Osiem do 6

oryginał: Eight


autor: Lily Elizabeth Snape


Tłumaczenie za zgodą autorki


Tłumaczenie: akumaNakago


Do tłumaczenia: http://www.fanfiction.net/s/5354971/6/Osiem


Angst/Hurt/Comfort - Harry P. & Severus S.


Ostrzeżenia: wspomnienia o znęcaniu, kary cielesne, nadużywanie alkoholu itd. itp.



Ośmioletni Harry ma parszywych opiekunów, ale nie dlatego Severus przejmuje pieczę nad chłopcem. Prędzej chyba z czystego masochizmu.




Osiem



Rozdział pierwszy


- Severusie, mam dla ciebie dość zaskakujące nowiny - zaczął Dumbledore, wzdrygając się lekko. Od zniknięcia Voldemorta w 1981 roku świetnie wiedział, że nie cierpiałem opuszczać lochów. Nie potrafiłem znieść poczucia wstydu, chociaż nie wiedział o tym nikt poza Albusem, oczywiście. Ze względu na tę jego wiedzę właśnie dyrektora starałem się unikać najbardziej ze wszystkich.


Usiadłem w jego największym skórzanym fotelu, moim ulubionym, ponieważ można w nim było utonąć. Przyglądałem się artefaktom i błyskotkom wypełniającym jego wielki gabinet - patrzyłem wszędzie, byle nie na samego dyrektora.


- Niedawno w sprawach Hogwartu odwiedziłem Ministerstwo i poczułem coś w rodzaju nostalgii. Udałem się na dół, do sali rejestrów, i zażądałem wglądu do aktu urodzenia Harry'ego Pottera.


Przesunąłem się na skraj fotela, żeby wstać.


- Albusie, co to ma wspólnego ze mną? Jestem akurat w trakcie warzenia bardzo delikatnego eliksiru, cała moja praca pójdzie na marne, jeśli nie będę doglądać procesu!


- Usiądź, mój chłopcze. To ma z tobą bardzo wiele wspólnego. Jak wiesz, gdy ktoś staje się więźniem Azkabanu, wszystkie jego czarodziejskie i prawne kwestie ulegają zerwaniu. Kiedy czytałem akt urodzenia małego Harry'ego, Syriusz Black nie figurował już w nim jako opiekun i ojciec chrzestny, jak miało to miejsce, gdy dziecko przyszło na świat. Jego nazwisko zostało zastąpione przez dane opiekuna wybranego przez matkę. Masz pojęcie, kto to może być? - Dumbledore wlepiał we mnie wzrok. Czułem to raczej niż widziałem.


- Wybór Lily? Lily nie miała w szkole bliskich znajomych, o czym znakomicie wiesz. Nie zamierzam udawać, że trzymałem rękę na pulsie jej prywatnego życia, po tym, jak skończyliśmy szkołę. Doprawdy, Albusie...


- Nie przychodzi ci na myśl ani jedna osoba, która była jej bliska, Severusie?


- Z całą pewnością nie chcesz powiedzieć, że... ja, dyrektorze? - Czy Lily ze wszystkich osób na świecie faktycznie wybrała mnie?


- Nikt inny. Teraz tylko od ciebie zależy, co zrobisz z dzieckiem. Naturalnie pomogę ci pozałatwiać sprawy, jeśli się na to zdecydujesz. Skontaktowałem się już z jego obecnymi opiekunami i dowiedziałem się, że bardzo by chcieli, aby chłopiec wrócił do naszego świata. Zastanów się nad tym. - Machnął pomarszczoną dłonią, sygnalizując, że mogę odejść.


Podszedłem do drzwi, po czym oparłem się o ścianę. Postanowiłem. Nie mogłem odmówić czegokolwiek jedynemu przyjacielowi, jakiego miałem w całym życiu, nawet jeśli już nie żył.


- Skoro takie było życzenie Lily, to zajmę się dzieckiem. - Chociaż tyle mogłem zrobić. Było nie było, Lily oszczędziła mi wiele bólu za naszych szkolnych lat, a Harry jako niemowlę nieświadomie uwolnił mnie od paskudnej podwładności.


Albus podskakujący do mnie i klepiący mnie w czarno odziane ramię niesamowicie przypominał mi chochlika bawiącego się w świetle księżyca.


- Wspaniale, wspaniale. Postaramy się więc o stałą opiekę.


Aportowaliśmy się do Ministerstwa, gdzie zadbaliśmy o niezbędne podpisy, magiczne i pisemne, a potem zostawił mnie z mugolskim adresem. Krzywiąc się na głęboko wcięty, ciemny mugolski garnitur, który miałem na sobie, zdecydowanym krokiem szedłem w dół Privet Drive. Z każdą sekundą coraz bardziej żałowałem swej głupiej, sentymentalnej decyzji. Od kiedy to Severus Snape polegał na emocjach przy podejmowaniu decyzji? "Od kiedy dotyczy to Lily" - odpowiedziałem sam sobie.


Głośno zapukałem do drzwi domu numer cztery, w których chwilę później pojawiła się kokietująca mnie pani domu.


- Pan zapewne jest panem Snape'em? - upewniła się fałszywie słodkim głosem.


- Profesorem Snape'em - odparłem drwiąco. Już zdążyłem zacząć gardzić tym stworzeniem z twarzy przypominającym konia. W niczym nie była podobna do swojej siostry.


- Nie spodziewaliśmy się pana tak szybko - stwierdziła, wychodząc przed drzwi. - Sądzę, że mały Harry jeszcze nie jest gotowy. Może wróci pan za tydzień czy coś koło tego? Tak się umawiałam z panem Dumbledore'em.


- Z dyrektorem Dumbledore'em - poprawiłem. - I nie zamierzam wracać później. Z drogi.


Wyplułem słowa z taką siłą i złośliwością, że paskudna baba, piszcząc z oburzeniem, wpuściła mnie do środka. Zaprowadziła mnie do salonu.


- Przygotuję herbatę, a Harry w tym czasie się spakuje. Harry, kochanie? - zanuciła.


Nazwała mnie "kochaniem"?


- Tak, proszę pani? - natychmiast odpowiedziałem z mojego legowiska. Lubiłem uważać moją komórkę za coś w rodzaju kryjówki, może jaskinię; za cokolwiek, byle nie za to, czym faktycznie była. Nie wyszedłem z niej jednak. Nigdy tego nie robiłem, dopóki mi nie kazano.


- Chodź do kuchni, słoneczko - zawołała. To było naprawdę dziwne. Musiała udawać przed gościem. Ale goście nigdy mnie nie widywali, szczególnie dzień po ukaraniu. Gdy zamykałem drzwi do komórki na zasuwkę, wysoki, chudy mężczyzna o surowej twarzy krzyknął do mnie:


- Spakuj wszystkie rzeczy. Już tu nie wrócimy.


Patrzyłem to na niego, to na ciotkę Petunię. Kogo miałem słuchać? W końcu stwierdziłem, że skoro on mnie zabierał, to lepiej, żebym słuchał jego. Ciotka Petunia minęła mnie w pośpiechu.


- Pozwólmy mu w spokoju pożegnać się ze starym domem. Herbatę wypijemy na tarasie, dobrze?


Wyprowadziła go na zewnątrz, ale on wyraźnie nie był z tego zadowolony. Zastanawiałem się, o co tu chodziło. Dokąd mnie zabierał? Wydawał się strasznie okropny - czy zrobiłem coś złego? Takie i podobne myśli krążyły mi po głowie, gdy pakowałem zapasowe ubranie do szkolnej torby. Wiedziałem, że muszę zostawić podręczniki; nie były moje. Zabrałem moje uratowane ze śmietnika zabawki i złamany ołówek... i wszystko inne, co do mnie należało. Wysprzątałem komórkę najlepiej jak umiałem, złożyłem leżankę i koc, a potem na dobre zamknąłem drzwi za sobą.


Zarzuciłem torbę na ramię, po czym jak najprędzej ją zdjąłem. To nie był dobry pomysł. Czekałem w drzwiach na odpowiednią chwilę, ale mężczyzna zauważył mnie i podszedł do mnie szybko.


- Czas na nas - stwierdził i wyszedł przez frontowe drzwi. Poszedłem za nim nie oglądając się za siebie.


Taksówką pojechaliśmy na dworzec King's Cross, gdzie wsiedliśmy do pociągu na siódmym peronie. Jechał do Manchesteru, więc wiedziałem, że podróż będzie długo trwała. Tyle pytań chciałem mu zadać, ale nie ośmieliłem się. Wiedziałem, co się działo, kiedy odzywałem się niepytany. Praktycznie musiałem biec, aby za nim nadążyć. Spojrzał na mnie tylko raz, gdy czekaliśmy, i widziałem, jak jego twarz wykrzywia nienawiść. Gdybym umiał czytać w myślach, pewnie usłyszałbym w jego głowie: "Bezwartościowy świr" albo coś podobnego.


Gdy tylko wsiedliśmy do pociągu, zaprowadził mnie do przedziału. Tutaj nie było takiego tłoku jak w metrze, więc mieliśmy trochę miejsca dla siebie. Stanąłem w drzwiach, zastanawiając się, dokąd iść. wiedziałem, że nie wolno mi usiąść na fotelu, ale miałem nadzieję, że pozwoli mi siedzieć na podłodze. Naprawdę nie miałem ochoty stać całą drogę do Manchesteru.


Miniaturowy James Potter po prostu sobie stał; Harry był łudząco podobny do swego przeklętego ojca. Z głębokim namysłem wlepiał wzrok w podłogę. "Pewnie zastanawia się nad inwektywami." Patrzyłem na niego z niechęcią, zdecydowanie postanawiając, że zyskam nad nim przewagę.


- Siadaj - rozkazałem, a ten zuchwały bachor ośmielił się usiąść na podłodze! Złapałem go za ramię i posadziłem na fotelu, w duchu z zapałem przeklinając decyzję zajęcia się nim. Jęknął cicho, lecz zdecydowałem się nie zwrócić na to uwagi. Ten mały gnojek nauczy się, gdzie jego miejsce. Nic dziwnego, że siostra Lily tak chętnie się go pozbyła. Nie mogłem uwierzyć, że na czas podróży założył swoje najgorsze ubrania do zabawy. Ten strój musiał być używany do rugby albo innej nonsensownej gry tego rodzaju. I musiał się tym zajmować tuż przed tym jak po niego przyjechałem; miał potargane włosy, brudną twarz i ręce. Zauważyłem, że po chwili przyciągnął kolana do brody. "Niewątpliwie się dąsa. Niech mu będzie, przynajmniej jest cicho."


