Odrodzić się z popiołów
Autorki: Arabella i Jedi Boadicea
Tytuł oryginału: Rising from Ashes
dostępny tylko w grupie yahoo 'risingfromashes'
Tłumaczenie: Eos rosy-fingered
Uwagi autorek: Ta historia zaczyna się alternatywnym zakończeniem opowiadania "Tym większy mój niepokój" (polecamy przeczytać najpierw tę historię, gdyż bez tego niektóre rzeczy mogą być niezrozumiałe). Chciałybyśmy także nadmienić, że myślimy o "Tym większy mój niepokój" jako o 'prawdziwej' wersji - bardziej zbliżonej do kanonu i rzeczywistości. Tamta historia jest kompletna i prawidłowa. To alternatywne rozwinięcie jest po prostu dawaniem upustu niemożliwemu i pofolgowaniem dzikim żądzom.
Rok szkolny
Część pierwsza: Piąta klasa
Hol wejściowy
Niemalże w tej samej chwili, kiedy usiadł przy stole, Draco pożałował, że w ogóle przyszedł na obiad do Wielkiej Sali. Powinien był posłuchać swojego instynktu. Powinien był zostać w dormitorium i umartwiać się w spokoju.
Sala była wypełniona echem radosnej rozmowy. Przy stole Gryfonów praktycznie odbywały się zamieszki i nawet z drugiej strony sali Draco mógł rozróżnić urywki rozmowy. Wszystko o quidditchu. Wysławianie Pottera. Jak zwykle.
Stoły Puchonów i Krukonów były tylko nieznacznie mniej radosne.
Stół Ślizgonów był odrobinę bardziej przytłumiony, ale nie pocieszało go to. Nikt się do niego nie odzywał, bo było oczywiste, że żaden z członków ślizgońskiej drużyny nie był w nastroju do rozmowy. Draco był zadowolony, że przez większość czasu zostawiano go w spokoju, ale mimo wszystko poirytowany z powodu lekkiego dreszczyku podniecenia, który ciągle przebiegał wzdłuż ślizgońskiego stołu. To nie było podniecenie spowodowane meczem. Wiedział czym i to w niczym nie poprawiało jego nastroju.
Dokładnie na przeciwko niego siedziała Pansy i, ze wszystkich ludzi, rozmawiała z Crabbem, który siedział na lewo od Draco. Jej słowa były skierowane do Crabbe'a, ale Draco czuł, że jej oczy błądzą w jego kierunku, gdy mówiła. Nie podniósł wzroku znad talerza, krzywiąc się na swój gulasz.
- Wiesz, Vincent - mówiła Pansy współczującym głosem - zawsze możesz zaprosić Millicentę na bal. Szczerze mówiąc, myślałam, że już to zrobiłeś. Jesteście stworzeni dla siebie.
Crabbe wydał jakiś burkliwy dźwięk, przetłumaczalny dla tych, którzy mieli nieszczęście go znać, jako wyraz zakłopotania.
Draco wykrzywił się jeszcze bardziej i zaczął mieszać gulasz, zmuszając się do obserwowania, jak kawałki mięsa i ziemniaków pływały w gęstym sosie. To było lepsze od patrzenia na inne rzeczy. Lepsze od podniesienia głowy i bycia zmuszonym do spojrzenia na gryfoński stół, gdzie dobrze wiedział, co zobaczy.
Nie, nie powinien był schodzić na obiad. Powinien wyjść, pójść do sowiarni i wysłać do ojca list, wyjaśniający mecz quidditcha, żeby mieć to już za sobą. Wysłałby list, ojciec przysłałby jutro odpowiedź, mówiącą, jak bardzo jest zawiedziony swoim synem, przemówiłby szorstko na temat jego braku kompetencji i byłoby po wszystkim. Do następnego razu.
Przy końcu stołu słyszał głos Blaise'a Zabiniego, rozmawiającego z jakąś ładną dziewczyną z czwartej klasy, zapraszającego ją na bal. Kątem oka dostrzegł nadciągającą Millicentę Bulstrode, zbliżającą się cokolwiek groźnie do Crabbe'a. Czuł na sobie oczy Pansy. Oczekujące. Energicznie zamieszał swój gulasz.
- Chyba już się najadłam - powiedziała Pansy ze sztuczną swobodą. - Może pójdę do pokoju wspólnego i popracuje nad tym esejem na temat Eliksirów Miłosnych - zamilkła, po czym powiedziała sugestywnie - Może zaczekać na ciebie, Draco?
- Nie - uciął bez podnoszenia wzroku.
Pansy westchnęła niemal niedostrzegalnie i przypatrywała mu się przez chwilę, zanim w końcu poszła. Draco zacisnął szczęki, żeby samemu nie westchnąć z ulgą i mocniej ujął łyżkę, jeszcze energiczniej mieszając gulasz.
Niemal natychmiast pożałował, że odprawił Pansy, ponieważ teraz siedzenie naprzeciwko niego było puste i miał doskonały widok na gryfoński stół. Wydawało się, że jego słuch stał się nagle dziesięć razy bardziej czuły. Mógł rozróżnić poszczególne rozmowy tych cholernych Gryfonów. Słyszał jednego z tych nikczemnych bliźniaków, jak rozmawiał głośno z dziewczyną, bez wątpienia zapraszając ją na bal. Draco zastanowił się, jak jakakolwiek dziewczyna mogła być aż tak zdesperowana, żeby przyjąć zaproszenie od jednego z tych identycznych idiotów, chyba że robiła to z czystej litości, ponieważ oni naprawdę byli jej godni. Gdyby on miał taką twarz i widziałby ją codziennie odbitą na twarzy jakiegoś ohydnego bliźniaka, rzuciłby na siebie klątwę.
Jeszcze bardziej żałosny widok przedstawiał Weasley, który niezdarnie starał się porozmawiać z tą okropnowłosą zrzędą, którą zawsze podgryzał. Teraz jednakże nie był złośliwy. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że usiłował wystosować jakieś grubiańskie zaproszenie w swoim stylu. Draco uniósł lekceważąco puchar i przełknął. Weasley wyraźnie nie miał pojęcia, co robił, jednak ta idiotyczna Granger patrzyła na niego, jakby z jego ust płynęła poezja. Najwidoczniej nie miała żadnych standardów. Oczywiście, czego można było spodziewać się po szlamie?
Draco obserwował tę niesmaczną scenę i powoli docierało do niego, że nie musiał patrzeć. Mógł zawsze spojrzeć o jedno siedzenie w prawo od Granger. Wiedział jednak, że temu, co tam znajdzie trudno będzie stawić czoła, więc trzymał oczy utkwione w punkcie tuż ponad głową Granger, starając się ich nie poruszyć. Jednakże nie będąc zdolnym wytrzymać długo, przeniósł spojrzenie o niezbędny ułamek.
Była tam. Obserwowała Pottera. Jak było do przewidzenia. Jej brązowe oczy przenosiły się z jej talerza do jego twarzy i z powrotem, a jej twarz poróżowiała pod piegami. Draco zastanawiał się, czy miała nadzieję, ze zostanie zaproszona na bal, a jeśli tak, to czy spodziewała się zaproszenia od swojego bohatera? Draco zerknął na twarz Pottera i skrzywił się, gdy zobaczył, że był nieświadomy, jak zwykle. Poczuł nagłe, okrutne pragnienie poinformowania Ginny, że to się nigdy nie stanie - przejść obok i syknąć na nią za to, że jest tak bezrozumnie uparta - kiedy Potter nagle wstał i zdecydowany obszedł stół dookoła.
Oczy Ginny podążały za nim. Jej twarz pobladła, gdy z rozmysłem wyszedł zza stołu w jej kierunku i Draco zauważył, jak z wysiłkiem przełknęła ślinę. Ale Potter nie zatrzymał się przy jej miejscu. Wydawało się, że w ogóle jej nie zauważył. Zamiast tego przeszedł za nią i zatrzymał się przy stole Krukonów, gdzie zwrócił się cicho do Cho Chang. Chwilę później Cho skinęła głową i przez chwilę Draco zastanowił się z zadowoleniem, że to pasowało, widzieć Pottera uganiającego się za resztkami pozostawionymi przez Diggory'ego. To była właściwa dla niego sytuacja. Przez chwilę Draco poczuł się lepiej po swojej przegranej w quidditcha.
Jednakże kiedy wrócił spojrzeniem do ukrzyżowanej twarzy Ginny, Draco poczuł, że jego oddech robi coś dziwnego. Albo ona pozwalała sobie ujawnić ból publicznie, albo po prostu nic nie mogła na to poradzić. Odrzuciła głowę lekko do tyłu i patrzyła na sufit Wielkiej Sali, w czymś, co mogło być tylko próbą powstrzymania łez. Księżyc ze sklepienia świecił na jej twarz i przez chwilę zdawało się, że zapomniała, że była w sali pełnej obiadowych talerzy, ochrypłych wrzasków i ludzi.
Tak jak zapomniał Draco. Kiedy chwilę później Ginny wstała od stołu, zmierzając szybko do drzwi Sali, Draco podniósł się i podążył za nią, machając ręką na Crabbe'a i Goyle'a, którzy przygotowywali się, żeby powlec się za nim, jak zwykle.
- Zostańcie tam.
Nie potrzebował ich teraz. Chciał wydostać się z Sali. Po prostu nie był głodny, powiedział sobie, ruszając szybko do drzwi i wychodząc. Był już najedzony i nie było żadnej przyczyny, żeby tam dłużej siedzieć w tym hałasie. Przyzwyczajenie popchnęło go w kierunku korytarza, który prowadził do ślizgońskich schodów, ale chwilę później uświadomił sobie, dokąd szedł i znowu obrócił się twarzą do Sali. Nie był nawet w pełni świadomy swojej motywacji, dopóki nie zobaczył jej przed sobą. Draco odruchowo cofnął się i ukrył w półmroku.
Przed drzwiami, plecami zwrócona do ściany, stała Ginny ze spuszczoną głową. Włosy zasłaniały jej twarz, ale Draco nie musiał się zbytnio wysilać, żeby odgadnąć jej wyraz. Jej ręce zwisały luźno po bokach, zza kurtyny włosów dobiegł zduszony szloch, po czym padło jedno samokrytyczne słowo:
- Głupia.
Bo była.
- To się nigdy nie stanie – powiedział cicho Draco, dokładnie wymawiając każde słowo.
Ginny podskoczyła i obróciła się w jego kierunku, wpatrując się zmrużonymi oczami w cień, w którym stał, dopóki go nie rozpoznała. Jej twarz przybrała nieprzyjemny wyraz.
- Słucham? – warknęła. – Masz coś do powiedzenia?
Draco zrobił krok do przodu i skrzyżował ręce na piersiach.
- Czemu marnujesz na niego czas?
Chciał wiedzieć. Ktoś musiał to powiedzieć. Nie mogła dłużej łazić, robiąc z siebie idiotkę. Obserwowanie tego było żenujące – nie miała prawa zmuszać reszty świata do bycia świadkiem jej każdej żałosnej emocji.
Prychnęła z pogardą i założyła włosy za uszy.
- Co cię to obchodzi?
To pytanie trafiło w sam środek tego, co od jakiegoś czasu dręczyło go po cichu, bezlitośnie wskazując odpowiedź, do której nie chciał się przyznać. Draco cofnął się o krok, potem drugi, tracąc całą przewagę, czując wyraźnie, że robi mu się niedobrze. Przez chwilę nie mógł wydobyć głosu. Ale musiał odpowiedzieć. Musiał.
- A co, jeśli mnie obchodzi?
Nie powiedział tego. Nie powiedział. Żołądek mu się skurczył. Chciał odwołać te słowa, ale to było niemożliwe. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko zobaczyć, jak Ginny na nie zareaguje.
Ginny zamrugała, wpatrując się w niego. Przez dłuższy czas wydawała się zdezorientowana. A potem zbladła.
- Chcesz powiedzieć, że... chcesz powiedzieć... – wyjąkała, otwierając szeroko przestraszone oczy. Widok ten sprawił Draco odrobinę przyjemności, która jeszcze zwiększyła nudności. Jej wahanie nie trwało długo. Ginny przybrała nieodgadniony wyraz twarzy i zmrużyła oczy, patrząc na niego.
- Co to za dowcip, Malfoy?
Draco wzdrygnął się i w tej samej chwili znienawidził się za to. Poczuł, jak wzbiera w nim fala złości. Zacisnął zęby, zanim wymknęło mu się kolejne głupstwo. Był Malfoyem. Tej... tej nędzarce w jakiś sposób udało się zdobyć pięć sekund jego uwagi i miała czelność traktować to jako żart? Z wysiłkiem zmusił swoje ramiona do rozluźnienia i uśmiechnął się szyderczo.
- Dowcip? Jeżeli chcesz, żeby ktoś z ciebie zażartował, to idź do Pottera.
Jej ręka uderzyła go w twarz, zanim nawet zauważył ruch.
- Nie waż się nawet... – jej głos był nabrzmiały łzami i furią. Nawet poprzez dzwonienie w uszach Draco usłyszał jej ból i rozkoszował się nim. – Nie waż się nawet mówić o nim...
- Skądże znowu! – syknął, unosząc rękę do twarzy. Skóra była gorąca. Prawdopodobnie zostawiła ślad. – Nie wolno nawet mówić o wspaniałym Potterze.
Policzek Hermiony Granger dwa lata temu zostawił ślad na trzy godziny. Myśl o tym, że będzie musiał to jakoś wytłumaczyć swoim kolegom jeszcze bardziej go rozgniewała.
- Czy mam wobec tego mówić o tobie? Czy mam mówić o tym, jakie to odrażające widzieć cię, jak chodzisz za nim cały czas jak jakiś zakochany szczeniak, który tylko czeka, żeby go kopnąć? - przestał kontrolować to, co mówił. Słowa wylewały się z niego szybciej niż kiedykolwiek. – Chcesz, żebym ci powiedział, jakie to odrażające? On jest niczym i ostatnie miejsce, w jakim powinnaś chcieć być jest jego cień. – Zamilkł. Zabrakło mu oddechu. Odjął rękę od twarzy i opuścił ją wzdłuż tułowia, starając się, żeby nie drżała.
Ginny nie starała się powstrzymać drżenia. A jeśli nawet, to jej się to kompletnie nie udało.
- W jego cieniu? – niemal krzyczała. – A gdzie miałabym chcieć być? W twoim? Widziałam, co mu dzisiaj zrobiłeś podczas meczu. Niech ci się nie wydaje, że kogokolwiek nabrałeś, Malfoy...
- Lepiej być w cieniu osoby, która cię w ogóle zauważa.
Draco stał wyprostowany i z bijącym sercem patrzył z góry na Ginny. Cokolwiek przed chwilą powiedział, tygodniami walczyło, żeby się z niego wydostać. To było odrażające. Ale sposób, w jaki zmieniło to twarz Ginny uczyniło go silniejszym. Buntowniczym. Nie miało znaczenia, co powiedział. Ona by tylko rzuciła mu to w twarz, już wcześniej to udowodniła. Na razie miło było widzieć ją tak skonsternowaną i wściekłą. Oczywiście, była zbyt głupia, żeby w ogóle uświadomić sobie, jak nieprawdopodobna była ta rozmowa – w ogóle nie powinna była się odbyć. Ale była bezpiecznie, dopóki Ginny była zmieszana.
- A co to ma znaczyć? – zapytała ostro. Jej głos brzmiał surowo, ale nie potrafiła całkowicie ukryć ciekawości. Włosy opadły jej z powrotem na twarz, chaos czerwieni.
Draco powstrzymywał każdą odpowiedź, która przyszła mu do głowy, chociaż miał wielką ochotę powiedzieć jej to wyraźnie – tylko po to, żeby zobaczyć wyraz jej twarzy. Mógłby ją przestraszyć. Posunął się już tak daleko, że jego własne zakłopotanie zniknęło, ale powiedzieć cokolwiek więcej byłoby niebezpiecznie.
Ciągle go obserwowała. Czekała. Im dłużej milczał, tym bardziej gniew znikał z jej twarzy i tym więcej zainteresowania jego odpowiedzią wyrażały jej wpatrzone w niego oczy. Wpatrywała się w niego. Z zarumienioną twarzą. Uniosła rękę i znowu odgarnęła włosy, ale od razu opadły z powrotem. Jeden rozświetlony kosmyk włosów zakradł się na jej ramię. Draco nie mógł się powstrzymać.
- Ty nigdy nie słuchasz, prawda? – zapytał cicho, ciągle drwiąc. – Czy ty w ogóle słyszałaś, co powiedziałem wczoraj w bibliotece?
Zmarszczyła czoło i spuściła wzrok. Widział, jak trybiki pracują w jej głowie. Byli w bibliotece. Wytrącił jej książki. Zapytała, czy potrafi powiedzieć coś niezłośliwego. A on powiedział.
- Powiedziałeś – zaczęła powoli. Nabrała powietrza i podniosła na niego wzrok. – Powiedziałeś 'Ładne...'" Poczerwieniała. – O.
To był ten sam kolor, który jej twarz zazwyczaj przybierała z powodu Pottera. Dreszcz zwycięstwa przeszył Draco, razem z czymś jeszcze, czymś cieplejszym i mniej nastawionym na współzawodnictwo, czego nie potrafił nazwać. Odrzucił do tyłu włosy i skrzyżował ręce na piersiach.
- Mmm – powiedziała Ginny, która nie była teraz w stanie na niego patrzeć, co było jeszcze lepsze. – Ja... ja myślałam, że byłeś...
- Złośliwy? – uśmiechnął się z wyższością, ale tak szeroko, że był to prawie normalny uśmiech.
Ginny zerknęła na niego i najwyraźniej wyraz jego twarzy zakłopotał ją jeszcze bardziej. Jej oczy znowu umknęły, a jej palce zaczęły bawić się brzegiem szaty. Zagryzła dolną wargę, a pomiędzy jej rdzawymi brwiami pojawiła się zmarszczka. Draco przyglądał się, jak rozpracowuje niejasną uwagę, którą właśnie rzucił i rozkoszował się wpływem, jaki miała na tę jej nieznośną gryfońską śmiałość. Teraz była zdenerwowana. De facto szarpała nerwowo końcówki włosów, trzymając kosmyk w palcach i pociągając za niego co i raz.
- Co się, do diabła, dzieje?
Draco poczuł, jak krew uderza mu do policzków. Gapił się, a ktoś tam stał – obserwując – gwałtownie obrócił głowę, żeby zheksować tego, kto to był na miazgę, ale został zmuszony do cofnięcia się o dwa kroki do tyłu.
Weasley siedział mu karku, z płonącymi oczami.
Potter był prawie tak samo blisko.
- Odwal się od niej, Malfoy! – warknął głosem, którego używał, gdy odgrywał bohatera.
Oczy Ginny powędrowały do Pottera i jej rumieniec zaczął znikać.
Draco widział to kątem oka – nie mógł się teraz gapić - ale to wystarczyło. Ona się wpatrywała. Wpatrywała. Zaśmiał się - szorstki, niekontrolowany dźwięk, który go zaskoczył i spojrzał z wrogością na obiekt wyraźnego zainteresowania Ginny.
- Nie wiedziałem, że ci zależy, Potter - wypalił.
Potter wydał dźwięk wyrażający odrazę i potrząsnął głową.
- Chodź, Ginny - powiedział i ruszył w kierunku schodów, ciągnąc Weasleya za rękaw jego zniszczonej, wyglądającej na brudną, szaty. Weasley zebrał się z warknięciem i podążył za Potterem w kierunku schodów. Draco odwrócił głowę. Za chwilę ich nie będzie. Potter, Weasley, a Ginny z nimi, bez wątpienia. Patrzył na poręcz schodów znikającą w ciemności.
- Nie.
Brwi Draco powędrowały do góry w pełnej zdumienia ciszy. Ginny... do Pottera... Czy ona właśnie powiedziała...
- Wszystko w porządku. Idźcie.
Powiedziała. Nie chciała iść z nimi. Chciała... Draco nie potrafił sobie wyobrazić, co chciała. Nie będzie zgadywać. Ale obrócił głowę wystarczająco, by zobaczyć wyraz twarzy Pottera.
Potter oniemiał.
- E? – wydukał słabo i zerknął na Weasleya, który wyglądał jakby jego głowa miała eksplodować z powstrzymywanej furii.
- Ginny, chodź tutaj – zakomenderował Weasley, wskazując miejsce, gdzie stali na schodach.
Draco zaśmiał się cicho, ale jego rozbawienie przygasło, gdy zdał sobie sprawę, że wzrok Ginny utkwiony był teraz w nim. Złowił jej spojrzenie i nie odwracał głowy, chcąc zobaczyć, co Potter i Weasley z tym zrobią. Ginny sprawiała wrażenie rozdartej i zmartwionej, ale nie odwróciła wzroku, a Draco nagle wiedział, jak podwójnie wykorzystać tę sytuację.
- Najwyraźniej cię wzywają – powiedział z ironią, głosem wystarczająco głośnym, żeby dotarł do jej brata i do jej bohatera, i wystarczająco sugestywnym, żeby zaczęli się niepokoić. – Skończymy później.
Odniosło to pożądany skutek. Ginny zarumieniła się. Potterowi opadła szczęka. Weasley chciał rzucić się na niego jednym skokiem z miejsca, w którym właśnie stał na schodach.
- POCZEKAJ! – wrzasnął. – CO TY…
Ale Ginny podbiegła do schodów.
- Pospieszcie się. Chodź, Ron – wymamrotała. – Chodźmy, Harry.
Jedną ręką złapała za łokieć Weasleya, drugą Pottera i szybko pociągnęła ich za sobą na górę po schodach.
Czując się dziwnie niepokonanym i będąc gotowym do rzucenia złośliwego uśmieszku w ich kierunku na pierwszą oznakę morderczego spojrzenia ze strony Weasleya, Draco stał nieporuszenie na dole schodów i patrzył, jak cała trójka wchodzi na górę. Brzeg szaty Ginny był tak samo wystrzępiony, jak Weasleya. Tyły jej butów były zdarte, dostrzegł w świetle pochodni. Odgarnęła włosy do tyłu tak, że zwisały splątane na jej plecach. Draco potrząsnął głową z niesmakiem. Przydałoby jej się porządne uczesanie.
Rzuciła w jego kierunku ukradkowe spojrzenie przez ramię.
Nagle jej ubranie przestało się liczyć. W jej oczach migotały wątpliwości, pytania i uwaga. Włosy na karku Draco stanęły dęba. Wpatrywał się w nią bez mrugnięcia okiem, aż oderwała wzrok, puściła Weasleya i Pottera i pobiegała na górę, wyprzedzając ich i znikając na szczycie schodów.
Schody
- Bla bla bla bla bal gwiazdkowy bla bla bla...
Pansy była niezmordowana, musiał to przyznać. To przekraczało granice jego zrozumienia, jak mogła gadać bez żenady o balu, na który nawet nie została zaproszona. Cichy i świadczący o pewności siebie głos, cała jej postawa nie pozostawiała wątpliwości. Pochylając się ku niemu i chichocząc, jakby już ją poprosił, żeby mu towarzyszyła na balu, była albo bardzo pewna siebie, albo kompletnie bez wstydu, albo bardzo, bardzo głupia.
Nie bardzo mógł ją winić za tę pewność siebie, pomyślał kwaśno i złapał się na tym, że się krzywi. Przywołał obojętny wyraz twarzy, zaczekał, aż w jej jazgotliwej, niesłabnącej przemowie nastąpiła przerwa i kiwnął głową, jakby słyszał, co do niego mówiła. Wytrzyma to. Musi. Specjalnie siedział koło niej przy każdym posiłku przez ostatnie dwa dni, a ona po prostu promieniała od pierwszego śniadania. Jeśli nawet nie była całkowicie satysfakcjonującym towarzystwem, to przynajmniej zadowalającym.
- Bla bla bla...
Była najbardziej prawdopodobną kandydatką pod każdym względem. Po pierwsze respektowała jego pozycję i atencję, której ona wymagała. Po drugie, jej rodzina była mile widziana. Po trzecie, zaprosił ją na bal w zeszłym roku, a teraz ona cierpliwie czekała na jego zaproszenie, oszczędzając mu wysiłku i kłopotu. Wszystko było tak, jak powinno. I nieźle wyglądała. Poza tym na balu będzie ciemno. Generalnie rzecz biorąc, w ślizgońskich lochach także było ciemno. Tak, brak światła byłby pomocny.
- Draco?
Podobnie jak knebel. Draco uniósł kielich do ust, żeby powstrzymać się od powiedzenia tego na głos.
- Coś się stało? - głos Pansy ociekał tym nieznośnym rodzajem troski, który sugerował prawo własności. Przysunęła się bliżej do niego i podniosła głos na użytek swoich przyjaciół. - Nie wyglądasz zbyt dobrze. Coś nie w porządku z twoim obiadem?
"Nie z obiadem, tylko z rozmową przy obiedzie."
- Chyba mi niedobrze.
- Och, czemu? - przysunęła się jeszcze bliżej.
Draco wystawił łokieć, zmuszając ją do wycofania się.
- Nie chcesz wiedzieć - wymamrotał.
Niezrażona, poklepała go po ramieniu i dalej paplała o wyjściowych szatach, a Draco, chociaż miał ochotę rzucić na nią Klątwę Uciszającą, zachował spokój. Musiał to wytrzymać. Musiał się nauczyć to wytrzymywać. Przynajmniej teraz, w Hogwarcie, to musiała być Pansy. Dopóki nie pozna kogoś odpowiedniego. W tej szkole nie było takiej osoby.
Jego oczy zabłądziły do gryfońskiego stołu i poszukały najmniej odpowiedniej osoby. Draco gwałtownie wciągnął powietrze.
Ona na niego patrzyła. Spojrzała mu w oczy na ułamek sekundy i odwróciła się, pogrążając się w rozmowie z tym idiotą Creevey'em.
Draco znieruchomiał. Ginny mu się przyglądała? A może nie... Może to było tylko złudzenie. Odwróciła się tak szybko, zbyt szybko. Czy ona... Tak, na jej twarz wypłynął zdradziecki rumieniec, który jeszcze dwa dni temu wydawał się tak niedorzeczny. Nie chciała znów na niego spojrzeć. Bawiła się widelcem.
