murus largus, jak i murus strictus dopuszczalne byty odwiedziny współmałżonka, była to bowiem bardziej praktyka pokutna niż kara kryminalna. Z reguły skazani podlegali wielokrotnym amnestiom, skracającym wyroki lub zamieniającym je na inną pokutę, np. odmawiania codziennie psalmów pokutnych czy pielgrzymkę do miejsc kultu. Ilekroć mówi się o fanatycznych inkwizytorach, którzy w każdym sprzeciwie władzy katolickiej węszyli zapach siarki, próbując wykorzenić go jedyną znaną sobie metodą - stosem, zapomina się o faktach, zastępując je propagandą. Omawiany przykład Bernarda Gui nie jest odosobniony - oto oświeceniowi komentatorzy Inkwizycji przywołują często obok niego postać Jakuba Fourniera, działającego w Montaillou, jednego z najbardziej pracowitych inkwizytorów. Potrafił on przeprowadzić w ciągu roku 578 przesłuchań. Jednak komentatorzy nie dodają już, uznając to za informację nieistotną, że z 418 osób, uznanych przez inkwizytora za winne, tylko pięć (!) zostało przekazanych ramieniu świeckiemu w celu wymierzenia stosowanej kary. Na pozostałych oskarżonych (tzn. 413 osób) nałożono kary kanoniczne, takich jak pielgrzymka, odmawianie psalmów pokutnych, regularna spowiedź, czy noszenie szaty pokutnej. Potwierdzeniem tej tezy są liczne dowody zachowane w archiwach, skrywających skrupulatną dokumentację z przebiegu procesów inkwizycyjnych, jak też ich liczbę i wyroki. Należą do nich m. in. archiwa sądów inkwizycyjnych z Tuluzy, jasno dowodzące, że orzekanie kary śmierci w przypadku zatwardziałych heretyków, a raczej herezjarchów, stanowiło niecały l % wszystkich orzeczeń Trybunałów Inkwizycyjnych (a trzeba też pamiętać o tym, że dane te nie uwzględniają odwołań od wyroków śmierci do Stolicy Apostolskiej)! Kto mógł zostać inkwizytorem? Dekret Soboru w Vienne postanawiał, że mógł to być jedynie duchowny, który ukończył 40 lat; zabroniono mu jednocześnie noszenia broni. Dekretem Soboru (par. 28) inkwizytor, dobierając sobie współpracowników, musiał ograniczyć ich liczbę jedynie do grona niezbędnych pomocników. Pierwszym krokiem każdego bez wyjątku Trybunału Inkwizycyjnego było ogłoszenie tak zwanego czasu łaski, dającym szansę heretykom na dobrowolne stawienie się przed Trybunałem i odwołanie błędów. Jak podaje Tyszkiewicz: "Czas łaski byt okresem namysłu, rozwagi - trwał nie mniej jak dni trzydzieści, ale zazwyczaj dwa i trzy miesiące, a poświęconym byt szeregowi misji, publicznych konferencji i dysput 'najlepszych teologów o prawdach wiary i biedach herezji." Jeżeli heretycy odwołali swe błędy, byli automatycznie uwalniani od jakiejkolwiek kary. Ks. Michał Nadworski w Encyklopedii kościelnej pisze, że "wiele osób lekko podejrzanych uwalniała Inkwizycja od kar nawet kościelnych, nakładając na nich tylko obowiązek noszenia sanbenito (sacco benedito dosł. "wór błogosławiony" ;- przyp. aut.), szaty pokutnej podobnej do habitu zakonnego, lub sutanny księżej, koloru żółtego, bo taki kolor od wieków używany byt w Hiszpanii na szatę pokutną, tak jak gdzie indziej szary lub czarny. Przekonani o herezję nosili jeszcze na tej szacie znak krzyża: kto jednak dobrowolnie się stawił z swoim wyznaniem, zazwyczaj był uwalniany od noszenia sanbenito." Częstym zarzutem, stawianym tego rodzaju praktykom, jest wskazanie na ogromne piętno, jakiemu poprzez noszenie szaty pokutnej poddawani byli nawróceni. Niektórzy autorzy twierdzą (a czyni to nawet Paul Johnson w Historii chrześcijaństwa), że szata pokutna wiązała się z niemożliwością znalezienia pracy i wyrzuceniem poza obręb społeczeństwa; miałaby być tak zwanym wilczym biletem lub też być traktowana jak oznaka trądu. Jednak znów zapomina się tu o duchu epoki. Pokuta publiczna (np. liczne procesje biczowników), publiczne wyrzeczenie się dotychczasowego życia czy przywdziewanie szat pokutnych były na porządku dziennym, można to nawet nazwać swoistą modą epoki. Dość przyjrzeć się ilustracjom strojów średniowiecznych, by dostrzec silne inspiracje strojami zakonnymi, dlatego noszenie sanbenito było czymś normalnym i nie wiązało się ze społecznym ostracyzmem. Jak pisze ks. Nadworski, "noszenie zwykłego sanbenito nie było zniesławiające, bo uważane było za rzecz pokuty i zbudowania; znakomitsi ludzie z pobożności przywdziewali dawniej takie szaty: to co dzisiaj razi, wówczas było w obyczaju życia chrześcijańskiego; Llorente sam przywodzi przykłady, ze osoby które odbywały pokutę, naznaczoną przez Inkwizycję, wchodziły w związki małżeńskie z najwyższymi rodzinami, a nawet z członkami rodziny królewskiej." Rzetelność w przedstawianiu Inkwizycji wymaga jednak dodania, że zdarzały się też nadużycia. Haniebnym przykładem sprzeniewierzenia się Inkwizycji i Kościołowi jest tu przykład inkwizytora Konrada z Marburga (1180-1233), inkwizytora niemieckiego, zabitego w końcu 20 lipca 1233 roku przez krewnych jednej ze swych licznych ofiar. Zasłynął on z tego, że prowadził procesy inkwizycyjne z pogwałceniem nałożonych na nie ograniczeń i rygorów, nie dawał oskarżonym prawa obrony, a na wszelkie stawiane zarzuty nakazywał odpowiadać jedynie "tak" lub "nie". Konrad