Hegemonia Albo Przetrwanie

NOAM CHOMSKY


HEGEMONIA ALBO PRZETRWANIE


AMERYKAŃSKIE DĄŻENIE DO GLOBALNEJ DOMINACJI



Rozdział l


Priorytety i perspektywy

Kilka lat temu jeden z luminarzy współczesnej biologii, Ernst Mayr, opublikował kilka refleksji na temat prawdopodo­bieństwa sukcesu w poszukiwaniach pozaziemskiej inteligencji.1 Uważał, że szansę są bardzo małe. Jego rozumowanie odnosiło się do wartości adaptacyjnej tego, co nazywamy wyższą inteli­gencją", czyli szczególnej, ludzkiej formy organizacji umysłowej. Mayr szacował, że od początków życia powstało około pięćdziesię­ciu miliardów gatunków, a tylko jeden z nich osiągnął ten ro­dzaj inteligencji, który jest potrzebny, by stworzyć cywilizację". Stało się to bardzo niedawno, być może 100 tysięcy lat temu. Po­wszechnie przyjmuje się, że przetrwała tylko jedna niewielka gru­pa rozrodcza, od której wszyscy pochodzimy.

Mayr spekulował, że dobór naturalny może nie sprzyjać ludz­kiej formie organizacji umysłowej. Pisał, że historia życia na zie­mi przeczy twierdzeniu, że lepiej być mądrym niż głupim", przy­najmniej sądząc po sukcesie biologicznym; na przykład chrząszcze i bakterie mają znacznie większą zdolność przetrwania niż ludzie. Poczynił też dość ponure spostrzeżenie, że „średnia długość ży­cia gatunku wynosi około 100 tysięcy lat".

Wchodzimy w okres dziejów ludzkości, który może dać od­powiedź na pytanie, czy lepiej jest być mądrym, czy głupim. Naj­lepiej byłoby jednak, żeby to pytanie pozostało bez odpowiedzi:

jeżeli istnieje wyraźna odpowiedź, to może być ona tylko taka, że ludzie okazali się swego rodzaju biologicznym błędem", wykorzy­stali swoje 100 tysięcy lat, by zniszczyć siebie, a przy okazji wiele innych rzeczy.

Nasz gatunek z pewnością wykształcił zdolność, by tak właśnie uczynić, a hipotetyczny pozaziemski obserwator stwierdziłby za­pewne, że ludzie demonstrowali tę zdolność w całej swojej histo­rii, szczególnie dramatycznie w ciągu ostatnich kilkuset lat, gdy niszczyli życiodajne środowisko i trzebili bardziej złożone orga­nizmy, przejawiając wyrachowane okrucieństwo, także wobec sie­bie nawzajem.

DWA SUPERMOCARSTWA

Rok 2003 zaczął się od wielu oznak, że obawy o przetrwanie ludz­kości są aż nadto uzasadnione. Weźmy tylko kilka przykładów -wczesną jesienią 2002 roku wyszło na jaw, że czterdzieści lat wcze­śniej ledwie uniknęliśmy wojny jądrowej, która mogła skończyć się ostateczną katastrofą. Zaraz po tym alarmującym odkryciu admi­nistracja Busha zablokowała wysiłki ONZ na rzecz zakazu milita­ryzacji kosmosu; jest to poważne zagrożenie dla naszego prze­trwania. Amerykański rząd przerwał też międzynarodowe negocjacje mające zapobiec wojnie biologicznej i skoncentrował się na przygotowaniach do ataku na Irak, pomimo powszechnego sprzeciwu, bezprecedensowego w historii.

Organizacje pomocowe od dawna działające w Iraku oraz or­ganizacje medyczne ostrzegały, że planowana inwazja może spo­wodować katastrofę humanitarną. Ostrzeżenia te zostały zigno­rowane przez Waszyngton i raczej nie zainteresowały mediów. Grupa wysokich rangą amerykańskich ekspertów stwierdziła, że ataki z użyciem broni masowego rażenia na terytorium Stanów Zjednoczonych są prawdopodobne", a staną się jeszcze bardziej prawdopodobne, jeśli wybuchnie wojna z Irakiem. Zastępy spe­cjalistów i agencje wywiadowcze formułowały podobne ostrzeże­nia, dodając, że wojowniczość Waszyngtonu, nie tylko wobec Ira­ku, zwiększa długotrwałe zagrożenie międzynarodowym terroryzmem i rozprzestrzenianiem broni masowego rażenia. Te ostrzeżenia również zostały zlekceważone.

We wrześniu 2002 roku administracja Busha ogłosiła Strate­gię Bezpieczeństwa Narodowego, która przyznaje Ameryce pra­wo do użycia siły w celu likwidacji każdego dostrzeganego zagro­żenia dla globalnej dominacji Stanów Zjednoczonych, która ma być trwała. Ta nowa wielka strategia wywołała głębokie zaniepo­kojenie na całym świecie, nawet wśród amerykańskich eksper­tów od polityki zagranicznej. Także we wrześniu ruszyła kampa­nia propagandowa, która przedstawiała Saddama Husajna jako bezpośrednie zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych, obarczała go odpowiedzialnością za zamach z 11 września i sugerowała, że planuje następne. Kampania ta, zgrana w czasie z początkiem śródkadencyjnych wyborów do Kongresu, bardzo skutecznie zmieniła postawy Amerykanów. Szybko zepchnęła amerykańską opinię publiczną poza spektrum światowej opinii, pomogła admi­nistracji osiągnąć wyborcze cele i ugruntować przekonanie, że Irak powinien być pierwszym sprawdzianem nowej doktryny użycia siły według własnego uznania.

Prezydent Bush i jego współpracownicy uparcie podważali też międzynarodowe wysiłki na rzecz redukcji poważnych zagrożeń dla środowiska, posługując się pretekstami, które ledwie skrywa­ły ich przywiązanie do wąskich sektorów prywatnej gospodarki. Zaproponowany przez amerykańską administrację Naukowy Program ds. Zmian Klimatu (Climate Change Science Program, CCSP) to parodia, pisał redaktor magazynu Science" Donald Kennedy, która nie zawiera żadnych zaleceń ograniczenia emi­sji [gazów cieplarnianych - przyp. tłum.] ani innych sposobów jej minimalizacji", zadowalając się dobrowolnymi planami re­dukcji, które gdyby nawet były realizowane, pozwoliłyby USA na wzrost emisji o około 14% w każdym dziesięcioleciu". Naukowy Program ds. Zmian Klimatu w ogóle nie bierze pod uwagę praw­dopodobieństwa, na które wskazuje rosnący materiał dowodo­wy", że ocieplenie klimatu nawet w krótszej perspektywie może wywołać gwałtowny proces nieliniowy" i w efekcie dramatyczne zmiany temperatury, skrajnie niebezpieczne dla Stanów Zjedno­czonych, Europy i innych stref umiarkowanych. Cechujący admi­nistrację Busha pogardliwy stosunek do wielostronnych wysiłków na rzecz rozwiązania problemu globalnego ocieplenia", ciągnął Kennedy, rozpoczął długi proces erozji przyjacielskich relacji

9

Stanów Zjednoczonych w Europie" i doprowadził do nieprze­mijającej niechęci".2

W październiku 2002 roku trudno już było ignorować fakt, że świat jest bardziej zaniepokojony nieskrępowanym użyciem siły przez Amerykanów niż... zagrożeniem, jakie stwarza Saddarn Hu-sajn" i jest tak samo zainteresowany ograniczeniem władzy ame­rykańskiego olbrzyma, jak... rozbrojeniem irackiego tyrana".3 Nie­pokój całego świata wzrastał w kolejnych miesiącach, ponieważ olbrzym dawał wyraźnie do zrozumienia, że zaatakuje Irak, nawet jeżeli ledwie tolerowani przez niego inspektorzy ONZ nie znajdą nic, co mogłoby posłużyć za pretekst. Według międzynarodowych ba­dań opinii publicznej, w grudniu 2002 roku poparcie dla planów wojennych Waszyngtonu dochodziło zaledwie do l O procent nie­mal wszędzie poza USA. Dwa miesiące później, po ogromnych pro­testach na całym świecie, prasa stwierdziła, że być może nadal są dwa supermocarstwa na tej planecie: Stany Zjednoczone i świato­wa opinia publiczna" (przez Stany Zjednoczone" należy tu rozu­mieć władze państwa, a nie opinię publiczną, czy nawet opinię elit).4

Na początku 2003 roku badania ujawniły, że na całym świecie lęk przed Stanami Zjednoczonymi osiągnął niezwykle wysoki po­ziom, podobnie jak nieufność wobec ich politycznych władz. Lek­ceważeniu elementarnych praw i potrzeb człowieka oraz popiso­wi pogardy dla demokracji, dla którego niełatwo znaleźć dobre porównanie, towarzyszyły zapewnienia o szczerym przywiązaniu do praw człowieka i demokracji. Rozgrywające się wtedy wydarze­nia powinny wzbudzić głęboki niepokój wszystkich, którym leży na sercu to, jaki świat zostawią swoim wnukom.

Chociaż stratedzy Busha zajmują skrajną pozycję w tradycyj­nym spektrum amerykańskiej polityki, to jednak ich programy i doktryny znajdują wiele odpowiedników w historii Stanów Zjed­noczonych i wcześniejszych pretendentów do globalnej władzy. Bardziej niepokojące jest, że ich decyzje niekoniecznie są irracjo­nalne w ramach dominującej ideologii oraz instytucji, które ją ucieleśniają. W historii można znaleźć wiele przykładów, że przy­wódcy są skłonni grozić użyciem siły lub uciekać się do siły po­mimo znacznego ryzyka katastrofy. Ale dzisiaj stawka jest znacz­nie wyższa. Wybór między hegemonią a przetrwaniem chyba nigdy nie był tak wyraźny.

10

Spróbujmy rozplatać niektóre wątki tej złożonej materii, kon­centrując uwagę na światowym mocarstwie, które uznaje się za globalnego hegemona. Jego działania i doktryny, którymi się kie­ruje, powinny być w centrum zainteresowania wszystkich na tej planecie, a zwłaszcza - co oczywiste - Amerykanów. Wielu z nich cieszy się niezwykłymi przywilejami i wolnością, a więc zdolnością kształtowania przyszłości, i dlatego powinni z troską podejść do obowiązków, które bezpośrednio wynikają z tych przywilejów.

TERYTORIUM WROGA

Ci, którzy chcieliby zmierzyć się ze swoimi obowiązkami z auten­tycznym zaangażowaniem na rzecz demokracji i wolności - a na­wet przyzwoitego przetrwania - powinni wiedzieć, jakie napo­tkają przeszkody. W państwach, w których rządzi przemoc, przeszkody te nie są ukryte. W bardziej demokratycznych społe­czeństwach mają subtelniejszą naturę. Chociaż metody są wyraź­nie inne tam, gdzie rządzi się bardziej brutalnie, i tam, gdzie lu­dzie cieszą się większą swobodą, to cele pod wieloma względami okazują się podobne: chodzi o to, by wielka bestia", jak Alexan-der Hamilton określił naród, nie wymknęła się spod kontroli.

Kontrolowanie społeczeństwa zawsze było sprawą najwyższej wagi dla tych, którzy mają władzę i przywileje, szczególnie od czasu pierwszej demokratycznej rewolucji w siedemnastowiecznej Anglii. Samozwańczy ludzie z najwyższych sfer" byli przerażeni, gdy kłębiący się tłum bestii w ludzkiej skórze" odrzucił zasad­nicze ramy konfliktu między królem a parlamentem i zaczął do­magać się rządów ludzi takich jak my, którzy znają nasze po­trzeby", a nie rycerzy i panów, którzy wyznaczają nam prawa, są wybierani ze strachu i tylko nas gnębią, a nie znają naszych bolączek". Ludzie z najwyższych sfer uznali, że jeżeli lud jest tak zdeprawowany i zepsuty", że chce powierzyć władzę i godno­ści nikczemnikom i niegodziwcom, trzeba zrzec się władzy na rzecz tych, którzy są dobrzy, choć nieliczni". Prawie trzysta lat później wilsonowski idealizm, jak się go zazwyczaj nazywa, zajął dosyć podobne stanowisko. Waszyngton powinien dopilnować, by za granicą rządy znajdowały się w rękach dobrych, choć nie­licznych". W kraju należy bronić systemu, w którym elity podej-

11

mują decyzje, a społeczeństwo je zatwierdza - poliarchii" w języ­ku politologii - a nie demokracji.5

Jako prezydent Woodrow Wilson nie wahał się prowadzić bez­litośnie represyjnej polityki nawet w samych Stanach Zjednoczo­nych, lecz takie działania zwykle nie są możliwe tam, gdzie społe­czeństwo wywalczyło sobie znaczny stopień wolności i praw. W czasach Wilsona elity w USA i Wielkiej Brytanii rozumiały już, że w ich społeczeństwach przymus jest coraz mniej przydatnym narzędziem i że należy obmyślić nowe sposoby poskromienia be­stii, przede wszystkim poprzez kontrolę opinii i postaw. Od tam­tej pory rozwinął się cały wielki przemysł, który nad tym właśnie pracuje.

Sam Wilson uważał, że aby zachować stabilność i prawość", władzę powinna sprawować elita dżentelmenów mająca wzniosłe ideały".6 Czołowi intelektualiści byli tego samego zdania. Społe­czeństwo należy ustawić na jego miejscu", oświadczył Walter Lip-pmann w postępowym eseju na temat demokracji. Ten cel moż­na było w części osiągnąć poprzez wytwarzanie przyzwolenia", co jest przemyślaną sztuką i stałym instrumentem działania po­pularnego rządu". Ta rewolucja" w praktykowaniu demokracji" powinna umożliwić wyspecjalizowanej klasie" zarządzanie wspól­nymi interesami", które najczęściej całkowicie umykają opinii publicznej". W istocie jest to leninowski ideał. Lippmann mógł bezpośrednio obserwować rewolucję w praktykowaniu demokra­cji jako członek Komisji Informacji Publicznej Wilsona, której ce­lem było koordynowanie propagandy w czasie wojny i której zna­komicie udało się wywołać w amerykańskim społeczeństwie wojenną gorączkę.

Ludzie odpowiedzialni", ci, którzy powinni podejmować de­cyzje, ciągnął Lippmann, muszą być wolni od tupotu i wrzasku zdezorientowanego motłochu". Niedouczeni i wścibscy outside-rzy" mają być widzami", a nie uczestnikami". Motłoch pełni jed­nak pewną funkcję": powinien raz na jakiś czas podreptać na wybory i wyrazić swoje poparcie dla tego czy innego przedsta­wiciela klasy przywódców. Niepisaną zasadą tego układu jest, że ludzie odpowiedzialni" uzyskują swój status nie ze względu na ja­kieś specjalne zdolności czy wiedzę, lecz dzięki gotowości pod­porządkowania się systemowi faktycznej władzy oraz lojalności

12

wobec obowiązujących zasad - w istocie chodzi o to, by podstawo­we decyzje dotyczące spraw społecznych i gospodarczych były podejmowane w ramach instytucji cechujących się autorytarną, odgórną kontrolą, a udział bestii" ograniczał się do zawężonej sce­ny publicznej.

Jak bardzo zawężona powinna być scena publiczna, jest spra­wą dyskusyjną. Inicjatywy neoliberalne przez ostatnie trzydzieści lat dążyły do jej ograniczenia, pozostawiając podstawowe decyzje w rękach zasadniczo nieodpowiadających przed nikim prywat­nych tyranii, powiązanych ściśle ze sobą i z kilkoma potężnymi państwami. Demokracja może w takich warunkach przetrwać, ale w mocno okrojonej formie. Ludzie spod znaku Reagana i Bu-sha zajmują w tym względzie skrajną pozycję, lecz polityczne spektrum jest dość wąskie. Niektórzy twierdzą, że praktycznie w ogóle nie istnieje i kpią z ekspertów, którzy zarabiają na życie, porównując subtelne różnice w sitcomach nadawanych przez NBC i CBS" w czasie wyborów: Dzięki milczącemu porozumie­niu dwie główne partie traktują rywalizację w wyborach prezy­denckich [jak] polityczny teatr kabuki [w którym] aktorzy znają swoje role i wszyscy trzymają się scenariusza", przybierając po­zy", których nie można traktować poważnie.7

Jeżeli społeczeństwo unika marginalizacji i bierności, stajemy w obliczu kryzysu demokracji", który trzeba pokonać, wyjaśnia­ją liberalni intelektualiści, częściowo poprzez działania dyscypli­nujące instytucje odpowiedzialne za indoktrynację młodych" -szkoły, uniwersytety, kościoły i tym podobne - a być może nawet poprzez rządową kontrolę mediów, jeżeli sama autocenzura nie wystarczy.8

Przyjmując takie poglądy współcześni intelektualiści czerpią z dobrych konstytucyjnych źródeł. James Madison utrzymywał, że władzę należy przekazać tym, którzy są bogactwem narodu", bardziej kompetentnej grupie ludzi", którzy rozumieją, że rolą rządu jest bronić zamożną mniejszość przed większością". Ma­dison, mając światopogląd przedkapitalistyczny, wierzył, że oświe­cony mąż stanu" i dobroduszny filozof", który będzie sprawował władzę, odróżni prawdziwy interes swojego kraju" i uchroni in­teres publiczny przed szkodą", jaką może wyrządzić demokra­tyczna większość. Madison miał nadzieję, że szkody da się unik-

13

nać w systemie fragmentacji, który wynalazł. W późniejszych la­tach zaczął się obawiać, że gdy wzrośnie liczba tych, którzy będą mozolnie pracować, borykając się z wszelkimi trudami życia, i skry­cie wzdychać za bardziej równą dystrybucją korzyści", mogą się po­jawić poważne problemy. W nowożytnej historii często znajdują od­bicie konflikty o to, kto będzie podejmował decyzje i w jaki sposób.

Świadomość, że kontrola opinii jest podstawą rządów, od naj­bardziej despotycznych do najbardziej wolnych, istnieje przy­najmniej od czasów Davida Hume'a, ale trzeba tu zrobić pewne zastrzeżenie. Kontrola ta ma znacznie większe znaczenie w społe­czeństwach cechujących się większą wolnością, w których posłu­szeństwa nie da się utrzymać batem. Jest zupełnie naturalne, że nowoczesne instytucje kontroli myśli - szczerze nazywane propa­gandą, zanim słowo to wyszło z mody ze względu na skojarzenia z totalitaryzmem - powstały w społeczeństwach cieszących się naj­większą wolnością. Pierwsza była Wielka Brytania ze swoim Mini­sterstwem Informacji, które próbowało ukierunkować myślenie większości świata". Wkrótce potem pojawił się Wilson i jego Ko­misja Informacji Publicznej. Jej sukcesy propagandowe zainspi­rowały postępowych teoretyków demokracji i współczesną bran­żę public relations. Najbardziej wpływowi członkowie Komisji Informacji Publicznej, tacy jak Lippmann i Edward Bernays, zu­pełnie otwarcie czerpali z osiągnięć kontroli myśli, które Bernays nazywał konstruowaniem przyzwolenia... samą istotą procesu demokratycznego". Termin propaganda" pojawił się w Encyclo-paedia Britannica w 1922 roku, a dziesięć lat później w Encyclope-dia of Social Sciences, w której Harold Lasswell zawarł uczoną re­komendację dla tej nowej techniki kontrolowania świadomości społecznej. Metody stosowane przez pionierów miały szczególne znaczenie, pisze Randal Marlin w swojej historii propagandy, po­nieważ były powszechnie naśladowane... przez nazistowskie Niem­cy, Afrykę Południową, Związek Radziecki i Pentagon", jednak dokonania branży PR przyćmiewają wszystkie ich osiągnięcia.9

Problemy z kontrolą wewnętrzną stają się szczególnie poważne, gdy władze państwowe prowadzą politykę, której sprzeciwia się ca­łe społeczeństwo. W takich wypadkach władze polityczne mogą mieć pokusę, żeby pójść śladem administracji Reagana, która za­łożyła Biuro Dyplomacji Publicznej, aby wytwarzać przyzwolenie

14

dla swojej zbrodniczej polityki w Ameryce Środkowej. Jeden z wy­sokich rangą urzędników tej administracji uznał Operację Praw­da" za ogromną operację psychologiczną w rodzaju tych, jakie przeprowadza wojsko, aby wpłynąć na ludność zamieszkującą te­rytorium wroga" - była to szczera charakterystyka dominujących postaw wobec ludności własnego kraju.10

TERYTORIUM WROGA ZA GRANICĄ

Podczas gdy wroga we własnym kraju trzeba często kontrolować intensywną propagandą, za granicą dostępne są bardziej bezpo­średnie środki. Liderzy obecnej administracji Busha - w więk­szości z odzysku po bardziej reakcyjnych kręgach administracji Reagana i Busha I - zilustrowali to dostatecznie jasno w czasie pierwszego okresu urzędowania. Gdy tradycyjne rządy przemo­cy i represji napotkały sprzeciw Kościoła i innych nicponiów w środkowoamerykańskich krajach znajdujących się w strefie wpływów USA, administracja Reagana zareagowała wojną z ter­roryzmem", którą ogłosiła zaraz po objęciu urzędu w 1981 ro­ku. Jak można się było spodziewać inicjatywa Stanów Zjednoczo­nych natychmiast stała się wojną terrorystyczną - kampanią rzezi, tortur i barbarzyństwa - która w krótkim czasie rozszerzyła się także na inne regiony świata.

W jednym z tych krajów, Nikaragui, Waszyngton utracił kontro­lę nad siłami zbrojnymi, które tradycyjnie trzymały w ryzach miej­scową ludność, co stanowiło bolesną spuściznę po wilsonowskim idealizmie. Wspieraną przez USA dyktaturę Somozy obalili sandi-nowscy rebelianci, a zbrodniczą Gwardię Narodową rozwiązano. Dlatego Nikaragua musiała stać się celem kampanii międzynaro­dowego terroryzmu, która doprowadziła ten kraj do ruiny. Nawet psychologiczne skutki terrorystycznej wojny Waszyngtonu są do­tkliwe. Atmosfera radości, witalności i optymizmu, która zapano­wała po obaleniu dyktatury, nie mogła długo przetrwać, gdy inter­wencja rządzącego supermocarstwa rozwiała nadzieję, że ponura historia może w końcu przybrać inny obrót.

W innych krajach Ameryki Środkowej, które stały się celem reaganowskiej wojny z terroryzmem", kontrolę utrzymywały si­ły bezpieczeństwa wyposażone i wyszkolone przez Stany Zjedno-

15

czone. Tam, gdzie nie było armii, która broniłaby ludność przed terrorystami - to znaczy przed samymi siłami bezpieczeństwa -popełniano jeszcze większe okrucieństwa. O morderstwach, tor­turach i zniszczeniach obszernie donosiły organizacje praw czło­wieka, grupy kościelne, latynoamerykańscy uczeni i wielu innych, lecz fakty te były słabo znane obywatelom państwa, które ponosi­ło za nie główną odpowiedzialność, i szybko zostały wymazane z pamięci.11

Do połowy lat osiemdziesiątych wspierany przez USA terro­ryzm państwowy wytworzył społeczeństwa ogarnięte strachem i paniką... poddane zbiorowemu zastraszaniu i przeszyte zgene-ralizowanym lękiem", uznała najbardziej wpływowa kościelna organizacja praw człowieka w Salwadorze; ludność pogodziła się wewnętrznie" z codziennym użyciem środków przemocy" i czę­stym widokiem torturowanych ciał". Wracając z krótkiej wizyty w rodzinnej Gwatemali, dziennikarz Julio Godoy napisał, że moż­na odnieść wrażenie, że niektórzy ludzie w Białym Domu czczą az­teckich bogów - i składają im w ofierze krew Ameryki Środko­wej". Uciekł z kraju rok wcześniej, gdy siedziba jego gazety La Epoca" została wysadzona w powietrze przez państwowych ter­rorystów; akcja ta nie wzbudziła żadnego zainteresowania w Sta­nach Zjednoczonych: uwagę starannie koncentrowano na występ­kach oficjalnego wroga, niewątpliwie rzeczywistych, lecz ledwo dostrzegalnych, zważywszy na skalę wspieranego przez USA ter­roru państwowego w tym regionie. Biały Dom, pisał Godoy, wpro­wadził i wspierał w Ameryce Środkowej takie siły, które mogłyby z łatwością rywalizować z Securitate Nicolae Ceau^escu o palmę pierwszeństwa w światowym okrucieństwie".12

Gdy przywódcy terrorystów osiągnęli już swoje cele, o konse­kwencjach dyskutowano na konferencji w San Salvador, zorgani­zowanej przez jezuitów i ludzi świeckich mających aż nadto osobistych doświadczeń, nie tylko z makabrycznych lat osiemdzie­siątych. Na konferencji tej uznano, że nie wystarczy koncentrować się na samym terrorze. Nie mniej ważne jest zbadanie... jaką ro­lę odegrała kultura terroru w utemperowaniu oczekiwań więk­szości", w efekcie którego ludzie przestali nawet rozważać rozwią­zania alternatywne wobec żądań silnych".13 Nie tylko w Ameryce Środkowej.

16

Zniszczenie nadziei ma decydujące znaczenie. A gdy już uda się to zrobić, pozwala się na formalną demokrację - a nawet ją pre­feruje, choćby po to, by uzyskać dobry efekt PR. W bardziej szcze­rych kręgach w dużej mierze przyznaje się to otwarcie. Oczywi­ście znacznie bardziej dogłębnie rozumieją to bestie w ludzkiej skórze", czyli ci, którzy ponoszą konsekwencje naruszania naka­zów stabilności i porządku.

Wszystko to są sprawy, które drugie supermocarstwo, światowa opinia publiczna, powinna usilnie starać się zrozumieć, jeżeli chce wyrwać się z ograniczeń, którym jest poddawana i potraktować poważnie ideały sprawiedliwości i wolności, które łatwo przycho­dzą na usta, lecz które trudniej jest bronić i rozpowszechniać.

17

Rozdział 2

Wielka strategia imperialna

Wielkie poruszenie na całym świecie jesienią 2002 roku wy­wołała deklaracja najpotężniejszego państwa w dziejach, że zamierza ono utrzymać swoją hegemonię groźbą użycia lub faktycznie używając siły, czyli tego wymiaru władzy, w którym nie ma sobie równych. W oficjalnym języku Strategii Bezpieczeństwa Narodowego: Nasze siły zbrojne będą dostatecznie silne, by znie­chęcić potencjalnych przeciwników do rozbudowy własnej armii w celu prześcignięcia lub dorównania potędze Stanów Zjedno­czonych".14

Jeden ze znanych ekspertów od spraw międzynarodowych, John Ikenberry, stwierdził, że jest to wielka strategia oparta na fundamentalnym dążeniu do utrzymania jednobiegunowego świata, w którym Stany Zjednoczone nie mają równego sobie konkurenta"; ten stan rzeczy ma być trwały [tak by] żadne pań­stwo ani koalicja nie mogła nigdy podważyć roli [USA] jako glo­balnego przywódcy, protektora i egzekutora". Deklaracja ta spra­wia, że międzynarodowe normy regulujące działanie w obronie własnej - zapisane w Artykule 51 Karty Narodów Zjednoczonych - tracą praktycznie znacznie". Ogólnie rzecz biorąc, doktryna ta lekceważy prawo i instytucje międzynarodowe, przypisując im niewielką wartość". Ikenberry pisze dalej: Ta nowa wielka stra­tegia imperialna przedstawia Stany Zjednoczone jako państwo

19

rewizjonistyczne, próbujące obrócić chwilową przewagę w porzą­dek światowy, którym będzie dyrygować", co tylko skłoni innych do szukania sposobów na obchodzenie, osłabianie, ograniczanie i odwetowe atakowanie amerykańskiej potęgi". Strategia ta spra­wi, że cały świat, także Stany Zjednoczone, stanie się mniej bez­pieczny, a podziały wyraźniejsze";15 pogląd ten podziela wielu ekspertów od polityki zagranicznej.

NARZUCENIE HEGEMONII

Wielka strategia imperialna przyznaje Stanom Zjednoczonym prawo do rozpoczęcia wojny prewencyjnej" według własnego uznania - do ataku prewencyjnego, a nie wyprzedzającego16. Atak wyprzedzający mógłby mieścić się w granicach prawa międzyna­rodowego. Na przykład gdyby wykryto, że rosyjskie bombowce wystartowały z bazy wojskowej na Grenadzie, wyczarowanej przez administrację Reagana w 1983 roku, i że zbliżają się do Stanów Zjednoczonych z wyraźnym zamiarem dokonania nalotu, to wte­dy, zgodnie z rozsądną interpretacją Karty Narodów Zjednoczo­nych, atak wyprzedzający polegający na zniszczeniu samolotów, a może nawet bazy na Grenadzie, byłby usprawiedliwiony. Kuba, Nikaragua i wiele innych krajów miały możliwość skorzystania z tego prawa przez te wszystkie lata, gdy były celem ataku Sta­nów Zjednoczonych, ale oczywiście słabi musieliby zwariować, że­by realizować swoje prawa. Lecz wszelkie uzasadnienia dla ataku wyprzedzającego, jakiekolwiek by one były, nie odnoszą się do wojny prewencyjnej, a zwłaszcza takiej, o jakiej mówią jej obecni entuzjaści: do użycia sił zbrojnych w celu wyeliminowania wy­obrażonego lub zmyślonego zagrożenia; w takim przypadku na­wet termin prewencyjny" jest nazbyt życzliwy.

Wojna prewencyjna mieści się w kategorii zbrodni wojennych. Jeżeli rzeczywiście ma ona polegać na decydowaniu, na kogo nad­szedł czas"17, to świat naprawdę znalazł się w wielkich tarapatach.

Po rozpoczęciu inwazji na Irak wybitny historyk i doradca Ken-nedy'ego, Arthur Schlesinger napisał, że:

Prezydent przyjął strategię wyprzedzającej samoobrony", która nie­pokojąco przypomina strategię zastosowaną przez cesarską Japonię

20

w Pearl Harbor, w dniu, który jak przepowiedział ówczesny amery­kański prezydent, pozostaje dniem hańby. Franklin D. Roosevelt miał rację, lecz dzisiaj to my, Amerykanie, żyjemy w hańbie.18

Schlesinger dodał też, że globalna fala współczucia, która za­lała Stany Zjednoczone po 11 września ustąpiła globalnej fali nie­nawiści do amerykańskiej arogancji i amerykańskiego milita-ryzmu", i nawet w zaprzyjaźnionych krajach opinia publiczna uważa, że Bush jest większym zagrożeniem dla pokoju niż Sad-dam Husajn". Richard Falk, specjalista od prawa międzynaro­dowego, doszedł do nieuniknionego" wniosku, że wojna w Ira­ku była przestępstwem przeciwko pokojowi tego rodzaju, o jakie niemieccy przywódcy byli oskarżani, ścigani i skazani w procesie norymberskim"19.

Niektórzy obrońcy tej strategii dostrzegają, że lekceważy ona prawo międzynarodowe, lecz ich zdaniem to żaden problem. Ca­ły system prawa międzynarodowego to tylko puste gadanie", pisze prawnik Michael Glennon: Wielkie starania, by poddać rządy siły rządom prawa" należy wyrzucić na śmietnik historii -jakie to wygodne stanowisko dla tego jednego państwa, które jest zdolne przyjąć zasadę braku zasad, gdy mu to odpowiada, gdyż wydaje niemal tyle samo co reszta świata łącznie na narzędzia przemocy i wydeptuje nowe, niebezpieczne ścieżki w budowaniu środków zniszczenia, pomimo niemal jednomyślnego sprzeciwu świata. Dowód na to, że system prawa międzynarodowego to tyl­ko puste gadanie" jest prosty: Waszyngton dał wyraźnie do zro­zumienia, że zrobi wszystko, co tylko może, by utrzymać swoją dominację", następnie ogłosił, że zignoruje" zdanie Rady Bez­pieczeństwa ONZ w kwestii Iraku i zadeklarował, że nie będzie już związany zasadami Karty Narodów Zjednoczonych regulu­jącymi użycie siły". Quod erat demonstrandum. A zatem zasady te załamały się" i cała konstrukcja legła w gruzach". To dobrze, konkluduje Glennon, ponieważ Stany Zjednoczone są przywód­cą oświeconych państw" i dlatego muszą oprzeć się [wszelkim próbom] ograniczenia użycia przez nie siły".20

wiecony przywódca może też zmieniać zasady według wła­snego uznania. Gdy siłom zbrojnym okupującym Irak nie udało się znaleźć broni masowego rażenia, która była uzasadnieniem dla

21

inwazji, stanowisko administracji przeszło od absolutnej pewno­ści", że Irak posiada broń masowego rażenia w takiej skali, że ko­nieczne były natychmiastowe działania zbrojne, do twierdzenia, że zarzuty Amerykanów były uzasadnione, gdyż odkryto sprzęt, któ­ry potencjalnie mógł zostać wykorzystany do wyprodukowania broni". Urzędnicy wysokiego szczebla zaproponowali udoskona­lenie kontrowersyjnej koncepcji »wojny prewencyjnej*", upraw­niającej Waszyngton do podjęcia działań zbrojnych przeciwko państwu, które posiada śmiercionośną broń w wielkich ilościach". Poprawka ta zakłada, że administracja podejmie działania przeciw­ko wrogiemu reżimowi, który nie ma nic więcej, jak tylko intencję i zdolność do zbudowania [broni masowego rażenia]."21

Praktycznie każdy kraj ma potencjał do wyprodukowania bro­ni masowego rażenia, a intencji zawsze można się dopatrzyć. Za­tem poprawiona wersja wielkiej strategii w istocie daje Waszyng­tonowi prawo do arbitralnej agresji. Obniżenie progu użycia siły jest najbardziej znaczącą konsekwencją załamania się oficjalnego argumentu za inwazją.

Wielka strategia imperialna ma uniemożliwić jakiekolwiek pró­by podważenia potęgi, pozycji i prestiżu Stanów Zjednoczonych". Cytowane słowa nie pochodzą z ust Dicka Cheneya czy Donalda Rumsfelda ani innych etatystycznych reakcjonistów, którzy opra­cowali Strategię Bezpieczeństwa Narodowego we wrześniu 2002 roku. Wypowiedział je w 1963 roku szanowany liberalny mąż sta­nu, Dean Acheson. Usprawiedliwiał on amerykańskie działania wobec Kuby, wiedząc doskonale, że międzynarodowa kampania terrorystyczna Waszyngtonu zmierzająca do zmiany reżimu" istotnie przyczyniła się do tego, że świat stanął na krawędzi woj­ny nuklearnej zaledwie kilka miesięcy wcześniej, i że została pod­jęta na nowo natychmiast po rozwiązaniu kryzysu kubańskiego. Mimo to na forum Amerykańskiego Towarzystwa Prawa Między­narodowego Acheson przekonywał, że nie powstaje żadna kwe­stia prawna", gdy Stany Zjednoczone reagują na próby podważe­nia ich potęgi, pozycji i prestiżu".

Doktryna Achesona została następnie przywołana przez admi­nistrację Reagana, reprezentującą drugą stronę politycznego spek­trum, gdy odrzuciła ona jurysdykcję Międzynarodowego Try­bunału Sprawiedliwości w kwestii ataku na Nikaraguę, nie

22

podporządkowała się sądowemu nakazowi, by zaprzestać zbrod­ni, a następnie zawetowała dwie rezolucje Rady Bezpieczeństwa potwierdzające orzeczenie sądu i wzywające wszystkie państwa do przestrzegania prawa międzynarodowego. Doradca prawny Departamentu Stanu Abraham Sofaer wyjaśnił, że nie należy li­czyć na to, że [większość światowej społeczności] podzieli nasze zdanie" i że ta sama większość często przeciwstawia się Stanom Zjednoczonym w istotnych kwestiach międzynarodowych". W związku z tym, musimy zastrzec sobie prawo określenia", któ­re kwestie podlegają zasadniczo wewnętrznej jurysdykcji Sta­nów Zjednoczonych" - w tym przypadku były to działania, któ­re Trybunał potępił jako bezprawne użycie siły" przeciwko Nikaragui, czyli mówiąc prościej, terroryzm międzynarodowy.22

Pogarda dla prawa i instytucji międzynarodowych była szcze­gólnie rażąca w latach urzędowania administracji Reagana-Busha - pierwszym okresie rządów obecnej ekipy w Waszyngtonie - a ich następcy także dawali jasno do zrozumienia, że USA zastrzegają sobie prawo do działań unilateralnych, jeżeli to konieczne", w tym do unilateralnego użycia sił zbrojnych" w obronie tak ży­wotnych interesów, jak nieskrępowany dostęp do kluczowych rynków, źródeł energii oraz innych zasobów strategicznych".23 Ale nie była to całkiem nowa postawa.

Podstawowe zasady wielkiej strategii imperialnej z września 2002 roku zostały wypracowane na początku drugiej wojny świa­towej. Zanim jeszcze Ameryka przystąpiła do wojny, stratedzy i analitycy wysokiego szczebla uznali, że w powojennym świecie Stany Zjednoczone będą dążyć do posiadania niekwestionowa­nej władzy", podejmując kroki w celu ograniczenia wszelkich suwerennych działań" innych państw, które mogłyby zakłócić globalne projekty Ameryki. Stwierdzili też, że głównym warun­kiem" osiągnięcia tych celów jest szybka realizacja programu pełnego unowocześnienia sił zbrojnych" - wtedy, tak jak i teraz, był to centralny element zintegrowanej strategii osiągnięcia mi­litarnej i gospodarczej supremacji Stanów Zjednoczonych". W tam­tym czasie ambicje te ograniczały się do „świata nieniemieckie-go", który miał zostać urządzony pod egidą Stanów Zjednoczonych i stanowić Wielki Obszar", obejmujący zachodnią półkulę, byłe imperium brytyjskie oraz Daleki Wschód. Kiedy stało się już cał-

23

kiem jasne, że Niemcy przegrają wojnę, plany te rozszerzono w ta­ki sposób, by włączyć maksymalnie dużą część Eurazji.24

Te precedensy, ledwie tu zasygnalizowane, pokazują, jak wą­skie jest spektrum amerykańskiej strategii. Prowadzona polityka wynika z instytucjonalnego układu wewnętrznej władzy, który pozostaje względnie stabilny. Władza decyzyjna w sprawach gospo­darczych jest mocno scentralizowana, tak że John Dewey niewie­le przesadził, gdy stwierdził, że polityka to cień rzucany na spo­łeczeństwo przez wielki biznes". Jest czymś zupełnie naturalnym, że Stany Zjednoczone dążą do zbudowania takiego systemu świa­towego, który byłby otwarty na gospodarczą penetrację i politycz­ną kontrolę, nie tolerując żadnych rywali ani zagrożeń.25 Istotną konsekwencją takiej polityki jest gotowość do zablokowania wszel­kich ruchów zmierzających do niezależnego rozwoju, które mo­głyby stać się wirusem zarażającym innych", w terminologii stra­tegów. Jest to dominujący motyw powojennej historii, często ukryty pod cienką warstwą zimnowojennych pretekstów, wykorzystywa­nych również przez konkurencyjne supermocarstwo w jego skrom­niejszych włościach.

Podstawowe cele światowego zarządzania przetrwały od wcze­snego okresu powojennego i obejmują między innymi: powstrzy­mywanie innych ośrodków globalnej władzy w ramach struktu­ry porządku światowego" nadzorowanej przez Stany Zjednoczone; utrzymanie kontroli nad energetycznymi zasobami świata; blo­kowanie nieakceptowanych form niezależnego nacjonalizmu; oraz przezwyciężanie kryzysów demokracji" na wewnętrznym tery­torium wroga. Przedsięwzięcia te przybierają różne formy, zwłasz­cza w okresach dość gwałtownych przeobrażeń: przemian w mię­dzynarodowym systemie gospodarczym od mniej więcej 1970 roku; sprowadzenia wrogiego supermocarstwa do roli przypo­minającej jego tradycyjny, ąuasi-kolonialny status, w dwadzieścia lat później; rosnącego zagrożenia międzynarodowym terrory­zmem, które od początku lat dziewięćdziesiątych zaczęło doty­czyć samych Stanów Zjednoczonych i które zostało dramatycznie sfinalizowane 11 września. Przez lata dopracowywano i modyfiko­wano taktykę, dostosowując ją do tych przemian, i coraz bardziej udoskonalano narzędzia przemocy, spychając nasz zagrożony ga­tunek na krawędź katastrofy.

24

Niemniej jednak ogłoszenie wielkiej strategii imperialnej we wr/eśniu 2002 roku słusznie uruchomiło dzwonki alarmowe. Acheson i Sofaer opisywali wytyczne prowadzonej polityki, po­zostając w kręgach elit. Ich poglądy znali jedynie specjaliści i czy­telnicy dysydenckiej literatury. Można uznać, że w innych przy­padkach powtarzano jedynie maksymę Tukidydesa, że: duże narody robią to, co chcą, a małe narody akceptują to, co muszą". Natomiast Cheney, Rumsfeld, Powell i ich współpracownicy ofi­cjalnie ogłaszają jeszcze bardziej skrajną politykę, której celem jest uzyskanie trwałej globalnej hegemonii, przy użyciu siły, je­żeli będzie trzeba. Chcą, żeby świat ich usłyszał, więc natychmiast podjęli działania mające pokazać, że nie żartują. To jest znaczą­ca różnica.

NOWE NORMY PRAWA MIĘDZYNARODOWEGO

Ogłoszenie wielkiej strategii słusznie uznano za krok, który nie wróży światu nic dobrego. Jednak dla wielkiego mocarstwa to za mało, że ogłosi oficjalną politykę. Musi uczynić z niej nową nor­mę prawa międzynarodowego, przeprowadzając akcję pokazo­wą. Wybitni specjaliści i intelektualiści mogą wtedy solennie wy­jaśniać, że prawo jest elastycznym i żywym instrumentem, tak że nowa norma może odtąd być wskazówką, jak należy postępować. I tak oto, gdy ogłaszano nową strategię imperialną, uderzono też w bębny wojenne, aby wzbudzić społeczny entuzjazm do ataku na Irak. Równocześnie rozpoczęła się śródkadencyjna kampania wyborcza. Trzeba pamiętać o tym, wspomnianym już, zbiegu oko­liczności.

Ofiara wojny prewencyjnej musi odznaczać się kilkoma cechami:

1. Musi być praktycznie bezbronna.

2. Musi być na tyle ważna, by w ogóle opłacało się podejmować jakieś działania.

3. Musi dać sieją przedstawić jako ucieleśnienie skrajnego zła i bezpośrednie zagrożenie dla naszego przetrwania.

Irak spełniał wszystkie warunki. Pierwsze dwa są oczywiste. Trzeci można łatwo wypełnić. Trzeba tylko powtarzać płomienne

25

oracje Busha, Blaira i ich kolegów: dyktator gromadzi najgroź­niejszą broń na świecie [aby] zdominować, zastraszyć i zaatako­wać"; już jej użył wobec całych miejscowości - i zabił lub okale­czył tysiące własnych obywateli... Jeżeli to nie jest zło, to zło straciło już całkiem znaczenie."26

Elokwentne potępienie wyrażone przez prezydenta w przemó­wieniu o stanie państwa w styczniu 2003 roku brzmi z pewnością słusznie. Oczywiście ci, którzy sieją zło, nie powinni pozostawać bezkarni - a wśród nich osoba wypowiadająca te wzniosłe słowa i jej obecni współpracownicy, którzy długo wspierali człowieka będącego uosobieniem skrajnego zła, z pełną świadomością jego zbrodni. To imponujące, jak łatwo jest, gdy przytacza się najwięk­sze przestępstwa potwora, powstrzymać się od ważnych słów: z naszą pomocą, której udzielaliśmy, bo było nam wszystko jed­no". Pochwały i wsparcie zmieniły się w potępienie, gdy tylko po­twór popełnił swoją pierwszą autentyczną zbrodnię: nie posłu­chał rozkazów (a być może zleje zrozumiał) i najechał na Kuwejt w 1990 roku. Kara była surowa - dla jego poddanych. Sam ty­ran wyszedł jednak bez szwanku, a jego pozycja jeszcze się umoc­niła dzięki sankcjom narzuconym przez byłych przyjaciół.

We wrześniu 2002 roku, gdy zbliżał się czas prezentacji nowej normy zezwalającej na wojnę prewencyjną, doradca do spraw bez­pieczeństwa narodowego Condoleezza Rice stwierdziła, że następ­ną oznaką zamiarów Saddama Husajna może być chmura w kształ­cie grzyba - przypuszczalnie nad Nowym Jorkiem; zarówno sąsiedzi Husajna, jak i wywiad izraelski, odrzucili te supozycje, później podważone jeszcze przez inspektorów ONZ, lecz Waszyngton obstawał przy swoim. Od samego początku ofensywy propagando­wej było jasne, że te zarzuty są niewiarygodne. „»Obecna admini­stracja jest zdolna do każdego kłamstwa... aby tylko doprowadzić do wojny w Iraku«, mówi osoba z kręgów rządowych w Waszyng­tonie, z okołodwudziestoletnim doświadczeniem pracy w wywia­dzie". Waszyngton sprzeciwia się inspekcjom, sugerował rozmów­ca, bo obawia się, że niczego istotnego nie znajdziemy. Wypowiedzi prezydenta na temat zagrożenia ze strony Iraku należy uznać za ewidentne próby przestraszenia Amerykanów i sprawienia, by po­parli wojnę", dodało dwóch czołowych ekspertów od stosunków międzynarodowych. Jest to standardowy sposób działania. Wa-

26

szyngton nadal nie przedstawił żadnych dowodów na prawdzi­wość swoich twierdzeń z 1990 roku o ogromnej koncentracji wojsk irackich na granicy z Arabią Saudyjską, będących głównym uzasad­nieniem dla wojny w 1991 roku; twierdzenia te natychmiast pod­ważyło jedyne pismo, które postanowiło je sprawdzić, ale nie przy­niosło to żadnych efektów.27

Z dowodami czy bez, prezydent i jego współpracownicy wyda­wali złowieszcze ostrzeżenia przed straszliwym zagrożeniem, ja­kie Saddam stwarza dla Stanów Zjednoczonych i dla swoich sąsia­dów; mówili też o jego powiązaniach z międzynarodowym terroryzmem, sugerując wyraźnie, że był zamieszany w ataki z 11 września. Rządowo-medialny atak propagandowy przyniósł efekty. W ciągu kilku tygodni około 60 procent Amerykanów uznało, że Saddam Husajn stanowi bezpośrednie zagrożenie dla USA", i trzeba go szybko usunąć w obronie własnej. W marcu niemal połowa była przekonana, że Husajn był osobiście zaan­gażowany w zamachy z 11 września i że wśród porywaczy samo­lotów byli Irakijczycy. Poparcie dla wojny mocno wiązało się z ty­mi przekonaniami.28

Za granicą dyplomacja publiczna... całkowicie zawiodła", do­nosiła prasa międzynarodowa, lecz w kraju udało się znakomi­cie powiązać wojnę w Iraku z koszmarem 11 września... [N]ie-mal 90 procent uważa, że reżim [Saddama] wspiera i podżega terrorystów, którzy planują kolejne ataki na USA". Komentator polityczny Anatol Lieven stwierdził, że większość Amerykanów dała się nabrać... akcji propagandowej, której kłamliwość nie znajduje wielu porównań w demokracjach czasu pokoju".29 Kam­pania propagandowa z września 2002 roku pomogła też amery­kańskiej administracji osiągnąć minimalną przewagę w wyborach śródkadencyjnych, gdyż wyborcy odłożyli na bok bezpośrednie tro­ski i skulili się pod parasolem władzy, ze strachu przed demo­nicznym wrogiem.

Dyplomacja publiczna natychmiast zdziałała cuda w Kongresie. W październiku Kongres upoważnił prezydenta do podjęcia dzia­łań wojennych w obronie narodowego bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych przed utrzymującym się zagrożeniem ze strony Iraku". To konkretne sformułowanie jest znajome. W 1985 roku-prezydent Reagan ogłosił stan zagrożenia kraju, później co roku

27

przedłużany, ponieważ polityka i działania rządu Nikaragui two­rzą niezwykłe i nadzwyczajne zagrożenie dla bezpieczeństwa na­rodowego i polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych". W 2002 roku Amerykanie znowu musieli drżeć ze strachu, tym razem przed Irakiem.

Olśniewający sukces dyplomacji publicznej w kraju ujawnił się ponownie, gdy prezydent dał mocny, reaganowski finał sześcio-tygodniowej wojny" na pokładzie lotniskowca Abraham Lincoln" l maja 2003 roku. Oświadczył wtedy ze swadą - nie zważając na sceptyczne komentarze w kraju - że odniósł zwycięstwo w woj­nie z terroryzmem", bo usunął sojusznika Al-Kaidy".30 Nie ma znaczenia, że teza o rzekomych powiązaniach Saddama Husajna z Osamą ben Ladenem, zresztą jego zażartym wrogiem, nie była poparta żadnymi wiarygodnymi dowodami i została wyraźnie odrzucona przez kompetentnych obserwatorów. Bez znaczenia jest też jedyny znany związek między inwazją na Irak a zagroże­niem terroryzmem: fakt, że inwazja zwiększyła to zagrożenie, jak zresztą powszechnie przewidywano; wydaje się, że stanowi ona wielką przeszkodę w »wojnie z terroryzmem«", ponieważ gwał­townie zwiększyła nabór do Al-Kaidy.31

Wpływ propagandy utrzymywał się po zakończeniu wojny. Gdy pomimo intensywnych poszukiwań nie udało się odnaleźć broni masowego rażenia, i tak jedna trzecia Amerykanów była przeko­nana, że wojska USA znalazły broń masowego rażenia, a ponad 20 procent uważało, że Irak użył tej broni podczas wojny.32 Być może jest to po prostu reakcja ludzi, którzy boją się praktycznie wszystkiego po wielu latach intensywnej propagandy mającej ujarzmić wielką bestię" poprzez wywoływanie paniki.

Wyrażenie mocny reaganowski finał" ma zapewne odnosić się do dumnego oświadczenia Reagana, że Stany Zjednoczone mogą „stać z podniesionym czołem" po tym, jak pokonały straszliwe za­grożenie ze strony Grenady. Wnikliwi komentatorzy dodawali, że starannie zainscenizowane wystąpienie Busha na USS Abra­ham Lincoln" stanowi początek kampanii wyborczej w 2004 ro­ku", która jak ma nadzieję Biały Dom, będzie się obracać tak bardzo jak to tylko możliwe wokół tematu bezpieczeństwa naro­dowego, a jej głównym tematem będzie usunięcie przywódcy Ira­ku, Saddama Husajna". Aby jeszcze bardziej podkreślić to prze-

28

anie, oficjalne otwarcie kampanii odroczono aż do połowy wrze­śnia 2004 roku, tak by na konwencji republikanów w Nowym Jorku można było uczcić przywódcę czasu wojny, który jeden mo­że ustrzec Amerykanów przed powtórzeniem się 11 września, jak to już raz uczynił w Iraku. Kampania wyborcza skoncentruje się na bitwie o Irak, a nie na wojnie w Iraku", wyjaśnił główny po­lityczny strateg republikanów Karl Rove. Jest ona tylko częścią „znacznie większej i dłuższej wojny z terroryzmem, która, jak [Rove] widzi wyraźnie, być może przypadkiem, będzie ciągnąć się przynajmniej do dnia wyborów w 2004 roku".33 I z pewnością jeszcze dłużej.

Zatem we wrześniu 2002 roku spełnione zostały wszystkie trzy warunki konieczne do ustanowienia nowej normy prawa mię­dzynarodowego: Irak był bezbronny, niezwykle ważny i bezpośred­nio zagrażał naszemu istnieniu. Istniała oczywiście możliwość, że coś pójdzie nie tak, lecz tym razem była bardzo niewielka, przy­najmniej, gdy chodzi o najeźdźców. Różnica sił była tak ogrom­na, że przytłaczające zwycięstwo było praktycznie gwarantowa­ne, a za wszystkie humanitarne konsekwencje można było obarczyć winą Saddama Husajna. Gdyby były przykre, to nie stałyby się przedmiotem badania, a ich ślady zniknęłyby z pola widzenia, przynajmniej jeśli można się opierać na doświadczeniach z prze­szłości. Zwycięzcy nie badają własnych zbrodni, więc niewiele

0 nich wiadomo; to zasada, od której są tylko nieliczne wyjątki; na przykład liczba ofiar śmiertelnych w wyniku wojen USA w Indo-chinach nie jest znana nawet z dokładnością do milionów. Ta sa­ma zasada leżała u podstaw procesów o zbrodnie wojenne po drugiej wojnie światowej. Definicja operacyjna zbrodni wojennych

1 zbrodni przeciwko ludzkości była prosta: zbrodnie uznawano za zbrodnie, jeżeli zostały popełnione przez wroga, a nie przez alian­tów. Na przykład pominięto zniszczenie cywilnych ośrodków miej­skich. Zasadę tę stosowały kolejne trybunały, lecz tylko wobec po­konanych przeciwników lub innych podmiotów, którymi można bezpiecznie gardzić.

Po ogłoszeniu, że inwazja na Irak zakończyła się sukcesem, za­częto dostrzegać publicznie, że jednym z motywów tej wojny by­ło uczynienie z wielkiej strategii imperialnej nowej normy: Pu­blikacja [Strategii Bezpieczeństwa Narodowego] była sygnałem,

29

że Irak pójdzie na pierwszy ogień, ale nie będzie ostatni", pisał „New York Times"; Irak stał się laboratorium doświadczalnym, w którym przeprowadzono eksperyment ze strategią prewencyj­ną". Wysoki rangą urzędnik dodał: Nie zawahamy się działać w pojedynkę, jeżeli będzie to konieczne, skorzystamy z naszego prawa do samoobrony, podejmując działania wyprzedzające" -teraz, gdy norma została już ustanowiona. Reszta świata do­skonale rozumie pokazowy charakter całej tej operacji [w Iraku]", zauważył Roger Owen, historyk Bliskiego Wschodu z Harvardu. Narody i rządy będą musiały zmienić swój sposób widzenia świa­ta i przejść od tego, który opierał się na Organizacji Narodów Zjednoczonych i prawie międzynarodowym, do tego, w którym chodzi o identyfikację" z planami Waszyngtonu. Pokaz siły ma im dać do zrozumienia, że powinny odsunąć na bok jakiekolwiek poważne myślenie o narodowym interesie" na rzecz odzwiercie­dlania amerykańskich celów".34

Potrzeba demonstracji siły dla zachowania wiarygodności" w oczach świata mogła przeważyć szalę na rzecz wojny w Iraku. Analizując proces jej planowania, Financial Times" stwierdził, że decyzja o wojnie zapadła w połowie grudnia 2002 roku, po tym, jak Irak złożył w ONZ deklarację na temat swojego uzbroje­nia. „»Panowało poczucie, że [Irak] drwi sobie z Białego Domu«, mówi osoba, która w tamtym czasie, po złożeniu 8 grudnia de­klaracji przez Irak, współpracowała ściśle z Radą Bezpieczeństwa Narodowego. »Operetkowy dyktator kpi sobie z prezydenta. To wywołało gniew w Białym Domu. Od tamtej chwili nie było żad­nej szansy na dyplomatyczne rozwiązanie*".35 Potem rozgrywał się już tylko dyplomatyczny teatr, dla zaciemnienia sprawy, w czasie gdy przygotowywano się do wojny.

Gdy wielka strategia została już nie tylko oficjalnie ogłoszona, ale także wdrożona, nowa norma zezwalająca na wojnę prewen­cyjną zaczęła obowiązywać. Stany Zjednoczone mogą teraz zająć się trudniejszymi przypadkami. Jest mnóstwo kuszących celów: Iran, Syria, region Andów i wiele innych. Możliwość takich dzia­łań zależy w dużej mierze od tego, czy da się zastraszyć i utrzymać w ryzach drugie supermocarstwo".

Sposoby ustanawiania norm zasługują na dalszą refleksję. Naj­ważniejsze jest to, że tylko ci, którzy mają broń i wiarę, dysponu-

30

odpowiednią władzą, by narzucać światu swoje żądania. Po­uczającym przykładem stosowania prawa siły jest powszechnie oklaskiwana rewolucja normatywna", która dokonała się pod koniec ostatniego tysiąclecia. Po kilku falstartach lata dziewięć­dziesiąte XX wieku stały się dekadą interwencji humanitarnych". Nowe prawo upoważniające do interwencji ze względów huma­nitarnych" zostało ustanowione dzięki odwadze i altruistycznej postawie Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników, szczególnie w Koso wie i w Timorze Wschodnim, dwóch klejnotach w koro­nie. Zwłaszcza bombardowania w Kosowie, zdaniem wybitnych autorytetów, wprowadziły normę korzystania z siły bez upoważ­nienia Rady Bezpieczeństwa.

Pojawia się proste pytanie: dlaczego za dekadę interwencji humanitarnych" uznano lata dziewięćdziesiąte, a nie lata siedem­dziesiąte? Od drugiej wojny światowej miały miejsce dwa przy­padki, w których użycie siły faktycznie położyło kres straszliwym zbrodniom, w obu chodziło zapewne o obronę własną: inwazja Indii na wschodni Pakistan w 1971 roku, kończąca masowe rzezie i inne horrory, oraz inwazja Wietnamu na Kambodżę w grudniu 1978, kładąca kres okrucieństwom Poi Pota, które osiągnęły szczytowe nasilenie w tamtym roku. W latach dziewięć­dziesiątych pod egidą Zachodu nie wydarzyło się nic, co nawet w przybliżeniu dałoby się z tamtymi wydarzeniami porównać. Zatem komuś, kto nie rozumie konwencji, trzeba wybaczyć py­tanie, dlaczego ta nowa norma" nie została uznana za taką w la­tach siedemdziesiątych.

Ta myśl jest nie do pomyślenia z dość oczywistych względów. In­terwencje, które rzeczywiście położyły kres ogromnym okrucień­stwom, przeprowadzili niewłaściwi ludzie. Co gorsza, w obu przy­padkach Stany Zjednoczone stanowczo sprzeciwiały się tym interwencjom i natychmiast podjęły działania, by ukarać spraw­ców, zwłaszcza Wietnam, który stał się celem chińskiej inwazji, wspieranej przez USA i został poddany jeszcze surowszym sank­cjom niż uprzednio; jednocześnie USA i Wielka Brytania zaofe­rowały bezpośrednie wsparcie odsuniętym od władzy Czerwo­nym Khmerom. Z tego wynika, że lata siedemdziesiąte XX wieku nie mogły stać się dekadą interwencji humanitarnych i żadne no­we normy nie mogły zostać wtedy ustanowione.

31

Podstawowe spostrzeżenie wyraził w jednomyślnym głosowa­niu Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w jednym ze swo­ich najwcześniejszych orzeczeń, w 1949 roku:

Trybunał może tylko uznać, że rzekome prawo do interwencji jest przejawem polityki siły, która w przeszłości doprowadziła do najbar­dziej poważnych nadużyć i która nie może, niezależnie od słabości struktury międzynarodowej, znaleźć miejsca w prawie międzynaro­dowym...; z natury rzeczy [interwencja] byłaby zarezerwowana dla najpotężniejszych państw i mogłaby łatwo doprowadzić do wypacze­nia wymiaru sprawiedliwości.36

Gdy zachodnie mocarstwa i zachodni intelektualiści gratulo­wali sobie pod koniec lat dziewięćdziesiątych ustanowienia nowej normy zezwalającej na interwencję humanitarną, reszta świata również miała pewne przemyślenia w tej sprawie. Pouczająca jest na przykład reakcja na powtarzane przez Tony'ego Blaira oficjal­ne powody bombardowania Serbii w 1999 roku: gdyby nie zbom­bardowano Serbii, byłby to druzgocący cios dla wiarygodności NATO" i w konsekwencji świat stałby się mniej bezpieczny". Na tych, którzy byli przedmiotem tej troski NATO, najwyraźniej nie zrobiła specjalnego wrażenia potrzeba zachowania wiarygodności tych, którzy dławili ich od stuleci. Na przykład Nelson Mandela potępił Blaira za to, że wraz z Ameryką przyczynia się do między­narodowego chaosu, ignorując inne narody i bawiąc się w »żan-darma świata«", gdy zaatakowali Irak w 1998 roku i Serbię rok póź­niej. W najliczniejszej demokracji świata - która po uzyskaniu niepodległości zaczęła wreszcie dochodzić do siebie i likwidować ponure skutki całych stuleci brytyjskich rządów - również nie do­ceniono wysiłków Clintona i Blaira na rzecz podtrzymania wia­rygodności NATO i światowego bezpieczeństwa, ale oficjalna i pra­sowa krytyka płynąca z Indii nie znalazła posłuchu. Nawet w Izraelu, państwie klienckim par excellence, pretensje Clintona i Blaira oraz całej grupy ich miejscowych adoratorów stały się przedmiotem drwin czołowych analityków wojskowych i politycz­nych; uznano je za powrót do staromodnej dyplomacji kanonie-rek", prowadzonej pod znanym pretekstem moralnej słuszno­ści", oraz za zagrożenie dla świata".37

32

Innym źródłem informacji mógłby być ruch państw niezaan-gażowanych, które obejmowały około 80 procent ludności świa­ta w czasie Szczytu Południa w kwietniu 2000 roku. Było to naj­ważniejsze spotkanie w całej ich historii, pierwsze na poziomie ich najwyższych przedstawicieli, którzy poza tym, że ogłosili szcze­gółową i wyrafinowaną analizę krytyczną neoliberalnego progra­mu społeczno-gospodarczego nazywanego przez zachodnich ideo­logów globalizacją", stanowczo odrzucili też tak zwane »prawo« do interwencji humanitarnych". Stanowisko to zostało powtórzo­ne na szczycie państw niezaangażowanych w Malezji w lutym 2003 roku tymi samymi słowami.38 Być może państwa te zbyt do­brze poznały historię na własnej skórze, by dać się nabrać na wzniosłe słowa; przez stulecia nasłuchały się już dostatecznie du­żo o interwencjach humanitarnych".

Przesadą jest twierdzenie, że tylko najpotężniejszym daje się prawo do ustanawiania norm właściwego zachowania - dla sa­mych siebie. Prawo to czasami przenosi się na wiernych klien­tów. W ten sposób pozwala się, by zbrodnie Izraela stanowiły pewną normę: na przykład regularnie przeprowadzane plano­we likwidacje" podejrzanych - nazywane terrorystycznymi zbrod­niami", gdy dokonuje ich ktoś stojący po niewłaściwej stronie. W maju 2003 roku dwóch wybitnych izraelskich prawników, eks­pertów od praw obywatelskich, przedstawiło szczegółową listę wszystkich skutecznych likwidacji i wszystkich nieudanych zama­chów przeprowadzonych przez izraelskie siły bezpieczeństwa" w czasie intifady Al-Aksa, od listopada 2000 do kwietnia 2003 ro­ku. Korzystając z oficjalnych i półoficjalnych źródeł, ustalili, że Izrael dokonał nie mniej niż 175 prób likwidacji" -jedna pró­ba co pięć dni - zabijając w sumie 235 osób, z tego 156 podej­rzanych o zbrodnie. Mówimy to z wielkim bólem", napisali praw­nicy, ale systematyczna, szeroko zakrojona polityka planowych likwidacji ociera się o zbrodnię przeciwko ludzkości".39

Ocena ta nie jest całkiem trafna. Likwidacja jest zbrodnią, gdy dokonuje jej ktoś po niewłaściwej stronie, lecz jest usprawiedliwio­nym, choć być może godnym ubolewania działaniem w obronie własnej, gdy przeprowadza je klient; może on nawet ustanowić normę dla swojego zwierzchnika zwanego »partnerem«",40 któ­ry daje upoważnienie. Sam zwierzchnik" wykorzystał izraelski

33

precedens i zabił pociskiem rakietowym podejrzanego w Jeme­nie, wraz z pięcioma innymi osobami, które akurat znalazły się w pobliżu, co spotkało się z wielkim uznaniem. Zamach był tak zaplanowany [by stanowić] niespodziankę na październik... i po­kazać, że piastujący urząd jest w świetnej formie w przededniu śródkadencyjnych wyborów", a także, by dać próbkę tego, co nastąpi".41

Bardziej dogłębnym przykładem ustanawiania norm było izra­elskie bombardowanie irackiego reaktora jądrowego w Osiraku, w czerwcu 1981 roku. Początkowo krytykowano ten atak jako na­ruszenie prawa międzynarodowego. Później, gdy Saddam Hu-sajn przestał być serdecznym przyjacielem i w sierpniu 1990 ro­ku przeobraził się w nieopisanego demona, zmieniła się również reakcja na bombardowanie reaktora w Osiraku. To, co wcześniej było (pomniejszym) przestępstwem, stało się teraz szanowaną nor­mą, działaniem godnym najwyższego uznania, gdyż przeszkodzi­ło Saddamowi Husajnowi w realizacji programu budowy broni atomowej.

Jednak norma ta wymagała pominięcia kilku niewygodnych faktów. Wkrótce po bombardowaniu w 1981 roku wybitny fizyk jądrowy Richard Wilson, wówczas kierownik katedry fizyki na Uniwersytecie Harvarda, przeprowadził inspekcję ośrodka w Osi­raku. Doszedł do przekonania, że zbombardowana instalacja nie była przystosowana do produkcji plutonu, jak twierdził Izrael, w przeciwieństwie do izraelskiego reaktora w Dimonie, w którym podobno skonstruowano już kilkaset głowic nuklearnych. Jego wnioski potwierdził iracki fizyk jądrowy Imad Khadduri, który kierował pracami eksperymentalnymi przy reaktorze przed bom­bardowaniem, a później uciekł z kraju. On również twierdził, że reaktor w Osiraku nie nadawał się do produkcji plutonu, chociaż po izraelskim bombardowaniu w 1981 roku Irak podjął stanow­czą decyzję, by maksymalnie przyśpieszyć program zbrojeniowy". Khadduri szacował, że Irak potrzebowałby całych dziesięcioleci, aby uzyskać materiał konieczny do budowy bomby atomowej, gdyby nie przyśpieszono zdecydowanie programu w wyniku bom­bardowań. Działanie Izraela zwiększyło determinację Arabów, by wyprodukować broń jądrową", podsumował Kenneth Waltz. Atak Izraela wcale nie wstrzymał badań jądrowych w Iraku, a je-

34

dynie sprawił, że Irak zyskał poparcie niektórych państw arabskich dla tych badań".42

Jakiekolwiek byłyby fakty, dzięki inwazji Iraku na Kuwejt dzie­więć lat później, norma, którą Izrael wprowadził w 1981 roku jest teraz dobrze ugruntowana. A jeśli rzeczywiście bombardowanie Osiraku przyśpieszyło rozprzestrzenienie broni masowego raże­nia, to w żaden sposób nie rzutuje to ujemnie na sam czyn i nie stanowi żadnej nauki na temat skutków użycia siły z naruszeniem staromodnych koncepcji prawa międzynarodowego - koncepcji, które należy odrzucić, gdyż zwierzchnik", który maje w pogar­dzie, pokazał nam już, że to tylko puste gadanie". W przyszłści Stany Zjednoczone i ich klient, Izrael, a być może także inne państwa cieszące się szczególnymi względami, będą mogły postą­pić zgodnie z tą normą, jeśli uznają to za stosowne.

RZĄDY PRAWA

Wielka strategia obejmuje też wewnętrzne prawo USA. Podobnie jak w wielu innych krajach amerykański rząd wykorzystał ataki terrorystyczne z 11 września do zdyscyplinowania swoich obywa­teli. Po 11 września, często w przypadkach budzących wątpliwo­ści co do ich związków z terroryzmem, administracja Busha ro­ściła sobie prawo (i korzystała z niego) do uznawania ludzi - w tym obywateli USA - za walczących po stronie wroga" lub podejrza­nych o terroryzm" i więzienia ich bez przedstawienia zarzutów, bez dostępu do porady prawnej ani do rodziny, dopóki Biały Dom uzna, że wojna z terroryzmem" została pomyślnie zakończona, czyli przez czas nieokreślony. Departament Sprawiedliwości Joh-na Ashcrofta stwierdził, że jest rzeczą fundamentalną, [że] jeśli przetrzymuje się kogoś jako osobę walczącą po stronie wroga, to oczywiście nie daje się mu dostępu do członków rodziny ani do po­rady prawnej". Stanowisko władzy wykonawczej częściowo podtrzy­mały sądy, które orzekły, „że prezydent w czasie wojny może za­trzymać na czas nieokreślony obywatela Stanów Zjednoczonych walczącego po stronie wroga i pojmanego na polu walki, i odmó­wić takiej osobie porady prawnej".43

Sposób traktowania walczących po stronie wroga" w amery­kańskim więzieniu w Guantanamo, w ciągle okupowanej części

35

Kuby, wywołał silne protesty organizacji praw człowieka i innych podmiotów, nawet inspektora generalnego z Departamentu Spra­wiedliwości, który sporządził bardzo krytyczny raport, zlekcewa­żony przez ten departament. Wkrótce po podboju Iraku pojawi­ły się dowody, że więźniowie iraccy traktowani są podobnie: są kneblowani, wiązani, bici, tak jak Afgańczycy i inni jeńcy przetrzy­mywani w zatoce Guantanamo na Kubie -już sam ten sposób traktowania budzi wątpliwości z punktu widzenia prawa między­narodowego", mówiąc oględnie. Czerwony Krzyż stanowczo za­protestował, gdy dowództwo amerykańskiej armii odmówiło mu dostępu do jeńców wojennych, naruszając konwencję genewską, oraz do pojmanych cywilów.44 Co więcej, te etykietki mogą być bardzo pojemne. Walczącym po stronie wroga" może stać się obywatel każdego kraju, który Stany Zjednoczone postanowią za­atakować, nawet bez wiarygodnych podstaw, jak Waszyngton sam przyznał.45

Na sposób myślenia Departamentu Sprawiedliwości rzuca świa­tło poufny dokument, który przeciekł do Centrum na rzecz Uczci­wości w Życiu Publicznym (Centerfor Public Integńty, CPI), zatytu­łowany Ustawa o zwiększeniu bezpieczeństwa wewnętrznego z 2003 roku". Ten nowy atak na nasze wolności obywatelskie" ogromnie rozszerza władzę państwa, pisze Jack Balkin, profesor prawa z Uniwersytetu Yale. Podważa prawa konstytucyjne, przy­znając państwu władzę uchylania obywatelstwa pod zarzutem udzielenia materialnego wsparcia" organizacji znajdującej się na czarnej liście ministra sprawiedliwości, nawet gdy oskarżony nie miał pojęcia, że dana organizacja jest na tej liście. Dasz parę dolarów jakiejś islamskiej organizacji dobroczynnej, którą Ashcroft uznał za organizację terrorystyczną", pisze Balkin, i możesz znaleźć się w następnym samolocie wylatującym z kraju". Ten projekt ustawy zakłada, że zamiar zrzeczenia się obywatelstwa nie musi zostać wyrażony słownie, lecz można go wywieść z zachowania", może zostać wywiedziony przez ministra sprawiedliwości, którego oce­nę musimy honorować, przyjmując ją na wiarę. Porównywano tę sytuację z najmroczniejszym okresem maccartyzmu, ale dzisiejsze propozycje są bardziej skrajne. Projekt ten rozszerza również pra­wo do inwigilacji bez zgody sądu, pozwala na potajemne areszto­wania i jeszcze bardziej chroni państwo przed nadzorem obywate-

36

li, co jest sprawą o wielkim znaczeniu dla reakcyjnych etatystow z administracji Busha II. Nie ma takiego prawa obywatelskiego - nie wyłączając samego prawa do bycia obywatelem - którego ta administracja nie byłaby skłonna nadużyć, aby zwiększyć kontro­lę nad życiem Amerykanów", konkluduje Balkin.46

Podobno prezydent Bush trzyma na biurku popiersie Winsto-na Churchilla, które dostał w prezencie od swego przyjaciela To-ny'ego Blaira. Churchill miał parę rzeczy do powiedzenia na ten temat:

adza wykonawcza, która wtrąca człowieka do więzienia bez przed­stawienia mu jakichkolwiek zarzutów znanych prawu, a zwłaszcza która odmawia mu sądu przez jemu równych, jest w najwyższym stopniu odrażająca i stanowi fundament wszystkich rządów totali­tarnych, czy to nazistowskich, czy komunistycznych.47

adza, której domaga się administracja Busha, wykracza da­leko nawet za te odrażające praktyki. Przestrogi Churchilla przed nadużywaniem władzy wykonawczej w działaniach wywiadow­czych i prewencyjnych zostały sformułowane w 1943 roku, gdy Wielkiej Brytanii groziło zniszczenie przez najstraszniejszą ma­chinę masowego zabijania w dziejach ludzkości. Być może znaj­dzie się ktoś w Departamencie Sprawiedliwości, kto zechciałby zastanowić się nad zdaniem człowieka, którego wizerunek ma co­dziennie przed oczami jego przywódca.

PRAWO I INSTYTUCJE MIĘDZYNARODOWE

Wielka strategia imperialna faktycznie rezygnuje z „międzyna­rodowych rządów prawa jako nadrzędnego celu polityki", wska­zuje krytyczna analiza Amerykańskiej Akademii Sztuk i Nauk, zauważając, że w Strategii Bezpieczeństwa Narodowego nie wspo­mina się nawet o prawie międzynarodowym ani o Karcie Naro­dów Zjednoczonych. Prymat prawa nad siłą [który] był jednym z głównych wątków amerykańskiej polityki zagranicznej od za­kończenia drugiej wojny światowej" zniknął z nowej strategii. Również całkowicie zniknęły" instytucje międzynarodowe, któ­re poszerzają zasięg prawa i starają się zarówno ograniczać potęż-

37

nych, jak i udzielać głosu słabym". Od teraz rządzi siła, a Stany Zjednoczone będą z niej korzystać, jeśli uznają to za stosowne. Autorzy analizy oceniają, że strategia ta zwiększy motywację wro­gów USA do działania [w reakcji na ich rosnące] wzburzenie z po­wodu postrzeganego zastraszania". Będą szukać tanich i pro­stych sposobów wykorzystania słabych punktów USA", których jest wiele. Brak troski o to ze strony strategów Busha ilustruje również fakt, że Strategia Bezpieczeństwa Narodowego zawiera tyl­ko jedno zdanie na temat wysiłków na rzecz większej kontroli wy­ścigu zbrojeń, do których administracja odnosi się z lekceważe­niem.48 W czasopiśmie Akademii dwóch ekspertów od spraw międzynarodowych określiło ten plan szerokiej konfrontacji, a nie politycznego porozumienia" jako głęboko prowokacyjny". Ostrzegają oni, że widoczne zaangażowanie Stanów Zjednoczo­nych w czynną konfrontację zbrojną w celu uzyskania zdecydowa­nej narodowej przewagi" jest ogromnie ryzykowne.49 Wielu zga­dza się z tą opinią, chociażby tylko ze względu na własny interes.

Ocena Akademii mówiąca o prymacie prawa nad siłą w polity­ce amerykańskiej wymaga poważnego sprostowania. Od drugiej wojny światowej rząd Stanów Zjednoczonych przyjął standardo­wy sposób postępowania wielkich mocarstw i regularnie stawiał si­łę ponad prawem, gdy uznawał, że będzie to korzystne dla inte­resu narodowego"; tym technicznym terminem określa się specjalne interesy tej części społeczeństwa, której pozycja umoż­liwia ustalanie polityki. W świecie anglo-amerykańskim jest to truizm tak stary jak prace Adama Smitha. Smith zawzięcie kry­tykował kupców i producentów" w Anglii, którzy byli zdecydo­wanie głównymi architektami" angielskiej polityki i czynili wszyst­ko, aby ich własne interesy były szczególnie brane pod uwagę", bez względu na to, jak opłakane" mogą być skutki dla innych, w tym dla ofiar ich dzikiej niesprawiedliwości" za granicą, a tak­że dla samych mieszkańców Anglii.50 Truizmy mają to do siebie, że pozostają prawdziwe.

Dominujący pogląd elit na temat Organizacji Narodów Zjedno­czonych dobrze wyraził w 1992 roku Francis Fukuyama, który pracował w Departamencie Stanu w czasach Reagana i Busha: ONZ jest bardzo sprawnym instrumentem amerykańskiego uni-lateralizmu i w rzeczy samej może być podstawowym mechani-

38

zmem, za pomocą którego będzie się stosować ten unilateralizm w przyszłości". Jego prognoza okazała się trafna, zapewne dlate­go, że opierała się na konsekwentnej praktyce sięgającej samych początków ONZ. W tamtym czasie sytuacja na świecie gwaran­towała, że ONZ będzie w zasadzie instrumentem władzy USA. Instytucja ta cieszyła się wielkim uznaniem, chociaż niechęć do niej ze strony elit zwiększyła się wyraźnie w następnych latach. Ta zmiana postaw wiązała się z grubsza z procesem dekolonizacji, który stworzył niewielką możliwość tyranii większości", to znaczy większej wagi głosów dochodzących spoza ośrodków skoncentro­wanej władzy, nazywanych przez prasę biznesową de facto rzą­dem światowym" złożonym z panów wszechświata".51

Gdy ONZ nie spełnia roli instrumentu amerykańskiego uni-lateralizmu" w sprawach istotnych dla elit, jest lekceważona. Jed­nym z wielu przykładów jest wetowanie jej rezolucji. Od lat sześć­dziesiątych Stany Zjednoczone zdecydowanie najczęściej wetują rezolucje Rady Bezpieczeństwa dotyczące szerokiego zakresu za­gadnień, nawet te, które wzywają państwa do przestrzegania pra­wa międzynarodowego. Wielka Brytania zajmuje pod tym wzglę­dem drugą pozycję, Francja i Rosja są daleko w tyle. Nawet ten obraz jest wypaczony przez fakt, że Waszyngton, korzystając ze swojej ogromnej władzy, często wymusza osłabienie rezolucji, któ­rym jest przeciwny, lub sprawia, że istotne sprawy w ogóle nie stają na porządku dziennym - tak jak amerykańskie wojny w In-dochinach, by przytoczyć jeden przykład sprawy, która była bar­dziej niż trochę niepokojąca dla świata.

Saddam Husajn został słusznie potępiony za to, że nie zastoso­wał się w pełni do licznych rezolucji Rady Bezpieczeństwa, jednak mniej mówiło się o tym, że Stany Zjednoczone odrzuciły te same rezolucje. Najważniejsza z nich, rezolucja nr 687, wzywała do za­kończenia sankcji, gdy Rada Bezpieczeństwa stwierdzi podpo­rządkowanie się Iraku, oraz do wyeliminowania broni masowe­go rażenia i środków jej przenoszenia z całego Bliskiego Wschodu (artykuł 14, zakamuflowane odniesienie do Izraela). Nie było naj­mniejszej możliwości, żeby USA zaakceptowały artykuł 14, i prze­stano o nim dyskutować.

Prezydent Bush I i jego sekretarz stanu James Baker oświad­czyli natychmiast, że Stany Zjednoczone odrzucą też podstawowy

39

warunek rezolucji 687, nie zgadzając się nawet na rozluźnienie sankcji, o ile Saddam Husajn będzie nadal u władzy". Clinton za­jął takie samo stanowisko. Jego sekretarz stanu Warren Chri-stopher napisał w 1994 roku, że podporządkowanie się Iraku nie wystarczy, by uzasadnić zniesienie embarga" i tym samym jed­nostronnie zmienił reguły", wskazuje Dilip Hiro.52 Wykorzystywa­nie przez Waszyngton inspektorów ONZ (UNSCOM) do szpie­gowania Iraku również podważyło sens inspekcji, które Irak przerwał po tym, jak Clinton i Blair zbombardowali kraj w grud­niu 1998 roku, wbrew woli ONZ. O tym, jaki byłby prawdopo­dobny wynik tych inspekcji, wiedzą z całą pewnością tylko ide­olodzy reprezentujący poszczególne strony. Jednak przez cały czas było zupełnie jasne, że rozbrojenie przy pomocy międzyna­rodowych inspektorów nie jest celem Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych i że te dwa wojownicze kraje nie zastosują się do odpowiednich rezolucji ONZ.

