Józef Tischner - "Boski Rodowód Wolności" :. |
Skąd bierze się wolność i
przekonanie, że nie wszystko istnieje w zniewoleniu? W końcu
gdziekolwiek skierujemy spojrzenie, niemal wszędzie odkrywamy
niewolę. "Ta sama przyczyna, w tych samych warunkach, przynosi
ten sam skutek." Świat jest powiązany milionami zależności.
Wszystko, co jest, osacza pajęczyna systemu. Na pajęczynie pojawia
się człowiek, w przypadku którego ta sama przyczyna w tych samych
warunkach nie chce przynosić tych samych skutków. W obozie
koncentracyjnym, w którym niemal wszyscy starali się ratować
własne życie, znalazł się ktoś, kto życie oddał za innego.
Mówi się: był wolny. Ktoś inny powie: nie, bo zdeterminowała go
jego wiara. Niezależnie jednak od tego, jak było naprawdę, wciąż
będzie mowa o wolności. Skąd w naszym świecie idea wolności?
Skąd to słowo? Kto i kiedy wpadł na pomysł wolności? I czy to w
ogóle możliwe, by na tej ziemi wymyślił ją ktoś z tej ziemi?
Eugen Rosenstock powiedział: "Rzeczy to metafory, które spadły
z nieba na ziemię." Czy nie dotyczy to przede wszystkim
wolności?
Nie
znamy rodowodu idei wolności. Nawet o to nie pytamy. Toczymy spory z
przeciwnikami wolności, ale do początków nie sięgamy. Myślę, że
jest w tym jakiś brak - znak ciasnoty naszych horyzontów myślowych.
Aby wyjść poza ów brak, proponuję "wmyśleć się" w
najgłębszy sens pytania "skąd wolność?" i "zarazić
się" tkwiącym w nim niepokojem. Bo pytanie wyrasta z
niepokoju. Przecież gdyby wszystko było niewolą, także "nie
byłoby źle". A może nawet byłoby o wiele lepiej? Czy
świadomość wolności nie jest dzieckiem grzechu? Bez wolności nie
byłoby grzechu. Czy nie mogło więc być tak, żeby wszystko było
niewolą? Zwierzęta nie mają świadomości wolności, a żyją. A
człowiek? Cóż człowiek?
Z
pytaniem naszym należałoby się zwrócić przede wszystkim do
teologów. Teologowie to ci, którzy starają się patrzeć na świat
przez oczy Boga. Co oni wiedzą o rodowodzie idei wolności? Czy idea
wolności pochodzi od Boga? A może od demona? Człowiek jest
stworzony na obraz i podobieństwo Boga, a Bogiem jest Trójca
Święta. Czy Bóg w Trójcy Jedyny jest wolny? Nie chodzi jednak
wyłącznie o wolność Boga w stosunku do stworzeń, ale o
wewnętrzną wolność Ojca w stosunku do Syna i Syna oraz Ojca w
stosunku do Ducha Świętego. Gdyby rzeczywiście Bóg był nie tylko
wolny zewnętrznie, ale i wewnętrznie, wtedy rodowód ludzkiej
wolności byłby w jakimś stopniu rozjaśniony. Bóg, stwarzając
człowieka na "swój obraz", musiał mu dać coś ze swej
wolności. Można wtedy powiedzieć, że wolność człowieka jest
"odbiciem" wolności Boga, że jest ona "boskim
pierwiastkiem" w człowieku. Ale czy to możliwe, by Bóg był
nie tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie wolny - Ojciec wolny w
stosunku do Syna, Syn w stosunku do Ojca i podobnie Duch do Syna i
Ojca oraz Ojciec i Syn w stosunku do Ducha? Czy pomysł taki nie
rozbija naszej idei absolutnej jedności Boga?
Mam
przed sobą trzy ważne prace współczesnej teologii. Najpierw jest
to Gisbert Greshake i jego trynitarna teologia, o trudnym do
dokładnego spolszczenia tytule: Der dreieine Gott (1997). Obok niej
leży Martina Bielera Freiheit als Gabe (Wolność jako dar, 1991). I
wreszcie kilkanaście tomów Urs von Balthasara zatytułowanych
Theologik i Theodramatik - opus magnum jednego z najwybitniejszych
teologów naszych czasów. Wszystkie te prace łączy dążenie do
pojednania tradycyjnej teologii Trójcy Świętej z myślą
współczesną. Podziw w nich budzi nie tylko teologiczna, ale i
filozoficzna erudycja autorów. Z nią wiąże się wspaniała
umiejętność wydobywania na jaw tego, co dla sprawy istotne. Przede
wszystkim jednak przykuwa uwagę prostota idei podstawowej - idei
Boga, który nie tylko "zewnętrznie", ale przede wszystkim
"wewnętrznie" jest wolny.
Wędrówka
po spirali
Rozwój
myśli o Bogu w Trójcy Jedynym przypomina obraz spirali. Od
rozumienia człowieka przechodzi się do rozumienia Boga i od
rozumienia Boga do rozumienia człowieka. Aczkolwiek nie wiadomo, co
było pierwsze; "de facto wiara w trójjedynego Boga wyzwoliła,
patrząc pod kątem dziejowości ducha, wgląd w osobową i
międzyosobową strukturę bytu ludzkiego..."1 - napisał
Greshake. Dziś wgląd ten - ciągnie autor - bardziej owocuje w
filozofii, antropologii czy socjologii. Widzimy: teologia zanurzyła
się w tajemnicy człowieka. Być może jest to jednak tylko mały
wycinek dziejów myśli, po którym znów - uzbrojeni w nową wiedzę
o człowieku - zapytamy o Boga? Czy poświęcone tajemnicy Trójcy
Świętej dzieła wymienionych autorów, a także liczne studia, na
których zostały oparte, nie są jakąś zapowiedzią zmiany
duchowej orientacji naszego świata? Gdyby tak było, znaczyłoby to,
że spirala zmierza w kierunku punktu przeciwległego i po przygodach
z rozumieniem - i nierozumieniem - samego człowieka znów pragniemy
zrozumieć Boga.
Gdy
wypowiadamy się na temat człowieka, używamy trojakiego języka i
podobnego języka używamy, gdy mówimy o Bogu. Najpierw jest to
język ontologii, który opowiada o tym, że "coś" jest i
"jakie" jest. Następnie jest to język z obszaru teorii
świadomości, przy pomocy którego staramy się opisać, co "ktoś"
wie, co czuje, co kocha, co nienawidzi. I wreszcie język agatologii,
który usiłuje opowiadać o tajemnicy dobra i zła. Każdy z tych
języków posiada co najmniej jedno słowo, którym chce trafić w
"istotę swojej sprawy". Język ontologii mówi, że Bóg
jest najwyższą "doskonałością bytową", a człowiek
jakąś "bytową niedoskonałością". Język świadomości
mówi, że Bóg jest miłością, a człowiek mieszaniną miłości i
nienawiści. Język agatologii mówi, że Bóg jest Dobrem, a
człowiek istotą skłonną do zła. Trojaki język mowy o Bogu jest
wtopiony we wspomnianą spiralę. Słowa biegną po spirali w górę
i w dół, w dół i w górę. Ale ich bieg wcale nie jest płynny.
Każde słowo przeniesione z ziemi do nieba musi się poddać
bolesnym operacjom, które polegają na częściowym zaprzeczeniu
jego znaczenia. Bóg jest miłością, ale w innym znaczeniu niż
miłość ludzka. Bóg jest Ojcem, ale inaczej niż wszyscy ojcowie
ziemscy. Jan jest synem, ale inaczej niż Syn Boży jest Synem Ojca.
W dziejowej mowie o Bogu słychać trzask łamanych i na nowo
składanych słów.
We
współczesnym myśleniu o człowieku słychać podobny trzask.
Wynika on z nierozstrzygniętego sporu o "pierwszeństwo mowy".
