AA HP i Złoty Smok 1 9

Harrold James Potter? A jeśli nie?

Czy życie może lec w gruzach? On przekonał się, że jest to możliwe. Gdy dowiaduje się kto w rzeczywistości jest jego ojcem, zaczyna pojmować, że jego dotychczasowe życie było jedynie farsą...

Lucjusz Martinus Malfoy

Jak przyjmie zadanie które postawił przed nim los? Czy jest taki, za jakiego stara się uchodzić?

Jak wiele trzeba by ukazał światu prawdziwe oblicze?

Severus Regulus Snape

Jaką rolę odegra w życiu Harry'ego? Co ukrywa przed nim? Jak postąpi gdy nadejdzie czas, kiedy nie będzie mógł już dłużej kłamać?

Tom Marvolo Riddle

Czy wiedział kim jest dla niego Harry? Jakie podejmie kroki gdy wszystko wyszło na jaw? Czy nadal pragnie zabić Złotego Chłopca? Czy kiedykolwiek było to jego celem?

Luna Lovegood

Co zrobi gdy wszyscy odtrącą Harry'ego? Czy stanie po stronie Chłopca - Który - Przeżył? Co ukrywa pod maską roztrzepańca?

Draco Lucjusz Malfoy

Czy po tym wszystkim nadal będzie potrafił nienawidzić Harry'ego? Jak zareaguje gdy zostanie postawiony w sytuacji bez wyjścia?

Nevil Longbottom

Stoi po stronie Harry'ego, ale czy będzie w stanie zebrać tyle odwagi, by przeciwstawić się całemu Gryffindor'owi?




HARRY POTTER I ZŁOTY SMOK


Niewiele przecież trzeba słów, żeby zamknąć w nich nasze przeznaczenie.




Rozdział Pierwszy - Od bohatera do zera...



Przez niebo przetaczały się ciemne chmury.


Skulił się, otulając szczelniej kurtką, by choć trochę osłonić się od przeszywającego, do szpiku kości, wiatru... Minuty zmieniały się w godziny... Robiło się coraz zimniej.


Rozejrzał się, po już dawno opustoszałym peronie.


Ściemniło się, ale wuj jeszcze się nie pojawił. Spóźniał się po raz pierwszy...


Mimo wszystko nie przeszkadzało mu to. Nie miał najmniejszej ochoty, wysłuchiwać jego gderania jaki to z niego dziwak i ile by oddał za to, by ponownie go nie oglądać... Tak. Jak na razie, wystarczająco nasłuchał się temu podobnych wypowiedzi. I to nie tylko z jego ust...


Westchnął.


Żałował, że nie może spędzić wakacji z przyjaciółmi... I nie chodziło tu wcale o nakazy dyrektora... Nie... Tylko nie był pewien, czy ma jeszcze jakichś przyjaciół... Niestety, coraz bardziej zaczynał w to wątpić...


Tego typu pytania, nie chciał sobie zadawać, ale już dawno musiał... Po feriach wielkanocnych, niby wszystko było w porządku, ale z każdym dniem rozmawiali coraz rzadziej, a ich wypowiedzi, zaczęły przypominać odwarknięcia... Aż wreszcie...


Nie mieli już o czym rozmawiać...


Potem zaczęli go unikać.


Z początku, starał się nie zwracać na to uwagi, ale było to coraz trudniejsze... Nie dało się nie zauważyć, że gdy tylko zbliża się do nich, na mniej niż dwa metry, obracają się na pięcie i idą w drugą stronę... Że Ron każdego wieczoru, ma szczelnie zaciągnięte zasłony wokół łóżka... Że śpi twardo, ale gdy tylko on sam przestaje się ruszać, zaczyna szeptać z Seamusem i Deanem... Tylko Nevil zdawał się być normalny, ale on bał się nawet zbliżyć do niego... Nie chciał, by i jego traktowali tak samo...


Dziś też się z nim nie pożegnali... Zapewne, gdyby nie zakon, to nikt by po niego nie wyszedł...


Zacisnął pięści. Nigdy nie sądził, że to może tak boleć...


Gdy był w drugiej klasie i wyszło na jaw, że jest wężousty, a wszyscy wokół zaczęli uważać go za dziedzica Slytherina, to chociaż Ron, Hermiona, Ginny i Fred oraz George byli po jego stronie... Potem na czwartym roku, po incydencie z tiarą i turniejem trójmagicznym, Ron uznał, ze go oszukał, lecz Hermiona go nie opuściła... A teraz...


Cały Gryffindor zaczął traktować go jak ułomnego... Trędowatego, od którego najlepiej trzymać się z daleka... Dopóki bliźniacy byli w szkole, dawało się to jeszcze znieść, ale potem...


Jęknął.


Potem zaczęło się piekło.


Przestał już liczyć ile razy popchnięto go, podłożono mu nogę, czy zatrzaśnięto drzwi tuż przed nosem... O wyzwiskach nawet nie myślał...


Miesiąc...


Jak w tak krótkim czasie, życie może wywrócić się do góry nogami ? Gdyby kilka tygodni temu, ktoś przepowiedział mu przyszłość, zapewne by go wyśmiał... Teraz jednak odczuł to...


Na własnej skórze...


Jeden dzień... To trwało jeden dzień.


Wszystko było jak zawsze, przynajmniej do porannej poczty, a potem...


Zadrżał, a wydarzenia znów stanęły mu przed oczami:



~ WSPOMNIENIE ~



Znów zaspał.


Ubierając się w biegu, potrząsnął wciąż smacznie chrapiącym Ronem.


- Szybciej, za dwadzieścia minut zaczynają się zajęcia!


Biegnąc szkolnymi korytarzami, przeklinał Rona. Czy zawsze musi być z nim tak ciężko? Gdyby wstał od razu, jak go obudził, może mieliby szanse na zjedzenie czegokolwiek przed lekcja... A tak, dobrze będzie jak skrzaty nie sprzątną im wszystkiego z przed nosa...


Tuż przed wejściem zatrzymał się zdyszany. Był pewien, że w wielkiej sali nie będzie nikogo...


Mylił się. Byli tam wszyscy.


Gdy tylko zatrzymał się w progu, wlepili w niego spojrzenia...


Nerwowo przełknął ślinę, mając wrażenie deja vu z zeszłego roku...


Gdy zbliżył się do stołu gryffonów, ci odsunęli się. Zdezorientowany opadł na ławkę i w tym momencie ktoś rzucił, na stół przed nim, egzemplarz proroka codziennego.


Sam tytuł sprawił, że zrobiło mu się niedobrze...



HARRY POTTER CZY HARRY RIDDLE? KIM TAK NA PRAWDĘ JEST?

JAK WYGLĄDAŁA NOC, GDY ZNIKNĄŁ SAMI-WIECIE-KTO?



Czy Złoty Chłopiec jest tym, za którego się podaje? A może to

wszystko, jest jedynie dobrze zorganizowaną mistyfikacją?



Kilka dni temu, nasz specjalny reporter, doniósł redakcji, że Harry

James Potter w rzeczywistości nigdy nie istniał. Tak moi drodzy,

Potter'owie nie mieli syna... A chłopak, który przez tyle lat się za

niego podawał, jest w rzeczywistości synem Toma Marvolo

Riddle'a, znanego bardziej jako Ten - Którego - Imienia - Nie -

Wolno - Wymawiać...


To nie jest żart, choć wielu pewnie chciałoby tak myśleć...

Wysłaliśmy do ministerstwa prośbę o sprawdzenie tego,

i niestety dokumenty to potwierdzają... Dlaczego jednak

nikt wcześniej ich nie odnalazł?


Musimy, więc zadać sobie pytanie, jaki był powód tego, że przez

tyle lat, nie wyszło to na jaw? Czy Ministerstwo miało w tym jakiś

cel? A może to nie oni to ukryli?


Czy to możliwe, że krył się za tym, sam Czarny Pan?


Jeśli tak, to czy możemy zaufać Złotemu Chłopcu? Może te jego

zwycięskie spotkania z Sami- Wiecie - Kim mają drugie dno?

Trzeba się zastanowić, czy nie miało to na celu uśpić naszej

czujności... Czy nie chciano, zmusić nas do zaufania

nieodpowiedniej osobie…?


Radzę wam uważać, co mówicie przy tym chłopcu. Nigdy nie

mamy pewności, czy rzeczywiście stoi on po naszej stronie...


Prorok będzie dalej badał tę sprawę. Obiecujemy Wam to



Redakcja Proroka Codziennego



Litery rozmywały mu się przed oczami, siedział bez ruchu, mając nadzieję, że to jakiś żart... Niestety, artykuł nie chciał zniknąć. Czuł, że ręce zaczynają mu się trząść, nie był jednak w stanie tego powstrzymać. Zaczynało brakować mu tchu...


- Harry - dopiero głos dyrektora, wyrwał go z odrętwienia.


- Proszę, chodź ze mną do gabinetu...



~ KONIEC WSPOMNIENIA ~



Krople deszczu, wyrwały go z rozmyślań.


Zapadła noc.


Naciągnął kaptur, ponownie się rozglądając, lecz wuja nadal nie było. Nie miał zamiaru nocować tutaj. Jeszcze tylko, brakowało mu dodatkowych kłopotów.


Zmniejszył, machnięciem różdżki kufer i szybkim krokiem, ruszył w kierunku Dziurawego Kotła.