Niektórzy komentatorzy zwrócili uwagę, że najwięcej rezolucji narusza Izrael. Turcja i Maroko, cieszące się wsparciem USA, rów­nież naruszyły więcej rezolucji Rady Bezpieczeństwa niż Irak. Re­zolucje te dotyczą bardzo istotnych kwestii: agresji, surowych i brutalnych praktyk podczas zbrojnych okupacji trwających od dziesięcioleci, poważnych naruszeń konwencji genewskiej (zbrod­ni wojennych, według amerykańskiego prawa) oraz innych spraw o większej wadze niż niekompletne rozbrojenie. Rezolucje w spra­wie Iraku także dotyczą wewnętrznych represji, a pod tym wzglę­dem czyny Saddama Husajna były potworne, lecz była to (nieste­ty) jedynie poboczna kwestia, o czym świadczy wsparcie, jakiego udzielała mu obecna ekipa w Waszyngtonie, utrzymujące się jesz­cze długo po jego największych zbrodniach i po wojnie z Iranem. Rezolucje dotyczące Izraela nie podlegają Rozdziałowi VII [Kar­ty NZ - przyp. tłum.], który przewiduje użycie siły, bo każda ta­ka propozycja zostałaby natychmiast zawetowana przez Stany Zjednoczone.

To weto prowadzi do następnej ważnej kwestii, której zabra­kło w dyskusji na temat niepełnego zastosowania się Iraku do re­zolucji Rady Bezpieczeństwa. Jest przecież jasne, że gdyby Irak miał prawo weta, nie naruszałby żadnej rezolucji ONZ. Nie mniej ja­sne jest, że każda poważna dyskusja o niezastosowaniu się do re-

40

zolucji Rady Bezpieczeństwa musi uwzględnić weto, czyli najbar­dziej skrajną formę niepodporządkowania. Jednak jest to kwestia wyłączona z dyskusji ze względu na konkluzje, do których na­tychmiast by się doszło.

Kwestia weta nie została całkiem zignorowana w czasie przygo­towań do inwazji na Irak. Zapowiedź Francji, że zawetuje ogłosze­nie wojny przez ONZ, została zaciekle potępiona. Powiedzieli, że zawetują wszystko, co pociągnęłoby Saddama do odpowiedzial­ności", oświadczył Bush, z właściwą sobie dbałością o prawdę, gdy 16 marca 2003 roku przedstawiał Radzie Bezpieczeństwa ul­timatum. Niegodziwość Francji wzbudziła wściekłość; mówiono wiele o tym, jak ukarać kraj, który nie wykonuje poleceń z Craw-ford w Teksasie. Ogólnie rzecz biorąc, groźba weta ze strony in­nych jest skandalem, świadczy o porażce dyplomacji" i żałosnym postępowaniu ONZ. Weźmy jakiś komentarz niemal na chybił trafił: Jeżeli mniejsze mocarstwa postanowią uczynić z Rady przeciwwagę dla amerykańskiej potęgi za pomocą weta, słów i pu­blicznych apeli, to jeszcze bardziej podważą jej autorytet i wiary­godność", stwierdził Edward Łuck, dyrektor Centrum ds. Orga­nizacji Międzynarodowych w Columbia University.53 Rutynowe stosowanie weta przez przywódcę świata jest na ogół ignorowane lub bagatelizowane, a czasami przyjmowane z uznaniem jako świadectwo pryncypialnej postawy atakowanego zewsząd Wa­szyngtonu. Nie ma wtedy niepokoju, że podważa to autorytet i wiarygodność ONZ.

Dlatego nie powinno być zaskoczeniem, że wysoko postawiony przedstawiciel administracji Busha stwierdził w październiku 2002 roku: Nie potrzebujemy Rady Bezpieczeństwa", więc jeżeli nadal chce ona mieć jakieś znaczenie, to musi dać nam podobne upoważnienie" do tego, które właśnie przyznał Kongres - upo­ważnienie do użycia siły według własnego uznania. Stanowisko to poparł prezydent oraz sekretarz stanu Colin Powell, który do­dał, że oczywiście, Rada może zawsze prowadzić swoje dysku­sje", ale my mamy prawo robić to, co uważamy za konieczne". Waszyngton zgodził się przedłożyć rezolucję Radzie Bezpieczeń­stwa (ONZ 1441), jednak nie pozostawił wątpliwości, że działa­nie to nie ma znaczenia. Jakiekolwiek byłyby subtelności dyplo­macji, pan Bush dał jasno do zrozumienia, że uznaje tę rezolucję

41

za wystarczającą podstawę prawną do ataku na Irak, jeżeli pan Husajn się nie zastosuje", zauważyli korespondenci. Choć Wa­szyngton jest gotów skonsultować się z innymi członkami Rady Bezpieczeństwa, to nie ma poczucia, że musi zdobyć ich poparcie". Wtórując Powellowi, szef kancelarii prezydenta Andrew Gard wy­jaśnił, że Narody Zjednoczone mogą się zbierać i dyskutować, lecz my nie potrzebujemy ich pozwolenia."54

Cechujący tę administrację głęboki szacunek dla opinii ludz­kości [przejawiający się w przedstawieniu] przyczyn, które zmu­szają" ją do działania, ujawnił się ponownie, gdy Powell wystąpił na forum Rady Bezpieczeństwa kilka miesięcy później i ogłosił, że Waszyngton ma zamiar rozpocząć wojnę. Amerykańscy urzędni­cy twierdzili stanowczo, że jego wystąpienia nie należy interpre­tować jako elementu przeciągających się wysiłków, by zebrać po­parcie dla rezolucji upoważniającej do użycia siły", pisała prasa międzynarodowa. Jeden z przedstawicieli USA powiedział: Nie zamierzamy negocjować drugiej rezolucji, bo nie musimy tego robić... Jeżeli pozostali członkowie Rady chcą do nas dołączyć, możemy przystanąć na chwilę, żeby mogli się wpisać", ale nic wię­cej.55 Świat został poinformowany, że Waszyngton użyje siły, kie­dy tylko zechce; klub dyskusyjny może dołączyć" do amerykań­skiego przedsięwzięcia albo ponieść konsekwencje, które spadną na tych, którzy nie są z nami", a zatem są z terrorystami", jak pre­zydent nakreślił dostępne opcje.

Bush i Blair podkreślili swoje lekceważenie dla prawa i instytu­cji międzynarodowych na kolejnym spotkaniu na szczycie, tym razem w bazie wojskowej na Azorach, gdzie towarzyszył im pre­mier Hiszpanii, Jose Maria Aznar. Przywódcy USA i Wielkiej Bry­tanii postawili ultimatum" Radzie Bezpieczeństwa ONZ: albo skapitulujcie w ciągu dwudziestu czterech godzin, albo zaataku­jemy Irak i narzucimy mu rząd, jaki nam się podoba, bez wasze­go nieistotnego zatwierdzenia, i uczynimy tak - co ważne - nieza­leżnie od tego, czy Saddam Husajn i jego rodzina opuszczą kraj. Nasz atak jest uprawniony, oświadczył Bush, ponieważ Stany Zjednoczone Ameryki mają suwerenne prawo do użycia siły dla zapewnienia bezpieczeństwa swojemu narodowi", któremu za­graża Irak, z Saddamem czy bez. ONZ nie ma znaczenia, ponie­waż nie sprostała swoim obowiązkom" - polegającym, jak moż-

42

na mniemać, na wykonywaniu rozkazów Waszyngtonu. USA wy­egzekwują słuszne żądania świata", nawet jeżeli świat w przytła­czającej części się temu sprzeciwia.56

Waszyngton zadał sobie też wiele trudu, by obnażyć zasadniczą pustkę oficjalnych deklaracji i by cały świat mógł się o niej prze­konać. Na konferencji prasowej 6 marca prezydent stwierdził, że jest tylko jedna kwestia: czy rząd iracki przeprowadził pełne i bezwarunkowe rozbrojenie, jak tego wymaga rezolucja 1441, czy też nie zrobił tego?" Zaraz po tym dał jasno do zrozumienia, że odpowiedź w tej jednej kwestii jest bez znaczenia, oświadcza­jąc, że gdy chodzi o nasze bezpieczeństwo, nie potrzebujemy tak naprawdę niczyjego pozwolenia". Zatem inspekcje ONZ i deba­ty w Radzie Bezpieczeństwa były tylko farsą i nawet całkowicie zweryfikowane podporządkowanie się nie miało znaczenia. Kil­ka dni wcześniej Bush oświadczył, że odpowiedź w tej jednej kwestii" nie ma znaczenia: Stany Zjednoczone wprowadzą taki reżim, jaki zechcą, nawet gdy Saddam całkowicie się rozbroi, a nawet wtedy, gdy on sam i jego kohorty znikną, co podkreślo­no podczas szczytu na Azorach.57

Lekceważenie prezydenta dla tej jednej kwestii było już w isto­cie publicznie znane. Kilka miesięcy wcześniej rzecznik Białego Domu Ari Fleischer poinformował prasę, że Stany Zjednoczone chcą doprowadzić do zmiany reżimu, z udziałem lub bez udziału inspektorów"; zmiana reżimu" nie oznacza wprowadzenia takie­go reżimu, jakiego życzyliby sobie Irakijczycy, lecz taki, który narzu­cą im zwycięzcy, nazywając go demokratycznym", co jest ogólnie przyjętą praktyką; nawet Rosja wprowadzała demokracje ludo­we". Później, gdy wojna dobiegała już końca, Fleischer przywrócił tej jednej kwestii" jej pierwotną rangę: posiadanie przez Irak bro­ni masowego rażenia jest tym, o co chodziło i o co chodzi w tej wojnie". Gdy Bush prezentował swoje wewnętrznie sprzeczne sta­nowisko na konferencji prasowej, minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Jack Straw oświadczył, że jeżeli Saddam Husajn się rozbroi, to uznamy, że rząd Iraku może pozostać", a zatem jedyną kwestią" jest rozbrojenie: mówienie o wyzwoleniu" i de­mokracji" to tylko puste gadanie, i Wielka Brytania nie poprze wojny na podstawie argumentów Busha - z tym że Wielka Bryta­nia dała jasno do zrozumienia, że zrobi to, co jej każą.58

43

Tymczasem Colin Powell zaprzeczył deklaracji prezydenta, że Stany Zjednoczone przejmą kontrolę nad Irakiem bez względu na wszystko: Pytanie jest po prostu takie: czy Saddam Husajn podjął strategiczną, polityczną decyzję, by podporządkować się rezolucji Rady Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych [i] po­zbyć się broni masowego rażenia? W tym cała rzecz, mówiąc w skró­cie... To jest cała kwestia. Nie ma żadnych innych kwestii." A więc znów mamy jedną kwestię", odrzuconą pięć dni wcześniej i po­nownie następnego dnia. Po rozpoczęciu inwazji Powell jeszcze raz wrócił do tej jednej kwestii". Irak stał się celem ataku, po­nieważ naruszył swoje »międzynarodowe zobowiązania* wyni­kające z aktu kapitulacji podpisanego w 1991 roku, który wyma­gał ujawnienia i pozbycia się niebezpiecznej broni".59 Zatem wszystkie inne sprawy, które podnoszono, są bez znaczenia: USA jednostronnie zdecydują, że inspektorzy nie powinni wykonywać swojej pracy, a dokument podpisany w 1991 roku upoważnia Stany Zjednoczone do użycia siły, wbrew jego wyraźnym sformu­łowaniom.

Weźmy jakiś inny dzień i inną publiczność, a celem staje się „wyzwolenie" i demokracja" nie tylko Iraku, lecz całego regionu, wielkie marzenie". Przesłanie jest jasne: zrobimy, jak zechcemy, dając każdy pretekst, jaki się nasunie. Albo do nas dołączysz", albo pożałujesz.

Nie wyjaśniono, dlaczego zagrożenie bronią masowego raże­nia stało się tak poważne we wrześniu 2002 roku, podczas gdy wcześniej doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Rice ak­ceptowała zgodną opinię, że jeżeli [Irakijczycy] faktycznie zdo­będą broń masowego rażenia, to będzie ona bezużyteczna, gdyż każda próba jej użycia spowoduje zrównanie z ziemią całego kraju".60

Kara za to, że jest się przeciwko nam" może być surowa, a ko­rzyści z tego, że się dołączy" i pozostanie istotnym", są znacz­ne. Wysocy rangą amerykańscy urzędnicy zostali wysłani do krajów członkowskich Rady Bezpieczeństwa, żeby nakłonić przywód­ców, by głosowali razem ze Stanami Zjednoczonymi w kwestii Ira­ku, bo inaczej mogą »zapłacić wysoką cenę«", co nie było błahą sprawą dla słabych krajów, których troski nie przyciągały uwagi przed otrzymaniem miejsca w Radzie". Meksykańscy dyplomaci

44

próbowali wytłumaczyć emisariuszom Waszyngtonu, że ludzie w ich kraju w przytłaczającej większości są przeciwni wojnie", lecz odrzucono to tłumaczenie jako śmieszne.61

Szczególny problem powstał w krajach, które uległy społecz­nej presji, by wprowadzić demokrację [i] teraz mają społeczeństwo, z którym muszą się liczyć". W ich przypadku, reperkusje poważ­nego traktowania demokratycznych reguł mogą obejmować kło­poty gospodarcze. Natomiast pan Powell dał jasno do zrozu­mienia, że wojskowi i polityczni sojusznicy Stanów Zjednoczonych skorzystają z subwencji". Tymczasem Ari Fleischer stanowczo zaprzeczył", że Bush oferuje zapłatę za głosy, wywołując salwy śmiechu wśród zgromadzonych dziennikarzy", relacjonował Wall Street Journal".62

Nagrody za wykonywanie poleceń obejmują nie tylko finan­sowe wsparcie, lecz także przyzwolenie na eskalację terrorystycz­nych zbrodni. Rosyjski prezydent Władimir Putin, którego rela­cje z Bushem są podobno szczególnie serdeczne, uzyskał „dyplomatyczne przyzwolenie na krwawą rozprawę z czeczeński-mi separatystami - co zdaniem niektórych analityków tutaj i na Bliskim Wschodzie może na dłuższą metę zaszkodzić interesom Stanów Zjednoczonych". Można wyobrazić sobie inne powody, dla których wsparcie Waszyngtonu dla terroryzmu państwowego może wywoływać niepokój. Aby wyraźnie pokazać, że takie reak­cje są bez znaczenia", dyrektor islamskiej organizacji charytatyw­nej został skazany w sądzie federalnym za przekazanie funduszy Czeczenom walczącym z okrutną rosyjską okupacją, dokładnie wtedy, gdy Putin dostał zielone światło. Dyrektor tej samej orga­nizacji dobroczynnej był wcześniej oskarżony o finansowanie ka­retek pogotowia dla Bośni; w tym przypadku najwyraźniej po­pełnił to przestępstwo mniej więcej w tym samym czasie, gdy Clinton przewoził do Bośni agentów Al-Kaidy i Hezbollahu, aby wesprzeć amerykańską stronę w toczącej się wojnie.63

Turcji zaproponowano podobne zachęty: ogromny pakiet finansowy oraz prawo do inwazji na kurdyjski północny Irak. Ale stała się rzecz niezwykła, bo Turcja nie uległa całkowicie, dając Zachodowi lekcję demokracji, co wywołało wielki gniew oraz, jak zaraz surowo ogłosił sekretarz stanu Colin Powell, natychmia­stową karę za ten występek.64

45

Subtelności dyplomacji", podobnie jak pozorne poparcie państw członkowskich Rady Bezpieczeństwa dla zainicjowanej przez Stany Zjednoczone rezolucji 1441 są dla tych, którzy chcą się łudzić . To poparcie jest w istocie uległością; sygnatariusze ro­zumieli, co by się stało, gdyby tego nie podpisali. W systemach prawa, które traktuje się na serio, wymuszona zgoda jest nie­ważna. Jednak w stosunkach międzynarodowych uznaje sieją za dyplomację.

Po wojnie w Iraku znowu okazało się, że ONZ jest bez znacze­nia", ponieważ jej skomplikowany system handlowy dla Iraku" był przyczyną problemów amerykańskich firm, którym przyzna­no kontrakty pod wojskowymi rządami USA. Skomplikowany sys­tem handlowy był w istocie narzucony przez Stany Zjednoczone jako część sankcji, które nie znalazły praktycznie żadnego wspar­cia poza Wielką Brytanią. Lecz teraz ten system stał na przeszko­dzie. Stąd, jak stwierdził jeden z dyplomatów koalicji", Stany Zjednoczone chciały, by ich przesłanie brzmiało: »Przychodzimy tu [do Rady Bezpieczeństwa], bo tak chcemy, a nie dlatego, że tak musimy«". Dyplomaci reprezentujący wszystkie strony zgadzają się, że w tle pozostaje kwestia, ile swobody powinno się dać Stanom Zjednoczonym w zarządzaniu iracką ropą naftową i ustalaniu irackiego rządu". Waszyngton żąda wolnej ręki. Inne kraje, zna­cząca większość ludności Stanów Zjednoczonych oraz (o ile wiemy) sami mieszkańcy Iraku wolą rozszerzyć nadzór ONZ" i norma­lizować stosunki dyplomatyczne i gospodarcze Iraku", a także je­go sprawy wewnętrzne na takiej podstawie.65

ród wszystkich zmian uzasadnień i pretekstów jedna rzecz po­zostaje niezmienna: Stany Zjednoczone muszą uzyskać faktyczną kontrolę nad Irakiem, pod jakąś fasadą demokracji, jeśli okaże się to wykonalne.

Fakt, że po upadku jedynego konkurenta imperialne ambicje Ameryki" objęły cały świat, nie powinien nikogo dziwić - Ame­ryka ma w tym wielu poprzedników, a konsekwencje ich działań nie jest miło wspominać. Jednak obecna sytuacja jest inna. Nigdy w dziejach nie zdarzyło się, by jedno państwo miało niemal mo­nopol na środki przemocy na tak wielką skalę - tym bardziej na­leży poddać jego działania i obowiązujące doktryny nadzwyczaj sta­rannej analizie.

46

NIEPOKOJE ELIT

W kręgach establishmentu panuje duży niepokój, że imperial­ne ambicje Ameryki" są poważnym zagrożeniem nawet dla sa­mych Amerykanów. To zaniepokojenie osiągnęło jeszcze wyższy poziom, gdy administracja Busha ogłosiła, że USA są państwem rewizjonistycznym", które zamierza trwale rządzić światem, sta­jąc się, zdaniem niektórych, zagrożeniem dla siebie i dla ludzko­ści", pod przywództwem radykalnych nacjonalistów", których celem jest unilateralne panowanie nad światem dzięki absolut­nej przewadze militarnej".66 Wielu innych obserwatorów prze­raża awanturniczość i arogancja radykalnych nacjonalistów, któ­rzy odzyskali władzę, jaką sprawowali w latach osiemdziesiątych, ale teraz mają mniej zewnętrznych ograniczeń.

Te niepokoje nie są całkiem nowe. W czasach prezydenta Clin-tona wybitny komentator polityczny Samuel Huntington zauwa­żył, że dla znacznej części świata Stany Zjednoczone stają się zbó­jeckim supermocarstwem, [uznawanym za] największe zewnętrzne zagrożenie dla ich społeczeństw". Robert Jeryis, ówczesny prezes Amerykańskiego Towarzystwa Nauk Politycznych, ostrzegał, że w oczach większości świata głównym państwem zbójeckim są dzi­siaj w istocie Stany Zjednoczone". Podobnie jak inni przewidy­wali oni, że może powstać koalicja stanowiąca przeciwwagę dla zbójeckiego supermocarstwa, co miałoby groźne implikacje.67

Kilku czołowych ekspertów zajmujących się polityką zagranicz­ną zwróciło uwagę, że potencjalne cele imperialnych ambicji Ame­ryki prawdopodobnie nie będą po prostu czekać na zniszczenie. Wiedzą, że Stany Zjednoczone można utrzymać na dystans tyl­ko przez odstraszanie", pisze Kenneth Waltz, i że broń maso­wego rażenia jest jedynym środkiem, którym można odstraszyć Stany Zjednoczone". Polityka Waszyngtonu prowadzi zatem do rozpowszechniania broni masowego rażenia, stwierdza Waltz, a tendencję tę przyśpieszają jego działania na rzecz rozmonto­wania międzynarodowych mechanizmów kontrolujących użycie siły. Ostrzeżenia te powtarzano wielokrotnie, gdy Bush przygo­towywał się do ataku na Irak: zdaniem Stevena Millera w kon­sekwencji inni zapewne dojdą do przekonania, że broń masowego rażenia jest konieczna, by zniechęcić Amerykanów do interwen-

47

cji". Kolejny znany specjalista ostrzegał, że ogólna strategia woj­ny prewencyjnej" prawdopodobnie stanie się dla innych decydu­jącym bodźcem, by wejść w posiadanie broni masowego terroru i zniszczenia", i uczynić z niej czynnik powstrzymujący nieskrę­powane użycie amerykańskiej siły". Wielu obserwatorów zwróci­ło uwagę na prawdopodobny impuls dla irańskiego programu jądrowego. Niewątpliwie po Iraku Korea Północna wyciągnęła naukę, że potrzebuje nuklearnego straszaka", skomentował Se-lig Harrison.68

Gdy rok 2002 dobiegał końca, Waszyngton dał światu groźną lekcję: jeżeli chcesz się przed nami obronić, to najlepiej zrób tak jak Korea Północna i stwórz wiarygodne zagrożenie militarne; w tym przypadku jest ono konwencjonalne: artyleria wymierzo­na w Seul i w oddziały amerykańskie w pobliżu strefy zdemilita-ryzowanej. Z entuzjazmem uderzymy na Irak, bo wiemy, że jest zrujnowany i bezbronny, lecz Korea Północna, chociaż jest jeszcze gorszą i nieporównywalnie bardziej niebezpieczną tyranią, nie jest odpowiednim celem, dopóki może wyrządzić sporą krzyw­dę. Trudno o bardziej klarowną lekcję.

Kolejnym powodem do niepokoju jest „drugie supermocar-stwo" - opinia publiczna. Nie tylko rewizjonizm" przywódców politycznych nie ma precedensu; bez precedensu jest też sprzeciw wobec niego. Często czyni się porównania do Wietnamu. Po­wszechne pytanie: Co stało się z naszą tradycją protestu i sprze­ciwu?" pokazuje wyraźnie, jak skutecznie wyczyszczono pamięć historyczną i jak niewielkie w wielu kręgach jest poczucie zmian w świadomości społecznej w czasie ostatnich czterech dziesięcio­leci. Wiele mówi dokładne porównanie: w 1962 roku nie było żadnych społecznych protestów, pomimo że ogłoszono wtedy, że administracja Kennedy'ego wysyła siły powietrzne Stanów Zjed­noczonych, by zbombardowały Wietnam Południowy, inicjuje pla­ny zagnania milionów ludzi do czegoś na kształt obozów koncen­tracyjnych i rozpoczyna program wojny chemicznej, aby zniszczyć uprawy i roślinną pokrywę terenu. Protesty osiągnęły znaczący poziom dopiero wiele lat później, gdy wysłano już na wojnę set­ki tysięcy amerykańskich żołnierzy, gęsto zaludnione obszary zo­stały zniszczone przez zmasowane bombardowania, a agresja ob­jęła całe Indochiny. Zanim jeszcze protesty nabrały znaczenia,

48

zaciekły antykomunista, historyk wojskowości i znawca Indochin Bernard Fali ostrzegał, że Wietnam jako kulturowa i historycz­na jednostka... jest zagrożony wymarciem", gdyż kraj dosłow­nie umiera pod ciosami największej machiny wojennej, jaką kie­dykolwiek uruchomiono na obszarze tej wielkości".69

Natomiast czterdzieści lat później, w 2002 roku, sytuacja była zupełnie inna: doszło do wielkich, stanowczych i ideowych pro­testów, zanim wojna oficjalnie się zaczęła. Gdyby nie strach i fał­szywy obraz Iraku, jedyny w swoim rodzaju w Stanach Zjednoczo­nych, sprzeciw wobec wojny osiągnąłby prawdopodobnie podobny poziom jak gdzie indziej. Świadczy to o stale rosnącej nietoleran­cji dla agresji i okrucieństwa, jednej z wielu tego typu zmian.

adze doskonale zdają sobie sprawę z tych zmian. W 1968 ro­ku lęk przed społeczeństwem był tak duży, że Połączone Kolegium Szefów Sztabów musiało rozważyć, czy będą dostępne wystarcza­jące siły, by opanować niepokoje społeczne", jeżeli do Wietnamu wyśle się więcej żołnierzy. Departament Obrony obawiał się, że dalsze wysyłanie oddziałów może wywołać wewnętrzny kryzys o bezprecedensowych rozmiarach".70 Administracja Reagana po­czątkowo próbowała naśladować w Ameryce Środkowej sposób postępowania Kennedy'ego w Wietnamie Południowym, lecz wy­cofała się w obliczu niespodziewanej reakcji społeczeństwa, która groziła podważeniem bardziej istotnych elementów ówczesnej po­lityki, więc zastosowała potajemny terror - potajemny w tym sen­sie, że można go było w mniejszym lub większym stopniu ukryć przed społeczeństwem. Gdy Bush I objął urząd w 1989 roku, re­akcje społeczne znowu stały się przedmiotem dużego zaintereso­wania władz. Obejmujące urząd administracje z reguły zamawia­ją w agencjach wywiadowczych analizę sytuacji na świecie. Analizy te są poufne, lecz w 1989 roku doszło do przecieku fragmentu mówiącego o przypadkach, gdy Stany Zjednoczone konfrontu­ją się ze znacznie słabszymi przeciwnikami". Analitycy uważali, że Stany Zjednoczone muszą pokonać ich zdecydowanie i szybko". Każdy inny rezultat byłby zawstydzający" i mógłby podkopać polityczne poparcie", które jest nikłe.71

Nie żyjemy już w latach sześćdziesiątych, w których ludzie bar­dzo długo tolerowali morderczą i wyniszczającą wojnę bez wi­docznego sprzeciwu. Ruchy obywatelskie przez ostatnie czter-

49

dzieści lat znacznie ucywilizowały wiele dziedzin. Dzisiaj jedynym sposobem na to, by zaatakować znacznie słabszego przeciwnika, jest przeprowadzenie kampanii propagandowej, według której sta­nowi on bezpośrednie zagrożenie, a być może dokonuje ludobój­stwa; można być pewnym, że operacja militarna w niewielkim stopniu będzie przypominać prawdziwą wojnę.

Niepokój elit wzbudza też wpływ radykalnych nacjonalistów w administracji Busha na światową opinię publiczną, która zde­cydowanie sprzeciwiała się ich planom wojennym i wojowniczym pozom. Z pewnością przyczyniły się one do ogólnego spadku za­ufania do przywódców ujawnionego w sondażu Światowego Fo­rum Gospodarczego, którego wyniki opublikowano w styczniu 2003 roku. Według tego badania jedynie liderzy organizacji po­zarządowych cieszyli się zaufaniem wyraźnej większości, za nimi znaleźli się przywódcy duchowi i religijni, potem przywódcy kra­jów Europy Zachodniej oraz menedżerowie średniego szczebla, a zaraz poniżej dyrektorzy korporacji. Daleko niżej, na samym dole, znaleźli się przywódcy Stanów Zjednoczonych.72

Tydzień po ogłoszeniu wyników sondażu rozpoczęło się do­roczne Światowe Forum Gospodarcze w Davos, w Szwajcarii, lecz bez entuzjazmu z poprzednich lat. Nastrój się popsuł", zauważła prasa; dla możnych tego świata" nie był to już globalny ban­kiet". Założyciel Światowego Forum Gospodarczego Klaus Schwab wskazał najważniejszy powód: Irak będzie głównym tematem wszystkich dyskusji". Doradcy Powella informowali go przed je­go wystąpieniem, że nastrój w Davos jest paskudny", donosił „Wall Street Journal". Chóralna międzynarodowa krytyka ame­rykańskiego marszu ku wojnie z Irakiem osiągnęła apogeum na tym zjeździe dwóch tysięcy dyrektorów korporacji, polityków i uczonych". Nie powaliło ich nowe dobitne przesłanie" Powel­la; jak stwierdził amerykański sekretarz stanu: Gdy jesteśmy do czegoś mocno przekonani, idziemy przodem", nawet jeśli nikt nie podąża za nami. Będziemy działać, nawet jeśli inni nie są go­towi do nas dołączyć".73

Tematem Światowego Forum Gospodarczego było budowa­nie zaufania", i były ku temu dobre powody.

W swoim przemówieniu Powell podkreślił, że Stany Zjednoczo­ne zastrzegają sobie suwerenne prawo do podjęcia działań zbroj-

50

nych" wtedy i w taki sposób, jak to uznają za stosowne. Stwierdził dalej, że nikt nie ufa Saddamowi i jego reżimowi", co było oczy­wiście prawdą, choć ta uwaga nie objęła innych przywódców, któ­rzy nie budzą zaufania. Powell zapewnił też swoich słuchaczy, że broń, którą dysponuje Saddarn Husajn ma zastraszyć sąsiadów Iraku", nie wyjaśnił jednak, dlaczego ci sąsiedzi wydają się nie wi­dzieć tego zagrożenia.74 Sąsiedzi Iraku, pomimo wielkiej niechęci do zbrodniczego tyrana, dołączyli do tych wielu poza Stanami Zjednoczonymi, którzy nie mogą pojąć, dlaczego Waszyngton tak się obawia i ma taką obsesję na punkcie w końcu pomniejszego mocarstwa, którego bogactwo i siła zostały radykalnie okrojone w wyniku ograniczeń narzuconych przez społeczność międzyna­rodową". Mając świadomość tragicznych skutków sankcji dla irac­kiego społeczeństwa, wiedzieli również, że Irak jest jednym z naj­słabszych państw w regionie: jego gospodarka i wydatki na zbrojenia stanowiły ułamek gospodarki i wydatków Kuwejtu, którego liczba ludności to jedynie 10% ludności Iraku, i są jeszcze mniejsze w porównaniu z innymi państwami leżącymi w pobliżu.75 Z tych i in­nych względów sąsiednie państwa od kilku lat poprawiały swoje stosunki z Irakiem, pomimo silnego sprzeciwu Stanów Zjednoczo­nych. Podobnie jak Departament Obrony USA i CIA wiedzieli do­skonale, że dzisiejszy Irak nie stanowi żadnego zagrożenia dla ni­kogo w regionie, a tym bardziej dla Stanów Zjednoczonych" i że dowodzenie czegoś innego jest nieuczciwe".76

Zanim spotkali się w Davos, możni tego świata" usłyszeli jesz­cze bardziej nieprzyjemną wiadomość dotyczącą budowy zaufa­nia". Badanie opinii publicznej w Kanadzie wykazało, że 36 pro­cent Kanadyjczyków uważa Stany Zjednoczone za największe zagrożenie dla pokoju na świecie, podczas gdy tylko 21 procent wskazało na Al-Kaidę, 17 procent na Irak, a 14 procent na Koreę Północną". I to pomimo że ogólny wizerunek USA w Kanadzie po­prawił się (72 procent badanych wyrażało pozytywne opinie), na­tomiast gwałtownie pogorszył się w Europie Zachodniej. Niefor­malny sondaż przeprowadzony przez magazyn Time" wykazał, że ponad 80 procent respondentów w Europie uznało Stany Zjed­noczone za największe zagrożenie dla pokoju na świecie. Nawet jeżeli te liczby są mocno zawyżone, to i tak są dramatyczne. Ich wagę zwiększa jeszcze przeprowadzone w tym samym czasie mię-

51

dzynarodowe badanie opinii publicznej dotyczące dążenia Sta­nów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii do wojny z Irakiem.77

Wiadomości przesyłane z ambasad Stanów Zjednoczonych na całym świecie stały się niepokojące", takie słowa pojawiły się na pierwszej stronie Washington Post". Coraz więcej ludzi na świe­cie uważa, że prezydent Bush stanowi większe zagrożenie dla światowego pokoju niż iracki prezydent Saddam Husajn". Ta debata nie dotyczy Iraku", stwierdził cytowany w artykule urzęd­nik z Departamentu Stanu. „Świat jest naprawdę zaniepokojony naszą potęgą i tym, co odbiera jako brutalność, arogancję i jedno­stronność" działań naszej administracji. Nagłówek brzmiał: Nie­bezpieczeństwo na horyzoncie? Świat postrzega prezydenta Bu-sha jako zagrożenie". Trzy tygodnie później doświadczony redaktor działu spraw zagranicznych Newsweeka" napisał, że globalna debata nie dotyczy Saddama: Rzecz dotyczy Ameryki i jej roli w nowym świecie... Wojna z Irakiem, nawet jeżeli zakończy się pomyślnie, być może rozwiąże problem Iraku. Ale nie rozwiąże problemu Ameryki. Ludzi na całym świecie niepokoi przede wszystkim to, że żyją w świecie kształtowanym i zdominowanym przez jeden kraj - Stany Zjednoczone. Ludzie nabrali wobec nas wielu podejrzeń i obaw".78

Po 11 września, w czasie gdy cały świat okazywał ogromne współczucie i solidaryzował się ze Stanami Zjednoczonymi, George Bush zapytał: Dlaczego oni nas nienawidzą?" Pytanie było źle postawione, a właściwego pytania praktycznie nie brano pod uwagę. Lecz nie minął rok, jak amerykańskiej administracji udało się sprowokować odpowiedź: Z powodu pana i pańskich współpracowników, panie Bush, i tego, co uczyniliście. I jeżeli bę­dziecie postępować tak dalej, strach i nienawiść, które wzbudzili­ście, mogą rozciągnąć się także na kraj, który okryliście hańbą". W tej kwestii trudno jest zignorować dowody. Dla Osamy ben La-dena jest to zwycięstwo, które zapewne przekracza jego najśmiel­sze oczekiwania.

ROZMYŚLNA IGNORANCJA

Fundamentalnym założeniem wielkiej strategii imperialnej, czę­sto uznawanym za tak oczywiste, że nie ma potrzeby go formuło-

52

wać, jest zasada przewodnia wilsonowskiego idealizmu: my - przy­najmniej te kręgi, z których wywodzą się przywódcy i ich dorad­cy -jesteśmy dobrzy, a nawet szlachetni. Dlatego silą rzeczy na­sze interwencje są słuszne i uzasadnione, chociaż czasami niezręcznie przeprowadzone. Mówiąc słowami Wilsona, mamy wzniosłe ideały" i chodzi nam o stabilność i prawość", zatem jest całkiem naturalne, jak pisał Wilson, uzasadniając podbój Fi­lipin, że chociaż jesteśmy altruistami, to jednak nasze interesy mu­szą się rozwijać; inne narody muszą nam ustąpić i nie mogą pró­bować nas powstrzymać."79

We współczesnej wersji istnieje pewna zasada przewodnia, któ­ra określa zakres politycznej debaty", konsensus tak szeroki, że poza nim znajdują się tylko obszarpane resztki" na prawicy i le­wicy, i tak autorytatywny, że praktycznie niepodważalny". Zasa­da ta brzmi: Ameryka jest awangardą historii" - Historia ma dostrze­galny kierunek i cel. Stany Zjednoczone, jako jedyne wśród narodów świata, rozumieją i wyrażają ten cel". Zatem hegemonia USA jest realizacją celu historii, a ich osiągnięcia przyczyniają się do wspólnego dobra, i jest to najzwyklejszy truizm, więc jego empiryczna ocena jest zbędna, jeżeli nie trochę absurdalna. Głów­na zasada amerykańskiej polityki zagranicznej, osadzona w wil-sonowskim idealizmie i przyświecająca zarówno Clintonowi, jak i Bushowi II, brzmi następująco: Misją Ameryki jako awangardy histońijest transformacja globalnego porządku i utrwalenie własnej do­minacji" dzięki militarnej supremacji, utrzymywanej na wieczne cza­sy i obejmującej cały glob".80

Z racji swojego wyjątkowego zrozumienia i wyrażania celu hi­storii Ameryka jest uprawniona, a wręcz zobowiązana, do takie­go działania, jakie jej przywódcy uznają za najlepsze - dla dobra wszystkich, bez względu na to, czy inni to rozumieją czy nie. I tak jak jej szlachetna poprzedniczka, a obecnie młodsza wspólniczka, Wielka Brytania, Ameryka nie powinna ustawać w realizacji naj­wyższych celów historii, nawet jeżeli jest zniesławiana" przez głu­pich i zawistnych, tak jak jej poprzedniczka w globalnych rzą­dach, według jej najznakomitszych rzeczników.81

Aby rozwiać wszelkie możliwe skrupuły, wystarczy sobie po­nownie uzmysłowić, że to Opatrzność wzywa Amerykanów", by zreformowali globalny porządek: to wilsonowska tradycja... któ-

53

rej trzymali się wszyscy ostatnio urzędujący w Gabinecie Owalnym, niezależnie od przynależności partyjnej" - podobnie zresztą, jak ich poprzednicy, jak ludzie zajmujący podobne stanowiska w in­nych krajach, oraz jak ich najbardziej piętnowani wrogowie; trzeba tylko podstawić inne nazwy i imiona.82 Aby całkiem się uspokoić i uznać, że potężni kierują się wzniosłymi ideałami" i altruizmem", dążąc do stabilności i prawości", musimy przy­jąć postawę nazwaną rozmyślną ignorancją" przez krytyka straszliwych okrucieństw popełnionych w Ameryce Środkowej w latach osiemdziesiątych, okrucieństw wspieranych przez poli­tycznych przywódców, którzy znowu są u steru w Waszyngto­nie.83 Przyjmując to nastawienie, nie tylko możemy uporządko­wać przeszłość, przyznając się do nieuniknionych błędów, które towarzyszą nawet najlepszym intencjom, lecz ostatnio, od mo­mentu wprowadzenia nowej normy interwencji humanitarnej, możemy nawet uznać, że polityka zagraniczna USA weszła w szla­chetną fazę" i otaczają aura świętości". Amerykańskie pozim-nowojenne interwencje były w zasadzie szlachetne, ale mało en­tuzjastyczne; były mało entuzjastyczne, ponieważ były szlachetne", zapewnia nas historyk Michael Mandelbaum. Być może jesteśmy nawet nazbyt święci: musimy uważać, by idealizm nie był niemal wyłącznym czynnikiem decydującym o naszej polityce zagranicz­nej", ostrzegają co bardziej trzeźwe głosy, i żebyśmy nie zanie­dbali własnych uzasadnionych interesów, gdy z poświęceniem służymy innym.84

Z jakiegoś powodu Europejczycy nie umieją zrozumieć tego wyjątkowego idealizmu amerykańskich przywódców. Jak to moż­liwe, jeżeli jest to najzwyklejszy truizm? Max Boot ma na to odpo­wiedź. Europą często kierowała zachłanność", i cyniczni Euro­pejczycy" nie potrafią zrozumieć tej odmiany idealizmu", która ożywia amerykańską politykę zagraniczną: Po 200 latach Euro­pa nadal nie potrafi dociec, co napędza Amerykę". Ten niedają-cy się wykorzenić cynizm Europejczyków sprawia, że przypisują Amerykanom niskie motywy i nie przyłączają się do ich szlachet­nych przedsięwzięć z dostatecznym entuzjazmem. Inny szanowa­ny historyk i komentator polityczny Robert Kagan proponuje in­ne wyjaśnienie. Problem Europy polega na tym, że pochłaniają „paranoiczny, spiskowy antyamerykanizm", który osiągnął go-

54

czkowe nasilenie", chociaż na szczęście kilku mężów stanu, ta­kich jak Berlusconi i Aznar, stawia mu czoło.85

Z pewnością nieświadomie Boot i Kagan powtarzają argumen­ty z klasycznego eseju Johna Stuarta Milla na temat interwencji humanitarnych, w którym zalecał on, by Wielka Brytania ener­gicznie przystąpiła do takiego przedsięwzięcia - a konkretnie, by podbiła większą część Indii. Mili wyjaśniał, że Wielka Brytania musi podjąć się tej szlachetnej misji, chociaż będzie zniesławia­na" na kontynencie. Nie wspomniał tylko, że czyniąc to, Wielka Brytania zadaje kolejne miażdżące ciosy Indiom i rozszerza zasięg niemal pełnego monopolu na produkcję opium, którego potrze­buje do otwarcia siłą chińskich rynków i do szerszego wsparcia sys­temu imperialnego z pomocą ogromnych przedsiębiorstw han­dlujących narkotykami, o czym doskonale wiedziano w Anglii w owym czasie. Lecz takie sprawy nie mogły być przecież powo­dem do zniesławiania". Europejczycy wzniecają niechęć wobec nas", pisał Mili, ponieważ nie pojmują, że Anglia jest naprawdę „nowością w świecie", niezwykłym krajem, który działa tylko w służbie innych". Jest oddana sprawie pokoju, chociaż jeżeli napaści barbarzyńców zmuszają ją do podjęcia zwycięskiej woj­ny", to bezinteresownie bierze na siebie koszty, a owocami dzie­li się po bratersku z całą ludzką rasą", w tym z barbarzyńcami, których podbija i tępi dla ich własnego dobra. Anglia nie tylko nie ma sobie równych, lecz w ujęciu Milla jest niemal doskonała, nie ma żadnych agresywnych zamiarów", nie pragnie „żadnych korzyści dla siebie kosztem innych". Jej polityka jest niewinna i godna pochwały". Anglia była dziewiętnastowieczną wersją ide­alistycznego nowego świata kładącego kres bestialstwu", powo­dował nią czysty altruizm i wyjątkowe oddanie najwyższym za­sadom i wartościom", choć niestety nie rozumieli tego cyniczni, a być może paranoiczni Europejczycy.86 Mili napisał ten esej, gdy Wielka Brytania była zaangażowana w jedne z największych zbrod­ni w czasach swych imperialnych rządów. Trudno byłoby znaleźć wybitniejszego i naprawdę czcigodnego intelektualistę a zarazem bardziej haniebny przykład usprawiedliwiania straszliwych zbrod­ni. To powinno skłonić nas do refleksji, zwłaszcza teraz, gdy Bo­ot i Kagan ilustrują aforyzm Marksa o tragedii, która powtarza się jako farsa. Warto też przypomnieć sobie, że dokonania konty-

55

nentalnego imperializmu były jeszcze gorsze, a retoryka, która im towarzyszyła, nie mniej wzniosła jak wtedy, gdy Francja zyska­ła aprobatę Milla, przeprowadzając misję cywilizacyjną w Algierii - której towarzyszyła eksterminacja autochtonicznej ludności", jak przyznał francuski minister wojny.87

Kaganowskie pojęcie antyamerykanizmu", chociaż szablono­we, również zasługuje na refleksję. W tego rodzaju oświadczeniach termin antyamerykanizm i jego warianty (nienawiść do Ameryki" i podobne) stosuje się regularnie do szkalowania krytyków poli­tyki państwa, którzy przecież mogą być pełni podziwu i szacunku dla samego kraju, jego kultury i osiągnięć, a nawet mogą myśleć, że kraj ten jest najwspanialszym miejscem na Ziemi. Niemniej jednak twierdzi się, że oni nienawidzą Ameryki" i są antyame-rykańscy" na podstawie milczącego założenia, że społeczeństwo i ludzi należy identyfikować z władzą państwa. Ten sposób my­ślenia został zaczerpnięty bezpośrednio z totalitaryzmu. W byłym imperium radzieckim dysydentom zarzucano antyradzieckość". Niewykluczone, że krytyków wojskowej dyktatury w Brazylii oskar­żano o antybrazylijskość". Dla ludzi, którym leży na sercu wolność i demokracja, takie postawy są niepojęte. Gdyby w Rzymie czy Mediolanie ktoś potępił krytyka polityki Berlusconiego za anty-włoskość", naraziłby się na śmieszność, choć być może coś takie­go przeszłoby w czasach Mussoliniego.

Warto pamiętać, że gdzie tylko się obejrzymy, nie brakuje wznio­słych ideałów, które towarzyszą stosowaniu przemocy. Słowa obec­ne w wilsonowskiej tradycji" mogą porywać szlachetnością, lecz należy je zbadać także w praktyce, a nie tylko w retoryce: weźmy na przykład wspomniane wcześniej wezwanie Wilsona do pod­boju Filipin; lub, gdy był prezydentem, jego interwencje na Ha­iti i w Dominikanie, które doprowadziły oba kraje do ruiny; lub to, co Walter LaFeber nazywa wilsonowskim rozwinięciem" dok­tryny Monroe, czyli zasadę, że tylko amerykańskie interesy naf­towe otrzymują koncesje" na obszarze jej obowiązywania.88

Tak samo jest w przypadku największych tyranów. W 1990 ro­ku Saddam Husajn ostrzegł Kuwejt, że może spotkać go kara za działania osłabiające zrujnowaną gospodarkę Iraku, po tym jak Irak chronił Kuwejt w czasie wojny z Iranem. Husajn zapewniał wtedy świat, że nie pragnie nieustannej wojny, lecz trwałego po-

56

koju... i godnego życia".89 W 1938 roku bliski współpracownik prezydenta Roosevelta, Sumner Welles, chwalił układ monachij­ski z nazistami i wyrażał przekonanie, że może on doprowadzić do nowego ładu światowego, opartego na sprawiedliwości i za­sadach prawa". Wkrótce potem naziści zajęli część Czechosłowa­cji, a Hitler wyjaśnił, że Niemcy szczerze pragną służyć praw­dziwym interesom narodów mieszkających na tym obszarze, chronić narodową tożsamość narodu niemieckiego i czeskiego, a wszystkim zapewnić pokój i dobrobyt". Troska Mussoliniego o wyzwolone ludy" Etiopii była nie mniej chwalebna. Podobnie szczytne były cele Japonii w Mandżurii i w północnych Chinach oraz jej wysiłki, by stworzyć raj na ziemi" dla cierpiących naro­dów i obronić ich prawomocne rządy przed komunistycznymi bandytami". Czy mogłoby być coś bardziej wzruszającego niż „szczytny obowiązek" Japonii, by ustanowić nowy ład" w 1938 ro­ku dla zapewnienia trwałej stabilności w Azji Wschodniej", opar­tej na wzajemnej pomocy" Japonii, Mandżurii i Chin w dzie­dzinie polityki, gospodarki i kultury", na wspólnej obronie przed komunizmem" oraz na ich kulturalnym, gospodarczym i spo­łecznym rozwoju?90

Po wojnie stale deklarowano, że interwencje są podejmowane ze względów humanitarnych" lub w samoobronie, a zatem po­zostają w zgodzie z Kartą Narodów Zjednoczonych; weźmy na przykład zbrodniczą inwazję ZSRR na Węgry w 1956 roku, któ­rą radzieccy prawnicy usprawiedliwiali tym, że podjęta została na prośbę węgierskiego rządu i była obronną reakcją na zagra­niczne finansowanie działań wywrotowych oraz uzbrojonych band na terytorium Węgier, mające na celu obalenie demokratycznie wybranego rządu"; lub tłumaczony z podobną wiarygodnością atak USA na Wietnam Południowy w kilka lat później, który na­stąpił w zbiorowej samoobronie", w reakcji na wewnętrzną agre­sję" Wietnamczyków z Południa oraz na ich napaść od wewnątrz" (odpowiednio, Adlai Stevenson i John F. Kennedy).91

Nie należy zakładać, że te zapewnienia są nieszczere, bez wzglę­du na to, jak bardzo są groteskowe. Tę samą retorykę można czę­sto znaleźć w wewnętrznych dokumentach, w których nie ma oczywistego powodu, by cokolwiek ukrywać: weźmy na przykład argumentację stalinowskich dyplomatów, że aby stworzyć praw-

57

dziwa demokrację, konieczna jest zewnętrzna presja... Nie po­winniśmy się wahać przed dokonywaniem tego rodzaju »inge-rencji w sprawy wewnętrzne* innych narodów... gdyż demokra­tyczny rząd jest jednym z głównych gwarantów trwałego pokoju".92 Inni wyrażają podobne zdanie i z niewątpliwie nie mniejszą szczerością zalecają:

Nie powinniśmy się wahać przed stosowaniem policyjnych represji przez miejscowy rząd. To żaden wstyd, bo komuniści to w istocie zdrajcy... Lepiej jest mieć mocny reżim u władzy niż rząd liberalny, który jest pobłażliwy, słaby i spenetrowany przez komunistów.

W tym przypadku to George Kennan instruował amerykań­skich ambasadorów w Ameryce Łacińskiej, że trzeba się kierować pragmatyczną potrzebą ochrony naszych surowców" - naszych, gdziekolwiek akurat się znajdują, wobec których musimy zacho­wać należne nam prawo dostępu", w drodze podboju, jeżeli to ko­nieczne, zgodnie z odwiecznym prawem narodów.93 Trzeba wie­le rozmyślnej ignorancji i lojalności wobec władzy, by wymazać z pamięci ludzkie konsekwencje wprowadzenia i utrzymywania silnych reżimów". Trzeba mieć podobny talent, by zachować wia­rę w odwołania do narodowego bezpieczeństwa, mającego uspra­wiedliwiać użycie siły; jest to pretekst, który rzadko da się utrzy­mać w przypadku dowolnego państwa, po zbadaniu historycznych i dokumentalnych zapisów.

Jak pokazuje tych parę przykładów, nawet najbardziej brutal­nym i haniebnym działaniom regularnie towarzyszą deklaracje szlachetnych intencji. Uczciwie patrząc na tę sprawę, można tyl­ko uogólnić spostrzeżenie Thomasa JefFersona dotyczące sytuacji świata w jego czasach:

Nie bardziej wierzymy w walkę Bonapartego o wolność mórz niż w walkę Wielkiej Brytanii o wolność ludzkości. Cel jest zawsze ten sam - zagarnąć dla siebie władzę, bogactwo i zasoby innych narodów.94

Sto lat później sekretarz stanu w administracji Woodrowa Wil-sona, Robert Lansing (który nie miał chyba wielkich złudzeń co do wilsonowskiego idealizmu), mówił z przekąsem o tym, jak bar-

58

dzo Brytyjczycy, Francuzi i Włosi palą się, by przyjąć terytoria mandatowe" od Ligi Narodów, jeżeli tylko są tam kopalnie, po­la naftowe, żyzne ziemie uprawne czy szlaki kolejowe", które spra­wią, że będzie to zyskowne przedsięwzięcie". Te bezinteresowne rządy" głoszą, że zarząd powierniczy należy przyjąć dla dobra ludzkości": zrobią co do nich należy, administrując bogatymi re­gionami Mezopotamii, Syrii etc." Właściwa ocena tej postawy jest tak oczywista, że obrazą byłoby ją formułować".95

I rzeczywiście jest oczywista, gdy deklaracje szlachetnych in­tencji formułują inni. Wobec siebie stosujemy inne standardy.

Można się zdecydować na wybiórcze zaufanie do krajowych przy­wódców politycznych, przyjmując postawę, którą Hans Morgen-thau, jeden z twórców współczesnej teorii stosunków międzynaro­dowych, potępił jako naszą konformistyczną uległość wobec władzy", czyli zwykłą postawę większości intelektualistów w całej historii.96 Jednak należy dostrzec, że deklaracje szlachetnych intencji są ła­twe do przewidzenia, a zatem nie zawierają żadnych informacji, na­wet w technicznym sensie tego słowa. Ci, którzy naprawdę chcą zrozumieć świat, przyjmą te same standardy w ocenie własnych elit politycznych i intelektualnych, co w ocenie elit oficjalnych wrogów. Ktoś mógłby słusznie zapytać, co by pozostało po zachowaniu tego elementarnego wymogu racjonalności i uczciwości.

Należy dodać, że czasem warstwy wykształcone odchodzą od tej powszechnej postawy uległości wobec władzy. Jedne z najważ­niejszych aktualnych przykładów można znaleźć w dwóch kra­jach, których brutalne i represyjne reżimy podtrzymuje amery­kańska pomoc wojskowa: w Turcji i w Kolumbii. W Turcji wybitni pisarze, dziennikarze, uczeni, wydawcy i inni nie tylko protestu­ją przeciwko okrucieństwom i drakońskim prawom, lecz także regularnie uciekają się do obywatelskiego nieposłuszeństwa, na­rażając się, a czasami ponosząc surowe i długotrwałe kary. W Ko­lumbii, jednym z najbardziej brutalnych państw na świecie, od­ważni księża, uczeni, obrońcy praw człowieka, działacze związkowi i inni ciągle muszą się obawiać zamachów na życie.97 Ich postawa powinna wywołać pokorę i wstyd ich zachodnich kolegów, i pew­nie tak by się stało, gdyby prawda nie była ukryta pod zasłoną rozmyślnej ignorancji, która stanowi istotny wkład do popełnia­nych zbrodni.

59


Rozdział 3

Nowa epoka oświecenia

W ostatnich latach minionego tysiąclecia byliśmy świadkami niezwykłego popisu samouwielbienia, który być może prze­bił nawet wcześniejsze, niezbyt chwalebne wyczyny w tym wzglę­dzie; towarzyszyło mu pełne podziwu uznanie dla przywódców idealistycznego nowego świata kładącego kres bestialstwu", kie­rujących się zasadami i wartościami", po raz pierwszy w historii. Oto weszliśmy w epokę oświecenia i szczodrobliwości, w której narody cywilizowane, pod wodzą Stanów Zjednoczonych, będą­cych u szczytu swej chwały", powodowane altruizmem" i mo­ralnym zapałem", realizują wzniosłe ideały.98

Taka przemiana mogłaby rzeczywiście podnieść na duchu. Ale żeby dołączyć do chóru gratulujących sobie głosów, musieliby­śmy pominąć szereg niewygodnych faktów.

Pierwszym i najbardziej uderzającym faktem są akty terroru i okrutne zbrodnie dokonywane w ostatnich latach ze zdecydowa­nym wsparciem panującego supermocarstwa i jego sojuszników, które ciągną się bez żadnych zauważalnych zmian i są zatajane rów­nie skutecznie jak kiedyś w ramach dominującej kultury intelektu­alnej; są to sprawy o wielkim znaczeniu, które nie znikną z histo­rii tylko dlatego, że tak chcieliby ci, którzy są za nie odpowiedzialni.

W dłuższej perspektywie musielibyśmy też pominąć fakt, że w ostatnim tysiącleciu wojna była głównym zajęciem państw eu-

61

ropejskich". I musielibyśmy zapomnieć o podstawowej przyczynie tego nieprzyjemnego stanu rzeczy; kluczowy, tragiczny i prosty fakt jest następujący: przymus działa; ten, kto stosuje znaczną si­łę wobec innych, może sobie ich podporządkować, a z ich uległści ciągnie rozmaite korzyści w postaci pieniędzy, dóbr, szacunku [oraz] przyjemności niedostępnych ludziom mniej wpływowym"99 - większość ludzi na tym świecie aż nadto dobrze to rozumie, ale jak słyszymy, nie po raz pierwszy zresztą, jest to zasada, którą unieważniono teraz w polityce.

Bardziej bezpośrednim sposobem oceny perspektyw przyjmo­wanych z takim entuzjazmem jest rozważenie rozmiarów amery­kańskiej pomocy militarnej. Dobrym punktem wyjścia jest rok 1997, kiedy uznano, że polityka zagraniczna Stanów Zjednoczo­nych weszła w szlachetną fazę" i otaczają aura świętości", co nadało ton krasomówczym popisom, które nastąpiły potem. Na przyziemnym poziomie faktów rok 1997 był dość znaczący dla ruchów praw człowieka. Tylko w tym jednym roku napływ ame­rykańskiej broni do Turcji przekroczył łączną pomoc wojskową dla tego kraju w czasie całej zimnej wojny, licząc do chwili, gdy rozpoczęła się kampania zwalczania rebeliantów wymierzona prze­ciwko bezwzględnie represjonowanym Kurdom. Do 1997 roku w wyniku tej kampanii miliony ludzi musiało opuścić zrujnowa­ne strony rodzinne, dziesiątki tysięcy straciło życie, a wielu stało się ofiarami najbardziej barbarzyńskich tortur, jakie można sobie wyobrazić - co dało tej kampanii wysokie miejsce wśród zbrodni w makabrycznych latach dziewięćdziesiątych. Gdy nasiliły się okru­cieństwa, Turcja stała się głównym odbiorcą amerykańskiego uzbrojenia, oprócz Izraela i Egiptu; 80 procent jej zaopatrzenia pochodziło z Waszyngtonu.

W tym samym roku amerykańska pomoc wojskowa dla Kolum­bii zaczęła wzrastać w zawrotnym tempie, od 50 milionów do 290 milionów dolarów dwa lata później, i nadal gwałtownie rośnie. W 1999 roku Kolumbia zajęła miejsce Turcji jako główny odbior­ca amerykańskiej pomocy wojskowej. Dalsza militaryzacja we­wnętrznych konfliktów Kolumbii, głęboko zakorzenionych w okropnej historii społeczeństwa, w którym bogactwo współist­nieje ze skrajną nędzą i przemocą, miała łatwe do przewidzenia skutki dla udręczonej ludności i sprawiła, że siły partyzanckie sta-

62

ły się jeszcze jedną armią terroryzującą chłopów, a ostatnio tak­że ludność miejską. Główna organizacja praw człowieka w Ko­lumbii szacuje, że siłą wysiedlono 2,7 miliona ludzi i że liczba ta zwiększa się codziennie o 1000 osób. Ocenia też, że ponad 350 ty­sięcy ludzi musiało opuścić domy w wyniku przemocy w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 2002 roku, więcej niż w całym roku 2001. Liczba zabójstw na tle politycznym wzrosła do dwu­dziestu dziennie, podwajając się w porównaniu z rokiem 1998.

W przypadku głównych odbiorców amerykańskiej pomocy wojskowej reakcją jest cisza i większe poparcie dla okrucieństw.

Rozważmy dla porównania najbardziej demoniczny i nie­bezpieczny element osi zła". New York Times" pisze, że w Ira­ku przesiedlono aż milion osób", i słusznie stwierdza, że częścią nieszczęścia spowodowanego przez rządy prezydenta Sadda-ma Husajna" jest wewnętrzne przesiedlenie ludności.100 Artykuł nosił tytuł Wysiedleni Irakijczycy widzą w wojnie nadzieję na powrót do domu". Nikt jednak nie docieka, czy Kurdowie i Ko-lumbijczycy, wysiedleni przemocą, najwyraźniej w jeszcze więk­szej liczbie, mogliby również widzieć w wojnie sposób na powrót do utraconych domów. Byłaby to w istocie dziwaczna propozycja. Waszyngton mógłby ulżyć ich niedoli, a być może nawet uto­rować drogę do lepszego rozwiązania głębokich problemów, gdyby po prostu przestał wspierać te okrucieństwa. Lecz wyma­gałoby to co najmniej gotowości warstw wykształconych, by spoj­rzeć w lustro i nie ograniczać się do lamentów z powodu zbrod­ni oficjalnych wrogów, zbrodni, wobec których często niewiele można zrobić.

TIMOR WSCHODNI I KOSOWO

Dokładnie wtedy, gdy Kolumbia zajmowała miejsce Turcji jako główny odbiorca amerykańskiej pomocy wojskowej, rozgrywała się kolejna przerażająca historia, którą Waszyngton mógł szybko zakończyć: Timor Wschodni. W 1999 roku Indonezja nasiliła zbrodnicze działania na terytorium, które zajęła w 1975 roku, zabijając być może nawet 200 tysięcy ludzi z wojskową i dyplo­matyczną pomocą USA i Wielkiej Brytanii, którym pomogła roz­myślna ignorancja". W pierwszych miesiącach 1999 roku wojska

63

indonezyjskie i oddziały paramilitarne spowodowały śmierć następ­nych kilku tysięcy osób,101 a rządzący generałowie ogłosili, że bę­dzie jeszcze gorzej, jeżeli 30 sierpnia ludzie zagłosują w niewłaści­wy sposób w referendum dotyczącym niepodległości - co też ludzie zrobili, wykazując się niezwykłą odwagą. Indonezyjscy wojskowi spełnili swoją obietnicę: wypędzili setki tysięcy ludzi z domów i zniszczyli większość kraju. Wtedy po raz pierwszy te okrucieństwa zostały dobrze nagłośnione w Stanach Zjednoczo­nych. 8 września administracja Clintona zareagowała oświadcze­niem, w którym powtórzyła swoje stanowisko, że za Timor Wschod­ni odpowiada rząd Indonezji i nie chcemy odbierać mu tej odpowiedzialności". Kilka dni później, pod silną presją między­narodową i wewnętrzną, Clinton wycofał się z dwudziestopię­cioletniej polityki wspierania Indonezji w Timorze Wschodnim i poinformował indonezyjskich wojskowych, że Waszyngton nie bę­dzie już bezpośrednio wspierał ich zbrodni. Wojska indonezyj­skie natychmiast wycofały się z tego terytorium, pozwalając, by weszły tam bez sprzeciwu siły pokojowe ONZ dowodzone przez Australijczyków.102

Ta lekcja była całkiem oczywista: tak jak mówiła garstka akty­wistów i krytycznych komentatorów przez niemal dwadzieścia pięć lat, nie było tam nigdy żadnej potrzeby stosowania gróźb ani rozwiązań siłowych. Wystarczyło cofnąć wsparcie, by zakończyły się jedne z największych zbrodni końca XX wieku. Ale nie wycią­gnięto z tego takiej nauki. System doktrynalny sprostał wyzwa­niu i doszedł do innej konkluzji: wydarzenia w Timorze Wschod­nim pokazały, że polityka zagraniczna weszła w szlachetną fazę", a przywódcy cywilizowanego Zachodu z oddaniem przestrzegają „zasad i wartości".

Ten sposób interpretacji jest imponującym osiągnięciem. Cie­kawe, czy można by wymyślić taką serię zdarzeń, której nie dało­by się dostosować do udowodnienia pożądanej tezy.

Timor Wschodni był przywoływany jako niezwykle istotny przy­kład nowej epoki oświecenia z jej nową normą humanitarnej in­terwencji".103 Ale tam nie było żadnej interwencji, a co dopiero hu­manitarnej interwencji. Ci, którzy byli u szczytu chwały, nadal mieli udział w trwających dziesięciolecia zbrodniach Indonezji, gdy pojawiły się te głosy najwyższego uznania.

64

Jednak główną ilustracją nowej ery było Kosowo, w którym Stany Zjednoczone i ich sojusznicy kierowali się jedynie altru­izmem" i moralnym zapałem", tworząc nowe podejście do uży­cia siły w polityce światowej", gdy na deportację ponad miliona mieszkańców Kosowa z ich kraju zareagowały" bombardowania­mi, żeby uchronić ich przed przerażającymi cierpieniami, a na­wet śmiercią".104 Ten opis, zaczerpnięty z uczonego źródła, to standardowa wersja zdarzeń. Relacje w mediach, opiniotwór­czych czasopismach i opracowaniach naukowych rzadko od niej odbiegają. Aby wybrać tylko kilka typowych przykładów - czyta­my, że gdy nastąpił gwałtowny wzrost przemocy" w Kosowie w 1998 roku, siły serbskie odpowiedziały kampanią czystek et­nicznych i wypędziły z kraju ponad połowę albańskiej ludności... Nasilający się rozlew krwi spowodował, że Stany Zjednoczone wraz ze swoimi sojusznikami... rozpoczęły intensywne bombar­dowania... pozwalając Albańczykom na powrót do domu".105 Wszystko wskazywało na to, że wiosną 1999 roku [Serbowie] pro­wadzili kampanię czystek etnicznych"; kosowscy Albańczycy ucie­kali przed tą napaścią... i opowiadali o doraźnych egzekucjach i przymusowych wysiedleniach", gdy docierali do sąsiednich kra­jów, a te wysiedlenia i okrucieństwa wywołały bombardowania NATO" 24 marca.106 Stąd interwencja w Kosowie nastąpiła wy­łącznie dla dobra ludzi w tym regionie... była aktem altruizmu", jak wszystkie interwencje Stanów Zjednoczonych w tym regio­nie.107 Była całkowicie słuszna", twierdzi Timothy Garton Ash, ponieważ przeszła bardzo wysoki... próg dla interwencji huma­nitarnych... dochodziło już praktycznie do ludobójstwa, mordo­wania lub »czystek etnicznych* wielkiej liczby ludzi" przez rząd serbski.108

Z pewnością to powinno przesądzać sprawę i świadczyć o tym, że pochwały dla altruistycznych przywódców wprowadzających no­wą epokę oświecenia są uzasadnione. I zapewne tak by było, gdy­by te twierdzenia miały jakieś oparcie w faktach.

Mała próbka cytatów przytoczonych powyżej jest typowa pod kil­koma interesującymi względami. Po pierwsze, te opisy sytuacji nie są poparte żadnymi dowodami, chociaż ogromna ich liczba była dostępna z wiarygodnych zachodnich źródeł. Po drugie, standar­dowy obraz odwraca kolejność zdarzeń. Nie ma żadnych wątpli-

65

wości, że bombardowania poprzedziły czystki etniczne i inne okru­cieństwa, które były w istocie ich spodziewaną konsekwencją.

W Kosowie działy się okropne rzeczy, zanim doszło do bom­bardowań NATO; szacuje się, że w roku poprzedzającym interwen­cję zginęło około 2000 osób po wszystkich stronach konfliktu. Jednak bogata dokumentacja dostępna na Zachodzie nie wska­zuje na żadne istotne zmiany w tym zakresie do 24 marca, gdy rozpoczęły się bombardowania, z wyjątkiem niewielkiego nasile­nia serbskiej przemocy dwa dni wcześniej, gdy wycofano obserwa­torów przed spodziewanym atakiem NATO. Tydzień później ONZ rozpoczęła rejestrowanie uchodźców. Te podstawowe fakty były do­skonale znane w maju 1999 roku, gdy przedstawiano akt oskar­żenia przeciwko Miloszeviciowi; wyszczególniono w nim wiele straszliwych zbrodni, które jednak, praktycznie bez wyjątku, ro­zegrały się po bombardowaniach.

24 marca, gdy zaczęły się bombardowania, brytyjski minister obrony George Robertson (późniejszy sekretarz generalny NATO) oświadczył w Izbie Gmin, że do połowy stycznia 1999 roku Wy­zwoleńcza Armia Kosowa (UCK) była odpowiedzialna za więcej ofiar śmiertelnych w Kosowie niż władze serbskie". Odnosił się do albańskich partyzantów, wtedy już wspieranych przez CIA- któ­rzy szczerze tłumaczyli, że ich celem jest zabijanie Serbów, po to by wywołać ostrą reakcję, dzięki której z kolei interwencja NATO zyska poparcie opinii publicznej na Zachodzie. Późniejsze docho­dzenie parlamentarne ujawniło, że minister spraw zagranicznych Robin Cook stwierdził w Izbie Gmin 18 stycznia, że UCK więcej razy naruszyła zawieszenie broni i ma na swoim koncie więcej ofiar śmiertelnych niż [jugosłowiańskie] siły bezpieczeństwa".109

Robertson i Cook odnoszą się w szczególności do masakry urzą­dzonej 15 stycznia przez siły bezpieczeństwa w Racaku, w której zginęło podobno 45 osób. Lecz jako że zachodnie źródła nie od­notowują żadnej istotnej zmiany w nasileniu aktów przemocy po Racaku, ich konkluzje, jeżeli były uzasadnione w połowie stycznia, to zasadniczo pozostały takie pod koniec marca. W tamtym cza­sie było jasne, że tego rodzaju masakry nie obchodzą przywód­ców Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Na przykład wkrót­ce potem dokonano rzezi w Liąuicy w Timorze Wschodnim, która miała wyraźnie większe rozmiary, była tylko jedną z wielu i nie

66

urządzono jej pod pretekstem obrony własnej. Mimo to ani ta, ani żadna inna masakra nie zmieniła w żaden sposób wsparcia Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii dla indonezyjskich najeźdź­ców. Pomijając jednak kwestię tak wybiórczej troski, liczne do­wody zgromadzone na Zachodzie nie ujawniają żadnych istot­nych zmian w Kosowie przed bombardowaniem.

Poważne opracowania naukowe dochodzą do podobnych kon­kluzji. Nicholas Wheeler, który nie odwraca chronologii, szacuje, że przed bombardowaniami NATO z rąk Serbów zginęło 500 Al-bańczyków, sugerując w ten sposób, że 1500 osób zabiła Wyzwoleń­cza Armia Kosowa. Niemniej jednak stwierdza, że bombardowanie Serbii było autentycznym przypadkiem interwencji humanitarnej, bo choć tylko kilkuset Albańczyków zginęło" przed bombardowa­niem, informacje wywiadowcze wskazują, że była to zapowiedź większej kampanii zabójstw i czystek etnicznych". I znowu nie po­daje się tu żadnych wiarygodnych źródeł.110 Jest to jedna z nie­licznych poważnych prób znalezienia jakiegoś usprawiedliwienia dla bombardowań NATO, które nie odwracają chronologii.

27 marca, trzy dni po rozpoczęciu bombardowań Serbii, dowód­ca NATO Wesley Clark poinformował prasę, że brutalna reak­cja Serbii była całkowicie do przewidzenia". Dodał, że była w peł­ni oczekiwana" i nie jest w żaden sposób" powodem do niepokoju dla przywódców politycznych. W swoich wspomnieniach Clark pisze, że 6 marca poinformował sekretarz stanu Madeleine Al-bright, że jeśli NATO zdecyduje się na bombardowanie Serbii, to niemal na pewno" Serbowie zaatakują ludność cywilną", a NATO nie będzie mogło zrobić nic, by zapobiec tej reakcji w te­renie. Recenzując książkę Clarka, Michael Ignatieff dostrzegł, że według dowódcy NATO naprawdę decydującym bodźcem", któ­ry popchnął NATO do bombardowań nie były naruszenia praw człowieka przez Miloszevicia w Kosowie przed marcem 1999 ro­ku ani też pragnienie jego całkowitego usunięcia, gdy rozpoczę­ły się bombardowania. Najistotniejsza była potrzeba narzucenia swojej woli przywódcy, którego nieposłuszeństwo, najpierw w Bo­śni, a potem w Kosowie, podważało wiarygodność amerykańskiej i europejskiej dyplomacji oraz stanowczość NATO".111

To, że podstawową sprawą była wiarygodność" panów, dali już jasno do zrozumienia Clinton i Blair. Tę myśl powtórzył sekre-

67

tarz obrony William Cohen w późniejszym raporcie dla Kongre­su, jeśli pominąć zwykłe zafałszowania chronologiczne, i potwier­dzają ją wspomnienia Clarka.

Andrew Bacevich formułuje jeszcze bardziej cyniczną interpre­tację, odrzucając wszelkie humanitarne motywy. Użycie siły przez Clintona w Bośni w 1995 roku i bombardowania Serbii w roku 1999 nie miały, jak twierdzono, powstrzymać czystek etnicznych ani nie były reakcją sumienia, lecz miały udaremnić zagrożenie dla spójności NATO i dla wiarygodności amerykańskiej potęgi". Los mieszkańców Kosowa, utrzymuje Bacevich, nie był istotny. Bom­bardowania NATO miały dać lekcję poglądową każdemu euro­pejskiemu państwu, które wyobraża sobie, że nie musi przestrze­gać reguł epoki pozimnowojennej", ustanowionych przez Waszyngton. Chodziło o potwierdzenie dominującej pozycji Sta­nów Zjednoczonych w zjednoczonej, zintegrowanej i otwartej Eu­ropie". Od samego początku architekci tej wojny rozumieli, [że] jej celem jest utrzymanie supremacji Ameryki" w Europie i za­pobiegnięcie niedopuszczalnej możliwości, że Europa powróci na złą drogę", i jak można przypuszczać, wymknie się spod amery­kańskiej kontroli.112

Cztery lata później Europa i Stany Zjednoczone straciły już za­interesowanie Kosowem. Połowa mieszkańców Kosowa żyje w nę­dzy. Radykalni islamiści zbili kapitał na niechęci wywołanej lek­ceważącym zachowaniem społeczności międzynarodowej", zmonopolizowali dystrybucję „żywności, ubrań i mieszkań", a tak­że instrumenty służące do kulturowego przetrwania ludzi żyją­cych na obszarach wiejskich, doprowadzając do powstania feno­menu talibów". Powojenna polityka Zachodu może okazać się bezpośrednio odpowiedzialna za wykreowanie własnych talibów w Europie".113

Kosowo i Timor Wschodni mają służyć nie tylko jako klasycz­na ilustracja nowej epoki interwencji humanitarnych, lecz także jako demonstracja tego, w jaki sposób nowe normy stopniowo redefiniują rolę Narodów Zjednoczonych". Normy ustalone przez zachodnie mocarstwa w tych dwóch przypadkach dowo­dzą, że Karta Narodów Zjednoczonych to przeżytek. Po ich usta­nowieniu można najechać na inny kraj bez upoważnienia Rady Bezpieczeństwa. Jak zauważyła z aprobatą pani dziekan Szkoły

68

Spraw Publicznych i Międzynarodowych Woodrowa Wilsona w Princeton, to jest lekcja, którą Narody Zjednoczone i my wszy­scy powinniśmy wyciągnąć" z inwazji na Irak, mocno opartej na nowych normach.114

Historia uczy nas, że powinniśmy wyciągnąć raczej inne lekcje:

0 tym, jak silni ustalają normy, które mają im zagwarantować su­werenne prawo do podjęcia działań zbrojnych" według własne­go uznania (Colin Powell); oraz o tym, jak dobrze funkcjonujący system doktrynalny może przeobrazić nawet bardzo niedawne wydarzenia. Jest to niezwykle istotna nauka, i wszyscy, którym le­ży na sercu przyszłość, powinni ją poważnie potraktować.

POTRZEBA KOLONIZACJI

Gdy w 1999 roku rozgrywały się tragedie Timoru Wschodniego

1 Kosowa, Turcja ustąpiła Kolumbii miejsce głównego odbiorcy amerykańskiego uzbrojenia. Nietrudno spostrzec, dlaczego tak się stało: do tego czasu turecki terror państwowy zdał egzamin, nato­miast kolumbijski nie. Przez całe lata dziewięćdziesiąte i w nowej epo­ce oświecenia w Kolumbii dochodziło do zdecydowanie największych naruszeń praw człowieka na zachodniej półkuli, a jednocześnie by­ła ona zdecydowanie największym na tej półkuli odbiorcą amery­kańskiego uzbrojenia i szkoleń wojskowych; ta korelacja jest do­brze ustalona i pewnie budziłaby niemały niepokój, gdyby była znana poza wąskim kręgiem dysydentów i badaczy.

Okrucieństwa w Kolumbii obejmują wysiedlenia ludności przy zastosowaniu środków chemicznych (w procesie zwanym fumi­gacją) pod pozorem wojny narkotykowej, którą trudno trakto­wać poważnie. Jeden z czołowych autorytetów naukowych za­uważył, że można by prowokacyjnie stwierdzić, że polityka narkotykowa USA skutecznie przyczynia się do kontroli etnicznie odrębnej i ekonomicznie upośledzonej podklasy w kraju oraz służy amerykańskim interesom gospodarczym i obronnym za granicą".115 Wielu kryminologów i obserwatorów sceny między­narodowej sądzi, że jest to spore niedomówienie. Stosowna ana­liza pomaga wyjaśnić, dlaczego sponsorowane przez USA działa­nia są wykonywane z coraz większym zapałem, chociaż jest coraz bardziej oczywiste, że nie doprowadzą do rzekomego celu, jakim

69

jest rozwiązanie problemu narkotykowego w kraju, i dlaczego na metody, o których wiadomo, że są znacznie bardziej skuteczne, w szczególności na prewencję i leczenie, przeznacza się tak niewie­le środków.

Zarządcy południowych prowincji Kolumbii, będących celem tych ataków, wraz z chłopami i obrońcami praw człowieka przed­stawiali plany manualnej likwidacji plantacji koki i maku oraz wsparcia dla alternatywnych upraw, ale nie przyniosło to prak­tycznie żadnych skutków. Tymczasem fumigacja zatruwa ziemię, dzieci umierają, a wykorzenione i rozproszone ofiary cierpią z po­wodu chorób i ran.

Chłopska gospodarka rolna w Kolumbii opiera się na bogatej tradycji obejmującej wiedzę i doświadczenie wielu stuleci, przeka­zywanej z reguły z matki na córkę. Ten niezwykły ludzki doro­bek jest bardzo kruchy i może zostać na zawsze zniszczony w cią­gu jednego pokolenia. I jest niszczony, a wraz z nim jedna z najbogatszych i najbardziej różnorodnych biosfer na świecie. Campesinos, czyli ludność autochtoniczna, oraz afrykańscy Kolum-bijczycy dołączają teraz do milionów nędzarzy w gnijących slum­sach i obozach. A po wypędzeniu ludzi międzynarodowe korpo­racje mogą przekopywać góry w poszukiwaniu węgla, wydobywać ropę naftową i inne bogactwa naturalne, i zapewne zmieniać to, co zostało z tej ziemi w rancza dla bogaczy lub farmy nastawione na eksport, w środowisku wyzutym ze swego bogactwa i różno­rodności. Kompetentni analitycy i obserwatorzy uważają, że ame­rykański program fumigacji jest kolejnym etapem w historycz­nym procesie wypierania ubogich chłopów z tej ziemi, z korzyścią dla zagranicznych inwestorów i kolumbijskich elit.

Podobnie jak wiele innych ośrodków wewnętrznych wstrząsów i terroru państwowego Kolumbia jest częścią ważnego regionu produkującego ropę naftową i sama również jest znaczącym pro­ducentem; tak samo jest w przypadku Czeczenii, zachodnich Chin, dyktatur Azji Środkowej oraz innych miejsc, gdzie przemoc pań­stwa nasiliła się po 11 września pod pretekstem wojny z terrory­zmem" i z nadzieją na przyzwolenie Waszyngtonu. Organizacje praw człowieka i Departament Stanu są zgodne, że przytłaczają­cą większość okrucieństw w Kolumbii można przypisać wojsku oraz oddziałom paramilitarnym, czyli szóstej dywizji" kolumbij-

70

skiej armii złożonej z pięciu dywizji, ze względu na ich bliskie związki, według Human Rights Watch. Proporcja zbrodni popeł­nianych przez oddziały paramilitarne wzrasta, jako że zbrodnie podlegają teraz prywatyzacji, zgodnie z neoliberalną praktyką. To zjawisko jest znane także gdzie indziej: Serbia korzystała z pry­watnych milicji w byłej Jugosławii, Indonezja w Timorze Wschod­nim, a Turcja w południowo-wschodniej części kraju i wielu innych miejscach. Postępuje też prywatyzacja zbrodni międzynarodo­wych. Fumigacji dokonują teraz prywatne" firmy składające się z oficerów armii Stanów Zjednoczonych działających w ramach kontraktu z Pentagonem; ten model także praktykuje się na ca­łym świecie - przydaje się do uniknięcia odpowiedzialności.

Nawet gdyby dać wiarę argumentom USA za wojną narkoty­kową, to leżące u ich podstaw założenia są skandaliczne. Wyobraź­my sobie, jaka byłaby reakcja na propozycję, by Kolumbia lub Chiny przeprowadziły fumigację w Karolinie Północnej, żeby znisz­czyć dotowane przez rząd uprawy służące do produkcji bardziej śmiercionośnych produktów - które, co więcej, muszą importować, bo inaczej groziłyby im sankcje, i na których reklamy muszą przy­stać, reklamy skierowane do bezbronnych mieszkańców.

Jest pewien nowy i wysoko oceniany gatunek literacki, w któ­rym rozważa się, jakie to kulturowe defekty uniemożliwiają nam właściwą reakcję na zbrodnie innych. Bez wątpienia jest to inte­resujące zagadnienie, choć każdą rozsądną miarą jego ranga jest niższa od innego zagadnienia: dlaczego tak uporczywie trwamy we własnych zbrodniach, które popełniamy, albo bezpośrednio, albo istotnie wspierając zbrodniczych klientów? Warto zapytać, jak częste, lub jak rzetelne są odniesienia do Turcji, Kolumbii, Timoru Wschodniego i wielu podobnych przypadków we współ­czesnej literaturze na temat wad naszego charakteru. Gratuluje­my sobie nowej obowiązującej ideologii" w moralnym świecie oświeconych państw, ideologii opartej na zasadzie, że wszystkie państwa mają obowiązek chronić swoich obywateli; jeżeli ich przy­wódcy nie mogą albo nie chcą tego robić, to narażają swoje kra­je na interwencję zbrojną - autoryzowaną przez Radę Bezpie­czeństwa, a jeżeli to nie nastąpi (jak w przypadku Kosowa), to przez poszczególne kraje, w »sytuacjach, które wstrząsają sumie­niami*".116 Okrucieństwa porównywalne lub jeszcze gorsze od

71

tych, którymi obciążono Miloszevicia w Kosowie, przed bom­bardowaniem NATO, nie wstrząsały sumieniami", gdy odpo­wiedzialność za nie wiodła do domu, jak to się często działo -a nawet wtedy gdy zbrodni dokonywano nie blisko granic, lecz w granicach NATO.

