Laqueur Historia Europy45 92


Historia Europy 1945-1992

Przełożył Roman Zawadzki

WALTER LAQUEUR

11 pozycja w serii “Historia" 112 pozycja książkowa Wydawnictwa Puls

PUBLICATIONS LTD

Walter Laqueur Historia Europy 1945-1992

(Europe in our Time.

A History of 1945-1992)

Przełożył z j. angielskiego

Roman Zawadzki

Pierwsze wydanie angielskie: Viking Penguin

(New York), 1992 Pierwsze wydanie polskie: Wydawnictwo Puls

(Londyn), 1993 First English edition: Viking Penguin

(New York), 1992

First Polish edition: Puls Publications Ltd (London), 1993

Wszystkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Copyright for translation © Puls Publications Ltd

ISBN 185917 018 8

Zezwolenie na przedruk lub tłumaczenie

należy uzyskać zwracając się pisemnie do:

Permission for reprints, translations and reproduc-

tions must be obtainedin writing from:

Puls Publications Ltd

BCM Box 697, London WC1N 3XX,

Great Britain

Printed and bound in Great Britain by Cox & Wyman Ltd, Reading

PRZEDMOWA

Zakończenie drugiej wojny światowej było zamknięciem jed­nej z najnieszczęśliwszych kart w długiej historii kontynentu. Po 1945 roku przez wiele lat kraje europejskie musiały borykać się z następstwami wojny. Odbudowanie miast i przemysłu zajęło jed­nak mniej czasu, niż przypuszczano, ale nawet po tym, gdy wy­darzyły się kolejne cudy gospodarcze, kontynent pozostawał po­dzielony, a po obydwu stronach żelaznej kurtyny* rozlokowane zostały tysiące rakiet jądrowych oraz potężne wojska konwencjo­nalne.

Dopiero dziś można z całą pewnością stwierdzić, że era po­wojenna zakończyła się na dobre. Lata osiemdziesiąte przyniosły okres reform w ZSRR, a w 1989 roku zawaliły się reżymy komunis­tyczne w Europie Wschodniej. Mamy za sobą magiczny rok 1992, kiedy to powstał wreszcie jeden wspólny rynek, obejmujący swym zasięgiem trzysta milionów ludzi. Za wcześnie jeszcze na spekulacje na temat politycznych i społecznych konsekwencji tego wydarze­nia, które na krótką metę może okazać nie aż tak obiecujące, jak się sądzi. Można jednak już teraz stwierdzić, że w hierarchii poli­tyki europejskiej nastąpiły zasadnicze zmiany i że przestały wresz­cie na niej ciążyć następstwa zbrodni Hitlera i Stalina sprzed pięćdziesięciu lat.

Termin nie został - jak zazwyczaj się uważa - wprowadzony przez Goebbel-sa ani Churchilla. Po raz pierwszy natknąłem się na niego w książce Ethel Snowden Through Bolshevik Russia (New York-London, 1920): “We were behind the iron curtain at last!" (s. 32) - Znaleźliśmy się wreszcie za żelazną kurtyną!

Koniec ery powojennej nie oznacza końca historii ani ustania konfliktów czy kryzysów, niemniej jednak Europa ma dziś zupełnie inne troski, niż miała w przeszłości. Ci, którzy widzieli obalenie muru w listopadzie 1989 roku, mogą z ręką na sercu (i z większym uzasadnieniem) powiedzieć to samo, co rzekł Goethe z okazji bitwy pod Yalmy (1792):

Od tego miejsca i od tej chwili rozpoczyna się nowa era w historii świata, a wy będziecie mogli mówić, że byliście przy jej narodzinach.

Periodyzacja historii zawsze nastręcza kłopoty, rzadko kiedy jed­nak jej wyznaczniki mają tak wyraźną wymowę, jak w tym właśnie przypadku.

Od czasu gdy zamilkły działa i ustały naloty w Europie, minęło niemal pięćdziesiąt lat i trudno dziś nawet wyobrazić sobie rozmiary cierpienia i zniszczeń oraz stan beznadziei, jaki wówczas zapano­wał. Wszędzie, co prawda, świętowano Dzień Zwycięstwa, lecz już nazajutrz tylko ludzie najodważniejsi duchem mogli zakładać pomyślne zakończenie procesu odbudowy Europy. Nie chodziło wyłącznie o straty materialne, lecz o brak nadziei. Na szczęście w 1945 roku jedynie niewielu zajmowało się rozmyślaniem o przysz­łości swych krajów - znakomita większość całkowicie zajęta była tak prozaicznymi sprawami, jak zdobywanie opału i pożywienia na następny dzień lub tydzień.

Ci, których obchodził dalszy los kontynentu, trwali w stanie szoku i rozpaczy; ich pesymizm był doskonale uzasadniony, i to nie tylko dlatego, że Europa utraciła swą z dawien dawna czołową pozycję na świecie. Stopniowy jej upadek był procesem długotrwa­łym, który rozpoczął się o wiele wcześniej, w następstwie przemian społecznych, politycznych, gospodarczych i - co też ważne - demograficznych.

Gdy w latach trzydziestych uczyłem się w szkole geografii, od nauczycieli - oraz z podręczników - dowiedziałem się, że Londyn, Berlin, Paryż i Nowy Jork to największe miasta na świecie. W latach osiemdziesiątych przerosły je i Miasto Meksyk, i Kair, i Pekin, i Sao Paulo, i nawet Bombaj. Berlin był podzielony, lecz nawet po zjednoczeniu okazało się, że liczy sobie mniej mieszkańców niż Seul czy Tientsin. W Paryżu mieszka teraz mniej ludzi niż w Bogocie, Madrasie i Mukdenie (dziś znanym jako Szenjang). Skala świata

uległa za mojego życia ogromnym zmianom, a demografowie po­wiadają, że w roku 2000 takie miasta jak Kinszasa (senna mieścina z lat trzydziestych, zwana wówczas Leopoldville), Nagoya, Pusan i Ahmedabad, o których w 1931 roku nie wiedzieli nawet najwięksi szkolni prymusi, zamieszkane będą przez ponad 5 milionów miesz­kańców. W Europie mało kto przejmuje się tym, że główne miasta nie rozrastają się tak jak Kalkuta, gdyż wszyscy zdają sobie sprawę, jakie przychodzi za to płacić koszty.

Kontynent europejski starzeje się. Statystycy obliczyli, że przyrost naturalny utrzymuje się od dawna na poziomie 2,1 dziecka na rodzinę. W Wielkiej Brytanii jednak wynosi on 1,85, we Francji-1,81, w Niemczech Zachodnich - 1,40, a we Włoszech - 1,30. Z kolei w Afryce Północnej czy w Turcji jest on trzykrotnie wyższy i tam też utrzymuje się trwałe masowe bezrobocie.

Kryzys, jaki nawiedził Europę w 1945 roku, nie wynikał z faktu utracenia dominującej pozycji na świecie, lecz z tego, że w grę wchodziło przetrwanie jako takie. W wyniku dwóch wojen świato­wych - przez niektórych nazywanych europejskimi wojnami cywi­lów - oraz agresywnej tyranii faszystowskiej i dzikich namiętności narodowościowych Europa stała się politycznym impotentem i zna­lazła się na krawędzi zapaści gospodarczej. Warto przypomnieć, że jeszcze nie tak dawno nie było oczywiste, czy europejskie rolnictwo poradzi sobie z dostarczeniem minimum żywności, niezbędnej, by uniknąć głodu. Podobnie żałośnie jawiła się przyszłość przemysłu, a największą troską bankierów była “dolarowa przepaść": siła dolara i słabość głównych walut europejskich. Europa Wschodnia wcielona została - niezależnie od tego, jak to się nazywało - do sowieckiego imperium. Niemcy przestały istnieć jako całość, a mniejsze i średnie państwa zachodnie nie były w stanie same się bronić i sprawiały wrażenie, że ich los - zarówno w sensie politycz­nym jak gospodarczym - jest przesądzony.

Co więcej, kontynent przejawiał wszelkie oznaki wyczerpania kulturalnego. W ciągu minionego tysiąclecia w Europie zdarzały się wielokrotnie okresy zastoju, od wieków też różni prorocy gło­sili, że stary świat doszedł do krańca swych możliwości i że jego społeczeństwa są w przeważającej swej części skorumpowane. I choć nieraz obwieszczano finis Europae, to jednak w 1945 roku istniało więcej niż kiedykolwiek w przeszłości powodów do tego, by przepowiednie te się sprawdziły.


Cokolwiek by jednak twierdzili różni filozofowie, narody Eu­ropy nie miały ochoty zniknąć ze sceny historii. Jak na ironię, pierwszym zagrożeniem, które przydało rozmachu odbudowie, by­ło zagrożenie z zewnątrz. Stalin zadowolony był z przekształcenia Europy Wschodniej w strefę swych wpływów, niemniej nie wiado­mo, jak potoczyłyby się losy Zachodu, gdyby nie plan Marshalla, OEEC oraz traktat brukselski, który doprowadził do utworzenia NATO. Pomysł Stalina przenicowania Europy Wschodniej na modłę sowiecką okazał się podwójnym błędem: nie zwiększył bez­pieczeństwa samego ZSRR, natomiast zelektryzował całą resztę kontynentu. Tak czy owak, państwa zachodnie mogły każde z osobna odbudować swą gospodarkę, niemniej nie było wiadomo, czy podobny efekt da współpraca wewnątrzeuropejska. Jean Monnet stwierdził kiedyś, że “kryzysy są wielkimi federalistami", a powojenna Europa przeżywała kryzys ciągłości swego istnienia.

Związek Radziecki najprawdopodobniej nigdy nie miał za­miaru napadać na Europę Zachodnią, czego obawiano się wówczas najbardziej. Prawdą jednak jest, że próżnia polityczna, jaka po­wstała wówczas na Zachodzie, stanowiła nieustanną zachętę dla wschodniego supermocarstwa, z jego ogromną potęgą wojskową, kierowaną przez człowieka pozbawionego skrupułów i rozterek. Lęk przed ZSRR był, zdaje się, najsilniejszym bodźcem, wyzwala­jącym gotowość Europejczyków do współpracy - choć nie był, oczywiście, jedynym. Kolejną przyczyną była konieczność włącze­nia Niemiec Zachodnich do społeczności europejskiej, po to by uniemożliwić ponowny wybuch wojny i zapobiec powtórzeniu się upiornych wydarzeń z lat trzydziestych i czterdziestych.

Były to okoliczności pomyślne i dla samych Niemiec, jako najlepszy chyba sposób na ich powrót do Europy i wejście do polityki światowej na równych prawach. Niemcy rozumieli też - podobnie jak inni na Zachodzie - jak ogromne zalety ma jeden du­ży, wspólny rynek; postępy w tym zakresie nie brały się w począt­kowym okresie wyłącznie z dobrej woli czy dalekowzroczności ta­kich ludzi, jak Robert Schumann, Henri Spaak czy Adenauer - istniała potrzeba stworzenia pewnego ciała ponadnarodowego (choć trak­towanego podejrzliwie). Ponownie zacytujmy Jean Monneta:

Nic nie jest możliwe bez człowieka, nic nie trwa bez instytucji.

Tak więc tuż po wojnie pojawiły się pierwsze zachęty do budowy wspólnego europejskiego domu.

Powojenna historia Europy to okres szalonego bałaganu. Często wymyka się ona uogólnieniom, ponieważ dotyczyła nie tyle konty­nentu, ile poszczególnych państw. Rodzące się tendencje rozwojo­we miały wiele cech wspólnych, istniały jednak różnice i osobliwości lokalne: gdy jeden kraj oscylował na lewo, drugi przesuwał się na prawo; gdy jeden wyraźnie rozkwitał, drugi przeżywał poważne trudności gospodarcze i społeczne. Europejska współpraca posu­wała się naprzód, lecz w tempie zgoła ślimaczym, tak samo też działo się z odrodzeniem politycznym poszczególnych państw.

Rozwój gospodarczy Niemiec ruszył z miejsca po połączeniu trzech zachodnich stref okupacyjnych, a przede wszystkim po niezwykle ważnej reformie walutowej, przeprowadzonej w 1948 roku. Boom zachwiał się w wyniku recesji, spowodowanej wojną koreańską, którą odczuły również inne państwa europejskie. Kry­zys trwał krótko i do roku 1960 odrodzenie niemieckiej gospodarki nie tylko że stało się faktem, lecz wzbudziło zawiść w Europie i na całym świecie. Francja i Włochy, po niepewnym starcie, w połowie lat pięćdziesiątych również weszły w stadium silnego ożywienia gospodarczego; niedługo potem dołączyła do nich Hiszpania. Wiel­ka Brytania przeżyła po wojnie ciężki kryzys gospodarczy (1947-1948), a jej rozwój w dwóch następnych dziesięcioleciach nie był tak owocny, jak jej europejskich sąsiadów.

Jednakże bezpośrednie konsekwencje gospodarcze wojny po­konano stosunkowo szybko. Pod koniec lat pięćdziesiątych pro­dukcja Europy była o 30-35% wyższa niż w latach poprzedzających wybuch wojny. W latach sześćdziesiątych kontynent prosperował jak nigdy dotąd, koniunktura trwała nadal i była najdłuższą i najbardziej owocną w historii Europy.

Gdy w 1953 roku zmarł Stalin, powszechnie wierzono, że nastąpił oto drugi historyczny zwrot w historii kontynentu. Stosun­ki między dwoma blokami nie poprawiły się jednak tak znacznie, jak się tego wielu spodziewało. Z perspektywy lat trudno jest mówić, że był to czas “zmarnowanych okazji". Spadkobiercy Sta­lina nie mieli ochoty wyzbywać się kontroli nad Europą Wschod­nią - wręcz przeciwnie, nie mieli nawet zamiaru tolerować bardziej liberalnych reżymów komunistycznych, co dowodnie wykazały wy­darzenia na Węgrzech (1956) i w Czechosłowacji (1968). Pewność siebie Chruszczowa, a później Breżniewa i jego drużyny była nie­zachwiana. Ludzie ci byli przekonani, że system komunistyczny funkcjonuje dość dobrze i że mógłby nawet wygrywać w konku-

10

rencji z Zachodem. Nie było więc powodów, by go reformować lub wprowadzać w nim jakieś radykalne zmiany.

Po wojnie nastąpił szybki proces dekolonizacji. Pierwsza utra­ciła swe kolonialne imperium Holandia, Wielka Brytania wycofała się z Indii w 1947 roku, a w ciągu następnych dziesięciu lat również z reszty swych posiadłości. Do 1962 roku wolność odzyskały dawne kolonie francuskie, w latach siedemdziesiątych zaś także portugal­skie. W niektórych przypadkach przekazanie władzy odbyło się bezboleśnie, w innych natomiast odzyskanie niepodległości po­przedzały (lub następowały tuż po niej) akty przemocy. Dla byłych krajów kolonialnych konsekwencje dekolonizacji okazały się nie­zbyt uciążliwe. Choć obawiano się, że utrata źródeł surowców i rynków zbytu może okazać się fatalna dla metropolii, Europa funkcjonawała jak jeszcze nigdy dotąd.

Pod koniec lat sześćdziesiątych wnikliwi obserwatorzy zaczęli dostrzegać pierwsze objawy choroby. Niełatwo je opisać, a jeszcze trudniej analizować ich przyczyny. W Wielkiej Brytanii źródła bolą­czek tkwiły po części w kłopotach gospodarczych: w 1967 roku nastą­piła dewaluacja funta szterlinga, wzrosły podatki, płace i wydatki budżetowe. We Francji zamieszki studenckie w 1968 roku omal nie przekształciły się w masowe protesty, a władza de Gaullea, z pozoru niepodważalna, w istocie okazała się bardzo podatna na wstrząsy. We Włoszech z kolei tym, co podminowało życie spo­łeczne kraju, były strajki i zamachy terrorystyczne.

Ruch na rzecz jedności Europy jakby się załamał. De Gaulle dał się nawrócić na ideę europejską, niemniej jego zainteresowanie ograniczało się wyłącznie do współpracy gospodarczej; był też przeciwny przyjęciu Wielkiej Brytanii do EWG. Brytyjczycy zrazu trzymali się na uboczu. Z czasem jednak zgłosili akces do Wspól­noty, lecz wówczas de Gaulle postawił weto; dopiero po jego odejściu ze sceny politycznej Anglia wraz z Irlandią i Danią przyjęte zostały w poczet jej członków (1973). Norwegowie odrzucili ten pomysł w plebiscycie narodowym, niemniej w latach osiemdziesią­tych nastawienie opinii publicznej wyraźnie uległo zmianie.

Gdy Szóstka zamieniła się w Dziewiątkę, wszyscy mieli na­dzieję, że EWG złapie drugi oddech - nic takiego jednak się nie stało. Egoizm narodowy wziął górę nad aspiracjami ponadnarodo­wymi. Kraje członkowskie toczyły spory o nadwyżki regionalne i rolne, a także na temat wprowadzenia wspólnego systemu waluto­wego. Ponieważ poszczególne państwa nieustannie popadały w

11

kryzysy budżetowe, idea wspólnej polityki europejskiej w tym za­kresie została tylko marzeniem. Zaczęły przeważać tendencje od­środkowe na wszystkich poziomach: w 1966 roku Francja wycofała swe oddziały wojskowe z NATO, Amerykanie musieli przenieść swe bazy, a Rada NATO przeniosła się z Paryża do Brukseli. Gdy Leo Tindemans, polityk belgijski, pisał swój raport o sytuacji w Europie w 1976 roku, porównał ją do domu postawionego jedynie w połowie i bez dachu; mimo że stoi, nie chroni ani przed desz­czem, ani przed wichurą i prędzej czy później musi się zawalić. Raport Tindemansa, choć przyjęty z życzliwością, szybko poszedł w zapomnienie i nie wywarł wpływu na politykę państw europej­skich.

Po latach bezprecedensowej koniunktury gospodarka Europy popadać zaczęła w stagnację. Pierwszy szok naftowy (1973), a w kilka lat po nim drugi, wywołały recesję. Bardzo niepokojący okazał się wówczas brak solidarności i wspólnego działania, okazywane przez państwa europejskie w owych latach przepychanek. Instynkt nakazywał “grać na siebie", a nie wdawać się w konsultacje czy we współpracę. O wiele poważniejszym problemem niż gospodarka stał się dziwaczny przypadek abulii (kompletnej apatii) - choroby rozpoznanej przez dziewiętnastowiecznych psychiatrów i cechu­jącej się utratą lub niedostatkiem woli bez żadnych wyraźnych powodów. Optymizm z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych prze­kształcił się w pesymizm, dla którego nie sposób było doszukać się jakichś “przyczyn obiektywnych". W porównaniu z problemami, jakie przeżywali w tym samym czasie Amerykanie - by nie wspom­nieć o nieprawdopodobnych trudnościach, z jakimi borykał się Trzeci Świat - europejskie kłopoty były niemal trywialne. Powstała zadziwiająca rozbieżność pomiędzy potęgą gospodarczą krajów kontynentu, a ich polityczną i militarną bezsilnością. Wynikało to, być może, z zawiedzionych nadziei na odprężenie. W 1972 roku ogłoszono nastanie złotego wieku dla Europy: konflikty z czasów powojennych skończyły się, osiągnięto punkt zwrotny w polityce międzynarodowej, na świat miał spłynąć pokój.

Euforia ta trwała rok lub dwa, zanim wreszcie nie okazało się, że pokój jeszcze bynajmniej nie zapanował i że nie skończyły się ani konflikty światowe, ani regionalne napięcia. Rodzić się poczęło poczucie, iż demokracje stają się niesterowne. Toczono dyskusje na temat nowego tragicznego okresu uwstecznienia społecznego i

12

politycznego, a także o możliwości rozpadu całego systemu euro­pejskiego.

Giscard dEstaing, ówczesny prezydent Francji, takie oto snuł rozważania:

Świat jest nieszczęśliwy. Jest nieszczęśliwy, ponieważ nie wie, dokąd ma zmierzać, a ponieważ tak przypuszcza, więc musi wiedzieć, że zmierza do katastrofy.

Niedługo przed ustąpieniem z urzędu kanclerza Willy Brandt mówił w zaufaniu do kilku swych współpracowników, że Europa Zachodnia ma przed sobą jeszcze tylko dwadzieścia lat demokra­cji - później świat oszaleje i pogrąży się bez reszty i ratunku w otaczającym go morzu dyktatury.

Na szczęście wydarzenia - nawet te najbliższe - nie potwier­dziły pesymizmu Brandta. W 1973 roku obalono rządy pułkow­ników w Grecji, w 1975 padła dyktatura w Portugalii, a w 1976 w Hiszpanii odbyły się pierwsze od czterdziestu lat wolne wybory.

Ponure przepowiednie Giscarda i Brandta odzwierciedlały nie tylko ich osobiste nastawienie. Był to okres, w którym powszechnie używało się takich pojęć, jak “Englanditis", “Holanditis" czy “finlandyzacja", opisujących rozmaite aspekty trapiącej Europę choroby zarówno z sferze spraw wewnętrznych, jak polityki między­narodowej. Przez kilka lat strach był modny zarówno w RFN, jak w innych państwach europejskich. W artykułach i przemówieniach porównywano sytuację do tej z roku 1914 - świat miał zmierzać ku katastrofie, głównie z powodu amerykańskiego awanturnictwa, uosabianego przez prezydenta Reagana.

Wyjaśnienia przyczyn kryzysu europejskiego z lat siedemdzie­siątych i początków lat osiemdziesiątych należy doszukiwać się między innymi w słabości systemu politycznego, niezdolnego prze­ciwstawić się wzajemnie wykluczającym się żądaniom różnych grup społecznych czy konfrontacji sił opowiadających się za zwiększe­niem zakresu wolności z siłami nawołującymi do większego ładu i porządku. W okresie powojennym następował proces upadku auto­rytetów, po części jako reakcja na złowrogie dyktatury z lat trzy­dziestych. Odruchy antyautorytarne były nie tylko zrozumiałe, lecz i pod wieloma względami pożądane, jako że odpowiadały głęboko zakorzenionej w człowieku potrzebie wolności. Coraz częściej jed­nak zakłócały skuteczne panowanie nad sytuacją w państwie.

13

Dawna koncepcja, iż przetrwanie wolnego społeczeństwa za­leży od przymiotów jego członków, od zaakceptowania faktu, iż nie ma praw bez obowiązków, zdecydowanie wyszła z mody. Wyzbycie się odpowiedzialności prowadziło do stanu intelektualnej anarchii, a ta z kolei -jak już zauważył to Comte - była głównym czynnikiem, tkwiącym u podłoża kryzysów politycznych i moralnych.

Na koniec wreszcie rozplenił się antyamerykanizm, wzmoc­niony decyzją NATO z 1979 roku o rozmieszczeniu w Europie Zachodniej broni jądrowej średniego zasięgu. Decyzja ta spro­wokowała gwałtowne reakcje, i to nie tylko lewicy - protestowały różne kościoły i grupy społeczne. Korzenie tych nastrojów sięgały jednak głębiej. Czemu w czterdzieści lat po zakończeniu wojny Europa musi być zależna od amerykańskiego parasola ochronne­go? Przecież ma przynajmniej takie same zasoby - tak materialne, jak ludzkie - a dochód narodowy brutto (GNP) większy niż cały blok sowiecki.

Jednakże mimo tej zasobności i dobrobytu gotowość Europy do łożenia na wydatki obronne była wyraźnie ograniczona; zresztą brakowało w tej sprawie jedności. Z jednej więc strony upokarzają­ca zależność od USA (lęk przed “rozwodem", czyli przed wycofa­niem się Amerykanów z Europy), z drugiej zaś - przekonanie, iż Waszyngton mógłby wciągnąć Europę w jakiś konflikt z komunis­tycznym Wschodem, który wcale nie musi toczyć się w imię wspól­nych interesów. W efekcie, problem europejski z lat siedemdzie­siątych polegał nie tyle na skali problemów, ile na braku kwalifikacji do stawienia im czoła.

Pod koniec lat siedemdziesiątych Europa była w stanie zamętu, a jej perspektywy wydawały się dość niejasne. Później jednak nastro­je zaczęły tchnąć coraz większym optymizmem. Czemu? Równie trudno jest znaleźć wytłumaczenie dla euforii z lat osiemdziesią­tych, jak dla apokaliptycznych lęków z lat siedemdziesiątych.

Podobne zmiany klimatu historycznego nie są czymś bezpre­cedensowym. Doskonałym tego przykładem była Francja pod ko­niec XIX stulecia. Wśród klas wykształconych panowało wówczas przekonanie, że kraj zmierza ku pełnej ruinie. Podawano wiele przyczyn: alkoholizm, niski przyrost naturalny, wzbierającą falę ateizmu i pacyfizmu, pornografię, ogólną dekadencję i tysiące innych. Jednakże około 1905 roku pesymizm szybko wyszedł z mody, a zastąpiły go patriotyzm, sporty i heroiczna postawa życio­wa. Tak zwane czynniki obiektywne pozostały bez zmian - Francuzi

14

pili jak zawsze, nie chodzili częściej do kościoła i nie rodzili się w jakichś większych ilościach.

Podobnie nie wyjaśnione są przyczyny ostatniej zmiany na­strojów - jedyne, co przychodzi na myśl, to poprawa ogólnej sytuacji gospodarczej większości państw w latach 1980-1985. Tem­po wzrostu rzędu 2-3% czy nawet 4% nie wystarcza do wytłuma­czenia przejścia od skrajnego pesymizmu do radosnego optymiz­mu. Co więcej, ów nawrót koniunktury nie wpłynął na takie bolączki społeczne, jak bezrobocie czy ogromna liczba imigrantów. Rzecz być może w tym, że doszło do głosu nowe pokolenie ze swoimi własnymi ideami i ideałami? Nie wydaje się jednak, żeby pokolenie młodych Europejczyków z lat osiemdziesiątych jakoś wyraźnie różniło się od swych rówieśników sprzed dwudziestu lat; w latach sześćdziesiątych istniała tendencja do radykalizacji politycznej, teraz interesowano się radykalnymi poczynaniami w sferze eko­logii.

Ożywienie w Europie wyzwoliły - pośrednio i bezpośrednio -dwie główne tendencje. Pierwsza to przyspieszenie ruchu ku euro­pejskiej jedności, druga zaś to burzliwe wydarzenia w ZSRR i w Europie Wschodniej. Pod koniec 1969 roku podczas konferencji na szczycie (Haga) postanowiono, iż europejska unia gospodarcza i monetarna zostanie sfinalizowana do roku 1980. Jednocześnie ustalono, że należy również dążyć do koordynowania polityki za­granicznej (raport DAvignona, 1970). W rzeczywistości większość tych zaleceń pozostała bez echa. Nadal pracowały instytucje euro­pejskie - Rada, Parlament i Sąd - lecz nie miało to żadnego szczególnego znaczenia. EWG powiększała się, lecz wstąpienie do niej Grecji, Hiszpanii i Portugalii w niczym nie zbliżyło Europy do jedności. Pani Thatcher była zdecydowana bronić skarbu Anglii przed interesami rolników z kontynentu - czemuż bowiem Wielka Brytania miałaby wspierać nadprodukcję żywności, i to tylko dla­tego, że rządy Francji i innych państw nie potrafią (lub nie chcą) wywrzeć presji na rodzime lobbies i obniżyć cen? Gdy malowniczy pan Papandreu został premierem Grecji, jego głównym celem było trzymanie Turcji na uboczu - jedność przyszłej Europy nie bardzo go interesowała.

Tu należy oddać sprawiedliwość Francji - oraz pewnym Fran­cuzom i Belgom - w tym zamęcie udało im się zaszczepić nowe pomysły i natchnąć europejskich maruderów nową energią. Zaczę­ło się od spotkania na szczycie w Fontainebleau w 1984 roku; w

15

w następnym roku był Mediolan oraz podpisanie Aktu Zjednoczonej Europy (Single European Act) w roku 1986. Ustalono w nim, iż do 1992 roku utworzony zostanie autentyczny wewnętrzny rynek eu­ropejski, ze swobodnym przepływem wszelakich dóbr: towarów, ludzi, usług i kapitału. Ów radykalnie brzmiący dokument stanowił uzupełnienie traktatu rzymskiego (zasadnicze umowy o współpra­cy w Europie) i stanowił o utworzeniu jednolitego europejskiego systemu monetarnego oraz prawnego. Kursu żadnej waluty naro­dowej nie można ustalać bez porozumienia z centralnym bankiem Europy.

Nowa inicjatywa oznaczała przekazanie większej władzy ist­niejącym już instytucjom europejskim oraz powołanie do życia nowych. Jaques Delors, francuski przewodniczący EWG, oznajmił w Parlamencie Europy w czerwcu 1988 roku, że zalążek rządu europejskiego może powstać już w latach dziewięćdziesiątych i że Wspólnota może stać się odpowiedzialna za 80% prawodawstwa socjalnego i gospodarczego. Przepowiednie te natychmiast wzbu­dziły odruchy nacjonalizmu wśród niektórych rządów; gdy na do­datek realna stała się szansa zjednoczenia Niemiec i zbliżenia Europy Wschodniej do Zachodu, stało się jasne, że rozkład jazdy politycznego i gospodarczego ujednolicenia kontynentu wymagać będzie pewnej rewizji.

Fakt, że padły bariery między Europą Wschodnią i Zachodnią, budził uzasadnioną radość, niemniej oznaczał również nieprzewi­dywalne kłopoty w procesie integracji. Unifikacja gospodarcza, społeczna i polityczna Europy nastąpi, być może, dopiero w trze­cim tysiącleciu, postępy będą powolne i pełne nieoczekiwanych zwrotów. Tendencja jest jednak wystarczająco wyraźna. Integracja gospodarcza zaszła już tak daleko, że działania na rzecz ponadna­rodowej Wspólnoty być może ulegną spowolnieniu, lecz na pewno nie zostaną zablokowane.

Ważnym wydarzeniem, które wywarło prawdziwie niezwykły wpływ na losy kontynentu, było zwycięstwo reformatorów w ZSRR po 1985 roku oraz desowietyzacja Europy Wschodniej. To, że ko­munizm nie jest w stanie dalej funkcjonować, nie było dla nikogo tajemnicą. W niektórych państwach wschodnioeuropejskich, choć­by w Polsce, kryzys narastał na długo przed dojściem Gorbaczowa do władzy. Jednakże Polska czy Węgry to nie ZSRR - większość obserwatorów życia w tym kraju zakładała, że władza rozpadnie się tam równocześnie z rozpadem rządów jej sojuszników, choć w NRD

16

i w Czechosłowacji może utrzymać się jeszcze przez co najmniej dziesięć lat. Co prawda sytuacja gospodarcza pogarszała się z dnia na dzień, a system komunistyczny przegrał z Zachodem, lecz nie tylko to wywołało tak ogromny kryzys w latach 1989-1990. Pod koniec tego okresu w większym stopniu zadecydował o klęsce brak wiary i pew­ności siebie rządzących niż puste półki sklepowe. Niewiele ludzi głoduje dziś w ZSRR, ale jeszcze mniej wierzy w system i w ideologię.

Stopniowe rozprzęganie się aparatu represji w Europie Wschod­niej utorowało drogę ku lepszej przysłości - ku wolności, pokojowi i dobrobytowi. Utorowało też drogę ku wspólnemu europejskiemu domowi, o którym mówi i sam Gorbaczow, i inni. Na koniec wreszcie zlikwidowało powojenny porządek polityczny, który dzie­lił kontynent i który przez dziesięciolecia był przyczyną tylu nie­szczęść i napięć.

Gdyby kronikarze zakończyli spisywanie dziejów na l stycznia 1990 roku - dacie pod wieloma względami niezwykłej - to w naturalny sposób popadliby w euforię i na końcu dopisaliby po­chwałę złotego wieku, który wreszcie nastąpił. W historii Europy było tak wiele fałszywych nadziei, tak wiele nieporozumień, że nawet najbardziej wybujały przejaw optymizmu byłby usprawied­liwiony.

Historia nigdy jednak nie kończy się na jakiejś dacie - w nie dającej się przewidzieć przyszłości mogą zdarzyć się rzeczy smutne oraz rzeczy radosne. Rok 1989 był rokiem niebywałego tryumfu wolności. Obalenie tyranii stwarza warunki dla narodzin wolnego społeczeństwa, nie daje jednak gwarancji, że to nastąpi. Trudności, z jakimi przyjdzie się borykać i Moskwie, i krajom Europy Wschod­niej, są rzeczywiście zniechęcające. Parafrazując słowa pisarza ro­syjskiego, Mikołaja Czernyszewskiego, można by rzec, że droga do jedności europejskiej to nie Pola Elizejskie - prosty bulwar z Łukiem Tryumfalnym na końcu, widocznym od samego początku. Droga Rosji to nie Newski prospekt - wiele piętrzyć się będzie na niej trudności, wiele zakrętów, a cel ostateczny może wciąż umy­kać z pola widzenia. Świętowanie w latach 1989-1990 ostatecznego zwycięstwa demokracji - czy to w Bonn, czy w Nowym Jorku, czy gdziekolwiek indziej - jest jeszcze (jak to wykazują wydarzenia) przedwczesne.

Gdybyśmy w tej książce zajmowali się epoką napoleońską, należałoby zakończyć ją wprowadzeniem jakiegoś elementu oso­bistego. Jednakże dotyczy ona okresu życia autora i opisuje losy

17

dobrze znanego mu kontynentu, a on sam miał liczne okazje do poznania niektórych dramatis personae - i to nawet dość dobrze. Taka bliskość ma swoje zalety, ma też jednak i wady. Komuś, kto przeżył i powojenne frustracje, i powojenne sukcesy, niełatwo jest zachować dystans, tak przecież naturalny u historyka zajmującego się czasami bardziej odległymi.

Przez całe moje dorosłe życie komentowałem tendencje wy­stępujące w Europie po wojnie. Pierwszą próbą ich usystematyzo­wanego opisu i analizy była książka Europa po Hitlerze, którą ukończyłem w 1969 roku. Byłem wtedy umiarkowanym optymistą co do perspektyw współpracy europejskiej i poprawy stosunków Wschód-Zachód. Jednakże lata siedemdziesiąte nieco osłabiły mój optymizm, w związku z czym postanowiłem podsumować je w innej książce (Kontynent na manowcach), w której zawarłem swą krytykę - być może nawet nazbyt ostrą. Europa jakby popadła w odrętwienie, rozwiały się niemal wszystkie nadzieje, a polityczny upadek zdawał się nie mieć końca. Moje obserwacje nie były prawdopodobnie niesprawiedliwe, choć chwilami gniew mącił mój sąd dotyczący szerszych nieco perspektyw.

Z końcem minionego dziesięciolecia nastąpił powrót do rów­nowagi. Nastała dekada istotnych i zgoła nieprzewidywalnych wydarzeń. Rodziła nadzieję na zakończenie ery powojennej i w rezultacie całkowicie zmieniła nasz sposób postrzegania tamtych lat. W kategoriach Heglowskich lata osiemdziesiąte były syntezą tezy i antytezy, jakich dostarczyły dwa poprzednie okresy po 1945 roku. A przynajmniej utworzyły taki nurt, który dołączywszy do biegu spraw europejskich prowadzi do pomyślności; bez niego cała podróż życia byłaby pasmem mielizn i niedoli.

Waszyngton, marzec 1991

CZĘŚĆ PIERWSZA

PO WOJNIE

PODZIELONA EUROPA

Druga wojna światowa zakończyła się w Europie kapitulacją Niemiec w dniu 7 maja 1945 roku. W imieniu Werhmachtu akt kapitulacji podpisał feldmarszałek Jodl, w imieniu armii amery­kańskiej i angielskiej - generał Bedell Smith; ceremonia ta odbyła się w Rheims, w obecności oficerów francuskich i rosyjskich. Nieco później, w Berlinie, podpisano podobny dokument pomiędzy Ros­janami i Niemcami, wszelkie walki zaś ustały ostatecznie w dniu 8 maja. Zakończyła się najdłuższa i najbardziej wyniszczająca woj­na czasów nowożytnych. Micheline Maurel, francuska więźniarka jednego z obozów koncentracyjnych, tak oto opisała poczucie nierzeczywistości pierwszych godzin wolności:

Cały dzień spędziłam w stanie paraliżującej mnie ekstazy. Próbowałam przekonać sama siebie, że jestem wolna. Pró­bowałam napisać wiersz. Nie byłam jednak w stanie wykrztu­sić z siebie nic poza słowami: “wolna, wolna, nareszcie wolna". Wolność jako taka niewiele dla mnie znaczyła...

Dla milionów żołnierzy nastał kres ich wędrówki. Rosjanie, po początkowych porażkach, przeszli szlak bojowy przez pół Eu­ropy - od Stalingradu do Berlina. Armie sojusznicze Zachodu dotarły tu z wybrzeży Normandii, gdzie wylądowały przed rokiem. Już niebawem wszyscy mieli zostać zdemobilizowani, wrócić do domu, połączyć się z rodzinami i znów przystąpić do swych zwyk­łych zajęć. Dla milionów żołnierzy niemieckich rozpoczynał się długi czas niewoli.

Większa część terytoriów Francji, Belgii i Włoch, a także niemal cała Europa Wschodnia zostały wyzwolone już przed po­czątkiem maja 1945 roku. Gdy podpisywano akt zawieszenia broni, naziści rządzili jeszcze na niewielkim obszarze Niemiec, a także w Norwegii, Danii i w części Czechosłowacji. Trzecia Rzesza, która

22

wedle proroctw jej wodza miała trwać tysiąc lat, goniła resztkami sił. “Czy chcecie wojny totalnej?" - pytał dr Goebbels w 1943 roku. Dziś była to już tylko totalna klęska.

Przywódcy państw sprzymierzonych wymienili między sobą depesze gratulacyjne. Stalin tak oto pisał do Churchilla:

To historyczne zwycięstwo osiągnięte zostało wspólnie przez armie radzieckie, brytyjskie i amerykańskie, połączone w celu wyzwolenia Europy.

Z kolei Churchill w przemówieniu radiowym, wygłoszonym tego samego wieczoru z okazji zwycięstwa, oświadczył Brytyjczy­kom:

Pragnę wam oznajmić, że wszystkie nasze trudy i kłopoty mamy już chyba za sobą.

Dzień Zwycięstwa świętowano jednak tylko w Europie - nadal przecież walczyli Japończycy; i chociaż wyraźnie było już widać zbliżający się koniec wojny na Pacyfiku, to oczywiste stało się również i to, że tryumfującym zwycięzcom przyjdzie podjąć wiele wysiłków, by uporać się z ogromnymi problemami, jakie staną przed nimi w powojennym świecie.

W tym tak długo oczekiwanym dniu zwycięstwa tylko niewiele ludzi miało ochotę na zastanawianie się nad wyzwaniami i prob­lemami, jakie niosła przyszłość. Po sześciu latach zaciemnienia Londyn po raz pierwszy rozjarzył się pełnią świateł; wszyscy byli rozradowani, uszczęśliwieni, ale też i zdyscyplinowani - nie było widać ani słychać chociażby jednego pijanego człowieka. Ilumina­cja rozświetliła Big Ben, wieżę Tower, Speakers Corner, County Hali, Horse Guards, jezioro w parku Świętego Jakuba i Pałac Buckingham. Na ulicach słychać było wiwatujące tłumy, śpiewy i wybuchy sztucznych ogni. Do Moskwy wiadomość o zwycięstwie dotarła o drugiej w nocy.

Otworzyłem okno - wspominał Ilja Erenburg - i zobaczyłem światła we wszystkich mieszkaniach. Wszyscy wstali, całowali się, ktoś głośno szlochał. O czwartej rano na ulicy Gorkiego zebrały się nieprzebrane tłumy.

Oddano salut z tysiąca dział. Zapanowała ogromna radość -ale też i wielki smutek.

23

Tego wieczora - pisał pewien Rosjanin - w całym Związku Radzieckim nie było ani jednego stołu, przy którym zebra­nym w krąg ludziom nie ciążyłby brak jednej przynajmniej osoby.

Dnia 8 maja po południu pod Łuk Tryumfalny zajechał generał de Gaulle. Tuż po tym, jak oddał honory przed Grobem Nieznanego Żołnierza, fala ludzka przedarła się przez ustawione barierki. Jednakże mimo tych wszystkich demonstracji, oficjalnych przemó­wień, dźwięków kościelnych dzwonów i salw artyleryjskich ludzie okazywali radość w sposób uroczysty i zrównoważony. Comme ils sont obscures, les lendemains de la France!

Niemcy zareagowali na koniec wojny jedynie otępieniem i apatią. Obawiano się, że młodzi żołnierze nie złożą broni i że rozpocznie się wojna domowa, prowadzona przez fanatycznych partyzantów. Nic takiego jednak się nie zdarzyło. Dokonał się ostatni akt Gotterdammerungu - zmierzchu nordyckich bogów - i nikt nie miał już ochoty na przedłużanie tej agonii. Kilka dni wcześniej Hitler popełnił samobójstwo w swoim bunkrze. Mussoli-ni został przyłapany na próbie ucieczki i powieszony przez party­zantów. Sny o potędze obydwu wodzów spłonęły wraz z nimi samymi. Niemcy były skrajnie wyczerpane. Hitler stwierdził, że jeśli Niemcy nie wygrają tej wojny, będzie to oznaką ich słabości i niższości i że równie dobrze ich kraj może wtedy sczeznąć. Jego pośmiertna wola omal nie stała się faktem.

W Dniu Zwycięstwa na ulicach całej Europy odbywały się parady, śpiewy i tańce. Jednakże następnego ranka Europejczycy zaczęli podsumowywać skutki zakończonej wojny. Bilans okazał się przerażający - mógł przyprawić o rozpacz nawet tych o najbar­dziej zatwardziałych sercach. Od XVII wieku nie było w Europie wojny, podczas której walczono by z takim okrucieństwem i doko­nano by tak ogromnych zniszczeń. Przywrócono pokój, lecz wielu czuło - niczym ów poeta z końca wojny trzydziestoletniej - że był to pokój cmentarny. Nastał o wiele za późno. Ludzi, którzy obawiali się, że Europa nie odrodzi się już z popiołów, wcale nie było aż tak niewiele. Stary kontynent nie uporał się wszak do końca ze skutka­mi krwawej łaźni, jaką była pierwsza wojna światowa; teraz, z

Jakże niejasny jest dzień jutrzejszy Francji!

24

perspektywy czasu, tamte rany wydawały się mało znaczące. Lata 1914-1918 przyniosły 8 milionów ofiar - obecnie naliczono ich cztery razy więcej. Najmniej w tej wojnie ucierpiała Francja ze swymi 620 000 poległych i Wielka Brytania, która straciła 260 000 ludzi. Natomiast straty w Europie Środkowej i Wschodniej były wręcz gigantyczne. Polska utraciła 20% całej ludności (włączając w to miliony zamordowanych Żydów), w Jugosławii zginęło 10%. Straty radzieckie oszacowano na 12-20 milionów osób, straty nie­mieckie (włączając w to ludność cywilną) - na ponad 5 milionów. Nawet tak mały kraj, jak Grecja, nie obył się bez licznych ofiar.

Również i straty materialne okazały się nieporównanie więk­sze od strat poniesionych podczas pierwszej wojny światowej. Ucierpiały ogromne obszary Europy - Polska i ZSRR, Jugosławia i Grecja, Włochy i północna Francja, Belgia i Holandia, a w końco­wej fazie wojny również Niemcy. Dokonywano przecież zmaso­wanych ataków lotniczych, a podczas wycofywania wojsk zarówno Rosjanie, jak Niemcy stosowali taktykę spalonej ziemi. Mało które większe miasto europejskie uniknęło zniszczeń; niektóre z nich, jak na przykład Warszawa, zostały zburzone w tak ogromnym stopniu, że nie było wiadomo, czy w ogóle da się je odbudować. W 1935 roku Hitler oznajmił, że za dziesięć lat nikt nie będzie w stanie poznać Berlina. Jego przepowiednia ziściła się, tyle że w sensie zgoła przez niego nie zamierzonym. Wiele ludzi sądziło, że na oczyszczenie dawnej stolicy Niemiec z gruzów potrzeba będzie piętnastu lat pracy. W ostatnim roku wojny ogromnym zniszcze­niom uległa północna część Francji wraz z wybrzeżem, a szereg miast tego regionu - Boulogne, Le Havre, Rouen i Brest - poniosło spore szkody. Zatopione też zostały niektóre rejony Holandii -pod wodą znalazło się Walcheren oraz tereny leżące na południe od Zuyder Sea. We Włoszech poważnie ucierpiały takie ośrodki przemysłu i handlu, jak Neapol, Mediolan i Turyn. Częściowo zniszczone zostały liczne miasta Europy, między innymi Piza, We-rona, Lyon, Budapeszt, Leningrad, Kijów i Kraków. Wszyscy ci, którzy w owym czasie odwiedzali Europę Środkową, odczuwali to samo wrażenie nierzeczywistości - wszędzie rozpościerał się księ­życowy krajobraz, upstrzony gigantycznymi rumowiskami gruzów i kraterami po bombach. Wszędzie zalegały opuszczone i tlące się ruiny -miejsca, w których niegdyś toczyło się pracowite życie i które były skupiskiem ludzkich siedzib. Najbardziej palącym problemem było znalezienie jakiegoś lokum dla tych, którzy przeżyli. Tymcza-

25

sem w Niemczech - podobnie jak w Polsce, Grecji, Jugosławii i europejskiej części ZSRR - niemal czwarta część domów w ogóle nie nadawała się do zamieszkania; jeszcze większa ich liczba była w poważnym stopniu uszkodzona. Problem ten szczególnie dotkli­wie odczuwało się w miastach. W Dusseldorfie 93% domów uzna­no za nie nadające się do użytku. W amerykańskiej strefie oku­pacyjnej 81% wszystkich domów zostało całkowicie zburzonych lub uszkodzonych. W strefie radzieckiej zniszczeniu uległy domostwa 6 milionów rodzin, co oznaczało, że około 25 milionów ludzi pozostało bez dachu nad głową.

Nad całą Europą zawisło widmo głodu. W pierwszym okresie wojny gospodarstwa rolne rozkwitły, później jednak, w miarę usz­czuplania zasobów siły roboczej oraz ilości maszyn, nawozów i ziarna siewnego, zbiory stopniowo malały; gwałtownie spadło też pogłowie żywego inwentarza. Sytuację tę pogorszyła jeszcze susza w 1945 roku. Zbiory zbóż w Europie kontynentalnej (bez ZSRR) spadły z 59 milionów ton (to średnia z czasów przedwojennych) do 31 milionów ton. We Francji, tradycyjnie bogatym kraju rolniczym, zbiory ziarna spadły o ponad połowę. Dania co prawda nie poniosła aż tak ogromnych strat materialnych, niemniej nie mogła zaspoka­jać potrzeb swych tradycyjnych klientów - takich jak Niemcy czy Brytyjczycy -jako że nie byli oni w stanie płacić za towary. W całej Europie nastał czas racjonowania żywności; w wielu miejscach racje były teraz mniejsze niż w czasie wojny. W rok po jej zakoń­czeniu oceniano, iż około 100 milionów ludzi w Europie spożywa nie więcej niż l 500 kalorii dziennie. Tysiąc pięćset kalorii (lub mniej) jest to racja zalecana przy odchudzaniu - nie był to więc idealny sposób odżywiania się dla ludzi, którzy musieli wykonywać ciężką pracę fizyczną lub dla dzieci w okresie rozwoju; w każdym razie na pewno nie wystarczało to tym wszystkim, którzy przez długie lata po prostu nie dojadali. Ale nawet i ten poziom nie zawsze udawało się utrzymać - w 1946 roku w amerykańskiej i brytyjskiej strefie okupacyjnej obcięto racje żywnościowe odpo­wiednio do 900 i l 000 kalorii dziennie. W Związku Radzieckim wprowadzono drastyczne wręcz racjonowanie żywności - kto zgu­bił swoje kartki, temu zaglądał w oczy głód.

Ludziom, żyjącym w zburzonych miastach, brakowało ubrań, butów, sprzętu gospodarstwa domowego i narzędzi. Z nadejściem zimy sprawą życia i śmierci okazywało się zdobycie opału. Na całym kontynencie drastycznie spadło wydobycie węgla - wynosiło ono

26

42% stanu sprzed wojny. Zagłębie Ruhry dostarczało go zaledwie 25 tysięcy ton dziennie (przed wojną - 400 tysięcy ton). Gdyby nawet jednak węgiel był dostępny w większych ilościach, to i tak nie byłoby go czym dowozić tam, gdzie był najbardziej potrzebny. Najpoważniejszym skutkiem wojny (w sensie zniszczeń material­nych) było zniszczenie sieci komunikacyjnej, od której Europa tak bardzo przecież była uzależniona. W amerykańskiej i brytyjskiej strefie okupacyjnej zniszczonych zostało 740 spośród 958 ważniej­szych mostów. We Francji zachowało się zaledwie 35% parowozów i tyleż samo statków floty handlowej. W Holandii zniszczone zo­stały wszystkie mosty na północ od Kanału Leopolda, co całkowicie sparaliżowało holenderski i belgijski system kanałów na okres sześciu miesięcy. Od sieci wód lądowych zależny był też zawsze masowy transport drobnicy w północnej Francji i w zachodnich Niemczech - i on również nie nadawał się do użytku. Podobnie miała się rzecz z wieloma portami. Tulon był zablokowany przez zatopione tu francuskie statki, sparaliżowane były także Calais, Boulogne, Bordeaux i Dunkierka. Przez wiele jeszcze miesięcy po wyzwoleniu do właściwego użytkowania nadawały się jedynie dwa mosty -jeden na Renie (w Nijmegen) i jeden na Elbie (w Hambur­gu). Komunikacja kolejowa w Niemczech praktycznie ustała i trzeba było wielu miesięcy, by pociągi znów ruszyły w drogę. Eks­perci zdali sobie wówczas sprawę (o czym zresztą pisał jeden z nich), że bombardowanie miast nie tyle przyniosło spodziewane wyniszczenie i dyslokację sił przeciwnika, ile spowodowało znisz­czenie życionośnych traktów kolejowych i wodnych.

Nawet i dziś nie sposób jest ustalić z jakimkolwiek stopniem dokładności poziomu produkcji przemysłowej w ostatnim okresie wojny; przy panującym wówczas chaosie prowadzenie statystyki raczej nie należało do zadań priorytetowych. We Francji wielkość ta sięgała 35% stanu sprzed wojny, w krajach neutralnych i niezbyt zniszczonych przez działania wojenne (na przykład w Danii czy Czechosłowacji) była ona nieco wyższa; o wiele gorzej przedstawia­ła się sprawa w samych Niemczech, w Austrii i w Grecji. Niektóre wiarygodne dane mówią same za siebie: produkcja surówki w 1946 roku w krajach dzisiejszego EWG (tzn. we Francji, w Niemczech, we Włoszech i w krajach Beneluksu) spadła do poziomu poniżej jednej trzeciej produkcji z roku 1938; podobnie miała się rzecz z produkcją stali. A przecież rok 1938 nie był rokiem najlepszym -w większości krajów europejskich nie uporano się jeszcze wtedy ze

27

skutkami kryzysu. Na przykład, we Francji produkcja przemysłowa w 1938 roku była niższa o 20% od poziomu z roku 1929. Na całym kontynencie załamał się system bankowy, co zaowocowało inflacją. W Niemczech ilość znajdujących się w obiegu pieniędzy była sied­miokrotnie większa niż w roku 1938. Podczas wojny ceny we Francji wzrosły czterokrotnie. Padły waluty na Węgrzech i w Grecji. Tuż po wojnie w Norwegii i w Belgii trzeba było natychmiast przepro­wadzić dewaluację i reformę pieniądza, by uniknąć podobnego losu. Krótko mówiąc, gospodarka Europy przestała funkcjonować -kontynentowi groziła zapaść ekonomiczna, głód i choroby. Przed przystąpieniem do jakichkolwiek rozważań nad rekonstrukcją i odbudową należało zorganizować masową pomoc i ulżyć ludzkim cierpieniom. Zajęła się tym UNRRA (United Nations Relief and Rehabilitation Administration), finansowana głównie przez Stany Zjednoczone, które dostarczyły żywności, surowców oraz sprzętu, a także dopomogły w uruchomieniu obsługi tej pomocy we Wło­szech, w Jugosławii, Grecji, Austrii, Czechosłowacji, Polsce i w niektórych częściach ZSRR. UNRRA, jako instytucja, miała do­pomagać ludności tylko tych krajów, które przeciwstawiły się pań­stwom Osi. W Niemczech organizacją pomocy zajmowały się bez­pośrednio władze okupacyjne czterech mocarstw. Całe kraje żyły teraz z dobroczynności, a mówienie o jakichkolwiek perspekty­wach gospodarczych było - jesienią 1945 roku - wielkim nieporo­zumieniem. Wszystko wskazywało na to, że nie ma żadnych pers-spektyw na przyszłość.

Ludzie, których zadaniem było planowanie sposobów rozwią­zywania palących problemów lat powojennych, popełnili podwójny błąd w swych założeniach - nie docenili rozmiarów kryzysu oraz nie zdali sobie sprawy z tego, jak dramatycznie był on ostry, jak bliska zapaści była Europa. Gdy w końcu dotarło to do ich świa­domości, z miejsca popadli w przesadny pesymizm co do szans realizacji długofalowego programu jej odbudowy. Rozmaite pro­jekty ekonomiczne, przygotowywane w Waszyngtonie i w Londynie przez ostatni rok trwania wojny, teraz czytało się z dużym zdzi­wieniem. Problemy, przed jakimi stawali planiści tuż po upadku Niemiec, daleko przekraczały swymi rozmiarami wszystko to, co można było sobie wyobrazić. Środki, jakie w ich przekonaniu miały wystarczyć na zaspokojenie pierwszych potrzeb powojennej Euro­py, okazały się jedynie maleńką drobinką na dnie bezdennego, zdawać by się mogło, wora. Gdy eksperci pojęli już wreszcie, że

28

Europie grozi zapaść gospodarcza, popadli w drugą skrajność -niezbyt byli skłonni uwierzyć w prężność jej narodów i w możli­wość szybkiego uporania się ze szkodami, jakie spowodowała woj­na. W niektórych rejonach Europy panował niemal totalny paraliż, niemniej już po kilku miesiącach niektórzy obserwatorzy stwier­dzili, że mimo całkowitego unieruchomienia produkcji przemy­słowej wśród rumowisk znajduje się sporo sprawnego sprzętu; w silnie zbombardowanym zagłębiu Ruhry na złom nadawało się zaledwie 15-20% maszyn i urządzeń. Gdy w dwadzieścia lat później ekonomiści próbowali szukać wyjaśnień niebywałego wręcz odro­dzenia ekonomicznego Europy, doszli poniewczasie do wniosku, że lata wojny nie były latami wyłącznie spustoszeń w gospodarce, lecz wręcz okresem rozwoju zdolności produkcyjnych niektórych państw, choćby Wielkiej Brytanii i Niemiec. Wiele fabryk zostało zbombardowanych, zniszczonych lub rozmontowanych (w Niem­czech), niemniej wskaźniki ekonomiczne przemyski niemieckiego osiągnęły w 1946 roku wartości wyższe niż przed dziesięciu laty.

Warunki dla tak spektakularnej odbudowy gospodarczej ist­niały już w 1945 roku, aczkolwiek na pierwszy rzut oka pozosta­wały jakby niedostrzegalne; nawet najbardziej ufni w przyszłość eksperci nie przewidywali tak gwałtownej ekspansji ekonomicznej. Przytłaczały rozmiary katastrofy, która miała wszak charakter nie tylko - i nie przede wszystkim - gospodarczy. Szok psychiczny zdawał się rodzić stan powszechnego paraliżu.

Przed pierwszą wojną światową Europa miała nie kwestiono­waną pozycję głównego podmiotu polityki ogólnoświatowej, miała najsilniejsze armie, była też bankierem całego świata; 83% wszyst­kich inwestycji na świecie należało do największych mocarstw europejskich, czyli do Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. USA były, co prawda, pierwszym mocarstwem przemysłowym, lecz ich zainteresowanie polityką i handlem w skali globalnej było znikome. Mimo licznych buntów w koloniach europejskie prawa ekspansji kolonialnej pozostawały poza wszelką dyskusją. Przed 1914 rokiem Londyn, Paryż i Berlin były głównymi ośrodkami kulturalnymi świata, niewielu też poważniejszych odkryć naukowych dokony­wano poza granicami Europy. Panował powszechny optymizm, a ci, których nie zadowalał istniejący porządek społeczny, byli świa­domi, iż z latami, powoli acz skutecznie, ulega on stałej poprawie.

Pierwsza wojna światowa położyła temu wszystkiemu kres. Jej skutki - powojenny kryzys ekonomiczny, zwycięstwo bolszewizmu

29

i pojawienie się faszyzmu - zawierały w sobie zalążki następnej wojny. Silnie wzrosła rola USA oraz ZSRR, tyle tylko, że obydwa te mocarstwa zajęte były przede wszystkim swoimi problemami wewnętrznymi. Dlatego też ich ambicje w skali globalnej oraz zdolność do ich zaspokajania pozostawały nader ograniczone. Dru­ga wojna światowa diametralnie zmieniła ten stan rzeczy. Pokona­nie państw Osi oraz okupacja Niemiec i Włoch przerwała ich sny o władaniu światem. Również i Wielka Brytania oraz Francja wyszły z niej osłabione - i to niemal w takim samym stopniu. Wielka Brytania, by przetrwać, musiała sprzedać niemal jedną trzecią część swych zamorskich aktywów. Pod koniec wojny jej roczny dochód z inwestycji w koloniach był o połowę mniejszy niż przed wojną; wielkość floty handlowej zmalała o jedną czwartą, a produkcję eksportową obsługiwało zaledwie 2% brytyjskiego przemysłu. Aby wygrać wojnę, Wielka Brytania musiała zaciągnąć ogromne długi, co podkopało jej własną walutę. Choć zwycięska - była w 1945 roku równie biedna, jak większość pozostałych krajów europejskich, a jej ludność odżywiała się nie lepiej od innych. Z racji tego, że jej gospodarka uzależniona była od importu dwóch trzecich łącznego spożycia żywności oraz ogromnych ilości surowców i że w danym momencie nie stać jej było na opłacanie tego importu, przyszłość malowała się w niezbyt różowych kolorach. Najsurowsze restrykcje oraz racjonowanie dóbr, utrzymywane przez wiele jeszcze lat po wojnie, zdawały się mało skuteczne, nawet w długiej perspektywie czasowej.

We Francji sytuacja była bardziej obiecująca, ponieważ kraj ten w mniejszym stopniu uzależniony był od importu. Wszelkie nadzieje były jednak niczym innym, jak tylko możliwością, szansą -i to bardzo odległą w czasie. Kraj ten, targany wewnętrznymi sporami i niepewny sam siebie, przez wiele lat musiał borykać się z trudnościami gospodarczymi i z inflacją, ze strukturalnymi proble­mami natury społecznej, z niestabilnością polityczną u siebie i z komplikacjami poza własnymi granicami. Podobnie jak Anglia, Belgia i Holandia, Francja szybko utraciła swe kolonialne impe­rium. Ekonomiczne skutki dekolonizacji okazały się jednak mniej­sze, niż tego oczekiwano; ci, którzy w przeszłości utrzymywali, że Europa nie jest w stanie istnieć bez kolonii, grubo się pomylili. Francja usiłowała przeciwstawić się narastającym nacjonalizmom w Azji i w Afryce, lecz nim pojęła, że nadszedł czas na wyzbycie się swych dawnych nabytków - wplątała się w wojny kolonialne. Cho-

30

dziło tu jednak o jej prestiż - z ekonomicznego bowiem punktu widzenia kolonie francuskie były już tylko martwym trupem.

Głównym jednakże problemem okazało się to, że mocarstwa europejskie utraciły poczucie pewności siebie. Wiele ludzi zdało sobie sprawę (by przytoczyć słowa Paula Valeryego), że nie ma w historii nic bardziej idiotycznego, jak rywalizacja między państwa­mi europejskimi, i że polityka europejska nie dorównuje europej­skiej myśli - ani swoją klasą, ani szerokością horyzontów; siła promieniowania i wytrzymałość tej cywilizacji zniszczone zostały w trakcie toczenia waśni wewnętrznych. O politycznej przyszłości Europy miały teraz decydować stosunki między Waszyngtonem, Moskwą, zaś jej gospodarka stała w obliczu ruiny i uzależniona była od zmasowanej pomocy amerykańskiej. Uprzednia dominacja kulturowa rozmyła się, a to za sprawą exodusu licznych uczonych z Niemiec do USA w latach trzydziestych, a także w następstwie stłamszenia nauki i kultury przez różne totalitaryzmy państwowe oraz ogromnych spustoszeń wojennych. Prawdę mówiąc, wojna przyczyniła się do dokonania wielu odkryć naukowych i technicz­nych w wielu dziedzinach; obecnie jednak na angażowanie się w badania naukowe, które stały się szalenie kosztowne, mogły sobie pozwolić tylko kraje najbogatsze. Amerykańskie uniwersytety prze­jęły pozycję, która niegdyś należała do europejskich wyższych uczelni, a Nowy Jork zyskał większe znaczenie jako ośrodek litera­tury, muzyki i sztuki niż jakakolwiek stolica europejska.

Utrata poczucia pewności siebie nie dotknęła ZSRR. W wyni­ku wojny jego pozycja wzmocniła się w sposób wręcz niebywały. Hitler zaatakował Rosję w czerwcu 1941 roku, by “wyzwolić Eu­ropę od bolszewizmu", by zniszczyć ją lub przynajmniej zepchnąć do Azji, czyli tam, gdzie -jak sądził-było jej miejsce. W następstwie wojny wojska rosyjskie stanęły o kilkaset mil od Renu i zajęły całą Europę Środkową oraz większą część Bałkanów. ZSRR nie tylko skutecznie uporał się z najazdem niemieckim, lecz wyszedł z wojny jako największa potęga militarna w Europie. W większości krajów okupowanych przez nazistów komuniści stanowili znaczącą część lokalnych ruchów oporu, a sama Rosja cieszyła się wszędzie sporą sympatią. W pierwszych latach powojennych perspektywa zwy­cięstwa partii komunistyczncyh w Europie Środkowej i Wschodniej wydawała się tak obiecująca, jak jeszcze nigdy przedtem. Niemniej problem odbudowy gospodarki, przed jakim stał ZSRR, był nie mniej poważny niż na Zachodzie. W 1945 roku produkcja rolna i

31

przemysłowa była zdecydowanie niższa niż przed wojną; obszary zachodnie zostały zrujnowane, zginęły miliony ludzi. Przy całym swym potencjale militarnym, ZSRR był krajem dramatycznie zu­bożałym. Nie ulegało wątpliwości, że wylizanie się z ran i odbudo­wanie gospodarki narodowej stanowiło zadanie wręcz gigantycz­ne, które zajmie wiele lat i wymagać będzie niebywałych wysiłków.

NOWA RÓWNOWAGA SIŁ EUROPEJSKA PRÓŻNIA

Polityczna mapa Europy - a ściślej mówiąc, Europy Środkowej i Wschodniej -uległa zasadniczym przeobrażeniom. Zniknęło kilka państw; kilka innych, nadal istniejących, takich jak Polska, Austria i Jugosławia, tworzono niejako od nowa. Największe zyski przy­padły w udziale ZSRR - ponownie zajął on kraje bałtyckie (Litwę, Łotwę i Estonię), zagarnięte po raz pierwszy w 1940 roku, zaanek­tował też Prusy Wschodnie, Finlandii odebrał rejon Petsamo oraz część Cieśniny Karelskiej, Czechosłowacji - region Podkarpacia, Rumunii zaś Besarabię wraz z częścią Bukowiny. We wrześniu 1939 roku, na mocy paktu z Niemcami, ZSRR zajął wschodnie tereny Polski. Co prawda, utracił je podczas wojny, niemniej w 1944 roku przeszły one ponownie pod jego okupację i już pozostały pod jego nie kwestionowanym władaniem. Polsce zrekompensowano te straty, przyłączając do niej duże obszary dawnych Niemiec aż do linii Odry i Nysy. Tak wyglądały zmiany najpoważniejsze - reszta była mało już znacząca. Francja, oczywiście, odzyskała Alzację i Lotaryngię, Jugosławii przypadła w udziale część regionu Yenezia Giulia, Rumunia musiała oddać Bułgarii południową Dobrudzę. Wszędzie dokonano drobnych korekt granic, przyszłość zaś waż­nego obszaru przemysłowego Saary na długie lata miała pozostać w stanie zawieszenia. Wszędzie zakreślano nowe granice; przepro­wadzano to, rzecz jasna, stopniowo. Do 1947 roku podpisano traktaty pokojowe z Włochami, Rumunią, Bułgarią, Węgrami i Finlandią, z Austrią zaś - dopiero w roku 1955; z Niemcami traktatu nie podpisano, a to z racji braku zgodności pomiędzy sojusznikami.

Najdalej idącymi zmianami terytorialnymi były zmiany granic Polski. Państwo to przesunęło się o ponad 300 kilometrów na

33

zachód. Podczas powojennych konferencji pokojowych zachodni sojusznicy zgodzili się w zasadzie na zrekompensowanie Polsce strat wschodnich na zachodzie, niemniej ^rozwfiMmf jakie zakła­dano w Waszyngtonie i w Londynie, nie szły aż tak daleko, jak to proponowała Moskwa. Zaistniał autentyczny konflikt interesów -z rosyjskiego punktu widzenia Niemcy powinny zrekompensować Polsce utratę terenów wschodnich, które zajął ZSRR. Rosjanie mieli w tym swój cel - oznaczało to bowiem, iż nowa Polska będzie silnie uzależniona od Moskwy, szukając w niej oparcia przeciwko Niemcom, którzy nie tak łatwo przecież pogodzili się z utratą jakże ogromnych obszarów swego państwa. Z punktu widzenia Zachodu korzyści, jakie uzyskała Polska kosztem Niemiec, były jednak zbyt duże. Powstały ogromne problemy administracyjne -miliony Niemców trzeba było oderwać od ich korzeni i wypędzić z własnych domów; rodził się zatem problem ogromnej masy nowych uchodźców. Zaistniałe tu zmiany terytorialne miały ponadto stać się źródłem nieustannych niepokojów w samym sercu Europy. W Poczdamie mocarstwa zachodnie ostatecznie uznały de facto nową linię graniczną i pozostawiły kwestię ostatecznego rozwiązania granic Polski do czasu podpisania traktatu pokojowego (który zresztą nigdy nie został podpisany).

Zgodnie z ustaleniami zawartymi jeszcze w czasie wojny, Niemcy (i Austria) zostały podzielone na dwie strefy okupacyjne. ZSRR sprawował kontrolę nad czterema prowincjami: Saksonią, Turyngią, Brandenburgią i Meklemburgią. Brytyjczycy nadzorowali Nadrenię, Zagłębie Ruhry, Dolną Saksonię i Północne Niemcy. Strefy amerykańska i francuska obejmowały Południowe Niemcy. Również i Berlin, który leżał w całości w obrębie strefy rosyjskiej, podzielony został na cztery sektory. Granice stref nie pokrywały się z liniami zawieszenia broni - Amerykanie i Brytyjczycy dotarli na pozycje wysunięte nieco dalej na wschód i wstrzymali marsz na Berlin tylko po to, by umożliwić Rosjanom zajęcie dawnej stolicy Niemiec. Ponieważ jednak obowiązywały ustalenia z czasu wojny, armie zachodnie - zgodnie z podjętymi wcześniej decyzjami - z chwilą nadejścia Rosjan wycofały się na uprzednio zajmowane pozycje.

Sposób wprowadzania zmian na mapie Europy po zakończe­niu drugiej wojny światowej ogromnie różnił się od tego, co obo­wiązywało podczas podpisywania traktatów pokojowych w roku 1919. W trakcie prowadzonych wówczas sporów terytorialnych

34

starano się brać pod uwagę granice etniczne, językowe i tym podobne kwestie. Choć dążono do tego, by uwzględniać życzenia pokrzywdzonych narodów, niektóre ostateczne decyzje okazały się jawnie niesprawiedliwe i stanowiły pogwałcenie deklarowanej za­sady samostanowienia. Po drugiej wojnie światowej prawie w ogóle nie brano pod uwagę jakichkolwiek uwarunkowań natury etnicz­nej - nikt nie zawracał sobie głowy życzeniami lokalnych społecz­ności. Założeniem nadrzędnym było ustalenie równowagi sił oraz stosunków Wschód-Zachód. Gdy tylko okazało się, że ZSRR prag­nie wywierać decydujący wpływ na losy całej Europy Wschodniej, świat przestał w ogóle przejmować się takimi sprawami, jak to, czy granica polsko-czechosłowacka lub rumuńsko-węgierska zgodna jest z etnicznymi lub też jakimikolwiek innymi liniami podziału. ZSRR uważał, że konflikty tego typu dadzą się rozwikłać - i to szybko. Nie można zresztą twierdzić, że rozwiązania problemów terytorialnych, które nie bazują na założeniach etnicznych, muszą być od razu cyniczne i niesprawiedliwe. Etniczna mapa Europy Wschodniej i Bałkanów wyglądała tak, że proste wyznaczanie granic nie zawsze musiało przywracać sprawiedliwy stan rzeczy. Zarówno Węgry, jak Rumunia miały swoje słuszne prawa do Tran­sylwanii - obszaru, który kilkakrotnie przechodził z rąk do rąk. Węgrzy zamieszkiwali jej wschodnią część, położoną najdalej od węgierskiej granicy, podczas gdy regiony położone bliżej Węgier zamieszkane były przez Rumunów. Sprawiedliwość można było tam przywrócić jedynie w drodze jakiegoś kompromisu lub przez utwo­rzenie dużej ilości minipaństewek. Zresztą ważne okazały się nie tylko założenia natury etnicznej - należało brać pod uwagę zarówno czynniki gospodarcze i geograficzne, jak również udział poszczegól­nych państw w zakończonej właśnie wojnie. Gdy doszło do konfliktu interesów pomiędzy Węgrami i Czechosłowacją, Jan Masaryk, minis­ter spraw zagranicznych Pragi, zapytał: “Kto właściwie wygrał tę wojnę - Węgry czy ONZ?" Zarówno Węgry, jak Rumunia znalazły się w obozie przegranych. Po wojnie obydwa te państwa toczyły spory terytorialne, lecz w owym czasie rząd rumuński był popierany przez Moskwę i dlatego też Bukareszt zyskał więcej, niż zyskałby rok czy dwa lata później, kiedy to Węgry tkwiły już mocno w orbicie ZSRR. Pojawił się również problem przyłączenia Tyrolu Południowego do Austrii. Choć w 1919 roku stał się on częścią Włoch, to nadal pozostał austriacki w swym charakterze; Włochy miały oddać część swojego terytorium Jugosławii - ostro domagał się tego ZSRR, gdyż w owym

35

czasie Tito nie wszedł jeszcze w konflikt z Moskwą. Jednakże w zaistniałych okolicznościach - zwłaszcza ze względu na Austrię, która utraciła bardzo wiele na rzecz czterech mocarstw - zachodni sojusz­nicy nie pozwolili na wywieranie zbyt dużego nacisku na Włochy i w efekcie ustalono, iż Tyrol Południowy pozostanie włoski.

W rezultacie wszystkich tych zmian około 40-50 milionów osób wypędzono z własnych domów, czyniąc z nich uchodźców - była to największą fala migracyjna, jaką przeżyła Europa od czasów węd­rówki ludów sprzed piętnastu wieków. Ruszyły w drogę miliony byłych więźniów III Rzeszy z lat 1940-1944 - więźniów wojennych i więźniów obozów koncentracyjnych - powracających z niewoli do rodzinnych pieleszy. Z chwilą zakończenia wojny naliczono ich w Niemczech około 6 milionów; w trzy miesiące później dwie trzecie z nich repatriowano. W tym samym czasie w drugą stronę ruszyła znacznie większa fala uciekinierów - migracja przetaczała się we wszystkich niemal kierunkach. Dla niektórych było to już drugie lub trzecie wygnanie. Podczas pierwszej wojny rosyjsko-fińskiej w 1939 roku 250 000 Finów z rosyjskiej Karelii uciekło do Finlandii i powróciło do niej w roku 1941, kiedy to Finlandia na powrót odzyskała te ziemie. Etniczni Niemcy (yólksdeutsche), żyjący w Europie Wschodniej nieraz od trzynastego wieku, ewakuowani zostali przez nazistów w latach 1939-1940 do Niemiec. Później, po roku 1941, osiedli ponownie w Polsce tylko po to, by po kolejnym obrocie koła fortuny znów ewakuować się na zachód. Około 10 mi­lionów Niemców z landów położonych na wschód od linii Odra-Ny-sa oraz z Czechosłowacji i Węgier przeniosło się głównie do Nie­miec Zachodnich. Dużo ludzi z radzieckiej strefy okupacyjnej przenosiło się na zachód; emigracja ta ustała z chwilą wzniesienia muru berlińskiego w 1961 roku. Nadto należy wspomnieć o setkach tysięcy Polaków (w tym 160 000 żołnierzy z armii generała Ander-sa), Ukraińców i Łotyszów, których koniec wojny zastał daleko od ich rodzinnych stron i którzy z przyczyn przede wszystkim poli­tycznych nie chcieli wracać do domu. Rozpoczęły się też migracje wielu tysięcy Żydów, byłych więźniów obozów koncentracyjnych i gett, pragnących opuścić stary kontynent, który stał się miejscem kaźni i cmentarzem ich rodzin i całych społeczności.

Problem przegrupowania mniejszości narodowych, w następ­stwie zmiany politycznej mapy Europy, uregulowany został po­stanowieniami traktatów, podpisanych przez ZSRR, Jugosławię, Rumunię, Czechosłowację i Węgry. W wyniku zawartych umów

36

przez Europę Wschodnią przetoczyły się kolejne fale emigrantów. Setki tysięcy Polaków z terenów przejętych przez ZSRR przewę­drowały na nowo pozyskane ziemie zachodnie - chłopi ze wschod­niej Galicji osiedleni zostali na Pomorzu i na Śląsku, a Uniwersytet Lwowski przeniesiono do Breslau, przemianowanego teraz na Wrocław. Północne regiony Czechosłowacji, zamieszkane uprzed­nio przez ponad 3 miliony Niemców Sudeckich, zasiedlono Cze­chami i Słowakami. W Związku Radzieckim “podejrzane" mniej­szości narodowe, takie jak Niemcy zawołżańscy, Tatarzy krymscy czy ludy kaukaskie, wypędzono podczas wojny za Ural; w 1950 roku niektórym z nich pozwolono wrócić w rodzinne strony. Nie ustała niedola radzieckich jeńców wojennych, którzy po 1945 roku wrócili do rodzinnego kraju. Niemal wszyscy natychmiast trafili do łagrów na dalekiej północy i wschodzie ZSRR (których istnieniu tak skwapliwie zaprzeczali zachodni komuniści), gdzie dołączyli do kilku milionów obywateli radzieckich - osób politycznie niepew­nych lub podejrzanych. Po śmierci Stalina w 1953 roku większość tych łagrów zlikwidowano, a więźniów wypuszczono na wolność.

W rezultacie wszystkich tych migracji mapa etniczna Europy Środkowej i Wschodniej przybrała całkowicie nowy wygląd. Zni­weczona została tysiącletnia niemal historia nieustępliwej nie­mieckiej kolonizacji Wschodu. Podobny los spotkał Polskę i Litwę, które również utraciły rozległe tereny na wschodzie. Wszystko to zastąpione zostało przez sowiecką ekspansję na zachód. Nowe Niemcy stanęły w obliczu problemu uciekinierów na niespotykaną dotąd skalę - liczba nowych przybyszów przekraczała 10 milionów osób. Te milionowe rzesze ludzkie w Europie na długie lata stano­wić miały ogromny balast dla krajów, które je przygarnęły. Wśród nowo przybyłych było bardzo wiele osób starych i bardzo młodych, a ci, którzy zdolni byli do pracy, z trudem asymilowali się do nowego środowiska kulturowego i społecznego i częstokroć nie byli w stanie nawet nauczyć się nowego języka. Emigracja zamorska była stosunkowo niewielka - głównie do Stanów Zjednoczonych i do Australii.

Od czasów wypędzenia z Francji hugonotów w XVII wieku nie wydarzyło się nic podobnego - z wyjątkiem wymiany ludności pomiędzy Grecją i Turcją po zakończeniu pierwszej wojny świato­wej. Tamta jednak migracja miała niewielkie rozmiary, odbywała się na styku Azji i Europy i mało kogo wówczas obchodziła. Pierw­sza wojna światowa, choć pozostawiła po sobie rany, to jednak nie

37

spowodowała tak totalnego załamania się konwencjonalnych stan­dardów cywilizacyjnych, obejmujących również ł zrozumienie fak­tu, iż ludności cywilnej ani się nie zabija, ani też nie wykorzenia. Z kolei druga wojna światowa była świadectwem barbarzyństwa na tak niespotykaną dotąd skalę, że po kilku latach rządów nazistów w Europie wypędzanie milionów ludzi z ich domów po wojnie przechodziło niemal nie dostrzeżone. Protesty dotyczyły raczej kwestii praktycznych. Brytyjczycy i Amerykanie, odpowiedzialni teraz za Niemcy Zachodnie, gdzie osiedlały się miliony uciekinie­rów, nie były w stanie uporać się z tym problemem. Protesty przeciwko samej zasadzie wypędzania ludzi z ich domów były nieliczne i niewiele znaczyły wobec tego, co wydarzyło się w Oświęcimiu i wobec hekatomby ofiar w Europie Środkowej i Wschodniej. Nowa mapa polityczna odzwierciedlała nową równo­wagę sił. Kierunek zmian w polityce światowej zarysował się już w początkach XIX wieku w następstwie pojawienia się nowoczesnych środków komunikacji i łączności: statków parowych, sieci kolejo­wych, a także telegrafu. System europejski zaczął ustępować miejsca systemowi światowemu, a tym, co zapoczątkowało ten proces, było -jak to określił pewien pisarz - przekształcenie się równowagi sił w Europie w równowagę sił w skali całego globu. Druga wojna światowa wprowadziła Rosjan w sam środek Europy - cała jej wschodnia część wraz z Bałkanami znalazła się pod panowaniem Sowietów. Europa Zachodnia i Środkowa oraz Niemcy niemal całkowicie uzależnione zostały od pomocy Stanów Zjednoczo­nych. Narodom europejskim przyszło teraz płacić wysoką cenę za swoje mordercze spory.

Pierwsza wojna światowa wybuchła z powodu napięć między Rosją i Austrią, rywalizującymi ze sobą na Bałkanach, nacjona­listycznych waśni, które przetaczały się przez Europę, oraz zała­mania się dyplomacji. Fatalną rolę odegrał tu niemiecki militaryzm, buta i arogancja, niemniej nieuczciwością byłoby obciążanie za jej wybuch wyłącznie Niemców i ich sojuszników (jak to uczyniono w traktacie wersalskim). Wszystkie duże i małe państwa europejskie zgłaszały, co prawda, roszczenia terytorialne i kolonialne, lecz kwestie te same w sobie nie budziły jakiegoś somnambulicznego zaślepienia, które mogłoby świadomie prowadzić wprost do wojny. Ani jedno z mocarstw europejskich nie prowokowało jej w sposób wyraźny - tak jednak manipulowano wydarzeniami, które ją po-

38

przedzały, że większość ludzi była przekonana, iż potrwa ona krótko i nie spowoduje zbyt dużych zniszczeń.

O ile pierwszej wojny można było chyba uniknąć, o tyle wybuch drugiej - zwłaszcza po dojściu Hitlera do władzy - był wręcz nie­unikniony. Źródła, z jakich wywodził się faszyzm, a także jego charakter, omawiane są bez końca od wielu już lat. Ruchy faszys­towskie i faszyzujące pojawiły się w kilku krajach europejskich na początku lat dwudziestych. Gdziekolwiek faszyści dochodzili do władzy, natychmiast ustanawiali zasadę własnego przywództwa, tłumili wszelkie demokratyczne wolności, uruchamiali rozjuszoną propagandę oraz - w większości przypadków - agresywną politykę zagraniczną. Rozwój faszyzmu uwarunkowany był kilkoma przy­czynami: patriotycznym rozgorączkowaniem wielu Niemców z powodu niesprawiedliwości traktatu pokojowego z 1919 roku, re-sentymentami “słabeuszy" (Włochy, Niemcy), skierowanymi prze­ciwko “plutokratom" (Wielka Brytania, Francja), ekonomicznymi i społecznymi następstwami wielkiego kryzysu, lękiem przed bol-szewizmem, załamaniem się liberalizmu, a także totalną niemocą partii socjaldemokratycznych. Można powątpiewać, czy faszyzm włoski byłby w stanie sam sprowokować nową wojnę światową -rzecz nie w tym, że był jej przeciwny, lecz w tym, że nie był na to wystarczająco silny. Mussolini, zdany tylko na własne siły, nie mógł zaspokoić większych ambicji ponad awanturę na skalę wojny abisyńskiej. Dopiero tryumf nazizmu w Niemczech w 1933 roku postawił problem wojny niejako na porządku dziennym. Nazizm był nie tylko najbardziej agresywnym z wszystkich ruchów faszys­towskich w Europie, lecz miał także najbardziej dalekosiężne aspiracje, stanowiące (wedle wyobrażeń jego przywódców) wyzwa­nie dla całego świata. Od pierwszego dnia dojścia do władzy Hitler rozpoczął ponowne uzbrajanie Niemiec i metodycznie, bynajmniej nie na żarty, przystąpił do dzieła mającego na celu powiększanie niemieckiej przestrzeni życiowej drogą wojny. Mocarstwa zachod­nie próbowały ugłaskiwać go koncesjami terytorialnymi, obiecując pomoc ekonomiczną i kolonie. Hitler pragnął jednak niemieckiej hegemonii w Europie i był w pełni świadom tego, że nie osiągnie swego celu środkami tylko pokojowymi. Systematycznie i nieustęp­liwie szykował się do wojny, którą -jak wierzył-wygra i która wedle jego wyobrażeń miała zaprowadzić Nowy Porządek w całej Euro­pie. Pierwsze łatwe sukcesy uderzyły mu do głowy i w swym zaśle-

39

pieniu zwrócił się jednocześnie przeciw Imperium Brytyjskiemu, Stanom Zjednoczonym i ZSRR. W swych poczynaniach kierował się ideą rasistowską, która - w przeciwieństwie do ideologii komu­nistycznej - nie sprawiała wrażenia idei uniwersalnej, lecz wręcz przeciwnie, traktowała wszystkie inne nacje jako coś w różnym stopniu gorszego od Niemców. Przywódcy nazistowscy uważali, że w przyszłym porządku świata Niemcy będą miały nie tyle sprzymie­rzeńców, ile podwładnych. Wczesne zwycięstwa Hitlera sugero­wały, iż całe to przedsięwzięcie wcale nie musiało być aż tak beznadziejne, jak to wygląda z dzisiejszej perspektywy; w sukce­sach tych istotną rolę odgrywał element zaskoczenia oraz szalona krótkowzroczność i słabość wrogów Hitlera. W1942 roku wszystko wskazywało na to, że jest on bliski osiągnięcia swych celów - po licznych zwycięstwach niemieckiej armii zdawało się, że nikt ani nic nie jest w stanie jej się oprzeć. W 1942 roku, w okresie najwyższego tryumfu Niemiec, “nowy porządek" rozprzestrzenił się niemal na cały kontynent europejski. Hiszpania i Portugalia nie uczestniczyły w wojnie, Szwecja i Szwajcaria zachowywały neutralność - reszta jednak była w rękach Niemców. Związek Radziecki zepchnięty został do Moskwy, na linię Wołgi i na Kaukaz. Jako próba zjedno­czenia Europy pod panowaniem niemieckim, druga wojna świato­wa może być pod pewnymi względami przyrównywana do kampanii napoleońskich - tyle tylko, że Napoleon prowadził wojnę z rząda­mi, a nie z narodami. W ślad za jego zwycięstwami w różnych krajach europejskich zaszczepiane były niektóre osiągnięcia re­wolucji francuskiej. Korzyści, jakie narody Europy wyniosły z oku­pacji niemieckiej (jeśli w ogóle można ujmować rzecz w tych kategoriach) były czysto przypadkowe - na terenach leżących poza zasięgiem alianckich bombowców powstały fabryki, mające po­większyć niemiecki potencjał przemysłowy, zbudowano też nowe szosy, służące lepszej komunikacji z linią frontu. Cóż to jednak znaczyło w porównaniu z cierpieniem ludzi, z okrucieństwem, jakiego dopuszczali się okupanci, z upokorzeniem, z głęboką nie­nawiścią wobec nazizmu i wobec Niemców?

W latach długiej wojennej zawieruchy ludzie w całej Europie próbowali dociekać przyczyn jej wybuchu i powodów, dla których nie udało się jej zapobiec. Nikt nie miał wątpliwości, że okrucień­stwo nazistów było zjawiskiem bezprecedensowym. Jak jednak wyjaśnić szybką i totalną porażkę Francji i innych krajów europej­skich? Jaką należało wyciągnąć z tego lekcję na powojenną przy-

40

szłość? Dawne klasy rządzące upadły - lecz któż mógł zapewnić, że po zakończeniu działań wojennych ów miniony system (i “stara szajka") nie zechce powrócić na nowo do władzy. Odczucie to było niezwykle silne i powszechne w Wielkiej Brytanii, gdzie panowało wręcz obrzydzenie do tego, co wydarzyło się w przeszłości; zgodnie utrzymywano, że po wojnie stworzyć należy społeczeństwo bardziej otwarte i bardziej demokratyczne. Już pierwsza wojna światowa doprowadziła do kilku pomniejszych rewolucji społecznych, które w szczególności zmieniły status kobiety. Kobietom, które wszak miały tak ogromny udział w wojennych trudach, w oczywisty spo­sób nie można było przecież odmówić praw wyborczych. Podczas drugiej wojny światowej padło wiele barier kastowych i obyczajo­wych. Miliony żołnierzy znalazły się poza granicami własnych krajów i miały sposobność porównania różnych stylów i sposo­bów życia. Ich horyzonty poszerzyły się, wzrosły też i ich ocze­kiwania, w przyszłości nie tak proste do zaspokojenia. Ruchy oporu w niektórych krajach stworzyły własne, wyraźnie sprecyzo­wane i szczegółowe programy działania na czasy, które miały nadejść po zakończeniu wojny; wiele tego typu formacji pozos­tawało jedną wielką niewiadomą. Wszystkie koncepcje przysz­łych zmian miały jednak jeden wspólny mianownik - zlikwi­dowanie przywilejów klasowych oraz pełne odbudowanie wol­ności. W nowej sytuacji największe korzyści przypadły w udziale komunistom. Zapomniano im ich niechlubne opowiedzenie się po stronie paktu niemiecko-sowieckiego - przeważyła szalę ich rola, jaką w późniejszych latach odegrali w ruchu oporu w wielu krajach. Po 21 czerwca 1941 roku polityka komunistów zbiegła się z na­rodowymi interesami okupowanych państw europejskich, z cze­go też wyciągnęli najwięcej zysków. Partie “burżuazyjne" stano­wiły luźno powiązane ze sobą frakcje, podczas gdy organizacje komunistyczne były o wiele bardziej zwarte, dzięki czemu były lepiej przygotowane do znoszenia represji i do prowadzenia swo-ojej działalności pod rządami okupantów. Od chwili dramatycz­nego zwrotu w losach wojny ZSRR zyskiwał ogromny prestiż. Komuniści zawsze głosili wyższość społeczeństwa radzieckiego i teraz zdawać się mogło, że ich koncepcje są rzeczywiście słuszne. Ich wpływy były o wiele silniejsze w Europie Zachodniej, jako że silniej była tam zakorzeniona ich tradycja, a także dlatego że pod koniec wojny kraje zachodnie - w odróżnieniu od całej Europy Wschodniej i Środkowej - nie miały bezpośrednich kontaktów

41

z ZSRR. Prosowiecki entuzjazm w Europie stawał się zwykle tym większy, im dalej od Moskwy bywał wzniecany.

Wojna wyniosła na światło dzienne nowe koncepcje polityczne i nowych ludzi. Kto wiosną 1940 roku dałby wiarę, że w dziesięć lat później mało znany generał brygady (de Gaulle) oraz dwaj nau­czyciele o nikomu nic nie mówiących nazwiskach (Bidault i Mollet) staną się głównymi postaciami politycznymi Francji? Że dwaj eme­rytowani dżentelmeni, Adenauer i Gasperi, z których jeden miesz­kał sobie pod Kolonią, a drugi w Watykanie, zostaną nowymi przywódcami swych krajów i zapoczątkują nową epokę w dziejach Niemiec i Włoch? Einar Gerhardsen, człowiek, który sprawować miał w Norwegii władzę przez szesnaście lat po wojnie, podczas niemieckiej okupacji pracował jako niewykwalifikowany robotnik przy naprawie dróg; Kurt Schumacher, przywódca niemieckich socjalistów; Leon Blum, dawny i przyszły premier Francji; Novotny, przyszły premier Czech; Cyrankiewicz, przyszły premier Polski -wszyscy oni siedzieli w niemieckich obozach koncentracyjnych albo w więzieniach. Niektórzy dawni przywódcy uciekli do Londy­nu, inni - do Moskwy; teraz powracali do swych krajów. Ale nawet wśród komunistów, którzy problemy sukcesji władzy nie zwykli byli rozstrzygać na drodze wyborów, pojawiło się wiele nowych twarzy. Do starych przywódców Kominternu, takich jak Dymitrow, Rakosi i Gottwald, którzy objęli władzę w Bułgarii, na Węgrzech i w Czechosłowacji, dołączyli nowi, tacy jak Gomułka, Rajk, Kadar i Tito - wyrośli oni z dołów partyjnych i nie spędzili wojny w Rosji. Moskwa od samego początku przyglądała im się z dużą podejrzli­wością, niemniej reprezentowali oni nowe pokolenie komunistów, a centrala nie mogła sobie pozwolić na to, by ich w ogóle pominąć.

Do 1939 roku w Europie panowała tradycyjnie utrwalona równowaga sił. Wojna zniszczyła ją, ponieważ jeden kraj - Niemcy -próbował nią zachwiać. Wchłaniał w siebie coraz więcej ziem swych sąsiadów i zmierzał do hegemonii na całym kontynencie. Koniec wojny przyniósł upadek i całkowite zniszczenie nazizmu, jednakże zniszczył, także tradycynją równowagę sił. Wielka Brytania, Francja i inne kraje europejskie wyszły z tej wojny bardzo osłabione. Oś Berlin-Rzym rozpadła się dzięki wojskowym wysiłkom nowych supermocarstw - Ameryki i ZSRR. W wyniku wojny ZSRR pod­szedł aż do samego centrum Europy, zaś zamiast starych, przed­wojennych sojuszy Francji z krajami Europy Wschodniej pojawiły się o wiele od tamtych ściślejsze związki nowych “krajów demo-

42

kracji ludowej" z ZSRR. Wielka Brytania, Francja, Niemcy i Wło­chy na długie lata skazane zostały na uzależnienie się od pomocy USA. Dawną równowagę europejską zastąpiła równowaga świa­towa między Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim. Za brak jedności Europie przyszło teraz zapłacić okrutną cenę - po­dział na wiele małych państewek narodowych o sprzecznych inte­resach.

Od tej chwili los kontynentu przeszedł w ręce Moskwy i Wa­szyngtonu. Zmierzch starego świata stał się niemal przesądzony.

DZIEDZICTWO FASZYZMU , OCZYSZCZANIE SIĘ Z KOLABORANTÓW

Pierwszym problemem, jaki stanął przed zwycięzcami, było podjęcie decyzji, co zrobić z ludźmi, którzy wojnę tę wywołali i którzy sprowadzili na Europę tyle nie dających się opisać cierpień. Głośne żądania ukarania pokonanych rozlegały się po wielu już wojnach - w 1918 roku powszechnie domagano się nawet powie­szenia cesarza. Druga wojna światowa nie była jednak prowadzona zgodnie z obowiązującymi regułami gry. Naziści nie tylko zwycię­żali wojska swych przeciwników, lecz dążyli również do zniewole­nia, a niekiedy i do unicestwienia ludności cywilnej. Niemieccy przywódcy byli w równym stopniu winni przygotowań do wynisz­czającej wojny, jak zbrodni wojennych (termin ten po raz pierwszy wprowadzono do prawa międzynarodowego w 1906 roku) oraz zbrodni przeciwko ludzkości. W lipcu 1945 roku sojusznicy posta­nowili więc, że zbrodniarze wojenni zostaną postawieni przed sądem i skazani.

Szybko jednak uświadomili sobie, jak bardzo skomplikowane jest to zadanie. Ustalenie tożsamości głównych zbrodniarzy wo­jennych było dość łatwe, pozostawał natomiast problem, co zrobić z wieloma innymi, stojącymi niżej w hierarchii i będącymi jedynie narzędziami uprawianej w swoim czasie polityki. Co zrobić z człon­kami takich organizacji, jak partia faszystowska czy oddziały sztur­mowe? Czy wszystkich ich należy skazać- a jeśli tak, kto ma to robić i jak? W krajach sojuszniczych żądania ukarania zbrodniarzy na­siliły się jeszcze bardziej po odkryciu w ostatnich tygodniach wojny obozów zagłady. Ukaranie osób odpowiedzialnych za zbrodnie uważano za kwestię elementarnej sprawiedliwości, a jednocześnie warunek wstępny odbudowy nowych Niemiec. Jednakże partia nazistowska w Niemczech liczyła sobie 8 milionów osób - byli

44

wśród nich wyżsi urzędnicy państwowi, a także niemal cała elita gospodarcza i intelektualna. Jak odbudowywać Niemcy (Włochy czy Austrię) bez aktywnego udziału ludzi z tych środowisk - zarów­no mężczyzn jak kobiet? Co więcej, wszystko wskazywało na to, że sama denazyfikacja nie wystarczy - trzeba by reedukować całe miliony ludzi. Kto miałby ponosić odpowiedzialność za tę operac­ję? Armie sojusznicze wyćwiczono do tego, by wygrać wojnę, a nie do tego, by podejmować się zadań edukacyjnych czy administracyj­nych. Nieuchronnie zatem i same Niemcy, i inne zainteresowane narody musiały we własnym zakresie przeprowadzić akcję oczysz­czenia się z własnych kolaborantów.

Denazyfikacja i czystki wśród kolaborantów w każdym kraju przebiegały zupełnie inaczej. Amerykanie i Brytyjczycy postępo­wali powoli i metodycznie - w brytyjskiej strefie okupacyjnej prze­badano około dwóch milionów przypadków, a cały proces de-nazyfikacji ukończono w 1948 roku. Sowieci i Francuzi skoncent­rowali się na głównych zbrodniarzach, a pomniejszym pozwolili na uniknięcie kary. Nie mieli też jakichś szczególnych pomysłów na odbudowę nowych Niemiec. Stalin nie dowierzał Niemcom, chciał jednak wypróbować ludzi, którzy - niezależnie od swej politycznej przeszłości - mogli być posłuszni jego zaleceniom. W niektórych krajach czystki przebiegały szybko i w bardzo okrutny sposób. We Francji, zaraz po wyzwoleniu, tysiące faszystów i osób podejrza­nych o kolaborację zlinczowano na podstawie wyroków śmierci, wydanych przez samozwańcze sądy.

Po roku czy dwóch we wszystkich w zasadzie krajach Europy było już praktycznie po czystkach, natomiast w Niemczech proces oczyszczania społeczeństwa toczył się bardzo powoli i trwał wiele lat. Odnajdowanie poszczególnych zbrodniarzy zajmowało sporo czasu, jeszcze więcej - odszukiwanie żyjących świadków i groma­dzenie dowodów. Jeden z najważniejszych procesów przeciwko członkom załogi Oświęcimia rozpoczął się dopiero w 1967 roku. Proces o Majdanek zaczął się w roku 1975, wyrok zaś ogłoszono dopiero po sześciu latach. Proces Klausa Barbiego, kata Lyonu, odbył się w 1987 roku.

Różny bywał też zasięg czystek. W Belgii, po wyzwoleniu, wszczęto 634 000 spraw - liczba wręcz niebywała jak na kraj, liczący sobie 8 milionów mieszkańców; odbyło się 87 000 procesów, a liczba wydanych wyroków wyniosła 77 000. W Austrii, gdzie nazizm był zakorzeniony o wiele głębiej i bardziej był powszechny, przed

45

sądem stanęło około 9 000 osób, z czego na śmierć skazano zaled­wie 35. Wśród administratorów sądownictwa i w policji tylko nie­wiele ludzi nie było w taki czy inny sposób związanych wcześniej z nazizmem - w efekcie sądy umożliwiły większości oskarżonym uniknięcie kary. Z kolei we Francji i we Włoszech czystki byty niejednokrotnie okazją do porachunków z wrogami politycznymi lub osobistymi. Austriacki system sprawiedliwości niejednokrot­nie po cichu akceptował zmowę milczenia - nikt nic nie widział i nie słyszał. W Holandii natomiast oskarżono o kolaborację 150 000-200 000 mężczyzn i kobiet - wystarczyło, że podczas wojny ktoś pokazał się w miejscu publicznym w towarzystwie Niemca lub abonował kolaborującą z okupantem gazetę. Z drugiej strony w samych Niemczech czy w Austrii fakt, iż człowiek był wysokim funkcjonariuszem Gestapo niekoniecznie musiał kończyć się pro­cesem, mimo iż można mu było zarzucić takie czy inne mniejsze przestępstwa. Uznawano jednak argumentację, iż musiał przede wszystkim trzymać się wydawanych mu poleceń.

Zasada podporządkowania się rozkazom odegrała istotną rolę w najsłynniejszym procesie zbrodniarzy wojennych - w rozpoczę­tym w sierpniu 1946 roku procesie norymberskim, podczas którego sądzono 24 najważniejszych spośród nich. Z pozostałych przy życiu najwyższych rangą przywódców nazistowskich byli tam Goering, Ribbentrop (minister spraw zagranicznych), ideolog Rosenberg oraz dowódcy wojskowi - Keitel, Jodl i admirał Doenitz. W przy­gotowaniach do procesu brały udział tysiące ludzi, zaś stenogramy z rozpraw liczą sobie ponad pięć milionów stron. Wielu Niemców uważało z początku, że proces ten jest kpiną ze sprawiedliwości, jednak waga faktów wywarła na nich ogromne wrażenie. Wymor­dowano miliony ludzi, miliony przesiedlono. Jeden z podsądnych, Hans Frank, były gubernator Polski, stwierdził, że “miną tysiące lat, a wina Niemiec jeszcze nie zostanie zamazana". Inni trzymali fason aż do samego końca. Kiedy Julius Streicher, czołowy żydożerca, wchodził po schodach szubiennicy, jego ostatnie słowa brzmiały: Heil Hitler. Hermann Goering, przez wiele lat drugi w hierarchii człowiek nazistowskich Niemiec, przedstawiał sam siebie jako czło­wieka pokoju i w kilka godzin po ogłoszeniu wyroku śmierci po­pełnił samobójstwo. Większość oskarżonych nie okazywała ani żalu, ani skruchy, utrzymywali, że nie wiedzieli, co się dzieje, i że tylko wykonywali rozkazy. Według nich w Trzeciej Rzeszy liczyło się wyłącznie słowo Fuhrem. Dziesięciu oskarżonych w tym procesie

46

skazano na śmierć i stracono; pozostali otrzymali wyroki mniej lub bardziej długoletniego więzienia. Od 1966 roku jedyny m lokatorem więzienia w Spandau był Rudolf Hess, który w 1987 roku zmarł w wieku dziewięćdziesięciu jeden lat.

Wyrok z Norymbergi nie skazywał wyłącznie jednostek - win­nymi zbrodni przeciw ludzkości uznane zostały całe organizacje.

Proces ten krytykowano - i to nie tylko w Niemczech - z najrozmaitszych powodów. Lista oskarżonych sporządzona została w sposób nieco przypadkowy. Na ławie oskarżonych, wśród naj­wyższych rangą polityków i wojskowych, znalazł się pewien komen­tator radiowy, w jednym zaś przypadku ojca zastąpił syn. Oskarżeni mieli, co prawda, swych obrońców, niemniej w trakcie procesu obrona nie mogła przedstawić wszystkich dowodów. Podczas oma­wiania niemieckiej inwazji na Polskę w 1939 roku prawnicy nie zająknęli się ani słowem na temat tajnego protokołu, na podstawie którego kraj ten podzielony został między Niemcy i ZSRR. Było też wiele nieścisłości formalnych - oskarżano kogoś o pogwałcenie prawa międzynarodowego, mimo że prawo to dotyczyło wyłącznie państw, a nie ludzi. Krytycy utrzymywali również, że człowiek może być sądzony wyłącznie na podstawie prawa swego własnego kraju, a nie na podstawie nowych zasad, tworzonych już po wojnie.

Podczas procesu norymberskiego popełniono wiele poważ­nych nieścisłości, budzących liczne zastrzeżenia tych ekspertów, którzy w swych opiniach kierowali się przede wszystkim zasadami prawa międzynarodowego, a nie doraźnymi potrzebami natury politycznej. Ale czyż mogło być inaczej? Zbrodnie popełnione przez narodowych socjalistów pod wieloma względami nie miały precedensu w historii i nie sposób było sobie wyobrazić, że ci, którzy je popełnili, nie zostaną ukarani tylko dlatego, że nie ma po temu stosownych regulacji prawnych. Była to sprawiedliwość może i niedoskonała, lecz w owym czasie nie było żadnego wyboru.

Przeprowadzono jeszcze szereg procesów. Przed sądem stanęli dowódcy wojskowi, oskarżeni o popełnienie zbrodni wojennych (na przykład Manstein), główni bossowie gospodarki, którzy ko­rzystali z niewolniczej pracy lub w taki czy inny sposób uwikłani byli w politykę agresji hitlerowskiej (I. G. Farben, Flick, Krupp), najwyżsi rangą urzędnicy niemieckiego MSZ oraz, oczywiście, wszyscy ci, którzy związani byli w sensie politycznym czy wyko­nawczym z projektem Ostatecznego Rozwiązania czyli z akcją wymordowania pięciu milionów Żydów. Procesy te toczyły się przez

47

wiele lat. Niektórzy najwięksi zbrodniarze znikali bez śladu i do­piero po wielu latach wyłaniali się z ukrycia, tyle że w innych krajach. Niektórzy stawali przed sądem, lecz nie sposób było skom­pletować przeciwko nim dowodów - ich ofiary nie żyły, a wspól­ników zbrodni obowiązywała zmowa milczenia. Cała niemiecka machina sprawiedliwości, choć działała w trybie uproszczonym, robiła co do niej należało w sposób wytrwały i sumienny. Raz wszczętą już sprawę nie tak łatwo było zamknąć. Ustalono, iż na przeprowadzenie śledztwa i procesu może być potrzebne aż dwa­dzieścia lat; gdy w 1967 roku okazało się, że tysiące spraw pozostaje jeszcze nie dokończonych, zadecydowano - wbrew licznym głosom sprzeciwu - czas ten przedłużyć.

Denazyfikacja budziła sporo zastrzeżeń. Niejednokrotnie oka­zywało się, że niższy rangą urzędnik otrzymywał ciężki wyrok, podczas gdy jego przełożeni unikali kary lub szybko wychodzili na wolność. Było też jeszcze wiele innych nieprawidłowości, które wzmogły przekonanie Niemców, że wszystkie te procesy - od norymberskiego poczynając - nie miały nic wspólnego ze sprawied­liwością. Cała przerażająca wiedza o obozach zagłady trafiła do wiadomości publicznej dopiero w trakcie rozpraw przeprowadzo­nych w późnych latach pięćdziesiątych (włącznie ze słynnym pro­cesem Eichmanna). Niemcy w swej większości fakty te uznali, po czym postanowili przejść nad nimi do porządku dziennego i rozpo­cząć - każdy na swój sposób - normalne życie. Eichmann, szef wydziału Gestapo, zajmującego się Ostatecznym Rozwiązaniem, uciekł po wojnie do Ameryki Łacińskiej. Został tam wyśledzony i porwany przez służby specjalne Izraela, a następnie postawiony przed sądem w Jerozolimie. Ujawnione podczas jego procesu rewelacje silnie wzburzyły ludzi, zwłaszcza młodszych pokoleń - nie chcieli oni zaakceptować argumentów starszych, tłumaczących się, że nic nie wiedzieli i że w systemie totalitarnym nie ma żadnej możliwości przeciwstawiania się państwu. Rozpoczęła się ogromna dyskusja publiczna na tematy moralności, w której uczestniczyli i pisarze, i teolodzy, i wreszcie zwykli obywatele.

Niemcy mieli już dosyć konfrontacji z własną przeszłością. Zamierzona przez aliantów reedukacja okazała się jedynie pustym słowem. Sojusznicy zachodni postanowili więc - cytujemy za pew­nym rozporządzeniem - że “okupacja Niemiec ma na celu nie wyzwolenie, lecz pokonanie wrogiego narodu". W pierwszych la­tach po wojnie zabroniono wszelkiej fraternizacji z Niemcami - na-

48

wet z tymi nielicznymi osobami, które pozostawały w opozycji wobec dawnego systemu i które wiele z tego powodu ucierpiały. Alianci szybko jednak zdali sobie sprawę, że jeśli chcą uruchomić główne służby publiczne w kraju, to muszą zatrudnić specjalistów i urzędników, z których większość w taki czy inny sposób związana była z nazizmem. Z czasem, gdy powstała już niezależna niemiecka administracja państwowa, okazało się, że znaczny jej procent -zwłaszcza na kierowniczych stanowiskach lokalnego szczebla - two­rzą byli członkowie partii narodowosocjalistycznej. Prawdą jest, że nikt z czołówki nazistów nie mógł nawet marzyć o powrocie do życia politycznego, jednak szeregowi członkowie NSDAP czy po­mniejsi jej aktywiści potraktowali swą przeszłość jako szaleństwo lat młodzieńczych i utrzymywali, iż dawno już wyzbyli się swych nazistowskich przekonań. Niektórzy nawet szczerze starali się na­prawić swoje błędy z przeszłości. Tak czy inaczej fakt, iż w bardzo krótkim czasie po upadku Trzeciej Rzeszy ludziom tym pozwolono objąć kluczowe stanowiska w życiu publicznym, zrodził wiele nie­ufności na całym świecie.

W innych krajach europejskich skala podobnych problemów była o wiele mniejsza. W Europie Wschodniej i na okupowanych zie­miach ZSRR nie pojawili się w ogóle znaczący quislingowie. Zresz­tą Niemcy wcale nie szukali tam kolaborantów, tak jak na Zacho­dzie -wprowadzili po prostu własne bezpośrednie rządy nad ludźmi, których uznawali za rasowo niższych. Istniała oczywiście cała rze­sza pomniejszych kolaborantów, tysiące ochotników, którzy brali udział w akcji Ostatecznego Rozwiązania, niemniej nie było ża­dnych kompromitujących przypadków współpracy z okupantem kogokolwiek z przywódców politycznych czy intelektualnych tych krajów. Nie było też żadnych rodzimych ruchów nazistowskich, których członków należałoby stawiać przed sądem. Wyjątkami były tu Węgry i Rumunia, lecz nawet i tam problem czystki nie należał do najważniejszych. We Włoszech niszczenie faszyzmu przebiegało z dużym okrucieństwem, ale trwało bardzo krótko. Po wyzwoleniu powołano specjalne sądy, które rozpatrywały sprawy najwyższych rangą i najbardziej politycznie aktywnych członków ruchu faszys­towskiego. Ludzie z niższych szczebli i szeregowi członkowie partii z łatwością powracali do życia politycznego lub też szybko robili rozmaite kariery zawodowe. Spośród ośmiuset tysięcy urzędni­ków państwowych, należących uprzednio do partii faszystowskiej, stanowiska utraciło nie więcej niż kilkuset. Odbyło się zaledwie

49

kilka poważniejszych procesów, w których oskarżono głównie naj­wyższych dowódców wojskowych, jak Roatta (który zresztą zbiegł w trakcie rozprawy) czy Graziani. Po wyzwoleniu północnych Włoch (które w latach 1944-1945 stały się ostatnim miejscem pobytu Mussoliniego) niektórych faszystów (lub ludzi podejrza­nych o faszyzm) stracono na podstawie wyroków trybunałów par­tyzanckich. Oficjalna liczba “l 732 zamordowanych i zaginionych" jest najprawdopodobniej zaniżona, aczkolwiek dane, które podają neofaszyści, są z kolei mocno przesadzone. Po amnestii z 1946 roku w więzieniach pozostało zaledwie kilkuset byłych zbrodniarzy fa­szystowskich i wojennych.

Włochy i Austria były krajami, gdzie faszyzm i narodowy soc­jalizm potraktowano z największą bodaj pobłażliwością. Związa­nych z nim było nazbyt wiele ludzi i dlatego uznano, że z życia publicznego należy wyeliminować tylko najbardziej skompromi­towanych spośród nich. Zresztą były też inne powody: Mussolini nie potrafił stworzyć we Włoszech totalitaryzmu doskonałego i chociaż w słowach dochodził do skrajności, to w działaniu taki już nie był. Ani wojsko, ani administracja państwowa nie były do końca spenetrowane przez faszyzm, a wiele czołowych postaci życia inte­lektualnego nie należało do partii. Nie był to system z gatunku hu­manitarnych, jednak zabił o wiele mniej swych oponentów, niż uczynił to reżym Hitlera. W przeciwieństwie do nazizmu było we włoskim faszyzmie wiele elementów operetkowych, które wycho­dziły na jaw już po wyzwoleniu. Gdy partyzanci zajmowali jakieś małe miasteczko, ratusz stawał się siedzibą komunistów (lub soc­jalistów); dochodziło do gwałtownych scen, niemniej większości najbardziej znanych faszystów udawało się zbiec, reszta zaś po prostu zapierała się w żywe oczy i twierdziła, że nigdy nie nosiła czarnych koszul. Sceny tego rodzaju rozgrywały się w całych Wło­szech.

Czystka we Francji miała bardziej radykalny charakter. Wed­ług oficjalnych danych przeprowadzono 170 000 procesów i skaza­no 120 000 osób - w tym 4 785 na śmierć (stracono około 2 000). Liczby te jednak nie oddają całej prawdy. Wedle oficjalnych szacunków, po wyzwoleniu około 4 500 kolaborantów zginęło z rąk partyza­ntów; dane nieoficjalne oceniają, iż stracono ich znacznie więcej. Egzekucji tych było najwięcej na południu kraju - tam gdzie party­zantka była najsilniejsza. Zazwyczaj skazywano na śmierć agentów lokalnych szefów policji lub Gestapo, którzy współpracowali z

50

okupantem i którzy przyczynili się do śmierci wielu Francuzów. Zdarzały się też jednak i przypadki zemsty z pobudek osobistych lub politycznych. Najsłynniejszymi procesami były procesy Petai-na i Lavala - szefa rządu w Vichy i jego ministra spraw zagranicz­nych. Lavala skazano na śmierć i stracono. Petain, ze względu na podeszły wiek, trafił do więzienia.

Wśród straconych byli dziennikarze i pisarze, a przecież nie­które czołowe postacie rządu Yichy nigdy nawet nie zasiadły na ławie oskarżonych. Słynny admirał Estava dostał wyrok długolet­niego więzienia, lecz jego zwierzchnik, którego rozkazy musiał wykonywać, po jakimś czasie znów znalazł swe miejsce w armii francuskiej. Wielu obserwatorów sądziło, że Laval, mimo swych zbrodni, powinien otrzymać większe szansę obrony. W niektórych przypadkach wyglądało na to, że sentencja wyroku lub mowa prokuratora nie wykracza poza to, co zeznawał sam oskarżony. Ruch oporu nie liczył sobie znów aż tak wielu członków, lecz zaraz po wyzwoleniu dziwnym trafem okazało się, że ogromna liczba osób rozpoczęła walkę już od pierwszych godzin okupacji. Poczu­cie winy było bardzo powszechne, większość winnych wykręciła się jednak sianem, a ci nieliczni skazani w procesach z 1945 roku posłużyli za kozły ofiarne, gwoli uspokojenia sumienia swych ro­daków.

We Francji wydano więcej wyroków śmierci niż gdziekolwiek indziej, niemniej w innych wyzwolonych krajach czystki przepro­wadzano z bodaj czy nie większą surowością. W Holandii aresz­towano 150 000 osób, w Norwegii zaś, gdzie kolaboracja była rzadkością - aż 18 000. Również w Belgii i w Danii czystkę prowa­dzono bardziej systematycznie niż we Francji i we Włoszech -tysiącom ludzi odebrano prawa obywatelskie, a także prawo wyko­nywania zawodu. Znani pisarze, tacy jak Hamsun czy Charles Maurras byli nawet już aresztowani, lecz zachowali życie z racji podeszłego wieku i ograniczonej poczytalności. Kilku najaktyw­niejszych kolaborantów i nazistowskich agentów, takich jak Belg Degrelle czy chorwacki dyktator Ante Pavelić, zniknęło i ślad po nich zaginął. Pavelić zmarł w 1959 roku w Madrycie, Degrelle dogorywał do 1988 roku na hiszpańskim Costa del Soi.

Przeprowadzone czystki nikogo właściwie w pełni nie usatys­fakcjonowały. W niektórych przypadkach posunięto się za daleko, w innych nie sięgnięto po jakiekolwiek radykalne środki. Należy jednak pamiętać, że ówczesne warunki dalekie były od normal-

51

ności. Nowe rządy musiały pilnie rozwiązywać wiele poważnych problemów, a ich władza wszak nie była jeszcze w pełni ugrunto­wana. Wszyscy zgadzali się z tym, że nazizm należy potępić, a kolaborantów ukarać, lecz w tamtych okolicznościach, przy wciąż silnych emocjach, trudno było oczekiwać wzorowej i wzorcowej sprawiedliwości.

OD WOJNY DO POKOJU

Rozwój polityczny Europy Zachodniej odbywał się wedle pew­nych określonych schematów. Tuż po wojnie dała się zauważyć skłonność do sympatii lewicowych. We Francji i we Włoszech komuniści zgromadzili tyle głosów, ile nigdy przedtem, i po raz pierwszy wprowadzili swych przedstawicieli do rządu. W1945 roku Labour Party zdobyła władzę największą liczbą głosów w najnow­szych dziejach Wielkiej Brytanii. Komuniści zasiedli w pierwszych powojennych rządach Belgii, Danii i w przeważającej liczbie nie­mieckich landów. W Norwegii pojawił się pomysł zjednoczenia partii komunistycznej i partii pracy, który szybko jednak poszedł w zapomnienie. Nastały ciężkie czasy dla monarchii. We Włoszech, po referendum, monarchia musiała ustąpić, w Belgii i w Grecji udało się jej zachować swój byt, wszelako dopiero wówczas, gdy zgodziła się na daleko idące ustępstwa w zakresie swych preroga­tyw. Prawica wszędzie zepchnięta została do odwrotu - skrajne jej odłamy skompromitowały się współpracą z nazistami, współczesne jej nurty były z kolei utożsamiane ze starym porządkiem, który poniósł klęskę i którego powrotu pragnęło bardzo niewielu. W ówczesnej sytuacji ekonomicznej tradycyjna obrona liberalnego lesseferyzmu skazana była na niepowodzenie - najsilniejszym po­parciem cieszyło się żądanie wprowadzenia planowania i nacjona­lizacji. Przemożny był też nacisk na przeprowadzenie reform po­litycznych i społecznych - we Włoszech był to sławetny vento del nord (wiatr północy), pomocne Włochy były zaś sceną najostrzej­szych walk pomiędzy faszystami i antyfaszystami do samego końca wojny. Nic jednak się nie zmieniło. W ciągu dwóch, trzech lat partie centrowe przywróciły swą dominację na kontynencie, komuniści natomiast znów znaleźli się w opozycji. Także i w Wielkiej Brytanii labourzyści zostali odsunięci od władzy w 1951 roku. W pewnej mierze stało się tak za sprawą ogólnej stabilizacji kraju i poprawy

53

warunków ekonomicznych. Zresztą komuniści nigdy nie potrafili dobrze rozgrywać swej gry - w Belgii, a później w Grecji (na znacznie większą skalę) przystąpili do frontalnego ataku na rząd od pierwszego dnia po zakończeniu wojny i ponieśli sromotną klęskę. Dość istotną rolę odegrała tu także sytuacja międzynaro­dowa - zaczęła się zimna wojna, a epoka stalinowska osiągnęła swoje apogeum. Europejscy komuniści musieli prowadzić politykę skrajności, co spowodowało, że znaleźli się w całkowitej izolacji. W 1945 roku trudno jednak było to wszystko przewidzieć - musimy zatem powrócić do okresu, który nastąpił bezpośrednio po ustaniu działań wojennych.

WIELKA BRYTANIA: LABOURZYSCIU WŁADZY

Od pamiętnych krytycznych dni 1940 roku w Wielkiej Brytanii władzę sprawował zdominowany przez torysów rząd koalicyjny, w którym labourzyści zachowywali jednak znaczne wpływy. Obydwie partie zgodziły się na to, że po wojnie przeprowadzone zostaną nowe wybory, w związku z czym w maju 1945 roku rząd koalicyjny zastąpiony został przez rząd tymczasowy. W wyborach powszech­nych w lipcu 1945 Partia Pracy odniosła miażdżące zwycięstwo (uzyskała większość 145 posłów w Izbie Gmin). Churchilla otaczał powszechny podziw jako wielkiego przywódcę z czasów wojny, lecz był on wszak przywódcą Partii Konserwatywnej, którą utożsamiano ze starą Anglią - krajem kolejek po zasiłki, marszów głodowych, slumsów i bezrobocia. Jego wezwanie do tego, by “pozostawić socjalistycznych marzycieli ich własnej utopii i ich nocnym kosz­marom" pozostało bez echa. Potrzeba radykalnych zmian na rzecz większej sprawiedliwości społecznej była nazbyt już nagląca. Rząd z lat wojny na swój sposób wziął udział w zaspokajaniu tych aspi­racji - przetarł ścieżki ku społeczeństwu opiekuńczemu, popierając działania proponowane przez raport Beveridgea, a służące posze­rzeniu po wojnie zakresu opieki społecznej. Jednakże Churchill i inni konserwatyści silnie powątpiewali w to, czy kraj, stojący na skraju bankructwa, stać na ponoszenie takich kosztów. I choć rozumieli istotę zrewolucjonizowanych oczekiwań, jakie zrodziły się w latach wojny, ich wątpliwości - uzasadnione czy też nie -daleko odbiegały od nastrojów społecznych. Odbiło się to na wy­nikach wyborów - część klasy średniej oraz większość warstw

54

urzędniczych i inteligenckich (“białych kołnierzyków") głosowała na Partię Pracy. Z łącznej liczby 393 posłów labourzystowskich w pierwszej turze wybrano 253. Na scenę wkroczyła nowa generacja polityków - byli to kapitanowie i majorzy z okresu wojny, młodzi nauczyciele, prawnicy i urzędnicy państwowi, a wśród nich Hugh Gaitskell (1906-1963) oraz Harold Wilson, dwaj przyszli czołowi przywódcy labourzystów.

Partia Pracy w istotny sposób różniła się od partii socjalistycz­nych z kontynentu. W istocie swej była raczej ewolucyjna niż rewolucyjna - pragmatyczna w swym podejściu do wszystkich prob­lemów, łączyła w swoistą unię ludzi o różnych orientacjach, takich jak liberałowie, chrześcijańscy socjaliści i nieliczni dogmatycy-mark-siści. Zamazywało to nieco jej wizerunek ideologiczny, niemniej czyniło z niej partię ludową, niepodobną do innych partii socjal­demokratycznych czy komunistycznych na kontynencie i dysponu­jących o wiele mniejszym zapleczem społecznym. Partia Pracy, bardziej zaściankowa niż internacjonalistyczna, nigdy nie odgrywa­ła zbyt aktywnej roli w międzynarodowym ruchu socjalistycznym. Dla rewolucjonistów była typową partią reformistyczną, bezbarw­ną, pozbawioną własnej orientacji i perspektyw działania, nasta­wioną na tworzenie - krok po kroku - państwa opiekuńczego, a nie prawdziwego społeczeństwa socjalistycznego. Mimo to jednak Par­tia Pracy cieszyła się znacznym poważaniem za granicą. Inne partie prezentowały bardziej być może wyrafinowane programy, lecz tyl­ko ona jedna stanowiła przykład ruchu społecznego, który w swej polityce usiłował łączyć demokrację, parlamentaryzm i sprawiedli­wość społeczną. Partie socjaldemokratyczne z kontynentu nie od­nosiły aż takich sukcesów - komuniści opowiadali się za socja­lizmem bez demokracji, co nie było zbyt atrakcyjne dla zachodnio­europejskiej klasy robotniczej, która silnie przywiązana była do tradycji demokratycznej i instynktownie przeciwstawiała się dykta­turze wszelkiej maści.

Największym problemem, przed jakim stanęła Partia Pracy w 1945 roku, było stworzenie państwa opiekuńczego w kraju stoją­cym na progu bankructwa. Bezpośrednie zniszczenia wojenne były stosunkowo niewielkie, ale od pięciu lat większa część dorosłej ludności albo nosiła mundur, albo pracowała w przemyśle wojen­nym czy też w innych przedsiębiorstwach nieprodukcyjnych. Wiel­ka Brytania zawsze była krajem ubogim w zasoby surowcowe (nie licząc węgla), a jej byt wspierał się na sprawności przemysłu oraz

55

na statusie międzynarodowego ośrodka handlu i finansów. Zawsze więc była zdana w znacznej mierze na import żywności i surowców -teraz, po wojnie, zaczęła mieć ogromne kłopoty z możliwością opłacania tego importu, jako że jej dochody z inwestycji zagra­nicznych stanowiły obecnie zaledwie znikomą część tego, co uzys­kiwała w przeszłości. Nieuchronnie zatem nasuwało się jedyne możliwe rozwiązanie: “eksport albo śmierć". Jak tu jednak eks­portować, kiedy przede wszystkim brakuje pieniędzy na zakup surowców? Rezerwy dolarów i złota spadły do sumy około 450 milionów funtów, podczas gdy długi, jakie skumulowały się przez lata wojny, sięgnęły 3,5 miliona funtów szterlingów. Była to kwad­ratura koła - przed niewypłacalnością kraj mogła uratować tylko jakaś spora pożyczka amerykańska. Koniec końców Stany Zjed­noczone udzieliły takiej pożyczki - w wysokości 1,1 miliarda funtów. “Jest to kredyt nieporównywalny do tych, jakie zaciąga­liśmy w czasach pokoju", stwierdził Lord Keynes, który tę sumę wynegocjował. Była to jednak zaledwie pierwsza pomoc, za­strzyk wzmacniający, “trampolina, a nie miękkie łoże" (jak wy­raził się Churchill). Ustawiczny niedobór pieniędzy dawał się zresztą odczuwać przez wiele jeszcze lat.

W nowym rządzie labourzystowskim, w odróżnieniu od parla­mentarnej reprezentacji partii, pojawiło się kilka nowych postaci. Średnia wieku ministrów przekraczała sześćdziesiątkę, a wszyscy oni uprawiali politykę od wielu już lat. Trzon rządu stanowili ludzie o silnych charakterach i dużym doświadczeniu. Pewne wątpliwości pojawiły się z chwilą gdy na stanowisko premiera wysunięto kan­dydaturę Clementa Attlee (1883-1967), człowieka spokojnego, unikającego rozgłosu i wszelkich historycznych gestów, będącego na swój sposób przeciwieństwem Churchilla. Zamiast ozdobnych dywagacji i potoczystych, zapadających w pamięć oracji, ludziom przedstawiano teraz krótkie, rzeczowe raporty, pozbawione blasku i natchnienia. Według opinii jednego ze współczesnych, Attlee był tak skromny dlatego, że aż nazbyt wiele z tego, co miał do powie­dzenia, również było niezwykle skromne. Miał on jednak ogromnie wiele zdrowego rozsądku, postępował spokojnie, na swój własny sposób i lepiej chyba nadawał się do rozwiązywania powojennych problemów niż Churchill czy ktokolwiek inny spośród przywódców Partii Pracy. Znalazł silne wsparcie w Erneście Bevinie (1881-1951), dość nieoczekiwanie dla wszystkich mianowanym na stanowisko ministra spraw zagranicznych. Bevin reprezentował w partii frak-

56

cję związkową, przez lata był jednym z jej filarów, a podczas wojny pełnił w rządzie koalicyjnym funkcję ministra pracy. Swą nową nominację przyjął z ogromnym entuzjazmem. Podtrzymywał trady­cyjnie zażyłe związki z Waszyngtonem, uważał też, że z ZSRR należy utrzymywać równie przyjacielskie stosunki - “lewica zawsze dogada się z lewicą", gdyż tak czy inaczej posługują się wspólnym językiem. Przy rozwiązywaniu takich powojennych problemów, jak status Indii czy Palestyny był zwolennikiem rozwiązań kompromi­sowych, osiąganych przy minimum rozsądku i dobrej woli.

Bevin bardzo szybko przekonał się, że rozwiązanie problemów kolonii brytyjskich nie jest czymś tak prostym, jak sądził, że Sowie­ci nie mówią jednak tym samym, co on, językiem i że jeśli nawet używają tych samych słów, to jednak co innego one dla nich znaczą. Był ostro krytykowany przez lewy odłam partii za to, że nie pro­wadzi “socjalistycznej polityki zagranicznej". Jak jednak można było uprawiać jakąkolwiek “socjalistyczną politykę zagraniczną", gdy powojenny świat zdominowany został przez USA - bastion kapitalizmu - a Związek Radziecki, choć socjalistyczny z nazwy, prowadził politykę zagraniczną, która zadziwiająco niewiele miała wspólnego z ideałami brytyjskich lewicowców? Wielu spośród nich szybko zaczęło zdawać sobie sprawę, że swoboda i zakres działania “trzeciej siły" (o co tak często toczyli boje) między Ameryką i ZSRR są dalekie od tego, co sobie wymarzyli.

Po śmierci Bevina funkcję ministra spraw zagranicznych pełnił Herbert Morrison (1888-1965), który przez większą część rządów labourzystowskich zajmował się sprawami wewnętrznymi. Był wie­loletnim przywódcą socjalistów londyńskich i walnie przyczynił się do zreformowania Rady Londynu. Podobnie jak Bevin, nie odebrał zbyt gruntownego wykształcenia i nie dowierzał intelektualistom w polityce - uważał, że brak im poczucia rzeczywistości. Na konfe­rencji Partii Pracy w 1946 roku oznajmił:

Rząd ten posunie się na lewo wyłącznie na tyle, na ile będzie to zgodne ze zdrowym rozsądkiem i interesem narodowym.

Lewe skrzydło w gabinecie ministrów reprezentowali Sir Staf-ford Cripps (1889-1952) oraz Aneurin Bevan (1897-1960), były prezes Rady Handlowej, później minister skarbu, a następnie minister zdrowia, twórca Brytyjskiej Narodowej Służby Zdrowia. Trudno sobie wyobrazić dwóch polityków o tak różnych usposo­bieniach i o tak odmiennym wykształceniu. Cripps, znany praw-

57

nik, bogaty przedstawiciel klasy średniej, wegetarianin i absty­nent, wiódł aż do końca swych dni życie proste, by nie rzec -spartańskie. Był człowiekiem o wybitnym intelekcie i dość konf­liktowy. W przeszłości często wzbudzał spory w swojej partii, uważając, że jej polityka nie jest wystarczająco radykalna. Prak­tykujący i szczerze wierzący chrześcijanin, był w latach trzydzies­tych gorącym zwolennikiem ścisłej współpracy z komunistami, za co zresztą został na jakiś czas wykluczony z partii. Bevan, syn walijskiego górnika, jako chłopak pracował w kopalni. Napisał kiedyś, że znienawidził torysów nienawiścią przenikającą do szpiku kości. Jego mowa lowerthan vermin o konserwatystach kosztowała jego partię setki tysięcy głosów. Człowiek o ogromnej witalności, pasjonat, wspaniały mówca, był połączeniem socjalistycznego fun­damentalizmu, dużego wdzięku osobistego, talentów dyplomatycz­nych i zdolności do pokonywania przeciwników ich własną bronią. Takim właśnie dał się poznać wówczas, gdy musiał przekonywać brytyjskich lekarzy, niebywale nieufnych wobec nowego systemu służby zdrowia. Przy całej swej lewicowej retoryce pozbawiony był złudzeń co do celów stalinizmu, a podczas blokady Berlina, w trakcie dyskusji rządowych nad możliwością jej przerwania, wyraź­nie opowiadał się po stronie “jastrzębi". W przeciwieństwie do Crippsa nie zaznał zbyt wiele radości życia. Z jego przedwczesną śmiercią lewe skrzydło Partii Pracy straciło przywódcę wielkiego formatu.

Tacy oto ludzie obejmowali władzę w sierpniu 1945 roku -władzę, mającą stworzyć nową Anglię. W ciągu kilku zaledwie lat wprowadzili siedemdziesiąt pięć ustaw - gigantyczny program na­cjonalizacji oraz opieki społecznej. W grudniu 1945 roku znacjo-nalizowano Bank Angielski, później przyszła pora na lotnictwo i transport. W roku 1946 znacjonalizowano przemysł węglowy oraz transport publiczny, gaz i elektryczność oraz koleje, drogi i prze­mysł stalowy. (Te dwie ostatnie gałęzie gospodarki zostały zrepry-watyzowane przez rząd konserwatywny tuż po odejściu labou-rzystów od władzy.) Główne ustawy o ubezpieczeniach państwo­wych weszły w życie w roku 1946. Obowiązkowe i powszechne, ubezpieczenia te zabezpieczały ludzi przed chorobą, bezrobociem i utratą wcześniej zarobionych pieniędzy; obejmowały wdowie ren-

bardziej pospolici niż robactwo

58

ty, zasiłki macierzyńskie oraz odprawy pośmiertne. W ciągu kilku lat znacjonalizowano całą medycynę - termin ten brzmi nieco dziwnie, lecz dokładnie opisuje cały system państwowej służby zdrowia wraz z jej bezpłatną i powszechną opieką. Koszty daleko wykroczyły poza to, co przewidziano na ten cel - w rok po uchwa­leniu stosownego prawa wydano ponad pięć milionów par okula­rów i wystawiono prawie dwa miliony bezpłatnych recept. Pańs­twowa służba zdrowia stała się drugą pod względem wydatków pozycją w budżecie - kosztowała bowiem ponad 500 milionów funtów rocznie. Brytyjczycy szybko przyzwyczaili się do bezpłatnej opieki lekarskiej - kontrowersje na temat zakresu korzystania z niej nie zmieniły faktu, iż została ona powszechnie zaakceptowana. Państwowa służba zdrowia stała się na swój sposób symbolem powojennych reform labourzystowskich, na które wszyscy czekali, lecz które okazały się przedsięwzięciem szalenie kosztownym. Wedle słów Johna Stracheya rząd labourzystowski próbował za jednym zamachem:

- wyeliminować większość niedostatków, na jakie cierpiała ludność;

- wyeliminować większość zagrożeń ekonomicznych życia kla­sy robotniczej, takich jak bezrobocie, choroby, starość;

- wspomóc rodzinę poprzez przyznawanie zasiłków na dzieci;

- przeprowadzić ogromny program inwestycji zarówno w sek­torze państwowym, jak w prywatnym, mający na celu unowocześ­nienie całych gałęzi gospodarki brytyjskiej kosztem 20% dochodu narodowego;

- budować rokrocznie po 200 000 mieszkań;

- przedłużyć okres nauczania szkolnego;

- zwiększyć wielkość eksportu do 170% jego wartości sprzed wojny;

- utrzymać program zbrojeniowy na wysokości l 500 milionów funtów rocznie.

Program taki wyczerpywał zasoby zubożonego kraju i mógł doprowadzić go do ruiny.

Lata 1945-1946 były dla Brytyjczyków bardzo ciężkie. Podczas wojny nadzieję wyrażano słowami: “Nic nie będzie już takie samo", niemniej w rzeczywistości wiele obaw pozostało - życie nie stało się przez to lepsze. Szpetota wielkich miast, kiepskie jedzenie w res­tauracjach, ograniczone racje zakupów przygnębiały zarówno ich samych, jak przyjezdnych z zagranicy. Pod pewnymi względami w

59

latach powojennego ubóstwa kontrola i racjonowanie żywności okazywały się jeszcze bardziej rygorystyczne niż poprzednio.

Jednym z głównych problemów był problem mieszkaniowy. Z opublikowanych w 1944 roku danych (White Paper) wynikało, że należy zbudować 758 000 mieszkań - na owe czasy była to liczba ogromna, a szybko okazało się, że jest znacznie zaniżona w stosun­ku do rzeczywistych potrzeb. Gdy rząd w końcu zrezygnował z planów budowania mieszkań i domów, pojawiły się liczne grupy uzbrojonych ludzi, które podejmowały działania na własną rękę -zajmowały opuszczone domy i puste mieszkania, a po kilku dniach oznajmiały, iż odmawiają wyprowadzenia się ze swych siedzib do czasu aż znajdą się dla nich pomieszczenia zastępcze. Na użytek ludności cywilnej adaptowano koszary wojskowe, co trudno uznać za najszczęśliwsze rozwiązanie. Ruch dzikich lokatorów rozwijał się w zastraszającym tempie i rząd zmuszony został do uznania pro­gramów budownictwa mieszkaniowego za programy priorytetowe i przymykał oczy na czasowe zasiedlanie budynków niepemowar-tościowych.

Przejście z powrotem na gospodarkę pokojową napotykało wiele trudności. Wydajność pracy była niska, kłopoty z pracą sta­wały się coraz większe. Dostawy surowców, a nawet węgla, były bardzo ograniczone. Wszystkie te trudności osiągnęły swoje apo­geum zimą 1946/1947 roku. Była to najcięższa zima stulecia -ogromne opady śniegu zakłóciły życie całego kraju, nie przygoto­wanego do funkcjonowania w arktycznych niemal warunkach. Sta­nął transport, ponownie zamykano elektrownie z powodu braku paliwa, a dostawy energii drastycznie obcięto. Poważny kryzys paliwowy zdominował proces transformacji gospodarki i w efekcie dwa miliony robotników znalazło się bez pracy. W ciągu dnia, przez wiele godzin, nie włączano żadnych świateł, zawieszono wyścigi chartów, nawet telewizja, wykraczająca z fazy niemowlęct­wa, musiała drastycznie ograniczyć nadawanie swego programu. W obliczu narodowego zagrożenia, utrzymującego się przez wiele tygodni, dawne programy z roku 1945, typu “Trzymać się lewej" czy “Sprostajmy przyszłości", okazywały się całkowicie nie przystające do rzeczywistości. W marcu 1947 roku wróciły opady śniegu, gdy wszyscy myśleli, że najgorsze mają już za sobą, Wielką Brytanię nawiedziły powodzie. Ludzie skłonni byli obarczyć rząd odpowie­dzialnością za klęski żywiołowe, które wymykały się spod kontroli. “Głoduj ze Stracheyem, marznij z Shinwellem" - oto powiedzenie,

60

jakie wymyślono na cześć ministra aprowizacji i ministra energety­ki. Gdy Shinwell oznajmił, że kryzys ten to swego rodzaju szczęście w nieszczęściu, reakcja społeczeństwa nie była wobec niego nazbyt przyjazna, aczkolwiek po jakimś czasie okazało się, że na swój sposób nie był on daleki od prawdy. Dopiero w wyniku tak groźne­go kryzysu ludzie zaczęli bowiem jakby wracać do przytomności. Przez minione osiemnaście miesięcy albo rozpamiętywali przesz­łość, albo śnili o przyszłości i zupełnie utracili poczucie rzeczywis­tości. Po zimie 1946/1947 roku nikt już nie wątpił, że powojenna odbudowa nie pójdzie łatwo i że główne zadanie, jakie stoi przed Wielką Brytanią, to odnalezienie swego miejsca w powojennym świecie. Wielka fala entuzjazmu poczęła z wolna opadać, wiele wcześniejszych złudzeń rozwiało się jak sen.

Złudzenia te dotyczyły nie tylko spraw wewnętrznych kraju -w sprawach polityki światowej również pokutowało myślenie ży­czeniowe. “Zwłaszcza pod rządami Partii Pracy nasza polityka zagraniczna stała się ostatnim bastionem utopii" - skonstatował Denis Healey. Niewielu bowiem ludzi przygotowanych było do powojennej konfrontacji z komunizmem: gdy oddziały brytyjskie walczyły z komunistyczną partyzantką w Grecji, protestowała nie tylko lewica, lecz cała opinia publiczna, włącznie z «Timesem» i większością angielskiej prasy. W powszechnym mniemaniu komu­nizm był niczym więcej, jak tylko ruchem na rzecz radykalnych reform demokratycznych i społecznych. Miał, co prawda, kilka niemiłych aspektów, niemniej - uwzględniając wszystkie okolicz­ności - znakomicie nadawał się dla krajów, które cierpiały na brak trwałych tradycji demokracji. Przekonanie to utrzymywało się przez wiele jeszcze lat po zakończeniu wojny -Folwark zwierzęcy Orwella, który ukazał się w 1945 roku, wiele ludzi czytało niczym zabawną bajkę, nie mającą jakichkolwiek odniesień do aktualnej rzeczywis­tości. Pogłoski o obozach pracy w stalinowskiej Rosji traktowano jako sfabrykowane oszczerstwa. Niechęć polityków Zachodu do współpracy ze Stalinem i z jego przedstawicielami poczytywana była im za wielki błąd - gdyby tylko okazali mu nieco więcej przyjaźni i sympatii, na pewno zniknęłyby wszystkie problemy. W słynnym przemówieniu w Foulton w marcu 1946 roku Churchill stwierdził:

Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem, w poprzek całego kontynentu opuszczona została żelazna kur-

61

tyna. Znalazły się za nią wszystkie stolice dawnych państw Europy Środkowej i Wschodniej - Warszawa, Berlin, Praga, Wiedeń, Budapeszt, Belgrad, Bukareszt i Sofia [...] Na podstawie tego, czego dowiedziałem się podczas wojny o naszych rosyjskich przyjaciołach i sojusznikach, nabrałem przekonania, że jedyne, co podziwiają, to siła, i że nic nie budzi w nich tyle pogardy, co słabość wojskowa.

Było to, rzecz jasna, proste stwierdzenie faktu, niemniej Chur-chill został za nie silnie skrytykowany. Czyż nie bronił interwencji w Rosji w 1918 roku? Czyż nie był odpowiedzialny za wzrost napięcia między Wschodem i Zachodem? Lata 1946 i 1947 przy­nosiły coraz więcej dowodów, że polityka sowiecka wcale nie była tak altruistyczna i pokojowa, jak to się wydawało wielu ludziom, niemniej rzeczywista zmiana nastawienia opinii publicznej doko­nała się dopiero w 1948 roku, po komunistycznym przewrocie w Pradze, po blokadzie Berlina i po wyklęciu przez Moskwę marszał­ka Tłto. Jeśli taki zagorzały komunista, jak Tito, nie mógł ułożyć sobie stosunków ze Stalinem, to nawet lewe skrzydło labourzystów gotowe było przyznać, że w zastrzeżeniach Ernesta Bevina wobec Rosjan musi być jakieś źdźbło prawdy.

Silne postanowienie z wczesnych lat powojennych o odrzu­ceniu dotychczasowego porządku społecznego w Wielkiej Bryta­nii wygasało, w miarę jak narastało zrozumienie uwarunkowań, które przemawiały przeciwko wprowadzaniu radykalnych zmian. W późniejszym okresie ludzie byli skłonni pomniejszać osiągnięcia z lat 1945-1947. Richard Crossman stwierdził:

Nacjonalizacja pół tuzina głównych gałęzi przemysłu, stwo­rzenie systemu całkowitego bezpieczeństwa socjalnego i bezpłatnej służby zdrowia oraz próby wprowadzenia plano­wania do gospodarki narodowej - wszystkie korzyści, jakie przyniosły reformy najwyraźniej przeobraziły samą istotę brytyjskiego socjalizmu.

Reformy te, przeprowadzone w ciągu kilku zaledwie lat, okazały się najpoważniejszym osiągnięciem w sferze socjalnej i zapoczątkowały zmianę orientacji w sferze wpływów i władzy politycznej na długie lata. Nie była to jakaś dramatyczna rewolucja, jej rezultaty zaś nie objawiły się natychmiast. Rezultaty te, da- lekie

wprawdzie od oczekiwań, stanowiły jednak istotne osiągnięcie o dalekosiężnych skutkach i posłużyły za model dla wielu innych krajów w powojennym świecie.

WYZWOLONA FRANCJA

Niedługo po klęsce Francji, w czerwcu 1940 roku, pojawiły się ulotki z hasłem: “Francja przegrała bitwę, lecz nie przegrała wojny", podpisane przez pewnego mało znanego generała brygady. Tak za­początkowany został ruch Wolnej Francji, który trwał w swym oporze przez wszystkie najmroczniejsze lata wojny. Honneur et patrie, voici la France. W 1940 roku wydawało się to gestem po­zbawionym wszelkiej nadziei. W cztery lata później generał Charles de Gaulle powrócił do Francji i stanął na czele rządu tymczaso­wego. Historia IV Republiki rozpoczęła się w dniu 18 czerwca l940, kiedy to de Gaulle po raz pierwszy wygłosił przemówienie w lon­dyńskim radio.

De Gaulle urodził się w Lilie w 1890 roku i wybrał karierę zawodowego oficera. Walczył już w czasie pierwszej wojny świa­towej, a w 1940 roku był dowódcą dywizji pancernej. W okresie międzywojennym opracował szereg ciekawych koncepcji na temat armii przyszłości oraz roli czołgów na polu bitwy. W czerwcu 1940 roku, w dniach klęski, służył jako sekretarz stanu do spraw woj­skowych w rządzie Paula Reynauda. Był człowiekiem niezbyt znanym i gdy zdezerterował (odmowa powrotu do Francji z Lon­dynu była faktyczną dezercją), nikt nie przypuszczał, że krok ten zapoczątkuje nowy rozdział w historii Francji. Decyzje polityczne de Gaullea, jednej z najwybitniejszych postaci w dziejach powo­jennej Europy, od samego początku przyjmowane były z mieszany­mi uczuciami. Nawet w dniach jego świetności zarówno Francuzi, jak cudzoziemcy z niechęcią mówli o jego niebywałym egocentryz­mie oraz dyktatorskim i kapryśnym stylu funkcjonowania. Wszyscy jednak byli zgodni co do tego, że w najnowszych dziejach Francji i Europy nie ma on sobie równych. Najlepiej pasują do niego słowa, które on sam kiedyś, przy jakiejś okazji, wypowiedział na temat Żydów, przypisując im absolutną pewność siebie i poczucie domi-

Honor i ojczyzna, oto Francja.

nacji. De Gaulle był święcie przekonany, że jego misją historyczną było uratowanie Francji - jej honoru i godności - oraz przywróce­nie narodowi francuskiemu jego dawnej wielkości. Temu też było podporządkowane wszystko inne - istniała wyłącznie la France seule, a on sam był jej jedynym prawym przedstawicielem. W przyszłości napisze: Jetais la France" - politycy, partie i sojusznicy istnieli dla niego wyłącznie w kontekście własnego obrazu boskiej ojczyzny i własnej misji, jaką miał do wypełnienia w jej imieniu. Była to wizja romantyczna i nieco przestarzała, niemniej w tamtych czasach, gdy brakowało przywództwa i gdy wielu Francuzów po­grążonych było w rozpaczy, okazała się niezwykle nośna.