Jaka mowa jest w stanie wyrazić najpełniej tajemnicę człowieka -
czy mowa opisująca jego ontologię, czy mowa opisująca jego
świadomość, czy mowa sięgająca do mieszkającego w człowieku
dobra i zła? Mowa towarzyszy myśleniu. Pytania dotyczące mowy są
również pytaniami dotyczącymi myślenia. Niejasność w sprawie
języka sprawia, że troisty język rozbija nam obraz człowieka. Nie
jest łatwo złożyć na powrót to, co zostało rozbite. Rozbity
obraz staje się przejawem myśli o śmierci człowieka.
Każdy,
kto wkracza w świat myśli teologicznej, natrafia na jeszcze jeden
moment, który odróżnia tę myśl od myśli filozoficznej - na
fundamentalną postawę wdzięczności wobec życia, która jest
żywiołem teologii. Wdzięczność jest czymś więcej niż podziw.
Podziw to spontaniczna odpowiedź człowieka na piękno otaczającego
go świata. Podziw stworzył metafizykę grecką. Wdzięczność jest
osadzona na świadomości daru: wszystko jest darem Boga. Darem jest
istnienie świata, istnienie człowieka na świecie i darem jest
wolność człowieka. Myślenie teologiczne - przynajmniej to, z
którym mamy tu do czynienia - jest "myśleniem według
wartości". Świat wartości jest dany za pośrednictwem
doświadczenia wiary. Wiara odkrywa Boga jako Stwórcę świata i
człowieka. Wiara pozostawia w duszy zasiew wdzięczności. Myślenie,
które "szuka rozumienia", postępuje wedle podstawowej
intuicji wiary. Nie znaczy to, by wdzięczność nie podlegała
żadnej próbie. Każde spotkanie ze złem jest jakimś podważeniem
wdzięczności. Rzecz w tym, że z prób, jakim jest poddawana,
wdzięczność wychodzi w końcu zwycięsko. Dotyczy to również, a
nawet przede wszystkim, wolności. Ona także jest przyjmowana z
wdzięcznością. Wdzięczność nie znika mimo grzechu, w którym
wolność uczestniczy. Myślenie teologiczne znajduje się od
początku na antypodach myślenia Jean-Paul Sartre'a, dla którego
wolność łączy się ze "skazaniem na wolność".
Moim
zamiarem jest zrozumienie "rodowodu wolności" w oparciu o
myślenie teologiczne. Pominięcie tego aspektu zagadnienia w "sporze
o istnienie człowieka" byłoby karygodnym brakiem. Czy nie
znamy teorii, wedle których nie kto inny, lecz właśnie Bóg "zabił
człowieka", zabijając w nim jego wolność? Mówiłem nieco o
tym, gdy dotykałem sprawy łaski. Teraz wracam do problemu pod innym
nieco kątem - pod kątem pytania o wolność.
Na
marginesie tej podstawowej sprawy będziemy również mogli
prześledzić - przynajmniej w niewielkim zakresie - przebieg
"świętej wojny trzech języków" we wnętrzu teologii
Trójcy Świętej, wojny o prawo do wypowiedzenia "głównego
słowa" na temat "natury Boga". "Główne słowo"
będzie, oczywiście, słowem ludzkim, uformowanym przez wędrówkę
"po spirali". Dlatego nie może to być słowo ostateczne.
Zawsze istnieje potrzeba poprawy słów. Jedyne, czego można
oczekiwać, to zarys drogi prowadzącej w kierunku skarbnicy takich
słów.
Wolność
w horyzoncie Wcielenia
Teologiczne
myślenie o wolności jest osadzone w pewnej fundamentalnej
"przestrzeni", która niejako z góry określa zarówno
podstawowy sens pojęcia wolności, jak kierunki myślenia o
wolności. Wolność człowieka - wolność skończona - jest nie do
pomyślenia jako osamotniona wolność "monady bez okien".
Konkretny kształt wolności wyłania się ze stosunku do innej
wolności skończonej oraz do wolności Nieskończonej. Mamy relację
"trójkątną": ja - ty - On, rsp. ja - On - ty. Szczyt
"trójkąta" sięga wieczności, natomiast jego podstawa
jest zanurzona w czasie. Wolność konkretna "budzi się" i
"dojrzewa" w czasie. Jej dojrzewanie jest owocem
dramatycznej "gry" między wolnością innego - tą
skończoną i tą Nieskończoną.
Kolejnym
znamiennym rysem teologii wolności jest jej powiązanie z dobrem.
Wolność od samego początku jest czymś więcej niż tylko "formą"
działania i czymś innym niż "siłą", dzięki której
człowiek jest w stanie przeciwstawić się innym siłom władającym
nim. Czy teologowie zawsze zdają sobie sprawę z głębi takiej
koncepcji, to inna sprawa. Mam raczej wrażenie, że jej nie
dostrzegają i często usiłują przeszczepiać na swój grunt
koncepcje filozoficzne, formalne i ontologiczne, w których obraz
wolności jest zdecydowanie zubożony. Balthasar kroczy jednak
wiernie wąską ścieżką, łączącą ideę dobra i bytu, ontologię
z agatologią. Nawiązuje w tej sprawie do znanego poglądu św.
Tomasza, którego korzenie tkwią zresztą w augustynizmie, wedle
którego wolność jest "z natury" skierowana ku dobru, tak
że człowiek, który popełnia zło, popełnia je tylko dlatego, iż
wydaje mu się ono jakimś dobrem. Bóg, zajmujący szczyt
dramatycznego trójkąta wolności, nie jest dla Balthasara ani
"myśleniem myślenia", ani "chceniem chcenia",
ani "bytem jako bytem", lecz przede wszystkim Dobrem.
Wolność
skończona "budzi się" i "dojrzewa" dzięki
zapośredniczeniu przez wolność Nieskończoną. Aby jednak takie
"zapośredniczenie" wolności skończonej przez wolność
Nieskończoną było możliwe, musi we wnętrzu wolności skończonej
pojawić się jakaś podatność na Nieskończoność, jakiś "moment
Nieskończoności". Wolność skończona nie może być sezamem
szczelnie zamkniętym na echa nieskończoności. Obecny we wnętrzu
wolności skończonej moment nieskończoności - pisze Balthasar -
"nazywamy obojętnością wobec wszelkich dóbr skończonych lub
absolutną tęsknotą za tym, co niedoścignione..."2 Mamy
zatem: obojętność i tęsknotę, tęsknotę i obojętność. Trudno
powiedzieć, co jest pierwsze. Obojętność pobudza tęsknotę,
tęsknota pobudza obojętność. Szkoda, że u Balthasara nie ma w
tym miejscu śladów wpływu myśli Lévinasa. Aż się prosi, by
przypomnieć Lévinasową koncepcję "pragnienia", właśnie
jako "absolutnej tęsknoty". "Pragnienie" nie
jest "pożądaniem" - rodzi się bowiem dopiero i dojrzewa
u tych, którzy zaspokoili swoje pożądania. Z punktu widzenia
pożądań jest niepotrzebnym "luksusem". "Pragnienie"
kieruje się ku temu, co Nieskończone. Jednak pomimo nieobecności
wpływu Lévinasa z koncepcji Balthasara przebija podobna wizja
człowieka: tym, co stanowi "rdzeń" człowieczeństwa, nie
jest ani rozum, ani wola, lecz "obojętność i absolutna
tęsknota" - dwa zwiastuny wyzwolenia.
Idąc
wciąż ścieżką wytyczoną przez Balthasara, zapytajmy: jak
wyglądałaby ludzka wolność, gdyby - zakładając istnienie w
człowieku absolutnej tęsknoty za tym, co "niedoścignione"
- spotkanie z wolnością Nieskończoną nie było mu dane? Są dwie
możliwości: albo męki Tantala, albo zduszenie wolności pod
naporem skończoności. Postać Tantala jest symbolem
niezaspokojonego pragnienia: zgłodniały i spalony słońcem Tantal
wyciąga rękę po pokarm i po napój, które widzi przed sobą, ale
pokarm i napój cofają się przed nim; wolność Tantala jest
wolnością rozdartą - nie wolno jej chcieć tego, czego chce.
Wolność "zduszona" to wolność oddana w niewolę
pożądliwości; szczytowym aktem wolności jest tutaj wyrzeczenie
się wolności, aczkolwiek sam akt wyrzeczenia nie jest niczym innym,
jak właśnie potwierdzeniem wolności. Gdy pierwsza wolność w męce
podtrzymuje siebie, druga chciałaby "uwolnić się" od
siebie. Na jednej i drugiej ciąży przekleństwo zmarnowania.