W przypadku Turcji „sytuacje, które wstrząsają sumieniami" nie były praktycznie w ogóle brane pod uwagę w Stanach Zjedno­czonych - do chwili, gdy na początku 2003 roku rząd turecki sprzeciwił się żądaniom Waszyngtonu i zgodnie z życzeniem 95 procent ludności nie zgodził się, żeby atak na Irak poprowa­dzono z jego terytorium. Wówczas pojawiły się teksty o potwor­nych tureckich zbrodniach, o torturach, morderstwach i »zni-kaniu« tureckich Kurdów, a także zrównaniu z ziemią ponad 3000 wiosek", z cytatami zaczerpniętymi z raportów organizacji praw człowieka, powtarzające jedynie to, o czym te organizacje pisały znacznie bardziej szczegółowo lata wcześniej, gdy popełniano te zbrodnie dzięki amerykańskiej pomocy, i gdy łatwo można było je powstrzymać. Do dnia dzisiejszego decydująca rola Stanów Zjed­noczonych utrzymywana jest w sekrecie. Podobnie jak wcześniej można najwyżej powiedzieć, że tolerowaliśmy" nadużycia, których ofiarą byli Kurdowie (Aryeh Neier).117

Ogromnego wkładu do wielkich zbrodni nie można nazwać „tolerowaniem". Cierpienia Kurdów trzeba było ujawnić wtedy, gdy Waszyngton dostarczał środki do wykonania tych zbrodni, tak szokujących z perspektywy czasu, gdy odpowiedzialność odsuwa się daleko od siebie. Takie postępowanie, które jest rutynowe, zo­stałoby natychmiast napiętnowane, gdyby dopuścił się go oficjal­ny wróg. Fakt, że w najpotężniejszym państwie w dziejach tak ła­two sieje akceptuje, nie wróży nic dobrego.

Według innego, modnego obecnie sformułowania misji oświe­conych państw, potrzeba... kolonizacji jest tak wielka, jak zawsze była w dziewiętnastym wieku", aby wprowadzić w innych czę­ściach świata zasady porządku, wolności i sprawiedliwości, któ­rym oddane są ponowoczesne" społeczeństwa; tę wersję zapro­ponował Robert Cooper, główny doradca Tony'ego Blaira do spraw polityki zagranicznej.118 Cooper nie rozwinął kwestii po­trzeby kolonizacji" w dziewiętnastym wieku oraz jej konsekwen­cji, gdy obowiązek ten wzięły na siebie Wielka Brytania, Francja,

72

Belgia i inni przywódcy zachodniej cywilizacji, lecz uczciwe spoj­rzenie na rzeczywistość może faktycznie potwierdzić jego ocenę, że potrzeba kolonizacji jest teraz tak samo nieodparta jak w cza­sach, które Cooper wspomina z nostalgią. Innymi słowy - może­my się bardzo wiele dowiedzieć o dzisiejszych oświeconych mo­carstwach, analizując ich wcześniejsze dokonania i to jak je same przedstawiały, zarówno wtedy, gdy rozgrywały się wydarzenia, jak i z perspektywy historii.

Nie powinniśmy jednak przeoczyć zmian w porządku świato­wym, które nastąpiły od drugiej wojny światowej. O jednej z nich Robert Jervis pisze, że jest to zmiana o spektakularnych rozmia­rach, być może najbardziej uderzający zwrot, jaki kiedykolwiek na­stąpił w dziejach polityki międzynarodowej": chodzi o to, że pań­stwa Europy żyją teraz w pokoju - a jak niektórzy dowodzą, co jest bardziej kontrowersyjne, demokracje nie toczą wojen ze so­bą.119 To właśnie do tego uderzającego zwrotu nawiązuje Cooper, gdy dołącza do tych, którzy ogłaszają narodziny ponowoczesne-go światowego systemu" prawa, sprawiedliwości i grzeczności, chociaż Zachód musi uciekać się do twardszych metod z wcze­śniejszej epoki - do siły, ataku wyprzedzającego, podstępu, wszyst­kiego co jest konieczne, gdy ma się do czynienia z ludźmi nadal żyjącymi w dziewiętnastowiecznym świecie, w którym każde pań­stwo żyje tylko dla siebie". Zachód musi powracać do prawa dżungli... gdy terenem naszego działania jest dżungla" - dokład­nie tak, jak to czynił w haniebnej przeszłości.

JAK OCHRONIĆ NIESFORNE DZIECI PRZED INFEKCJĄ

wiecone państwa końca dziewiętnastego wieku nie były pierw­szymi, które szczyciły się, że wyzwalają barbarzyńców z ich smut­nego losu - przemocą, zniszczeniem i grabieżą. Czerpały z boga­tej tradycji wybitnych przywódców, których niepokoił rosnący zalew nikczemnych doktryn i zgubnych przykładów" i którzy pytali co stanie się z naszymi religijnymi i politycznymi instytu­cjami, z moralną siłą naszych rządów i z naszym konserwatyw­nym systemem, który uchronił [nas] przed całkowitym rozpa­dem, [jeżeli] ta zaraza, ta inwazja podłych zasad" nie zostanie powstrzymana lub pokonana. Wyrażając te niepokoje, car i Met-

73

ternich odnosili się do zgubnych doktryn republikanizmu i ludo-władztwa [szerzonych przez] apostołów buntu" w Nowym Świecie - w retoryce ówczesnych strategów stanowiły one zgniłe jabłko, któ­re mogło zepsuć całą beczkę, kostkę domina, która mogła przewró­cić inne. Zaraza niesiona przez te doktryny, ostrzegali dalej, prze­kracza morza i często pojawia się ze wszystkimi objawami destrukcji, które ją cechują, nawet w miejscach, gdzie nie ma żadnego bez­pośredniego kontaktu, żadnej relacji bliskości, która mogłaby da­wać powody do obaw". Co gorsza, apostołowie buntu właśnie ujawnili zamiar rozszerzenia swoich posiadłości, ogłaszając dok­trynę Monroe - przykład osobliwie amerykańskiej i niewyba­czalnej arogancji", jak opisał ją później Bismarck.120

Bismarck nie musiał czekać na epokę wilsonowskiego idea­lizmu, żeby zrozumieć znaczenie doktryny Monroe, które sekre­tarz stanu Robert Lansing wyjaśnił prezydentowi Wilsonowi; pre­zydent Wilson uznał, że opis Lansinga jest bezsporny", stwierdził jednak, że byłoby niepolitycznie", gdyby dotarł on do opinii pu­blicznej:

Popierając doktrynę Monroe, Stany Zjednoczone mają na uwadze własne interesy. Integralność innych państw amerykańskich jest in­cydentem, a nie celem. Choć może się wydawać, że to czysty egoizm, autor tej doktryny nie miał żadnych wyższych ani bardziej wielko­dusznych pobudek.121

Doktryna Monroe nie mogła być jeszcze w pełni wprowadzona w życie ze względu na ówczesny rozkład sił na świecie, chociaż Wilson siłą zapewnił amerykańską dominację w regionie Kara­ibów, pozostawiając okropną spuściznę, obecną do dziś, a nawet posunął się dalej, wyparł Brytyjczyków z bogatej w ropę naftową Wenezueli i poparł brutalnego i skorumpowanego dyktatora Ju-ana Yincenta Gómeza, który otworzył kraj dla amerykańskich korporacji. Polityka otwartych drzwi i wolnego handlu była wpro­wadzana w zwykły sposób: Stany Zjednoczone wywarły presję na Wenezuelę, by ta odebrała koncesje Brytyjczykom, a jednocze­śnie nadal żądały - i uzyskały - prawa do ropy naftowej na Bliskim Wschodzie, gdzie wciąż dominowali Brytyjczycy i Francuzi. Do 1928 roku Wenezuela stała się przodującym w świecie eksporte-

74

rem ropy naftowej, a eksport ten nadzorowały amerykańskie kor­poracje. Ta historia ciągnie się aż do dzisiaj i w efekcie mamy ogromną nędzę w kraju o bogatych zasobach i wielkim poten­cjale, który przynosi wielkie bogactwo zagranicznym inwestorom i niewielkiej części miejscowej ludności.

W czasach Wilsona zasięg amerykańskiej władzy był wciąż ogra­niczony, lecz jak proroczo zauważył prezydent William Howard Taft: nieodległy jest dzień [gdy] cała półkula będzie nasza, tak jak już jest moralnie nasza, ze względu na wyższość naszej rasy". La­tynosi mogą tego nie rozumieć, dodawała administracja Wilso­na, a to dlatego, że są to niesforne dzieci, które korzystają ze wszystkich przywilejów i praw dorosłych" i wymagają twardej i władczej ręki". Jednak nie należy pomijać bardziej delikatnych środków. Warto czasem poklepać ich po plecach, tak by myśle­li, że cieszą się naszą sympatią", radził prezydentowi Eisenhowe-rowi sekretarz stanu John Foster Dulles.122

Wszędzie są niesforne dzieci. Wilson uważał, że Filipińczycy to dzieci [które] muszą słuchać, jak te, które są pod kuratelą" -przynajmniej te, które przeżyły wyzwolenie, do jakiego wzywał, chlubiąc się swoim altruizmem. Jego Departament Stanu uwa­żał też, że Włosi są jak dzieci [które] trzeba [prowadzić] i wspie­rać bardziej niż niemal każdy inny naród". Dlatego było słuszne i właściwe, że następcy Wilsona entuzjastycznie poparli wspa­niałą młodą rewolucję" włoskiego faszyzmu, która zlikwidowała zagrożenie demokracją we Włoszech, bo przecież Włosi pragną silnego przywództwa i lubią... gdy się nimi zdecydowanie rzą­dzi". Ta koncepcja obowiązywała przez całe lata trzydzieste XX wie­ku i została wskrzeszona natychmiast po zakończeniu wojny. Gdy w 1948 roku Stany Zjednoczone postanowiły wywrócić włoską demokrację, wstrzymując dostawy żywności dla głodujących lu­dzi, przywracając faszystowską policję i grożąc jeszcze większymi konsekwencjami, urzędnik sekcji włoskiej w Departamencie Sta­nu wyjaśnił, że tak należy prowadzić politykę, by nawet najgłup­szy makaroniarz zrozumiał, o co chodzi". Haitańczycy niewiele się różnią od prymitywnych dzikusów", uważał Franklin Delano Roosevelt, który twierdził też, że napisał na nowo haitańską kon­stytucję w czasie wojskowej okupacji wprowadzonej przez Wilso­na - tak by pozwolić amerykańskim korporacjom przejąć haitań-

75

ską ziemię i bogactwa naturalne, po tym jak amerykańscy mari-nes rozgonili krnąbrny parlament. Gdy w 1959 roku administra­cja Eisenhowera próbowała obalić świeżo ustanowiony rząd Fidela Castro na Kubie, szef CIA Allen Dulles narzekał, że na Kubie Castro nie miał żadnej opozycji, która byłaby zdolna do działa­nia", po części dlatego, że w tych prymitywnych krajach, w któ­rych jest dużo słońca, ludzie mają znacznie mniejsze wymagania niż w bardziej rozwiniętych społeczeństwach", więc są nieświado­mi, jak bardzo cierpią.123

Tezę o potrzebie dyscypliny powtarzano z całą mocą przez la­ta. By wspomnieć o innym przypadku, który ma współczesne od­niesienie - gdy konserwatywny parlamentarny rząd w Iranie sta­rał się uzyskać kontrolę nad bogactwami naturalnymi we własnym kraju, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania sprowokowały prze­wrót wojskowy, żeby wprowadzić posłuszny reżim, który rządził za pomocą terroru przez dwadzieścia pięć lat. Ten przewrót zawie­rał bardziej uniwersalne przesłanie, które wyjaśnili redaktorzy New York Timesa": Zacofane kraje z bogatymi zasobami mają teraz lekcję poglądową, jak wielkie koszty musi ponieść jeden z nich, który wpadł w szał fanatycznego nacjonalizmu... Doświad­czenie Iranu [może] wzmocnić rządy bardziej rozsądnych i dale­kowzrocznych przywódców [w innych krajach], którzy będą te­raz doskonale rozumieć zasady przyzwoitego zachowania".124

samą lekcję przerobiono bliżej domu, na konferencji w Cha-pultepec w Meksyku w lutym 1945 roku, konferencji, która połżyła podwaliny pod powojenny porządek, gdy można było już wprowadzić doktrynę Monroe w wilsonowskim sensie. Latynosi byli wtedy pod wpływem -jak to określał Departament Stanu -filozofii nowego nacjonalizmu [która] zaleca działania na rzecz szerszej dystrybucji dóbr i podniesienia poziomu życia mas". Wa­szyngton był zaniepokojony, że gospodarczy nacjonalizm jest wspólnym mianownikiem nowych aspiracji do industrializacji" -czyli dokładnie tak, jak było w przypadku Anglii, Stanów Zjed­noczonych i w istocie każdego innego kraju, który się uprzemy­słowił. Latynosi są przekonani, że pierwszymi beneficjentami rozwoju zasobów danego kraju powinni być jego mieszkańcy". To było nie do przyjęcia: pierwszymi beneficjentami" muszą być amerykańscy inwestorzy, a Ameryka Łacińska powinna pełnić słu-

76

żebną funkcję. Dlatego Stany Zjednoczone narzuciły Kartę go­spodarczą dla Ameryk", mającą wyeliminować gospodarczy na­cjonalizm w każdej postaci".125 Jednak z jednym wyjątkiem: go­spodarczy nacjonalizm pozostał kluczową cechą amerykańskiej gospodarki, która opierała się znacznie bardziej niż wcześniej na dynamicznym sektorze państwowym, często działającym pod przykrywką obrony.

Warto pamiętać, że nawet w apogeum zimnej wojny bardziej wnikliwi obserwatorzy rozumieli, że głównym zagrożeniem, ja­kie stwarzał komunizm, była gospodarcza transformacja krajów komunistycznych, przebiegająca w sposób, który zmniejsza ich gotowość i zdolność do uzupełniania uprzemysłowionych gospo­darek na Zachodzie"; była to następna wersja filozofii nowego na­cjonalizmu", w tym przypadku sięgająca 1917 roku.126

Te same niepokoje wyjaśniają uporczywe trzymanie się w okre­sie powojennym konceptualnych ram, które amerykańscy de­cydenci polityczni rozwinęli i stosowali w latach międzywojen­nych w stosunkach z prawicowymi dyktaturami" w faszystowskich państwach europejskich, zauważa historyk David Schmitz.127 Chodziło o to, by kontrolować zagrożenie komunizmem", ro­zumiane nie w kategoriach militarnych, lecz w sposób opisany przed momentem. O tych konceptualnych ramach" stosunków z państwami faszystowskimi zdecydowanie warto pamiętać, choć­by dlatego że pojawiają się one z wielką regularnością aż do chwi­li obecnej, a zatem mogą nam wiele powiedzieć o świecie, który został ukształtowany w niemałym stopniu przez najpotężniejsze państwa oraz prywatne instytucje, które są tych państw narzędzia­mi i tyranami", by użyć słów Jamesa Madisona, kontemplujące­go z wielkim niepokojeni los demokratycznego eksperymentu, którego był czołowym twórcą.

Powstanie faszyzmu w okresie międzywojennym wywołało nie­pokój, lecz generalnie było traktowane raczej przychylnie przez rządy USA i Wielkiej Brytanii, świat biznesu i dużą część elit. Po­wodem było to, że faszystowska wersja skrajnego nacjonalizmu dopuszczała rozległą gospodarczą penetrację ze strony Zachodu, a także zniszczyła ruch robotniczy i lewicę, których się bardzo obawiano, oraz nadmierną demokrację, w której te ruchy mogły funkcjonować. Poparcie dla Mussoliniego demonstrowano bardzo

77

wylewnie. W wielu kręgach ten godny podziwu włoski dżentel­men" (jak określił go prezydent Roosevelt w 1933 roku) cieszył się wielkim szacunkiem aż do wybuchu drugiej wojny światowej. Poparcie rozciągało się także na hitlerowskie Niemcy. Na margi­nesie, warto pamiętać, że ten najbardziej potworny reżim w dzie­jach doszedł do władzy w kraju, który każdą rozsądną miarą re­prezentował szczyt zachodniej cywilizacji w dziedzinie nauki i sztuki, i był stawiany za wzór demokracji, zanim konflikt mię­dzynarodowy przyjął taką postać, w której nie dało się już utrzy­mać tej koncepcji;128 i - podobnie jak reżim Saddama Husajna pół wieku później - cieszył się znacznym wsparciem do czasu, gdy Hitler rozpoczął bezpośrednią agresję, która zbyt poważnie naru­szyła interesy Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.

Wsparcie dla faszyzmu było natychmiastowe. Wychwalając prze­jęcie władzy przez faszystów we Włoszech, co szybko doprowa­dziło do zniszczenia systemu parlamentarnego i siłowego stłu­mienia opozycji robotniczej i politycznej, ambasador Henry Fletcher sformułował założenia, którymi miała się kierować ame­rykańska polityka tam i wszędzie indziej w następnych latach. Włochy stoją przed trudnym wyborem, pisał do sekretarza sta­nu: albo Mussolini i faszyzm", albo Giolitti i socjalizm"; Giolit-ti był czołową postacią włoskiego liberalizmu. Dziesięć lat później, w 1937 roku, Departament Stanu nadal uważał europejski fa­szyzm za siłę umiarkowaną, która musi odnieść sukces, bo ina­czej masy, które tym razem zasiliła rozczarowana klasa średnia, znowu zwrócą się na lewo". W tym samym roku amerykański am­basador we Włoszech William Philips był pod wielkim wraże­niem wysiłków Mussoliniego na rzecz poprawy warunków życia mas" i znalazł wiele dowodów" przemawiających za faszystow­skim poglądem, że reprezentują oni prawdziwą demokrację w ta­kim stopniu, w jakim dobrobyt ludzi jest ich głównym celem". Uważał, że dokonania Mussoliniego są zadziwiające... budzą ciągłe zdumienie", i z entuzjazmem chwalił jego wspaniałe, ludz­kie przymioty". Departament Stanu w pełni się z tym zgadzał, również komplementował wspaniałe" osiągnięcia Mussoliniego w Etiopii i wychwalał faszyzm za to, że zamienił chaos w po­rządek, swobodę w dyscyplinę, a bankructwo w wypłacalność". W 1939 roku Franklin D. Roosevelt nadal uważał, że włoski

78

faszyzm „ma wielkie znaczenie dla świata [chociaż jest] nadal w fa­zie eksperymentalnej".

W 1938 roku Franklin D. Roosevelt i jego bliski współpracow­nik Sumner Welles zaaprobowali układ monachijski z Hitlerem, który doprowadził do rozczłonkowania Czechosłowacji. Jak wspo­mniano wcześniej, Welles sądził, że układ ten daje szansę na ustanowienie przez narody świata nowego ładu światowego, opar­tego na sprawiedliwości i zasadach prawa", w którym umiarkowa­ni naziści będą odgrywać czołową rolę. W kwietniu 1941 roku George Kennan pisał ze swojej placówki konsularnej w Berlinie, że niemieccy przywódcy nie chcą, by inne narody cierpiały pod niemieckim panowaniem", natomiast bardzo im zależy, żeby ich nowi mieszkańcy byli szczęśliwi pod ich opieką", i idą na duże kompromisy", by doprowadzić do tej korzystnej sytuacji.

Świat biznesu również odnosił się z wielkim entuzjazmem do eu­ropejskiego faszyzmu. Inwestycje gwałtownie rosły w faszystow­skich Włoszech; makaroniarze się zmieniają" oznajmił magazyn Fortune" w 1934 roku. Po dojściu Hitlera do władzy nastąpił wzrost inwestycji w Niemczech z podobnych względów: stworzo­no stabilny klimat dla działań biznesowych i powstrzymano zagro­żenie ze strony mas". Do czasu wybuchu wojny w 1939 roku, pisze Scott Newton, Wielka Brytania jeszcze bardziej wspierała Hitlera, z powodów głęboko zakorzenionych w angielsko-nie-mieckich stosunkach przemysłowych, handlowych i finansowych oraz ze względu na instynkt samozachowawczy brytyjskiego es­tablishmentu" w obliczu rosnących nacisków demokratycznych.129

Nawet po przystąpieniu Ameryki do wojny zaznaczała się am-biwalencja postaw. W 1943 roku Stany Zjednoczone i Wielka Bry­tania rozpoczęły działania, które nasiliły się po wojnie, na rzecz rozmontowania antyfaszystowskiego oporu na całym świecie i przywrócenia czegoś na kształt tradycyjnego porządku, często wy­znaczając niektórym z najgorszych zbrodniarzy wojennych pro­minentne role.130 Analizując ten sposób postępowania, Schmitz wskazuje, że ideologiczne fundamenty i podstawowe założenia polityki amerykańskiej okazały się niezwykle trwałe" przez cały czas do końca wieku; zimna wojna wymagała nowego podejścia i no­wych metod", ale poza tym nie zmieniła międzywojennych prio­rytetów.131

79

Konceptualne ramy", które Schmitz ilustruje szczegółowo, nie zmieniły się do dziś, powodując ogromne cierpienia i zniszczenia. Przez cały czas polityczni stratedzy borykali się z dręczącym pro­blemem", jak pogodzić formalne zaangażowanie na rzecz demo­kracji i wolności z nadrzędnym faktem, że Stany Zjednoczone często muszą robić okropne rzeczy, aby zdobyć to, czego zawsze chciały", zauważa Alan Tonelson. A chciały polityki gospodarczej, która pozwoliłaby amerykańskiemu biznesowi działać z maksy­malną swobodą i często na tyle monopolistycznie, na ile to możli­we", w celu zbudowania zintegrowanej i zdominowanej przez Stany Zjednoczone kapitalistycznej gospodarki światowej".132

Jeszcze bardziej złowieszcze niż filozofia nowego nacjonalizmu" było zagrożenie, że może ona stać się wirusem", którym zarażą się inni, nie w drodze podboju, ale przez sam przykład. Rozumiano to od początku. Sekretarz stanu Lansing ostrzegał prezydenta Wilsona, że bolszewicka choroba może się rozpowszechniać i że jest to bardzo realne zagrożenie, wziąwszy pod uwagę niepokoje spo­łeczne na całym świecie". Wilson był szczególnie zaniepokojony, że amerykańscy murzyni [żołnierze] wracający z zagranicy" mo­gą być zarażeni przykładem rad robotniczych i żołnierskich, któ­re zakładano w Niemczech pod koniec wojny, ustanawiając w ten sposób formę demokracji, która była równie nieznośna dla Za­chodu, jak dla Lenina i Trockiego. Podobne obawy wyrażał rząd Lloyda George'a w Wielkiej Brytanii, który dostrzegał, że wrogość do kapitalizmu" jest powszechna wśród pracujących mieszkań­ców Anglii bacznie obserwujących rady ludowe, które rozwijały się w Rosji, zanim zniszczyli je bolszewicy po przejęciu władzy -by­ła to kontrrewolucyjna przemoc, która nie uśmierzyła niepokojów elit na Zachodzie.

W samych Stanach Zjednoczonych niepokoje społeczne zosta­ły w dużej mierze stłumione przez wilsonowski strach przed czer­wonymi", chociaż tylko na pewien czas. Liderzy biznesu pozosta­li wyczuleni na zagrożenie dla przemysłowców [wynikające z] niedawnego urzeczywistnienia politycznej władzy mas" oraz na stałą potrzebę kształtowania opinii publicznej, jeżeli mamy unik­nąć katastrofy".133 Niepokój związany z rozwojem gospodarczym Związku Radzieckiego i z jego efektem pokazowym utrzymywał się do lat sześćdziesiątych, gdy gospodarka radziecka zaczęła prze-

80

żywać zastój, w dużej mierze z powodu nasilającego się wyścigu zbrojeń, któremu radziecki premier Chruszczow desperacko sta­rał się zapobiec.

Zimna wojna, od samych jej początków w 1917 roku, była pod wieloma istotnymi względami konfliktem Północ-Południe", tyl­ko w większej skali. Rosja była pierwotnym Trzecim Światem" Europy, który podupadał w porównaniu z Zachodem do pierw­szej wojny światowej, a jednocześnie pełnił standardową funk­cję, czyli zapewniał surowce, rynki zbytu i okazje do inwestycji. Rosja stanowiła szczególny przypadek ze względu na rozmiary i siłę militarną, a był to czynnik o rosnącym znaczeniu po tym, jak odegrała zasadniczą rolę w pokonaniu nazistowskich Niemiec i stała się supermocarstwem w wymiarze militarnym. Lecz pod­stawowe zagrożenia pozostały takie jak dawniej, w całym nieza-chodnim świecie: niezależny nacjonalizm oraz ryzyko, że stanie się on zaraźliwy (efekt wirusa").

Na tej podstawie można wytłumaczyć logiczną nielogiczność", którą dostrzegł Departament Wojny w 1945 roku, gdy przygoto­wywał plany, zgodnie z którymi Stany Zjednoczone miały przejąć kontrolę nad większą częścią świata i otoczyć Rosję kordonem sił zbrojnych, a jednocześnie odmówić przeciwnikowi porównywal­nych praw. Dostrzeżona nielogiczność znika, gdy tylko zdamy so­bie sprawę, że Związek Radziecki mógł flirtować z myślą", by związać się z rosnącą na całym świecie falą, w której zwykły czło­wiek dąży do wyższych celów i szerszych horyzontów".134 Zatem plany te były logiczne i konieczne, bez względu na to, jak bardzo nielogiczne są z pozoru.

Czołowi badacze są zasadniczo zgodni. John Lewis Gaddis re­alistycznie uznaje, że konflikt między Rosją a Stanami Zjedno­czonymi sięga 1917 roku, i wyjaśnia, że bezpośrednia inwazja Za­chodu była uzasadnionym działaniem w samoobronie. Została podjęta w odpowiedzi na głęboką i potencjalnie daleko idącą interwencję radzieckiego rządu w sprawy wewnętrzne nie tylko Zachodu, lecz praktycznie każdego kraju na świecie", a mianowi­cie podważenie przez Rewolucję... samego istnienia porządku kapitalistycznego".135 Zmiana porządku społecznego w Rosji oraz możliwość, że jej rozwój stanie się zaraźliwy, uzasadniały zatem in­wazję na Rosję.

81

A zatem atak jest obroną - to kolejna logiczna nielogiczność", która nabiera sensu, gdy właściwie zrozumie się system doktrynal­ny. Na tej samej podstawie możemy zrozumieć trwałość zasadni­czej polityki Stanów Zjednoczonych i czołowych zachodnich mo­carstw przed, w czasie i po zimnej wojnie - zawsze w samoobronie. Zauważmy, że obronna inwazja na Rosję w 1918 roku jest kolej­nym prototypem doktryny wojny prewencyjnej ogłoszonej we wrześniu 2002 roku przez radykalnych nacjonalistów realizują­cych swoją imperialną wizję.

Wróćmy do uderzającego zwrotu w polityce międzynarodo­wej" pod koniec drugiej wojny światowej (Robert Jervis). Jedną sprawą jest to, że Stany Zjednoczone po raz pierwszy stały się glo­balnym graczem, zajęły miejsce europejskich rywali i wykorzy­stały swoje niezrównane bogactwo i siłę, by ostrożnie i umiejęt­nie zorganizować system światowy. Jednakże Jervis miał na myśli demokratyczny pokój". Przez całe wieki Europejczycy wyrzyna-li się nawzajem, jednocześnie podbijając większość świata. W 1945 roku uświadomili sobie, że gra się skończyła: kolejna partia była­by ostatnia. Zachodnie mocarstwa mogą nadal stosować przemoc wobec słabych i bezbronnych, ale nie wobec sobie nawzajem. W zimnowojennym konflikcie supermocarstw doskonale to ro­zumiano, choć nie obyło się bez skrajnie ryzykownych działań.

Standardowa interpretacja jest inna: „demokratyczny pokój" wynika z udanej kombinacji liberalnych norm i instytucji, takich jak demokracja przedstawicielska i gospodarka rynkowa".136 Cho­ciaż są to realne czynniki, to ich wkładu do uderzającego zwro­tu" nie da się właściwie ocenić bez uzmysłowienia sobie faktu, że zachodnia cywilizacja stała na krawędzi samounicestwienia dzię­ki racjonalnemu postępowaniu według tradycyjnych obyczajów. Obecnie w Europie panuje pokój, podobnie jak w Ameryce Pół­nocnej od czasu, gdy 150 lat temu praktycznie wytępiono autochto­niczną ludność, podbito pół Meksyku, ustalono granicę między USA a Kanadą, a nazwy Stany Zjednoczone" zaczęto używać w liczbie pojedynczej, a nie mnogiej. Jednak w skali całego świa­ta obyczaje, instytucje i dominująca kultura w dużej mierze się nie zmieniły. Złowieszczych oznak nie da się łatwo zignorować.

82

Rozdział 4

Niebezpieczne czasy

Niepokój wynikający z obecnych zagrożeń jest powszechny i uzasadniony. W lutym 2002 roku słynny zegar odmierza­jący czas do końca świata" (Doomsday Clock), stworzony przez Bulletin of the Atomie Scientists", przestawiono o dwie minu­ty do północy, zanim jeszcze administracja Busha ogłosiła Stra­tegię Bezpieczeństwa Narodowego i Założenia Polityki Nukle­arnej (Nuclear Posturę Review), które wywołały dreszcze na całym świecie. Mając na myśli inne zagrożenia, analityk strategiczny Michael Krepon uznał ostatnie dni 2002 roku za najbardziej niebezpieczny moment od czasu kryzysu kubańskiego w 1962 roku". Grupa ekspertów wysokiego szczebla doszła do wniosku, że wchodzimy w okres szczególnie wielkiego zagrożenia, [gdyż] przygotowujemy się do ataku na bezwzględnego przeciwnika [Irak], który zapewne ma dostęp [do broni masowego rażenia]". Wielu wskazywało na to, że te zagrożenia zwiększą się jeszcze w przyszłości na skutek łatwości, z jaką można uciec się do prze­mocy.137

Powody tych niepokojów zasługują na baczną uwagę, lecz nad­miernie zawężona perspektywa może być myląca. Zyskamy peł­niejszy obraz, zadając pytanie, dlaczego kryzys kubański był tak bardzo niebezpiecznym okresem". Odpowiedzi odnoszą się bez­pośrednio do zagrożeń, które mamy przed sobą.

83

JEDNO SŁOWO OD WOJNY NUKLEARNEJ

Kryzys kubański był najbardziej niebezpiecznym momentem w dziejach ludzkości", stwierdził Arthur Schlesinger w październi­ku 2002 roku na konferencji w Hawanie w czterdziestą rocznicę kryzysu, w której brało udział wielu naocznych świadków tamtych wydarzeń. Decydenci w tamtym czasie niewątpliwie rozumieli, że los świata spoczywa w ich rękach. Niemniej jednak uczestników kon­ferencji mogły zszokować niektóre ujawnione informacje. Dowie­dzieli się, że w październiku 1962 roku świat dzieliło jedno słowo" od wojny nuklearnej. Facet o nazwisku Archipow ocalił świat", stwierdził Thomas Blanton z Archiwum Bezpieczeństwa Narodowe­go w Waszyngtonie, które pomogło zorganizować konferencję. Mó­wił o Wasiliju Archipowie, radzieckim oficerze służącym na okręcie podwodnym, który 27 października zablokował rozkaz odpalenia torpedy z ładunkiem atomowym, w najbardziej napiętym momen­cie kryzysu, gdy radzieckie łodzie podwodne zostały zaatakowane przez amerykańskie niszczyciele. Miażdżąca odpowiedź byłaby prak­tycznie pewna i w konsekwencji doszłoby do wielkiej wojny.138

Ludziom, którzy uczestniczyli w podejmowaniu decyzji w tam­tym czasie i w retrospektywnym spotkaniu czterdzieści lat póź­niej, nie trzeba było przypominać ostrzeżenia prezydenta Eisen-howera, że wielka wojna zniszczyłaby północną półkulę".139 Paralele między sposobem działania Kennedy'ego w czasie kry­zysu a planami prezydenta Busha wobec Iraku były powracającym motywem tego spotkania", pisała prasa. Wielu uczestników zarzu­cało Bushowi, że lekceważy historię", mówili, że przybyli na tę konferencję, aby zrobić wszystko, żeby się to nie powtórzyło i przy­pomnieć światu tę lekcję w obliczu dzisiejszych kryzysów, a szcze­gólnie w sytuacji, gdy prezydent George W. Bush zastanawia się, czy uderzyć na Irak".140 Schlesinger z pewnością nie był jedy­nym, który przypomniał fakt, że Kennedy zdecydował się na blokadę zamiast działań zbrojnych, [natomiast] Bush dąży do działań zbrojnych"; zapewne nie był też jedynym, którego zasko­czyła informacja, jak niewiele dzieliło świat od zniszczenia nawet wtedy, gdy wybrano mniej agresywną opcję.

W swym autorytatywnym opisie kryzysu kubańskiego Raymond Garthoff zauważa, że w Stanach Zjednoczonych panowała nie-

84

mai powszechna aprobata dla sposobu, w jaki Kennedy radził sobie z kryzysem". To uczciwa ocena, ale czy sama aprobata by­ła uzasadniona, to inne pytanie.

Konfrontacja ostatecznie sprowadziła się do dwóch zasadni­czych kwestii: czy Kennedy zobowiąże się, że USA nie zaatakują Kuby? oraz: czy ogłosi publicznie, że USA wycofają z Turcji swo­je pociski nuklearne Jupiter, rozmieszczone na granicy z Rosją i wycelowane w centrum tego kraju? W obu kwestiach Kennedy ostatecznie zareagował odmownie. Przystał tylko na potajemne zo­bowiązanie do wycofania pocisków, co i tak było już zaplanowa­ne, gdyż miały je zastąpić atomowe okręty podwodne Polaris. Nie zgodził się złożyć żadnego formalnego zobowiązania, że nie zaatakuje Kuby. Nadal prowadził aktywną politykę zmierzającą do podważenia i obalenia reżimu Castro, w tym również tajne operacje przeciwko Kubie", zauważa Garthoff.

Gdy kryzys się nasilał, 22 października, w wysoce prowokacyj­nym geście, z ceremonialną pompą" przekazano pociski pod tu­recką komendę. Garthoff pisze, że wydarzenie to z pewnością zauważono w Moskwie, ale nie w Waszyngtonie".141 Tam zostało to przypuszczalnie uznane za kolejny przykład logicznej nielo­giczności".

W historii spreparowanej przez silnych najbardziej dramatycz­ny moment kryzysu kubańskiego nastąpił 25 października, gdy amerykański ambasador przy ONZ Adlai Stevenson ujawnił na forum Rady Bezpieczeństwa podstępne działania Sowietów, przedstawiając fotografie stanowisk rakietowych na Kubie wyko­nane przez amerykańskie samoloty szpiegowskie. Pojęcie mo­ment Stevensona" weszło do naszej pamięci historycznej dla uczczenia tego zwycięstwa nad nikczemnym wrogiem, który chciał nas zniszczyć.

Jako intelektualne ćwiczenie wyobraźmy sobie, jak moment Stevensona" wyglądałby z perspektywy hipotetycznego pozaziem­skiego obserwatora. Niech to będzie Marsjanin, który jest całko­wicie wolny od ziemskich doktryn i ideologii. Marsjanin z pew­nością odnotowałby, że nie ma w historii momentu Chruszczowa": takiego momentu, w którym radziecki premier Nikita Chrusz-czow lub jego ambasador przy ONZ dramatycznie ujawnia fo­tografie pocisków Jupiter rozmieszczonych w Turcji w latach

85

1961-1962 albo zdjęcia prowokacyjnego przekazania tych poci­sków tureckim wojskowym z ceremonialną pompą", gdy zbliżał się najbardziej niebezpieczny moment w dziejach ludzkości. Rozwa­żając tę różnicę, Marsjanin powinien pamiętać, że pociski Jupiter stanowiły jedynie niewielki element znacznie większej struktury zagrożenia dla Rosji i że Rosja była wielokrotnie najeżdżana i nie­mal zniszczona w ciągu poprzedniego półwiecza - dwukrotnie przez znowu zmilitaryzowane Niemcy, których bogatsza zachodnia część jest teraz we wrogim sojuszu wojskowym, na czele którego stoi najpotężniejsze supermocarstwo na świecie; raz w 1918 roku przez Wielką Brytanię, Stany Zjednoczone i ich sojuszników. I mógłby też zauważyć, że nie było oczywiście żadnego zagrożenia, że Rosja za­atakuje Turcję, żadnej rosyjskiej kampanii terrorystycznej zakro­jonej na wielką skalę ani wojny gospodarczej z Turcją, ani nawet mniejszego odpowiednika przestępczych działań, które admini­stracja Kennedy'ego prowadziła w owym czasie przeciwko Kubie.

Mimo wszystko w historycznej pamięci jest tylko moment Ste-vensona". Marsjanin z pewnością zrozumiałby, jak to odmienne traktowanie odzwierciedla rozkład sił na świecie. Prawdopodob­nie przypomniałby sobie też zasadę, która jest historycznym po-wszechnikiem w kulturze intelektualnej: My jesteśmy dobrzy" (do kogokolwiek to my się odnosi), a oni są „źli", jeżeli stają na na­szej drodze. Dlatego ta radykalna asymetria jest całkowicie zrozu­miała - w ramach obowiązującej doktryny.

Asymetria ta jawi się jeszcze wyraźniej, gdy rozważymy spora­dyczne próby tłumaczenia: zbrodnią Rosjan na Kubie była pota-jemność, natomiast Stany Zjednoczone otoczyły Rosję śmierciono­śną bronią zupełnie otwarcie. To prawda. Władca świata nie tylko nie musi ukrywać swoich zamiarów, lecz nawet woli je nagłaśniać, aby zachować wiarygodność". Uległość systemu ideologicznego wobec władzy powoduje, że praktycznie każde działanie - mię­dzynarodowy terroryzm (jak na Kubie), otwarta agresja (jak w Wietnamie Południowym w tym samym czasie), udział w maso­wych rzeziach mających zniszczyć jedyną masową partię politycz­ną (jak w Wietnamie Południowym i Indonezji) oraz wiele innych - będzie albo puszczone w niepamięć, albo przedstawione jako akt uprawnionej samoobrony lub szlachetny uczynek, w którym być może coś poszło na opak.142

86

Znaczenie posiadania odpowiednio spreparowanej „historii" ujawniło się ponownie w lutym 2003 roku, gdy Colin Powell prze­mawiał na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ i poinformował jej członków, że Stany Zjednoczone rozpoczną wojnę bez względu na to, czy dostaną upoważnienie ONZ czy nie. Obserwatorzy za­stanawiali się wtedy, czy Powell pokaże coś, co stworzy jego mo­ment Stevensona".

Niektórzy uznali, że mu się to udało. Felietonista New York Ti-mesa" William Safire triumfalnie obwieścił, że Powell miał swój moment Adlaia Stevensona": pokazał satelitarne zdjęcie ciężaró­wek stojących przy bunkrze, w którym rzekomo magazynowano broń chemiczną, a potem inne, na którym ciężarówek już nie by­ło143 - wyraźny dowód, że Irak oszukał inspektorów, gdyż usunął nielegalną broń, zanim przyjechali, oraz że podstępni Irakijczy­cy przeniknęli do zespołu inspektorów, co potwierdzało tezę Amerykanów, że nie można polegać na tym zespole i dlatego nie należy mu udostępniać danych wywiadowczych, które Waszyng­ton rzekomo posiadał. Później przyznano, a Powelł milcząco się z tym zgodził, że z wielu względów - upływu czasu pomiędzy po­szczególnymi ujęciami, niejasnego przeznaczenia przedstawio­nego miejsca - fotografie te niczego nie dowodzą; był to jeden z całej serii podobnych przypadków, których potem pojawiło się mnóstwo. Mimo to uznano wystąpienie Powella za moment Ste-vensona", choć Adam Clymer zwrócił uwagę, że jest ogromna różnica" między tymi dwiema sytuacjami: moment Stevensona przepełniony był autentycznym lękiem przed sowieckimi poci­skami rakietowymi, przed nadciągającą nuklearną konfronta­cją". Najwyraźniej żadnego lęku nie mogły u nikogo budzić po­ciski rozmieszczone przy rosyjskiej granicy.

Syn Stevensona uważał, że te różnice są jeszcze większe. Jego ojciec przedstawił Radzie Bezpieczeństwa dowód na to, że nukle­arne supermocarstwo instaluje pociski rakietowe na Kubie, gro­żąc wywróceniem światowej »równowagi zastraszania*" - czyli, z punktu widzenia Marsjanina, grożąc zmianą równowagi zastra­szania w taki sposób, że byłaby ona nieco mniej przechylona na stronę Waszyngtonu. Stwierdził też, że ten »moment« miał oczy­wisty cel: powstrzymać Związek Radziecki i utrzymać pokój".144 W przekładzie na marsjański: moment Stevensona faktycznie

87

przyczynił się do częściowego powstrzymania, ale nie ZSRR, tyl­ko USA. Nie doszło do inwazji na Kubę, chociaż Waszyngton od razu wznowił międzynarodową kampanię terrorystyczną i wojnę gospodarczą, a zagrożenie dla Rosji się nasiliło - wszystko to na­biera większego znaczenia na tle ówczesnej wymiany zdań mię­dzy supermocarstwami, do której jeszcze wrócimy.

Kennedy nie miał wątpliwości, że rosyjskie pociski na Kubie stanowią wielkie zagrożenie. Na spotkaniu z doradcami wysokie­go szczebla (tworzącymi tzw. Komitet Wykonawczy) powiedział: To tak jakbyśmy nagle zaczęli rozmieszczać dużą liczbę [poci­sków balistycznych średniego zasięgu] w Turcji... To by dopiero by­ło cholernie niebezpieczne". Jego doradca do spraw bezpieczeń­stwa narodowego, McGeorge Bundy, odrzekł: Hm... my to już zrobiliśmy, panie prezydencie". Zaskoczony JFK odparł: Ale to było pięć lat temu" - w rzeczywistości stało się to rok wcześniej, za jego administracji. Później Kennedy stwierdził, że gdyby te fakty były znane, to jego decyzja, by ryzykować wojnę, zamiast publicz­nie zgodzić się na jednoczesne wycofanie pocisków z Kuby i Tur­cji, nie zostałaby dobrze przyjęta w Ameryce: obawiał się, że więk­szość ludzi uznałaby to za bardzo uczciwą transakcję".145

Cokolwiek by myśleć o działaniach Chruszczowa i Kennedy'ego, wszyscy powinni się zgodzić, że decyzja Chruszczowa o wysłaniu pocisków rakietowych na Kubę była aktem kryminalnego szaleń­stwa w świetle jej możliwych konsekwencji. Więcej niż szaleń­stwem byłoby potępianie tych, którzy ostrzegali przed niebezpie­czeństwem i zaciekle krytykowali Chruszczowa za to, co zrobił pomimo ryzyka. To najzwyklejszy truizm, że decyzje ocenia się ze względu na ich możliwe konsekwencje. Rozumiemy ten tru­izm doskonale, gdy rozważamy działania oficjalnych wrogów, lecz trudno jest nam odnieść go do siebie. Jest na to wiele przykła­dów, w tym ostatnie operacje militarne Stanów Zjednoczonych. Agencje pomocowe, uczeni oraz inni, którzy słusznie ostrzegali o ryzyku, jakie powodują operacje w Afganistanie i Iraku, stali się przedmiotem drwin, gdy na szczęście nie doszło do najgor­szego. Na tym samym poziomie moralnego debilizmu można by każdego października wychodzić na ulice, by wygłaszać peany na cześć Kremla i jednocześnie wyśmiewać się z tych, którzy ostrze­gali przed niebezpieczeństwem, jakie pociąga za sobą rozmieszcze-

88

nie pocisków rakietowych na Kubie, i nadal potępiają kryminal­ne szaleństwo tego czynu.

Urzędnicy Kennedy'ego twierdzą, że prezydent nie autoryzo­wał inwazji na Kubę. Jednak sekretarz obrony Robert McNamara poinformował swoich współpracowników z rządu 22 październi­ka 1962 roku, że prezydent polecił nam przygotować inwazję kilka miesięcy temu... I sporządziliśmy bardzo szczegółowe pla­ny", na tyle pełne, że inwazję można rozpocząć w ciągu tygo­dnia.146 Na konferencji z okazji czterdziestej rocznicy tych wy­darzeń McNamara powtórzył swój pogląd, że Kuba miała podstawy obawiać się ataku. »Gdybym był na miejscu Kubańczy-ków czy Sowietów, też bym tak sądził«, stwierdził".

To co się stało, i całe tło wydarzeń, z pewnością stanowi lekcję w obliczu dzisiejszych kryzysów", jak twierdzili uczestnicy retro­spektywnej konferencji w październiku 2002 roku. Choć mógł to być najbardziej niebezpieczny moment w dziejach ludzko­ści", to nie jest to jedyny przypadek igrania z katastrofą. Ogólnie rzecz biorąc, z pewnością nie jest to jedyny przykład nieoczekiwa­nych i nieprzewidywalnych konsekwencji użycia, a nawet tylko groźby użycia siły, co stanowi jeden z wielu powodów, dla któ­rych rozsądni ludzie rozumieją, że jest to naprawdę ostateczność, która wymaga naprawdę mocnego dowodu.

Lekcja ta ma również bezpośrednie odniesienie do skonfiikto-wanych relacji między Ameryką a Europą, czyli następnej aktu­alnej kwestii na rocznicowym spotkaniu. Kryzys kubański wska­zuje pewne powody, dla których Europejczycy mogą być nieufni wobec politycznych przywódców Stanów Zjednoczonych - w tym przypadku nie skrajnie prawicowych nacjonalistów, lecz przed­stawicieli liberalnej, multilateralnej części politycznego spek­trum. Ważył się los Europy, gdy prezydent i jego doradcy od­rzucili porozumienie, które jak się obawiali, mogłoby zostać uznane za uczciwą transakcję", gdyby było znane. Lecz Europę trzymano w nieświadomości i traktowano z lekceważeniem. Ko­mitet Wykonawczy Kennedy'ego natychmiast odrzucił pomysł, by dzielić z sojusznikami decyzje, które mogły doprowadzić do nuklearnego zniszczenia Europy Zachodniej i Ameryki Północ­nej", pisze Frank Costigliola w jednej z nielicznych prac na ten temat.

89

Kennedy powiedział prywatnie swojemu sekretarzowi stanu, że sojusznicy muszą się przyłączyć albo zostać w tyle... Nie mo­żemy zaakceptować weta żadnego innego mocarstwa" - te słowa można było znowu usłyszeć czterdzieści lat później z ust Busha i Powella. Amerykański dowódca postawił siły powietrzne NATO w stan pogotowia bez konsultacji z Europą. Najbliższy sojusznik Kennedy'ego, brytyjski premier Harold Macmillan powiedział swoim współpracownikom, że działania Kennedy'ego prowadzą do wojny", lecz nie może zrobić nic, by to powstrzymać"; wie­dział tylko tyle, ile mu przekazał brytyjski wywiad. Amerykańskie wyobrażenie specjalnych relacji" między Stanami Zjednoczony­mi a Wielką Brytanią zostało sformułowane przez wysokiego ran­gą doradcę Kennedy'ego podczas wewnętrznej dyskusji w apo­geum kryzysu: Wielka Brytania będzie pełnić rolę naszego porucznika (modnym słowem jest partner)". McGeorge Bundy sugerował, że trzeba coś zrobić, by Europejczycy mieli poczucie, że biorą udział... że wiedzą", lecz tylko po to, żeby ich uciszyć. Eu­ropejczycy nie są zdolni do racjonalnego i logicznego" podejścia cechującego amerykańskich decydentów, twierdził jego bliski współpracownik Robert Komer. Gdyby europejscy przywódcy dowiedzieli się, co się dzieje, dodał Bundy, mogliby zrobić ha­łas... mówiąc, że oni mogą żyć z sowieckimi [pociskami balistycz­nymi średniego zasięgu], więc czemu my nie możemy." Słowo hałas" kojarzy się z dysharmonijnym, bezmyślnym zgiełkiem", dodaje Costigliola.147

Wielu Europejczyków zapewne nie będzie specjalnie zadowo­lonych z tego, jakie znaczenie przypisuje się ich przetrwaniu, choćby nawet szanowani amerykańscy komentatorzy byli pewni, że niechęć Europejczyków, by się przyłączyć" jest oznaką para­noicznego antyamerykanizmu", ignorancji i zachłanności" oraz innych kulturowych ułomności".

W czasie retrospektywnej konferencji głównym tematem w me­diach był międzynarodowy terroryzm; równie głośno było o rze­komo nowej waszyngtońskiej doktrynie zmiany reżimu". Ale nie ma tu praktycznie niczego nowego: kryzys kubański wyrastał bez­pośrednio z kampanii międzynarodowego terroryzmu, której ce­lem była siłowa zmiana reżimu. Historyk Thomas Paterson twier­dzi dość przekonująco, że przyczyny kryzysu w październiku

90

1962 roku wynikały głównie ze zdecydowanej kampanii Stanów Zjednoczonych mającej położyć kres rewolucji kubańskiej", prze­mocą i wojną ekonomiczną.148 Lepiej zrozumiemy dzisiejszą sy­tuację, gdy przyjrzymy się genezie tamtego kryzysu i zasadom przewodnim ówczesnej polityki.

MIĘDZYNARODOWY TERRORYZM I ZMIANA REŻIMU: KUBA

Partyzanci Castro obalili dyktaturę Batisty w styczniu 1959 ro­ku. W marcu amerykańska Rada Bezpieczeństwa Narodowego (National Security Council, NSC) rozważała sposoby przeprowa­dzenia zmiany reżimu. W maju CIA zaczęła zbroić partyzantów na Kubie. W zimie 1959-1960 znacznie wzrosła liczba nadzoro­wanych przez CIA nalotów bombowych pilotowanych przez uchodźców kubańskich", mających bazę w USA.149 Nie trzeba się długo zastanawiać, co Stany Zjednoczone i ich klienci zrobiliby w takiej sytuacji. Jednak Kuba nie odpowiedziała żadnymi agre­sywnymi działaniami o charakterze odwetowym lub powstrzy­mującym na terenie USA. Postępowała zgodnie z procedurami prawa międzynarodowego. W lipcu 1960 roku Kuba poprosiła ONZ o pomoc, dostarczyła Radzie Bezpieczeństwa dane na te­mat około dwudziestu nalotów bombowych, zawierające nazwiska pilotów, numery rejestracyjne samolotów, informacje o bombach, które nie wybuchły oraz inne szczegóły, powiadomiła o dużych zniszczeniach i ofiarach w ludziach oraz wezwała do rozwiązania konfliktu na drodze dyplomatycznej. Ambasador USA Henry Cabot Lodge w odpowiedzi zapewnił [że] Stany Zjednoczone nie mają żadnych agresywnych planów wobec Kuby". Cztery mie­siące wcześniej, w marcu 1960 roku, rząd USA podjął formalną, poufną decyzję, by obalić rząd Castro, a przygotowania do inwa­zji w Zatoce Świń były już mocno zaawansowane.150

Waszyngton obawiał się, że Kubańczycy będą próbować się bro­nić. Dlatego dyrektor CIA Allen Dulles nakłaniał Wielką Bryta­nię, by nie dostarczała broni na Kubę. Głównym powodem" by­ło to, pisał brytyjski ambasador do Londynu, „że w konsekwencji Kubańczycy mogą poprosić o broń Sowietów lub kogoś z bloku sowieckiego", a to posunięcie miałoby cudowny efekt", wskazy­wał Dulles, bo Waszyngton mógłby przedstawić Kubę jako zagro-

91

żenię dla bezpieczeństwa całej półkuli, powtarzając scenariusz, który tak dobrze się sprawdził w Gwatemali.151 Dulles odnosił się do udanego obalenia przez Waszyngton pierwszego demokra­tycznego eksperymentu w Gwatemali, dziesięcioletniego okresu nadziei i postępu, którego bardzo obawiano się w Waszyngtonie ze względu na olbrzymie społeczne poparcie, o którym donosił amerykański wywiad, oraz efekt pokazowy", jaki dawały społecz­ne i gospodarcze posunięcia korzystne dla znacznej większości mieszkańców. Często odwoływano się wtedy do sowieckiego za­grożenia, które miał potwierdzać fakt, że Gwatemala zwróciła się do bloku sowieckiego o broń, po tym jak Stany Zjednoczone za­groziły atakiem i odcięły inne źródła dostaw. Efektem było pół wieku potwornego reżimu, gorszego jeszcze niż wspierana przez USA tyrania, która istniała tam wcześniej.

W przypadku Kuby plany „ugodowców" przypominały plany szefa CIA, Dullesa. Ostrzegając prezydenta Kennedy'ego przed nieuchronnymi konsekwencjami politycznymi i dyplomatyczny­mi" planowanej inwazji na Kubę przez pełnomocną armię, Ar-thur Schlesinger sugerował, że należy sprowokować Castro do jakiegoś działania, które dałoby się wykorzystać jako pretekst do inwazji: Można sobie wyobrazić jakąś tajną operację, powiedz­my, na Haiti, która z czasem skusiłaby Castro do wysłania kilku ło­dzi z żołnierzami na haitańską plażę, co można by przedstawić jako działanie zmierzające do obalenia haitańskiego reżimu... to zaciemniłoby kwestię moralną i od samego początku podcięłoby skrzydła antyamerykańskiej propagandzie".152 Schlesinger mó­wił tu o reżimie zbrodniczego dyktatora Papy Doca" Duvaliera, wspieranym przez USA (z pewnymi zastrzeżeniami), a zatem po­moc Haitańczykom w jego obaleniu byłaby zbrodnią.

Plan Eisenhowera z marca 1960 roku zakładał obalenie Castro i zastąpienie go reżimem bardziej oddanym prawdziwym intere­som narodu kubańskiego i bardziej do przyjęcia dla Stanów Zjed­noczonych" poprzez wsparcie operacji militarnej na wyspie" i zbudowanie odpowiednich sił paramilitarnych poza Kubą". Służby wywiadowcze donosiły, że Castro cieszy się dużym popar­ciem ludności, ale to Stany Zjednoczone miały określić, jakie są „prawdziwe interesy narodu kubańskiego". Zmiana reżimu mia­ła zostać przeprowadzona w taki sposób, by nie stwarzać wraże-

92

nią interwencji USA" ze względu na spodziewaną reakcję w Ame­ryce Łacińskiej oraz problemy doktrynalne w kraju.

Inwazja w Zatoce Świń nastąpiła rok później, w kwietniu 1961 roku, już po objęciu urzędu przez Kennedy'ego. Robert McNamara zeznał potem przed senacką komisją Churcha, że in­wazję zatwierdzono w atmosferze histerii" panującej w Białym Do­mu w kwestii Kuby. Na pierwszym spotkaniu rządu po nieudanej inwazji panowała atmosfera nieomal wściekłości", zanotował w swoim dzienniku Chester Bowles, szaleńczo domagano się ja­kiegoś działania". Na spotkaniu Rady Bezpieczeństwa Narodowe­go dwa dni później atmosfera, według Bowlesa, była prawie tak samo emocjonalna"; uderzyło go, że dominował całkowity brak moralnych skrupułów". Ten nastrój odzwierciedlił się w publicz­nych oświadczeniach Kennedy'ego: Zadowolone z siebie, roz­pieszczone, miękkie społeczeństwa zostaną wyrzucone na śmiet­nik historii. Jedynie silne społeczeństwa... przetrwają", stwierdził w przemówieniu do narodu, wyrażając motyw, który miał być później skutecznie wykorzystywany przez administrację Reagana w czasie jego kampanii terrorystycznych.153 Kennedy miał świa­domość, że sojusznicy myślą, iż mamy lekką obsesję" na punk­cie Kuby; ta opinia utrzymuje się zresztą do dzisiaj.154

Kennedy nałożył na Kubę miażdżące embargo, które ledwo mógł przetrzymać ten niewielki kraj, który wcześniej, w ciągu sześćdzie­sięciu łat od wyzwolenia" spod władzy Hiszpanii, stał się prak­tycznie kolonią" USA.155 Kennedy zalecił też nasilenie kampanii terrorystycznej: Poprosił brata, ministra sprawiedliwości Roberta Kennedy'ego, by stanął na czele międzyagencyjnej grupy nadzoru­jącej operację »Mangusta«, czyli program operacji paramilitarnych, wojny gospodarczej i sabotażu, który uruchomił pod koniec 1961 roku, aby zesłać »wszystkie horrory świata« na Fidela Castro i -bardziej prozaicznie - doprowadzić do jego upadku."156

Ta kampania terrorystyczna „to nie były przelewki", pisze Jor-ge Dominguez, analizując niedawno odtajnione materiały doty­czące operacji prowadzonych pod rządami Kennedy'ego; mate­riały, które są mocno okrojone" i stanowią jedynie czubek góry lodowej", dodaje Piero Gleijeses.157

Operacja „Mangusta" była osią amerykańskiej polityki wobec Kuby od końca 1961 roku do początku kryzysu rakietowego

93

w 1962 roku", pisze Mark White, programem, z którym bracia Kennedy wiązali duże nadzieje". Robert Kennedy poinformo­wał CIA, że problem kubański ma najwyższy priorytet dla rządu Stanów Zjednoczonych - wszystko inne ma drugorzędne znacze­nie - dlatego rząd nie będzie szczędził czasu, starań i wysiłków", żeby obalić reżim Castro. Szef operacji Mangusta" Edward Lans-dale ułożył harmonogram prowadzący do otwartej rewolty i oba­lenia komunistycznego reżimu" w październiku 1962 roku. W ostatecznej wersji" program ten uznawał, że końcowy sukces będzie wymagał zdecydowanej interwencji zbrojnej USA", po tym jak terroryzm i działalność wywrotowa położą pod nią podwaliny. Wynika z tego, że interwencja zbrojna Stanów Zjednoczonych miała nastąpić w październiku 1962 roku - wtedy gdy wybuchł kryzys rakietowy.158

W lutym 1962 roku Połączone Kolegium Szefów Sztabów za­twierdziło plan bardziej skrajny od planu Schlesingera: należy za­stosować tajne środki... aby skłonić czy sprowokować Castro, lub któregoś z jego nieopanowanych podwładnych, do otwarcie wro­giej reakcji wobec Stanów Zjednoczonych; reakcja ta z kolei sta­nowiłaby uzasadnienie nie tylko dla amerykańskich działań od­wetowych, ale też dla szybkiego i zdecydowanego zniszczenia Castro z użyciem siły".159 W marcu, na prośbę sekcji kubańskiej Departa­mentu Obrony, Połączone Kolegium Szefów Sztabów wysłało me­morandum do sekretarza obrony Roberta McNamary z listą pre­tekstów, które mogłyby uzasadnić interwencję zbrojną USA na Kubie". Plan miał zostać zrealizowany, gdyby nie udało się wznie­cić wiarygodnej wewnętrznej rewolty w ciągu następnych dziewię­ciu, dziesięciu miesięcy", lecz zanim Kuba nawiąże relacje z Rosją, które mogłyby bezpośrednio zaangażować Związek Radziecki".

Rozważny sprawca terroru nie powinien ryzykować własną skórą.

Marcowy plan polegał na wykreowaniu pozornie niepowią­zanych ze sobą zdarzeń, mających zakamuflować ostateczny cel i koniecznie stworzyć wrażenie wielkiej nierozwagi i odpowie­dzialności Kuby wobec innych krajów, w tym Stanów Zjedno­czonych", a tym samym postawić Stany Zjednoczone w sytuacji kraju, który może żywić uzasadnione urazy [oraz wykreować] mię­dzynarodowy obraz kubańskiego zagrożenia dla pokoju na za­chodniej półkuli". Proponowane kroki obejmowały wysadzenie

94

amerykańskiego statku w zatoce Guantanamo, aby stworzyć in­cydent typu » Pamiętajcie o Maine«", opublikowanie listy ofiar w amerykańskich gazetach, aby wywołać przydatną falę naro­dowego oburzenia", przedstawienie kubańskiego dochodzenia jako dość przekonujący dowód na to, że statek został zaatakowa­ny", rozwinięcie komunistycznej kubańskiej kampanii terrory­stycznej [na Florydzie], a nawet w Waszyngtonie", wykorzystanie sowieckich bomb zapalających do wzniecenia pożarów trzciny w sąsiednich krajach, zestrzelenie zdalnie sterowanego samolotu i stworzenie pozorów, że był to lot czarterowy z amerykańskimi stu­dentami udającymi się na wakacje, oraz inne równie pomysłowe projekty - niewprowadzone w życie, lecz będące kolejną oznaką „szalonej" i wściekłej" atmosfery, jaka wtedy panowała.160

23 sierpnia prezydent wydał Memorandum w sprawie Bezpie­czeństwa Narodowego nr 181, dyrektywę, by ukartować we­wnętrzną rewoltę, po której miała nastąpić amerykańska interwen­cja zbrojna", wymagająca znacznych planów wojskowych, manewrów oraz ruchów sił i sprzętu USA", które z pewnością by­ły znane Kubie i Rosji.161 Również w sierpniu nasiliły się ataki terrorystyczne, które obejmowały ostrzał z łodzi motorowej nad­morskiego hotelu na Kubie, gdzie zbierali się radzieccy techni­cy wojskowi i gdzie zginęło dwudziestu Rosjan i Kubańczyków"; ataki na brytyjskie i kubańskie statki towarowe; przypadki zatru­wania transportów cukru oraz inne akty przemocy i sabotażu, w większości dokonywane przez organizacje kubańskich uchodź­ców, którym pozwolono swobodnie działać na Florydzie.162

Operacje terrorystyczne kontynuowano w najbardziej napiętym okresie kryzysu kubańskiego. Formalnie odwołano je 30 paź­dziernika, kilka dni po ugodzie Kennedy'ego z Chruszczowem, lecz mimo to trwały nadal. 8 listopada zespół tajnych akcji sabota­żowych na Kubie, wysłany ze Stanów Zjednoczonych, wysadził kubański zakład przemysłowy" zabijając, według danych kubań­skiego rządu, 400 robotników. Raymond Garthoff pisze, że So­wieci mogli tylko postrzegać [ten atak] jako oznakę wycofywania się z kluczowej dla nich kwestii: zapewnień Amerykanów, że nie zaatakują Kuby". Ta i inne operacje pokazują ponownie, stwier­dza Garthoff, „że ryzyko dla obu stron mogło być ekstremalne, a katastrofa niewykluczona".163

95

Gdy skończył się kryzys, Kennedy podjął na nowo kampanię terrorystyczną. Na dziesięć dni przed swoją śmiercią w zamachu zatwierdził sporządzony przez CIA plan niszczycielskich opera­cji", dokonywanych przez siły działające z upoważnienia USA, których celem były: wielka rafineria ropy naftowej wraz z maga­zynami, wielka elektrownia, rafinerie cukru, mosty kolejowe, urzą­dzenia portowe oraz podwodne wysadzanie doków i statków". Spisek mający na celu zabicie Castro został zainicjowany w dniu zabójstwa Kennedy'ego. Kampania ta została odwołana w 1965 roku, lecz jednym z pierwszych posunięć Nixona po objęciu urzę­du w 1969 roku było polecenie CIA, by nasilić tajne operacje przeciwko Kubie".164

Szczególnie interesujący jest sposób patrzenia amerykańskich strategów. Analizując ostatnio ujawnione dokumenty dotyczące terroru w czasach Kennedy'ego, Dominguez zauważa, że tylko raz na blisko tysiącu stron tej dokumentacji amerykański urzędnik wystąpił z czymś, co przypomina jakiś moralny sprzeciw wobec terroryzmu finansowanego przez rząd USA": członek personelu Rady Bezpieczeństwa Narodowego zasugerował, że terror może wywołać jakąś reakcję Rosjan, a ataki, które są chaotyczne i pro­wadzą do śmierci niewinnych ludzi... mogą spowodować złą pra­sę w niektórych zaprzyjaźnionych krajach". Takie same postawy dominowały w czasie wewnętrznych dyskusji jak wtedy, gdy Ro­bert Kennedy ostrzegał, że w wyniku regularnej inwazji na Kubę „zginęłoby mnóstwo ludzi, a nam by się za to nieźle oberwało".165

Działania terrorystyczne kontynuowano pod rządami Nixona, a apogeum osiągnęły w połowie lat siedemdziesiątych; wtedy to ata­kowano łodzie rybackie, ambasady i urzędy kubańskie za grani­cą, a także wysadzono samolot pasażerski linii Cubana", zabija­jąc wszystkich siedemdziesięciu trzech pasażerów. Te i następne operacje terrorystyczne były prowadzone z terytorium Stanów Zjednoczonych, chociaż w owym czasie FBI uznawała je już za czyny przestępcze.

W ten sposób toczyły się sprawy, a jednocześnie dziennikarze po­tępiali Castro za utrzymywanie zbrojnego obozu, pomimo że w 1962 roku Waszyngton obiecał, że nie zaatakuje".166 Ta obiet­nica powinna była wystarczyć, bez względu na to, co się potem działo; nie mówiąc o wcześniejszych obietnicach, które już wtedy

96

były dobrze udokumentowane i wiadomo było, jak bardzo moż­na im ufać, na przykład moment Lodge'a" z lipca 1960 roku.

W trzydziestą rocznicę kryzysu rakietowego Kuba zaprotesto­wała przeciwko atakowi z broni maszynowej na hiszpańsko-kubań-ski hotel turystyczny; do ataku przyznała się pewna grupa z Mia­mi. Zamachy bombowe na Kubie w 1997 roku, w których zginął włoski turysta, również miały źródło w Miami. Sprawcami byli salwadorscy kryminaliści działający pod przywództwem Luisa Po­sady Carrilesa i opłacani w Miami. Posada, jeden z najbardziej osławionych międzynarodowych terrorystów, uciekł z więzienia w Wenezueli, gdzie był przetrzymywany za zamach bombowy na samolot pasażerski linii Cubana", dzięki pomocy Jorge Masy Ca-nosy, biznesmena z Miami, który stał na czele zwolnionej z po­datków Kubańsko-Amerykańskiej Fundacji Narodowej (Cuban--American National Foundation, CANF). Z Wenezueli Posada pojechał do Salwadoru, gdzie został zatrudniony w bazie sił powietrznych Ilopango i pod zwierzchnictwem Olivera Northa pomagał orga­nizować ataki terrorystyczne USA na Nikaraguę.

Posada opisał szczegółowo swoje działania terrorystyczne oraz ich finansowanie przez emigrantów kubańskich i CANF w Mia­mi, ale miał pewność, że nie stanie się przedmiotem dochodzenia FBI. Był weteranem z Zatoki Świń, a jego następne operacje w la­tach sześćdziesiątych były kierowane przez CIA. Gdy później z po­mocą CIA wstąpił do służb wywiadowczych Wenezueli, był w sta­nie załatwić, by Orlando Bosch, jego wspólnik z czasów działań pod egidą CIA, który miał wyrok w USA za zamach bombowy na frachtowiec płynący na Kubę, przyłączył się do niego w Wenezu­eli, aby organizować dalsze ataki przeciwko Kubie. Były urzędnik CIA, znający szczegóły zamachu na samolot Cubany", wskazu­je Posadę i Boscha jako jedynych podejrzanych o dokonanie te­go zamachu, którego Bosch bronił jako uprawnionego działania wojennego". Bosch, powszechnie uznawany za mózg" zamachu na samolot pasażerski, był według FBI odpowiedzialny za trzydzie­ści innych akcji terrorystycznych. W 1989 roku uzyskał prezy­denckie ułaskawienie z rąk nowej administracji Busha I po in­tensywnym lobbingu Jeba Busha i kubańsko-amerykańskich przywódców z południowej Florydy; ułaskawienie to uchylało opinię Departamentu Sprawiedliwości, który doszedł do nie-

97

uniknionej konkluzji, że byłoby szkodliwe dla interesu publicz­nego, gdyby Stany Zjednoczone zapewniły schronienie Boschowi, [ponieważ] na bezpieczeństwo tego kraju wpływa jego zdolność do wiarygodnego nakłaniania innych krajów, by nie udzielały po­mocy i schronienia terrorystom".167

Kubańskie propozycje, by dzielić się informacjami wywiadow­czymi w celu zapobiegania atakom terrorystycznym, były odrzu­cane przez Waszyngton, chociaż niektóre faktycznie popchnęły Stany Zjednoczone do działania. Wysocy urzędnicy FBI odwiedzi­li Kubę w 1998 roku, by spotkać się ze swoimi kubańskimi odpo­wiednikami, którzy przekazali [FBI] akta dotyczące, jak sugero­wali, siatki terrorystycznej z siedzibą w Miami; informacje te były w części zebrane przez Kubańczyków, którzy przeniknęli do śro­dowisk emigranckich". Trzy miesiące później FBI aresztowało Kubańczyków, którzy przeniknęli do grup terrorystycznych dzia­łających na terenie Stanów Zjednoczonych. Pięciu z nich zostało skazanych na wieloletnie kary więzienia.168

Po upadku Związku Radzieckiego w 1991 roku pretekst bez­pieczeństwa narodowego" stracił całkowicie wiarygodność, ale dopiero w 1998 roku amerykański wywiad oficjalnie poinformo­wał, że Kuba nie stanowi już zagrożenia dla bezpieczeństwa naro­dowego Stanów Zjednoczonych. Jednak administracja Clintona na­legała, by militarne zagrożenie ze strony Kuby określić jako nikłe", ale nie wykluczać go całkowicie. Nawet z tym zastrzeżeniem oce­na wywiadu wyeliminowała wreszcie ryzyko, które w 1961 roku zi­dentyfikował meksykański ambasador, gdy odrzucił podejmowa­ne przez Kennedy'ego próby zorganizowania wspólnej operacji przeciwko Kubie, na tej podstawie, że gdybyśmy ogłosili publicz­nie, że Kuba stanowi zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa, czterdzieści milionów Meksykanów umarłoby ze śmiechu".169

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że pociski rakietowe na Ku­bie faktycznie stanowiły zagrożenie. W prywatnych dyskusjach bracia Kennedy wyrażali obawy, że obecność rosyjskich pocisków rakietowych na Kubie może powstrzymać amerykańską inwazję na Wenezuelę. Zatem Zatoka Świń była naprawdę słuszną decyzją", stwierdził JFK.170

Administracja Busha I zareagowała na usunięcie pretekstu bez­pieczeństwa narodowego" znacznym zaostrzeniem embarga, pod

98

presją Clintona, który w czasie kampanii wyborczej w 1992 roku zajął jeszcze bardziej prawicowe stanowisko niż Bush. Wojna eko­nomiczna zaostrzyła się jeszcze bardziej w 1996 roku, co wywołło wielkie poruszenie nawet wśród najbliższych sojuszników USA. Embargo stało się też przedmiotem sporej krytyki w kraju, gdyż uznano, że szkodzi amerykańskim eksporterom i inwestorom -je­dynym ofiarom embarga, według standardowego wyobrażenia w Stanach Zjednoczonych; Kubańczyków ono nie dotyka. Bada­nia amerykańskich specjalistów mówią co innego. Tak oto szcze­gółowe badanie przeprowadzone przez Amerykańskie Towarzy­stwo na rzecz Zdrowia na Świecie (American Association for World Health) ustaliło, że embargo niesie ze sobą poważne skutki dla zdrowia i jedynie niezwykły system opieki zdrowotnej na Kubie zapobiegł katastrofie humanitarnej"; o raporcie tym nie było praktycznie żadnej wzmianki w Stanach Zjednoczonych.171

Embargo skutecznie uniemożliwia nawet dostawy żywności i le­karstw. W 1999 roku Clinton złagodził tego rodzaju sankcje wo­bec wszystkich krajów umieszczonych na oficjalnej liście państw terrorystycznych" z wyjątkiem Kuby, którą miała spotkać szczegól­na kara. Niemniej jednak Kuba nie jest całkowicie osamotniona w tym względzie. Gdy huragan spustoszył Antyle w sierpniu 1980 roku, prezydent Carter nie chciał pozwolić na jakąkolwiek po­moc, jeżeli nie zostanie z niej wykluczona Grenada - miała to być kara za bliżej nieokreślone inicjatywy reformatorskiego rządu Maurice'a Bishopa. Gdy dotknięte kataklizmem kraje nie zgo­dziły się na wykluczenie Grenady, nie widząc żadnego zagrożenia ze strony światowej stolicy gałki muszkatołowej, Carter wstrzy­mał całą pomoc. Podobnie, gdy w październiku 1988 roku w Ni­karaguę uderzył huragan, powodując głód i poważne szkody ekologiczne, ekipa obecnie sprawująca urząd w Waszyngtonie uznała, że prowadzona przez nią wojna terrorystyczna może sko­rzystać na tej klęsce żywiołowej, zatem odmówiła pomocy, nawet dla obszarów leżących nad Atlantykiem, blisko związanych ze Sta­nami Zjednoczonymi i niechętnie odnoszących się do sandini-stów. Uczyniła podobnie, gdy fale tsunami zmiotły z powierzch­ni ziemi nikaraguańskie wioski rybackie, pozostawiając setki zabitych i zaginionych we wrześniu 1992 roku. Tym razem na­stąpił pokaz pomocy, lecz szerzej nieznany był fakt, że poza im-

99

ponującą dotacją w wysokości 25 tysięcy dolarów pomoc tę odję­to z wcześniej zaplanowanych środków. Jednak zapewniono Kon­gres, że te nędzne grosze na wsparcie nie zmienią decyzji admi­nistracji, która wstrzymała ponad 100 milionów dolarów pomocy, ponieważ wspierany przez USA rząd nikaraguański nie zademon­strował dostatecznej służalczości.172

Wojna ekonomiczna Stanów Zjednoczonych z Kubą została sta­nowczo potępiona na praktycznie każdym liczącym się forum międzynarodowym, a nawet uznana za nielegalną przez Komi­sję Prawną zazwyczaj uległej Organizacji Państw Amerykańskich. Unia Europejska wezwała Światową Organizację Handlu do po­tępienia embarga. W odpowiedzi administracja Clintona stwier­dziła, że Europa podważa »trzy dekady amerykańskiej polityki wo­bec Kuby, zapoczątkowanej przez rząd Kennedy'ego«, której jedynym celem jest wymuszenie zmiany rządu w Hawanie".173 Amerykańska administracja oświadczyła też, że Światowa Organi­zacja Handlu nie ma kompetencji, by orzekać w sprawie bezpie­czeństwa narodowego USA ani wymagać od USA zmiany prawa. Następnie Waszyngton wycofał się z posiedzenia i sprawa pozosta­ła nierozstrzygnięta.

SKUTECZNY SPRZECIW

Powody ataków terrorystycznych przeciwko Kubie i bezprawne­go embarga gospodarczego są przedstawione w wewnętrznych dokumentach. I nikogo nie powinno dziwić, że pasują one do znanego schematu - na przykład tego z Gwatemali, przerobio­nego kilka lat wcześniej.

Z samego rozkładu wydarzeń w czasie wynika wyraźnie, że oba­wa przed rosyjskim zagrożeniem nie mogła być głównym czynni­kiem. Plany siłowej zmiany reżimu były sporządzone i wprowadza­ne w życie, zanim powstał jakikolwiek znaczący związek z Rosją, a kara stała się bardziej intensywna, gdy Rosjanie zniknęli ze sce­ny. To prawda, że pojawiło się rosyjskie zagrożenie, ale był to ra­czej skutek niż przyczyna amerykańskiego terroryzmu i wojny gospodarczej.

W lipcu 1961 roku CIA ostrzegało, że rozległe wpływy »ca-stroizmu« nie wynikają z kubańskiej siły... Castro rzuca tak wiel-

100

ki cień, ponieważ warunki społeczne i ekonomiczne w całej Ame­ryce Łacińskiej prowokują do sprzeciwu wobec rządzących i skła­niają do agitacji za radykalną zmianą", której wzorem stała się Kuba rządzona przez Castro. Wcześniej Arthur Schlesinger prze­kazał nowemu prezydentowi, Kennedy'emu, swój raport na temat Ameryki Łacińskiej, w którym ostrzegał, że Latynosi są bardzo podatni na ideę Castro, by brać sprawy w swoje ręce". Raport ten faktycznie wskazywał na związek z Kremlem: Związek Radziecki tylko czeka, oferując wielkie pożyczki na rozwój i przedstawia­jąc się jako model modernizacji w jednym pokoleniu". Niebez­pieczeństwo idei Castro", jak później wyjaśniał Schlesinger, jest szczególnie poważne tam, gdzie dystrybucja ziemi i innych bo­gactw narodowych ogromnie faworyzuje klasy posiadające", a biedni i społecznie upośledzeni, pobudzeni przykładem ku­bańskiej rewolucji, domagają się teraz szansy na przyzwoite wa­runki życia". Kennedy obawiał się, że rosyjska pomoc może sprawić, że Kuba stanie się modelem" rozwoju, dając Sowietom przewagę w całej Ameryce Łacińskiej.

Na początku 1964 roku Rada Planowania Polityki w Departa­mencie Stanu napisała więcej o tych obawach: Podstawowym zagrożeniem, jakie stanowi Castro jest... wpływ, jaki samo istnie­nie jego reżimu ma na ruchy lewicowe w wielu krajach Ameryki Łacińskiej... Prosty fakt jest taki, że Castro jest przykładem sku­tecznego sprzeciwu wobec Stanów Zjednoczonych, zaprzecze­niem całej naszej polityki, jaką prowadzimy na tej półkuli od nie­mal stu pięćdziesięciu lat."174 Mówiąc po prostu, pisze Thomas Paterson, Kuba jako symbol i rzeczywistość podważyła hegemo­nię Stanów Zjednoczonych w Ameryce Łacińskiej".175 Uzasad­nieniem międzynarodowego terroryzmu i wojny gospodarczej mającej na celu zmianę reżimu nie jest to, co Kuba robi, lecz sa­mo jej istnienie" oraz jej skuteczny sprzeciw" wobec prawdzi­wego władcy tej półkuli. Nieposłuszeństwo może uzasadnić jesz­cze bardziej agresywne działania, takie jak w Serbii, co po cichu przyznano po fakcie, lub takie jak w Iraku, co również stało się ja­sne, gdy upadły oficjalne preteksty.

Oburzenie z powodu nieposłuszeństwa jest od dawna obecne w amerykańskiej historii. Dwieście lat temu Thomas Jefferson zaciekle krytykował Francję za jej oporną postawę" przejawiają-

101

ca się w chęci zatrzymania Nowego Orleanu, którego on pragnął. Jefferson ostrzegał, że charakter Francji wiecznie ściera się z na­szym charakterem, który miłuje pokój, goni za bogactwem, lecz jest wspaniałomyślny". Francuski opór [zmusza nas do] sprzy­mierzenia się z brytyjską flotą i brytyjskim narodem", twierdził Jefferson, odwracając wcześniejsze sympatie, będące odbiciem istotnego wkładu Francji w wyzwolenie się amerykańskich kolo­nii spod brytyjskich rządów.176 Dzięki wyzwoleńczej walce Haiti, która była prowadzona samotnie i której niemal wszyscy się prze­ciwstawiali, opór Francji wkrótce się skończył, lecz zasady przewod­nie nadal pozostają w mocy i decydują, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem.

ZASADY PRZEWODNIE

Zasady zilustrowane w czasie kryzysu kubańskiego wyjaśniają, dlaczego prawo międzynarodowe jest bez znaczenia. Zresztą pra­wo krajowe również uznano za nieistotne. Odrzucając eksperty­zę prawną z 1961 roku, według której inwazja w Zatoce Świń by­ła pogwałceniem amerykańskich ustaw o neutralności, minister sprawiedliwości Robert Kennedy ustalił, że siły kierowane przez USA składają się z patriotów". Dlatego żadne z ich działań nie narusza naszych ustaw o neutralności", które wyraźnie... nie zo­stały zaprojektowane dla tego rodzaju sytuacji, jaką dzisiaj ma­my na świecie".177

Świat nie stał się nagle, 11 września, tak nadzwyczajnie niebez­pieczny, że konieczne są nowe paradygmaty", które rozmonto­wują prawo i instytucje międzynarodowe i dają Białemu Domo­wi taką władzę, że może lekceważyć wewnętrzne rządy prawa.