Zamknąłem oczy. Obudziłem się, kiedy ogłaszali Manchester. Miałem wrażenie, że gapił się na mnie gdy spałem, kiedy jednak spojrzałem na niego, wzrok znowu miał utkwiony w podłodze. Zdziwiłem się, że też nie spał całą tę długa podróż. "Pewnie uważa, że jest za duży na drzemki. Ma przecież aż osiem lat!"


Skinąłem brodą, a on podążył za mną na peron. Ostatni etap podróży był najbardziej nieprzyjemny. Przeklinałem Dumbledore'a, który nalegał na użycie mugolskich środków transportu.


- Tylko wystraszysz to dziecko magicznymi sposobami podróżowania. Nie zaczynaj ze złej strony - łajał mnie dyrektor.


Wgramoliliśmy się do taksówki i ruszyliśmy coraz bardziej nierównymi drogami do Ashton-under-Lyne. Kiedy żałosny dom mojego dzieciństwa znalazł się w polu widzenia, musieliśmy wysiąść, bo kierowca twierdził, że bruk zniszczy mu podwozie. Zapłaciłem mu, ale nie dałem napiwku; odjechał, gestykulując obelżywie.


Pierwotnie zamierzałem zabrać dziecko do Hogwartu, uznałem jednak, że gonienie nicponia po wielkim zamczysku byłoby zbyt wielkim kłopotem. Gdy wlekliśmy się w dół, do stóp wzgórza, rozmyślałem, czy aby nie popełniłem kolejnego błędu. Czułem, że w miarę jak zbliżaliśmy się do tej nory, żołądek coraz bardziej wypełniało mi przerażenie i kwas. "Zawsze możemy rano wyjechać" - stwierdziłem. - "Do diabła z Dumbledore'em, zwyczajnie aportujemy się do Hogsmeade." Od razu poczułem się nieco lepiej.


KONIEC

rozdziału pierwszego



Rozdział drugi


Chłopiec przewrócił się, kiedy wchodziliśmy na kamienne schody prowadzące do mojego domu. Zatrzymałem się, oczekując jęków i płaczu. Lecz on się momentalnie pozbierał i obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem. "Dumny, arogancki, gryfoński!" - pomyślałem. Muszę jednak przyznać, że byłem pod pewnym wrażeniem. Mniej stoicyzmu widziałem u Crabbe'a podczas śmierciożerczych spotkań. "Czyżbym porównywał go do Crabbe'a? James byłby wściekły!" Zachichotałem na tę myśl.


Otarłem krew z dłoni, podczas gdy mężczyzna śmiał się ze mnie. Byłem pewny, że mnie uderzy, ale on po prostu poszedł dalej. Upewniłem się, że wszystko czerwone wytarłem w rękawy, żeby niczego nie pobrudzić. Kiedy weszliśmy do domu, ledwie zdołałem powstrzymać kaszlnięcie. Tam było tak brudno! I tyle kurzu! Wszystko, dosłownie wszystko było pokryte warstwą popiołu, dosłownie jakby kominek eksplodował. Wyglądało na to, że nie było tam nikogo od bardzo, bardzo dawna.


Robiło się ciemno, więc zapalił kilka świeczek na pokrzywionym gzymsie ze starego drewna. Uśmiechnął się do mnie szyderczo, a potem poszedł schodami na górę. Zamknąłem drzwi zewnętrzne i przekręciłem klucz w zamku, mając nadzieję, że dobrze robię. Gdy wrócił, wydawał się prawie zakłopotany. Może nie chciał, aby ktokolwiek widział, jak tam było brudno; ciotka Petunia umarłaby ze wstydu!


Przebrał się. Miał teraz na sobie coś, co wyglądało jak czarna damska sukienka. Pod nią nosił spodnie, a na niej długi płaszcz. Pomyślałem, że to dziwny strój na lato.


- Jesteś głodny? - spytał.


Wiedziałem, że mnie podpuszcza. Gdyby chciał, żebym zjadł, po prostu coś by mi dał.


- Nie, proszę pana - wychrypiałem. Nie odzywałem się od kilku godzin, a kurz w powietrzu dodatkowo mi przeszkadzał.


- No cóż, dobrze, to chodź za mną.


Znowu zaczął się wspinać na piętro, tym razem mamrocząc coś pod nosem. Poszedłem za nim aż do małej sypialni, która była zadziwiająco czysta. Tam też był niewielki kominek z otoczonym kamieniami paleniskiem. Na środku stało proste łóżko przykryte miękką narzutą, a w kącie szafa na ubrania. Przez małe okno widziałem sierp księżyca; we wnęce okiennej była nawet ławeczka. Zastanawiałem się, dlaczego mnie tam przyprowadził; chyba nie chciał, żebym ten pokój posprzątał najpierw? Reszta domu potrzebowała porządków o wiele bardziej!


- Odłóż swoje rzeczy i idź spać.


Głośno zamknął za sobą drzwi i odszedł.


Wszystkie moje rzeczy zmieściły się w szufladzie u dołu szafy. Nasłuchiwałem przez chwilę, żeby się upewnić, że nie ma go w pobliżu, po czym ośmieliłem się dotknąć narzuty. Była jak jedwab; jak skrzydełka wróżek albo pyłek skrzatów. Wyobraziłem sobie, że jestem na wyprawie badawczej i właśnie odnalazłem królestwo wróżek. W każdej chwili może się pojawić jej dwór, podskakując na podobnej do chmur jedwabnej tkaninie. Ukłonią się nisko i ona mnie zobaczy, i zrobi ze mnie rycerza, i da mi do wypełnienia same zadania wymagające odwagi.


"Przestań śnić na jawie! Zaraz zostaniesz przyłapany!" - pomyślałem. Westchnąłem. Wiedziałem, że łóżko nie było dla mnie. Może ten mężczyzna wróci później i sam będzie w nim spał. Rozejrzałem się. Uznałem, że najlepszym miejscem do spania będzie chyba kąt. Patrząc na cienki skrawek księżyca, położyłem głowę na ostatnim kamieniu paleniska, a następnie zamknąłem oczy, z całych sił zaciskając zęby. Czasami, jeśli zrobiłem to zasypiając, nie krzyczałem przez sen, kiedy pojawiły się koszmary.


Zaproponowałem jedyne dwie rzeczy, jakie zdołałem wymyślić: jedzenie i spanie. Miałem nadzieję, że zostanie w swoim pokoju przez całą noc; gdyby zaczął łazić po domu i naprzykrzać się, chyba bym oszalał. Był tylko o parę lat młodszy od moich pierwszoklasistów, a jednak był tak maleńki. Wyglądał na nie więcej niż cztery, pięć lat. Zastanowiwszy się nad tym, stwierdziłem, że przez cały ten czas powiedział tylko trzy słowa.


Rzucając Engorgio na swoje miniaturowe kufry, próbowałem wymyślić, jak niby miałem mu zapełnić czas, dzień po dniu, przez trzy miesiące. Co takie dzieci robiły? "Cóż, kiedy ja byłem dzieckiem, ukrywałem się po kątach, usiłowałem chronić matkę i wyżywano się na mnie." Nie chciałem, aby to samo działo się z Harrym, bez względu na to, jak bardzo przypominał mi Jamesa. W Hogwarcie dzieci grały w quidditcha, miały zwierzątka i przyjaciół. A przynajmniej większość z nich miała przyjaciół. Ja nigdy nie miałem do czynienia z niczym takim, ale większość uczniów miała.


Wtedy nie miałem żadnych przyjaciół i to się nie zmieniło, nie mogłem więc przedstawić chłopcu żadnych kolegów, z którymi mógłby się bawić. Nie znosiłem też zwierząt w swoim otoczeniu. Miotła w mugolskim sąsiedztwie nie podlegała dyskusji. "Będę musiał go zabrać na hogwarckie boisko" - postanowiłem. - "Ciekawe, czy lubi czytać. Lily uwielbiała czytać..." Zmusiłem się do niemyślenia o niej i skupiłem umysł na warzeniu Bezsennego Snu. Po silnej dawce eliksiru pochłonął mnie sen w mrocznym łóżku pana domu.


Obudziłem się o świcie. Gdzieś daleko piały koguty. Koty walczyły ze sobą w zapuszczonym ogrodzie. Słuchając innych nieznanych porannych odgłosów, myślałem o tym, że po życiu na zatłoczonym osiedlu ludzi średniej klasy w Surrey trochę czasu mi zajmie, zanim przyzwyczaję się do tego wiejskiego otoczenia.


Przeciągnąłem się i przekradłem do łazienki, modląc się, abym go nie obudził; nie mogłem się już powstrzymać. Zszedłem do kuchni, żeby się umyć. Czekałem, aż woda zmieni kolor z brązowego na przejrzysty, ale w końcu zadowoliłem się jasnożółtą. Rozejrzałem się za jakimś jedzeniem, żeby przyszykować śniadanie. Nie znalazłem żadnego.


Nie zostawił dla mnie listy obowiązków, jak zawsze robiła ciotka Petunia, więc musiałem zgadywać, od czego miałem zacząć. Prawie wszystko, co potrzebowałem, znalazłem w schowku na miotły. Nagle poczułem wielką wdzięczność, że nie musiałem tam spać. Pełno w nim było pajęczyn i martwych żuków.


Wilgotną szmatką przetarłem wszystkie powierzchnie w niewielkim salonie, płucząc czarną od brudu ścierkę po każdym meblu. Zwinąłem wiekowe, wzorzyste chodniki i wyszorowałem podłogę. Kiedy z tym skończyłem, na zewnątrz było już całkiem jasno. Miałem nadzieję, że mężczyzna nie będzie wściekły, że tak mało zdążyłem zrobić. Byłem ciekawy, czy tego dnia dowiem się, jak się nazywa.


Wyniosłem dywaniki do ogrodu - kotki uciekały mi spod nóg - i wytrzepałem je; kurz piekł mnie w oczy. Na szczęście między dwiema lichymi wierzbami był już rozciągnięty sznur do bielizny. Dywaniki były naprawdę dość ciężkie i trochę czasu zajęło mi zatachanie ich z powrotem do domu po tym całym wyczerpującym czyszczeniu ich. Uznałem, że w salonie nic już nie jestem w stanie zrobić, toteż przeszedłem do kuchni. Właśnie kończyłem wycierać szafki, kiedy wszedł on, wyglądający jakby wciąż jeszcze spał. Obaj nadal mieliśmy na sobie ubrania z poprzedniego wieczora.


- Co ty robisz, do jasnej cholery? - wrzasnął. Czy ten człowiek w ogóle potrafił normalnie mówić?