Wolność skończona bez spotkania z wolnością Nieskończoną
marnieje. Ale spotkanie z wolnością Nieskończoną jest możliwe
wyłącznie w chrześcijaństwie. Wprawdzie także Plotyn mówi o
Dobru i jego wolności, ale Dobro to trwa zamknięte w sobie,
szczęśliwe z siebie, wyniesione ponad wszystko, co jest brudne,
także ponad wierzchołek dramatycznego trójkąta wolności.
Okoliczność, że jedynie w chrześcijaństwie możliwe jest
zapośredniczające spotkanie wolności skończonej z Nieskończoną,
sprawia, że w dziejach ludzkiej wolności chrześcijaństwo odegrało
tak ważną rolę.
"Miejscem
klasycznym", w którym dopełnia się spotkanie wolności
skończonej i Nieskończonej, jest postać Jezusa Chrystusa.
Spełnione w Chrystusie spotkanie i wzajemne przenikanie bóstwa i
człowieczeństwa stanowi szczytowy punkt dziejów zbawienia. Ono też
określi kierunek dalszych refleksji Balthasara nad wolnością.
Balthasar cytuje następujące słowa Maksyma Wyznawcy: "Bóg i
człowiek są nawzajem dla siebie wzorami (paradeigmata): Bóg z
miłości do człowieka tak dalece się uczłowieczył, że uzdolnił
człowieka do tego, by ten się przebóstwił; i człowiek został
przez Boga tak dalece zanurzony w Duchu niepoznawalnego, że człowiek
postępując słusznie stał się przejawem istotowo niewidzialnego
Boga."3 Dalsze poszukiwania istoty wolności pójdą tropem
"uczłowieczenia Boga i przebóstwienia człowieka".
Oczywiście, ścieżka główna poprowadzi w stronę chrystologii.
Jest to jednak chrystologia w bardzo szerokim znaczeniu, obejmująca
nie tylko słowo o Synu, który "przyszedł pełnić wolę
Ojca", ale również słowo o dziejach duszy tych, którzy
poszli śladami Syna.
Zastanówmy
się teraz: jak - uwzględniając zarysowany horyzont rozważań o
wolności - przedstawia się u Balthasara podstawowa "definicja"
wolności? Rzecz w tym, że musi ona objąć zarówno wolność Boga,
jak wolność człowieka i musi być otwarta na uczłowieczenie i
przebóstwienie. Wiemy, że koncepcji wolności jest wiele. W każdej
z nich pada akcent na inne doświadczenie - wybór, siłę,
rozumienie. Co tutaj zostanie wysunięte na pierwszy plan? Mówiliśmy
już o pierwszeństwie wymiaru dobra; wolność jest "wydarzeniem"
agatologicznym. To jednak nie wszystko.
Trzy
momenty wydają się istotne: wdzięczność, posiadanie,
wspaniałomyślność. Wdzięczność wiąże się ze sposobem
przyjmowania wolności, a więc odnosi się wyłącznie do człowieka,
dwa dalsze momenty dotyczą człowieka i - uwzględniwszy spiralę
rozumienia - Boga.
Właściwym
sposobem przeżywania wolności jest u wierzącego chrześcijanina
wdzięczność. Wolność nie jest - jak wspomniałem - udręką
człowieka, jego "skazaniem", lecz "łaską" -
"łaską wyzwolenia" i możliwością "przebóstwienia".
Wdzięczność jest możliwa tam, gdzie żyje świadomość, że
weszło się w posiadanie "skarbu", który można
zaprzepaścić, ale który daje się również pomnożyć. Skarb ten
stwarza nadzieję na nowe skarby. Jeden dar jest podstawą następnych
darów. Gdzie wolność, tam nadzieja. Na co nadzieja? Jaka nadzieja?
Nadzieja na "przebóstwienie". Ponieważ Bóg się
"uczłowieczył", przed człowiekiem otwarła się droga
"przebóstwienia". Postępowanie po tej drodze polega na
wzajemności wolności. Bóg wybiera i powołuje, człowiek wybiera
Tego, który go wybrał i tym sposobem odpowiada na powołanie. Czy w
tej "wymianie" wolności człowiek nie znika? Czy nie
roztapia się w Bogu jak kropla w morzu? Wrócimy do tego.
W
dalszych określeniach wolności pojawia się słowo "Selbstbesitz"
- "posiadanie siebie": "alle Freiheit als Selbstbesitz
erscheinen lasst"4 . "Wszelka wolność odsłania się jako
posiadanie siebie." "Posiadać" to inaczej "mieć".
Pozostańmy raczej przy "mieć", które brzmi mniej
zaborczo.
Najpierw
zauważmy, że podobne określenie proponuje Bergson: "Być
wolnym to brać w posiadanie siebie."5 O słówku
"mieć-posiadać" wiemy, że opisuje związek świadomości
z tym, co dobre. Mam przede wszystkim to, co "odczuwam"
jako dobre. Wtedy też jestem tym, co mam. "Selbstbesitz"
wskazuje na paradoks: jestem tym, co mam, ponieważ to, co mam, jest
dobre. Na tym podstawowym poziomie przeżywania siebie nie jest tak,
że aby mieć, trzeba być, lecz tak, że aby być, trzeba mieć -
mieć siebie. Wolność wykracza poza zasady ontologii w stronę
agatologii. Wtedy jestem sobą, gdy mam siebie. Gdy mam siebie,
jestem wolny. Nie jestem wolny, gdy tracę siebie. Sobość jest
"mieniem". "Mienie" w osobie jest bardziej
podstawowe niż byt. Sobość dojrzewa, "dobrzejąc w mieniu".
Czy miałoby
to znaczyć, że Sobości jako takiej nie ma? Że nie jest żadnym
bytem? Nie o to tu chodzi. Idzie o to, że Sobość rządzi się
innymi regułami niż byt. Byt Sobości jest poddany "mocy",
która nie pochodzi "ze sfery bytu". Aby zrozumieć Sobość,
trzeba sięgnąć do dramatu, w jakim Sobość bierze udział. W
przypadku tego bytu, jakim jest Sobość, rozumienie bytu dokonuje
się w oparciu o kategorie inne niż byt. Właśnie na te kategorie
wskazuje słówko "mieć".
Zazwyczaj
mówimy, że wolność oznacza możliwość wyboru. Niewątpliwie
jest tak w przypadku człowieka. Czy jest tak również w Bogu? Czy
Bóg "wybiera" jak człowiek? Mówimy, że Bóg "wybrał
Abrahama". Czy możemy powiedzieć, że "Ojciec wybrał
Syna"? Coś nas od tego powstrzymuje. Nie widzimy jasnej
odpowiedzi. Z jednej strony wiemy, że "wolność wybiera",
z drugiej, że wybór łączy się z wahaniem, niewiedzą, ryzykiem.
Tak czy owak w prowadzonej przez Balthasara analizie wolności moment
wyboru schodzi na plan drugi, a na plan pierwszy wysuwa się moment
przyswojenia. Wolność pozwala "przyswajać", czyli
sprawiać, że to, co pierwotnie nie było moje, jest moje.
Przyswajanie nadaje sens wyborowi. Po co mianowicie miałoby się
wybierać, gdyby za wyborem nie szło przyswojenie? Wybieramy tylko
dlatego, że możemy "przyswoić" - coś sobie, ale i
siebie czemuś. Przyswajanie jest zawsze wzajemne.
Przejdźmy
do trzeciego momentu - wspaniałomyślności.