Dokonania międzynarodowego terroryzmu są wyłączone z ugrzecznionej historii, ale mówią o nich z dumą sami sprawcy. Słynna Szkoła Ameryk, która szkoli latynoamerykańskich oficerów do wykonywania ich misji, z dumą ogłasza w jednym z tematów do rozmowy", że armia Stanów Zjednoczonych pomogła poko­nać teologię wyzwolenia",178 herezję, której uległ Kościół w Ame­ryce Łacińskiej, gdy przyjął preferencyjny stosunek do ubogich", i za to odstępstwo od właściwego porządku musiał odcierpieć „wszystkie horrory świata". Ponura dekada terroru Reagana i Bu-

102

sha I zaczęła się symbolicznie na krótko przed objęciem przez nich urzędu od zabójstwa konserwatywnego salwadorskiego ar­cybiskupa, który stał się głosem pozbawionych głosu", dokona­nego przy wyraźnym współudziale sił bezpieczeństwa wspiera­nych przez USA; a skończyła się morderstwem sześciu jezuickich intelektualistów w Salwadorze, których zgładził, wraz z ich go­spodynią i jej córką, elitarny batalion uzbrojony i wyszkolony w Stanach Zjednoczonych, który już wcześniej wykazał się krwa­wym okrucieństwem.

Jakie jest znaczenie tych wydarzeń w zachodniej kulturze, po­kazuje fakt, że prace tych niepokornych księży nie są czytane, a ich nazwiska nie są znane, co jaskrawo kontrastuje z sytuacją ich odpowiedników pod rządami Kremla. Zostali więc podwójnie uśmierceni: zamordowani i zapomniani. A po śmierci dostali jeszcze jednego kopniaka w twarz. Zaraz po tych morderstwach Vaclav Havel przyjechał do Waszyngtonu, by przemawiać na po­łączonej sesji Kongresu, gdzie zgotowano mu owację na stoją­co za jego pochwały dla obrońców wolności", którzy - on i jego słuchacze musieli o tym wiedzieć - uzbroili i wyszkolili mor­derców sześciu czołowych latynoamerykańskich intelektualistów, pozostawiając za sobą krwawy ślad. Jego pochwały dla nas, wspa­niałych Amerykanów, wzbudziły entuzjazm czołowych liberal­nych komentatorów, którzy dostrzegli w nich następny znak, że wkraczamy w romantyczną epokę" (Anthony Lewis), i z wiel­kim respektem słuchali jego głosu sumienia", który mówi prze­konująco o obowiązkach, jakie wielkie i małe narody mają wo­bec siebie" (redaktorzy Washington Post"). Ale nie o obowiązkach Stanów Zjednoczonych wobec ludzi z Ameryki Środkowej, przy­najmniej tych, którzy przeżyli mordercze represje z lat osiem­dziesiątych.179

W przypadku Kuby „skuteczny sprzeciw" wywołał reakcje, któ­re popchnęły świat na krawędź katastrofy. Ale to jest wyjątkowy przypadek. Skuteczny sprzeciw regularnie pokonywano za po­mocą takiego czy innego rodzaju przemocy, bez żadnego ryzyka dla sprawców. Jedną ze strategii stosowanych na początku lat sześćdziesiątych było instalowanie neonazistowskich rządów w tzw. Państwach Bezpieczeństwa Narodowego, które miały na celu trwałe usunięcie dostrzeganych zagrożeń dla grup społecznie

103

i gospodarczo uprzywilejowanych poprzez wyeliminowanie po­litycznego zaangażowania liczebnej większości", to znaczy klas ludowych".180 Strategia ta wywołała plagę represji i terroru na całym kontynencie, która ogarnęła Amerykę Środkową w reaga-nowskim okresie sprawowania władzy przez obecnie rządzącą eki­pę. Plaga ta zaczęła się od wojskowego zamachu stanu w Brazy­lii, przygotowanego jeszcze przed zabójstwem Kennedy'ego i dokonanego wkrótce potem. Waszyngton współpracował z woj­skiem, które obaliło demokrację parlamentarną, uznając jego za­sadniczo demokratyczną i proamerykańską orientację", wyjaśnił Lincoln Gordon, ambasador Kennedy'ego. Gdy oprawcy robili swoje, Gordon obwieścił triumfalnie najbardziej zdecydowane zwycięstwo wolności w połowie XX wieku". „Demokratyczna re­belia", depeszował do Waszyngtonu, pomoże ograniczyć lewico­we ekscesy" poprzedniego umiarkowanego rządu wybranego gło­sami większości, a siły demokratyczne", które teraz są u władzy, powinny stworzyć znacznie lepszy klimat dla prywatnych inwe­stycji". 181

Opinię Gordona podzielały inne czołowe postaci administra­cji Kennedy'ego i Johnsona, chociaż w latach osiemdziesiątych, podobnie jak w Chile w tym samym czasie, brazylijscy generało­wie chętnie przekazali zrujnowany kraj w cywilne ręce. Pomimo ogromnych atutów kolosa Południa" generałowie zostawili Bra­zylię w tej samej kondycji, w jakiej znajdują się mniej rozwinię­te kraje Afryki czy Azji, pod względem wskaźników dobrobytu" (niedożywienia, śmiertelności niemowląt itd.) i z taką skalą nie­równości i cierpienia, jaką rzadko można spotkać gdzie indziej. Brazylia okazała się za to wielkim sukcesem dla zagranicznych in­westorów i krajowej grupy uprzywilejowanych.182

Ten scenariusz nie ograniczał się tylko do obszarów objętych doktryną Monroe. By wziąć jeden z wielu przykładów z innych czę­ści świata - gdy Waszyngton ułatwiał demokratyczną rebelię" w Brazylii i starał się udaremnić wysiłki Kuby, by wziąć sprawy w swoje ręce", wybitny mąż stanu Ellsworth Bunker został wysła­ny do Indonezji w celu zbadania tamtejszej niepokojącej sytuacji. Bunker poinformował Waszyngton, że Indonezyjczycy deklaru­ją, że chcą »stanąć na własnych nogach«, rozwijając własną go­spodarkę, wolną od zagranicznych, zwłaszcza zachodnich, wpły-

104

w". Raport amerykańskich służb wywiadowczych (National In-telligence Estimate) z września 1965 roku ostrzegał, że jeżeli dzia­łania mającej oparcie w masach Komunistycznej Partii Indonezji na rzecz ożywienia i zjednoczenia narodu indonezyjskiego... po­wiodą się, to Indonezja stanie się atrakcyjnym przykładem dla innych gospodarczo zacofanych krajów, a zatem wzmocni pozy­cję komunizmu i nadwątli prestiż Zachodu". Kilka tygodni póź­niej to zagrożenie zostało zlikwidowane w wyniku masowej rze­zi w Indonezji, a następnie wprowadzenia dyktatury Suharto. Od lat pięćdziesiątych lęk przed niezależnością i nadmierną de­mokracją - pozwalającą popularnym partiom biednych uczest­niczyć w grze wyborczej - stanowił siłę napędową działalności wywrotowej i przemocy Waszyngtonu, podobnie jak w Ameryce Łacińskiej.183

Zbrodnie Kuby stały się jeszcze większe w 1975 roku, gdy Ku­ba zaangażowała się w Afryce, służąc jako narzędzie rosyjskich dążeń do opanowania świata, jak głosił Waszyngton. Jeżeli sowiec­ki neokolonializm odniesie sukces" w Angoli, grzmiał amerykań­ski ambasador przy ONZ Daniel Patrick Moynihan, „świat już nie będzie taki sam. Szlaki naftowe wiodące do Europy znajdą się pod sowiecką kontrolą, podobnie jak strategiczny obszar po­łudniowego Atlantyku z Brazylią jako następnym celem na liście Kremla". Ten motyw jest już znany, zmienia się tylko obsada.

ciekłość Waszyngtonu wywołał kolejny kubański akt sku­tecznego sprzeciwu. Gdy wspierana przez USA inwazja RPA na An­golę była bliska sukcesu i podbicia państwa, które właśnie odzy­skało niepodległość, Kuba z własnej inicjatywy wysłała żołnierzy - ledwie powiadamiając o tym Rosję - i pobiła najeźdźców. Połu­dniowoafrykańska prasa pisała, że to cios dla dumy Afryki Połu­dniowej" i bodziec dla afrykańskich nacjonalistów, którzy wi­dzieli, jak RPA została zmuszona do odwrotu" przez czarnych żołnierzy z Kuby. Największa w Afryce Południowej czarna gaze­ta napisała, że Czarna Afryka płynie na fali wywołanej kubańskim sukcesem w Angoli" i rozkoszuje się podniecającą myślą, że ma­rzenie o »pełnej wolności« może się spełnić".184

Obrona Angoli jest najbardziej znaczącym wkładem Kuby do wyzwolenia Afryki. Jak niezwykły był ten wkład, nie było wiado­mo do czasu ukazania się pionierskiej pracy Gleijesesa, opowia-

105

dającej historię małego kraju, który postanowił przeciwstawić się uciskowi wielkiego mocarstwa, i dzięki nadzwyczajnemu hero­izmowi i poświęceniu jednostek zmienił kontynent".185

Gleijeses zauważa, że Kissinger zrobił wszystko, by rozbić jedy­ny ruch, który reprezentował jakąś nadzieję dla przyszłości Ango­li", czyli Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli (MPLA). I chociaż na MPLA ciąży poważna odpowiedzialność za trudną sytuację kra­ju" w późniejszych latach, to właśnie nieustępliwa wrogość Sta­nów Zjednoczonych wpędziła ten ruch w niezdrową zależność od bloku sowieckiego, a Afrykę Południową ośmielała do niszczyciel­skich zbrojnych ataków w latach osiemdziesiątych".186

Liczne kampanie międzynarodowego terroryzmu i wojny eko­nomicznej mające pokonać skuteczny sprzeciw" i ukrócić lewi­cowe ekscesy" będące pod wpływem filozofii nowego nacjonali­zmu", a może nawet teologii wyzwolenia, których podano tu zaledwie kilka przykładów, są uznawane za nieistotne albo oczy­wiście uprawnione, podobnie jak ich bolesne konsekwencje. Dla­tego praktycznie się o nich nie wspomina w dzisiejszej ogromnej literaturze i publicznej debacie na temat międzynarodowego terro­ryzmu i waszyngtońskiej, rzekomo nowej, doktryny zmiany reżi­mu". Najwyżej lekceważy sieje, używając poprawiających samo­poczucie eufemizmów. Sporadyczne odniesienia do Kuby mówią, że nic się tam nie działo poza akcją destabilizacyjną znaną jako operacja »Mangusta«". A na szczęście po upadku Związku Ra­dzieckiego lewicowy terroryzm całkiem się wyczerpał. Korea Pół­nocna i Kuba nie działają już tak energicznie na rzecz nieporząd­ku, jak kiedyś".187 Kuba zajmuje prominentne miejsce w uczonych rozprawach na temat terroryzmu, lecz zwykle jako podmiot po­dejrzany o zbrodnie, a niejako ofiara.188 Międzynarodowy ter­roryzm Reagana i Busha w Nikaragui i w innych miejscach nie ist­nieje lub w najgorszym razie wynika z nieuwagi albo jest innego rodzaju zrozumiałym odstępstwem od misji wyznaczonej przez Opatrzność przywódcom idealistycznego nowego świata kładą­cego kres bestialstwu". Uporczywe trzymanie się standardowych procedur działania po zakończeniu zimnej wojny również nie miało miejsca lub nie ma znaczenia. Obowiązuje tu nadrzędna zasada: złych uczynków dokonują inni; nam można zarzucić jedy­nie nieumyślne błędy lub niedopatrzenie.

106

Sprawą o pierwszorzędnym znaczeniu dla przyszłości jest to, że w mocarstwie dominującym w świecie nawet największe zbrodnie tak łatwo wymazuje się z pamięci. Wojny w Indochinach są tego doskonałym przykładem. Po całych latach brutalnych zniszczeń znaczna część ludności Stanów Zjednoczonych zaczęła sprzeci­wiać się tym wojnom ze względu na pewne zasady. Jednak wśród wykształconych elit podstawą obiekcji były zwykle koszty i poraż­ka prowadzonych działań. Jesteśmy w stanie przyznać, że popeł­niliśmy pewne błędy w naszych generalnie chwalebnych działa­niach, w szczególności My Lai. Gdy Amerykanie ze smutkiem, a nawet wstydem, powracają pamięcią do wojny w Wietnamie, to myślą o takich horrorach, jak masakra w My Lai", pisze Jean Be-thke Elshtain, i jest to jedyny przykład z Wietnamu w jej zaciekłym potępieniu zbrodni popełnionych przez innych. My Lai jest wy­godnym przykładem, ponieważ winę za tę masakrę można zrzu­cić na niedouczonych żołnierzy starających się przetrwać strasz­ne warunki na polu walki - w odróżnieniu od na przykład operacji Wheeler Wallawa", do której My Lai było tylko drobnym przy­pisem, jednej z wielu akcji masowych mordów po ofensywie Tet, zaplanowanych przez ludzi szanowanych, takich jak my - a zatem nie musimy odczuwać żadnego wstydu", ani nawet smutku" z powodu tych ogromnych zbrodni.189

Kuba została wpisana na oficjalną listę państw terrorystycz­nych w 1982 roku - zajęła miejsce Iraku, który został z niej wy­kreślony, aby Saddam Husajn mógł kwalifikować się do pomocy Stanów Zjednoczonych.

MIĘDZYNARODOWY TERRORYZM I ZMIANA REŻIMU: NIKARAGUA

Warto przyjrzeć się innej międzynarodowej kampanii terrory­stycznej mającej pokonać skuteczny sprzeciw": wojnie z Nika­raguą. Ten przypadek jest szczególnie pouczający ze względu na skalę działań terrorystycznych mających na celu zmianę reżimu, rolę obecnych władz w Waszyngtonie w ich przeprowadzaniu, a także sposób przedstawiania tych działań w czasie ich trwania oraz przeobrażenia, jakim z czasem uległo ich postrzeganie w kul­turze intelektualnej. Przypadek ten ma dodatkowe znaczenie,

107

ponieważ jest całkowicie niekontrowersyjny w świetle orzeczeń najwyższych autorytetów międzynarodowych; to znaczy jest nie­kontrowersyjny dla tych, którzy czują się choćby minimalnie zo­bowiązani do przestrzegania praw człowieka i prawa międzynaro­dowego. Jest prosty sposób oszacowania wielkości tej kategorii: trzeba ustalić, jak często mówi się, czy nawet wspomina, o tych elementarnych sprawach w szacownych kręgach na Zachodzie, szczególnie po 11 września, gdy ponownie ogłoszono wojnę z ter­roryzmem". Tylko na podstawie tego ćwiczenia można wyciągnąć pewne wnioski dotyczące przyszłości, niestety niezbyt optymi­styczne.

Atak na Nikaraguę był jednym z największych priorytetów w wojnie z terroryzmem rozpoczętej po objęciu urzędu przez ad­ministrację Reagana w 1981 roku, której celem był głównie ter­roryzm finansowany przez państwo". Nikaragua stanowiła nie­zwykle groźny przypadek tej plagi, bo znajdowała się tak blisko domu: to rak na naszym kontynencie", który otwarcie realizuje cele hitlerowskiej Mein Kampf, stwierdził w Kongresie sekretarz sta­nu George Shultz.190

Nikaraguę uzbroił Związek Radziecki, który założył tam eli­tarne schronisko dla terrorystów i wywrotowców, zaledwie dwa dni jazdy samochodem z Harlingen w Teksasie", ostrzegał pre­zydent - to sztylet wymierzony w serce Teksasu", by sparafrazo­wać znamienitego poprzednika. Ta druga Kuba mogłaby stać się „zarzewiem rewolucji w całej okolicy, przede wszystkim w Amery­ce Łacińskiej", a potem kto wie gdzie? Nikaraguańscy komu­niści grożą przeniesieniem swojej rewolucji do samych Stanów Zjednoczonych." Wkrótce możemy zobaczyć radzieckie bazy woj­skowe pod nosem Ameryki", co byłoby strategiczną katastrofą". Pomimo ogromnych przeciwności, z którymi się zmagał, prezy­dent dzielnie oznajmił reporterom: Nie poddam się. Pamiętam człowieka o nazwisku Winston Churchill, który powiedział, »Ni-gdy się nie poddawaj. Nigdy, nigdy, przenigdy«. Więc się nie pod­damy".191

Reagan ogłosił stan zagrożenia kraju, ponieważ polityka i dzia­łania rządu Nikaragui stwarzają niezwykłe i nadzwyczajne zagro­żenie dla bezpieczeństwa narodowego i polityki zagranicznej Sta­nów Zjednoczonych". Tłumacząc bombardowanie Libii w 1986

108

roku Reagan stwierdził, że wściekły pies Kadafi wysyła broń i do­radców do Nikaragui, by przenieść swoją wojnę do Stanów Zjed­noczonych", co stanowi część jego walki o usunięcie Ameryki ze świata". Szczególnie złowrogie było nikaraguańskie hasło rewo­lucji bez granic", do którego regularnie się odwoływano, chociaż natychmiast zdemaskowano je jako oszustwo. Źródłem było prze­mówienie przywódcy sandinistów Tomasa Borgego, w którym wyraził on nadzieję, że Nikaragua będzie się pomyślnie rozwijać i stanie się wzorem dla innych, którzy będą musieli pójść własną drogą. Te słowa zostały przerobione przez reaganowskie Biuro Dy­plomacji Publicznej w plan podboju świata i w tej wersji wiernie przekazały je media.192

Jeszcze bardziej interesująca niż błazeństwa politycznych przy­wódców próbujących ustanowić nowe rekordy absurdu i oszu­stwa jest faktyczna treść dokumentu poddanego manipulacji przez Departament Stanu. Prawdopodobnie słowa Borgego rze­czywiście napełniły przerażeniem serca strategów Reagana. Rozu­mieli oni doskonale, że prawdziwym zagrożeniem jest pomyślny rozwój, który może zarazić innych" i odnowić niebezpieczeń­stwo zdławionego eksperymentu z demokracją i reformą spo­łeczną w Gwatemali, skutecznego sprzeciwu" Kuby i wielu in­nych tego rodzaju przypadków, sięgających dni, w których amerykańska rewolucja przeraziła cara i Metternicha. To zagro­żenie trzeba było przedstawić w kategoriach agresji i terroru dla celów publicznej dyplomacji.

Idąc tym śladem, sekretarz stanu Shultz ostrzegał, że terroryzm to wojna ze zwykłymi obywatelami". Gdy wypowiadał te słowa, amerykańskie samoloty bombardowały Libię, zabijając dziesiątki zwykłych obywateli. Bombardowanie to było pierwszym atakiem terrorystycznym w historii zaplanowanym na czas najwyższej oglądalności w telewizji, dokładnie na moment, gdy wszystkie ważniejsze stacje zaczynały wieczorne wiadomości, co było sporym osiągnięciem technicznym, zważywszy na trudności logistyczne. Shultz ostrzegał w szczególności przed nikaraguańskim rakiem i oświadczył, że musimy go wyciąć". I to nie łagodnymi środka­mi: Negocjacje to eufemizm dla kapitulacji, jeżeli nie pokaże się siły przy stole przetargowym", perorował Shultz, potępiając tych, którzy opowiadają się za utopijnymi, legalistycznymi środkami,

109

takimi jak zewnętrzna mediacja, Organizacja Narodów Zjedno­czonych i Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, lekceważąc element siły w tym równaniu".193

Waszyngton mocno blokował te utopijne środki, począwszy od starań prezydentów Ameryki Środkowej podejmowanych na po­czątku lat osiemdziesiątych, by wynegocjować pokój w regionie. Waszyngton dalej wycinał raka" przemocą, i jak można się było spo­dziewać, biorąc pod uwagę dostępny mu arsenał sił i środków, z wielkim powodzeniem. Thomas Walker, wybitny historyk Nika­ragui, wskazuje, że po kilku latach terrorystyczna wojna Waszyng­tonu odwróciła znaczący wzrost gospodarczy i postęp społeczny, któ­ry nastąpił po obaleniu wspieranej przez USA dyktatury Somozy, doprowadzając wysoce wrażliwą gospodarkę do katastrofy, tak że do czasu, gdy amerykańska administracja dopięła swego, Nikara­gua osiągnęła nie do pozazdroszczenia pozycję najbiedniejszego kraju na zachodniej półkuli". Jednym ze składników tego trium­fu, dodaje Walker, była liczba ofiar śmiertelnych, którą można by porównać do 2,25 miliona ofiar w Stanach Zjednoczonych, propor­cjonalnie do wielkości populacji. Urzędnik Departamentu Stanu Reagana i historyk Thomas Carothers zauważa, że dla Nikaragui ta liczba ofiar w stosunku do liczby mieszkańców była znacznie wyższa niż liczba Amerykanów, którzy zginęli w czasie wojny se­cesyjnej i wszystkich wojnach XX wieku łącznie."194

Zniszczenie Nikaragui było zadaniem o niemałym znaczeniu. Bank Światowy i inne międzynarodowe instytucje uznały na po­czątku lat osiemdziesiątych, że postęp w tym kraju jest niezwykły" i kładzie solidny fundament pod długotrwały społeczno-gospo-darczy rozwój" (Inter-American Development Bank). W sekto­rze opieki zdrowotnej Nikaragua osiągnęła jeden z najbardziej spektakularnych wskaźników poprawy przeżywalności niemowląt wśród krajów rozwijających się" (UNICEF, 1986). Zatem praw­dziwy rak, którego obawiali się reaganiści, był rzeczywiście groź­ny: niezwykła" transformacja Nikaragui mogła na skutek prze­rzutów przekształcić się w rewolucję bez granic" w tym sensie, jaki nadano słowom Borgego, aby uzyskać efekt propagandowy. Dlatego całkiem logiczne, z punktu widzenia Waszyngtonu, było zlikwidowanie wirusa", zanim zarazi innych", których z kolei trzeba zaszczepić" za pomocą terroru i represji.195

110

Podobnie jak Kuba Nikaragua nie odpowiedziała na atak ter­rorystyczny zamachami bombowymi w Stanach Zjednoczonych, próbami zabicia politycznych przywódców ani innymi tego ro­dzaju działaniami, które jak się nas solennie zapewnia, spełniają najwyższe standardy, gdy są przeprowadzane przez naszych li­derów. Natomiast zwróciła się o pomoc do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Jej zespołowi prawników przewo­dził wybitny profesor prawa z Uniwersytetu Harvarda, Abram Chayes. Oczekując, że Stany Zjednoczone zastosują się do orze­czenia Trybunału, zespół ten przygotował bardzo wąską listę za­rzutów, ograniczoną do aktów terrorystycznych, które praktycz­nie nie wymagały żadnych specjalnych dowodów, ponieważ druga strona się do nich przyznawała: chodziło zwłaszcza o zaminowa­nie nikaraguańskich portów.196

W 1986 roku Trybunał przychylił się do racji Nikaragui, odrzu­cił roszczenia rządu Stanów Zjednoczonych i potępił Waszyng­ton za bezprawne użycie siły" - innymi słowy, za międzynaro­dowy terroryzm. Werdykt sądu wyszedł poza wąskie zarzuty Nikaragui. Potwierdzając swoje wcześniejsze stanowisko, Trybu­nał orzekł, że zakazane" są wszelkie interwencje, które polegają na ingerencji w suwerenne prawo wyboru systemu polityczne­go, gospodarczego, społecznego i kulturalnego oraz w kształtowa­nie polityki"; interwencje są bezprawne, jeżeli wykorzystują me­tody przymusu w odniesieniu do takich wyborów". Wyrok ten ma zastosowanie do wielu innych przypadków. Trybunał okre­ślił też wyraźnie, czym jest pomoc humanitarna", i uznał, że ca­ła amerykańska pomoc dla contras ma ściśle wojskowy charakter, a zatem jest nielegalna. Trybunał stwierdził również, że wojna ekonomiczna prowadzona przez Stany Zjednoczone narusza obo­wiązujące umowy międzynarodowe, a zatem jest bezprawna.197

Orzeczenie to nie przyniosło praktycznie żadnych dostrzegal­nych efektów. Redaktorzy New York Timesa" skrytykowali Mię­dzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, uznając go za wrogie fo­rum", a zatem bez znaczenia, podobnie jak ONZ. Autorytety prawne, znane z obrony porządku światowego, odrzuciły to orze­czenie na tej podstawie, że Ameryka musi być wolna, aby bronić wolności" (Thomas Franek), a przecież broniła wolności, pusto­sząc Nikaraguę i wiele innych krajów Ameryki Środkowej. Inni

111

potępili Trybunał za jego bliskie związki ze Związkiem Radziec­kim" (Robert Leiken, Washington Post") - te zarzuty nie zasłu­gują nawet na obalenie. Późniejsza pomoc dla contras była kon­sekwentnie określana jako humanitarna", co naruszało wyraźne orzeczenie Trybunału. Kongres natychmiast zaaprobował dodat­kowe 100 milionów dolarów na eskalację działań, które Trybu­nał potępił jako bezprawne użycie siły". Waszyngton nadal miał za nic utopijne, legalistyczne środki", aż w końcu dopiął swego, używając przemocy.

Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości orzekł też, że Sta­ny Zjednoczone powinny zapłacić odszkodowanie, a Nikaragua miała wycenić straty pod międzynarodowym nadzorem. Oszaco­wano je na 17-18 miliardów dolarów. Wezwanie do wypłacenia re­paracji zostało oczywiście odrzucone jako absurdalne, ale na wszel­ki wypadek Stany Zjednoczone po odzyskaniu kontroli wywarły wielką presję na rząd nikaraguański, by wycofał żądanie uznane przez Trybunał.

Co ciekawe, właśnie 17 miliardów dolarów wypłacił Irak lu­dziom i firmom w ramach odszkodowania za najazd na Kuwejt. Liczba zabitych w czasie irackiej inwazji na Kuwejt była podob­nego rzędu wielkości co liczba zabitych w czasie amerykańskiej inwazji na Panamę kilka miesięcy wcześniej (chodzi o setki lub ty­siące, według różnych szacunków) -jest to zaledwie ułamek licz­by ofiar śmiertelnych w Nikaragui i może 5 procent zabitych w cza­sie wspieranej przez USA izraelskiej inwazji na Liban w 1982 roku. Oczywiście w takich przypadkach nie ma w ogóle mowy o od­szkodowaniu.

Innym stosownym porównaniem, gdy chodzi o odszkodowa­nie, jest Wietnam. Tu postawy rozciągają się jak zwykle od gołę­bi" do jastrzębi". Skrajne stanowisko po stronie gołębi zajął pre­zydent Carter, który zapewnił Amerykanów, że nic Wietnamowi nie jesteśmy dłużni i nie jesteśmy zobowiązani do udzielenia mu jakiejkolwiek pomocy, ponieważ zniszczenia były po obu stro­nach". Inni są zdania, że nie powinniśmy być tak pobłażliwi. Przyj­mując umiarkowaną pozycję ani gołębia, ani jastrzębia, prezy­dent Bush I oświadczył, że to był bolesny konflikt, ale Hanoi wie, że dzisiaj szukamy tylko odpowiedzi, a nie odwetu za przeszłość". Nie możemy nigdy zapomnieć zbrodni, jakie Wietnamczycy po-

112

pełnili wobec nas, ale możemy zacząć pisać ostatni rozdział woj­ny w Wietnamie", jeżeli oni dostatecznie gorliwie podejdą do kwestii zaginionych w akcji", jedynej moralnej kwestii, która po­została po inwazji, w której zginęły miliony ludzi, trzy kraje kom­pletnie zrujnowano, a nieznana liczba ludzi nadal ginie od niewy­buchów i umiera na skutek masowych ataków chemicznych w Wietnamie Południowym; Północnemu oszczędzono tego kon­kretnego horroru. Sąsiedni artykuł na pierwszej stronie New York Timesa" mówi o tym, że Japonia znowu nie potrafiła jed­noznacznie" uznać swojej winy za agresję w czasie wojny".198

Jako że najeźdźcy byli ofiarami, na Wietnamczykach spoczy­wa obowiązek reparacji. Dlatego zmuszono Wietnam do spłaca­nia Stanom Zjednoczonym ogromnego długu zaciągniętego przez rząd w Sajgonie, zainstalowany przez USA w charakterze miejsco­wego wykonawcy amerykańskich działań wojennych w Indochi-nach, których celem był głównie Wietnam Południowy. Jednak Clinton wielkodusznie opowiedział się za tym, by Wietnamczycy mogli przeznaczyć część swojego długu wobec Stanów Zjedno­czonych na cele edukacyjne.199

Plan Clintona był wzorowany na programie z 1908 roku, w ra­mach którego zwrócono Chinom część odszkodowań, jakie były zmuszone płacić za bunt przeciwko cudzoziemskim panom (po­wstanie bokserów). Są i wcześniejsze precedensy. Wyzwolenie Ha­iti spod panowania Francji w 1804 roku zaszokowało cywilizowa­ną opinię publiczną, która obawiała się, że wirus wyzwolenia może się rozprzestrzenić z tego pierwszego wolnego kraju wolnych lu­dzi".200 Z oczywistych względów niebezpieczeństwo to było szcze­gólnie poważne w Stanach Zjednoczonych, które jako pierwsze za­częły izolować ten przestępczy kraj, a złagodziły swoje stanowisko dopiero w 1862 roku, gdy szukano miejsca dla uwolnionych nie­wolników (Liberia została uznana w tym samym roku). Karą za zbrodnię wyzwolenia było ogromne odszkodowanie, jakie Haiti musiało zapłacić Francji w 1825 roku, które gwarantowało fran­cuską dominację i miało katastrofalne skutki dla społeczeństwa wy­niszczonego przez Francję w czasie wojny wyzwoleńczej w jej naj­bogatszej kolonii.201

Pół wieku przed tym, jak Francja ukarała Haiti za skuteczny sprzeciw, Jerzy Waszyngton wyruszył w 1779 roku na podbój roz-

113

winiętej cywilizacji Irokezów. Chciał wyplenić ich z tego kraju", jak pisał do Lafayette'a w dniu 4 lipca, i rozszerzyć amerykańskie granice na zachód, w kierunku Missisipi; podbój Kanady został po­wstrzymany przez siły brytyjskie. Burzyciel miast", jak nazywa­ła Waszyngtona tubylcza ludność, wypełnił swoją misję z powo­dzeniem. Poinformowano wtedy Irokezów, że muszą zapłacić odszkodowanie za zdradziecki opór wobec swoich wyzwolicieli. Inny Clinton, ówczesny gubernator Nowego Jorku, powiadomił pokonane plemiona, że zważywszy na straty, jakie ponieśliśmy, długi, jakie zaciągnęliśmy, oraz na naszą wcześniejszą przyjaźń, uzasadnione jest, żebyście przekazali nam swoje ziemie, które po­mogą nam naprawić i spłacić to, co wyżej wymienione". Nie ma­jąc praktycznie wyboru, Irokezi scedowali swoje terytorium - tyl­ko po to, żeby się przekonać, że stan Nowy Jork natychmiast zaczął naruszać swoje solenne zobowiązania i zakazy zawarte w Artyku­łach Konfederacji i wkrótce zagarnął większość tego, co pozosta­ło, posuwając się do gróźb, oszustw i podstępów. Młody amerykań­ski żołnierz pisał potem w liście do domu: Naprawdę czuję się winny, podpalając szałasy, które były Domami Pokoju, zanim na-deszliśmy my, burzyciele, siejący wszędzie spustoszenie"; jednak być może w słusznej sprawie: Na pozór naszą misją jest tu znisz­czenie, ale czy nie może się okazać, że my, grabieżcy, bezwiednie zasiewamy ziarno przyszłego Imperium?"202

Po odrzuceniu przez Stany Zjednoczone nakazów Międzyna­rodowego Trybunału Sprawiedliwości Nikaragua - nadal wyrze­kając się agresywnego odwetu, a nawet groźby terroru - przed­stawiła swoją sprawę w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, która podtrzymała orzeczenie sądu i wezwała wszystkie państwa do przestrzegania prawa międzynarodowego. Stany Zjednoczone za­wetowały tę rezolucję. Wtedy Nikaragua zwróciła się do Zgroma­dzenia Ogólnego ONZ, które uchwaliło podobną rezolucję; sprze­ciwiły się jej tylko Stany Zjednoczone, Izrael i Salwador. Rok później Zgromadzenie Ogólne uchwaliło kolejną rezolucję w tej sprawie, a tym razem sprzeciw zgłosiły jedynie Stany Zjednoczo­ne i Izrael. O wydarzeniach tych niewiele się mówiło w mediach i cała sprawa zniknęła z historii.

W odpowiedzi na orzeczenia Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości i zalecenia Rady Bezpieczeństwa Waszyngton na-

114

silił działania terrorystyczne i wydał swoim siłom oficjalne roz­kazy, by uderzać w miękkie cele" i unikać nikaraguańskiej ar­mii.203 Rzecznik Departamentu Stanu Charles Redman potwier­dził i uzasadnił ten nowy i bardziej skrajny program działań terrorystycznych, wydając oświadczenie, którym mogłoby się pochlubić Ministerstwo Prawdy Orwella", skomentowała orga­nizacja Americas Watch, dodając, że prezentowana przez Red-mana koncepcja uprawnionego celu" mogłaby uzasadnić ataki terrorystyczne na kibuce w Izraelu lub na amerykańskie cele cy­wilne.

Michael Kinsley, redaktor „New Republic", skrytykował orga­nizacje praw człowieka za zbyt emocjonalny stosunek do uzasad­nień Departamentu Stanu dla terrorystycznych uderzeń w mięk­kie cele". Powinniśmy przyjąć, radził Kinsley, sensowną strategię [która przejdzie] test polegający na analizie kosztów i korzyści", analizie ilości przelanej krwi i nieszczęść, do których dojdzie, oraz prawdopodobieństwa, że w efekcie powstanie demokracja" - demokracja" w rozumieniu amerykańskich elit, a jest to inter­pretacja dość dobrze zilustrowana w tym regionie. Kinsley uznał za rzecz oczywistą, że elity te mają prawo prowadzić taką analizę i kontynuować przedsięwzięcie, jeżeli przejdzie ich testy.204

I rzeczywiście przeszło ich testy. W 1990 roku, z „»pistoletem przy głowie« [co] było jasne dla wielu bezstronnych obserwatorów" (Walker), Nikaraguańczycy ulegli i zagłosowali, by oddać kraj w ręce kandydata popieranego przez Stany Zjednoczone. Ame­rykańskie elity świętowały swój triumf urzeczone nową roman­tyczną epoką". Komentatorzy reprezentujący całą szanowaną opinię publiczną z entuzjazmem opiewali sukces metod, które przyjęto, aby zrujnować gospodarkę i prowadzić długą i śmier­telną wojnę przy pomocy pośredników aż do czasu, gdy wyczer­pani mieszkańcy sami obalą niechciany rząd", przy minimal­nych" kosztach dla nas; metod, które pozostawiły ofiarom tej wojny zburzone mosty, uszkodzone elektrownie i zniszczone farmy", dając w ten sposób amerykańskiemu kandydatowi zwy­cięski program" - koniec z ubóstwem mieszkańców Nikaragui" (Time"). Jesteśmy zjednoczeni w radości" z tego wyniku i dumni ze zwycięstwa amerykańskiej fairplay", głosiły nagłówki w New York Timesie".

115

Oficjalna strategia uderzania w „miękkie cele" opierała się na tym, że Stany Zjednoczone kontrolowały niebo nad Nikaraguą i udostępniały wyrafinowane środki łączności siłom terrorystycz­nym atakującym z amerykańskich baz w Hondurasie. Admini­stracja Reagana próbowała użyć metody sprawdzonej przez dyrek­tora CIA Ałlena Dullesa w Gwatemali i rekomendowanej w przypadku Kuby: trzeba wywrzeć nacisk na sojuszników, by od­rzucili prośby o pomoc wojskową, tak by Nikaragua zwróciła się o pomoc do Rosjan i by można ją było potem przedstawić jako mackę finansowanego przez Kreml spisku, mającego nas znisz­czyć. Jednak rząd Nikaragui nie dał się na to nabrać. Dlatego re-aganowska propaganda musiała fabrykować sensacyjne opowie­ści o radzieckich MIG-ach, które stacjonują w nikaraguańskich bazach i zagrażają Stanom Zjednoczonym. To nie jest zaskakują­ce; można oczekiwać, że systemy ogromnej władzy będą uciekać się do kłamstw i oszustw. Bardziej pouczające są reakcje, jakie to wywołało. Jastrzębie" zażądały zbombardowania Nikaragui, co miało być karą za tę nową zbrodnię. Gołębie" skłaniały się do większej ostrożności, kwestionowały wiarygodność doniesień, lecz dodawały, że gdyby były one prawdziwe, to musielibyśmy zbom­bardować Nikaraguę, ponieważ samoloty te byłyby zdolne wystą­pić przeciwko Stanom Zjednoczonym" (senator Paul Tsongas). Bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych byłoby zagrożone, gdy­by Nikaragua otrzymała kilka wysłużonych MIG-ów z lat pięć­dziesiątych do obrony swojego obszaru powietrznego. Natomiast nie było żadnego zagrożenia dla bezpieczeństwa Nikaragui, gdy siły wspierane przez USA atakowały bezbronne cele cywilne, kie­rując się wskazówkami z amerykańskich samolotów kontrolują­cych obszar powietrzny tego kraju. To kolejny przykład logicz­nej nielogiczności".

To, że Nikaragua mogłaby mieć prawo do obrony własnego obszaru powietrznego przed ciągłymi atakami terrorystycznymi ze strony Stanów Zjednoczonych jest niemal nie do pomyślenia. Myśl ta praktycznie nigdy nie została wypowiedziana - co jest zresztą rozsądne, wziąwszy pod uwagę zasadę, że działania USA są z definicji obronne, zatem każda reakcja na nie stanowi agre­sję, podobnie jak było w przypadku wewnętrznej agresji" w Wiet­namie Południowym, kiedy Wietnamczycy napadli" na amerykań-

116

skich obrońców od wewnątrz", w retoryce liberałów Kenne-dy'ego.

Po przywróceniu demokracji w waszyngtońskim stylu i stosow­nych praktyk w gospodarce kraj popadł w jeszcze większą politycz­ną i społeczno-gospodarczą ruinę, ale przestał przyciągać uwagę w Stanach Zjednoczonych. Dziesięć lat po odzyskaniu kontroli przez Stany Zjednoczone połowa aktywnej ekonomicznie ludno­ści wyjechała z kraju, często najodważniejsi, najzdolniejsi, najbar­dziej zdeterminowani", albo legalnie, albo w charakterze nielegal­nej, wędrownej siły roboczej. Przysyłane przez nich pieniądze, a szacuje się, że jest to około 800 milionów dolarów rocznie, są tym, co jeszcze chroni przed niekontrolowanym wybuchem spo­łecznym", informuje czasopismo badawcze Uniwersytetu Jezuic­kiego. Szacuje się również, że produkt krajowy brutto Nikaragui musiałby wzrastać o 5 procent rocznie przez następne pięćdzie­siąt lat, aby wrócić do poziomu produkcji z 1978 roku, zanim na­sze historyczne zacofanie gospodarcze osiągnęło skrajne rozmia­ry na skutek finansowanej przez USA wojny mającej zdławić rewolucję", na skutek rujnującego wpływu późniejszej głobali-zacji" oraz na skutek ogromnej korupcji" wspieranych przez USA rządów po 1990 roku. Ten numer czasopisma pojawił się akurat wtedy, gdy Stany Zjednoczone stały się celem pierwszego międzynarodowego zamachu terrorystycznego na swojej ziemi.205

Inną uderzającą ilustracją dominujących postaw wobec terro­ryzmu jest ostrzeżenie, jakie urzędnicy administracji Busha wy­stosowali dwa miesiące później, że Nikaragua zostanie ukarana, jeżeli w listopadowych wyborach w 2002 roku zwycięży FSLN [Sandinowski Front Wyzwolenia Narodowego - przyp. tłum.], si­ła polityczna, która ośmieliła się stawić opór amerykańskim ata­kom, a zatem nie podziela wartości wyznawanych przez społecz­ność światową". Waszyngton nie może zapomnieć, że Nikaragua stała się schronieniem dla agresywnych politycznych ekstremi­stów" w latach osiemdziesiątych. Jest w tym trochę prawdy - Ma-nagua rzeczywiście stała się schronieniem dla politycznych przy­wódców socjaldemokracji, poetów i pisarzy, znaczących postaci życia religijnego, obrońców praw człowieka oraz innych ludzi uciekających przed szwadronami śmierci i oficjalnymi siłami bez­pieczeństwa państw terrorystycznych zainstalowanych i wspiera-

117

nych przez Waszyngton, podobnie jak Paryż stał się schronieniem przed faszyzmem i stalinizmem w latach trzydziestych. Codzien­nie przypomina nam o tym [schronieniu] ciągła obecność niektó­rych członków kierownictwa FSLN... którzy dopuszczali się tych nikczemności", ostrzegał nikaraguańskich wyborców Departa­ment Stanu. Zważywszy na ich przeszłe dokonania, dlaczego mielibyśmy wierzyć ich twierdzeniom, że się zmienili?... Jesteśmy pewni, że Nikaraguańczycy przemyślą charakter i historię tych kandydatów i dokonają mądrego wyboru".206

Nikaraguańczycy praktycznie nie potrzebowali tych ostrzeżeń. Dzięki swojej historii wiedzieli, że gdyby źle się zachowali i wybra­li niewłaściwy rząd, jak to uczynili w wyborach w 1984 roku, których Stany Zjednoczone nie uznały, ponieważ nie mogły kontrolować ich wyniku (i dlatego wybory te zostały wymazane z historii),207 to Nikaragua zostanie ponownie uznana za państwo wspierające ter­roryzm, co pociągnie za sobą wcale niebagatelne kary.

Cytując cyniczne ostrzeżenia Waszyngtonu, redaktorzy Envio" zauważyli: To pewne, że ci, którzy sięgnęli po broń wtedy, gdy [amerykański] terroryzm państwowy zabijał, torturował, powo­dował zniknięcia ludzi i ograniczał przestrzeń polityczną, będą teraz przemianowani na terrorystów". Niewyobrażalna i wyjąt­kowa tragedia z 11 września z pewnością mogła sprawić wrażenie, że to koniec świata... w zaatakowanym kraju", pisali. Lecz Nika­ragua doświadcza końca świata niemal codziennie [po] spusto­szeniach, jakie amerykański rząd wielokrotnie sprowadzał na ten kraj i naród". Okrucieństwa z 11 września można potępić jako armagedon", lecz Nikaraguańczycy pamiętają, że ich kraj prze­żywał swój armagedon w koszmarnie zwolnionym tempie [podda­ny amerykańskim atakom], a teraz jest pogrążony w jego fatal­nych następstwach", gdy został sprowadzony do pozycji drugiego najbiedniejszego kraju na zachodniej półkuli (za Haiti), rywali­zując z Gwatemalą o to wyróżnienie, i pobił prawdopodobnie światowy rekord koncentracji majątku.208

ród zwycięzców wszystko to zostało w klasyczny sposób wyma­zane z pamięci. Nikaraguę i Salwador pamięta się jako historie względnego sukcesu - właśnie takiego sukcesu, jakiego brakuje nam na Bliskim Wschodzie", co można naprawić, przeprowadza­jąc nową krucjatę na rzecz demokratyzacji".209 Trudno znaleźć

118

choćby jedno zdanie w komentarzach głównego nurtu, które su­gerowałoby, że międzynarodowy terroryzm obciążający konto urzędników obecnej administracji Busha ma jakiś związek z woj­ną z terroryzmem" wypowiedzianą przez nich ponownie 11 wrze­śnia. Wśród czołowych postaci tej wznowionej wojny jest John Negroponte, szef amerykańskiej ambasady w Hondurasie, który był główną bazą wypadową do ataków terrorystycznych w Nika­ragui. Negropontego zasłużenie wybrano, by w ONZ kierował dyplomatyczną częścią obecnej fazy wojny z terroryzmem. Mili­tarną częścią kieruje Donald Rumsfeld, który był specjalnym wy­słannikiem Reagana na Bliskim Wschodzie w okresie, gdy pano­wał tam największy terror, i którego zadaniem było nawiązanie ściślejszych relacji z Saddamem Husajnem. Wojnę z terrory­zmem" w Ameryce Środkowej nadzorował Elliott Abrams. Po przyznaniu się do zarzuconych mu czynów w aferze Iran-con-tras Abrams został ułaskawiony w Wigilię Bożego Narodzenia 1992 roku przez prezydenta Busha I, a Bush II mianował go dyrektorem Biura ds. Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego,... jest to wyższa funkcja kierownicza [polegająca na] nadzorowaniu stosunków arabsko--izraelskich oraz amerykańskich działań na rzecz pokoju w tym nie­spokojnym regionie"210 - to zdanie w świetle faktów brzmi jak z Orwella. Do Abramsa dołączył Otto Reich, oskarżony o prowa­dzenie nielegalnej, tajnej kampanii propagandowej przeciwko Nikaragui; w administracji Busha II Reich został tymczasowym asystentem sekretarza stanu do spraw Ameryki Łacińskiej, a na­stępnie desygnowano go na specjalnego wysłannika do spraw ca­łej zachodniej półkuli. W miejsce Reicha stanowisko asystenta se­kretarza stanu objął Roger Noriega, który służył w Departamencie Stanu za czasów administracji Reagana i pomagał kształtować za­ciekle antykomunistyczną politykę wobec Ameryki Łacińskiej", czyli, w wolnym tłumaczeniu, operacje terrorystyczne.211

Sekretarz stanu Powell, przedstawiany teraz jako umiarkowa­ny przedstawiciel obecnej administracji, służył w latach osiemdzie­siątych jako doradca ds. bezpieczeństwa narodowego w ostatniej fazie terroru, okrucieństw i podważania dyplomacji w Ameryce Środkowej oraz wsparcia dla reżimu apartheidu w Afryce Połu­dniowej. Jego poprzednik, John Poindexter, odpowiadał za prze-

119

stępcze działania ujawnione w aferze Iran-contras i w 1990 roku został skazany na podstawie pięciu zarzutów o ciężkie przestępstwa (wyrok ten został unieważniony głównie ze względów formal­nych). Bush II mianował go dyrektorem prowadzonego przez Pentagon programu Totalnego Rozpoznania Informacyjnego (Total Information Awareness), który sprawi, jak zauważa ACLU [Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich - przyp. tłum.], że każdy Amerykanin - od farmera z Nebraski po bankiera z Wall Street - znajdzie się pod wirtualną lupą wszechpotężnego apara­tu bezpieczeństwa narodowego".212 Reszta tej listy jest w więk­szości podobna.

Nikaraguańczycy mieli szczęście w pierwszej fazie wojny z ter­roryzmem". Przynajmniej mieli armię, która mogła ich bronić przed sponsorowanym przez inne państwo terroryzmem. W są­siednich krajach terrorystami byli funkcjonariusze aparatu bezpie­czeństwa. W połowie lat osiemdziesiątych, gdy okrucieństwa osią­gnęły szczytowe nasilenie, Salwador stał się głównym odbiorcą amerykańskiej pomocy i szkoleń wojskowych (nie licząc Izraela i Egiptu). Kongres narzucił warunki dotyczące praw człowieka na pomoc dla Gwatemali, co zmusiło reaganowców do skorzysta­nia z usług międzynarodowej siatki terrorystycznej obejmującej ar­gentyńskich neonazistów (do czasu, gdy ich obalono we własnym kraju), Izrael, Tajwan oraz innych doświadczonych w zwalcza­niu terroryzmu". Udręczenie i wyniszczenie ludności cywilnej by­ło w konsekwencji znacznie większe.

Redaktorzy „Envio" dodają, że w grudniu 1989 roku rząd George'a Busha seniora przeprowadził inwazję na Panamę, ope­rację wojskową, w czasie której bombardowano obszary cywilne i zabito tysiące Panamczyków tylko po to, by wypłoszyć jednego człowieka, Manuela Noriegę. Czyż nie był to terroryzm państwo­wy?"213 Słuszne pytanie, chociaż używa się znacznie mocniejszych słów, gdy sprawcy takich działań nie mają dostatecznej władzy, by mogli sami pisać historię.

Choć takie zbrodnie rutynowo znikają" z pamięci zwycięzców, ofiary o nich nie zapominają. Panamczycy także - gdy potępiali ata­ki z 11 września, pamiętali o śmierci prawdopodobnie tysięcy nie­szczęśników podczas operacji Just Cause" (Słuszna Sprawa"), mającej na celu uprowadzenie nieposłusznego zbira, którego na

120

Florydzie skazano na karę dożywotniego więzienia za zbrodnie po­pełnione w większości wtedy, gdy był opłacany przez CIA. Pe­wien dziennikarz zauważył: Jak bardzo podobne [są ofiary z 11 września] do tych chłopców i dziewcząt... do tych niewinnych ma­tek, dziadków i drobnych staro winek... [gdy] terroryzm nazwano »słuszną sprawą«, a terrorystę wyzwolicielem".214

Być może takie wspomnienia mogą w części wyjaśnić niezwy­kle niski poziom międzynarodowego poparcia dla amerykań­skich bombardowań Afganistanu. W Ameryce Łacińskiej, która najdłużej doświadczała przemocy Stanów Zjednoczonych, popar­cie było najmniejsze, prawie niedostrzegalne. Mieszkańcom Ame­ryki Łacińskiej nie trzeba o pewnych sprawach przypominać, bo jak stwierdził Carlos Salinas, były dyrektor ds. relacji z rządami w Amnesty International, oni wiedzą lepiej niż zapewne większość ludzi, że rząd Stanów Zjednoczonych jest jednym z największych sponsorów terroryzmu".215

Łatwo jest odrzucić opinię świata jako głos bez znaczenia" przesycony paranoicznym antyamerykanizmem", łatwo, ale mo­że niezbyt mądrze.

121

Rozdział 5

Iracki łącznik

Po ośmiu latach bardziej reakcyjne skrzydło administracji Reagana i Busha I odzyskało władzę w kontestowanych wyborach w 2000 roku. Jego przedstawiciele uznali, że zamach z 11 września daje im możliwość jeszcze intensywniejszych dzia­łań na rzecz dawnych celów, ściśle według scenariusza z poprzed­niej kadencji.

SCENARIUSZ MIĘDZYNARODOWY

Dla George'a Busha młodszego specjaliści PR i autorzy przemó­wień stworzyli wizerunek prostego człowieka, który ma bezpo­średnie połączenie z niebem, ufa swoim instynktom", gdy dziel­nie kroczy do przodu, aby oczyścić świat ze złoczyńców", kierując się swoimi wizjami" i marzeniami" -jest to karykatura antycz­nych eposów i bajek dla dzieci, z domieszką westernu. Za pierw­szym razem wizerunek stworzony dla przywódcy niewiele się róż­nił, a retoryka była nie mniej żarliwa: wszystkie państwa muszą się zjednoczyć w walce z nikczemną plagą terroryzmu" (Reagan), a zwłaszcza z międzynarodowym terroryzmem wspomaganym przez państwa, zarazą rozsiewaną przez zdeprawowanych wro­gów cywilizacji", która stanowi powrót do barbarzyństwa w dzi­siejszej epoce" (George Shultz).216

123

Natychmiast powinny się pojawić istotne pytania: co stanowi terroryzm? czym różni się on od agresji i oporu?. Obowiązujące od­powiedzi wiele wyjaśniają, lecz pytania te nigdy nie stały się przed­miotem publicznej dyskusji. Przyjęto wygodną definicję: terrory­zmem jest to, co nasi przywódcy uznają za terroryzm. Kropka. Ta praktyka trwa nadal po wznowieniu wojny z terroryzmem.217

W latach osiemdziesiątych dwoma głównymi ogniskami wojny z terroryzmem" były Ameryka Środkowa oraz region bliskow-schodnio-śródziemnomorski. W Ameryce Środkowej, jak pisałem wcześniej, wojna z terroryzmem natychmiast przeobraziła się w barbarzyńską wojnę terrorystyczną, uznaną za wielki sukces i wymazaną z historii. Na Bliskim Wschodzie, jak zobaczymy, do­wódcy z Waszyngtonu i ich miejscowi wspólnicy także odpowiada­li za zbrodnie daleko przewyższające wszystko, co zarzucano ich oficjalnym wrogom. Te fakty są szczególnie godne uwagi, ponie­waż pojedyncze akty terroru, przeciwko którym występowali, zo­stały wyolbrzymione przez ich systemy propagandowe do takich rozmiarów, że w połowie lat osiemdziesiątych były głównymi wia­domościami roku. Zaiste imponujące osiągnięcie.

W innym miejscu świata w czasach Reagana na południowo­afrykańskim sojuszniku Waszyngtonu spoczywała główna odpo­wiedzialność za ponad 1,5 miliona ofiar śmiertelnych oraz znisz­czenia na sumę 60 miliardów dolarów w niedawno wyzwolonych portugalskich koloniach -Angoli i Mozambiku. Według szacun­ków UNICEF-u liczba ofiar śmiertelnych wśród niemowląt i ma­łych dzieci w tych dwóch krajach wynosiła od 150 tysięcy do 850 tysięcy tylko w 1988 roku; w ten sposób odwrócony został trend z pierwszych lat po uzyskaniu niepodległości, głównie w wyniku zastosowania broni masowego terroryzmu". I to wszystko, nie licząc działań Republiki Południowej Afryki w jej własnych grani­cach, gdzie broniła cywilizacji przed atakami Afrykańskiego Kon­gresu Narodowego Nelsona Mandeli, jednej z bardziej znanych grup terrorystycznych" według raportu Pentagonu z 1988 roku. Tymczasem reaganowcy uchylili się od sankcji wobec RPA, zwięk­szyli obroty handlowe z tym krajem i zapewnili mu cenne wspar­cie dyplomatyczne.218

Jedno z przedsięwzięć obecnie rządzącej ekipy zyskało duży rozgłos: sukces CIA i jej współpracowników w latach osiemdzie-

124

siątych w rekrutacji radykalnych islamistów i zorganizowaniu ich w siłę wojskową i terrorystyczną. Według Zbigniewa Brze­zińskiego, doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego w ad­ministracji Cartera, chodziło o wciągnięcie Rosjan w afgańską pu­łapkę", początkowo poprzez tajne operacje, które popchnęłyby ich do inwazji na Afganistan. Według bardzo dobrze zorientowa­nego analityka, Raymonda Garthoffa, reakcja Cartera i Brze­zińskiego na późniejszą inwazję była oparta na całkowicie błęd­nej interpretacji rosyjskiej decyzji o interwencji. Rosjanie podjęli tę decyzję niechętnie, a przyświecały im ograniczone, obronne ce­le, co obecnie zostało jednoznacznie ustalone na podstawie ra­dzieckich archiwów", pisze Garthoff. Dla reaganowców, którzy ob­jęli urząd rok później, jedynym celem", ciągnie Garthoff, było wykrwawienie i napiętnowanie Sowietów w międzynarodowej opinii publicznej". Bezpośrednim skutkiem była wojna, która spustoszyła Afganistan, a przyniosła jeszcze gorsze skutki, gdy Rosjanie się wycofali, a władzę przejęli dżihadyści Reagana. Dłu­gofalowym skutkiem były dwie dekady terroru i wojny domo­wej. W latach osiemdziesiątych istniało zagrożenie, że dojdzie do czegoś jeszcze gorszego, gdy wspierane przez CIA wypady afgańskich partyzantów i sabotażystów na terytorium sowieckie niemal sprowokowały wielką wojnę radziecko-pakistańską, je­żeli nie radziecko-amerykańską", co miałoby nieprzewidywalne konsekwencje.219

Po wycofaniu się Rosjan organizacje terrorystyczne zwerbowa­ne, uzbrojone i wyszkolone przez Stany Zjednoczone oraz ich so­juszników (wśród nich Al-Kaida i podobni dżihadyści) skierowały swoją uwagę gdzie indziej - zaogniły konflikt indyjsko-pakistań-ski bezprecedensową ofensywą terrorystyczną w Indiach w mar­cu 1993 roku" i wielokrotnie spychały cały region na krawędź wojny nuklearnej w późniejszych łatach, gdy konflikt się rozprze­strzeniał. Miesiąc wcześniej powiązanym grupom niemal udało się wysadzić budynek World Trade Center dzięki zastosowaniu me­tod wyłożonych w podręcznikach CIA". Ustalono, że zamach za­planowali zwolennicy szejka Omara Abdela Rahmana, któremu CIA pomogła wjechać do Stanów Zjednoczonych i zapewniała ochronę na terenie kraju.220 Innych konsekwencji na całym świe­cie nie trzeba przypominać.

125

Przynajmniej częściowo znane jest też długotrwałe wsparcie dla Saddama Husajna, jakiego udzielała mu obecnie rządząca ekipa, często tłumaczone obsesją na punkcie Iranu. Polityki tej nie zmie­niono po kapitulacji Iranu w wojnie iracko-irańskiej ze względu na nasz obowiązek wspierania amerykańskich eksporterów", wy­jaśniał Departament Stanu na początku lat dziewięćdziesiątych -dodając zwyczajowe frazesy o tym, jak pomoc dla Saddama wzmoc­ni przestrzeganie praw człowieka, stabilność w regionie i pokój. W październiku 1989 roku, na długo po zakończeniu wojny z Ira­nem i ponad rok po zagazowaniu Kurdów przez Saddama, pre­zydent Bush I wydał dyrektywę w sprawie bezpieczeństwa naro­dowego, w której stwierdzał, że normalne stosunki między Stanami Zjednoczonymi a Irakiem będą służyć naszym długoter­minowym interesom i sprzyjać stabilizacji zarówno w rejonie Za­toki Perskiej, jak i na Bliskim Wschodzie". Wkrótce potem, przy okazji inwazji na Panamę, zniósł zakaz pożyczek dla Iraku.

Stany Zjednoczone zaoferowały Irakowi dostawy dotowanej żywności, której reżim Saddama bardzo potrzebował po zniszcze­niu kurdyjskich upraw, a także zaawansowane technologie i czyn­niki biologiczne, dające się przystosować do produkcji broni ma­sowego rażenia. Ciepły klimat tych relacji dał się zauważyć, gdy delegacja senatorów pod przywództwem lidera większości i przy­szłego republikańskiego kandydata na prezydenta, Boba Dole'a, odwiedziła Saddama w kwietniu 1990 roku. Senatorowie prze­kazali pozdrowienia od prezydenta Busha i zapewnili Saddama, że rząd Stanów Zjednoczonych nie robi mu żadnych problemów, tworzy je tylko arogancka i rozpieszczona prasa". Senator Alan Simpson radził Saddamowi, żeby zaprosił dziennikarzy, aby sa­mi się przekonali", i w ten sposób sprostował ich błędne wyobra­żenia. Dole zapewnił Saddama, że komentator Yoice of America", który go krytykował, został zwolniony.221

Saddam nie był jedynym potworem, który zdobył uznanie obec­nie rządzącej ekipy. Wśród innych byli Ferdinand Marcos, Baby Doc" Duvalier i Nicolae Ceaucescu; wszyscy zostali obaleni od we­wnątrz, mimo silnego poparcia Stanów Zjednoczonych trwające­go do chwili, gdy ich los był przesądzony. Do innych ulubieńców zaliczał się prezydent Indonezji Suharto, rywalizujący w barba­rzyństwie z Saddamem. Pierwszą głową państwa, którą uhono-

126

rowano wizytą w Białym Domu po objęciu urzędu przez Busha starszego był Mobutu Sese Seko z Zairu, następny wysokiej ran­gi zabójca, oprawca i grabieżca. Dyktatorzy z Korei Południowej również cieszyli się mocnym poparciem Waszyngtonu do czasu, gdy wojskowe rządy wspierane przez USA zostały ostatecznie obalone w 1987 roku przez powszechny ruch społeczny. Nawet po­mniejsi kryminaliści mogli być pewni ciepłego przyjęcia, jeżeli tylko spełniali swoje zadanie. Sekretarz stanu Shultz był tak za­chwycony Manuelem Noriegą, że poleciał do Panamy, aby mu pogratulować, gdy ten wygrał wybory dzięki fałszerstwom i prze­mocy, i wychwalał tego gangstera za zainicjowanie procesu de­mokratyzacji". Później Noriegą przestał być przydatny w wojnie contras i w innych przedsięwzięciach, i przesunięto go do kate­gorii złych" - choć podobnie jak Saddam najcięższe zbrodnie miał już za sobą. Następnie stał się celem inwazji i został upro­wadzony z Ambasady Watykanu w operacji Słuszna Sprawa",

0 której skutkach już wspominałem.222

Niektórzy z tych władców z pewnością dorównywali Sadda-mowi w wewnętrznym terrorze. Ceaucescu stanowi pouczający przypadek. Pod jego rządami ludzie żyli w strachu przed bu­dzącymi grozę siłami bezpieczeństwa, znanymi z bezwzględności

1 barbarzyństwa. Tydzień po jego obaleniu w niespodziewanej powszechnej rewolcie w grudniu 1989 roku Washington Post" opisywał, jak Ceauc,escu zniszczył gospodarczą, intelektualną i artystyczną tkankę Rumunii", w koszmarny sposób naruszając prawa człowieka".

Prezydent Bush II wił prawdę, gdy w stylu Kennedy'ego" przemawiał na Placu Wyzwolenia w Bukareszcie i sławił naród, który zaledwie dwanaście lat temu obalił okrutnego tyrana, Ni-colae Ceaucescu". Był to wzruszający moment: Stojąc w ulew­nym deszczu, w czarnym płaszczu i z odkrytą głową, Bush rzekł: »Wy znacie różnicę między dobrem a złem, bo widzieliście oblicze zła. Naród rumuński rozumie, że agresywnych dyktatorów nie można ułagodzić ani zignorować. Trzeba się im zawsze przeciw­stawiać*".223

Prezydent i jego wielbiciele nie wspomnieli o tym, w jaki spo­sób jego ojciec i bezpośredni współpracownicy honorowali zale­cenie, że okrutnym tyranom, takim jak Ceaugescu, trzeba się

127

zawsze przeciwstawiać". Odpowiedź okazuje się znajoma: udzie­lając im wsparcia. Konfrontujemy się z obliczem zła", wyciągając do niego przyjazną dłoń - przynajmniej gdy możemy coś na tym zyskać. Właśnie cytowany artykuł z Washington Post", który uka­zał się zaraz po rumuńskiej rewolucji, słusznie stwierdzał: Miło, że prezydent Bush [I] zaproponował nawiązanie stosunków dyplo­matycznych z pośpiesznie zorganizowaną Radą Ocalenia Naro­dowego [Rumunii], ale nie rozgrzesza to Zachodu z tego, że po­magał utrzymać tego tyrana w ostatnich latach" - stwierdzenie to najwyraźniej podzieliło los innych niedopuszczalnych spostrze­żeń na temat realnego świata.

W 1983 roku wiceprezydent Bush wyraził swój podziw dla po­litycznego i gospodarczego postępu, jaki dokonał się dzięki Ceaucescu, oraz dla jego szacunku dla praw człowieka". Dwa la­ta później ambasador Reagana musiał ustąpić ze stanowiska, gdyż Waszyngton miał zastrzeżenia do jego troski o prawa człowieka. Wkrótce potem sekretarz stanu Shultz chwalił Rumunię jako kraj dobrych komunistów", nagradzając Ceaucescu wizytą i przywile­jami gospodarczymi. Tak toczyły się sprawy aż do chwili, gdy ty­ran został obalony - przez samych Rumunów - podobnie jak w przy­padku innych zabójców i oprawców w otoczeniu Reagana i Busha.

Gdy tylko ulubiony „dobry komunista" został wyeliminowany, Waszyngton oświadczył, że Rumunia zdjęła z siebie okropny cię­żar"; jednocześnie zniósł zakaz pożyczek dla Saddama Husajna, aby zwiększyć amerykański eksport i ustawić nas w lepszej pozy­cji do rozmów z Irakiem na temat przestrzegania praw człowie­ka w tym kraju", wyjaśniał z powagą Departament Stanu.224

Jak zawsze amerykańskie władze potrafią sobie śmiało przypi­sać zasługi za obalenie tyranów, których wspierały do samego końca. Saddam Husajn dołączył do panteonu przegranych bru­talnych dyktatorów" obalonych przez Stany Zjednoczone, ogłosił z dumą Donald Rumsfeld i wliczył do tego panteonu również Ceaucescu. W tym samym dniu, w którym Rumsfeld wygłosił to oświadczenie, Paul Wolfowitz wyjaśnił, że jego miłość do demo­kracji dojrzewała w formatywnych latach w administracji Reaga­na, gdy był główną osobą do spraw azjatyckich w Departamen­cie Stanu", gdzie wychwalał potwornego Suharto oraz popierał brutalnego i skorumpowanego Marcosa, których upadek, jak te-

128

raz twierdzi, pokazuje, że demokracja potrzebuje bodźca ze stro­ny Stanów Zjednoczonych"225 - wspierających Marcosa aż do chwili, gdy nie dało się go już dłużej utrzymać w obliczu po­wszechnej opozycji, do której dołączyły nawet warstwy bizneso­we i armia. Inne przykłady są równie przekonujące.

Gdy łajdacka galeria dawnych przyjaciół odchodzi w zapomnie­nie, ich miejsce zajmują nowi ulubieńcy. Wśród nich dyktatorzy z Azji Środkowej - Islam Karimow z Uzbekistanu, Saparmurad Nijazow z Turkmenistanu i inni - którzy stali się jeszcze bardziej brutalni i despotyczni, gdy uznano ich za uczestników wypowie­dzianej na nowo wojny z terroryzmem"; wzmacniają oni pozy­cję Stanów Zjednoczonych w regionie o sporych bogactwach na­turalnych i dużym znaczeniu strategicznym. W innym zakątku świata zasobnym w upragnioną ropę, Gwinei Równikowej, jest Teodoro Obiang, który zajmuje wysokie miejsce w rankingu krwa­wych tyranów i został stosownie przyjęty, z pełnymi honorami, przez prezydenta Busha we wrześniu 2002 roku, tuż zanim został ponownie wybrany na siedmioletnią kadencję, zdobywając 97 pro­cent głosów.

Entuzjastycznie przyjęto też Algierię, którą już wcześniej chwa­lił Departament Stanu Clintona za jej osiągnięcia w walce z ter­roryzmem - to znaczy za jej potworny terroryzm państwowy. Bush wspiął się na wyżyny poparcia dla terroru i tortur, oferując algierskiemu rządowi pomoc wojskową i innego rodzaju wspar­cie. Waszyngton może się wiele nauczyć od Algierii w kwestii sposobów walki z terroryzmem", dowiadujemy się od Williama Burnsa, amerykańskiego asystenta sekretarza stanu ds. Bliskiego Wschodu. Pan Burns ma rację", skomentował Robert Fisk, Ame­ryka może się wiele nauczyć od Algierczyków", między innymi barbarzyńskich technik tortur, które Fisk i kilku innych dzienni­karzy ujawniają od lat, a których stosowanie potwierdzają teraz uciekinierzy z algierskiej armii w Londynie i Paryżu. Zamordo­wano blisko 200 tysięcy Algierczyków w jedenaście lat, odkąd wojsko unieważniło pierwsze demokratyczne wybory w tym kra­ju, gdyż wygrała je partia islamska", pisze Lara Marlowe. Jeże­li Algieria ma być wzorem dla Stanów Zjednoczonych, jak prze­ciwstawiać się muzułmańskim fundamentalistom, to niech Bóg

ma nas w swojej opiece".226

129

Powyższe przykłady pokazują, z jaką konsekwencją ludzie obec­nie sprawujący władzę prowadzą politykę zagraniczną. W polity­ce wewnętrznej są równie konsekwentni.

SCENARIUSZ WEWNĘTRZNY

Za rządów Reagana utrzymywały się stosunkowo słabe wyniki go­spodarcze z lat siedemdziesiątych. Ze wzrostu korzystali przede wszystkim bardzo zamożni, inaczej niż w złotej epoce" w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, gdy korzystali z niego wszyscy. Za rządów Reagana-Busha płace realne stały w miejscu lub ma­lały, podobnie jak świadczenia socjalne; zwiększyła się liczba godzin pracy, a pracodawcom pozwolono lekceważyć ochronę organizacji pracowniczych. Oczywiście taka polityka nie cieszyła się popularnością. W ostatnich dniach administracji Busha seniora Reagan był obok Nixona najmniej popularnym żyjącym byłym prezydentem.227

W takich warunkach niełatwo utrzymać polityczną władzę. Jest tylko jedna dobra metoda - wzbudzić strach. Stosowano tę takty­kę przez wszystkie lata rządów Reagana-Busha, gdy władze wycią­gały z zanadrza jednego diabła za drugim, żeby nastraszyć ludzi i skłonić ich do posłuszeństwa.

Zagrożenia dla Amerykanów w czasie pierwszej wojny z terro­ryzmem były ogromne. W listopadzie 1981 roku libijscy zabójcy przemierzali ulice Waszyngtonu, by zgładzić prezydenta, który dzielnie pognębił drania Kadafiego. Od pierwszej chwili amery­kański rząd zdawał sobie sprawę, że Libia jest bezbronnym wor­kiem treningowym i dlatego dążył do konfrontacji, w której mo­głoby zginąć wielu Libijczyków, licząc na reakcję Libii, którą można by się posłużyć do wzbudzenia strachu.

Zanim Amerykanie zdążyli odetchnąć z ulgą, że prezydentowi udało się wywinąć z rąk libijskich zabójców, Kadafi znowu ruszył - tym razem najechał na Sudan, pokonując prawie tysiąc kilome­trów przez pustynię, a siły powietrzne Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników przyglądały się temu bezradnie. Podobno Kada­fi uknuł też spisek mający na celu obalenie rządu w Sudanie; spi­sek tak misterny, że wywiady sudański i egipski nic o nim nie wie­działy, co odkryło paru amerykańskich dziennikarzy, którzy zadali

130

sobie trud, żeby zbadać sprawę. Późniejszy pokaz siły Stanów Zjednoczonych pozwolił sekretarzowi stanu Shultzowi ogłosić, że Kadafi jest z powrotem w swojej klatce, tam gdzie jego miejsce", gdyż Reagan zareagował szybko i zdecydowanie", demonstrując kowbojską siłę", która tak urzekła pełnych uwielbienia intelek­tualistów (Paula Johnsona, w tym przypadku). Incydent ten szyb­ko poszedł w zapomnienie, gdy spełnił już swoje zadanie.228

Akurat gdy pierwsze zagrożenie ze strony Libii zaczęło ustę­pować, pojawiło się następne niebezpieczeństwo, jeszcze poważ­niejsze - baza powietrzna na Grenadzie, którą mogliby wykorzy­stać Rosjanie, żeby zbombardować Stany Zjednoczone. Na szczęście amerykański przywódca w ostatniej chwili przybył na ratunek. Po odrzuceniu propozycji pokojowej ugody na swoich warun­kach Waszyngton wysłał 6000 żołnierzy z elitarnych jednostek, którzy pokonali opór kilkudziesięciu lekko uzbrojonych kubań­skich robotników budowlanych w średnim wieku, więc wreszcie mogliśmy stanąć z podniesionym czołem", jak ogłosił waleczny kowboj z Białego Domu.229

Lecz zagrożenie nie minęło. Wkrótce na horyzoncie pojawili się Nikaraguańczycy wymachujący swoimi egzemplarzami Mein Kampf, zaledwie dwa dni jazdy samochodem z Harlingen w Tek­sasie. Na szczęście główny dowódca sił zbrojnych, mając w pa­mięci postawę Churchilla wobec nazistów, nie poddał się i zdołał odeprzeć groźne hordy, chociaż zaopatrywał je Kadafi, pragną­cy usunąć Amerykę ze świata".230

Gdy w 1986 roku Biały Dom zabiegał o poparcie Kongresu dla zmasowanego ataku na Nikaraguę, ponownie wyczarowano libijskie zagrożenie, dokonując krwawych prowokacji w zatoce Sidra, po których nastąpiły bombardowania Libii w porze naj­większej oglądalności w telewizji; zabito wtedy dziesiątki ludzi, bez żadnego wiarygodnego pretekstu. Oficjalne stanowisko było takie, że Artykuł 51 Karty Narodów Zjednoczonych daje nam prawo do użycia siły w samoobronie przed przyszłym atakiem". Było to chyba pierwsze wyraźne sformułowanie doktryny wojny prewencyjnej"; był to również koniec nadziei na świat porządku i prawa, jeśli w ogóle traktowano te nadzieje poważnie. A trakto­wano je poważnie. Anthony Lewis, komentator prawny w New York Timesie", chwalił administrację Reagana za oparcie się na

131

prawnym argumencie, że przemoc wobec wielokrotnych spraw­ców przemocy jest uzasadnionym działaniem w samoobronie". Wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby inni byli dostatecznie silni, żeby przyjąć doktrynę Reagana-Lewisa.231

Tak sprawy toczyły się przez całą dekadę. Branża turystyczna w Europie przeżyła okresowy kryzys, gdyż Amerykanie bali się latać do europejskich miast, bo mogliby zostać zaatakowani przez szalonych Arabów lub inne demony. Ogromne zagrożenia wymy­ślano także w kraju. Przestępczość w Stanach Zjednoczonych nie różni się bardzo od przestępczości w innych krajach uprzemysło­wionych. Jednak strach przed przestępczością jest znacznie więk­szy. To samo dotyczy narkotyków -jest to problem w innych kra­jach, a bezpośrednie zagrożenie dla naszego istnienia w USA. Polityczni przywódcy z łatwością wykorzystują media, by podsy­cić strach przed takimi czy innymi zagrożeniami. Kampanie stra­chu organizowane są cyklicznie, w zależności od wewnętrznych, po­litycznych potrzeb. Rasistowski wyskok Busha I w sprawie Williego Hortona podczas kampanii wyborczej w 1988 roku jest tego słyn­ną ilustracją.

Wojna narkotykowa", wypowiedziana ponownie we wrześniu 1989 roku, jest następnym uderzającym przykładem. Mimo świad­czących przeciwko temu mocnych dowodów rząd dramatycznie ogłosił, że latynoscy handlarze narkotyków stanowią zagrożenie dla amerykańskiego społeczeństwa. Urzędnicy mogli być pewni, że ta taktyka przyniesie sukces, wyjaśniał Hodding Carter, dzienni­karz i redaktor, były asystent sekretarza stanu w administracji Cartera. To jasne jak słońce", pisał, że mass media w Ameryce mają nieodpartą skłonność, by zatańczyć tak, jak Biały Dom -każdy Biały Dom - im zagra".

Kampania antynarkotykowa okazała się wielkim sukcesem -poza tym, że nie wpłynęła na zażywanie narkotyków. Strach przed narkotykami natychmiast stał się największym ze społecznych lę­ków. Przygotowano w ten sposób grunt do zintensyfikowanej ak­cji usuwania zbytecznych ludzi z miejskich ulic i umieszczania ich w nowych, na gwałt budowanych więzieniach; a także do opera­cji Słuszna Sprawa", chlubnej inwazji na Panamę, którą uzasad­niano między innymi tym, że Noriega był zamieszany w handel narkotykami. W tym samym czasie administracja Busha groziła

132

Tajlandii surowymi sankcjami, jeżeli wprowadzi bariery dla im­portu znacznie bardziej śmiercionośnej substancji wytwarzanej w Stanach Zjednoczonych - tytoniu. Ale te wydarzenia przebie­gały bez rozgłosu.

W przypadku Panamy również istniał miażdżący argument prawny za inwazją. Thomas Pickering, amerykański ambasador przy ONZ, pouczył Radę Bezpieczeństwa, że Artykuł 51 Karty Narodów Zjednoczonych pozwala na użycie siły zbrojnej w obro­nie kraju, w obronie naszych interesów i naszego narodu" oraz na podjęcie środków, które zapobiegną temu, by z terytorium da­nego kraju przemycano narkotyki do USA" - w tym przypadku polegających na przywróceniu białej elity bankierów i biznesme­nów, z których wielu było podejrzewanych o handel narkotyka­mi i pranie brudnych pieniędzy, co zresztą wkrótce się potwier­dziło, jak donosiły amerykańskie agencje rządowe.232

Przez cały czas argumenty prawne stosowano zgodnie z zasa­dą wyłożoną przez wybitnego izraelskiego męża stanu Abbę Eba-na: określając podstawę prawną" działania, które chcemy pod­jąć, możemy posuwać się do tyłu, od pożądanego działania do prawnego uzasadnienia".233

Scenariusz ten był dość ściśle przestrzegany, gdy praktycznie ci sami ludzie zdobyli polityczną władzę w wyborach w 2000 roku. W 1981 roku połączyli ogromny wzrost wydatków wojskowych z obniżeniem podatków, kalkulując, że narastająca histeria z po­wodu powstałego deficytu wytworzy silną presję, by obciąć wy­datki federalne [na cele socjalne], i w ten sposób być może po­zwoli tej administracji zrealizować jej zamierzenie, jakim jest wycofanie się z Nowego Ładu". Bush II postąpił zgodnie z tym wzorcem - wprowadził cięcia podatków, na których niezmiernie skorzystali bardzo bogaci, i przeforsował największy wzrost wy­datków federalnych w ostatnich dwudziestu latach"234, w większo­ści na cele wojskowe, a stąd pośrednio na przemysł zaawansowa­nych technologii.

Deficyt finansów publicznych wymaga dyscypliny fiskalnej", co przekłada się na cięcia wydatków na świadczenia socjalne dla spo­łeczeństwa. Ekonomiści rządowi szacują, że amerykańskiej admi­nistracji brakuje w tej chwili 44 bilionów dolarów. Analiza zawie­rająca te szacunki miała stać się częścią dorocznego raportu

133

budżetowego opublikowanego w lutym 2003 roku, ale ją usu­nięto, być może dlatego, że przewidywała, iż zmniejszenie defi­cytu będzie wymagało ogromnej podwyżki podatków, a Bush włśnie starał się przeforsować ich następną obniżkę, znowu korzystną głównie dla bogatych. Prezydent Bush pracuje niestrudzenie nad tym, by pogłębić naszą dziurę budżetową", zauważają ekono­miści Laurence Kotlikoff i Jeffrey Sachs, pisząc o ogromnym, przewidywanym deficycie finansów publicznych. W rezultacie, jak twierdzą, dojdzie do ogromnych cięć przyszłych świadczeń z ubezpieczeń społecznych i systemu opieki zdrowotnej Medi-care". Rzecznik Białego Domu Ari Fleischer zgodził się z wyli­czeniem deficytu na 44 biliony dolarów i pośrednio uznał traf­ność całej analizy: Nie ma wątpliwości, że systemy ubezpieczeń społecznych i opieki zdrowotnej Medicare przerzucą na [przy­szłe] pokolenia przygniatający dług, jeżeli polityczni decydenci nie zajmą się poważnie reformą tych systemów" - co nie oznacza finansowania ich z progresywnych podatków. Problem ten po­głębia jeszcze poważny kryzys finansowy poszczególnych stanów i miast.235

Redaktorzy statecznego „Financial Timesa" jedynie stwier­dzają rzecz oczywistą", komentuje ekonomista Paul Krugman, gdy piszą, że bardziej skrajni republikanie", którzy są u steru, najwyraźniej chcą zrujnować finanse publiczne, co stworzyłoby kuszącą perspektywę wprowadzenia [cięć wydatków socjalnych] tyl­nymi drzwiami". Przeznaczone do rozbiórki, twierdzi Krugman, są systemy opieki zdrowotnej Medicaid i Medicare oraz system ubezpieczeń społecznych, lecz zagrożone są także inne progra­my socjalne, które powstały w ostatnim stuleciu, by chronić ludzi przed bezwzględnym działaniem prywatnej władzy.236

Cele likwidacji programów socjalnych wykraczają daleko poza koncentrację majątku i władzy. Ubezpieczenia społeczne, szkoły publiczne i inne tego rodzaju odstępstwa od słusznej drogi", któ­rą amerykańska siła militarna ma narzucić światu, jak się to szcze­rze deklaruje, oparte są na nikczemnych doktrynach, do których należy zgubne przekonanie, że powinniśmy jako społeczność troszczyć się o to, czy niepełnosprawnej wdowie w innej części mia­sta uda się przeżyć dzień lub czy dziecko z sąsiedztwa będzie mia­ło szansę na przyzwoitą przyszłość. Te szkodliwe doktryny opie-

134

rają się na zasadzie współczucia, uznawanej przez Adama Smitha i Davida Hume'a za istotę ludzkiej natury -jest to zasada, która mu­si wynikać z rozumu. Prywatyzacja przynosi inne korzyści. Jeżeli emerytury, opieka zdrowotna i inne środki przetrwania ludzi pra­cy uzależnione są od giełdy, to są oni zainteresowani podkopywa­niem własnych interesów: sprzeciwiają się podwyżkom płac, wpro­wadzaniu regulacji dotyczących zdrowia i bezpieczeństwa oraz innym działaniom umniejszającym zyski ich dobroczyńców, na których muszą polegać w sposób przywodzący na myśl feudalizm.