Zeskoczyłem z krzesła, na którym stałem, i odsunąłem się od mężczyzny jak mogłem najdalej.


- Przepraszam, proszę pana.


Co innego miałem do powiedzenia?


"Próbuje zarobić u mnie punkty, tak? Ten mały podlizywacz! Pogrywa sobie ze mną zupełnie jak głupi samozwańczy huncwoci z Dumbledore'em." - Połączyłem fakty w całość. Salon rzeczywiście prezentował się znacznie lepiej, lecz znaczenie miały wyłącznie intencje. Nie uda mu się tak łatwo mnie przekonać, chociaż wyglądał jak żałosny mały ulicznik.


- Umyj się i włóż najlepsze ubrania. Wychodzimy.


Musieliśmy iść na rynek; wiedziałem, że w końcu będzie głodny.


Czmychnął na schody, gdy przeczesywałem palcami włosy. "Lily zawsze mówiła, że długie włosy mi pasują..." Cholera! Nie cierpiałem, kiedy zmuszał mnie do rozmyślania o jego matce! Najbardziej żałowałem, że straciłem w niej towarzyszkę. Nigdy się nie dowiedziałem, czy między nami mogło być coś więcej; zamiast tego pochłonął mnie powab potęgi.


Poczułem jego spojrzenie na karku. Odwróciłem się i zobaczyłem do przyklejonego do kuchennej futryny. Nadal wyglądał jak obszarpaniec; czy on w ogóle słuchał, co do niego mówiłem?


- Powiedziałem, że masz włożyć lepsze ubrania! Wcale mnie nie słuchasz? A pół twojej twarzy nadal jest czarne jak smoła! Z powrotem na górę i nie pokazuj się tu, dopóki nie zrobisz wszystkiego jak należy!


Czekałem, z każdą sekundą coraz bardziej rozzłoszczony. Próbowałem uspokoić się, patrząc przez okno na ogród, którym opiekowałem się jako uczeń. Był jednak zarośnięty chwastami - wszystkie porządne rośliny już dawno pożarły szkodniki.


Wreszcie poszedłem na piętro. Chłopak siedział skulony na ławeczce pod oknem, myśląc o niebieskich migdałach. Już miałem znowu na niego krzyknąć, ale aż podskoczył ze strachu. Skoro nie zamierzał mnie słuchać, musiałem mu pokazać, o co mi chodzi. Gwałtownie otworzyłem górną szufladę, potem kolejną i jeszcze jedną. Były puste.


- Czy nie zrobiłeś, jak kazałem, i nie schowałeś swoich rze... Och.


W dolnej szufladzie było kilka rzeczy, jakieś popsute zabawki i brudne ubrania.


- Mówiłem, że masz spakować wszystko, co masz w domu wujostwa. Nawet tego nie potrafiłeś zrobić?


Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale nie chciałem wysłuchiwać patetycznych wymówek.


- Cicho! - rozkazałem. Przynajmniej tego posłuchał.


Wyjąłem różdżkę i zmieniłem jego ubrania w coś bardziej pasującego. Prawie oszalał! Sądząc po jego reakcji, można by pomyśleć, że je na nim zapaliłem. Mugolaki! No, on był akurat przez mugoli wychowany, co zresztą na jedno wychodziło.


- To tylko proste zaklęcie. A teraz idź, wyszoruj twarz!


Mogłem rzucić na niego Chłoszczyść, nie zamierzałem jednak rozpieszczać bachora.


Łał! To było zupełnie jak czary! Martwiłem się jednak swoją twarzą. To, co on uznał za brud, było tak naprawdę siniakiem. Mimo to wyszorowałem się kolejny raz, zaciskając z bólu powieki. To tylko pogorszyło sprawę. Nie wytarłem się, aby widział, że próbowałem; miałem nadzieję, że to wystarczy. Pomalutku wsunąłem się do pokoju, a on złapał mnie za ramiona jak poprzedniego dnia w pociągu. Razem poszliśmy do łazienki i teraz on wyszorował mi twarz. Nic nie mówiłem; pewnie by się wściekł, gdybym się z nim kłócił albo krzyknął. Nagle przestał i upuścił szmatkę na podłogę. Schyliłem się, żeby ją podnieść, po czym mu ją oddałem.


- Jak to się stało? - zapytał, po raz pierwszy nie wrzeszcząc.


- Upadłem - odpowiedziałem natychmiast. Zawsze tak mówiłem, kiedy ktoś pytał o siniaki. Ale zaraz tego pożałowałem. Przecież nie mogłem sobie teraz narobić kłopotów u wuja Vernona, prawda? Lecz nie mogłem cofnąć tego, co powiedziałem, i przyznać, że skłamałem.


- Kiedy przewróciłeś się wczoraj wieczorem? - dopytywał się.


- Tak, proszę pana.


- Jeszcze coś sobie zrobiłeś, gdy upadłeś?


Z wahaniem wyciągnąłem przed siebie dłonie. Czy będzie mnie po nich bił, teraz, kiedy wie, że mnie bolą? Wuj Vernon zawsze tak robił. Ten człowiek jednak nie zrobił niczego. Wychodząc z malutkiej łazienki miał na twarzy nieodgadnioną minę.


- Chodź. - Skinął na mnie i znowu wyszliśmy na tę nierówną ulicę.


Zostawił mnie w niewielkim zakładzie krawieckim, po tym, jak odczytał długą listę oszołomionemu, staremu sprzedawcy.


- Pięć eleganckich koszul: trzy białe, jedna czarna, jedna ciemnozielona. Pięć par spodni: trzy czarne, dwie szare. Siedem komplety bielizny i czarnych skarpet. Dwie pidżamy, jakiekolwiek pan ma. Dwa komplety ubrań do zabawy. Wszystko jedno, w jakim kolorze, byle nie czerwone. - I wyszedł, a zewnętrzne drzwi z siatką trzasnęły za nim.


Krawiec spojrzał na mnie. Spojrzał na mnie tak, jakby naprawdę mnie widział. Miał miłe, niebieskie oczy. Delikatnie dotknął mojej posiniaczonej twarzy, kiedy wskazywał, że mam wejść na stołek.


- Muszę cię wymierzyć, mały. Stań prosto i nie drygaj.


Wszystko robił z niesamowitą troską, jakby wiedział, że mnie boli. Gdy skończył, przyciągnął mnie do siebie i spytał bardzo cicho:


- Dawno mieszkasz z tym Snape'em?


Więc tak się nazywał. Snape.


- Przyszedł po mnie dopiero wczoraj, proszę pana.


- Czyli to nie jego sprawka? - zapytał, pokazując palcem moją twarz.


- N-nie, proszę pana.


- Dobrze, ale jak coś takiego zrobi, to przyleć tutaj, a ja już wszystko załatwię. Mieszkam nad sklepem.


Wiem, że oczy wylazły mi na wierzch, kiedy skończył mówić. Nikt nigdy w całym moim życiu nie powiedział mi czegoś tak wspaniałego.


- Dziękuję panu! Bardzo, bardzo panu dziękuję!


Wybrał kilka koszul i spodni, żebym je przymierzył, ale nie miał na stanie za dużo tego, co chciał Snape. Potem ten mężczyzna, Snape, wrócił, niosąc siatkę jedzenia i dzbanek mleka.


Starszy człowiek podszedł do niego, jakby chciał mnie zasłonić.


- Mam trzy białe koszule i dwie pary czarnych spodni pasujące na niego. Jedną pidżamę, do której będzie musiał nieco dorosnąć, odpowiednie stroje do zabawy, wszystkie skarpetki i majtki, jakie pan chciałeś.


- Znakomicie - odparł mężczyzna, po czym zapłacił sprzedawcy olbrzymią kwotę. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię; jakim cudem mogłem mu to wszystko spłacić?


- Resztę chcesz pan mieć uszytą ręcznie czy sprowadzoną z Manchesteru? - spytał krawiec.


- Jak pan woli. Chodź, dziecko. - Skinął na mnie pośpiesznie.


Wziąłem paczkę od staruszka i uśmiechnąłem się do niego, po czym pobiegłem za panem Snape'em.


KONIEC

rozdziału drugiego



Rozdział trzeci


- Odłóż swoje nowe rzeczy na miejsce - burknąłem do chłopca kiedy wróciliśmy. Możliwe, że był bardziej posłuszny niż początkowo sądziłem: poszedł prosto na górę, a zaraz później usłyszałem skrzypienie szuflad. Rzuciłem na zamrażalnik zaklęcie, aby trzymał zimno, i przyjrzałem się tym kilku produktom, które udało mi się kupić. "Sakramencka wioska, sakramenckie sklepiki..."


- Cholerny sakramencki dom! - warknąłem na cały głos akurat w momencie, gdy chłopak wsunął potarganą czuprynę do kuchni. Potulnie zabrał mi torbę i mleko, po czym zaczął wszystko chować, zupełnie jakby to on był tu gospodarzem. Rozdrażnił mnie tym, chociaż z drugiej strony ucieszyłem się, że przynajmniej ma jakieś zajęcie. Poszedłem do piwnicy, aby uwarzyć eliksir Subtisum.


Wymyłem półki, żebym mógł pochować jedzenie jak należy. W brzuchu zaburczało mi głośno, a ból poczułem aż w żebrach. Ostatnio miałem coś w ustach trzy dni temu. Wypiłem tyle wody, ile mogłem w sobie zmieścić bez zwymiotowania jej. Nauczyłem się tej sztuczki dawno temu: żołądek nie boli tak strasznie, jeśli jest czymś wypełniony. Czymkolwiek. Umyłem jakieś stare naczynia, które znalazłem w górnej szafce, mając nadzieję, że pokruszone mydło ługowe do tego wystarczy.


Później zauważyłem, że moje ubrania znowu zaczęły wyglądać jak poprzednio. Biała, świeżo wyprasowana koszula zrobiła się niebieska i wytarta. Po kilku chwilach wszystko stało się o wiele większe, a spodnie znów były szorstkie. Ale przynajmniej nadal były prawie czyste. To już coś. Podwinąłem rękawy i zdjąłem gigantyczne tenisówki, zanim, klaszcząc na kamiennej posadzce bosymi stopami, poszedłem po wodę, żeby wyszorować stół i podłogę.


Przypomniałem sobie historię, którą kiedyś usłyszałem w szkole. Mała, brudna dziewczynka miała niedobre siostry przyrodnie i macochę. "Pewnie jej rodzice też umarli" - pomyślałem i to mnie trochę pocieszyło. Została księżniczkę czy czymś takim, no nie? Musiała tylko zaczekać aż urośnie. Przy sprzątaniu udawałem, że ten człowiek, Snape, był moim strasznym ojczymem, więc, jak będę dorosły, zostanę księciem na wielkim, białym koniu i będę miał złotą koronę.