W 1940 roku w Londynie zgromadziło się wokół niego kilku zwolennikó: Cassin, Maurice Schumann, Pleven, Soustelle, Pa-lewski i Raymond Aron. Nazwiska te, mało podówczas znane, często pojawiały się później w annałach IV i V Republiki. Politycz­ny i społeczny charakter ruchu Wolnej Francji był wielce niejasny. Sam de Gaulle był nieskazitelnym bourgeois, katolikiem, silnie ciążącym ku postawom prawicowym i - co oczywiste - niechętnym żarliwym republikanom. Krzywym okiem patrzył na republiąue des camarades", której skorumpowanie jakże wyraziście ujawniło się w trakcie rejterady w 1940 roku. Był człowiekiem autorytatywnym i nigdy nie udawał ani demokraty, ani socjalisty. Ruchem swym, pozostającym w wyraźnej opozycji do rządów w Yichy, kierował zgodnie z logiką zdarzeń, a to oznaczało alians z grupami lewico­wymi i centrolewicowymi, które w owym czasie były jego natu­ralnymi sojusznikami. Stopniowo większość tworzących się we Francji grup oporu uznała jego przywództwo, a część przedstawi­cieli tych grup dołączyła do niego w Londynie.

Dla generała lata wygnania były bardzo nieszczęśliwe. Bry­tyjczycy i Amerykanie udzielali mu pomocy, lecz nie traktowali go jak równego sobie - w ich oczach był zbiegłym francuskim patriotą, a jego pomysł, by uznawano go zarówno de facto, jak de jurę za głowę francuskiego rządu na wygnaniu nie był traktowany nazbyt poważnie. Alianci wysługiwali się nim: a to udawał się w jakąś podróż, a to wygłaszał jakąś okolicznościową mowę, a to milczał,

sama Francja Byłem Francją republika towarzyszy

gdy zachodziła taka potrzeba. Byty to bolesne doświadczenia, głęboko raniące jego dumę - w efekcie zachowywał się jeszcze bardziej wyniośle, odmawiał wszelkich kompromisów i uważał się za jedyny autorytet, władny podejmowania decyzji o przyszłości swego kraju. Churchill i Roosevelt uważali, że jest człowiekiem wręcz nie do zniesienia.

Po wylądowaniu w Afryce Północnej we wrześniu 1942 roku centrum francuskiej sceny politycznej przeniosło się z Londynu do Algieru, gdzie w rok później powstało Zgromadzenie Konsultacyj­ne. Z czasem ruch Wolnej Francji osiągnął pozycję, jakiej nikt w przyszłości nie mógł już mu odebrać. Giraud, generał wyższego stopnia niż de Gaulle, po ucieczce z niemieckiego obozu jeniec­kiego zgłosił swe prawa do przywództwa nad wszystkimi francuski­mi siłami wojskowymi. Jednakże w tym momencie pozycja de Gaullea była już tak silna, że przywódcy aliantów, chcąc nie chcąc, musieli opowiedzieć się właśnie za nim. De Gaulle skupił wokół siebie grupę doskonałych doradców, wśród których znaleźli się politycy zarówno już dobrze znani, tacy jak Yincent Auriol, Pierre Cot, Henri Queuille, jak i mało znani, na przykład Pierre Mendes-France i Jean Monnet. Swoją reprezentację mieli także komuniś­ci. Na trzy dni przed aliancką inwazją na Normandię w Algierze ukonstytuował się rząd tymczasowy. Jego cele - oprócz wyzwolenia kraju - były dość niejasne. W wielu przemówieniach de Gaullea wizja przyszłej Francji - zwłaszcza wizja Francji ponownie wielkiej -zajmowała centralne miejsce, niemniej nikt nie miał pojęcia, jaką koncepcję ustrojową miał generał na myśli. Czy będzie to demo­kracja parlamentarna, mniej lub bardziej wzorowana na III Re­publice? Nie wydawało się to prawdopodobne, zważywszy jego krytycyzm wobec jej ułomności. Zresztą przyszłość Francji zależeć miała w znacznym, rzecz jasna, stopniu od zmian, jakie zaszły w niej samej.

W maju 1943 różne lokalne grupy ruchu oporu zjednoczyły się, tworząc Narodową Radę Ruchu Oporu (CNR - Consdl National de la Resistance). W Radzie reprezentowane były wszystkie siły polityczne, a przewodniczył jej lewicujący katolik Georges Bidault. Komuniści na początku trzymali się z dala od niej, lecz po inwazji Hitlera na ZSRR w czerwcu 1941 roku oznajmili, że wojna “impe-rialistyczna" (jak teraz ją nazywali) przeobraziła się w wojnę patrio­tyczną i antyfaszystowską (z rosyjskiego punktu widzenia) i że należy przystąpić do niej dobrowolnie i ze szczerego serca. Z racji

tego, że dysponowali silnie hierarchiczną organizacją, szybko zdo­minowali najważniejszą grupę partyzancką FFI (Forces Franęaises de rinterieur). Pomiędzy komunistami a innymi grupami ruchu oporu panowały silne napięcia, a próby przechwytywania przez nich wszystkich kluczowych pozycji i narzucania innym swojej woli wzbudzać poczęły poważne podejrzenia. Jednakże sytuacja we Francji nie przypominała tego, co działo się w Grecji czy Jugosławii, dzięki czemu kraj uniknął wojny domowej. W ramach CNR pod­jęto próbę wypracowania wspólnego programu na przyszłość. Nie był on dostatecznie jasny, niemniej zmierzał wyraźnie w jednym kierunku - przeciwstawiając się “feudalizmowi ekonomicznemu i społecznemu", wzywał do nacjonalizacji niektórych kluczowych gałęzi przemysłu i usług oraz podkreślał znaczenie planowania. Nawoływał do stworzenia “prawdziwej demokracji gospodarczej i społecznej", do ustanowienia opieki socjalnej i do przyjęcia za jedyne kryterium oceny ludzi ich kwalifikacji merytorycznych. Po­wszechne domaganie się przeprowadzenia zmian w powojennym świecie znalazło swój wyraz w sformułowaniu Bidaulta: la revolu-tionparla loi.

Generał de Gaulle wrócił do Paryża 25 sierpnia 1945 roku. Jego przejazd Polami Elizejskimi przeobraził się w wielką demon­strację - w atmosferze zbiorowego entuzjazmu paryżanie witali go jak swego bohatera. Francja znów była wolna! We wszystkich oknach pojawiły się flagi narodowe, flagi z krzyżem lotaryńskim, symbolem francuskiego patriotyzmu, oraz portrety de Gaullea, zastępujące zdjęcia starego marszałka z Yichy, który wraz z resz­tkami swego gabinetu uciekł do Niemiec. W dwa tygodnie później sformowano nowy rząd. De Gaulle odmówił proklamowania no­wej Republiki, co sugerowali mu jego doradcy. Uznał, że to on reprezentuje ciągłość Francji i że ciągłość ta zostanie zachowana. Było to typowe dla niego samego i dla jego stylu rządzenia. Nowo powstały rząd był mieszaniną starej i nowej Francji. Większość spośród dwudziestu dwóch jego członków, wśród których było trzynastu przedstawicieli partii politycznych, stanowili ludzie, ma­jący odegrać czołowe role w IV Republice (Bidault, Mendes-Fran-ce, Renę Mayer, Pleven, Teitgen, Lacoste i de Menthon). Było tam też dwóch komunistów, w tym Tillon - znany dowódca partyzancki.

rewolucja poprzez prawo

66

Nowy rząd stanął w obliczu wielu palących problemów. Wojna z Niemcami nie była jeszcze wygrana, nie całe terytorium Francji było jeszcze wyzwolone. Oczekiwano, iż Francja w znaczącym stopniu będzie uczestniczyła w wysiłkach ostatniej fazy wojny. Armia jej liczyła milion żołnierzy; liczba przymusowych robotni­ków oraz więźniów wojennych przebywających w niemieckich obo­zach była dwukrotnie wyższa. Sytuacja ekonomiczna ze złej za­mieniała się w jeszcze gorszą; na przykład, wydobycie węgla wyno­siło zaledwie znikomy ułamek tego, co wydobywano w roku 1938. Na prowincji nie brakowało żywności, lecz komunikacja między miastami a wsią całkowicie ustała. Na Boże Narodzenie 1944 roku Francuzi mogli kupić sobie do woli jabłek - ale nic poza tym; brakowało nawet chleba.

Politycznie Francja stała na krawędzi anarchii, gdyż poza Pary­żem wszystkie decyzje rządu centralnego były najwyraźniej igno­rowane. Francją po większej części rządzili dowódcy partyzanccy oraz lokalni watażkowie. Po powrocie do Paryża de Gaulle na­tychmiast przystąpił do porządkowania kraju, mając na względzie przywrócenie autorytetu rządu w Paryżu. We wrześniu 1944 roku rozwiązano Oddziały Patriotyczne (samozwańcze, lokalne oddziały milicji), powołując centralne organy bezpieczeństwa i administracji państwowej. Palące stawały się problemy finansowe, gdyż poziom inflacji był bardzo wysoki. Mendes-France chciał zastosować dras­tyczne środki zaradcze i wprowadzić rygorystyczne cięcia: zablo­kowanie kont bankowych, opodatkowanie nielegalnych dochodów oraz dewaluację pieniądza (tak jak to uczynili Belgowie). Jego główny oponent, Renę Pleven, proponował środki łagodniejsze, takie jak pożyczka pod zastaw papierów wartościowych. De Gaulle i rząd poparli politykę Plevena w związku z czym Mendes-France ustąpił w kwietniu 1944 roku. W późniejszych latach wiele ludzi zdało sobie sprawę z tego, że poparcie dla opcji Plevena okazało się fatalnym błędem - zrezygnowanie z drastycznych środków w tamtym okresie rozłożyło gospodarkę Francji na długie lata.

Francja stanęła również w obliczu licznych kryzysów w swych zamorskich posiadłościach - w Indochinach, w Syrii i w Libanie. Zachowała, co prawda, status wielkiego mocarstwa, niemniej ku wielkiemu żalowi de Gaullea nie była reprezentowana na kon­ferencjach w Jałcie i Poczdamie. Generał jakby obraził się na Zachód - czynił afronty nowym ambasadorom USA i Wielkiej Brytanii i wielce hołubił ambasadora rosyjskiego Bogomołowa; ten

67

typ stosunków utrzymywał się przez długie lata. Sowieci jednak nie byli skłonni do żadnych faworów - gdy de Gaulle przyjechał do Moskwy w styczniu 1944 roku, Stalin okazał się bardzo trudnym rozmówcą. Z chwilą gdy Francja przestała być dla niego krajem o dużym znaczeniu, zarówno de Gaulle, jak jego ministrowie spoty­kali się z wyraźną obojętnością.

W polityce międzynarodowej ambicją de Gaullea było zdoby­cie pozycji pośredniej między Anglosasami a ZSRR. Aktualna sytuacja na świecie nie sprzyjała jednak realizacji tak wielkich pla­nów. Generała niezbyt interesowały sprawy gospodarcze, mimo iż to one właśnie miały pierwszeństwo we wczesnych, trudnych latach powojennych. Przeciętny Francuz nie chciał nawet słyszeć o poli­tyce wielkości. W swych pamiętnikach generał przyznaje: “Co było przedmiotem bezpośrednich trosk Francuzów? Większość chciała przede wszystkim przeżyć!" Na liście priorytetów na pierwszych miejscach znajdowały się kwestie energii, transportu oraz reorga­nizacji przemyski i rolnictwa. Produkcja prądu elektrycznego spad­ła do połowy poziomu sprzed wojny, a organizacja racjonowania dostaw energii była, podobnie jak w Wielkiej Brytanii, wręcz fa­talna. Większość gazet miała nowych wydawców, pisali w nich też zupełnie nowi ludzie. Przeprowadzono kilka reform, których pro­jekty opracowano jeszcze w czasie wojny. W grudniu 1944 roku znacjonalizowano kopalnie węgla, a zaraz potem - cztery najwięk­sze banki, Air France oraz kilka ogromnych fabryk (m.in. zakłady Renault). W niektórych przypadkach na decyzje o nacjonalizacji danego przedsiębiorstwa wpływ miało postępowanie jego właści­cieli podczas wojny.

Wyraźnie przeobraziło się też życie polityczne Francji. Nie­którzy przywódcy III Republiki, tacy jak Herriot, Leon Blum i Paul Reynaud wciąż siedzieli w niemieckich więzieniach. Żaden z nich nie cieszył się zbyt wielkim poważaniem, choć w latach okupacji wszyscy oni sporo przecież wycierpieli. Jedynie Leon Blum miał znów dołączyć do czołówki francuskich polityków. Najsilniejszą partią była partia komunistyczna, licząca sobie 900 000 członków. Dwuznaczna postawa komunistów podczas pierwszych dwóch lat wojny poszła już w zapomnienie. Ich przywódca, Thorez, powrócił z Moskwy z wygnania i został ministrem stanu. W wielu regionach Francji komuniści mieli niepodważalną pozycję i gdyby tylko chcie­li, mogliby sięgnąć po władzę, wykorzystując po temu okres anar­chii kilku pierwszych miesięcy po wyzwoleniu. Jednakże nadal

68

obowiązywał sojusz zawarty podczas wojny, a zresztą i sama Mos­kwa nie zachęcała ich do aż tak rewolucyjnych działań. Ambicją komunistów było teraz utrzymanie się w koalicji rządowej i zyska­nie akceptacji pozostałych partii. De Gaulle nie ufał im z racji uzależnienia od zaleceń Moskwy, lecz nie mógł ich ignorować. Socjaliści, którzy w zasadzie nie odrzucali współpracy z nimi, nie byli jednak nastawieni do nich nazbyt entuzjastycznie. Obawiali się, że komuniści wchłoną ich, wciągając w obieg monolitycznej organizacji, stojącej ponad nimi - wydarzenia w Europie Wschod­niej, a zwłaszcza los partii socjalistycznych za żelazną kurtyną, zdawał się potwierdzać te podejrzenia. Leon Blum napisał podczas wojny, że demokracja bez socjalizmu jest niedoskonała, lecz socja­lizm bez demokracji jest bezbronny. Komuniści w oczywisty spo­sób wykazywali, że partia niedemokratyczna wcale nie musi być bezbronna, lecz ich bezwzględna skuteczność nie przydawała im atrakcyjności. Dobra wola i solidarność z czasów wojny szybko ulotniły się, ustępując miejsca ostrym sporom na lewicy.

Socjaliści zajęci byli porządkowaniem własnych szeregów, a na ich czele stopniowo zaczęli pojawiać się nowi ludzie. Mimo że część tradycyjnie wspierającej ich klasy robotniczej zwróciła się ku ko­munistom, to jednak w październiku 1945 roku otrzymali 24% głosów (komuniści uzyskali 26%), zachowując swą proletariacką bazę na wsi, wzmocnioną o warstwę urzędniczą i inteligencję. Pojawiła się nowa partia - MRP. Jej przywódcy byli centrolewico­wymi katolikami (jak np. Georges Bidault (1899-1983)), a popiera­ła ją głównie ludność z regionów tradycyjnie konserwatywnych (Normandia, Alzacja, Bretania). Brakowało partii zdecydowanie prawicowej (jeśli nie liczyć grupy “Independents"), co spowodowa­ło, że miliony głosów konserwatystów przechwyciła właśnie MPR. Partia Radykalnych Socjalistów, główny filar III Republiki, była już tylko cieniem samej siebie i zgromadziła 6% głosów. Co gorsza, była podzielona, gdyż lewicowo nastawiony Mendes-France (1907-1982), obrońca gospodarki planowej, niewiele miał wspólnego z Renę Mayerem, rzecznikiem staromodnego liberalnego lesseferyzmu. W owym wczesnym okresie de Gaulle nie miał żadnego własnego zaplecza politycznego. Starzy socjaliści i przywódcy radykałów odmówili współpracy, obawiając się jego dyktatorskich zapędów. Komuniści domagali się kluczowych stanowisk w rządzie (resorty spraw zagranicznych, obrony i spraw wewnętrznych), lecz generał odmówił, oferując w zamian pięć innych tek, z których nie wszystkie

69

przypadły im do gustu. W październiku 1945 odbyło się referen­dum, decydujące o kształcie nowego Zgromadzenia Konsultacyj­nego, które właśnie miano wybrać. Na pierwszy rzut oka zdawać się mogło, że pozycja generała uległa wzmocnieniu - nie mogło już być powrotu do anarchii z czasów III Republiki. Jednomyślność nie była jednak aż tak oczywista. Trzy partie (komuniści, socjaliści i MPR) zgromadziły 75% głosów i wybrały de Gaullea na szefa nowego rządu. Zażądały jednak przy tym poważnego ograniczenia jego władzy. Relacje pomiędzy rządem i Zgromadzeniem były napięte - generał został głęboko dotknięty żądaniem redukcji budżetu wojska o 20%, zgłoszonym przez posłów socjalistycznych. W styczniu 1946 roku zwołał gabinet - na spotkanie to przybył w ga­lowym mundurze i bez najmniejszego uprzedzenia oznajmił swym ministrom, że ma zamiar złożyć rezygnację z urzędu. Stwierdził, że zakończył się okres przejściowy między wojną a pokojem i że od tej chwili partie polityczne mogą przejąć całkowitą odpowiedzialność za sprawy państwa. Generał de Gaulle nie jest już więcej do niczego potrzebny.

W głębi duszy generał wcale nie był optymistą, jeśli idzie o zdolność partii politycznych do wywiązania się z tego zadania. W rzeczywistości czuł się głęboko nieszczęśliwy, iż sprawy przybrały taki obrót. Był święcie przekonany, że partie zawiodą tak samo, jak zawiodły za III Republiki, i że wybije jeszcze jego godzina. W tym jednak momencie musiał uznać się za pokonanego. Pierwszy rozdział historii powojennej Francji zakończył się odrzuceniem przywódcy wojskowego przez polityków.

PODZIELONE WŁOCHY

Pod koniec wojny we Włoszech, podobnie jak we Francji, panowała rewolucyjna atmosfera. Wyzwolenie dokonywało się eta­pami - po pokonaniu państw Osi w północnej Afryce, siły alianckie w styczniu 1943 roku dokonały inwazji na Włochy. W lipcu tego samego roku, ku zaskoczeniu wszystkich, Wielka Rada Faszystow­ska usunęła Mussoliniego, który krótko potem został aresztowany. Na czele nowego rządu stanął marszałek Badoglio, który choć ostentacyjnie nadal opowiadał się po stronie Niemiec, to jednak dążył do jak najszybszego zakończenia wojny. We Włoszech, w odróżnieniu od Niemiec i ZSRR, nigdy nie zapanował pełny to-

70

talitaryzm, a opozycja wobec najwyższego wodza istniała przez cały czas. Mussolini osłabił pozycję dworu, armii, Kościoła i biurokracji, lecz jej nie złamał. W chwili kryzysu jego wrogowie znaleźli wspól­ny język i przeprowadzili zamach stanu.

Niemców zaskoczył taki obrót spraw i zareagowali dopiero po kilku tygodniach. W sierpniu wkroczyli do Włoch, a 9 września ponownie zajęli Rzym. Badoglio rozpoczął już wcześniej nego­cjacje z aliantami, lecz rozmowy te nie przynosiły rezultatów i Włochy postanowiły skapitulować dopiero 8 września. W trakcie pamiętnych “czterdziestu pięciu dni" (jak nazwano to dziwaczne interludium) Niemcy rozbroili około sześćdziesięciu włoskich dy­wizji, uwolnili Mussoliniego z więzienia i zajęli większą część Włoch. Alianci, reagujący powoli na nieoczekiwane wyzwanie, nie byli w stanie sprostać sprawności Niemców. We wrześniu Włochy zostały podzielone na rolnicze Południe, skąd wojska sojusznicze z wolna przesuwały się ku północy, oraz na uprzemysłowioną Pół­noc, okupowaną teraz przez Niemców, gdzie Mussolini proklamo­wał nową, niezwykle radykalną Republikę Salo. Chciał wyciągnąć lekcję z popełnionych błędów, a jego wezwania kierowane były obecnie do “zwykłych ludzi". Duce i jego pomocnicy rzucali teraz gromy na arystokratów, plutokratów i na dowódców wojskowych, którzy ich zdradzili.

Tymczasem na południu życie polityczne odradzało się. Ku powszechnemu zdumieniu okazało się, że główne partie, których zalążki jakoś przetrwały dwadzieścia lat faszyzmu, odtworzyły swój status w ciągu kilku zaledwie tygodni. Pojawili się znów starzy przywódcy, ludzie po sześćdziesiątce i siedemdziesiątce, tacy jak Croce, Orlando, Nitti, Bonomi, Don Sturzo i Sforza, niecierpliwie wyczekujący na powrót do życia politycznego. W pewnym sensie życie to we Włoszech zachowało swą ciągłość w większym stopniu niż w innych krajach europejskich, które przeszły przez lata dykta­tury. Ruch partyzancki, najaktywniejszy na pomocy, zdominowany był przez komunistów i socjalistów. Zanim jednak wyzwolona zos­tała północna część kraju, w środkowych i południowych Włoszech powstała już nowa, tradycyjnie bardziej konserwatywna struktura polityczna, którą nie tak łatwo dałoby się zlikwidować.

Rząd Badoglia zastąpiony został przez rząd Bonomiego (1873-1951), socjalistę jeszcze z lat pierwszej wojny światowej, kto- ry z czasem przeszedł na stronę prawicy. Za jego rządów w skład koalicji wchodziły trzy większe itrzypomniejsze partie. Najsilniejsza

71

była Partia Chrześcijańskich Demokratów, w której (co chyba naturalne) najważniejszą rolę odgrywało duchowieństwo. Groma­dziła ona ludzi o najróżniejszych politycznych przekonaniach - od umiarkowanej lewicy aż po skrajną prawicę - aczkolwiek jej kie­rownictwo, jako całość, bardziej skłaniało się ku lewicy niż jej szeregowi działacze i członkowie. Partia socjalistyczna, najstarsza z tych, które przetrwały, była spadkobierczynią wielkich tradycji, niemniej sami socjaliści kiepsko orientowali się w rzeczywistym układzie sił, nie potrafili podejmować decyzji w sytuacjach krytycz­nych i w efekcie stopniowo tracili wpływy na rzecz swych rywali i z prawa, i z lewa. Dość szybko rozpadli się na frakcję lewicową (pod kierownictwem Nenniego), która przez lata ściśle współpracowała z komunistami, oraz na opozycyjną wobec niej frakcję prawicową. Komunistom udało się zachować swoje kadry nawet pod rządami faszystów. Byli bardzo aktywni w ruchu oporu i teraz zbierali owoce swej wytrwałości. W Togliattim znaleźli przywódcę dużej klasy - wspaniałego taktyka, który dopomógł swej partii w przeob­rażeniu się w najsilniejszą europejską partię komunistyczną poza blokiem sowieckim. Na początku 1945 roku liczyła ona 400 000 członków; później liczba ta przekroczyła 2 miliony. Z najmniejszych partii na wzmiankę zasługuje jedynie Partia Czynu - a to za sprawą podejmowania prób wprowadzenia do włoskiej polityki pewnych nowych elementów. Powstała w środowisku antyfaszystowskich emigrantów w Paryżu pod nazwą Giustizia e Liberta i stanowiła małą grupkę intelektualnych aktywistów o orientacji demokra-tyczno-socjalistycznej, niezadowolonych z działalności istniejących partii, za sprawą których Mussolini doszedł do władzy. Partia Czynu odegrała znaczącą rolę w ruchu oporu, a po ustąpieniu Bonomiego w czerwcu 1945 roku, jej przywódca, Parri, został premierem. Mimo że partia ta miała silną pozycję w środowisku inteligencji, nie miała żadnych wpływów w związkach zawodowych i w innych organizacjach robotniczych. Brakowało jej znajomości politycznej techniki funkcjonowania oraz takiego zaplecza, jakie mieli chrześcijańscy demokraci czy komuniści; brak masowego wsparcia spowodował, że poniosła porażkę.

Jednym z najważniejszych problemów, jakie stanęły przed krajem, była przyszłość monarchii. Tradycyjnie już zwalczana przez lewicę, skompromitowana była współpracą z faszystowskim reży­mem. Opinie chrześcijańskich demokratów oraz liberałów były podzielone. Monarchia stała się teraz ciężarem nawet w odczuciu

72

najzagorzalszych jej zwolenników. Przeciwna królowi była Partia Socjalistyczna i Partia Czynu; komuniści, którzy z zasady nie uzna­wali monarchii, oświadczyli, że gotowi są na kompromis i na odro­czenie decyzji w tej sprawie. Sytuację skomplikowała jeszcze ostra różnica zdań w gronie okupujących Włochy mocarstw: Ameryka­nie uważali, że Emmanuel III powinien ustąpić, Churchill pragnął, by król pozostał. Tymczasem monarcha abdykował na rzecz swego syna, Umberto II. Problem jednak pozostał. W powszechnym refe­rendum, które przeprowadzono 2 czerwca 1946 roku, 54% wszyst­kich Włochów opowiedziało się za republiką. Nieoczekiwanie silne poparcie otrzymała monarchia na południu kraju, gdzie głosowała na nią większość ludności. Na innych bez wątpienia wpłynęło radiowe przemówienie papieża (Piusa XII), który w przededniu głosowania wzywał Włochów do “dokonania wyboru między zwo­lennikami a wrogami cywilizacji chrześcijańskiej". Papieska inter­wencja nie wpłynęła jednak na ostateczny wynik referendum -Umberto II wyjechał do Portugalii, a dynastia sabaudzka przestał sprawować rządy we Włoszech.

Inne kwestie polityczne rozwiązywano już przy pomocy nie aż tak radykalnych środków. Rząd Bonomiego był bardzo słaby i nie cieszył się uznaniem, gdyż zaniechał czystki elementów faszys­towskich i słabo wspierał rekonstrukcję gospodarczą kraju. Po obaleniu faszyzmu zrodziły się ogromne nadzieje na stworzenie społeczeństwa bardziej uczciwego, bardziej sprawiedliwego i bar­dziej demokratycznego. Jednakże wyzwolenie przyniosło rozczaro­wanie. Chociaż tyrania faszyzmu zniknęła, spełnienie dawnych marzeń wydawało się równie odległe, jak kiedyś. Atmosfera 1945 roku, przesycona nieskutecznością, cynizmem, korupcją i bezna­dziejnością, znakomicie opisana została w powieściach Pavone, Moravii i innych pisarzy oraz realistycznie przedstawiona w nakrę­conych wówczas filmach. Dzieła sztuki stworzyły o wiele bardziej wyrazisty obraz tamtych czasów, niż mógłby tego dokonać jakikol­wiek opis historyczny. Podobnie jak we Francji, tak i tu panowało ogromne niezadowolenie ze sposobu prowadzenia polityki - szcze­gólnie na lewicy i w środowiskach ruchu oporu. W maju i w czerwcu 1945 roku pojawiła się przed nimi szansa przechwycenia władzy -niemal wszędzie sytuacja skutecznie kontrolowana była przez par­tyzantów lub przez oddziały miejscowej milicji, zorganizowane i dowodzone przez komunistów lub lewicowych socjalistów. Istniał jednak ostrzegawczy przykład wojny domowej w Grecji. Komuniści

73

wiedzieli, że z chwilą gdy podejmą próbę przejęcia władzy, do akcji wkroczą wojska amerykańskie i brytyjskie. Wybrali więc demokra­tyczne formy działania, mieszczące się w ramach nowo powstałych struktur politycznych. W przemysłowych okręgach pomocnych Włoch robotnicy prowadzili tzw. akcję bezpośrednią, mającą za­pewnić im opanowanie fabrycznych rad nadzorczych. Dawni właściciele często kolaborowali z faszystami, a byli szefowie zakła­dów zniknęli lub zostali wyrzuceni. Jednakże owe próby spra­wowania robotniczej kontroli spełzły na niczym. Rady fabryczne okazały się mało skuteczne, wydajność była niska i nadal spadała, a alianci zagrozili wstrzymaniem surowców aż do czasu unormo­wania się sytuacji.

W czerwcu 1945 roku na czele jedynego radykalnego rządu w całej powojennej historii Włoch stanął przywódca Partii Czynu -Parri. Jego nominacja przyjęta została z entuzjazmem przez by­łych członków ruchu oporu, którzy mieli nadzieję, że w końcu upora się on z tymi problemami, które rząd Bonomiego rozwiązy­wał tak powoli i ślamazarnie. Parri opracował projekt, który fawo­ryzował małe i średnie przedsiębiorstwa przemysłowe kosztem dużych firm. Miał też zamiar wprowadzić szereg reform ekono­micznych i finansowych (np. bardziej skuteczny podatek docho­dowy), które doprowadziłyby do strukturalnych przeobrażeń gos­podarki kraju. Pomysły te sprowokowały, rzecz jasna, opozycję kręgów wielkiego interesu, które otrząsnęły się już po szoku z lat 1944/1945 i na nowo odzyskały siły. Parri był pod wieloma wzglę­dami postacią tragiczną - według słów H. Stuarta Hughesa, “był człowiekiem o nie kwestionowanej uczciwości, ogromnych aspira­cjach i o świadomości zahartowanej przez długoletnie cierpienia". Był skrupulatny aż do przesady, lecz brakowało mu praktycznego doświadczenia politycznego oraz zdolności do szybkiego podej­mowania decyzji. O upadku jego rządu zadecydowała ostatecznie nie tyle błędna obsada stanowisk, ile słabość jego partii. Partia Czynu była niczym więcej, jak tylko grupą mniejszościową, pozba­wioną szans, aby stać się organizacją masową. Sytuacja, jaka zapa­nowała w 1945 roku, była niezbyt obiecująca - dostrzegalne były liczne przejawy anarchii i ogólnego rozprzężenia. Na Sycylii i w innych regionach kraju pojawiły się ruchy separatystyczne, rosło bezrobocie, malał autorytet rządu centralnego, policja przestała praktycznie funkcjonować, w wyniku czego załamał się porządek publiczny. W takich oto warunkach trzeba było podejmować jesz-

74

cze decyzje w kwestiach polityki zagranicznej. W gabinecie Par-riego reprezentowane były wszystkie partie, lecz liberałowie i chrześ­cijańscy demokraci sabotowali prowadzoną przezeń politykę, uwa­żając, że jest nazbyt radykalna. Postawa komunistów była nieco lepsza - wykorzystywali jednak tę sytuację do wzmacniania swej pozycji w całym kraju. W grudniu, po sześciu miesiącach sprawo­wania władzy, Parri ustąpił. Podczas konferencji prasowej po re­zygnacji z funkcji premiera stwierdził, że miał w rządzie “piątą kolumnę", która “systematycznie podkopywała jego pozycję, a obecnie zamierza odtworzyć władzę tych sił politycznych i spo­łecznych, które tworzyły podstawę reżymu faszystowskiego". Nie miał to być, oczywiście, powrót faszyzmu, lecz ponowne wypłynię­cie na wierzch sił, które zamierzały przywrócić tradycję i porządek. Był to więc koniec marzeń o wprowadzeniu przemian politycznych i społecznych w powojennych Włoszech.

Upadek rządu Parriego zapoczątkował władzę Partii Chrześ­cijańskich Demokratów. Jej przywódca, Gasperi, stanął na czele rządu, w którym reprezentowani byli również komuniści i socjaliś­ci. Był to człowiek o ogromnej uczciwości osobistej i witalności, łagodny i zgodny w kontaktach z ludźmi, łączący w sobie wielką przenikliwość ze stanowczością. Stopniowo wymanewrował ko­munistów i socjalistów i powoli przywrócił autorytet państwa w całym kraju. Poprawiła się też sytuacja ekonomiczna. Socjaliści podzielili się, a komuniści znaleźli się w izolacji. Gdy zaatakowali Gaspariego w swojej prasie, premier skorzystał z nadarzającej się okazji, ustąpił, po czym w maju 1947 roku sformował nowy gabi­net, w którym po raz pierwszy po wojnie zabrakło reprezentacji komunistów. Próbowali oni gwałtownie protestować, lecz ich czas już minął, wraz z wygaśnięciem rewolucyjnego entuzjazmu z maja i czerwca 1945 roku. Obecnie chrześcijańscy demokraci stanowili największą partię polityczną w kraju - w wyborach, przeprowa­dzonych w 1948 roku, zdobyli 48% głosów. Gasperi z dumą określał swą nową koalicję jako “rząd odrodzenia i zbawienia". W osobie Scelby znalazł zdolnego ministra spraw wewnętrznych, który poskramiał podejmowane przez komunistów i lewicowych socja­listów próby realizowania swych celów przy pomocy środków poza­parlamentarnych, takich jak zamieszki czy tumulty. Od tej chwili podejmowanie decyzji pozostawało w rękach chrześcijańskich de­mokratów, podzielonych na skrzydło lewe i skrzydło prawe, a także -do pewnego stopnia - w rękach mniejszych partii, które były ich

75

koalicyjnymi partnerami. Komuniści i lewicowi socjaliści przeszli do opozycji.

Pod koniec wojny gospodarka Włoch znajdowała się w dość opłakanym stanie. Produkcja przemysłowa spadła do jednej czwar­tej poziomu sprzed wojny. Wielkość produkcji energii elektrycznej (zwykle dobry i czuły wskaźnik) wynosiła zaledwie 30% poziomu z 1941 roku. Zniszczenia wojenne nie były jednak tak duże, jak sądzić można by na pierwszy rzut oka. Włoski przemysł, skupiony przede wszystkim na północy kraju, ucierpiał stosunkowo nie­znacznie: jego zdolność produkcyjna spadła zaledwie o 5-10%. Spadek ten spowodowany był głównie przez powszechnie panują­cy bałagan, przez kłopoty transportowe, brak zagranicznych środ­ków płatniczych i w konsekwencji przez niemożność zakupu su­rowców poza granicami kraju. Inną poważną przeszkodą na drodze do ekonomicznej odbudowy Włoch była galopująca inflacja - w 1946 roku ilość pieniędzy na rynku była dwudziestokrotnie większa niż w roku 1938. Dyskusja na temat reformy walutowej oraz no­wego podatku majątkowego przebiegała bardzo burzliwie, jed­nakże - podobnie jak to miało miejsce we Francji - szybko wygasła. W rezultacie odbudowa gospodarki znalazła się w martwym punk­cie, spirala inflacji narastała, a Włochy okazały się ostatnim spo­śród największych krajów europejskich, który zaznał dobrodziejstw gospodarczego boomu z lat pięćdziesiątych.

Model rozwoju powojennych Włoch pod pewnymi względami przypominał to, co działo się we Francji. Tu również dochodziło do szybkich zmian gabinetowych, a na scenie pojawiła się silna partia komunistyczna, która jednak po 1947 roku utraciła swoją repre­zentację w koalicji rządowej. Z kolei z innych względów bliższe prawdy byłoby raczej porównanie z Niemcami. W obydwu bowiem krajach, po okresie przejściowym, władzę na dobre przejęły partie chrześcijańskich demokratów. Zapewniło to nader skuteczne kie­rowanie państwem i praktycznie niepodważalną pozycję tych partii na przeciąg długich lat. Ścisłe utożsamianie się komunistów z ZSRR, które z początku stanowiło źródło ich siły, stopniowo stało się dla nich ciężarem. Większość Włochów pragnęła rządu, który potrafiłby rozwiązywać najpilniejsze problemy gospodarcze; poli­tyka odgrywała tu mniejszą rolę. Trudno było wzbudzić silną nie­chęć do Gasperiego i Adenauera, a już kompletnym absurdem byłoby przyrównywanie ich do Mussoliniego i Hitlera. Niemniej fakt, iż w 1945 roku plany przeprowadzenia radykalnych reform nie

76

powiodły się, zaowocował pojawieniem się głębokich podziałów wewnętrznych. Duża część ludności nie tyle wpadła w ramiona opozycji, ile znalazła się w ogóle poza istniejącym systemem poli­tycznym.

MNIEJSZE PAŃSTWA

Problemy, z jakimi musiały borykać się rządy i partie polityczne w całej Europie, były, ogólnie rzecz biorąc, podobne. Obejmowały one przejście od stanu wojny do pokoju, czystki kolaborantów w krajach okupowanych, odtworzenie instytucji demokratycznych, stawienie czoła komunistycznemu wyzwaniu oraz odbudowę gos­podarki narodowej. W niektórych krajach okres przejściowy prze­biegał łagodniej niż w innych. W ostatniej fazie wojny Belgia wycierpiała o wiele mniej niż jej sąsiadka Holandia, lepsza też była jej sytuacja ekonomiczna w latach 1945-1946. Jednakże dobry stan gospodarki nie zawsze oznacza stabilność polityczną. Belgię trapiły różne wewnętrzne waśnie. Odżył stary konflikt pomiędzy francus­kojęzycznymi Walonami, zradykalizowanymi politycznie, antykle-rykalnymi i ciążącymi ku Francji, a katolickimi i konserwatywnymi Flamandami; tych pierwszych oskarżano o niewystarczająco żarli­wy zapał w przeciwstawianiu się Niemcom. Główną kością niezgo­dy była pozycja króla - krytykowano go za bierność w 1940 roku, a nade wszystko za to, że w czasach największej mizerii narodowej myślał wyłącznie o zawarciu drugiego małżeństwa; większość pod­danych poczytywała to za lekkomyślność. Kwestia ta jeszcze bar­dziej podzieliła kraj, aż w końcu król abdykował na rzecz swego syna Baudouina. Spór jednak tlił się przez długi jeszcze czas, zatruwając stosunki między partiami politycznymi.

Holandia miała całkiem inne problemy. W kilka tygodni po kapitulacji Japończyków wybuchło powstanie w holenderskich In­diach Wschodnich, a Waszyngton i Londyn niezbyt kwapiły się z pomocą w przywracaniu tam porządku przez Holendrów. Pano­wało powszechne przekonanie -jak się później okazało, całkowicie błędne - że bez Indonezji gospodarka holenderska całkowicie się załamie. Było też sporo kłopotów wewnętrznych - partiom poli­tycznym nie tak łatwo przychodziło dostosowywanie się do powo­jennego klimatu. Najbardziej przedsiębiorczy okazali się holen­derscy socjaldemokraci, którzy postanowili przekształcić swą par-

77

tię w ruch pracy, na wzór i podobieństwo Brytyjczyków. Uzyskali znaczne wpływy i mieli później odegrać ważną rolę w powojennej historii Holandii.

Dania i Norwegia ucierpiały podczas wojny znacznie mniej i fazę przejściową od wojny do pokoju (i do pokojowej gospodarki) przechodziły znacznie krócej i bez żadnych poważniejszych komp­likacji. W Danii zarówno król, jak rząd zachowały bierność, dając się zaskoczyć nieoczekiwanemu atakowi Niemców, jednakże ich zachowanie w latach okupacji było bez zarzutu. Niektórzy przy­wódcy ruchu oporu weszli w skład rządu, a partie polityczne odzyskały swych zwolenników, których utraciły w 1940 roku. Król Norwegii oraz norweski rząd przebywali na wygnaniu w Londynie i tuż po zakończeniu wojny powrócili do kraju. W trakcie działań wojennych norweska flota handlowa, największy skarb narodowy, ucierpiała w bardzo poważnym stopniu i trzeba było ogromnych starań, by ją odbudować. W polityce wewnętrznej najsilniejszą pozycję miała - podobnie jak w Danii - partia socjaldemokratów. Podczas okupacji komuniści zyskali sobie wielu nowych zwolenni­ków, ale nie były to jakieś porażające sukcesy. Norweska Partia Socjalistyczna, tradycyjnie już najbardziej radykalna w całej Euro­pie, miała elektorat znacznie większy. Norwescy komuniści popeł­nili zresztą ten błąd, że nie przyłączyli się do miejscowego ruchu oporu, lecz utworzyli swoją własną, odrębną grupę. Po zakończeniu wojny skonstatowali, że pozbawieni są wszelkich wpływów poli­tycznych.

O ile wszystkie kraje okupowane przeżywały po wojnie bardzo podobne problemy, o tyle sytuacja w krajach neutralnych była bardzo zróżnicowana. Szwecja i Szwajcaria, a nawet Hiszpania i Turcja żyły w nieustannym lęku przed najazdem i większość swych wysiłków poświęcały obronie narodowej. Ich struktury polityczne były niebywale różne: Szwedzi mieli rząd socjaldemokratyczny, Szwajcaria była liberalna na swój staromodny sposób, w Hiszpanii panowała prawicowa dyktatura wojskowa, a w Turcji funkcjonował system, który nawet najbardziej obytemu w świecie obserwatorowi sprawiłby kłopoty definicyjne - było to coś na kształt oświeconej dyktatury, stopniowo przeobrażającej się w demokrację “wieloga­tunkową".

Alianci nie mieli zbyt wielu pretensji do Szwecji i do Szwajca­rii - kraje te były wystawione na realne niebezpieczeństwo i nie mogły postąpić wobec Niemców inaczej, niż postąpiły. Jednakże

78

w krajach tych nie wszyscy mieli tak dobre samopoczucie. Czy duch kompromisu nie zawiódł je zbyt daleko? Czy rzeczywiście należało odsyłać z granicy tysiące uciekinierów, pukających do drzwi przed wojną i w jej trakcie? Czy aby pewne kręgi w kraju nie za bardzo afiszowały się swymi quasi-nazistowskimi pogląda­mi? Generalnie próbowano zapomnieć o przeszłości, niemniej niektórzy uważali, że te kłopotliwe pytania nie powinny zostać bez odpowiedzi; dręczyły one wielu Szwedów i Szwajcarów przez wiele jeszcze lat. Problem polegał nie na tym, czy należy zacho­wywać neutralność, lecz na tym, jak to robić. Po wojnie Szwajcaria postanowiła, że nie przyłączy się do ONZ, ponieważ mogłoby to stanowić pogwałcenie jej odwiecznej neutralności.

Obiektem ostrej krytyki stała się Hiszpania. Generał Franco (1891-1975) ściśle współpracował z Hitlerem i Mussolinim, a dy­wizja hiszpańskich ochotników brała udział w walkach na Wscho­dzie. Gdy jednak przyszło do opowiedzenia się Hiszpanii po stro­nie Niemiec, Caudillo odmówił. Po trzech latach wyniszczającej wojny domowej, która kosztowała setki tysięcy ofiar, kraj był osła­biony. W1945 roku powszechnie uważano na Zachodzie, że reżym Franco, jako pozostałość faszyzmu z lat trzydziestych, powinien zostać poddany ostracyzmowi. Hiszpanię wykluczono z ONZ, a w lutym 1946 roku Franco zatrzasnął granice swego kraju na dwa lata. Narody Zjednoczone niejednokrotnie rozważały możliwość wprowadzenia sankcji wobec Hiszpanii, a w pewnym momencie wiele krajów wycofało swych przedstawicieli dyplomatycznych z Madrytu. Najsilniejsze impulsy sprzyjające obaleniu reżymu przy­szły jednak od wewnątrz, tyle tylko że nie przybrały żadnej konk­retnej formy. Ekonomiczna stagnacja wzbudzała utyskiwanie w kraju, polityka społeczna faworyzowała bogatych, biurokrację prze­żerała korupcja, a nad wszystkim dominował Kościół. Opozycja była podzielona, a po tragicznym przelewie krwi w latach 1936-1939 panowała powszechna apatia. Franco był zły - lecz jeszcze gorsza byłaby nowa wojna domowa. Niezależnie od wszelkich zastrzeżeń pod adresem reżymu, utrzymującego pod nadzorem policyjnym około ćwierć miliona obywateli, byłoby niewłaściwe twierdzenie, iż miał on charakter faszystowski w potocznie rozu­mianym sensie tego słowa. Falanga, hiszpańska partia faszystow­ska, w najmniejszym nawet stopniu nie dawała się przyrównać do partii faszystowskich w Niemczech czy we Włoszech. Po 1946 roku jej znaczenie stopniowo malało, rosła natomiast rola Kościoła i woj-

79

ska. W marcu 1947 roku Hiszpania otrzymała nową konstytucję, która pod pewnymi względami była aktem zgoła bezprecedenso­wym - uchwaliła monarchię bez króla, z generałem Franco w roli bezterminowej głowy państwa. Tych, którzy odwiedzali Hiszpanię pod koniec wojny, uderzał nieeuropejski charakter kraju - ktoś stwierdził, że jest to swoista Ameryka Łacińska. Polityka Hiszpanii, podobnie jak i Portugalii, rzeczywiście przypominała rządy reży­mów wojskowych w niektórych krajach Ameryki Południowej.

Nie do końca było wiadomo, czy Turcję należy uważać za część Europy. Po zakończeniu wojny kraj ten znalazł się pod silnym naporem: ZSRR odnowił swoje stare roszczenia do sprawowania kontroli nad cieśninami Morza Czarnego, podjął też pewne kroki w celu wymuszenia zaboru kilku tureckich prowincji granicznych. W 1945 roku Turcja była jeszcze zacofanym krajem rolniczym o systemie monopartyjnym. W latach dwudziestych i trzydziestych rozpoczęto przeprowadzanie dalekosiężnych reform społecznych i modernizowanie państwa, jednakże w 1938 roku zmarł Kemal Atatiirk, ojciec współczesnej Turcji, a jego następcy zarzucili kon­cepcje kemalizmu i ruch ten szybko wytracił impet. Czołowie poli­tycy, tacy jak Menderes i Bayar, odłączyli się od Partii Ludowej Kemala i utworzyli własną grupę, Partię Demokratyczną, która w 1950 roku odniosła w wyborach miażdżące zwycięstwo nad swymi rywalami i przez następnych dziesięć lat sprawowała niepodzielne rządy w kraju.

Ci, którzy odwiedzali Europę tuż po wojnie, byli zaskoczeni tym, iż natychmiast po ustaniu działań wojennych różne państwa narodowe, małe i duże, zamknęły się we własnej skorupie, a ich sprawy wewnętrzne stały się o wiele dla nich ważniejsze niż dzia­łalność na arenie międzynarodowej. Wyglądało to na anachronizm -jak takie małe, odrębne jednostki państwowe mogą przetrwać w powojennym świecie? Istniały jednak po temu dobrze znane racje historyczne - państwo narodowe dawało większości ludzi poczucie jedności. “Europa" była koncepcją dość niejasną, zrozumiałą tylko dla niewielu działaczy czy intelektualistów. Jednakże wnikliwi ob­serwatorzy dostrzegali również przejawy tendencji wręcz prze­ciwnych - świadomość wspólnych interesów oraz zrozumienie faktu, iż odbudowa gospodarcza Europy możliwa będzie tylko w warunkach ścisłej wspófpracy. Co więcej, narastało zagrożenie ze Wschodu. Dziś, z perspektywy czasu, łatwo jest o nim mówić - w owym czasie zaborcze apetyty Związku Radzieckiego nie były aż tak

80

nieograniczone, ani Moskwa w 1945 roku nie była wystarczająco silna, by w swej agresywnej polityce wykraczać poza ramy nakreś­lone Jałcie i w Poczdamie. Rosjanie mieli sojuszników na Zacho­dzie, lecz nie było wcale oczywiste, że przy stanowczym oporze ze strony narodów Europy Zachodniej, Wschodniej i Środkowej, któryś z nich nie uległby pokusie interwencji. Najważniejszy był teraz los Europy Wschodniej. Związek Radziecki, podczas wojny największa nadzieja ruchu oporu, teraz stawał się głównym zagro­żeniem, w obliczu którego Europa musiała zewrzeć swe szeregi.

OSTATNIE LATA STALINA

Z chwilą zakończenia drugiej wojny światowej władza Stalina osiągnęła swe apogeum. Wojska sowieckie okupowały Europę Wschodnią oraz większą część Bałkanów. Na Dalekim Wschodzie Rosjanie wzięli odwet za klęskę sprzed czterdziestu lat, której Stalin nigdy Japończykom nie zapomniał. Osiągnięto większość dalekosiężnych celów polityki zagranicznej i wydawało się, że zdo­bycie kontroli nad Dardanelami, które otwierały drogę na Środko­wy Wschód, jest tylko kwestią czasu. Nie był to efekt jakiegoś wielkiego planu. Przed wojną Stalin prowadził politykę izolacjonis-tyczną (“socjalizm w jednym kraju"), ponieważ państwo nie było na dość silne, by stosować bardziej zdecydowane czy wręcz wojskowe środki nacisku. Zakończenie wojny stworzyło jednak nowe możli­wości poszerzenia granic ZSRR oraz ekspansji komunizmu, których Stalin uczepił się obydwiema rękami.

Związek Radziecki, który w chwili zakończenia wojny miał status jednego z dwóch supermocarstw, poniósł ogromne ofiary i był zdecydowanie słabszy od USA. Dzika napaść wojsk niemiec­kich oraz klęska ZSRR w latach 1941-1942 spowodowały głębokie rany. Około 20 milionów obywateli sowieckich zostało zabitych lub umarło z zimna i z głodu. Trzeba było odbudowywać całe miasta: Kijów, Charków, Mińsk. Leningrad, dawna stolica Rosji, przez dwa lata opierał się Niemcom i był teraz zaledwie cieniem jakże pięknej niegdyś metropolii. Po wyzwoleniu okupowanych ziem absolutny priorytet nadano odbudowie gospodarki narodowej. Produkcja stali spadła do połowy poziomu sprzed wojny, produkcja rolna zmniejszyła się aż o 60%. Tak znaczny spadek wszelkiej produkcji spowodowany był nie tylko wrogą działalnością okupanta - mimo

81

że Niemcom nie udało się sięgnąć po pola naftowe w Baku, wydo­bycie ropy również spadło o połowę. Na zły stan gospodarki wpływ miał ogólny bałagan panujący w całym kraju, brak wykwalifikowa­nej siły roboczej, brak środków transportu, żywności i opału. Oby­watele sowieccy i przed wojną nie byli rozpieszczani - przywykli do licznych wyrzeczeń i żyli w warunkach trudnych do wyobrażenia gdziekolwiek indziej w Europie. Lata powojenne okazały się jed­nak najtrudniejszym i najmroczniejszym okresem w nowożytnej historii Rosji.

Gospodarka sowiecka uległa ogromnym przeobrażeniom. Pod­czas wojny ewakuowano na wschód całe gałęzie przemysłu, z których po 1945 roku, gdy podjęto decyzję o uprzemysłowieniu Syberii oraz rosyjskiej Środkowej Azji, tylko połowa wróciła na dawne miejsce. Rosjanie musieli pracować jeszcze ciężej niż przed wojną; w przemyśle dawno już odstąpiono od 44-godzinnego ty­godnia pracy, ustanowionego jeszcze w 1937 roku. Racje żywnoś­ciowe były żałośnie małe. Robotnikom nie pozwalano na zmianę pracy - przywiązani byli do swych stanowisk niczym chłopi pań­szczyźniani w feudalnej Europie. Dostawy żywności nie wzrastały, gdyż lata 1946 i 1947 były latami suszy. Niezależnie od zniszczeń wojennych sowieckie rolnictwo niebywale ucierpiało w wyniku kolektywizacji, przeprowadzonej w latach dwudziestych i trzydzie­stych. Nawet w 1953 roku pogłowie bydła było niższe niż przed dwudziestu pięciu laty. Brakowało traktorów i maszyn rolniczych, chłopi musieli ręcznie siać i orać, a niekiedy sami zaprzęgali się do pługa. Rosja miała socjalistyczny system planowania, który teore­tycznie powinien umożliwiać zapobieganie inflacji, niemniej pie­niądz gwałtownie tracił na wartości i w 1947 roku trzeba było przeprowadzić reformę walutową.

Bieda, jaka zapanowała w ZSRR, była o wiele bardziej dotk­liwa niż gdziekolwiek w zniszczonej wojną Europie. Żołnierzom z sowieckich oddziałów okupacyjnych nawet powojenne Niemcy wydawały się rajem we wszystkim, co dotyczyło zakwaterowania, żywności, dóbr konsumpcyjnych i standardu życia. Gospodarkę narodową odbudowywano ogromnym wysiłkiem, porównywalnym do tego, jaki przed wojną wkładano w rozbudowę przemyska cięż­kiego. Tempo odbudowy było imponujące - pod koniec 1945 roku wydobycie węgla wynosiło 90% poziomu sprzed wojny, wydobycie ropy - 62%, a produkcja stali - 67%. Rok 1946 nie przyniósł już takich postępów - był to rok reorganizacji i przestawiania gospo-

82

darki, kiedy to wprowadzono silne ograniczenia w dostawach prą­du oraz inne jeszcze liczne restrykcje. Pod koniec jednak następ­nego, 1947 roku, produkcja przemysłowa ZSRR osiągnęła poziom przedwojenny, a w 1950 roku przewyższyła go o 40%. Powszechnie sądzono, że wojna cofnie gospodarkę ZSRR o kilka dziesięcioleci -okazało się jednak, że jej rozwój zahamowany został na kilka zaledwie lat. Wszędzie budowano ogromne elektrownie (Kujby-szew, Stalingrad), powstawał kanał Wołga-Don, tworzono nowe gigantyczne kompleksy przemysłowe (ośrodek stali na Zaporożu), a już istniejące - rozbudowywano. Zmechanizowano pracę w ko­palniach węgla, a nad Wołgą i na Uralu odkryto nowe złoża ropy naftowej. W 1946 roku uchwalono nowy plan pięcioletni, który zamierzano zrealizować w krótszym terminie. W przemówieniu z lutego 1946 roku Stalin oznajmił, że za piętnaście lat Związek Radziecki będzie wydobywał 500 milionów ton węgla i produkował 60 milionów ton stali oraz ropy. Były to liczby zgoła fantastyczne, przewyższające daleko to, co wytwarzano w USA. Zamierzone cele zostały osiągnięte - i to nawet w znacznie krótszym czasie.

ZSRR nie dokonywał jednak tego wszystkiego samodzielnie. W ciągu kilku pierwszych lat po wojnie otrzymywała pomoc z Zachodu i sprowadzała surowce po cenach nominalnych od wszyst­kich swych nowych satelitów w Europie Wschodniej. Dwa miliony niemieckich jeńców wojennych stanowiły użyteczne uzupełnienie własnej siły roboczej. Z tytułu praw do odszkodowań wojennych z Niemiec i z Mandżurii płynęły do Rosji transporty sprzętu i wy­posażenia wartości miliardów dolarów. Bez tego wszystkiego nie dałoby się odbudować gospodarki w tak szybkim tempie, niemniej trzeba przyznać, że bez ogromnej pracy samych Rosjan przywró­cenie jej do życia byłoby praktycznie niemożliwe.

Powojenne planowanie było po większej części chybione. Sta­lin wymyślił projekt gigantycznego zalesiania terenów, które uległy erozji - zamierzono obsadzić drzewami piętnaście milionów akrów ziemi - lecz po jego śmierci rzecz całą zaniechano. Podczas wojny wprowadzono dość liberalną politykę rolną, a chłopom pozwolono poświęcić większość czasu na uprawianie własnych małych działek przyzagrodowych (które zdążyły już rozrosnąć się do dość po­kaźnych rozmiarów). Po wojnie, zwłaszcza po 1950 roku, wrócono do dawnych ograniczeń. Według planu Chruszczowa liczba kołcho­zów miała zmaleć, a na ich miejsce miano tworzyć (z kilku mniej­szych ośrodków) miasta rolnicze (agrogorody). Zakładano, że dzięki

83

temu powstaną ośrodki bardziej wydajne i że łatwiejsze także będzie sprawowanie (na wszelki wypadek) nad nimi kontroli poli­tycznej. W 1947 roku liczba kołchozów wynosiła 250 000, pod koniec 1950 roku zmalała do 125 000, a w 1952 roku zredukowano ją do 94 000. Niektóre kołchozy były całkiem zasobne, zwłaszcza te, które dysponowały urodzajną ziemią, lub te, w których produ­kowano na przykład bawełnę. Większość była jednak bardzo ubo­ga, a ich członkowie żyli w skrajnie prymitywnych warunkach. Gdy chłop starzał się, troszczyć się o niego musiała jego własna rodzina -w przeciwieństwie do robotnika czy urzędnika w mieście,, nie przysługiwała mu żadna emerytura. Trwała więc migracja ze wsi do miast - wielkość siły roboczej na wsi była w 1950 roku o około 10% niższa niż przed wojną.

Podczas wojny wszystko podporządkowane zostało wysiłkom na rzecz obrony kraju, a ogólny klimat polityczny był stosunkowo liberalny - oczywiście jeśli przyrówna się go do czystek, procesów, stałej indoktrynacji i rygorystycznego dogmatyzmu z lat trzydzie­stych. Nade wszystko stawiano patriotyzm i ojczyznę, wróciła do łask tradycja takich historycznych bohaterów rosyjskich, jak Alek­sander Newski, Suworow czy Kutuzow. Rozwiązano Międzyna­rodówkę Komunistyczną, zaprzestano represji wobec Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, który mógł teraz wnosić swój wkład w trudy czasu wojny. W wojsku zniesiono podwójną hierarchię do­wodzenia, komisarzom politycznym pozostawiono jedynie funkcje doradcze. Zmienił się też skład elity politycznej, czyli partii komu­nistycznej: w przededniu wojny liczyła ona 3,4 miliona członków, po wojnie zaś było ich już 6 milionów. W 1946 roku co drugi z nich wstąpił do partii w czasie wojny - wszyscy ci nowi partyjni oraz większość obywateli sowieckich wiele sobie obiecywało po tym, co nastąpi po wyzwoleniu. Panowało powszechne przekonanie, że nic już nie będzie tak jak dawniej, że biurokraci i partyjni aparatczycy stracą władzę, że w miejsce nędzy, niesprawiedliwości i nieludzkie­go systemu powstaną jakieś bardziej godziwe warunki egzystencji i że nikt nie będzie musiał nieustannie obawiać się pukania do drzwi nad ranem. Uważano zgodnie, że wszystkie te ogromne poświęce­nia nie pójdą na marne i że nadludzkie wysiłki, jakich oczekiwano od ludzi sowieckich, zostaną nagrodzone. Podczas wojny wszyscy przyzwyczaili się do większej wolności; żołnierze, którzy szli na śmierć, nie byli już w przededniu bitwy dręczeni przez tajną policję. W latach wojny i tuż po jej zakończeniu miliony sowieckich żołnie-

84

rży przebywało za granicą, a to, czego tam doświadczyli, nie tak łatwo dawało się zapomnieć. Czy młodzi oficerowie mogliby zacho­wać się jak dekabryści, którzy pod wrażeniem tego, co ujrzeli we Francji w latach 1814-1815, wszczęli rewolucyjne działania konspi­racyjne? Władze sądziły, że istnieje realne niebezpieczeństwo prze­nikania do ZSRR koncepcji politycznych i kulturalnych i wzbudzania fermentu, destrukcyjnie działającego na ustalony porządek pub­liczny. Przedsięwzięto wszelkie możliwe środki: nasilono indoktry­nację, zaciśnięto pętlę nadzoru. Istniały dodatkowe powody, dla których podjęto te kroki - z końcem wojny ZSRR zdobył nowe terytoria i miliony nowych poddanych. Musiało to mieć swoje konsekwencje.

Zdobycze terytorialne przewyższały obszar Hiszpanii i Por­tugalii razem wziętych, pojawiły się zatem miliony nowych ludzi, których należało poddać reedukacji. Na terenach, które czasowo pozostawały pod okupacją niemiecką, miliony obywateli sowieckich współpracowało z wrogiem - należało więc ich obecnie ukarać. Niektóre mniejszości narodowe - mówiąc ściśle te, które przeżyły katusze wewnętrznych przetasowań - przesiedlono na wschód ZSRR. Stalin chciał najprawdopodobniej zrobić to samo z Ukraiń­cami, tyle tylko że (jak zauważył jeden z jego sekretarzy) było ich zbyt wielu. W 1946 roku wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazy­wały, że sytuacja wraca do przedwojennej dogmatycznej normy politycznej i do ponownego terroryzowania ludności. Podręcznik historii z epoki Chruszczowa tak oto podsumowuje obraz życia w kraju:

Po wojnie głęboko zakorzenił się stalinowski kult jednostki. Zawładnął on wszystkimi aspektami życia partii i odbił się na pracy wszystkich jej organów centralnych. Zarzucono leni­nowską zasadę kolektywnego kierownictwa. Po wojnie odby­ło się jedno tylko posiedzenie Komitetu Centralnego partii, nie zwołano jej zjazdu, mimo że ostatni z nich odbył się czternaście lat temu. W tych okolicznościach nie doszło do przeanalizowania wielu fundametalnych kwestii polityki par­tyjnej, a podejmowane decyzje nie uwzględniały opinii dołów partyjnych. Co gorsza, decyzje te podejmował tylko i wyłącz­nie sam Stalin. W płaszczyźnie ideologicznej stalinowski kult jednostki spowodował rozdźwięk pomiędzy teorią a prakty­ką. Całkowicie pominięte zostało kolektywne myślenie partii.

85

Stalin uważał, że nikt nie jest w stanie rozwiązywać proble­mów teoretycznych. W rezultacie słowa Marksa, Engelsa i Lenina skazane zostały na całkowite zapomnienie. Nie poja­wiały się żadne wartościowe prace w dziedzinie ekonomii politycznej, filozofii czy historii.*

Było to ciężkie oskarżenie, pomijało jednak główne aspekty stalinizmu. Stwierdzając, że Stalin nie konsultował z partią swych decyzji, nie wspominało ani słowem o istocie owych decyzji. Zauważono, że były one karygodne w obliczu partii, lecz nie wspomniano nic o całym kraju. Ponadto tłumaczono cały ten fenomen jako kaprys, czysty przypadek, chwilowe odstępstwo od zasad bolszewizmu i jako rezultat oddziaływania złych cech jednos­tki. Bolszewizm jednak zrodził się - inter alia - z wiary w prawa historii i rzecz sprowadzała się do pytania, czy Stalin był zjawiskiem przypadkowym i nieuniknionym. Było to pytanie niebywale frapu­jące. Komunizm był - jak to wiedział każdy człowiek w Rosji -dyktaturą proletariatu. Proletariat miał sprawować władzę aż do chwili powstania społeczeństwa bezklasowego, kiedy to ustanie po­trzeba kontroli państwa i jego instytucji przymusu. Jednakże w praktyce dyktatura proletariatu oznaczała rządy absolutne awangar­dy narodu, skumulowane w efekcie w rękach jednego człowieka. Sta­lin skupił w swych rękach największą władzę, jaką kiedykolwiek w historii dysponował jeden człowiek i został ubóstwiony niczym fara­onowie starożytnego Egiptu. Innymi słowy, pojawiła się sprzeczność między teorią a praktyką, między zadaniami, jakie należało realizo­wać, a systemem politycznym, w którym musiało żyć dwieście milio­nów ludzi. Stalin uważał, że ludzie ci nie dorośli do wolności i że należało im narzucić żelazną dyscyplinę i pracę ponad siły. Wszystko to byłoby jeszcze do strawienia - i przez samych Rosjan, i przez ludzi z zewnątrz - gdyby nie było to ubrane w tak straszną demagogię. Oficjalna propaganda utrzymywała jednak, iż ZSRR jest najszczę­śliwszym i najbardziej wolnym krajem na całym świecie.

Dla wielu obserwatorów, w tym dla niektórych przywódców socjalistycznych, ów powojenny szok nie był zaskoczeniem. Od samego początku rewolucji zastrzegali się, że dyktatura nie jest tym systemem politycznym, który by najbardziej im odpowiadał. Raz

Krótka historia ZSRR, t. II, s. 270, Moskwa, Akademia Nauk ZSRR, 1965.

86

wprowadzona, zgubnie wpływa na państwo i na społeczeństwo i nie może być uznawana za “zjawisko przejściowe". Róża Luksem­burg przewidziała w akcie zdumiewającego jasnowidzenia, że dyk­tatura klasy robotniczej stopniowo przekształci się w dyktaturę nad klasą robotniczą, najpierw wprowadzoną przez małą grupę ludzi, a następnie przez jednego człowieka, który uznany zostanie za tego, który wie, co jest najlepsze dla partii i dla ludzi. Rzecz nie w tym, jak Stalin funkcjonował, rzecz w tym, że w działaniach swoich był szaleńcem. Niektóre jego poczynania nie dadzą się opisać w kategoriach czysto racjonalnych. Błyskotliwe tempo gos­podarczej odbudowy (wraz z ceną, jaką przyszło za nią zapłacić), ze szczególnym uwzględnieniem przemysłu ciężkiego, przez jed­nych było akceptowane, przez innych krytykowane; odbywało się to w ramach ustalonych reguł gry. Inne wątki jego polityki były nie tyle pozbawione sensu, ile irracjonalne - wystarczy wspomnieć czystki i masowe aresztowania, które objęły również najbliższych jego współpracowników. Pod koniec życia Stalina przejawy tego irracjonalizmu stawały się coraz częstsze. Można było doszukiwać się korupcji za plecami przywódcy, który tracił kontakt z rzeczy­wistością; można było tłumaczyć sobie to wszystko paranoją i innymi objawami zaburzeń umysłowych. Cokolwiek by się powiedziało, system polityczny w powojennej Rosji był daleki od “wyższej formy demokracji", o której marzyły kolejne pokolenia rosyjskich rewo­lucjonistów.

Z chwilą zakończenia wojny Stalin miał sporo po sześćdzie­siątce i sprawował władzę od ponad piętnastu lat. Jego opozycjo­niści - nawet ci potencjalni - wyeliminowani zostali już dawno temu. Ten niebywale pracowity człowiek rządził krajem praktycz­nie sam - wszędzie węszył rywali i w związku z tym obdarzał swoich współpracowników władzą w stopniu możliwie najmniejszym i zmie­niał swych pomocników jednego za drugim. Wierząc generalnie w ludzkość, nie ufał jednostkom i był przekonany, że bez niego i bez komunizmu wszystko się zawali. Wierzył w komunizm narzucony odgórnie, w politykę uprawianą przy pomocy dekretów i nie ufał w spontaniczne ruchy oddolne. W 1920 roku opowiedział się za “socjalizmem w jednym kraju", ponieważ uznał, że z takich czy innych powodów ZSRR nie stać na prowadzenie polityki rewolucji światowej. W1945 roku skorzystał jednak z niepowtarzalnej okazji i wprowadził system sowiecki w krajach Europy Wschodniej i na Bałkanach. Systematycznie zaszczepiał swój polityczny reżym w


87

Polsce, na Węgrzech, w Rumunii i w innych państwach. Trudno bronić tezy, że narody tych krajów pragnęły stalinizmu; słuszniej przychodzi stwierdzić, że był on historycznym zrządzeniem losu, a sam Stalin - narzędziem przeznaczenia.



POWIERZCHNIA


LICZBA




(mile kw.)


LUDNOŚCI (1945)


Litwa


24000


3,0 min


Łotwa


20000


2,0 min


Estonia


18000


1,1 min


Wschodnia Polska


68000


10,0 min


Besarabia i Bukowina


19000


3,7 min


Mołdawia


13000


2,2 min


Wschodnie Prusy


3500


0,4 min


Ruś Karpacka


5000


0,8 min


Karelia


16000


0,5 min


Petsamo


4000


0,004 min


Tannu Tuwa


64000


0,06 min


Wyspy Kurylskie


4000


0,004 min


Południowy Sachalin


14000


0,4 min


Adiutanci Stalina, członkowie Biura Politycznego i Sekretaria­tu Komitetu Centralnego, bezwarunkowo podporządkowani byli szefowi. Każde odstępstwo, choćby nawet najmniejsze, kosztowało nie tylko utratę pracy - zagrożone wtedy bywało i życie. Starzy bolszewicy, którzy robili rewolucję w 1917 roku, zniknęli po czyst­kach i procesach, jakie odbywały się w latach trzydziestych; obecnie została ich już tylko garstka. Kalinin (1875-1946), tytularna głowa państwa, wywodził się z chłopstwa, a w młodości pracował jako robotnik-metalurg. W latach dwudziestych poparł Stalina w jego rozgrywkach o władzę i w nagrodę otrzymał stanowisko, które miało znaczenie czysto honorowe. Przeżyło też jeszcze dwóch ludzi pamiętających czasy przedrewolucyjne: wierny Mołotow oraz mar­szałek ZSRR, Woroszyłow. Mołotow (1890-1986) podlegał tylko Stalinowi: w latach 1939-1949 był jego ministrem spraw zagranicz-

88

nych; funkcję tę pełnił również i później, po śmierci wodza. Doktrynerski bolszewik, ze stoickim spokojem wykonywał wszyst­kie polecenia, a jego wiara w mądrość Stalina nie zachwiała się ani wówczas, gdy został czasowo odsunięty od władzy, ani też po aresztowaniu żony. Woroszyłow (1881-1969) był w dawnych latach dowódcą Armii Czerwonej, jednak jego zasługi podczas ostatniej wojny dalekie były od błyskotliwości. On również był właściwie tylko figurantem. O wiele większą władzę mieli młodsi członkowie Biura Politycznego: Beria, Żdanow, Malenkow i Chruszczow. Be-ria, podobnie jak Stalin, Gruzin z pochodzenia, był szefem tajnej policji, państwa w państwie, dysponującym stałą, kilkusettysięczną armią. Imperium Berii pełniło nie tylko normalne funkcje policyj­ne, lecz zajmowało się taką działalnością, jak realizowanie projek­tów rolniczych i melioracyjnych (przy których zatrudniano więź­niów z obozów pracy), prowadzenie archiwów państwowych, ba­dań jądrowych itp. Teoretycznie tajna policja podlegała zarówno rządowi, jak Komitetowi Centralnemu partii. W praktyce była cał­kowicie wszechwładna i nawet najwyżsi dostojnicy partyjni drżeli na widok pracowników Berii. W późniejszym okresie Beria został obarczony odpowiedzialnością za wszystkie potworności ,;kultu jednostki". Jedną z głównych postaci wczesnych lat powojennych był też Andriej Żdanow (1896-1948), sekretarz Komitetu Cent­ralnego i najwyższy (po Stalinie) autorytet w kwestiach ideolo­gicznych. Odgrywał on również znaczącą rolę w koordynowaniu działalności partii komunistycznych poza granicami ZSRR. Malen­kow, najmłodszy członek Biura Politycznego, po 1939 roku szybko wspiął się na szczyty władzy i przez następne lata uchodził za potencjalnego sukcesora samego Stalina. Polem jego działalności była organizacja pracy partii, interesował się też bardzo mocno problematyką zarządzania przemysłem. Kariera Chruszczowa (1894-1971) przebiegała bardzo wolno, przez wiele lat był sekretarzem moskiewskiej organizacji partyjnej, później sekretarzem partii na Ukrainie. Wywodził się z chłopstwa, a w młodości pracował jako ślusarz w Doniecku. Podobnie jak wielu najwyższych rangą działa­czy swego pokolenia, był człowiekiem “od wszystkiego" - w swej działalności partyjnej zajmował się rozmaitymi sprawami, w tym rolnictwem i przemysłem. Z pozostałych należy wspomnieć o Ka-ganowiczu, dawnym towarzyszu broni Stalina, którego pozycja w gremiach władzy stopniowo malała. Był też Bułganin, biurokrata doskonały, prezes Banku Narodowego, minister obrony, przewód-

89

niczący moskiewskiej Rady Miejskiej, czyli jeszcze jeden człowiek “od wszystkiego". Na koniec wreszcie osobistość bynajmniej nie z rzędu ostatnich: Mikojan (1895-1978), chytry Ormianin, który prze­trwał wszystkich pozostałych, specjalista od handlu wewnętrznego i zagranicznego, w ostatnich swych latach utrzymujący się przy władzy na statusie “starego działacza". W czasie powstawania tej książki spośród najbliższego otoczenia Stalina żył jedynie Kaga-nowicz (urodzony w 1893 roku).

Za życia dyktatora trudno było określić różnice między otacza­jącymi go ludźmi, ponieważ wszyscy oni jednako byli jego na­rzędziami i mówili jednym głosem. Dopiero po śmierci wodza okazało się, że każdy z nich ma jakąś własną osobowość i jakieś własne opcje polityczne. Gdy Stalin żył, odbywały się rozgrywki o pozycję i stołki, lecz trudno by oceniać te walki wewnętrzne w kategoriach różnic ideologicznych czy politycznych. Zazwyczaj były to spory o władzę, a kwestie sporne z trudem można by kojarzyć z jakimiś zasadami ideologicznymi. Ostre rozgrywki toczyły ze sobą frakcje Żdanowa i Malenkowa. W latach wojny Malenkow, po­przez podległy mu wydział kadr odpowiedzialny za wszystkie no­minacje, zgromadził w swych rękach znaczną władzę. Żdanow z kolei, który nie cierpiał tego parweniusza i któremu nie podobała się jego polityka, szybko doprowadził tuż po wojnie do ograni­czenia wpływów rywala. Jednakże w 1947 roku, gdy Żdanow za­chorował, Malenkow przystąpił do kontrofensywy, a po śmierci konkurenta usunął wielu jego zwolenników z zajmowanych sta-, nowisk. Podobnie jak w średniowiecznej Europie, każdy zawdzię­czał swą pozycję w hierarchii komuś innemu - nul homme sans seigneur. Gdy seigneur tracił łaski swego protektora, znajdował się w ogromnym niebezpieczeństwie, oczywiście do czasu zaoferowa­nia w odpowiednim momencie swej lojalności jakiemuś nowemu panu. Gdy gwiazda Malenkowa zaczęła przygasać, jeden z jego protegowanych, profesor Aleksandrów, kierownik ważnego wy­działu propagandy (agitpropu) został usunięty tylko po to, by w kilka lat później wrócić do łask przy ponownej odmianie losu swego protektora; z chwilą utraty przez Malenkowa pozycji w kierownic­twie partii profesor Aleksandrów odszedł ostatecznie w polityczny niebyt. Po śmierci Żdanowa jego zwolennicy znaleźli się w bodaj jeszcze większym niebezpieczeństwie - całe kierownictwo partyjne Leningradu, ludzie tacy, jak Kuzniecow czy Rodionow (pełniący jednocześnie funkcję przewodniczącego Rady Ministrów Federa-

90

cyjnej Republiki Rosyjskiej), zostali postawieni przed sądem i na podstawie jakichś fikcyjnych oskarżeń skazani na śmierć. W swoim czasie tę “sprawę leningradzką" utrzymywano w tajemnicy, mimo że jednym ze skazanych i straconych był Wozniesienski - członek najwyższego organu partii, czyli Biura Politycznego KC. Wszystko odbyło się w najściślejszej tajemnicy - z dnia na dzień członek Politbiura stał się “osobą niebyłą". Czystki ogarniały cały kraj, a w niektórych regionach w ciągu jednego roku potrafiono usunąć ze stanowisk do 25% miejscowych przywódców partyjnych. Czasami oznaczało to przeniesienie do innej pracy partyjnej - być może celem takich przetasowań (bo jakieś cele musiały się za tym kryć) było zapobieganie biurokratyzacji życia w ZSRR. Jeśli nawet tak było, okazywało się to szalenie nieskuteczne, jako że cały ów system wręcz zakładał istnienie gigantycznej biurokratycznej machiny, a dokonywana okresowo wymiana biurokratów w niczym właściwie nie zmieniała jego istoty.

U zarania swych dziejów Partia Komunistyczna była grupą intelektualistów i zawodowych rewolucjonistów o zbliżonych po­glądach, okraszoną obecnością kilku przedstawicieli klasy robotni­czej. Z chwilą gdy stała się partią państwową, przekształcała się coraz bardziej w partię urzędniczą (partię “białych kołnierzyków"). Każdy, kto zajmował jakiekolwiek kierownicze stanowisko, musiał do niej należeć; jej trzon stanowiła cała wręcz armia zawodowych organizatorów życia publicznego. Pozycja partii była bezdyskusyj­na - polityczni komisarze wydawali polecenia zawodowym ofice­rom w wojsku oraz nowym technokratom w przemyśle i w rolnic­twie. Ta ostatnia grupa znalazła swych reprezentantów w kierow­nictwie partyjnym w osobach Perwuchina i Saburowa. Należeli do niej ludzie będący przekonanymi komunistami, wykształceniem i konstrukcją umysłową nie odbiegający zbytnio od szeregowych rejonowych sekretarzy partii. Ponosząc jednak odpowiedzialność za gospodarkę narodową, wykształcili w sobie pewne określone właściwości charakterologiczne i utworzyli odrębną grupę intere­sów; z latami ich wpływy wyraźnie rosły. Należy też wspomnieć nieograniczoną władzę tajnej policji - teoretycznie stanowiącą li tylko narzędzie partii i państwa, a praktycznie będącą instytucją całkowicie niezależną, której pozycji nikt nie śmiał kwestionować. Po zakończeniu wojny szczególnie silnie wzmogła się działalność partii w sferze ideologii: propaganda nasiliła się, kontrola ideolo­giczna stała się jeszcze surowsza niż przedtem, wreszcie na nowo

91

rozpętano zaniechane w latach wojny polowania na czarownice. Silnie podkreślano znaczenie edukacji - liczba studentów szkół wyższych wzrosła z 800 000 (w 1941 roku) do 1,2 miliona (w 1946 roku). W 1946 roku utworzono Wyższą Szkołę Partyjną oraz Aka­demię Nauk Społecznych. Stosownie do powojennego klimatu in­telektualnego do głównych zadań tych uczelni należało propago­wanie dzieł Stalina.

Propaganda partyjna silnie akcentowała wyższość ZSRR nad Zachodem, i to nie tylko w czasach sowieckich, lecz w całej jej historii. Wszędzie odnajdywano pionierskich Rosjan, “pierwszych" w nauce, w technice i w wielu obszarach kulturalnego dziedzictwa ludzkości; telefon, samochód i samolot wynaleźli właśnie Rosjanie. Wielu pisarzy, kompozytorów, filozofów czy malarzy piętnowano za “niewolnicze naśladowanie wzorów zachodnich", a jednym z grzechów głównych stał się “kosmopolityzm". Niektórych odsądza­no od czci i wiary za to, że ich dzieła nie były dostatecznie optymis­tyczne - nie wystarczyło bowiem być komunistą lub z założenia akceptować ideologię komunistyczną, lecz trzeba było realizować linię partii w najdrobniejszych nawet szczegółach. Kampanię cał­kowitej reglamentacji sztuki i nauki zapoczątkował Andriej Żda-now, choć nie była to wcale osobista zachcianka jednego z przy­wódców ZSRR; prawdę mówiąc cała ta kampania nabrała impetu po jego śmierci. Ideologiczną linię partii wyznaczyły jej uchwały, omawiające działalność dwóch pism literackich (jedno z nich, «Le-ningrad», zamknięto) oraz sytuację w radzieckiej muzyce. Euge­niusz Warga, czołowy ekonomista, został silnie skrytykowany za twierdzenie, iż niesłuszne jest przypuszczenie o mającym nastąpić w ciągu dziesięciu lat poważnym kryzysie na Zachodzie i że według jego opinii dojdzie do czegoś wręcz przeciwnego, czyli do boomu gospodarczego. Ośmielił się nawet wyrazić przypuszczenie, że klasy rządzące na Zachodzie mogą pójść na pewne ustępstwa wobec robotników i że nie jest rzeczą niemożliwą, iż zrezygnują z kolonii. Tego typu poglądy zgodnie odrzucano, jako że nie przystawały do polityki Stalina, opierającej się na założeniu o nieuchronności wcześniejszego lub późniejszego konfliktu zbrojnego między kapi­talizmem a komunizmem.

Nie było takiej dziedziny życia publicznego, jakiegokolwiek jego aspektu, który nie podlegałby ścisłej kontroli. Skutki tego okazały się wręcz opłakane. Genetykę zdominowała szkoła Łysen-ki, odrzucająca uznane prawa genetyczne; w kilka lat później nau-

92

kowców tych określono mianem szarlatanów i oszustów. Kino radzieckie (żeby sięgnąć po inny przykład) produkowało w latach dwudziestych interesujące filmy, z których kilka zyskało sobie ogól­noświatowe uznanie. Po wojnie filmowcy niezbyt chcieli trzymać się obowiązujących kanonów i choć bardzo się starali, to jednak nie potrafili zadowolić władz. W efekcie produkcja filmowa gwałtow­nie zmalała, a w roku poprzedzającym śmierć Stalina zrealizowano zaledwie pięć obrazów pełnometrażowych (wobec setek filmów produkowanych nie tylko w USA, lecz także w Japonii czy w Indiach). Podobnie było we wszystkich innych dziedzinach. Ein­steina i Freuda uznano za rzeczników imperializmu i reakcji, a pewien czołowy pisarz radziecki w poważnym i szeroko rozpo­wszechnianym artykule stwierdził, że gdyby szakal potrafił pisać, to robiłby to tak samo, jak jakiś tam Sartre czy T. S. Eliot.

Rosja zawsze była krajem kontrastów, lecz po wojnie sprzecz­ności stały się jeszcze bardziej jaskrawe, niż kiedykolwiek przed­tem. Odbudowa gospodarki była rzeczywiście imponująca. Naród jako całość, choć straszliwie biedny, bogacił się z każdym rokiem, tyle tylko że indywidualny standard życia nadal pozostawał bardzo niski. Przeciętna rodzina sowiecka żyła w jednym pokoju; brako­wało żywności, ubranie i inne artykuły codziennego użytku były trudno dostępne i bardzo kiepskiej jakości. Im większa liczba obywateli sowieckich zdobywała wyższe wykształcenie, tym bar­dziej nasilał się nadzór ideologiczny. Według oficjalnej doktryny był to najbardziej wolny i demokratyczny kraj na świecie, tyle tylko że jednostki nie miały w nim żadnych praw politycznych i pozosta­wały bezradne w obliczu władz. Wszechobecna, absurdalna i za­kłamana propaganda obrażała inteligencję i poczucie dojrzałości obywateli sowieckich. Zgodnie z oficjalną doktryną ideą przewodnią polityki ZSRR - tak wewnętrznej, jak zewnętrznej - był proletariac­ki internacjonalizm. W rzeczywistości cały kraj był kompletnie odizolowany od otaczającego go świata; zabroniono utrzymywania jakichkolwiek - choćby i najmniejszych - kontaktów z zagranicą. Kraj, w którym tak bardzo wzrósł poziom uprzemysłowienia i wykształcenia, rządzony był na wzór i podobieństwo przedszkola, nadzorowanego przez surowych stróżów dyscypliny i porządku. Marksizm-leninizm głosił zasadę jedności teorii z praktyką, w rze­czywistości jednak praktyka coraz bardziej rozmijała się z teorią. Wojna zrodziła w ZSRR wielkie nadzieje - lata powojenne były okresem jeszcze większych rozczarowań.

93

SOWIETYZACJA EUROPY WSCHODNIEJ

Z chwilą zakończenia wojny pod okupacją sowiecką znalazła się cała Europa Wschodnia oraz Bałkany (z wyjątkiem Grecji, Jugosławii i Albanii); wszystkie kraje w tym regionie (znów z wyjątkiem Grecji) przekształciły się w tzw. demokracje ludowe, czyli w satelity Rosji (tego terminu używano znacznie rzadziej). W ciągu pierwszych powojennych lat rozwój polityczny tych państw przebiegał bardzo podobnie i przyjęło się je wszystkie traktować jak jedną całość. Jednakże mimo przynależności do strefy wpły­wów sowieckich i podobnego ich traktowania przez ZSRR po 1945 roku pojawiły się między nimi różnice, których nie wolno nam tu pominąć milczeniem. Polacy, Czesi, Serbowie i Bułgarzy byli “sło­wiańskimi braćmi", podczas gdy Węgrzy, Rumuni i Niemcy wschod­ni nimi nie byli. Większość narodów na tych ziemiach przez stulecia żyła pod obcymi rządami, a wolność i niepodległość uzyskała do­piero w XIX wieku lub po pierwszej wojnie światowej. We wszyst­kich tych państwach panował silny nacjonalizm, wszystkie one też -z wyjątkiem Czechosłowacji - miały zdecydowanie rolniczy charak­ter. Jednakże struktura tego rolnictwa była bardzo niewłaściwa -większość gruntów pozostawała w rękach stosunkowo nielicznych rodzin, a chłopi w swojej masie mieli bardzo niewiele ziemi lub nie miali jej wcale. Po 1918 roku gdzieniegdzie przeprowadzono spo­radyczne reformy rolne, jednak w Polsce i na Węgrzech problem ten daleki był od rozwiązania. Istniały też kwestie mniejszości narodowych - w Polsce żyły miliony Ukraińców i Żydów, Czechos­łowację zamieszkiwały rzesze Niemców i Węgrów, w Jugosławii współżyli na jednej ziemi Serbowie, Chorwaci i inne jeszcze naro­dowości; wszystko to rodziło wiele poważnych problemów poli­tycznych i społecznych. W okresie między dwiema wojnami świa­towymi państwa Europy Wschodniej i Bałkanów nie prowadziły poważniejszych działań zbrojnych, niemniej nie przepadały one za sobą, choć nie wysuwały też wobec siebie roszczeń terytorialnych. Dwadzieścia lat to zbyt krótki czas, aby można było wyciągać wnioski o funkcjonowaniu państw, niemniej ów okres przejściowy nie zachęcał do zbyt optymistycznych wniosków. Jedynie Czecho­słowacja, tradycyjnie już najbardziej rozwinięty kraj Europy Wschod­niej, miała w miarę skuteczny rząd, który z powodzeniem rozwią-

94

zywał swe problemy społeczne i gospodarcze i nie odstąpił od zasad demokracji parlamentarnej. W historii pozostałych państw fazy demokracji bywały jedynie krótkimi przerywnikami - najczęściej władza pozostawała w rękach nielicznej oligarchii, sprawującej rządy przy pomocy wojska. Na Węgrzech rządy były w miarę stabil­ne, w innych zaś krajach dochodziło często do gwałtownych zwro­tów politycznych.

Niezdolność klas rządzących tych państw do skutecznego ra­dzenia sobie z wewnętrznymi kłopotami, a nade wszystko ich nieumiejętność łączenia swych sił stanowiły główne źródła ich słabości. Z geopolitycznego punktu widzenia ich sytuacja była wysoce niestabilna, gdyż leżały między dwoma większymi i bardziej od nich potężnymi mocarstwami: Niemcami na zachodzie i Rosją Sowiecką na wschodzie. Niepodległość uzyskały w okresie przejś­ciowej słabości swych sąsiadów. Gdy tylko obydwa mocarstwa odzyskały siły, przyszłość mniejszych krajów Europy Wschodniej stanęła pod znakiem zapytania. W epoce nazizmu cały ten rejon przeszedł pod władanie Niemiec. Niektóre kraje były okupowane (Polska, Czechosłowacja, Jugosławia), inne stały się stronnikami Niemiec (Węgry i Rumunia). Bułgaria, choć była sojusznikiem Niemców, wolała trzymać się z dala od wojny z Rosją. W Jugosławii i w Albanii powstały silne ruchy oporu - fakt ten miał poważne konsekwencje w powojennym świecie, gdyż kraje te przejawiły silniejsze dążenie do niezależności niż ich sąsiedzi, którzy swe wyzwolenie zawdzięczali wkroczeniu Armii Czerwonej. W Polsce istniały silne oddziały partyzanckie, lecz z różnych powodów, w tym także geograficznych, nigdy nie osiągnęły takiego znaczenia, jak wojska partyzanckie w Jugosławii. Ruch oporu w pozostałych kra­jach Europy Wschodniej był znikomy lub żaden, głównie dlatego, że większość ludności przejawiała sympatie proniemieckie lub an-tysowieckie, jak również dlatego że ogarnięta była apatią, a warunki geograficzne nie sprzyjały organizowaniu partyzantki.

Okupacja Europy Wschodniej i Bałkanów dokonała się w okresie między latem 1944 roku a wiosną roku 1945. Bardzo trudno jest powstrzymać armię okupacyjną przed popełnianiem rozmai­tych nieprawości, a dowódcy Armii Czerwonej nie czynili w tym kierunku zbyt dużych starań. Po latach ciężkich walk i licznych cierpień, starcia w końcu przeniosły się poza granice ZSRR i trudno było oczekiwać, by weterani wielu bitew zachowywali się w sposób nazbyt zdyscyplinowany. Hulanki te nie trwały zbyt długo, nie były

95

też jakoś specjalnie organizowane, niemniej częstokroć bywały dość gwałtowne: zabijano ludność cywilną, gwałcono kobiety, co­dziennie plądrowano i łupiono, co się tylko dało. Incydenty te najczęściej zdarzały się w krajach dawnych wrogów, aczkolwiek Polska, Jugosławia i Czechosłowacja również były widownią takich wydarzeń. Odwieczne poczucie wyższości Polaków i innych naro­dów Europy Wschodniej wobec swych wschodnich sąsiadów zys­kało nowy impuls: uznano, że Sowieci to Azjaci, do których nie dotarła jeszcze cywilizacja europejska.

Największe zniszczenia przyniosła wojna Polsce i Jugosławii. Zabito 6 milionów Polaków, z czego połowę stanowili Żydzi; Ju­gosławia, kraj nieco mniejszy, straciła 2 miliony ludzi. Zniszczenia przemysłu jugosłowiańskiego oceniano na jedną trzecią jego stanu sprzed wojny. Zniszczenia w Polsce były jeszcze większe. W 1945 roku ponad połowa ziem uprawnych leżała odłogiem, a produkcja rolna wyniosła 38% wartości sprzed wojny. Milion gospodarstw pozostał bez koni, nie było też, oczywiście, traktorów. Co gorsza, cały system transportu i komunikacji legł w gruzach. Przemysł węgierski, drugi po czechosłowackim w Europie Wschodniej, za­wsze eksportował duże ilości towarów rolnych. Rumunia miała swoją ropę i spore nadwyżki żywności. Perspektywy gospodarcze tych krajów w 1945 roku w dużym stopniu przypominały to, co działo się w Polsce i w Jugosławii. Polsce zrekompensowano straty terytorialne, przyłączając do niej wschodnie tereny Niemiec, otrzy­mała ona też, wraz z Jugosławią, znaczną pomoc ze strony UNRRA. Węgry i Rumunia, niegdyś kraje sobie wrogie, nie dostały żadnego wsparcia, co więcej, musiały zapłacić ZSRR odszkodowania wo­jenne w wysokości 300 milionów dolarów (każde z nich). Węgier­ska waluta załamała się: w sierpniu 1946 roku jeden dolar wart był 29 667 pengos; wprowadzono zatem nowy pieniądz, forint. Rumu­nia, kraj zależny w znacznym stopniu od zbiorów płodów rolnych, przeżyła tragiczne susze zarówno w 1946, jak w 1947 roku. Z drugiej strony, Węgry i Czechosłowacja najmniej ucierpiały w tej wojnie; ich trudności gospodarcze daleko odbiegały (na korzyść) od powsze­chnego zamętu lat powojennych i od załamania się handlu i komu­nikacji w sąsiadujących z nimi krajach.

Po 1945 roku kraje Europy Wschodniej przeszły tę samą drogę przeobrażeń politycznych. Po pierwsze, stworzono koalicje wszyst­kich partii, z wyłączeniem ugrupowań faszystowskich oraz skrajnie prawicowych. Koalicje te funkcjonowały nie dłużej niż przez dwa

96

lata, a dominującą pozycję zyskiwali w nich komuniści, którzy spro­wadzili swych partnerów do roli podrzędnych satelitów. Owe “fronty ludowe" zastępowano później jednopartyjnymi reżymami komu­nistycznymi. Nie poprzestawano jednak tylko na tym, trwała czys­tka wewnątrz samych partii. Pierwszymi ich ofiarami byli przy­wódcy, posądzani o odchylenie “nacjonalno-komunistyczne": Go-mułka w Polsce, Rajk na Węgrzech, Patrascanu w Rumunii i Trajczo Kostow w Bułgarii. Po zdławieniu tej herezji sięgnięto po inne cele, a czystki stawały się coraz bardziej ponure i niekonkret­ne. Przeobraziły się w końcu w walki frakcyjne, w których przestały odgrywać rolę takie kwestie, jak racje ideologiczne czy lojalność wobec Moskwy.

Istniały tu pewne różnice lokalne. W Jugosławii i w Albanii komuniści objęli władzę bez pomocy z zewnątrz, a przedwojenne partie demokratyczne były albo bardzo słabe, albo przestały w ogóle istnieć. Nie było więc potrzeby powoływania jakichś fikcyj­nych rządów koalicyjnych, władza od samego początku przeszła w ręce komunistów, a nielicznych nie-komunistów odsunięto od wpływów już latem 1945 roku. Również i czystki w tych krajach przebiegały w różny sposób. Niemniej wszędzie, z wyjątkiem Jugo­sławii, przebieg zmian politycznych był taki sam, tak że większość obserwatorów doszła do przekonania, iż nie tylko jest on jakoś wspólnie uzgodniony, lecz także jego przebieg w czasie założony został według jakiegoś z góry przyjętego planu. Z perspektywy czasu tak to rzeczywiście dziś wygląda. Musiały istnieć w tej sprawie jakieś wcześniejsze ustalenia na temat realizowanych celów oraz -mówiąc szerzej - na temat kolejności wydarzeń. Komuniści wie­dzieli, że ich współpraca z nie-komunistami nie będzie trwała wiecznie i że partie socjalistyczne w końcu ulegną lub - jeśli będą się opierały - zostaną zniszczone. Doskonale zdawali sobie sprawę, do czego zmierzali i jakie powinni zastosować techniki, by przygo­tować sobie moment przechwycenia władzy. Nie ma jednak powo­du do przypuszczeń, iż istniał jakiś generalny “rozkład jazdy" lub że istniały jakieś instrukcje, określające na przykład czas trwania fazy ąuasi-demokratycznej, poprzedzającej ostateczne sięgnięcie po władzę. Decyzje tego rodzaju podejmowane były raczej sponta­nicznie i zwykle uwarunkowane bardzo wieloma czynnikami. Ko­muniści bułgarscy zdobyli władzę w 1945 roku, a ich czescy to­warzysze, choć mieli wiele po temu okazji, czekali z tym jeszcze aż trzy lata.

97

Przed wojną partia komunistyczna Czechosłowacji była dość silna i dlatego też nie stanowiło niespodzianki, że w pierwszych wolnych wyborach (w maju 1946 roku) z łatwością zgromadziła ponad jedną trzecią głosów. W innych krajach partie komunistycz­ne były albo nielegalne, albo bardzo nieliczne, a liczba ich członków nie przekraczała kilkuset lub kilku tysięcy osób. Swe rozrastanie się w okresie powojennym zawdzięczały głównie obecności wojsk so­wieckich. W Bułgarii jeszcze przed wojną panowały tradycyjnie już silne nastroje prorosyjskie, w Jugosławii Tito zyskał sobie ogromną popularność jako wielki patriota, a toczona przezeń walka z wro­giem przysporzyła mu rzesze zwolenników we wszystkich wars­twach społecznych, w tym także wśród chłopstwa. Mimo wszystko jednak po wojnie komuniści wszędzie stanowili mniejszość, a wielu spośród nich należało do mniejszości narodowych. Fakt ten bezpo­średnio wpływał na ich politykę, a zwłaszcza na ich stosunek do kolaborantów i byłych faszystów. Czystki wśród tych elementów były w sumie mniej surowe niż w Europie Zachodniej. Eliminowa­no głównie przywódców, szeregowi działacze i członkowie uniknęli kary, a na Węgrzech i w Rumunii wielu z nich po jakimś czasie zasiliło szeregi partii komunistycznych. W Rumunii i w Bułgarii komuniści nie od razu znieśli monarchię. Rumuński król Michał zmuszony został do abdykacji dopiero w grudniu 1947 roku, po trzech latach sowieckiej okupacji. Dziewięcioletni król Bułgarii Symeon II udał się na wygnanie we wrześniu 1946 roku. Premierem Bułgarii przez ponad dwa lata był generał Georgiew, mimo że komuniści uważali, iż w latach dwudziestych i trzydziestych był “zatwardziałym faszystą". W Rumunii z kolei komuniści współ­pracowali z Tatarescu, centroprawicowym premierem z lat przed­wojennych. Piasecki, profaszystowski przywódca młodzieży w przedwojennej Polsce, po 1945 roku stał się jednym z najbardziej zaufanych sojuszników. Komuniści woleli współpracować z przy­wódcami prawicy niż z socjalistami, jako że ci ostatni byli ich po­tencjalnymi niebezpiecznymi rywalami. Wiedzieli też doskonale, że ostateczny wynik prowadzonych rozgrywek zależeć będzie od tego, kto przejmie kontrolę nad tajną policją, wojskiem, radiem, prasą i ministerstwem spraw wewnętrznych. Świadomi braku masowego poparcia, komuniści wszędzie gdzie się dało dążyli do odraczania wyborów, utrzymując, że brak jest jeszcze odpowiednich po temu warunków. Tam jednak, gdzie już się one odbyły, ich wyniki nie były dla komunistów nazbyt zachęcające. W listopadzie 1945 roku Partia

98

Drobnych Posiadaczy na Węgrzech zdobyła cztery razy więcej głosów od nich. W październiku 1946 roku w Berlinie komuniści zdobyli (mimo ogromnego poparcia Rosjan) zaledwie 20% głosów -o wiele mniej, niż gromadzili ich przed dojściem Hitlera do władzy.

Komuniści z dużą ostrożnością realizowali swój program prze­mian społecznych. Władze natychmiast przejęły przedsiębiorstwa będące własnością Niemców, niemniej w innych sprawach przez kilka jeszcze lat po wyzwoleniu działo się bardzo niewiele. W ciągu 1946 roku znacjonalizowano większość banków, towarzystw ubez­pieczeniowych, hut żelaza i stali, kopalni oraz wielu przedsię­biorstw z innych dziedzin gospodarki, a znaczna część dużych fabryk przeszła na własność państwa; na przykład w Polsce nacjo­nalizacją objęto wszystkie zakłady zatrudniające ponad dwieście osób. W Czechosłowacji i na Węgrzech proces ten z początku przebiegał bardzo powoli, węgierskie banki i większa część sieci handlowej przeszła w ręce państwa dopiero w 1948 roku.

W różnym tempie przebiegała też reforma rolna. O ile w Rumunii wszystkie największe latyfundia rozparcelowane zostały już po pierwszej wojnie światowej, o tyle na Węgrzech udało się wstrzymać reformę rolnictwa, a przeciwnicy tego przedsięwzięcia utrzymywali, iż Węgrzy produkują głównie pszenicę i dlatego za­chowanie dużych gospodarstw stanowi wręcz ekonomiczną ko­nieczność. Na Węgrzech ponad połowa ziemi była własnością mniej niż 1% populacji, podczas gdy setki tysięcy rolników nie miało literalnie nic. W 1945 roku wszystkie węgierskie partie poli­tyczne zgodziły się na natychmiastowe przeprowadzenie reformy rolnej. W innych krajach Europy Wschodniej dysproporcje w po­dziale ziemi nie były aż tak wielkie, a redystrybucja własności przebiegała znacznie łatwiej, w Polsce z racji przyłączenia nowych terytoriów, a w Czechosłowacji z powodu wysiedlenia trzech mi­lionów Niemców. Z punktu widzenia komunistów reforma rolna miała być tylko pierwszym krokiem na drodze do kolektywizacji rolnictwa na wzór sowiecki. Cel ten realizowano więc ostrożnie i powoli. Zbyt mało było maszyn, by kolektywizacja mogła się po­wieść, a przykład ZSRR i dowodził, iż nieprzemyślany pośpiech może doprowadzić do zgubnych konsekwencji. W 1946 roku roz­poczęto eksperymenty na niewielką skalę i utworzono - na zasadzie dobrowolności - rolnicze spółdzielnie produkcyjne. Pierwsze de­cyzje o przymusowej kolektywizacji podjęto dopiero w 1948 roku.

99

Komuniści zdawali sobie spraw, iż na wprowadzanie radykal­nych zmian będą mogli pozwolić sobie dopiero wówczas, gdy zdobędą pełnię władzy politycznej. Cel, jakim było zdobywanie coraz większych wpływów, realizowali w sposób bezlitosny i bez zbytnich skrupułów. Co prawda, nie atakowali swych rywali wprost, lecz stosowali to, co przywódca węgierski Rakosi nazywał “tech­niką salami", czyli stopniowym osłabianiem pozycji przeciwnika. Niektórych przywódców partii opozycyjnych przekupywano ła­pówkami lub pochlebstwami, tych zaś, którzy okazywali się nie-przekupni, traktowano z dużą brutalnością, aresztowano i skazy­wano na podstawie sfingowanych oskarżeń. W Polsce, na Węg­rzech i w Rumunii największą konkurencją dla komunistów były “partie chłopskie", które miały masowe poparcie na wsi. Polscy komuniści wykorzystali fakt, iż ich przeciwnicy odmówili udziału w rządzie tymczasowym, utworzonym w lipcu 1944 roku. Przywód­ca partii chłopskiej, Mikołajczyk, był podówczas w Londynie; gdy przyjechał do Polski, komuniści zdążyli już obsadzić większość kluczowych stanowisk. Gdy PSL wznowiło swą działalność, komu­niści, panujący już nad sytuacją polityczną, nieustannie zakłócali im pracę, nękali ich, aresztowali lokalnych liderów, zakazywali przeprowadzania spotkań partyjnych, w końcu tak zamanipulowali przebiegiem wyborów, że Mikołajczyk w obawie o własne życie uciekł z kraju w październiku 1947 roku.

Na Węgrzech komuniści z początku nie mieli tak silnej pozycji, ponieważ wiele kluczowych stanowisk, na przykład funkcja premie­ra, pozostawało w rękach innych ugrupowań. Największą siłą poli­tyczną w kraju była, jak wykazały to wybory, Partia Drobnych Posiadaczy. Na dobrą sprawę była ona w pełni uprawniona do tego, żeby stworzyć rząd bez udziału komunistów, niemniej poszła na kompromis, żądając jedynie, by sekretarz ich partii, Bela Kovacs, otrzymał tekę ministra spraw wewnętrznych. W tej sytuacji Rakosi odmówił udziału swej partii w koalicji, zakładał bowiem, że dzięki władzom okupacyjnym stworzy rząd taki, jaki sam uzna za stosow­ne. Drobni posiadacze ustąpili, dzięki czemu komuniści w ciągu dwóch następnych lat zniszczyli ich własną, o wiele większą partię, posługując się w tym celu represjami i terrorem. Komuniści skłonni byli do współpracy wyłącznie z tymi niekomunistycznymi polity­kami, którzy dobrowolnie akceptowali ich przywództwo, wszyst­kich innych usuwali ze stanowisk lub aresztowali, oskarżając ich samych i ich ugrupowania o “sprzyjanie faszyzmowi i reakcji".

100

Drobni posiadacze stracili w końcu władzę; sekretarz ich partii, jeden z jej najbardziej dynamicznych przywódców, został areszto­wany w lutym 1947 roku, a jego koledzy partyjni, nominalnie tworzący większość w rządzie, nie byli w stanie spowodować jego uwolnienia. W Polsce i na Węgrzech partie socjalistyczne wchło­nięte zostały przez komunistów (w latach 1947 i 1948), zaraz potem kiedy wszyscy niepokorni ich członkowie zostali po prostu z nich powyrzucani. To samo przytrafiło się mniej licznej i mniej wpływo­wej Rumuńskiej Partii Socjalistycznej za czasów Petrescu (1946) oraz partii czechosłowackiej (1948). W Rumunii doszło do jawnej interwencji Sowietów: w marcu 1948 roku oficjalny przedstawiciel ZSRR, Wyszyński, zażądał ustąpienia premiera, generała Radescu i mianowania na jego miejsce Petru Groza, bogatego ziemianina, pozbawionego jakichkolwiek poglądów politycznych i gotowego do wysługiwania się komunistom. Partia chłopska oraz inni opo­zycjoniści poddani zostali represjom, a ich przywódców, Maniu i Michalace, aresztowano w czerwcu 1947 roku i skazano na śmierć. Najszybciej do pełni władzy doszli komuniści bułgarscy. Lewicowy przywódca partii chłopskiej, dr Dymitrow, zmuszony został do ustąpienia, a jego partię przejęli komuniści jeszcze przed końcem wojny. Posłużyli się przy tym techniką nader prostą i skuteczną: wy­delegowali kilkuset swych członków i kazali im wstąpić w szeregi partii przeciwników. W wyniku rozmaitych manipulacji nowi człon­kowie powybierali się na lokalnych przywódców, weszli w skład władz centralnych (Petkov i Lulczew), a następnie postanowili przyłączyć się do komunistów. Socjaldemokratów uciszono w maju 1945 roku - policja przejęła ich prasę i przekazała ją do dyspozycji komunistów. Kilku przywódców opozycji nadal jednak odważnie występowało w parlamencie. Niektórym z nich zaproponowano nawet później wejście do rządu, gdyż transformację ustrojową chciano tam przeprowadzić (po myśli Sowietów) w aż nazbyt już nieprzyzwoitym pośpiechu. Ci jednak odmówili, co miało dra­matyczny wpływ na późniejszy wynik tej nierównej walki. W sierp­niu 1947 roku Nikolai Petkow skazany został na śmierć, a komu­niści ogłosili, iż nie będą już dłużej tolerowali żadnej opozycji. W Jugosławii w latach 1946-1947 aresztowano kilku przywódców opozycji, lecz w sumie represje nie były aż tak silne, gdyż komuniści od samego początku mieli w kraju zapewnioną pozycję. Armia partyzancka wyszła z wojny zwycięsko i nie było potrzeby bawienia się w jakieś formalności czy uprzejmości koalicyjne ani też organi-


101

zowania jakiegoś frontu narodowego - jakiekolwiek partie opozy­cyjne nie miałyby żadnych szans. Z kolei w Czechosłowacji koalicja funkcjonowała całkiem sprawnie przez całe dwa lata po wojnie. Wojsko i policja pozostawały w rękach komunistów, lecz partie polityczne za rządów prezydenta Beneśa (którego gotowość do współpracy z Moskwą budziła liczne podejrzenia) zgodnie akcep­towały prowadzoną wspólnie politykę. W Słowacji, jak również w samej partii socjaldemokratów trwała nieustanna szarpanina mię­dzy elementami prokomunistycznymi a zwolennikami bardziej niezależnej linii politycznej, jednakże do otwartej konfrontacji doszło dopiero w drugiej połowie 1947 roku. Pierwsze dwa powo­jenne lata były najszczęśliwszymi latami w całej historii Republiki Czeskiej: panowała w miarę dobra koniunktura gospodarcza oraz wolność polityczna i wszyscy żywili nadzieję, że kraj uniknie dykta­torskich zapędów, jakie dostrzegano już wyraźnie we wszystkich krajach Europy Wschodniej.

O polityce Europy Wschodniej decydowano w Moskwie, lecz przywódcy ZSRR chcieli, aby przynajmniej z pozoru państwa tego regionu miały status państw niezależnych. Od samego początku zarzucono więc pomysł inkorporacji tych terenów do ZSRR na wzór krajów bałtyckich i obszarów wschodniej Polski. Stalin silnie przeciwstawiał się wszelkim planom jakichkolwiek unii między swymi satelitami. Gdy marszałek Tito (1892-1980) oraz były sekre­tarz Międzynarodówki Komunistycznej, Bułgar Dymitrow (1882-1949), rozważali w 1946 roku projekt utworzenia Wspólnoty Bał­kańskiej, Rosjanie zareagowali bardzo ostro i oświadczyli, że nie ma potrzeby tworzenia jakiejkolwiek wspólnoty - nawet celnej. Moskwa najwyraźniej wolała mieć do czynienia ze swymi klientami w pojedynkę, a nie w grupie.

ZSRR czerpał znaczne korzyści z krajów Europy Wschodniej, ściągając odszkodowania od Węgrów, Rumunów i Niemców. Inne kraje zmuszane były do sprzedawania Rosji swych towarów poni­żej cen rynkowych i do kupowania towarów sowieckich po cenach sztucznie zawyżonych. W połączeniu z zachowaniem okupacyj­nych oddziałów sowieckich, z powszechną niepopularnością ko­munizmu jako takiego i z nieuchronnym konfliktem komunizmu z Kościołem zdobycie sobie uznania przez komunistów było zada­niem niezwykle trudnym. Przejawili oni ogromną energię w za­kresie przeprowadzania reform społecznych i ekonomicznych oraz ogromną sprawność w dławieniu wszelkiej opozycji.

102

W 1947 roku wielkość produkcji powróciła do stanu sprzed wojny, rolnictwo jednak nadal kulało. Większość krajów uchwaliła krótkoterminowe plany centralne, zwykle trzyletnie, dzięki którym miano uporać się z bieżącymi problemami gospodarczymi. W róż­nych swych przedsięwzięciach komuniści przejawili ogromną ini­cjatywę i pomysłowość, a ich polityczny potencjał socjotechniczny był znacznie wyższy niż ich rywali. Mieli jasną koncepcję władzy politycznej oraz tego, jak ją uzyskać i jak się nią posłużyć, a także pozbawieni byli skrupułów w walce ze swymi konkurentami. Sto­pień popularności komunizmu w różnych krajach był różny: w Jugosławii, Bułgarii i Czechosłowacji opór społeczny przeciw nie­mu był znacznie mniejszy niż w Polsce, na Węgrzech i w Rumunii. Komuniści wszędzie stanowili mniejszość i żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazywały na to, że zyskają sobie głosy większości w jakikolwiek demokratyczny sposób. Nieuniknione więc stało się zastosowanie przymusu i terroru. W ostatecznym rachunku komu­niści wschodnioeuropejscy we wszystkich swych planach i poczy­naniach uzależnieni byli od pomocy Sowietów- niekiedy wystarczała sama obecność Armii Czerwonej, innym razem wzywano ją do bezpośredniej interwencji zbrojnej. Najważniejszą pozycję miał w państwie nie tyle sekretarz generalny partii czy prezes rady minist­rów, lecz sowiecki ambasador, który, ogólnie rzecz biorąc, pełnił ta­ką samą funkcję, jak rzymski prokonsul. Z chwilą gdy postanowio­no, że Europa Wschodnia znajdzie się w sowieckiej strefie wpły­wów, nieuniknione stało się bezpośrednie ingerowanie Moskwy w jej politykę wycofanie oddziałów wojsk sowieckich czy przyjęcie polityki niemieszania się w sprawy wewnętrzne satelitów spowo­dowałoby bardzo szybki upadek większości zainstalowanych tam rządów. Wszystko to miało dopiero nadejść (w 1989 roku), kiedy okazało się, że rządy państw Europy Wschodniej nie mogą już dłużej liczyć w razie potrzeby na sowiecką interwencję wojskową.

ZMIERZCH NIEMIEC

Wszystko to, co pozostało z Niemiec, podzielono na pięć części: cztery strefy okupacyjne oraz Berlin (również podzielony na cztery sektory). W trzech strefach zachodnich, z których z czasem po­wstała Republika Federalna Niemiec (Bundesrepublik Deutsch-land) mieszkało około 47 milionów ludzi, w strefie wschodniej i we

103

wschodnim sektorze Berlina zamieszkiwało ich około 8 milionów. Co piąty mieszkaniec Niemiec Zachodnich był imigrantemm, jako że z Prus Wschodnich, ze Śląska i z Czechosłowacji przesiedlono w sumie ponad 8 milionów osób. Co więcej, trwał stały napływ uciekinierów ze strefy sowieckiej na Zachód: w latach 1945-1952 ich liczba sięgnęła 2 milionów. Trwało to aż do czasu postawienia w sierpniu 1961 roku Muru Berlińskiego, który uniemożliwił po­dejmowanie takich ucieczek. Niemcy Wschodnie były jedynym krajem europejskim, którego ludność w latach 1945-1960 zmalała. Tuż po wojnie życie polityczne w Niemczech praktycznie usta­ło. W kraju żyły setki tysięcy więźniów wojennych, a wiele ludzi w Republice Federalnej nie chciało czynnie angażować się w politykę z racji swej nazistowskiej przeszłości. W atmosferze powszechnego chaosu z lat 1945-1946 ważniejsze od polityki było zapewnienie sobie dachu nad głową i pożywienia. Nie było czasu na roztrząsanie przeszłości, niechętnie też myślano o przyszłości. Odpowiedzial­ność za administrowanie Niemcami spadła całkowicie na barki państw okupacyjnych. Powstały na nowo partie polityczne: w stre­fie sowieckiej powołano je tuż po zakończeniu wojny, w strefie brytyjskiej nastąpiło to w sierpniu 1945 roku, w strefie amerykańs­kiej we wrześniu, a w strefie francuskiej dopiero w grudniu. Ponie­waż jednak kraj zarządzany był na każdym szczeblu przez władze okupacyjne, niezbyt było wiadomo, jaką rolę partie te miałyby pełnić. W Niemczech Wschodnich komuniści wystartowali bez trudu: jeszcze przed zakończeniem działań wojennych do kraju przyleciał samolotem z Moskwy Ulbricht (1893-1973) wraz z in­nymi czołowymi przywódcami komunistycznymi. W bardzo krót­kim czasie utworzyli oni zalążek organizacyjny partii i wspierając się na armii okupacyjnej szybko przekształcili ją w narzędzie wła­dzy politycznej. Pierwsze ich odezwy głosiły, iż najważniejszym zadaniem partii jest walka o demokrację oraz wykorzenienie resz­tek nazizmu. W tekstach tych ani razu nie pojawiły się takie słowa, jak “komunizm" czy “rewolucja". Obecność wojsk radzieckich umożliwiła przeprowadzenie wszystkich koniecznych zmian nie­jako odgórnie - nie było potrzeby odwoływania się do rewolucyj­nych nastrojów mas. Wśród wschodnioniemieckich przywódców najwyższą pozycję miał Walter Ulbricht, który utrzymał się na szczycie władzy przez następnych dwadzieścia lat. Był to typowy aparatczyk z czasów stalinowskich, pozbawiony charyzmatycznych cech przywódczych czy zdolności porywania mas; nie był ideolo-

104

giem, lecz miał opinię zdolnego organizatora i energicznego szefa partyjnego w nowym stylu, a ponadto cechowała go niewzruszona lojalność wobec ZSRR. Inne partie, które za zgodą Sowietów powstawały po wojnie w ich strefie okupacyjnej, od razu zyskały sobie większą popularność niż komuniści (czego dowodziły wyniki lokalnych wyborów). Ponieważ jednak Sowieci nie życzyli sobie, by odgrywały one jakąkolwiek znaczącą rolę polityczną, z czasem przygasły i wiodły żywot w cieniu głównych animatorów wydarzeń. W strefach zachodnich powstały trzy główne partie: socjal­demokraci (SPD), chrześcijańscy demokraci (CDU) oraz liberało­wie (FDP). SPD była partią najstarszą, a najsilniejszą pozycję osiągnęła pod koniec epoki wilhelmińskiej oraz w czasach Repub­liki Weimarskiej. Nigdy jednak nie wywierała wyraźnie znaczącego wpływu na politykę niemiecką, jako że w tym, co głosiła, odwoły­wała się przede wszystkim do klasy robotniczej. Reprezentowała opinie i poglądy zdecydowanej mniejszości, nigdy nie potrafiła przyciągnąć do siebie ludzi z innych warstw społecznych i w efekcie nigdy nie stała się partią prawdziwie ogólnonarodową. Tworząc rząd socjaldemokraci zawsze musieli korzystać ze wsparcia koalicji, nigdy ich pozycja nie była dość mocna, by mogli realizować własny program polityczny; uważali zresztą, że nie nadszedł jeszcze po temu właściwy czas. Mieli silnie zakorzenione poczucie demokra­cji, lecz brakowało im zmysłu władzy politycznej - nawet w 1918 roku nie wiedzieli, co się z nią właściwie robi. Idea rewolucji, stanowiąca istotny element ich programu ideologicznego, była w zasadzie czymś nierealnym, a przykład ZSRR wydawał się wystar­czająco zniechęcający. Jak więc można było tworzyć socjalizm i socjalistyczne społeczeństwo, jeśli większość ludzi nie skłaniała się ku temu? W 1933 roku partia rozpadła się i nie była zdolna do przeciwstawienia się Hitlerowi. Niektórzy jej przywódcy skom­promitowali się współpracą z Republiką Weimarską, inni z kolei zmarli. Mimo to jednak w niektórych rejonach Niemiec, zwłaszcza w dużych miastach, zachowały się silne tradycje socjaldemokra­tyczne, tyle tylko że SPD nie mogła liczyć (w przeciwieństwie do komunistów) na żadne aktywne wsparcie ze strony państw okupa­cyjnych. Co więcej, zachodni sojusznicy okazywali ogromną nieuf­ność wobec nowego szefa partii, dr. Kurta Schumachera (1895-1952), inwalidy z czasów pierwszej wojny światowej, który niemal całą epokę nazizmu przesiedział w więzieniach lub w obozach koncen­tracyjnych. Schumacher, człowiek silnych zasad i nieustępliwego

105

charakteru, był przekonany, że jedną z głównych przyczyn porażek socjaldemokratów w przeszłości była ich gotowość do kompromi­sów i że pod jego rządami błędy te już się nie powtórzą. W swych założeniach partia łączyła program radykalnych socjalistów (obej­mujący nacjonalizację dużych zakładów przemysłowych i banków), przeciwstawianie się komunistycznym zapędom przeciwko włas­ności prywatnej oraz nieprzejednaną postawę wobec państw oku­pacyjnych.

Unia Chrześcijańskich Demokratów, druga wielka partia Nie­miec, na swym pierwszym zjeździe w grudniu 1945 roku opowie­działa się za federalną strukturą nowego państwa, uważając, iż stanowić ona będzie ochronę przeciwko ewentualnej nadmiernej władzy instytucji centralnych. W partii tej istniały silne wpływy katolickie, aczkolwiek nie była ona bezpośrednim odpowiednikiem dawnej partii centrowych katolików, jednej z największych partii Republiki Weimarskiej. Pojawiła się teraz gotowość do przełamy­wania barier w zakresie dogmatów wiary. Mimo odłączenia zdecy­dowanie protestanckich Niemiec Wschodnich polityczne perspek­tywy partii o wyłącznie katolickim charakterze były niezbyt obie­cujące, a katolicy, chociaż tradycyjnie lepiej zorganizowani od protestantów, nie stanowili większości w Republice Federalnej. Nowa partia już w pierwszych odezwach podkreślała swoje socja­listyczne przekonania, głosząc socjalizm, który przeciwstawia się walce klasowej i główny nacisk kładzie na “społeczną odpowie­dzialność". “Socjalizm" z programu CDU stopniowo przeobrażał się w “solidarność", a w późniejszych latach, gdy sytuacja gospo­darcza uległa poprawie - w politykę, której celem był wolny rynek oraz liberalny lesseferyzm. Był to program, który nie mógł nie zys­kać sobie popularności. Przez wiele lat Niemcy żyli w świecie nad­zoru i ograniczeń, uwarunkowany przez system regulacji państwo­wych. Co więcej, to właśnie naziści uznawali się za narodowych socjalistów. Program obiecujący niewielki lub wręcz żaden inter­wencjonizm państwowy mógł liczyć na akceptację, oczywiście pod warunkiem, że okaże się również skuteczny w zakresie stabilizacji i rozwoju gospodarczego. Spośród pierwszych przywódców CDU tylko Konrad Adenauer (1876-1967) mógł stać się główną postacią niemieckiej polityki. Były burmistrz Kolonii, żarliwy katolik, nad-reńczyk z pochodzenia, stał się nie kwestionowanym przywódcą swej partii, a później całych Niemiec. Nie lubił pruskiej tradycji, która tak głęboko zakorzeniła się we współczesnej historii kraju, i

106

wierzył w ścisłą współpracę z mocarstwami zachodnimi, a nade wszystko w pojednanie z “odwiecznym wrogiem" - Francją. Był święcie przekonany, że nadmierna dawka demokracji parlamen­tarnej nie jest zbyt właściwa dla Niemców-wjego opinii to właśnie ona stała się przyczyną upadku Republiki Weimarskiej. Adenauer sprawował władzę w stylu nie tyle autorytarnym, ile paternalistycz-nym. Nie był wielkim myślicielem ani mężem stanu w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, niemniej przez lata stanowczość, wytrwałość i przebiegłość “starca" - w chwili ustąpienia liczył sobie osiem­dziesiąt siedem lat - zyskały mu niekłamany podziw nawet wśród jego przeciwników.

Partia Wolnych Demokratów (FDP), powołana do życia na początku 1945 roku, stanowiła dziwaczne połączenie radykałów z południa z prawicowymi nacjonalistami z północy. Jeden z jej pierwszych przywódców, Theodor Heuss (1884-1963), został pierw­szym prezydentem Niemiec Zachodnich. Przez ponad dziesięć lat FDP współpracowała z CDU w rządzie centralnym, nigdy jednak nie zyskała takiej popularności, by odegrać w polityce niemieckiej rolę znaczącą i niezależną. W pierwszych powojennych wyborach zgromadziła około 10% głosów (niemal tyle samo co komuniści) i utrzymywała ten stan posiadania przez następnych piętnaście lat, aż do 1967 roku, kiedy to jej wpływy silnie zmalały. Wprowadzony w nowych Niemczech proporcjonalny system wyborczy, na wzór brytyjski, uważany był przez mniejsze partie za niesprawiedliwy, gdyż faworyzował partie duże. Jego twórcy mieli na względzie smutny przykład Republiki Weimarskiej, w której wciąż przyby­wało maleńkich partyjek i w której rzadko kiedy udawało się stworzyć jakąś stabilną większość parlamentarną.

Rzeczywiste odrodzenie życia politycznego w strefach zachod­nich nastąpiło w latach 1947-1948, kiedy to wszystkie partie utrwa­liły już swoje pozycje, a władze okupacyjne stworzyły im większą swobodę działania. W strefie sowieckiej również polityka partyjna zaczynała odgrywać coraz większą rolę, tyle tylko że była to po­lityka wyłącznie jednej partii. Przywódcy komunistów zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli mają realizować własną politykę, to muszą zyskać sobie poparcie szerokich mas. Mogli, rzecz jasna, liczyć na Sowietów, lecz wiedzieli, że pełne utożsamianie się z władzami okupacyjnymi budzi bardzo mieszane uczucia w społe­czeństwie. Ścisłe wykonywanie zaleceń Sowietów przez pierwsze dwa powojenne lata, przejęcie znacznej własności prywatnej, w tym

107

fabryk, inwentarza i dzieł sztuki, budziło liczne sprzeciwy i anta­gonizowało nie tylko klasę średnią, lecz również robotników i chłopów. Niezbyt zachęcające wyniki wyborów lokalnych w so­wieckiej strefie okupacyjnej zimą 1945 roku zniechęciły komunis­tów do wszelkich zabaw w demokrację. Powołali oni partię “no­wego typu", prawdziwie bolszewicką, decydując się na wyelimino­wanie wszystkich innych niezależnych sił politycznych. Na pierwszy ogień poszli socjaldemokraci. Poddano ich systematycznym repre­sjom, przywódców aresztowano, a szeregowych działaczy i członków pozbawiono pracy i kartek żywnościowych. Biura partii oraz re­dakcje jej pism “spontanicznie" nachodzone były przez “rozsier­dzonych robotników". Po kilku zaledwie tygodniach taktyka silnej ręki przyniosła rezultaty: w lutym 1945 roku Schumacher, stwier­dziwszy, że komuniści uniemożliwiają socjaldemokratom jakie­kolwiek funkcjonowanie w tej części kraju, nakazał rozwiązanie wszystkich komórek SPD w Niemczech Wschodnich. Otto Grote-wohl (1894-1964), szef SPD w tej strefie, przeciwstawiał się do czasu taktyce komunistów, lecz stopniowo doszedł do przekonania, że jedyną nadzieją na uratowanie ruchu socjaldemokratycznego na Wschodzie jest ścisła współpraca z komunistami. Polityka ta była bardzo niepopularna wśród aktywistów partyjnych, a 82% berlińs­kich członków SPD głosowało przeciwko zjednoczeniu z komunis­tami (za zjednoczeniem - tylko 12%). Przeciwnicy tego, co ci ostatni nazywali “jednością klasy robotniczej", nie byli jednak w stanie długo przeciwstawiać się naciskom wywieranym przez wła­dze okupacyjne i przez policję. Ich organizację rozwiązano - za­tryumfował Grotewohl wraz z garstką swoich zwolenników. W kwietniu 1946 roku odbył się pierwszy zjazd Partii Jedności Soc­jalistycznej (SED), który przebiegał według z góry ustalonego planu i na którym socjaldemokraci wchłonięci zostali przez partię komunistyczną. W wyborach przeprowadzonych we wschodniej strefie okupacyjnej w 1946 roku “partie burżuazyjne" zgromadziły ponad połowę głosów, lecz nie potrafiły sprostać wyzwaniu, jakie stanowili doskonale zorganizowani rywale. Bardzo też szybko za­częli różnić się od tych ostatnich tylko z nazwy, a ci przywódcy, którzy nie przyłączyli się do SED, zmuszeni zostali do ustąpienia lub trafili do więzień. W wyniku tych wszystkich wydarzeń w Niem­czech Wschodnich wpływy partii komunistycznej w Niemczech Zachodnich spadły niemal do zera. Socjaldemokraci, chrześcijańscy demokraci i liberałowie mocno przejęli się losem swych towarzyszy

108

na Wschodzie i w efekcie we wszystkich tych partiach rozpo­wszechnił się silny, wojujący antykomunizm.

Stopniowe umacnianie się dyktatury komunistycznej w Niem­czech Wschodnich zimą 1945/1946 roku spowodowało również zmianę polityki zachodnich państw okupacyjnych. Z początku nie podejmowały jakichkolwiek kroków, które mogłyby rozdrażnić ZSRR. Sowieci jednak nie odwzajemniali im się tym samym, silnie reagowali na każdy, nawet najmniejszy przejaw krytyki i nie po­zwalali, by ktokolwiek mieszał się do polityki, jaką prowadzili w Niemczech Wschodnich. Z czasem Amerykanie i Brytyjczycy ock­nęli się i zaczęli uzgadniać wspólne działania, nie przejmując się zbytnio życzeniami czy zastrzeżeniami Sowietów. Francja z po­czątku przeciwstawiała się jakimkolwiek poczynaniom na rzecz zjednoczenia Niemiec, lecz po nieudanych próbach namówienia Sowietów do zmiany polityki zrewidowała swoje stanowisko; od lata 1947 roku trzy zachodnie mocarstwa prowadziły już wspólną politykę w sprawie Niemiec. Skończyła się denazyfikacja, ostatni więźniowie opuścili więzienia, a pod nazwą Najwyższej Rady Gos­podarczej powstał pierwszy centralny rząd niemiecki. Partiom po­litycznym i ich przywódcom zezwolono na coraz większy udział w zarządzaniu krajem, aczkolwiek we wczesnym okresie sprawy za­graniczne i wojskowe nadal stanowiły prerogatywy państw oku­pacyjnych. Uchwalono nowy plan gospodarczy i stopniowo, krok po kroku, usuwano ograniczenia nałożone na przemysł niemiecki. W czerwcu 1948 roku przeprowadzono drakońską reformę walu­tową: dziesięć starych marek (dla wygody rachunku w tak skom­plikowanej operacji) wymieniano na jedną nową. Podjęto skru­pulatnie skalkulowane ryzyko odtworzenia wolnej gry podaży i popytu oraz mechanizmu gospodarki rynkowej. Zachowano jedy­nie racjonowanie kilku podstawowych towarów, takich jak chleb, mleko, węgiel i prąd. Nie było wcale rzeczą oczywistą, czy kraj, zniszczony aż do tego stopnia, ma zasoby wystarczające na wzmo­żenie produkcji i na wystawianie się na zagrożenia wolnego rynku bez obawy katastrofy. Pokerowa zagrywka jednak opłaciła się: re­forma dała rezultaty, które przeszły oczekiwania największych na­wet optymistów. Na początku wzrosły ceny i powiększyło się bez­robocie. Obydwa te procesy podlegały ścisłej kontroli i utorowały drogę do późniejszej stabilizacji i do pełnego zatrudnienia. W cią­gu jednej niemal nocy sklepy wypełniły się towarami, jakich nie widziano tutaj od lat, w ciągu pół roku produkcja wzrosła o 50% i

109

w każdym kolejnym roku zwiększała się o następne 25%. Reforma uwolniła ogromne pokłady energii. Był to najbardziej spektakularny zwrot w powojennej historii Niemiec, który zapoczątkował “cud gospodarczy" lat pięćdziesiątych. Reforma przyniosła też tryumf CDU, której przypisano wszystkie zasługi za odniesienie tak wspa­niałego sukcesu.

Związek Radziecki przeciwstawiał się reformie walutowej, uwa­żając - nie bez racji - że jest to kolejny krok w kierunku zjedno­czenia trzech zachodnich stref okupacyjnych. Dwa miesiące wcześ­niej marszałek Sokołowski na znak protestu ustąpił z Sojuszniczej Rady Nadzorczej, uznając jej obrady za bezpodstawne (sine die). Oznaczało to, że w trzy lata po zakończeniu wojny zakończyła się formalna współpraca sojuszników w Niemczech.

Sowieci postanowili więc wywrzeć nacisk na Berlin Zachodni tam, gdzie kryła się jego największa słabość. W nocy 23 czerwca 1948 roku wstrzymano cały ruch drogowy do Berlina. Dawna stolica Niemiec, niemal całkowicie uzależniona od dostaw paliwa i żywności z Zachodu, miała zostać ukarana głodem. Berlin od dawna był zadrą dla władz sowieckich: będąc forpocztą komuniz­mu w czasach Republiki Weimarskiej, teraz stawał się symbolem oporu przeciwko komunistycznej dominacji. Przywódcą socjalde­mokratów berlińskich, najsilniejszej podówczas partii politycznej, był profesor Ernst Reuter (1889-1953). Po pierwszej wojnie świa­towej Reuter był znanym komunistą, z czasem jednak wystąpił z partii, która kazała mu przymilać się do Sowietów i do dawnych towarzyszy. Był teraz duszą ruchu oporu, a władze sowieckie czy­niły wszystko, by nie wybrano go na stanowisko burmistrza miasta. Berlin był wyspą, ale też i jedyną szczeliną w całej kurtynie, przez którą każdego dnia uciekali ludzie ze wschodu na zachód. Alianci stanęli wobec poważnego problemu. Zaopatrywanie miasta z po­wietrza byłoby bezprecedensową operacją logistyczną, wymagają­cą niebotycznych kosztów; z wojskowego punktu widzenia byłoby to przedsięwzięcie niebywale ryzykowne, grożące otwartą konfron­tacją z Sowietami. Jednakże opinia publiczna, zbulwersowana dopiero co dokonanym zamachem stanu w Czechosłowacji, opo­wiedziała się za udzieleniem pomocy berlińczykom. Generał Clay (1897-1978), głównodowodzący armii amerykańskiej, napisał wów­czas, że jeśli Berlin zostanie oddany Sowietom, to zaraz potem oddane im zostaną całe Niemcy i w konsekwencji cała Europa stanie się częścią sowieckiego imperium. Zorganizowano więc “most

110

powietrzny", funkcjonujący z zegarmistrzowską precyzją. Dzięki dwustu tysiącom lotów Berlin Zachodni zaopatrzony został w niemal 1,5 miliona ton towarów, w tym w 900 000 ton węgla. Władze ZSRR najwyraźniej nie doceniły wielkości rezerw i deter­minacji Zachodu. Poniewczasie zorientowały się, że jedynym spo­sobem na powstrzymanie zachodnich samolotów mógłby być bez-zpośredni atak. Niewykluczone jednak, że doprowadziłoby to do konfliktu zbrojnego i do wybuchu nowej wojny. Po kilku miesiącach Stalin zdecydował, że ryzyko jest zbyt duże, i powoli zaczął się wy­cofywać - 12 maja 1949 roku, po trzystu z górą dniach, blokadę zlikwidowano. Berlin świętował, powszechnie uważano, że przynaj­mniej w jednym miejscu udało się powstrzymać zapędy Kremla.

Po 1949 roku jednoczenie się Niemiec Zachodnich przebiegało bardzo szybko. Pierwszym krokiem na drodze do niepodległości i do uznania przez społeczność międzynarodową było przystąpienie w 1948 roku do OEEC (plan Marshalla). W kwietniu 1951 roku Niemcy Zachodnie stały się członkiem nowo powołanej Europej­skiej Wspólnoty Węgla i Stali, a w miesiąc później przyłączyły się do Rady Europy. W lipcu 1951 roku oficjalnie ustał stan wojny pomiędzy Niemcami a zachodnimi aliantami; podobny traktat z ZSRR podpisany został dopiero w 1955 roku. Formalnego traktatu pokojowego nie podpisano nigdy, a to z powodu braku zgodności w gronie dawnych sojuszników. W 1951 roku Niemcy Zachodnie powołały swego pierwszego ministra spraw zagranicznych (Ade-nauera) i pierwsze placówki dyplomatyczne. Z chwilą podpisania traktatu z Francją (1954) Niemcy przestały być państwem okupo­wanym, zniesiony też został nadzór władz sojuszniczych. Stacjo­nowanie wojsk zachodnich w Niemczech regulowała od tej chwili nowo zawarta umowa międzynarodowa. Przez wiele lat trwała dyskusja na temat udziału Niemiec w przedsięwzięciach na rzecz obrony Zachodu. Parlament niemiecki, wbrew silnej opozycji wew­nętrznej, uchwalił wcielenie niemieckich oddziałów wojskowych do zachodnioeuropejskiego systemu obronnego. Było to zgodne z ogłoszonym w 1950 roku projektem Renę Plevena, ministra spraw zagranicznych Francji, zakładającym zapobieżenie tym sposobem odradzaniu się odrębnej narodowej armii niemieckiej. W1954 roku parlament francuski odrzucił jednak plan Plevena, a w paździer­niku tego samego roku Niemcy wstąpiły do NATO (North Atlantic Treaty Organization). W1955 roku Theodor Blank został pierwszym ministrem obrony Niemiec. Kiedy w 1957 roku Szóstka postano-

111

wiła utworzyć połączone siły zbrojne, Niemcom zagwarantowano, iż będą należały do ich członków-założycieli.

Takimi oto etapami przebiegał w latach pięćdziesiątych proces odradzania się państwa zachodnioniemieckiego. Kraj ten nagle znalazł się na drugim miejscu w rankingu światowej wymiany handlowej, a jego wpływy polityczne nie odbiegały w żaden sposób od zakresu jego możliwości gospodarczych; było rzeczą niejako oczywistą, że Niemcy już niedługo wyjdą z państwowego niebytu. Zimna wojna tylko przyspieszyła proces odnowy państwa, który w oczach wielu Niemców przebiegał nazbyt szybko. Socjaldemokraci przeciwstawiali się zarówno przyłączeniu do Rady Europy, jak tworzeniu nowej armii niemieckiej; Ohne mich" - oto jak brzmiał popularny slogan wczesnych lat pięćdziesiątych. Większość Niem­ców jednak nie myślała aż tak ostrożnie i poparła - co prawda, bez zbytniego entuzjazmu - wstąpienie Niemiec do NATO. Wybory powszechne w 1953 roku wykazały, że CDU wzmocniła swą pozycję; chrześcijańscy demokraci zgromadzili 45% wszystkich głosów, podczas gdy poparcie dla socjaldemokratów spadło do 29%.

W latach pięćdziesiątych idea europejska budziła w Niem­czech prawdziwy entuzjazm. Hitler, co prawda, również był rzecz­nikiem zjednoczonej Europy, lecz tylko niewielu Niemców po­traktowało obecny powrót do tej idei jako wymyślny chwyt, który na powrót miał doprowadzić do nowej niemieckiej hegemonii na całym kontynencie. Większość Niemców, podobnie jak większość Francuzów czy Włochów, uważała, że rozdzielone od siebie frag­menty Europy są nazbyt małe i że wszyscy chyba skorzystają na ścisłej współpracy. Stabilność polityki niemieckiej w latach pięć­dziesiątych da się wytłumaczyć tylko w kontekście zdumiewającego odrodzenia gospodarczego; jednakże cud gospodarczy był z kolei możliwy dzięki właśnie stabilności politycznej. Przywrócenie rów­nowagi po wprowadzeniu reformy walutowej wymagało kilku lat koniunktury gospodarczej. Zdumiewającemu wzrostowi produkcji przemysłowej w 1949 roku towarzyszyło dziewięcioprocentowe bezrobocie w roku 1950, a do roku 1951 Niemcy borykały się z niekorzystnym bilansem płatniczym. Jednakże dane statystyczne wskazywały na nieustanny i stały wzrost produkcji przemysłowej.

Beze mnie

112

W latach 1950-1964 produkt narodowy brutto (GNP) wzrósł trzykrotnie - szybciej niż w jakimkolwiek kraju europejskim, acz­kolwiek wolniej niż w Japonii. Produkcja przemysłowa w tym okresie wzrosła sześciokrotnie. Nic nie dawało się przyrównać do przykładu Niemiec - ci, którzy prorokowali upadek kapitalizmu w Europie Środkowej, byli szalenie skonfundowani. Rezultaty przewyższyły wszystko, o czym marzyli najbardziej nawet zagorzali optymiści. Z perspektywy czasu cud ten daje się tłumaczyć na wiele sposobów. Niemcy od lat byli wygłodzeni, brakowało im wciąż mieszkań i ubrań, miliony ludzi marzyło o samochodach, a nowe artykuły przemysłowe spełniały ich nadzieje na podwyż­szenie standardu codziennego życia. W efekcie pojawiły się nieby­wałe wręcz oczekiwania na rynku konsumenta, a towarzyszył im równie niebywały rozwój nowych dziedzin przemysłu, nastawiony na ich zaspokajanie. Na zachodzie powstał od nowa przemysł chemiczny, elektryczny i tekstylny, tradycyjnie zakorzeniony nieg­dyś w Berlinie i w Niemczech środkowych. Nawet miliony ucieki­nierów okazały się bezcennym kapitałem, jako że bez tak ogromnej armii pracowników cud mógłby okazać się niemożliwy. W 1960 roku bezrobocie spadło poniżej 1% zatrudnionych, a każdemu, kto chciał pracować, oferowano kilka stanowisk pracy; co więcej, w Niemczech znalazło pracę ponad milion obcokrajowców. Twier­dzono, że gospodarcze odrodzenie Niemiec nie byłoby możliwe bez uprzedniej pomocy planu Marshalla: 1,5 miliarda dolarów w latach 1948-1952. Ale Francja czy Wielka Brytania otrzymały większą po­moc; sam plan Marshalla nie był więc przyczyną tak niebywałego boomu gospodarczego. Szybkie odrodzenie się handlu międzyna­rodowego po drugiej wojnie światowej w dużym stopniu uwarunko­wane było tą jakże spektakularną odbudową gospodarki Niemiec.

PRODUKCJA PRZEMYSŁOWA W NIEMCZECH ZACHODNICH (1958=100)

1948

1949

1950

1951

1952

27


1953


67


1958


100


39


1954


74


1959


107


49


1955


86


1960


119


58


1956


92






61


1957


97






113

O ile Niemcy Zachodnie pozostawały w centrum uwagi i troski polityki Zachodu - zarówno gospodarczej, jak wojskowej - o tyle Niemcy Wschodnie pozostawione zostały same sobie i koncepcji “demokracji ludowej". W wyborach w październiku 1950 roku rząd otrzymał 99,7% wszystkich głosów. Rozwój wypadków w Niem­czech Wschodnich był zgodny z tym wszystkim, co działo się w tej części Europy. Partie niekomunistyczne zniszczono, a komuniści pozbywali się elementów niesfornych i niepożądanych; proces ten trwał nieustannie aż do śmierci Stalina w 1953 roku. Rolnictwo zostało skolektywizowane, choć nie wszędzie aż do końca. Pod wieloma względami problemy, z jakimi musieli borykać się przy­wódcy Niemiec Wschodnich, nie były aż tak trudne, jak u innych satelitów. Obywatele Niemiec Wschodnich doskonale zdawali so­bie sprawę z tego, co dzieje się za miedzą, w pozostałej części ich kraju i choć nie mieli szans na to, by cokolwiek zdziałać w kolejnych wyborach, postanowili “głosować nogami". Tylko w jednym mie­siącu (marzec 1953 roku) 88 000 osób porzuciło swe domy i uciekło na Zachód. Jednych pociągał dobrobyt, inni uznali, że wolność w ich strefie jest niewystarczająca. Młodych ludzi porażała rozbież­ność między ideologią a rzeczywistością. Przywódcy zdawali sobie sprawę ze swojej niepopularności, lecz niewiele mogli przeciwsta­wić atrakcyjności Niemiec Zachodnich. Nade wszystko w latach 1952-1953 zapanował poważny kryzys. ZSRR wywoził żywność na masową skalę, a Niemcy Wschodnie zostały pozbawione dobro­dziejstw planu Marshalla. W czerwcu 1953 roku strajk robotników berlińskich zapoczątkował masową rewoltę i tylko dzięki inter­wencji wojsk radzieckich udało się utrzymać panowanie reżymu. Kryzys ten był sygnałem ostrzegawczym -jeśli nawet nie zamierza­no zliberalizować sytuacji politycznej, to trzeba było podjąć wysiłki na rzecz podniesienia standardu życia obywateli. ZSRR zrezyg­nował z odszkodowań i w ciągu dziesięciu lat Niemcy Wschodnie stary się drugą co do wielkości potęgą gospodarczą bloku komu­nistycznego w Europie. Wysiłki podejmowane na rzecz podtrzy­mania reżymu w NRD i wykazania wyższości społeczeństwa ko­munistycznego nad pozostałą częścią Niemiec - spełzły na niczym. Stopniowo społeczeństwo pogodziło się ze status quo; powszechnie zaakceptowano fakt, iż przyjdzie żyć w tych warunkach przez długie jeszcze lata i że przystosowanie się do warunków reżymu jest rzeczą chyba raczej nieuchronną. Po 1953 roku niebezpieczeń­stwo obalenia władzy w NRD stało się fikcją. Jednakże ambicje

114

przywódców komunistycznych były o wiele większe - pragnęli nie tylko zwycięstwa, lecz również i zwycięskiej pokojowej rywalizacji z Republiką Federalną. Ostra walka trwała przez osiem lat, aż w 1962 roku postawienie Muru Berlińskiego dowiodło, że przegrana ona została na wszystkich frontach.

ZAŁAMANIE SIĘ SOJUSZU Z CZASÓW WOJNY

Rozłam między aliantami rozpoczął się jeszcze przed zakoń­czeniem wojny. Dla niektórych obserwatorów rozpad sojuszu z czasu wojny był wręcz niewytłumaczalny - był rezultatem jakie­goś nieporozumienia albo błędu dyplomacji. Sojusz mógłby nadal trwać, gdyby przywódcy państw sojuszniczych wykazali nieco wię­cej dobrej woli i wyobraźni i gdyby w mniejszym stopniu ulegali podejrzeniom czy wąskiemu egoizmowi.