Wspomniałem
wyżej, że Balthasar nawiązuje do augustyńsko-tomistycznego ujęcia
wolności jako otwarcia na to, co dobre: człowiek, nawet gdy czyni
zło, to dlatego, że wydaje mu się ono czymś dobrym; u początków
zła znajduje się iluzja dobra. W komentarzu Balthasara jeden moment
wydaje się szczególnie cenny - moment, który uchodzi na ogół
uwadze komentatorów. Czytamy: "Pewne jest, że wolność
skończona jako otwarcie na wszystko, co istnieje, może dążyć do
czegokolwiek (choćby do zła) jedynie poprzez punkt widzenia dobra
(wartości), ale tak samo pewne jest, że poznanie dobra jako dobra
(bonum honestum) pozbawia to dążenie momentu interesowności, tak
że moment obojętności, dzięki któremu dążący w otwarte
światło bytu już wykroczył poza wszelkie skończone »przedmioty«,
ukazuje w sobie inną, głębszą obojętność, która może
pozwolić dobru - czy to skończonemu, czy nieskończonemu - być, i
to wyłącznie ze względu na jego dobroć, nie zawłaszczając go
tylko dla siebie."6
Korelatem
wolności jest "bezinteresowność" lub lepiej -
wspaniałomyślność. Wolność nie tylko różnicuje świat wedle
preferencji, ona również rodzi w duszy człowieka
wspaniałomyślność. We wspaniałomyślności wolność dochodzi do
swej najgłębszej prawdy. Dla analizy natury wolności jest to
stwierdzenie o fundamentalnym znaczeniu.
W
świecie wolności ukazują mi się rzeczy i ludzie, ściślej - to,
co inne. Wolność dojrzewa dzięki innym i z innymi. Na świat
innego otwieramy się poprzez pryzmat dobra. Ale jak się to dzieje,
że w pewnym momencie dążenie ku czemuś lub ku komuś zmienia
gruntownie swój sens i zamiast chcieć "zapanować" nad
innym, co w końcu jest celem większości dążeń, "pozwala
innemu być"? W łonie dążenia dokonuje się jakiś
zadziwiający przewrót. Mężczyzna, który pożąda kobietę, nagle
staje wobec niej i... "pozwala-jej-być". Rodzice
wychowujący dziecko chcieliby je "zawłaszczyć" wyłącznie
dla siebie, gdy nagle odkrywają, że "trzeba mu pozwolić być".
Gnany pożądaniem powstrzymuje swój zapęd i staje w osłupieniu
wobec ściany, na której dopiero widzi - jak na ekranie - prawdę
swej wolności. "Selbstbesitz" pogłębia się i zmienia
znaczenie. Inny ma także prawo do "Selbstbesitz". Jestem
wolny, przyznając wolność innemu. Właściwe posiadanie siebie
jest możliwe dopiero wtedy, gdy się rezygnuje z dążenia do
posiadania innego. Posiadanie siebie pozwala innemu być. Pozwalając
być innemu, doświadczamy dobra własnej wolności i w tym przeżyciu
głębiej "mamy siebie". Na tym zasadza się idea
wspaniałomyślności. Dopiero we wspaniałomyślności człowiek
staje się sobą, a wolność wolnością. Z niej również może
dopiero urodzić się rzetelna wdzięczność.
W
tym miejscu naszych rozważań wyłania się możliwość rzucenia
nieco światła na rodowód "iluzji dobra", która ma
usprawiedliwiać "czynienie zła" przez człowieka
"chcącego dobra". Skąd bierze się taka iluzja? Jaka siła
powołuje ją do istnienia? Dlaczego jest człowiekowi potrzebna?
Wydaje się, że bierze się ona właśnie z nieuświadomionego do
końca, a przecież przenikającego głębię człowieka pragnienia.
W iluzji pożądanie przybiera dla pożądającego sens pragnienia.
Ktoś może w tym widzieć upadek, znak nieprawdy, zakłamania. Ale z
drugiej strony sama możliwość powstania takiej iluzji dowodzi, że
człowiek jest w swym wnętrzu kimś o wiele więcej niż tylko
wiązką pożądań. Ten, komu w jego "interesie" wydaje
się, że jego bonum utile jest w istocie jego bonum honestum, składa
swą nieprawdą hołd prawdzie o skierowaniu "serca" ponad
sferę "pożądliwości ciała i pychy żywota". I tak,
spoza wypracowanej przez upadłą świadomość iluzji prześwieca
wymiar dramatyczny osoby, o którym - rozpoczynając Wyznania - pisał
św. Augustyn: "Dla siebie nas, Panie, stworzyłeś i
niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie."
Bez
założenia "otwarcia", "niespokojnego serca",
"absolutnej tęsknoty", "pragnienia", obecnych w
głębi wolności skończonej, nie można mówić o tym, co potem
przyniesie objawienie - o przebóstwieniu człowieka i o
uczłowieczeniu Boga.
Wolność
w Bogu
Przejdźmy
do pytania o wolność Nieskończoną. Powtórzmy nasze pytanie: czy
wolność Nieskończona - wolność Boga - jest wolnością w
stosunku do stworzeń świata czy jest wzajemną wolnością Osób
Boskich pomiędzy sobą?
To,
że Stwórca jest wolny w stosunku do stworzonego świata, nie budzi
specjalnych zastrzeżeń. Zastrzeżenia budziła raczej teza
przeciwna, że któreś ze stworzeń - człowiek - jest wolne w
stosunku do Boga. Prawdziwym problemem są natomiast relacje
międzyosobowe w łonie Trójcy Świętej. Czy Bóg Ojciec jest
"wolny" w stosunku do Syna, a Syn w stosunku do Ojca? To
samo dotyczy stosunku do Ducha Świętego i Ducha w stosunku do Ojca
i Syna. Relacja Ojca i Syna została nazwana "rodzeniem".
Relacja Ducha do Ojca i Syna - "pochodzeniem". Czy relacje
te są "wolne"? Czy raczej "konieczne"? Jeśli
nie są wolne, lecz konieczne, powraca pytanie o pochodzenie
wolności. Skąd bierze się ludzka wolność, jeśli Bóg w swoim
"życiu wewnętrznym" jest określony przez konieczności?
Na czym też wtedy miałoby polegać podobieństwo człowieka do
Boga, jeśli Bóg w swym wnętrzu jest zdeterminowany, a człowiek -
zwłaszcza w swoim wnętrzu - nie? A z drugiej strony jakoś trudno
sobie wyobrazić, by Bóg Ojciec mógł "nie mieć" Syna, a
Ojciec i Syn "nie mieć" Ducha Świętego.
Zwróciłem
wyżej uwagę na drogę "między ontologią a agatologią",
jaką biegną analizy Balthasara. Respekt dla ontologii jest
respektem dla myśli św. Tomasza. Respekt dla agatologii jest
wyrazem respektu dla tradycji przedtomistycznej, w której ogromną
rolę odegrały wpływy Platona, a zwłaszcza Plotyna. Nie chciałbym
w niczym podważać tego podwójnego respektu, niech mi jednak będzie
wolno w niniejszym komentarzu zejść nieco z przetartej drogi i
zanurzyć się - już na własną odpowiedzialność - w arkana
agatologii. Teksty poświęcone tajemnicy Trójcy Świętej wprost
zachęcają do tego. Pytanie brzmi następująco: jakie znaczenie
może mieć dla koncepcji wolności Trójcy Świętej założenie, że
Bóg jest absolutnym Dobrem?
Cofnijmy
się jednak najpierw do historii. Greshake zwraca uwagę na zmianę
sposobu podejścia do tajemnicy Boga, jaka dokonuje się we
współczesnej teologii. Nawiązując do dawniejszej tradycji,
stwierdza, że są możliwe dwa podejścia do tajemnicy. Jedno -
przede wszystkim św. Augustyna - zaczyna od myśli o jedyności Boga
i broni jej przed pokusami, które wciskają się w nią bądź pod
postacią koncepcji "podporządkowania" dwu osób jednej
osobie, bądź pod postacią koncepcji "modalnej", wedle
której osoby są jedynie "sposobami" przejawiania się
jedynego Boga. Ten sposób podejścia, którego korzenie - mówiąc
nawiasem - tkwią głęboko w problematyce filozoficznej, zakłada,
że Bóg jest "jeden Jedyny" i należy bronić Jego obrazu
przed skrzywieniami wielobóstwa. Wyrazem tej obrony jest określona
koncepcja osób, w której rolę kluczową odgrywa
ontologiczno-formalne pojęcie "samoistnego stosunku".