Po gwałtownym wzroście popularności prezydenta po 11 wrze­śnia badania opinii publicznej ujawniły rosnące niezadowolenie z polityki społecznej i gospodarczej urzędującej administracji. Jeżeli środowisko Busha chciało utrzymać polityczną władzę, to było praktycznie zmuszone przyjąć strategię, którą Anatol Lie-ven nazywa klasyczną nowożytną strategią zagrożonej prawico­wej oligarchii, polegającą na obróceniu masowego niezadowole­nia w nacjonalizm"237; zresztą strategia ta przyszła tym ludziom z łatwością, gdyż stosowali ją z powodzeniem w czasie pierwszych dwunastu lat swojego urzędowania.

Strategię tę zarysował Karl Rove, główny doradca polityczny: w listopadzie 2002 roku republikanie muszą wyjść do ludzi z kwe­stią bezpieczeństwa narodowego", ponieważ wyborcy ufają partii republikańskiej", bo ona chroni Amerykę". Podobnie, wyjaśniał Rove, w kampanii prezydenckiej w 2004 roku trzeba przedstawić Busha jako przywódcę czasu wojny. Dopóki doniesienia me­dialne i potyczki polityczne w lecie były zdominowane przez spra­wy krajowe, Bush i jego republikanie tracili popularność", za­uważył główny komentator ds. międzynarodowych agencji prasowej UPI. Lecz bezpośrednie zagrożenie" ze strony Iraku po­jawiło się w samą porę, we wrześniu 2002 roku. Znając swoją sła­bość w sprawach wewnętrznych, administracja próbuje utrzy­mać i powiększyć swoją władzę, stosując awanturniczą politykę międzynarodową, wprowadzając nowe, radykalne strategie mili­tarne zakładające możliwość uderzeń wyprzedzających oraz dą­żąc do wygodnej politycznie i świetnie zgranej w czasie konfron­tacji z Irakiem".238

Taktyka ta ledwo, ledwo zdała egzamin w kampanii wyborczej w połowie kadencji. Chociaż wyborcy sądzą, że republikanom

135

bardziej leżą na sercu wielkie korporacje niż zwykli Amerykanie", to jednak ufają republikanom w kwestii bezpieczeństwa narodo­wego.239

We wrześniu ogłoszono Strategię Bezpieczeństwa Narodowego. Sztucznie wywołany strach zapewnił wystarczające społeczne po­parcie dla inwazji na Irak, która ustanowiła nową normę pozwa­lającą na wszczęcie agresywnej wojny według własnego uznania, oraz dał administracji dostatecznie dużo politycznej siły, by dalej mogła prowadzić surową i niepopularną politykę wewnętrzną. I znowu administracja postępuje ściśle według scenariusza z po­przedniego okresu sprawowania rządów, ale teraz działa z więk­szym zapałem, ma mniej zewnętrznych ograniczeń i stwarza znacz­nie większe zagrożenie dla pokoju.

NIEISTOTNE RYZYKO

Wojnę z Irakiem wszczęto ze świadomością, że może ona dopro­wadzić do rozprzestrzenienia broni masowego rażenia i nasilenia terroryzmu, jednak uznano, że jest to nieistotne ryzyko w porów­naniu z zyskiem, jakim będzie przejęcie kontroli nad Irakiem, stanowcze ustanowienie normy zezwalającej na wojnę prewen­cyjną oraz wzmocnienie władzy wewnętrznej.

Dowody na to, jaką pozycję na liście priorytetów zajmowały prawdziwe zagrożenia bezpieczeństwa, pojawiły się natychmiast po ogłoszeniu wielkiej strategii imperialnej 17 września 2002 roku. Amerykański rząd od razu publicznie odstąpił od międzynaro­dowych działań na rzecz wzmocnienia konwencji o zakazie broni biologicznej i bakteriologicznej", informując sojuszników, że dal­sze dyskusje w tej sprawie trzeba odłożyć na cztery lata.240 Jak już wspomniałem, w połowie października wyszło na jaw, że w cza­sie wcześniejszego epizodu igrania z ogniem świat stanął na kra­wędzi wojny nuklearnej. Dziesięć dni później, 23 października, komisja rozbrojeniowa ONZ przyjęła dwie niezmiernie ważne rezolucje. Pierwsza wzywała do nasilenia działań, które mogłyby zapobiec militaryzacji przestrzeni kosmicznej, a zatem oddalić poważne zagrożenie dla międzynarodowego pokoju i bezpieczeń­stwa". Druga rezolucja potwierdzała protokół genewski z 1925 roku zakazujący użycia gazów trujących i broni bakteriologicznej".

136

Obie przeszły jednogłośnie, przy dwóch głosach wstrzymujących się: Stanów Zjednoczonych i Izraela. Wstrzymanie się Stanów Zjednoczonych jest równoznaczne z wetem - zwykle jest to podwój­ne weto, gdyż takich wydarzeń się nie relacjonuje i znikają one z historii. W głównych mediach nie było żadnej wzmianki o tym, jak cała reszta świata próbowała bez powodzenia zapobiec po­ważnym zagrożeniom dla naszego przetrwania.

W skromnych relacjach prasowych na temat przerażających rewelacji ujawnionych podczas retrospektywnej konferencji w Ha­wanie w październiku 2002 roku niewiele mówiono o niezwykle aktualnych kwestiach terroryzmu międzynarodowego i siłowej zmiany reżimu ani o skojarzeniach z Irakiem, które nieustannie przychodziły do głowy jej uczestnikom. W drodze do Hawany uczestnicy ci z pewnością czytali list dyrektora CIA George'a Te-neta do przewodniczącego senackiej komisji ds. wywiadu, sena­tora Boba Grahama, w którym pisał, że istnieje niewielkie praw­dopodobieństwo, by Saddam zainicjował operację terrorystyczną z użyciem broni konwencjonalnej lub chemicznej czy biologicznej, którą być może posiada, ale prawdopodobieństwo to stanie się „dość wysokie" w przypadku ataku Stanów Zjednoczonych. Rów­nież FBI wyrażało niepokój, „że wojna z Irakiem wywoła nowe za­grożenie terroryzmem w kraju"; mówił o tym także szef Depar­tamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Czołowe czasopismo międzynarodowe o tematyce wojskowo-wywiadowczej oraz so­jusznicze agencje wywiadowcze dochodziły do takich samych wniosków, dodając jeszcze spostrzeżenie, że atak Stanów Zjedno­czonych może nadać globalny wymiar nastrojom antyamery-kańskim i antyzachodnim... Atak na Irak nie zredukuje islamskie­go terroryzmu, tylko go nasili": wojna w Iraku grozi podsyceniem niepokojów i powstaniem nowych zagrożeń terrorystycznych, ostrzegają swoje rządy europejscy funkcjonariusze bezpieczeń­stwa i policji", może też przyciągnąć nowych młodych ludzi do stale rosnącego oporu wobec USA".241

Zgadzając się tą opinią, Richard Betts, ekspert od niespodzie­wanych ataków i szantażu nuklearnego, napisał, że w przypadku amerykańskiej inwazji Saddam nie będzie miał powodu, by po­wstrzymać się przed wyrażeniem swego najmocniejszego ostatnie­go słowa - którym może być użycie [broni masowego rażenia] w Sta-

137

nach Zjednoczonych" - przy pomocy siatki, która już tam jest. Prawdopodobieństwo tego jest raczej małe", zauważa Betts, być może tak małe", jak prawdopodobieństwo zdarzeń, które nastąpi­ły 11 września.242 Ci, których choć trochę obchodzi bezpieczeństwo mieszkańców Stanów Zjednoczonych i innych ewentualnych celów, nie uznaliby oczywiście tego prawdopodobieństwa za nieistotne.

Eksperci byli zgodni, że atak największej potęgi militarnej w dziejach na bezbronnego przeciwnika może rozbudzić pragnie­nie odwetu lub użycia środków odstraszających. Wybitni specja­liści od stosunków międzynarodowych wskazywali, że kraje sta­nowiące potencjalne cele amerykańskiego awanturnictwa wiedzą, że Stany Zjednoczone można utrzymać na dystans tylko poprzez odstraszanie", przede wszystkim bronią masowego rażenia (Ken-neth Waltz). W ten sposób amerykańska polityka stymuluje pro­gramy budowy broni jądrowej i sprzyja rozprzestrzenianiu się tej broni z jednego kraju do drugiego". Ta sama polityka stymuluje terroryzm: Jak można się było spodziewać... słabe państwa i zra­żone społeczeństwa... atakują zaciekle Stany Zjednoczone jako sprawcę lub symbol ich cierpienia", i jeżeli nie zrobi się nic, by uśmierzyć ich żale, prawdopodobnie będą reagować użyciem ta­kich środków, jakie są im dostępne, w tym również terrorem. Amerykański wywiad dodał, że pogłębiająca się stagnacja gospo­darcza" wywołana waszyngtońską wersją globalizacji prawdopo­dobnie przyniesie podobne efekty.243

To nie były nowe ostrzeżenia. Od jakiegoś czasu istniała świa­domość, że mocarstwa uprzemysłowione zapewne utracą swój praktyczny monopol na przemoc, zachowując tylko ogromną przewagę. Na długo przed 11 września specjalistyczne badania wskazywały, że dobrze zaplanowana operacja przeszmuglowa-nia broni masowego rażenia do Stanów Zjednoczonych miałaby co najmniej 90-procentową szansę powodzenia". To pięta achil­lesowa Ameryki", konkludowali autorzy opracowania pod tym tytułem, analizującego liczne opcje dostępne terrorystom. Raport grupy roboczej Rady ds. Stosunków Zagranicznych dodawał na­stępne. Bliskość zagrożenia stała się oczywista po zamachu na World Trade Center w 1993 roku, który gdyby został lepiej za­planowany, mógł spowodować śmierć dziesiątków tysięcy ludzi, stwierdzili budowniczowie WTC.244

138

Przewidywano też, że atak na Irak może przyczynić się do roz­przestrzeniania broni masowego rażenia w bardziej bezpośredni sposób. Ekspert od terroryzmu Daniel Benjamin (z pewnością nie gołąb") zauważył, że inwazja może spowodować najwięk­szą w dziejach katastrofę proliferacyjną". Saddam Husajn do­wiódł, że jest brutalnym tyranem, ale postępującym racjonalnie. Gdyby miał broń chemiczną i biologiczną, to broń ta znajdowa­łaby się pod ścisłą kontrolą i podlegałaby właściwej hierarchii służbowej". Z pewnością nie oddałby jej w ręce takich ludzi, jak Osama ben Laden, którzy również dla niego są strasznym zagro­żeniem. Jednak gdyby Irak został zaatakowany, irackie społe­czeństwo mogłoby się rozpaść, a wraz z nim kontrola nad bronią masowego rażenia, która mogłaby trafić na ogromny rynek bro­ni niekonwencjonalnych" - byłby to koszmarny scenariusz" z każ­dego punktu widzenia. Powojenne dochodzenie ujawniło, że oba­wy Benjamina mogły się ziścić z powodu plądrowania instalacji nuklearnych.245

Przedwojenna krytyka ze strony establishmentu miała kilka istotnych cech. Po pierwsze, była odbiciem obaw wyrażanych w tych samych kręgach, dotyczących postawy zbójeckiego su-permocarstwa", które znaczna część świata uważa za największe zagrożenie dla pokoju na świecie oraz największe zewnętrzne zagrożenie dla ich społeczeństw". Po drugie, obejmowała niezwy­kle wiele głosów z różnych środowisk - komentarze przytaczane wyżej pochodzą z amerykańskich i zagranicznych agencji wywia­dowczych; z czołowego czasopisma wojskowego; z dwóch najważ­niejszych amerykańskich czasopism poświęconych polityce za­granicznej (z numerów ze stycznia 2003 roku); z niecodziennej publikacji Amerykańskiej Akademii Sztuk i Nauk; z wypowiedzi najbardziej szanowanych specjalistów zajmujących się sprawami międzynarodowymi, terroryzmem i analizą strategiczną; a na­wet czarodziejów z Davos", którzy dominują w światowej gospo­darce. Cokolwiek się myśli o tych ocenach, trudno znaleźć histo­ryczny precedens dla tak szerokiej krytyki planowanej wojny, podobnie jak całkowicie bezprecedensowy jest powszechny sprze­ciw wobec wojny, który pojawił się, zanim ją oficjalnie wszczęto.

Po trzecie, choć krytyka ta pochodziła od establishmentu, zo­stała zignorowana. Urzędująca administracja nie podjęła żadne-

139

go wysiłku, żeby ją odeprzeć, w istocie zdawała się jej w ogóle nie dostrzegać - i było to całkiem rozsądne. Z punktu widzenia pro­pagandy najpotężniejsze państwo w dziejach nie potrzebuje żad­nego usprawiedliwienia ani poważnej argumentacji dla swoich działań - deklaracja szlachetnych intencji powinna wystarczyć. Podobnie jak poinformowano ONZ, że może stać się istotna", jeżeli usankcjonuje to, co i tak zamierzamy zrobić, a w innym ra­zie poniesie konsekwencje, tak też świat należy powiadomić, że dominujące mocarstwo nie musi niczego udowadniać, jeżeli chce użyć siły lub uczynić cokolwiek innego. Uwłaczałoby to autory­tetowi mocarstwa, gdyby zauważało, a cóż dopiero starało się od­pierać, krytyczne hałasy" (by użyć drwiącego wyrażenia McGeorge'a Bundy'ego). Krytycy mają rację, że postawa supermo-carstwa może doprowadzić do samozniszczenia, lecz przywódcy zwykle nie przywiązują do takich obaw wielkiego znaczenia.

W obecnym przypadku administracja z pewnością miała świa­domość, nawet bez ostrzeżeń szanowanych ekspertów, że plano­wana przez nią wojna z Irakiem i inne związane z tą wojną dzia­łania prawdopodobnie zwiększą ryzyko rozprzestrzenienia broni masowego rażenia oraz terroryzmu wymierzonego w USA i ich so­juszników. Lecz najwidoczniej takie zagrożenia mają dla niej nie­wielkie znaczenie w porównaniu z celami, które chce osiągnąć. Co więcej, chociaż stratedzy oczywiście nie przyjmują z zadowo­leniem rozprzestrzeniania broni masowego rażenia i terroryzmu, to jednak wiedzą, że mogą wykorzystać te zjawiska dla własnych celów, zarówno globalnych, jak i wewnętrznych. Potrafią zaak­ceptować nawet strach, który wzbudzają na całym świecie: nie chodzi im przecież o to, żeby ludzie ich kochali, tylko żeby byli im posłuszni, a jeżeli strach może w tym pomóc, to wszystko w po­rządku - pomoże im zachować wiarygodność".

Co zaś tyczy się celów, to doświadczony analityk i bliskowschod­ni korespondent Youssef Ibrahim z pewnością bardzo uprościł sprawę, gdy stwierdził, że chodzi o zwiększenie popularności prezydenta" dla krótkotrwałych korzyści politycznych oraz prze­kształcenie »przyjaznego« Iraku w prywatną amerykańską insta­lację naftową".246 Są jednak powody, by sądzić, że spostrzeżenia Ibrahima przynajmniej idą we właściwym kierunku. Utrzymanie politycznej władzy i wzmocnienie amerykańskiej kontroli nad

140

głównymi źródłami energii na świecie to ważne etapy na drodze do osiągnięcia podwójnego celu, który został dość jasno sformu­łowany: chodzi o stworzenie instytucjonalnych ram dla radykal­nej restrukturyzacji amerykańskiego społeczeństwa, która cofnie postępowe reformy całego stulecia, oraz o ugruntowanie wiel­kiej strategii imperialnej, która polega na definitywnej domina­cji w świecie. W porównaniu z takimi zamierzeniami ryzyko fak­tycznie może się wydawać nieistotne.

DZICY ZA SCENĄ

Krytycy wywodzący się z establishmentu i Biały Dom na ogół sku­piali się na tych samych kwestiach, na których koncentrowały się debaty Rady Bezpieczeństwa i inspekcje: na zagrożeniu irackim, na broni masowego rażenia i na tej podkategorii terroryzmu, którą się oficjalnie uznaje. Żadna z tych debat nie zatrzymywała się dłużej niż tylko na chwilę na demokratyzacji", wyzwoleniu" czy innych kwestiach wykraczających poza potencjalne zagroże­nie dla USA i ich sojuszników. Nie dyskutowano wiele, na przy­kład o możliwych skutkach wojny dla ludności Iraku - poza krę­gami dzikich za sceną", by użyć słów McGeorge'a Bundy'ego na określenie tych, którzy uważali, że w wojnie wietnamskiej liczy się coś więcej niż tylko sukces wojskowy i koszty najeźdźców. Gdy Waszyngton parł zdecydowanie do wojny z Irakiem, dzicy znów zaczęli wychodzić poza wąskie zagadnienie kosztów własnych.

Mając na względzie fakt, że ludność Iraku stoi na krawędzi przetrwania po dziesięciu latach wyniszczających sankcji, mię­dzynarodowe organizacje pomocowe i medyczne ostrzegały, że wojna może doprowadzić do wielkiej katastrofy humanitarnej. W Szwajcarii odbyła się konferencja trzydziestu państw mająca na celu przygotowanie się do tego, co może się zdarzyć. Tylko Stany Zjednoczone odmówiły udziału w tym spotkaniu. Uczest­nicy, w tym czterej pozostali stali członkowie Rady Bezpieczeństwa, ostrzegali przed tragicznymi dla ludności skutkami wojny". By­ły asystent sekretarza obrony Kenneth Bacon, dyrektor organi­zacji Refugees International [Uchodźcy Międzynarodowi], ma­jącej siedzibę w Waszyngtonie, przewidywał że wojna spowoduje ogromny napływ uchodźców i kryzys sanitarny". Tymczasem mię-

141

dzynarodowe organizacje pomocowe skrytykowały amerykańskie plany pomocy humanitarnej w powojennym Iraku za ogólniko­wość, żałosne niedofinansowanie i nadmierną kontrolę ze strony wojska". Przedstawiciele ONZ narzekali, że ,,[w Waszyngtonie] widać rozmyślny brak zainteresowania ostrzeżeniami, z którymi staramy się dotrzeć do ludzi planujących wojnę, ojej możliwych konsekwencjach".247

Reżim Saddama Husajna, choć przerażający i brutalny, to jed­nak przeznaczał zyski z ropy naftowej na rozwój wewnętrzny. Hu-sajn, choć był tyranem stojącym na czele reżimu, który z przemo­cy uczynił instrument działania państwa" i miał na swoim koncie ohydne naruszenia praw człowieka", to jednak wydźwignął po­łowę ludności kraju na poziom klasy średniej, a Arabowie z całe­go świata... przyjeżdżali studiować na irackich uniwersytetach".248 Wojna w 1991 roku, w której celowo niszczono instalacje wodne, energetyczne i kanalizacyjne, zebrała straszliwe żniwo, a sankcje narzucone przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię zepchnę­ły kraj do poziomu minimum przetrwania.249 Ilustracją tego mo­że być raport UNICEF-u z 2003 roku na temat sytuacji dzieci na świecie, w którym stwierdza się, że regres Iraku w ostatniej de­kadzie jest zdecydowanie najpoważniejszy wśród wszystkich bada­nych 193 krajów"; śmiertelność niemowląt, najlepszy wskaźnik dobrobytu dzieci", wzrosła z 50 do 133 na tysiąc żywych urodzeń, stawiając Irak poniżej wszystkich krajów nieafrykańskich, z wy­jątkiem Kambodży i Afganistanu. Dwóch jastrzębich" anality­ków wojskowych zauważyło, że sankcje gospodarcze były praw­dopodobnie konieczną [sid] przyczyną śmierci większej liczby ludzi w Iraku, niż zginęło za sprawą tak zwanej broni masowego rażenia w całej historii" - setek tysięcy, według ostrożnych sza­cunków.250

Nikt z Zachodu nie zna Iraku lepiej niż Denis Halliday i Hans von Sponeck, szacowni dyplomaci ONZ, którzy byli głównymi koordynatorami ONZ do spraw pomocy humanitarnej i stali na czele kilkusetosobowej międzynarodowej grupy badaczy prze­mierzających codziennie ten kraj. Obaj zrezygnowali w proteście przeciwko, jak je nazwał Halliday, ludobójczym" sankcjom narzu­conym przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię. Obaj odrzu­cają twierdzenia, że władze wstrzymywały dostawy żywności i le-

142

karstw. Ich następca, Tun Myat, poparł ich opinię i stwierdził, że system iracki jest najlepszym systemem dystrybucji, z jakim kie­dykolwiek się spotkał jako urzędnik Światowego Programu Żyw­nościowego". Wyższy urzędnik Światowego Programu Żywno­ściowego ONZ stwierdził w swoim raporcie, że w ramach tego programu dokonano ponad milion inspekcji systemu i nie zna­leziono niczego znaczącego, co wskazywałoby na oszustwa czy fa-woryzację". Dodał, że w żadnym razie nie stworzylibyśmy nicze­go innego, co działałoby w połowie tak dobrze" jak system iracki, który jest najsprawniejszy na świecie", i że zwiększyłoby się ry­zyko wielkiego kryzysu humanitarnego", gdyby cokolwiek miało zakłócić jego działanie.251

Jak Halliday, von Sponeck i inni zwracali uwagę od lat, sank­cje wyniszczały społeczeństwo, a jednocześnie wzmacniały Sad-dama Husajna i jego klikę, zwiększając zależność Irakijczyków od tyrana, na którym musieli polegać, żeby przetrwać. Von Spo­neck, który zrezygnował w 2000 roku, twierdził, że Stany Zjedno­czone i Wielka Brytania systematycznie starały się uniemożliwić [jemu i Hallidayowi] wystąpienie na forum Rady Bezpieczeń­stwa... ponieważ nie chciały słuchać tego, co mieliśmy do powie­dzenia" na temat okrucieństwa sankcji.252 Amerykańskie media mają najwyraźniej podobne nastawienie. Chociaż specjalistycz­na wiedza koordynatorów ONZ nie ma sobie równych, Ameryka­nie musieli zwracać się gdzie indziej, żeby usłyszeć, co mają oni do powiedzenia, nawet wtedy gdy cała uwaga była skupiona na Iraku. O efektach sankcji mówiło się bardzo niewiele i w tonie apologetycznym, co jest zwyczajną praktyką w odniesieniu do zbrodni popełnionych przez własne państwo.

Badaczka akademicka Joy Gordon ustaliła, że nawet informa­cje, które docierają do Rady Bezpieczeństwa, są utrzymywane w tajemnicy przed opinią publiczną", jednak dowiedziała się do­statecznie dużo, podobnie jak inni, by odsłonić wstydliwą histo­rię umyślnego okrucieństwa i działań prowadzonych agresywnie przez całą ostatnią dekadę, które miały zminimalizować ilość dóbr humanitarnych wjeżdżających do kraju... mimo ogromnego ludz­kiego cierpienia, w tym olbrzymiego wzrostu śmiertelności nie­mowląt i szerzących się epidemii". Stany Zjednoczone nie wpu­ściły do Iraku tankowców z wodą pitną, z tak nieuzasadnionych

143

powodów, że zostały one odrzucone przez ekspertów wojskowych ONZ i to w czasie, gdy główną przyczyną śmierci dzieci był brak dostępu do czystej wody pitnej, a w kraju panowała susza". Wa­szyngton nalegał, by nie wysyłać do Iraku szczepionek przeciwko chorobom niemowlęcym i ustąpił dopiero po energicznych pro­testach UNICEF-u i Światowej Organizacji Zdrowia, popartych przez europejskich ekspertów od broni biologicznej, którzy stwier­dzili, że zastosowanie tych szczepionek do celów wojskowych, o którym mówili Amerykanie, jest absolutnie niemożliwe".253

Międzynarodowy Czerwony Krzyż, na podstawie dogłębnej znajomości tego kraju, uznał w 1999 roku, że po dekadzie sank­cji iracka gospodarka legła w gruzach", a program »żywność za ropę«, wprowadzony przez ONZ rezolucją nr 986 w roku 1995 nie powstrzymał upadku systemu opieki zdrowotnej ani spadku do­staw wody, które łącznie stanowią jedno z największych zagrożeń dla zdrowia i dobrobytu ludności cywilnej". Organizacje pomoco-we mogą jedynie mieć nadzieję, że złagodzą niektóre z najgor­szych skutków sankcji [i] nie są w stanie nawet w przybliżeniu sprostać przytłaczającym potrzebom dwudziestu dwóch milionów ludzi", napisano w raporcie MKCK.254

Zwolennicy sankcji argumentowali, że winę za tę przerażającą sytuację ponosi Saddam, ponieważ nie zastosował się w pełni do rezolucji ONZ, budował sobie pałace, pomniki itd. (Według ko­ordynatorów pomocy humanitarnej ONZ i Światowego Progra­mu Żywnościowego finansował je z pieniędzy pochodzących z prze­mytu i innych nielegalnych operacji). Zatem argumentacja była taka, że musieliśmy ukarać Saddama za jego zbrodnie, miażdżąc jego ofiary i wzmacniając oprawcę. Według podobnej logiki, je­żeli jakiś przestępca porwie szkolny autobus, powinniśmy wysadzić pojazd w powietrze i zamordować pasażerów, ale ocalić i nagro­dzić porywacza, usprawiedliwiając nasze działanie tym, że to jego wina.255

Rozmyślny brak zainteresowania" prawdopodobnymi konse­kwencjami wojny dla ludności kraju, który ma zostać zaatakowa­ny, jest czymś zwyczajnym. Tak samo było wtedy, gdy pięć dni po 11 września Waszyngton zażądał od Pakistanu likwidacji kon­wojów ciężarówek, które dostarczają znacznej części żywności i in­nych produktów dla ludności cywilnej w Afganistanie", dopro-

144

wad/ił do wycofania się pracowników organizacji poniocowych i do poważnych redukcji dostaw żywności, i w ten sposób naraził „miliony Afgańczyków... na poważne niebezpieczeństwo śmierci głodowej"256 - a właściwie cichego ludobójstwa". Szacowano, że liczba ludzi, którym grozi śmierć głodowa" wzrosła z pięciu mi­lionów przed 11 września do 7,5 miliona miesiąc później. Groźba bombardowań, a potem faktyczne bombardowania wywołały ostre protesty organizacji poniocowych oraz ostrzeżenia przed tym, co może nastąpić, jednak spotkały się one z bardzo wybiórczym za­interesowaniem i nie spowodowały praktycznie żadnej reakcji.

Być może warto powtórzyć rzecz oczywistą. Zawsze liczymy na to, że nie spełnią się najgorsze scenariusze, i zawsze trzeba robić wszystko, żeby tak się stało. Lecz dokładnie tak jak wtedy, kiedy Chruszczow wysłał pociski rakietowe na Kubę, co mogło skoń­czyć się wojną jądrową, choć się nie skończyło, działania ocenia się ze względu na ich możliwe konsekwencje. A przynajmniej robią tak ci, którzy mają elementarne zasady moralne. Ocena ta natu­ralnie pozostaje w mocy bez względu na ostateczny wynik działa­nia; to truizm, który rozumiemy doskonale w odniesieniu do ofi­cjalnych wrogów, lecz znacznie trudniej przychodzi nam zastosować go do siebie.

DEMOKRACJA I PRAWA CZŁOWIEKA

Jak już wspomniałem, krytycy wywodzący się z establishmentu ograniczyli swoje komentarze na temat ataku na Irak do tych ar­gumentów administracji, które uznali za istotne: do rozbrojenia, odstraszania i związków z terroryzmem. Niemal wcale nie po­ruszali kwestii wyzwolenia, demokratyzacji Bliskiego Wschodu i innych spraw, które oznaczałyby, że bez znaczenia były inspek­cje i właściwie wszystko, co działo się w Radzie Bezpieczeństwa i w kręgach rządowych. Powodem była prawdopodobnie świa­domość, że wzniosła retoryka towarzyszy praktycznie wszystkim przypadkom użycia siły, a zatem nie ma żadnej wartości infor­macyjnej. Tę retorykę podwójnie trudno potraktować poważnie, zważywszy na wyraźne oznaki lekceważenia demokracji, które jej towarzyszyły, nie mówiąc już o wcześniejszych dokonaniach i obec­nych praktykach.

145

Krytycy są również świadomi, że ludzie obecnie sprawujący władzę - choć rzekomo tak troszczą się o iracką demokrację - nie powiedzieli nic, co wskazywałoby na ich żal, że wcześniej wspiera­li Saddama Husajna (lub jemu podobnych, którzy nadal mają się dobrze), ani też nie okazali żadnych oznak skruchy, że pomagali mu budować broń masowego rażenia w czasie, gdy naprawdę sta­nowił poważne zagrożenie. Obecni przywódcy nie wyjaśnili rów­nież, kiedy ani dlaczego zmienili swój pogląd z 1991 roku, że naj­lepszym rozwiązaniem" byłaby twarda iracka junta bez Saddama Husajna", która rządziłaby „żelazną ręką" tak jak Saddam, lecz nie popełniłaby jego błędu z sierpnia 1990 roku, który zrujno­wał mu notowania.257

W tamtym czasie brytyjscy sojusznicy obecnej ekipy byli w opo­zycji i dlatego mogli z większą swobodą niż thatcheryści występo­wać otwarcie przeciwko wspieranym przez Wielką Brytanię zbrod­niom Saddama. Godne uwagi są nazwiska, których nie ma w parlamentarnych zapisach dokumentujących protesty przeciw­ko tym zbrodniom; są wśród nich Tony Blair, Jack Straw, Geoff Hoon i inne czołowe postaci nowej Partii Pracy. W grudniu 2002 roku Jack Straw, wtedy minister spraw zagranicznych, opubliko­wał dossier ze zbrodniami Saddama. Dotyczyło ono niemal cał­kowicie okresu, w którym Saddam cieszył się mocnym poparciem USA i Wielkiej Brytanii, lecz pominięto ten fakt w zwyczajowym pokazie moralnej prawości. Zarówno moment ujawnienia tego dossier, jak i jego jakość wzbudziły wiele wątpliwości, ale zostaw­my je na boku - Straw w żaden sposób nie wyjaśnił, skąd wziął się jego nagły sceptycyzm wobec dobrego charakteru i zachowa­nia Saddama Husajna. Gdy Straw był ministrem spraw wewnętrz­nych, pewien Irakijczyk, więziony i torturowany w swoim kraju, zbiegł do Anglii i poprosił o azyl. Straw odrzucił jego prośbę. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wyjaśniło, że Straw ma świa­domość, że Irak, a w szczególności irackie służby bezpieczeństwa, mogą uznać osobę za winną i skazać ją tylko pod warunkiem za­stosowania właściwej procedury sądowej", zatem każdy może oczekiwać sprawiedliwego procesu prowadzonego przez niezależ­ną i stosownie ukonstytuowaną władzę sądowniczą". Przemiana Strawa musiała chyba trochę przypominać odkrycie, jakiego do­konał prezydent Clinton, gdzieś między Sali września 1999 ro-

146

ku, że Indonezja zrobiła parę nieprzyjemnych rzeczy w Timorze Wschodnim przez poprzednich 25 lat, gdy cieszyła się zdecydo­wanym poparciem USA i Wielkiej Brytanii.258

Postawy wobec demokracji ujawniły się niezwykle jasno w cza­sie mobilizacji do wojny jesienią 2002 roku, gdy trzeba było się ja­koś odnieść do sprzeciwu opinii publicznej. W ramach koalicji chętnych" amerykańska opinia publiczna była przynajmniej czę­ściowo sterowana przez kampanię propagandową rozpoczętą we wrześniu. W Wielkiej Brytanii ludność podzieliła się mniej więcej pół na pół w kwestii wojny, lecz rząd utrzymał pozycję młodsze­go wspólnika", którą przyjął niechętnie po drugiej wojnie świa­towej i której trzymał się nawet wtedy, gdy amerykańscy przy­wódcy z lekceważeniem traktowali brytyjskie niepokoje w sytuacji śmiertelnego zagrożenia kraju.

Poza dwoma pełnoprawnymi członkami koalicji pojawiły się większe problemy. W dwóch kluczowych krajach europejskich, Niemczech i Francji, oficjalne stanowisko rządu odpowiadało po­glądom ogromnej większości ich obywateli, która jednoznacznie sprzeciwiała się wojnie. Spotkało się to z zaciekłym potępieniem Waszyngtonu i wielu komentatorów. Donald Rumsfeld lekcewa­żąco stwierdził, że oba wyłamujące się kraje to stara Europa", która się nie liczy, bo nie chce pójść śladem Waszyngtonu. No­wą Europę" symbolizują Włochy, których premier Silvio Berlu-sconi składał wizytę w Białym Domu. Najwyraźniej nie było pro­blemem to, że opinia publiczna we Włoszech w przeważającej części sprzeciwiała się wojnie.

Kraje „starej" i nowej" Europy rozróżniano według prostego kryterium: dany kraj stawał się częścią zdeprawowanej starej" Europy wtedy i tylko wtedy, gdy jego rząd zajmował to samo sta­nowisko co ogromna większość mieszkańców i nie chciał stosować się do poleceń Waszyngtonu. Pamiętajmy, że samozwańczy wład­cy świata - Bush, Powell i cała reszta - oświadczyli otwarcie, że za­mierzają rozpocząć wojnę bez względu na to, czy ONZ lub ktokol­wiek inny dołączy" i w ten sposób nabierze znaczenia". Stara" Europa, pogrążona w swej nieistotności, nie dołączyła. Podobnie zresztą nowa" Europa, przynajmniej jeżeli uznać, że ludzie w ja­kiejś mierze reprezentują swoje kraje. Wyniki sondaży ogłaszane przez Instytut Gallupa i miejscowe ośrodki badania opinii pu-

147

blicznej niemal w całej Europie, na zachodzie i na wschodzie, po­kazywały, że poparcie dla wojny prowadzonej unilateralnie przez Amerykę i jej sojuszników" nie przekroczyło 11 procent w żad­nym kraju. Poparcie dla wojny prowadzonej z mandatem ONZ się­gało od 13 procent (w Hiszpanii) do 51 procent (w Holandii).

Szczególnie interesująca jest ta ósemka krajów, których przywód­cy ogłosili, że stanowią nową" Europę, co wywołało wielkie uzna­nie dla ich odwagi i prawości. Ich deklaracja przybrała formę apelu do Rady Bezpieczeństwa o zapewnienie pełnego podpo­rządkowania się jej rezolucjom", nie określała jednak jakimi środ­kami. Oświadczenie to grozi izolacją Niemców i Francuzów", do­nosiła triumfalnie prasa, choć stanowiska nowej" i starej" Europy w rzeczywistości prawie się nie różniły. Aby się upewnić, że Niem­cy i Francja będą izolowane", nie dano im do podpisu śmiałego oświadczenia nowej" Europy - najwyraźniej z obawy, że mogły­by je podpisać, jak później po cichu napomykano.259

Zgodnie ze standardową interpretacją ekscytująca i obiecująca nowa" Europa opowiedziała się za Waszyngtonem, demonstru­jąc w ten sposób, że wielu Europejczyków popiera pogląd Stanów Zjednoczonych, nawet jeżeli Francja i Niemcy są innego zda­nia".260 Wielu Europejczyków"? Jeżeli spojrzymy na badania opi­nii publicznej, to stwierdzimy, że w nowej" Europie sprzeciw wo­bec poglądu Stanów Zjednoczonych" był na ogół jeszcze większy niż we Francji i w Niemczech, zwłaszcza we Włoszech i w Hiszpa­nii, które zebrały szczególne pochwały za przewodzenie nowej" Europie.

Szczęśliwie dla Waszyngtonu dawne kraje komunistyczne rów­nież dołączyły do nowej" Europy. Wśród nich poparcie dla po­glądu Stanów Zjednoczonych" określonego przez Powella - to znaczy wojny prowadzonej przez koalicję chętnych" bez man­datu ONZ - wahało się od 4 procent (w Macedonii) do 11 procent (w Rumunii). Poparcie dla wojny z mandatem ONZ również by­ło bardzo niskie. Były minister spraw zagranicznych Łotwy wyja­śniał, że musimy salutować i meldować: Tak jest!... Musimy za­dowalać Amerykę bez względu na koszty".261

Krótko mówiąc, w prasie uznającej demokrację za istotną war­tość nagłówki głosiłyby, że w rzeczywistości stara" Europa obej­muje ogromną większość Europejczyków, na wschodzie i na zacho-

148

dzie, natomiast „nowa" Europa składa się z kilku przywódców, którzy postanowili (niejednoznacznie) opowiedzieć się po stro­nie Waszyngtonu, lekceważąc przeważającą opinię obywateli swo­ich krajów. Lecz faktyczne doniesienia w tej sprawie były rozpro­szone i niewyraźne, a sprzeciw wobec wojny przedstawiały jako problem marketingowy dla Waszyngtonu.

Liberał Richard Holbrooke podkreślił bardzo ważną rzecz, [że] jeśli zsumuje się ludność [ośmiu krajów tworzących począt­kowo »nową« Europę], to jest ona liczniejsza niż ludność krajów, które nie podpisały tego listu". To prawda, ale pominięto tu pe­wien szczegół - ludność tych krajów w przeważającej części była przeciwna wojnie, na ogół nawet bardziej niż ludność krajów lek­ceważonej starej" Europy.262 Po drugiej stronie politycznego spektrum redaktorzy Wall Street Journal" pochwalili ośmiu sygnatariuszy listu za obnażenie fałszywości obiegowej tezy, że Francja i Niemcy przemawiają w imieniu całej Europy i że cała Europa jest teraz antyamerykańska". Ośmiu czcigodnych przywód­ców nowej Europy pokazało, że poglądy proamerykańskiej większości na kontynencie były niedostrzegane", poza redakcyj­nymi stronami Wall Street Journal", których słuszność się teraz potwierdziła. Redaktorzy surowo skrytykowali media ustawione na lewo od nich - a jest to dość znaczny segment - które lanso­wały jako prawdziwą" absurdalną tezę, że Francja i Niemcy repre­zentują Europę, choć wyraźnie są żałosną mniejszością, a propa­gowały te kłamstwa, ponieważ służyły politycznym celom tych w Europie i w Ameryce, którzy sprzeciwiają się prezydentowi Bu-showi w sprawie Iraku". Wniosek ten faktycznie dałoby się utrzy­mać, gdybyśmy wykluczyli Europejczyków z Europy, odrzucając radykalną lewicową doktrynę, że ludzie odgrywają jakąś rolę w demokratycznych społeczeństwach.263

Wracając do liberałów: Thomas Friedman zaproponował, by odebrać Francji stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa i zastąpić ją Indiami, które są dzisiaj po prostu znacznie bardziej poważne niż Francja... Francja, jak to się mówi w przedszkolu, nie bawi się ładnie z innymi" i dlatego nie stanęła w szeregu przeciwko Saddamowi", lecz chce za wszelką cenę odróżnić się od Ame­ryki" i być wyjątkowa". Innymi słowy, francuski rząd postąpił zgodnie z opinią publiczną, która sprzeciwiała się wojennym

149

planom Waszyngtonu. Dlatego Francja jest „w przedszkolu", choć sądząc z sondaży, mieszkańcy nowej" Europy nie przeszli nawet do starszaków. Natomiast Indie są poważne", teraz gdy rządzi nimi partia profaszystowska, która oddaje krajowe zasoby mię­dzynarodowym korporacjom, popiera ultranacjonalistyczną po­litykę w sprawach wewnętrznych i jak się właśnie okazało, jest za­mieszana w straszną masakrę muzułmanów w Gujarat. W innym miejscu Friedman pisze z entuzjazmem, że w Indiach rozwija się wspaniały przemysł informatyczny i są obszary wielkiego bo­gactwa - co mniej ciekawe, są tam także setki milionów ludzi ży­jących w nąjpodlejszych warunkach na świecie, a ciężki los kobiet nie różni się wiele od życia pod rządami talibów. Wszystko to nie ma znaczenia, dopóki Indie są poważne", podobnie jak życie pod rządami talibów nie miało znaczenia, dopóki talibowie byli skłonni do współpracy.264

Inni woleli stanowisko Kagana i Boota: Berlusconi, Aznar i in­ni mężowie stanu churchillowskiego formatu, którzy stanęli po stronie Waszyngtonu, wykazali się niespotykaną polityczną od­wagą", gdyż pozostali przy swoim rozumieniu dobra i zła, i nie ulegli potulnie paranoicznemu, spiskowemu antyamerykanizmo-wi" ogromnej większości Europejczyków, którą powoduje za­chłanność" i dlatego nie potrafi pojąć tej odmiany idealizmu, [któ­ry] napędza Amerykę". To prawda - przywódcy ci nie zrobili nic, by oświecić otumanione społeczeństwa, których zdanie zignoro­wali, gdy dzielnie ustawiali się za największą potęgą militarną w hi­storii. Ale może faktycznie nie są kopiami Churchilla i F.D. Roose-velta, którzy przeciwstawili się Hitlerowi, a raczej prezydenta Busha, którego moralna prawość" wynika z ewangelicznego zapału", o czym świadczy fakt, że tak twierdzą jego spece od PR.265

Jest wiele innych przykładów. Gdy Gerhard Schroeder ośmie­lił się zająć stanowisko przytłaczającej większości Niemców w cza­sie wyborów w 2002 roku, został surowo skrytykowany za szoku­jący brak umiejętności przywódczych; była to ilustracja poważnego problemu - rząd żyje w strachu przed swoimi wyborcami" - któ­ry Niemcy muszą rozwiązać, jeżeli chcą, by zaakceptowano ich w cywilizowanym świecie.266

Szczególnie pouczający jest przypadek Turcji. Podobnie jak in­ni w całym regionie Turcy gardzili Saddamem Husajnem, ale się

150

go nie bali. Oni także zdecydowanie sprzeciwiali się wojnie: oko­ło 90 procent w styczniu 2003 roku, w okresie największych wy­siłków, by polityczni przywódcy, jeżeli nie ich społeczeństwa, przy­łączyli się do przedsięwzięcia Waszyngtonu. Rząd działał zgodnie z wolą swojego narodu. Oznacza to, że rząd ten nie ma demo­kratycznych kwalifikacji", dowiedzieliśmy się w dniu ogłoszenia wyników sondaży z komentarza byłego amerykańskiego amba­sadora w Turcji, Mortona Abramowitza, obecnie wybitnego mę­ża stanu i komentatora. Dziesięć lat temu, wyjaśniał Abramowitz, większość Turków, podobnie jak dzisiaj, była przeciwna angażo­waniu się w wojnę z Irakiem". Lecz był jeden wybitny wyjątek": prezydent Turgut Ozal, prawdziwy demokrata, który zignoro­wał wyraźne pragnienie rodaków, by trzymać się z daleka od woj­ny w Zatoce Perskiej". Niestety, obecne władze idą za głosem lu­dzi w sprawie udziału w kolejnej wojnie z Irakiem" i nie poddają się intensywnym naciskom Waszyngtonu. Wielka szkoda", wzdy­chał Abramowitz, „że USA nie mają tutaj żadnego prawdziwego demokraty" tak jak dziesięć lat temu.267

Demonstrując jeszcze wyraźniej brak demokratycznych kwa­lifikacji partii rządzącej, jej nieoficjalny lider Recep Tayyip Er-dogan nie tylko skrytykował waszyngtoński pęd do wojny, ale wkroczył na naprawdę zakazany teren, krytykując kraje - w tym USA- które budują broń masowego rażenia, a jednocześnie pró­bują zmusić innych do pozbycia się takiej broni".268

Gdy amerykańskie naciski się nasiliły, turecka demokracja za­częła się poprawiać. Choć opinia publiczna jeszcze wyraźniej opo­wiadała się przeciwko wojnie, rząd w końcu ugiął się pod naciskiem ciężkich gospodarczych i innych argumentów i zgodził się spełnić żądania Waszyngtonu mimo przytłaczającego" sprzeciwu spo­łeczeństwa. Zachodni dyplomata" - zapewne z amerykańskiej ambasady - powiedział prasie, że decyzja tureckiego rządu na­pawa go otuchą" i jest bardzo pozytywnym posunięciem". Turec­ki korespondent Amberin Zaman dodał, że:

Wojna z Irakiem jest nadal bardzo niepopularna wśród mieszkańców Turcji. Dlatego czwartkowa sesja parlamentu była zamknięta dla pu­bliczności, a głosowanie tajne. Czołówki piątkowych gazet przepeł­niała jadowita krytyka wobec rządzącej w Turcji Partii Sprawiedli-

151

wości i Rozwoju. Na pierwszej stronie cenionego dziennika Radi-kal" napisano, że parlament uciekł przed narodem".

Niemal jednogłośnie Turcy sprzeciwiali się poleceniom Wa­szyngtonu, ale ich przywódcy musieli się podporządkować i Tur­cja dołączyła do nowej" Europy.269

A przynajmniej tak się wydawało. Ostatecznie Turcy dali krajom Zachodu lekcję demokracji. Parlament nie pozwolił na pełne roz­mieszczenie amerykańskich żołnierzy w Turcji. W ramach przy­jętej konwencji opisywano to następująco:

Wojnę lądową utrudnił fakt, że Turcja, ze względów politycznych, nie przyjęła roli gospodarza sił północnego frontu. Jej rząd okazał się zbyt słaby wobec antywojennych nastrojów.270

Założenia są jasne. Silne rządy ignorują społeczeństwo i przyj­mują rolę" przypisaną im przez globalnego władcę; słabe rządy poddają się woli 95 procent obywateli.

Bardzo jasno wyraził się w tej sprawie strateg z Pentagonu Paul Wolfowitz. On także zgromił turecki rząd za niewłaściwe zachowa­nie, ale poszedł dalej - potępił wojskowych, którzy nie odegrali roli silnych przywódców, czego moglibyśmy oczekiwać", lecz oka­zali słabość, pozwalając, by rząd liczył się z niemal jednomyślną opinią publiczną. Dlatego Turcja, twierdził Wolfowitz, powinna wystąpić i powiedzieć: Popełniliśmy błąd... Pomyślmy, co może­my uczynić, żeby maksymalnie pomóc Amerykanom". Stanowisko Wolfowitza jest szczególnie pouczające, gdyż przedstawia się go jako głównego wizjonera walki o demokratyzację na Bliskim Wschodzie.271

wiadczenia w kwestii starej" i nowej" Europy oraz histe­ria, która często im towarzyszyła, dają nam dobrą lekcję na temat dominujących postaw politycznych i intelektualnych elit wobec demokracji. Niechęć do demokracji nie jest niczym nowym. Z oczy­wistych względów jest to tradycyjna postawa tych, którzy mają władzę i przywileje. Lecz rzadko niechęć ta zaznacza się tak wy­raźnie. To może pomóc wyjaśnić, dlaczego krytycy z establish­mentu praktycznie nie odnoszą się do retoryki demokratyzacji stosowanej przez politycznych przywódców, towarzyszącej spek-

152

takularnym pokazom ich pogardy dla demokracji, pogardy naj­wyraźniej szeroko podzielanej, sądząc z komentarzy.

Wnikliwi komentatorzy zauważają w polityce zagranicznej Bu-sha niewygodny dualizm", który polega na tym, że neoreaga-nista Bush" wystosowuje „żarliwe apele o nową energiczną kam­panię na rzecz demokratyzacji Bliskiego Wschodu", a jednocześnie polityczne względy skłaniają Waszyngton, by odłożył na bok de­mokratyczne skrupuły i nawiązał bliższe relacje z autokracjami" - podobnie jak postępował w przeszłości, z nadzwyczajną konse­kwencją. Analizując ten dualizm" oraz utrzymujące się wsparcie dla brutalnych i represyjnych reżimów, Thomas Carothers wyra­ził nadzieję, że Bush powróci do prawdziwego ducha polityki zagranicznej Ronalda Reagana" i prób szerzenia demokracji".272

Nadzieje te są szczególnie interesujące ze względu na osobę, która je wyraża. Carothers niezwykle starannie naświetlił praw­dziwego ducha" reaganowskiego oddania demokracji. Mówi ja­ko uczony i uczestnik zdarzeń, gdyż brał udział w projektach na rzecz wzmocnienia demokracji w Ameryce Łacińskiej prowadzo­nych przez Departament Stanu za czasów Reagana. Uważa, że te programy były szczere, [ale] nieudane". Tam gdzie wpływy Waszyngtonu były najmniejsze, na południowym krańcu Ame­ryki Łacińskiej, dokonywał się demokratyczny postęp, który ad­ministracja Reagana próbowała zakłócić, ale w końcu zaakcep­towała. Tam gdzie wpływy Waszyngtonu były największe, sukces był najmniejszy. Powodem był fakt, wyjaśnia Carothers, że reaga-nowskie pragnienie demokracji ograniczało się do limitowa­nych, narzuconych z góry przemian demokratycznych, które nie grożą obaleniem tradycyjnych struktur władzy, z którymi Stany Zjednoczone są od dawna sprzymierzone". Waszyngton chciał zachować zasadniczy porządek... całkiem niedemokratycznych społeczeństw" i uniknąć populistycznych zmian". Carothers ma świadomość, że podejście Reagana spotykało się z krytyką libera­łów, lecz odrzucają ze względu na jej odwieczny słaby punkt": nie wskazuje ona żadnego innego rozwiązania. Opcja polegająca na tym, by pozwolić ludziom decydować, nie jest rozwiązaniem, nawet takim, które zasługuje na odrzucenie. Carothers nie odno­si się też do usilnych zabiegów w tamtych latach o odsunięcie groźby pełniejszej demokracji tam, gdzie powstawała.273

153

Społeczeństwa poddane tym zabiegom zdają sobie sprawę z cha­rakteru demokracji, jaką się im przynosi. Regularnie zauważa­no, że rozszerzeniu formalnej demokracji w Ameryce Łacińskiej towarzyszy rosnące nią rozczarowanie. Kilka lat temu argentyń­ski politolog Atilio Boron wskazał jeden powód tego zjawiska -nowa fala demokratyzacji w Ameryce Łacińskiej zbiegła się z neo­liberalnymi reformami gospodarczymi, które podważają skutecz­ną demokrację.274 Powojenny system z Bretton Woods oparto na kontroli kapitału i relatywnie stałych walutach, nie tylko w na­dziei na korzyści ekonomiczne, co się zresztą potwierdziło, lecz również po to, by dać rządom przestrzeń na prowadzenie bar­dzo popularnej polityki socjaldemokratycznej. Rozumiano, że ten rodzaj finansowej liberalizacji, który rozpoczął epokę neoliberal­ną w latach siedemdziesiątych, zawęża możliwości demokratycz­nego wyboru, ponieważ przekazuje decyzje w ręce wirtualnego senatu" złożonego z inwestorów i pożyczkodawców.275 Rządy sto­ją teraz przed „»problemem podwójnego elektoratu«, w którym interesy wyborców rywalizują z interesami spekulantów walutowych i menedżerów funduszy hedgingowych, »którzy prowadzą nie­ustające referendum* w sprawie polityki gospodarczej i finanso­wej zarówno krajów rozwijających się, jak i rozwiniętych", a ta ry­walizacja jest bardzo nierówna.

Siedemdziesiąt lat temu John Maynard Keynes ostrzegał, że siły globalnego rynku finansowego zagrażają demokratycznej samorządności". Sekretarz generalny Organizacji Państw Ame­rykańskich, zdecydowany zwolennik neoliberalnej globalizacji, otworzył doroczną sesję, ostrzegając, że swobodny przepływ ka­pitału, najbardziej niepożądana cecha globalizacji" - w istocie jej podstawowa cecha -jest największą przeszkodą" dla demokra­tycznych rządów, dokładnie tak jak ostrzegał Keynes.276 Te oba­wy sięgają czasów Adama Smitha. Jedyny raz, kiedy Smith użył wy­rażenia niewidzialna ręka" w swoim Bogactwie narodów, to właśnie wtedy, gdy omawiał szkodliwe konsekwencje zagranicznych in­westycji, których jak sądził, Anglia nie musi się obawiać, ponie­waż niewidzialna ręka" sprawi, że inwestorzy będą trzymać swój kapitał w kraju.

To samo dotyczy innych części neoliberalnego pakietu: na przy­kład prywatyzacja zmniejsza obszar demokratycznego wyboru,

154

szczególnie drastycznie w przypadku liberalizacji usług", wywo­łującej ogromny społeczny sprzeciw. Nawet traktując rzecz w wą­skich kategoriach ekonomicznych, programy prywatyzacyjne na­rzucano bez solidnych, empirycznych i teoretycznych, podstaw.277

Rozczarowanie formalną demokracją uwidoczniło się także w Stanach Zjednoczonych i wzrosło w okresie neoliberalnym. Dużo było hałasu o skradzione wybory" w listopadzie 2000 roku, a potem pojawiło się zaskoczenie, że najwyraźniej społeczeństwo niespecjalnie się tym faktem przejmuje. Prawdopodobne powo­dy tego stanu rzeczy sugerują badania opinii publicznej, z któ­rych wynika, że w przeddzień wyborów trzy czwarte społeczeń­stwa uznawało je za grę wielkich sponsorów, liderów partyjnych i specjalistów od public relations, którzy tak urabiają kandydatów, że ci mogą powiedzieć niemal wszystko, by zostać wybranym". W niemal wszystkich kwestiach obywatele nie potrafili rozpoznać stanowisk kandydatów - zgodnie z planem. Kwestie, w których opinia publiczna różni się od opinii elit, w zasadzie nie są podej­mowane. Uwagę wyborców kieruje się na osobiste walory" kan­dydatów, a nie na kwestie". Zamożniejsi wyborcy, którzy mają świadomość, że stawką są ich klasowe interesy, na ogół głosują tak, żeby te interesy chronić - na bardziej reakcyjną z dwóch par­tii biznesowych. Lecz społeczeństwo dzieli swoje głosy według in­nych kryteriów, co czasami, jak w 2000 roku, prowadzi do staty­stycznego remisu. Dla ludzi pracujących największe znaczenie miały kwestie nieekonomiczne, takie jak prawo do posiadania broni i religijność", więc często głosowali wbrew swoim podsta­wowym interesom - najwidoczniej przyjmując, że nie mają duże­go wyboru. W 2000 roku poczucie bezsilności" osiągnęło naj­wyższy zanotowany kiedykolwiek poziom, ponad 50 procent.278

To, co zostało z demokracji, to głównie prawo wyboru towa­rów. Liderzy biznesu od dawna mówili o potrzebie narzucenia ludziom filozofii bezsensu" i braku celu w życiu", aby skupić uwagę na bardziej powierzchownych rzeczach, które składają się na dużą część modnej konsumpcji".279 Zalewani taką propagan­dą od wczesnego dzieciństwa, ludzie mogą zaakceptować swoje bezsensowne i podrzędne życie, i zapomnieć o absurdalnej my­śli, że można kierować własnymi sprawami. Mogą oddać swój los w ręce dyrektorów korporacji i specjalistów PR, a w sferze poli-

155

tyki samozwańczym inteligentnym mniejszościom", które służą władzy i sprawują władzę.

Z tego punktu widzenia, popularnego w kręgach elit, wybory w listopadzie 2000 roku nie ujawniły żadnych wad amerykańskiej demokracji, lecz były raczej jej triumfem. A ogólnie rzecz biorąc, uczciwe jest głoszenie triumfu demokracji na całej półkuli i gdzie indziej, nawet gdy społeczeństwa widzą to inaczej.

WYZWOLENIE SPOD TYRANII: KONSTRUKTYWNE ROZWIĄZANIA

Niewiarygodność tezy, że Waszyngton nagle zaczął się troszczyć o demokrację i prawa człowieka w Iraku czy gdziekolwiek indziej, nie powinna zniechęcić dzikich za sceną" do uporczywego an­gażowania się i podejmowania wszelkich możliwych działań w tym kierunku.

W przypadku Iraku zawsze istniały powody, by poważnie trak­tować konkluzje najlepiej poinformowanych obserwatorów, że konstruktywnym rozwiązaniem" umożliwiającym zmianę reżi­mu w Iraku byłoby zniesienie sankcji gospodarczych, które zu­bożyły społeczeństwo, zdziesiątkowały iracką klasę średnią i wyeli­minowały możliwość wyłonienia się alternatywnego kierownictwa", podczas gdy dwanaście lat sankcji jedynie wzmocniło obecny re­żim" (Hans von Sponeck). Ponadto sankcje spowodowały, że lud­ność, aby przetrwać, musiała uzależnić się od rządzącej tyranii, co jeszcze bardziej zmniejszyło prawdopodobieństwo konstruk­tywnego rozwiązania. Podtrzymywaliśmy [reżim i] nie daliśmy szans na zmianę", dodał Denis Halliday, sądzę, że gdyby Irakij­czycy mieli swoją gospodarkę i wrócili do swego stylu życia, to sami zadecydowaliby, jaka forma rządów jest według nich najbar­dziej odpowiednia dla ich kraju".280

Czy były to tylko złudzenia? Historyczne doświadczenia świad­czą raczej, że nie. Jeszcze raz zastanówmy się, jaki był los nikczem­nych tyranów wspieranych przez obecnie rządzącą ekipę do same­go końca ich krwawych rządów - wszyscy upadli na skutek wewnętrznej rewolty. Przypadek Ceaucescu, tylko jeden z wielu, jest szczególnie pouczający ze względu na charakter wewnętrz­nej tyranii.

156

Gdy w 2002 roku zmieniły się priorytety, okazało się, że ci, któ­rzy ponoszą częściową odpowiedzialność za dwadzieścia lat udrę­ki Irakijczyków, mają teraz prawo użyć siły, by wprowadzać de­mokrację. Nawet ich wcześniejsze konsekwentne poparcie dla barbarzyństwa i tyranii oraz niechęć do demokracji, przejawiają­ca się właśnie z niezwykłą pasją, nie stanowiły powodu, by kwe­stionować deklarowane intencje. Lecz pomińmy niedowierzanie - użycie przemocy można rozważać tylko wtedy, gdy konstruktyw­ne rozwiązania wyraźnie spełzły na niczym. Ponieważ w przypad­ku Iraku nie dopuszczono nawet takich rozwiązań, trudno utrzy­mywać, że doszliśmy do ostateczności". Ta konkluzja pozostaje w mocy niezależnie od subiektywnych ocen prawdopodobieństwa sukcesu, które są tu zasadniczo bez znaczenia. Parafrazując Larę Marlowe -jeżeli to ma być wzór postępowania dla dominującego supermocarstwa, to niech Bóg ma nas w swojej opiece.

Od czasów Reagana-Busha I (a nawet wcześniej) Waszyngton w różny sposób wspierał Saddama Husajna. Po tym jak Saddam złamał układ w sierpniu 1990 roku, zmieniały się strategie i pre­teksty, lecz jeden element pozostał stały: naród iracki nie powinien kontrolować swojego kraju. Powtórzmy - pozwolono, by tyran zdławił powstanie w 1991 roku, ponieważ jak się dowiadujemy, Waszyngton chciał, żeby wojskowa junta „żelazną ręką" rządziła krajem, a że nie było innych możliwości, musiał to być Saddam. Rebelianci przegrali, ponieważ bardzo niewielu ludzi poza Ira­kiem chciało, żeby wygrali" - to znaczy Waszyngton i jego lokal­ni sojusznicy, którzy mieli uderzająco jednomyślny pogląd", że bez względu na grzechy irackiego przywódcy daje on państwom Zachodu i regionu większą nadzieję na stabilność kraju niż lu­dzie przez niego represjonowani". Imponujące, jak wszystko to zostało bez wyjątku zatajone w komentarzach i relacjach po od­kryciu masowych grobów ofiar akceptowanego przez USA ter­roru Saddama; komentarze te uzasadniały niedawną wojnę na moralnych podstawach", teraz gdy zobaczyliśmy masowe gro­by i prawdziwy rozmiar potwornego ludobójstwa Saddama", a przecież o wszystkim wiedziano od razu, w 1991 roku, lecz po­mijano ze względu na potrzebę zachowania stabilności".281

Powstanie pozostawiłoby kraj w rękach ludzi, którzy mogli być niezależni od Waszyngtonu. Sankcje w późniejszych latach zmniej-

157

szyły szansę na powszechną rewoltę, taką jaka doprowadziła do upadku innych potworów, również popieranych przez obecnie rządzącą ekipę. Stanom Zjednoczonym zawsze zależało, by grupy dokonujące przewrotu znajdowały się pod ich kontrolą, a po­wszechna rebelia nie dałaby USA kierowniczej pozycji. W czasie szczytu na Azorach, w marcu 2003 roku, Bush potwierdził to sta­nowisko, oświadczając, że USA dokonają inwazji, nawet jeśli Sad-dam i jego kohorty opuszczą kraj.

Pytanie, kto powinien rządzić Irakiem, pozostaje podstawową kwestią sporną. Czołowi przedstawiciele wspieranej przez USA opo­zycji zażądali od razu, by ONZ odgrywała kluczową rolę w powo­jennym Iraku i odrzucili koncepcję amerykańskiej kontroli nad odbudową kraju i nad postsaddamowskim rządem. Sprzeciwili się zdecydowanie hegemonii USA nad Irakiem". Nawet wybrani przez Waszyngton politycy energicznie protestowali przeciwko planom odsunięcia ich na bok i wprowadzenia amerykańskiej okupacji. Po­jawiły się też oznaki, że jeżeli szyicka większość uzyska głos, to praw­dopodobnie poprze islamską republikę, co raczej byłoby nie w smak Waszyngtonowi i kłóciłoby się z jego planami dla tego regionu.

Nie ma powodu wątpić, że amerykańscy decydenci będą sta­rali się powtórzyć wzorzec stosowany konsekwentnie w innych krajach: formalna demokracja jest w porządku, lecz tylko wtedy, gdy wykonuje polecenia, tak jak nowa" Europa lub limitowane, narzucone z góry" demokracje w Ameryce Łacińskiej kierowane przez tradycyjne struktury władzy, z którymi Stany Zjednoczo­ne są od dawna sprzymierzone" (Carothers). Brent Scowcroft, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego w administracji Busha I, wyrażał opinię kół umiarkowanych, gdy stwierdził, że jeżeli odbę­dą się wybory w Iraku i radykalne grupy zwyciężą... Z pewnością nie pozwolimy im przejąć władzy".282 Zatem jeżeli szyicka więk­szość zdobędzie przewagę w postsaddamowskim Iraku i podob­nie jak inni w regionie będzie próbowała nawiązać bardziej przy­jazne stosunki z Iranem, to tym samym stanie się radykalna" i zostanie odpowiednio potraktowana. Można oczekiwać tego sa­mego, jeżeli wygrają świeccy demokraci, którzy okażą się rady­kalni", chyba że uznamy, że historia to stek bzdur.

Zasadniczy sposób myślenia Waszyngtonu ilustruje schemat or­ganizacyjny administracji cywilnej powojennego Iraku". Obej-

158

muje on szesnaście pól, w każdym z nich wypisano tłustym dru­kiem jedno nazwisko oraz zakres obowiązków tej osoby, od pre­zydenckiego wysłannika Paula Bremera na samej górze (który odpowiada przed Pentagonem) do osób umieszczonych najniżej na liście. Jest tam siedmiu generałów, większość pozostałych to urzędnicy amerykańskiej administracji, ale nie ma żadnych Ira­kijczyków. Na samym dole jest siedemnaste pole, o około jedną trzecią mniejsze, bez żadnych nazwisk, bez tłustego druku i bez określenia funkcji, tylko z napisem: Iraccy doradcy ministrów".283

Niektórzy zauważyli ze zdziwieniem zmianę polityki USA w od­niesieniu do powojennej kontroli w Iraku. Gdzie indziej Waszyng­ton chętnie przekazywał odpowiedzialność i koszty innym, lecz tym razem nalegał, by samemu rządzić. Nie ma tu żadnej niekonse­kwencji. Irak to nie Timor Wschodni, Kosowo czy Afganistan", jak słusznie podkreśliła Condoleezza Rice.284 Nie wyjaśniła jednak, na czym polega różnica. Być może jest ona nazbyt oczywista - Irak to łakomy kąsek, a inne wymienione kraje uważa się za szmelc. Dla­tego Waszyngton musi sam rządzić, a nie ONZ ani Irakijczycy.

Odsuńmy na bok kluczowe pytanie o to, kto będzie rządził; ci, którzy przejmowali się tragedią Iraku, mieli trzy podstawowe ce­le: po pierwsze, obalić tyranię, po drugie, znieść sankcje, które uderzały w ludność, a nie w rządzących, i po trzecie, zachować ja­ki taki porządek światowy. Przyzwoici ludzie nie mogą się nie zgo­dzić z dwoma pierwszymi celami - ich realizacja to powód do radości, szczególnie dla tych, którzy protestowali przeciwko wspar­ciu USA dla Saddama przed jego inwazją na Kuwejt oraz sprzeci­wiali się sankcjom, które potem nałożono; mogą więc cieszyć się z takiego wyniku bez hipokryzji. Drugi cel z pewnością można by­ło osiągnąć, a prawdopodobnie także pierwszy, bez podważenia trzeciego. Administracja Busha otwarcie pokazała, że chce roz­montować to, co jeszcze zostało z porządku światowego i kontrolo­wać świat przy użyciu siły; Irak miał posłużyć jako, jak to określił „New York Times", laboratorium doświadczalne" nowych norm". To właśnie te intencje budziły na całym świecie strach i nienawiść oraz rozpacz tych, którzy nie chcą „żyć w hańbie"285 i niepokoją się, co się stanie, jeśli dokona się tego wyboru. Oczywiście wybór jest w znacznej mierze w rękach samych Amerykanów.

159

Rozdział 6

Dylematy dominacji

Entuzjazm wobec „nowej" Europy złożonej z krajów byłego imperium sowieckiego nie wynika jedynie z faktu, że ich przywódcy gotowi są salutować i meldować: Tak jest!". Formu­łowano bardziej zasadnicze powody, gdy Unia Europejska roz­ważała przyznanie członkostwa tym krajom. Stany Zjednoczone zdecydowanie popierały to posunięcie. Kraje Europy Wschod­niej to prawdziwi modernizatorzy Europy", wyjaśnił komenta­tor polityczny David Ignatius. Mogą rozsadzić biurokrację i kul­turę państwa opiekuńczego, która nadal krępuje znaczną część Europy", i pozwolić, by wolny rynek działał tak, jak powinien"286 - to znaczy tak jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie gospodarka opiera się w dużej mierze na sektorze państwowym, a obecnie rządząca ekipa pobiła powojenne rekordy protekcjonizmu w cza­sie swojego pierwszego okresu urzędowania.

Ponieważ miłujący wolność, umiejący korzystać z technologii ludzie ze Wschodu dostają za pracę jedynie ułamek tego, co za­rabiają ludzie na Zachodzie", kontynuował Ignatius, mogą po­pchnąć całą Europę w kierunku realiów nowoczesnego kapita­lizmu": modelu amerykańskiego, najwyraźniej idealnego z definicji. W modelu tym tempo wzrostu na głowę jest w przy­bliżeniu równe temu w Europie, bezrobocie utrzymuje się na po­dobnym poziomie, a poza tym istnieje najwyższy stopień nierów-

161

ności i biedy, największe obciążenie pracą i jeden z najgorszych sys­temów opieki społecznej w rozwiniętym świecie przemysłowym. Średnia płaca mężczyzn (mediana) w 2000 roku, po niewielkim ożywieniu gospodarczym pod koniec lat dziewięćdziesiątych, by­ła nadal poniżej poziomu z 1979 roku, choć produktywność wzro­sła o 45 procent; jest to jedna z oznak gwałtownych zmian na ko­rzyść kapitału, które jeszcze mocniej przyśpieszają pod rządami Busha II.

Potencjalny wkład Europy Wschodniej w obniżenie jakości ży­cia większości ludzi na Zachodzie zauważono natychmiast po upad­ku muru berlińskiego. Prasa biznesowa była rozradowana z po­wodu zielonych pędów na gruzach komunizmu", gdzie rosnące bezrobocie i zubożenie wielkiej części przemysłowej klasy robot­niczej" oznaczało, że ludzie będą gotowi pracować dłużej niż ich rozpieszczeni koledzy" na Zachodzie, za 40 procent zachodnich zarobków i z nielicznymi dodatkami. Ponadto zielone pędy" wy­wierają dostatecznie duży ucisk, by utrzymać pracowników w ry­zach, i oferują atrakcyjne dotacje państwowe dla zachodnich inwe­storów. Te reformy rynkowe pozwolą Europie przeć do przodu z wysokimi płacami i podatkami od przedsiębiorstw, krótkimi go­dzinami pracy, brakiem mobilności zawodowej i luksusowymi pro­gramami socjalnymi". Europa będzie mogła pójść śladem Amery­ki, gdzie spadek płac realnych za rządów Reagana do najniższego poziomu wśród rozwiniętych społeczeństw przemysłowych (z wy­jątkiem Wielkiej Brytanii) stanowił pożądane zjawisko o ogrom­nym znaczeniu". Gdy gruzy komunizmu pełnią taką rolę jak Mek­syk, korzyści te można teraz przynieść Europie Zachodniej, popychając ją w kierunku modelu amerykańsko-brytyjskiego.287

Gruzy komunizmu mają pod wieloma względami przewagę nad regionami, które od wieków są nieprzerwanie zdominowane przez Zachód. Ludzie żyjący po wschodniej stronie pięćsetletnie-go uskoku oddzielającego Wschód od Zachodu (nie pokrywa się on dokładnie z żelazną kurtyną, ale biegnie podobnie) cieszyli się znacznie wyższym standardem opieki medycznej i edukacji, gdy Wschód przestał być pierwotnym Trzecim Światem" dla Zacho­du, a do tego mają jeszcze właściwy kolor skóry. Po powrocie do czegoś w rodzaju tradycyjnych relacji Wschód może teraz zapew­nić inne korzyści, w tym ogromny zalew łatwo dającej się wyzyskać

162

siły roboczej. Mówi się, że Ukraina zastępuje teraz kraje połu­dniowej Europy jako źródło taniej siły roboczej na Zachodzie, co wiąże się z pozbawieniem upadającej ukraińskiej gospodarki naj­bardziej produktywnych pracowników. Podobnie jak emigranci z Ameryki Środkowej Ukraińcy przesyłają do domów ogromne pieniądze, utrzymując w ten sposób przy życiu pozostałą część społeczeństwa. Warunki pracy i życia są tak okropne, że śmiertel­ność jest wysoka, a prawdopodobnie 100 tysięcy ukraińskich ko­biet pozostaje w niewoli seksualnej. Brzmi to całkiem znajomo.288

To oczywiste, dlaczego „de facto rząd światowy", jak pisze prasa biznesowa, przyjmuje z zadowoleniem reformy rynkowe" w Eu­ropie Wschodniej, lecz dla amerykańskich elit mają one jeszcze inne znaczenie. Podobnie jak niezależny rozwój społeczny i go­spodarczy w Trzecim Świecie, tak system społeczno-rynkowy w Eu­ropie Zachodniej jest niczym wirus, który może zarazić innych", a zatem jest formą skutecznego sprzeciwu", którą należy skazać na zapomnienie. Europejskie państwa opiekuńcze mogą mieć nie­bezpieczny wpływ na amerykańską opinię publiczną, co pokazu­je utrzymująca się w USA popularność koncepcji powszechnego, finansowanego z podatków systemu opieki zdrowotnej, pomimo ciągłego oczerniania w mediach i wykluczenia tej opcji z progra­mów wyborczych, ponieważ jest ona politycznie niemożliwa" -bez względu na to, co o tym sądzi opinia publiczna.

Realia nowoczesnego kapitalizmu", widoczne w regionach pozostających od dawna pod kontrolą Zachodu, wprowadzono w większości krajów Europy Wschodniej, gdy ich gospodarki ule­gły latynoamerykanizacji". Powody tego stanu rzeczy są przed­miotem dyskusji, lecz zasadnicze fakty społecznego i gospodarcze­go upadku są bezdyskusyjne. Konsekwencje demograficzne, chociaż ich skala jest niepewna, stanowią pewną wskazówkę. Pro­gram Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP) szacuje, że w latach dziewięćdziesiątych liczba zgonów wśród mężczyzn zwięk­szyła się o 10 milionów; jest to w przybliżeniu liczba ofiar stali­nowskich czystek dokonanych sześćdziesiąt lat wcześniej, jeżeli te dane są choćby w przybliżeniu dokładne. Rosja jest chyba pierwszym krajem, który doświadczył tak gwałtownego spadku urodzin w porównaniu z liczbą zgonów, z przyczyn innych niż wojna, klęska głodowa czy choroba", pisze David Powell. Kryzys

163

demograficzny przypisuje się w części rozpadowi rosyjskiego sys­temu opieki zdrowotnej po wprowadzeniu reform rynkowych. Ogólny upadek był tak dotkliwy, że nawet potwornego Stalina wspomina się z pewnym uznaniem: według sondaży z początku 2003 roku ponad połowa Rosjan sądzi, że Stalin odegrał pozytyw­ną rolę w historii Rosji, podczas gdy tylko jedna trzecia nie zgo­dziła się z tą opinią".289 Plany amerykańskich nadzorców Iraku wy­dają się dość podobne do tych, które zastosowano w Rosji i które regularnie prowadziły do fatalnych konsekwencji, również w in­nych krajach.

Stosunek Waszyngtonu do europejskiej unifikacji był zawsze złożony. Administracja Kennedy'ego, podobnie jak wcześniejsze ad­ministracje, naciskała na jedność Europy, lecz miała pewne oba­wy, że Europa może pójść własną drogą. Szacowny, starszy rangą dyplomata David Bruce był wielkim zwolennikiem zjednoczenia Europy w czasach Kennedy'ego, lecz - co typowe - dostrzegał „niebezpieczeństwa", jeżeli Europa podąży własną drogą, próbu­jąc odgrywać rolę niezależną od Stanów Zjednoczonych".290

Zasady przewodnie doskonale wyraził Henry Kissinger w prze­mówieniu z 1973 roku, zatytułowanym Rok Europy". System światowy, stwierdził Kissinger, powinien opierać się na uznaniu, że Stany Zjednoczone mają globalne interesy i globalne obowiąz­ki", natomiast ich sojusznicy mają tylko regionalne interesy". Sta­ny Zjednoczone muszą zajmować się raczej strukturą porządku światowego niż kierowaniem każdym regionalnym przedsięwzię­ciem".291 Europa nie może podążać własnym niezależnym kur­sem, bazując na swoim przemysłowym i finansowym centrum we Francji i Niemczech -jest to kolejny powód do obaw dotyczących starej" Europy, zupełnie niezwiązany z niechęcią tych krajów do wykonywania poleceń Waszyngtonu w sprawie wojny w Iraku.

Zasady te pozostają w mocy pomimo zmieniających się okolicz­ności. Zupełnie niezależnie od potencjalnego wkładu krajów wschodnioeuropejskich w osłabienie społeczno-rynkowych syste­mów Europy Zachodniej przewiduje się, że staną się koniem tro­jańskim" amerykańskich interesów, podważającym każdy ruch w kierunku niezależnej roli Europy w świecie.

Do 1973 roku globalna dominacja Stanów Zjednoczonych zmniejszyła się w porównaniu z jej szczytowym okresem po dru-

164

giej wojnie światowej. Pewną miarą tej dominacji jest majątek światowy pozostający pod amerykańską kontrolą, którego wielkość, jak się szacuje, skurczyła się z około 50 do 25 procent, w czasie gdy w gospodarce światowej wykształcił się model trójbiegunowy", z trzema głównymi ośrodkami władzy: Ameryką Północną, Euro­pą oraz Azją, głównie dzięki Japonii. Od tamtego czasu struktu­ra ta przeszła dalsze przeobrażenia, szczególnie w związku z po­jawieniem się wschodnioazjatyckich tygrysów" oraz wielkiego gracza, Chin. Zasadnicze obawy związane z niezależnością Euro­py rozciągają się w nowy sposób także na Azję.

Na długo przed drugą wojną światową Stany Zjednoczone by­ły zdecydowanie największą potęgą gospodarczą na świecie, ale nie odgrywały głównej roli w zarządzaniu światem. Wojna to zmieni­ła. Rywalizujące mocarstwa zostały albo spustoszone, albo poważ­nie osłabione, natomiast USA ogromnie zyskały. Produkcja prze­mysłowa wzrosła niemal czterokrotnie w warunkach gospodarki na wpół nakazowej. W 1945 roku USA miały nie tylko przytłacza­jącą przewagę gospodarczą, lecz także pozycję zapewniającą nie­zrównane bezpieczeństwo: kontrolowały całą półkulę, otaczają­ce oceany i większość terytoriów leżących na ich brzegach. Amerykańscy stratedzy szybko zabrali się do organizowania glo­balnego systemu zgodnie z planami, które sporządzono już wcze­śniej, aby spełnić wymagania Stanów Zjednoczonych w świecie, w którym chcą mieć niekwestionowaną władzę", jednocześnie ograniczając suwerenność krajów, które mogłyby stanowić dla nich wyzwanie.292

Nowy globalny ład miał być podporządkowany potrzebom amerykańskiej gospodarki i podlegać politycznej kontroli Sta­nów Zjednoczonych w takim stopniu, w jakim to możliwe. Im­perialne instrumenty kontroli, zwłaszcza brytyjskie, miały zostać rozmontowane, podczas gdy Waszyngton rozszerzał własne sys­temy regionalne w Ameryce Łacińskiej i na Pacyfiku, zgodnie z zasadą, którą wyjaśnił Abe Fortas, że co jest dobre dla nas, jest dobre dla świata". Tej altruistycznej postawy nie potrafiło doce­nić brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Urzędnicy uznali, że Waszyngton, kierując się gospodarczym imperializmem amerykańskiego biznesu, próbuje zepchnąć nas na boczny tor", ale niewiele mogli na to poradzić. Minister spraw zagranicznych

165

podzielił się z kolegami z rządu obserwacją, że według Ameryka­nów Stany Zjednoczone reprezentują coś w świecie - coś, czego świat potrzebuje, coś, co się światu spodoba, coś, co w końcu świat będzie musiał przyjąć, czy mu się to podoba, czy nie".293 Wyłożył w ten sposób realną wersję wilsonowskiego idealizmu, wersję, któ­ra pasuje do historycznych wydarzeń.

Amerykańskie planowanie w tamtym czasie było wyrafinowane i szczegółowe. Najważniejszą sprawą było odbudowanie świata przemysłowego w taki sposób, by spełniał wymagania bizneso­wych interesów, które stanowią główny czynnik kształtujący poli­tykę: w szczególności chodziło o to, by znaleźć ujście dla ame­rykańskich nadwyżek produkcyjnych, pokonać deficyt dolarowy" i stworzyć możliwości inwestycji. Efekty docenili krajowi bene-ficjenci. Jak zauważono w Departamencie Handlu Reagana, plan Marshalla przygotował grunt pod ogromną liczbę prywat­nych amerykańskich inwestycji bezpośrednich w Europie" i połżył fundament dla międzynarodowych korporacji. W 1975 roku Business Week" stwierdził, że międzynarodowe korporacje są „ekonomicznym wyrazem" politycznej konstrukcji" stworzonej przez powojennych decydentów, w ramach której amerykański biznes prosperował i rozwijał się dzięki zagranicznym zamówie­niom... napędzany początkowo dolarami z planu Marshalla", a przed negatywnymi zjawiskami" chronił go parasol amery­kańskiej potęgi".294

Innym częściom świata stratedzy z Departamentu Stanu przy­pisali określone funkcje". Tak więc Azja Południowo-Wschodnia miał dostarczać surowce byłym imperialnym panom, przede wszystkim Wielkiej Brytanii, ale również Japonii, która miała otrzymać jakieś imperium na południu", jak to określił George Kennan, dyrektor Zespołu ds. Planowania Polityki w Departa­mencie Stanu.295 Niektóre obszary mało interesowały strategów, zwłaszcza Afryka, którą Kennan radził przekazać Europejczykom, by ją wykorzystali" do swojej odbudowy. Z historii pamiętamy inne powojenne relacje między Europą a Afryką, lecz nie wyda­je się, by wtedy je rozważano.

