ALVIN i HEIDI TOFFLER BUDOWA NOWEJ
CYWILIZACJI
Polityka trzeciej fali
Przedmowa
NewtGingrich
Przekład
Jerzy Łoziński
Zysk i Ska Wydawnictwo
Tytuł oryginału
CREATING A NEW CIVILIZATION The Politics of the Third
Wave
Copyright © 1995 by Alvin and Heidi Toffler
Al rights reserved Licensed by: Turner Publishing, Inc.
Copyright © 1996 for the Polish translation by Zysk i Ska
Wydawnictwo s.c.,
Poznań
Grateful acknowledgment is made to the following for
permission to reprint previously published material: The Third
Wave by Heidi and Alvin Toffler. © 1980 by Alvin Toffler.
Reprinted by permission of Bantam Books; Powershift by Alvin
Toffler. © 1990 by Alvin and Heidi Toffler. Reprinted by
permission of Bantam Books; War and AntiWar by Alvin and
Heidi Toffler. © 1993 by Alvin and Heidi Toffler. Reprinted by
permission of Little Brown and Company.
Redaktor
Zdzisław Wiese
Wydanie I
ISBN 8371501021
Zysk i Ska Wydawnictwo s.c.
ul. Wielka l O, 61 774 Poznań
tel. 532751, 532767, tel./fax 526326
Printed in Germany by ElsnerdruckBerlin
SPIS TREŚCI
Przedmowa 7
Wstęp: Przygotowanie do wieku XXI 11
1. Walna bitwa 17
Rewolucyjna przesłanka 18. Grzbiet fali 19. Fale przyszłości 21
2. Konflikt cywilizacji 25
Konflikt podstawowy 27. Odwrót od społeczeństwa masowego 29
3. Uniwersalny substytut 33
Alchemia informacji 34. Wiedza kontra kapitał 36
4. W jaki sposób tworzymy bogactwo 39
Czynniki wytwórcze 40. Nieuchwytne wartości 40. Koniec masowości
41. Praca 42. Innowacje 43. Skala produkcji 43. Organizacja 44.
Systemy integracji 44. Infrastruktura 45. Przyspieszenie 45
5. Materializm jurny 47
Nowy sens bezrobocia 49. Różnorodność pracy umysłowej 52. Niskie
zintelektualizowanie kontra wysokie 54. Ideologia niskiego
zintelektualizowania 56. Ideologia wysokiego zintelektualizowania 57
6. Dziejowa kraksa: socjalizm i przyszłość 61
Maszyna przedcybernetyczna 62. Paradoks własności 64. Ile śrub z
lewym gwintem? 67. Śmietnik historii 68
7. Kolizja elektoratów 70
Rzecznicy przeszłości 71. Jutrzejszy elektorat 76
8. Trzecia fala: podstawowe problemy 81 ^
Czy chodzi o coś w rodzaju fabryki? 81. Czy chodzi o wzmocnienie
masowości społeczeństwa? 82. Ile jest jajek w koszyku? 83.
Masywność czy wirtualność? 84. Czy chodzi o wzmocnienie domu? 85
9. Demokracja XXI wieku 88
Potęga mniejszości 91. Demokracja na pół bezpośrednia 95. Podział
decyzji 99. Rozbudowujące się elity 102. Twórcza powinność 104
7
PRZEDMOWA
Ameryka przeżywa obecnie splot kryzysów, z jakim nie zetknęła
się jeszcze od chwili swych narodzin. W kryzysie znalazła się
instytucja rodziny, system ochrony zdrowia, organizacji
przestrzeni, system wartości, a nade wszystko system
polityczny, który praktycznie rzecz biorąc, utracił zaufanie ludzi.
Dlaczego kryzysy te - a także mnogość innych - pojawiły się
niemal w tym momencie naszych dziejów? Czyżby zapowiadały
one ostateczny upadek Ameryki? Czyżbyśmy właśnie stanęli u
kresu historii?
Na kartach tej książki przedstawimy je inaczej. Kryzysy, które
nawiedziły Amerykę, nie są konsekwencją jej porażki, lecz
wcześniejszych sukcesów. Nie doszliśmy do końca historii, lecz
prehistorii.
Od roku 1970, kiedy w książce Szok przyszłości
wypracowaliśmy pojęcie „ogólnego kryzysu społeczeństwa
industrialnego", gałęzie przemysłu, których symbolem jest
komin fabryczny, przestały zatrudniać wielkie rzesze
robotników. Zgodnie z wyrażonymi w naszej pracy prognozami,
rozpadła się dawna struktura rodziny, mass media utraciły swój
masowy charakter, radykalnie zmieniły się wartości i style życia.
Ameryka zdecydowanie zmieniła swoje oblicze.
To wyjaśnia dlaczego nieskuteczne są dawne kategorie analizy
politycznej. Takie terminy jak prawica, lewica, liberalizm czy
konserwatyzm utraciły tradycyjne znaczenia. W dzisiejszej Rosji
komunistów określamy mianem konserwatystów, reformatorów
zaś uznajemy za radykałów. W Stanach Zjednoczonych
ekonomiczni liberałowie mogą być społecznymi
konserwatystami
8
i vice versa. Lewicowy Ralph Nader jednoczy się z prawicowym
Patem Buchananem, aby wspólnie przeciwstawiać się NAFTA
(Północnoamerykańskiemu Zrzeszeniu Wolnego Handlu).
Jednak bardziej znacząca i zadziwiająca jest coraz większa
utrata władzy przez takie formalne ciała polityczne jak Kongres,
Biały Dom, agencje rządowe i partie na rzecz powstających
spontanicznie i powiązanych ze sobą grup oraz mediów.
Wszystkich tych ogromnych przemian w amerykańskim życiu
politycznym nie można wyjaśnić jedynie w kategoriach
politycznych, związane są one bowiem z równie głębokimi
przekształceniami w życiu rodzinnym, ekonomii, technologii,
kulturze i wartościach. Aby odnaleźć się w tym okresie
błyskawicznych przemian, utraty złudzeń i niemal bratobójczego
konfliktu społecznego, trzeba wypracować koherentną wizję XXI
wieku, której zarysy usiłujemy przedstawić w niniejszej książce.
Na gruncie tego ogólnego nastawienia podjąć można konkretne
działania, które wpłyną na postać większych jeszcze przemian
w przyszłości, dzięki czemu będziemy nimi kierować, zamiast
stawać się tylko ich ofiarami.
Nader często się zdarza, że kiedy autorzy wprowadzają do
nowej książki fragmenty utworów wcześniejszych, powstaje
całość złożona z elementów nie powiązanych, nie mających ze
sobą nic wspólnego. Nie odnosi się to jednak do tej książki.
Rozdziały pierwszy i dziewiąty były wcześniej opublikowane w
roku 1980 w książce Trzecia fala. Rozdziały drugi i czwarty
zostały wzięte z naszej najnowszej pracy War and AntiWar
(Wojna i antywojna), która ukazała się w roku 1993. Rozdziały
trzeci, piąty i szósty pochodzą z tekstu Powershift (Przejęcie
władzy) z roku 1990. W postaci tu prezentowanej fragmenty te
zostały właściwie powtórzone, a niewielkie modyfikacje
zapewnić miały logiczną spójność. Natomiast rozdziały siódmy i
ósmy zostają przedstawione po raz pierwszy.
Chociaż w dużej mierze cytujemy swoje dawniejsze teksty, nie
chodziło nam o stworzenie antologii. Jest to raczej zupełnie
nowa całość. Zawdzięczamy to temu, że prace nasze,
9
koncentrując się za każdym razem na pewnej grupie
zagadnień, odwołują się zarazem do przemyślanych wizji tego,
w jaki sposób przyspieszać przemiany społeczne i polityczne.
Książka ta byłaby przeto czymś w rodzaju wstępu: dawałaby
klucz do zrozumienia kompleksu naszych utworów.
Do pracy tej zainspirował nas Jeffrey A. Eisenach,
przewodniczący waszyngtońskiej Progress & Freedom
Foundation, przekonany o politycznej potrzebie syntezy.
Dostrzegał on, że Amerykanie w ogóle, a ich polityczni
przywódcy w szczególności mają tendencję do traktowania
każdego nagłówka w gazecie, każdej wiadomości telewizyjnej,
każdej batalii w Kongresie i każdej rewolucji technologicznej
jako zdarzeń oddzielnych i niezależnych. Jego zdaniem
skończył się czas polityki opartej na działaniach odruchowych.
Biorąc to pod uwagę, zaproponował nam napisanie poniższego
tekstu.
To miejsce jest odpowiednie, by podziękować mu za tę płodną
sugestię. Chcieliśmy także wyrazić wdzięczność za wielką
pomoc edytorską ze strony doktora Alberta S. Hansera z
Progress & Freedom Foundation, który przejrzał nasze
wcześniejsze prace i starannie wybrał ich fragmenty, jak
również Ericowi Michaelowi, który zaopiekował się stroną
redakcyjną.
Mamy nadzieję, że nasza książka pomoże czytelnikom w
fundamentalnym przewartościowaniu ich poglądów, którego
wymaga rodząca się cywilizacja dnia jutrzejszego.
Sierpień 1994
Alvin Toffler i Heidi Toffler
11
WSTĘP
Przygotowanie do wieku XXI
Lata dziewięćdziesiąte zapoczątkowały falę przemian
ustrojowych i politycznych o historycznym znaczeniu.
Począwszy od rozpadu imperium sowieckiego, zawalenia się
ukształtowanej po drugiej wojnie struktury politycznej Włoch,
eliminacji w wyborach z 1993 roku kanadyjskiej partii rządzącej
(która ze stu pięćdziesięciu trzech miejsc w parlamencie
zachowała tylko dwa), dramatycznej porażki japońskiej Partii
LiberalnoDemokratycznej po czterdziestu latach monopolu
władzy (i narodziny nowego ruchu reformatorskiego), do
pojawienia się w Stanach Zjednoczonych Rossa Perota i ruchu
United We Stand.
Politycy, felietoniści i akademicy wszyscy wydają się
zaskoczeni skalą przemian. W sposób nieunikniony do głosu
dochodzi przede wszystkim żal i dezorientacja tych, którzy
utracili władzę. Agonia przeszłości przyćmiewa nadzieję, którą
niesie przyszłość. W odniesieniu do Renesansu to znane od lat
zjawisko wspaniale ukazał Huizinga w Jesieni średniowiecza.
To co nam, patrzącym wstecz, wydaje się cudownym,
pasjonującym okresem innowacji, żyjącym ówcześnie
ukazywało się jako straszliwy rozpad istniejącego porządku.
Podobnie wyglądał upadek konfiicjańskich Chin w połowie XIX
stulecia. Uznawany był raczej za przerażający rozkład ładu i
stabilności, niż za zapowiedź wejścia w epokę bardziej twórczą
i mniej skrępowaną.
Alvin i Heidi Tofflerowie pomagają nam umieścić dzisiejszy
chaos wydarzeń w ramach dynamicznej i fascynującej wizji
przyszłości. Od ćwierć wieku mówią i piszą o przyszłości. Tytuł
ich pierwszej pracy, Szok przyszłości, stał się obiegowym
12
określeniem dotyczącym skali i dramatyzmu przemian, które
przeżywamy. (Był to bestseller większy w Japonii niż w USA,
jeśli liczbę sprzedanych egzemplarzy odnieść do populacji
potencjalnych czytelników.) Szok przyszłości zwrócił uwagę na
przyspieszenie i mnożnikowy mechanizm zmian, które zewsząd
zaskakują ludzi i najczęściej powodują dezorientację jednostek,
wspólnot, ciał politycznych i życia gospodarczego. Nawet gdyby
była to jedyna wypowiedź Tofflerów, już dzięki niej znaleźliby
się w gronie ważnych interpretatorów sytuacji człowieka
współczesnego. Tymczasem kolejna praca, Trzecia fala,
stanowiła jeszcze ważniejszy przyczynek do rozumienia
naszych czasów.
W Trzeciej fali Tofflerowie od obserwacji przeszli do
przedstawienia prognostycznej wizji. Na rewolucję
informatyczną spojrzeli w perspektywie dziejowej, porównując
ją z dwoma przełomami o podobnej wadze: rewolucją rolniczą i
przemysłową. Czujemy, pisali, napór trzeciej fali dziejowych
przemian, za sprawą której uczestniczymy w procesie narodzin
nowej cywilizacji.
Tofflerowie słusznie uznali, że przepływ i wymiana informacji
stały się naczelnym czynnikiem wytwórczości i władzy
człowieka. Gdziekolwiek spojrzymy: na światowe rynki
finansowe, całodobowe przekazywanie na cały świat informacji
via CNN, biologiczną rewolucję oraz jej skutki dla ochrony
zdrowia i produkcji rolniczej, wszędzie widzimy, jak rewolucja
informatyczna zmienia rytm, strukturę i treść naszego życia.
Dzięki ukazaniu sensu tej przemiany, Trzecia fala wywarła
wielki wpływ na strategię poczynań wodzów gospodarki i
polityki poza Stanami Zjednoczonymi, w Chinach, Japonii,
Singapurze i innych dynamicznie rozwijających się regionach,
gdzie położono nacisk na najnowszą technikę i informację.
Praca ta nie pozostała bez echa także w USA i wielu strategów
gospodarczych zaczęło przekształcać podległe im organizacje
tak, aby przygotować je do nadejścia XXI wieku.
Znakomitym przykładem może tu być generał Donn Stany,
przełożony TRADOC (Dowództwa Szkolenia i Doktryny
13
Wojennej Armii Lądowej USA), który w początku lat
osiemdziesiątych przeczytawszy Trzecią falę uznał, że
Tofflerowie dokonali rzetelnej analizy przyszłości. Oboje
autorów zostało więc zaproszonych do kwatery TRADOC w
Fort Monroe, gdzie wizję formułowaną w Trzeciej fali
skonfrontowali z pomysłami strategów wojskowych, co zostało
wspaniale opisane w niedawnej książce War and AntiWar
(Wojna i antywojna). Dobrze wiem, jak wielki wpływ miał
przedstawiony w Trzeciej fali obraz rewolucji informatycznej na
kształtowanie się doktryny wojennej w latach 19791982, gdyż
jako młody kongresman wiele czasu spędziłem z generałami
Starrym i Morellim (obecnie na emeryturze) przy konstruowaniu
tego, co przybrało ostatecznie nazwę modelu bitwy
powietrznolądowej.
Istotą nowej koncepcji wojennej stał się system bardziej
elastyczny, dynamiczny i zdecentralizowany, oparty na
wymianie informacji; system, który wykorzystuje lokalne,
bezpośrednio związane z polem bitwy zasoby i odwołuje się do
decyzji znakomicie wyszkolonych, w dużym stopniu
niezależnych dowódców.
W roku 1991 świat po raz pierwszy ujrzał starcie militarnego
systemu trzeciej fali z przestarzałą machiną wojskową drugiej
fali. Pustynna burza doprowadziła do jednostronnego
zniszczenia sił irackich przez Amerykanów i ich sojuszników w
dużej mierze z tej prostej racji, że systemy trzeciej fali ukazały
swą nieporównaną wyższość. Zbudowane na modłę drugiej fali,
skomplikowane systemy obrony przeciwlotniczej okazały się
bezużyteczne w obliczu niewidocznych maszyn trzeciej fali.
Solidnie okopane armie drugiej fali zostały wymanewrowane i
unicestwione, kiedy przyszło im stawić czoło komputerowym
systemom namiaru i logistyki. Efekt był równie druzgocący jak w
roku 1898, kiedy naprzeciwko siebie stanęły siły pierwszej fali
Mahdiego z Omdurmanu i angloegipskie wojska drugiej fali.
Chociaż jednak tak oczywiste jest to, że dzieje się coś
zasadniczo nowego w polityce, ekonomii, sferze militarnej i
całym życiu społecznym, w dalszym ciągu zdecydowanie zbyt
małą
14
wagę przywiązuje się do znaczenia wizji Tofflerów. Większość
amerykańskich polityków, reporterów i recenzentów nie
dostrzegła wniosków, które płyną z Trzeciej fali, a bardzo
niewielu jest takich, którzy pojęciu trzeciej fali gotowi byliby
nadać nośność polityczną. To właśnie ów brak szerokiej,
tofflerowskiej wizji sprawił, że nasza polityka ugrzęzła we
frustracji, negatywizmie, cynizmie i zniechęceniu. Kontrast
pomiędzy przemianami świata jako całości a stagnacją życia
politycznego stanowi zagrożenie dla naszego systemu
społecznego. Jeśli nie liczyć koncepcji trzeciej fali, nigdzie nie
widać prób zrozumienia, skąd bierze się zniechęcenie i
rozgoryczenie, które, jak się wydaje, opanowały polityków i
administracje rządowe w całym uprzemysłowionym świecie. Nie
powstał język, w którym można by wyrazić nękające nas
problemy, nie ma wizji odsłaniającej kształt przyszłości, ku
której zmierzamy, nie istnieje program, który miałby na celu
przyspieszenie i ułatwienie przejścia do nowej epoki.
Nie jest to bynajmniej nowy problem. Na początku lat
siedemdziesiątych zacząłem współpracować z Tofflerami nad
koncepcją, jak to nazwaliśmy, demokracji antycypującej. Byłem
wtedy świeżo upieczonym wykładowcą na West Georgia State
College. Szczególnie fascynowało mnie połączenie spojrzenia
historycznego i wybiegającego w przyszłość, które stanowi
istotę polityki w jej najlepszym wydaniu. Od ponad dwudziestu
lat zabiegamy wspólnie o politykę świadomą przyszłościowych
horyzontów i staramy się pozyskać jak najwięcej ludzi dla
myślenia, które ułatwi Ameryce przejście od najwyraźniej
umierającej cywilizacji drugiej fali do cywilizacji trzeciej fali. Ta
nowa postać świata, która nas czeka, zarysowuje się już, ciągle
jednak jeszcze niewyraźnie i w sposób nie do końca dla nas
zrozumiały.
Usiłowania te przyniosły znacznie więcej rozczarowań i
znacznie mniej efektów, niż spodziewałem się dwa
dziesięciolecia temu. Niezależnie jednak od porażek, próby te
trzeba kontynuować, albowiem ustrój polityczny trzeciej fali ma
kluczowe znaczenie dla przyszłości wolności i Ameryki. Jestem
wprawdzie przywódcą republikanów w Kongresie, nie uważam
jednak by
15
republikanie czy Kongres mieli monopol na rozwiązywanie
problemów i przystosowywanie Ameryki do rewolucji trzeciej
fali, rewolucji informatycznej. Burmistrze z ramienia
demokratów, jak na przykład Norąuist w Milwaukee czy Rendel
w Filadelfii dokonują prawdziwego przełomu w życiu
obywatelskim. Niektóre z przedsięwzięć wiceprezydenta Gore
mających na celu usprawnienie administracji zmierzają w
dobrym kierunku (chociaż podejmowane są doraźnie i
niekonsekwentnie). Przede wszystkim chodzi o to, że wielka
przemiana rozgrywa się już na co dzień w sektorze prywatnym
za sprawą przedsiębiorców i obywateli, którzy dokonują
wynalazków i znaj duj ą nowatorskie rozwiązania, w czym
biurokracja nie jest w stanie im przeszkodzić. Głównym przeto
zadaniem tej książki jest zachęcenie czytelników, aby
zaczerpnęli oddechu, wzięli rozbieg i sami zaczęli współtworzyć
cywilizację trzeciej fali. Jestem pewien, że kiedy zagłębicie się
w rozważania autorów, podkreślicie partie najbardziej dla was
istotne, rozejrzycie się wokół siebie za pokrewnymi duszami i
wspólnie podejmiecie działania na małą zrazu skalę, za kilka lat
będziecie zdumieni, jak wiele udało się osiągnąć.
Newt Gingrich
17
ROZDZIAŁ PIERWSZY
WALNA BITWA
Na naszych oczach, w naszym życiu rodzi się nowa cywilizacja,
a ślepcy usiłują ją uśmiercić. Ta nowa cywilizacja niesie ze
sobą nowy styl życia rodzinnego, zmiany w sposobie pracy,
odnoszenia się do siebie i życia, nowy kształt życia
gospodarczego, nowe konflikty polityczne, a przede wszystkim:
nową świadomość. Ludzkość, która stanęła w obliczu
najgłębszego w swoich dziejach przewrotu społecznego i
najśmielszej twórczej przebudowy, oczekuje teraz wielkiego
skoku kwantowego. Chociaż dostrzegamy tego, uczestniczymy
w budowie od podstaw zdecydowanie nowej cywilizacji. To
właśnie mamy na myśli, kiedy mówimy o trzeciej fali.
Do czasów obecnych ludzkość przeżyła dwie wielkie fale
przemian, z których każda unicestwiła dawne kultury i
cywilizacje, a na ich miejsce wprowadziła sposób życia, który
byłby niepojęty dla ludzi, którzy żyli wcześniej. Pierwsza fala -
rewolucja rolnicza - rozciągnęła się na tysiące lat. Druga fala, w
trakcie której powstała cywilizacja przemysłowa, trwała ledwie
trzysta lat. Dzisiaj przemiany są jeszcze bardziej gwałtowne,
dlatego nie sposób wykluczyć, że trzecia fala przetoczy się
przez dzieje w ciągu kilku dziesięcioleci. Dlatego my wszyscy,
którzy zamieszkujemy dziś Ziemię, odczujemy na co dzień
impet trzeciej fali.
Nowy styl życia, który przynosi trzecia fala, za podstawę mieć
będzie zróżnicowane i odnawialne źródła energii. Nowe metody
produkcji, które do lamusa odeślą większość produkcji
taśmowej i nowy typ rodziny, która nie będzie miała charakteru
18
zamkniętej w sobie komórki. Pojawią się nowe instytucje, które
będzie można nazwać elektroniczną wioską. Radykalnie
przekształcone zostaną szkoły i formy współdziałania. Rodząca
się cywilizacja spisuje dla nas nowy kodeks zachowań. Usunie
standaryzację, synchronizację i centralizację, usunie
koncentrację energii, pieniędzy i władzy. Ta nowa cywilizacja
ma swoją własną wizję świata, swoje własne podejście do
czasu, przestrzeni, logiki i przyczynowości. Ma też swoje
własne zasady polityki przyszłości.
Rewolucyjna przesłanka
Żywe pośród nas są dwa wyraźnie odmienne sposoby myślenia
o przyszłości. Większość ludzi, jeśli w ogóle się nad nią
zastanawia, uważa, że świat, który znają, trwać będzie po wieki
wieków. Osobom takim trudno jest sobie wyobrazić
zdecydowaną odmianę własnego życia, a co dopiero mówić o
zupełnie nowej cywilizacji. Dostrzegają one, oczywiście, że
rzeczy się zmieniają, na jakiejś osobliwej zasadzie przyjmują
jednak, że transformacje te jakoś ominą ich samych, nie
naruszając dobrze znanej struktury życia gospodarczego i
politycznego. Z ufnością oczekują od przyszłości, że będzie
kontynuować teraźniejszość.
Jednak najnowsze wydarzenia poważnie nadszarpnęły ten
obraz przyszłości. Popularność zaczęła przeto zdobywać wizja
bardziej ponura. Wielu ludzi, wykarmionych na codziennej porcji
tragicznych wiadomości, katastroficznych filmów oraz
złowieszczych scenariuszy, które snują szacowni autorzy,
doszło do wniosku, że nie ma co mówić o przyszłości ludzkiej
społeczności, albowiem nie będzie żadnej przyszłości. Ich
zdaniem od Armageddonu dzieli nas kilka chwil. Ziemia gna w
kierunku ostatecznej zagłady.
U podstaw wszystkiego, o czym tu mówimy, leży pewne
założenie, które nazywamy rewolucyjną przesłanką.
Przyjmujemy oto, że chociaż najbliższe dziesięciolecia mogą
być pełne zawieruch, wstrząsów, może nawet aktów
zorganizowanej
19
przemocy, to jednak nie dojdzie do samounicestwienia
ludzkości. Uznajemy, że gwałtowne przemiany, których
jesteśmy świadkami, nie są chaotyczne, lecz układają się w
pewien spójny i dający się odczytać wzorzec, i że co więcej,
przemiany te mają charakter kumulatywny, przyczyniają się
więc do wielkiej transformacji, której podlega nasze życie,
praca, rozrywka i myślenie. To wszystko czyni możliwą
pomyślną i obiecującą przyszłość. Mówiąc krótko, wszystkie
nasze tezy wynikają z przesłanki, że oto rozgrywa się globalna
rewolucja, wielki przeskok kwantowy. Innymi słowy, z przesłanki
tej wynika, że jesteśmy ostatnią generacją starej cywilizacji, a
zarazem pierwszym pokoleniem cywilizacji nowej. Dlatego wiele
naszych osobistych lęków, niejasności i uczuć zagubienia rodzi
się z konfliktu, który rozgrywa się w nas samych i w instytucjach
naszego życia. Jest to konflikt pomiędzy umierającą cywilizacją
drugiej fali a wynurzającą się cywilizacją, która domaga się dla
siebie miejsca.
Jeśli raz to zrozumiemy, wtedy wiele z bezsensownych na
pierwszy rzut oka wydarzeń ukaże swą głęboką treść. Zaczną
odsłaniać się zarysy wielkiego wzorca przemian. Wraz z tym
walka o przetrwanie okazuje się możliwa i godna zachodu.
Krótko mówiąc, rewolucyjna przesłanka wyzwala nasz intelekt i
wolę.
Grzbiet fali
Nasze podejście śmiało można nazwać „badaniem grzbietu
fali". Polega ono na obserwacji dziejów jako ciągu
wzbierających przemian i stawia pytanie, w jakim kierunku
niesie ludzi grzbiet każdej takiej fali. Koncentrujemy się nie tyle
na wątkach ciągłości historycznej (skądinąd bardzo ważnych),
ile na elementach nieciągłości, na innowacjach i przełomach.
Odnajduje zasadnicze wzorce przemian, pytając zarazem, w
jaki sposób ludzie mogą na nie oddziaływać.
Wychodzimy od bardzo prostej obserwacji stwierdzającej, że
pojawienie się życia osiadłego i rolnictwa było pierwszym
punktem zwrotnym w społecznym rozwoju ludzkości, drugi zaś
20
punkt przełomowy stanowiła rewolucja przemysłowa. Niechaj
jednak czytelnika nie zwiedzie słowo punkt; owe przemiany nie
miały charakteru jednorazowych, dających się wyraźnie
zlokalizować wydarzeń, lecz przypominały właśnie wzbierającą
falę, która toczy się z właściwą sobie prędkością.
Zanim nastąpiła pierwsza fala przemian, ludzie żyli na ogół w
małych, często wędrownych grupach, które utrzymywały się
dzięki zbieractwu, łowieniu ryb, polowaniu i pasterstwu. Jakieś
dziesięć tysięcy lat temu rozpoczęła się rewolucja rolnicza i
powoli obejmowała swym zasięgiem całą planetę, dając
początek wioskom, osadom, uprawie roli i nowemu trybowi
życia. Owa pierwsza fala nie opadła jeszcze całkiem pod koniec
siedemnastego stulecia, kiedy w Europie rozpoczęła się
rewolucja przemysłowa, dając początek drugiej fali przemian w
skali całego globu. Ten nowy proces ze znacznie większą
gwałtownością ogarnął narody i kontynenty. Teraz dwa
oddzielne i wyraźnie odmienne procesy zmian przetaczały się
przez Ziemię z różną szybkością.
Dzisiaj pierwsza fala osiągnęła już właściwie swój kres. Już
tylko niewielkie wspólnoty plemienne w Ameryce Południowej
czy PapuiNowej Gwinei pozostają jeszcze nie tknięte przez
rewolucję rolniczą. Jeśli nie liczyć tych niewielkich obszarów,
można powiedzieć, że siła pierwszej fali wyczerpała się.
Tymczasem druga fala, w kilka krótkich stuleci
zrewolucjonizowawszy życie w Europie, Ameryce Północnej i
kilku innych miejscach globu, toczy się dalej i widzimy, jak wiele
krajów - dotąd zdecydowanie rolniczych - z zapałem buduje
szosy, stalownie, zakłady samochodowe, fabryki tekstylne i
zakłady spożywcze. Ciągle żywy jest pęd do industrializacji.