Naprawdę mu się przyglądała. Twarz Draco była gorąca, mgliście uświadomił sobie, że siedzi z otwartymi ustami, ale nie bardzo mógł je zamknąć.
- Naprawdę wyglądasz, jakbyś był chory, wiesz? Jesteś cały czerwony! - zapiszczała Pansy.
Draco błyskawicznie odwrócił wzrok i z wysiłkiem powstrzymał się od odpowiedzi.
- Chyba powinieneś iść do Infirmerii - mówiła teraz, wisząc u jego boku jak insekt. Szkoda, że nie miał packi na muchy.
- Być może pójdę - wydusił.
Pansy uśmiechnęła się. Otarła usta serwetką, przygotowując się, żeby pójść z nim. Ujęła go za łokieć, ale Draco wyszarpnął rękę i wstał energicznie.
- Sam - powiedział przez zaciśnięte zęby. Niewzruszony jej westchnięciem i rozczarowaniem, oddalił się szybkim krokiem od ślizgońskiego stołu. Nie spojrzy na Gryfonów. Kątem oka złowił kilka mignięć czerwieni w drodze do drzwi i przeklął Weasleyów za posiadanie jednakowych włosów. Jak one mogły wyglądać zupełnie inaczej na nich i na niej...
Wyszedł najszybciej, jak tylko mógł i zaczął wchodzić po schodach. Na półpiętrze odwrócił się i zatrzymał. Spojrzał w dół, jakby ona z jakiegoś powodu mogła nagle znaleźć się za nim. Poczekał sekundę i, karcąc się w myślach za tę nadzieję, odwrócił się, żeby iść dalej.
Trzask. Ktoś jeszcze wyszedł z Wielkiej Sali.
Jakkolwiek to by nie było nieprawdopodobne, Draco musiał mieć pewność. Spojrzał na dół i gwałtownie złapał oddech drugi raz tego wieczoru.
- O... Nie wiedziałam... Byłeś...
Światło świec odbijało się od Ginny, która wyglądała na małą, stojąc niżej od niego sama na korytarzu. W ciszy jej głos wydawał się większy od niej. Wykręcała nerwowo dłonie. Wyglądała na spłonioną. Wyglądała...
Zatrzymał myśli. Wyglądała jak Weasley. Wyglądała jak ktoś, kto nigdy nie miał porządnego... no cóź... niczego. Nagle przypomniało mu się, co jej brat założył w zeszłym roku na bal i nie sądził, żeby Ginny miała cokolwiek lepszego. To nie miało sensu. To nie miało sensu. Nie odpowiedział jej, ani się nie poruszył. Zdał sobie sprawę, że będzie musiała przejść koło niego w drodze na górę. Co zresztą nie miało żadnego znaczenia.
W końcu Ginny pozbierała się i weszła na schody. Nie spojrzała na niego, dopóki nie weszła na ostani stopień, a potem, kiedy już była tak blisko, że wszystko, co musiałby zrobić, żeby ją dotknąć, to wyciągnąć rękę, zerknęła na niego.
- Co ty tutaj robisz? - zapytała podejrzliwie. - Dokąd idziesz?
Oczywiście zauważyła. To nie była droga do lochów. Wyprostował się. Myślała, że marnowałby czas na jakieś durne żarty?
- Szedłem do Infirmerii - odpowiedzial sztywno.
- A - zawahała się, a potem przyjrzała mu się uważnie. - Co ci się stało?
Draco parsknął.
- Pansy - zamilkł na chwilę, chłonąc jej spojrzenie, które wyrażało autentyczną troskę, po czym odwrócił wzrok. - Ty.
Nie miał zamiaru tego powiedzieć, nawet tego nie pomyślał. Nawet nie wiedział, czy to prawda. Twarz mu spłonęła - z zażenowania, ze strachu, ze wstydu. Nie była tego warta. Wiedział o tym doskonale. Ona nie była tym, kim on był i to nie miało najmniejszego sensu.
Wpatrywała się w niego ze zdumieniem.
- Ja - wyszeptała po długim czasie. Spojrzała na swoje palce i znowu zaczęła wykręcać ręce. Napięte ramiona, głośny i nierówny oddech, przeniosła ciężar ciała na palce. Wyglądała jak zwierzę, które gotuje się do ucieczki. Draco zastanawiał się, czemu on tutaj jeszcze jest.
Znowu podniosła wzrok.
- Czemu? - zapytała suchym i nieufnym tonem, na jej twarzy widać było walkę.
Draco patrzył na nią. O czym ona mówiła?
- Co czemu?
Zaczerpnęła powietrza.
- Czemu... ja?
Roześmiał jej się w twarz. Przynajmniej zadała właściwe pytanie. Przynajmniej zdawała sobie sprawę, jakie to niedorzeczne, że nie potrafił o niej zapomnieć.
- Nie wiem dlaczego - powiedział cierpko. - To nie powinno tak być.
Wzdrygnęła się i spojrzała na niego z nieskrywanym wstrętem. To była tak drastyczna zmiana wyrazu twarzy, że Draco poczuł ukłucie niepokoju.
- A to czemu? - zapytała, z każdą sekundą wyglądając na coraz bardziej rozeźloną. - Bo mam na nazwisko Weasley? - potrząsnęła głową i roześmiała się gorzko. - Nie zauważasz mnie. Wcale mnie nie znasz. Po prostu znudziła ci się Pansy.
- A tobie znudziło się czekanie na Pottera – to była odruchowa odpowiedź, rzucona z takim jadem, na jaki potrafił się zdobyć. Jak ona śmie mówić mu, co on czuje i jak śmie wspominać o Pansy? Co za tupet, co za bezczelność, tylko że... naprawdę wydawała się zraniona. Więc jednak usłyszała ostatnim razem, gdy rozmawiali, co mówił i musiała myśleć o tym, co jej powiedział. Chciała, żeby ją zauważył? Poznał ją? Draco nie potrafił uświadomić sobie wszystkich możliwości na raz i nie miał teraz czasu na to, żeby zrozumieć.
Odwróciła się do niego plecami, prezentując powódź włosów na tle czarnej szaty, gdy zaczęła wchodzić na górę.
- Poczekaj... - powiedział Draco, zanim zdążył się powstrzymać.
- Zapomnij - powiedziała cicho Ginny, machając ręką ponad ramieniem, jak gdyby chciała go odprawić. Szła dalej. - Po prostu zapomnij.
Zacisnął usta, zanim wyrwał mu się następny żałosny protest. Kim jej się wydawało, że jest, żeby odprawiać Malfoya? Wiele razy widział, jak jego matka podobnym ruchem ręki odprawiała domowe skrzaty i teraz, gdy zobaczył taki sam gest skierowany pod jego adresem, krew się w nim zagotowała. Tego było za wiele. Ta cała sytuacja, ten cały pełen nieporozumień galimatias osiągał proporcje nie do ogarnięcia.
- Świetnie - zapienił się, rozzłoszczony ponad wszelkie granice. Ginny szła dalej, nie oglądając się za siebie, sprawiając, że miał ochotę zadać cios. - Nie będę łaził za tobą, jak ty za Potterem - rzucił za nią.
Zatrzymała się. Draco poczuł przypływ triumfu, który nie osłabł, gdy odwróciła się do niego, patrząc znużonymi oczami.
- To i tak nie byłoby to samo, Draco.
- Nie, nie byłoby - powiedział, robiąc krok w jej kierunku i przytrzymując się poręczy dla utrzymania równowagi - bo ty wiedziałabyś, gdybym tak robił.
Ginny patrzyła na niego z góry, ale nie wydawała się go widzieć. Tak jakby widziała kogoś zupelnie innego - jej oczy były łagodne i zamglone. Westchnęła. Potrząsnęła głową i oderwała wzrok. - On wie - powiedziała cicho, odwróciła się i z powrotem zaczęła wchodzić po schodach.
Draco ścisnął poręcz tak mocno, że aż stawy go zabolały i patrzył, jak Ginny odchodzi.
Potter. Zawsze Potter. A ona zachowa swoją wiarę i rezygnację, i lojalność, niezależnie od tego, jak ją spławiał, niezależnie od tego, co innego jej poponowano - była tak tępa, jak reszta jej rodziny. Już prawie zniknęła w ciemnościach u szczytu schodów, zanim Draco zdołał otrząsnąć się ze swojej urazy i uderzyć raz jeszcze - żeby dostrzegła prawdę o swoim domniemanym bohaterze. - No więc jeśli wie i w dalszym ciągu go to nie obchodzi - to co to o nim mówi?
Zamarła w miejscu, oświetlona jedynie pochodnią na samym szczycie schodów. Przez chwilę Draco myślał, że odwróci się i stawi mu czoła za ten komentarz. Powoli sięgnęła po poręcz. Nie odwracając się, przeszła całą pozostałą drogę wspierając się na niej i zniknęła za zakrętem.
Dopiero gdy zniknęła, Draco uśwadomił sobie, że zwróciła sie do niego po imieniu.
Korytarz
Powietrze było mroźne, co bardzo odpowiadało Draco. Jak również to, co robiło z jego cerą, z jego włosami, jak żądliło skórę. Nienawidził wystawać na Opiece nad Magicznymi Zwierzętami, ale to nie miało dzisiaj znaczenia. Nic się dzisiaj nie liczyło, nie usłyszał ani słowa z tego, co mówili nauczyciele i tylko miał nadzieję, że Pansy zrobiła wystarczająco dobre notatki. Będzie ich potrzebował.
Odeszła. Nawet mu nie odpowiedziawszy. Draco wydał krótki, poirytowany dźwięk, który wydobył się z niego w obłoku pary. Zaczął się wspinać na wzgórze, oddalając się od padoku. Wydał ten dźwięk sto razy od wczorajszego wieczora, ale to ani trochę nie zmniejszyło jego frustracji. Chociaż udało mu się zaniepokoić Pansy. Crabbe i Goyle chodzili za nim dwa kroki dalej od śniadania, spoglądając nerwowo na siebie, jak gdyby bali się, że mogą stać się workami treningowymi. Draco zacisnął pięści i zastanowił się, jak bardzo by go to usatysfakcjonowało. Chciał kogoś uderzyć – naprawdę. Zranienie Ginny słowami nie sprawiło mu wystarczającej przyjemności. Chciał poczuć uderzenie kłykci o coś twardego i którykolwiek z tych głupków za nim pierwszy zrobi fałszywy krok, dostanie.
Raczej niespotykana zachcianka, jak na niego. Zmrużył oczy wpatrując się w swoje stopy. Wypolerowane buty zgrzytały na śniegu, idealnie trzymając się podłoża, nigdy się nie ślizgając, pozwalając mu maszerować pod górkę z taką złością, na jaką miał ochotę. Nie miał zwyczaju bić się z nikim. Bicie się było metodą biedaków. Klątwy - bez zbędnego przemęczania się - oto jak jego ojciec załatwiał sprawy. Cielesne konfrontacje były dla Crabbe'ów i Goyle'ów tego świata, których pięści były dwa razy większe od ich mózgów.
Ale od każdej reguły są wyjątki. Nawet jego ojciec pobił tego bezwartościowego prostaka Weasleya na miazgę – i to publicznie. Więc był precedens. Draco wyobraził sobie, z prawdziwą przyjemnością, jak miło byłoby przypomnieć mu o tym, jeżeliby ten temat kiedykolwiek został podjęty.
Co się, oczywiście, nigdy nie zdarzy. Czy raczej, gdyby tak się zdarzyło, nie byłoby o tym mowy. Tak czy inaczej, miło było wyobrazić to sobie ze szczegółami.
- O rany, pospieszcie się! - zawołał ostro przez ramię i za plecami usłyszał tupot czterech przerośniętych stóp. - Co się z wami dzisiaj dzieje?
- E – powiedział Crabbe, dysząc. - Nic?
- To zachowujcie się, jakby tak było - Draco wszedł na wierzchołek wzgórza, zobaczył wejście do Hogwartu – i zamarł.
Leżała na ziemi u podnóża schodów, a jej włosy nigdy nie wyglądały tak jak teraz, na tle śniegu. Crabbe i Goyle zatrzymali się prawie na jego plecach, oddychając ciężko.
- Co jest? - wymamrotał Goyle.
Gdy Draco przyglądał się, Ginny wstała z pomocą grubej brunetki w gryfońskim szaliku. Obydwie się śmiały, a śmiech Ginny niósł się wyraźnie, dzwoniąc w uszach Draco.
Jak ona mogła być tak szczęśliwa? Nagle miał ochotę zgarnąć trochę śniegu i rzucić w nią.
- Mam koszmarne buty – mówiła, wspierając się na swojej koleżance. - To trzeci raz w tym tygodniu!
Otrzepała się jedną ręką, przerzuciła torbę przez ramię i podniosła wzrok.
Skóra jej się zaróżowiła. Ale to nie był rumieniec, Draco znał różnicę. To była wyniosłość. Duma. Oderwała od niego wzrok i odrobinę uniosła brodę.
- Chodź, Emma – powiedziała rozkazująco i trochę za głośno. Ciągle trzymając ramię Emmy, poszła w dół, w kierunku chaty Hagrida.
Minęła go bez jednego spojrzenia. Gdy się mijali, uniosła brodę jeszcze wyżej. Zniknęła, a on nie mógł się odwrócić, żeby za nią patrzeć, nie ryzykując następnych pytań ze strony Crabbe'a i Goyle'a.
Śmiała go zignorować. Znowu. Wściekłość wezbrała w Draco tak, że przez chwilę nic nie widział. Nie mógł się skoncentrować, ale Goyle właśnie wydał dźwięk wyrażający dezorientację i Draco wiedział, że musi się szybko pozbierać i ruszyć. Spojrzał na drzwi wejściowe do zamku, które właśnie się otworzyły, ukazując trzygłową istotę, której widok z miejsca go wkurzył. Nienawiść wyrwała go z letargu i popchnęła naprzód, coraz szybciej, aż w końcu prawie biegł.
Potter. Potter oflankowany przez tego sługusa i szlamę, milusio znikający we wnętrzu. Potter, który zawsze wygrywał. Potter, który nie miał ojca, przed którym musiałby odpowiadać. Potter, który miał Ginny bez żadnego wysiłku, uległą i cierpliwą, i zawsze ciepło do niego nastawioną. Z pewnością nigdy nie zignorowała Pottera, nigdy z niego nie szydziła, nigdy go nie spoliczkowała.
Mimo że powinna. Ktoś powinien był to zrobić dawno temu.
- Dlaczego... biegniemy... - wydyszał Crabbe.
Draco wbiegł po dwa schody na raz, wpadł do środka i popędził po schodach – mijając Wielką Salę, zejście do ślizgońskich lochów, w górę po schodach i w pierwszy korytarz, tam, gdzie wczoraj wieczorem zniknęła Ginny. Gdzie teraz był Potter, rozmawiając sobie ze swoimi wyznawcami, idąc niespiesznie. Draco zatrzymał się gwałtownie za nimi i stał, dysząc, z zaciśniętymi pięściami.
- Potter – warknął.
Weasley wyciągnął różdżkę, zanim Potter zdążył się nawet odwrócić, ale Draco było wszystko jedno. To nie było wystarczającym powodem, żeby nie uderzyć Pottera w sam środek jego zdziwionej twarzy.
ŁUP.
- Co za... - Potter zatoczył się i runął na podłogę, trzymając się za nos.
Draco bolała pięść i w uszach mu dudniło, ale było mu lekko na sercu. To było wspaniałe uczucie.
- Z DROGI!
Różdżka Weasleya była skierowana prosto między oczy Draco. Szlama wydała okrzyk przerażenia, a Crabbe i Goyle natychmiast zasłonili Draco, tworząc przed nim mur. Draco przepchnął się przez nich. Nie potrzebował ich. To była najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił i chciał zrobić to jeszcze raz.
- Odsuń się, Weasley – syknął. - To nie twoja sprawa.
Granger już odwalała za niego robotę, ciągnąc tego ciołka za poły płaszcza. Weasley walczył o to, żeby zostać przed Potterem, ale Granger w końcu udało się go odciągnąć, odsłaniając Draco pole widzenia.
- O co ci chodzi? - odezwał się Potter zduszonym głosem, oszołomiony, zza dłoni, którą przyciskał do nosa. Okulary zwisały mu z jednego ucha i coś czerwonego ciekło mu po nadgarstku.
O, tak! Krwawił. Draco roześmiał się.
- O co? - powtórzył niemal histerycznie, obraz pełnej pogardy twarzy Ginny pojawił się w jego myślach. - O to, że...
- CO się tutaj dzieje?
McGonagall. Draco obrócił się do wicedyrektorki, która z wściekłością przyglądała się im wszystkim. Nozdrza jej drżały, a twarz miała białą ze złości. Przyszpiliła Draco spojrzeniem. Oczywiście. Uprzedzenia.
- Malfoy właśnie uderzył Harry'ego! - krzyknął Weasley, pleciuga, jak zwykle. Draco rzucił mu brudne spojrzenie.
- Panie Malfoy, czy to prawda? - usta McGonagall niemal zniknęły w cienkiej linii, a jej oczy miały wyjątkowo nieprzyjemny wyraz. U boku trzymała pióro, ściskając je w palcach jak broń.
Z jakiegoś powodu Draco miał jedynie ochotę wyśmiać ją. Chciało mu się śmiać z nich wszystkich. O co ona go zapytała? Czy uderzył Pottera.
- Tak – odpowiedział, nie ruszając się na centymetr.
Po jego obu stronach Crabbe i Goyle gwałtownie wciągnęli powietrze – prawdopodobnie ich wersja zachłyśnięcia się ze zdumienia.
- T-tak? - zająknęła się Granger.
Nie wydawało się, żeby McGonagall panowała nad sobą bardziej niż oni. Patrzyła na niego z otwartymi ustami, nie starając się nawet ukryć swego zdumienia. Najwyraźniej spodziewała się, że Draco skłamie.
Draco wzruszył ramionami i odwrócił się na tyle, żeby móc rzucić Potterowi pełne złości spojrzenie. Nie było powodu, żeby kłamać. Rozłożył złotego chłopca na obie łopatki i upuścił mu krwi – proszę, niech Ginny przyjrzy się temu. Zresztą, to i tak była jej wina. Draco rozprostował palce i pomyślał o ich wspólnym szlabanie w schowku na miotły. Wyglądało na to, że przez nią ładował się w tarapaty co kilka dni. Ta myśl spowodowała, że uśmiechnął się szeroko do Pottera, który wydawał się jeszcze bardziej zdumiony i być może trochę wystraszony.
McGonagall w końcu się opanowała. Jej usta znów zacisnęły się w cienką linię i spojrzała na Draco zmrużonymi oczami.
- Jak to się zaczęło? - zapytała.
Draco znów wzruszył ramionami.
- Nie wiem – odpowiedział.
Częściowo to była prawda. Naprawdę nie pamiętał, jak tutaj wbiegł i nie był pewien, w którym momencie zadał cios. Wiedział tylko, że nic – żaden kawał, żadna złośliwa uwaga, żadna ilość wyśmiewania z się z Pottera z Crabbem i Goylem – nie mogło się równać z wzięciem dobrego zamachu na twarz Pottera. I uderzeniem. Och, to było piękne! Piękne. Nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, nawet gdy McGonagall patrzyła prosto na niego.
- Szlaban, panie Malfoy – powiedziała, mniej oschle niż zazwyczaj. - Proszę stawić się w moim gabinecie po kolacji w piątek wieczorem. Panie Potter – skrzydło szpitalne.
- Nie zapomnij przyłożyć lodu – Draco prawie zaśpiewał za Potterem, który szedł niepewnie, wspierając się na dwojgu pochlebcach po obu stronach. Obydwoje obrócili się i posłali w jego kierunku spojrzenie pełne nieskrywanej nienawiści. Draco uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi, i kiedy McGonagall w końcu odwróciła się na pięcie i odeszła, wydał westchnienie pełne zadowolenia.
- O co tu... - zaczął Crabbe, ale zamilkł, gdy Draco spojrzał na niego zimnym wzrokiem.
- A na co to wyglądało? - zapytał cicho, podchodząc bliżej. Był pełen nowej siły. Wyzwolony. Nieskrępowany. Miał ochotę to na kimś wypróbować. - Co się właśnie stało?
- Mmm... przybiegłeś tutaj i przywaliłeś Potterowi? - głos Crabbe'a brzmiał niepewnie. Zerknął na Goyle'a, który potrząsnął lekko głową, jakby chciał powiedzieć, że nie chce być w to zamieszany.
- A po co miałbym to robić? - kontynuował Draco groźnie. - Hmm? - dotknął różdżki, podszedł jeszcze jeden krok tak, żeby byli niewygodnie blisko i czekał.
Twarz Crabbe'a przybrała nieładny odcień zieleni – chociaż tak naprawdę żaden kolor by mu nie pomógł – i odchylił się do tyłu. Nie odważył się odsunąć o krok, z zadowoleniem zauważył Draco. - B-bbo... zasługiwał na to?
Draco pozwolił sobie na uśmiech, koci i szybki.
- Chodźmy na obiad – zakomenderował, odwracając się na pięcie, zadowolony z wyrazu szczerej ulgi na twarzy Crabbe'a. Dosyć tej zabawy na razie. Od tygodni nie był tak głodny. Potter leżał teraz w szpitalnym łóżku z rozwalonym nosem – a jedyną ceną, jaką Draco musiał za to zapłacić był szlaban? Ginny będzie musiała patrzeć na złamany nos i myśleć o nim?
Umierał z głodu.
iblioteka
McGonagall miała sadystyczne zacięcie, którego Draco się u niej nie spodziewał. Szlaban spędzany na pomaganiu w nauce to już wystarczało, ale pomaganie we Wróżbiarstwie trzecioklasistom, którzy wykazali słabe zdolności... Przyjrzał im się. Wszyscy siedzieli przy stole w kącie, gdzie zostali zagnani przez Madam Pince, spoglądając na niego albo odwracając od niego wzrok z przerażeniem wypisanym na twarzach. Dwóch Ślizgonów, trzech Puchonów, jeden Krukon i dwoje Gryfonów. Prawie obnażał zęby na czerwono-złote bachory. Zrobiłby to na pewno, gdyby tylko odważyli się spojrzeć mu śmiało w twarz. Ponieważ jednak się kulili ze strachu, wszystko było w porządku.
- Może powinni... eee... wyjąć pracę domową? – zasugerował Puchon z piątej klasy, który został wyznaczony, żeby odbyć z nim ten szlaban. Draco wiedział dlaczego. Najwidoczniej uważano, że nie można mu powierzyć małych dzieci. W głębi duszy był zachwycony, że nauczyciele uważali go za zagrożenie. Z drugiej strony te mażące się półgłówki przestraszyłyby się własnego cienia, więc nie był to zbyt wielki komplement.
Spojrzał z wściekłością na swojego puchońskiego "partnera", aż ten wyglądający jak ciepłe kluchy chłopak w końcu pojął aluzję i odwrócił się, żeby odrabiać swoją własną pracę domową. Draco może i nie chciał być tutaj, ale nie miał zamiaru dzielić się dowództwem nad grupą. Skierował różdżkę na małą dziewczynkę, która podkradła się do stołu i czaiła się tam bez żadnego powodu.
- Wyjdź – powiedział. Musiał tu zostać dopóki uczniowie nie zrobią ostatniego zadania, niezależnie od tego, jak długo miałoby to potrwać. Nie pozwoli sobie przeszkadzać.
Dziewczynka nie miała swojego mundurowego swetra ani krawatu, więc nie wiedział, z jakiego jest Domu. Zachowywała się, jakby go nie usłyszała. Z niesłychanym zaciekawieniem zaglądała do książki do Wróżbiarstwa Krukonki. Gdy się pochyliła, szata opadła jej do przodu i zobaczył jej godło: Ravenclaw. Oczywiście. Być może była siostrą tej niekompetentnej Krukonki z trzeciej klasy. Nieważne. Draco postanowił ją na razie ignorować.
- Macie przygotować wykres przedstawiający porównanie położeń planet w momencie waszych urodzin i dzisiaj. Sześć cali pergaminu. To jest bardzo proste.
Pamiętał to zadanie. Zajęło mu całe 10 minut. Tylko że zmyślił wszystkie dane, wiedząc, że Trelawney nie jest prawdziwym nauczycielem. Nigdy nie marnował czasu na profesorów, którzy nie wymagali prawdziwego wysiłku. Przewrócił oczami, widząc w jakim skupieniu wyjmowali pergamin z teczek i jak zagryzając wargi zasiedli nad książkami.
- Magda, odsuń się – wyszeptała głupia Krukonka, odpychając małą dziewczynkę.
- Nie mogę popatrzeć?
- Nie.
- Dlaczego?
Draco obszedł stół dookoła i stanął za jej plecami.
- Kazałem ci wyjść – powiedział lodowato.
- Wiem, przepraszam – powiedziała głupia Krukonka, przybierając dostatecznie pokorny wygląd. – Staram się jej wytłumaczyć...
- Wracaj do pracy – warknął Draco, nie mając zamiaru zostać w bibliotece ani sekundy dłużej niż to było potrzebne. Dziewczynka stała przed nim, głucha na jego słowa. Musiała być tak samo durna jak jej siostra, żeby zignorować jego komendę. Być może nie była w Hogwarcie wystarczająco długo, aby zrozumieć kim był, a Draco nie mógł się zdobyć na to, żeby po raz trzeci kazać jej wyjść. To by zrujnowało jego wizerunek. Minął ją, podszedł do końca stołu i prychnął z niesmakiem nad wykresem jednego z Puchonów.
- Mój Boże, czy ty jesteś głupi? To się tak robi – powiedział, wyrywając pióro z ręki chłopca. Chłopiec odchylił się bardzo, bardzo daleko, gdy Draco pochylił się nad jego pergaminem, by szybko i z furią narysować wykres. Skończył, rzucił pióro na stół i przeczesał włosy ręką. – O, tak – powiedział. – Popraw to. – Zrobiłby pracę domową za nich wszystkich, gdyby tylko mógł dzięki temu zakończyć ten koszmarny szlaban.