Natomiast Bliski Wschód miały przejąć Stany Zjednoczone. W 1945 roku urzędnicy Departamentu Stanu uznali zasoby ener­getyczne Arabii Saudyjskiej za gigantyczne źródło strategicznej

166

siły i jedną z największych zdobyczy materialnych w dziejach świa­ta"; generalnie uważano, że rejon Zatoki Perskiej jest prawdopo­dobnie najcenniejszą ekonomiczną zdobyczą w dziedzinie inwe­stycji zagranicznych". Eisenhower stwierdził później, że jest to strategicznie najważniejszy region świata". Wielka Brytania by­ła podobnego zdania. W 1947 roku brytyjscy stratedzy pisali, że zasoby tego regionu są kluczową zdobyczą dla każdego mocar­stwa, które chce uzyskać światowe wpływy lub dominację".296 Francja została wyparta z Bliskiego Wschodu za pomocą krucz­ków prawnych, a Wielka Brytania z czasem spadła do roli młod­szego wspólnika.

Kennan, który był dalekowzroczny, zdawał sobie sprawę, że kontrolując japońskie źródła zaopatrzenia w energię, znajdujące się w tamtym czasie głównie na Bliskim Wschodzie, Stany Zjed­noczone uzyskają prawo weta" wobec potencjalnej polityki mi­litarnej i przemysłowej Japonii, choć jej szansę na sukces ocenia­no wtedy generalnie bardzo nisko. Od tamtej pory kwestia ta jest źródłem utrzymującego się konfliktu, również w relacjach z Eu­ropą, gdyż zarówno Europa, jak i Japonia próbują zapewnić so­bie pewien stopień energetycznej niezależności.

Tymczasem w Azji zachodziły zmiany. W 2003 roku uznana grupa ekspertów oceniła, że Azja Północno-Wschodnia jest epi­centrum międzynarodowego handlu i nowych technologii... najszybciej rozwijającym się regionem gospodarczym świata przez większość ostatnich dwudziestu lat", który obecnie wypra­cowuje niemal 30 procent globalnego PKB, daleko wyprzedza­jąc Stany Zjednoczone", a także posiada około połowy świato­wych rezerw walutowych. Gospodarki w tym regionie obejmują niemal połowę przychodzących zagranicznych inwestycji bezpo­średnich na świecie" i stają się coraz potężniejszym źródłem wy­chodzących inwestycji tego rodzaju, lokowanych w Azji Wschod­niej, a także płynących do Europy i Ameryki Północnej, które obecnie mają większe obroty handlowe z Azją Północno-Wschod-nią niż ze sobą nawzajem.297

Ponadto region ten jest zintegrowany. Wschodnia Rosja obfi­tuje w bogactwa naturalne, dla których naturalnym rynkiem zby­tu są ośrodki przemysłowe w Azji Północno-Wschodniej. Inte­gracja byłaby jeszcze większa po gospodarczej unifikacji dwóch

167

Korei, poprowadzeniu gazociągów przez Koreę Północną i rozsze­rzeniu kolei transsyberyjskiej w tym samym kierunku.

Korea Północna była najbardziej niebezpiecznym i paskudnym elementem osi zła", lecz jednocześnie zajmowała najniższe miej­sce na liście potencjalnych celów. Tak jak Iran, ale inaczej niż Irak, nie spełniała pierwszego kryterium uprawnionego celu: nie była bezbronna. Przypuszczalnie Pentagon pracuje nad tym, jak wyeliminować północnokoreański środek powstrzymujący, zma­sowaną artylerię wycelowaną w Seul i w siły USA, które teraz wy­cofują się poza jej zasięg, co w Korei wzbudza obawy wobec ame­rykańskich intencji. Sama Korea Północna nie spełnia też drugiego kryterium dobrego celu; jest jednym z najbiedniejszych i najbar­dziej żałosnych krajów na świecie. Jednak jako część całego kom­pleksu Azji Północno-Wschodniej zyskuje znaczenie z powodów, które wskazała grupa ekspertów. Dlatego niewykluczone, że sta­nie się celem ataku, jeżeli uda się pokonać techniczny problem unieszkodliwienia jej środków powstrzymujących.

Grupa ekspertów zaleca, by Waszyngton szukał dyplomatyczne­go rozwiązania obecnego kryzysu. Ameryka powinna kontynu­ować proces rozpoczęty niepewnie i z wahaniami za rządów Clin-tona, mający na celu znormalizowanie stosunków gospodarczych i politycznych z Koreą Północną, zagwarantowanie bezpieczeń­stwa bezatomowej Korei Północnej, działanie na rzecz pojednania Korei Północnej z Południową oraz wciągnięcie Korei Północnej w relacje gospodarcze z jej sąsiadami". Tego typu interakcje mo­głyby przyśpieszyć reformy gospodarcze już rozpoczęte w Korei Północnej, prowadząc z czasem do rozszerzenia wpływów go­spodarki, które rozluźniłyby totalitarną kontrolę polityczną i po­wściągnęły naruszenia praw człowieka". Taka polityka byłaby zgodna z regionalnym konsensusem, obejmującym również, jak się wydaje, północnokoreańską dyktaturę. Inne rozwiązanie -konfrontacja oparta na wielkiej strategii Busha, Rumsfelda i Che-neya -jest drogą do zatracenia", przekonuje grupa ekspertów.

Jednak zalecane rozwiązanie stwarza pewne problemy. Jak wskazuje grupa ekspertów, Azja Północna-Wschodnia jest szyb­ko rozwijającym się, zintegrowanym regionem, który może obrać własny, niezależny kurs, podobnie jak mogłaby to zrobić kontynen­talna Europa. To pociąga za sobą problem zarysowany przez Kis-

168

singera. W 1998 roku Narodowe Biuro Badań Azjatyckich ostrze­gało, że rurociągi, które sprzyjają większej regionalnej integra­cji Azji Północno-Wschodniej mogą zmarginalizować udział USA" i przyśpieszyć proces ewolucji regionalnych bloków".298 Rurocią­gi te mogą wzmocnić stabilność regionu i zapewnić tanią alter­natywę dla ropy naftowej importowanej z Bliskiego Wschodu", do­daje Selig Harrison, lecz wydaje się, że Stany Zjednoczone odnoszą się z nerwową nieufnością do sieci rurociągów w Azji Północno-Wschodniej". Stany Zjednoczone są świadome, że kra­je regionu chcą zmniejszyć coraz bardziej dla nich niewygodną zależność od USA" lub przynajmniej ograniczyć prawo weta" przysługujące Stanom Zjednoczonym z racji tego, że kontrolują bliskowschodnią ropę i szlaki żeglugowe tankowców. Groźba uniezależnienia się może okazać się przeszkodą dla dyploma­tycznych porozumień. Z podobnych względów jastrzębie" w Wa­szyngtonie postrzegają Chiny jako głównego potencjalnego wroga i przygotowują wojskowe plany na taką ewentualność. Niedawne próby wzmocnienia strategicznych relacji USA z Indiami wynika­ją w części właśnie z tych obaw, a także z niepokojów Waszyngto­nu dotyczących kontroli największych na świecie rezerw energe­tycznych na Bliskim Wschodzie.

Stosunek Waszyngtonu do Korei Północnej przypomina jego stanowisko wobec Iranu oraz Iraku przed inwazją. We wszyst­kich trzech przypadkach sąsiednie kraje próbowały przełamać wrogość i pójść w kierunku integracji; starały się też wspierać tendencje reformatorskie, a przynajmniej pomóc położyć dla nich fundament, i te wysiłki nadal są podejmowane w przypad­ku Iranu i Korei Północnej. Za rządów Glin to na USA z pewnym wahaniem przyjęły podobne nastawienie do Korei Północnej, z częściowym sukcesem, ale poza tym Waszyngton wolał konfron­tację. Choć powody tej preferencji nie są identyczne w tych trzech przypadkach, to jednak istnieją pewne wspólne wątki, które wi­dać wyraźniej w kontekście wielkiej strategii.

W pierwszych latach po wojnie amerykańscy stratedzy próbo­wali utworzyć z Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej system skupiony wokół Japonii, który mieściłby się w ramach struktu­ry porządku światowego", utrzymywanej przez Stany Zjednoczo­ne. Podstawowa struktura została zarysowana w traktacie poko-

169

jowym zawartym w San Francisco w 1951 roku, który formalnie zakończył wojnę w Azji.299 Pomijając trzy francuskie kolonie w In-dochinach, jedynymi krajami azjatyckimi, które zaakceptowały traktat pokojowy z San Francisco, były Pakistan i Cejlon, oba nie­dawno uwolnione od brytyjskich rządów i dalekie od wojny w Azji. Indie odmówiły udziału w konferencji w San Francisco ze wzglę­du na warunki traktatu, w tym naleganie USA na zatrzymanie Okinawy jako bazy wojskowej, którą zresztą nadal zajmują, po­mimo silnych protestów jej mieszkańców, których głos jest pra­wie niesłyszalny w Stanach Zjednoczonych.

Truman był oburzony nieposłuszeństwem Indii. Jego reakcja, nie mniej elegancka niż obecne reakcje na niesubordynację sta­rej" Europy i Turcji, była taka, że Indie niechybnie skonsulto­wały się z Wujkiem Józkiem i Mysim Łajnem [Mousie Dung] z Chin". Biały dostał tu imię, a nie tylko wulgarny epitet. W części mógł to być zwykły rasizm, a być może stało się tak dlatego, że Truman autentycznie lubił i podziwiał starego Józka", przypomi­nającego mu szefa z Missouri, który pomógł mu stawiać pierw­sze kroki w polityce. Pod koniec lat czterdziestych Truman uważał, że stary Józek" to przyzwoity gość", ale jest więźniem Polit-biura" i nie może robić tego, co chce". Natomiast Mysie Łajno to podły żółtek.

Te rozróżnienia wzbogacały wojenną propagandę. Naziści by­li źli, lecz zasługiwali na pewien szacunek: przynajmniej według stereotypu byli to zdyscyplinowani niebieskoocy blondyni, znacz­nie atrakcyjniejsi od żabojadów, których Truman szczególnie nie lubił, nie mówiąc już o makaroniarzach. I stanowili zupełnie róż­ny gatunek od Japońców, robactwa, które trzeba rozgnieść, przy­najmniej od kiedy stali się wrogami; wcześniej USA miały ambi­walentny stosunek do japońskich grabieży w Azji, jeśli tylko chronione były amerykańskie interesy.

Główne ofiary japońskiego faszyzmu i poprzednich ideologii -Chiny i japońskie kolonie w Korei i na Formosie (Tajwanie) - nie brały udziału w konferencji pokojowej w San Francisco i nie sta­ły się przedmiotem poważnego zainteresowania. Koreańczycy i Chińczycy nie otrzymali żadnych reparacji od Japonii; podobnie Filipiny, które również nie uczestniczyły w konferencji. Sekretarz stanu Dulles potępił Filipińczyków za emocjonalne uprzedze-

170

nią", które nie pozwalały im pojąć, dlaczego nie dostaną żadnej rekompensaty za doznane cierpienia. Początkowo Japonia mia­ła zapłacić reparacje, ale tylko Stanom Zjednoczonym i innym mocarstwom kolonialnym, pomimo faktu, że agresywna wojna Japonii trwała w Azji przez całe lata trzydzieste, a USA i inne kra­je Zachodu zaczęły walczyć z Japonią dopiero po Pearl Harbor. Ja­ponia miała również zwrócić Stanom Zjednoczonym koszty oku­pacji. Swoim azjatyckim ofiarom miała zapłacić odszkodowanie" w formie eksportu japońskich towarów wytworzonych z połu-dniowoazjatyckich surowców; była to główna część układu, któ­ry praktycznie odbudowywał coś w rodzaju Nowego Porządku w Azji", który wcześniej Japonia próbowała zaprowadzić w dro­dze podboju, a teraz tworzyła pod kontrolą USA, więc nie było problemu.

Niektórzy spośród azjatyckich ofiar japońskiego faszyzmu -robotników przymusowych i jeńców wojennych - pozwali ja­pońskie korporacje z filiami w Stanach Zjednoczonych, będące prawnymi sukcesorami firm odpowiedzialnych za zbrodnie. W przededniu piętnastej rocznicy podpisania traktatu pokojo­wego w San Francisco kalifornijski sąd oddalił ich pozew na tej podstawie, że ich roszczenia są wykluczone przez warunki trak­tatu. Opierając się na opinii Departamentu Stanu, przychylnej dla oskarżonych japońskich korporacji, sąd orzekł, że traktat po­kojowy służył ochronie amerykańskich interesów bezpieczeń­stwa w Azji oraz utrzymaniu pokoju i stabilizacji w tym regionie". Historyk Azji John Price uznał to orzeczenie za jeden z bardziej przerażających momentów wyparcia i zaprzeczenia", wskazując, że co najmniej dziesięć milionów ludzi zginęło w wojnach toczo­nych w tym regionie, gdy Azja cieszyła się pokojem i stabilizacją".

W maju 2003 roku Departament Sprawiedliwości kierowany przez Johna Ashcrofta zaktualizował stanowisko Departamentu Stanu z czasów Clintona, składając opinię wspierającą giganta energetycznego UNOCAL, która -jak ostrzegali przedstawicie­le Human Rights Watch - cofnęłaby dwadzieścia lat sądowych orzeczeń na rzecz ofiar naruszenia praw człowieka". Opinia De­partamentu Sprawiedliwości wykracza daleko poza obronę kon­cernu energetycznego przed zarzutami o brutalne traktowanie birmańskich robotników, wykonujących w zasadzie pracę niewol-

171

niczą. Wzywa ona do radykalnej reinterpretacji" ustawy o za­granicznych roszczeniach odszkodowawczych, która pozwala ofiarom poważnych naruszeń prawa międzynarodowego za gra­nicą na składanie cywilnych pozwów o odszkodowanie w amery­kańskich sądach przeciwko domniemanym sprawcom tych naru­szeń, którzy znajdują się na terytorium Stanów Zjednoczonych". Administracja Busha jest pierwszą, która wezwała do odwróce­nia decyzji sądowych utrzymujących w mocy tę ustawę. Jest to niegodziwa próba ochrony sprawców naruszeń praw człowieka kosztem ich ofiar", zauważył Kenneth Roth, dyrektor wykonaw­czy Human Rights Watch300 - zwłaszcza gdy sprawcami naruszeń są koncerny energetyczne, mógłby ktoś dodać cynicznie.

Trójbiegunowy porządek, który kształtował się na początku lat siedemdziesiątych, wzmocnił się od tamtego czasu, a jednocze­śnie wzrosły obawy amerykańskich strategów, że nie tylko Euro­pa, ale również Azja może szukać bardziej niezależnej drogi. Z dłuższej, historycznej perspektywy nie byłoby to zbytnim za­skoczeniem. W XVIII wieku Chiny i Indie były wielkimi ośrod­kami handlowymi i przemysłowymi. Azja Wschodnia daleko wy­przedzała Europę w dziedzinie publicznej ochrony zdrowia, a prawdopodobnie miała też bardziej wyrafinowany system ryn­kowy. Średnia długość życia w Japonii mogła być wyższa niż w Eu­ropie. Anglia starała się nadrobić zaległości w dziedzinie tekstyliów i innych wyrobów przemysłowych, czerpiąc z doświadczeń Indii w sposób, który dzisiaj nazywa się piractwem i który jest zakaza­ny przez międzynarodowe porozumienia handlowe narzucone przez bogate państwa pod cynicznym pozorem wolnego han­dlu"; Stany Zjednoczone korzystały obficie z takich sposobów, po­dobnie jak inne kraje, które się rozwinęły. Jeszcze w połowie XIX wieku Brytyjczycy twierdzili, że indyjskie żelazo jest równie dobre, a nawet lepsze niż brytyjskie, a do tego znacznie tańsze. Koloni­zacja i narzucona liberalizacja uczyniły z Indii brytyjskie terytorium zależne. Dopiero po odzyskaniu niepodległości Indie weszły zno­wu na ścieżkę wzrostu i położyły kres zabójczym klęskom głodu. Chiny pozostawały nieujarzmione do czasu drugiej wojny opiu­mowej 150 lat temu i również zaczęły się ponownie rozwijać po od­zyskaniu niepodległości. Japonia była jedyną częścią Azji, która z powodzeniem oparła się kolonizacji i zarazem jedynym krajem,

172

który się rozwijał - razem ze swoimi koloniami. Zatem nie jest wielkim zaskoczeniem, że po odzyskaniu suwerenności Azja wra­ca do znacznego bogactwa i siły.

Te długofalowe procesy historyczne pogłębiają jednak problem utrzymania porządku światowego", w którym inni muszą znać swoje miejsce. Problem ten nie ogranicza się już do skuteczne­go sprzeciwu" w Trzecim Świecie, który był wielkim tematem w cza­sie zimnej wojny, lecz dosięga samych centrów przemysłowych. Historia dowodzi, że przemoc jest potężnym instrumentem kon­troli. Lecz dylematy dominacji też nie są małe.

173

Rozdział 7

Kocioł animozji

Przypomnijmy stwierdzenie Michaela Krepona, że ostatnie dni 2002 roku to być może najbardziej niebezpieczny mo­ment od czasu kryzysu kubańskiego w 1962 roku". Szczególnie niepokoiła go niestabilna strefa rozprzestrzeniania się broni nu­klearnej, rozciągająca się od Phenianu do Bagdadu", obejmu­jąca Iran, Irak, Koreę Północną oraz subkontynent indyjski".301 Podobne obawy, szeroko rozpowszechnione, wzmogły się w wy­niku inicjatyw administracji Busha z lat 2002-2003, które po­ważnie przyczyniły się do wzrostu międzynarodowych napięć i zagrożeń.

W pobliżu jest dużo bardziej zatrważające mocarstwo atomowe, o którym rzadko dyskutuje się publicznie w Stanach Zjednoczo­nych, ponieważ jest ono dodatkiem do amerykańskiej potęgi. Konwencja ta nie jest przestrzegana wewnątrz niestabilnej stre­fy, a nawet w Dowództwie Strategicznym USA, które odpowiada za arsenał jądro wy. Generał Lee Butler, szef Dowództwa Strate­gicznego w latach 1992-1994, zauważył, że jest rzeczą skrajnie niebezpieczną, że w tym kotle animozji, który nazywamy Bliskim Wschodem, jeden naród najwyraźniej uzbroił się w wielką ilość broni jądrowej, być może nawet setki głowic, co skłania inne kra­je, by zrobiły tak samo". Izraelska broń masowego rażenia niepo­koi też drugą na świecie potęgę nuklearną.302

175

Podobne obawy zostały wyrażone w bardziej okrężny sposób w rezolucji Rady Bezpieczeństwa nr 687, na którą wybiórczo po­woływały się rządy Busha i Blaira, gdy próbowały przedstawić ja­kąś ąuasi-prawną podstawę inwazji na Irak. Ani ta, ani żadna in­na rezolucja nie upoważnia do takiego działania, lecz rezolucja nr 687 faktycznie wzywała do eliminacji irackiej broni masowego rażenia oraz środków jej przenoszenia - co miało być krokiem w kierunku ustanowienia na Bliskim Wschodzie strefy wolnej od broni masowego rażenia oraz wszystkich pocisków służących do jej przenoszenia" (artykuł 14). Amerykański wywiad i inne źró­dła przyjmują, że Izrael posiada kilkaset głowic jądrowych oraz bu­duje broń chemiczną i biologiczną.

Artykuł 14 powszechnie pomija się w amerykańskich komenta­rzach, ale nie gdzie indziej. Na przykład Irak wezwał Radę Bez­pieczeństwa do zastosowania artykułu 14. Motywy, którymi kiero­wał się Irak, nie pomniejszają znaczenia tej kwestii. Obawy generała Butlera nie są błahe. Niewątpliwie izraelska potęga militarna bę­dzie nadal skłaniać inne kraje" do budowania broni masowego rażenia, bardzo możliwe, że w ich liczbie znajdzie się również Irak, jeżeli uzyska choć odrobinę niezależności.

Kwestia, której dotyczy artykuł 14, pojawiła się już wcześniej, w przededniu pierwszej wojny w Zatoce Perskiej. Po inwazji na Kuwejt w sierpniu 1990 roku Irak przedstawił cały szereg pro­pozycji wycofania się w ramach szerszego porozumienia regio­nalnego. Propozycje te przeciekły do prasy za sprawą amerykań­skich urzędników państwowych, którzy uznali je za poważne" i nadające się do negocjacji". Jak poważne" były te propozycje, nie jesteśmy w stanie stwierdzić: Stany Zjednoczone natychmiast je odrzuciły", według jedynego dziennikarza w tym kraju, który skrupulatnie relacjonował tę sprawę, Knuta Royce'a z Newsday". Ciekawe, że w ostatnim sondażu przed bombardowaniem dwie trzecie amerykańskiego społeczeństwa opowiadało się za konferen­cją w sprawie konfliktu izraelsko-arabskiego, jeżeli miałaby ona do­prowadzić do wycofania się Iraku.303 Bez wątpienia ta liczba by­łaby wyższa, gdyby opinia publiczna wiedziała, że Irak właśnie złożył podobną propozycję, która jednak została odrzucona przez Waszyngton. Być może dałoby się uniknąć niszczycielskiej wojny i jej jeszcze bardziej katastrofalnych następstw, ocalić życie setek

176

tysięcy ludzi i stworzyć podstawy do obalenia tyranii Saddama. Można było wtedy podjąć działania na rzecz wyeliminowania bro­ni masowego rażenia i środków jej przenoszenia w regionie i po­za nim, być może obejmujące także wielkie mocarstwa, które przez trzydzieści lat naruszały swoje zobowiązania - wynikające z traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej - do działania w dobrej wierze na rzecz redukcji broni nuklearnej, a więc spra­wy o niemałym znaczeniu.

Nie licząc nawet broni masowego rażenia, potencjał wojskowy Izraela jest postrzegany w regionie jako skrajnie niebezpieczny". Chociaż Izrael jest bardzo małym krajem, postanowił stać się, praktycznie rzecz biorąc, zamorską bazą wojskową i technologicz­ną USA, i pełniąc tę rolę, był w stanie zbudować bardzo nowocze­sne siły zbrojne. Jądrem gospodarki Izraela jest związany z armią i oparty na zaawansowanych technologiach system przemysłowy, ściśle powiązany z gospodarką USA. Nie jest więc zaskoczeniem, że Izrael zaczyna przypominać swojego patrona również pod in­nymi względami. W parlamentarnym dochodzeniu (w Knesecie) ustalono, że Izrael zajmuje obecnie drugie miejsce w zachodnim świecie, po Stanach Zjednoczonych, pod względem społecznych różnic w dochodach, majątku, kapitale, wykształceniu i wydat­kach, jak również rozmiarze ubóstwa". Jego wcześniejszy dość sku­teczny system opieki społecznej załamał się, a społeczne i kulturo­we wartości również znacząco się zmieniły.304

Podobnie jak jego patron Izrael ma siły zbrojne, które znacznie przewyższają siły innych krajów, porównywalnych z nim pod in­nymi względami. Dyrektor działu badań i rozwoju izraelskiej ar­mii (Sił Obronnych Izraela, IDF) stwierdził, że siły powietrzne i pancerne tego kraju są większe i bardziej zaawansowane tech­nologicznie niż siły każdego z państw należących do NATO, z wy­jątkiem USA.305 Konwencjonalnych sił zbrojnych Izrael używa do atakowania sąsiadów oraz do kontrolowania i ujarzmienia ludno­ści na terenach okupowanych w sposób, którego nie da się prze­oczyć w regionie i którego nie mogą zignorować ludzie w innych częściach świata, jeżeli jest im bliska sprawa praw człowieka.

Izrael pozostaje też w ścisłym sojuszu wojskowym z inną re­gionalną potęgą militarną, Turcją. Sojusz USA, Turcji i Izraela jest czasami nazywany na Bliskim Wschodzie osią zła".306 Moż-

177

na zrozumieć to określenie. Wokół zawsze dzieje się wiele zła, a ta oś ma przynajmniej tę cechę, że istnieje, w odróżnieniu od osi wymyślonej przez autorów przemówień George'a Busha, składa­jącej się z dwóch państw wojujących ze sobą od dwudziestu lat oraz trzeciego, które dołożono przypuszczalnie dlatego, że nie jest muzułmańskie i jest powszechnie piętnowane.

Amerykański uczony Robert Olson podaje, że 12 procent samo­lotów wojskowych Izraela ma na stałe stacjonować w Turcji"; samoloty te wykonują loty rozpoznawcze wzdłuż granicy Iranu", sygnalizując Iranowi, „że wkrótce Turcja oraz jej izraelscy i ame­rykańscy sojusznicy rzucą mu wyzwanie". Olson sugeruje, że te operacje są częścią długofalowego działania mającego na celu osłabienie, a może nawet rozbiór Iranu poprzez oddzielenie jego północnych regionów azerskich (podobnie chciała postąpić Ro­sja w 1946 roku, co wywołało jeden z wcześniejszych kryzysów w czasie zimnej wojny), przekształcając kraj w anemiczny podmiot geopolityczny", niemający dostępu do Morza Kaspijskiego i gene­ralnie Azji Środkowej. Olson pisze też o jednej ze spraw pozosta­jących na drugim planie: przyśpieszeniu budowy rurociągów naf­towych łączących region Morza Kaspijskiego z Turcją i regionem śródziemnomorskim, z pominięciem Iranu.307

W sojuszu USA z Turcją mogą nastąpić pewne zmiany, jeżeli USA zdołają przenieść swoje bazy wojskowe ze wschodniej Turcji do Iraku, czyli do samego serca najbogatszych rezerw energe­tycznych na świecie. Gniew Ameryki na demokratyczne odchyle­nie Turcji w latach 2002-2003 może osłabić stosunki wojskowe i międzyrządowe między USA a Turcją, ale wydaje się to raczej wątpliwe.

Obecny sojusz trójstronny rozciąga się do części Azji Środko­wej, a ostatnio także do Indii. Od kiedy rząd indyjski znalazł się pod kontrolą hinduistycznej prawicy, stanowisko międzynarodowe Indii znacznie się zmieniło i państwo to nawiązało bliższe stosunki wojskowe z USA oraz ich satelitą Izraelem. Indyjski komentator po­lityczny Praful Bidwai pisze, że cechująca rządzących hinduistycz-nych nacjonalistów fascynacja syjonizmem jest zakorzeniona w is-lamofobii (i antyarabizmie) oraz hipernacjonalizmie. Jej ideologią jest samcza siła Sharona i zażarty szowinizm. Uznaje ona, że hin­dusi i żydzi (plus chrześcijanie) tworzą »strategiczny sojusz« prze-

178

ciwko islamowi i konfucjanizmowi". Przemawiając w Komitecie Amerykańsko-Żydowskim w Waszyngtonie, doradca do spraw bez­pieczeństwa narodowego Indii, Brajesh Mishra, zaapelował o utwo­rzenie amerykańsko-izraelsko-indyjskiej triady", która będzie miała polityczną wolę i moralny autorytet, by podejmować śmia­łe decyzje" w walce z terroryzmem. Zdaniem Bidwaia uzupełnie­niem rozwijających się kontaktów polityczno-wojskowych mię­dzy Indiami a Izraelem" są koordynujące działania wpływowych lobby nacjonalistów hinduskich i Żydów w USA.308

Zarówno Indie, jak i Izrael są znaczącymi potęgami militarny­mi, dysponującymi bronią jądrową i środkami jej przenoszenia, a wyłaniający się system sojuszy jest kolejnym czynnikiem, który przyczynia się do rozprzestrzeniania broni masowego rażenia, terroru i niepokojów w tej niestabilnej strefie i poza nią.

STOSUNKI MIĘDZY USA A IZRAELEM: POCZĄTKI I DOJRZEWANIE

Nie trzeba mieć specjalnego wglądu w sprawy światowe, by prze­widzieć, że w kotle animozji na Bliskim Wschodzie nadal będzie wrzało. Wewnętrzne konflikty zaogniły się po pierwszej wojnie światowej, gdy świat uprzemysłowiony przestawił się na gospodar­kę napędzaną ropą naftową, a niezrównane zapasy ropy odkry­to na Bliskim Wschodzie. Po drugiej wojnie światowej jednym z priorytetów amerykańskiej polityki było zapewnienie sobie kon­troli nad regionem o tak wielkim bogactwie materialnym i zna­czeniu strategicznym.

W czasach, gdy nie zachodziło nad nią słońce, Wielka Brytania kontrolowała ten region, przekazując rządy lokalnym klientom i utrzymując wojsko w pogotowiu. W terminologii brytyjskiego Mi­nisterstwa Spraw Zagranicznych miejscowe zarządzanie należało pozostawić arabskiej fasadzie" słabych i uległych władców, a bry­tyjska absorpcja" tych w gruncie rzeczy kolonii miała być za­słonięta konstytucjonalną fikcją"; uznano, że taki układ jest bar­dziej opłacalny niż bezpośrednie rządy. Z pewnymi odmianami układ ten jest dobrze znany także gdzie indziej.

Miejscowa ludność nie poddawała się biernie. Na szczęście dla imperialnych strategów do ujarzmienia ludności cywilnej moż-

179

na było wykorzystać rozwijające się siły powietrzne, choć niektó­rzy, jak Winston Churchill, byli urzeczeni możliwością zastoso­wania gazów trujących do poskromienia krnąbrnych Arabów" (głównie Kurdów i Afgańczyków). W latach międzywojennych po­dejmowano próby wprowadzenia zakazu lub ograniczenia wo­jen, lecz Wielka Brytania pilnowała, by nie zakłóciły one impe­rialnych rządów, dając przykład swojemu następcy w kontroli nad światem. To właśnie Wielka Brytania udaremniła próby ogranicze­nia użycia sił powietrznych przeciwko ludności cywilnej. Powody tego stanowiska zwięźle wyraził wybitny mąż stanu Lloyd George, który chwalił brytyjski rząd za to, że zastrzegł sobie prawo do bombardowania czarnuchów".309

Fundamentalne zasady moralne z reguły żyją długo. Ta nie jest wyjątkiem.

Stany Zjednoczone przejęły brytyjski układ, ale dodały następ­ny poziom kontroli: państwa peryferyjne, najlepiej niearabskie, któ­re mogły pełnić rolę lokalnych policjantów na służbie", w termi­nologii stosowanej w administracji Nixona. Oczywiście komenda główna nadal mieściła się w Waszyngtonie, z jednym oddziałem w Londynie. Turcja była od początku wybijającym się członkiem tego klubu; w 1953 roku dołączył Iran, gdy amerykańsko-brytyj-ski zamach stanu przywrócił władzę szacha, obalając konserwa­tywny rząd parlamentarny, który chciał sprawować kontrolę nad zasobami własnego kraju.

Stany Zjednoczone były bardziej zainteresowane kontrolą niż do­stępem. Po drugiej wojnie światowej Ameryka Północna stała się głównym producentem ropy naftowej na świecie, choć spodziewa­no się, że długo nie utrzyma tej pozycji. Później podstawowym eksporterem do USA została Wenezuela. Według aktualnych pro­gnoz amerykańskiego wywiadu USA będą nadal polegać głów­nie na zasobach basenu Atlantyckiego - tych z zachodniej półkuli i z rejonu Afryki Zachodniej - które są bardziej stabilne i niezawod­ne niż te na Bliskim Wschodzie.310 Lecz podobnie jak w całym okresie powojennym nie zmienia to przekonania o potrzebie za­chowania kontroli.

Kontrola nad wielkimi zasobami materialnymi rejonu Zatoki Perskiej gwarantuje amerykańskim i brytyjskim koncernom ener­getycznym, że będą głównymi udziałowcami ogromnych zysków.

180

Bogactwo spływa do USA i Wielkiej Brytanii także wieloma inny­mi drogami: poprzez sprzęt wojskowy (stąd generalnie przez branżę zaawansowanych technologii), projekty budowlane oraz skarbowe papiery wartościowe. Gigantyczna siła strategiczna" tego regionu stanowi dźwignię światowej dominacji. Wszystko to dobrze rozumieli architekci powojennego świata i nadal pozo­staje to w mocy. Amerykański wywiad przewiduje, że w nad­chodzących latach rezerwy energetyczne rejonu Zatoki Perskiej nabiorą jeszcze większego znaczenia,311 stąd taki zapał do sprawo­wania kontroli, bez względu na to, czy same Stany Zjednoczone opierają się mocno na tych zasobach, czy nie.

Globalny system baz wojskowych od Pacyfiku do Azorów został zaprojektowany w znacznej mierze z myślą o działaniach w rejo­nie Zatoki Perskiej. Amerykańskie tłumienie rewolty i działalność wywrotowa w Grecji i Włoszech w latach czterdziestych XX wie­ku były w części motywowane troską o swobodny przepływ bli­skowschodniej ropy na Zachód. Dzisiaj system amerykańskich baz wojskowych rozciąga się do byłych państw satelickich Związku Ra­dzieckiego - Bułgarii i Rumunii. Od czasów Cartera główne ame­rykańskie siły interwencyjne są skoncentrowane wokół Zatoki Per­skiej. Do niedawna jedyną w pełni niezawodną bazą wojskową w okolicy była należąca do Brytyjczyków wyspa Diego Garcia, z której usunięto rdzennych mieszkańców. USA nadal odmawia­ją im prawa do powrotu, odrzucając w ten sposób decyzje brytyj­skich sądów;312 sprawa ta jest nieznana w USA, podobnie jak spra­wa Okinawy. Po wojnie afgańskiej USA zatrzymały bazy wojskowe w Afganistanie i w Azji Środkowej, które zapewniają amerykańskim korporacjom lepszą pozycję w obecnej fazie wielkiej gry" o kon­trolę nad zasobami Azji Środkowej, a także umożliwiają okrążenie znacznie ważniejszej Zatoki Perskiej. Od dawna podejrzewano, że jednym z celów Waszyngtonu w Iraku było umieszczenie baz woj­skowych w samym sercu obszarów produkujących ropę naftową, jak donoszono po zakończeniu wojny.313

Informacje na temat innych prawdopodobnych celów również dotarły do opinii publicznej po zakończeniu wojny. Dwie rze­czy, o których nigdy nie mówiono otwarcie i które nigdy nie sta­ły się przedmiotem narodowej dyskusji, to ropa naftowa i pie­niądze", komentował Bob Herbert. Te dwie kluczowe sprawy

181

pozostawiono zakulisowym biznesmenom, z których wielu czerpie teraz zyski".314

Stosunki USA z Izraelem rozwijały się głównie w tym szerszym kontekście.315 W 1948 roku Połączone Kolegium Szefów Sztabów, pod wrażeniem militarnej sprawności Izraela, uznało go za dru­gą po Turcji siłę militarną w regionie. Sugerowało, że Izrael mo­że zapewnić USA środki do uzyskania strategicznej przewagi na Bliskim Wschodzie", która równoważyłaby coraz mniejszą rolę Wielkiej Brytanii. Dziesięć lat później te rozważania nabrały kon­kretnego znaczenia.

Rok 1958 miał wielkie znaczenie w sprawach światowych. Ad­ministracja Eisenhowera zidentyfikowała wtedy trzy wielkie kry­zysy na świecie: w Indonezji, Afryce Północnej i na Bliskim Wscho­dzie. Wszystkie obejmowały producentów ropy naftowej oraz islamskie ruchy polityczne, które wtedy były świeckie.

Eisenhower i sekretarz stanu Dulles podkreślali, że Rosja nie jest zaangażowana w żaden z tych kryzysów. Problemem był znajomy diabeł: radykalny nacjonalizm". W Afryce Północnej niepokój budziła algierska walka o niepodległość, którą USA chciały szyb­ko zakończyć porozumieniem. W Indonezji winowajcą był Su-karno, jeden z przywódców pogardzanego ruchu państw nieza-angażowanych, który pozwalał na zbyt wiele demokracji: ludowa partia ubogich chłopów rozszerzała swoje wpływy. Na Bliskim Wschodzie złoczyńcą był Naser, nazywany nowym Hitlerem" przez przerażonych przywódców USA i Wielkiej Brytanii. On tak­że był filarem ruchu państw niezaangażowanych i obawiano się, że pod jego wpływem inni również zdecydują się na niezależny kurs. Wydawało się, że te obawy zmaterializowały się w 1958 ro­ku, gdy w wyniku zamachu stanu w Iraku, o którym początkowo myślano, że wywołał go Naser, obalony został rząd wspierany przez Brytyjczyków. Konsekwencje odczuwamy do dziś.

Przewrót w Iraku wywołał intensywne dyskusje między USA a Wielką Brytanią. Decydenci obawiali się, że Kuwejt może chcieć niepodległości i że nawet Arabia Saudyjska ulegnie tej chorobie. Brytyjska gospodarka opierała się w znacznym stopniu na zy­skach z kuwejckiej produkcji ropy naftowej i z tamtejszych inwe­stycji. Londyn postanowił przyznać Kuwejtowi nominalną nie­podległość, choć jak wyjaśnił minister spraw zagranicznych Selwyn

182

Lloyd, „musimy również uznać potrzebę, jeżeli sprawy pójdą w złym kierunku, bezwzględnej interwencji, niezależnie od tego, kto spowodował problem". USA przyjęły takie samo stanowisko w sprawie siłowej interwencji w odniesieniu do większych zdo­byczy, Arabii Saudyjskiej i innych emiratów znad Zatoki. Eisen-hower wysłał wojsko do Libanu, aby zapobiec dostrzeganemu tam zagrożeniu ze strony nacjonalistów i zapewnić sobie kontro­lę nad rurociągami. Powtórzył, że niepokoi się o strategicznie najważniejszy region świata" i podkreślił, że utrata kontroli nad nim byłaby znacznie gorsza od utraty Chin" - uznawanej za naj­większą powojenną katastrofę - ze względu na strategiczną po­zycję i zasoby Bliskiego Wschodu".316

Innym krajem o kluczowym znaczeniu, który jak się obawiano, mógł znaleźć się pod wpływem Nasera, była Jordania, stanowią­ca wtedy regionalną bazę dla brytyjskich sił zbrojnych. Izrael po­mógł utrzymać brytyjską kontrolę. Waszyngtońscy stratedzy do­strzegli, że Izrael jest jedyną regionalną siłą w regionie, która podejmuje ryzyko, by rozładować sytuację na tym obszarze". W memorandum dla Rady Bezpieczeństwa Narodowego napi­sano, że jeżeli chcemy walczyć z radykalnym arabskim nacjona­lizmem i utrzymać ropę z Zatoki Perskiej siłą, jeżeli zajdzie taka potrzeba, to logicznym następstwem jest wsparcie dla Izraela, ja­ko jedynego silnego prozachodniego mocarstwa, które pozosta­ło na Bliskim Wschodzie",317 wraz z mocarstwami peryferyjny­mi, Turcją i Iranem. W tym samym czasie, w 1958 roku, nawiązano stosunki izraelsko-tureckie, które zapoczątkowała wizyta premie­ra Dawida Ben Guriona w Turcji. Jak pisze Efraim Inbar, do 2000 roku stosunki Izraela z Turcją pod względem bliskości ustępo­wały jedynie relacjom Izraela ze Stanami Zjednoczonymi".318

W 1967 roku sojusz amerykańsko-izraelski był już mocno ugruntowany. Izrael zniszczył Nasera, chroniąc w ten sposób fa­sadę" na Półwyspie Arabskim, a jednocześnie uderzając mocno w ruch państw niezaangażowanych. Uznano, że istotnie przyczy­nił się w ten sposób do umocnienia amerykańskiej władzy. Wywo­łało to również znaczący efekt w amerykańskiej ideologii, co jest ważne, ale kwestię tę muszę teraz odłożyć na bok.319

Przypomnijmy sobie trzy główne kryzysy w 1958 roku. Zagro­żenie, jakim był niezależny arabski nacjonalizm na Bliskim Wscho-

183

dzie, usunęła wojna z 1967 roku. Kryzys w Afryce Północnej skoń­czył się wraz z uzyskaniem niepodległości przez Algierię.320 Kry­zys w Indonezji zakończył się ogromną masakrą, głównie bezrol­nych chłopów, którą CIA opisywała jako jeden z największych masowych mordów w XX wieku, porównywalny ze zbrodniami Hidera, Stalina i Mao. Ta wstrząsająca masowa rzeź", jak nazwał ją New York Times", wzbudziła nieskrępowaną euforię na Za­chodzie. Wyeliminowała masową polityczną partię biedaków i szeroko otworzyła drzwi dla zachodnich inwestorów. Tak jak na Bliskim Wschodzie zniszczono kolejny filar ruchu państw nieza-angażowanych. Podobne procesy zachodziły w Ameryce Łaciń­skiej oraz, w mniejszym stopniu, w Indiach, ostatnim bastionie ruchu państw niezaangażowanych. Wszędzie Stany Zjednoczone odgrywały znaczącą, a niekiedy decydującą rolę. USA są mocar­stwem globalnym tak jak wcześniej Anglia. Często mylące jest kon­centrowanie się na jednym regionie świata i zapominanie o tym, że globalne plany powstają w Waszyngtonie.

Wróćmy jednak do Bliskiego Wschodu, gdzie w 1970 roku Izrael oddał kolejną przysługę, powstrzymując możliwą interwen­cję Syrii w obronie Palestyńczyków masakrowanych w Jordanii. Po­moc USA dla Izraela wzrosła czterokrotnie. Amerykański wywiad oraz tak wpływowe postaci zatroskane o Bliski Wschód, jak sena­tor Henry Jackson, opisywali cichy sojusz Izraela, Iranu i Arabii Saudyjskiej jako solidną podstawę amerykańskiej władzy w re­gionie; rola Turcji w tym względzie uznawana była za oczywistą,

W 1979 roku, gdy szach został obalony, sojusz izraelsko-turec-ki nabrał jeszcze większego znaczenia jako regionalna baza. Do sojuszu przystąpił kolejny członek, który zastąpił szacha: Irak Sad-dama Husajna, skreślony w 1982 roku przez administrację Reagana z oficjalnej listy państw terrorystycznych, tak by USA mogły swobodnie zapewnić pomoc tyranowi.

Wybory, jakich dokonywał Izraeł w ciągu ostatnich trzydziestu lat, w znacznym stopniu zredukowały jego opcje działania; po­dążając obecnym kursem, Izrael nie ma praktycznie żadnej innej możliwości, jak tylko służyć jako baza USA w regionie i spełniać amerykańskie żądania. Opcje zostały wyraźnie naświedone w 1971 roku, gdy prezydent Egiptu Anwar Sadat zaoferował Izraelowi pełny traktat pokojowy w zamian za wycofanie wojsk izraelskich

184

z terytorium Egiptu. Sadat nie zaproponował nic Palestyńczy­kom i nie odniósł się w żaden sposób do innych terytoriów oku­powanych. W swoich wspomnieniach Icchak Rabin, wówczas am­basador w USA, uznał tę słynną" ofertę za kamień milowy" na drodze do pokoju, chociaż zawierała ona również złą wiado­mość": warunek, by Izrael wycofał się z terytorium Egiptu, zgod­nie z oficjalną polityką Stanów Zjednoczonych i podstawowym dokumentem dyplomatycznym, rezolucją Rady Bezpieczeństwa nr 242 z listopada 1967 roku.

Izrael stał przed brzemiennym w skutki wyborem: mógł zaak­ceptować pokój i integrację w regionie lub upierać się przy kon­frontacji, a zatem nieuchronnej zależności od USA. Wybrał dru­gą opcję, nie ze względu na bezpieczeństwo, lecz z chęci ekspansji. Mówią o tym wyraźnie izraelskie źródła. Generał Chaim Bar--Lew, czołowa postać rządzącej Partii Pracy, wyraził powszechne rozumienie tej sytuacji, gdy napisał w gazecie Partii Pracy: Mo­żemy mieć pokój, lecz sądzę, że jeśli utrzymamy swoje stanowisko, możemy zyskać więcej". Tym więcej", które budziło wtedy naj­większe zainteresowanie, był północno-wschodni Synaj, z które­go brutalnie wypędzono mieszkańców na pustynię, aby zrobić miejsce dla budowanego tylko dla Żydów miasta Jamit. W 1972 roku generał i późniejszy prezydent Ezer Weizman dodał, że po­lityczne porozumienie bez ekspansji oznaczałoby, że Izrael nie mógłby istnieć zgodnie ze skalą, duchem i jakością, jakie teraz ucieleśnia".

Podstawową kwestią była reakcja Waszyngtonu. Po wewnętrz­nej dyskusji rząd porzucił swoją oficjalną politykę i przyjął kis-singerowską zasadę pata": żadnej dyplomacji, tylko siła. Należy pamiętać, że był to okres skrajnego triumfalizmu, którego później bardzo żałowano w Izraelu. USA i Izrael uznały za rzecz oczywi­stą, że po 1967 roku Arabowie nie stanowią żadnego militarnego zagrożenia. Egipska oferta pokoju nie jest wcale słynna" w Sta­nach Zjednoczonych, jest raczej nieznana - to wspólny los zdarzeń, które nie odpowiadają doktrynalnym wymaganiom.

Sadat nadal miał nadzieję, że zaskarbi sobie przychylność Sta­nów Zjednoczonych wydaleniem rosyjskich doradców i innymi posunięciami. Ostrzegał też, że Jamit oznacza wojnę". Nie trak­towano go poważnie. W 1973 roku naprawdę rozpoczął wojnę,

185

która skończyła się dla Izraela niemal katastrofą i postawiła w stan pogotowia siły jądrowe USA. Wtedy Kissinger zrozumiał, że Egip­tu nie można po prostu zlekceważyć i rozpoczął dyplomację wa­hadłową", która ostatecznie doprowadziła do porozumienia w Camp David w latach 1978-1979. W Camp David USA i Izra­el przyjęły ofertę Sadata z 1971 roku, lecz na warunkach znacz­nie mniej korzystnych z ich punktu widzenia: do tego czasu los Pa­lestyńczyków stał się istotną kwestią i Sadat, podobnie jak większość światowej opinii publicznej, domagał się uznania ich praw.

Wydarzenia te przedstawia się jako triumf amerykańskiej dyplo­macji. Jimmy Carter dostał pokojową Nagrodę Nobla głównie za to szczytowe osiągnięcie. W rzeczywistości cały proces był dyplo­matyczną katastrofą. Odrzucenie dyplomacji przez USA i Izrael doprowadziło do strasznej wojny, ogromnych cierpień i konfron­tacji supermocarstw, która mogła wymknąć się spod kontroli. Ale jednym z przywilejów władzy jest możność pisania historii z moc­nym przekonaniem, że nie wzbudzi ona dużego sprzeciwu. Dla­tego ta katastrofa weszła do historii jako wielki triumf procesu po­kojowego" kierowanego przez Stany Zjednoczone.

Izrael dostrzegł od razu, że w sytuacji, gdy Arabowie nie mają już środków odstraszających, może nasilić ekspansję na terenach okupowanych i zaatakować północnego sąsiada, i tak też uczynił w roku 1978 i 1982, a następnie okupował niektóre części Liba­nu przez niemal dwadzieścia lat. W wyniku inwazji w 1982 roku i jej bezpośrednich następstw zginęło około 20 tysięcy ludzi; we­dług źródeł libańskich liczba ofiar śmiertelnych w kolejnych la­tach wyniosła około 25 tysięcy. Ten temat budzi niewielkie zain­teresowanie na Zachodzie, zgodnie z zasadą, że zbrodnie, za które sami jesteśmy odpowiedzialni, nie wymagają żadnego dochodze­nia, nie mówiąc już o karze czy odszkodowaniu.

Gdy wielokrotne bombardowania i inne prowokacje nie wywo­łały żadnej reakcji, która mogłaby posłużyć za pretekst do plano­wanej inwazji w 1982 roku, Izrael w końcu skorzystał skwapliwie z próby zamachu na izraelskiego ambasadora w Londynie, do­konanej przez grupę terrorystyczną kierowaną przez Abu Nida-la, który był skazany na śmierć przez Organizację Wyzwolenia Pa­lestyny (OWP) i od lat toczył z nią wojnę. Sięgnięcie po ten pretekst było do przyjęcia dla mających głos przedstawicieli amerykań-

186

skiej opinii publicznej, którzy również nie widzieli problemu w natychmiastowej odpowiedzi Izraela: ataku na obozy uchodź­ców palestyńskich Sabra i Szatila w Bejrucie, gdzie według wia­rygodnego amerykańskiego obserwatora zabito dwustu ludzi.321 Próby powstrzymania agresji podejmowane przez ONZ były blokowane przez natychmiastowe weto USA. Tak sprawy toczy­ły się przez osiemnaście krwawych lat izraelskich zbrodni w Li­banie, rzadko dokonywanych choćby pod kiepskim pretekstem samoobrony.322

Szef sztabu Rafael („Raful") Eitan wyraził powszechną w Izra­elu opinię, gdy natychmiast ogłosił, że inwazja w 1982 roku zakoń­czyła się sukcesem, ponieważ osłabiła polityczny status" OWP i utrudniła jej walkę o państwo palestyńskie. Czołowi amerykań­scy intelektualiści również przyjęli z zadowoleniem polityczną porażkę" OWP, wyraźnie dostrzegając, że taki był właśnie cel tej wojny, którą uznali za wojnę sprawiedliwą" (Michael Walzer).323 Większość publicznych komentatorów i mediów wolała jednak opowieści o niesprowokowanych atakach rakietowych na niewin­nych Izraelczyków i podobne zmyślone historie, chociaż dzisiaj cza­sami dostrzega się już prawdę. Korespondent New York Time-sa" James Bennet pisze, że celem inwazji z 1982 roku było ustanowienie przyjaznego reżimu i zniszczenie Organizacji Wyzwo­lenia Palestyny pana Arafata. Miało to w założeniu pomóc prze­konać Palestyńczyków do uznania rządów Izraela na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy".324 Według mojej wiedzy jest to pierw­sza wypowiedź w amerykańskich mediach głównego nurtu przy­znająca to, co było dobrze znane w Izraelu, i co od dwudziestu lat publikowały marginalizowane kręgi dysydenckie w USA. Jest to również podręcznikowy przykład zmasowanego terroryzmu mię­dzynarodowego -jeśli nie jeszcze cięższej zbrodni, jaką jest agre­sja - wywodzącego się prosto z Waszyngtonu, który zapewnił ko­nieczne wsparcie ekonomiczne, militarne i dyplomatyczne. Bez tego rodzaju autoryzacji i pomocy Izrael bardzo niewiele może zro­bić. Kraje arabskie i inne mają wiele złudzeń w tej sprawie. Ale nie jest rozsądnie żyć ze złudzeniami, szczególnie gdy jest się ofiarą.

W połowie lat siedemdziesiątych, gdy kwestia palestyńska sta­ła się przedmiotem uwagi społeczności międzynarodowej, zwięk­szyła się izolacja USA i Izraela na froncie dyplomatycznym. W 1976

187

roku USA zawetowały rezolucję wzywającą do utworzenia pań­stwa palestyńskiego obok Izraela, która zawierała podstawowe sformułowania rezolucji ONZ nr 242 z 1967 roku. Od tamtego cza­su aż do teraz USA blokują możliwość dyplomatycznego porozu­mienia na warunkach akceptowanych przez praktycznie cały świat: uznania dwóch państw z granicą międzynarodową, poddaną nie­wielkim, wzajemnym korektom"; była to zasada oficjalnej, choć nie faktycznej amerykańskiej polityki do czasu, gdy administracja Clintona formalnie porzuciła ramy międzynarodowej dyplomacji, oświadczając, że rezolucje ONZ są anachroniczne". Warto za­uważyć, że stanowisku USA sprzeciwia się większa część amery­kańskich obywateli: znaczna większość popiera plan saudyjski" zaproponowany na początku 2002 roku i zaakceptowany przez Ligę Arabską, który zakładał pełne uznanie i integrację Izraela w regionie w zamian za wycofanie się Izraela do granic z 1967 roku; była to kolejna wersja wieloletniego międzynarodowego konsensusu, którą zablokowały Stany Zjednoczone. Znaczna więk­szość sądzi również, że USA powinny zrównać pomoc dla Izraela i dla Palestyńczyków w ramach wynegocjowanego porozumienia i wstrzymać pomoc dla tej strony, która nie chce negocjować: co oznaczało, gdy przeprowadzano ten sondaż, że powinny wstrzy­mać pomoc dla Izraela. Lecz niewielu rozumie, co z tego wszyst­kiego wynika, i niemal nic nie pisze się na ten temat.325

Po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej Waszyngton miał poczu­cie, że może narzucić swoje rozwiązanie. Wersja tego rozwiąza­nia z 1991 roku, chociaż nigdy nie została w pełni rozwinięta, miała być bardziej otwarta niż stanowisko administracji ogłoszo­ne w grudniu 1989 roku, które popierało bez zastrzeżeń plan ko­alicyjnego rządu Izraela (Szamira-Peresa) zakładający, że nie mo­że być żadnego dodatkowego państwa palestyńskiego" (według tej koncepcji Jordania była już państwem palestyńskim") i że los terrorystów zostanie ustalony zgodnie z podstawowymi wytycz­nymi [izraelskiego] rządu". Waszyngton zwołał konferencję w Ma­drycie, z udziałem Rosjan, którzy mieli być listkiem figowym na­dającym jej międzynarodowy charakter.

Lecz na konferencji pojawił się problem. Delegacji palestyń­skiej przewodził Haidar Abdel Szafi, konserwatywny narodowiec znany ze swej prawości, jedna z najbardziej szanowanych posta-

188

ci w Palestynie. Delegacja nie zgodziła się na dalszą budowę osie­dli izraelskich na terenach okupowanych, co wywołało impas w negocjacjach, ponieważ USA i Izrael nie chciały przystać na ten warunek ani nawet poważnie go rozważać. Jaser Arafat, wi­dząc, że gwałtownie traci społeczne poparcie na tych terytoriach i w palestyńskiej diasporze, podkopał wysiłki palestyńskiej de­legacji, podejmując potajemne negocjacje z Izraelem, które do­prowadziły do procesu z Oslo", zainicjowanego oficjalnie z wielką pompą we wrześniu 1993 roku w Białym Domu. Sformułowania zawarte w porozumieniach z Oslo wyraźnie wskazywały, że stano­wią one podstawę do dalszej realizacji programu budowy osie­dli izraelskich, czego przywódcy izraelscy (Icchak Rabin i Szimon Peres) wcale nie starali się ukrywać. Z tego powodu Abdel Szafi stwierdził, że nie chce mieć nic wspólnego z oficjalnym proce­sem pokojowym.326

Tak sprawy toczyły się przez całe lata dziewięćdziesiąte, gdy Izraelczycy stopniowo zasiedlali i integrowali tereny okupowa­ne, z pełnym poparciem USA. W 2000 roku, ostatnim roku ka­dencji Clintona (i izraelskiego premiera Ehuda Baraka), osad­nictwo osiągnęło największe nasilenie od 1992 roku, coraz bardziej zmniejszając możliwość rozwiązania konfliktu pokojowymi środ­kami dyplomatycznymi.

CAMP DAYID II I DALEJ: W STRONĘ TRWAŁEJ NEOKOLONIALNEJ ZALEŻNOŚCI"

Nieustępliwość USA i Izraela cechowała cały proces negocjacji w Camp David w 2000 roku. Obiegowe wyobrażenie jest takie, że Clinton i Barak złożyli wspaniałomyślną", nadzwyczaj szczo­drą" ofertę, lecz zdradzieccy Palestyńczycy odrzucili ją, gdyż wo­leli przemoc. Istnieje prosty sposób, by ocenić tego rodzaju twier­dzenia: trzeba spojrzeć na mapę z propozycją terytorialnej ugody. Takiej mapy nie znajdziemy w amerykańskich mediach czy gaze­tach, poza czasopismami naukowymi i literaturą dysydencką. Jedno spojrzenie na mapę pokazuje, że propozycja Clintona-Ba-raka w zasadzie dzieli Zachodni Brzeg na trzy kantony, praktycz­nie oddzielone od siebie dwoma klinami złożonymi z ekspansyw­nych żydowskich osiedli i obiektów infrastruktury. Te trzy kantony

189

mają jedynie ograniczony dostęp do wschodniej Jerozolimy - cen­trum palestyńskiego życia handlowego, kulturalnego i polityczne­go. I wszystkie są odcięte od Strefy Gazy.

Faktycznie, byłby to pewien postęp w stosunku do ówczesnego stanu rzeczy, w którym Palestyńczycy na Zachodnim Brzegu po­zostawali zamknięci w przeszło dwustu kantonach, niektórych wielkości kilku kilometrów kwadratowych, a sytuacja w Strefie Gazy była pod wieloma względami jeszcze gorsza.

Szlomo ben Ami, uważany za gołębia" w Izraelu, tuż przed tym, jak dołączył do rządu Baraka i został głównym negocjatorem w Camp David, opublikował pracę naukową, w której nakreślił cel procesu pokojowego" z Oslo: ustanowić dla Palestyńczyków neokolonialne terytorium zależne", które będzie trwałe".327 W zasadzie coś takiego zaoferowano w Camp David.

W Izraelu mapy pojawiały się w zwykłej prasie i powszechnie mówi się, że te propozycje były wzorowane na południowoafry­kańskich bantustanach sprzed czterdziestu lat. Szanowani komen­tatorzy piszą, że model południowoafrykański był poważnie roz­ważany w wyższych kręgach wojskowych i politycznych w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych i jest wzorem także dzisiaj.328 Izrael uważał Republikę Południowej Afryki za cennego sojuszni­ka, zresztą podobny stosunek do RPA miały Stany Zjednoczone, przez cały okres rządów Reagana.

Po porażce Camp David w 2000 roku negocjacje trwały nadal. Doprowadziły do (nieoficjalnych) spotkań na wysokim szczeblu w miasteczku Taba w Egipcie w styczniu 2001 roku. Wydawało się, że w czasie ich trwania dokonuje się istotny postęp, jednak główne problemy terytorialne pozostały, choć w mniej skrajnej formie. Negocjacje w Tabie skrupulatnie opisał Miguel Morati-nos, obserwator z ramienia Unii Europejskiej, w raporcie zaakcep­towanym przez obie strony.329 Podstawowe różnice zmniejszyły się, ale nie zostały całkiem pokonane. W sprawie Zachodniego Brzegu w zasadzie zgodzono się przyjąć wieloletni międzynarodo­wy konsensus uznający międzynarodową granicę, z niewielkimi, wzajemnymi korektami", teraz już nie takimi znowu niewielkimi ze względu na wspierane przez USA izraelskie osiedla i projekty infrastrukturalne, które jak wspominałem, szybko się rozprze­strzeniały, gdy proces z Oslo przebiegał w zasadniczo przewidywal-

190

nym kierunku. Palestyńscy negocjatorzy w Tabie przystali na włą­czenie do Izraela osiedli powstałych po Oslo, wokół ogromnie rozszerzonej Jerozolimy, lecz zażądali wymiany terytorialnej na za­sadzie jeden do jednego - w czym znaleźli poparcie niektórych izraelskich jastrzębi", którzy z zadowoleniem przyjęli możliwość przeniesienia izraelskich Arabów poza granice kraju, aby zmniej­szyć w ten sposób budzący spore obawy problem demograficz­ny": zbyt wielu nie-Żydów w żydowskim państwie. Lecz izraelscy negocjatorzy nalegali na wymianę terytorialną w stosunku dwa do jednego, lub nawet większym, na swoją korzyść, a Palestyńczy­kom oferowali bezwartościowy obszar przylegający do pustyni Synaj. Główną kwestią terytorialną pozostał status izraelskiego miasta Ma'aleh Adumim, leżącego na wschód od Jerozolimy, oraz infrastruktura łącząca je z rozszerzonymi obszarami, które mia­ły zostać włączone do Izraela, rozbudowanymi głównie w latach dziewięćdziesiątych, z wyraźną intencją, by praktycznie przeciąć na pół Zachodni Brzeg. Te i niektóre inne kwestie pozostały nie­rozwiązane, ale są powody, by uznać konkluzję Akiwy Eldara, że nastąpił prawdziwy, obiecujący postęp, nawet jeżeli nie miał for­malnego charakteru.

Negocjacje zostały zerwane przez Baraka przed wyborami w Izraelu, a w obliczu nasilającej się przemocy nigdy nie zostały podjęte na nowo, więc nie wiemy, dokąd mogły doprowadzić.

Podstawowe kwestie przedstawili w „Foreign Affairs" dwaj do­brze zorientowani komentatorzy, Husajn Agha i Robert Mal-ley.330 Zauważyli oni trafnie, że od jakiegoś czasu zarys rozwią­zania jest zasadniczo jasny": podział terytorium z granicą międzynarodową i wymianą ziemi na zasadzie jeden do jedne­go. Piszą oni, że droga [do tego rozwiązania] wymykała się wszystkim stronom od początku", lecz stwierdzenie to, choć traf­ne, jest jednak mylące. Drogę tę przez dwadzieścia pięć lat blo­kowały Stany Zjednoczone, a w Izraelu odrzucają nawet naj­bardziej ugodowe skrzydło politycznego spektrum, co znowu dokumentuje raport Moratinosa.

Za rządów Busha II i Szarona szansę na dyplomatyczne rozwią­zanie zmniejszyły się jeszcze bardziej. Izrael, mający stałe popar­cie USA, rozbudował programy osadnictwa. Izraelska organiza­cja praw człowieka B'Tselem dotarła w końcu do oficjalnych map

191

przedstawiających izraelskie plany terytorialne.331 Osiedla izra­elskie obejmują obecnie 42 procent Zachodniego Brzegu. Na przykład granice Ma'aleh Adumim rozciągają się od obszaru Wiel­kiej Jerozolimy niemal do odizolowanego palestyńskiego miasta Jerycha; jest to klin, który w znacznym stopniu odcina południo­wy region Zachodniego Brzegu. Następny klin ciągnie się ku pół­nocy, częściowo oddzielając sektory północne od centralnych. W efekcie mamy surową wersję układu trzech kantonów na Za­chodnim Brzegu, z których wszystkie są praktycznie oddzielone od niewielkiej części wschodniej Jerozolimy i, oczywiście, od Stre­fy Gazy, bez względu na jej los.

Sytuację w 2003 roku opisał Geoffrey Aronson, redaktor pod­stawowego amerykańskiego opracowania naukowego na temat osadnictwa żydowskiego, po wizycie na południowych obsza­rach.332 Praktycznie w każdym izraelskim osiedlu postępują ener­giczne działania kolonizacyjne", prowadzące do rewolucyjnych zmian w zakresie transportu i dostępu", które mają umocnić zdolność Izraela do zapewnienia sobie trwałej kontroli nad tymi ziemiami", włączonymi do znacznie powiększonego państwa Izra­el. Natomiast dynamika zmian w przypadku Palestyńczyków jest całkowicie odwrotna - stale powiększa się sieć barykad, przeszkód, patroli drogowych i zakazów, które oddzielają ich od osiedli, od siebie nawzajem oraz od miejsc pracy, co utrudnia prowadzenie normalnego życia i zubaża całą narodową wspólnotę".

Co się tyczy planów administracji Busha w połowie 2003 roku, to są dwa różne źródła na ten temat: retoryka i działanie. Na po­ziomie retoryki czytamy o wizji" państwa palestyńskiego i o za­inspirowanej przez USA mapie drogowej". W realnym świecie ad­ministracja Busha wielokrotnie blokowała publikację mapy drogowej proponowanej przez kwartet" (złożony z Unii Europej­skiej, ONZ, Rosji i USA), co spotykało się z irytacją pozostałych członków tej grupy. Wizja była mglista i taka też pozostała, gdy w końcu opublikowano mapę drogową wraz ze skromnym oświad­czeniem Busha, że ta mapa drogowa stanowi punkt wyjścia do re­alizacji wizji dwóch państw... którą przedstawiłem 24 czerwca 2002 roku"; to znaczy wizji", która była bladą i niewyraźną wersją kon­cepcji znanej powszechnie od ponad ćwierć wieku, lecz blokowa­nej przez USA.333

192

Pierwsze kroki na mapie drogowej są wyraźnie określone: Pa­lestyńczycy muszą natychmiast zakończyć opór wobec okupacji, w tym ataki na izraelskich żołnierzy na terenach okupowanych, a Izrael musi zadeklarować swoje przywiązanie do wizji dwóch państw... wyrażonej przez prezydenta Busha", mającej niejasny charakter. Gdy podniesie się poziom bezpieczeństwa, armia izra­elska wycofa się stopniowo z terenów okupowanych od 28 wrze­śnia 2000 roku, i obie strony powrócą do status quo" w tamtym czasie. To, czy strony zadowalająco wypełniły swoje zobowiąza­nia, oceni Izrael i Waszyngton. Status quo", które ma zostać przy­wrócone, pozostawia Palestyńczyków zamkniętych w setkach kan­tonów otoczonych przez osiedla i obiekty infrastruktury zbudowane przez siły okupacyjne Izraela, ze wsparciem USA. Przyszłość tych osiedli pozostaje niejasna. Izrael niezwłocznie zlikwiduje placówki osadnicze zbudowane od marca 2001 roku", na co zgadzają się wszyscy poza ultraprawicą w Izraelu, a po pew­nym czasie, który nie został określony, Izrael zamrozi wszelką działalność osadniczą (w tym naturalny rozrost osiedli)". Do tego momentu osiedla mogą się dalej rozwijać. Jeżeli czas zamroże­nia" kiedykolwiek nadejdzie, to wzorowane na bantustanach roz­wiązania, wprowadzane w latach dziewięćdziesiątych w kontekście amerykańsko-izraelskiego procesu pokojowego" kontynuowa­nego w ramach mapy drogowej", będą już przypuszczalnie do­brze ugruntowane.

Jeszcze później ma nastąpić wdrożenie uprzednich porozu­mień w celu maksymalnego zwiększenia terytorialnej ciągłości [państwa palestyńskiego], obejmujące dalsze działania w sprawie osiedli". Te dalsze działania" nie są określone. Nie ma też żad­nych uprzednich porozumień, które nadawałyby sens terytorial­nej ciągłości". Jedyne poważne propozycje, jakie dotąd złożono, nie są rozważane. Czymkolwiek jest wizja dwóch państw", jaką ma Bush, to najwyraźniej nie jest to wizja dwóch państw popierana przez praktycznie cały świat i blokowana przez USA od połowy lat siedemdziesiątych ani nie jest to plan saudyjski, ratyfikowany przez Ligę Arabską i popierany przez większość amerykańskiej ludności, ani też nie jest to rozwiązanie, którego zarys jest zasad­niczo jasny od jakiegoś czasu", opisane przez Aghę i Malleya. Nie ma tu żadnego odniesienia do którejkolwiek z tych koncepcji.334

.193

Ponadto, chociaż istnieją natychmiastowe (i siłowe) środki eg­zekwujące przestrzeganie warunków mapy drogowej przez Pale­styńczyków, nie ma żadnych środków wymuszających przestrze­ganie postanowień dotyczących izraelskich programów osadnictwa i rozbudowy, finansowanych przez USA. Jest wiele świadectw, jak to wyglądało w przeszłości, i nie ma powodu sądzić, że nastąpi tu jakaś istotna zmiana.

Choć polityczna mapa drogowa pozostaje mglista w odniesie­niu do obowiązków Izraela, inne żądania są dość wyraźnie okre­ślone. Ogromna amerykańska pomoc dla Izraela została po raz pierwszy uzależniona od zachowania Izraela: nie od wypełniania warunków mapy drogowej, lecz od wprowadzenia planu gospo­darczego, który przewiduje ograniczenie miejsc pracy i mniejsze płace w sektorze publicznym oraz obniżenie podatków", środki, które określono jako »gospodarczą mapę drogową«". Czołowe gazety w Izraelu nazywają ten plan nową teorią... według któ­rej USA otwarcie próbują narzucić neoliberalny porządek w Izra­elu" - teorią, którą przyjęły z zadowoleniem kręgi biznesowe w Izraelu, lecz która natychmiast doprowadziła do strajku 700 tysięcy pracowników.335

wnież całkiem dobrze określone są działania mające stwo­rzyć fakty dokonane" w czasie trwania rozmów, zgodnie z tra­dycją. Wśród nich godna uwagi jest budowa muru separacyjne­go", który włącza niektóre części Zachodniego Brzegu do Izraela. Barierę tę uzasadnia się względami bezpieczeństwa - Izraelczy-ków, a nie Palestyńczyków, których problemy z bezpieczeństwem są znacznie poważniejsze. Bariera połączona z wymianą ziemi za­pewniłaby nie mniejsze bezpieczeństwo. Największe bezpieczeń­stwo zapewniłby mur zbudowany kilka kilometrów wewnątrz Izra­ela, który pozwoliłby armii izraelskiej na pełne patrolowanie po obu stronach. Lecz takie propozycje nie włączałyby palestyńskiej ziemi do Izraela i zakłócałyby raczej życie Izraelczyków, a nie Pa­lestyńczyków, dlatego są nie do pomyślenia. W raportach Banku Światowego można znaleźć stwierdzenie, że mur pozostawi po stronie izraelskiej niemal 100 tysięcy Palestyńczyków, wraz z czę­ścią najżyźniejszej ziemi rolnej na Zachodnim Brzegu". Mur po­zostawi też pod kontrolą Izraela znaczną część niezwykle ważnych wód gruntowych na Zachodnim Brzegu. Jedno z tamtejszych

194

miast, Kalkilia, zostało już praktycznie otoczone murem, od­cięte od swojej ziemi, od 30 procent źródeł wody i od tych tery­toriów, które mają zostać kiedyś przydzielone realnemu" państwu palestyńskiemu, odznaczającemu się terytorialną ciągłością". Podobno ponad połowa ziemi rolnej w Kalkilii została skonfi­skowana i ma zostać włączona do Izraela; w zamian złożono hoj­ną ofertę jednorazowego odszkodowania, równego wartości ryn­kowej jednorocznych plonów.336

Tuż po tym, jak Colin Powell pojechał do Izraela spotkać się z premierem Szaronem i omówić z nim mapę drogową, Szaron poinformował prasę, że mur biegnący na południe od Kalkilii zatoczy szeroki łuk na wschód, aby objąć izraelskie osiedla Ariel i Emmanuel, w ten sposób częściowo oddzielając północną en­klawę palestyńską od środkowej, klinem izraelskich osiedli i obiek­tów infrastruktury, tak jak to przewidywał plan Clintona-Bara­ka z Camp David. Nie ma większych wątpliwości, że drugie i bardziej znaczące rozszerzenie izraelskiego terytorium założone w planie Clintona-Baraka, oddzielające enklawę środkową od południowej, również zostanie de facto włączone do Izraela w ta­ki czy inny sposób. Nie ma też powodu wątpić, że izraelskie osie­dla, które pozostają poza murem, utrzymają obecny status, to znaczy, będą w zasadzie traktowane jako części Izraela, powiąza­ne z nim wielką infrastrukturą, chronione przez armię izraelską i cieszące się swobodą rozwoju na przydzielonym terytorium do czasu, gdy z góry przyjdzie rozkaz nakazujący coś innego.

Sara Roy, bardzo dobrze poinformowana uczona z Uniwersy­tetu Harvarda, opierając się na wewnętrznych źródłach, pisze, że Bank Światowy szacuje, iż około 232 tysięcy ludzi w 72 spo­łecznościach ucierpi" w wyniku pierwszego, północnego etapu budowy muru, z czego 140 tysięcy żyje po wschodniej stronie muru, lecz w zasadzie zostanie nim otoczona ze względu na jego kręty bieg"; a po ukończeniu mur może odizolować nawet 250-300 tysięcy Palestyńczyków", przyłączając aż 10 procent te­rytorium Zachodniego Brzegu do Izraela". Roy sugeruje, że pro­jekt muru [być może ma] na celu wyodrębnienie i otoczenie tych 42 procent (lub mniej) terytorium Zachodniego Brzegu, o których Szaron mówił, że jest gotowy oddać je państwu palestyńskiemu". Jeśli tak jest, to być może Szaronowi chodzi o plan, który zapro-

195

ponował w 1992 roku, teraz gdy widzi, że polityczne spektrum przesunęło się tak daleko w stronę skrajnie nacjonalistycznego bieguna, że to, co wtedy wydawało się zuchwałością, można dzi­siaj przedstawić jako spektakularne ustępstwo.337

Fakty dokonane", komentuje izraelska dziennikarka Amira Hass, określają - i nadal będą określać - obszar, do którego bę­dzie się odnosić mapa drogowa, obszar, na którym zostanie utwo­rzony podmiot zwany »państwem palestyńskim*":

Wizyta [w miejscach], gdzie Komitet Robót Publicznych, Minister­stwo Obrony, Ministerstwo Budownictwa i buldożery izraelskiej ar­mii są zaprzątnięte intensywną pracą, pozwala zrozumieć, dlaczego tak łatwo jest premierowi Arielowi Szaronowi mówić o państwie pa­lestyńskim"... Ogromne prace budowlane w Jerozolimie i okolicach, od Betlejem do Ramallah, i od Morza Martwego do Modi'in, wyklu­czyły już palestyński rozwój miejski, przemysłowy i kulturalny, który zasługiwałby na to miano, w rejonie wschodniej Jerozolimy. Połu­dniowa enklawa Zachodniego Brzegu, od Hebronu do Betlejem, zo­stanie odcięta od środkowej enklawy obszaru Ramallah przez ocean wypielęgnowanych osiedli izraelskich, przejazdów podziemnych i au­tostrad. Północną enklawę, od Dżeninu do Nablusu, odetnie od cen­trum ogromne izraelskie osiedle Ariel-Eli-Shiloh.338

Co się tyczy zamrożenia osadnictwa", to Szaron, przekonując swój ekstremistyczny gabinet do uznania mapy drogowej, wyjaśnił, że nie ma tu żadnych ograniczeń, więc możecie budować dla swoich dzieci i wnuków, i mam nadzieję, że dla prawnuków też".339

Na poziomie retoryki mapa drogowa zdaje się oferować Pale­styńczykom więcej niż proces z Oslo: zawiera takie określenia, jak państwo palestyńskie", koniec okupacji", zamrożenie wszel­kiej działalności osadniczej" itd.; takich określeń nie było w pro­tokołach z Oslo. Lecz są to mylące pozory. Z wyjątkiem elemen­tów skrajnych Izrael i jego sponsor nie mają zamiaru przejmować terytoriów ponad użyteczną i pożądaną miarę ani administrować większością palestyńskiej ludności. Tworzenie faktów dokona­nych" posunęło się tak daleko, że pozwala na swobodne użycie terminów, które wcześniej mogłyby zakłócić plany wprowadzane w życie przez ostatnią dekadę i teraz mocno ugruntowane.

196

Poza retoryką dotyczącą wizji" istnieje lepsze źródło informa­cji: działania. Ograniczmy się tylko do kilku przykładów: w grud­niu 2000 roku administracja Busha wywołała konsternację za granicą, wetując rezolucję Rady Bezpieczeństwa zaproponowaną przez Unię Europejską, która wzywała do wdrożenia waszyng­tońskiego planu Mitchella oraz do ograniczenia przemocy po­przez wysłanie międzynarodowych obserwatorów, czemu stanow-( czo sprzeciwia się Izrael; ich obecność prawdopodobnie ograniczyłaby przemoc Palestyńczyków, ale utrudniłaby też izra­elskie represje i terror.

Dziesięć dni przed tym wetem Waszyngton zbojkotował konfe­rencję w Genewie, na którą przybyły wysokie umawiające się strony" konwencji genewskiej, aby przeanalizować sytuację na terenach okupowanych. Jak zwykle bojkot ten oznaczał podwój­ne weto": decyzje są zablokowane, a o wydarzeniach praktycz­nie się nie informuje i zostają one wymazane z historii. Uczestni­cy konferencji potwierdzili, że czwarta konwencja genewska ma zastosowanie do terytoriów okupowanych, a zatem wiele prowa­dzonych tam amerykańsko-izraelskich działań to, według pra­wa USA, zbrodnie wojenne. Potępili też ponownie finansowane przez USA osadnictwo izraelskie oraz umyślne zabójstwa, tor­tury, bezprawne deportacje, umyślne pozbawianie praw do uczci­wego procesu sądowego w zwykłym trybie, rozległe zniszczenia i przywłaszczanie majątku... dokonywane bezprawnie i bez skru­pułów".3^

Czwarta konwencja genewska, ustanowiona po to, by formal­nie uznać za niezgodne z prawem zbrodnie nazistów w okupowa­nej Europie, zawiera fundamentalne zasady międzynarodowe­go prawa humanitarnego. Jej zastosowanie do terytoriów okupowanych przez Izrael było wielokrotnie potwierdzane, mię­dzy innymi przez ambasadora USA przy ONZ George'a Busha (we wrześniu 1971) oraz w rezolucjach Rady Bezpieczeństwa. Te ostatnie obejmują jednogłośnie przyjętą rezolucję nr 465 (z 1980 roku), która potępiła wspierane przez USA działania Izraela ja­ko rażące naruszenia" konwencji genewskiej, oraz rezolucję nr 1322 (z października 2000 roku), przyjętą stosunkiem głosów 14 do O (USA wstrzymały się od głosu), która wzywała Izrael do sumiennego przestrzegania obowiązków wynikających z czwartej

197

konwencji genewskiej". Jako „wysokie umawiające się strony" Sta­ny Zjednoczone i mocarstwa europejskie są zobowiązane uroczy­stym traktatem do ścigania i zatrzymania osób odpowiedzialnych za takie zbrodnie, w tym własnych przywódców. Przez ciągłe od­rzucanie tego obowiązku, zwiększają terror" - by użyć słów Bu-sha II, potępiających Palestyńczyków. Stanowisko USA zmieniło się w ciągu lat od aprobaty dla stosowania tych konwencji do te­renów okupowanych do wstrzymywanie się od głosu za kadencji Clintona i w końcu do ich podważania za rządów Busha II.

Administracja Busha sygnalizowała milczącą zgodę na brutal­ne represje na terenach okupowanych również w inny sposób. Tak oto, gdy Ariel Szaron prowadził bezwzględną ofensywę na Zachodnim Brzegu w kwietniu 2002 roku, Colin Powell został wysłany, by przynieść pokój". Powell krążył po basenie Morza Śródziemnego i dotarł do Izraela akurat wtedy, gdy obrońcom Dżeninu zabrakło już żywności i amunicji: można przypuszczać, że wywiad Departamentu Stanu był w stanie dokonać takiej kal­kulacji. Urzędnik z Pentagonu stwierdził rzecz oczywistą: Podróż Powella zaplanowano w taki sposób, mówił, »by dać Szaronowi trochę więcej czasu«". Przedstawiciel Departamentu Stanu dodał, że Izraelczycy nie tyle słuchają, co mówimy, ile raczej obserwu­ją, co robimy... A to, co robimy, daje im więcej czasu, by się wyco­fać"341 - gdy zrobią już swoje: zrównają z ziemią obóz uchodźców w Dżeninie, zburzą znaczną część starego miasta w Nablusie i znisz­czą instytucjonalną i kulturalną infrastrukturę palestyńskiego ży­cia w Ramallah, z brutalnością, jaką armia izraelska praktykuje od wielu lat.