Zastanawiał się, czemu wuj się nie zjawił? Wiedział, że nie darzy go zbytnia sympatią, ale jeszcze nigdy, nie było tak, żeby nie przyjechał...


Nie uśmiechała mu się, samodzielna podroż na Privet Drive, ale coś czul, że nie będzie miał innego wyboru. Ale skoro tak, to nie miał zamiaru, zjawiać się tam w środku nocy. Wuj Vernon i tak będzie się pewnie na niego darł. Po co, więc utrudniać mu to zadanie? Jak się spóźni całą dobę, będzie miał więcej powodów do narzekań...


Nim wszedł do baru, mocniej nasunął kaptur na oczy.


Wolał, by nie zorientowali się kim jest.



Koniec Rozdziału Pierwszego


Rozdział Drugi - Dyrektor...



Tydzień.


Tyle czasu minęło od uczty, kończącej piąty rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart...


Siedem dni...


Siedem dni temu miał wrócić na wakacje do wujostwa, ale... No, właśnie... Nie wrócił.


Po tym jak wuj nie pojawił się, by odebrać go z dworca, nie mógł zebrać się na odwagę, by do niego pojechać... Szczerze mówiąc, sama myśl o użeraniu się z Vernonem Dursley'em przez kolejne dwa miesiące sprawiała, że robiło mu się niedobrze...


Wiedział, ze tylko na Privet Drive jest tak naprawdę bezpieczny, mimo to sto razy bardziej wolał mieć na karku śmierciożerców niż wuja... Z nimi mógł walczyć, a...


Na rodzinę nie był w stanie podnieść ręki... Nawet na " taką " rodzinę...


Voldemorta nienawidził... Draco Malfoy'a nie lubił, a Vernona Dursley'a po prostu się bał...


Bał się dlatego, że wiedział, iż nie uwolni się od niego... Bez względu na wszystko, on zawsze będzie jego krewnym... Ucieczka czy wypieranie się tego nic nie zmieni... Ani teraz, ani później...


Już dawno przestał liczyć, ile razy ten go uderzył, czy zamknął na kilka dni bez jedzenia... Ile razy wymyślał coraz to nowe rzeczy, które koniecznie trzeba zrobić...


Noce, gdy z bólu nie mógł leżeć w jednej pozycji... Koszmary prześladujące jego sny... Krzyki i kolejne ciosy, gdy wuj wybudzał go z nich...


Nigdy nie powiedziałby tego głośno, ale fakt, że nie pojawił się, by go zabrać, był jak gwiazdka z nieba. Co wieczór mówił sobie, że wróci tam jutro, lecz z rana jego zapał topniał w drastycznym tempie...


Nie umiał zrezygnować z tej odrobiny wolności...


Nie tym razem...


Wiedział, że nie będzie to trwało wiecznie, mimo wszystko chciał korzystać póki może... Za dzień, lub za godzinę, dyrektor zorientuje się, że nie jest tam gdzie powinien być, nim więc będzie musiał wrócić do piekła, zamierzał wykorzystać czas, który zdobył...


I korzystał.


W ciągu tych kilku dni, zwiedził, nie tylko całą Pokątną i Nokturn, ale też kilkakrotnie zapuścił się na mugolską część Londynu. Tym razem bowiem nikt nie mógł mu niczego zabronić...


Tego dnia również nie zamierzał zmarnować...


Zostawiając za sobą Dziurawy Kocioł, z ulgą zrzucił kaptur z głowy. Przynajmniej wśród mugoli mógł się poruszać swobodnie. Tak. Tu nikt nie wytykał go palcami, o omijał szerokim łukiem. Choć raz mógł wtopić się w tłum...


Niestety jednak, jednej rzeczy nie mógł zmienić, choć nie wiadomo jak bardzo by chciał...


Wspomnień...


Myśli prześladujących go za dnia i w nocy... W świecie czarodziei i mugoli...


Wystarczał drobny bodziec, by zalewały go przypominając o tym, o czym najbardziej chciałby zapomnieć...


Tym razem również było podobnie.



~ WSPOMNIENIE ~



Bezsilnie zaciskał palce na gazecie. Próbował czytać, jednak litery rozmywały mu się przed oczami... Miał nadzieję, że to żart, niestety artykuł nie chciał zniknąć...


Nie rozglądał się. Nie musiał... Nawet nie patrząc wiedział, że go obserwują... Czuł to...


- Harry - dopiero głos dyrektora wyrwał go z odrętwienia.


- Proszę, choć ze mną do gabinetu...


Wstając, czuł jakby to nie dotyczyło jego... Jakby stał z boku, razem z innymi obserwując całe zdarzenie...


Wychodząc spojrzał w stronę Hermiony, ta jednak odwróciła wzrok...


Echo kroków roznosiło się po opustoszałych korytarzach.


Niby znał tę drogę, mimo to sprawiała wrażenie obcej... Zupełnie innej niż zwykle...


- Pieguski wybuchowe...


W tym momencie to hasło wydawało mu się wyjątkowo absurdalne. Tak jakby wszystko wokół się zmieniło, a ono nie zdążyło jeszcze tego zauważyć...


- Usiądź.


Zajmując miejsce przed biurkiem, ponownie poczuł jakby był ponad to wszystko.


- Wiem Harry, że to dla ciebie szok, ale poradzimy sobie. Początkowo może być ci trudno zaakceptować nową sytuację, ale wierzę w ciebie. Inni też zrozumieją prędzej czy później, w końcu to jaki jesteś, nie zależy od tego kim był twój ojciec...


Siedział, tak na prawdę tylko jednym uchem przysłuchując się temu co mówi dyrektor, jednak jego ostatnie słowa ponownie skutecznie wyrwały go z odrętwienia.


Nie zależy od tego kim był mój ojciec...?


- Chce pan powiedzieć , że to prawda! - poderwał się patrząc zaszokowany, na wciąż opanowanego dyrektora.


- Spokojnie, Harry... Usiądź.


Opadł na miejsce zaciskając bezsilnie pięści. Momentami zaczynał nienawidzić tego, że on jest zawsze tak cholernie opanowany...


- Obawiam się, że w tym artykule, który przeczytałeś jest więcej prawdy niż chciałbym, by było... Wiem, że trudno ci to zrozumieć, ale musisz spróbować. Miałem nadzieję, że nie dowiesz się tego w takich okolicznościach, ale stało się i nic tego nie zmieni...


Nie dowiesz się tego w takich okolicznościach... Miałem nadzieję.


Nie słuchał dalej. Siedział raz po raz powtarzając w myślach te słowa... Przez chwilę myślał, że dyrektor chce mu pomóc, a on...


Wiedział.


Od początku go oszukiwał...


Już w tylu sprawach zataił przed nim informację, więc powinien się tego spodziewać, ale wciąż miał nadzieję...


Nadzieja matką głupich...


Widać jest większym głupcem, niż by chciał...


Wybiegł z gabinetu, nie oglądając się za siebie. Słyszał za sobą głos dyrektora, nie zatrzymał się jednak.


Nigdy, nigdy więcej... Nie będzie dłużej czyjąś zabawką...



~ KONIEC WSPOMNIENIA ~



Dumbledore jeszcze kilkakrotnie próbował z nim rozmawiać, nie zgodził się jednak.


Miał dość.


Dość jego przymilnych słów, i zawoalowanych poleceń.


Mimo wszystko bolało go to.


Czuł, ze stracił ostatnia osobę, której ufał. I nie chodziło mu tutaj o przyjaciół. Nie. Oni byli młodzi... Wiedział, że prędzej czy później zrozumieją, ale wciąż nie będą... opoką.


Żałował, że nie ma już Syriusza... W tym momencie brakowało mu go bardziej niż kiedykolwiek... Przy nim nie był Złotym Chłopcem, lecz po prostu sobą... Zwykłym nastolatkiem...


Otrząsając się z myśli, wszedł do centrum handlowego.


Już dawno postanowił pozbyć się ciuchów Dudley'a i dziś miał zamiar wprowadzić ten plan w czyn. Mimowolnie dotknął kieszeni wypchanej pieniędzmi i się uśmiechnął.


Czas zacząć zabawę.



* * * *



Kilka godzin później z ulgą schronił się w pokoju bardzo podobnym do tego, który zajmował tuż przed trzecim rokiem. Nigdy nie sądził, że zakupy mogą być tak wyczerpujące. Mimo to rzucając torby na łóżko, był zadowolony.


Po raz pierwszy sam decydował co chce wziąć.


W sumie jego " zakupy " były jedynie dwoma kompletami ubrań, ale należących tylko do niego...


Za to poza nimi wśród jego " zdobyczy " znalazł się nowy zegarek i mp3. Od razu też zadbał o to, by nie leżała bezczynnie. U Dursley'ów czy w Hogwarcie, rzadko kiedy miał na to okazję, ale uwielbiał słuchać muzyki...


Opadając na łóżko obok zakupów, przymknął oczy nie mając zamiaru robić nic więcej...


Niestety pukanie do okna zniweczyło ten plan.


Usiadł z niechęcią patrząc na sówkę dobijająca się do okna. Był pewien, ze to list od Dumbledore'a. Mimowolnie jęknął. Szczerze mówiąc, miał nadzieję, że ten nie znajdzie go aż tak szybko...