Zajrzał przez ramię reszcie uczniów, dając wszystkim podobną radę, doszedł do wniosku, że wszyscy są imbecylami i klapnął na wyściełane krzesło kilka metrów od stołu, skrzyżował ramiona na piersi i skrzywił się.
Dokładnie w momencie, gdy się wygodnie rozsiadł, ciemnowłosy chłopiec, jeden z Gryfonów, uniósł rękę. Puchoński korepetytor podszedł do niego. Draco się nie wtrącił. Niech go szlag trafi, jeśli ruszy się z krzesła i da choćby jedną radę któremukolwiek z tych Gryfonów. Niech obleją.
Biblioteczna cisza nie pomagała uspokoić jego myśli. Minęły prawie cztery dni, od kiedy ostatni raz rozmawiali, a ona ciągle na niego nie spojrzała. Złowiła jego spojrzenie przy obiedzie – dwa razy – ale nie spojrzała na niego. Za każdym razem momentalnie odwracała wzrok, na jej policzki wypływał rumieniec. I dalej rozmawiała z Gryfonami z tym swoim uniesionym nie do zniesienia podbródkiem. Jak gdyby uważała się za królową czegoś, co nie mogło być dalsze od prawdy, biorąc pod uwagę jej sytuację. Nie miała żadnego prawa. Żadnego prawa.
Draco osunął się niżej na krześle i posłał pełne złości spojrzenie w kierunku długiego, wygiętego biurka Madam Pince. Przed tym samym biurkiem zderzył się z całej siły z Ginny. Przez sekundę poczuł całe jej ciało. Przewrócił na ziemię. Przeklął siebie za to, że pamiętał to tak dokładnie. A ona teraz nie raczyła na niego spojrzeć, bez wątpienia obraziła się za Pottera. Lamentowała, że jej książę został oszpecony.
Draco uśmiechnął się złośliwie pod nosem. Opuchnięta twarz i podbite oko Pottera w czwartek na Eliksirach - to był dopiero widok. Nawet Pomfrey nie była w stanie doprowadzić go do porządku i Potter musiał cierpieć. Nawet ból, który pojawiał się w dłoni Draco przez dwa dni, za każdym razem, gdy rozprostowywał palce, nie był w stanie przyćmić jego zadowolenia z całego tego zajścia.
- Panie... eee... Malfoy? - powiedziała nieśmiało ta głupia Krukonka, wyrywając Draco z zamyślenia. 'Panie Malfoy'. Zadrżał. Wypowiedziane przez dziecko, zabrzmiało to... dziwnie, jak gdyby ktoś zwracał się do jego ojca.
- Czego? - warknął.
- Mój wykres mówi, że... Mars... znajduje się w ósmym domu. Co to znaczy?
- Sprawdź w indeksie – powiedział protekcjonalnie. - Czy ty niczego nie potrafisz zrobić?
- Potrafię... Już sprawdziłam – odpowiedziała cicho - ale nie mogę twego znaleźć.
Draco westchnął.
- Mars w ósmym domu oznacza – powiedział na tyle głośno, żeby wszyscy go usłyszeli - że o północy wyrośnie ci druga głowa.
Wszyscy uczniowie wydali zduszony krzyk przestrachu. Draco zauważył, że mała dziewczynka, która wcześniej go nie posłuchała, wciąż tam stała. Oczy miała otwarte szeroko ze strachu. Uśmiechnął się do niej szyderczo, odpłacając jej za nadszarpnięcie jego autorytetu.
- Podobnie jak wszystkim nieszczęśnikom, którzy stali obok ciebie, kiedy to przewidziałaś – zakończył z zadowoleniem, widząc, że twarz małej zbladła, a jej usta zaczęły się trząść. Przytrzymała się oparcia krzesła swojej siostry i zaczerpnęła drżącego oddechu.
- O, NIE! - krzyknęła, a dwie łzy popłynęły jej z oczu. - C-co powie moja mama, kiedy przyjadę na święta z drugą głową? - zaszlochała i rzuciła się na stół, chowając głowę w ramionach.
Nie spodziewał się, że zacznie płakać. Ale to nie oznaczało, że miał zamiar skończyć to przedstawienie. Wręcz przeciwnie. Draco wydał poirytowany dźwięk, wstał i podszedł do dobrze znanej półki, gdzie stały wszystkie książki na temat Przeciwzaklęć. Znalazł tytuł, którego szukał – Niechciane członki i co z nimi zrobić - wziął książkę do ręki i zaczął kartkować. - Jestem pewien, że gdzieś tutaj jest Zaklęcie Odcinające – wymamrotał. - Po prostu pozbędziesz się tej głowy.
Dziewczynka pisnęła i uniosła twarz, patrząc na niego z przerażeniem. Łzy płynęły jej po policzkach. Jej siostra poklepywał ją po plecach, bezskutecznie starając się ją uspokoić.
- To będzie bolało! - płakała. - To będzie bolało!
- Oczywiście, że będzie – powiedział Draco, zły jak osa. Zabawa gwałtownie traciła swój powab. Czemuż, och, czemuż jego matka nalegała, żeby poszedł do Hogwartu? Z pewnością żaden pierwszoklasista w Durmstrangu nie byłby tak łatwowierny, ani tak emocjonalny, zwłaszcza w obecności obcych ludzi. To było odrażające.
- Wolałabym nigdy się nie dowiedzieć, ze jestem czarownicą – zaszlochała dziewczynka, odwracając się do swojej siostry i łapiąc ją za szatę. - Nienawidzę Hogwartu! Nienawidzę!
Draco zamarł. Szlamy. Oczywiście, wszystko się zgadzało – prawdopodobnie wszystkie te dzieciaki były Szlamami – z jakiego innego powodu byłyby tak głupie, bezużyteczne, tak opóźnione w najprostszych przedmiotach? Powiódł po nich wzrokiem, potem spojrzał na listę nazwisk, którą dała mu McGonagall. Nie znał żadnego z nich. Nie potrafił zrozumieć, jak mógł tego wcześniej nie zauważyć. Wykrzywił usta w obrzydzeniu, a jego oczy powędrowały od jednego dzieciaka do drugiego. A on im pomagał!
McGonagall zapłaci za to. I to natychmiast.
Draco powie prawdę, na którą zasłużyli – że byli psychicznie i magicznie ubożsi, i że zawsze będą, i że będą mieli szczęście, jeśli uda im się przebrnąć przez trzecią klasę w miejscu, do którego, jak widać, nie należeli. To był jego obowiązek. To był jego przywilej. Nie powinni w ogóle tu siedzieć. Te słowa, i parę innych, były gotowe, żeby się z niego wydostać, tonem, który byłby tak bezlitosny, jaki tylko udałoby mu się osiągnąć. Zaczerpnął tchu.
Przy biurku Madam Pince dostrzegł błysk czerwieni i złota. Słowa zamarły mu na ustach, głowa obróciła się w kierunku koloru...
To nie była Ginny. To nie był nawet nikt z jej rodziny. Jakaś inny rudy uczeń oddawał książkę.
Fałszywy alarm, ale mimo wszystko Draco miał trudności z oddychaniem. Gdyby to powiedział... A Ginny by go usłyszała...
No i co z tego, gdyby go usłyszała? Weasleyowie splamili swoje nazwisko swoim uwielbieniem dla Szlam. Całkowicie odrzucili dumę, dziedzictwo – i nie było powodu, żeby uważać, że Ginny była inna niż jej głupkowaci bracia i żałosny ojciec.
A jednak była. Musiała być inna. Z jakiego powodu czułby się tak... Z jakiego powodu wydawałaby się tak niepodobna do nich? Nie była taka, jak reszta jej rodziny. Nie mogła być. Nie bardziej niż Crabbe i Goyle mogliby być Malfoyami.
To nie powinno mieć znaczenia, gdyby usłyszała, jak pokazuje tym Szlamom należne im miejsce. To nie miało znaczenia.
Odwrócił się z powrotem do stołu pełnego Szlam, ominął wzrokiem poddenerwowanego Puchona z piątej klasy i wypuścił powietrze nosem, żeby wymówić te słowa.
Ale nie mógł wydobyć głosu.
Przywalił Potterowi w twarz – niezrażony pogardą, z jaką z pewnością jego ojciec potraktowałby całe to wulgarne zajście. A Ginny... Ginny Weasley...
Nic z tego nie miało sensu, nie więcej niż on prowadzący korepetycje dla szlamowatych trzecioklasistów. A jednak tak było. A on nie mógł wydobyć z siebie głosu, żeby im powiedzieć czym byli, bo już niczego nie był pewien. Nic nie było tak, jak powinno być.
Po prostu nie mógł zawracać sobie tym głowy. Nie powinien.
Rzucił zimne spojrzenie piątoklasiście.
- Może ty ich oświecisz.
Odwrócił się plecami do całej tej hałastry.
Usiadł z powrotem na swoim krześle, osuwając się tak nisko, że tył głowy spoczął na oparciu krzesła. Skrzyżował ramiona na piersiach, a zmrużone oczy skierował na sufit, mając nadzieję, że mieli przynajmniej tyle rozumu, żeby więcej mu nie przeszkadzać. Niech Puchon się tym zajmie, z pewnością był lepszy w niańczeniu Szlam.
Draco z wściekłością wpatrywał się w belki i rzeźbienia na suficie, i starał się nie myśleć o niczym – i nikim - w ogóle.
Pochodnie zgasły i zapłonęły ponownie, sygnalizując, że uczniowie mieli pół godziny na dokończenie pracy. Draco westchnął, opuścił wzrok i zobaczył, że trzecioklasiści zbierają swojej książki z odpowiednio zgaszonym wyrazem twarzy. Wychodzili gęsiego, Krukonka zaganiała swoją ciągle mażącą się siostrę. Przynajmniej były na tyle przytomne, że się do niego nie odezwały.
- Ale ja n-nie chcę drugiej głowy – powiedział zduszony głos na wysokości jego łokcia.
Draco spojrzał na najmniejszą - i prawdopodobnie najgłupszą – Krukonkę, jaką kiedykolwiek spotkał, nabrał powietrza, żeby powiedzieć coś uszczypliwego.
- To nie ma znaczenia – powiedział zamiast tego z przygnębieniem. - Nie wyrośnie ci głowa. Wróżbiarstwo to głupota - spojrzał na swoje kolana i uświadomił sobie, że to była prawda – Niczego nie można przewidzieć.
Na twarzy pierwszoklasistki odmalowała się ulga.
Puchoński towarzysz Draco zerknął na niego przez chwilę, usta wpół otwarte, jak gdyby miał zamiar zadać pytanie. Draco zmrużył oczy na sekundę. Jeśli ten idiota się odezwie, pożałuje tego.
Chłopak zamknął usta, potrząsnął głową i wyszedł za trzecioklasistami. Świetnie.
Draco uniósł krzesło i bezczelnie uderzył nim o teraz pusty stół, wyzywając Madam Pince hałasem. Powoli zaczynał myśleć o bibliotece jako o odrażającym miejscu. Ale Madam Pince się nie pojawiła. Mimo wszystko siedzenie markotnym w bibliotece bardziej mu się uśmiechało, niż powrót do ślizgońskiego pokoju wspólnego, gdzie będzie musiał wymyślać kłamstwa i wymówki dlaczego był w takim złym humorze.
- Co się stało Draco?
- Ginny Weasley mnie nie lubi.
Wydał dźwięk, który bardziej przypominał kaszlnięcie niż śmiech, na myśl o absurdzie takiej odpowiedzi. Poza tym, może ona go polubi. Niczego nie można przewidzieć. Niczego.
Draco patrzył tępo w stół - nie chcąc przywiązywać się do tej myśli, jednocześnie nie mogąc powstrzymać faktu, że zapuściła w nim korzenie - dopóki Madam Pince ponownie nie zgasiła i zapaliła pochodni, tym razem zostawiając bibliotekę w ciemnościach na trochę dłużej.
Pięć minut do zamknięcia.
Kiedy światła ponownie się zapaliły, Draco usłyszał od strony biurka Madam Pince charakterystyczne dziamgotanie Granger, bez wątpienia w trakcie misji informacyjnej dla Pottera. Przyłożył palce do skroni, wykrzywił się i usłyszał oficjalnie brzmiące uderzenia stempla hogwarckiej biblioteki, przynajmniej dziewięć razy, zanim kroki Granger oddaliły się w kierunku wyjścia – i czy ona ciągle mówiła? Koszmar..
Odpowiedział jej inny głos, cichy i delikatny. To nie był chłopiec. Draco nie mógł sobie uświadomić, kto to mówił.
Odwrócił głowę w kierunku drzwi, kierowany nadzieją, której nie śmiał nazwać, ale zobaczył tylko jak ohydne włosy Granger falują i znikają za drzwiami, które zamknęły się, całkowicie blokując cichy głos.
Ginny. Niekoniecznie. Ale kto inny? A jeśli tam była, czy obserwowała? Ile zobaczyła? Ile... zrozumiała? Oczy Draco utkwione były w drzwiach. Lepiej niech doceni powściągliwość, z jaką potraktował tę małą oszustkę. Co wcale nie oznaczało, że powstrzymywał się z powodu Ginny. Ale mimo wszystko, może...
Madam Pince wyszła zza swojego biurka i podeszła do kącika korepetycji.
- Biblioteka jest zamknięta, panie Malfoy – powiedziała swoim suchym, papierowym głosem. Nie dając mu czasu na przygotowanie się, zgasiła wszystkie świece w tej części biblioteki.
Draco spojrzał na nią ze złością w półmroku, ale ona już poszła dalej. Zgarnął swoje książki i wymknął się z biblioteki na korytarz, gdzie przed chwilą było słychać ten cichy głos. Wytężył wzrok w poszukiwaniu kogoś, kto mógł być już teraz daleko, ale i tak można go było rozróżnić z daleka.
Ale korytarz był pusty.
Powóz
Nazywanie Hogsmeade 'malowniczym' było chybionym pomysłem, pomyślał Draco z rozdrażnieniem. Kiedyś wyprawy do Hogsmeade były czymś, na co niecierpliwie się czekało. Nieskażona, czarodziejska wioska, gdzie mógł się rozerwać bez nauczycieli i rodziców pilnujących każdego jego kroku. Sklepy też były niezłe.
Ale nie dzisiaj. Dziś stał w podcieniach u drzwi „Trzech Mioteł”, chowając się przed śniegiem z deszczem, i stwierdził, że wioska nie jest niczym więcej, jak tylko prowincjonalnym bałaganem. Błoto i roztopiony śnieg płynęły strumieniami po bruku, ochlapując fronty sklepów i mocząc brzegi jego szaty i płaszcza.
Draco syknął, starając się uchronić szaty. Założył najlepsze, jak zawsze, kiedy nie był na lekcjach, a tu, proszę bardzo, tydzień do świąt, a większość uczniów ciągle biegała w zwykłych. Wyglądało na to, że nie zwracali na to uwagi. Z drugiej strony, zbyt wielu z nich nie zostało nauczonych odpowiedniej troski o wygląd zewnętrzny. Nie zostali nauczeni, że o takich rzeczach trzeba zawsze pamiętać. Nie byli Malfoyami. Biegali jak wariaci, cała ta banda, nawet starsi uczniowie, jak gdyby ciągle byli dziećmi, którym wybacza się ubłocone kolana i płaszcze. Wyobraził sobie, co jego matka miałaby do powiedzenia na ten temat. Miałaby całkowitą rację.
Draco utknął tutaj, a jego irytacja rosła z każdą sekundą. Nie mógł odwiedzić sklepów bez wychodzenia na tę ulewę i bezpowrotnego zniszczenia swoich szat, nie wspominając już o włosach i butach. Nie pozwoli pogodzie zrobić z siebie widowiska. Ani nie wróci do „Trzech Mioteł”, gdzie Ginny siedziała swobodnie z przyjaciółmi przy stoliku, bezwstydnie rzucając promienne spojrzenia w kierunku stolika Pottera, gdy wydawało jej się, że nikt nie patrzy.
Jednakże jej spojrzenie zabłądziło w jego kierunku. Raz. Jej wzrok zatrzymał się na nim, gdy odwróciła się do baru, by zawołać tych swoich nieszczęsnych, zdublowanych krewnych. Draco znowu zaczął się zastanawiać, czy wczoraj była w bibliotece. Jej spojrzenie było wyjątkowo łagodne i nie odwróciła hardo głowy. Z drugiej strony trwało to zbyt krótko, żeby tak naprawdę móc ocenić. Draco nie miał zamiaru siedzieć tam po tym wszystkim z Pansy i wpatrywać się w tył tej głowy. Powiedział Pansy, że było mu gorąco – co po trzech grzanych piwach było prawdą – i kazał jej tam zostać, gdy sam wyszedł odetchnąć.
Nie przypuszczał, że będzie tak obrzydliwie mokro. Włosy mu klapnęły, czuł to. Powietrze była wystarczająco wilgotne, nie musiał wcale wychodzić na tę pluchę. Jeśli nauczyciele zmuszą ich do powrotu na piechotę w tę pogodę, pomyślał Draco nadąsany, to jeszcze przed obiadem wyśle list, a oni zostaną żywcem obdarci ze skóry przed śniadaniem. Zaczął układać w myślach zdania, żeby poprawić sobie humor, gdy minuty mijały powoli. Weekendy w Hogsmeade z pewnością straciły na uroku.
W oddali zadudniły koła. Draco spojrzał w kierunku dźwięku. Poprzez zasłonę marznącego deszczu dostrzegł zarysy bezkonnych powozów nadjeżdżających by zabrać ich z powrotem do szkoły. Świetnie. W samą porę. Spojrzał za siebie, przez zaparowane okna „Trzech Mioteł”, i zobaczył uczniów tłoczących się, żeby zapłacić i wziąć płaszcze.
Nie miał ochoty zostać stratowanym przez nich. Nie czekając, aż Crabbe i Goyle go znajdą, Draco uniósł kaptur i wyskoczył na ulicę, w kierunku pierwszego powozu. Padało teraz więcej deszczu niż śniegu, który przemoczył mu kompletnie szaty i płaszcz, zanim dobiegł do drzwi powozu. Otworzył je z rozmachem i wskoczył do środka, mokry i wściekły. Woda z włosów skapywała mu do oczu i ust. Prawie zawarczał i spróbował odgarnąć włosy na miejsce. Znowu opadły. Miał włosy po matce, jasne i delikatne. Dawno temu uprzedzała go, że będzie musiał się starać, żeby utrzymać je w należytym porządku. To były rzeczy, o jakie martwiła się jego matka. Draco nienawidził momentów, gdy sam musiał się o to troszczyć, ale mimo wszystko musiał. W końcu dbałość o takie szczegóły była tym, co odróżniało Malfoyów od rozczochranych Potterów tego świata. To i rozum.
- Ruszaj – rozkazał powozowi, waląc w ławkę obitą niebieskim pluszem i wbijając mocno łokieć w oparcie. – Jazda!
Nie ruszyłby, wiedział. Nigdy nie wyruszały z tylko jednym uczniem. Próbował za każdym razem, myśląc, jak by to było zabawnie zostawić Crabbe'a i Goyle'a na środku ulicy. Jednak teraz zasady naprawdę musiały się zmienić. Wszystko, czego teraz potrzebował to gorący prysznic i ogromny zwój pergaminu, żeby na niego przelać swoje pretensje.
Właśnie miał zamiar otworzyć drzwi i zawołać pierwszego Ślizgona, którego zobaczy, gdy przeciwległe drzwi otworzyły się i oszczędziło mu to kłopotu. Obrócił się, żeby sprawdzić kogo przyjdzie mu ścierpieć, mając nadzieję, że będzie to Blaise.
Zdębiał.
- Co... O! – Ginny zachłysnęła się na jego widok.
Na jej widok znieruchomiał. Dyszała z wysiłku, do połowy w powozie, wyraźnie skonsternowana. Miała wypieki na policzkach, usta mokre i otwarte, lśniącą skórę, mokre włosy zwisały jej dookoła twarzy w ciemnych, nasiąkniętych pasmach, przywierając do policzków, szyi i ramion. Draco nawet nie starał się nie gapić. Była... Była...
Była już prawie poza powozem, wycofując się powoli. Draco poczuł uderzenie gniewu i strachu, a potem kolejne – tym razem o wiele silniejsze, które zagłuszyło dwa poprzednie. Powóz szarpnął i ruszył, rzucając Ginny w jego stronę. Draco wstrzymał oddech oczekując zderzenia, ale Ginny krzyknęła i podparła się szybciej niż to wydawało się możliwe, praktycznie rzucając się na przeciwległą ławkę. Przysunęła się do drzwi i złapała za klamkę obiema rękami.
Za późno. Powóz toczył się z pełna prędkością, nie pozwalając jej uciec.
- Nie możesz wysiąść – powiedział Draco, starając się, żeby to zabrzmiało tak złośliwie i groźnie, jak to tylko możliwe. Zamiast tego, jego głos załamał się zabawnie i zabrzmiało to bardzo niepewnie. Niech szlag trafi te trzęsące się powozy!
Ginny milczała. Podciągnęła kolana pod brodę i wyjrzała przez okno, najwyraźniej gotowa go ignorować.
Nie. Nie, nie mogła. Nie w tej ograniczonej przestrzeni – nie mogła udawać głuchej i ślepej – nie kiedy ich oddechy osadzały się parą na tych samych szybach. Nie pozwoliłby na to. Rzuciłby czymś, gdyby musiał. Jej palce, mokre, białe i piegowate, zaciskały się na jej szacie, przyciskając nogi do ciała. Ciągle ciężko oddychała i Draco uzmysłowił sobie, że on też. Musiał coś powiedzieć. Ona musiała coś powiedzieć.
- Dlaczego go uderzyłeś?
Słowa zostały wypowiedziane tak cicho, że Draco ledwo je złowił. Oczy mu się zwęziły. Ginny uparcie wpatrywała się w okno, chociaż teraz nie można było w nim zobaczyć nic oprócz pary. I chciała wiedzieć dlaczego przyłożył Potterowi. Potrząsnął głową. Czy ona była tak nierozgarnięta? Równie dobrze ktoś mógłby zapytać dlaczego skrzaty domowe wykonywały rozkazy. To nie wymagało wyjaśnień. Musiał przywalić Potterowi, bo nienawidził Pottera - był pewien, że przynajmniej to wiedziała.
- To znaczy, wiem... Wiem, że go nienawidzisz - wzdrygnęła się na własne słowa. Draco utkwił w niej spojrzenie. Czy ona słyszała, co przed chwilą pomyślał? - Ale dlaczego... - Ginny zbladła i nie chciała na niego spojrzeć.
Nagle Draco wiedział, że to pytanie nie miało nic wspólnego z Potterem. Niezupełnie. Wbił palce w nieprzyjemnie mokre pokrycie ławki, czując się jakby powóz trząsł wystarczająco mocno, żeby wyrzucić go z siedzenia, a jednocześnie przerwać mu tok myślenia. To było jak cichy chaos, a on nie wiedział, jak się opanować. Odezwał się, zanim zdał sobie sprawę, że to zrobił.
- Nie mogę dać ci odpowiedzi - powiedział z zawziętością. - Nie znam odpowiedzi. Nie wiem, czemu zwróciłem na ciebie uwagę...
Zatrzymała oddech.
- ...nie wiem, czemu nie potrafiłem przestać o tym myśleć, nie wiem, czemu to ma takie znaczenie. Po prostu tak jest.
Draco zamilkł. Czuł każdy cal mokrego, przylegającego do skóry ubrania, ale równie dobrze mógłby być nagi. Może dostałby gorączki. Grypa. Coś, co by go rozłożyło, odseparowało na kilka miesięcy - cokolwiek, żeby tylko powstrzymać to. Ale i tak nie miało to już znaczenia. Niczego nie można było cofnąć.
Gorzej, bo nawet nie chciał.
Może już był chory?
Odwróciła głowę i utkwiła w nim swoje brązowe oczy. Co takiego malowało się na jej twarzy... Czy to była... nieśmiałość? Draco poczuł, jak coś ściska go w piersi. Ginny otworzyła usta, jak gdyby miała zamiar coś powiedzieć. ale nie padło żadne słowo, najwidoczniej nie potrafiła odpowiedzieć. Może i lepiej. Może nie chciał wiedzieć, co ona sobie myślała. Pewnie porównywała go z Potterem. To po to otworzyła usta. Zawsze, zawsze Potter.
Draco spróbował roześmiać się ze złością.
- Jeśli przyszłaś tu gadać o Potterze - powiedział ochryple - to wolałbym, żebyś poszła z tym gdzie indziej. Nie chcę o nim rozmawiać. Mam go dosyć.
Wolałbym porozmawiać o tobie.
To ostatnie wypowiedział tylko oczami, ale tak jasno, jak tylko potrafił, z rozmysłem mierząc ją wzrokiem, a potem wracając spojrzeniem do jej twarzy.
Niech to przełknie!
Ginny drgnęła jak oparzona i odwróciła głowę, zanim zdołał spojrzeć jej w oczy. Ale nie mogła ukryć koloru swojej twarzy - nie tutaj! Nie z tak bliska. Może i myślała o Potterze, ale to on sprawił, że się zarumieniła. Przyprawiło go to o dreszcze.
Mówiła coś tak cicho, że musiał się pochylić, żeby ją usłyszeć.
- To było... odważne - ledwo wyszeptała - z twojej strony, że powiedziałeś coś takiego.
Odważne. Draco wyprostował się, oburzony i dotknięty do żywego. Odważne? Wypuścił powietrze przez nos.
- Odważne? - warknął, sycąc słowa takim jadem, na jaki tylko potrafił się zdobyć, a możliwości miał wielkie, gdy chodziło o Gryfonów. Wszyscy jednakowi. Jedna cecha charakteru rządziła nimi i ich niszczyła - jedna wymyślona cecha. Nie byli odważni, byli głupi ponad wszelkie wyobrażenie. - Jasne, tylko odwaga. No cóż, bardzo mi przykro, że nie mogę być cholernym Gryfonem - wyrzucił z siebie. Wcale nie było mu przykro. - Z pewnością nie ma we mnie nic innego, co mogłoby budzić zainteresowanie.