Drugiej fali daleko jeszcze do wyczerpania swojej siły.
Chociaż jednak proces ten ciągle jest w toku, obserwujemy już
początki innego, jeszcze bardziej istotnego procesu. Kiedy
bowiem industrializacja osiągała swój szczyt w dekadach po
drugiej wojnie światowej, zaczęła się wznosić trzecia fala, która
nie dostrzegana wprawdzie zbyt wyraźnie, odmieniała
wszystko, czego dotknęła. Wiele krajów odczuwa zatem napór
dwóch,
21
a nawet trzech fal przemian, o odmiennym charakterze, tempie
posuwania się i odmiennej sile.
W naszych rozważaniach przyjmiemy, że pierwsza fala
rozpoczęła się około roku 8000 p.n.e. i niepodzielnie
dominowała na świecie aż do lat 16501750 n.e. Wtedy
pierwszeństwo wzięła druga fala. Teraz zrodzona przez nią
cywilizacja przemysłowa zapanowała w świecie, ale także i ona
weszła w fazę przesilenia. W Stanach Zjednoczonych okres ten
rozpoczął się około roku 1955, kiedy po raz pierwszy
pracownicy administracyjni przewyższyli liczebnie robotników.
To owa dekada była też świadkiem coraz szerszego
wykorzystywania komputerów, komunikacji lotniczej, pojawienia
się pigułki antykoncepcyjnej oraz wielu innych brzemiennych w
skutki innowacji. To właśnie wtedy zaczęła wzbierać w USA
trzecia fala. Nieco później zaczęła się pojawiać także w życiu
innych państw uprzemysłowionych. Dzisiaj wszystkie
społeczności, które wykorzystują najnowszą technikę, są
wstrząsane przez konflikty trzeciej fali z przestarzałymi,
zaskorupiałymi instytucjami drugiej fali.
Kiedy się to zrozumie, wtedy mniej tajemnicze stają się konflikty
społeczne i polityczne, pośród których przyszło nam żyć.
Fale przyszłości
Kiedy w jakimś społeczeństwie dominuje jedna fala przemian,
niezbyt trudno jest wykryć wzorzec jego przyszłego rozwoju.
Pisarze, artyści, dziennikarze i inni odkrywaj ą „fale
przyszłości". W dziewiętnastowiecznej Europie wielu myślicieli,
przemysłowców, polityków i zwykłych ludzi miało jasny i
zasadniczo słuszny obraz przyszłości. Wyczuwali, że dzieje
zmierzają w kierunku ostatecznego triumfu industrializacji nad
nie korzystającym z maszyn rolnictwem i dość dokładnie
potrafili przewidzieć wiele zmian, które niosła ze sobą druga
fala: potężniejsze technologie, większe miasta, szybsza
komunikacja, powszechne szkolnictwo i inne.
Ta jasność wizji miała bezpośrednie efekty polityczne. Partie
22
i ruchy polityczne ścierały się ze sobą, nie tracąc z oczu
przyszłości. Siły broniące interesów przedindustrialnego
rolnictwa organizowały się do obrony przed „wielkim biznesem",
„szefami związkowymi" i „grzesznymi miastami". Robotnicy i
menedżerowie usiłowali zdobyć kontrolę nad głównymi
dźwigniami rodzącego się społeczeństwa przemysłowego.
Mniejszości etniczne i rasowe określały swe interesy w
kategoriach udziału w nowym świecie i domagały się miejsc
pracy, dostępu do stanowisk kierowniczych, lepszych mieszkań,
lepszych płac i powszechnej edukacji. Owa industrialna wizja
miała też swoje efekty psychologiczne. Wspólny obraz
przyszłości określał również wybory życiowe, sprawiał, że
jednostki myślały nie tylko o tym, kim lub czym były, lecz kim
mogą się stać. Dlatego nawet podczas największego zamętu
przemian społecznych ludzie mieli poczucie pewnej stabilności i
swojej tożsamości.
Kiedy natomiast przez społeczność przetaczają się dwie lub
nawet trzy wielkie fale przemian i żadna z nich wyraźnie nie
dominuje, obraz przyszłości jest popękany. Nadzwyczaj trudne
staje się wtedy uchwycenie sensu zmian i konfliktów. Kolizja
grzbietów fal rodzi kotłowaninę, w której ścierają się różne
prądy, powstają wiry i lokalne obszary bezruchu, przesłaniające
głębsze i istotniejsze nurty dziejowe. W Stanach Zjednoczonych
- i w wielu innych krajach - zderzenie drugiej i trzeciej fali
przynosi w efekcie społeczne napięcia, groźne konflikty i
zadziwiające nowe postawy polityczne, które burzą
dotychczasowe podziały klasowe, rasowe, płciowe i partyjne.
Bezużyteczne stają się tradycyjne słowniki polityczne i bardzo
trudno jest teraz odróżnić zwolenników postępu od
reakcjonistów, przyjaciół od wrogów. Znikają dawne polaryzacje
i pękają stare koalicje. Ów chaos w życiu politycznym przekłada
się na dezintegrację ludzkich osobowości. Psychoterapeuci i
najróżniejsi guru robią kokosowe interesy; pacjenci błąkają się
bezradnie pośród rywalizujących dobroczyńców. Ratunku
szukają w najdziwaczniejszych kultach religijnych i na sabatach
czarownic albo też uciekają w patologiczną izolację,
przeświadczeni, iż rzeczywistość
23
jest absurdalna, szalona, bezsensowna. Niewykluczone, że w
jakimś globalnym, kosmicznym ujęciu życie jest bezsensowne,
z tego jednak nie wynika, że codzienne wydarzenia nie układają
się w żaden rozsądny wzorzec. Tymczasem, jeśli nauczymy się
odróżniać przemiany, które niesie trzecia fala, od tych, które
związane są z odpływającą drugą falą, można dostrzec utajony
ład.
To z racji kolizji owych fal widzimy jak oto krzyżują się i ścierają
odmienne prądy w sferze pracy, życia rodzinnego, postaw
seksualnych i jednostkowej moralności. Różnice te przejawiają
się w stylu życia i postawach politycznych, albowiem w życiu
osobistym i publicznym większość obywateli bogatych krajów to
albo ludzie drugiej fali, którzy starają się podtrzymać
obumierający porządek, albo ludzie trzeciej fali, którzy budują
jutro radykalnie odmienne, albo też niepewną mieszaninę
jednego i drugiego. Konflikt pomiędzy ugrupowaniami drugiej i
trzeciej fali decyduje w istocie o najpoważniejszym napięciu
politycznym we współczesnej społeczności. Jak zobaczymy
dalej, najważniejsze jest nie to, kto panuje nad ostatnimi dniami
społeczeństwa industrialnego, lecz to, kto kształtuje nową
cywilizację, która w niebywałym tempie dojrzewa, aby zająć
miejsce tamtej. Po jednej stronie mamy przeto bojowników
przemysłowej przeszłości, po drugiej coraz liczniejsze miliony
tych, którzy pojmują, iż najbardziej palących problemów nie da
się już rozstrzygnąć w ramach porządku industrialnego.
Wydana zatem została walna bitwa o kształt przyszłości. Życie
polityczne wszystkich narodów jest już teraz elektryzowane
przez owo starcie pomiędzy zestarzałymi interesami drugiej fali
a rzecznikami trzeciej fali. Nawet w krajach
nieuprzemysłowionych nadpłynięcie trzeciej fali gwałtownie
przekształciło fronty wszystkich dotychczasowych batalii
społecznych. Dawny spór pomiędzy interesami - nierzadko
wręcz feudalnymi - grup rolniczych a elitami industrialnymi -
kapitalistycznymi czy socjalistycznymi - nabiera nowego sensu
z uwagi na to, że sam industrializm już się przeżył. Czy teraz,
kiedy wznosi się trzecia fala, gwałtowne uprzemysłowienie
24
oznacza wyzwolenie się od neokolonializmu i ubóstwa, czy też,
wprost przeciwnie, decyduje o stałym uzależnieniu?
Tylko wtedy, kiedy świadomi jesteśmy tego niesłychanie
istotnego i rozległego kontekstu współczesnych wydarzeń,
potrafimy wskazać priorytety, ustalić hierarchię zagadnień,
określić rozsądne strategie, dzięki którym możemy kontrolować
przemiany w naszym życiu. Samo zrozumienie faktu, iż oto
toczy się zażarta walka pomiędzy tymi, którzy chcą zachować
industrializm, a tymi, którzy chcą go zmienić, staje się
narzędziem przekształcania świata. Aby jednak z niego
skorzystać, trzeba umieć odróżniać te zmiany, które stanowią
tylko przedłużenie dawnej cywilizacji przemysłowej, od tych,
które są zapowiedzią nowej cywilizacji. Mówiąc krótko, musimy
rozumieć jednocześnie dawny i nowy porządek, przemysłowy
system drugiej fali, w którym się urodziliśmy, i cywilizację
trzeciej fali, w której zaczynamy żyć my i nasze dzieci.
25
ROZDZIAŁ DRUGI
KONFLIKT CYWILIZACJI
Ludzie z opóźnieniem zaczęli zdawać sobie sprawę, że
cywilizacja industrialna zbliża się do kresu. Jej schyłek -
widoczny już w roku 1970, kiedy w Szoku przyszłości pisaliśmy
o „ogólnym kryzysie industrializmu" - niesie ze sobą groźbę nie
rzadszych, ale liczniejszych wojen i to wojen nowego typu.
Ponieważ wielkie transformacje społeczne nigdy nie mogą się
obyć bez konfliktów, uważamy, że ujęcie dziejów jako fal
przemian jest bardziej dynamiczne i mówiące więcej od
dywagacji na temat przejścia do postmodernizmu. Fale są
nieustannie w ruchu, a kiedy zderzają się, powstaje w efekcie
wiele potężnych, a zarazem niezgodnych prądów. Kolizja fal
historycznych oznacza konflikt cywilizacji, wiedza o tym
pozwala zaś ze zrozumieniem spojrzeć na wiele współczesnych
zdarzeń, które skądinąd wydają się bezsensowne i chaotyczne.
Gdy konflikty będziemy ujmować w kategoriach fal przemian,
wtedy nie powiemy, że główny konflikt dzisiaj toczy się
pomiędzy światem islamu a Zachodem, ani że jest to starcie
„Zachodu z resztą świata" jak sugeruje Samuel Huntington. Ani
Ameryka nie chyli się ku upadkowi, jak głosi Paul Kennedy, ani
nie stanęliśmy w obliczu „końca historii", który ogłosił Francis
Fukuyama. Najgłębsze znaczenie ekonomiczne i strategiczne
ma zbliżający się podział świata na trzy wyraźnie odmienne i
potencjalnie wrogie wobec siebie cywilizacje, których granic nie
można określić, odwołując się do tradycyjnych definicji.
Cywilizacja pierwszej fali była i jest nierozerwalnie związana z
ziemią. Bez względu na to, w jakiej postaci występuje, jakiego
26
języka używają żyjący w jej ramach ludzie, jakie są ich
przekonania religijne, jest ona wytworem rewolucji rolniczej.
Jeszcze dzisiaj całe rzesze ludzkie żyją i umierają, zmagając
się z nieurodzajną glebą, którą uprawiają tak jak przed
stuleciami ich przodkowie.
Co do początków cywilizacji drugiej fali toczą się spory.
Niemniej dla wielkiej liczby ludzi życie zaczęło się zmieniać w
sposób wyraźny i istotny dopiero jakieś trzysta lat temu. Wtedy
narodziła się koncepcja Newtona, to wtedy na szerszą skalę
zaczęto stosować maszynę parową, to wtedy zaczęły wyrastać
pierwsze fabryki w Wielkiej Brytanii, Francji i Włoszech, chłopi
zaś zaczęli się przenosić do miast. Pomiędzy ludźmi zaczynały
się szerzyć nowe idee: postępu, praw jednostki, teoria umowy
społecznej Rousseau, przekonanie o potrzebie oddzielenia
kościoła od państwa, a także pogląd, iż władcy winni być
wybierani przez naród, nie zaś rządzić mocą bożych wyroków.
Wiele z tych przemian wynikało z rozwoju nowego sposobu
tworzenia bogactwa: produkcji fabrycznej. Nie trzeba było
czekać, żeby poszczególne elementy zaczęły układać się w
zespoloną całość: masowa produkcja, masowa konsumpcja,
masowa edukacja, masowe środki komunikacji łączyły się ściśle
ze sobą, a dla ich potrzeb powstawały wyspecjalizowane
instytucje: szkoły, ugrupowania ekonomiczne, partie polityczne.
Zmieniła się także struktura rodziny i w miejsce dużego
domostwa, w którym żyje wspólnie kilka pokoleń, pojawiła się
niewielka komórka rodzinna charakterystyczna dla
społeczeństwa przemysłowego. Ludziom, którzy bezpośrednio
doświadczali owych przeobrażeń, wydawało się z pewnością,
że świat wpadł w chaotyczne konwulsje, niemniej wszystkie te
przemiany ściśle się ze sobą wiązały. Były tylko kolejnymi
szczeblami w pełnym rozwoju świata modernistycznego, w
kształtowaniu się masowego społeczeństwa przemysłowego,
które zrodziła cywilizacja drugiej fali. Nawet gdyby komuś w tym
kontekście słowo „cywilizacja" wydało się nazbyt pompatyczne,
to trudno znaleźć inne, równie pojemne, które obejmowałoby
sprawy tak odmienne jak technika, życie
27
rodzinne, religia, kultura, polityka, gospodarka, struktura
społeczna, hierarchie władzy, wartości, etyka seksualna i
epistemologia. Kiedy naraz zmienia się tak wiele różnych
elementów, mamy do czynienia nie z powolnym
przekształcaniem jednych form w inne, lecz z transformacją,
której produktem jest nie nowe społeczeństwo, lecz właśnie
zupełnie nowa cywilizacja. Owa nowa cywilizacja z impetem
wkroczyła w dzieje Europy Zachodniej, na każdym kroku
napotykając zażarty opór.
Konflikt podstawowy
W każdym kraju, który wkraczał na drogę uprzemysłowienia,
wybuchały zacięte, często bardzo krwawe walki pomiędzy
rzecznikami drugiej fali, ludźmi przemysłu i handlu a
rzecznikami pierwszej fali, właścicielami ziemskimi często
zjednoczonymi z Kościołem, który też posiadał wielkie majątki
ziemskie. Wielkie rzesze chłopów zostały wygnane ze wsi, by
jako siła robocza zasilić „szatańskie młyny": fabryki, które
wyrastały jak grzyby po deszczu.
Wraz z tym jak kolizja pierwszej i drugiej fali stawała się
konfliktem podstawowym, mnożyły się strajki i niepokoje, wojny
domowe i powstania narodowe. To przekładanie się
centralnego napięcia społecznego na mnogość sytuacji
zapalnych możemy obserwować w każdym
uprzemysławiającym się kraju. W Stanach Zjednoczonych
trzeba było straszliwej wojny secesyjnej, aby interesy
industrialno-handlowej Północy wzięły górę nad rolniczymi
elitami Południa. Ledwie kilka lat później w Japonii dochodzi do
rewolucji Meiji, w wyniku której znowu modernizatorzy drugiej
fali zwyciężają tradycjonalistów pierwszej.
Rozprzestrzeniająca się cywilizacja drugiej fali z jej
nowatorskim sposobem mnożenia bogactwa zachwiała system
stosunków między państwami, ale także spowodowała ogromne
przesunięcia w strukturach władzy. Cywilizacja przemysłowa,
produkt wielkiej mnogości przemian drugiej fali, najbardziej
28
zakorzeniała się na północnych wybrzeżach ogromnego
basenu Atlantyku. Uprzemysłowienie wielkich potęg tego
regionu zrodziło potrzebę nowych, odległych rynków i źródeł
tanich surowców, dlatego też rzuciły się one w wir wojen
kolonialnych, w wyniku których podporządkowały sobie
azjatyckie oraz afrykańskie państwa i plemiona, w znacznej
części żyjące jeszcze w strukturach zrodzonych przez pierwszą
falę. Znowu przeto konfliktem podstawowym było starcie
przemysłowych potęg drugiej fali z rolniczymi siłami pierwszej
fali. Tym razem jednak dokonywało się ono w skali globalnej, a
jego skutki w dużej mierze zadecydowały o kształcie świata
współczesnego i wytyczyły fronty większości wojen.
Oczywiście, tak jak przez całe tysiąclecia, dalej toczyły się walki
między plemionami i społecznościami rolniczymi, znaczenie ich
jednak było już teraz niewielkie, a nader często w efekcie
wykrwawienia się obu stron, padały one jeszcze łatwiejszym
łupem kolonizacyjnych sił cywilizacji industrialnej. Tak na
przykład stało się w południowej Afryce, gdzie na skutek
zażartych wojen plemiennych Cecil Rhodes i jego uzbrojeni
agenci podporządkowali sobie ogromne terytoria. Także i w
całej reszcie świata mnóstwo na pozór nie powiązanych wojen
było w istocie wyrazem podstawowego konfliktu, w którym
ścierały się ostatecznie nie państwa, lecz rywalizujące
cywilizacje. Do największych i najbardziej morderczych wojen
dochodziło między krajami uprzemysłowionymi, takimi jak
Niemcy i Wielka Brytania, które zmagały się o dominację nad
światem, podczas gdy ludom żyjącym jeszcze na grzbiecie
pierwszej fali z góry już wyznaczona była rola drugoplanowa i
podporządkowana. Ostatecznie doszło do nader wyraźnego
podziału świata. Era industrialna przeciwstawiła cywilizacji
drugiej fali mnogość zniewolonych kolonii pierwszej fali. Wielu z
nas wzrastało w tym właśnie świecie dwóch cywilizacji, gdzie
nie ulegało najmniejszej wątpliwości, która wiedzie prym.
Dzisiaj owe linie podziału układają się odmiennie. Szybko
zmierzamy w kierunku zupełnie nowego układu zależności, w
ramach którego świat podzielony będzie nie między dwie, lecz
trzy
29
rywalizujące cywilizacje; jedną, ciągle symbolizowaną przez
motykę; drugą, której symbolem jest taśma produkcyjna, i
trzecią, której uosobieniem jest komputer.
W owym trójdzielnym świecie sektor pierwszej fali dostarcza
produktów rolniczych i surowców, sektor drugiej fali jest źródłem
taniej siły roboczej oraz produkcji masowej, natomiast
intensywnie rozwijający się sektor trzeciej fali dominację swą
zawdzięcza nowym sposobom pozyskiwania i wykorzystywania
wiedzy. Narody trzeciej fali sprzedaj ą światu informacje i
innowacje, kulturę wyrafinowaną i masową, zaawansowane
technologie, oprogramowanie komputerów, edukację,
umiejętności, opiekę medyczną oraz mnogość różnorakich
usług. Na ich liście znaleźć się może także ochrona wojskowa,
która korzystać będzie z elitarnych sił zbrojnych trzeciej fali. (Z
taką właśnie ochroną Kuwejtu i Arabii Saudyjskiej wysoko
rozwinięte państwa wystąpiły podczas wojny w Zatoce.)
Odwrót od społeczeństwa masowego
Druga fala stworzyła społeczeństwa masowe, których wymaga i
potrzebuje produkcja masowa. W krajach trzeciej fali, których
gospodarka odwołuje się przede wszystkim do zasobów
umysłowych, produkcja masowa (którą śmiało można by uznać
ze cechę charakterystyczną społeczeństw industrialnych) staje
się przeżytkiem. Współczesna wytwórczość odchodzi od
zunifikowanych przedsięwzięć na wielką skalę, gdyż teraz jej
strategią stają się krótkie serie produktów dostosowanych do
ściśle określonych potrzeb. Masowy marketing ustępuje miejsca
segmentacji rynku i wybiórczym akcjom promocyjnym
odpowiadającym zmianom w produkcji. Wielkie kolosy ery
industrialnej padają z powodu inercji pod własnym ciężarem.
Dożywają swych dni związki zawodowe w sektorach produkcji
masowej, masowe środki przekazu przestają być właśnie
masowe, gdyż wielkie sieci informacyjne napotykają groźną
konkurencję ze strony lokalnych i wyspecjalizowanych
współzawodników. Zmienia się także i przestaje
30
dominować wzorzec życia rodzinnego: niewielka komórka
rodzinna, która była ongiś formą wzorcową, ginie powoli w
natłoku innych rozwiązań, takich jak rodziny z jednym tylko z
rodziców, pary ponownie wstępujące w związki małżeńskie,
rodziny bezdzietne czy osoby samotne. Radykalnej przemianie
ulega przeto cała struktura społeczna wraz z tym, jak
homogeniczne społeczeństwa drugiej fali zastępowane są
przez heterogeniczną cywilizację trzeciej fali. Masowość staje
się znakiem przeszłości. Z kolei jednak złożoność nowych
układów domaga się zwiększonej wymiany informacji pomiędzy
poszczególnymi jednostkami życia społecznego: spółkami,
agencjami rządowymi, szpitalami, zrzeszeniami, a także
pojedynczymi ludźmi. W ten sposób jeszcze bardziej pogłębia
się zapotrzebowanie na komputery, sieci telekomunikacyjne i
informatyczne oraz nowe formy porozumiewania się. W efekcie
tych dążeń nieustannie przyspiesza się rytm zmian
technologicznych, zawierania najróżniejszego typu transakcji
oraz życia codziennego. Gospodarka trzeciej fali działa w takim
tempie, że żyjący w dawnych warunkach dostawcy z trudem
mogą nadążyć za jej zapotrzebowaniami. Na dodatek, w coraz
większym stopniu informacja staje się substytutem surowców,
siły roboczej i innych zasobów. Kraje pierwszej i drugiej fali
coraz bardziej przypominają rynki zbytu potęg trzeciej fali, które
współpracują przede wszystkim między sobą. Ostatecznie
technika oparta na wielkim kapitale informacyjnym przejmie
wiele zadań, które dziś realizowane są przez kraje o taniej sile
roboczej, a zadania te będą wykonywane szybciej, lepiej i
taniej. Mówiąc inaczej, przemiany, o których mówimy, grożą
zerwaniem istniejących więzi ekonomicznych pomiędzy
światem bogactwa i biedy.
Niemożliwe jest całkowite wygaśnięcie tych powiązań. Nie da
się tak uszczelnić granic świata trzeciej fali, aby nie
przedostawały się przez nie efekty skażenia środowiska,
choroby i imigranci. Bogate narody nie mogłyby przeżyć, gdyby
nędzarze wydali im wojnę ekologiczną, w której efekcie
zniszczeniu musiałoby ulec wszystko. Z tej przyczyny napięcie
pomiędzy
31
cywilizacją trzeciej fali a dwiema starszymi formami cywilizacji
będzie wzrastać, a owa nowa forma życia społecznego
najpewniej walczyć będzie o uzyskanie podobnej globalnej
dominacji, jaką modernizatorzy drugiej fali uzyskali w minionych
stuleciach nad tradycjonalistami fali pierwszej. Wystarczy
zrozumieć, że mamy do czynienia z konfliktem cywilizacji, aby
dojrzeć ukryty sens w różnych zdumiewających na pozór
zjawiskach, jak na przykład współczesny rozkwit
nacjonalizmów. Nacjonalizm jest ideologią państwa
narodowego, które samo zrodziło się w efekcie rewolucji
przemysłowej. Kiedy więc społeczności pierwszej fali, rolnicze
w swej istocie, zaczynają się uprzemysławiać lub chcą
industrializacji, odwołują się do haseł niezależności narodowej.
Dawne sowieckie republiki, jak Ukraina, Estonia czy Gruzja, z
pasją dążą do uniezależnienia i zabiegają o wczorajsze oznaki
nowoczesności: własną flagę, armię, walutę, czyli to, co
określało państwa narodowe w epoce drugiej fali. W świecie
wysoko rozwiniętej techniki z trudem pojmuje się motywy
ultranacjonalizmu. Rozbuchany patriotyzm wydaje się
zdumiewający i przywodzi na myśl Freedonię z Kaczej zupy
braci Marx wykpiwającej dążenia do wyniesienia narodu nad
wszystkie inne wartości. Z kolei nacjonaliści nie potrafią pojąć,
w jaki sposób można się godzić na pogwałcenie przez innych
uświęconej niepodległości. Niemniej globalizacja, której
domaga się gospodarka trzeciej fali, nieustannie kruszy
narodową suwerenność, tak drogą sercu nacjonalistów.
Ekonomiczne przeobrażenia trzeciej fali sprawiają, że trzeba
przystać na rezygnację z części niezależności i zaakceptować
ekonomiczne i kulturowe oddziaływania z zewnątrz. Stąd też
widzimy, jak poeci i intelektualiści w zacofanych ekonomicznie
regionach oddają się pisaniu narodowych hymnów, podczas
gdy poeci i intelektualiści państw trzeciej fali opiewają „świat
bez granic" i „świadomość planetarną". W obliczu tak
zdecydowanie różnych potrzeb dwóch zdecydowanie
odmiennych cywilizacji pojawić się mogą sprzeczności, które
mogą doprowadzić w niedalekiej przyszłości do niesłychanie
krwawych konfliktów.
32
Jeśli ów podział świata nie na dwie, lecz na trzy części nie
wydaje się dziś jeszcze nazbyt oczywisty, to wynika z faktu, że
przejście od opartej na sile gospodarki drugiej fali do opartej na
zasobach umysłowych gospodarki trzeciej fali nigdzie jeszcze
nie dotarło do końca. Nawet w Stanach Zjednoczonych, Japonii
i Europie wojna domowa pomiędzy elitami drugiej i trzeciej fali
nie doczekała się jeszcze rozstrzygnięcia. Ciągle jeszcze trwają
instytucje i sektory produkcyjne drugiej fali i nie utraciły władzy
związane z nią polityczne grupy nacisku. Ta mieszanina
elementów drugiej i trzeciej fali ma w przypadku każdego z
wysoko rozwiniętych krajów swoją własną specyfikę, niemniej
ogólna trajektoria rozwojowa jest całkiem klarowna. W ogólnym
współzawodnictwie zwyciężą te kraje, które przeobrażeń
trzeciej fali dokonają przy najmniejszych wewnętrznych
niepokojach i kosztach społecznych. Wielkie historyczne
przejście od świata dwudzielnego do trójdzielnego doprowadzi
do walk między społecznościami o zapewnienie sobie
najkorzystniejszego usytuowania w nowym układzie władzy. U
podstaw zaś tych monumentalnych politycznych transformacji
leży przemiana roli, znaczenia i natury wiedzy.
33
ROZDZIAŁ TRZECI
UNIWERSALNY SUBSTYTUT
Każdy z czytelników tej książki rozporządza pewną
umiejętnością, która może wydawać się tak oczywista, iż z
pewnym zdziwieniem uświadamiamy sobie, że nasi przodkowie
nie potrafili czytać. Nie byli głupcami, ani ignorantami, jednak
byli analfabetami. Zresztą nie potrafili nie tylko czytać: nie umieli
też przeprowadzać najprostszych obliczeń. Ci, którzy
rozporządzali taką umiejętnością, wydawali się niebezpieczni.
Zdaje się, że to św. Augustyn ostrzegał chrześcijan, aby
trzymali się z dala od ludzi znających tajniki dodawania i
odejmowania, ci bowiem „zawarli pakt z diabłem". Dopiero w
tysiąc lat po Augustynie widzimy, jak rachmistrze wprowadzają
swoich uczniów w tajniki tego, co uznane jest za nieodzowne w
karierze zawodowej. Wiele umiejętności, które współcześnie
wydają się oczywiste w życiu codziennym, jest skumulowanym
produktem rozwoju kulturalnego trwającego przez wieki i
tysiąclecia. Dzisiaj ludzie interesu na całym świecie są
najczęściej nieświadomymi dziedzicami wiedzy, która rozwijała
się w Chinach, Indiach, pośród Arabów, fenickich kupców, a
także wśród ludzi Zachodu. Kolejne pokolenia przyswajały
sobie te wiadomości, przekazywały dalej i stopniowo
rozbudowywały.