"Stosunek samoistny" to "minimum ontologiczne"
wymagane do "personalizacji". Tego rodzaju "minimum"
ani nie narusza w jakiś zasadniczy sposób obrazu bytu nieskończenie
doskonałego, ani nie prowadzi do teorii "trójbóstwa".
Mamy jednak również drugie podejście, które zaczyna się od
refleksji nad Objawieniem, gdzie odnajduje opisy sposobów działania
trzech Osób w świecie. Osoby są najwyraźniej różne; poza ich
działaniem daje się odkryć obecność Jedynego Boga. Gdy pierwsze
podejście zaczyna od jedności i stara się pogodzić z nią
troistość, to drugie zaczyna od troistości i pyta o jedność.
Dla
Greshake'a bliższe okazuje się podejście drugie. Za jego patronów
uznaje się Ryszarda od św. Wiktora i św. Bonawenturę. Pewną
inspiracją jest też współczesna filozofia dialogu. Bóg w Trójcy
Jedyny staje się przy tym drugim podejściu "Absolutem
dialogicznym". W podobnym kierunku biegnie myśl Balthasara,
jednego z najczęściej cytowanych przez Greshake'a i Bielera
autorów. Greshake powiada: "Bóg jest najwyższą jednością -
taką, że większej nie można już pomyśleć, ale też osobowe
różnice są w Nim takie, iż większych też nie można pomyśleć."7
Dzięki jedności i zarazem wewnętrznemu zróżnicowaniu Boga można
mówić nie tylko o zewnętrznej, ale i o wewnętrznej wolności
Boga.
W
przeszłości bodaj najwyraźniej o wewnętrznej wolności Boga mówił
św. Bonawentura. Opisując pochodzenie osób w Trójcy Świętej,
proponował on zaznaczenie ważnej różnicy między wzajemnym
stosunkiem Ojca i Syna a stosunkiem Ojca i Syna do Ducha Świętego.
Syn jest "zrodzony" przez Ojca "per modum naturae",
natomiast Duch pochodzi z Ojca i Syna "per modum libertatis".
Ojciec, który poznaje siebie, niejako w sposób "naturalny"
rodzi współistotne Słowo o sobie. Inaczej z Duchem. Dlaczego Duch?
Skąd Duch? Pochodzenie Ducha jest niepojęte. Św. Bonawentura
proponuje: libertas - Duch to wyraz wolności Ojca i Syna, podobny do
dziecka w ludzkiej rodzinie. W końcu dziecko w rodzinie to także
owoc wolności. Najbardziej właściwym obrazem Boga nie jest już,
jak u św. Augustuna, wewnętrzna budowa pojedynczej osoby, ale
wspólnota rodzinna. Wprawdzie teologowie kwestionują dokonaną
przez św. Bonawenturę pojęciową charakterystykę tej różnicy,
ale nie w tym sensie, by trzeba było uznać konieczność
"pochodzeń", lecz w tym, że trzeba uznać, iż także w
zrodzeniu Syna przez Ojca zawiera się moment wolności.8
Aby
zrozumieć, jak jest możliwa wolność między poszczególnymi
Osobami Trójcy Świętej, trzeba uchwycić najpierw sens pojęcia
"innego", służącego do opisu każdej z Osób. Syn jest
inny dla Ojca, Ojciec dla Syna, Duch Święty dla Syna i Ojca. Nie
wolno również zapominać o rozumieniu wolności jako "posiadaniu
siebie": inny jest wolny, gdy posiada siebie. Co znaczy "inny"?
Niestety,
polskie słówko "inny" nie oddaje całej swoistości
łacińskiego "alter", francuskiego "l'autre" czy
niemieckiego "der Andere". Polskie "inny" dotyczy
zarówno przedmiotów, jak ludzi. Mówimy "inne drzewo" i
podobnie mówimy "inne dziecko", "inny człowiek".
Musimy zatem tak przemienić znaczenie polskiego "inny", by
jego intencja odnosiła się wyłącznie do człowieka rsp. do osoby.
Ale także tutaj sprawa wymaga dodatkowych wyjaśnień. Najbardziej
właściwym polem zastosowania słówka "inny" są
podobieństwa i różnice rodzinne. Ojciec obserwuje zachowania syna
i ze zdumieniem odkrywa w nim... siebie. Z drugiej jednak strony w
całym tym podobieństwie na każdym kroku uobecnia się swoista
"różność". Syn to ja, tyle że inny; ja to syn, a
przecież zupełnie "inny". Nie chodzi przy tym wyłącznie
o zewnętrzny wygląd, sposób zachowania, czy nawet charakter. W grę
wchodzi także nasze "wnętrze" - wrażliwość na świat,
a nawet to, co niekiedy nazywamy "życiowym losem". Los
syna jest w jakiejś mierze wyznaczony losem ojca i odwrotnie. "Inny"
to różnica i podobieństwo dramatu, to dziedzictwo i nadzieja, to w
końcu także podobieństwo i różnica w potykaniu się ze złem.
Emmanuel Lévinas spotyka "innego" dzięki "epifanii
twarzy". Oznacza to, że "inny" wprowadza nas w samo
jądro agatologii.
Spróbujmy
- krocząc po naszej spirali - przenieść "innego" do
wnętrza Trójcy Świętej. Syn jest inny i Ojciec jest inny, i Duch
jest inny, a przecież i Ojciec, i Syn, i Duch są tak samo Bogiem.
Mamy paradoks: nieskończoną inność i nieskończoną takożsamość.
Nieskończona inność splata się z nieskończoną takożsamością.
To Balthasar: "Hipostatyczne sposoby bycia stwarzają pomiędzy
sobą największe możliwe do pomyślenia przeciwieństwo (są
nieprześcignione dla siebie), ażeby przez to możliwe się stało
ich najbardziej intymne, jakie daje się pomyśleć, przenikanie."9
Przypomnijmy jednocześnie także: Ojciec, Syn i Duch w pełni
"posiadają siebie". Są samodzielni. Na tym polega
samodzielność osoby, by w pełni posiadać siebie. Samodzielność
jest określeniem wolności. Pisze Balthasar: "Bóg jest nie
tylko istotowo wolny w swym posiadaniu siebie, w rozporządzaniu
sobą, lecz jest wolny także dlatego, że rozporządza swą istotą
w sensie ofiarowania siebie, udzielając jako Ojciec boskości
Synowi, jako Syn i Ojciec dzieląc tę boskość z Duchem. Także
tutaj stajemy ponad koniecznością i przypadkiem; do tego, żeby
absolutna wolność posiadania siebie rozumiała siebie zgodnie ze
swą istotą jako dar bez granic, nie została ona skłoniona przez
nic innego, jak tylko przez siebie, ale skłoniona w ten sposób, że
bez tego daru nie byłaby sobą."10
Trzy
Osoby są dla siebie darem. Nie mogłyby być jednak darem, gdyby
między nimi nie było wolności. Wolność jest założeniem daru.
Rzuca to nowe światło na nasze ziemskie pojęcie "innego".
"Inny" ukazuje mi się teraz jako ten, komu mogę się
ofiarować i który może na dar odpowiedzieć darem. Ojciec staje
się ojcem poprzez poświęcenie dla syna, a syn synem poprzez
wdzięczność dla ojca. "Inność" otwiera pole do
poświęceń. W poświęceniu inny jest bliski i zarazem daleki. Jest
bliski, bo dotyka mnie w moim wnętrzu, i daleki, bo jest osiągalny
jedynie przez dar z siebie. Dodajmy jeszcze jedno: nie byłoby
dramaturgii bliskości i oddalenia, samodzielności i daru, gdyby u
korzeni całej dramaturgii nie leżało uczestnictwo w Dobru. Można
powiedzieć: to, co "dzieje się" we wnętrzu Trójcy, jest
"życiem wewnętrznym Dobra".