- Chcesz być Gryfonem? - głos Ginny był pełen zdumienia. Odwróciła się do niego, puściła nogi, które opadły na podłogę. Wpatrywała się w niego.
- Nie - odpowiedział szybko i stanowczo, zanim jakieś głupie pomysły nie przyszły jej do głowy. - Chcę być tym, czym jestem.
Jego głos zabrzmiał dziwnie, ale powiedział prawdę. Kochał to, czym był. Pracował nad tym, aby znajdowało to odbicie w nim całym. Był czymś więcej niż Gryfon. Więcej niż Ślizgon. Więcej nawet niż Malfoy - był tysiącem różnych rzeczy, których Ginny nie mogła zrozumieć. Więc czemu pochylała się ku niemu z nieskrywanym zainteresowaniem? Myślała, że będą mogli o tym porozmawiać?
- Czym jesteś? - zapytała. Pytanie zostało zadane w taki sposób, jakby już prawie znała odpowiedź. Prawie.
Draco zacisnął zęby.
- Nie twój interes.
- Jeszcze dwie sekundy temu to był mój interes!
- Już nie jest.
Szybko przesunął się do swojego okna i próbował odwrócić się od niej, ale Ginny przesiadła się naprzeciwko niego. Jej oczy bezlitośnie studiowały jego twarz.
- Wiesz, że masz rację... - zaczęła.
Ale Draco nie miał zamiaru słuchać tego, co miała do powiedzenia. Tego już było za dużo, to przekraczało wszelkie granice. Przed chwilą usłyszała, jak mówił... i widziała go w takim stanie... Koniec. Jego zażenowanie sięgnęło zenitu. Draco chciał tylko jednego - wydostać się stąd, zakończyć to, poczuć, że powóz się zatrzymuje, tak żeby mógł wyskoczyć i uciec. Jak do tego doszło? Jak?
- Jest w tobie coś interesującego...
Powóz wpadł w dziurę, rzucając ich obydwoje o ścianę, gdzie zderzyli się głowami i jednocześnie jęknęli. Mimo tego Draco dostrzegł z rosnącą paniką, że Ginny była niezrażona. Znowu otworzyła usta, pewnie po to, żeby mu powiedzieć, co naprawdę o nim myślała, odpłacić mu za jego "odważne" przyznanie się jakimiś swoimi prawdami.
Nie.
- Naprawdę chcesz rozmawiać o mnie? - przerwał ostro, zanim udało jej się kompletnie go zniszczyć. - Dlaczego nie porozmawiamy o tobie?
Słowa były szorstkie, niemiłe, po to, żeby się zamknęła. Oparł się wygodnie i zauważył z zadowoleniem, że twarz jej spochmurniała. Odsunęła się na drugi koniec swojej ławki, uniosła kolana i objęła je rękoma, ukrywając w nich połowę twarzy. Świetnie. Będzie siedziała cicho.
- Dobrze - powiedziała. Oparła brodę na kolanie i utkwiła wzrok w ścianie.
Draco zamrugał. Przez jedną pełna zdziwienia sekundę było słychać tylko dudnienie deszczu o dach powozu. Mówiła serio? Naprawdę chciała porozmawiać o sobie? Wydłubywała nitki ze swojego postrzępionego rękawa, jej mokre włosy zwisały dookoła jej kolan i ramion. Zerknęła na niego, niepewna. Zachęcała go, żeby o nią zapytał.
Nie miał pojęcia, co powiedzieć.
Co chciał o niej wiedzieć - tak naprawdę? Zastanowił się i skrzywił. I tak wiedział za dużo. Była Weasleyówną zakochaną w Mugolach, Gryfonką i oddaną służką Pottera. Była impertynencka, zarozumiała i nie miała najmniejszego szacunku dla różnic w klasach i pozycjach społecznych. Była towarzysko nieodpowiednia i uboga do granic możliwości. Nie miała nic. Była niczym. Była...
Trzęsącym się kłębkiem. Jej usta przybrały niebieski odcień. Jej płaszcz był pewnie kompletnie bezużyteczny. Draco miał niedorzeczną ochotę coś jej dać. Cokolwiek.
Niebieskie usta poruszyły się.
- Co chcesz wiedzieć? - wymamrotała. Być może była przemarznięta, ale jej oczy lśniły, lustrując jego twarz, jego czoło - na co ona patrzyła? Nie znajdzie tutaj żadnej paskudnej blizny...
Draco przypomniał sobie, że nie zrobił nic ze swoimi włosami. Pewnie wyglądały tak samo źle jak jej. Praktycznie właziły mu do oczu. Zakłopotany i bezradny bez lustra, starał się je trochę uporządkować. Zaklęcie Suszące – oto czego potrzebował, ale Ginny obserwowała go z niesłabnącym zainteresowaniem. Nie mógł się zdobyć na suszenie włosów w jej obecności. Żałował, że nie mógł jakoś odwrócić jej uwagi – zapytać o coś, cokolwiek.
- Zdrobnieniem jakiego imienia jest 'Ginny'? – zapytał, przeczesując włosy po raz ostatni i w końcu odgarniając je z czoła. Skrzyżował ręce na piersi i odwrócił wzrok.
- Virginia (1)– odpowiedziała po chwili.
Draco wrócił do niej wzrokiem. Nikt nigdy nie zdrabniał jego imienia, nawet jego matka.
- Dlaczego nie używasz pełnego imienia? – zapytał, naprawdę zainteresowany.
Obdarzyła go dziwnym, ostrożnym spojrzeniem, jak gdyby musiała podjąć decyzję. Wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.
- Muszę do niego dorosnąć – odpowiedziała.
Draco odprężył się. To miało sens. 'Ginny' było imieniem dobrym dla uczennicy. Składało się z piegów, warkoczy i spadania ze schodów, podczas gdy 'Virginia' miało swoją wagę. Pasowało do dostojnej kobiety.
- Obydwa do ciebie pasują – powiedział wymijająco. Chwilę później uświadomił sobie, że naprawdę tak myślał i znowu odwrócił wzrok, czując, jak robi mu się gorąco.
To było kompletnie niezrozumiałe. Właśnie udało im się zamienić kilka słów bez nienawiści. Rozmawiali. Nieznane mu uczucie. Usiłował sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz z kimś rozmawiał i nie potrafił. Oczywiście, był Blaise, ale w głównie przerzucali się okrągłymi zdaniami, starając się udowodnić swoją inteligencję. Z pewnością nie zadawali sobie nawzajem pytań. Nie byli tacy głupi.
Z powrotem zerknął na Ginny, która uśmiechała się nieznacznie z oczami utkwionymi w swoich kolanach, mnąc w rękach szatę. Z jego powodu? Poczuł ciepło w żołądku. Starał się wymyślić coś jeszcze, co sprawiłoby, że chciałaby mu odpowiedzieć. To było bardzo trudne. Wszystko, co przychodziło mu do głowy było głupie, chociaż z drugiej strony pytanie o jej imię też nie było błyskotliwe, a okazało się całkiem trafione...
Powóz zatrzymał się z szarpnięciem. Ginny potarła szybę rantem dłoni, odsłaniając podtopiony trawnik szkolny i Draco powstrzymał westchnięcie, niepewny, czy to był żal czy ulga.
To już koniec.
Na zewnątrz słychać było trzaskanie drzwiami, odgłos kroków na podmokłej trawie, śmiech uczniów, narzekania i bieg na złamanie karku, żeby tylko schronić się przed tą paskudną pogodą. Draco siedział nieruchomo i czekał.
Po chwili zdał sobie sprawę, że czekał, aż ktoś otworzy mu drzwi. Crabbe i Goyle zawsze tak robili. Zerknął na Ginny. Jeśli chodziło o niego i Weasleya nie było wątpliwości kto komu powinien otworzyć drzwi. No, ale mimo wszystko ona była dziewczyną i obowiązywały pewne zasady. Spojrzał na klamkę i z powrotem na nią, zastanawiając się, jak postąpić. Ginny chyba zorientowała się w jego rozterkach, bo podążyła za jego wzrokiem, zachichotała i położyła ręce na kolanach. Kiedy on ciągle się nie ruszał, tylko uniosła brodę.
Gówniara.
Draco zdecydował, że otworzy drzwi i sam wyjdzie. W ten sposób nie będzie to wyglądało na żaden gest w jej kierunku. Nacisnął klamkę i popchnął drzwi.
Jak gdyby się z nim ścigała, Ginny rzuciła się do wyjścia w tej samej chwili, zmuszając Draco do zamknięcia drzwi, żeby nikt ich nie zobaczył. Czy ona oszalała? Mrużąc oczy, rzucił jej znaczące spojrzenie. Może i nie mieli zamiaru jechać razem, ale gdyby ktoś ich zobaczył, jak razem wysiadają...
Otworzyła szeroko oczy i cofnęła się natychmiast, z niepokojem wypisanym na twarzy. Najwyraźniej dostrzegła jego racje.
Był tylko jeden sposób: będą musieli wysiąść pojedynczo i w dużym odstępie czasu. Najważniejsze, żeby nikt ich nie zobaczył.
Draco uniósł brew. Ginny wzruszyła ramionami, a potem skinęła głową.
Bez dalszych wyjaśnień otworzył drzwi, wciskając się w ławkę, robiąc jej miejsce, a jednocześnie trzymając się z daleka, tak żeby nikt go nie zauważył.
Jakby to zaplanowali wcześniej. Ginny nie czekając w ciągu sekundy była przy drzwiach. Wysiadając, rzuciła mu przez ramię nieodgadnione spojrzenie. W momencie, gdy znalazła się na zewnątrz, woda lunęła na nią z całą siłą, przemaczając ją do suchej nitki. Zmrużyła oczy przed deszczem i zatrzasnęła drzwi.
Zniknęła.
Draco siedział słuchając, jak deszcz wali w dach powozu. Zimny, gwałtowny, doskonały dźwięk. Chciał poczuć go na sobie i do diabła z jego szatami! Nie potrafiłby wyjaśnić, dlaczego było to takie ważne. Poczekał do momentu, aż był pewien, że nikt nie połączy wyjścia Ginny z jego, otworzył z rozmachem drzwi i wysiadł z powozu nie zadając sobie trudu naciągnięcia kaptura.
Na trawniku nie było już uczniów, jego powóz był ostatni. Potoczył się po błocie, zostawiając go samego z niepogodą. Deszcz chłostał go, niszcząc mu szaty i fryzurę. Rujnując buty. Siekąc boleśnie skórę. Marzły mu ręce i nogi.
Jest w tobie coś interesującego...
Draco Malfoy odrzucił głowę do tyłu i stał kompletnie nieruchomo, aż przemókł do suchej nitki.
Tej nocy spał jak zabity.
(1) W czasie, kiedy to opowiadanie było pisane nie było jeszcze wiadomo, jak brzmi pełne imię Ginny. Dzisiaj wiemy, że jest to Ginevra.
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO 2008 ROKU!
Sowiarnia
Nie powie 'tak'. Nie powie 'tak'.
- Więc... jeśli byś chciała... – Creevey przestąpił z nogi na nogę i włożył ręce do kieszeni. Był czerwieńszy od Wyjca. Spojrzał na Draco ponad ramieniem Ginny i szybko odwrócił wzrok, ogromnie zażenowany.
Draco stał nieporuszenie, nawet nie mrugnął. Jeśli ten nędzny entuzjasta Pottera chciał stać tutaj w tej wiatrem podszytej wieży, wśród gubiących pióra ptaków i zaprosić ją jak jąkający się prostak, to zrobi to przed publicznością. Zrobi to przestraszony.
A ona nie powie 'tak'.
Draco przyszedł do sowiarni z krótką listą rzeczy, które chciał dostać na święta, a które przypomniały mu się w ostatniej chwili, jednak ten obrzydliwy obrazek sprawił, że zamarł w drzwiach, mnąc w ręku pergamin. A ona wiedziała, że Draco tu był. Stała bokiem, gdy wszedł, ale zarumieniła się i odwróciła do niego plecami. Tak, żeby nie mógł obserwować jej twarzy. Żeby nie mógł wwiercić w nią oczu tak, żeby była zbyt zdenerwowana na odpowiedź. Podszedł bliżej, robiąc krok na tyle głośno, żeby mogła go usłyszeć. Jego nagrodą było jej gwałtowne zaczerpnięcie oddechu.
Ten kretyn znowu się jąkał, jego oczy zatrzymywały się na wszystkim, oprócz twarzy Ginny. Wyglądał na przerażonego.
- To znaczy... Czy chciałabyś... Czy chciałabyś pójść na bal? Ze mną?
Ten mały kretyn praktycznie piszczał. Nie mogła na coś takiego odpowiedzieć twierdząco. Po prostu nie mogła.
Oczy Draco drążyły dziury w tyle jej głowy, rozkazując jej z całą mocą, żeby odmówiła.
- Z przyjemnością, Colin. Dziękuję.
Creevey odetchnął z ulgą, wyraźnie za bardzo uradowany, żeby martwić się tym, że niedługo zostanie zniszczony. I to brutalnie. Draco huczało w głowie, żołądek mu się przewracał, a jego świąteczna lista została zredukowana w jego pięści do spoconej miazgi. Z przyjemnością? Z Creevey'em? Nie mógł powstrzymać złośliwego parsknięcia. Ginny znowu drgnęła. Bardzo dobrze. Była kłamczuchą. Creevey był prawdopodobnie zbyt ciemny, żeby się zorientować, że był tylko drugim sortem, ale Draco wiedział, czego ona chciała. Tylko Pottera. A jeśli nie Pottera.… to...
Draco oparł się kolejnej myśli, ale wiedział, że to prawda. Wiedział i to go dobijało. Miał silne przeczucie, że – gdyby to było możliwe – mogłaby pójść z nim.
Mogłaby. Z jakiego innego powodu spędziłaby podwieczorek zerkając na niego i uciekając wzrokiem, robiąc wrażenie rozdartej i zakłopotanej, jednak najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać? Złowił każde z tych spojrzeń, bo przyszpilił ją wzrokiem, nie spuszczając z niej oczu przez cały czas. Ryzykował, bo Pansy pytała co pięć sekund, co się z nim działo, ale warto było, żeby zobaczyć, jak spojrzenie Ginny wracało do niego uparcie, jeszcze raz... i jeszcze... i niechętnie, niepohamowanie jeszcze raz...
Mogłaby powiedzieć 'tak'. Była nim zainteresowana. Sama tak wczoraj powiedziała. A z drugiej strony ona była jedyną rzeczą, o której myślał. Całe szczęście, że nie mieli lekcji przez następny tydzień. Po tym, co się stało wczoraj, ledwo mógł zagrać w Eksplodującego Durnia, nie wysadzając się przy okazji. Eliksiry byłyby niemożliwe. Ona była niemożliwa.
Niemożliwym było zaproszenie jej.
Wobec tego nie powinna iść wcale.
Draco czekał, ledwo powstrzymując się od zamienienia Creevey'a w garstkę popiołów, aż Ginny obróci się i spojrzy mu w twarz.
- Coś chcesz wysłać? – mówił właśnie Creevey. – Zrobię to za ciebie.
- Nie trzeba – odpowiedziała uprzejmie Ginny. Jak ona mogła go znieść? – I tak chciałam zobaczyć, jak miewa się Errol.
- A, dobra – Creevey był znowu czerwony. Czy ona naprawdę miała zamiar pozwolić temu nieudacznikowi towarzyszyć sobie na balu? Stać koło niej? Dotykać jej? – Zobaczymy się później?
Ginny skinęła głową.
- Dobrze.
To brzmiało tak naturalnie. Nawet radośnie.
Creevey zbierał się do wyjścia, ale się zatrzymał. Rzucił podejrzliwe spojrzenie Draco, a potem znów spojrzał na Ginny, prostując się, jak gdyby miał zamiar zostać i ją bronić.
Draco uśmiechnął się z wyższością. Jakby w ogóle mógł! Draco dotknął różdżki i wyobraził sobie, jak Creevey wyglądałby z wężem owiniętym ściśle dookoła swojej mizernej szyi.
Ginny potrząsnęła głową
- Wszystko w porządku – wyszeptała. – Idź, naprawdę. Zobaczymy się na kolacji.
Creevey niechętnie, ale posłuchał. Przeszedł sztywno obok Draco, mierząc go nieufnym spojrzeniem dopóki nie wyszedł z sowiarni. W końcu odgłos jego kroków ucichł na dole schodów. Draco wydawało się, że minął wiek, zanim Ginny w końcu spojrzała przez ramię.
Zmarszczyła brwi, gdy ich spojrzenia się spotkały, a jej oczy były znacznie ciemniejsze niż zazwyczaj. Ciemniejsze i zaniepokojone.
Czuła się winna.
Nawet poprzez to miażdżące, mordercze uczucie w żołądku, Draco poczuł mignięcie satysfakcji. Powinna się czuć winna. Powinna się czuć okropnie.
- Wysyłasz... kartki? – odezwała się cicho. Z wahaniem. Odwróciła się odrobinę do niego. W długiej ciszy, która potem nastąpiła, słychać było tylko szelest piór i pohukiwanie sów.
Draco ledwie na nią spojrzał.
- Ja mam chyba ze sto – przetasowała stos kopert, które trzymała w ręku, bez wątpienia zaadresowane do pomiotu Weasley'ów na całym świecie, i zaczęła nerwowo uderzać nimi o przód swojego wydzierganego w domu swetra.
Draco dalej na nią patrzył, nie ukrywając niczego.
Jej oczy były niespokojne, gdy przeszukiwała jego twarz. W jej wyrazie twarzy dominowała teraz walka, ale Draco nie potrafił stwierdzić, co to było. Wiedział tylko, że powinna żałować. Powinna cierpieć za to, że śmiała przyjąć zaproszenie od kogoś o tyle mniej wartego, niż ten, którego mogłaby mieć.
Nawet jeśli nigdy, przenigdy nie mogła go mieć.
Draco zawrócił na pięcie, zostawiając ją tam. Nie mógł na nią patrzeć. Nie będzie siedział z nią w sowiarni. Nie miał pojęcia, co by jej zrobił, gdyby miał spędzić z nią choćby sekundę dłużej. Nienawidził jej za to. Chciał krzyczeć na nią, zranić ją, przycisnąć ją do czegoś. Sprawić, żeby poczuła to, co on. Ale Ginny była daleka od tego. Pójdzie na bal z tym chuchrem Creevey'em, żeby napatrzeć się na Pottera w wyjściowych szatach. Będzie miała swoje wesołe święta i nie będzie miała nad nim litości.
A on pójdzie z Pansy.
Draco skupił się na rzeczywistości, idąc po niezliczonych schodach i korytarzach Hogwartu. Ta śmieszna obsesja musi się skończyć. Draco musi z tym skończyć. Ginny była poza wszelką dyskusją. Pozwolił swojej wyobraźni wybiec za daleko. Pansy była jedyną opcją, zawsze była. Nie przyjęła jeszcze żadnego zaproszenia, mając nadzieję, że on ją zaprosi i zanosiło się na to, że dostanie to, czego tak strasznie chciała. Pansy nigdy by nie zrobiła niczego wbrew jego woli, a jej pojawienie się u jego boku nie wzbudziłoby oburzenia ze strony jego Domu lub rodziny. Pansy będzie jego partnerką. Pansy, która miała zadarty nos, której uśmiech w najlepszym wypadku był niemądry i której najbardziej wartościową cechą było to, że go wielbiła. Do niczego innego się nie nadawała.
Chociaż nie. Nadawała się. Draco przypomniał sobie mowę, jaką jego ojciec wygłosił latem. Jak ważne było w jakim towarzystwie będzie widziany w tym roku - w tym roku bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - ponieważ wszystko się teraz zmieniało. Wszystko zmieniło się w czerwcu i teraz bardziej niż kiedykolwiek będzie musiał podtrzymywać swoją pozycję, tak jak robił to jego ojciec w swoich własnych kontaktach. Zawsze były jakieś wymagania, jeśli chodzi o to, jak się człowiek prezentował innym, ale teraz miało to jeszcze większe znaczenie – a Pansy spełniała każde kryterium. Pojawiłaby się u jego boku spowita w najlepsze szaty, zimną władzę i nienaganną, ślizgońską prezencję – tak, potrafiła to. Widział ją na przyjęciach. Wiedziała, jak się zaprezentować. Od pierwszej klasy pięknie odgrywała rolę dla jego rodziców, a to było niemałe zadanie. Wyglądali imponująco razem, Draco zdawał sobie z tego sprawę. Mogli być w Hogwarcie tym, czym jego rodzice byli w towarzystwie: powodowaliby pełną respektu, niewygodną ciszę samym swoim pojawieniem się. Nie miało żadnego znaczenia, że jej czar osobisty był niczym w porównaniu do jej obycia towarzyskiego. Jedno było w końcu o wiele ważniejsze od drugiego.
Które?
Draco okiełznał swój umysł w jednej chwili. To, co widzieli inni, upomniał siebie. Liczyły się pozory. To to opłacało się w końcowym rozrachunku. Pozory tworzyły i niszczyły, omamiały i zastraszały. To właśnie dzięki starannie zachowywanym pozorom ludzie słabi byli wciągani i manipulowani. Można było zyskać władzę zachowując pozory. Niczego nie można było zyskać siedząc w mokrych powozach z dziewczynkami o głębokich oczach i jaskrawych włosach, dziewczynkami, które się nie bały i uważały, że było w nim coś interesującego. Nic, oprócz zimnych potów, płonących policzków, napięcia, które nie chciało zelżeć...
Nie. Nie.
Zejście do zimnych podziemi Slytherinu nie uspokoiło go, a widok oświetlonej ogniem twarzy Pansy napełnił odrazą. Ale trzeba było to zrobić. Draco od razu podszedł do jej fotela, górując nad nią. Opadła na oparcie, spoglądając na niego do góry z jego własnego cienia, wyglądając na przestraszoną, pełną uwielbienia, bezmózgą, wypraną, o bezbarwnych włosach...
- Chodź ze mną na bal.
To nie było pytanie. To nie było romantyczne, ani pochlebiające.
Pansy zajaśniała.
- Och, tak, oczywiście! – odpowiedziała natychmiast. Jej oczy powędrowały do jej przyjaciółki, której posłała pełen wyższości uśmieszek. Niewątpliwie wygrała zakład.
Draco uświadomił sobie, że pokój wspólny był pełen po brzegi i że większość osób obserwowała tę rozmowę, niektórzy z nieskrywaną odrazą. Nie za bardzo go to obeszło. Bardzo dobrze, że widzieli, jak traktował ją w ten sposób. Powinni wiedzieć, że nikomu nie oferował ani grama ciepła z żadnego powodu. Powinni się bać stanąć po niewłaściwej stronie, jeżeli bycie po właściwej wyglądało w ten sposób.
- Żadnego różu – powiedział zimno, przypominając sobie zeszłoroczny falbaniasty horror.
- W takim razie co… - zaniepokoiła się Pansy.
- Czerń – warknął Draco. - Albo srebro.
Opadł na fotel naprzeciwko ognia, jak najdalej od niej i zapatrzył się w płomienie.
Nie minęła chwila, a Pansy zerwała się i powędrowała do sypialni dziewcząt, ze stadem szepczących koleżanek w odwodzie. Draco wiedział, że zamówienie na nowe szaty zostanie wysłane za dziesięć minut. Dobrze. Świetnie. O to chodziło.
Blaise dosiadł się do niego.
- Czarujący, jak zwykle – wyszeptał, śmiejąc się cicho.
Spojrzenie, jakim go obdarzył Draco, starło uśmiech z jego twarzy. Rzadko się zdarzało, że Draco wykorzystywał swoją pozycję w stosunkach między nimi, ale najwidoczniej Blaise potrzebował przypomnienia. Był tylko jeden Malfoy tutaj i nie pozwoli robić z siebie pośmiewiska. Blaise wyglądał na obrażonego i zirytowanego, ale nie odważył się dalej komentować. Draco odwrócił się z powrotem do ognia.
Obserwował ogień. Wpatrywał się w jego serce, szkarłatne fale koloru, które pokrywały smugami drewno, starając się nie myśleć o tym, jak otaczające je, pomarańczowe płomienie przywodziły inne rzeczy na myśl. Nie. Ogień parzył. Nikt nie sięga po ogień, nie ważne jak urzekający. Ale patrzył.
Draco siedział w milczeniu do późnej nocy, wpatrując się w płonący ogień.
Ogród różany
Lustra, pomyślał Draco, były najwspanialszymi ze sprzętów.
Wyglądał idealnie. Jego matka z pewnością znała się na ubraniach. Ciężki, matowy aksamit zdobił go, spływając od białego gardła do samej podłogi, pięknie podkreślony srebrem. Nie tą odpustową podróbką, którą można było znaleźć w większości błyszczących tkanin, ale prawdziwym srebrem. Postarzanym. Nienagannie wplecionym w kołnierz, brzeg i drapowane rękawy szaty, przy każdym ruchu odbijającym dokładnie tyle światła, ile potrzeba. Uniósł rękę do włosów, patrząc, jak odbicie mankietu zamieniło kolor jego oczu z szarego na srebrny. Draco uśmiechnął się do siebie.
Lustra były przewspaniałe.
- Rusz się w końcu.
Blaise'a zaznaczył tonem głosu, że żartował, ale już od pięciu minut starał się zobaczyć swoje pełne odbicie w lustrze. Niezbyt dobrze ukrywał swoje podniecenie. Jego dziewczyna była niewątpliwie atrakcyjna, ale to nie oznaczało, że miał się zachowywać, jakby to miał być ich pierwszy taniec.
Draco zignorował go i wtarł kolejną kroplę Fenomenalnej Fryzury Flicketa we włosy. Będzie wyglądał nieskazitelnie. Miał nadzieję, że Pansy wkładała tyle samo wysiłku w swój wygląd.
- Daj spokój – Blaise posłał mu przebiegły uśmiech. – Zwlekasz niepotrzebnie.