Odwiązał grubą kopertę, starając się psychicznie przygotować do powrotu na Privet Drive. Odwrócił kopertę, by złamać pieczęć i zamarł...


Nie był to znak Hogwartu...


Usiadł na łóżku czując jak zimny prąd przechodzi mu wzdłuż kręgosłupa. Nie był w stanie powstrzymać drżenia rąk...


Starając się wyrównać oddech, po raz kolejny spojrzał na list. Pieczęć Ministerstwa zalśniła w promieniach zachodzącego słońca...


Koniec Rozdziału Drugiego


Rozdział Trzeci - Listy



Pieczęć Ministerstwa zalśniła w promieniach zachodzącego słońca...


Zadrżał.


Czego Ministerstwo od niego chce? Dlaczego dostał list... Czemu akurat teraz? Czy to ma jakiś związek z tym...


Zaciskał palce na zalakowanej kopercie. Bał się otworzyć. Z każdą chwilą miał, coraz większą pewność, czego ta wiadomość dotyczy i wcale nie miał ochoty na potwierdzenie tego. Czuł, że to wszytko zmieni. Że wtedy nie będzie już odwrotu...


Będzie musiał zaakceptować... Zaakceptować prawdę o tym kto jest jego ojcem...


Nie chciał tego.


Przez tyle lat brakowało mu rodziny, a teraz? Miałby zaakceptować fakt, że wciąż ma kogoś?


Nie. Nie miał.


Osoby która wymordowała tyle osób, nie chciał nazywać rodziną...


Nie mógłby.


Jednym ruchem złamał pieczęć. Dłonie nawet mu nie zadrżały gdy rozwijał pergamin.



Sz. P. Potter.


W związku z zaistniałą sytuacją prosimy o niezwłoczne zjawienie

się w Ministerstwie w celu potwierdzenia pańskiej tożsamości.

Do czasu wyjaśnienia sprawy nie wolno Panu posługiwać się

dotychczasowym nazwiskiem. Oczekujemy Pana nie później

niż w dwadzieścia cztery godziny po otrzymaniu zawiadomienia.

W przeciwnym razie zostaną wszczęte kroki prawne.


Zarząd Wydziału Rejestracyjnego


Wicedyrektor


Arnold Winger.



Dwa razy przeczytał całość nim uwierzył.


Od początku domyślał się, że Minister nie zostawi tego od tak, ale... Czegoś takiego nie przewidział. Nawet w koszmarach sennych.


"Nie wolno Panu posługiwać się dotychczasowym nazwiskiem. "


Dobitniej nie można było tego powiedzieć. Czyli wiedzą już, że to prawda.


Westchnął.


Szczerze mówiąc liczył, że dadzą mu więcej czasu na oswojenie sie z tym wszystkim. Najwidoczniej jednak miał zbyt wielkie wymagania. Zresztą nie powinien od Knota oczekiwać nic innego. Nie po poprzednich latach.


I co teraz? Ma tak po prostu tam pójść? Sam...


Niezbyt podobała się mu ta myśl. Nie wiedział czemu ale za każdym razem gdy próbował sobie tę sytuacje wyobrazić przechodziły go zimne dreszcze.


Niestety podejrzewał, że tego rodzaju wizyta w pojedynkę nie skończyła by się dobrze. Nie dla niego. Zbyt wiele razy musiał użerać się z Ministerstwem by wierzyć, że może być inaczej... Nie potrafił już się łudzić...


Rozmyślania przerwał mu ponowny szum skrzydeł. Sowa upuściła list i zniknęła w mroku nocy nim zdołał się jej lepiej przyjrzeć. Mimo to wydawała mu się znajoma.


Dostrzegając na leżącej u stup kopercie pieczęć Hogwartu nie był pewien czy czuje ulgę, czy raczej jeszcze większe zdenerwowanie. Skłaniał się jednak ku tej drugiej opcji.


List był krótki:



Harry,


Zapewne już otrzymałeś list z Ministerstwa.

Nie chcę byś szedł tam sam. Czekaj jutro o

dwunastej pod Gringottem. Ktoś po ciebie

przyjdzie.


Albus Dumbledore.



Przynajmniej jedna sprawa się rozwiązała, tylko...


Nie był pewien czy jest z tego powodu szczęśliwy.


Mimowolnie spojrzał na leżący na stole zegarek.


Druga. Do " odwiedzin " w Ministerstwie pozostało już tylko kilka godzin.


Kładąc się ponownie, był pewien, że tej nocy już nie zaśnie.


* * * *


Rano nie był ani odrobinę spokojniejszy. Nie potrafił. Snując się po Pokątnej, patrzył jak ulica powoli budzi się do życia, a szare okiennice zastępują kolorowe wystawy. Chyba po raz pierwszy nie bawiło go ich oglądanie.


Minuty mijały raz zbyt wolno, to znów za szybko.


Nie mógł znaleźć sobie miejsca.


Zastanawiał się kogo wyśle Dumbledore, bo to, że nie zjawi się osobiście, było aż nadto oczywiste. Nie przeszkadzało mu to. Nie czuł się na silach, do rozmowy z nim. Nie w takiej sytuacji. Obawiał się bowiem, że mógłby zwymiotować słysząc jego zawsze opanowany głos:


"Czy wszystko w porządku, Harry " "Może chcesz mi o czymś powiedzieć?" "Zawsze możesz przyjść do mnie" "Cytrynowego dropsa?"


Zadrżał.


Już chyba wolałby użerać się z Lockhartem.. Chociaż nie. To akurat nie najlepsze porównanie.


Kolejny podmuch wiatru zmusił go do szczelniejszego otulenia się kurtka.


Pogoda w niczym nie przypominała wakacyjnej. Jakby nawet niebo było przeciwko niemu...


Westchnął z niechęcią patrząc na coraz gęściej kłębiące się chmury. Jeszcze tylko tego mu brakowało, by wystąpił w Ministerstwie jako zmokła kura


Z ulga dostrzegł, że księgarnia jest już otwarta. Schronił się w niej akurat gdy z nieba spadły pierwsze krople. Drobna mżawka momentalnie zmieniła się w ulewę


Niewiele brakowało


Przechadzając się pomiędzy regalami starał się wyobrazić sobie jak będzie wyglądała ta rozmowa. Czego od niego oczekują? Nie był pewien...


Wodząc wzrokiem po tytułach książek, nagle stanął w miejscu. Zdumiony po raz kolejny odczytał litery na jednym z poszarzałych grzbietów.


Co tu robi taka książka?


Ostrożnie zdjął ją z polki. Purpurowa okładka rozlatywała się w kilku miejscach. Starając się bardziej jej nie uszkodzić, jedna ręką wyjął sakiewkę z kieszeni.


- Pomóc w czymś?


- Tak.


* * * *


Kilkanaście minut później opuścił księgarnię zaciskając palce na niewielkiej paczuszce.


Do dwunastej pozostało już niewiele czasu wiec przyspieszył kroku, z ulga przyjmując to, ze przynajmniej przestało padać.


Zbliżając się do Gringotta, po raz nie wiadomo który zastanawiał się kogo przysłał Dumbledore.


Wreszcie dostrzegł stojącą samotnie postać.


Zatrzymał się.


Nie... Nie on.


Czarne szaty powiewały na wietrze.



Rozdział Czwarty - Nadzieja Umiera Ostatnia



Kierując się w stronę banku, po raz kolejny debatował nad tym, kogo mógł przysłać Dumbledore. Chociaż znając go, nie był wcale pewien, czy aby na pewno, chce wiedzieć jaki jest rezultat jego " wyboru" . Coraz bardziej zaczynał w to wątpić, a im bliżej celu, tym mocniej utwierdzał się w tym przekonaniu.


Biały gmach, już z daleka wyróżniał się z pośród reszty zabudowań, jednak dopiero w odległości kilkunastu metrów, rozpoznał samotnie stojącą postać.


Zatrzymał się.


Nie... Nie on.


Czarne szaty powiewały na wietrze.


Dlaczego? Czemu ze wszystkich ludzi, musi być to akurat Snape?


Cholera!


Jakby mało było tego, że właśnie całe jego życie przewraca się do góry nogami, to jeszcze musi użerać się z Nietoperzem!


Ile można?


Czy choć jeden dzień w jego życiu, nie może być normalny? To naprawdę aż tak wiele? Za dużo dla Harry'ego Potter'a? Złotego - Chłopca - Który - Niestety - Przeżył, czy jak tam jeszcze, określa go szkolny Mistrz Eliksirów?


W tej chwili, nie mógł przypomnieć sobie całego repertuaru.


- Nasza Gwiazda, raczyła się wreszcie zjawić.


Gwiazda! Wiedział, że o czymś zapomniał!


- Pośpiesz się, nie mam całego dnia na niańczenie ciebie.


Podążając za idącym przodem mężczyzna, nie mógł powstrzymać ściskającego go w gardle lęku.


Co z nim teraz będzie? Skoro nawet nie może zachować swojego nazwiska, to kim ma być? Harry Nikt? Jakoś nie bardzo podobała mu się ta opcja...


Zwolnił mimowolnie.


Czy dadzą mu inne nazwisko? Powinni, prawda? Ale jakie..? A może... Może pozwolą jeszcze korzystać z tego, do czasu... Do czasu aż czegoś nie wymyśli...


Sam w to nie wierzył...