Takie podejście do sprawy całkowicie pomijało głębokie róż­nice między życiem politycznym i społecznym Zachodu i ZSRR, a także zakładało, że Ameryka, Wielka Brytania i Rosja kierowały się w swym postępowaniu mniej więcej podobnymi celami, po­dobnymi wizjami powojennego świata, a jeśli nawet tak nie było -to że rozbieżne cele dałyby się jakoś z sobą pogodzić. Związek Radziecki nie dlatego przecież przystąpił do wojny, że Anglia znajdowała się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a Hitler stał u progu nazistowskiego panowania nad Europą. Do czerwca 1941 roku ZSRR współpracował z Niemcami i silnie krytykował “impe­rializm zachodni"; zmianę jego polityki spowodowała dopiero in­wazja niemiecka. Ameryka wplątała się w wojnę jeszcze przed Pearl Harbour, ale nie była stroną walczącą aż do momentu, w którym nie została zaatakowana. Sojusz wojenny cementowało głównie poczucie wspólnego zagrożenia i żadne racjonalne przesłanki nie skłaniały do przypuszczeń, iż będzie trwał również po wojnie. Pojawienie się pierwszych oznak jego rozpadu zaraz po ustaniu działań wojennych nie powinno było więc być dla nikogo zaskocze­niem. Im bardziej słabły Niemcy i Japonia, tym mniej potrzebny okazywał się ten sojusz i tym bardziej ostre stawały się rozgrywki o władzę w powojennym świecie. Ostatnią nadzieją Hitlera było przekonanie, że sojusz ten rozpadnie się. Ziściło się ono, tyle że

116

błędnym okazało się przypuszczenie, iż pomoże mu to w uratowa­niu własnej skóry. Źródeł zimnej wojny należy doszukiwać się w wydarzeniach ostatniego roku działań wojennych, choć impulsy do jej rozpoczęcia pojawiły się dopiero po rozgromieniu Niemiec i Japonii.

Rozbieżności między aliantami ujawniły się w poglądach na temat przyszłości Polski, a później Niemiec, na temat zmian teryto­rialnych, odszkodowań wojennych oraz rodzajów rządów na tere­nach okupowanych (czy też, jak kto woli, wyzwolonych). Zgoda we wszystkich tych kwestiach była trudna do osiągnięcia nawet między państwami o podobnym charakterze i podobnej strukturze - pod­pisanie traktatów pokojowych po pierwszej wojnie światowej wcale przecież nie przyszło tak łatwo. Różnice między ZSRR a sojuszni­kami z Zachodu były, rzecz jasna, daleko większe niż te, które ujawniły się w 1919 roku. Nie było w ogóle mowy o jakimkolwiek wspólnym języku, mimo że rozmawiano o oczywistych, zdawać by się mogło, faktach natury geograficznej czy ekonomicznej. Gdy była mowa o “przekształceniach demokratycznych" w jakimś kraju, to Ameryka i Anglia rozumiały to w kategoriach zachodniego parlamentaryzmu, podczas gdy Moskwa miała na myśli stalinows­ką wersję tego określenia. Demokracja na modłę zachodnią ozna­czała przywrócenie kapitalizmu, czego Stalin nie akceptował oczy­wiście tak długo, jak długo rozmawiano o sowieckiej strefie wpły­wów; kapitalizm i faszyzm były - według obowiązującej doktryny -szczeniętami jednego miotu. Zachodni alianci kładli ogromny na­cisk na przeprowadzenie wolnych wyborów w wyzwolonych kra­jach. Dla ZSRR był to podstęp imperialistów. Rosja i komunizm nie cieszyły się popularnością w Europie Wschodniej i na Bałka­nach, a więc takie wybory z pewnością wyniosłyby do władzy elementy antysowieckie; wszak ani chłopi, ani robotnicy w tych państwach nie uświadamiali sobie swoich prawdziwych interesów klasowych. Potrzebny był dość długi okres stosownej obróbki ide­ologicznej, a nade wszystko konieczne było przeprowadzenie re­wolucji społecznej. Była to, wedle słów Sowietów, historyczna ko­nieczność - “demokracja burżuazyjna" i wolne wybory były najzwy­klejszym wymysłem szatana.

W ostatniej fazie wojny na linii Waszyngton-Londyn-Moskwa pojawiło się wiele rozbieżności na temat przyszłości Europy Środ­kowej i Wschodniej oraz Bałkanów. Londyn przejawiał o wiele większą aktywność niż Amerykanie, którzy byli zainteresowani

117

jak najszybszym wycofaniem się z kontynentu europejskiego zaraz po zakończeniu działań wojennych. W maju 1944 roku Winston Churchill zaproponował Sowietom umowę, zgodnie z którą Ru­munia miała wejść do radzieckiej strefy wpływów, podczas gdy Grecja pozostałaby pod kontrolą Wielkiej Brytanii. ZSRR zgodził się, lecz jedynie pod warunkiem, iż pomysł ten zostanie pobłogo­sławiony przez prezydenta Roosevelta. Amerykanie nie okazali jednak nadmiernego entuzjazmu w tej sprawie. Cała ta koncepcja na milę trąciła im imperializmem w dawnym stylu. W maju 1944 roku podczas wizyty w Moskwie Churchill postanowił dogadać się ze Stalinem. Czy musimy bawić się w drobiazgi? Zachowajcie sobie 90% wpływów w Rumunii, a nam zostawcie 90% procent wpływów w Grecji i 50% w Jugosławii. Na skrawku papieru Churchill dopisał jeszcze: “Bułgaria - 75:25, Węgry - 50:50". Stalin wyjął swoje niebieskie wieczne pióro i dopisał: “Wszystko to będzie obowiązy­wało do czasu, aż sprawy same się wyjaśnią". Churchill, tknięty przeczuciem, zapytał: “Czy nie byłoby nazbyt cynicznym stwierdze­nie, iż w taki oto sposób rozwiązujemy kwestie życia i śmierci milionów ludzi? Lepiej spalmy tę kartkę papieru". “Ależ nie, proszę ją zachować" - odparł Stalin.

Scena ta często powraca we wspomnieniach z tamtych czasów. Osiągnięte wówczas porozumienie regulowało status Rumunii i Grecji, lecz nie stanowiło podstawy powojennej polityki. USA, przeciwne koncepcji stref wpływów, zaproponowały w Jałcie Dek­larację Wyzwolonej Europy - z początku zaakceptowanej przez Sowietów, później przez nich odrzuconej - określającej zasady od­powiedzialności, jaka spada na trzy umawiające się strony. Dekla­racja głosiła prawo wszystkich narodów do dokonywania wyboru własnych form rządów, pod jakimi chcą żyć, oraz restytucję prawa do samostanowienia, tak okrutnie pogwałconą przez agresorów. Była tam też mowa o tym, że rządy zobowiążą się do przywrócenia pokoju wewnętrznego, do natychmiastowego podjęcia niezbęd­nych kroków w celu ulżenia doli pognębionych narodów, do po­wołania władzy tymczasowej reprezentującej wszystkie elementy demokratyczne oraz, na koniec, do przeprowadzenia w jak naj­szybszym czasie wolnych wyborów. Był to wspaniały dokument, tyle tylko że nijak nie przystawał do rzeczywistości - zarówno politycz­nej, jak militarnej. Całkowicie bowiem nie uwzględniał faktu, iż w krajach wyzwolonych przez Armię Czerwoną o wszystkim decydo­wał wyłącznie Związek Radziecki.

118

Na początku rozgorzał konflikt o Polskę, która w ostatnich latach wojny stała się główną kością niezgody między sojuszni­kami. ZSRR od samego początku nie ukrywał, że ma zamiar odzyskać swoje dawne terytoria, włącznie z ziemiami, jakie przy­padły mu w udziale na mocy traktatu niemiecko-sowieckiego z 1939 roku (czyli z całą wschodnią Polską). Brytyjczycy zaakcep­towali w zasadzie ten plan w całości i próbowali - bez większego powodzenia - przekonać polski rząd na wygnaniu, by zgodził się na sowieckie żądania, za którymi pójdą rekompensaty terytorialne na Zachodzie. Ameryka nie oponowała, sugerując tylko, by usta­lenia w sprawie granic pozostawić do czasu przyszłej konferencji pokojowej. W latach 1941-1942, kiedy Polska pozostawała pod niemiecką okupacją, wszystkie te rozważania miały charakter czys­to akademicki, niemniej wraz z przesuwaniem się wojsk radziec­kich na zachód problem ten raptem zaczynał stawać się coraz bardziej palący. Kryzys nadszedł w momencie, gdy Niemcy oznaj­mili o odkryciu grobów około 14 000 polskich oficerów pod Katy-niem. Oficerowie ci byli jeńcami rosyjskimi i zostali w oczywisty sposób zamordowani w 1940 roku. Związek Radziecki natychmiast wszystkiemu zaprzeczył i uznał za oszczerstwo, co wprowadziło w szeregi sojuszników element nieufności. Niemcy wszak popełniali tak niebywałe okrucieństwa, że nie byłoby niczym dziwnym, gdyby okazało się, że to oni dokonali masakry w Katyniu. Jednakże owe 14 000 ludzi zniknęło na długo jeszcze przed niemiecką inwazją na Rosję. W tej sytuacji rząd polski zażądzał od Czerwonego Krzyża weryfikacji niemieckich zarzutów, i to wbrew radom Churchilla, który oznajmił: “Jeśli umarli, to nic nie przywróci im życia". ZSRR natychmiast zerwał wszystkie stosunki z polskim rządem na wyg­naniu. Późniejsze śledztwo nie pozostawiło najmniejszych wątpli­wości, że zarzuty Niemców były słuszne i że polscy oficerowie zamordowani zostali przez sowiecką tajną policję. W kwietniu 1990 roku Rosjanie oficjalnie przyznali się do popełnienia tej zbrodni.

Podczas wszystkich spotkań z sojusznikami Stalin nieustannie podkreślał, iż ZSRR usatysfakcjonować mogą jedynie co najmniej dobre stosunki z polskim rządem. Polska miała stać się częścią kordonu sanitarnego wokół Rosji - za życia jednego tylko pokole­nia Niemcy już dwukrotnie zaatakowały ją, i to właśnie poprzez Polskę. Sowieckie zastrzeżenia wobec antysowieckiej postawy rzą­du londyńskiego były w pełni uzasadnione, trzeba jednak pamiętać, że nieufność Polaków wobec wschodnich sąsiadów miała swoje

119

głębokie korzenie w historii, a ostatnie wydarzenia bynajmniej ich nie osłabiły. Przez całe stulecia Rosja wespół z Niemcami gnębiła Polskę, a jej zabór (w którym wzięła też udział Austria), trwający ponad wiek, zakończył się odzyskaniem niepodległości dopiero w 1918 roku. W 1939 roku, tuż po inwazji Niemiec, Polska została zaatakowana przez ZSRR zgodnie z wcześniej zawartym porozu­mieniem, a przyjaźń niemiecko-rosyjska scementowana została krwią; jak to stwierdził w swoim czasie Mołotow: polską krwią. Żadne z późniejszych wydarzeń nie przyczyniało się do przywró­cenia ufności: polscy żołnierze, schwytani w ZSRR, trafili do obo­zów jenieckich, gdzie przebywali aż do 1941 roku. Ruch oporu w kraju był bardzo aktywny, lecz Rosjanie robili wszystko, by go osłabić. W sierpniu 1944 roku polska Armia Krajowa wznieciła powstanie przeciwko Niemcom, w chwili gdy oddziały Armii Czer­wonej stały na przedmieściach Warszawy. Gdy Hitler wysłał pięć dywizji, mających stłumić tę walkę, armia radziecka ani nie po­mogła polskim powstańcom, ani nie wsparła zachodnich sojusz­ników w ich próbach niesienia pomocy walczącym. W ciągu kilku tygodni Niemcy pokonali Armię Krajową i zniszczyli Warszawę; Sowiecie umyli ręce od całej tej sprawy. Nie chcieli mieć nic wspólnego z awanturą, której nikt z nimi nie konsultował, mimo że - jak utrzymywali Polacy - komunistyczna rozgłośnia radiowa nawoływała ludność stolicy do powstania. Stalin wiedział, że więk­szość Polaków nie cierpi Rosjan i że niewielu spośród nich -zwłaszcza w kręgach polskich elit - gotowych jest do współpracy z ZSRR.

Alianci zachodni, podobnie jak Sowieci, również życzyli so­bie tego, by rządy ustanawiane w krajach wyzwolonych były przy­jaźnie nastawione zarówno wobec nich samych, jak wobec ich systemów politycznych. Stalin natomiast mógł ufać tylko takim przyjaciołom, którzy byli całkowicie podporządkowanymi mu agentami lub satelitami, a każda inna forma rządów wzbudzała jego podejrzliwość. Jedynym wyjątkiem była tu Finlandia, która okazała się zbyt twardym orzechem do zgryzienia. Finlandię chro­niło również i to, że z geopolitycznego punktu widzenia była ona dla Związku Radzieckiego nie tak ważnym krajem, jak ich sąsiedzi na wschodzie. Brak lojalnych komunistycznych zwolenników w takim państwie, jak Polska, jeszcze silniej naglił do ustanowienia tam rządów zdominowanych przez ludzi, na których Moskwa mog­ła polegać bez zastrzeżeń. Przeprowadzenie tego oznaczało jednak

120

przeciwstawienie się woli zdecydowanej większości mieszkańców tego kraju.

Po wkroczeniu wojsk sowieckich na tereny Polski Rosjanie powołali w niej komunistyczny rząd (tzw. rząd lubelski), mimo że zachodni sojusznicy uznawali wciąż tylko londyński rząd na wy­gnaniu, z którym ZSRR dawno już zerwał wszelkie stosunki. Churchill i Roosevelt próbowali osiągnąć jakiś kompromis i dążyli do powołania gabinetu, będącego połączeniem grupy londyńskiej i grupy lubelskiej. W lutym 1945 roku, podczas konferencji Stalina z Churchillem i Rooseveltem sprawa przyszłości Polski była przed­miotem dyskusji na każdej niemal sesji. Pozycja ZSRR była jednak silniejsza, ponieważ w chwili konferencji przywódców państw so­juszniczych większa część ziem polskich zajęta była już przez Armię Czerwoną, która w pościgu za Niemcami dotarła do linii Odry i znajdowała się zaledwie o 100 kilometrów od Berlina. W takich też warunkach przychodziło aliantom podejmowanie prób ustanawiania nowego porządku w powojennej Europie.

Gdy Wielka Trójka spotkała się w Jałcie, Franklin Roosevelt był właśnie po zwycięskich wyborach i jako pierwszy amerykański prezydent w historii USA wybrany został na swą czwartą kadencję. Pierwsze lata jego prezydentury - a zwłaszcza jego New Deal - były przedmiotem silnej krytyki i sporów wewnętrznych. W 1944 roku amerykańska polityka nie budziła już żadnych większych kontro­wersji ani w kraju, ani za granicą. Najważniejszym zadaniem było wygranie wojny: “skończenie roboty i odesłanie chłopaków do domu". Roosevelt miał znakomite wyczucie w sprawach polityki wewnętrznej, lecz jego doświadczenie na arenie międzynarodowej było raczej znikome. W swym postępowaniu przejawiał połączenie mądrości z naiwnością - z perspektywy czasu nawet dziś trudno jest ustalić, gdzie kończyło się jedno, a zaczynało drugie. Miał nadzieję, że współpraca z ZSRR trwać będzie również i po wojnie; jak twierdził, ma przeczucie, że Stalin da się do niej przekonać. Postępował wobec niego (i wobec całego ZSRR), jak gdyby miał do czynienia z niesforną frakcją w łonie demokratów, i żywił nadzieję, że dzięki przyjętej w amerykańskiej polityce metodzie “dziel i rządź" uda mu się osiągnąć jakiś rozsądny kompromis. W trakcie konferencji jałtańskiej Roosevelt niedomagał. “W tym kry­tycznym momencie siła i zdrowie Roosevelta przygasły" - pisał później Churchill. Pozostawał pod większym wpływem swoich doradców niż Stalin i Churchill. Byli wśród nich ludzie, którzy

121

mieli już pewne doświadczenie w kontaktach z Sowietami i którzy byli zwolennikami twardej linii postępowania: Averell Harriman, amerykański ambasador w Moskwie, jego zastępca, Georges Ken-nan, oraz generał John R. Deane, attache wojskowy w Moskwie. Obecni byli również polityczni doradcy z Waszyngtonu, współ­pracownicy kolejnych sekretarzy stanu, Edwarda Stettiniusa (1900-1949) i Jamesa Byrnesa (1879-1972) oraz generała Georgea Mar-rshalla (1880-1959) i ministra obrony Henry Stimsona (1867-1950), a ci z kolei przeciwstawiali się przyjmowaniu sztywnej i twardej postawy wobec Sowietów. Wojnę należy wygrać, a USA nie mają dość silnej pozycji, aby stawiać żądania na temat przyszłości ziem już zajętych przez ZSRR. Inni doradcy, tacy jak Harry Hopkins i Joseph Davies, były ambasador USA w Moskwie, poszli jeszcze dalej. Davies (jak to wynika z jego zapisków z lat pobytu w Moskwie) z niekłamaną życzliwością popierał całą politykę Stalina, włącznie z procesami moskiewskimi. Wierzył bowiem, że przywódcy sowieccy w głębi duszy kierują się pobudkami altruistycznymi i że pierwszym ich celem jest dążenie do pokoju i do zbratania całej ludzkości. Podobne przekonania, choć może nie w tak skrajnej postaci, żywiła w latach wojny znaczna część amerykańskiej opinii publicznej. Krytykowa­nie ZSRR i reżymu Stalina uważane było za przejaw złego smaku. ZSRR był przede wszystkim sojusznikiem i bohatersko walczyła ze wspólnym wrogiem, a zwycięstwa Stalina usprawiedliwiały jego politykę w przeszłości, jakakolwiek by ona była surowa i okrutna. Powszechnie zakładano, że powojenna ZSRR, kierowany przez wielkiego i szlachetnego przywódcę i nie zagrożony przez żadnego wroga zewnętrznego stanie się naturalnym sojusznikiem USA w dziele tworzenia “jednego świata", o którym pisał rywal Roosvelta do fotela prezydenckiego, Wendell Willkie. Jednocześnie z dużą nieufnością odnoszono się do Churchilla i do polityki brytyjskiej. Propozycje Churchilla uważane były za ucieleśnienie przestarzałej już i reakcyjnej koncepcji równowagi sił, służącej wspieraniu trady­cyjnych imperialnych interesów brytyjskich. Roosevelt był przeko-konany, że Stalin nie jest imperialistą, a kilku jego doradców utrzymywało, że Churchilla bardziej interesuje utrzymanie pozycji Wielkiej Brytanii niż zachowanie pokoju. Prezydent szczerze wie­rzył, iż Organizacja Narodów Zjednoczonych stanie się instrumen­tem służącym regulowaniu problemów powojennego świata, a także w to, że przyszła polityka będzie polityką dyplomatów, a nie polityką przemocy. Była to postawa godna szacunku, niemniej nie uwzględniała

122

zarówno istoty systemu stalinowskiego, jak politycznych realiów Europy Wschodniej. W ostatnich tygodniach wojny, gdy żądania Sowietów wzrosły, Londyn i Waszyngton zacieśniły współpracę, lecz podczas konferencji jałtańskiej Roosevelt niezbyt chciał “zma­wiać się" z Churchillem przeciwko Stalinowi. Bez amerykańskiego wsparcia Wielka Brytania nie była w stanie skutecznie przeciwsta­wić się sowieckim żądaniom politycznym i terytorialnym w Europie Wschodniej.

Winston Churchill, który zajmował się polityką o wiele dłużej niż obydwaj pozostali przywódcy, znalazł się teraz u szczytu swej kariery. W przeciwieństwie do Roosevelta niezbyt interesował się polityką wewnętrzną i partyjną, a jego zdolności w tym zakresie były znikome. Całym sercem oddawał się polityce zagranicznej i prowa­dzeniu wojny. Nie wszystkie jego przedsięwzięcia uwieńczone zos­tały sukcesem. Gdyby swą karierę polityczną zakończył w 1938 roku, historia uznałaby go uzdolnionego amatora, człowieka błys­kotliwego i energicznego, aczkolwiek o przestarzałych poglądach, konserwatywnego działacza, korzeniami tkwiącego w XVIII, a nie w XX wieku. O wiele wcześniej i wyraziściej niż inni politycy brytyjscy zdał sobie sprawę z zagrożenia hitleryzmem, a gdy na­deszła godzina prawdy, był w pełni przygotowany do pokierowania państwem, dodając swemu narodowi odwagi w latach ciężkiej próby. Pod jego przywództwem Wielka Brytania prowadziła walkę z przeciwnikiem, który miał nad nią przygniatającą przewagę. Jako przywódca cieszył się niebywałym wręcz prestiżem osobistym, i to do tego stopnia, że wiele ludzi zapomniało o tym, że państwo, które reprezentował, nie było już wielkim mocarstwem jak niegdyś w przeszłości.

Sytuacja Churchilla w Jałcie nie była łatwa. Anglia przystąpiła do wojny w wyniku niemieckiej napaści na Polskę, której wcześniej obiecała swą pomoc. Nie mogła bezczynnie przyglądać się temu, jak hitlerowska agresja łamie równowagę sił w Europie. Pod ko­niec wojny niepodległość Polski znów okazała się zagrożona, a siła ZSRR stawała się jeszcze większym zagrożeniem niż hitlerowskie Niemcy. Churchill,pojmował motywy sowieckiej polityki w sposób nader uproszczony - nie czytał Marksa ani Lenina i zdawał się na własny instynkt. W jego rozumieniu był to konflikt między wielkimi mocarstwami; ideologia nie miała tu nic do rzeczy. Najwcześniej ze wszystkich zrozumiał, o jakie korzyści idzie Sowietom: że chcą oni wchłonąć całą Europę Wschodnią wraz Bałkanami i uczynić z tych

123

ziem część swego imperium. Wiedział też, że nie można być pewnym, iż poprzestaną tylko na tym, co teraz wynegocjują, ponieważ Europa jest nazbyt osłabiona i z trudem będzie mogła się bronić. Ustanowione zostaną nowe dyktatury oraz państwa policyjne, a nie tym miała się przecież zakończyć ta wojna. Z początku Churchill nie oczekiwał zbytniej pomocy ze strony Ame­rykanów - Roosevelt był głęboko przekonany, iż Stalin nie pragnie aneksji terytorialnych że podejmie współpracę na rzecz stabilizacji i pokoju, i że na Stalina można było wpływać wyłącznie metodą łagodnej perswazji.

Z końcem wojny również Stalin znalazł się u szczytu swej potęgi. Jednakże jego władza, w odróżnieniu od tego, czym dyspo­nowali Churchill i Roosevelt, była nieograniczona; nie groziły mu wszak żadne wybory. Wojna w dużym stopniu wybieliła jego po­stać zarówno w kraju, jak za granicą. W latach dwudziestych sięgnął po władzę i bezlitośnie wytępił całą opozycję. W pewnym sensie kontynuował politykę Lenina i budował socjalizm w jednym tylko kraju. Przeprowadził kolektywizację rolnictwa i w imponującym tempie zbudował przemysł. Społeczeństwo i cały system, ze swym groteskowym kultem jednostki i nieustannymi czystkami, były mieszaniną racjonalizmu i szaleństwa. Sam Stalin przecież łączył w sobie niewzruszone przekonania ideologiczne z cynizmem i nie­ograniczonymi ambicjami osobistymi. Jednakże w 1945 roku wiele aspektów stalinizmu poszło w niepamięć. Wydawało się, że jego polityka była w pełni usprawiedliwiona, że przygotował kraj na wypadek wrogiej napaści, którą zresztą przewidział, i że pod jego przywództwem naród radziecki obronił się i pokonał napastnika. W godzinie tryumfu nie pamiętano już o tym, że swoją polityką -zarówno tą przedwojenną, jak tą z czasów wojny - poważnie osłabił zdolność kraju do obrony przed wrogiem.

Na Zachodzie tylko nieliczni powątpiewali w wielkość Stalina. W swym przemówieniu w Jałcie Churchill stwierdził, że:

Życie marszałka Stalina uważamy za najbardziej cenną wska­zówkę dla wszystkich naszych nadziei i przekonań.

Nieco później, w Izbie Gmin, oznajmił:

Wiem, że żaden rząd nie będzie dotrzymywał zobowiązań [...] bardziej konsekwentnie niż rząd Związku Radzieckiego.

124

Zachód miał najwyraźniej poczucie winy z powodu braku “drugiego frontu" w 1944 roku. Niewiele ludzi przypominało już sobie, jaką postawę zajął Stalin w 1940 roku, w przededniu nie­uchronnej inwazji na Anglię. W ramach programu Lend-Lease Act do ZSRR płynęły z USA gigantyczne transporty z materiałami wojennymi i żywnością, w tym 15 000 samolotów, 7 000 czołgów, 52 000 samochodów terenowych i 376 000 ciężarówek. Mimo to w oczach zachodniej opinii publicznej pomoc ta była niewystar­czająca. Tylko zachodni eksperci stacjonujący w Moskwie wied zieli, że prasa sowiecka ani słowem nie wspominała o tych do­stawach.

Pomiędzy sojusznikami dochodziło do pewnych tarć, ale aż do rozpoczęcia konferencji jałtańskiej, która była szczytowym punk­tem współpracy aliantów, nie przybierały one formy otwartych konfliktów. Te pojawiły się dopiero z chwilą zgłoszenia przez So­wietów żądania, by granica Polski przebiegała dokładnie według linii Curzona. Brytyjczycy i Amerykanie sprzeciwiali się ustanowie­niu granicy na Odrze i Nysie, w związku z czym ustalono, że decyzja o ostatecznym kształcie polskiej granicy wschodniej zapadnie pod­czas konferencji pokojowej. Rząd komunistyczny w Polsce zosta­nie poszerzony, a jego reprezentatywność określona w wolnych, nieskrępowanych wyborach powszechnych. Mocarstwa zachodnie interpretowały te ustalenia jako obietnicę ustanowienia nowych demokratycznych władz, podczas gdy Sowieci utrzymywali, że do rządów dopuszczeni zostaną tylko nieliczni nie-komuniści, i to też pod warunkiem że zaakceptują nowe granice Polski, nakreślone w Jałcie. Stalina niebywale irytowały zachodnie naciski na zaprowa­dzenie w Polsce rządów demokratycznych - w końcu ZSRR nie miał przecież żadnego wpływu na kontrolowanie tego, co będzie się działo w wyzwolonych Włoszech czy Grecji, gdzie Brytyjczycy stanęli w obliczu silnego lewicowego ruchu oporu, przeciwstawia­jącego się powrotowi monarchii. Zachodni alianci traktowali te terytoria jako swoją strefę wpływów, więc z jakiej racji wtrącają się do spraw Europy Wschodniej? Z taktycznego punktu widzenia państwa zachodnie były w znacznie lepszym położeniu, gdyż miały pewność, że wolne wybory doprowadzą do wyłonienia się rządów w pełni demokratycznych. Z drugiej strony, Sowieci wiedzieli, że polscy czy rumuńscy komuniści nie mają najmniejszych szans w tych wyborach i że zgoda na nie bardzo ograniczy swobodę ich manewru.

125

W Jałcie omówiono wiele ważnych spraw: przystąpienie Rosji do wojny z Japonią, organizację ONZ (prawo weta, przysługujące stałym członkom Rady Bezpieczeństwa zostało zaproponowane właśnie przez ZSRR), wielkość niemieckich odszkodowań wojen­nych (Sowieci żądali sumy w wysokości 20 miliardów dolarów) oraz udział Francji w okupacji Niemiec. Niektóre kwestie pozostały nadal nie rozwiązane, niemniej osiągnięto porozumienie w więk­szości dyskutowanych spraw. Znaczyło to niewiele - wiele miało zależeć od tego, jak porozumienia te będą w przyszłości interpre­towane i przestrzegane.

Komplikacje pojawiły się niemal tuż po zakończeniu konfe­rencji. W Rumunii, w odpowiedzi na sowieckie ultimatum, powo­łano rząd kontrolowany przez komunistów. W Polsce marszałek Żuków (1896-1974) zaprosił szesnastu przywódców Armii Krajo­wej na śniadanie, na którym miano omówić współpracę w walce przeciwko Niemcom. Pod koniec przyjęcia wszyscy goście zostali aresztowani i przewiezieni do Moskwy, gdzie po krótkiej rozprawie sądowej skazano ich na długoletnie więzienie za sabotaż. Czwar­tego maja tego samego roku Churchill napisał do swego ministra spraw zagranicznych, że:

[...] te przerażające rzeczy, które dzieją się w miarę posuwania się Sowietów, wykazują dobitnie, jaki rodzaj dominacji mają oni zamiar narzucić.

Tymczasem Sowieci zarzucili zachodnim sojusznikom, iż pro­wadzą za ich plecami negocjacje z Niemcami, i zgłosili ostry protest przeciwko zerwaniu umowy Lend-Lease w kilka dni po ustaniu działań wojennych i zawieszeniu dalszych dostaw. Miodowy miesiąc w stosunkach między aliantami skończył się na dobre.

Dnia 12 kwietnia 1945 roku umarł Roosevelt. W ostatnich miesiącach życia był już zmęczony i unikał wszelkich dyskusji. Jego następca, Harry Truman, miał niewielkie doświadczenie w zakresie polityki międzynarodowej i uznał za rozsądne kontynuo­wanie linii swego poprzednika przynajmniej do czasu, póki nie osadzi się na dobre w swoim siodle. Wysłał do Moskwy bliskiego zaufanego Roosevelta, Harry Hopkinsa (1890-1946) w celu ułago­dzenia nabrzmiałych spraw. Po powrocie Hopkins tryskał optymiz­mem, tyle tylko że, jak się szybko okazało, niezbyt uzasadnionym. Truman zażądał od Churchilla, by ten “zapomniał o dawnej polity-

126

ce mocarstwowej"; niewiele czasu upłynęło do momentu, gdy sam sobie o niej przypomniał.

Konferencja sojuszników, której program przewidywał omó­wienie najpilniejszych problemów powojennych, zwołana została do Poczdamu na drugą połowę lipca 1945 roku. Stany Zjednoczone po raz pierwszy reprezentował Harry Truman, a w połowie kon­ferencji, po wyborczym sukcesie Partii Pracy, Churchilla i Edena zastąpili Attlee i Bevin. Dyskusja obejmowała szeroki krąg tema­tów: od Polski, Hiszpanii i Grecji aż po Libię. Najważniejsza jed­nak była sprawa przyszłości Niemiec. Już podczas wojny opraco­wano szereg projektów rozwiązań, które miały gwarantować, iż Niemcy nigdy już nie zagrożą swoim najbliższym sąsiadom ani reszcie świata. W roku 1944 podczas konferencji jałtańskiej wszys­cy najwyraźniej zgodzili się z tym, że Niemcy powinny zostać podzielone na kilka małych państewek. Z chwilą jednak gdy skapi­tulowały, zarówno ZSRR, jak sojusznicy zachodni doszli do wnios­ku, że wprowadzanie w życie opracowanych wcześniej projektów jest niewskazane i wręcz niepożądane. Niemcy należało potrakto­wać jako jedną gospodarczą całość: można je zdecentralizować, lecz nie należy ich rozczłonkować. W sferze gospodarczej również nastąpiła zmiana stanowisk. W 1944 roku Amerykanie opracowali plan przekształcenia Niemiec w kraj rolniczo-pasterski. U podłoża tej koncepcji leżało założenie, że jeśli pozbawi się je potencjału przemysłowego do produkcji broni, nigdy nie wejdą na drogę nowej wojny. Jednakże ów plan - zwany planem Morgenthau -nigdy nie został potraktowany zbyt poważnie. Opierał się na zało­żeniu, że należy trzymać Niemcy w ryzach. Jednakże po kapitula­cji, kiedy wszystko wskazywało na to, że są one o wiele słabsze, niż to sobie wyobrażano, prawdziwym problemem okazało się niedo­puszczenie do całkowitego ich załamania. Także i Sowieci zmienili swoje zdanie. Do 1945 roku oficjalne wypowiedzi były gwałtownie antyniemieckie, później jednak zaczęły pobrzmiewać w nich nowe tony. Ilja Erenburg, najżarliwszy orędownik orientacji antynie-mieckiej, został przyciszony, natomiast tuż po wkroczeniu Sowie­tów do Berlina wszędzie rozlepiono obwieszczenia z tekstem ostat­niego oświadczenia Stalina, oznajmiającym, iż Hitler przyszedł i odszedł, naród niemiecki zaś pozostanie na zawsze. Sowietami kierowały też względy ekonomiczne, gdyż domagali się ogromnych odszkodowań i zdawali sobie świetnie sprawę z tego, że nie dostaną ich tak długo, dopóki przemysł niemiecki znów nie stanie na nogi.

127

Konferencja w Poczdamie zgodnie przyjęła kilka głównych zasad postępowania. Niemcy mają zostać rozbrojone i zdemilitary-zowane, partia nazistowska ma ulec rozwiązaniu, a naród niemiec­ki, który poniósł klęskę, powinien odpowiedzieć za to, co zrobił, zbrodniarze wojenni zostaną osądzeni, a życie polityczne zostanie zrekonstruowane wedle reguł demokracji; należy odtworzyć partie polityczne oraz zreorganizować system oświaty i sądownictwa. Przez pewien czas nie wolno będzie powoływać rządu centralnego, a odpowiedzialność za centralne administrowanie krajem (finanse, transport itp.) wezmą na siebie sojusznicy, którzy powołają sto­sowne po temu instytucje.

Sformułowanie deklaracji dobrych intencji przyszło bez trudu; prawdziwym testem w tym zakresie miały się okazać uzgodnienia w kwestiach politycznych, jako że termin “partie polityczne" co innego znaczył dla Stalina, a co innego dla zachodnich aliantów. Od samego też początku największe rozbieżności pojawiały się podczas omawiania dwóch kwestii: granicy nowych Niemiec i wy­sokości odszkodowań wojennych. Amerykanie i Brytyjczycy zgo­dzili się na rosyjską aneksję części Prus Wschodnich, ale uznali, że polskie roszczenia terytorialne idą nazbyt daleko. Jak można wy­gnać miliony Niemców z ich ziem i przesiedlić ich do jakże po­mniejszonego i zubożonego kraju? Punktem wyjścia do dyskusji była graniczna linia na Odrze i Nysie, lecz istniał przecież rejon zachodni i wschodni Nysy, z których każdy sięgał około stu kilo­metrów w głąb każdego z tych krajów. Amerykanie skłaniali się ku pierwszemu rozwiązaniu, podczas gdy Sowieci i Polacy - ku dru­giemu. W końcu - tak jak w Jałcie - zachodni alianci ustąpili. Polacy mieli objąć zarząd nad okupowanymi terytoriami aż do czasu ostatecznego ustalenia granic na mocy przyszłego traktatu pokojowego z Niemcami. Zaiste, Polacy i Sowieci mieli wiele po­wodów, by cieszyć się z rezultatów, jakie osiągnęli w trakcie konfe­rencji w Poczdamie.

Wszyscy zgodzili się co do tego, że należy powołać jakąś so­juszniczą instytucję nadzorczą; zgodnie z oficjalną wersją należało “zapewnić produkcję towarów oraz usługi, które pozwoliłyby Niem­com zachować przeciętny standard życia, taki sam jak w innych krajach europejskich". Jednakże nadal pozostawał otwarty prob­lem odszkodowań. Sowieci w Jałcie zgodzili się na sumę 20 miliar­dów dolarów, z których połowa miałaby przypaść właśnie im. Sojusznicy zachodni stwierdzili, że suma ta stanowi zaledwie

128

punkt wyjściowy dyskusji na ten temat. Przypomnieli, że nierealis­tyczne roszczenia po pierwszej wojnie światowej stały się źródłem wielu nieporozumień między ówczesnymi zwycięzcami. Stwierdzili również, że przyłączenie znacznych terytoriów niemieckich do Polski i do ZSRR pokrywa szkody, jakie kraje te poniosły podczas wojny. Przeciwstawili się określaniu wielkości odszkodowań, choć w zasadzie zgodzili się, po dłuższych deliberacjach, że Sowieci powinni ściągnąć należność ze swej strefy okupacyjnej, lecz że mogą przejąć 25% wyposażenia przemysłowego ze stref zachod­nich, tym bardziej że żadna ze stron nie przypuszczała wówczas, iż niemiecka gospodarka wróci do poziomu sprzed wojny.

Podczas konferencji w Poczdamie Sowieci wyrazili swoje zastrzeżenia na temat wojny domowej w Grecji i zgłosili żądanie, by postępowe siły tego kraju weszły w skład rządu. ZSRR oznajmił również, iż ma swoje interesy w Tangerze i w dawnych koloniach włoskich i zasugerowała, aby przekazano jej nadzór nad Libią. Kraje zachodnie poczuły się tym rzeczywiście zaniepokojone. Roszczenia terytorialne ZSRR w Polsce, Niemczech, Rumunii czy Czechosłowacji dawały się jeszcze tłumaczyć jej potrzebą wzmoc­nienia swej strefy obronnej, natomiast pozycje strategiczne w Af­ryce żadną miarą nie wiązały się z jakimkolwiek jej zagrożeniem. Moskwa zażądała również aneksji dwóch prowincji tureckich oraz naciskała na oddanie jej pod kontrolę cieśnin na Morzu Czarnym; tłumaczyła to tym, że nie może znieść, by Turcja “zaciskała jej rękę na gardle". Podejrzenia Zachodu rosły. Czy jest gdzieś kres żądań ZSRR? Zachwyt nad sowieckimi sukcesami zamienił się w lęk przed sowiecką bezwzględnością i siłą oraz w świadomość, iż zwolennicy Moskwy na Zachodzie mogą - jeśli tylko będą chcieli - zniszczyć wolne demokratyczne rządy, gdziekolwiek tylko tego zapragną. Konferencja poczdamska podjęła wiele decyzji na temat przysz­łości Niemiec, lecz wiele z tych decyzji budziło mieszane uczucia. Okazało się, że konferencja ta w sumie nie była sukcesem, ponie­waż podjęte uzgodnienia podszyte były nieufnością. Sojusz z lat wojny rozpadał się. Niektóre ustalenia od samego początku były tylko pustym słowem, o pozostałych szybko zapomniano. Cały klimat polityczny uległ gwałtownemu przeobrażeniu.

Po pewnym czasie konferencje w Jałcie i w Poczdamie stały się przedmiotem ostrej krytyki. Jednakże podjęte w tamtych dniach decyzje przyjęte zostały z zadowoleniem - dopiero po kilku miesią­cach, gdy poznano szczegóły przyjętych ustaleń i gdy zmienił się

129

klimat polityczny, przypuszczono ostry atak na przywódców Za­chodu, a w szczególności na Roosevelta. Oskarżono ich, że dali się zwieść Moskwie i że nie przewidzieli faktu, iż ZSRR po wojnie zwróci się przeciwko Zachodowi. Jedynie Amerykanie znali język, jakim należało rozmawiać z Sowietami - a był to język siły - mimo że Roosevelt i jego doradcy przez długi czas ulegali Stalinowi. Później, gdy nastała zimna wojna, rozmaici rewizjoniści uznali, że jest ona naturalną konsekwencją polityki amerykańskiej. Sojusz dawał Ameryce lepszą pozycję wyjściową na przyszłość i mimo użycia bomby atomowej nie dawał Sowietom żadnych powodów do obaw. W Poczdamie Stalin oznajmił Trumanowi, że nowa broń ma ogromną niszczycielską moc, niemniej że nie jest on zaskoczo­ny faktem jej użycia, jako że od dawna posiada na jej temat stosowne informacje.

W Jałcie Zachód nie prowadził rozmów z pozycji siły - przy­najmniej w kwestiach Europy Wschodniej. Roosevelt był już wte­dy, jak powiedzieliśmy, poważnie chory; inny, bardziej żywotny prezydent USA, pozbawiony złudzeń na temat ZSRR i ONZ, byłby może bardziej wyczulony na zagrożenia przyszłości. Prawdopodob­nie nie popełniłby tylu błędów i upierałby się na przykład przy utrzymaniu lądowego korytarza do Berlina. Jednakże sporne zie­mie były już zajęte przez Sowietów, a w tych okolicznościach trudno było znaleźć język, który by wywierał na nich jakieś szczególne wrażenie. W USA powszechnie niepokojono się o jak najszybsze wycofanie wojsk z Europy - tuż po zakończeniu zabawy we wza­jemne uprzejmości sami żołnierze zażądali demobilizacji przed upływem okresu dwóch lat, przewidzianych jeszcze przez Roose-velta. W tych warunkach USA nie mogły sobie pozwolić na twardą politykę, a użycie wypróbowanej już broni atomowej nie wchodziło w ogóle w rachubę. Co więcej, zachęcającą okazała się rosyjska gotowość do dalszego korzystania z amerykańskiej pomocy. W styczniu 1945 roku ZSRR otrzymał pożyczkę w wysokości 6 mi­liardów dolarów; nieco później okazało się, że niezależnie od odszkodowań wojennych Rosjanie wymagają dalszego wsparcia finansowego. Jednakże według opinii Stalina to właśnie ZSRR czynił zaszczyt Stanom zwracając się do nich po nowe kredyty -przecież bez dodatkowych zamówień gospodarka amerykańska po wojnie znalazłaby się na krawędzi przepaści. Roosevelt (a potem Truman) powinni byli mieć bardziej jasną i precyzyjną politykę w zakresie odszkodowań wojennych, powinni też byli posługiwać się

130

argumentami ekonomicznymi w trakcie dyplomatycznych poty­czek ze Stalinem. Trudno zresztą było spodziewać się, że ZSRR przejmie się czymkolwiek i że w zależności od pomocy gospodar­czej - jakkolwiek byłaby ona duża - będzie modyfikował swe zaborcze plany wobec Europy Wschodniej. Gdyby Ameryka w Poczdamie ostrzej sprzeciwiła się granicy na Odrze i Nysie, granica między Niemcami a Polską przebiegałaby o sto kilometrów bar­dziej na wschód, co w efekcie mogłoby zmienić realia, na których bazowała później cała polityka równowagi sił.

Krótko mówiąc, im silniejszy byłby opór Zachodu w Jałcie i w Poczdamie, tym szybciej doszłoby do zimnej wojny; uniknąć jej było nie sposób, jako że Europa przeobraziła się w polityczną próżnię. USA zmuszone zostały do włączenia się w politykę europejską i do zrezygnowania z wycofania swych wojsk, ponieważ sama Wielka Brytania była nazbyt słaba, by przeciwstawiać się naciskom ze strony ZSRR. W zaistniałych okolicznościach rosyjski napór na Zachód był zjawiskiem naturalnym, jako że natura nie znosi próż­ni. Averell Harriman, amerykański ambasador w Moskwie, w 1944 roku stwierdził, że jeśli zaakceptuje się prawo ZSRR do jego ekspansji na zachód, służącej zachowaniu jego poczucia bezpie­czeństwa, to zajmowanie przez Związek Radziecki kolejnych ziem będzie niczym innym, jak tylko logicznym następstwem tego przy­zwolenia. Problem sprowadzał się do pytania, jak daleko zajdą Sowieci i z jaką trudnością - lub z jaką łatwością - przebiegać będzie proces zagarniania przez nią ziem swych sąsiadów.

Niezależnie od osobistej sympatii i przyjaźni, Stalin zdecy­dowanie nie dowierzał przywódcom Zachodu. Jeszcze przed Jałtą powiedział Dżilasowi, że:

Churchill jest człowiekim, który - jeśli się go nie upilnuje -wyciągnie ci kopiejkę z twojej własnej kieszeni... Roosevelt taki nie jest. Zapuszcza ręce tylko po większe monety.

Roosevelt był ostatnim człowiekiem na świecie, którego można by posądzać o takie rzeczy. Ale Stalin nie wierzył nikomu, mimo że nie istniały żadne powody, by podejrzewać ludzi Zachodu bardziej niż własnych. Nie ma dowodów na to, że postanowił ostatecznie zwrócić się przeciwko sojusznikom, i to niezależnie od konsek­wencji takiego kroku. Bez wątpienia wolał nadal korzystać z za­chodniej pomocy gospodarczej, lecz nade wszystko jednak waż­niejsza była akceptacja jego żądań politycznych i terytorialnych.

131

Szybko zorientował się, że nie osiągnie obydwu tych rzeczy naraz, a im dalej szły te żądania, tym większy napotykał opór. Wydarzenia następowały szybko po sobie i w efekcie po kilku miesiącach po wojnie sojusz się rozpadł.

Wszystko to mogłoby zapewne zdarzyć się i wówczas, gdyby był to tradycyjny spór, wynikający z konfliktu interesów między wielkimi mocarstwami. Jednakże ZSRR nie był takim samym pań­stwem, jak inne; rządził się wedle zasad ideologu, miał system społeczny, który zdecydowanie odbiegał od tego, co istniało na Zachodzie i wedle założeń doktrynalnych dążył do zwycięstwa komunizmu na całej kuli ziemskiej. Lenin wszak oświadczyłfze dopóty, dopóki będzie istniał kapitalizm i socjalizm, “nie możemy żyć w pokoju i w końcu jeden zatryumfuje nad drugim". Od chwili napisania tych słów upłynęły dwa dziesięciolecia, podczas których ZSRR, podobnie jak sam Stalin, wyraźnie zmienił swą postawę. Nie szło już o mesjanistyczną misję, a ideologiczna motywacja sowieckiej polityki zagranicznej również wyraźnie osłabła. Jed­nakże państwo totalitarne wytwarza własną dynamikę funkcjono­wania. Nie sposób więc pojąć sił napędowych polityki radzieckiej bez zrozumienia tej najistotniejszej cechy jej charakteru. Związek Radziecki nie był ani tradycyjnym państwem narodowym, ani “sta­tycznym" wielkim mocarstwem, i w odróżnieniu od Zachodu nie kierował się w swych poczynaniach realizmem politycznym.

Po okresie Reformacji europejscy przywódcy protestantów i katolików zgodnie wyznawali zasadę, wedle której wiara jednostki powinna zależeć od miejsca jej pobytu, czyli cuius regio, duś religio. Czy powojenna Europa miała również przestrzegać tej zasady? Wszystko wskazywało na to, że Stalin myślał podobnie. Przy pewnej okazji stwierdził, że ostatnia wojna była inna od wszystkich po­przednich, ponieważ każde państwo okupacyjne wprowadzało własny system społeczny w kraju, który znalazł się pod jego władzą. W latach 1944-1945 ZSRR nie mieszał się do spraw w Grecji, a partia rewolucyjna w Atenach nie mogła liczyć na jego pomoc, gdyż ZSRR traktował ten kraj jako obcą strefę wpływów. Wątpić jed­nak należało, czy będzie postępowała tak samo w Europie Środko­wej, nawet jeśli USA uznają zasadę podziału takich stref. Zgod­nie z tym, co w kwietniu 1945 roku pisał przywódca francuskich komunistów Jacąues Duclos, komunizm jest ideologicznie zobo­wiązany do podjęcia po wojnie na nowo walki z “imperializmem zachodnim". Walkę tę można odłożyć na później, lecz nie można

132

jej zaniechać. W opinii Stalina proponowane przez Zachód usta­nawianie rządów, które byłyby przyjazne ZSRR i jednocześnie stanowiły reprezentację wszystkich sił demokratycznych, było zwyk­łym trickiem, kolejną próbą osaczenia go przez kapitalistów. Mógł zaakceptować wyłącznie komunistów, i to tylko tych, którym oso­biście dowierzał. U źródeł zimnej wojny legła podejrzliwość i nie­zrozumienie, lecz podejrzliwość ta miała swoje podłoże w rze­czywistych konfliktach interesów. Po 1945 roku współpraca z Za­chodem oznaczałaby osłabienie systemu stalinowskiego i otwarcie ZSRR na najrozmaitsze niepożądane wpływy z zagranicy. Poli­tyka ta stała w sprzeczności z wyznawanymi przez Stalina zasada­mi, z jego postawą i z poglądami. Podczas wojny, gdy zagrożony był cały kraj, poszedł na pewne ustępstwa, lecz kontynuowanie tej polityki w czasach pokoju mogłoby podkopać fundamenty so­wieckiego państwa. Z perspektywy czasu trudno jest jednoznacz­nie stwierdzić, czy zachodnie ustępstwa nie zachęciły Stalina do podejmowania działań, które na dalszą metę obróciły się przeciwko jego interesom. Stworzony przezeń system polityczny opierał się na mentalności “oblężonej fortecy", ofiary, jakich żądał od narodu, dawały się uzasadniać jedynie w kontekście drapieżnej wrogości kapitalistycznych wilków i rekinów, które tylko czyhają na to, by zaatakować ZSRR. Tego rodzaju system potrzebował napięć, a nie rozluźnienia w stosunkach z całym światem.

PRZYCZYNY ZIMNEJ WOJNY

W trzy lata po wojnie gospodarka europejska zaleczyła już swoje rany, a produkcja rolnicza i przemysłowa osiągnęła niemal przedwojenny poziom. (Były pewne wyraźne wyjątki, na przykład Włochy, które pozostawały daleko w tyle, oraz Niemcy, które dopiero zaczynały.) Nie wolno jednak wpadać w zachwyt nad liczbami, ponieważ lata trzydzieste były latami kryzysu, a zatem osiągnięcie poziomu z 1938 roku nie było jeszcze powodem do gratulowania sobie sukcesu. Pojawiły się też pewne poważne trud­ności, które nie występowały przed wojną - Europa nie zarabiała dość dolarów na to, by opłacać import, bez którego jej szybka odbudowa była niemożliwa. Jedni odsądzali od czci i wiary swoje rządy za prowadzoną przez nie politykę finansową i gospodarczą, inni z kolei twierdzili, że Europa przeżywa kryzys strukturalny, wynikający ze zmiany jej pozycji na świecie. Nikt nie miał pewności, czy wystarczy jej chęci i możliwości do odzyskania dawnych wpły­wów i przywrócenia dawnej świetności gospodarczej. “Czym jest dziś Europa? - pisał Churchill w 1947 roku. - Rumowiskiem gruzów, kostnicą, wylęgarnią chorób i nienawiści". Nie tylko on był aż tak wielkim pesymistą.

W rok po zakończeniu wojny ZSRR oskarżył swych dawnych sojuszników o faszystowską agresję, imperialistyczną ekspansję i o prowadzenie przygotowań do nowej wojny. Z drugiej strony, wiele ludzi na Zachodzie czuło, że - by przytoczyć tu jeszcze raz słynną mowę Churchilla w Fulton z marca 1946 roku - rządy policyjne, ustanowione w Europie Wschodniej, nie reprezentują ideałów wyzwolonej Europy, o które walczono, i że daleko jeszcze jest do ustanowieniajjowszechnego pokoju na kontynencie. Ludzie zaczy­nali wierzysLw to, że jeśli ZSRR nie napotka na swej drodze silnej ręki, zaciśniętej w żelazną pięść, dojdzie do wybuchu nowej wojny światowej. Gdyby szło tylko o to, że dawni sojusznicy różnią się

134

podejściem do wielu problemów i że dzielą ich różnice poglądów i konflikt interesów, wówczas wszystko można by traktować zupełnie normalnie. Któż jednak mógł przypuszczać, że w dwa lata po zakończeniu czasu wrogości Europa zostanie podzielona na dwa przeciwne sobie obozy i że znów zapanuje wszędzie strach przed nową wojną.

Tuż po wojnie polityka Zachodu była ostro krytykowana przez jej oponentów. Już w okolicach 1950 roku panowała powszechna opinia, iż polityka państw zachodnich wobec Rosji była jednak nazbyt łatwowierna i łagodna. W dziesięć lat później niektórzy krytycy utrzymywali, że działo się wręcz przeciwnie, że Zachód nie przejawił dostatecznie dużo dobrej woli, że wszędzie zapanowała histeria i że mocno przesadzono zarówno co do wrogości ZSRR, jak co do jego siły. Rosja stalinowska była - w opinii tych krytyków -krajem konserwatywnym z punktu widzenia troski o własne bez­pieczeństwo, niemniej nie pragnęła ekspansji poza własne, natu­ralne granice. Podczas wojny niemal wszyscy - zachodni politycy i opinia publiczna w Europie oraz w Stanach Zjednoczonych -uwierzyli w obraz ZSRR, który niewiele miał wspólnego z sowiecką rzeczywistością. Gdy ZSRR był sojusznikiem w walce przeciwko Hitlerowi, wszelką krytykę sowieckiego systemu wewnętrznego traktowano jako osłabianie wysiłków, służących pokonaniu prze­ciwnika. W 1946 roku większość ludzi nie była już skłonna wyka­zywać takiego zrozumienia, ponieważ coraz wyraźniej było już widać, że stalinowska tyrania nie zelżała.

W 1946 roku wojna domowa w Grecji zaczęła wykraczać poza greckie granice. ZSRR odmówił wycofania swych wojsk z Persji i coraz silniej zaczął zagrażać Turcji. W Europie Wschodniej i na Bałkanach stopniowo likwidowano całą opozycję, wzmogły się też wysiłki ZSRR na rzecz zaszczepienia własnego systemu politycz­nego w okupowanej przez Sowietów strefie Niemiec. Podczas ko­lejnych spotkań ministrów spraw zagranicznych w latach 1946-1947 szansę na osiągnięcie jakichkolwiek uzgodnień pokojowych coraz bardziej malały. Stanowisko ZSRR stawało się coraz bardziej nieu­gięte, mimo nieustannych, nieraz wręcz patetycznych nawoływań Zachodu do osiągnięcia kompromisu i podejmowania prób roz­proszenia sowieckich podejrzeń. W latach 1947-1948 sytuacja jesz­cze bardziej się pogorszyła. W Czechosłowacji obalono system demokratyczny, a kraj ten zamienił się w satelitę ZSRR. Wprowa­dzono blokadę Berlina, a Moskwa odmówiła współpracy z Zacho-

135

dem w realizowaniu nowych projektów gospodarczej odbudowy Europy (w tym planu Marshalla) oraz w ustanowieniu międzyna­rodowej kontroli nad bronią atomową. Partie komunistyczne Eu­ropy Wschodniej wespół z komunistami Włoch i Francji rozpoczęły ataki na swe rządy, które - jak utrzymywały - zaprzedały się kapitalistycznemu monopolowi amerykańskiemu. W 1948 roku odbył się pierwszy zjazd Kominformu, nowej organizacji, przypo­minającej pod wieloma względami swą poprzedniczkę, Międzyna­rodówkę Komunistyczną, rozwiązaną w latach wojny. Komuniści zachodni zostali poddani krytyce za to, że w przeszłości nazbyt aktywnie uczestniczyli w życiu parlamentarnym swych krajów; od­tąd wszelka opozycja powinna mieć bardziej wojowniczy cha­rakter. Jesienią 1948 roku przez Europę przetoczyła się fala straj­ków i zamieszek. Według wszelkiego prawdopodobieństwa nie przebiegały one zgodnie z jakimś jednym, z góry opracowanym szczegółowym planem działania, lecz coraz więcej ludzi na Za­chodzie zaczynało wierzyć, że jest to nasilenie sowieckiego zagroże­nia, któremu należy przeciwstawić się siłą i zdecydowanym kontr-uderzeniem. Zachód poczuł się nagle oszukany, a po gwałtownym ocknięciu rozwiały się niczym sen złudzenia z czasów wojny. Poja­wiła się teraz tendencja do zbytniego dramatyzowania konfliktu, do przypisywania Stalinowi i innym przywódcom komunistycznym nie tylko wszelkiego diabelskiego zła, lecz także niepohamowanych i nieograniczonych ambicji terytorialnych. Po wielu latach ignoro­wania ideologii komunistycznej Zachód zdradzał obecnie skłon­ność do dosłownego odczytywania wszystkich teoretycznych roz­praw na temat rewolucji światowej i nieuchronności przyszłego konfliktu. Problem walki rozważano przede wszystkim w katego­riach militarnych, a nie politycznych. Jest jednak prawdą, że w latach 1947-1948 Europa nie była kontynentem ani stabilnym, ani dobrze prosperującym i niewiele było potrzeba inicjatywy i wysił­ku, by jakaś mniejszość narzuciła siłą swoją wolę pozostałym. Obalono demokrację w Czechosłowacji, niepokojące sygnały do­chodziły z Finlandii i z innych krajów. Komunistyczni przywódcy mówili brutalnym językiem i jeśli nawet nie w głowie im było to wszystko, co głosili, to jednak nie należało ignorować ich oświad­czeń i przepowiedni.

Ameryka w oczywisty sposób nie była przygotowana do pro­wadzenia wojny politycznej - brakowało jej doświadczenia i sto­sownych środków organizacyjnych. W krajach europejskich istniały

136

co prawda mniejsze lub większe “sowieckie" partie, ale nie odpo­wiadały one amerykańskiemu pojmowaniu terminu “partia". Po­nadto Zachodowi brakowało jakiejś wspólnej filozofii politycznej, celu i jasno sformułowanych potrzeb, które stanowiłyby podstawę określonej koncepcji politycznej. Zdanow, ideolog Kominformu, pierwszy rozpowszechnił koncepcję istnienia dwóch wrogich obo­zów w Europie i na świecie. Europy Zachodniej żadną miarą nie można było uznać za jakiś “obóz" - głęboko podzielona wewnętrz­nie, obejmowała konserwatystów, liberałów, katolików, socjalistów i wiele jeszcze innych ugrupowań. Jedyne, co je łączyło, to wspólne zagrożenie i potrzeba nieulegania mu. W najgorętszym momencie zimnej wojny modne było na Zachodzie hasło wyzwolenia Europy Wschodniej, tyle że niewiele się za nim kryło. Postawa Zachodu była z gruntu obronna i mało skuteczna wobec dynamicznej, agre­sywnej polityki ZSRR i partii komunistycznych. Przywódcy za­chodni wygłaszali szaleńcze mowy, które tylko pogarszały stosunki z ZSRR; wiele ujawnianych lęków miało charakter zgoła ir acjo-nalny. Coraz częściej działania Zachodu były tylko wymuszonymi reakcjami - zazwyczaj spóźnionymi - na sowieckie wyzwanie. Re­akcje te pogłębiały wzajemną nieufność; gdy tylko Zachód zaczął podejrzewać Sowietów o nieuczciwe zamiary, zaczął też ignorować wszelkie ich inicjatywy, włącznie z tymi, które mogły dopomóc w osłabieniu wzajemnych napięć. A trzeba przyznać, że w czasach zimnej wojny pojawiały się nawet i takie oferty, ponieważ sowiecka polityka nie zawsze bywała spójna. Po atakach antyzachodniej propagandy zwykle nadchodziły propozycje o bardziej ugodowym charakterze, takie jak na przykład sugestia Stalina z 1952 roku o przeprowadzeniu wolnych wyborów w neutralnych Niemczech. Kreml najwyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że posuwa się zbyt daleko. Jednakże po rozczarowaniach z lat 1945-1947 Zachód nieskory był już do wychodzenia naprzeciw inicjatywom Sowie­tów. Ich strategia była, w istocie rzeczy, niezmienna. “Nigdy nie oddamy Niemiec" - oznajmił Stalin Kardeljowi, jugosłowiańskie­mu ministrowi spraw zagranicznych, w 1948 roku. Politycy zachodni żałowali później, że nie próbowali wykorzystać co bardziej ugodo­wych propozycji sowieckich, a ówczesne zaniechanie rozmaitych działań doprowadziło do pojawienia się kolejnego mitu - mitu “straconych okazji".

Zimna wojna przyczyniła się do powstania w Europie poczucia jedności - o wiele silniejszego niż w dawniej; zaczęto nawet utys-

137

kiwać na amerykańskie zaangażowanie w sprawy europejskie. Owo jednoczenie się Europy było bardzo niepożądanym zjawiskiem z punktu widzenia Związku Radzieckiego i trzeba przyznać, że w tym kontekście sowiecka polityka z lat 1946-1949 poniosła sromotną porażkę. ZSRR przestał poszerzać swoje wpływy w Europie, gra­nice zostały zamrożone, a w stosunkach wewnętrznych powstała sytuacja patowa. Nawet Francja, kraj zwykle niechętny łączeniu się z “Anglosasami", zmieniła swoje nastawienie i podjęła z nimi współpracę polityczną, gospodarczą oraz wojskową. Od tej chwili stało się jasne, że mapę Europy może zmienić tylko jakaś wojna na dużą skalę. Ponieważ Sowieci twierdzili, że wojna taka jest nie­uchronną koniecznością, należało traktować ich politykę bardzo podejrzliwie. W 1949 roku prosowieckie przywództwo w Berlinie po napotkaniu silnego oporu zmuszone zostało do odwrotu. Trud­niej jest wyjaśnić inwazję w Korei w 1950 roku - najprawdopodob­niej sądzono, że lokalny konflikt na Dalekim Wschodzie nie grozi wybuchem wojny w skali globalnej. Tak czy inaczej, do dziś nie wiadomo, w jakim stopniu ZSRR brał udział w jej przygotowaniu. Sowiecka podejrzliwość wobec Zachodu zawsze miała charakter samoobrony, a Moskwa odrzucałai wszystkie zachodnie oferty, włącznie z tymi, które mogłyby przynieść im korzyści i których ryzyko polityczne było bardzo niewielkie (na przykład amerykańs­kie zaproszenia z lat 1946-1947 do współpracy). Do pewnego stopnia było to nawet uzasadnione z punktu widzenia konieczności utrzymywania napięcia wewnętrznego w obrębie systemu stali­nowskiego. Pojawiały się jednak takie przejawy wrogości, których żadną miarą nie dawało się wiązać z problemami wewnętrznymi czy z tradycyjnie odczuwaną nieufnością. W ciągu dwóch lat po­przedzających napaść Hitlera na ZSRR stosunek Sowietów do Niemców był o wiele bardziej przyjazny niż po wojnie. Czyżby dlatego, że ZSRR czuł się bardziej zagrożony w 1939 roku niż w roku 1947? Trudno tu znaleźć jakieś proste wyjaśnienia. Pierwsza sowiecka bomba atomowa wybuchła w 1949 roku, ale polityka zagrożenia bronią nuklearną obciąża konto wyłącznie Kremla. Stalin był już zbyt stary i zbyt mało elastyczny, by rewidować swoją politykę, brnął więc dalej i realizował raz wytyczone cele w sposób bezkompromisowy, pohamowując się jedynie w takim stopniu, w jakim nakazywała mu to jego gruzińska przezorność. Prawdziwie wierzył w to, że komunizm - taki, jaki uznawał - nie może współżyć na dłuższą metę z rządami i społeczeństwami o odmiennym cha-

138

l*

rakterze. Nie chciał łagodzić konfliktów, jakie miał z całym świa­tem, przeciwnie, tylko je zaostrzał. Jednocześnie nie umiał wyciąg­nąć ostatecznych wniosków ze swych własnych teorii. Wewnętrzna sprzeczność stalinizmu zrodziła się po części z samego systemu, niemniej pogłębiła ją pokrętna osobowość najwyższego wodza. Georg Lukacs, węgierski filozof marksistowski, tak później pisał na ten temat:

Epoka, która skończyła się wraz ze śmiercią Stalina, nie była czymś spójnym [...] owa konieczność, fundamentalny aksjo­mat stalinowskiej polityki, potrzeba stałego zaostrzania kon­fliktów, nie tylko determinowała wewnętrzną sytuację w ZSRR, lecz rodziła groźbę trzeciej wojny światowej. Na szczęście Stalin w swej doktrynie nie posunął się aż do ostateczności; jego postępowanie dowodziło, że uwzględnia elementy zwiastujące nową epokę. Były to jednak tylko elementy [...]

Sprzeczności polityki amerykańskiej miały zupełnie inny cha­rakter. Po wojnie Amerykanie generalnie nastawieni byli na wy­cofanie się z Europy i na przecięcie wojennych powiązań tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. W kwietniu, na konferencji ministrów spraw zagranicznych w Londynie, sekretarz stanu Byr-nes (1879-1972) zaproponował wycofanie wszystkich wojsk sojusz­niczych z kontynentu, czemu gwałtownie zaoponował Mołotow, który przy okazji odrzucił projekt zawarcia dość pospiesznego traktatu z Niemcami i oznajmił, że ZSRR wcale się nie pali do takich porozumień. Mołotow odmówił dyskusji na temat Austrii i nie przejawił żadnego zainteresowania w kwestii porozumienia na temat demilitaryzacji Niemiec w ciągu najbliższych dwudziestu pięciu lat. W następnych miesiącach Amerykanie usztywnili swoje stanowisko. Byrnes w swym wrześniowym przemówieniu w Stutt-garcie oznajmił, że “jak długo Niemcy będą okupowane, tak długo USA będą uczestniczyły w tym przedsięwzięciu".

Zmiana polityki amerykańskiej nie nastąpiła pod wpływem jakiegoś konkretnego wydarzenia. W 1946 roku Waszyngton oka­zywał Moskwie ogromnie dużo dobrej woli i tylko naiwni mogli sądzić, że wszystkie nieporozumienia zrodziły się w trakcie rozmów na najwyższym szczeblu. Nawet Truman zdawał się wierzyć w to, że “Stary Facet" jest przyzwoitym gościem, w gruncie rzeczy poczci­wym, z którym można byłoby robić interesy, tylko że niestety jest

139

on wciąż więźniem swojego Biura Politycznego. Przemówienie Churchilla w Fulton zostało przyjęte w Stanach nie najlepiej, a ci nieliczni, jak James Forrestall, którzy żądali przyjęcia bardziej twardej linii postępowania wobec Sowietów, pozostawali osamot­nieni. Tacy amerykańscy liderzy, jak Bedell Smith (1895-1961) czy generał Marshall, uważani byli za ludzi umiarkowanych, podobnie jak Cordell Hull (1871-1955). Ludzie ci zmienili swoje poglądy dopiero w 1947 roku, po “nie kończących się rozmowach z Sowie­tami na temat Niemiec" (Bedell Smith) i po przekonaniu się, że Sowieci “na zimno chcą wykorzystać obecną sytuację w Europie w celu propagowania komunizmu" (generał Marshall). Odmowa Rosjan wycofania swych wojsk z Iranu wydawała się w owym czasie zupełnym drobiazgiem, i tak wyszli stamtąd po kilku mie­siącach. Sowieckie żądania terytorialne wobec Turcji nie dały żad­nych rezultatów, ale ich poparcie dla powstańców w Grecji było sprawą poważniejszą. Na początku wojny domowej w Grecji w latach 1944-1945 Stalin lojalnie przestrzegał zawartej z Churchil-lem umowy, zgodnie z którą Grecja pozostaje w brytyjskiej strefie wpływów; greccy komuniści nie otrzymali wówczas wsparcia w swojej walce przeciwko rządowi. W maju 1946 roku zapadła decyz­ja o wznowieniu walk - a nie mogło to się odbyć bez wiedzy Sowietów i, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, bez ich po­mocy. Była to przemyślana decyzja, a nie automatyczna eskalacja działań, która mogła doprowadzić do bardzo poważnego kryzysu.

Wszyscy przywódcy radzieccy, począwszy od Stalina, byli świę­cie przekonani, że Europa nie zgodzi się na wojnę i że prędzej czy później Stany Zjednoczone zacznie gnębić poważny kryzys gos­podarczy, jak w latach trzydziestych. Na takim też głównym zało­żeniu wspierała się cała polityka sowiecka - tylko tym zresztą można było sobie tłumaczyć zadufanie Moskwy, zwłaszcza w świe­tle amerykańskiej przewagi nuklearnej. Wielki kryzys kapitalizmu wydawał się nieunikniony, lecz należało wywierać nieustanny na­cisk po to, by go przyspieszyć.

Przewidywania te zdawały się potwierdzać w momencie, gdy w lutym 1947 roku Bevin poinformował Waszyngton, że Wielka Brytania nie jest w stanie dłużej wspierać Grecję i Turcję, ani ekonomicznie, ani wojskowo. Truman zażądał od Kongresu wy­asygnowania 400 milionów dolarów na pomoc dla tych krajów. “Wolni ludzie na świecie oczekują naszej pomocy - stwierdził. -Jest powinnością polityki USA wspieranie ich, przy pomocy śród-

140

ków gospodarczych i finansowych, w ich walce przeciwko uciemię­żeniu przez uzbrojoną mniejszość i przeciwko naporowi z zew­nątrz". Zasady doktryny Trumana wyniszczył w kilka miesięcy później generał Marshall w swym przemówieniu w Harvardzie:

Nasza polityka nie jest skierowana przeciwko jakiemukol­wiek państwu czy jakiejkolwiek doktrynie, lecz przeciwko głodowi, biedzie, desperacji i chaosowi. Inicjatywa w tej sprawie musi wyjść z Europy.

ZSRR i Europa Wschodnia nie zostały wyłączone z planu Marshalla, niemniej kraje te postanowiły - z powodów, o których będzie dalej mowa - z niego nie skorzystać. W efekcie w czerwcu 1947 roku nastąpił przełom: współpraca między Wschodem i Za­chodem została ostatecznie zerwana.

Powszechnie panuje zgodna opinia, że doktryna Trumana unie­możliwiała Sowietom przyłączenie się do planu Marshalla - prob­lem sprowadzał się do wojskowej obecności Amerykanów w kilku krajach europejskich. Według Rosji Stany Zjednoczone powinny udzielić Europie pomocy gospodarczej, natomiast powinny wyco­fać się z pomocy wojskowej - nawet dla tych krajów, które tej ostatniej bardzo potrzebowały. Sprawy finansowe nie były dla Sowietów sprawą zasadniczą. Wsparcie ekonomiczne nie stanowi­ło szczególnie istotnej pomocy dla państw zagrożonych interwen­cją zbrojną - w latach 1946-1947 przypadek Grecji wyznaczał priorytety zupełnie innego rodzaju.

Decyzja Waszyngtonu o przejęciu na siebie przewodniej roli w polityce europejskiej zapadła nie od razu i nie bez dużej rezer­wy. Przez pierwsze dwa lata po wojnie jedynie Wielka Brytania przeciwstawiała się naporowi ZSRR w Europie Środkowej, gdyż USA ciągle jeszcze wierzyły w skuteczność polityki ustępstw. Po­stawa Waszyngtonu zmieniała się, w miarę jak politycy amerykań­scy od spraw stosunków z ZSRR tracili kolejne złudzenia. Żywili jeszcze tylko nadzieję, że uda się osiągnąć jakieś porozumienie w sprawie Niemiec, lecz zamiast tego doczekali się zimnej wojny. Sowieci żądali 10 miliardów dolarów odszkodowań, ściąganych głównie z zachodnich stref okupacyjnych. Niemiecka gospodarka była jednak w stanie skrajnego wyczerpania i dysponowała zaled­wie ułamkiem swoich dawnych możliwości przemysłowych. Od samego początku okupacji Stany Zjednoczone dostarczafy Niem­com masowej pomocy, starając się zapobiec całkowitej zapaści ich

141

kraju. Sowieci na serio zaczęli domagać się zwiększenia tej po­mocy, twierdząc, że bez zasilania niemieckiej gospodarki kraj ten nie będzie mógł wypłacać się Moskwie należnymi jej towarami. USA postawiły jednak warunki: Rosjanie usuną zasieki, jakie ustawili na granicy swojej strefy okupacyjnej, zaprzestaną kampa­nii terroru przeciw przywódcom ugrupowań niekomunistycznych oraz odstąpią od aresztowań i porywania ludzi. Dla ZSRR było to niecne mieszanie się w ich sprawy wewnętrzne.

Dużą rolę w zmianie polityki amerykańskiej odegrała także opinia publiczna. Po powrocie korespondenta «New York Timesa» z Moskwy w czerwcu 1946 roku prasa amerykańska zaczęła naraz podkreślać fakt, iż ZSRR jest krajem dyktatury, że panuje tam system policyjny, niszczący i zastraszający całą opozycję wewnętrz­ną. Doniesienia te nie powinny stanowić niespodzianki, jako że informacje na temat istniejącego stanu rzeczy nie były czymś no­wym, niemniej okazały się szokiem dla opinii publicznej, która nie była przygotowana na ich przyjęcie. Pojawiły się oznaki histerii i teatralnej przesady. W słynnym artykule “The Sources of Soviet Conduct" («Foreign Affairs», lipiec 1947) George Kennan prze­strzegał przed wykonywaniem “samochwalczych czy sztucznych gestów otwartej agresji". Kennan, czołowy dyplomata amerykański o dużym doświadczeniu w kontaktach z ZSRR, sugerował, iż jednym z głównych celów polityki sowieckej jest “wciśnięcie się we wszelkie dostępne szczeliny i zakamarki władzy światowej". ZSRR wywiera nieustanny nacisk w tym kierunku, lecz nigdzie nie jest przecież powiedziane, że musi on osiągnąć swój cel w jakimś dającym się określić czasie. Wręcz przeciwnie, jeśli na swej drodze natknie się na zapory nie do przebycia, to uzna ich istnienie i przystosuje się do nich. Kennan był zwolennikiem długofalowej polityki wyhamowywania zapędów ZSRR przez Zachód, “zręcz­nego i czujnego przeciwstawiania się siłą w różnych, wciąż innych strefach politycznych i geograficznych, w zależności od kolejnych manewrów sowieckiej polityki". Przewidział też, że na dłuższą metę system sowiecki albo się załamie, albo ulegnie złagodzeniu, gdyż żaden ruch mesjanistyczny nie da sobie rady z nie kończącymi się frustracjami bez dostosowania się w taki czy inny sposób do logiki wydarzeń.

Krytycy tej doktryny zgodnie utrzymywali, że USA nie są wystarczająco silne, aby powstrzymywać ZSRR w skali globalnej, że amerykańskie siły przeciwuderzeniowe powinny składać się z

142

heterogenicznych szeregów satelitów, klientów, utrzymanków i marionetek" (Walter Lippmann) i że polityka ta całkowicie pomija uzasadnione obawy, a także interesy Sowietów. Obserwatorzy za­chodni skłonni byli przeceniać poziom sowieckich obaw i stopień konieczności ugłaskiwania Moskwy. Jak pokazał ciąg dalszych wy­darzeń, założenia, leżące u podstaw polityki przeciwstawiania, były jak najbardziej słuszne i doprowadziły do niemal całkowitego wy­cofania się Sowietów z Europy Środkowej i Wschodniej.

W Europie polityka powstrzymywania przeciwnika stała się oficjalną polityką amerykańską (chociaż nigdy nie nazwaną z imie­nia) - po zamachu w Pradze i po blokadzie Berlina USA rozpoczęły zbrojenia na masową skalę. Waszyngton postanowił wywrzeć na Stalinie wrażenie, iż nie może być już mowy o zmianie status quo w Europie. Sowieci zaakceptowali to; ustały wreszcie nie kończące się, bezowocne konferencje ministrów spraw zagranicznych z lat 1948-1949. Wszelkie dalsze dyskusje wydawały się bezprzedmioto­we, a wzajemne spotkania wznowiono dopiero po śmierci Stalina.

Dwie części Europy zostały zatem hermetycznie oddzielone od siebie, a jedyną szczeliną w tej zasłonie był Berlin. Każdego tygodnia uciekały tamtędy tysiące ludzi, głównie mieszkańcy Berli­na Wschodniego, a ruch ten odbywał się wyłącznie w jedną stronę. Ustały wszelkie kontakty między Wschodem i Zachodem. Handel ograniczał się do minimum, ustała też obustronna turystyka. Za­chodnie książki i gazety były na Wschodzie towarem zakazanym. Stacje radiowe nadawały swe programy propagandowe, lecz roz­głośnie zachodnie nieustannie zagłuszano. Państwami bloku wschod­niego wstrząsały silne konwulsje, jedni przywódcy komunistyczni znikali, lecz wcale nie było pewne, że ich następcy długo utrzymają się w siodle. Podejmowanie rozmów z satelitami Kremla nie miało najmniejszego sensu z powodu ich całkowitego uzależnienia od Moskwy. Sytuacja na samym Kremlu również daleka była od sta­bilności, wciąż też dochodziły słuchy o wciąż nowych czystkach. Pozycja Stalina wydawała się pewna, ale tylko jego, nikogo więcej. Wtem, w samym środku zamętu związanego z dyskusją nad coraz bardziej nieprzewidywalną polityką ZSRR, 6 marca 1953 roku nadeszła wiadomość o śmierci Stalina, która nastąpiła na skutek wcześniejszego o sześć dni ataku apopleksji.

Stalin miał siedemdziesiąt trzy lata i już od dawna nie cieszył się najlepszym zdrowiem, niemniej wiadomość o jego śmierci była czymś zgoła nieoczekiwanym. Nigdy jeszcze we współczesnej histo-

143

rii jeden człowiek nie zaciążył aż tak bardzo na losach własnego kraju i całego świata. Jego poddani zdążyli przyzwyczaić się przez wszystkie te lata do myśli, że “ojciec narodów" jest istotą nieśmie­rtelną, która pozostanie z nimi na zawsze, na dobre i na złe. W pierwszym komunikacie jego następcy mówili o “zatrwożeniu", a korespondenci z Moskwy donosili o łzach i żałobie. Jednak wiele ludzi na całym świecie odetchnęło z ulgą.

Śmierć Stalina zrodziła ogromne oczekiwania, zrazu niedo­strzegalne, lecz z czasem bardziej wyraziste. Nie ogłoszono końca zimnej wojny, a zmiany polityki wewnętrznej i zagranicznej były nie tak znaczne i natychmiastowe, jak tego się spodziewano. Jednakże wraz ze śmiercią Stalina zakończyła się pewna epoka sowieckiej historii. Gdy nowi przywódcy kraju na nowo przeanali­zowali stalinowską politykę zagraniczną, przekonali się, że stan po­siadania obydwu stron w Europie jest dokładnie taki sam, jak przed rozpoczęciem zimnej wojny. W powszechnej opinii Stalin nie zwyciężył Europy, gdyż sowieckiemu imperium przeciwstawiły się siły NATO oraz - co może ważniejsze - nowy duch współpracy europejskiej, który bez wyzwania ze Wschodu być może nadal pozostawałby tylko pustym słowem. Istniała odszczepieńcza Jugo­sławia, która nie znaczyła może aż tak wiele w skali globalnej, lecz stanowiła groźny przykład na przyszłość; jeśli jedno państwo komunistyczne mogło skutecznie rzucić wyzwanie samej metropo­lii, to istniało poważne niebezpieczeństwo, że przykład okaże się zaraźliwy. W sowieckiej polityce, przy wszystkich jej sukcesach, tkwił zalążek rozpadu całego imperium. Musiały jednak upłynąć jeszcze ponad trzy dziesięciolecia, by ludzie pojęli, jak strasznie była ona niszczycielska.

Twierdzenie, że bardziej racjonalna polityka Zachodu mogłaby zapobiec zimnej wojnie, nie uwzględnia kilku istotnych czynników: bezkompromisowości ideologii komunistycznej w okresie powo­jennym, dynamiki stalinizmu i systemów totalitarnych jako takich oraz paranoi samego Stalina. Polityka sowiecka była mieszaniną realpolitik i manii prześladowczej, elementów racjonalnych i nie­racjonalnych. Według słów Chruszczowa, “pod koniec życia Stalina jego mania prześladowcza osiągnęła niewiarygodne wręcz roz­miary". Podstawowych rozbieżności między Zachodem i ZSRR nie sposób było rozwiązywać przy pomocy gestów i deklaracji składa­nych ze strony państw zachodnich. Zimnej wojny można było

144

uniknąć po warunkiem, że ZSRR nie byłby zaślepiony ideą nie­omylności własnej doktryny. Arthur Schlesinger tak oto pisał w «Foreign Affairs» we wrześniu 1967 roku:

Uprzedzenia te przekształciły impas między państwami na­rodowymi w wojnę religijną, w tragedię przeobrażania się tego, co możliwe, w to, co konieczne.

KU EUROPEJSKIEJ WSPÓŁPRACY

Decydującymi bodźcami, stymulującymi po wojnie ruch na rzecz jedności europejskiej, był przewrót w Pradze (1948) oraz wybuch wojny koreańskiej (1950). Ideę zjednoczonej Europy pro­pagowali, co prawda, od wieków filozofowie i politycy, lecz ich wy­siłki zawsze rozbijały się o kwestie natury wojskowej. Już w 1650 roku William Penn wzywał do powołania parlamentu europejskie­go; w XVII wieku podobne projekty opracował opat Saint-Pierre, kardynał Alberoni i wielu innych. Romantycy (na przykład Novalis) wspominali w swych dziełach dobre stare czasy, kiedy to cała chrześcijańska Europa stanowiła jeden naród. Mało romantyczny polityk Napoleon starał się zjednoczyć Europę siłą, niestety, bez powodzenia. W XX wieku ruch paneuropejski szczegółowo wyli­czał wszystkie korzyści, jakie przyniosłoby zjednoczenie Europy, a Briand aż do końca podejmował próby urzeczywistnienia tej idei przy pomocy polityki “małych kroków". Również Hitler chciał na swój sposób zespolić Europę, tyle że pod panowaniem niemieckim; z kolei najrozmaitsze ruchy antynazistowskiego oporu w wielu momentach też przejawiały ogromną solidarność.

Z chwilą zakończenia wojny idea federacji europejskiej miała wielu zwolenników zarówno z prawa, jak z lewa. Łączyło ich wspólne przekonanie, iż po zniszczeniach, jakie spowodowały dwie wojny europejskie, kontynent będzie można odbudować jedynie wspólnymi siłami. Narody Europy, mimo wielu dzielących je różnic, zawsze miały wiele wspólnych koncepcji, interesów, ambicji i sen­tymentów. Rosła też świadomość tego, że we współczesnym świecie niezależność małych państw, zwłaszcza w sferze gospodarczej, na dłuższą metę jest nie do utrzymania. We wrześniu 1946 roku w Zurychu Winston Churchill mówił o potrzebie nowej inicjatywy na rzecz tego, by niespokojny ale silny kontynent zajął należne mu miejsce wśród innych i by współuczestniczył w kształtowaniu losów

146

ludzkości. W owym czasie Europejczycy byli jedynie kartą prze­targową w rękach mocarstw zewnętrznych. Zjednoczenie miało stworzyć im możliwości przezwyciężenia wewnętrznych trudności Europy i przywrócenie jej statusu potęgi światowej.

Pierwsza poważniejsza inicjatywa na rzecz jedności europejs­kiej - głównie ekonomicznej - pojawiła się w 1947 roku, kiedy to nad Francją i Wielką Brytanią zawisła groźba całkowitego załama­nia się gospodarki, W swym słynnym przemówieniu w Harvardzie generał Marshall, niejako wyprzedzając późniejszą koncepcję de Gaullea, mówił o konieczności współpracy europejskiej aż po Ural i o potrzebie wypracowania wspólnego programu odbudowy. Przed­stawiony wówczas czteroletni plan pomocy amerykańskiej oraz projekt utworzenia wspólnego rynku europejskiego miał na celu przywrócenie kontynentu do życia i zwolnienie Amerykanów z obowiązku stałego dostarczania Europie zmasowanej pomocy. W celu realizacji tych planów powołano Organizację Europejskiej Współpracy Gospodarczej (OEWG), w skład której weszło sie­demnaście państw; USA na początku trzymała się na uboczu i dopiero później uzyskała status jej pełnoprawnego członka. Or­ganizacja ta miała cele dość ograniczone: chodziło bowiem o zlik­widowanie ogromnej dysproporcji w relacji dolara do pozostałych walut i o zliberalizowanie europejskiego rynku. Dokonano tego w stosunkowo krótkim czasie i bez większych trudności. W ciągu sześciu miesięcy handel w Europie wzrósł sześciokrotnie, większe jego zrównoważenie pomogło w przywróceniu lepszych relacji wa­lutowych, a produkt narodowy brutto (GNP) większości krajów rósł regularnie rok po roku, i to w dość znaczącym stopniu. Po ustaniu pomocy amerykańskiej okazało się, że OEWG w oczywisty sposób korzystnie spełnia swoje zadanie i w związku z tym posta­nowiono jej nie rozwiązywać. Pojawiły się jednak rozdźwięki mię­dzy maksymalistami, którzy domagali się poszerzenia zakresu dzia­łania organizacji i uznania stanu faktycznego za punkt wyjścia do dalszych działań, a minimalistami, którzy z kolei, odwołując się do różnych argumentów, sprzeciwiali się inicjatywie tych pierwszych. Przywódcy Wielkiej Brytanii stwierdzili, że ich kraj z zadowoleniem wita współpracę europejską, niemniej ma własne silne powiązania ze Wspólnotą Brytyjską (Commonwealth) i jest zainteresowany prowadzeniem handlu nie tylko w skali kontynentu, lecz całego świata. Z tego też powodu Wielka Brytania, nastawiona na prowa­dzenie polityki bardziej elastycznej, sprzeciwiła się temu, co zda-

147

wało się być logicznym kolejnym krokiem w rozwijaniu działalności OEWG, mianowicie europejskiej unii celnej. W 1950 roku było już wyraźnie widać, że organizacja ta nie czyni dalszych postępów. Początkowy impet uległ wyhamowaniu i nadeszła pora zastanowie­nia się nad jakąś nową inicjatywą, służącą realizacji bardziej ambit­nych celów europejskich federalistów.

Na podobnej zasadzie podjęto kroki na rzecz wzmocnienia europejskiego potencjału obronnego. O ile jednak Brytyjczycy i Kanadyjczycy gorąco popierali ideę utworzenia unii atlantyckiej, której trzon stanowiłaby USA i Wspólnota Brytyjska, o tyle Fran­cuzi od samego początku kładli nacisk na bardziej europejski charakter takiego przedsięwzięcia, podkreślając konieczność ści­ślejszej współpracy w ramach jakiejś organizacji zjednoczonej Eu­ropy. Jednakże perspektywy współpracy wojskowej nie były tak obiecujące, jak w przypadku unii gospodarczej, bezpodstawne było też założenie, iż Europa w dającej się przewidzieć przyszłości będzie w stanie bronić się sama, bez pomocy USA. Amerykańska życzliwość i dobra wola nie wystarczały; Stany Zjednoczone musia­łyby nie tylko przyłączyć się do europejskiej organizacji obronnej, lecz wręcz objąć w niej rolę przywódcy. Takie “mieszane sojusze" były od samego początku istnienia Stanów wyklęte przez jej “oj-ców-założycieli", w związku z czym utworzenie NATO stanowiło swoistą rewolucję w amerykańskiej polityce zagranicznej. Europej­ska słabość wojskowa i niezdolność do obrony bez wsparcia z zewnątrz zaciążyła na tym pakcie od pierwszych chwil jego ist­nienia - był to sojusz atlantycki, a nie europejski, co budziło nieustanne wątpliwości i krytykę. Czy jednak sojusz o ograniczo­nym zakresie i ograniczonym czasie trwania, w którym rozbieżne interesy różnych państw mogą stać się czynnikiem rozsadzającym go od wewnątrz, nie miał aby stać się czystą fikcją? Ameryka była przecież mocarstwem światowym i miała swoje rozliczne interesy w różnych częściach globu. Czy istniały więc jakieś gwarancje, że sprawy Europy zawsze będą miały priorytet? Czy w przypadku ograniczonej ofensywy sowieckiej w Europie Stany Zjednoczone będą gotowe podjąć ryzyko wojny z użyciem broni atomowej? Tego typu pytania stawiano ludziom, planującym utworzenie NATO i opracowującym “strategię uderzeniową", służącą obronie Europy - i to nawet w jej najdalej na wschodzie położonych obszarach.

Spotkanie brukselskie w 1948 roku stworzyło podwaliny NA­TO, sam zaś pakt podpisany został w kwietniu 1949 roku. Na

148

siedzibę kwatery głównej wyznaczono Paryż. Oprócz USA i Kana­dy do paktu przystąpiły kraje Beneluksu, Wielka Brytania, Norwe­gia, Islandia, Dania (ale nie Szwecja!), Grecja, Turcja (w 1952 roku), Włochy, Niemcy Zachodnie, Francja i Portugalia. W pierw­szym okresie jego istnienia dominowało w nim planowanie wspól­nej obrony oraz przezbrojenie armii europejskich na broń ame­rykańską. Prawdziwy test, jakim było powołanie zjednoczonego dowództwa i integracja sił zbrojnych, nastąpił nieco później, kiedy to wybuchł dość poważny i budzący gorące emocje kryzys, związa­ny z rozstrzygnięciem problemu uczestnictwa Niemiec.

Przedsięwzięcia unifikacyjne - tak ekonomiczne, jak wojsko­we - z lat czterdziestych miały charakter nieco doraźny i służyły rozwiązywaniu bieżących problemów i konfliktów. Podjęte kroki nie satysfakcjonowały jednak zwolenników jedności politycznej, którzy zebrawszy się w Hadze w maju 1948 roku postanowili powołać stałe zgromadzenie europejskie, Radę Europy, z siedzibą w Strasburgu. To nieformalne ciało, liczące 130 członków, miało charakter wyłącznie konsultacyjny, a jego spotkania poświęcone były głównie dyskusjom na temat praw człowieka i stosunków kulturalnych; Rada nie miała, oczywiście, żadnej możliwości eg­zekucji swych postanowień.

Wśród ekonomistów i biznesmenów europejskich narastało przekonanie o konieczności podjęcia nowej inicjatywy, poza struk­turami OEWG. Rozwiązania uporczywie utrzymujących się w Eu­ropie trudności należało szukać w utworzeniu wspólnego rynku, który koordynowałby politykę fiskalną i monetarną, a także wspie­rał tanią produkcję wielkoseryjną i znaczny wzrost wydajności gospodarki.

Pierwsza inicjatywa w tym zakresie narodziła się we Francji w maju 1950 roku - zaproponowano wówczas koordynację w zakresie ustalania udziałów produkcji węgla i stali Francji i Niemiec. Był to tzw. plan Schumana, a jego autorzy traktowali go jako pierwszy krok na drodze do powstania wspólnego systemu ekonomicznego Europy. Miał on charakter niejako pilotażowy, niemniej dotyczył jednej z najbardziej kluczowych gałęzi przemysłu, która obejmo­wała w sumie czwartą część całego handlu sześciu państw, mają­cych wejść w skład tzw. Małej Europy. Według Jeana Monneta (1888-1979), duchowego ojca tego projektu, był to “pierwszy objaw życia tej Europy, która miała się narodzić". Z początku plan ten napotkał duży opór, gdyż Brytyjczycy uznali, że nie przystaje on

149

żadną miarą do ich powiązań w ramach Commonwealthu - labou-rzyści węszyli w nim jakąś podstępną konspiracyjną machinację wielkiego biznesu, a Harold Macmillan utrzymywał, że “nasi oby­watele nie pogodzą się z żadną ponadnarodową władzą, która być może zechce zamykać nasze kopalnie lub huty stali". Sprzeciwy pojawiły się również w Niemczech i we Francji - i to zarówno z prawa, jak z lewa. Komuniści stroili się w piórka prawdziwych obrońców interesów narodowych, zagrożonych zdradą Adenaue-ra, Schumana i de Gasperiego. De Gaulle i jego zwolennicy rów­nież przeciwstawiali się wszystkiemu, co z zasady w jakikolwiek sposób mogłoby ograniczać suwerenność Francji, a niemieccy soc­jaldemokraci oznajmili, że interesuje ich prawdziwa jedność Eu­ropy, a nie przedsiębiorstwo pod nazwą “Europa Inc.", zakładane przez magnatów przemysłu ciężkiego. Jednakże wbrew wszelkim głosom sprzeciwu na początku 1953 roku powołano do życia Wspólny Rynek Węgla i Stali, który po pięciu latach swojego istnienia okazał się niebywałym wręcz sukcesem. Produkcja stali wzrosła o 42%, kwitł handel między członkami “szóstki", nie poja­wiły się żadne niepożądane efekty uboczne - ani polityczne, ani ekonomiczne - co wywarło określony wpływ na postawę uprzed­nich przeciwników Wspólnego Rynku. Fakt, iż wzrost produkcji przemysłowej państw “szóstki" był w latach 1950-1955 dwukrotnie wyższy niż w Wielkiej Brytanii, a w latach 1955-1960 przewyższył go już trzykrotnie, miał swoją wyraźną wymowę. De Gaulle i włos­cy socjaldemokraci dojrzeli w końcu do zaakceptowania Wspól­nego Rynku, nawet wschodnioeuropejscy komuniści musieli zre­widować swe krytyczne opinie - i to mimo leninowskich ostrzeżeń przed kapitalistycznymi Stanami Zjednoczonymi Europy.

Po przyjęciu planu Schumana kraje Beneluksu zainicjowały dalsze działania, mające na celu zniesienie taryf celnych oraz koordynację wspólnej polityki monetarnej. Inne propozycje do­tyczyły utworzenia wspólnych przedsięwzięć w zakresie techniki nuklearnej, które umożliwiłyby zapobieganie w przyszłości kłopo­tom związanym z ograniczeniami produkcji energii elektrycznej. Podczas konferencji w Messynie (1955) oraz w Rzymie (1957) postanowiono utworzyć rynek europejski oraz powołać wspólną organizację energii atomowej (Euroatom). Nowa Europejska Wspól­nota Gospodarcza (EWG) miała kilka furtek bezpieczeństwa, na pozostawienie których silnie nalegał de Gaulle - podkreślając zna­czenie integracji europejskiej ustanowiono zwykłą unię celną, po-

150

zostawiając nie rozstrzygniętą kwestię pełnej unii ekonomicznej. EWG miała dążyć do zapewnienia ciągłego i zrównoważonego rozwoju gospodarczego, do utrzymywania wysokiego poziomu za­trudnienia wraz z podwyższaniem standardu życia, do stabilizacji cen oraz do zapobiegania niezrównoważeniu relacji płacowych. Cele te miały być realizowane w trzech kolejnych czteroletnich etapach.

EWG rozpoczęła swój żywot l stycznia 1958 roku, a jej krajami założycielskimi były Francja, Niemcy, Włochy, Holandia, Belgia i Luksemburg. Kierowana przez dziewięcioosobową komisję, zło­żoną z ludzi “wybranych za ich kompetencje i niepodważalną niezależność", miała strukturę quasi-federacyjną, na którą składały się ciała niezależne od rządów i prywatnych grup interesów: Par­lament Europejski, Rada Ministrów, Komisja Główna i Trybunał Europejski. Instytucje te miały nadzorować EWG oraz inne jej agendy, których powołanie planowano w dalszej nieco przyszłości (Europejski Fundusz Społeczny, Komitet Gospodarczy i Społecz­ny, Fundusz Rozwoju Krajów Zamorskich, Europejski Bank In­westycyjny, Komitet Transportu itd.). Dokument założycielski, zna­ny pod nazwą traktatu rzymskiego, ogłaszał natychmiastowe znie­sienie taryf celnych oraz całkowite zniesienie ceł do 1967 roku. Zachowano taryfy zewnętrzne, co od razu stało się przedmiotem krytyki ze strony krajów spoza EWG. Taryfy te były jednak teraz znacznie niższe niż w przeszłości, dla surowców wynosiły niemal tyle co nic, dla towarów żywnościowych - do 6%, dla maszyn ciężkich - 13-17%. Jako całość, EWG skłaniała się ku generalnej liberalizacji handlu międzynarodowego, lecz rezygnacja z daw­nego protekcjonizmu państwowego nie była taka prosta i w efekcie nowy blok europejski otoczony został wysokim murem celnym.

W ciągu pięciu lat od chwili powstania, obejmująca 165 milionów ludzi EWG stała się największym mocarstwem handlowym oraz największym eksporterem i importerem surowców. W sumie była drugim co do wielkości importerem wszelkich towarów, a w zakre­sie produkcji stali zajmowała drugie miejsce po USA. W latach 1950-1960 łączna produkcja “szóstki" wzrosła o 70%. Te imponu­jące osiągnięcia były nie tylko rezultatem wspólnego zarządzania zasobami (jak to utrzymywali niektórzy) czy liberalizacji handlu i zawierzenia mechanizmom wolnorynkowym oraz nie kontrolo­wanej konkurencji. Inspiracją dla działań EWG były plany eksper­tów francuskich (Monneta, ojca planu Schumana; Roberta Mar-

151

jolina; Etiennea Hirscha; Pierrea Uriego oraz Belga Jeana Reya), którzy byli wyznawcami “dyrygowania" (dirigisme) zarówno gospo­darką, jak polityką społeczną. Od samego początku zdawali sobie bowiem sprawę, że nie wszystkie gałęzie gospodarki europejskiej są sprawne - nawet najbardziej zagorzali stronnicy liberalnego lesseferyzmu zmuszeni byli przyznać, że jeśli rolnictwo ma w ogóle jakoś przetrwać, to należy poddać je centralnemu planowaniu. Wielki biznes przyglądał się działalności tych planistów z dużymi obawami, gdyż w ich przekonaniu owi eurokraci z Brukseli sięgali po zbyt wielką władzę. Entuzjaści pełnej wolności gospodarczej nie do końca sprzeciwiali się nowemu etosowi i nowemu duchowi wspólnoty - dochodziło nawet do spotkań informacyjno-konsul-tacyjnych poszczególnych organizacji lub osób na różnych szczeb­lach - lecz nie byli w stanie zaakceptować celów społecznych, do jakich dążyli ludzie z Brukseli. Również i ze strony rządów poja­wiały się oznaki pewnej podejrzliwości, jako że ta ponadnarodowa władza stawała się coraz silniejsza i coraz bardziej niezależna, a członkowie nowo powstającej technokratycznej elity zaczęli iden­tyfikować się bardziej z Europą jako taką niż z krajami, w których się urodzili. Wszystko wskazywało na to, że w najbliższych latach wzrośnie w Europie znaczenie i zakres scentralizowanego systemu podejmowania decyzji. Od samego niemal początku zaczęły się konflikty między planowaniem “zbiorowym" (europejskim) a pry­watnym (wielkiego biznesu). Po części wynikało to z różnic struk­turalnych - na przykład we Francji (by posłużyć się pierwszym z brzegu przykładem) przemysł był znacjonalizowany w o wiele wię­kszym stopniu niż w Niemczech. Konflikty te nie uniemożliwiały jednak współpracy, czego najlepszym dowodem okazały się kraje Beneluksu. W obrębie jednej, ściśle zintegrowanej struktury Ho­landia kładła większy nacisk na gospodarkę planową niż Belgia, co nie zakłócało w poważniejszy sposób współpracy między obydwo­ma tymi państwami.

Od pierwszych chwil nowa wspólnota przeżywała różne na­pięcia i kłopoty, niemniej z radością witała świeży powiew wiatru, wyzwalała w sobie jakże potrzebny dynamizm i pierwsze oznaki nowego europejskiego patriotyzmu. Granice pozostały, lecz fakt ten przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie: małe tabliczki infor­mowały, że “jesteśmy na innej granicy, lecz nadal w Europie". Nowa Europa zdawała się być wystarczająco duża, by nie brakło w niej miejsca ani dla socjalistów, ani dla konserwatystów, i nawet

152

sam de Gaulle, przeciwnik ścisłej unii federacyjnej, powoli przeko­nywał się do nowej struktury jako do “imponującej konfederacji". Jedyny prawdziwy kryzys, jaki przeżyła EWG, był w oczywisty sposób rezultatem jej sukcesów - Wielka Brytania i inne kraje, które z początku przeciwstawiały się projektowi jej powstania, uznały swój błąd i zażądały przyjęcia do wspólnoty. Rozdźwięki na tym tle między członkami EWG należą jednak już do innego rozdziału historii Europy.

O wiele mniej skuteczne okazały się wysiłki podejmowane na rzecz nawiązania ściślejszej współpracy wojskowej. Po wybuchu wojny koreańskiej Stany Zjednoczone zaczęły napierać, by Europa ponownie powołała zjednoczone siły zbrojne (z wyłączeniem od­działów niemieckich) pod jednym dowództwem. W Europie sy­tuacja w Korei nie budziła tak dużego niepokoju, jak w USA, natomiast obawa przed odrodzeniem się niemieckiego militaryzmu była nadal bardzo silna. Francuzi próbowali przeciwstawić Sta­nom własny plan, który zakładał utworzenie zjednoczonej armii europejskiej, złożonej z małych kontyngentów narodowych. Miała ona mieć wspólny budżet oraz, rzecz jasna, ponadnarodowe do­wództwo. Plan Plevena, przewidujący utworzenie Europejskiej Wspólnoty Obronnej, opierał się na założeniu, że sprawowanie w ramach NATO kontroli nad remilitaryzacją Niemiec może okazać się niedostateczne i w związku z tym potrzeba tu czegoś innego niż koalicja starego typu. Pierwsze reakcje Amerykanów były dość chłodne; Waszyngton nie wiedział, czy plan Plevena jest zwykłym manewrem, mającym na celu opóźnienie przystąpienia Niemiec do paktu, czy też pomysłem na rzeczywiste i uczciwe rozwiązanie tego trudnego problemu. Po wstępnych wahaniach USA postanowiły zaakceptować koncepcję EWO i jesienią 1953 roku rządy sześciu państw europejskich podpisały traktat, który miał zostać przed­stawiony ich parlamentom do ratyfikacji. Projekt jednak przepadł, i to w kraju, w którym powstał, bowiem ówczesny premier Francji, Mendes-France, zażądał, by ponadnarodowa kontrola i integracja wspólnej armii nie była aż tak daleko posunięta, jak to pierwotnie zakładano. Wprowadzane korekty nie zadowalały francuskich kry­tyków, którzy przeciwstawiali się jakimkolwiek ograniczeniom na­rzucanym francuskiej armii, chociaż odmawiali prawa do tego samego wojskom niemieckim. Żądania Francji wykluczały się na­wzajem i w efekcie 30 sierpnia 1954 roku połączone siły parlamen­tarne gaullistów i komunistów doprowadziły do odrzucenia pro-

153

jektu. Niedługo potem z nową propozycją wystąpili Brytyjczycy, którzy powrócili do starego planu, przewidującego bezpośrednie uczestnictwo Niemiec w NATO. By rozproszyć obawy Francuzów, przewidziano bardzo ścisłe uwikłanie oddziałów niemieckich w struktury paktu oraz pozostawienie na miejscu na czas nieograni­czony kontyngentu (brytyjska armia Renu), mającego stanowić przeciwwagę ewentualnych skutków remilitaryzacji Niemiec. Re­akcja Paryża nie była nazbyt entuzjastyczna, niemniej Francuzi rozumieli, że ponowne głosowanie przeciwko europejskiej inte­gracji wojskowej może skończyć się tym, iż w pewnym momencie Niemcy przyłączą się w końcu do NATO, tyle że na warunkach, które z francuskiego punktu widzenia okażą się jeszcze mniej korzystne niż poprzednio. Francuskie Zgromadzenie Narodowe uchwaliło ostatecznie nowy plan we wrześniu 1954 roku. Siły ob­ronne Zachodu i NATO uległy wzmocnieniu, lecz stało się to dopiero po upadku koncepcji wspólnoty obronnej o wyłącznie europejskim charakterze.

Utworzenie NATO miało na celu powstrzymanie ZSRR przed zakusami wojskowego ataku na Europę Zachodnią. Cel ten osiąg­nięto, mimo że podjęta w Lizbonie 1952 roku decyzja o powołaniu sił zbrojnych o liczebności nie mniejszej niż 96 dywizji okazała się nazbyt ambitna i nigdy nie została urzeczywistniona. Po śmierci Stalina, gdy groźba szybkiej napaści sowieckiej zmalała, pojawiły się pierwsze oznaki dezintegracji w ramach paktu - USA zajęte by­ły przede wszystkim wojną w Korei, Wielka Brytania zaś i Francja silnie uwikłały się w konflikty na Środkowym Wschodzie oraz w Indochinach i w Algierii. W pierwszych latach istnienia sojuszu atlantyckiego niemal o wszystkim decydowała amerykańska prze­waga w zakresie broni atomowej, co z punktu widzenia Europej­czyków tworzyło sytuację wysoce niezadowalającą. Tylko bowiem Amerykanie mogli zdecydować, w jakich okolicznościach atak na Europę spowoduje reakcję z użyciem broni jądrowej. Przyszłość napełniała Europejczyków obawą, ponieważ wiadomo było, że prę­dzej czy później dojdzie do równowagi atomowej między Wschodem a Zachodem i że nie jest jasne, jak w takich zmienionych okolicz­nościach będzie wyglądała sprawa obronności kontynentu. We Francji oraz w pewnych kręgach innych państw europejskich opto­wano za nowym podejściem do tej kwestii, które w większym stopniu uniezależniałoby Europę od USA. Wszystkie nowe kon­cepcje zakładały, iż Europa powinna posiadać własne, odpowied-

154

nio duże siły konwencjonalne oraz odrębne zachodnioeuropejskie siły jądrowe. Wszak Dulles oznajmił, że nie każdy atak na kraje Zachodu spotka się ze zmasowanym odwetem ze strony Sił Szyb­kiego Reagowania. Jeśli tak, to jaki jest ów graniczny poziom za­grożenia, który spowoduje ich użycie? Wielka Brytania postano­wiła uzbroić się we własną broń atomową, Francja zdecydowała, iż utworzy własną force de frappe, a Niemcy domagały się, by Stany Zjednoczone zrezygnowały z wyłączności na sprawowanie kontroli nad arsenałem jądrowym NATO. Konflikt na tle owych sprzecznych ze sobą żądań, niepowodzenie prób zmierzających do powstrzyma­nia rozprzestrzeniania się broni atomowej oraz niemożność stwo­rzenia silnych, niezależnych europejskich sił obronnych - wszystko to razem wywołało na początku lat sześćdziesiątych głęboki kryzys wewnętrzny. Podczas pierwszych dyskusji na temat obronności Europy najważniejszym problemem było ponowne uzbrojenie ar­mii niemieckiej - powszechnie obawiano się, że nowy europejski sojusz obronny zdominowany zostanie przez Niemcy Zachodnie. W sensie psychologicznym obawy te były aż nadto uzasadnione, aczkolwiek nie uwzględniały zmian, jakie zaszły na całym świecie. Po totalnej klęsce w 1945 roku Niemcy nie miały żadnej możliwości angażowania się w wielką politykę i - co ważniejsze - nie miały po temu żadnych argumentów, gdyż międzynarodowa scena politycz­na uległa radykalnym przeobrażeniom.

Pomimo zdumiewających sukcesów gospodarczych ruch na rzecz jedności Europy, tak silny w latach pięćdziesiątych, zaczął dryfować w kierunku niezbyt pożądanym przez zwolenników fe-deralizmu. Koordynacja działań rządów Europy Zachodniej osiąg­nęła bardzo wysoki poziom, niemniej federaliści pragnęli jed­ności, a nie tylko współpracy. Jednakże silniejsze okazało się po­czucie narodowe, a świadomość nadrzędności własnych interesów i ciasny partykularyzm zakorzenione były w narodach o wiele silniej, niż przypuszczano. W pierwszym okresie najbardziej zawi­niła Wielka Brytania, która wolała nie wikłać się zbyt mocno w sprawy Europy, a z chwilą gdy Ameryka zgodziła się wspomóc obronę kontynentu, przestała się w ogóle interesować jakimikol-wiek pomysłami na temat jedności europejskiej. Zarówno konser­watyści, jak labourzyści mocno przeceniali zwartość i spójność Commonwealthu, a ich przewidywania w zakresie potencjału po­litycznego, gospodarczego i wojskowego Wspólnoty Brytyjskiej dość daleko odbiegały od rzeczywistości. Brytyjczycy tradycyjnie

155

już odczuwali nieufność wobec Francuzów, Niemców i innych narodów Europy - nieliczni brytyjscy zwolennicy jedności europejs­kiej napotkali silny opór, a cała ta koncepcja spotkała się na wyspach z o wiele mniejszym odzewem niż na kontynencie. Pano­wało bowiem powszechne przekonanie, że z racji tradycji histo­rycznej i uwarunkowań geograficznych Wielka Brytania nie jest wcale częścią Europy. Tak uważał Hugh Gaitskell, o tym samym była przeświadczona w wiele lat później Margaret Thatcher. Po dziesięciu latach deliberacji, gdy większość brytyjskich polityków (oraz opinia publiczna) doszła wreszcie do wniosku, że przyszłość Wielkiej Brytanii leży - przynajmniej w sferze gospodarki - właśnie w Europie, bramy starego kontynentu były już dla niej zamknięte. Czołową pozycję w EWG zajęła Francja generała de Gaullea, która założyła weto wobec prób przyłączenia Wielkiej Brytanii do Wspólnoty Europejskiej. Teraz to de Gaulle stanął na drodze do osiągnięcia pełnej jedności Europy. Kierując się przestarzałą już koncepcją o nadrzędności interesów Francji w polityce między­narodowej (w jego własnej interpretacji), prowadził odrębną poli­tykę, która pełna była sprzeczności: chciał zmniejszyć uzależnienie Europy od Stanów Zjednoczonych, lecz cel swój zamierzał realizować bez udziału połowy państw europejskich i w efekcie sprzeciwiał się wszelkim próbom zacieśniania więzów między krajami Zachodu. Pod koniec lat pięćdziesiątych koncepcja jedności europejskiej straciła jakby nieco ze swego pierwotnego impetu. Nowo powstałe instytucje funkcjonowały siłą bezwładu, niektórzy dawni konkuren­ci wymarli, a gospodarcza mapa kontynentu uległa ogromnym przeobrażeniom. Jednakże to, co zdołano osiągnąć, podtrzymywa­ło marzenia federalistów, którzy uznali, iż istniejący stan rzeczy jest jedynie etapem przejściowym - i to najlepszym z możliwych - na drodze ku realizacji bardziej ambitnych celów.

CHRZEŚCIJAŃSKA DEMOKRACJA I SOCJALIZM DEMOKRATYCZNY

Rozwój polityczny poszczególnych państw w powojennej Eu­ropie pod wieloma względami był bardzo podobny - cechowała go słabość socjaldemokracji, odwrót komunizmu po 1948 roku oraz powstanie silnych partii chrześcijańsko-demokratycznych. Tak jak podobne były dzieje partii komunistycznych we Francji i we Wło­szech, tak też podobne były koleje losu partii chadeckich w Niem­czech Zachodnich i we Włoszech. Zbyt często jednak podkreśla się podobieństwa, pomijając jednocześnie inne zjawiska, które trochę psują obraz tamtych lat. Ruchy chrześcijańsko-demokratyczne w Niemczech i we Włoszech były o wiele silniejsze niż francuska MPR, która po obiecującym starcie utraciła większość wpływów i zniknęła ze sceny politycznej. W żadnym z państw europejskich nie pojawiło się nic na podobieństwo gaullizmu. Niemieccy chadecy mieli o wiele łatwiejsze zadanie niż ich włoscy koledzy, gdyż mniej byli uzależnieni od swych wewnętrznych sojuszników, ich partia była bardziej zwarta i spójna, a wywodzący się z jej szeregów prezes rady ministrów (kanclerz) przez czternaście lat był nie kwestionowanym przywódcą państwa. W tym samym czasie we Włoszech trwała karuzela: po de Gasperim następowali kolejno Pełła, Fanfani, Scelba, Segni, Zoili, znów Fanfani, znów Segni, Tambroni, znów Fanfani, Leone i Moro; jedni należeli do prawego skrzydła partii, inni do lewego lub do centrum.

Wyłonienie się chrześcijańskiej demokracji jako głównej siły politycznej było bez wątpienia najważniejszym czynnikiem kształ­tującym powojenną politykę europejską. W różnych państwach istniały już wcześniej różne partie wyznaniowe, takie jak niemiec­kie Centrum, austriacka Partia Ludowa, belgijska Partia Katolicka czy hiszpańska Acción Popular Gila Roblesa. Wszystkie one miały

157

prawicową orientację, a w swych hasłach odwoływały się do bliżej nie sprecyzowanej religijności. Były z natury konserwatywne i kle-rykalne, podczas gdy powojenni chadecy ogromnie podkreślali fakt, iż poszukują czegoś zasadniczo nowego i że nic nie wiąże ich z formacjami politycznymi, które istniały w przeszłości. Jedynie Katolicka Partia Ludowa w Holandii nadal akcentowała swój kle­rykalizm, pozostałe zaś odżegnały się od swych tradycji, dzięki czemu w o wiele mniejszym stopniu podlegały kontroli duchowień­stwa niż ich poprzedniczki; we Francji i we Włoszech nie należały do rzadkości ich wręcz lewicowo-katolickie tendencje. Przedwo­jenne partie chrześcijańskie były z istoty rzeczy antysocjalistyczne i antyliberalne, a ich główną racją bytu było przeciwstawianie się antyklerykalizmowi i laicyzacji. Powojenna chrześcijańska demo­kracja stanowiła zjawisko o wiele bardziej złożone: autentycznie sprzyjała demokracji i przeprowadziła wiele istotnych reform gos­podarczych. De Gasperi stwierdził kiedyś, że chadecy wcale nie muszą zwalczać programu gospodarczego komunistów, mają bo­wiem poparcie różnych klas społecznych, w tym także znacznej części klasy robotniczej oraz chłopstwa, a ich “klasowy charakter" nie daje się ująć w żadne uproszczone formułki.

We Włoszech chrześcijańscy demokraci przejęli tradycję Par­tii Ludowej Don Luigiego Sturza z wczesnych lat dwudziestych -świeckiej partii typu centrolewicowego, którą po zwycięstwie fa­szyzmu Watykan w dość bezceremonialny sposób pozbawił swego poparcia. Odrodzona w 1944 roku, partia ta, posiadająca dość silne prawe skrzydło, ciążyła ku “demokracji autorytarnej", której rzecz­nikami byli przywódcy Akcji Katolickiej - Gedda i Lombardo. Lewe skrzydło tworzyli katoliccy związkowcy, którzy pragnęli prze­kształcenia ich ruchu w autentyczną partię pracy; był wśród nich Gronchi, późniejszy prezydent Republiki, oraz Fanfani, rzecznik niezależnej włoskiej polityki zagranicznej, zmierzającej w stronę neutralności. Za rządów Segniego (1955-1957) przeprowadzono szereg bardzo ważnych reform politycznych i społecznych. De Gasperi, którego zmuszono do ustąpienia w 1953 roku i który w rok później zmarł, był centrystą, po mistrzowsku rozgrywającym waśnie między ugrupowaniami prawicy i lewicy. Po raz pierwszy wygrał wybory w 1948 roku, później ponowił swój sukces w roku 1953, czyli w okresie silnych napięć na arenie międzynarodowej, kiedy to komunizm zdawał się być powszechnym zagrożeniem dla Europy. Ostro przeciwstawiał się naciskom wywieranym przez

158

prawicową frakcję swej własnej partii, która domagała się prowa­dzenia polityki bardziej konserwatywnej i bardziej klerykalnej. Odmówił współpracy z monarchistami, którzy uzyskali znaczącą ilość głosów w wyborach, gdyż wolał zawierać sojusze z małymi partiami centrowymi, co jednak wikłało go w nieustanne kłopoty z partnerami i wystawiało na ciągłe ataki koalicyjnych partnerów tak z prawa, jak z lewa. Po śmierci de Gasperiego każda z frakcji -prawicowa i lewicowa - bezskutecznie próbowała przejąć kontrolę nad całą partią i nad rządem. Również centrum (wzorem de Gasperiego) szukało, niestety bezskutecznie, jakiejś formuły dzia­łania, którą mogłaby zaakceptować i własna partia, i - w miarę możliwości - partie potencjalnych partnerów koalicyjnych. Spory wewnętrzne ciągnęły się latami (z krótkimi przerwami) i parali­żowały funkcjonowanie chadeków. Gwałtowny boom gospodarczy, który rozpoczął się w połowie lat pięćdziesiątych i postępujący za nim wzrost dobrobytu tylko w niewielkim stopniu był rezultatem inicjatyw i działań rządu (na przykład planu Yanoniego) i nabierał rozpędu niezależnie od niestabilności i słabości życia politycznego. Chrześcijańscy demokraci, z początku opowiadający się za rady­kalnymi reformami, z czasem stali się w większości zwolennikami zmian stopniowych i powolnych. Przy wszystkich swych niedostat­kach i oczywistych porażkach utrzymywali się przy władzy głównie z powodu rozłamu na lewicy. W latach pięćdziesiątych zapewniali minimum politycznej stabilizacji, która umożliwiła transformację włoskiej gospodarki i spowodowała daleko idące przeobrażenia struktury społecznej.

Francuski Ruch Ludowych Republikanów (MPR) był z po­czątku jedyną nową partią polityczną IV Republiki. Jego ideolo­giczne korzenie sięgały lewicowego skrzydła katolickiego ruchu Le Sillon i jego przywódcy Marca Sangniera. Organizacyjnie wywo­dził się z małej Jeune Republiąue, centrolewicowego ugrupowania z czasów III Republiki, które w 1940 roku - ku swej chwale - niemal bez wyjątku przeciwstawiło się Petainowi. Był to jednak ruch młody, rodzący się w epoce partyzantki wojennej. Wielu jego czołowych przywódców, takich jak Maurice Schuman, de Men-thon, Pierre Teitgen, odegrało ważne role w ruchu oporu, a Geor-ges Bidault był sekretarzem jego Rady Naczelnej. Od pierwszych do ostatnich dni IV Republiki partia ta pełniła kluczową rolę w polityce Francji. Miała swych przedstawicieli w większości powo­ływanych w tym czasie gabinetów, Bidault był dwukrotnie premie-

159

rem - w 1946 roku oraz w latach 1949-1950 - a Schuman sprawował tę funkcję w latach 1947-1948. Ponadto obydwaj ci politycy zmono­polizowali funkcję ministra spraw zagranicznych i w czasie trwania IV Republiki pełnili ją na przemian w skądinąd ciągle zmieniają­cych się koniunkturach rządowych.

MPR była pierwszą partią lewicową, próbującą, według słów jednego z jej członków, połączyć tradycje 1789 roku z myślą chrześ­cijańską. W pierwszych latach Republiki głosowali za nacjonali­zacją kluczowych dziedzin przemysłu gospodarki narodowej. Po­lityka MPR wspierała nacjonalizację wszędzie tam, gdzie wielki biznes sprawował kontrolę nad administracją publiczną, gd~ie wiel­ka prywatna finansjera zagrażała niezależności państwa, wreszcie tam, gdzie przestała funkcjonować inicjatywa prywatna. Do stycz­nia 1946 roku partia ta ściśle współpracowała z de Gaullem. Bardzo ostro przeciwstawiała się polaryzacji polityki światowej w wersji zimnowojennej i starała się pełnić rolę “trzeciej siły" - najpierw między komunistami a ich wrogami, a następnie pomiędzy de Gaul­lem a jego przeciwnikami. MPR w zasadzie nie sprzeciwiała się współpracy z komunistami, dążyła do zachowania dobrych stosun­ków z ZSRR i dopiero pod wpływem ostrych ataków ze strony komunistów w latach 1947-1948 zmieniła - z dużym ociąganiem -swoje do nich nastawienie. Mimo lewicowej postawy wielu jej przy­wódców MPR silnie popierana była w tradycyjnie konserwatywnych regionach Francji. W 1946 roku otrzymała 26% głosów, lecz gdy w rok później de Gaulle po raz pierwszy sięgał po władzę, umiarkowa­nie nastawieni wyborcy cofnęli jej swoje poparcie; partia poniosła ogromne straty, w Paryżu sięgające 60% swych dawnych zwolenni­ków. W1951 roku jej elektorat zmniejszył się o połowę, a ona sama od tamtej pory nigdy już nie dźwignęła się na nogi. Istniała nadal, lecz stopniowo traciła swą czołową pozycję na mapie politycznej Francji, a w latach wojny algierskiej, po odejściu Bidaulta i innych zwolenników Algierii Francuskiej, całkowicie utraciła jakiekolwiek wpływy.

Upadek MPR spowodowany został przez szereg czynników. Choć Francja była bardziej katolicka niż Niemcy, Kościół miał w niej mniejszy niż w Niemczech (by nie wspomnieć o Włoszech) wpływ na życie polityczne kraju. W III Republice niezwykle trudno było praktykującemu katolikowi odgrywać jakąś poważniejszą rolę polityczną - przyznawanie się do katolicyzmu nie pomagało w pozyskiwaniu głosów wyborców. WIV Republice antyklerykalizm

160

był o wiele słabszy, co bardziej może sprzyjałoby funkcjonowaniu partii o klerykalnym charakterze, gdyby nie to, że spadło zapo­trzebowanie na taki typ formacji politycznej. Jej potencjalni zwo­lennicy z lewa mogli głosować na socjalistów, ludzie zaś o bardziej prawicowej orientacji mogli przyłączyć się do ugrupowań umiarko­wanych lub do gaullistów - co też się stało.

Rok 1947 był rokiem de Gaullea. Kilkanaście miesięcy wcześ­niej generał ustąpił pod wpływem niechęci, jaką żywił do partii w ogóle i do ówczesnego systemu politycznego. Teraz w licznych przemówieniach głosił, że pragnie uwolnić kraj od partyjniactwa, że Zgromadzenie Narodowe nie reprezentuje już narodu i że konieczne są zmiany w konstytucji. Przemówienia te wygłaszał w okresie poważnego kryzysu gospodarczego i politycznego, toteż spotkały się z ciepłym przyjęciem ze strony społeczeństwa.

W kwietniu 1947 roku de Gaulle powołał do życia Rassem-blement du Peuple Frangais (RPF), który był bardziej ruchem narodowym niż partią polityczną. W wyborach komunalnych w październiku 1947 roku RPF zyskał 40% wszystkich głosów. Dla de Gaullea był to zaledwie początek - jego ruch zaczął stopniowo ogarniać cały naród. W swojej polityce zagranicznej generał był w równym stopniu antyeuropejski, jak krytyczny wobec Ameryka­nów, którym zarzucał nadmierną wyrozumiałość wobec Niemiec; wszak sprzeciwili się oni jego żądaniu odłączenia Nadrenii. Stop­niowo jednak zmieniał swoje stanowisko wobec Niemców - jego ambicją było połączenie Zachodniej Europy pod przywództwem Francji, a bez ich przyzwolenia nie byłoby to w ogóle możliwe.

Sukces RPF był wręcz porażający. W ciągu kilku miesięcy, przy silnym wsparciu finansowym, uruchomiona została ogromna ma­china partyjna. Wielki biznes popierał tradycyjną prawicę, uważa­jąc gaullizm za ruch radykalny i nieodpowiedzialny. Generał musiał zdać się na entuzjazm głównie swych dawnych współpracowników z czasów Londynu i Algieru, którzy znów, tak jak wtedy, utworzyli trzon powołanego przezeń ruchu. Odniósł on wyraźne zwycięstwo w Normandii, w Bretanii, w Alzacji i Lotaryngii, znalazł poparcie na wschodzie i na zachodzie kraju, najsilniej jednak wsparli go mieszkańcy Paryża, Lyonu i Bordeaux. W ciągu jednego zaledwie roku RPF stał się siłą na pozór nie do pokonania, w ciągu następ­nego - wszedł w fazę stagnacji i upadku. De Gaulle wiele obiecał, lecz nie wiedzieć czemu wzbraniał się przed postawieniem następ­nego kroku. Jeden z jego najbliższych współpracowników utrzymy-

161

wał, że “generał kazał nam przekraczać Rubikon oraz zabrać ze sobą nasze wędki". Zapachniało zamachem stanu, lecz generał, mimo swej niechęci do partii, jakby wahał się przed odrzuceniem w czambuł wszystkich reguł parlamentaryzmu. Nie było to tylko załamanie nerwowe w najbardziej decydującym momencie - gene­rał uznał, że nie nadszedł jeszcze właściwy czas, a kryzys nie jest aż tak głęboki. W 1947 roku wybuchły zamieszki komunistyczne, stłumione przez Julesa Mocha (socjalistycznego ministra spraw wewnętrznych), lecz po 1949 roku sytuacja gospodarcza uległa poprawie, a ceny ustabilizowały się. De Gaullea niepokoił problem jedności europejskiej (“nie porzuca się swych żołnierzy, nie oddaje się własnej suwerenności"), a jego antybrytyjskie tyrady i nawoły­wanie do zawarcia traktatu z ZSRR trafiały w kompletną próżnię. “Europejska" polityka partii centrowych i umiarkowanej lewicy zyskiwała sobie powszechne uznanie. RPF nie umiała nagłośnić swych apeli, a ponadto nie istniała jeszcze sieć telewizyjna, która w dziesięć lat później odegrała jakże decydującą rolę w drugim po­wrocie de Gaullea do władzy.

W 1952 roku RPF utraciła poparcie swych zwolenników, a konserwatywny elektorat znów głosował na tradycyjne ugrupowa­nia prawicowe. W 1953 roku w radzie miejskiej Paryża pozostało już tylko 10 radnych gaullistowskich (w 1947 roku było ich 52), a w marcu 1952 roku prawicowy odłam gaullistów w parlamencie zła­mał dyscyplinę partyjną i głosował za nowym rządem Pinaya i za jego programem stabilizacji gospodarczej. W grudniu 1952 roku prezydent polecił utworzenie nowego rządu Jacquesowi Soustel-leowi, jednemu z najwierniejszych swych pretorianów, lecz misja ta nie miała nawet cienia szans na sukces, ponieważ RPF wyizo­lowała się od reszty i nikt nie chciał z nią współpracować. Uświa­domiwszy sobie to gaulliści postanowili nie trwać już dłużej w sterylnej opozycji i weszli do trzech kolejnych rządów: Laniela, Mendes-Francea, i Edgara Faurea. Krok po kroku RPF dawała się wciągać do rozgrywek parlamentarnych i w końcu przekształciła się - ku wielkiemu oburzeniu samego de Gaullea - w taką samą partię polityczną, jak wszystkie inne. Podczas konferencji prasowej w lipcu 1955 roku oznajmił po raz wtóry, że wycofuje się z życia publicznego. Nie wykluczył ponownego powrotu na scenę poli­tyczną, lecz dodał proroczo, że nastąpi to dopiero po jakichś niezwykle szokujących wydarzeniach. De Gaulle wycofał się do swej posiadłości w Colombey-les-deux-Eglises, by pisać tam drugą

162

część swojej autobiografii - jednego z najwspanialszych, najbar­dziej kontrowersyjnych i egocentrycznych dokumentów naszych czasów. Jego spotkania z niektórymi czołowymi postaciami IV Republiki, które odbywały się podczas cotygodniowych wizyt w Paryżu, stały się niemalże rytuałem. Soustelle, Michel Debre, Jac-ques Chaban-Delmas i inni jego dawni “przyboczni" nadal pełnili ważną rolę na francuskiej scenie politycznej, aż do czasu, kiedy to powrócił na nią sam generał we własnej osobie. Pod koniec 1954 roku nieustanne niepokoje w Algierii przekształciły się w otwarte powstanie. Gdy de Gaulle ustępował, na dalekim horyzoncie ryso­wały się zaledwie małe chmurki. Trzeba było następnych trzech lat, by kryzys ten pogłębił się i przekształcił w “niezwykle szokujące wydarzenia", które skłoniły go do powrotu.

W latach 1948-1958 Francja miała dziewiętnaście różnych rządów, a ich krótkotrwały charakter oraz brak inicjatywy (im-mobilisme) stały się wręcz przysłowiowe. W ich skład wchodzili zarówno zwolennicy, jak przeciwnicy EWG, zarówno rzecznicy eskalacji działań wojennych w Algierii, jak ludzie temu niechętni. Przez pewien czas sporo zamieszania wprowadził nowy masowy ruch skrajnej prawicy - poujadyzm, będący mieszaniną ugrupowań prawicowych i elementów populistycznych. Znaczna część ludności jawnie odmówiła płacenia wszelkich podatków. Nad Republiką zawisła groźba “sytuacji weimarskiej" - rosły w siłę antydemokra­tyczne odłamy lewicy i prawicy, centrum zaś trwało w stanie kompletnego paraliżu. Socjaliści, MPR, a nawet prawicowi Nieza­leżni spierali się na temat EWG, Indochin, a przede wszystkim na te­mat Algierii. Rząd Laniela padł w wyniku klęski pod Dien Bien Phu, która doprowadziła do podjęcia decyzji o całkowitym odwrocie z Azji. Podjął ją jeden z najlepszych rządów powojennej Francji -rząd Pierrea Mendes-Francea. Polityk ten, formalnie rzecz biorąc radykalny demokrata, w polityce skłaniał się ku koncepcjom le­wicowego odłamu swej partii, a na koniec założył własne ugrupo­wanie parlamentarne. Brakowało mu charyzmy de Gaullea, miał jednak wielu politycznych przyjaciół. Jego nawoływania do zdro­wego rozsądku, jego zdecydowana polityka gospodarcza, jego odwaga i nowy, dynamiczny styl działania (gouverner cest choisir) -wszystko to wzbudzało szacunek nawet jego przeciwników. Jed-

rządzić to decydować

163

nakże rząd, jaki powołał, nie gwarantował sukcesu - kraj potrze­bował silnego przywództwa, a nowy gabinet był podzielony wew­nętrznie. W ciągu ośmiu miesięcy sprawowania władzy Mendes-France zakończył wojnę w Indochinach i obdarzył autonomią Tunezję, a tym samym zlikwidował dwa główne źródła słabości po­lityki zagranicznej. Jego rząd upadł w wyniku zamętu wewnętrz­nego oraz kryzysu algierskiego, a ci, którzy przyszli po nim, krok po kroku coraz głębiej pogrążali się w całe to bagno.

Był to czas, kiedy Francja borykała się z problemami struk­turalnymi, zdawać by się mogło, nie do rozwiązania: przemysł był w stanie całkowitego zastoju, rolnictwo pozostawało wciąż zacofa­ne, funkcjonowała ogromna armia drobnych sklepikarzy, której istnienia nie uzasadniały żadne racje ekonomiczne, cały zaś system dystrybucji był szalenie ociężały i rozrzutny aż do marnotrawstwa. Sytuacja mieszkaniowa w obskurnych i zaniedbanych miastach była wręcz koszmarna. Co bardziej entuzjastyczni turyści mogli podzi­wiać jedynie muzea i stare pomniki. W oczach zarówno przyjaciół, jak wrogów Francja, przeniknięta atmosferą apatii i rozpaczy, zdawała się być krajem napiętnowanym przez los. Jednakże pod powierzchnią toczyły się niedostrzegalne procesy, które wiodły kraj ku lepszemu. Postawa ludności, statyczna przez wiele lat, naraz zaczęła się zmieniać. Przemysł francuski ruszył do przodu, powsta­wały nowe fabryki, stare natomiast poddawano modernizacji. Fran­cja stała się krajem najszybszych pociągów i najnowocześniejszych samochodów w Europie. W1957 roku produkcja przemysłowa była o 46% wyższa niż w roku 1949, również i produkcja rolnicza wzrosła o jedną czwartą. W latach 1951-1957 swą produkcję potroiło także budownictwo mieszkaniowe, powstały całkowicie nowe osiedla, a francuskie miasta nabrały nowego wyglądu. Dokonano wielu zmian gospodarczych w Afryce Północnej, głównie z sferze inwestycji w przemyśle wydobywczym i w gazownictwie. Mimo kryzysowej sy­tuacji w handlu zagranicznym i w finansach, poważnie hamującej rozwój gospodarki, wyniki, jakie osiągnięto w 1958 roku, były o wiele bardziej obiecujące niż na początku tej dekady. Rozwój ekonomiczny zdawał się rządzić - podobnie jak we Włoszech -swymi własnymi prawami i własnym napędem, całkowicie nieza­leżnym od marazmu politycznego. Choć nie wszystkie odłamy społeczeństwa w równej mierze korzystały z dobrodziejstw ko­niunktury gospodarczej, to jednak zdumiewał fakt, iż kraj tak głęboko niespójny, mało zwarty, pozbawiony poczucia ufności i

164

wiary we własne siły, potrafił poczynić tak ogromne postępy. Nie tylko świat zewnętrzny, lecz i sama Francja zaczęła powoli zdawać sobie sprawę z tego, jak wiele zrobiła.

W latach pięćdziesiątych kontrast między Francją a Niemcami był wręcz porażający. Po drugiej stronie Renu panowała sytuacja aż nadto ustabilizowana, a rządy chrześcijańskich demokratów nigdy właściwie nie były poważnie zagrożone. Przez ponad pięt­naście lat, aż do ustąpienia w 1963 roku, partią i krajem rządził Konrad Adenauer, a piętno jego władzy odcisnęło się na wszyst­kich niemal aspektach niemieckiej polityki. Pod jego przywódz­twem Niemcy wylizały się z głębokich ran wojennych i połączyły silnymi więzami ze światem zachodnim. Adenauer miał ten rodzaj ufności we własne siły, który cechował człowieka ukształtowanego w latach poprzedzających pierwszą wojnę światową, kiedy to świat nie był przeniknięty aż tak silnym poczuciem nieokreśloności i zwątpienia. Podobnie jak de Gaulle i Churchill (z którymi miał zresztą wiele wspólnego), problemy ekonomiczne traktował jak zło konieczne i pozostawił je w całości Ludwigowi Erhardowi (1897-1977), wielkiemu zwolennikowi socjalistycznej gospodarki rynko­wej. Z instynktu i z przekonania był Adenauer konserwatystą, co znakomicie współgrało z postawą zdecydowanej większości spo­łeczeństwa, wyznającej zasadę: “żadnych eksperymentów". Ade­nauer odebrał jednak gorzką lekcję Republiki Weimarskiej i wie­dział doskonale, że liberalizm musi mieć swoje granice. Zdawał sobie sprawę, że nie sposób osiągnąć stablilizacji bez bezpieczeń­stwa socjalnego i że społeczeństwo w swej większości musi mieć udział w spożywaniu owoców dobrobytu. W latach 1950-1962 za­robki w Niemczech Zachodnich potroiły się, podczas gdy wskaź­nik kosztów utrzymania w okresie 1950-1959 wzrósł zaledwie ze 100 do 121 (w Anglii wzrósł on ze 100 do 147, a we Francji ze 100 do 167). Nowych sił obrońcom “kapitalizmu ludowego" przydał wzrost liczby akcjonariuszy; liczba samochodów w ciągu dziesięciu lat zwiększyła się aż ośmiokrotnie. Dzięki mechanizacji rolnictwa przeobrażała się też niemiecka wieś. W 1960 roku wyrównały się wszystkie dysproporcje między miastem a prowincją - w małych miasteczkach wszędzie widać było bogate sklepy i nowoczesne budownictwo, wszędzie był, oczywiście, prąd i telefony. Uciekinie­rzy ze Wschodu szybko integrowali się z resztą społeczeństwa, a próby utworzenia odrębnego ich ruchu nie powiodły się i szybko zostały zarzucone. Z powodzeniem realizowano ambitny plan bu-

165

downictwa mieszkaniowego. Wszystkie te osiągnięcia rodziły po­czucie satysfakcji i trudno było szukać pożywki dla jakichkolwiek radykalnych pomysłów politycznych zarówno z lewa, jak z prawa. W Dolnej Saksonii pojawiły się oznaki działania neonazistów, lecz ich chwilowe, lokalne sukcesy we wczesnych latach pięćdziesiątych szybko odeszły w niepamięć. Po 1947 roku wpływy komunistów stopniowo słabły; zarządzona przez Sąd Konstytucyjny delegali­zacja Partii Komunistycznej w 1956 roku była więc krokiem chyba niezbyt rozważnym, a w zaistniałych okolicznościach -już na pew­no niepotrzebnym.

W latach pięćdziesiątych polityka Niemiec Zachodnich nie ulegała większym zmianom, nie działo się też w niej nic szczególnie ekscytującego. Od czasu do czasu liberałowie (FDP) kłócili się ze swymi głównymi partnerami z koalicji i grozili wycofaniem swego dla nich poparcia. W1953 roku CDU zdobyła 46% głosów, co było ogromnym sukcesem, lecz nie wystarczało na samodzielne rzą­dzenie państwem. Niekiedy pojawiały się rozbieżności między skrajnymi skrzydłami partii, a także między różnymi jej sekcjami regionalnymi. Franz Josef Strauss (1915-1989), przywódca CDU w Bawarii, osiągnął pozycję ministerialną już w wieku lat trzydziestu ośmiu, a jego burzliwa kariera na stanowisku ministra obrony przerwana została w wyniku licznych oskarżeń, jakie stawiano pod jego adresem; w latach sześćdziesiątych znów jednak wszedł w skład rządu koalicyjnego. Jednym z filarów konserwatywnego od­łamu partii był Gerhard Schroeder (1910-1990), prawnik ze Śląska, który obejmował kolejno funkcje ministra spraw wewnętrznych i ministra spraw zagranicznych, a przez pewien czas był kandydatem na ministra obrony. Choć antynazistowska przeszłość Adenauera pozostawała poza wszelkim podejrzeniem, on sam nie był aż tak skrupulatny w doborze swoich najbliższych współpracowników. Przykładem mogą być osoby Theodora Oberlandera i Hansa Glob-kego, którzy rozpoczynali swe kariery w latach nazizmu. Pierwszy z nich musiał w końcu ustąpić pod naciskiem opinii publicznej, natomiast Globke, prawnik, który był autorem oficjalnej wykładni antysemickich ustaw norymberskich w 1935 roku, przez wiele lat pozostawał - mimo silnych protestów - bliskim i zaufanym współ­pracownikiem kanclerza. U podłoża tej decyzji Adenauera leżał oczywiście nie żaden antysemityzm, lecz silne poczucie lojalności w stosunku do ludzi, z którymi pracował. Wszak to właśnie dzięki jego osobistej interwencji Bundestag uchwalił w 1953 roku ustawę

166

o odszkodowaniach dla Izraela i dla poszczególnych Żydów, którzy ucierpieli z powodu polityki Hitlera. Samo tylko państwo Izrael otrzymało w ciągu następnych dwunastu lat kredyty i towary na łączną sumę 715 milionów dolarów. Komunistyczne Niemcy Wschod­nie odmówiły płacenia jakichkolwiek pieniędzy twierdząc, że w NRD nazizm został już wykorzeniony i że rozmowy o odszkodo­waniach byłyby w tej sytuacji bezprzedmiotowe. Wschodnionie-mieccy komuniści odmawiali z zasady brania na siebie jakiejkol­wiek odpowiedzialności za wszystko, co wydarzyło się przed 1945 rokiem, utrzymując, że w zbrodnie nazistowskie uwikłana była znikoma mniejszość Niemców, a nie szerokie rzesze narodu nie­mieckiego. Polityka ta obowiązywała w NRD aż do 1990 roku.

W tym jakże trudnym okresie historii Niemiec Adenauer za­pewnił krajowi niezbędną stabilizację i roztropne przywództwo. Jednym z jego największych osiągnięć było pojednanie z Francją i nawiązanie z nią ścisłej współpracy, która zastąpiła wieki zago­rzałej wrogości. Paul-Henri Spaak (1899-1972), premier rządu Belgii i wielki orędownik idei europejskiej, tak oto pisał o Adena-uerze:

Bez niego nie byłoby ani Wspólnoty Węgla i Stali, ani Wspólnego Rynku, ani Euroatomu. Bez niego nigdy nie urzeczywistniłyby się marzenia o Zjednoczonej Europie.

Mimo to nie wszystkie skutki piętnastoletnich rządów kancle­rza były pozytywne. Nie przeprowadzono w tym czasie ambitnych planów reform społecznych, ponieważ konserwatywne tendencje w społeczeństwie były wciąż jeszcze bardzo silne - choć nie odczu­wało ono żadnych resentymentów nazistowskich, to jednak odwo­ływało się do tradycji Niemiec wilhelmińskich i nieustannie wspo­minało “dawne dobre czasy". Niewiele uwagi poświęcano rozwija­niu szkolnictwa, a wprowadzenie elementów klerykalizmu do szkół rodziło mnóstwo problemów. Ostro krytykowano Adenauera za jego politykę zagraniczną, co nie było zbyt uczciwe, jako że aż do 1953 roku nie miał on żadnych możliwości nawiązania jakichś bardziej poprawnych stosunków z ZSRR i z krajami bloku wschod­niego. Kanclerz szczerze wierzył, że pewnego dnia komunizm za­wali się sam z siebie; był też przekonany, że zwiększanie nacisków na Chiny i ZSRR zmusi Sowietów do zmodyfikowania polityki wobec Europy. Jako niemiecki patriota, żałował podziału swojego kraju oraz utraty ziem na wschodzie. Jako nadreńczyk i katolik

167

ciążył bardziej ku Zachodowi i nie okazywał tak wiele zaintereso­wania problematyce zjednoczenia Niemiec, jak wielu jego kolegów i krytyków. Czy była jednak wówczas jakakolwiek realna szansa na ponowne złączenie dwóch państw niemieckich? Gdy w styczniu 1954 roku ministrowie Wielkiej Czwórki spotkali się w Berlinie, okazało się, że ich punkty widzenia wcale nie są aż tak rozbieżne -każda ze stron zaklinała się, że w gruncie rzeczy opowiada się za zjednoczeniem Niemiec. Mołotow żądał wycofania wojsk sojuszni­czych jeszcze przed wyborami, które miałyby zdecydować o przy­szłości tego kraju, i nalegał na to, by zjednoczone Niemcy zacho­wały neutralność. Z kolei Eden ze swej strony sugerował, że wojska te należy wycofać, ale dopiero po wyborach, i że nowe niezależne państwo powinno mieć pełną swobodę w zakresie decyzji o przyłą­czeniu się lub nieprzyłączaniu do wszystkich międzynarodowych układów i paktów. Wszystko wskazywało na to, że w 1955 roku nastąpi zasadniczy zwrot w tej sprawie, lecz postępująca integracja polityczna i wojskowa Niemiec Zachodnich z paktem atlantyckim przekreśliła wszystkie szansę na jedność państwa niemieckiego. Szans takich nie było zresztą i wcześniej - chyba żeby przyjąć któryś z pomysłów, narzucających Niemcom warunki nie do przyjęcia. Chruszczow wyjaśnił, że postawa ZSRR uwzględnia “polityczne i społeczne zdobycze" NRD, które powinny zostać w przyszłości zachowane, oraz że Związek Radziecki sprzeciwia się jakiemukol­wiek “mechanicznemu połączeniu" dwóch części Niemiec, które wszak rozwijały się w jakże odmiennych kierunkach. Gdy w maju 1956 roku Christian Pineau, francuski minister spraw zagranicz­nych, omawiał w Moskwie szansę na zjednoczenie Niemiec, usły­szał zdumiewająco szczerą odpowiedź:

Wolimy siedemnaście milionów Niemców podlegających na­szym wpływom niż siedemdziesiąt milionów Niemców ra­zem, nawet neutralnych.

Generalny zwrot na prawo, jaki zarysował się w Europie, miał też swój rezonans w Wielkiej Brytanii, gdzie w 1951 roku do władzy doszli konserwatyści. Po pierwszej fali reform Partia Pracy zdradzała objawy wyczerpania, a od 1948 roku okazała się nie­zdolna do inicjatywy i do kierowania krajem. Gdy w wyborach w 1950 roku przewaga parlamentarna labourzystów nad torysami zmalała do 17 posłów, rząd Attleeego wolał nie podejmować kontrowersyjnych decyzji politycznych. Partię osłabiło odejście z

168

jej szeregów wielu czołowych działaczy. Poważnie chory Bevin zmarł w 1950 roku, w rok później, po wprowadzeniu cięć w prog­ramie opieki społecznej, z udziału w rządzie zrezygnował Aneurin Bevan i kilka innych osób należących do lewego odłamu partii. W 1951 roku Attlee rozpisał nowe wybory, w których konserwatyści zdobyli przewagę 26 posłów w Izbie Gmin; w 1955 roku przewaga ta wzrosła do 67, a w 1959 roku - do 107 posłów. W 1951 roku Churchill ponownie został premierem, a w 1955 roku na stanowis­ku tym zastąpił go Anthony Eden (1897-1977), który po klęsce sueskiej ustąpił miejsca Haroldowi Macmillanowi (1894-1986). Szczęściem partii konserwatywnej było, że doszła do władzy w sytuacji, w której skończyły się największe uciążliwości lat powo­jennych; co prawda, już labourzyści zaczęli likwidować niepopu­larne racjonowanie towarów, lecz torysi znaleźli się w roli tych, którzy dzieło to doprowadzili do końca. Przeprowadzili reprywaty­zację przemysłu stalowego, czyniąc to jednak bardzo ostrożnie, by nie nadwerężyć struktury państwa opiekuńczego, która przez kilka zaledwie lat zdążyła zyskać sobie powszechną aprobatę. Każda próba zamachu na instytucje opieki społecznej mogła zakończyć się polityczną klęską. W gruncie rzeczy torysi uczynili w tej sprawie o wiele więcej niż labourzyści. Rząd Attleeego budował 200 000 mieszkań rocznie, podczas gdy torysi budowali ich 300 000. Po­wszechnie sądzono, że kraj może pozwolić sobie na tego typu politykę społeczną, ponieważ gospodarka rozwija się co prawda powoli, lecz systematycznie, a na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych jej rozwój zyskał nowe, dodatkowe bodźce. Ge­neralnie jednak rzecz biorąc, ekspansja ekonomiczna Wielkiej Bry­tanii przebiegała wolniej niż w pozostałych dużych krajach euro­pejskich. Powojenne hasło brzmiało: “eksport lub śmierć", lecz mimo iż eksport rzeczywiście rósł, to jeszcze szybciej jednak rósł import, co w efekcie powodowało, że bilans płatniczy każdego roku był ujemny (z wyjątkiem 1958 roku). Wielka Brytania stale po­trzebowała wciąż nowych kredytów, a nad krajem nieustannie wisiała groźba dewaluacji pieniądza.