Podstawą wszystkich systemów ekonomicznych jest wiedza, a
wszelkie przedsięwzięcia gospodarcze zależą od jej społecznie
zgromadzonych zasobów. Ekonomiści i przedsiębiorcy
najczęściej pomijają ten składnik w swoich rachunkach
kosztów, w przeciwieństwie do kapitału, siły roboczej i ziemi.
Tymczasem ten właśnie element staje się dziś najważniejszy ze
wszystkich.
34
Współcześnie żyjemy w jednym z tych przełomowych
momentów dziejowych, kiedy cała struktura ludzkiej wiedzy drży
w podstawach, gdyż padają dawne granice. Dzisiaj nie
gromadzimy już tylko faktów. Wraz z tym, jak przebudowujemy
dziś strukturę przedsiębiorstw i całych działów gospodarki,
dokonujemy też totalnego przekształcenia produkcji i dystrybucji
wiedzy oraz symboli, które służą do jej przekazywania.
Co to właściwie znaczy? Otóż znaczy tyle, że tworzymy nowe
sieci upowszechniania wiedzy... w zaskakujący sposób łączymy
ze sobą pojęcia... budujemy zdumiewające hierachie
oddziaływania... krzewimy nowe teorie, hipotezy i wyobrażenia,
dla których przesłankami są nowe założenia, języki, kody i
systemy logiczne. Jeszcze ważniejsze jest to, że na mnóstwo
sposobów kojarzymy dane, łącząc je z wielorakimi kontekstami i
w ten sposób tworzymy z nich informację, jej fragmenty zaś
wbudowujemy w coraz rozleglejsze modele i uporządkowane
konstrukcje. Nie zawsze jest to wiedza powszechnie uznana i
wypowiadana. Gdy mówimy tutaj o wiedzy, mamy na myśli
także przeświadczenia nie do końca uświadamiane, odwołujące
się do przesłanek, które same oparte są na przesłankach,
fragmentarycznych modelach, nie zauważanych analogiach.
Mamy na myśli całość złożoną nie tylko z logicznych i na pozór
beznamiętnych danych, ale także z emocji, wyobrażeń i
przeczuć. To ów ogromny wstrząs w społecznym fundamencie
wiedzy, a nie komputerowy szok czy wpływ pieniądza, tłumaczy
narodziny super-symbolicznej ekonomiki trzeciej fali.
Alchemia informacji
Zmiany w społecznym systemie wiedzy są na ogół natychmiast
przekładane na język przedsięwzięć ekonomicznych. To
właśnie system w i e d z y jest dla współczesnych firm
środowiskiem bardziej nawet istotnym niż system bankowy,
polityczny i energetyczny. Obok oczywistego faktu, że bez
języka, kultury,
35
danych, informacji nie mogłoby się narodzić żadne
przedsięwzięcie, ogromne znaczenie ma to, że najbardziej
wszechstronnym ze wszystkich zasobów, które pozwalają
tworzyć bogactwo, jest wiedza.
Zastanówmy się dla przykładu nad masową produkcją drugiej
fali. W większości tradycyjnych fabryk każda zmiana produktu
była niezwykle kosztowna. Trzeba było zatrudnić budowniczych
nowych narzędzi i maszyn, specjalistów od organizacji cyklu
produkcyjnego oraz wielu innych ekspertów. W trakcie zaś
zmiany profilu produkcji maszyny stały bezczynnie, a
zamrożony w nich kapitał nie przynosił zysków. To dlatego
jednostkowe koszty wytwarzania zmniejszały się wraz z
wydłużaniem serii identycznych produktów, co dało początek
teorii ekonomii skali. Tymczasem nowe technologie stawiają na
głowie teorie, które powstały w epoce drugiej fali. Produkcja
traci charakter masowy; wytwory i usługi dostosowują się do
specyficznych zamówień i potrzeb. Współczesne techniki
produkcyjne, korzystające ze sterowania komputerowego,
niskim kosztem umożliwiają nieograniczoną niemal
różnorodność efektów. Dzięki informatyce koszt wielorakości
redukowany jest do zera, co oznacza kres ekonomii skali.
Sprawa przedstawia się podobnie, kiedy ocenić ją od strony
materiałów. Tokarka zaopatrzona w niewielki program
komputerowy potrafi wyciąć z tego samego kawałka stali więcej
elementów niż najsprawniejsi ludzcy operatorzy. Dzięki
miniaturyzacji powstają rzeczy mniejsze i lżejsze, co między
innymi prowadzi do obniżenia kosztów magazynowania i
transportu, a te ostatnie są na dodatek poważnie zmniejszane
dzięki optymalizacji przewozów. Dostawy w systemie just-intime
- czyli lepsza informacja - oznaczają oszczędności na
transporcie. Za sprawą współczesnej wiedzy powstają nie
znane dotąd materiały, poczynając od powłok samolotowych, a
na nowych gatunkach roślin i szczepach bakteryjnych kończąc.
Zwiększa to możliwość korzystania z nowych, mniej
kosztownych surowców. Dlatego też
36
nie ma przesady w stwierdzeniu, że informacja jest substytutem
zasobów materiałowych i transportowych, dzięki niej bowiem
radykalnie można zoptymalizować ich wykorzystanie.
Podobnie rzecz przedstawia się z energią. Najdobitniejszym
tego dowodem są rewolucyjne osiągnięcia w dziedzinie
nadprzewodnictwa, które pozwalają na niebywałe
zredukowanie ilości energii zużywanej na jednostkowy wyrób.
Wiedza pozwala jednak oszczędzać nie tylko materiały, środki
transportu i energię, ale również czas. Jest on jednym z
najważniejszych zasobów, chociaż nigdzie nie znajdzie się go w
rachunku kosztów powstającym w przedsiębiorstwach drugiej
fali. Tam jednak, gdzie dokonujące się zmiany pozwalają na
oszczędność czasu - dzięki szybszej komunikacji bądź
sprawniejszej dostawie - nader często decyduje on o zysku albo
stracie.
Wiedza pozwala również oszczędzać i zdobywać przestrzeń.
Oddział transportowy General Electrics zajmuje się między
innymi produkcją lokomotyw. Kiedy dla potrzeb łączności z
dostawcami wykorzystano zaawansowane systemy
informatyczne, czas wykorzystania zapasów udało się skrócić
dwunastokrotnie, przestrzeń magazynową zaś zredukować o
cały jeden akr.
Oszczędność kosztów daleko wykracza poza miniaturyzację
produktów i ograniczenia powierzchni składowania. Nowe
techniki porozumiewania się, które wykorzystują możliwości
komputerów i innych urządzeń, pozwalają lokalizować zakłady
poza zatłoczonymi centrami miejskimi, co również wpływa na
obniżenie kosztów energii i transportu.
Wiedza kontra kapitał
Tak wiele napisano o zastępowaniu ludzkiej pracy przez
skomputeryzowane systemy, że często zapomina się o tym, iż
stają się one także substytutami kapitału. W istocie, wiedza i
informacja na dłuższą metę stanowią dla potęg finansowych o
wiele większe zagrożenie niż organizacje pracownicze czy
antykapitalistyczne partie polityczne. Jednym z istotnych
37
efektów rewolucji informatycznej jest to, iż relatywnie rzecz
biorąc, zmniejsza ona nakłady kapitału na jednostkowy produkt,
co z pewnością jest czynnikiem rewolucyjnym w ustroju
kapitalistycznym. Nie ma rzeczy, która byłaby bardziej
radykalna.
Yittorio Merloni jest sześćdziesięciojednoletnim włoskim
businessmanem. Dziesięć procent wszystkich sprzedawanych
w Europie pralek, lodówek i innych sprzętów gospodarstwa
domowego wytwarzanych jest przez przedsiębiorstwa należące
do Merloniego, którego głównymi konkurentami są szwedzki
Electrolux i holenderski Philips. Jak powiada Merloni: „Obecnie
potrzeba mniej kapitana na wytworzenie tej samej rzeczy i
dlatego biedniejsze kraje mogą osiągać większe korzyści z tego
samego kapitału niż pięć czy dziesięć lat temu". Powodem jest
to - tłumaczy Merloni - że technologie oparte na najnowszej
wiedzy i osiągnięciach informatyki pozwalają na sprawniejsze
wytwarzanie zmywarek do naczyń, kuchenek i odkurzaczy.
Szybka i natychmiastowa informacja pozwala na zredukowanie
kosztownych zapasów. Dzięki szybszemu reagowaniu
wytwórców na zapotrzebowanie rynku, a także dzięki skróceniu
serii produkcyjnych, bardzo poważnie można zmniejszyć ilość
leżących w magazynach surowców, półproduktów oraz
gotowych wyrobów. W jednym z przypadków Merloniemu udało
się zmniejszyć koszty magazynowe aż o sześćdziesiąt procent.
Przykład Merloniego jest powielany wszędzie: w Stanach
Zjednoczonych, Japonii i Niemczech, gdzie możliwa dzięki
komputerowej informacji dostawa bezpośrednio na zamówienie
pozwala rezygnować z uciążliwego i kosztownego składowania.
Umożliwia to nie tylko lepsze, bardziej efektywne wykorzystanie
przestrzeni magazynowej, ale również obniża stawki podatków i
ubezpieczeń. Chociaż więc wstępny koszt komputerów,
oprogramowania i sieci łączności jest sam w sobie wysoki, to
jednak szybko okazuje się, że dla utrzymania produkcji na tym
samym poziomie potrzeba teraz mniej kapitału.
Michael Milken, prawdziwy specjalista jeśli chodzi o problemy
inwestycji, zamknął całą kwestię w siedmiu słowach:
38
„Kapitał pieniężny zastępowany jest przez kapitał ludzki". Skoro
więc wiedza zmniejsza zapotrzebowanie na surowce, siłę
roboczą, czas, przestrzeń, kapitał i inne czynniki produkcyjne,
to śmiało można ją nazwać uniwersalnym substytutem:
kluczowym zasobem rozwiniętej gospodarki. To zaś sprawia, że
niepomiernie wzrasta jej wartość.
39
ROZDZIAŁ CZWARTY
W JAKI SPOSÓB TWORZYMY BOGACTWO
W roku 1956 przywódca ZSRR Nikita Chruszczow oznajmił
chełpliwie: „Pogrzebiemy was". Miał na myśli to, że komunizm
w najbliższych latach całkowicie pogrąży gospodarczo
kapitalizm. Między wierszami kryła się też pogróżka zwycięstwa
militarnego. Słowa Chruszczowa odbiły się w świecie głośnym
echem.
Wtedy niewielu ludzi miało niejasne chociażby podejrzenia, w
jakim stopniu rewolucja w zachodnim systemie tworzenia
bogactwa zmieni układ sił militarnych, radykalnie
przekształcając przy tym naturę samych działań wojennych. Nie
tylko Chruszczow, ale także i większość Amerykanów nie
uświadamiała sobie, że rok 1956 był pierwszym rokiem, w
którym liczba urzędników i osób zatrudnionych w sferze usług
przewyższyła w Stanach Zjednoczonych liczbę robotników
fabrycznych, co było pierwszą oznaką, iż ekonomika drugiej fali
wchodzi w fazę schyłkową, a rodzi się nowa gospodarka
trzeciej fali.
Aby zrozumieć sens niezwykłych przemian, które nastąpiły od
tego czasu, a także bardziej jeszcze dramatycznych
przeobrażeń, które nas czekają, musimy zająć się teraz
głównymi cechami owej nowej ekonomiki trzeciej fali. Trzeba
będzie przy tym powtórzyć niektóre z wygłoszonych już
stwierdzeń. Rzecz jednak w tym, że rozważane poniżej kwestie
stanowią klucz nie tylko do efektywności przedsięwzięć
gospodarczych i ich konkurencyjności, ale również do ekonomii
politycznej XXI wieku.
40
Czynniki wytwórcze
O ile głównymi czynnikami wytwórczymi w ekonomice drugiej
fali były ziemia, siła robocza, surowce i kapitał, o tyle głównym
zasobem ekonomiki trzeciej fali jest wiedza. Termin ten trzeba
jednak potraktować na tyle szeroko, aby objął informację,
obrazy, symbole, kulturę, ideologię i wartości.
Jak widzieliśmy już wcześniej, odpowiedni zasób danych i
informacji pozwala zredukować nakład innych czynników, które
potrzebne są do wytwarzania bogactw. Ciągle jednak wiedza
nie jest powszechnie rozpoznawana jako „uniwersalny
substytut". Większość ekonomistów i strategów gospodarczych
boczy się na to pojęcie, gdyż z trudem poddaje się ono
kwantyfikacji.
Tym, co decyduje o rewolucyjności ekonomiki trzeciej fali, jest
fakt, że o ile ziemia, siła robocza, surowce, a także kapitał
uznać trzeba za ograniczone zasoby, o tyle wiedza jest
bogactwem niewyczerpywalnym. W przeciwieństwie do pieca
hutniczego czy taśmy produkcyjnej wiedza może być
wykorzystywana jednocześnie przez różnych użytkowników,
którzy na dodatek pożytkując ją, mogą się przyczyniać do jej
pomnożenia. Z tej przyczyny teorie ekonomiczne drugiej fali,
które odwołują się do ograniczonych, wyczerpywalnych
zasobów, nie stosują się do gospodarki trzeciej fali.
Nieuchwytne wartości
Wartość firm niesionych przez drugą falę określić można na
podstawie ich trwałego dobytku: budynków, maszyn, akcji,
zapasów, natomiast wartość skutecznych firm, które rodzi
trzecia fala, w coraz większym stopniu związana jest z ich
strategiczną i operacyjną umiejętnością pozyskiwania,
tworzenia, dystrybucji oraz stosowania wiedzy. Prawdziwa
wartość takich korporacji jak Compaq, Kodak, Hitachi czy
Simens w o wiele większym stopniu opiera się na pomysłach,
wizjach i informacjach, które mają w głowach ich pracownicy,
oraz na posiadanych przez te
41
firmy bazach danych i patentach, niż na liczbie ciężarówek, linii
produkcyjnych i innych elementów fizycznego dobytku. Kapitał
tych firm w coraz większym stopniu staje się nienamacalny i
dlatego z punktu widzenia drugiej fali nieuchwytny.
Koniec masowości
Wraz z tym jak współczesne przedsiębiorstwa instalują
systemy, które dzięki skutecznemu wykorzystaniu informacji, a
nader często i robotyzacji, zdolne są do stałej i mało kosztownej
zmiany profilu produkcji, kończy się czas produkcji masowej,
tak charakterystycznej dla gospodarki drugiej fali. Dzięki
wykorzystaniu owych „giętkich technologii" możliwe staje się
takie zróżnicowanie propozycji dla konsumentów, że w
sklepach Wal-Mart można wybierać spośród stu dziesięciu
tysięcy towarów o najróżniejszych rozmiarach, modelach i
kolorach. Sam Wal-Mart należy jednak do masowych kolosów
handlowych, a rynek masowy rozpada się na silnie
zróżnicowane sektory, gdyż dzięki doskonalszej informacji
kupcy lepiej mogą rozpoznawać zróżnicowane potrzeby
klientów i odpowiednio do nich kształtować mikro-rynki.
Wyspecjalizowane sklepy, butiki, system zakupów za
pośrednictwem telewizji, sieci komputerowych, bezpośredniej
dostawy pocztowej: wszystko to różnicuje i wzbogaca sposoby,
dzięki którym producenci dostarczać mogą swoje produkty
klientom na rynku, który jest w coraz mniejszym stopniu
masowy. Kiedy pisaliśmy Szok przyszłości, najwięksi handlowi
wizjonerzy zaczynali rozprawiać o segmentacji rynku. Dziś
uwaga skupia się już nie na segmentach, lecz na niszach czy
wręcz pojedynczych konsumentach.
Ponieważ równolegle rozwija się proces, w którym masowego
charakteru wyzbywają się także środki przekazu, więc także i
reklama koncentruje się na coraz mniejszych niszach
rynkowych. Temu rozpadowi masowej publiczności towarzyszy
kryzys potężnych ongiś sieci telewizyjnych, takich jak ABC,
CBS i NBC i to w czasie gdy Tele-Communications Inc. z
Denver
42
proponuje sieć z włókien optycznych, która potrafi pomieścić
pięćset działających jednocześnie, interaktywnych kanałów
telewizyjnych. Jakaż to możliwość bezpośredniego dotarcia do
klienta! To jednoczesne wyzbycie się masowego charakteru
przez produkcję, dystrybucję i łączność rewolucjonizuje całą
gospodarkę, decydując ojej radykalnej heterogeniczności.
Praca
Zdecydowanemu przeobrażeniu ulega również sama praca. W
świecie drugiej fali chodziło przede wszystkim o nisko
wykwalifikowaną siłę roboczą, którą można było przenosić z
jednych stanowisk na inne. Tymczasem w epoce trzeciej fali
wymagania, jeśli chodzi o kwalifikacje, wzrastają tak ogromnie,
że coraz trudniej jest mówić o możliwości zastępowania jednych
pracowników innymi.
Siła fizyczna jest z istoty swej anonimowa, dlatego też miejsce
jednego nisko wykwalifikowanego robotnika bez trudu i niskim
kosztem może zająć inny. Tymczasem w ekonomice trzeciej fali
wymaga się tak ściśle określonych umiejętności, że wyszukanie
odpowiedniej osoby staje się coraz trudniejsze i coraz bardziej
kosztowne. Dozorcy, którego zwalniają z przedsiębiorstwa
zbrojeniowego, w podjęciu zbliżonej pracy w szkole czy firmie
ubezpieczeniowej przeszkodzić może tylko konkurencja ze
strony innych kandydatów. Tymczasem umiejętności inżyniera
elektronika, który całe lata spędził przy budowie satelitów, nie
muszą być przydatne w konsorcjum, które zajmuje się ochroną
środowiska. Ginekolog nie będzie potrafił przeprowadzić
operacji mózgu. Zawężenie specjalizacji i wzrost wymagań
dotyczących ściśle określonych umiejętności bardzo ogranicza
uniwersalność siły roboczej.
W rozwiniętej ekonomice proporcjonalnie coraz większa rola
przypada pracy pośredniej, nie zaś bezpośredniej. Przez pracę
bezpośrednią albo produkcyjną, tradycyjnie rozumiano tę, która
wykonywana na stanowisku, bezpośrednio związana jest z
powstawaniem
43
produktu. To właśnie dzięki pracownikom produkcyjnym
powstawała wartość dodana, do czego wszyscy inni -
pracownicy nieprodukcyjni - przyczyniali się tylko pośrednio.
Takie rozróżnienie staje się dziś coraz bardziej niejasne, jako
że w powstaniu wytworu coraz większy udział - i to nawet w
samej hali produkcyjnej - mają osoby związane z nadzorem i
projektowaniem, a wartość w co najmniej tym samym stopniu
powstaje dzięki sile fizycznej, jak i dzięki poczynaniom, które się
bez niej obywają.
Innowacje
Gdy Japonia i Europa zaczęły gospodarczo odżywać po drugiej
wojnie światowej, zwiększała się też ich konkurencyjność
wobec przedsiębiorstw amerykańskich, co zmusiło te ostatnie
do nieustannej pogoni za innowacjami: nowymi produktami,
technologiami, procesami produkcyjnymi, marketingiem i
finansowaniem. W amerykańskich supermarketach co miesiąc
pojawia się około tysiąca nowych produktów. Zanim komputer z
procesorem 486 zastąpił model 386, gotowy już był procesor
586. W tej sytuacji najbardziej rzutkie firmy zdecydowanie
zachęcają swoich pracowników, aby zgłaszali się z nowymi,
choćby najbardziej nieszablonowymi, obrazoburczymi
pomysłami.
Skala produkcji
Zmniejsza się wielkość jednostek produkcyjnych. Miniaturyzacji
ulegają nie tylko wyroby, ale także i same poczynania
wytwórcze. Miejsce rzeszy robotników wykonujących tę samą
pracę fizyczną zajmują niewielkie, wyspecjalizowane zespoły.
Rozpadają się molochy wytwórcze, stale zaś wzrasta liczba
małych firm. Dla IBM, który zatrudnia trzysta siedemdziesiąt
tysięcy pracowników, ogromnym wyzwaniem są tysiące
niewielkich, rozsianych po całym świecie producentów. Aby
przeżyć, kolos musiał zredukować zatrudnienie, a także
podzielić się na trzynaście zróżnicowanych produkcyjnie części.
44
W świecie trzeciej fali korzyści płynące z wielkiej skali produkcji
zostają unicestwione przez straty wynikające z zawiłości
struktury. Im bardziej skomplikowana konstrukcja firmy, tym
mniej prawa ręka wie o poczynaniach lewej. Pojawiające się
szczeliny i pęknięcia powodują coraz większe straty, które
zjadają zyski płynące z produkcji masowej. Do lamusa odchodzi
hasło, że większe jest lepsze.
Organizacja
Aby przystosować się do dynamicznych przemian,
przedsiębiorstwa pospiesznie zmieniają struktury
biurokratyczne, które powstały w warunkach drugiej fali. Firmy z
epoki industrialnej miały bardzo podobną piramidalną,
monolityczną i biurokratyczną organizację. Współczesne
przemiany na rynku, w technologiach i w upodobaniach
konsumentów dokonują się tak szybko, że biurokratyczna
uniformizacja staje się tylko przeszkodą. Zaczyna się przeto
poszukiwać zupełnie nowych form organizacyjnych. Obecnie na
przykład wielką popularnością pośród ekspertów do spraw
zarządzania cieszy się taka przebudowa firm, aby ich struktura
dostosowana była do procesów produkcyjnych, nie zaś do
rynku czy specjalności pracowniczych. Widzimy przeto jak
bliźniacze struktury ustępują miejsca powstającym doraźnie
zespołom i grupom, wspólnym przedsięwzięciom i konsorcjom,
bardzo często ponadpaństwowym, których celem jest realizacja
pewnego konkretnego zamierzenia. Przy nieustannych i
radykalnych zmianach rynku, mniejsze znaczenie zaczyna
odgrywać pozycja, a znacznie większe - elastyczność i
zdolność manewru.
Systemy integracji
Coraz większa złożoność problemów gospodarczych wymaga
coraz bardziej subtelnych form integracji i zarządzania. Niech
przykładem typowej sytuacji będzie Nabisco, wielka firma
spożywcza, która codziennie wystawić musi ponad pięćset
zamówień na setki tysięcy produktów dostarczanych z
czterdziestu dziewięciu zakładów i trzynastu hurtowni, a
zarazem odbyć około trzydziestu tysięcy promocyjnych spotkań
z klientami. Kierowanie tak skomplikowaną całością wymaga
45
nowych form zarządzania i niezwykle sprawnych powiązań
integracyjnych. To z kolei czyni koniecznym nasycanie całej
organizacji coraz większą ilością informacji.
Infrastruktura
Aby zapewnić swobodny przepływ składników i produktów,
skoordynować dostawy, uzgodnić poczynania inżynierów i
specjalistów od zbytu, informować pracowników zajmujących
się planowaniem i rozwojem o potrzebach działów
produkcyjnych, a nade wszystko: aby zapewnić kierownictwu
wierny i wyraźny obraz tego, co dzieje się w firmie i z firmą,
wydaje się miliardy dolarów na najnowocześniejsze sieci, które
gromadzą, przetwarzają i przesyłają informacje. Ogromna
struktura elektroniczna, nader często korzystająca z połączeń
satelitarnych, wiąże rozrzucone po świecie firmy, przy czym z
tych samych sieci korzystają też na ogół dostawcy i odbiorcy.
Powstaje cała struktura sieci różnych rozmiarów i zasięgów.
Japonia przeznaczy dwieście pięćdziesiąt miliardów dolarów na
stworzenie w najbliższym ćwierćwieczu lepszych i szybszych
sieci; Biały Dom zaangażował się w kontrowersyjny plan
„autostrady informacyjnej". Cokolwiek można sądzić o tym czy
innym konkretnym rozwiązaniu, nie ulega wątpliwości, że
elektroniczna magistrala informacyjna będzie podstawową
infrastrukturą trzeciej fali.
Przyspieszenie
Zmiany te, nakładając się na siebie i wzajemnie warunkując,
zwiększają jeszcze szybkość poczynań i uzgodnień. Ekonomika
wielkiej skali wypierana jest przez ekonomikę tempa. Wymogi
46
konkurencyjne są tak ostre, a wymagana szybkość reakcji tak
wielka, że dawne hasło: „Czas to pieniądz" zastąpić trzeba
nowym: „Każda następna chwila jest warta więcej od tej, która
ją poprzedza".
To właśnie czas staje się czynnikiem najbardziej krytycznym, o
czym świadczy rozwój dostaw just-in-time, z ominięciem
magazynu, czy też naciski na skracanie procedur decyzyjnych.
Powolne, stateczne, dokonujące się krok po kroku
rozwiązywanie problemów zastępowane jest przez „strategie
symultaniczne", zaś treścią współzawodnictwa coraz częściej
staje się sam czas. Du-Wayne Peterson, jeden z
zarządzających Merrill Lynch, wyraził to w słowach: „Pieniądze
poruszają się z szybkością światła. Informacja musi rozchodzić
się jeszcze szybciej".
Omówione wyżej podstawowe cechy ekonomiki trzeciej fali,
wraz z ogromną mnogością innych, bardziej szczegółowych,
decydują o gigantycznej przemianie, jeśli chodzi o wytwarzanie
bogactwa. Przestawienie się Stanów Zjednoczonych, Japonii i
Europy na ten nowy system ciągle jeszcze trwa. Niemniej już
teraz można powiedzieć, że jest to najważniejsze wydarzenie w
światowej gospodarce od czasu, gdy rewolucja przemysłowa
pokryła cały glob siecią fabryk. Ta ogromna transformacja
dziejowa, która tempo swe znacznie przyspieszyła już w latach
siedemdziesiątych, w latach dziewięćdziesiątych jest już
znacznie bardziej rozwinięta. Niestety, ekonomiczne myślenie
Amerykanów pozostaje jeszcze w tyle za owym procesem.
47
ROZDZIAŁ PIĄTY
MATERIALIZM JURNY
Kiedy w Białym Domu urzędował jeszcze Ronald Reagan,
pewnego dnia w Jadalni Rodzinnej przy stole zebrała się
grupka osób dyskutujących o przyszłości Ameryki. Do ośmiorga
znanych futurologów i prezydenta dołączyli wiceprezydent oraz
trzech bezpośrednich doradców Reagana, wśród których
znajdował się także Donald Regan, świeżo mianowany szef
kancelarii.
Spotkanie rozpoczęło się od stwierdzenia, że chociaż
futurologowie różnią się w ocenie wielu kwestii techniczych,
politycznych i społecznych, to jednak zgodnie uznają, iż
gospodarka znajduje się w trakcie głębokiej transformacji.
Natychmiast wtrącił się Donald Regan: „Więc waszym zdaniem
odtąd już wszyscy zajmiemy się tylko strzyżeniem włosów i
sprzedażą hamburgerów? Czy Stany Zjednoczone nigdy już nie
będą wielką potęgą produkcyjną?"
Prezydent i wiceprezydent spojrzeli pytająco po zebranych.
Większość mężczyzn siedzących przy stole wydawała się
zdziwiona bezpośredniością i ostrością ataku. Wtedy Heidi
Toffler odparła spokojnie: „USA dalej będą wielką potęgą
produkcyjną, tyle że zmniejszy się udział osób pracujących w
fabrykach". Później, pokazując różnicę pomiędzy tradycyjnymi
sposobami produkcji a ówczesnymi metodami wytwarzania
komputerów Macintosh, Toffler zwróciła także uwagę na to, że
Stany Zjednoczone należą do grona największych na świecie
producentów żywności, chociaż tylko dwa procent zdolnych do
pracy zatrudnionych jest w rolnictwie. W istocie przez cały wiek
XIX im bardziej
48
malało statystyczne znaczenie grupy pracujących na farmach,
tym większą - nie zaś mniejszą - potęgą rolniczą stawały się
Stany Zjednoczone. Dlaczego nie miałoby być podobnie z
produkcją przemysłową?