z Marburga nie stosował się też do zasady nakazującej, by w Trybunale Inkwizycyjnym zasiadał miejscowy biskup. Inkwizytor wspierany przez dwu fanatycznych pomocników: Konrada Dorso i Jana, zwanego Jednookim, pozbawiony kontroli skazał wielu heretyków na stos. Papież Grzegorz IX po zbadaniu sprawy odwołał krnąbrnego inkwizytora i zganił miejscowych biskupów, że tak długo zwlekali z denuncjacją. Odwołując krnąbrnego inkwizytora papież zrozumiał, jak dalece urząd ten może być wykorzystywany do celów innych niż tylko dbanie o ortodoksję. Dwie jego bulle z roku 1233 IIle humani generis oraz Licet ad capiendos wprowadziły istotne zmiany w organizacji pracy inkwizytorów (bulle te powołały specjalnych legatów papieskich, których zadaniem było sprawowanie pieczy nad działalnością inkwizycyjną; legaci papiescy, rekrutujący się przeważnie spośród dominikanów, gwarantować mieli uczciwość, rzetelność, łagodność, sprawiedliwość i całkowitą kontrolę nad Trybunałami do spraw wiary). Konrad z Marburga nie był, niestety, jedynym wiarołomnym inkwizytorem - podobnych nadużyć dopuszczał się m. in. Robert le Bourge, ex-katar działający w Kampanii; został w końcu zawieszony w urzędzie inkwizytora i skazany przez papieża na więzienie. Podobne nadużycia miały miejsce również we Florencji, gdzie Trybunał Inkwizycyjny aż siedem razy (sic!) poddał torturom Savonarolę. Było to wbrew wszelkim regułom działalności sądów inkwizycyjnych, bowiem po spełnieniu odpowiednich warunków można było torturować heretyka jedynie raz i to nie dłużej niż godzinę. Średniowieczna "opinia publiczna" z jednej strony opłakiwała męczeńską śmierć sumiennych inkwizytorów (takich jak wspomniany już św. Piotr z Werony), domagając się wręcz od Stolicy Apostolskiej wyniesienia ich na ołtarze, z drugiej gwałtownie piętnowała wszelkie nadużycia sędziów Trybunałów Inkwizycyjnych. W momencie doniesienia o jakichkolwiek nadużyciach inkwizytor zostawał zawieszony w prawach, jak to miało miejsce w przypadku wspomnianego Konrada z Marburga; papież Grzegorz IX w 1237 r. zawiesił nawet wszystkich inkwizytorów z terytorium Tuluzy. Kolejnym przykładem dbałości Kościoła o rzetelną pracę inkwizytorów jest postanowienie Soboru w Vienne (oznaczone numerami 26 i 27), które "pod świętym posłuszeństwem i pod groźbą wiecznego potępienia nakazujemy biskupom, inkwizytorom oraz ich pełnomocnikom, aby dyskretnie i z gotowością postępowali wobec wszystkich podejrzanych o herezję, ale także aby złośliwie nie wmawiali tak ohydnej zbrodni ludziom niewinnym, ani ich nie oskarżali. Jeśli powodowani nienawiścią, dobrodziejstwami, uczuciem, chęcią zdobycia pieniędzy lub ziemskiego znaczenia, sprzeniewierzą się w swym postępowaniu, sprawiedliwości i osądowi sumienia, podlegają karze (zarówno biskup, jak i inkwizytor) suspensy na okres trzech lat." Nie będzie przesadą stwierdzeniem, że Kościół uważał niegodnych inkwizytorów za groźbę dla wiary na równi z heretykami. Przytoczone przykłady nadużyć w działalności Trybunałów Inkwizycyjnych nie uprawniają jednak do wniosku, że tego rodzaju praktyki były nagminne. Przeciwnie - zdarzały się marginalnie i były z całą surowością potępiane przez Stolicę Apostolską. Po wtóre należy zwrócić uwagę na fakt, że wszelkie nadużycia władzy przez Trybunały były sprzeniewierzeniem się idei sądów inkwizycyjnych i nie upoważnia to absolutnie do wysuwania tezy, jakoby winna tych okrucieństw była sama instytucja Inkwizycji - to raczej sprzeniewierzenie się jej zasadom prowadziło niewinnych na tortury czy na stosy. Pewne jest natomiast, że jeżeli inkwizytor był uczciwy i rzetelnie wypełniał swe posłannictwo, oskarżony miał gwarancję autentycznie sprawiedliwego procesu, bardziej sprawiedliwego niż w przypadku sądów świeckim tamtych czasów. Za przykład niech posłuży casus zakonu templariuszy, oskarżonych o herezję przez króla francuskiego Filipa Pięknego, dybiącego na ich pokaźny majątek. Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy Jakub de Molay w 1307 roku sam zwrócił się do papieża Klemensa V, by zastąpić procedury sądu świeckiego sądem Trybunału Inkwizycyjnego, licząc tym samym na sprawiedliwy wyrok i tak też się stało: w wielu zakątkach Europy templariusze zostali uwolnieni od zarzutu herezji (w 1309 r. przez sądy kościelne w Anglii [Londyn i York], w 1311 r. w Irlandii i Szkocji, podobnie w Hiszpanii [Tarragona i Salamanka] oraz Niemczech). Wobec powyższych faktów na Soborze w Vienne papież Klemens V 3 kwietnia 1312 r. w obecności króla Francji, oskarżającego templariuszy o nieprawowierność, pod karą ekskomuniki zakazał dalszych dochodzeń, uniewinniając podejrzanych. Zniesławienie zakonu było jednak tak wielkie (pomimo korzystnego dekretu papieskiego), że rekrutacja do zakonu malała z miesiąca na miesiąc, w efekcie czego papież rozwiązał zakon, stwierdzając jednocześnie brak winy ze strony templariuszy. Te deklaracje papieskie nie powstrzymały jednak Filipa Pięknego, który 18 marca 1314 roku spalił na stosie Wielkiego Mistrza templariuszy i jego 53 współbraci, uzyskując poparcie ze strony Rady Królewskiej. (...)
