Toffler Budowa Nowej Cywilizacji

ALVIN i HEIDI TOFFLER BUDOWA NOWEJ

CYWILIZACJI

Polityka trzeciej fali

Przedmowa

NewtGingrich

Przekład

Jerzy Łoziński

Zysk i Ska Wydawnictwo

Tytuł oryginału

CREATING A NEW CIVILIZATION The Politics of the Third

Wave

Copyright © 1995 by Alvin and Heidi Toffler

Al rights reserved Licensed by: Turner Publishing, Inc.

Copyright © 1996 for the Polish translation by Zysk i Ska

Wydawnictwo s.c.,

Poznań

Grateful acknowledgment is made to the following for

permission to reprint previously published material: The Third

Wave by Heidi and Alvin Toffler. © 1980 by Alvin Toffler.

Reprinted by permission of Bantam Books; Powershift by Alvin

Toffler. © 1990 by Alvin and Heidi Toffler. Reprinted by

permission of Bantam Books; War and AntiWar by Alvin and

Heidi Toffler. © 1993 by Alvin and Heidi Toffler. Reprinted by

permission of Little Brown and Company.

Redaktor

Zdzisław Wiese

Wydanie I

ISBN 8371501021

Zysk i Ska Wydawnictwo s.c.

ul. Wielka l O, 61 774 Poznań

tel. 532751, 532767, tel./fax 526326

Printed in Germany by ElsnerdruckBerlin

SPIS TREŚCI

Przedmowa 7

Wstęp: Przygotowanie do wieku XXI 11

1. Walna bitwa 17

Rewolucyjna przesłanka 18. Grzbiet fali 19. Fale przyszłości 21

2. Konflikt cywilizacji 25

Konflikt podstawowy 27. Odwrót od społeczeństwa masowego 29

3. Uniwersalny substytut 33

Alchemia informacji 34. Wiedza kontra kapitał 36

4. W jaki sposób tworzymy bogactwo 39

Czynniki wytwórcze 40. Nieuchwytne wartości 40. Koniec masowości

41. Praca 42. Innowacje 43. Skala produkcji 43. Organizacja 44.

Systemy integracji 44. Infrastruktura 45. Przyspieszenie 45

5. Materializm jurny 47

Nowy sens bezrobocia 49. Różnorodność pracy umysłowej 52. Niskie

zintelektualizowanie kontra wysokie 54. Ideologia niskiego

zintelektualizowania 56. Ideologia wysokiego zintelektualizowania 57

6. Dziejowa kraksa: socjalizm i przyszłość 61

Maszyna przedcybernetyczna 62. Paradoks własności 64. Ile śrub z

lewym gwintem? 67. Śmietnik historii 68

7. Kolizja elektoratów 70

Rzecznicy przeszłości 71. Jutrzejszy elektorat 76

8. Trzecia fala: podstawowe problemy 81 ^

Czy chodzi o coś w rodzaju fabryki? 81. Czy chodzi o wzmocnienie

masowości społeczeństwa? 82. Ile jest jajek w koszyku? 83.

Masywność czy wirtualność? 84. Czy chodzi o wzmocnienie domu? 85

9. Demokracja XXI wieku 88

Potęga mniejszości 91. Demokracja na pół bezpośrednia 95. Podział

decyzji 99. Rozbudowujące się elity 102. Twórcza powinność 104

7

PRZEDMOWA

Ameryka przeżywa obecnie splot kryzysów, z jakim nie zetknęła

się jeszcze od chwili swych narodzin. W kryzysie znalazła się

instytucja rodziny, system ochrony zdrowia, organizacji

przestrzeni, system wartości, a nade wszystko system

polityczny, który praktycznie rzecz biorąc, utracił zaufanie ludzi.

Dlaczego kryzysy te - a także mnogość innych - pojawiły się

niemal w tym momencie naszych dziejów? Czyżby zapowiadały

one ostateczny upadek Ameryki? Czyżbyśmy właśnie stanęli u

kresu historii?

Na kartach tej książki przedstawimy je inaczej. Kryzysy, które

nawiedziły Amerykę, nie są konsekwencją jej porażki, lecz

wcześniejszych sukcesów. Nie doszliśmy do końca historii, lecz

prehistorii.

Od roku 1970, kiedy w książce Szok przyszłości

wypracowaliśmy pojęcie „ogólnego kryzysu społeczeństwa

industrialnego", gałęzie przemysłu, których symbolem jest

komin fabryczny, przestały zatrudniać wielkie rzesze

robotników. Zgodnie z wyrażonymi w naszej pracy prognozami,

rozpadła się dawna struktura rodziny, mass media utraciły swój

masowy charakter, radykalnie zmieniły się wartości i style życia.

Ameryka zdecydowanie zmieniła swoje oblicze.

To wyjaśnia dlaczego nieskuteczne są dawne kategorie analizy

politycznej. Takie terminy jak prawica, lewica, liberalizm czy

konserwatyzm utraciły tradycyjne znaczenia. W dzisiejszej Rosji

komunistów określamy mianem konserwatystów, reformatorów

zaś uznajemy za radykałów. W Stanach Zjednoczonych

ekonomiczni liberałowie mogą być społecznymi

konserwatystami

8

i vice versa. Lewicowy Ralph Nader jednoczy się z prawicowym

Patem Buchananem, aby wspólnie przeciwstawiać się NAFTA

(Północnoamerykańskiemu Zrzeszeniu Wolnego Handlu).

Jednak bardziej znacząca i zadziwiająca jest coraz większa

utrata władzy przez takie formalne ciała polityczne jak Kongres,

Biały Dom, agencje rządowe i partie na rzecz powstających

spontanicznie i powiązanych ze sobą grup oraz mediów.

Wszystkich tych ogromnych przemian w amerykańskim życiu

politycznym nie można wyjaśnić jedynie w kategoriach

politycznych, związane są one bowiem z równie głębokimi

przekształceniami w życiu rodzinnym, ekonomii, technologii,

kulturze i wartościach. Aby odnaleźć się w tym okresie

błyskawicznych przemian, utraty złudzeń i niemal bratobójczego

konfliktu społecznego, trzeba wypracować koherentną wizję XXI

wieku, której zarysy usiłujemy przedstawić w niniejszej książce.

Na gruncie tego ogólnego nastawienia podjąć można konkretne

działania, które wpłyną na postać większych jeszcze przemian

w przyszłości, dzięki czemu będziemy nimi kierować, zamiast

stawać się tylko ich ofiarami.

Nader często się zdarza, że kiedy autorzy wprowadzają do

nowej książki fragmenty utworów wcześniejszych, powstaje

całość złożona z elementów nie powiązanych, nie mających ze

sobą nic wspólnego. Nie odnosi się to jednak do tej książki.

Rozdziały pierwszy i dziewiąty były wcześniej opublikowane w

roku 1980 w książce Trzecia fala. Rozdziały drugi i czwarty

zostały wzięte z naszej najnowszej pracy War and AntiWar

(Wojna i antywojna), która ukazała się w roku 1993. Rozdziały

trzeci, piąty i szósty pochodzą z tekstu Powershift (Przejęcie

władzy) z roku 1990. W postaci tu prezentowanej fragmenty te

zostały właściwie powtórzone, a niewielkie modyfikacje

zapewnić miały logiczną spójność. Natomiast rozdziały siódmy i

ósmy zostają przedstawione po raz pierwszy.

Chociaż w dużej mierze cytujemy swoje dawniejsze teksty, nie

chodziło nam o stworzenie antologii. Jest to raczej zupełnie

nowa całość. Zawdzięczamy to temu, że prace nasze,

9

koncentrując się za każdym razem na pewnej grupie

zagadnień, odwołują się zarazem do przemyślanych wizji tego,

w jaki sposób przyspieszać przemiany społeczne i polityczne.

Książka ta byłaby przeto czymś w rodzaju wstępu: dawałaby

klucz do zrozumienia kompleksu naszych utworów.

Do pracy tej zainspirował nas Jeffrey A. Eisenach,

przewodniczący waszyngtońskiej Progress & Freedom

Foundation, przekonany o politycznej potrzebie syntezy.

Dostrzegał on, że Amerykanie w ogóle, a ich polityczni

przywódcy w szczególności mają tendencję do traktowania

każdego nagłówka w gazecie, każdej wiadomości telewizyjnej,

każdej batalii w Kongresie i każdej rewolucji technologicznej

jako zdarzeń oddzielnych i niezależnych. Jego zdaniem

skończył się czas polityki opartej na działaniach odruchowych.

Biorąc to pod uwagę, zaproponował nam napisanie poniższego

tekstu.

To miejsce jest odpowiednie, by podziękować mu za tę płodną

sugestię. Chcieliśmy także wyrazić wdzięczność za wielką

pomoc edytorską ze strony doktora Alberta S. Hansera z

Progress & Freedom Foundation, który przejrzał nasze

wcześniejsze prace i starannie wybrał ich fragmenty, jak

również Ericowi Michaelowi, który zaopiekował się stroną

redakcyjną.

Mamy nadzieję, że nasza książka pomoże czytelnikom w

fundamentalnym przewartościowaniu ich poglądów, którego

wymaga rodząca się cywilizacja dnia jutrzejszego.

Sierpień 1994

Alvin Toffler i Heidi Toffler

11

WSTĘP

Przygotowanie do wieku XXI

Lata dziewięćdziesiąte zapoczątkowały falę przemian

ustrojowych i politycznych o historycznym znaczeniu.

Począwszy od rozpadu imperium sowieckiego, zawalenia się

ukształtowanej po drugiej wojnie struktury politycznej Włoch,

eliminacji w wyborach z 1993 roku kanadyjskiej partii rządzącej

(która ze stu pięćdziesięciu trzech miejsc w parlamencie

zachowała tylko dwa), dramatycznej porażki japońskiej Partii

LiberalnoDemokratycznej po czterdziestu latach monopolu

władzy (i narodziny nowego ruchu reformatorskiego), do

pojawienia się w Stanach Zjednoczonych Rossa Perota i ruchu

United We Stand.

Politycy, felietoniści i akademicy wszyscy wydają się

zaskoczeni skalą przemian. W sposób nieunikniony do głosu

dochodzi przede wszystkim żal i dezorientacja tych, którzy

utracili władzę. Agonia przeszłości przyćmiewa nadzieję, którą

niesie przyszłość. W odniesieniu do Renesansu to znane od lat

zjawisko wspaniale ukazał Huizinga w Jesieni średniowiecza.

To co nam, patrzącym wstecz, wydaje się cudownym,

pasjonującym okresem innowacji, żyjącym ówcześnie

ukazywało się jako straszliwy rozpad istniejącego porządku.

Podobnie wyglądał upadek konfiicjańskich Chin w połowie XIX

stulecia. Uznawany był raczej za przerażający rozkład ładu i

stabilności, niż za zapowiedź wejścia w epokę bardziej twórczą

i mniej skrępowaną.

Alvin i Heidi Tofflerowie pomagają nam umieścić dzisiejszy

chaos wydarzeń w ramach dynamicznej i fascynującej wizji

przyszłości. Od ćwierć wieku mówią i piszą o przyszłości. Tytuł

ich pierwszej pracy, Szok przyszłości, stał się obiegowym

12

określeniem dotyczącym skali i dramatyzmu przemian, które

przeżywamy. (Był to bestseller większy w Japonii niż w USA,

jeśli liczbę sprzedanych egzemplarzy odnieść do populacji

potencjalnych czytelników.) Szok przyszłości zwrócił uwagę na

przyspieszenie i mnożnikowy mechanizm zmian, które zewsząd

zaskakują ludzi i najczęściej powodują dezorientację jednostek,

wspólnot, ciał politycznych i życia gospodarczego. Nawet gdyby

była to jedyna wypowiedź Tofflerów, już dzięki niej znaleźliby

się w gronie ważnych interpretatorów sytuacji człowieka

współczesnego. Tymczasem kolejna praca, Trzecia fala,

stanowiła jeszcze ważniejszy przyczynek do rozumienia

naszych czasów.

W Trzeciej fali Tofflerowie od obserwacji przeszli do

przedstawienia prognostycznej wizji. Na rewolucję

informatyczną spojrzeli w perspektywie dziejowej, porównując

ją z dwoma przełomami o podobnej wadze: rewolucją rolniczą i

przemysłową. Czujemy, pisali, napór trzeciej fali dziejowych

przemian, za sprawą której uczestniczymy w procesie narodzin

nowej cywilizacji.

Tofflerowie słusznie uznali, że przepływ i wymiana informacji

stały się naczelnym czynnikiem wytwórczości i władzy

człowieka. Gdziekolwiek spojrzymy: na światowe rynki

finansowe, całodobowe przekazywanie na cały świat informacji

via CNN, biologiczną rewolucję oraz jej skutki dla ochrony

zdrowia i produkcji rolniczej, wszędzie widzimy, jak rewolucja

informatyczna zmienia rytm, strukturę i treść naszego życia.

Dzięki ukazaniu sensu tej przemiany, Trzecia fala wywarła

wielki wpływ na strategię poczynań wodzów gospodarki i

polityki poza Stanami Zjednoczonymi, w Chinach, Japonii,

Singapurze i innych dynamicznie rozwijających się regionach,

gdzie położono nacisk na najnowszą technikę i informację.

Praca ta nie pozostała bez echa także w USA i wielu strategów

gospodarczych zaczęło przekształcać podległe im organizacje

tak, aby przygotować je do nadejścia XXI wieku.

Znakomitym przykładem może tu być generał Donn Stany,

przełożony TRADOC (Dowództwa Szkolenia i Doktryny

13

Wojennej Armii Lądowej USA), który w początku lat

osiemdziesiątych przeczytawszy Trzecią falę uznał, że

Tofflerowie dokonali rzetelnej analizy przyszłości. Oboje

autorów zostało więc zaproszonych do kwatery TRADOC w

Fort Monroe, gdzie wizję formułowaną w Trzeciej fali

skonfrontowali z pomysłami strategów wojskowych, co zostało

wspaniale opisane w niedawnej książce War and AntiWar

(Wojna i antywojna). Dobrze wiem, jak wielki wpływ miał

przedstawiony w Trzeciej fali obraz rewolucji informatycznej na

kształtowanie się doktryny wojennej w latach 19791982, gdyż

jako młody kongresman wiele czasu spędziłem z generałami

Starrym i Morellim (obecnie na emeryturze) przy konstruowaniu

tego, co przybrało ostatecznie nazwę modelu bitwy

powietrznolądowej.

Istotą nowej koncepcji wojennej stał się system bardziej

elastyczny, dynamiczny i zdecentralizowany, oparty na

wymianie informacji; system, który wykorzystuje lokalne,

bezpośrednio związane z polem bitwy zasoby i odwołuje się do

decyzji znakomicie wyszkolonych, w dużym stopniu

niezależnych dowódców.

W roku 1991 świat po raz pierwszy ujrzał starcie militarnego

systemu trzeciej fali z przestarzałą machiną wojskową drugiej

fali. Pustynna burza doprowadziła do jednostronnego

zniszczenia sił irackich przez Amerykanów i ich sojuszników w

dużej mierze z tej prostej racji, że systemy trzeciej fali ukazały

swą nieporównaną wyższość. Zbudowane na modłę drugiej fali,

skomplikowane systemy obrony przeciwlotniczej okazały się

bezużyteczne w obliczu niewidocznych maszyn trzeciej fali.

Solidnie okopane armie drugiej fali zostały wymanewrowane i

unicestwione, kiedy przyszło im stawić czoło komputerowym

systemom namiaru i logistyki. Efekt był równie druzgocący jak w

roku 1898, kiedy naprzeciwko siebie stanęły siły pierwszej fali

Mahdiego z Omdurmanu i angloegipskie wojska drugiej fali.

Chociaż jednak tak oczywiste jest to, że dzieje się coś

zasadniczo nowego w polityce, ekonomii, sferze militarnej i

całym życiu społecznym, w dalszym ciągu zdecydowanie zbyt

małą

14

wagę przywiązuje się do znaczenia wizji Tofflerów. Większość

amerykańskich polityków, reporterów i recenzentów nie

dostrzegła wniosków, które płyną z Trzeciej fali, a bardzo

niewielu jest takich, którzy pojęciu trzeciej fali gotowi byliby

nadać nośność polityczną. To właśnie ów brak szerokiej,

tofflerowskiej wizji sprawił, że nasza polityka ugrzęzła we

frustracji, negatywizmie, cynizmie i zniechęceniu. Kontrast

pomiędzy przemianami świata jako całości a stagnacją życia

politycznego stanowi zagrożenie dla naszego systemu

społecznego. Jeśli nie liczyć koncepcji trzeciej fali, nigdzie nie

widać prób zrozumienia, skąd bierze się zniechęcenie i

rozgoryczenie, które, jak się wydaje, opanowały polityków i

administracje rządowe w całym uprzemysłowionym świecie. Nie

powstał język, w którym można by wyrazić nękające nas

problemy, nie ma wizji odsłaniającej kształt przyszłości, ku

której zmierzamy, nie istnieje program, który miałby na celu

przyspieszenie i ułatwienie przejścia do nowej epoki.

Nie jest to bynajmniej nowy problem. Na początku lat

siedemdziesiątych zacząłem współpracować z Tofflerami nad

koncepcją, jak to nazwaliśmy, demokracji antycypującej. Byłem

wtedy świeżo upieczonym wykładowcą na West Georgia State

College. Szczególnie fascynowało mnie połączenie spojrzenia

historycznego i wybiegającego w przyszłość, które stanowi

istotę polityki w jej najlepszym wydaniu. Od ponad dwudziestu

lat zabiegamy wspólnie o politykę świadomą przyszłościowych

horyzontów i staramy się pozyskać jak najwięcej ludzi dla

myślenia, które ułatwi Ameryce przejście od najwyraźniej

umierającej cywilizacji drugiej fali do cywilizacji trzeciej fali. Ta

nowa postać świata, która nas czeka, zarysowuje się już, ciągle

jednak jeszcze niewyraźnie i w sposób nie do końca dla nas

zrozumiały.

Usiłowania te przyniosły znacznie więcej rozczarowań i

znacznie mniej efektów, niż spodziewałem się dwa

dziesięciolecia temu. Niezależnie jednak od porażek, próby te

trzeba kontynuować, albowiem ustrój polityczny trzeciej fali ma

kluczowe znaczenie dla przyszłości wolności i Ameryki. Jestem

wprawdzie przywódcą republikanów w Kongresie, nie uważam

jednak by

15

republikanie czy Kongres mieli monopol na rozwiązywanie

problemów i przystosowywanie Ameryki do rewolucji trzeciej

fali, rewolucji informatycznej. Burmistrze z ramienia

demokratów, jak na przykład Norąuist w Milwaukee czy Rendel

w Filadelfii dokonują prawdziwego przełomu w życiu

obywatelskim. Niektóre z przedsięwzięć wiceprezydenta Gore

mających na celu usprawnienie administracji zmierzają w

dobrym kierunku (chociaż podejmowane są doraźnie i

niekonsekwentnie). Przede wszystkim chodzi o to, że wielka

przemiana rozgrywa się już na co dzień w sektorze prywatnym

za sprawą przedsiębiorców i obywateli, którzy dokonują

wynalazków i znaj duj ą nowatorskie rozwiązania, w czym

biurokracja nie jest w stanie im przeszkodzić. Głównym przeto

zadaniem tej książki jest zachęcenie czytelników, aby

zaczerpnęli oddechu, wzięli rozbieg i sami zaczęli współtworzyć

cywilizację trzeciej fali. Jestem pewien, że kiedy zagłębicie się

w rozważania autorów, podkreślicie partie najbardziej dla was

istotne, rozejrzycie się wokół siebie za pokrewnymi duszami i

wspólnie podejmiecie działania na małą zrazu skalę, za kilka lat

będziecie zdumieni, jak wiele udało się osiągnąć.

Newt Gingrich

17

ROZDZIAŁ PIERWSZY

WALNA BITWA

Na naszych oczach, w naszym życiu rodzi się nowa cywilizacja,

a ślepcy usiłują ją uśmiercić. Ta nowa cywilizacja niesie ze

sobą nowy styl życia rodzinnego, zmiany w sposobie pracy,

odnoszenia się do siebie i życia, nowy kształt życia

gospodarczego, nowe konflikty polityczne, a przede wszystkim:

nową świadomość. Ludzkość, która stanęła w obliczu

najgłębszego w swoich dziejach przewrotu społecznego i

najśmielszej twórczej przebudowy, oczekuje teraz wielkiego

skoku kwantowego. Chociaż dostrzegamy tego, uczestniczymy

w budowie od podstaw zdecydowanie nowej cywilizacji. To

właśnie mamy na myśli, kiedy mówimy o trzeciej fali.

Do czasów obecnych ludzkość przeżyła dwie wielkie fale

przemian, z których każda unicestwiła dawne kultury i

cywilizacje, a na ich miejsce wprowadziła sposób życia, który

byłby niepojęty dla ludzi, którzy żyli wcześniej. Pierwsza fala -

rewolucja rolnicza - rozciągnęła się na tysiące lat. Druga fala, w

trakcie której powstała cywilizacja przemysłowa, trwała ledwie

trzysta lat. Dzisiaj przemiany są jeszcze bardziej gwałtowne,

dlatego nie sposób wykluczyć, że trzecia fala przetoczy się

przez dzieje w ciągu kilku dziesięcioleci. Dlatego my wszyscy,

którzy zamieszkujemy dziś Ziemię, odczujemy na co dzień

impet trzeciej fali.

Nowy styl życia, który przynosi trzecia fala, za podstawę mieć

będzie zróżnicowane i odnawialne źródła energii. Nowe metody

produkcji, które do lamusa odeślą większość produkcji

taśmowej i nowy typ rodziny, która nie będzie miała charakteru

18

zamkniętej w sobie komórki. Pojawią się nowe instytucje, które

będzie można nazwać elektroniczną wioską. Radykalnie

przekształcone zostaną szkoły i formy współdziałania. Rodząca

się cywilizacja spisuje dla nas nowy kodeks zachowań. Usunie

standaryzację, synchronizację i centralizację, usunie

koncentrację energii, pieniędzy i władzy. Ta nowa cywilizacja

ma swoją własną wizję świata, swoje własne podejście do

czasu, przestrzeni, logiki i przyczynowości. Ma też swoje

własne zasady polityki przyszłości.

Rewolucyjna przesłanka

Żywe pośród nas są dwa wyraźnie odmienne sposoby myślenia

o przyszłości. Większość ludzi, jeśli w ogóle się nad nią

zastanawia, uważa, że świat, który znają, trwać będzie po wieki

wieków. Osobom takim trudno jest sobie wyobrazić

zdecydowaną odmianę własnego życia, a co dopiero mówić o

zupełnie nowej cywilizacji. Dostrzegają one, oczywiście, że

rzeczy się zmieniają, na jakiejś osobliwej zasadzie przyjmują

jednak, że transformacje te jakoś ominą ich samych, nie

naruszając dobrze znanej struktury życia gospodarczego i

politycznego. Z ufnością oczekują od przyszłości, że będzie

kontynuować teraźniejszość.

Jednak najnowsze wydarzenia poważnie nadszarpnęły ten

obraz przyszłości. Popularność zaczęła przeto zdobywać wizja

bardziej ponura. Wielu ludzi, wykarmionych na codziennej porcji

tragicznych wiadomości, katastroficznych filmów oraz

złowieszczych scenariuszy, które snują szacowni autorzy,

doszło do wniosku, że nie ma co mówić o przyszłości ludzkiej

społeczności, albowiem nie będzie żadnej przyszłości. Ich

zdaniem od Armageddonu dzieli nas kilka chwil. Ziemia gna w

kierunku ostatecznej zagłady.

U podstaw wszystkiego, o czym tu mówimy, leży pewne

założenie, które nazywamy rewolucyjną przesłanką.

Przyjmujemy oto, że chociaż najbliższe dziesięciolecia mogą

być pełne zawieruch, wstrząsów, może nawet aktów

zorganizowanej

19

przemocy, to jednak nie dojdzie do samounicestwienia

ludzkości. Uznajemy, że gwałtowne przemiany, których

jesteśmy świadkami, nie są chaotyczne, lecz układają się w

pewien spójny i dający się odczytać wzorzec, i że co więcej,

przemiany te mają charakter kumulatywny, przyczyniają się

więc do wielkiej transformacji, której podlega nasze życie,

praca, rozrywka i myślenie. To wszystko czyni możliwą

pomyślną i obiecującą przyszłość. Mówiąc krótko, wszystkie

nasze tezy wynikają z przesłanki, że oto rozgrywa się globalna

rewolucja, wielki przeskok kwantowy. Innymi słowy, z przesłanki

tej wynika, że jesteśmy ostatnią generacją starej cywilizacji, a

zarazem pierwszym pokoleniem cywilizacji nowej. Dlatego wiele

naszych osobistych lęków, niejasności i uczuć zagubienia rodzi

się z konfliktu, który rozgrywa się w nas samych i w instytucjach

naszego życia. Jest to konflikt pomiędzy umierającą cywilizacją

drugiej fali a wynurzającą się cywilizacją, która domaga się dla

siebie miejsca.

Jeśli raz to zrozumiemy, wtedy wiele z bezsensownych na

pierwszy rzut oka wydarzeń ukaże swą głęboką treść. Zaczną

odsłaniać się zarysy wielkiego wzorca przemian. Wraz z tym

walka o przetrwanie okazuje się możliwa i godna zachodu.

Krótko mówiąc, rewolucyjna przesłanka wyzwala nasz intelekt i

wolę.

Grzbiet fali

Nasze podejście śmiało można nazwać „badaniem grzbietu

fali". Polega ono na obserwacji dziejów jako ciągu

wzbierających przemian i stawia pytanie, w jakim kierunku

niesie ludzi grzbiet każdej takiej fali. Koncentrujemy się nie tyle

na wątkach ciągłości historycznej (skądinąd bardzo ważnych),

ile na elementach nieciągłości, na innowacjach i przełomach.

Odnajduje zasadnicze wzorce przemian, pytając zarazem, w

jaki sposób ludzie mogą na nie oddziaływać.

Wychodzimy od bardzo prostej obserwacji stwierdzającej, że

pojawienie się życia osiadłego i rolnictwa było pierwszym

punktem zwrotnym w społecznym rozwoju ludzkości, drugi zaś

20

punkt przełomowy stanowiła rewolucja przemysłowa. Niechaj

jednak czytelnika nie zwiedzie słowo punkt; owe przemiany nie

miały charakteru jednorazowych, dających się wyraźnie

zlokalizować wydarzeń, lecz przypominały właśnie wzbierającą

falę, która toczy się z właściwą sobie prędkością.

Zanim nastąpiła pierwsza fala przemian, ludzie żyli na ogół w

małych, często wędrownych grupach, które utrzymywały się

dzięki zbieractwu, łowieniu ryb, polowaniu i pasterstwu. Jakieś

dziesięć tysięcy lat temu rozpoczęła się rewolucja rolnicza i

powoli obejmowała swym zasięgiem całą planetę, dając

początek wioskom, osadom, uprawie roli i nowemu trybowi

życia. Owa pierwsza fala nie opadła jeszcze całkiem pod koniec

siedemnastego stulecia, kiedy w Europie rozpoczęła się

rewolucja przemysłowa, dając początek drugiej fali przemian w

skali całego globu. Ten nowy proces ze znacznie większą

gwałtownością ogarnął narody i kontynenty. Teraz dwa

oddzielne i wyraźnie odmienne procesy zmian przetaczały się

przez Ziemię z różną szybkością.

Dzisiaj pierwsza fala osiągnęła już właściwie swój kres. Już

tylko niewielkie wspólnoty plemienne w Ameryce Południowej

czy PapuiNowej Gwinei pozostają jeszcze nie tknięte przez

rewolucję rolniczą. Jeśli nie liczyć tych niewielkich obszarów,

można powiedzieć, że siła pierwszej fali wyczerpała się.

Tymczasem druga fala, w kilka krótkich stuleci

zrewolucjonizowawszy życie w Europie, Ameryce Północnej i

kilku innych miejscach globu, toczy się dalej i widzimy, jak wiele

krajów - dotąd zdecydowanie rolniczych - z zapałem buduje

szosy, stalownie, zakłady samochodowe, fabryki tekstylne i

zakłady spożywcze. Ciągle żywy jest pęd do industrializacji.