- Chodźże Potter! Nie rozumiesz nawet tak prostego polecenia? Mam ci je wręczyć na piśmie, czy i to za wysokie progi na twój ograniczony umysł?


Zacisnął z wściekłości pięści, ale gadka Snape'a pozwoliła mu, zdusić w sobie targające nim obawy.


Wystrój holu przytłaczał..


Podłogi wyłożone marmurem, olbrzymie żyrandole zwieszające się z sufitu. Obrazy, w misternie robionych ramach, zdobiące każdą ze ścian i... Olbrzymia złota fontanna, centralnie na środku pomieszczenia. Wolał nie przypatrywać się, co mają odzwierciedlać olbrzymie posagi.


Jak można tak niszczy wystrój? Był pewien, że gdyby nie to coś na środku, było by tu o wiele bardziej majestatycznie.


Tak, lepiej nie znać " projektanta" tego pomieszczenia.


Podążając za profesorem, czuł się, jakby wszystkie spojrzenia kierowano na niego. Jakby każdy widział jego twarz, pomimo kaptura.


Jakby zdawali sobie sprawę, dlaczego tu jest...


Wiedział, że to jedynie płonne obawy, mimo wszystko... Nie potrafił się ich tak po prostu pozbyć.


Gdy wreszcie zatrzymali się przed niepozornie wyglądającymi drzwiami z mosiężną siódemką i wykaligrafowanym na tabliczce podpisem " Biuro Sprawy Koligacyjnych - małżeństwa, urodzenia, zgony, rejestracje " - zrobiło mu się zimno, a coś ponownie zaczęło dławić go w gardle.


Snape otworzył przed nim drzwi.


- Wchodź..


Znaleźli się w niewielkiej sali. Tu, wystrój ograniczał się do kilku regałów - teraz pełnych książek i zwojów pergaminu, biurka, gdzie ciężko było znaleźć skrawek wolnego miejsca i czekających na nich, dwóch krzeseł.


Siedząca po przeciwnej stronie, drobna brunetka, uśmiechnęła się do niego, a stojący z boku blondyn pospiesznie zaczął oczyszczać biurko.


- Witam, jestem Patrycja Kindston, cieszę się, że zdecydował się pan przyjść z kimś dorosłym- widząc jak wymienia spojrzenie ze Snape’m, dostrzegł ulgę na jej twarzy.


Tak bardzo chciała, by nie zjawiał się tu sam? Ale czemu? Czy coś się mogło stać? A może...


- Proszę usiąść, to zajmie tylko chwilę.


Jej kolejne słowa, wyrwały go z zamyślenia.


Zajmując jedno z krzeseł stojących przed biurkiem, z trudem starał się ignorować znów ogarniające go dreszcze. Bał się, bardziej niż przed jakąkolwiek potyczką z Voldemortem. Chociaż na swój sposób, to też można było nazwać jedna z takich utarczek... Nie był jednak pewien, czy jest z tego powodu szczęśliwszy.


Nie bardzo...


- Zdaje pan sobie sprawę, po co został tu wezwany?


Skinął głową, bojąc się, że głos może go zawieść.


- Spokojnie. Sama procedura jest bardzo prosta, wystarczy kropla pańskiej krwi.


Podążając za jej wzrokiem, spojrzał na stojący na blacie flakonik z ciemnozłotym eliksirem.


Tylko? To niby czemu ulżyło jej, że Snape jest z nim? A może za tym wszystkim, kryje się jeszcze coś?


Mimo wszystko, w tej chwili cieszył się, że nie jest to bardziej skomplikowane. Jego nerwy, chyba by tego nie wytrzymały...


- Możemy zaczynać?


Widząc w jej ręku niewielki nożyk, ponownie przytaknął wyciągając rękę. Delikatne nakłucie i kropla krwi była w buteleczce.


Zaciekawiony patrzył, jak eliksir zmienia barwy z początku na błękitną, potem białą, by wreszcie stać się srebrny. Zaraz potem, odrobina powstałego płynu została wylana na czysty kawałek pergaminu. Zdumiony patrzył, jak zamiast tworzyć nieregularną plamę, układa się w słowa.


Wiedział, co wskażą, ale i tak odczytał:



Ojciec:

Tom Marvolo Riddle, syn Thomasa Riddle'a i Morgany Weren


Matka:

Liliann Kamelia Evans , córka Patric'a Evans'a i Aleksandry Evans z domu Liren



Gdy nazwisko Riddle'a przebrzmiało w pomieszczeniu, miał wrażenie, że coś w nim umiera. Niby wiedział jaki będzie wynik tego testu, a zarazem miał jakąś złudną nadzieje, że coś się jednak zmieni.


Chyba Snape ma racje. Jest tylko dzieciakiem.


Splatając ze sobą dłonie, przeklinał się za to, że drżą mu zdradliwie. Coś piekło go pod powiekami.


Jeszcze tylko brakowało, by się tu rozkleił! Nietoperz miałby powodów do kpin na cały najbliższy rok...


Starając się opanować nerwy, powtarzał w myślach dopiero co zasłyszane nazwiska. Po raz pierwszy, słyszał o dziadkach. O rodzicach opowiadano mu wielokrotnie, raz pozytywnie innym razem oszczerczo, ale mówiono, natomiast jeszcze nikt nie wspominał o nich. Jacy byli? Jak zginęli? Bo że nie żyją, był pewien.


- W porządku?


- Tak. - sam się sobie dziwił, jak jego głos może brzmieć tak spokojnie. Snape milczał.


- W związku z zaistniałą sytuacją, musimy zdjąć z pana zaklęcie adopcyjne. W normalnym toku należałoby spytać osobę, której posiada pan wygląd, czy zgadza się na to, by dalej się pan nim posługiwał, jednak James Potter nie żyje. Tym samym niezgodne z magicznym prawem, byłoby zostawienie tak tego. Obawiam się, że jeśli nie posiada pan żadnego dokumentu uprawniającego go, nie ma innego wyjścia.


- Rozumiem - tym razem, głos mu drżał.


- Kiedy ma to nastąpić?- odkąd weszli do gabinetu, Snape odezwał się po raz pierwszy.


- Eliksir w ciągu doby, zniweluje wszystkie rzucone zaklęcia.


- Severatus?


- Tak.


Gdy postawiono przed nim flakonik, tym razem z jasnozielonym płynem, czuł, że coś się w jego życiu kończy.


- Proszę to wypić.


Przez chwile wodził wzrokiem po przebywających w pomieszczeniu osobach, wreszcie jego wzrok spoczął na Snapie, gdy ten skinął głową, sięgnął po eliksir. Opróżniając go, zastanawiał się, czemu czekał na jego aprobatę? Czy to dlatego, że był jedyną osobą, którą tu znał?


Zakrztusił się, połykając gorzką substancje.


Odstawiając pusty flakonik, usłyszał:


- Jeżeli chodzi o nazwisko, którym się pan posługuje, sytuacja wygląda podobnie. Wydaje mi się, że mógłby się pan posługiwać nazwiskiem matki, jednak jako, że pana ojciec wciąż żyje, to on ma pierwszeństwo..


Zaszokowany trawił usłyszane słowa.


Ma pierwszeństwo? To znaczy, że może narzucić mu nazwisko? On?!


To nie może być prawda.


- Jeżeli w ciągu siedmiu dni, nie wpłynie wniosek o uznaniu przez niego pańskiej tożsamości, będzie mógł pan przyjąć nazwisko matki.


- A jak jednak wpłynie?


- Sam pan może decydować o zmianie nazwiska, z chwila ukończenia dwudziestego pierwszego roku życia.


Nic już nie mówił, nie widział sensu.


- Czy to wszystko? - cichy głos obok.


- Tak.


- Chodź.


Wstając, nawet się nie odwrócił. Miał wrażenie, jakby ktoś zaciskał mu palce na szyi, chcąc go udusić.


Drzwi cicho skrzypnęły przy otwieraniu i .... uderzyła w nich chmara głosów. Przy wejściu, stał tłum reporterów. W jednej chwili zrozumiał, czego dotyczyły zatroskane spojrzenia urzędniczki.



Rozdział Piąty - Opiekun



- Czy to wszystko? - cichy głos obok.


- Tak.


- Chodź.


Wstając nawet się nie odwrócił. Miał wrażenie jakby ktoś zaciskał mu palce na szyi chcąc go udusić i to z całkiem zadowalającym skutkiem. Raz mu się robiło zimno to znów gorącą. Czuł, że ma mokre dłonie. Choć było już po wszystkim, wciąż nie mógł się uspokoić, a cichy głosik w głowie uporczywie powtarzał:


To dopiero początek... początek.


Drzwi cicho skrzypnęły przy otwieraniu i .... panującą dotąd ciszę, wypełniła chmara głosów.


Zadrżał, widząc stojący przy wejściu tłum reporterów. W jednej chwili zrozumiał czego dotyczyły zatroskane spojrzenia urzędniczki i ulga widoczna w jej oczach gdy zauważyła Snape'a.


Cofnął się odruchowo i w tym samym momencie poczuł uścisk ręki na ramieniu.


Z jednej strony wiedział, że to Snape, mimo wszystko ten drobny gest przyniósł pewnego rodzaju ulgę. Może to sama świadomość, że ktoś jest tu z nim? Obojętnie kto?


Nie chciał się teraz nad tym zastanawiać.


Postawił krok do przodu, potem następny i jeszcze jeden.