INKWIZYCJA HISZPAŃSKA
Ilekroć mowa jest o Inkwizycji, należy precyzyjnie określić, o którą Inkwizycję chodzi. Inkwizycja średniowieczna na terenie Francji, Włoch, Aragonii i w Niemczech działała sprawnie i efektywnie jedynie w XIII wieku. Był to zarówno okres jej formowania, stabilizacji, jak i obumierania. Po uporaniu się z problemami albigensów (w drugiej połowie XIII wieku), wiek XIV przyniósł schyłek Inkwizycji średniowiecznej. Czym innym była natomiast Inkwizycja hiszpańska, zorganizowana z woli Izabeli i Ferdynanda, określana często jako Inkwizycja świecka; podobnie zupełnie inny charakter posiadała Inkwizycja rzymska, która powstała jako odpowiedź na falę reformacji w wieku XVI. Wiele było powodów, dla których powstała Inkwizycja hiszpańska. W VIII wieku przez Półwysep Iberyjski przebiegała granica pomiędzy światem islamu i chrześcijaństwa. Grupą łączącą te dwa światy stanowili Żydzi, traktowani w Hiszpanii do XII wieku przyjaźnie. Wiek XIV przyniósł załamanie się tej względnej równowagi. Obok ideologiczno-religijnej konfrontacji doszło także do konfrontacji militarnej. Pierwszym krokiem, jaki uczyniono w tym kierunku, był dekret biskupów kastylijskich obradujących na synodzie w Zamorze w 1313 roku, nawołujący do zachowania pewnej równowagi przy obsadzaniu stanowisk państwowych i publicznych. Zdarzało się bowiem, że chrześcijanie byli dyskryminowani w świecie finansów, prawie całkowicie podporządkowanemu Żydom. Józef Tyszkiewicz wprost wskazuje na pewny aspekt: "W kraju wyczerpanym wiekowymi walkami, doszło wreszcie do tego, że w krótkim czasie Żydzi zawładnęli wszystkimi źródłami dochodów państwa, opanowali wszystkie wybitne stanowiska rządowe, i to począwszy, jak zazwyczaj, od dostojników armii, bankierów, kupców, lekarzy i prawników, a kończąc na ministrach, radzie koronnej, a nawet... mitrach biskupich!". Preferencje przy obsadzaniu stanowisk przyczyniły się do wydania dekretu zakazującego katolikom uczestniczenia w życiu publicznym i rozrywkowym Żydów i muzułmanów. Kolejnym krokiem był dekret synodu w Salamance z 1335 roku, zabraniający katolikom korzystania z usług lekarzy żydowskich i muzułmańskich. Synod w Walencji w roku 1338 zabraniał pod groźbą ekskomuniki handlu w niedzielę, co oczywiście uderzało przede wszystkim w handlowców pochodzenia żydowskiego. Tego rodzaju dekrety były podyktowane przede wszystkim walką z przywilejami, krytykowanymi przez chrześcijan; przywileje te funkcjonowały od lat w społeczeństwie hiszpańskim (np. wszystkie sprawy kryminalne popełniane przez Żydów wyjęte były spod jurysdykcji sądów powszechnych, a podlegały jedynie osądowi rabina). Często pomijanym faktem był udział samych Żydów w tworzeniu praw przeciw swym współwyznawcom. Rabin Burgos Salomon Ha-Levi, dochodząc do godności kanclerza Kastylii, a potem legata papieskiego w Kastylii (przyjmując chrzest i zmieniając nazwisko na Paweł de Santa Maria) stał się twórca traktatu Scrutinium scriptuarum, sive dialogis Sauli et Pauli contra Iudaeos z 1432 roku, nawołującego wprost do pogromów gett żydowskich. Podobnym przykładem jest traktat wymierzony w religię swych przodków, napisany przez ex-rabina Jehoshua Ha-Lorqui (znanego jako Hieronim de Santa Fe). Atmosferę antysemityzmu podsycali także tacy ex-żydzi, jak Piotr de la Caballeria, Alfons de Espina (mówiący o narodzie żydowskim jako zdrajcach, bluźniercach, złodziejach, dzieciobójcach, homoseksualistach, morderczych lekarzach, trucicielach etc.). Najbardziej zdumiewać może zaś fakt, że w rodzinie Henriquezów, fundatorów późniejszej Inkwizycji hiszpańskiej (do których należał Ferdynand II) płynęła także żydowska krew. Ferdynand i Izabela, reformując zjednoczone przez siebie królestwo, pragnęli także rozwiązać narastający konflikt pomiędzy ścierającymi się grupami wyznaniowymi: katolikami, żydami i maurami. Do stworzenia Inkwizycji państwowej przyczynili się bezpośrednio Alfons de Horeja (którego kazań słuchała Izabela w Sewilli w 1477 roku), a także biskup Sewilli don Pedro Gonzałes de Mendoza oraz osobisty spowiednik monarchów - Tomasz de Torquemada (w którego żyłach także płynęła żydowska krew). Wszyscy oni opowiedzieli się za radykalnymi środkami w walce o czystość wiary na półwyspie iberyjskim. Te radykalne rozwiązania w postaci powołania Inkwizycji państwowej budziły sprzeciw nie tylko hierarchii kościelnej (wprowadzenie Inkwizycji państwowej było utajnione przed synodem biskupów w Sewilli w 1478 roku, którzy zdecydowanie sprzeciwiali się siłowym rozwiązaniom kwestii innowierców w Hiszpanii). W efekcie nacisku Izabeli i Ferdynanda papież Sykstus IV dnia l XI 1478 roku bullą Exigit sincerae devotionis affectus przyznał królom Hiszpanii prawo mianowania inkwizytorów wyposażonych w władzę ścigania i osądzania heretyków na terenie całej Hiszpanii. Prawo to dotyczyło jednak tylko ochrzczonych, czyli tych, którzy formalnie należeli do Kościoła katolickiego. Papież, chcąc posiadać kontrolę nad Inkwizycją hiszpańską, mianował siebie jej formalnym zwierzchnikiem, jednak w praktyce władza tworzenia Trybunałów Wiary w całości powierzona została Koronie Hiszpańskiej, co stało się źródłem bardzo poważnych rozbieżności i konfliktów w późniejszych latach działania Trybunałów. Jednym z pierwszych zatargów pomiędzy Koroną Hiszpańską a Rzymem była sprawa beatyfikacji "katolickiego męczennika La Guardia". Chłopiec o tym imieniu został rzekomo porwany i ukrzyżowany przez Żydów, których złapano i w trakcie procesu udowodniono im winę. Proces ten prowadzony przez generalnego inkwizytora Hiszpańskiego