Drugiej fali daleko jeszcze do wyczerpania swojej siły.

Chociaż jednak proces ten ciągle jest w toku, obserwujemy już

początki innego, jeszcze bardziej istotnego procesu. Kiedy

bowiem industrializacja osiągała swój szczyt w dekadach po

drugiej wojnie światowej, zaczęła się wznosić trzecia fala, która

nie dostrzegana wprawdzie zbyt wyraźnie, odmieniała

wszystko, czego dotknęła. Wiele krajów odczuwa zatem napór

dwóch,

21

a nawet trzech fal przemian, o odmiennym charakterze, tempie

posuwania się i odmiennej sile.

W naszych rozważaniach przyjmiemy, że pierwsza fala

rozpoczęła się około roku 8000 p.n.e. i niepodzielnie

dominowała na świecie aż do lat 16501750 n.e. Wtedy

pierwszeństwo wzięła druga fala. Teraz zrodzona przez nią

cywilizacja przemysłowa zapanowała w świecie, ale także i ona

weszła w fazę przesilenia. W Stanach Zjednoczonych okres ten

rozpoczął się około roku 1955, kiedy po raz pierwszy

pracownicy administracyjni przewyższyli liczebnie robotników.

To owa dekada była też świadkiem coraz szerszego

wykorzystywania komputerów, komunikacji lotniczej, pojawienia

się pigułki antykoncepcyjnej oraz wielu innych brzemiennych w

skutki innowacji. To właśnie wtedy zaczęła wzbierać w USA

trzecia fala. Nieco później zaczęła się pojawiać także w życiu

innych państw uprzemysłowionych. Dzisiaj wszystkie

społeczności, które wykorzystują najnowszą technikę, są

wstrząsane przez konflikty trzeciej fali z przestarzałymi,

zaskorupiałymi instytucjami drugiej fali.

Kiedy się to zrozumie, wtedy mniej tajemnicze stają się konflikty

społeczne i polityczne, pośród których przyszło nam żyć.

Fale przyszłości

Kiedy w jakimś społeczeństwie dominuje jedna fala przemian,

niezbyt trudno jest wykryć wzorzec jego przyszłego rozwoju.

Pisarze, artyści, dziennikarze i inni odkrywaj ą „fale

przyszłości". W dziewiętnastowiecznej Europie wielu myślicieli,

przemysłowców, polityków i zwykłych ludzi miało jasny i

zasadniczo słuszny obraz przyszłości. Wyczuwali, że dzieje

zmierzają w kierunku ostatecznego triumfu industrializacji nad

nie korzystającym z maszyn rolnictwem i dość dokładnie

potrafili przewidzieć wiele zmian, które niosła ze sobą druga

fala: potężniejsze technologie, większe miasta, szybsza

komunikacja, powszechne szkolnictwo i inne.

Ta jasność wizji miała bezpośrednie efekty polityczne. Partie

22

i ruchy polityczne ścierały się ze sobą, nie tracąc z oczu

przyszłości. Siły broniące interesów przedindustrialnego

rolnictwa organizowały się do obrony przed „wielkim biznesem",

szefami związkowymi" i „grzesznymi miastami". Robotnicy i

menedżerowie usiłowali zdobyć kontrolę nad głównymi

dźwigniami rodzącego się społeczeństwa przemysłowego.

Mniejszości etniczne i rasowe określały swe interesy w

kategoriach udziału w nowym świecie i domagały się miejsc

pracy, dostępu do stanowisk kierowniczych, lepszych mieszkań,

lepszych płac i powszechnej edukacji. Owa industrialna wizja

miała też swoje efekty psychologiczne. Wspólny obraz

przyszłości określał również wybory życiowe, sprawiał, że

jednostki myślały nie tylko o tym, kim lub czym były, lecz kim

mogą się stać. Dlatego nawet podczas największego zamętu

przemian społecznych ludzie mieli poczucie pewnej stabilności i

swojej tożsamości.

Kiedy natomiast przez społeczność przetaczają się dwie lub

nawet trzy wielkie fale przemian i żadna z nich wyraźnie nie

dominuje, obraz przyszłości jest popękany. Nadzwyczaj trudne

staje się wtedy uchwycenie sensu zmian i konfliktów. Kolizja

grzbietów fal rodzi kotłowaninę, w której ścierają się różne

prądy, powstają wiry i lokalne obszary bezruchu, przesłaniające

głębsze i istotniejsze nurty dziejowe. W Stanach Zjednoczonych

- i w wielu innych krajach - zderzenie drugiej i trzeciej fali

przynosi w efekcie społeczne napięcia, groźne konflikty i

zadziwiające nowe postawy polityczne, które burzą

dotychczasowe podziały klasowe, rasowe, płciowe i partyjne.

Bezużyteczne stają się tradycyjne słowniki polityczne i bardzo

trudno jest teraz odróżnić zwolenników postępu od

reakcjonistów, przyjaciół od wrogów. Znikają dawne polaryzacje

i pękają stare koalicje. Ów chaos w życiu politycznym przekłada

się na dezintegrację ludzkich osobowości. Psychoterapeuci i

najróżniejsi guru robią kokosowe interesy; pacjenci błąkają się

bezradnie pośród rywalizujących dobroczyńców. Ratunku

szukają w najdziwaczniejszych kultach religijnych i na sabatach

czarownic albo też uciekają w patologiczną izolację,

przeświadczeni, iż rzeczywistość

23

jest absurdalna, szalona, bezsensowna. Niewykluczone, że w

jakimś globalnym, kosmicznym ujęciu życie jest bezsensowne,

z tego jednak nie wynika, że codzienne wydarzenia nie układają

się w żaden rozsądny wzorzec. Tymczasem, jeśli nauczymy się

odróżniać przemiany, które niesie trzecia fala, od tych, które

związane są z odpływającą drugą falą, można dostrzec utajony

ład.

To z racji kolizji owych fal widzimy jak oto krzyżują się i ścierają

odmienne prądy w sferze pracy, życia rodzinnego, postaw

seksualnych i jednostkowej moralności. Różnice te przejawiają

się w stylu życia i postawach politycznych, albowiem w życiu

osobistym i publicznym większość obywateli bogatych krajów to

albo ludzie drugiej fali, którzy starają się podtrzymać

obumierający porządek, albo ludzie trzeciej fali, którzy budują

jutro radykalnie odmienne, albo też niepewną mieszaninę

jednego i drugiego. Konflikt pomiędzy ugrupowaniami drugiej i

trzeciej fali decyduje w istocie o najpoważniejszym napięciu

politycznym we współczesnej społeczności. Jak zobaczymy

dalej, najważniejsze jest nie to, kto panuje nad ostatnimi dniami

społeczeństwa industrialnego, lecz to, kto kształtuje nową

cywilizację, która w niebywałym tempie dojrzewa, aby zająć

miejsce tamtej. Po jednej stronie mamy przeto bojowników

przemysłowej przeszłości, po drugiej coraz liczniejsze miliony

tych, którzy pojmują, iż najbardziej palących problemów nie da

się już rozstrzygnąć w ramach porządku industrialnego.

Wydana zatem została walna bitwa o kształt przyszłości. Życie

polityczne wszystkich narodów jest już teraz elektryzowane

przez owo starcie pomiędzy zestarzałymi interesami drugiej fali

a rzecznikami trzeciej fali. Nawet w krajach

nieuprzemysłowionych nadpłynięcie trzeciej fali gwałtownie

przekształciło fronty wszystkich dotychczasowych batalii

społecznych. Dawny spór pomiędzy interesami - nierzadko

wręcz feudalnymi - grup rolniczych a elitami industrialnymi -

kapitalistycznymi czy socjalistycznymi - nabiera nowego sensu

z uwagi na to, że sam industrializm już się przeżył. Czy teraz,

kiedy wznosi się trzecia fala, gwałtowne uprzemysłowienie

24

oznacza wyzwolenie się od neokolonializmu i ubóstwa, czy też,

wprost przeciwnie, decyduje o stałym uzależnieniu?

Tylko wtedy, kiedy świadomi jesteśmy tego niesłychanie

istotnego i rozległego kontekstu współczesnych wydarzeń,

potrafimy wskazać priorytety, ustalić hierarchię zagadnień,

określić rozsądne strategie, dzięki którym możemy kontrolować

przemiany w naszym życiu. Samo zrozumienie faktu, iż oto

toczy się zażarta walka pomiędzy tymi, którzy chcą zachować

industrializm, a tymi, którzy chcą go zmienić, staje się

narzędziem przekształcania świata. Aby jednak z niego

skorzystać, trzeba umieć odróżniać te zmiany, które stanowią

tylko przedłużenie dawnej cywilizacji przemysłowej, od tych,

które są zapowiedzią nowej cywilizacji. Mówiąc krótko, musimy

rozumieć jednocześnie dawny i nowy porządek, przemysłowy

system drugiej fali, w którym się urodziliśmy, i cywilizację

trzeciej fali, w której zaczynamy żyć my i nasze dzieci.

25

ROZDZIAŁ DRUGI

KONFLIKT CYWILIZACJI

Ludzie z opóźnieniem zaczęli zdawać sobie sprawę, że

cywilizacja industrialna zbliża się do kresu. Jej schyłek -

widoczny już w roku 1970, kiedy w Szoku przyszłości pisaliśmy

o „ogólnym kryzysie industrializmu" - niesie ze sobą groźbę nie

rzadszych, ale liczniejszych wojen i to wojen nowego typu.

Ponieważ wielkie transformacje społeczne nigdy nie mogą się

obyć bez konfliktów, uważamy, że ujęcie dziejów jako fal

przemian jest bardziej dynamiczne i mówiące więcej od

dywagacji na temat przejścia do postmodernizmu. Fale są

nieustannie w ruchu, a kiedy zderzają się, powstaje w efekcie

wiele potężnych, a zarazem niezgodnych prądów. Kolizja fal

historycznych oznacza konflikt cywilizacji, wiedza o tym

pozwala zaś ze zrozumieniem spojrzeć na wiele współczesnych

zdarzeń, które skądinąd wydają się bezsensowne i chaotyczne.

Gdy konflikty będziemy ujmować w kategoriach fal przemian,

wtedy nie powiemy, że główny konflikt dzisiaj toczy się

pomiędzy światem islamu a Zachodem, ani że jest to starcie

Zachodu z resztą świata" jak sugeruje Samuel Huntington. Ani

Ameryka nie chyli się ku upadkowi, jak głosi Paul Kennedy, ani

nie stanęliśmy w obliczu „końca historii", który ogłosił Francis

Fukuyama. Najgłębsze znaczenie ekonomiczne i strategiczne

ma zbliżający się podział świata na trzy wyraźnie odmienne i

potencjalnie wrogie wobec siebie cywilizacje, których granic nie

można określić, odwołując się do tradycyjnych definicji.

Cywilizacja pierwszej fali była i jest nierozerwalnie związana z

ziemią. Bez względu na to, w jakiej postaci występuje, jakiego

26

języka używają żyjący w jej ramach ludzie, jakie są ich

przekonania religijne, jest ona wytworem rewolucji rolniczej.

Jeszcze dzisiaj całe rzesze ludzkie żyją i umierają, zmagając

się z nieurodzajną glebą, którą uprawiają tak jak przed

stuleciami ich przodkowie.

Co do początków cywilizacji drugiej fali toczą się spory.

Niemniej dla wielkiej liczby ludzi życie zaczęło się zmieniać w

sposób wyraźny i istotny dopiero jakieś trzysta lat temu. Wtedy

narodziła się koncepcja Newtona, to wtedy na szerszą skalę

zaczęto stosować maszynę parową, to wtedy zaczęły wyrastać

pierwsze fabryki w Wielkiej Brytanii, Francji i Włoszech, chłopi

zaś zaczęli się przenosić do miast. Pomiędzy ludźmi zaczynały

się szerzyć nowe idee: postępu, praw jednostki, teoria umowy

społecznej Rousseau, przekonanie o potrzebie oddzielenia

kościoła od państwa, a także pogląd, iż władcy winni być

wybierani przez naród, nie zaś rządzić mocą bożych wyroków.

Wiele z tych przemian wynikało z rozwoju nowego sposobu

tworzenia bogactwa: produkcji fabrycznej. Nie trzeba było

czekać, żeby poszczególne elementy zaczęły układać się w

zespoloną całość: masowa produkcja, masowa konsumpcja,

masowa edukacja, masowe środki komunikacji łączyły się ściśle

ze sobą, a dla ich potrzeb powstawały wyspecjalizowane

instytucje: szkoły, ugrupowania ekonomiczne, partie polityczne.

Zmieniła się także struktura rodziny i w miejsce dużego

domostwa, w którym żyje wspólnie kilka pokoleń, pojawiła się

niewielka komórka rodzinna charakterystyczna dla

społeczeństwa przemysłowego. Ludziom, którzy bezpośrednio

doświadczali owych przeobrażeń, wydawało się z pewnością,

że świat wpadł w chaotyczne konwulsje, niemniej wszystkie te

przemiany ściśle się ze sobą wiązały. Były tylko kolejnymi

szczeblami w pełnym rozwoju świata modernistycznego, w

kształtowaniu się masowego społeczeństwa przemysłowego,

które zrodziła cywilizacja drugiej fali. Nawet gdyby komuś w tym

kontekście słowo „cywilizacja" wydało się nazbyt pompatyczne,

to trudno znaleźć inne, równie pojemne, które obejmowałoby

sprawy tak odmienne jak technika, życie

27

rodzinne, religia, kultura, polityka, gospodarka, struktura

społeczna, hierarchie władzy, wartości, etyka seksualna i

epistemologia. Kiedy naraz zmienia się tak wiele różnych

elementów, mamy do czynienia nie z powolnym

przekształcaniem jednych form w inne, lecz z transformacją,

której produktem jest nie nowe społeczeństwo, lecz właśnie

zupełnie nowa cywilizacja. Owa nowa cywilizacja z impetem

wkroczyła w dzieje Europy Zachodniej, na każdym kroku

napotykając zażarty opór.

Konflikt podstawowy

W każdym kraju, który wkraczał na drogę uprzemysłowienia,

wybuchały zacięte, często bardzo krwawe walki pomiędzy

rzecznikami drugiej fali, ludźmi przemysłu i handlu a

rzecznikami pierwszej fali, właścicielami ziemskimi często

zjednoczonymi z Kościołem, który też posiadał wielkie majątki

ziemskie. Wielkie rzesze chłopów zostały wygnane ze wsi, by

jako siła robocza zasilić „szatańskie młyny": fabryki, które

wyrastały jak grzyby po deszczu.

Wraz z tym jak kolizja pierwszej i drugiej fali stawała się

konfliktem podstawowym, mnożyły się strajki i niepokoje, wojny

domowe i powstania narodowe. To przekładanie się

centralnego napięcia społecznego na mnogość sytuacji

zapalnych możemy obserwować w każdym

uprzemysławiającym się kraju. W Stanach Zjednoczonych

trzeba było straszliwej wojny secesyjnej, aby interesy

industrialno-handlowej Północy wzięły górę nad rolniczymi

elitami Południa. Ledwie kilka lat później w Japonii dochodzi do

rewolucji Meiji, w wyniku której znowu modernizatorzy drugiej

fali zwyciężają tradycjonalistów pierwszej.

Rozprzestrzeniająca się cywilizacja drugiej fali z jej

nowatorskim sposobem mnożenia bogactwa zachwiała system

stosunków między państwami, ale także spowodowała ogromne

przesunięcia w strukturach władzy. Cywilizacja przemysłowa,

produkt wielkiej mnogości przemian drugiej fali, najbardziej

28

zakorzeniała się na północnych wybrzeżach ogromnego

basenu Atlantyku. Uprzemysłowienie wielkich potęg tego

regionu zrodziło potrzebę nowych, odległych rynków i źródeł

tanich surowców, dlatego też rzuciły się one w wir wojen

kolonialnych, w wyniku których podporządkowały sobie

azjatyckie oraz afrykańskie państwa i plemiona, w znacznej

części żyjące jeszcze w strukturach zrodzonych przez pierwszą

falę. Znowu przeto konfliktem podstawowym było starcie

przemysłowych potęg drugiej fali z rolniczymi siłami pierwszej

fali. Tym razem jednak dokonywało się ono w skali globalnej, a

jego skutki w dużej mierze zadecydowały o kształcie świata

współczesnego i wytyczyły fronty większości wojen.

Oczywiście, tak jak przez całe tysiąclecia, dalej toczyły się walki

między plemionami i społecznościami rolniczymi, znaczenie ich

jednak było już teraz niewielkie, a nader często w efekcie

wykrwawienia się obu stron, padały one jeszcze łatwiejszym

łupem kolonizacyjnych sił cywilizacji industrialnej. Tak na

przykład stało się w południowej Afryce, gdzie na skutek

zażartych wojen plemiennych Cecil Rhodes i jego uzbrojeni

agenci podporządkowali sobie ogromne terytoria. Także i w

całej reszcie świata mnóstwo na pozór nie powiązanych wojen

było w istocie wyrazem podstawowego konfliktu, w którym

ścierały się ostatecznie nie państwa, lecz rywalizujące

cywilizacje. Do największych i najbardziej morderczych wojen

dochodziło między krajami uprzemysłowionymi, takimi jak

Niemcy i Wielka Brytania, które zmagały się o dominację nad

światem, podczas gdy ludom żyjącym jeszcze na grzbiecie

pierwszej fali z góry już wyznaczona była rola drugoplanowa i

podporządkowana. Ostatecznie doszło do nader wyraźnego

podziału świata. Era industrialna przeciwstawiła cywilizacji

drugiej fali mnogość zniewolonych kolonii pierwszej fali. Wielu z

nas wzrastało w tym właśnie świecie dwóch cywilizacji, gdzie

nie ulegało najmniejszej wątpliwości, która wiedzie prym.

Dzisiaj owe linie podziału układają się odmiennie. Szybko

zmierzamy w kierunku zupełnie nowego układu zależności, w

ramach którego świat podzielony będzie nie między dwie, lecz

trzy

29

rywalizujące cywilizacje; jedną, ciągle symbolizowaną przez

motykę; drugą, której symbolem jest taśma produkcyjna, i

trzecią, której uosobieniem jest komputer.

W owym trójdzielnym świecie sektor pierwszej fali dostarcza

produktów rolniczych i surowców, sektor drugiej fali jest źródłem

taniej siły roboczej oraz produkcji masowej, natomiast

intensywnie rozwijający się sektor trzeciej fali dominację swą

zawdzięcza nowym sposobom pozyskiwania i wykorzystywania

wiedzy. Narody trzeciej fali sprzedaj ą światu informacje i

innowacje, kulturę wyrafinowaną i masową, zaawansowane

technologie, oprogramowanie komputerów, edukację,

umiejętności, opiekę medyczną oraz mnogość różnorakich

usług. Na ich liście znaleźć się może także ochrona wojskowa,

która korzystać będzie z elitarnych sił zbrojnych trzeciej fali. (Z

taką właśnie ochroną Kuwejtu i Arabii Saudyjskiej wysoko

rozwinięte państwa wystąpiły podczas wojny w Zatoce.)

Odwrót od społeczeństwa masowego

Druga fala stworzyła społeczeństwa masowe, których wymaga i

potrzebuje produkcja masowa. W krajach trzeciej fali, których

gospodarka odwołuje się przede wszystkim do zasobów

umysłowych, produkcja masowa (którą śmiało można by uznać

ze cechę charakterystyczną społeczeństw industrialnych) staje

się przeżytkiem. Współczesna wytwórczość odchodzi od

zunifikowanych przedsięwzięć na wielką skalę, gdyż teraz jej

strategią stają się krótkie serie produktów dostosowanych do

ściśle określonych potrzeb. Masowy marketing ustępuje miejsca

segmentacji rynku i wybiórczym akcjom promocyjnym

odpowiadającym zmianom w produkcji. Wielkie kolosy ery

industrialnej padają z powodu inercji pod własnym ciężarem.

Dożywają swych dni związki zawodowe w sektorach produkcji

masowej, masowe środki przekazu przestają być właśnie

masowe, gdyż wielkie sieci informacyjne napotykają groźną

konkurencję ze strony lokalnych i wyspecjalizowanych

współzawodników. Zmienia się także i przestaje

30

dominować wzorzec życia rodzinnego: niewielka komórka

rodzinna, która była ongiś formą wzorcową, ginie powoli w

natłoku innych rozwiązań, takich jak rodziny z jednym tylko z

rodziców, pary ponownie wstępujące w związki małżeńskie,

rodziny bezdzietne czy osoby samotne. Radykalnej przemianie

ulega przeto cała struktura społeczna wraz z tym, jak

homogeniczne społeczeństwa drugiej fali zastępowane są

przez heterogeniczną cywilizację trzeciej fali. Masowość staje

się znakiem przeszłości. Z kolei jednak złożoność nowych

układów domaga się zwiększonej wymiany informacji pomiędzy

poszczególnymi jednostkami życia społecznego: spółkami,

agencjami rządowymi, szpitalami, zrzeszeniami, a także

pojedynczymi ludźmi. W ten sposób jeszcze bardziej pogłębia

się zapotrzebowanie na komputery, sieci telekomunikacyjne i

informatyczne oraz nowe formy porozumiewania się. W efekcie

tych dążeń nieustannie przyspiesza się rytm zmian

technologicznych, zawierania najróżniejszego typu transakcji

oraz życia codziennego. Gospodarka trzeciej fali działa w takim

tempie, że żyjący w dawnych warunkach dostawcy z trudem

mogą nadążyć za jej zapotrzebowaniami. Na dodatek, w coraz

większym stopniu informacja staje się substytutem surowców,

siły roboczej i innych zasobów. Kraje pierwszej i drugiej fali

coraz bardziej przypominają rynki zbytu potęg trzeciej fali, które

współpracują przede wszystkim między sobą. Ostatecznie

technika oparta na wielkim kapitale informacyjnym przejmie

wiele zadań, które dziś realizowane są przez kraje o taniej sile

roboczej, a zadania te będą wykonywane szybciej, lepiej i

taniej. Mówiąc inaczej, przemiany, o których mówimy, grożą

zerwaniem istniejących więzi ekonomicznych pomiędzy

światem bogactwa i biedy.

Niemożliwe jest całkowite wygaśnięcie tych powiązań. Nie da

się tak uszczelnić granic świata trzeciej fali, aby nie

przedostawały się przez nie efekty skażenia środowiska,

choroby i imigranci. Bogate narody nie mogłyby przeżyć, gdyby

nędzarze wydali im wojnę ekologiczną, w której efekcie

zniszczeniu musiałoby ulec wszystko. Z tej przyczyny napięcie

pomiędzy

31

cywilizacją trzeciej fali a dwiema starszymi formami cywilizacji

będzie wzrastać, a owa nowa forma życia społecznego

najpewniej walczyć będzie o uzyskanie podobnej globalnej

dominacji, jaką modernizatorzy drugiej fali uzyskali w minionych

stuleciach nad tradycjonalistami fali pierwszej. Wystarczy

zrozumieć, że mamy do czynienia z konfliktem cywilizacji, aby

dojrzeć ukryty sens w różnych zdumiewających na pozór

zjawiskach, jak na przykład współczesny rozkwit

nacjonalizmów. Nacjonalizm jest ideologią państwa

narodowego, które samo zrodziło się w efekcie rewolucji

przemysłowej. Kiedy więc społeczności pierwszej fali, rolnicze

w swej istocie, zaczynają się uprzemysławiać lub chcą

industrializacji, odwołują się do haseł niezależności narodowej.

Dawne sowieckie republiki, jak Ukraina, Estonia czy Gruzja, z

pasją dążą do uniezależnienia i zabiegają o wczorajsze oznaki

nowoczesności: własną flagę, armię, walutę, czyli to, co

określało państwa narodowe w epoce drugiej fali. W świecie

wysoko rozwiniętej techniki z trudem pojmuje się motywy

ultranacjonalizmu. Rozbuchany patriotyzm wydaje się

zdumiewający i przywodzi na myśl Freedonię z Kaczej zupy

braci Marx wykpiwającej dążenia do wyniesienia narodu nad

wszystkie inne wartości. Z kolei nacjonaliści nie potrafią pojąć,

w jaki sposób można się godzić na pogwałcenie przez innych

uświęconej niepodległości. Niemniej globalizacja, której

domaga się gospodarka trzeciej fali, nieustannie kruszy

narodową suwerenność, tak drogą sercu nacjonalistów.

Ekonomiczne przeobrażenia trzeciej fali sprawiają, że trzeba

przystać na rezygnację z części niezależności i zaakceptować

ekonomiczne i kulturowe oddziaływania z zewnątrz. Stąd też

widzimy, jak poeci i intelektualiści w zacofanych ekonomicznie

regionach oddają się pisaniu narodowych hymnów, podczas

gdy poeci i intelektualiści państw trzeciej fali opiewają „świat

bez granic" i „świadomość planetarną". W obliczu tak

zdecydowanie różnych potrzeb dwóch zdecydowanie

odmiennych cywilizacji pojawić się mogą sprzeczności, które

mogą doprowadzić w niedalekiej przyszłości do niesłychanie

krwawych konfliktów.

32

Jeśli ów podział świata nie na dwie, lecz na trzy części nie

wydaje się dziś jeszcze nazbyt oczywisty, to wynika z faktu, że

przejście od opartej na sile gospodarki drugiej fali do opartej na

zasobach umysłowych gospodarki trzeciej fali nigdzie jeszcze

nie dotarło do końca. Nawet w Stanach Zjednoczonych, Japonii

i Europie wojna domowa pomiędzy elitami drugiej i trzeciej fali

nie doczekała się jeszcze rozstrzygnięcia. Ciągle jeszcze trwają

instytucje i sektory produkcyjne drugiej fali i nie utraciły władzy

związane z nią polityczne grupy nacisku. Ta mieszanina

elementów drugiej i trzeciej fali ma w przypadku każdego z

wysoko rozwiniętych krajów swoją własną specyfikę, niemniej

ogólna trajektoria rozwojowa jest całkiem klarowna. W ogólnym

współzawodnictwie zwyciężą te kraje, które przeobrażeń

trzeciej fali dokonają przy najmniejszych wewnętrznych

niepokojach i kosztach społecznych. Wielkie historyczne

przejście od świata dwudzielnego do trójdzielnego doprowadzi

do walk między społecznościami o zapewnienie sobie

najkorzystniejszego usytuowania w nowym układzie władzy. U

podstaw zaś tych monumentalnych politycznych transformacji

leży przemiana roli, znaczenia i natury wiedzy.

33

ROZDZIAŁ TRZECI

UNIWERSALNY SUBSTYTUT

Każdy z czytelników tej książki rozporządza pewną

umiejętnością, która może wydawać się tak oczywista, iż z

pewnym zdziwieniem uświadamiamy sobie, że nasi przodkowie

nie potrafili czytać. Nie byli głupcami, ani ignorantami, jednak

byli analfabetami. Zresztą nie potrafili nie tylko czytać: nie umieli

też przeprowadzać najprostszych obliczeń. Ci, którzy

rozporządzali taką umiejętnością, wydawali się niebezpieczni.

Zdaje się, że to św. Augustyn ostrzegał chrześcijan, aby

trzymali się z dala od ludzi znających tajniki dodawania i

odejmowania, ci bowiem „zawarli pakt z diabłem". Dopiero w

tysiąc lat po Augustynie widzimy, jak rachmistrze wprowadzają

swoich uczniów w tajniki tego, co uznane jest za nieodzowne w

karierze zawodowej. Wiele umiejętności, które współcześnie

wydają się oczywiste w życiu codziennym, jest skumulowanym

produktem rozwoju kulturalnego trwającego przez wieki i

tysiąclecia. Dzisiaj ludzie interesu na całym świecie są

najczęściej nieświadomymi dziedzicami wiedzy, która rozwijała

się w Chinach, Indiach, pośród Arabów, fenickich kupców, a

także wśród ludzi Zachodu. Kolejne pokolenia przyswajały

sobie te wiadomości, przekazywały dalej i stopniowo

rozbudowywały.

Podstawą wszystkich systemów ekonomicznych jest wiedza, a

wszelkie przedsięwzięcia gospodarcze zależą od jej społecznie

zgromadzonych zasobów. Ekonomiści i przedsiębiorcy

najczęściej pomijają ten składnik w swoich rachunkach

kosztów, w przeciwieństwie do kapitału, siły roboczej i ziemi.