To była prawda, ale Draco przyglądał się swojemu odbiciu jeszcze przez dłuższą chwilę, napawając się świadomością, że wyglądał nienagannie. Nikt nie potrafił docenić tego faktu bardziej, niż on sam. Nawet Pansy. Nie zostali nauczeni.
Zostawił lustro Blaise'owi, wytarł dłonie o ręcznik i obejrzał paznokcie. Nieskazitelne. Nie pozostawało nic innego, jak tylko wyjść i olśnić szkołę. Ale najpierw – sylwetka. Draco wyprostował się i rozluźnił ramiona. Wejścia go ekscytowały. Może Potter wygrywał we wszystkim innym, ale nikt, nikt nie robił równie efektownego wejścia jak Malfoy.
Przywołał na twarz powściągliwy uśmiech, z szafki nocnej wziął wiązankę srebrzystobiałych śniedków i zrobił pierwsze – prawdopodobnie ważniejsze – z dwóch wejść, jakie ten wieczór miał mu zapewnić.
Pokój wspólny nie zamilkł, gdy Draco wszedł – ludzie byli zbyt podekscytowani na to – ale rozmowy przycichły znacząco i większość głów obróciła się w jego kierunku. Zatrzymał się na chwilę i wzrokiem omiótł pokój. W niektórych twarzach widać było podziw, w innych – zazdrość. Draco wolał zazdrość.
Tylko jedna twarz wyrażała inne uczucie. Uczucie, którego Draco wolałby nie widzieć. Ale wiedział, że Pansy będzie się odpowiednio zachowywać. Była w tym dobra.
Wstała z fotela przy kominku, wyprostowała się i posłała mu opanowany, olśniewający uśmiech. Po pierwsze, nie podbiegła do niego, tylko czekała przy swoim krześle. Położyła lekko rękę na oparciu, żeby pokazać wszystkim szczupłe ramię i błyszczący nadgarstek. Jej szaty były uszyte z pięknej, satynowej czerni. Draco uważał, że można by było obejść się bez tej falbany na dole, ale nie była tandetna. Srebro na jej szacie było tak samo szczere, jak na jego. Nic sztucznego ani taniego – oprócz jej oczu.
Podszedł do niej, świadomy tego, że pół pokoju krytycznie przyglądało się jego ruchom. Nie pozwolił sobie na niezdarność, jak większość młodych ludzi. Jego matka zmuszała go, by ćwiczył na wypadek takich okazji, za co był teraz wdzięczny. Zręcznymi i precyzyjnymi palcami przypiął kotylion do śliskiego ramiączka sukni Pansy, dotykając tyle skóry, ile musiał, czując jednocześnie satysfakcję i odrazę, kiedy na jej szyi pojawiła się gęsia skórka.
Może Ginny też będzie miała dzisiaj odsłonięte ramiona. A może jej szata wcale nie będzie miała ramiączek.
Draco zawahał się, ale tylko na chwilę. Prawie udało mu się wybić ją sobie z głowy, aż do teraz. Nie pozwoli jej tego zrujnować. To nie było miejsce na myśli o niej, w tym pokoju, z tymi ludźmi, kiedy jego palce znajdowały się na skórze Pansy, pod ramiączkiem jej sukni. Nie istniała. Nie istniała.
Zabrał ręce, jak mógł najszybciej, spojrzał jej w oczy i uniósł brew. Pansy rozejrzała się, wyraźnie napawając się widownią i spojrzała z powrotem na niego z kocim, zaborczym uśmiechem. Bez słowa wyciągnął do niej rękę, którą Pansy zaakceptowała. Razem wyszli dostojnie z pokoju.
Jeden punkt zaliczony.
Draco prowadził ją w kierunku Wielkiej Sali z bijącym sercem. Wszystko poszło nadspodziewanie dobrze. Lepiej niż w zeszłym roku. W zeszłym roku był róż i Draco nie był w stanie całkowicie ukryć swojego niezadowolenia, co spowodowało, że Pansy zrobiła się drażliwa. W tym roku wszystko poszło gładko i prawie bez emocji, tak jak ćwiczył. Tak jak go uczono. Chciało mu się śmiać. Kilka takich przedstawień i ludzie naprawdę zaczną okazywać szacunek. I strach. To było takie proste! Jego ojciec miał rację w każdym calu.
Słychać było muzykę, nikłe dźwięki spływały echem po kręconych schodach.
- Te szaty są fantastyczne.
Głos Pansy był pełen prawdziwego uznania i Draco zaszczycił ją skinięciem głowy. Nie chciał z nią rozmawiać. Nie było nic do powiedzenia. Niestety, w myślach słyszał głos swojej matki, łajającej go za okropne maniery. Zacisnął zęby.
- Tak jak i twoje.
Proszę bardzo. Wystarczy. Pansy zajaśniała jak lampki na choince. Z pewnością już nic nie będzie musiał robić. Pozwolił jej się wyprzedzić na ostatnim schodku i szedł za nią trzymając rękę na dolnej części jej pleców, na wypadek gdyby trzeba było nią pokierować. Ale ona była w swoim żywiole. Szła pewnie w kierunku źródła muzyki i zatrzymała się w odpowiedniej odległości od sznura jaskrawo ubranych uczniów, którzy u drzwi Wielkiej Sali czekali na możliwość wejścia.
Drzwi były otwarte i pary wchodziły po jednej. Ponad ich głowami Draco udało się dostrzec ciemne wnętrze, kompletnie różne od zeszłorocznego. Oszałamiająca uczta czekała na stołach, bajkowe światełka krążyły dookoła, a gałązki ostrokrzewu pokrywały ściany. Wyglądało to naprawdę pięknie.
Ludzie już im się przyglądali. Draco uśmiechnął się odrobinę i nie powstrzymał Pansy, gdy trochę się do niego przysunęła. Była doskonałym dodatkiem.
- O, Boże! – wyszeptała. – Spójrz na tę paskudę.
Draco nie był pewien, czy mówiła o Weasley'u czy o Granger, czy może o prowincjonalnych szatach, które mieli na sobie, czy może o wszystkim na raz. Nieważne, co miała na myśli i tak miała rację. Obydwoje właśnie się pojawili i wydawali się zagubieni bez Pottera trzymającego się między nimi. Weasley wydawał się bardziej bez pojęcia, niż Draco go podejrzewał. Stał metr od swojej przypuszczalnej partnerki i wydawało się, że nie potrafi na nią spojrzeć. Jeśli chodzi o Granger, to wyglądała jak znerwicowany borsuk, zagryzając wargi i wykręcając dłonie. Chociaż Draco musiał przyznać, że wyglądała na mniej zwariowaną, kiedy jej głowa nie przypominała splątanych zarośli.
- Musiała wydać majątek na Ulizannę – wyszeptała Pansy, śmiejąc się cicho. Byli już prawie w Sali. Draco usiłował obrócić Pansy, ale ona ciągle była zajęta wyśmiewaniem. – Co za widok, naprawdę! I, o, Boże, spójrz na to drugie.
Draco spojrzał. Wydawało mu się, że muzyka przycichła na chwilę, a kolorowe światła zamazały się.
Stała na schodach, zaraz za swoim bratem, z ręką na ramieniu Creevey'a, śmiejąc się radośnie.
Miała na sobie coś zielonego. Coś jasnozielonego i prostego.
Nigdy nie widział jej z włosami upiętymi do góry.
- Po co oni sobie w ogóle zawracają głowę – wyszeptała Pansy pogardliwie. Zachichotała i wsunęła mu rękę pod ramię. – Gdybym miała takie szaty, schowałabym się.
Draco wyprostował ramię i strzepnął jej rękę. Wkroczył do Wielkiej Sali bez niej.
Wejście było kompletnie zepsute, ale to nie miało większego znaczenia. Wszyscy już i tak jedli, rozmawiali i nikt nie zwracał uwagi na drzwi. Nic nie stracił, tylko tyle, że teraz Pansy będzie się dąsać.
Jak było do przewidzenia, natychmiast go dogoniła, rozglądając się gorączkowo.
- Co ty wyprawiasz? – syknęła, niewątpliwie przerażona, że jej przyjaciółki mogły to widzieć. No cóż. Draco obejrzał się i stwierdził, że jej szaty były tak naprawdę śmieszne – za dorosłe dla niej. To nie ona je nosiła – one nosiły ją. Przegrywała w rywalizacji ze swoim własnym ubraniem.
A tuż nad jej ramieniem coś jasnozielonego łapało światło.
Draco natychmiast spojrzał z powrotem przed siebie. Bardzo chciał się obrócić, spojrzeć, wpatrywać się, ale nie chciał jej widzieć. To było za trudne. Tylko jedząc posiłki tyłem do stołu Gryfonów udało mu się uciec od jej spojrzenia i obecności przez pięć ostatnich dni. Lepiej unikać pokusy, teraz to wiedział. Przez pięć dni czuł się prawie normalnie. Trzymał się Ślizgonów, planował nowe sposoby uśmiercenia Pottera i napisał długi list do swojej matki, opisując szczegółowo, gdzie chciałby pojechać na wakacje. Unikał listów od swojego ojca, w których ten domagał się wyjaśnienia, dlaczego Draco brał udział w bójce na pięści i z tego powodu kartka świąteczna nosiła tylko podpis jego matki – ale to był najgorszy moment w ciągu tych pięciu dni. Uczył się Eliksirów, grał w gry w pokoju wspólnym i z radością powitał stado sów, bo tyle trzeba było, żeby przynieść wszystkie jego prezenty. Wygrał z Goylem w eksplodującego durnia, udało mu się przypalić grzywkę Crabbe'owi i pomógł Blaise'owi namówić jakiegoś pół-krwi drugorocznego, żeby włożył buta do ognia, podczas gdy jego noga ciągle była w środku. To był prawie normalny tydzień.
Gdyby tylko udało mu się dzisiaj nie patrzeć na nią, był pewien, że udało by mu się pokonać swoją słabość.
W tym celu zmusił się, żeby znowu ująć ramię Pansy i poprowadził ją do jej miejsca przy ślizgońskim stole. Od razu humor jej się poprawił. Usiadła na swoim miejscu z niezwykle zarozumiałą miną.
Jedzenie było dobre. Nawet znakomite. Draco niewiele jadł i jeszcze mniej rozmawiał z Pansy, ale ona potrafiła prowadzić rozmowę bez jego pomocy. Wiele par oczu omiatało ich z obawą albo zazdrością. Wszystko było jak należy.
Dopóki nie zagrała muzyka. Wyglądało na to, że zamierzali zacząć od wolnego. Draco zdusił jęk, ale nie mógł nie zauważyć rosnącej ekscytacji Pansy. Oparła się o niego i spojrzała na niego swoimi pełnymi podniecenia oczami. Ignorował ją i rozmawiał z Blaisem, dopóki w myślach jego matka nie wydała kategorycznego rozkazu.
Wstał i zaoferował Pansy ramię.
Taniec nie był taki zły. Nie był też trudny. Draco został nauczony wszelkich odmian kotylionów i kontredansów, i nie wymagało to od niego wielkiego skupienia. Poprowadził Pansy na środek parkietu i ujął ją prawą ręką w pasie tak, żeby móc ją odepchnąć. Od razu spróbowała się do niego przysunąć, ale lekki nacisk kciuka przytrzymał ją na odległość. Jej ręka spoczywała bezwładnie w jego. Był pewien, że uważała, że to eleganckie. Pewnie myślała, że ma ten uroczy lekki dotyk, o którym nauczyciele tyle przynudzali, a tak naprawdę była jak zwłoki. Opanowując chęć obudzenia jej jednym, bolesnym uściskiem, Draco zaczął ją prowadzić w tańcu.
Drażniło go, że przez następnych kilka minut, i to bez żadnego wysiłku czy talentu z jej strony, Pansy będzie robiła wrażenie dobrej tancerki. Drażniło go, że jej to zapewniał. Niech nie oczekuje niczego więcej. Powoli obracał się razem z nią, z oczami utkwionymi ponad jej ramieniem, tak żeby nie musiał widzieć jej gorliwego spojrzenia. W pewnym momencie znalazł się na wprost gryfońskiego stołu.
Serce mu załomotało. Nie był przygotowany... Starał się spojrzeć w innym kierunku...
Za późno. Jego oczy momentalnie powędrowały do rozbłysku rudości, tuż obok ponurej czerni. Draco ścisnął Pansy w pasie tak mocno, że ta zaprotestowała głośno.
Oni do siebie pasowali, do jasnej cholery.
Ginny nie tańczyła ze swoim partnerem, podobnie jak Potter ze swoją. Creevey kończył obiad za nimi, a Cho Chang nie było nigdzie widać – pewnie wystawiła Pottera. Jednak nawet ta wielce wesoła myśl nie mogła odwrócić jego uwagi od skupiska jasnej i ciemnej zieleni na skraju parkietu.
Ginny oparła się o skraj gryfońskiego stołu, zakryła usta ręką i chichotała jak szalona, chowając twarz w ramieniu Pottera – a od kiedy on jej na to pozwalał? Czy on śmiał się razem z nią z jakiegoś wspólnego żartu? Tak. Draco podążył za ich wzrokiem do rogu parkietu. Śmiali się z Granger i Weasleya, którzy tańczyli, jakby obydwoje byli kulawi i w dodatku bali się, że się od siebie czymś pozarażają, gdyby się dotknęli.
Oczy Draco wróciły z powrotem do miejsca, gdzie Ginny stała z Potterem i pomyślał, że za chwilę zwymiotuje. Potter poprawił okulary i szturchnął ją łokciem, powodując, że znowu dostała ataku śmiechu, a sam wyszczerzył zęby. Śmiali się – razem. Ich ramiona dotykały się. Potter zasłonił usta ręką i pochylił się do niej, żeby wyszeptać jej coś do ucha. Ginny zamknęła oczy na ułamek sekundy i splotła ręce przed sobą, po czym wybuchnęła śmiechem tak głośnym, że Draco usłyszał jej głos poprzez muzykę.
Z trudem oderwał wzrok. Wnętrzności mu się skręcały. Ścisnął rękę Pansy tak mocno, że po raz pierwszy to ona usiłowała się od niego odsunąć. Obrócił się, pociągając ją ze sobą, dopóki nie stanął przodem do przeciwległej ściany.
Potter – dotykający jej. Rozśmieszający ją. Ginny w zieleni. A Potter pewnie nawet nie musiał jej o to prosić. Po prostu tak zrobiła.
Draco trzymał Pansy w miejscu bezlitosnymi rękoma i walczył z odrażającą prawdą. Nie minęło mu. Nawet nie zaczęło mu mijać. Teraz było jeszcze gorzej niż przedtem, a jej w końcu udało się zwrócić na siebie uwagę Pottera, tak jak zawsze chciała.
Taniec się skończył i Draco porzucił Pansy na rzecz wazy z ponczem, mając nadzieję, że został porządnie wzmocniony. Nie był, ale ku jego uldze Pansy postanowiła zemścić się na nim za jego grubiaństwo ignorując go. Miał nadzieję, że nigdy nie zorientuje się, jaki prezent mu zrobiła. Miał nadzieję, że będzie go ignorować całą noc.
Następna wolna piosenka nadeszła zbyt szybko.
Tak jak i Pansy. Stanęła tuż poza jego zasięgiem, chichocząc z jedną ze swoich koleżanek. Dawała mu do zrozumienia, że nie obchodziło ją, co zrobi, a koleżankom – że nic się nie stało. Draco stłumił pełne poirytowania mruknięcie. Mogła sobie tam stać i udawać, co jej się żywnie podobało, a on i tak już z nią więcej nie zatańczy. Żałował, że nie mógł wyjść. Po prostu wyjść i nie musieć spędzać tutaj następnych dwóch godzin w tej żałosnej, cichej walce, zakazując sobie patrzenia na Ginny.
Problemem było to, że ciężko było jej nie zauważyć. W którąkolwiek stronę się nie obrócił, tam były te włosy, te powiewające kawałki rękawów. Wydawało się, że jest wszędzie – przy stole, na parkiecie, przy wazie z ponczem, wybiegała przez frontowe drzwi i znów wracała, tym razem z Granger, podnosząc ręce, żeby poprawić włosy i śmiejąc się, kiedy nie chciały zostać na swoim miejscu.
Była na niego odporna.
Ale nie wróciła już do Pottera. Potter siedział teraz na końcu gryfońskiego stołu, naprzeciwko Cho Chang, która, niestety, jednak go nie wystawiła. Ale również nie odzywała się do niego zbyt często, i Draco zanotował z okrutną przyjemnością, że Potter wyglądał na wymizerowanego i pokonanego.
Ta piosenka była dobra, mimo że była wolna. Zanim zdołał się powstrzymać, wyobraził sobie, że zabiera Ginny na środek parkietu i prowadzi ją w rytm muzyki. Prawdopodobnie nigdy w życiu nie była właściwie prowadzona w tańcu i to nie miało się zmienić, zauważył Draco z grymasem – Creevey właśnie podał Ginny rękę. Zaciągnął ją na parkiet i niezdarnie usiłował prowadzić. To była parodia. Nie do zniesienia. Z jakiegoś powodu Ginny wydawało się to nie przeszkadzać. Uśmiechała się, oczy jej błyszczały. Prawdopodobnie ciągle pod wrażeniem pogawędki z Potterem.
Patrzyła na Draco.
Zabrało mu sporo czasu, zanim sobie to uświadomił. Początkowo myślał, że to światła go oszukują. Całą noc wydawało się, że nawet go nie zauważyła. Że była odporna na jego spojrzenia. Teraz jednak przyglądała mu się, spoglądając ponad ramieniem Creevey'a z takim samym nieodgadnionym wyrazem twarzy, jak w zeszłym tygodniu, kiedy zostawiła go w powozie.
Nagle zrobiło mu się gorąco i zimno jednocześnie.
Dlaczego?
Poprawiła rękę na ramieniu Creeveya, ale jej wzrok się nie zachwiał. Czy ona starała się coś mu powiedzieć? A może myślała, że jej nie widział?
Czy ona naprawdę odważyła się patrzeć na niego w ten sposób, kiedy tańczyła z kimś innym?
Draco bezceremonialnie złapał Pansy i nieomal zaciągnął ją na środek parkietu. Zaczęła protestować, ale wziął ją w ramiona i przyciągnął do siebie, naprawdę blisko, żeby tylko usunąć jej głowę z pola widzenia, tak żeby mógł wpatrywać się w Ginny.
Jeśli to była jakaś gra, to dwoje mogło w nią zagrać. Jeśli to był rywalizacja, to on wygra. Pansy wymruczała coś uszczęśliwiona i położyła głowę na jego ramieniu.
Ginny nie przysunęła się bliżej do Creeveya. Jej oczy zachmurzyły się i omiotły Pansy, potem wróciły do Draco. Wydawała się zmieszana, może trochę urażona. Odwróciła głowę od nich obojga. Draco obrócił się za plecami Creeveya i znowu wszedł w jej pole widzenia. Nie wypuści jej tak łatwo. Nie teraz, kiedy to ona zaczęła.
Powoli znowu podniosła na niego wzrok.
Przykuty do niej, tak właśnie się czuł. Nie odwracał wzroku i ona też nie, chociaż jej oczy były pełne wątpliwości i posępne. Gdy tak wirowali dookoła siebie, Draco wydawało się, że tańczą nie dotykając się, trzymając swoich partnerów, zaangażowani w to milczące wyzwanie. Czy on kiedykolwiek patrzył na kogoś tak długo? Wzrok mu się zamglił i zamrugał, żeby odzyskać ostrość widzenia. Gdy kończyli drugą rundę dookoła sali, Ginny coraz bardziej traciła pewność siebie. Starała się odwrócić wzrok, ale Draco ustawił się za ramieniem jej partnera, gdzie nie mogła go nie widzieć. Nie pozwoli jej tak łatwo się wymigać. Chciała bawić się w przebierańców z Creevey'em, chichotać z Potterem i nie zwracać na niego uwagi przez cały wieczór – a potem patrzeć na niego, jakby jej zależało? Chciała się zabawić jego kosztem? Świetnie.
Ale zapłaci za to.
Muzyka urwała się. Zabrzmiały oklaski, a oczy Ginny w jednej chwili opuściły jego. Odsunęła się od Creevey'a, wachlując się nerwowo. Draco patrzył, jak poruszają się jej usta, ale nie słyszał, co mówiła. Wyciągnęła przed siebie rękę dłonią do przodu, jakby mówiła, że nie potrzebuje pomocy, a potem odwróciła się i zaczęła przemykać pomiędzy tańczącymi parami i grupkami ludzi, dopóki prawie nie zniknęła wśród pnączy. Prawie. Draco obserwował, jak jej głowa zakreślała gwałtowny wzór w tłumie uczniów, gdy Ginny podążała w kierunku ogrodu różanego. Nie oglądając się wybiegła na zewnątrz.
- Muszę iść zaczerpnąć świeżego powietrza – usłyszał siebie Draco, odpychając Pansy. Zapomniał, że tu była.
- Och – westchnęła sugestywnie. – Na zewnątrz? Idę z tobą.
- Nie, ty nie potrzebujesz – przepchnął się obok niej. – Idź usiąść.
Nie mógł sobie pozwolić na zwłokę. Podążył za Ginny jej sposobem, klucząc w gęstym tłumie uczniów i mając nadzieję, że wszyscy, którzy go znają, stracą trop. Nie mógł zostać złapany. Nie mógł zostać zauważony.
Nie mógł się powstrzymać.
Ogród różany cz. 2
Owiało go zimne powietrze rosarium, przynosząc ulgę jego rozpalonej skórze. Zwariował, był tego pewien. Gdyby ktokolwiek go zauważył... Gdyby ktokolwiek się dowiedział... Ale był zbyt blisko, żeby teraz zawrócić. Otaczały go wysokie żywopłoty, kwitnące niepojęcie wielkimi, pachnącymi kwiatami. Zanurkował w różany labirynt i podążył pierwszą wijącą się ścieżką, którą zobaczył.
Stała w najdalszym kącie ogrodu, plecami do niego, z dłonią przyciśniętą do czoła. Druga ręka zwisała bezwładnie u jej boku.
Czy to... przez niego? Draco wstrzymał oddech.
- Nie mogę – wyszeptała do siebie. – Nie mogę.
- A to czemu?
Ginny podskoczyła. Draco też. Nie zamierzał się odezwać. Nie odwróciła się, tylko przysunęła bliżej do krzewów otaczających ogród, jakby chciała się w nich zanurzyć.
- Proszę, odejdź – wyszeptała. – Proszę.
Draco nawet się nie śniło, żeby odejść, chociaż wiedział, że nie mógł tutaj zostać. Nie mógł tutaj zostać. Wcale nie poszedł za tą nic nie wartą... za tą głupią dziewczyną do rosarium, w samym środku bożonarodzeniowego balu, gdy dookoła było pełno ludzi. Spędził pięć dni starając się wybić sobie z głowy tę deprawację i prawie mu się udało. Prawie się tego pozbył. Jakim prawem przyszła na bal wyglądając na starszą, z upiętymi włosami, z odsłoniętą szyją, mając na sobie to jasnozielone coś ze źle dobraną szarfą i marszczonym dekoltem, które w jakiś sposób wyglądało wdzięcznie na niej?
Nie odwróciła się.
Draco postanowił, że nie odejdzie. Nie, dopóki ona nie poczuje tego samego bólu, co on. Przenikliwego, niepokojącego i nie w porządku pod każdym względem. Ona też powinna tego doświadczyć.
Po cichu podszedł do niej i stanął za jej plecami, wystarczająco blisko, żeby poczuła jego oddech na szyi. Gdyby pochylił głowę, mógłby oprzeć policzek o jej włosy. Oczywiście, nie zrobiłby takiej głupoty. Ale mógłby. Pomiędzy nimi była tylko odrobina przestrzeni, która wydawała się pulsować, ledwo ich oddzielając. Zapłaci za to. Za to, co się z nim działo. Kosmyk delikatnych włosów zwinął jej się na karku i Draco przelotnie zastanowił się, co by zrobiła, gdyby powiódł po nim palcem.
Nie mógł jej dotknąć.
Nie dotknie jej.
Nagły odgłos kroków na żwirze w oddali sprawił, że obydwoje zaczerpnęli gwałtownie powietrza. Ginny odwróciła się w końcu, a Draco obejrzał się i zobaczył sylwetki jakiejś pary idącej w kierunku tego ukrytego zakątka ogrodu. Nie czekał, aż podejdą bliżej. Nie było wiadomo, kto to był. Nie można było uciec, nie będąc widzianym. Nie można było zrobić nic innego.
Razem dali nurka w krzaki.
Kolce. Nie było ich dużo, ale podrapały mu ręce i twarz, i złapały za szaty. Draco duzo by dał, zeby wiedzieć, który z nauczycieli był tak zboczony, żeby pomyśleć o kolcach na krzaku zaczarowanych róż, skoro wszyscy dobrze wiedzieli, że starsi uczniowie włazili w krzaki i...
Czuł oddech Ginny na swoim policzku. Była tuż obok. Utknęła tutaj przyciśnięta do niego. Czuł jej łokcie, kolana... cały jej przód. Wstrząsnął nim dreszcz, pozbawiając oddechu. Tak... Nie w porządku...
- To nie w porządku – wyszeptała, zaplatając ręce na piersi i odchylając się od niego. Nie miała się gdzie odsunąć. Oddychała tak ciężko, że czuł, jak jej ręce poruszają się wraz z jej oddechem. Była jak uwięzione zwierzę. Nie patrzyła na niego, ale nawet w ciemności było widać, że na policzki wystąpił jej kolor. – To nie w porządku.
- A to czemu?
- Dobrze wiesz.
Draco wiedział, jeśli chodziło o niego. Nie było w porządku być widzianym w towarzystwie takiej osoby jak ona, w takiej sytuacji jak ta. Nie dla jego Domu i nie dla jego pozycji. Ale ona sprawiała wrażenie zmartwionej swoim położeniem, a to po prostu nie miało żadnego sensu.