Powiedziałem:
"pole poświęceń". Balthasar mówi, że "między
boskimi »hypostazami« rozciągają się nieskończone przestrzenie
wolności, które nie dopuszczają do tego, aby wszystko stopiło się
w ściśnioną, zduszoną tożsamość. Akt ojcowskiego poświęcenia
domaga się własnej przestrzeni wolności, akt przyjęcia siebie
jako daru i wdzięczności Syna swojego, akt pochodzenia Ducha, który
podnosi do światła najbardziej wewnętrzną miłość obydwu,
potwierdza i wznieca jeszcze swoją. Choć wymiana może być nie
wiem jak intymna, wymaga podtrzymania różnicy." Zaskakujące
jest wprowadzenie metafory przestrzeni we wnętrze Boga. Oczywiście,
jest to metafora. Niemniej, jak każda inna, również ona ma jakieś
zakorzenienie w człowieku. Czy nie wydaje nam się, że w naszej
duszy nasza nadzieja czy nasza miłość znajdują się "głębiej"
niż nasze myśli o jutrzejszym posiłku? Nikt ostrzej niż Bergson
nie protestował przeciwko narzucaniu na świadomość kategorii
przestrzeni, a przecież sam pisał o "Ja powierzchniowym"
i "Ja głębinowym". Po co jednak potrzeba Balthasarowi
przestrzeni w Bogu? Oczywiście, mówiąc o wewnętrznej wymianie
darów między Osobami Trójcy, musimy usunąć z myślenia "wszelkie
przedtem i potem", niemniej "aby wolność absolutna mogła
się rozwijać, musi zabezpieczyć sobie przestrzeń gry. Jako
wydarzenie miłości i szczęścia właśnie." Z "gry"
tej trzeba wykluczyć to, co specyficznie ludzkie, wszelkie "dobrze
o tym wiedziałem" lub "tego lub nie tego oczekiwałem",
"zawiodłem się", "rozczarowałem", "a
jednak byłem w błędzie", "zapominam o swym bólu",
a także jakieś: "rozraduj się", "powróć",
"przyjdź", "odejdź" itp. Nie znaczy to jednak,
że bez znaczenia pozostaje również świadomość szczęścia, jaka
spoczywa u podłoża międzyludzkiej miłosnej gry. Świadomość ta
dostarcza konkretnego materiału dla języka symbolicznego,
przenoszącego doświadczenia ludzkie w obszary, w które ani oko,
ani ucho nie sięga. Czy dotyczy to również momentu wyboru jako
istotnego elementu ludzkiego doświadczenia wolności? Teologowie
widzą w nim pewną niedoskonałość; wybór zakłada wielość
możliwości, niepewność, wahanie.
Leibniz
z kolei mówi o "wyborze najlepszego ze światów". Myślę,
że z wyborem jest podobnie jak z ludzkim doświadczeniem szczęścia.
On także może stać się materią języka symbolicznego, który
stawi nam przed oczy "wiekuisty wybór" - wybór, który
trwa jak absolutna wierność absolutnej miłości, uosobionej w
Duchu Świętym. W końcu, jeśli zdaniem Balthasara, "nie
należy wyrzucać z Absolutu podstawowego aktu filozoficznego
zdziwienia", to tym bardziej nie należy pozbawiać Go czegoś z
tej pięknej i szlachetnej, a zarazem radosnej dumy, jaka powstaje w
człowieku, ilekroć prostuje sobie kręgosłup i z niewolnika staje
się istotą wolną.11
Wolność
jest przede wszystkim "posiadaniem siebie". Osoby Trójcy
Świętej posiadają siebie. Na tym zasadza się ich wolność.
Doskonałym wyrazem wolności jest to, że są "darem dla
siebie". Ale do tego, by być darem, nie wystarcza sama wolność,
potrzebna jest także miłość. Życie wewnętrzne Osób w Trójcy
Świętej jest aktem miłości. Z kolei nie byłoby tego aktu, gdyby
Bóg nie był absolutem Dobra.
Nie
było moim zamiarem przedstawienie tutaj pełnej teologii
trynitarnej. W gruncie rzeczy wciąż interesuje nas bardziej
człowiek niż Bóg. Nie mogę jednak pominąć sprawy, która z
jednej strony wiąże się z zagadnieniem pochodzenia Ducha Świętego,
a z drugiej z wpływem, jaki wywiera na współczesną teologię tzw.
"filozofia dialogu". O ile pochodzenie ("zrodzenie")
Syna Bożego pozwalało się rozumieć dzięki jakiejś analogii z
ludzkim poznaniem - Syn jest "Słowem", które wyraża
bogactwa Ojca - to gorzej było z pochodzeniem Ducha Świętego. Czy
pochodzi od Ojca i Syna czy od Ojca przez Syna? Czy musi być osobą?
Być może nawiązanie do filozofii dialogu rzuci nieco światła na
te niejasności, być może nieco bardziej przybliży nam - poprzez
jeszcze jedną symbolikę - widok wewnętrznej wolności Boga.
Nikt
nie może być dobry w samotności. I nikt nie może być dobry z
konieczności. Dwie te zasady stoją u podstaw wielości Osób w
jednym Bogu oraz otwierają możliwość wewnętrznej wolności Boga.
Dlaczego nikt nie może być dobry w samotności? Nie tylko dlatego,
że aby być dobrym, trzeba być dobrym "dla kogoś", ale
również dlatego, że aby być dobrym, trzeba wiedzieć, że i jak
się jest dobrym. Zachodzi pewna analogia między stosunkiem Ojca i
Syna a stosunkiem między poznającym a poznaniem. Syn jest Słowem,
które wyraża bogactwa Ojca - jest "obrazem Boga
niewidzialnego". Bóg odnajduje w Synu swą nieskończoną
dobroć. "Widzi" ją przede wszystkim w ofierze Syna.
Ofiara ta jest jednak również Jego ofiarą, ponieważ dzięki
miłości stanowi jedność z Synem. Miłość, która buduje
jedność, jest wyrazem wolności - wolności Ojca i Syna. Z niej to
"pochodzi" Duch Święty - "Duch jedności i miłości".
Można powiedzieć: Duch - to owoc "wiekuistego wybrania",
którym Syn wybiera Ojca i Ojciec Syna ku absolutnemu pojednaniu. A
pojednanie takie jest "wewnętrzną prawdą Boga".
Myśl
teologiczna - mam na myśli przede wszystkim myśl Balthasara -
ukazuje nam Boga jako istotę "dogłębnie" dramatyczną.
Jako istota dramatyczna, Bóg jest kimś więcej niż "absolutem
istnienia". Jest On raczej "absolutem Dobra", które
"przyjęło postać bytu". Dobra nie należy pojmować po
plotyńsku, jako zamknięte w sobie, szczęśliwe z powodu siebie,
zwarte w kamienną jedność. Dobro jest trój-Osobowe, przepełnione
miłością, wiedzą i samowiedzą, wewnętrznie wolne.
Tak
więc, aby przybliżyć się choć trochę do rozumienia Boga, trzeba
się wznieść w myśleniu poza "byt i nie-byt".
Spotkanie
wolności skończonej i Nieskończonej
Spotkanie
wolności skończonej i Nieskończonej nazywamy wyzwoleniem. Zaczyna
się ono od "nawrócenia", a kończy "przebóstwieniem"
człowieka. Dzieło przebóstwienia dokonuje się dzięki szczególnej
pomocy Boga, w której Bóg "uczłowiecza siebie". Widzimy
to w żywej postaci Jezusa Chrystusa. Na drodze przebóstwienia
czyhają na człowieka dwa niebezpieczeństwa. Jedno polega na
"zatraceniu się" w Bogu. Człowiek stając w obliczu Boga,
zapomina o sobie, wyrzeka się siebie i zamienia w kroplę, która
ginie w bezgranicznym morzu boskości. Drugim niebezpieczeństwem
jest grzech. Człowiek buntuje się przeciwko Bogu i podnosi swą
skończoną wolność do rangi nieskończoności. Obydwa
niebezpieczeństwa odsłaniają jeszcze wyraźniej granice ludzkiej
wolności. Czytamy: "wolność skończona, chociaż nie można
jej odmówić momentu absolutu, nie ma władzy nad własną podstawą
ani nad swym spełnieniem; aczkolwiek jest posiadaniem siebie, to
jednak nie sama dała sobie siebie (musi siebie zawdzięczać) i stąd
nie ogarnia swej istoty, może się więc spełnić wyłącznie poza
sobą"12 . Moment nieskończoności przenikający wolność
sprawia, że nadal kieruje się ona ku dobru, ale zamknięcie w
opłotkach skończoności powoduje, że kusi ją nicość i
grzech.