Tymczasem ten właśnie element staje się dziś najważniejszy ze

wszystkich.

34

Współcześnie żyjemy w jednym z tych przełomowych

momentów dziejowych, kiedy cała struktura ludzkiej wiedzy drży

w podstawach, gdyż padają dawne granice. Dzisiaj nie

gromadzimy już tylko faktów. Wraz z tym, jak przebudowujemy

dziś strukturę przedsiębiorstw i całych działów gospodarki,

dokonujemy też totalnego przekształcenia produkcji i dystrybucji

wiedzy oraz symboli, które służą do jej przekazywania.

Co to właściwie znaczy? Otóż znaczy tyle, że tworzymy nowe

sieci upowszechniania wiedzy... w zaskakujący sposób łączymy

ze sobą pojęcia... budujemy zdumiewające hierachie

oddziaływania... krzewimy nowe teorie, hipotezy i wyobrażenia,

dla których przesłankami są nowe założenia, języki, kody i

systemy logiczne. Jeszcze ważniejsze jest to, że na mnóstwo

sposobów kojarzymy dane, łącząc je z wielorakimi kontekstami i

w ten sposób tworzymy z nich informację, jej fragmenty zaś

wbudowujemy w coraz rozleglejsze modele i uporządkowane

konstrukcje. Nie zawsze jest to wiedza powszechnie uznana i

wypowiadana. Gdy mówimy tutaj o wiedzy, mamy na myśli

także przeświadczenia nie do końca uświadamiane, odwołujące

się do przesłanek, które same oparte są na przesłankach,

fragmentarycznych modelach, nie zauważanych analogiach.

Mamy na myśli całość złożoną nie tylko z logicznych i na pozór

beznamiętnych danych, ale także z emocji, wyobrażeń i

przeczuć. To ów ogromny wstrząs w społecznym fundamencie

wiedzy, a nie komputerowy szok czy wpływ pieniądza, tłumaczy

narodziny super-symbolicznej ekonomiki trzeciej fali.

Alchemia informacji

Zmiany w społecznym systemie wiedzy są na ogół natychmiast

przekładane na język przedsięwzięć ekonomicznych. To

właśnie system w i e d z y jest dla współczesnych firm

środowiskiem bardziej nawet istotnym niż system bankowy,

polityczny i energetyczny. Obok oczywistego faktu, że bez

języka, kultury,

35

danych, informacji nie mogłoby się narodzić żadne

przedsięwzięcie, ogromne znaczenie ma to, że najbardziej

wszechstronnym ze wszystkich zasobów, które pozwalają

tworzyć bogactwo, jest wiedza.

Zastanówmy się dla przykładu nad masową produkcją drugiej

fali. W większości tradycyjnych fabryk każda zmiana produktu

była niezwykle kosztowna. Trzeba było zatrudnić budowniczych

nowych narzędzi i maszyn, specjalistów od organizacji cyklu

produkcyjnego oraz wielu innych ekspertów. W trakcie zaś

zmiany profilu produkcji maszyny stały bezczynnie, a

zamrożony w nich kapitał nie przynosił zysków. To dlatego

jednostkowe koszty wytwarzania zmniejszały się wraz z

wydłużaniem serii identycznych produktów, co dało początek

teorii ekonomii skali. Tymczasem nowe technologie stawiają na

głowie teorie, które powstały w epoce drugiej fali. Produkcja

traci charakter masowy; wytwory i usługi dostosowują się do

specyficznych zamówień i potrzeb. Współczesne techniki

produkcyjne, korzystające ze sterowania komputerowego,

niskim kosztem umożliwiają nieograniczoną niemal

różnorodność efektów. Dzięki informatyce koszt wielorakości

redukowany jest do zera, co oznacza kres ekonomii skali.

Sprawa przedstawia się podobnie, kiedy ocenić ją od strony

materiałów. Tokarka zaopatrzona w niewielki program

komputerowy potrafi wyciąć z tego samego kawałka stali więcej

elementów niż najsprawniejsi ludzcy operatorzy. Dzięki

miniaturyzacji powstają rzeczy mniejsze i lżejsze, co między

innymi prowadzi do obniżenia kosztów magazynowania i

transportu, a te ostatnie są na dodatek poważnie zmniejszane

dzięki optymalizacji przewozów. Dostawy w systemie just-intime

- czyli lepsza informacja - oznaczają oszczędności na

transporcie. Za sprawą współczesnej wiedzy powstają nie

znane dotąd materiały, poczynając od powłok samolotowych, a

na nowych gatunkach roślin i szczepach bakteryjnych kończąc.

Zwiększa to możliwość korzystania z nowych, mniej

kosztownych surowców. Dlatego też

36

nie ma przesady w stwierdzeniu, że informacja jest substytutem

zasobów materiałowych i transportowych, dzięki niej bowiem

radykalnie można zoptymalizować ich wykorzystanie.

Podobnie rzecz przedstawia się z energią. Najdobitniejszym

tego dowodem są rewolucyjne osiągnięcia w dziedzinie

nadprzewodnictwa, które pozwalają na niebywałe

zredukowanie ilości energii zużywanej na jednostkowy wyrób.

Wiedza pozwala jednak oszczędzać nie tylko materiały, środki

transportu i energię, ale również czas. Jest on jednym z

najważniejszych zasobów, chociaż nigdzie nie znajdzie się go w

rachunku kosztów powstającym w przedsiębiorstwach drugiej

fali. Tam jednak, gdzie dokonujące się zmiany pozwalają na

oszczędność czasu - dzięki szybszej komunikacji bądź

sprawniejszej dostawie - nader często decyduje on o zysku albo

stracie.

Wiedza pozwala również oszczędzać i zdobywać przestrzeń.

Oddział transportowy General Electrics zajmuje się między

innymi produkcją lokomotyw. Kiedy dla potrzeb łączności z

dostawcami wykorzystano zaawansowane systemy

informatyczne, czas wykorzystania zapasów udało się skrócić

dwunastokrotnie, przestrzeń magazynową zaś zredukować o

cały jeden akr.

Oszczędność kosztów daleko wykracza poza miniaturyzację

produktów i ograniczenia powierzchni składowania. Nowe

techniki porozumiewania się, które wykorzystują możliwości

komputerów i innych urządzeń, pozwalają lokalizować zakłady

poza zatłoczonymi centrami miejskimi, co również wpływa na

obniżenie kosztów energii i transportu.

Wiedza kontra kapitał

Tak wiele napisano o zastępowaniu ludzkiej pracy przez

skomputeryzowane systemy, że często zapomina się o tym, iż

stają się one także substytutami kapitału. W istocie, wiedza i

informacja na dłuższą metę stanowią dla potęg finansowych o

wiele większe zagrożenie niż organizacje pracownicze czy

antykapitalistyczne partie polityczne. Jednym z istotnych

37

efektów rewolucji informatycznej jest to, iż relatywnie rzecz

biorąc, zmniejsza ona nakłady kapitału na jednostkowy produkt,

co z pewnością jest czynnikiem rewolucyjnym w ustroju

kapitalistycznym. Nie ma rzeczy, która byłaby bardziej

radykalna.

Yittorio Merloni jest sześćdziesięciojednoletnim włoskim

businessmanem. Dziesięć procent wszystkich sprzedawanych

w Europie pralek, lodówek i innych sprzętów gospodarstwa

domowego wytwarzanych jest przez przedsiębiorstwa należące

do Merloniego, którego głównymi konkurentami są szwedzki

Electrolux i holenderski Philips. Jak powiada Merloni: „Obecnie

potrzeba mniej kapitana na wytworzenie tej samej rzeczy i

dlatego biedniejsze kraje mogą osiągać większe korzyści z tego

samego kapitału niż pięć czy dziesięć lat temu". Powodem jest

to - tłumaczy Merloni - że technologie oparte na najnowszej

wiedzy i osiągnięciach informatyki pozwalają na sprawniejsze

wytwarzanie zmywarek do naczyń, kuchenek i odkurzaczy.

Szybka i natychmiastowa informacja pozwala na zredukowanie

kosztownych zapasów. Dzięki szybszemu reagowaniu

wytwórców na zapotrzebowanie rynku, a także dzięki skróceniu

serii produkcyjnych, bardzo poważnie można zmniejszyć ilość

leżących w magazynach surowców, półproduktów oraz

gotowych wyrobów. W jednym z przypadków Merloniemu udało

się zmniejszyć koszty magazynowe aż o sześćdziesiąt procent.

Przykład Merloniego jest powielany wszędzie: w Stanach

Zjednoczonych, Japonii i Niemczech, gdzie możliwa dzięki

komputerowej informacji dostawa bezpośrednio na zamówienie

pozwala rezygnować z uciążliwego i kosztownego składowania.

Umożliwia to nie tylko lepsze, bardziej efektywne wykorzystanie

przestrzeni magazynowej, ale również obniża stawki podatków i

ubezpieczeń. Chociaż więc wstępny koszt komputerów,

oprogramowania i sieci łączności jest sam w sobie wysoki, to

jednak szybko okazuje się, że dla utrzymania produkcji na tym

samym poziomie potrzeba teraz mniej kapitału.

Michael Milken, prawdziwy specjalista jeśli chodzi o problemy

inwestycji, zamknął całą kwestię w siedmiu słowach:

38

Kapitał pieniężny zastępowany jest przez kapitał ludzki". Skoro

więc wiedza zmniejsza zapotrzebowanie na surowce, siłę

roboczą, czas, przestrzeń, kapitał i inne czynniki produkcyjne,

to śmiało można ją nazwać uniwersalnym substytutem:

kluczowym zasobem rozwiniętej gospodarki. To zaś sprawia, że

niepomiernie wzrasta jej wartość.

39

ROZDZIAŁ CZWARTY

W JAKI SPOSÓB TWORZYMY BOGACTWO

W roku 1956 przywódca ZSRR Nikita Chruszczow oznajmił

chełpliwie: „Pogrzebiemy was". Miał na myśli to, że komunizm

w najbliższych latach całkowicie pogrąży gospodarczo

kapitalizm. Między wierszami kryła się też pogróżka zwycięstwa

militarnego. Słowa Chruszczowa odbiły się w świecie głośnym

echem.

Wtedy niewielu ludzi miało niejasne chociażby podejrzenia, w

jakim stopniu rewolucja w zachodnim systemie tworzenia

bogactwa zmieni układ sił militarnych, radykalnie

przekształcając przy tym naturę samych działań wojennych. Nie

tylko Chruszczow, ale także i większość Amerykanów nie

uświadamiała sobie, że rok 1956 był pierwszym rokiem, w

którym liczba urzędników i osób zatrudnionych w sferze usług

przewyższyła w Stanach Zjednoczonych liczbę robotników

fabrycznych, co było pierwszą oznaką, iż ekonomika drugiej fali

wchodzi w fazę schyłkową, a rodzi się nowa gospodarka

trzeciej fali.

Aby zrozumieć sens niezwykłych przemian, które nastąpiły od

tego czasu, a także bardziej jeszcze dramatycznych

przeobrażeń, które nas czekają, musimy zająć się teraz

głównymi cechami owej nowej ekonomiki trzeciej fali. Trzeba

będzie przy tym powtórzyć niektóre z wygłoszonych już

stwierdzeń. Rzecz jednak w tym, że rozważane poniżej kwestie

stanowią klucz nie tylko do efektywności przedsięwzięć

gospodarczych i ich konkurencyjności, ale również do ekonomii

politycznej XXI wieku.

40

Czynniki wytwórcze

O ile głównymi czynnikami wytwórczymi w ekonomice drugiej

fali były ziemia, siła robocza, surowce i kapitał, o tyle głównym

zasobem ekonomiki trzeciej fali jest wiedza. Termin ten trzeba

jednak potraktować na tyle szeroko, aby objął informację,

obrazy, symbole, kulturę, ideologię i wartości.

Jak widzieliśmy już wcześniej, odpowiedni zasób danych i

informacji pozwala zredukować nakład innych czynników, które

potrzebne są do wytwarzania bogactw. Ciągle jednak wiedza

nie jest powszechnie rozpoznawana jako „uniwersalny

substytut". Większość ekonomistów i strategów gospodarczych

boczy się na to pojęcie, gdyż z trudem poddaje się ono

kwantyfikacji.

Tym, co decyduje o rewolucyjności ekonomiki trzeciej fali, jest

fakt, że o ile ziemia, siła robocza, surowce, a także kapitał

uznać trzeba za ograniczone zasoby, o tyle wiedza jest

bogactwem niewyczerpywalnym. W przeciwieństwie do pieca

hutniczego czy taśmy produkcyjnej wiedza może być

wykorzystywana jednocześnie przez różnych użytkowników,

którzy na dodatek pożytkując ją, mogą się przyczyniać do jej

pomnożenia. Z tej przyczyny teorie ekonomiczne drugiej fali,

które odwołują się do ograniczonych, wyczerpywalnych

zasobów, nie stosują się do gospodarki trzeciej fali.

Nieuchwytne wartości

Wartość firm niesionych przez drugą falę określić można na

podstawie ich trwałego dobytku: budynków, maszyn, akcji,

zapasów, natomiast wartość skutecznych firm, które rodzi

trzecia fala, w coraz większym stopniu związana jest z ich

strategiczną i operacyjną umiejętnością pozyskiwania,

tworzenia, dystrybucji oraz stosowania wiedzy. Prawdziwa

wartość takich korporacji jak Compaq, Kodak, Hitachi czy

Simens w o wiele większym stopniu opiera się na pomysłach,

wizjach i informacjach, które mają w głowach ich pracownicy,

oraz na posiadanych przez te

41

firmy bazach danych i patentach, niż na liczbie ciężarówek, linii

produkcyjnych i innych elementów fizycznego dobytku. Kapitał

tych firm w coraz większym stopniu staje się nienamacalny i

dlatego z punktu widzenia drugiej fali nieuchwytny.

Koniec masowości

Wraz z tym jak współczesne przedsiębiorstwa instalują

systemy, które dzięki skutecznemu wykorzystaniu informacji, a

nader często i robotyzacji, zdolne są do stałej i mało kosztownej

zmiany profilu produkcji, kończy się czas produkcji masowej,

tak charakterystycznej dla gospodarki drugiej fali. Dzięki

wykorzystaniu owych „giętkich technologii" możliwe staje się

takie zróżnicowanie propozycji dla konsumentów, że w

sklepach Wal-Mart można wybierać spośród stu dziesięciu

tysięcy towarów o najróżniejszych rozmiarach, modelach i

kolorach. Sam Wal-Mart należy jednak do masowych kolosów

handlowych, a rynek masowy rozpada się na silnie

zróżnicowane sektory, gdyż dzięki doskonalszej informacji

kupcy lepiej mogą rozpoznawać zróżnicowane potrzeby

klientów i odpowiednio do nich kształtować mikro-rynki.

Wyspecjalizowane sklepy, butiki, system zakupów za

pośrednictwem telewizji, sieci komputerowych, bezpośredniej

dostawy pocztowej: wszystko to różnicuje i wzbogaca sposoby,

dzięki którym producenci dostarczać mogą swoje produkty

klientom na rynku, który jest w coraz mniejszym stopniu

masowy. Kiedy pisaliśmy Szok przyszłości, najwięksi handlowi

wizjonerzy zaczynali rozprawiać o segmentacji rynku. Dziś

uwaga skupia się już nie na segmentach, lecz na niszach czy

wręcz pojedynczych konsumentach.

Ponieważ równolegle rozwija się proces, w którym masowego

charakteru wyzbywają się także środki przekazu, więc także i

reklama koncentruje się na coraz mniejszych niszach

rynkowych. Temu rozpadowi masowej publiczności towarzyszy

kryzys potężnych ongiś sieci telewizyjnych, takich jak ABC,

CBS i NBC i to w czasie gdy Tele-Communications Inc. z

Denver

42

proponuje sieć z włókien optycznych, która potrafi pomieścić

pięćset działających jednocześnie, interaktywnych kanałów

telewizyjnych. Jakaż to możliwość bezpośredniego dotarcia do

klienta! To jednoczesne wyzbycie się masowego charakteru

przez produkcję, dystrybucję i łączność rewolucjonizuje całą

gospodarkę, decydując ojej radykalnej heterogeniczności.

Praca

Zdecydowanemu przeobrażeniu ulega również sama praca. W

świecie drugiej fali chodziło przede wszystkim o nisko

wykwalifikowaną siłę roboczą, którą można było przenosić z

jednych stanowisk na inne. Tymczasem w epoce trzeciej fali

wymagania, jeśli chodzi o kwalifikacje, wzrastają tak ogromnie,

że coraz trudniej jest mówić o możliwości zastępowania jednych

pracowników innymi.

Siła fizyczna jest z istoty swej anonimowa, dlatego też miejsce

jednego nisko wykwalifikowanego robotnika bez trudu i niskim

kosztem może zająć inny. Tymczasem w ekonomice trzeciej fali

wymaga się tak ściśle określonych umiejętności, że wyszukanie

odpowiedniej osoby staje się coraz trudniejsze i coraz bardziej

kosztowne. Dozorcy, którego zwalniają z przedsiębiorstwa

zbrojeniowego, w podjęciu zbliżonej pracy w szkole czy firmie

ubezpieczeniowej przeszkodzić może tylko konkurencja ze

strony innych kandydatów. Tymczasem umiejętności inżyniera

elektronika, który całe lata spędził przy budowie satelitów, nie

muszą być przydatne w konsorcjum, które zajmuje się ochroną

środowiska. Ginekolog nie będzie potrafił przeprowadzić

operacji mózgu. Zawężenie specjalizacji i wzrost wymagań

dotyczących ściśle określonych umiejętności bardzo ogranicza

uniwersalność siły roboczej.

W rozwiniętej ekonomice proporcjonalnie coraz większa rola

przypada pracy pośredniej, nie zaś bezpośredniej. Przez pracę

bezpośrednią albo produkcyjną, tradycyjnie rozumiano tę, która

wykonywana na stanowisku, bezpośrednio związana jest z

powstawaniem

43

produktu. To właśnie dzięki pracownikom produkcyjnym

powstawała wartość dodana, do czego wszyscy inni -

pracownicy nieprodukcyjni - przyczyniali się tylko pośrednio.

Takie rozróżnienie staje się dziś coraz bardziej niejasne, jako

że w powstaniu wytworu coraz większy udział - i to nawet w

samej hali produkcyjnej - mają osoby związane z nadzorem i

projektowaniem, a wartość w co najmniej tym samym stopniu

powstaje dzięki sile fizycznej, jak i dzięki poczynaniom, które się

bez niej obywają.

Innowacje

Gdy Japonia i Europa zaczęły gospodarczo odżywać po drugiej

wojnie światowej, zwiększała się też ich konkurencyjność

wobec przedsiębiorstw amerykańskich, co zmusiło te ostatnie

do nieustannej pogoni za innowacjami: nowymi produktami,

technologiami, procesami produkcyjnymi, marketingiem i

finansowaniem. W amerykańskich supermarketach co miesiąc

pojawia się około tysiąca nowych produktów. Zanim komputer z

procesorem 486 zastąpił model 386, gotowy już był procesor

586. W tej sytuacji najbardziej rzutkie firmy zdecydowanie

zachęcają swoich pracowników, aby zgłaszali się z nowymi,

choćby najbardziej nieszablonowymi, obrazoburczymi

pomysłami.

Skala produkcji

Zmniejsza się wielkość jednostek produkcyjnych. Miniaturyzacji

ulegają nie tylko wyroby, ale także i same poczynania

wytwórcze. Miejsce rzeszy robotników wykonujących tę samą

pracę fizyczną zajmują niewielkie, wyspecjalizowane zespoły.

Rozpadają się molochy wytwórcze, stale zaś wzrasta liczba

małych firm. Dla IBM, który zatrudnia trzysta siedemdziesiąt

tysięcy pracowników, ogromnym wyzwaniem są tysiące

niewielkich, rozsianych po całym świecie producentów. Aby

przeżyć, kolos musiał zredukować zatrudnienie, a także

podzielić się na trzynaście zróżnicowanych produkcyjnie części.

44

W świecie trzeciej fali korzyści płynące z wielkiej skali produkcji

zostają unicestwione przez straty wynikające z zawiłości

struktury. Im bardziej skomplikowana konstrukcja firmy, tym

mniej prawa ręka wie o poczynaniach lewej. Pojawiające się

szczeliny i pęknięcia powodują coraz większe straty, które

zjadają zyski płynące z produkcji masowej. Do lamusa odchodzi

hasło, że większe jest lepsze.

Organizacja

Aby przystosować się do dynamicznych przemian,

przedsiębiorstwa pospiesznie zmieniają struktury

biurokratyczne, które powstały w warunkach drugiej fali. Firmy z

epoki industrialnej miały bardzo podobną piramidalną,

monolityczną i biurokratyczną organizację. Współczesne

przemiany na rynku, w technologiach i w upodobaniach

konsumentów dokonują się tak szybko, że biurokratyczna

uniformizacja staje się tylko przeszkodą. Zaczyna się przeto

poszukiwać zupełnie nowych form organizacyjnych. Obecnie na

przykład wielką popularnością pośród ekspertów do spraw

zarządzania cieszy się taka przebudowa firm, aby ich struktura

dostosowana była do procesów produkcyjnych, nie zaś do

rynku czy specjalności pracowniczych. Widzimy przeto jak

bliźniacze struktury ustępują miejsca powstającym doraźnie

zespołom i grupom, wspólnym przedsięwzięciom i konsorcjom,

bardzo często ponadpaństwowym, których celem jest realizacja

pewnego konkretnego zamierzenia. Przy nieustannych i

radykalnych zmianach rynku, mniejsze znaczenie zaczyna

odgrywać pozycja, a znacznie większe - elastyczność i

zdolność manewru.

Systemy integracji

Coraz większa złożoność problemów gospodarczych wymaga

coraz bardziej subtelnych form integracji i zarządzania. Niech

przykładem typowej sytuacji będzie Nabisco, wielka firma

spożywcza, która codziennie wystawić musi ponad pięćset

zamówień na setki tysięcy produktów dostarczanych z

czterdziestu dziewięciu zakładów i trzynastu hurtowni, a

zarazem odbyć około trzydziestu tysięcy promocyjnych spotkań

z klientami. Kierowanie tak skomplikowaną całością wymaga

45

nowych form zarządzania i niezwykle sprawnych powiązań

integracyjnych. To z kolei czyni koniecznym nasycanie całej

organizacji coraz większą ilością informacji.

Infrastruktura

Aby zapewnić swobodny przepływ składników i produktów,

skoordynować dostawy, uzgodnić poczynania inżynierów i

specjalistów od zbytu, informować pracowników zajmujących

się planowaniem i rozwojem o potrzebach działów

produkcyjnych, a nade wszystko: aby zapewnić kierownictwu

wierny i wyraźny obraz tego, co dzieje się w firmie i z firmą,

wydaje się miliardy dolarów na najnowocześniejsze sieci, które

gromadzą, przetwarzają i przesyłają informacje. Ogromna

struktura elektroniczna, nader często korzystająca z połączeń

satelitarnych, wiąże rozrzucone po świecie firmy, przy czym z

tych samych sieci korzystają też na ogół dostawcy i odbiorcy.

Powstaje cała struktura sieci różnych rozmiarów i zasięgów.

Japonia przeznaczy dwieście pięćdziesiąt miliardów dolarów na

stworzenie w najbliższym ćwierćwieczu lepszych i szybszych

sieci; Biały Dom zaangażował się w kontrowersyjny plan

autostrady informacyjnej". Cokolwiek można sądzić o tym czy

innym konkretnym rozwiązaniu, nie ulega wątpliwości, że

elektroniczna magistrala informacyjna będzie podstawową

infrastrukturą trzeciej fali.

Przyspieszenie

Zmiany te, nakładając się na siebie i wzajemnie warunkując,

zwiększają jeszcze szybkość poczynań i uzgodnień. Ekonomika

wielkiej skali wypierana jest przez ekonomikę tempa. Wymogi

46

konkurencyjne są tak ostre, a wymagana szybkość reakcji tak

wielka, że dawne hasło: „Czas to pieniądz" zastąpić trzeba

nowym: „Każda następna chwila jest warta więcej od tej, która

ją poprzedza".

To właśnie czas staje się czynnikiem najbardziej krytycznym, o

czym świadczy rozwój dostaw just-in-time, z ominięciem

magazynu, czy też naciski na skracanie procedur decyzyjnych.

Powolne, stateczne, dokonujące się krok po kroku

rozwiązywanie problemów zastępowane jest przez „strategie

symultaniczne", zaś treścią współzawodnictwa coraz częściej

staje się sam czas. Du-Wayne Peterson, jeden z

zarządzających Merrill Lynch, wyraził to w słowach: „Pieniądze

poruszają się z szybkością światła. Informacja musi rozchodzić

się jeszcze szybciej".

Omówione wyżej podstawowe cechy ekonomiki trzeciej fali,

wraz z ogromną mnogością innych, bardziej szczegółowych,

decydują o gigantycznej przemianie, jeśli chodzi o wytwarzanie

bogactwa. Przestawienie się Stanów Zjednoczonych, Japonii i

Europy na ten nowy system ciągle jeszcze trwa. Niemniej już

teraz można powiedzieć, że jest to najważniejsze wydarzenie w

światowej gospodarce od czasu, gdy rewolucja przemysłowa

pokryła cały glob siecią fabryk. Ta ogromna transformacja

dziejowa, która tempo swe znacznie przyspieszyła już w latach

siedemdziesiątych, w latach dziewięćdziesiątych jest już

znacznie bardziej rozwinięta. Niestety, ekonomiczne myślenie

Amerykanów pozostaje jeszcze w tyle za owym procesem.

47

ROZDZIAŁ PIĄTY

MATERIALIZM JURNY

Kiedy w Białym Domu urzędował jeszcze Ronald Reagan,

pewnego dnia w Jadalni Rodzinnej przy stole zebrała się

grupka osób dyskutujących o przyszłości Ameryki. Do ośmiorga

znanych futurologów i prezydenta dołączyli wiceprezydent oraz

trzech bezpośrednich doradców Reagana, wśród których

znajdował się także Donald Regan, świeżo mianowany szef

kancelarii.

Spotkanie rozpoczęło się od stwierdzenia, że chociaż

futurologowie różnią się w ocenie wielu kwestii techniczych,

politycznych i społecznych, to jednak zgodnie uznają, iż

gospodarka znajduje się w trakcie głębokiej transformacji.

Natychmiast wtrącił się Donald Regan: „Więc waszym zdaniem

odtąd już wszyscy zajmiemy się tylko strzyżeniem włosów i

sprzedażą hamburgerów? Czy Stany Zjednoczone nigdy już nie

będą wielką potęgą produkcyjną?"

Prezydent i wiceprezydent spojrzeli pytająco po zebranych.

Większość mężczyzn siedzących przy stole wydawała się

zdziwiona bezpośredniością i ostrością ataku. Wtedy Heidi

Toffler odparła spokojnie: „USA dalej będą wielką potęgą

produkcyjną, tyle że zmniejszy się udział osób pracujących w

fabrykach". Później, pokazując różnicę pomiędzy tradycyjnymi

sposobami produkcji a ówczesnymi metodami wytwarzania

komputerów Macintosh, Toffler zwróciła także uwagę na to, że

Stany Zjednoczone należą do grona największych na świecie

producentów żywności, chociaż tylko dwa procent zdolnych do

pracy zatrudnionych jest w rolnictwie. W istocie przez cały wiek

XIX im bardziej

48

malało statystyczne znaczenie grupy pracujących na farmach,

tym większą - nie zaś mniejszą - potęgą rolniczą stawały się

Stany Zjednoczone. Dlaczego nie miałoby być podobnie z

produkcją przemysłową?