Z pozoru wszystko wyglądało w najlepszym porządku. Ludzie jakby nie zdawali sobie sprawy, że kraj żyje ponad stan. Lata wyrze­czeń już minęły i wszyscy sądzili, że Wielka Brytania uczestniczy w ogólnoeuropejskim boomie gospodarczym. Wiele zbudowano, wie­le też odbudowano, pojawiały się nowe osiedla mieszkaniowe, ludzie chodzili lepiej ubrani, a i odżywiali się znacznie lepiej niż tuż

169

po wojnie. Stolica odzyskała swą świetność i znów stała się “roz­śpiewanym Londynem". System świadczeń socjalnych budził zaz­drość większości krajów europejskich, a obejmował przecież także i bezpłatne nauczanie wszystkich stopni. Mimo tego umiarkowa­nego rozwoju Wielka Brytania nie mogła się jednak równać się z Europą - miała mniej szpitali, mniej dróg i w mniejszym stopniu odbudowała zniszczenia niż większość krajów na kontynencie.

Na początku lat pięćdziesiątych Wielka Brytania miała bardzo dużo zobowiązań międzynarodowych. Budżet obronny stanowił ogromne obciążenie dla zubożałego kraju, mimo że w 1948 roku niepodległość uzyskały Indie, Cejlon i Burma, a w 1957 roku -Ghana i Malaje. Prawie wszystkie dawne kolonie i protektoraty brytyjskie stały się na powrót wolnymi państwami, a utworzenie wielorasowej Wspólnoty Brytyjskiej (Commonwealthu) stanowiło przedmiot wielkiej dumy. Jednakże nie było wcale takie oczywiste, czy ów Commonwealth stanie się głównym podmiotem polityki światowej. Sama dobra wola nie wystarczała - gospodarcze interesy Wielkiej Brytanii i jej dawnych kolonii rozeszły się. Słabo rozwinię­te kraje Azji i Afryki wymagały ekonomicznego wsparcia, którego metropolia udzielić nie była po prostu w stanie. Imigracja z krajów azjatyckich i afrykańskich, nie tak znów ogromna w skali światowej, stopniowo zaczynała stawać się poważnym problemem, jako że Wielka Brytania była krajem bardzo gęsto zaludnionym i w odróż­nieniu od Australii czy Kanady nie tak łatwo wchłaniała przybyszów.

Obecność brytyjska w Azji i w Afryce wymagała asygnowania znacznych sum na wydatki wojskowe. Powszechny pobór do armii zlikwidowano dopiero w 1960 roku. Jednocześnie rozwijano nie­zależne siły odstraszające - broń jądrową. Pierwszy wybuch bomby atomowej nastąpił w 1953 roku, a wodorowej - w cztery lata później. Mimo że znaczenie Commonwealthu z roku na rok ma­lało, partie polityczne niezbyt entuzjastycznie wypowiadały się na temat nawiązania bliższych kontaktów z Europą. Hugh Gaitskell, od 1955 roku następca Clementa Attleeego na stanowisku przy­wódcy Partii Pracy, miał w tej sprawie zdumiewająco podobne zdanie jak torysi. Wraz z całą partią przeciwstawił się jednak wysłaniu ekspedycji wojskowej do Egiptu w 1956 roku, po tym, gdy pułkownik Naser znacjonalizował Kompanię Sueską. Operacja ta, źle zaplanowana i źle przeprowadzona, spotkała się ze sprzeciwem całego świata. Wycofanie się z Egiptu, choć spowodowało upadek Anthonyego Edena, nie osłabiło zbytnio pozycji konserwatystów,

170

aczkolwiek dowiodło, że Wielka Brytania przestała już zaliczać się do mocarstw światowych.

W oczach zarówno samych Anglików, jak cudzoziemców sytuacja wewnętrzna Wielkiej Brytanii przedstawiała się dość skom­plikowanie. Nie było w ogóle bezrobocia, a standard życia stale wzrastał. Hasło Harolda Macmillana z 1957 roku, głoszące, że “nigdy nie było tak dobrze", stanowiło coś więcej niż tylko slogan propagandowy. A jednak kraj upadał - był to proces wręcz nieuchronny, wywołany po części brakiem zasobów naturalnych oraz potrzebą importu zarówno surowców, jak żywności. Tylko niewielu przywódców państwa miało dość odwagi, by otwarcie stwierdzić, że kraj nie może dłużej żyć za pożyczone pieniądze i że konieczne jest podjęcie jakiegoś ogromnego zbiorowego wysiłku narodowego. Wydajność była bardzo niska, a szefowie przemysłu i związków zawodowych, którzy wszelką modernizację uważali za wymysł szatana, wykazywali zdumiewająco mało wyobraźni i ener­gii. Według F. Paisha panowała “inflacja bez ekspansji, a wszędzie prowadzono niewłaściwe inwestycje w niewłaściwych gałęziach przemysłu". Pod pewnymi względami zło tkwiło jeszcze głębiej -państwo opiekuńcze nie zapewniało rzeczywistej równości szans i dlatego istniała tu mniejsza mobilność społeczna niż w innych krajach uprzemysłowionych. Inteligencja czuła się zniechęcona, a w tym samym czasie, kiedy większość państw europejskich właśnie zdecydowanie odbijała się od dna, w Wielkiej Brytanii narastało poczucie frustracji i beznadziejności. Był to stan utajonej choroby -kraj nie przeżywała jakiegoś poważnego kryzysu, lecz nie było w niej krzty optymizmu, ufności i tego osobliwego podniecenia, jakie odczuwano na całym kontynencie. Nieprzekonujące byłoby tłu­maczenie tego świadomością utracenia większości imperium - nie w tym tkwił główny problem. Francja, Holandia i inne kraje europejskie również doświadczyły podobnie gwałtownych wstrzą­sów, a przecież ich dobra kondycja gospodarcza nie pogorszyła się z chwilą utraty zamorskich posiadłości. W przypadku Wielkiej Brytanii głównym problemem były następstwa polityczne i psycho­logiczne tego stanu rzeczy oraz potrzeba znalezienia dla siebie jakiegoś skromniejszego miejsca w powojennym świecie. Przysto­sowanie się do nowej roli w Europie było procesem bolesnym, a ludzie prawicy i lewicy pospołu instynktownie opierali się temu i nie chcieli przyjąć do wiadomości niemiłych faktów.

171

SOCJALIZM EUROPEJSKI

W latach pięćdziesiątych socjalizm europejski chylił się ku upadkowi. We Włoszech socjaliści podzielili się, a we Francji byli w pełnym odwrocie. Partie socjalistyczne na kontynencie dzie­dziczyły wspaniałe tradycje. Utworzone w drugiej połowie XIX wieku, wywodziły się wszystkie - w odróżnieniu od angielskiej Partii Pracy - z ducha marksizmu, lecz przez te całe dziesięciolecia stopniowo odchodziły od ortodoksyjnej teorii rewolucji, zastępu­jąc ją rewizjonistyczną praktyką. W 1945 roku niewiele skorzystały z powszechnego nawrotu do postaw lewicowych, gdyż górę nad nimi wzięli komuniści. Później wszelkie sympatie do socjalizmu zniszczyła zimna wojna, ponieważ w przekonaniu opinii publicznej socjalizm i komunizm były dwiema stronami tego samego medalu. Choć komunistom we Włoszech i we Francji udało się zachować sporą bazę społeczną wśród klasy robotniczej, to jednak narastają­ca opozycja wobec komunizmu powodowała, iż reszta społeczeńs­twa ewoluowała na prawo. I nic nie pomogło tu stwierdzenie, iż zbrodnie stalinowskie popełniano - zgodnie z oficjalną wersją - “w imię pokoju i socjalizmu".

Partiom socjalistycznym we Włoszech i we Francji brakowało witalności. W 1945 roku francuscy socjaliści zgromadzili niemal jedną czwartą wszystkich głosów (23%), w 1946 zaledwie 18%, a w 1962 roku już tylko 12,6%. W 1946 roku partia liczyła 354 000 członków, w 1962 roku liczba ta zmalała do 60 000. Należeli do niej głównie wiekowi już urzędnicy, nauczyciele i tradycyjny laikat -zarówno z prawa, jak z lewa. Leon Blum (1872-1950), przedwojen­ny przywódca socjalistów, po powrocie z niemieckiego więzienia do Francji skonstatował, iż francuski socjalizm musi wyzbyć się wszystkiego, co przestarzałe i że obecnie należy zrezygnować z walki klasowej na rzecz praw i wolności człowieka. Partia powinna przekształcić się w radykalną partię ludową, a nie w organizację proletariatu. Blum był już jednak nazbyt stary i zmęczony, by móc skutecznie pełnić funkcję przywódcy, a młodszych działaczy po­chłaniały bieżące spory polityczne (francuska polityka kolonialna w Wietnamie i w Algierii) i żaden z nich nie miał czasu ani ochoty na zajmowanie się przeformułowaniem podstawowych założeń ideologicznych. Lewe skrzydło z 1945 roku (Guy Mollet) szybko

172

przesunęło się na prawo, a uprzedni reformatorzy (Andre Philip i Daniel Mayer) naraz znaleźli się na lewicy lub w ogóle poza partią. Utworzenie w 1960 roku rozłamowej Zjednoczonej Partii Socjalis­tycznej jeszcze bardziej osłabiło socjalistów, i tak już zdyskredyto­wanych uczestnictwem w licznych przejściowych i krótkotrwałych gabinetach rządowych IV Republiki.

Włoska Partia Socjalistyczna była bardziej radykalna, a z pun­ktu widzenia doktryny marksistowskiej najbardziej chyba funda-mentalistyczna ze wszystkich socjalistycznych ruchów w Europie. Głównymi elementami jej programu był antymilitaryzm i anty-klerykalizm. Generalną linię działania wyznaczały doświadczenia z lat faszyzmu, a po 1944 roku - opozycja wobec silnie reakcyjnej polityki uprawianej przez wyższe klasy średnie Włoch. W latach trzydziestych i podczas wojny socjaliści współtworzyli z komunis­tami front ludowy. Ich przywódca, Piętro Nenni, gotów był na kontynuowanie tej współpracy nawet po ogłoszeniu zimnej wojny, lecz napotkał na opór szeregowych członków partii. W styczniu 1947 roku wystąpił z niej Giuseppe Saragat, a wraz z nim niemal połowa parlamentarnej reprezentacji socjalistów i znaczna część działaczy partyjnych. Rozłam ten skłonił Nenniego do jeszcze ściślejszego związania się z komunistami, podczas gdy Saragat (Partia Socjaldemokratyczna) wchodził w skład kolejnych rządów w latach 1948-1951 oraz w roku 1958. Nenni był jednak mądrym politykiem oraz zagorzałym socjalistą i demokratą i wcale nie zadowalał go status podrzędnego uczestnika wydarzeń. Po śmierci Stalina, a już zwłaszcza po powstaniu na Węgrzech, jego ugru­powanie odzyskało niezależność i dążyło do ponownego związania się z odłamem Saragata. Zaakceptowało też wszystkie najistot­niejsze zmiany, jakie w latach pięćdziesiątych zaszły we Włoszech, i choć nie miało swych przedstawicieli w rządzie, to jednak wspie­rało z zewnątrz poczynania wszystkich koalicji centrolewicowych. Obydwa odłamy włoskich socjalistów miały zdecydowanie lepszych przywódców niż Francuzi, a osłabienie ich wpływów w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie było aż tak znaczące. Jed­nakże w obydwu tych krajach to komuniści stanowili główną re­prezentację klasy robotniczej, podczas gdy partie socjalistyczne nie potrafiły odzyskać utraconej pozycji z przeszłości.

W pozostałych krajach Europy, podobnie jak w Wielkiej Bry­tanii, socjalizm nadal zachował mocną pozycję. Poza Francją i Wło­chami, komuniści nigdzie nie stanowili dlań poważnej konkurencji,

173

w związku z czym socjaliści zachowali swój status głównej formacji lewicowej. Byli bardzo silni, lecz nadmiernie identyfikowali się z jedną tylko klasą społeczną i dlatego też nie mogli liczyć na zbyt duży odzew ze strony innych grup społeczeństwa. Wzrost ich wpły­wów mógł być więc bardzo ograniczony - jedna z najsilniejszych partii europejskich, Austriacka Partia Socjalistyczna, licząca około 700 000 członków, w wyborach w 1962 roku zdobyła 44% głosów, czyli dokładnie tyle samo, co w roku 1945. W Danii socjaliści uzyskali w 1945 roku poparcie 28% wyborców, a w roku 1963 -również 28%. W przypadku szwajcarskich socjaldemokratów licz­by te wynoszą odpowiednio 26% w 1946 roku i 26% w 1963 roku. Nawet w Niemczech Zachodnich SPD nie przyciągnęła do siebie znaczącej grupy zwolenników z klasy średniej, a wahania wielkoś­ci jej elektoratu okazały się również bardzo nieznaczne. Jakież zresztą mogły być szansę na poszerzanie wpływów socjalistów w Europie, jeśli nie rosła liczebność klasy robotniczej w skali całej populacji? Istniał, co prawda, przykład angielskiej Partii Pracy, lecz wątpliwe byłoby przypuszczenie, iż model ten da się przeszczepić na kontynent. Europejskie partie socjalistyczne, próbując znaleźć kompromis między doktrynerskim ekstremizmem a “wyprzedażą podstawowych pryncypiów", nazbyt często znajdowały się między młotem a kowadłem. Zapominały przy tym jakby o swoim dzie­dzictwie, a żadna z nich nie zadbała o skuteczną prasę i o wydaw­nictwa. Ani jedna z nich nie interesowała się też niczym innym poza bieżącymi rozgrywkami politycznymi, w przekonaniu że we współczesnym społeczeństwie przemysłowym kwestie teoretyczne nie mają już żadnego znaczenia.

Pod koniec lat pięćdziesiątych wszystkie partie socjalistyczne na kontynencie doszły do wniosku, że wszelkie problemy natury doktrynalnej są balastem, którego należy się pozbyć. Godesberski program Niemieckiej Partii Socjaldemokratów (1959) głosił, iż SPD powinna przekształcić się w partię całego narodu i że należy skon­centrować się głównie na wolności i na prawach jednostki oraz na problemach sprawiedliwości społecznej, a nie na interesach klaso­wych; walkę klas wyparła polityka skuteczności w zakresie postępu społecznego. Wykazano gotowość do zaakceptowania zasad wolne­go rynku - oczywiście wedle reguł prawdziwej rywalizacji, a nie dyktatu monopoli. Również partia austriacka w nowym programie skupiła się na problematyce wolności i sprawiedliwości społecznej, a duńscy socjaliści pod wodzą van de Arbeida (który tuż po wojnie

174

uformował ich organizację na wzór i podobieństwo angielskiej Partii Pracy) w swym programie z 1959 roku uznali, iż w następstwie ogromnych przeobrażeń kapitalizmu należy zająć się konstruktyw­ną działalnością w ramach istniejącego porządku społecznego. Szwajcarscy socjaldemokraci w ogóle odrzucili większość tradycyj­nych zasad marksizmu. Socjalizm europejski przestał być wreszcie rewolucyjny - zarówno w teorii, jak w praktyce.

Wszystkie te zmiany były jednak spóźnione, ponieważ zmienił się zarówno kapitalizm, jak charakter samej klasy robotniczej. Z chwilą pojawienia się państwa opiekuńczego bardzo niewielu ro­botnikom przychodził do głowy pomysł, by stawiać barykady. Bar­dzo więc poważnie zastanawiano się nad zaistniałym stanem rzeczy. Na czym miała teraz polegać polityka radykalnych partii lewicy? Czy po zaakceptowaniu istniejących uwarunkowań ekonomicznych i społecznych miała ona sprowadzać się do przekonywania elekto­ratu o tym, że istnieją lepsze sposoby zarządzania państwem niż te, które oferują zwolennicy wolnej konkurencji? Jeśli najważniejszą rzeczą ma być planowanie społeczne i gospodarcze, stanowiące przeciwwagę dla ślepych praw popytu i podaży, to w czym mają zawierać się priorytety polityki społecznej? W połowie stulecia wiele osób na lewicy wyrażało obawę, czy aby przywódcy socjalis­tów, wchodząc do burżuazyjnych koalicji rządowych, nie wyrzekają się swych ideałów. W szesnaście lat później miało dojść do czegoś wręcz przeciwnego - obawiano się, czy socjalistyczni przywódcy nie zestarzeli się i nie skostnieli w swym opozycjonizmie i czy w związku z tym nie brak im doświadczenia, aby skutecznie rządzić krajem, gdyby przyszła po temu pora. Czas wykazał, że obawy te były całkowicie bezpodstawne. Niemieccy socjaldemokraci, rządząc w latach pięćdziesiątych Dolną Saksonią, Hesją, Berlinem i Hambur­giem, nauczyli się bardzo wiele. W tym samym czasie w krajach skandynawskich partie socjaldemokratyczne stały się partiami rzą­dzącymi, a socjaldemokraci belgijscy i duńscy wchodzili w skład rozmaitych koalicji rządowych. Partia austriacka dzieliła rządy z chadekami na podstawie bardzo zawiłego porozumienia, zawarte­go w ramach sztywnego systemu proporcjonalnego udziału każde­go z obydwu ugrupowań w administracji publicznej. Wszystkie te partie zdobywały sobie poparcie większości klasy robotniczej i próbowały - choć nie zawsze z powodzeniem - przekroczyć “czter-dziestoprocentowy próg wyborczy", który dowodziłby rozszerzania sfery wpływów poza bazę tradycyjnego już elektoratu.

KARIERA EUROPEJSKIEGO KOMUNIZMU

Po napaści Hitlera na ZSRR europejski komunizm stał się główną siłą ruchu oporu w wielu krajach i zyskał przez to wielu nowych zwolenników. Fakt ten, w połączeniu z wojskowym sukce­sem ZSRR, przysporzył komunizmowi wiele szacunku na całym kontynencie; w 1945 roku nie miał on tu właściwie żadnej konku­rencji. Większość partii przedwojennych utraciła wiarygodność przez to, że nie stawiła oporu niemieckiej okupacji. Te z kolei, które podjęły tę walkę na równi z komunistami, znalazły się w o wie­le gorszej sytuacji, ponieważ były gorzej zorganizowane, a tym samym gorzej przygotowane do działalności konspiracyjnej. Po 1945 roku miały kłopoty z szybką adaptacją do nowej rzeczywis­tości, jaka się wytworzyła. Nawet w Holandii, Belgii i w krajach skandynawskich, gdzie komuniści tradycyjnie już byli bardzo sła­bi, teraz stanowili siłę, z którą należało się liczyć. Główny dziennik duńskich komunistów miał nakład 250 000 egzemplarzy, a w wybo­rach w 1945 roku ich partia (oraz partia szwedzka) uzyskała zna­czące poparcie głosujących. W Belgii komuniści czuli się tak mocni, że w 1944 roku, po powrocie rządu z Londynu, rzucili mu wyzwa­nie - zorganizowali liczne demonstracje i podjęli próby obalenia legalnej władzy. Przecenili jednak swoje siły, a w swych kalkulac­jach nie docenili faktu obecności oddziałów wojsk sojuszniczych -w efekcie zorganizowany przez nich bunt zdławiony został w prze­ciągu dwóch dni.

Bardziej obiecująco rozwijały się losy komunistów we Francji i we Włoszech. Tuż po wojnie partia francuska liczyła 800 000 członków, komuniści włoscy zaś stali się największą siłą polityczną we wszystkich większych miastach, z wyjątkiem Mediolanu, który przez kilka jeszcze lat pozostawał twierdzą socjalistów. W dniach

176

wyzwolenia większość regionów południowej Francji i północnych Włoch pozostawała w rękach komunistycznych oddziałów party­zanckich, które nie miary ochoty na złożenie broni i na przekaza­nie władzy przedstawicielom rządu centralnego. Były to jednak przejawy samowoli rozmaitych lokalnych watażków, jako że w sumie komuniści nie zamierzali wzniecać powstań po zakończeniu działań wojennych. Wyjątkami były tu Belgia i Grecja, lecz zakusy belgijskich komunistów udaremniono z dużą łatwością, Grecy na­tomiast (EAM) przestraszyli się, że nie dadzą rady stawić czoła oddziałom brytyjskim, stacjonującym w ich kraju. Po zakończeniu pierwszej fali wojny domowej zdecydowali się na zawarcie z rzą­dem porozumienia o zawieszeniu broni.

W większości krajów komuniści przyłączyli się do narodowych koalicji rządowych, jakie zawiązały się tuż po wyzwoleniu, a po­dległe im oddziały partyzanckie (na przykład francuskie FFI) włą­czone zostały w szeregi regularnej armii. W 1945 roku ich polityka zakładała przede wszystkim współpracę z socjaldemokratami i z innymi partiami o centrolewicowej orientacji. Nie forsowali żad­nych szczególnie radykalnych programów; we Włoszech, gdzie nie oponowali przeciwko monarchii, zdawać się mogło, że bardziej od nich radykalni są właśnie socjaliści. Główny ich cel sprowadzał się do zwiększania swych wpływów poprzez udział w koalicjach, a ta umiarkowana polityka przynosiła całkiem niezłe rezultaty. We Francji i we Włoszech umocnili oni swą pozycję w wyborach po­wszechnych (w latach 1946 i 1947) właśnie kosztem socjalistów. Sytuacja odwróciła się w kwietniu i w maju 1947 roku, kiedy to po usztywnieniu postawy ZSRR i po komunistycznych przewrotach w Europie Wschodniej komuniści zachodnioeuropejscy musieli od­stąpić od dotychczasowej polityki i w efekcie znaleźli się w izolacji.

Po 1948 roku w całej Europie komunizm przeszedł do opozy­cji - jedynym kuriozalnym wyjątkiem była tu Islandia, gdzie komu­niści nadal wchodzili w skład koalicji rządowej. “Twardy kurs" Kominformu wykluczał współpracę z siłami niekomunistycznymi, a “kampania pokojowa", prowadzona w celu przyciągnięcia do siebie innych sił politycznych, przynosiła mizerne rezultaty. Komu­niści zachodnioeuropejscy znaleźli się w niebywale trudnej sytua­cji, ponieważ próbowali zachowywać swoją pozycję w koalicjach rządowych, opowiadając się jednocześnie za bardziej radykalną polityką, zalecaną przez Moskwę. We Francji zdecydowali się na poparcie strajku generalnego w jednej z głównych znacjonalizo-

177

wanych gałęzi przemysłu. Socjalistycznemu premierowi Paulowi Ramadierowi nie pozostawało zatem nic innego, jak wykluczyć ich z rządu. Do końca nie wiadomo, czy cała ta akcja nie była przez nich z góry zaplanowana - co prawda, strajk w zakładach Renault wywołały elementy “ultralewicowe", niemniej gdy przystąpiła do niego większość robotników, komuniści poczuli się w obowiązku udzielić im swego poparcia. Z kolei we Włoszech, w maju 1947 roku, stwierdzili, że nowy program gospodarczy de Gasperiego nie nadaje się do zaakceptowania i w związku z tym wystąpili z koalicji. O ile powszechna rezygnacja komunistów ze współpracy koalicyjnej nie była zawczasu zaplanowana, o tyle podejmowane przez nich później działania najwyraźniej były już ze sobą koordy­nowane. W październiku i listopadzie przez Francję i Włochy przetoczyła się ogromna fala strajków. Komuniści przewodzili francuskim górnikom okupującym kopalnie; organizowano maso­we demonstracje, otwarcie dążono do obalenia rządów w obydwu tych krajach. Po krótkich początkowych wahaniach Moch i Scelba, ministrowie spraw wewnętrznych w tych krajach, postawili w stan gotowości ogromne siły porządkowe i - nie bez pewnych trudności -stłumili rozruchy. W Grecji siły komunistyczne już wcześniej (w marcu 1946 roku) postanowiły na nowo przystąpić do działań zbrojnych. Sytuacja z ich punktu widzenia była nieco bardziej obiecująca, jako że brytyjskie wojska już się wycofały, a sąsiednie kraje komunistyczne zapewniały im pełne wsparcie. Pierwsze dzia­łania partyzantów zakończyły się całkowitym sukcesem, w związku z czym w 1947 roku postanowiono przystąpić do drugiej fazy powstania. Gdy rozgorzały walki na dużą skalę, Grecja, stojąc w obliczu jawnego wsparcia udzielanego partyzantom wzdłuż całej granicy, zwróciła się o pomoc do ONZ. Możliwości tej organizacji ograniczały się jednak tylko do zbadania oskarżeń i do przyjęcia ich do wiadomości. Sytuacja odwróciła się na niekorzyść komunis­tów dopiero w 1948 roku, kiedy ustała pomoc z Jugosławii, a Ameryka - zgodnie z doktryną Trumana - zwiększyła wsparcie udzielane armii greckiej. Z chwilą włączenia się USA do tego konfliktu Stalin zaczął sceptycznie oceniać szansę powodzenia całego przedsięwzięcia. W1949 roku, w wyniku rządowej ofensywy w górach Grammos, siły komunistyczne zostały rozgromione -skończyła się wojna domowa, w której straciło życie 45 000 osób i która spowodowała ogromne zniszczenia, opóźniając odbudowę kraju o wiele lat.

178

Losy komunistów ze Wschodu miaty swe odpowiedniki na Zachodzie. Starzy przywódcy komunistów francuskich, tacy jak Andre Marty, Charles Tillon i August Lecoeur z dnia na dzień zostali uznani za zdrajców. Po wyklęciu marszałka Tito usunięci zostali również przywódcy partii duńskiej (Aksel Larsen) i norwes­kiej (Peder Furubotn). Podobny los spotkał także czołowych ko­munistów zachodnioeuropejskich i greckich (Jeorjios Siantos, ge­nerał Markos, Nikos Zachariadis) oraz członków nielegalnej partii hiszpańskiej. Partia belgijska, która w wyborach w 1946 roku zdo­była 14% głosów, w w latach sześćdziesiątych zachowała już tylko jedną trzecią poprzedniego stanu posiadania. Nawet we Francji i we Włoszech, gdzie komunistom w sumie udało się zachować swą pozycję, prasa partyjna utraciła wielu czytelników, a liczba człon­ków partii znacznie zmalała.

Biorąc pod uwagę wszystkie wstrząsy i szokujące wydarzenia w Europie Wschodniej w ostatnich latach życia Stalina, nie tyle zaskakujące jest to, że komuniści na Zachodzie utracili wpływy, lecz to, że nie ponieśli w ogóle totalnej klęski. Po części stało się tak za sprawą związków zawodowych, pozostających pod ich kon­trolą, a także dlatego, że przez pewien czas wszelkie enuncjacje prasy niekomunistycznej na temat ZSRR i Europy Wschodniej były a priori posądzane o kłamstwo i fałsz. Po śmierci Stalina, gdy nie dało się już dłużej ukrywać, że poprzednie doniesienia nie były rzetelne i ścisłe, przywódcy komunistyczni obiecali, że naprawią wszystkie błędy i że nie będzie już powrotu do czegoś, co eufemi-nistycznie określano mianem “kultu jednostki". W 1956 roku, po ogłoszeniu rewelacji Chruszczowa i po wydarzeniach na Węgrzech, partię opuściło wielu intelektualistów; sporo ich wypisało się z niej już wcześniej, w czasie kampanii prowadzonej przeciw marszałko­wi Tito. Jednakże szeregowych działaczy i członków nieszczególnie interesowały wydarzenia w dalekich krajach. Komunizm we Francji i we Włoszech był czymś więcej niż partią polityczną - był wiarą i sposobem na życie. Koniunktura z lat pięćdziesiątych spowodo­wała podwyższenie poziomu życia, lecz jednocześnie uwypukliła w sposób jeszcze bardziej wyrazisty wszystkie niesprawiedliwości ist­niejącego porządku społecznego. Kondycja proletariatu (condition proletańenne) we Francji bynajmniej nie odmieniła się; we Wło­szech bogaci wprowadzili zmasowane podatki, redystrybucja do­chodów była zdecydowanie nierównomierna, a bieda - zwłaszcza na południu - ustępowała bardzo powoli. Setki tysięcy Francuzów

179

i Włochów należało do komunistycznych stowarzyszeń społecz­nych i związków zawodowych, czytało komunistyczną prasę i lite­raturę, oglądało komunistyczne filmy; częstokroć nawet ich życie codzienne toczyło się w ramach pewnego zamkniętego systemu. Ich marzenia o lepszym porządku społecznym nie stały w sprzeczności z brutalną rzeczywistością praktycznego komunizmu, właściwego krajom Europy Wschodniej. Pod koniec lat pięćdziesiątych praw­dziwych wyznawców komunizmu prędzej można było znaleźć na Zachodzie niż na Wschodzie. Zachodni komunizm stopniowo uwalniał się od stalinizmu, a proces ten najwcześniej rozpoczął się we Francji i we Włoszech i tam też posunął się najdalej. Wiedza o popełnionych błędach wpłynęła na decyzje o występowaniu szere­gowych członków z partii w takim samym stopniu, jak wiedza o nieprawościach dygnitarzy kościelnych wpływała na wiarę zago­rzałych wyznawców religii. Komunizm we Francji i we Włoszech był o wiele bardziej niezłomny, niż ktokolwiek mógł to przewidzieć. Po części działo się tak za sprawą siły bezwładu - wszak ruchy polityczne kontynuują swój żywot długo jeszcze po ustaniu oko­liczności, które je powołały do życia. Partie komunistyczne we Francji i we Włoszech, tak czy inaczej, zachowały swój wpływ na ponad czwartą częścią elektoratów swych krajów. Rewolucyjny imperatyw słabł, w miarę jak klasa robotnicza przeobrażała się i stawała się coraz bardziej “burżuazyjna". Komuniści - mimo że słabli - mogli nadal liczyć na swych wyborców i mobilizowali (choć już nie tak często) tłumy do masowych wystąpień i demonstracji. Nadal dysponowali potężną machiną - tyle że już nie na użytek działalności rewolucyjnej. Czy aby nie była to po- wtórka z historii socjaldemokracji? Komunizm zachodnioeuropejski zaczął wyka­zywać objawy “rewizjonizmu", a rozziew między teorią rewolucji a praktyką reformizmu stawał się coraz większy.

ZSRR PO ŚMIERCI STALINA

W październiku 1952 roku odbył się w Moskwie XIX zjazd KPZR. Zgodnie ze statutem zjazdy powinny odbywać się co trzy lata - tym razem zwołano go po raz pierwszy od 1939 roku. Ta niezgodność z ustalonymi zasadami nie pociągała za sobą jakich­kolwiek większych konsekwencji, jako że instytucja zjazdu, for­malnie najwyższej władzy partyjnej, od dawna nie miała żadnego wpływu na politykę ZSRR. Fakt ten jednak wyraźnie wskazywał na istnienie w życiu kraju wielu anomalii oraz na rozziew między teorią a praktyką. Stalin systematycznie ignorował reguły gry, które dopomogły mu niegdyś w przechwyceniu władzy.

Od chwili skupienia władzy w latach dwudziestych w rękach tego jednego człowieka, w ZSRR nastąpiły ogromne zmiany spo­łeczne. Czwartą część ludności stanowiła klasa robotnicza, co pią­ty obywatel radziecki zaś należał do kategorii ludzi, zwanej gene­ralnie “inteligencją techniczną". Krajem zarządzał ogromny, scen­tralizowany aparat, gigantyczna biurokracja, która z racji posia­dania własnych celów i interesów tworzyła nową klasę społeczną. Wszystkie decyzje, nawet te najmniej istotne, lecz wpływające na życie ZSRR, podejmowane były w Moskwie. Ów brak wszelkiej ini­cjatywy poważnie zaciążył na rozwoju kraju. Centrum jednak nie było wcale stabilne - Stalin najwyraźniej uważał, że partia i rząd potrzebują od czasu do czasu jakichś gwałtownych przetasowań. Na XIX zjeździe główną rolę odgrywał Malenkow i powszechnie sądzono, że to on szykuje się do przejęcia sukcesji. Mołotow i Mikojan, choć nadal byli członkami Biura Politycznego (tzw. Polit-biura), utracili swe funkcje ministerialne (spraw zagranicznych i handlu zagranicznego) jeszcze w 1949 roku. Wszystko wskazywało na to, że są pierwszymi kandydatami do nowej czystki. Inny stary towarzysz, Kliment Woroszyłow, podejrzewany był przez Stalina, że jest agentem brytyjskim. Nawet Ławrentij Beria, szef wszech-

181

potężnej tajnej policji, oskarżony został przez zjazd o zaniedby­wanie swych obowiązków. Stalin od dawna uważał, że jest czło­wiekiem niezastąpionym. Jeden z jego następców wspomniał, że w 1952 roku Stalin oznajmił w wąskim kręgu współpracowników:

Wszyscy jesteście jak ślepe kocięta... Co wy byście beze mnie zrobili? Nawet nie znacie swoich wrogów!

XIX zjazd KPZR nie zajął się żadnymi poważnymi sprawami czy kłopotami, jakie przeżywał kraj. Zmienił nazwę samej partii (usuwając z nazwy określenie “bolszewików"), lecz nie wprowadził do niej żadnej nowej myśli przewodniej. Nadal utrzymywała się dysproporcja między przemysłem ciężkim a innymi gałęziami gos­podarki narodowej, nadal też uporczywie trwano przy niekorzyst­nych relacjach cen i kosztów w produkcji rolnej. Sowiecka polityka zagraniczna pozostała tak samo usztywniona jak dotychczas, “pań­stwa demokracji ludowej" nadal zachowywały status satelitów, nie partnerów, a reszta świata nadal tworzyła wrogi reakcyjny blok. W jednym ze swych ostatnich opublikowanych artykułów Stalin na­pisał, że bardziej prawdopodobna wydaje się wojna między krajami kapitalistycznymi niż między którymś z nich a Związkiem Ra­dzieckim.

Pod koniec życia Stalina w kraju narastało przekonanie o nieuchronnym zbliżaniu się kryzysu. Trudności gospodarcze sta­wały się coraz poważniejsze, nie można już było liczyć na odszko­dowania niemieckie, a Chiny domagały się coraz większej i roz-leglejszej pomocy ekonomicznej. Oficjalne dane na temat produkcji przemysłu ciężkiego robiły duże wrażenie, lecz przesadnie opisy­wały rzeczywisty postęp w tej dziedzinie. Poziom życia zdecydo­wanej większości populacji wzrastał bardzo powoli. Nad gospo­darką ciążył dokuczliwy kult produkcji za wszelką cenę, uwzględ­niający wyłącznie ilość, z całkowitym pominięciem problemu jakości. Towary były zwykle tandetne, nie do użycia, i po krótkim czasie nadawały się wyłącznie do wyrzucenia. Z chwilą gdy usztywniono planowanie, produkcja w ogóle przestała uwzględniać reguły podaży i popytu. Rodziły się liczne pytania o celowość ekonomiczną i o przydatność wielu zakładów (wręcz całych gałęzi przemyski czy rolnictwa). Odbudowa gospodarki ZSRR po wojnie pod wieloma względami była imponująca, niemniej brak jakiejś sensownej ko­ordynacji między jej poszczególnymi działami doprowadził do

182

braku równowagi, który w efekcie zagroził całemu procesowi rozwoju kraju.

Tuż po zjeździe nastąpiło dalsze usztywnienie polityki, po­jawiły się też oznaki przygotowań do nowych czystek na podobną skalę, jak w latach 1936-1938. Dnia 13 stycznia 1953 roku prasa sowiecka oznajmiła, iż wykryto nowy spisek - grupa czołowych lekarzy (w większości pochodzenia żydowskiego), która ponosić miała odpowiedzialność za śmierć kilku przywódców ZSRR (w tym Żdanowa i Szczerbakowa), szykowała obecnie zamach (na zlecenie zagranicznych agencji wywiadowczych) na życie radziec­kich marszałków i innych wybitnych działaczy państwowych. Od tego dnia zaczęły nasilać się oskarżenia - lekarzy obwołano truci­cielami, szpiegami, szkodnikami, wilkami w ludzkiej skórze; kalum­nie rzucano nie tyle na samych obwinionych, ile na nie nazwanych z imienia ich inspiratorów wewnątrz kraju. Bez przerwy wzywano do czujności, a chlebem powszednim stały się donosy na pojedyn­cze osoby i na całe grupy ludzi. Nad Związkiem Radziecki rozpo­starła się chmura strachu, gdyż każdy kto pamiętał 1936 rok, wiedział doskonale, że nowe oskarżenia są tylko przygrywką do fali represji, która może pochłonąć miliony istnień ludzkich. Jak wy­kazały poprzednie doświadczenia oraz ostatnie procesy w krajach satelickich, czystki były czymś w rodzaju samonapędzającego się mechanizmu - każda fala aresztowań przynosiła nowe podejrzenia. Jak przyznał później Chruszczow, główną intencją Stalina było usunięcie dotychczasowych przywódców partyjnych i zastąpienie ich przez “nowych, niedoświadczonych ludzi". Czystka ta miała też antysemicki charakter i oczywiste stało się, iż przygotowywany jest plan deportacji wszystkich ludzi pochodzenia żydowskiego w rejony sowieckiej Arktyki lub na inne odległe tereny ZSRR. Roz­ważano również podobne projekty wobec innych narodowości; Stalin zrezygnował z deportacji Ukraińców tylko dlatego, że było ich zbyt wielu.

Gdy wydarzenia nabrały już rozpędu, rankiem 6 marca 1953 roku obwieszczono śmierć Stalina. Okoliczności, w jakich do niej doszło, stały się przedmiotem licznych spekulacji. Bardzo wielu ludzi w ZSRR, w tym niemal całe kierownictwo partyjne, miało wszelkie powody po temu, by czuć się zagrożonym przez nadciąga­jącą czystkę. Pojawiły się pogłoski, iż niektórzy przywódcy ZSRR na swój sposób przyłożyli rękę do odejścia dyktatora, żaden jednak dowód, który potwierdzałby tę tezę nigdy nie wyszedł na jaw. Po-

183

grzeb Stalina był wielką ceremonią państwową, jednak w porówna­niu z pompą i ceremoniałem, jaki towarzyszył obchodom jego siedemdziesiątych urodzin, przemówienia i artykuły prasowe były bardzo powściągliwe i spokojne. Nowi przywódcy od dawna już mieli wizję podziału władzy. Pewne decyzje polityczne podjęto jeszcze przed pogrzebem. Prezydium (Rady Najwyższej ZSRR), czyli najwyższe ciało decyzyjne, liczące 25 członków, zredukowano do dziesięciu osób; osobisty sekretariat Stalina - praktycznie naj­ważniejsza instytucja w sowieckim życiu politycznym, której istnie­nia nie przewidywała ani konstytucja, ani statut partii i o której nigdy nie pojawiła się w prasie choćby najmniejsza wzmianka -uległ rozwiązaniu. Natychmiast wstrzymano czystkę, a areszto­wanych lekarzy wypuszczono na wolność; niektórzy nie dożyli jednak tego dnia. Nieco później ogłoszono amnestię, która objęła wszystkich więźniów odsiadujących wyroki poniżej pięciu lat. Po­jawiły się pierwsze - jakby przypadkowe i niejasne - wzmianki, że “poszczególni dostojnicy popełnili arbitralne i nielegalne czyny". Destalinizacja, choć powściągliwa, rozpoczęła się więc jeszcze przed tym, nim wygłoszono mowy pogrzebowe. Ze śmiercią dyktatora dobiegła końca cała epoka historii ZSRR.

Przejście od rządów jednego człowieka do rządów małego komitetu (tzw. kolektywnego przywództwa) też nie było takie bez-bolesne. Każdy z dziesięciu ludzi, współtworzących teraz politykę ZSRR, kierował się własnymi ambicjami oraz nieufnością wobec pozostałych, co zaowocowało brakiem zgody w kwestiach bieżącej polityki. Nieustanne rozgrywki między poszczególnymi osobis­tościami i między frakcjami powodowały liczne zmiany w skła­dzie Prezydium aż do chwili, gdy w cztery lata po śmierci Stalina władza znów przeszła w ręce jednego człowieka. Na samym po­czątku przez kilka dni szefem radzieckiego rządu i generalnym sekretarzem KPZR był Malenkow. Jego koledzy, głęboko zanie­pokojeni faktem, iż skupia on w swych rękach zbyt dużą władzę, szybko zmusili go do rezygnacji z funkcji partyjnej. Na swe sta­nowiska ministrów spraw zagranicznych i handlu zagranicznego powrócili Wiaczesław Mołotow i Anastas Mikojan, ministrem ob­rony zaś został Mikołaj Bułganin (1895-1975). Beria ponownie stanął na czele wszystkich możliwych sił policyjnych oraz wywia­dowczych (za czasów Stalina część jego imperium wymknęła mu się spod kontroli). We wrześniu 1953 roku sekretarzem generalnym partii został Nikita Chruszczow, lecz nominacja ta nie wzbudzała

184

zbyt wielkiego zainteresowania, jako że już za czasów Stalina znaczenie partii zdecydowanie zmalało.

Pierwszą ofiarą ostrej walki w gronie członków Prezydium był Beria (1899-1953). 10 lipca 1953 roku ogłoszono, iż został zde­maskowany jako agent kapitalizmu i że odtąd nazwisko zdrajcy ma być przeklęte po wsze czasy. W sześć miesięcy później krótko poinformowano, że on sam wraz z sześcioma wspólnikami został właśnie stracony. Tak oto z dnia na dzień odszedł w historyczny niebyt najpotężniejszy człowiek ZSRR, “wierny uczeń i bliski to­warzysz" swego ziomka i jeden z mówców na jego pogrzebie. Polityczna biografia Berii może budzić grozę, był bowiem odpo­wiedzialny za aresztowanie i zabicie milionów obywateli radziec­kich w latach 1938-1953. Nie wydaje się jednak prawdopodobne, żeby jego koledzy, sami zatwardziali staliniści, zdecydowali się na usunięcie go z powodu nagłego przypływu skrupułów moralnych czy też z obawy przed nawrotem za jego sprawą ortodoksyjnego stalinizmu. Istniały oznaki, iż było wręcz odwrotnie - po śmierci Stalina Beria był jednym z głównych rzeczników liberalizacji i orędownikiem kompromisu z Zachodem w kwestii przyszłości Niemiec. Jego towarzysze przelękli się, że skupił w swych rękach nadmierną władzę, i postanowili zdusić - przy pomocy kilku do­wódców wojskowych - niebezpieczeństwo w samym zarodku.

Wraz ze śmiercią Berii walka w łonie ścisłego kierownictwa przeniosła się na inną płaszczyznę. Istniały rozbieżności dotyczące kwestii politycznych. Mołotow, człowiek nieprzejednany i nie­elastyczny, najbardziej zaufany pomocnik Stalina, uważał, iż na­leży kontynuować tradycyjną politykę ZSRR, podczas gdy Ma-lenkow najwyraźniej uświadamiał sobie konieczność wprowadze­nia do niej pewnych zmian. Kolejny plan pięcioletni, zakładający wzrost produkcji o 50%, realizowany był kiepsko, a produkcja rolna na głowę mieszkańca była niewiele wyższa niż za panowania carów. Malenkow zaproponował zmniejszenie dysproporcji między in­westycjami w przemyśle ciężkim i w pozostałych działach gospo­darki oraz podjęcie stosownych kroków na rzecz podwyższenia poziomu życia, wspomożenia przemysłu lekkiego, budownictwa mieszkaniowego itp. Część jego współtowarzyszy przeciwstawiła się tym propozycjom, a po roku zaproponowane przezeń reformy w poważnym stopniu uległy ograniczeniu. Również w polityce zagranicznej był Malenkow zwolennikiem polityki bardziej ugo­dowej. W swym przemówieniu z marca 1954 roku oznajmił, iż

L

185

trzecia wojna światowa oznaczałaby koniec cywilizowanego świa­ta. Również i tu natknął się na kontrę i został zmuszony do od­wrotu - sześć miesięcy później stwierdził, że nowa wojna może oznaczać krach kapitalizmu.

W drugiej połowie 1954 roku wyraźnie było już widać, że pozycja Malenkowa jest zagrożona - w lutym 1955 roku musiał ustąpić ze stanowiska prezesa rady ministrów, na którym to stano­wisku zastąpił go Mikołaj Bułganin. Na Kremlu toczyły się gorące dyskusje polityczne, jednak nie należy przykładać nadmiernej wagi do jej aspektów czysto ideologicznych. Zarówno w sprawach gos­podarczych, jak w polityce zagranicznej polityka następców Malen­kowa niewiele różniła się od tego, co on sam zamierzał robić. Szczególnie wyraźnie uwidaczniało się to w polityce międynaro-dowej. Na Zachód wypuszczono kilka “balonów próbnych", zawie­rających sugestie podjęcia rozmów na tematy europejskie. W lipcu Bułganin spotkał się w Genewie z Eisenhowerem, Edenem i Mol-letem, co wzbudziło ogromne nadzieje na ogólne pojednanie i na szybkie rozstrzygnięcie nie rozwiązanych dotychczas problemów. Nowy “duch Genewy" stał się czymś w rodzaju symbolu. Powszech­ny optymizm okazał się jednak nieuzasadniony. Wola Sowietów do podjęcia dyskusji z Zachodem nie oznaczała koniecznie gotowości ustąpienia ze starych pozycji, rozmowy zaś nie doprowadziły do konkretnych wniosków. Jedynym osiągnięciem, jakie uzyskano w 1955 roku, był podpisany w lutym traktat z Austrią.

Pojawiły się też nowe inicjatywy sowieckie w pozostałych częściach globu. Kreml zdawał sobie sprawę z roli Trzeciego Świata, szukał więc sposobności poszerzania w nim swoich wpływów i podejmował stosowne kroki, by nawiązywać bliższe kontakty z państwami Afryki i Azji. Kontrakt zbrojeniowy z Egiptem, zawarty wiosną 1955 roku, otworzył nową erę w stosunkach pomiędzy ZSRR a światem arabskim. Z kolei wizyta Bułganina i Chruszczo-wa w New Delhi w listopadzie 1955 roku stała się zaczynem ściślejszych powiązań z Indiami. Podjęto również wysiłki na rzecz załagodzenia stosunków w obozie komunistycznym. Ustały ataki na “zdrajcę i Judasza" Tito i na jego “faszystowski reżym", a w maju 1955 roku do Belgradu zawitała radziecka delegacja na wysokim szczeblu z Chruszczowem na czele. W wygłoszonym na lotnisku przemówieniu Chruszczow oznajmił: “Szczerze żałujemy tego, co się stało, i całkowicie odrzucamy wszystko to, co zdarzyło się w przeszłości". Stwierdził też, że oskarżenia pod adresem przywód-

186

i

ców Jugosławii sfabrykowane zostały przez Berię, tego “wroga ludu". Mołotow był przeciwny pojednaniu z Titem, lecz został przegłosowany - większość Prezydium Rady Najwyższej uznała, że najwyższy już czas zakopać topór wojenny. Jugosławia zachowała swą niezależność, a od 1955 roku Sowieci zaniechali krytykowania “jugosłowiańskiej drogi do komunizmu". Wycofano się z najbar­dziej kłopotliwych i bolesnych przejawów wzajemnej niezgody, mimo że uznanie polityki Tita mogło spowodować utratę twarzy wobec części kierownictwa ZSRR.

Nikita Siergiejewicz Chruszczow nie należał za życia Stalina do głównych kandydatów do sukcesji i przez kilka miesięcy po jego śmierci pozostawał raczej w cieniu. Stopniowo jednak pozycja nowego sekretarza generalnego partii rosła, a KPZR odzyskiwała swoje wpływy, które utraciła w ostatnich latach panowania wodza. Chruszczow obsadził wiele kluczowych stanowisk partyjnych swymi ludźmi; jego nazwisko coraz częściej pojawiało się w prasie i w radia, a po upadku Malenkowa to on właśnie stał się najbardziej wpływowym członkiem Prezydium. Jednakże współtowarzysze nie do końca akceptowali jego koncepcje. Chruszczow, który szcze­gólnie interesował się rolnictwem, zaproponował rozwiązanie pro­blemu ustawicznego niedoboru żywności i pogłowia bydła przez wydatne zwiększenie areału upraw, głównie w Kazachstanie i za­chodniej Syberii (“ziemie dziewicze") oraz przez zwiększenie za­siewów kukurydzy. Pomysły te zostały jednak wówczas skrytyko­wane i po części odrzucone; powrócono do nich po kilku latach, gdy Chruszczow stłumił opozycję w Prezydium i stał się nie kwe­stionowanym przywódcą kraju.

Po śmierci Stalina diametralnie zmienił się klimat intelektual­ny ZSRR. Pomerancew opublikował artykuł o potrzebie szczerości w literaturze, a powieść Erenburga Odwilż uczyniła z jej autora pierwszoplanową postać tamtego okresu. Zmiany te nie wszystkim przypadły do gustu i w efekcie rozpoczęły się pierwsze potyczki między “liberałami", a “konserwatystami". Zabrakło jednak jas­nego, zdecydowanego odcięcia się od dziedzictwa stalinizmu, zbyt silnie też były zakorzenione nawyki z czasów “kultu jednostki". Nade wszystko należy też pamiętać, że następcami Stalina byli ludzie, którzy jak jeden mąż, bez wyjątku, zawdzięczali swoje karie­ry polityczne właśnie jemu - byli towarzyszami walki z jego nomi­nacji i nie mogli pozwolić sobie na opuszczenie go bez narażenia się na ryzyko politycznego samobójstwa. Próbowali wyeliminować

187

najbardziej rażące i zbędne elementy starego systemu, zmoderni­zować go i zracjonalizować, zachowując jednak samą jego istotę. Tego rodzaju polityka, którą uprawiano przez wiele lat, uwikłała radzieckie kierownictwo w liczne sprzeczności i niespójności. Ile prawdy o epoce Stalina można było bezpiecznie ujawnić? W 1956 roku, na XX zjeździe KPZR, Chruszczow podjął pierwszą próbę rzucenia nieco światła na ostatni okres historii ZSRR, lecz jego raport został opublikowany publicznie dopiero w trzydzieści lat później. Bardzo szybko odstąpiono od kampanii destalinizacji, a tych, którzy nazbyt daleko zapędzili się w ujawnianiu prawdy, brutalnie przywołano do porządku. Ustalenie nowej równowagi politycznej po śmierci Stalina nie było zadaniem łatwym. Kolek­tywne kierownictwo nie zdawało egzaminu - nie znana tu była sama jego zasada, gdyż od dawien dawna na każdym poziomie funkcjo­nowania społeczeństwa sowieckiego władzę sprawował jeden czło­wiek (jedinonaczalije). Wszyscy ci, którzy uwierzyli, iż śmierć Sta­lina zapoczątkuje nową epokę rzeczywistej demokracji wewnątrz­partyjnej i stopniowej liberalizacji systemu, szybko zdali sobie spra­wę z tego, że będzie to - w najlepszym przypadku - proces prze­wlekły i bolesny i że będzie on postępował dość krętymi drogami. W latach poprzedzających śmierć Stalina rozwój polityczny krajów demokracji ludowej przebiegał według wzorów sowiec­kich. Prowadzona przez nie polityka była ściśle koordynowana (i kontrolowana) przez Kreml. Narodowe odchylenia od ustalonych norm (tzw. narodowe drogi do komunizmu) traktowano jak schiz-mę, ponieważ wszyscy bez wyjątku mieli kierować się wielkimi doświadczeniami i przykładem ZSRR. Wszędzie opracowywano pięcio- lub sześcioletnie plany wzrostu produkcji przemysłowej, wszędzie zamierzano skolektywizować rolnictwo, wszędzie też po­wstałe po wojnie partie niekomunistyczne zostały rozwiązane lub utraciły swą niezależność. Wojsko i policja, architektura i literatu­ra - wszystkie dziedziny życia wzorowane były na modelu sowiec­kim. Jednakże mimo wysiłków na rzecz pełnej unifikacji proces stalinizacji tych państw przebiegał w różnym tempie. Najszybciej i najdoskonalej dopasowała się do ZSRR Bułgaria. Wyraźnie pozos­tawały w tyle Polska i Rumunia, gdzie komunizm miał najmniejsze poparcie ludności spośród wszystkich państw Europy Wschodniej. Przywódcy polscy i rumuńscy doskonale zdawali sobie sprawę, że prowadzona przez nich polityka budzi głębokie niezadowolenie szerokich warstw ludności i próbowali realizować swoje cele bez

11

188

zbytniego antagonizowania społeczeństwa. Tak wiec, o ile w Buł­garii pod koniec lat pięćdziesiątych skolektywizowano 92% rolnic­twa, o tyle w Polsce w tym samym czasie liczba ta wynosiła zaledwie 15%.

W ostatnim okresie stalinizmu klimat polityczny w krajach demokracji ludowej przesiąknięty był cynizmem, serwilizmem i skorumpowaniem moralnym. W ZSRR indoktrynacja trwała od trzydziestu już lat i większość ludzi stopniowo przywykła, przy­najmniej częściowo, do oficjalnej doktryny systemu. Europa Wschod­nia była jednak bardziej podatna na wpływy z zewnątrz i tylko niewielka grupa działaczy partyjnych średniego i wyższego szczebla skłonna była bez zastrzeżeń realizować cele komunistycznej poli­tyki. W ZSRR komunizm odwoływał się do uczuć patriotycznych, by nie rzec - nacjonalistycznych; wszak rewolucji dokonano (przy­najmniej częściowo) przeciwko wrogom z zewnątrz, dzięki niej też ZSRR stał się wielkim mocarstwem przemysłowym i militarnym. Komunizm w Europie Wschodniej był towarem importowanym, a nie własnego chowu. W oczach patriotów węgierskich, polskich czy rumuńskich nawet oczywiste sukcesy, osiągane przez rodzime re­żymy, nie były jakimkolwiek powodem do dumy. Geograficzna bliskość ZSRR oraz jego dominacja wojskowa wymuszały posłu­szeństwo, lecz nie zamieniały wschodnich Europejczyków w szcze­rych przyjaciół i lojalnych sojuszników Sowietów.

Kamieniami milowymi na drodze ku “satelizacji" były dwa wydarzenia z 1948 roku: przewrót w Czechosłowacji oraz rozbrat z Jugosławią.

Czechosłowacka Partia Komunistyczna wyszła z wyborów w 1946 roku jako najpotężniejsza siła w kraju. Dominacja komunis­tów nie była jednak całkowita - choć mieli w swym ręku policję, to jednak na przeszkodzie stał im niekomunistyczny minister spra­wiedliwości, który nie tylko nie sankcjonował ich działalności, lecz niejednokrotnie odwoływał wydawane przez nich zarządzenia. Partie niekomunistyczne, które w latach 1945-1946 zadowalały się odgrywaniem ról drugoplanowych, stopniowo stawały się coraz bardziej ekspansywne. Istniały przesłanki pozwalające wątpić, czy w nowych wyborach komuniści powtórzą swój sukces z 1946 roku. Dotychczas mieli nieznaczną większość w parlamencie i współtwo­rzyli rząd razem z socjaldemokratami, którym przedwodził Zdenek Fierlinger. Jednakże wśród socjalistów narastała opozycja wobec polityki przywódcy, która praktycznie niewiele odróżniła ich partię

189

od komunistów. W listopadzie 1947 roku większością głosów Fier-linger został usunięty z władz Partii Socjaldemokratycznej, w na­stępstwie czego jej koalicyjni partnerzy nabrali obaw, iż zostaną przegłosowani w wyborach i że ich pozycja ulegnie znacznemu osłabieniu. Przez cały czas zarówno Moskwa, jak inne partie ko­munistyczne krytykowały ich za brak rewolucyjnego zapału i za “nadmierną skłonność" do współpracy z partiami burżuazyjnymi w ramach koalicyjnego Frontu Narodowego. Zdecydowano więc skończyć wreszcie z “demokracją formalną" i sprowadzić Cze­chosłowację na tę samą drogę, którą kroczyły już pozostałe pańs­twa Europy Wschodniej. Partia zorganizowała masowe demon­stracje, a 25 lutego 1948 roku dokonała udanego zamachu stanu. Prezydent Edward Beneś, niechętny i niezdolny do przeciwstawienia się Związkowi Radzieckiemu, nie miał żadnych możliwości sta­wienia czoła komunistom, którzy zażądali pełni władzy. Istniała obawa, że jeśli ich żądania nie zostaną spełnione, do akcji wkroczą stacjonujące w kraju oddziały wojsk radzieckich. Pozostałe partie zostały rozwiązane lub przechwycone, a ich przywódcy aresztowa­ni. Jan Masaryk, minister spraw zagranicznych, został znaleziony martwy na ulicy przed swym biurem. Nikt nie stawiał oporu -Klement Gottwald, od lipca 1948 roku komunistyczny następca Beneśa, stwierdził (według relacji pewnego świadka), że było to “jak wejście noża w masło".

Polityka ZSRR w Jugosławii daleka była od sukcesu. Spośród wszystkich przywódców państw Europy Wschodniej jedynie Tito doszedł do władzy własnymi siłami, a nie przy pomocy Sowietów, i tylko jego partia cieszyła się szerokim poparciem mas. Od samego początku dawało mu to szczególną pozycję i umożliwiało Jugo­sławii prowadzenie polityki niezależnej od ZSRR. W latach 1945-1946 Jugosławia stanowiła lewicowe, bojowe skrzydło w obozie państw komunistycznych, jednak z chwilą gdy po zgłoszeniu rosz­czeń terytorialnych (Triest) Sowieci odmówili jej swojego po­parcia, Jugosłowianie poczuli się rozczarowani i wręcz oskarżyli ZSRR o “wielkomocarstwowy szowinizm" oraz o sabotowanie ich planów gospodarczych. Po licznych utarczkach pomiędzy dowód­cami armii jugosłowiańskiej a członkami radzieckiej misji woj­skowej w Belgradzie w marcu 1948 roku rosyjscy doradcy zostali wycofani do kraju. List KPZR, wysłany do przywódców Jugosławii, zawierał oskarżenia i groźby, a Tito przyrównany został do Troc-kiego i jednocześnie zaatakowany jako nacjonalista. Partię jugo-

190

słowiańską cechować miał brak wewnętrznej demokracji, sam zaś jej przywódca dążył rzekomo do likwidacji KPJ; Jugosławia tak naprawdę została wyzwolona dzięki sukcesom armii sowieckiej, jej też zawdzięczają jugosłowiańscy komuniści swoje dojście do władzy. Byłoby więc rzeczą stosowną, aby Tito i jego koledzy zachowywali się bardziej rozważnie i skromnie. Konflikt między Moskwą a Belgradem nie dotyczył zasad marksizmu-leninizmu, a w prowadzonej korespondencji nie odwoływano się do doktrynal­nych aspektów ideologicznych. Cała ta sytuacja wynikała z próby przejęcia przez Sowietów pełnej kontroli nad Jugosławią, na wzór krajów Europy Wschodniej. Stalin źle jednak ocenił zaistniałą tam rzeczywistość - według Chruszczowa, uważał on, iż zmiecie Tita jednym kiwnięciem małego palca. Ale nawet zmasowany nacisk Moskwy, trwający wiele lat, nie zaszkodził jugosłowiańskiemu przy­wódcy, który zorientowawszy się, że nie ma szans na kompromis, postanowił podjąć otwartą walkę.

Dnia 28 czerwca 1948 roku KPJ wykluczona została z Ko-minformu i cały ten konflikt przedostał się do wiadomości publicz­nej. ZSRR podejmował wszelkie możliwe kroki - z wyjątkiem bezpośredniej interwencji zbrojnej - zmierzające do obalenia Tita i jego współtowarzyszy. Belgrad zaatakowały wszystkie kraje sa­telickie, zerwano wszelkie powiązania gospodarcze - próbowano wszystkiego, by rzucić Jugosławię na kolana. Podjęto niebywałą wręcz akcję propagandową przeciw Titowi i jego kolegom, lecz wezwań Stalina usłuchała tylko niewielka garstka jugosłowiańs­kich działaczy partyjnych - większość stanęła po stronie swego przywódcy. Ataki te pomogły w zwiększeniu popularności reżymu w kraju, bowiem Tito jawił się teraz jako wódz, który bronił nie­podległości przed zakusami z zewnątrz. W ciągu następnych lat kraj stopniowo wypracował sobie własną wersję socjalizmu - prze­prowadzono decentralizację zarządzania państwem, w 1950 roku powołano rady pracownicze, kierujące pracą fabryk, podejmowa­no próby ograniczania przywilejów nowej elity. Liberalizm Tita miał jednak swoje granice, czego dowiodło aresztowanie Milovana Dżilasa, jednego z najbliższych współtowarzyszy marszałka z daw­nych dni, który utrzymywał, że demokratyzacja Jugosławii jest niewystarczająca i że rodzi się nowa panująca klasa społeczna. W porównaniu jednak z państwami satelickimi Jugosławia była ożyw­czym przykładem demokracji, państwem prowadzącym niezależną politykę wewnętrzną i zagraniczną i będącym dla lewicy europej-

191

skiej źródłem nadziei w jej trudnych latach. Dla Sowietów niepo­wodzenie akcji obalenia “kliki Tita" stało się zadrą, boleśnie do­kuczliwą przez wiele lat. Z punktu widzenia globalnej równowagi sił Jugosławia nie odgrywała zbyt istotnej roli, niemniej ogromne znaczenie miał dla Moskwy fakt, iż tak mały kraj tak dufnie prze­ciwstawił się próbom narzucenia sobie ich kontroli. Jeśli jednej partii komunistycznej udało się skutecznie stawić czoło dominacji sowieckej, to można było się obawiać, że podobna niesubordynacja rozprzestrzeni się na inne kraje; w gruncie rzeczy był to początek końca monolitycznej struktury świata komunizmu.

Konflikt między ZSRR a Jugosławią pociągnął za sobą maso­we czystki i serie pokazowych procesów w całej Europie Wschod­niej, choć to nie on był główną ich przyczyną, ponieważ podobne widowiska były niejako nieodłączną częścią systemu stalinowskie­go. Pierwszy odbył się proces Laszló Rajka, węgierskiego ministra spraw zagranicznych, oraz kilku pomniejszych przywódców Węgier (wrzesień 1949). Rajka oskarżono o to, że swą polityczną karierę rozpoczął w przeszłości jako informator i policyjny szpicel i że ostatnio był agentem Dullesa oraz Aleksandra Rankovicia, jugo­słowiańskiego ministra spraw wewnętrznych. Wszyscy oskarżeni przyznali się do winy i zostali straceni. Następnym był Trajczo Kostow, bułgarski wicepremier i wielki bohater z lat nielegalnej działalności partii. Oskarżono go o to samo, co Rajka, lecz Kostow, zahartowany przez tortury, jakie przeszedł w przedwojennych więzieniach, podczas procesu nieoczekiwanie odwołał swoje ze­znania ku niepomiernemu zdumieniu wszystkich organizatorów tego widowiska. W Czechosłowacji czystka rozpoczęła się w latach 1949-1950 i osiągnęła apogeum we wrześniu 1951 roku, kiedy to wytoczono proces Rudolfowi Slanskyemu (byłemu sekretarzowi partii), Ylado Clementisowi (byłemu ministrowi spraw zagranicz­nych) i innym. Slansky był zagorzałym stalinowcem, więc jego przyznanie się do winy brzmiało o wiele mniej przekonująco niż podobne zachowanie się innych komunistycznych przywódców Europy Wschodniej. Zarówno on sam, jak jego koledzy oskarżeni zostali o to, że byli agentami obcych wywiadów, że dokonywali spekulacji finansowych oraz (tu nowinka) że byli syjonistami; w czasie procesu po raz pierwszy w sposób jawny pojawiły się akcenty antysemickie. Powszechnie było wiadomo, że Slansky, Żyd z po­chodzenia, przez całe życie był nieprzejednanym wrogiem syjoniz­mu. Stawiane w trakcie procesu zarzuty okazały się więc gro-

192

teskowe, lecz oskarżeni nie przestawali się obwiniać, a niekiedy posuwali się do tego, że rzucali podejrzenia na własne żony i dzieci. Świat przyglądał się temu wszystkiemu ze zdumieniem i z przerażeniem i nie był w stanie pojąć, na czym polegały naciski, które zmusiły oskarżonych do przyznawania się do aż nadto już absurdalnych zarzutów. W Rumunii ofiarami czystki w maju 1945 roku stały się dwie czołowe postacie z grona przywódców partii -Ana Pauker i Yasile Luca, w kwietniu 1954 roku stracono zaś byłego sekretarza partii Patrascanu. W Polsce w 1949 roku aresz­towano Władysława Gomułkę, Mariana Spychalskiego i Zenona Kliszkę. W Niemczech Wschodnich usunięto z partii Paula Mer-kera (1950) oraz Wilhelma Zaissera i Rudolfa Herrnstadta (po rewolcie robotniczej w 1953 roku). Wiele ludzi wyrzucono z partii, a niektórych z nich aresztowano i skazano na śmierć. W Czecho­słowacji czystka objęła 550 000 członków partii, w Polsce i w Niemczech Wschodnich - po 300 000; w innych krajach satelickich liczby te były niewiele mniejsze. Dla szeregowych członków partii czystka oznaczała zwiększenie się kłopotów życia codziennego, a w najgorszym przypadku - utratę pracy. Im wyżej jednak usytuo­wana była ofiara, tym konsekwencje były groźniejsze. Nie sposób doszukać się wspólnego mianownika wszystkich tych procesów. W niektórych przypadkach główną rolę odegrały wewnętrzne intrygi i walka o władzę. Bez wątpienia Rajk był najgroźniejszym kon­kurentem Rakosiego, z tych samych powodów Vulko Czerwenkow, przywódca bułgarski, mógł chcieć pozbyć się Kostowa. Trudniej jednak jest tłumaczyć osobliwie okrutny charakter procesu pras­kiego wyłącznie w kategoriach sporów w kierownictwie czeskim; musiał tu odegrać rolę nacisk ze strony Moskwy. Kierownictwo partii polskiej, mimo że aresztowało Gomułkę i jego współpra­cowników, odmówiło wytoczenia im pokazowego procesu. Czystki i procesy można wyjaśniać poprzez odwołanie się do tradycji his­torycznych poszczególnych krajów i do pewnych mechanizmów psychologicznych. Powszechnie uważa się, że system stalinowski wspierał się na terrorze i że podobne widowiska były konieczne po to, by szerzyć strach wśród szerokich mas. Jest w tym sporo racji, niemniej w ostatecznym rachunku ówczesne motywacje miały w sobie chyba jednak pewien pierwiastek irracjonalny. Trudno bo­wiem dać wiarę, żeby wszystko to rozegrało się według jakiegoś odgórnie spreparowanego scenariusza - wiele danych zaprzecza podobnej interpretacji tamtych wydarzeń.


193

Ostatnie lata epoki stalinowskiej, zarówno w samym ZSRR, jak w Europie Wschodniej, były okresem znaczącej ekspansji prze­mysłowej, tylko że koszty produkcji utrzymywały się na niezwykle wysokim poziomie, a poziom życia wyraźnie się obniżał. Ograni­czenia we wszystkich niemal gałęziach gospodarki narodowej biły w konsumenta i zagrażały przyszłemu rozwojowi ekonomicznemu. Sytuacja była groźna, tyle że w różnym stopniu: w 1953 roku Węgry stały na krawędzi katastrofy, podczas gdy w sąsiadniej Czechosło­wacji kryzys wydawał się nie tak ostry. Po śmierci Stalina, zgodnie z zaleceniami Malenkowa, wszystkie kraje “demokracji ludowej" miały ustalić własne reguły ekonomiczne i wprowadzić stosowne zmiany w sferze politycznej. “Nowy kurs" na Węgrzech poszedł o wiele dalej, niż na to zezwoliła Moskwa - Rakosi musiał ustąpić z funkcji premiera, a Imre Nagy, “moskwicin" tak samo jak Rakosi -tyle że z pozoru bardziej liberalny i demokratyczny - rozpoczął wprowadzanie reform politycznych i gospodarczych. Rozwój prze­mysłu ciężkiego przestał być traktowany jako cel sam w sobie. Zwolniono wielu więźniów politycznych, a w kraju powiało wol­nością. Nagy zyskał sobie dużą popularność wśród mas, co zanta­gonizowało stare kierownictwo państwa. Po upadku Malenkowa musiał odejść, a pod koniec 1955 roku wyrzucono go z partii. Powrócili dawni staliniści - choć nie zawsze na te same, co dawniej, stanowiska. Wśród chłopów i robotników szerzyło się coraz więk­sze niezadowolenie, co w połączeniu z nastrojami wśród młodego pokolenia - zwłaszcza wśród studentów - doprowadziło po roku do wielkiego buntu społeczeństwa.

Oznaki niezadowolenia pojawiły się w Niemczech Wschod­nich i w Czechosłowacji, czego dowodem była rewolta we Wschod­nim Berlinie 17 czerwca 1953 roku oraz wielki strajk w czeskim Pilznie. Obydwa rządy podjęły natychmiastowe środki, mające na celu poprawę warunków życia, sprzeciwiły się natomiast wprowa­dzeniu jakichkolwiek reform politycznych. W 1953 roku zmarł Klement Gottwald, przywódca czeskich komunistów; Antonin Za-potocky, a w szczególności Antonin Novotny - z czasem najważ­niejsza postać reżymu - byli typowymi wytworami epoki stalinow­skiej. Ostatnimi krajami, w których wprowadzano “nowy kurs", były Polska i Rumunia. Spośród wszystkich satelitów były to pańs­twa najmniej “zainfekowane" procesami i innymi utrapieniami ery stalinizmu. W 1954 roku szef polskiej partii, Bolesław Bierut, ustą­pił z funkcji premiera rządu. W grudniu tego samego roku, po

194

sensacyjnych rewelacjach na temat działalności tajnej policji, ujaw­nionych przez zbiegłego na Zachód wysokiego funkcjonariusza państwowego, musiał ustąpić ze stanowiska minister bezpieczeńs­twa publicznego. Pierwsze reformy miały charakter ekonomiczny, lecz opozycja dopiero nabierała rozpędu. Partia komunistyczna, której liczebność z latami malała, poczuła się odizolowana od zdecydowanie antykomunistycznie nastawionego społeczeństwa, a wewnątrz samej partii narastała opozycja wobec jej kierownict­wa. W Polsce i na Węgrzech już w 1955 roku sytuacja groziła wybuchem rewolucji, a jak wykazały późniejsze wydarzenia, wy­starczyło kilka słabych nawet bodźców, by wywołać ogromną eks­plozję.

Stalinowska polityka we wschodnioeuropejskim imperium przyniosła niebywałe wręcz przeobrażenia społeczne i gospodar­cze. Wszystkie te kraje - z wyjątkiem Jugosławii - tworzyły swoisty monolit. Ich polityka, wojsko i gospodarka były ściśle podpo­rządkowane radzieckiemu kierownictwu i pozostawały pod jego kontrolą. W styczniu 1949 roku powołano do życia Radę Wza­jemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG), mającą stanowić przeciw­wagę dla planu Marshalla, a podpisany w 1955 roku Układ War­szawski stanowił wojskową odpowiedź na utworzenie NATO. Były to jednak tylko oficjalne przejawy uznania status quo. ZSRR pod rządami Stalina bez wahania wtrącał się we wszystkie sprawy we­wnętrzne swych satelitów - na każdym polu i w każdej dziedzinie. Następcy wodza okazywali więcej taktu w stosunkach z państwami Europy Wschodniej, niemniej istniały tu granice ich tolerancji, czego dowiodły wydarzenia w Bułgarii w 1956 roku.

Stalinowska praktyka centralizacji i ścisłego nadzoru zawie­rała w sobie zalążki własnej zguby. Prowadzona polityka stała w sprzeczności z nacjonalistycznie nastawionymi narodami, a przy okazji antagonizowała również samych przywódców. Choć ko­muniści pragnęli zaprowadzić własne porządki, idea komunizmu narodowego, wolnego od wpływów z zewnątrz, bardziej demo­kratycznego i ludzkiego, zyskiwała sobie coraz więcej sympatii ł cichych zwolenników. Komunizm narodowy wcale nie oznaczał systemu bardziej liberalnego, lecz stwarzał możliwość dokonywa­nia zmian, które przez dziesięć następnych lat doprowadziły do przeobrażeń w całej Europie Wschodniej.

CZĘŚĆ DRUGA

CUD GOSPODARCZY

SYTUACJA GOSPODARCZA EUROPY W1945 ROKU

Europę Zachodnią, obejmującą 3% powierzchni lądowej Zie­mi, zamieszkiwało w 1946 roku około 9% jej ludności. W1960 roku wytwarzała ona jedną czwartą światowej produkcji przemysłowej, miała 40% udziału w handlu międzynarodowym i była największym rynkiem zbytu całego świata. Powojenny rozwój Europy miał do­prawdy niezwykle spektakularny charakter - po zakończeniu wojny tylko niewielu obserwatorów uważało, że kontynent tak szybko wyliże się z ran. Wcześniejsza historia Europy nie dawała podstaw do przypuszczeń, iż rozwój ten może być aż tak gwałtowny. Pewien szwedzki ekonomista, podsumowując sytuację z końca lat trzydzie­stych, pisał, iż w zakresie przekształceń technologicznych oraz wchodzenia na rynki międzynarodowe transformacja Europy jest ledwie połowiczna. Na przeszkodzie stało tu wiele czynników: przestarzały sprzęt, restrykcyjne działania rządów, postawa kasty zarządzającej i samych robotników. Wydajność rolnictwa była bar­dzo niska, w wielu dziedzinach przemysłu panował zastój, a po­wszechne bezrobocie obciążało budżet i zmniejszało dochód na­rodowy. Svennilson twierdził, że:

Europa cierpi na sklerozę przestarzałego, nieproduktywnego systemu ekonomicznego i jest niezdolna do elastycznego reagowania na gwałtowne zmiany gospodarcze.

Druga wojna światowa spowodowała ogromne zniszczenia i sparaliżowała wszelką działalność produkcyjną. Wedle oszacowań, w rok po wojnie poziom produkcji przemysłu francuskiego i belgij­skiego osiągnął 20-35% stanu sprzed wojny; w Niemczech wartość ta była jeszcze niższa. Wielka Brytania, która mniej ucierpiała podczas wojny, przywróciła przedwojenny stan produkcji w 1946

198

i

roku, w pozostałych jednak państwach europejskich sytuacja nie przedstawiała się tak obiecująco; dla przykładu, produkcja stali w krajach Europy Zachodniej była w tym okresie o połowę mniejsza niż w roku 1939. Wprowadzono poważne ograniczenia w dosta­wach żywności, a priorytetowym zadaniem okazało się niedopusz­czenie do głodu. Lata 1945-1946 przyniosły wyniki dość zachęca­jące, później nastąpił jednak okropny rok 1947, kiedy to drama­tyczne wahania klimatyczne spowodowały straszliwą suszę, w wy­niku której większość zasiewów uległa zniszczeniu. Po tym jakże katastrofalnym roku sytuacja powoli ulegała poprawie, na rynku zaś pojawiła się obfitość nawozów sztucznych. Pierwsza wprowa­dziła mechanizację rolnictwa Wielka Brytania - reszta kontynentu dołączyła do niej dopiero w latach pięćdziesiątych.

Szybko postępowała odbudowa przemyski. W 1948 roku więk­szość państw europejskich (z wyjątkiem Niemiec) produkowała niemal tyle samo, co przed wojną. Po pierwszej wojnie światowej rozwój ten był równie szybki, niemniej po kilku latach jego impet został wyhamowany i nastały drugie lata stagnacji. Czyżby historia miała się powtórzyć? Wydawało się, że tym razem trudności są wręcz nie do przezwyciężenia. Nie zaspokojone potrzeby, skumu­lowane przez długie lata wojny, tworzyły ogromne ciśnienie infla­cyjne. Wszystkie rządy stanęły w obliczu tego samego niebezpie­czeństwa, a mianowicie niezrównoważenia bilansu handlowego ze Stanami Zjednoczonymi, prowadzącego do głębokiej “przepaści dolarowej". Europa jeszcze bardziej niż kiedyś była uzależniona od eksportu - odzyskanie dawnej pozycji producenta towarów prze­mysłowych wymagało dostaw nowego sprzętu i surowców, na które teraz brakowało środków. Ów deficyt płatniczy udało się załatać dzięki znacznym kredytom amerykańskim oraz uruchomionemu w 1947 roku planowi Marshalla. Pomoc Marshalla była czymś w rodzaju transfuzji krwi, która “podtrzymała słabnącą gospodarkę Europy i przydała jej sił do podźwignięcia się na nogi" (Economic Progress and Problems of Western Europę, OEEC, czerwiec 1951). Od końca 1947 do czerwca 1950 roku najbardziej potrzebujące kraje europejskie otrzymały kredyty w wysokości 9,4 mld dolarów. Rezultaty, mierzone postępem gospodarczym, były zdumiewające. W ciągu trzech lat łączna produkcja towarów i usług wzrosła o 25%, a w drugiej połowie lat pięćdziesiątych całkowita produkcja europejska przewyższyła poziom sprzed wojny aż o 30-35%. W niektórych kluczowych gałęziach przemysłu osiągnięcia były jesz-

199

cze większe - w latach 1947-1950 produkcja stali wzrosła o 70%, cementu o 80%, pojazdów o 150%, a produktów rafinacji ropy aż o 200%. Eksport zwiększył się o 91 % i wszystko już wskazywało na to, że Europa wkroczyła na drogę pełnej odbudowy, gdy naraz wczesnym latem 1950 roku wybuchła wojna koreańska, która po­stawiła pod znakiem zapytania wiele z dotychczasowych osiągnięć. Nastąpiły ograniczenia w dostawach surowców, wzrosły ceny, po­jawiła się groźba inflacji. Dzięki dewaluacji wiele towarów z po­wodzeniem konkurowało na rynkach zagranicznych, co spowo­dowało likwidację owej “dolarowej przepaści", lecz z chwilą wy­buchu nowej wojny ceny surowców skoczyły do wręcz astrono-micznie wysokiego pułapu i zachwiały sytuacją na rynku. W tym samym czasie na porządku dnia stanęła kwestia umocnienia ob­ronności Europy. W 1950 roku wydatki na obronę pochłonęły znaczną część zasobów, a ilość towarów przeznaczonych na spoży­cie ludności cywilnej uległa drastycznemu obniżeniu. Niektóre kraje europejskie - takie jak Niemcy, Austria czy Grecja - dopiero wkraczały na drogę pełnej odbudowy i ich perspektywy jawiły się teraz w czarnych barwach, zwłaszcza że większość eksportu finan­sowana była przecież z kredytów amerykańskich. Z perspektywy czasu należy stwierdzić, że wybuch wojny koreańskiej tylko na krótko zastopował proces odbudowy Europy. Nadal trwało prze-zbrajanie przemysłu i rolnictwa, likwidowano strukturalne bezro­bocie, stopniowo wyrównywano relacje walutowe. Każdy kraj miał własny, odrębny plan rozwoju - najbardziej znany był francuski plan Molleta. Wszystkie one nastawione były na jeden cel, a mia­nowicie na szybką ekspansję gospodarki narodowej i eksportu. Istniał jednak pewien szkopuł - brak było prób jakiejkolwiek ko­ordynacji, a w wielu dziedzinach można było mówić wręcz o dub­lowaniu się różnych działań. Szybko jednak zrozumiano, że kraje europejskie będą borykały się ze swoimi problemami dopóty, do­póki nie zlikwidują barier celnych, nie zliberalizują handlu i dopóki gospodarka europejska nie zintegruje się w dużo większym stopniu niż przed wojną. Zapowiedzią mającego się dokonać w niedalekiej przyszłości zjednoczenia gospodarczego Europy Za­chodniej był plan Schumanna. Projektodawcy europejskiej jednoś­ci traktowali natychmiastową odbudowę w okresie powojennym jako pierwszy krok na drodze ku realizacji celu o wiele bardziej dalekosiężnego - cieszono się więc z szybkich postępów gospodar­czych i z powrotu do stanu sprzed wojny, lecz nie zapominano i o

200

tym, że w latach trzydziestych Europa wcale nie była dobrze pro­sperującym kontynentem. W rzeczywistości w 1938 roku produkcja w wielu krajach była o wiele niższa niż przed dziesięciu laty. Przy wzroście liczby ludności Europa potrzebowała wieloletniego okre­su stałego wzrostu gospodarczego. Economic Survey of Europę z 1951 roku przewidywał, iż pod koniec dekady produkcja przemys­łowa wzrośnie o 40-60%. Cel ten osiągnięto już w połowie dziesię­ciolecia, a tempo to utrzymywało się przez wiele następnych lat. W 1964 roku produkcja przemysłowa Europy była ponad dwa i pół rażą większa niż w roku 1938.

Ekonomiści zgodnie twierdzili, że nie sposób znaleźć w historii precedensu dla trwającej tak długo koniunktury, jak lata pięćdzie­siąte i sześćdziesiąte w Europie. Angus Madison pisał na ten temat:

Dla kontynentalnej Europy dekada lat pięćdziesiątych była czymś zgoła wspaniałym - wzrost inwestycji w sferze pro­dukcji i konsumpcji oraz poziom zatrudnienia przekraczały wszystkie znane w historii przykłady, a tempa rozwoju nie zakłócała żadna potencjalna groźba recesji.

Andrew Shonfield zauważył, że rozwój produkcji jest tak szybki, iż nie może już być od niego odwrotu, a korzyści, jakie niesie nowy boom ekonomiczny, stały się już udziałem zbyt wiel­kich mas ludzkich. Michael Postan skonstatował, iż dominującą cechą gospodarki powojennej jest niebywała wręcz obfitość dóbr; całkiem nieoczekiwanie okazało się, że wzrost gospodarczy poważ­nie wzmacnia zarówno emocje społeczne, jak decyzje polityczne. W przedstawionej niżej tabeli podane są procentowe wartości średniego wzrostu produktu narodowego brutto* w skali rocznej głównych krajów europejskich w latach 1948-1963.

Austria


5,8


Niemcy


7,6


Szwecja


3,4


Belgia


3,2


Holandia


4,7


Szwajcaria


3,4


Dania


3,6


Włochy


6,0


Wlk. Brytania


2,5


Francja


4,6


Norwegia


3,5






Produkt narodowy brutto (GNP) - suma towarów wyprodukowanych i usług, a więc dóbr finalnych dostarczonych nabywcom. Produkt krajowy brutto (GDP) to ta sama suma minus dochód pochodzący z importu.

201

Na początku lat powojennych tempo rozwoju Niemiec, Austrii i Grecji było wolniejsze niż innych krajów, a to z racji bardzo dużych zniszczeń wojennych. Z tych samych jednak powodów dynamika wzrostu w drugiej połowie lat pięćdziesiątych okazała się wyższa niż w pozostałych krajach. Podobnie było we Włoszech, gdzie po początkowym powolnym rozruchu rozbudowa gospodarki nabrała tempa dopiero w późnych latach pięćdziesiątych. W 1959 roku Włosi produkowali 64% więcej niż na początku dekady; w latach 1959-1961 roczna skala wzrostu osiągnęła wartość 7,5%. Ekspansja gospodarcza we Francji, Holandii, Szwajcarii i Hiszpanii zbliżona była w tym dziesięcioleciu do średniej europejskiej, wynoszącej 40-50%; na przełomie lat sześćdziesiątych rozwój ten nabrał jesz­cze przyspieszenia. Wojna nadwerężyła gospodarkę krajów nawet tak rozwiniętych, jak Szwecja czy Szwajcaria, a mimo to w 1964 roku wskaźnik wzrostu sięgnął tam wartości 6%. Produkcja Belgii i Wielkiej Brytanii wzrastała nieco wolniej - w pierwszym przypad­ku wartość wzrostu wynosiła 26%, a w drugim zaledwie 21%; dopiero w latach sześćdziesiątych gospodarka obydwu tych krajów nabrała znacznego przyspieszenia. W latach pięćdziesiątych na czele uplasowały się w sposób zdecydowany Niemcy Zachodnie, lecz w latach sześćdziesiątych obraz na mapie gospodarczej Europy był już o wiele bardzie zróżnicowany.

Powojenny rozwój gospodarczy Europy gwałtownie zahamo­wany został przez wybuch wojny koreańskiej, a następnie spo­wolniony przez recesję z lat 1957-1958. Powody tego ostatniego zjawiska były o wiele bardziej złożone niż powody wcześniejszych zaburzeń. Kilka krajów europejskich - Francja, Belgia, Anglia i Dania - podjęło restrykcyjne środki, mające na celu złagodzenie nacisku na ich walutę, co spowodowało niezrównoważenie bilansu płatniczego. Spowolnienie rozwoju gospodarczego uznano za śro­dek wyłącznie tymczasowy. Recesja z lat pięćdziesiątych trwała krótko i nie wywołała żadnych poważniejszych następstw - nawet w najgorszych latach (1952 i 1958) produkcja w Europie rosła o 2% w skali rocznej. O wiele groźniejsza była recesja z lat sześćdziesią­tych. W latach 1963-1964 produkcja we Francji spadła, w tym samym czasie kryzys ogarnął Włochy, a w latach 1966-1967 nie­miecki cud gospodarczy zdawał się zmierzać ku końcowi. Najlep­szym rokiem dla wszystkich krajów Europy był wówczas chyba rok 1964, kiedy to wzrost produkcji przemysłowej sięgnął skali 7%; tu i ówdzie wartość ta była nieco wyższa, lecz łączny obraz znie-

202

kształciły mizerne efekty gospodarki włoskiej (0,3%). Do kolejne­go kryzysu doszło w roku 1967 - produkcja w Wielkiej Brytanii, w Niemczech Zachodnich i w Austrii spadła, a średnia europejska wzrostu osiągnęła wartość zaledwie 1,2%. Na początku lat siedem­dziesiątych znów pojawiły się spore kłopoty, które w latach 1972-1973 doprowadziły do kolejnej recesji. Wydajność produkcji, która w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dochodziła do 5,5%, spadła w latach siedemdziesiątych do poziomu zaledwie 2% i poprawiła się dopiero w połowie lat osiemdziesiątych. Tendencje te oraz ich przyczyny omówione zostaną nieco później.

Burzliwy rozwój gospodarki Europy na przestrzeni dwóch powojennych dziesięcioleci ma pewne swoje niepowtarzalne cechy charakterystyczne. Nigdy w historii, nawet przed pierwszą wojną światową, przemysł europejski nie poczynił tak zdumiewającyh postępów. Nawet kiepskie rezultaty gospodarki brytyjskiej prze­wyższały wszystkie jej osiągnięcia sprzed 1914 roku, a także z okresu międzywojennego. Dokonania gospodarcze w Europie dały ekonomistom wiele do myślenia. Wszak marksiści (chociaż nie tylko oni) od dawna przepowiadali schyłek kapitalizmu, który spełnił już swoją historyczną rolę. Z ich punktu widzenia gospo­darka kapitalistyczna nie była już zdolna do wykrzesania z siebie bodźców stymulujących własny rozwój, czego dowodnym przy­kładem miał być kryzys w 1929 roku i krach w roku 1930. Tymcza­sem okazało się, że “gospodarki kapitalistyczne" Europy nabrały nowego wigoru i poczyniły postępy o wiele większe, niż można było przypuszczać. Amerykańscy neomarksiści utrzymywali, że powo­jenny boom ma podłoże wyłącznie w produkcji wojskowej, jako że czynnikiem stabilizującym gospodarkę były wydatki obronne. Ar­gument ten jednak z trudem można było zastosować do opisu sytuacji w Europie - zresztą bardzo trudno byłoby znaleźć jakąś jedną formułkę, która tłumaczyłaby koniunkturę po drugiej wojnie światowej. Rządy państw europejskich wyciągnęły wnioski z lek­cji, jakiej udzielił im wielki kryzys z lat przedwojennych i nauczyły się posługiwać technikami Keynesa - manipulować podatkami, polityką monetarną, wydatkami i pożyczkami - w celu utrzymywa­nia wysokiego poziomu siły nabywczej i stymulowania popytu. Zmniejszono ograniczenia celne, a EWG i EFTA, dwie konkuru­jące ze sobą organizacje, tworzyły duże rynki zbytu, wymuszające aktywość gospodarczą. O wiele większy niż dawniej był teraz po­ziom współpracy między poszczególnymi gałęziami przemysłu w

203

różnych krajach, dzięki czemu Europa bardzo szybko dopracowała się korzyści, jakie niegdyś były udziałem tylko Stanów Zjednoczo­nych. Powstały wielkie koncerny, takie jak Unilever, ICI, niemiec­kie koncerny chemiczne, koncerny samochodowe (Niemcy Zachod­nie, Francja, Włochy), które planowały swą działalność w sposób bardziej racjonalny, produkowały taniej i przeznaczały duże środki na badania naukowe. Gospodarka europejska stała się więc bar­dziej planowa i mniej kapitalistyczna (w kategoriach lesseferyzmu) niż kiedyś. Znacjonalizowano kopalnie węgla w Wielkiej Brytanii i we Francji, produkcja energii elektrycznej pozostawała całkowicie (Wielka Brytania, Włochy) lub przynajmniej częściowo (Francja, Niemcy) w rękach państwa. Podobnie miała się rzecz z transportem lotniczym, kolejowym i - do pewnego stopnia - morskim (80% we Włoszech, 37% we Francji). We Włoszech i we Francji państwo było właścicielem 40% banków; Włosi znacjonalizowali 60% hut­nictwa stali i żelaza, Francuzi - 60% przemysłu lotniczego. Rola, jaką w gospodarce narodowej odgrywało obecnie państwo, była nieporównanie większa niż w przeszłości, niemniej przyczyn po­wojennej koniunktury nie można doszukiwać się tylko w zmianie struktury własności. Niemcy Zachodnie, prowadzące politykę bar­dziej zliberalizowaną, osiągały lepsze rezultaty niż Francja i Wło­chy, które kładły silny nacisk na planowanie i na własność pańs­twową. Przedstawiciele pewnej dość znanej szkoły ekonomicznej (W. A. Lewis, Kindleberger) zgodnie utrzymywali, iż szybkie postę­py gospodarki europejskiej uwarunkowane były dużą dostępnością siły roboczej, mającą swe źródło w znacznym przyroście natural­nym, w imigracji, w bezrobociu oraz w przechodzeniu ludzi z rolnictwa do przemysłu. Po wyczerpaniu się nadwyżek siły roboczej wskaźniki wzrostu gospodarczego w Europie spadły - w miejsce 6-8% w skali rocznej wzrost produkcji ustabilizował się na pozio­mie 2-4%. Jest to wyjaśnienie dość wiarygodne - po wojnie Europa miała spory potencjał ludzki i techniczny, który, użyty we właściwy sposób, wyzwolił bezprecedensową ekspansję ekonomiczną konty­nentu. Niektóre ze stymulujących wówczas czynników nie pojawiły się po raz wtóry, co doprowadziło w latach sześćdziesiątych do wyraźnego spowolnienia tempa wzrostu. Koniunkturę napędzały jednak i inne stymulatory: wysoka wydajność pracy, postęp tech­niczny, rozwój handlu międzynarodowego, a nawet takie psycho­logiczne czynniki, jak większa pewność siebie części kadry prze­mysłowej, bankierów i planistów ekonomicznych.

204

ŚREDNIE ROCZNE TEMPO WZROSTU GNP W % (1960-1965)

Włochy

Francja

Niemcy Zachodnie

Anglia

Japonia

USA

5,1 5,1 4,8 3,3 9,6 4,5

PRODUKCJA PRZEMYSŁOWA W EUROPIE WSCHODNIEJ (1958 = 100)



1938


1948


1953


1959


1962


1965


Bułgaria


11


22


55


121


170


238


Czechosłowacja


31


44


64


112


143


159


Niemcy Wschodnie




27


66


112


137


159


Węgry


28


38


84


111


149


177


Polska


16


28


61


109


145


182


Rumunia


25


22


63


110


168


243


Jugosławia


29


43


53


113


150


217


ZSRR


23


40


58


111


146


184


Również i ZSRR po wojnie szybko odbudowywał swą gospo­darkę. W 1952 roku wydobycie węgla było dwukrotnie wyższe niż w roku 1945, potroiła się też w tym czasie produkcja stali, ropy i energii elektrycznej. Stalin i jego współpracownicy byli głęboko przekonani, że dokonania gospodarki radzieckiej daleko przewyż­szają osiągnięcia “świata kapitalistycznego", a to z racji planowania, braku bezrobocia i pełnego wykorzystania wszystkich dostępnych zasobów państwa. W latach trzydziestych, stanowiących na Zacho­dzie okres recesji, ZSRR rzeczywiście zrobiła ogromne postępy i stała się drugą potęgą przemysłową świata. Według oficjalnych (choć nieprawdziwych) danych statystycznych dochód narodowy

205

ZSRR przez dziesięciolecia rósł nieustannie o 8-10% w skali rocznej, a produkcja przemysłowa w 1963 roku była 44 razy większa niż pod koniec lat dwudziestych. Na początku lat trzydziestych po raz pierwszy oznajmiono, iż głównym zadaniem ZSRR jest dościg­nięcie i prześcignięcie USA; w latach pięćdziesiątych Chruszczow obiecywał, że cel ten zostanie zrealizowany w 1970 roku. Ze zro­zumiałych jednak powodów dane oficjalne z epoki stalinizmu na­leży traktować z dużą dozą podejrzliwości, nikt też nie miał najmniejszych wątpliwości, że radziecki standard życia w latach sześćdziesiątych był zdecydowanie niższy niż na Zachodzie i nie sięgał nawet tego poziomu, do jakiego doszły niektóre kraje Euro­py Wschodniej. I choć gospodarka ZSRR wciąż czyniła postępy, to jednak tempo rozwoju wyraźnie spadło. Znaczne sukcesy osiągnię­to w latach pięćdziesiątych: w 1957 roku radziecki produkt naro­dowy brutto (GNP) wynosił 36% dochodu USA, aby w pięć lat później dojść do relacji rzędu 50%. Przy zachowaniu tego tempa rozwoju rosły szansę na zrównanie się z USA w ciągu dziesięciu zaledwie lat. Jednakże po 1962 roku tempo to osłabło, podczas gdy Amerykanie, którzy wyszli właśnie z recesji, szybko ruszyli do przodu. W 1968 roku GNP ZSRR był dwukrotnie niższy od dochodu Stanów Zjednoczonych. Wiele lat później, w latach osiem­dziesiątych, kiedy to w epoce głasnosti opublikowano nieco bardziej wiarygodne dane, okazało się, że stosunek ten był o wiele niższy na niekorzyść Sowietów. Innymi słowy, od lat trzydziestych dane na temat osiągnięć gospodarki ZSRR były znacznie przesadzone i dziś niezwykle trudno jest odróżnić to, co było czystą propagandą, co fantazją, a co rzeczywistością. Radzieccy planiści skoncentro­wali się na rywalizacji z USA i całkowicie zignorowali fakt, iż inne kraje Europy Zachodniej - nie mówiąc już o Japonii - rozwijają się znacznie szybciej niż Stany Zjednoczone.

Gospodarka ZSRR, podobnie jak gospodarka Europy Za­chodniej, cierpiała na pewien brak równowagi, choć niezrówno-ważenie to miało nieco odmienny niż tam charakter. W czasach Stalina główną zasadą polityki gospodarczej był priorytet prze­mysłu ciężkiego oraz rozwój rolnictwa, przemysłu lekkiego i pro­dukcja dóbr konsumpcyjnych. Rozbudowa przemysłu ZSRR - ze szczególnym uwzględnieniem przemyski ciężkiego i zbrojeniowe­go - przyniosła wyraźne efekty, lecz cena, jaką za nie zapłacono, zarówno w sferze politycznej, jak ekonomicznej, była aż nadto wysoka. Wzrost ten okupiono licznymi wyrzeczeniami i ogrom-

206

nym ludzkim cierpieniem, jako że nie zaspokajano wciąż rosną­cych potrzeb ludności w zakresie poprawy warunków życia. Jakość znacznej części produkowanych towarów była tak niska, że nie nadawały się one w ogóle do użytku. W ostatnich latach życia Stalina wszystkie nieprawidłowości gospodarcze ujawniły się w sposób aż nadto już wyraźny, w związku z czym następcy wodza stanęli w obliczu konieczności pilnej i natychmiastowej reorga­nizacji zarówno przemysłu, jak rolnictwa. Przemysł ciężki nadal zachował swą priorytetową pozycję, niemniej zwiększono ilość środków przeznaczonych na rolnictwo, budownictwo mieszkanio­we i na produkcję towarów masowego spożycia. We wszystkich tych dziedzinach zanotowano znaczny postęp, co spowodowało wyraź­ną poprawę warunków życia - nieporównywalnych, co prawda, ze standardem Europy Zachodniej, niemniej w oczywisty sposób od­biegających na korzyść w stosunku do tego, co obowiązywało w czasach stalinowskich. W latach sześćdziesiątych przeprowadzono kolejne reformy gospodarcze, które - mimo iż połowiczne - miały na celu decentralizację gospodarki, podniesienie opłacalności za­kładów produkcyjnych i fabryk, a także podniesienie wydajności pracy.

Rozwój ekonomiczny krajów Europy Wschodniej przebiegał w zasadzie wedle modelu sowieckiego. Po szybkim wzroście pro­dukcji przemysłowej w latach pięćdziesiątych, na początku lat sześćdziesiątych nastąpiła stagnacja, która pod koniec dekady do­prowadziła do pogorszenia warunków życia. We wszystkich tych państwach skoncentrowano się na przemyśle ciężkim, wszędzie też pojawiły się trudności w rolnictwie. W latach 1960-1963 produkcja rolna w Czechosłowacji, w NRD i na Węgrzech była niższa niż przed wojną. Kraje mniej uprzemysłowione (Bułgaria, Jugosławia i Rumunia) rozwijały się znacznie szybciej, podczas gdy Polska, Węgry, NRD i Czechosłowacja, startujące z wyższego poziomu, nie zanotowały równie znaczących postępów. Wszystkie te państwa borykały się z ogromnymi kłopotami - skutkami zniszczeń wojen­nych, reparacjami wojennymi na rzecz ZSRR, niekorzystnymi umo­wami handlowymi ze swym starszym bratem oraz z poważnymi komplikacjami na wsi, spowodowanymi kolektywizacją rolnictwa. Biorąc pod uwagę te czynniki należy stwierdzić, że kraje te i tak poczyniły ogromne postępy, choć żadną miarą nie mogły się równać z Zachodem. Przytoczone w tabeli dane przedstawiają procentowy wzrost GNP w różnych krajach europejskich w latach 1938-1964.

207

220


Rumunia


118


152


Polska


115


147


Grecja


97


135


Węgry


84


132


Czechosłowacja


84


Niemcy Zachodnie

Holandia

Bułgaria

Francja

Włochy

W1964 roku największy produkt narodowy brutto (w liczbach bezwzględnych) miała Polska, a zaraz za nią NRD i Czecho­słowacja. Łączny dochód GNP wszystkich sześciu państw Europy Wschodniej był większy od dochodu Francji, lecz mniejszy niż dochód Niemiec Zachodnich.

Powojenny rozwój Europy Wschodniej i Zachodniej pod wie­loma względami miał wiele wspólnych cech. Gospodarka rozwi­jała się szybciej niż w jakimkolwiek dotychczasowym okresie historii całego kontynentu, w obydwu jego częściach tempo tego wzrostu spadło pod koniec drugiej dekady lat powojennych. Naj­bardziej znaczące okazało się uprzemysłowienie najmniej rozwi­niętych państw Europy Wschodniej i Środkowej oraz powszechne podwyższenie poziomu życia w krajach już uprzemysłowionych. Poprawiły się warunki mieszkaniowe, skrócono czas pracy, możli­wości edukacyjne jak nigdy dotąd stały się udziałem szerokich mas ludności. Narody Europy lepiej się odżywiały, lepiej też się ubiera­ły; w połowie lat pięćdziesiątych bezrobocie w zasadzie zniknęło i nadal utrzymywał się ogromny popyt na rynku pracy. Setki tysięcy ludzi z Europy południowej i południowo-zachodniej przenosiły się do Francji i do Niemiec Zachodnich w poszukiwaniu lepiej płatnego zatrudnienia. Niemal wszędzie zorganizowano systemy świadczeń społecznych (z opieką medyczną włącznie), systemy emerytalne, systemy zasiłków dla bezrobotnych oraz wiele jeszcze innych świadczeń na rzecz ludności. Nastąpiły ogromne zmiany w technologii produkcji, praca w przemyśle i w rolnictwie stała się bardziej wyspecjalizowana, przez co zwiększyły się wymagania w zakresie wiedzy technicznej. Niewykwalifikowany pracownik ustą­pił miejsca ludziom wykwalifikowanym lub przyuczonym, chłopa wyparł specjalista-rolnik. Wzrost dobrobytu spowodował ogromne przemiany społeczne. Liczni socjologowie utrzymywali, że robot­nicy fizyczni stopniowo wchłonięci zostali przez klasy średnie. Z kolei marksiści twierdzili, że mimo postępu nadal utrzymuje się

208

bieda i stan nierówności społecznej i odmawiali uznania hipotez, formułowanych przez naukowców w dziedzinie nauk społecznych, sugerujących, iż “uburżuazyjnienie" robotnika stało się faktem dokonanym. Nikt jednak nie podawał w wątpliwość, że w dwa­dzieścia lat po drugiej wojnie światowej europejski robotnik miał już nieco więcej do stracenia niż tylko swoje kajdany.

W 1940 roku ludność Europy Zachodniej (krajów OECD) liczyła 264 miliony mieszkańców, w dwadzieścia pięć lat później było ich już 320 milionów. W latach trzydziestych żaden demograf nie mógł przewidzieć, że wzrost ten będzie aż tak gwałtowny.* Do pierwszej wojny światowej liczba ludności rosła w sposób stały, choć powolny (i to mimo sporej emigracji zamorskiej), lecz po 1918 roku rozwój demograficzny wkroczył w fazę zastoju. W latach 1900-1940 przyrost naturalny w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Skandynawii i Szwajcarii spadł o połowę, w pozostałych krajach tendencja spad­kowa była również wyraźna - choć może nie aż tak silna. Ponieważ w tym samym okresie zmniejszył się także wskaźnik umieralności, rozkład wiekowy populacji zdecydowanie zaczął odbiegać od tego, co miało miejsce w przeszłości, a Europa stała się kontynentem zamieszkałym głównie przez ludzi w wieku średnim. W latach trzydziestych sytuacja jeszcze się pogorszyła - w Anglii, Szwecji i w Belgii liczba urodzin była mniej więcej równa liczbie zgonów, a we Francji i w Irlandii doszło do spadku bezwzględnego, jako że liczba zgonów przewyższała liczbę nowo narodzonych. Większość demo­grafów utrzymywała, iż spadek przyrostu naturalnego będzie się utrzymywał, a nawet pogłębiał, zwłaszcza w zachodniej i północnej Europie. Nikt nie był wówczas w stanie przewidzieć, że w latach 1940-1955 zwiększy się on raptownie, i to aż o 12%. Liczba urodzin w powojennej Europie wzrosła w sposób raptowny (baby boom) -choć nie tak, jak Ameryce - lecz po 1955 roku znowu zaczęła spadać. Tak czy inaczej liczebność populacji zwiększała się szybciej niż w okresie międzywojennym - po części za sprawą mniejszej umieral­ności niemowląt, po części za sprawą zwiększania się średniej długości życia. Szczególnie wyraźnie procesy te uwidoczniły się we

Licząc w wielkościach względnych, udział ludności Europy w zaludnieniu świata stale maleje. Ludność Europy Wschodniej i Zachodniej łącznie wynosiła w 1990 roku 16% ludności Ziemi, jednakże według prognoz demograficznych w 2025 roku wyniesie ponad 10%.

209

Francji, niegdyś najbardziej zaludnionym kraju europejskim, gdzie w ciągu minionego stulecia liczba ludności wzrosła w niewielkim jedynie stopniu. Wszystkie jej powojenne rządy wprowadzały hojne zasiłki rodzinne, a napływ setek tysięcy francuskich imigrantów z Afryki Północnej pomógł zmienić obraz kraju, który od dawna już był klasycznym przykładem tego, co nazywano “samobójstwem rasy". Holandia zawsze miała najwyższy wskaźnik liczby urodzin na zachodzie Europy, a w latach 1900-1958 liczba jej ludności podwoiła się. Podobna sytuacja zaistniała w Szwajcarii, podczas gdy w sąsiadującej z nią Austrii wszystko pozostawało po staremu, a wskaźniki demograficzne daleko odbiegały na niekorzyść od śred­niej europejskiej.

O ile w niemal wszystkich rozwiniętych krajach Europy noto­wano wzrost przyrostu naturalnego, o tyle w krajach południowej i wschodniej Europy wykazywał on tendencję spadkową, a to z racji zachodzących tam procesów uprzemysłowienia i urbanizacji. Łącz­na liczba ludności Europy Wschodniej (bez ZSRR) wzrosła w latach 1950-1964 ze 106 do 120 milionów mieszkańców, mimo iż wskaźnik urodzin na Węgrzech spadł z 21 do 13, w Rumunii - z 26 do 15, a w Polsce - z 30 do 17. Co ciekawe, jedynym krajem, w którym przyrost naturalny utrzymał się na poziomie przedwojen­nym, była Albania (37-38), a więc kraj najmniej rozwinięty. W1987 roku liczba ludności ZSRR wzrosła do 227-228 milionów miesz­kańców (przy spadku wartości wskaźnika urodzin z 26 do 19). W ZSRR urbanizacja postępowała o wiele szybciej niż w pozostałych krajach wschodnioeuropejskich - w latach 1939-1946 liczba miesz­kańców miast podwoiła się, a w niektórych większych miastach wzrosła w ciągu ostatnich czterdziestu lat wręcz trzykrotnie lub czterokrotnie.

Wzrost populacji oraz pojawienie się ogromnych ośrodków miejskich zrodziło wiele poważnych problemów w sferze planowa­nia. Gęstość zaludnienia w Europie Zachodniej była czterokrotnie wyższa niż w USA. Przemysłowe i handlowe serce Europy - Belgia, Wielka Brytania, część Niemiec Zachodnich oraz północne Wło­chy - stopniowo przekształcały się w regiony zurbanizowane, nie­mal całkowicie pozbawione rolnictwa; ich przeludnienie stawało się tym większe, im silniej narastała migracja wewnętrzna; ludzie masowo przenosili się ze wsi do ośrodków miejskich, w których szansę na poprawę warunków materialnych były zdecydowanie

210

lepsze. W całej Europie rosła liczba osób zatrudnionych w prze­myśle, jednakże jeszcze większy wzrost zatrudnienia zanotowano w trzecim sektorze gospodarki, a mianowicie w usługach. Przed 1914 rokiem niemal połowa siły roboczej Europy Zachodniej pra­cowała w rolnictwie (włączając w to rybołówstwo oraz leśnictwo). W latach trzydziestych wskaźnik ten spadł do 30%, a w 1955 roku do 24%. Tendencja ta utrzymywała się przez lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte - w 1965 roku w rolnictwie pracowało zaledwie 17% ludności krajów EWG (we Włoszech 25%, we Francji 18%, w Belgii 6%, w Wielkiej Brytanii - nie więcej niż 3%). Pod koniec lat osiemdziesiątych proporcje te jeszcze się zmniejszyły - we Włoszech do 10%, we Francji do 7%, a w Belgii do 2,5%. W większości krajów południowej Europy wieś zatrudniała 40% siły roboczej, lecz i tam ludzie stopniowo przechodzili do przemysłu i do usług. W 1910 roku w rolnictwie hiszpańskim pracowało dwie trzecie ludności, we wczesnych latach pięćdziesiątych 50%, a w 1966 już tylko 33%; w 1985 roku wskaźnik ten spadł do 15%. Po­dobne zjawisko dawało się zauważyć w Europie Wschodniej. Przed drugą wojną światową były to kraje zdecydowanie rolnicze. Po 1945 roku gwałtownie wzrosło zatrudnienie w przemyśle, cho­ciaż rolnictwo nadal wchłaniało znaczną ilość siły roboczej - nawet w krajach stosunkowo wysoko uprzemysłowionych, jak Czecho­słowacja, NRD czy ZSRR. Stopień uprzemysłowienia przyjęto traktować jako wskaźnik dobrobytu. Istniały tu jednak wyjątki. W Danii, chlubiącej się wysoko rozwiniętym i rentownym rolnictwem, procent osób zatrudnionych w nim jest sześciokrotnie większy niż w Wielkiej Brytanii, natomiast łączny dochód, jaki wytwarza, jesz­cze bardziej przewyższa tę proporcję. Wśród największych narod­ów europejskich exodus ludzi ze wsi do miast najsilniej dał się odczuć we Francji i w Niemczech Zachodnich. Mimo że między 1955 rokiem a końcem lat sześćdziesiątych wielkość siły roboczej Europy Zachodniej zatrudnionej w rolnictwie spadła do 20% łącz­nej populacji, to i tak wystąpiło tam bezrobocie w tej sferze prod­ukcji; eksperci EWG wręcz domagali się zredukowania w następ­nej dekadzie liczby pracowników rolnych o dalsze 5-8 milionów osób. W przeszłości większa część populacji żyła i pracowała w małych osiedlach i miasteczkach, podczas gdy całe życie polityczne, kulturalne i gospodarcze Europy toczyło się w dużych miastach. Wraz z nastaniem rewolucji technicznej strumień ludzi przesied­lających się do miast niekiedy przeradzał się wręcz w rwącą rzekę;

211

w połowie XX wieku Europa stała się kontynentem ze wszech miar zurbanizowanym.

W okresie powojennej odbudowy gospodarki zatrudnienie w Europie Zachodniej było niemal pełne (mimo pewnych wahań w latach sześćdziesiątych). W latach siedemdziesiątych sytuacja jed­nak zmieniła się, po części z powodu stagnacji ekonomicznej, po części w następstwie postępów automatyzacji produkcji. Nawet w 1989 roku, roku zupełnie dobrej koniunktury, bezrobocie było dość znaczne - we Włoszech i w Hiszpani wynosiło 16%, we Francji 9,5%, w Niemczech Zachodnich 8%, a w Wielkiej Brytanii 6%. Jest to obraz nieco przerysowany, jako że podane liczby obejmują również i te osoby, które choć zarejestrowały się jako bezrobotne, nigdy nie podejmowały starań o pracę - na przykład absolwenci szkół wyższych i inne podobne kategorie osób. Pod pewnymi jednak względami stan faktyczny bywał niekiedy gorszy, niż wskazywałyby na to gołe liczby. W niektórych regionach i w niektórych grupach pracowniczych bezrobocie było o wiele wyższe. Więcej bezrobot­nych można było znaleźć wśród ludzi młodych niż starszych, jak również na obszarach podupadających gospodarczo, takich jak na przykład północna Anglia, zagłębie Ruhry czy tradycyjne ośrodki przemysłu ciężkiego w północnej Francji i w Belgii. Bezrobocie to stało się przekleństwem - ekonomicznym, społecznym i politycz­nym; powstawały prawicowe ugrupowania, których bojówkarze napadali na cudzoziemskich robotników, zarzucając im pozbawia­nie miejscowych robotników nie tylko pracy, ale i mieszkań oraz świadczeń socjalnych. Władze państwowe i lokalne wespół ze stowarzyszeniami pracowniczymi i związkami zawodowymi stop­niowo uświadamiały sobie fakt, iż wraz z postępem automatyzacji produkcji bezrobocie stało się nieuchronnym złem koniecznym, i przystąpiły do opracowywania rozmaitych programów, zakładają­cych np. skracanie czasu pracy czy zmianę podziału pracy itp., a mających na celu rozładowanie zaistniałej sytuacji.

LICZBA LUDNOŚCI (w tysiącach)



1950


1966


1990


*

Austria


6900


7300


7700


Belgia


8600


9500


9900


212

Czechosłowacja


12300


14200




Francja


41700


49400


56000


Niemcy Zachodnie




59600


60900


Węgry


9300


10100


10500


Włochy


46300


51900


57400


Niderlandy


10100


12400


14800


Polska


24800


31600


38100


Rumunia


16300


19100




Hiszpania


27800


31800


39400


Szwecja


7000


7800


8500


Szwajcaria


4600


6000


6700


Wielka Brytania


50000


54900


57400


Jugosławia


16300


19700




Związek Radziecki


180 000


227 000


291000


LICZBA LUDNOŚCI W GŁÓWNYCH


MIASTACH SOWIECKICH




1926


1959


1986


Baku


453300


968 000


1 722 000


Dniepropetrowsk


236 700


658 000


1116000


Donieck


174 200


701 000


1 081 000


Górki (Niżni Nowogród)


222 300


942000


1 409 000


Kaz


179000


643 000


1 057 000


Charków


417 300


930000


1 567 000


Kijów


513 600


1 101 000


2 495 000


Kujbyszew


175 600


806000


1 267 000


Leningrad


1 690 000


3300000


5 000 000


Mińsk


134 800


509000


1 510 000


Moskwa :


2 029 400


5 032 000


8 714 000


Odessa


420800


667000


1132000


213

Ufa

Perm (Mołotow)

Rostów

Swierdłowsk

Tbilisi

Wołgograd (Stalingrad)

Woroneż

Jerywań

Zaporoże

98000


546000


1 077 000


119700


628 000


1 065 000


308100


597000


1 000 000


140300


777000


1 315 000


294000


694 000


1 174 000


151400


591 000


1 000 000


121600


454 000


860 000


64600


509000


1 148000


55700


435000


863000


ODBUDOWA PRZEMYSŁU EUROPEJSKIEGO

Do końca XIX wieku Europa była centrum przemysłowym świata - USA dołączyły do starego kontynentu podczas pierwszej wojny światowej, a ZSRR osiągnął poziom produkcji przemysłu ciężkiego Europy Zachodniej dopiero pod koniec lat pięćdziesią­tych. Europa, zamieszkana przez 15% ludności globu, była najwięk­szym rynkiem świata, gdyż około 40% łącznego światowego pro­duktu brutto (GNP) wytwarzane o właśnie na kontynencie euro­pejskim (łącznie z ZSRR).

W tym samym czasie zmieniła się w sposób zasadniczy struk­tura samego przemysłu. Dotychczas głównymi siłami napędowymi jego rozwoju były węgiel i stal - ich znaczenie w kształtowaniu się rewolucji przemysłowej w XIX i w początkach XX wieku było wręcz fundamentalne. Potentaci przemysłu ciężkiego posiadali ogromne wpływy zarówno polityczne, jak ekonomiczne; nazwiska Kruppa, Mannesmanna, Thyssena, Schneider-Creusota, Yickersa i Skody były symbolami establishmentu polityczno-gospodarczo-wojskowego, a rola, jaką w owym czasie pełnili -jeśli nawet nieco przesadzona - była rzeczywiście niezwykle znacząca. Po 1945 roku sytuacja uległa zmianie. Węgiel stopniowo wypierała ropa naftowa i inne paliwa, wartość niemieckiej produkcji stali we wczesnych latach sześćdziesiątych równa była jednej trzeciej tego, co produ­kował przemysł chemiczny; Krupp spadł na szesnaste miejsce na liście europejskich potentatów przemysłowych. Ze wszystkich naj­większych koncernów, stanowiących własność rodzinną, tylko je­den - zakłady Thyssena - nie przeszedł w obce ręce i nie prze­kształcił się w spółkę publiczną.

Upadek górnictwa węglowego stał się udziałem całej Europy. Węgiel był paliwem napędowym rewolucji przemysłowej i jako

215

źródło energii nie miał wówczas żadnej konkurencji. Przed pierw­szą wojną światową Europa eksportowała znaczne jego ilości do najrozmaitszych zakątków świata, jednakże po roku 1918 pojawiły się już pewne braki - i to mimo wzrastającego wciąż zapotrzebo­wania ludności na energię. Europejskie rezerwy węgla były ogra­niczone, kopalnie stawały się coraz droższe, gdyż trzeba było sięgać do pokładów coraz głębszych i coraz mniej wydajnych. W efekcie europejski model wykorzystywania zasobów źródeł energii zmie­nił się w sposób dość gwałtowny. Po raz pierwszy zaczęto importo­wać znaczne ilości węgla, głównie z USA, z początkiem jednak lat pięćdziesiątych rozpoczął się szybki, rosnący z roku na rok import ropy naftowej i produktów ropopochodnych. Import surowej ropy, który w 1929 roku wynosił 17 milionów ton, wzrósł w roku 1967 do wysokości 450 milionów ton. Nieopłacalne szyby węglowe zam­knięto, a wydobycie w Wielkiej Brytanii (największe w Europie) gwałtownie spadło; w szczytowym okresie (przed 1914 rokiem) wynosiło ono 300 milionów ton rocznie, w 1964 roku -196 milionów ton, w 1967 - 175 milionów ton, a pod koniec lat osiemdziesiątych -już tylko 100 milionów ton. W1966 roku ropa naftowa zaspokajała 51% potrzeb energetycznych państw EWG. Tak spektakularny wzrost stał się możliwy dzięki odkryciu w latach czterdziestych i pięćdziesiątych ogromnych złóż naftowych, głównie na Środkowym Wschodzie, lecz także i na Morzu Pomocnym. Uzależnienie się od ropy stworzyło jednak dość poważny problem. Chociaż była ona znacznie tańsza od węgla, to istniało zawsze niebezpieczeństwo, iż w razie wybuchu jakiegoś kryzysu politycznego jej wydobycie zostanie wstrzymane; tak właśnie zdarzyło się podczas kryzysu sueskiego w 1956 roku i w trakcie konfliktu arabsko-izraelskiego w roku 1967. Państwa europejskie próbowały zabezpieczyć się przed takimi sytuacjami przez magazynowanie zapasów, pokrywających kilkumiesięczne zapotrzebowanie na ropę, i przez wykorzystywa­nie nowych źródeł energii, w szczególności gazu naturalnego i energii jądrowej (znaczne ilości tego gazu odkryto w ZSRR, w Holandii oraz w innych krajach Europy Zachodniej). Rozwój ener­getyki jądrowej - głównego źródła energii elektrycznej - trwał dłużej, niż się spodziewano (głównie ze względu na wysokie koszty technologiczne), lecz odegrał istotną rolę w zaspokajaniu potrzeb wielu krajów Europy Wschodniej i Zachodniej.

Górnictwo węglowe, mimo wysokich kosztów produkcji, miało nadal wielu zwolenników. O ile jego krytycy utrzymywali, że prze-

216

stało ono być przemysłem, a stało się gigantycznym zabezpiecz-niem społecznym, pochłaniającym ogromne dotacje państwowe, o tyle zwolennicy przestrzegali, że pomijanie go mogłoby okazać się groźne w skutkach - zarówno ze względów politycznych, jak gos­podarczych. Zwalnianie górników rodziło wiele poważnych prob­lemów, zwłaszcza w Niemczech Zachodnich i w Wielkiej Brytanii. W latach 1960-1963 zmieniło pracę około 15% siły roboczej za­trudnionej w górnictwie i nie każdy ze zwolnionych chciał lub potrafił przejść do innego zawodu czy poszukać sobie nowego zatrudnienia.

W Europie Wschodniej sytuacja na samym początku była nieco inna. Wydobycie węgla w ZSRR w latach 1948-1965 potroiło się (ze 150 do 427 milionów ton); w 1965 roku wzrosło do 578 milionów ton, a w 1986 - do 751 milionów ton. Produkcja ropy zwiększyła się dziesięciokrotnie i w 1968 roku wynosiła 309 milio­nów ton. Potrzeby rosły jednak szybciej niż wydobycie; problem ten szczególnie wyraźnie wystąpił we wschodnioeuropejskich kra­jach komunistycznych, które -w odróżnieniu od ZSRR - nie miały żadnych większych zasobów ropy naftowej. ZSRR, który w latach pięćdziesiątych zaczęła eksportować znaczne jej ilości i stała się jedynym jej dostarczycielem dla państw Europy Wschodniej, mogła w niedalekiej już przyszłości stanąć w obliczu poważnych niedo­borów tego surowca. Zainteresowano się więc importem gazu naturalnego z Iranu i z Afganistanu. W latach pięćdziesiątych potrzeby paliwowe były jeszcze niewielkie, lecz w miarę uprzemys­łowienia i rozwoju transportu drogowego znaczenie węgla spadło, a planiści, świadomi wysokich kosztów produkcji przemysłowej opartej na węglu, poszukiwali alternatywnych źródeł energii. Tak więc Europa Wschodnia podążyła - choć z pewnym opóźnieniem -w ślady Zachodu.

Wzniesienie gigantycznych rafinerii w Rotterdamie, w Sout-hampton i w Hamburgu zwiększyło udział Europy Zachodniej w wytwarzaniu produktów ropopochodnych z 4% (stan sprzed wojny) do 20% (1960). Przemysł petrochemiczny poczynił ogromne postę­py, przede wszystkim we Francji, a w latach sześćdziesiątych roz­budowany został o rozległe sieci rurociągów. Niemiecki przemysł chemiczny zawsze należał do najpotężniejszych na świecie, a kon­cern I. G. Farben zmonopolizował produkcję do tego stopnia, że z końcem wojny alianci uznali za niezbędne rozparcelowanie go na kilka mniejszych przedsiębiorstw. Powojenny rozwój był jednak tak

217

gwałtowny, że w latach sześćdziesiątych każda z tych firm (Hoechst, Bayer i BASF) produkowała więcej niż dawny macierzysty kon­cern. W latach 1950-1960 produkcja europejskiego przemysłu che­micznego potroiła się; Wielka Brytania znów pozostała w tyle za Niemcami, lecz Francuzi i Włosi, którzy wystartowali z pozycji o wiele gorszej niż tamci rywale, uzyskali większe tempo wzrostu niż Niemcy. We wszystkich krajach pojawiła się tendencja do łączenia przedsiębiorstw, co wynikało nie tylko z wymogów rywalizacji o rynki, lecz z potrzeby inwestowania o wiele większych niż gdzie indziej kapitałów w badania naukowe. We Włoszech zakłady RNI połączyły się z Montedisonem,tworząc największy koncern tego typu na całym kontynencie. Tylko najwięksi mogli sprostać konku­rencji, chyba że - tak jak belgijski Solvay - decydowali się na ograniczenie asortymentu produkcji. Największe firmy, takie jak na przykład Bayer, wytwarzały w swych zakładach petrochemicznych i farmaceutycznych nie mniej niż dwanaście tysięcy różnych prod­uktów, głównie takich, których nie znano przed wojną, na przykład syntetycznych zamienników tkanin naturalnych, metali, drewna, szkła i innych materiałów. Związek Radziecki, który inwestował głównie w hutnictwo żelaza i stali, dopiero z pewnym opóźnieniem zdał sobie sprawę ze znaczenia przemysłu chemicznego. W czasach Chruszczowa podjęto wysiłki w celu skorygowania tych dyspro­porcji w przemyśle, lecz doścignięcie Zachodu, który zdążył po­czynić już wielkie postępy w tej dziedzinie, nie było takie łatwe. W 1966 roku udział przemysłu chemicznego w łącznej produkcji prze­mysłowej wynosił zaledwie 6%, podczas gdy w rozwiniętych kra­jach Zachodu wartość ta była dwukrotnie wyższa.

Europejskie zakłady przemysłu chemicznego konkurowały nie tylko między sobą, lecz także z gigantami amerykańskimi, takimi jak koncern Du Ponta, stanowiący forpocztę ekonomicznej inwazji USA na Europę. Europejczykom brakowało nie tyle nowoczes­nych technologii czy siły roboczej, ile kapitałów na finansowanie programów badawczych, na wprowadzanie innowacji i na stymu­lację rozwoju. Firmy amerykańskie skutecznie wypierały europej­ski przemysł chemiczny przede wszystkim dzięki swojej większej sile finansowej. Przed wojną przemysł chemiczny w Europie koncent­rował się w północno-zachodniej Anglii (ICI) oraz w Nadrenii i w zagłębiu Ruhry; w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych powsta­ły nowe ośrodki, takie jak olbrzymie zakłady Shella i ICI nad Mozą, fabryki w Lyonie oraz w pomocnych i południowych Włoszech.

218

Pod względem tempa rozwoju z przemysłem chemicznym mógł konkurować w powojennej Europie chyba tylko przemysł sa­mochodowy. Stworzony jeszcze przed pierwszą wojną światową, okrzepł w latach dwudziestych i trzydziestych, niemniej jego po­czątkowe osiągnięcia okazały się niczym w porównaniu z tym, co nastąpiło po roku 1955. W latach sześćdziesiątych na pierwsze miejsce wśród producentów pojazdów wysunęły się Niemcy ze swą roczną produkcją 3 milionów samochodów osobowych (Wielka Brytania produkowała ich 1,5 miliona, a Francja - 2 miliony). One też stały się największym ich eksporterem, a wielkość tego eksportu sięgała około l miliona sztuk (w tym ponad 200 000 do samych tylko Stanów Zjednoczonych). Jednakże w tym samym czasie w samej Europie sprzedaż Yolkswagena - najpopularniejszego samo­chodu lat powojennych - spadała w miarę wchodzenia na rynki włoskiego Fiata i firm francuskich. We wczesnych latach osiemdzie­siątych Włochy, Francja i Wielka Brytania produkowały około 2 mi­lionów pojazdów, Hiszpanie zaś, którzy w tym czasie odnotowali bardzo szybki wzrost produkcji przemysłowej, sprzedali ich ma rynkach europejskich około l miliona - nieco tylko mniej niż Japończycy. Niewiele zmieniła się też geografia przemysłu samo­chodowego w Europie. W Wielkiej Brytanii nadal koncentrował się on w Birmingham, w Coventry, w Oxfordzie, w Luton i w Dagenham. Trzy spośród czterech najważniejszych francuskich fabryk samochodów znajdowały się w okolicach Paryża, a dwa najważniejsze zakłady Fiata - w Turynie. Największą nową inwes­tycją był kompleks Yolkswagena w Wolfsburgu - nowym mieście niedaleko Hanoweru, zawdzięczającym bez reszty swoją egzysten­cję właśnie przemysłowi samochodowemu.

Europejski przemysł lotniczy nie miał po wojnie aż tyle szczęś­cia. Wielka Brytania i Francja opracowały modele własnych cywil­nych samolotów odrzutowe Caravelle i Comet, niemniej z chwilą pojawienia się na rynkach maszyn większych, szybszych i - co najważniejsze - tańszych, ani przemysł francuski (w przeważającej części pozostający w rękach państwa), ani angielski (Hawker i BAĆ) nie były w stanie sprostać konkurencji wielkich koncernów amerykańskich.

W ciągu pierwszych dwóch powojennych dziesięcioleci po­zostałe gałęzie przemysłu europejskiego przechodziły zmienne ko­leje losu. Producenci maszyn włókienniczych, górniczych i urzą­dzeń kolejowych na ogół radzili sobie dość kiepsko. Wielka Bry-

219

tania, największy światowy producent statków, musiała ustąpić pola nie tylko Niemcom, lecz przede wszystkim Japonii, która pod koniec lat sześćdziesiątych ze swą produkcją, przekraczającą po­łowę światowego tonażu morskiego, wyrosła na czołową potęgę w tej dziedzinie. ZSRR nastawił się przede wszystkim na wytwarzanie narzędzi mechanicznych, które stały się jego głównym towarem eksportowym. Najszybciej rozwijał się w Europie przemysł elekt­ryczny, a zwłaszcza elektroniczny. Najważniejsze odkrycia nauko­we, które przetarły szlak elektronice, poczyniono jeszcze przed 1914 rokiem, a telewizję rozpowszechniono jwż w latach trzy­dziestych. Na automatykę przyszedł czas z chwilą wynalezienia podczas drugiej wojny światowej radaru i serwomotorów. W dzie­dzinie komputerów na czoło błyskawicznie wysunęły się firmy amerykańskie (na przykład IBM), niemniej nie bez znaczenia był tu fenomenalny wręcz rozwój takich firm europejskich, jak włoska Olivetti czy francuska Machines Buli i Thomson-Brandt. Podobnie jak przed wojną, czołówkę przemysłu elektrycznego tworzyły kon­cerny niemieckie, brytyjskie i holenderskie (Siemens, English Elec­tric, AEI i Philips). Philips skoncentrował się na aparaturze ra­diowej i telewizyjnej oraz na sprzęcie domowego użytku, podczas gdy firmy niemieckie wyspecjalizowały się w oprzyrządowaniu cię­żkim, takim jak turbiny, transformatory itp.

Rozwój przemysłowy Europy był więc - mimo przelotnych kryzysów i załamań - przykładem bezprecedensowej wręcz ko­niunktury gospodarczej. Europa Zachodnia poczyniła postępy da­leko większe niż USA, a jej standard życia był nieporównywalnie wyższy od tego, co było udziałem ZSRR i państw Europy Wschod­niej.

218

Pod względem tempa rozwoju z przemysłem chemicznym mógł konkurować w powojennej Europie chyba tylko przemysł sa­mochodowy. Stworzony jeszcze przed pierwszą wojną światową, okrzepł w latach dwudziestych i trzydziestych, niemniej jego po­czątkowe osiągnięcia okazały się niczym w porównaniu z tym, co nastąpiło po roku 1955. W latach sześćdziesiątych na pierwsze miejsce wśród producentów pojazdów wysunęły się Niemcy ze swą roczną produkcją 3 milionów samochodów osobowych (Wielka Brytania produkowała ich 1,5 miliona, a Francja - 2 miliony). One też stały się największym ich eksporterem, a wielkość tego eksportu sięgała około l miliona sztuk (w tym ponad 200 000 do samych tylko Stanów Zjednoczonych). Jednakże w tym samym czasie w samej Europie sprzedaż Yolkswagena - najpopularniejszego samo­chodu lat powojennych - spadała w miarę wchodzenia na rynki włoskiego Fiata i firm francuskich. We wczesnych latach osiemdzie­siątych Włochy, Francja i Wielka Brytania produkowały około 2 mi­lionów pojazdów, Hiszpanie zaś, którzy w tym czasie odnotowali bardzo szybki wzrost produkcji przemysłowej, sprzedali ich ma rynkach europejskich około l miliona - nieco tylko mniej niż Japończycy. Niewiele zmieniła się też geografia przemysłu samo­chodowego w Europie. W Wielkiej Brytanii nadal koncentrował się on w Birmingham, w Coventry, w Oxfordzie, w Luton i w Dagenham. Trzy spośród czterech najważniejszych francuskich fabryk samochodów znajdowały się w okolicach Paryża, a dwa najważniejsze zakłady Fiata - w Turynie. Największą nową inwes­tycją był kompleks Yblkswagena w Wolfsburgu - nowym mieście niedaleko Hanoweru, zawdzięczającym bez reszty swoją egzysten­cję właśnie przemysłowi samochodowemu.

Europejski przemysł lotniczy nie miał po wojnie aż tyle szczęś­cia. Wielka Brytania i Francja opracowały modele własnych cywil­nych samolotów odrzutowe Caravelle i Comet, niemniej z chwilą pojawienia się na rynkach maszyn większych, szybszych i - co najważniejsze - tańszych, ani przemysł francuski (w przeważającej części pozostający w rękach państwa), ani angielski (Hawker i BAĆ) nie były w stanie sprostać konkurencji wielkich koncernów amerykańskich.

W ciągu pierwszych dwóch powojennych dziesięcioleci po­zostałe gałęzie przemysłu europejskiego przechodziły zmienne ko­leje losu. Producenci maszyn włókienniczych, górniczych i urzą­dzeń kolejowych na ogół radzili sobie dość kiepsko. Wielka Bry-

219

tania, największy światowy producent statków, musiała ustąpić pola nie tylko Niemcom, lecz przede wszystkim Japonii, która pod koniec lat sześćdziesiątych ze swą produkcją, przekraczającą po­łowę światowego tonażu morskiego, wyrosła na czołową potęgę w tej dziedzinie. ZSRR nastawił się przede wszystkim na wytwarzanie narzędzi mechanicznych, które stały się jego głównym towarem eksportowym. Najszybciej rozwijał się w Europie przemysł elekt­ryczny, a zwłaszcza elektroniczny. Najważniejsze odkrycia nauko­we, które przetarły szlak elektronice, poczyniono jeszcze przed 1914 rokiem, a telewizję rozpowszechniono już w latach trzy­dziestych. Na automatykę przyszedł czas z chwilą wynalezienia podczas drugiej wojny światowej radaru i serwomotorów. W dzie­dzinie komputerów na czoło błyskawicznie wysunęły się firmy amerykańskie (na przykład IBM), niemniej nie bez znaczenia był tu fenomenalny wręcz rozwój takich firm europejskich, jak włoska Olivetti czy francuska Machines Buli i Thomson-Brandt. Podobnie jak przed wojną, czołówkę przemysłu elektrycznego tworzyły kon­cerny niemieckie, brytyjskie i holenderskie (Siemens, English Elec­tric, AEI i Philips). Philips skoncentrował się na aparaturze ra­diowej i telewizyjnej oraz na sprzęcie domowego użytku, podczas gdy firmy niemieckie wyspecjalizowały się w oprzyrządowaniu cię­żkim, takim jak turbiny, transformatory itp.

Rozwój przemysłowy Europy był więc - mimo przelotnych kryzysów i załamań - przykładem bezprecedensowej wręcz ko­niunktury gospodarczej. Europa Zachodnia poczyniła postępy da­leko większe niż USA, a jej standard życia był nieporównywalnie wyższy od tego, co było udziałem ZSRR i państw Europy Wschod­niej.

PRZEOBRAŻENIE EUROPEJSKIEGO ROLNICTWA

W ciągu dwóch dziesięcioleci po drugiej wojnie światowej życie na wsi w całej Europie zmieniło się nie do poznania - do rolnictwa wkroczył postęp techniczny, a dawne, tradycyjne osiedla chłopskie po prostu zniknęły z powierzchni ziemi. Liczba trak­torów, która przed 1945 rokiem stanowiła wielkość nie mającą istotnego znaczenia (z wyjątkiem ZSRR i Anglii), w samych tylko państwach EWG wzrosła z 350 000 (1950) do 2,6 miliona sztuk (1965). W okresie między latami trzydziestymi a 1959 rokiem zużycie nawozów sztucznych zwiększyło się o 85%, co w połączeniu z innymi jeszcze udogodnieniami w rolnictwie spowodowało - w okresie dzielącym wczesne lata pięćdziesiąte i środkowe lata sześć­dziesiąte - podwojenie produkcji rolnej w Niemczech Zachodnich i we Francji; należy tu pamiętać, że niewielka tylko część siły roboczej wytwarzała o wiele więcej żywności niż przed wojną.

Z początku usuwanie skutków zniszczeń wojennych przebie­gało dość wolno. Szacuje się, iż z końcem wojny poziom produkcji rolnej wynosił zaledwie dwie trzecie poprzedniego stanu (w Niem­czech, Austrii i Grecji był jeszcze niższy). Zbiory z lat 1949-1950 były już wyższe niż przed wojną (z wyjątkiem tych samych trzech krajów), lecz na zwiększenie stanu pogłowia bydła trzeba było poczekać jeszcze jakiś czas.

Gdy ludzie powrócili do swych gospodarstw i gdy zwiększyły się inwestycje w rolnictwie, braki żywności, tak dotkliwe w czasie wojny, stały się już tylko wspomnieniem przeszłości. W 1957 roku produkcja rolna była o 35% wyższa niż przed dwudziestu laty i nadal rosła. Farmy bydła w Wielkiej Brytanii rozrastały się, Dania rozwijała produkcję trzody chlewnej, w Irlandii było już więcej krów niż ludzi. Wprowadzono niezwykle efektywne przemysłowe

221

metody karmienia zwierząt, techniki inseminacyjne oraz taśmowy system hodowania drobiu i produkcji jaj. Na całym kontynencie podwyższyła się kultura rolna oraz poziom edukacji w zakresie rolnictwa, udoskonalono odmiany ziarna siewnego, wprowadzono na szeroką skalę nawozy sztuczne i pestycydy - słowem, uczyniono wszystko co możliwe w celu zapewnienia szybkiego wzrostu prod­ukcji żywności.

W połowie lat sześćdziesiątych wszystkie kraje Europy Za­chodniej (z wyjątkiem Wielkiej Brytanii) zaspokajały 95% swego zapotrzebowania na zboża, niemal 100% zapotrzebowania na mię­so, dys- ponowały też nadwyżkami kartofli, cukru i warzyw. Wspól­ny Rynek zalało morze mleka i masła i trzeba było przedsięwziąć nadzwyczajne środki w celu uporania się z tą obfitością dóbr i wpro­wadzić dotowanie rolników, zachęcając ich do przestawienia się z produkcji mleka na produkcję zwierzęcą. Okazało się więc, że zwolennicy Malthusa, którzy przewidywali niegdyś, że przyrost populacji przewyższy wzrost produkcji żywności, w oczywisty spo­sób nie mieli racji.

Europejskie rolnictwo to z jednej strony wysokie zbiory, lecz też i wysokie koszty. Stanowi ono jedną z największych gałęzi przemysłu Europy, wytwarzając 5-20% dochodu narodowego kra­jów południowoeuropejskich, 5% dochodu Danii i Włoch oraz 1,5-5% dochodu pozostałych państw zachodnich. Największym eksporterem towarów rolniczych jest Francja - spichlerz EWG oraz najpoważniejszy dostawca mięsa i cukru, głównymi zaś im­porterami są Niemcy Zachodnie i Wielka Brytania. Wielkość siły roboczej zatrudnionej w rolnictwie stale zmniejszała się i dziś równa jest jednej trzeciej stanu sprzed wojny. Spadek ten byłby jeszcze większy, gdyby nie protekcjonistyczna polityka prowadzona przez większość rządów europejskich.

Rosnący poziom życia w miastach przyciągał wielu chłopów, zwłaszcza spośród młodszego pokolenia. Rządy wszystkich niemal państw w Europie, starając się zapobiegać masowemu exodusowi ludności ze wsi, musiały podejmować kroki na rzecz przyspiesza­nia strukturalnych zmian i racjonalizacji rolnictwa, gdyż w prze­ciwnym razie sytuacja groziła kompletnym załamaniem się spo­łeczności wiejskiej. Z powodu takich czynników, jak równowaga bilansu płatniczego czy pragmatyzm polityczny, konieczne stało się zaoferowanie farmerom cen na tyle wysokich, by ich dochody stary się porównywalne do dochodów ludności miejskiej. Jednocześnie

222

starano się wspomagać gospodarstwa zacofane, wprowadzając pre­mie za efektywność produkcji.

Dotacje dla rolników okazały się decydującym czynnikiem stymulującym ów jakże niebywały wzrost produkcji żywności, nie­mniej za postęp ten trzeba było płacić sporą cenę. Wpłynął on spowalniająco na rozwój całej gospodarki i nakręcił inflacyjną spiralę cen i zarobków, gdyż za dotowanie rolnictwa płacić musiał przede wszystkim zwykły, kiepsko wynagradzany konsument. Przed rządami wielu krajów europejskich stanęło pytanie: po co pro­dukować żywność na miejscu, jeśli można kupić ją taniej gdzie indziej? Z ekonomicznego punktu widzenia nic nie uzasadniało dalszego utrzymywania tych dotacji - skłaniały do tego jednak względy polityczne (na równi chyba z racjami czysto emocjonalny­mi). Erozja gospodarki chłopskiej, wyludnienie wsi, zależność od importu tanich towarów z zagranicy - perspektywa ta napawała pewnym lękiem; rządy większości krajów Europy postanowiły więc powstrzymać upadek rolnictwa, mimo wysokich kosztów finanso­wych i społecznych tego przedsięwzięcia.

Liberalizacja rynku rolnego i przyjęcie wspólnej europejskiej polityki rolnej doprowadziły do silnej walki konkurencyjnej, u podłoża której tkwił konflikt interesów między eksporterami żyw­ności, podbijającymi ceny, a krajami o rolnictwie słabszym i mniej konkurencyjnym. Francja oficjalnie chroniła swój rynek przed im­portem z Ameryki i z Kanady, lecz jednocześnie obniżała taryfy celne w samej Europie, doprowadzając do sytuacji, w której stawała się głównym dostawcą produktów rolnych dla wszystkich swoich sąsiadów. Inne kraje jednak również prowadziły politykę protek­cjonizmu - w tym nawet i Dania, której rolnictwo było najbardziej konkurencyjne ze wszystkich państw europejskich.

Członkowie EWG ustalili w końcu, że powinni uzgodnić jakąś wspólną politykę i zliberalizować handel produktami rolny­mi, lecz rozmowy na ten temat ciągnęły się latami i nieustannie grzęzły w jakichś trudnościach lub kryzysach. Każdemu zależało bowiem na tym, by czynione przezeń ustępstwa nie wpłynęły na strukturę społeczną i ekonomiczną własnego rolnictwa. Struktu­ralne zmiany były jednak nieuchronne, jako że szło o bardziej racjonalny podział pracy w Europie i o przyjęcie jakiejś wspólnej polityki w tej materii.

Po długotrwałych negocjacjach osiągnięto wreszcie porozu­mienie, którego podstawą była ugoda zawarta l lipca 1967 roku,

223

określająca relacje między francuskim rolnictwem a niemieckim przemysłem, oraz przyjęcie wspólnych, stałych cen na produkty rolne. Obniżka cen, jaka potem nastąpiła, spowodowała gwał­towne demonstracje części rolników Francji, Niemiec i Belgii. Politycy nie mogli sobie pozwolić na ignorowanie nacisków potęż­nego lobby rolniczego i stało się rzeczą oczywistą, że wszelkie działania, mające na celu racjonalizację i koordynację rolnictwa europejskiego, muszą być podejmowane spokojnie i bez pośpiechu. Ujawniły się też i inne negatywne aspekty całego tego zjawiska -nowa polityka EWG zastąpiła dawny protekcjonizm, lecz promując handel między krajami Europy doprowadziła do zmniejszenia się handlu światowego, wypierając z rynku USA, Australię i Kanadę (nie mówiąc już o rozwijających się państwach Trzeciego Świata). Spośród wszystkich aspektów integracji europejskiej problem rol­nictwa okazał się najbardziej złożony i najtrudniejszy do rozwiąza­nia.

REWOLUCJA W TRANSPORCIE

Spektakularna odbudowa europejskiego przemysłu i rolnictwa oraz powojenna koniunktura ekonomiczna nie byłyby możliwe bez odpowiedniego rozwoju transportu. Podczas wojny sieci ko­munikacyjne w całej Europie uległy poważnym zniszczeniom, lecz przywrócenie ich do stanu używalności trwało o wiele krócej, niż ktokolwiek mógł to przypuszczać w 1945 roku.