Jest rzeczą zastanawiającą, że niezależnie od wahań w górę i
w dół, liczba osób zatrudnionych w przemyśle amerykańskim w
roku 1988 jest niemal taka sama jak w roku 1968 i wynosi
odrobinę ponad dziewiętnaście milionów. Nie zmienił się też w
tym okresie udział przemyski w całkowitym produkcie
narodowym, natomiast pracownicy przemysłowi stanowią dziś
znacznie mniejszą część ludności czynnej zawodowo niż
dwadzieścia lat temu. Widać też wyraźnie, jakie będą
perspektywy: zatrudnieni w fabrykach stanowić będą coraz
mniejszy fragment ogółu pracujących, z jednej bowiem strony
nieustannie wzrasta ludność USA i liczba osób w wieku
produkcyjnym, z drugiej zaś - w latach osiemdziesiątych
większość amerykańskich przedsiębiorstw przemysłowych
automatyzowała się i przechodziła bardzo poważne przemiany
organizacyjne. Jeśli zgodnie z niektórymi ocenami w ciągu
najbliższej dekady w USA będzie powstawać dziesięć tysięcy
nowych miejsc pracy dziennie, tylko bardzo nieliczne spośród
nich pojawią się w sektorze przemysłowym. Podobny proces
zmienia obecnie gospodarkę Japonii i Europy. Jednak wciąż
jeszcze często z ust marnych kierowników amerykańskich firm,
przywódców karlejących związków zawodowych, ekonomistów i
historyków usłyszeć można słowa bardzo podobne do tych,
których użył Donald Regan. Owa obrona wielkiego przemyski
wyrasta z przekonania, że przejście od pracy fizycznej do usług
i pracy umysłowej jest w pewien sposób szkodliwe dla
gospodarki i że drobną przedsiębiorczość z uwagi na liczbę
zatrudnionych należy uznać za rodzaj „upustu zdrowej krwi".
Jest to sposób myślenia, który przywodzi na myśl
osiemnastowiecznych fizjokratów francuskich, którzy z zasady
wrodzy ekonomice przemysłowej, za jedyną prawdziwie
wytwórczą gałąź uznawali rolnictwo.
49
Nowy sens bezrobocia
Wiele lamentów nad spadkiem" przemysłu wyrasta z nostalgii
za światem drugiej fali oraz odwołuje się do całkowicie już
przestarzałych pojęć bogactwa, produkcji i bezrobocia.
Poczynając od lat sześćdziesiątych, dokonuje się rozległy,
dramatyczny i nieodwracalny proces przechodzenia od
charakterystycznej dla drugiej fali pracy fizycznej do związanej
z trzecią falą działalności w sferze usług i symboli. Dziś w
Stanach Zjednoczonych w ten rodzaj poczynań
zaangażowanych jest ponad trzy czwarte zdolnych do pracy
Amerykanów. Ta wielka przemiana znajduje nader znamienny
wyraz w zadziwiającym fakcie, że światowy eksport usług i
„własności intelektualnej" jest dziś równy łącznemu eksportowi
produktów elektronicznych i samochodów lub łącznemu
eksportowi żywności i paliw.
Autorzy niniejszej książki oraz inni futurologowie już w latach
sześćdziesiątych zapowiadali dokonanie się takiej ogromnej
transformacji, ponieważ jednak powszechnie zlekceważono te
wczesne ostrzeżenia, zmiana dokonała się z gwałtownością i
burzliwością, których można było uniknąć. Nastąpiły masowe
zwolnienia z pracy, pojawiły się bankructwa i porażki, gdyż ci
wszyscy, którzy ociągali się z instalacją komputerów, robotów i
systemów informacyjnych, a także z przebudową niewydolnych
struktur, nie potrafili dotrzymać kroku bardziej rzutkim rywalom.
Wielu winą za swe niepowodzenia obarczało zagraniczną
konkurencję, zbyt wysokie lub zbyt niskie oprocentowanie w
bankach, uciążliwe regulacje prawne i tysiące innych
czynników.
Niektóre z tych elementów rzeczywiście wpływały mniej lub
bardziej niekorzystnie na sytuację gospodarczą, przede
wszystkim jednak winą za bolesność przemian należy obarczać
arogancję wielkich kolosów przemysłowych: producentów
samochodów, stalowni, stoczni, wielkich producentów
odzieżowych, które od dawna dominowały w życiu
gospodarczym. Za ową menedżerską butę płacić przyszło
osobom, które mają niewielki
50
wpływ na industrialne zacofanie, a zarazem są najbardziej
bezbronne: robotnikom.
Z faktu, że łączna liczba zatrudnionych w fabrykach jest w roku
1988 taka sama jak dwadzieścia lat wcześniej, nie należy
wnosić, że ludzie uprzednio zwolnieni powrócili potem do
swoich zajęć. Wraz z tym, jak rozprzestrzeniały się technologie
trzeciej fali, także korporacje wielkoprzemysłowe zaczęły
potrzebować pracowników zupełnie nowego typu.
Stare fabryki drugiej fali zatrudniały robotników, których łatwo
było zastąpić innymi. Natomiast przedsięwzięcia trzeciej fali
wymagają umiejętności coraz bardziej wyspecjalizowanych, co
sprawia, że ludzi nimi dysponujących trudno jest zastąpić, to
zaś w zupełnie nowym świetle stawia problem bezrobocia. W
fabrycznych społecznościach drugiej fali, zastrzyk w postaci
kapitałów inwestycyjnych czy zakupów konsumenckich mógł
ożywić gospodarkę i rodzić nowe miejsca pracy. Jeśli było,
powiedzmy, dwa miliony bezrobotnych, to w zasadzie problem
polegał na tym, żeby za pomocą bodźców ekonomicznych
stworzyć dwa miliony nowych stanowisk. Ponieważ kwalifikacje
do zajęć produkcyjnych były nieskomplikowane i można się było
ich nauczyć w ciągu kilku godzin, więc każdy niemal bezrobotny
nadawał się do każdej niemal pracy.
Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa we współczesnej
super-symbolicznej gospodarce. Dlatego nie bardzo wiadomo,
co zrobić z wielką częścią bezrobotnych, a tradycyjne środki
zaradcze, autorstwa Keynesa i monetarystów, okazują się tutaj
nieskuteczne. W obliczu Wielkiego Kryzysu John Maynard
Keynes zalecał jako lekarstwo deficyt budżetowy: wydatki
rządowe płynęły do kieszeni konsumentów, ci zwiększali swoje
zakupy, większy zaś popyt skłaniał przedsiębiorców do
rozszerzania produkcji i zatrudniania nowych pracowników.
Dzięki temu znikało bezrobocie. Monetaryści z kolei zalecaj ą
manewrowanie stawkami procentowymi i podażą pieniądza,
aby w ten sposób zgodnie z potrzebami regulować siłę
nabywczą ludności.
W warunkach dzisiejszej globalnej ekonomiki wlewanie
pieniędzy
51
do kieszeni konsumentów może pozostać bez żadnego wpływu
na wewnętrzną sytuację gospodarczą, jeśli strumień pieniądza
popłynie za granicę. Jeśli Amerykanin kupuje nowy telewizor
czy odtwarzacz płyt kompaktowych, po prostu wysyła dolary do
Japonii, Korei czy Malezji i nie przybywa przez to w kraju
żadnego nowego miejsca pracy.
Jednak błąd dawnych strategii polega jeszcze na czymś innym:
uparcie koncentrują się one na obiegu pieniądza, nie zaś na
wiedzy. Tymczasem dzisiaj nie można już zredukować
bezrobocia przez samo tylko stworzenie nowych miejsc pracy,
cały problem nie daje się bowiem rozwiązać czysto liczbowo.
Bezrobocie nabrało obecnie charakteru jakościowego, a nie
ilościowego. Ludzie pozostawieni bez pracy rozpaczliwie
potrzebują pieniędzy, aby mogli wyżyć oni sami oraz ich
rodziny. Z ekonomicznego, psychologicznego i moralnego
punktu widzenia wskazane jest, aby społeczeństwo nie
pozostawiało ich samym sobie. Jednak w super-symbolicznej
gospodarce efektywna strategia walki z bezrobociem w
mniejszym stopniu musi polegać na alokacji bogactwa, a w
znacznie większym na alokacji wiedzy. Ponieważ coraz rzadziej
będzie można znaleźć zajęcie w tradycyjnie pojmowanym
przemyśle, trzeba ludzi przygotowywać poprzez szkolenia,
ćwiczenia praktyczne i obserwacje uczestniczące do podjęcia
pracy w coraz szybciej rozwijającej się sferze usług. Można tu
wspomnieć o opiece nad tworzącymi coraz liczniejszą grupę
ludźmi w podeszłym wieku, opiece nad dziećmi, służbie
zdrowia, ochronie własności, a także zapewnieniu
bezpieczeństwa, rozrywce, turystyce i mnóstwie innych
dziedzin. Do tego potrzebne jest jednak traktowanie pracy w
szeroko rozumianym sektorze usług z taką samą powagą i
takim samym szacunkiem jak pracy w fabryce, nie zaś
zbywanie jej pogardliwymi wzmiankami o „fryzjerach i
sprzedawcach hamburgerów". McDonald's - przy całym dla
niego szacunku - nie może występować jako symbol
reprezentujący ogromną różnorodność zajęć, która od
nauczania, poprzez służbę gromadzenia informacji, sięga aż do
szpitalnego ośrodka radiologicznego. Jeśli zaś płace w
usługach są ciągle
52
niskie, to trzeba zatroszczyć się o wzrost efektywności tych
zajęć, a także o nowe formy obrony interesów ludzi
zatrudnionych w tej sferze. Związki zawodowe, które powstały,
aby walczyć o sprawy robotników wielkoprzemysłowych, muszą
się zdecydowanie przekształcić albo ustąpić miejsca
organizacjom nowego typu, bardziej dostosowanym do
charakteru gospodarki super-symbolicznej. Aby przetrwać,
muszą zacząć wspierać takie rozwiązania jak praca w domu,
ruchomy czas pracy i wspólne rozwiązywanie zadań, nie zaś
zażarcie się im sprzeciwiać.
Mówiąc krótko, powstanie ekonomiki super-symbolicznej
wymaga od nas przemyślenia problemu bezrobocia od samych
podstaw. Tyle że wystąpienie przeciw zastarzałym przesłankom
jest zarazem wystąpieniem przeciw tym, którzy czerpią z nich
korzyści. Tworzony przez trzecią falę system wytwarzania
bogactwa zagraża przeto utrwalonym układom władzy i
wpływów w korporacjach, związkach zawodowych i
administracji rządowej.
Różnorodność pracy umysłowej
W warunkach ekonomiki super-symbolicznej przestarzałe staje
się nie tylko dawne pojęcie bezrobocia, ale w ogóle pracy. Aby
urobić sobie nowe, trzeba dokonać jeszcze bardziej
radykalnych zmian w naszym słowniku.
Zacznijmy od tego, że tradycyjny podział gospodarki na
rolnictwo, przemysł i usługi więcej zaciemnia niż wyjaśnia.
Gwałtowne zmiany zachodzące w świecie sprawiają, że
rozmywają się podziały ongiś wyraziste i klarowne. Zamiast
więc trzymać się starych klasyfikacji, zapytajmy lepiej, czym
ludzie zajmują się w konkretnych firmach, aby wytworzyć
bogactwo, a wtedy okaże się, iż we wszystkich tych trzech
sektorach praca w coraz większym stopniu polega na
przetwarzaniu symboli, jest przeto pracą umysłową.
Farmerzy wyliczają dziś na komputerach, jakie trzeba będzie
zrobić zasiewy; pracownicy stalowni czuwają przy konsoletach
53
i monitorach; bankierzy na przenośnych komputerach modelują
rynki finansowe. W tej sytuacji zupełnie bez znaczenia jest, czy
ekonomiści wpiszą te poczynania do rubryki rolnictwo, przemysł
czy usługi. Bezużyteczne stają się dawne określenia zawodów.
Niewiele w istocie nam to mówi, kiedy dowiadujemy się, że ktoś
jest magazynierem, tokarzem czy agentem handlowym. O wiele
lepiej jest grupować pracowników wedle tego, jak wiele z ich
czynności polega na przetwarzaniu symboli, zupełnie
niezależnie od kwestii, czy czynności owe wykonują w
magazynie, ciężarówce, fabryce, szpitalu czy urzędzie. W
grupie pracowników umysłowych znajdą się badacz naukowy,
analityk finansów, programista komputerowy, ale także na
przykład archiwista. Dlaczego archiwista znalazł się obok
naukowca? Gdyż ich praca - skądinąd nader różna i tocząca się
na różnych poziomach abstrakcji - polega na przekazywaniu
informacji i ich mnożeniu. Jest to działalność dotycząca
całkowicie sfery symboli. Do pracowników umysłowych
przyjdzie jednak zaliczyć także najróżniejsze przypadki
„mieszane", to znaczy takie zajęcia, przy których używa się
wprawdzie siły fizycznej, ale zarazem korzysta się też z
informacji. Dzisiaj nawet ludzie zajmujący się przyjmowaniem,
segregowaniem, wysyłaniem i dostarczaniem przesyłek
ekspresowych muszą na co dzień korzystać z komputera. W
nowoczesnej fabryce robotnikowi obsługującemu maszynę nie
mogą być obce arkana informatyki. Recepcjonista hotelowy,
pielęgniarka i wiele, wiele innych osób o zbliżonych zawodach,
wiele czasu spędzają wprawdzie wśród ludzi, zarazem jednak
tworzą, gromadzą i rozprowadzają informacje. Mechanicy
samochodowi na stacjach remontowych Forda mają jak dawniej
zabrudzone smarem ręce, ale muszą też umieć korzystać z
komputerów Hewlett-Packard, które pozwalają im na szybkie
zlokalizowanie usterki, a także zapewniają dostęp do setek
megabitów rysunków i danych technicznych zarejestrowanych
na CD-ROMach. Program pyta o uszkodzenie samochodu, a
następnie udostępnia żądane informacje, ale także podsuwa
sugestie i opracowuje kolejność czynności naprawczych. Czy
ten, kto
54
w ten sposób konsultuje się z komputerem, jest mechanikiem
czy pracownikiem umysłowym?
Zanikają też bezpowrotnie te zajęcia, które mają charakter
czysto fizyczny. Im mniej jest pracy ręcznej, tym bardziej kurczy
się proletariat, jego miejsce zaś zajmuje intelektuariat, czy
może ściślej: wraz z rozwojem super-symbolicznej ekonomiki
proletariat przekształca się w intelektuariat. Kiedy współcześnie
chcemy scharakteryzować czyjąś pracę, kluczowe stają się
następujące pytania: Jak wielką jej część stanowi przetwarzanie
informacji? Jak wielka jej część ma charakter rutynowy,
powtarzalny? Na jakim poziomie abstrakcji się rozgrywa? Jaki
dostęp ma pracownik do centralnego banku danych i systemu
informacyjnego kierownictwa? Jak wielka jest autonomia i
odpowiedzialność?
Niskie zintelektualizowanie kontra wysokie
Tak poważne przemiany nie mogą dokonywać się bez walki, a
jeśli chcemy przewidzieć, kto w niej wygra, kto zaś poniesie
porażkę, pożyteczne może się okazać spojrzenie na różne
przedsiębiorstwa właśnie z punktu widzenia pracy umysłowej.
Spróbujmy je przeto klasyfikować nie ze względu na to, czy
działają w przemyśle, rolnictwie czy w usługach, lecz z uwagi
na rzeczywisty charakter wykonywanej w nich pracy.
CSX, na przykład, jest firmą, która zajmuje się komunikacją
kolejową we wschodniej części USA, a także prowadzi jeden z
największych na świecie systemów kontenerowych w żegludze
oceanicznej. Niemniej CSX uważa, że w coraz większym
stopniu przedmiotem jej poczynań jest informacja. Alex Mandl z
CSX ujmuje to tak: „Coraz większą część naszej oferty zajmują
usługi informacyjne. Nie wystarczy już sama dostawa towarów.
Konsumenci domagają się informacji. Chcą wiedzieć, kiedy ich
towary zostaną umieszczone w kontenerach i z nich
wyładowane, gdzie będą w jakiej chwili, chcą znać ceny, opłaty
celne i mnóstwo innych szczegółów. Nasze poczynania karmią
się informacją i są z nią ściśle związane". Znaczy to tyle, że
pośród
55
pracowników CSX coraz więcej jest takich, których zajęcia mają
charakter umysłowy czy głównie umysłowy.
Dlatego też bylibyśmy skłonni z grubsza podzielić
przedsiębiorstwa na wysoko, średnio i nisko
zintelektualizowane. Niektóre firmy i niektóre typy potrzebują
większej ilości informacji od innych, i dlatego, podobnie jak
jednostkowe zajęcia, można je uszeregować zgodnie z ilością i
stopniem skomplikowania wykonywanej w nich pracy
umysłowej.
W przedsiębiorstwach nisko zintelektualizowanych pracę
umysłową wykonuje kilka osób ulokowanych na szczycie,
reszcie zaś zatrudnionych pozostawiona jest praca fizyczna czy
też taka, która nie wymaga żadnego wysiłku myślowego.
Działanie takich firm opiera się na przeświadczeniu, że
pracownicy są ignorantami albo też że ich wiedza nie jest
istotna dla produkcji. Nawet w sektorach wysoko
zintelektualizowanych można znaleźć jeszcze zajęcia nie
wymagające żadnych kwalifikacji, ogłupiające, które ze swych
wykonawców czynią trybiki wielkiej maszyny. Takie jednak
próby obstawania przy metodach, które zalecał Frederick Taylor
w początkach naszego stulecia, są już tylko reliktami
bezmyślnej przeszłości, nie zaś elementami przyszłości
przepojonej myśleniem. Czynności monotonne i tak proste, że
można je wykonywać bez żadnego wysiłku umysłowego,
prędzej czy później zostaną przekazane robotom. Gospodarka
jest w trakcie przestawiania się na produkcję trzeciej fali, a
wszystkie firmy muszą gruntownie zastanowić się nad
znaczeniem wiedzy. Najbardziej rzutkie z tych, które działają w
sektorach wysoko zintelektualizowanych, już to zrobiły i
odpowiednio zreorganizowały swoje poczynania. Ich działanie
opiera się na przekonaniu, że efektywność i zyski będą
gwałtownie rosnąć, gdy do minimum zredukuje się ilość pracy
bezmyślnej (albo też przekaże się ją automatom), do
maksimum zaś wykorzysta potencjał intelektualny pracowników.
Celem jest zbudowanie lepiej opłacanego, ale za to mniejszego
i bardziej sprawnego zespołu pracowników.
W dziedzinach średnio zintelektualizowanych, w których
56
ciągle sporą rolę odgrywa praca fizyczna, obserwujemy, jak
wzrasta rola informacji i pracy umysłowej. Firmy wysoko
zintelektualizowane nie są bynajmniej instytucjami
charytatywnymi. Chociaż praca w nich jest mniej wyczerpująca
fizycznie i przebiega w znacznie wygodniejszych warunkach, to
przecież wymagania, jakie się tutaj stawia zatrudnionym, są
znacznie wyższe. Oczekuje się od nich, że w pracy
wykorzystywać będą nie tylko swe zdolności umysłowe, ale
także uczucia, intuicję i wyobraźnię. To dlatego krytycy ze
szkoły Marcusego podnoszą larum, że oto pojawiła się bardziej
złowroga niż dotąd forma wyzysku.
Ideologia niskiego zintelektualizowania
W nisko zintelektualizowanych ekonomikach przemysłowych
majątek mierzyło się po prostu ilością posiadanych dóbr, ich
wytwarzanie zaś uznawano za zasadniczy cel gospodarki. Z
kolei działania w sferze symboli i usług, ponieważ nie przynosiły
materialnych efektów były traktowane lekceważąco jako
nieproduktywne. Wytwarzanie przedmiotów - samochodów,
odbiorników radiowych i telewizyjnych, traktorów - uznawane
było za czynność dowodzącą siły i prężności gospodarki, w
której z lubością posługiwano się takimi słowami jak konkretny,
praktyczny czy realistyczny. O wytwarzaniu wiedzy czy
wymianie informacji mówiono z kolei pogardliwie, iż jest to tylko
robota papierkowa. Postawa taka miała mnóstwo zwykle nie
dotrzeganych konsekwencji. Produkcja, działalność wytwórcza,
miała rodzić się ze skojarzenia materialnych surowców, maszyn
i mięśni... O wartości firmy decydował jej majątek rzeczowy...
Narodowe bogactwo rodziło się z nadwyżki w wymianie dóbr
materialnych... Znaczenie usług polegało jedynie na
usprawnianiu procesów rzeczowych... Edukacja oznaczała
stratę czasu, jeśli nie służyła przygotowaniu do konkretnego
zawodu... Badania naukowe, to zawracanie głowy... Wiedza
humanistyczna nie pomagała w interesach, a nawet w nich
przeszkadzała. Mówiąc krótko, liczyło się to, co przeliczalne.
57
Postawa taka nie ograniczała się jednak tylko do kapitalizmu i
jego Babbittów, jako że dominowała także w świecie
komunistycznym. Marksistowscy ekonomiści wiele musieli się
napocić, żeby umieścić gdzieś w swoich schematach pracę
umysłową, zaś realizm socjalistyczny w tysięcznych odmianach
sportretował szczęśliwych robotników, którzy w stylu
Schwarzeneggera prężą muskuły na tle kół zębatych, kominów
fabrycznych i lokomotyw parowych. Gloryfikacja proletariatu,
teza, że to on jest siłą napędową dziejowych przemian,
wyrastała w istocie z przesłanek ideologii niskiego
zintelektualizowania. W ten sposób nie powstawały bynajmniej
tylko luźne opinie, przeświadczenia i zachowania. Wprost
przeciwnie, tworzył się zwarty system samoodtwarzania i
samouzasadnienia, ideologiczny system jurnego i triumfalnego
materializmu. Ów jurny materializm był w istocie ideologią
masowej produkcji przemysłowej drugiej fali. Kiedyś miał on
niewątpliwie swoje racje i swój sens. Dzisiaj, kiedy prawdziwa
wartość większości produktów wiąże się z ilością zawartej w
nich wiedzy, ideologia taka jest reakcyjna i głupia. Każdy kraj,
który z rozmysłem wybiera drogę jurnego materializmu, skazuje
sam siebie na rolę Bangladeszu dwudziestego pierwszego
stulecia.
Ideologia wysokiego zintelektualizowania
Firmy, instytucje i ludzie, którzy już mocno się zaangażowali w
ekonomikę trzeciej fali nie stworzyli jeszcze własnej ideologii,
niemniej zaczynają się już pojawiać jej zasadnicze elementy.
Zapowiedzi tej nowej ideologii można znaleźć w ciągle
niedocenianych pracach takich pisarzy jak Eugene Loebl, który
przez jedenaście lat spędzonych w czechosłowackim więzieniu
gruntownie przemyślał podstawy ekonomiki marksistowskiej i
zachodniej; Henry K.H. Woo z Hongkongu, który badał
„niewidoczne wymiary bogactwa"; Orio Giarini z Genewy, który
w rozważaniach nad usługami w przyszłości odwołuje się do
pojęć ryzyka i nieoznaczoności, czy Amerykanin Walter
Weisskopf,
58
który zastanawia się nad znaczeniem nierównowagi w rozwoju
gospodarczym.
Nauki przyrodnicze zastanawiają się dziś, jak różne układy
zachowują się w warunkach zakłóceń, w jaki sposób z chaosu
wyłania się porządek i jak rozbudowane systemy wznoszą się
na wyższy stopień zróżnicowania. Są to kwestie niesłychanie
podobne do tych, z którymi mamy do czynienia we
współczesnej ekonomii i życiu gospodarczym. Podręczniki
zarządzania mówią o „karmieniu się chaosem". Ekonomiści na
nowo odkrywają pracę Josepha Schumpetera, który mówił o
„twórczej destrukcji" jako warunku rozwoju. W bezliku
bankructw, zmian właścicieli, reorganizacji, wspólnych
przedsięwzięć, efektownych startów współczesna gospodarka
jest bez porównania bardziej zróżnicowana, dynamiczna i
złożona niż stateczna ekonomika produkcji fabrycznej. Ów
przeskok na wyższy szczebel zróżnicowania, szybkości i
komplikacji wymaga też przejścia do wyższych, bardziej
wyszukanych form integracji, a temu z kolei musi towarzyszyć o
wiele doskonalsze przetwarzanie wiedzy. Wzorując się na
koncepcji siedemnastowiecznego myśliciela Kartezjusza,
kultura industrializmu ceniła tych ludzi, którzy potrafili rozkładać
problemy na najdrobniejsze elementy składowe. W ekonomii
efektem takiego analitycznego podejścia jest traktowanie
procesu produkcyjnego jako ciągu niezależnych poczynań.
Tymczasem model produkcji, który rodzi się w warunkach
ekonomiki super-symbolicznej, jest zdecydowanie odmienny.
Mamy tu do czynienia z postawą systemową, integrującą, która
każe widzieć produkcję jako zespół czynności jednoczesnych i
zsyntetyzowanych. Żadna z części tego procesu nie jest w
sobie zamknięta i nie może być rozpatrywana niezależnie od
innych. Zaczynamy dostrzegać, że w gruncie rzeczy działalność
fabryki nie ogranicza się tylko do produkcji. We współczesnych
modelach działania firmy zostaj ą rozciągnięte daleko poza
czynności czysto wytwórcze, czego przejawem są chociażby
naprawy gwarancyjne czy serwis usług, które zapewniają
swoim nabywcom wytwórcy komputerów. Niedługo też
powszechnie będzie się rozważać takie
59
kwestie, jak przyjazne dla środowiska pozbycie się zużytych
produktów, co sprawi, że wytwórcy będą musieli na innych
zasadach oprzeć projektowanie nowych modeli, rachunek
kosztów, metody produkcyjne i wiele, wiele innych elementów.
Jeszcze bardziej rozszerzy się skala usług poprodukcyjnych,
które jeszcze większą rolę będą odgrywać w majątku firmy. W
efekcie, pojęcie produkcji rozszerzy się tak, aby obejmować
wszystkie te funkcje. Wszystkie, a nie tylko te, które pojawiają
się już po powstaniu wyrobu. Firmy muszą zatroszczyć się o
szkolenie swoich pracowników, opiekę nad ich dziećmi i inne
codzienne ułatwienia. Niezadowolonego, przygnębionego
robotnika fizycznego można było uznawać za tak czy inaczej
„produktywnego". Tam, gdzie chodzi o poczynania w sferze
symboli, zadowoleni pracownicy są bardziej twórczy, problem
ich użyteczności zatem zaczyna się dla firmy długo przed ich
przyjazdem do pracy. Ludziom starej daty takie rozszerzone
pojęcie produkcji może się wydawać dziwaczne i nonsensowne.
Jest ono natomiast zupełnie naturalne dla kierowników nowego
typu, którzy przywykli do myślenia systemowego, nie zaś
rozwiązywania zagadnień krok po kroku. Produkcja okazuje się
przeto procesem o wiele bardziej rozległym i wszechstronnym,
niż sądzili ekonomiści i ideologowie gospodarki niskiego
zintelektualizowania. Z każdym kolejnym dniem widać, jak
coraz powszechniej ucieleśnieniem i źródłem wartości staje się
wiedza, a nie tani mozół, symbole i surowce.
Takie gruntowne przewartościowanie opinii na temat wartości
podważa wszystkie fundamentalne założenia teorii wolnego
rynku, marksizmu i jurnego materializmu. Niezależnie od tego,
czy materializm ów będzie głosił, że wartość rodzi się w pocie
robotniczej harówki, czy też że wytwarza ją dziarski
przedsiębiorca kapitalistyczny. W obu przypadkach jest to fałsz
szkodliwy i politycznie, i ekonomicznie. Zgodnie z poglądami
nowej ekonomii, do powstania wartości przyczyniają się
sekretarka i bankowiec, sprzedawca i księgowy, programista i
specjalista od telekomunikacji. Więcej nawet: przyczynia się do
niej klient.
60
Wartość rodzi się w zbiorowym wysiłku, nie zaś w kolejnych,
odizolowanych posunięciach.