Jest rzeczą zastanawiającą, że niezależnie od wahań w górę i

w dół, liczba osób zatrudnionych w przemyśle amerykańskim w

roku 1988 jest niemal taka sama jak w roku 1968 i wynosi

odrobinę ponad dziewiętnaście milionów. Nie zmienił się też w

tym okresie udział przemyski w całkowitym produkcie

narodowym, natomiast pracownicy przemysłowi stanowią dziś

znacznie mniejszą część ludności czynnej zawodowo niż

dwadzieścia lat temu. Widać też wyraźnie, jakie będą

perspektywy: zatrudnieni w fabrykach stanowić będą coraz

mniejszy fragment ogółu pracujących, z jednej bowiem strony

nieustannie wzrasta ludność USA i liczba osób w wieku

produkcyjnym, z drugiej zaś - w latach osiemdziesiątych

większość amerykańskich przedsiębiorstw przemysłowych

automatyzowała się i przechodziła bardzo poważne przemiany

organizacyjne. Jeśli zgodnie z niektórymi ocenami w ciągu

najbliższej dekady w USA będzie powstawać dziesięć tysięcy

nowych miejsc pracy dziennie, tylko bardzo nieliczne spośród

nich pojawią się w sektorze przemysłowym. Podobny proces

zmienia obecnie gospodarkę Japonii i Europy. Jednak wciąż

jeszcze często z ust marnych kierowników amerykańskich firm,

przywódców karlejących związków zawodowych, ekonomistów i

historyków usłyszeć można słowa bardzo podobne do tych,

których użył Donald Regan. Owa obrona wielkiego przemyski

wyrasta z przekonania, że przejście od pracy fizycznej do usług

i pracy umysłowej jest w pewien sposób szkodliwe dla

gospodarki i że drobną przedsiębiorczość z uwagi na liczbę

zatrudnionych należy uznać za rodzaj „upustu zdrowej krwi".

Jest to sposób myślenia, który przywodzi na myśl

osiemnastowiecznych fizjokratów francuskich, którzy z zasady

wrodzy ekonomice przemysłowej, za jedyną prawdziwie

wytwórczą gałąź uznawali rolnictwo.

49

Nowy sens bezrobocia

Wiele lamentów nad spadkiem" przemysłu wyrasta z nostalgii

za światem drugiej fali oraz odwołuje się do całkowicie już

przestarzałych pojęć bogactwa, produkcji i bezrobocia.

Poczynając od lat sześćdziesiątych, dokonuje się rozległy,

dramatyczny i nieodwracalny proces przechodzenia od

charakterystycznej dla drugiej fali pracy fizycznej do związanej

z trzecią falą działalności w sferze usług i symboli. Dziś w

Stanach Zjednoczonych w ten rodzaj poczynań

zaangażowanych jest ponad trzy czwarte zdolnych do pracy

Amerykanów. Ta wielka przemiana znajduje nader znamienny

wyraz w zadziwiającym fakcie, że światowy eksport usług i

własności intelektualnej" jest dziś równy łącznemu eksportowi

produktów elektronicznych i samochodów lub łącznemu

eksportowi żywności i paliw.

Autorzy niniejszej książki oraz inni futurologowie już w latach

sześćdziesiątych zapowiadali dokonanie się takiej ogromnej

transformacji, ponieważ jednak powszechnie zlekceważono te

wczesne ostrzeżenia, zmiana dokonała się z gwałtownością i

burzliwością, których można było uniknąć. Nastąpiły masowe

zwolnienia z pracy, pojawiły się bankructwa i porażki, gdyż ci

wszyscy, którzy ociągali się z instalacją komputerów, robotów i

systemów informacyjnych, a także z przebudową niewydolnych

struktur, nie potrafili dotrzymać kroku bardziej rzutkim rywalom.

Wielu winą za swe niepowodzenia obarczało zagraniczną

konkurencję, zbyt wysokie lub zbyt niskie oprocentowanie w

bankach, uciążliwe regulacje prawne i tysiące innych

czynników.

Niektóre z tych elementów rzeczywiście wpływały mniej lub

bardziej niekorzystnie na sytuację gospodarczą, przede

wszystkim jednak winą za bolesność przemian należy obarczać

arogancję wielkich kolosów przemysłowych: producentów

samochodów, stalowni, stoczni, wielkich producentów

odzieżowych, które od dawna dominowały w życiu

gospodarczym. Za ową menedżerską butę płacić przyszło

osobom, które mają niewielki

50

wpływ na industrialne zacofanie, a zarazem są najbardziej

bezbronne: robotnikom.

Z faktu, że łączna liczba zatrudnionych w fabrykach jest w roku

1988 taka sama jak dwadzieścia lat wcześniej, nie należy

wnosić, że ludzie uprzednio zwolnieni powrócili potem do

swoich zajęć. Wraz z tym, jak rozprzestrzeniały się technologie

trzeciej fali, także korporacje wielkoprzemysłowe zaczęły

potrzebować pracowników zupełnie nowego typu.

Stare fabryki drugiej fali zatrudniały robotników, których łatwo

było zastąpić innymi. Natomiast przedsięwzięcia trzeciej fali

wymagają umiejętności coraz bardziej wyspecjalizowanych, co

sprawia, że ludzi nimi dysponujących trudno jest zastąpić, to

zaś w zupełnie nowym świetle stawia problem bezrobocia. W

fabrycznych społecznościach drugiej fali, zastrzyk w postaci

kapitałów inwestycyjnych czy zakupów konsumenckich mógł

ożywić gospodarkę i rodzić nowe miejsca pracy. Jeśli było,

powiedzmy, dwa miliony bezrobotnych, to w zasadzie problem

polegał na tym, żeby za pomocą bodźców ekonomicznych

stworzyć dwa miliony nowych stanowisk. Ponieważ kwalifikacje

do zajęć produkcyjnych były nieskomplikowane i można się było

ich nauczyć w ciągu kilku godzin, więc każdy niemal bezrobotny

nadawał się do każdej niemal pracy.

Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa we współczesnej

super-symbolicznej gospodarce. Dlatego nie bardzo wiadomo,

co zrobić z wielką częścią bezrobotnych, a tradycyjne środki

zaradcze, autorstwa Keynesa i monetarystów, okazują się tutaj

nieskuteczne. W obliczu Wielkiego Kryzysu John Maynard

Keynes zalecał jako lekarstwo deficyt budżetowy: wydatki

rządowe płynęły do kieszeni konsumentów, ci zwiększali swoje

zakupy, większy zaś popyt skłaniał przedsiębiorców do

rozszerzania produkcji i zatrudniania nowych pracowników.

Dzięki temu znikało bezrobocie. Monetaryści z kolei zalecaj ą

manewrowanie stawkami procentowymi i podażą pieniądza,

aby w ten sposób zgodnie z potrzebami regulować siłę

nabywczą ludności.

W warunkach dzisiejszej globalnej ekonomiki wlewanie

pieniędzy

51

do kieszeni konsumentów może pozostać bez żadnego wpływu

na wewnętrzną sytuację gospodarczą, jeśli strumień pieniądza

popłynie za granicę. Jeśli Amerykanin kupuje nowy telewizor

czy odtwarzacz płyt kompaktowych, po prostu wysyła dolary do

Japonii, Korei czy Malezji i nie przybywa przez to w kraju

żadnego nowego miejsca pracy.

Jednak błąd dawnych strategii polega jeszcze na czymś innym:

uparcie koncentrują się one na obiegu pieniądza, nie zaś na

wiedzy. Tymczasem dzisiaj nie można już zredukować

bezrobocia przez samo tylko stworzenie nowych miejsc pracy,

cały problem nie daje się bowiem rozwiązać czysto liczbowo.

Bezrobocie nabrało obecnie charakteru jakościowego, a nie

ilościowego. Ludzie pozostawieni bez pracy rozpaczliwie

potrzebują pieniędzy, aby mogli wyżyć oni sami oraz ich

rodziny. Z ekonomicznego, psychologicznego i moralnego

punktu widzenia wskazane jest, aby społeczeństwo nie

pozostawiało ich samym sobie. Jednak w super-symbolicznej

gospodarce efektywna strategia walki z bezrobociem w

mniejszym stopniu musi polegać na alokacji bogactwa, a w

znacznie większym na alokacji wiedzy. Ponieważ coraz rzadziej

będzie można znaleźć zajęcie w tradycyjnie pojmowanym

przemyśle, trzeba ludzi przygotowywać poprzez szkolenia,

ćwiczenia praktyczne i obserwacje uczestniczące do podjęcia

pracy w coraz szybciej rozwijającej się sferze usług. Można tu

wspomnieć o opiece nad tworzącymi coraz liczniejszą grupę

ludźmi w podeszłym wieku, opiece nad dziećmi, służbie

zdrowia, ochronie własności, a także zapewnieniu

bezpieczeństwa, rozrywce, turystyce i mnóstwie innych

dziedzin. Do tego potrzebne jest jednak traktowanie pracy w

szeroko rozumianym sektorze usług z taką samą powagą i

takim samym szacunkiem jak pracy w fabryce, nie zaś

zbywanie jej pogardliwymi wzmiankami o „fryzjerach i

sprzedawcach hamburgerów". McDonald's - przy całym dla

niego szacunku - nie może występować jako symbol

reprezentujący ogromną różnorodność zajęć, która od

nauczania, poprzez służbę gromadzenia informacji, sięga aż do

szpitalnego ośrodka radiologicznego. Jeśli zaś płace w

usługach są ciągle

52

niskie, to trzeba zatroszczyć się o wzrost efektywności tych

zajęć, a także o nowe formy obrony interesów ludzi

zatrudnionych w tej sferze. Związki zawodowe, które powstały,

aby walczyć o sprawy robotników wielkoprzemysłowych, muszą

się zdecydowanie przekształcić albo ustąpić miejsca

organizacjom nowego typu, bardziej dostosowanym do

charakteru gospodarki super-symbolicznej. Aby przetrwać,

muszą zacząć wspierać takie rozwiązania jak praca w domu,

ruchomy czas pracy i wspólne rozwiązywanie zadań, nie zaś

zażarcie się im sprzeciwiać.

Mówiąc krótko, powstanie ekonomiki super-symbolicznej

wymaga od nas przemyślenia problemu bezrobocia od samych

podstaw. Tyle że wystąpienie przeciw zastarzałym przesłankom

jest zarazem wystąpieniem przeciw tym, którzy czerpią z nich

korzyści. Tworzony przez trzecią falę system wytwarzania

bogactwa zagraża przeto utrwalonym układom władzy i

wpływów w korporacjach, związkach zawodowych i

administracji rządowej.

Różnorodność pracy umysłowej

W warunkach ekonomiki super-symbolicznej przestarzałe staje

się nie tylko dawne pojęcie bezrobocia, ale w ogóle pracy. Aby

urobić sobie nowe, trzeba dokonać jeszcze bardziej

radykalnych zmian w naszym słowniku.

Zacznijmy od tego, że tradycyjny podział gospodarki na

rolnictwo, przemysł i usługi więcej zaciemnia niż wyjaśnia.

Gwałtowne zmiany zachodzące w świecie sprawiają, że

rozmywają się podziały ongiś wyraziste i klarowne. Zamiast

więc trzymać się starych klasyfikacji, zapytajmy lepiej, czym

ludzie zajmują się w konkretnych firmach, aby wytworzyć

bogactwo, a wtedy okaże się, iż we wszystkich tych trzech

sektorach praca w coraz większym stopniu polega na

przetwarzaniu symboli, jest przeto pracą umysłową.

Farmerzy wyliczają dziś na komputerach, jakie trzeba będzie

zrobić zasiewy; pracownicy stalowni czuwają przy konsoletach

53

i monitorach; bankierzy na przenośnych komputerach modelują

rynki finansowe. W tej sytuacji zupełnie bez znaczenia jest, czy

ekonomiści wpiszą te poczynania do rubryki rolnictwo, przemysł

czy usługi. Bezużyteczne stają się dawne określenia zawodów.

Niewiele w istocie nam to mówi, kiedy dowiadujemy się, że ktoś

jest magazynierem, tokarzem czy agentem handlowym. O wiele

lepiej jest grupować pracowników wedle tego, jak wiele z ich

czynności polega na przetwarzaniu symboli, zupełnie

niezależnie od kwestii, czy czynności owe wykonują w

magazynie, ciężarówce, fabryce, szpitalu czy urzędzie. W

grupie pracowników umysłowych znajdą się badacz naukowy,

analityk finansów, programista komputerowy, ale także na

przykład archiwista. Dlaczego archiwista znalazł się obok

naukowca? Gdyż ich praca - skądinąd nader różna i tocząca się

na różnych poziomach abstrakcji - polega na przekazywaniu

informacji i ich mnożeniu. Jest to działalność dotycząca

całkowicie sfery symboli. Do pracowników umysłowych

przyjdzie jednak zaliczyć także najróżniejsze przypadki

mieszane", to znaczy takie zajęcia, przy których używa się

wprawdzie siły fizycznej, ale zarazem korzysta się też z

informacji. Dzisiaj nawet ludzie zajmujący się przyjmowaniem,

segregowaniem, wysyłaniem i dostarczaniem przesyłek

ekspresowych muszą na co dzień korzystać z komputera. W

nowoczesnej fabryce robotnikowi obsługującemu maszynę nie

mogą być obce arkana informatyki. Recepcjonista hotelowy,

pielęgniarka i wiele, wiele innych osób o zbliżonych zawodach,

wiele czasu spędzają wprawdzie wśród ludzi, zarazem jednak

tworzą, gromadzą i rozprowadzają informacje. Mechanicy

samochodowi na stacjach remontowych Forda mają jak dawniej

zabrudzone smarem ręce, ale muszą też umieć korzystać z

komputerów Hewlett-Packard, które pozwalają im na szybkie

zlokalizowanie usterki, a także zapewniają dostęp do setek

megabitów rysunków i danych technicznych zarejestrowanych

na CD-ROMach. Program pyta o uszkodzenie samochodu, a

następnie udostępnia żądane informacje, ale także podsuwa

sugestie i opracowuje kolejność czynności naprawczych. Czy

ten, kto

54

w ten sposób konsultuje się z komputerem, jest mechanikiem

czy pracownikiem umysłowym?

Zanikają też bezpowrotnie te zajęcia, które mają charakter

czysto fizyczny. Im mniej jest pracy ręcznej, tym bardziej kurczy

się proletariat, jego miejsce zaś zajmuje intelektuariat, czy

może ściślej: wraz z rozwojem super-symbolicznej ekonomiki

proletariat przekształca się w intelektuariat. Kiedy współcześnie

chcemy scharakteryzować czyjąś pracę, kluczowe stają się

następujące pytania: Jak wielką jej część stanowi przetwarzanie

informacji? Jak wielka jej część ma charakter rutynowy,

powtarzalny? Na jakim poziomie abstrakcji się rozgrywa? Jaki

dostęp ma pracownik do centralnego banku danych i systemu

informacyjnego kierownictwa? Jak wielka jest autonomia i

odpowiedzialność?

Niskie zintelektualizowanie kontra wysokie

Tak poważne przemiany nie mogą dokonywać się bez walki, a

jeśli chcemy przewidzieć, kto w niej wygra, kto zaś poniesie

porażkę, pożyteczne może się okazać spojrzenie na różne

przedsiębiorstwa właśnie z punktu widzenia pracy umysłowej.

Spróbujmy je przeto klasyfikować nie ze względu na to, czy

działają w przemyśle, rolnictwie czy w usługach, lecz z uwagi

na rzeczywisty charakter wykonywanej w nich pracy.

CSX, na przykład, jest firmą, która zajmuje się komunikacją

kolejową we wschodniej części USA, a także prowadzi jeden z

największych na świecie systemów kontenerowych w żegludze

oceanicznej. Niemniej CSX uważa, że w coraz większym

stopniu przedmiotem jej poczynań jest informacja. Alex Mandl z

CSX ujmuje to tak: „Coraz większą część naszej oferty zajmują

usługi informacyjne. Nie wystarczy już sama dostawa towarów.

Konsumenci domagają się informacji. Chcą wiedzieć, kiedy ich

towary zostaną umieszczone w kontenerach i z nich

wyładowane, gdzie będą w jakiej chwili, chcą znać ceny, opłaty

celne i mnóstwo innych szczegółów. Nasze poczynania karmią

się informacją i są z nią ściśle związane". Znaczy to tyle, że

pośród

55

pracowników CSX coraz więcej jest takich, których zajęcia mają

charakter umysłowy czy głównie umysłowy.

Dlatego też bylibyśmy skłonni z grubsza podzielić

przedsiębiorstwa na wysoko, średnio i nisko

zintelektualizowane. Niektóre firmy i niektóre typy potrzebują

większej ilości informacji od innych, i dlatego, podobnie jak

jednostkowe zajęcia, można je uszeregować zgodnie z ilością i

stopniem skomplikowania wykonywanej w nich pracy

umysłowej.

W przedsiębiorstwach nisko zintelektualizowanych pracę

umysłową wykonuje kilka osób ulokowanych na szczycie,

reszcie zaś zatrudnionych pozostawiona jest praca fizyczna czy

też taka, która nie wymaga żadnego wysiłku myślowego.

Działanie takich firm opiera się na przeświadczeniu, że

pracownicy są ignorantami albo też że ich wiedza nie jest

istotna dla produkcji. Nawet w sektorach wysoko

zintelektualizowanych można znaleźć jeszcze zajęcia nie

wymagające żadnych kwalifikacji, ogłupiające, które ze swych

wykonawców czynią trybiki wielkiej maszyny. Takie jednak

próby obstawania przy metodach, które zalecał Frederick Taylor

w początkach naszego stulecia, są już tylko reliktami

bezmyślnej przeszłości, nie zaś elementami przyszłości

przepojonej myśleniem. Czynności monotonne i tak proste, że

można je wykonywać bez żadnego wysiłku umysłowego,

prędzej czy później zostaną przekazane robotom. Gospodarka

jest w trakcie przestawiania się na produkcję trzeciej fali, a

wszystkie firmy muszą gruntownie zastanowić się nad

znaczeniem wiedzy. Najbardziej rzutkie z tych, które działają w

sektorach wysoko zintelektualizowanych, już to zrobiły i

odpowiednio zreorganizowały swoje poczynania. Ich działanie

opiera się na przekonaniu, że efektywność i zyski będą

gwałtownie rosnąć, gdy do minimum zredukuje się ilość pracy

bezmyślnej (albo też przekaże się ją automatom), do

maksimum zaś wykorzysta potencjał intelektualny pracowników.

Celem jest zbudowanie lepiej opłacanego, ale za to mniejszego

i bardziej sprawnego zespołu pracowników.

W dziedzinach średnio zintelektualizowanych, w których

56

ciągle sporą rolę odgrywa praca fizyczna, obserwujemy, jak

wzrasta rola informacji i pracy umysłowej. Firmy wysoko

zintelektualizowane nie są bynajmniej instytucjami

charytatywnymi. Chociaż praca w nich jest mniej wyczerpująca

fizycznie i przebiega w znacznie wygodniejszych warunkach, to

przecież wymagania, jakie się tutaj stawia zatrudnionym, są

znacznie wyższe. Oczekuje się od nich, że w pracy

wykorzystywać będą nie tylko swe zdolności umysłowe, ale

także uczucia, intuicję i wyobraźnię. To dlatego krytycy ze

szkoły Marcusego podnoszą larum, że oto pojawiła się bardziej

złowroga niż dotąd forma wyzysku.

Ideologia niskiego zintelektualizowania

W nisko zintelektualizowanych ekonomikach przemysłowych

majątek mierzyło się po prostu ilością posiadanych dóbr, ich

wytwarzanie zaś uznawano za zasadniczy cel gospodarki. Z

kolei działania w sferze symboli i usług, ponieważ nie przynosiły

materialnych efektów były traktowane lekceważąco jako

nieproduktywne. Wytwarzanie przedmiotów - samochodów,

odbiorników radiowych i telewizyjnych, traktorów - uznawane

było za czynność dowodzącą siły i prężności gospodarki, w

której z lubością posługiwano się takimi słowami jak konkretny,

praktyczny czy realistyczny. O wytwarzaniu wiedzy czy

wymianie informacji mówiono z kolei pogardliwie, iż jest to tylko

robota papierkowa. Postawa taka miała mnóstwo zwykle nie

dotrzeganych konsekwencji. Produkcja, działalność wytwórcza,

miała rodzić się ze skojarzenia materialnych surowców, maszyn

i mięśni... O wartości firmy decydował jej majątek rzeczowy...

Narodowe bogactwo rodziło się z nadwyżki w wymianie dóbr

materialnych... Znaczenie usług polegało jedynie na

usprawnianiu procesów rzeczowych... Edukacja oznaczała

stratę czasu, jeśli nie służyła przygotowaniu do konkretnego

zawodu... Badania naukowe, to zawracanie głowy... Wiedza

humanistyczna nie pomagała w interesach, a nawet w nich

przeszkadzała. Mówiąc krótko, liczyło się to, co przeliczalne.

57

Postawa taka nie ograniczała się jednak tylko do kapitalizmu i

jego Babbittów, jako że dominowała także w świecie

komunistycznym. Marksistowscy ekonomiści wiele musieli się

napocić, żeby umieścić gdzieś w swoich schematach pracę

umysłową, zaś realizm socjalistyczny w tysięcznych odmianach

sportretował szczęśliwych robotników, którzy w stylu

Schwarzeneggera prężą muskuły na tle kół zębatych, kominów

fabrycznych i lokomotyw parowych. Gloryfikacja proletariatu,

teza, że to on jest siłą napędową dziejowych przemian,

wyrastała w istocie z przesłanek ideologii niskiego

zintelektualizowania. W ten sposób nie powstawały bynajmniej

tylko luźne opinie, przeświadczenia i zachowania. Wprost

przeciwnie, tworzył się zwarty system samoodtwarzania i

samouzasadnienia, ideologiczny system jurnego i triumfalnego

materializmu. Ów jurny materializm był w istocie ideologią

masowej produkcji przemysłowej drugiej fali. Kiedyś miał on

niewątpliwie swoje racje i swój sens. Dzisiaj, kiedy prawdziwa

wartość większości produktów wiąże się z ilością zawartej w

nich wiedzy, ideologia taka jest reakcyjna i głupia. Każdy kraj,

który z rozmysłem wybiera drogę jurnego materializmu, skazuje

sam siebie na rolę Bangladeszu dwudziestego pierwszego

stulecia.

Ideologia wysokiego zintelektualizowania

Firmy, instytucje i ludzie, którzy już mocno się zaangażowali w

ekonomikę trzeciej fali nie stworzyli jeszcze własnej ideologii,

niemniej zaczynają się już pojawiać jej zasadnicze elementy.

Zapowiedzi tej nowej ideologii można znaleźć w ciągle

niedocenianych pracach takich pisarzy jak Eugene Loebl, który

przez jedenaście lat spędzonych w czechosłowackim więzieniu

gruntownie przemyślał podstawy ekonomiki marksistowskiej i

zachodniej; Henry K.H. Woo z Hongkongu, który badał

niewidoczne wymiary bogactwa"; Orio Giarini z Genewy, który

w rozważaniach nad usługami w przyszłości odwołuje się do

pojęć ryzyka i nieoznaczoności, czy Amerykanin Walter

Weisskopf,

58

który zastanawia się nad znaczeniem nierównowagi w rozwoju

gospodarczym.

Nauki przyrodnicze zastanawiają się dziś, jak różne układy

zachowują się w warunkach zakłóceń, w jaki sposób z chaosu

wyłania się porządek i jak rozbudowane systemy wznoszą się

na wyższy stopień zróżnicowania. Są to kwestie niesłychanie

podobne do tych, z którymi mamy do czynienia we

współczesnej ekonomii i życiu gospodarczym. Podręczniki

zarządzania mówią o „karmieniu się chaosem". Ekonomiści na

nowo odkrywają pracę Josepha Schumpetera, który mówił o

twórczej destrukcji" jako warunku rozwoju. W bezliku

bankructw, zmian właścicieli, reorganizacji, wspólnych

przedsięwzięć, efektownych startów współczesna gospodarka

jest bez porównania bardziej zróżnicowana, dynamiczna i

złożona niż stateczna ekonomika produkcji fabrycznej. Ów

przeskok na wyższy szczebel zróżnicowania, szybkości i

komplikacji wymaga też przejścia do wyższych, bardziej

wyszukanych form integracji, a temu z kolei musi towarzyszyć o

wiele doskonalsze przetwarzanie wiedzy. Wzorując się na

koncepcji siedemnastowiecznego myśliciela Kartezjusza,

kultura industrializmu ceniła tych ludzi, którzy potrafili rozkładać

problemy na najdrobniejsze elementy składowe. W ekonomii

efektem takiego analitycznego podejścia jest traktowanie

procesu produkcyjnego jako ciągu niezależnych poczynań.

Tymczasem model produkcji, który rodzi się w warunkach

ekonomiki super-symbolicznej, jest zdecydowanie odmienny.

Mamy tu do czynienia z postawą systemową, integrującą, która

każe widzieć produkcję jako zespół czynności jednoczesnych i

zsyntetyzowanych. Żadna z części tego procesu nie jest w

sobie zamknięta i nie może być rozpatrywana niezależnie od

innych. Zaczynamy dostrzegać, że w gruncie rzeczy działalność

fabryki nie ogranicza się tylko do produkcji. We współczesnych

modelach działania firmy zostaj ą rozciągnięte daleko poza

czynności czysto wytwórcze, czego przejawem są chociażby

naprawy gwarancyjne czy serwis usług, które zapewniają

swoim nabywcom wytwórcy komputerów. Niedługo też

powszechnie będzie się rozważać takie

59

kwestie, jak przyjazne dla środowiska pozbycie się zużytych

produktów, co sprawi, że wytwórcy będą musieli na innych

zasadach oprzeć projektowanie nowych modeli, rachunek

kosztów, metody produkcyjne i wiele, wiele innych elementów.

Jeszcze bardziej rozszerzy się skala usług poprodukcyjnych,

które jeszcze większą rolę będą odgrywać w majątku firmy. W

efekcie, pojęcie produkcji rozszerzy się tak, aby obejmować

wszystkie te funkcje. Wszystkie, a nie tylko te, które pojawiają

się już po powstaniu wyrobu. Firmy muszą zatroszczyć się o

szkolenie swoich pracowników, opiekę nad ich dziećmi i inne

codzienne ułatwienia. Niezadowolonego, przygnębionego

robotnika fizycznego można było uznawać za tak czy inaczej

produktywnego". Tam, gdzie chodzi o poczynania w sferze

symboli, zadowoleni pracownicy są bardziej twórczy, problem

ich użyteczności zatem zaczyna się dla firmy długo przed ich

przyjazdem do pracy. Ludziom starej daty takie rozszerzone

pojęcie produkcji może się wydawać dziwaczne i nonsensowne.

Jest ono natomiast zupełnie naturalne dla kierowników nowego

typu, którzy przywykli do myślenia systemowego, nie zaś

rozwiązywania zagadnień krok po kroku. Produkcja okazuje się

przeto procesem o wiele bardziej rozległym i wszechstronnym,

niż sądzili ekonomiści i ideologowie gospodarki niskiego

zintelektualizowania. Z każdym kolejnym dniem widać, jak

coraz powszechniej ucieleśnieniem i źródłem wartości staje się

wiedza, a nie tani mozół, symbole i surowce.

Takie gruntowne przewartościowanie opinii na temat wartości

podważa wszystkie fundamentalne założenia teorii wolnego

rynku, marksizmu i jurnego materializmu. Niezależnie od tego,

czy materializm ów będzie głosił, że wartość rodzi się w pocie

robotniczej harówki, czy też że wytwarza ją dziarski

przedsiębiorca kapitalistyczny. W obu przypadkach jest to fałsz

szkodliwy i politycznie, i ekonomicznie. Zgodnie z poglądami

nowej ekonomii, do powstania wartości przyczyniają się

sekretarka i bankowiec, sprzedawca i księgowy, programista i

specjalista od telekomunikacji. Więcej nawet: przyczynia się do

niej klient.

60

Wartość rodzi się w zbiorowym wysiłku, nie zaś w kolejnych,

odizolowanych posunięciach.

Temu wzrostowi znaczenia pracy umysłowej w żaden sposób

nie potrafią zaszkodzić panikarskie artykuły, które przedstawiać

będą straszliwe konsekwencje zaniku przemysłowych

fundamentów i wyszydzać pojęcie gospodarki informacyjnej.

Nie powstrzymają one także narodzin nowego poglądu na

powstawanie wartości. Na naszych bowiem oczach nakładają

się na siebie i wzmacniają zmiany niesione przez trzecią falę:

przekształcaniu się produkcji towarzyszą przeobrażenia

kapitana i pieniądza. Wszystko to razem prowadzi do powstania

rewolucyjnie nowego systemu tworzenia bogactwa na Ziemi.