Sieć kolejowa w Wielkiej Brytanii (30 000 km) zachowała się w niezłym stanie, zniszczenia we Francji i w Niemczech (40 000 km i 35 000 km) zostały usunięte w bardzo krótkim czasie. Koleje europejskie należało teraz dostosować do przewożenia większych ilości towarów niż dawniej. W 1957 roku przewozy towarowe i osobowe były o 60% większe niż w ostatnim roku przed wojną. Postęp ten uległ w następnej dekadzie lekkiemu spowolnieniu (15-20% dla Europy Zachodniej), gdyż na horyzoncie pojawiły się silnie rozwijające się konkurencyjne środki transportu (w Wielkiej Brytanii w tym czasie wielkość przewozów towarowych wręcz zmniejszyła się).

Łączna długość sieci kolejowej zaczęła maleć, z chwilą gdy przystąpiono do likwidacji nierentownych tras i kursów. Straty, poniesione podczas wojny, opóźniły modernizację kolei europejs­kich. Nawet w tych krajach, które poczyniły największe postępy w dziedzinie elektryfikacji kolejnictwa i we wprowadzaniu lokomo­tyw z napędem Diesla (na przykład w Szwajcarii), rządy wymuszały utrzymywanie nieopłacalnych już linii głównie ze względu na han­del i turystykę. W połowie lat sześćdziesiątych znacjonalizowane koleje niemieckie, francuskie i brytyjskie musiały korzystać z dota­cji państwowych w wysokości 400-800 milionów dolarów rocznie, a federalna kolej szwajcarska, dotychczas dochodowa, zaczęła przy­nosić straty. W miarę jednak jak europiejska sieć dróg stawała się

225

coraz bardziej przeciążona, okazało się, że wiek kolei wcale jesz­cze nie minął i że niezależnie od kwestii finansowych żadne pańs­two nie może pozwolić sobie na zaniedbanie własnego kolejnictwa.

Europejska flota handlowa, o łącznej wyporności 37 milionów ton w 1948 roku (bez tankowców), w ciągu dwóch następnych dziesięcioleci podwoiła swój stan posiadania. Flota grecka powię­kszyła się z 1,2 do 7 min ton, norweska - z 4 do 16 min ton, radziecka -z 2 do 9 min ton. Flota brytyjska, rozbudowująca się nieco wolniej, zwiększyła się z 18 min ton (1948) do 21 min ton (1966). W 1987 roku flota grecka - a mówiąc ściślej, statki pływające pod banderą grecką - osiągnęła poziom 51 min ton, norweska - 14 min ton, radziecka - 28 min ton, natomiast flota brytyjska zmniejszyła się do 16,8 min ton. Z drugiej jednak strony bardzo szybko przybywało Europie tankowców; w miarę zwiększania się importu ropy ze Środkowego Wschodu na morzach pojawiły się statki-giganty o wyporności 100 000, a nawet 200 000 ton.

Zdecydowanie największe postępy w całym systemie trans­portowym poczyniło lotnictwo i komunikacja samochodowa (au­tostrady). W latach 1948-1965 wielkość lotniczych przewozów cywilnych (mierzonych w pasażerokilometrach) zwiększyła się dziesięciokrotnie i nadal rosła. Na peryferiach wielkich miast zbu­dowano ogromne, rozległe porty lotnicze, jakże kontrastujące z prymitywnymi, zdezelowanymi barakami z wczesnych, “heroicz­nych" lat lotnictwa cywilnego. Niemal wszystkie europejskie linie lotnicze zostały znacjonalizowane i stały się monopolistami we własnych krajach, co spowodowało, że ceny biletów w Europie Zachodniej były znacznie wyższe niż w USA (i, o dziwo, w ZSRR).

Tańsze okazały się przeloty transatlantyckie. W 1958 roku po raz pierwszy więcej ludzi przekroczyło Atlantyk drogą powietrzną niż morską, a podróże transoceaniczne stopniowo zaczęły stawać się czymś na kształt turystyki dla bogaczy - były to podróże wypo­czynkowe, ale też i bardziej kosztowne niż siedmiogodzinne prze­loty samolotem. Transport lotniczy na krótkich odległościach w obrębie Europy napotykał rozmaitego rodzaju trudności - głównie ze względu na tłok w powietrzu i na lotniskach oraz na coraz większe oddalenie lotnisk od miast. W 1960 roku czas przelotu z Paryża do Londynu wynosił około 45 minut (czyli zdecowanie mniej niż przed wojną), lecz to, co zyskiwało się na prędkości w powietrzu, niwelowały straty na ziemi - mimo wszelkich udogod­nień technicznych dotarcie z centrum Londynu czy Paryża na

226

lotnisko zajmowało nieraz więcej czasu niż sam lot. Jeszcze większe były opóźnienia pocztowe - przed piętnastu laty w głównych mias­tach Europy przesyłki dostarczano nawet po kilka razy dziennie, teraz zaledwie raz lub dwa razy w ciągu dnia. Następstwem tego zjawiska było pojawienie się w latach osiemdziesiątych zupełnie nowej dziedziny usług - prywatnych firm doręczycielskich.

Powstały przed pierwszą wojną światową pojazd silnikowy wyruszył na zupełnie doń nie dostosowane drogi; zresztą, ze wzglę­du na wysokie koszty zakupu i eksploatacji, właścicieli samocho­dów było w tamtym okresie stosunkowo niewielu. W czasie wojny wiele samochodów osobowych i ciężarowych uległo zniszczenu, a te które produkowano, służyły głównie do celów wojskowych. W 1948 roku po Europie Zachodniej jeździło ich 5 milionów, z tego 2,7 miliona stanowiły autobusy i ciężarówki do przewozu pasaże­rów. W 1957 roku liczba tych ostatnich podwoiła się, natomiast liczba samochodów osobowych wzrosła aż trzykrotnie. W 1965 roku liczba samochodów na drogach Europy ponownie potroiła się, osiągając w sumie 44 milionów pojazdów; w 1982 roku było ich już 100 milionów.

O wiele gorzej rozwinięty był transport drogowy w Europie Wschodniej. Dla przykładu, w 1965 roku w Polsce było zaledwie 250 000 samochodów (3,1 miliona w 1987 roku), czyli mniej niż jedna dziesiąta tego, co w krajach Beneluksu. W latach sześćdzie­siątych państwa wschodnioeuropejskie podjęły wysiłki mające na celu zrównanie się z Zachodem - w 1966 roku ZSRR podpisał umowę z Fiatem na produkcję 600 000 samochodów rocznie.

Samochód pomógł rozwiązać szereg problemów, przysporzył jednak i wiele kłopotów. Zwiększył mobilność ludności, a każdego dnia miliony robotników i urzędników szeroką rzeką zdążały dro­gami do Londynu, Paryża, Turynu czy Mediolanu. W Niemczech i w Wielkiej Brytanii to, że ktoś dojeżdżał każdego dnia 20 lub więcej kilometrów z domu do pracy, nie było wcale niczym dziwnym; w rejonie Paryża ponad dwa miliony ludzi spędzało w podróży śred­nio półtorej godziny dziennie. Zdawało się, że te miliony samo­chodów prędzej czy później sparaliżują w końcu ruch na drogach i w miastach Europy, budowanych przecież jeszcze w minionej epoce. Budowę dróg nowego typu, tak zwanych autostrad, rozpo­częli Niemcy już w latach nazizmu. Mimo iż po wojnie kontynuo­wano roboty drogowe, w 1967 roku długość wielopasmowych szos nie przekraczała w Niemczech Zachodnich 4 000 kilometrów. Na

227

drugim miejscu znajdowały się Włochy (poniżej 2 000 km, w tym słynna Autostrada del Sole z Mediolanu do Neapolu), dalej Wiel­ka Brytania, Francja i Holandia. Realizowano też bardzo ambitny program budowy transeuropejskich superautostrad, lecz liczba samochodów na gęsto zaludnionym kontynencie rosła coraz szyb­ciej, a godziny szczytu w metropoliach i ich okolicach zamieniały się w coraz to większy koszmar zarówno dla samych kierowców, jak dla planistów.

LICZBA SAMOCHODÓW W EUROPIE

(w milionach)



1948


1965


1988


Francja


1,5


9,6


21,0


Niemcy Zachodnie


0,2


9,0


26,0


Niderlandy


0,08


1,2


5,0


Włochy


0,2


5,4


22,3


Wielka Brytania


2,0


9,0


16,4


EKSPANSJA HANDLOWA EUROPY

W 1960 roku Europa Zachodnia miała 40% udziału w handlu światowym, blok wschodni zaś (wraz z ZSRR) uzupełniał tę wiel­kość o dalsze 12%. Liczby te należałoby właściwie nieco zwiększyć, jako że ponad połowa tego handlu odbywała się między różnymi krajami europejskimi, które były swymi wzajemnymi klientami. Ale nawet to, co pozostawało nadwyżką, stanowiło o wiele więcej niż cały handel zagraniczny USA. Niezwykle ciekawe jest porównanie tych liczb z faktycznym stanem rzeczy w późnych latach osiemdzie­siątych. W poprzedzającym je okresie ekspansja handlowa była wręcz niebywała, jako że pojawili się nowi eksporterzy - zwłaszcza na Dalekim Wschodzie - o których w 1960 roku nikt nawet nie słyszał. Mimo to rola Europy niewiele się zmieniła. Niemcy ekspo­rtowały więcej niż USA i Japonia razem wzięte, a choć Stany Zjednoczone była największym indywidualnym importerem to­warów, to jednak sprowadzała ich znacznie mniej niż wszystkie kraje EWG. Łączny eksport Francji i Włoch przewyższał import japoński, a import Holandii - cały import ZSRR.

Przed 1914 rokiem Europa była głównym bankierem świata, czerpiąc znaczne zyski ze swych inwestycji, sięgających rocznie sumy 30 miliardów dolarów. Po pierwszej wojnie światowej zyski te zmniejszyły się, co jednak w niczym nie wpłynęło na jej pozycję światowego centrum przemysłowo-handlowego. Za niezbędny im­port surowców Europa płaciła dobrami kapitałowymi. Wielka Bry­tania, która w XIX wieku była największą potęgą handlową na świecie, utraciła swą przodującą pozycję i choć w latach trzydzies­tych odzyskała ją na pewien czas, to jednak po drugiej wojnie światowej wyparta została przez USA, a po 1959 roku również przez Niemcy. To one właśnie przewodziły powojennej ekspansji Europy, zwiększając swój handel zagraniczny w latach 1948-1962 średnio o 16% w skali rocznej. Handel europejski rósł szybciej niż

229

handel światowy, gdyż kontynent - w miarę jak stawał się samowy­starczalny w zakresie produkcji rolnej i produkował coraz więcej tworzyw sztucznych - coraz bardziej uniezależniał się od importu żywności i surowców (z wyjątkiem ropy naftowej).

Wielkiej Brytania nadal pozostawała największym europej­skim importerem surowców i żywności, zmieniła natomiast struk­turę swego eksportu: przed 1914 rokiem sprzedawała głównie węgiel i tekstylia, natomiast po 1945 roku udział tych towarów w eksporcie spadł do 5%, a na czoło brytyjskich eksporterów wysunął się przemysł samochodowy i elektryczny. Brytyjski handel zagra­niczny rozwijał się jednak mniej prężnie niż handel innych krajów Europy (w latach 1948-1962 średnio 2% w skali rocznej) - po części z powodu wewnętrznych trudności gospodarczych, a po części dlatego że Wielka Brytania nie należała do Wspólnoty Europej­skiej, która w latach pięćdziesiątych stała się największym rynkiem handlowym na świecie.

W początkowym okresie po wojnie Wielka Brytania niechętna była rozluźnieniu więzów ze swym najważniejszym rynkiem ekspo­rtowym - Commonwealthem. Jednakże kraje Wspólnoty Brytyj­skiej przystępowały do realizacji własnych programów uprzemysło­wienia i w rezultacie udział Anglii w ich handlu w latach pięćdzie­siątych i sześćdziesiątych nieustannie malał, podczas gdy kontakty handlowe z EWG z roku na rok stawały się coraz intensywniejsze. Brytyjczycy zgłosili swój akces do EWG, lecz zablokowani zostali przez Francuzów, którzy założyli weto. W tej sytuacji w 1960 roku powołano do życia Europejskie Stowarzyszenie Wolnego Handlu (EFTA), w skład którego weszła Wielka Brytania (obejmując jego kierownictwo), Portugalia, Szwajcaria, Austria oraz kraje skandy­nawskie. EFTA dążyło do większej liberalizacji handlu w Europie, lecz było organizacją utworzoną ad hoc i nie miało ani takich podstaw politycznych, ani tak szeroko zakrojonych planów społecz­nych i gospodarczych jak EWG. Trzech spośród jego członków -Anglia, Austria i Szwajcaria - prowadziło w sumie intensywniejszy handel z państwami Wspólnoty Europejskiej niż ze swoimi partne­rami. Dziś stowarzyszenie to traktowane jest w zasadzie jako forma przejściowa w procesie dalszego łączenia się wszystkich krajów Europy w jeden wielki rynek gospodarczy.

W trakcie odbudowy gospodarczej Europy pojawiły się dwie główne przeszkody, ograniczające rozwój handlu. Pierwszą z nich był system wysokich taryf celnych, wprowadzonych przez wiele

230

państw europejskich w okresie międzywojennym (a w niektórych przypadkach jeszcze przed 1914 rokiem) oraz chroniczny niedobór dolarów, które stanowiły główny środek płatniczy w stosunkach międzynarodowych. Powszechnie zgadzano się, że należy prowa­dzić ekspansjonistyczną politykę handlową - celowi temu miała służyć zawarta w 1947 roku Powszechna Umowa Taryfowa i Han­dlowa (GATT), a także plan Marshalla oraz tzw. Runda Kenne-dyego z lat sześćdziesiątych. W 1956 roku EWG zapoczątkowała dwudziestopięcioletni okres zmniejszania ceł oraz ograniczeń iloś­ciowych. W 1965 roku cła spadły do jednej piątej poziomu z roku 1957, a w 1970 zostały całkowicie zniesione. W ciągu ośmiu lat podjęte środki spowodowały wzrost handlu między krajami EWG o około 240%, a handel zagraniczny wzrósł o 100%.

Powojenne niedobory dolarowe przezwyciężono głównie dzię­ki planowi Marshalla, jednakże dyskryminacja Europy w zakresie importu do USA trwała aż do 1956 roku, a ograniczenia, narzucone krajom europejskim w sferze przepływu kapitałów, utrzymywały się aż do roku 1958. W latach pięćdziesiątych znacznie wzrosła siła kapitału Europy: rezerwy dolarów i złota zwiększyły się z 10 miliar­dów dolarów w roku 1950 do 30 miliardów w roku 1964. Lata sześćdziesiąte przyniosły ostateczny kres “ery dolara". Pod koniec lat pięćdziesiątych ustała rządowa pomoc amerykańska dla Euro­py, a w 1963 roku okazało się, że w USA zainwestowanych jest więcej pieniędzy europejskich niż odwrotnie.

Analiza procesu powojennej ekspansji handlowej Europy wy­kazuje, iż w owym czasie pojawiły się pewne tendencje, które mogły mieć dalekosiężne następstwa. Liberalizacja handlu przy­niosła ogromne korzyści - wzmogła rozwój gospodarczy, dopro­wadziła do zracjonalizowania podziału pracy między poszczegól­nymi krajami europejskimi, a dzięki wspólnemu zarządzaniu zaso­bami umożliwiła realizację wielu ważnych programów, z którymi w pojedynkę nie uporałby się żaden z krajów EWG. Handel zagra­niczny miał znaczenie wręcz fundamentalne dla takich państw, jak Niemcy i Belgia, gdzie poziom potrzeb wewnętrznych sam w sobie nie wystarczał do prowadzenia tak intensywnej aktywności gospo­darczej; wszak co szósty robotnik w niemieckim przemyśle praco­wał wyłącznie na eksport.

Generalnie rzecz biorąc, nastawiano się na poszerzanie wy­miany handlowej między krajami europejskimi i na rozluźnianie więzi z resztą świata. Zwiększał się też handel z blokiem sowiec-

231

kim, lecz nie miał on aż tak dużego znaczenia, jak to co dokony­wało się w ramach EWG czy EFTA. Ten “wsobny" charakter EWG (i Europy w ogólności) - z wyjątkiem kontaktów z USA - był szeroko krytykowany, głównie ze względu na wpływ, jaki wywierał na inne kraje. Europejczycy zgodni jednak byli w mniemaniu, że to co robią, jest zupełnie naturalne, żej odpowiada ich potrzebom i że nadmierne zdanie się na kraje pozaeuropejskie mogłoby wys­tawić ich na skutki rozmaitych politycznych ł ekonomicznych kry­zysów w odległych częściach świata.

FRANCJA: MODERNIZACJA I JEJ NIEDOGODNOŚCI

Powojenny rozwój gospodarczy w Europie w niektórych kra­jach przebiegał podobnie, w innych zaś różnił się pod bardzo wieloma względami. Od rozważań ogólnych musimy teraz przejść do omówienia specyficznych okoliczności, w jakich w owym czasie przyszło funkcjonować poszczególnym krajom europejskim.

Boom gospodarczy, jakiego doświadczyła Francja, spadł na nią w sposób zupełnie nieoczekiwany. W 1945 roku nawet najwięksi optymiści nie przewidywali takiego obrotu spraw. Francja była w istocie swoistym muzeum Europy, krajem, w którym nic nie mogło się zmienić. Po 1934 roku liczba zgonów zaczęła przewyższać liczbę narodzin. Po drugiej wojnie światowej tendencja ta nagle uległa odwróceniu: w latach 1938-1967 liczba ludności wzrosła o 9 milio­nów mieszkańców (z 40 do 50 milionów, czyli więcej niż w ciągu poprzednich stu lat). Naraz okazało się, że kraj jest w niebywałym stopniu przeludniony. Przemysł skoncentrowany był w Paryżu oraz na północy kraju i tam też poziom życia był stosunkowo najwyższy; największe straty (ubytek jednej trzeciej ludności w ciągu siedemdziesięciu lat) odnotowano w regionach południowo-zachodnich kraju, a Bretania i Masyw Centralny nieodmiennie należały do najmniej rozwiniętych obszarów Francji.

Z wyjątkiem żelaza i boksytów Francja nie miała w zasadzie żadnych większych zasobów naturalnych, dzięki którym mógłby rozwijać się rodzimy przemysł. Była też słabiej uprzemysłowiona niż Wielka Brytania czy Niemcy Zachodnie - w 1936 roku aż 37% ludności zatrudnionych było w rolnictwie. Gospodarstwa rolne na południu i na zachodzie kraju były małe i podupadłe. W przemyśle dominowały małe lub średnie firmy rodzinne, do lat sześćdziesią­tych stanowiły one 60% wszystkich przedsiębiorstw i pokrywały

233

90% łącznych obrotów handlowych. Sytuacja po wojnie nie skła­niała do optymizmu, a wszelkie nowe inicjatywy spotykały się z powszechną niechęcią. Błędna polityka gospodarcza z wczesnych lat powojennych, a zwłaszcza odrzucenie planu Mendes-Francea (zakładającego reformę walutową oraz opodatkowanie zysków z czasów wojny), doprowadziły do inflacji, do ucieczki francuskiego kapitału za granicę oraz do wytworzenia się ogólnego klimatu braku stabilizacji. W tych jakże mało obiecujących okolicznościach Jean Monnet, twórca rządowego planu, wraz z kilkoma współ­pracownikami oznajmili, iż jedyną alternatywą dla Francji jest jej modernizacja... bądź upadek. Dalsze stosowanie półśrodków nie dawało już żadnych nadziei na przyszłość.

W styczniu 1946 roku pierwszy rząd de Gaullea powołał odrębny urząd do spraw planowania, którego zadaniem było opra­cowanie wytycznych dla dalszego rozwoju gospodarki Francji. In­terwencjonizm państwowy bywał w tym kraju zawsze większy niż gdziekolwiek indziej w Europie, a to z racji ogromnego zbiurokra­tyzowania i centralizacji systemu administracyjnego. Po roku roz­maitych przepychanek, kiedy to wiele ludzi pojęło wreszcie, w czym tkwiły przed 1940 rokiem przyczyny głębokiej zapaści gospodar­czej, idea planowania zyskała sobie licznych nowych zwolenników. Plan francuski - w odróżnieniu od planów radzieckich - nie zajmo­wał się szczegółami, a planiści nie mieli władzy pozwalającej naka­zywać poszczególnym przedsiębiorstwom podejmowanie takich, a nie innych działań. Dawał on jedynie sugestie, dotyczące najbar­dziej prawdopodobnych (czy też pożądanych) kierunków rozwoju w perspektywie jednego roku. Pod przewodnictwem kolejnych szefów (Jeana Monneta, 1946-1952; Etiennea Hirscha, 1952-1959; Pierrea Massea, 1959-1965) planiści, z pomocą rządu, pośrednio wpłynęli na bieg procesu rozwoju gospodarczego w znacjonalizo-wanych gałęziach przemysłu, a bezpośrednio - na rozdział kredy­tów inwestycyjnych i na zwiększenie (lub zmniejszenie) opodat­kowania inwestorów. We Francji powiada się do dziś, że gospodar­ką francuską rządziło przysłowiowych już “dwieście rodzin"; po wojnie równowaga sił była rzeczywiście nieco zachwiana, gdyż zdanie kilku tuzinów doradców rządowych znaczyło w kraju więcej niż wszyscy prywatni władcy przemyski.

Do 1954 roku osiągnięto bardzo wiele. Produkcja przemysło­wa (by wziąć pierwszy z brzegu przykład) wzrosła o 50% w porów­naniu ze stanem sprzed wojny. Przemysł stalowy uległ całkowitej

234

modernizacji, a przemysł elektryczny podwoił swoją produkcję. Opracowano prototypy nowoczesnych samochodów i samolotów, a francuskie koleje zaczęły zyskiwać sobie opinię najszybszych i najefektywniejszych w całej Europie. Na tym jednak kończyły się granice postępu - reszta nadal trwała w stanie marazmu. Budowa­no niewiele, a Paryż i inne większe miasta chyliły się ku upadkowi. Chłopów w ogóle nie interesowało 50 000 oferowanych im trakto­rów - woleli trwać przy swych tradycyjnych metodach gospodaro­wania. Mimo programu stabilizacyjnego rządów Henri Queuillea i Renę Mayera ceny rosły, a dyscyplina podatkowa wciąż była bardzo niska. Produkt narodowy brutto Francji rósł jednak średnio o 5% w skali rocznej - było to najbardziej znaczące z wszystkich dokonań, których owoce zbierał później de Gaulle.

Wbrew powszechnym sądom postęp gospodarczy w trudnych latach 1948-1958 był o wiele większy niż w czasach gaullizmu (1958-1968). Inflacja w V Republice utrzymywała się na poziomie 3-6% w skali rocznej, podczas gdy w czasach IV Republiki sytuacja była - z wyjątkiem lat 1951,1952 i 1958 (wzrost rzędu 12-15%) -w sumie ustabilizowana. Tak się też szczęśliwie złożyło, że w rok po dewaluacji (1958) nastał okres koniunktury w handlu zagranicz­nym; dewaluacja spowodowała, że eksport francuski stał się bar­dziej konkurencyjny, dzięki czemu w ciągu jednego tylko 1959 roku wzrósł aż o 30%. W efekcie rezerwy złota powiększyły się w sposób nader znaczący, a dzięki temu, że udział eksportu w GNP wyniósł 16%, a import ograniczył się zaledwie do 12%, Francja stała się krajem w większym stopniu samowystarczalnym w zakresie podaży surowców i żywności.

W początkowym okresie gaulliści (a także politycy z innych kręgów francuskiej sceny politycznej) pozostawali w silnej opozycji wobec EWG i dopiero z czasem stopniowo uświadamiali sobie, że Francja, bardziej niż jakikolwiek inny kraj, może czerpać korzyści z integracji europejskiej. W 1958 roku obroty Francji z pozosta­łymi krajami EWG stanowiły 22% jej łącznej wymiany w handlu międzynarodowym; w dziesięć lat później wartość ta wyniosła 41 %. Wspólny Rynek uratował rolnictwo francuskie, jakże ubogie przed 1958 rokiem - w latach 1958-1968 eksport towarów rolnych wzrósł z 18% do 50%. Koniunkturę wsparł też - o ironio losu - kapitał amerykański, wobec którego gauliści żywili, z oczywistych powo­dów, dość mieszane uczucia.

235

Po gaullistowskim zamachu stanu w 1958 roku Francja przeży­ła cztery lata rozwoju gospodarczego. Produkt narodowy brutto rósł o 4-7% w skali roczniej, a skala inwestycji sięgała 22% GNP. Wskaźnik łączny GNP wykazał wzrost ze 100 (1958) do 124 (1964); dla porównania, w tym samym czasie we Włoszech wzrósł do 136, w Niemczech - do 131, w Wielkiej Brytanii - do 119. Mimo że osiągnięcia francuskie nie dorównywały sukcesom niemieckim czy włoskim, to jednak najzagorzalsi nawet optymiści nie przewidy­wali, że produkcja energii elektrycznej, która w 1937 roku wynosiła 20 milionów kilowatów, wzrośnie pięciokrotnie i w 1966 roku osiągnie poziom 105 milionów k W; że produkcja stali zwiększy się z 8 do 19,6 milionów ton; że produkcja aluminium z 34 000 ton (1927) skoczy do poziomu 363 000 ton (1966), że produkcja cemen­tu wzrośnie z 4 do 23 milionów ton. W1937 roku łączny tonaż floty, wyprodukowanej w stoczniach Francji, wynosił 27 000 - w 1966 roku osiągnął poziom 430 000 ton.

Umacniał się duch optymizmu i ufności we własne siły. W zaniedbanych dotąd regionach powstawały nowe gałęzie prze­mysłu, niezwykle szybko postępowała też modernizacja rolnictwa. Sukcesy te spowodowały, że francuskie programy odbudowy gos­podarki z uwagą studiowano za granicą; francuski system za­rządzania przemysłem, intelektualna infrastruktura ekonomii -wszystko to budziło zawiść, a francuskie towary zyskiwały ogromne uznanie z racji swej wysokiej jakości.

Były, oczywiście, i ciemne strony tego zjawiska. W latach 1964 i 1965 nastąpił zastój w gospodarce, po którym przyszedł okres kapryśnej nieco zwyżki koniunktury (1966-1967). W 1967 roku łączny dochód wzrósł nieco ponad 4% - ale wyłącznie za sprawą dobrych zbiorów; dochód z przemyska zwiększył się zaledwie o 2%. W Europie Zachodniej Francja nadal miała najmniejszy udział siły roboczej w przemyśle i była jedynym krajem, w którym spadało zatrudnienie w rzemiośle. Ona też jedna nie potrafiła rozwiązać problemu budownictwa mieszkaniowego; zbudowano niewiele szpi­tali i szkół, mimo iż potrzeby w tym zakresie były wręcz ogromne (w okresie międzywojennym w Paryżu nie zbudowano ani jednej nowej szkoły). Rosnące ceny gruntów stanowiły przeszkodę w budowaniu nowych domów, a polityka państwa była w tej kwestii bardzo mętna. Starzy dzierżawcy płacili śmiesznie niskie stawki, podczas gdy młode małżeństwa i robotnicy zmieniający pracę nie byli w stanie znaleźć sobie nowych mieszkań. Rozwój przemysłu

236

francuskiego hamował brak dużych koncernów, takich jak wielkie firmy brytyjskie, holenderskie czy niemieckie, a także stosunkowo małe nakłady na badania naukowe. Wiele osób przyznawało, że kraj żyje poniżej swych możliwości i że miliardy, przeznaczane przez de Gaullea na jego force defrappe, można by spożytkować w o wiele lepszy sposób. Wielkie działy przemysłu - teraz znacjona-lizowane - takie jak górnictwo węgla, hutnictwo i koleje, zostały przeinwestowane i ponosiły spore straty. Duże wrażenie wywoły­wały inwestycje w nowych dziedzinach produkcji, niemniej klimat społeczny był wysoce niezadowalający, co dobitnie wykazały wiel­kie strajki w maju i czerwcu 1968 roku. W tym czasie liczba bezro­botnych osiągnęła poziom l miliona osób - w cztery lata później było ich już czterokrotnie więcej. Koszty utrzymania rosły o wiele szybciej niż w innych krajach europejskich, a ceny z roku 1968 były o 45% wyższe niż dziesięć lat wcześniej (największy przyrost we wszystkich państwach EWG). Wszystko to razem rodziło złe samo­poczucie i doskonale tłumaczyło niezadowolenie, jakie odczuwali Francuzi mimo wielkich postępów gospodarczych i modernizacji swego kraju.

WSKAŹNIKI KOSZTÓW UTRZYMANIA



Niemcy


Francja


Włochy


Wielka


Holandia










Brytania




1958


100


100


100


100


100


1962


108


119


109


112


106


1965


118


132


130


125


122


NIEMIECKI CUD GOSPODARCZY

(Wirtschaftswunder)

Wczesne fazy powojennego rozwoju gospodarczego Niemiec Zachodnich (do reformy walutowej, przeprowadzonej w 1948 ro­ku) opisane zostały już w poprzednich rozdziałach tej książki. Pierwsze oznaki tego, co później zostało nazwane cudem gospo­darczym (Wirtschaftswundef), pojawiły się w latach 1949-1950, kie­dy to wielkość wymiany w handlu zagranicznym podwoiła się w ciągu zaledwie jednego roku. Poziom wyjściowy był jednak bardzo niski i dlatego bardziej znaczący okazał się fakt, iż w następnym roku handel wzrósł o kolejne 75%, a w latach 1954-1964 potroił się. W latach 1948-1964 produkcja przemysłowa wzrosła sześcio­krotnie, a bezrobocie zmalało z 8-9% (1949-1952) do poniżej 1% (1961); w 1965 roku osiągnęło ono najniższy w całej historii poziom 0,4%. W owym czasie na każdego bezrobotnego czekało sześć miejsc pracy i aby utrzymać wysokie tempo rozwoju, trzeba było zatrudniać setki tysięcy robotników cudzoziemskich, głównie z Włoch, Hiszpanii, Grecji, Turcji i z Jugosławii.

Niemiecka polityka gospodarcza była zdecydowanie inna od tej, jaką prowadzili Francuzi. Nie było żadnego ogólnego planu, a Erhard i inni neoliberalni architekci owego cudu gorąco wierzyli w wolną grę sił rynkowych, opartą na popycie i podaży. Nie był to jednak sztywny, dziewiętnastowieczny liberalny lesseferyzm - wła­dze miały świadomość, iż od czasu do czasu konieczna jest inter­wencja państwa. Doszło do niej w 1950 roku, kiedy to w okresie ogólnego zaniedbania trzeba było zachęcać ludzi do budowania domów, następnie w 1951 roku, w sytuacji przejściowych restrykcji importowych, na koniec wreszcie w 1955 roku, kiedy to w obawie przed wymknięciem się boomu spod kontroli podniesiono stopę redyskontową. Sukces prowadzonej przez Erharda społecznej po­lityki rynkowej (soziale Marktwirtschaft) zaraził wszystkich, a jego

238

zasady - maksimum konkurencji, minimum planowania - zaakcep­towali nawet socjaldemokraci.

Niemieckie rolnictwo od pokoleń chroniło się przed światem za barierą silnie protekcyjnych taryf celnych i było w efekcie zacofane i całkowicie niezdolne do rywalizacji z sąsiadami, którzy całkowicie wyparli Niemcy z zamorskich rynków eksportowych. Dotacje utrzymano także i po wojnie, a rolnictwo zwolniono z podatków bezpośrednich, w nadziei że stworzy to warunki do jego modernizacji i podniesienia jego konkurencyjności. Popierano stosowanie na dużą skalę nawozów sztucznych, liczba traktorów wzrosła ze 138 000 (1950) do 1164 milionów sztuk (1965). Dzięki wszystkim podjętym środkom wydajność rolnictwa w 1964 roku była dwukrotnie wyższa niż w roku 1950, podczas gdy liczba zatrudnio­nych w nim osób spadła z 5 do 3 milionów. W ciągu dziesięciu lat niemiecka wieś całkowicie zmieniła swe oblicze. Na dobrą sprawę ci, którzy ostatni raz byli tu przed wojną, nie rozpoznaliby jej, ponieważ niczym właściwie nie różniła się już od wielkomiejskich przedmieść - te same stroje, te same towary, tyle samo samochodów i anten telewizyjnych. Prymitywizm życia wiejskiego, o którym tak rozpisywał się Marks, należał już do przeszłości.

Niemiecki cud gospodarczy sprawiał imponujące wrażenie, lecz nie był przecież czymś odosobnionym. Podobne postępy poczyniły Włochy i Austria, jeszcze bardziej spektakularne okazały się sukcesy Japonii. Tym, co tak zaskoczyło większość obserwato­rów, był fakt, iż ów niebywały rozwój dokonał się tak szybko po poniesieniu totalnej przecież klęski. Restrykcje sojuszników, nało­żone na niemiecką gospodarkę, a także demontaże fabryk trwały aż do wczesnych lat pięćdziesiątych, niemniej już w 1958 roku Niemcy rozkwitły, a marka znów stała się walutą w pełni wymie­nialną. Sądzono powszechnie, że nie uda się rozwiązać problemu napływu dziesięciu milionów wypędzonych ze Wschodu, lecz wto­pienie się większości napływowej ludności w miejscowe społeczeń­stwo zajęło niewiele więcej niż kilka lat. Pod koniec wojny wiele niemieckich miast zamienionych zostało w ruiny. W latach 1948-1964 zbudowano osiem milionów mieszkań - po 1953 roku budowano ich pół miliona rocznie, czyli w sumie więcej niż w jakimkolwiek kraju Zachodu.

Co stanowiło główną siłę napędową “niemieckiego cudu"? Przede wszystkim wiedza i umiejętności Niemców, miliony wykwa-

239

lifikowanych robotników i duże tradycje przemysłowe. Zniszczenie wielu zakładów podczas wojny spowodowało, iż wszystko rozpo­czynano właściwie od początku (i to w dość radykalny sposób) -wprowadzano najnowsze maszyny, a główne wysiłki koncentrowa­no na rozwijaniu najbardziej rokujących na przyszłość gałęzi prze­mysłu. Była tu już mowa o sukcesach w handlu zagranicznym, lecz należy pamiętać również o ogromnych potrzebach wewnętrznych w zakresie dóbr konsumpcyjnych, tak długo tłumionych w okresie wielkiego kryzysu. Niemcy nie wydawały też tak dużo pieniędzy na obronę, co ich sąsiedzi, a do późnych lat pięćdziesiątych bardzo niewiele łożyły na pomoc dla krajów Azji i Afryki.

Koniunktura z lat powojennych nie miała precedensu w historii Niemiec. W ciągu siedemnastu międzywojennych lat kraj ten także czynił stałe postępy, lecz tempo wzrostu nie przekraczało wówczas 5% w skali rocznej. W ciągu siedemnastu lat po drugiej wojnie światowej tempo to było dziewięciokrotnie wyższe i w ciągu 3 lat osiągnęło poziom 10%. Pod koniec lat pięćdziesiątych wyda­wało się, że boom gospodarczy wymknie się spod kontroli - do Niemiec zaczęły napływać ogromne kapitały zagraniczne, a rząd na serio przeląkł się możliwości przegrzania gospodarki; obniżając stopę zysku (1961) oraz rewaloryzując niemiecką walutę, skutecz­nie jednak ograniczył dopływ pieniądza z zewnątrz.

Po 1962 roku tempo wzrostu nieco osłabło - zmniejszył się popyt, zmniejszyła się też liczba miejsc pracy. W europejskiej “lidze wzrostu" Niemcy zdystansowane zostały przez inne kraje, które w latach pięćdziesiątych dreptały w miejscu. W 1966 roku nad­szedł czas recesji gospodarczej, której oznaki pojawiły się już rok wcześniej. W warunkach kryzysu produkcja przemysłowa rosła zaledwie o 1% w stosunku do roku 1965. W lutym 1967 roku było już niemal 700 000 bezrobotnych, a wiele zakładów - w tym również Volkswagen, ów symbol powojennego boomu gospodarczego - na pewien czas skrócił tydzień pracy. Wszystko to razem wywołało silny efekt psychologiczny, gdyż ludzie, przywykli do nieustannej prosperity, byli zupełnie nie przygotowani do kryzysu i zaczęli przejawiać oznaki histerii. Według ówczesnych badań opinii pub­licznej większość obywateli Niemiec obawiała się, że nadciąga kryzys na skalę depresji z 1929 roku. Mimo wszystkich osiągnięć cudu gospodarczego - modernizacji przemyski, stabilizacji marki jako jednej z najsilniejszych walut świata - i mimo że inne najważniejsze

240

państwa Europy przeżywały jeszcze większe kłopoty, niemiecka ufność we własne siły nie była jeszcze na dobre ugruntowana.

W każdym razie gospodarka kraju bardzo szybko wyszła z minikryzysu lat sześćdziesiątych, niemiecki eksport znów rósł, a same Niemcy Zachodnie stały się obiektem zazdrości wielu państw Europy.

WŁOCHY:

OD NIEPEWNYCH POCZĄTKÓW DO BURZLIWEGO ROZWOJU

Powojenny rozwój Włoch pod wieloma względami był bardzo podobny do sytuacji w Niemczech Zachodnich, tylko że “cud włoski" zaczął się z pewnym opóźnieniem i później też się zakończył. Kraje te różniły się także z innych jeszcze powodów - Włochy jako państwo nie były krajem wysoko rozwiniętym przemysłowo, a przed drugą wojną światową ich produkt roczny wynosił zaledwie połowę tego, co w Niemczech. Do 1956 roku zatrudnienie w rolnictwie było wyższe niż w przemyśle.

Włochy, podobnie jak Niemcy, wyszły z wojny z bardzo zniszczoną gospodarką - produkcja przemysłowa równa była jednej piątej stanu z 1938 roku, a produkcja rolna spadła o połowę. W 1948 roku przemysł osiągnął poziom przedwojenny, lecz odbudowa rolnictwa przeciągnęła się nieco dłużej. W ciągu pierwszych lat po wyzwoleniu najważniejszym problemem była inflacja, mimo że polityka Einaudiego była równie skuteczna, co poczynania Erhar-da w Niemczech. Sytuacja zaczęła się klarować dopiero po 1950 roku - włoski lir odzyskał częściową przynajmniej wymienialność dopiero w roku 1956. W latach pięćdziesiątych gospodarka włoska poczyniła niebywałe wręcz postępy, a w latach sześćdziesiątych jej rozwój nabrał jeszcze większego przyspieszenia.

Na początku lat sześćdziesiątych Włosi rozwijali się najszybciej ze wszystkich największych narodów świata - wliczając w to ZSRR i Japonię. Tempo rozwoju zaskakiwało tym bardziej, że Włochy były krajem niebywale biednym - brakowało surowców przemysłowych, a import żywności należał do największych w Europie. Najbardziej imponująco rozwijał się przemysł samochodowy, maszyn biurowych oraz przemysł elektryczny; w 1967 roku co trzecia lo-

242

dówka w Europie pochodziła właśnie z Włoch. Zbudowano wiele nowych fabryk, wiele starych zaś zmodernizowano. Na zacofanym południu, w Tarencie, wyrósł nowy kompleks hutnictwa stali -jeden z najnowocześniejszych na świecie. Włosi zarzucili swe dolce far niente i stali się jednym z najciężej pracujących i najbardziej przedsiębiorczych narodów Europy. Wydajność wciąż rosła i w latach 1961-1963 skoczyła do wysokości 30%.

Dzięki turystyce płynęła do kraju rzeka gości z zagranicy (w 1967 roku 27 milionów); w pewnych okresach i w pewnych miej­scach było ich tak wielu, że mieszkańcy Rzymu, Wenecji, a nade wszystko miejscowości nadmorskich stanowili mniejszość w morzu przybyszów z północy.

Zaraz po wojnie włoscy robotnicy jeździli do pracy przede wszystkim na rowerach. W słynnym powojennym filmie przedsta­wiono dramat rodzinny człowieka, któremu skradziono taki właś­nie wehikuł. W 1960 roku właścicielem samochodu był co dwu­dziesty Włoch, w 1968 - co siódmy. W 1986 roku Włosi mieli dwukrotnie więcej telefonów i telewizorów (w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców) niż Francuzi. Standard życia na północy w latach sześćdziesiątych zbliżył się do poziomu najbardziej uprze­mysłowionych sąsiadów - Mediolan czy Turyn niczym nie różniły się od metropolii niemieckich czy francuskich. Obraz bardzo za­ciemniała sytuacja na niebywale zacofanym południu (zwanym Mezzogiomo), gdzie żyło 36% ludności kraju, lecz gdzie mimo lat wysiłków zmierzających do poprawy warunków i mimo ogromnych nakładów inwestycyjnych wytwarzano zaledwie 25% produktu na­rodowego. Rozziew pomiędzy północą a południem jeszcze bar­dziej zwiększył się w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a to za sprawą masowej migracji wewnętrznej do miast pomocnych Włoch (oraz do Niemiec i do Francji) - całe wioski wyludniły się z mężczyzn, a w niektórych miejscowościach pozostali tylko ludzie starzy. Zatrudnianie pracowników komplikował fakt, iż w 1951 roku pięć milionów Włochów było analfabetami, a jeszcze więcej miało status półanalfabetów. W ciągu kilku zaledwie lat nie sposób było odrobić skutków wiekowych zaniedbań.

W latach 1959-1961 rozwój gospodarki Włoch był tak szybki (około 7,5% w skali rocznej), że rząd, w obawie przed inflacją, podjął środki ograniczające zarówno spożycie, jak inwestycje; tem­po wzrostu spadło najpierw do 4,3% (1963), później do 3% (1964-1965), a następnie znów zwiększyło się do 5,5% (1965-1967). Tak

243

więc w latach, w których inne kraje europejskie tkwiły w zastoju, Włochy szybko posuwały się naprzód, a ich eksport wzrósł o 60% (1964-1967). Opóźniwszy się na starcie, mogli Włosi umknąć wielu błędów, jakie popełnili ich “starsi przemysłowi bracia"; na przyk­ład w odróżnieniu od Brytyjczyków czy Niemców nie zawracali sobie głowy utrzymywaniem przy życiu przestarzałych kopalni i fabryk. Najsłabszym ogniwem gospodarki był przemysł tekstylny, lecz pod tym względem Włochy nie różniły się zbytnio od pozos­tałych państw europejskich.

Krytycy zagraniczni utrzymywali, że Włochy wyprzedziły kon­kurentów dzięki temu, iż przez długi czas płace w kraju utrzymy­wały się na stosunkowo niskim poziomie. Było to w sposób istotny i całkiem oczywisty związane ze sporym bezrobociem, które w 1961 roku wynosiło 7% łącznej siły roboczej (1,4 miliona osób). Nawet w okresie boomu z lat sześćdziesiątych liczba bezrobotnych nieus­tannie oscylowała wokół l miliona. Nie był to jednak efekt jakiejś z góry założonej polityki utrzymywania “rezerwowej armii pracy", której istnienie umożliwiałoby zaniżanie płac. Wynagrodzenie pra­cowników w latach sześćdziesiątych wręcz rosło, a w pomocnych Włoszech było niemal takie samo, jak u sąsiadów. Włoskie bezro­bocie stanowiło problem raczej natury społecznej - cały przecież czas trwała migracja ludności wiejskiej z południa do miast na północy - w 1968 roku doliczono się tam około pół miliona przy­byszów, z których tylko nieliczni posiadali jakieś kwalifikacje do pracy w przemyśle.

Włoskiemu miracolo economico nie nadano, co prawda, takie­go rozgłosu, jak niemieckiemu Wirtschaftswunder, lecz przyznać należy, że jego rezultaty okazały się w sumie bardziej imponujące. Podobnie jak w Niemczech i we Francji, tak i tu osiągnięcia przy­ćmiły niedostatki: rozdrobnione włoskie rolnictwo nie miało tak dużego udziału w napędzaniu koniunktury, jak przemysł; brakowa­ło szkół, zbyt mało budowano dróg, zbyt mało też pieniędzy in­westowano w szkolnictwo wyższe i w naukę. Zasoby kapitałowe były ograniczone i nawet znaczące firmy (na przykład Olivetti) od czasu do czasu stawały w obliczu zapaści i musiały korzystać z pomocy państwa. Wyjątkiem był Fiat - największy koncern prze­mysłowy Włoch. Wprowadzone w latach faszyzmu protekcyjne taryfy celne niezwykle wspomogły jego ówczesną rozbudowę, co później pozwoliło mu przez długi czas zachowywać pozycję mono­polisty. Fiat dobrze spożytkował fazę protekcjonizmu i w latach

244

pięćdziesiątych stał się niezwykle efektywnym i konkurencyjnym producentem na rynku samochodowym. O ile wielu włoskich prze­mysłowców obawiało się następstw utworzenia Wspólnego Rynku, o tyle właściciele i kadra zarządzająca Fiata nie miała w tej kwestii najmniejszych wątpliwości, a późniejsze wydarzenia tylko potwier­dziły ich optymizm.

W połowie lat sześćdziesiątych państwo kontrolowało 20-30% przemysłu krajowego (w tym 60% hutnictwa stali). Ono też było właścicielem pięciu spośród dziewięciu największych koncernów w kraju (Montecatini-Edison, IRI, ENI, Finsider i Finmeccanica), a tylko cztery pozostawały w rękach prywatnych (Fiat, Pirelli, Olivetti i Suia Yiscosa). W ramach korporacji państwowych wy­rastały wręcz imperialne kariery, jak na przykład kariera Mattei-ego; pod jego kierownictwem zakłady ENI (pierwotnie produ­kujące węglowodory i eksploatujące złoża gazu naturalnego) prze­kształciły się w gigantyczną spółkę holdingową, posiadającą między innymi nawet własną prasę (mediolański «I1 Giorno»; Fiat wydawał w Turynie gazetę «La Stampa»); wydzielona w jej ramach odrębna korporacja zajęła się budową sieci moteli.

WSKAŹNIK PRODUKCJI PRZEMYSŁOWEJ

1948

1953

1958

1961

1963

1966

63

100

142

200

241

285

WIELKA BRYTANIA: ZASTÓJ I OŻYWIENIE

Losy gospodarki brytyjskiej w pierwszych powojennych dzie­sięcioleciach - z jej chronicznym kryzysem bilansu płatniczego i z życiem na kredyt i ponad stan - wejdą do annałów historii jako jed­no nieustanne pasmo nieszczęść. W1948 roku wyczerpał się kredyt amerykański, a w roku następnym dewaluacja obniżyła wartość funta z 4,03 do 2,80 dolara. Wybuch wojny koreańskiej spowodował konieczność przyjęcia nowego programu przezbrojenia armii: wy­datki wojskowe wzrosły z 6% do 10% dochodu narodowego, zbi­lansowanie zaś budżetu państwa odbyło się kosztem nakładów na budownictwo mieszkaniowe i na odbudowę kraju. Kryzys w sferze bilansu płatniczego pogłębiał się kolejno w latach 1955,1957,1961 oraz 1967-1968. W1967 roku znów zagrożona została pozycja funta i dopiero następna dewalucja oraz interwencja z zagranicy urato­wały brytyjską walutę przed całkowitym załamaniem.

Kryzysowe załamania angielskiego bilansu płatniczego i po­stępujące za nimi fluktuacje gospodarcze zdarzały się tak często i były tak trudne do przezwyciężenia, że - według Postana - uznane zostały “nie tyle za dotkliwe utrapienia, ile za objawy organicznej choroby gospodarki brytyjskiej". W latach pięćdziesiątych stan­dard życia w Niemczech i we Francji był znacznie niższy niż w Wielkiej Brytanii, lecz już w latach sześćdziesiątych sytuacja się odwróciła. Początki tego upadku ujawniły się na długo przed 1945 rokiem. W1880 roku Wielka Brytania, Niemcy i USA produkowały po około l miliona ton stali; w 1918 roku Wielka Brytania produ­kowała jej 8 milionów, podczas gdy produkcja Niemiec osiągnęła wartość 17 milionów ton, a produkcja USA- 31 milionów ton. Był to jednak spadek względny, gdyż w latach 1948-1962 brytyjski pro­dukt narodowy (GNP) rósł o 2,5% w skali rocznej (w latach 1947-1950 - o 3,5%, w latach 1960-1965 - o 3,3%), co stanowiło wielkość

246

korzystnie porównywalną do osiągnięć we wszystkich innych okre­sach współczesnej historii tego kraju (w latach 1870-1913 - 1,7%, w latach 1924-1937 - 2,2%). Było to więc bezprecedensowe wręcz podwyższenie poziomu życia, a słynne hasło wyborcze Macmillana z 1959 roku, głoszące, że “nigdy nie mieliście tak dobrze", było, w rzeczy samej, całkowicie prawdziwe. Anglia nie tyle popadła w stan zastoju, ile po prostu rozwijała się znacznie wolniej niż inni. Po wojnie jej udział w handlu międzynarodowym nieustannie malał; 21,3% w 1951 roku do 19% w roku 1956. Wydawać by się mogło (na co zwrócił uwagę Andrew Shonfield), że różnica dwóch i pół punktu nie była aż tak duża, niemniej w liczbach bezwzględnych stanowiła ona równowartość l miliarda zysku z eksportu.

Względny spadek produkcji gospodarczej Wielkiej Brytanii po 1945 roku tłumaczyć można wieloma przyczynami. Powszechnie uważa się, że opiekuńczość państwa była nazbyt kosztowna, że ono samo miało nazbyt duży udział w wytwarzaniu dochodu narodo­wego i że wprowadziło zbyt duże podatki bezpośrednie. A przecież we Francji państwo w jeszcze większym stopniu było udziałowcem gospodarki, a podatki (podobnie jak w Niemczech) były jeszcze wyższe (niemal tak wysokie jak w USA). Twierdzono też, że Wielka Brytania nie przeznaczała wystarczająco dużych środków na bada­nia naukowe i na postęp techniczny, i w efekcie znalazła się daleko w tyle za innymi państwami; porównanie danych wykazuje jednak, że nakłady w tym zakresie były wyższe niż w jakimkolwiek innym kraju europejskim, a licząc w procentach GNP - równe były temu, co wydawali Amerykanie. Wedle innych koncepcji teoretycznych źródła zła tkwiły w wadliwie prowadzonych przedsięwzięciach inwestycyjnych. Dane rzeczywiście okazują się bezlitosne - Wielka Brytania wlokła się na szarym końcu “ligi europejskiej", ponieważ w obliczu kryzysu jej rząd zastosował politykę cięć inwestycyjnych. Dobrym przykładem może tu być upadek przemyski okrętowego. Pod koniec wojny Wielka Brytania miała wszelkie dane po temu, by odzyskać czołową pozycję w tej dziedzinie - miała świetnie wyposażone stocznie, wysoko kwalifikowaną siłę roboczą oraz pełny portfel zamówień. Jednakże właściciele niechętnie inwesto­wali w rozbudowę zdolności produkcyjnych, co spowodowało, że łączny tonaż nowo budowanych jednostek pływających spadł z 1,2 miliona ton (1949) do l miliona ton (1965), podczas gdy w Japonii wzrósł on odpowiednio z 0,1 do 5 milionów ton.

247

Za zaistniały stan rzeczy ogromną odpowiedzialność ponosiły brytyjskie związki zawodowe oraz kadra zarządzająca. Płace wciąż rosły szybciej niż dochód i wydajność. W latach 1951-1958 wzrost płac realnych wyniósł 20%, a w latach 1958-1964 - dalszych 30%. Za czasów Stafforda Crippsa związki zawodowe zgodziły się na ich zamrożenie z chwilą gdy pojęły, że rząd może zechcieć przeforso­wać obniżkę poziomu zarobków. Przywódcy związkowi bardzo nieufnie odnosili się do polityki państwa w zakresie płac i najczęś­ciej odmawiali jakiejkolwiek współpracy z rządem. W efekcie to­wary brytyjskie stały się drogie i przestały być konkurencyjne na rynkach światowych. Do ogromnych szkód w gospodarce przyczy­niła się przestarzała struktura angielskiego ruchu związkowego (600 różnych związków zawodowych w porównaniu z 60 w Niem­czech), z jego cechową mentalnością i z nie kończącymi się spora­mi na temat tego, kto i gdzie powinien być zatrudniony. Bardzo często pracę tysięcy robotników paraliżowała działalność kilkuset drobnych rzemieślników, prowadzących strajki w imię własnych partykularnych interesów. Odbywały się powszechne strajki ma­jące rozstrzygać, czy przerwa śniadaniowa powinna rozpoczynać się o godzinie dziesiątej, czy jedenastej; nigdzie na świecie ludzie nie wszczynali strajków w sprawach tak dziwacznych, jak właśnie w Wielkiej Brytanii. Nigdzie też zapiekłość związków zawodowych nie uniemożliwiała im przestawienia się na myślenie w bardziej nowoczesnych kategoriach i na przystosowanie się do zmian orga­nizacyjnych i technologicznych w gospodarce.

Odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosiła również kadra zarządzająca. Wielka Brytania zapoczątkowała niegdyś rewolucję przemysłową, lecz tradycje wynalazczości i przedsiębiorczości na­leżały już do czasów minionych. Poziom wiedzy technologicznej personelu kierowniczego był bardzo niski, zainteresowanie wszela­kimi nowinkami technicznymi czy organizacyjnymi było bardzo znikome; wszyscy mówili o potrzebie eksportu, lecz wysiłki w tym kierunkimiały wszelkie znamiona amatorszczyzny, a takie sfery działalności, jak usługi serwisowe, pozostawały - w porównaniu z tym, co oferowano w innych krajach - na żenująco niskim poziomie. Profesor Dunning w swym bardzo ciekawym studium wykazał, że w obrębie gospodarki brytyjskiej firmy kontrolowane przez Ame­rykanów osiągały zyski o 50% wyższe, a to z racji redukcji kosztów administracyjnych, wyższych kwalifikacji handlowców, wyższej wy­dajności i większych nakładów kapitałowych.

248

Niedowład gospodarki był też częściowo spowodowany błęd­nymi decyzjami podejmowanymi na samej górze - należałoby tu właściwie mówić o braku decyzji. W1946 roku Partia Pracy wyczer­pała swe pomysły w kwestiach gospodarczych. Najważniejsze działy gospodarki zostały znacjonalizowane, niemniej 80% całości nadal pozostawało w rękach prywatnych, czyli poza zasięgiem oddziały­wania labourzystów. Konserwatyści mieli więcej szczęścia - przy­najmniej na samym początku. Gdy w 1951 roku doszli do władzy, sytuacja pozwalała już na zniesienie wielu ograniczeń z czasów wojny. W latach 1952-1954 ceny wielu surowców spadły o 25%, co oznaczało znaczne zmniejszenie kosztów importu. Jednakże po dwóch latach koniunktury znów nastały lata zastoju. Konserwa­tyści, podobnie jak labourzyści, przeciwni byli przyłączeniu się do Europy; czuli “aż do szpiku kości" (jak to stwierdził Anthony Eden w 1952), że nie należy wiązać się z jakąś tam europejską federacją. Hugh Gaitskell, nowy przywódca Partii Pracy, też trwał w uporze. Tymczasem eksport Niemiec i Włoch sześciokrotnie przewyższył eksport Wielkiej Brytanii, a Macmillan i Harold Wilson, chcąc nie chcąc, doszli w końcu do wniosku, że nie ma innego wyboru, jak tylko przystąpienie do EWG.

Byłoby wszelako rzeczą nieuczciwą (i pozbawioną historycz­nej racji) pominięcie tu również obiektywnych przyczyn choroby, trawiącej gospodarkę Wielkiej Brytanii, która w następstwie wojny pozbawiona została dochodów, jakie przynosiły jej zamorskie ko­lonie, a także uginała się pod ciężarem ogromnych długów. Jej finansowe i wojskowe zobowiązania w koloniach, a także jej wciąż utrzymujące się imperialne resentymenty przysparzały wiele kło­potów. Powszechnie rozumiano, że te ostatnie nie mogą przeciągać się w nieskończoność, tyle że znalezienie jakichś natychmiastowych środków zaradczych nie było wcale rzeczą łatwą; Wielka Brytania nie mogła wyrzec się swojej historii i nie mogła zmienić podstawo­wych faktów natury geograficznej. Zaludniona w stopniu o wiele większym niż Francja, Włochy czy Niemcy, musiała sprowadzać więcej surowców i żywności niż jej kontynentalni sąsiedzi i konku­renci.

Przyczyny powojennych trudności Wielkiej Brytanii szukać należy nie w działaniu jakiegoś jednego czynnika, lecz w całym splocie niepomyślnych okoliczności. Było to jedno wielkie błędne koło - wzrost gospodarczy hamowała polityka deflacyjna, którą prowadzono w celu przeciwdziałania inflacji i wzrostowi płac. Inne

249

kraje europejskie również przechodziły fazy takiej polityki “zastoju i ożywienia", lecz byty one tam rzadsze, a postępy czynione w okresach “ożywienia" - zdecydowanie większe. Rząd brytyjski imał się rozmaitych sposobów radzenia sobie z kryzysami - dewaluował pieniądz, obcinał wydatki w budżecie obronnym, kontrolował im­port oraz wspomagał eksport. Byty to jednak środki za- stępcze, a problem nadal pozostawał nie rozwiązany, gdyż jego istota tkwiła w zwiększaniu skuteczności, w doskonaleniu organizacji, w rozsąd-niejszych inwestycjach, czyli, krótko mówiąc, w lepszym wykorzys­taniu wszystkich dostępnych środków i zasobów.

Japonia

Niemcy

Francja

Szwecja

USA

Wielka Brytania

WZROST INWESTYCJI (w %) 1955-1964

28,2

23,7

19,2

22,8

17,1

15,8

WZROST OSZCZĘDNOŚCI

(w %) 1964

25,2

13,1

12,8

10,2

10,1

7,7

ROZWÓJ GOSPODARCZY POZOSTAŁYCH KRAJÓW EUROPY

Powojenny rozwój gospodarczy małych krajów europejskich przebiegał w uderzająco podobny sposób. W latach 1954-1964 produkcja przemysłowa Holandii, Austrii i Szwecji - państw jakże do siebie niepodobnych - uległa podwojeniu. Podobny, choć pod innymi względami, był rozwój gospodarczy Hiszpanii i Grecji. Oby­dwa te kraje w równym stopniu borykały się z brakiem niezbęd­nych kapitałów inwestycyjnych dla przemysłu, a ich produkt naro­dowy brutto (GNP) w latach sześćdziesiątych rósł w takim samym tempie (7-8%). W 1964 roku łączny dochód Hiszpanii wyniósł 570 min, a Grecji - 590 min dolarów. Mimo najrozmaitszych różnic w sferze tradycji historycznych, położenia geograficznego i struktury gospodarki tendencje rozwojowe we wszystkich krajach Europy miały bardzo wiele wspólnych cech.

Hiszpania od wieków tkwiła w marazmie. Skutki wojny domo­wej (1936-1939) sparaliżowały jej gospodarkę na całe dwa dziesię­ciolecia. Sytuacja uległa zmianie w późnych latach pięćdziesiątych, kiedy to po przyjęciu do ONZ silnie rozwinęła swój handel zagra­niczny. Zniesiono wówczas rygorystyczne ograniczenia ekonomicz­ne, nad krajem powiały świeże wiatry wolnego rynku, a rząd przy­stąpił do modernizowania, metodą prób i błędów, struktury gospo­darki. Postępy odnotowano także i w rolnictwie - po 1956 roku, w ciągu następnych dziesięciu lat jego produkcja wzrosła średnio o 33%. Dzięki inwestycjom amerykańskim, francuskim i niemieckim także produkcja przemysłowa po 1958 roku rosła w sposób niezwy­kle znaczący, a GNP Hiszpanii zwiększał się w skali rocznej szyb­ciej nawet niż we Włoszech. Ponieważ jednak kraj startował z bardzo niskiego poziomu wyjściowego, jego łączny dochód po dziesięciu latach wspaniałej koniunktury wynosił zaledwie jedną

251

trzecią tego, co osiągały kraje skandynawskie. Istotnym źródłem tego dochodu była turystyka, która dzięki burzliwemu jej rozwo­jowi w Hiszpanii w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych wy­przedziła nawet Francję, a 17 milionów gości z zagranicy stawiało Hiszpanię na drugim miejscu w Europie (za Włochami).

W Grecji boom gospodarczy rozpoczął się wcześniej niż w Hiszpanii, a czynnikiem niezwykle silnie stymulującym odbudowę gospodarki kraju okazała się dewaluacja drachmy. W latach 1953-1963 GNP rósł średnio o 6,3% w skali rocznej; w 1966 roku wzrost ten wynosił już 8%, lecz z racji tego, że Grecja była wówczas krajem zdecydowanie rolniczym, aż do 1965 roku wartość produk­cji przemysłowej nie była w stanie dorównać produkcji rolnej. W latach sześćdziesiątych rozwój kraju zakłócony został przez inflację i niestabilną sytuację polityczną. Niebywale rozrosła się grecka flota handlowa, a turyści, choć mniej liczni niż w Hiszpanii, z roku na rok napływali coraz szerszą rzeką i w 1963 roku przynieśli dochód, stanowiący 13% wartości eksportu.

Początkowy rozwój Belgii i Holandii - krajów, które poważnie ucierpiały podczas wojny - był dość powolny. Obydwa te państwa bardzo dotkliwie odczuły recesję w roku 1958. Szybciej jednakże wracała do siebie Holandia, ona też czyniła większe postępy; w latach 1958-1966 jej GNP rósł średnio o 5,4% w skali rocznej. Belgia, która w latach pięćdziesiątych wlokła się na szarym końcu państw Europy (GNP - 2,7%), na początku lat sześćdziesiątych nabrała rozpędu (GNP - 3,6%). Był to kraj tradycyjnie już wysoko uprzemysłowiony i w efekcie bardziej dotkliwie niż inne zniósł kryzys w europejskim górnictwie węglowym i w przemyśle metalur­gicznym. Jednakże rodzime rolnictwo pokrywało 80% spożycia wewnętrznego, co znacznie redukowało wydatki na import. Po wojnie obydwa kraje utraciły swe imperia w Afryce i w południo-wo-zachodniej Azji, lecz ku powszechnemu zdumieniu fakt ten w bardzo niewielkim stopniu zaszkodził ich gospodarce, a Holandia zaczęła rozwijać się wręcz szybciej niż kiedykolwiek w przeszłości, rozbudowując przemysł chemiczny i elektryczny oraz doskonaląc własne rolnictwo.

Szwajcaria należała do grupy tych nielicznych krajów europej­skich, które wojna dotknęła wyłącznie w sposób pośredni. Nie było więc potrzeby opracowywania tam żadnych programów odbudo­wy. Tuż po wojnie jej gospodarka rozwijała się nadal - powoli i bez jakiś wstrząsów. Dopiero na początku lat pięćdziesiątych, z chwilą

252

ożywienia się koniunktury w całej Europie, tempo tego rozwoju wzrosło, a w latach 1958-1964 produkt narodowy brutto (GNP) rósł średnio o 6% w skali rocznej. Ten gwałtowny skok zaowocował -podobnie jak w innych krajach europejskich - wzrostem cen i inflacją, co zmusiło rząd szwajcarski do przyjęcia w roku 1964 programu stabilizacyjnego, mającego na celu spowolnienie nazbyt silnej ekspansji ekonomicznej.

W Austrii boom gospodarczy trwał nieco dłużej; w latach 1953-1964 GNP rósł o około 6% w skali rocznej, tylko że kraj ten startował z o wiele niższego pułapu niż Szwajcaria. Ponadto bra­kowało kapitału na rozwój przemysłu, a pozostawanie Austrii poza EWG bardzo ujemnie zaważyło na dalszym rozwoju jej gospodarki. Nacjonalizacji uległo 22% przemysłu, w tym 60% wszystkich naj­większych zakładów. W latach pięćdziesiątych nastąpiło wyraźne przechodzenie od rolnictwa do przemysłu, a produkcja przemysło­wa, która zwiększyła się dwukrotnie w latach 1938-1954, ponownie podwoiła się w latach 1954-1965. Mimo braku własnych źródeł ważnych surowców naturalnych, Austria uzyskała najwyższy po­ziom życia w Europie i jeden z najwyższych na całym świecie.

Dania oraz sąsiadująca z nią Norwegia były krajami o zdecy­dowanie odmiennej strukturze gospodarki. Pierwszy z nich miał bardzo wysoko rozwinięte rolnictwo, podczas gdy w drugim funda­mentalne wręcz znaczenie odgrywała flota handlowa i rybacka. Obydwa też spożytkowały z powodzeniem lata koniunktury w gospodarce europejskiej (1958-1963). Duńskie wysiłki na rzecz zdławienia inflacji stanowią ciekawy przykład polityki “zastoju i ożywienia" - w 1963 roku GNP Danii wzrósł o 0,8%, w roku 1964 o 7,4%, a w roku 1965 o 4,7%. Pozostawanie poza strukturami EWG powodowało trudności w znajdowaniu rynków zbytu dla rodzimego rolnictwa i w efekcie zaowocowało nowymi inwesty­cjami w przemyśle.

Schemat ówczesnego rozwoju małych państw Europy jest bar­dzo wyraźny - po powojennym okresie odbudowy lata pięćdziesią­te przyniosły osłabienie tempa wzrostu; pod koniec dekady gospo­darka zaczęła jednak nabierać rozpędu, by przez pięć, siedem lat przeżywać okres ożywionej koniunktury. W połowie lat sześćdzie­siątych rozwój ponownie uległ wyhamowaniu. Rozpatrując całą rzecz w szerszym kontekście, należy stwierdzić, iż lata powojenne stanowiły okres bezprecedensowego boomu gospodarczego we wszystkich państwach Europy - mimo dzielących je znacznych

253

różnic ekonomicznych (na przykład GNP Szwecji był trzykrotnie większy niż GNP Turcji), a także zróżnicowań procesów rozwojo­wych w poszczególnych krajach (na przykład niewspółmierność rozwoju Włoch południowych i północnych).

GNP PER CAPITA



1965


1966


1990


Austria


1270


1380


19140


Belgia


1780


1910


17500


Dania


2100


2320


23700


Francja


1920


2 250 (1967)


19200


Niemcy Zachodnie


1900


2 400 (1967)


22900


Grecja


590 (1964)


690




Holandia


1550


1670




Islandia


2470


2850




Irlandia


920


1010


10000


Włochy


1100


1 350 (1967)


16300


Norwegia


1880


2020


25300


Portugalia


420


430


4900


Hiszpania


570 (1964>


770


10400


Szwecja


2500


2730


25 000


Szwajcaria


2330


2480


31500


Turcja


250


290


1500


Wielka Brytania


1810


2 050 (1967)


16300


USA


3560


3840


22,200


GOSPODARKA ZSRR

Gospodarka radziecka bardzo szybko dźwignęła się ze znisz­czeń wojennych. Produkcja stali, która w 1940 roku wynosiła 18 mi­lionów ton, spadła co prawda do 12 milionów ton w roku 1945, lecz w roku 1952, tuż przed śmiercią Stalina, wzrosła do 34 milionów ton. Podobnie miała się rzecz z wydobyciem węgla które - w 1940 roku wyniosło 166 milionów ton, w 1945 roku 149 milionów ton, a w 1952 roku 300 milionów ton. Jeszcze bardziej imponujący był wzrost produkcji ropy naftowej - z 31 milionów ton (1940), poprzez 19 milionów ton (1945), do 199 milionów ton (1952). Rolnictwo rozwijało się jednak bardzo słabo - przyczyną tego były lata nieu­rodzaju, a także brak priorytetów dla wsi w całej strukturze gospo­darki ZSRR.

Za rządów Stalina gospodarka ukierunkowana była bez reszty na osiąganie określonych i ważnych celów politycznych w wybra­nych gałęziach przemysłu. Nawet w czasach pokoju miała ona wszelkie cechy i znamiona gospodarki wojennej. Poddana była ścisłej kontroli, wszystkie dostępne środki i zasoby przeznaczano na rozwój przemysłu ciężkiego, ograniczając przy tym poważnie mobilność siły roboczej. Polityczną ceną takiego stanu rzeczy była okrutna dyktatura, nieustanne czystki, terror oraz obozy pracy dla milionów więźniów, stanowiące zinstytucjonalizowaną strukturę państwową. Nie odstępowano od polityki utrzymywania niskiego poziomu spożycia oraz wysokiego poziomu inwestycji, a cały sys­tem bazował na wyzysku wsi, wspomagającym wytwarzanie nadwy­żek kapitałowych. W latach 1928-1955 suma inwestycji rosła dwu­krotnie szybciej niż GNP i trzykrotnie szybciej niż spożycie. ZSRR z czasów Stalina była (według Harryego Schwartza) klasycznym przykładem wymuszonej przyspieszonej industrializacji.

255

Dziesięć milionów Sowietów przemieszczono z rolnictwa do przemysłu i do innych zawodów nierolniczych. Na masową skalę przeszczepiano wiedzę techniczną i naukową z zagra­nicy, tworząc przy tym ogromną armię wykwalifikowanych robotników oraz liczącą się elitę techniczną i naukową.

Stalin w niebywały wręcz sposób rozbudował przemysł ZSRR, a pod jego rządami kraj przeobraził się w drugą potęgę przemys­łową świata. Oceniając jego władzę w tych tylko kategoriach, należałoby stwierdzić, że odniósł on niewątpliwie ogromny sukces.

Nie jest jednak oczywiste, że była to jedyna możliwa droga - inne kraje po wojnie poczyniły jeszcze większe postępy, nie płacąc przy tym tak okrutnej ceny ludzkiego cierpienia. Przy niebywałym rozkwicie przemysłu ciężkiego i przy zachowaniu najwyższego priorytetu dla sił zbrojnych poziom życia w ZSRR należał do najniższych w Europie. Stalinowscy ekonomiści utrzymywali, że koncentracja wysiłków na przemyśle ciężkim stanowi warunek wstępny rozwoju całej gospodarki, a co za tym idzie - także poprawy warunków życia obywateli. Przepowiednie te ziściły się jedynie w połowie - warunki bytowania poprawiały się, lecz nie tak szybko jak na Zachodzie. W większości państw europejskich płace realne w latach 1950-1960 wzrosły ponad dwukrotnie, podczas gdy w ZSRR - zaledwie o 83% (według danych oficjalnych, które wydają się dość wątpliwe), choć powinny rosnąć znacznie szybciej, jako że poziom wyjściowy był w ZSRR znacznie niższy niż gdzie indziej.

W ciągu ostatnich trzydziestu lat nastąpiły ogromne zmiany demograficzne. Liczba ludności ZSRR wzrosła ze 170 milionów (1939) do 234 milionów mieszkańców (1970). W Azji przyrost populacji był większy niż w europejskiej części kraju - po części za sprawą masowych deportacji i przesiedlania całych narodów, po części za sprawą większej liczby urodzin. ZSRR zawsze był krajem rolniczym i jeszcze w latach sześćdziesiątych, mimo odpływu ludzi do miast, w rolnictwie zatrudnione było 36% populacji. Mimo szybkich postępów urbanizacji kraju w roku śmierci Stalina więk­szość obywateli radzieckich nadal żyła na wsi; dopiero w 1961 roku liczba mieszkańców miast przewyższyła liczbę ludności wiejskiej. Liczba urodzin spadła z 26 (na tysiąc mieszkańców) w roku 1958 do 18 w roku 1966, w tym samym też czasie nastąpiło ograniczenie wzrostu przyrostu naturalnego (z 18 do 14 na tysiąc mieszkańców).

256

Następcy Stalina próbowali uporać się z najważniejszymi pro­blemami, jakie piętrzyły się przed nimi. Podobnie jak Stalin wierzyli w priorytetową pozycję przemysłu ciężkiego, niemniej zdawali też sobie sprawę, iż dysproporcje między rolnictwem a przemysłem są w gospodarce narodowej -jako całości - nazbyt już duże i wyrazis­te. W czasach Stalina upadek w rolnictwie maskowano poprzez fałszowanie statystyk - na przykład, w 1952 roku ogłoszono, iż zbiory zbóż osiągnęły wielkość 125 milionów ton, podczas gdy w rzeczywistości nie przekroczyły one 90 milionów ton (co przyznał sam Chruszczow w sześć lat później). Po śmierci Stalina główne wysiłki w zakresie poprawy zaopatrzenia w żywność koncentrowały się na zagospodarowywaniu ugorów zachodniej Syberii i Kazach­stanu; podniesiono też ceny skupu od kołchoźników i zniesiono niektóre restrykcje, ograniczające możliwości funkcjonowania in­dywidualnych działek przyzagrodowych. W 1953 roku zbiory oka­zały się jedną wielką katastrofą - uzyskano 82 miliony ton zbóż, czyli mniej niż w carskiej Rosji w 1913 roku; nie lepszy też okazał się rok 1954. Powoli jednak dały się odczuć pierwsze efekty nowej polityki rolnej - w 1956 roku zebrano 127 milionów ton zbóż, w 1958 roku już 141, a rekord padł (po części za sprawą wyjątkowo sprzyjających warunków klimatycznych) w latach 1966 i 1967, kiedy to zebrano 170 milionów ton. Ale zdarzały się i lata chude i trzeba było wówczas sprowadzać pszenicę z Kanady i z innych krajów. Postęp w innych dziedzinach nie był aż tak znaczący: liczba krów w 1966 roku wyniosła 93 milionów sztuk, (dla porównania: w carskiej Rosji - 60 milionów), liczba owiec i baranów nie przekra­czała 137 milionów sztuk (w porównaniu do 121 milionów sztuk przed pierwszą wojną światową), natomiast liczba świń potroiła się. Produkcja mięsa rosła więc powoli - z 8 milionów ton (średnia wartość w latach 1946-1950) do 10,8 milionów ton (1966). Odbiło się to na kosztach utrzymania -w styczniu 1962 roku ceny detalicz­ne mięsa podskoczyły aż o 30%.

Wkrótce po śmierci Stalina Malenkow w jednym ze swych przemówień zapowiedział “obfitość żywności dla narodu i su­rowców do produkcji towarów konsumpcyjnych w ciągu najbliż­szych dwóch lub trzech lat". Oznaczałoby to jednak radykalne zmiany priorytetów gospodarczych i przeznaczenie większej ilości środków na inwestycje w przemyśle lekkim i w rolnictwie. Polityka ta, nazwana “nowym kursem", spotkała się z silnym oporem ze strony pozostałych przywódców radzieckich, którzy żądali zacho-

257

wania czołowej pozycji przemysłu ciężkiego, produkującego na potrzeby wojska. Gdy przyszło do wybierania między karabinami (a mówiąc ściśle, rakietami) a masłem, większość starego kierow­nictwa ZSRR opowiedziała się za kontynuowaniem dotychczaso­wej polityki państwa i w efekcie plan Malenkowa upadł. Jednakże jego inicjatywa nie poszła na marne - po jego upadku kolejni przywódcy przejęli część tych pomysłów i stopniowo reformowali zarówno przemysł jak rolnictwo. Rozpoczęto realizację programu zagospodarowywania ugorów, rozparcelowano centralną stację trak­torów, podwyższono płace minimalne i zmodernizowano organiza­cję przemysłu; przy okazji, w walce z nadmierną centralizacją za­rządzania, zlikwidowano 25 ministerstw. Więcej uwagi poświęcono również budownictwu mieszkaniowemu w miastach - w 1958 roku zbudowano dwa razy więcej nowych mieszkań niż w roku 1955. W sumie łączna produkcja radzieckiego przemysłu i rolnictwa w 1958 roku była o jedną trzecią większa niż w roku 1954.

Rozwój gospodarczy ZSRR był w tym okresie rzeczywiście imponujący, niemniej już pod koniec lat pięćdziesiątych pojawiły się pierwsze oznaki jego spowolnienia. W 1957 roku, w trakcie debaty nad redystrybucją dostępnych środków, trzeba było sko­rygować obowiązujący plan sześcioletni. Kierownictwo radzieckie było w rozterce, gdyż chciało wykonać zbyt wiele rzeczy na raz. Próbowano podjąć rywalizację z amerykańskim programem zbro­jeń komicznych, mimo że brakowało wiele niezbędnych po temu środków; zamierzano też podjąć ogromne inwestycje w nowych gałęziach przemysłu i techniki. Po pierwszych owocnych zbiorach okazało się, że efekty zagospodarowania syberyjskich ugorów są niezbyt zachęcające. W latach 1959-1963 tempo wzrostu spadło, podczas gdy wydatki wojskowe zwiększyły się o jedną trzecią. W wartościach bezwzględnych jednak kluczowe dziedziny przemyska czyniły duże postępy również i po 1958 roku.

W latach 1958-1964 produkcja stali wzrosła z 54 do 84 mi­lionów ton, podwoiła się produkcja ropy naftowej - ze 113 do 225 milionów ton, cementu - z 33 do 63 milionów ton. W 1963 roku ZSRR produkował więcej stali niż Wielka Brytania, Niemcy Za­chodnie i Francja razem wzięte; stanowiło to 80% produkcji USA (w 1968 roku wartość ta wzrosła do 85%). Jednakże rozwój prod­ukcji przemysłowej jako całości nie był już tak imponujący, a przywódcy kraju musieli skonstatować kłopotliwy spadek tempa rozwoju z 13% (1954) do 10% (1958) i wreszcie do 7,5% (1964).

258

Jeszcze wyraźniejszy był spadek tempa przyrostu produktu narodowego brutto - w 1958 roku wyniósł on 10% (a z danych wynika, że GNP ZSRR wynosił 44% poziomu USA). W latach pięćdziesiątych zwiększał się on bardzo szybko (32% w 1950 roku i 36% w 1955 roku), później jednak zaczął się zmniejszać (6,5% w 1961 roku), a w latach 1962-1963 nie przekraczał wartości 3%. W roku 1967 nastąpiła pewna poprawa sytuacji (7-8%), lecz osiągane później wartości nie były już tak znaczące.

Na XXI Zjeździe KPZR Chruszczow oznajmił, że w 1970 roku ZSRR prześcignie USA nie tylko w wartościach bezwzględnych produkcji, lecz również w wartościachpercapita. O przechwałkach tych zapomniano - i to bardzo szybko. Dwa dni po upadku Chrusz-czowa w 1964 roku w artykule redakcyjnym gazety «Prawda» zdyskredytowano styl władzy odsuniętego przywódcy oraz jego “niedorzeczne pomysły, niedojrzałe wnioski, nierozważne decyzje oraz działania, rozmijające się z rzeczywistością". Radzieckim robotnikom i chłopom obiecano uprzednio obniżkę cen, krótszy tydzień pracy i podniesienie stopy życiowej. Jednakże w 1964 roku wskaźnik cen żywności okazał się wyższy niż na początku ery Chruszczowa, a produkcja tekstyliów (by przytoczyć inny przykład) wzrosła w niewielkim tylko stopniu. W obliczu niezrównoważenia gospodarki trzeba było przeformułować cele planu siedmioletniego (1959-1965), gdyż produkcja stali i maszyn rosła szybciej, niż zakładano, natomiast inne gałęzie przemysłu, a nade wszystko rolnictwo, znów znalazły się na szarym końcu. Doskonałe zbiory na nowo zagospodarowanych ugorach syberyjskich z 1958 roku nigdy więcej już się nie powtórzyły. Gospodarka cierpiała na chroniczny brak kapitału, a nieśmiałe próby uzyskania kredytów z Zachodu nie dawały zbyt owocnych rezultatów. W związku ze wzrostem wydatków na cele wojskowe (1961-1963) pod znakiem zapytania stanęło wykonanie planu siedmioletniego, gdyż w owym krytycznym okresie potrzeby armii pochłonęły poważne ilości środków i materiałów z puli gospodarki narodowej.

W 1957 roku kraj podzielony został na pewną liczbę dużych jednostek gospodarczych (sownarchozów) w nadziei na bardziej efektywną realizację planowanych zamierzeń i na zmniejszenie skutków niedowładu scentralizowanej biurokracji. Ów nowy regionalizm nie dał jednak pożądanych efektów, ponieważ w ramach radzieckiego systemu gospodarczego koordynowanie planowania możliwe było jedynie na podstawie informacji, którymi dyspono-

259

wała wyłącznie Moskwa. Następcy Chruszczowa przywrócili więc ministerialny, centralistyczny system planowania. Poprzednia, zblokowana forma organizacji utworzona została w przekonaniu, iż istniejące metody planowania i nadzoru nie przystają już do coraz bardziej zróżnicowanego i skomplikowanego systemu gospodarczego. Autorom tamtych innowacji pozwolono wówczas na pewne eksperymenty, niemniej reformy przez nich wprowadzane nie były zbyt radykalne. Nie rozwiązano wielu istotnych problemów, w tym problemu równowagi między planowaniem a rynkiem. Alec Nove pytał:

Jaka powinna być rola kierownictwa politycznego i centralnego planowania? Czy należy pozwolić, by ceny zmieniały się w zależności od podaży i popytu? Jeśli tak, to w jaki sposób państwo będzie mogło sprawować kontrolę nad gospodarką?

Zachodni obserwatorzy niekiedy przeceniali polityczne skutki reform ekonomicznych. A wystarczyło przecież zauważyć, że niektóre kraje Europy Wschodniej nie były aż tak ostrożne we wprowadzaniu nowych koncepcji gospodarczych - w 1967 roku około 30% cen na Węgrzech kształtował nie plan, lecz rynek, podczas gdy w ZSRR liczba ta nie przekraczała 5%.

Do upadku Chruszczowa przyczyniły się po części niepowodzenia gospodarki radzieckiej w latach 1962-1963. W jednym ze swych ostatnich przemówień przywódca radziecki przyznał samo-krytycznie, że jeśli inwestycje nadal będą tak liczne i tak intensywne, to na nic zda się jakakolwiek redystrybucja kapitałów. Jego następcy stanęli wobec tego samego dylematu. Uznali, że najistotniejsze znaczenie ma dalsza rozbudowa przemysłu ciężkiego, niemniej oczekiwali również szybkiej poprawy sytuacji w rolnictwie. Obiecywali wyższy poziom życia, lecz w tym samym czasie ogłaszali wzrost wydatków wojskowych. Początkowo przyznano priorytet rolnictwu, lecz po dobrych zbiorach w latach 1966-1967 znów ograniczono inwestycje w tym zakresie. Wzrosty przychody pieniężne, a tempo produkcji towarów konsumpcyjnych, które przez dwie ostatnie dekady stale malało, znów zaczęło rosnąć. Potrzeby konsumpcyjne dalekie jednak byty od zaspokojenia - w latach 1961-1966 ceny detaliczne podskoczyły o 36%, oszczędności prywatne wzrosty jednak w tym czasie aż sześciokrotnie. Wydatki zbrojeniowe z roku na rok stawały się coraz większe - w 1960 roku wynosiły 9 miliardów rubli, w 1968 roku już 17 miliardów rubli.

260

Takie były oficjalne dane, sądzić jednak należy, że rywalizacja z USA w dziedzinie broni rakietowych i jądrowych była o wiele bardziej kosztowna. W tym samym czasie gwałtownie spadło tem­po inwestycji - w latach sześćdziesiątych było ono o połowę mniejsze niż w poprzednim dziesięcioleciu. Póki mówimy o liczbach, osiąg­nięcia były rzeczywiście dość imponujące, a według oficjalnych danych statystycznych dochód narodowy ZSRR per capita był większy niż w Japonii i we Włoszech. Jednak nikt spośród tych, którzy chociaż trochę poznali warunki życia w krajach Europy Wschodniej, nie twierdziłby, że średni poziom życia obywateli radzieckich był równy (nie mówiąc o tym, że lepszy) standardowi Japończyków czy Włochów; w 1990 roku był on nawet zdecydo­wanie niższy niż w Portugalii - i nadal się obniżał.

Przemysł dóbr inwestycyjnych

Przemysł dóbr konsumpcyjnych

1951-1955 1956-1960 1961-1965

12,4

13,0

11,3

10,0 6,9

4,8

UPRZEMYSŁOWIENIE EUROPYWSCHODNIEJ

Przez pierwszych dziesięć powojennych lat rozwój gospodarki państw Europy Wschodniej przebiegał ściśle według modelu so­wieckiego i dopiero po 1955 roku nastąpiło pewne wyraźne zróż­nicowanie w tym zakresie. Tuż po wojnie komuniści - po prze­chwyceniu władzy - znacjonalizowali przemysł oraz podjęli pierw­sze kroki na drodze do kolektywizacji wsi. Eksploatacja państw wschodnioeuropejskich wspomagała rozwój ZSRR: Moskwa ścią­gała daniny ze swych satelitów w formie odszkodowań wojennych, wszędzie też tworzono mieszane przedsiębiorstwa, w których do­minującą pozycję mieli oczywiście Sowieci. Moskwa nalegała też, by handel zagraniczny państw demokracji ludowej nastawiony był na wymianę z ZSRR. Jednym z instrumentów, służących koordy­nowaniu działalności gospodarczej ZSRR i jej sojuszników, była RWPG (Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej), powołana do życia w styczniu 1949 roku. Nie był to sojusz równych z równymi -radziecki eksport surowców i maszyn odbywał się po cenach wyż­szych niż ceny rynkowe, a kraje satelickie zmuszone były do sprze­dawania ZSRR żywności wręcz za bezcen. Mimo wysokich kosz­tów przemysł państw demokracji ludowych czynił ciągłe postępy. W latach 1948-1955 produkcja przemysłowa Niemiec Wschodnich i Czechosłowacji niemal podwoiła się, a w innych krajach, które startowały z niższego poziomu, wzrost ten był jeszcze większy. Według oficjalnych danych dochód narodowy Bułgarii i Rumunii wzrósł odpowiednio o 12 i 14% (1950-1955), a Jugosławia uzyskała wyniki jeszcze wyższe - były to osiągnięcia, których już nigdy później nie powtórzono w żadnym z krajów bloku wschodniego. Trudno właściwie ocenić wiarygodność wszystkich tych danych, jednakże nie ulega wątpliwości, że w okresie tym stworzono pod-

262

stawy uprzemysłowienia krajów mniej rozwiniętych, tyle że wszel­kie wady stalinizmu okazały się tu bardziej dokuczliwe niż w samym ZSRR, głównie z powodu zmian struktury rolnictwa w następstwie kolektywizacji oraz z powodu nadmiernych wydatków wojsko­wych. Po śmierci Stalina zarówno w samym ZSRR, jak w krajach Europy Wschodniej na pewien czas przyjęto nowy kurs Malenko-wa. Podwyższono płace, obniżono ceny i podatki, czasowo zredu­kowano inwestycje w przemyśle ciężkim i wsparto rolnictwo. Pod­jęto szereg prób złagodzenia istniejących napięć gospodarczych, lecz nie wszędzie reformy te przyszły na czas. Zaczęły się niepokoje w Niemczech Wschodnich i w Czechosłowacji, a w Polsce i na Węgrzech sytuacja przybrała o wiele bardziej groźny obrót. ZSRR zmuszony został do przeformułowania swych stosunków z krajami demokracji ludowej i do zniesienia najbardziej uciążliwych form ich wyzysku. W niektórych przypadkach Moskwa musiała wręcz wspo­móc swych sojuszników sporymi kredytami, darowaniem długów i podjęciem innych doraźnych środków zapobiegawczych.

W czasach Chruszczowa trwał nadal proces integracji ekono­micznej bloku sowieckiego, a kraje Europy Wschodniej w jeszcze większym stopniu uzależniły się od dostaw radzieckich surowców, niezbędnych do realizacji własnych programów rozwoju przemys­łu. W ramach bloku istniało spore zróżnicowanie - Polska wcale nie spieszyła się z kolektywizacją rolnictwa, a ilość upaństwowio­nych gospodarstw rolnych na Węgrzech była w 1958 roku o połowę mniejsza niż w roku 1956. W latach pięćdziesiątych we wszystkich krajach bloku nastąpiło spowolnienie tempa rozwoju (w Rumunii i w NRD spadło ono o połowę), w latach 1960-1966 proces ten -podobnie jak w samym ZSRR - jeszcze się pogłębił (z wyjątkiem Rumunii). W Czechosłowacji i na Węgrzech był to czas komplet­nego zastoju; GNP Czechosłowacji rósł zaledwie o 1,3% w skali rocznej (1961-1965), w żadnym innym kraju wzrost ten nie prze­kraczał 5%. Z kryzysu tego Europa Wschodnia zaczęła wydobywać się dopiero po 1965 roku, kiedy to gospodarka znowu ruszyła nieco szybciej do przodu.

Zacofane przemysłowo kraje wschodnioeuropejskie w sumie poczyniły większe postępy niż NRD czy Czechosłowacja. Różnica w tempie wzrostu wyraźnie uwydatniła się zwłaszcza w drugiej dekadzie, po przezwyciężeniu pierwszych trudności rozwojowych (na przykład niezrównoważenia bilansu płatniczego). Z drugiej jednak strony wszędzie kulało rolnictwo - najlepsza sytuacja pa-

263

nowała w Rumunii i w Polsce, podczas gdy Czesi, Węgrzy i Niemcy nie byli w stanie przekroczyć poziomu produkcji rolnej sprzed wojny. (Dla przykładu, we Francji i we Włoszech wskaźnik pro­dukcji rolnictwa wynosił odpowiednio 151 i 147 w stosunku do poziomu sprzed 1939 roku). Ponieważ większość krajów Europy Wschodniej miała zdecydowanie rolniczy charakter, stagnacja w rolnictwie dławiła funkcjonowanie całej gospodarki. Mimo wysił­ków w dziedzinie uprzemysłowienia dochód per capita w Bułgarii i w Rumunii w połowie lat sześćdziesiątych był nie wyższy niż w Grecji. W dwadzieścia lat po wojnie dochód ten w najbardziej uprzemysłowionych państwach wschodnioeuropejskich był dwu­krotnie wyższy niż w Bułgarii i w Rumunii, lecz z kolei na Zacho­dzie jego wartość przewyższała - i to również dwukrotnie - to, co uzyskiwano w Czechosłowacji, w NRD i na Węgrzech. Dwa kolejne lata obfitych zbiorów oraz szybki wzrost produkcji towarów kon­sumpcyjnych w okresie 1966-1968 spowodowały wyraźne zwiększe­nie dochodów na głowę mieszkańca, lecz ta dobra passa nie była, niestety, zwiastunem pozytywnych tendencji rozwojowych na dal­szą przyszłość.

RWPG było sceną licznych waśni między ZSRR a jego młod­szymi partnerami. Wraz z secesją Chin - która pociągnęła za sobą również konsekwencje gospodarcze oraz wprowadziła w bloku sowieckim policentryzm - ujawniły się tendencje nacjonalistyczne zarówno w sferze polityki, jak gospodarki. Z punktu widzenia zależności politycznej różnice między NRD a Bułgarią nie były zbyt duże, gdyż trzy czwarte bułgarskiego handlu przypadało na ZSRR i inne państwa wschodnieuropejskie, Niemcy zaś byli nie tylko najwierniejszymi, lecz i najważniejszymi partnerami handlowymi Moskwy. Wśród pozostałych państw panowały jednak inne na­stroje. Rumunia otwarcie przeciwstawiła się ZSRR utrzymując, że podział pracy, narzucony w ramach RWPG, jest zabójczy dla jej interesów gospodarczych i hamuje jej rozwój przemysłowy. Cze­chosłowacja, Polska i Węgry twierdziły, że muszą płacić ceny wyż­sze od światowych za radzieckie surowce, podczas gdy ZSRR ze swej strony utrzymywał, iż jakość sprowadzanych z krajów RWPG towarów nie dorównuje standardom międzynarodowym i że w związku z tym rozliczenia w obrębie bloku socjalistycznego nie mogą odbywać się wedle cen obowiązujących na rynkach zewnętrz­nych. Przy tym wszystkim Moskwa stanowczo sprzeciwiała się wszelkim próbom swych sojuszników sprowadzania do siebie za-

264

chodnich kapitałów i nowinek technologicznych. Z drugiej strony utrzymywała, że Europa Wschodnia powinna wraz z ZSRR do­starczać uzbrojenia i wyposażenia technicznego (bez zysku i na specjalnych warunkach) do Egiptu, Indii oraz innych państw Azji i Afryki - zwykle po to, by wspierać realizację celów sowieckiej polityki zagranicznej. Wymagania te nie najlepiej służyły z kolei interesom państw wschodnioeuropejskich, a ich brak entuzjazmu w tej dziedzinie wymagał od centrali stosowania silnych nacisków ideologicznych, politycznych, a niekiedy nawet i wojskowych. Mos­kwa musiała jednak w końcu pójść na pewne ustępstwa. Węgrom i Czechosłowakom zezwolono na przeprowadzenie reform gospo­darczych (zmniejszenie roli przemysłu ciężkiego, silniejsze bodźce ekonomiczne, zwiększenie roli rynku); Rumunia, Polska, Węgry i Czechosłowacja zwiększyły swój handel z państwami niekomunis-tycznymi do poziomu 40-45%

Wskaźnik

produkcji

przemysłowej

(1964) 1938 = 100

Wskaźnik

produkcji

rolniczej

(1960-1963)

1938 = 100

GNP

per capita

(1964) w dolarach

Bułgaria

Rumunia

Polska

Węgry

Czechosłowacja

Niemcy Wschodnie

625

498

370

314

242

208

111


690


129


680


132


890


98


1020


92


1470


80


1400


, POWSTANIE PAŃSTWA OPIEKUŃCZEGO

Z końcem drugiej wojny światowej niemal wszystkie dziedziny życia społeczeństw Europy uległy bardzo głębokim przeobraże­niom. Nastała era nowych reform społecznych - choć niektóre z nich zapoczątkowano jeszcze przed pierwszą wojną światową, to właściwego rozpędu nabrały dopiero po 1945 roku, kiedy to syste­my świadczeń socjalnych rozbudowane zostały w nowych zupełnie kierunkach i stały się bardziej wszechstronne. Państwo opiekuńcze zlikwidowało niektóre uciążliwości, właściwe wczesnemu społe­czeństwu przemysłowemu, nie było jednak w stanie - mimo wiel­kich chęci - w jakiś radykalny sposób przekształcić warunków ludzkiego bytowania. Nadal utrzymywały się duże obszary nędzy (z wyjątkiem najbardziej rozwiniętych państw północnej Europy), a takie przypadłości towarzyszące ludziom starszym, jak niedostatek i choroby, choć nieco wspomagane - nie zniknęły. Państwo opie­kuńcze uczyniło ludzi zdrowszymi, lecz niekoniecznie szczęśliwszy­mi. Wręcz przeciwnie, gdy tylko braki materialne stały się mniej uciążliwe, pojawiła się nowa dolegliwość - nuda i anonimowość życia w wielkich miastach, czyli (by użyć modnego wyrażenia z lat sześćdziesiątych) alienacja. Stale rosła liczba narkomanów, samo­bójców i młodocianych przestępców. O ile więc wpływ opiekuńczoś­ci państwa na warunki kondycji człowieczej okazał się nie tak głęboki, jak tego oczekiwano, o tyle korzyści w sferze materialnej były niewątpliwie bardzo duże. Zniknęła przerażająca niepewność jutra, która przez tyle przecież lat ciążyła ludziom w całej Europie; powszechnie uznano, iż nikt nie powinien głodować, że każdy ma prawo do jakiegoś dachu nad głową i że brak pieniędzy nie może uniemożliwiać troski o własne zdrowie. Nie wszyscy, co prawda, w

266

równym stopniu korzystali z dobrodziejstw tych reform, gdyż nie wszędzie świadczenia utrzymywano na odpowiednio wysokim po­ziomie (na przykład emertury w wielu krajach), a niektóre grupy ludzkie w ogóle pozostawiono samym sobie. Rozumując w katego­riach społeczeństwa idealnego, stwierdzić należy, że pierwsze po­wojenne zmiany były daleko niewystarczające i że uczyniono co najwyżej kilka kroków we właściwym kierunku. W porównaniu jednak z warunkami w przeszłości i z sytuacją w innych częściach świata, osiągnięcia te były wręcz niebywałe i stanowiły największy postęp społeczny na przestrzeni wielu stuleci.

Wyraźnie zwiększyła się mobilność między różnymi klasami społecznymi. Stare elity w wielu krajach zachowały swą pozycję w takich dziedzinach, jak służba dyplomatyczna czy wojskowa. Poja­wiła się jednak nowa “fachokracja", której członkowie zajęli więk­szość kluczowych pozycji w administracji i w biznesie; wielka bur-żuazja nie mogła już nawet liczyć na dalsze skuteczne sprawowanie kontroli nad konserwatywnymi partiami Europy Zachodniej. Pro­gresja podatkowa zmniejszyła dystans między zarobkami najwyż­szymi i najniższymi, choć oczywiście ludzie biznesu nadal robili ogromne fortuny - czasami nawet bez specjalnego wysiłku. W wa­runkach coraz większego dobrobytu i bardziej wyrównanych szans edukacyjnych oznaki wyróżniające poszczególne klasy społeczne stały się mniej wyraziste. Stare powiedzenie, iż “ubiór czyni człowieka" straciło na znaczeniu, gdyż coraz trudniej udawało się identyfikować mężczyznę czy kobietę po wyglądzie zewnętrznym -nawet samochody przestały już być wyznacznikiem statusu spo­łecznego.

Powojenny świat stworzył gospodarkę mieszaną oraz pańs­two opiekuńcze, w nim też pojawiło się “społeczeństwo permi-sywne". Początki upadku dziewiętnastowiecznej moralności i oby­czajów przypadają na okres wojny 1914-1918, po której - we wczesnych latach dwudziestych - we wszystkich stolicach Europy Zachodniej powiał wiatr nowej wolności. Ruch ten jednak obejmo­wał bardzo wąskie kręgi społeczne. Dziewiętnastowieczny kodeks moralny, choć silnie nadwerężony i często ostentacyjnie ignorowa­ny, nadal jednak był przestrzegany przez szerokie masy. Zmiany, jakie nastąpiły po drugiej wojnie światowej, były głębsze i o wiele rozleglejsze. W całej Europie zmniejszyła się liczba praktykujących wiernych, podważono wszystkie autorytety, swobody seksualne

267

stały się powszechne jak nigdy dotąd, w latach sześćdziesiątych młodzież akademicka wszędzie zbuntowała się przeciwko “estab­lishmentowi". Wzburzenie młodzieży robotniczej dawało się wy­czuć nawet jeszcze przed rewoltą studentów, a gazety europejskie w latach pięćdziesiątych pełne były opowieści o wyczynach teddy boys (w Wielkiej Brytanii), Halbstarke (w Niemczech), blousons noirs (we Francji), gamberros (w Hiszpanii), by nie wspomnieć o chuliganach w krajach komunistycznych.

Od epoki romantyzmu ruchy młodzieżowe - i te raczkujące, i te już zorganizowane - stanowiły nieodłączny element życia spo­łecznego na kontynencie. Jeszcze przed pierwszą wojną światową w Europie Środkowej szeroko dyskutowano o idei kultury młodzie­żowej, o zbuntowanych młodych pokoleniach, o walce klasowej w szkole i na uniwersytetach. W tamtych czasach jednak ani ro­dzicom, ani nauczycielom, ani jakimkolwiek autorytetom nawet przez moment nie przychodził do głowy pomysł, by ustępować i re­zygnować z poczucia odpowiedzialności wobec młodzieży. Stwier­dzenie “prawo i porządek" było nie tyle hasłem, ile oczywistą, podstawową zasadą ładu społecznego. Po drugiej wojnie światowej dobre samopoczucie starszego pokolenia poważnie osłabło, przez co wzrosła w nim gotowość do traktowania pomysłów młodych ludzi bardziej serio i do akceptowania ich żądań. Nie satysfakcjo­nowało to jednak młodzieży, która bardzo często nie była w stanie jasno i wyraźnie formułować swych programów; protest wynikał niejako z potrzeby biologicznej (jak zawsze w historii), a swoisty przymus ekspansji bywał o wiele silniejszy niż chęć przeprowa­dzania jakichś konkretnych reform.

Kontestacyjne ruchy studentów były, rzecz jasna, o wiele bar­dziej spektakularne niż walka o całkowitą emancypację płci pięk­nej. W 1945 roku kobiety cieszyły się już niemal pełnią praw, chociaż w Szwajcarii nie miały praw wyborczych, a w wielu innych krajach nadal utrzymano niektóre dyskryminacyjne ograniczenia w zakresie prawa własności. Kobiety “wkroczyły" do wielu zawo­dów, niegdyś dla nich niedostępnych, więcej ich też zdobywało wyższe wykształcenie. Wciąż jednak obowiązywały pewne społeczne i prawne uwarunkowania, które stały na przeszkodzie ich pełnej emancypacji. W większości krajów europejskich nie przestrzegano zasady równego wynagrodzenia za tę samą pracę, nadal też zam­knięta była przed kobietami droga do kierowniczych stanowisk w gospodarce i w życiu publicznym. Podobna sytuacja panowała i w

268

Europie Wschodniej. Co prawda w niektórych zawodach sytuacja zmieniła się wręcz radykalnie (w ZSRR było więcej lekarzy kobiet niż mężczyzn), lecz nigdzie ani jedna kobieta nie pełniła najwyższych funkcji partyjnych lub państwowych. Tuż po wojnie kilka kobiet zajmowało wysoką pozycję w hierarchii (na przykład Anna Paulkner w Rumunii), lecz trwało to bardzo krótko. Biura Polityczne różnych wschodnioeuropejskich partii komunistycznych zarezerwowane były - niczym tradycyjne kluby londyńskie - wyłącznie dla mężczyzn. Największe postępy w zakresie emancypacji kobiet w Europie poczyniono w Skandynawii, tam też pojawili się pierwsi pionierzy swobód seksualnych.

Ustawodawstwo w tej dziedzinie zostało wyraźnie zliberali-zowane, nie zabraniano już prowadzenia edukacji seksualnej w szkołach, a opinia publiczna zaakceptowała - tak w teorii, jak w praktyce - prawo do stosunków przedmałżeńskich. Cenzura książek, sztuk teatralnych i filmów była wyrozumiała jak nigdy dotąd we współczesnej historii, a tematy, które niegdyś stanowiły tabu, stawały się przedmiotem dyskusji. W Europie zniknęły nielegalne wydawnictwa, jako że nawet ostrą pornografię powszechnie wydawano i sprzedawano w sposób jawny i otwarty. W połowie lat sześćdziesiątych w wielu krajach europejskich (ale na przykład nie w ZSRR) swobodnie można było już kupować pigułki antykoncepcyjne, co również przyczyniło się do głębokich przeobrażeń w obyczajowości seksualnej. W 1968 roku w Wielkiej Brytanii liczba rozwodów była sześciokrotnie większa niż w roku 1938; tuż po wojnie wskaźnik rozwodów stał się szczególnie wysoki, w latach pięćdziesiątych nieco spadł, by znów podskoczyć w latach sześćdziesiątych. W większości krajów Europy Wschodniej (na przykład na Węgrzech, w ZSRR czy w Rumunii) był on zdecydowanie wyższy niż w krajach Zachodu, gdzie z kolei Dania i Szwecja zdecydowanie wyprzedzały Wielką Brytanię i kraje Beneluksu. Ludzie pobierali się w młodszym wieku, co przy zwiększeniu się średniej długości życia powodowało, że życie w stanie małżeńskim trwało teraz dwukrotnie dłużej niż przed pięćdziesięciu laty.

Społeczeństwo permisywne (przyzwalające) zmieniło swe podejście do problemów winy i kary. Wzrosła liczba przestępstw i aktów przemocy popełnianych przez młodocianych, aczkolwiek pod pewnymi względami przestępczość w sumie spadła. W 1900 roku sądy niemieckie skazały l 200 osób dorosłych na każde 100 000 mieszkańców, w 1930 roku liczba ta wynosiła l 190, natomiast w

269

1960 roku spadła do 870 (nie uwzględniono tu drobnych złodziejaszków ulicznych). Lepiej rozpoznano społeczne podłoże przestępczości, pojawiły się też nowe teorie na temat możliwych genetycznych uwarunkowań kryminogennych, co w efekcie spowodowało, iż większe znaczenie zaczęto przypisywać resocjalizacji i rehabilitacji niż samej karze. Zliberalizowano warunki życia w więzieniu, a w połowie lat sześćdziesiątych w większości krajów europejskich (z wyjątkiem Europy Wschodniej, Francji, Grecji i Hiszpanii) zniesiono karę główną - karę śmierci. Liberalne poczynania budziły jednak kontrowersje - ich rzecznikami były stosunkowo nieliczne grupy intelektualistów, podczas gdy narody w swej masie mniej były skłonne na godzenie się na postępowe eksperymenty społeczne. Gdy zaczęły się ujawniać - i to w sposób nieco dokuczliwy -negatywne skutki nowego liberalizmu, poczęto twierdzić, że zbyt dużo chce się osiągnąć naraz. Policja i sądy reprezentowały bardziej konserwatywne podejście do sposobów traktowania kryminalistów niż reformatorzy, którzy problemy te roztrząsali z pozycji teoretyków oderwanych od życia.

W ZSRR represyjność systemu w latach stalinizmu była wszechogarniająca. Świadczenia socjalne nie były tak kompleksowe, jak w którymkolwiek z krajów Zachodu, a zasada bezpłatnego szkolnictwa załamała się z chwilą ponownego wprowadzenia opłat w szkołach wyższych, a nawet w ostatnich klasach szkół średnich. Bardzo trudno było uzyskać rozwód, aborcja była w zasadzie zakazana. Choć wśród postępowych kół Zachodu ZSRR cieszył się opinią kraju o najlepiej rozwiniętym systemie opieki społecznej, a wśród zachodnich konserwatystów panowało przekonanie, że rozwiązłość seksualna w społeczeństwie komunistycznym jest bezprecedensowa i z niczym nieporównywalna, rzeczywistość przedstawiała się zupełnie inaczej. Po 1956 roku górę wzięły tendencje liberalizacyj-ne - podwyższono emerytury i poszerzono świadczenia dla ludzi starych, zniesiono opłaty za nauczanie w szkołach i na wyższych uczelniach, złagodzono ograniczenia w kwestiach rozwodów i aborcji. Była to jednak liberalizacja niezwykle ograniczona - przed nastaniem glasnosti stanowczo odrzucano jakiekolwiek przejawy swobód seksualnych świata kapitalistycznego, radziecka literatura, kinematografia i teatr były najczystsze (w sensie wiktoriańskim) na całym kontynencie, a oficjalne stanowisko państwa wobec psychoanalizy było nie mniej życzliwe, niż podejście Watykanu.

270

Wiele powojennych zjawisk miało charakter przejściowy, a jednak w życiu społecznym Europy zaszły ogromne zmiany jakoś­ciowe, powodując, że pod wieloma względami przeobraziło się ono w sposób wręcz zasadniczy w stosunku do tego, co funkcjonowało w przeszłości. Nowością było państwo opiekuńcze jako takie -dlatego też w dalszej kolejności zajmiemy się omówieniem jego założeń oraz różnych aspektów praktycznych.

Pionierem w dziedzinie prawodawstwa socjalnego były Niem­cy pod rządami Bismarcka, które pierwsze wprowadziły obowiąz­kowe ubezpieczenia, emerytury i ubezpieczenia zdrowotne. Za przykładem Niemiec poszły inne państwa europejskie, uchwalając jeszcze przed pierwszą wojną światową podobne prawa, mające na celu ochronę robotników przemysłowych. Francja i Belgia jako pierwsze wprowadziły zasiłki rodzinne; ZSRR oraz hitlerowskie Niemcy szczególną opieką otaczały te matki, które rodziły więcej dzieci, niż wynosiła średnia w danym kraju. Jednakże większość przedwojennych regulacji prawnych miała charakter wybiórczy i ograniczony i służyła zapewnieniu minimum bezpieczeństwa lu­dziom najbiedniejszym; idea publicznego wsparcia społecznego nie odbiegała zbytnio od koncepcji dobroczynności z czasów wikto­riańskich. Nie uznawano jeszcze wówczas zasady równości szans, nie godzono się też powszechnie z tym, że społeczeństwo powinno mieć pewne obowiązki wobec swoich członków.

Reformy społeczne wprowadzane po drugiej wojnie światowej w całej Europie, mimo bardziej systemowego charakteru zdawały się z początku jedynie rozwinięciem ustawodawstwa w lat wcześ­niejszych. W latach 1937-1957 świadczenia społeczne wzrosły czte­rokrotnie; w latach następnych we Francji wzrosły one aż siedmio­krotnie, w Szwecji sześciokrotnie, a we Włoszech czternastokrot-nie. Wszystkie te nowe przedsięwzięcia, traktowane z osobna, były niczym więcej, jak tylko kontynuacją polityki sprzed dziesięciu lat, niemniej ich skumulowany efekt stopniowo doprowadził do po­wstania państwa opiekuńczego.

Struktura świadczeń socjalnych w każdym kraju była nieco inna zarówno pod względem zakresu, priorytetów oraz metod ich finansowania i administracji. Kraje wysoko uprzemysłowione wy­pracowały sobie świadczenia bardziej wszechstronne, natomiast kraje biedne (Europa Południowa, z wyjątkiem Włoch) wprowa­dziły systemy o wiele skromniejsze (niż na przykład Wielka Brytania czy Szwecja). Dziś najwyższe emerytury mają Niemcy oraz Belgo-

271

wie, największe natomiast zasiłki rodzinne i świadczenia zdrowot­ne - Francuzi. Opieką społeczną w Wielkiej Brytanii zawiaduje państwo, w Skandynawii natomiast (z wyjątkiem Szwecji) sprawy zasiłków dla bezrobotnych czy służba zdrowia nadzorowane są przez organizacje niezależne od administracji państwowej. W Nie­mczech, Francji i we Włoszech bardzo ważną rolę pełniły spół­dzielcze agencje ubezpieczeniowe, a niektóre programy ubezpie­czeń finansowane były niemal w całości ze składek pracowników i pracodawców; znaczący udział państwa w tej dziedzinie datuje się dopiero od niedawna. W krajach komunistycznych Europy Wschodniej główną rolę w administrowaniu środkami z funduszu socjalnego tradycyjnie już pełnią związki zawodowe.

Najpierw tworzono rozmaite fundusze wspierania przemysło­wej klasy robotniczej, którymi z czasem objęto i pracowników wy­konujących wolne zawody. W 1960 roku opieką zdrowotną objęto niemal całą ludność Wielkiej Brytanii i Szwecji oraz większość populacji Francji, Niemiec i Włoch (odpowiednio 85%, 87% i 88%). W 1965 roku w ZSRR większością świadczeń socjalnych objęto chłopów, którzy dotąd byli pozbawieni właściwie wszystkiego. W latach pięćdziesiątych bezpłatną opiekę lekarską przyznano wszystkim ubezpieczonym w Anglii, we Włoszech, w Niemczech, Hiszpanii i w wielu mniejszych krajach. W Skandynawii, we Francji, Belgii i Szwajcarii osoby chore musiały pokrywać 10-25% kosztów leczenia; we Francji i w Belgii zwykle płaciło się całą sumę, która następnie była refundowana w nieco późniejszym terminie. Różnie wyglądała też kwestia zasiłków zdrowotnych; na przykład w Niem­czech Zachodnich wynosiły one 20% i płacono je przez pierwszych sześć tygodni choroby. W większości państw emerytury wypłacano mężczyznom od 65, a kobietom od 60 roku życia; we Francji i we Włoszech wiek emerytalny ustalono na 60 lat (dla włoskich kobiet granica ta wynosiła 55 lat), w Szwecji natomiast na 67 lat, a w Norwegii - na 70 lat. Emerytury francuskie i belgijskie były sto­sunkowo niskie - sześćdziesięciopięcioletni mężczyzna po czter­dziestu latach pracy otrzymywał miesięcznie równowartość około 40 dolarów; we Włoszech suma ta była dwukrotnie wyższa, tyle że liczba osób korzystających z praw emerytalnych była tam zdecydo­wanie niższa. W różnych krajach różne też były wielkości zasiłków rodzinnych. W Skandynawii otrzymywali je wszyscy bez wyjątku, podczas gdy wszędzie indziej przysługiwały one jedynie ludziom otrzymującym wynagrodzenie za pracę. W wielu miejscach dodatki

272

rodzinne rosły przy trzecim i czwartym dziecku, gdzie indziej zaś były takie same niezależnie od liczebności rodziny. W niektórych krajach zasiłki przysługiwały dzieciom do lat czternastu, w innych zaś - do lat dwudziestu jeden. Różne też były wielkości wypłaca­nych sum: we Francji rodzina z trojgiem dzieci dostawała 60 dola­rów miesięcznie (1964), we Włoszech - 24, w Anglii zaś - zaledwie 10 dolarów. W całej Europie (z wyjątkiem Portugalii) wypłacano zasiłki macierzyńskie, gdzieniegdzie płacono też dodatkowe zasiłki przy zawarciu związku małżeńskiego (Belgia, Hiszpania, Szwajca­ria) lub na zagospodarowanie się młodych małżeństw; w Szwecji wprowadzano nawet zniżki świąteczne dla niepracujących żon.

Jednym z podstawowych założeń idei państwa opiekuńczego była zasada równości dostępu do oświaty - dziś we wszystkich krajach zachodniej i północnej Europy nauczanie na poziomie średnim i wyższym jest bezpłatne lub odpłatne jedynie po cenach nominalnych. W 1953 roku 70% studentów wWielkiej Brytanii otrzymywało stypendia państwowe, a z czasem system stypendialny rozciągnięto na całe szkolnictwo wyższe. Również we Francji nau­czanie w szkołach publicznych wszystkich stopni jest bezpłatne; w niektórych niemieckich landach opłata za naukę wynosi 150 dola­rów rocznie, w innych zaś (na przykład w Hesji) czesne zostało w ogóle zniesione. W Skandynawii i w Holandii uczący się są zwol­nieni z opłat lub finansowani przez państwo, które refunduje koszty nauczania przez okres 5-10 lat. Reformy te spowodowały wzrost wydatków państwa na oświatę - rosły one szybciej niż dochód na­rodowy; w latach 1938-1956 w Szwecji powiększyły się z 2,7% do 4,2% GNP, podobnie też było w Wielkiej Brytanii.

Fryderyk Engels, pisząc o budownictwie mieszkaniowym, twier­dził, że wystarczy, jeśli członkowie klasy robotniczej będą mieli za­pewniony własny pokój oraz przyzwoite warunki utrzymania. Póź­niejsi orędownicy państwa opiekuńczego nie docenili kosztów, ja­kie trzeba ponosić na świadczenia socjalne. W1967 roku pochłonęły one w Niemczech 17% GNP, we Francji, Szwecji, Belgii, Włoszech i Holandii -14-15%, w Wielkiej Brytanii i Danii -11 %, w Szwajcarii i ZSRR - 10%. Pod koniec lat osiemdziesiątych największe kraje Europy poświęcały na ten cel - tzn. na emerytury, na zasiłki dla bezrobotnych i na zasiłki rodzinne (nie wliczając opieki zdro­wotnej) - już 40-50% GNP. Najniżej na tej skali plasuje się Wielka Brytania (25%). Zdobywanie środków na opiekę społeczną odby­wa się różnymi metodami. W Skandynawii i w Wielkiej Brytanii

273

głównym płatnikiem świadczeń socjalnych i emerytur jest państwo; w Niemczech Zachodnich pokrywało ono niegdyś 18% tych wydat­ków (1963), we Włoszech -11%, we Francji i w Holandii - 6%. W Wielkiej Brytanii pracownicy pokrywają około 20% tych kosztów, we Francji i we Włoszech - około 70%. Przed drugą wojną świato­wą największe wydatki per capita na cele socjalne ponosiły Wielka Brytania i Niemcy, po 1945 roku obraz ten zaczynał ulegać zmianie. W miarę jak wydatki te z roku na rok rosły, nasilała się też krytyka niektórych aspektów opiekuńczości państwa. Pojawiły się zarzuty, że reformy posunęły się za daleko, że jednostka stała się całkowicie uzależniona od państwa i utraciła jakąkolwiek moty­wację do walki o własny byt. Krytycy w Wielkiej Brytanii sugerowali, że należy zachęcać ludzi do rezygnowania z usług Państwowej Służby Zdrowia, a odzyskane środki przeznaczać w większym stop­niu na prywatną inicjatywę w oświacie. Utrzymywali też, że państwo obciążone jest ponad miarę, że wzrost wydatków na świadczenia socjalne powoduje podwyższanie podatków do poziomu, który uniemożliwia człowiekowi właściwy rozwój jako jednostki i jako członka społeczeństwa. Krytycy jednak byli w mniejszości - więk­szość obywateli wolała korzystać z dobrodziejstw państwa opiekuń­czego i godziła się na ponoszenie stosownych kosztów. Radykalne ograniczenie świadczeń socjalnych byłoby niemożliwe z polityczne­go punktu widzenia, ponieważ społeczeństwo w zdecydowanej większości broniło ich rękami i nogami.

WYDATKI NA OPIEKĘ SPOŁECZNĄ PER CAPITA (w dolarach wg cen z 1954 r.)



1930


1957


Belgia


12


148


Francja


17


136


Niemcy


54


132


Holandia


10


56


Włochy


5


54


Szwecja


22


135


Szwajcaria


24


96


Wielka Brytania


59


93


ZDROWIE I BUDOWNICTWO MIESZKANIOWE

Postępy wiedzy medycznej oraz większa dostępność opieki lekarskiej spowodowały znaczną poprawę stanu zdrowia ludności Europy. Średnia długość życia w Szwajcarii na przełomie stulecia wynosiła 50 lat - dziś przekracza 70 lat. W Hiszpanii w tym samym czasie liczba ta skoczyła z 34 do 70 lat. Śmiertelność niemowląt w Austrii, która w 1900 roku wynosiła 27 na tysiąc, w pięćdziesiąt lat później spadła do 20; w Holandii liczby te wynoszą odpowiednio 13 i 1,4. Wynalezienie wielu leków w niebywałym wręcz stopniu ograniczyło zasięg epidemii takich chorób, jak na przykład gruźli­ca, jedna z najbardziej morderczych chorób na świecie. Mimo że nie udało się poczynić zbyt dużych postępów w leczeniu chorób umysłowych, to jednak dzięki całemu arsenałowi nowych medy­kamentów kontrola nad nimi stała się o wiele łatwiejsza, mniejsza też jest dziś liczba osób wymagających stałej hospitalizacji. Z dru­giej jednak strony wzrosła zachorowalność na raka, a w związku ze zwiększeniem się długości życia - także i na choroby serca oraz układu nerwowego.

Rosła liczba śmiertelnych ofiar wypadków samochodowych. W latach 1948-1956 w Niemczech, Norwegii i w Holandii podwoiła się, a we Francji, Włoszech i Hiszpanii wzrosła ponad trzykrotnie.

Większą uwagę zaczęto przywiązywać do profilaktyki, do wa­runków zdrowotnych w szkołach i w przemyśle oraz do czystości wody i powietrza. Od lat dwudziestych do 1960 roku podwoiła się liczba praktykujących lekarzy; w Szwajcarii w tym czasie jeden lekarz przypadał na 700 mieszkańców (w 1981 już na 481!), a w Finlandii aż na l 700 mieszkańców, w pozostałych zaś krajach europejskich proporcje te mieściły się w przedziale między dwiema powyższymi skrajnymi wartościami. System opieki zdrowotnej w

275

Europie był bardzo zróżnicowany - lecz czy miało to rzeczywiście jakieś istotne znaczenie? Liczba lekarzy we Włoszech była dwu­krotnie większa niż we Francji, lecz w tej ostatniej z kolei było dwa razy więcej pielęgniarek - a w sumie długość życia obywateli w obydwu krajach była taka sama. Bardzo szybko rosła liczba den­tystów, w szpitalach liczba łóżek wzrosła o 80%. Wydatki krajów zachodnioeuropejskich na opieką medyczną były w latach pięć­dziesiątych czterokrotnie wyższe niż w dziesięcioleciu poprzedza­jącym wojnę, jeszcze bardziej wzrosły wydatki na usługi ambula­toryjne. W latach 1950-1960 wydatki na służbę zdrowia w Wielkiej Brytanii utrzymywały się na tym samym poziomie 4% GNP, później jednak zaczęły stopniowo rosnąć. W1990 roku wartość ta osiągnęła poziom 12,5%, a w innych większych państwach była nawet jeszcze większa; Niemcy i Francja wydawały na ten cel odpowiednio 14 i 18%.

Poprawa stanu służby zdrowia w Europie była po wojnie imponująca, aczkolwiek podobnie jak i w innych dziedzinach ocze­kiwania przerastały osiągnięcia. Braki były ogromne i dziś, po kilku dekadach nieustannych postępów, tylko nieliczni mogą twierdzić, że sytuacja w tej dziedzinie jest rzeczywiście zadowalająca.

Z chwilą zakończenia drugiej wojny światowej całe ogromne obszary Europy były jednym rumowiskiem gruzów. Różne kraje ucierpiały w różnym stopniu. W Niemczech i w Grecji podczas działań wojennych całkowitemu zniszczeniu uległo 20-25% do­mów, we Francji i w Wielkiej Brytanii - zaledwie 6-7%; straty w du­żych miastach były, oczywiście, znacznie większe niż na wsi. Sytuacja mieszkaniowa w Europie jeszcze przedtem daleka była od ideału -urbanizację przerwała już pierwsza wojna światowa, później wielki kryzys doprowadził do zupełnego zastoju w tej dziedzinie.

Miasta europejskie przed wojną były typowym wytworem dzie­więtnastego wieku: solidne domy z cegły i kamienia mogły prze­trwać i sto lat. W miarę dużego napływu ludności wiele z nich zaludniło się ponad miarę, wiele też uległo dewastacji; długie, monotonne rzędy budynków zamieniły się w ciągu 10-20 lat w zwykłe rudery. Pod koniec wojny bieżącą wodę miał co drugi dom we Francji i w Belgii, co trzeci we Włoszech, Hiszpanii i Austrii. We wszystkich tych krajach łazienki istniały w co dziesiątym domu, podczas gdy w najbardziej rozwiniętych państwach, czyli w Niem­czech i w Szwecji - w co trzecim. Najlepsza sytuacja w budownictwie mieszkaniowym na kontynencie panowała w Wielkiej Brytanii, w

276

Skandynawii, w Belgii i w Szwajcarii (głównie pod względem zagos­podarowania przestrzeni), lecz nawet tam standard domów daleki był od niezbędnego minimum bezpieczeństwa i warunków zdro­wotnych (nie mówiąc już o jakimkolwiek komforcie); przed 1939 rokiem 20-30% budynków w Anglii nie nadawało się do zamiesz­kania. Stan ten pogorszył się w czasie wojny, kiedy to w ogóle nie prowadzono żadnych poważnych prac remontowych.

W tak krytycznej sytuacji wszystkie rządy europejskie przy­znały budownictwu mieszkaniowemu priorytet, przeznaczając na ten cel średnio 3-5% dochodu narodowego. W 1950 roku liczba domów w Europie Zachodniej była już większa niż przed wojną. Z kolei w Europie Wschodniej, gdzie braki były jeszcze bardziej dotkliwe, w ciągu pierwszych dziesięciu lat po wojnie zbudowano bardzo niewiele. W latach pięćdziesiątych kraje zachodnie poczy­niły dalsze postępy, a liczba nowych domów podwoiła się. W latach sześćdziesiątych zdarzało się, iż w ciągu jednego roku w Niemczech Zachodnich budowano ponad pół miliona nowych mieszkań, we Francji i we Włoszech po 400 000, prawie tyle samo w Wielkiej Brytanii, a w Hiszpanii 300 000. Wzrost liczby mieszkań nie był jednak tak znaczący, jak można by sądzić po tych imponujących danych, ponieważ równolegle realizowano zakrojone na szeroką skalę programy likwidacji osiedli slumsów i ruder.

Jakość nowych mieszkań tuż po wojnie była dość kiepska - o ich standardzie decydowały względy czysto użytkowe. Dopiero później, pod koniec lat pięćdziesiątych, zaczęto budować mieszka­nia i domy o wiele przestronniejsze i przyjemniejsze dla oka, uwzględniając przy tym indywidualne życzenia w zakresie projek­towania i wyposażenia wnętrz oraz krajobrazu i sąsiedztwa. Nie było to jednak takie proste. Przemysł budowlany był, jako całość, nieefektywny i przestarzały, gdyż tworzyły go głównie małe firmy. A przecież metody stawiania domów zmieniły się nieco od dzie­więtnastego wieku; w związku z sezonowymi wahaniami aktyw­ności budowlanej trudno było zwabić i utrzymać na miejscu wy­starczającą ilość siły roboczej. W ciągu dwóch powojennych dzie­sięcioleci racjonalizacja i mechanizacja techniki budowlanej po­czyniły ogromne postępy, a wraz z nimi rozwinęła się produkcja domów składanych z półfabrykatów, płyt, standardowych materia­łów i elementów uzbrojenia i wyposażenia. Wielka Brytania jeszcze przed wojną utworzyła Ministerstwo Planowania Miast i Wsi, któ­rego zadaniem miało być promowanie budownictwa, podobne

277

ministerstwa z czasem pojawiły się w Hiszpanii i w kilku innych krajach europejskich. Dzięki nowoczesnej technologii i większej wyobraźni mieszkania stały się bardziej wygodne i estetyczne (cho­ciaż niekoniecznie dotyczyło to domów i mieszkań tanich). Wzrost kosztów budowlanych okazał się problemem na tyle istotnym, że rozwiązania go należało szukać w zakrojonych na szeroką skalę dotacjach państwowych.

Trudno tu formułować jakieś uogólnienia, jako że standardy mieszkaniowe w różnych krajach (a nawet na wsi i w mieście) bywały bardzo różne, w zależności od lokalnych warunków spo­łecznych i klimatycznych. Dużą rolę odgrywała tu też tradycja. W Wielkiej Brytanii i w Holandii mieszkańcy miast woleli domki jednorodzinne, podczas gdy wszędzie na kontynencie przez długi czas utrzymywała się przewaga mieszkań. Własność ziemska za­wsze i wszędzie dominuje na terenach przede wszystkim wiejskich. We wszystkich miastach europejskich ceny gruntów wzrosły. O ile pod koniec lat pięćdziesiątych cena średniej wielkości domku w Europie Południowej nie przekraczała 3 000 dolarów, o tyle już w krajach pomocnych i centralnych była ona trzykrotnie wyższa. Ceny te spowodowały, że zdecydowanej większości ludzi nie stać było na własny dom i konieczne stało się odwołanie do pomocy państwa. Przez pierwszych pięć lat po wojnie spekulacja mieszka­niami była dość ograniczona - niemal wszędzie wprowadzono ścisłą kontrolę czynszów, co przy galopującej inflacji prowadziło do sy­tuacji, w której koszty eksploatacyjne, jakie ponosił właściciel, były wyższe niż jego dochód z komornego.

Prywatna inicjatywa w zakresie budownictwa mieszkaniowego była po wojnie dość opieszała i niemal wszędzie w Europie bu­downictwo to wspierane było przez państwo - poprzez ulgi podat­kowe (Niemcy), poprzez nisko oprocentowane kredyty (Szwajca­ria, Francja i inne kraje), wspomaganie lokalnych władz (Wielkiej Brytanii) czy zniżki dla spółdzielni budowlanych (Skandynawia, Holandia, Austria). Później, w miarę wzrostu stopy życiowej, rósł też udział budownictwa indywidualnego; oprocentowanie kredytu hipotecznego w większości państw wynosiło 5-8%, a spłaty rozkła­dane były na okres 10-25 lat. Wyjątkiem tu była Szwajcaria, gdzie warunki bankowe były bardziej korzystne i gdzie prywatne kapitały stanowiły 90% nakładów na budowę nowych mieszkań.

Największe postępy poczyniły w tejże dziedzinie Szwecja, Szwajcaria i Niemcy Zachodnie, aczkolwiek w przeliczeniu na

278

liczbę izb na jednego mieszkańca prym w latach sześćdziesiątych wiodła Anglia (1,5), za którą podążały Niemcy (1,1), Francja (1,0) i Włochy (0,9). Choć brak jest danych o ZSRR, to jednak wiadomo, że walkę z poważnym niedoborem mieszkań podjęto tam dopiero po 1956 roku; w latach 1953-1960 ich liczba potroiła się, a w roku 1965 zbudowano ich ponad dwa miliony. W czasach stalinowskich warunki mieszkaniowe były wręcz upiorne i nawet w dziesięć lat po śmierci Stalina, mimo wielkich wysiłków w tej dziedzinie, prze­strzeń mieszkalna na jednego mieszkańca była mniejsza niż przed rewolucją. Przeciętna rodzina radziecka żyła w jednym pokoju i musiała dzielić kuchnię oraz inne pomieszczenia użytkowe z inny­mi współlokatorami. Co prawda, wydawała mniej (około 4% swo­jego budżetu) na komorne i energię niż rodzina na Zachodzie, lecz przy koszmarnie niskim standardzie mieszkań porównanie to nic, doprawdy, nie znaczy. W epoce stalinowskiej wprowadzono ostre restrykcje meldunkowe, mające na celu przeciwdziałanie przelud­nieniu i napływowi przybyszów do Moskwy i innych miast. Dekrety z 1957 roku, które w obliczu powagi sytuacji przyznawały priorytet budownictwu mieszkaniowemu w miastach, spowodowały pewne zmiany na lepsze. W latach sześćdziesiątych rodziny sowieckie w rejonach zurbanizowanych mogły już-w zależności od liczebnoś­ci - zacząć przeprowadzać się do dwu-, trzypokojowych mieszkań. Lecz i to nie oznaczało, że udało się realizować zamierzone plany -jakość nowych domów była fatalna, a ich standard daleko odbiegał od tego, co oferowano w krajach zachodnich. Próbowano wspierać spółdzielczość mieszkaniową, dzięki czemu liczba prywatnych właś­cicieli domów i mieszkań osiągnęła poziom mniej więcej taki sam jak na Zachodzie. W Europie Wschodniej sytuacja mieszkaniowa była w sumie nieco lepsza niż w ZSRR, lecz również nie dorówny­wała standardom zachodnim. W 1961 roku liczba izb na tysiąc mieszkańców wynosiła w Belgii l 572, podczas gdy w NRD była równa 832, ma Węgrzech - 666, w Polsce - 580, w Bułgarii zaś -545. Wspierano spółdzielczość mieszkaniową na wzór radziecki, tyle że przyszli lokatorzy musieli wpłacać około 15% (Polska) i 40% (ZSRR) wkładu, a resztę pożyczać w bankach, z perspektywą spłaty kredytu w ciągu 10-15 lat. W lepiej prosperujących krajach wschodnioeuropejskich (NRD, Czechosłowacja) jakość mieszkań w połowie lat pięćdziesiątych znacznie się poprawiła.

W całej Europie poprawił się też wystrój mieszkań: nowe budynki musiały być nasłonecznione, rozgęszczone, unikano mo-

279

notonii i uniformizacji. Pod koniec XIXwieku w Niemczech i w Wielkiej Brytanii pojawiła się idea miast-ogrodów. Koncepcje te na nowo odżyły przed pierwszą wojną światową (plan Abercombie w Anglii), kiedy to postanowiono zbudować kilka nowych miast w promieniu 100 kilometrów wokół Londynu, chcąc w ten sposób “rozgęścić" najbardziej zaludnione rejony kraju. Podobne plany opracowano dla Paryża, a w Zagłębiu Ruhry zbudowano pięć zupełnie nowych miast. Od 1945 roku pod Sztokholmem rozpo­częto budowę dwóch ośrodków miejskich - Yallingby i Hoegernae-staden - które okazały się najbardziej udanym przedsięwzięciem w tym zakresie w Europie. Socjotechniczne manipulacje doprowa­dziły do powstania pod Paryżem osiedla dla zamożnej klasy śred­niej (Paryż II), gdzie obiecywano “nową jakość życia w mieście". Ciekawe i owocne okazały się eksperymenty w Berlinie - Hansa Yiertel stanowi jedyną w swoim rodzaju, acz nieharmonijną mie­szaninę stylów, a każdy z budynków zaprojektowany został przez innego architekta. W północnej i południowo-wschodniej części miasta powstało osiedle rezydencji, wykreowane przez Waltera Gropiusa.

W porównaniu z sytuacją sprzed wojny budownictwo miesz­kaniowe poczyniło ogromne wręcz postępy. Nigdzie nie udało się rozwiązać tego problemu w pełni - po części za sprawą kosztów, po części za sprawą coraz wyższych oczekiwań i potrzeb w zakresie standardów. To co w 1918 roku uchodziło za odpowiedni poziom mieszkaniowy, obecnie okazywało się nie do przyjęcia. Na począ­tku tylko kilkanaście procent domów w Wielkiej Brytanii wypo­sażonych było w centralne ogrzewanie - obecnie jest to jeden z warunków, jaki stawiają lokatorzy kupujący nowe mieszkania. Czynsze w śródmieściu i w “dobrych dzielnicach" miast europej­skich (prym wiodą tu Paryż, Londyn, Rzym, Genewa i Zurych) osiągają pułap zgoła astronomiczny; tańsze domostwa można zna­leźć w osiedlach podmiejskich, aczkolwiek z czasem coraz więk­szym problemem staje się powiększająca się odległość między miejscem zamieszkania a miejscem pracy.

DOBROBYT I NOWY KONSUMPCJONIZM

Przez cały XIX wiek poziom życia w Wielkiej Brytanii był zdecydowanie wyższy niż na kontynencie - szacuje się, że około 1870 roku GNP per caplta w Niemczech, Francji, Danii, Szwecji i Belgii wynosił zaledwie jedną trzecią tego, co w Wielkiej Brytanii; w pozostałych krajach Europy był nawet jeszcze mniejszy. W latach 1870-1913 wzrósł on w Wielkiej Brytanii o ponad 80%, w latach 1913-1955 - o 70%, a w następnej dekadzie o około 50%. We wspomnianych wyżej krajach przyrost ten był jeszcze szybszy, a w roku 1980 wyspiarzy prześcignęli już dosłownie wszyscy. Wraz z rosnącym dobrobytem w istotny sposób zmieniały się standardy konsumpcyjne. Europejczycy nie tyle spożywali więcej wszelakich dóbr, ile zdecydowanie zmienili jakość tego spożycia.

W spożyciu indywidualnym największy udział miała już trady­cyjnie żywność - szacuje się, że sto lat temu Niemcy wydawali na jedzenie, picie i na tytoń około 65% swoich dochodów; w 1936 roku wartość ta spadła do 36%. Tendencja taka utrzymywała się w całej Europie; na północy i na zachodzie odpowiednie liczby mieściły się w przedziale 32-42%, dla krajów południowych były zdecydowanie wyższe. W 1990 roku w Wielkiej Brytanii, Francji i Niemczech Zachodnich wartość ta wyniosła 17-22%, nieco wyższa była w Włoszech i Hiszpanii, a najwyższa w krajach najbiedniejszych, takich jak Portugalia i Turcja (35-40%). Nawyki kulinarne zawsze różni­cowała tradycja, część z nich pozostała niezmienna, aczkolwiek w całej Europie spadło spożycie kasz (w porównaniu z okresem przedwojennym) i ziemniaków (z wyjątkiem Włoch, gdzie zresztą i tak spożywano ich niewiele). Gwałtownie wzrosło spożycie mięsa ł ryb oraz cukru, mleka i jaj, przez co na przykład we Francji dzienne zaopatrzenie w kalorie podskoczyło z 2 800 (1950) do 2 940 kalorii

281

na osobę (1960); we Włoszech wielkości te wynosiły odpowiednio 2 300 i 2 750 kalorii. Głównym problemem Europy w latach sześć­dziesiątych było nie to, że ludzie jedli za mało, lecz że jadali za dużo; zresztą w tym okresie dało się zaobserwować zjawisko stop­niowego ograniczania spożycia. Najwięcej chleba jedli Włosi i Belgowie, więcej mięsa od innych jadało się we Francji i również w Belgii, najwięcej mleka wypijali Duńczycy, a w spożyciu świeżych owoców prym wiedli Włosi. Spożycie wina we Włoszech wzrosło z 84 litrów (1938) do 95 litrów na jednego mieszkańca (lata sześć­dziesiąte), we Francji natomiast, gdzie śmiertelność z powodu alkoholizmu była dość wysoka, spożycie to spadło w ciągu dekady ze 138 do 116 litrów. Wydatki na alkohol byty we wszystkich krajach europejskich mniej więcej takie same i wahały się w grani­cach 5-7% budżetów rodzinnych, tyle tylko że przy sporym zróżni­cowaniu cen Francuz czy mieszkaniec południowej Europy za tę samą sumę pieniędzy mógł kupić trzy razy więcej alkoholu niż Anglik. Pod koniec lat sześćdziesiątych wydatki na tytoń per capita wynosiły w Europie Zachodniej 4% wydatków konsumpcyjnych, największymi zaś palaczami okazali się Holendrzy, Duńczycy, Szwajcarzy, Belgowie i Anglicy. Wykrycie związku między pale­niem a zachorowalnością na raka płuc spowodowało raptownych spadek popytu na wyroby tytoniowe (koniec lat sześćdziesiątych), podwyższenie podatków również zrobiło swoje, gdyż na przykład opodatkowanie paczki papierosów w Wielkiej Brytanii stanowiło w 1955 roku 75% jej ceny detalicznej.

Fakt, iż kraje Europy Północnej zużywały więcej paliw i energii elektrycznej niż kraje południowe, jest chyba dość oczywisty; bar­dziej znaczący jest powojenny wzrost wydatków na sprzęt techni­czny i na wyposażenie domów. Dla statystyków jedną z miar poziomu życia jest - oprócz liczby samochodów czy lodówek -również liczba telefonów, telewizorów i aparatów radiowych. Nie zawsze jednak miara ta bywa wiarygodna - Dania (by wziąć pierw­szy z brzegu przykład), która w latach sześćdziesiątych miała taki sam mniej więcej standard życia, jak Niemcy Zachodnie, wyposa­żona była w dwa razy większą ilość telefonów, podczas gdy Francja, kraj o najwyższym poziomie życia, miała ich o połowę mniej. Ogólnie rzecz biorąc, wydatki na techniczne “uzbrojenie" miesz­kań stanowiły w budżecie pozycję, której wielkość rosła najszybciej. Taki sprzęt, jak lodówki, zmywarki czy odkurzacze, na który przed drugą wojną światową mogli pozwolić sobie tylko nieliczni, w latach

282

pięćdziesiątych i sześćdziesiątych stał się powszechnie dostępny, nawet dla ludzi o dość niskich dochodach. W miarę jak kobiety europejskie coraz częściej podejmowały pracę zarobkową, a po­moc domowa stawała się coraz mniej dostępna, kuchnie europej­skie mechanizowały się. Cena wielu urządzeń była dość wysoka, lecz powszechna dostępność systemów ratalnych umożliwiała ich nabywanie szerokim kręgom społeczeństwa. Zwiększyła się iloś­ciowo i jakościowo oferta żywności paczkowanej, konserw, mrożo­nek i produktów półgotowych - od mrożonego soku pomarań­czowego do rozpuszczalnej kawy. Dużego znaczenia nabrały wszel­kie prace typu “zrób to sam" - dla jednych stanowiło to hobby, dla innych konieczność wynikającą z faktu, iż drobni rzemieślnicy, których można było wzywać do napraw i remontów, stawali się już rzadkością. Po wojnie Europejczycy zaczęli lepiej się ubierać, choć wydawali teraz mniej pieniędzy na odzież, niż dawniej. We Francji pod koniec lat dwudziestych wydatki na ubranie stanowiły 14,5% budżetów rodzinnych, w latach zaś sześćdziesiątych już tylko 11%; dla Belgii liczby te wynoszą odpowiednio 14 i 12%, dla Wielkiej Brytanii -13 i 11%. Decydujące znaczenie miało tu coraz większe wykorzystanie tworzyw sztucznych, których produkcja w okresie 1960-1966 wzrosła czterokrotnie.

Nowy styl życia, zwłaszcza wprowadzenie nowych towarów, zrodziło nowy egalitaryzm. We wszystkich projektach budowla­nych, jak Europa długa i szeroka, mieszkania i domy - zwłaszcza młodego pokolenia (niezależnie od statusu społecznego) - wypo­sażane były w takie same meble i urządzenia. Deproletaryzacja klasy robotniczej w Europie Zachodniej i Wschodniej przebiegała bardzo szybko mimo dużych różnic w dochodach, postawy zaś i nawyki klasy średniej stopniowo wyszły poza ramy tego, co trady­cyjnie klasa ta sobą dotąd reprezentowała.

WYPOCZYNEK DLA WSZYSTKICH

Wypoczynek, próżnowanie, zajmowanie się czymś oderwa­nym - wszystko to było zwykle zarezerwowane dla nielicznej grupki szczęśliwców, czyli dla arystokracji i dla ludzi bardzo bogatych. W miarę jednak skracania czasu pracy, a także w miarę tego jak praca fizyczna przestawała być aż tak wyczerpująca, wypoczynek w kra­jach wysoko rozwiniętych stawał się po raz pierwszy w historii nieodłącznym elementem nowego stylu życia. Zmiany te następo­wały, co prawda, powoli - ilość czasu poświęcanego na pracę nie zmalała w sposób gwałtowny ani nagły. Przed drugą wojną świato­wą w większości krajów europejskich obowiązywał 48-godzinny tydzień pracy, który w latach pięćdziesiątych skrócony został do 42-44 godzin. Jedynym wyjątkiem była Francja, gdzie już w latach trzydziestych wprowadzono pracę w wymiarze 40 godzin tygod­niowo, aczkolwiek w oczywisty sposób była to jedynie wielkość umowna, a nie rzeczywista, jako że większość zatrudnionych aż nazbyt ochoczo garnęła się do pracy w nadgodzinach. Niemniej ludzie mieli teraz więcej czasu dla siebie, wydłużał się bowiem okres płatnego urlopu, a wakacje stawały się coraz dłuższe. W1955 roku w Szwecji liczba płatnych dni wolnych od pracy wynosiła 29 (wli­czając w to urlop oraz święta ustawowe), w Niemczech zaś i we Włoszech - 28. W latach sześćdziesiątych wzrosła ona w tych krajach odpowiednio do 32 i 35. Wzrost wydajności oraz wpro­wadzenie coraz doskonalszych maszyn i urządzeń zredukowało niezbędny wysiłek fizyczny, zwiększając jednocześnie produkcję. Umożliwiło to zarówno podwyższanie zarobków (a tym samym podnoszenie poziomu konsumpcji), jak zwiększanie ilości czasu przeznaczanego na wypoczynek. Dalsze unowocześnianie sprzętu oraz automatyzacja rozwijających się gałęzi przemysłu pozwalały zakładać, że w niedalekiej przyszłości tydzień pracy ulegnie skró­ceniu do czterech dni, a z czasem nawet i więcej.