Kończąc porządki, byłem przekonany, że przyszedł czas lanczu albo może nawet podwieczorku. Mężczyzna nie pojawił się, a ja naprawdę nie miałem pojęcia, gdzie mógł zniknąć na tak długo. Może wyszedł z domu? Uznałem, że lepiej będzie, jeśli i tak przygotuję jedzenie. Mieliśmy tylko masło, mleko, chleb i ser. Ukroiłem grube kawałki pysznego pieczywa i ostrego sera, po czym ułożyłem je na świeżo wytartym talerzu. Kiedy przygotowałem masło i nóż, i nalałem mleko do szklanki, zacząłem się zastanawiać, co dalej. Stwierdziłem, że nie chcę w tej chwili iść na piętro; bałem się, że go obudzę, jeśli spał. Pomyślałem sobie, że powyrywam chwasty w ogrodzie. Szło mi całkiem nieźle, szczególnie biorąc pod uwagę, że nie miałem żadnych narzędzi poza starym kijem od miotły. Nagle ten Snape wyleciał z tylnych drzwi.


- Nie ruszaj ogrodu! - wrzasnął jak opętany.


Rzuciłem to, co miałem w rękach, i odpełzłem do tyłu, potykając się o pień jednej z wierzb.


- Przepraszam pana. Przepraszam! Błagam pana, więcej tego nie zrobię. Przepraszam!


Ukryłem twarz w ramionach, czekając na początek bicia. Ale - znowu - nic takiego się nie stało.


- Przestań lamentować, przecież nie wiedziałeś - stwierdził odrobinę spokojniej.


Wyprostowałem się trochę. Naprawdę zaczął mi się podobać ten mój nowy dom!


- Nie rób tego znowu! - krzyknął. - Już, do środka.


Cóż, wiedziałem, że nie mam co liczyć na jego uprzejmość przez dłuższy czas. Zamierzałem jednak czekać na te momenty, kiedy odpuszczał i mówił prawie tak, jakbym z jakiegoś powodu był trochę ważny.


Otrzepałem się z brudu jak mogłem najlepiej i poszedłem za nim. Usiadł przy stole, żeby jeść, a ja stanąłem przy zlewie, czekając na polecenia. Gdyby żadnych mi nie dał, po prostu umyłbym naczynia, kiedy skończyłby posiłek. Starałem się nie ślinić; chciałem się napić więcej wody z kranu, ale musiałem z tym zaczekać. Czułem, że patrzy się na mnie, i nie śmiałem podnieść wzroku. To by i tak niczego nie dało.


- No? - powiedział.


- Tak, proszę pana? - odparłem cicho. Nigdy nie mówiłem w inny sposób.


- Nie stercz tam, gapiąc się w podłogę! Idź się czymś zająć! - polecił szorstko.


- Tak, proszę pana.


Zabrałem ze świeżo wysprzątanego schowka wiadro, szmatę i szczotkę, a potem poszedłem na górę do łazienki. Najpierw zająłem się wanną i umywalką, starając się jak najlepiej oskrobać je z kamienia i pleśni, chociaż bez odpowiednich środków czyszczących było to trudne. Zimne, połamane płytki na podłodze okazały się niedobre dla moich kolan, które zaczęły krwawić w samym środku szorowania. Podwinąłem więc nogawki spodni, żeby osłonić podrapaną skórę, i pracowałem dalej. Na końcu wziąłem się za zapaskudzoną muszlę klozetową, gdzie zwymiotowałem, gdy już skończyłem ją czyścić. Umyłem szczotkę, ręce i wypłukałem usta, w których miałem paskudny smak, po czym opuściłem łazienkę i wróciłem na parter.


Ten tam Snape wszedł do salonu i spojrzał na mnie, przewracając oczami. Później z wielką, ciężką księgą w rękach znikł za małymi drzwiami znajdującymi się za schodami. Jak ja mu zazdrościłem! Tak bardzo chciałem przeczytać którąś z tych książek, a najlepiej każdą. Najszczęśliwsze chwile u Dursleyów spędzałem na czytaniu w kółko podręczników, kiedy wszyscy byli już w łóżkach. Historia była najlepsza: poznawałem ludzi żyjących daleko stąd w dawnych czasach i wymyślałem historyjki o tym, że z nimi mieszkam. Zbierałem ziemniaki na wielkim, otwartym polu, wygrzewając się w słońcu cały dzień i objadając nimi w nocy z dziesiątką mojego rodzeństwa. Pojechałem do Chin, żeby handlować różnymi wspaniałymi rzeczami i zarobić w ten sposób dużo pieniędzy, za które potem kupiłem wspaniałe prezenty dla mamy i taty. Walczyłem razem z innymi niewolnikami, aby pokonać mojego złego pana; tą bawiłem się najczęściej.


Ale nie miałem już swoich podręczników. Rok szkolny skończył się ledwie tydzień temu, więc własne książki mogłem dostać dopiero za kilka miesięcy. Wróciłem do rzeczywistości i zacząłem szorować jeszcze mocniej, walcząc z gulą rosnącą w moim gardle.


Ten dzieciak naprawdę załaził mi za skórę. Byłem zaskoczony przygotowanym dla mnie posiłkiem, uznałem jednak, że zrobił to tylko dlatego, aby uniknąć reprymendy za pożarcie własnego jedzenia zanim zapytał o pozwolenie. Nie żeby musiał pytać... A teraz traciłem przez niego jeszcze więcej czasu, bo musiałem przygotować eliksir na tę jego twarz! "Skoro już tu jestem, mogę równie dobrze uwarzyć coś innego." Wyszedłem z walącej się piwnicy, aby wziąć potrzebną książkę.


Gdy wszedłem do pokoju, bawił się w bardzo ciężką pracę, udając strasznie dobrego dzieciaka. Zapewne wytarzał się w kominku, kiedy jadłem, aby wyglądać na odpowiednio brudnego po tych jego porządkach na niby. Tylko że każde inne dziecko spojrzałoby na dorosłego z głupkowatym uśmiechem, czekając na pochwałę. On rzucił na mnie okiem, lecz zaraz z powrotem skierował wzrok na podłogę. Dziwne. Z drugiej strony nie należało nie doceniać podstępów, w których Potterowie tak się lubowali.


Kiedy Subtusum już wrzało, wróciłem do salonu. Tym razem dzieciak bawił się w kominiarczyka. "Zapewne naoglądał się zbyt wiele tej okropnej "Mary Poppins" w mugolskiej telewizji."


- Chłopcze! - zawołałem, aby powstrzymać go przed robieniem jeszcze większego bałaganu.


Podskoczył, uderzył głową w komin i przewrócił się na palenisko. Spojrzał na mnie; połamane oprawki wisiały smętnie na jednym uchu i widziałem tylko błyszczące zielone oczy unoszące się w morzu czerni.


- Daj mi je! - poleciłem, wyciągając dłoń po okulary. Odsunął się, gdy wyprostowałem rękę i zdarłem mu je z twarzy. - Idź na górę, umyj się. I załóż nowe ubrania, ty mały flejtuchu!


Zrozumiałem, że nie powinienem był tego mówić, kiedy czmychnął dokoła kanapy, byle dalej ode mnie, i pobiegł schodami na piętro. Cholera! Ale te oczy... Kompletnie mnie zaskoczyły.


Poszedłem do kuchni, gdzie okazało się, że dzieciak pomył już naczynia i odłożył je na miejsce. Wyjąłem kruszący się, prawie niezjadliwy chleb i paskudny ser, pokroiłem, rzuciłem na obtłuczone talerze, po czym nalałem chłopakowi mleka, a sobie wody. "Lily zawsze ganiła mnie za mój gwałtowny charakter" - pomyślałem z rozżaleniem. Gdyby tylko była tutaj i opiekowała się tym dzieckiem, nie byłbym w takim stanie.


- Chłopcze! - zawołałem ponownie.


Wszedł, wyglądając dość szykownie w swoim eleganckim, nowym stroju. "Zupełnie jak jego ojciec!"


- Siadaj - poleciłem, wskazując sfatygowany taboret.


Usłuchał z wahaniem. Rzuciłem mu naprawione okulary, a następnie zacząłem jeść. Chwilę później zauważyłem, że on nic nie robił, tylko siedział na brzeżku stołka i gapił się w talerz.


- Jedz! - warknąłem.


Spojrzał na mnie z pełnym wyższości uśmieszkiem na tej jego brudnej twarzy. "Tak jak myślałem, szyderstwo pierwsza klasa. Chleb z serem nie wystarczy jego wysokości."


- Do czegoś takiego nie jesteś przyzwyczajony, co? - spytałem, wykorzystując mój ulubiony sposób mówienia: sarkazm.


- Nie, proszę pana! - odparł ze śmiechem, a w jego kłapiących ustach widać było na poły przeżuty wielki kawał sera.


Miałem dość. Wziąłem oba nasze talerze i wyrzuciłem je do kosza na śmieci. Trzask, z którym się rozbiły, sprawił mi czystą przyjemność.


Wysłał mnie do łóżka; żałowałem, że nie jadłem szybciej. Tylko kilka gryzów więcej - albo łyków mleka - i czułbym się całkiem pełny. Zastanawiałem się, co tym razem zrobiłem nie tak, mimo że zastanawianie się było bez sensu. Wuj Vernon nigdy nie potrzebował żadnego powodu, żeby robić to, co robił. Prawdę mówiąc, byłem całkiem zadowolony, że pozwolił mi spać po pełnym wysiłku dniu. Włożyłem na siebie mniej brudne ze starych ubrań, a nowe złożyłem ostrożnie i umieściłem w górnej szufladzie. Chciałem założyć nową pidżamę, ale stwierdziłem, że nie powinienem, dopóki mi nie każe. Przecież zostałem ukarany, choć nie wiedziałem za co. Nie miałem ochoty rozgniewać go jeszcze bardziej.


Mięśnie bolały mnie od ciężkiej pracy. Byłem przyzwyczajony całego mnóstwa obowiązków domowych, ale zadania dawane mi przez ciotkę Petunię nie były tak trudne, bo tam wszystko było zadbane.


W sypialni było duszno i gorąco, więc otworzyłem okno. Zasnąłem w moim kącie, słuchając sów plotkujących między świszczącymi gałęziami.