- A co tobie to przeszkadza? – odpowiedział arogancko. Chciał odrzucić wyniośle głowę, ale włosy zaczepiły mu się o coś ostrego. Targały nim irytacja i wątpliwości. Miała szczęście, że mogła być tak blisko niego, że zwrócił na nią uwagę. Powinna być wdzięczna, że w ogóle ją zauważył. A tu proszę, robiła wszystko, co mogła, żeby go nie dotykać, właśnie znowu uderzyła go kolanami, bezskutecznie próbując się odwrócić. Najwyraźniej był dla niej odpychający.
Chciał wiedzieć dlaczego.
Spojrzała na niego w końcu oczami pełnymi złości.
- Co mi to przeszkadza? – warknęła. – Jakby to był jakiś przywilej, stać w krzakach z tobą.
- A co w tym takiego okropnego? – odburknął Draco oburzony.
Ginny prychnęła z niedowierzaniem.
- Żartujesz? – wyszeptała, a jej oddech dotknął jego twarzy. Draco starał się nie zwracać na to uwagi, ale stali tak blisko siebie, że każde jej słowo uderzało go delikatnie w brodę. Miał ochotę ją złapać. – Ty... ty... nienawidzisz moich przyjaciół! Mojej rodziny!
- A ty wprost kochasz moją, nieprawdaż? – zadrwił, przysuwając się w bliżej w, jak miał nadzieję, groźny sposób, powodując, że ich krzak zaszeleścił.
- Ciii! – syknęła Ginny z oczami jak spodki. – Ktoś usłyszy!
- Ach, rozumiem – powiedział, podnosząc głos. – Ty możesz krzyczeć, kiedy ci się żywnie podoba, ale jak ja...
- Ciii! – była przerażona. – Proszę!
Ale on jeszcze nie skończył. Nie będzie go uciszać! Pomimo tego, że bardzo się bał przyłapania, nie mógł sobie odmówić przyjemności podenerwowania jej. Torturowania jej. Odpłaci jej za cały ten niefortunny wieczór, za cały niefortunny semestr.
- Udało ci się trochę zabawić z Creevey'em czy też może nie nadawał się...
- Przestań – teraz błagała, zerkając w kierunku ścieżki, chociaż nie mogła jej zobaczyć. – Siedź cicho!
- Nie przerywaj mi – warknął. – Nie jestem jednym z twoich małych, głupich...
- Proszę, Draco, ciii...
Draco spojrzał na nią groźnie. Powinna się zamknąć.
- Od kiedy to jesteśmy po imieniu, Ginny? Cóż, och, cóż pomyślałby o tym Potter? Zauważyłem, że raczył się dzisiaj do ciebie odezwać. Jestem pewien, że jesteś nieźle...
- Proszę!
- Nie chcesz o nim rozmawiać? – roześmiał jej się w twarz i dał jeszcze jeden krok do przodu, wpychając ją głębiej pomiędzy kolczaste gałęzie. – Chyba nie spodobałoby mu się to, co teraz robię.
Popchnął ją jeszcze raz. Rozpierało go niepokojące podniecenie.
- Ała -skrzywiła się z bólu.
- Wstrząsające, naprawdę...
- Zamknij się, zamknij się – zajęczała i chciała przepchnąć się koło niego. Oparła ręce na jego piersi, żeby go odsunąć.
Draco powoli nabrał powietrza. Dotykała go. Naparł na nią, nie mając zamiaru ustąpić jej z drogi.
- Rusz się – powiedziała z desperacją, naciskając mocniej. – I zamknij tę głupią gębę, idioto, bo nas znajdą...
Jej obelgi przebiły się przez gęstą mgłę w umyśle Draco. Szczęka mu opadła i patrzył na nią z niedowierzaniem. Zamknąć swoją – głupią – tak przed chwilą powiedziała...
- Jak śmiesz! – zaczął, ale nie pozwoliła mu mówić.
- ĆŚŚŚŚ! – przywaliła mu łokciem.
Draco w duchu zawarczał na nią, gdy tak zmagała się z nim w ciemności. O, tak, będzie cicho. Będzie bardzo cicho. I ona też. Zapłaci. Udusi się. Tylko jedna rzecz mogła równocześnie uciszyć ją i zaspokoić każde gniewne, pulsujące pragnienie w jego umyśle i ciele.
Złapał ją w pasie obydwiema rękami.
Ginny wydała przenikliwy, pełen obawy dźwięk i zastygła w jego uścisku z rękoma na płask na przedzie jego szaty. Uniosła głowę, spoglądając na niego oczami pełnymi przerażenia i oczekiwania – i czegoś jeszcze. Draco nie wiedział, co to było. Jej pierś podnosiła się i opadała z każdym nierównym oddechem. Nie mógł oderwać oczu od jej rozchylonych ust. Zamknie usta – o, tak.
Na jej.
Draco przechylił głowę, a Ginny nie zaprotestowała Nie zamierzała się wyrwać? Czy ona... chciała? Patrzył ze zdumieniem, jak jej przerażone oczy zamykają się. Jej dłonie zwarły się na jego szatach, potem znowu otworzyły, jej oddech dotknął jego ust. Coś palącego i słodkiego przepłynęło przez Draco. Należała do niego, należała do niego...
TRZASK.
Różany krzak dookoła nich eksplodował i razem z nim świat Draco. Prawie nie czuł bolesnych ukłuć iskier i kolców, o wiele gorszy był powiew świeżego powietrza i zbyt dużo światła, i nie, nie, nie został znaleziony, nie został przyłapany, nie w ten sposób – o, nie, nie, nie, nie, nie, nie...
Profesor Snape stał o krok od nich, z ręką trzymającą różdżkę zawieszoną bez ruchu przed sobą. Draco zaczerpnął drżącego oddechu.
Profesor Snape, który kontrolował jego oceny z Eliksirów.
Który był opiekunem jego Domu.
Który był w ciągłym kontakcie z jego ojcem.
Draco nie mógł oddychać. Zostanie gorzej niż ukarany. Zostanie zabity. Rozszarpany. Unicestwiony. Przyszedł do siebie na tyle, żeby gwałtownie cofnąć ręce, które spoczywały na Ginny, ale nie mógł zrobić nic więcej. To był koniec wszystkiego. Ginny wydała cichy jęk czystego przerażenia, poza tym wydawała się niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, tak jak on.
- No, proszę.
Słowa Snape'a cięły jak ostrze, mimo że zostały wypowiedziane szeptem. Powoli opuścił różdżkę, ale nie ruszył się z miejsca, ciągle blokując im drogę ucieczki.
Co widział? Wystarczająco dużo? Nie było sposobu, żeby się dowiedzieć. Może... może wyglądało to, jakby groził Ginny. Może Snape nie miał pojęcia, co o mały włos się nie wydarzyło. W końcu Draco był Ślizgonem, to by do niego pasowało: złapać jakąś małą Gryfonkę i ukarać ją bez powodu. Ukarać poprzez trzymanie jej w pasie i zbliżenie swoich ust do jej.
Ale może Snape nie widział tego w ten sposób. Może nie wiedział. Draco uczepił się tej zbawczej myśli z całą nadzieją, jaką posiadał, starając się zapanować nad swoimi drżącymi dłońmi.
Ginny też się trzęsła.
Ale również rozpościerała przed sobą ręce w czymś, co wyglądało jak prośba i otwierała usta... Z pewnością nie będzie się starała wytłumaczyć? A może chciała przerzucić winę? Draco wtrąciłby się, gdyby tylko mógł wydobyć z siebie głos, ale było za późno, ona już mówiła...
- Panie prof...
- Cisza.
Snape utkwił swoje bezwzględne, czarne oczy w jej bladej twarzy przez długą, koszmarną chwilę. Draco przyglądał mu się, starając się zgadnąć, co będzie za moment, ale twarz Snape'a była z kamienia. Beznamiętna. Ginny trzymała się obiema rękami za żołądek, ale się nie poruszyła. Słychać było jej urywany oddech.
- Dziesięć punktów – wyszeptał Snape po chwili, która wydawała się wiecznością – od Gryffindoru.
Zrobił pół kroku w lewo, nie spuszczając z niej wzroku.
- Idź.
Uciekła.
W ogrodzie było teraz lodowato zimno i kompletnie cicho. Snape nie poruszył się, tylko jego oczy przeniosły się teraz na Draco. Migotał w nich straszliwy, zimny ogień.
Draco zadrżał. Dziesięć punktów od Gryffindoru i Ginny była wolna, ale wiedział, że w jego przypadku nie będzie to takie proste. Ile go będzie ta... niedyskrecja... kosztować? Może życie, jakie dotychczas znał – taka była stawka. Snape musiał zdawać sobie z tego sprawę. Draco przez chwilę chciał błagać, zdać się na łaskę Snape'a i obiecać wszystko, cokolwiek, byleby tylko ten incydent był utrzymany w tajemnicy. Ale nie mógł otworzyć ust.
Snape przerwał milczenie. Jego usta wykrzywiły się koszmarnie, gdy się odezwał.
- Niebezpiecznie jest ulegać pokusie zakazanego.
Każde słowo było brutalnie precyzyjne. Jak nóż. Twarz Draco spłonęła, wnętrzności skręciły mu się z upokorzenia. Do tej chwili miał nadzieję, że Snape tak naprawdę nie dostrzegł jego intencji w stosunku do Ginny. Ta pociecha zniknęła. Snape wiedział. Wiedział.
- Nie popełnij głupiego błędu.
W głowie mu łomotało – był skażony, zbrukany, ogłoszony winnym przez tego, który mógł zniszczyć obraz, który Draco kreował przez całe swoje życie. Chory ze strachu, czekał na dalszy ciąg potępienia, czekał, aż zostanie wywleczony przed cały świat i wyszydzony. Wykluczony. Zrujnowany.
Snape odwrócił się i zostawił go bez jednego słowa.
Nawet bez odbierania punktów, tępo zauważył Draco. Osunął się w krzak, kiedy uświadomił sobie, że Snape już nie wróci i starał się uporządkować sobie to, co się właśnie stało. Snape powiedział... nic karzącego. Nie w ścisłym tego słowa znaczeniu. A potem zostawił Draco w spokoju.
Został ułaskawiony.
Przez długi czas siedział zagrzebany w zrujnowanym krzaku, starając się wyrównać oddech i bicie serca. Nie miał ochoty zamieniać tego zimnego, mrocznego miejsca na hałas, gorączkę i zobowiązania Wielkiej Sali. Nie chciał widzieć Snape'a – już nigdy. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak mógłby spojrzeć w oczy Ginny. Powinien się pozbierać. Powinien pozbyć się ze swoich dłoni uczucia dotyku taniego materiału, który wydawał się naznaczyć go wraz z ciepłem jej szczupłej talii. Musiał poczekać, aż minie mu uderzenie krwi. Musiał zapomnieć, jak ich oddechy się spotkały i być wdzięcznym, bardzo wdzięcznym za to, że Snape go uratował.
Pocałowałby ją.
Pozwoliłaby mu.
To, że wszystko o mały włos nie skończyło się tragicznie, nie zmieniło faktu, że ciągle chciał.
Draco ukrył twarz w dłoniach, przyciskając je mocno. Musiał utrzymać swój świat w całości, i to mocno, zanim ona nie zniszczy go nie do poznania. Stojąc tam, zaczerpnął i wypuścił oddech, tym razem tylko swój własny, z twarzą ciągle ukrytą w dłoniach, tak długo, jak było trzeba, żeby się uspokoić.
Gdy wszedł do środka, nikt nie pytał go, gdzie był, oprócz Pansy, która natychmiast się zameldowała, ciągle zarumieniona i zadowolona po poufałym tańcu, który, jak się jej wydawało, niedawno dzielili. Obwieściła, że nie było go przez 'całe piętnaście minut!' i zapytała, czy już się lepiej czuł.
Piętnaście minut. Niesamowite. Draco wydawało się, że jest inną osobą.
Siedział w milczeniu obok Pansy przez resztę wieczoru, dopóki nie zagrali ostatniego wolnego tańca. Wtedy zaprowadził ją na parkiet, tak jak powinien, w pokucie za to, co prawie zrobił na zewnątrz. Ale talia Pansy była zimna i nawet mu się nie chciało patrzeć na jej usta.
Ginny zniknęła. Creevey ciągle tu był, ale tańczył z kimś, kogo Draco nie znał.
Odwrócił się tyłem do stołu nauczycielskiego, na pokaz przyciągnął Pansy bliżej i powiedział sobie, że pusty wzrok profesora Snape'a nic nie znaczył. Snape musiał nie zrozumieć, co widział – nie do końca – bo nigdy nie pozwoliłby mu się wywinąć tak łatwo.
Niezależnie od tego, czy zrozumiał, czy nie, Draco wiedział, że od teraz Snape będzie go obserwował. Szukając wskazówki, potknięcia, kolejnego razu, kolejnej pomyłki.
Odsłonięty.
Powinien był znać – znał – ten rodzaj tajemnic, które niszczyły, zamiast pomagać i kiedy powinien ich unikać. Ona była jedną z nich. To coś, ta potrzeba, ta obsesja, która nim zawładnęła z przyczyn, których nie potrafił zrozumieć - nie chciał zrozumieć - musiała się skończyć.
Nie popełni głupiego błędu. Nie da się skusić.
Nie chciał przyjąć do wiadomości, że było już za późno.
Gryfońska sypialnia dziewcząt
Ginny uciekła. Prosto z rozarium wpadła do sali balowej z bijącym sercem i szczypiącymi oczami.
Rozdarcie – lata całe minęły od czasu, gdy ostatni raz była tak zdezorientowana, miała wrażenie, jakby była rozrywana przez dwie przeciwstawne siły. Z jednej strony, był Malfoyem, był straszny, wiedziała to, zanim jeszcze poszła do szkoły, powiedział jedne z najokropniejszych rzeczy, jakie ktokolwiek kiedykolwiek jej powiedział. Z drugiej jednak strony...
Z drugiej strony...
- Ginny... ał! – Colin rozmasował ramię i uśmiechnął się do niej. – Cześć!
Wpadła na niego.
- O, Colin! – wykrztusiła – Tak mi przykro, ale nie mogę zostać. Chyba... chyba... mi niedobrze.
Zostawiła go tam, zaskoczonego i rozczarowanego, wypadła z Wielkiej Sali i popędziła na górę zanim ktokolwiek inny zdołał ją zatrzymać. Biegła korytarzami, starając się wyrzucić z pamięci zmrużone, srebrzyste oczy, utkwione w jej twarzy z nieustępliwą intensywnością, w połowie zakryte miękką, jasną grzywką.
Draco Malfoy był cholernie przystojny.
NIE.
"Cicha noc " wydusiła z siebie zadyszana.
Tłusta Dama wydęła usta w podprawionym alkoholem rozbawieniu i szturchnęła łokciem Vi.
- Ktoś chyba zostawił swoje kochanie na dole – zachichotała chytrze, otwierając wejście.
Ginny wpadła do pokoju wspólnego. Kochanie – nie – moment, tak. Tak. Harry też tam był. Rozmawiała z nim. Więcej niż rozmawiała – stała obok niego, a on szeptał do niej. Wspaniale się bawili, chichocząc z Rona i Hermiony. Do czasu tego nienormalnego epizodu w rozarium bal był po prostu wspaniały.
Dlaczego spojrzała na Draco Malfoya?
- Nigdy – wymamrotała pod nosem, wbiegając po schodach do sypialni dziewcząt. – Nigdy, nigdy, nawet za milion lat. Nie ma bata, nie ma szansy, nie ma mowy.
Sięgnęła do tyłu i rozpięła suwak swojej dopasowanej, zielonej szaty, ciągle mrucząc do siebie.
- Czy ja zwariowałam? O czym ja w ogóle myślę? On jest koszmarny.
Szaty opadły na podłogę, poraziło ją zimne powietrze, rzuciła się do komody szukać koszuli nocnej.
- Powinnam była mu przyłożyć – kontynuowała, głos przytłumiony fałdami białej bawełny. – Powinnam była od razu go odepchnąć! Odepchnęłabym go, gdyby tylko ustąpił mi z drogi!
- Oczywiście, że byś tak zrobiła, kochanie.
Ginny podskoczyła, rzuciła bezczelnemu lustru wściekłe spojrzenie i buntowniczo tupnęła nogą.
- Odepchnęłabym go! – krzyknęła i wstrzymała oddech na widok własnego odbicia. Wpatrywała się w nie zszokowana.
Wyglądała... ładnie.
Generalnie rzecz biorąc, lustra ją denerwowały. Zbyt wiernie odwzorowywały te szczegóły, o których Ginny wolałaby zapomnieć: piegi, bladą cerę, przeciętne, brązowe oczy i nieznośną rudość włosów. Nie podobała się sobie i starała się zbyt często o tym nie myśleć. Dzisiaj jednak postarała się. Odrobina makijażu. Włosy upięte do góry. A teraz, zarumieniona i zirytowana, z wieczorową fryzurą rozsypującą się ze starannie upiętego koka na ramiona koszuli nocnej, Ginny musiała chociaż częściowo podziwiać swoje odbicie.
Chciała, żeby Draco mógł ją taką zobaczyć.
NIE, chciałabym, żeby Harry zobaczył...
Ale Ginny przypomniała sobie z nagłą dokładnością, w jaki sposób ręce Draco trzymały ją w pasie i znowu poczuła, jak delikatny i ciepły był jego oddech na jej ustach. Jęknęła cicho z przerażenia, jak bardzo podobało jej się to wspomnienie.
- Nie, nie, nie – jęknęła rozpaczliwie i odwróciła się od lustra. Była bardzo próżna i niebezpiecznie głupia. Malfoy to Malfoy. Nie można było tego zmienić. Nieważne, jak na nią patrzył, nieważne, jak bardzo ją to niepokoiło i ekscytowało – to nie było nic dobrego. To praktycznie było zło wcielone. Ron by ją zabił, Hermiona by umarła, a Harry...
Ale Harry'ego to nie obchodziło. Harry nigdy nie spojrzał na nią tak, jak Draco. To był taki rodzaj spojrzenia, który ciężko było zignorować. Ginny miała wrażenie, jakby wżarło jej się w pamięć.
Wskoczyła pod kołdrę i wzięła książkę z szafki przy łóżku, jakby to mogło zająć jej myśli. Otworzyła okładkę i wpatrywała się w strony niewidzącym wzrokiem, podczas gdy przed jej oczami pojawiały się przerażający obraz profesora Snape'a patrzącego na nią szyderczo. Widział. Wiedział. Dziesięć punktów to nic w porównaniu ze świadomością, że za tydzień będzie musiała pójść na eliksiry i je przeżyć. Snape, ze wszystkich ludzi, przyłapał ją w krzakach róży, po ciemku, bierną. Nie starającą się wyrwać Malfoyowi. W końcu w ogóle mu się nie przeciwstawiła. Myślała o tym - przemknęło jej to przez głowę, że powinna się bronić albo coś w tym rodzaju. Kopnąć go, może. Przyłożyć mu z kolana. Przynajmniej odwrócić twarz.
Ale ona tylko stała tam, czekając. Chciała tego.
- Nie – Ginny rzuciła książkę na podłogę, zasunęła zasłony i położyła się na brzuchu wciskając twarz w poduszkę, ale nie można było uciec od prawdy. Od dwóch tygodni ją to męczyło. Od kiedy zaczepił ją po obiedzie na korytarzu tamtego wieczoru i dał do zrozumienia, że mu na niej zależało. Że ją zauważał. Czemu nie trzymał gęby na kłódkę, czemu nie zostawił jej w spokoju? Na pewno tak nie myślał, to nie mogła być prawda...
Ale była. W ciągu tych dwóch tygodni tyle razy przyłapała go, jak się w nią wpatrywał. Ile razy nagle znajdował się tam, gdzie ona. Ile razy z nią rozmawiał – po latach nie odzywania się w ogóle – jakby nagle skupiła na sobie jego całkowitą uwagę. To było dziwne. To było... To było...
Ona w ten sposób traktowała Harry'ego.
Ginny zwinęła się w kłębek. Nie. Nie była taka głupia, nie wpadła aż tak bardzo. Uwaga, którą jej poświęcał Draco nie była w niczym podobna do jej uczuć względem Harry'ego. Ona kochała Harry'ego. Uwielbiała i podziwiała go za sto różnych rzeczy, których nie potrafiła ująć słowami. Był dobry, silny i szlachetny, był cichy, zabawny i odważny. Był przystojny na swój własny, szczupły i bałaganiarski sposób, który powodował, że jej serce zaczynało bić mocniej, zanim mogła dokonać jakiegokolwiek wyboru. I uratował jej życie.
Ale nigdy nie wcisnął jej całym ciałem w krzak róży. Ginny zmagała się ze swoimi myślami. Zamknęła oczy. Ale pierwsza twarz, która pojawiła się jej przed oczami nie należała do Harry'ego.
- Ginny?
Zachłystując się, Ginny usiadła gwałtownie na łóżku. Hermiona.
- Tak? – odpowiedziała głosem znacznie wyższym niż normalnie.
- Dobrze, że nie śpisz - słychać było lekkie kroki, a potem głos Hermiony, znacznie bliżej. – Mogę odsłonić?
Ginny usiadła, opierając się o szczyt łóżka i szarpnęła zasłony. Hermiona była w dalszym ciągu ubrana w swoje wyjściowe szaty. Była zaróżowiona i wyglądała pięknie, ale jej oczy były pełne troski.
- Co się stało? – zapytała Ginny, starając się otrząsnąć ze swoich własnych problemów. Świetnie. Będzie mogła skupić się na Hermionie. – Czy Ron zrobił coś głupiego?
- Nie... Zaraz wracam na bal... Chciałam tylko... – Hermiona zagryzła dolną wargę i skrzyżowała ręce na piersiach. – Czemu byłaś w rozarium z Draco Malfoyem?
Ginny zbladła. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy i zakręciło jej się w głowie ze strachu.
- Co... ale ja nie...
- Zmusił cię? Co ci zrobił?
Równie dobrze Hermiona mogła ją uderzyć. Ginny nie potrafiła zaczerpnąć tchu. W jaki sposób udało jej się zobaczyć? Skąd wiedziała? Ile wiedziała?
- Ginny, wszystko w porządku? – Hermiona usiadła na brzegu łóżka.
Ginny wzdrygnęła się.
- Tak, ja... to jest, nie, ale on...
Zamknij się. Nie mów nic więcej. Zachowuj się jakby nic się nie stało. Przywołała na twarz uśmiech i zmusiła się, żeby spojrzeć Hermionie w oczy.
- Nic się nie stało – powiedziała.
Hermiona wcale nie wyglądała na przekonaną.
- Ginny – powiedziała poważnie. - Jeśli on cię próbuje zastraszyć w jakikolwiek sposób, musisz nam powiedzieć.
Czekała na odpowiedź, a kiedy jej nie dostała, jej twarz nabrała nagle surowego wyrazu. Oczy jej się zwęziły podejrzliwie i dokładnie przyjrzała się Ginny.
- Ginny? – zapytała raz jeszcze, tym razem znacząco.
Ginny z trudem przełknęła ślinę.
- Yhm?
Ona nie wie. Nie ma skąd. Przestań na mnie patrzeć w ten sposób...
- Jeżeli wszystko w porządku, to dlaczego powiedziałaś Colinowi, że jest ci niedobrze? Bardzo się martwi o ciebie.
- O... Colin – odpowiedziała Ginny słabo.
- Tak, Colin – Hermiona przechyliła głowę. – Widziałam, jak wbiegłaś z ogrodu... Nie mogłam nie zauważyć, że następną osobą, która weszła był Malfoy - zerknęła ukradkiem na Ginny. – Ron też to zauważył i zaczęliśmy się zastanawiać...
- Nic się nie stało! – wypaliła Ginny. Nie mogła się powstrzymać. Oczywiście, odezwała się zbyt prędko.
Hermiona gwałtownie uniosła głowę, żeby na nią spojrzeć. Jej oczy były zbyt spostrzegawcze.
- A więc byłaś w ogrodzie z Malfoyem?
Ginny sklęła siebie w duchu. Jak się z tego można było wycofać?
- Nie tak, jak myślisz – zaczęła się tłumaczyć.
- A więc jak, Ginny? – Hermiona była niestrudzona. – Co się dzieje?
- Nic... – Ginny uciekła wzrokiem do przeciwległej kurtyny, i poruszyła się niespokojnie. Hermiona musiała wyjść. Ta rozmowa wcale nie miała miejsca. Nikt nie mógł się dowiedzieć. Poza tym nie było nic do wiedzenia – nie zrobiła nic złego. Nienawidziła Malfoya, nie była głupia, nie pocałowali się, więc dlaczego czuła się tak winna? Czemu jej żołądek wydawał się pełen węży, czemu serce podskakiwało jej boleśnie do gardła? Czemu Hermiona nie mogła jej po prostu zostawić w spokoju?
- Niemożliwe – wymruczała do siebie Hermiona. – Niemożliwe.
Ginny spojrzała na nią i nagle bardzo ją rozgniewały uczucia malujące się na twarzy Hermiony: wstręt i całkowita pewność słuszności swoich racji. Niemożliwe, tak?
- A to czemu? – warknęła. – Bo Harry nie zwraca na mnie uwagi?
Łatwo jej było się mądrzyć. Zawsze miała Rona. Nie wiedziała nic na temat czekania, nikt nigdy nie odrzucił jej serca. Nie przyszła tu żeby pomóc, tylko żeby pouczać i nic nie rozumiała – nawet jeśli teraz patrzyła na Ginny tak, jakby zrozumiała dużo więcej niżby chciała.
- Czemu nie pójdziesz porozmawiać z moim bratem? – Ginny dorzuciła z zawziętością, zanim Hermiona zdążyła cokolwiek powiedzieć.
Ta się zarumieniła. Wyglądała na zaskoczoną.
- Chciałam tylko się upewnić, że...
- Że bawiłam się tak dobrze, jak ty? No, więc nie. Idę spać.
Ginny położyła się, odwracając tyłem do Hermiony.
Niech już to się skończy... Proszę, niech ona wstanie i wyjdzie...