284

Poprzez lata wychowania i nauczania mężczyźni i kobiety uczą się tego, jak być użytecznymi członkami społeczeństwa, natomiast decyzję o sposobach spędzania wolnego czasu podejmują - z nie­licznymi wyjątkami - czysto instynktownie. Muszą zatem od nowa uczyć się tego, co poprzednie pokolenia doprowadziły do perfekcji, a mianowicie przekształcania wolnego czasu w prawdziwy wypo­czynek. Istnieje tu wiele możliwości. Jedni poświęcają się rozmai­tym hobby, takim jak zbieranie znaczków, obserwacja ptaków, żeglowanie, wędrowanie czy uprawianie małych ogródków. Nie­liczni wybierają zajęcia bardzo wyczerpujące, na przykład wspi­naczkę górską. Zdecydowana jednak większość ludzi spędza czas wolny w sposób o wiele mniej wyczerpujący: ogląda telewizję, gra w bingo czy chodzi na mecze piłkarskie. W 1990 roku w Wielkiej Brytanii liczbę grających w bingo (głównie kobiet) w specjalnych domach gry oszacowano na 5 milionów osób. W tym samym czasie każdy Anglik powyżej czwartego roku życia spędzał przed telewi­zorem średnio 25 godzin tygodniowo. Mimo iż ogólny poziom programów w Europie był wyższy niż w USA, powszechnie narze­kano, że się wciąż pogarsza. Znakomicie prosperował też przemysł dla majsterkowiczów, a wielbiciele samochodów i fotografii po­święcali swojej pasji coraz więcej czasu i pieniędzy. Inni z kolei kończyli rozmaite kursy dla dorosłych, od nauki języków poczyna­jąc, na lekcjach tańców ludowych kończąc, lub też oddawali się kolekcjonowaniu antyków bądź medytacjom i kontemplacjom. Wzrosła liczba krótkofalowców, członków najrozmaitszych klubów i stowarzyszeń, a rynek prasowy zalała masa najprzeróżniejszych wydawnictw dla hobbystów i ludzi poszukających form spędzania wolnego czasu. Nieustannie rosła liczba słuchaczy i widzów w teatrach, salach koncertowych, operach i salach wystawowych, zwiększyła się też wyraźnie ilość artystów-amatorów, uprawiają­cych sztukę dla siebie i w domu.

Większa ilość czasu przeznaczanego na wypoczynek sama w sobie nie zapewniała ludziom więcej szczęścia czy wyższego pozio­mu samorozwoju - narastała również nuda oraz poczucie pustki. Wypoczynek - podobnie jak praca - może budzić niezadowolenie i dlatego też należało uczyć zarówno mężczyzn, jak kobiety sposo­bów satysfakcjonującego wypełniania wolnego czasu. Rządy auto­rytarne próbowały organizować specjalne zajęcia wypoczynkowe -w faszystowskich Włoszech powstały instytucje dopo lavoro, w nazistowskich Niemczech organizacje Kraft durch Freude. Na Za-

285

chodzie negatywne aspekty kultury masowej, rozpropagowane i wzmocnione przez reklamę, zachęciły wiele ludzi do spędzania czasu w sposób niekoniecznie miły czy przynoszący jakiś pożytek.

W takich oto mękach rodziła się nowa civilisation de loisir. Choć niosła ze sobą wiele problemów, to jednak tylko nieliczni podawali w wątpliwość korzyści i możliwości, jakie oferowała. Mało kto na przykład negował pożytki płynące z turystyki. Po­dróżowanie poszerzało horyzonty milionów ludzi, przyczyniało się też do lepszego wzajemnego poznawania się i zrozumienia przed­stawicieli różnych narodów.

Przed drugą wojną światową masowa turystyka była czymś właściwie nie znanym. Popularne były takie miejscowości uzdro­wiskowe, jak Biarritz, Baden-Baden, licznie odwiedzane były nie­które kurorty włoskie lub szwajcarskie; wędrowali po swych kra­jach liczni uczeni, podróżnicy czy rzemieślnicy; dla większości jednak Europejczyków wyjazd za granicę był niemal rym samym, co wyprawa na drugą planetę. Postawa ta zmieniała się radykalnie w miarę narastania dobrobytu i - co chyba ważniejsze - wraz z większą mobilnością, jaką zapewniały samochody, loty czarterowe czy zbiorowe wycieczki krajoznawcze. W połowie lat pięćdziesią­tych granice w Europie przekraczało rocznie 30 milionów turystów, w roku 1966 liczba ta wzrosła do ponad 100 milionów osób. Oczywistą rzeczą jest i to, że wzrosła turystyka krajowa - szacuje się, że w latach sześćdziesiątych trzy czwarte Szwedów i nieco więcej Niemców i Francuzów spędzało wakacje poza miejscem zamiesz­kania. Więcej jednak uwagi przywiązywano do turystyki zagranicz­nej, a dla wielu krajów ogromne znaczenie miał jej aspekt gos­podarczy. Rokrocznie w lipcu i w sierpniu na autostradach Europy, na dworcach kolejowych i lotniskach odbywały się masowe węd­rówki ludów na skalę nie spotykaną dotąd w historii świata. Rządy rade były rzeszom turystów i wspierały ich napływ poprzez ułatwia­nie procedur granicznych; w całej niemal Europie stopniowo zniesiono wizy, a od lat sześćdziesiątych kontrole graniczne doko­nywano już tylko w sposób wyrywkowy. Boom turystyczny wyko­rzystywały przedsiębiorstwa organizujące podróże zbiorowe za ce­nę stanowiącą ułamek kosztów wyprawy indywidualnej. Jak Europa długa i szeroka, wszędzie powstawały niczym grzyby po deszczu

cywilizacja wolnego czasu

286

hotele, motele i miasteczka campingowe, zaspokajające wszelkie potrzeby i gusty. Rok 1979 ogłoszony został Rokiem Turystyki Międzynarodowej, a agencje podróży rozrastały się i pączkowały z sezonu na sezon - obsługiwały międzynarodowe kongresy wszelkiej maści, festiwale, wystawy, widowiska sons-et-lumiere, pielgrzymki, afrykańskie safari, tanie wycieczki dla melomanów, nauczycieli, dzieci i emerytów. Liczba przyjezdnych z innych kontynentów była stosunkowo mała, niemniej i ona stopniowo rosła. W 1955 roku Europę odwiedziło pół miliona Amerykanów; w roku 1960 było ich już trzy razy tyle; podobnie narastała fala przybyszów z Japonii, Australii i innych dalekich krajów. Przed drugą wojną światową do USA wyjeżdżało niewielu Europejczyków (nie licząc emigracji) -w roku 1966 podróż przez Atlantyk odbyło ich 562 000.

W wieku masowej turystyki przeciętny turysta europejski mniej wydaje na podróż zagraniczną niż dawniejszy zamożny wędrowiec. Wielu odwiedzających, których odnotowują statystyki, przyjeżdża z jednodniową wizytą nie po to, żeby zostawić na miejscu trochę gotówki, lecz żeby napić się kawy lub herbaty i kupić kilka prezentów. Wielka Brytania i Francja zmuszone były do wprowa­dzenia poważnych ograniczeń w ilości wywożonych pieniędzy, a prezydent Johnson, walcząc z pogarszającym się wciąż bilansem płatniczym, wzywał swych rodaków do spędzania urlopów w kraju. Mimo najrozmaitszych restrykcji turystyka zagraniczna stała się czynnikiem ekonomicznym o coraz większym znaczeniu. W 1986 roku najwięcej na niej zarobiła Hiszpania (10 mld dolarów), dalej uplasowały się takie kraje jak Włochy (9,8 mld dolarów) i Francja (9,7 mld dolarów); Szwajcaria zarobiła 4,2 mld dolarów, a Austria 6,0 mld dolarów, co stanowiło 5% jej GNP.

Europa Wschodnia, która w czasach stalinowskich herme­tycznie odgrodziła się od turystyki zagranicznej, w późnych latach pięćdziesiątych zaczęła powoli otwierać swoje granice. W 1966 roku Czechosłowację odwiedziło 2,7 miliona osób, Węgry 1,6 mi­liona, a Rumunia przyciągnęła ich nad swe Morze Czarne około kilkuset tysięcy. Do ZSRR wybrało się bardzo niewielu, mimo że wybrzeże Morza Czarnego i Kaukaz stanowią ogromną atrakcję turystyczną. Dla większości Europejczyków Związek Radziecki był krajem nadal bardzo odległym, w którym obowiązywało zbyt wiele

światło i dźwięk

287

ograniczeń w swobodnym poruszaniu się po kraju. Mimo wprowa­dzenia pewnych udogodnień dla turystów nie była ona w stanie przyjąć masowego napływu gości z zagranicy, tak jak to mogły robić Hiszpania, Włochy czy nawet Jugosławia.

NOWE STRUKTURY SPOŁECZNE

Zmiany polityczne i gospodarcze, jakie zaszły w Europie od 1939 roku, silnie wpłynęły na strukturę jej społeczeństw. Brak jest jednak jednomyślności w ocenie tych procesów, jako że szacowa­nie i interpretacja długofalowych trendów społecznych jest o wiele trudniejsza niż opis rozwoju gospodarczego. Dogmatyczni mark­siści, podkreślający pauperyzację (względną) klasy robotniczej, bogacenie się kapitalistów i wzmaganie się walki klasowej, podają w wątpliwość fakt, iż przeobrażenia te mają charakter jakościowy. Przewidywali niegdyś upadek systemu kapitalistycznego i zupełnie nie byli przygotowani na przyspieszenie tempa rozwoju gospodar­czego i na wyraźną poprawę poziomu życia ludności. Swoje nadzie­je pokładali w przemysłowej klasie robotniczej jako głównej sile sprawczej rewolucji społecznej - ta jednak, w miarę szybkiego rozwoju technologicznego, w większości krajów rozwiniętych utra­ciła swój klasowy impet. Z każdym rokiem przybywało pracy, lecz niekoniecznie dla pracowników fizycznych; już wówczas odnoto­wano na przykład znaczne zmniejszenie się liczby górników węgla kamiennego. Niedostateczną bojowość robotników tłumaczono najpierw zacofaniem w myśleniu, brakiem odpowiednio wysokiej świadomości klasowej, a także istnieniem “arystokracji pracowni­czej". Po wojnie uznano, że owe tradycyjne argumenty są już przestarzałe. Zmiana języka, jakim posługiwali się krytycy społe­czeństwa, zdradzała fakt, iż zdawali sobie sprawę z zachodzących przemian; pojęcia w rodzaju “klasa panująca" zastąpili takimi terminami jak “establishment" i “kompleks wojskowo-przemysło-wy", zaprzestali też podkreślania wyłącznie proletariackiego cha­rakteru ruchu rewolucyjnego. Z drugiej strony, niemarksiści utrzymy­wali, że od czasów dawnego kapitalistycznego lesseferyzmu typ własności środków produkcji zmienił się w sposób zgoła radykalny, że trzeci sektor gospodarki (usługi) jako źródło miejsc pracy roz-

289

wijał się znacznie szybciej niż przemysł, że różnice klasowe zaczęły się zacierać oraz że wszędzie państwo podjęło się redystrybucji dochodu narodowego poprzez wprowadzenie progresji podatko­wej oraz systemów opieki społecznej. Pomiędzy tymi dwiema skraj­nościami - całkowitym odrzuceniem ustalonego porządku oraz mniej lub bardziej pełną jego akceptacją - znaleźć można jeszcze całą gamę opinii pośrednich.

Fakty statystyczne pozostają w zasadzie poza wszelką dyskusją. Każdego roku rolnictwo europejskie zatrudniało coraz mniej osób, przemysłowa siła robocza w większości krajów rozwiniętych utrzy­mywała się na tym samym mniej więcej poziomie; w 1910 roku w Belgii, Wielkiej Brytanii i Szwajcarii stanowiła ona 46-47% wszys­tkich pracujących. W1950 roku w Niemczech Zachodnich pracow­nicy przemysłu (wliczając w to kopalnie, budownictwo itd.) sta­nowili 48% łącznej siły roboczej, a udział ten przez cały okres lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w zasadzie pozostawał taki sam. Później jednak proporcje te zaczęły się nieco zmieniać, a to za sprawą przechodzenia ludzi do rozwijającego się sektora usług. W okresie między 1945 rokiem a połową lat sześćdziesiątych wzrosła liczba pracujących kobiet; największy ich udział w łącznym zatrud­nieniu odnotowano w ZSRR, Szwecji i w Austrii (50-60%), nieco mniejszy, choć rosnący w krajach śródziemnomorskich (20-35%), wyraźnie zaś malał w Norwegii i we Francji. Liczba osób pracują­cych w wolnych zawodach w wielu krajach zmalała, na przykład w Niemczech Zachodnich z 32% (1950) do 20% (1964). Najszybciej rozwijał się sektor trzeci, czyli przemysł usługowy. Porównywanie sytuacji w różnych krajach jest bardzo trudne, jako że dane statys­tyczne wszędzie są nieco inaczej opracowywane. W najbardziej rozwiniętych krajach europejskich w usługach pracuje obecnie około jednej trzeciej (lub nawet więcej) zatrudnionych, a udział ten nadal rośnie. W miarę postępów technologii rosło zapotrzebowa­nie na robotników wykwalifikowanych lub półwykwalifikowanych, liczba zaś pracowników etatowych w przemyśle rosła dwukrotnie szybciej niż prą- cewników kontraktowych.

Jedną z cech powojennego rozwoju gospodarczego Europy był nieodmiennie wysoki wskaźnik zatrudnienia. Duże bezrobocie pa­nowało jedynie w pierwszych latach po wojnie - w 1950 roku w Niemczech i we Włoszech sięgało ono liczby 1,5 miliona osób. W latach pięćdziesiątych Włochy - i w nieco mniejszym stopniu Belgia -borykały się z problemem permanentnego bezrobocia, inne jednak

290

państwa europejskie już w roku 1955 osiągnęły stan pełnego zatrudnienia. W 1964 roku w Irlandii bezrobocie utrzymywało się na poziomie 3%, we Włoszech spadło do 2,4%, w Niemczech natomiast na każdych szesnastu bezrobotnych czekało 100 miejsc pracy. Stan ten podlegał okresowym wahaniom: recesja z 1966 roku spowodowała chwilowy wzrost bezrobocia, które po kilku miesiącach jednak spadło; pod koniec 1967 roku w Niemczech i we Francji osiągnęło ono poziom 2%, czyli wartość niższą, niż to wyznacza granica pełnego zatrudnienia.

W wielu krajach Europy ważnym elementem gospodarki narodowej stała się kategoria robotników napływowych. Emigranci pojawiali się już przed pierwszą wojną światową - na przykład polscy chłopi przyjeżdżali do prac żniwnych na wschodnich terenach Niemiec, a tysiące polskich górników wyjeżdżało na stałe lub na pewien czas, znajdując pracę w kopalniach północnej Francji. Migracja z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych stanowiła już jednak zjawisko na większą skalę. W Szwajcarii całe gałęzie gospodarki narodowej - na przykład budownictwo - opanowane zostały przez Włochów; w 1957 roku cudzoziemcy stanowili 17% łącznej siły roboczej, w dziesięć lat później, mimo wysiłków, jakie rząd szwajcarski podjął w celu przeciwstawienia się niebezpieczeństwu Uberfremdung i ograniczenia ich liczby do poziomu 10%, liczba ta podwoiła się. Niemcy Zachodnie i Francja przyciągały do siebie miliony robotników z zagranicy (wielu na stałe), w tym setki tysięcy imigrantów z państw Wspólnoty Brytyjskiej, osiadłych w Anglii. Gastarbeiterzy w Niemczech pochodzili głównie z Turcji i z południowej Europy, we Francji - z północnej Afryki, w Wielkiej Brytanii zaś - z Karaibów, Indii i Pakistanu. Ich napływ, który był podówczas koniecznością ekonomiczną, stał się z czasem źródłem wielu problemów natury społecznej i politycznej. Cudzoziemscy robotnicy mieli kłopoty z językiem, nie zawsze mieli równe prawa społeczne, byli też pierwszymi, których zwalniano w momentach załamywania się koniunktury. Opanowywali całe dzielnice i przedmieścia miast europejskich, gdzie lokalna ludność stanowić zaczęła zaledwie ułamek populacji. Gdy w 1968 roku brytyjski konserwatysta Enoch Powell zażądał dobrowolnej repatriacji cudzoziemców, przeciwstawili mu się przywódcy wszystkich partii politycznych oraz cała klasa rządząca - opowiedziała się jednak za nim opinia publiczna, głównie z miejscowości masowo nawiedzanych przez obcokrajowców. Ówczesny rząd podjął stosowne środki, ograniczające dalszy

291

napływ imigrantów, co w niektórych przypadkach oznaczało wręcz i to, że posiadacze brytyjskich paszportów nie mogli wjeżdżać do Anglii.

Zewnętrzne przejawy podwyższania się poziomu życia były aż nazbyt oczywiste, aczkolwiek nie wszystkie klasy i grupy społeczne w równym stopniu korzystały z dobrodziejstw koniunktury. Wśród ludzi należących do warstwy średniej, a także między mieszkańcami miast i wsi nie dawały się zauważyć zasadnicze różnice w poziomie życia. Dane ujawniają tylko pewną tendencję, lecz wiele pytań pozostaje nadal bez odpowiedzi. W latach 1953-1965 płace realne w Wielkiej Brytanii wzrosły o około 36%, we Francji - o 58%, we Włoszech - o 80%, a w Niemczech Zachodnich - o 100%. W liczbach bezwzględnych najwyższe płace w 1964 roku miała Szwecja (stawka godzinowa wynosiła tam 1,25-1,40 dolara, w USA wynosiła ona 2 dolary). W tym samym czasie w Niemczech Zachodnich, w krajach Beneluksu i w Szwajcarii za godzinę pracy płacono l dolara, we Francji - 75 centów, a we Włoszech tylko 60 centów. Realne stawki godzinowe w Niemczech Zachodnich, które w 1948 roku były takie same jak w roku 1914 (35 centów), w ciągu następnych piętnastu lat wzrosły trzykrotnie. Od tego też okresu pojawiła się tendencja do wyrównywania płac we wszystkich największych państwach Europy. Płace w przemyśle lekkim (tekstylia, żywność, obuwie) zawsze były niższe niż płace średnie, najwięcej natomiast zarabiali drukarze, górnicy i pracownicy przemysłu ciężkiego. Płace robotników niewykwalifikowanych rosły szybciej niż płace ich kolegów o pełnych lub nawet niepełnych kwalifikacjach. Wynagrodzenia rosły szybciej niż ceny, które w latach pięćdziesiątych utrzymywały się na stosunkowo stałym poziomie; w latach 1955-1960 w Niemczech Zachodnich i we Włoszech skoczyły o 7-9%, a we Francji aż o 35%. W ciągu następnych pięciu lat tendencje uniformizacyjne jeszcze się nasiliły - ceny w Zachodniej Europie wzrosły o 20%, przy czym Niemcy i Francja plasowały się nieco poniżej średniej, podczas gdy we Włoszech wzrost osiągnął wartość 24%.

Stały wzrost płac realnych był konsekwencją stałego wzrostu wydajności pracy. Różnie to wyglądało w poszczególnych państwach - przewodziły tu kraje najbardziej rozwinięte. Pod wieloma względami Europa nie dorównywała jednak Stanom Zjednoczonym, gdyż niższy był tu poziom inwestycji, mniejszy rynek i mniejsza skala produkcji; niewłaściwie też lokowano środki przeznaczane na badania naukowe i techniczne. Mimo to lata pięćdziesiąte to

292

okres bezprecedensowego wzrostu wydajności, spowodowanego po części postępem technicznym, w głównej jednak mierze - bar­dziej efektywnym wykorzystaniem sprzętu i sity roboczej.

Chociaż postępy rzeczywiście były ogromne, w całej Europie narastało przekonanie o istnieniu niebezpiecznej przepaści tech­nologicznej między starym kontynentem a innymi regionami świa­ta - zwłaszcza Dalekim Wschodem. Przepaść ta wyraźnie ujawnia­ła się w najbardziej nowoczesnych (i obiecujących) dziedzinach technologii, takich jak elektronika i automatyka. W latach sześć­dziesiątych Stany Zjednoczone wydawały na badania 2-3,5% swe­go GNP, czyli więcej niż którekolwiek państwo europejskie (Wielka Brytania - 2,2%, Francja i Niemcy Zachodnie - 1,3-1,6%, Włochy -poniżej 1%). Brak danych na temat ZSRR, lecz przypuszcza się, że radzieckie nakłady na naukę osiągały w tym okresie poziom 2-3%. USA przyciągały do siebie europejskich naukowców i inży­nierów, oferując im lepsze warunki pracy i wyższe zarobki - pod koniec lat pięćdziesiątych wyjeżdżających było jeszcze niewielu, lecz liczba ich wzrosła w latach 1956-1960 do trzydziestu tysięcy osób, wśród których byli najbardziej obiecujący absolwenci szkół wyższych, zachęceni możliwością pracy w MIT, Caltech i w prze­myśle prywatnym; w latach sześćdziesiątych wyjechało już około 10-20% absolwentów uczelni szwajcarskich, holenderskich, skan­dynawskich oraz brytyjskich.

WZROST WYDAJNOŚCI PRACY (1949-1959) (składowa rocznego tempa wzrostu w %)

Niemcy Zachodnie

Włochy

Austria

Francja

Hiszpania

Szwajcaria

5,7 4,8 4,8 4,3 4,3 3,7

Holandia

Szwecja

Belgia

USA

Wielka Brytania

3,6 2,9

2,7 2,0 1,8

ZWIĄZKI ZAWODÓW ICH SIŁA I SŁABOŚĆ

Przez całe stulecie europejskie związki zawodowe odgrywały bardzo ważną rolę w obronie praw ludzi pracy. Po wstępnych bojach zyskały sobie powszechne prawo obywatelstwa. W 1945 roku walkę swoją wygrały i stały się potężną siłą na scenie politycz­nej, niezależnie od tego czy w zantagonizowanym od czasu do czasu społeczeństwie stawały po stronie rządu, czy opozycji. W oczach rewolucjonistów przywódcy związkowi byli reformistami, obrońcami establishmentu, którzy zdradzili ideały walki o rady­kalną transformację społeczeństwa, gdyż pragnęli jedynie poprawy warunków mas związkowych w ramach istniejącego porządku spo­łecznego. W oczach niesocjalistycznych krytyków skostniała biuro­kracja związkowa, o krótkowzrocznym i zacietrzewionym podejściu do życia, stanowiła główną przeszkodę modernizacji państwa, nie­ustannie przedkładając wąskie interesy związkowców nad dobro społeczeństwa jako całości.

Europejskie ruchy związkowe stanowiły silną bazę komunis­tów - francuska CGT (przed wojną zamknięta dla socjalistów) liczyła 1,5 miliona członków, włoska CGIL miała ich 3,5 miliona. Były to dwa najpotężniejsze związki, które jednak musiały rywali­zować z dosyć znaczącymi ugrupowaniami mniejszościowymi (-CFTD i CGT/FO we Francji oraz CISL i UIL we Włoszech), kontrolowanymi przez socjalistów i chadeków. Brytyjski Kongres Związków Zawodowych (TUC), zbliżony do Partii Pracy, liczył około 8 milionów członków i był najsilniejszym ruchem związko­wym w Europie; tuż za nim plasowały się zachodnioniemieckie DGB (około 6,5 miliona w 1967 roku). Związki o orientacji komu­nistycznej zjednoczone były w WFTU (Międzynarodowej Konfe­deracji Wolnych Związków Zawodowych), kontrolowanej przez ZSRR. Kontrola ta zresztą była dość ograniczona - wystarczy

294

wspomnieć, że konfederacja nie poparła inwazji ZSRR na Cze­chosłowację w 1968 roku, ku wielkiemu zresztą rozżaleniu jej sowieckich sponsorów. Szalenie bojowo nastawione związki za­wodowe w Europie Zachodniej nie były jednak należycie przy­gotowane do rewolucji społecznej, czego dowodem okazała się stabilizująca rola, jaką odegrała francuska CGT w dramatycznych wydarzeniach z maja-czerwca 1968 roku. I choć liczba strajków we Francji i we Włoszech była dość znaczna (większa we Włoszech niż we Francji), to jednak ich przyczyn należy doszukiwać się w ogól­nym klimacie społecznym tych krajów, a nie w przekonaniach i w działalności przywódców związkowych. Strajki w Anglii, niemal tak samo liczne, jak we Francji, wywierały destrukcyjny wpływ na gospodarkę, ponieważ po dużej części miały nielegalny charakter. Brytyjski ruch związkowy zasadzał się na archaicznym modelu cechowym - funkcjonowały tam setki malutkich związków, podczas gdy w USA, w Niemczech Zachodnich i w wielu innych krajach robotnicy organizowali się w ogromne ugrupowania branżowe, takie jak niemieckie IG Metali, jednoczące wszystkich pracowni­ków danej gałęzi przemyski, niezależnie od zajmowanego stano­wiska. Związki zawodowe w Wielkiej Brytanii toczyły nie kończące się dyskusje na temat wyłączności miejsc pracy (kto i co powinien robić w danym zakładzie), a swary między dwoma małymi ugrupo­waniami niejednokrotnie całkowicie paraliżowały pracę w całej branży. W innych krajach też zdarzały się masowe strajki (na przykład w Danii w 1965 roku, w Belgii i w Szwecji w 1966 roku), lecz w sumie niepokoje społeczne były w państwach małych raczej rzadkością; w Niemczech Zachodnich strajki były wręcz w ogóle nie znane, choć niejednokrotnie pojawiała się groźba ich wybuchu. Niemieccy przywódcy związkowi byli równie nieustępliwi, jak ich koledzy z Francji, Włoch czy Wielkiej Brytanii, niemniej bardziej od nich skutecznie walczyli o podwyżki płac i o poprawę warunków pracy mas związkowych; lepiej też zdawali sobie sprawę z koniecz­ności modernizacji gospodarki i bardziej pozytywnie nastawieni byli do automatyzacji produkcji. Niektórzy związkowcy francuscy i brytyjscy rękami i nogami bronili cechowych rzemieślników i sta­rych metod pracy, które były nie tylko przestarzałe, ale i w oczywisty sposób nierentowne. Niemcy o wiele wcześniej zdali sobie sprawę z tego, że muszą przystosować się do postępu technicznego i sami opracowywali własne programy przekwalifikowania swych związ­kowców.

295

Przywódcy związkowi mieli teraz o wiele wyższą pozycję spo­łeczną niż kiedykolwiek w przeszłości - w Wielkiej Brytanii otrzy­mywali szlachectwo, w Niemczech wchodzili (i to nawet najwięksi radykałowie) w skład rad nadzorczych najważniejszych przedsię­biorstw, a we Francji i we Włoszech ich opinie z uwagą wysłu­chiwane były przez kolejnych szefów państw. Jednocześnie jednak o wiele wyraźniej ujawniały się ograniczenia siły związków zawo­dowych. Ich szeregowi członkowie w sumie nie byli zainteresowani masowymi protestami; do swych organizacji mieli stosunek czysto użytkowy - potrzebowali ich do obrony własnych interesów i do poprawy warunków życia i pracy, a nie jako narzędzia służącego do spełniania żądań politycznych. W wielu krajach europejskich liczba robotników zorganizowanych w związkach zawodowych za­częła od lat siedemdziesiątych wyraźnie maleć (z różnych zresztą powodów). Zmniejszyła się liczba robotników fizycznych, a orga­nizowanie działalności związkowej w sektorze usług okazało się niezbyt skuteczne. W niektórych gałęziach przemysłu, o bojowych tradycjach związkowych (na przykład w górnictwie) sytuacja zmie­niła się w sposób dość istotny - brytyjscy górnicy stwierdzili (ze szkodą dla samych siebie), że kiedy kopalnie zamyka się z powodu nierentowności, strajki nie mają sensu. Mówiąc ogólnie, w latach osiemdziesiątych bojowość klasy robotniczej była raczej niewielka, a związki egzekwowały swe żądania odwołując się do innych argu­mentów niż masowe strajki.

NOWA KLASA ZARZĄDZAJĄCA

Jeszcze przed drugą wojną światową James Burnham w swej poczytnej książce zwrócił uwagę na polityczne implikacje faktu wyłaniania się nowej klasy - klasy menadżerów - która (jak prze­widywał) stopniowo zacznie przechwytywać kontrolę nad polityką i gospodarką zarówno w świecie komunistycznym, jak zachodnim. Przewidywania te nie sprawdziły się - przynajmniej w ich ekstre­malnej postaci; wpływ technokratów oczywiście wzrósł, niemniej nie opanowali oni ani ZSRR, ani czołowych krajów Zachodu. We Francji, w Anglii, Niemczech i we Włoszech podejmowanie decyzji gospodarczych tylko w nielicznych wielkich firmach przestało być domeną dziewiętnastowiecznych tradycyjnych pryncypałów czy Untemehmerów i przeszło w ręce wyższych rangą urzędników, współdziałających z menadżerami. Menadżerowie byli tylko pra­cownikami - nie do nich należały przedsiębiorstwa, którymi za­rządzali - niemniej własność jako taka stała się czymś o wiele bardzej złożonym, a rodzinne biznesy przekształciły się w anoni­mowe kompleksy gospodarcze.

Na tym też właśnie polegał nowy trend społeczny, rodzący nowe podziały społeczne; pozostaje sprawą otwartą, czy to nie on -oprócz większej mobilności populacji - wywarł główny wpływ na przeobrażanie się struktury społeczeństwa. Menadżerowie nie byli, ściśle mówiąc, żadną “nową klasą" - przynajmniej nie wedle kla­sycznej teorii marksistowskiej - niemniej zgromadzili w swych rękach tak ogromną władzę, że trzeba było na nowo zrewidować całą koncepcję własności środków produkcji oraz jej implikacje polityczne. Również wyżsi urzędnicy zyskali spore wpływy o dużym znaczeniu, mimo że funkcjonowali niezależnie od interesów klaso­wych czy grup nacisku. Tendencja ta stała się jeszcze bardziej wyraźna z chwilą dojścia do władzy socjalistów i nacjonalizacji całych gałęzi przemysłu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie utrzymy-

297

wał, że chodzi tu o interes klasowy, aczkolwiek zjawisko to samo w sobie było o wiele bardziej złożone; to samo można zresztą twier­dzić i o Churchillu czy de Gaulleu, opanowanych ideą wielkości swych krajów, której podporządkowywali wszystkie poczynania gospodarcze i społeczne.

Podobnie jak na Zachodzie, poważne zmiany nastąpiły też w strukturze społecznej Związku Radzieckiego - tyle że nie zawsze szły one w kierunku założonym przez samych twórców systemu. ZSRR wciąż uchodził za państwo o społeczeństwie bezklasowym, bez prywatnej własności środków produkcji i nie dążącym do odbudowy kapitalizmu (co nieustannie zapowiadali lewaccy kryty­cy sowieckiego komunizmu). I tu obserwowało się dużą mobilność społeczną, tyle tylko że wiodące grupy społeczne nie mogły liczyć na stabilność ani poczucie bezpieczeństwa. Jednocześnie istniały ogromne różnice w statusie, dochodach i nade wszystko zakresie władzy politycznej, by nie wspomnieć o “ekonomii społecznej". Narastające rozbieżności między teorią a praktyką próbowano tłumaczyć przy pomocy najrozmaitszych teorii, takich jak na przy­kład teoria “kolektywizmu biurokratycznego". Choć wszyscy byli równi, to w praktyce niektórzy w oczywisty sposób byli równiejsi -z opodatkowaniem poniżej 13%, ze zwolnieniem z podatku spad­kowego, z coraz bardziej wyrazistym zróżnicowaniem społecznym w zakresie pozycji, hierarchii i zewnętrznych wyznaczników po­siadanego statusu. Władza polityczna pozostawała w rękach nie­licznej elity, składającej się z wyższych funkcjonariuszy partii, rządu i wojska; w doborze kadr i w ustalaniu kierunków polityki państwa szary obywatel ZSRR nie miał nic do powiedzenia. Objawy straty­fikacji społecznej szczególnie wyraźnie ujawniły się w czasach sta­linowskich - niczym zemsta zza grobu powrócił stary carski system rang i mundurów. Po śmierci Stalina Chruszczow próbował zlikwi­dować najbardziej rażące przejawy nierówności. Pod względem układu stosunków społecznych system sowiecki plasował się gdzieś pośrodku skali europejskiej. Zróżnicowanie w zakresie statusu i dochodów było wyraźnie większe niż w krajach skandynawskich (przy słabiej rozbudowanych świadczeniach społecznych), aczkol­wiek z drugiej strony społeczeństwo radzieckie było bardziej egali­tarne niż społeczeństwa południowej Europy, z ich skrajnościami w sferze własności i dochodów. Niektórzy komentatorzy przy­znawali, że wraz z poprawą warunków życia stopniowo usuwane będą wypaczenia ideałów komunistycznych a rządząca elita po

298

prostu zniknie. Dalszy rozwój zdarzeń nie potwierdził tych przypuszczeń.

ZSRR w większym stopniu niż inne państwa europejskie zdawał się spełniać wizję Roberta Michela “żelaznego prawa oligarchii"; państwo, zamiast “obumierać", stawało się wszechobecne i wszechmocne. Bardzo różniło się to od tego, przed czym przestrzegał się Lenin, który pisał, iż dopóki istnieje państwo, marksiści nie mają prawa mówić o wolności.

Rozwój Europy Zachodniej zmierzał w sumie ku większemu zrównaniu społeczeństw - wszędzie rosły płace i ceny, podczas gdy dochody z własności (biznes, zyski, najem) malały - w Wielkiej Brytanii z 33% (przed wojną) do 26%, w Niemczech z 39% (1950) do 30% (1963). Są to dane jedynie przybliżone - wszak milionerzy również otrzymywali pensje, a robotnicy i chłopi czerpali dochody z oszczędności i z najmu (oszczędności robotników brytyjskich szacowano na dwie trzecie wszystkich wkładów osobistych). Polityka finansowa uprzemysłowionych krajów europejskich miała na celu uczciwszą redystrybucję dochodów i własności; podejmowane środki okazały się skuteczne jedynie w tym pierwszym przypadku, czyli w równoważeniu zarobków. Według danych szacunkowych w 1960 roku 75% łącznego majątku w Wielkiej Brytanii pozostawało w rękach 5% ludności kraju. W1990 roku w rękach 10% dorosłych Brytyjczyków znajdowało się 50% majątku sprzedażnego. Koncentracja własności prywatnej powoli zmniejszała się, w miarę jak rosła skuteczność systemów podatkowych. Po 1945 roku redystrybucja dochodu narodowego w Europie na korzyść ludzi o niższych zarobkach była o wiele wyraźnłejsza niż kiedykolwiek przedtem (licząc od XIX wieku), niemniej nieustanne gromadzenie zysków i dóbr, nie pochodzących z pracy własnej, nieodmiennie pozostawało źródłem niezadowolenia. Związkowcy niezbyt grzecznie sugerowali, że będą prowadzili politykę na rzecz obniżki płac pod warunkiem, że inne dochody (poza zarobkami) też zostaną poddane tego typu ograniczeniom.

Po drugiej wojnie światowej cele społeczne w Europie i w Stanach Zjednoczonych były całkowicie odmienne - nędza w życiu publicznym na kontynencie była o wiele mniejsza, choć mniejsza też była powszechna zamożność ludności. Państwo opiekuńcze łagodziło podziały w społeczeństwach europejskich, aczkolwiek ich nie likwi- dowało, doprowadzając jedynie do zrównoważonej redystrybucji dochodów. Chociaż świadczenia socjalne umożliwiły

299

większe zrównanie społeczne i ekonomiczne różnych warstw ludności, to jednak komentatorzy skłonni byli zawsze do pomniejszania skutków tego zjawiska, jako że reformy społeczne nie nastąpiły w wyniku jakiejś wielkiej rewolucji, lecz wprowadzano je w trybie administracyjnym. Dokonywały się spokojnie i bez pośpiechu - nie było żadnej fali idealizmu czy reakcji (jak to zwykle bywa podczas rewolucji). Dlatego też powojenne reformy społeczne nie działały na wyobraźnię mas - przyjmowane były jako coś, co się właściwie należy, i nie wzbudzały szczególnego entuzjazmu. Na dalszą metę zresztą idzie nie o konteksty, lecz o efekty - z tej zaś perspektywy europejskie państwo opiekuńcze, z wszystkimi swymi niedociągnięciami i ograniczeniami, znakomicie wytrzymuje porównanie z bardziej spektakularnymi i radykalnymi próbami transformacji społeczeństwa, jakie pojawiły się w XX wieku.

CZĘŚĆ TRZECIA

KULTURA EUROPEJSKA KRAJOBRAZ POWOJENNY

W mrocznych dniach wojny i nazistowskiego ucisku o idei Europy dyskutowali jedynie filozofowie i poeci. W 1945 roku z europejskiego życia intelektualnego zostało niewiele - uniwersyte­ty leżały w gruzach, zniknęli wybitni naukowcy, pisarze i artyści. Po dojściu Hitlera do władzy nastąpił masowy exodus z Niemiec, a później - na nieco mniejszą skalę - z Francji, Włoch, Austrii i Węgier. Pisarze i lekarze, socjologowie i historycy sztuki, malarze i kompozytorzy - wszyscy przenosili się do Nowego Świata i wnosili swój znaczący udział w rozwój swych dziedzin wiedzy, sztuki i całokształtu życia intelektualnego USA. W niektórych krajach okupowanych przez nazistów (na przykład w Polsce) inteligencja podlegała systematycznej eksterminacji. Na niemieckich uniwersy­tetach niszczono całe dyscypliny wiedzy (na przykład socjologię i psychologię), innym zaś pozwalano egzystować w formie śladowej. We Włoszech życie kulturalne nie było poddane aż tak silnym wpływom dyktatury; reżym nie prześladował współczesnej sztuki, funkcjonowała opozycja intelektualna, a ludzi pokroju Crocego zostawiono w zasadzie w spokoju. Jednakże klimat dyktatury po­zostawił po sobie trwałe ślady. Niemcy, Włochy i kraje przez nie okupowane zerwały wszelkie więzi ze światem zewnętrznym; wy­rosło całe pokolenie ludzi, które wychowało się w pełnej izolacji kulturowej. Stalinowska Rosja okazała się kulturalną pustynią, a najgorsze miała jeszcze przed sobą.

Nikt w to nie wątpił, że przezwyciężanie kulturalnych znisz­czeń, spowodowanych przez faszyzm, stalinizm i przez wojnę, trwać będzie bardzo długo. Terror i wojna to doświadczenie wywierające silne piętno na ludziach, którym przychodzi wtedy żyć. Może ono zadziałać jako potężny bodziec, wyzwalający odrodzenie kultury. Jednakże przeżycia były nazbyt już negatywne, destrukcja posunę­ła się nazbyt już daleko. Jakiego natchnienia mogliby szukać w

304

Oświęcimiu na przykład satyrycy. Po zakończeniu wojny ciążyła nad ludzkością groza masowej zagłady. Jeden z bohaterów Chiń­skiego muru Maxa Frischa stwierdził:

Niewinny kaprys kilku władców, jakieś załamanie nerwowe, atak nerwicy, lekki płomyczek szaleństwa - i po wszystkim. Po wszystkim! Chmura żółtych i brązowych popiołów wznosi się ku niebu w kształcie grzyba, ohydnego kalafiora - a dalej jest już tylko spokój i radioaktywna cisza.

Cisza, jaka zapadła po ostatnim wystrzale, była pełna udręki i bezradności. Natura człowiecza pogrążyła się w jej mrokach, gdyż nie było wcale pewności, że znów nie rozpocznie się jakaś mor­dercza zabawa. Kociokwik ten nie był jednakże wszędzie tak samo dojmujący - nie wszędzie pojawił się w tym samym czasie i nie wszędzie przejawiał się w taki sam sposób. W Europie zawsze rodziły się ponadnarodowe prądy i idee, jednak każdy kraj czymś się wyróżniał, a mimo podobieństw istniało głębokie zróżnicowanie państw i narodów.

Społeczny, gospodarczy i moralny klimat Francji po wyzwole­niu przesycony był niemożnością i rozpaczą. Według Michela Croziera:

Wszystko zdawało się skazane na zagładę w kraju zapłaka­nym i zdezorientowanym, przekonanym, że jego przyszłość nie od niego zależy.

Jednakże w tym zamęcie i w stanie ogólnego poniżenia kwitło intensywne i pełne entuzjazmu życie intelektualne, którego przed­stawiciele mieli ogromną widownię - ich dramatycznie zróżnicowa­ne opinie i wypowiedzi traktowane były niczym wydarzenia o narodowym wręcz znaczeniu.

Byli gotowi włączać się w politykę, a przynajmniej w kry­tycznie ukierunkowaną działalność społeczną; czuli, że mają misję do spełnienia, i ze wszystkich sił garnęli się do działania.

Piętnaście lat później sytuacja zmieniła się nie do poznania. Wielkie sukcesy gospodarcze przywróciły optymizm, a ludzie na ogół odzyskali ufność i przestali jako społeczeństwo czuć się skazani na zagładę. Życie intelektualne utraciło jednak swój impet i znaczenie.

305

Po 1945 roku nastroje w Wielkiej Brytanii pełne były opty­mizmu, a ostrzeżenia wygłaszane przez kilku wybitnych przywód­ców intelektualnych nie znajdowały posłuchu w szerokich masach. Fala protestu nadeszła dopiero w dziesięć lat później i nie zrodziła jej ani kosmiczna desperacja, ani straszliwe wizje Orwella. Po wojnie Orwell pisał:

Od około 1930 roku świat nie ma żadnych powodów do optymizmu. Nie widać w nim nic innego, prócz morza kłamstw, okrucieństwa, nienawiści i ignorancji [...]

U podłoża protestu gniewnych młodych ludzi tkwiła nuda państwa opiekuńczego, niezadowolenie z nazbyt sztywnej struk­tury klasowej i obrzydzenie wobec “politurowanego barbarzyńs­twa" kultury masowej.

W Niemczech Zachodnich, po doświadczeniach rządów nazis­towskich i powojennym okresie zaburzeń i niepewności, trzeba było wiele czasu na to, by znów rozwinęło się jakieś życie intelek­tualne. Literacka awangarda i grupka studentów utworzyła, co prawda, ruch kontestacyjny, niemniej nabrał on znaczenia o wy­miarze ogólnonarodowym dopiero w połowie lat sześćdziesiątych, kiedy demonstracje studenckie trafiły na pierwsze strony gazet. Niektóre przyczyny tej kontestacji tkwiły korzeniami w problema­tyce czysto niemieckiej - stanowiła ona bowiem protest przeciwko konserwatyzmowi społeczeństwa oraz jego zachwytowi nad sa­mym sobą z powodu dokonującego się cudu gospodarczego. Inne powody miały ogólnoeuropejski charakter - należały do nich nuda i ogólne poczucie niemocy; cokolwiek by zrobiła czy powiedziała inteligencja literacka, jakkolwiek byłoby to szokujące czy rewolu­cyjne - i tak nie miało jakiegokolwiek znaczenia.

Klimat intelektualny we Włoszech tylko pod pewnymi wzglę­dami przypominał to, co działo się we Francji, ponieważ sytuacja w tych krajach, które właśnie leczyły się z ran wojennych, była całkowicie odmienna. Socjologowie zaobserwowali postępującą amerykanizację europejskiej kultury masowej, choć w wyższych kręgach intelektualnych różnice między starym kontynentem a Ameryką były dość znaczne, podobnie zresztą jak między rozmai­tymi krajami w europejskimi.

Dystans między “dwiema kulturami" powiększał się. Powszech­nie zaczęto wprowadzać do użytku “cywilnego" wszystkie wspania­łe osiągnięcia naukowe z lat wojny: energię atomową, silniki od-

306

rzutowe, radar, antybiotyki. Na rynku pojawił się cały szereg me­dykamentów, służących do zwalczania chorób zakaźnych i umysłowych; okiełznano wreszcie najbardziej morderczą z chorób -gruźlicę. Rozpoczynała się era przeszczepów narządów, stymulato­rów serca i kriochirurgii. Biochemicy zajęli się nowymi obszarami badań, takimi jak biologia molekularna, i podjęli próby zgłębienia tajemnic kodu genetycznego (DNA). Manipulacje biologiczne, do tej pory opisywane jedynie w książkach science fiction, zdawały się być kwestią niedalekiej już przyszłości. W innych dziedzinach, takich jak podróże kosmiczne, szybkie postępy nauki przewyższyły całą naukową fantastykę. Wynalezienie półprzewodników (1948), obwodów scalonych i laserów, a także rozwój systemów regulacji oraz przetwarzania danych zapoczątkowały nową rewolucję tech­nologiczną. Rolę komputera można przyrównać do roli silnika parowego w XIX wieku - co więcej, okazało się, że jest on w stanie konkurować z intelektualnymi możliwościami człowieka. Wielu z tych odkryć dokonano w Europie. Były to czasy ogromnego pod­niecenia wśród naukowców i techników — otwierały się przed nimi zupełnie nowe perspektywy, a oni sami zdecydowanie wysforowali się przed inteligencję humanistyczną. Granice narodowe bardziej były przenikalne właśnie dla ludzi nauki i techniki niż dla pisarzy i poetów; ci pierwsi mniej też byli podatni na pesymizm i Weltschmerz czy (z drobnymi wyjątkami) na antyamerykanizm.

Ekonomiści, socjologowie i politolodzy pełnili funkcje do­radców i konsultantów komisji rządowych i podróżowali po świe­cie w imieniu rozmaitych organizacji państwowych oraz między­narodowych, załatwiając sprawy prywatnych biznesmenów i agen­cji państwowych. Z kolei krytycy istniejącego stanu rzeczy na rozmaite sposoby znajdowali wspólną platformę porozumienia w ocenie “systemu". Po opadnięciu emocji wielu z nich zdało sobie sprawę , iż nastał oto kres czasów ideologii. Tym, co uważano za misję intelektualistów, czyli wszechstronną krytyką społeczeństwa (z pozycji outsiderów), radykalnym negowaniem istniejącego po­rządku rzeczy i odwoływaniem się do sumienia ludzkości, teraz zajmowała się już jedynie inteligencja humanistyczna - pisarze, poeci, teologowie i filozofowie. Funkcję swą ludzie ci spełniali z całą energią, jaką byli w stanie z siebie wykrzesać, a przy tym z tradycyjną już skłonnością do generalizacji i tą samą wzgardą dla bezspornych faktów, o czym wspominał już przed stuleciem Toc-queville, opisując hommes de lettres z czasów rewolucji francuskiej.

307

Historia powojennego europejskiego Zeitgeist jest w dużej mierze opowieścią o nastrojach i frustracjach inteligencji huma­nistycznej. Upadek przedwojennej Europy był w ich oczach o wiele większy, niż sądzili - zdaniem Moravii okazało się, że wszystko było jednym wielkim stekiem kłamstw. W nowej filozofii byt był czymś, co nie miało ani swojego uzasadnienia, ani powodów czy koniecz­ności istnienia. Tak jak niepojęta była egzystencja człowieka, tak i niezrozumiała była bardzo często i nowa sztuka - nowoczesny dramat koncentrował się na bolesnych aspektach życia, a dialog stawał się coraz bardziej niezrozumiały, przekształcając się w “szum absurdu". Głównymi tematami współczesnej prozy, awangardo­wych filmów i sztuk teatralnych stały się lęki i obsesje, zbrodnia ł wina, choroba i szaleństwo, tortury i upadek moralności. Opisywa­nie tych zjawisk w zamyśle swym miało wywoływać katharsis, pełnić funkcję terapeutyczną. W tym totalnym odrzuceniu dziewiętnasto­wiecznego optymizmu nawet teolodzy głosili, iż religia jest udręką, a nie pokojem, chorobą, a nie zdrowiem, że nie wyznacza drogi ku zbawieniu, lecz obnaża cały problematyczny charakter egzystencji człowieka. Obraz, jaki się jawił, nie był nazbyt miły i trudno się dziwić, że poglądy polityczne ludzi pióra w oczywisty sposób skłaniały się ku radykalnej kontestacji. Ich protest nie zawsze szedł w parze z ich filozofią, tak samo jak rozpacz nie zawsze wyzwalała aktywność; był on raczej przejawem nastrojów niż logiczną konsek­wencją wyznawanych poglądów.

Jak głęboka była rozpacz powojennych lat? Bez wątpienia był to modny i wysoce pokupny Weltschmerz. W miarę poprawy ma­terialnych warunków życia, w miarę jak rozwijał się cud gospodar­czy, ludzie w swoiście przewrotny sposób pławili się w ponurych książkach, sztukach teatralnych i filmach; tuż po zakończeniu woj­ny reakcje te zdawały się w pełni autentyczne. Jakaż była jednak ogromna różnica między upiornym horrorem i pesymizmem tam­tych lat, a modnymi ennui i noia z późnych lat pięćdziesiątych. Rozpacz humanisty miała ponadto swoje szczególne powody - z przerażeniem zdał sobie bowiem sprawę, że jego wszechświat stał się nierozwiązywalną tajemnicą, a w świecie postępującej specjali­zacji nastąpiło całkowite rozdzielenie kultury i nauki. Naukowcy poczynili ogromne postępy i zyskali wielki prestiż jako warstwa

nuda i znudzenie

308

społeczna. A jakie porównywalne osiągnięcia mogli im przeciwsta­wić poeci, kompozytorzy, filozofowie lub teolodzy? Jedynie swoją pokusę, by w tej sytuacji zakwestionować wartość postępu nauki -jakimże dobrem może ona być dla ludzkości, jeśli poświęca się wynajdowaniu i udoskonalaniu środków niszczenia cywilizacji i ludzkiego życia? W tak absurdalnym świecie humaniści i artyści poczuli, że żyją w izolacji. Publiczność odrzucała współczesną sztu­kę, negującą tradycję, i wolała Beatlesów niż muzykę stochastycz­ną, My Fair Lady niż teatr absurdu czy dramat eksperymentalny, Brigitte Bardot niż Ingmara Bergmana. Małżeńskimi perypetiami księżnej Sorai czy królowej Fabioli, nie mówiąc już o Ali Khanie, interesowały się miliony, ideami Lukacsa czy Ernsta Blocha - tylko nieliczne tysiące. Rewolucjoniści mówili dziś językiem, który ro­zumiała jedynie awangarda. Ulubionym słowem-kluczem huma­nistów stało się pojęcie “alienacja", a oni sami zrezygnowali z poszukiwania dla siebie miejsca w świecie, który uznawali za bez­nadziejny i bezsensowny. Pojawiła się cała rzesza proroków zagła­dy, którzy znajdowali wielu entuzjastycznych wyznawców.

Powiększająca się przepaść między intelektualistami i resztą społeczeństwa, radykalne protesty przeciwko “establishmentowi", narastający dystans między ludźmi pióra a artystyczną awangardą z jednej strony i naukami społecznym i przyrodniczymi z drugiej -wszystko to stało się powszechnym udziałem całej Europy, a stolice europejskie upodabniały się pod tym względem tym bardziej, im mniej były od siebie oddalone. Przed drugą wojną światową wyjazd za granicę uchodził za luksus dostępny tylko dla ludzi zamożnych. We wczesnych latach sześćdziesiątych trudno było znaleźć absol­wenta uniwersytetu, który nie odwiedziłby przynajmniej jednego obcego kraju i nie zabawiłby tam przez dłuższy czas. Granice państwowe nie znaczyły już tak wiele, jak w przeszłości. Po wojnie we Francji zatryumfowała niemiecka filozofia, Paryż i Londyn odkryły Kafkę i Brechta, a włoskie filmy wywierały ogromny wpływ na kinematografie wielu krajów na kontynencie. Festiwale muzycz­ne i teatralne w Salzburgu, Bayreuth i Edynburgu co roku przycią­gały czołowych kompozytorów i krytyków sztuki. Boulez znalazł dla siebie idealne miejsce do pracy w Niemczech Zachodnich, Stock-hausen czuł się u siebie w domu zarówno we Francji, jak w Niem­czech. Włoscy kompozytorzy Berio i Nono fetowani byli w Wielkiej Brytanii z większą pompą niż w kraju rodzinnym. Wśród pionierów nowego stylu w malarstwie francuskim Hartung i Wols byli Niem-

309

cami, de Stael i Lanskoy - Rosjanami, Żak - Polakiem, Yasarely -Węgrem, Michaux - Belgiem. Przenikanie się i wzajemne oddzia­ływanie kultur występowało w każdej dziedzinie życia - książki, które odnosiły sukces, tłumaczone były na obce języki w ciągu kilku zaledwie tygodni, muzyczne przeboje w ciągu kilku dni docierały do najdalszych zakątków Europy. Filmy i programy telewizyjne, wypełnione lokalnym kolorytem, pokazywano na całym konty­nencie; miliony Czechów z zapartym tchem śledziły nieprawdo­podobne przygody niemieckiego bohatera Dzikiego Zachodu, Old Shatterhanda, a z kolei miliony Polaków w napięciu przeżywało sukcesy i porażki szkockiego lekarza, dr. Finlaya. Wpływy cywiliza­cji amerykańskiej odczuwane były nawet we Francji, która przecież tak zazdrośnie strzegła swej niezależności. Nie sposób zrozumieć powojennej literatury francuskiej bez odniesień do Faulknera czy Hemingwaya; w 1960 roku sam język francuski tak dalece prze­siąkł cudzoziemszczyzną, że zaczęto głośno lamentować nad po­jawieniem się gwary, zwanej Franglals. Nie były to, rzecz jasna, oddziaływania jednostronne, gdyż wszelkie europejskie intelektu­alne mody i prądy - od egzystencjalizmu do minispódniczek -szybko znajdowały naśladowców w USA.

Niektóre prądy intelektualne miały ulotny charakter, inne pozostawiały po sobie trwały ślad. W tradycji europejskiej głęboko zakorzeniła się psychoanaliza. Przed wojną znaczenie prac zmar­łego w 1939 roku Zygmunta Freuda rozumiało zaledwie wąskie grono oddanych uczniów w Niemczech. W rodzinnej Austrii był on w ogóle ignorowany, w innych krajach Europy znało go niewie­lu; akademicka psychiatria odrzucała psychoanalizę i tylko nielicz­ni słyszeli coś o superego, o przeniesieniu czy o kompleksie Edypa. W czasach nazizmu psychoanaliza była zakazana jako czynnik rozkładu, w ZSRR i powojennej Europie Wschodniej traktowano ją jako koncepcję kontrrewolucyjną, a Kościół katolicki zwalczał ją z niebywałą wprost zaciekłością. Tak więc jej przyszłość malowa­ła się w owym czasie niezbyt wesoło i dopiero po wojnie, gdy zadomowiła się na dobre w USA, odkryta została na nowo w Europie, przeżywając tu swą drugą młodość. Jej wpływ na medycy­nę nie był jednak tak duży, jak jej pośrednie oddziaływanie na wychowanie, literaturę i sztukę.

Jeszcze bardziej niż przedtem wzrosły wpływy marksizmu. Partie marksistowskie - niektóre bardzo silne - istniały w Europie niemal od początków stulecia, niemniej przed 1945 rokiem mark-

310

sizm jako taki nie miał dużego wzięcia w kręgach intelektualistów (z wyjątkiem Republiki Weimarskiej, Europy Wschodniej i Wied­nia). Po wojnie sytuacja uległa zmianie - idee marksistowskie zainteresowały wielu humanistów francuskich i włoskich; na nowo odżyły i nabrały wigoru przedwojenne dysputy, prowadzone przez nieliczne podówczas kręgi inteligencji na temat świadomości kla­sowej, imperializmu i dialektyki przyrody. Marksizm znalazł swych rzeczników nawet wśród brytyjskich tradycyjnych empiryków i wrogów spekulacji filozoficznej. Nie był to oczywiście marksizm w wydaniu sowieckim, nazbyt prostacki i płytki dla Europejczyków, nie był to też przesadnie już pedantyczny i mało inspirujący orto­doksyjny marksizm Karola Kautskyego. Europejskich intelektua­listów interesowały nie tyle teorie ekonomiczne Marksa, ile jego młodzieńcze koncepcje alienacji. Mniej studiowano Lenina i Stali­na, bardziej skupiano się na dziełach intelektualnych odszczepień-ców, takich jak Włoch Gramsci czy Niemiec Karl Korsch. Wę­gierski komunista Lukacs, który w latach dwudziestych spierał się z Rosjanami na temat funkcji świadomości klasowej, po wojnie znów wrócił na scenę, podobnie jak i Ernst Bloch, który na bazie marksizmu stworzył niematerialistyczną filozofię nadziei. Szkoły francuska i włoska, choć nieźle rozwinięte, bardziej zajmowały się egzegezą dzieł mistrza niż doskonaleniem jego idei. Nawet mark­siści tak nonkonformistyczni, jak Lucien Goldmann czy Althusser nie wyszli zbyt daleko poza koncepcje, których źródła tkwiły w międzywojennych Niemczech, Austrii i Holandii. Pod koniec lat pięćdziesiątych zainteresowanie marksizmem nieco osłabło, a no­wy radykalizm lat sześćdziesiątych wyrastał już z innych korzeni. Wojna wietnamska zadziałała niczym katalizator, wzbudzając no­wy ruch protestu o rodowodzie nie tyle marksistowskim, ile anar­chistycznym, pasyfistycznym i utopijnosocjalistycznym. Nowe bun­ty nie miały tak wiele złudzeń co do roli proletariatu jako czynnika rewolucyjnego, a ich rzecznicy twierdzili, że robotnicy skorumpo­wani zostali przez państwo opiekuńcze i wchłonięci w społeczeń­stwo neokapitalistyczne. Świeże impulsy na rzecz radykalnych prze­mian mogły wygenerować jedynie młodzi, zwłaszcza studenci i ich naturalni sprzymierzeńcy - “przeklęci na ziemi", uciskane, eksploa­towane masy krajów zacofanych. Nowy ruch rewolucyjny z lat sześćdziesiątych miał charakter elitarny i antyliberalny i choć nie odżegnywał się od dziedzictwa marksizmu, to wyrastał z innych korzeni niż wcześniejsze ruchy młodzieżowe w Europie, w okresie

311

przed i po pierwszej wojnie światowej - z romantycznego protestu przeciwko społeczeństwu i zasadom jego funkcjonowania, stano­wiącego mieszaninę kulturowego pesymizmu, nudy i uśpionej świa­domości społecznej. Nowy ruch młodych był po części i racjonalny, i polityczny, po części zaś był irracjonalnym przejawem nowej choroby społeczeństwa postindustrialnego.

WIELKA KONFRONTACJA

Pod koniec lat czterdziestych i w latach pięćdziesiątych toczyła się wielka batalia między komunistami a ich krytykami. Z perspek­tywy czasu trudno jest dziś zrozumieć bojowość i zapiekłość tam­tych sporów. Według Georgesa Bernanosa popularność komunizmu miała swe źródła w niedostatkach, na jakie cierpiały społeczeństwa Zachodu, i w moralnym upadku tych, którzy powinni byli strzec wartości duchowych. Młodzi intelektualiści stawali się komunis­tami na takiej samej zasadzie, na jakiej młodzi duchowni i młodzież szlachecka w XVIII wieku stawali się wyznawcami umowy społecz­nej Jeana-Jacąuesa Rousseau. Byli oburzeni na niesprawiedliwości świata Zachodu; bezpośredni wpływ ZSRR (o którym mało kto miał jakiekolwiek pojęcie) był dość niewielki. We Francji i we Włoszech komunizm jawił się jako prawomocny spadkobierca ru­chu oporu -jako jedyny, który może zrealizować ludzkie marzenia i aspiracje. Ogromną rolę odgrywało tu poczucie winy - wśród licznych żarliwych nowo nawróconych na komunizm było wielu takich, którzy jako młodzi ludzie należeli we Włoszech do partii faszystowskiej lub którzy we Francji odmówili aktywnego uczest­nictwa w ruchu oporu. Z chwilą opadnięcia żelaznej kurtyny ich sytuacja okazała się nie do pozazdroszczenia. Komunistyczni inte­lektualiści musieli opowiadać się za polityką Stalina, która stawała się coraz bardziej irracjonalna i trudna do obrony. Komunizm wszedł w stadium wojowniczości i coraz bardziej popadał w izo­lację. Na różnych etapach komunistyczni intelektualiści zaczynali powątpiewać w niezwyciężoność partii, wielu z nich jednak długo wahało się z decyzją o wypowiadaniu swych krytycznych opinii, ponieważ byli przekonani, że nie tylko znaleźliby się poza nią, lecz przy okazji trafiliby do grona wrogów klasowych, do świata reakcji i faszyzmu. Robert Debreuilh, bohater Mandarynów Simone de Bauvoir, wiedział o obozach koncentracyjnych w ZSRR, lecz od-

312

mawiał mówienia czy pisania o nich, gdyż mogłoby to być “rów­noznaczne z działaniem przeciwko ludzkości". Taki oto był typowy dylemat intelektualisty-towarzysza z lat czterdziestych - niezależ­nie od bieżących trudności komunizm był przecież nie tylko z gruntu prawdziwy, lecz miał być też nadzieją na przyszłość.

Po zamachu w Pradze i po wybuchu wojny w Korei, gdy real­na stała się groźba sowieckiej okupacji Europy Wschodniej, we wszystkich warstwach społecznych zapanowało zmieszanie i lęk. Komuniści we Francji i we Włoszech, którzy zdążyli do tego czasu zdominować stowarzyszenia pisarzy i artystów, wzywali członków tych organizacji nie tyle do zwykłego protestowania przeciwko, agresji amerykańskiej w Indochinach czy do podpisywania licznych manifestów na rzecz światowego pokoju, lecz do potępienia “Ju­dasza" Tito i innych łajdaków i zbrodniarzy, którzy znienacka i obłudnie objawili się w socjalistycznych krajach Wschodu. Był to czas wielkich kongresów kultury (Wrocław, 1948; Paryż i Praga, 1949;). W swym wystąpieniu na wrocławskim kongresie intelektua­listów Fadiejew oznajmił:

Jeśli hieny mogłyby używać pióra, a szakale maszyn do pisania, to pisałyby jak T. S. Eliot.

Pod apelem Światowej Rady Pokoju zebrano 550 milionów podpisów, a wśród największych jego entuzjastów znaleźli się tacy ludzie, jak Picasso, Joliot-Curie, Neruda, Laxness, Yves Montand, Gerard Philippe, Simonne Signoret oraz biskup Canterbury.

Kampania prowadzona przez komunistów, miała na celu wzbu­dzenie oporu w pewnych kręgach inteligencji. Dogadanie się z katolikami było niemożliwe ze względu na brak wspólnego języka, a inteligencja o orientacji prawicowej skompromitowała się (z nielicznymi wyjątkami) podczas wojny. Kontratak nastąpił ze stro­ny intelektualistów lewicowych, z których niejeden miał za sobą komunistyczną przeszłość. David Rousset, który wraz z Sartreem i Camusem pomagał w utworzeniu nowej partii lewicy, w listopa­dzie 1949 roku wezwał wszystkich byłych więźniów, wywiezionych do hitlerowskich Niemiec, do udzielania pomocy w badaniach nad warunkami panującymi w sowieckich łagrach. Reakcja komunis­tów była oczywista, lecz przeciwko Rousettowi zwrócił się nawet Sartre i inni dawni współtowarzysze; “Z kim chcecie budować nowe społeczeństwo - z narodem radzieckim czy z jego wrogami?" Coraz częściej jednak intelektualiści zaczęli podnosić głos w obro-

313

nie wolności kultury i organizować konkurencyjne kongresy i im­prezy kulturalne. Zaczęła się chwiać kierownicza rola komunistów w stowarzyszeniach pisarzy i artystów; na rynku pojawiły się nowe pisma literackie. Każda nowa fala represji na Wschodzie powodo­wała kolejne zamieszanie w kręgach prokomunistycznej inteligen­cji. Sowiecka kampania przeciwko Titowi, procesy i wyroki śmierci w Europie Wschodniej, wzmożenie terroru w ostatnich latach panowania Stalina - wszystko to coraz bardziej utrudniało obronę komunizmu, której nie towarzyszyłyby wyrzuty sumienia. Po wy­darzeniach węgierskich, a zwłaszcza po słynnym “tajnym prze­mówieniu" Chruszczowa stało się oczywiste, kto miał rację w spo­rach toczonych w pierwszym powojennym dziesięcioleciu między komunistycznymi i niekomunistycznymi intelektualistami na te­mat rzeczywistej sytuacji w Związku Radzieckim.

Agresywny stalinizm był o wiele większym zagrożeniem dla systemu wartości kulturowych Zachodu, niż Franco czy Salazar; sprzeciw wobec niego wymagał więcej przenikliwości i odwagi, ale w owych czasach zagrożenia liczył się o wiele bardziej niż zacho­wanie neutralności. Po latach krytycy twierdzili, że niebezpieczeń­stwo stalinizmu było mitem i że zimna wojna w dużej mierze była dziełem intelektualnych zimnych wojowników, którzy sprzenie­wierzyli się swemu prawdziwemu powołaniu, czyli roli krytyków własnego społeczeństwa i rządu; wypierając się swej prawdziwej misji i stając w obronie wolności kultury, dopuścili się nowej trahison de clercs*. Niełatwo więc zapominano antystalinowskim inteligentom, że w swoim czasie mieli rację.

Po 1956 roku nastąpiła odwilż i rozpoczęła się - w dość ograniczonym zakresie - wymiana kulturalna między Wschodem a Zachodem. Miała ona znaczny wpływ na młodsze pokolenia w ZSRR, choć jej efekty najsilniej dawało się odczuć w krajach demokracji ludowej, bardziej podatnych na idee europejskie. Wie­lu sowieckich intelektualistów, choć oficjalnie potępiało Zachód, to jednak doskonale zdawało sobie sprawę ze swego europejskiego rodowodu - pragnęli być częścią Europy, szukali akceptacji zarów­no na Zachodzie, jak we własnym kraju. Inteligencja ZSRR i państw Europy Wschodniej wspierała rewolucyjne idee i tym sa­mym pozostawała w konflikcie z konserwatywnymi elementami

zdrady klerków

314

społeczeństwa komunistycznego - a nade wszystko z kierownict­wami partii, które krytycyzm intelektualistów odbierały (zgodnie z własnym punktem widzenia) jako zagrożenie, zdolne podkopać ich władzę.

Kolejny nawrót do marksizmu i do ideologii paramarksistows-kich nastąpił w Niemczech Zachodnich i - w nieco mniejszym stopniu - w Wielkiej Brytanii i kilku mniejszych krajach europej­skich pod koniec lat sześćdziesiątych, kiedy to przez Europę prze­szła fala studenckich buntów. Na uniwersytetach głównym środo­wiskiem opiniotwórczym stało się nowe pokolenie intelektualistów, które na nowo odkryło dla siebie idee zaszczepione w Niemczech w latach dwudziestych. Jak to jednak zwykle bywa, prądy te nie nabrały cech ideologii o uniwersalnym znaczeniu. W latach sie­demdziesiątych we Francji i we Włoszech nasilała się krytyka marksizmu, a sam Sartre jeszcze przed śmiercią poszedł niemal całkowicie w zapomnienie, jego zaś funkcję pokoleniowego guru zajął jego główny antagonista - liberalny sceptyk Raymond Aron. Ogromne wrażenie wywarła opublikowana w tym czasie trylogia Sołżenicyna o GUŁagu, która przyczyniła się do ideologicznego zwrotu środowisk intelektualnych. Co prawda, już wcześniej uka­zywały się dziesiątki książek o stalinowskich łagrach i terrorze, tyle tylko że nie wywoływały jakiegokolwiek skutku. Najwyraźniej nad­szedł teraz czas na odreagowanie postaw z końca lat czterdziestych, kiedy to skrajna lewica niepodważalnie dominowała i we Francji, i we Włoszech. W Wielkiej Brytanii i w Niemczech podobny nawrót lewicowości nastąpił z dwudziestoletnim opóźnieniem. W latach osiemdziesiątych neomarksizm w Europie najwyraźniej wyczerpał swe możliwości, a wczorajszym gwiazdom znów przyszło grać role outsiderów. W oczywisty sposób związane to było z odmianą kolei losu w ZSRR i w Europie Wschodniej. Lewicowi radykałowie znaleźli więc sobie nowe obszary działania, z których najważniejszy obejmuje dziś problematykę ekologiczną.

Analiza ewolucji powojennego życia intelektualnego w Euro­pie byłaby niepełna bez krótkiego chociażby omówienia reform w Kościołach katolickim i protestanckim. Wspomnieć więc należy o ruchu liturgicznym wśród protestantów oraz o politycznym zaan­gażowaniu wyższego duchowieństwa w ruchy pokojowe i inną aktywność o lewicowym charakterze. Najbardziej dramatyczny przebieg miały przeobrażenia, zapoczątkowane przez papieża Ja­na XXIII (Angelo Roncalli), który zwołał Sobór Ekumeniczny

315

(1962-1965), mający na celu zrewolucjonizowanie społecznej nauki Kościoła. Jego następca, Paweł VI, nie podzielał reformistycznych zapędów swego poprzednika i proces zmian uległ spowolnieniu. Jednakże nawet i potem, po nawrocie konserwatyzmu, Kościół katolicki zaangażował się w aktywną działalność polityczną - odeg­rał decydującą rolę w wydarzeniach w Polsce i wpływał na bieg wydarzeń w Trzecim Świecie.

Wspólną cechą wszystkich krajów było zrewolucjonizowanie oświaty pod każdym niemal względem. Reformę szkół nakiero­wano na demokratyzację nauczania, nastąpiła też wręcz eksplozja szkolnictwa wyższego. Wiele uniwersytetów rozrosło się dziesię­ciokrotnie, a liczba studentów zwiększyła się w sposób wręcz nie­bywały. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych powstawały nowe uczelnie - w 1990 roku była ich już ogromna liczba, od Wschodniej Anglii i Brighton do Nanterre, Konstancy i dalej, na zachód i na wschód.

Po 1945 roku rewolucja w poligrafii i fonografii dostarczyła masom takich ilości literatury i muzyki, jak nigdy dotąd w historii; z czasem płyty zastąpiono kasetami, później - kompaktami, a wszystko to dokonało się za życia jednego pokolenia. Zapanowała era komputerów, które przeobraziły nie tylko ekonomię, lecz i naukę oraz rozrywkę. Telewizja kreowała kulturę masową dla biernego odbiorcy, co rodziło następstwa o dość problematycznym charakterze. Jednakże prawdą było i to, że liczba żyjących nau­kowców przekraczała liczbę ludzi nauki, jacy w sumie żyli dotąd na świecie przez wszystkie stulecia. Więcej też było pisarzy, mala­rzy, kompozytorów i wykonawców.

Nauka i technologia zaczęły zajmować kluczową pozycję za­równo w społeczeństwie, jak w państwie. W Wielkiej Brytanii, Niemczech Zachodnich, Francji i w innych krajach utworzono ministerstwa nauki i techniki, a na badania naukowe zaczęto prze­znaczać znaczną część dochodu narodowego. O ile w USA prace finansowane przez rząd kurczyły się, o tyle w EWG w latach 1965-1981 podwoiły się. Koszty badań, zwłaszcza w atomistyce i w eksploracji przestrzeni kosmicznej, wzrosły tak gwałtownie, że na­wet mimo podejmowania wspólnych wysiłków Europie groziło pozostanie w tyle nie tylko za USA, lecz i za Japonią.

W porównaniu z naukami przyrodniczymi humanistyka zda­wała się trwać w stanie zastoju, lecz zjawisko to dotyczyło nie tylko Europy. Powstała nieskończona ilość szkół filozoficznych, które

316

miały ze sobą niewiele wspólnego - ani pod względem treści, ani języka. Po wojnie silnie rozwinęła się socjologia i politologia; trud­no tu jednak wskazać na jakiś większy udział myśli europejskiej, mimo że przecież kolebką tych dyscyplin były Francja, Niemcy, Wielka Brytania i Włochy. W ZSRR i w Europie Wschodniej nauki te w czasach stalinowskich były w ogóle zakazane; sytuacja uległa poprawie po pierwszej odwilży w latach 1955-1964, a do stanu pełnej normalności zaczęła wracać dopiero w epoce glasnosti.

Na Zachodzie nadal utrzymywało się duże zainteresowanie historią. Po wojnie na czoło wysunęły się badania dziejów współ­czesnych, a historia społeczna przyciągała więcej specjalistów (cho­ciaż niekoniecznie czytelników) niż takie tradycyjnie dyscypliny, jak na przykład historia dyplomacji. Największe jednak kontrowersje budziła historia polityczna - w swoim czasie głośne były dysputy historyków niemieckich na temat wybuchu pierwszej wojny świa­towej, a w latach osiemdziesiątych dyskusje na temat nazizmu.

Po 1945 roku centrum światowej ekonomii i socjologii prze­niosło się z Europy do USA. Podstawowe jednak koncepcje, na których zasadzała się gospodarka powojenna, zrodziły się w po­przednich dziesięcioleciach w Wielkiej Brytanii i kilku mniejszych krajach, takich jak Austria czy Szwecja, tymi zaś, którzy je dalej rozwijali w USA, byli europejscy emigranci. Dotyczyło to takich dziedzin, jak doktryna liberalna (Hajek, von Mises) czy neomark-sizm. Po wojnie dużą popularnością - bardziej może w środowiskach akademickich niż rządowych - cieszyła się teoria Keynesa, zakła­dająca, iż głównym celem gospodarki narodowej jest pełne zatrud­nienie i że inflacja czy wzrost cen wcale nie muszą być największym złem (w co wierzyli ortodoksyjni ekonomiści). W latach pięćdzie­siątych nastąpiło odejście od teorii ekonomicznych na rzecz no­wych technik zarządzania, takich jak ekonometria czy analiza typu “wejście-wyjście". Szkoła Keynesa niejako rozmywała się, gdyż każdy mógł oznajmić, że “wszyscy jesteśmy keynesistami" - nawet pani Thatcher; pod jej rządami wydatki publiczne stale rosły.

Historia kultury Europy XX wieku nie została jak dotąd na­pisana i wątpić należy, czy napisana zostanie - a to z tej prostej przyczyny, iż obejmuje zbyt wiele obszarów i że brak jest w niej dostatecznej ilości wspólnych wątków. Jeśli jednak coś takiego by się zdarzyło, to musiałby się tam znaleźć osobny rozdział poświę­cony francuskiemu egzystencjalizmowi. Pod względem życia inte­lektualnego Francja była bez wątpienia najciekawszym krajem

317

europejskim pierwszych lat po wojnie, a egzystencjalizm zrodził się jako filozofia zaspokajająca potrzebę tamtych dni.

Jean-Paul Sartre, najwyższy kapłan egzystencjalizmu, w chwili zakończenia wojny miał czterdzieści lat. Przed wojną studiował filozofię niemiecką i pozostawał pod silnym wpływem Husserla i Heideggera. Egzystencjalizm, filozofia zarazem pesymistyczna i nastawiona na działanie, głosił, że człowiek w istocie swej jest taki, jaki sam się ukształtuje, i że jego istnienie (egzystencja) wyprzedza jego istotę (esencję). Świat sam w sobie nie jest zrozumiały i dany jest człowiekowi (i tylko człowiekowi) po to, by wybrał sobie sens życia i nadawał własny sens rzeczywistości. Nie było tam miejsca na religię czy na metafizykę - według Sartrea w XX wieku Bóg i Rozum zniknęły z tego świata. Jego filozofia oznaczała jedynie wolność wyboru, prowadząc człowieka ku rozpaczy; poprzez kult działania miała wyzwolić ludzkość z podstawowych absurdów życia i z braku celu. Egzystencjalizm, zrodzony z doświadczeń wojny i pod wpływem marksizmu, propagował radykalną transformację społeczeństwa burżuazyjnego - czyli rewolucję w Europie i gdzie­kolwiek się tylko da.

Zasady egzystencjalizmu stały się przedmiotem niezliczonych artykułów, traktatów filozoficznych, a nawet powieści i dramatów; z perspektywy czasu widać dziś, że wpływy Sartrea jako drama-topisarza były o wiele większe niż jako twórcy pewnej filozofii politycznej. On sam i jego przyjaciele na ogół mało interesowali się faktami i rzeczywistością, koncentrując swą uwagę na “właściwej postawie", jaką powinni zajmować intelektualiści; doprowadziło to ich do sytuacji, która nieco później okazała się nie do pozazdrosz­czenia.

Egzystencjalizm, który z czasem zaczął odchodzić w zapom­nienie, nie był jednak osamotniony. Lewicowi katolicy, wywodząc swe koncepcje z jakże dalekiego Sartreowi Weltanschauung, do­szli do bardzo podobnych, co on, wniosków. Za nic mieli cywiliza­cję Zachodu i stan, w jakim się znalazła, i zawzięcie przeciwstawiali się ustalonemu porządkowi rzeczy. Starali się też nie walczyć z komunizmem, który uważali za siłę postępu par excellence i napęd historii.

Po dziesięciu latach koncepcje te poszły w niepamięć, a ich miejsce zajął nowy prąd intelektualny, o antyideologicznym i an-tymetafizycznym charakterze. Czołowi filozofowie i pisarze za­przestali doraźnego pouczania obarczonego kłopotami świata. Za-

318

lecenia polityczne i socjologiczne przestawały już budzić zainte­resowanie, zaprzestano dywagacji nad problemami kondycji czło­wieka. O ile tuż po wojnie pozycja komunistów w kołach inte­lektualnych była właściwie niemal niepodważalna, o tyle w 1965 roku początkowy entuzjazm znacznie już osłabł, a po następnych dwudziestu latach w szeregach partii komunistycznej pozostało już bardzo niewielu członków wywodzących się z lewicującej inte­ligencji. We wczesnych i gorących latach powojennych tematem zażartych dyskusji kawiarnianych lewicowców była doktryna uni­wersalnej odpowiedzialności - dwadzieścia pięć lat później jej miejsce zajął silnie osadzony w realiach pozytywizm, a pozycje, opuszczone przez dominujący niegdyś egzystencjalizm, zajął struk-turalizm.

Ogólna sytuacja we Włoszech pod wieloma względami przy­pominała to, co działo się we Francji: moralny kac, poczucie powszechnej trahison de clercs w czasach faszyzmu i całkowity zamęt w państwie. Zwrócenie się wielu czołowych włoskich inte­lektualistów ku skrajnej lewicy było czymś w rodzaju odroczonej reakcji przeciwko faszyzmowi; wielu z nich miało bowiem kiepskie samopoczucie z powodu tego, że pogodzili się niegdyś chętnie z rządami Mussoliniego. Ponadto panowało powszechne przekona­nie, że klasy wyższe aktywnie współpracowały z faszystami i że nie lepiej zachowywał się wówczas Kościół. W odróżnieniu jednak od Francji nie pojawiła się tu żadna nowa filozofia, a twórczość pisarzy i filmowców zdominował neorealizm. Nakręcone tuż po wojnie filmy, takie jak Rzym - miasto otwarte i Złodzieje rowerów, zdobyły sławę daleko poza granicami Włoch; przedstawiały strach, nędzę oraz słabość kraju w ostatnich latach wojny i tuż po wyzwoleniu.

Po 1950 roku nastąpiły pewne subtelne zmiany. Zniknęli do­wódcy i bohaterowie partyzantki i choć nadal potępiano moralną korupcję klas wyższych (La dolce vlta), to jednocześnie głównym tematem dyskusji stała się beznadzieja i pustka życia małomias­teczkowych klas niższych. Książki stawały się mniej polityczne, a bardziej literackie, pozytywnymi bohaterami powieści byli teraz ludzie bardziej refleksyjni, a nawet bierni. Z braku jednego głów­nego centrum kulturalnego, jak we Francji czy w Wielkiej Brytanii, kultura Włoch w większości nabrała regionalnego charakteru. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych był to obraz złożony z przeciwieństw-ospałości i witalności przechodzącej w hiperaktyw-ność, a także prowincjonalizmu połączonego z dużą otwartością na

319

wpływy z zewnątrz. Najnowsze francuskie powieści awangardowe i radzieckie wiersze znane były we Włoszech wcześniej niż w jakimkolwiek innym kraju, niemniej z czasem twórczy napór z lat powojennych wygasł.

Angielska scena kulturalna była czymś zupełnie odmiennym od tego, co przedstawiał sobą kontynent, gdyż nie panowała tam taka beznadzieja czy abstrakcyjny aktywizm. Prawdą jest, że pod­czas wojny inteligencja znacznie uaktywniła się politycznie, nie­mniej w powojennej Anglii, mimo bieżących braków i surowości życia, mniej było powodów do pesymizmu niż na kontynencie. Młodzi intelektualiści często znajdowali dla siebie miejsce w ruchu labourzystowskim, dominującym w angielskim powojennym życiu politycznym i stymulującym ważne przemiany społeczne i gospo­darcze. W tych więc okolicznościach kontrowersje ideologiczne we francuskim stylu były całkowicie bezprzedmiotowe. Nie sposób wskazać na jakiś główny prąd intelektualny, na jakąś grupę czy ruch, ponieważ nikt - ani T. S. Eliot, ani E. M. Forster, ani Evelyn Waugh, ani George Orwell - nie miał się za przywódcę jakiejś szkoły czy za jakiegoś guru. Prawdą jest jednak, że w latach pięć­dziesiątych, kiedy to ulokowane w labourzystach nadzieje na na­tychmiastową poprawę sytuacji nieco się rozwiały, wśród młodego pokolenia pojawiły się dwie przeciwstawne tendencje: skłonność do apatii oraz ogromny gniew. W latach 1954-1956 powstały takie książki, akLuckyJim, Miłość i gniew czy Pokój na szczycie, otwarcie wyrażające stan ówczesnych nastrojów i nawołujące do obalenia niektórych tabu. Przy całej jednak prywatnej i zbiorowej frustracji i nudzie młode pokolenie dość szybko - w ciągu kilku zaledwie lat -pogodziło się ze światem.

Hasła radykalizmu podjęło kolejne, najmłodsze pokolenie, kontestujące ustalony ład poprzez swoje piosenki (The Beatles), pisma («Private Eye») i antynuklearne marsze protestacyjne. W niektórych kręgach zapanował obowiązkowy antyamerykanizm, a Nowa Lewica odkrywała na nowo zapomniane prace Lukacsa, Gramsciego i Ernsta Blocha. Jednakże wzmogła się też aktywność kulturalna - większa część europejskiego rynku sztuki przeniosła się do Londynu, jak nigdy dotąd interesowano się muzyką, operą i baletem, londyńskie zaś życie teatralne wyszło wreszcie ze stanu kulturalnego prowincjonalizmu. Tradycyjnie już brytyjskie życie kulturalne koncentrowało się w stolicy, aczkolwiek w miarę otwie­rania nowych uniwersytetów sytuacja ta poczęła ulegać zmianie. Z

320

chwilą gdy władzę objęli torysi pod wodzą pani Thatcher, w krę­gach intelektualistów zrodziła się nowa fala radykalizmu. Pani premier zdecydowanie bardziej wolała skutecznych biznesmenów niż nieefektywnych mądrali, a intelektualiści odpłacali jej pięknym za nadobne.

Przed 1933 rokiem Niemcy zdecydowanie wiedli prym w wielu dziedzinach nauki, w literaturze i w sztuce, lecz antykulturalna polityka nazistów spowodowała zniszczenia o nieodwracalnych skutkach. Co prawda, po wojnie znów otwarto uniwersytety, znów wydawano książki, znów grano sztuki i koncerty i znów kręcono filmy, lecz musiały minąć całe lata, by Niemcy Zachodnie mogły nadgonić - przynajmniej częściowo - miniony czas. Pierwszymi, którzy odzyskali uznanie, byli kompozytorzy i wykonawcy muzyki współczesnej (za czasów Hitlera całkowicie zakazanej) oraz (do pewnego stopnia) dramatopisarze. Przyznane w latach siedemdzie­siątych i osiemdziesiątych nagrody Nobla niemieckim naukowcom stanowiły dowód, że Niemcy znów stały się jednym z głównych ośrodków współczesnej nauki.

Trudno natomiast wskazać jakieś wyraźne kierunki czy szkoły myślenia w kręgach inteligencji literackiej. Po dziesięciu latach wielu intelektualistów zaczęło ustawiać się w opozycji do spo­łeczeństwa, które -jak twierdzili -jest kołtuńskie, konserwatywne, nieuczciwe i pozbawione wartości kulturalnych. W później jeszcze powstających opiniotwórczych środowiskach literackich i filmo­wych pojawiły się wyraźne i silne tendencje antyamerykańskie, które zyskały sobie znaczne poparcie na uniwersytetach. W odpo­wiedzi “społeczeństwo" uznało litterateurs za ludzi nieodpowie­dzialnych, w oczywisty sposób destrukcyjnych w swym krytycyzmie, nie znających podstawowych faktów z dziedziny życia społecznego, gospodarczego i politycznego. Gdy pisarze obnażali “kłamstwa burżuazyjnego społeczeństwa", ich krytycy zarzucali, że wiele no­wych filmów, dramatów i powieści politycznych zniekształca rze­czywistość. Kontrowersje te utrzymywały się do lat osiemdzie­siątych, kiedy to spolaryzowanie postaw przestało być tak wyrazis­te, a ogólny klimat społeczny w kraju nieco się uspokoił. Wszystkie te potyczki toczyły się zresztą w dość wąskich kręgach i stanowiły element zjawiska w skali ogólnoeuropejskiej i ogólnoświatowej. W

literatów

321

czterdzieści pięć lat po wojnie obraz niemieckiej kultury nie był zbyt imponujący w porównaniu z tym, co kraj ten osiągnął pod koniec XIX i na początku XX wieku, kiedy to Niemcy zyskały sobie miano Kultumation. Tamte dni odeszły na zawsze - gdyby jednak rzecz całą oceniać w kategoriach bardziej łagodnych, uwzględ­niając przy tym katastrofę kraju, wywołaną rządami Hitlera, to należałoby stwierdzić, że jego rozwój kulturalny wcale nie był tak mało obiecujący.

Jednym z najistotniejszych zjawisk, jakie zaciążyło na kulturze europejskiej, było zerwanie więzi między awangardą a szarym odbiorcą sztuki. Napięcie między awangardą a kulturą masową to rzecz stara i występująca nie tylko w Europie. Jednakże po drugiej wojnie światowej dystans między poglądami grupki nielicznych a gustami większości stał się większy niż kiedykolwiek w przeszłości -zwłaszcza w muzyce i w plastyce (choć do pewnego stopnia również w teatrze i w kinie). Z drugiej jednak strony w literaturze i w architekturze rewolucja nie posunęła się aż tak daleko. Jej prze­jawy miały wymiar filozoficzny i estetyczny i nie dają się dziś oceniać jedynie wedle kryterium ich złożoności. Wystarczy stwierdzić, że niektóre powojenne mody - na przykład teatr absurdu - odwoły­wały się do szerszej publiczności, podczas gdy oddziaływanie pew­nych współczesnych kierunków w malarstwie, rzeźbie i w muzyce pozostawało bardzo ograniczone i krótkotrwałe. Krytykowano je nie tyle za odwagę eksperymentu, ile za ich sterylność, solipsyzm i brak jakichkolwiek prób porozumienia się z “odbiorcą". Zwiedza­jący muzea i galerie nadal woleli starych mistrzów, nawet wówczas gdy nie wyrażali oni ducha czasu; to samo można powiedzieć, mutatis mutandis, także o muzyce. Podczas festiwali muzycznych w Salzburgu, Bayreuth i Edynburgu, przyciągających co roku tysiące melomanów, tylko niewielu dyrygentów decydowało się na wy­kraczanie poza Mahlera czy Debussyego - publiczność nie prze­jawiała zbyt dużej potrzeby słuchania utworów kompozytorów współczesnych.

Podobnie wyglądały kontrowersje dotyczące repertuaru teat­rów. W latach sześćdziesiątych niektóre sztuki współczesne zasa­dzały się na założeniu, że (jak to określił pewien krytyk) prostytutka czy bandyta może być kimś bardziej uczciwym i interesującym niż zwykły człowiek, że życie nie tylko jest bezsensowne i bezkształtne, lecz że miłość, ideały, uczciwość, bohaterstwo, dobroć, poświęce­nie, właściwy kulturze masowej optymizm - że wszystko to jest

322

zwykłym “kiczem". Reakcją publiczności było wykupywanie przez dwadzieścia lat biletów na Pułapkę na myszy Agaty Christie. Czo­łowe teatry, coraz bardziej uzależnione od dotacji państwowych, a także ich dyrektorzy musieli nieodmiennie balansować między tym, co popularne, a tym, co ezoteryczne, między klasyką a moderną, między tym, co uznane, a tym, co nowe i nieznane.

W latach trzydziestych pozycji teatru zagroził film; po wojnie, dzięki szybkiemu rozwojowi telewizji, kino dostało ostro po nosie. W latach 1957-1963 jedna trzecia brytyjskich sal kinowych uległa likwidacji i przekształcona została w kręgielnie lub salony do gry w bingo; podobną tendencję zaobserwowano zresztą i w innych krajach europejskich. Koszty produkcji filmów wzrosły, przez co spadła produkcja; co prawda, rozwodzono się nad wielkimi doko­naniami kina, w sumie jednak jakość obrazów nie dorównywała wielkim osiągnięciom sprzed wojny.

Zakres wpływu telewizji powiększał się bardzo powoli. W Wielkiej Brytanii wprowadzono ją w czerwcu 1946 roku (l 750 abonentów), w Niemczech dopiero w roku 1952(1 500 abonentów); zasadniczy zwrot nastąpił dopiero w latach siedemdziesiątych. Telewizja miała widownię o wiele większą niż jakiekolwiek masowe środki przekazu, a dzięki długiemu czasowi nadawania wywierała większy wpływ na odbiorców. Było to medium autentycznie konfrontacyjne - wystarczy wspomnieć o oddziaływaniu telewizji zachodnioniemieckiej na NRD, telewizji austriackiej na najbliż­szych sąsiadów czy walki o programy między sowieckimi konser­watystami i reformatorami w ZSRR.

Wpływ kulturalny telewizji był jednak dość problematyczny. Głównym celem nowego środka przekazu było dostarczanie łatwej rozrywki, często schlebiającej najniższym gustom. Choć poziom telewizji europejskiej był wyższy niż amerykańskiej, intelektualiści ostro sprzeciwiali się tej “skrzynce dla idiotów", kreującej nie tylko nowych bohaterów, ale i nowy styl życia. Nie rozwiązała problemu konkurencja sieci państwowych i komercyjnych; telewizja kształ­towała opinię społeczeństwa, wpływała na przywódców państw, ujednolicała i w sumie ośmieszała kulturę. Otwierała nowe hory­zonty, lecz jednocześnie wzmagała tendencję do mniej aktywnego i spontanicznego uczestnictwa w życiu kulturalnym - i to w mo­mencie, gdy ludzie zaczynali mieć więcej niż kiedykolwiek dotąd czasu na wypoczynek.

323

ZWIĄZEK RADZIECKI

W czasie wojny wielu sowieckich intelektualistów marzyło o złagodzeniu nadzoru politycznego i o większej wolności dla kul­tury. Lata, które potem nastąpiły, przyniosły gorzkie rozczarowa­nie. Poczynając od 1946 roku wydano w ZSRR szereg ustaw poświęconych niemal wszystkim aspektom życia kulturalnego i ustalających surowe ograniczenia w tym zakresie. Polityka ta, choć nazwana żdanowszczyzną (od nazwiska jednego z członków Polit-biura}, była wyrazem woli najwyższego wodza i jego pomagierów. Żdanow zmarł w 1948 roku, lecz zapoczątkowana przez niego akcja nabrała po jego śmierci jeszcze większego impetu. Kultura przestała być czymś żywiołowym - miała teraz wyrażać linię partii, i to w każdym najdrobniejszym szczególe. Hasłem naczelnym tam­tych czasów stał się “realizm socjalistyczny", co wcale nie oznacza­ło, że radzieccy pisarze i malarze mieli przedstawiać prawdziwą rzeczywistość - ich główne zadanie polegać miało na jej upiększa­niu. Sowieccy historycy, filozofowie i ekonomiści musieli cytować Marksa, Lenina, a przede wszystkim Stalina, gdzie i kiedy się tylko da. Wiele książek i artykułów z tamtych lat to w mniejszym lub większym stopniu zbiory cytatów, luźno powiązanych w jedną ca­łość. Powieści, dramaty i wiersze musiały zawierać jakieś kons­truktywne przesłanie; bohaterowie musieli być pozytywni jeszcze bardziej, niż to możliwe w życiu, prawdziwe konflikty stanowiły tabu, ponieważ zgodnie z oficjalną doktryną całkowicie zniknęły z życia społeczeństwa radzieckiego, a jedynym dopuszczalnym kon­fliktem był konflikt dobrego z lepszym. W tych okolicznościach nie było miejsca ani na tragedię, ani na humor - jedynie na lirykę. Prawdziwie wielkich autorów zaciekle atakowano, a ich dzieła nie były ani publikowane, ani wystawiane, ani wykonywane.

W szczytowym okresie absolutnego nadzoru w polityce kultu­ralnej pojawiły się pewne nowe elementy. Wprowadzono miano­wicie obowiązującą zasadę rosyjskiej wyłączności i nadrzędności -atakowano “pozbawionych korzeni kosmopolitów", głównie (choć nie wyłącznie) pisarzy, naukowców i artystów pochodzenia żydow­skiego. Wielu z nich utraciło pracę - niektórzy nawet i życie. Zakazano uprawiania niektórych dyscyplin naukowych (na przy-

324

kład genetyki), a produkcja filmów w ostatnich latach panowania Stalina spadła niemal do zera.

Po śmierci dyktatora sytuacja zaczęła się stopniowo popra­wiać. Po 1956 roku “odwilż", zrazu powolna, zaczęła nabierać rozpędu. Co prawda, po każdych dwóch krokach do przodu nastę­powały trzy kroki do tyłu i gdzieś około 1960 roku społeczeństwo dotarło do kresu dozwolonych granic nowej wolności. Podczas odwilży zmniejszono rozziew między oficjalnymi sloganami a rze­czywistością, zezwolono też na publikowanie autorów i na prezen­towanie artystów, którzy z latach powojennych poddawani byli represjom. Dawne tabu stawały się przedmiotem dyskusji w litera­turze, na scenie i w filmie. Zrodziły się dwa nurty społeczne: ruch młodych (i nieco też starszych) liberałów, domagających się więk­szych swobód kulturalnych, oraz ruch neostalinowski (antyinte-lektualny, antyzachodni i podszyty szowinizmem), który otwarcie głosił, iż nadmiar demokracji może zrujnować kraj. Chruszczow na rozmaite sposoby liberalizował życie ZSRR, niemniej w dziedzinie polityki kulturalnej uznawał punkt widzenia konserwatystów. Wie­lokrotnie powtarzał - i to bardzo wyraźnie - że nie będzie godził się na publikowanie “głupot", czyli utworów literackich i artystycz­nych, które są “szkodliwe ideologicznie". Tak więc nawet pod rządami następców Stalina każde dzieło sztuki musiało zawierać przesłanie zgodne z linią partii.

Ograniczenia nowej wolności szczególnie wyraźnie ujawniły się w przypadku Borysa Pasternaka i Aleksandra Sołżenicyna. W 1958 roku jeden z najwspanialszych mistrzów języka rosyjskiego, Pasternak, otrzymał literacką nagrodę Nobla za opublikowaną rok wcześniej we Włoszech (ale nie w ZSRR) powieść Doktor Żywago. Zmuszono go do rezygnacji z jej przyjęcia, a radzieckie środki masowego przekazu w najbrutalniejszych słowach wyzwały go od degeneratów i zdrajców ojczyzny. Jego powieść wcale nie była antysowiecka czy polityczna - gdy po trzydziestu latach zezwolono wreszcie na jej wydanie, wielu krytyków stwierdziło, że nie sposób zrozumieć, czemu w swoim czasie wywołała ona tak ogromne oburzenie politycznego establishmentu.

Mimo nagonki Pasternak uniknął przynajmniej losu Sołżeni­cyna i nie został wypędzony z własnego kraju. Jeden dzień z życia Iwana Denisowicza Sołżenicyna był nie tylko wydarzeniem literac­kim, lecz także i sensacją polityczną - był to bowiem pierwszy opis życia w łagrze. Sołżenicyn również otrzymał nagrodę Nobla (1970)

325

i również był atakowany za zniekształcanie rzeczywistości i za przedstawianie “patologicznych sądów o marginalnych aspektach życia radzieckiego". Cenzura odrzuciła jego kolejną powieść, a on sam został wygnany z ZSRR, dzieląc los coraz większej liczby radzieckich pisarzy, malarzy, kompozytorów, filmowców, tancerzy baletu i muzyków.

Wygnanie było i tak przejawem wielkiego postępu w stosunku do czasów stalinowskich, kiedy to ludzie tego pokroju - i mężczyźni, i kobiety - lądowali ostatecznie w GUŁagu. Dowodziło jednak i tego, że żadne dzieło sztuki, niezgodne z linią partii, nie ma prawa ujrzeć światła dziennego, że sztuka nie może być “modernistyczna" i że, ogólnie rzecz biorąc, partia nie ma zamiaru zrezygnować z funkcji najwyższego arbitra całego życia kulturalnego w państwie. Niektóre utwory kilku ofiar Stalina (na przykład Babla i Mandel-sztama) czy nawet emigrantów (Bunina) ukazały się dopiero po 1960 roku, co wcale nie oznaczało jednak pełnej rehabilitacji samych autorów. Po upadku Chruszczowa ponownie wzmógł się nadzór nad kulturą. Wstrzymano destalinizację historii, a autorów samizdatu aresztowano i zsyłano do łagrów. Pozwalniano liberal­nych redaktorów naczelnych pism i wydawnictw, a buldożery nisz­czyły organizowane pod gołym niebem wystawy obrazów, nie uzna­wanych przez czynniki oficjalne. Niektóre dziedziny życia miały się szczególnie kiepsko - najgorszy los spotkał wszystkie “nauki upar­tyjnione" (filozofię, historię, ekonomię itp.). Poważnie ucierpiały nawet nauki przyrodnicze - poddawane były co prawda mniejszym rygorom, ale bez przerwy musiały znosić ingerencje polityków i biurokratów.

Sowieckie życie kulturalne dość skutecznie odcięte było od reszty świata, a większość twórców żyła w stanie frustracji i ucisku. Radzieccy pisarze, artyści i naukowcy byli nie gorsi od swych ko­legów z Zachodu, nie mieli jednak jakichkolwiek możliwości ujaw­nienia i rozwinięcia swoich talentów. Istniejący w ZSRR ogromny potencjał twórczy, w znakomitej większości tłamszony był przez ograniczenia narzucane przez czynniki oficjalne. Stan ten utrzy­mywał się do końca lat osiemdziesiątych i zaczął zmieniać się dopiero z nastaniem gtasnosti.

Po 1945 roku, z nastaniem okupacji sowieckiej i rządów ko­munistycznych, rozpoczęła się radykalna reorientacja życia kultu­ralnego Europy Wschodniej. Od intelektualistów oczekiwano, by przemienili się w komunistów lub przynajmniej w pochlebców

326

nowego ładu; zalecano im przejmowanie czysto rosyjskich elemen­tów nowego porządku, co drażniło nawet inteligencję o lewicowej orientacji. Nowi władcy nie ufali inteligentom - ale też i nie bez powodu; jak się później okazało, zrewoltowani intelektualiści bar­dzo silnie angażowali się w bunty narodowe w Polsce i na Węgrzech w latach pięćdziesiątych oraz w wydarzenia w Czechosłowacji (1967-1968).

Po Gleichschaltungu z pierwszych dziesięciu lat po wojnie nastąpił okres swobód kulturalnych, o wiele większych niż w samym ZSRR. Z wyjątkiem Rumunii, Bułgarii i (po części) NRD, odno­wiono stosunki ze światem zachodnim; nadal płacono trybut ideologiczny, niemniej orientowano się już na Zachód i powracano do tematów narodowych. O ile do 1955 roku kraje Europy Wschodniej bardzo niewiele różniły się między sobą pod względem polityki kulturalnej, o tyle później zróżnicowanie to stało się bardziej wyraziste i w miarę upływu czasu pogłębiało się coraz bardziej.

Najbardziej dramatyczne wydarzenia miały miejsce w Polsce w latach pięćdziesiątych, kiedy to Gomułka, w pierwszych swych dniach wsparty przez inteligencję w walce z twardogłowymi stali-nistami, wkrótce potem odwrócił się od niedawnych sojuszników. Polscy intelektualiści mieli większą swobodę w podróżowaniu na Zachód niż ich koledzy z któregokolwiek kraju Europy Wschod­niej. W Polsce łatwiej można było dostać zachodnie książki i gazety, a katolicy mieli większe niż gdziekolwiek indziej na Wschodzie możliwości wydawania własnych publikacji. Tak więc przy wszyst­kich wzlotach i upadkach na scenie politycznej wolność kultury w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych była w Polsce niepo­równanie większa niż w ZSRR.

Zdecydowanie kontrastowała z tym sytuacja w Czechosłowacji, gdzie po interwencji wojskowej w 1968 roku nastały dwa dziesię­ciolecia brutalnych represji w życiu kulturalnym kraju. Czołowi liberalni intelektualiści utracili pracę i możliwość uprawiania swo­ich zawodów. Odgrywali jednak główną rolę w podziemnej walce z reżymem, co później zaowocowało symbolicznym wręcz wyborem dramaturga Vaclava Havla na prezydenta wolnej Czechosłowacji w 1989 roku. Na Węgrzech, po zdławieniu powstania w 1956 roku, represje kulturalne były również silne, lecz nigdy nie posunęły się tak daleko, jak w Pradze. Kadar okazywał więcej tolerancji niż jego

327

czescy koledzy i zawarł z inteligencją dość niełatwy kompromis -pojawiła się “szara strefa" aktywności kulturalnej, której władze nie lubiły, ale i nie zakazywały.

W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych intelektualiści zyskali nieco więcej jeszcze wolności i swobody działania; Węgry nie były wprawdzie krajem szczęśliwości, lecz w porównaniu z tym, co działo się w NRD, inteligencja żyła tam jak w raju. Powiedzieć jednak należy, że inteligencja wschodnioniemiecka, choć opozy­cyjna wobec Ulbrichta i Honeckera, do pewnego stopnia identy­fikowała się z nowym państwem po części dlatego, że nastawiona była krytycznie wobec negatywnych aspektów życia w Niemczech Zachodnich, po części dlatego, że była dumna z własnych osiągnięć, dzięki którym NRD wylizała się z ran wojennych i stała się najlepiej prosperującym państwem w bloku wschodnim. Za nowy konfor­mizm przyszło jednak płacić okrutną cenę - w sensie kulturalnym NRD była pustynią z kilkoma zaledwie oazami. Jeden z czołowych niegdyś ośrodków kultury był dziś wschodnioeuropejską prowin­cją. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych czołowi pisarze i artyści, głównie młodego pokolenia, wyemigrowali do Niemiec Zachodnich, a emigracja ta zapowiadała już exodus ze Wschodu na Zachód z lat 1989-1990. Komunistom zdawało się to nie przeszka­dzać - intelektualiści sprawiali im tylko kłopoty, zresztą wcale nie byli tacy niezastąpieni. Dla władz NRD kultura nie należała do najważniejszych priorytetów prowadzonej przez nich polityki.

W innych krajach Europy Wschodniej panowało dość duże zróżnicowanie w zakresie swobód kulturalnych. W Jugosławii par­tia i państwo zwalczało tzw. idee reakcyjne, a pojedynczy heretycy, tacy jak były członek Politbiura Milowan Dżilas, spędzali wiele lat w więzieniach. Z czasem jednak nadzór nad kulturą zelżał, przesta­no też już zabraniać kontaktów z Zachodem. Rumunia bardzo wcześnie wkroczyła na drogę komunizmu narodowego, co jednak wcale nie wiązało się z przyznaniem większych swobód kultural­nych. Przeciwnie, już po upadku Ceausescu w 1989 roku pozostała ona jednym z najbardziej represyjnych reżymów we wszystkich dziedzinach życia. Na koniec wreszcie wspomnieć należy o Albanii, która za rządów stalinistów była najbardziej zacofanym krajem Europy Wschodniej, o najbardziej przy tym radykalnej orientacji politycznej. Było to jedyne państwo w Europie - a może i na całym świecie - w którym konstytucja ustanawiała oficjalny zakaz religii.

328

Życie intelektualne Europy Wschodniej po śmierci Stalina toczyło się więc dość różnie, w zależności od danego kraju. Inte­lektualiści odegrali ważną rolę w ruchu na rzecz zwiększania za­kresu wolności politycznej, który zaowocował rewolucyjnymi wy­darzeniami w roku 1989. Ich udział w tych wydarzeniach bywał różny, lecz wszędzie przyczynili się do tego, że nastał wreszcie dzień, w którym wiążące ich pęta ostatecznie zostały zerwane.

l

CZĘŚĆ CZWARTA

KONSOLIDACJA 1955-1972

DWA BLOKI

Śmierć Stalina i stopniowe zanikanie najpotworniejszych prze­jawów jego reżymu wzbudziło na Zachodzie ogromnie nadzieje. Sądzono, że niebawem nastąpi kres zimnej wojny, a na kontynencie, udręczonym zaciekłymi waśniami, zapanuje nowa era detente i po­kojowego współistnienia. Optymizm ten był czymś w pełni natural­nym, jako że międzynarodowy klimat polityczny, po osiągnięciu w latach 1951-1952 stanu całkowitego zamrożenia, zdawał się coraz bardziej poprawiać. Dobry nastrój, jaki zapanował w stolicach Zachodu, był jednak niezbyt uzasadniony. Opierał się bowiem na fałszywej ocenie motywów politycznych Kremla oraz na błędnym przekonaniu, iż zimna wojna i pokojowe współistnienie wzajem­nie się wykluczają; w rzeczywistości obydwa te zjawiska stanowiły jedynie dwa różne aspekty radzieckiej polityki zagranicznej. Nowi władcy ZSRR zarzucili wiele metod Stalina i chcieli poprawy - w pewnym zakresie - stosunków z Zachodem, a nade wszystko z Trzecim Światem. Bardziej też realistycznie niż Stalin zdawali sobie sprawę z konsekwencji wojny atomowej i mieli zamiar osiągnąć porozumienie dotyczące zakazu stosowania broni jądrowej. Byli jednak uczniami swego wodza, dobrymi komunistami i rosyjskimi patriotami, do głębi przesiąkniętymi wiarą w to, że ich system nie będzie bezpieczny tak długo, dopóki komunizm nie ogarnie całego świata. Czuli się silnie zagrożeni faktem rozprzestrzeniania się idei Zachodu w krajach “demokracji ludowej" i w samym ZSRR. Nie było więc rzeczą jasną, czy zechcą prowadzić politykę współistnie­nia, bez narażania na szwank całego systemu. Z wojskowego punk­tu widzenia ZSRR nie miał się czego obawiać, gdyż mimo że gospodarczo pozostawał daleko w tyle za Zachodem, to w dziedzi­nie zbrojeń dokonywał nieustannych postępów. Niezadowolenie ludzi z sytuacji gospodarczej nie stanowiło szczególnego problemu, gdyż jedynie garstka obywateli ZSRR i państw Europy Wchodniej

332

miała okazję do bezpośredniego porównania standardu życia w komunizmie i na Zachodzie. Poważniejszą sprawą były żądania większej wolności politycznej. Chcąc za wszelką cenę sprzeciwić się tym tendencjom, przywódcy sowieccy nieustannie i przesadnie podkreślali zagrożenia, na jakie blok socjalistyczny narażony jest z zewnątrz. Podejście to, konieczne dla przetrwania systemu, już na starcie ograniczało zakres zbliżenia z Zachodem. Możliwe było zawarcie porozumienia w niektórych kwestiach, niemniej nie mogło być mowy - co często podkreślali sowieccy przywódcy - o pokojo­wym współistnieniu w sferze idei, a więc tym samym o rzeczywistym odprężeniu.

Nie wydaje się prawdopodobne, by po latach dwudziestych główną rolę w polityce i w myśleniu strategicznym Kremla odgry­wała jeszcze koncepcja rewolucji światowej. Za czasów Stalina po­lityka zagraniczna ZSRR nastawiona była na zdobywanie i utrwa­lanie stref wpływów; ten sam cel przyświecał również i następcom dyktatora. Na pierwszy rzut oka mogłoby to sprzyjać - ż punktu widzenia Zachodu - rozwojowi wzajemnych stosunków, jako że ustalona w Jałcie i Poczdamie zasada rozdziału tych stref mogłaby stanowić warunek wstępny dla detente. ZSRR był jednak również przywódcą obozu socjalistycznego. Nie mógł więc tak po prostu zrezygnować z tej roli, a narastający konflikt z Chinami uniemoż­liwiał mu prowadzenie polityki uwzględniającej wyłącznie własne interesy narodowe. Zachód wywodził swą politykę z istniejącego status quo, podczas gdy Kreml nie nie mógł sobie na to pozwolić, jako że fatalnie podkopałby wręcz samą zasadę prawomocności swej władzy. Komunizm sowiecki znajdował niewielki oddźwięk poza granicami ZSRR, niemniej nie oznaczało to, że sowieccy komuniści przestali się interesować światem zewnętrznym. W ich przekonaniu osadzenie się Kremla w Polsce, na Węgrzech, w NRD i Czechosłowacji było koniecznością z punktu widzenia bezpieczeń­stwa państwa radzieckiego. Jednak czy osiągnięcia socjalizmu w krajach “demokracji ludowej" były dostatecznym zabezpieczniem bez kolejnego cordon sanitaire poza żelazną kurtyną, na przykład bez neutralnych Niemiec? Aspiracje te stały w sprzeczności z pragnie­niem zachowania niepodległości narodów europejskich. Wojska sowieckie dotarły do samego serca Europy i stacjonowały teraz w odległości około 300 kilometrów od granic Francji i około 450 kilometrów od kanału La Manche. Każde następne ich przemiesz­czenie mogłoby umożliwić ZSRR dominację nad całym kontynen-

333

tem. Nigdy po wojnie przywódcy sowieccy nie brali chyba pod uwagę marszu na Kanał, nie jest jednak pewne, czy nie wykorzys­taliby po temu okazji z chwilą osiągnięcia dominującej pozycji w Europie.

W trakcie prowadzonych w latach pięćdziesiątych i sześć­dziesiątych negocjacji politycznych główną rolę odgrywały zało­żenia natury militarnej i one też wymagały jakiejś pobieżnej cho­ciażby reinterpretacji. Oficjalna strategia Amerykanów w połowie lat pięćdziesiątych zasadzała się na koncepcji “masowego odwe­tu" - USA gotowe były odpowiedzieć użyciem broni nuklearnej nawet na lokalny atak ze strony ZSRR. W owym czasie kontynent amerykański był poza zasięgiem sowieckim, lecz główne przecież cele i interesy Kremla znajdowały się w Europie Zachodniej. W październiku 1957 roku wystrzelony został pierwszy sputnik i od tego też momentu ZSRR rozpoczął prace nad pierwszymi mię-dzykontynentalnymi rakietami balistycznymi (ICBMs). Tymcza­sem w Europie narastał sceptycyzm wobec doktryny masowego odwetu. Czy w chwili prawdziwego kryzysu Ameryka zechce po­święcić swe własne miasta w imię obrony Berlina czy nawet Paryża lub Londynu? Czy nadmierne poleganie na bombie atomowej nie doprowadzi do defetyzmu? Jeśli natomiast wykluczyć wojnę po­wszechną i przyjąć, iż Sowieci zdecydują się na konflikt lokalny, wówczas jedyne, co pozostanie, to przećiwstawienie się im przy pomocy broni konwencjonalnej. Francja i Anglia realizowały włas­ne skromne programy atomowe, lecz ich siły konwencjonalne były niewystarczające i Europa Zachodnia nie mogłaby się bronić bez pomocy USA. Podczas drugiej wojny światowej Francja, Anglia, Niemcy i Włochy mobilizowały miliony żołnierzy, lecz w czasach powojennych skonstatowały, że podejmowanie nawet umiarkowa­nych wysiłków militarnych, stanowiących konieczny przecież wkład w obronę Europy, staje się dla nich coraz trudniejsze. Część wojsk Anglii i Francji uwiązana była w koloniach, ale nawet po wycofaniu ich stamtąd sytuacja militarna Europy Zachodniej nie uległa po­prawie i nadal liczyć można było wyłącznie na NATO. Pozycja wojskowa Europy Zachodniej najwyraźniej nie dorównywała jej sprawności gospodarczej, co ograniczało swobodę działania i w ostatecznym rachunku osłabiało jej pozycję polityczną. Na przy­kład, była ona o wiele bardziej uwikłana w interesy z państwami Środkowego Wschodu niż USA, jako że bardziej uzależniona była od dostaw ropy naftowej z Zatoki Perskiej i z północnej Afryki.

332

miała okazję do bezpośredniego porównania standardu życia w komunizmie i na Zachodzie. Poważniejszą sprawą były żądania większej wolności politycznej. Chcąc za wszelką cenę sprzeciwić się tym tendencjom, przywódcy sowieccy nieustannie i przesadnie podkreślali zagrożenia, na jakie blok socjalistyczny narażony jest z zewnątrz. Podejście to, konieczne dla przetrwania systemu, już na starcie ograniczało zakres zbliżenia z Zachodem. Możliwe było zawarcie porozumienia w niektórych kwestiach, niemniej nie mogło być mowy - co często podkreślali sowieccy przywódcy - o pokojo­wym współistnieniu w sferze idei, a więc tym samym o rzeczywistym odprężeniu.

Nie wydaje się prawdopodobne, by po latach dwudziestych główną rolę w polityce i w myśleniu strategicznym Kremla odgry­wała jeszcze koncepcja rewolucji światowej. Za czasów Stalina po­lityka zagraniczna ZSRR nastawiona była na zdobywanie i utrwa­lanie stref wpływów; ten sam cel przyświecał również i następcom dyktatora. Na pierwszy rzut oka mogłoby to sprzyjać - z punktu widzenia Zachodu - rozwojowi wzajemnych stosunków, jako że ustalona w Jałcie i Poczdamie zasada rozdziału tych stref mogłaby stanowić warunek wstępny dla detente. ZSRR był jednak również przywódcą obozu socjalistycznego. Nie mógł więc tak po prostu zrezygnować z tej roli, a narastający konflikt z Chinami uniemoż­liwiał mu prowadzenie polityki uwzględniającej wyłącznie własne interesy narodowe. Zachód wywodził swą politykę z istniejącego status quo, podczas gdy Kreml nie nie mógł sobie na to pozwolić, jako że fatalnie podkopałby wręcz samą zasadę prawomocności swej władzy. Komunizm sowiecki znajdował niewielki oddźwięk poza granicami ZSRR, niemniej nie oznaczało to, że sowieccy komuniści przestali się interesować światem zewnętrznym. W ich przekonaniu osadzenie się Kremla w Polsce, na Węgrzech, w NRD i Czechosłowacji było koniecznością z punktu widzenia bezpieczeń­stwa państwa radzieckiego. Jednak czy osiągnięcia socjalizmu w krajach “demokracji ludowej" były dostatecznym zabezpieczniem bez kolejnego cordon sanitaire poza żelazną kurtyną, na przykład bez neutralnych Niemiec? Aspiracje te stały w sprzeczności z pragnie­niem zachowania niepodległości narodów europejskich. Wojska sowieckie dotarły do samego serca Europy i stacjonowały teraz w odległości około 300 kilometrów od granic Francji i około 450 kilometrów od kanału La Manche. Każde następne ich przemiesz­czenie mogłoby umożliwić ZSRR dominację nad całym kontynen-

333

tem. Nigdy po wojnie przywódcy sowieccy nie brali chyba pod uwagę marszu na Kanał, nie jest jednak pewne, czy nie wykorzys­taliby po temu okazji z chwilą osiągnięcia dominującej pozycji w Europie.

W trakcie prowadzonych w latach pięćdziesiątych i sześć­dziesiątych negocjacji politycznych główną rolę odgrywały zało­żenia natury militarnej i one też wymagały jakiejś pobieżnej cho­ciażby reinterpretacji. Oficjalna strategia Amerykanów w połowie lat pięćdziesiątych zasadzała się na koncepcji “masowego odwe­tu" - USA gotowe były odpowiedzieć użyciem broni nuklearnej nawet na lokalny atak ze strony ZSRR. W owym czasie kontynent amerykański był poza zasięgiem sowieckim, lecz główne przecież cele i interesy Kremla znajdowały się w Europie Zachodniej. W październiku 1957 roku wystrzelony został pierwszy sputnik i od tego też momentu ZSRR rozpoczął prace nad pierwszymi mię-dzykontynentalnymi rakietami balistycznymi (ICBMs). Tymcza­sem w Europie narastał sceptycyzm wobec doktryny masowego odwetu. Czy w chwili prawdziwego kryzysu Ameryka zechce po­święcić swe własne miasta w imię obrony Berlina czy nawet Paryża lub Londynu? Czy nadmierne poleganie na bombie atomowej nie doprowadzi do defetyzmu? Jeśli natomiast wykluczyć wojnę po­wszechną i przyjąć, iż Sowieci zdecydują się na konflikt lokalny, wówczas jedyne, co pozostanie, to p reciwstawienie się im przy pomocy broni konwencjonalnej. Francja i Anglia realizowały włas­ne skromne programy atomowe, lecz ich siły konwencjonalne były niewystarczające i Europa Zachodnia nie mogłaby się bronić bez pomocy USA. Podczas drugiej wojny światowej Francja, Anglia, Niemcy i Włochy mobilizowały miliony żołnierzy, lecz w czasach powojennych skonstatowały, że podejmowanie nawet umiarkowa­nych wysiłków militarnych, stanowiących konieczny przecież wkład w obronę Europy, staje się dla nich coraz trudniejsze. Część wojsk Anglii i Francji uwiązana była w koloniach, ale nawet po wycofaniu ich stamtąd sytuacja militarna Europy Zachodniej nie uległa po­prawie i nadal liczyć można było wyłącznie na NATO. Pozycja wojskowa Europy Zachodniej najwyraźniej nie dorównywała jej sprawności gospodarczej, co ograniczało swobodę działania i w ostatecznym rachunku osłabiało jej pozycję polityczną. Na przy­kład, była ona o wiele bardziej uwikłana w interesy z państwami Środkowego Wschodu niż USA, jako że bardziej uzależniona była od dostaw ropy naftowej z Zatoki Perskiej i z pomocnej Afryki.

334

Jednocześnie jednak z powodu swej słabości militarnej i braku wspólnej polityki nie była w stanie bronić swych interesów i w praktyce pozostawała biernym obserwatorem walki, jaką Stany Zjednoczone toczyły z ZSRR o wpływy w tym regionie.

Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych liczni ob­serwatorzy, boleśnie świadomi słabości Europy, przejawiali skłon­ność do przeceniania sowieckich sił militarnych. Nie trzeba chyba podkreślać, że Kreml ze swej strony nie robił nic, żeby obawy te rozwiać. Sowiecki arsenał nuklearny był wówczas o wiele mniejszy, niż powszechnie przypuszczano; dopiero w 1966 roku zrównał się z amerykańskim. Również siły konwencjonalne ZSRR w Europie liczyły sobie zaledwie połowę owych 175 dywizji, których istnienie zakładano. Jeśli nawet jednak rzeczywista potęga wojskowa ZSRR nie była aż tak wielka, jak powszechnie sądzono, to i tak stanowiła istotny czynnik w jej polityce zagranicznej - od prób wyparcia Zachodu z Berlina, aż po dążenie do zainstalowania baz rakieto­wych na Kubie. Z chwilą gdy prezydent Kennedy podjął rękawicę, sowieccy przywódcy wycofali się, a Zachód zaczął bardziej realis­tycznie oceniać siłę ZSRR.

W następnych latach twórcy polityki zagranicznej w Moskwie wykazywać poczęli większą rozwagę, podkreślając w swych prze­mówieniach możliwość niewyobrażalnych zniszczeń, jakie mogłaby spowodować przyszła wojna; wykazywali dotąd niebywałe obrzy­dzenie wobec faktu, że muszą zajmować się tym tematem. Oskarżali Chiny o szaleńcze awanturnictwo i twierdzili, że Pekin pragnie zepchnąć USA i ZSRR na krawędź przepaści, w nadziei że wyeli­minuje obydwu swych głównych rywali i otworzy sobie drogę do panowania nad światem. Jakże więc - pytał Chruszczow - prawdzi­wi marksiści mogą uwierzyć w to, że wojna atomowa jest papiero­wym tygrysem? Czy Chińczycy naprawdę sądzą, że bomby są w stanie dokonywać rozróżnień klasowych? Wyciągnąwszy lekcję z konfliktu berlińskiego i kubańskiego, przywódcy sowieccy posta­nowili osiągnąć większą mobilność swych wojsk poprzez rozbudo­wę sił morskich i powietrznych. W 1968 roku powszechnie za­kładano, że ZSRR już niedługo uzyska strategiczną równowagę z Zachodem -jeśli w ogóle przyjąć, że pojęcie to może mieć jakikol­wiek sens w wieku “masowego zabijania" (overkill).

Wielkie oczekiwania z roku 1955, związane z “duchem Ge­newy", szybko rozwiały się, zaraz po tym gdy rozmowy szefów państw i ministrów spraw zagranicznych zakończyły się fiaskiem i

335

nie przyniosły żadnych konkretnych rezultatów, a inwazja na Węgry całkowicie pogrzebała wszelkie nadzieje na jakiekolwiek porozu­mienie. Nastąpiła teraz seria drobnych kryzysów, po których znów pojawiła się kolejna fala optymizmu, związana z wizytą Chruszczo-wa w USA w 1959 roku. Jednakże niepowodzenia szczytu parys­kiego w 1960 roku ponownie zamroziły stosunki i dopiero kryzys kubański przetarł szlak dla nowej detente, która zrodziła układ o zakazie prób jądrowych, podpisany w sierpniu 1963 roku. Następcy Chruszczowa, choć mniej entuzjastycznie podchodzili do przyjaz­nych stosunków z Zachodem, to jednak nie odstąpili w radykalny sposób od polityki swego poprzednika. W latach 1963-1968 w stolicach europejskich powszechnie sądzono, że proces “europei­zacji ZSRR" jest już nieuchronny. Optymizmu tego nie uzasadnia­ły wydarzenia w samym ZSRR, inwazja zaś na Czechosłowację wzbudziła u jego sąsiadów nowe obawy. Jeśli bowiem zgodnie z doktryną Breżniewa Związek Radziecki czuł się uprawniony do ingerowania w sprawy swoich wschodnioeuropejskich sojuszni­ków, to co - w sprzyjających dla niego okolicznościach - powstrzy­ma go przed udzieleniem wojskowego wsparcia swoim poplecz­nikom w krajach niekomunistycznych? Nie było więc wiadomo, czy nie pojawią się jakieś źródła nowych konfliktów. Wszak narody Europy Wschodniej wcale nie miały zamiaru godzić się z ingerencją ZSRR, a fakt, iż nieustannie podejmowały walkę o wolność i o narodową niepodległość, co jakiś czas nakazywał brać pod uwagę również najgorsze nawet możliwości.

PRZEDWCZESNE NADZIEJE WGENEWIE

Wkrótce po śmierci Stalina zaczęto rozważać koncepcję spot­kania na szczycie, które mogłoby umożliwić przełamanie impasu w stosunkach między dwoma blokami. Następcy Stalina pragnęli odprężenia, aczkolwiek kolektywne kierownictwo potrzebowało czasu na wspólne wypracowanie formy i treści nowego podejścia do polityki międzynarodowej. Pomysł zorganizowania “szczytu" (wraz z konferencją ministrów spraw zagranicznych) zrodził się w stolicach Zachodu; marszałek Bułganin, ówczesny szef rządu ra­dzieckiego, przyjął go z zadowoleniem, chociaż urzeczywistnienie tej inicjatywy hamowały walki o władzę w łonie Politbiura. Głów­nymi tematami spotkania, które odbyło się w listopadzie 1959 roku z udziałem Eisenhowera, Edena i Faurego, była kwestia Niemiec oraz kontrola nad bronią jądrową. Celem Kremla było wycofanie z Europy wojsk amerykańskich, postrzeganych jako zagrożenie militarne; chodziło mu też o zapobieżenie za wszelką cenę remili-taryzacji armii niemieckiej. Mocarstwa zachodnie ze swej strony bardzo silnie nastawały na rozwiązanie problemu Niemiec, utrzy­mywały bowiem, że bez ich zjednoczenia długotrwały pokój w Europie jest niemożliwy. Były przekonane, że bez obecności wojsk amerykańskich na kontynencie i przy ograniczeniu udziału Nie­miec w NATO, Europa Zachodnia nie będzie w stanie przeciwsta­wić się zarówno militarnym, jak politycznym naciskom ZSRR. Jednakże Rosjanie zdążyli już utracić nawet i te resztki entuzjaz­mu, jaki uprzednio żywili w stosunku do koncepcji zjednoczenia Niemiec - żądali ich neutralności i przeciwni byli ogólnoniemiec-kim wolnym wyborom, których wyniki mogłyby oznaczać klęskę komunistów. Ze swojej strony zawzięcie forsowali propozycję bezwarunkowego zakazu prowadzenia wszelkich prób z jakąkol­wiek bronią jądrową. Mocarstwa zachodnie niechętnie podejmo-

r

337

wały ten wątek, zdając sobie sprawę z sowieckiej przewagi w zakresie broni konwencjonalnej; gdy okazało się, że sowiecki pro­jekt nie przewidywał dokonywania inspekcji międzynarodowych, odrzuciły go jako niewłaściwy. Dla polityków moskiewskich myśl o tym, że jacyś zagraniczni obserwatorzy będą kręcić się koło so­wieckich urządzeń wojskowych, była wręcz nie do wyobrażenia -upierali się przy bezwarunkowym zakazie prób, przy zachowaniu wzajemnego zaufania. Zaufania takiego jednak nie było, a podpi­sanie proponowanego porozumienia stawiałoby Zachód w nieko­rzystnej sytuacji, ponieważ o ile Sowieci stosunkowo łatwo mogliby produkować bomby i gdzieś je ukrywać, o tyle w warunkach jaw­ności życia społeczeństw zachodnich prowadzenie takiej działal­ności byłoby rzeczą zupełnie niemożliwą. Prezydent Eisenhower zaproponował więc plan Open Sky (otwarte niebo) jako możliwe do przyjęcia rozwiązanie kwestii inspekcji, które Moskwa jednak odrzuciła. Spotkanie genewskie i późniejsza konferencja ministrów spraw zagranicznych skończyła się rym, że - jak to określił pewien brytyjski komentator - jej uczestnicy wpatrywali się w siebie po­przez linię wielkiego podziału [analogia do brytyjskiego parla­mentu - tłum.].

Spotkania te nie zakończyły się jednak totalnym fiaskiem, po­nieważ ujawniły większą niż przedtem wolę poszukiwania wspólnej płaszczyzny porozumienia. ZSRR zdecydowanie wyraźniej przeja­wił gotowość do normalizacji stosunków z niektórymi swymi eu­ropejskimi sąsiadami, zwłaszcza z Jugosławią, Austrią i Finlandią. Wizyta Chruszczowa w Belgradzie w 1955 roku oraz misja Tita, która w rok później przybyła do Moskwy, oznaczały koniec okresu zapiekłej nienawiści, dzielącej obydwie strony po wyrzuceniu Ju­gosławii z Kominformu. Kreml uznał zasadę istnienia odrębnych dróg wiodących do socjalizmu, a w ciągu wszystkich następnych lat stosunki radziecko-jugosłowiańskie układały się bez najmniejszych zadrażnień; uznano prawo marszałka Tito do prowadzenia własnej niezależnej polityki. Jednakże w 1968 roku Jugosławia znów po­czuła się zagrożona, z chwilą gdy wybuchł nowy kryzys, związany z uzurpowaniem sobie przez Moskwę wojskowej dominacji nad Eu­ropą Wschodnią. Moskwa wykazała też gotowość do podpisania traktatu pokojowego z Austrią (Staatsvertrag), co kończyło dziesię­cioletni impas w tej kwestii, jako że dotychczas polityka Moskwy w odniesieniu do problemu austriackiego stanowiła jedynie pewien element, rozpatrywany w szerszym kontekście problemu niemiec-

338

kiego. W pewnym jednak momencie stanowisko Kremla uległo zmianie - na terytorium Austrii miało nie być żadnych baz woj­skowych, a ona sama nie miała prawa do wchodzenia w jakiekol­wiek sojusze, podczas gdy wycofywanie wojsk sowieckich miałoby odbywać się wedle własnego, politycznego uznania Moskwy.

Niektórzy zachodni komentatorzy, ogromnie zachęceni takim rozwojem sytuacji, sądzili, że traktat z Austrią mógłby posłużyć za wzór przyszłego rozwiązania problemu Niemiec. Było to jednak przypuszczenie aż nadto nierealistyczne. Niemcy stanowiły naj­większą stawkę, jaką można było wygrać w zimnej wojnie. Ich położenie strategiczne uniemożliwiało jakąkolwiek ich neutrali­zację. Kanclerz Adenauer, podobnie jak przywódcy radzieccy, w niewielkim stopniu skłonny był iść na jakieś znaczące ustępstwa, gdyż był przekonany, że Moskwa i tak będzie stopniowo modyfi­kowała swą postawę wobec Europy Zachodniej. W jego przekona­niu ZSRR był kolosem na glinianych nogach, który osłabnie -jeśli w ogóle się nie rozleci - w wyniku sprzeczności wewnętrznych i w następstwie naporu “żółtego zagrożenia". Zmiany, jakie zaszły w ZSRR po śmierci Stalina, umocniły jego pogląd na tę sprawę, a gdy w czerwcu 1955 roku otrzymał zaproszenie do złożenia wizyty w Moskwie, przyjął je z wyraźnym brakiem entuzjazmu - być może głównie po to, by zaspokoić krytyczne mu środowiska we własnym kraju, utrzymujące, że nie wolno zaprzepaścić okazji zawarcia jakiegoś porozumienia z ZSRR. Rosjanie chcieli utrzymywać nor­malne stosunki z Niemcami Zachodnimi, nie chcieli jednak płacić za tę normalność zbyt dużej ceny. I choć wizyta Adenauera w Moskwie doprowadziła do wznowienia normalnych kontaktów dyplomatycznych oraz handlowych między obydwoma krajami, to jednak zmiany w relacjach niemiecko-sowieckich okazały się nie­wielkie. Była to po prostu pierwsza po wojnie wizyta głowy pańs­twa niemieckiego w ZSRR, a jej jedynym konkretnym rezultatem był powrót ostatnich niemieckich jeńców wojennych z sowieckich łagrów. Niektórzy krytycy Adenauera twierdzili później, że stary kanclerz nie okazał się dostatecznie elastyczny w swej postawie wobec ZSRR i że istniała realna szansa na nowe porozumienie, a może wręcz na nowe Rapallo. Jednakże Rapallo było swoistym symbolem proniemieckiej orientacji Kremla zaraz po pierwszej wojnie światowej - było raczej gestem, demonstracją, a nie przeja­wem jakiejś spójnej polityki zagranicznej. Przywódcy sowieccy w oczywisty sposób dążyli do wyłuskania Niemiec Zachodnich z

339

sojuszu z Zachodem, lecz nie byli w stanie w zamian zaoferować zbyt wiele.

Wizyta Adenauera w Moskwie nie umożliwiła znalezienia roz­wiązania problemu niemieckiego - nadal pozostawał on odrębną, najpoważniejszą sprawą sporną między Wschodem a Zachodem w Europie. Z chwilą gwałtownego zrewoltowania Europy Wschod­niej Kreml skoncentrował się na zachowaniu swego stanu posia­dania we własnym bloku. Nie było najwyraźniej czasu na nowe inicjatywy w stosunkach międzynarodowych, a zachodnia opinia publiczna, z ogromną sympatią wspierająca dążenia byłych sateli­tów ZSRR, mogłaby z niechęcią odnieść się do nowych sowieckich zagrywek. Nadchodził więc czas na dalsze negocjacje na najwyż­szym szczeblu.

BUNT W EUROPIE WSCHODNIEJ

Punkt wrzenia pierwsza osiągnęła Polska. Gospodarcze i spo­łeczne skutki stalinizmu doprowadziły do napięć ponad miarę we wszystkich dziedzinach życia. Z chwilą lekkiego złagodzenia we­wnętrznych stosunków politycznych (zgodnie z wprowadzonym “nowym kursem") w kraju rozpoczęły się debaty na temat wad systemu komunistycznego. Kierownictwo partii było głęboko po­dzielone. Bierut, człowiek Kremla, premier rządu i pierwszy sekre­tarz w jednej osobie, zmarł nagle podczas wizyty w Moskwie latem 1956 roku. Ochab, którego Sowieci widzieli jako jego następcę, był człowiekiem środka - przeciwstawiał się liberalnym reformom, choć przejawiał chęć do kompromisu, zdając sobie sprawę, że nie sposób już dłużej rządzić krajem przy użyciu stalinowskich metod. Twardogłowi członkowie kierownictwa państwa, tworzący tzw. gru­pę natolińską, zdecydowanie przeciwni jakimkolwiek zasadniczym zmianom systemu gotowi byli, w razie konieczności, wezwać armię sowiecką w celu zdławienia ruchu odnowy. Ludzie ci jednak byli osamotnieni - masy zdecydowane były raczej walczyć, niż znosić dłużej tyranię. Duch buntu okazał się zaraźliwy. Kierownictwo polskiej partii, w akcie otwartego sprzeciwu, odmówiło ponownego wyboru na członka Politbium sowieckiego marszałka Rokossows-kiego, którego Moskwa wyznaczyła na stanowisko polskiego minis­tra obrony narodowej. Siły bezpieczeństwa, choć nadal podlegały rozkazom stalinowców, nie kwapiły się z poparciem dla natolińczy-ków. Twardogłowi mogli liczyć na PAX - niekomunistyczną orga­nizację katolicką, kierowaną przez Piaseckiego, przedwojennego przywódcę ruchu profaszystowskiego, który po aresztowaniu w 1944 roku przez sowieckie NKWD związał swój los z Kremlem. PAX był jednak ugrupowaniem zbyt małym i wyizolowanym w społeczeństwie, a nadto poddanym ostracyzmowi przez większość polskiego Kościoła katolickiego.

341

Choć liberałowie stanowili mniejszość w kierownictwie par­tyjnym, to jednak umiarkowani gotowi byli zawrzeć z nimi sojusz taktyczny, ponieważ ci pierwsi dysponowali poparciem zdecydo­wanej większości szeregowych członków partii. W artykułowaniu niezadowolenia mas czołową rolę odgrywali studenci i pisarze; Adam Ważyk w swym głośnym “Poemacie dla dorosłych" napięt­nował błędy i wady systemu, o których wiedział każdy, lecz których nikt nie miał odwagi potępić na głos. Nieoczekiwanie ogromną popularność zyskała gazeta studencka «Po prostu», nawołująca do walki o wolność. Przez ulice Warszawy i innych większych miast Polski przetoczyły się masowe demonstracje i wszystko wskazywało na to, że moment wybuchu jest już blisko.

W takiej oto krytycznej sytuacji na najwyższe stanowisko par­tyjne wysunięto kandydaturę Gomułki, która uzyskała powszechny aplauz. Na VII Plenum PZPR, zwołanym w dniu 19 października 1956 roku, głównym punktem obrad było wprowadzenie Gomułki (i jego trzech politycznych współpracowników) do Komitetu Cen­tralnego oraz przekazanie mu funkcji pierwszego sekretarza. Wła­dysław Gomułka, członek partii komunistycznej od 1926 roku, miał niewielu sojuszników w kierowniczych gremiach partyjnych. Sza­nowano go za jego osobistą postawę, niemniej jego mizerne talenty intelektualne oraz pewne braki i wady charakteru powodowały, iż nie był najszczęśliwszym kandydatem na to stanowisko. Jednakże w oczach wielu Polaków w 1956 roku był symbolem oporu prze­ciwko dominacji sowieckiej. W czasie wojny walczył w podziemiu, lecz w 1949 roku usunięto go z kierownictwa partii i aresztowano pod zarzutem “prawicowego odchylenia". Zwolniony pod koniec 1954 roku, wciąż nie mógł doczekać się pełnej rehabilitacji. Od­rzucił propozycję objęcia jakiegoś podrzędnego stanowiska, po­nieważ był przekonany, że w związku z podziałami w partii i z krytyczną sytuacją w kraju objęcie przezeń na powrót czołowej funkcji w państwie jest tylko kwestią czasu. Dla szeregowych człon­ków partii był wybawcą, człowiekiem chwili, dla niekomunistów (czyli dla większości społeczeństwa) był złem o wiele mniejszym niż frakcja Bieruta i Minca, rządząca Polską od 1945 roku.

Przywódcy ZSRR byli ogromnie zaniepokojeni, jak też po­toczą się wydarzenia w Warszawie i w dniu rozpoczęcia owego krytycznego plenum przybyli nie zapowiedziani do stolicy Polski. Padły ostre zarzuty: Chruszczow, Mołotow i ich towarzysze oskar­żyli polskie Biuro Polityczne o uprawianie antyradzieckiej propa-

342

gandy i o popełnienie innych jeszcze licznych grzechów z komu­nistycznego dekalogu. Polacy jednakże odparli wszystkie próby mieszania się w ich sprawy wewnętrzne. Odbyła się masowa de­monstracja na cześć Gomułki, a sowieccy liderzy bardzo szybko zdali sobie sprawę, że zdławienie Polskiego Października możliwe byłoby jedynie na drodze interwencji zbrojnej. Gomułka zapewnił ich, że Polska pozostanie lojalnym członkiem bloku komunistycz­nego i że nadal będzie wspierać radziecką politykę zagraniczną i obronną. Przeciwny był jednak coraz powszechniejszym żądaniom społeczeństwa, domagającego się wycofania wojsk radzieckich z Polski. Goście w końcu udzielili - dość niechętnie - swego błogos­ławieństwa nowemu kierownictwu polskiemu. Nie jest wcale oczy­wiste, czy nie sprzeciwiliby się bardziej aktywnie dojściu Gomułki do władzy, gdyby nie wydarzenia na Węgrzech. Moskwa wolała mieć naraz tylko jeden kłopot na głowie, a sytuacja w Warszawie wydawała się dość bezpieczna w porównaniu z błyskawicznie roz­wijającym się kryzysem węgierskim. Gomułka wraz ze swoimi współpracownikami pozbył się kliki stalinowców i zadekretował “polską drogę" do socjalizmu. Burzliwa fala aktywności politycznej, jaka przetoczyła się przez całą Polskę i która jego samego wyniosła do władzy, szybko została wytłumiona. Po zamachu stanu Gomułka robił wszystko, by zdobyć pełną kontrolę nad życiem politycznym kraju. Polakom powiedziano, że mają cieszyć się z tego, co już zyskali, i że sytuacja geopolityczna Polski, leżącej między ZSRR a komunistycznymi Niemcami Wschodnimi, niezwykle ogranicza za­kres wolności działania; sojusz z ZSRR jest historyczną koniecz­nością, z racji zyskania znacznych korzyści terytorialnych kosztem dawnych Niemiec. Nastroje antyrosyjskie w przeszłości były rów­nie silnie, jak nastroje antyniemieckie, lecz wraz ze zmianą eu­ropejskiego układu sił należało zaakceptować wyższość ZSRR -antyniemieckość stała się głównym elementem nowej oficjalnej ideologii Polski.

Gomułkę powszechnie ceniono w owym czasie za poczucie odpowiedzialności i za to, że nie dopuścił do wojny domowej i do interwencji ZSRR. Mimo koncesji na rzecz Moskwy zakres wpro­wadzonych przezeń swobód w Polsce był wówczas o wiele większy niż w jakimkolwiek państwie komunistycznym. Przekonał przy­wódców sowieckich do tego, by ZSRR anulował polskie zadłuże­nie, dzięki czemu (choć nie tylko) sytuacja gospodarcza Polski zaczęła się nieco poprawiać. Nie nastawał na kolektywizację wsi

343

(była to jedyna rzeczywiście odrębna cecha “polskiej drogi") i ustanowił szczególny modus vivendi z Kościołem, którego wpływy w Polsce były większe niż gdziekolwiek indziej w Europie Wschod­niej. Stopniowo jednak zaczął wycofywać się z ustępstw na rzecz intelektualistów, a w październiku 1957 roku zlikwidował studenc­kie pismo «Po prostu», które odegrało w swoim czasie tak znaczącą rolę w walce ze stalinowcami. Czołowi przedstawiciele polskiej inteligencji występowali z partii komunistycznej na znak protestu przeciwko przywróceniu nadzoru nad kulturą. Błędne okazały się ich oczekiwania, że nowy reżym prowadzić będzie radykalnie od­mienną od poprzedniego politykę wewnętrzną - a przecież Gomuł-ka od samego początku jasno oświadczył, że przeciwny jest za­równo dogmatyzmowi (stalinizmowi), jak rewizjonizmowi (czyli żądaniom większej wolności). Choć więc wielkie nadzieje związane z Październikiem powoli zaczęły się rozwiewać, to jednak Polska i tak przez wiele lat była najbardziej wolnym krajem “demokracji ludowej", a przywódcy NRD ustawicznie obawiali się, że “destruk­cyjny wpływ" polskich idei może skazić młode pokolenie w ich kraju. Gomułka lojalnie wspierał Moskwę - nawet w jej konflikcie z Titem - w związku z czym władcy ZSRR nie mieli powodów, by żałować poparcia, jakiego udzielili mu w 1956 roku.

W miarę jak zawiedzione nadzieje przekształcały się w roz­czarowanie i cynizm, przywódcy Polski stawali się coraz bardziej odizolowani od społeczeństwa. W krytycznych dniach Października doszło do krótkotrwałego zjednoczenia pays red ipays legal. Gdy jednak Gomułka przejął całkowicie kontrolę nad wojskiem i siłami bezpieczeństwa, społeczeństwo zaczęło popadać w coraz większą apatię, co wykluczało wszelkie szansę na jakąkolwiek czynną opozycję. Co prawda, intelektualiści przeciwstawiali się reżymowi, lecz brakło im poparcia mas, wśród których ich działalność znajdo­wała niewielki oddźwięk. W dziesięć lat po Październiku rządy Gomułki, z początku najbardziej liberalne i postępowe w całej Europie Wschodniej, przeobraziły się w ortodoksyjny filar obozu komunistycznego.

Na Węgrzech komunizm w pierwszych latach swego panowa­nia nie cieszył się masowym poparciem społeczeństwa. Partia ko­munistyczna, narzucona krajowi przez armię sowiecką, z trudem

kraju realnego i kraju legalnego

344

utrzymywała się przy władzy. Prowadzona przez nią polityka gos­podarcza doprowadziła do znacznego pogorszenia się poziomu życia i do niezadowolenia zdecydowanej większości obywateli. Terror uniemożliwiał prowadzenie jakiejkolwiek aktywnej działal­ności opozycyjnej, niemniej w miarę jak słabł strach, nabrzmiewać zaczęły nastroje rewolucyjne. Ujawnienie zbrodni Stalina na zjeź­dzie KPZR w 1956 roku osłabiło wiarę w siebie starych węgierskich przywódców. Już w lipcu usunięto ze stanowisk najbardziej zdys­kredytowanych członków władz (Rakosi), poczyniono też kilka drobnych ustępstw na rzecz społeczeństwa. Był to klasyczny przy­kład złego rządu, który - próbując reformować sam siebie przy pomocy półśrodków - chce zapobiec nadciągającej burzy. Polityka ta, zamiast uspokoić masy, nadała rozmachu ruchom sprzeciwu. Intelektualiści i studenci zażądali swobody krytyki, natomiast sta­rzy członkowie partii, zwolnieni właśnie z więzień, nalegali na przeprowadzenie zasadniczych zmian politycznych, takich jak de­mokratyzacja życia i odsunięcie od władzy wszystkich stalinowców. Na wydarzenia węgierskie ogromny wpływ miał też ferment w Polsce - rewolucyjna agitacja osiągnęła swój szczyt w październiku 1956 roku. W tym właśnie miesiącu (23 X) zakazano organizowania wszelkich wieców i demonstracji, a gdy zakaz ten został zignorowa­ny, siły bezpieczeństwa (AVH) otworzyły ogień do tłumów. W odpowiedzi na to do walki przyłączyli się robotnicy. W całym kraju powstały komitety rewolucyjne, a wojsko, mające służyć obronie reżymu, odmówiło podporządkowania się rozkazom i zbratało się z rebeliantami. Zdesperowany rząd węgierski wezwał do inter­wencji stacjonujące w kraju oddziały armii radzieckiej, lecz Mosk­wa nie była jeszcze w tym momencie gotowa do podjęcia działań przeciwko powstańcom. Ruch rewolucyjny rozprzestrzeniał się ni­czym pożar, poplecznicy starego reżymu poznikali z dnia na dzień, przywrócono wolność słowa i po raz pierwszy od dziesięciu lat otwarto granice państwowe.