Następnego ranka obudziłem się przed wschodem słońca. Byłem bardziej zesztywniały niż zwykle, a do tego jeszcze pręgi na moim ciele podrażnił wczorajszy pot. Zaczekałem, aż słońce wyjrzy ponad horyzont, po czym wyszedłem na korytarz. Drzwi do pokoju mężczyzny były otwarte, ale jego nie było w środku. Nie słyszałem go nigdzie w domu. Może wyszedł w nocy? "Mam nadzieję, że nie wróci pijany!" Zadrżałem. Wuj Vernon nie pil zbyt często, ale jak już mu się zdarzyło, to był dziesięć razy gorszy. Umyłem się i napiłem wody z kranu, a później przemknąłem chyłkiem na parter, żeby sprawdzić, czy jest bezpiecznie. Postanowiłem, że lepiej będzie, jeśli nie zostanę przyłapany na leniuchowaniu, więc zabrałem się za sprzątanie kamiennej podłogi przy palenisku. Wczoraj niechcący rozsypałem tam mnóstwo popiołu.


On wyszedł z miejsca, które uznałem za piwnicę, wyglądając, jakby całą noc nie spał. Czy pił? Nie umiałem powiedzieć. Chwiał się, więc może tak było, ale zmęczenie mogło mieć podobne skutki.


Wstrzymałem oddech, czekając na to, co stanie się dzisiaj.


KONIEC

rozdziału trzeciego



Rozdział czwarty


Ten mężczyzna, Snape, zatoczył się do mnie. Zrozumiałem, że na pewno pił. I to dużo.


- Nadal tu sprzątasz? Nie ma sensu. Chłoszczyść.


Machnął swoim cienkim, krótkim patykiem i palenisko było czyste. Ekstra!


- Jadłeś? - spytał.


- Nie, proszę pana.


- No to chodź. - Uśmiechnął się do mnie.


On się naprawdę do mnie uśmiechnął! Krzywym uśmieszkiem pijaka co prawda, ale pomyślałem sobie, że bez alkoholu też by tak mógł. Zacząłem wyjmować jedzenie, lecz on niedbałym ruchem odgonił mnie i sam zajął się przygotowaniem śniadania. Ukroił olbrzymie, koślawe plastry sera i grube pajdy kruszącego się chleba. Próbował rozsmarować na nich wielki kawał masła, ale niespecjalnie mu się udało; większość wylądowała na podłodze. Podał mi talerz, a potem wyjął mleko i wypił połowę prosto z butelki, sporo wylewając na swoją brudną pelerynę. Nie zaprosił mnie do stołu, więc usiadłem na podłodze i czekałem, aż pozwoli mi jeść.


Spojrzał na mnie z góry i przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz się na mnie przewróci. Nie zrobił tego jednak, tylko roześmiał się i klapnął na podłogę tuż obok mnie.


- Dokońsz to - wybełkotał, podając mi kubek lodowatego mleka.


Skorzystałem z okazji i duszkiem wypiłem wszystko. Żołądek skurczył mi się w proteście, ale zignorowałem go. Nie potrafiłem przewidzieć, kiedy znowu będę miał szansę coś zjeść.


Mężczyzna wziął do ręki chleb i ugryzł go; przez pełną napięcia chwilę zastanawiałem się, czy chciał całe jedzenie dla siebie. On jednak podał mi ten częściowo zjedzony kawałek.


- Zjes resze. Chyba sie hoschohuje!


Wstał, kołysząc się na nogach, a potem ruszył w stronę łazienki. Zdołał jednak dotrzeć tylko do wytartego fotela w szkocką kratę. Chwyciłem te kilka ręczników, które mieliśmy, a potem oczyściłem go jak mogłem najlepiej. Nie ruszał się, tylko patrzył na mnie, kiedy go wycierałem, mrugając oczami i usiłując skupić na mnie wzrok. Gdy skończyłem, chwycił mnie za rękę i poklepał ją, mówiąc:


- Jesseś dobrym chopsem, Harry. Skońsz śniadanie abo lansz szy so to tam jess i iś sie pobawiś na tfosze. Musze odposząś.


I stracił przytomność na tej podłodze z popękanych desek.


Pożarłem wszystko, co było na talerzu, posprzątałem po śniadaniu, a później zastanowiłem się, co robić dalej. Powiedział, że mam iść na dwór, ale dzień wcześniej zabronił mi wychodzić do ogrodu. Pomyślałem, że najbezpieczniej będzie, jeśli posiedzę przy drzewach - były daleko od innych roślin, ale wciąż na podwórzu.


Usiadłem pod nisko zwisającymi witkami najmniejszej wierzby płaczącej; ich kołysanie i szelest sprawiły, że zapadłem w coś w rodzaju transu. Myślałem o rzeczach, które mógł zrobić ten mężczyzna. Był przecież jakimś czarownikiem albo kimś podobnym, nie? Co jeszcze potrafił? Marzyłem, żeby umiał podróżować w czasie, to mógłbym się cofnąć i zobaczyć rodziców. Może był w stanie ich ożywić! Pewnie spodobałoby mu się, gdyby się mnie pozbył. Ale pewnie już by to zrobił, jeśli potrafił. Czy umiał zahipnotyzować ludzi i kazać im robić cokolwiek zechciał? To był straszny pomysł. Oparłem się plecami o pień drzewa i wlepiłem wzrok w przygnębiająco szare chmury, próbując uporządkować myśli.


Zasnąłem. Przyśniło mi się, że ten Snape był wampirem, który na polu pełnym czerwonych maków wysysał krew z tego miłego krawca. Potem zmienił się w nietoperza i zrobił sobie gniazdo w moich włosach, aż w końcu wczepił pazury w moje ubranie i poleciał ze mną do domu. Wrzucił mnie do komina i pofrunął sobie gdzieś w ciemność.


Obudziłem się nagle tuż przed tym, jak spadłem na palenisko. Na dworze robiło się ciemno; między liśćmi widziałem księżyc. Miałem problem: czy powinnem wrócić do środka? Większość dzieci musiała wracać do domu, gdy było ciemno, prawda? Tylko że ja wiele razy spałem u Dursleyów w krzakach - czasem wuj Vernon nie chciał mnie wpuścić do środka. Mówił, że jestem sparszywiały jak pierwszy lepszy dachowiec, więc równie dobrze mogę spać na dworze z kotami. Wreszcie doszedłem to wniosku, że skoro kazano mi wyjść z domu, to najlepiej będzie tam nie wracać dopóki nie zostanę zawołany.


Żeby się czymś zająć, udawałem, że jestem na bezludnej wyspie i siedzę pod karłowatą palmą. Byłem sam, więc mogłem robić co chciałem i kiedy chciałem, a wszędzie wkoło pełno było świeżych kokosów, bananów i ryb do jedzenia. Kraczące wrony robiły za morskie ptaki latające nad moją głową; nocny porywisty wiatr był szumem oceanu. Prawie czułem na twarzy chłodną morską mgiełkę.


Dopiero po chwili zorientowałem się, że rzeczywiście czułem wilgoć. Zaczęło padać. Kilka minut później miałem przemoczone ubranie, a powietrze zrobiło się bardzo zimne. Wciągnąłem ręce pod koszulkę, zostawiając puste rękawy, żeby ogrzać dłonie o ciepłą klatkę piersiową. Niemal wcisnąłem się w pień, próbując uniknąć jak najwięcej kropel deszczu. Juz prawie znowu spałem, kiedy tylne drzwi otworzyły się z hukiem przypominającym wystrzał z pistoletu.


Obudziwszy się z pulsującym bólem głowy, stwierdziłem, że leżę na podłodze w salonie. Moje szaty śmierdziały alkoholem i wymiocinami. To chyba najmniej przyjemna z możliwych pobudek, pomijając może obudzenie się pod wpływem piekącego bólu w przedramieniu, spowodowanego tym podłym znakiem. Było ciemno choć oko wykol; potykając się, ruszyłem na poszukiwania świecy. Dopiero po dłuższym momencie mój zamulony umysł przypomniał sobie o różdżce, którą wreszcie zapaliłem ogień na kominku. To sprawiło, że znienacka zacząłem się zastanawiać, gdzie właściwie był chłopak. Nie byłem nawet pewny, jaki jest dzień. Ostatnim, co pamiętałem, było sporządzanie bezsennego snu i wywaru uspokajającego, podczas którego wypiłem całe morze ognistej whisky. Chyba było koło czwartej rano, kiedy się wziąłem za to wszystko. Jakim cudem udało mi się w ogóle wleźć na schody prowadzące z piwnicy?


Miałem nadzieję, że chłopak śpi skulony na swoim łóżku, lecz, co wcale mnie nie zaskoczyło, nie znalazłem go tam. Przeszukałem dom, z każdym krokiem coraz bardziej zniecierpliwiony, aż wreszcie postanowiłem sprawdzić na dworze. "To by pasowało do tego aroganckiego łobuza, iść właśnie tam, gdzie mu zabroniłem."


I dokładnie tam był. W ogrodzie.


- Chłopcze! - zawołałem.


Przybiegł, przemoczony do suchej nitki. Czegóż by nie zrobił tylko po to, żeby mi się sprzeciwić! Chwyciłem go za kark i pociągnąłem schodami na piętro, gdzie zawlokłem go do kąta w jego sypialni.


- Mam wrażenie, że dostatecznie wyraźnie kazałem ci zostawić ogród w spokoju, chłopcze. Masz tu stać, aż pozwolę ci się ruszyć. Zrozumiano?


- Tak, proszę pana - odparł cichym, nadąsanym głosem.


Zostawiłem go tam. Miałem wrażenie, że jakieś pół godziny stania w kącie w mokrych ubraniach będzie dla niego wystarczającym argumentem dla słuchania mnie w przyszłości. Uznałem, że jeśli mam sobie dać radę z prawieniem mu kazania, muszę najpierw zażyć wywar uspokajający. Krzyczenie na niego najwyraźniej nie powodowało, że dobrze się zachowywał, postanowiłem zatem spróbować sposobu Dumbledore'a i przemówić dzieciakowi do rozumu. Zaszkodzić nie mogło. Tylko że ten wywar uspokajający smakował jakoś niewłaściwie...


"Ależ ze mnie idiota! Powinienem zdawać sobie sprawę, że przy warzeniu eliksirów alkohol jest wykluczony! Co ja w nim, na Merlina, pokręciłem?"


Znowu źle wybrałem. Jak zwykle. Powinnem wrócić do środka, kiedy na Spinners End zrobiło się ciemno. Jestem taki głupi! Dlaczego nigdy nic nie mogę zrobić dobrze?