61

ROZDZIAŁ SZÓSTY

DZIEJOWA KRAKSA: SOCJALIZM I PRZYSZŁOŚĆ

Dramatyczna śmierć państwowego socjalizmu w Europie

Wschodniej, jego krwawa agonia od Bukaresztu przez Baku po

Pekin, nie jest czymś przypadkowym. Socjalizm zderzył się z

przyszłością. Rządy socjalistyczne upadły nie za sprawą

spisków CIA, okrążenia przez kapitalizm czy zewnętrznych

restrykcji. Komunistycze rządy w Europie Wschodniej zaczęły

się walić jak domki z klocków, ledwie tylko Moskwa dała do

zrozumienia, że nie będzie już więcej wysyłała swoich wojsk,

aby bronić tych reżimów przed ich obywatelami. Jednak kryzys

ustroju socjalistycznego w ZSRR, Chinach i we wszystkich

innych krajach ma o wiele głębsze podstawy. Podobnie jak

wynalezienie przez Gutenberga w połowie XV wieku ruchomej

czcionki umożliwiło rozprzestrzenianie się reformacji

protestanckiej, tak pojawienie się w drugiej połowie XX wieku

komputera i nowych środków łączności podminowało władzę

Moskwy nad umysłami w krajach, które podbiła lub sobie

podporządkowała. Marksistowscy ekonomiści (podobnie jak

bardzo wielu rzeczników klasycznej ekonomii politycznej)

traktowali pracowników umysłowych z lekceważeniem jako

nieproduktywnych. Tymczasem najprawdopodobniej to bardziej

oni niż jakakolwiek inna grupa stali się w połowie lat

sześćdziesiątych dla ekonomiki Zachodu tym, czym adrenalina

jest dla układu krwionośnego. Dzisiaj, przy ciągłym trwaniu

nierozwiązalnych ponoć sprzeczności, wysoko zaawansowane

technologicznie kraje Zachodu daleko wyprzedziły

62

pod względem ekonomicznym całą resztę świata. To kapitalizm

korzystający z komputera, nie zaś fabryczny socjalizm

zrealizował zapowiadany przez Marksa skok jakościowy.

Podczas gdy w krajach Zachodu dokonywała się prawdziwa

rewolucja, państwa socjalistyczne tworzyły blok prawdziwie

reakcyjny, w którym władza należała do starców gorąco

wierzących w ideologię dziewiętnastego wieku. Pierwszym

sowieckim przywódcą, który zrozumiał ten fakt, był Michaił

Gorbaczow. W roku 1989, trzydzieści lat po tym, jak zaczął się

wyłaniać nowy system tworzenia bogactwa, Gorbaczow

oznajmił w jednym z przemówień: „Jako jedni z ostatnich

uświadomiliśmy sobie, że w wieku informatyki najcenniejsza

jest wiedza".

Marks sformułował klasyczną definicję sytuacji rewolucyjnej.

Pojawia się ona wtedy, gdy „społeczne stosunki produkcji" (czyli

stosunki własności i nadzoru) przeszkadzają w dalszym rozwoju

sił wytwórczych" (z grubsza rzecz biorąc: technologii). Formuła

ta znakomicie opisuje kryzys światowego socjalizmu: tak jak

feudalne stosunki społeczne hamowały ongiś rozwój przemyski,

tak współczesne socjalistyczne stosunki produkcji zupełnie nie

pozwalały krajom socjalistycznym skorzystać z nowego

systemu tworzenia bogactwa, który za przesłanki ma

komputery, łączność, a nade wszystko: otwarty obieg

informacji. Zasadniczym przeto błędem wielkiego eksperymentu

XX wieku, którym był państwowy socjalizm, były przestarzałe

poglądy na znaczenie wiedzy.

Maszyna przedcybernetyczna

Państwowy socjalizm, z nielicznymi wyjątkami, nie prowadził do

dobrobytu, równości i wolności, lecz do systemu

jednopartyjnego, potężnej biurokracji, wszechobecnej tajnej

policji, państwowej kontroli nad publikatorami, ograniczeń i

represji w sferze wolności intelektualnej oraz artystycznej.

Pomińmy kwestię oceanów krwi, którą trzeba było rozlać, aby

utrzymać ustrój przy życiu; dla nas ważne jest tutaj to, że każdy

z elementów

63

tego systemu służył nie tylko organizowaniu mas ludzkich, ale

także organizowaniu, kanalizowaniu i kontroli wiedzy.

Jednopartyjny ustrój ma na celu panowanie nad komunikacją

polityczną, ponieważ jednak nie istnieją żadne rywalizujące siły

polityczne, więc ograniczony zostaje przepływ informacji

politycznej przez społeczeństwo, blokują się pętle sprzężenia

zwrotnego, a w efekcie ludzie u władzy przestaj ą zdawać sobie

sprawę ze złożoności problemów, z którymi mają się uporać.

Kiedy z dołu do góry płyną - i to tylko limitowanymi kanałami -

bardzo wąsko określone informacje, z góry zaś spływają

polecenia, wykrywanie błędów i ich naprawa stają się ogromnie

trudne. W istocie, w krajach socjalistycznych informacja

dopływająca do rządzących oparta była w wielkim stopniu na

przekłamaniach i półprawdach, jako że przekazywanie

niepomyślnych wiadomości bywało ryzykowne. Tak więc

decyzja o budowie systemu jednopartyjnego jest jednocześnie

decyzją o wiedzy i informacji.

Wszechwładna biurokracja, która w socjalizmie kontrolowała

wszystkie sfery życia, także ograniczała przepływ informacji,

albowiem wtłaczała je do gotowych rubryk, a komunikowanie

się ograniczała do „oficjalnych kanałów", zarazem delegalizując

organizacje i kanały nieformalne. Do tego samego celu służyły:

aparat policyjny, państwowa kontrola środków łączności,

zamykanie ust intelektualistom i dławienie swobody wypowiedzi

artystycznej. Za wszystkimi tymi kwestiami kryje się jedna

podstawowa przesłanka: arogancka pewność, że ludzie

pełniący władzę - funkcjonariusze partyjni lub urzędnicy

państwowi - powinni decydować o tym, co inni mogą wiedzieć.

Te cechy charakterystyczne dla wszystkich państw socjalizmu

państwowego gwarantowały idiotyzmy ekonomiczne, a były

efektem zastosowania do społeczeństwa i życia społecznego

przed-cybernetycznego pojęcia maszyny. Maszyny drugiej fali

obchodziły się najczęściej bez jakichkolwiek elementów

sprzężenia zwrotnego. Włączało sieje do sieci, uruchamiało

silnik, one zaś zaczynały działać bez względu na to, co poza

tym działo się dookoła.

Natomiast trzecia fala przynosi maszyny inteligentne,

zaopatrzone

64

w czujniki, które wchłaniają informację z otoczenia, wykrywają

zmiany i do nich dostosowują funkcjonowanie całości. Maszyny

te dokonują samoregulacji i jest to rewolucyjna zmiana

techniczna.

Tymczasem teoretycy marksistowscy ugrzęźli w industrialnej

przeszłości, co znalazło swój wyraz także w ich słowniku. Dla

marksistowskich socjologów walka klasowa była lokomotywą

historii, a zasadniczym jej celem było przejęcie machiny

państwowej. Ponieważ samo społeczeństwo uznawano za

maszynę, więc głównym problemem politycznym wydawało się

takie jej wyregulowanie, aby produkowała dobrobyt i wolność.

Lenin, przejąwszy w 1917 roku władzę w Rosji, został

Naczelnym Mechanikiem. Ten bystry intelektualista pojmował

wprawdzie znaczenie idei, był jednak przekonany, że produkcję

symboli - i sam umysł - można zaprogramować. Marks pisał o

wolności, Lenin natomiast przez przejęcie władzy postanowił

sterować wiedzą. Dlatego domagał się, aby sztuka, kultura,

nauka, dziennikarstwo, wszelka w ogóle działalność w sferze

symboli, były służebne wobec generalnego planu społecznego.

Z czasem wszystkie gałęzie nauki zostaną schludnie

zorganizowane w ramach akademii, z wydziałami i rangami

urzędniczymi, a wszystko poddane ścisłemu nadzorowi partii i

państwa. Pracownicy kulturalni będą zatrudniani w instytucjach

doglądanych przez Ministerstwo Kultury. Wydawnictwa, stacje

radiowe, stacje telewizyjne należeć będą wyłącznie do państwa.

Sama wiedza została przeto z czasem uczyniona częścią

machiny państwowej. Takie bazujące na ograniczeniach

podejście do wiedzy utrudniało rozwój nawet nisko

zintelektualizowanej gospodarki fabrycznej, natomiast zupełnie

go uniemożliwia w epoce komputera.

Paradoks własności

Powstający w warunkach trzeciej fali system tworzenia

bogactwa stanowi zaprzeczenie trzech podstawowych

pewników socjalistycznej wizji społeczeństwa. Zacznijmy od

własności.

Od samych swych początków socjalizm winą za ubóstwo,

depresje ekonomiczne, bezrobocie i wszystkie pozostałe

grzechy industrializmu obciążał prywatną własność środków

produkcji. Wszystkie te negatywy zniknąć miały dzięki przejęciu

65

przez robotników fabryk na własność: za pośrednictwem

państwa lub kolektywów. Kiedy to nastąpi, wszystko stanie się

proste. Miejsce zabójczej konkurencji zajmie racjonalne

planowanie. Produkować będzie się nie dla zysku, lecz dla

pożytku konsumentów. Rozumnie będzie się wykorzystywać

społeczny potencjał, aby zagwarantować nieustanny rozwój. Po

raz pierwszy w dziejach ziści się sen o powszechnym

dobrobycie.

W XIX wieku, kiedy formułowano tę wizję, mogło się wydawać,

że odzwierciedla najnowsze ustalenia nauki. Marksiści z dumą

powiadali o sobie, że opuścili krainę mglistych utopii i wstąpili

na twardy grunt naukowego socjalizmu. Utopiści śnili o

samorządnych wspólnotach wiejskich. Naukowi socjaliści

wiedzieli już, że w warunkach rozwijającego się społeczeństwa

przemysłowego są to pomysły niepraktyczne. Utopiści w

rodzaju Charlesa Fouriera spoglądali w kierunku rolniczej

przeszłości. Naukowi socjaliści wpatrywali się w industrialną

przyszłość. Chociaż potem socjaliści mieli eksperymentować z

komunami, spółdzielniami i samorządami robotniczymi, to

jednak w całym socjalistycznym świecie dominowała

państwowa forma własności. To państwo, nie zaś robotnicy,

czerpało korzyści z rewolucji socjalistycznej.

Socjalizm nie spełnił swych obietnic radykalnego polepszenia

materialnych warunków życia. Kiedy po rewolucji stopa życiowa

w Związku Radzieckim spadła, odpowiedzialność za to

składano - częściowo słusznie - na pierwszą wojnę światową i

kontrrewolucję. Potem niedostatki tłumaczono oblężeniem

kapitalistycznym, jeszcze później - drugą wojną światową.

Tymczasem nawet w czterdzieści lat po wojnie brakowało w

Moskwie takich rarytasów jak kawa czy pomarańcze. Rzecz

jednak osobliwa, że chociaż znacznie już ubyło ortodoksyjnych

socjalistów, ciągle słyszy się ich na całym świecie, jak wzywają

do nacjonalizacji

66

przemysłu i finansów. Od Brazylii i Peru po Afrykę Południową,

włącznie nawet z uprzemysłowionymi państwami Zachodu,

wszędzie ostali się wierni wyznawcy, którzy na przekór

wszelkim świadectwom historycznym własność publiczną

uznają za postępową i głośno sprzeciwiają się wszelkim

próbom prywatyzacji sektorów państwowych. To prawda, że

nader zliberalizowana gospodarka światowa, bezkrytycznie

wychwalana przez wielkie, ponadnarodowe korporacje, jest

dosyć niestabilna. Jest też niestety prawdą, że sama

liberalizacja gospodarki nie powoduje automatycznej poprawy

losu biednych. Z drugiej jednak strony niepodważalne dowody

świadczą o tym, że państwowe przedsiębiorstwa wyzyskują

pracowników, niszczą środowisko i naciągają społeczeństwo co

najmniej równie efektywnie jak firmy prywatne. Wiele z nich

staje się gniazdami nieefektywności, korupcji i chciwości. Ich

nieudolność bardzo często staje się bodźcem do rozkwitu

czarnego rynku, który zawsze stanowi zagrożenie dla trwałości

państwa. Jednak na prawdziwą ironię zakrawa fakt, że zamiast

zgodnie z obietnicami przodować w technicznym i

technologicznym postępie, znacjonalizowane przedsiębiorstwa

są najczęściej najbardziej zachowawcze: najbardziej

zbiurokratyzowane, najwolniej się reorganizujące, najmniej

chętne, aby dostosować się do zmiany potrzeb konsumentów,

najbardziej oporne, gdy chodzi o informowanie obywateli,

ostatnie w kolejce do nowinek technicznych.

Przez ponad stulecie socjaliści oraz zwolennicy kapitalizmu

toczyli zażartą walkę w imię powszechnej bądź prywatnej

własności. Stawką w tym starciu bywało nierzadko ludzkie

życie. Tymczasem żadna ze stron nawet nie przypuściła, iż

powstanie nowego sytemu tworzenia wartości niemal wszystkie

ich argumenty uczyni przestarzałymi. Tak się właśnie stało,

albowiem najważniejsza dziś postać własności jest

nienamacalna. Jest super-symboliczna, a stanowi ją wiedza. Tę

samą wiedzę wielu ludzi może jednocześnie wykorzystywać do

tworzenia bogactwa i pomnażania samej wiedzy. W

przeciwieństwie zaś do fabryk i pól wiedza jest

niewyczerpywalna.

67

Ile śrub z lewym gwintem?

Drugim z filarów katedry socjalizmu było centralne planowanie.

Rozumne planowanie przez centrum decyzyjne miało zastąpić

chaos gospodarki rynkowej, koncentrując społeczne zasoby w

kluczowych sektorach i przyspieszając w ten sposób rozwój

technologiczny. Tyle że centralne planowanie wymaga wiedzy,

a już w latach dwudziestych obecnego stulecia austriacki

ekonomista Ludwig von Mises wykazał, że właśnie brak wiedzy

czy, jak on to określił, problem rachunkowy stanowi piętę

achillesową socjalizmu. Ile butów i jakich rozmiarów powinna

wytwarzać fabryka w Irkucku? Ile potrzebujemy śrub z lewym

gwintem albo arkuszy papieru w kratkę? Jaką ustalić relację

cen pomiędzy karburatorami a kartoflami? Ile złotych, rubli czy

jenów należy zainwestować w każde z dziesiątków tysięcy

stanowisk, linii produkcyjnych i zakładów?

Całe pokolenia sumiennych planistów socjalistycznych zmagały

się desperacko z podobnymi pytaniami. Potrzebowali coraz

więcej danych i otrzymywali coraz więcej kłamstw. Dyrektorzy

bowiem nie kwapili się z informacjami o zawaleniu zadań

planowych, faszerowali więc biurokratów łgarstwami. Przy

braku sygnałów rynkowych dostarczanych przez podaż i popyt,

ekonomiści usiłowali szacować gospodarkę w

roboczogodzinach i liczyć rzeczy raczej na sztuki, niż wyrażać

je w pieniądzu; szukali pomocy w modelach ekonometrycznych;

chwytali się analizy nakładów i wyników. Nic jednak nie

pomagało. Im więcej gromadzili informacji, tym bardziej

rozpadała się gospodarka. Całe trzy czwarte wieku po rosyjskiej

rewolucji prawdziwym symbolem ZSRR były nie sierp i młot, ale

kolejki przed sklepami.

Dzisiaj wszystkie kraje socjalistyczne i postsocjalistyczne

wprowadzać chcą gospodarkę rynkową. Różne są strategie

oraz próby stworzenia „siatki bezpieczeństwa" dla zwalnianych

pracowników, ale niemal uniwersalnym uznaniem cieszy się

prawda, że kiedy podaż i popyt określają ceny (przynajmniej w

pewnym zakresie), uzyskana zostaje informacja, której

68

brakowało centralnemu planiście, gdyż to ceny wyraźnie

wskazują, co jest, a co nie jest potrzebne.

Niemniej w całej tej dyskusji nad nieodzownymi sygnałami

ekonomiści przeoczają niesłychanie ważną rzecz: że

wprowadzanie zmiany zakłada fundamentalną zmianę w

strukturze kanałów komunikacyjnych, te zaś powodują ogromne

transformacje w układzie władzy. Najważniejsza różnica

pomiędzy gospodarką centralnie planowaną a gospodarką

rynkową polega na tym, że w pierwszej informacja przepływa

pionowo, podczas gdy w drugiej o wiele więcej informacji

przemieszcza się poziomo i po przekątnych, gdyż na każdym

szczeblu następuje jej wymiana pomiędzy nabywcami i

sprzedawcami. Zmiana ta stanowi zagrożenie nie tylko dla

biurokratów w ministerstwach i najwyższych instytucjach, ale

także dla wielomilionowej rzeszy minibiurokratów, dla których

jedynym źródłem władzy była kontrola nad kanałami

informacyjnymi. Nowe metody tworzenia bogactwa wymagają

tak wiele wiedzy, tak różnorodnej informacji, tak bogatych form

komunikacji, że absolutnie niemożliwe jest ich uzyskanie przy

centralnym planowaniu gospodarki. Tak oto powstanie

ekonomiki super-symbolicznej burzy drugi z filarów

socjalistycznej ortodoksji.

Śmietnik historii

Trzecim z owych kruszących się filarów socjalizmu jest jego

całkowita koncentracja na sprzęcie i przedmiotach materialnych

oraz pogarda dla rolnictwa i pracy umysłowej.

Po roku 1917 w ZSRR brakło kapitału, aby budować stalownie,

tamy i fabryki samochodów. Przywódcy sowieccy ukuli przeto

teorię „socjalistycznej akumulacji pierwotnej", którą ostatecznie

sformułował E. A. Prieobrażenskij. Głosiła ona, że konieczny

kapitał wycisnąć trzeba z chłopów, obniżając standard ich życia

do egzystencjalnego minimum i odbierając wszystkie nadwyżki.

Zebrane w ten sposób środki posłużyć miały budowie

przemysłu ciężkiego. W efekcie rolnictwo stało się miejscem

69

klęski wszystkich gospodarek socjalistycznych, w których

strategię drugiej fali realizowano kosztem ludzi fali pierwszej.

Oprócz tego w socjalizmie nader często poniewierano tymi,

którzy trudnili się usługami i pracą umysłową. Ponieważ celem

socjalizmu była wszędzie burzliwa industrializacja, pod niebiosa

wychwalana była praca fizyczna, czemu towarzyszyło skupienie

wszystkich zainteresowań na produkcji, nie zaś na spożyciu, na

wytwarzaniu dóbr produkcyjnych, nie zaś konsumpcyjnych.

Ortodoksyjni marksiści głosili z reguły materiał i styczną tezę, że

idee, informacje, sztuka, kultura, prawo, ogółem wszystkie

nienamacalne produkty umysłu składają się na nadbudowę,

która nałożona jest na ekonomiczną bazę życia społecznego.

Chociaż zgadzano się, że istnieje między nimi jakiś rodzaj

sprzężenia zwrotnego, to jednak baza określała nadbudowę,

nie zaś odwrotnie. Głosicieli odmiennych w tym względzie

poglądów określano mianem idealistów, który to epitet bywał

czasami nader niebezpieczny. Dla marksistów sprzęt i

przedmiot były ważniejsze od teorii i symbolu; rewolucja

komputerowa pokazuje nam dzisiaj, że jest odwrotnie. Jeśli w

ogóle zdecydować się na tego typu stwierdzenia, to raczej

należałoby powiedzieć, iż to informacja określa życie

gospodarcze, nie zaś odwrotnie.

Społeczeństwa nie są jednak ani maszynami, ani komputerami;

nie sposób zredukować ich do bazy i nadbudowy, sprzętu i

oprogramowania. Trzeba raczej powiedzieć, że są całościami

złożonymi z wielkiej mnogości elementów, które łączą zawiłe i

liczne pętle sprzężenia zwrotnego, co tworzy niesłychanie

skomplikowany układ wzajemnego oddziaływania. Im bardziej

wzrasta złożoność tych całości, tym większa staje się rola

wiedzy, która zapewnia możliwość ekonomicznego i

ekologicznego trwania.

Tak przeto świat socjalistyczny okazał się kompletnie nie

przygotowany do nadejścia ekonomiki trzeciej fali, której

podstawowy surowiec jest w istocie niewidzialny, nienamacalny.

Zderzenie się socjalizmu z wymogami przyszłości doprowadziło

do dziejowej kraksy.

70

ROZDZIAŁ SIÓDMY

KOLIZJA ELEKTORATÓW

Nieskończona jest lista problemów, przed którymi staje nasze

społeczeństwo. Otacza nas zapach śmiertelnej zgnilizny, który

roztacza wokół siebie umierająca cywilizacja industrialna;

widzimy, jak na skutek nieefektywności i korupcji jedna po

drugiej walą się najróżniejsze szacowne instytucje.

Powszechne i dręczące staje się poczucie potrzeby

radykalnych zmian. Pojawiają się tysiące inicjatyw, z których

każda twierdzi, że jest fundamentalna i rewolucyjna.

Tymczasem nowe ustawy, regulacje, plany i przedsięwzięcia,

które miały za zadanie rozwiązać trudności, powracają do nas

niczym bumerang i pogarszają sytuację oraz przyczyniają się

do pogłębienia uczucia, że nic już nie da się zrobić.

W takiej sytuacji pojawia się niesłychanie groźna dla każdej

demokracji tęsknota za „zbawcą na białym koniu". Jeśli my

sami nie wykażemy śmiałości i wyobraźni, także nasza

cywilizacja znaleźć się może na „śmietniku historii".

Publikatory niezmiennie pokazują amerykańskie życie

polityczne jako ciąg nieprzerwanych zmagań dwóch

gladiatorów: partii demokratycznej i republikańskiej.

Tymczasem przeciętni Amerykanie stopniowo zaczynają

odczuwać znużenie i irytację dziennikarzami i politykami. Coraz

więcej ludzi partyjne zmagania uważa za rodzaj maskarady:

kosztownej, nierzetelnej i nieuczciwej. Coraz częściej pojawia

się pytanie: „Czy to kto wygra ma jakieś znaczenie?"

Odpowiedź brzmi: „Tak!", ale jej racje są zupełnie inne od tych,

którymi się nas faszeruje.

W roku 1980 pisaliśmy w Trzeciej fali: „Najważniejszym

współcześnie wydarzeniem politycznym jest pojawienie się na

71

naszych oczach dwóch wrogich obozów: tego, który związany

jest z cywilizacją drugiej fali i tego, który jest rzecznikiem

trzeciej fali. Pierwszy za wszelką cenę stara się ochronić

podstawowe instytucje masowego społeczeństwa

industrialnego: społeczną komórkę rodziny, system masowej

edukacji, wielkie korporacje, masowe związki zawodowe,

scentralizowane państwo narodowe oraz ustrój rządów

pseudoprzedstawicielskich.

Obóz przeciwny uważa, że żaden z palących problemów

współczesności, poczynając od kwestii energii, wojen i nędzy, a

na zagrożeniu ekologicznym i rozpadzie życia rodzinnego

kończąc, nie może znaleźć rozwiązania w ramach cywilizacji

przemysłowej. Granica pomiędzy dwoma obozami nie jest

ostra. Większość z nas jest wewnętrznie rozdarta, wyznając

oba przekonania naraz. Ciągle jeszcze codzienne wydarzenia

wydają się nam mroczne i zagadkowe. Na dodatek, w każdym

stronnictwie widzimy wiele grup, z których każda ma na uwadze

jedynie swój wąsko określony interes i nie zabiega o żadną

bardziej uniwersalną wizję. Żadna ze stron nie ma monopolu na

moralność: ludzie szlachetni i uczciwi znajdują się po obu

stronach. Tak czy owak, różnice pomiędzy tymi dwiema

politycznymi formacjami są ogromne".

Rzecznicy przeszłości

Fakt, że nawet dzisiaj nie dostrzega się powszechnie istotności

tego starcia, daje się wyjaśnić tym, iż prasa koncentruje się w

rzeczywistości na tradycyjnych konfliktach politycznych, które

są walką grup drugiej fali o resztki starego systemu. Jakkolwiek

jednak zażarte byłyby ich boje, grupy te natychmiast zwierają

szeregi, kiedy pojawiają się inicjatywy wyrastające z ducha

trzeciej fali. To właśnie dlatego w roku 1984 (a więc trzy lata

przed tym, jak jego życie prywatne stało się politycznym

problemem), kiedy Gary Hart ubiegał się o nominację

prezydencką z ramienia Partii Demokratów i wygrał prawybory

w New Hampshire pod hasłem nowego myślenia, wierni

kategoriom

72

drugiej fali baronowie Partii Demokratycznej zjednoczyli się i

dokonali wyboru statecznego, bezpiecznego rzecznika drugiej

fali, jakim był Walter Mondale. To właśnie dlatego w czasach

jeszcze nam bliższych zwolennicy Nadera i Buchanana

wspólnie zwalczają NAFTA. To właśnie dlatego, gdy w roku

1991 Kongres decydował o rozdziale funduszy na

infrastrukturę, sto pięćdziesiąt miliardów dolarów przeznaczone

zostało na szosy, autostrady, mosty i likwidację wybojów - co

zagwarantowało zyski konsorcjom drugiej fali i pracę dla

działaczy związkowych spod jej znaku - podczas gdy na

budowę autostrady elektronicznej wydzielono marny jeden

miliard dolarów. Nikt nie będzie polemizował z tym, że potrzeba

nam autostrad i mostów, ale należą one do infrastruktury

drugiej fali, podczas gdy sieci cyfrowe stanowią serce

infrastruktury trzeciej fali. Nie chodzi nam tutaj o problem, czy

rząd powinien subsydiować sieci informacyjne, lecz o widoczną

dysproporcję sił w Waszyngtonie: wyraźnie na korzyść drugiej,

a na niekorzyść trzeciej fali. Z racji owej dysproporcji

wiceprezydent Gore - który jedną nogą stoi w obozie

rzeczników cywilizacji super-symbolicznej - pomimo wszystkich

wysiłków nie zdołał zreorganizować administracji rządowej

zgodnie z wymogami trzeciej fali. Scentralizowana biurokracja

jest jedną z naczelnych form społeczeństw drugiej fali. W

czasach, gdy współzawodnictwo zmusza największe korporacje

do rozpaczliwych prób pozbycia się własnego garbu

urzędniczego i poszukiwania zgodnych z potrzebami trzeciej fali

form zarządzania, agencjom rządowym, wspieranym przez

protesty urzędniczych związków zawodowych, udało się oprzeć

wszelkim próbom odmiany i zachować dawną nieruchawą

postać, strukturę wytworzoną i umocnioną przez cywilizację

drugiej fali. Elity drugiej fali walczą o zachowanie przeszłości,

gdyż to dzięki dawnym zasadom doszły do znaczenia i

bogactwa, którym zagrażają wszelkie reformatorskie pomysły.

Nie chodzi jednak tylko o elity. Miliony Amerykanów,

należących do warstw biednych i do klasy średniej także

przeciwstawiają się transformacjom trzeciej fali, albowiem żywią

- często niebezpodstawne - obawy, że

73

utracą pracę, a pozostawieni samym sobie będą skazani na

stoczenie się na społeczne dno.