Na czele rządu i partii komunistycznej stał wówczas Gero, najbliższy współpracownik Rakosiego, który podejmował rozpacz­liwe kroki, mające na celu przywrócenie władzy w sytuacji naras­tających protestów mas. Twardogłowi sprzeciwiali się bowiem po­wrotowi Imrego Nagya, który w oczach większości Węgrów symbo­lizował liberalny komunizm dawnych dni. W1953 roku Nagy pełnił funkcję premiera; w rok później został usunięty od władzy i od­zyskał członkostwo partii dopiero w październiku 1956 roku. W

345

ciągu kilku zaledwie dni tempo i zasięg wydarzeń przewyższył wszystko to, co działo się w Polsce. Stalinowcom udawało się hamować rewolucję. Nagy stanął na czele rządu koalicyjnego, w którym reprezentowane były także dawne, tradycyjne partie (na przykład Partia Drobnych Posiadaczy). Wielu obserwatorów sądzi­ło, iż powróci stary system wielopartyjny. Podczas negocjacji z Moskwą Nagy zażądał wycofania wojsk radzieckich, wystąpienia Węgier z Paktu Warszawskiego i uznania ich neutralności wobec Wschodu i Zachodu. Taki przejaw niezależności ze strony byłego satelity był dla Kremla, oczywiście, nie do przyjęcia i jedynie przy­spieszył moment podjęcia decyzji o interwencji na Węgrzech.

Sukces Polaków i klęska Węgrów w 1956 roku daje się tłuma­czyć w sposób dość oczywisty. Nagy przez cały czas działał bez należytej determinacji i nie otrzymał należytego wsparcia ze strony swych rzeczników. Powstańcy z kolei nie złożyli broni po usunięciu stalinowców, a ultymatywne żądanie uznania neutralności Węgier okazało się ogromnym błędem taktycznym. Jednakże nawet z per­spektywy czasu trudno jest orzec, czy Nagy mógł postępować inaczej. Węgierski ruch rewolucyjny był o wiele silniejszy niż w Polsce, tylko że zabrakło mu czasum, by zorganizować się i wy­pracować jasną polityki. Stare kierownictwo partyjne przeciwsta­wiało się reformom do ostatniej chwili, co spowodowało, że wybuch rewolucji stał się wręcz nieunikniony.

Na decyzję Kremla o interwencji wpłynęła też zapewne sy­tuacja międzynarodowa, a zwłaszcza zaangażowanie się Wielkiej Brytanii i Francji w operację sueską; stłumienie rewolucji na Węg­rzech było łatwiejsze, przynajmniej ze względu na opinię świata. Wydarzenia w Czechosłowacji w dwanaście lat później wykazały, że znaczenie tego ostatniego czynnika wcale nie jest aż tak duże, jak mu się to przypisuje. Nawet gdyby liberalny komunizm był daleko bardziej ograniczony, nawet gdyby Nagy wykazał więcej ostrożności i nie żądał wystąpienia Węgier z Paktu Warszawskiego, przywódcy sowieccy najprawdopodobniej i tak wybraliby opcję zbrojną. Światowa opinia publiczna niewiele bowiem znaczy dla Moskwy w sytuacji, gdy w grę wchodzą interesy ZSRR. Sowieci niezbyt przejęli się węgierskim wezwaniem do ONZ o pomoc, a wsparcie, jakiego Węgrom udzieliły Pekin, Warszawa i Belgrad, było w gruncie rzeczy czysto platoniczne.

Po ataku czołgów radzieckich, w dniu 4 listopada, opór Węg­rów trwał kilka zaledwie dni, albowiem trudno było walczyć z

346

przeważającymi siłami napastnika. W obliczu klęski rząd węgierski znalazł azyl w ambasadzie Jugosławii. Wojska sowieckie odnosiły łatwe zwycięstwa, lecz o wiele trudniejsze okazało się osiągnięcie politycznych celów tej interwencji. Powierzenie misji utworzenia rządu starej gwardii stalinowców było niemożliwe. Potrzebni tu byli raczej umiarkowani kolaboranci, którzy chcieliby i potrafiliby współpracować z ZSRR w dziele “normalizacji" sytuacji. Sowieci znaleźli takiego człowieka w osobie Janosa Kadara, starego komu­nisty, który pod względem politycznej przeszłości i orientacji bar­dzo przypominał Gomułkę. Jako jeden z nielicznych przywódców partyjnych wywodził się z klasy robotniczej, nie spędził wojny w ZSRR i trafił do więzienia podczas czystki przeprowadzonej na początku lat pięćdziesiątych. W 1956 roku był jednym z czołowych liberałów komunistycznych i jako taki wchodził w skład rządu Nagya, w którym nawet nie należał do tych, którzy sprzeciwiali się wystąpieniu Węgier z Paktu Warszawskiego. Wtem, nagle, w ciągu kilku godzin, przeszedł na drugą stronę barykady, oznajmił, że siły kontrrewolucji wykorzystują słabość Nagya, po czym sformował kontrrząd, który zwrócił się do Moskwy o pomoc wojskową, czym uprawomocnił ich interwencję. Nagła zmiana zachowania Kadara jest po dziś dzień trudna do wyjaśnienia. Twierdzi się, iż jeszcze przed rewolucją został on wyznaczony przez Kreml następcą Ra-kosiego, lecz bieg wydarzeń pokrzyżował wcześniejszą realizację tego planu.

Po stłumieniu powstania zadanie, jakie stanęło przed Ka-darem, nie było łatwe. Jako człowiek wyniesiony do władzy przez sowieckie wojska, całkowicie utracił poparcie społeczeństwa. Z wyjątkiem nielicznych, był powszechnie uważany przez swych ro­daków za ąuislinga, który zaprzedał własny kraj Sowietom. Wpro­wadził stan wojenny, przywrócił rządy sił bezpieczeństwa, zdławił strajki poprzez masowe aresztowania, a czołowych pisarzy wsadził na długie lata do więzienia. Otrzymawszy gwarancję nietykalności, Nagy wraz z członkami swego rządu opuścił ambasadę Jugosławii tylko po to, by zostać aresztowanym tuż po wyjściu z jej budynku. Wszystkich zatrzymanych potajemnie osądzono i dopiero po czasie wyszło na jaw, że wielu z nich - w tym także Nagya - stracono.

Inwazja sowiecka i późniejsze represje wywołały falę oburze­nia w całej Europie. Emocje sięgnęły zenitu i przez kilka miesięcy wydawało się, że interwencja ta na zawsze pogrzebała szansę na jakiekolwiek zbliżenie między Wschodem i Zachodem i że stanowi

347

punkt zwrotny w historii bloku komunistycznego. Cyniczni ko­mentatorzy przewidywali jednak, że sprawa węgierska szybko pój­dzie w zapomnienie; późniejsze wydarzenia wykazały, że mieli rację. Napaść ta nie wywarła zbyt dużego wrażenia poza Europą Zachodnią; w ONZ większość państw Azji i Środkowego Wschodu nie brała udziału w głosowaniu za wycofaniem wojsk radzieckich. Kilku zachodnioeuropejskich komunistów na znak protestu wy­stąpiło z partii, lecz obóz komunistyczny szybko odzyskał równo­wagę, a decyzja ZSRR o wkroczeniu na Węgry została ogólnie zaakceptowana. Po pewnym czasie politycy zachodni odnowili swoje kontakty z Moskwą, gdyż z punktu widzenia ich interesów to, co się wydarzyło, dotyczyło sowieckiej strefy wpływów. Pomysł udzielenia pomocy na apel rządu Nagya nigdy nie był traktowany zbyt serio, zresztą nikt nie miał ochoty ryzykować wybuchu wojny światowej z powodu Węgier. Sto osiemdziesiąt tysięcy Węgrów, którzy po inwazji opuścili swój kraj, Zachód przyjął ciepło i z sympatią; po kilku miesiącach zapomniano i o nich.

Porównanie Kadara i Gomułki ujawnia pewne podobieństwa ich wcześniejszych losów, lecz wykazuje też duże rozbieżności polityki prowadzonej przez nich po 1956 roku. Gomułka doszedł do władzy na fali protestów przeciwko Moskwie, podczas gdy Kadara zainstalowała w jego własnym kraju armia radziecka. Oko­liczności, w jakich Kadar objął rządy, trudno nazwać szczególnie pomyślnymi, niemniej w dziesięć lat później Węgry były bez wąt­pienia krajem bardziej wolnym niż inne. O ile Gomułka stopniowo skłaniał się ku przywracaniu ścisłej kontroli i ku tłumieniu wszel­kich dążeń demokratycznych, o tyle Kadar prowadził politykę bardziej liberalną - usunął ze stanowisk czołowych stalinowców, odideologizował życie codzienne oraz skoncentrował się na roz­woju gospodarki i na podwyższaniu poziomu życia. Po 1963 roku wszyscy ci komuniści z Czechosłowacji, NRD i Polski, którzy prag­nęli poszerzania zakresu wolności, zaczynali kierować wzrok na Budapeszt, ponieważ to właśnie Węgry w swym otwarciu na Za­chód i w swych reformach gospodarczych poszły o wiele dalej niż którekolwiek z państw ich bloku. Rządy Kadara, z początku naj­bardziej kruche w całej Europie Wschodniej, stały się z czasem jednym z najbardziej stabilnych reżymów. Nie oznaczało to bynaj­mniej ich popularności - wręcz odwrotnie, wielu obserwatorów wskazywało na oznaki narastającej apatii społeczeństwa. Po heroicz­nym zrywie z 1956 roku coraz więcej Węgrów zdawało sobie sprawę,

348

że z racji ich położenia geopolitycznego nie mają najmniejszych szans na odzyskanie rzeczywistej niepodległości w bliskiej przysz­łości i że ZSRR nie wypuści ich ze swego uścisku. Świadomość tych podstawowych faktów rodziła rozpacz i cynizm, a także niechętną akceptację istniejącego stanu rzeczy, którego zmiana w dającej się przewidzieć perspektywie czasu wydawała się mało prawdopo­dobna. Rewolucyjny duch wygasł i ustąpił miejsca poczuciu atten-tisme. Reżymowi Kadara nie udało się zyskać uznania narodu węgierskiego ani też wzbudzić w nim jakiegoś szczególnego entuz­jazmu, niemniej zneutralizował on opinię publiczną w kraju, co po klęsce i ofierze krwi z 1956 roku i tak było sporym osiągnięciem.

ROZMOWY WSCHÓD-ZACHÓD 1956-1961

Po nieudanym spotkaniu na szczycie w 1955 roku i po kryzy­sach zarówno we Wschodniej Europie, jak w Suezie, rozmowy między Wschodem i Zachodem na pewien czas uległy zawieszeniu. W marcu 1957 roku Bułganin wznowił korespondencję z Eisen-howerem i zaproponował przyjęcie nowego podejścia do zakazu prób nuklearnych w formie dwu-, trzyletniego moratorium pod nadzorem komisji międzynarodowej. W październiku 1957 roku polski minister spraw zagranicznych Adam Rapacki zgłosił - nie­wątpliwie z błogosławieństwem ZSRR - plan utworzenia zdemili-taryzowanych stref w Europie Środkowej. W tym samym czasie europejskie siły NATO wyposażone zostały w taktyczną broń jąd­rową i problem rozbrojenia stał się rzeczywiście palący. W czerwcu 1957 roku w Genewie spotkali się eksperci ze Wschodu i Zachodu, rozpoczynając tym samym szereg konferencji na temat sposobów kontrolowania prób atomowych oraz środków zapobiegania nies­podziewanym atakom. Negocjacje te ciągnęły się ponad pięć lat -omawiano problemy zarówno polityczne jak techniczne, takie jak ustanowienie punktów obserwacyjnych oraz skład komisji, która miałaby nadzorować system kontroli. Zachód chciał, by jej prze­wodniczącym był ktoś neutralny, Rosjanie jednak, którzy wyraźnie nie znosili Daga Hammarskjólda, szwedzkiego sekretarza gene­ralnego ONZ, utrzymywali, że neutralne bywają tylko narody, a nie jednostki. Po zaciekłych dysputach i po rozpatrzeniu niezliczonych projektów - analizowanych, omawianych i odrzucanych - lody zostały nagle przełamane i w sierpniu 1963 roku podpisano wresz­cie układ o zakazie prób jądrowych; eksperci dawno już wypraco­wali jego właściwe sformułowania, lecz trzeba było czekać na zmianę nastawienia Kremla.

r

350

Rok 1958 rozpoczął się od kilku obiecujących posunięć ZSRR, zmierzających do osłabienia napięcia w stosunkach międzynaro­dowych, lecz zakończył się radzieckim ultimatum w sprawie Ber­lina, zwiastującym nowy i nad wyraz groźny kryzys światowy. W styczniu 1958 roku Bułganin zaproponował zwołanie nowego spot­kania na szczycie. Przywódcy Zachodu, mając świeżo w pamięci niepowodzenie z roku 1955, nalegali na to, by najpierw spotkali się ministrowie spraw zagranicznych i ustalili, czy istnieje wystarcza­jąco szeroka platforma porozumienia, rokująca sukces nowego szczytu. W ślad za swą pokojową inicjatywą rząd sowiecki ogłosił w marcu oświadczenie o jednostronnym zawieszeniu prób jądro­wych na okres sześciu miesięcy. Reakcja Zachodu nie była tak pozytywna, jak się spodziewano, ponieważ - jak to stwierdził Ei-senhower w swej odpowiedzi do Bułganina - ZSRR tuż przedtem przeprowadził serię prób o bezprecedensowej sile wybuchu. Kreml, niezadowolony z braku postępów i dążący za wszelką cenę do odzyskania inicjatywy w polityce zagranicznej, przyjął na jesieni bardziej wojowniczą postawę. Chruszczow, który w tym czasie objął funkcję głównego radzieckiego negocjatora, oświadczył w listopa­dzie, że sytuacja w Berlinie Zachodnim jest bardzo poważna i że stanowi nie dające się już dłużej tolerować zagrożenie dla pokoju, po czym oznajmił, że ZSRR w ciągu sześciu miesięcy chce przeka­zać swoje prerogatywy w tym mieście rządowi NRD; jest gotów zaakceptować albo demilitaryzację Berlina Zachodniego, albo ja­kieś inne rozstrzygnięcie w ramach ogólnego traktatu pokojowego z Niemcami, nie ma jednak zamiaru dłużej znosić istniejącej sytua­cji. ZSRR często nalegał na zmianę status quo w Europie Środ­kowej, jednakże po raz pierwszy żądanie to zgłosił w formie ultimatum.

Małe garnizony wojsk zachodnich w Berlinie nie stanowiły, rzecz jasna, jakiegokolwiek zagrożenia dla bloku wschodniego. Z politycznego punktu widzenia istnienie wyspy Zachodu w samym sercu NRD bez wątpienia irytowało komunistów. Była to swego rodzaju anomalia, lecz tym samym był przecież podział Niemiec, którego Sowieci wszak nie kwestionowali. Berlin był też najsłab­szym punktem systemu obronnego Zachodu i sowiecka decyzja o koncentracji nacisków właśnie tu wydawała się czymś zupełnie natu­ralnym, oczywiście, z punktu widzenia polityki zagranicznej ZSRR. W sensie wojskowym mocarstwa zachodnie nie były w stanie obro­nić Berlina przed atakiem, a wątpliwe wydawało się założenie, że

351

zechcą ryzykować poważny konflikt o szerokim zasięgu tylko z powodu byłej stolicy Niemiec. Wiele ludzi w Europie Zachodniej i w USA uważało, że wycofanie się z Berlina jest możliwe pod warunkiem, że uda się znaleźć jakieś honorowe rozwiązanie tego problemu. W ich przekonaniu Niemcy wywołały wojnę i ją prze­grały; czyż nie powinny zatem zapłacić za to również i tę cenę? Pozycja Zachodu w Berlinie Zachodnim jest przecież nie do utrzy­mania; jeśli więc kosztem Berlina dałoby się uzyskać jakieś poro­zumienie, to czyż nie warto rozważyć propozycji Moskwy? Tak oto w skrócie przedstawiał się główny dylemat, przed jakim stanął Ei-senhower, a po nim Kennedy. USA sprzeciwiły się wycofaniu z Berlina; oddanie tego miasta mogłoby okazać się dotkliwym ciosem dla Niemiec Zachodnich i stanowić poważne zagrożenie zachod­niego sojuszu, bez najmniejszej pewności czy przyczyniłoby się to do złagodzenia stanowiska przywódców sowieckich w kwestii od­prężenia. Bardziej prawdopodobne wydawało się, że wycofanie się z Berlina zachęciłoby ZSRR, liczący na niewielki opór przywódców Zachodu, do wywarcia politycznego i wojskowego nacisku w innych spornych regionach świata. Po wzniesieniu muru w 1961 roku kry­zys berliński na kilka lat jakby nieco przygasł. Dla Kremla balan­sowanie na krawędzi przepaści było nazbyt ryzykowne - razem z NRD od czasu do czasu zgłaszali protesty i ostrzeżenia, lecz nie próbowali już wymuszania ustępliwości mocarstw zachodnich przy użyciu siły. Byli przekonani, że z racji wyizolowania Berlina, pozycja Zachodu w tym mieście stopniowo opadnie do zera.

Najważniejszym czynnikiem, jaki zmusił Chruszczowa do za­przestania eskalacji konfliktu berlińskiego, były stosunki ZSRR z Chinami. Po 1959 roku zatarg ten coraz bardziej zaprzątał uwagę radzieckiego przywódcy, gdyż od samego początku okazało się, że niebezpieczeństwo ze Wschodu będzie miało wymiar nie tylko polityczny lub ideologiczny. Sowieckie próby zmiany status quo w Europie Środkowej odbijały się rykoszetem w stronę ZSRR, po­nieważ zmuszały USA do umacniania i rozbudowywania własnego potencjału obronnego. Programy zbrojeniowe z każdym rokiem stawały się coraz bardziej kosztowne, co dla ZSRR, kraju o znacz­nie mniejszym produkcie narodowym brutto (GNP) od USA, było bardzo poważnym obciążeniem. Radziecka polityka zagraniczna w latach 1958-1962 popadała ze skrajności w skrajność, co wprowa­dzało nieustanne zamieszanie wśród zachodnich obserwatorów -choć nie było w niej aż tyle wyrachowania, jak to wówczas przy-

352

puszczano. Przywódcy sowieccy poddawani rozmaitym naciskom, zarówno wewnętrznym, jak zewnętrznym, co jakiś czas zmieniali priorytety swojej polityki, a chimeryczny temperament Chruszczo-wa też sprzyjał dokonywaniu nagłych zmian.

Rok 1959 był rokiem wielkiego optymizmu, nieustannych węd­rówek dyplomatycznych do różnych stolic świata w oczekiwaniu kolejnego spotkania na szczycie, które miałoby przezwyciężyć zaist­niałą sytuację patową. Moskwę odwiedził Richard Nixon, ówczesny wiceprezydent USA, oraz premier Wielkiej Brytanii Harold Mac-millan. Wśród odwiedzających Waszyngton byli Kozłów i Mikojan, dwaj wyżsi rangą członkowie sowieckiego Politbiura. We wrześniu Chruszczow, sam we własnej osobie, po raz pierwszy złożył wizytę w bastionie kapitalizmu i odbył kilka rozmów w Camp David z prezydentem Eisenhowerem. Atmosfera była bardzo serdeczna, lecz rozmowy nie przyniosły żadnych konkretnych rezultatów. Chruszczow nie mógł, oczywiście, dyskutować z Eisenho- werem na temat swych kłopotów z Mao czy swobodnie omawiać kwestię strefy bezatomowej w Azji. Zbywał żartami wszelkie pogłoski o zatargu między Moskwą i Pekinem i twierdził, że pozostaje z Mao w wielkiej przyjaźni i że obydwa narody zawsze będą trzymały się razem na arenie międzynarodowej. Eisenhower ze swej strony musiał uwzględniać w tych rozmowach punkt widzenia swych europejskich sojuszników w kwestii Niemiec i Berlina. Zarówno Niemcy Zachodnie, jak Francja sprzeciwiały się podnoszeniu spra­wy berlińskiej. De Gaulle był w istocie bardzo niechętny temu, by udzielać amerykańskiemu prezydentowi mandatu przemawiania w imieniu Zachodu, miał też poważne wątpliwości co do celowości zwoływania kolejnego szczytu. Chruszczow wycofał swe ultymatyw-ne żądania wobec Berlina i zaproponował nowy plan, przewidujący całkowite rozbrojenie w przeciągu czterech lat. Tuż po powrocie do Moskwy ogłosił, iż ZSRR w znaczący sposób zredukuje wydatki wojskowe. Tak więc droga do spotkania na szczycie zdawała się stać już otworem - postanowiono, iż odbędzie się ono w Paryżu, w maju 1960 roku.

Paryski szczyt poprzedziły bardzo niepomyślne wydarzenia -tuż przed jego rozpoczęciem, w dniu l maja 1960 roku, nad teryto­rium ZSRR zestrzelony został amerykański stratosferyczny samo­lot wywiadowczy U-2. Rząd amerykański, zamiast wszystkiemu zaprzeczyć (co zwykle się robi w takich sytuacjach), próbował uzasadniać swe postępowanie, a w kilka dni później sam prezydent

353

USA wziął na siebie pełną odpowiedzialność za zaistniały incydent. W tych okolicznościach szczyt spalił na panewce - tuż po przybyciu do Paryża Chruszczow oświadczył, że przystąpi do rozmów tylko wtedy, gdy prezydent wyrazi swe ubolewanie, ukarze winnych i obieca, iż tego typu loty zostaną zaniechane. Eisenhower nie miał jednak zamiaru nikogo przepraszać. Po kilku więc dniach, w atmos­ferze wzajemnych oskarżeń, konferencja zakończyła się totalnym fiaskiem, a sam Chruszczow wycofał swe zaproszenie do złożenia wizyty w Moskwie, jakie wystosował rok wcześniej do Eisenhowera. Mówiąc delikatnie, sprawa U-2 była rozegrana przez Amery­kanów dość kiepsko. Loty wywiadowcze wykonywano rutynowo od wielu już lat, o czym radziecki przywódca zapewne doskonale wiedział; wszystko wskazywało na to, że potraktował ten incydent jako zwykły pretekst do wycofania się z konferencji. Jakie jednak miał po temu powody? Po spotkaniu Chruszczowa z Eisenho-werem w Camp David Chińczycy oficjalnie oświadczyli, że nie będą respektowali żadnych umów międzynarodowych (w tym i umowy rozbrojeniowej), zawieranych bez ich udziału. W tej sytuacji Chrusz­czow miał związane ręce - nie mógł prowadzić negocjacji z Zacho­dem nie poświęcając przy tym jedności obozu komunistycznego. Również i w radzieckim Politbiurze wyrażano wątpliwości co do sensu odbycia kolejnego spotkania na szczycie. Nadzieje z Camp David Zachód gotów był opłacić ustępstwami w kwestii Niemiec i Berlina. Rząd brytyjski skłonny był szukać kompromisu z Sowieta­mi, a Eisenhower przyznał przy jakiejś okazji, że sytuacja w Berlinie jest “nienormalna". W następnych jednak miesiącach Zachód usz­tywnił swoje stanowisko w kwestii niemieckiej; w stolicach zachod­nich zdano sobie bov iem sprawę, że o mało nie popełniono fatalnej omyłki. Kreml nie był w stanie zaoferować nic w zamian - gra o NRD nie była warta świeczki, a ZSRR i tak nie wycofałby swych wojsk ani z Niemiec Wschodnich, ani z innych krajów wschodnioeuropej­skich. Moskwa znalazła się w sytuacji dla siebie niekorzystnej, a sam Chruszczow zezłościł się i na USA, i osobiście na prezydenta Eisenhowera, którego jeszcze niedawno przedstawiał sowieckiemu społeczeństwu jako “mądrego, odważnego i pełnego dobrej woli męża stanu". Chruszczow naprawdę był zły - cały jego plan odprę­żenia, cała jego cierpliwa praca wielu miesięcy legła w gruzach. Musiał upłynąć rok, by znów można było podjąć nowe rozmowy, tym razem z nowym już prezydentem. Spotkanie z Kennedym w Wiedniu w czerwcu 1961 roku toczyło się w innym duchu niż

354

wcześniejsze rozmowy w Camp David. Barometr polityczny opadł; sowieccy dyplomaci opuścili konferencję rozbrojeniową w Gene­wie, a w ONZ Chruszczow, waląc butem w pulpit, przypominał słuchaczom, że Moskwa dysponuje bronią atomową i rakietami.

ZSRR jest pewny swej siły - oznajmił - i nie boi się żadnej napaści amerykańskiej. Kennedyemu przedstawił nowe ultimatum w sprawie Berlina: jeśli do końca roku nie zostanie przygotowany traktat pokojowy z Niemcami, to ZSRR podpisze odrębny traktat z NRD. Kennedy nie dał się wystraszyć. Nowy amerykański prezy­dent odniósł wrażenie, że przywódcy radzieccy gotowi są zaryzy­kować konflikt nuklearny, by zawładnąć Niemcami. U podstaw ich rozumowania leżało bowiem założenie, że opinie gremiów dorad­czych w Waszyngtonie na temat otwartego przeciwstawienia się ZSRR są podzielone, a lęk wśród sojuszników zachodnich (zwłasz­cza Brytyjczyków i Włochów) zwiększa ich gotowość do przyjęcia żądań radzieckich. Jednakże zagrożenie ze strony ZSRR nie było wcale takie oczywiste. Stosunki Moskwy z Chinami wciąż pogar­szały się, ZSRR tracił kontrolę nad całością bloku komunistyczne­go i nie było żadnej pewności, czy wybuch kryzysu światowego pozwoli mu przywrócić jego jedność i odzyskać pozycję jego przy­wódcy. Zresztą Chruszczow błędnie oceniał nastawienie Ameryka­nów, którzy nigdy nie wycofaliby się z Berlina i z Niemiec pod naciskiem z zewnątrz - zagrożenia wzbudziły w nich jedynie gniew i zniechęciły do podejmowania kroków ugodowych. Szczyt w Wied­niu skończył się w atmosferze braku porozumienia we wszystkich możliwych sprawach, a prezydent USA wyjechał do domu w dość mrocznym nastroju. Stwierdził, że przy tej okazji zdał sobie sprawę, iż takie słowa, jak “wojna", “pokój", “agresja", “sprawiedliwość", “demokracja", “wola ludu" co innego znaczą na Wschodzie, co innego na Zachodzie. Kennedy był zdecydowany działać bardzo ostrożnie, lecz spotkanie to wzmogło w nim przekonanie, że w kontaktach z Kremlem należy postępować w sposób stanowczy.

Najbardziej charakterystyczne dla stosunków Wschód-Zachód w latach pięćdziesiątych i na początku lat sześćdziesiątych było to, że przez cały ten czas inicjatywa pozostawała właściwie w rękach ZSRR. Jego przywódcy prowadzili dynamiczną politykę nawet w niesprzyjających okolicznościach: wykonywali wciąż nowe ruchy, prowokowali kryzysy, ogłaszali jedno ultimatum po drugim, w miarę potrzeby szli na nieoczekiwane ustępstwa, i to nawet wów­czas, gdy sytuacja wewnątrz kraju czy w obozie komunistycznym

355

daleka była od stabilizacji. W przeciwieństwie do nich politycy zachodni trwali w jakimś marazmie, wręcz w letargu; niekiedy z ożywieniem reagowali na posunięcia Moskwy, rzadko kiedy jednak przejmowali inicjatywę. Co prawda, sekretarz stanu USA, Foster Dulles, miał spójną koncepcję polityki zagranicznej, lecz przysta­wała ona raczej do okresu sprzed roku 1956 niż do lat późniejszych, kiedy to sytuacja w Europie znów zaczęła się chwiać. Doradcy Kennedyego opracowywali wielkie plany, które szybko okazywały się do niczego nieprzydatne. Przywódcy amerykańscy chcieli uwz­ględnić zarówno życzenia, jak obawy europejskich sojuszników w stopniu daleko większym, niż to zakładała Moskwa, co w efekcie ogromnie krępowało swobodę działania. Głównym hamulcem była tu niezdolność Europy do wypracowania jakiejś jednej wspólnej polityki zagranicznej; interesy narodowe znów wzięły górę nad polityką ogólnoeuropejską czy atlantycką, której wypracowanie wydawało się wręcz koniecznością. Nie wiadomo zresztą, czy bar­dziej dynamiczna, zadaniowo ukierunkowana i ugodowa polityka Zachodu umożliwiłaby przezwyciężenie oporów Sowietów. Mosk­wa stanowczo odmawiała jakiegokolwiek rozwiązania kwestii nie­mieckiej, sprzecznego z jej własnymi interesami. Ponieważ te os­tatnie diametralnie różniły się od interesów Zachodu, pole dla nowych inicjatyw i manewrów dyplomatycznych było bardzo ogra­niczone. Wątpić zatem należy, czy Zachód rzeczywiście zaprzepaś­cił jakieś nadarzające się okazje.

Pozycja liderów Zachodu słabła również i z racji znaczącej opozycji wewnętrznej, która niechętnie przyjmowała do wiado­mości niepewność w kwestii konfrontacji z blokiem sowieckim. W kręgach tych panowało powszechne przekonanie, że zimna wojna zakończyła się wraz ze śmiercią Stalina i że konieczne jest ograni­czenie wydatków zbrojeniowych. W miarę upływu czasu na scenie pojawili się mądrale, należący do nowego już pokolenia, którzy utrzymywali, że to Zachód ponosi odpowiedzialność za pogorsze­nie się stosunków ze stalinowską Rosją w latach 1945-1948; byli i tacy, którzy twierdzili, że zimna wojna jest zwykłym mitem, wymyś­lonym przez kompleks wojskowo-przemysłowy w celu zdławienia ruchów liberalnych na całym świecie. W takim oto nowym klimacie opiniotwórczym zimna wojna jawiła się jako coś nieznośnego, co na dodatek w niepożądany sposób odciąga uwagę od problemów wewnętrznych; rosła liczba tych, którzy sądzili, że jeśli się ją zigno­ruje, to po prostu zniknie.

KRYZYS BERLIŃSKI

Wszystkie problemy europejskie przez cały czas - nawet po ustaniu zimnej wojny - pozostawały w cieniu kwestii niemieckiej. Sowieci traktowali sprawę Niemiec jako kluczową rozgrywkę w Europie, a ich politycy nieustępliwie drążyli ten temat - Niemcy według nich zagrażały pokojowi na świecie, były siedliskiem mili-taryzmu i faszyzmu i stanowiły polityczne i wojskowe zagrożenie zarówno dla ZSRR, jak dla jego sąsiadów na Wschodzie i na Zachodzie. Postawa Moskwy budziła ogromne zdumienie, ponie­waż w piętnaście lat po zakończeniu wojny Niemcy w oczach wielu ludzi zyskały pełną aprobatę; często krytykowano i samego Adena-uera, i jego następców, niemniej nikt, kto orientował się w sytuacji tego państwa, nie zgodziłby się z tezą o odradzaniu się faszyzmu czy z twierdzeniami o tym, że Niemcy Zachodnie stanowią militar­ne zagrożenie w Europie. Wszyscy wiedzieli, że przywódcy radziec­cy nie są ludźmi popadającymi w histerię, i nikt nie wątpił, że w pełni świadomi są zarówno rzeczywistej sytuacji w Niemczech, jak własnej miażdżącej przewagi wojskowej. Tak więc coraz częściej komentatorzy zachodni dochodzili do wniosku, że Sowieci celowo przesadzają w swych opiniach o niebezpieczeństwie niemieckim, po to tylko, żeby wzmocnić swą pozycję zarówno w Europie Za­chodniej, jak w Europie Wschodniej. Był to znakomity trick poli­tyczny, albowiem wszyscy zachodni sąsiedzi ogromnie zazdrościli Niemcom ich cudu gospodarczego, odnosząc się jednocześnie bar­dzo nieufnie do ich poczynań politycznych. Polska i Czechosłowa­cja przeżyły podczas wojny okupację niemiecką i jako kraje, które znacznie wtedy ucierpiały (zwłaszcza Polska), świeżo miały jeszcze w pamięci tamte lata. Rząd zachodnioniemiecki nie uznał formal­nie zmian terytorialnych, jakie nastąpiły po wojnie w Europie Wschodniej, co wzbudzało lęk, że pewnego pięknego dnia kraj ten zażąda z powrotem tego, co utracił. Dla Polski tylko ścisły sojusz z

357

ZSRR zdawał się stanowić gwarancję jej zdobyczy. Wszystkie dyskusje na temat granicy na Odrze i Nysie były jednym wielkim nieporozumieniem, ponieważ w wyniku po- działu Niemiec była to teraz granica z NRD, a nie z RFN, i to, czy ta ostatnia uznają, czy nie, nie miało najmniejszego praktycznego znaczenia. Przy silnych jednak nastrojach nacjonalistycznych obawy Polaków - i do pew­nego stopnia również Czechów - stanowiły ważną kartę polityczną, którą Rosjanie rozgrywali w taki sposób, by spowodować u swych sojuszników wrażenie ich bezradności w obliczu niemieckiego re-wizjonizmu, przed którym obronić ich może tylko wsparcie ZSRR. A przecież zachodnioniemieckie uznanie granic z 1945 roku leżało właśnie w rękach Moskwy.

Sowieckie podejście do kwestii niemieckiej nie do końca było aż tak makiawelistyczne. Klęska armii rosyjskiej w pierwszej woj­nie światowej oraz niemal całkowita porażka w latach 1941-1942 pozostawiła głębokie ślady w świadomości Sowietów. Pomijając względy propagandowe, należy przyznać, że mimo iż ZSRR wy­rastało na supermocarstwo, a Niemcy pozostawały całkowicie bez­bronne, w Moskwie olbrzymiała tendencja do przeceniania niemiec­kiego zagrożenia. Z radzieckiego punktu widzenia NATO bez Niemiec nie było przeciwnikiem nazbyt poważnym; dopiero udział Niemiec stanowił czynnik, z którym należało się liczyć. Stąd więc zadanie maksimum radzieckiej polityki w Europie polegało na wyłuskaniu Niemiec Zachodnich z sojuszu atlantyckiego. Próby dialogu z Bonn podejmowano trzykrotnie: w latach 1952, 1955 i 1964. Nie wiadomo, o ile poważne były zamiary Stalina w 1952 roku, nie sposób jednak chyba uwierzyć w to, że zgodziłby się wówczas na pozbycie się komunistycznego reżymu w Niemczech Wschod­nich, a bez tego trudno przecież było mieć jakąkolwiek nadzieję na zjednoczenie kraju. W 1955 roku przywódcy ZSRR chcieli jedynie wybadać intencje RFN i nie czynili Niemcom żadnych szczególnych obietnic; w 1964 roku został obalony Chruszczow, zanim jeszcze zdążył rozpocząć poważne negocjacje. Poza tymi trzema próbami polityka ZSRR sprowadzała się do izolowania Niemiec, do zapo­biegania ich ponownemu uzbrojeniu i do systematycznego niwe­czenia wszelkich nadziei na zjednoczenie. Polityce tej przyświecały cele długofalowe, gdyż liczono na narastającą frustrację samych Niemców, która ewentualnie podkopałaby demokratyczny cha­rakter rządów w ich państwie. Mogłaby też doprowadzić do po­jawienia się ruchów ekstremistycznych tak z lewa, jak (co bardziej

358

prawdopodobne) z prawa, w wyniku czego sojusz zachodni bar­dziej byłby skłonny do pertraktacji z ZSRR.

Polityka wschodnia RFN niezbyt skutecznie przeciwstawiała się poczynaniom ZSRR. Organizacje wychodźców ostro protesto­wały przeciwko oficjalnym deklaracjom na temat utraconych ziem, mającym na celu zachęcenie Polski i Czechosłowacji do przyjęcia bardziej ugodowej postawy. Przywódcy tak CDU, jak SPD bardzo niechętnie antagonizowali swych potencjalnych wyborców, wywo­dzących się z tych właśnie kręgów. Nowe inicjatywy, mające na celu poprawę stosunków z Europą Wschodnią, pojawiły się dopiero w 1969 roku, po zwycięstwie socjaldemokratów w wyborach po­wszechnych, gdyż wcześniej nawet wielka koalicja, utworzona w 1966 roku, nie była w stanie podjąć zdecydowanych działań w tym kierunku.

Swobodę działania RFN wobec Europy Wschodniej silnie ograniczała tzw. doktryna Hallsteina, sformułowana w 1955 roku, głosząca, iż dyplomatyczne uznanie NRD przez jakiekolwiek pań­stwo neutralne bądź niezaangażowane, potraktowane zostanie przez RFN jako akt nieprzyjazny i odebrane będzie jako faktyczna zgoda na podział Niemiec. Teza, iż NRD nie jest państwem suwe­rennym i że tylko RFN jest jedynym reprezentantem Niemiec (Alleinvertretung), szalenie komplikowała sytuację, ponieważ z jed­nej strony prawnicy przyjmowali zasadę ciągłości prawnej Nie­miec jako państwa, z drugiej zaś strony istniały de facto dwa organizmy państwowe, a RFN z coraz większym trudem przycho­dziło przekonywanie innych krajów do ignorowania NRD. Dokt­ryna Hallsteina oznaczała w praktyce wieloletnią nieobecność zachodnioniemieckich przedstawicielstw dyplomatycznych w sto­licach Europy Wschodniej, gdyż reżymy komunistyczne w sposób oczywisty uznawały NRD. Bonn było narażone na rozmaite formy szantażu w krajach Azji i Środkowego Wschodu, ponieważ trwało przy tej doktrynie nawet wówczas, gdy okazała się od dawna już całkowicie bezużyteczna. Stopniowo rezygnowano z niej, choć oficjalnie nigdy jej nie odwołano; ZSRR od samego początku był z niej wyłączony, a w 1966 roku RFN oznajmiła o swej gotowości do nawiązania stosunków dyplomatycznych z wszystkimi pańs­twami Europy Wschodniej.

Z odejściem Adenauera polityka wschodnia RFN zaczęła po­woli się zmieniać. Bonn poczęło przywiązywać coraz większą wagę do kontaktów ze swymi wschodnimi sąsiadami; do stolic wschód-

359

nieeuropejskich często zjeżdżali wysłannicy Kruppa i innych czo­łowych firm, a w Pradze, Bukareszcie i Budapeszcie otwarto ofic­jalne przedstawicielstwa handlowe. Przyczyniło się to do budowa­nia mostów porozumienia, mimo że sceptycy nieustannie powta­rzali, iż handel nigdy nie zastąpi polityki. Stopniowo też zmieniał się stosunek do NRD - nasilały się głosy na rzecz uznania status quo w tym państwie i udzielania mu pomocy. Nowa szkoła myślenia politycznego zakładała przyjęcie taktyki “małych kroków" ku nor­malizacji, w nadziei na zmianę sytuacji poprzez stopniowe zbliże­nie obydwu państw (Wandel durch Annaherung); utrzymywano, iż RFN powinna skoncentrować wysiłki na krajach demokracji lu­dowej, gdyż nie ma na razie szans na zmianę nastawienia ZSRR wobec Niemiec. Z drugiej jednak strony wyrażano też pogląd, iż droga do Europy Wschodniej wiedzie poprzez Moskwę i że wszel­kie próby jej ominięcia muszą zakończyć się niepowodzeniem.

Przez wiele lat Bonn było krytykowane - często nie bez racji -za bierność w swej polityce wschodniej i za niechęć wobec pro­wadzonej przez Zachód polityki odprężenia w stosunku do bloku komunistycznego. Na koniec wreszcie sytuacja uległa zmianie: w 1967 roku RFN oznajmiła, iż anuluje i uznaje za niebyły układ monachijski z 1938 roku i pragnie zgłosić szereg propozycji, doty­czących redukcji wojsk zachodnich i wschodnich na terytorium Niemiec. Bonn wraziło też pragnienie podpisania traktatu poko­jowego z ZSRR i wszystkimi państwami Europy Wschodniej, wy­rzekając się użycia groźby lub siły we wzajemnych z nimi stosunkach (Gewaltverzicht). Do zmian klimatu politycznego w RFN, dzięki którym możliwa stała się reorientacja polityki wschodniej, przy­czyniły się Kościoły protestanckie oraz SPD.

Stolice zachodnie przyjęły inicjatywę z lat 1967-1968 niezwykle życzliwie, czego nie dało się powiedzieć o Moskwie, Warszawie czy Berlinie. Tam, w gwałtownych słowach, uznano ją za akt politycznej agresji, mający na celu zwiększenie napięcia międzynarodowego; reakcję tę później skojarzono z radziecką decyzją o inwazji Cze­chosłowacji.

Jednym z największym przejawów ironii losu we współczesnej historii jest fakt, iż zachodnioniemieckie “otwarcie na Wschód", którego domagali się i zachodni sojusznicy, i wewnętrzna opinia publiczna, doprowadziło do takich właśnie skutków. Gdyby RFN nie zwlekała tak długo z decyzją o przeformułowaniu swej polityki wschodniej, rządy komunistyczne musiałyby szukać innych, mniej

360

obłudnych pretekstów do ingerowania w wewnętrzne sprawy swo­ich własnych sojuszników.

Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych Berlin był głównym ogniskiem napięć w Europie. Po podziale Niemiec RFN uznawała go za jeden ze swoich landów, mimo że młodzi zachodni berlińczycy nie musieli służyć w wojsku; wprowadzono też wiele innych wyjątków, mających na celu zneutralizowanie Sowietów. Ze swej strony NRD traktowała Berlin jako część radzieckiej strefy okupacyjnej i gwałcąc czterostronne porozumienie sojusznicze ustanowiła w mieście swą stolicę. Od 1947 roku komuniści pod­ważali legalne prawo mocarstw zachodnich do utrzymywania gar­nizonów w Berlinie Zachodnim i nalegali na jego demilitaryzację i neutralizację. Sowieckie ultimatum z listopada 1958 roku żądało likwidacji okupacyjnego statusu miasta oraz uznania przez mocar­stwa zachodnie rządu NRD. Nie było to - jak zwrócił później uwagę Philip Windsor - jakieś nagłe odstępstwo Moskwy od jej polityki, nie kryła się też za tym groźba podpisania odrębnego traktatu pokojowego z NRD. Element ten Chruszczow wprowadził nieco później, gdy okazało się, że sojusznicy zachodni nie mają zamiaru iść na żadne istotne ustępstwa.

W drugiej połowie 1960 roku Kreml wzmagał swe naciski, a napięcie sięgnęło szczytu wczesnym latem następnego roku. W przemówieniu, wygłoszonym w lipcu w Moskiewskiej Akademii Wojskowej, Chruszczow oznajmił, że w związku z pogarszającą się sytuacją międzynarodową wszystkie redukcje wydatków zbroje­niowych zostają zawieszone, a budżet wojskowy wzrośnie o jedną trzecią. Zwołana w kilka dni później Rada NATO dała wyraźnie do zrozumienia, że nie ustąpi ze swego stanowiska w sprawie Berlina; uznaniu NRD najdobitniej sprzeciwili się wtedy Francuzi. Przywódca Niemiec Wschodnich, Walter Ulbricht, obiecał zachod­nim aliantom pewne gwarancje pod warunkiem neutralności Ber­lina Zachodniego, w tym samym jednak czasie mówił swoim ro­dakom, że z chwilą podpisania odrębnego traktatu pokojowego jego administracja przejmie zarząd nad całym miastem. Dnia 16 lipca do Moskwy przyjechał, jako osobisty wysłannik prezydenta Kennedyego, były wysoki komisarz amerykański w Niemczech, John McCloy. Rozmowy z Chruszczowem nie przyniosły jednak szans na porozumienie, podobnie zresztą jak i późniejsze próby negocjacyjne, podejmowane przez Włochów. W pierwszym tygod­niu sierpnia Chruszczow przystąpił do akcji. Podczas spotkania

361

państw Układu Warszawskiego podjęto decyzję o zamknięciu gra­nicy między Berlinem Wschodnim i Zachodnim. Był to krok ryzy­kowny, lecz przywódca ZSRR bez wątpienia czuł się zobligowany do działania; nalegając od tak dawna na rozwiązanie tego proble­mu, musiał wykazać, że postępuje naprzód. Dla NRD był to rze­czywiście ostatni dzwonek. Miała ona być dla całych Niemiec pokazowym przykładem osiągnięć socjalizmu, lecz jako państwo mało atrakcyjne traciła każdego tygodnia tysiące swych obywateli, którzy wybierali wolność (czy może dostatnie życie) w RFN. W ostatnim tygodniu lipca 1961 roku do punktów rejestracyjnych w Berlinie Zachodnim zgłosiło się 10 000 wschodnioniemieckich uciekinierów, a w jednym tylko dniu 7 sierpnia 1961 przybyło ich tam ponad 2 000. Przestało to już być wyłącznie kwestią prestiżu NRD - gdyby nie zatrzymała ona tej fali uchodźców, cała jej gospodarka mogłaby ulec sparaliżowaniu. Przy dwóch różnych okazjach (w czerwcu i w lipcu) Ulbricht oznajmił, że nie ma zamiaru zamykać granicy i budować żadnego muru. Jednakże przywódca komunistyczny stał się więźniem własnych poczynań, zmierzających do eskalacji kryzysu berlińskiego - im większe wy­wierał naciski, tym większa była fala uciekinierów, gdyż wszyscy najwyraźniej czuli, że jest to ostatnia okazja do ucieczki.

W nocy 13 sierpnia jednostki armii wschodnioniemieckiej zamknęły wszystkie przejścia na zachód w Berlinie Wschodnim, a w ciągu kilku następnych dni wzniesiony został mur, odgradzający sowiecki sektor tego miasta. Było to pogwałcenie umowy czterech mocarstw w sprawie statusu Berlina, przewidującej swobodny do­stęp do wszystkich jego rejonów. Dla berlińczyków i Niemców z Zachodu był to szok. Żądano natychmiastowego podjęcia prze-ciwdziałań - zresztą czyż Zachód mógł sobie pozwolić na bierność w sytuacji tak skandalicznego pogwałcenia prawa międzynarodo­wego? Dean Rusk, amerykański sekretarz stanu, potępił wzniesie­nie muru, wypowiedzi innych polityków zachodnich były również jednoznaczne w wymowie. Wiceprezydent USA, Lyndon Johnson, przybył z Bonn do Berlina i próbując podtrzymać Niemców na duchu oświadczył, że na dłuższą metę komuniści poniosą klęskę, ponieważ chcą zawrócić koło historii. Niemców jednak nie urzą­dzały zapewnienia o dalekiej przyszłości. W miarę napływania wiadomości o tym, że ich rodacy ze Wschodu giną podczas prób przekraczania granicy, ogólne podniecenie sięgało szczytu. Za­chodnie mocarstwa nie były jednak przygotowane do podjęcia

362

odwetowych działań wojskowych, gdyż dysponowały planami na wypadek sowiecko-enerdowskiego zamachu na całe miasto, a nie odgrodzenia tylko wschodniej jego części. Zgodnie zresztą z kon­cepcją Zachodu Berlin Wschodni należał do radzieckiej strefy wpływów, w której komuniści mieli wolną rękę w swych poczyna­niach. Nie chciano też ryzykować starć zbrojnych. Dopiero po kilku kolejnych dniach, gdy pojawiły się nowe zagrożenia, takie jak zakłócanie transportu lotniczego i ruchu patroli amerykańskich w Berlinie Wschodnim, mocarstwa postanowiły działać z większą stanowczością i oznajmiły, że przeciwstawią się wszelkim aktom agresji. Chruszczow i Ulbricht nie mieli zamiaru dalej nasilać kryzysu; pomysł podpisania odrębnego traktatu pokojowego od­łożono na później i wygaszono napięcie, pozwalając mu umrzeć śmiercią naturalną.

Przywódcy komunistyczni mieli wszelkie powody do satys­fakcji z takiego zakończenia kryzysu. Nie osiągnęli wszystkiego, czego chcieli, zbudowali jednak mur, który stał się elementem w zdecydowany sposób umacniającym reżym NRD. Oficjalnie tłuma­czono fakt jego wzniesienia koniecznością przeciwstawienia się infiltracji zachodnich służb dywersyjnych, lecz mało kto w to wie­rzył, a w sensie propagandowym mur nie przydawał rządom Ulb-richta powodów do chwały. Najważniejsze były tu długofalowe cele polityczne. Wstrzymano odpływ uciekinierów, gdyż po 13 sierpnia tylko nieliczni straceńcy decydowali się na ryzyko przekraczania granicy z Zachodem. Niemcy Wschodnie uporały się z gospodar­czymi kłopotami, wywołanymi masowym exodusem ludności, i na­brały większej pewności siebie. W Niemczech Zachodnich z kolei zalęgła się nieufność wobec zachodnich partnerów; jeśli bowiem Ameryka nie była w stanie przeciwstawić się radzieckim naporom na Berlin, to czy zechce bronić RFN przeciwko atakom na całym froncie? Prezydent Kennedy w listopadowym przemówieniu pod­trzymał swe poparcie dla idei zjednoczenia Niemiec na zasadzie samostanowienia narodu, a podczas wizyty w Berlinie oznajmił -przy wielkim aplauzie słuchaczy - że “wszyscy jesteśmy berlińczy-kami". Jednakże zaufanie do USA zachwiało się i wielu Niemców coraz częściej niż dawniej zaczęło poważniej zastanawiać się nad wariantem gaullistowskim.

SAMOTNA FRANCJA

Gdy w 1958 roku de Gaulle doszedł po raz drugi do władzy, szybko okazało się, że ma swoją własną koncepcję Europy, od której tak łatwo nie odstąpi. Generał nigdy nie przepadał za “Anglosasami" i do żywego dotknięty był ich zachowaniem wobec niego podczas wojny. Jako człowiek dumny, nigdy nie wybaczył im afrontów i oznak lekceważenia (prawdziwych czy tylko pozornych), jakie okazywali mu, gdy był na wygnaniu. Rzecz jednak nie spro­wadzała się tylko do osobistych resentymentów. De Gaulle w sposób bezkompromisowy stał na straży interesów Francji i był przekonany, że jego kraj ma niewiele wspólnego z USA czy Wielką Brytanią. Jego koncepcja polityki zagranicznej w swej istocie była rodem z XIX wieku, a ideologia odgrywała w niej rolę dość zniko­mą, wręcz żadną. Z tego też powodu niezbyt przejmował się groź­bami Kremla, a konieczność organizowania jedności europejskiej czy atlantyckiej postrzegał jako coś, co bardziej potrzebne jest pospólstwu niż jemu samemu. Była to postawa dość intrygująca, chociażby dlatego że tak bardzo różniła się od postawy innych polityków; wielu zagranicznych wielbicieli podziwiało jego wysokie mniemanie o sobie, tak niebywałe w świecie pełnym niepewności, jego olimpijski sposób bycia i jego majestatyczny styl funkcjono­wania. Poglądy de Gaullea na wiele spraw były tak przestarzałe i nie przystające do rzeczywistości, że niekiedy wydawać się mogły wręcz ultranowoczesne. Potępiał wadliwą konstrukcję współczes­nej Europy, sprokurowaną w Jałcie i w Poczdamie, po części dlatego, że Francja nie uczestniczyła w obydwu tych konferencjach, po części dlatego, że wprowadzała podział kontynentu na dwa sztywne bloki oraz ustanawiała obecność w nim dwóch nieeuro­pejskich supermocarstw. Do prób organizowania politycznej jed­ności Europy odnosił się bez sympatii i zrazu ostro przeciwstawiał się powołaniu Wspólnego Rynku. Projekty eurokratów traktował

364

jak fantazyjne pomysły rodem z Księgi tysiąca i jednej nocy i przy­równywał ich działania na rzecz federacji europejskiej do wysiłków nad wymyślaniem jakiegoś sztucznego języka (Yolapuk). Z czasem jednak zmienił nieco swój stosunek do tego problemu - przynaj­mniej w kwestiach gospodarczych; w efekcie żaden kraj europejski nie wyciągnął tyle korzyści ze wspólnoty, ile Francja. Mimo to generał nie chciał, by jego kraj wchodził w rozmaite ujednolicone układy polityczne i wojskowe.

Rozbieżności z Amerykanami wyraziście ujawniły się podczas spotkania z sekretarzem stanu Dullesem, odbytym zaraz po po­nownym objęciu funkcji prezydenta Republiki. Nie była to dysputa nad określonymi aspektami polityki - był to otwarty konflikt. Amerykanie traktowali Francję jako jedno z państw europejskich, takie samo jak Niemcy czy Włochy, podczas gdy w oczach de Gaullea jego kraj powinien być zaliczany do grona mocarstw światowych. By podkreślić swój sprzeciw wobec Amerykanów oraz niezależność Francji, w marcu 1959 roku wycofał wszystkie fran­cuskie jednostki marynarki wojennej spod rozkazów śródziemno­morskiego dowództwa NATO. Okrętów tych było niewiele, więc i skutki tego okazały się mało znaczące, był to jednak - jak to zwykle w przypadku de Gaullea - gest, który się liczył. Decyzja ta zapoczątkowała pewien nowy wzór postępowania na przyszłość. De Gaulle sprzeciwiał się amerykańskim planom obrony Europy po części dlatego, że powątpiewał w zdolność Waszyngtonu do przewodzenia sojuszowi atlantyckiemu (w jego przekonaniu Ame­rykanom brakowało doświadczenia i wyobraźni), a po części dlatego, że interesy USA nie były przecież tożsame z interesami Europy. De Gaulle przewidział niektóre podstawowe zasady poli­tyki równowagi strachu, polegającej na tym, że nikt nigdy nie powinien wiedzieć, czy i kiedy któreś z wielkich mocarstw zechce użyć broni jądrowej. Pod koniec lat pięćdziesiątych wszystko wskazywało na to, że rozmaite koncepcje na temat obrony Francji i Europy czy w ogóle trzeciej wojny światowej, które przyjęto z chwilą powołania NATO, są już nieaktualne. Sojusz państw wolne­go świata, wzajemne zobowiązania Europy i Ameryki - wszystko to na dłuższą metę nie było w stanie zapewnić kontynentowi bezpie­czeństwa dopóty, dopóki (według de Gaullea) Stary Świat nie stanie się “bastionem potęgi i dobrobytu równego temu, co USA stworzyły w Nowym Świecie".

365

De Gaulle poruszył bardzo poważny problem. Jego obawy co do przyszłości amerykańskich zobowiązań w Europie miały cał­kiem realne podstawy i dlatego istniała konieczność wzmocnienia zdolności obronnych kontynentu. Niestety, sam de Gaulle niewiele zdziałał w tym kierunku; przeciwnie, stanowczo torpedował wszel­kie podejmowane w tym celu próby. Uważał, że Europa składa się i ze Wschodu, i z Zachodu (“Europa aż po Ural") i że niezależnie od różnic ideologicznych państwa europejskie mają o wiele więcej wspólnego ze sobą niż z USA czy ZSRR. Pewnego dnia Wielka Brytania też miała stać się częścią Europy - na razie nie była na tyle gotowa, by jej na to pozwolić. Był to plan na wielką skalę, który musiał jednak upaść, gdyż całkowicie nie przystawał do realiów z końca lat sześćdziesiątych. Europa powinna być, według de Gaul-lea, luźną federacją niezależnych ojczyzn (LEurope de patries); próby ustanowienia ponadnarodowego “wielkiego rządu", który miałby podejmować najważniejsze decyzje, generał uważał za przedwczesne, o ile w ogóle nie utopijne, gdyż trudno byłoby oczekiwać, że tak podstawowa formacja, jaką jest suwerenne pańs­two, zgodziłaby się na przekazanie komuś swych prerogatyw. Z tego też powodu nalegał na utworzenie francuskiej odstraszającej siły nuklearnej (choćby nawet i niewielkiej) i pogardzał Brytyj­czykami za to, że w 1963 roku gotowi byli zrzec się takiej możli­wości i podpisać układ w Nassau.

Europejska polityka de Gaullea oparta była na ścisłej współ­pracy z Niemcami. Lojalnie wspierał je w odpieraniu nacisków ze strony ZSRR i Europy Wschodniej, oczekiwał jednak w zamian, że będą z nim jednomyślne w realizacji francuskich projektów do­tyczących Europy. Niechętnie konsultował się z rządami innych państw EWG - nowa Europa miała według niego organizować się wokół osi Paryż-Berlin, z tym jednak, że w tym wehikule Niemcy Zachodnie, choć były beneficjantem, miały podróżować nie jako kierowca, lecz jako pasażer. Postawa ta nie przysparzała genera­łowi zwolenników wśród Europejczyków. Francuska polityka ob­ronna zasadzała się na słusznym założeniu, że nie ma co marzyć o rzeczywistej niezależności - nawet jeśli ma się status mocarstwa -bez odstraszającej siły jądrowej. Dlatego też generałowi potrzeb­na była f orce de frappe, o którą walczył zarówno z opozycją we własnym kraju, jak niechętnymi do pomocy Amerykanami. Nalegał na realizację tego projektu mimo ogromnych kosztów i w sumie ograniczonej jego wartości militarnej.

366

De Gaulle był zagorzałym przeciwnikiem wszelkich opraco­wywanych w latach sześćdziesiątych planów amerykańskich, tak politycznych, jak wojskowych. Traktował je jako z trudem masko­wane próby podporządkowania sobie Europy i stanowczo odma­wiał odgrywania roli satelity USA. Ameryka, rzecz jasna, mówiła dużo o partnerstwie, nie potrafiła jednak w miarę precyzyjnie określić, co to właściwie znaczy. Zamiast tego rozwijała dość po­ronione pomysły, takie jak na przykład projekt budowy wadliwych w założeniu rakiet średniego zasięgu; w zamyśle szło o utworzenie wielozadaniowych morskich sił jądrowych o ponadnarodowym wspólnym dowództwie, czyli o coś, co de Gaulle uważał za twór całkowicie sztuczny. Francuska polityka zagraniczna coraz wyraź­niej dryfowała w stronę neutralności. W 1965 roku Francja wystą­piła z SEATO (azjatyckiego odpowiednika NATO) i zrezygnowała z uczestnictwa we wspólnych manewrach sojuszu atlantyckiego w Europie. W marcu 1966 roku de Gaulle oznajmił, że wycofuje francuskie oddziały z sił paktu i francuskich oficerów z jego do­wództwa; w efekcie kwatera główna NATO przeniosła się z Paryża do Brukseli. Sojusz, co prawda, nie rozpadł się, lecz jego stosunki z Francją zostały zamrożone. W wyniku tak zdecydowanej de­monstracji własnej niezależności od Stanów Zjednoczonych pres­tiż Francji w krajach niezaangażowanych niepomiernie wzrósł. W czerwcu 1966 roku de Gaullea z pompą fetowano w Moskwie, mimo że wcześniej przywódcy sowieccy traktowali oś Paryż-Berlin z nie skrywaną wrogością. W grudniu 1966 roku do Francji z rewizytą wybrał się Kosygin, którego przyjęto bardzo ciepło, oka­zując liczne oznaki przyjaźni. Jak jednak przewidywali niektórzy krytycy de Gaullea, nowo zyskany prestiż Francji był w dużym stopniu iluzoryczny. Gdy zakończyły się bankiety i przemówienia, gdy ustała pompa i zmieniły się nieco okoliczności, okazało się, że jedynym efektem tego zamieszania było podpisanie kilku mało znaczących umów gospodarczych i kulturalnych. Jak to określił pewien krytyczny komentator, wszyscy przyzwyczaili się do de Gaullea jako do blefującego pokerzysty. Wiele jego inicjatyw pozbawionych było wyczucia rzeczywistości, a cała prowadzona przezeń polityka opierała się na założeniu, iż istnieje oto stabilna równowaga sił i że Francja w każdym przypadku zagrożenia i tak zostanie obroniona przez sojusz Zachodu.

Oficjalne koła Waszyngtonu wykazywały zdumiewającą cierp­liwość wobec poczynań de Gaullea, mających na celu podkopanie

367

amerykańskich wpływów na świecie, a także wobec francuskiej walki z amerykańska polityką monetarną i z dolarem. Owa gaullis-towska opozycja pomogła USA zwrócić uwagę na niektóre słaboś­ci własnej polityki w szerszym planie. Francuskie sugestie co do nieangażowania się w Europie rozważano z dużym zaintereso­waniem, a ogólne podejście Francji do problemów światowych, choć odbierane z mieszanymi uczuciami, było dostatecznie spójne i trąciło tak wielką klasą, że budziło respekt nawet wśród jej nieprzejednanych przeciwników. Rzeczywistość jednak wzięła gó­rę, gdyż zarówno Francja, jak Europa przeceniły swą zdolność do samodzielnej obrony bez pomocy Stanów Zjednoczonychi. Go­dzina prawdy nadeszła w 1968 roku, kiedy to bunt studentów obnażył słabość rządów gaullistowskich. Niepewność, wywołana zamieszkami wewnętrznymi, niemal nie doprowadziła do całkowi­tego upadku franka; kryzys monetarny we Francji wymagał na­tychmiastowego zmasowanego wsparcia, zwłaszcza ze strony Nie­miec Zachodnich i USA. Sowiecka inwazja na Czechosłowację oraz zmiana równowagi sił nad Morzem Śródziemnym dobitnie wykazały, że założenia francuskiej polityki zagranicznej i obronnej były całkowicie błędne.

NOWEUNIC JATYWY W ZAKRESIE WSPÓŁPRACY EUROPEJSKIEJ

W 1954 roku ostatecznie rozwiały się nadzieje na stworzenie jakiejś ponadnarodowej władzy Europy. Francja zajęta była wojną w Wietnamie, inne zaś kraje, zaangażowane w te negocjacje, nie miały ochoty, aby rezygnować z własnej suwerenności. Rzeczywis­tość państw narodowych brała górę nad dość abstrakcyjną koncep­cją zjednoczonej Europy. Jednakże starania na rzecz utworzenia Wspólnego Rynku i europejskiej strefy wolnego handlu wciąż trwały. RFN, Włochy, Francja i kraje Beneluksu połączyły swoje siły i l stycznia 1958 roku powołały do życia nową wspólnotę europejską. W ciągu pierwszych dziesięciu lat istnienia Szóstki główny jej problem sprowadzał się do pytania, czy należy dopuścić do udziału w grze inne państwa europejskie spoza założycieli wspólnoty oraz ile swobody działania należy pozostawić adminis­tracji EWG, kierowanej przez zachodnioniemieckiego profesora Waltera Hallsteina. Dwoma głównymi ciałami decyzyjnymi wspól­noty były jej Komisja i Rada Ministrów. W skład Rady wchodzili ministrowie spraw zagranicznych poszczególnych państw, repre­zentujący interesy narodowe, a zgodnie z przyjętym systemem głosowania kraje większe dysponowały większą liczbą głosów niż kraje małe. W Komisji, z kolei, górę brały elementy ponadnaro­dowe, a eurokraci reprezentowali interesy organizacji jako całości.

Istnienie Komisji oraz jej uprawnienia były dla de Gaullea źródłem ustawicznej irytacji, gdyż zrzekanie się suwerennych praw było niebezpiecznym odstępstwem od jego koncepcji “Europy oj­czyzn". Wrogość de Gaullea podzielał częściowo profesor Erhard, następca Adenauera, który popierając w sumie ideę ścisłej współ­pracy europejskiej, krytycznie odnosił się do poczynań Komisji, mających na celu poszerzanie zakresu jej kompetencji. W 1965 roku de Gaulle wywołał otwarty konflikt podczas twardych nego-

369

cjacji, jakie toczyły się wówczas w Komisji na temat polityki rolnej. Francja nie akceptowała wypracowanych propozycji i znienacka ogłosiła ultimatum: jeżeli w określonym czasie EWG nie przyjmie korzystnego dla Francji rozwiązania, to wycofa się ona z rozmów i w przyszłości bojkotować będzie wszelkie konferencje wspólnoty. Mimo że problem finansowania rolnictwa miał dla Francji ogrom­ne znaczenie, to jednak głównym celem de Gaullea było zapobie­żenie dalszemu umacnianiu się władzy Komisji i uniemożliwienie na przyszłość takich sytuacji, w których jego kraj mógłby być przegłosowany przez pozostałych członków EWG. Podczas konfe­rencji prasowej generał jasno wyłuszczył swe racje - gdy negocjo­wano traktat rzymski, Francja była słaba, a jej partnerzy słabość tę wykorzystali, co w efekcie doprowadziło do popełnienia szeregu błędów, które teraz należy skorygować. Nie trzeba chyba dodawać, że Francuzi nie byli jedynymi w gronie Szóstki, którzy dbali o swoje interesy narodowe, niemniej nikt nie robił tego z taką sta­nowczością i z takim pomijaniem woli innych. De Gaulle wychodził z założeń czysto utylitarnych, nade wszystko liczyło się to, do jakiego stopnia Francja czerpać będzie korzyści ze swego uczest­nictwa w EWG. Cierpliwość pozostałych członków wspólnoty była jednak dość ograniczona, a ponieważ szarże de Gaullea nazbyt już często przyprawiały ich o rozdrażnienie, nie zgodzili się na przyjęcie jego ultimatum. Swoje wątpliwości wyrażali nawet Niem­cy, których delegacji przewodniczył minister spraw zagranicznych Schroeder, nie należący do grona wielbicieli de Gaullea. Francja znalazła się naraz w obliczu możliwości wykorzystania jej nie­obecności przez większość negocjatorów i zaproszenia Wielkiej Brytanii na wakujące miejsce w toczących się rozmowach. W tych okolicznościach generał zdecydował się na kompromis i delegacja francuska wróciła do Brukseli. Musiała ona pójść na pewne ustęp­stwa, lecz mimo wszystko udało jej się osłabić pozycję Komisji i zmienić równowagę sił we wspólnocie, gdyż postanowiono, że od tej pory wszystkie ważne problemy będą rozstrzygane przez minis­trów spraw zagranicznych. Niebezpieczne tendencje “ponadna-rodowości" znów więc zostały nieco przyhamowane.

Sukcesy gospodarcze EWG zmusiły jej krytyków do zmiany swego wobec niej nastawienia. ZSRR i kraje Europy Wschodniej nieustannie dotąd utrzymywały, że wspólnota będzie musiała po­nieść porażkę, a to z racji nieuchronnej rywalizacji między pańs­twami kapitalistycznymi, o której przed laty pisał jeszcze Lenin.

370

Osiągnięcia EWG nakazywały modyfikację tych założeń, lecz ko­munistyczni teoretycy i tym razem znaleźli odpowiednie wyjaś­nienie, zgodnie z którym zespołowy interes neokapitalizmu miał być silniejszy niż osobne interesy poszczególnych jego elementów składowych.

Te państwa Europy, które z różnych powodów nie weszły w skład EWG, również poszły po rozum do głowy. Latem 1960 roku powstało EFTA (European Free Trade Assodation - Europejskie Stowarzyszenie Wolnego Handlu), zakładające sobie jednak cele nie aż tak ambitne i rozległe; nie miało na przykład zamiaru koordynowania handlu zagranicznego swych członków, nie zamie­rzało też uzgadniać wspólnej polityki gospodarczej, finansowej i społecznej. Przegapiwszy w latach pięćdziesiątych okazję do aktyw­nego włączenia się w prace nad utworzeniem europejskiego Wspól­nego Rynku, Anglia z goryczą doszła do wniosku, że EFTA może być jedynie etapem przejściowym na drodze ku dalszej, jeszcze ściślejszej integracji. W lipcu 1961 roku rząd Macmillana oznajmił, że pragnie rozpocząć negocjacje z Szóstką na temat przystąpienia do EWG. Rozpoczęły się one dość szybko - i to nie tylko z Anglią, lecz również w dalszej kolejności ze Szwecją, Austrią oraz Szwaj­carią. W pierwszym powojennym dziesięcioleciu przywódcy labou-rzystów byli przekonaniu, że traktat rzymski jest umową wyłącznie handlową, podpisaną w celu zapobieżenia prowadzeniu polityki socjalistycznej na kontynencie. Większość konserwatystów, z kolei, odrzucała (podobnie jak de Gaulle) jego polityczne implikacje, a mianowicie to, że mógłby on stanowić podstawę do ustanowienia ponadnarodowej organizacji politycznej i do zrzeczenia się suwe­renności Wielkiej Brytanii w wielu sferach życia. Pomysł, iż jacyś cudzoziemcy mogliby decydować o polityce wewnętrznej i zagra­nicznej Anglii, był dla większości Brytyjczyków czymś nie do znie­sienia. Stopniowo jednak klimat polityczny i ekonomiczny zaczął ulegać zmianie. Ograniczenie roli Anglii w powojennym świecie i rozluźnienie więzi ze Wspólnotą Brytyjską stało się już oczywis­tością i idea europejska zaczęła coraz silniej pobudzać wyobraźnię wielu brytyjskich polityków. Nie był to, oczywiście, entuzjazm bez­interesowny, gdyż głównym czynnikiem przyciągającym i zachęca­jącym do współpracy były sukcesy gospodarcze Szóstki, co stwa­rzało dobre rokowania na rozwiązanie brytyjskich trudności w szer­szych ramach integracji europejskiej. Prawdą jednak było i to - co zresztą powiedział de Gaulleowi Macmillan podczas swej wizyty

371

w Paryżu - że Wielka Brytania szczerze “nawróciła się" i że liczy teraz na przyszłość Europy. Mimo to pojawiły się pewne dość poważne przeszkody, jako że Londyn chciał gwarancji dla obrony włas­nych interesów (na przykład w dziedzinie rolnictwa) oraz swych więzów z państwami Commonwealthu (zwłaszcza z Kanadą, Aus­tralią i Nową Zelandią); w grę wchodziła też kwestia przyszłości EFTA. Brytyjczycy nie chcieli opuszczać Siódemki bez porozumie­nia w sprawie dalszego przystąpienia pozostałych członków tego stowarzyszenia do EWG. Negocjatorzy brytyjscy wyraźnie stwier­dzili, że bynajmniej nie sugerują zasadniczej modyfikacji traktatu rzymskiego, niemniej ich uporczywe trwanie przy swych żądaniach okazało się błędem - rozsądniej było przystąpić do wspólnoty bez żadnych warunków wstępnych, a następnie, już w ramach EWG, próbować wpływać na prowadzoną przez nią politykę. Z punktu widzenia oponentów francuskich nawet bezwarunkowe warianty rozwiązania problemu uczestnictwa Anglii nie miały najmniejszych szans powodzenia. Negocjacje ciągnęły się bez końca i ostatecznie załamały się po słynnej konferencji prasowej de Gaullea w styczniu 1963 roku, kiedy to generał oznajmił, że Wielka Brytania nie jest jeszcze gotowa do przystąpienia do EWG. Deklaracja ta niebywale poirytowała pozostałych członków wspólnoty, którzy byli bardziej przychylnie nastawieni do sprawy, a których Francuzi nawet nie raczyli spytać o zdanie. De Gaulle początkowo nie sprzeciwiał się staraniom Londynu sądząc, że Brytyjczycy niezbyt serio myślą o wstąpieniu do wspólnoty. Gdy jednak zorientował się, że rzeczy­wiście zmienili swe dawne nastawienie, ostro przeciwstawił się tej inicjatywie. Jego głównym, oficjalnym argumentem było twierdze­nie, iż Wielka Brytania zarówno z racji swojej tradycji, jak swoich interesów - politycznych i gospodarczych - nie jest w gruncie rzeczy częścią kontynentu. Wizja Europy generała w istocie swej miała karoliński jeszcze rodowód, a on sam głęboko nie dowierzał pańs­twu, które utrzymywało zbyt ścisłe - jak na jego gust - stosunki z USA i mogło być wręcz “koniem trojańskim" Ameryki. De Gaulle chciał, by EWG była mała, a takie słowa, jak “współzależność" czy “integracja", miafy dla niego niewielkie znaczenie. Pewnego dnia -twierdził - Europa być może stanie się federacją, lecz na razie Francja torpedować będzie wszelkie zapędy federacyjne. W grun­cie rzeczy nie obawiał się brytyjskiej odmienności kulturowej czy jej interesów politycznych, lecz tego, że Wielka Brytania mogłaby okazać się poważnym konkurentem do roli przywódcy EWG.

372

Wszyscy pozostali członkowie Wspólnego Rynku sprzyjali bry­tyjskim planom przyłączenia się do nich, niemniej byli bezsilni wobec francuskiego weta. Erhard, Schroeder i Brandt wcale nie uważali, że sojusz francusko-niemiecki ma być celem samym w sobie, nie byli jednak w stanie przeciwstawić się generałowi. Rów­nież i Adenauer oraz Kiesinger, choć obydwaj frankofile, żywili obawy wobec polityki de Gaullea i woleliby widzieć Wielką Bry­tanię w EWG. Jednakże wobec francuskiego ultimatum musieli ustąpić, ponieważ Europa bez Francji była czymś absolutnie nie­możliwym.

W latach 1966-1967 zaistniały impas próbował przełamać an­gielski premier Wilson, zgłaszając akces do wspólnoty bez żadnych tym razem warunków wstępnych. Jednakże rząd labourzystowski miał tyle samo szans na sukces, co i jego poprzednicy - generał bowiem nie ustępował ani na krok. Brytyjczycy zaczęli wówczas proponować - bezskutecznie - rozmaite inne warianty możliwe do przyjęcia przez sprzeciwiających się im Francuzów, takie jak unię technologiczną czy nowe podejście do kwestii obronności Europy. Inne grupy “Europejczyków" również szukały sposobów na usta­nowienie ściślejszych związków politycznych; odrębne projekty wypracował komitet Jeana Monneta na rzecz akcji europejskiej oraz belgijski minister spraw zagranicznych Spaak, powstawały też projekty, opracowane przez oficjalne i nieoficjalne czynniki nie­mieckie i francuskie (na przykład przez Komitet Foucheta). Wszys­tkie jednak starania, mające na celu przełamanie impasu z 1954 roku, szły na marne i po długich, bezowocnych dyskusjach projekty te odłożono na półkę.

Odpowiedzialność za utrzymywanie się stanu politycznej sła­bości Europy Zachodniej - mimo jej spektakularnych sukcesów gospodarczych - w znacznym stopniu ponosił stary człowiek z Pałacu Elizejskiego, który demonstrując swoją próżność i wielkie polityczne gesty chciał, by jego kraj odgrywał rolę daleko nie przystającą do jego rzeczywistej siły. Dopiero po zejściu generała ze sceny politycznej (w latach 1970-1971) można było zainicjować nowe działania na rzecz ustanowienia daleko większej jedności Europy Zachodniej.

KRYZYS KUBAŃSKI

Kryzys kubański stał się punktem zwrotnym w polityce świa­towej, wyznaczającym koniec wojowniczej fazy zimnej wojny i otwierającym nową erę odprężenia. Nie wiadomo dokładnie, dla­czego Chruszczow wpadł na pomysł zainstalowania latem 1962 roku baz wyrzutni rakietowych na Kubie. Trudno sobie wyobrazić, by miał to być czynnik odstraszający Amerykanów od inwazji na wyspę. Może przywódca radziecki chciał wykorzystywać te bazy jako element przetargowy w negocjacjach z USA, może Chrusz­czow miał nadzieję na wyciągnięcie wielkich zysków z ich likwida­cji, takich jak na przykład wycofanie się Amerykanów z Berlina lub przynajmniej z Turcji. 14 października Waszyngton uzyskał niezbite dowody na to, że wyrzutnie są już zainstalowane i 22 tego samego miesiąca Kennedy wydał pierwsze oświadczenie w tej sprawie. Był to - według opinii jednego z sowietologów - najbar­dziej niebezpieczny tydzień od czasu zakończenia drugiej wojny światowej, który zakończył się całkowitą porażką i Kremla, i same­go Chruszczowa, politycznie odpowiedzialnego za poczynania, któ­re nawet chińscy twardogłowi uznali za niebezpieczne. Moskwa wyraźnie nie doceniła zdecydowania Amerykanów, a sam kryzys uzmysłowił Sowietom wyższość amerykańskiego uzbrojenia oraz konieczność zrewidowania własnych planów strategicznych. ZSRR najwyraźniej potrzebował jeszcze trochę czasu na doścignięcie USA w systemach ICBM, musiał też udoskonalić swą mobilność strategiczną. Przywódca sowiecki zmuszony też został do prze-formułowania założeń polityki wobec Chin. Chińskie ataki prze­stały już ograniczać się wyłącznie do wybranych aspektów polityki ZSRR, lecz osiągnęły taki poziom wojowniczości, jakiego Chiny nigdy nie okazywały nawet wobec Zachodu. W sierpniu 1964 roku, podczas rozmowy z japońskimi socjalistami, Mao oświadczył, że ZSRR jest państwem imperialistycznym, które zaanektowało część

374

Rumunii, Polski i Niemiec, wysiedlając stamtąd miejscową ludność. Mao oznajmił też, że nie chce jeszcze wyciągać na światło dzienne kwestii Mongolii, lecz że sprawiedliwość nakazuje, by Moskwa zwróciła Japonii Wyspy Kurylskie. Innymi słowy, towarzysze chiń­scy w swym nastawieniu wobec ZSRR posunęli się jeszcze dalej niż sam Dulles.

W historii dwóch supermocarstw - ZSRR i USA - istnieje dość osobliwa zbieżność. Tak jak Amerykanie, którzy ugrzęźli w Wiet­namie, nie potrafili wygrać wojny z o wiele słabszym od siebie przeciwnikiem, tak i Sowieci okazali się najwyraźniej bezbronni, walcząc przeciwko rozpadaniu się bloku komunistycznego. Owe supermocarstwo, mimo przewagi gospodarczej i wojskowej, nie było w stanie zapobiec ruchom odśrodkowym wśród swych euro­pejskich sojuszników. Jak wykazały dalsze wydarzenia, była to dość fałszywa symetria, czego nikt wówczas na Zachodzie nie dostrze­gał. Było rzeczą oczywistą, że nie istniało żadne bezpośrednie zagrożenie Europy Zachodniej, a ZSRR również w oczywisty spo­sób utracił wszelką nadzieję, że zachodnie partie komunistyczne będą w stanie sięgnąć po władzę w jakiejś dającej się przewidzieć przyszłości. Chruszczow obalony został w październiku 1964 roku, lecz jego następcy najwyraźniej zdecydowali się na kontynuowanie polityki swego poprzednika, a zwłaszcza jego polityki zagranicznej. Francja przy każdej możliwej okazji dawała do zrozumienia, że jej interesy coraz bardziej rozchodzą się z interesami innych państw Zachodu. W miarę jak zagrożenie ze strony ZSRR słabło, de Gaulle coraz silniej uświadamiał sobie konieczność ustanowienia nowego układu równowagi sił na kontynencie, gdyż Europa Za­chodnia już niedługo będzie w stanie sama utworzyć siłę zdolną przeciwstawić się ZSRR.

Również w innych krajach europejskich pojawiły się podobne tendencje separatystyczne, co w efekcie doprowadziło do ogólnego kryzysu NATO. Amerykańscy stratedzy, nieustannie zmieniający swoje pomysły na temat uderzeń odstraszających czy ograniczo­nych, traktowani byli w Europie z coraz większym sceptycyzmem. Amerykanie chcieli wycofać część swych wojsk z kontynentu i zmusić rządy europejskie do udoskonalenia systemów mobilizacyj­nych oraz do wzmocnienia własnych sił konwencjonalnych. Ci, którzy pragnęli likwidacji baz amerykańskich, przy jednoczesnym zachowaniu amerykańskiego parasola na wypadek ataku, nie zda­wali sobie sprawy z tego, jak silnie osłabi to NATO (jeśli w ogóle nie

375

spowoduje rozpadu paktu); przy okazji niechętni też byli zwięk­szeniu własnych wydatków wojskowych i w sumie chcieli uzyskać wyłącznie same korzyści z obydwu tych wariantów. Wojna wiet­namska od samego początku była w Europie bardzo niepopularna, a niechęć ta z czasem narastała, stanowiąc pożywkę dla ruchów opozycyjnych wśród młodszego pokolenia.

Osłabienie NATO było niezwykle cenne z punktu widzenia ZSRR, chociaż wpływ tego zjawiska na losy komunizmu europej­skiego był praktycznie żaden. Niezbyt jednak zachęcające były wydarzenia w Trzecim Świecie. W 1966 roku obalony został w Ghanie Kwame Nkrumah, jeden z najwierniejszych afrykańskich przyjaciół Moskwy. Komunizm indonezyjski zniknął, a w 1967 roku dwaj sojusznicy ZSRR - Syria i Egipt - poniosły sromotną klęskę na Bliskim Wschodzie. W Grecji od dawna utrzymywała się atmos­fera rewolucyjna, lecz przed podjęciem działań przez lewicę doszło tam do ustanowienia prawicowej dyktatury wojskowej. Każde z tych wydarzeń z osobna nie znaczyło zbyt wiele, jednak z szerszego punktu widzenia stanowiło dowód niebezpiecznego zachwiania rów­nowagi sił w skali światowej; wszystko wskazywało na to, że “impe­rializm" przechodzi do szerokiej ofensywy, a los odwraca się od komunistów. Zmiany zachodziły i w samym Związku Radzieckim. Styl działania Chruszczowa mocno irytował jego kolegów (co odeg­rało ważną rolę w jego upadku), którzy nadto nie zgadzali się z prowadzoną przezeń polityką. Uważali, że w swym “zagłaskiwaniu" Zachodu posuwa się zbyt daleko, a w okresie poprzedzającym jego obalenie uznali, że wręcz gotów jest na zawarcie jakichś układów z RFN. Zabrakło mu dostatecznego poparcia dla swych planów ze strony dowództwa armii, co również przyczyniło się do jego klęski. Po 1965 roku wydatki zbro- ojeniowe zaczęły znacząco rosnąć. Destalinizację stopniowo wyciszano, przywrócono też rygorystycz­ną kontrolę nad życiem kraju. Znalazło to bezpośredni oddźwięk w sowieckiej polityce zagranicznej, prowadzenie bowiem surowej polityki wewnętrznej nie mogło na dłuższą metę nie wpływać na stosunki ZSRR ze światem zewnętrznym, i to nie dlatego że przy­wódcy z Kremla nadal pozostawali ideologicznymi mamutami, lecz dlatego (według słów Richarda Lowenthala), że nieufność, z jaką despotyczne reżymy traktują swoje społeczeństwa, nieuchronnie rzutuje na ich stosunek do świata, uniemożliwiając znajdowanie właściwych rozwiązań ważnych kwestii i osiąganie autentycznie

376

uczciwych porozumień co do własnego miejsca wśród innych państw globu.

Dyskusja na temat polityki wojskowej w okresie odprężenia odzwierciedlała dylematy, z jakimi borykał się Kreml. Najważ­niejszym celem ZSRR było osiągnięcie równowagi strategicznej z USA, a w ostatecznym rachunku osiągnięcie przewagi w tym za­kresie. Lata detente nadawały się do tego w sposób znakomity. Jednocześnie Sowieci coraz wyraźniej zdawali sobie sprawę, że rewolucja naukowo-techniczna może zmusić do ponownego prze­analizowania kwestii wojny, traktowanej jako instrument upra­wiania polityki. Według swych chińskich adwersarzy przywódcy radzieccy zrezygnowali z nauk Lenina (i Clausewitza) jakoby woj­na jest przedłużeniem polityki - stali się “miękcy" i ze strachu przed wojną atomową zeszli na pozycje “kapitulanckie" wobec Zachodu. ZSRR najwyraźniej chciał uniknąć niebezpieczeństwa, jakim móg­łby być konflikt zbrojny na dużą skalę, a jego przywódcy świetnie zdawali sobie sprawę, że nawet małe wojny mogą z łatwością rozwinąć się w duże. W tym zakresie detente nie była z radzieckiego punktu jedynie taktyczną i czasową zagrywką, mającą na celu zrównanie swego potencjału nuklearnego z siłą USA, gdyż główne dylematy, związane z globalną konfrontacją, w oczywisty sposób pozostawały nie rozstrzygnięte nawet wówczas, gdy ZSRR tę rów­nowagę (czy wręcz przewagę) już osiągnął.

Breżniew i Kosygin zaakceptowali koncepcję lobby wojsko­wego o wszechstronnym wzmocnieniu sił zbrojnych (czego odma­wiał Chruszczow) i przystąpili do redystrybucji zasobów i środków. Budżet wojskowy wzrósł z 5% (1966) do 8% (1967); były to dane oficjalne i nie istniały żadne powody, dla których nie można było zakładać, że wzrost ten jest znacznie większy. W latach 1965-1966 znacznie powiększona została mała flota, stacjonująca na wschod­nich wodach Morza Śródziemnego. Przywódcy ZSRR uzasadniali te posunięcia pogorszeniem się sytuacji międzynarodowej i naras­tającą agresywnością “imperializmu". Na konferencji partii ko­munistycznych w Karłowych Warach (Czechosłowacja) ów duch wojowniczości objawił się w uchwałach opisujących USA jako najbardziej agresywne mocarstwo imperialistyczne, zmierzające do dominacji nad światem. Stwierdzono też, że w sferze politycznej najpilniejszym celem jest zmuszenie Ameryki do usunięcia swych baz z Europy i do wycofania amerykańskiej Szóstej Floty z Morza Śródziemnego. Jednocześnie Moskwa rozpoczęła kampanię na

377

rzecz nowego systemu zbiorowego bezpieczeństwa europejskiego. Przedstawiony projekt zakładał uznanie terytorialnego status quo na kontynencie oraz zastąpienie NATO i Układu Warszawskiego przez rozległy system obronny, któremu gwarancji udzieliłyby wszystkie państwa europejskie, ZSRR i USA. Z punktu widzenia Zachodu projekt ten miał kilka fatalnych niedociągnięć - nie uwzględniał na przykład bilateralnych układów między państwami komunistycznymi, pozostawiał armię radziecką nad Elbą, przy jed­noczesnym wycofaniu się Amerykanów z Europy i rozwiązaniu NATO. Choć w sumie projekt sankcjonował radziecką hegemonię w Europie, to jednak kilka rządów zachodnich gotowych było przyjąć propozycję Kremla jako podstawę do dalszej dyskusji. Dialog ten przerwała wojna bliskowschodnia w 1967 roku oraz inwazja na Czechosłowację w roku 1968.

W kierownictwie radzieckim istniała frakcja, która nalegała na prowadzenie bardziej wojowniczej polityki wewnętrznej i zagra­nicznej, a która zyskała sobie znaczne wpływy w wyniku kolejnych niepowodzeń na arenie międzynarodowej. Rozmowy Kosygina z prezydentem Johnsonem, przeprowadzone w Glassboro (USA) w czerwcu 1967 roku, zakończyły się bez rezultatu. Obowiązujące od dawna niepisane porozumienie między Moskwą a Waszyngtonem na temat unikania bezpośredniej konfrontacji nadal pozostawało w mocy, lecz ZSRR nie był już dłużej w stanie pomagać Stanom Zjednoczonym w wyciągnięciu się z wietnamskiego bagna, podob­nie jak USA nie mogły wesprzeć Sowietów na Bliskim Wschodzie. Waszyngton chciał po prostu poprawy stosunków z ZSRR; Lyndon Johnson w ostatnich miesiącach swej prezydentury wręcz patetycz­nie obwieszczał wszem i wobec, że pragnie pojechać do Moskwy i odbyć spotkanie na szczycie z przywódcami Kremla. Niezależnie od względów politycznych Johnson bez wątpienia pragnął popra­wić swój wizerunek prezydenta usposobionego pokojowo, silnie nadwątlony przez wojnę w Wietnamie. Jednakże w latach 1967-1968 Sowieci nie byli skłonni do żadnych uprzejmości, a duch odprężenia i współpracy całkowicie się ulotnił.

Pod koniec 1967 roku również i w Europie Zachodniej naras­tać zaczął pesymizm. Wojna wietnamska budziła liczne wątpliwości co do priorytetów Stanów Zjednoczonych. Cały czas bowiem przyj­mowano za pewnik, że najważniejsze cele polityki USA związane są z przeciwstawianiem się Moskwie. W sytuacji tak ogromnego zaangażowania militarnego i politycznego w południowo-zachod-

378

niej Azji obronność Europy wystawiona była na szwank, a równo­waga sił na kontynencie zdawała się mocno naruszona. Na szczęś­cie dla Europy Zachodniej Moskwa nie wykazywała oznak szcze­gólnie energicznego wykorzystania słabości Amerykanów; co wię­cej, nieoczekiwane kryzysy, jakie wybuchły na Bliskim Wschodzie i w Europie Wschodniej, zniweczyły wszelkie sowieckie rosyjskie plany w tym zakresie. Było jednak niepodobieństwem, by przy­wódcy sowieccy długo mieli zachowywać taką bierność. Jak wyka­zał dalszy bieg wydarzeń, w okresie odprężenia nie rozwiązano żadnych problemów, żaden też z konfliktów nie okazywał się mniej groźny. Choć zniknęło bezpośrednie zagrożenie wojną, rozwiały się też nadzieje Zachodu na pokojowe współistnienie. Wciąż też utrzymywał się głęboki niepokój co do kształtu przysz­łych wydarzeń.

POLICENTRYZM W EUROPIE WSCHODNIEJ

Zamęt i obawy były udziałem nie tylko Zachodu. W czasach stalinowskich system komunistyczny był monolitem - w dziesięć lat po śmierci dyktatora pojawiły się podziały, a zwarty blok stał się terenem walki o zwierzchnictwo ideologiczne i przywództwo poli­tyczne. Różnice między państwami komunistycznymi pod wieloma względami były poważniejsze niż napięcia w stosunkach Wschód-Zachód, jako że każde z nich uważało się za jedynego depozytariu­sza właściwych zaklęć, każde miało się za najbardziej autentyczną formację marksistowsko-leninowską, każde wierzyło w najwyższy sens własnej misji dziejowej.

W czasach Stalina doszło do jednego tylko większego rozłamu -Tito zdradził Kreml i nigdy się nie pokajał. W latach 1955-1956 doszło do ugody między Moskwą i Belgradem, lecz Jugosłowianie, poznawszy smak wolności, silnie bronili swojego niezależnego sta­tusu. W 1956 roku narodowy komunizm w Polsce został wytłu­miony, a na Węgrzech zdławiony, lecz najpoważniejszym pro­blemem nadal pozostawał konflikt z Chinami.

Rozziew między dwoma komunistycznymi supermocarstwami w latach 1958-1963 narastał z wielu powodów: z niechęci ZSRR do udzielenia Chińczykom pomocy w rozbudowie ich potencjału ato­mowego, z chińskich pretensji o nieudzielanie im należytego wspar­cia gospodarczego oraz z rozbieżności ideologicznych. Przywódcy w Pekinie przeciwni byli destalinizacji, rozpoczętej przez Chrusz-czowa, a także jego “rewizjonistycznemu" podejściu do polityki wewnętrznej i zagranicznej. Nie chcieli poprzeć Moskwy w jej sporach z Indiami, nigdy też nie zrezygnowali ze swych praw do kilku terytoriów na Dalekim Wschodzie, zaanektowanych przez Moskwę jeszcze w XIX wieku. Konflikt ten nie dotyczył wyłącznie prawidłowej interpretacji Marksa i Lenina, lecz narodowych inte-

380

resów, autonomii i wielkomocarstwowych aspiracji. U źródeł waś­ni Sowietów z Chińczykami tkwiła różnorodność charakterów na­rodowych, wyraźnie odmienne dziedzictwo kulturowe i społeczne oraz rozbieżność interesów politycznych i gospodarczych. Fakt, iż Pekin bardziej przestrzegał leninowskich dogmatów, nie miał żad­nego znaczenia, gdyż w 1956 roku Chińczycy wyznawali i tak bardziej liberalne poglądy niż ich radzieccy towarzysze. Gdy w 1948 roku Tito toczył spór ze Stalinem, Jugosławia stanowiła “lewicę" światowego ruchu komunistycznego; dziesięć lat później stała się jego “prawicą". Jej orientacja ideologiczna uległa zmianie, nie­mniej trwała ona nadal przy swym prawie do autonomii. Pojęcia “lewica" i “prawica" utraciły swe znaczenie w kontekście stosun­ków w obrębie bloku komunistycznego.

Rozbieżności między Moskwą i Pekinem próbowano jakoś załagodzić. Podczas konferencji 81 partii komunistycznych, jaka odbyła się w Moskwie w 1960 roku, wypracowano coś, co Lenin nazwałby zgniłym kompromisem - “przemieszczaniem nie przy­stających do siebie pojęć politycznych" - który jednakże tylko zaognił dyskusję. Każda ze stron obstawała przy swoich sformu­łowaniach sprokurowanego dokumentu, aż wreszcie nastąpiło to, co i tak było nieuchronne - polemika przekształciła się w otwarty konflikt. Sowieci wycofali swych ekspertów z Chin, nastąpił pełny impas we współpracy wojskowej, gospodarczej i politycznej, a propaganda z każdym dniem stawała się coraz bardziej obelżywa. Pekin oskarżył Moskwę o dokonanie rozłamu w światowym ruchu komunistycznym, Moskwa ze swej strony mobilizowała poparcie międzynarodowe dla swych wysiłków zmierzających do izolacji Chin. Tu jednak czekał ją zawód - kilka partii otwarcie opowie­działo się po stronie Pekinu, inne zaś, choć nie utożsamiały się z prowadzoną przez nie polityką, sprzeciwiły się jego wyklęciu, po­nieważ - jak to określił w 1964 roku włoski przywódca, Palmiero Togliatti - “groziłoby to niebezpieczeństwem odrodzenia się metod autorytarnych i sekciarskich w kierownictwach poszczególnych partii". Pogląd ten wywodził się z założenia, iż istnienie centralne­go przywództwa światowego ruchu komunistycznego, niegdyś tak ważnego, należy już do przeszłości. Policentryzm (termin sformu­łowany przez Togliattiego w czerwcu 1956 roku) nie jest zatem żadnym odszczepieństwem, lecz koniecznym nowym etapem, właś­ciwym dla nowej sytuacji w ruchu komunistycznym, nowym rozwi­nięciem jego doktryny i jego zmieniających się struktur. Policen-

381

tryzm z Dalekiego Wschodu przywędrował do Europy Wschod­niej. Kolejnym państwem, które wypowiedziało posłuszeństwo ZSRR, była Albania - najmniejszy kraj komunistyczny. Jej przy­wódcy należeli do grona tych nielicznych, którzy przejęli władzę nie przy pomocy Sowietów, lecz dzięki własnym sukcesom, odniesio­nym w długoletniej wojnie partyzanckiej. Albania nie miała wspól­nej granicy z ZSRR, małe też było prawdopodobieństwo, że jej sąsiedzi zechcą podjąć przeciwko niej jakąś wspólną akcję. Tirana i Belgrad od końca lat czterdziestych pozostawały ze sobą w ostrym konflikcie ideologicznym, jako że Albania była wówczas bardziej stalinowska niż sam Stalin i pozostała taka również po śmierci dyktatora. Głębszych przyczyn tych waśni należałoby doszukiwać się w tradycyjnej rywalizacji bałkańskiej, u podłoża której tkwiły problemy terytorialne oraz przyszłość albańskiej mniejszości na­rodowej w okręgu Kosowo. Gdy Belgrad toczył spory z Moskwą, Albania wiernie trzymała stronę Sowietów, z chwilą jednak uła-dzenia stosunków jugosłowiańsko-radzieckich lekko się znarowiła, a w latach 1960-1961 wręcz stanęła dęba. Tiranę i Pekin nie łączyło nic oprócz wrogości wobec polityki ZSRR. Albania, która gorącz­kowo poszukiwała protektora, znalazła go w osobie Przewodniczą­cego Mao i stała się przyczółkiem Chin w Europie. Polityczne, wojskowe i gospodarcze znaczenie osi Tirana-Pekin nie miało zbyt wielkiego znaczenia. Najciekawszym przejawem tej współpracy był potężny nadajnik radiowy, emitujący dzień i noc napastliwe prog­ramy przeciwko amerykańskim imperialistom i ich “popleczni­kom", czyli sowieckim rewizjonistom.

Kolejnym krajem, który wyłamywał się spod dominacji polityki radzieckiej, była Rumunia. Kraj ten, podobnie jak Albania, był dotąd wiernym członkiem bloku komunistycznego, lecz nasilające się - w miarę rozluźniania się kontroli ZSRR - rumuńskie dążenie do bardziej niezależnej pozycji zaczęło kolidować z centralistycz­nymi zapędami Moskwy. Początkowo dyskusje dotyczyły proble­matyki gospodarczej: Rumuni sprzeciwiali się planom RWPG (kontrolowanej przez Rosjan) zacieśnienia więzi ekonomicznych ZSRR z jej wschodnioeuropejskimi klientami, obawiając się, że nowy podział pracy, narzucony przez Moskwę, spowoduje przy­hamowanie (jeśli w ogóle nie zarzucenie) własnych planów uprze­mysłowienia. Ku rozgoryczeniu Chruszczowa przywódcom rumuń­skim udało się przeciwstawić nowym projektom i stopniowo wy­pracować sobie większą niezależność w polityce zagranicznej. Wed-

382

ług Adama Ulama, w latach 1964-1965 Rumunia była jedynym krajem na świecie, której udało się połączyć dwie skrajności: była sojusznikiem zarówno Chin, jak ZSRR, a przy tym była państwem komunistycznym, którego stosunki dyplomatyczne i gospodarcze z Zachodem konsekwentnie polepszały się i poszerzały. Rumuński premier jeździł i do Paryża, i do Pekinu, a nowy szef partii, Ceau-sescu, namawiał towarzyszy sowieckich i chińskich do zaprzestania sporów, wyrażając jednocześnie wątpliwość co do konieczności istnienia Układu Warszawskiego. W 1967 roku Rumunia była je­dynym państwem komunistycznym (z wyjątkiem Kuby), które nie zerwało stosunków z Izraelem. Ta niezależna polityka ograniczała się jednakże wyłącznie do areny międzynarodowej; desatelizacja przebiegała tam znacznie szybciej niż destalinizacja: partia i policja nadal rygorystycznie kontrolowały życie kraju i żadną miarą nie sposób było zaliczyć go do czołowych sił liberalnych w bloku komunistycznym.

Rozłam radziecko-chiński, chociaż nie doprowadził do zbyt licznych herezji, wywołał jednak wśród komunistów europejskich ogromne zamieszanie. Kraje Europy Wschodniej nadal dochowały wierności ZSRR, choć miały zastrzeżenia pod adresem polityki prowadzonej przez Chruszczowa ł jego następców. Polska i Węgry były bardziej ugodowe w swym nastawieniu do kwestii międzyna­rodowych. Tendencje rozłamowe wzmacniane były przez rozbież­ności na temat podejścia do głównych problemów politycznych, takich jak na przykład stosunek do EWG. Początkowo komuniści całkowicie odrzucali jakiekolwiek z nią kontakty, później jednak, gdy sukcesy gospodarcze wspólnoty stawały się coraz bardziej wyraźne, zaczęli przejawiać większą gotowość do zaakceptowania tej nowej formacji ekonomicznej wraz ze zmianami politycznymi i społecznymi, jakie zachodziły w jej obrębie. Nie jest wcale prawdą, że komunizm europejski przeobrażał się w socjaldemokrację (co zarzucali mu jego lewicowi krytycy). W miarę jak rozluźniał się nadzór Sowietów nad krajami obozu, odżywały w nich europejskie resentymenty polityczne, a partie komunistyczne zaczynały sobie zdawać wreszcie sprawę, że błędem było niewolnicze naśladowanie wzorców radzieckich i narzucanie ich państwom o całkowicie od­miennych tradycjach politycznych. Według Leninowskiej teorii re­wolucji przechwycenie władzy w ramach istniejącego systemu burżuazyjnego było rzeczą niemożliwą. Komuniści zachodnioeu­ropejscy nie podważali trafności tego stwierdzenia w odniesieniu

383

do państw pozbawionych tradycji demokratycznych, i tak też in­terpretowali historyczną rolę stalinizmu. Nie chcieli już jednak dłużej trzymać się tego typu uogólnień, rozciągających się na wszystkie kraje, niezależnie od poziomu ich rozwoju gospodar­czego, politycznego czy społecznego. W 1968 roku, w okresie kryzysu w Czechosłowacji, komunistyczne partie Wielkiej Brytanii, Holandii, Szwecji, Austrii i Szwajcarii, a nawet pozostające na wygnaniu partie Grecji i Hiszpanii - wszystkie one krytykowały politykę prowadzoną przez ZSRR. Nie był to jakiś nagły wybuch fali krytycyzmu, nie chodziło też o wyciąganie nazbyt daleko idą­cych wniosków, lecz wyraźnie dowodziło istnienia procesu pod­skórnej erozji, który trwał już od lat.

Podstawowy problem sprowadzał się do pytania o to, czy światowy ruch komunistyczny powinien mieć jedno centrum i czy powinien podporządkowywać się narzucanej przez nie dyscypli­nie. Moskwa upierała się przy swej przywódczej roli, która miała się jej należeć zarówno z racji jej wielkich doświadczeń rewo­lucyjnych, jak z racji jej potęgi, jednak wiele partii komunistycz­nych nie zgadzało się z tym, podkreślając fakt, iż doświadczenia ZSRR mają - oprócz aspektów pozytywnych - także i aspekty negatywne, a jej siła wykorzystywana bywa w celach nie zawsze właściwych. W listopadzie 1968 roku sekretarz generalny partii hiszpańskiej stwierdził ponuro, że chociaż nastąpiło pewne odprę­żenie, to jednak obóz komunistyczny wzmaga nowe napięcie i wszczyna coś na kształt nowej zimnej wojny:

Smutno jest patrzeć, jak słowa “wspólnota socjalistyczna" wcale nie oznaczają wspólnoty, jaką powinno tworzyć czter­naście państw (w których komuniści są u władzy), lecz wspólnotę, jaką tworzy tylko pięć z nich (tzn. ZSRR oraz jej czterej sojusznicy, którzy dokonali najazdu na Czechosłowa­cję). Wygląda na to, że wspólnota socjalistyczna przypomina ubranie, które strasznie się zbiegło.

Podczas konferencji światowego ruchu komunistycznego w latach 1957 i 1960 podjęto uchwały uznające socjalistyczne zasady pełnej równości, poszanowania odrębności terytorialnej oraz na­rodowej niezależności, a także niemieszania się w wewnętrzne sprawy innych. Były to ustalenia nierealistyczne, formułowane w warunkach nierównego rozkładu sił w bloku komunistycznym i nijak nie mające się do tego, co obowiązywało w przeszłości.

384

Poprzednio jednak starano się przestrzegać przynajmniej zasady równorzędności i nieinterwencji. Nowi przywódcy nie mieli ta­kiego autorytetu jak Stalin, a ich decyzje wywoływały liczne sprze­ciwy. Moskwa mogła liczyć na niektóre tylko odłamy ruchu, po­zostające w cieniu ZSRR (po części z wyrachowania, a po części ze strachu przed przyszłością), nie była jednak w stanie domagać się szacunku i podziwu milionów rewolucjonistów spoza ZSRR; inwazja w Czechosłowacji była równoznaczna z obaleniem prawa Moskwy do jakiegokolwiek prawomocnego przewodnictwa w sfe­rze ideologii.

Policentryzm zrodził się z różnic narodowych, których ist­nienie przywódcy uznawali wyłącznie w teorii i które wykorzysty­wali do rozmaitych rozgrywek taktycznych. W praktyce jednak odrębne, narodowe “drogi do socjalizmu" bywały odrzucane, jeśli nie wręcz potępiane. Komentatorzy jugosłowiańscy, którzy mieli więcej czasu niż inni na analizę tej problematyki, w swych teore­tycznych pracach twierdzili, że komunizm nie jest żadną magiczną formułą, nie zawierającą w sobie zalążków konfliktów i rozmaitych sprzeczności. Edvard Kardelj zwrócił uwagę na kwestię podnie­sioną po raz pierwszy przed laty przez socjaldemokratycznych krytyków bolszewizmu, a mianowicie, że zasadnicze znaczenie dla dalszego rozwoju socjalizmu w danym kraju ma sytuacja, z jakiej startuje on na tej drodze. Jeśli poziom wyjściowy jest bardzo niski, wówczas bardziej niż prawdopodobne jest spetryfikowanie poli­tycznego zacofania - wręcz jego uświęcenie jako części dziedzict­wa przeszłości. Z drugiej zaś strony przedstawiciele jednej z za­chodnich szkół neomarksizmu utrzymywali, że wszystko to zależy od sił wytwórczych i że rozwój światowego komunizmu od Stalina do Chruszczowa można interpretować w kategoriach wzrostu po­ziomu życia, prowadzącego w sposób mniej lub bardziej automa­tyczny do osiągania większej wolności. Było w tym, bez wątpienia, źdźbło prawdy; wszak Chińczycy znajdowali popleczników przede wszystkich w najbardziej zacofanych krajach świata, a fakt, iż ich jedynym bastionem w Europie była Albania, trudno uznać za przypadkowy.

Postęp gospodarczy w ZSRR czy w NRD z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie znalazł odbicia w zmianie politycznego kli­matu tych reżymów. Opinie ekspertów zachodnich (z pominięciem “gospodarczych deterministów") wahały się od przepowiedni nie­uchronnego załamania się państw komunistycznych do sądów o

385

braku wszelkiej możliwości powstania jakichkolwiek konfliktów; u podłoża tych ostatnich tkwiło założenie, iż komuniści zgodni są co do spraw zasadniczych, a wszelkie między nimi dysputy mają charakter wyłącznie taktyczny. Jedynie Franz Borkenau słusznie przewidział - tuż po dojściu komunistów do władzy w Chinach -nieuchronność konfliktu między Moskwą a Pekinem, a to z racji tego, iż reżymy totalitarne zmierzają do jak największego posze­rzania zakresu swej absolutnej kontroli i że musi powstać między nimi niezgoda, ponieważ jedyną podstawą jedności obozu ko­munistycznego jest dominacja, a nie równość. Do tego “prawa" rządów totalitarnych należałoby dodać jeszcze jedno: na samym szczycie nie ma miejsca dla więcej niż jednego człowieka lub dla jednej tylko małej grupki ludzi.

Wielu niezainteresowanym spory Chruszczowa z Mao, Tita z Hodżą czy Togliattiego z Thorezem wydawały się niekiedy zwykłą błahostką. Podobne wrażenie mógłby odnieść Hindus, który w swoim czasie śledziłby walkę Lutra z Leonem X. Teoretycznie rzecz biorąc, nie istniały powody, dla których komuniści nie mieliby współistnieć ze sobą na zasadach wzajemnej tolerancji, mimo roz­bieżności sądów w wielu kwestiach. Tolerancja jest jednak pewnym stanem umysłów, całkowicie obcym wszelkiej aktywności misjo­narskiej, i na swój sposób zawsze wzbudzała w komunistach lęk, gdyż osłabienie dynamiki ich ruchu w skali światowej, osłabienie rewolucyjnego zapału i gorliwości mogłoby doprowadzić do nie­obliczalnych skutków. Gdyby uznano prawo do istnienia frakcji w skali międzynarodowej, to niedługo potem podobne frakcje za­częłyby się pojawiać wewnątrz każdej partii z osobna i w każdym z państw komunistyc? łych. Jedność systemu zachwiałaby się, mog­łyby powrócić demokratyczne partie starego typu, komuniści sta­liby się stopniowo jednymi z wielu, gdyż, oczywiście, z chwilą wsączenia się anarchii do ruchu światowego przestałaby obowiązy­wać w nim żelazna dyscyplina. Byłby to koniec tego komunizmu, jaki świat poznał w pierwszej połowie stulecia; partie być może istniałyby nadal - radykalne czy może wręcz ewolucyjne - lecz musiałyby wyzbyć się dziedzictwa tyranii. Przywódcy ZSRR, a wraz z nimi przywódcy Polski, NRD i Bułgarii, byli zdecydowani ode­przeć tego typu niebezpieczeństwo.

ROK STUDENCKIEGO BUNTU

1968

U podstaw wszystkich dyskusji na temat odprężenia i jego dalekosiężnych następstw tkwiło założenie - które wydawało się wówczas dość uzasadnione - iż sytuacja wewnętrzna poszczegól­nych państw jest wszędzie całkowicie stabilna i że w dającej się przewidzieć przyszłości nie ulegnie ona żadnym nagłym czy gwał­townym zmianom. Lata pięćdziesiąte i wczesne lata sześćdziesiąte były spokojne, rzadko kiedy podawano w wątpliwość status quo, a strajki, jakie wybuchały, nie miały na celu obalanie rządów czy systemów. Studenci byli apolityczni i wręcz podejrzanie spokojni, a rewolucyjny impet jakby się rozwiał. Obserwatorzy polityczni obwieścili “koniec ideologii" i rychłe ustanowienie społeczeństwa technokratycznego. Polityczne myślenie prawicy i lewicy było dość zbieżne, a zróżnicowanie opinii dotyczyło przede wszystkim prio­rytetów oraz sposobów i środków ich realizacji; konsensus obej­mował daleko szerszy zakres zjawisk i problemów niż w minionym okresie. Wtem, ku powszechnemu zdumieniu, założenie o wyczer­paniu się idei politycznych obalone zostało przez falę buntów studentów, która w latach 1967-1968 wstrząsnęła całą Europą. Nie było to, być może, całkowitym zaskoczeniem, jako że bunty mło­dzieży należą do tradycji europejskiej, a konflikty pokoleń przybie­rają nieraz polityczny wymiar. Studenci odegrali czołową rolę za­równo w rosyjskim ruchu rewolucyjnym, jak w formowaniu się wczesnego faszyzmu na kontynencie. Pierwsze oznaki narastania ducha buntu w młodym pokoleniu pojawiły się już pod koniec lat pięćdziesiątych - marsze w Aldermaston (Wielka Brytania) na rzecz rozbrojenia nuklearnego, francuski ruch na rzecz niepod­ległości Algierii, znaczący udział studentów i młodych intelektua­listów we wszystkich ruchach rewolucyjnych w Europie Wschodniej. Nieco później akcje sprzeciwu wobec wojny wietnamskiej prze-

387

niosły się z Ameryki do Europy i choć przekształciły się w główną siłę politycznej aktywności młodego pokolenia, to jednak nigdy nie były traktowane jako poważne wyzwanie dla rządów państw za­chodnich. W Ameryce Łacińskiej i w Turcji studenci skutecznie przyczynili się do obalenia władzy, nikt jednak nie wierzył, że to samo może przytrafić się w otwartych społeczeństwach Zachodu. Wśród ludzi starszych pokoleń powszechnie sądzono, że lekcja z lat trzydziestych, wojna światowa, europejska rewolucja i kontr­rewolucja oraz ofiary, jakie to wszystko za sobą pociągnęło - że wszystko to jest jeszcze tak bardzo żywe w pamięci, iż nikt nie za­ryzykuje wywoływania podobnych nieszczęść przez propagowanie polityki gwałtownych przemian. Pomijano jednak fakt, iż wyrosło oto już nowe pokolenie, dla którego wszystkie tamte doświadcze­nia - takie jak Hitler czy Stalin - niewiele znaczą, gdyż historia rozpoczęła się dla niego gdzieś około 1960 roku. Najwyraźniej dawało się to zaobserwować we Francji, gdzie rozliczne małe sekty lewackich ekstremistów - groupuscules - złożone z trockistów (roz­maitej proweniencji), maoistów, castrystów-guevarystów, anarchis­tów i innych - otwarcie nawoływały do gwałtu i wiodły jeżące włos na głowie dysputy na temat rewolucyjnej taktyki. Zdawało im się, że zostali wyrzuceni na “śmietnik historii" (słynny termin ukuty przez Trockiego), a byli wśród nich i tacy, którzy uważali, iż nowy impuls życiu nadać może nie tyle “obiektywna sytuacja rewolu­cyjna", ile wola nowego pokolenia do szukania kolejnej szansy w politycznym ekstremizmie.

Po kilku latach nasilającej się aktywności politycznej i radyka­lizmu w środowiskach francuskich studentów doszło do pierwszej większej konfrontacji, jaką stał się w listopadzie 1967 roku strajk młodzieży i kadry akademickiej na wydziale socjologii Uniwersyte­tu w Nanterre pod Paryżem. W lutym 1968 roku zastrajkowali studenci paryscy, żądając zniesienia ograniczeń w kontaktach mię­dzy żeńskimi i męskimi domami studenckimi; na kilka budynków, uważanych za symbole systemu kapitalistycznego, poleciały koktaj­le Mołotowa, rzucone przez członków małych ultraradykalnych ugrupowań enrages. W tym samym czasie kierownictwo UNEF (Narodowego Związku Studentów) przeszło w ręce wojowniczo nastawionych działaczy, a pierwszymi, którzy podczas tych gorączko­wych tygodni zyskali sobie największy poklask, byli Cohn-Bendit, Sauvageot i Geismar. Zamieszki rosły na sile, choć zdawało się, że ograniczą się wyłącznie do uniwersytetów i dotyczyć będą próbie-

388

mów wyłącznie środowiskowych. Gdy na początku maja premier Pompidou wyjeżdżał z oficjalną wizytą do Iranu, nic nie wskazywa­ło na istnienie jakiegoś kryzysu państwowego; jednakże w ciągu kilku zaledwie dni sytuacja uległa całkowitej zmianie. Demons­tracje studentów oraz próby okupowania budynków akademickich zdławione zostały przez policję, dziesiątki młodych ludzi odniosło rany, a wielu trafiło do aresztu. W odpowiedzi zorganizowano jeszcze potężniejsze demonstracje, co z kolei nasiliło represje po­licyjne. Policja, nie nawykła do walk ulicznych na taką skalę, postę­powała z nieuzasadnioną brutalnością; według sondaży z tamtego okresu cztery piąte ludności Paryża trzymało stronę protestujących studentów w przekonaniu, że walczą oni o wprowadzenie odkła­danych od dawna reform uniwersyteckich. Cohn-Bendit i jego towarzysze naraz znaleźli masowe wsparcie dla swych zamysłów. Uważali, że celowe prowokowanie gwałtowności policji pozwoli im na obnażenie prawdziwego, brutalnego oblicza reżymu i jego re­presyjnego charakteru. W ciągu kilku dni okazało się jednak, że nie interesuje ich wcale reformowanie tego, co większość i tak uważała za od dawna już przestarzałe - szło im wprost o zniszczenie uniwer­sytetu jako takiego, gdyż z ich punktu widzenia usankcjonowane tradycją wykształcenie było problemem czysto marginalnym. Roz­wiązaniem miała być rewolucja. Bunty w Nanterre i na Sorbonie wsparły federacje nauczycieli, deklarując swą sympatię dla strajku­jących; po ich stronie opowiedzieli się także lewicowi związkowcy katoliccy (CFDT) oraz liczni intelektualiści. W dniu 13 maja setki tysięcy paryżan wzięło udział w demonstracji przeciwko rządom de Gaullea. W całej Francji powstawały komitety akcji społecznej, do ruchu przyłączali się robotnicy, i to wbrew sugestiom partii socja­listycznej, partii komunistycznej i centrali CGT. Poziom napięcia i oczekiwań rewolucyjnych przypominał atmosferę Piotrogrodu w 1917 roku. Michel Butor i Nathalie Sarraute opanowali Stowarzy­szenie Pisarzy i Literatów, do tej kulturalnej rewolucji przyłączali się piłkarze, gwiazdy telewizji, a nawet młodzi rabini. 13 maja studenci rozpoczęli okupację Sorbony, a w cztery dni później strajk podjęło 10 milionów robotników. 18 maja de Gaulle wrócił pędem z Bukaresztu, gdzie przebywał właśnie z oficjalną wizytą państwo­wą. To, co zaczęło się jako happening, przekształciło się w najpo­ważniejsze wyzwanie, przed jakim kiedykolwiek stanął jego reżym.

Wczesnym latem 1968 roku we Francji nie panowała sytuacja rewolucyjna, choć, oczywiście, było dużo niezadowolenia i niepo-

389

koju. Paternalizm rządów de Gaullea, jego puste frazesy, jego niepowodzenia w polityce społecznej i gospodarczej, mandarynizm w życiu akademickim oraz inne liczne negatywne aspekty życia Francji — wszystko to silnie bulwersowało szerokie warstwy społe­czeństwa. Sytuacja ekonomiczna była - co widział każdy - nie gorsza niż w większości krajów, a w porównaniu z Hiszpanią (by nie wspomnieć o Europie Wschodniej) Francja była oazą wolności. Jednakże wielu Francuzów nie zaprzątało sobie głowy takimi po­równaniami - interesowało ich jedynie to, że byli mocno rozżaleni i że nie spełniają się ich oczekiwania i nadzieje. Reakcja ludzi stała się dla gaullistów ogromnym szokiem, a sam de Gaulle był wyraźnie nią zbrzydzony. “Reformy - tak, paskudztwo - nie" - oznajmił zaraz po powrocie. W tym czasie przywódcy opozycji politycznej - ko­muniści, socjaliści, Mendes-France i Mitterand - podczepili się do lokomotywy rewolucji i przetrwanie rządów generała stanęło pod znakiem zapytania. Wszędzie władza załamywała się, ster wymykał się z rąk - zarówno w centrali, jak na prowincji - a mieszczaństwo zdawało się być sparaliżowane strachem. W ostatnich dniach maja, gdy kryzys sięgnął zenitu, nawet sam generał jakby stracił nieco ducha. Rząd prowadził rozmowy z CGT i wynegocjował porozu­mienie, czyniąc znaczne ustępstwa w kwestii podwyżek płac dla robotników przemysłowych. Ku powszechnemu zdumieniu szere­gowi związkowcy odrzucili je i sytuacja znalazła się w impasie. Dnia 29 maja de Gaulle wyjechał z Paryża w nieznanym kierunku, co zrodziło pogłoski o jego ustąpieniu. W istocie generał udał się do Baden-Baden na konsultacje z naczelnym dowództwem wojsk francuskich, stacjonujących w Niemczech Zachodnich. Upewni­wszy się o lojalności generałów, wrócił do stolicy w bojowym nastroju. Następnego popołudnia w krótkim wystąpieniu telewi­zyjnym oznajmił, że mając mandat z nadania narodu nie ma za­miaru ustępować. Zgromadzenie Narodowe zostało rozwiązane, a nowe wybory rozpisano na 23 czerwca. De Gaulle wezwał cywilów, by wszędzie i natychmiast organizowali się do obrony Republiki przeciwko groźbie komunistycznej dyktatury. W ciągu kilku minut milion jego stronników z okrzykiem La France awc frangais i z “Marsylianką" na ustach wyległo na ulice Paryża, organizując marsz na Plac Zgody. Minister spraw wewnętrznych telefonicznie

Francja dla Francuzów

390

zażądał od lokalnych prefektów policji podjęcia natychmiastowych środków w celu stłumienia niepokojów. Wystarczyło kilka godzin, by antyrewolycyjny ruch odzyskał zaufanie, a lewica całkowicie upadła na duchu. Stopniowo robotnicy zaczęli opuszczać fabryki, a studenci zwalniać okupowane dotychczas budynki. Ultraradykal-ne ugrupowania studenckie wyjęto spod prawa, a komuniści, oska­rżeni - zresztą dość niesłusznie - przez generała o przygotowywanie rewolucji, wszędzie zmuszani byli do odwrotu. Czerwcowe wybory przyniosły zwycięstwo partii porządku i klęskę wszystkich partii lewicowych. Na lewicy dochodziło do poważnych wzajemnych oskarżeń, kierowanych głównie pod adresem Cohn-Bendita i jego towarzyszy, którzy swymi ultraradykalnymi hasłami, swym awan-turnictwem i bezmyślną gwałtownością zniechęcili do siebie opinię publiczną, która zrazu z dużą sympatią stanęła po ich stronie. Wielu jednak czuło, że zwycięstwo gaullizmu jest bardzo iluzoryczne -ruch studentów aż nadto bowiem wyraźnie obnażył jego słabości. Odzyskanie niezwykle nadwątlonego prestiżu wydawało się dość wątpliwe, a kryzys finansowy, jaki nastąpił w sześć miesięcy po wydarzeniach majowych, uświadomił wszystkim, że ich reperkus­jom nie widać na razie końca.

Wydarzenia we Francji zachęciły do działania studentów w innych krajach, nigdzie jednak bunty młodzieży nie wyzwoliły aż tak masowego oddźwięku; choć zyskały sobie spory rozgłos, to jednak ich wpływ ograniczył się wyłącznie do środowisk akademic­kich. W Berlinie Zachodnim tradycyjnie już silną pozycję na naj­bardziej wolnym i postępowym uniwersytecie w RFN miał ruch studentów, któremu przewodziła socjalistyczna SDS. Na początku żądania dotyczyły głównie Mitbestimmungu (współzarządzania), lecz przywódcy ruchu - podobnie jak we Francji - szybko przech­wycili najbardziej radykalne jego odłamy i z chwilą gdy już uzyskali obietnicę spełnienia swych poprzednich postulatów, zaczęli zgła­szać coraz nowe roszczenia, doprowadzając do całkowitego spa­raliżowania toku studiów na kilku wydziałach. Również i tutaj narastała groźba przeniesienia się konfliktu na ulicę. W czerwcu 1967 roku studenci berlińscy zorganizowali demonstrację prze­ciwko szachowi Iranu, który właśnie przyjechał z wizytą do dawnej stolicy Niemiec. W trakcie zamieszek policja zastrzeliła jednego z demonstrantów - stał się on męczennikiem ruchu, a incydent ten przysporzył studentom wielu nowych zwolenników. W lutym 1968 roku radykalne ugrupowania studenckie zorganizowały wielką kam-

391

panie przeciwko Axelowi Springerowi, szefowi największego nie­mieckiego koncernu prasowego. Prasa Springerowska bardzo gwał­townie i wrogo odnosiła się do poczynań młodzieży i do wszyst­kiego, o co młodzi walczyli. Ruch studencki poparło wielu libera­łów, którzy uważali, iż tak duża koncentracja prasy w jednym ręku stanowi zagrożenie dla demokracji. Inne inicjatywy, podejmowane przez SDS nie przyniosły spodziewanych rezultatów- próby wciąg­nięcia ludzi do brutalnych akcji rewolucyjnych spotkały się ze zdecydowanym oporem kraju, w którym dobrze jeszcze pamiętano polityczne konsekwencje, do jakich może prowadzić taka działal­ność. Berlińscy studenci bardziej musieli obawiać się nie tyle policji, ile poirytowanych obywateli, którzy - mając świadomość szczegól­nej sytuacji swego miasta - potraktowali studenckie brewerie jako rzeczywiste zagrożenie swej wolności.

Niemiecki ruch studencki miał niezwykle ideologiczny cha­rakter - studenci teologii, socjologii i literatury pisali liczne książki i pamflety, mające dowieść, iż stary porządek jest skorumpowany do szpiku kości i że droga do lepszego świata stanie otworem je­dynie pod warunkiem odrzucenia neokapitalizmu (czy też, według innych, “późnego kapitalizmu"). Niektórzy z nich ciążyli ku komu­nizmowi sowieckiemu, większość jednak czerpała inspirację dla swych poczynań z rewolucyjnych ruchów Trzeciego Świata. Pod pewnymi względami była to wręcz niesamowita powtórka z tego, co przed dwoma wiekami w tak barbarzyński sposób przetoczyło się przez Europę. Odrzucając całą współczesną wiedzę o społe­czeństwie, buntownicy zaczęli bezsensownie żonglować aktualnie obowiązującym żargonem socjologicznym i filozoficznym, przy czym wielu z nich nie było w stanie jasno i wyraźnie powiedzieć, o co im tak naprawdę chodzi. Dlatego też (choć nie tylko) z trudem znajdowali porozumienie z tą częścią społeczeństwa, która - na szczęście - nie czytała Marcusea, Blocha, Adorna ł innych mist­rzów współczesności. Rudi Dutschke, przywódca ruchu, postrzelo­ny został przez jakiegoś szalonego młodzieńca, co dało asumpt do nowych demonstracji i do podjęcia prób - niezbyt skutecznych -zdyskredytowania Springera i rządu bońskiego. Reakcja opinii publicznej okazała się niezbyt zachęcająca i w rezultacie centrum poczynań buntowników wycofało się do wyższych uczelni, gdzie ich ruch miał o wiele silniejszą pozycję.

We Włoszech ruch studencki po raz pierwszy zyskał rozgłos w kwietniu i maju 1966 roku, kiedy to kilka większych demonstracji

392

w Rzymie zakończyło się sporymi zamieszkami. Druga, większa fala buntu młodzieży ciągnęła się od listopada 1967 roku do następnego lata i objęła cały kraj. Studenci zrazu domagali się wyższych sty­pendiów i większych udogodnień na uczelniach, lecz - podobnie jak i w innych krajach europejskich - ich protesty przekształciły się w bunt przeciwko mieszczańskiemu społeczeństwu tout court. W Hiszpanii studenci przewodzili w walce o obalenie dyktatury Fran­co. Badania opinii publicznej z 1963 roku wykazały, że 77% mło­dzieży akademickiej w ogóle nie interesuje się polityką, lecz z czasem radykalizacja nastrojów niezwykle się nasiliła. Pierwszym otwartym wyzwaniem dla władz stały się demonstracje w lutym 1965 roku; uniwersytet w Barcelonie zamknięto po raz pierwszy w kwietniu 1966 roku, a wiosną 1968 roku ruch młodzieży objął już całą Hiszpanię. W porównaniu z kontynentem, polityczny od­dźwięk aktywności młodzieży w Wielkiej Brytanii był niezwykle ograniczony. Przy rozmaitych okazjach studenci podejmowali oku­pację budynków uniwersyteckich, skutecznie wymuszając akcep­tację swych żądań w kwestii reform akademickich. Jednakże z wyjątkiem demonstracji, jaką zorganizowali w październiku 1968 roku przeciwko wojnie w Wietnamie, nie udało im się uzyskać znaczącego wsparcia społecznego dla realizacji swych szerszych celów politycznych.

Ruchy studenckie od czasu do czasu dawały o sobie znać w większości krajów europejskich - nawet w Europie Wschodniej, gdzie panowała całkowicie odmienna sytuacja polityczna (opisy­wana w innym miejscu). Powszechnie zgadzano się z opinią, iż główną przyczyną pojawiania się tych ruchów na Zachodzie było trzy-, czterokrotne zwiększenie się liczby studentów od czasu za­kończenia wojny i przeciążenie uniwersytetów, przy jednoczesnym braku właściwych warunków nauczania. Wewnętrzna struktura wyższych uczelni była przestarzała, nazbyt często panowały w nich hierarchiczne stosunki rodem ze średniowiecza, kadra i administ­racja zarządzały nimi w sposób autokratyczny, a studenckie żąda­nia współdecydowania o życiu uniwersytetów traktowane były jako nieuzasadnione. Nie jest przypadkiem, iż większość przywódców ugrupowań ekstremistycznych wywodziła się z wydziałów socjolo­gii, politologii, teologii i filozofii. Były to sfery objęte kryzysem, odzwierciedlającym osobistą frustrację studentów, nie potrafią­cych znaleźć odpowiedzi na wiele dręczących ich pytań. Jest rzeczą normalną, że młode pokolenie buntuje się przeciw swym poprzed-

393

nikom, ufając, iż będzie w stanie lepiej urządzić świat. Jednakże u podłoża tego wszystkiego tkwiło niezadowolenie ze współczesnego społeczeństwa konsumpcyjnego i odwieczna tradycja zawierzania mesjanistycznym nadziejom z minionych wieków.

Biorąc pod uwagę rozproszony i nieustrukturalizowany cha­rakter tych ruchów, nadal bez odpowiedzi pozostaje wiele pytań na temat ich celów zarówno kulturalnych, jak politycznych. Od samego początku powątpiewano w to, że są one autentyczne i poważne - zbyt wyraźnie dawały się w nich zauważyć elementy happeningu, teatralności i gry wyobraźni. O rewolucji wiele mó­wiono, lecz nikt przecież nie chciał przejmować władzy. Być może był to swoisty akt walki o przetrwanie części przywódców studenc­kich, którzy mgliście zdawali sobie sprawę z faktu, iż po rewolucji nie utrzymają zbyt długo steru w swoich rękach. Naczelnym hasłem tych ruchów było “wyzwolenie", tyle tylko że chodziło o wolność dla podobnych sobie; głównymi wrogami zbuntowanej młodzieży w latach sześćdziesiątych nie byli faszyści, staliniści czy nawet konserwatyści, lecz liberałowie, z całą ich wszechogarniającą repre­syjną tolerancją. Ruch ten głosił, że jest racjonalistyczny i zapo­czątkowuje “drugie Oświecenie"; wiele dowodów wskazywało na coś dokładnie odwrotnego - bazował on na bezkrytycznym przyj­mowaniu różnych mitów i na odrzucaniu doświadczeń historycz­nych (wszak historia dowiodła wyraźnie, jak ograniczone bywają wszelkie ruchy rewolucyjne). Bunt podważał wszystko, lecz podwa­żanie jego własnej wiary stanowiło tabu. W swej ideologii próbował łączyć wątki do siebie nie przystające, takie jak utopijność i deka­dencję, wolność i dyktaturę, jednowymiarowy pesymizm Marcusea i rewolucyjny optymizm Mao. Schlebianie rozmaitym bożyszczom przypominało kult gwiazd filmowych.

Niektórzy co bardziej przewidujący liderzy młodzieżowi zdali sobie sprawę z tego, że władza w krajach rozwiniętych jest stabilna i że dysponuje na tyle sprawnymi środkami represyjnymi, iż próby przechwycenia jej są czymś zgoła beznadziejnym. Cały system stał na tak solidnych fundamentach, że wątpić należało, czy uda się przeprowadzić jakieś zasadnicze jego zmiany, nawet w przypadku -co było dość nieprawdopodobne - skutecznie przeprowadzonej rewolucji. Dlatego też od tej pory główne nadzieje zaczęto pokła­dać w zrewolucjonizowaniu Trzeciego Świata, tam bowiem (według Frantza Fanona) możliwe było rozpoczynanie wszystkiego od pod­staw i tworzenie świata radykalnie odmiennego od tego, co repre-

394

zentował chylący się ku upadkowi Zachód. Dopiero z czasem przekonano się, że rewolucje w Trzecim Świecie miały niewiele (lub nic) do zaoferowania rozwiniętym społeczeństwom, które borykały się z całkowicie odmiennymi problemami. Jeśli jednak nie sposób było obalić istniejący porządek rzeczy w państwach zachodnich, to istniały szansę na to, by go przynajmniej sparaliżować. Życie w nich skomplikowało się w stopniu wręcz fantastycznym, w związku z czym stało się bardziej niż przedtem podatne na wszelkie zagroże­nia. Jeśli kilka zapór, ustawionych w strategicznych punktach du­żego miasta, może wstrzymać ruch w godzinach szczytu, to czy kilku zdeterminowanych rewolucjonistów nie mogłoby swymi akcjami sparaliżować już nie tylko uniwersytety, ale i całe życie publiczne? Społeczeństwo stało się ogromnie tolerancyjne. Jego przeciwnicy, mając teraz wolny dostęp do środków masowego przekazu, przy­wiązywali większą wagę do życzliwości stacji telewizyjnych niż do represji policji. Im bardziej ekstremalne głosili poglądy, tym więk­szy mogli zyskać rozgłos. Fakt, że w ostatecznym rozrachunku społeczeństwo obroniło się przed anarchią, spowodowany było nie tym, że nie uległo manipulacjom ideologicznym, lecz tym, że zde­cydowana większość ludzi pragnęła zachowania prawa i porządku i nie uwierzyła w przyszły świat, sprokurowany przez ludzi pokroju Dutschkego, Cohn-Bendita czy Tariąa Ali. Ci z kolei nie obawiali się reakcji ze strony prawicowego autorytaryzmu, gdyż liczyli na rozjątrzenie kryzysu i na wyciągnięcie własnych korzyści z jego przebiegu.

Główny dylemat, jaki wiązał się z rewolucyjnym ruchem mło­dzieży, polegał na rozbieżności między żądaniami absolutnej wol­ności a złożoną polityczno-gospodarczą rzeczywistością, wolność tę (i demokrację) ograniczającą. Studenci walczyli nie tyle z neo-kapitalizmem, ile ze współczesnymi systemami społecznymi jako takimi, zawierającymi w sobie elementy mocno represyjne. I choć wysuwali radykalne żądania polityczne, to jednak w sumie głów­nym napędem europejskich ruchów rewolucyjnych z lat sześćdzie­siątych było - podobnie jak i w Ameryce - rozczarowanie kultu­rowe. Odrzucały one pustkę kultury masowej i wszelkie idiotyzmy, serwowane przez modne prądy intelektualne, którym rzucono wyzwanie, ponieważ brakowało w nich treści pozytywnych, a one same żadną miarą nie przystawały do rzeczywistości. Ruchy mło­dzieżowe zrodzone zrodziły się z inspiracji romantycznej - a wszel­kie ruchy romantyczne opierają się na nastrojach, nie na próg-

395

ramach. W określonych sytuacjach mogą one działać niczym kata­lizator, wzmacniając istniejące ogólne niezadowolenie, jakie w okresach długotrwałego pokoju zdaje się być nieodłączną cechą egzystencji człowieka. Ruch rewolucyjny mógł sprowokować “kon­frontację" z systemem, mógł go nawet w pewnych warunkach poważnie osłabić. Nie miał jednak nic do zaoferowania w zamian i w ostatecznym rozrachunku skazany był na klęskę. Niemniej z szerszej perspektywy wydarzenia tamtych lat traktowane są jako punkt zwrotny w historii powojennej Europy. W dwadzieścia lat później można na nie spojrzeć jak na swoiste fascynujące interlu-dium. Nie doszło do zrewolucjonizowania polityki europejskiej, a w Niemczech i w Wielkiej Brytanii nadal panują - czy też powróciły do władzy - rządy konserwatywne. To samo dotyczy Włoch, i jedynie we Francji wciąż u steru rządów pozostają socjaliści, tyle tylko że polityka, jaką prowadzą, daleko odbiega od tego, co wymarzyli sobie rewolucjoniści z 1968 roku. Wielu tych ostatnich wstąpiło do istniejących partii politycznych, inni znaleźli sobie nową przystań w ruchach ekologicznych, których rodowód sięga właśnie roku 1968. Nowe pokolenia studentów niezbyt interesują się koncepcjami, które niegdyś zainspirowały Dutschkego, Cohn-Bendita i Tariqa Ali. Na uniwersytetach przeprowadzono, co prawda, reformy, lecz pewnie i tak nastąpiłoby to normalną koleją rzeczy. Nadal wielu intelektualistów wykazuje ciągoty lewicowe -zostało im to jeszcze sprzed 1968 roku.

INWAZJA NA CZECHOSŁOWACJĘ

Komunistyczny zamach stanu w Pradze w lutym 1948 roku stał się jednym ze zwrotnych momentów powojennej historii Europy -w dwadzieścia lat później podobnie silny wpływ na politykę euro­pejską miała sowiecka inwazja na Czechosłowację. Był to jedyny kraj w Europie Wschodniej o silnych tradycjach demokratycznych, który w swej historii zazwyczaj zorientowany był na Zachód, co zdecydowanie rozmijało się z poczuciem słowiańskiej solidarności. Choć w 1948 roku tradycje zachodnie zostały stłumione, to jednak okazało się, że są tak silnie zakorzenione, iż z chwilą rozluźnienia kontroli politycznej w latach sześćdziesiątych znów dały o sobie znać. Czechosłowacja była jednym z ostatnich państw komunis­tycznych, w których przeprowadzono destalinizację; proces ten zahamowany został w pół drogi, a na “liberalizację" zezwolono głównie w celu poprawienia nieco sytuacji gospodarczej, a nie modernizowania życia politycznego czy kulturalnego. Po odwilży z lat 1961-1962 znów nastały mrozy. Postępowe pisma i wydawnictwa bądź w ogóle przestały istnieć, bądź objęte zostały rygorystycznym nadzorem politycznym. Panowało powszechne rozczarowanie ko­munizmem - i to w kraju, w którym partia cieszyła się niegdyś sporą popularnością. Pisarze i studenci nieustannie przypominali, że bez zasadniczych zmian strukturalnych życia politycznego nie może być żadnych gwarancji, iż nie powtórzą się znów “błędy przeszłoś­ci" (tak brzmiał oficjalny eufemizm). Sytuacja gospodarcza pogar­szała się, a wśród Słowaków narastały żale wobec kierownictwa w Pradze o to, że nie rozumie ono ich specyficznych problemów narodowych i że jedynie oskarża ich o tendencje separatystyczne. Władzę sprawował Antonin Novotny, wieloletni pierwszy sekre­tarz partii i prezydent Republiki w jednej osobie, silnie uwikłany w zbrodnie z epoki stalinowskiej. Demonstracje studenckie w Pra­dze w listopadzie 1967, zorganizowane na znak protestu przeciwko

397

warunkom życia w akademikach, zostały brutalnie stłumione przez policję, co wyzwoliło odruch szerokiego poparcia dla młodzieży. Protest ten sam w sobie byłby równie nieskuteczny, jak demons­tracje studentów w Warszawie wiosną 1965 roku, gdyby nie to, że zbiegł się z ostrym kryzysem w kierownictwie partii. “Liberałowie", popierani przez Słowaków, mieli większość w Komitecie Central­nym ł korzystając z nadarzającej się okazji przystąpili do frontal­nego ataku na frakcję Novotnego, oskarżając ją o stałe łamanie demokracji wewnątrzpartyjnej. Na początku stycznia 1968 roku konserwatyści - z Novotnym na czele - usunięci zostali ze swych stanowisk i zastąpieni przez nowe kierownictwo, któremu przewo­dził Alexander Dubćek, dotychczasowy pierwszy sekretarz partii słowackiej. Nowo zadeklarowany program polityczny zakładał de­mokratyzację życia publicznego - Dubćek oznajmił, że idzie o to, “by każdy uczciwy obywatel, wierzący w socjalizm i w jedność kraju, poczuł się użyteczny i by mógł na coś liczyć". Program działania, opublikowany w kwietniu, stwierdzał, że socjalizm powinien za­pewniać “poszanowanie osobowości, pełniejsze niż w jakiejkolwiek demokracji burżuazyjnej". Nowy kurs zyskał sobie szerokie po­parcie społeczeństwa, które bardzo szybko zażądało od Zgroma­dzenia Narodowego - przez tak wiele lat było ono niczym innym, jak tylko posłuszną maszynką do głosowania - podjęcia szeregu ważnych decyzji politycznych; domagano się również przeprowa­dzenia śledztwa w sprawie zbrodni z lat pięćdziesiątych i ukarania winnych. W marcu cenzorzy sami z siebie zaproponowali znie­sienie cenzury, w kraju zapanowała wolność wypowiedzi, nie mają­ca jeszcze precedensu w jakimkolwiek państwie komunistycznym. Nikt nie miał zamiaru odstępować od socjalistycznych zasad funk­cjonowania przemysłu i rolnictwa, żwawo jednak zabrano się do wprowadzania w życie reform gospodarczych (na przykład decen­tralizacji). Nowi przywódcy próbowali rozszerzyć kontakty hand­lowe z Zachodem, nieodmiennie przy tym deklarując, iż głównie kierunki polityki zagranicznej Czechosłowacji nadal zorientowane są na ZSRR i że ich kraj nie ma zamiaru występować z RWPG czy z Układu Warszawskiego. Dnia l kwietnia 1968 roku Dubćek w swym przemówieniu w Komitecie Centralnym stwierdził: “Musimy nadal rozbudowywać naszą armię [...] w ścisłym sojuszu z armiami Układu Warszawskiego".

Choć nie istniały żadne powody, by powątpiewać we wszystkie te przejawy lojalności, to jednak nowi przywódcy Czechosłowacji

398

od samego początku spotykali się z objawami wrogości ze strony swych komunistycznych sojuszników. Prasa sowiecka, zrazu nie atakując ich wprost, zaczęła sugerować, że sytuacja wewnętrzna w CSRS jest bardzo poważna, ponieważ “elementy antysocjalis-tyczne", kryjąc się za parawanem demokratyzacji i liberalizacji, działają na rzecz “przywrócenia burżuazyjnej republiki Masaryka i Beneśa". Polski lider Gomułka niebyt musiał się cieszyć, słysząc hasło “chcemy polskiego Dubćeka", wykrzykiwane podczas de­monstracji w Warszawie. Głównym jednak w tym chórze był głos NRD, która utrzymywała, że imperializm wręcz czyha na to, by wyłuskać Czechosłowację - wbrew woli jej ludu - z obozu socja­listycznego za pomocą “wywrotowej działalności ideologicznej". Niemcy też pierwsi oskarżyli przywódców CSRS, że nie przeciwsta­wiają się temu procesowi i że na swój sposób wręcz go wspierają. Kierownictwo niemieckie obawiało się, że Czesi mogliby nawiązać stosunki dyplomatyczne z RFN i zacieśnić z nią więzi ekonomicz­ne, co osłabiłoby pozycję NRD na świecie, a nawet i w samym bloku komunistycznym. Jeszcze bardziej bali się tego, że jeśli na­woływania do “socjalizmu w wolności" nie zostaną zagłuszone, to szybko odezwą się i w ich własnym kraju. Postawę Kremla cecho­wało skrajne niezadowolenie, aczkolwiek oficjalnie, jak dotąd, opowiadał się za nieingerencją w wewnętrzne sprawy Czechosło­wacji. Jednakże na początku maja pewien wysoki rangą wojskowy radziecki po raz pierwszy wspomniał o tym, że być może należałoby dokonać inwazji wojskowej, mającej na celu wsparcie lojalnych towarzyszy czeskich w ich walce przeciwko elementom antysocja-listycznym. W ciągu maja Moskwa najwyraźniej angażowała się w sprawę coraz aktywniej - swobodna dyskusja społeczna, jaka to­czyła się w Czechosłowacji, wskazywała, że czescy towarzysze prze­stali panować nad sytuacją. Co więcej, ujawnianie danych o zbrod­niach z czasów stalinowskich stawało się coraz bardziej kłopotliwe, ponieważ dotyczyło oficjalnych osobistości radzieckich. Na domiar wszystkiego czystka zaczęła obejmować te elementy w partii, woj­sku i siłach bezpieczeństwa, na których Kreml mógł zawsze polegać w przeszłości.

Liberalizacja w Czechosłowacji zbiegła się z wyraźnym za­ostrzeniem polityki radzieckiej - zarówno wewnętrznej, jak mię­dzynarodowej - i z punktu widzenia Moskwy stawała się coraz bardziej prowokacyjna. Stojąc w obliczu tendencji separatystycz­nych w tak wielu państwach komunistycznych - Albanii, ściśle

399

związanej z Chinami, i Rumunii, zmierzającej ku niezależności w swej polityce zagranicznej - przywódcy ZSRR uznali za niezbędne podjęcie natychmiastowych kroków, mających na celu przeciw­działanie rozpadowi ich bloku. Czeskie odchylenie musiało być dla nich o wiele większym zagrożeniem niż separatyzm rumuński, tym bardziej że Rumunia nie miała wspólnej granicy z żadnym pańs­twem zachodnim. Poza tym wewnętrzna liberalizacja Rumunii nie odbiegała zbytnio od tego, co działo się w innych krajach bloku, podczas gdy nowy duch wolności w Pradze mógłby okazać się zaraźliwy, rozprzestrzenić się na inne państwa Europy Wschodniej i przeniknąć nawet do samego ZSRR, podkopując istniejący tam system polityczny. Powtarzające się oskarżenia o narastaniu wpły­wów “elementów antysocjalistycznych" w Czechosłowacji nie były prawdą, a ci, którzy je wysuwali, dobrze o tym wiedzieli, lecz przywódcy ZSRR, Gomułka i Ulbricht nie mieli żadnych wątpli­wości utrzymując, że wydarzenia w tym kraju stanowią rzeczywiste zagrożenie - nie tyle dla socjalizmu, ile dla władców z Moskwy, Warszawy i Berlina Wschodniego.