" Jak się pan czuje? "


" Co zamierza pan teraz zrobić? "


" Jaki wyszedł rezultat testu? "


" Jak będzie teraz brzmiało pańskie nazwisko? "


" Kiedy pan odkrył kto jest pana ojcem? "


" Czy to prawda, że spędzał pan wakacje z mugolami, czy też było to jedynie przykrywką? "


" Czy zamierza pan teraz spotkać się ze swoim ojcem? "


Te pytania i jeszcze wiele innych. Nie słuchał. Wyłączył się po prostu idąc przed siebie i dopiero minister osobiście zagradzający mu drogę, sprawił, że otrząsnął się z otępienia.


- Prosił bym cię do mojego biura Harry. - patrząc w jego spokojną twarz i rozlewający się po niej przymilny uśmiech czuł, że coś wisi w powietrzu.


Ile jeszcze?


Czy to co miało miejsce nie było aż nadto wystarczające? Potwierdzili jego tożsamość, dowiedział się o niemożliwości używania dotychczasowego nazwiska. Wmusili w niego eliksir niwelujący skutki zaklęć adopcyjnych, więc? Czego od niego chce Knot?


Czego...


Zmierzając w stronę jego gabinetu, czuł się tak jak wtedy gdy dyrektor zabrał go z Wielkiej Sali po pierwszym artykule proroka. Tak, to było to samo uczucie mówiące tylko jedno, ze może być tylko gorzej.


Drzwi otworzyły się bezszelestnie i ich oczom ukazał się przestronny gabinet. W porównaniu z pomieszczeniem w którym był zmuszony gnieździć się jeszcze kilkanaście minut temu wydawał się olbrzymi.


By od razu było wiadomo " kto " w nim rezyduje.


Masywne biurko stojące tyłem do okna. Regały zapełnione księgami poukładanymi jak od linijki. Fałszoskop nieruchomo stojący na biurku obok kilku równo ułożonych piór...


Tak jakby to wszystko było jedynie na pokaz, nie zaś do normalnego użytkowania.


Siadając na wskazanym przez ministra krześle starał się zignorować gulę tworząca się w gardle. Dłonie splot by nie było widać ze drżą.


Snape znów w milczeniu siadł tuż obok, a on po raz kolejny pomyślał co by zrobił jakby musiał przyjść tu sam.


- Jak mniemam sprawa z ojcostwem została już wyjaśniona.


Nie odpowiedział, spuszczając wzrok, zresztą Knot zdawał się tego w ogóle nie oczekiwać.


- Obawiam się, że w związku z zaistniałą sytuacją, najlepszym wyjściem będzie dla ciebie przyjęcie nadzoru opiekuna.


Zaskoczony ponownie spojrzał na ministra. " Opiekuna ?" O czym on mówi? Przecież, to wujostwo się nim " zajmuje " więc... Nic już z tego nie rozumiał.


- Opiekuna? - ulżyło mu gdy to nie on, a Snape zadał pytanie.


- Do tej pory w naszym świecie opiekunem pana Potter'a był jego ojciec chrzestny Syriusz Black. Nasze przepisy niestety nie są doskonałe więc nawet gdy ten wylądował w Azkabanie, nie mogliśmy nic zrobić. Teraz jednak nie żyje, a jako, ze Harry nie jest jeszcze pełnoletni jestem zmuszony przydzielić mu nowego. W normalnej sytuacji zazwyczaj przystajemy na prośby i pozwalamy zainteresowanemu samemu wybrać, jednak pana sytuacja panie Potter nie jest normalna.


Słuchał tego starając się pojąc do czego Knot zmierza coraz mocniej upewniał się w przeświadczeniu ze nie spodoba mu się finał tej rozmowy.


- Pański biologiczny ojciec żyje, jednak wszyscy wiemy kim on jest. Opierając się na tym ze już kilkakrotnie usiłował pana zabić możemy obejść jego prawo do opieki, w takim przypadku jednak przydzielony panu opiekun nie może być strona w tej sprawie, tym samym też musi być to osoba nie związana z panem. Rozumie pan?


- Tak. - rozumiał. Aż nadto.


Albo zgodzi się na narzucenie " opiekuna " przez Ministerstwo, albo może od razu oddać się w łapy Voldemorta. Rzeczywiście kusząca alternatywa.


- Jako że cała sprawa jest już dość mocno nagłośniona powinien pan wakacje spędzić nie u przyjaciół a z wyznaczonym opiekunem.


Przyjaciółmi? Jakimi przyjaciółmi?


- Opiekun już został wyznaczony? - znów Snape.


Czy on zawsze musi zadawać takie pytania? Pytania na które wcale nie chce znać odpowiedzi...


- Oczywiście. Harry powinien zjawić się u niego jeszcze przed wieczorem.


- Kto to jest?


Spytał wreszcie przeklinając się za to, że głos tak bardzo mu drży. Nawet nie zdawał sobie sprawy ze od kilku minut wbija sobie paznokcie w dłonie, z których teraz powoli sączą się stróżki krwi.


- Lucjusz Malfoy.


Nim słowa na dobre przebrzmiały mu w myślach wszystko zrobiło się czarne.


Rozdział 6 - Znów Dumbledore



- Opiekun już został wyznaczony? - znów odezwał się Snape.


Czy on zawsze musi zadawać takie pytania? Pytania na które wcale nie chce znać odpowiedzi...


- Oczywiście. Harry powinien zjawić się u niego jeszcze przed wieczorem.


- Kto to jest? - spytał wreszcie przeklinając się za to że głos tak bardzo mu drży. Nawet nie zdawał sobie sprawy ze od kilku minut wbija sobie paznokcie w dłonie, z których teraz powoli sączą się stróżki krwi.


- Lucjusz Malfoy.


Nim słowa na dobre przebrzmiały mu w myślach wszystko stało się czarne.


* * * *


Obudził się z uczuciem, że głowa zaraz mu pęknie. Mimowolnie mocniej zacisnął powieki, przyciskając ręce do twarzy. Dopiero po kilku minutach był w stanie usiąść, ostrożnie otwierając oczy.


Nie musiał rozglądać się w okół, by wiedzieć gdzie jest...


Nokturn.


Znów tu trafił , tylko jak się tu znalazł? Ostatnie co pamiętał to uśmiechnięta twarz Ministra i... wyjaśnienia kto będzie jego nowym opiekunem...


Cholerny Knot! - zgrzytnął zębami zaciskając pieści.


- Jak to możliwe ze ze wszystkich ludzi to akurat Malfoy został moim " opiekunem"? Przecież z nim mam gwarantowaną herbatkę u Voldemorta!


Ukrył twarz w dłoniach.


Dlaczego?Przecież to Śmierciożerca! Czemu minister zgodził się na coś takiego? A może to Voldemort maczał w tym palce? Szczerze mówiąc wcale by go to nie zaskoczyło.


- To mam teraz szykować się na rodzinne spotkanie? Pewnie ojczulek już na mnie czeka!


Zadrżal.


I co może mnie jeszcze uściska? Chociaż do niego by bardziej pasował Cruciatus posłany zamiast całusa...


Skulił się oplatając kolana dłońmi.


Co mam zrobić? Uciekać? Dokąd? Zresztą i tak mnie znajdą...


- Obudziłeś się?


Podskoczył gdy w drzwiach nagle pojawił się Snape. Nie zauważył kiedy wszedł. Właściwie to nawet przez myśl mu nie przeszło, że może tu jeszcze być...


- Jak się czujesz?


- Dobrze - odpowiedział z trudem ukrywając zaskoczenie. Nigdy by się nie spodziewał takich slow z ust szkolnego mistrza eliksirów. A już na pewno nie wypowiedzianych takim tonem.... Tak neutralnym... Bez oszczerstw, ironiii...


Czyżby znalazł się w jakimś z durnych programów które tak namolnie ogląda Dudley? Zaraz ktoś wyskoczy z jakiegoś zakamarka i wrzaśnie " Mamy cię" ?


- W takim razie powinieneś się spakować. Do dziesiątej muszę odstawić cie do dworu Malfoy'ów jeśli nie chcemy mieć na głowie ministerstwa. Poza tym dyrektor chciał z tobą porozmawiać. Czeka w dziurawym kotle.


Przytaknął choć nie wiedział która opcja przeraza go bardziej. Malfoy czy Dumbledore? Cholera dlaczego nie ma trzeciej furtki? Czy nie może po prostu dać sobie siana z tym wszystkim? Tak, to by była kosząca opcja.


Westchnął powoli zwlekając się z łóżka.


Nie spędził tu zbyt wiele czasu, a i tak jego " dobytek " porozciągany był po całym pokoju. Wrzucając rzeczy do kufra nawet nie starał się ich układać. Jakoś nie miał teraz do tego cierpliwości. Może gdyby Snape wciąż nie stal w drzwiach śledząc każdy jego ruch? Chociaż nie, wtedy pewnie w ogóle by się nie spakował...


Gdy wreszcie ostatnia skarpetka znalazła się na miejscu, a wieko opadło, Snape jednym zaklęciem sprawił ,że kufer zmniejszył się do postaci pudelka od zapałek.


- Pospiesz się, nie mam całego dnia na użeranie się z tobą.


Tym razem głos Snape'a bardziej przypominał ten jakim raczył go w szkole. nie wiedział dlaczego, ale przyniosło mu to ulgę. Choć jedna rzecz była normalna, znajoma...