Tomasza Torquemadę był tak zwanym procesem pokazowym. Stolica Apostolska po zapoznaniu się z materiałami dowodowymi uznała, że cała sprawa została spreparowana, by wzbudzić u katolików hiszpańskich niechęć do Żydów i tym samym odmówiła wszczęcia procesu beatyfikacyjnego. Wielokrotnie Stolica Apostolska przywoływała hiszpańskie Trybunały Wiary do współdziałania z odpowiednimi władzami diecezji na terenie których działały sądy. Ten sam papież, który bullą Exigit sincerae devotionis affectus przyczynił się do powstania inkwizycji państwowej, zalecał oskarżanym przez sądy inkwizycyjne w Hiszpanii w sprawach wątpliwych zwracać się bezpośrednio do prawników Stolicy Apostolskiej (niejednokrotnie umarzali oni sprawę, co nie było jednoznaczne z uniewinnieniem na terenie Hiszpanii). Protesty Stolicy Apostolskiej skierowane pod adresem Inkwizycji hiszpańskiej nie były sporadyczne. Jak pisał Józef Tyszkiewicz, "Papieże wciąż ponawiali swe protesty, wciąż kasowali wyroki Trybunałów hiszpańskich, więc np. Innocenty VIII skasował do 200- tu wyroków w ciągu jednego roku. Aleksander VI 250 tylko w r. 1498, Paweł III, Pius V, Grzegorz XIII, Innocenty XII bezustannie zajmowali oporną, wobec roszczeń rządu hiszpańskiego, pozycję. Różnica zdań była tak wielka, iż doprowadziła do ostrego sporu i w Hiszpanii rząd ośmielił się zapowiedzieć cenzurę, nie ogłaszał brew papieskich, posunął się tak daleko, iż groził śmiercią tym wszystkim, którzy pomocy Rzymu wzywali". Sykstus IV przypominał inkwizytorom hiszpańskim o przywilejach oskarżanych heretyków, takich jak prawo do posiadania adwokata (często łamane w sądach inkwizycji państwowej). (...) Ilekroć czyta się opracowania dotyczące Inkwizycji hiszpańskiej, trzeba mieć na uwadze, że najbardziej znane dzieła dotyczące jej dziejów wyszły spod piór Anglików, Niemców i Holendrów. Opracowania te są często bardzo tendencyjne, a nawet kłamliwie. Tego rodzaju pamflety determinują po dzień dzisiejszy myślenie o hiszpańskiej Inkwizycji jako katolickich komandach śmierci. Okres Oświecenia pogłębił jeszcze tę wizję, opisując działalność Inkwizycji jako hamulec myśli, terror przekonań religijnych i fanatyzm w najbardziej zbrodniczym wydaniu. Wiek XIX przyniósł nieco prawdy w tej kwestii, dzięki badaczom archiwów Inkwizycji takim jak Józef de Maistre, Amador de los Rios czy Menendez Pelayo. XIX wiek skłonił wielu historyków do apologii Trybunałów Wiary. Najskuteczniejszą metodą wydawało się tu odczytanie na nowo ogromnej i skrupulatnie prowadzonej dokumentacji z procesów jakie prowadzone były przed Świętym Oficjum. Jednak szczegółowe badanie (mimo oczywistości faktów) nie potrafiły po dzień dzisiejszy zmienić nastawienia do Inkwizycji. Trudno jest bowiem walczyć z masowo powielaną czarną legendą hiszpańskiej Inkwizycji za pomocą suchych faktów historycznych. Ludzie bardziej wierzą filmom, powieściom, sztuce niż dokumentacji historycznej. Ilekroć atakuje się "krwawe Trybunały Wiary" i w Hiszpanii, nie przyjmuje się do wiadomości informacji o tym, że z rozkazu Zwingliego w makabryczny sposób tracono anabaptystów (opiekając ich żywcem, dusząc sznurami przez wiele godzin i karmiąc nimi ryby), z rozkazu Kalwina w gminie genewskiej skazywano opornych na banicję, chłostę, pozbawienie majątku i śmierć bez wyroku jakiegokolwiek sądu (między innymi odkrywcę krążenia krwi, Michała Serveta), a w Anglii za Henryka VIII zakonnikom i księżom publicznie wyrywano wnętrzności i ćwiartowano, stosowano tam też tortury w stosunku do świadków. Za Elżbiety I katolicyzm uważany był za zdradę stanu i karany z wszystkimi tego konsekwencjami. Trudno przyjąć do wiadomości, że to właśnie w Anglii w 1553 r. powstał pierwszy indeks ksiąg zakazanych, na podstawie którego bezpowrotnie zniszczono wiele dzieł naukowych (a stało się to w stolicy nauki - w Oksfordzie). W 1572 roku protestanci zakopywali żywych katolickich zakonników, zostawiając na powierzchni głowy służące do gry w kule; księży zamykano w dzwonnicach, skazując ich na śmierć głodową, a katolickie dzieci były obiektem polowań protestanckich żołnierzy. Tego rodzaju fakty historyczne nie są powszechnie znane, gdyż całe zło w historii religii przypisywane jest tylko Kościołowi katolickiemu. Ile ofiar pociągnęła za sobą działalność Inkwizycji hiszpańskiej? Jak pisze Józef Tyszkiewicz, "znajdujemy zaledwie 216 (wyraźnie: dwustu szesnastu!) faktycznie straconych, w ciągu całych trzech wieków trwania Inkwizycji w Hiszpanii!.,, Mniej niż jeden na rok! Porównajmy te cyfry z innymi, - mniej popularnymi w naszych demokratycznych czasach; rewolucja francuska w ciągu trzech lat (a tam są trzy wieki!) zamordowała na mocy wyroków trybunatów rewolucyjnych trzysta tysięcy ludzi, rewolucja rosyjska również w ciągu lat trzech i również na "mocy wyroków sądu", zamordowała prawie dwa miliony ludzi! (...) O tych 216 straconych herezjarchach i burzycielach ładu społecznego, od przeszło stu pięćdziesięciu lat, piszą tomy za tomami, przedstawiając w najstraszniejszych barwach grozę wiejącą Z postaci okrutnych mnichów, ale o mordercach i łotrach noszących nazwisko Robespierrów, Dantonów i Maratów od lat stu trzydziestu, pieją ciż sami pisarze hymny pochwalne!" Ilekroć zarzuca się Inkwizycji hiszpańskiej makabryczną liczbę mordów czy pogromów, w wyniku których zginęły "setki tysięcy" niewinnych ludzi, jakoś zawsze zapomina się, że w tej samej Hiszpanii w latach 1936-39 zgładzono ponad 60 000 osób za takie zbrodnie, jak arystokratyczne pochodzenie, zbyt duży majątek, wysokie wykształcenie lub śluby zakonne.