Stałem w tym kącie, zadowolony, że przynajmniej znowu jestem w pomieszczeniu. Bardzo powoli moje ubrania zaczęły wysychać i zrobiły się wilgotne, a nie mokre. Trochę się rozgrzałem. Mężczyzna był taki wściekły, że dziwiłem się, że mnie nie zlał. Może odłożył to sobie na później. Żołądek związał mi się w supeł, a ręce zaczęły drżeć, na myśl o biciu. Przycisnąłem je do boków, żeby przestały, ale takie stanie i nic nierobienie spowodowało, że byłem coraz bardziej zdenerwowany. Nie miałem czym zająć myśli, więc w moim mózgu przełączył się zaczarowany projektor kinowy. Znowu zobaczyłem, jak karał mnie wuj Vernon, i przez długi czas bałem się, że dostaję na głowę.


Chwilę później stopy zaczęły mnie bardzo boleć, a potem całe nogi i plecy. Nie było aż tak strasznie źle; mnóstwo razy radziłem sobie z dużo gorszym bólem. Poza tym ból fizyczny zapanował nad moim umysłem, dzięki czemu uwolnił mnie od przeszłości.


Kiedy ciemność stała się lekko fioletowa, a potem niebieska, przypomniałem sobie, że ostatnio byłem w ubikacji poprzedniego ranka. Nadstawiłem uszy, pragnąc w duchu, aby pan Snape wrócił. Nawet jeśli zamierzał mnie uderzyć, to przynajmniej karałby mnie za wczorajsze nieposłuszeństwo. Gdyby poczekał z wracaniem dłużej, miałbym dwa grzechy na sumieniu, a ten drugi byłby w dodatku niesamowicie krępujący. Ale on nie przyszedł.


Słońce nagle zgasło i wystraszyłem się, że mam przywidzenia - niemożliwe, żeby znowu była noc, prawda? Wtedy rozległ się tak ogłuszający grzmot, że aż podskoczyłem ze strachu. Przez chwilę odczułem ulgę z więcej niż jednego powodu: nie miałem halucynacji, a moje spodnie zrobiły się ciepłe i mokre.


W następnym momencie poczułem się tak strasznie upokorzony, że zacząłem płakać. Byłem taki zmęczony i wszystko mnie bolało, a teraz w dodatku narobiłem sobie wstydu jak jakiś cholerny dzidziuś. Miałem już pewność, że tym razem zostanę porządnie ukarany.


Poderwałem się ze snu, gdy letnia burza waliła w Ashton-Under-Lyne. Ręce i nogi miałem tak ciężkie, jakby były wykute z marmuru. Zdecydowanie przesadziłem z mocą tego eliksiru uspokajającego. Od razu uderzyła mnie myśl: Harry! Co się z nim działo, gdy ja byłem nieprzytomny Merlin wie jak długo? Popędziłem do jego pokoju, przeskakując po kilka stopni, z drobną nadzieją, że dzieciak się bawi albo śpi, czy też robi coś innego, czym zajmują się rozpuszczeni chłopcy.


Poczułem kamień na sercu, kiedy zobaczyłem, że jednak stoi w kącie. Może usłyszał moje kroki na schodach i pobiegł do kąta, aby mnie oszukać? Położyłem mu dłoń na ramieniu, a on podskoczył. Gdy go odwróciłem, ujrzałem wielkie łzy płynące z jego oczu; czy to również mógł być podstęp?


Zaraz potem poczułem kwaśną woń i zobaczyłem, jak wygląda przód jego spodni - miałem odpowiedź na swoje pytania. Łóżko też było nietknięte. Musiał tkwić tam co najmniej... dziesięć godzin! Wiedziałem, że jeśli Lily patrzy na nas teraz z góry, to nigdy mi nie wybaczy, że tak bardzo zaniedbałem jej syna. On naprawdę stał tam przez całą noc. Co dało mu tyle siły fizycznej lub taką siłę woli?


- Wykąp się i przebierz, dziecko, a następnie zejdź do kuchni. Musimy porozmawiać.


Skinął głową i ruszył ku drzwiom. Nie zdołał nawet dać jednego kroku, kiedy upadł na twarz. Chciałem pomóc mu wstać, ale, ledwie drgnąłem, chłopak zdołał się chwiejnie podnieść i, wciąż nie do końca odzyskawszy równowagę, powlókł się do łazienki, przez całą drogę czkając i łkając.


KONIEC

rozdziału czwartego




Rozdział piąty


Uciekłem z pokoju najszybciej jak mogłem. Bałem się, że mnie kopnie, kiedy wlokłem się do drzwi; wuj Vernon zrobił tak kilka razy, a potem żebra bolały mnie całe wieki. Ale on mnie nie kopnął i nawet pozwolił mi się wpierw umyć. Jak mnie zostawiali w komórce za długo i też zdarzyło mi się coś takiego, to wuj nigdy mi nie pozwalał. Od razu brał się do rzeczy.


Kiedy nalewałem do wanny zimną wodę, próbowałem coś zrobić, żeby odzyskać normalne czucie w nogach; cały czas chodziły mi po nich mrówki. Miałem przez to problem z wejściem do wanny: poślizgnąłem się i narobiłem strasznego hałasu, uderzając głową w płytki. Każdy Dursley nakrzyczałby na mnie, że się tak głośno zachowuję, ale ten Snape nic nie powiedział. Był dla mnie naprawdę miły. Czułem się winny, że przyśnił mi się koszmar o nim.


Trochę się zasiedziałem w wodzie, więc szczękałem zębami, gdy wycierałem się w koszulę. Owinąłem ją sobie potem w pasie, bo wszystkie ręczniki zużyłem wcześniej do wytarcia rzygów, i pobiegłem do pokoju, w którym spałem. Ubrałem się, odpowiednio przygotowałem, a później wyszarpnąłem z samego dna najniższej szuflady przedmiot, którego nienawidziłem najbardziej na świecie. Wiedziałem, że tak trzeba; gdybym tego nie zrobił, byłbym naprawdę bezczelny.


Siedział przy gnijącym stole kuchennym, kiedy zszedłem na dół. Wyglądał jakby się źle czuł i gapił się przed siebie zupełnie na nic. Zauważył mnie dopiero po kilku chwilach; natychmiast spuściłem głowę, a potem podałem mu tą paskudną rzecz.


Od razu się wściekł i to tak, że nawet gdyby oczy zrobiły mu się czerwone, to nie mógłby wyglądać na bardziej wkurzonego.


- Skąd wziąłeś to... coś? - wysyczał, plując mi przy okazji w twarz, kiedy próbował wykrztusić słowa przez zaciśnięte zęby.


- To... był prezent, proszę pana - wyjaśniłem z wahaniem. Nawet ja wiedziałem, że, dając mi to na Gwiazdkę dwa lata temu, wuj Vernon postąpił bardzo wrednie.


- To cholerne kłamstwo! - Złapał mnie za ramiona i zaczął potrząsać, powtarzając: - Gdzie go znalazłeś?


Wiedziałem, że jak coś powiem, to będzie jeszcze gorzej, więc tylko stałem i pozwalałem mu robić, co chciał, chociaż od tego kiwania się na wszystkie strony zaczęła mnie boleć głowa. W końcu mnie puścił i wziął ode mnie pas, który podsunął mi pod nos.


- Wiesz, do czego to służy, prawda? - spytał cichym, groźnym tonem.


Przełknąłem ślinę.


- Tak, proszę pana.


Wykrzywił twarz i zaczął się trząść, a jego oddech stał się płytki i szybki.


- No to dalej, James! Powiedz mi, do czego to służy, żebym upewnił się, po co to przyniosłeś.


Dlaczego nazwał mnie Jamesem? Kto to był James? Wszystko jedno, i tak musiałem odpowiedzieć.


- To... to jest do b... bicia, proszę pana.


Zatoczył się do tyłu. Głowa mu się majtała, jakby ktoś ciągnął w różne strony za przywiązany do niej sznurek. Później rozejrzał się w panice, jakby myślał, że po ścianach cieknie krew albo co. Czyżby na moich oczach dostawał kręćka?


Przestał tak samo nieoczekiwanie, jak zaczął, i znowu rzucił się na mnie.


- Dlaczego to zrobiłeś... dlaczego miałbyś... Ty paskudny, złośliwy mały potworze!


Chwycił mnie za ramię i machnął pasem. Stałem nieruchomo - nauczono mnie znosić bicie w ten sposób. Ale on nic więcej nie zrobił; pas wysunął mu się z ręki i spadł na podłogę. Mężczyzna osunął się na kolana tuż obok.


- Idź - powiedział, a właściwie wyjęczał.


Byłem w szoku: dlaczego miałby kazać mi iść, skoro dopiero zaczął mnie karać?


Nie wydawał się być zadowolony z mojej niepewności.


- Idź! - powtórzył o wiele głośniej.


Uciekłem do pokoju, gdzie spałem, i stanąłem w kącie.


Znowu popełniłem ogromny błąd. Nie mogłem uwierzyć, że uderzyłem chłopca. Pozwoliło mi to jednak wyrwać się z przypominającego koszmar amoku. Myślałem, że już dawno pozbyłem się tego obrzydliwego pasa, wraz ze wszystkim, co należało do mojego wstrętnego ojca. Uczynek Harry'ego definitywnie przywodził na myśl zabawne dowcipy, jakie zwykł był robić cudowny James Potter. Nareszcie byłem gotowy do spokojnej rozmowy z chłopcem, a ten nie pozwolił mi niczego wyjaśnić, tylko wydobył skądś przedmiot, którego sam widok wywoływał u mnie skurcze żołądka. Gdzie on go znalazł? W którejś szafie? A może wykradł go z mojego pokoju... lub z piwnicy?


Nieważne jednak, co zrobił - nie zasługiwał na uderzenie.


Powaga mojego bezmyślnego odruchu w końcu do mnie dotarła. Uderzyłem go tym pasem i to właśnie w tym domu. W domu mego ojca. Gdzie mój ojciec bił mnie tym samym przedmiotem aż mój głos stawał się ochrypły od krzyków. "Nie jestem moim ojcem! Nie stanę się do niego podobny!"


Kiedy podniosłem z podłogi to potworne narzędzie, aby wyrzucić je do śmieci, zauważyłem sprzączkę. Nie była wykonana ze znanego mi zaśniedziałego, podrapanego mosiądzu, lecz lśniła srebrem. To nie była ta sama rzecz, która niegdyś tysiące razy spadała na moją obnażoną skórę. Skąd więc go wziął? I dlaczego przyniósł go do kuchni?


"Będę spokojny. Porozmawiam z tym dzieckiem. Nie pozwolę, żeby mój porywczy charakter stanął na drodze trosce o syna Lily."


- Dziecko! Zejdź na dół! - zawołałem, zaciskając dłoń na pasie.