Z drogi do dziurawego kotła pamiętał niewiele, pewnie zgubiłby się gdyby nie Snape przystający co chwile by na niego zaczekać. Był mu za to wdzięczny. Sam czul się dziwnie odrętwiały, a wszystko wokół zlewało się w nieregularna plamę. Za kazdym razem gdy uświadamiał sobie ze kolejne kroki zbliżają go do nieuchronnej rozmowy z dyrektorem, robiło mu się zimno, a ciało przechodził dreszcz.


A kiedy zamajaczył przed nimi szyld Dziurawego kotła, miał ochotę zawrócić i tylko uporczywe spojrzenie profesora zmusiło go do przekroczenia jego progu.


Przekręcając głowę raz w lewo raz w prawo spiął się oczekując w każdej chwili ujrzeć roześmiane oblicze dyrektora Hogwartu, tymczasem bar był pusty nie licząc barmana pieczołowicie czyszczącego szklanki.


Odetchnął.


Zatrzymał się patrząc jak Snape wymija go i podchodzi do baru. Nie słyszał o czym rozmawiają, podejżewał jednak, że chodzi o Dumbledore'a.


Może nie przyjdzie?


Chwytając się tej ostatniej iskierki nadziei, skrzyżował swe spojrzenie z profesorem wolnym krokiem zmierzającym w jego kierunku.


- Dyrektor zostawił to dla ciebie.


Nim zdołał odpowiedzieć czy wykonać jakikolwiek gest został mu wciśnięty w rękę niewielki rulon pergaminu.


Zaciskając na nim palce nie był wcale pewien czy czuje się na silach by to teraz odczytać. W ciągu ostatnich miesięcy wyrobił sobie znacząca awersje do wszelkiego rodzaju listów. Każdy oznaczał tylko jedno... kolejne kłopoty.


Po raz kolejny spojrzał na profesora nim zdecydował się rozwinąć przesyłkę.


Rozkładając pergamin uporczywie powtarzał w myślach, przecież nie może być gorzej, prawda?



Harry,


Przepraszam, że nie moglem być dzisiaj z tobą

jednak pewne sprawy zatrzymały mnie w szkole.

Mam nadzieje, ze czujesz się dobrze i w czasie

twojej wizyty w gmachu ministerstwa, nie

spotkała cie żadna krzywda. Wiem, że

reporterzy bywają namolni, liczę jednak na to,

ze Korneliusz był w stanie stanąć na wysokości

zadania.


Mieliśmy spotkać się w Dziurawym Kotle,

muszę jednak i ta rozmowę przełożyć. Zresztą

dlatego przesyłam ci te wiadomość. Poproś

profesora by od razu odstawił cie do twego nowego

opiekuna.


I jeszcze jedno Harry, wydaje mi się, że powinieneś

wiedzieć o tym jak najszybciej... Ja sam chciałem

abyś przyjął panieńskie nazwisko matki, jednak dziś

tuz po twoim wyjściu z ministerstwa knot zaakceptował

wniosek o uznaniu Cię przez ojca...



Nie czytał dalej. Nie potrafił.


Dziś


Dziś tuż po twoim wyjściu z Ministerstwa Knot zaakceptował wniosek o uznaniu Cię przez ojca...


Zaakceptowal wniosek o uznaniu Cię przez ojca...


Uznaniu Cię przez ojca


Jak? Przecież opuścił ministerstwo niecałe dwie godziny temu! Minęły dopiero dwie godziny od chwili gdy potwierdzono jego tożsamość? Jak do cholery Knot mógł zaakceptować wniosek o... o...


Zadżal w jednej sekundzie coś sobie uzmysławiając.


Ja sam chciałem abyś przyjął panieńskie nazwisko matki


Cholera, cholera... cholera! Opadł na kolana czując się jak szmaciana lalka. Nazwisko? Czyli... ma mieć nazwisko po... po Nim? Ma się nazywać Riddle?


- To nie może być prawda...


- Uwierz mi Potter, to jest prawda.


Chciał coś odpowiedzieć. Krzyknąć, rzucić czymś i nie mógł. Znów ktoś decydował za niego. Po raz kolejny układano mu życie...


- Wstawaj, za pól godziny musimy być w Malfoy Manor.


Jeszcze przez chwile się nie ruszał, wreszcie opierając się na rekach, stanął, najpierw na jedna nogę potem na druga i do przodu. Jeden krok, drugi trzeci, czwarty i następne...


Rozdział Siódmy - Spotkanie



Wylądowali na niewielkim wzgórzu, z dala od jakichkolwiek mugolskich miast. Osłaniając oczy od słońca, zaskoczony spojrzał na rozpościerającą się u stóp dolinę.


Czyżbym śnił?


Wiedział, że Malfoy'owe są bogaci, a nawet bardzo bogaci, jednak to co teraz ujrzał, przeszło jego najśmielsze wyobrażenia


To nie był dom. Więcej, budynek przed którym właśnie wylądowali, był tak daleki od nazwania go "domem" jak to tylko możliwe.


Trzykondygnacyjny, ustawiony na kształt litery " C " . Do głównego wejścia prowadziła żwirowa ścieżka, po obu stronach ocieniona drzewami. Nawet z takiej odległości dawało się zauważyć, że beżowe ściany budynku dziwnie mienią się w promieniach zachodzącego słońca, tak jakby pokryto je czymś więcej niż tylko farbą.


Otaczający wszystko las, dodawał tylko temu miejscu uroku.


- Pięknie.


Nie był w stanie powiedzieć nic więcej, zresztą nie zawsze słowa są potrzebne, tak było i tym razem. To wszystko mówiło samo za siebie.


- Pospiesz się. Mamy jeszcze spory kawałek do przejścia.


Zrównując krok ze szkolnym Mistrzem Eliksirów, wciąż kręcił głową na wszystkie strony, nie będąc w stanie iść spokojnie. Powoli zaczynał rozumieć dlaczego Draco Malfoy jest zawsze tak pewny siebie. Podejrzewał, że gdyby sam wychowywał się w takim miejscu, też byłby rozpuszczony.


Przez to wszystko, w którymś momencie zapomniał po co tu tak właściwie przyszli, jednak z chwilą, gdy zatrzymali się przed wykonanymi z ciemnego drewna drzwiami, a melodyjny dzwonek przerwał otaczającą ich ciszę, cała prawda powróciła do niego ze zdwojoną silą.


Opiekun.


To jedno słowo sprawiło, że jego życie po raz kolejny obróciło się do góry nogami. Już nawet przestał zadawać pytanie, dlaczego wszystko spotyka właśnie jego. Wiedział, że i tak nie uzyska odpowiedzi, a nawet jeśli, to coraz częściej czuł, że nie chce jej znać...


Opiekun.


Ponownie ogarnęło go zimno, a fakt, że już za chwilę będzie miał z nim spotkanie w cztery oczy, wcale nie ułatwiał zapanowania nad nerwami.


Opiekun...


Za każdym razem gdy o tym myślał, pojawiało się tak wiele pytań... Pytań na które jeszcze nikt mu nie udzielił wyjaśnień. Pytań sprawiających, że lęk chwytał go za gardło...


Jak właściwie będą wyglądały ich relacje? Jaką władze będzie nad nim miał Lucjusz Malfoy? Czy pierwsze co zrobi to zabierze go na herbatkę do Voldemorta? A może ten już na niego czeka za drzwiami? Możliwe, że zabije go raz dwa i będzie po krzyku!


Każdy kolejny scenariusz był coraz czarniejszy, i gdy wreszcie zmierzające w ich stronę kroki, wyrwały go z zamyślenia, był za to wdzięczny.


Stał bez ruchu, odliczając sekundy, nienawidził takiej niepewności. Nie chciał przez całą wieczność sterczeć pod drzwiami i zastanawiać się, co Malfoy z Riddle'm mogą z nim zrobić... Tak, wolał nawet najgorszą prawdę od temu podobnych domysłów.


Nawet najgorszą....


Gdy echo kroków ucichło, a w zamian za to, rozległ się cichy szczęk zamka, mimowolnie wstrzymał oddech, w napięciu wpatrując się, w wolno uchylające się drzwi. Nie wiedział czego tak na prawdę oczekiwał... Wrednego uśmieszku wykrzywiającego twarz Malfoy'a? A może samego Voldemorta lekkim ruchem ręki zapraszającego go do środka?


Uspokój się! - zganił sam siebie, gdy w drzwiach pokazała się kobieta, ubrana w granatową, prosta suknię. Na pierwszy rzut oka, mogła mieć pięćdziesiąt parę lat. Gdy ich oczy się spotkały, na jej twarzy zakwitł uśmiech. Odpowiedział jej tym samym.


- Dobry wieczór Marigold.


- Witaj Severusie, Lucjusz czeka na was w salonie.


Popchnięty lekko przez profesora, niepewnie wszedł do środka. Wygląd Halu w którym się znaleźli, sprawił, że ponownie, w ciągu tego dnia zaniemówił.


Czarne kafle pokrywające podłogę, błyszczały tak, że można by się w nich przejrzeć. Podpierające sufit białe kolumny, pokrywały misternie wykonane wzory. Ciemnogranatowe ściany zdobiły jedynie olbrzymie lustra w srebrnych ramach. Za oświetlenie służyły zwieszające się z sufitu ,dwa kryształowe żyrandole.