JORDAN BRUNO, GALILEUSZ, JOANNA D'ARC
(...) Ilekroć wspominany jest Galileusz, włoski uczony, odkrywca i astronom, tylekroć pojawia się kwestia osądzenia go i skazania przez Trybunał Inkwizycyjny. Przykład Galileusza jest dla przeciwników Kościoła katolickiego sztandarowym przykładem restrykcyjnego charakteru katolicyzmu, hamującego wszelki postęp nauki i wolności myśli. Jednakże w momencie, gdy dociera się do materiałów źródłowych można dostrzec, że Galileusza nie torturowano, nie spalono na stosie i, co więcej, był on w pewien sposób chroniony przez Stolicę Apostolską! Przykład Galileusza jest bardzo jaskrawym dowodem, w jaki sposób propaganda antykatolicka potrafiła w finezyjny sposób stworzyć ciąg skojarzeń: Galileusz - tortury i stos; Kościół katolicki - hamowanie nauki. Faktem niezaprzeczalnym jest, że ten "męczennik prawdy i nauki" został skazany przez Święte Oficjum, ale na... czytanie raz na tydzień siedmiu psalmów (pokutę tę i tak pozwolono odprawiać za Galileusza pewnej siostrze zakonnej!). Tak opisuje kłopoty włoskiego astronoma z Inkwizycją Józef Tyszkiewicz: prawdą jest zupełnie odmiennej natury fakt, oto Kopernik byt wierzącym katolikiem, a Galileusz humanistą-liberałem i do swej pracy o obrocie ziemi, wmieszał rozmaite wnioski teologiczne, typowym modernizmem zarażone komentarze Pisma świętego, najzupełniej mylne, fantazyjne, które dziś również są potępione! - Natomiast po ogłoszeniu dzieła, wezwany przez władze duchowne do wytłumaczenia się, odwołał swój błąd i obiecał go nadal nie rozpowszechniać. Niestety, chęć dysputy filozoficznej, w tych bujnych czasach odrodzenia, zbyt była nęcącą i Galileusz w drugim dzielą swego wydaniu znowu te same teologiczne rozważania umieścił. Dopiero wtedy wezwany został jako heretyk przed Trybunat św. Inkwizycji, długo dysputował i upierał się, lecz wreszcie przekonany, publicznie, te właśnie teologiczne błędy odwołał. Nigdy nie był ani więzionym ani, tym bardziej, katowanym, a mieszkał spokojnie do końca życia, w pałacu swego przyjaciela, kardynała Piccolominiego i tez dożywotnio pobierał dużą pensję od papieża. By zrozumieć decyzję Świętego Oficjum w przypadku Galileusza, należy spojrzeć na całe zagadnienie z punktu widzenia epoki, w jakiej wyrok wydano. Spróbujmy sobie wyobrazić współczesnego poważnego uczonego, który występuje z tezą równie rewolucyjną co heliocentryzm i zarazem nie podaje żadnych uzasadnień swych badań... A tak właśnie wyglądało wystąpienie Galileusza. Wszyscy ci, którzy nastają na Kościół katolicki, pomijają skrzętnie fakt, że przeciwko tezie Galileusza opowiadali się uczeni tej miary, co Kartezjusz czy Roger Bacon, którym - analogicznie jak Kościołowi - należałoby przypiąć łatkę hamulcowych rozwoju nauki... Na taką konsekwencję nikt z krytyków nie chce się jednak zgodzić. Trudno jest bowiem pogodzić zarzut okropnych represji kościelnych, jakie rzekomo nałożono na Galileusza, z faktami. Galileusz przez Stolicę Apostolską traktowany był z pewną otwartością (papież Urban VIII spotykał się z nim, dyskutował, w końcu na jego cześć napisał wiersz; papież Paweł V udzielił mu na czas zamieszkiwania w Wiecznym Mieście swojej rezydencji). Jedynym zarzutem pod adresem Galileusza - i to zarzutem ogromnego kalibru - była niemożność udowodnienia postawionych przez niego tez. Galileusz nie potrafił ich dowieść, co świadczyć mogło (ale nie musiało!) o pewnym intuicyjnym wyczuciu prawdy, ale z nauką nie miało nic wspólnego (warunkiem rzetelności naukowej było wtedy - podobnie jak dzisiaj - dowodzenie stawianych tez). Kwestią poboczną, aczkolwiek konieczną do zrozumienia pewnego klimatu panującego w Rzymie, jest postawa Galileusza. W jednym ze swoich dzieł wprost sprowadza zarzuty papieża Urbana VIII ad absurdum, posuwa się nawet dalej, ostrze swej krytyki kierując ad personom i nazywając papieża nieukiem i prostakiem... Jak widać, "krwawy" wyrok inkwizytorów, skazujący astronoma na czytanie psalmów, miał zupełnie inne podłoże niż to, które próbuje się dzisiaj przypisywać inkwizytorom. Skoro zaś "krwiożercza Inkwizycja" inwigilowała każdy przejaw wolnej myśli, to jakim trafem zarówno Galileusz, jak i Bruno mogli przez wiele lat, mową i pismem, głosić swoje poglądy? Zupełnie inny kontekst historyczny posiada sprawa Joanny d'Arc. W 1321 roku została ona schwytana i uwięziona przez Anglików; postawiona przed trybunałem, któremu przewodniczył biskup Beauvais, Piotr Cauchon, została skazana na karę śmierci. Proces pod kierunkiem biskupa posiadał jednak tylko pozory procesu kanonicznego, odsunięto bowiem od udziału w nim - wbrew dekretom Stolicy Apostolskiej! - legata papieskiego Jana le Moine, będącego zarazem przedstawicielem Inkwizycji na północną Francję. Trudno jest więc utrzymać zarzut, mówiący o bezpośrednim związku Inkwizycji ze śmiercią świętej. Całkiem możliwe, że gdyby pozwolono na rzetelny proces inkwizycyjny, nie wplątany w sieć uzależnień politycznych, Joanna d'Arc uniknęłaby jakichkolwiek represji. (Prawdziwego procesu kanonicznego Dziewica Orleańska dostąpiła pośmiertnie po wielu latach: w roku 1456 Stolica Apostolska doprowadziła do jej rehabilitacji, i to właśnie ten ponowny proces przyniósł informacje o życiu i działalności św. Joanny d'Arc.)