Temu wzrostowi znaczenia pracy umysłowej w żaden sposób
nie potrafią zaszkodzić panikarskie artykuły, które przedstawiać
będą straszliwe konsekwencje zaniku przemysłowych
fundamentów i wyszydzać pojęcie gospodarki informacyjnej.
Nie powstrzymają one także narodzin nowego poglądu na
powstawanie wartości. Na naszych bowiem oczach nakładają
się na siebie i wzmacniają zmiany niesione przez trzecią falę:
przekształcaniu się produkcji towarzyszą przeobrażenia
kapitana i pieniądza. Wszystko to razem prowadzi do powstania
rewolucyjnie nowego systemu tworzenia bogactwa na Ziemi.
61
ROZDZIAŁ SZÓSTY
DZIEJOWA KRAKSA: SOCJALIZM I PRZYSZŁOŚĆ
Dramatyczna śmierć państwowego socjalizmu w Europie
Wschodniej, jego krwawa agonia od Bukaresztu przez Baku po
Pekin, nie jest czymś przypadkowym. Socjalizm zderzył się z
przyszłością. Rządy socjalistyczne upadły nie za sprawą
spisków CIA, okrążenia przez kapitalizm czy zewnętrznych
restrykcji. Komunistycze rządy w Europie Wschodniej zaczęły
się walić jak domki z klocków, ledwie tylko Moskwa dała do
zrozumienia, że nie będzie już więcej wysyłała swoich wojsk,
aby bronić tych reżimów przed ich obywatelami. Jednak kryzys
ustroju socjalistycznego w ZSRR, Chinach i we wszystkich
innych krajach ma o wiele głębsze podstawy. Podobnie jak
wynalezienie przez Gutenberga w połowie XV wieku ruchomej
czcionki umożliwiło rozprzestrzenianie się reformacji
protestanckiej, tak pojawienie się w drugiej połowie XX wieku
komputera i nowych środków łączności podminowało władzę
Moskwy nad umysłami w krajach, które podbiła lub sobie
podporządkowała. Marksistowscy ekonomiści (podobnie jak
bardzo wielu rzeczników klasycznej ekonomii politycznej)
traktowali pracowników umysłowych z lekceważeniem jako
nieproduktywnych. Tymczasem najprawdopodobniej to bardziej
oni niż jakakolwiek inna grupa stali się w połowie lat
sześćdziesiątych dla ekonomiki Zachodu tym, czym adrenalina
jest dla układu krwionośnego. Dzisiaj, przy ciągłym trwaniu
nierozwiązalnych ponoć sprzeczności, wysoko zaawansowane
technologicznie kraje Zachodu daleko wyprzedziły
62
pod względem ekonomicznym całą resztę świata. To kapitalizm
korzystający z komputera, nie zaś fabryczny socjalizm
zrealizował zapowiadany przez Marksa skok jakościowy.
Podczas gdy w krajach Zachodu dokonywała się prawdziwa
rewolucja, państwa socjalistyczne tworzyły blok prawdziwie
reakcyjny, w którym władza należała do starców gorąco
wierzących w ideologię dziewiętnastego wieku. Pierwszym
sowieckim przywódcą, który zrozumiał ten fakt, był Michaił
Gorbaczow. W roku 1989, trzydzieści lat po tym, jak zaczął się
wyłaniać nowy system tworzenia bogactwa, Gorbaczow
oznajmił w jednym z przemówień: „Jako jedni z ostatnich
uświadomiliśmy sobie, że w wieku informatyki najcenniejsza
jest wiedza".
Marks sformułował klasyczną definicję sytuacji rewolucyjnej.
Pojawia się ona wtedy, gdy „społeczne stosunki produkcji" (czyli
stosunki własności i nadzoru) przeszkadzają w dalszym rozwoju
„sił wytwórczych" (z grubsza rzecz biorąc: technologii). Formuła
ta znakomicie opisuje kryzys światowego socjalizmu: tak jak
feudalne stosunki społeczne hamowały ongiś rozwój przemyski,
tak współczesne socjalistyczne stosunki produkcji zupełnie nie
pozwalały krajom socjalistycznym skorzystać z nowego
systemu tworzenia bogactwa, który za przesłanki ma
komputery, łączność, a nade wszystko: otwarty obieg
informacji. Zasadniczym przeto błędem wielkiego eksperymentu
XX wieku, którym był państwowy socjalizm, były przestarzałe
poglądy na znaczenie wiedzy.
Maszyna przedcybernetyczna
Państwowy socjalizm, z nielicznymi wyjątkami, nie prowadził do
dobrobytu, równości i wolności, lecz do systemu
jednopartyjnego, potężnej biurokracji, wszechobecnej tajnej
policji, państwowej kontroli nad publikatorami, ograniczeń i
represji w sferze wolności intelektualnej oraz artystycznej.
Pomińmy kwestię oceanów krwi, którą trzeba było rozlać, aby
utrzymać ustrój przy życiu; dla nas ważne jest tutaj to, że każdy
z elementów
63
tego systemu służył nie tylko organizowaniu mas ludzkich, ale
także organizowaniu, kanalizowaniu i kontroli wiedzy.
Jednopartyjny ustrój ma na celu panowanie nad komunikacją
polityczną, ponieważ jednak nie istnieją żadne rywalizujące siły
polityczne, więc ograniczony zostaje przepływ informacji
politycznej przez społeczeństwo, blokują się pętle sprzężenia
zwrotnego, a w efekcie ludzie u władzy przestaj ą zdawać sobie
sprawę ze złożoności problemów, z którymi mają się uporać.
Kiedy z dołu do góry płyną - i to tylko limitowanymi kanałami -
bardzo wąsko określone informacje, z góry zaś spływają
polecenia, wykrywanie błędów i ich naprawa stają się ogromnie
trudne. W istocie, w krajach socjalistycznych informacja
dopływająca do rządzących oparta była w wielkim stopniu na
przekłamaniach i półprawdach, jako że przekazywanie
niepomyślnych wiadomości bywało ryzykowne. Tak więc
decyzja o budowie systemu jednopartyjnego jest jednocześnie
decyzją o wiedzy i informacji.
Wszechwładna biurokracja, która w socjalizmie kontrolowała
wszystkie sfery życia, także ograniczała przepływ informacji,
albowiem wtłaczała je do gotowych rubryk, a komunikowanie
się ograniczała do „oficjalnych kanałów", zarazem delegalizując
organizacje i kanały nieformalne. Do tego samego celu służyły:
aparat policyjny, państwowa kontrola środków łączności,
zamykanie ust intelektualistom i dławienie swobody wypowiedzi
artystycznej. Za wszystkimi tymi kwestiami kryje się jedna
podstawowa przesłanka: arogancka pewność, że ludzie
pełniący władzę - funkcjonariusze partyjni lub urzędnicy
państwowi - powinni decydować o tym, co inni mogą wiedzieć.
Te cechy charakterystyczne dla wszystkich państw socjalizmu
państwowego gwarantowały idiotyzmy ekonomiczne, a były
efektem zastosowania do społeczeństwa i życia społecznego
przed-cybernetycznego pojęcia maszyny. Maszyny drugiej fali
obchodziły się najczęściej bez jakichkolwiek elementów
sprzężenia zwrotnego. Włączało sieje do sieci, uruchamiało
silnik, one zaś zaczynały działać bez względu na to, co poza
tym działo się dookoła.
Natomiast trzecia fala przynosi maszyny inteligentne,
zaopatrzone
64
w czujniki, które wchłaniają informację z otoczenia, wykrywają
zmiany i do nich dostosowują funkcjonowanie całości. Maszyny
te dokonują samoregulacji i jest to rewolucyjna zmiana
techniczna.
Tymczasem teoretycy marksistowscy ugrzęźli w industrialnej
przeszłości, co znalazło swój wyraz także w ich słowniku. Dla
marksistowskich socjologów walka klasowa była lokomotywą
historii, a zasadniczym jej celem było przejęcie machiny
państwowej. Ponieważ samo społeczeństwo uznawano za
maszynę, więc głównym problemem politycznym wydawało się
takie jej wyregulowanie, aby produkowała dobrobyt i wolność.
Lenin, przejąwszy w 1917 roku władzę w Rosji, został
Naczelnym Mechanikiem. Ten bystry intelektualista pojmował
wprawdzie znaczenie idei, był jednak przekonany, że produkcję
symboli - i sam umysł - można zaprogramować. Marks pisał o
wolności, Lenin natomiast przez przejęcie władzy postanowił
sterować wiedzą. Dlatego domagał się, aby sztuka, kultura,
nauka, dziennikarstwo, wszelka w ogóle działalność w sferze
symboli, były służebne wobec generalnego planu społecznego.
Z czasem wszystkie gałęzie nauki zostaną schludnie
zorganizowane w ramach akademii, z wydziałami i rangami
urzędniczymi, a wszystko poddane ścisłemu nadzorowi partii i
państwa. Pracownicy kulturalni będą zatrudniani w instytucjach
doglądanych przez Ministerstwo Kultury. Wydawnictwa, stacje
radiowe, stacje telewizyjne należeć będą wyłącznie do państwa.
Sama wiedza została przeto z czasem uczyniona częścią
machiny państwowej. Takie bazujące na ograniczeniach
podejście do wiedzy utrudniało rozwój nawet nisko
zintelektualizowanej gospodarki fabrycznej, natomiast zupełnie
go uniemożliwia w epoce komputera.
Paradoks własności
Powstający w warunkach trzeciej fali system tworzenia
bogactwa stanowi zaprzeczenie trzech podstawowych
pewników socjalistycznej wizji społeczeństwa. Zacznijmy od
własności.
Od samych swych początków socjalizm winą za ubóstwo,
depresje ekonomiczne, bezrobocie i wszystkie pozostałe
grzechy industrializmu obciążał prywatną własność środków
produkcji. Wszystkie te negatywy zniknąć miały dzięki przejęciu
65
przez robotników fabryk na własność: za pośrednictwem
państwa lub kolektywów. Kiedy to nastąpi, wszystko stanie się
proste. Miejsce zabójczej konkurencji zajmie racjonalne
planowanie. Produkować będzie się nie dla zysku, lecz dla
pożytku konsumentów. Rozumnie będzie się wykorzystywać
społeczny potencjał, aby zagwarantować nieustanny rozwój. Po
raz pierwszy w dziejach ziści się sen o powszechnym
dobrobycie.
W XIX wieku, kiedy formułowano tę wizję, mogło się wydawać,
że odzwierciedla najnowsze ustalenia nauki. Marksiści z dumą
powiadali o sobie, że opuścili krainę mglistych utopii i wstąpili
na twardy grunt naukowego socjalizmu. Utopiści śnili o
samorządnych wspólnotach wiejskich. Naukowi socjaliści
wiedzieli już, że w warunkach rozwijającego się społeczeństwa
przemysłowego są to pomysły niepraktyczne. Utopiści w
rodzaju Charlesa Fouriera spoglądali w kierunku rolniczej
przeszłości. Naukowi socjaliści wpatrywali się w industrialną
przyszłość. Chociaż potem socjaliści mieli eksperymentować z
komunami, spółdzielniami i samorządami robotniczymi, to
jednak w całym socjalistycznym świecie dominowała
państwowa forma własności. To państwo, nie zaś robotnicy,
czerpało korzyści z rewolucji socjalistycznej.
Socjalizm nie spełnił swych obietnic radykalnego polepszenia
materialnych warunków życia. Kiedy po rewolucji stopa życiowa
w Związku Radzieckim spadła, odpowiedzialność za to
składano - częściowo słusznie - na pierwszą wojnę światową i
kontrrewolucję. Potem niedostatki tłumaczono oblężeniem
kapitalistycznym, jeszcze później - drugą wojną światową.
Tymczasem nawet w czterdzieści lat po wojnie brakowało w
Moskwie takich rarytasów jak kawa czy pomarańcze. Rzecz
jednak osobliwa, że chociaż znacznie już ubyło ortodoksyjnych
socjalistów, ciągle słyszy się ich na całym świecie, jak wzywają
do nacjonalizacji
66
przemysłu i finansów. Od Brazylii i Peru po Afrykę Południową,
włącznie nawet z uprzemysłowionymi państwami Zachodu,
wszędzie ostali się wierni wyznawcy, którzy na przekór
wszelkim świadectwom historycznym własność publiczną
uznają za postępową i głośno sprzeciwiają się wszelkim
próbom prywatyzacji sektorów państwowych. To prawda, że
nader zliberalizowana gospodarka światowa, bezkrytycznie
wychwalana przez wielkie, ponadnarodowe korporacje, jest
dosyć niestabilna. Jest też niestety prawdą, że sama
liberalizacja gospodarki nie powoduje automatycznej poprawy
losu biednych. Z drugiej jednak strony niepodważalne dowody
świadczą o tym, że państwowe przedsiębiorstwa wyzyskują
pracowników, niszczą środowisko i naciągają społeczeństwo co
najmniej równie efektywnie jak firmy prywatne. Wiele z nich
staje się gniazdami nieefektywności, korupcji i chciwości. Ich
nieudolność bardzo często staje się bodźcem do rozkwitu
czarnego rynku, który zawsze stanowi zagrożenie dla trwałości
państwa. Jednak na prawdziwą ironię zakrawa fakt, że zamiast
zgodnie z obietnicami przodować w technicznym i
technologicznym postępie, znacjonalizowane przedsiębiorstwa
są najczęściej najbardziej zachowawcze: najbardziej
zbiurokratyzowane, najwolniej się reorganizujące, najmniej
chętne, aby dostosować się do zmiany potrzeb konsumentów,
najbardziej oporne, gdy chodzi o informowanie obywateli,
ostatnie w kolejce do nowinek technicznych.
Przez ponad stulecie socjaliści oraz zwolennicy kapitalizmu
toczyli zażartą walkę w imię powszechnej bądź prywatnej
własności. Stawką w tym starciu bywało nierzadko ludzkie
życie. Tymczasem żadna ze stron nawet nie przypuściła, iż
powstanie nowego sytemu tworzenia wartości niemal wszystkie
ich argumenty uczyni przestarzałymi. Tak się właśnie stało,
albowiem najważniejsza dziś postać własności jest
nienamacalna. Jest super-symboliczna, a stanowi ją wiedza. Tę
samą wiedzę wielu ludzi może jednocześnie wykorzystywać do
tworzenia bogactwa i pomnażania samej wiedzy. W
przeciwieństwie zaś do fabryk i pól wiedza jest
niewyczerpywalna.
67
Ile śrub z lewym gwintem?
Drugim z filarów katedry socjalizmu było centralne planowanie.
Rozumne planowanie przez centrum decyzyjne miało zastąpić
chaos gospodarki rynkowej, koncentrując społeczne zasoby w
kluczowych sektorach i przyspieszając w ten sposób rozwój
technologiczny. Tyle że centralne planowanie wymaga wiedzy,
a już w latach dwudziestych obecnego stulecia austriacki
ekonomista Ludwig von Mises wykazał, że właśnie brak wiedzy
czy, jak on to określił, problem rachunkowy stanowi piętę
achillesową socjalizmu. Ile butów i jakich rozmiarów powinna
wytwarzać fabryka w Irkucku? Ile potrzebujemy śrub z lewym
gwintem albo arkuszy papieru w kratkę? Jaką ustalić relację
cen pomiędzy karburatorami a kartoflami? Ile złotych, rubli czy
jenów należy zainwestować w każde z dziesiątków tysięcy
stanowisk, linii produkcyjnych i zakładów?
Całe pokolenia sumiennych planistów socjalistycznych zmagały
się desperacko z podobnymi pytaniami. Potrzebowali coraz
więcej danych i otrzymywali coraz więcej kłamstw. Dyrektorzy
bowiem nie kwapili się z informacjami o zawaleniu zadań
planowych, faszerowali więc biurokratów łgarstwami. Przy
braku sygnałów rynkowych dostarczanych przez podaż i popyt,
ekonomiści usiłowali szacować gospodarkę w
roboczogodzinach i liczyć rzeczy raczej na sztuki, niż wyrażać
je w pieniądzu; szukali pomocy w modelach ekonometrycznych;
chwytali się analizy nakładów i wyników. Nic jednak nie
pomagało. Im więcej gromadzili informacji, tym bardziej
rozpadała się gospodarka. Całe trzy czwarte wieku po rosyjskiej
rewolucji prawdziwym symbolem ZSRR były nie sierp i młot, ale
kolejki przed sklepami.
Dzisiaj wszystkie kraje socjalistyczne i postsocjalistyczne
wprowadzać chcą gospodarkę rynkową. Różne są strategie
oraz próby stworzenia „siatki bezpieczeństwa" dla zwalnianych
pracowników, ale niemal uniwersalnym uznaniem cieszy się
prawda, że kiedy podaż i popyt określają ceny (przynajmniej w
pewnym zakresie), uzyskana zostaje informacja, której
68
brakowało centralnemu planiście, gdyż to ceny wyraźnie
wskazują, co jest, a co nie jest potrzebne.
Niemniej w całej tej dyskusji nad nieodzownymi sygnałami
ekonomiści przeoczają niesłychanie ważną rzecz: że
wprowadzanie zmiany zakłada fundamentalną zmianę w
strukturze kanałów komunikacyjnych, te zaś powodują ogromne
transformacje w układzie władzy. Najważniejsza różnica
pomiędzy gospodarką centralnie planowaną a gospodarką
rynkową polega na tym, że w pierwszej informacja przepływa
pionowo, podczas gdy w drugiej o wiele więcej informacji
przemieszcza się poziomo i po przekątnych, gdyż na każdym
szczeblu następuje jej wymiana pomiędzy nabywcami i
sprzedawcami. Zmiana ta stanowi zagrożenie nie tylko dla
biurokratów w ministerstwach i najwyższych instytucjach, ale
także dla wielomilionowej rzeszy minibiurokratów, dla których
jedynym źródłem władzy była kontrola nad kanałami
informacyjnymi. Nowe metody tworzenia bogactwa wymagają
tak wiele wiedzy, tak różnorodnej informacji, tak bogatych form
komunikacji, że absolutnie niemożliwe jest ich uzyskanie przy
centralnym planowaniu gospodarki. Tak oto powstanie
ekonomiki super-symbolicznej burzy drugi z filarów
socjalistycznej ortodoksji.
Śmietnik historii
Trzecim z owych kruszących się filarów socjalizmu jest jego
całkowita koncentracja na sprzęcie i przedmiotach materialnych
oraz pogarda dla rolnictwa i pracy umysłowej.
Po roku 1917 w ZSRR brakło kapitału, aby budować stalownie,
tamy i fabryki samochodów. Przywódcy sowieccy ukuli przeto
teorię „socjalistycznej akumulacji pierwotnej", którą ostatecznie
sformułował E. A. Prieobrażenskij. Głosiła ona, że konieczny
kapitał wycisnąć trzeba z chłopów, obniżając standard ich życia
do egzystencjalnego minimum i odbierając wszystkie nadwyżki.
Zebrane w ten sposób środki posłużyć miały budowie
przemysłu ciężkiego. W efekcie rolnictwo stało się miejscem
69
klęski wszystkich gospodarek socjalistycznych, w których
strategię drugiej fali realizowano kosztem ludzi fali pierwszej.
Oprócz tego w socjalizmie nader często poniewierano tymi,
którzy trudnili się usługami i pracą umysłową. Ponieważ celem
socjalizmu była wszędzie burzliwa industrializacja, pod niebiosa
wychwalana była praca fizyczna, czemu towarzyszyło skupienie
wszystkich zainteresowań na produkcji, nie zaś na spożyciu, na
wytwarzaniu dóbr produkcyjnych, nie zaś konsumpcyjnych.
Ortodoksyjni marksiści głosili z reguły materiał i styczną tezę, że
idee, informacje, sztuka, kultura, prawo, ogółem wszystkie
nienamacalne produkty umysłu składają się na nadbudowę,
która nałożona jest na ekonomiczną bazę życia społecznego.
Chociaż zgadzano się, że istnieje między nimi jakiś rodzaj
sprzężenia zwrotnego, to jednak baza określała nadbudowę,
nie zaś odwrotnie. Głosicieli odmiennych w tym względzie
poglądów określano mianem idealistów, który to epitet bywał
czasami nader niebezpieczny. Dla marksistów sprzęt i
przedmiot były ważniejsze od teorii i symbolu; rewolucja
komputerowa pokazuje nam dzisiaj, że jest odwrotnie. Jeśli w
ogóle zdecydować się na tego typu stwierdzenia, to raczej
należałoby powiedzieć, iż to informacja określa życie
gospodarcze, nie zaś odwrotnie.
Społeczeństwa nie są jednak ani maszynami, ani komputerami;
nie sposób zredukować ich do bazy i nadbudowy, sprzętu i
oprogramowania. Trzeba raczej powiedzieć, że są całościami
złożonymi z wielkiej mnogości elementów, które łączą zawiłe i
liczne pętle sprzężenia zwrotnego, co tworzy niesłychanie
skomplikowany układ wzajemnego oddziaływania. Im bardziej
wzrasta złożoność tych całości, tym większa staje się rola
wiedzy, która zapewnia możliwość ekonomicznego i
ekologicznego trwania.
Tak przeto świat socjalistyczny okazał się kompletnie nie
przygotowany do nadejścia ekonomiki trzeciej fali, której
podstawowy surowiec jest w istocie niewidzialny, nienamacalny.
Zderzenie się socjalizmu z wymogami przyszłości doprowadziło
do dziejowej kraksy.
70
ROZDZIAŁ SIÓDMY
KOLIZJA ELEKTORATÓW
Nieskończona jest lista problemów, przed którymi staje nasze
społeczeństwo. Otacza nas zapach śmiertelnej zgnilizny, który
roztacza wokół siebie umierająca cywilizacja industrialna;
widzimy, jak na skutek nieefektywności i korupcji jedna po
drugiej walą się najróżniejsze szacowne instytucje.
Powszechne i dręczące staje się poczucie potrzeby
radykalnych zmian. Pojawiają się tysiące inicjatyw, z których
każda twierdzi, że jest fundamentalna i rewolucyjna.
Tymczasem nowe ustawy, regulacje, plany i przedsięwzięcia,
które miały za zadanie rozwiązać trudności, powracają do nas
niczym bumerang i pogarszają sytuację oraz przyczyniają się
do pogłębienia uczucia, że nic już nie da się zrobić.
W takiej sytuacji pojawia się niesłychanie groźna dla każdej
demokracji tęsknota za „zbawcą na białym koniu". Jeśli my
sami nie wykażemy śmiałości i wyobraźni, także nasza
cywilizacja znaleźć się może na „śmietniku historii".
Publikatory niezmiennie pokazują amerykańskie życie
polityczne jako ciąg nieprzerwanych zmagań dwóch
gladiatorów: partii demokratycznej i republikańskiej.
Tymczasem przeciętni Amerykanie stopniowo zaczynają
odczuwać znużenie i irytację dziennikarzami i politykami. Coraz
więcej ludzi partyjne zmagania uważa za rodzaj maskarady:
kosztownej, nierzetelnej i nieuczciwej. Coraz częściej pojawia
się pytanie: „Czy to kto wygra ma jakieś znaczenie?"
Odpowiedź brzmi: „Tak!", ale jej racje są zupełnie inne od tych,
którymi się nas faszeruje.
W roku 1980 pisaliśmy w Trzeciej fali: „Najważniejszym
współcześnie wydarzeniem politycznym jest pojawienie się na
71
naszych oczach dwóch wrogich obozów: tego, który związany
jest z cywilizacją drugiej fali i tego, który jest rzecznikiem
trzeciej fali. Pierwszy za wszelką cenę stara się ochronić
podstawowe instytucje masowego społeczeństwa
industrialnego: społeczną komórkę rodziny, system masowej
edukacji, wielkie korporacje, masowe związki zawodowe,
scentralizowane państwo narodowe oraz ustrój rządów
pseudoprzedstawicielskich.
Obóz przeciwny uważa, że żaden z palących problemów
współczesności, poczynając od kwestii energii, wojen i nędzy, a
na zagrożeniu ekologicznym i rozpadzie życia rodzinnego
kończąc, nie może znaleźć rozwiązania w ramach cywilizacji
przemysłowej. Granica pomiędzy dwoma obozami nie jest
ostra. Większość z nas jest wewnętrznie rozdarta, wyznając
oba przekonania naraz. Ciągle jeszcze codzienne wydarzenia
wydają się nam mroczne i zagadkowe. Na dodatek, w każdym
stronnictwie widzimy wiele grup, z których każda ma na uwadze
jedynie swój wąsko określony interes i nie zabiega o żadną
bardziej uniwersalną wizję. Żadna ze stron nie ma monopolu na
moralność: ludzie szlachetni i uczciwi znajdują się po obu
stronach. Tak czy owak, różnice pomiędzy tymi dwiema
politycznymi formacjami są ogromne".
Rzecznicy przeszłości
Fakt, że nawet dzisiaj nie dostrzega się powszechnie istotności
tego starcia, daje się wyjaśnić tym, iż prasa koncentruje się w
rzeczywistości na tradycyjnych konfliktach politycznych, które
są walką grup drugiej fali o resztki starego systemu. Jakkolwiek
jednak zażarte byłyby ich boje, grupy te natychmiast zwierają
szeregi, kiedy pojawiają się inicjatywy wyrastające z ducha
trzeciej fali. To właśnie dlatego w roku 1984 (a więc trzy lata
przed tym, jak jego życie prywatne stało się politycznym
problemem), kiedy Gary Hart ubiegał się o nominację
prezydencką z ramienia Partii Demokratów i wygrał prawybory
w New Hampshire pod hasłem nowego myślenia, wierni
kategoriom
72
drugiej fali baronowie Partii Demokratycznej zjednoczyli się i
dokonali wyboru statecznego, bezpiecznego rzecznika drugiej
fali, jakim był Walter Mondale. To właśnie dlatego w czasach
jeszcze nam bliższych zwolennicy Nadera i Buchanana
wspólnie zwalczają NAFTA. To właśnie dlatego, gdy w roku
1991 Kongres decydował o rozdziale funduszy na
infrastrukturę, sto pięćdziesiąt miliardów dolarów przeznaczone
zostało na szosy, autostrady, mosty i likwidację wybojów - co
zagwarantowało zyski konsorcjom drugiej fali i pracę dla
działaczy związkowych spod jej znaku - podczas gdy na
budowę autostrady elektronicznej wydzielono marny jeden
miliard dolarów. Nikt nie będzie polemizował z tym, że potrzeba
nam autostrad i mostów, ale należą one do infrastruktury
drugiej fali, podczas gdy sieci cyfrowe stanowią serce
infrastruktury trzeciej fali. Nie chodzi nam tutaj o problem, czy
rząd powinien subsydiować sieci informacyjne, lecz o widoczną
dysproporcję sił w Waszyngtonie: wyraźnie na korzyść drugiej,
a na niekorzyść trzeciej fali. Z racji owej dysproporcji
wiceprezydent Gore - który jedną nogą stoi w obozie
rzeczników cywilizacji super-symbolicznej - pomimo wszystkich
wysiłków nie zdołał zreorganizować administracji rządowej
zgodnie z wymogami trzeciej fali. Scentralizowana biurokracja
jest jedną z naczelnych form społeczeństw drugiej fali. W
czasach, gdy współzawodnictwo zmusza największe korporacje
do rozpaczliwych prób pozbycia się własnego garbu
urzędniczego i poszukiwania zgodnych z potrzebami trzeciej fali
form zarządzania, agencjom rządowym, wspieranym przez
protesty urzędniczych związków zawodowych, udało się oprzeć
wszelkim próbom odmiany i zachować dawną nieruchawą
postać, strukturę wytworzoną i umocnioną przez cywilizację
drugiej fali. Elity drugiej fali walczą o zachowanie przeszłości,
gdyż to dzięki dawnym zasadom doszły do znaczenia i
bogactwa, którym zagrażają wszelkie reformatorskie pomysły.
Nie chodzi jednak tylko o elity. Miliony Amerykanów,
należących do warstw biednych i do klasy średniej także
przeciwstawiają się transformacjom trzeciej fali, albowiem żywią
- często niebezpodstawne - obawy, że
73
utracą pracę, a pozostawieni samym sobie będą skazani na
stoczenie się na społeczne dno.