Z zewnątrz budowla zrobiła na nim wrażenie, lecz wnętrza nie nie potrafił do niczego przyrównać.


Podążając za dorosłymi, był pewien jednego, osoba która przyłożyła rękę do wystroju tego pomieszczenia, miała gust.


Wciąż chłonąc każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, nawet nie zauważył kiedy znaleźli się w salonie.


- Lucjuszu...


- Witaj Severusie, Harry.


Patrząc w oczy stojącego przed nim mężczyzny, nie mógł pozbyć się stwierdzenia, że pasuje do tego domu. Tak ?Lucjusz Malfoy był równie arystokratyczny co jego posiadłość.


- Usiądźcie. Mam nadzieję, że podroż odbyła się bez kłopotów?


- Bez. - odparł Snape, zajmując jeden ze wskazanych foteli. Idąc za jego przykładem, po raz kolejny zastanawiał się jak teraz będzie wyglądało jego życie.


- Napijesz się czegoś?


- Dziękuję, ale nie. Moim zadaniem było tylko dostarczenie tutaj chłopaka. Czeka mnie jeszcze rozmowa z Albusem, więc...


- Rozumiem.


Siedział jak na szpilkach, starając się zignorować to, że został całkowicie wyłączony z rozmowy. Prawdę mówiąc nie przeszkadzało mu to, był zbyt zdenerwowany by prowadzić jakakolwiek logiczną konwersację. Zastanawiał się tylko, o czym właściwie rozmawiają, bo prawdę mówiąc, choć siedział tuż kolo nich, docierało do niego ledwo co drugie słowo. Tak jakby mówili w zupełnie obcym mu języku...


Czuł się dziwnie zmęczony i ociężały. Powieki zaczynały mu się kleić i z trudem utrzymywać otwarte oczy.


Dlaczego? Przecież nie jest jeszcze tak późno!


Sam nie umiał na to odpowiedzieć. Zaczynało mu się robić chłodno.


Drżał.


Czyżby tak się dzisiaj zmęczył? Ale dlaczego jest mu tak zimno?


Twarze siedzących przed nim mężczyzn zaczynały tracić ostrość. Pokój powoli się rozmywał...


Co się dzieje?! W pewnym momencie poczuł, że zsuwa się z fotela, próbował się podnieść, nie miał jednak sił, by chociaż usiąść, nie mówiąc już o wstaniu.


- Harry?


Ktoś się nad nim pochylił. Był pewien, że coś do niego mówi, nie potrafił jednak sklecić tego w spójne zdanie... Nie był nawet pewien, do kogo ten głos należy. Jak z oddali usłyszał " To pewnie skutek opadających zaklęć adopcyjnych". A potem...


Potem wszystko ogarnęła ciemność.


* * * *


Wszystko otaczały ciemnozielone opary. Czuł, że unosi się wysoko nad ziemią, ale nie bał się. Z jakiegoś powodu wiedział, że na pewno nie spadnie...


W pewnym momencie ta dziwna mgła zaczęła się przerzedzać. Zamarł, z napięciem wyczekując tego, co ukarze się jego oczom.


Czekał.


Czekał.


Czekał.


Nagle wszystko zalały jasne promienie. zmrużył oczy, starając się przyzwyczaić do zbyt intensywnego blasku. Z każdą chwilą był w stanie rozpoznać coraz więcej z rozpościerającego się pod nim obrazu.


Znal to miejsce...


Nora.


Uśmiechnął się, widząc bliźniaków kręcących się po ogrodzie. Chciał się do nich zbliżyć, lecz coś ciągnęło go w przeciwną stronę. Starał się walczyć, wreszcie jednak musiał się poddać. Powoli wlatując do budynku.


Wszystko było takie, jak pamiętał. Od jego ostatniej wizyty nie zmieniło się nic...


Nim zrozumiał, co tak właściwie się dzieje, był już na pietrze, a potem jeszcze wyżej...


Dlaczego?


Dlaczego akurat tu?


Ghul jak zwykle wydawał dziwne dźwięki. Dopiero po chwili zorientował się, że cały czas uderza w jedno i to samo miejsce.


Zbliżył się, nachylając za nim.


Zaskoczony dostrzegł, że jedna z drewnianych desek w podłodze, jest naruszona. Chciał się schylić by sprawdzić, co jest pod nią, nagle jednak wszystko ponownie zalała mgła.


Krzyknął, gdy otoczyła go, mrożąc do szpiku kości... Wsiąkając w niego, kawałek po kawałku.


* * * *


Usiadł, na łóżku, z trudem łapiąc oddech. Przed oczami miał wciąż sceny ze snu. Dlaczego? Dlaczego śniło mu się akurat coś takiego? Jęknął opadając z powrotem na poduszki.


Co ten przeklęty sen miał znaczyć?


Odetchnął, starając się wyrównać oddech.


- Cieszę się, że wreszcie się obudziłeś.


Podskoczył, dopiero teraz uświadamiając sobie, że nie jest w pokoju sam. Spojrzał na siedzącą przy łóżku postać, a jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu. To nie był Snape. Więcej, nie był to nawet żaden z Malfoy'ów...


Przy jego łóżku znajdował się sam Lord Voldemort.


Rozdział Ósmy - Dlaczego to zawsze muszę być ja?



- Cieszę się, że wreszcie się obudziłeś.


Podskoczył, dopiero teraz uświadamiając sobie, że nie jest w pokoju sam. Spojrzał na siedzącą przy łóżku postać, a jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu. To nie był Snape. Co więcej, nie był to nawet żaden z Malfoy'ów...


Przy jego łóżku znajdował się sam Lord Voldemort.


Odruchowo cofnął się w kierunku ściany, wciąż nie odrywając spojrzenia od czerwonych oczu Riddle'a. Czuł, że drży. Nie potrafił jednak tego opanować.


Co to ma znaczyć? - Starał się zebrać myśli, miał jednak zamęt w głowie.


To wszystko zdawało się nierealne.


Jak najgorszy czarnoksiężnik na świecie, osoba która bezlitośnie zabiła mu matkę, pozbawiła go normalnego dzieciństwa, może tak po prostu siedzieć przy jego łóżku? Dlaczego Voldemort jeszcze nie wysłał go do lochów? Na tortury? Albo po prostu nie zakończył wszystkiego krótką Avadą?


I po co narzucił mi swoje nazwisko...


- Czy to nie oczywiste, Harry? Jesteś moim synem.


O ile to możliwe, cofnął się jeszcze bardziej, z zaskoczeniem wpatrując w siedzącą przy łóżku postać. - Skąd on...? – Był pewien, że nie wypowiedział tego na głos. - Czyżby czytał mi w myślach?


- To bardzo mugolskie określenie, Harry.


Znowu.


- Czy ty...? - Nie mógł powstrzymać się przed zadaniem tego pytania.


- Tak, Harry, potrafię wejrzeć w myśli.


Pięknie. I co jeszcze?


Zadrżał uświadamiając sobie, że Voldemort uśmiecha się. Był pewien, że i tym razem go "słyszał".


- Dlaczego tu jesteś? - kolejne pytanie. Coś czuł, że czasami powinien ugryźć się w język.


- Oj, Harry, dlaczego miałoby mnie tu nie być?


Tym razem nie wiedział, co odpowiedzieć. Po raz pierwszy, w obecności Voldemorta, zabrakło mu słów, a po głowie uporczywie kołatała się jedna myśl...


To wszystko jest po prostu chore.


Było zupełnie, jak w jednym z tych idiotycznych seriali, które tak nagminnie oglądał Dudley. Tak, ta sytuacja była bardzo podobna.


- Co chcesz ze mną zrobić? - Nienawidził niepewności, zwłaszcza w tak kłopotliwej sytuacji, poza tym, wciąż przedłużająca się cisza, sprawiała, ze miał ochotę krzyczeć.


- Spokojnie, Harry, nie zrobię ci krzywdy, w końcu jesteś moim dzieckiem.


Trząsł się, choć tym razem nie było to spowodowane lękiem.


- Nie nazywaj mnie Harry! - Za każdym razem, gdy to słowo padało z ust Voldemorta, miał wrażenie, że jakiś etap jego życia nieodwracalnie się skończył. Tak jakby od przeszłości oddzielała go kurtyna, kawałek po kawałku okrywając to, co dotąd posiadał.


- Wolisz, żebym nazywał cię synem?


- Synem?! A przez te wszystkie lata, kim byłem! Chciałeś mnie zabić! Skrzywdzić moich przyjaciół! Nienawidzę cię! - krzyknął, a po policzkach popłynęły mu łzy - Nienawidzę....


Dlaczego to zawsze muszę być ja? Czy ktoś inny nie może zamienić się ze mną? Cholera, cholera, cholera! Co ja najlepszego robię? Rozkleiłem się. I to przed samym Voldemortem!


Starał się otrzeć twarz, nie bardzo mu to jednak wyszło i niestety doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Riddle wciąż nie spuszcza z niego wzroku.


- Czego chcesz? - Głos wciąż mu się załamywał, lecz próbował nie zwracać na to uwagi.


- Nic.


Po raz kolejny w przeciągu tych kilkunastu minut, zabrakło mu słów, by zareagować.


Nic... - ani trochę w to nie wierzył.


- Pragnąłem tylko przekonać się, jak na prawdę wyglądasz, Harry.