INKWIZYCJA W LICZBACH - PODSUMOWANIE
Współczesne mass-media, pisząc o Inkwizycji, niejednokrotnie podają "dokładną" liczbę ofiar, jakie za sobą rzekomo pociągnęła ta "zbrodnicza i okrutna instytucja kościelna". Na wstępie już podejrzenie budzi fakt, że te "dokładne dane historyczne"... diametralnie różnią się między sobą. Każdy "specjalista" czy "ekspert" podaje zupełnie różne liczby rzekomych ofiar. Podawane są często absurdalne liczby od setek milionów począwszy (sic!), po "zaledwie" setki tysięcy niewinnie spalonych na stosach przez przedstawicieli Kościoła katolickiego. Podstawowy błąd polega tu na tym, że mówiąc o płonących stosach nie wspomina się o protestantach czy o chorobliwych antysemitach luterańskich, nienawidzących i tępiących Żydów: liczba stosów niekatolickich znacznie przewyższa ofiary Świętego Oficjum. Błąd drugi polega na pewnym uproszczeniu i niedbalstwie intelektualnym historyków, którzy niejednokrotnie uznawali, że wyrok skazujący oznaczał niechybnie stos, a wszak w wielu przypadkach była to przecież tylko kara kanoniczna (np. cztery psalmy pokutne do odmówienia codziennie przez skazanego). W wieku XIX wielu historyków (również polskich - np. L. Rogalski) pisząc o Inkwizycji powoływało się na rozpowszechnioną wówczas protestancką encyklopedię kościelną Herzoga. Encyklopedia ta podawała liczby ofiar procesów inkwizycyjnych "po dokładnym obliczeniu" na 341 021 osób. Podobne liczby (prawdopodobnie wzorujące się na innych, równie "dokładnych obliczeniach" protestantów lub znanej wówczas książce J. A. Llorente zatytułowanej Histoire critique de l'inquisition d'Espagne) podaje Nussbaum w swej książce Historia Żydów. Nierzetelność tych danych jest wieloraka. Podstawowym błędem jest wyżej wspomniany błąd utożsamiania kar kanonicznych ze śmiercią (przykład procesu z Toledo z 12 lutego 1486 roku, gdzie źródła protestanckie piszą o 750 osobach skazanych na stos w jednym tylko procesie inkwizycyjnym; owszem, byli oni skazani, ale na kary kanoniczne, które nie miały nic wspólnego z karami cielesnymi, a tym bardziej ze śmiercią!). Te badania historyczne rażą wręcz nieścisłością i licznymi uproszczeniami (podaje się np. dokładne liczby ofiar, miejsca, daty i nazwiska inkwizytorów, którzy wydawali wyroki śmierci, tymczasem po bliższym zbadaniu okazuje się, że w tym czasie owi inkwizytorzy jeszcze nie działali w trybunałach, a nawet czasem... jeszcze się nie narodzili). Częstym zarzutem stawianym Trybunałom Inkwizycyjnym jest zarzut natury personalnej, jakoby inkwizytorzy byli ludźmi o skłonnościach sadystycznych i pałających żądzą władzy. W wyobraźni zbiorowej wpisał się na stałe obraz inkwizytorów jako ponurych starców, grzejących się wieczorami przy stosach palonych heretyków i czarownic (najlepszym przykładem jest skarykaturowana postać Bernarda Gui, inkwizytora Toledo, którego opisał w swej powieści Imię róży znany włoski pisarz Humbert Eco). Ta współczesna tendencja pokazywania inkwizytorów jako sadystycznych sędziów wspaniale wpisuje się w nurt kreowania Inkwizycji jako najbardziej krwawej instytucji wszechczasów. To nie takie postacie jak Konrad z Magdeburga, Robert le Bougre, Henryk Kramer czy Józef Sprenger ukształtowały w wyobraźni zbiorowej ciemną stronę Inkwizycji, lecz literatura i sztuka. Jak pisze Waldemar Łysiak w Malarstwie białego człowieka, to właśnie Inkwizycję "zmitologizowała jako symbol bestialstwa wroga katolicyzmowi reformacja tudzież historiografia protestancka bądź historiografia ślepo powielająca kłamstwa protestantów. "Współczesne badania źródłowe dowodzą, ze Inkwizycja była dużo bardziej humanitarna od sądów cywilnych, (gminnych, miejskich, państwowych), ze tortury stosowała nader rzadko i w formie nader ograniczonej, a więźniowie cywilnych lochów z premedytacją rzucali bluźnierstwa, aby dać sobie szansę przenosin do jurysdykcji inkwizycyjnej. Kliniczny przykład manipulacji, to płótno w muzeum Narodowym Budapesztu, długo tytułowane (katalogi, przewodniki, albumy itp.): "Inkwizycja", mimo, że obraz ukazuje ewidentnie scenę torturowania przez sądy świeckie! Dopiero ostatnio zmieniono tytuł na: "Izba tortur". Pierwszymi zwiastunami karykaturalnej wizji średniowiecznej Inkwizycji w literaturze były zarzuty Diderota i Woltera, a później Dostojewskiego. Jego Wielki Inkwizytor z Braci Karamazow bardziej niż źródła historyczne ukształtował w umyśle przeciętnego człowieka upiorną wizję Inkwizycji. Właśnie pióro czy pędzel najbardziej przyczyniły się do tego rodzaju skojarzeń. Wszelkiego rodzaju okrucieństwa Kościoła katolickiego czynione oczywiście ad maiorem Dei gloriam były i są nadal jednym z ulubionych tematów literackich. Obok takich pozycji jak Imię róży Eco należy dodać też niechlubny wkład literatury polskiej. Pozycja J.Andrzejewskiego Ciemności kryją ziemię jest podobno powieścią wzorowaną na hiszpańskiej kronice z 1485 roku, a w rzeczywistości - przejawem chorobliwej nienawiści autora do Kościoła katolickiego. Drugą niechlubną pozycją jest książka pióra lewicowego guru, nieświętej pamięci Andrzeja Szczypiorskiego, zatytułowana Msza za miasto Arras. Powieść ta bazuje "na prawdzie historycznej" XV wiecznego miasta Arras, gdzie miało miejsce "na niespotykaną dotąd skalę" prześladowanie Żydów, heretyków i czarownic. Obie te książki łączy pewna wspólna konstrukcja: oto grupa podstarzałych zakonników o skłonnościach sadystycznych ciemięży i piętnuje przejaw wolnej myśli u najbardziej postępowych przedstawicieli społeczeństwa. Inną niechlubną kartą są tu prace polskich "historyków" w rodzaju E.Potkowskiego (Heretycy i inkwizytorzy), w których aż roi się cytatów w rodzaju: "z reguły jednak Trybunałami Inkwizycyjnymi kierowali dominikanie i franciszkanie. Jacy to byli ludzie? Zwykle fanatycy, niekiedy chorzy psychicznie". Żaden z autorów tzw. powieści historycznych nie zadał sobie trudu, by sprawdzić, że działanie sądów inkwizycyjnych wyróżniało się in plus na tle sądów świeckich. W ten nurt "literatury historyczno-moralnej" wpisali się mistrzowie pióra tacy jak Orwell czy Lawrance. Zjawisko to jest w porównaniu z oświeceniowym wizerunkiem Inkwizycji nie jest czymś zupełnie nowym. A wystarczy przyjrzeć się XIX-wiecznym opisom nawet niechętnych katolicyzmowi historyków by dostrzec, że było zupełnie inaczej. "Co zaś do (...) okrucieństwa Inkwizycji, tj. co do krwiożerczości charakteru inkwizytorów, pokrótce zauważymy ze znakomitym i przez akatolików Zachodu wysoko cenionym (...) historykiem Hergenrotherem, ze inkwizytorowie byli to przeważnie mężowie nieskazitelni i obowiązkom swym wierni. Nawet najzawziętsi nieprzyjaciele Inkwizycji z uznaniem odzywają się o wielkiej czystości zamiarów i nieposzlakowanym życiu inkwizytorów (...). Buckle, w tym razie wcale nie podejrzany świadek oraz Llorente, historyk Inkwizycji i najzagorzalszy jej nieprzyjaciel, jako były jej sekretarz, mający przystęp do jej archiwów, stwierdzają niezłomną i nieposzlakowaną uczciwość inkwizytorów. Nawet Towsend, duchowny anglikańskiego wyznania, nie może się zdobyć na potępienie inkwizytorów i owszem nawet mówiąc o Inkwizycji w Barcelonie, wyznaje, ze wszyscy jej członkowie byli ludźmi czci i najwyższego poważania godnymi, a w swej większości byli mężami, pełnymi wyjątkowej miłości bliźniego. Obraz Inkwizycji, propagowany przez "literackich mistrzów pióra", rzekomo oparty jest na faktach historycznych, przeobraża się w pewien łatwo kojarzony schemat. Słowo "inkwizycja", w dużej mierze dzięki literaturze, stało się hasłem, który skupia w sobie wszelkie zło w Kościele, a nawet więcej jest symbolem nietolerancji i ograniczania wolności, nie tylko religijnej. To właśnie literatura przyczyniła się do tego, że na bazie rzekomej historii powstała legenda, utwierdzona i wzmocniona piórem. Mit Inkwizycji ma swoją historię, w małym stopniu zbieżną z prawdziwą historią Inkwizycji. Trudno nam dzisiaj w świetle medialnej wiedzy zaakceptować tezę, że Inkwizycja w średniowieczu stanowiła swoiście rozumiany postęp. Postęp, który polegał na przeszkodzeniu odruchowym, emocjonalnym mordowaniu heretyków zarówno przez samosądy w wielu miejscach Europy, jak i przez władze świeckie, które stosując sądy państwowe dalekie były od rzetelności w ocenie i osądzaniu kacerzy. Postęp ten polegał też na tym, że w momencie wprowadzenia Inkwizycji zmalała drastycznie liczba skazywanych na śmierć za herezję.