Wszelako aby pojąć ogromną, bezwładną potęgę sił drugiej fali

w Ameryce, trzeba zwrócić uwagę nie tylko na stare przemysły

fabryczne, ich robotników i działaczy związkowych. Sektory

drugiej fali wspierane są przez te grupy z Wall Street, które je

obsługują, a także przez tych wszystkich intelektualistów i

nauczycieli akademickich, którzy otrzymują gaże, stypendia

bądź fundusze badawcze od różnorakich instytucji związanych

z cywilizacją industrialną. Ich zadaniem jest dobór korzystnych

dla tej cywilizacji danych oraz wykuwanie ideologicznych

argumentów i sloganów głoszących - na przykład - że sektory

usług i przetwarzania informacji są nieproduktywne, że

symbolem wszystkich zajęć usługowych jest budka z

hamburgerami, czy że zdrowym jądrem gospodarki jest

przemysł fabryczny. Trudno się dziwić, że pod takim

zmasowanym ostrzałem obie partie polityczne ucieleśniają

myślenie w kategoriach drugiej fali. Nadzieja, jaką demokraci

pokładają w biurokracji i rozwiązaniach centralistycznych, gdy

chodzi o takie problemy jak chociażby kryzys ubezpieczeń

leczniczych, wyrasta bezpośrednio z industrialnych teorii

efektywności. Jeśli nie liczyć pojedynczych polityków, takich jak

wiceprezydent Gore, który rozumie znaczenie najnowszej

techniki i pełnił przez pewien czas funkcję

współprzewodniczącego komitetu kongresowego do badań nad

przyszłością, demokraci tak silnie uzależnieni są od swoich

ożywianych duchem drugiej fali popleczników w przemyśle,

związkach zawodowych i urzędach, że jako partia są w

ogromnym stopniu bezradni wobec wyzwań XXI wieku. Czy

byłby to Hart w latach osiemdziesiątych, czy Gore w

dziewięćdziesiątych, najważniejsze odłamy elektoratu Partii

Demokratycznej uniemożliwiająjej podjęcie działań zgodnych z

tym, co mówią najbardziej postępowi przywódcy. Pośród

demokratów niezmiennie dominuje urzędnicza wizja świata. W

sytuacji, gdy demokraci nie potrafią stać się partią przyszłości

(jaką kiedyś rzeczywiście stanowili), otwiera się szansa przed

ich adwersarzami. Republikanie, którzy mają

74

mniejsze poparcie w starych, przemysłowych stanach

północnowschodnich, mogliby zająć pozycję rzeczników trzeciej

fali, chociaż jest rzeczą charakterystyczną, że dwaj ich ostatni

prezydenci zmarnowali tę sposobność. Ostatecznie, także i

republikanie odruchowo trzymają się retoryki drugiej fali. Mają

oni zasadniczo rację, kiedy nastają na rozluźnienie gorsetów

prawnych, w sferze gospodarki potrzeba teraz jak największej

elastyczności i mobilności, aby sprostać wymogom konkurencji.

Mają oni także rację, kiedy nastają na prywatyzację

przedsięwzięć państwowych, gdyż państwo z racji

zasadniczego braku kompetencji na ogół źle przeprowadza

swoje zamierzenia. Mają oni również rację, kiedy nawołują, aby

robić jak największy użytek z dynamizmu i twórczej wyobraźni,

których wyzwalaniu sprzyja gospodarka rynkowa. Przecież

także i oni pozostają niewolnikami ekonomiki drugiej fali. Dla

przykładu, nawet ci wolnorynkowi ekonomiści, którzy są

wyroczniami dla republikanów, nie potrafili, jak na razie, pojąć

nowej roli wiedzy i jej niewyczerpywalności. Także republikanie

związani są z pewnymi przemysłowymi dinozaurami drugiej fali,

a w konsekwencji ulegają wpływowi ich związkowców, grup

nacisku i „okrągłych stołów". Co więcej, republikanie

najwyraźniej lekceważą skalę społecznych przemieszczeń,

które muszą wyniknąć z przeobrażeń tak ogromnych jak te,

które niesie ze sobą trzecia fala. Dla przykładu, skoro pewne

umiejętności z dnia na dzień stają się przestarzałe, duża grupa

ludzi z klasy średniej, włącznie z wysoko wyszkolonymi

specjalistami, może nagle znaleźć się bez pracy. Wyrazistym

tego przykładem mogą być naukowcy i inżynierowie z

kalifornijskich firm zbrojeniowych. Jeśli hasło wolnego rynku i

kropelkowego spływania dobrobytu w dół traktować jak

teologiczne dogmaty, przestają one być skutecznymi

rozwiązaniami. Partia otwarta na przyszłość powinna uprzedzać

o zbliżających się problemach i proponować antycypujące

zmiany. Załóżmy przykładowo, że dzisiejsza rewolucja w

środkach przekazu okaże się niesłychanie zyskowna dla

rodzącej się ekonomiki trzeciej fali, zarazem jednak z uwagi na

zakupy przy pomocy telewizji i inne

75

usługi elektroniczne, ogromnie zredukowana może zostać

liczba stanowisk sprzedawców i pomocników, które tradycyjnie

były miejscem startu dla młodych ludzi o niewielkich

kwalifikacjach. Jeśli wolny rynek i demokracja mają przetrwać

nawałnicę ogromnych przemian, polityka musi nabrać

charakteru antycypującego i prewencyjnego. Już teraz trzeba

wzywać nasze partie polityczne, aby myślały w perspektywie

sięgającej dalej niż najbliższe wybory. Jest to bardzo trudne i

niewdzięczne zadanie.

Jednak zamiast tego obie partie podtrzymują wśród swych

wyborców nostalgię za przeszłością. Demokraci jeszcze do

niedawna rozprawiali na temat reindustrializacji i przywrócenia

amerykańskiemu przemysłowi potęgi z lat pięćdziesiątych, co

musiałoby oznaczać niemożliwy powrót do ekonomiki produkcji

masowej. Republikanie z kolei tęsknie rozwodzą się nad

tradycyjną kulturą i dawnymi wartościami, jak gdyby można było

powrócić do moralności lat pięćdziesiątych, epoki, która nie

znała jeszcze powszechnej telewizji, pigułki antykoncepcyjnej,

taniej komunikacji samolotowej, satelitów i komputerów

osobistych. Z jednej strony marzenia o River Rouge, z drugiej

sny o Ozzie i Harriet. Religijny odłam Partii Republikańskiej,

wzywając do powrotu do tradycyjnych zasad, oskarża liberałów,

humanistów i demokratów o spowodowanie upadku moralnego.

Zupełnie nie potrafiąc dostrzec, że kryzys naszego systemu

wartości jest odzwierciedleniem znacznie rozleglejszego

kryzysu całej cywilizacji drugiej fali, i to nie tylko w Stanach

Zjednoczonych. Zamiast pytać, jak zadbać o prawość,

moralność i demokrację w Ameryce trzeciej fali, przywódcy

tradycjonalistów chcieliby wrócić do przeszłości. Zamiast

zastanowić się, jak chronić wartości w społeczeństwie, w

którym walą się struktury masowości, oni raczej chcieliby

uczynić z Amerykanów jedną, niezróżnicowaną, ale za to

potężną masę.

Istotna różnica pomiędzy obu partiami polega jednak na tym, że

o ile nostalgiczni piewcy drugiej fali stanowią najważniejszą

część elektoratu demokratów, o tyle ich odpowiednicy u

republikanów znaleźli się na hałaśliwych marginesach, co

sprawia, że

76

centrum partii, gdyby starczyło mu wyobraźni i odwagi, mogłoby

wziąć się za bary z przyszłością. To właśnie, na razie bez

specjalnych sukcesów, usiłuje unaocznić swojej partii Newt

Gingrich, odpowiedzialny w Izbie Reprezentantów za dyscyplinę

pośród republikanów. Jeśli jego próby się powiodą, demokraci

na długo mogą się znaleźć na politycznym bocznym torze. Lee

Atwater był w roku 1980 jednym z najważniejszych politycznych

doradców prezydenta Reagana, potem towarzyszył

prezydentowi Bushowi w codziennym bieganiu i organizował

mu kampanię wyborczą. Wkrótce po elekcji Reagana, Atwater

rozprowadził pośród urzędników Białego Domu egzemplarze

naszej książki Trzecia fala. Poinformował nas o tym, a w ciągu

następnych lat zdarzały się okazje do wymiany poglądów i

dyskusji. Ostatni raz widzieliśmy się z Atwaterem w roku 1989,

niedługo przed jego śmiercią. Podczas tej ostatniej kolacji

powiedzieliśmy, że naszym zdaniem prawdziwym

nieszczęściem dla kraju jest to, iż demokraci nie mają żadnej

pozytywnej wizji Stanów Zjednoczonych trzeciej fali. Lee

przytaknął, ale ku naszemu zdziwieniu szybko dodał: „Nie mają

jej również republikanie". Żadna z partii, powiedział, nie ma

pozytywnego obrazu przyszłości i „dlatego kampanie wyborcze

mają przede wszystkim charakter negatywny". Cała Ameryka

cierpi z powodu krótkowzroczności obu partii.

Jutrzejszy elektorat

Jakkolwiek jednak potężne byłyby siły drugiej fali, w przyszłości

muszą one osłabnąć. U progu rewolucji przemysłowej siły

pierwszej fali dominowały w życiu społecznym i politycznym.

Wydawało się, że elity ziemiańskie zawsze będą górą. Jednak

tak się nie stało. Gdyby nie utraciły one swoich wpływów,

rewolucji przemysłowej nie udałoby się zmienić oblicza świata.

Dzisiaj świat znowu znalazł się w procesie wielkiej przemiany, a

Amerykanie w przytłaczającej większości nie są ani farmerami,

ani robotnikami fabrycznymi, lecz w ten czy inny sposób

77

związani są z pracą umysłową. W Stanach Zjednoczonych

obecnie najszybciej się rozwijają i mają największe znaczenie

te gałęzie wytwórczości, które szeroko wykorzystują informację.

Sektory trzeciej fali nie ograniczają się bynajmniej do

producentów komputerów, firm elektronicznych czy

zaczynających dopiero raczkować przedsięwzięć

biotechnicznych. Tak naprawdę rzeczników trzeciej fali

znajdziemy w każdej gałęzi gospodarki, gdyż w każdej z nich

znajdują się firmy nowoczesne, potrafiące korzystać z

dobrodziejstw rewolucji informacyjnej. Naturalni zwolennicy

nowych przemian, to ludzie zatrudnieni w coraz bardziej

nasycającej się informacją sferze usług, wszędzie tam, gdzie

praca umysłowa dominuje nad fizyczną: w finansach,

programowaniu, rozrywce, mediach, opiece zdrowotnej,

doradztwie, szkoleniu, edukacji i mnóstwie innych sfer. Ci

właśnie ludzie niedługo będą stanowić w USA najpoważniejszą

grupę wyborców. W przeciwieństwie do mas, które tworzyła

rewolucja drugiej fali, rodzący się elektorat trzeciej fali jest silnie

zróżnicowany. Składają się na niego jednostki, które bardzo

sobie cenią odmienność i niezależność. Z racji owej

heterogeniczności brak im politycznej świadomości i o wiele

trudniej ich zjednoczyć niż dawne rzesze wyborców. Tak więc

elektorat trzeciej fali musi dopiero stworzyć swą ideologię

polityczną i kategorie pojęciowe. Nie uzyskuje stałego wsparcia

z kręgów akademickich. Różne jego stowarzyszenia oraz grupy

nacisku w Waszyngtonie są nader świeżej daty i dlatego słabo

ze sobą powiązane. Jedynym wyjątkiem jest tu NAFTA. Kiedy

zwolennicy drugiej fali ponieśli porażkę, ów nowy elektorat nie

odniósł żadnego znaczącego zwycięstwa w sferze legislacyjnej.

Niemniej istnieje pewna liczba kwestii, co do których ów

powstający dopiero elektorat może się zgodzić. Po pierwsze:

oswobodzenie. Oswobodzenie od wszystkich starych reguł

drugiej fali, od wszystkich starych podatków, regulacji i ustaw,

które służyć mają tylko baronom wielkiego przemysłu i

biurokratom. Wszystkie one były zapewne zasadne w czasach,

gdy przemysł drugiej fali stanowił serce gospodarki

amerykańskiej, dziś jednak

78

jest już tylko przeszkodą na drodze trzeciej fali przemian. Dla

przykładu, stawki podatkowych odliczeń amortyzacyjnych,

wywalczone przez grupy nacisku związane ze starym

przemysłem fabrycznym, zakładają długotrwałość maszyn i

produktów, podczas gdy w gałęziach nowoczesnych

technologii, a zwłaszcza w branży komputerowej, narzędzia i

wytwory tracą użyteczność w przeciągu miesięcy, a nawet

tygodni. Przyjęte rozwiązanie jest niekorzystne dla tych, którzy

korzystają ze zdobyczy techniki. Podobnie też potrącenia

podatkowe z tytułu badań rozwojowych faworyzują wielkie,

stare korporacje, nie zaś młode, dynamiczne firmy, które

stanowią trzon sektorów trzeciej fali. Sposób, w jaki regulacje

podatkowe traktują majątek nienamacalny, sprawia, że firma z

dużą liczbą przestarzałych maszyn do szycia zostanie

potraktowana łaskawiej niż wytwarzająca oprogramowanie

firma, w której stosunkowo niewiele jest materialnych dóbr.

(Nawet normy rachunkowości, ustalane nie przez rząd, lecz

przez Financial Accounting Board, faworyzują inwestowanie w

sprzęt, nie zaś w informację, ludzką wiedzę i inne składniki

majątku niematerialnego, tak istotnego dla przedsiębiorstw

trzeciej fali.) Zmiana tych wszystkich ustaleń wymaga stoczenia

najpierw zaciekłej walki ze stronnikami drugiej fali, którzy

czerpią korzyści z obecnej sytuacji.

Firmy trzeciej fali mają pewne cechy charakterystyczne. Na

ogół są młode, zarówno jeśli chodzi o czas ich powstania, jak i

wiek pracowników. Zespoły pracownicze są najczęściej

niewielkie w zestawieniu ze swymi odpowiednikami w

korporacjach drugiej fali. Znacznie powyżej przeciętnej krajowej

kształtują się ich inwestycje w badania rozwojowe, szkolenie,

edukację i osobowość pracowników. Zaciekła konkurencja

zmusza je do nieustannego wprowadzania innowacji, co

oznacza szybkie cykle produkcyjne, a także gwałtowną

wymianę personelu, narzędzi i procedur zarządzania. Ich

główny majątek stanowi wiedza zgromadzona w głowach

pracowników. Czy można oczekiwać, że firmy te i całe gałęzie

wytwórcze będą chciały dostosować się do reguł gry, które

karzą je za te właśnie cechy?

79

Czyż nie wygląda to tak, jak gdyby do walki z wyzwaniami

przyszłości krępowano Ameryce ręce na plecach? Ogromna

liczba przedsięwzięć trzeciej fali wiąże się ze świadczeniem

niesłychanie rozbudowanych i ciągle zmieniających się usług.

Czyż zatem zamiast ubolewać nad rozwojem tego sektora,

atakować go za niską produktywność, niskie płace i marne

osiągnięcia, nie należałoby zdecydowanie go wesprzeć, a

przynajmniej oswobodzić z dawnych kajdan? Stanom

Zjednoczonym potrzeba nie mniej, lecz więcej osób

zajmujących się usługami, aby podwyższyć stopę życiową

całego narodu. Dzięki rozwojowi tego sektora pojawi się

możliwość pracy dla każdego: przy naprawie sprzętu

elektronicznego, usuwaniu odpadów, produkcji ekologicznej

żywności, opiece nad osobami starszymi, w policji, straży

pożarnej a także - co jest sprawą ogromnie ważną - przy opiece

nad dziećmi, która staje się coraz większym kłopotem w

milionach rodzin, w których pracuje oboje małżonków. Polityka

gospodarcza trzeciej fali powinna polegać nie na typowaniu

zwycięzców i przegranych, lecz na usuwaniu wszystkich tych

przeszkód, które ograniczają możliwość profesjonalizacji i

rozbudowy sfery usług. Dzięki temu zaś rozwojowi życie

Amerykanów stanie się mniej bezosobowe, frustrujące i

denerwujące. Z przykrością trzeba stwierdzić, że żadna z partii

politycznych nie zaczęła jeszcze myśleć w ten sposób.

Chociaż politycznie niedojrzały, niemniej elektorat trzeciej fali

każdego dnia wzbiera na sile, co znajduje wyraz poza oficjalną

areną życia politycznego, albowiem żadna z partii nie

uświadomiła sobie dotąd istnienia tej grupy wyborców. W

efekcie to ludzie trzeciej fali napływają w szeregi coraz

liczniejszych i coraz potężniejszych nieformalnych organizacji,

które powstają jak kraj długi i szeroki. To oni stanowią

większość elektronicznych kół towarzyskich, które zawiązują się

w Internecie. To właśnie oni przede wszystkim wzięli się za

destrukcję masowego przekazu drugiej fali i tworzenie ich

interaktywnych konkurentów. Tradycyjni politycy partyjni, którzy

będą ignorować takie zjawiska, zostaną odrzuceni na margines,

jak ci posłowie angielskiego

80

parlamentu w XIX wieku, którzy sądzili, że ich wiejskie okręgi,

fikcyjne i dlatego zwane „zgniłymi", zapewnią im wieczysty

spokój oraz błogostan.

Siły trzeciej fali w Ameryce muszą dopiero znaleźć

reprezentanta, a partia polityczna, która się nim stanie,

zdominuje przyszłość USA. Wtedy z ruin ostatków

dwudziestego stulecia wyłoni się nowa, zupełnie inna Ameryka.

81

ROZDZIAŁ ÓSMY

TRZECIA FALA: PODSTAWOWE PROBLEMY

Kiedy rozgrywają się wokół nas potężne przemiany, które

wymagaj ą błyskawicznych reakcji, nader często mamy

poczucie, jakbyśmy ze wszystkich sił zmagali się z potężnym,

nieposkromionym przypływem. Niestety, wiele razy nie jest to

wcale złudzenie. Tymczasem gdybyśmy wzorem zręcznego

surfisty wykorzystali impet fali, bez próżnych wysiłków

znaleźlibyśmy się o wiele dalej. Trzecia fala, którą tutaj

opisujemy, mogłaby ponieść Amerykę ku lepszej, bardziej

zgodnej, prawej i demokratycznej przyszłości. Będzie to jednak

możliwe dopiero wtedy, kiedy nauczymy się rozróżniać

pomiędzy ekonomiką, polityką oraz poczynaniami społecznymi

drugiej i trzeciej fali. Ta nieumiejętność dokonania owego

krytycznego rozróżnienia sprawia, że wiele innowacji

przeprowadzanych w najlepszej wierze tylko pogarsza stan

rzeczy. Żyjemy w epoce boli porodowych nowej cywilizacji,

której instytucje jeszcze się nie uformowały. Podstawową

umiejętnością polityków i czynnych politycznie obywateli, którzy

chcą postępować sensownie, jest więc dziś zdolność do

oddzielenia tych propozycji, które mają na celu utrzymanie przy

życiu obumierającego systemu drugiej fali, od tych, które mają

ułatwić narodziny nowej cywilizacji trzeciej fali.

Oto kilka porad.

Czy chodzi o coś w rodzaju fabryki?

Fabryka stała się jednym z podstawowych symboli

społeczeństwa

82

industrialnego, a nawet więcej: stała się modelem większości

instytucji powstałych w warunkach drugiej fali. Widzieliśmy już

jednak, że czas fabryk się kończy, albowiem stanowią one

ucieleśnienie takich zasad jak standaryzacja, centralizacja,

maksymalizacja, koncentracja i biurokratyzacja. Wytwórczość

trzeciej fali opiera się na innych zasadach, a rozwija się w

miejscach mało podobnych do fabryk. Coraz więcej produktów

trzeciej fali rodzi się w domach, urzędach, samochodach czy

samolotach.

Najłatwiejszym sposobem na ustalenie, czy jakaś inicjatywa -

obojętne, w Kongresie czy w korporacji - należy do świata

drugiej fali, jest zadanie sobie pytania, czy nie odwołuje się ona

do modelu fabryki. Przykładowo więc, amerykańskie szkoły

ciągle poczynają sobie jak fabryki, w których surowiec

(uczniowie) poddawany jest standardowej obróbce oraz

rutynowej kontroli. Ilekroć przeto spotykamy się z jakąś

inicjatywą edukacyjną, wystarczy zapytać: Czy jej celem jest

usprawnienie działania fabryki, czy też zamierza ona uwolnić

się od systemu fabrycznego, aby zastąpić go kształceniem

bardziej zindywidualizowanym, bardziej dostosowanym do

osobowości uczniów? Podobne pytania stawiać trzeba tam,

gdzie chodzi o ochronę zdrowia, zasiłki społeczne czy

reorganizację biurokracji federalnej. Ameryce potrzebne są

nowe instytucje, których podstawą są modele

postbiurokratyczne, postfabryczne. Propozycji, których intencją

jest usprawnienie bądź rozbudowanie poczynań fabrycznych

może być bardzo dużo, niemniej zawsze będą mieć ze sobą

coś wspólnego: nie będą należały do cywilizacji trzeciej fali.

Czy chodzi o wzmocnienie masowości społeczeństwa?

Ludzie, którzy kierowali fabrykami w siłowej ekonomice

przeszłości, cenili sobie wielkie rzesze przewidywalnych,

wymiennych, nie zadających zbędnych pytań robotników. Wraz

zaś z tym, jak całe społeczeństwo było poddawane masowej

produkcji, masowej dystrybucji, masowej edukacji, masowemu

przekazowi i masowej rozrywce, także ono samo stawało się

masowe.

83

W gospodarce trzeciej fali poszukiwani i cenieni będą innego

typu pracownicy: myślący, krytyczni, twórczy i gotowi do

podjęcia ryzyka. Takich ludzi nie można dowolnie zastępować,

gdyż o ich wartości decyduje indywidualność (która nie jest

bynajmniej tym samym co indywidualizm postępowań). Nowa

zintelektualizowana gospodarka rodzi społeczne odmienności.

Skomputeryzowana, dostosowana do wymagań klienta

produkcja umożliwia niezwykłe materialne zróżnicowanie stylów

życia. Zajrzyjcie tylko do najbliższego sklepu Wal-Mart z jego

stu dziesięcioma tysiącami artykułów. Porównajcie liczbę

odmian kawy oferowanych przez Starbucks z tym, co można

było dostać w USA ledwie kilka lat temu. Nie chodzi jednak

tylko o zmianę przedmiotów. O wiele ważniejsze jest to, że pod

wpływem trzeciej fali masowy charakter tracą kultura, wartości i

moralność. Nowego typu media wnoszą do kultury ogromnie

zróżnicowane i często konkurencyjne informacje. Pojawiło się

nie tylko wiele nowych form pracy, ale także wypoczynku, dzieł

sztuki, działań politycznych, a nawet systemów religijnych. W

wieloetnicznej zaś Ameryce mamy teraz znacznie więcej niż

dawniej różnych grup narodowościowych, językowych i

rasowych. Bojownicy drugiej fali pragną zachować lub

przywrócić społeczeństwo masowe. Zwolennicy trzeciej fali

zastanawiają się nad tym, jak z korzyścią dla nas spożytkować

utratę charakteru masowego przez zasadnicze elementy życia

społecznego.

Ile jest jajek w koszyku?

Zróżnicowanie i złożoność społeczeństwa trzeciej fali

rozsadzają scentralizowane organizacje. Koncentracja władzy

na samym szczycie była i ciągle jeszcze jest

charakterystycznym dla drugiej fali sposobem zmagania się z

problemami. Chociaż centralizacja bywa niekiedy pożyteczna,

to jednak jej przerosty sprawiają, że zbyt wiele decyzyjnych

jajek zostaje włożonych do koszyka jednej kwoki. W efekcie

decydenci znajdują się w stanie permanentnego przeciążenia.

W Waszyngtonie Kongres i Biały

84

Dom na wyścigi usiłuj ą podejmować zbyt wiele decyzji na

temat zbyt wielu raptownie zmieniających się i

skomplikowanych rzeczy, o których politycy mają coraz

mniejsze pojęcie. Natomiast organizacje trzeciej fali usiłują

możliwie jak najwięcej decyzji przekazać w dół i na peryferie.

Kierownicy scedują prawo podejmowania decyzji na

szeregowych pracowników nie z racji altruizmu czy w imię

wzniosłych ideałów, lecz z tego prostego powodu, że ludzie na

dole mają częściej znacznie lepsze informacje i znacznie

szybciej potrafią reagować na zagrożenia oraz wykorzystywać

okazje niż zasiadające w gabinetach szychy.

Rozkładanie jaj do różnych koszyków, aby zatrudnić kilka

kokoszek nie jest oczywiście nowym pomysłem, a jednak jest

jednym z tych, których ludzie drugiej fali nie mogą ścierpieć.

Masywność czy wirtualność?

Organizacje drugiej fali przejmują na siebie z czasem coraz

więcej funkcji i obrastają tłuszczem. Organizacje trzeciej fali

zamiast dodawać sobie funkcji, redukują ich liczbę i dzięki temu

stają się smuklejsze i bardziej zwinne. U progu ery lodowcowej

mają zdecydowaną przewagę nad dinozaurami. Te pierwsze

nie mogą przeciwstawić się pokusie integracji poziomej: jeśli

chcesz produkować samochody, to musisz wydobyć rudę,

dostarczyć ją do huty, wytopić stal i tę dostarczyć do fabryki aut.

Natomiast przedsiębiorstwa trzeciej fali możliwie jak najwięcej

zadań zlecają na zewnątrz, czasami niniejszym i bardziej

wyspecjalizowanym firmom, czy wręcz pojedynczym

wykonawcom, którzy potrafią uporać się z danym problemem

szybciej, lepiej i taniej. Wielkość przedsiębiorstwa jest więc z

rozmysłem zredukowana do granic możliwości, jego personel

zminimalizowany, zadania realizowane w różnych miejscach, co

sprawia, że sama instytucja staje się, jak to nazwał Oliver

Williamson z Berkeley, „centrum kontraktowym". Charles Handy

z London Business School dowodzi, że owe „mikroskopijne,

niemal niewidzialne organizacje" stanowią „sól współczesnego

świata". Chociaż wielu z nas

85

nie ma z nimi bezpośredniego kontaktu, to jednak im właśnie

będziemy sprzedawali swoje usługi i to od nich „zależeć będzie

dobrobyt naszych społeczeństw". Handy i Williamson nie są

bynajmniej jedynymi, którzy podkreślają, że owa radykalnie

nowa rola organizacji wirtualnych stała się możliwa dzięki

technikom informacyjnym i łącznościowym trzeciej fali.

Heidi Toffler, współautorka tej książki i wszystkich prac, które tu

wykorzystano, wprowadziła bardzo ważne pojęcie pokrewności;

chodzi o to, że sektor prywatny i sektor publiczny muszą do

siebie przystawać w określonym stopniu, jeśli nie mają

nawzajem się zadusić. Dziś sektor prywatny gna do przodu z

szybkością naddźwiękową. Sektor publiczny nawet jeszcze nie

zaczął ładować bagaży na pokład samolotu.

Ilekroć przeto ocenić macie wartość jakiegoś pomysłu czy

programu politycznego, tylekroć sprawdźcie, kto za nimi stoi:

rzecznicy form masywnych i opasłych czy też wirtualnych, a

natychmiast otrzymacie odpowiedź, czy chodzi o

podtrzymywanie na siłę dogorywających molochów przeszłości

czy o narodziny prężnych organizmów przyszłości.

Czy chodzi o wzmocnienie domu?

Przed rewolucją przemysłową rodziny były duże, a życie

koncentrowało się wokół wspólnego domu. Tutaj się pracowało,

tutaj pielęgnowało chorego, tutaj wychowywało się dzieci. To

było miejsce rodzinnych rozrywek i opieki nad starszymi. W

społecznościach pierwszej fali duże, rozbudowane rodziny

stanowiły centrum społecznego uniwersum. Upadek rodziny

jako potężnej instytucji nie zaczął się ani od doktora Spocka,

ani od „Playboya": zapoczątkowała go rewolucja przemysłowa,

która odebrała rodzinie większość jej dawnych funkcji. Praca

przeniosła się do fabryki lub urzędu. Chorzy wędrowali do

szpitala, dzieci do szkoły, narzeczeni do kina. Osoby wiekowe

umieszczano w domach dla starców. Kiedy wszystkie te funkcje

ulokowały się na zewnątrz, pozostała już tylko „komórka

rodzinna", w mniejszym

86

stopniu spajana przez czynności członków, a w większym przez

o wiele bardziej nietrwałe więzi psychiczne.