Jak wyglądam..? – W jednej sekundzie wszystko do niego dotarło. - Eliksir... Najwidoczniej zdążył już zrobić swoje. – Jęknął mimowolnie, próbując wyobrazić sobie, jak bardzo się zmienił. Niestety podejrzewał, że nie są to wyłącznie drobne szczegóły i już z daleka da się dostrzec czyim jest synem… w końcu zawsze do tej pory porównywano go z Jamesem.


- Masz rację, wszystkie czary, pod których wpływem byłeś do tej pory, opadły przed godziną. Jeśli interesuje cię twój obecny wygląd... - Nim skończył, na jednej ze ścian zmaterializowało się olbrzymie lustro.


Spoglądając na nie marzył tylko o tym, by Voldemort wyszedł, choć na kilka minut, nic jednak nie wskazywało na to, by było mu do tego śpieszno. Jeszcze przez moment siedział nieruchomo, ciekawość jednak była zbyt wielka i przeklinając się w duchu, niepewnie podszedł do zwierciadła.


Spoglądając w gładką taflę, nie do końca wiedział czego może oczekiwać, jednak spoglądające nań odbicie przyniosło mu ulgę. Nie było płaskiego nosa, ani chorobliwie bladej cery. Nic co z Riddle'a czyniło postrachem wśród magicznej społeczności.


Jednak mimo to wcale nie mógł powiedzieć, że odbicie jest normalne... Na pewno nie według standardów wpajanych mu od zawsze przez ciotkę.


Zresztą... Czy ktoś normalny ma fioletowe oczy?! – Zastanawiał się, czy to nie przez te transformacje, które przeszedł Voldemort. Pamiętał bowiem, że na drugim roku zetknął się z jego widmową wersją, miała ona oczy zielone, nieco ciemniejsze niż jego własne, ale z pewnością normalne…


Na szczęście cała reszta była o wiele bardziej naturalna... Był nieco wyższy niż do tej pory, choć podejrzewał, że Rona nigdy nie przerośnie, poza tym rysy nabrały pewnej ostrości sprawiając, że oczy jeszcze bardziej przyciągały uwagę, zwłaszcza, że okulary przestały być mu potrzebne.


Gdy się przyjrzał, mógł dostrzec wiele podobieństw między swoim wyglądem, a dawnym obrazem Riddle'a, mimo wszystko nie stał się jego wierną kopią, tak jak miało to miejsce w przypadku cech Jamesa.


Poza tym po raz pierwszy coś mu się w wyglądzie podobało... Po bliźnie nie pozostał nawet najmniejszy ślad.



Rozdział Dziewiąty - Nie dam sobą pomiatać!



Wielokrotnie spoglądał w lustro, odwracał wzrok i spoglądał ponownie, pewien, że to tylko jakaś sztuczka.


Blizny jednak wciąż nie było.


Nigdy nie powiedział tego głośno, ale już dawno ją znienawidził. Stała się jego przekleństwem z chwilą, gdy po raz pierwszy trafił do świata czarodziei i wszyscy patrzyli na niego jak na jakiś przeklęty okaz w zoo.


Jakbym był jedynie dodatkiem do tego znamienia…


Widzieli tylko je…


" Patrzcie to Harry Potter!" " Widziałeś jego bliznę!? " " Jest jak błyskawica, prawda!? "


Każdy.


Każdy, kogo spotkał, w pierwszym odruchu kierował spojrzenie na nią, bez względu na to, czy miał okazać się przyjacielem, czy wrogiem.


Zawsze.


Wraz z upływem czasu, coraz częściej odnosił wrażenie, że to nie on ją nosi, lecz… że jest dokładnie na odwrót.


Jakbym nie był sobą, tylko… Złotym Chłopcem… Nikim więcej.


Z drugiej strony to zabawne, jak szybko po tylu latach z bohatera, stał się dla nich wrogiem. Tak.. Jak mógł? Jak śmiał okazać się synem samego Voldemorta!


Parsknął i zaraz spoważniał. Mimo wszystko, wciąż...


Dla nikogo nie jestem jedynie Harrym.


To głównie z tego powodu cieszył się, ze zmian, które w nim zaszły.


Może dzięki temu, choć raz będę mógł przejść przez Pokątną jako zwykła osoba? Ktoś, kto nie wzbudza sensacji na każdym kroku?.


Zastanawiało go tylko jedno... Jak to się właściwie stało, że ona zniknęła? Przecież ten eliksir miał jedynie zniwelować zaklęcia adopcyjne, więc... Nic już z tego nie rozumiał.


- To bardzo proste Harry, blizna także była częścią rzuconych na ciebie zaklęć.


Odwrócił się gwałtownie, już nawet nie przejmując się tym, że Riddle znów szpera mu w myślach.


- Częścią zaklęć?


- Tak. Kolejną manipulacją Albus Dumbledore’a.


Opadając na łóżko, czuł jak od tego wszystkiego zaczyna go już boleć głowa. Czy choć raz nie mogłoby obejść się bez takich rzeczy?


- Nie rozumiem.


- Nie musisz. Dumbledore potrzebował Złotego Chłopca i wypadło na ciebie.


- Potrzebował? Ale dlaczego? Co to ma znaczyć!


- Z czasem wszystko zrozumiesz.


- Ale... – zacisnął bezsilnie pięści. Znów ktoś decydował za niego. Czy nawet Voldemort nie zamierza mówić mi prawdy?


- Spokojnie.


- Jak mam – zaczął jednak Riddle ponownie mu przerwał.


- Za pół godziny Lucjusz zabierze cię na Pokątną. Nie pozwolę by mój syn chodził ubrany gorzej niż skrzat domowy.


Nim zdołał cokolwiek odpowiedzieć, ten odwrócił się i najzwyczajniej wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.


Jeszcze przez kilka sekund siedział bez ruchu, w końcu jednak nie wytrzymał.


- Cholera! – syknął wściekły uderzając pięścią w łóżko.


Jak nie Dumbledore to Voldemort! Dlaczego każdy wiecznie usiłuje decydować za mnie? Czy nie mogliby się wreszcie odczepić?!


Proszę tylko o święty spokój! Czy to za wiele?


Cholera!


Wstał, zaczynając krążyć po pokoju.


Jakby mało było tego, że Ron z Hermioną przestali się odzywać, a Minister zmusił mnie do zgodzenia się na takiego opiekuna, to teraz Voldemort zamierza decydować, co mam robić i w co się ubierać?


Jeszcze czego!


- Nie dam sobą pomiatać! Nigdy! Słyszałeś?!


Cholera!


Opadł na kolana, raz za razem uderzając ręką w materac.


Nienawidzę cię… Nienawidzę…


- Nienawidzę!


- Sądzę, że wszyscy już to słyszeli.


Zamarł, przerażony spoglądając w stronę drzwi. Lucjusz niedbale opierając się o framugę, spoglądał na niego z wyraźną kpiną w oczach.


Niech to…- zmieszał się, pewien, że w tym momencie wygląda głupio.


- Wychodzimy za piętnaście minut. Ubierz się, chyba, że Złoty Chłopczyk nie ma oporów przed pokazywaniem się w piżamie.


Znów został sam.


Podnosząc się z ociąganiem, złapał leżące na krześle rzeczy i wolnym krokiem, ruszył w stronę łazienki.

_ _ _ _


Podążając za skrzatem, mimowolnie poprawił koszulę.


Czuł się dziwnie.


Spoglądając na białą koszulę i czarne spodnie, jęknął w duchu. Pomijając to, że wykonano je z jakiegoś dziwnego materiału, to jak na jego gust, były stanowczo zbyt obcisłe. Wolał się nawet nie zastanawiać, co to będzie jak i reszta jego garderoby zostanie wybrana przez Malfoty’a.


- Gotowy?


Słysząc niespodziewane pytanie, zatrzymał się gwałtownie, omal nie wpadając na idącego przodem skrzata. Był tak zamyślony, że nawet nie zauważył, kiedy znaleźli się na miejscu.


Nie odpowiedział na pytanie, zresztą Malfoy zadał je takim tonem, że odpowiedź nie była w ogóle potrzebna.


- Chodź.


Zamiast spełnić polecenie, zapytał.


- Jak się tam dostaniemy?


W odpowiedzi Malfoy wskazał, na trzymaną przez siebie gazetę.


- Świstoklikiem?


Ten jedynie przytaknął, ruchem ręki nakazując mu podejść.


Gdy się zbliżył, Lucjusz schwycił go za ramię, mówiąc:


- Na trzy. Raz, dwa, trzy!


Świat zawirował.



Koniec Rozdziału 9


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
DWUGŁOWY ORZEŁ I ZŁOTY SMOK Chiny i Rosja
AA Złoty Chłopiec i Książę Slytherinu 1 10
Wyklad 4 HP 2008 09
Metabolizm AA 2003 2
Smok wawelski, Teksty piosenek przedszkolnych
Wszyscy byli tacy kolorowi, HP fanfiction
projekt 1 HP
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 23 Złoty ptak
Monitor HP Lcd
(f) sprawozdanie do cw 3 (2014 2015) aa
metamorfozy albo zloty osiol apelejusz JWAVSN2DH7K43C5577NAS2WGZI33XO53VONTJ2Y
57 Pan Samochodzik i Złoty Bafomet
aa therapy ja i mama