ZNIESIENIE INKWIZYCJI
Instytucja Inkwizycji po stłumieniu głównych ruchów heretyckich średniowiecza była stopniowo kasowana; najprędzej nastąpiło to we Francji. Warto zwrócić uwagę na liczby skazanych i czas działania sądów inkwizycyjnych, by zaobserwować jaskrawe kłamstwo, jakie zarzuca się Trybunałom. We Francji (gdzie wielu historyków twierdzi, że działania Inkwizycji były podobnie krwawe, co rewolucji francuskiej) ostatniego heretyka spalono na stosie w roku 1635, a działalność sądów inkwizycyjnych skasowano w roku 1772. Przez 137 lat francuskie Trybunały Inkwizycyjne nie wydały ani jednego wyroku skazującego! Co więcej, jak pisze Józef de Maistre, dłuższe utrzymanie Trybunałów Inkwizycyjnych we Francji zabezpieczyłoby ten kraj przed krwawą rewolucją. (...)
ZAKOŃCZENIE
(...) Propaganda antykościelna, w misterny sposób wspomagana środkami masowego przekazu, tak ustawia interpretacje zarówno faktów historycznych, jak i legend, że z całego szeregu zbrodni historycznych wybiera akurat Trybunały Inkwizycyjne jako najbardziej zbrodnicze zapowiedzi późniejszych systemów totalitarnych, takich jak komunizm czy nazizm. Nie ma żadnych logicznych podstaw, by wiązać zbrodnie XX-wiecznych fanatyków z działaniem Inkwizycji, a nie np. ze zbrodniami rewolucji francuskiej! Jedynym wytłumaczeniem jest tu kryterium subiektywności, które okrywa parasolem ochronnym zbrodnie dokonywane w imię "wolności, równości i braterstwa". Stawianie w jednym szeregu zbrodni stalinowskich i hitlerowskich z wyrokami sądów inkwizycyjnych świadczy o niesprawiedliwej tendencyjności i głupocie. Po pierwsze: czymś zupełnie innym były motywy zbrodni hitlerowców (dbających o czystość rasy) czy komunistów (walczących o równość klas społecznych, czy o władzę dla mas), a motywy wyroków inkwizycyjnych, które oprócz dbałości o prawdę skazywały także za zwykłe rebelie, sodomię czy bigamię. Po drugie: rozmiar "zbrodni" Trybunałów Inkwizycyjnych i systemów totalitarnych jest nieporównywalny w żadnej skali. Nikt z historyków twierdzących, że Inkwizycja jest w historii cywilizacji jedną z najsmutniejszych i okrutnych kart, nie chce wskazać na takie hekatomby jak skutki aborcji XX wieku, znacznie przekraczające wszystkie ofiary zbrodniczych systemów totalitarnych. Trudno bowiem wskazać na coś, co robi się właśnie w dbałości o samostanowienie czy prawa kobiet - byłoby to strzelaniem gola do własnej bramki. W takim selektywnym podejściu do interpretacji tkwi ogromny błąd - można bowiem się nie godzić na średniowieczne koncepcje wolności, ale nie należy także obstawać przy współczesnych tendencjach (o wiele bardziej okrutnych) jako powszechnie obowiązujących. Liczbę ofiar Świętej Inkwizycji podawano w setkach tysięcy, a nawet milionach (sic!). Za czasów propagandy socjalistycznej nie było możliwości korygowania tego rodzaju bredni. Czasy się zmieniły, lecz antykatolicka propaganda ze swymi "wybitnymi historykami" powiela dalej absurdalną kalkę oświeceniowej i protestanckiej propagandy. Ignorancja nadal święci tryumfy i dzisiaj. Nie będę tu wymieniał artykułów z "Gazety Wyborczej", gdyż mają one niewiele wspólnego z prawdą, jednak irytują publikacje w prasie, która w jakiejś mierze stara się być rzetelna. (...) Atakowanie Kościoła za powołanie Świętej Inkwizycji jest często powodowane nienawiścią do katolicyzmu. Jak słusznie zauważył Józef Tyszkiewicz: "Albo czyż dziś cały ten świat "cywilizowany" ten "świat kultury i postępu" należnem mianem piętnuje bestialskich morderców, a zarazem kierowników tak zwanej "wielkiej" rewolucji francuskiej? Czy w opinii publicznej ciąży na nich hańbiące piętno niewinnej krwi tak szczodrze przelanej? Czy my sami wspominamy jeszcze te miliony ofiar wymordowanych przez uczni Marksa i innych socjalistów? Któż nawołuje dzisiaj, by świat cały porozumiał się i wysiał ekspedycję karną (bo byłby to jedyny racjonalny środek) dla zgniecenia podlej bandy masońsko-liberalnej, wznawiającej męczeństwa z czasów Nerona w Meksyku?... Delikatna ludzkość XX wieku, którą tak oburza sam wyraz Inkwizycja, zdaje się być ślepą i głuchą, gdy mordowanymi i dręczonymi są katolicy! Podsumowując, trzeba pamiętać, że Inkwizycja była pierwszą instytucją, która wprowadziła dla każdego oskarżonego obrońcę z urzędu. Kary w sądach inkwizycyjnych były generalnie łagodniejsze od kar wydawanych przez sądy cywilne. Wprowadzono też wiele innowacji prawnych, przyjętych w sądownictwie dopiero w XX wieku (Inkwizycja stosowała np. skrócenie kary za dobre sprawowanie oraz zwolnienie za poręczeniem proboszcza - całkowicie nie do pomyślenia w ówczesnych sądach świeckich). Ilekroć próbuje się analizować i oceniać instytucje, które powstały w przeszłości, należy zachować intelektualną rzetelność. Podstawową zasadą tej rzetelności jest sumienne zbadanie źródeł i kontekstów historycznych, a przy próbie oceny -wskazanie na pozytywne i negatywne skutki analizowanego zjawiska. Trudno