Trzecia fala przywraca znaczenie rodzinie i domowi, znowu

wiążąc je z wieloma utraconymi funkcjami, które ongiś

odgrywały centralną rolę w życiu społecznym. Ocenia się, że

około trzydzieści milionów Amerykanów przynajmniej część

swej pracy wykonuje dziś w domu, korzystając z pomocy

komputerów, faksów i innych technologii trzeciej fali. Wielu

rodziców skłania się dziś do uczenia dzieci w domu, ale

prawdziwa rewolucja nastąpi dopiero wtedy, gdy do domowego

procesu edukacyjnego włączą się komputery i telewizja. A co

będzie z chorymi? Wiele z czynności medycznych, które

dawniej wykonywano tylko w szpitalu lub gabinecie lekarskim,

dziś z powodzeniem można spełniać w domu. Wszystkie tego

typu zmiany zwiastują nie spadek, lecz zwiększenie się roli

domu i rodziny, ale rodziny występującej w różnorodnych

formach: komórkowej, wielopokoleniowej, tworzonej przez ludzi,

których małżeństwa wcześniej się rozpadły, rodziny bezdzietne,

powiększające się natychmiast lub odkładające decyzję o

potomstwie do odpowiedniej chwili. Te zróżnicowane postacie

życia rodzinnego odzwierciedlają różnorodność ekonomiczną i

kulturową społeczeństw, które wyzbywać się będą swego

masowego charakteru.

Jest paradoksem, że wielu obrońców „wartości rodzinnych"

nieświadomie przeciwstawia się umocnieniu rodziny, gdyż

nawołując do powrotu modelu rodziny komórkowej, usiłują

bronić rozwiązania, które okazywało się skuteczne w czasach

drugiej fali, ale dziś jest już przestarzałe. Jeśli naprawdę

chcemy wesprzeć rodzinę, a dom znowu uczynić instytucją o

kluczowym znaczeniu, przestańmy zajmować się kwestiami

marginalnymi, a opowiedzmy się za zróżnicowaniem i

powrotem w domowe pielesze wielu ważnych funkcji życiowych,

co, oczywiście, sprawi, że rodzice baczniej będą musieli

przyglądać się dzieciom.

87

Ameryka jest miejscem, w którym najczęściej świta przyszłość,

jeśli więc nawet w bólach przeżywamy walenie się dawnych

instytucji, to jesteśmy także pionierami nowej cywilizacji, a to

oznacza życie w stanie wielkiej niepewności. Czekają nas

czasy nierównowagi i niepokojów. W takich czasach nikt nie

zna ostatecznej i jedynej odpowiedzi na pytanie o cel, do

którego zmierzamy, czy nawet o kierunek. Musimy wyszukiwać

drogę i nie wolno nam zostawić z tyłu żadnej grupy, gdy tak we

mgle tworzymy przyszłość. Tych kilka wymienionych powyżej

kwestii powinno pomóc tam, gdzie chodzi o odróżnienie polityki

zakorzenionej w przeszłości drugiej fali od tej, która pomaga

torować drogę dla trzeciej fali. Zarazem ilekroć formułuje się

pewne kryteria, natychmiast pojawia się niebezpieczeństwo, że

ktoś będzie chciał je traktować z mechaniczną dosłownością, a

chodzi przecież o podejście zupełnie przeciwne. Wyrozumiałość

dla błędów, wieloznaczności, a przede wszystkim

różnorodności, wspierana przez poczucie humoru i umiejętność

widzenia wszystkiego we właściwych proporcjach - oto co

trzeba wziąć ze sobą na zdumiewającą wyprawę w nowe

tysiąclecie. Gotujcie się do podróży, która może się okazać

najbardziej fascynującą w naszych dziejach.

88

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

DEMOKRACJA XXI WIEKU

Do Ojców i Matek Stanów Zjednoczonych Ameryki!

Jesteście rewolucjonistami, którzy odeszli. Mężczyźni i kobiety,

chłopi, kupcy, rzemieślnicy, adwokaci, drukarze, dziennikarze,

sklepikarze i żołnierze: to wy stworzyliście razem nowy naród

na odległych wybrzeżach Ameryki. Było pośród was owych

pięćdziesięciu pięciu, którzy zeszli się, aby w upalne lato 1787

roku stworzyć w Filadelfii zdumiewający dokument zwany

Konstytucją Stanów Zjednoczonych. Wsłuchując się w odległe

dźwięki dnia jutrzejszego rozumieliście, że oto umiera jedna

cywilizacja, a rodzi się druga. Dokument ten, uzupełniony w

roku 1791 o Kartę Praw, jest jednym z największych osiągnięć

w ludzkich dziejach. Wiemy, że w pewnym sensie został wam

narzucony, został na was wymuszony przebojową falą

wydarzeń; obawialiście się rychłego upadku rządów, które dalej

odwoływałyby się do przebrzmiałych zasad i skostniałych

struktur.

Wasze zasady dają nam siłę po dziś dzień, podobnie jak

niezliczonym rzeszom ludzi na całym świecie. Są takie

fragmenty u Jeffersona i Paine 'a, których piękno i doniosłość

sprawiają że nie potrafimy ich czytać bez łez w oczach.

Dziękujemy wam, dawni rewolucjoniści, za to, że umożliwiliście

nam, amerykańskim obywatelom, życie pod rządami prawa, a

nie ludzi. Szczególnie wdzięczni jesteśmy za Kartę Praw, która

pozwoliła nam myśleć i wypowiadać rzeczy niepopularne,

chociażby nawet były głupie czy błędne; także niniejsze słowa

piszemy bez strachu przed jakimikolwiek szykanami. Właśnie z

tego względu, że żyliście pomiędzy dwiema cywilizacjami,

starym światem rolniczym

89

oraz przyszłym światem przemysłu, którego zapowiedzi właśnie

zaczęły się pojawiać, dobrze rozumieliście, że także urządzenia

polityczne mają swój rytm wzrastania i starzenia się.

Zrozumielibyście, dlaczego nawet Konstytucja Stanów

Zjednoczonych wymaga ponownego przemyślenia i zmian: nie

po to, aby przycinać budżet federalny czy też przeformułować

tę czy inną zasadę, lecz po to, by rozszerzyć Kartę Praw, biorąc

pod uwagę zagrożenia dla wolności, których ongiś nie sposób

było sobie wyobrazić. Chodzi nam o zupełnie nowy system

rządzenia, który umożliwiłby rozumne i demokratyczne decyzje,

konieczne, aby na grzbiecie trzeciej fali Ameryka bezpiecznie

wpłynęła w XXI stulecie.

Nie mamy gotowego projektu przyszłej konstytucji. Nie

dowierzamy tym, którzy chełpią się posiadaniem odpowiedzi,

podczas gdy my dopiero usiłujemy formułować pytania.

Nadeszła jednak pora, aby przedstawić sobie zupełnie nowe

alternatywy, aby w dyskusji, debacie, sporach od podstaw

zaprojektować budowlę jutrzejszej demokracji.

Z pewnością zrozumielibyście tę potrzebę. To przecież jeden z

was - Jefferson - sformułował roztropną uwagę: „ Są ludzie,

którzy spoglądają na konstytucję z nabożną czcią zupełnie

jakby była Arką Przemierza, nazbyt świętą aby wolno było ją

tknąć. Ludziom ubiegłych wieków przyznają mądrość wręcz

nadludzką skoro zakładają że w niczym nie można ulepszyć ich

dokonań... Nie nawołujemy bynajmniej do częstych i

nieprzemyślanych zmian praw i konstytucji... wiemy jednakże, iż

ustawy oraz instytucje muszą być zgodne z postępami

ludzkiego umysłu... Skoro wraz ze zmianą warunków, dokonuje

się nowych odkryć, pojawiają się nowe prawdy oraz odmieniają

opinie, także i instytucje muszą się rozwijać i dotrzymywać

kroku czasowi".

Za tę mądrość jesteśmy ogromnie wdzięczni Thomasowi

Jejfersonowi, jednemu z twórców ustroju, który tak długo dobrze

nam służył, a który teraz, zgodnie ze swym losem, musi

obumrzeć i ustąpić miejsca następnemu.

Alvin Toffler i Heidi Toffler

90

Taki list wyobraziliśmy sobie... Z pewnością w wielu krajach

znaleźliby się ludzie, którzy skłonni byliby dać wyraz podobnym

uczuciom. Anachroniczność dzisiejszych ustrojów nie jest

wszak naszym wyłącznym odkryciem i nie jest to bynamniej

choroba, która dotknęła jedynie Amerykę.

Budowa cywilizacji trzeciej fali na szczątkach instytucji drugiej

fali wymaga bowiem zaprowadzenia nowych, bardziej

adekwatnych porządków politycznych w wielu krajach naraz.

Jest to straszliwie trudne, ale konieczne zadanie, którego

ogrom sprawia, że będzie z pewnością rozwiązywane przez

całe dekady. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa

nieodzowna będzie radykalna przebudowa Kongresu Stanów

Zjednoczonych, Izby Gmin i Izby Lordów Wielkiej Brytanii,

Parlamentu Francji, Bundestagu Niemiec, rosyjskiej Dumy,

ogromnych ministerstw i zaskorupiałych systemów

urzędniczych różnych narodów. Konieczna będzie zmiana

konstytucji i sądownictwa, konieczne będzie, mówiąc krótko,

radykalne przeobrażenie większości tego nieruchawego i coraz

bardziej bezpłodnego systemu, który tworzą współczesne rządy

przedstawicielskie.

Owa fala politycznych przewrotów nie zatrzyma się bynajmniej

na szczeblu narodów. W ciągu nadchodzących dekad cała

światowa machina prawna, od Organizacji Narodów

Zjednoczonych począwszy, a na radzie miejskiej czy gminnej

skończywszy, stanie wobec potężniejącej i nieodpartej potrzeby

przeobrażenia.

Wszystkie stare struktury muszą zostać całkowicie zastąpione

nie dlatego, że są one całkowicie złe, czy dlatego, że są

kontrolowane przez tę czy inną klasę lub grupę, ale dlatego, że

są niewydolne i zupełnie nie pasują do radykalnie zmienionej

rzeczywistości.

Aby zbudować od podstaw sprawne systemy rządzenia - co

będzie, być może, najważniejszym zadaniem politycznym

naszego życia - będziemy musieli pozbyć się nagromadzonych i

zaskorupiałych form myślowych drugiej fali, a problemy życia

politycznego przyjdzie nam przeformułować w zgodzie z trzema

91

podstawowymi zasadami. Niewykluczone, że to one staną się

pryncypiami jutrzejszych ustrojów trzeciej fali.

Potęga mniejszości

Pierwsza z heretyckich zasad trzeciej fali w sferze polityki głosi

potęgę mniejszości. Zasada większości, podstawowa reguła,

która legitymizowała instytucje drugiej fali, jest coraz wyraźniej

anachroniczna. To mniejszości będą zyskiwały na znaczeniu i

ustrój polityczny musi znaleźć sposób na odzwierciedlenie tego

faktu.

Wyrażając poglądy swego pokolenia rewolucjonistów, Jefferson

twierdził, że rząd musi postępować „w całkowitej zgodzie z

decyzjami większości". W chwili, kiedy te słowa były

wypowiadane, Stany Zjednoczone i Europa stały u progu epoki

drugiej fali: dopiero rozpoczynały długi pochód, który miał nadać

im ostatecznie charakter masowych społeczeństw

industrialnych. Zasada: „większość decyduje" znakomicie

odpowiadała potrzebom tych społeczeństw. Istniejąca obecnie

masowa demokracja politycznie odzwierciedla masową

produkcję, masową konsumpcję, masową edukację, masową

komunikację. Widzieliśmy już jednak, że zarazem zaczynamy

wykraczać poza industrializm, życie społeczne zaś w szybkim

tempie traci charakter masowy. W efekcie widzimy, jak coraz

trudniejsze jest zmobilizowanie większości, czy chociażby

zmontowanie rządowej koalicji. Walter Dean Burnham, politolog

z Massachusetts Institute of Technology, wyznaje: „Nie widzę

dziś w Stanach Zjednoczonych żadnej kwestii, wokół której

mogłaby się zorganizować pozytywna większość".

Miejsce społeczeństwa o wyraźnej budowie warstwowej, w

którym zawsze istniała możliwość, by któreś z kilku wielkich

ugrupowań połączyły się, tworząc większość, zajmuje

wspólnota złożona z tysięcznych często doraźnych mniejszości,

które w nieustannym wirze przemian tworzą zmieniające się

układy relacji i napięć, z rzadka tylko mogąc dojść do zgodnej

decyzji w kluczowych

92

kwestiach. Nadpływająca trzecia fala podmywa przeto same

prawne podstawy większości funkcjonujących dziś rządów.

Trzecia fala niesie też ze sobą wyzwanie wobec naszych

konwencjonalnych przeświadczeń w sprawie związku, który

łączy zasadę większości ze sprawiedliwością społeczną. W

cywilizacji drugiej fali walka o ustanowienie zasady większości

miała charakter humanistyczny i wyzwalający, ma go zresztą

nadal w krajach, które ciągle jeszcze są w trakcie

uprzemysłowienia, jak chociażby Afryka Południowa. W

społeczeństwach drugiej fali panowanie reguły większości

niemal zawsze oznaczało uczciwsze potraktowanie mas

biedoty, bowiem stanowiły one większość.

Wszelako w krajach wstrząsanych przemianami trzeciej fali

rzecz ma się dokładnie odwrotnie. Ludzie prawdziwie biedni

wcale nie muszą być w większości. W bardzo wielu krajach oni i

wszystkie inne grupy stanowią mniejszość. Dzieje się tak nie

tylko z zasadą większości, która przestaje być postrzegana jako

źródło uprawnień decyzyjnych; w społeczeństwach porywanych

przez trzecią falę wcale nie musi ona mieć charakteru

humanitarnego czy demokratycznego.

Ideologowie drugiej fali aż do znudzenia biadają nad rozpadem

społeczeństwa masowego. W powstającym zróżnicowaniu nie

potrafią dostrzec okazji do rozwoju ludzkiego, a wprost

przeciwnie - pomstują na fragmentaryzację, bałkanizację,

wywodząc ów proces heterogenizacji ze wzrastającego

sobkostwa mniejszości. W wywodach takich skutek pomylony

zostaje z przyczyną. Aktywizacja mniejszości nie jest

bynajmniej skutkiem nagłej epidemii egoizmu; to potrzeby

nowego systemu produkcji są w części odpowiedzialne za

kształtowanie się społeczeństwa bardziej zróżnicowanego,

wieloaspektowego i otwartego. Mamy do wyboru: albo możemy

wystąpić do walki z różnorodnością, stając się w ten sposób

obrońcami ostatnich politycznych redut drugiej fali, albo

zaakceptować zróżnicowanie jako niezbywalną cechę świata

współczesnego i do niej dostosowywać rozwiązania polityczne.

Jednak pierwszą z tych strategii można zrealizować

93

tylko przy użyciu środków totalitarnych, w efekcie uzyskując

jedynie ekonomiczną i kulturową stagnację; druga strategia

wspomaga rozwój społeczny i prowadzi do demokracji

XXI wieku, której podstawą będą mniejszości.

Myślenie o demokracji w kategoriach trzeciej fali wymaga

odrzucenia fałszywej, a budzącej lęk przesłanki, że bogatsza

różnorodność automatycznie prowadzi do wzrostu napięć i

konfliktów społecznych. Tymczasem słuszność może być po

stronie tezy przeciwstawnej. Po pierwsze, społeczne konflikty

są nie tylko nieuniknione, ale w pewnych granicach również

pożądane. Po drugie, jeśli, powiedzmy, stu mężczyzn ubiega

się zaciekle o tę samą brązową bransoletę, najpewniej będą

musieli stoczyć walkę. Jeśli jednak każdy z tej setki zabiega o

co innego, o wiele bardziej niż walka popłatne są dla nich

umowa, współpraca i jakiś system symbiozy. Jeśli tylko

zaistnieją odpowiednie społeczne warunki, zróżnicowanie

prowadzić może do bezpieczeństwa społecznego i stabilności.

Brak odpowiednich instytucji politycznych sprawia, że konflikt

między mniejszościami bez potrzeby nabiera charakteru wręcz

brutalnego. Właśnie brak owych instytucji decyduje o

bezkompromisowości mniejszości. To właśnie brak owych

instytucji coraz bardziej utrudnia znalezienie jakiejkolwiek

większości.

Odpowiedzią na te problemy nie może być zduszenie

odmienności czy oskarżanie mniejszości o egoizm (zupełnie jak

gdyby obecne elity i ich orędownicy nie postępowali w sposób

sobkowski). Odpowiedzią musi być wyobrażenie sobie takich

rozwiązań, które uprawniałyby i wykorzystywały

heterogeniczność instytucji, które wrażliwe będą na

dynamicznie się przekształcające potrzeby zmiennych i stale

pączkujących mniejszości. Przyszli historycy będą może na

nasze dzisiejsze mechanizmy głosowania i poszukiwania

większości spoglądać jak na archaiczne rytuały ludzi, którzy

porozumiewają się w sposób nader prymitywny. Atoli w pełnym

niebezpieczeństw świecie współczesnym nie możemy sobie

pozwolić na to, by całą władzę oddać w przypadkowe ręce, nie

możemy zlekceważyć głosu opinii

94

publicznej, jakkolwiek byłby on nikły i niewyraźny w ramach

systemów większościowych, niepodobna byśmy pozwolili

drobnym mniejszościom tyranizować swymi decyzjami

wszystkie inne grupy. Właśnie dlatego musimy radykalnie

przekształcić prostackie metody drugiej fali, które po dziś dzień

służą do kreowania rzekomej większości. Potrzebne nam są

nowe pomysły przeznaczone dla demokracji mniejszości;

pomysły, które pomogą ujawniać odmienności, nie zaś

maskować je przy użyciu siły czy za sprawą fałszywych

większości montowanych dzięki komplikowaniu procedur

głosowania i zasad ustalania wyników. Mówiąc krótko, musimy

tak zmodyfikować cały system, aby wzmocnić rolę

rozproszonych mniejszości, i umożliwić im wykreowanie

rzetelnej większości.

W społecznościach drugiej fali wybory jako wyraz głosu ogółu

były dla elit rządzących ważnym mechanizmem sprzężenia

zwrotnego. Kiedy większość przestawała akceptować istniejące

warunki i odzwierciedliło się to w głosach co najmniej

pięćdziesięciu jeden procent wyborców, elity rządzące musiały

wymienić partie u władzy, zmienić koalicje, programy polityczne

czy też dokonać jakichś innych zmian. Nawet w masowych

społeczeństwach dnia wczorajszego, owa zasada

pięćdziesięciu jeden procent stanowiła instrument toporny,

czysto ilościowy. Wyznaczanie większości na mocy decyzji

wyborców niczego w istocie nam nie mówi o jakości ludzkich

poglądów. Możemy się w ten sposób dowiedzieć, jak wielu ludzi

w danym momencie chce X, ale nie będziemy wiedzieli nic o

tym jak bardzo. Zupełnie już nie wiadomo, co byliby gotowi

ofiarować za X, co jest informacją o kluczowym znaczeniu w

społecznościach zbudowanych z mniejszości. Podobnie też

mechanizm wyborczy nie potrafi przekazać ostrzeżenia, że

jakaś mniejszość czuje się tak zagrożona, albo że jakaś kwestia

jest dla niej w takim stopniu sprawą życia lub śmierci, iż

poglądom owej mniejszości należy się większa niż normalnie

uwaga.

Owe dobrze znane niedostatki zasady większości były

tolerowane w społeczeństwach masowych z tej między innymi

racji,

95

że mniejszościom brak było z reguły siły, która pozwoliłaby

stawić czoło funkcjonującemu systemowi. W dzisiejszym

społeczeństwie, w którym powstały niesłychanie bogate

systemy połączeń, w którym jednocześnie wszyscy należymy

do grup mniejszościowych, nie jest to już prawdą. W odartym z

masowości społeczeństwie trzeciej fali systemy sprzężeń

zwrotnych pochodzące z industrialnej przeszłości stają się

całkowicie niewydolne, co sprawia, że z takich form jak wybory

czy badania opinii publicznej trzeba będzie korzystać na

zupełnie nowe sposoby. Na szczęście technologie trzeciej fali

torują drogę demokracji trzeciej fali. W zdumiewająco nowym

kontekście raz jeszcze stawiają one na porządku dnia kwestie,

które zaprzątały twórców Stanów Zjednoczonych dwieście lat

temu. Owe technologie umożliwiają pojawienie się nowych,

dotąd nierzeczywistych form demokracji.

Demokracja na pół bezpośrednia

Drugim kamieniem węgielnym jutrzejszego ustroju politycznego

musi stać się zasada „demokracji na pół bezpośredniej", która

oznaczać będzie, że zamiast zdawania się na reprezentantów

będziemy w większym stopniu reprezentować sami siebie.

Połączenie tych dwóch rozwiązań daje właśnie demokrację na

pół bezpośrednią.

Widzieliśmy już, że rozpadnięcie się jednogłośnej, wspólnej

opinii podważa samo pojęcie reprezentacji. Jeśli po powrocie

od urn ginie też jedność wyborców, to kogo właściwie

reprezentuje poseł? Z drugiej zaś strony, członkowie ciał

prawodawczych w coraz większym stopniu polegać muszą na

zawodowych urzędnikach i odwoływać się do pomocy

ekspertów z zewnątrz. W Wielkiej Brytanii członkowie

parlamentu z racji braku kompetencji w poszczególnych

sprawach notorycznie okazują się bezsilni wobec biurokracji z

Whitehall, co sprawia, że władza w dużej mierze należy do

nieobieralnych urzędników.

W Stanach Zjednoczonych Kongres postanowił zrównoważyć

96

wpływy władzy wykonawczej, ale w efekcie stworzył tylko

własną biurokrację: Kongresowe Biuro Budżetowe, Biuro

Rzeczoznawców Technicznych i wiele innych agencji oraz

instytucji doradczych, przenosząc w ten sposób problem z

zewnątrz na sam Kapitol. Nasi wybieralni reprezentanci wiedzą

coraz mniej o wielu kwestiach, które przychodzi im rozstrzygać,

muszą więc w coraz większym stopniu polegać na opinii innych.

Nasi przedstawiciele przestali już nawet reprezentować samych

siebie.

Różnego typu zgromadzenia ustawodawcze teoretycznie miały

też być miejscami, w których dochodziłoby do pogodzenia

konkurencyjnych żądań różnych mniejszości. Przedstawiciele

mieli w ich imieniu dobijać kompromisowych targów. Przy

dzisiejszych topornych narzędziach politycznych rodem z epoki

drugiej fali, żaden z posłów nie jest w stanie dotrzeć do

niezliczonych grupek, których interesy ma reprezentować, a cóż

dopiero mówić o efektywnej obronie ich interesów. Wszystko

wygląda tym gorzej, im bardziej ugina się pod ciężarem prac

Kongres w USA, Bundestag w Niemczech czy Storting w

Norwegii. To pozwala zrozumieć, skąd bierze się

bezkompromisowość grup nacisku, które zawiązują się wokół

jednej, konkretnej sprawy. Nie widząc możliwości

wyrafinowanych uzgodnień czy targów, grupy te ani myślą

wchodzić w jakiekolwiek ugody z istniejącym systemem. W

efekcie upada także teoria rządu przedstawicielskiego jako

najwyższego mediatora.

Załamanie się systemu negocjacji, paraliż instytucji

przedstawicielskich oznaczają, że w długim okresie wiele z

decyzji, które obecnie podejmowane są przez niewielką liczbę

pseudoreprezentantów, będzie musiało być przekazanych

samym wyborcom. Skoro wybierani przez nas rozjemcy nie

potrafią zawierać umów w naszym imieniu, musimy to robić

sami. Jeśli prawa przez nich stanowione coraz bardziej

odbiegają od naszych potrzeb i nie dają im wyrazu, to musimy

sprawy przejąć we własne ręce, do tego jednak potrzeba nam

nowych instytucji i nowych technologii.

Rewolucjoniści drugiej fali, którzy zaprojektowali najważniejsze

97

dzisiaj instytucje, dobrze orientowali się w możliwościach

demokracji bezpośredniej: znali doświadczenia rad miejskich z

Nowej Anglii i organicznego formowania się wspólnej opinii w

niewielkich grupach. Większe jednak wydawały się wówczas

ograniczenia takiej formy demokracji. McCauley, Rood i

Johnson, którzy wystąpili z propozycją wprowadzenia w USA

instytucji referendum ogólnonarodowego piszą: „W «The

Federalist» podnoszono dwa zastrzeżenia wobec takiego

rozwiązania. Po pierwsze, bezzwłocznie przekłada ono na język

polityki doraźne i emocjonalne reakcje publiczne. Po drugie,

istniejące podówczas środki łączności czyniły pomysł

niemożliwym do zrealizowania".

Problemy te nie straciły na znaczeniu. Czy sfrustrowana i

podekscytowana publiczność amerykańska głosowałaby w

połowie lat sześćdziesiątych za zrzuceniem na Hanoi bomby

nuklearnej czy też przeciw? Czy ludzie w Niemczech

Zachodnich oburzeni na terrorystów z grupy Baader-Meinhof

opowiedzieliby się za stworzeniem obozów dla organizatorów

zamachów i ich zwolenników? Jakiemu stanowisku daliby wyraz

Kanadyjczycy w plebiscycie na temat Quebecu w tydzień po

przejęciu władzy przez Renę Levesque'a? Przyjmuje się, że

wybierani przedstawiciele reagować będą w sposób mniej

emocjonalny i bardziej rozważny niż ich elektorat.

Niemniej z problemem nadmiernie emocjonalnych reakcji

można starać się uporać na różne sposoby: ogłaszając

referendum z pewnym opóźnieniem, które pozwoliłoby na

ochłonięcie nastrojów, albo też przeprowadzając powtórne

głosowanie dla potwierdzenia rozstrzygnięcia, które zapadło w

pierwszym. Można sobie poradzić także z innymi

zastrzeżeniami. Dawne ograniczenia, jeśli chodzi o charakter

środków łączności, nie stanowią już przeszkody dla rozwijania

form demokracji bezpośredniej. Wspaniałe osiągnięcia

współczesnej techniki komputerowej otwierają zawrotne wręcz

możliwości, jeśli chodzi o powszechny udział obywateli w

podejmowaniu decyzji politycznych.

Kilka lat temu mogliśmy odnotować historyczne wydarzenie:

98

pierwsze na świecie elektroniczne posiedzenie wspólnoty

mieszkańców, które przeprowadzono w mieście Columbus w

Ohio przy użyciu sieci telewizji kablowej Qube. Dzięki owemu

systemowi łączności interakcyjnej, mieszkańcy małych

przedmieść Columbus uczestniczyli w decyzjach dotyczących

przyszłości miasta. Siedzieli u siebie w domach, a przyciskając

guziki natychmiast wypowiadali się w takich sprawach jak

przeznaczenie różnych obszarów miejskich, przepisy

budowlane czy budowa autostrady. Ich możliwości nie

ograniczały się tylko do głosowania tak-nie, kanałem fonicznym

mogli bowiem dawać wyraz bardziej złożonym opiniom,

chociażby monitując prowadzącego, aby przeszedł już do

następnego punktu programu. Była to pierwsza i bardzo jeszcze

nieporadna zapowiedź przyszłych możliwości, jakie otworzą się

przed demokracją bezpośrednią. Za sprawą coraz bardziej

zaawansowanych komputerów, satelitów, telefonów, łączy

kablowych, wyrafinowanych technik badania opinii publicznej i

wielu, wielu innych narzędzi, wykształcony obywatel może po

raz pierwszy w dziejach uczestniczyć samodzielnie w tworzeniu

politycznych decyzji. Nie chodzi tu o rozstrzyganie alternatyw,

wybór typu alboalbo. Nie chodzi o zastąpienie obecnego

systemu elektronicznymi zgromadzeniami miasteczkowymi, o

czym mętnie wspominał Ross Perot. Potrzebne i możliwe są

bardziej wyszukane i elastyczne procedury i z całą pewnością

nie chodzi o konflikt demokracji pośredniej i bezpośredniej,

opierającej się na przedstawicielach obywateli i na nich

samych. Z pewnością zostanie wymyślonych wiele formuł, które

pozwolą na połączenie obu postaci demokracji. Już teraz

członkowie Kongresu i najróżniejszych innych ciał

ustawodawczych tworzą własne komisje problemowe,

aczkolwiek sami wyborcy w żaden sposób nie mogą zmusić

swoich reprezentantów, aby powołali robocze zespoły dla spraw

zaniedbywanych czy wysoce kontrowersyjnych. Dlaczego by

jednak nie umożliwić tego wyborcom, poprzez uznanie

obligującej mocy petycji?