Chrześcijaństwo
broni jednak przed samounicestwieniem. Balthasar cytuje tekst rozmowy
z Bogiem, w którym Mikołaj z Kuzy przedstawia "klasyczne"
rozwiązanie dylematu spotkania skończoności z Nieskończonością:
"Jak możesz mi dać Siebie, jeśli wpierw nie dałeś mi mnie?
Gdy odpoczywam w ciszy zapatrzenia, odpowiadasz mi w głębi mojego
serca: bądź swoim, a ja będę twoim. O Panie, zapachu wszelkiej
słodyczy, oswoiłeś moją wolność, aby wedle mego upodobania
należała do mnie. Inaczej pogwałciłbyś ją, nie możesz bowiem
być mój, jeśli ja nie jestem swój. A ponieważ oswoiłeś mnie z
moją wolnością, nie zmuszasz mnie, lecz czekasz, aż sam wybiorę,
by należeć do siebie."13
Powracamy
do pojęcia posiadania siebie. Jak w Trójcy Świętej, tak w
człowieku warunkiem miłości, czyli wzajemności z innym, także z
Bogiem, jest wolność pojęta jako samodzielność osoby, określona
słowami: "posiadanie siebie". Miłość jest jednaniem,
które potwierdza i podtrzymuje inność. Im bardziej oddany Bogu
jest człowiek, tym bardziej jest "sobą u siebie". Kropla
wody nie znika w morzu, lecz pomimo swej znikomości odbija w sobie
blask całego słońca.
Drugim
niebezpieczeństwem jest grzech. Czym jest grzech z punktu widzenia
dramatu skończonej i Nieskończonej wolności? Mówiąc najkrócej:
jest iluzją nieskończoności powstałą w łonie wolności
skończonej. Wolność skończona "gra rolę" wolności
Nieskończonej. Umożliwia jej to moment nieskończoności, który
przecież niejako z natury w niej tkwi.
Grzech
nie leży w samej cielesności człowieka ani samym rozumie czy woli.
Jego gniazdo znajduje się głębiej. Pozostaje w ścisłym związku
z mieniącą się tysiącem barw i odcieni, kuszącą i przerażającą,
świadomością wolności. Czytamy: "spostrzeżenie w łonie
własnej wolnej samoświadomości momentu absolutnego może
spowodować, że wszystko, co w moim duchu relatywne i przypadkowe,
zostanie uznane za możliwe do wykluczenia, a wydobyte na jaw
władające mną to, co wyłącznie absolutne. Początek i cel
świadomości indywidualnej zostają rozmyte w tym, co stale trwa, co
w moim wnętrzu jedynie rzeczywiste, prawdziwe i dobre - atman, który
jest tożsamy z brahmanem. Rozumiane po chrześcijańsku stworzenie,
jako dobre i godne wdzięczności dzieło potężnego i dobrego
boskiego Stwórcy, ukazuje się teraz - w porównaniu z tym, co w
duchu jedynie rzeczywiste - jako nieprawdziwe, nierzeczywiste, a stąd
także jako to, co nie powinno istnieć. Liczy się wyłącznie
absolutny punkt we mnie, wedle którego wszystko odmierzam i
urządzam, punkt, który jest jednocześnie ponad mną i we mnie -
ponad mną, o ile wszystko, co relatywne i ograniczone, w czym
dojrzewa moje psychologiczne Ja, musi zostać poddane temu, co
jedynie istotne, a także we mnie, o ile dopiero przez taką ofiarę
osiągnięta wolność zostaje przeze mnie złożona, skryta i
uobecniona »mojej« istocie."14 Wolność nie jest już "dana
z góry", lecz jest własnym dziełem człowieka. Wdzięczność
wolności jest wdzięcznością skierowaną ku sobie.
Nieco
dalej czytamy: "wybierający ustanawia siebie miarą dobra i tym
samym poddaje dobro pod własne siły. To właśnie jest główną
pokusą: w autonomii »bycia jak Bóg, wiedząc, czym jest dobro i
zło« (Rdz 3,5); przeciwko temu grzechowi głównemu walczył
Chrystus, demaskując faryzeizm."15
Autor
uważa, że z taką "absolutyzacją" wolności skończonej
spotykamy się we wschodnich religiach, u przedsokratyków, w
tradycji arystotelesowskiej u Awerroesa, w niemieckim idealizmie, u
Fichtego, u Feuerbacha i Marksa.
Wolność
skończona, która uznaje siebie za wolność Nieskończoną, popada
w sprzeczność. Wolność jest tym, czym nie jest, a nie jest tym,
czym jest. Ale świadomość dąży do przysłonięcia tej
sprzeczności. Akt zasłaniania siebie i wynik aktu - zasłonięcie
wolności, biegną równocześnie. "W równoczesności obu tkwi
zło zakłamania." Mówiłem wyżej: iluzja. Teraz trzeba się
poprawić: samozakłamanie. Kiedyś na słynnym seminarium heglowskim
mówił Aleksander Kojčve, że człowiek jest jedynym miejscem na
świecie, na którym nieprawda, czyli "nierzeczywistość",
staje się rzeczywistością i działa, jakby była bytem. Takim
"bytem nierzeczywistości" jest właśnie samozakłamanie
wolności. Kłamstwo daje radość z posiadania siebie - posiadania,
które ani samo w sobie nie jest posiadaniem, ani nie ma tego, co ma,
bo właśnie traci siebie.
Czy
zakłamana wolność jest w stanie wyzwolić się ze swego kłamstwa?
Niestety, nie. Samozakłamanie wolności nie jest w stanie samo
wyzwolić się z nieprawdy. Tylko Bóg może rzucić światło w
mroki takiego zakłamania.16
Kierkegaard
a wymiar wdzięczności
Wspomniałem
na początku niniejszych analiz o źródłowej perspektywie, która
wyznacza sens teologicznych badań nie tylko zagadnienia wolności,
ale również wszelkich innych zagadnień. Jest to perspektywa
wdzięczności. Na tym, jak się wydaje, polega obecność wiary w
myśleniu teologicznym, że myślenie to jest odpowiedzią rozumu na
dar przez Boga dany. A darem jest wszystko. Darem jest wspaniałość
zmysłowego świata, radość i szczęście świata wewnętrznego,
darem są również cierpienia, ponieważ właściwie przeżywane
prowadzą do zbawienia. Nawet zło jest darem - "dopustem"
- Bożym, ponieważ jest próbą dla cnoty i możliwością
zwycięstwa dobra. Oczywiście, darem jest przede wszystkim wolność,
dzięki niej bowiem i dzięki pomocy łaski może się dokonać
"przebóstwienie" człowieka.
Powstaje
jednak pytanie: czy podstawowa świadomość wdzięczności nie jest
narażona na pęknięcia, poprzez które daje się słyszeć głos
przeklinający wszelki dar i tym sposobem gruntownie go
unicestwiający? Wystarczy jedno takie pęknięcie, by cała budowla
wdzięczności uległa rozsypce.
Pęknięcie
takie jest możliwe. Mówi o tym Soren Kierkegaard, a sprawę
przypomina spór, jaki wyłonił się przed kilkoma laty w związku z
pracami M. Theunissena, poświęconymi interpretacji pojęcia
"Selbst" (bycia-sobą) w Chorobie na śmierć
Kierkegaarda.17 Nie będę przedstawiał bliżej ani tym bardziej
rozstrzygał sporu o "Selbst", powiem tylko, co może z
niego wyniknąć dla naszej sprawy wdzięczności.