Zjawił się praktycznie natychmiast, ale spojrzenie błyszczących oczu utkwione miał w podłodze. W jakiś sposób zauważył jednak, co trzymam w ręce - położył dłonie na blacie stołu, odsunął się o krok i zgiął plecy, przyjmując idealną pozycję do porządnej chłosty. "Dał mi pas, bo myślał, że zamierzam go zbić!" Musiałem się jeszcze wiele nauczyć o byciu ojcem. Czy naprawdę byłem dla niego aż tak okropny?


- Nie musisz tego robić. Wyprostuj się, dziecko.


Bardzo powoli zrobił to, co mu kazałem, i spojrzał na mnie częściowo ze zdumieniem, a częściowo z zakłopotaniem. Kiedy poruszyłem pasem, chcąc prosić go o wyjaśnienie, zakłopotanie zastąpił strach. Wyciągnął ręce przed siebie, odwrócił dłonie wnętrzem do góry, po czym zacisnął powieki. Moje przeprosiny wyraźnie nie przebiegały najlepiej.


Podniósłszy go, dowiedziałem się, jak bardzo jest lekki. I chudy. Posadziłem go na stole, żebym mógł z nim porozmawiać twarzą w twarz, a on krzyknął, gdy drewno dotknęło siedzenia spodni.


- Co się stało, Harry? Zabolało cię?


- Przepraszam, proszę pana. Będę cicho, przyrzekam! - jęknął żałośnie.


Kręcił się na twardym blacie, wiedziałem więc, że niewątpliwie odczuwa ból. Kanapa powinna być lepszym miejscem dla odbycia naszej rozmowy. Postawiłem go z powrotem na podłodze, niezręcznie wziąłem za rękę i zaprowadziłem do salonu. Może w ogóle nie powinien był siedzieć... Musiałem niebawem sprawdzić, jak bardzo był poraniony; skoro tak się zachowywał, to zapewne wymagał leczenia.


Usiadłem na sofie i ustawiłem go obok siebie. Od razu przerzucił się przez moje kolana. Teraz myślał, że dostanie lanie. Co, na Merlina, zrobiono temu dziecku?


"Ale mam szczęście! Dostanę tylko lanie!" Zaczął ściągać mi spodnie; mogłem się tego spodziewać. Ale gdy tylko je zdjął, zrobił coś dziwnego. Zachłysnął się. Potem podciągnął moją koszulkę. Tam też chciał mnie bić? "To dla mnie nic nowego."


Tylko że później znowu mnie podniósł, trzymając jak płaczącego dzidziusia, i położył na siedzeniu kanapy. Poszedł sobie; usłyszałem, jak otwierają się drzwi piwnicy. Może nie miało się skończyć na klapsach. Co zamierzał stamtąd przynieść? Nie był w kuchni, więc nie mogło chodzić o mój pas. No to może o trzcinę? "Nienawidzę trzciny!" Cięła skórę do krwi szybciej niż wszystko inne. Nie zdążyłem wpaść w prawdziwą panikę, bo on już był z powrotem i szmatką wcierał zimny płyn w moją skórę.


"O nie, tylko nie to!" Wuj Vernon też raz tak zrobił! Wysmarował mi ślady po chłoście takim kremem, który śmierdział jak ciotka Marge i na początku wydawał się chłodny. Ale potem stał się gorący i wydawało mi się, że się palę. Pamiętałem, jak bardzo wtedy bolały mnie rany, jak głęboko sięgał ten ból i jak długo trwał.


Zacząłem wrzeszczeć; nic nie mogłem na to poradzić. Przerwał, kiedy się rozdarłem, i powiedział do mnie łagodnie:


- Ciii, chłopcze. Za minutę zacznie działać.


I to miało mnie uspokoić? Ale przestałem krzyczeć, bo przecież kazał mi być cicho. Jak już mnie całego wymazał tym strasznym czymś - plecy, tyłek, nogi i w ogóle - wciągnął mi majtki, a później odwrócił twarzą do siebie.


- Nie ma powodu do płaczu, dziecko.


Wyjął chusteczkę i podał mi ją.


- Wytrzyj twarz. Wydmuchaj nos.


Kiedy skończyłem, wysmarował mi jeszcze twarz, klatkę piersiową, ręce i nogi z przodu. Potem podał mi szklaną buteleczkę.


- Wypij do dna.


"To musi być ten olej, który kazała mi pić ciotka Petunia, jak byłem niegrzeczny." Naprawdę nie miałem ochoty go połykać; po poprzednich razach żołądek mi się zwijał i do rana miałem w ustach wstrętny smak. Ale nie zamierzałem się kłócić. Całe szczęście, bo później byłem miło zaskoczony: to coś smakowało jak przepocone skarpetki i popiół, i było znacznie lepsze od oleju rycynowego.


Patrzył na mnie z sympatią.


- Dobry chłopiec. Teraz ubierzemy cię w jakąś pidżamę, żebyś mógł nieco odpocząć przed śniadaniem.


W ogóle nic z tego nie rozumiałem. Siniaki i skaleczenia przestały mnie boleć, a uczucie gorąca wcale się nie pojawiło. Coraz mniej bolały mnie mięśnie i nie czułem już nawet miejsc, gdzie kiedyś miałem złamane kości - prawie zawsze mnie bolały, kiedy była burza. Co on takiego zrobił?


Chociaż nadal się bałem, że zaraz cały będę płonąć, zacząłem się odprężać. Zaniósł mnie na górę i przebrał jak małe dziecko. Miał problem z guzikami, a potem pociągnął mnie za włosy, jak próbował przeciągnąć mi koszulkę przez głowę, ale nie zamierzałem narzekać. Nie potrafiłem sobie przypomnieć czasów, kiedy ktoś mnie nosił albo trzymał na rękach, albo ubierał. Może znowu śniłem?


Pidżama była taka miękka! Gładko przesuwała się po mojej skórze... zupełnie nie po mojej. Spojrzałem na swoją rękę i zauważyłem, że strupki zniknęły. Moja skóra była cała biała! Musiał użyć jakiejś magii, że mnie wszystko przestało boleć. Chciałem mu podziękować, ale wolałem nie odzywać się niepytany.


- Jesteś gotowy na małą drzemkę? - spytał.


Kiedy zebrałem do kupy to, co się stało tego ranka, uznałem, że to naprawdę musiało mi się przyśnić! Dwa razy narozrabiałem, strasznie nabrudziłem i od wczoraj nie ruszyłem żadnej z prac domowych. A ten człowiek wyleczył moje siniaki i pozwalał mi spać, chociaż na dworze było jasno?


- Tak, proszę pana - potwierdziłem. Co innego mogłem powiedzieć?


Poszedłem do mojego spania przy palenisku i położyłem się z głową na kamiennej poduszce.


- Co ty robisz, chłopcze? - zawołał.


O rany. Co ja tym razem nawyprawiałem?


- Przepraszam pana! Chce pan, żebym spał w kącie?


Wstałem szybko i zacząłem iść w kierunku miejsca, gdzie tkwiłem całą noc.


- Nie! - krzyknął.


Zatrzymałem się w połowie kroku i trochę przygarbiłem. Westchnął głęboko, po czym spytał ciszej:


- Czy tam właśnie sypiałeś?


- Tak, proszę pana.


Przyglądałem się swoim stopom. Nawet śpiąc nie potrafiłem być grzecznym chłopcem.


- Podejdź tu, dziecko.


Usłuchałem; to była rzeczywistość i nie sądziłem, że tym razem uda mi się tak łatwo wywinąć. Położył mi ręce na ramionach - przez chwilę miałem wrażenie, że znowu będzie mną potrząsać. Ale on tylko spojrzał mi w oczy, a smutek otaczał go jak peleryna, którą zawsze nosił.


- Harry - powiedział - dlaczego nie spałeś w łóżku?


- W łóżku, proszę pana? Eee... wiedziałem, że łóżko nie jest dla mnie.


Zmarszczył czoło.


- Dlaczego miałbyś tak sądzić?


- Nigdy... nigdy nie spałem w łóżku, proszę pana.


KONIEC

rozdziału piątego




Rozdział szósty


Nigdy nie spał w łóżku? Jakże żałosne. Ci zepsuci, diabelscy, obrzydliwi mugole! Miriady innych pytań paliły się, aby je zadać, lecz to dziecko potrzebowało odpoczynku i jedzenia, zanim o cokolwiek je spytam.


- No cóż, Harry, zobaczysz, że ci się spodoba.


Poklepałem starą, sfatygowaną kołdrę, ale on się nie ruszył.


- Chodź, dziecko. Wskakuj do łóżka; musisz odpocząć.


Nie spuszczając mnie z szeroko otwartych, zielonych oczu, wdrapał się na sprężysty materac, balansując na samym brzeżku. Badał sytuację. Mój gniew stopniowo rósł; czy będę musiał dokładnie określać wszystko, co dzieciak miał robić?


- Połóż się, chłopcze - poleciłem półgłosem, w który już zaczął wkradać się gniew.


Natychmiast padł plackiem, wyprężony jak łuk. Siłą odsunąłem od siebie irytację, przypominając sobie, żebym zachował cierpliwość. "Niby co? Severus Snape nie ma cierpliwości!"


Będę musiał po prostu odegrać tę część. Uklęknąłem przy łóżku i spojrzałem w zapadnięte, pociemniałe oczy mojego nowego podopiecznego.


- Odpręż się, dziecko. Nie zmienię zdania: chcę, abyś odpoczął w tym łóżku. Nie chciałbyś się położyć pod nakryciem?


W jednej chwili bardzo się podekscytował.


- Koc też dostanę, proszę pana?


Ci cholerni mugole!


- Oczywiście, dziecko.


Odsunąłem kołdrę i patrzyłem, jak chłopiec mości się na prześcieradle z miną wyrażającą czysty zachwyt. Położył głowę na materacu; zamiast wdawać się w kolejną nieuniknioną wymianę zdań, po prostu podniosłem jego główkę i wsunąłem pod nią poduszkę z pierza.


- Dziękuję panu! - zaszczebiotał, jakby łóżko było jakimś luksusowym, egzotycznym prezentem.


"Zupełnie jakbym ja się zachował."


xXxXx


To łóżko było takie niesamowite! Było mi ciepło, ciężkie nakrycie przegnało wszystkie dreszcze i drgawki. Nie byłem w stanie uwierzyć w swoje szczęście! Najpierw ten Snape pozwolił mi bawić się na dworze całe wczorajsze popołudnie, potem wyleczył wszystkie moje rany, potem położył mnie do łóżka... mówił też coś o śniadaniu, prawda? Wyglądało na to, że miał to być najlepszy dzień mojego życia! Wiedziałem, że wciąż czeka mnie kara, ale w tamtej chwili nie potrafiłem się zmusić do przejmowania się tym. Było mi tak wygodnie. Zacząłem się zastanawiać: "Czy tak się czuje, jak się jest obejmowanym?"