Nie upieramy się przy tej propozycji ani przy żadnym innym

99

konkretnym rozwiązaniu, albowiem w tej chwili najważniejsze

jest, aby postawić pewien generalny problem: jest możliwa cała

mnogość sposobów uelastycznienia i zdemokratyzowania

ustroju, który jest dziś bliski zapaści, gdyż bardzo niewiele osób

czuje, że ma w nim swoich przedstawicieli. Musimy wystąpić z

kolein myślowych, które zostały wyciśnięte w ciągu ostatnich

trzystu lat. Niepodobna już, byśmy rozstrzygali swoje problemy

przy użyciu ideologii, modeli i rachitycznych struktur, które

należą do przeszłości drugiej fali.

Grożą one trudnymi do przewidzenia konsekwencjami, dlatego

wszelkie tego typu innowacje muszą najpierw zostać dokładnie

wypróbowane w wersji lokalnej, zanim zastosuje sieje w

globalnej skali. Cokolwiek możemy sądzić o tej czy innej

szczegółowej propozycji, dawne wątpliwości pod adresem

demokracji bezpośredniej tracą na sile dokładnie wtedy, gdy

coraz silniej wysuwane są zastrzeżenia wobec ustrój ów

przedstawicielskich. Dziwaczna, czy nawet niebezpieczna przy

pierwszym wejrzeniu, demokracja na pół bezpośrednia jest

zapewne ideą umiarkowaną, która dopomoże w

zaprojektowaniu sprawnych instytucji dnia jutrzejszego.

Podział decyzji

Przekazanie w ramach ustroju większej siły mniejszościom oraz

pozwolenie obywatelom na to, aby bardziej bezpośrednio

uczestniczyli w rządach, to ważne przedsięwzięcia, ale i one są

rozwiązaniami tylko cząstkowymi. Trzecia z żywotnych zasad

polityki przyszłości będzie musiała przeciwstawić się pichceniu

decyzji politycznych w jednym rondlu, w imię przeniesienia ich

w sfery, których dotyczą. Nie wystarczy sama wymiana

przywódców; nieodzowny jest także podział decyzji.

Niektórych problemów nie daje się rozwiązać na szczeblu

lokalnym, inne są nie do rozstrzygnięcia na szczeblu

ogólnokrajowym, jeszcze inne wymagają działań

podejmowanych jednocześnie na wielu szczeblach. Co więcej,

miejsce, w którym

100

rozstrzygają się losy danej kwestii, nie pozostaje stałe, lecz

zmienia się w czasie. Aby usunąć dzisiejsze zatory decyzyjne,

które powstają z racji przeciążenia instytucji, trzeba decyzje

rozczłonkowywać, części składowe czynić problemem bardziej

powszechnej rozwagi, a miejsce dokonywania wyboru

dostosowywać do charakteru zagadnienia.

Dzisiejsze rozwiązania polityczne stanowią jawne pogwałcenie

tej zasady. Problemy poprzenosiły się w bardzo różne miejsca,

ale władza decyzyjna jest bez porównania bardziej nieruchawa.

Zdecydowanie zbyt wiele rozstrzygnięć podejmowanych jest na

szczeblu centralnym, a struktura instytucji jest najbardziej

zawiła i pełna organizacyjnych ornamentów na poziomie

państwowym. Niedostateczna liczba decyzji zapada na

szczeblu ponadnarodowym i potrzebne do tego celu struktury

są dopiero w powijakach; podobnie jest też z kwestiami, które

regulowane są na poziomach lokalnych: w skali stanów,

hrabstw, miast, grup społecznych, które powstają nie wedle

kryterium geograficznego.

Jeśli chodzi o ów poziom ponadpaństwowy, jesteśmy dziś

politycznie równie niedojrzali i zacofani, jak byliśmy na poziomie

państwowym trzysta lat temu, kiedy rozpoczynała się rewolucja

przemysłowa. Tymczasem przez przeniesienie decyzji na

szczebel wyższy od państwa narodowego nie tylko otwiera się

możliwość skutecznego uporania się z problemami, które

należą współcześnie do najtrudniejszych i najbardziej

zapalnych, ale zarazem odciąża zablokowane centra

państwowe. Podział decyzji jest rozwiązaniem o bardzo

istotnym znaczeniu. Niemniej przeniesienie części decyzji na

wyższy szczebel jest rozwiązaniem dopiero części problemu,

gdyż równie oczywista jest konieczność manewru w

przeciwnym kierunku, w wyniku którego znaczna część

rozstrzygnięć podejmowana by była na szczeblach niższych od

centrum państwowego.

Znowu nie chodzi tutaj o sytuację antynomiczną; o wybór

między absolutną decentralizacją a absolutną centralizacją.

Problemem jest inne rozmieszczenie praw do podejmowania

decyzji

101

w systemie, który tak przesadnie akcentował centralizację, że

centrum jest paraliżowane przez coraz obficiej napływające

informacje. Polityczna decentralizacja sama przez się nie

gwarantuje demokracji: możliwe są przypadki bardzo

dokuczliwej tyranii lokalnej, a lokalni politycy bywają o wiele

bardziej skorumpowani niż ich odpowiednicy na niwie

państwowej. Co więcej, całkiem często przeniesienie uprawnień

decyzyjnych na niższe szczeble ma charakter pozorny i służy w

istocie interesom centrum. Tak czy owak, niezależnie od tych

wszystkich zagrożeń, to jedno nie ulega wątpliwości, że nie uda

się przywrócić sprawności i skuteczności bardzo wielu

instytucjom rządowym bez podziału centralnej władzy. Ciężar

problemów decyzyjnych trzeba zmniejszyć przez jego

rozczłonkowanie i przeniesienie znacznej części na niższe

poziomy.

Nie chodzi tutaj o nawoływania romantycznych anarchistów, by

przywrócić gminną demokrację, ani też gniew zamożnych

podatników, którzy chcieliby zredukować system świadczeń dla

ubogich. Chodzi tu o prosty fakt, że każda polityczna struktura -

nawet jeśli wyposażona jest w rozbudowaną sieć komputerową

- może zawsze przetworzyć i zużytkować tylko określoną ilość

informacji, może uporać się tylko z określoną liczbą decyzji o

określonym charakterze, obecne zaś instytucje rządowe

bezradnie uginają się pod brzemieniem wyraźnie dla nich zbyt

wielkim.

Na dodatek prawdą jest, że instytucje rządowe muszą

przystawać do struktury gospodarki, systemu informacyjnego i

do wielu innych cech życia społecznego. Jesteśmy dziś

świadkami zasadniczej decentralizacji i regionalizacji produkcji

oraz przedsięwzięć gospodarczych. Nie jest wykluczone, że

podstawową jednostką przestaje być gospodarka w skali

państwa.

Podkreślaliśmy już wcześniej, że widzimy oto, jak pojawia się

ogromna wielość wytwarzających rozliczne powiązania

podukładów w ramach gospodarki każdego narodu. W

przypadku korporacji dostrzegamy dążenia nie tylko do

wewnętrznego rozczłonkowania, ale także do geograficznej

decentralizacji.

Wszystko to jest w znacznej mierze odzwierciedleniem

102

ogromnego przeobrażenia w przepływie informacji przez

społeczeństwo. Wraz z tym jak słabnie potęga centralnych sieci

przekazu, dokonuje się wskazywana przez nas wcześniej

redukcja masowego charakteru komunikacji w obrębie

społeczeństwa. Mnożą się sieci kablowe, systemy

komputerowe, układy prywatnej poczty elektronicznej,

informacja wędruje między użytkownikami zarejestrowana na

kasetach, a wszystko to są składniki wielkiego procesu

decentralizacji.

Nie jest przeto możliwe, aby wyzbywanie się owych form

masowych przez poczynania gospodarcze, komunikacyjne oraz

przez wiele innych ważnych społecznie sfer nie wymusiło

wcześniej lub później decentralizacji także w obszarze decyzji

politycznych. To zaś nie może się ograniczyć do czysto

kosmetycznych ulepszeń w istniejących instytucjach

politycznych. Będą toczone wielkie batalie o kontrolę nad

budżetem, podatkami, ziemią, energią i innymi zasobami.

Podział uprawnień decyzyjnych nie będzie łatwy jest jednak

nieunikniony w krajach, w których nastąpił przerost centralizmu.

Rozbudowujące się elity

Pojęcie „bagażu decyzyjnego" jest bardzo ważne dla

zrozumienia problemów demokracji. Każda społeczność, aby

funkcjonować, wymaga pewnej liczby decyzji politycznych o

odpowiednim charakterze. W istocie, każde społeczeństwo ma

sobie właściwą strukturę decyzyjną. Im liczniejsze,

zróżnicowane, częste i skomplikowane są decyzje konieczne

dla jego działania, tym większy jest „bagaż decyzyjny". Sposób,

w jaki ów bagaż jest dzielony, określa stopień demokratyzacji

danego społeczeństwa.

W społecznościach preindustrialnych, gdzie podział pracy miał

charakter szczątkowy, a zmiany dokonywały się nad wyraz

powoli, liczba niezbędnych decyzji politycznych czy

administracyjnych była minimalna, a w efekcie niewielki też był

ich bagaż decyzyjny. Małe, niezbyt wykształcone,

niewyspecjalizowane elity feudalne czy monarchiczne mogły z

lepszym lub gorszym

103

skutkiem polegać na sobie samych, z nikim nie dzieląc

brzemienia decyzji.

Demokracja w naszym dzisiejszym rozumieniu pojawia się

dopiero wtedy, gdy bagaż decyzyjny nabrzmiewa tak bardzo, że

stare elity nie potrafią się z nim uporać. Druga fala przyniosła ze

sobą rozbudowany handel, znacznie głębszy podział pracy, a

także wydźwignęła społeczeństwa na zupełnie nowy poziom

skomplikowania i w ten sposób spowodowała tego samego

rodzaju implozję decyzyjną, którą wiedzie dziś ze sobą trzecia

fala. Zdolności decyzyjne starych elit okazały się

niewystarczające i trzeba było nowych elit i subelit, aby uporały

się z bagażem decyzji. W tym zaś celu trzeba było

zaprojektować rewolucyjne instytucje polityczne.

Wraz z tym, jak rozwijało się i dalej komplikowało

społeczeństwo industrialne, elity odpowiedzialne za jego

integrację - „technicy władzy" - nieustannie potrzebowały

zastrzyku świeżej krwi, aby podołać bagażowi informacyjnemu.

Był to niewidoczny, a zarazem nieunikniony proces, dzięki

któremu klasa średnia coraz silniej była wciągana na arenę

polityczną. To owa potrzeba skutecznych decyzji politycznych

prowadzi do łamania systemu przywilejów, wytwarzając coraz

więcej nisz, które wypełniać trzeba z niższych poziomów

hierarchii społecznej.

Jest to być może uproszczony obraz życia społecznego,

niemniej poucza nas on, że zakres demokracji mniej zależy od

dzieł kultury, Marksowskich klas, odwagi wojennej, zdolności

retorycznych czy politycznej woli, a bardziej jest zależny od

charakteru bagażu decyzyjnego, który dźwiga dane

społeczeństwo. Im bardziej wzrasta ów bagaż, tym bardziej

wymusi on ostatecznie demokratyczne uczestnictwo w

rozstrzygnięciach. Kiedy wzrasta ów bagaż, wtedy problem

demokracji przestaje być kwestią chęci czy niechęci, a staje się

sprawą konieczności, gdyż bez demokratycznych rozwiązań

ustrój społeczny nie może sobie poradzić.

Z uwag tych wynika sugestia, że najprawdopodobniej

stanęliśmy u progu nowego obszaru demokracji. Chociaż

brzemię

104

decyzyjne przytłacza dziś prezydentów, premierów i rady

ministrów, to zarazem - po raz pierwszy od początków rewolucji

przemysłowej - otwiera przed nami fascynujące perspektywy

radykalnie nowego uczestniczenia w sferze polityki. Potrzeba

nowych instytucji politycznych towarzyszy potrzebie nowych

form życia rodzinnego, edukacji i organizacji wspólnotowych.

Potrzeba ta ma głębokie korzenie w poszukiwaniu nowych

źródeł energii, nowych technologii i nowych sposobów

produkcji. Odzwierciedla ona przewrót w systemie komunikacji

międzyludzkiej i związana jest z potrzebą nowego

ukształtowania relacji ze światem nieindustrialnym. Mówiąc

krótko, chodzi tu o polityczny odblask tych wszystkich

kumulatywnych zmian, które dokonują się naraz w mnogości

innych sfer. Jeśli nie widzi się tych powiązań, nie można pojąć

sensu wydarzeń, o których każdego dnia powiadamiają nas

nagłówki gazet. Gdyby usiłować sprowadzić współczesne

konflikty polityczne do wspólnego mianownika, to nie chodzi

bynajmniej o walkę bogaczy z biedotą, ważniaków z

nieważnymi, nie chodzi o starcie grup etnicznych czy nawet

kapitalistycznej wizji świata z wizją socjalistyczną.

Najważniejsza walka rozgrywa się dziś pomiędzy tymi, którzy

chcą wspierać i utrwalać społeczność industrialną, a tymi,

którzy chcą poza nią wykroczyć.

Twórcza powinność

Zadaniem jednych pokoleń staje się tworzenie cywilizacji,

zadaniem innych ich ochrona. Generacje, które rozpoczęły

drugą falę, zostały przez warunki zmuszone do działań

twórczych. Ludzie typu Monteskiusza, Milla, Madisona musieli

dopiero wymyślić większość tych form, które my dzisiaj

traktujemy jako oczywiste i stałe. Ponieważ znaleźli się

pomiędzy dwiema cywilizacjami, byli skazani na wyobraźnię.

We wszystkich sferach życia społecznego: w rodzinach,

szkołach, firmach, kościołach, w systemie energetycznym i

systemie łączności stajemy w obliczu konieczności stworzenia

nowych form trzeciej fali. Tak samo

105

zaczyna dziać się z milionami ludzi w wielu krajach. Nigdzie

jednak anachroniczność nie jest bardziej jawna i bardziej

niebezpieczna niż w sferze życia politycznego, nigdzie też nie

ma większego niedostatku wyobraźni, rzutkości i gotowości do

przygotowania przyszłych zmian. Nawet ludzie olśniewająco

innowacyjni w miejscu swojej pracy - biurze prawniczym,

laboratorium, kuchni, klasie szkolnej, magazynie - drętwieją na

samą wzmiankę o tym, że nasza konstytucja i polityczne

struktury są przedawnione i wymagają radykalnej przebudowy.

Wizja głębokich politycznych transformacji, ze wszystkimi tego

niebezpieczeństwami, okazuje się tak przerażająca, że obecny

stan rzeczy, skądinąd surrealistyczny i zniewalający, nagle

wydaje się najlepszym na świecie rozwiązaniem.

Z drugiej strony mamy w każdym społeczeństwie grupkę

pseudorewolucjonistów, którzy głęboko zakorzenieni w ideologii

drugiej fali, żadnej propozycji nie traktują jako wystarczająco

radykalnej: mamy przeto dyluwialnych marksistów,

anarchoromantyków, fanatyków prawicowych, rasistowskich

demagogów, religijnych zelotów, gabinetowych buntowników i

bogobojnych terrorystów, którzy śnią o totalitarnych technokraci

ach, średniowiecznych utopiach czy państwach teokratycznych.

Nawet wtedy, kiedy w wielkim pędzie wkraczamy w nową epokę

dziejową, oni dalej hołubią swoje marzenia, rodem z pożółkłych

kart niegdysiejszych traktatów politycznych. Tym jednak, co

czeka nas jako efekt zaostrzającego się podstawowego starcia,

nie jest spełnienie którejkolwiek z dawnych rewolucyjnych wizji:

ani awangardowa partia nie będzie obalać rządzących elit w

imieniu zacofanych mas, ani nie dojdzie do żadnego

spontanicznego, oczyszczającego przewrotu masowego, który

wyzwolić miały akty terroryzmu. Nowe polityczne struktury

cywilizacji trzeciej fali nie narodzą się w jednym, gwałtownym

zrywie, lecz pojawią się w wyniku tysięcznych innowacji i

konfliktów, które na różnych szczeblach i w różnych miejscach

rozgrywać się będą przez całe dekady.

Wcale to nie wyklucza możliwości użycia przemocy w drodze

106

do dnia jutrzejszego. Przejście od cywilizacji pierwszej fali do

cywilizacji fali drugiej jest krwawym dramatem pełnym wojen,

rebelii, głodu, wymuszonych migracji, zamachów stanu i

okrucieństw. Dzisiaj, gdy stawka jest wyższa, czas krótszy i

większe przyspieszenie, niebezpieczeństwa są jeszcze

większe. Wiele zależy od zręczności i inteligencji obecnych elit,

subelit i superelit. Gdyby miały się okazać równie

krótkowzroczne, wyzbyte wyobraźni i sparaliżowane strachem

jak większość panujących grup w przeszłości, zwiększy to tylko

ryzyko przemocy i gwałtownego unicestwienia samych elit. Jeśli

natomiast, przeciwnie, dadzą się one nieść trzeciej fali, jeśli

zrozumiej ą potrzebę rozszerzenia formuły demokracji, wtedy

mogą same włączyć się w proces budowania nowej cywilizacji,

jak zrobiły to najmądrzejsze z elit pierwszej fali, które potrafiły

dostrzec nadchodzenie społeczeństwa industrialnego,

zbudowanego na technice i potrafiły współdziałać w jego

tworzeniu.

Warunki zmieniają się w zależności od kraju, ale nigdy dotąd

nie było tak wielu dobrze wykształconych ludzi, których

zbiorowym orężem jest niebywale rozbudowana wiedza. Nigdy

dotąd nie było tak liczne grono osób żyjących w dostatku, który

być może niepewny i budzący różne problemy, jest jednak

wystarczający, by dać im czas i zapał do obywatelskich trosk

oraz działań. Nigdy dotąd nie było tak wielkich rzesz, które

mogą podróżować, zapoznawać się z innymi kulturami i uczyć

się od nich. Nade wszystko zaś: nigdy dotąd tak wielu nie miało

do zyskania tak wiele, gdyby koniecznym i głębokim

przemianom zapewnić spokojny przebieg. Elity, chociażby

najbardziej wykształcone, same z siebie nie stworzą nowej

cywilizacji. Do tego potrzeba będzie energii całego narodu,

która jest już dostępna i tylko trzeba pomóc jej się wyzwolić.

Powiemy więcej: jeśli zwłaszcza my, żyjący w krajach o

najwyżej rozwiniętej technice, za jasny i wyraźny cel obierzemy

sobie stworzenie zupełnie nowych instytucji, konstytucji i

ustrojów, damy ujście nie tylko energii, ale także czemuś

więcej: zbiorowej wyobraźni. Im wcześniej zaczniemy

projektować alternatywne rozwiązania

107

polityczne, których podstawą będą trzy omówione wyżej zasady

- siła mniejszości, demokracja na pół bezpośrednia, podział

decyzji - tym większe mamy szansę na pokojowe przemiany. To

próby ich blokowania, a nie one same, grożą zaburzeniami i

niepokojami. To wynikające z zaślepienia usiłowania, by bronić

tego, co anachroniczne, rodzą niebezpieczeństwo rozlewu krwi.

Wynika z tego, że aby uniknąć wstrząsów i przemocy, już teraz

musimy się zająć problemem przestarzałej struktury politycznej

współczesnego świata. Kwestia ta musi stać się przedmiotem

zainteresowania nie tylko specjalistów: konstytucjonalistów,

ekspertów od prawa wyborczego, polityków, ale także opinii

publicznej: stowarzyszeń, związków zawodowych, kościołów,

organizacji kobiecych, grup etnicznych i rasowych, naukowców,

gospodyń domowych i biznesmenów.

Po pierwsze, trzeba zainicjować możliwie jak najszerszą debatę

w sprawie potrzeby nowego systemu politycznego, który byłby

dostrojony do wymagań trzeciej fali. Potrzebne będą

konferencje, programy telewizyjne, konkursy, ćwiczenia

symulacyjne, fingowane konstytuanty, aby uzyskać jak

najwięcej świeżych pomysłów, jak najszerzej wyzwolić odwagę

myślenia na temat politycznej przebudowy. Trzeba będzie do

tego użyć najnowocześniejszych środków, od satelitów i

komputerów po kasety wideo i interakcyjną telewizję.

Nikt nie wie dokładnie, co niesie ze sobą przyszłość ani co

najlepiej będzie służyć społeczeństwu trzeciej fali. Nie należy

wyobrażać sobie jakiejś jednej masowej reorganizacji czy jednej

rewolucyjnej i totalnej przemiany, która zostałaby podyktowana

od góry. Myśleć trzeba o tysiącach świadomych,

zdecentralizowanych eksperymentów. W nich nowe modele

rozstrzygnięć politycznych wypróbowane zostaną na

szczeblach lokalnych i regionalnych, zanim wykorzysta się je na

płaszczyźnie państwowej i ponadpaństwowej. Zarazem jednak

już teraz trzeba zacząć pozyskiwać zwolenników takich

eksperymentów w skali narodowej i międzynarodowej. Z

powszechnego dziś zniechęcenia, gniewu i rozgoryczenia w

stosunku do rządów drugiej fali

108

demagodzy mogą wykrzesać ogień fanatycznego poparcia dla

rządów autorytarnych, ale można je też wykorzystać na rzecz

demokratycznej transformacji świata.

Gdyby udało się uruchomić wielki proces edukacyjny -

dokonywane naraz w wielu krajach antycypujące wprawki w

nowej demokracji - wtedy zostałoby zażegnane

niebezpieczeństwo totalitarne. Całe miliony ludzi trzeba

przygotować do przyszłych przemieszczeń i groźnych

kryzysów, jednocześnie wywierając presję na istniejące

instytucje polityczne, aby te szybciej poddały się nieuniknionym

zmianom.

Przy wielkim oddolnym parciu nie można zbyt wiele obiecywać

sobie po dzisiejszych nominalnych przywódcach; prezydenci i

premierzy, senatorzy i członkowie władz partyjnych w

większości nie będą palić się do tego, by kwestionować zasady

funkcjonowania tych właśnie instytucji, które jakkolwiek

zacofane, zapewniają im pieniądze, prestiż i władzę, a

przynajmniej jej pozór. Zdarzą się z pewnością nieliczni

dalekowzroczni politycy, którzy przyłączą się do walki o

przebudowę w imię przyszłości, większość jednak reagować

będzie dopiero wtedy, gdy nie uda się już lekceważyć

zewnętrznych nacisków lub gdy kryzys będzie już tak

zaawansowany i bliski konwulsyjnych wstrząsów, że nie

zobaczą już żadnej innej możliwości. Odpowiedzialność za

zmiany spoczywa zatem na nas i właśnie od siebie musimy

zacząć, gdyż to siebie musimy nauczyć tego, by nie odwracać

się odruchowo z lękiem od wszystkiego co nowe, zaskakujące,

pozornie ekstrawaganckie. Oznaczać to będzie wydanie walki

wszystkim tępicielom idei, którzy każdą nową sugestię

bezzwłocznie usiłują ukatrupić jako niepraktyczną i iluzoryczną,

broniąc w ten sposób tego, co dziś praktyczne i rzeczywiste,

chociaż zarazem jakże często absurdalne, zniewalające i

niefunkcjonalne. Oznaczać to będzie przeto walkę o wolność

wypowiedzi, o prawo do głoszenia pomysłów nawet najbardziej

heretyckich.

Ów proces wielkiej przebudowy zainicjować trzeba teraz, zanim

dalsza dezintegracja systemów politycznych sprawi, że na

109

ulice wypełzną siły tyranii i nie uda się już przejść do demokracji

XXI wieku drogą pokój ową. Jeśli zaczniemy już teraz, także i

my wraz ze swoimi dziećmi weźmiemy udział w fascynującym

przeobrażaniu nie tylko zmurszałych struktur politycznych, ale

wręcz całej cywilizacji. Podobnie jak niegdysiejsi rewolucjoniści,

także i my zdani jesteśmy na twórcze myślenie.

110

KILKA INFORMACJI O AUTORACH

Prace Alvina i Heidi Tofflerów przez „Washington Post" zostały

określone jako wspaniałe, przez „Wall Street Journal" jako błyskotliwe i

elektryzujące, przez „Business Week" jako niezwykle nowatorskie,

podobnie zostały przyjęte przez krytyków w innych krajach. Wydane w

milionach egzemplarzy w ponad trzydziestu językach, publicznie lub

prywatnie cytowane były przez takie postacie ze świata polityki jak

Richard Nixon, Yasuhiro Nakasone czy Michaił Gorbaczow. Kiedy

Trzecią falę opublikowano w Chinach, została natychmiast

zaatakowana jako rozsiewacz „duchowej zgnilizny Zachodu" i wycofana

z obiegu. Kiedy jednak po wystąpieniu Deng Xiaopinga ponownie

zezwolono na jej sprzedaż, znalazła się na drugim miejscu chińskiej

listy bestsellerów. Stała się biblią ruchu demokratycznego, a kiedy ze

stanowiska przewodniczącego partii komunistycznej usuwano Żao

Ziyanga, który wykazał zbyt wiele zrozumienia dla studentów

demonstrujących na placu Tienanmen, jednym z argumentów stało się

jego spotkanie z Tofflerami.

Chociaż oboje bronią się przed słowem „przepowiednie", argumentując,

że nikt nie może znać przyszłości, jest zarazem prawdą, że udało im się

z wyprzedzeniem - czasami o kilka dziesięcioleci - opisać wiele

zdarzeń, które potem wstrząsały światem. Mówili więc o komputerach,

o upadku ZSRR, zjednoczeniu Niemiec, rozpadzie rodziny komórkowej,

klonowaniu i kontroli urodzin, o nowych formach organizacji

antybiurokratycznych, mnożeniu się nisz rynkowych i nisz

komunikacyjnych, o rozwoju aliansów politycznych na rzecz jednej,

konkretnej sprawy, o grupach nieformalnych i zainteresowaniu

demokracją elektroniczną.

Główne prace Alvina i Heidi Tofflerów - Szok przyszłości, Trzecia fala i

Powershift (Przejęcie władzy) - tworzą trylogię, która prezentuje spójny

model rodzącej się gospodarki i wyłaniającego się społeczeństwa.

W ostatniej książce, War and AntiWar (Wojna i antywojna),

wypracowanym wcześniej metodom analizy poddają współczesne

problemy wojny i pokoju.

Jeśli ta czy inna książka państwa Tofflerów zainteresowała Was,

bardzo chcielibyśmy się o tym dowiedzieć, szczególnie gdyby nasunęły

się Wam pomysły, jak przyspieszyć nadejście w Ameryce trzeciej fali.

Wszelkie uwagi prosimy przesyłać pod adresem:

The Progress & Freedom Foundation

1250 H Street N W, Suitę 550

Washington, DC 20005

Tel: 202/4842312

Fax: 202/4849326

Poczta elektroniczna: PFF@aol.com



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Alvin i Heidi Toffler Budowa nowej cywilizacji Polityka trzeciej fali (1995)
Toffler Budowa nowej cywilizacji
Alvin i Heidi Toffler Budowa Nowej Cywilizacji
Toffler Alvin i Heidi Budowa nowej cywilizacji
Budowa nowej cywilizacji
ANATOMIA I FIZIOLOGIA budowa kosci osteoporoza choroba cywilizacyjna
Skalowalne witryny internetowe Budowa anie i optymalizacja aplikacji internetowych nowej generacji
CYWILIZACJA NOWEJ ERY
informatyka skalowalne witryny internetowe budowa skalowanie i optymalizacja aplikacji internetowych
17 Jak budować cywilizację miłości
Choroby Cywilizacyjne 5
10 budowa i rozwój OUN
Budowa Układu Okresowego Pierwiastków
Prezentacja JMichalska PSP w obliczu zagrozen cywilizacyjn 10 2007