Wśród
wielu postaci rozpaczy, jakie dotykają człowieka, wymienia
Kierkegaard rozpacz "z powodu bycia sobą". Czytamy:
Najbliższym
stopniem jest objawiona rozpacz, rozpacz nad sobą samym. Jakaś
dziewczyna rozpacza z miłości - z powodu straty ukochanego, czy to,
że umarł, czy to, że nie dochował jej wiary. Nie jest to rozpacz
objawiona, ale rozpacz nad sobą. Ta jej osobowość, której
pozbyłaby się natychmiast, gdyby ukochany został "jej"
ukochanym, ta osobowość staje się dla niej męką, z chwilą gdy
jest osobowością bez "niego"; ta osobowość, która jej
została, zresztą w innym rozumieniu tego słowa równie
zrozpaczona, która była jej bogactwem, staje się okropną pustką,
skoro "on" umarł, czy też ją porzucił, skoro przypomina
jej fakt, iż się zawiodła. Spróbuj powiedzieć takiej
dziewczynie: "Niszczysz się, kochanie", odpowie na pewno:
"O nie, męka polega na tym właśnie, że nie mogę siebie
zniszczyć."18
Pęknięcie
duszy, przez które przenika rozpacz, unicestwia wszelką myśl o
wdzięczności. Świat przestaje być piękny, ludzie obiecujący.
Ziemia staje się "ziemią wygnania", bez "zielonych
pastwisk", na których pasie swe owce dobry pasterz. Kto nie
jest w stanie pojednać się ze sobą, ten nie jest w stanie pojednać
się ze światem i Bogiem. Czy rozpacz, o której mowa, może
prowadzić do grzechu "zakłamania", w którym wolność
skończona będzie grać rolę wolności Nieskończonej - grzechu, o
którym mówił Balthasar? Czy z rozpaczy z powodu bycia sobą może
narodzić się pokusa "będziecie jako Bóg"? Wydaje się,
że bardziej realna jest inna możliwość - możliwość
radykalnego, etycznego i metafizycznego odwetu. Skoro przeklęte jest
moje bycie sobą, niech będzie przeklęte każde inne bycie sobą. W
postawie tej nie ma "udawanej boskości". Nie ma też
demonizmu - przynajmniej na razie, choć ustawione przy tej drodze
znaki ku demonizmowi prowadzą. Jest w niej natomiast zwykła,
zagubiona i skrzywdzona ludzkość. Jeśli można tu mówić o
grzechu, to jest to grzech "bycia człowiekiem" - istotą,
nie tylko narażoną na krzywdę, ale zawsze gdzieś i kiedyś
skrzywdzoną. Krzywda rodzi świadomość krzywdy, świadomość
krzywdy pomnaża krzywdę, pomnożona krzywda rodzi odwet, a odwet
niszczy przede wszystkim samego skrzywdzonego i tym sposobem prowadzi
do jeszcze jednej "śmierci człowieka".
Rozpacz,
która unicestwiła wdzięczność, zamknęła człowiekowi drzwi do
zrozumienia zbawczych dziejów spotkań wolności skończonej z
Nieskończoną. Po co człowiekowi te spotkania, skoro jego marzeniem
jest stać się - nie Bogiem, lecz kamieniem? Czy to nowy grzech
człowieka, czy jakaś inna odmiana grzechu pychy? Pozostawmy to
pytanie teologom.
Jest
jeszcze druga sprawa - sprawa otwarcia świadomości na dobro.
Należałoby raz jeszcze przemyśleć koncepcję "woli",
która będąc zawsze nastawiona na dobro, nawet gdy czyni zło,
czyni je, ponieważ widzi w tym dobro dla siebie. Cytowałem wyżej
słowa św. Augustyna: "Dla siebie nas, Boże, stworzyłeś..."
Ale czy Augustyn znał wszystkie imiona rozpaczy? Czy nie pisał
swych Wyznań w nastroju najgłębszej wdzięczności? My jesteśmy w
innej sytuacji: znamy rozpacz i znamy zakorzenioną w niej potęgę
odwetu. Pamiętamy: odwet zniszczył podstawy wspaniałomyślności.
Czy bez wspaniałomyślności możliwe jest otwarcie na jakiekolwiek
dobro? Czy świadomość, która uległa obsesji odwetu, widzi w
odwecie dobro dla siebie? Czy w ogóle formuła "dobro dla
siebie" nie jest wewnętrznie sprzeczna? Nawet jeśli świadomość
widzi w odwecie jakąś "korzyść", czy jakąś
"przyjemność", to czy można mówić, że jedno i drugie
jest "dobrem"? Rzecz w tym, że porażona odwetem i poddana
fatalistycznej sile samozniszczenia świadomość niszczy również
swe własne skierowanie na dobro. Jej celem staje się zło - zło
jako własny interes, jako własna przyjemność, jako własna
rozkosz. Okoliczność, że niekiedy usiłuje się usprawiedliwić
swą postawę za pomocą mniej lub bardziej racjonalnej argumentacji,
w niczym nie zmienia podstawowej sytuacji. To normalne, że zło
szuka racjonalizacji, skoro dobro usprawiedliwia się samo przez się.
Czyżby w związku z tym trzeba było poddać krytycznej rewizji tę
piękną zasadę, że człowiek zawsze czyni zło dlatego, iż ma
złudzenie dobra? A może są wyjątki? Może należałoby
powiedzieć: jest tak dopóty, dopóki nie pojawi się zasada odwetu.
Wtedy gotów jest czynić zło dlatego, że właśnie jest złem.
To,
oczywiście, musi prowadzić do zmiany obrazu Augustyńskiego "dla
Siebie stworzyłeś...", umieszczonego w "sercu"
człowieka. Świadomość "dla Siebie stworzyłeś..." -owe
"nie sobie żyjemy, nie sobie umieramy" - jest bezustannie
kwestionowana świadomością "inaczej, całkiem inaczej".
Dla kogo nas stworzył? Jeśli "dla siebie", ale "inaczej",
to znaczy, że "nie dla siebie", a więc "dla was",
"dla ciebie jednego", "dla ciebie jednej", "dla
narodu", "dla państwa" itd. Wymiar "innego"
otwiera wszelkie możliwości dramatyczne od św. Piotra po Judasza,
od eremity po rewolucjonistę, od homo sapiens po uprzedmiotowienie w
nieczuły głaz. Każda utopia może sobie znaleźć tu miejsce. Ale
każdorazowe "inaczej", każdy "inny" i "całkiem
inny" jest ścigany i prześcigany przez absolutnie Innego,
który ogarnia wszystko, nawet odwet. Czym kończy się ten dramat?
Niezależnie od tego, w którą stronę potoczą się losy człowieka,
pozostanie pełne napięć doświadczenie "posiadania i
nieposiadania siebie", połączone z niejasnym przeczuciem pełni
"bycia sobą", jaką w swej "inności" osiąga
każda z trzech Osób w jednym Bogu.
Przypisy:
1.
G. Greshake, Der dreieine Gott. Eine trinitarische Theologie, wyd.
Herder 1997, s. 173.
2.
H. Urs von Balthasar, Theodramatik, II, Die Personen des Spiels.Teil
I, Der Mensch in Gott, Einsiedeln 1976, s. 180.
3.
Dz. cyt., s. 182.
4.
H. Urs von Balthasar, Theodramatik, III, Die Handlungen, Einsideln
1980, s.129.
5.
Por.: J. Tischner, Świat ludzkiej nadziei, Kraków 1975.
6.
Dz. cyt., s. 190.
7.
G. Greshake, dz. cyt., s. 115.
8.
M. Bieler, Freiheit als Gabe. Ein schopfungstheologischer Entwurf,
wyd. Herder, 1991, s. 220.
9.
Theodramatik, II/1, s. 234.
10.
Tamże, s. 232.
11.
Wszystkie cytaty w powyższym passusie pochodzą z Theodramatik II/1,
s. 232-234.
12.
Tamże, III, s. 127.
13.
Tamże, II/1, s. 262.
14.
Tamże, III, s. 131.
15.
Tamże, III, s. 131-132.
16.
Tamże, III, s. 151.
17.
Por.: Materialen zur Philosophie Soren Kierkegaards, hrsg. von. M.
Theunissen und W.Greve, Frankfurt 1979. Sprawę przedstawia M. Bieler
w: dz. cyt., s. 114-138.
18.
S. Kierkegaard, Bojaźń i drżenie. Choroba
na śmierć, tłum. J. Iwaszkiewicz, Warszawa 1969, s. 155