Planowałem nie spać; naprawdę próbowałem! Nie czułem się właściwie, śpiąc w dzień, szczególnie jeśli on gotował. To była moja praca. I wtedy uderzyła mnie dręcząca myśl: "Czemu jest dla mnie taki miły?"


Czemu był dla mnie taki miły? Z całą pewnością nie zrobiłem nic, żeby na to zasłużyć. Wręcz przeciwnie, przez ostatnie dwa dni wciąż tylko wpadałem w kłopoty. Nadal się nad tym głowiłem, kiedy zapadłem w niespokojną drzemkę.


xXxXx


Znalazłem sobie zajęcie w kuchni i spróbowałem odnaleźć sens w tym wszystkim, czego się dowiedziałem. To dziecko najwyraźniej było barbarzyńsko bite, wielokrotnie. Wyglądało, jakby było głodzone. Biorąc pod uwagę zaopatrzenie spiżarni, tu też niewiele zjadło. Zachwyt, z jakim podeszło do zwykłego łóżka i koca, mówił wiele o zaniedbaniu, jakie wycierpiało. Dlaczego nie spostrzegłem tego wcześniej? "Odkąd zauważyłem, że wygląda jak identyczna kopia Jamesa, prawie na niego nie patrzyłem. Nie widziałem go; nie naprawdę." Wkrótce po tym, jak zakończyły się piekielne dni mojej służby w roli podwójnego agenta, praktycznie zarżnąłem tę część mojego umysłu, która analizowała każdą sytuację z różnych perspektyw. Życie było o tyleż prostsze, kiedy mogłem zamknąć się na innych, a czyniąc to, nie musiałem się nikim przejmować. Nie musiałem widzieć i nie musiałem wiedzieć. Mogłem żyć jedynie z własnym cierpieniem, a nie z własnym i wszystkich pozostałych.


Lecz nie byłem już sam i - czy mi się to podobało, czy nie - miałem dług u Lily. Widząc zaś w Harrym koszmary, jakie przeżyłem w dzieciństwie, i jeszcze więcej, chciałem go wyleczyć. Chciałem dać mu troskę, której sam nigdy nie znałem. Może moje wewnętrzne demony mogłyby zostać przegnane przez...


Mrożący krew w żyłach wrzask przetoczył się przez pierwsze piętro nasze skromnej chaty. Czysto odruchowo znalazłem się w jego drzwiach w przeciągu sekund. Nadal spał, z ciałem przez ten okrutny paroksyzm wygiętym w łuk. Mamrotał i przymilał się pomiędzy krzykami.


- Harry! Harry, obudź się. Masz zły sen.


Nie zareagował na mój głos, więc delikatnie potrząsnąłem go za ramię. Gdy tylko go dotknąłem, obudził się i gwałtownie ode mnie odsunął. Zdawał się nie zauważać, że upadł jak długi plecami na podłogę. Wcisnąwszy się w ten cholerny kąt, zaczął błagać, jakby zależało od tego jego życie:


- Przepraszam pana! Tak mi przykro, nie chciałem robić zamieszania! Nigdy więcej tego nie zrobię, proszę pana!


Zaraz potem przestał i ogarnął go niesamowity spokój. Wstał, jedną ręką obejmując swoje wychudłe ciało. Bez poprzedniego zaniepokojenia i desperacji, odezwał się słabym, ledwie słyszalnym głosem:


- Przepraszam pana. - Oba słowa wypowiedziane zostały powoli, ostrożnie, jakby powtarzał je sobie monotonnie. Mówił z rezygnacją nieprzystającą do ośmiolatka.


- Harry? Dziecko, spójrz na mnie.


Nie był w stanie albo nie chciał. Pomyślałem, że może najlepiej będzie, jeżeli spróbuję odwrócić jego uwagę. Łatwo rozproszyć uwagę dziecka, nieprawdaż?


- Czas coś zjeść, a potem na trochę wyjdziemy.


Zszedł za mną po schodach, prawie potykając się o moją szatę. Wiedziałem, że wkrótce będę musiał przebrać się w mój cudowne mugolskie ubranie, więc przetransmutowałem swój strój. Zdawał się tego nie zauważyć. "Magia musiała mu już spowszednieć. Jakże kapryśna jest młodzież!"


Usiadł na starym krześle, które mu wskazałem, i zaczekał, aż przystąpię do jedzenia, aby samemu zacząć skubać resztki naszego chleba.


- O co chodzi, dziecko? Za czerstwy dla ciebie?


- Nie, proszę pana - szepnął, przełykając z trudem.


- Harry, ile razy jadłeś, od kiedy tu jesteś?


Na jego twarzy pojawił się cień... poczucia winy?


- Dwa, proszę pana.


Było źle. Nie tylko zostawiłem to dziecko w przeklętym kącie przez całą noc, to jeszcze je głodziłem. To musiało się natychmiast zmienić. Tylko że jego obecne zachowanie nie pasowało do ostatniej wypowiedzi.


- Nie jesteś głodny?


- Tak, proszę pana.


Nadal nie zjadł więcej niż okruszynę. To stawało się irytujące!


- To dlaczego nie jesz, do jasnej cholery!


Zobaczyłem, jak się wzdryga, i od razu pożałowałem swojego tonu.


- Przepraszam pana! - zaskrzeczał.


Jego ciągłe przepraszanie też już mnie męczyło.


- "Przepraszam" nie jest odpowiedzią, dziecko. Powiedz mi, dlaczego nie jesz. - Proszę, tym razem mój głos był nieco łagodniejszy.


- Przepraszam, po prostu... - zamilkł i kaszlnął.


- Tak? Po prostu co? Mów dalej.


Wziął głęboki wdech, jakby był skoczkiem spadochronowym stojącym w otwartych drzwiach samolotu i przygotowującym się do skoku.


- Myślę, proszę pana, że będę w stanie zjeść więcej po... po mojej, eee, karze, proszę pana.


- Jakiej karze? - Co on, na Merlina, sądził, że zrobił tym razem?


- Mojej karze za to, że zostałem na dworze po zachodzie słońca i poszedłem do pana ogrodu, i narobiłem b-bałaganu, i krzyczałem.


Porzucenie sposobu myślenia bitego dziecka zajmie mu dużo, dużo czasu. Będziemy po prostu musieli zajmować się jednym kryzysem na raz. "A ja muszę zwracać uwagę na swoje zachowanie!"


- Dziecko, posłuchaj mnie. Twoją karą za zostanie na dworze i przebywanie w ogrodzie było stanie w kącie. Nie zamierzałem trzymać cię tam dłużej niż pół godziny. To moja wina, że się zmoczyłeś; żadne dziecko nie powinno stać w kącie całą noc! Krzyczałeś, bo przyśnił ci się zły sen; nie masz nad tym kontroli.


- W-więc mnie pan nie wychłosta? - zapytał z nadzieją.


- Nie, Harry. Nie zamierzam cię wychłostać ani ukarać w żaden inny sposób. Zastanawiałem się jednakże, dlaczego właściwie zostałeś na zewnątrz, skoro padało?


Wziął łyka wody i widziałem, jak w tym czasie pracują jego szare komórki. Cokolwiek rozważał, usiłował to wyrazić w odpowiedni sposób.


- No bo, proszę pana, kiedy pan, eee, nie czuł się dobrze, p-powiedział pan, że mam iść na dwór i się bawić. Pomyślałem, że nie powinłem wracać, dopóki mnie pan nie zawoła, więc zostałem, aż pan przyszedł i mnie zabrał.


- Masz na myśli, kiedy byłem pijany, zgadza się? - upewniłem się, już wściekły na siebie za tak głupie upicie się.


Zagryzł dolną wargę i opuścił wzrok. Czyli ukarałem go też niesłusznie. Z każdą minutą coraz bardziej się nienawidziłem.


- Jedz śniadanie. Za moment wrócę.


Z rozmachem otworzyłem drzwi do piwnicy, zbiegłem na dół i wylałem całą ognistą whisky oraz każdy inny alkohol, jaki miałem, do ścieków. Pozbyłem się również zepsutych eliksirów: uspokajającego i bezsennego snu.


Gdy wróciłem do kuchni, patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem; w ręce luźno trzymał na wpół zjedzoną kromkę. Obserwowałem go przez chwilę, zastanawiając się, o czym myślał, jak się czuł. Nie mogło mu tu być zbyt dobrze, miałem też spore wątpliwości co do tego, czy było mu dobrze u ciotki i wuja. Czy to dziecko kiedykolwiek poznało, co to szczęście? Miłość? Ciepło? Nie chciałem go wystraszyć, pragnąłem jednak coś tego dnia zrobić. Chłopiec będzie musiał wcześnie iść do łóżka po tej ostatniej nocy. Parę godzin snu nie utrzyma go na nogach zbyt długo, byłem tego pewny.


- Harry? - odezwałem się cicho, powoli podchodząc do żałosnej figurki. - Harry?


- Och! Tak, proszę pana? Przepraszam pana!


Wstał, przewrócił krzesło i upuścił chleb.


- Przepraszam! Już go podnoszę, proszę pana!


- Harry - powiedziałem, kucnąwszy obok niego. - Nie musisz przepraszać. To był wypadek. Nie masz kłopotów.


Postawiłem krzesło, on zaś zaczął zjadać okruchy z podłogi.


- Nie jedz tego, chłopcze. Wyrzuć to.


Z tęsknotą spojrzał na resztę jedzenia, ale mechanicznie usłuchał. "to dziecko wciąż musi umierać z głodu." Odkaszlnąłem.


- Przekąsimy coś w Dziurawym Kotle, zanim zajmiemy się naszymi sprawami. Zmęczył mnie już ten chleb z serem, a ciebie?


Nie odezwał się, ale drżał tak mocno, że szczękały mu zęby.


- Chodź, mały, ubierzemy cię.


KONIEC

rozdziału szóstego


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Osiem do
mapy do celow proj
Seminarium IIIR do kopiowania
Szkol Wykład do Or
ROS wykorzystanie roslin do unieszkodliwiania osadow
Środki miejscowo znieczulające i do znieczulenia ogólnego(1)
Bakterie spiralne do druk
Kolana szpotawe do korekty
Wstęp do psychopatologii zaburzenia osobowosci materiały
3 umyslnosc do wysłania
do kolokwium interna
WYCHOWANIE DO I PRZEZ SPORT
Problem nadmiernego jedzenia słodyczy prowadzący do otyłości dzieci
tablice do analizy konkur