W grudniu 2002 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ powtórzy­ło niemal powszechny sprzeciw wobec faktycznej aneksji Jerozo­limy przez Izrael, dokonanej wbrew rezolucjom Rady Bezpie­czeństwa uchwalanym od 1968 roku (ze wsparciem USA). Po raz pierwszy Stany Zjednoczone zagłosowały przeciwko takiej rezolu­cji, formalnie zmieniając swoje wieloletnie oficjalne stanowisko wobec statusu Jerozolimy. Do USA dołączył Izrael, kilka terytoriów zależnych na wyspach Pacyfiku oraz Kostaryka. Jeżeli za tą zmia­ną kryje się poważny zamiar, to praktycznie wyklucza ona możli­wość politycznego rozwiązania. Administracja Busha kontynu­owała wsparcie dla przemocy, głosując przeciwko rezolucji

198

wzywającej do międzynarodowych wysiłków na rzecz zatrzyma­nia pogarszającej się sytuacji między Izraelem a Palestyńczyka­mi, cofnięcia wszelkich działań podjętych w terenie od czasu, gdy rozpoczęły się ostatnie akty przemocy we wrześniu 2000 roku i dążenia do pokojowego porozumienia" (rezolucja została uchwa­lona stosunkiem głosów 160 do 4; przeciw" głosowały Stany Zjed­noczone, Izrael, Mikronezja i Wyspy Marshalla). Jak zwykle w ta­kich przypadkach wydaje się, że wydarzeń tych w ogóle nie odnotowano w USA.342

Bush uznał też arcyterrorystę Szarona za człowieka pokoju" i zażądał, by Arafata zastąpiono premierem, który spełni amery-kańsko-izraelskie żądania, choć w odróżnieniu od Arafata nie cieszy się [on] powszechnym poparciem".343 Wszystko to stano­wi kolejną ilustrację wizji demokracji" tego prezydenta.

W lutym 2003 roku Bush wygłosił przemówienie do członków konserwatywnego Amerykańskiego Instytutu Przedsiębiorczo­ści, w którym, według New York Timesa", zawarł pierwsze zna­czące uwagi na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego od ośmiu miesięcy". Przemówienie było zasadniczo pozbawione myśli, lecz rzeczywiście zawierało jedną znaczącą uwagę. Bush oświadczył okrężnie, że Izrael może kontynuować program osadnictwa i roz­woju na terenach okupowanych. Formą tego przyzwolenia było stwierdzenie, że gdy nastąpi postęp w kierunku pokoju, dzia­łalność osadnicza na terenach okupowanych musi się zakończyć", czyli że może być kontynuowana do czasu, gdy Stany Zjednoczo­ne stwierdzą (unilateralnie, jak zawsze), że postęp nastąpił.344 I znowu jedyna znacząca uwaga" Busha odwraca oficjalną polity­kę rządu. Wcześniej uważano, że programy osadnictwa są niele­galne, a przynajmniej nie są pomocne". Teraz znajdują dyskret­ną akceptację. W obronie tej administracji można stwierdzić, że dostosowała oficjalną doktrynę do niemal niezmiennej praktyki.

Dominujące wartości często wyrażane są pośrednio, jak w pierw­szą rocznicę 11 września, gdy prezydent skorzystał z okazji, by przeznaczyć 200 milionów dolarów dodatkowych funduszy dla bogatego państwa Izrael, a jednocześnie odmówił 130 milionów dolarów dodatkowej pomocy dla Afganistanu w czasie kryzysu.345 Nie dotyczy to tylko Stanów Zjednoczonych. Były minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Douglas (lord) Hurd napisał, że

199

Bliski Wschód dręczą dwa nierozwiązane problemy: zagrożenie ze strony Saddama Husajna i niepewna sytuacja Izraela".346 Nie­pewna sytuacja Palestyńczyków w trzydziestym szóstym roku woj­skowej okupacji nie stanowi nierozwiązanego problemu" - Hurd nawet o niej nie wspomniał.

Działania niweczące szansę na pokojowe, dyplomatyczne rozwią­zanie ciągle uzasadnia się tym, że stanowią reakcję na palestyński terror, który faktycznie się nasilił; doszło na przykład do straszli­wych zbrodni przeciwko izraelskim cywilom w czasie intifady al--Aksa, która wybuchła pod koniec września 2000 roku. Intifada ujawniła też istotne zmiany, jakie zaszły w Izraelu. Władza izrael­skich wojskowych osiągnęła wtedy taki poziom, że korespondent Ben Kaspit stwierdził, że to nie jest państwo z armią, lecz armia z państwem".347

Opinię Kaspita zasadniczo potwierdza i historycznie pogłębia inny czołowy izraelski korespondent, Reuven Pedatzur, który ana­lizuje kulturę siły" w Izraelu i konsekwentne przedkładanie opcji militarnych" nad środki pokojowe od czasu powstania tego państwa. Omawiając książkę historyka wojskowości Mottiego Go-laniego, Pedatzur pisze, że Golani ma oczywiście rację", gdy „śmiało przeczy świętemu izraelskiemu etosowi, zgodnie z któ­rym Izrael zawsze dąży do pokoju, natomiast jego sąsiedzi konse­kwentnie odmawiają wejścia na ścieżkę pokoju, wybierając wojnę". Obaj się zgadzają, że fakty mówią coś zupełnie innego. Jednym z głównych powodów jest instytucjonalizacja władzy i jej całko­wite przekazanie w ręce politycznego i wojskowego establishmen­tu". Dowództwo wojskowe wpływa na polityczno-dyplomatyczną debatę", czasami grożąc użyciem siły, i faktycznie kształtuje poli­tykę w stopniu nieznanym w żadnym innym społeczeństwie demo­kratycznym. Kierując się militarną kulturą", polityczno-wojsko-wi przywódcy Izraela stosują taktykę siania strachu w sprawach bezpieczeństwa... generują lęk, żeby zmobilizować izraelskie spo­łeczeństwo i odwrócić jego uwagę od problemów wewnętrznych, takich jak pogarszająca się sytuacja gospodarcza i rosnąca stopa bezrobocia". Tę formułę" - dość dobrze znaną gdzie indziej, tak­że w USA- wprowadził twórca Izraela Dawid Ben Gurion w pierw­szych dniach tego państwa, i taktykę siania strachu... stosowano w następnych dziesięcioleciach" aż do dzisiaj. Autor i recenzent

200

dołączają do innych izraelskich komentatorów, którzy ostrzega­ją przed poważnym niebezpieczeństwem" polegającym na kształ­towaniu się konsensusu... zgodnie z którym w sytuacji Izraela myślenie demokratyczne jest luksusem"; konsensusu, któremu towarzyszą oznaki faszyzmu".348

Refleksje Kaspita sprowokowało całkowite lekceważenie przez dowództwo wojskowe poleceń cywilnego rządu w pierwszych miesiącach intifady, postawa, która jest szczególnie godna uwagi, ponieważ funkcję premiera sprawował były szef sztabu, a inni urzędnicy cywilni również wywodzili się z wyższych kręgów woj­skowych. Podobnie jak inne potęgi militarne skonfrontowane z zasadniczo bezbronnym przeciwnikiem armia izraelska natych­miast zastosowała brutalną przemoc. Gdy szef wywiadu wojsko­wego zażądał dochodzenia, ile kuł wystrzeliła armia izraelska od początku działań wojennych", jego i innych generałów zszoko­wała informacja, że w ciągu pierwszych kilku dni intifady armia izraelska wystrzeliła milion kuł i innych pocisków - jedna kula na każde dziecko", skomentował z odrazą jeden z oficerów naczelne­go dowództwa. Źródła wojskowe potwierdziły doniesienie, że w czasie pewnego incydentu pojedynczy strzał w powietrze, któ­ry miał zobrazować sytuację obserwatorowi z Europy, wywołał dwie bite godziny intensywnego ostrzału ze strony izraelskich żołnierzy i czołgów.

Według obliczeń armii izraelskiej w pierwszym miesiącu intifa­dy proporcja ofiar palestyńskich do izraelskich wyniosła prawie dwadzieścia do jednego (zginęło siedemdziesięciu pięciu Pale­styńczyków i czterech Izraelczyków) na obszarach znajdujących się pod okupacją wojskową, gdzie opór praktycznie nie wykraczał poza rzucanie kamieniami. Do akcji włączono ogromne wojsko­we buldożery, dostarczone przez USA, i za ich pomocą niszczono domy, pola, gaje oliwne, zagajniki, nie zważając na nic, postępu­jąc zgodnie ze strategią, która uczyniła z Izraela synonim buldo­żera", jak napisał z przerażeniem jeden z reporterów, i odwra­cając założycielskie ideały: sprawić, by pustynia zakwitła".349

Od początku Izrael wykorzystywał amerykańskie helikoptery wojskowe do ataków na cele cywilne, zabijając i raniąc dziesiątki ludzi. Clinton zareagował natychmiast - największym w deka­dzie kontraktem na helikoptery wojskowe. Pentagon poinformo-

201

wał dziennikarzy, że nie przewidziano żadnych ograniczeń użycia tego sprzętu. Fakty te, znane od razu, nie zostały zauważone w USA.

Izrael nie zrobił nic nadzwyczajnego. Armia amerykańska pod­czas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 roku miała tak miażdżącą przewagę, że żołnierze mogli wjeżdżać do Iraku w ślad za pługa­mi zamocowanymi na czołgach i spychaczach, które żywcem grze­bały irackich żołnierzy w okopach na pustyni; to bezprecedenso­wa taktyka", relacjonował Patrick Sloyan. Ani jeden Amerykanin nie zginął w czasie ataku, po którym niemożliwe było policzenie irackich ofiar". Wygląda na to, że ofiarami byli głównie szyiccy i kurdyjscy poborowi - nieszczęsne ofiary Saddama Husajna -kryjący się w dziurach w piasku lub próbujący ratować życie uciecz­ką. Relacja ta nie wywołała większej uwagi ani komentarzy.350

Rzezi tego rodzaju dokonuje się rutynowo, gdy istnieje ogrom­na dysproporcja sił, a co więcej, są one często wychwalane przez sprawców. By wybrać ilustrację dotyczącą nieislamskiego człon­ka osi zła" -jest mało prawdopodobne, by północni Koreańczy­cy zapomnieli lekcję poglądową o potędze lotnictwa dla wszyst­kich komunistów na świecie, a zwłaszcza dla komunistów w Korei Północnej", udzieloną w maju 1953 roku, na miesiąc przed za­wieszeniem broni, i opisaną z entuzjazmem w opracowaniu Sił Powietrznych USA. Nie było już innych celów w zrównanym z zie­mią kraju, więc wysłano amerykańskie bombowce, żeby zniszczy­ły zapory w systemach nawadniania pól dostarczających 75 pro­cent państwowej produkcji ryżu w Korei Północnej". Człowiekowi z Zachodu trudno sobie wyobrazić, co dla Azjatów oznacza utra­ta tego podstawowego pożywienia - głód i powolną śmierć", do­noszono dalej w oficjalnej relacji opisującej tego rodzaju zbrodnie, za które skazywano na śmierć w Norymberdze.351 Można się za­stanawiać, czy pamięć o takich wydarzeniach nadal odgrywa jakąś rolę, gdy zdesperowane władze Korei Północnej bawią się w nu­klearne kto pierwszy stchórzy".

Należy mieć świadomość, jak rutynowe są takie działania, a za­tem jak bardzo jest prawdopodobne, że będą się powtarzać, chyba że zostaną powstrzymane przez siły działające wewnątrz wielkich mocarstw. Obserwujemy z przerażeniem ruiny Gro­źnego, a jeśli cofniemy się pamięcią, to stają nam przed oczami

202

zniszczenia po zmasowanych amerykańskich nalotach bom­bowych w Indochinach. Zemsta nie zna granic, gdy uprzywile­jowani i potężni sami stają się celem takiego terroru, jaki regular-L nie stosują wobec swoich ofiar. Weźmy przykład z dawniejszych T czasów - gdy zamordowano brytyjskich obywateli podczas po-; wstania w okupowanych Indiach przed 150 laty (w czasie bun­tu indyjskiego" w żargonie imperialnym), reakcja Wielkiej Bry-T tanii była bezwzględna. Był to koszmarny, potworny obraz, odsłaniający najpodlejszą stronę człowieka", pisał Nehru w celi więziennej w czasie drugiej wojny światowej, cytując brytyjskie i hinduskie źródła (te ostatnie były zakazane w czasie panowa­nia Brytyjczyków w Indiach). Jedno ze współczesnych źródeł historycznych mówi o powszechnej praktyce" niczym nie­usprawiedliwionych ataków na biernych wieśniaków i nieuzbro­jonych Hindusów, nawet wiernych służących", o okrutnych mor­dach na pojmanych buntownikach", o całych wioskach puszczanych z dymem tylko za tę »zbrodnię«, że znajdowały się blisko" miejsc prawdziwych lub rzekomych hinduskich okru­cieństw, gdy potworna rasowa wściekłość... wybuchła i na­tchnęła Brytyjczyków do zemsty". Inne źródło opisuje, jak dzie­siątki tysięcy żołnierzy i wioskowych partyzantów powieszono, rozstrzelano lub rozerwano na strzępy armatami", co dopro­wadziło do znaczącego spadku liczby ludności w kilku regionach. Tę atmosferę ilustruje propozycja, jaką w maju 1857 roku zgło­sił John Nicholson - bohater Dehli", człowiek prawy" i zde­klarowany chrześcijanin", według relacji współczesnych wielbi­cieli. Wnieśmy projekt ustawy, która pozwoli obdzierać żywcem ze skóry, wbijać na pal i palić morderców kobiet i dzieci z Dehli. Myśl, że można tylko wieszać sprawców takich zbrodni jest po prostu nieznośna". Zbrodnie, o których mówił, obejmowały przy­padki ujawnione w szczegółowych, lecz zmyślonych relacjach" in­nych prawych chrześcijan, którzy w rewanżu dopuszczali się nie­opisanych okrucieństw.352

By zilustrować wpływ otrzeźwiającej lekcji, jaką nam dała dru­ga wojna światowa - w Kenii w latach pięćdziesiątych zginęło około 150 tysięcy ludzi podczas tłumienia przez Wielką Brytanię kolonialnej rewolty; kampanię tę przeprowadzono za pomocą odrażającego terroru i z wielkim okrucieństwem, lecz jak zawsze

203

przyświecały jej najwyższe ideały. W 1946 roku brytyjski guberna­tor wyjaśnił Kenijczykom, że Wielka Brytania kontroluje ich zie­mię i zasoby, bo ma do tego pełne prawo wynikające z historycz­nych wydarzeń, które są powodem do największej chwały naszych ojców i dziadów". Jeżeli większa część bogactwa tego kraju jest obecnie w naszych rękach", to dlatego, że ten kraj, stworzony przez nas, jest naszym krajem z mocy prawa - prawa założycieli", a Afrykańczycy będą po prostu musieli nauczyć się żyć w „świecie, który stworzyliśmy pod wpływem humanitarnych impulsów koń­ca XIX wieku i XX wieku".353

Historia jest pełna precedensów tych zdarzeń, które dzień po dniu rozgrywają się na naszych oczach, ale stawka przerażająco ro­śnie wraz z dostępnymi środkami zniszczenia.

Izraelscy dowódcy bazują nie tylko na standardowej wojennej doktrynie tych, co dysponują przeważającą siłą, lecz także na wła­snych doświadczeniach. Gdy w październiku 2000 roku zastoso­wali zmasowaną przemoc, żeby zgnieść" Palestyńczyków okrut­nymi karami zbiorowymi", prawdopodobnie nie spodziewali się, że ta taktyka pobudzi ich ofiary do krwawej zemsty".354 Nic ta­kiego nie zdarzyło się, gdy premier Rabin wysłał żołnierzy, by zdławili buntującą się ludność na terenach okupowanych, łamiąc kości, bijąc, torturując i upokarzając, podczas pierwszej intifady, dziesięć lat wcześniej. Wtedy taktyka ta zasadniczo zdała egza­min, podobnie jak zdawała w przeszłości.355

W grudniu 1982 roku, po fali terroru i okrucieństw izraelskiej armii i osadników na tych terytoriach, która zszokowała nawet jastrzębi" w Izraelu, znany izraelski specjalista od spraw wojsko­wych ostrzegał, jak niebezpieczne dla izraelskiego społeczeństwa jest to, że 750 tysięcy młodych ludzi, którzy służyli w izraelskim woj­sku, wie, że armia nie tylko broni państwa w walce z obcą armią, lecz również depcze prawa niewinnych ludzi, tylko dlatego że są »Arabuszim«, żyjącymi na ziemi obiecanej nam przez Boga". Pod­stawową zasadę sformułował Mosze Dajan w pierwszych latach okupacji: Izrael powinien powiedzieć Palestyńczykom na tych te­rytoriach: Nie mamy żadnego rozwiązania, będziecie dalej żyć jak psy, a kto chce, może odejść, i zobaczymy, dokąd doprowadzi nas ten proces".356 Lecz Palestyńczycy pozostali samidim", zno­sili wszystko i rzadko szukali odwetu.

204

Druga intifada była inna. Tym razem rozkazy, by bezlitośnie roznieść Palestyńczyków i dać im nauczkę, „żeby nie podnosili głów", rozkręciły błędne koło przemocy, a przemoc rozlała się na sam Izrael, który stracił wcześniejszą nietykalność przed odwe-tem z terytoriów, które okupował przez ponad trzy dekady. Po­wtarzając niepokoje wyrażone dwadzieścia lat wcześniej, artykuł redakcyjny w czołowym izraelskim dzienniku stwierdzał, że:

Dwa i pół roku intensywnej walki z palestyńskim terroryzmem prze­obraziło Siły Obronne Izraela w zatwardziałą i bezduszną armię, sku­pioną na zadaniu i obojętną na konsekwencje swoich działań. Izra­elskie wojsko, które wychowało całe pokolenia żołnierzy na micie czystości oręża, a dowódcom wpajało obraz moralnego i rozważne­go żołnierza, który podejmując trudne decyzje, bierze pod uwagę względy humanitarne, zmienia się w maszynę do zabijania, której skuteczność robi wielkie wrażenie, ale zarazem szokuje.357

Gdy oficjalne proporcje ofiar palestyńskich do izraelskich zmie­niły się z dwudziestu do jednego na blisko trzech do jednego, postawy w USA przeszły od braku zainteresowania dla zbrodni lub wsparcia dla nich do skrajnego oburzenia: z powodu zbrodni wo­bec niewinnych amerykańskich klientów. Były one faktycznie straszne. Jednak to wybiórcze widzenie jest bardzo wymowne, zwłaszcza że jest głęboko zakorzenione w kulturze i historii zdo­bywców.

205

Rozdział 8

Terroryzm i sprawiedliwość: kilka przydatnych truizmów

Podejmując tak kontrowersyjny temat, jak ten, na którym te­raz się skupimy, dobrze jest zacząć od kilku prostych prawd.

Pierwsza jest taka, że oceniając jakieś działanie, bierzemy pod uwagę jego prawdopodobne konsekwencje. Druga to zasada uni­wersalności - wobec siebie stosujemy takie same kryteria jak wo­bec innych, jeżeli nie bardziej surowe. Poza tym, że są to naj­zwyklejsze truizmy, zasady te są też podstawą teorii wojny sprawiedliwej, przynajmniej takiej, która zasługuje na poważne traktowanie. Wiąże się z nimi empiryczne pytanie: czy są uznawa­ne? Po bliższym przyjrzeniu się sprawie zobaczymy, że odrzuca się je niemal bez wyjątku.

Pierwszy truizm zasługuje być może na słowo omówienia. Fak­tyczne konsekwencje działania mogą okazać się istotne, lecz nie mają znaczenia dla jego moralnej oceny. Nikt nie świętuje roz­mieszczenia pocisków jądrowych na Kubie przez Chruszczowa, dlatego że nie skończyło się to wojną nuklearną, ani nie potępia tych, którzy ostrzegali przed tym zagrożeniem. Nie oklaskujemy Drogiego Przywódcy Korei Północnej za budowanie broni jądro­wej i udostępnienie technologii rakietowej Pakistanowi ani nie potępiamy tych, którzy ostrzegają przed możliwymi konsekwen­cjami, ponieważ one nie nastąpiły. Apologetę przemocy państwo­wej, który przyjąłby taką postawę, uznano by za moralnego po-

207

twora lub szaleńca. To oczywiste - do czasu, gdy mamy przyłżyć te same kryteria do siebie. Wtedy postawa szaleńca i potwo­ra moralnego okazuje się wielce czcigodna, wręcz obowiązkowa, a trzymanie się truizmów jest potępiane ze zgrozą.

Uznajmy jednak, że truizmy są tym, czym są: truizmami. A po­tem rozważmy kilka istotnych aktualnych przypadków, do któ­rych mają zastosowanie.

TRUIZMY I TERROR

Weźmy 11 września. Powszechnie uważa się, że te ataki terrory­styczne diametralnie zmieniły wszystko, a świat wszedł w nową i przerażającą epokę terroru" -jak głosi tytuł zbioru esejów na­pisanych przez uczonych z Yale i innych uczelni.358 Powszechnie uznaje się też, że pojęcie terroru jest bardzo trudno zdefiniować.

Moglibyśmy zapytać, dlaczego miałoby ono być tak bardzo nie­jasne. Istnieją przecież oficjalne definicje stosowane przez amery­kański rząd, które cechują się podobnym stopniem jasności jak definicje innych pojęć, nieuznawanych za problematyczne. Pod­ręcznik armii Stanów Zjednoczonych definiuje terroryzm" jako rozmyślne zastosowanie siły lub groźby użycia siły w celu osią­gnięcia celów politycznych, religijnych lub ideologicznych... po­przez zastraszanie, przymus lub wywoływanie strachu". Amerykań­ski kodeks prawny (US Code) zawiera bardziej wyrafinowaną definicję, ale zasadniczo mówi ona to samo. Definicja stosowana przez rząd brytyjski jest podobna: Terroryzm to działanie lub groźba działania, które jest agresywne, szkodliwe lub zakłócające, ma na celu wywarcie wpływu na rząd lub zastraszenie społeczeń­stwa oraz wsparcie jakiegoś politycznego, religijnego lub ideolo­gicznego projektu".359 Definicje te wydają się całkiem jasne. Są dość bliskie potocznemu znaczeniu tego słowa i uznaje sieje za od­powiednie, gdy mówi się o terroryzmie stosowanym przez wrogów.

Z oficjalnych amerykańskich definicji korzystałem, pisząc na ten temat, od czasu, gdy administracja Reagana objęła urząd w 1981 roku i oświadczyła, że wojna z terroryzmem będzie kluczo­wym elementem jej polityki zagranicznej. Oparcie się na tych de­finicjach jest szczególnie stosowne do naszych celów, ponieważ sformułowano je po ogłoszeniu pierwszej wojny z terroryzmem.

208

Lecz niemal nikt ich nie używa, zostały uchylone i nie zastąpio­no ich niczym sensownym. Powody wydają się jasne: oficjalne definicje terroryzmu" są w zasadzie takie same jak definicje zwalczania terroryzmu" (zwanego czasem konfliktem o małym nasileniu" lub zwalczaniem rebeliantow"). Ale przecież zwalcza­nie terroryzmu jest częścią oficjalnej polityki amerykańskiej, a oczywiście nie można powiedzieć, że Stany Zjednoczone oficjal­nie stosują terroryzm.360

Stany Zjednoczone nie są w tej praktyce odosobnione. Jest już tradycją, że państwa nazywają własny terroryzm zwalczaniem terroryzmu", nawet najwięksi masowi mordercy, na przykład na-ziści. W okupowanej Europie naziści twierdzili, że bronią ludno­ści i prawowitych rządów przed partyzantami - terrorystami wspieranymi z zewnątrz. Nie było to całkowicie niezgodne z praw­dą; nawet najbardziej bezczelna propaganda rzadko jest zupełnie fałszywa. Partyzanci byli niewątpliwie kierowani z Londynu i fak­tycznie stosowali terror. Amerykańscy wojskowi potrafili docenić nazistowski punkt widzenia: doktrynę zwalczania rebeliantow wzorowali na nazistowskich podręcznikach, które życzliwie ana­lizowali z pomocą oficerów Wehrmachtu.361

To właśnie ta powszechna praktyka umacnia obiegowe prze­konanie, że terroryzm jest bronią słabych. Jest to z definicji praw­da, jeżeli pojęcie terroryzmu" ograniczymy do terroryzmu sła­bych. Jeżeli jednak zniesiemy ten doktrynalny wymóg, to stwierdzimy, że jak większość rodzajów broni, terroryzm jest przede wszystkim bronią silnych.

Kolejny problem z oficjalnymi definicjami „terroryzmu" po­lega na tym, że wynika z nich, iż Stany Zjednoczone są czołowym państwem terrorystycznym. Teza ta nie powinna budzić kontro­wersji, przynajmniej wśród tych, którzy sądzą, że powinniśmy li­czyć się ze zdaniem takich instytucji, jak Międzynarodowy Trybu­nał Sprawiedliwości czy Rada Bezpieczeństwa ONZ, czy tezami zwykłych opracowań naukowych, jak jednoznacznie wskazują przykłady Nikaragui i Kuby. Lecz taki wniosek jest także nie do zaakceptowania. Dlatego nie pozostaje nam żadna sensowna de­finicja terroryzmu" - chyba że postanowimy wyłamać się z sze­regu i będziemy używać oficjalnych definicji, które porzucono ze względu na ich niedopuszczalne konsekwencje.

209

Oficjalne definicje nie regulują precyzyjnie wszystkich kwestii. Na przykład nie rysują wyraźnej granicy między terroryzmem międzynarodowym" a agresją" lub między terrorem" a opo­rem". Kwestie te pojawiły się w interesujący sposób, który ma bez­pośredni związek z ponownie ogłoszoną wojną z terroryzmem i z nagłówkami w dzisiejszych gazetach.

Weźmy rozróżnienie między terrorem" a oporem". Pojawia się pytanie o legalność działań realizujących prawo do samo-określenia, wolności i niepodległości, wynikające z Karty Naro­dów Zjednoczonych, przysługujące narodom, które siłą zostały go pozbawione... szczególnie narodom znajdującym się pod ko­lonialnymi i rasistowskimi reżimami i obcą okupacją". Czy takie działania są przykładem terroru" czy oporu"? Cytowane słowa pochodzą z najostrzej potępiającej zbrodnię terroryzmu rezolu­cji Zgromadzenia Ogólnego ONZ, w której stwierdzono dalej, że nic w niniejszej rezolucji nie może w żaden sposób umniejszyć te­go prawa", tak określonego. Rezolucję uchwalono w grudniu 1987 roku, niedługo po tym, jak oficjalnie uznawany terroryzm międzynarodowy osiągnął apogeum. Ma ona oczywiście duże zna­czenie. Przyjęto ją stosunkiem głosów 153 do 2 (z jednym głosem wstrzymującym się, Hondurasu), a więc tym większe jest jej zna­czenie.362

Przeciwko rezolucji zagłosowały dwa kraje, te co zwykle. W cza­sie sesji ONZ wyjaśniły, że uczyniły tak z powodu wyżej przyto­czonego fragmentu. Uznały, że wyrażenie kolonialne i rasistow­skie reżimy" odnosi się do ich sojusznika, rasistowskiej Republiki Południowej Afryki. Najwyraźniej Stany Zjednoczone i Izrael nie potrafiły zaakceptować ruchu oporu wobec rządów apartheidu, szczególnie że przewodził mu Afrykański Kongres Narodowy Mandeli, czyli jedna z bardziej znanych grup terrorystycznych", jak wtedy uważał Waszyngton. Drugie wyrażenie, obca okupacja", odnosiło się w ich mniemaniu do izraelskiej okupacji, której włśnie mijał dwudziesty rok. Jest jasne, że nie można było zaakcep­tować oporu także w tym przypadku.

USA i Izrael jako jedyne państwa na świecie nie zgodziły się, że tego rodzaju działania mogą stanowić legalny opór, i uznały je za akty terroryzmu. Amerykańsko-izraelskie stanowisko dotyczy nie tylko terenów okupowanych. USA i Izrael uważają na przykład,

210

że Hezbollah jest jedną z czołowych organizacji terrorystycz­nych na świecie, nie ze względu na jej działania terrorystyczne, lecz dlatego, że organizacja ta została utworzona po to, by stawić opór izraelskiej okupacji południowego Libanu i udało się jej wy­pędzić najeźdźców po dwudziestu latach lekceważenia przez nich nakazów Rady Bezpieczeństwa, by się wycofali. Stany Zjedno­czone posuwają się nawet do tego, że terrorystami" nazywają ludzi, którzy stawiają opór bezpośredniej amerykańskiej agresji, na przykład Wietnamczyków z Wietnamu Południowego, a ostat­nio Irakijczyków.363

Opinia publiczna nic nie wie o tym istotnym potępieniu przez ONZ nikczemnej plagi terroryzmu", według określenia Reaga-na, ani o losie tego potępienia, ze względu na zwyczajowe po­dwójne weto. Aby dowiedzieć się o takich rzeczach, trzeba zapu­ścić się na zakazany teren: historycznych dokumentów lub marginalizowanej literatury krytycznej.

Pomimo pewnych niejasności i ostrego podziału między USA i Izraelem a resztą świata oficjalne amerykańskie definicje terro­ru" wydają się całkiem odpowiednie dla naszych celów.

Wróćmy do przekonania, że 11 września oznaczał gwałtowną zmianę biegu historii. Wydaje się to wątpliwe. Niemniej jednak fak­tycznie coś radykalnie nowego wydarzyło się tamtego straszne­go dnia. Celem nie była ani Kuba, ani Nikaragua, ani Liban, ani Czeczenia, ani żaden inny kraj będący zwyczajową ofiarą mię­dzynarodowego terroryzmu, lecz państwo z ogromną władzą kształtowania przyszłości. Po raz pierwszy powiódł się atak na bo­gaty i potężny kraj, w skali, która niestety nie jest nieznana w je­go tradycyjnych włościach. Poza przerażeniem z powodu tej zbrod­ni przeciw ludzkości i współczuciem dla ofiar komentatorzy spoza uprzywilejowanych kręgów na Zachodzie często reagowali na potworności 11 września stwierdzeniem witamy w klubie", zwłasz­cza w Ameryce Łacińskiej, gdzie nie tak łatwo zapomnieć plagę przemocy i represji, która ogarnęła ten region na początku lat sześćdziesiątych, ani jej źródeł.

Plaga ta częściowo wynikała z decyzji podjętej przez admi­nistrację Kennedy'ego w 1962 roku, by przekształcić misję wojsko­wych w Ameryce Łacińskiej z obrony hemisfery" do bezpie­czeństwa wewnętrznego". Efektem było przejście od tolerowania

211

chciwości i okrucieństwa wojskowych w Ameryce Łacińskiej" do bezpośredniego współudziału" w ich zbrodniach i poparcia me­tod stosowanych przez oddziały likwidacyjne Heinricha Himm-lera", jak się wyraził Charles Maechling, który dowodził plano­waniem obrony wewnętrznej i działań przeciw rebeliantom w latach 1961-1966.366 Percepcja ofiar jest podobna. By przyto­czyć jeden niezwykle aktualny przykład - cieszący się wielkim szacunkiem przewodniczący Kolumbijskiego Komitetu Praw Człowieka, Alfredo Vasquez Carrizosa, pisze, że administracja Kennedy'ego zadała sobie wiele trudu, by przekształcić nasze regularne wojsko w brygady pacyfikacyjne, kierujące się nową strategią szwadronów śmierci" i wprowadzające w Ameryce Ła­cińskiej doktrynę bezpieczeństwa narodowego... Nie chodziło w niej o obronę przed zewnętrznym wrogiem, lecz o uczynienie establishmentu wojskowego panem sytuacji, który ma prawo zwalczać i likwidować wewnętrznych wrogów: pracowników opie­ki społecznej, związkowców, mężczyzn i kobiety, ludzi, którzy nie popierali establishmentu, i zostali uznani za komunistycznych ekstremistów. To mogło dotyczyć każdego, także obrońców praw człowieka, takich jak ja".365

Wiele trudu", o którym mówi Carrizosa, zbiegło się w czasie z brzemienną w skutki decyzją z 1962 roku. Wtedy właśnie Ken-nedy wysłał do Kolumbii jednostkę sił specjalnych, którą dowodził generał William Yarborough. Generał doradził, by paramilitar­ne, sabotażowe lub terrorystyczne działania przeciwko znanym rzecznikom komunizmu" podjąć teraz... jeżeli dysponujemy od­powiednim aparatem" - my dysponujemy", bo nie ma potrzeby kręcić w poufnych kontaktach.366 W doktrynie zwalczania rebe-liantów wyrażenie znani rzecznicy komunizmu" rozciąga się na kategorię przypuszczalni komunistyczni ekstremiści", których wylicza Vasquez Carrizosa; ten fakt jest świetnie znany Latynosom, podobnie jak to, że głównymi ofiarami są biedni i ciemiężeni, któ­rzy mają czelność podnosić głowy.

Doktryna bezpieczeństwa narodowego dotarła do Ameryki Środkowej w latach osiemdziesiątych. Salwador stał się głównym odbiorcą amerykańskiej pomocy wojskowej, gdy terror państwo­wy osiągnął straszne apogeum. Kiedy Kongres zahamował bezpo­średnią pomoc wojskową i szkoleniową, narzucając warunki do-

212

tyczące respektowania praw człowieka -jak w Gwatemali po ma­sowych rządowych zbrodniach - zadanie przejęły siły zastępcze.

Ofiarom nie jest łatwo o nich zapomnieć, ale wśród silnych zbrodnie te są poddane standardowemu rytualnemu unikaniu" niedopuszczalnych faktów. Niemal codziennie mamy tego przy­kłady. Tak oto artykuł na pierwszej stronie ogólnokrajowej ga­zety ostrzega, że zagrożenie ze strony Al-Kaidy rośnie, gdyż organizacja ta odwraca się od celów, które są dobrze chronio­ne... i zwraca się ku tak zwanym miękkim celom".367 Artykuł ten powinien od razu przypomnieć oficjalne instrukcje Waszyngtonu dla swoich sił pełnomocnych, by atakować miękkie cele" w Ni­karagui, wydaną bezpośrednio po tym, jak największe między­narodowe autorytety poleciły mu zakończyć tę terrorystyczną wojnę, a także reakcję na te polecenia.

To, czy atakowanie „miękkich celów" jest dobre, czy złe, czy jest terroryzmem czy działaniem w szlachetnej sprawie, zależy od tego, kto jest sprawcą. To rutynowa praktyka, która nie stano­wi problemu, gdy uzna się, że moralne truizmy są bez znaczenia i sprawnie wymaże się" niewygodne fakty.

SZTUKA „WYMAZYWANIA" NIEWYGODNYCH FAKTÓW

Jeden ze współautorów zbioru esejów wydanego w Yale (Charles Hill) zauważył, że 11 września rozpoczęła się druga wojna z ter­roryzmem", jako że pierwszą wypowiedziała administracja Reaga-na, dwadzieścia lat wcześniej; uwaga ta jest rzadkim przejawem uznania faktów. Pierwszą wojnę wygraliśmy", obwieścił triumfal­nie Hill, choć potwór terroryzmu został tylko ranny, a nie zabi­ty.368 To, jak ją wygraliśmy", to już nie nasza sprawa, to sprawa je­zuickich intelektualistów w Ameryce Środkowej, Szkoły Ameryk, komisji prawdy, poważnych opracowań naukowych, literatury ak-tywistycznej i solidarnościowej oraz pamięci tych, którzy ocaleli. Możemy się wiele dowiedzieć o obecnej wojnie z terroryzmem, badając tę pierwszą fazę i sposób, w jaki jest ona teraz przedsta­wiana. Jeden z czołowych specjalistów twierdzi, że lata osiem­dziesiąte były dekadą terroryzmu państwowego", stałego udzia­łu państw lub »sponsorowania« terroryzmu, zwłaszcza przez Libię i Iran". Stany Zjednoczone jedynie zareagowały „»aktywną« po-

213

stawą wobec terroryzmu". Inni zalecają metody, dzięki którym wygraliśmy": działania, za które Stany Zjednoczone zostały po­tępione przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości i Radę Bezpieczeństwa (jeśli pominiemy weto) stanowią model dla wsparcia udzielanego przeciwnikom talibów w nikaraguańskim stylu". Znany historyk specjalizujący się w tej dziedzinie, David Rapoport, odnajduje głębokie korzenie terroryzmu Osamy ben Ladena: w Wietnamie Południowym, gdzie skuteczność wiet­namskiego terroru wobec amerykańskiego goliata, uzbrojonego w nowoczesną technologię, rozbudziła nadzieje, że serce Zacho­du też można zranić".369

Nikczemność terrorystów atakujących nas wszędzie jest zaiste po­rażająca.

Zgodnie z konwencją analizy te przedstawiają Stany Zjedno­czone jako łagodną ofiarę, która broni się przed terrorem innych: Wietnamczyków (w Wietnamie Południowym), Nikaraguańczy-ków (w Nikaragui), Libijczyków i Irańczyków (czy doznali kiedyś krzywdy ze strony Amerykanów, nie wiadomo) i innych sił anty-amerykańskich na całym świecie. Jeżeli ktoś nie podziela tego spojrzenia na historię, to też jest przeciwko Ameryce" i można go spokojnie zignorować.

Jak mówiłem wcześniej, plaga wspieranego przez USA terroru państwowego, która szerzyła się w Ameryce Łacińskiej w latach sześćdziesiątych, osiągnęła apogeum w Ameryce Środkowej w la­tach osiemdziesiątych, gdy reaganowska wojna z terroryzmem" zbierała śmiertelne żniwo. Ameryka Środkowa była jednym z głów­nych celów ataku. Innym był region Bliskiego Wschodu i Morza Śródziemnego. Tutaj również kontrast pomiędzy tym, co faktycz­nie zaszło, a tym jak przedstawiane są te wydarzenia, jest drama­tyczny i pouczający. W tym regionie największą zbrodnią była in­wazja Izraela na Liban w 1982 roku, którą podobnie jak mordercze i niszczycielskie inwazje Rabina i Peresa w latach 1993 i 1996 prze­prowadzono bez większych starań o pozory samoobrony. Zwa­żywszy na istotne wsparcie Reagana i Clintona, operacje te nale­ży dodać do listy międzynarodowych działań terrorystycznych obciążających Waszyngton.

Stany Zjednoczone miały bezpośredni udział w wielu innych aktach terroru w tym regionie, w tym w trzech, które mogłyby

214

konkurować o miano największych zbrodni terrorystycznych 1985 roku, w którym dziennikarze uznali terroryzm na Bliskim Wscho­dzie za główne wydarzenie roku; te trzy przypadki to: po pierw­sze, wybuch samochodu-pułapki przed meczetem w Bejrucie, w którym zginęło 80 osób (w większości kobiet i dziewcząt), a 250 odniosło rany, zaplanowany tak, by eksplozja nastąpiła, gdy ludzie będą opuszczać meczet, a którego ślady wiodą do CIA i brytyjskie­go wywiadu; po drugie, bombardowanie Tunisu z rozkazu Szimo-na Peresa, w którym zginęło 75 osób, Palestyńczyków i Tunezyj-czyków, ułatwione przez USA i pochwalone przez sekretarza stanu Shultza, a następnie jednogłośnie potępione przez Radę Bezpie­czeństwa ONZ jako akt zbrojnej agresji" (USA wstrzymały się od głosu); po trzecie, operacja „Żelazna Pięść" prowadzona przez Peresa i skierowana przeciwko -jak ich określało wyższe dowódz­two - terrorystom z wiosek" w okupowanym Libanie, która bi­ła rekordy rozmyślnego okrucieństwa i arbitralnych morderstw", według słów zachodniego dyplomaty znającego ten obszar, w peł­ni potwierdzonych przez bezpośrednie relacje; zgodnie z panu­jącymi zwyczajami całkowita liczba ofiar jest nieznana.

Wszystkie te okrucieństwa mieszczą się w kategorii wspierane­go przez państwo terroryzmu międzynarodowego, jeżeli nie sta­nowią jeszcze cięższej zbrodni, jaką jest agresja. Zestawienie to nie obejmuje wielu innych przestępczych czynów, takich jak re­gularne porwania i zabójstwa na pełnym morzu, dokonywane przez izraelskie siły morskie atakujące statki przepływające mię­dzy Cyprem a północnym Libanem - wielu pojmanych przetrzy­mywano w izraelskich więzieniach jako zakładników, bez przed­stawienia zarzutów - oraz wielu innych zbrodni, które nie są zbrodniami, bo miały poparcie Waszyngtonu.370

Według mediów i opracowań naukowych rok 1985 stanowił apogeum terroryzmu na Bliskim Wschodzie, ale nie ze względu na te wydarzenia; przyczyną były raczej dwa inne okrutne akty ter­roru, w których zginęła jedna osoba, w obu przypadkach Amery­kanin.371

W gorszej z tych dwóch terrorystycznych zbrodni, które speł­niły doktrynalne wymagania, kaleki amerykański Żyd, Leon Klinghoffer, został brutalnie zamordowany na statku Achille Lauro", porwanym w październiku 1985 roku przez grupę pale-

215

styńskich terrorystów, której przewodził Abu Abbas. Morderstwo to wyznaczyło nowy standard bestialstwa terrorystów", pisał korespondent New York Timesa" John Burns. Burns stwierdził, że Abu Abbas jest skończonym potworem", który w końcu bę­dzie musiał stanąć przed obliczem amerykańskiej sprawiedli­wości" za udział w tej zbrodni. Jednym z szumnie ogłoszonych osiągnięć inwazji na Irak było pojmanie Abu Abbasa kilka mie­sięcy po jej rozpoczęciu.372

Morderstwo Klinghoffera pozostaje najbardziej żywym i trwa­łym symbolem niedającego się wyplenić zła arabskiego terrory­zmu i niezbitym dowodem na to, że nie można negocjować z tą ho­łotą. Zbrodnia była bardzo realna i w żadnym wypadku nie umniejsza jej tłumaczenie terrorystów, że statek porwano w odwe­cie za znacznie bardziej morderczy atak terrorystyczny Izraela na Tunis, przeprowadzony tydzień wcześniej ze wsparciem USA. Lecz bombardowanie Tunisu nie weszło do kanonu terroryzmu, ponieważ przeprowadzili je niewłaściwi sprawcy. Nie wspomnia­no o nim po schwytaniu Abu Abbasa. Nie sprawiłoby oczywiście żadnych trudności zatrzymanie takich potworów", jak Szimon Peres i George Shultz, którzy wcale nie są jeszcze skończeni", i postawienie ich przed obliczem amerykańskiej sprawiedliwo­ści". Lecz to jest więcej niż niewyobrażalne.

wnie skutecznie wymazano" niedawne wydarzenia, które cechuje coś więcej niż tylko powierzchowne podobieństwo do morderstwa KlinghofFera. Nie było żadnego oddźwięku, gdy bry­tyjscy reporterzy znaleźli zmiażdżone szczątki wózka inwalidz­kiego" w ruinach obozu uchodźców w Dżeninie po wiosennej ofensywie Szarona w 2002 roku. Wózek był zupełnie zmiażdżo­ny, sprasowany jak w kreskówce", pisali. W środku rumowiska leżała biała flaga z połamanym drzewcem". Kaleki Palestyńczyk Ke-mal Zughayer został zastrzelony, gdy próbował wyjechać wóz­kiem na drogę. Izraelskie czołgi musiały po nim przejechać, bo gdy [przyjaciel] znalazł ciało, brakowało nogi i obu ramion, a twarz, jak mówił, była rozerwana na dwie części".373 Nawet gdyby doniesio­no o tym w USA, uznano by zapewne, że był to niezamierzony błąd w toku uzasadnionej akcji odwetowej. Kemal Zughayer nie zasługuje na to, by wejść do historii terroryzmu wraz z Leonem Klinghofferem. Jego morderstwo nie zostało dokonane pod roz-

216

kazami „potwora", tylko człowieka pokoju", który jest w głębo­kiej relacji z człowiekiem wizji" z Białego Domu.

Podstawowy mechanizm zarysował dwadzieścia lat temu jeden z najwybitniejszych izraelskich pisarzy i komentatorów, Boaz Evron, po fali przemocy ze strony osadników i armii izraelskiej, która wywołała sporą konsternację w Izraelu. Evron sporządził sar­doniczną instrukcję, jak należy postępować z niższą klasą - Ara-buszim", w izraelskim slangu. Izrael powinien trzymać ich na krótkiej smyczy", pisał Evron, żeby pojęli, „że mają bat nad gło­wą". Jeśli tylko nie będzie się otwarcie zabijać zbyt wielu ludzi, zachodni humaniści przyjmą wszystko spokojnie", a nawet będą pytać: Co takiego strasznego się dzieje?"374

Strażnicy dziennikarskiej uczciwości w Stanach Zjednoczonych rozumieją to dobrze bez porad Evrona. Najbardziej prestiżowe cza­sopismo monitorujące media Columbia Journalism Review", przyznało swój cenny laur" amerykańskim mediom za relacje z ofensywy Szarona przeprowadzonej wiosną 2002 roku w Dże-ninie, Nablusie, Ramallah i innych miejscach, w trzydziestym pią­tym roku izraelskiej okupacji Zachodniego Brzegu i Strefy Ga­zy. Laureaci zdobyli to wyróżnienie, według Review", za to, że dopilnowali, by relacje z ofensywy skupiły się na zasadniczym za­gadnieniu: czy doszło do celowej masakry setek cywilów w obo­zie uchodźców w Dżeninie?375 Jeżeli nie, to ludzie cywilizowani mo­gą przyjąć wszystko spokojnie".

Spróbujmy przeprowadzić eksperyment myślowy. Przypuść­my, że Syria okupuje Izrael od trzydziestu pięciu lat, stosuje środ­ki i działania charakterystyczne dla izraelskiej okupacji, a następ­nie posuwa się dalej i przeprowadza taką ofensywę jak Szaron w 2002 roku: demoluje żydowskie miasta, zrównuje z ziemią du­że obszary za pomocą buldożerów i czołgów, całymi tygodniami przetrzymuje miejscową ludność w okrążeniu, bez żywności, wo­dy i dostępu do opieki medycznej, niszczy ośrodki kulturalne, instytucje rządowe i skarby archeologiczne, w każdy możliwy spo­sób dając żydkom wyraźnie do zrozumienia, że mają bat nad głową" - ale nie wyrzyna setek za jednym zamachem. Według standardów medialnego lauru", jedynie antyarabski rasista mógł­by przeciwko temu zaprotestować - a odkrycie porozrzucanych szczątków zamordowanego żydowskiego kaleki w wózku inwa-

217

lidzkim zmiażdżonym przez syryjski czołg nie zasługiwałoby na­wet na uwagę, nie mówiąc już o surowej amerykańskiej sprawie­dliwości".

Analizując temat Dżenłnu", Columbia Journalism Review" zgromiło brytyjską prasę za przyjęcie winy Izraela za uznany fakt" i wyśmiało ONZ za przygotowywanie dochodzenia przez zespół, którego polityczne sympatie dają pewność, że jego konklu­zje będą podważone" - z pewnością przez niezależnych myślicie­li z Review". Pośród tej dezorientującej wrzawy", pisali redak­torzy, w co ma wierzyć świat?"

Na szczęście nie wszystko było stracone. Wkroczyły niezależne amerykańskie media informacyjne, aby na własną rękę zbadać wszystkie okoliczności sprawy", obaliły antyizraelskie oszczerstwa i ujawniły, że nie było umyślnego, dokonanego z zimną krwią mordu na setkach" w Dżeninie - dochodząc w istocie do tej samej konkluzji, co mające złą opinię brytyjskie media (i inne), które jednak nie przyjęły punktu widzenia amerykańsko-izraelskiej propagandy tak rygorystycznie, jak tego żądają redaktorzy Re-view", i przyglądały się bacznie izraelskiej inwazji nie tylko pod ką­tem tego jednego zagadnienia.

Niezależne amerykańskie media" nie zasługiwały na tę obraź-liwą pochwałę od kibicujących im wielbicieli. Uważni czytelnicy mogli dowiedzieć się o zbrodniach, których dokonano, choć nie w tak szokujących szczegółach, jakie przedstawiono w izraelskiej i europejskiej prasie. I jak zwykle oszczędzono im informacji o współudziale ich własnego rządu.

Gdy „niewłaściwi sprawcy" są zamieszani w terroryzm między­narodowy, odkrywamy czasem, że terrorystyczne zbrodnie nie są całkowicie wymazywane, tylko raczej wychwalane. Pouczającym przypadkiem jest kraj, który zajął miejsce Salwadoru i stał się głównym odbiorcą amerykańskiej pomocy wojskowej i szkoleń: Turcja, gdzie praktykowano terror państwowy" na wielką skalę w czasach Clintona, dzięki pomocy USA.376 Zapożyczam pojęcie terroru państwowego" od tureckiego ministra ds. praw człowie­ka, który mówił o ogromnych okrucieństwach wobec Kurdów w 1994 roku, oraz od socjologa Ismaila Besikci, którego wtrąco­no ponownie do więzienia po publikacji jego książki Terror państwo­wy na Bliskim Wschodzie, choć wcześniej odsiedział już piętnaście lat

218

za dokumentowanie tureckich represji wobec Kurdów. Podob­nie jak gdzie indziej niedopuszczalne fakty wymazywano", lecz wydarzenia nie umknęły całkowicie uwadze. Raport Departa­mentu Stanu Rok 2000" dotyczący waszyngtońskich działań na rzecz zwalczania terroryzmu" wyróżnił Turcję za jej pozytywne doświadczenia" w zwalczaniu terroryzmu, wraz z Algierią i Hisz­panią, godnymi towarzyszami. Pochwałę tę odnotował bez ko­mentarza New York Times", w artykule na pierwszej stronie, napisanym przez znawczynię terroryzmu z tej gazety. W czoło­wym czasopiśmie poświęconym sprawom międzynarodowym am­basador Robert Pearson stwierdził, że Stany Zjednoczone nie mogłyby mieć lepszego przyjaciela i sojusznika niż Turcja" w wy­siłkach na rzecz likwidacji terroryzmu" na całym świecie, ze względu na zdolności [tureckich] sił zbrojnych", zademonstro­wane w czasie kampanii antyterrorystycznej" na kurdyjskim po­łudniowym wschodzie.377 Jak wcześniej wspomniałem, ta dobro­wolna amerykańska cenzura w kwestii tureckiego terroru państwowego została nieco złagodzona na początku 2003 roku, w czasie demokratycznego odchylenia Turcji, chociaż decydują­ca rola Stanów Zjednoczonych pozostała dobrze ukryta.378

Powyższe względy, a to jedynie mała próbka, nasuwają na myśl prosty sposób zmniejszenia zagrożenia terroryzmem: trzeba prze­stać w nim uczestniczyć. Byłby to znaczący wkład do ogólnej woj­ny z terroryzmem". Niemniej jednak nie odnosiłby się do tej ka­tegorii terroryzmu, która spełnia doktrynalne wymagania, to znaczy ich terroryzmu wobec nas i naszych klientów, będącego niewątpliwie ogromnie poważnym problemem. Na moment odłóż­my tę kwestię na bok i rozważmy pokrewne zagadnienie, w któ­rym uzmysłowienie sobie truizmów może okazać się cenne.

TRUIZMY I TEORIA WOJNY SPRAWIEDLIWEJ

Teoria wojny sprawiedliwej przeżywa renesans w kontekście no­wej epoki interwencji humanitarnych" i międzynarodowego ter­roryzmu. Rozważmy najmocniejszy argument, jaki jest wysuwa­ny: bombardowanie Afganistanu, wzorcowy przykład wojny sprawiedliwej, według zgodnej opinii Zachodu. Szanowana filo­zof moralności i polityki Jean Bethke Elshtain całkiem trafnie

219

podsumowuje powszechną opinię, pisząc że niemal każdy, z wy­jątkiem absolutnych pacyfistów oraz tych, którzy sądzą, że powin­niśmy pozwolić, by mordowano nas bezkarnie, ponieważ tak wie­lu ludzi nas »nienawidzi«, zgadza się", że bombardowanie Afganistanu było oczywiście wojną sprawiedliwą.379 By dać jeszcze tylko jeden przykład: felietonista New York Timesa" Bili Keller, obecnie redaktor naczelny tej gazety, zauważył, że gdy Ameryka wysłała żołnierzy, aby dokonać »zmiany reżimu«" w Afganistanie, protestowali głównie ludzie, którzy odruchowo sprzeciwiają się używaniu siły przez Amerykę", albo nieśmiali zwolennicy, albo izolacjoniści, lewicowi doktrynerzy i ci stuknięci osobnicy, któ­rzy, jak ich opisał Christopher Hitchens, »gdyby znaleźli żmiję w łóżku swego dziecka, zadzwoniliby najpierw do organizacji zaj-

380

mującej się prawami zwierząt

to empiryczne twierdzenia, więc mimo niemal pełnej jed­nomyślności tych oświadczeń, mamy prawo zapytać, czy są one prawdziwe. Pomińmy fakt, że zmiana reżimu" nie była powo­dem wojny w Afganistanie, lecz raczej pomysłem, który pojawił się w późniejszej fazie. Czy byli jacyś przeciwnicy bombardowań, któ­rzy nie są ani absolutnymi pacyfistami, ani kompletnymi wariata­mi?

Okazuje się, że byli, i że tworzyli ciekawą kolekcję. Po pierw­sze, najwyraźniej należała do nich ogromna większość miesz­kańców świata, w czasie gdy zapowiedziano bombardowania. Wskazuje na to międzynarodowe badanie opinii publicznej, prze­prowadzone przez Instytut Gallupa pod koniec września 2001 roku. Podstawowe pytanie brzmiało: Gdy będzie już znana toż­samość terrorystów, to czy amerykański rząd powinien zaatakować kraj lub kraje, w których terroryści mają swoją siedzibę, czy też po­winien starać się o ich ekstradycję, aby postawić ich przed są­dem?" O tym, czy tego rodzaju dyplomatyczne środki mogłyby odnieść sukces, wiedzą tylko ideologiczni ekstremiści po obu stro­nach; wstępne badanie możliwości zastosowania ekstradycji przez talibów zostały z miejsca odrzucone przez Waszyngton, który od­mówił też przedstawienia dowodów dla swoich oskarżeń.

Światowa opinia publiczna zdecydowanie wolała środki dyplo­matyczne i sądowe od działań zbrojnych. W Europie poparcie dla działań zbrojnych sięgało od 8 procent w Grecji do 29 procent

220

we Francji. Poparcie było najmniejsze w Ameryce Łacińskiej, czy­li w regionie, który najbardziej doświadczył amerykańskich in­terwencji: od 2 procent w Meksyku do 11 procent w Kolumbii i Wenezueli. Jedynym wyjątkiem była Panama, gdzie tylko 80 pro­cent opowiadało się za środkami pokojowymi, a 16 procent za zbrojnym atakiem. Poparcie dla uderzeń obejmujących cele cywil­ne było znacznie mniejsze. Nawet w tych dwóch krajach, które popierały użycie siły zbrojnej, Indiach i Izraelu (gdzie powody były zaściankowe), znaczna większość ludności była przeciwna takim atakom. A zatem istniał silny sprzeciw wobec strategii Waszyngtonu, która nie tylko obejmowała cele cywilne, ale od razu, jak donosiła prasa, przeobraziła główne ośrodki miejskie w wymarłe miasta".

O wynikach tego sondażu Gallupa nie informowano w Stanach Zjednoczonych, chociaż było o nim głośno gdzie indziej, w tym w Ameryce Łacińskiej.381

Zwróćmy uwagę, że nawet to bardzo ograniczone poparcie dla bombardowań opierało się na bardzo istotnym założeniu: że wia­domo, kim są ludzie odpowiedzialni za 11 września. Ale nie by­ło wiadomo, o czym rząd spokojnie powiadomił Amerykanów osiem miesięcy po bombardowaniach. W czerwcu 2002 roku dy­rektor FBI Robert Mueller zeznawał przed komisją senacką, a te zeznania, jak stwierdziła prasa, należały do jego najbardziej szczegółowych publicznych wypowiedzi na temat źródeł ataków" z 11 września.382 Mueller poinformował Senat, że prowadzący śledztwo są przekonani, że koncepcję ataku z 11 września na World Trade Center i Pentagon opracowali przywódy Al-Kaidy w Afga­nistanie", chociaż spisek i finansowanie mogą mieć źródła w Niem­czech i w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Sądzimy, że oso­by kierujące operacją były w Afganistanie i należały do grona najwyższych dowódców Al-Kaidy", powiedział Mueller. Jeżeli po­średnia odpowiedzialność Afganistanu była jedynie przedmio­tem domysłów w czerwcu 2002 roku, to niewątpliwie nie mogła być znana osiem miesięcy wcześniej, gdy prezydent Bush rozka­zał zbombardować Afganistan.

Zatem według tego, co mówi FBI, bombardowanie Afganista­nu było zbrodnią wojenną, aktem agresji opartym jedynie na przypuszczeniu. Wynika też z tego bezpośrednio, że w zasadzie na

221

świecie nie było żadnego poparcia dla faktycznie podjętych dzia­łań, ponieważ nawet to minimalne poparcie odnotowane w ba­daniach opierało się na założeniu, które nie było spełnione, o czym dobrze wiedziano w Waszyngtonie i Londynie.

Być może były dyrektor Human Rights Watch w Afryce, obec­nie profesor prawa na Uniwersytecie Emory, wyraził opinię wie­lu innych ludzi na całym świecie, gdy przemawiając przed Mię­dzynarodową Radą ds. Polityki Praw Człowieka w Genewie w styczniu 2002, stwierdził: Nie potrafię dostrzec żadnej mo­ralnej, politycznej ani prawnej różnicy między świętą wojną Sta­nów Zjednoczonych z tymi, których uznają za swoich wrogów, a świętą wojną ugrupowań islamskich z tymi, których uznają one za swoich wrogów".383

A jaka jest opinia samych Afgańczyków? Informacje są skąpe, ale nie brakuje ich całkowicie. Pod koniec października 2001 ro­ku, po trzech tygodniach intensywnych bombardowań, tysiąc afgańskich przywódców zebrało się w Peszawarze; niektórzy przy­jechali z emigracji, niektórzy z Afganistanu, a wszystkim zależało na obaleniu reżimu talibów. Jak donosiła prasa, był to rzadki po­kaz jedności starszyzny plemiennej, islamskich uczonych, swarli-wych polityków i byłych dowódców powstańczych". W wielu kwe­stiach się nie zgadzali, lecz jednomyślnie wzywali Stany Zjednoczone do przerwania nalotów" i apelowali do międzynaro­dowych mediów, by te domagały się zaprzestania bombardowań niewinnych ludzi". Proponowali, by użyć innych środków do oba­lenia znienawidzonego reżimu talibów, co można było, ich zda­niem, osiągnąć bez dalszych ofiar śmiertelnych i zniszczeń.

Podobną opinię wyraził wysoko ceniony w Waszyngtonie lider afgańskiej opozycji Abdul Haq oraz afgański prezydent Hamid Karzai. Tuż przed tym, jak bez amerykańskiego wsparcia przyje­chał do Afganistanu, gdzie został schwytany i zamordowany, Haq potępił trwające wtedy bombardowania i skrytykował Stany Zjed­noczone za brak wsparcia dla wysiłków jego i innych, zmierzają­cych do wywołania rewolty wśród talibów". Bombardowania bar­dzo komplikują te wysiłki", twierdził. Stany Zjednoczone chcą pokazać swoją siłę, zapisać na koncie zwycięstwo i przestraszyć wszystkich na świecie. Nie obchodzą ich cierpienia Afgańczyków ani to, ilu stracimy ludzi". Organizacja afgańskich kobiet, RAWA,

222

która później spotkała się z pewnym uznaniem, gdy ideologicz­nie użyteczne stało się wyrażanie troski o los kobiet w Afganista­nie, również ostro potępiła bombardowania.384

Do przeciwników bombardowań należały też poważne organi­zacje pomocowe i humanitarne, które wyrażały głębokie zaniepo­kojenie prawdopodobnymi skutkami dla ludności, zgadzając się ze zdaniem specjalistów, że bombardowania stwarzają poważne niebezpieczeństwo" śmierci głodowej milionów ludzi.385

Krótko mówiąc, margines kompletnych wariatów wcale nie był taki mały.

Przejdźmy teraz do najbardziej elementarnej zasady każdej teorii wojny sprawiedliwej - zasady uniwersalności. Kto nie po­trafi uznać tej zasady, powinien mieć na tyle poczucia przyzwoito­ści, by nie wypowiadać się w kwestiach dobra i zła czy wojny spra­wiedliwej.

Jeżeli potrafimy wznieść się do tego poziomu, pojawiają się pewne oczywiste pytania: na przykład czy Kuba i Nikaragua uzy­skały prawo do detonowania bomb w Waszyngtonie, Nowym Jor­ku i Miami w samoobronie przed ciągłymi atakami terrorystycz­nymi? Szczególnie gdy sprawcy są dobrze znani i działają zupełnie bezkarnie, czasami bezczelnie lekceważąc najwyższe międzyna­rodowe autorytety, tak że przypadki te są znacznie bardziej oczy­wiste niż Afganistan? A jeżeli nie, to dlaczego nie? Z pewnością nie można powoływać się na skalę zbrodni, by uzasadnić takie sta­nowisko; wystarczy rzut oka na fakty, by się przekonać, że nie tę­dy droga.

Dopóki te pytania pozostaną bez odpowiedzi, nie można serio traktować oświadczeń o wojnie sprawiedliwej. Anie znam jeszcze przypadku, by w ogóle postawiono te pytania. Prowadzi to do pewnych wniosków, które może nie są specjalnie przyjemne, lecz zasługują chyba na uwagę i rachunek sumienia - i poważną tro­skę o długofalowe konsekwencje tej widocznej niezdolności do uznania zasady uniwersalności.

Chociaż kluczowe pytania pozostają bez odpowiedzi, a właści­wie nawet nie zostały postawione, pokrewne kwestie czasem się pojawiają, i to w sposób, który daje pewne wyobrażenie o domi­nującej kulturze moralnej i intelektualnej. Korespondent New York Timesa" w Ameryce Łacińskiej informuje nas, że latyno-

223

amerykańscy intelektualiści automatycznie zwolnili... antyamery-kańskich przywódców z obowiązku przestrzegania standardów moralnych, jakich wymaga się od innych przywódców". Dowo­dem jest oświadczenie latynoamerykańskich intelektualistów, za­wierające ostrzeżenie przed inwazją na Kubę po wojnie w Iraku. Korespondent stwierdził, że być może konieczne jest jakieś psy­chologiczne wyjaśnienie" tej niezdolności przyjęcia uniwersal­nych standardów moralnych".386 Natomiast nie trzeba żadnego psychologicznego wyjaśnienia, gdy on i jego koledzy automa­tycznie zwalniają" swoich przywódców z obowiązku przestrze­gania standardów moralnych", jakich wymagają od innych: w szczególności tych standardów moralnych, które nakazują su­rowo karać każdego, kto ośmieliłby się prowadzić wojnę terrory­styczną porównywalną z wojnami toczonymi przez ich przywód­ców z Kubą i Nikaraguą.

Rozważmy, jak argumentacja Elshtain w kwestii Afganistanu radzi sobie w ramach jej własnych założeń. Elshtain formułuje cztery kryteria wojny sprawiedliwej. Po pierwsze, użycie siły jest uzasadnione, jeżeli chroni niewinnych przed pewną krzywdą"; jedyny przykład, jaki podaje, jest taki, że dany kraj ma pewną wie­dzę, że ludobójstwo zacznie się wtedy i wtedy", a ofiary nie mają żadnych środków, by się bronić. Po drugie, wojna musi być otwar­cie wypowiedziana lub w inny sposób autoryzowana przez upraw­nioną władzę". Po trzecie, muszą za nią stać dobre intencje". Po czwarte, musi być ostatecznością, gdy spróbowano już wszyst­kich innych możliwości przywrócenia i obrony zagrożonych war­tości".

Pierwszy warunek nie ma zastosowania do Afganistanu. Drugi i trzeci nie mają sensu: otwarte wypowiedzenie wojny przez agre­sora nie stanowi absolutnie żadnej podstawy do twierdzenia, że woj­na jest sprawiedliwa; nawet najwięksi zbrodniarze utrzymują, że mają dobre intencje", a zawsze znajdą się jacyś akolici, którzy to potwierdzą. Czwarty warunek w sposób oczywisty nie stosuje się do Afganistanu. Dlatego jej modelowy przypadek zupełnie nie zdaje egzaminu, według jej własnych kryteriów.

Ale mniejsza o to - cokolwiek można sądzić o przeświadczeniu Elshtain, że bombardowanie Afganistanu spełniło jej warunki, warunki te są znacznie lepiej dopasowane do wielu ofiar amery-

224

kańskiego terroryzmu międzynarodowego. Zatem, według jej własnych założeń, ofiarom tym należałoby przyznać prawo do podjęcia sprawiedliwej wojny ze Stanami Zjednoczonymi, z uży­ciem bombardowań i terroru, jeśli tylko wojna taka zostałaby otwarcie wypowiedziana i towarzyszyłaby jej deklaracja dobrych intencji". Ta redukcja do absurdu zakłada jednak przyjęcie za­sady uniwersalności, pominiętej w jej historyczno-filozoficznym studium i milcząco odrzuconej w standardowy sposób.

Dołóżmy kilka innych istotnych faktów. Oficjalnym powodem bombardowania Afganistanu było zmuszenie talibów do wyda­nia ludzi, których Stany Zjednoczone podejrzewały o udział w zbrodniach z 11 września; Stany Zjednoczone odmówiły jednak przedstawienia jakichkolwiek dowodów. W czasie, gdy niechęć talibów do spełnienia tych żądań była głównym tematem dnia, wzbudzając wielką wściekłość, Haiti ponowiło swoją prośbę o eks­tradycję Emmanuela Constanta, przywódcy oddziałów paramili­tarnych, które ponosiły główną odpowiedzialność za brutalne morderstwa tysięcy Haitańczyków na początku lat dziewięćdzie­siątych, gdy ówczesną juntę wojskową wspierały, nie tak znowu skrycie, administracje Busha II i Clintona. Prośba ta najwyraźniej nie zasługiwała nawet na odpowiedź ani na nic więcej jak tylko drobną wzmiankę. Constant został skazany zaocznie na Haiti; według powszechnej opinii USA obawiają się, że gdyby zezna­wał, mógłby ujawnić kontakty między państwowymi terrorysta­mi a Waszyngtonem.387 Czy zatem Haiti ma prawo zdetonować bomby w Waszyngtonie? Albo próbować porwać lub uśmiercić Constanta w Nowym Jorku, gdzie mieszka, zabijając parę przy­padkowych osób, w przyjętym izraelskim stylu? Jeżeli nie, to dla­czego nie? Dlaczego w tym przypadku nawet nie stawia się tego pytania, podobnie jak w przypadku innych morderców, terrory­stów państwowych, którzy znaleźli schronienie w Stanach Zjedno­czonych? A jeżeli uznaje się, że pytanie to jest zbyt absurdalne, by w ogóle je rozważać (faktycznie jest, w świetle elementarnych standardów moralnych), to w jakim świetle stawia to zgodę na użycie siły przez naszych przywódców?

Odnosząc się do 11 września, niektórzy twierdzą, że zło terro­ryzmu jest bezwzględne" i zasługuje na odpowiednio bezwzględ­ną odpowiedź": brutalny, zbrojny atak, zgodnie z doktryną Busha,

225

która mówi, że: Jezeh ukrywasz terrorystów, sam jesteś terrorystą; jeze-h pomagasz terrorystom, sam jesteś terrorystą -1 zostaniesz potraktowany jak terrorysta''.388

Trudno byłoby znaleźć kogoś, kto akceptuje koncepcję, że zma­sowane bombardowania są uprawnioną reakcją na terrorystycz­ne zbrodnie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zgodziłby się z te­zą, że bombardowanie Waszyngtonu byłoby uprawnioną, odpowiednio bezwzględną odpowiedzią" na terrorystyczne zbrod­nie, inaczej mówiąc, uzasadnioną i stosownie skalibrowaną" re­akcją. Jeżeli jest jakiś powód, dla którego nietrafne jest to spo­strzeżenie, to o ile mi wiadomo, nie został jeszcze wyrażony ani nawet nie był rozważany.

Rozważmy niektóre argumenty prawne, które wysuwano, aby uzasadnić amerykańsko-brytyjskie bombardowania Afganistanu. Christopher Greenwood twierdzi, że Stany Zjednoczone mają prawo do samoobrony" przed tymi, którzy spowodowali lub grozili, że spowodują... śmierć i zniszczenie", i powołuje się na orzeczenie Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w spra­wie Nikaragui. Fragment, który przytacza, odnosi się znacznie wyraźniej do wojny USA z Nikaraguą niż do talibów czy Al-Kaidy, a zatem jeżeli ma on uzasadniać intensywne amerykańskie bom­bardowania i atak lądowy na Afganistan, to Nikaragui należało­by przyznać prawo do znacznie ostrzejszych ataków na USA. In­ny wybitny profesor prawa międzynarodowego, Thomas Franek, popiera wojnę USA i Wielkiej Brytanii, ponieważ państwo pono­si odpowiedzialność za konsekwencje pozwolenia na wykorzysta­nie jego terytorium do ataków na inne państwo"; ta zasada z pew­nością ma zastosowanie do Stanów Zjednoczonych w przypadku Nikaragui, Kuby i wielu innych.389

Rzecz jasna w tych przypadkach odwoływanie się do prawa sa­moobrony" przed ciągłymi działaniami powodującymi „śmierć i zniszczenie" byłoby absolutnie niedopuszczalne; działaniami, a nie tylko groźbami.

To samo tyczy się bardziej subtelnych propozycji, jak powinno się reagować na zbrodnie terrorystyczne. Historyk wojskowości Michael Howard proponuje operację policyjną prowadzoną pod auspicjami Narodów Zjednoczonych... przeciwko grupie prze­stępczej, której członków należy wytropić i postawić przed mię-

226

dzynarodowym sądem, gdzie mieliby uczciwy proces i jeśliby zo­stali uznani za winnych, otrzymaliby odpowiedni wyrok". Brzmi to dość rozsądnie, chociaż idea, że tego rodzaju środki mogłyby być zastosowane wobec USA czy Wielkiej Brytanii jest nie do po­myślenia.390

Dwóch uczonych z Oksfordu zaproponowało zasadę propor­cjonalności": Skalę reakcji należy uzależnić od skali, w jakiej agresja zakłóciła kluczowe wartości w zaatakowanym społeczeń­stwie"; w przypadku 11 września, swobodę samodoskonalenia w pluralistycznym społeczeństwie poprzez ekonomię rynkową". Wartość tę 11 września wściekle zaatakowali agresorzy... z ko­deksem moralnym odbiegającym od zachodniego". A ponieważ „Afganistan jest państwem, które stanęło po stronie agresora" i odrzuciło amerykańskie żądania, by wydać podejrzanych, Sta­ny Zjednoczone i ich sojusznicy, zgodnie z zasadą skali zakłócenia, mogli w sposób moralnie uzasadniony uciec się do siły wobec rzą­du talibów".39i

Jeżeli kodeks moralny Zachodu obejmuje zasadę uniwersal­ności, to wynika z tego, że Kuba i Nikaragua (a także inne kraje) mogą w sposób moralnie uzasadniony uciec się" do znacznie większej siły wobec amerykańskiego rządu. Nie ulega wątpliwości, że amerykańskie ataki terrorystyczne i inne nielegalne operacje przeciwko Kubie i Nikaragui zakłóciły kluczowe wartości w za­atakowanym społeczeństwie", znacznie bardziej niż w przypadku 11 września, i zgodnie z intencją. Co więcej, ponieważ Wielka Brytania stanęła po stronie agresora", również Oksford powi­nien stać się celem ataku, przynajmniej ze strony Nikaragui.

Mamy prawo zapytać, dlaczego tej konkluzji nie można nawet rozważać (oczywiście, tak jak należy), i co nam to mówi o kultu­rze intelektualnej elit.

Konkluzje wynikające z zasady uniwersalności wykraczają da­leko poza te przypadki i obejmują nawet tak drobne eskapady (według amerykańskich i brytyjskich standardów), jak atak ra­kietowy Clintona na zakłady farmaceutyczne al-Shifa w Sudanie w 1998 roku, który był przyczyną śmierci kilkudziesięciu tysię­cy" osób, według jedynego wiarygodnego szacunku, jaki mamy, zgodnego z pierwszymi ocenami Human Rights Watch i później­szymi relacjami kompetentnych obserwatorów.392 Zbrodnia będą-

227

ca tylko ułamkiem tej zbrodni wywołałaby wściekłość, gdyby ce­lem były Stany Zjednoczone, Izrael lub inne godne ofiary, a od­wet tego rodzaju, że człowiek waha się go sobie wyobrazić, uzna­no by ponadto za modelowy przykład wojny sprawiedliwej. Z zasady proporcjonalności wynika, że Sudan miał pełne prawo przeprowadzić w odwecie ogromną akcję terrorystyczną, tym bar­dziej gdy uznamy bardziej skrajny pogląd, że atak rakietowy Clin-tona miał przerażające konsekwencje dla gospodarki i społe­czeństwa" Sudanu,393 tak że zbrodnia ta była znacznie gorsza niż zbrodnie z 11 września, które były wystarczająco przerażające, ale nie miały aż takich konsekwencji.

Niemal wszystkie z nielicznych komentarzy na temat ataku w Sudanie ograniczają się do pytania, czy zbombardowane zakła­dy rzeczywiście produkowały broń chemiczną. Czy to prawda, czy nieprawda, nie ma to w ogóle związku ze zbrodnią; w szcze­gólności nie ma znaczenia dla skali zakłócenia kluczowych war­tości w zaatakowanym społeczeństwie". Wielu zauważa, że ofiary w ludziach nie były zamierzone, a zatem sprawcy, oraz ci, którzy nie zważają na skutki ataku, nie ponoszą winy. Ten argument zno­wu pokazuje, w spektakularny sposób, standardowe odrzucenie zasady uniwersalności. Nigdy nawet przez chwilę nie przyjęliby­śmy takiej postawy wobec innych: wiele okrutnych aktów, które (słusznie) potępiamy, to działania niezamierzone, ale uznaje się, że nie ma to znaczenia - gdy sprawcami są inni, a nie my. Lecz z te­go wynika, natychmiast i jednoznacznie, bardziej brutalny wnio­sek. Twierdzenie, że te działania nie były zbrodnicze, da się utrzy­mać tylko przy założeniu, że los ofiar nie miał żadnego znaczenia dla sprawców. Nie możemy mieć poważnych wątpliwości, że ame­rykańscy stratedzy rozumieli, jakie mogą być konsekwencje huma­nitarne; CIA wiedziała równie dobrze jak Human Rights Watch i wiele innych organizacji, że USA niszczą główne źródło leków i środków weterynaryjnych w kraju, i jakie tego będą prawdopo­dobne skutki. Te same wnioski mógł wyciągnąć od razu, i z pew­nością może teraz, każdy, kto sądzi, że konsekwencje stosowanej przez nas przemocy dla biednych Afrykańczyków zasługują na jakąś uwagę. A zatem można usprawiedliwić te działania tylko na podstawie heglowskiej doktryny, że Afrykańczycy to tylko rze­czy", których życie nie ma „żadnej wartości". Obserwując domi-

228

nujące postawy i praktykę, ci spoza uprzywilejowanych kręgów na Zachodzie mogą wyciągnąć własne wnioski na temat kodeksu moralnego Zachodu".

KONFRONTACJA Z TERRORYZMEM

Ograniczmy teraz pojęcie terroryzmu" - niewłaściwie, lecz zgod­nie z niemal powszechną konwencją - do tej podkategorii, która spełnia doktrynalne wymagania.

Kampanie wojenne składające się na wznowioną wojnę z ter­roryzmem" mają trwać przez długi czas. Nie wiadomo, ilu wo­jen trzeba, żeby zabezpieczyć wolność w ojczyźnie", oświadczył prezydent.394 To uczciwie postawiona sprawa. Potencjalnych za­grożeń jest w zasadzie nieskończenie wiele, i to wszędzie, nawet we własnym kraju, jak pokazał atak z użyciem wąglika i bezowoc­ne śledztwo w tej sprawie.

Wojna z terroryzmem", tak jak została pomyślana, nie tylko będzie zapewne trwała bardzo długo, ale też nie stała się nagle za­sadniczą kwestią 11 września. Ataki terrorystyczne dokonane tam­tego dnia nie były całkowicie niespodziewane, co jest kolejnym powodem, by kwestionować powszechne przekonanie, że 11 wrze­śnia oznaczał gwałtowną zmianę biegu historii. Nawet czytelnicy nagłówków prasowych, a na pewno rządowi stratedzy, od lat mie­li świadomość, że zamachy takie jak 11 września mogą się wyda­rzyć. Przecież w 1993 roku jeden faktycznie się wydarzył. Organi­zacjom zapewne powiązanym z tymi, które są odpowiedzialne za 11 września, niemal udało się wysadzić World Trade Center i za­bić być może dziesiątki tysięcy ludzi. Wiedziano też od razu, że miały one daleko bardziej ambitne plany, które ledwo udało się po­wstrzymać na czas. Nawet po upiornym spełnieniu tych planów 11 września ocena ryzyka nie zmieniła się w istotny sposób.

Perspektywa poważnych ataków terrorystycznych była przed­miotem publicznej dyskusji na długo przed 11 września. I nie można było mieć wątpliwości co do charakteru radykalnych is­lamskich organizacji terrorystycznych przynajmniej od 1981 ro­ku, gdy elementy, które w późniejszych latach współtworzyły ją­dro Al-Kaidy, zamordowały prezydenta Egiptu Sadata; lub kilka lat później, gdy grupy, które mogły być z mą luźno związane, wy-

229

parły siły USA z Bejrutu, zabijając setki żołnierzy i wielu cywilów w oddzielnych atakach. Co więcej, sposób myślenia bojowników zaangażowanych w te i podobne działania z pewnością był cał­kiem nieźle znany amerykańskim agencjom wywiadowczym, któ­re od 1980 roku pomagały ich werbować, szkolić i zbroić, i wciąż z nimi współpracowały, nawet gdy zaczęli atakować Stany Zjed­noczone. Dochodzenie holenderskiego rządu w sprawie masakry w Srebrenicy ujawniło, że podczas gdy radykalni islamiści pró­bowali wysadzić World Trade Center, innych, pochodzących z sia­tek utworzonych przez CIA, Stany Zjednoczone przerzucały samo­lotami z Afganistanu do Bośni, wraz ze wspieranymi przez Iran bojownikami Hezbollahu i znaczną ilością broni. Przywożono ich po to, by wsparli amerykańską stronę w wojnie na Bałkanach, podczas gdy Izrael (wraz z Ukrainą i Grecją) dostarczał broń Ser­bom (niewykluczone, że otrzymaną z USA).395

Zamach z 11 września dramatycznie uzmysłowił to, co rozu­miano już od dawna: bogatym i silnym nie przysługuje już niemal całkowity monopol na przemoc, który w znacznej mierze panował w całej historii; a biorąc pod uwagę możliwości nowoczesnych technologii, perspektywy są naprawdę przerażające. Chociaż ter­roryzm wszędzie wzbudza lęk i faktycznie stanowi niedopuszczal­ny powrót do barbarzyństwa", nie powinno dziwić, że opinie na temat jego natury różnią się dość zasadniczo po przeciwnych stro­nach barykady; fakt ten ignorują na własne ryzyko ci, których hi­storia przyzwyczaiła do nietykalności, gdy popełniają straszne zbrodnie, zupełnie niezależnie od moralnego tchórzostwa, które tak wyraźnie wyszło na jaw.

Istnieją pewne wyraźne tendencje w sprawach światowych, któ­re jak się oczekuje, zwiększą zagrożenie tą kategorią terroryzmu. Niektóre z nich omawia Rada Wywiadu Narodowego USA (Natio­nal Intelligence Council, NIC) w swoich prognozach na nadcho­dzące lata.396 NIC spodziewa się, że oficjalna wersja globalizacji będzie postępować tym samym kursem: Jej ewolucja będzie chwiejna, naznaczona chroniczną niestabilnością finansową i po­głębiającym się podziałem gospodarczym". Niestabilność finan­sowa prawdopodobnie oznacza wolniejszy wzrost, rozszerzenie modelu neoliberalnej globalizacji (dla tych, którzy stosują się do reguł) i krzywdę, głównie biednych. NIC prognozuje dalej, że

230

gdy globalizacja w tej formie będzie nadał postępować, pogłębia­jąca się gospodarcza stagnacja, polityczna niestabilność i kulturo­we wyobcowanie rozbudzą etniczne, ideologiczne i religijne eks-tremizmy oraz przemoc, która często im towarzyszy" i która w dużej mierze będzie skierowana przeciwko Stanom Zjednoczo­nym. Jak można się było spodziewać", zauważa Kenneth Waltz, słabi i niezadowoleni atakują zaciekle Stany Zjednoczone jako sprawcę lub symbol ich cierpienia".397 Te same założenia przyj­mują stratedzy wojskowi, do czego jeszcze wrócimy.