jednak dostrzec we współczesnych próbach oceny instytucji Inkwizycji pewną rzetelność intelektualną. Inkwizycję atakuje (często przy pomocy zwykłego fałszu i pomówienia) współczesna propaganda laicka, która przejęła schedę po oświeceniowych "naukowych analizach historycznych". Między innymi tej właśnie obłudnej propagandy efektem jest niestety "rewolucja ekspiacyjna" Kościoła katolickiego. Rok Święty 2000 rozpoczął się od serii aktów ekspiacyjnych za winy rzekomo obciążające historię Kościoła. Oczywiście rzeczą słuszną i dobrą jest zadośćuczynienie i przeproszenie za winy wyrządzone w przeszłości, jednak musi to być akt szczery i zasadny. Ilekroć przepraszamy za cokolwiek, musimy wskazać na konkretne naganne przewinienia, jak i tych, którzy się ich dopuścili. Tego warunku nie spełniają jednak przeprosiny za "grzech przeciwko godności kobiety i jedności rodzaju ludzkiego" czy "za obojętność Kościoła wobec nierówności społecznych", albo za "grzechy w dziedzinie podstawowych praw człowieka" (jakie grzechy i przez kogo popełnione?). W podobnym tonie wskazanie na instytucję Inkwizycji jako tej, która nacechowana była nietolerancją prowadzić musi katolików do wniosku, że powołanie Świętego Oficjum było błędem, za który należy przeprosić... Jakże zatem wytłumaczyć, że ten sam Kościół w szeregi świętych zaliczył czterech wielkich inkwizytorów: Piotra Męczennika, Jana Kapistrana (który zakazał w końcu stosowania jakichkolwiek tortur w procesach inkwizycyjnych), Piotra d'Arbues i papieża Piusa V - inkwizytora Lombardii, Komisarza Rzymskiej Inkwizycji? Do tych, którzy aktywnie uczestniczyli w tworzeniu Trybunałów Wiary, zaliczani są dominikanie: bł. Wilhelm Arnaud z sześcioma towarzyszami (męczennik, który zginął z rąk heretyków), bł. Guala z Bergamo, bł. Moneta - inkwizytor Lombardii oraz św. Dominik. Kościół wyniósł także na ołtarze św. Rajmunda z Penafort - pierwszego twórcę kodeksu inkwizycyjnego, oraz ogłosił błogosławionym Paganusa z Bergamo (inkwizytora z Lombardii zabitego przez heretyków), Jana z Vercelli, inkwizytora z Wenecji, Piotra z Ruffi zamordowanego przez heretyków inkwizytora Turynu, Gui Marramoldiego inkwizytora z Neapolu, Bartłomieja z Cervere, inkwizytora z Piemontu, który zginął śmiercią męczeńską, czy zastępcę św. Bartłomieja Aimona z Taparelli. Jeżeli szczerze podchodzi się do "teologii przeprosin", to należałoby raczej mówić o grzechach hierarchów Kościoła, takich jak popieranie teologii wyzwolenia, homoseksualizmu czy komunizmu, odstępstwo od dogmatów Wiary, niszczenie liturgii czy w końcu uznawanie sekt heretyckich za pełnoprawne "Kościoły". Ten przedmiot przeprosin można jasno określić, wskazując na tych, którzy będąc wewnątrz Kościoła głoszą swe "nowatorskie" tezy, powodując tym samym jego osłabienie. Jednak w serii aktów ekspiacyjnych tego rodzaju deklaracje niestety się nie znalazły... Największą wadą przeprosin jest jednak przemilczenie nieutracalnej świętości Kościoła. Na oczach całego świata najwyżsi dostojnicy kościelni wskazali na "grzechy" Kościoła ani razu nie wspominając, że Kościół jest "bez skazy i zmarszczki" (Ef 5, 27). Brak rozróżnienia na grzesznych członków Kościoła, dopuszczających się grzechów, i Kościoła jako instytucji wewnętrznie świętej i nieskalanej spotęgował jeszcze bardziej opinię o Kościele, który podobnie jak organizacje charytatywne czy rządowe błądzi i się myli, jest bowiem organizację czysto ludzką, a więc omylną i słabą. Te akty wskazujące na "grzeszność Kościoła" drastycznie zmniejszyły dumę katolików z tego, że należą do Kościoła Rzymskiego. Jak słusznie zauważył biskup Como, Aleksander Maggiolini: "Trzeba być bardzo roztropnym w przepraszaniu za grzechy w przeszłości, bo w rezultacie stworzy się wrażenie, ze nawracając się do katolicyzmu, przystępuje się do bandy opryszków, a nie do wspólnoty świętych." Współczesne niezrozumienie idei Świętej Inkwizycji bierze się stąd, że wizja świata, która legła u podstaw powołania Trybunałów Wiary, opierała się na zupełnie nieczytelnej dla wielu współczesnych zasadzie, przyjmującej obiektywne istnienie prawdy i fałszu, pewności wiary i pełni prawdy w Kościele Rzymskim oraz przekonaniu o realnej możliwości wiecznego potępienia. Tymczasem obecnie praktycznie nie istnieje już pojęcie herezji, a żaden heretyk nie jest już potępiany. Co więcej, wystąpienia współczesnych teologów wmawiających wiernym, że "duchowość inkwizytorska w Kościele jest na szczęście znienawidzona" czy twierdzących, że "inkwizytorzy byli grzesznikami, ludźmi bez miłości, pełnymi nietolerancji, głupoty i oskarżamy ich przede wszystkim dlatego, ze osądzali ludzi bez badania" nie jest niczym innym, jak przysłowiowym strzelaniem gola do własnej bramki. Na koniec trzeba też dodać, że cały posoborowy ruch ekumeniczny jest sprzeniewierzeniem się wielowiekowej pracy inkwizytorów, którzy w obronie czystości wiary niejednokrotnie oddawali życie…