Wszelako aby pojąć ogromną, bezwładną potęgę sił drugiej fali
w Ameryce, trzeba zwrócić uwagę nie tylko na stare przemysły
fabryczne, ich robotników i działaczy związkowych. Sektory
drugiej fali wspierane są przez te grupy z Wall Street, które je
obsługują, a także przez tych wszystkich intelektualistów i
nauczycieli akademickich, którzy otrzymują gaże, stypendia
bądź fundusze badawcze od różnorakich instytucji związanych
z cywilizacją industrialną. Ich zadaniem jest dobór korzystnych
dla tej cywilizacji danych oraz wykuwanie ideologicznych
argumentów i sloganów głoszących - na przykład - że sektory
usług i przetwarzania informacji są nieproduktywne, że
symbolem wszystkich zajęć usługowych jest budka z
hamburgerami, czy że zdrowym jądrem gospodarki jest
przemysł fabryczny. Trudno się dziwić, że pod takim
zmasowanym ostrzałem obie partie polityczne ucieleśniają
myślenie w kategoriach drugiej fali. Nadzieja, jaką demokraci
pokładają w biurokracji i rozwiązaniach centralistycznych, gdy
chodzi o takie problemy jak chociażby kryzys ubezpieczeń
leczniczych, wyrasta bezpośrednio z industrialnych teorii
efektywności. Jeśli nie liczyć pojedynczych polityków, takich jak
wiceprezydent Gore, który rozumie znaczenie najnowszej
techniki i pełnił przez pewien czas funkcję
współprzewodniczącego komitetu kongresowego do badań nad
przyszłością, demokraci tak silnie uzależnieni są od swoich
ożywianych duchem drugiej fali popleczników w przemyśle,
związkach zawodowych i urzędach, że jako partia są w
ogromnym stopniu bezradni wobec wyzwań XXI wieku. Czy
byłby to Hart w latach osiemdziesiątych, czy Gore w
dziewięćdziesiątych, najważniejsze odłamy elektoratu Partii
Demokratycznej uniemożliwiająjej podjęcie działań zgodnych z
tym, co mówią najbardziej postępowi przywódcy. Pośród
demokratów niezmiennie dominuje urzędnicza wizja świata. W
sytuacji, gdy demokraci nie potrafią stać się partią przyszłości
(jaką kiedyś rzeczywiście stanowili), otwiera się szansa przed
ich adwersarzami. Republikanie, którzy mają
74
mniejsze poparcie w starych, przemysłowych stanach
północnowschodnich, mogliby zająć pozycję rzeczników trzeciej
fali, chociaż jest rzeczą charakterystyczną, że dwaj ich ostatni
prezydenci zmarnowali tę sposobność. Ostatecznie, także i
republikanie odruchowo trzymają się retoryki drugiej fali. Mają
oni zasadniczo rację, kiedy nastają na rozluźnienie gorsetów
prawnych, w sferze gospodarki potrzeba teraz jak największej
elastyczności i mobilności, aby sprostać wymogom konkurencji.
Mają oni także rację, kiedy nastają na prywatyzację
przedsięwzięć państwowych, gdyż państwo z racji
zasadniczego braku kompetencji na ogół źle przeprowadza
swoje zamierzenia. Mają oni również rację, kiedy nawołują, aby
robić jak największy użytek z dynamizmu i twórczej wyobraźni,
których wyzwalaniu sprzyja gospodarka rynkowa. Przecież
także i oni pozostają niewolnikami ekonomiki drugiej fali. Dla
przykładu, nawet ci wolnorynkowi ekonomiści, którzy są
wyroczniami dla republikanów, nie potrafili, jak na razie, pojąć
nowej roli wiedzy i jej niewyczerpywalności. Także republikanie
związani są z pewnymi przemysłowymi dinozaurami drugiej fali,
a w konsekwencji ulegają wpływowi ich związkowców, grup
nacisku i „okrągłych stołów". Co więcej, republikanie
najwyraźniej lekceważą skalę społecznych przemieszczeń,
które muszą wyniknąć z przeobrażeń tak ogromnych jak te,
które niesie ze sobą trzecia fala. Dla przykładu, skoro pewne
umiejętności z dnia na dzień stają się przestarzałe, duża grupa
ludzi z klasy średniej, włącznie z wysoko wyszkolonymi
specjalistami, może nagle znaleźć się bez pracy. Wyrazistym
tego przykładem mogą być naukowcy i inżynierowie z
kalifornijskich firm zbrojeniowych. Jeśli hasło wolnego rynku i
kropelkowego spływania dobrobytu w dół traktować jak
teologiczne dogmaty, przestają one być skutecznymi
rozwiązaniami. Partia otwarta na przyszłość powinna uprzedzać
o zbliżających się problemach i proponować antycypujące
zmiany. Załóżmy przykładowo, że dzisiejsza rewolucja w
środkach przekazu okaże się niesłychanie zyskowna dla
rodzącej się ekonomiki trzeciej fali, zarazem jednak z uwagi na
zakupy przy pomocy telewizji i inne
75
usługi elektroniczne, ogromnie zredukowana może zostać
liczba stanowisk sprzedawców i pomocników, które tradycyjnie
były miejscem startu dla młodych ludzi o niewielkich
kwalifikacjach. Jeśli wolny rynek i demokracja mają przetrwać
nawałnicę ogromnych przemian, polityka musi nabrać
charakteru antycypującego i prewencyjnego. Już teraz trzeba
wzywać nasze partie polityczne, aby myślały w perspektywie
sięgającej dalej niż najbliższe wybory. Jest to bardzo trudne i
niewdzięczne zadanie.
Jednak zamiast tego obie partie podtrzymują wśród swych
wyborców nostalgię za przeszłością. Demokraci jeszcze do
niedawna rozprawiali na temat reindustrializacji i przywrócenia
amerykańskiemu przemysłowi potęgi z lat pięćdziesiątych, co
musiałoby oznaczać niemożliwy powrót do ekonomiki produkcji
masowej. Republikanie z kolei tęsknie rozwodzą się nad
tradycyjną kulturą i dawnymi wartościami, jak gdyby można było
powrócić do moralności lat pięćdziesiątych, epoki, która nie
znała jeszcze powszechnej telewizji, pigułki antykoncepcyjnej,
taniej komunikacji samolotowej, satelitów i komputerów
osobistych. Z jednej strony marzenia o River Rouge, z drugiej
sny o Ozzie i Harriet. Religijny odłam Partii Republikańskiej,
wzywając do powrotu do tradycyjnych zasad, oskarża liberałów,
humanistów i demokratów o spowodowanie upadku moralnego.
Zupełnie nie potrafiąc dostrzec, że kryzys naszego systemu
wartości jest odzwierciedleniem znacznie rozleglejszego
kryzysu całej cywilizacji drugiej fali, i to nie tylko w Stanach
Zjednoczonych. Zamiast pytać, jak zadbać o prawość,
moralność i demokrację w Ameryce trzeciej fali, przywódcy
tradycjonalistów chcieliby wrócić do przeszłości. Zamiast
zastanowić się, jak chronić wartości w społeczeństwie, w
którym walą się struktury masowości, oni raczej chcieliby
uczynić z Amerykanów jedną, niezróżnicowaną, ale za to
potężną masę.
Istotna różnica pomiędzy obu partiami polega jednak na tym, że
o ile nostalgiczni piewcy drugiej fali stanowią najważniejszą
część elektoratu demokratów, o tyle ich odpowiednicy u
republikanów znaleźli się na hałaśliwych marginesach, co
sprawia, że
76
centrum partii, gdyby starczyło mu wyobraźni i odwagi, mogłoby
wziąć się za bary z przyszłością. To właśnie, na razie bez
specjalnych sukcesów, usiłuje unaocznić swojej partii Newt
Gingrich, odpowiedzialny w Izbie Reprezentantów za dyscyplinę
pośród republikanów. Jeśli jego próby się powiodą, demokraci
na długo mogą się znaleźć na politycznym bocznym torze. Lee
Atwater był w roku 1980 jednym z najważniejszych politycznych
doradców prezydenta Reagana, potem towarzyszył
prezydentowi Bushowi w codziennym bieganiu i organizował
mu kampanię wyborczą. Wkrótce po elekcji Reagana, Atwater
rozprowadził pośród urzędników Białego Domu egzemplarze
naszej książki Trzecia fala. Poinformował nas o tym, a w ciągu
następnych lat zdarzały się okazje do wymiany poglądów i
dyskusji. Ostatni raz widzieliśmy się z Atwaterem w roku 1989,
niedługo przed jego śmiercią. Podczas tej ostatniej kolacji
powiedzieliśmy, że naszym zdaniem prawdziwym
nieszczęściem dla kraju jest to, iż demokraci nie mają żadnej
pozytywnej wizji Stanów Zjednoczonych trzeciej fali. Lee
przytaknął, ale ku naszemu zdziwieniu szybko dodał: „Nie mają
jej również republikanie". Żadna z partii, powiedział, nie ma
pozytywnego obrazu przyszłości i „dlatego kampanie wyborcze
mają przede wszystkim charakter negatywny". Cała Ameryka
cierpi z powodu krótkowzroczności obu partii.
Jutrzejszy elektorat
Jakkolwiek jednak potężne byłyby siły drugiej fali, w przyszłości
muszą one osłabnąć. U progu rewolucji przemysłowej siły
pierwszej fali dominowały w życiu społecznym i politycznym.
Wydawało się, że elity ziemiańskie zawsze będą górą. Jednak
tak się nie stało. Gdyby nie utraciły one swoich wpływów,
rewolucji przemysłowej nie udałoby się zmienić oblicza świata.
Dzisiaj świat znowu znalazł się w procesie wielkiej przemiany, a
Amerykanie w przytłaczającej większości nie są ani farmerami,
ani robotnikami fabrycznymi, lecz w ten czy inny sposób
77
związani są z pracą umysłową. W Stanach Zjednoczonych
obecnie najszybciej się rozwijają i mają największe znaczenie
te gałęzie wytwórczości, które szeroko wykorzystują informację.
Sektory trzeciej fali nie ograniczają się bynajmniej do
producentów komputerów, firm elektronicznych czy
zaczynających dopiero raczkować przedsięwzięć
biotechnicznych. Tak naprawdę rzeczników trzeciej fali
znajdziemy w każdej gałęzi gospodarki, gdyż w każdej z nich
znajdują się firmy nowoczesne, potrafiące korzystać z
dobrodziejstw rewolucji informacyjnej. Naturalni zwolennicy
nowych przemian, to ludzie zatrudnieni w coraz bardziej
nasycającej się informacją sferze usług, wszędzie tam, gdzie
praca umysłowa dominuje nad fizyczną: w finansach,
programowaniu, rozrywce, mediach, opiece zdrowotnej,
doradztwie, szkoleniu, edukacji i mnóstwie innych sfer. Ci
właśnie ludzie niedługo będą stanowić w USA najpoważniejszą
grupę wyborców. W przeciwieństwie do mas, które tworzyła
rewolucja drugiej fali, rodzący się elektorat trzeciej fali jest silnie
zróżnicowany. Składają się na niego jednostki, które bardzo
sobie cenią odmienność i niezależność. Z racji owej
heterogeniczności brak im politycznej świadomości i o wiele
trudniej ich zjednoczyć niż dawne rzesze wyborców. Tak więc
elektorat trzeciej fali musi dopiero stworzyć swą ideologię
polityczną i kategorie pojęciowe. Nie uzyskuje stałego wsparcia
z kręgów akademickich. Różne jego stowarzyszenia oraz grupy
nacisku w Waszyngtonie są nader świeżej daty i dlatego słabo
ze sobą powiązane. Jedynym wyjątkiem jest tu NAFTA. Kiedy
zwolennicy drugiej fali ponieśli porażkę, ów nowy elektorat nie
odniósł żadnego znaczącego zwycięstwa w sferze legislacyjnej.
Niemniej istnieje pewna liczba kwestii, co do których ów
powstający dopiero elektorat może się zgodzić. Po pierwsze:
oswobodzenie. Oswobodzenie od wszystkich starych reguł
drugiej fali, od wszystkich starych podatków, regulacji i ustaw,
które służyć mają tylko baronom wielkiego przemysłu i
biurokratom. Wszystkie one były zapewne zasadne w czasach,
gdy przemysł drugiej fali stanowił serce gospodarki
amerykańskiej, dziś jednak
78
jest już tylko przeszkodą na drodze trzeciej fali przemian. Dla
przykładu, stawki podatkowych odliczeń amortyzacyjnych,
wywalczone przez grupy nacisku związane ze starym
przemysłem fabrycznym, zakładają długotrwałość maszyn i
produktów, podczas gdy w gałęziach nowoczesnych
technologii, a zwłaszcza w branży komputerowej, narzędzia i
wytwory tracą użyteczność w przeciągu miesięcy, a nawet
tygodni. Przyjęte rozwiązanie jest niekorzystne dla tych, którzy
korzystają ze zdobyczy techniki. Podobnie też potrącenia
podatkowe z tytułu badań rozwojowych faworyzują wielkie,
stare korporacje, nie zaś młode, dynamiczne firmy, które
stanowią trzon sektorów trzeciej fali. Sposób, w jaki regulacje
podatkowe traktują majątek nienamacalny, sprawia, że firma z
dużą liczbą przestarzałych maszyn do szycia zostanie
potraktowana łaskawiej niż wytwarzająca oprogramowanie
firma, w której stosunkowo niewiele jest materialnych dóbr.
(Nawet normy rachunkowości, ustalane nie przez rząd, lecz
przez Financial Accounting Board, faworyzują inwestowanie w
sprzęt, nie zaś w informację, ludzką wiedzę i inne składniki
majątku niematerialnego, tak istotnego dla przedsiębiorstw
trzeciej fali.) Zmiana tych wszystkich ustaleń wymaga stoczenia
najpierw zaciekłej walki ze stronnikami drugiej fali, którzy
czerpią korzyści z obecnej sytuacji.
Firmy trzeciej fali mają pewne cechy charakterystyczne. Na
ogół są młode, zarówno jeśli chodzi o czas ich powstania, jak i
wiek pracowników. Zespoły pracownicze są najczęściej
niewielkie w zestawieniu ze swymi odpowiednikami w
korporacjach drugiej fali. Znacznie powyżej przeciętnej krajowej
kształtują się ich inwestycje w badania rozwojowe, szkolenie,
edukację i osobowość pracowników. Zaciekła konkurencja
zmusza je do nieustannego wprowadzania innowacji, co
oznacza szybkie cykle produkcyjne, a także gwałtowną
wymianę personelu, narzędzi i procedur zarządzania. Ich
główny majątek stanowi wiedza zgromadzona w głowach
pracowników. Czy można oczekiwać, że firmy te i całe gałęzie
wytwórcze będą chciały dostosować się do reguł gry, które
karzą je za te właśnie cechy?
79
Czyż nie wygląda to tak, jak gdyby do walki z wyzwaniami
przyszłości krępowano Ameryce ręce na plecach? Ogromna
liczba przedsięwzięć trzeciej fali wiąże się ze świadczeniem
niesłychanie rozbudowanych i ciągle zmieniających się usług.
Czyż zatem zamiast ubolewać nad rozwojem tego sektora,
atakować go za niską produktywność, niskie płace i marne
osiągnięcia, nie należałoby zdecydowanie go wesprzeć, a
przynajmniej oswobodzić z dawnych kajdan? Stanom
Zjednoczonym potrzeba nie mniej, lecz więcej osób
zajmujących się usługami, aby podwyższyć stopę życiową
całego narodu. Dzięki rozwojowi tego sektora pojawi się
możliwość pracy dla każdego: przy naprawie sprzętu
elektronicznego, usuwaniu odpadów, produkcji ekologicznej
żywności, opiece nad osobami starszymi, w policji, straży
pożarnej a także - co jest sprawą ogromnie ważną - przy opiece
nad dziećmi, która staje się coraz większym kłopotem w
milionach rodzin, w których pracuje oboje małżonków. Polityka
gospodarcza trzeciej fali powinna polegać nie na typowaniu
zwycięzców i przegranych, lecz na usuwaniu wszystkich tych
przeszkód, które ograniczają możliwość profesjonalizacji i
rozbudowy sfery usług. Dzięki temu zaś rozwojowi życie
Amerykanów stanie się mniej bezosobowe, frustrujące i
denerwujące. Z przykrością trzeba stwierdzić, że żadna z partii
politycznych nie zaczęła jeszcze myśleć w ten sposób.
Chociaż politycznie niedojrzały, niemniej elektorat trzeciej fali
każdego dnia wzbiera na sile, co znajduje wyraz poza oficjalną
areną życia politycznego, albowiem żadna z partii nie
uświadomiła sobie dotąd istnienia tej grupy wyborców. W
efekcie to ludzie trzeciej fali napływają w szeregi coraz
liczniejszych i coraz potężniejszych nieformalnych organizacji,
które powstają jak kraj długi i szeroki. To oni stanowią
większość elektronicznych kół towarzyskich, które zawiązują się
w Internecie. To właśnie oni przede wszystkim wzięli się za
destrukcję masowego przekazu drugiej fali i tworzenie ich
interaktywnych konkurentów. Tradycyjni politycy partyjni, którzy
będą ignorować takie zjawiska, zostaną odrzuceni na margines,
jak ci posłowie angielskiego
80
parlamentu w XIX wieku, którzy sądzili, że ich wiejskie okręgi,
fikcyjne i dlatego zwane „zgniłymi", zapewnią im wieczysty
spokój oraz błogostan.
Siły trzeciej fali w Ameryce muszą dopiero znaleźć
reprezentanta, a partia polityczna, która się nim stanie,
zdominuje przyszłość USA. Wtedy z ruin ostatków
dwudziestego stulecia wyłoni się nowa, zupełnie inna Ameryka.
81
ROZDZIAŁ ÓSMY
TRZECIA FALA: PODSTAWOWE PROBLEMY
Kiedy rozgrywają się wokół nas potężne przemiany, które
wymagaj ą błyskawicznych reakcji, nader często mamy
poczucie, jakbyśmy ze wszystkich sił zmagali się z potężnym,
nieposkromionym przypływem. Niestety, wiele razy nie jest to
wcale złudzenie. Tymczasem gdybyśmy wzorem zręcznego
surfisty wykorzystali impet fali, bez próżnych wysiłków
znaleźlibyśmy się o wiele dalej. Trzecia fala, którą tutaj
opisujemy, mogłaby ponieść Amerykę ku lepszej, bardziej
zgodnej, prawej i demokratycznej przyszłości. Będzie to jednak
możliwe dopiero wtedy, kiedy nauczymy się rozróżniać
pomiędzy ekonomiką, polityką oraz poczynaniami społecznymi
drugiej i trzeciej fali. Ta nieumiejętność dokonania owego
krytycznego rozróżnienia sprawia, że wiele innowacji
przeprowadzanych w najlepszej wierze tylko pogarsza stan
rzeczy. Żyjemy w epoce boli porodowych nowej cywilizacji,
której instytucje jeszcze się nie uformowały. Podstawową
umiejętnością polityków i czynnych politycznie obywateli, którzy
chcą postępować sensownie, jest więc dziś zdolność do
oddzielenia tych propozycji, które mają na celu utrzymanie przy
życiu obumierającego systemu drugiej fali, od tych, które mają
ułatwić narodziny nowej cywilizacji trzeciej fali.
Oto kilka porad.
Czy chodzi o coś w rodzaju fabryki?
Fabryka stała się jednym z podstawowych symboli
społeczeństwa
82
industrialnego, a nawet więcej: stała się modelem większości
instytucji powstałych w warunkach drugiej fali. Widzieliśmy już
jednak, że czas fabryk się kończy, albowiem stanowią one
ucieleśnienie takich zasad jak standaryzacja, centralizacja,
maksymalizacja, koncentracja i biurokratyzacja. Wytwórczość
trzeciej fali opiera się na innych zasadach, a rozwija się w
miejscach mało podobnych do fabryk. Coraz więcej produktów
trzeciej fali rodzi się w domach, urzędach, samochodach czy
samolotach.
Najłatwiejszym sposobem na ustalenie, czy jakaś inicjatywa -
obojętne, w Kongresie czy w korporacji - należy do świata
drugiej fali, jest zadanie sobie pytania, czy nie odwołuje się ona
do modelu fabryki. Przykładowo więc, amerykańskie szkoły
ciągle poczynają sobie jak fabryki, w których surowiec
(uczniowie) poddawany jest standardowej obróbce oraz
rutynowej kontroli. Ilekroć przeto spotykamy się z jakąś
inicjatywą edukacyjną, wystarczy zapytać: Czy jej celem jest
usprawnienie działania fabryki, czy też zamierza ona uwolnić
się od systemu fabrycznego, aby zastąpić go kształceniem
bardziej zindywidualizowanym, bardziej dostosowanym do
osobowości uczniów? Podobne pytania stawiać trzeba tam,
gdzie chodzi o ochronę zdrowia, zasiłki społeczne czy
reorganizację biurokracji federalnej. Ameryce potrzebne są
nowe instytucje, których podstawą są modele
postbiurokratyczne, postfabryczne. Propozycji, których intencją
jest usprawnienie bądź rozbudowanie poczynań fabrycznych
może być bardzo dużo, niemniej zawsze będą mieć ze sobą
coś wspólnego: nie będą należały do cywilizacji trzeciej fali.
Czy chodzi o wzmocnienie masowości społeczeństwa?
Ludzie, którzy kierowali fabrykami w siłowej ekonomice
przeszłości, cenili sobie wielkie rzesze przewidywalnych,
wymiennych, nie zadających zbędnych pytań robotników. Wraz
zaś z tym, jak całe społeczeństwo było poddawane masowej
produkcji, masowej dystrybucji, masowej edukacji, masowemu
przekazowi i masowej rozrywce, także ono samo stawało się
masowe.
83
W gospodarce trzeciej fali poszukiwani i cenieni będą innego
typu pracownicy: myślący, krytyczni, twórczy i gotowi do
podjęcia ryzyka. Takich ludzi nie można dowolnie zastępować,
gdyż o ich wartości decyduje indywidualność (która nie jest
bynajmniej tym samym co indywidualizm postępowań). Nowa
zintelektualizowana gospodarka rodzi społeczne odmienności.
Skomputeryzowana, dostosowana do wymagań klienta
produkcja umożliwia niezwykłe materialne zróżnicowanie stylów
życia. Zajrzyjcie tylko do najbliższego sklepu Wal-Mart z jego
stu dziesięcioma tysiącami artykułów. Porównajcie liczbę
odmian kawy oferowanych przez Starbucks z tym, co można
było dostać w USA ledwie kilka lat temu. Nie chodzi jednak
tylko o zmianę przedmiotów. O wiele ważniejsze jest to, że pod
wpływem trzeciej fali masowy charakter tracą kultura, wartości i
moralność. Nowego typu media wnoszą do kultury ogromnie
zróżnicowane i często konkurencyjne informacje. Pojawiło się
nie tylko wiele nowych form pracy, ale także wypoczynku, dzieł
sztuki, działań politycznych, a nawet systemów religijnych. W
wieloetnicznej zaś Ameryce mamy teraz znacznie więcej niż
dawniej różnych grup narodowościowych, językowych i
rasowych. Bojownicy drugiej fali pragną zachować lub
przywrócić społeczeństwo masowe. Zwolennicy trzeciej fali
zastanawiają się nad tym, jak z korzyścią dla nas spożytkować
utratę charakteru masowego przez zasadnicze elementy życia
społecznego.
Ile jest jajek w koszyku?
Zróżnicowanie i złożoność społeczeństwa trzeciej fali
rozsadzają scentralizowane organizacje. Koncentracja władzy
na samym szczycie była i ciągle jeszcze jest
charakterystycznym dla drugiej fali sposobem zmagania się z
problemami. Chociaż centralizacja bywa niekiedy pożyteczna,
to jednak jej przerosty sprawiają, że zbyt wiele decyzyjnych
jajek zostaje włożonych do koszyka jednej kwoki. W efekcie
decydenci znajdują się w stanie permanentnego przeciążenia.
W Waszyngtonie Kongres i Biały
84
Dom na wyścigi usiłuj ą podejmować zbyt wiele decyzji na
temat zbyt wielu raptownie zmieniających się i
skomplikowanych rzeczy, o których politycy mają coraz
mniejsze pojęcie. Natomiast organizacje trzeciej fali usiłują
możliwie jak najwięcej decyzji przekazać w dół i na peryferie.
Kierownicy scedują prawo podejmowania decyzji na
szeregowych pracowników nie z racji altruizmu czy w imię
wzniosłych ideałów, lecz z tego prostego powodu, że ludzie na
dole mają częściej znacznie lepsze informacje i znacznie
szybciej potrafią reagować na zagrożenia oraz wykorzystywać
okazje niż zasiadające w gabinetach szychy.
Rozkładanie jaj do różnych koszyków, aby zatrudnić kilka
kokoszek nie jest oczywiście nowym pomysłem, a jednak jest
jednym z tych, których ludzie drugiej fali nie mogą ścierpieć.
Masywność czy wirtualność?
Organizacje drugiej fali przejmują na siebie z czasem coraz
więcej funkcji i obrastają tłuszczem. Organizacje trzeciej fali
zamiast dodawać sobie funkcji, redukują ich liczbę i dzięki temu
stają się smuklejsze i bardziej zwinne. U progu ery lodowcowej
mają zdecydowaną przewagę nad dinozaurami. Te pierwsze
nie mogą przeciwstawić się pokusie integracji poziomej: jeśli
chcesz produkować samochody, to musisz wydobyć rudę,
dostarczyć ją do huty, wytopić stal i tę dostarczyć do fabryki aut.
Natomiast przedsiębiorstwa trzeciej fali możliwie jak najwięcej
zadań zlecają na zewnątrz, czasami niniejszym i bardziej
wyspecjalizowanym firmom, czy wręcz pojedynczym
wykonawcom, którzy potrafią uporać się z danym problemem
szybciej, lepiej i taniej. Wielkość przedsiębiorstwa jest więc z
rozmysłem zredukowana do granic możliwości, jego personel
zminimalizowany, zadania realizowane w różnych miejscach, co
sprawia, że sama instytucja staje się, jak to nazwał Oliver
Williamson z Berkeley, „centrum kontraktowym". Charles Handy
z London Business School dowodzi, że owe „mikroskopijne,
niemal niewidzialne organizacje" stanowią „sól współczesnego
świata". Chociaż wielu z nas
85
nie ma z nimi bezpośredniego kontaktu, to jednak im właśnie
będziemy sprzedawali swoje usługi i to od nich „zależeć będzie
dobrobyt naszych społeczeństw". Handy i Williamson nie są
bynajmniej jedynymi, którzy podkreślają, że owa radykalnie
nowa rola organizacji wirtualnych stała się możliwa dzięki
technikom informacyjnym i łącznościowym trzeciej fali.
Heidi Toffler, współautorka tej książki i wszystkich prac, które tu
wykorzystano, wprowadziła bardzo ważne pojęcie pokrewności;
chodzi o to, że sektor prywatny i sektor publiczny muszą do
siebie przystawać w określonym stopniu, jeśli nie mają
nawzajem się zadusić. Dziś sektor prywatny gna do przodu z
szybkością naddźwiękową. Sektor publiczny nawet jeszcze nie
zaczął ładować bagaży na pokład samolotu.
Ilekroć przeto ocenić macie wartość jakiegoś pomysłu czy
programu politycznego, tylekroć sprawdźcie, kto za nimi stoi:
rzecznicy form masywnych i opasłych czy też wirtualnych, a
natychmiast otrzymacie odpowiedź, czy chodzi o
podtrzymywanie na siłę dogorywających molochów przeszłości
czy o narodziny prężnych organizmów przyszłości.
Czy chodzi o wzmocnienie domu?