Ci, którym zależy na zmniejszeniu zagrożenia terroryzmem, będą się bacznie przyglądać takim czynnikom, jak te oraz kon­kretnym działaniom i długofalowym strategiom, które zaognia­ją sytuację. Będą też czynić staranne rozróżnienie między siatka­mi terrorystycznymi a większą społecznością stanowiącą bazę, z której radykalne komórki terrorystyczne mogą czasem czer­pać. Społeczność ta obejmuje biednych i ciemiężonych, którzy nic nie obchodzą terrorystów i cierpią w wyniku ich zbrodni, oraz bogatych i świeckich, którzy są rozgoryczeni amerykańską poli­tyką i po cichu wyrażają poparcie dla ben Ladena, chociaż go nienawidzą i się go boją, jako sumienia islamu", ponieważ on przynajmniej reaguje na tę politykę, nawet jeśli jego metody są przerażające i mają katastrofalne skutki.398

To jest elementarne rozróżnienie. Ci, którzy chcieliby zmini­malizować zagrożenie terroryzmem, rozumieją, że jeżeli nie zajmiemy się warunkami społecznymi, politycznymi i ekono­micznymi, które zrodziły Al-Kaidę i inne związane z nią grupy, to Stany Zjednoczone oraz ich sojusznicy w Europie Zachodniej i innych częściach świata nadal będą na celowniku islamskich terrorystów". Dlatego USA powinny dla własnego dobra roz­szerzyć działania zmierzające do zmniejszenia tej patologii nie­nawiści, zanim przeobrazi się ona w jeszcze większe niebezpie­czeństwo", i starać się złagodzić... warunki, które rodzą przemoc i terroryzm". Kluczem do strategicznego osłabienia Al-Kaidy jest rozkruszenie bazy jej zwolenników - odciągnięcie jej aktu­alnych i potencjalnych stronników". Waszyngtoński strateg Paul Wolfowitz dodaje, że koniecznie trzeba zrezygnować z pro­wadzenia takiej polityki, która skutecznie napędza Al-Kaidzie rekrutów".399

231

Nic nie ułagodzi tych, którzy wierzą, że »zderzenie cywili­zacji* z Zachodem sprawi, że islam znowu stanie się światową potęgą", piszą redaktorzy Financial Timesa". Lecz aby ich po­konać... trzeba ich oddzielić od coraz liczniejszej grupy ich zwo­lenników". Piszą dalej: Innymi słowy, choć jedynie siłą można zniszczyć Al-Kaidę, to jej coraz liczniejszą bazę zwolenników można zredukować tylko taką polityką, którą Arabowie i muzuł­manie uznają za sprawiedliwą". Nawet zniszczenie Al-Kaidy nic nie pomoże, jeżeli warunki, które przyczyniły się do powstania i popularności tego ugrupowania - polityczny ucisk i gospodar­cza marginalizacja - będą trwały nadal". I tak samo dalsze wspar­cie Waszyngtonu dla brudnych rządów" może tylko wzmocnić twierdzenia Al-Kaidy, że Stany Zjednoczone popierają ucisk muzułmanów i są podporą brutalnych rządów".400 To wszystko jest zupełnie niezależne od konkretnej polityki wobec Palestyny, Iraku i innych krajów, która przemieniła całe pokolenie Ara­bów przyciągniętych przez Stany Zjednoczone i przekonanych do ich zasad [w] najgłośniejszych krytyków amerykańskiego światopoglądu, [w tym] zamożnych biznesmenów związanych z Zachodem, intelektualistów wykształconych w USA i liberal­nych aktywistów".401

Siatki terrorystyczne można poważnie osłabić. Stało się tak w przypadku Al-Kaidy po 11 września, szczególnie w Niemczech, Pakistanie i Indonezji, dzięki działaniom policyjnym tego rodza­ju, jakie zalecał Michael Howard. Lecz do bazy jej zwolenników" należy podejść zupełnie inaczej: trzeba rozważyć ich żale, a jeże­li są uzasadnione, autentycznie próbować im zaradzić, co zresztą powinno się zrobić niezależnie od jakiegokolwiek zagrożenia. De­likatnych problemów społecznych i politycznych nie da się zbom­bardować i zlikwidować za pomocą pocisków rakietowych", za­uważa dwójka politologów. Zrzucając bomby i odpalając rakiety, Stany Zjednoczone jedynie rozsiewają jątrzące się problemy. Prze­moc można porównać do wirusa; im intensywniej ją bombardu­jesz, tym bardziej ją roznosisz".402

Redaktorzy „Financial Timesa" mają rację, gdy piszą, że zamach terrorystyczny w Dżiddzie, który sprowokował ich komentarz, nie był zaskoczeniem". A ogólniej rzecz ujmując, od dawna by­ło oczywiste", że siatka Osamy ben Ladena wykorzysta wrzenie

232

wywołane wojną w Iraku do wznowienia ataków na zachodnie cele i pozyskania wsparcia dla świętej wojny".

użby wywiadowcze i analitycy należący do głównego nurtu zgodnie przewidywali, że inwazja na Irak prawdopodobnie spo­woduje nasilenie terroryzmu. Dlatego nie jest zaskoczeniem [że] od marca, gdy Stany Zjednoczone najechały na Irak, stwier­dzili [amerykańscy] urzędnicy, siatka [Al-Kaidy] odnotowała na­gły wzrost liczby rekrutów", i że radykalny fundamentalizm ro­śnie w siłę na całym świecie". Raport ONZ wskazywał, że werbunek do Al-Kaidy nabrał rozpędu w trzydziestu do czterdziestu kra­jach, od kiedy Stany Zjednoczone rozpoczęły przygotowania do ataku na Irak".403 Raport wywiadu jednego z naszych europejskich sojuszników ostrzegał, że inwazja może katastrofalnie wpłynąć na mobilizację sił Al-Kaidy".404 Fakt, że konflikt w Iraku zwiększył napływ zwolenników do radykalnych ugrupowań, jest teraz tak oczywisty, że potwierdzają to nawet przedstawiciele amerykań­skiej administracji", pisze znawca Al-Kaidy i terroryzmu: To wiel­ka porażka w »wojnie z terroryzmem*". W istocie wojna w Iraku stworzyła nową przystań dla terrorystów" - sam Irak.405

Co się tyczy siatek terrorystycznych, to w opracowaniach nauko­wych niemal bez wyjątku bardzo poważnie traktuje się ich sło­wa, które odpowiadają ich czynom od czasu, gdy siatki te organi­zowała CIA i jej współpracownicy. Ich celem, jak same głoszą, jest wypędzenie niewiernych z krajów muzułmańskich, obalenie skorumpowanych i brutalnych rządów, narzuconych i utrzymy­wanych przez niewiernych, oraz ustanowienie skrajnej wersji islamu. Głęboko gardzą Rosjanami, lecz zaprzestały ataków ter­rorystycznych na Rosję po jej wycofaniu się z Afganistanu, choć ataki tego rodzaju są nadal wyprowadzane z Czeczenii. Jak oświad­czył ben Laden w 1998 roku, wezwaliśmy do walki z Ameryką [gdy wysłała] dziesiątki tysięcy żołnierzy do kraju dwóch Świę­tych Meczetów [tzn. Arabii Saudyjskiej - przyp. tłum.] oprócz te­go, że... popiera brutalny, skorumpowany i despotyczny reżim, któ­ry sprawuje tam władzę. Oto powody, dla których Ameryka stała się obiektem naszego ataku".406 Lecz ich cele mogą się stać bar­dziej ambitne, a ich baza zwolenników też może się zwiększyć, je­żeli entuzjaści zderzenia cywilizacji" będą chcieli zlikwidować delikatne problemy społeczne i polityczne za pomocą pocisków

233

rakietowych", zamiast zająć się problemami, i w ten sposób na­ruszyć władzę i przywileje.

Zamach bombowy w Dżiddzie po wojnie w Iraku pasuje do wzorca wcześniejszych działań. Celem był cywilny kompleks firmy Yinnell Corp., filii Northrop Grumman, która zatrudnia emery­towanych oficerów armii amerykańskiej do szkolenia elitarnych jednostek zbrojnych ochraniających rodzinę królewską", ale nie przed obcą inwazją. Obiekty szkoleniowe firmy Yinnell były już ce­lem ataku bombowego w 1995 roku. Zamach ten jest sygnałem, że chodzi o pewne aspekty obecności wojskowej w Arabii Saudyj­skiej", zauważył brytyjski specjalista od analizy ryzyka; chodzi o wojskowych kontraktorów, którzy odgrywają bardzo ważną ro­lę drugoplanową".407

Michael Ignatieff, który opowiada się za imperialną rolą Sta­nów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, jest wyrazicielem sze­rokiego konsensusu, gdy pisze, że większym wyzwaniem" dla USA oraz głównym zagrożeniem w całej irackiej rozgrywce" jest zaprowadzenie pokoju między Palestyńczykami a Izraelczyka-mi". Pokój zaprowadzony przez USA musi, jako minimum, dać Palestyńczykom realne, terytorialnie spójne państwo" i odbudo­wać ich zrujnowaną infrastrukturę". Pozostawienie Palestyń­czyków sam na sam z izraelskimi czołgami i śmigłowcami bojo­wymi w zasadzie gwarantuje nieustanny islamski gniew skierowany przeciwko Stanom Zjednoczonym".408

Ignatieff pisze, że Amerykanie odgrywają rolę imperialnego gwaranta" od lat czterdziestych, ale nie wyjaśnia, co USA gwaran­towały", od kiedy objęły tę rolę. Pomija również fakt, że izrael­skie śmigłowce to amerykańskie śmigłowce z izraelskimi pilota­mi, a czołgi nie mogłyby wykonywać swoich zadań, gdyby nie hojność USA. Nie wyjaśnia też, dlaczego Stany Zjednoczone mia­łyby tak radykalnie odwrócić jednostronną i nieustępliwą polity­kę, którą prowadzą od ponad trzydziestu lat. Pomijając te i inne wcale niebłahe sprawy, spostrzeżenia Ignatieffa brzmią całkiem przekonująco.

Ci, którzy są zainteresowani zminimalizowaniem, a nie zwięk­szeniem terroru" (by jeszcze raz użyć słów prezydenta), powinni bacznie wysłuchać porad tych, którzy najczęściej stawiali mu czo­ło. Nikt nie ma większego doświadczenia w tym względzie niż

234

izraelskie służby bezpieczeństwa wewnętrznego (Szin Bet), od­powiedzialne za zwalczanie terroryzmu" na terenach okupowa­nych. Szef Szin Bet w latach 1996-2000, Ami Ayalon, zauważył, że ci, którzy chcą zwycięstwa" nad terroryzmem, lecz nie chcą za­jąć się problemami leżącymi u jego podstaw, chcą nieustannej woj­ny" - podobną do tej, którą ogłosił Bush. Były szef izraelskiego wywiadu wojskowego (1991-1995), Uri Sagie, wyciąga podobne wnioski. Inwazja na Liban oraz inne operacje militarne dowo­dzą, pisał, że Izrael do niczego nie dojdzie, kierując się hasłem: Pokażemy wam, co dla was dobre [za pomocą naszej większej siły]. Musimy spojrzeć na problem z perspektywy drugiej stro­ny... Ci, którzy mają nadzieję na wspólne przetrwanie z Arabami, muszą zdobyć się na minimum szacunku dla arabskiego społe­czeństwa". Alternatywą jest nieustanna wojna.409

Aylon i Sagie mówią o Izraelu i Palestynie, gdzie aby rozwią­zać problem terroryzmu trzeba zaproponować Palestyńczykom honorowe rozwiązanie, z poszanowaniem ich prawa do samosta­nowienia". W ten sposób Yehoshaphat Harkabi - były szef izra­elskiego wywiadu wojskowego i znakomity arabista - myślał dwa­dzieścia lat temu, w czasie gdy Izrael był znacznie mniej narażony na działania odwetowe inicjowane z terenów okupowanych.410

Te spostrzeżenia mają ogólniejszą wymowę i mogą się znajomo skojarzyć: Irlandia Północna, by wspomnieć tylko jeden przypa­dek, jest daleka od raju, lecz zrobiła ogromny postęp od czasów, gdy Brytyjczycy ignorowali uzasadnione żale i woleli używać siły.

Określona polityka, która rozjuszyła potencjalną bazę zwo­lenników" islamskiego terroryzmu, dotyczyła konfliktu izraelsko--palestyńskiego oraz zabójczych, amerykańsko-brytyjskich sank­cji wobec Iraku. Ale znacznie wcześniej pojawiły się bardziej zasadnicze kwestie. I znowu niemądrze byłoby je ignorować, a przynajmniej nie powinni tego robić ci, którzy chcą zmniejszyć zagrożenie kolejnymi zbrodniami terrorystycznymi lub znaleźć odpowiedź na żałosne pytanie George'a W. Busha: Dlaczego oni nas nienawidzą?"

Pytanie jest źle postawione: oni nie nienawidzą nas, tylko nie­nawidzą polityki naszego rządu, a to wielka różnica. Jeśli pyta­nie sformułuje się poprawnie, nietrudno znaleźć odpowiedź. W przełomowym roku 1958 prezydent Eisenhower dyskutował

235

ze swoimi ludźmi nad, jak to określił, kampanią nienawiści wo­bec nas" w świecie arabskim, nie ze strony rządów, ale ludzi". Jej główną przyczyną, według oceny Rady Bezpieczeństwa Narodo­wego, było przekonanie, że Stany Zjednoczone wspierają skorum­powane i brutalne rządy oraz przeciwstawiają się postępowi po­litycznemu i gospodarczemu", aby chronić własne interesy związane z bliskowschodnią ropą naftową".411

Wall Street Journal" i inni dokonali podobnych ustaleń, ba­dając po 11 września postawy przesiąkniętych kulturą Zachodu majętnych muzułmanów": bankowców, przedstawicieli wolnych zawodów, dyrektorów międzynarodowych korporacji i tak dalej. Ludzie ci generalnie mocno popierają amerykańską politykę, ale są rozgoryczeni z powodu wsparcia USA dla skorumpowanych i represyjnych reżimów, osłabiających demokrację i rozwój, oraz ze względu na bardziej konkretne i niedawne kwestie konfliktu izraelsko-palestyńskiego i sankcji wobec Iraku.412

wimy tu o postawach ludzi, którzy lubią Amerykanów i po­dziwiają wiele rzeczy w Stanach Zjednoczonych, w tym swobody obywatelskie. Nienawidzą natomiast oficjalnej polityki, która od­mawia im tych swobód, do których także aspirują. Postawy w slum­sach i w wioskach są zapewne podobne, tylko jeszcze jaskrawsze. W przeciwieństwie do majętnych muzułmanów" rzesze ludności nigdy nie zgodziły się na to, by zasoby regionu wzbogacały Za­chód i lokalnych kolaborantów, zamiast służyć miejscowym po­trzebom.

Wielu komentatorów woli bardziej pocieszające odpowiedzi: gniew ludzi w świecie muzułmańskim wynika z ich resentymen-tu do naszej wolności i demokracji, z ich własnych kulturowych sła­bości, sięgających wiele wieków wstecz, z ich rzekomej niezdol­ności do udziału w tej formie globalizacji", w której faktycznie chętnie uczestniczą, oraz z innych tego rodzaju ułomności. Być może jest to pocieszające, ale niezbyt mądre.

Niewiele się zmieniło od 11 września. Większe wsparcie Wa­szyngtonu dla dyktatur w Azji Środkowej to tylko jeden przykład, budzący głęboką niechęć sił demokratycznych. Ahmed Rashid pisze, że również w Pakistanie rośnie gniew na to, że poparcie USA pozwala wojskowemu reżimowi [Muszarafa] odsuwać nadzieje na demokrację". Znany egipski uczony uważa, że wrogość do Sta-

236

w Zjednoczonych wynika z ich wsparcia dla wszelkich możli­wych rządów antydemokratycznych w świecie arabsko-islam-skim... Gdy słyszymy, jak amerykańscy urzędnicy mówią o wolno­ści, demokracji i innych tego rodzaju wartościach, to w ich ustach te słowa brzmią nieprzyzwoicie". Egipski pisarz dodał, że „życie w kraju, w którym brutalnie łamie się prawa człowieka i który akurat ma istotne znaczenie strategiczne dla interesów Stanów Zjednoczonych, to pouczająca lekcja moralnej hipokryzji i po­dwójnych standardów politycznych". Terroryzm jest reakcją na niesprawiedliwą politykę wewnętrzną w regionie, narzuconą w znacznej mierze przez USA". Dyrektor studiów nad terrory­zmem w Radzie ds. Stosunków Zagranicznych USA zgodził się, że popieranie represyjnych reżimów, takich jak w Egipcie i Arabii Saudyjskiej, jest z pewnością jedną z głównych przyczyn anty-amerykańskich postaw w świecie arabskim", lecz ostrzegał, że w obu przypadkach prawdopodobna alternatywa byłaby jeszcze paskudniej sza" .413

Istnieje długa i pouczająca historia problemów wynikających z popierania demokratycznych form i jednoczesnego zagwaran­towania, że doprowadzą one do pożądanych wyników, nie tylko na Bliskim Wschodzie. I nie wzbudza ona sympatii.

Badania opinii publicznej z początku 2003 roku ujawniły, że na obszarze od Maroka do emiratów Zatoki Perskiej ogromna większość... twierdzi, że gdyby miała wybór, to wolałaby, aby du­chowieństwo islamskie odgrywało większą rolę niż ta, którą od­grywają służalcy obecnie wyznaczani przez większość arabskich rządów". Niemal 95 procent odrzuciło twierdzenie, że Stany Zjed­noczone pragną bardziej demokratycznego świata arabskiego czy muzułmańskiego"; ankietowani sądzili też, że wojnę w Iraku wszczęto po to, by przejąć kontrolę nad arabską ropą naftową oraz podporządkować Palestyńczyków woli Izraela"; a przytła­czająca większość" spodziewała się nasilenia terroryzmu w na­stępstwie inwazji. W całym świecie arabskim i muzułmańskim, aż do Indonezji, islamski fundamentalizm wzrasta i pociąga nie tylko biednych, lecz w coraz większym stopniu kręgi bardziej uprzywilejowane i wykształcone, a naturalni przyjaciele Ame­ryki, którzy mogliby zapewnić liberalną alternatywę", podzie­lają głęboką nieufność wobec intencji i polityki USA".414 Posta-

237

wy te wynikają z tych samych przekonań co pół wieku temu i są ku temu znaczące powody.

Do George'a Busha odnoszą się z pogardą nawet ci, którzy kiedyś podziwiali Stany Zjednoczone", relacjonuje z Jordanii Jo-nathan Steele; wzrosła złość na Wielką Brytanię i Amerykę", a obietnice Blaira, że podejmie działania na rzecz rozwiązania konfliktu palestyńsko-izraelskiego, nie są traktowane poważnie". Nawet najbardziej prozachodni Jordańczycy sądzą, że wojna utrudniła [proces demokratyzacji] na całym Bliskim Wschodzie" i zepchnęła rzeczników nowoczesności i świeckich wartości... do defensywy"; niewielu wątpi w to, że dojdzie do nowych aktów przemocy".415

Wybitny egipski intelektualista, dla którego Stany Zjednoczone były »marzeniem«, wzorem liberalnych wartości, który Arabowie i muzułmanie powinni naśladować", i który poświęcił dziesiątki lat życia na unowocześnienie islamskiego życia i szerzenie zrozumie­nia między muzułmanami a niemuzułmanami", uważa, że admi­nistracja Busha jest ograniczona, patologiczna, zawzięta i prymi­tywna". Na niej spoczywa wina za to, że dla większości ludzi w tym regionie Stany Zjednoczone są źródłem wszelkiego zła na Ziemi". Podobne opinie można teraz usłyszeć z ust zamożnych arabskich biznesmenów, profesorów uniwersyteckich, wyższych urzędników rządowych i sympatyzujących z Zachodem komentatorów poli­tycznych"416 - zresztą tak jak i wcześniej, lecz teraz są one wyraża­ne znacznie silniej i z dużo większą desperacją.

Jeżeli ludzie dojdą do głosu na Nowym Bliskim Wschodzie", to może się okazać, że będzie to głos radykalnych islamistów wzy­wających do świętej wojny albo świeckich nacjonalistów, których poglądy na historię i panujące zwyczaje, są nie całkiem zbieżne z poglądami angloamerykańskich elit.

To, o czym tu mówiliśmy, to tylko drobna próbka tego, co łatwo dostrzeżemy, jeżeli zwrócimy uwagę na elementarne fakty i zgo­dzimy się stosować do siebie te same standardy, według których oceniamy innych. Odkryjemy więcej, jeżeli wejdziemy głębiej w obszar moralnej refleksji, poza najzwyklejsze truizmy, i zauwa­żymy, że naszym obowiązkiem jest pomóc cierpiącym ludziom, ile tylko potrafimy, obowiązkiem, który naturalnie wynika z przy­wilejów. Nie jest przyjemnie spekulować, co może się zdarzyć, je-

238

żeli skoncentrowana władza będzie dalej podążać obecnym kur­sem, chroniona przed społeczną kontrolą, która byłaby naszą drugą naturą, gdybyśmy poważnie traktowali dziedzictwo wol­ności, z jakiej korzystamy.

239

Rozdział 9

Przejściowy koszmar?

Po 11 września Stany Zjednoczone spoglądały w otchłań przy­szłości".417 Straszliwe zagrożenie terroryzmem, choć dość wyraźne od zamachu na World Trade Center w 1993 roku, sta­ło się teraz zbyt namacalne, by je zignorować.

wiąc bardziej precyzyjnie, to społeczeństwo spoglądało w tę otchłań. Ludzie, którzy są u steru władzy, nieustannie realizują wła­sne cele, rozumiejąc, że mogą wykorzystać lęk i ból danej chwi­li. Mogą nawet przedsięwziąć środki pogłębiające tę otchłań i raź­no zmierzać w jej stronę, jeżeli wzmocni to ich władzę i przywileje. Twierdzą przy tym, że kwestionowanie działań władzy jest nie-patriotyczne i szkodliwe - natomiast patriotyczne jest realizowa­nie bezdusznej i wstecznej polityki, która przynosi korzyść boga­tym, ograniczanie programów socjalnych służących ogromnej większości i podporządkowywanie zastraszonej ludności wzmożo­nej kontroli państwa. Dosłownie, zanim jeszcze opadł pył" na gruzach World Trade Center, pisał Paul Krugman, wpływowi republikanie dali sygnał, że zamierzają wykorzystać terroryzm jako pretekst do wprowadzenia radykalnie prawicowego progra­mu".418 Krugman i inni udokumentowali uporczywe wprowa­dzanie tego programu. Choć jest to naturalna reakcja skoncen­trowanej władzy na każdy kryzys, to w tym przypadku była ona nadzwyczaj ohydna.

241

Inne państwa też dostrzegły tę okazję. Rosja skwapliwie przy­łączyła się do koalicji antyterrorystycznej"; liczyła na przyzwo­lenie dla zbrodni w Czeczenii i się nie zawiodła. Chiny dołączyły ochoczo z podobnych względów. Izrael dostrzegł, że będzie mógł jeszcze brutalniej dławić Palestyńczyków, z jeszcze silniejszym wsparciem USA. I tak dalej, w wielu częściach świata.

Zagrożenie międzynarodowym terroryzmem jest z pewnością poważne. Potworne wydarzenia z 11 września zebrały być może największe natychmiastowe krwawe żniwo, jakie kiedykolwiek od­notowano, poza czasem wojny. Nie należy pomijać słowa natych­miastowe"; w innym razie zbrodnia ta nie jest niczym niezwykłym w dziejach przemocy, która nie jest jeszcze wojną, co świetnie rozu­mieją tradycyjne ofiary.

Jednak zagrożenie terroryzmem to nie jedyna otchłań, w jaką spoglądamy. Znacznie poważniejsze zagrożenie dla jedynego eks­perymentu biologii z wyższą inteligencją stanowi broń masowego rażenia. W ważnym dokumencie z 1995 roku Dowództwo Strate­giczne USA (STRATCOM) uznało broń jądrową za najcenniejszą w swoim arsenale, ponieważ inaczej niż w przypadku broni chemicz­nej czy biologicznej skrajne zniszczenie w wyniku eksplozji nukle­arnej jest natychmiastowe i nie ma praktycznie żadnego sposobu na zmniejszenie jego skutków". Ponadto broń jądrowa zawsze stano­wi istotny czynnik w każdym kryzysie czy konflikcie", dlatego mu­si być widoczna, pod ręką. W opracowaniu tym radzi się strate­gom, aby nie sprawiali wrażenia, że są nazbyt racjonalni i opanowani... To, że Stany Zjednoczone mogą zachować się nie­racjonalnie i mściwie, jeśli ktoś zaatakuje ich żywotne interesy, po­winno być częścią prezentowanego przez nas wizerunku państwa". Korzystne" dla naszej strategicznej pozycji jest to, że niektóre ele­menty mogą się wydawać potencjalnie »poza kontrolą*". Zatem Dowództwo Strategiczne Clintona proponowało pewną wersję słyn­nej nixonowskiej teorii szaleńca", którą Nixon i Kissinger zastoso­wali w czasie alarmu jądrowego w październiku 1969 roku; ich zda­niem nie wiązał się on z żadnym ryzykiem, ale przecież mógł wymknąć się spod kontroli ze względu na pewne istotne czynniki, których nie wzięli pod uwagę -jest to tylko następny przykład nie­przewidywalnych konsekwencji groźby użycia siły lub użycia siły, które w dzisiejszych czasach mogą być naprawdę bardzo poważne.

242

Stany Zjednoczone muszą zachować prawo do pierwszego ude­rzenia jądrowego, doradzało dalej Dowództwo Strategiczne, na­wet przeciwko państwom bezatomowym, które podpisały trak­tat o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej z 1970 roku; muszą też utrzymać procedurę »odpalenia na ostrzeżenie* strategicznych pocisków jądrowych w stanie podwyższonej gotowości. Wydaje się, że administracja Clintona przyjęła te propozycje.419

Stany Zjednoczone są niezwykłe, być może wyjątkowe, pod tym względem, że umożliwiają dostęp do dokumentów strate­gicznych wysokiego szczebla, co jest dużym osiągnięciem amery­kańskiej demokracji. Ten dokument, podobnie jak inne, jest do­stępny od lat, mimo to jest prawie nieznany; to już raczej nie jest triumf demokracji.

Poważne zagrożenie nie ogranicza się do broni masowego ra­żenia w rękach wielkich mocarstw. Małe ładunki jądrowe moż­na stosunkowo łatwo przemycić do każdego kraju, podobnie jak broń masowego rażenia innego rodzaju.420 Najbardziej bez­pośrednie niebezpieczeństwo, stwierdził zespół zadaniowy De­partamentu Energii, polega na tym, że w byłym Związku Ra­dzieckim... może być nawet 40 tysięcy ładunków jądrowych... słabo kontrolowanych i niewłaściwie składowanych". Jednym z pierwszych posunięć administracji Busha było ograniczenie nie­wielkiego programu pomocy dla Rosji, mającego na celu zabez­pieczenie i rozmontowanie tych ładunków oraz zapewnienie in­nego zajęcia fizykom jądrowym; decyzja ta zwiększa ryzyko przypadkowego odpalenia, a także wycieku za granicę niedo-zorowanych bomb atomowych" oraz być może specjalistów od tej broni, którzy nie mają innej możliwości wykorzystania swo­ich umiejętności.421

Oczekuje się, że programy obrony przeciwrakietowej jeszcze zwiększą to zagrożenie. Amerykański wywiad przewiduje, że każ­dy taki system uruchomiony przez Amerykanów popchnie Chi­ny do budowy nowych pocisków jądrowych, do dziesięciokrot­nego powiększenia obecnego arsenału i prawdopodobnie wprowadzenia pocisków z wieloma niezależnymi samonaprowa-dzającymi się głowicami (klasy MIRY), co sprowokuje Indie i Pa­kistan do rozbudowania własnych arsenałów jądrowych", a to z kolei zapewne odbije się echem na Bliskim Wschodzie. Służby

243

wywiadowcze przewidują też, że w takim wypadku zarówno Ro­sja, jak i Chiny przyczynią się do rozprzestrzeniania broni jądro­wej, w tym »na pewno będą sprzedawać środki zaradcze« takim krajom, jak Korea Północna, Iran, Irak i Syria". Z tych i innych analiz wynika ponadto, że jedyną racjonalną reakcją [Rosji] na sys­tem [obrony przeciwrakietowej USA] będzie utrzymanie i wzmoc­nienie jej obecnego arsenału jądrowego".422

Administracja Busha ogłosiła, że nie ma zastrzeżeń do [chiń­skich] planów budowy niewielkiej floty pocisków jądrowych"; zmieniła dotychczasową politykę, licząc, że zyska przyzwolenie Chińczyków na planowany demontaż podstawowych porozumień w sprawie kontroli zbrojeń. Z podobnych względów negocjato­rzy Clintona zachęcali Rosję do przyjęcia strategii odpalenia na ostrzeżenie", co eksperci od broni jądrowej uznali za dosyć dzi­waczne", ponieważ nie jest tajemnicą, że niszczejące systemy ostrze­gawcze w Rosji są pełne dziur" i mogą wywołać fałszywy alarm, a więc przyjęcie tej strategii zwiększyłoby ryzyko nieautoryzo­wanych, przypadkowych i błędnych odpaleń". Podobno wzno­wienie przez Chiny prób jądrowych również spotkało się z cichą aprobatą Waszyngtonu. Analitycy zajmujący się strategią wskazy­wali, że ta zmiana polityki zachęci Chiny do wycelowania więk­szej liczby pocisków jądrowych w Stany Zjednoczone i Japonię, co z kolei wpłynie na programy obronne w Japonii i na Tajwa­nie. W tym samym czasie prasa doniosła, że USA mają nałożyć sankcję na Chiny za pozwolenie na transfer do Pakistanu części pocisków oraz technologii stosowanych w pociskach przenoszą­cych głowice jądrowe".423

Wszystko to jest „dosyć dziwaczne", jeżeli bezpieczeństwo jest wy­soko cenioną wartością.

System obrony przeciwrakietowej i inne programy wojskowe administracji Busha są z natury prowokacyjne" wobec Rosji i Chin, wskazują John Steinbruner i Jeffrey Lewis. Podobnie jak inni analitycy zajmujący się strategią uważają oni, że układ o re­dukcji arsenałów jądrowych, podpisany przez Busha i Putina w maju 2002 roku, jest głównie na pokaz: nie zmniejszy on zna­cząco śmiercionośnego potencjału sił jądrowych żadnego z tych państw". Nie ustanowi też stabilnej równowagi strategicznej: Nisz­czejący arsenał rosyjski będzie coraz bardziej narażony na ude-

244

enie wyprzedzające, zwłaszcza gdy Stany Zjednoczone prze­prowadzą planowaną modernizację sił jądrowych i zbudują sys­tem obrony przeciwrakietowej" - co z kolei prawdopodobnie wy­woła reakcję Rosji, jak wskazują późniejsze doniesienia. Chiny również uznają plany wojskowe USA za bezpośrednie zagroże­nie dla swoich minimalnych sił odstraszających i mogą przestawić swoje priorytety z rozwoju gospodarczego na obronę. Steinbru-ner i Lewis piszą, że Chiny szczególnie zaniepokoił dokument z 1998 roku zawierający długofalowe plany Dowództwa Kosmicz­nego USA, w tym opis nowej koncepcji globalnego starcia" obej­mującej zdolność do uderzenia z kosmosu", która pozwoliłaby USA zaatakować dowolny kraj i udaremnić podobną możliwość innym państwom"; jest to kolejny, pochodzący z czasów Clintona, zwiastun Strategii Bezpieczeństwa Narodowego z września 2002 roku. Konferencja rozbrojeniowa ONZ od 1998 roku tkwi w mar­twym punkcie z powodu nalegania Chin, by utrzymać zasadę wy­korzystywania przestrzeni kosmicznej do celów pokojowych, oraz braku zgody Waszyngtonu, co zraziło wielu sojuszników i stworzy­ło warunki do konfrontacji.424

Raport ośrodka badawczego Rand Corporation z maja 2003 roku stwierdza, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat wzrosło ryzy­ko przypadkowego lub nieautoryzowanego odpalenia pocisku ją­drowego w Rosji lub w Stanach Zjednoczonych, pomimo cieplej­szych stosunków amerykańsko-rosyjskich". Lekceważenie tego ryzyka może spowodować największą katastrofę w nowożytnej historii, a być może w dziejach świata", powiedział były senator Sam Nunn, współprzewodniczący Nuclear Threat Initiative, or­ganizacji pozarządowej, która finansowała ten raport. Główne za­grożenie stanowią tysiące głowic jądrowych po każdej stronie oraz to, że USA wzmacniają swój potencjał nuklearny, co spowoduje w Rosji stan podwyższonego pogotowia i zapewne wprowadzenie zasady »odpalenia na ostrzeżenie* podczas konfliktu zbrojnego wymagającego szybkiej reakcji"; zasady, którą można będzie za­stosować do około 3 tysięcy głowic bojowych, co zdecydowanie zwiększy ryzyko zagłady przez przypadek. Nunn także jest zdania, że układ Busha z Putinem z 2002 roku nie ma żadnego znaczenia. Podobnie jak Stany Zjednoczone Rosja zareagowała na to porozu­mienie szybkim zwiększeniem skali i stopnia zaawansowania swo-

245

ich systemów jądrowych oraz innych systemów wojskowych, czę­ściowo motywowana niepokojem z powodu planów USA.425

Rozmiary problemu, jakim jest „poważne ryzyko rozprzestrze­niania" broni jądrowej, biologicznej i chemicznej, ujawnił także ra­port sporządzony przez konsorcjum wpływowych ośrodków ba­dawczych. Raport ten stwierdza, że jedynie śladową część" rosyjskiego plutonu i mniej niż jedną siódmą" wysoko wzboga­conego uranu poddano obróbce uniemożliwiającej ich wykorzy­stanie w broni jądrowej, a tak samo jest w Stanach Zjednoczo­nych". Co więcej, „»tysiące specjalistów od broni jądrowej [w Rosji] nie ma pracy lub nie wykorzystuje swoich kwalifikacji*, stwierdza raport, mogą więc być podatni na lukratywne oferty zatrudnienia w krajach, które prowadzą tajne programy budowy broni jądro­wej". Pewien postęp nastąpił pod wpływem programu współdzia­łania na rzecz redukcji zagrożenia Nunna i Lugara, lecz jest jesz­cze ogrom pracy do wykonania.426

Jak wspomniałem wcześniej, Strategia Bezpieczeństwa Naro­dowego z 2002 roku w zasadzie pomija działania mające zmniej­szyć zagrożenie konfrontacją zbrojną. Nie mniej niepokojące jest to, że zachęca potencjalnych przeciwników do dalszego stoso­wania strategii odstraszania za pomocą broni masowego rażenia oraz nowych środków jej przenoszenia", napędzając w ten spo­sób jej rozprzestrzenianie i wszystko, co się z tym wiąże. Propozy­cje budżetowe Busha odzwierciedlały te same priorytety. Tylko na obronę przeciwrakietową przeznaczono więcej środków niż na cały Departament Stanu i cztery razy więcej niż na programy mające zabezpieczyć niebezpieczną broń i materiały w byłym Związku Radzieckim". Na utrzymanie amerykańskiego arsenału nuklearnego i przygotowania do wznowienia prób jądrowych po­szło niemal pięć razy więcej środków niż na programy kontroli niedozorowanych bomb atomowych" i materiałów rozszczepial­nych.427

Zanim jeszcze ogłoszono Strategię Bezpieczeństwa Narodowe­go, Bush domagał się programów przewidujących ofensywne uży­cie broni jądrowej. Jego stratedzy z Pentagonu określili broń ją­drową i niejądrową mianem systemów uderzeń ofensywnych", które mogą stanowić główny filar »nowej triady« zasobów ofen­sywnych, defensywnych i militarno-przemysłowych", zapewniają-

246

cych nowe środki do definitywnego pokonania przeciwników". Tradycyjna polityka została postawiona na głowie", zauważył Ivo Daalder z Brookings Institute, ponieważ broń jądrową za­czyna się traktować jako narzędzie walki, a nie środek odstra­szający", i zaciera się różnicę między bronią konwencjonalną a bronią masowego rażenia. Ponadto Bush obniżył próg użycia broni jądrowej i zburzył zaporę oddzielającą broń jądrową od wszystkiego innego", w czasie gdy USA gotowały się do inwazji na Irak, czym sprawił, że świat stał się nieskończenie bardziej nie­bezpieczny niż dwa lata temu, gdy George W. Bush składał pre­zydencką przysięgę", pisał analityk wojskowy William Arkin.428 W maju 2003 roku Kongres przyjął programy administracji Busha i otworzył drzwi nowej generacji broni jądrowej, która może wywołać wyścig zbrojeń, gdyż inne państwa będą próbo­wały dorównać amerykańskiemu potencjałowi".429 Senacka komi­sja sił zbrojnych uchyliła wprowadzony w 1993 roku zakaz pro­wadzenia prac badawczo-rozwojowych nad bronią jądrową małej mocy. Chociaż potrzebna technologia jest tak zaawansowana, że raczej mało prawdopodobne, by inni mogli zaraz pójść tym tro­pem, to jednak ta zmiana polityki stanowi dobrą wiadomość" dla państw atomowych w Azji, stwierdził smutno indyjski ekspert ds. rozbrojenia, ponieważ pozwala im twierdzić, że też mogą udoskonalać swoją broń jądrową i prowadzić dalsze badania". Inny ekspert dodaje, że polityka USA wobec Iraku i Korei Pół­nocnej jest tylko jeszcze większą zachętą dla innych krajów, by starać się o broń nuklearną... Jeżeli USA będą przeprowadzać próby z bronią, to Chiny też zaczną to robić, [a potem] pojawi się wewnętrzna presja w Indiach, by również przeprowadzać ta­kie próby", potem w Pakistanie: Otwieracie puszkę Pandory."430 Specjalista do spraw obronności Harlan Ullman ostrzegał, że kraj, któremu się wyraźnie grozi, taki jak Iran, może przyśpie­szyć swój program budowy broni jądrowej, po tym jak zobaczył atak Stanów Zjednoczonych na Irak", dając tym samym pretekst do ataku na siebie, na zasadzie samospełniającej się przepowied­ni. Inni spodziewają się, że Pakistan, jeżeli zostanie przyciśnię­ty przez Indie, które mają znaczną przewagę w siłach konwencjo­nalnych, będzie bardziej skłonny użyć broni nuklearnej jako

pierwszy".431

247

Rozszerzenie wyścigu zbrojeń na przestrzeń kosmiczną stano­wi główny program od kilku lat; wyścig" jest w tym przypadku mylącym słowem, ponieważ Stany Zjednoczone są osamotnione w tej rywalizacji, przynajmniej na razie. Militaryzacja kosmosu, obejmująca takie przedsięwzięcia, jak system obrony przeciwrakie­towej (Balhstic Mtsstle Defense, BMD), zwiększa ryzyko zniszczenia Stanów Zjednoczonych, podobnie jak innych krajów. Ale to nie­nowego: w historii można znaleźć wiele przykładów decyzji poli­tycznych, które świadomie zwiększają zagrożenie dla bezpieczeń­stwa. Bardziej złowieszczy jest fakt, że takie decyzje mają pewien sens w ramach dominującego systemu wartości. Obie te sprawy za­sługują na trochę uwagi.

Rozważmy kilka zasadniczych etapów zimnowojennego wyści­gu zbrojeń. W połowie XX wieku głównym zagrożeniem dla USA - wtedy jedynie potencjalnym zagrożeniem - były międzykonty-nentalne pociski balistyczne. Rosja mogła zgodzić się na układ zakazujący takich środków przenoszenia, wiedząc, że pozostaje daleko w tyle. W autorytatywnej historii wyścigu zbrojeń McGeorge Bundy pisze, że nie znalazł żadnych śladów jakiegokolwiek zain­teresowania tą możliwością.432

Niedawno ujawnione rosyjskie archiwa pozwalają lepiej zrozu­mieć te sprawy, chociaż pozostawiają też nierozwiązane zagad­ki", zauważył zażarty antykomunista i sowietolog Adam Ułam. Jedną z takich zagadek jest to, czy Stalin na serio złożył w marcu 1952 roku propozycję, w której najwyraźniej zgadzał się na zjed­noczenie Niemiec, pod warunkiem że Niemcy nie przyłączą się do sojuszu wojskowego wymierzonego przeciwko Związkowi Ra­dzieckiemu - nie był to raczej wyśrubowany warunek kilka lat po tym, jak Niemcy znowu praktycznie zniszczyły Rosję. Waszyng­ton, nie marnując czasu, kategorycznie odrzucił inicjatywę Moskwy", pisze Ułam, z powodów, które były zawstydzająco nie­przekonujące", pozostawiając otwarte podstawowe pytanie": czy Stalin był naprawdę gotów poświęcić nowo utworzoną Niemie­cką Republikę Demokratyczną (NRD) na ołtarzu prawdziwej demokracji", co mogłoby mieć ogromne konsekwencje dla poko­ju na świecie? Ostatnie badania w archiwach zaskoczyły wielu uczonych, pisze Melvyn Leffler, gdyż ujawniły, że po śmierci Sta­lina [Ławrientij] Beria - złowrogi i brutalny szef tajnej policji -

248

chciał, żeby Kreml zaoferował Zachodowi układ w sprawie zjed­noczenia i neutralizacji Niemiec", najwyraźniej zgadzając się po­święcić wschodnioniemiecki reżim komunistyczny, żeby zmniej­szyć napięcie między Wschodem a Zachodem" i poprawić warunki polityczne i gospodarcze w Rosji. O tym, że takie możliwości ist­niały i zostały zaprzepaszczone na rzecz udziału Niemiec w NATO, już wtedy usilnie przekonywał znany komentator polityczny James Warburg, lecz ignorowano lub ośmieszano tę sugestię.433

Jednak archiwa rzucają światło na inne propozycje sowieckie, które natychmiast odrzucano na rzecz ryzykownych przygotowań wojennych. Archiwa ujawniają, że po śmierci Stalina Chruszczow wzywał do obustronnych redukcji ofensywnych sił zbrojnych, a gdy administracja Eisenhowera zignorowała te inicjatywy, wprowadził je jednostronnie, mimo sprzeciwów własnego dowództwa wojsko­wego, gdyż chciał skupić się na rozwoju gospodarczym. Chrusz­czow sądził, że Stany Zjednoczone nakręcają wyścig zbrojeń, aby zrujnować znacznie słabszą gospodarkę radziecką, i liczą, „że tym sposobem osiągną swoje cele nawet bez wojny". Stratedzy Ken-nedy'ego wiedzieli, że Chruszczow podjął dodatkowe, jednostron­ne kroki, by radykalnie zmniejszyć sowieckie siły ofensywne, i mie­li świadomość, że USA daleko wyprzedzają ZSRR. Niemniej jednak odrzucili apel Chruszczowa o podobne działania po drugiej stro­nie, woląc ogromnie rozbudować siły konwencjonalne i jądrowe, i w ten sposób wbili ostatni gwóźdź do trumny z planem Chrusz­czowa, by ograniczyć wojska sowieckie", stwierdza Matthew Evan-gelista na podstawie materiałów archiwalnych.434

Kenneth Waltz zauważa, że Stany Zjednoczone na początku lat sześćdziesiątych przystąpiły do największej rozbudowy sił stra­tegicznych i konwencjonalnych w okresie pokoju, jaką dotąd widział świat... właśnie wtedy, gdy Chruszczow próbował prze­prowadzić poważną redukcję sił konwencjonalnych i trzymać się strategii minimum odstraszania; Amerykanie podjęli te działania, chociaż rozkład broni strategicznej był dla nich zdecydowanie korzystniejszy", wywołując, jak można się było spodziewać, reak­cję Sowietów. Podobne wnioski wyciągnęli wybitni analitycy zaj­mujący się strategią, Raymond Garthoff i William Kaufmann, którzy obserwowali te procesy z perspektywy amerykańskiego wywiadu i Pentagonu.435

249

Reakcja sowieckich wojskowych na przygotowania wojenne USA, na którą wpłynęła jeszcze demonstracja radzieckiej słabości pod­czas kryzysu kubańskiego, przesądziła o zakończeniu reform Chrusz-czowa. Gdyby nadal były realizowane, może mogłyby zapobiec spo­łecznej i gospodarczej stagnacji Rosji, od lat sześćdziesiątych, a także przyśpieszyć niezmiernie potrzebne zmiany wewnętrzne, które pró­bował wprowadzić Gorbaczow, gdy było już za późno. Być może zapobiegłyby też katastrofie humanitarnej w latach dziewięćdzie­siątych, zniszczeniu Afganistanu i wielu innym horrorom, nie mó­wiąc już o poważnym zagrożeniu katastrofą nuklearną, gdy wyścig zbrojeń nabrał jeszcze groźniejszych rozmiarów.

W całej historii agresywne i prowokacyjne działania uzasadnia­no potrzebą obrony przed bezlitosnym wrogiem; dla Kennedy'ego była do obrona przed totalnym i bezwzględnym spiskiem" ma­jącym na celu podbój świata. Jest to kolejne twierdzenie, które nie niesie praktycznie żadnych informacji, ponieważ jest zupeł­nie przewidywalne, bez względu na to, jakie są okoliczności i kto jest jego autorem. Aby zrozumieć tę logikę, warto przypomnieć pe­wien doktrynalny truizm: kontrowersyjne inicjatywy, szczególnie gdy są niebezpieczne, umownie określa się jako obronne". Obec­ne programy wcale nie są wyjątkiem.

Obrona przeciwrakietowa jest tylko niewielkim elementem znacznie bardziej ambitnych programów militaryzacji kosmosu, które mają zapewnić monopol na wykorzystywanie przestrzeni kosmicznej do ofensywnych celów wojskowych. Te plany zostały nakreślone w dokumentach Dowództwa Kosmicznego USA i in­nych agencji rządowych, ogólnie dostępnych od kilku lat.436 Za­rysowane projekty są rozwijane z różnym nasileniem od czasu, gdy administracja Reagana zaproponowała program wojen gwiezdnych" - Inicjatywę Obrony Strategicznej (Strategie Defense Imtiatwe, SDI). Wydaje się, że inicjatywa obrony strategicznej" jest głównie próbą rozbrojenia przeciwników systemu obrony przeciwrakietowej" - a był to już wtedy ogromny międzynarodo­wy ruch antynuklearny - poprzez przejęcie ich języka i sprawy", odwoływanie się do takich pojęć, jak pokój" i rozbrojenie", a jed­nocześnie konstruowanie coraz bardziej zaawansowanych systemów broni ofensywnej.437 Program obrony strategicznej SDI, zdaniem Raymonda Garthoffa i innych, wyraźnie naruszał układ o ograni-

250

czeniu systemów obrony przeciwrakietowej (Anti-Ballistic Missile, ABM) podpisany w 1972 roku. Administracja Reagana próbo­wała ukryć ich zastrzeżenia. Doradca prawny Departamentu Sta­nu, sędzia Abraham Sofaer, groził nawet sądem, próbując po­wstrzymać Garthoffa przed publikacją książki na ten temat; książki, która według słów Garthoffa odpiera rażące próby zafałszowa­nia historii i podważenia prawnych zobowiązań USA", podejmo­wane przez Paula Nitze i innych reaganowskich entuzjastów SDI. Później twierdzili oni, że program wojen gwiezdnych" walnie przyczynił się do zakończenia zimnej wojny, gdyż zmusił Zwią­zek Radziecki do ogromnych wydatków na obronę - ale twier­dzenie to ma niewielką wartość, według szczegółowych wyjaśnień Garthoffa.438 Można jednak argumentować, że odrzucenie przez administrację Kennedy'ego propozycji obustronnej redukcji uzbrojenia, ogólna agresywność tej administracji oraz rozbudo­wa arsenałów rzeczywiście mogły mieć taki efekt, co zostało oku­pione wielkim kosztem i stworzyło zagrożenie, że zdarzy się coś znacznie gorszego.

Program obrony przeciwrakietowej i związane z nim inicjaty­wy zostały rozbudowane w pierwszych miesiącach urzędowania administracji Busha. Przed 11 września amerykańskie wydatki wojskowe przekraczały już wydatki kolejnych piętnastu państw łącznie, lecz możliwość wykorzystania strachu i przerażenia z po­wodu zbrodni terrorystów była zbyt kusząca, by ją zignorować, więc gwałtownie zwiększono środki na wszelkie programy wojskowe, mające nikły, jeśli jakikolwiek, związek z terroryzmem.

Powszechnie uważa się, że system obrony przeciwrakietowej jest „»koniem trojańskim* dla prawdziwej kwestii: nadchodzącej militaryzacji kosmosu", polegającej na rozmieszczeniu w kosmo­sie niezwykle niszczycielskiej broni ofensywnej lub systemów ją naprowadzających.439 Sam system obrony przeciwrakietowej jest bronią ofensywną. Rozumieją to zarówno bliscy sojusznicy, jak i potencjalni przeciwnicy. Kanadyjscy stratedzy wojskowi poin­formowali swój rząd, że system obrony przeciwrakietowej jest raczej po to, żeby USA i NATO mogły utrzymać swobodę dzia­łania, a nie dlatego że USA naprawdę obawiają się jakiegoś nie­bezpieczeństwa ze strony Korei Północnej czy Iranu".440 Wysoki rangą chiński urzędnik ds. kontroli zbrojeń nie ujawnił nic nowe-

251

go, gdy zauważył, że kiedy już Stany Zjednoczone stwierdzą, że mają zarówno ciężką włócznię, jak i mocną tarczę, to mogą dojść do wniosku, że nikt nie może im zaszkodzić, a one mogą zaszkodzić każdemu, komu tylko zechcą, na całym świecie". Chi­ny mają świadomość, że są na celowniku radykalnych nacjonali­stów tworzących politykę w Waszyngtonie i że przypuszczalnie to właśnie do Chin w pierwszej kolejności skierowane było przesła­nie Strategii Bezpieczeństwa Narodowego, że nie będzie się tole­rować żadnych prób podważania hegemonii USA. Chińskie wła­dze z pewnością są też świadome, że Stany Zjednoczone zastrzegają sobie prawo do pierwszego uderzenia jądrowego. I wiedzą rów­nie dobrze jak amerykańscy analitycy wojskowi, że loty amerykań­skich samolotów EP-3 w pobliżu Chin", takich jak ten, który zo­stał zestrzelony na początku 2001 roku, co wywołało niewielki kryzys, nie służą tylko biernej inwigilacji; samolot zbiera rów­nież informacje, które są wykorzystywane do tworzenia planów wojny nuklearnej".441

Chińską interpretację systemu obrony przeciwrakietowej po­dzielają amerykańscy analitycy zajmujący się strategią, którzy mó­wią o nim praktycznie tymi samymi słowami: BMD nie jest tyl­ko tarczą, ale środkiem umożliwiającym działanie USA", stwierdzał raport Rand Corporation. Inni mają podobne zdanie. BMD umożliwi bardziej skuteczne zastosowanie amerykańskiej siły mi­litarnej za granicą", pisze Andrew Bacevich w konserwatywnym National Interest"; chroniąc ojczyznę przed odwetem - aczkol­wiek w ograniczonym stopniu - obrona przeciwrakietowa zagwa­rantuje zdolność i gotowość Stanów Zjednoczonych do »kształto-wania« sytuacji gdzie indziej". Bacevich cytuje z aprobatą konkluzję Lawrence'a Kapłana z liberalnej New Republic", że obrona przeciwrakietowa tak naprawdę nie jest po to, by chronić Amery­kę. Jest narzędziem mającym zapewnić globalną dominację". Jak mówi sam Kapłan, w obronie przeciwrakietowej nie chodzi o obronę. Chodzi o atak. I właśnie dlatego jej potrzebujemy".442 System obrony przeciwrakietowej zapewni USA absolutną swo­bodę użycia siły lub groźby użycia siły w stosunkach międzyna­rodowych" (jest to zarzut wysunięty przez Chiny, który Kapłan cytuje z aprobatą). System ten scementuje amerykańską hege­monię i uczyni z Amerykanów »panów świata«".

252

Ogólnym założeniem jest tu współczesna wersja wilsonowskie-go idealizmu, doktryna uznawana za tak autorytatywną, że praktycznie niepodważalną": Ameryka stanowi awangardę hi­storii" i dlatego musi zachować globalną dominację i militarną supremację na zawsze i bez sprzeciwu, z korzyścią dla wszyst­kich.443 Stąd też wynika, że absolutna swoboda użycia siły lub groźby użycia siły", jaką ma Stanom Zjednoczonym zapewnić sys­tem obrony przeciwrakietowej, jest cennym darem dla ludzko­ści. Któż mógłby w tym nie dostrzec nienagannej logiki?

dzi się, że system obrony przeciwrakietowej, nawet jeżeli jest technicznie wykonalny, musi polegać na komunikacji satelitar­nej, a znacznie łatwiej jest zniszczyć satelity niż zestrzelić pociski rakietowe. Broń antysatelitarna, zakazana przez układy, które administracja Busha rozmontowuje, jest łatwo dostępna nawet dla mniejszych mocarstw. Ten paradoks programu obrony prze-ciwrakietowej jest przedmiotem ożywionej dyskusji. Ale jest moż-liwe rozwiązanie, przynajmniej w pewnym wyobrażonym świe-cię. Zwolennicy obrony przeciwrakietowej liczą na dominację w pełnym spektrum", tak wszechogarniającą kontrolę nad prze­strzenią kosmiczną (i całym światem), że nawet broń dla ubo-gich" byłaby bezużyteczna w rękach przeciwnika. Wymaga to ofensywnych systemów rozmieszczonych w kosmosie, obejmują-cych ogromnie niszczycielskie rodzaje broni, gwiazdy śmierci", jak się je czasem nazywa, być może napędzane energią atomo­wą, gotowe do wystrzelenia pocisków w komputerowo kontrolo­wanej reakcji. Takie systemy broni znacznie zwiększają ryzyko wielkich rzezi i zniszczeń, choćby tylko z powodu, jak sieje okre­śla w branży, normalnych wypadków" - nieprzewidywalnych usterek, które mogą się zdarzyć w skomplikowanych systemach.444

Plany datowane na kilka tygodni po ogłoszeniu Strategii Bez­pieczeństwa Narodowego uznają systemy kosmiczne za kluczo­we dla militarnej skuteczności naszego kraju". Stany Zjednoczo­ne muszą przejść od kontroli" kosmosu do jego posiadania", które ma być definitywne, zgodnie ze Strategią Bezpieczeństwa Narodowego. Posiadanie przestrzeni kosmicznej ma pozwolić na błyskawiczne działanie w każdym miejscu na kuli ziemskiej", tak by uderzenie z kosmosu" można było włączyć do planów bojo­wych. Realna zdolność do natychmiastowego uderzenia na ca-

253

łym świecie, czy to jądrowego, czy konwencjonalnego, pozwoli Stanom Zjednoczonym zaatakować istotne i trudne do pokonania cele z bezpiecznej odległości" i zapewni dowódcom działań bo­jowych zdolność do szybkiego skontrowania, powstrzymania, oszu­kania, zniszczenia, wyzyskania i zneutralizowania celów w ciągu go­dzin lub minut, a nie tygodni lub dni, nawet w przypadku wcześniejszej ograniczonej obecności amerykańskich i sojuszni­czych sił w danym regionie".445

Plany te były już wcześniej zarysowane w tajnym dokumencie Pentagonu z maja 2002 roku, który częściowo przedostał się do wiadomości publicznej; proponowano w nim strategię wyprze­dzającego odstraszania", która zakłada przeprowadzanie niemal natychmiastowych ataków bez ostrzeżenia" za pomocą hipersonicz-nych pocisków wystrzeliwanych z platform kosmicznych. Analityk wojskowy William Arkin stwierdził, że „żaden cel na tej planecie, ani w przestrzeni kosmicznej, nie byłby zabezpieczony przed ame­rykańskim atakiem. Stany Zjednoczone mogłyby uderzyć bez ostrze­żenia, kiedy tylko i gdzie tylko dostrzegłyby zagrożenie, a same byłyby chronione przez systemy obrony przeciwrakietowej" i we­wnętrzne środki bezpieczeństwa. Hipersoniczne samoloty bezza-łogowe mogłyby monitorować i paraliżować cele. Nowe systemy broni pozwoliłyby USA na natychmiastowe bombardowanie wy­branych przeciwników, przeprowadzane z amerykańskich baz, przy wsparciu zaawansowanych systemów wywiadowczych, w tym systemów inwigilacji zdolnych do „śledzenia, nagrywania i anali­zowania ruchu każdego pojazdu w obcym mieście"; świat byłby zdany na łaskę Amerykanów, którzy mogliby zaatakować według własnego uznania, bez ostrzeżenia ani wiarygodnego pretekstu -oto operacyjne znaczenie pojęcia dostrzegane zagrożenie".446 Pla­ny te nie mają żadnego odpowiednika w historii.

Jeszcze bardziej wymyślne koncepcje rozpatruje znajdująca się pod zwierzchnictwem Pentagonu Agencja ds. Zaawansowanych Obronnych Projektów Badawczych (Defense Advanced Research Pro-jectAgency, DARPA); pracuje ona m.in. nad rozwojem technologii sprzęgających mózg z komputerem, z nadzieją, że doprowadzi to ostatecznie do bezpośredniej komunikacji między mózgami. To może być przyszłość działań wojennych", twierdzą badacze, ale tymczasem tradycyjne, zaawansowane projekty badawczo-rozwo-

254

jowe DARPA, sytuujące się na obrzeżach ludzkiego poznania, pod szyldem obrony tworzą fundamenty gospodarki przyszłości.447

Cele militaryzacji kosmosu są dalekosiężne. Dowództwo Ko­smiczne z czasów Clintona sformułowało główny cel na okładce broszury Wizja na rok 2020": Zdominowanie kosmicznego wy­miaru operacji militarnych w celu ochrony amerykańskich intere­sów i inwestycji". Przedstawia się to jako następną fazę historycz­nego zadania sił zbrojnych. Armie były potrzebne w czasie ekspansji kontynentalnych Stanów Zjednoczonych na zachód" -w samoobronie. Narody tworzyły też marynarki wojenne, ciągnie Dowództwo Kosmiczne, aby chronić i rozwijać swoje interesy handlowe". Następnym logicznym krokiem są siły kosmiczne, któ­re mają chronić amerykańskie interesy [militarne i handlowe] oraz inwestycje"; siły te obejmują system obrony przeciwrakieto­wej oraz systemy broni rozmieszczone w kosmosie", pozwalające na precyzyjne uderzenie z kosmosu i w kosmos".

Amerykańskie siły kosmiczne nie będą jednak przypominać marynarek wojennych z dawnych epok. Tym razem będzie tylko jeden hegemon. Brytyjskiej flocie mogły się przeciwstawić Niem­cy, ze skutkiem, którego nie musimy przypominać. Natomiast Sta­ny Zjednoczone pozostaną nietykalne - zagrozić może im tylko broń masowego rażenia rozwijana przez elementy zbójeckie oraz wąsko zdefiniowany terroryzm", o którym można mówić, to zna­czy ich terroryzm skierowany przeciwko nam i naszym klientom.

Potrzeba dominacji w pełnym spektrum zwiększy się jeszcze w wyniku globalizacji światowej gospodarki", wyjaśnia Dowódz­two Kosmiczne. Powodem jest to, że jak się oczekuje, globaliza-cja" spowoduje zwiększenie różnic między bogatymi a biednymi". Podobnie jak Rada Wywiadu Narodowego448 planiści wojskowi do­strzegają, że pogłębiający się podział gospodarczy", który rów­nież przewidują, zwiększający gospodarczą stagnację, polityczną niestabilność i kulturowe wyobcowanie", wywoła niepokoje spo­łeczne i agresję biednych", w dużej mierze skierowaną przeciw­ko USA. To następny powód, by rozszerzyć ofensywne zdolno­ści bojowe na przestrzeń kosmiczną. Monopolizując ten obszar działań wojennych, Stany Zjednoczone muszą być gotowe do opa­nowania rozruchów poprzez użycie systemów kosmicznych do precyzyjnych uderzeń z kosmosu... w odpowiedzi na rozprze-

255

strzenianie broni masowego rażenia na całym świecie" przez krnąbrne elementy; te ostatnie są prawdopodobną konsekwen­cją proponowanych programów, podobnie jak pogłębiający się podział" jest spodziewanym skutkiem preferowanej formy glo-balizacji".

Dowództwo Kosmiczne mogłoby z pożytkiem rozszerzyć swoją analogię do sił zbrojnych z dawnych lat. Odgrywały one istotną rolę w rozwoju technologii i przemysłu w całej epoce nowożytnej. Przyczyniły się do znacznych postępów w metalurgii, elektronice, konstrukcji maszyn i metodach produkcji, w tym do powstania amerykańskiego systemu masowej produkcji, który wprawił w osłu­pienie dziewiętnastowiecznych konkurentów i przygotował grunt pod przemysł motoryzacyjny i inne osiągnięcia produkcyjne, opar­te na wieloletnich inwestycjach, pracach badawczych i rozwojo­wych oraz doświadczeniu w produkcji broni dla amerykańskiej armii. Po drugiej wojnie światowej nastąpił skok jakościowy, tym ra­zem głównie w USA, gdy pod egidą wojska tworzono jądro no­woczesnej, technologicznie zaawansowanej gospodarki: kompu­tery i generalnie elektronikę, telekomunikację i Internet, automatyzację, lasery, komercyjny przemysł lotniczy i wiele innych rzeczy, w tym nanotechnologię, biotechnologię, neuroinżynierię i inne nowe dziedziny, które wyznaczają granice nauki. Historycy gospodarki zauważają, że techniczne problemy związane z budo­wą okrętów wojennych przed stu laty można z grubsza porównać do problemów, jakich dzisiaj nastręcza budowa statków kosmicz­nych, a olbrzymi wpływ tego rodzaju przedsięwzięć na cywilną go­spodarkę jest też zapewne podobny, teraz jeszcze większy dzięki projektom związanym z militaryzacją kosmosu.

Jednym ze skutków wprowadzania specjalnych zwolnień dla sfery bezpieczeństwa narodowego do niewłaściwie nazwanych porozumień o wolnym handlu" jest ten, że przodujące kraje uprzemysłowione, przede wszystkim USA, mogą utrzymywać sek­tor państwowy, na którym w znacznym stopniu opiera się gospo­darka, aby uspołeczniać koszty i ryzyko, a jednocześnie prywaty­zować zysk.

Inni też to rozumieją. Wycofując się z wcześniejszego, krytycz­nego stanowiska wobec systemu obrony przeciwrakietowej, kanc­lerz Niemiec Gerhard Schroeder stwierdził, że w „żywotnym, go-

256

spodarczym interesie" Niemiec jest rozwijanie technologii obro­ny przeciwrakietowej, i dlatego Niemcy muszą dopilnować, by nie zostały wyłączone" z pracy technologicznej i naukowej w tej dziedzinie. Oczekuje się, że udział w programie budowy syste­mu obrony przeciwrakietowej wzmocni wewnętrzną bazę przemy­słową generalnie w Europie. Podobnie amerykańska Organizacja BMD przekonywała japońskich urzędników w 1995 roku, że sys­tem obrony przeciwrakietowej to ostatnia okazja do zrobienia interesu na wojsku w tym stuleciu". Japonię wciąga się nie tylko po to, by wykorzystać jej biegłość produkcyjną, lecz również po to, by pogłębić zaangażowanie uprzemysłowionego świata w mi­litaryzację kosmosu i przyklepać" ten program, używając stan­dardowego wyrażenia polityków i analityków.449

W całej historii dostrzegano, że tego rodzaju kroki są niebez­pieczne. Teraz niebezpieczeństwo osiągnęło taki poziom, że zagro­żone jest przetrwanie ludzkiego gatunku. Lecz jak wcześniej za­uważyłem, działanie to jest mimo wszystko racjonalne w ramach dominującego systemu wartości, które są głęboko zakorzenione w istniejących instytucjach. Podstawowa zasada jest taka, że hege­monia jest ważniejsza niż przetrwanie. Zasada ta, wcale nienowa, została wielokrotnie zilustrowana w ostatnim półwieczu.

Z takich właśnie względów Stany Zjednoczone odmówiły przy­łączenia się do reszty świata, chcącej potwierdzić i wzmocnić układ o użytkowaniu przestrzeni kosmicznej (Outer Space Treaty) z 1967 roku, aby zachować przestrzeń kosmiczną dla celów pokojowych. Przekonanie o potrzebie takiego działania, wyrażone w rezolucjach ONZ wzywających do zapobieżenia wyścigowi zbrojeń w prze­strzeni kosmicznej", wynika z powszechnego zrozumienia, że Wa­szyngton zamierza naruszyć tę barierę, utrzymywaną do tej po­ry. W 1999 roku do wstrzymujących się od głosu Stanów Zjednoczonych dołączył Izrael, a w 2000 roku również Mikrone­zja. Jak wcześniej zauważyłem, bezpośrednio po tym, jak wyszło na jaw, że ledwo udało się ocalić świat przed wojną, która mogła zniszczyć północną półkulę", administracja Busha praktycznie za­wetowała kolejną międzynarodową próbę powstrzymania mili­taryzacji kosmosu. Z tych samych względów Waszyngton zabloko­wał negocjacje na Konferencji Rozbrojeniowej ONZ podczas sesji, które rozpoczęły się w styczniu 2001 roku, odrzucając apel se-

257

kretarza generalnego Kofiego Annana, by państwa uczestniczące w konferencji przezwyciężyły swój brak politycznej woli" i pra­cowały na rzecz wszechstronnego porozumienia zakazującego mi­litaryzacji przestrzeni kosmicznej. Stany Zjednoczone jako jedy­ne z 66 państw uczestniczących w konferencji sprzeciwiają się rozpoczęciu formalnych negocjacji dotyczących przestrzeni ko­smicznej", donosiła agencja Reutera w lutym tamtego roku. W czerwcu Chiny ponownie wezwały do wprowadzenia zakazu rozmieszczania broni w przestrzeni kosmicznej, lecz USA znowu zablokowały negocjacje.450

I znowu jest to całkiem zrozumiałe, jeżeli hegemonię, wraz z jej krótkotrwałymi korzyściami dla elit, stawia się wyżej niż przetrwa­nie na skali obowiązujących wartości, zgodnie z historycznym standardem dominujących państw i innych systemów skoncen­trowanej władzy.

Podobnie można skomentować zniweczenie wysiłków na rzecz zakazu broni chemicznej i biologicznej. Nikt poważnie nie wąt­pi, że broń tego rodzaju stwarza poważne zagrożenie, ale wyższe priorytety uniemożliwiają wprowadzenie jej zakazu. W kwietniu 2001 roku inspektorzy rozbrojeniowi stwierdzili, że międzynaro­dową weryfikację przestrzegania konwencji o zakazie broni che­micznej trzeba będzie mocno ograniczyć, ponieważ Stany Zjed­noczone i inne kluczowe strony tego układu [mówili o Rosji] nie zapłaciły za siebie". Specjalista z Henry Stimson Center w Wa­szyngtonie stwierdził, że administracja Clintona wystawiła [układ] na pośmiewisko", wprowadzając odrębny zestaw reguł dla Stanów Zjednoczonych", obejmujący jednostronne przywileje. Stany Zjednoczone były jedynym krajem, który nalegał na zwolnienie z pewnych inspekcji i badań, gdy Senat ratyfikował konwencję o zakazie broni chemicznej w 1997 roku. Administracja Busha postanowiła wycofać się z negocjacji, zmierzających do wprowa­dzenia środków weryfikujących przestrzeganie konwencji o za­kazie broni biologicznej i toksycznej z 1972 roku, co w praktyce oznaczało ich zerwanie. Wcześniej USA dążyły do ograniczenia zakresu wizyt zagranicznych inspektorów, aby chronić amerykań­skie firmy farmaceutyczne i biotechnologiczne, które dominują na świecie i zależy im na ochronie tajemnic produkcyjnych i han­dlowych".

258

Następnie administracja Busha odrzuciła wszelkie formy we­ryfikacji na tej podstawie, że ich mechanizm będzie nieskuteczny, a jedynie zwiększy ryzyko dla uprawnionych działań Stanów Zjednoczonych"; wysoki rangą europejski dyplomata określił to stanowisko jako całkowicie niedopuszczalne". Wkrótce potem odkryto inne prawdopodobne motywy poza ochroną interesów amerykańskich korporacji, gdy wyszło na jaw, że USA prowa­dzą trzy tajne programy obronne do złudzenia przypominające kompletne programy budowy broni biologicznej", czym naru­szają ducha, a być może także literę protokołów weryfikacyjnych, które później oficjalnie odrzuciły. Wcześniej Waszyngton argu­mentował, że dostęp do amerykańskich obiektów służących do obrony przed bronią biologiczną może ujawnić tajemnice woj­skowe" - co jest właśnie celem mechanizmów kontrolnych kon­wencji.451

Specjaliści od broni biologicznej wyrażają niepokój, że Wa­szyngton odrzucił protokół dotyczący broni biologicznej być mo­że dlatego, że jest zainteresowany kontynuowaniem i rozszerza­niem swoich tajnych programów", realizowanych z naruszeniem porozumień, oraz wskazują, że Stany Zjednoczone najwyraźniej wcale nie były zainteresowane sporządzeniem protokołu możli­wego do przyjęcia dla przemysłu farmaceutycznego". Wśród po­dejrzanych programów jest stworzenie, przy użyciu inżynierii genetycznej, odpornej na szczepionki bakterii wąglika, którą Ro­sjanie być może już zdołali uzyskać. USA podjęły, jak się wyda­je, w znacznej mierze tajne badania, z udziałem kilku agencji, nad zastosowaniem biotechnologii do budowy nowych rodzajów broni biologicznej", wyraźnie ignorując konwencje i traktaty. Za­tem reszta świata będzie zmuszona pójść ich śladem", co może zapoczątkować globalny wyścig zbrojeń w dziedzinie broni bio­logicznej". Rozprzestrzenianie się tych technologii dramatycznie zwiększyłoby prawdopodobieństwo, że terroryści uzyskają zdol­ność do zabójczych ataków na wielką skalę za pomocą broni che­micznej lub biologicznej"; o tym niebezpieczeństwie mówił też raport Harta i Rudmana z 2002 roku, dotyczący terrorystycz­nych zagrożeń dla Stanów Zjednoczonych.452

Administracja Busha ogłosiła również, że nie popiera już nie­których konkluzji Artykułu VI" układu o nierozprzestrzenianiu

259

broni jądrowej z 1970 roku, głównego międzynarodowego poro­zumienia w sprawie kontroli broni nuklearnej, które odniosło pe­wien sukces, ale nie całkowity: w szczególności pięć głównych mo­carstw atomowych nie przestrzegało swoich zobowiązań. Artykuł VI jest zasadniczym elementem traktatu, odnoszącym się do mo­carstw atomowych: zobowiązuje je do prowadzenia w dobrej wie­rze rokowań w sprawie skutecznych kroków mających na celu za­przestanie w najbliższym czasie wyścigu zbrojeń jądrowych [oraz] w sprawie rozbrojenia jądrowego". Następnie administracja Bu-sha wyraziła sprzeciw wobec układu o ograniczeniu systemów obrony przeciwrakietowej (a potem go wypowiedziała) oraz wo­bec traktatu o całkowitym zakazie prób z bronią jądrową. Pod­ważyła też pierwszą konferencję ONZ, na której próbowano pod­dać kontroli niezwykle groźny międzynarodowy czarny rynek broni ręcznej, a John Bolton, specjalny wysłannik Busha, poinfor­mował jej uczestników, że Stany Zjednoczone są przeciwne pro­pagowaniu międzynarodowych kampanii poparcia, prowadzo­nych przez organizacje międzynarodowe lub pozarządowe".453 Nietrudno dostrzec ukrytą w tym logikę ani wyobrazić sobie praw­dopodobne konsekwencje.

Po ogłoszeniu wielkiej strategii imperialnej we wrześniu 2002 roku administracja Busha podważyła trwające wysiłki na rzecz wprowadzenia mechanizmów kontrolnych do konwencji o zakazie broni biologicznej i bakteriologicznej, odraczając jakiekolwiek dys­kusje w tej sprawie na cztery lata, a wkrótce potem praktycznie zablokowała potwierdzenie protokołu genewskiego z 1925 roku, zakazującego użycia gazów trujących i broni bakteriologicznej.454

By przejść do innej dziedziny - administrację Busha powszech­nie krytykowano za odmowę podpisania Protokołu z Kioto na tej podstawie, że jego przestrzeganie zaszkodziłby gospodarce Sta­nów Zjednoczonych. Krytyka ta jest w pewnym sensie dziwna, ponieważ ta decyzja wcale nie jest irracjonalna w ramach obowią­zującej ideologii. Codziennie słyszymy, że powinniśmy mocno wierzyć w neoklasyczny rynek, na którym odosobnione jednost­ki racjonalnie dążą do maksymalizacji swojego bogactwa. Jeżeli wyeliminuje się zakłócenia, to rynek ten powinien doskonale re­agować na ich głosy" wyrażone w dolarach lub jakimś ich odpo­wiedniku. Interes danej osoby mierzy się w ten sam sposób.

260

W szczególności interesy tych, którzy nie mają głosu wyceniane są na zero: na przykład przyszłych pokoleń. Zatem racjonalne jest pozbawienie naszych wnuków możliwości przyzwoitego prze­trwania, jeżeli czyniąc to, maksymalizujemy swoje bogactwo" -to znaczy szczególne wyobrażenie własnych korzyści, wykreowa­ne przez ogromny przemysł, którego zadaniem jest zaszczepianie i wzmacnianie tego wyobrażenia. Zagrożenie dla przetrwania ro­śnie obecnie w wyniku gorliwych wysiłków, by nie tylko osłabić in­stytucjonalne struktury stworzone w celu złagodzenia ciężkich skutków rynkowego fundamentalizmu, ale także by podważyć kulturę współczucia i solidarności, podtrzymującą te instytucje.

Wszystko to stanowi kolejny przepis na katastrofę, być może w niebardzo odległej przyszłości. Ale, znowu, jest całkiem racjo­nalne w ramach dominujących doktryn i instytucji.

Wielkim błędem byłoby stwierdzenie, że przyszłość rysuje się wyłącznie w czarnych barwach. Na pewno nie. Bardzo obiecują­cym zjawiskiem jest stopniowy rozwój kultury praw człowieka w społeczeństwie, trend, który nabrał rozpędu w latach sześć­dziesiątych, gdy społeczna aktywność wywarła zauważalny, cywi­lizujący wpływ w wielu dziedzinach, a znacząco się poszerzył w na­stępnych latach. Jedną z pokrzepiających cech tego ruchu jest niezwykle wzmożona troska o prawa obywatelskie i prawa człowie­ka, w tym prawa mniejszości, kobiet oraz przyszłych pokoleń; te ostatnie są głównym czynnikiem napędzającym ruchy ekologicz­ne, które urosły w wielką siłę. Po raz pierwszy w amerykańskiej historii pojawiła się gotowość, by uczciwie spojrzeć na podbój na­rodowego terytorium i los jego mieszkańców. Ruchy solidarnościo­we, które rozwinęły się w Ameryce w latach osiemdziesiątych, do­tyczące szczególnie Ameryki Środkowej, były czymś zupełnie nowym w historii imperializmu; nigdy wcześniej się nie zdarzy­ło, by znacząca liczba obywateli imperialnego państwa udała się do ofiar brutalnych ataków, aby z nimi zamieszkać, zaoferować pomoc i jakąś ochronę. Organizacje szerzące międzynarodową solidarność, które wyrosły z tych korzeni, działają teraz bardzo sprawnie w wielu częściach świata, wywołując lęk i gniew w repre­syjnych państwach, a czasami narażając uczestników na poważne niebezpieczeństwo, nawet śmierć.455 Ruchy propagujące global­ną sprawiedliwość, które od tamtej pory nabrały kształtu i spoty-

261

kaja się co roku na Światowym Forum Społecznym, są całkowi­cie nowym i bezprecedensowym zjawiskiem, zarówno co do swe­go charakteru, jak i skali. Drugie supermocarstwo" na tej pla­necie, którego nie można już było ignorować na początku 2003 roku, jest głęboko zakorzenione w tych zjawiskach i budzi duże nadzieje.

W historii nowożytnej nastąpiły istotne korzystne zmiany w dzie­dzinie praw człowieka i demokratycznej kontroli nad niektóry­mi sferami życia. Rzadko były one podarunkiem od oświeconych przywódców. Z reguły ludzie musieli walczyć, żeby je narzucić państwom i innym ośrodkom władzy. Optymista stwierdziłby pew­nie, być może trafnie, że historia objawia coraz głębsze uznanie dla praw człowieka i coraz szersze ich pojmowanie - zdarza się czasem gwałtowny regres, ale ogólna tendencja wydaje się realna. Te kwe­stie są dzisiaj bardzo żywe. Szkodliwe skutki korporacyjnej glo-balizacji doprowadziły do masowych protestów społecznych na południowej półkuli, do których później przyłączyło się wielu przedstawicieli zamożnych społeczeństw uprzemysłowionych, a za­tem trudniej je było zlekceważyć. Po raz pierwszy zawiązują się konkretne sojusze na poziomie obywateli. Te zjawiska robią du­że wrażenie i kryją w sobie wielkie możliwości. Wywołały już pew­ne skutki - wpłynęły na zmiany w retoryce, a czasem i w polityce. Miały co najmniej hamujący wpływ na przemoc państwową, cho­ciaż w sposobie postępowania państw nie nastąpiło nic na kształt rewolucji praw człowieka", jaką ogłosiły intelektualne kręgi na Zachodzie.

Te rozmaite zjawiska mogą się okazać bardzo istotne, jeżeli da się utrzymać ich rozmach i pogłębić globalne więzi współczucia i solidarności. Trzeba, jak sądzę, uczciwie powiedzieć, że o przy­szłości naszego zagrożonego gatunku w niemałym stopniu zade­cyduje to, jak te społeczne siły się rozwiną.

We współczesnej historii rysują się dwie trajektorie: jedna zmie­rza ku hegemonii, jest racjonalna w ramach obłąkańczej doktry­ny i zagraża przetrwaniu; druga opiera się na przekonaniu, że możliwy jest inny świat", mówiąc słowami, które ożywiają Świa­towe Forum Społeczne, podważa dominującą ideologię i próbu­je znaleźć konstruktywne alternatywy dla myśli, działań i insty­tucji. Która trajektoria przeważy, nikt nie jest w stanie przewiedzieć.

262

Ten wzorzec zaznaczał się w całej historii, jednak dzisiaj różnica jest taka, że stawka jest znacznie wyższa.

Bertrand Russell wyraził kiedyś ponurą myśl o pokoju na świe­cie:

Po epokach, w których ziemia rodziła nieszkodliwe trylobity i mo­tyle, ewolucja doszła do punktu, w którym wydała na świat Nero­nów, Dżyngis Chanów i Hitlerów. Sądzę jednak, że to tylko przej­ściowy koszmar; z czasem ziemia znowu nie będzie w stanie utrzymać życia i powróci pokój.456

Niewątpliwie ta prognoza jest trafna w pewnym wymiarze, któ­ry wykracza poza nasze wyobrażenia. Rzecz w tym, czy potrafimy obudzić się z tego koszmaru, zanim nie będzie można go za­trzymać, i czy umiemy wnieść trochę pokoju, sprawiedliwości i nadziei do świata, który jest - teraz - w zasięgu naszych możli­wości i naszej woli.

263


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Laseczki przetrwalnikujace
budowa przetrwalnika
24 [dzień 15] Cukierek, albo do kąta, czyli modlitwa Perfekcjonisty
ekonomia przetrwania
52 Manuskrypt przetrwania
150 Manuskrypt przetrwania
191 Manuskrypt przetrwania
129 Manuskrypt przetrwania
130 Manuskrypt przetrwania
224 Manuskrypt przetrwania
133 Manuskrypt przetrwania
360 Manuskrypt przetrwania
337 Manuskrypt przetrwania
134 Manuskrypt przetrwania
259 Manuskrypt przetrwania
242 Manuskrypt przetrwania
418 Manuskrypt przetrwania
190 Manuskrypt przetrwania
28 Zjednoczenie ziem ruskich pod hegemonią Moskwy