- Ginny, proszę – Hermiona dotknęła jej ramienia. – Zastanów się. Nie możesz ufać Malfoyowi.
Ginny ciaśniej zwinęła się w kłębek.
- Nie wiadomo – powiedziała, sama nie wiedząc, czy chciała, żeby Hermiona to usłyszała, czy nie.
Usłyszała. Materac się poruszył, Hermiona wstała.
- Czyżby? – zapytała chłodno, zniżając głos. – Pamiętasz, jak mnie nazywa przy każdej okazji? – zaśmiała się gorzko. – Pamiętasz, co mówi o twojej rodzinie? I co zrobił Hagridowi i Hardodziobowi? – nastąpiła złowieszcza pauza. – I Harry'emu.
Ginny zadrżała z gniewu i odrazy. Hermiona miała rację. Jeszcze jak! Ginny nienawidziła jej za to.
- Wiem – wyszeptała, nie odwracając się. Nie potrafiła spojrzeć w te przenikliwe, brązowe oczy. – Wiem... Nie zadawaj mi już więcej pytań.
- Ron to zrobi.
- Nie, jeśli mu powiesz, że nic się nie stało – Ginny zmusiła się, żeby się odwrócić. Musiała przekonać Hermionę, zanim było za późno. – Naprawdę nic się nie stało, naprawdę, Hermiono. Przysięgam.
Hermiona wyglądała, jakby bardzo chciała jej uwierzyć.
- Malfoy faktycznie się do mnie odezwał, ale tylko po to, żeby powiedzieć kilka paskudnych rzeczy o nas wszystkich... Starałam się być miła – nie patrz tak na mnie, po prostu żal mi go było, to wszystko – ale tak naprawdę nie znoszę go, jakbym mogła? Jest koszmarny. Nie mów Ronowi, proszę, proszę. Wiesz, jaki on jest. Nie zrozumiałby – Ginny złapała Hermionę za rękę i ścisnęła. – Proszę – powtórzyła. – Nie groził mi, ani nic takiego. Wiesz, że od razu bym wam powiedziała. Nie mam zamiaru marnować więcej czasu na niego.
Hermiona odprężyła się odrobinę. Odetchnęła z ulgą i uścisnęła rękę Ginny.
- Dobrze – przez chwilę przytrzymała palce Ginny. – Czasem też mi go żal – powiedziała i parsknęła lekko, - ale nie za bardzo.
Ginny roześmiała się sztucznie.
- No, właśnie. Idź, zanim Ron zacznie się naprawdę martwić.
Hermiona zarumieniła się odrobinę, jeszcze raz uścisnęła jej rękę i wyszła.
Ginny opadła na materac bardzo wyczerpana. To wszystko było nie w porządku. Wszystko. Robiło z niej kłamczuchę. A Hermiona prawie się zorientowała, prawie powiedziała Ronowi. Ginny gwałtownie zasunęła zasłony i przewróciła się na bok. Wtuliła się w kołdrę, a z oczu popłynęły jej gorące łzy, wsiąkając od razu w poduszkę. Cała ta sytuacja była bolesna i przerażała ją, a przecież nic się jeszcze nie stało. To nie tak miało być. Jak mogła sobie pozwolić na takie poufałości z osobą, która na nią nie zasługiwała? Jak mogła pozwolić na to, żeby cholerny Malfoy wpadł jej w oko, jeśli zrobił to wszystko, o czym mówiła Hermiona i pewnie dużo więcej. Jak mogła prawie go pocałować, kiedy tak naprawdę chciała – od zawsze – żeby pierwszą osobą, którą pocałuje był Harry?
Harry.
Harry, Harry, cholerny Harry, zawsze Harry, wiecznie zajęty jakimiś niesamowitymi rzeczami poza zasięgiem zwykłych ludzi, potrafiący utrzymać ją w ciągłym oczekiwaniu za pomocą swoich pół-uśmiechów, które tak naprawdę były tylko przypadkowymi spojrzeniami ponad ramieniem Rona. Harry Potter. Niech go diabli, niech go diabli! Nigdy nie będzie wiedział, co ona czuła, nie potrafił docenić głębi tego uczucia i prawdopodobnie nawet nie chciał. A ona wciąż miała nadzieję, czekała na najmniejszy znak, wmawiając sobie, że tylko dlatego, że przez ostatnie cztery lata się to nie zdarzyło, nie miało zdarzyć się wkrótce. Zawsze istniała szansa, że zda sobie sprawę, jak bardzo ją lubił... Musiał ją lubić chociaż trochę, prawda? W końcu żartował z nią dzisiaj wieczorem, więc może...
Idiotka. Następne łzy wsiąkły w poduszkę. Była zmęczona nielubieniem siebie, ale ciężko było zachować dumę. Była żałosna. Wszyscy to wiedzieli. Jak mogli wymagać od niej, żeby dalej to ciągnęła? Czemu miałaby dalej się oszukiwać? Dlaczego by nie miała polubić kogoś innego – nawet jeśli to był ktoś nie do pomyślenia? Draco przynajmniej ją zauważał. Przynajmniej jej szukał. To było bardzo miłe uczucie, nawet jeśli jednocześnie niewłaściwe. No więc co, tak naprawdę, było niemożliwe?
Ginny wydawało się, że wiedziała.
Następnego dnia obudziła się wyczerpana i z opuchniętymi oczami, ale z dziwnym, czystym uczuciem w sercu. Jak gdyby naprawdę dała sobie spokój z Harrym Potterem.
Jezioro
Draco nie chciało się wychodzić spod prysznica. Częściowo dlatego, że woda była gorąca, a powietrze będzie lodowato zimne, gdy ją zakręci. Częściowo dlatego, że miał nadzieję, że się utopi i to nie z tego powodu, że minął dopiero pierwszy tydzień nowego semestru, a on już otrzymał list od ojca, w którym ten zawarł swoje oczekiwania względem Draco. Nawet nie dlatego, że właśnie zaorał boisko podczas treningu i był zmuszony znosić, oprócz bólu nadwyrężonych mięśni, uśmieszki swoich zawodników.
Podstawił twarz pod strumień gorącej wody.
Dwa tygodnie. Niepokoiło go, że odczuwał każdy z tych dni. Niepokoiło go to, że je liczył. Dwa tygodnie temu dotykał ją. Miał ją w swoich rękach. Niestety, zostali nakryci i przez kilka pierwszych dni strach przed Snapem przeważył nad potrzebą znalezienia Ginny. Słowa nauczyciela zabrzmiały mu w uszach... Nie popełnij głupiego błędu... I Draco nie zrobiłby tego. Nie pozwoliłby sobie na to. Te kilka pierwszych dni spędził siedząc plecami do stołu Gryfonów, znowu, tak żeby nie musiał jej widzieć. Nie zmieniało to faktu, że pojawiała się w jego myślach co pięć sekund, starsza i ładniejsza w tej nowej wizji, z włosami upiętymi do góry. Łagodna. Z zamkniętymi oczami. Z twarzą zwróconą do góry.
Szlag.
Draco chwycił kurki, przekręcił je i woda przestała płynąć. Lodowate zimno – to mu pomoże przestać o tym myśleć. Dzwoniąc zębami i z gęsią skórką na ciele wytarł się i ubrał tak szybko, jak tylko mógł. Nienawidzisz moich przyjaciół. Nienawidzisz mojej rodziny. To prawda. Nienawidził. Nie miał pojęcia, jak jej się udało prześlizgnąć pod poprzeczką.
Czemu znów o niej myślał?
Minął szafki i stanął przed lustrem, żeby poprawić włosy. Wysuszył je zaklęciem i zajął się przedziałkiem. Proszę, Draco, ćśśśś... Jej ręce na jego piersi. To było przyjemne. Bardzo przyjemne. Ciągle czuł - gdy tylko zamknął oczy i naprawdę się na tym skupił - jak jej palce zwinęły się, a potem znowu otworzyły. Być może zrobiła to odruchowo, ale i tak go pogłaskała. Dotknęła go. To nawet lepiej, jeżeli zrobiła to, bo nie mogła się powstrzymać.
Draco opuścił ręce i przyjrzał się swojemu odbiciu. Wyglądał nieswojo. Uniósł brodę, wyprostował ramiona, ale nie udało mu się osiągnąć dawnego poziomu arogancji. Co się z nim działo? Przyjrzał się swojej twarzy i w oczach dostrzegł łagodność, która go wytrąciła z równowagi.
- Jesteś głupi – powiedział cicho i zmrużył oczy, żeby wyglądały ostrzej.
Jego odbicie spojrzało na niego z pogardliwym zrozumieniem i Draco odwrócił wzrok, spoglądając na umywalkę. A więc do tego został zredukowany. Ale nie było nikogo innego, komu mógłby powiedzieć. Nie było nikogo, z kim mógłby porozmawiać. Gdyby ona była jakąkolwiek inną dziewczyną... ale nikt z jego świata by nie zrozumiał. To była aberracja, to było odchylenie. Oznaczało bezwarunkowe milczenie, całkowitą frustrację i uciekanie się do rozmów z własnym odbiciem.
Mógłbyś porozmawiać z nią, przemknęło mu przez myśl zdanie wypowiedziane przez racjonalną część jego jaźni, której nie był przyzwyczajony słuchać. Porozmawiać z nią. Z Ginny. Która prawdopodobnie... Która prawdopodobnie zgodziłaby się z nim porozmawiać. W końcu przechodziła to samo, prawda? A może nie? Okłamywał siebie.
Nie! Nie, był pewien, że wtedy spojrzała na niego z pożądaniem, nie był ślepy – broniłaby się, krzyknęłaby – a ona tylko czekała bez ruchu. Czy to znaczyło... A jeśli to znaczyło... to czy powinien... ale jak?
Draco oparł się rękoma o umywalkę i roześmiał się słabo. Teraz to już naprawdę przesadzał. Już wcześniej było wystarczająco źle, ale to... Czy on naprawdę o tym myślał? Czy właśnie próbował znaleźć sposób, żeby jakoś to obejść? Czyż nie był Malfoyem, czyż nie był Ślizgonem, co się z nim, do cholery, działo? A nawet gdyby chciała z nim porozmawiać, co dalej? Umówić się z nią? Pójść z nią do Hogsmeade, popisać się nią przed Ślizgonami? Draco znowu się roześmiał, tym razem naprawdę. To było niesłychanie zabawne.
Odwrócił się, podszedł do szafek i zarzucił płaszcz na ramiona. O, tak, zabrać Ginny Weasley do Hogsmeade. Jeszcze przed obiadem Pansy wysłałaby list do swojej matki, pani Parkinson poinformowałaby jego rodziców tego samego dnia, a jego ojciec...
Draco raptownie przestał się śmiać. Płaszcz był bardzo ciepły, ale zmroził go chłód do szpiku kości. Wiedział, jak by się to skończyło. Zarzucił miotłę na ramię i wyszedł z przebieralni na zimny wiatr, zadowolony, że wcześniej kazał Crabbe'owi i Goyle'owi wrócić do Slytherinu i zostawić go w spokoju. Nie chciał towarzystwa. Nie ich towarzystwa. Idąc przez trawnik do zamku zdał sobie sprawę, że nawet śniadania nie chciało mu się jeść. Gwałtownie skręcił w lewo przed schodami wejściowymi i poszedł w kierunku jeziora, nie chcąc na razie rezygnować ze swojej samotności. Podobało mu się na dworze, na tym zimnie. To było jego miejsce. On sam. Kałamarnica była lepszym towarzystwem niż Pansy, która z pewnością zajęła mu miejsce w Wielkiej Sali. Od czasu balu była nie do zniesienia. Draco skrzywił się na myśl, jak często ostatnio znosił jej zaborcze dotknięcia, starając się odzwyczaić od innych myśli. Niesamowite, jak dziesiątki przelotnych muśnięć Pansy nie były w stanie go poruszyć, podczas gdy jedno porządne popchnięcie przez Ginny Weasley przepaliło mu pierś na wylot.
Może wcale nie byłoby tak źle, gdyby znów zaczął siadać po drugiej stronie ślizgońskiego stołu? W końcu co to szkodziło patrzeć na kogoś. Wolno mu na nią patrzeć. Pod warunkiem, że nie będzie jej dotykał.
Okrągłe kamyki znad jeziora zachrzęściły mu pod nogami. Zatrzymał się.
Gdyby nie te włosy. Gdyby była brunetką, albo nawet blondynką, mógłby sobie wmówić, że osoba, która tam stała plecami do niego i puszczała kaczki, to nie była Ginny. Mógłby sobie wmówić, że to był ktokolwiek inny. Udałoby mu się – prawdopodobnie – odwrócić i odejść, gdyż istniałaby możliwość, że to nie była ona. Ginny Weasley nie można było pomylić z nikim innym. Nawet inne rude dziewczyny nie miały takiego odcienia włosów. I wątpił, czy jakakolwiek inna dziewczyna stałaby na tym zimnie, wcześnie rano w niedzielę, rzucając kamienie na powierzchnię jeziora z taką pasją.
Ciągle mógł się odwrócić i odejść. Miał pod dostatkiem czasu i miejsca, żeby uciec niezauważony – nie musiał z nią rozmawiać, nie powinien z nią rozmawiać. Nawet go nie zauważyła, była całkowicie pochłonięta ciskaniem kamieni ze sporą siłą. Nawet daleko udawało jej się je dorzucić, zauważył Draco, cokolwiek pod wrażeniem. Niestety, nie wiadomo było kto mógł się napatoczyć. Z drugiej strony, cała szkoła jadła w tej chwili śniadanie. Nikt nie przegapiał niedzielnego śniadanie, chyba żeby trochę pospać, a cały teren dookoła szkoły był kompletnie pusty. Mógłby z nią chwilę porozmawiać, gdyby chciał. Draco ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że naprawdę chciał. Starał się wymyślić jakiś neutralny temat.
- Niezła ręka – krzyknął w końcu, gdy Ginny odwiodła ramię do tyłu, szykując się do następnego rzutu.
Przestraszyła się i obróciła. Nie mogła już zahamować ruchu, jej ręka pomknęła do przodu, kamień wymknął jej się z dłoni...
- Ał! – Draco upuścił miotłę.
Z bólu zatoczył się do tyłu, gwałtownie usiadł na ziemi i przycisnął rękę do czoła. Uderzyła go. Znowu. Tak jak wtedy tą głupią gałązką z ogona miotły, gdy mieli szlaban. Rzucił jej groźne spojrzenie spomiędzy palców i włosów, które opadły mu na oczy. Z zadowoleniem zauważył, że wyglądała na potwornie zawstydzoną. On był zawstydzony. Zaklął pod nosem i potarł pulsujące czoło. To bolało.
- Czy to jest coś, do czego powinienem się przyzwyczaić? – warknął rozdrażniony.
Ginny otworzyła usta i Draco, oczywiście, spodziewał się, że padną z nich przeprosiny. Ku jego zdumieniu, nic podobnego się nie stało. Przyłożyła obie dłonie do ust i zdusiła głośny, pełen rozbawienia dźwięk.
Ona się śmiała? Zmrużył oczy, obrażony. Zdał sobie jednak sprawę, że prawdopodobnie nie wyglądał zbyt groźnie, siedząc rozwalony na ziemi, z włosami zasłaniającymi mu twarz. Chichot Ginny stawał się coraz głośniejszy i coraz bardziej zaraźliwy. Poczuł, że drgnął mu kącik ust. Chciał być zły, oburzony, ale, proszę bardzo, ona się śmiała i wyglądała tak pogodnie...
Draco zaskoczył jego własny śmiech. Serce mu przyspieszyło.
- Czymś jeszcze chcesz we mnie rzucić? – zapytał, odchylając się do tyłu i odrzucając głowę. – Dopóki tu jestem.
Ginny przestała się śmiać i spojrzała na niego odrobinę zdumiona.
Zdając sobie sprawę, że właśnie zażartował z siebie, Draco zamknął usta i wpatrywał się w nią. Co on wyprawiał? Śmiać się z siebie – czy Blaise dosypał mu czegoś do jedzenia?
Ginny pierwsza się otrząsnęła.
- Nie mam nic odpowiednio dużego – powiedziała, podnosząc następny kamień. Podrzuciła go do góry i złapała, jakby szykowała się do kolejnego rzutu.
Draco nie był pewien, czy żartowała. Chciał się roześmiać, ale jednocześnie wolał mieć ten kamień na oku. On mógłby go rzucić.
- Żartuję – uśmiechnęła się nieznacznie i niedbale rzuciła kamień w kierunku wody. – Przepraszam, że cię uderzyłam – parsknęła – znowu.
Pamiętała. Musiał się odwrócić, żeby ukryć ogromny uśmiech, który rozświetlił mu całą twarz, ale wiedział, z tego, jak się śmiała, że zauważyła. Uniósł rękę, żeby ukryć wyraz twarzy i niby od niechcenia odsunąć włosy z twarzy, ale pierwsza rzecz, którą zobaczył, gdy już miał czyste pole widzenia, kompletnie starła mu uśmiech z twarzy.
Ktoś wyszedł z zamku.
Nie miało znaczenia kto. To mógł być ktokolwiek. Ślizgon, Gryfon, nawet Puchon, od razu by wiedzieli, że to małe rendez-vous było niedopuszczalne. Albo przynajmniej, że było dziwne. I opowiedzieliby o tym komuś, a ten ktoś opowiedziałby komuś innemu, i zanim by się zorientował w szkole huczałoby, jak w ulu. Nie mógł sobie na to pozwolić. Dziwne – mógł sobie pozwolić na prawie wszystko inne na świecie. To po prostu nie było...
- To nie w porządku.
Draco drgnął. Czyżby odezwał się na głos? Nie był pewien. Zerknął na nią. Wpatrywała się w zamek. Z pewnością zauważyła tego, ktokolwiek to był, kto wyszedł z zamku i widać było, że była zdenerwowana. Odwrócił wzrok, oddychając szybciej z powodów, których prawie nie chciał zgłębiać. Czemu się tak przejęła? Czy naprawdę ją to tak obeszło, że ich krótki czas razem został przerwany? Nie wydawało się, że żałowała odejścia wtedy, w ogrodzie różanym... ale z drugiej strony Snape ich wtedy przyłapał. Być może ona też miała coś do stracenia, tak jak on. I być może była gotowa trochę zaryzykować.
Tak jak on.
Draco otrząsnął się. To było niemożliwe, a to, co ona miała do stracenia, było niczym w porównaniu do tego, co on ryzykował. Miała jednak rację w jednym: to było bardzo, bardzo niesprawiedliwe.
- Zgadza się – powiedział, nie patrząc na nią.
Obserwował tego ucznia, który ciągle był zbyt daleko, żeby stwierdzić kto to, jak szedł w kierunku szklarni i zniknął w środku. Minęła następna długa chwila, zanim nie zaczęła go boleć dłoń i zdał sobie sprawę, że przyciskał ją do ziemi, na której ciągle siedział. Uniósł rękę i potrząsnął nią, po czym wstał jak najszybciej, odwracając się do Ginny plecami, żeby wytrzeć palce o szatę. To i tak nie były jego najlepsze. Chciał móc otrzepać sobie siedzenie nie narażając przy tym na szwank swojej godności, ale to było niewykonalne. W jaki sposób znalazł się w takiej sytuacji? W jaki sposób wplątał się w to wszystko – schowek na miotły, krzak róży, uderzenie Pottera pięścią... No cóż, przynajmniej to ostatnie było coś warte.
Zachrzęściły kamyki. Draco szybko obejrzał się przez ramię.
Podeszła krok bliżej.
- Co? – zapytał ostro.
Ginny zatrzymała się. Wydawała się poddenerwowana.
- Wchodzisz?
- Tak – warknął, zanim pomyślał. – Oczywiście, że wchodzę, przecież jest koszmarnie zimno.
Ale Ginny zrobiła jeszcze jeden krok w jego kierunku i Draco stwierdził, że jego stopy przyrosły do ziemi. Włożył naprawdę dużo wysiłku w to, żeby je unieść, żeby oderwać wzrok od jej twarzy, ale nie mógł.
- Acha – zrobiła następny krok. Jeszcze jeden i byliby tak blisko, jak w tamtym krzaku róży.
Draco zdał sobie sprawę, że w każdej chwili mógł stracić panowanie nad sobą. Uniósł rękę, żeby zatrzymać Ginny, ale ten gest świadczyłby o jego słabości. Była tylko dziewczyną. Mógł ją powstrzymać, kiedy tylko chciał, znał wystarczającą ilość klątw. Szybko skorygował swój gest. Odwrócił rękę dłonią do wewnątrz, przyłożył palce do miejsca, gdzie uderzył go kamień i potarł skórę pomiędzy brwiami. To naprawdę piekło. I wydawało mu się, że w uszach mu dzwoniło, prawdopodobnie dlatego, że został uderzony. Prawdopodobnie. A może to z powodu Ginny, która podchodziła do niego, jakby naprawdę chciała być bliżej niego.
- Ciągle boli? – zapytała.
Znowu zachrzęściły kamienie. Była teraz o wiele za blisko, a jej palce unosiły się do jego twarzy. Czy ona miała zamiar... miała zamiar go dotknąć? Nie sądził, żeby był w stanie to znieść. Zaniepokojony, opuścił rękę, gotowy odtrącić jej dłoń.
Jego dłoń otarła się o jej uniesione palce.
Delikatny szok – w dobrym tego słowa znaczeniu – pomknął wzdłuż jego ramienia do najbardziej odległych zakątków świadomości. Starał się nie zwracać na to uwagi, ale bez skutku. Grzbiet jego dłoni łagodnie otarł się o wnętrze jej dłoni, a jej palce zamknęły się lekko dookoła jego ręki. Usłyszał, jak jego własny oddech zatrzymał się i rozpoczął na nowo. Bolały go płuca. Powiedział sobie, że musi odtrącić jej rękę natychmiast, żeby znowu nie popełnić tego samego błędu, ale jej źrenice, wpatrujące się w niego, rozszerzyły się. Wyglądała na tak zagubioną, jak on się czuł. Im dłużej tak stali dotykając się, tym krótsze stawały się ich oddechy. Powietrze wokół nich wydawało się sprężać, zbliżając ich do siebie i Draco wiedział, że już jest za późno. Nigdzie się nie wybierał.
Wbrew zdrowemu rozsądkowi obrócił rękę w nadgarstku, zwracając wnętrze dłoni ku jej dłoni, układając palce wzdłuż jej. Było coś zaborczego... naruszającego prywatność... coś nie w porządku z takim rodzajem dotyku. Podobało mu się to. Palce przesuwające się względem siebie, uczucie dotyku skóry, której nie powinien dotykać.
Jej usta otworzyły się odrobinę, a powieki opadły. Zauważył, jak na jej twarzy pojawia się kolor, gdy szerzej rozstawiła palce. Nigdy nie zdawał sobie sprawy, że palce mogą być tak wrażliwe. Gdy patrzył, jak wślizgują się pomiędzy jego, wydało mu się to niemoralne z jakiegoś powodu. Zadrżało mu ramię, jego ręka owinęła się dookoła jej – ich dłonie przylgnęły do siebie. Czy to jej palce trzymały jego dłoń tak mocno, czy na odwrót? Nie wiedział. To nie było ważne.
Ważne było, żeby na nią patrzeć. Wiedział, że musi na nią patrzeć.
Ktoś gwałtownie zaczerpnął powietrza – nie wiedział kto – gdy ich oczy się spotkały. Miała ogromne oczy. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, albo może nigdy nie były tak szczere i zszokowane, jak teraz. Wpatrywał się w nie, oddychając ciężko i z przerażeniem stwierdził, że jej oddech zmieszał się z jego, że jej oczy zamknęły się do połowy, że jej podbródek uniósł się w niemej propozycji. Ich dłonie, ciągle sczepione, były zawieszone pomiędzy nimi.
Wiedział, że nie wolno mu jej pocałować.
Ale mógłby to zrobić...
Draco zapomniał, kim był i pochylił głowę.
Jego usta otarły się o usta Ginny. Wydała nikły, nieokreślony dźwięk. Ostry ból przeszył jego usta i wniknął w ciało. Głuche dudnienie zagłuszyło wszystkie inne dźwięki, oczy mu się zamknęły i zawrzał w nim upojny bunt. Zamarł bez ruchu, bojąc się, że gdyby przesunął usta, wszystko by się skończyło. Całował ją. Całował. A ona mu pozwalała.
Nagle był wdzięczny Pansy za to, że w zeszłym roku na przyjęciu u jego rodziców przycisnęła swoje usta do jego. Nieźle go to wtedy wkurzyło. Był ciekawy, oczywiście, ale nie wiedział, co robić, a Pansy nie dała mu czasu, żeby wszystko zaplanować. Musiał się zadowolić nadzieją, że wszystko robił dobrze, że nie ujawnił swojej absolutnej niewiedzy poprzez wykonanie jakiegoś fałszywego kroku, który uczyniłby go pośmiewiskiem w dormitoriach dziewcząt. Koszmar. Jak się okazało, to nie było takie trudne, jak się obawiał. Jak tylko doszedł, co zrobić z nosem, wszystko poszło gładko. Odwrotnie niż się spodziewał, nie było to znowu takie ekscytujące. Pansy objęła go i otworzyła usta, tak że niewiele musiał dać z siebie. Mógł robić, co mu się żywnie podobało.
Wiedział, jak się całować. Tylko że nie było porównania.
Usta Ginny pozostały zamknięte, a jej wargi, pasujące dokładnie do jego, miękkie i nieskomplikowane, uczyniły ten pocałunek głębszym, niż był w rzeczywistości. Jej usta nie były chciwe, mokre ani twarde. Nie poruszyła się, nie sprawiała wrażenia, jakby chciała czegokolwiek więcej, niż tylko stać tutaj, oddychając z nim. Całując go. To było odurzające. Ekscytujące. Jej ręka wymknęła się z jego dłoni, jego ramię opadło wzdłuż ciała i stali nad samym brzegiem jeziora dotykając się tylko ustami, całując się bez ruchu.