Przed rewolucją przemysłową rodziny były duże, a życie
koncentrowało się wokół wspólnego domu. Tutaj się pracowało,
tutaj pielęgnowało chorego, tutaj wychowywało się dzieci. To
było miejsce rodzinnych rozrywek i opieki nad starszymi. W
społecznościach pierwszej fali duże, rozbudowane rodziny
stanowiły centrum społecznego uniwersum. Upadek rodziny
jako potężnej instytucji nie zaczął się ani od doktora Spocka,
ani od „Playboya": zapoczątkowała go rewolucja przemysłowa,
która odebrała rodzinie większość jej dawnych funkcji. Praca
przeniosła się do fabryki lub urzędu. Chorzy wędrowali do
szpitala, dzieci do szkoły, narzeczeni do kina. Osoby wiekowe
umieszczano w domach dla starców. Kiedy wszystkie te funkcje
ulokowały się na zewnątrz, pozostała już tylko „komórka
rodzinna", w mniejszym
86
stopniu spajana przez czynności członków, a w większym przez
o wiele bardziej nietrwałe więzi psychiczne.
Trzecia fala przywraca znaczenie rodzinie i domowi, znowu
wiążąc je z wieloma utraconymi funkcjami, które ongiś
odgrywały centralną rolę w życiu społecznym. Ocenia się, że
około trzydzieści milionów Amerykanów przynajmniej część
swej pracy wykonuje dziś w domu, korzystając z pomocy
komputerów, faksów i innych technologii trzeciej fali. Wielu
rodziców skłania się dziś do uczenia dzieci w domu, ale
prawdziwa rewolucja nastąpi dopiero wtedy, gdy do domowego
procesu edukacyjnego włączą się komputery i telewizja. A co
będzie z chorymi? Wiele z czynności medycznych, które
dawniej wykonywano tylko w szpitalu lub gabinecie lekarskim,
dziś z powodzeniem można spełniać w domu. Wszystkie tego
typu zmiany zwiastują nie spadek, lecz zwiększenie się roli
domu i rodziny, ale rodziny występującej w różnorodnych
formach: komórkowej, wielopokoleniowej, tworzonej przez ludzi,
których małżeństwa wcześniej się rozpadły, rodziny bezdzietne,
powiększające się natychmiast lub odkładające decyzję o
potomstwie do odpowiedniej chwili. Te zróżnicowane postacie
życia rodzinnego odzwierciedlają różnorodność ekonomiczną i
kulturową społeczeństw, które wyzbywać się będą swego
masowego charakteru.
Jest paradoksem, że wielu obrońców „wartości rodzinnych"
nieświadomie przeciwstawia się umocnieniu rodziny, gdyż
nawołując do powrotu modelu rodziny komórkowej, usiłują
bronić rozwiązania, które okazywało się skuteczne w czasach
drugiej fali, ale dziś jest już przestarzałe. Jeśli naprawdę
chcemy wesprzeć rodzinę, a dom znowu uczynić instytucją o
kluczowym znaczeniu, przestańmy zajmować się kwestiami
marginalnymi, a opowiedzmy się za zróżnicowaniem i
powrotem w domowe pielesze wielu ważnych funkcji życiowych,
co, oczywiście, sprawi, że rodzice baczniej będą musieli
przyglądać się dzieciom.
87
Ameryka jest miejscem, w którym najczęściej świta przyszłość,
jeśli więc nawet w bólach przeżywamy walenie się dawnych
instytucji, to jesteśmy także pionierami nowej cywilizacji, a to
oznacza życie w stanie wielkiej niepewności. Czekają nas
czasy nierównowagi i niepokojów. W takich czasach nikt nie
zna ostatecznej i jedynej odpowiedzi na pytanie o cel, do
którego zmierzamy, czy nawet o kierunek. Musimy wyszukiwać
drogę i nie wolno nam zostawić z tyłu żadnej grupy, gdy tak we
mgle tworzymy przyszłość. Tych kilka wymienionych powyżej
kwestii powinno pomóc tam, gdzie chodzi o odróżnienie polityki
zakorzenionej w przeszłości drugiej fali od tej, która pomaga
torować drogę dla trzeciej fali. Zarazem ilekroć formułuje się
pewne kryteria, natychmiast pojawia się niebezpieczeństwo, że
ktoś będzie chciał je traktować z mechaniczną dosłownością, a
chodzi przecież o podejście zupełnie przeciwne. Wyrozumiałość
dla błędów, wieloznaczności, a przede wszystkim
różnorodności, wspierana przez poczucie humoru i umiejętność
widzenia wszystkiego we właściwych proporcjach - oto co
trzeba wziąć ze sobą na zdumiewającą wyprawę w nowe
tysiąclecie. Gotujcie się do podróży, która może się okazać
najbardziej fascynującą w naszych dziejach.
88
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
DEMOKRACJA XXI WIEKU
Do Ojców i Matek Stanów Zjednoczonych Ameryki!
Jesteście rewolucjonistami, którzy odeszli. Mężczyźni i kobiety,
chłopi, kupcy, rzemieślnicy, adwokaci, drukarze, dziennikarze,
sklepikarze i żołnierze: to wy stworzyliście razem nowy naród
na odległych wybrzeżach Ameryki. Było pośród was owych
pięćdziesięciu pięciu, którzy zeszli się, aby w upalne lato 1787
roku stworzyć w Filadelfii zdumiewający dokument zwany
Konstytucją Stanów Zjednoczonych. Wsłuchując się w odległe
dźwięki dnia jutrzejszego rozumieliście, że oto umiera jedna
cywilizacja, a rodzi się druga. Dokument ten, uzupełniony w
roku 1791 o Kartę Praw, jest jednym z największych osiągnięć
w ludzkich dziejach. Wiemy, że w pewnym sensie został wam
narzucony, został na was wymuszony przebojową falą
wydarzeń; obawialiście się rychłego upadku rządów, które dalej
odwoływałyby się do przebrzmiałych zasad i skostniałych
struktur.
Wasze zasady dają nam siłę po dziś dzień, podobnie jak
niezliczonym rzeszom ludzi na całym świecie. Są takie
fragmenty u Jeffersona i Paine 'a, których piękno i doniosłość
sprawiają że nie potrafimy ich czytać bez łez w oczach.
Dziękujemy wam, dawni rewolucjoniści, za to, że umożliwiliście
nam, amerykańskim obywatelom, życie pod rządami prawa, a
nie ludzi. Szczególnie wdzięczni jesteśmy za Kartę Praw, która
pozwoliła nam myśleć i wypowiadać rzeczy niepopularne,
chociażby nawet były głupie czy błędne; także niniejsze słowa
piszemy bez strachu przed jakimikolwiek szykanami. Właśnie z
tego względu, że żyliście pomiędzy dwiema cywilizacjami,
starym światem rolniczym
89
oraz przyszłym światem przemysłu, którego zapowiedzi właśnie
zaczęły się pojawiać, dobrze rozumieliście, że także urządzenia
polityczne mają swój rytm wzrastania i starzenia się.
Zrozumielibyście, dlaczego nawet Konstytucja Stanów
Zjednoczonych wymaga ponownego przemyślenia i zmian: nie
po to, aby przycinać budżet federalny czy też przeformułować
tę czy inną zasadę, lecz po to, by rozszerzyć Kartę Praw, biorąc
pod uwagę zagrożenia dla wolności, których ongiś nie sposób
było sobie wyobrazić. Chodzi nam o zupełnie nowy system
rządzenia, który umożliwiłby rozumne i demokratyczne decyzje,
konieczne, aby na grzbiecie trzeciej fali Ameryka bezpiecznie
wpłynęła w XXI stulecie.
Nie mamy gotowego projektu przyszłej konstytucji. Nie
dowierzamy tym, którzy chełpią się posiadaniem odpowiedzi,
podczas gdy my dopiero usiłujemy formułować pytania.
Nadeszła jednak pora, aby przedstawić sobie zupełnie nowe
alternatywy, aby w dyskusji, debacie, sporach od podstaw
zaprojektować budowlę jutrzejszej demokracji.
Z pewnością zrozumielibyście tę potrzebę. To przecież jeden z
was - Jefferson - sformułował roztropną uwagę: „ Są ludzie,
którzy spoglądają na konstytucję z nabożną czcią zupełnie
jakby była Arką Przemierza, nazbyt świętą aby wolno było ją
tknąć. Ludziom ubiegłych wieków przyznają mądrość wręcz
nadludzką skoro zakładają że w niczym nie można ulepszyć ich
dokonań... Nie nawołujemy bynajmniej do częstych i
nieprzemyślanych zmian praw i konstytucji... wiemy jednakże, iż
ustawy oraz instytucje muszą być zgodne z postępami
ludzkiego umysłu... Skoro wraz ze zmianą warunków, dokonuje
się nowych odkryć, pojawiają się nowe prawdy oraz odmieniają
opinie, także i instytucje muszą się rozwijać i dotrzymywać
kroku czasowi".
Za tę mądrość jesteśmy ogromnie wdzięczni Thomasowi
Jejfersonowi, jednemu z twórców ustroju, który tak długo dobrze
nam służył, a który teraz, zgodnie ze swym losem, musi
obumrzeć i ustąpić miejsca następnemu.
Alvin Toffler i Heidi Toffler
90
Taki list wyobraziliśmy sobie... Z pewnością w wielu krajach
znaleźliby się ludzie, którzy skłonni byliby dać wyraz podobnym
uczuciom. Anachroniczność dzisiejszych ustrojów nie jest
wszak naszym wyłącznym odkryciem i nie jest to bynamniej
choroba, która dotknęła jedynie Amerykę.
Budowa cywilizacji trzeciej fali na szczątkach instytucji drugiej
fali wymaga bowiem zaprowadzenia nowych, bardziej
adekwatnych porządków politycznych w wielu krajach naraz.
Jest to straszliwie trudne, ale konieczne zadanie, którego
ogrom sprawia, że będzie z pewnością rozwiązywane przez
całe dekady. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa
nieodzowna będzie radykalna przebudowa Kongresu Stanów
Zjednoczonych, Izby Gmin i Izby Lordów Wielkiej Brytanii,
Parlamentu Francji, Bundestagu Niemiec, rosyjskiej Dumy,
ogromnych ministerstw i zaskorupiałych systemów
urzędniczych różnych narodów. Konieczna będzie zmiana
konstytucji i sądownictwa, konieczne będzie, mówiąc krótko,
radykalne przeobrażenie większości tego nieruchawego i coraz
bardziej bezpłodnego systemu, który tworzą współczesne rządy
przedstawicielskie.
Owa fala politycznych przewrotów nie zatrzyma się bynajmniej
na szczeblu narodów. W ciągu nadchodzących dekad cała
światowa machina prawna, od Organizacji Narodów
Zjednoczonych począwszy, a na radzie miejskiej czy gminnej
skończywszy, stanie wobec potężniejącej i nieodpartej potrzeby
przeobrażenia.
Wszystkie stare struktury muszą zostać całkowicie zastąpione
nie dlatego, że są one całkowicie złe, czy dlatego, że są
kontrolowane przez tę czy inną klasę lub grupę, ale dlatego, że
są niewydolne i zupełnie nie pasują do radykalnie zmienionej
rzeczywistości.
Aby zbudować od podstaw sprawne systemy rządzenia - co
będzie, być może, najważniejszym zadaniem politycznym
naszego życia - będziemy musieli pozbyć się nagromadzonych i
zaskorupiałych form myślowych drugiej fali, a problemy życia
politycznego przyjdzie nam przeformułować w zgodzie z trzema
91
podstawowymi zasadami. Niewykluczone, że to one staną się
pryncypiami jutrzejszych ustrojów trzeciej fali.
Potęga mniejszości
Pierwsza z heretyckich zasad trzeciej fali w sferze polityki głosi
potęgę mniejszości. Zasada większości, podstawowa reguła,
która legitymizowała instytucje drugiej fali, jest coraz wyraźniej
anachroniczna. To mniejszości będą zyskiwały na znaczeniu i
ustrój polityczny musi znaleźć sposób na odzwierciedlenie tego
faktu.
Wyrażając poglądy swego pokolenia rewolucjonistów, Jefferson
twierdził, że rząd musi postępować „w całkowitej zgodzie z
decyzjami większości". W chwili, kiedy te słowa były
wypowiadane, Stany Zjednoczone i Europa stały u progu epoki
drugiej fali: dopiero rozpoczynały długi pochód, który miał nadać
im ostatecznie charakter masowych społeczeństw
industrialnych. Zasada: „większość decyduje" znakomicie
odpowiadała potrzebom tych społeczeństw. Istniejąca obecnie
masowa demokracja politycznie odzwierciedla masową
produkcję, masową konsumpcję, masową edukację, masową
komunikację. Widzieliśmy już jednak, że zarazem zaczynamy
wykraczać poza industrializm, życie społeczne zaś w szybkim
tempie traci charakter masowy. W efekcie widzimy, jak coraz
trudniejsze jest zmobilizowanie większości, czy chociażby
zmontowanie rządowej koalicji. Walter Dean Burnham, politolog
z Massachusetts Institute of Technology, wyznaje: „Nie widzę
dziś w Stanach Zjednoczonych żadnej kwestii, wokół której
mogłaby się zorganizować pozytywna większość".
Miejsce społeczeństwa o wyraźnej budowie warstwowej, w
którym zawsze istniała możliwość, by któreś z kilku wielkich
ugrupowań połączyły się, tworząc większość, zajmuje
wspólnota złożona z tysięcznych często doraźnych mniejszości,
które w nieustannym wirze przemian tworzą zmieniające się
układy relacji i napięć, z rzadka tylko mogąc dojść do zgodnej
decyzji w kluczowych
92
kwestiach. Nadpływająca trzecia fala podmywa przeto same
prawne podstawy większości funkcjonujących dziś rządów.
Trzecia fala niesie też ze sobą wyzwanie wobec naszych
konwencjonalnych przeświadczeń w sprawie związku, który
łączy zasadę większości ze sprawiedliwością społeczną. W
cywilizacji drugiej fali walka o ustanowienie zasady większości
miała charakter humanistyczny i wyzwalający, ma go zresztą
nadal w krajach, które ciągle jeszcze są w trakcie
uprzemysłowienia, jak chociażby Afryka Południowa. W
społeczeństwach drugiej fali panowanie reguły większości
niemal zawsze oznaczało uczciwsze potraktowanie mas
biedoty, bowiem stanowiły one większość.
Wszelako w krajach wstrząsanych przemianami trzeciej fali
rzecz ma się dokładnie odwrotnie. Ludzie prawdziwie biedni
wcale nie muszą być w większości. W bardzo wielu krajach oni i
wszystkie inne grupy stanowią mniejszość. Dzieje się tak nie
tylko z zasadą większości, która przestaje być postrzegana jako
źródło uprawnień decyzyjnych; w społeczeństwach porywanych
przez trzecią falę wcale nie musi ona mieć charakteru
humanitarnego czy demokratycznego.
Ideologowie drugiej fali aż do znudzenia biadają nad rozpadem
społeczeństwa masowego. W powstającym zróżnicowaniu nie
potrafią dostrzec okazji do rozwoju ludzkiego, a wprost
przeciwnie - pomstują na fragmentaryzację, bałkanizację,
wywodząc ów proces heterogenizacji ze wzrastającego
sobkostwa mniejszości. W wywodach takich skutek pomylony
zostaje z przyczyną. Aktywizacja mniejszości nie jest
bynajmniej skutkiem nagłej epidemii egoizmu; to potrzeby
nowego systemu produkcji są w części odpowiedzialne za
kształtowanie się społeczeństwa bardziej zróżnicowanego,
wieloaspektowego i otwartego. Mamy do wyboru: albo możemy
wystąpić do walki z różnorodnością, stając się w ten sposób
obrońcami ostatnich politycznych redut drugiej fali, albo
zaakceptować zróżnicowanie jako niezbywalną cechę świata
współczesnego i do niej dostosowywać rozwiązania polityczne.
Jednak pierwszą z tych strategii można zrealizować
93
tylko przy użyciu środków totalitarnych, w efekcie uzyskując
jedynie ekonomiczną i kulturową stagnację; druga strategia
wspomaga rozwój społeczny i prowadzi do demokracji
XXI wieku, której podstawą będą mniejszości.
Myślenie o demokracji w kategoriach trzeciej fali wymaga
odrzucenia fałszywej, a budzącej lęk przesłanki, że bogatsza
różnorodność automatycznie prowadzi do wzrostu napięć i
konfliktów społecznych. Tymczasem słuszność może być po
stronie tezy przeciwstawnej. Po pierwsze, społeczne konflikty
są nie tylko nieuniknione, ale w pewnych granicach również
pożądane. Po drugie, jeśli, powiedzmy, stu mężczyzn ubiega
się zaciekle o tę samą brązową bransoletę, najpewniej będą
musieli stoczyć walkę. Jeśli jednak każdy z tej setki zabiega o
co innego, o wiele bardziej niż walka popłatne są dla nich
umowa, współpraca i jakiś system symbiozy. Jeśli tylko
zaistnieją odpowiednie społeczne warunki, zróżnicowanie
prowadzić może do bezpieczeństwa społecznego i stabilności.
Brak odpowiednich instytucji politycznych sprawia, że konflikt
między mniejszościami bez potrzeby nabiera charakteru wręcz
brutalnego. Właśnie brak owych instytucji decyduje o
bezkompromisowości mniejszości. To właśnie brak owych
instytucji coraz bardziej utrudnia znalezienie jakiejkolwiek
większości.
Odpowiedzią na te problemy nie może być zduszenie
odmienności czy oskarżanie mniejszości o egoizm (zupełnie jak
gdyby obecne elity i ich orędownicy nie postępowali w sposób
sobkowski). Odpowiedzią musi być wyobrażenie sobie takich
rozwiązań, które uprawniałyby i wykorzystywały
heterogeniczność instytucji, które wrażliwe będą na
dynamicznie się przekształcające potrzeby zmiennych i stale
pączkujących mniejszości. Przyszli historycy będą może na
nasze dzisiejsze mechanizmy głosowania i poszukiwania
większości spoglądać jak na archaiczne rytuały ludzi, którzy
porozumiewają się w sposób nader prymitywny. Atoli w pełnym
niebezpieczeństw świecie współczesnym nie możemy sobie
pozwolić na to, by całą władzę oddać w przypadkowe ręce, nie
możemy zlekceważyć głosu opinii
94
publicznej, jakkolwiek byłby on nikły i niewyraźny w ramach
systemów większościowych, niepodobna byśmy pozwolili
drobnym mniejszościom tyranizować swymi decyzjami
wszystkie inne grupy. Właśnie dlatego musimy radykalnie
przekształcić prostackie metody drugiej fali, które po dziś dzień
służą do kreowania rzekomej większości. Potrzebne nam są
nowe pomysły przeznaczone dla demokracji mniejszości;
pomysły, które pomogą ujawniać odmienności, nie zaś
maskować je przy użyciu siły czy za sprawą fałszywych
większości montowanych dzięki komplikowaniu procedur
głosowania i zasad ustalania wyników. Mówiąc krótko, musimy
tak zmodyfikować cały system, aby wzmocnić rolę
rozproszonych mniejszości, i umożliwić im wykreowanie
rzetelnej większości.
W społecznościach drugiej fali wybory jako wyraz głosu ogółu
były dla elit rządzących ważnym mechanizmem sprzężenia
zwrotnego. Kiedy większość przestawała akceptować istniejące
warunki i odzwierciedliło się to w głosach co najmniej
pięćdziesięciu jeden procent wyborców, elity rządzące musiały
wymienić partie u władzy, zmienić koalicje, programy polityczne
czy też dokonać jakichś innych zmian. Nawet w masowych
społeczeństwach dnia wczorajszego, owa zasada
pięćdziesięciu jeden procent stanowiła instrument toporny,
czysto ilościowy. Wyznaczanie większości na mocy decyzji
wyborców niczego w istocie nam nie mówi o jakości ludzkich
poglądów. Możemy się w ten sposób dowiedzieć, jak wielu ludzi
w danym momencie chce X, ale nie będziemy wiedzieli nic o
tym jak bardzo. Zupełnie już nie wiadomo, co byliby gotowi
ofiarować za X, co jest informacją o kluczowym znaczeniu w
społecznościach zbudowanych z mniejszości. Podobnie też
mechanizm wyborczy nie potrafi przekazać ostrzeżenia, że
jakaś mniejszość czuje się tak zagrożona, albo że jakaś kwestia
jest dla niej w takim stopniu sprawą życia lub śmierci, iż
poglądom owej mniejszości należy się większa niż normalnie
uwaga.
Owe dobrze znane niedostatki zasady większości były
tolerowane w społeczeństwach masowych z tej między innymi
racji,
95
że mniejszościom brak było z reguły siły, która pozwoliłaby
stawić czoło funkcjonującemu systemowi. W dzisiejszym
społeczeństwie, w którym powstały niesłychanie bogate
systemy połączeń, w którym jednocześnie wszyscy należymy
do grup mniejszościowych, nie jest to już prawdą. W odartym z
masowości społeczeństwie trzeciej fali systemy sprzężeń
zwrotnych pochodzące z industrialnej przeszłości stają się
całkowicie niewydolne, co sprawia, że z takich form jak wybory
czy badania opinii publicznej trzeba będzie korzystać na
zupełnie nowe sposoby. Na szczęście technologie trzeciej fali
torują drogę demokracji trzeciej fali. W zdumiewająco nowym
kontekście raz jeszcze stawiają one na porządku dnia kwestie,
które zaprzątały twórców Stanów Zjednoczonych dwieście lat
temu. Owe technologie umożliwiają pojawienie się nowych,
dotąd nierzeczywistych form demokracji.
Demokracja na pół bezpośrednia
Drugim kamieniem węgielnym jutrzejszego ustroju politycznego
musi stać się zasada „demokracji na pół bezpośredniej", która
oznaczać będzie, że zamiast zdawania się na reprezentantów
będziemy w większym stopniu reprezentować sami siebie.
Połączenie tych dwóch rozwiązań daje właśnie demokrację na
pół bezpośrednią.
Widzieliśmy już, że rozpadnięcie się jednogłośnej, wspólnej
opinii podważa samo pojęcie reprezentacji. Jeśli po powrocie
od urn ginie też jedność wyborców, to kogo właściwie
reprezentuje poseł? Z drugiej zaś strony, członkowie ciał
prawodawczych w coraz większym stopniu polegać muszą na
zawodowych urzędnikach i odwoływać się do pomocy
ekspertów z zewnątrz. W Wielkiej Brytanii członkowie
parlamentu z racji braku kompetencji w poszczególnych
sprawach notorycznie okazują się bezsilni wobec biurokracji z
Whitehall, co sprawia, że władza w dużej mierze należy do
nieobieralnych urzędników.
W Stanach Zjednoczonych Kongres postanowił zrównoważyć
96
wpływy władzy wykonawczej, ale w efekcie stworzył tylko
własną biurokrację: Kongresowe Biuro Budżetowe, Biuro
Rzeczoznawców Technicznych i wiele innych agencji oraz
instytucji doradczych, przenosząc w ten sposób problem z
zewnątrz na sam Kapitol. Nasi wybieralni reprezentanci wiedzą
coraz mniej o wielu kwestiach, które przychodzi im rozstrzygać,
muszą więc w coraz większym stopniu polegać na opinii innych.
Nasi przedstawiciele przestali już nawet reprezentować samych
siebie.
Różnego typu zgromadzenia ustawodawcze teoretycznie miały
też być miejscami, w których dochodziłoby do pogodzenia
konkurencyjnych żądań różnych mniejszości. Przedstawiciele
mieli w ich imieniu dobijać kompromisowych targów. Przy
dzisiejszych topornych narzędziach politycznych rodem z epoki
drugiej fali, żaden z posłów nie jest w stanie dotrzeć do
niezliczonych grupek, których interesy ma reprezentować, a cóż
dopiero mówić o efektywnej obronie ich interesów. Wszystko
wygląda tym gorzej, im bardziej ugina się pod ciężarem prac
Kongres w USA, Bundestag w Niemczech czy Storting w
Norwegii. To pozwala zrozumieć, skąd bierze się
bezkompromisowość grup nacisku, które zawiązują się wokół
jednej, konkretnej sprawy. Nie widząc możliwości
wyrafinowanych uzgodnień czy targów, grupy te ani myślą
wchodzić w jakiekolwiek ugody z istniejącym systemem. W
efekcie upada także teoria rządu przedstawicielskiego jako
najwyższego mediatora.
Załamanie się systemu negocjacji, paraliż instytucji
przedstawicielskich oznaczają, że w długim okresie wiele z
decyzji, które obecnie podejmowane są przez niewielką liczbę
pseudoreprezentantów, będzie musiało być przekazanych
samym wyborcom. Skoro wybierani przez nas rozjemcy nie
potrafią zawierać umów w naszym imieniu, musimy to robić
sami. Jeśli prawa przez nich stanowione coraz bardziej
odbiegają od naszych potrzeb i nie dają im wyrazu, to musimy
sprawy przejąć we własne ręce, do tego jednak potrzeba nam
nowych instytucji i nowych technologii.
Rewolucjoniści drugiej fali, którzy zaprojektowali najważniejsze
97
dzisiaj instytucje, dobrze orientowali się w możliwościach
demokracji bezpośredniej: znali doświadczenia rad miejskich z
Nowej Anglii i organicznego formowania się wspólnej opinii w
niewielkich grupach. Większe jednak wydawały się wówczas
ograniczenia takiej formy demokracji. McCauley, Rood i
Johnson, którzy wystąpili z propozycją wprowadzenia w USA
instytucji referendum ogólnonarodowego piszą: „W «The
Federalist» podnoszono dwa zastrzeżenia wobec takiego
rozwiązania. Po pierwsze, bezzwłocznie przekłada ono na język
polityki doraźne i emocjonalne reakcje publiczne. Po drugie,
istniejące podówczas środki łączności czyniły pomysł
niemożliwym do zrealizowania".
Problemy te nie straciły na znaczeniu. Czy sfrustrowana i
podekscytowana publiczność amerykańska głosowałaby w
połowie lat sześćdziesiątych za zrzuceniem na Hanoi bomby
nuklearnej czy też przeciw? Czy ludzie w Niemczech
Zachodnich oburzeni na terrorystów z grupy Baader-Meinhof
opowiedzieliby się za stworzeniem obozów dla organizatorów
zamachów i ich zwolenników? Jakiemu stanowisku daliby wyraz
Kanadyjczycy w plebiscycie na temat Quebecu w tydzień po
przejęciu władzy przez Renę Levesque'a? Przyjmuje się, że
wybierani przedstawiciele reagować będą w sposób mniej
emocjonalny i bardziej rozważny niż ich elektorat.
Niemniej z problemem nadmiernie emocjonalnych reakcji
można starać się uporać na różne sposoby: ogłaszając
referendum z pewnym opóźnieniem, które pozwoliłoby na
ochłonięcie nastrojów, albo też przeprowadzając powtórne
głosowanie dla potwierdzenia rozstrzygnięcia, które zapadło w
pierwszym. Można sobie poradzić także z innymi
zastrzeżeniami. Dawne ograniczenia, jeśli chodzi o charakter
środków łączności, nie stanowią już przeszkody dla rozwijania
form demokracji bezpośredniej. Wspaniałe osiągnięcia
współczesnej techniki komputerowej otwierają zawrotne wręcz
możliwości, jeśli chodzi o powszechny udział obywateli w
podejmowaniu decyzji politycznych.
Kilka lat temu mogliśmy odnotować historyczne wydarzenie:
98
pierwsze na świecie elektroniczne posiedzenie wspólnoty
mieszkańców, które przeprowadzono w mieście Columbus w
Ohio przy użyciu sieci telewizji kablowej Qube. Dzięki owemu
systemowi łączności interakcyjnej, mieszkańcy małych
przedmieść Columbus uczestniczyli w decyzjach dotyczących
przyszłości miasta. Siedzieli u siebie w domach, a przyciskając
guziki natychmiast wypowiadali się w takich sprawach jak
przeznaczenie różnych obszarów miejskich, przepisy
budowlane czy budowa autostrady. Ich możliwości nie
ograniczały się tylko do głosowania tak-nie, kanałem fonicznym
mogli bowiem dawać wyraz bardziej złożonym opiniom,
chociażby monitując prowadzącego, aby przeszedł już do
następnego punktu programu. Była to pierwsza i bardzo jeszcze
nieporadna zapowiedź przyszłych możliwości, jakie otworzą się
przed demokracją bezpośrednią. Za sprawą coraz bardziej
zaawansowanych komputerów, satelitów, telefonów, łączy
kablowych, wyrafinowanych technik badania opinii publicznej i
wielu, wielu innych narzędzi, wykształcony obywatel może po
raz pierwszy w dziejach uczestniczyć samodzielnie w tworzeniu
politycznych decyzji. Nie chodzi tu o rozstrzyganie alternatyw,
wybór typu alboalbo. Nie chodzi o zastąpienie obecnego
systemu elektronicznymi zgromadzeniami miasteczkowymi, o
czym mętnie wspominał Ross Perot. Potrzebne i możliwe są
bardziej wyszukane i elastyczne procedury i z całą pewnością
nie chodzi o konflikt demokracji pośredniej i bezpośredniej,
opierającej się na przedstawicielach obywateli i na nich
samych. Z pewnością zostanie wymyślonych wiele formuł, które
pozwolą na połączenie obu postaci demokracji. Już teraz
członkowie Kongresu i najróżniejszych innych ciał
ustawodawczych tworzą własne komisje problemowe,
aczkolwiek sami wyborcy w żaden sposób nie mogą zmusić
swoich reprezentantów, aby powołali robocze zespoły dla spraw
zaniedbywanych czy wysoce kontrowersyjnych. Dlaczego by
jednak nie umożliwić tego wyborcom, poprzez uznanie
obligującej mocy petycji?
Nie upieramy się przy tej propozycji ani przy żadnym innym
99
konkretnym rozwiązaniu, albowiem w tej chwili najważniejsze
jest, aby postawić pewien generalny problem: jest możliwa cała
mnogość sposobów uelastycznienia i zdemokratyzowania
ustroju, który jest dziś bliski zapaści, gdyż bardzo niewiele osób
czuje, że ma w nim swoich przedstawicieli. Musimy wystąpić z
kolein myślowych, które zostały wyciśnięte w ciągu ostatnich
trzystu lat. Niepodobna już, byśmy rozstrzygali swoje problemy
przy użyciu ideologii, modeli i rachitycznych struktur, które
należą do przeszłości drugiej fali.
Grożą one trudnymi do przewidzenia konsekwencjami, dlatego
wszelkie tego typu innowacje muszą najpierw zostać dokładnie
wypróbowane w wersji lokalnej, zanim zastosuje sieje w
globalnej skali. Cokolwiek możemy sądzić o tej czy innej
szczegółowej propozycji, dawne wątpliwości pod adresem
demokracji bezpośredniej tracą na sile dokładnie wtedy, gdy
coraz silniej wysuwane są zastrzeżenia wobec ustrój ów
przedstawicielskich. Dziwaczna, czy nawet niebezpieczna przy
pierwszym wejrzeniu, demokracja na pół bezpośrednia jest
zapewne ideą umiarkowaną, która dopomoże w
zaprojektowaniu sprawnych instytucji dnia jutrzejszego.
Podział decyzji
Przekazanie w ramach ustroju większej siły mniejszościom oraz
pozwolenie obywatelom na to, aby bardziej bezpośrednio
uczestniczyli w rządach, to ważne przedsięwzięcia, ale i one są
rozwiązaniami tylko cząstkowymi. Trzecia z żywotnych zasad
polityki przyszłości będzie musiała przeciwstawić się pichceniu
decyzji politycznych w jednym rondlu, w imię przeniesienia ich
w sfery, których dotyczą. Nie wystarczy sama wymiana
przywódców; nieodzowny jest także podział decyzji.
Niektórych problemów nie daje się rozwiązać na szczeblu
lokalnym, inne są nie do rozstrzygnięcia na szczeblu
ogólnokrajowym, jeszcze inne wymagają działań
podejmowanych jednocześnie na wielu szczeblach. Co więcej,
miejsce, w którym
100
rozstrzygają się losy danej kwestii, nie pozostaje stałe, lecz
zmienia się w czasie. Aby usunąć dzisiejsze zatory decyzyjne,
które powstają z racji przeciążenia instytucji, trzeba decyzje
rozczłonkowywać, części składowe czynić problemem bardziej
powszechnej rozwagi, a miejsce dokonywania wyboru
dostosowywać do charakteru zagadnienia.
Dzisiejsze rozwiązania polityczne stanowią jawne pogwałcenie
tej zasady. Problemy poprzenosiły się w bardzo różne miejsca,
ale władza decyzyjna jest bez porównania bardziej nieruchawa.
Zdecydowanie zbyt wiele rozstrzygnięć podejmowanych jest na
szczeblu centralnym, a struktura instytucji jest najbardziej
zawiła i pełna organizacyjnych ornamentów na poziomie
państwowym. Niedostateczna liczba decyzji zapada na
szczeblu ponadnarodowym i potrzebne do tego celu struktury
są dopiero w powijakach; podobnie jest też z kwestiami, które
regulowane są na poziomach lokalnych: w skali stanów,
hrabstw, miast, grup społecznych, które powstają nie wedle
kryterium geograficznego.
Jeśli chodzi o ów poziom ponadpaństwowy, jesteśmy dziś
politycznie równie niedojrzali i zacofani, jak byliśmy na poziomie
państwowym trzysta lat temu, kiedy rozpoczynała się rewolucja
przemysłowa. Tymczasem przez przeniesienie decyzji na
szczebel wyższy od państwa narodowego nie tylko otwiera się
możliwość skutecznego uporania się z problemami, które
należą współcześnie do najtrudniejszych i najbardziej
zapalnych, ale zarazem odciąża zablokowane centra
państwowe. Podział decyzji jest rozwiązaniem o bardzo
istotnym znaczeniu. Niemniej przeniesienie części decyzji na
wyższy szczebel jest rozwiązaniem dopiero części problemu,
gdyż równie oczywista jest konieczność manewru w
przeciwnym kierunku, w wyniku którego znaczna część
rozstrzygnięć podejmowana by była na szczeblach niższych od
centrum państwowego.
Znowu nie chodzi tutaj o sytuację antynomiczną; o wybór
między absolutną decentralizacją a absolutną centralizacją.
Problemem jest inne rozmieszczenie praw do podejmowania
decyzji
101
w systemie, który tak przesadnie akcentował centralizację, że
centrum jest paraliżowane przez coraz obficiej napływające
informacje. Polityczna decentralizacja sama przez się nie
gwarantuje demokracji: możliwe są przypadki bardzo
dokuczliwej tyranii lokalnej, a lokalni politycy bywają o wiele
bardziej skorumpowani niż ich odpowiednicy na niwie
państwowej. Co więcej, całkiem często przeniesienie uprawnień
decyzyjnych na niższe szczeble ma charakter pozorny i służy w
istocie interesom centrum. Tak czy owak, niezależnie od tych
wszystkich zagrożeń, to jedno nie ulega wątpliwości, że nie uda
się przywrócić sprawności i skuteczności bardzo wielu
instytucjom rządowym bez podziału centralnej władzy. Ciężar
problemów decyzyjnych trzeba zmniejszyć przez jego
rozczłonkowanie i przeniesienie znacznej części na niższe
poziomy.
Nie chodzi tutaj o nawoływania romantycznych anarchistów, by
przywrócić gminną demokrację, ani też gniew zamożnych
podatników, którzy chcieliby zredukować system świadczeń dla
ubogich. Chodzi tu o prosty fakt, że każda polityczna struktura -
nawet jeśli wyposażona jest w rozbudowaną sieć komputerową
- może zawsze przetworzyć i zużytkować tylko określoną ilość
informacji, może uporać się tylko z określoną liczbą decyzji o
określonym charakterze, obecne zaś instytucje rządowe
bezradnie uginają się pod brzemieniem wyraźnie dla nich zbyt
wielkim.
Na dodatek prawdą jest, że instytucje rządowe muszą
przystawać do struktury gospodarki, systemu informacyjnego i
do wielu innych cech życia społecznego. Jesteśmy dziś
świadkami zasadniczej decentralizacji i regionalizacji produkcji
oraz przedsięwzięć gospodarczych. Nie jest wykluczone, że
podstawową jednostką przestaje być gospodarka w skali
państwa.
Podkreślaliśmy już wcześniej, że widzimy oto, jak pojawia się
ogromna wielość wytwarzających rozliczne powiązania
podukładów w ramach gospodarki każdego narodu. W
przypadku korporacji dostrzegamy dążenia nie tylko do
wewnętrznego rozczłonkowania, ale także do geograficznej
decentralizacji.
Wszystko to jest w znacznej mierze odzwierciedleniem
102
ogromnego przeobrażenia w przepływie informacji przez
społeczeństwo. Wraz z tym jak słabnie potęga centralnych sieci
przekazu, dokonuje się wskazywana przez nas wcześniej
redukcja masowego charakteru komunikacji w obrębie
społeczeństwa. Mnożą się sieci kablowe, systemy
komputerowe, układy prywatnej poczty elektronicznej,
informacja wędruje między użytkownikami zarejestrowana na
kasetach, a wszystko to są składniki wielkiego procesu
decentralizacji.
Nie jest przeto możliwe, aby wyzbywanie się owych form
masowych przez poczynania gospodarcze, komunikacyjne oraz
przez wiele innych ważnych społecznie sfer nie wymusiło
wcześniej lub później decentralizacji także w obszarze decyzji
politycznych. To zaś nie może się ograniczyć do czysto
kosmetycznych ulepszeń w istniejących instytucjach
politycznych. Będą toczone wielkie batalie o kontrolę nad
budżetem, podatkami, ziemią, energią i innymi zasobami.
Podział uprawnień decyzyjnych nie będzie łatwy jest jednak
nieunikniony w krajach, w których nastąpił przerost centralizmu.
Rozbudowujące się elity
Pojęcie „bagażu decyzyjnego" jest bardzo ważne dla
zrozumienia problemów demokracji. Każda społeczność, aby
funkcjonować, wymaga pewnej liczby decyzji politycznych o
odpowiednim charakterze. W istocie, każde społeczeństwo ma
sobie właściwą strukturę decyzyjną. Im liczniejsze,
zróżnicowane, częste i skomplikowane są decyzje konieczne
dla jego działania, tym większy jest „bagaż decyzyjny". Sposób,
w jaki ów bagaż jest dzielony, określa stopień demokratyzacji
danego społeczeństwa.
W społecznościach preindustrialnych, gdzie podział pracy miał
charakter szczątkowy, a zmiany dokonywały się nad wyraz
powoli, liczba niezbędnych decyzji politycznych czy
administracyjnych była minimalna, a w efekcie niewielki też był
ich bagaż decyzyjny. Małe, niezbyt wykształcone,
niewyspecjalizowane elity feudalne czy monarchiczne mogły z
lepszym lub gorszym
103
skutkiem polegać na sobie samych, z nikim nie dzieląc
brzemienia decyzji.
Demokracja w naszym dzisiejszym rozumieniu pojawia się
dopiero wtedy, gdy bagaż decyzyjny nabrzmiewa tak bardzo, że
stare elity nie potrafią się z nim uporać. Druga fala przyniosła ze
sobą rozbudowany handel, znacznie głębszy podział pracy, a
także wydźwignęła społeczeństwa na zupełnie nowy poziom
skomplikowania i w ten sposób spowodowała tego samego
rodzaju implozję decyzyjną, którą wiedzie dziś ze sobą trzecia
fala. Zdolności decyzyjne starych elit okazały się
niewystarczające i trzeba było nowych elit i subelit, aby uporały
się z bagażem decyzji. W tym zaś celu trzeba było
zaprojektować rewolucyjne instytucje polityczne.
Wraz z tym, jak rozwijało się i dalej komplikowało
społeczeństwo industrialne, elity odpowiedzialne za jego
integrację - „technicy władzy" - nieustannie potrzebowały
zastrzyku świeżej krwi, aby podołać bagażowi informacyjnemu.
Był to niewidoczny, a zarazem nieunikniony proces, dzięki
któremu klasa średnia coraz silniej była wciągana na arenę
polityczną. To owa potrzeba skutecznych decyzji politycznych
prowadzi do łamania systemu przywilejów, wytwarzając coraz
więcej nisz, które wypełniać trzeba z niższych poziomów
hierarchii społecznej.
Jest to być może uproszczony obraz życia społecznego,
niemniej poucza nas on, że zakres demokracji mniej zależy od
dzieł kultury, Marksowskich klas, odwagi wojennej, zdolności
retorycznych czy politycznej woli, a bardziej jest zależny od
charakteru bagażu decyzyjnego, który dźwiga dane
społeczeństwo. Im bardziej wzrasta ów bagaż, tym bardziej
wymusi on ostatecznie demokratyczne uczestnictwo w
rozstrzygnięciach. Kiedy wzrasta ów bagaż, wtedy problem
demokracji przestaje być kwestią chęci czy niechęci, a staje się
sprawą konieczności, gdyż bez demokratycznych rozwiązań
ustrój społeczny nie może sobie poradzić.
Z uwag tych wynika sugestia, że najprawdopodobniej
stanęliśmy u progu nowego obszaru demokracji. Chociaż
brzemię
104
decyzyjne przytłacza dziś prezydentów, premierów i rady
ministrów, to zarazem - po raz pierwszy od początków rewolucji
przemysłowej - otwiera przed nami fascynujące perspektywy
radykalnie nowego uczestniczenia w sferze polityki. Potrzeba
nowych instytucji politycznych towarzyszy potrzebie nowych
form życia rodzinnego, edukacji i organizacji wspólnotowych.
Potrzeba ta ma głębokie korzenie w poszukiwaniu nowych
źródeł energii, nowych technologii i nowych sposobów
produkcji. Odzwierciedla ona przewrót w systemie komunikacji
międzyludzkiej i związana jest z potrzebą nowego
ukształtowania relacji ze światem nieindustrialnym. Mówiąc
krótko, chodzi tu o polityczny odblask tych wszystkich
kumulatywnych zmian, które dokonują się naraz w mnogości
innych sfer. Jeśli nie widzi się tych powiązań, nie można pojąć
sensu wydarzeń, o których każdego dnia powiadamiają nas
nagłówki gazet. Gdyby usiłować sprowadzić współczesne
konflikty polityczne do wspólnego mianownika, to nie chodzi
bynajmniej o walkę bogaczy z biedotą, ważniaków z
nieważnymi, nie chodzi o starcie grup etnicznych czy nawet
kapitalistycznej wizji świata z wizją socjalistyczną.
Najważniejsza walka rozgrywa się dziś pomiędzy tymi, którzy
chcą wspierać i utrwalać społeczność industrialną, a tymi,
którzy chcą poza nią wykroczyć.
Twórcza powinność
Zadaniem jednych pokoleń staje się tworzenie cywilizacji,
zadaniem innych ich ochrona. Generacje, które rozpoczęły
drugą falę, zostały przez warunki zmuszone do działań
twórczych. Ludzie typu Monteskiusza, Milla, Madisona musieli
dopiero wymyślić większość tych form, które my dzisiaj
traktujemy jako oczywiste i stałe. Ponieważ znaleźli się
pomiędzy dwiema cywilizacjami, byli skazani na wyobraźnię.
We wszystkich sferach życia społecznego: w rodzinach,
szkołach, firmach, kościołach, w systemie energetycznym i
systemie łączności stajemy w obliczu konieczności stworzenia
nowych form trzeciej fali. Tak samo
105
zaczyna dziać się z milionami ludzi w wielu krajach. Nigdzie
jednak anachroniczność nie jest bardziej jawna i bardziej
niebezpieczna niż w sferze życia politycznego, nigdzie też nie
ma większego niedostatku wyobraźni, rzutkości i gotowości do
przygotowania przyszłych zmian. Nawet ludzie olśniewająco
innowacyjni w miejscu swojej pracy - biurze prawniczym,
laboratorium, kuchni, klasie szkolnej, magazynie - drętwieją na
samą wzmiankę o tym, że nasza konstytucja i polityczne
struktury są przedawnione i wymagają radykalnej przebudowy.
Wizja głębokich politycznych transformacji, ze wszystkimi tego
niebezpieczeństwami, okazuje się tak przerażająca, że obecny
stan rzeczy, skądinąd surrealistyczny i zniewalający, nagle
wydaje się najlepszym na świecie rozwiązaniem.
Z drugiej strony mamy w każdym społeczeństwie grupkę
pseudorewolucjonistów, którzy głęboko zakorzenieni w ideologii
drugiej fali, żadnej propozycji nie traktują jako wystarczająco
radykalnej: mamy przeto dyluwialnych marksistów,
anarchoromantyków, fanatyków prawicowych, rasistowskich
demagogów, religijnych zelotów, gabinetowych buntowników i
bogobojnych terrorystów, którzy śnią o totalitarnych technokraci
ach, średniowiecznych utopiach czy państwach teokratycznych.
Nawet wtedy, kiedy w wielkim pędzie wkraczamy w nową epokę
dziejową, oni dalej hołubią swoje marzenia, rodem z pożółkłych
kart niegdysiejszych traktatów politycznych. Tym jednak, co
czeka nas jako efekt zaostrzającego się podstawowego starcia,
nie jest spełnienie którejkolwiek z dawnych rewolucyjnych wizji:
ani awangardowa partia nie będzie obalać rządzących elit w
imieniu zacofanych mas, ani nie dojdzie do żadnego
spontanicznego, oczyszczającego przewrotu masowego, który
wyzwolić miały akty terroryzmu. Nowe polityczne struktury
cywilizacji trzeciej fali nie narodzą się w jednym, gwałtownym
zrywie, lecz pojawią się w wyniku tysięcznych innowacji i
konfliktów, które na różnych szczeblach i w różnych miejscach
rozgrywać się będą przez całe dekady.
Wcale to nie wyklucza możliwości użycia przemocy w drodze
106
do dnia jutrzejszego. Przejście od cywilizacji pierwszej fali do
cywilizacji fali drugiej jest krwawym dramatem pełnym wojen,
rebelii, głodu, wymuszonych migracji, zamachów stanu i
okrucieństw. Dzisiaj, gdy stawka jest wyższa, czas krótszy i
większe przyspieszenie, niebezpieczeństwa są jeszcze
większe. Wiele zależy od zręczności i inteligencji obecnych elit,
subelit i superelit. Gdyby miały się okazać równie
krótkowzroczne, wyzbyte wyobraźni i sparaliżowane strachem
jak większość panujących grup w przeszłości, zwiększy to tylko
ryzyko przemocy i gwałtownego unicestwienia samych elit. Jeśli
natomiast, przeciwnie, dadzą się one nieść trzeciej fali, jeśli
zrozumiej ą potrzebę rozszerzenia formuły demokracji, wtedy
mogą same włączyć się w proces budowania nowej cywilizacji,
jak zrobiły to najmądrzejsze z elit pierwszej fali, które potrafiły
dostrzec nadchodzenie społeczeństwa industrialnego,
zbudowanego na technice i potrafiły współdziałać w jego
tworzeniu.
Warunki zmieniają się w zależności od kraju, ale nigdy dotąd
nie było tak wielu dobrze wykształconych ludzi, których
zbiorowym orężem jest niebywale rozbudowana wiedza. Nigdy
dotąd nie było tak liczne grono osób żyjących w dostatku, który
być może niepewny i budzący różne problemy, jest jednak
wystarczający, by dać im czas i zapał do obywatelskich trosk
oraz działań. Nigdy dotąd nie było tak wielkich rzesz, które
mogą podróżować, zapoznawać się z innymi kulturami i uczyć
się od nich. Nade wszystko zaś: nigdy dotąd tak wielu nie miało
do zyskania tak wiele, gdyby koniecznym i głębokim
przemianom zapewnić spokojny przebieg. Elity, chociażby
najbardziej wykształcone, same z siebie nie stworzą nowej
cywilizacji. Do tego potrzeba będzie energii całego narodu,
która jest już dostępna i tylko trzeba pomóc jej się wyzwolić.
Powiemy więcej: jeśli zwłaszcza my, żyjący w krajach o
najwyżej rozwiniętej technice, za jasny i wyraźny cel obierzemy
sobie stworzenie zupełnie nowych instytucji, konstytucji i
ustrojów, damy ujście nie tylko energii, ale także czemuś
więcej: zbiorowej wyobraźni. Im wcześniej zaczniemy
projektować alternatywne rozwiązania
107
polityczne, których podstawą będą trzy omówione wyżej zasady
- siła mniejszości, demokracja na pół bezpośrednia, podział
decyzji - tym większe mamy szansę na pokojowe przemiany. To
próby ich blokowania, a nie one same, grożą zaburzeniami i
niepokojami. To wynikające z zaślepienia usiłowania, by bronić
tego, co anachroniczne, rodzą niebezpieczeństwo rozlewu krwi.
Wynika z tego, że aby uniknąć wstrząsów i przemocy, już teraz
musimy się zająć problemem przestarzałej struktury politycznej
współczesnego świata. Kwestia ta musi stać się przedmiotem
zainteresowania nie tylko specjalistów: konstytucjonalistów,
ekspertów od prawa wyborczego, polityków, ale także opinii
publicznej: stowarzyszeń, związków zawodowych, kościołów,
organizacji kobiecych, grup etnicznych i rasowych, naukowców,
gospodyń domowych i biznesmenów.
Po pierwsze, trzeba zainicjować możliwie jak najszerszą debatę
w sprawie potrzeby nowego systemu politycznego, który byłby
dostrojony do wymagań trzeciej fali. Potrzebne będą
konferencje, programy telewizyjne, konkursy, ćwiczenia
symulacyjne, fingowane konstytuanty, aby uzyskać jak
najwięcej świeżych pomysłów, jak najszerzej wyzwolić odwagę
myślenia na temat politycznej przebudowy. Trzeba będzie do
tego użyć najnowocześniejszych środków, od satelitów i
komputerów po kasety wideo i interakcyjną telewizję.
Nikt nie wie dokładnie, co niesie ze sobą przyszłość ani co
najlepiej będzie służyć społeczeństwu trzeciej fali. Nie należy
wyobrażać sobie jakiejś jednej masowej reorganizacji czy jednej
rewolucyjnej i totalnej przemiany, która zostałaby podyktowana
od góry. Myśleć trzeba o tysiącach świadomych,
zdecentralizowanych eksperymentów. W nich nowe modele
rozstrzygnięć politycznych wypróbowane zostaną na
szczeblach lokalnych i regionalnych, zanim wykorzysta się je na
płaszczyźnie państwowej i ponadpaństwowej. Zarazem jednak
już teraz trzeba zacząć pozyskiwać zwolenników takich
eksperymentów w skali narodowej i międzynarodowej. Z
powszechnego dziś zniechęcenia, gniewu i rozgoryczenia w
stosunku do rządów drugiej fali
108
demagodzy mogą wykrzesać ogień fanatycznego poparcia dla
rządów autorytarnych, ale można je też wykorzystać na rzecz
demokratycznej transformacji świata.
Gdyby udało się uruchomić wielki proces edukacyjny -
dokonywane naraz w wielu krajach antycypujące wprawki w
nowej demokracji - wtedy zostałoby zażegnane
niebezpieczeństwo totalitarne. Całe miliony ludzi trzeba
przygotować do przyszłych przemieszczeń i groźnych
kryzysów, jednocześnie wywierając presję na istniejące
instytucje polityczne, aby te szybciej poddały się nieuniknionym
zmianom.
Przy wielkim oddolnym parciu nie można zbyt wiele obiecywać
sobie po dzisiejszych nominalnych przywódcach; prezydenci i
premierzy, senatorzy i członkowie władz partyjnych w
większości nie będą palić się do tego, by kwestionować zasady
funkcjonowania tych właśnie instytucji, które jakkolwiek
zacofane, zapewniają im pieniądze, prestiż i władzę, a
przynajmniej jej pozór. Zdarzą się z pewnością nieliczni
dalekowzroczni politycy, którzy przyłączą się do walki o
przebudowę w imię przyszłości, większość jednak reagować
będzie dopiero wtedy, gdy nie uda się już lekceważyć
zewnętrznych nacisków lub gdy kryzys będzie już tak
zaawansowany i bliski konwulsyjnych wstrząsów, że nie
zobaczą już żadnej innej możliwości. Odpowiedzialność za
zmiany spoczywa zatem na nas i właśnie od siebie musimy
zacząć, gdyż to siebie musimy nauczyć tego, by nie odwracać
się odruchowo z lękiem od wszystkiego co nowe, zaskakujące,
pozornie ekstrawaganckie. Oznaczać to będzie wydanie walki
wszystkim tępicielom idei, którzy każdą nową sugestię
bezzwłocznie usiłują ukatrupić jako niepraktyczną i iluzoryczną,
broniąc w ten sposób tego, co dziś praktyczne i rzeczywiste,
chociaż zarazem jakże często absurdalne, zniewalające i
niefunkcjonalne. Oznaczać to będzie przeto walkę o wolność
wypowiedzi, o prawo do głoszenia pomysłów nawet najbardziej
heretyckich.
Ów proces wielkiej przebudowy zainicjować trzeba teraz, zanim
dalsza dezintegracja systemów politycznych sprawi, że na
109
ulice wypełzną siły tyranii i nie uda się już przejść do demokracji
XXI wieku drogą pokój ową. Jeśli zaczniemy już teraz, także i
my wraz ze swoimi dziećmi weźmiemy udział w fascynującym
przeobrażaniu nie tylko zmurszałych struktur politycznych, ale
wręcz całej cywilizacji. Podobnie jak niegdysiejsi rewolucjoniści,
także i my zdani jesteśmy na twórcze myślenie.
110
KILKA INFORMACJI O AUTORACH
Prace Alvina i Heidi Tofflerów przez „Washington Post" zostały
określone jako wspaniałe, przez „Wall Street Journal" jako błyskotliwe i
elektryzujące, przez „Business Week" jako niezwykle nowatorskie,
podobnie zostały przyjęte przez krytyków w innych krajach. Wydane w
milionach egzemplarzy w ponad trzydziestu językach, publicznie lub
prywatnie cytowane były przez takie postacie ze świata polityki jak
Richard Nixon, Yasuhiro Nakasone czy Michaił Gorbaczow. Kiedy
Trzecią falę opublikowano w Chinach, została natychmiast
zaatakowana jako rozsiewacz „duchowej zgnilizny Zachodu" i wycofana
z obiegu. Kiedy jednak po wystąpieniu Deng Xiaopinga ponownie
zezwolono na jej sprzedaż, znalazła się na drugim miejscu chińskiej
listy bestsellerów. Stała się biblią ruchu demokratycznego, a kiedy ze
stanowiska przewodniczącego partii komunistycznej usuwano Żao
Ziyanga, który wykazał zbyt wiele zrozumienia dla studentów
demonstrujących na placu Tienanmen, jednym z argumentów stało się
jego spotkanie z Tofflerami.
Chociaż oboje bronią się przed słowem „przepowiednie", argumentując,
że nikt nie może znać przyszłości, jest zarazem prawdą, że udało im się
z wyprzedzeniem - czasami o kilka dziesięcioleci - opisać wiele
zdarzeń, które potem wstrząsały światem. Mówili więc o komputerach,
o upadku ZSRR, zjednoczeniu Niemiec, rozpadzie rodziny komórkowej,
klonowaniu i kontroli urodzin, o nowych formach organizacji
antybiurokratycznych, mnożeniu się nisz rynkowych i nisz
komunikacyjnych, o rozwoju aliansów politycznych na rzecz jednej,
konkretnej sprawy, o grupach nieformalnych i zainteresowaniu
demokracją elektroniczną.
Główne prace Alvina i Heidi Tofflerów - Szok przyszłości, Trzecia fala i
Powershift (Przejęcie władzy) - tworzą trylogię, która prezentuje spójny
model rodzącej się gospodarki i wyłaniającego się społeczeństwa.
W ostatniej książce, War and AntiWar (Wojna i antywojna),
wypracowanym wcześniej metodom analizy poddają współczesne
problemy wojny i pokoju.
Jeśli ta czy inna książka państwa Tofflerów zainteresowała Was,
bardzo chcielibyśmy się o tym dowiedzieć, szczególnie gdyby nasunęły
się Wam pomysły, jak przyspieszyć nadejście w Ameryce trzeciej fali.
Wszelkie uwagi prosimy przesyłać pod adresem:
The Progress & Freedom Foundation
1250 H Street N W, Suitę 550
Washington, DC 20005
Tel: 202/4842312
Fax: 202/4849326
Poczta elektroniczna: PFF@aol.com