To było prawie wszystko, czego chciał. Draco nie był przyzwyczajony do bycia tak usatysfakcjonowanym. Zawsze było coś więcej do zdobycia lub lepsza wersja tego, co miał – ale to było doskonałe. Chciał tylko, żeby trwało. Chciał to utrwalić, uczynić swoim, być właścicielem tego pocałunku, tak żeby mógł go zatrzymać i schować, i wyjąć do użytku, kiedy tylko by chciał. Spróbował to osiągnąć mocniej przyciskając usta do ust Ginny.
Zawahała się, po czym zrobiła to samo.
Porażony przyjemnością i usatysfakcjonowany niespodziewaną reakcją, Draco przysunął się jeszcze bliżej. Poczuł, jak jej całe ciało ociera się o niego, tak jak wtedy w krzaku róży, cała smukła miękkość i niezdarne kolana, i...
W mgnieniu oka Ginny, potykając się, odsunęła się od niego.
Oczy Draco gwałtownie się otworzyły i zobaczył ją, przerażoną i zmieszaną, z oczami wędrującymi od niego do zamku i z powrotem.
Odtrąciła go. Nie chciała go dotykać. Ból, który poczuł, był trudny do opanowania. Chciał ją zaatakować – nie mogła tak po prostu przerwać – jeśli ktokolwiek miał to zrobić, to powinien to być on.
Przybrał obojętny wyraz twarzy, zanim te uczucia nie zawładnęły nim całkowicie. Ginny Weasley nie musiała wiedzieć, ile dla niego znaczył ten pocałunek. Nie był pewien, co to dla niego znaczyło. To nie powinno było nic znaczyć. W końcu to był tylko pocałunek. Ona była tylko dziewczyną. To nie było nic innego, jak tylko nabieranie wprawy.
Chciał więcej.
Zimny wiatr owiał mu twarz i odgarnął włosy z czoła, przypominając, że ciągle byli na dworze i każdy, kto przechodził w pobliżu, mógł ich zobaczyć. Musiał od niej uciec. Sprawiała, że zapominał, co mu wolno, a czego nie. Jednak nie odszedł w pośpiechu, tak jak wiedział, że powinien. Jego usta ciągle płonęły i odczuwał najbardziej idiotyczną potrzebę dotknięcia ich koniuszkami palców, żeby zobaczyć, czy to, co się wydarzyło, było prawdziwe.
Jak gdyby czytała mu w myślach. Jej palce powędrowały do jej ust, dotknęły ich, podczas gdy ona ciągle się w niego wpatrywała w czymś, co niezupełnie było przerażeniem. Draco nie był pewien, co to było. Wiedział, że też to czuł, i że to było niesamowite, i że to było kompletnie chore.
- Jedno z nas musi iść – wyszeptała poprzez palce. – Ty idź.
To było zaskakujące i Draco przypatrywał się jej przez chwilę, nie wiedząc, jak zareagować. Czy ona go odprawiała? Nie mógł się o to złościć, miała rację. To była taka sama sytuacja, jak w powozie z Hogsmeade. Jedno z nich musiało wejść do zamku. I tak mieli szczęście, że nikt się na nich nie natknął i nie był świadkiem ich spotkania. Poza tym dobrze było wiedzieć, że Ginny rozumiała, że to, co zrobili, powinno pozostać w całkowitej tajemnicy pomiędzy nimi. Wyraz jej twarzy powiedział mu, że była tak samo skora do powtórzenia komuś, co tu się stało, jak Pansy byłaby do zachowania tego dla siebie.
Był zachwycony tym, że może dzielić taką tajemnicę z Ginny.
Byłby zachwycony o niebo bardziej, gdyby mógł sięgnąć i znowu ją pocałować. Ciągle tutaj była... a jej usta wydawały się ciepłe i pełne... a jej oczy spoczywały na jego ustach...
A Hogwart miał setki okien i wieże z teleskopami.
Draco obrócił się na pięcie, zanim pożądanie wzięło górę nad zdrowym rozsądkiem – dosyć tego było, jak na jeden dzień – i kopnął swoją miotłę za to, że miała czelność leżeć na jego drodze. To była doskonała miotła, ale było mu wszystko jedno. Kopnął ją tak mocno, że poczuł to przez buta. Usłyszał, jak łamie się ogon. Miał ochotę zostawić ją tutaj, żeby zgniła, ale jeśli ktokolwiek widział ich razem, to porzucona miotła byłaby dowodem, że był tutaj. Niewiele osób w Hogwarcie miało tak dobrą.
Porwał ją z ziemi.
- To jest – powiedział opryskliwie, cedząc słowa ich niedokończonej rozmowy - nie w porządku.
Odrzucił głowę do tyłu. Nie mógł znów na nią spojrzeć. Powinien zmusić swoje stopy, żeby się poruszyły, musiał się od niej oddalić.
- Pójdę już – wymamrotał. – Nie możemy znowu dać się złapać. Tak po prostu jest.
Drzwi do zamku otworzyły się, wyszedł następny uczeń i Draco nagle przekonał się, że bardzo łatwo było mu odejść. Potrząsnął głową, odrzucając włosy z twarzy i zarzucił miotłę na ramię. Prawdopodobnie była złamana. To nie miało większego znaczenia. Miał uczucie, że do końca dnia połamie jeszcze kilka innych rzeczy. Szybko poszedł w stronę zamku, oddalając się od jeziora, Ginny, wszystkiego. Miała rację, nie można było tego robić na widoku, tak jak teraz.
Czy było w zamku jakieś miejsce, gdzie mogliby pójść? Bo przecież ona nie kazała mu iść dlatego, że go nie chciała. Powiedziała tylko, że jedno z nich musi wejść do środka, a on wiedział, co to naprawdę oznaczało. To znaczyło, że jeśli mieliby to zrobić jeszcze raz, to będzie to musiało być w ukryciu.
Miał nadzieję, że to właśnie miała na myśli.
Musiała mieć to na myśli. Tak, jak musiało być jakieś miejsce, dokąd mogliby pójść. Draco w myślach przeszukiwał Hogwart i przeklinał go za to, że miał tysiąc sekretnych przejść, które wszyscy znali.
- Głupota – wymamrotał pod nosem i usiłował przypomnieć sobie przerażenie, jakie czuł, kiedy Snape go przyłapał. Co on znowu planował? Jakąś schadzkę? Czy on zupełnie zwariował? W jaki sposób miał niby ją zapytać? To nie było coś, co się załatwiało przy obiedzie albo na korytarzu. Nie znali się wystarczająco dobrze, żeby pisać do siebie listy, poza tym listy były dowodami. To, co się zdarzyło, to był niesamowity fuks. Musiał zaakceptować, że już więcej się nie powtórzy.
Draco wszedł na ostatni stopień. Zamknął oczy i oblizał usta.
- Przestań – powiedział po cichu, gdy przypomniał sobie, gdzie stał i z hukiem otworzył drzwi, rozpraszając grupę przerażonych pierwszoklasistów. Dobrze. Powinni się bać. Jeśli nie mógł pocałować Ginny, to chciał rozbić komuś głowę.
Do końca tej części pozostało jeszcze sześć rozdziałów. Teraz pytanie: jak wolelibyście, żebym je umieszczała? Po jednym, w odstępach około 2 - 4 tygodni (od kwietnia do końca czerwca będę miała bardzo dużo zajęć - przygotowanie kilku opowiadań na wymianę, prowadzenie jednego festiwalu i przygotowanie następnego - więc updaty nie będą regularne i częste) lub przetłumaczenie wszystkiego do końca i wklejenie po jednym rozdziale codziennie gdzieś w lipcu? Możecie odpowiedzieć w komentarzach (uruchomione anonimowe, więc nie musicie być zalogowani tutaj) lub w ankiecie, którą umieściłam w swoim profilu.
Komentarze motywują mnie do pracy!
Lochy
Ginny wyglądała koszmarnie. Ron nie widział jej tak bladej i zaaferowanej od czasu jej pierwszej klasy, a wszyscy wiedzieli, że była wtedy w takim stanie dlatego, że została opętana przez tego parającego się czarną magią drania. To było niepodobne do niej, kulić się w fotelach i nie odzywać po dwa dni z rzędu albo przez dwa dni nie chodzić na lekcje.
Ron zaczął się zastanawiać, czy w grę nie wchodził kolejny drań.
- Przestań mi się przyglądać, Ron – Ginny odwróciła krzesło w stronę okna pokoju wspólnego.
- McGonagall napisze do domu, jeśli opuścisz kolejne lekcje bez usprawiedliwienia od Madam Pomfrey.
- A ty co, Percy jesteś?
Ron zamilkł, przesuwając palcami po swojej odznace prefekta. Ta cała sytuacja nie podobała mu się ani trochę. Od początku roku Malfoy czaił się wokół Ginny. Ron widział go koło niej przynajmniej dwukrotnie – tak naprawdę to raz, ale był jeszcze bal. Hermiona powiedziała, że Malfoy i Ginny znaleźli się razem w ogrodzie przez czysty przypadek, ale Ron nie był pewien, czy w to wierzyć. Być może nie chciała, żeby się denerwował.
Ciężko się było nie denerwować, gdy Ginny wyglądała mizernie bez żadnego powodu. Upierała się, że nie była chora, ale nie jadła. Nie wychodziła z gryfońskiej wieży. A co takiego powiedział do niej Malfoy na schodach tamtego dnia?
Dokończymy później.
Co takiego Malfoy mógł mieć do dokończenia z Ginny? Co on, do diabła, z nią zaczął? Ron pytał ją kilkukrotnie, ale Ginny, podobnie jak Hermiona, zaprzeczyła, że cokolwiek się działo.
Nic wartego uwagi, po prostu zachowywał się jak idiota - jak zwykle.
Ale Malfoy najwyraźniej coś knuł. Cokolwiek to było – szkodziło to Ginny, to było widać. Nie było innego wytłumaczenia. Malfoy zachowywał się jeszcze dziwniej niż zwykle, na przykład wtedy, gdy podbiegł do Harry'ego i za nic przywalił mu pięścią w twarz, a potem jeszcze przyznał się, że to zrobił! Ron ciągle nie wiedział, co o tym myśleć. Z jakiegoś powodu Malfoy starał się ich zwieść. Żeby ich zaniepokoić, żeby odwrócić ich uwagę – Ron nie był pewien.
Za to wiedział, że Malfoy groził Ginny. Po prostu wiedział. W niedzielę po południu wróciła oszołomiona i nieszczęśliwa, i nie chciała odpowiadać na jego pytania. Harry sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, o co chodzi, Hermiona nie chciała mu pomóc, ale Ron znał prawdę. Cokolwiek to mogło być, to była wina Malfoya.
Ron nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego Malfoy miałby grozić Ginny – może ją szantażował? Ale po co? Czy ona miała coś, co chciał? Może w ten sposób próbował się odegrać na Harrym? To nie miało sensu.
Ron przyglądał się profilowi swojej siostry i założył ręce na piersi.
- Ginny?
Westchnęła.
- Czy ty nie masz nic do roboty?
- Za chwilę. Najpierw chcę cię zabrać do szpitala.
- Ron...
- Jeżeli nie jesteś chora, to co się z tobą dzieje?
- Już ci mówiłam. Nic.
- No to zejdź na dół i zjedz obiad.
- Nie jestem głodna.
Ron jęknął sfrustrowany i przysunął krzesło bliżej Ginny.
- Słuchaj, nie chcę cię o to pytać...
Zerknęła na niego, po czym z powrotem odwróciła wzrok ku oknu.
- O co chodzi z Malfoyem?
Ginny drgnęła i zbladła jeszcze bardziej. Przez chwilę zaciskała usta.
- No, dobrze, Ron – powiedziała w końcu, a Ron nachylił się w jej kierunku. – Jestem chora. Od dwóch dni. Nie chciałam iść do szpitala, bo mam przez to koszmary.
Ron zastanowił się przez chwilę, dlaczego szpital miałby wywoływać koszmary, ale zdał sobie sprawę, że to prawdopodobnie ma coś wspólnego z Tomem Riddlem i nie zapytał.
- O – powiedział.
- Ale pójdę. Masz rację, powinnam przynajmniej wziąć usprawiedliwienie. Lepiej, żeby mama się nie rozgniewała.
- Chcesz, żebym z tobą poszedł?
- Nie – wstała i potarła czoło. – Zobaczymy się później, dobra?
Ron poklepał ja po ręce, gdy przechodziła, zadowolony, że udało mu się namówić ją na zrobienie czegoś rozsądnego.
- Dobra.
Ron zdążył spakować swoje składniki na Eliksiry do torby, gdy po jego obu stronach pojawili się Fred i George.
- Co się dzieje z Ginny?
- Wygląda okropnie.
- Znowu ją biłeś, co?
- Wykorzystujesz swoją pozycję prefekta.
Ron przewrócił oczami.
- Jest chora, więc wysłałem ją do szpitala.
- Doskonale! Wróci dymiąc z uszu, a wszyscy wiemy, jak ona to kocha.
- Całe szczęście, że stary, dobry Percy jest z nami i może się nią zająć.
Ronowi trochę się znudziło to ciągłe porównywanie do Percy'ego.
- Ktoś musiał się nią zająć, co nie? Nie chodziła na lekcje. Na początku myślałem, że to z powodu Malfoya, ale powiedziała, że jest chora-
- Malfoy – Fred zmrużył oczy. – Co on ma z tym wspólnego?
- Znowu się jej czepiał? – zapytał George.
Ron spojrzał na jednego brata, potem na drugiego, niezmiernie zadowolony, że nie był sam. Harry i Hermiona zazwyczaj byli skłonni wykluczyć Malfoya, a to doprowadzało go do szaleństwa.
- Też to zauważyliście? – zapytał. – Co widzieliście? Bo ja widziałem kilka razy, jak jej groził – jestem prawie pewien.
- No, cóż – George zerknął na Freda. – Katie mówiła, że kiedy w niedzielę po śniadaniu szła na boisko trochę poćwiczyć, widziała Malfoya i Ginny nad jeziorem.
- Że jak? Razem? – Ronowi nie mieściło się to w głowie. – Po co?
- Moje słowa. Powiedziałem jej, żeby sobie oczy przebadała.
- Ale mówiłeś, że jej groził – Fred założył ręce na piersi. – W jaki sposób?
Ron powtórzył te urywki rozmowy, które usłyszał na schodach, kładąc nacisk na ton głosu Malfoya. Powiedział im, że na balu widział Malfoya wracającego z rosarium zaraz za Ginny i jak Ginny potem wystawiła Colina do wiatru. Przypomniał im, jak dziwnie Malfoy się zachowywał ostatnio – wiedzieli, że Harry dostał pięścią – i powiedział im, jak Ginny zbladła, kiedy zaczął jej zadawać pytania.
- Myślę, że ją szantażuje – zakończył. – Nie mam żadnych dowodów, ani nic...
- Nie musisz – powiedział Fred złowrogo.
- Nie dla nas – zgodził się George. – Sądzę, że powinniśmy sobie uciąć pogawędkę z Malfoyem. Chciałbym wiedzieć, gdzie ten oślizgły gnojek teraz jest.
Ron wstał i chwycił torbę, wdzięczny, że przynajmniej jego bracia zaufali jego instynktowi.
- Już po obiedzie? To właśnie idzie na Eliksiry.
Cała trójka w pośpiechu opuściła gryfońską wieżę i podążyła do lochów.
- Proszę, spójrzcie kto to – wymamrotał Fred, kiedy zeszli na dół, a w polu widzenia pojawiła się jasna głowa oflankowana przez dwie masywne i czarne. – Razem ze swoją przenośną fortecą.
Podeszli do Malfoya, Crabbe'a i Goyle'a, i zablokowali im drogę.
Ron wystąpił naprzód, patrząc z wściekłością na Malfoya, którego wyraz twarzy trudno było odczytać. Zmrużył oczy.
- Musimy pogadać, Malfoy.
Crabbe i Goyle jednocześnie zrobili krok do przodu. Fred i George po obu stronach Rona zrobili to samo. Malfoy nie wyglądał na stuprocentowo pewnego wyniku tej bójki i Ron poczuł przypływ satysfakcji.
- Z drogi – powiedział Malfoy z pogardą. – Nie wydaje mi się, żebyście chcieli sprawdzić pracę domową z Eliksirów, a ja nie mam zamiaru spóźnić się przez was.
Ron ani drgnął.
- Co robiłeś z moją siostrą nad jeziorem?
Policzki Malfoya poróżowiały. Otworzył usta. Spojrzał na Crabbe'a, potem Goyle'a i z powrotem na Rona.
- Co za brudne ploty rozsiewasz tym razem, Weasley?
- To nie plotka – powiedział krótko George. – Ktoś mi powiedział, że w niedzielę widział cię, jak rozmawiałeś z moją siostrą. Lepiej to wytłumacz.
Malfoy uśmiechnął się złośliwie.
- Źle cię poinformowano.
- Stałeś z nią na schodach – powiedział Ron, robiąc kolejny krok do przodu. Palce mimowolnie zwinęły mu się w pięść. – Powiedziałeś coś o dokończeniu tego później. Dokończeniu czego?
- Omawialiśmy plany na naszą następną randkę, Weasley, a co myślałeś?
Crabbe i Goyle zarżeli.
Ronowi zrobiło się niedobrze.
- To nie jest śmieszne – syknął.
- A ja myślę, że to jest niesłychanie zabawne – parsknął Malfoy.
- A ja myślę, że zaraz będziesz miał wybite zęby – powiedział Ron unosząc pięść, – więc może przestaniesz opowiadać brednie i powiesz mi, dlaczego byłeś z nią w rosarium w trakcie balu?
Malfoy zbladł. Uniósł brodę i nic nie odpowiedział. Crabbe i Goyle unieśli pięści, gotowi, ale to nie zmartwiło Rona. Fred i George też byli przygotowani.
- Czy ty jej grozisz?
Spiczasta broda Malfoya wyjechała jeszcze wyżej i Rona zaswędziała pięść, żeby w nią walnąć.
- Szantażujesz ją?
- Raczej bym ci nie powiedział, gdybym tak robił, nie sądzisz, Weasley? – Malfoyowi błysnęły oczy. – A teraz zjeżdżaj mi z drogi zanim-
- Zanim mi nie przywalisz, tak jak Harry'emu? A może byś to wyjaśnił?
Malfoy roześmiał się szyderczo.
- Przecież to oczywiste. Twoja siostra jest wpatrzona w Harry'ego i to raniło mi serce...
Crabbe ryknął śmiechem.
Malfoy uśmiechnął się szerzej.
- Więc powiedz swojej siostrze, żeby jutro znowu spotkała się ze mną nad jeziorem na następną pogawędkę, jeśli nie chce, żeby Potter znowu...
Ron mu przywalił. Zasłużył na to, jeśli nie miał zamiaru udzielić normalnej odpowiedzi i jeśli zamierzał grozić Ginny i jednocześnie pośrednio Harry'emu, i jeśli miał zamiar łazić i bić Harry'ego bez przyczyny. Ron poczuł, jak skóra pękła pod kostkami jego ręki, jak jego place zawadziły o coś ostrego, mokrego i twardego. Ręka go zapiekła. Usłyszał, jak Malfoy jęknął i zobaczył, jak unosi obie ręce do twarzy. Crabbe i Goyle zaatakowali w tej samej chwili, co Fred i George. Przekształciłoby się to w burdę całą gębą, gdyby w tej chwili uczniowie nie zaczęli schodzić się do lochów.
- Snape zaraz tu będzie – wymamrotał Malfoy przez palce, przywalając łokciem Crabbe'owi i Goyle'owi. – Cofać się, nie chcę teraz żadnej sceny. Powiedziałem STOP!
Ron zobaczył, jak krew spływa mu po brodzie i kapie na szaty, i nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy Crabbe i Goyle się wycofali. I tak przegrywali i byli wdzięczni za wymówkę.
Fred i George stali dysząc po jego bokach.
- Musimy iść... Runy... – udało się wydusić George'owi.
- Zobaczymy się... później... – powiedział Fred. Przechodząc obok Crabbe'a i Goyle'a, specjalnie trącili ich ramionami i zniknęli na schodach. W samą porę, żeby uniknąć zatrzymania przez Snape, który właśnie wkroczył na scenę.
- Co to ma znaczyć? – zapytał cicho, patrząc na Rona. – Bijatyki na korytarzach?
Spojrzał na Malfoya i usta mu drgnęły. Milczał przez dłuższy czas.
- Jestem pewien, że pan pamięta, panie Malfoy, że pański ojciec planuje odwiedziny w sobotę – powiedział. – Niewątpliwie będzie niezwykle zadowolony widząc pana w takim stanie.
Brwi Rona powędrowały do góry. Czyżby Snape zwracał uwagę Malfoyowi? O co chodziło?
- Proszę iść do skrzydła szpitalnego – powiedział Snape i powrócił swoim niepokojącym wzrokiem do Rona, gdy żałośnie wyglądający Malfoy pospiesznie opuścił lochy, ciągle trzymając się za twarz.
Kiedy Snape odwrócił się i wszedł do klasy bez jednego słowa, Ron, oniemiały, został na korytarzu. Żadnego odbierania punktów?
- Pospiesz się, bo się spóźnimy – wyszeptała za nim Hermiona. Popchnęła go w kierunku klasy. Nawet nie zauważył, jak nadeszła. Jak nigdy. – Nie mogę uwierzyć, że Snape nie wysłał cię do Dumbledore'a. Jesteś prefektem, nie możesz tak po prostu...
Ron wyrzucił ręce do góry.
- Przecież nie rzuciłem na niego żadnej klątwy, co nie?
- O rany, Ron... masz zakrwawioną rękę...
- Co się stało? – zapytał bardzo cicho Harry, stając za swoim kociołkiem. – Widziałem, jak Malfoy szedł na górę.
- Z krwawiącą wargą – dodała Hermiona, ujmując rękę Rona, wyjmując różdżkę i przykładając jej koniec do pokaleczonych kostek. Wyszeptała zaklęcie, którego, Ron był przekonany, nie musieli jeszcze znać. Skrzywił się, gdy rana zasyczała przez chwilę, a potem zniknęła. Hermiona przytrzymała jego dłoń dłużej niż to było konieczne i spojrzała na niego zmartwionymi oczami.
- Co się stało?
- A jak ci się wydaje? – Ron spojrzał na nią, mając nadzieję, że nie puści jego dłoni. – Przez przypadek uderzył się o moją rękę. Właśnie miałem zamiar zaoferować mu chustkę, naprawdę.
Harry parsknął cicho, ale Snape spojrzał znacząco na ich ławkę i cała trójka zamilkła. Hermiona puściła go i przecisnęła się za Harrym do swojego kociołka.
Dopiero, gdy Harry poszedł na tył klasy po więcej salamandrzych ogonów, Ron zdał sobie sprawę, co narobił.
- O, nie – jęknął. – Poszedł na górę do szpitala, a Ginny też tam jest. Wysłałem ją tam chwilę przed tym, zanim tu przyszedłem i teraz obydwoje... są...
- Ginny? – wyszeptała Hermiona. – W końcu poszła?
Ron skinął głową.
- Snape nigdy mnie stąd wcześniej nie wypuści – powiedział i wrzucił korzenie nagietka do swojego kociołka. Eliksir spienił się w nienaturalny sposób. – Muszę tam pójść, nie ufam mu. Nie ufam!
- Ja pójdę – powiedziała Hermiona. – Skończyłam już swój wywar.
Położyła łyżkę na wierzchu kociołka i uniosła dłoń.
- Panie profesorze, czy mogę wyjść na chwilę?
Snape uniósł brew i podszedł do ich ustawionych rzędem kociołków.
- Zostaniecie tutaj – powiedział, obrzucając zawartość kociołka Rona pogardliwym spojrzeniem. – cała trójka. Dopóki lekcja nie dobiegnie końca.
Z rozmachem odwrócił się do swojego biurka.
- Drań – mruknął Ron pod nosem. – Prawdopodobnie wszystko słyszał.
- Co się stało – zapytał Harry, wpychając się pomiędzy nich. Właśnie wrócił z garścią salamandrzych ogonów, które rzucił na deskę do krojenia.
- Co? – powiedział Ron, głośniej niż powinien. – Malfoy jest w szpitalu z moja siostrą, to się stało!
Połowa klasy odwróciła się, żeby na nich spojrzeć. Harry zmarszczył brwi patrząc na Rona i poprawił okulary.
- Co Ginny robi w szpitalu? – zapytał, ale został prawie zagłuszony przez Pansy Parkinson.
- Draco jest w szpitalu? –Pansy zapytała Milicentę piskliwym głosem. – Co mu się stało? Dlaczego nikt mi nie powiedział?
Milicenta pochyliła się i wyszeptała jej coś do ucha. Pansy zwróciła swoje paciorkowate, rozwścieczone oczy na Rona. Uniosła dłoń i zamachała nią niecierpliwe w powietrzu.
- Panie profesorze – zaskomliła, - czy mogę wyjść? Muszę pójść sprawdzić...
- Nie, nie możesz! – warknął Snape. – A musieć, panno Parkinson, to się pani musi skupić na swoim Wywarze Uśmierzającym Ból.
Ron zachichotał i wymienił z Hermioną i Harrym pełne zadowolenia spojrzenie. To zazwyczaj na nich krzyczano.
- Jeżeli chodzi o ciebie, Weasley, to jeśli chcesz dostać ocenę promującą, radzę poświęcić uwagę swojemu kociołkowi, zamiast pannie Granger.
Uszy Rona zapłonęły. Zacisnął dłonie na krawędzi biurka, podczas gdy dookoła niego rozległy się chichoty.
- Dziesięć punktów od Gryffindoru za tupet – Snape spojrzał na nich bezczelnie.
- Nic nie szkodzi – wyszeptała Hermiona, gdy Snape wrócił do swojego biurka. Była cała czerwona, ale dalej odmierzała i szatkowała składniki. – Po lekcji pójdziemy sprawdzić, co u Ginny.
Ron tłuczkiem zaczął miażdżyć ogony, które przyniósł Harry.
- Jeśli zrobi jej coś do tego czasu, to...
Jego groźba zawisła w powietrzu, a Harry kiwnął głową.
Druga połowa Eliksirów wydawała się trwać całe wieki.