Pod koniec maja (najprawdopodobniej) podjęto wreszcie de­cyzję o zakończeniu czeskiego eksperymentu z “socjalizmem w wolności". Pojawiły się doniesienia o ruchach wojsk radzieckich w Polsce, a w drugiej połowie maja do Pragi przybył marszałek Grecz-ko i oznajmił, że w czerwcu odbędą się w Czechosłowacji ćwiczenia sztabowe Układu Warszawskiego. Ponawiane przez czeskich przy­wódców zapewnienia o ich szczerej przyjaźni i sojuszu ze Związ­kiem Radzieckim w niczym nie osłabiały nieufności Moskwy, któ­ra postanowiła powstrzymać proces demokratyzacji, a zrealizowa­nie tego możliwe było jedynie poprzez wymianę kierownictwa. Kreml wolałby, rzecz jasna, zrealizować swój cel środkami poko­jowymi, poprzez naciski polityczne, a nie wojskową operację na dużą skalę, która w oczywisty sposób nie niosła za sobą żadnego ryzyka, jako że zgodnie z porozumieniem z Amerykanami o po­dziale stref wpływów Zachód nie byłby skłonny do podejmowania jakichkolwiek akcji odwetowych, tak jak tego nie zrobił podczas kryzysu węgierskiego w roku 1956. Było jednak oczywiste, że de­cyzja o okupacji Czechosłowacji mogła pogłębić rozłam w obozie komunistycznym i stać się dzwonkiem alarmowym dla Zachodu. Przez wiele lat Moskwa próbowała - nie bez powodzenia - prze­konywać członków NATO, że nie istnieje żadne zagrożenie ze strony ZSRR i że dalsze istnienie sojuszu atlantyckiego jest główną

400

przeszkodą na drodze do rzeczywistego odprężenia i trwałego pokoju. Biorąc pod uwagę rozbieżności w gronie zachodnioeuro­pejskich państw NATO, ich brak zdecydowania i inne czynniki erozyjne, istniała uzasadniona nadzieja, że perswazja ta przyniesie pożądane efekty. Teraz interwencja wojskowa mogłaby - mimo intensywnego przygotowania dyplomatycznego - rozbudzić dawne obawy i uzasadnić dalszy żywot paktu.

W czerwcu i w lipcu kampania propagandowa, prowadzona w ZSRR, Polsce i w NRD przeciwko reformom politycznym w Cze­chosłowacji, wyraźnie się nasiliła. Przy różnych okazjach Breżniew i Kosygin wspominali o podobieństwach między Węgrami w 1956 roku i Czechosłowacją w roku 1965. W połowie lipca przywódcy państw komunistycznych - z wyjątkiem Rumunii i CSRS - spotkali się w Warszawie w celu omówienia czeskiego “zagrożenia rewizjo­nistycznego", informując jednocześnie Pragę, że nie mają zamiaru ingerować w jej sprawy wewnętrzne, ponieważ byłoby to przecież (jak stwierdzili) pogwałceniem zasady respektowania niezależności i równości w stosunkach pomiędzy państwami socjalistycznymi. Zasada ta jednak - dodali - nie jest czymś świętym, jako że Czechosłowacji grozi właśnie niebezpieczeństwo wypadnięcia ze społeczności krajów socjalizmu, a tego już tolerować nie można. Imano się różnych sposobów, by zdyskredytować czeskich przy­wódców - rozpętano nawet antysemicką nagonkę przeciwko nie­licznym Żydom, zajmującym czołowe stanowiska w Pradze, pró­bując dowieść, że rewizjonizm to żydowska choroba. Koncept ten dał efekty w Polsce, lecz tradycje antysemityzmu w Czechosłowacji nie były tak silne jak tam; zresztą stawiane zarzuty były aż nadto już absurdalne. Później wprowadzono do akcji agentsprovocateurs, zakładając skrytki broni (rzekomo należącej do niemieckich odwe­towców) i stosując inne jeszcze sposoby, przypominające metody nazistów z lat 1938-1939, poprzedzające ówczesną okupację Cze­chosłowacji. By zastraszyć Czechów i Słowaków, oddziały Układu Warszawskiego, które wcześniej brały udział w manewrach na ich terytorium, wycofano dopiero 3 sierpnia. W tym samym czasie prasa sowiecka, polska i wschodnioniemiecka bez przerwy rozpisy­wała się o zmasowanej interwencji RFN i o “międzynarodowej kontrrewolucji". Gdy i to nie dało rezultatu, przywódców CSRS wezwano na spotkanie z całym sowieckim Biurem Politycznym (tylko dwaj jego członkowie pozostali w domu), które odbyło się w przygranicznym miasteczku Czerna nad Cisą - i znów bez efektu.

401

Dubćek zapewniał Moskwę, że uznaje jej uzasadnione interesy obronne, odrzucił jednak wszelkie posądzenia o “kontrrewolucję" i odmówił rozmów na temat sowieckiego żądania przeprowadzenia czystki wśród postępowych liderów swego kraju. Kolejne spotka­nie przywódców państw bloku wschodniego (z wyjątkiem Rumu­nii) odbyło się kilka dni później w Bratysławie.

Obydwa te zgromadzenia nie rozwiązały głównego konfliktu. Sowieci nie wycofali swego ultimatum, nie powiodły się też próby skłócenia kierownictwa w Pradze - wręcz przeciwnie, poczucie jedności narodowej w Czechosłowacji było silniejsze niż przedtem. Z punktu widzenia Kremla eksperyment stawał się coraz bardziej niebezpieczny, w związku z czym prowadzona przez Moskwę kampania propagandowa ruszyła do nowego ataku. Zapewniano, że nie jest to żadna nagonka na lojalnych, prosowieckich robotni­ków, tylko że rewizjoniści z Pragi nie przestrzegają postanowień z Czernej i z Bratysławy. Wizyty marszałka Tito i Ceausescu w Pradze, jakie miały miejsce w połowie sierpnia, Kreml odebrał jako tworzenie się bloku rewizjonistycznego, swego rodzaju nowej “małej Ententy", i w efekcie Rada Najwyższa ZSRR uznała -najwyraźniej między 10 a 17 sierpnia - że z chwilą gdy zawiodły inne środki nacisku, należy podjąć wojskową okupację Czechosłowacji. Nie wiadomo, jak głębokie były rozbieżności na Kremlu, choć na pewno część członków kierownictwa radzieckiego miała większe obawy od innych. Wszyscy wiedzieli doskonale, że przyjdzie za­płacić za to wysoką cenę. Wiele zagranicznych partii komunistycz­nych, w tym dwie najbardziej wpływowe - francuska i włoska -wyrażały swe poparcie dla Dubćeka i ostrzegały Moskwę przed inwazją. Był to prawdziwy dylemat, lecz zważywszy wszystkie racje przywódcy ZSRR nie mieli już wątpliwości. Kontynuowanie no­wego kursu w Pradze zagrażało istnieniu wszystkich konserwatyw­nych rządów w bloku, a propagandową porażkę, spowodowaną inwazją, zawsze przecież da się jakoś odrobić; po kilku miesiącach światowa opinia publiczna zapomni o wszystkim, to samo uczynią partie komunistyczne. Tak przecież stało się po stłumieniu rewolty na Węgrzech w 1956 roku i nie było podstaw do przypuszczeń, że i teraz sytuacja znów się nie powtórzy.

By uprawdopodobnić przyczyny inwazji w dniu 21 sierpnia i nadać jej pozory legalności, sporządzono plan ustanowienia w Pradze rządu ąuislingowskiego, który poprosi bratni naród so­wiecki i narody sojusznicze o wojskową pomoc w walce przeciwko

402

wrogom wewnętrznym i zewnętrznym. Nie wiadomo, co spartaczo­no w politycznych przygotowaniach do inwazji, lecz gdy wojska radzieckie wkroczyły do Czechosłowacji, ich generałowie nie mieli żadnych jasnych dyrektyw w tym zakresie. W Radzie Bezpieczeńs­twa Moskwa zrazu twierdziła, że zaproszenie wystosował rząd Czechosłowacji - w rzeczywistości jednak Moskwa nie znalazła nikogo, kto chciałby z nią współpracować. Aresztowano Dubćeka, Smrkovskyego, Czernika i innych, natomiast prezydent Svoboda odmówił przyjęcia ich dymisji i zastąpienia ich kimś innym. Gdy Svoboda nie uznał nowego kierownictwa, narzuconego mu przez radzieckiego ambasadora, wydarzenia przeniosły się do Moskwy. Prezydent, który wraz z kilkoma potencjalnymi kolaborantami zaproszony został na spotkanie z Prezydium Rady Najwyższej, nalegał, by obecni tam byli również aresztowani przywódcy. Po ich przybyciu okazało się, że w wyniku kilkudniowego pobytu pod nadzorem sowieckich sił bezpieczeństwa ich stan fizyczny i psy­chiczny uniemożliwia im stawienie czoła Breżniewowi, który za­groził, że jeśli odrzucą radzieckie ultimatum, to zarówno ich kraj, jak oni będą musieli ponieść poważne konsekwencje - wojska radzieckie pozostaną na terytorium Czechosłowacji przez czas nieokreślony, przywrócona zostanie cenzura, przerwana zostanie “krzykliwa kampania rehabilitacyjna" i wstrzymane zostaną re­formy gospodarcze. Generalnie rzecz biorąc, zamiast ugody spo­łecznej znów miano przywrócić zniewolenie, jako podstawową zasadę rządów komunistycznych. Politycy Kremla prawili, co praw­da, piękne słówka na temat programu reform, do którego - jak twierdzili - nie chcieliby się mieszać; zapewniali też, że nie należy obawiać się powrotu Novotnego do władzy - nazbyt już był zdys­kredytowany, by mógł się jeszcze do czegoś przydać. Zakładali bowiem, nie bez racji, że uda im się stopniowo wymienić Dubćeka i innych postępowych działaczy na ludzi bardziej ugodowych, któ­rzy pod ich naciskiem i w trosce o własny byt polityczny położą kres rewizjonizmowi. Tak właśnie postąpił Gomułka po 1956 roku i nie było powodów do przypuszczeń, że wydarzenia w Pradze też nie zakończą się w ten sposób.

W Warszawie i w Berlinie Wschodnim okupację Czechosło­wacji przyjęto z ogromną ulgą; zresztą w operacji tej wzięły udział oddziały wojskowe obydwu tych państw. Obecność wojsk nie­mieckich nie była tu w dobrym guście, lecz Ulbricht i jego koledzy nigdy przecież nie należeli do ludzi zbyt delikatnych. Choć w akcji

403

uczestniczyły oddziały węgierskie, to jednak Budapeszt miał lek­kiego kaca - ciążyły mu wspomnienia z 1956 roku. Przywódcy ZSRR, chcąc posłużyć się przekonującymi argumentami, oznajmi­li, że historia usprawiedliwi ich działania, niemniej Czou en-Lai, premier Chin, nazwał tę inwazję najbardziej jaskrawym przykła­dem faszystowskiej polityki siły. Albańczycy rozwodzili się nad “faszystowską agresją"; Jugosławianie wyrażali swe skrajne obu­rzenie z powodu “nielegalnej okupacji" Czechosłowacji i postawili swą armię w stan gotowości; przywódcy Rumunii stwierdzili, że jest to “skandaliczne pogwałcenie suwerenności narodowej państwa socjalistycznego".

Działania Moskwy zostały ostro potępione przez stolice za­chodnie, aczkolwiek rządy rozmyślnie postanowiły trzymać się za­sady nieingerencji. Z ich punktu widzenia była to wewnętrzna sprawa, rozgrywająca się między ZSRR a jednym z jego sojuszni­ków. W oficjalnych kołach Waszyngtonu i Paryża mało kto zdawał sobie sprawę z długofalowych konsekwencji inwazji sowieckiej. Prezydent Johnson nadal prowadził rozmowy na temat spotkania na szczycie, ponieważ najważniejsze dla niego było odprężenie w stosunkach Wschód-Zachód. Michel Debre, francuski minister spraw zagranicznych, uznał, iż nierozważne byłoby zamykanie au­tostrady tylko dlatego, że zdarzył się na niej jakiś wypadek. W ONZ państwa arabskie i kilka państw azjatyckich sprzeciwiło się potę­pieniu akcji ZSRR. Ze swej strony przywódcy radzieccy, gdy tylko ucichły pierwsze gromy, przystąpili do nowej ofensywy dyploma­tycznej, mającej na celu przekonanie Zachodu, że wydarzenia w Czechosłowacji nie są żadną przeszkodą w normalizacji stosunków. Wszystko wskazywało na to, że słusznie zakładali, iż międzynaro­dowe reperkusje inwazji będą krótkotrwałe i niezbyt dotkliwe. Nie docenili jednak długofalowych jej skutków - nie przypuszczali, że stanie się ona kamieniem milowym w powojennej historii Europy. Równowaga sił w zasadzie nie uległa zmianie; ilość stacjonujących w Czechosłowacji wojsk radzieckich była stosunkowo mała i nie stanowiła żadnego poważniejszego zagrożenia dla Zachodu. Jed­nakże większość założeń, na których ten ostatni opierał swą poli­tykę odprężenia, nie sprawdziła się, co na dłuższą metę nie mogło nie mieć następstw. Wierzono bowiem, że w wyniku detente zakoń­czy się era dwubiegunowości w polityce (jak gdyby już to nie nastąpiło) i że tendencje odśrodkowe w obydwu blokach stopnio­wo doprowadzą do wykształcenia się nowego układu politycznego

404

w Europie. De Gaulle i inni byli przekonani, że zagrożenie ze strony ZSRR zmalało - o ile w ogóle nie ustało - i że rodzi się szansa, by stopniowo przystępować do jednoczenia Europy aż po Wisłę albo wręcz po Ural. Zakładano bowiem, że w następstwie konsekwentnej europeizacji bloku sowieckiego ZSRR okaże go­towość do przyznania swym sojusznikom większej wolności i nie­zależności - pod warunkiem, rzecz jasna, że nie zostaną naru­szone jej interesy w zakresie elementarnego bezpieczeństwa pańs­twa.

Inwazja położyła kres nadziejom na stopniowe przeobrażanie się Europy Wschodniej; okazało się, że inicjatywa w zakresie do­konywania zasadniczych zmian systemu komunistycznego może wychodzić tylko z Moskwy. Nic jednak nie wskazywało na to, że zmiany takie nastąpią w dającej się przewidzieć przyszłości. Wy­darzenia z 1968 roku udowodniły, że Kreml bynajmniej nie wyzbył się wrogości wobec systemów politycznych odmiennych od ich własnego i że w obliczu nadal nieprzewidywalnych okoliczności zimna wojna może trwać jeszcze przez czas nieokreślony.

WIELKA BRYTANIA OD CHURCHILLA DO HEATHA

W 1951 roku konserwatyści zastąpili labourzystów u steru rządów i jako rządząca partia polityczna sprawowali władzę przez następne trzynaście lat. Partia Pracy była partią przede wszystkim klasy robotniczej, torysi natomiast reprezentowali interesy sze­roko rozumianej klasy średniej i wyższej. Program socjalistów za­kładał nacjonalizację kluczowych gałęzi gospodarki narodowej, konserwatyści ze swej strony obstawali - przynajmniej w teorii -przy wolności gospodarczej, minimalnym interwencjonizmie pańs­twowym i bronili tradycyjnych idei toryzmu. (Liberałowie zebrali kilka milionów głosów, lecz z racji specyfiki brytyjskiego systemu wyborczego przestali odgrywać znaczącą rolę, a ich reprezentacja parlamentarna skurczyła się do niecałego tuzina posłów.) W sensie ideologicznym konserwatyści i labourzyści zdawali się różnić od siebie w sposób wręcz diametralny, w praktyce jednak - zważywszy brutalną rzeczywistość stanu finansów Wielkiej Brytanii, która ograniczała ilość opcji ekonomicznych obydwu partiom (“Butskel-lizm") - zgadzali się pod wieloma względami w kwestiach mających żywotne znaczenie dla kraju, a więc w polityce zagranicznej i obronnej. Najbardziej dalekowzroczni przywódcy torysów zdawali sobie sprawę z tego, że ich partia, chcąc zachować swą pozycję w angielskim życiu politycznym, musi zaakceptować ideę państwa opiekuńczego. Nie zlikwidowali więc ani nie zredukowali świad­czeń społecznych, ustanowionych przez labourzystów, a spośród wszystkich znacjonalizowanych gałęzi przemysłu Churchill, po po­nownym dojściu do władzy w 1951 roku, zdenacjonalizował jedynie transport drogowy i przemysł stalowy (ten ostatni ponownie zna-cjonalizowali labourzyści po odzyskaniu rządów w latach sześć­dziesiątych). Rząd konserwatystów wybudował więcej domów niż rząd labourzystowski, a mowa Macmillana o “wichrze przemian"

406

wskazywała na to, że torysi pogodzili się z utratą imperium z wszystkimi tego konsekwencjami. Przywództwo partii stopniowo przechodziło z rąk arystokracji w ręce przedstawicieli klasy śred­niej; w gabinetach torysów nadal przeważali starzy kumple z Eton i Harrow, niemniej na ławach parlamentarnych po stronie prze­ciwników Partii Pracy zaczęło zasiadać niemal tak samo liczne grono absolwentów Oxfordu i Cambridge.

Churchill cierpiał męki zmuszony pełnić funkcje gabinetowe; chorobę premiera długo utrzymywano w tajemnicy, lecz w kwiet­niu 1955 roku musiał on jednak ustąpić. Jego następca, Anthony Eden, który przez wiele lat znakomicie prowadził politykę zagra­niczną Wielkiej Brytanii, miał raczej niewielkie doświadczenie w innych sferach rządzenia krajem. Od dawna spodziewano się, że pewnego dnia zastąpi Churchilla, i dlatego jego nominacja nie była żadnym zaskoczeniem. Jak na ironię, poniósł on klęskę tam, gdzie był najlepszy, czyli na arenie międzynarodowej. Gdyby nie nacjo­nalizacja Kanału Sueskiego, dokonana przez pułkownika Nasera, i niezręczność Edena w zażegnywaniu zaistniałego kryzysu, jego rząd mógłby utrzymać się przez drugie lata. W miarę jednak jak napięcie rosło, zaczął on wykazywać brak rozwagi i - co zdumiało Anglików z jego własnego obozu - brak zimnej krwi. W szczytowej fazie kryzysu załamał się, a jego miejsce zajął Harold Macmillan -człowiek o ogromnym doświadczeniu politycznym zarówno w kwestiach wewnętrznych, jak zagranicznych (w latach dwudzies­tych i trzydziestych był jednym z czołowych rzeczników postępo­wego toryzmu). Pod jego kierownictwem konserwatyści przeżyli upokorzenie sueskie bez większego uszczerbku dla własnej pozycji.

W nadchodzących latach głównymi problemami Wielkiej Bry­tanii były problemy wewnętrzne, w rozwiązywaniu których rząd Macmillana nie odnosił nazbyt błyskotliwych sukcesów. Częste zmiany na stanowisku ministra skarbu (Thorneycroft, Selwyn Lloyd, Heathcoat Amory itd.) dowodziły stałych trudności finansowych kraju. Postępy w gospodarce były dość nierówne i choć nastroje Brytyjczyków pod koniec lat pięćdziesiątych dalekie były od rados­nego optymizmu, to jednak wróciło im poczucie ufności we własne siły, utracone po gospodarczym zastoju z lat czterdziestych i po politycznym szoku z połowy lat pięćdziesiątych. Nieznaczna więk­szość konserwatystów w parlamencie z 1951 roku systematycznie rosła w kolejnych wyborach (1955 i 1959) i w efekcie pozycja torysów zdawała się być niemal niepodważalna. W miarę jednak

407

podnoszenia się poziomu życia oczekiwania rosły - i to jeszcze szybciej; Brytyjczycy zaczęli coraz bardziej narzekać na wysokie podatki, na zamrożenie płac, na wyższe oprocentowanie kredytów bankowych i obciążeń hipotecznych. Przywódcy konserwatystów przejawiali oznaki zmęczenia i coraz powszechniejsze stawało się przekonanie, że należałoby chyba dać kolejną szansę labourzys-tom. Skandal Profumo oraz kilka innych incydentów jeszcze bar­dziej pod- kopało prestiż rządu Macmillana, który - czując, że nastroje opinii publicznej (w tym znacznej części członków własnej partii) zwracają się przeciwko niemu - w październiku 1963 roku sam postanowił ustąpić. Ponieważ doszło do tego na rok zaledwie przed kolejnymi wyborami, rząd jego następcy, Sir Aleca Douglas-Homea, miał charakter wyraźnie przejściowy. Douglas-Home był wysokiej rangi torysem, członkiem Izby Lordów, i niezbyt nadawał się na premiera na miarę XX wieku. Jego polityka nie odbiegała w zasadzie od tego, co uprawiał jego poprzednik, a to również do­wodziło, iż swoboda manewru zarówno samego prezesa rady mi­nistrów, jak jego rządzącej partii, jest już bardzo ograniczona. Douglas-Home był kandydatem małej, lecz wpływowej grupki w partii konserwatystów, dla której Butler (jeden z liderów, którego wszyscy uważali za następcę Macmillana) był nazbyt radykalny -a tym samym niewiarygodny. Wybór Douglas-Homea wzbudził wśród torysów spore wzburzenie - a w ślad za nim żądanie, by w przyszłości kwestia sukcesji rozstrzygana była w bardziej demo­kratyczny sposób. W tych niesprzyjających okolicznościach nowy premier radził sobie całkiem nieźle i choć jego partia przegrała wybory w październiku 1964 roku, to jednak labourzyści, którzy powrócili do władzy, mieli w parlamencie przewagę zaledwie trzy­nastu głosów.

Przez wszystkie lata pięćdziesiąte labourzyści przeżywali głę­boki kryzys. Po ustąpieniu Attleeego przywództwo partii przeszło w ręce Hugha Gaitskella, z wykształcenia ekonomisty, wychowan­ka Oxfordu i ochotnika z czasów wojny. Był on bardzo szanowany za swą spójną osobowość i za niewątpliwe kompetencje intelektu­alne, zwłaszcza w swojej dziedzinie. Brakowało mu jednak charyz­my i dynamizmu urodzonego przywódcy, zdolnego do inspirowania swych współtowarzyszy i zdobywania nowych zwolenników dla własnej sprawy. Nade wszystko jednak musiał stawić czoło silnej opozycji wewnątrzpartyjnej, jako że Partia Pracy była przez więk­szość tych lat silnie podzielona i jej lewicowo-fundamentalistyczne

408

skrzydło nieustannie atakowało swego lidera, zarzucając mu zdra­dę zasad socjalizmu. Lewica ta nastawała na przeprowadzenie całkowitej nacjonalizacji, na wprowadzenie ścisłej kontroli nad gospodarką oraz na prowadzenie polityki zagranicznej w duchu neutralności i rozbrojenia. Problem polegał nie na tym, że lewicowy program był nazbyt skrajny, lecz na tym, że był nierealny; nawet największe bowiem skrajności miały szansę powodzenia, pod wa­runkiem wszelako, iż dostosowane byłyby do politycznej rzeczy­wistości i do wymogów chwili. Tego jednak lewica labourzystowska nie uwzględniała, a brytyjskich trudności gospodarczych nie dawało się leczyć proponowanymi przez nią środkami. Nie było chyba człowieka w Wielkiej Brytanii, który nie przedkładałby pokoju nad wojnę czy przyjaźń z wszystkimi narodami nad napięcia i kryzysy, lecz do rozwiązywania konfliktów międzynarodowych nie wystar­czały tylko pobożne życzenia. Rzecznicy rozbrojenia nuklearnego w każde święta wielkanocne organizowali marsze protestacyjne w Aldermaston, rokrocznie Partia Pracy na swoich kongresach głosowała za likwidacją broni jądrowej, a w całym kraju rozlewała się fala antyamerykańskich nastrojów. Unilateralizm był niezwykle pociągający, lecz czy mógł stanowić wytyczną polityki prowadzonej przez partię, będącą u władzy? Kiedy labourzystom ponownie przyszło - za wolą większości - formować rząd, wczorajsi buntow­nicy szybko przekonywali się, że zmuszeni są do realizowania tego, przeciwko czemu nie tak dawno jeszcze oponowali, i że to im teraz przychodzi odpierać ataki nowego pokolenia radykalnych kryty­ków.

Spory te toczyły się przez kilka lat, aż wreszcie pod przywódz­twem cierpliwego Gaitskella partia zaczęła powoli zwierać szeregi, a jej członkowie pojęli wreszcie, że jeśli nie zaprzestaną wewnętrz­nych waśni, to przyjdzie im na zawsze tkwić w politycznej opozycji. Wtem, gdy sprawy szły ku lepszemu, Gaitskell nagle zmarł. Do sukcesji kandydowali dwaj liderzy: George Brown, niezmordowa­ny, mocno ekstrawertyczny i nieco narwany partyjny bojownik o wsparcie swej partii na klasie robotniczej, oraz Harold Wilson, podobnie jak i Gaitskell ekonomista z wykształcenia, wychowanek Oxfordu i ochotnik z czasów wojny. Wilson już w młodym wieku był przewodniczącym Rady Handlu, lecz wraz z innymi lewicowy­mi ministrami złożył dymisję w proteście przeciwko niektórym posunięciom rządu.

409

Wilson był lepszym taktykiem niż Gaitskell; jego decyzję o rozwiązaniu parlamentu na początku 1966 roku poparła większość labourzystów, co stworzyło bezpieczne podstawy do wypracowania programu wyborczego Partii Pracy. Już niebawem jednak rząd stanął w obliczu poważnych kłopotów gospodarczych i w ciągu dwóch zaledwie lat utracił poparcie społeczne, a prestiż samego premiera spadł w sposób niezwykle gwałtowny. Rząd jakby nieus­tannie wpadał z deszczu pod rynnę - dewaluacja funta szterlinga w listopadzie 1967 roku była tylko jednym ogniwem w całym łańcuchu większych nieszczęść. W wyborach uzupełniających w latach 1967-1968 labourzyści nie mogli być pewni swego nawet w tradycyjnie już zdominowanych przez siebie okręgach; większość oskarżeń padała właśnie pod adresem samego premiera. Krytycy Wilsona zgodnie utrzymywali, że nie przedstawił on opinii pub­licznej rzeczywistej powagi przeciągającego się kryzysu gospodar­czego i nie potrafił przy tym podejmować zdecydowanych działań w stosownym po temu czasie. Większość zarzutów była w pełni uzasadniona, aczkolwiek uproszczeniem było zwalanie wszystkie­go na premiera i na jego otoczenie, gdyż trudności, jakie przeżywała Wielka Brytania, miały charakter strukturalny. Za aktualny stan rzeczy w bardzo dużym stopniu odpowiedzialność ponosiło za­równo londyńskie City, z jego okresowymi drgawkami, wywołują­cymi niepotrzebne kryzysy monetarne, jak i centrale związkowe, niechętnie podejmujące współpracę w zakresie modernizacji i ra­cjonalizacji gospodarki narodowej.

Ustąpienie Franka Cousinsa, szefa największego związku za­wodowego, było typowym przejawem braku wsparcia dla rządu ze strony jego własnego elektoratu. Byłoby jednak przesadą powoły­wanie się na pojedynczych winowajców - żaden rząd nie mógłby działać w sytuacji, gdy kraj nie potrafił wypracować sobie pomysłu na funkcjonowanie w świecie.

Konserwatyści mogliby - gdyby nie toczyli sporów wewnętrz­nych - zbić jeszcze większy kapitał polityczny na słabości labou­rzystów. Po ustąpieniu Douglas-Homea ich przywódcą został Ed­ward Heath, który poprowadził partię do zwycięstwa w wyborach w 1970 roku. Torysi byli bardzo podzieleni w swych opiniach na temat imigracji, Rodezji, świadczeń społecznych i polityki docho­dowej. Z chwilą gdy ich rząd stanął przed koniecznością uporania się z istniejącą sytuacją gospodarczą, torysi potrafili wykazać się wyobraźnią i w 1961 roku powołali do życia Narodową Radę

410

Rozwoju Gospodarczego, w której przedstawiciele biznesu, związ­ków zawodowych oraz administracji państwowej wypracowywali wspólną polityką ekonomiczną kraju. Niestety, ciało to nie spełniło pokładanych w nim nadziei. Próbowano również utworzyć Narodo­wą Radę Budżetową, lecz pomysł ten spalił na panewce, ponieważ związki zawodowe odmówiły uczestnictwa w jego pracach.

Kryzys w Wielkiej Brytanii w najmniejszym stopniu dotknął sferę polityki zagranicznej. Trwał proces dekolonizacji: w latach pięćdziesiątych niepodległość odzyskały Ghana i Nigeria. Po nich przyszła kolej na kraje Afryki Zachodniej, Malaje (1957) i Singapur (1959). Ustanowiona w 1958 roku Federacja Zachodnioindyjska po czterech latach rozpadła się. Z brytyjskiego punktu widzenia poważniejszym problemem było załamanie się Federacji Afryki Centralnej w 1963 roku, które w dwa lata później doprowadziło do kryzysu w Rodezji. Większość białych osadników odmówiła prze­kazania swych funkcji czarnym Afrykańczykom, twierdząc, że po­lityka ta może doprowadzić do podobnego chaosu, jaki zapanował w Kongo. Rząd brytyjski, zgodnie z rezolucją ONZ, wprowadził sankcje gospodarcze, lecz kraje afrykańskie - obecnie partnerzy Anglii we Wspólnocie Brytyjskiej - zażądały dodatkowo użycia siły przeciwko premierowi łanowi Smithowi i jego rządom. W samej Wielkiej Brytanii pomysł przeprowadzenia akcji zbrojnej nie cie­szył się popularnością, w związku z czym gabinet Wilsona balan­sował między dwiema skrajnościami, a kwestia rodezyjska na jakiś czas nabrała znaczenia wykraczającego daleko poza jej rzeczywistą wartość dla polityki Wielkiej Brytanii. W innych krajach przekazy­wanie władzy odbywało się bez większych zgrzytów; w 1964 roku niepodległość odzyskały dwie ostatnie kolonie afrykańskie, Malta i Gujana Brytyjska, a po długich waśniach i wojnie domowej - także Aden. Mimo silnych nacisków ze strony Hiszpanii Wielka Brytania nie miała zamiaru zwracać Gibraltaru. Exodus Brytyjczyków z Cypru i Arabii Południowej wywołał silne miejscowe zamieszki wewnętrzne; przez lata niejasne były konsekwencje brytyjskiej decyzji o opuszczeniu Zatoki Perskiej. Premierzy państw Common-wealthu spotykali się od czasu do czasu, lecz były to raczej imprezy towarzyskie niż wydarzenia o istotnym znaczeniu politycznym. Niechętnie myślano o zrywaniu dawnych więzi, niemniej stary układ miał dość ograniczone pole działania. W tej sytuacji człon­kowie Wspólnoty Brytyjskiej niemal całkowicie przestali się liczyć -wymieniano opinie, lecz nie podejmowano decyzji.

411

Brytyjska polityka zagraniczna i obronna uległa w okresie powojennym modyfikacjom, stosownie do ograniczonych zasobów kraju i do spadku jego roli na świecie. Było to przystosowanie niezwykle skomplikowane i częstokroć bolesne; stopniowo wy­cofano się z pozycji wojskowych na zachód od Suezu, zreduko­wano też liczebność armii nad Renem. Zlikwidowano pobór do wojska, a obrona kraju i wypełnianie zobowiązań międzynaro­dowych spoczywało teraz na małej armii zawodowej. Wielka Bry­tania zbudowała swe własne urządzenia nuklearne, lecz nie miała dostatecznych środków finansowych na to, by konkurować z USA i ZSRR w dziedzinie rakiet. Prace nad własną konstrukcją Blue Streak przerwano w 1960 roku z powodu zbyt dużych kosztów jej budowy. Zarzucono także wspólny amerykańsko-angielski projekt Skybolt i Wielka Brytania stała się niemal bez reszty uzależniona od pocisków podwodnych Polaris oraz od amerykańskich rakiet i samolotów, co czyniło niezbyt wiarygodną jej siłę odstraszania ato­mowego.

Kolejne rządy przejawiały w swej polityce ogromną ostrożność i wyraźną niechęć do samodzielnego podejmowania jakichkolwiek poważniejszych inicjatyw. Ostrożność ta w oczywisty sposób kont­rastowała z bulwersującymi, lecz w ostatecznym rozrachunku bez­skutecznymi poczynaniami de Gaullea. Zarówno konserwatyści, jak labourzyści wspólnie wyznawali zasadę kierowania się rozsąd­kiem na arenie międzynarodowej i unikania siły w rozwiązywaniu konfliktów. Brytyjczycy przejawiali dużą gotowość mediacyjną w kontaktach Wschód-Zachód i Północ-Południe, do poszukiwania kompromisowych rozwiązań dla zwaśnionych stron. Według nich Amerykanie dysponowali, co prawda, siłą i pieniędzmi, niemniej brakowało im doświadczenia w rozważnym działaniu w skompliko­wanych sytuacjach międzynarodowych i dlatego mogliby wiele skorzystać z rad Brytyjczyków. Jednakże owe szczególne stosunki pomiędzy Londynem a Waszyngtonem z czasów drugiej wojny światowej, utrzymywane jeszcze przez dwa następne dziesięciole­cia, teraz się rozmyły. Amerykańskiej polityce zagranicznej bra­kowało bardziej stanowczości niż rad (z których zresztą niewiele wynikało), a ZSRR wolał prowadzić rozmowy z USA bez żadnych pośredników. Wizyta Macmillana w Moskwie i późniejsze częste wyjazdy Wilsona do Rosji nie miały zatem żadnych poważnych konsekwencji politycznych; podobnie nigdy nie doszło do skutku wielokrotnie zapowiadane poszerzenie kontaktów handlowych

412

Wielkiej Brytanii z ZSRR, mimo że brytyjskie firmy bez wątpienia mogłyby na tym sporo skorzystać.

Wielka Brytania - w odróżnieniu od USA - nawiązała stosunki dyplomatyczne z Chinami, aczkolwiek nadzieje na ich zacieśnienie i na wywieranie jakiegoś choćby niewielkiego wpływu na Pekin spełzły na niczym. Chińczycy nękali brytyjskich dyplomatów i dzien­nikarzy, stosowali wobec nich areszt domowy, a Londyn niewiele mógł zdziałać, by ulżyć ich doli czy spowodować ich uwolnienie. Foreign Office próbował rozwijać kontakty z poszczególnymi pańs­twami komunistycznymi, lecz z racji bardzo ograniczonej swobody działania bezpośrednie efekty tych starań były niewielkie. Postawa tych państw nie stanowiła zbytniej zachęty dla brytyjskiej lewicy, a oznaki sympatii ze strony krajów Trzeciego Świata jakby zaczęły słabnąć. Zmarł Nehru i z ducha Bandungu pozostało bardzo nie­wiele. Doniesienia o poczynaniach Sukarno, Nkrumaha, Nasera i Ben Belli nie wzbudzały nadmiernego entuzjazmu, a polityka Mao miała sens wyłącznie dla najbardziej zagorzałych wyznawców jego idei. Castro, Che Guevara i Ho Chi Minh nieodmiennie mieli swych wielbicieli w pewnych kręgach, niemniej byli to idole bardzo enig­matyczni, nie mający zbyt dużego znaczenia z punktu widzenia brytyjskiej polityki zagranicznej.

Część brytyjskiej klasy panującej wierzyła w historyczną misję Wielkiej Brytanii - brytyjskich Greków wobec Rzymian w Waszyng­tonie - podobnie jak rodzima radykalna lewica socjalistyczna prze­konana była o tym, iż jej kontynentalne odpowiedniki oczekują od niej moralnego wsparcia. W założeniach tych tkwiło źdźbło prawdy, jako że zarówno w Europie, jak w innych częściach świata istniało tradycyjnie ukształtowane pozytywne nastawienie wobec Wielkiej Brytanii. Ów kapitał zaufania nie zmniejszył się, tyle że nie ułatwiał życia brytyjskim politykom (i Brytyjczykom jako ludziom w ogóle), ponieważ w nowym świecie status ich państwa został poważnie nadwerężony. W tym też właśnie zawierało się główne wyzwanie (któremu niełatwo było sprostać), przed jakimi stanęła Wielka Brytania w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych - w przeszłości odgrywała wszak czołową rolę w świecie i choć utraciła swą potęgę i splendor, to nadal z tęsknotą chciała je przywoływać. Resenty-menty te wobec USA i Niemiec Zachodnich wyraźniej ujawniały się jednak w kręgach inteligencji twórczej niż wśród innych grup społecznych. W tamtych trudnych czasach przepoczwarzania się panował nastrój głębokiego niezadowolenia, dający o sobie niekie-

413

dy znać w dość nieoczekiwanych formach, takich jak odrodzenie się nacjonalizmów w Szkocji i w Walii czy ponowny wybuch waśni religijnych w Ulsterze. Jeśli nie mogli się uporać z tym labourzyści, to wątpić należało, czy dadzą sobie z tym radę torysi. Niektórzy krytycy skłonni byli obwiniać za tę brytyjską chorobę społeczeńs­two jako całość (“samobójstwo narodu"), natomiast mniej alarmis­tycznie usposobieni obserwatorzy coraz większą uwagę poświęcali konsekwencjom nieskuteczności państwa oraz temu, że - wbrew wszelkim ostrzeżeniom - żyje ono ponad stan. Coraz częściej pojawiały się zarzuty o braku wspólnego celu narodowego i o koncentrowaniu się obywateli na osobistych (lub grupowych) inte­resach materialnych. To kiepskie samopoczucie, połączone z poli­tyczną frustracją i zastojem gospodarczym, zaczęło rodzić głęboką refleksję. Światowe sukcesy Beatlesów, wyczyn Sir Francisa Chi-chestera, który przepłynął oceany na swym jachcie Gipsy Moth oraz amerykańskie opowieści o roztańczonym Londynie - wszystko to nie wystarczało, by rozproszyć nastrój przygnębienia.

FRANCJA NASTANIE V REPUBLIKI

W miarę szybkiego następowania po sobie kolejnych rządów w połowie lat pięćdziesiątych Francja coraz bardziej zmierzała do jawnej katastrofy. Ani jedna partia nie dysponowała większością w związku z czym wszystkie gabinety miały koalicyjny charakter i już od chwili ukonstytuowania się nosiły w sobie zalążki rozpadu. Wśród Francuzów - wszystkich klas społecznych - narastała złość wobec partii i wobec polityków, tworzących system niezdolny do zapewnienia chociażby minimum stabilizacji politycznej. Rozwój gospodarczy był o wiele szybszy, niż to mogło wyglądać na pierwszy rzut oka, niemniej wielu Francuzom owoce ich pracy zżerała in­flacja. Zaistniały stan rzeczy przypominał nieco sytuację w Niem­czech w 1933 roku; IV Republika nieuchronnie traciła resztki swego autorytetu, a w ostatnim okresie jej istnienia trudno byłoby znaleźć kogokolwiek kto zechciałby kiwnąć palcem w jej obronie. Powstały więc warunki sprzyjające skrajnościom: z jednej strony komunistom, z drugiej zaś poujadystom (prawicowym populistom), którzy w wyborach powszechnych w 1956 roku w swym pierwszym “występie" na scenie politycznej zdobyli piętnaście miejsc w par­lamencie. Obydwa te ugrupowania były w stanie skutecznie blo­kować wszelkie inicjatywy, podejmowane przez demokratyczne centrum.

Ogromnym bezpośrednim zagrożeniem dla demokracji we Francji były wojny kolonialne. Rząd Mendes-Francea zakończył krwawą i przedłużającą się wojnę w Indochinach; w 1956 roku wolność odzyskała Tunezja, a rok wcześniej ustanowiono w Ma­roku pogmatwaną sytuację przejściową, zezwalając sułtanowi na powrót z wygnania. Największym problemem była Algieria, gdzie w listopadzie 1954 roku - tuż po zakończeniu walk w Indochinach -rozpoczęło się powstanie. W chwili jego wybuchu stacjonowało

415

tam nieco mniej niż 15 000 żołnierzy francuskich - po roku liczba ta podwoiła się, a później wzrosła do 350 000. Armia francuska, zmuszona do odpierania ataków Ruchu Wyzwolenia Algierii (FLN), musiała wycofać część swego kontyngentu, wchodzącego w skład sił NATO. Kolejne rządy (Edgara Faurea, Felixa Gaillarda, Guya Molleta i Bourges-Maunouryego) nie potrafiły znaleźć skutecz­nego sposobu zakończenia tej wojny, która toczyła się z coraz większą zaciętością po obydwu stronach. Wywołała ona głębokie podziały we Francji, głównie dlatego że większość społeczeństwa silnie przeciwstawiała się wycofaniu się z Algierii, jako że - w odróżnieniu od Maroka czy Indochin - nie była ona kolonią, lecz częścią metropolii, a także miejscem zamieszkania miliona Fran­cuzów.

FLN otrzymywał znaczne wsparcie ze strony sąsiednich krajów arabskich i afrykańskich, co w coraz większym stopniu niweczyło skutki prowadzonych akcji wojskowych i programu “pacyfikacji". Francuscy dowódcy twierdzili, że mają związane ręce i że politycy w Paryżu odmawiają udzielenia im pełnego poparcia. Armię wspie­rała na miejscu entuzjastycznie do niej nastawiona lokalna spo­łeczność Francuzów, a na jej czele stali tacy ludzie, jak Bidault (były przywódca MRP) i Soustelle (były zastępca de Gaullea), ostro sprzeciwiający się odwrotowi z Algierii Francuskiej. W czwartym roku wojny dała się zauważyć zmiana nastawienia opinii publicz­nej - coraz więcej Francuzów dochodziło do przekonania, że nie pozostaje nic innego, jak przystąpić do negocjacji pokojowych. Ze swej strony prawica oraz Czarne Stopy (algierscy Francuzi) zdecy­dowani byli z determinacją utrzymywać swe pozycje w Algierii i toczyć wojnę aż do końca. Każdego dnia zarówno w Algierii, jak we Francji dokonywano zamachów terrorystycznych, a na czele wojowników, walczących przeciwko “defetystom i zdrajcom" stała OAS (Organisation de lArmee Secrete). Kiedy w maju 1958 roku misję powołania nowego rządu powierzono Pierre Pfimlinowi, zwolennikowi negocjacji, napięcie sięgnęło zenitu. 13 maja armia francuska w Algierii otwarcie zbuntowała się, a na Korsyce powo­ływano już lokalne “komitety bezpieczeństwa publicznego", stano­wiące wyzwanie dla władzy rządu.

Z chwilą nastania ostrego kryzysu wiele ludzi skierowało wzrok na de Gaullea - w opinii większości Francuzów tylko on jeden mógł zapewnić przywództwo kraju i zapobiec wybuchowi wojny domowej. Generał zgodził się podjąć to wyzwanie pod

416

warunkiem, że będzie miał wolną rękę w działaniu; nie chciał dzielić się władzą z partiami i z politykami. Miał wyrobione zdanie na temat Algierii i nie musiał długo się nad tym zastanawiać. Armia oczekiwała od niego pełnego poparcia dla swych planów kontynuo­wania wojny, a generał Salan, głównodowodzący wojskami w Al­gierii, jeszcze przed decyzjami polityków w Paryżu uznał de Gaul-lea za szefa państwa. Ten jednakże zdawał się dość sceptycznie oceniać szansę zwycięstwa militarnego i wykazywał chęć pójścia na duże ustępstwa wobec FLN. Główne wysiłki skierował więc na umocnienie własnej pozycji - rządził sam, przy pomocy dekretów, a partie polityczne, choć nie zostały rozwiązane, utraciły jakąkolwiek rzeczywistą władzę. Zgodnie z nową konstytucją prezydent miał prawo mianowania premiera i rozwiązywania parlamentu, a także mógł skutecznie sprawować kontrolę nad polityką obronną i za­graniczną. Był wybierany w wyborach powszechnych na przeciąg siedmiu lat i mógł odwoływać się do referendum, co oznaczało znaczne ograniczenie roli Zgromadzenia Narodowego. Gdy posłowie sprzeciwili się nominacji Georgesa Pompidou na prezesa rady mi­nistrów, prezydent po prostu zignorował ten fakt i następnego dnia ponownie desygnował go na to stanowisko. W skład niektórych powoływanych przezeń gabinetów wchodzili też - oprócz gaul-listów - przywódcy innych ugrupowań (Guy Mollet, Giscard dEstaing), niemniej kluczowe pozycje w rządzie zawsze zajmo­wali jego najwierniejsi zwolennicy, tacy jak Michel Debre, Georges Pompidou i Couve de Murville, którym mógł ufać bezgranicznie i którzy bezwarunkowo wypełniali wszystkie jego zalecenia. Przed 1968 rokiem gaulliści nigdy nie zdobywali absolutnej większości głosów, niemniej byli partią najsilniejszą, a nowy system wyborczy zapewniał im bezpieczne zaplecze parlamentarne. W plebiscycie z listopada 1958 roku nową konstytucję poparło 29% obywateli francuskich; wszystko więc wskazywało na to, że V Republika będzie miała większą i rozleglejszą bazę społeczną niż jej po­przedniczka.

Nie rozwiązało to jednak problemu algierskiego; wojna trwała nadal, aczkolwiek przez cały czas opracowywano, analizowano -lecz raz za razem odrzucano - rozmaite plany przyznania Algierii większej autonomii lub statusu państwa na wpół niepodległego. Projekty te wciąż nie zadowalały FLN, a przy tym doprowadzały do furii zwolenników Algierii Francuskiej. W styczniu 1960 roku, po tym gdy de Gaulle odwołał generała Massu, jednego z bohater-

417

skich dowódców wojskowych, armia francuska w Algierii zaczęła się buntować. Do poważniejszego, otwartego już konfliktu doszło w kwietniu 1961 roku, kiedy to kilku generałów (Salan, Jouhaud, Challe i Zeller) jawnie wypowiedziało posłuszeństwo de Gaul-leowi. W tym czasie jednak opinia publiczna we Francji stała już wyraźnie po stronie prezydenta; dalsze prowadzenie wojny zda­wało się nie mieć sensu, a liczne zamachy terrorystyczne, przepro­wadzane przez OAS w metropolii, nie przysparzały jej rzecznikom popularności w społeczeństwie. Buntownikom mogłoby udać się obalenie gabinetu starego typu i narzucenie krajowi swej polityki, lecz de Gaulle - który podczas swych jakże skutecznych wystąpień telewizyjnych nie pomijał okazji do pokazywania się w swym gene­ralskim mundurze - był godnym przeciwnikiem i w efekcie, w obliczu stanowczego oporu, bunt szybko się załamał. W referen­dum z 1962 roku algierska polityka de Gaullea zyskała poparcie 90% Francuzów, a armia, choć niechętnie, musiała się jej podpo­rządkować.

Negocjacje z FLN, prowadzone w Evian (Szwajcaria), ciągnęły się bardzo długo, lecz wreszcie zakończyły podpisaniem poro­zumienia w marcu 1962 roku. Algieria odzyskała niepodległość, a większość algierskich Francuzów przeniosła się do Francji, gdzie została wchłonięta przez społeczeństwo bez szczególnego dla nie­go uszczerbku w sensie zarówno ekonomicznym, jak politycznym; ponure przepowiednie o odrodzeniu się faszyzmu nigdy się nie spełniły.

Pod koniec wojny algierskiej de Gaulle znalazł się u szczytu władzy. Po raz pierwszy od wielu lat Francja miała jednorodny rząd, który zapewniał jej skuteczne kierowanie państwem. Nie była to demokracja w stylu III i IV Republiki, lecz ludzie mieli jeszcze świeżo w pamięci smutne doświadczenia z okresu rządów parla­mentarnych, z ich wadami i przerostami ambicji, i przychylnie przyjmowali głoszone przez de Gaullea hasła o stabilności, tradycji i postępie. Po dewaluacji franka w 1958 roku gospodarka ruszyła do przodu - tu generał zbierał owoce działalności podejmowanej jeszcze przez swych poprzedników. Ugrupowania centrowe sprze­ciwiały się jego polityce wewnętrznej i zagranicznej, lecz ich przy­wódca (Lecanuet) zebrał w wyborach w 1964 roku zaledwie 15% głosów, podczas gdy generał osiągnął poparcie 44% wyborców, a Mitterand, reprezentujący federację lewicy - 31%. Jednakże za fasadą stabilizacji toczył się proces erozji systemu gaullistowskie-

418

go. Główne zainteresowania generała koncentrowały się wokół problematyki obronnej i międzynarodowej. Wielu Francuzów kry­tykowało jego nastawienie przeciwko NATO i blokowanie Wielkiej Brytanii wstępu do EWG. Nawet wśród jego zwolenników byli też tacy, którzy nie dostrzegali sensu w prowadzonej przezeń polityce; inni, przerażeni rozmiarami kosztów tworzenia niezależnej fran­cuskiej siły odstraszającej, zaczynali traktować to przedsięwzięcie jako zwykłe marnowanie pieniędzy. Młodych Francuzów irytował nadto dyktatorski styl de Gaullea i jego wielkie gesty, które nie­wiele miały wspólnego z aktualnymi potrzebami kraju. W1967 roku pojawiły się pierwsze oznaki narastającego kryzysu - w marcowych wyborach parlamentarnych poparcie dla gaullistów spadło do 38%. Z Bretanii zaczęły dochodzić słuchy o rodzeniu się tendencji separatystycznych, nasilały się zamieszki studenckie, rosło nieza­dowolenie klasy robotniczej. Co prawda, w latach 1966-1967 gos­podarka - dzięki podjęciu przez rząd stosownych środków -dźwignęła się z kryzysu z roku 1963, niemniej program stabilizacji i zamrożenia cen tylko częściowo okazał się skuteczny, a płace realne rosły bardzo powoli. Coraz wyraźniej okazywało się, że osiągnięcia rządu pozostają daleko w tyle za dawnymi obietnicami. Paris sennuyait" - rosło zniecierpliwienie i niechęć do dalszego godzenia się na paternalistyczne rządy generała.

O wydarzeniach majowo-czerwcowych była już mowa - sta­nowiły część ogólnoeuropejskiego zjawiska, lecz ku powszechnemu zdumieniu najostrzej i najbardziej dramatycznie objawiły się w kraju, który uchodził za najbardziej stabilny. I choć de Gaulle jeszcze raz pokonał swych przeciwników, wady jego rządów zaczęły ujawniać się z coraz większą siłą. Gaullistowski gabinet nie mógł uporać się ze skutkami minionych wydarzeń, odpychający styl funkcjonowania generała, jego objawy złego humoru, niechęć wobec własnych ministrów (co wyraźnie przejawiło się w jego decyzjach, dotyczących embarga na dostawy broni do Izraela) -wszystko to stało się źródłem zamieszania nawet w szeregach jego własnej partii. Krótko mówiąc, w 1969 roku poczęło narastać przekonanie, że czas jego się skończył, i w rezultacie większość Francuzów z zadowoleniem przyjęła jego decyzję o wycofaniu się ze sceny politycznej. O miejsce de Gaullea w historii toczyć się

Paryż nudził się

419

będą jeszcze długie dyskusje. Najprawdopodobniej żaden inny Francuz nie potrafiłby tak jak on zakończyć wojny w Algierii, jego też ogromną zasługą było zapewnienie krajowi długoletniej sta­bilizacji po chwiejnych czasach IV Republiki. Pod jego przywódz­twem Francja odżyła, aczkolwiek cały jej system polityczny zwią­zany był wyłącznie z jego osobą. Trzymając się jednak nazbyt długo władzy, de Gaulle podał w wątpliwość osiągnięcia z pierwszych lat swych rządów.

NIEMCY ADENAUERI CZAS PO NIM

Choć problem niemiecki nieustannie zaprzątał uwagę gabi­netów rządowych Europy i Ameryki, to jednak sytuacja wew­nętrzna Niemiec stanowiła modelowy przykład ładu i spokoju. Lata rządów Adenauera przebiegały bez żadnych zakłóceń - ak­tywność ukierunkowana była przede wszystkim na gospodarkę, a kraj nie przeżywał żadnych większych kryzysów. Stary kanclerz niechętny był wszelkim eksperymentom tak w polityce wewnęt­rznej, jak zagranicznej; wierzył w demokrację kierowaną, a histo­ria polityczna Niemiec z okresu jego własnego życia nauczyła go, jak wielkim zagrożeniem może być nadmiar wolności. W powojen­nej Ustawie Zasadniczej (Grundgesetż) zawarto wszystko to, co mogło zapobiec powtórzeniu się błędów Republiki Weimarskiej. System polityczny premiował stabilizację poprzez faworyzowanie dwóch dużych partii - chrześcijańskich demokratów (CDU) oraz socjaldemokratów (SPD). Liberałowie (FDP) przez Cały czas od­grywali rolę ubogiego krewnego, a pozostałe ugrupowania albo nie osiągały wymaganego progu 5% elektoratu, zapewniającego miej­sce w parlamencie, albo - gdy im się to już udawało - niewiele znaczyły na scenie politycznej. Krytycy Adenauera zarzucali mu brak wyobraźni, paternalistyczne podejście do swych rodaków oraz nieugiętą postawę prozachodnią, uniemożliwiającą jakiekolwiek zbliżenie ze Wschodem. Adenauer uważał, że odzyskanie przez Niemcy równowagi wewnętrznej wymagać będzie dużo czasu. Lata pięćdziesiąte były okresem politycznego zastoju, który budził bardziej nudę niż jakiś ferment, aczkolwiek stan alienacji właściwy był raczej intelektualistom niż klasie robotniczej. Ów immobilizm w oczywisty sposób utrwalał podział kraju, a dochowywanie wier­ności sojuszowi atlantyckiemu ograniczało swobodę manewru Niemiec na arenie międzynarodowej.

421

Do aktywów należało zaliczyć to, iż udało się wchłonąć miliony uciekinierów ze Wschodu, że przezwyciężono wreszcie odwieczną wrogość francusko-niemiecką, oraz to, że nowa armia Niemiec (Bundeswehra), w odróżnieniu od swych poprzedniczek (Reich-swehry i Wehrmachtu), ściśle wkomponowana była w demokra­tyczny system kraju i nie stanowiła już zaplecza dla niebezpiecz­nych zakusów dyktatorskich. Polityka Adenauera pod wieloma względami współbrzmiała z naczelnym hasłem powojennych Nie­miec: “Przede wszystkim żadnych eksperymentów".

Polityka kanclerza, mimo iż brakowało jej wyobraźni i pasji, cieszyła się ogromnym poparciem społeczeństwa. W wyborach powszechnych w 1957 roku CDU po raz pierwszy uzyskała abso­lutną większość, zdobywając 270 miejsc w Bundestagu (na łączną liczbę 497); SPD zdobyła ich 169, a FDP - 41. Cztery lata później dała się już zauważyć pewna tendencja spadkowa, której przyczy­ną była nie tyle jakaś wyraźna nieudolność części rządu, ile prze­konanie, iż konieczne jest sięgnięcie do nowych pomysłów i do nowych ludzi. W wyborach w 1961 roku stan posiadania CDU zmalał do 45%, podczas gdy SPD wzrósł do 36%. Chadecy, choć nadal pozostawali największą partią, musieli teraz szukać wspar­cia w koalicji, co czyniło ich podatnymi (w ich własnym przekona­niu) na polityczny szantaż. Wybory w 1961 roku stanowiły początek końca epoki Adenauera.

Sukcesy rządów starego kanclerza z lat pięćdziesiątych silnie wpłynęły na życie społeczeństwa niemieckiego i należy je oceniać nie tylko poprzez zakres poparcia wyborczego, udzielanego jego partii; częścią tych sukcesów była również zmiana polityki SPD. Socjaldemokraci aż do końca lat pięćdziesiątych trzymali się kon­cepcji neutralności i kierowali się nieodmiennie, przynajmniej w teorii, zasadami walki klasowej i radykalizmu społecznego, obej­mującego program zakrojonej na dużą skalę nacjonalizacji. W latach 1958-1959 kierownictwo partii zdało sobie sprawę, że w obliczu wrogości ZSRR i NRD neutralność nie ma już dłużej praktycznego sensu, a SPD w swym nowym programie (godesber-skim) w dramatyczny wręcz sposób dokonała rewizji własnej poli­tyki wewnętrznej. Partia klasy robotniczej miała teraz przekształcić się w szeroki ruch ludowy, odwołujący się do wszystkich warstw społecznych. Pod przywództwem Willy Brandta i Herberta Weh-nera (byłego czołowego komunisty, później szczególnie zniena­widzonego przez swych byłych towarzyszy) SPD podjęła znaczne

422

wysiłki na rzecz pozyskania zaufania tych grup ludności Niemiec, które w przeszłości odrzucały socjaldemokrację, jako ideologię niebezpieczną i nieodpowiedzialną. Tym sposobem partia ta wysta­wiła się na ataki kręgów lewicowych - zwłaszcza młodego pokole­nia i intelektualistów. Jednakże siły radykalne, mimo że głośne i wojowniczo nastawione, stanowiły niewielką mniejszość w społe­czeństwie, a o zwycięstwie SPD w wyborach w 1969 roku zdecydo­wało w głównej mierze poparcie udzielone jej przez część klasy średniej.

W systemie politycznym powojennych Niemiec Zachodnich rola prezydenta była znacznie mniejsza niż w okresie Republiki Weimarskiej. Stanowił on swego rodzaju symbol prawomocności państwa, lecz w sprawach bieżącej polityki miał niewiele do po­wiedzenia. Theodor Heuss, wysoce kulturalny Niemiec z południa, człowiek o nieskazitelnie klarownych poglądach liberalnych, rolę tę wypełniał w zaiste godny podziwu sposób, dzięki czemu został ponownie wybrany na tę funkcję. Wybór Heinricha Lubkego w 1959 roku nie należał do sukcesów Adenauera - ociężały Niemiec z północy, z powodu swych niezręcznych zachowań i wypowiedzi, stał się obiektem drwin, później zaś, gdy wyszło na jaw, że jego polityczna przeszłość z czasów nazizmu wcale nie jest taka niewin­na, jak to zrazu sądzono - całkowicie utracił wiarygodność. W centrum innego z kolei politycznego wiru działał Franz Josef Strauss, południowoniemiecki przywódca CDU. Nieustannie nę­kany niesprawiedliwymi często atakami «Spiegla», wpływowego tygodnika politycznego, wydał-jako urzędujący wówczas minister obrony - nakaz aresztowania kilku jego dziennikarzy i kores­pondentów pod zarzutem zdrady tajemnicy wojskowej. Ta arbit­ralna decyzja wzbudziła ogromne oburzenie; aresztowanych szyb­ko zwolniono, a kariera samego Straussa zdawała się zbliżać ku końcowi. Jednakże dzięki monachijskiemu zapleczu, które wsparło swego bawarskiego przywódcę, ten jeden z najbardziej utalento­wanych i najbardziej dynamicznych polityków, jacy pojawili się na scenie politycznej z końcem lat pięćdziesiątych, przez kilka lat wylizał się z ran i w 1966 roku powrócił do Bonn, by objąć kluczowe stanowisko gospodarcze w nowo powstałej wielkiej koalicji. Naj­bardziej popularną postacią w rządzie CDU był Ludwig Erhard, wicekanclerz z czasów Adenauera - główny architekt cudu gos­podarczego, a dla wielu Niemców ucieleśnienie stabilizacji i dobro­bytu państwa. Krytycy przezywali go mianem “gumowego lwa",

423

podając w wątpliwość jego zdolności do podejmowania zdecydo­wanych działań w okresie kryzysu. Adenauer próbował zapobiec wyborowi Erharda na swego następcę, a i później, gdy - wbrew zaciekłym sprzeciwom ustępującego kanclerza - CDU desygnowa­ła go na to stanowisko (w kwietniu 1963 roku), ataków tych nie zaprzestał.

Erhard pełnił funkcję kanclerza nieco ponad trzy lata, a jego rządy były - ogólnie mówiąc - równie monotonne, jak rządy jego poprzednika. Nie był nastawiony do polityki de Gaullea tak entuz­jastycznie, jak Adenauer, i chętnie widziałby przyłączenie Wielkiej Brytanii do EWG; okazywał też bardziej ugodowe stanowisko wobec ZSRR. W oporze przeciwko generałowi brakowało mu jed­nak stanowczości, a ponieważ opcje Bonn wobec Europy Wschod­niej wciąż pozostawały bardzo ograniczone, postępy w zbliżeniu ze Wschodem były dość mizerne. W 1965 roku, w wyniku zachwiania się sytuacji wewnętrznej, pojawiły się oznaki recesji gospodarczej, a w roku 1966 tempo wzrostu spadło do 3%. Recesja ta nie była wynikiem błędu czy wadliwego rachunku ekonomicznego rządu Erharda - stała się ona wówczas udziałem wszystkich państw europejskich. Jednakże Niemcy, przyzwyczajeni do nieprzerwa­nego od zakończenia wojny pasma sukcesów, byli nią poruszeni bardziej niż inne narody, co doprowadziło do poważnych konsek­wencji politycznych. Zyskane niegdyś społeczne zaufanie rozwiało się z dnia na dzień, a pierwszą ofiarą tej zmiany nastrojów stał się sam Erhard. W październiku 1966 roku z koalicji wystąpili libera­łowie, podając jako oficjalną przyczynę swej decyzji brak zgody na opracowany przez kanclerza budżet, zakładający wzrost podat­ków. Krok ten był przejawem utraty zaufania, przechodzącym w jawną histerię, która zaczęła obejmować nie tylko szerokie kręgi społeczeństwa, lecz również i członków samej CDU. Stanąwszy w obliczu narastającej opozycji we własnej partii, Erhard ustąpił w listopadzie 1966 roku, a jego funkcję objął Kurt Kiesinger, przy­wódca pierwszej wielkiej koalicji w powojennej historii Niemiec.

Kiesinger, Szwab z pochodzenia, swą polityczną karierę roz­poczynał na szczeblu lokalnym; wierzył w sojusz z Francją i był (podobnie jak Erhard) protestantem. Wicekanclerzem i ministrem spraw zagranicznych został Willy Brandt, a tekę ministra obrony objął Schroeder, od końca lat pięćdziesiątych członek większości powoływanych rządów. Strauss i socjaldemokrata Schiller odpo­wiadali za sprawy gospodarcze; do gabinetu weszli także inni

424

czołowi przywódcy SPD: Herbert Wehner oraz Gustaw Heine-mann (który w trzy lata później został prezydentem). CDU opo­wiadała się za utworzeniem wielkiej koalicji głównie z powodu po­wagi kryzysu gospodarczego; chadecy, zdając sobie sprawę z malejącej popularności, chcieli, by odpowiedzialność za państwo ponosili również inni. Dla socjaldemokratów decyzja o przystą­pieniu do koalicji nie była łatwa. Znaczna liczba członków partii nie zgadzała się z nią, utrzymując, iż wzięciem na siebie odpowie­dzialności za przeciwdziałanie kryzysowi, który powstał nie z ich winy, socjaldemokracja wiąże sobie ręce, co na dłuższą metę może zwrócić się przeciwko niej. Z drugiej jednak strony kierownictwo partii było przekonane, iż nie wolno przepuścić nadarzającej się okazji i że jest to ostatnia szansa na zademonstrowanie wszem i wobec konstruktywnego wkładu SPD w zarządzanie państwem i zdobycie dzięki temu społecznego zaufania.

Wielka koalicja szybko uporała się z kryzysem gospodarczym, nie udało się jej jednak spożytkować swego autorytetu na arenie międzynarodowej. Od dawna uważano, że CDU i SPD nie chcą uznać granicy na Odrze i Nysie w obawie przed wpływem organi­zacji przesiedleńczych na elektorat. Wielka koalicja miała jedyną w swym rodzaju szansę na wyjście z tego błędnego koła, lecz z niej nie skorzystała. Dopiero gdy rząd utworzyli socjaldemokraci z Willym Brandtem na czele, Niemcy Zachodnie podjęły nową inicjatywę (Ostpolitik), mającą na celu poprawę stosunków z są­siadami z Europy Wschodniej.

Kiedy już zażegnano kryzys, narastać zaczęły głosy krytyki, zgodnie utrzymujące, iż zdrowa demokracja potrzebuje silnej opozycji i że sama tylko FDP żadną miarą nie jest zdolna pełnić tej funkcji. Na horyzoncie pojawiło się niebezpieczeństwo wykorzys­tania zaistniałej sytuacji przez radykalne siły tak z prawa, jak z lewa. Powstanie prawicowej NPD, kierowanej przez Adolfa von Thaddena, wywołało duchy partii nazistowskiej. NPD całkiem nieźle prosperowała w tradycyjnych gniazdach narodowego socja­lizmu - w Dolnej Saksonii, Frankonii i w części Hesji - gromadząc w lokalnych wyborach 5-10% głosów. Poparcie znajdowała głównie w małych miastach, wśród ludzi w średnim wieku, należących do niższej klasy średniej, miała jednak pewne zaplecze także i wśród ludzi z innych grup wiekowych i innych kręgów społecznych. Było to zjawisko z gruntu negatywne, odzwierciedlające rozmaite odmia-

425

ny niezadowolenia i stanowiące dowód odradzania się niemiec­kiego ducha nacjonalizmu.

Chociaż do NPD wstąpiło wielu byłych nazistów, orientacja ideologiczna tej partii bardziej przypominała idee konserwatystów sprzed 1933 roku niż ruchu hitlerowskiego; w oczywisty też sposób brakowało jej dynamiki narodowego socjalizmu. Na drugim, lewi­cowym biegunie odrodziła się (pod nową nazwą DKP) partia komunistyczna (zalegalizowana na powrót w 1968 roku), która zgromadziła jednak mniej zwolenników niż NPD. Bardziej wi­doczne były działania rozmaitych skrajnie lewicowych ugrupowań antyparlamentarnych (APO), z których większość stanowiły wo­jownicze odłamy ruchów studenckich. Były to grupki nieliczne, lecz strategicznie skupione w dużych miastach, a ich stałe próby prowo­kowania władz i establishmentu zdobywały sobie niebywały wręcz rozgłos. Ich ideologia stanowiła dziwaczną mieszaninę marksizmu i utopijno-anarchistycznych idei i pomysłów, tradycyjnie już zare­zerwowanych dla skrajnej prawicy (elitaryzm, Kulturpessimismus, kult przemocy, opozycja wobec liberalizmu i “represyjna toleran­cja"). Aktywność tych ugrupowań wywierała duży wpływ na życie środowisk akademickich, niemniej nie miała w zasadzie wpływu na politykę państwa - chyba że weźmie się pod uwagę ich prowoka­cyjną wrogość i wzbudzanie dość nieoczekiwanych obaw.

W dwadzieścia lat po zakończeniu wojny Niemcy osiągnęły już pewną - acz jeszcze chwiejną - równowagę, lecz nie odzyskały wiary we własne siły; dążenie do stabilizacji za wszelką cenę było nazbyt silne, a to rodziło skłonność do wyolbrzymiania każdego kryzysu - czy to politycznego, czy gospodarczego.

WŁOCHY OTWARCIE NA LEWICĘ

Przez cały okres powojenny główną siłą we Włoszech - podob­nie jak i w Niemczech - była chrześcijańska demokracja. Jednakże włoska chadecja (Democrazia Cristiana), dysponująca mniejszym elektoratem niż niemieckie CDU, nie zawsze była w stanie zapew­nić stabilne rządy. Po odejściu Alcide de Gasperiego ze sceny politycznej zabrakło przywódcy o nie kwestionowanym autoryte­cie, uznawanym przez całą partię. Przez dziesięć lat po jego śmierci we Włoszech zmieniło się nie mniej niż tuzin rządów. Względna stabilizacja powróciła dopiero z chwilą powołania pierwszego ga­binetu Aldo Moro w grudniu 1963 roku. Wpływowe kręgi chade-ków czyniły wielkie wysiłki na rzecz otwarcia się na lewicę (apertura a sinistra), próbując zachęcić socjalistów Nenniego do oderwania się od komunistów i przyłączenia do koalicji rządowej. Potrzebo­wali bowiem dodatkowego wsparcia w parlamencie, jako że po wyborach w 1953 roku nie udało im się - nawet przy pomocy innych małych partii - uzyskać absolutnej większości. Prawy odłam chade-ków (Giuseppe Pełła i inni) żywił wobec tych starań ogromne wątpliwości, z zasady sprzeciwiając się wszelkim poważniejszym ustępstwom na rzecz lewicy. W 1955 roku wydawało się już, że mimo sprzeciwów opozycji owa apertura dojdzie do skutku - lewi­cowy chadek Gkwanni Gronchi wybrany został na prezydenta Re­publiki głosami zarówno socjalistów, jak komunistów. W rok póź­niej, po ogłoszeniu rewelacji Chruszczowa na XX zjeździe KPZR, Nenni postanowił zerwać z tymi ostatnimi i odnowić współpracę z ugrupowaniem Saragata, które odłączyło się od niego kilka lat wcześniej. Jednakże ten socjalistyczny weteran-przywódca nie zna­lazł dostatecznego poparcia w szeregach własnej partii i w 1975 roku, po tym, jak pozbawiony został przywództwa głosami swych oponentów z lewa, apertura na jakiś czas stała się faktem.

427

Na czele dwóch chwiejnych rządów koalicyjnych, w których reprezentowani byli zarówno socjaliści Saragata, jak centroprawi­cowi liberałowie, stali kolejno Scelba i Segni. Po nich rządem przejściowym - od maja 1957 do lipca 1958 roku - kierował Zoili; był to gabinet złożony wyłącznie z chadeków, uzależniony od parlamentarnego wsparcia ugrupowań pozarządowych. W wybo­rach, przeprowadzonych w maju 1958 roku, chrześcijańscy demo­kraci poprawili swoją pozycję, lecz zgromadziwszy zaledwie 42% głosów, nadal zmuszeni byli do szukania pomocy dwóch przynaj­mniej mniejszych partii. Komuniści, którzy nie otrząsnęli się jesz­cze z szoku po inwazji na Węgry, zebrali 22% głosów, socjaliści Nen-niego zwiększyli stan posiadania do 14%, a na smutnym, czwartym miejscu uplasowało się ugrupowanie Saragata, gromadząc ledwie 4% głosów. Sformułowany po wyborach rząd Fanfaniego (przy wsparciu Saragata) przetrwał zaledwie sześć miesięcy. Fanfani, dynamiczny i niebywale ambitny przywódca, antagonizował wpły­wowe odłamy własnej partii, a Saragat z kolei obawiał się, że udział jego grupy w rządzie mniejszościowym może w przyszłości osłabić jego pozycję. Kolejne gabinety (Segniego, Fernanda Tambroniego oraz ponownie Amintorea Fanfaniego) formowane były wyłącznie z członków partii chadeckiej (DC), a prowadzona przez nie polityka i ciągłe zmiany gabinetów nieustannie uzależnione były od wsparcia z zewnątrz. Kryzys ciągnął się do 1960 roku, kiedy to liberałowie wycofali swe poparcie dla chadeków. W marcu 1962 roku do rządu Fanfaniego przyłączyli się socjaldemokraci Saragata wraz z maleń­ką Partią Republikańską. Pierwsi z nich nalegali, by podjąć jeszcze jedną próbę pozyskania Nenniego. Okoliczności po temu były nad wyraz sprzyjające, jako że również w Watykanie apertura zyskiwała coraz nowych zwolenników. Sekretarz DC, Aldo Moro, także chciał zmontować koalicję centrolewicową, co jednak długo mu się nie udawało, a to z racji tego, że Nenni napotkał we własnej partii silny sprzeciw wobec takich aliansów. Trzeba było wielu starań, by pokonać opory - stało się to dopiero na zjeździe partii w grudniu 1963 roku. Socjaliści weszli do gabinetu Moro (z Nennim jako wicepremierem), a lewicowi oponenci Nenniego opuścili go i założyli własną organizację, pod nazwą Włoska Partia Socjalistycz­na Zjednoczonego Proletariatu. W 1966 roku Nenni i Saragat ponownie połączyli swe siły - nastąpiło to po dwudziestu niemal latach od chwili rozejścia się ich dróg.

428

Mimo wszystkich tych wieloletnich potyczek wewnętrzna rów­nowaga sił pozostawała w zasadzie bez zmian. W 1963 roku cha-decy zmniejszyli swe wyborcze sukcesy do 38%, w cztery zaś lata później powiększyli je do 39%. Komuniści poprawili swój stan posiadania z 25% do 27% (1968), natomiast Zjednoczona Partia Socjalistyczna (PSU) osiągnęła o wiele mniej, niż się spodziewała, gromadząc zaledwie 14,5% głosów.

Niezależnie od ciągłych kryzysów i przetasowań rządowych gospodarka Włoch rozwijała się nieprzerwanie, a osiągnięcia w sumie szły na konto chrześcijańskich demokratów. Jednocześnie jednak narastało powszechne niezadowolenie z nieskuteczności administracji, nasilały się też zarzuty o korupcję i nepotyzm. Za­strzeżenia budziły także nieodmiennie duże wpływy kleru, co od­bijało się rykoszetem na chadecji. Mimo rosnącego dobrobytu zwiększała się liczba strajków, co było przejawem nasilającego się niezadowolenia klasy robotniczej. Włoska demokracja daleka była od doskonałości, a rządy aparatu i sekretarzy partyjnych budziły coraz bardziej gromkie głosy krytyki. Powszechnie zgadzano się z opinią, iż Włochy to kraj “partiokracji", strukturą bardziej przypo­minający neofeudalizm niż nowoczesne państwo demokratyczne.

Włoska Partia Komunistyczna zręcznie uplasowała się tak, by móc czerpać korzyści z politycznego zamętu. Wykazywała większą inicjatywę niż inne zachodnie partie komunistyczne, przejawiała też większe zdolności taktyczne, na przykład dystansując się od czasu do czasu od polityki ZSRR czy wręcz otwarcie ją krytykując. Togliatti w swym testamencie posunął się w potępieniu stalinizmu dalej niż jakikolwiek inny przywódca komunistyczny; jego na­stępca, Luigi Longo, powrócił jednak do polityki nieco bardziej ortodoksyjnej. Włoscy komuniści stanowili forpocztę liberalnych sił w światowym obozie komunistycznym, co przejawiło się w ich sprzeciwie wobec sowieckiej inwazji na Czechosłowację. Jednakże przekształcenie się KPW w “normalną" radykalno-socjalistyczną partię demokratyczną - co przewidywali niektórzy komentatorzy w latach pięćdziesiątych - wciąż było sprawą dalekiej przyszłości.

Kolejne rządy włoskie były zdecydowanymi rzecznikami od­prężenia w polityce międzynarodowej, sam zaś Fanfani przy roz­maitych okazjach przejawiał skłonność do neutralności. Rzym miał jednak niewiele złudzeń co do roli Włoch w polityce światowej, było rzeczą oczywistą, że nawet tak tradycyjnie włoskie sfery wpły­wów, jak Afryka Północna czy Środkowy Wschód, tylko w ograni-

429

czonym stopniu mogą liczyć na niezależną politykę swego protek­tora. Dyskusje na temat Triestu i Yenezia Giulia zakończyły się ugodą z Belgradem, podpisaną w 1954 roku, lecz nadal pozostawał nie rozwiązany problem południowego Tyrolu (Alto Adige). Re­gion ten - z jego 220 000 ludności niemieckojęzycznej na łączną liczbę 380 000 mieszkańców - przed 1939 rokiem należał do Austrii. Niemcy tyrolscy czuli się urażeni brakiem autonomii kulturowej i zachęcaniem Włochów przez ich rząd do osiedlania się na tych terenach, co w efekcie osłabiło pozycję Tyrolczyków. Kiedy żąda­nia miejscowej ludności nie spotkały się z jakimkolwiek oddźwię­kiem, lokalni ekstremiści zaczęli wszczynać akcje, które wywoły­wały napięcia w stosunkach między Rzymem i Wiedniem.

HISZPANIA KONIEC EPOKI FRANCO

Generał Franco, którego dni z chwilą zakończenia drugiej wojny światowej wydawały się policzone, rządził Hiszpanią jesz­cze przez następne ćwierć wieku. W gospodarce panował zastój, płace utrzymywały się na skrajnie niskim poziomie, świadczenia społeczne praktycznie nie istniały; na oświatę przeznaczano mniej niż 1% budżetu, lecz nigdy nie brakowało środków na tłumienie wewnętrznej opozycji. Pod koniec lat pięćdziesiątych i w latach sześćdziesiątych sytuacja ekonomiczna zaczęła się powoli popra­wiać, a to za sprawą kredytów amerykańskich, niemieckich i fran­cuskich, które napędzały uprzemysłowienie kraju, a także dzięki gwałtownemu napływowi milionów turystów, których pieniądze stały się głównym źródłem dochodów i wpływów budżetowych. Hiszpanii potrzebne były jednak przede wszystkim reformy spo­łeczne: na sześć i pół miliona gospodarstw rolnych pięć milionów nie przekraczało wielkości jednego hektara (a i to nie zawsze), podczas gdy majątki dziewięciu tysięcy właścicieli ziemskich do­chodziły do setek tysięcy hektarów (lub więcej). Nierówność spo­łeczna w miastach była o wiele bardziej wyrazista niż w którym­kolwiek kraju europejskim. Jednakże rząd nie przejawiał naj­mniejszej ochoty do rozwiązywania tych problemów. Ów błogi stan ducha, właściwy czynnikom oficjalnym, krytykowały - choć bez większego skutku - najbardziej przewidujące kręgi hierarchii Koś­cioła katolickiego. W 1951 roku przez Katalonię i przez kraj Bas­ków przetoczyła się fala strajków, a podobne niepokoje powtórzyły się w latach 1956-1957, kiedy to zamieszki objęty również Madryt. Strajki w kwietniu i maju 1962 roku rozpoczęły się w kopalniach Asturii i szybko rozlały się na pozostałe prowincje przy cichym wsparciu Akcji Katolickiej. Rząd zmuszony został do spełnienia niektórych żądań strajkujących, a Caudillo z goryczą zarzucił ugru-

431

powaniom laikatu katolickiego, iż dały się opanować przez ko­munistów. Przez wszystkie lata sześćdziesiąte w kraju panował ferment wśród robotników, studentów oraz separatystów kataloń-skich i baskijskich, aż wreszcie w styczniu 1969 roku rząd ogłosił stan wyjątkowy, który miał dopomóc w rozwiązaniu problemów, stanowiących poważne wyzwanie dla władzy.

Główną słabością opozycji było jej wewnętrzne rozbicie; mo­narchiści nie chcieli mieć do czynienia z kimkolwiek, lewicowi demokraci (Unia Demokratyczna) rywalizowali z frontem prawi­cowym Gil Roblesa, a z komunistami nie chciał współpracować dosłownie nikt. Rząd próbował ugłaskiwać swych oponentów idąc na pewne ustępstwa - w 1963 roku zniesiono sądy wojskowe, uchwalono nowe prawo prasowe, dające prasie hiszpańskiej nieco więcej wolności, robotnikom przyznano prawo do strajków (choć bardzo ograniczone), wprowadzono też większą tolerancję wobec mniejszości wyznaniowych. W 1969 roku zezwolono wreszcie na nauczanie języka baskijskiego w szkołach państwowych. Prawo organiczne z 1966 roku ustanawiało podział władzy wykonawczej między głowę państwa i parlament oraz wolne wybory 100 (na 600) członków Kortezów (po dwóch z każdej prowincji). Partie politycz­ne nadal były zakazane, niemniej w porównaniu z tym, co działo się w pierwszych latach po wojnie, wprowadzone reformy i tak stanowiły wielki postęp. Uchwalone prawo poparło w specjalnym plebiscycie 96% społeczeństwa.

W owym czasie Hiszpania była królestwem bez króla, ponieważ generał Franco przez całe swe życie przeciwny był restauracji monarchii. W obozie monarchistów karliści walczyli z Bourbona-mi; rząd opowiedział się za tymi drugimi i w grudniu 1968 roku wypędził z kraju kandydata rywali. Wśród zwolenników Bour-bonów jedni trzymali stronę bardziej liberalnego Don Juana Na­stępcy (młodszego syna ostatniego króla Hiszpanii, Alfonsa XII), drudzy byli zwolennikami jego syna - Don Juana Carlosa. Tra­dycyjnymi filarami reżymu Franco były Kościół, Falanga i armia, a sam Caudillo utrzymywał się przy władzy dzięki wygrywaniu jed­nych przeciw drugim. Siły te zresztą były wewnętrznie skłócone -istniały tradycyjne już konflikty zarówno w wojsku, jak w Koście­le. Młodzi oficerowie domagali się modernizacji armii oraz szyb­szych awansów, młodzi duchowni zaś nie chcieli, by nadmiernie identyfikowano ich z systemem rządów. Falandze - faszystowskiej z ducha - nie udało się odcisnąć swego piętna na polityce Hiszpanii

432

i na hiszpańskim społeczeństwie. Stopniowo odsuwano jej człon­ków od władzy, aczkolwiek kilku jej przywódcom udało się za­chować kluczowe stanowiska na prowincji oraz we wspieranych przez państwo związkach zawodowych. Istniało w Falandze pewne ugrupowanie mniejszościowe, które ciążyło ku lewicy - większość jednak zajęta była obroną pozycji, jakie ruch ten zdobył w latach czterdziestych i pięćdziesiątych. Z kolei hierarchię kościelną i antyklerykalną Falangę jednoczyła walka z potężnym ruchem ka­tolickiego Opus Dei. Opus Dei wspierany był przez wielu młodych ekonomistów i technokratów - należeli do niego ministrowie hand­lu i finansów - a biskupi silnie obawiali się zapędów modernistycz­nych i proeuropejskiego entuzjazmu. Falanga z kolei walczyła o państwo korporacyjne i przeciwstawiała się “liberalno-kapitali-stycznemu duchowi" Opus Dei, który (jak twierdzili) podkopuje fundamenty systemu. Konkurencją dla oficjalnych, państwowych związków zawodowych były stowarzyszenia robotnicze (comisio-nes obreraś), które rozwijały się nielegalnie, lecz które stopniowo stawały się coraz bardziej wpływowe. Walka o uznanie tych orga­nizacji - podobnie jak i niezależnych związków studenckich - stała się po 1965 roku głównym wątkiem konfliktu między rządem a opozycją. Swą wojnę przeciwko reżymowi Franco nasilił również ruch baskijskich nacjonalistów - po zamachu na szefa policji w San Sebastian w sierpniu 1968 roku ogłoszony został stan wyjątkowy, który trwał wiele miesięcy.

Znacznie większe sukcesy odnosił generał Franco na arenie międzynarodowej. Gdy minęło zagrożenie bojkotem ONZ, wiele państw nawiązało normalne stosunki z Madrytem. Choć IV Re­publika zamknęła swe granice z Hiszpanią, sam generał de Gaulle myślał o nawiązaniu ścisłej współpracy z Franco; w 1964 roku do Madrytu przyjechał Couve de Murville, francuski minister spraw zagranicznych, a w styczniu 1969 roku z podobną wizytą wybrał się Michel Debre. Franco utrzymywał też bliskie kontakty z Kubą Fidela Castro, nie bacząc na ideologiczną przepaść między obyd­woma reżymami i na fakt, że sytuacja ta wzbudza zdecydowaną niechęć Stanów Zjednoczonych.

, BENELUKS I PAŃSTWA SKANDYNAWSKIE

Po drugiej wojnie światowej Niderlandy utraciły swe kolo­nialne imperium, ostatnia z jej większych posiadłości, Irian Za­chodni w Azji południowo-wschodniej, odzyskała niepodległość w 1962 roku. Dekolonizacja była ogromnym szokiem psychicznym, nie wpłynęła jednak w jakiś szczególny sposób ani na gospodarkę Holandii, ani na jej sytuację wewnętrzną. Partia Pracy (socjaliści) oraz Katolicka Partia Ludowa, gromadzące w kolejnych wyborach regularnie po około 30% głosów każda, tworzyły koalicję pod przewodnictwem socjalistycznego przywódcy Willema Dreesa aż do 1958 roku, kiedy rządy przejęły partie konserwatywne (w tym dwie protestanckie, Chrześcijańska Unia Historyczna oraz Partia Antyrewolucyjna). Związki między partiami zatruwał długotrwały kryzys z roku 1956, podczas którego sformowanie nowego gabine­tu zajęło niemal cztery miesiące. Główna przyczyna wad polityki holenderskiej tkwiła w głęboko zakorzenionych podziałach religij­nych - szkoły i szpitale, a nawet rozgłośnie radiowe i wszystkie niemal stowarzyszenia obywatelskie dzieliły się wedle wyznania. Najważniejszy cel polityki wewnętrznej Holandii - przezwycięże­nie tego właśnie stanu rzeczy - był niełatwy do osiągnięcia, żadna też z partii nie potrafiła znaleźć jakiejś recepty na jego realizację.

Socjaliści powrócili na krótko do władzy w ramach koalicji rządowej w latach 1965-1966. W 1967 roku utracili - tak jak i katolicy - głosy wyborców; osłabiło ich odłączenie się odłamu wrogo nastawionych do NATO pacyfistów, podczas gdy katolików opuściła (w 1968 roku) grupa radykałów. Z chwilą pojawienia się w 1959 roku na scenie politycznej Partii Chłopskiej sytuacja uległa gruntownej zmianie, a amsterdamski Provos, zdominowany przez kilka lat przez Nową Lewicę Europejską, przydał holenderskiemu

434

życiu publicznemu kolorów i wigoru - jeśli nie wręcz nowych twórczych bodźców.

O wiele ostrzejsze były wewnętrzne waśnie w Belgii, wzma­gane dodatkowo przez spory toczone między Walonami i Fla-mandami. Tym ostatnim pokrzyżowano plany przywrócenia na tron króla Leopolda III, oni zaś sami czuli, że ich tożsamości narodowej zagraża narastająca dominacja języka francuskiego. Waloni, z kolei, uskarżali się na dyskryminację gospodarczą; wielu z nich popierało Partię Socjalistyczną. Socjaliści ci, pod przywódz­twem Camillea Huysmansa, Spaaka i Van Ackera, mieli swych przedstawicieli w pierwszym powojennym rządzie, lecz w 1949 roku odsunięci zostali od władzy po zwycięstwie partii Chrześci­jańskich Socjalistów, która zdobyła w wyborach aż 48% głosów. W 1954 roku ponownie objęli rządy i podjęli próbę przeforsowania nowego prawa językowo-edukacyjnego, które stało się źródłem wielu problemów, a które przypominało niemiecki Kulturkampf z końca XIX wieku; efektem tych poczynań były liczne demonstra­cje i niepokoje społeczne. Po roku sporów zwyciężył duch komp­romisu. W 1958 roku socjalistów zastąpiła Chrześcijańska Partia Socjalistyczna (CVP) pod przywództwem Gastona Eyskensa; w kwietniu 1961 roku zawiązała koalicję ze swymi poprzednikami i wespół z nimi usiłowała rozwiązać kwestię narodowościową po­przez zamrożenie granic obszarów różnojęzycznych - kraj po­dzielono na cztery główne regiony, którym przyznano bardzo dużą autonomię kulturową. Zabiegi te, mające na celu uspokojenie Flamandów, nie przyniosły jednak pożądanych rezultatów. Prze­ciwstawili się im liberałowie, a spór o formułę językową Uniwer­sytetu w Louvain - a później i samej Brukseli - konflikt tylko zaostrzył. W kolejnych wyborach w 1967 roku obydwa stronnictwa -zarówno socjaliści, jak Chrześcijańska Partia Socjalistyczna - po­niosły znaczne straty, liberałowie zaś wyraźnie poprawili swój stan posiadania. Belgia była krajem, w którym po raz pierwszy prze­prowadzono strajk generalny; późniejszy podobny strajk (1960) ujawnił ponownie ogromne niezadowolenie klasy robotniczej. Po­stęp gospodarczy Belgii dokonywał się wolniej niż u jej sąsiadów. Przemysł ciężki - zwłaszcza górnictwo węglowe - przeżywał po­ważne problemy, związane z przystosowaniem się do nowych wa­runków czasów powojennych.

W 1958 roku rząd Eyskensa postanowił nadać niepodległość Kongu, jednakże kraj ten, który pod panowaniem Belgów nie

435

wykształcił własnej elity narodowej, zdolnej do kierowania pańs­twem, szybko popadł w spore tarapaty. Rewolta oddziałów mu­rzyńskich, zamordowanie Lumumby, secesja wielu prowincji oraz źle przeprowadzona interwencja belgijska w Katandze - wszystko to stanowiło kolejne etapy rozpadu dawnej kolonii. Trzeba było wielu lat, by przezwyciężyć kryzys, nad którym w oczywisty sposób można było przecież zapanować jeszcze w pierwszych jego fazach. Z czasem jednak, gdy Bruksela nabrała ponownie znaczenia jako europejskie centrum, w którym znalazła się siedziba EWG, naczel­ne dowództwo NATO oraz inne organizacje międzynarodowe (na przykład Euratom), w kraju odradzać się zaczęło dawne poczucie wiary we własne siły.

Utworzona w 1951 roku Rada Nordycka stanowiła forum ścisłej współpracy państw skandynawskich na wszystkich szczeblach. Ist­niały, rzecz jasna, pewne ograniczenia w zakresie koordynacji polityki zagranicznej. Finlandia wystawiona była na bezpośrednie naciski ze strony ZSRR i musiała hamować się w swej aktywności na arenie międzynarodowej, by nie drażnić Moskwy. Norwegia i Dania, ofiary hitlerowskiej agresji w czasie wojny, opowiadały się za zbiorowym bezpieczeństwem i przystąpiły do NATO. Szwecja zachowała neutralność i postanowiła nie wiązać się z żadnym blokiem militarnym. Wszystkie kraje skandynawskie poczyniły ogromne postępy gospodarcze i miały coraz lepsze efekty w za­kresie ustanowienia doskonałego państwa opiekuńczego; jedynie najbiedniejsza z nich Finlandia pozostawała ciągle w tyle. Wszyst­kie te kraje (znów z wyjątkiem Finlandii) były monarchiami, we wszystkich czołową rolę odgrywali socjaldemokraci - w Szwecji sprawowali oni władzę niemal przez cały okres powojenny.

Finlandia nie podzieliła losu krajów Europy Wschodniej, nie została też wcielona do ZSRR, aczkolwiek Sowieci w oczywisty sposób traktowali ją jak swoją strefę wpływów. Przywódcy sowiec­cy nie ufali fińskim socjaldemokratom i nalegali, by pozostawali poza rządem. Wybranym przez nich narzędziem sprawowania wła­dzy był Juho Paasikivi, pełniący urząd prezydenta aż do 1958 roku, kiedy to zastąpił go na tym stanowisku inny przywódca Partii Agrarnej - Kekkonen. W 1956 roku, chcąc zapewnić sobie wybór Kekkonena, Moskwa w jawny sposób wmieszała się do polityki Finlandii, co zresztą robiła niejednokrotnie przy różnych okazjach przez wszystkie lata po wojnie. W momentach kryzysowych So­wieci zazwyczaj odwoływali się do klauzuli o wspólnych konsul-

436

tacjach w ramach fińsko-sowieckiego paktu obronnego, co w prak­tyce oznaczało prawo do wprowadzenia oddziałów Armii Czer­wonej do Finlandii. Fińska Partia Komunistyczna była dość silna i w większości wyborów gromadziła około 20% głosów. Ponieważ jednak w 1948 roku podjęła próbę przeprowadzenia zamachu stanu, partie demokratyczne - z wyjątkiem agrarystów Kekkonena i simonitów (rozłamowego ugrupowania socjaldemokratów) - od­mawiały wszelkiej z nią współpracy. Z drugiej jednak strony, aż do 1966 roku Moskwa nalegała na odsunięcie socjaldemokratów od władzy, co niezwykle komplikowało sytuację wewnętrzną i unie­możliwiało stworzenie jakiejkolwiek stabilnej większości gabine­towej; przez z górą dwadzieścia lat od zakończenia wojny kraj ten miał dwadzieścia pięć różnych rządów.

Przeciwieństwem Finlandii była Szwecja - wręcz modelowy przykład stabilizacji. Przez cały okres powojenny dominującą siłą w kraju byli socjaldemokraci, kierowani przez premiera Erlandera. Szwedzcy komuniści, należący do najbardziej liberalnych w Euro­pie, byli zbyt nieliczni, by móc wywierać jakiś decydujący wpływ na politykę państwa. Najsilniejsze były partie centrowe (w tym także liberałowie) - niejednokrotnie zdawało się, że są już bliskie sukcesu, lecz w ostatecznym rachunku socjaldemokraci zawsze wychodzili obronną ręką z każdej decydującej próby. W 1956 roku przegrali wybory, lecz później, w latach 1958 i 1960, znów umocnili swoją pozycję. W latach sześćdziesiątych pojawiły się wyraźne oznaki słabnięcia ich wpływów, niemniej w wyborach w 1968 roku partie centrowe ponownie poniosły porażkę; w odróżnieniu od socjalis­tów norweskich, których w 1955 roku odsunięto od władzy na długie lata, szwedzcy socjaldemokraci zyskali jeszcze nowych wy­borców, co było oczywistą konsekwencją ich sukcesów w zakresie polityki gospodarczej i społecznej - po wojnie Szwecja stała się krajem i najbogatszym, i w najwyższym stopniu egalitarnym. Pełni­ła również funkcję swoistego laboratorium, w którym śledzono wszelkie możliwe efekty uboczne państwa opiekuńczego; jak stwier­dził bowiem Schopenhauer, nuda jest złem, które nie tak łatwo daje się przezwyciężyć. Oprócz postawy nieangażowania się w bloki militarne cała szwedzka opinia publiczna (a nie tylko socjaldemo­kraci) przejawiała silne nastawienie neutralistyczne i darzyła ogrom­ną sympatią ofiary tyranii, zwłaszcza z bardzo odległych krajów. W porównaniu z polityką wobec Niemiec sprzed 1945 roku polityka Szwecji wobec ZSRR po wojnie była już bardziej powściągliwa.

437

Również i w Danii czołową rolę na scenie politycznej odgrywali socjaldemokraci, a poparcie, jakie uzyskiwali w wyborach powszech­nych po wojnie, utrzymywało się nieodmiennie (z drobnymi waha­niami) na poziomie 40% głosów. Kierowani przez Hansa Hedtofta, Hansa Hansena, Viggo Kampmana i Jensa Kraga, uczestniczyli -bądź to sami, bądź w koalicjach z innymi partiami - we wszystkich powojennych rządach; jedynie w okresie 1950-1953 przeszli do opozycji, kiedy to do władzy doszła liberalna Partia Chłopska (Yenstre). W Danii wydarzył się fakt, nie mający precedensu w żadnym innym kraju europejskim, a mianowicie powstanie Socja­listycznej Partii Ludowej pod przewodnictwem Aksela Larsena. Larsen, były lider duńskich komunistów, po wyklęciu przez Kreml utworzył własne ugrupowanie polityczne, odebrał głosy socjalde­mokratom i doprowadził do niemal całkowitego zaniknięcia oficjal­nej partii komunistycznej. W wyborach w 1966 roku poparło go 11% wyborców, dzięki czemu jego partia z dnia na dzień stała się znaczącym elementem życia politycznego Danii, a socjaldemokraci, utraciwszy skuteczną większość w parlamencie, musieli szukać u niej wsparcia. Partia Larsena, która przyjęła postawę neutralis-tyczną i radykalno-socjalistyczną, z czasem zaczęła podupadać, a to z racji nieustannych wewnętrznych waśni między odłamami ra­dykałów i centrystów. Po 1966 roku w gospodarce Danii dały się zauważyć oznaki trudności, a korona - w ślad za funtem szterlin-giem - uległa dewaluacji. Kłopoty ekonomiczne stały się przyczyną upadku rządu socjaldemokratów, który po wyborach w 1968 roku zastąpiony został przez koalicję grup centrowych, kierowaną przez Hilmara Baunsgaarda, lidera Radykalnej Partii Chłopskiej (wywo­dzącej się z Yenstre).

Norwegia, która podczas wojny ucierpiała bardziej niż Szwecja czy Dania, w pierwszych latach powojennych musiała podjąć więk­sze wysiłki na rzecz odbudowy swej gospodarki, niż sąsiedzi. Gdy socjaldemokraci pod przywództwem Einara Gerhardsena skutecz­nie uporali się z tym zadaniem i gdy powstały już warunki do organizowania państwa opiekuńczego - los jakby się od nich od­wrócił. Ogromnym osłabieniem ich partii okazało się odłączenie skrzydła lewicowego - pacyfistycznej Socjalistycznej Partii Ludo­wej. W 1965 roku powstał nowy rząd, sformowany przez cztery partie centrowe, wobec czego socjaliści musieli przejść do opo­zycji.

AUSTRIA I SZWAJCARIA

Przez dwadzieścia lat Austrią rządziła koalicja Partii Chrześ­cijańskich Socjalistów i Partii Socjaldemokratycznej - partii, które na dobre zmonopolizowały wewnętrzną scenę polityczną kraju. W okresie międzywojennym zwalczały się wzajemnie - i to bardzo gwałtownie - jednakże doświadczenie nazistowskiego Anschlussu spowodowało odnalezienie przez nie wspólnej płaszczyzny poro­zumienia. Po odzyskaniu statusu niepodległego państwa w 1945 roku przywódcy obu partii zdali sobie sprawę, że - biorąc pod uwagę szczególnie eksponowaną pozycję ich kraju - jeśli chcą, by ich kraj uniknął poważnych nieszczęść, muszą pójść na wzajemne ustępstwa. Wypracowano więc nader rozbudowany i osobliwie dziwaczny system zarządzania państwem, w którym wszystkie ofi­cjalne stanowiska - od najwyższego do najniższego - miały być rozdzielane między osoby mianowane przez obydwie strony wedle ściśle ustalonych proporcji. System ten był bardzo niewygodny i częstokroć uciążliwy, niemniej sprawdzał się aż do 1966 roku, kiedy to kryzys wśród socjalistów spowodował niewielkie zachwianie równowagi sił, w wyniku czego Partia Chrześcijańskich Socjalistów poczuła się dość silna, by zerwać z koalicją. Kierowana tuż po wojnie pewną ręką przez Figla, Raaba, Gorbacha i Klausa, czyniła wszystko, by w polityce wewnętrznej i zagranicznej żadną miarą nie odstępować od zasad przyjętych w ciągu długich lat rządów koali­cyjnych. Zresztą, podobnie jak w Niemczech, w miarę kolejnego odchylenia wahadła politycznego, socjaldemokraci (pod kierow­nictwem Kreiskyego) po kilku latach znów powrócili do władzy.

Sytuacja wewnętrzna Szwajcarii w zasadzie nie ulegała żad­nym zmianom, a pozycja głównych partii - Freisinn (liberałów), socjaldemokracji i konserwatystów - pozostawała wciąż taka sama. Kierując się nieodmiennie zasadą neutralności, Szwajcaria nie wstąpiła do ONZ, aczkolwiek miała swych przedstawicieli w kilku

439

sponsorowanych przez Narody Zjednoczone organizacjach (na przykład UNESCO). Nie wstąpiła też do EWG z racji wyraźnie politycznego charakteru Wspólnoty, zdecydowała się jednak na udział w EFTA. Przez całe stulecie szwajcarska polityka neutral­ności ulegała ciągłej ewolucji i zyskała sobie pełną akceptację wszystkich uczestników gry na arenie międzynarodowej. Podczas drugiej wojny światowej Szwajcaria uniknęła okupacji, głównie dzięki szczęściu, ale też dzięki gotowości do obrony własnego terytorium. W świadomości obywatelskiej fakt ten nie pozostał bez echa - po 1945 roku zaczęto kwestionować samą zasadę niezaan-gażowania, i w tak zmienionych warunkach politycznych do obrony narodowej zaczęto przykładać większą wagę niż kiedykolwiek w przeszłości.

GRECJA

Od zakończenia wojny domowej aż do 1955 roku Grecją rządził konserwatywny rząd, kierowany przez Papagosa. Po nim władzę objęła koalicja sił centrowych i prawicowych, której prze­wodził Konstatynos Karamanlis, zyskawszy uprzednio - po licz­nych manewrach i manipulacjach wyborczych - nieznaczną więk­szość parlamentarną. Pozycję rządzącej koalicji osłabiały rozmaite czynniki wewnętrzne: konflikt na Cyprze, niepopularność rodziny królewskiej i dowództwa armii oraz takie incydenty, jak na przy­kład zamordowanie przez elementy prawicowe lewicowego posła Lambrakisa. W wyborach w 1963 roku partię Karamanlisa (ERĘ) wyprzedziła Centrowa Unia Postępu (EPEK) Georgea Papandreu. Nie osiągnąwszy jednak większości absolutnej, uzależniona była od wsparcia EDA (organizacji o zabarwieniu komunistycznym) i w 1964 roku rozpisała nowe wybory, w których większość tę już zdobyła. Siły konserwatywne ostro przeciwstawiały się EPEK, oskarżając ją - zupełnie bezpodstawnie - o “ciągoty komunistycz­ne"; wojsko obawiało się, że Papandreu wciągnie je do rozgrywek politycznych i namówiło króla, by nie zgodził się powołać na stanowisko ministra obrony lidera liberałów. W odpowiedzi Papan­dreu zmobilizował ludność przeciwko dworowi i siłom prawicy. Obawiając się kolejnego wyborczego zwycięstwa liberałów, grupa oficerów dokonała w kwietniu 1967 roku zamachu stanu i wpro­wadziła prawicową dyktaturę wojskową. Wielu polityków utraciło swe stanowiska i wpływy; niektórzy zostali aresztowani, inni rato­wali się ucieczką za granicę. Król Konstantyn II bezskutecznie próbował łagodzić zapędy nowej władzy, lecz po niepowodzeniu śmiesznie amatorskiej próby odzyskania władzy siłą (w grudniu 1967 roku) i on musiał udać się na wygnanie. Tak oto przestały obowiązywać wszelkie prawa obywatelskie w kraju, w którym zro­dziło się pojęcie “demokracja".

ZSRR CHRUSZCZOWI JEGO NASTĘPCY

Po śmierci Stalina władza w ZSRR przeszła w ręce nielicznej grupy jego najbliższych współpracowników. Po aresztowaniu i stra­ceniu Berii i po upadku Malenkowa najsilniejszym pretendentem do sprawowania rządów okazał się Nikita Siergiejewicz Chrusz-czow. Był najmniej chyba rzucającym się w oczy członkiem Prezy­dium, lecz z chwilą wyboru na stanowisko pierwszego sekretarza partii (wrzesień 1953 rok) jego frakcja mocno usadowiła się w aparacie partyjnym. Obalono go w 1964 roku, lecz ci, których wy­sadził z siodła, odeszli już w polityczny niebyt. Zastąpił go nowy człowiek, który za życia Stalina nie osiągnął żadnych wysokich stanowisk. Po 1953 roku ustały najpotworniejsze ekscesy staliniz­mu, niemniej reżym zachował wiele najistotniejszych swych cech i dlatego nie ziściły się nadzieje na radykalne przemiany i na posze­rzenie zakresu wolności. Sam Chruszczow popierał ograniczoną destalinizację, lecz po jego upadku stopniowo odstępowano od prowadzonej przezeń polityki. Powołanie go na stanowisko pierw­szego sekretarza KPZR z początku nie zwróciło zbyt dużej uwagi, jako że za czasów Stalina partia utraciła swe wcześniejsze znacze­nie. W ciągu jednak kilku lat zdobył kontrolę nad Komitetem Centralnym, a ludzie przez niego nominowani objęli wiele kluczo­wych pozycji na prowincji. Jednocześnie z chwilą likwidacji oso­bistego aparatu Stalina i podporządkowania kierownictwu partyj­nemu sił bezpieczeństwa rosła rola KPZR jako głównego czynnika politycznego w kraju.

Chruszczow wygłosił główny referat na XX zjeździe partii komunistycznej, którego tekst, choć nie opublikowany w samym ZSRR, miał doniosłe znaczenie, jako że po raz pierwszy przywód­ca sowiecki otwarcie ujawnił zbrodnie epoki stalinowskiej. Wie­dzieli o nich wszyscy, lecz nie do pomyślenia było mówienie o nich

442

na głos; Stalin był partią, a partia zawsze miała rację. Rewelacje Chruszczowa były jednak dość mocno okrojone, gdyż wymieniały wyłącznie stalinowców, sprowadzonych na manowce przez same­go Stalina - nie było tam mowy ani o jego politycznych przeciwni­kach w samej partii, ani o jego ofiarach nie-komunistach. Ponadto Chruszczow zwalił wszystko na niektóre negatywne cechyfcKarak-teru Stalina, co w najlepszym przypadku można było potraktować jako wysoce powierzchowne wyjaśnienie jakże złożonego przecież zjawiska. Głębsze źródła stalinizmu pozostały nie tknięte, nie za­proponowano też żadnych środków, których zastosowanie unie­możliwiłoby jego nawrót w przyszłości. Chruszczow oznajmił swym współtowarzyszom i rodakom jedynie to, że Stalin był fuszerem, że w ostatnich latach swego życia stał się szaleńcem o zbrodniczych skłonnościach i że teraz nowi przywódcy są ludźmi dobrymi, któ­rym można zaufać.

Tajny referat wywołał bardzo silny szok. Już nie tylko kon­serwatywne elementy w partii - ludzie pokroju Mołotowa - lecz i średni oraz niższy aparat partyjny ostro sprzeciwił się nowej poli­tyce. Należący doń ludzie byli, co prawda, krytyczni wobec niektó­rych aspektów stalinizmu, niemniej nie podawali w wątpliwość systemu jako takiego i obawiali się, że dezawuując Stalina Chrusz­czow podważa prawomocność władzy sowieckiej. Jeśli bowiem obalona zostanie zasada nieomylności, to zarówno jego następcy, jak każdy w hierarchii, od najwyższego do najniższego, może zostać w przyszłości poddany krytyce, a to już oznaczałoby kwestionowa­nie całego systemu politycznego.

Antagonizując swych rywali w kierownictwie państwa, Chrusz­czow osłabiał ich pozycję, ponieważ jego przemówienie wzbudziło w ludziach wiele refleksji na temat przeszłości własnej partii, a także wzmogło aktywność na rzecz uwalniania żyjących jeszcze ofiar Stalina z więzień i łagrów. Rywale Chruszczowa bardziej niż on sam uwikłani byli w dawne rozgrywki i w terror, i dlatego też musieli przyjąć postawę obronną; nie mogli pozbyć się go, nie odwracając przy tym biegu historii, a to z kolei zdawało się już niemożliwe, zwłaszcza przy nastrojach panujących w partii po jej XX zjeździe. Mołotow utracił stanowisko na rzecz Szepiłowa, jednego z ludzi Chruszczowa, a wynikiem wielkiej batalii, jaka odbyła się w Prezydium w czerwcu 1957 roku, było pozbycie się całej starej gwardii przywódców; w składzie “grupy antypartyjnej" (jak ją nazwano po jej obaleniu) znaleźli się Mołotow, Kagano-

443

wieź, Malenkow, Bułganin i Woroszyłow oraz dwaj eksperci od spraw gospodarczych - Saburow i Pierwuchin. Wszyscy oni prze­ciwstawiali się polityce ekonomicznej Chruszczowa i mieli do niego wiele innych jeszcze zastrzeżeń. Ponieważ dysponowali większoś­cią głosów w Prezydium, ich zwycięstwo i zastąpienie Chruszczowa przez Mołotowa zdawało się być przesądzone. Jednakże Chrusz-czow stawił im czoło i zmobilizował do walki Komitet Centralny KPZR, w którym przewagę liczebną mieli z kolei jego zwolennicy. Teoretycznie KC stanowiło najwyższy organ polityczny partii, lecz poprzedni przywódcy wyraźnie go ignorowali; odtworzenie jego władzy i znaczenia w istotny sposób zmieniło wewnętrzną równo­wagę sił. Niektórzy przeciwnicy Chruszczowa zostali usunięci od razu, innych zaś, takich jak Bułganin czy Woroszyłow, pozbyto się nieco później. Popadli w niełaskę, aczkolwiek nie aresztowano ich ani nie tracono; ofiary czystki przenoszono na pośledniejsze sta­nowiska poza Moskwą (na przykład Mołotow został ambasadorem sowieckim w Mongolii).

Taki oto był koniec kolektywnego przywództwa ZSRR. Po czerwcu 1957 roku Chruszczow mógł już bez żadnych przeszkód wprowadzać swoje reformy, takie jak likwidacja stacji maszyn rol­niczych i powołanie sownarchozów - regionalnych ośrodków gos­podarczych, mających stanowić podstawową jednostkę struktu­ralną gospodarki narodowej. W 1959 roku, gdy zwoływano XXI zjazd partii, Związkiem Radzieckim rządził - choć tym razem w sposób o wiele bardziej powściągliwy - znów jeden tylko człowiek. Zjazd zwołany został w celu uchwalenia nowego planu siedmio­letniego; według Chruszczowa kraj wchodził w nową fazę, w której obfitość dóbr - a wraz z nią i komunizm - pozostaje już w zasięgu ręki. Uważał on, iż osiągnięcie tego celu wymaga położenia więk­szego nacisku na rolnictwo i na przemysł lekki. Mimo że od śmierci Stalina do 1959 roku produkcja rolna wzrosła o 50%, jej późniejszy przyrost okazał się niewielki, co z kolei w sposób bezpośredni spowodowało zmniejszenie dostaw żywności i obniżenie stopy ży­ciowej.

Również w polityce zagranicznej sukcesy Chruszczowa były raczej niewielkie; budowa centrów wyrzutni rakietowych i wy­słanie na Kubę znacznego arsenału broni jądrowej nawet przez jastrzębie z Chin uznane zostało za szaleńcze awanturnictwo. Po konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi Chruszczow zmienił linię postępowania i stał się rzecznikiem pokojowego współistnienia.

444

Dokonał cięć wydatków zbrojeniowych, czym zraził sobie potężne lobby wojskowe. Z początku jego postawa wobec Niemiec była dość wojownicza, niemniej pod koniec swojego panowania prze­jawiał już skłonność do poszukiwania porozumienia z Bonn. Spierał się z Naserem, niemniej uczynił go później - i to bez konsultacji z Prezydium - “Bohaterem Związku Radzieckiego"; podobnie udzielał Egiptowi znacznych kredytów i dostarczał mu uzbrojenia. W epoce Chruszczowa pogarszały się stosunki z Chi­nami, a z chwilą gdy walka o hegemonię w światowym ruchu komunistycznym znów sięgnęła zenitu, blok sowiecki jeszcze bar­dziej nasilił swe oskarżenia pod adresem Pekinu.

Intelektualiści znajdowali niekiedy w Chruszczowie potężne­go, choć kapryśnego sojusznika w swej walce o większą wolność kultury; sowiecki przywódca przeczytał książkę Sołżenicyna o życiu w łagrach i wyraził zgodę na jej publikację. Było to wydarzenie przełomowe, jako że otwierało drogę literaturze poświęconej tym aspektom przeszłości, które dotychczas stanowiły tabu. Liberalizm ten miał jednak swoje granice. Chruszczow ostrzegł intelektualis­tów, że nie zawaha się przed zamknięciem im ust, jeśli tylko posuną się za daleko i zaczną dobierać się (tak jak uczynili to pisarze węgierscy) do fundamentów systemu. Przy innej znów okazji zachował się w sposób niewiarygodnie wręcz prostacki, piętnując wszelkie współczesne tendencje w sztuce - między innymi w filmie i w muzyce - i rozpoczynając nagonkę na przedstawicieli awan­gardy artystycznej. Również destalinizacja przyjęła dość osobliwie nieoczekiwany obrót. Wiele ofiar Stalina (choć wcale nie wszystkie) zostało zrehabilitowanych - po większej części pośmiertnie; na XXII zjeździe partii, odbytym w październiku 1961 roku, pojawiły się nowe rewelacje, które proces ten szczególnie gwałtownie nasiliły. Zwłoki Stalina symbolicznie usunięto z mauzoleum na Placu Czerwonym i po kremacji wmurowano w ścianę kremlowską. Jednakże od tej chwili sytuacja się odwróciła, a ci, którzy nazbyt da­leko posuwali się w potępianiu “kultu jednostki", dostawali srogą reprymendę. Związek Radziecki - podobnie jak powojenne Niem­cy - stał w obliczu poważnego problemu, jakim było uporanie się z własną przeszłością; jednakże wielu dawnych przywódców państwa nadal pozostawało u władzy, a przeciwstawiające się wszelkim radykalnym zmianom grupy interesów okazały się tu silniejsze niż w Niemczech Zachodnich.

445

Głównym zadaniem XXII zjazdu było przyjęcie nowego prog­ramu partii, wytyczającego w szczegółach drogę przejścia do ko­munizmu. Państwo miało stopniowo zanikać i zastępować je miały najrozmaitsze organizacje publiczne oraz samorządowe; nadal jedak główną rolę w społeczeństwie sowieckim miała odgrywać partia. Obywatelom ZSRR obiecywano promienną przyszłość. Zdumiewającą cechą osobowości Chruszczowa była chełpliwość, a fakt, iż tak niewiele z jego obietnic stawało się rzeczywistością, bynajmniej nie zniechęcał go do składania nowych przyrzeczeń. W czerwcu 1957 roku oznajmił, iż w przeciągu czterech następnych lat ZSRR prześcignie USA w produkcji mięsa, masła i mleka. W 1961 roku oświadczył, że do 1970 roku poziom produkcji sowiec­kiej zrówna się z poziomem amerykańskim, co - biorąc pod uwagę większą liczbę mieszkańców - oznaczałoby, że kraj będzie produ­kował o wiele więcej niż Stany Zjednoczone. W kraju nie przyjmo­wano dobrze tych obietnic, gdyż wiadomo było, że są one nie do spełnienia. Inteligencja odnosiła się z wielką pogardą do tego człowieka, który niewiele różnił się od niewykształconego i nieok­rzesanego muzyka. Reakcje całego społeczeństwa też były często bardzo negatywne. Chruszczow - źródło wielu dowcipów - sam rzadko kiedy bywał ich bezpośrednim tematem, a ci nieliczni, którzy natrząsali się z niego, później srogo tego żałowali.

Podsumowując tamte czasy można uznać, że lata panowania Chruszczowa nie były dla ZSRR wcale takie złe. Dokonano znacz­nych postępów w gospodarce, a nade wszystko istniały też uzasad­nione powody do przypuszczeń, iż z czasem poszerzony zostałby zakres wolności. Zwłaszcza intelektualiści - już po latach - spo­glądali wstecz z pewną nostalgią, wspominając stosunkowo dużą swobodę życia kulturalnego pod rządami Chruszczowa. Kult tego przywódcy, którego przejawem w 1964 roku stały się niezwykle uroczyste oficjalne obchody siedemdziesiątej rocznicy jego uro­dzin, był stosunkowo umiarkowany i nieszkodliwy. Przy wszystkich swych słabościach i niekonsekwencjach był Chruszczow zwias­tunem wolności i postępu w powojennej historii ZSRR. Zaatako­wał Stalina, choć nie chciał - ani też nie mógł - zaatakować syste­mu, jaki Stalin stworzył. W zestawieniu jednak ze swym poprzed­nikiem Chruszczow jawił się w dość jasnych barwach.

Chruszczow wyeliminował większość starej gwardii rządzą­cych i choć po jego upadku zrehabilitowano politykę niektórych z nich, to jednak żaden nie powrócił do czynnego życia publicznego;

446

byli na to zbyt starzy i nazbyt zdyskredytowani, a ich stołki zajęli już nowi ludzie. Mikojan, pozostający w dobrych stosunkach z Chruszczowem, przetrwał jego klęskę, niemniej został wysadzony z siodła już w 1966 roku; podobnie stało się z Woroszyłowem i Szwernikiem, których - w mniej lub bardziej elegancki sposób -odesłano na emeryturę dla zasłużonych i usunięto ze sceny poli­tycznej. W ścisłym kierownictwie pozostawał Susłow, posiadający opinię ideologa, szybciej jednak pięli się w górę Breżniew i Kosy-gin, aczkolwiek tym, który z czołowego gremium miał największe szansę na objęcie schedy po Chruszczowie, był - do 1963 roku, kiedy to nagły cios zakończył jego karierę w życiu publicznym - Froł Kozłów. Breżniew wygrał wyścig do stanowiska szefa partii, pod­czas gdy kariera Kosygina związana była z działalnością gospo­darczą. W czołówce uplasowali się też Podgórny i Szelest. Pierwszy z nich był protegowanym Chruszczowa, któremu udało się prze­trwać upadek swego protektora i który ostatecznie został prze­wodniczącym Rady Najwyższej ZSRR. Drugi z nich był - podobnie jak Kozłów i Breżniew - konserwatystą i zwolennikiem twardej linii postępowania. Najistotniejsze w tym wszystkim było chyba jednak wypłynięcie na powierzchnię młodych działaczy partyjnych, takich jak Polański (urodzony w dniu rewolucji październikowej), Woro-now, Mazurów, Szelepin i Semiczastny. Dwaj ostatni byli szefami Komsomołu - sowieckiej organizacji młodzieżowej - którzy z cza­sem otrzymali stanowiska w policji politycznej. Ludzie ci - wraz z kilkoma innymi - stanowili w latach sześćdziesiątych ścisłą czołów­kę władzy i to ich decyzja przesądziła o upadku Chruszczowa w październiku 1964 roku.

Prestiż Chruszczowa wielce ucierpiał w wyniku kryzysu ku­bańskiego. Wśród wojskowych i wśród aparatczyków partyjnych panowało ogromne rozżalenie, a próba podzielenia partii ko­munistycznej na gałąź przemysłową i rolniczą okazała się w oczy­wisty sposób niepraktyczna i szybko poszła w zapomnienie. Nade wszystko jednak wielkie niezadowolenie budził arbitralny styl sprawowania władzy, który wywoływał irytację i zniecierpliwienie i który znacznie przyczynił się do jego upadku. Spiskowcy wyko­rzystali nieobecność szefa podczas święta rewolucji i powołali Breż-niewa na stanowisko pierwszego sekretarza partii, a Kosygina na prezesa rady ministrów. Dnia 16 października 1964 roku ogłoszo­no, że towarzysz Chruszczow złożył rezygnację z powodu “za­awansowanego wieku i pogarszającego się stanu zdrowia". Zaraz

447

potem rozpoczęły się ataki pod jego adresem - obarczono go odpowiedzialnością za wszystkie niedociągnięcia gospodarcze i za inne porażki sowieckiej polityki wewnętrznej i międzynarodowej. Po jakimś czasie ataki ustały, a on sam odszedł w niepamięć, podobnie jak to się stało z innymi wcześniejszymi przywódcami ZSRR.

Leonid Breżniew i Aleksiej Kosygin, główne postacie nowej drużyny, nie dokonywali żadnych drastycznych zmian. W polityce wewnętrznej trzymano się mniej więcej tego, co dawniej - w oczy­wisty sposób najbardziej wyrazistą i istotną cechą czasów po-chruszczowowskich był brak jakichkolwiek nowych pomysłów i inicjatyw; wyglądało na to, że państwo nie prowadzi żadnej kon­kretnej polityki społecznej i nie wyznacza sobie żadnych jasnych celów. Destalinizację stopniowo wyhamowano i zaprzestano dal­szych rehabilitacji ofiar z tamtych lat. W kwietniu 1965 roku Breż­niew dał sygnał do rehabilitacji Stalina i Żdanowa, których politykę znów zaczęto wychwalać jak dawniej. Poczyniono dalsze postępy w zakresie decentralizacji gospodarki, aczkolwiek bacznie uważa­no, by nie wszczynać tu żadnych radykalnych reform. Tak więc XXIII zjazd partii w 1966 roku nie przyniósł żadnych niespodzia­nek. System sowiecki istniał dzięki sile bezwładu - jedni działacze awansowali, inni spadali w dół, poziom życia powoli, lecz nieustan­nie podnosił się, rosła też siła militarna kraju. W sensie politycznym jednak państwo było słabsze niż kiedykolwiek w swej historii -tworzyło je konserwatywne społeczeństwo wraz z superstrukturą, posługującą się rewolucyjną retoryką. Atrakcyjność komunizmu sowieckiego poza granicami ZSRR była niemal zerowa, a przy­wrócenie jego władzy możliwe było - co wykazał przykład Cze­chosłowacji - wyłącznie przy użyciu siły militarnej.

Sowiecka polityka zagraniczna w istocie swej bardziej przy­pominała to, co uprawiał Iwan Kalita czy Iwan Groźny, niż to, co robił Lenin. Sposób działania podczas kryzysu na Bliskim Wscho­dzie w 1967 roku czy później w Czechosłowacji nie zachęcał do obdarzania zaufaniem nowego kierownictwa państwa. Słabość po­lityczna, liczne konflikty w bloku sowieckim i w samym ZSRR nie sprzyjały polityce odprężenia w stosunkach z Zachodem, mimo iż przywódcy sowieccy starali się unikać jakiejś większej konfrontacji militarnej ze Stanami Zjednoczonymi. Niektórzy spośród nich byli jednak przekonani, że należy wreszcie powstrzymać trwający w latach sześćdziesiątych proces rozkładu świata komunizmu i że

448

konieczne jest ponowne odwołanie się do potęgi wojskowej pańs­twa. Jednakże możliwości działania ZSRR w Europie Środkowej były nad wyraz ograniczone, jako że jakakolwiek interwencja w Niemczech doprowadziłaby przecież do czołowego zderzenia z siłami NATO.

Krajowi nie zagrażał żaden bezpośredni kryzys wewnętrzny; niepokoje wśród intelektualistów z łatwością tłumiono przy po­mocy aresztowań i wyroków (na przykład sprawa Siniawskiego i Daniela). Inteligencja dawała wyraz swemu niezadowoleniu i kry­tycznemu stosunkowi, lecz cenzura okazała się tym razem sroższa niż w czasach carskich, a sprawne siły bezpieczeństwa uniemożli­wiały najbardziej nawet odważnym jawne okazywanie nieposłu­szeństwa. Ujawniały się wciąż żywe antagonizmy między narodami ZSRR, lecz i one utrzymywane były - przynajmniej pozornie - w ryzach. Na dłuższą metę jednak perspektywy nie były nazbyt obie­cujące, gdyż erozja oficjalnej ideologii rodziła problemy, dla któ­rych nie sposób było znaleźć rozwiązanie. W poprzednim poko­leniu miliony komunistów autentycznie wierzyły w prawdziwość swej doktryny i w nieomylną mądrość Stalina. Obecnie oficjalnej ideologii komunistycznej nie traktował już nikt serio - oprócz tych, którzy niejako z urzędu wierzyli w rozprzestrzenianie się ich wiary, lub ludzi chorych na umyśle. Komunizm sowiecki ustanawiano kierując się wielkimi nadziejami i ambicjami - miał on stworzyć społeczeństwo bogatsze, wolniejsze i bardziej postępowe niż któ­rekolwiek w przeszłości, miał też być światłem przewodnim dla wszystkich uciśnionych na całej kuli ziemskiej. Marzenia te, rzecz jasna, nie ziściły się. Pozycja ZSRR na świecie umocniła się, a jej potęga militarna stała się rzeczywiście imponująca; stworzono przy tym nowe społeczeństwo, które jednak budziło niewiele entuzjaz­mu.

EUROPA WSCHODNIA

MIĘDZY KONFORMIZMEM A NIEPODLEGŁOŚCIĄ

NIEMCY WSCHODNIE

Przez wszystkie lata po wojnie Niemcy Wschodnie pozosta­wały wiernym klientem Związku Radzieckiego. O ile inne kraje wschodnioeuropejskie na różny sposób przejawiały oznaki nieza­leżności, o tyle NRD, po strumieniu buntu w 1953 roku, nie dawała Moskwie zbyt wiele powodów do narzekań. Obecność dwudziestu sowieckich dywizji - najpierw jako sił okupacyjnych, później jako sił Układu Warszawskiego - skutecznie zapewniała status quo. Gdyby brać pod uwagę jedynie kierownictwo Niemiec Wschod­nich, to rzec by można, iż lojalność była tu autentyczna; Walterowi Ulbrichtowi i jego kolegom wsparcie sowieckie potrzebne było bardziej niż któremukolwiek z reżymów komunistycznych w Eu­ropie Wschodniej - zarówno z racji położenia NRD w sąsiedztwie RFN, jak z powodu braku popularności ich rządów we własnym społeczeństwie. Nie mogli więc sobie pozwolić na żadne większe ustępstwa wobec narodu i dlatego też reżym ten pozostawał nie­odmiennie najbardziej dogmatycznym reżymem wschodnioeuro­pejskim. Pewne perturbacje pojawiły się w związku z “liberalnymi wyczynami" w czasach Chruszczowa, co zaowocowało zakazem sprowadzania niektórych książek, drukowanych w ZSRR w latach sześćdziesiątych. Zachowywano tu ciągłość kierownictwa politycz­nego; przez dwadzieścia lat na szczycie władzy pozostawał Ulbricht i choć za jego panowania dochodziło wokół do częstych prze­tasowań - zdarzały się ucieczki na Zachód i samobójstwa - jego własna pozycja pozostawała nie zagrożona. Pokolenie przedwo­jennych komunistów stopniowo zastąpione zostało przez ludzi młodszych, nie uwikłanych w polityczne zawirowania z lat dwu­dziestych i trzydziestych. W 1971 roku Ulbricht odszedł na emery-

450

turę, a jego miejsce zajął Erich Honecker. Gospodarką kierowali -nie bez sukcesów - technokraci pokroju Ewalda, Jarowinskyego i Mittaga. W latach pięćdziesiątych NRD nie mogła mierzyć się z gwałtownym rozwojem ekonomicznym RFN, w związku z czym wszystkie propagandowe twierdzenia o wyższości gospodarki pla­nowej brzmiały niczym pusty dźwięk. Po roku 1962, zwłaszcza po VI zjeździe partii (1963), SED (Socjalistyczna Partia Jedności) zdecydowała się na wprowadzenie bardziej elastycznej polityki gospodarczej. W ciągu następnych pięciu lat NRD stała się krajem o najwyższym poziomie życia w RWPG i najlepiej rozwiniętym przemyśle w całym bloku (oprócz ZSRR).

Dopiero po latach okazało się, że osiągnięcia te były bardziej pozorne niż rzeczywiste.

Wzniesienie muru berlińskiego w 1961 roku odcięło drogę ucieczki na Zachód i stało się - na równi z powołaną do życia sporą armią (Narodowa Armia Ludowa) - czynnikiem stabilizu­jącym trwałość reżymu. Najważniejszym zadaniem, jakie stało przed przywódcami NRD, było zaszczepienie poczucia odrębnej tożsamości narodowej swym poddanym, których większość wciąż mimo wszystko wierzyła, że podział Niemiec jest czymś sztucznym i nie potrwa długo. Członkowie kierownictwa ze swej strony przy każdej okazji podkreślali, że RFN nie jest takim sobie zwykłym obcym państwem, lecz głównym wrogiem, i że podział będzie długotrwały - trwać będzie aż do zwycięstwa komunizmu w Niem­czech Zachodnich. Z początku niezręcznie im było otwarcie prze­ciwstawiać się działaniom na rzecz zjednoczenia kraju. Z chwilą gdy RFN odmówiła z nimi współpracy, uznali się za głównych szermierzy jedności Niemiec, unikając poważniejszej próby sił. W latach sześćdziesiątych Bonn zaczęło prowadzić mniej sztywną politykę w tym względzie, co zaalarmowało polityków w Berlinie -uznali bowiem, że sytuacja może okazać się obecnie bardziej nie­bezpieczna niż w okresie pełnego bojkotu. W rezultacie stali się jeszcze bardziej nieprzejednani, a żądanie zjednoczenia w ogóle zniknęło z ich programów politycznych.

Rząd zabiegał o uznanie dyplomatyczne na całym świecie i przeciwstawiał się roszczeniom RFN do statusu reprezentanta Niemiec. Osiągnięto nawet pewne sukcesy, zwłaszcza w Trzecim Świecie, aczkolwiek tak znaczące państwa, jak Egipt czy Indie, niezbyt dowierzały blokowi sowieckiemu i nie były skore do dyp­lomatycznego uznania Berlina Wschodniego. Wizyta Ulbrichta w

451

Belgradzie w 1966 roku miała na celu poprawę stosunków z nie-dogmatycznymi siłami w światowym ruchu komunistycznym. De­mokratyczna odnowa w Czechosłowacji w 1968 roku rozbudziła w Niemczech Wschodnich stare obawy, a Ulbricht uchodził za jed­nego z tych, którzy najsilniej zachęcali przywódców sowieckich do interwencji. Podczas wizyty w Pradze w 1968 roku stwierdził, że młodzi ludzie w NRD nie zajmują się destrukcyjną działalnością rewolucyjną, tylko śpiewają sobie wesołe piosenki.

POLSKA

Po wielkich obietnicach Polskiego Października (1956) przy­szły lata gorzkich rozczarowań. Niektóre najostrzejsze napięcia w gospodarce udało się rozładować dzięki zwiększonej pomocy fi­nansowej ZSRR oraz dzięki możliwości dostępu do kredytów amerykańskich. Po 1956 roku rozwiązano ponad 80% spółdzielni rolniczych, utworzonych w czasach stalinowskich, co na krótką metę przyniosło zdecydowane podniesienie poziomu produkcji. Rolnictwo było jednak zacofane, a dystans między miastem a wsią bynajmniej nie zmniejszał się. Przez wiele lat Polska miała ujemny bilans handlowy z zagranicą, złotówka zaś pozostawała jedną z najsłabszych walut w Europie Wschodniej. Napięcie w stosunkach z Kościołem katolickim nie słabło; co prawda kardynałowi Wy-szyńskiemu zezwolono na wyjazd do Rzymu, lecz rząd ostro za­atakował polskich biskupów, którzy wraz z biskupami niemieckimi wezwali w 1966 roku do podjęcia wysiłku na rzecz przezwyciężenia wzajemnych antagonizmów w duchu dobrej woli. Tego rodzaju próby pojednania się z “niemieckimi rewanżystami" były dla Wła­dysława Gomułki i innych polskich przywódców wręcz przekleń­stwem. Wrogość wobec Niemiec stanowiła filar polityki Polski, a każda próba złagodzenia tego napięcia była czymś jeszcze bardziej niebezpiecznym niż kwestionowanie komunizmu. Wpływowe krę­gi w polskim kierownictwie próbowały uczynić częścią oficjalnej ideologii Polski również antysemityzm (“antysyjonizm"). W kie­rowniczych gremiach polskiego ruchu komunistycznego zawsze było wielu Żydów, a niektórzy z nich pełnili tuż po wojnie szereg kluczowych funkcji w aparacie państwowym. Po śmierci Stalina większość komunistów pochodzenia żydowskiego przyłączyła się do liberałów, podczas gdy “partyzanci", kierowani przez generała

452

Moczara i będący zwolennikami komunizmu narodowego, usiło­wali usunąć ich w ogóle z partii. Twierdzili bowiem, że Żydzi nie są godni zaufania, gdyż lata wojny spędzili za granicą, a po wejściu do Polski Armii Czerwonej w 1944 roku byli w zasadzie tylko sowieckimi agentami. “Partyzanci" rozmyślnie przeceniali udział Żydów w życiu politycznym kraju; po wojnie pozostało ich w Polsce zaledwie około 30 000, niemniej Moczar posłużył się nimi jako pretekstem do usunięcia swych przeciwników - czyli ludzi Gomułki -w walce o władzę. Ów jawny nawrót do antysemityzmu znalazł swoje odbicie w na nowo tworzonej wersji historii, zgodnie z którą Polacy pomagali Żydom podczas okupacji hitlerowskiej, natomiast Żydzi sami sprowadzali na siebie nieszczęście, kolaborując z wro­giem. Powołano specjalną komisję do spraw żydowskich i rozpo­częto antysemicką kampanię propagandową, której zaniechano jednak w grudniu 1968 roku w związku z nieprzychylnymi komen­tarzami, z jakimi spotkała się za granicą. W marcu 1968 roku odbyły się w Warszawie demonstracje studenckie na rzecz wolności oraz większej narodowej niezależności i odrębności politycznej państwa. Rząd, ogromnie zaniepokojony burzliwymi wydarzeniami w sąsiedniej Czechosłowacji, zastosował represje i rozpoczął praw­dziwą czystkę. Wiele czołowych postaci polskiego życia intelektu­alnego i sporo polityków utraciło swe stanowiska -większość z nich byli to ludzie pochodzenia żydowskiego, napiętnowani jako “syjo­niści". Grupa Moczara skorzystała z okazji i pozbyła się znacznej części frakcji Gomułki, której przypisywano godny pożałowania brak stanowczości w konfrontacji z wrogami Polski. Gomułka zepchnięty został na pozycję obronną i choć jego polityczna przy­szłość stanęła w tym momencie pod znakiem zapytania, to jednak udało mu się wymanewrować swych przeciwników, a to głównie dlatego że Moskwa traktowała “partyzantów" z pewną podejrzliwoś­cią. Ich buńczuczny antygermanizm i antysemityzm mógł z czasem złagodnieć, niemniej ich postawa była z gruntu nacjonalistyczna, a tym samym istniały powody do obaw, iż zgodnie z polską odwieczną tradycją prędzej czy później zwrócą się także przeciwko Moskwie. Ostatecznie Gomułka i jego najbliżsi współpracownicy obaleni zo­stali w 1970 roku w następstwie masowych demonstracji zbuntowanej klasy robotniczej.

W latach sześćdziesiątych Polska była krajem pogrążonym w silnej prostracji, mimo że od końca lat pięćdziesiątych jej sytuacja gospodarcza systematycznie ulegała poprawie i że zniknęły nie-

453

które rażące przejawy nierówności społecznej. W porównaniu z sąsiednimi państwami bloku komunizm nie zdołał tu zapuścić zbyt głębokich korzeni, a ludzi głęboko wierzących w ideę komu­nizmu można było policzyć na palcach nawet wśród samych człon­ków partii. Komunizm utrzymywał się przy władzy, ponieważ ZSRR nie potrafił zaakceptować żadnego innego systemu poli­tycznego. Sytuacja ta osłabiała głęboko zakorzenioną w Polakach potrzebę odtworzenia własnej tożsamości narodowej, a także pragnienie życia w wolności i w konsekwencji zrodziła cynizm i frustrację.

WĘGRY

Chociaż wojska sowieckie nadal stacjonowały na Węgrzech, po stłumieniu powstania narodowego w 1956 roku rząd Kadara prowadził stosunkowo liberalną politykę wewnętrzną. Na mocy amnestii z 1960 roku zwolniono z więzień większość czołowych pisarzy. Janos Kadar i jego rząd należeli do najbardziej oddanych zwolenników Chruszczowa i zwalczali wszelkie skrajności - tak z prawa, jak z lewa. Wykluczenie z partii Rakosiego i Gero w 1960 roku miało na celu przekonanie społeczeństwa, iż nie może już być powrotu do złych starych czasów epoki stalinowskiej. Na arenie międzynarodowej Węgry usiłowały prowadzić politykę umiarko­waną: utrzymywały szczerze serdeczne stosunki z Jugosławią i choć wzięły udział w inwazji na Czechosłowację w 1968 roku, to jednak zrobiły to bez szczególnego przekonania, wyciszając dźwię­ki fanfar do minimum. Wysiłki rządu skierowane były bardziej na gospodarkę. Po doświadczeniu trudności w rolnictwie i po kilku latach zastoju w przemyśle sytuacja zaczęła się poprawiać z chwilą wprowadzenia nowych reform ekonomicznych. Dzięki przyjętemu w 1965 roku programowi rozwoju wzrosła wydajność pracy, roz­winął się handel zarówno ze Wschodem, jak z Zachodem, inwes­tycje obejmowały przede wszystkim najbardziej dochodowe gałę­zie gospodarki. Zarzucono stary system planowania, a przedsię­biorstwa rozliczane były wedle rentowności, co powodowało, że zarobki - tak robotników, jak warstwy kierowniczej - uzależnione były od wydajności.

454

W zakresie reform gospodarczych Węgry posunęły się najdalej ze wszystkich krajów Europy Wschodniej (z wyjątkiem Jugosła­wii). Zaczęło to budzić zastrzeżenia wśród konserwatywnych są­siadów, w tym i w samym ZSRR, gdyż obawiano się, że poszerzanie zakresu reform gospodarczych może w dalszej przyszłości wyz­wolić żądanie przyznania większej wolności politycznej.

l

CZECHOSŁOWACJA

Przez okres dziesięciu lat po śmierci Stalina w gronie państw satelickich Czechosłowacja pozostawała krajem, w którym zaszły najmniejsze bodaj zmiany. Ogromny pomnik Gottwalda, symbol starych czasów, tkwił na jednym z głównych placów Pragi aż do

1961 roku i usunięty został stamtąd z dużymi oporami. Politycz­nemu konserwatyzmowi towarzyszył zastój gospodarczy, co ro­dziło duże niezadowolenie społeczeństwa. Czechosłowacja była przedtem najbardziej rozwiniętym przemysłowo państwem Europy Wschodniej i jedynym o tak silnych powiązaniach z Zachodem; obecna izolacja w drastyczny sposób odbiła się na jej sytuacji ekonomicznej. W kierownictwie partii dochodziło do licznych kon­fliktów wewnętrznych, których kulminacją było aresztowanie w

1962 roku byłego ministra bezpieczeństwa publicznego, Rudolfa Baraka. W tej walce o władzę kwestie ideologiczne nie ogrywały większej roli, mizerne też były widoki na jakąś zdecydowaną po­prawę istniejącego stanu rzeczy. Gdy w 1948 roku partia komunis­tyczna sięgała po władzę, miała za sobą - w odróżnieniu od partii w Polsce i na Węgrzech - poparcie mas; miała swych zwolenników zarówno w dużej części klasy robotniczej, jak wśród intelektua­listów. Piętnaście lat później przebojowość komunistów przeob­raziła się w rozczarowanie i rozpacz, ogarniające nawet najwyższe szczeble partii i aparatu państwowego. Komunizmu popróbowano, lecz - zgodnie z powszechną opinią - próba ta zakończyła się niepowodzeniem.

W 1966 roku rząd premiera Lenarta ogłosił program reform gospodarczych, opracowany według założeń jednego z czołowych ekonomistów, profesora Oty Sika. Projekt ten przewidywał - na wzór Węgier - zmiany w systemie planowania oraz zwiększenie produkcji dóbr konsumpcyjnych. W ówczesnej fatalnej sytuacji gospodarczej plan ten mógł się powieść jedynie pod warunkiem

455

otrzymania znacznych kredytów od Moskwy, która jednak odma-wiałai ich udzielenia mimo licznych zabiegów i nalegań Pragi. Czechosłowacja chciała nawiązać ściślejsze kontakty polityczne i gospodarcze z Europą Wschodnią, lecz Moskwa nie wyrażała na to zgody. Rozwój wypadków, które doprowadziły do wyboru Dub-ćeka i do sowieckiej inwazji, opisane zostały już wcześniej; woj­skowa okupacja kraju przebiegała łagodnie, niemniej polityczne rozwiązanie kryzysu po myśli Kremla okazało się o wiele trud­niejsze niż na Węgrzech w 1956 roku. Bezpośrednie sowieckie rządy wojskowe były niewskazane ze względów politycznych, stop­niowo więc przywracano do władzy konserwatystów, pozbywając się jednocześnie rzeczników postępu. I chociaż sowieckie pano­wanie w Czechosłowacji umocniło się, choć zniknęło zagrożenie odszczepieństwa, polityka Moskwy prowadziła do łatwo dających się przewidzieć następstw, a mianowicie do głębokiej frustracji, która prędzej czy później znów zrodzić miała nowy ostry kryzys.

RUMUNIA

Rumunia była jednym z najwierniejszych satelitów Stalina, choć w kategoriach ekonomicznych plasowała się na szarym końcu. Po aresztowaniu i usunięciu Anny Pauker oraz Yasilego Luki, kierujących partią w epoce stalinowskiej, na czołową pozycję w państwie wysunął się Gheorge Gheorgiu-Dej. Wraz ze swymi naj­bliższymi współpracownikami, Chivu Stoicą i Gheorgem Aposto­łem, sprawował skuteczną kontrolę nad partią i państwem aż do swej śmierci w 1965 roku. Sowieckie wojska okupacyjne opuściły Rumunię już w 1958 roku. Wcześniej jeszcze Rumuni uchylili się od płacenia Moskwie odszkodowań wojennych, pozbywając się tym samym ciężaru, który poważnie hamował odbudowę gospo­darki kraju. Ogromną ulgę sprawiło Bukaresztowi rozwiązanie mieszanych sowiecko-rumuńskich spółek, utworzonych w celu eks­ploatacji surowców naturalnych Rumunii. Wycofanie oddziałów Armii Czerwonej silnie wzmogło poczucie ufności we własne siły rumuńskich przywódców, którzy stopniowo zaczynali prowadzić coraz bardziej niezależną politykę wewnętrzną i zagraniczną. Przy­jęcie nowego kursu politycznego wyraźnie wpłynęło na sytuację w kraju. W 1960 roku zatwierdzony został program przyspieszenia rozwoju przemysłu ciężkiego, co doprowadziło do konfliktu z prze-

456

mysłowo rozwiniętymi państwami RWPG, mającymi zupełnie inne pomysły w kwestii podziału prac w Europie Wschodniej. Spory sowiecko-chińskie stworzyły większą niż dawniej swobodę manewru, skwapliwie wykorzystaną przez Gheorgiu-Deja. Kontak­ty kulturalne z ZSRR ograniczono do minimum, a prasa rumuńska otwarcie atakowała sowieckich historyków za pomniejszanie roli narodu rumuńskiego w walce z nazizmem i za uzasadnianie, iż aneksja Besarabii w 1812 roku była aktem postępowym. W 1918 roku Besarabia powróciła do Rumunii, lecz w 1945 roku ponownie została zaanektowana przez ZSRR i od tej pory stanowiła coś w rodzaju beczki prochu. W kwietniu 1964 roku Komitet Centralny partii rumuńskiej przyjął uchwałę, silnie akcentującą równość, niezależność i suwerenność każdego z państw socjalistycznych, co było równoznaczne z ogłoszeniem rumuńskiej Deklaracji Nie­podległości. W stolicach Europy Wschodniej stawiano zarzuty, iż Rumuni nie mają zamiaru dłużej wypełniać swych zobowiązań, wynikających z przynależności do Układu Warszawskiego, co w efekcie doprowadziło do wzajemnego obrzucania się najrozmait­szymi obelgami.

Kiedy miejsce Gheorgiu-Deja zajął Nicolae Ceausescu nikt nie miał wątpliwości, że będzie on prowadził taką samą politykę, jak jego poprzednik. Ceausescu, syn chłopa i działacz komunis­tycznego ruchu młodzieżowego w czasach przedwojennych, doko­optowany został do Politbiura już w wieku trzydziestu siedmiu lat i szybko rozpoczął rozgrywkę ze swoimi rywalami, należącymi do starej gwardii przywódców. Jego największy rywal, były minister bezpieczeństwa wewnętrznego, Alexandru Draghici, odsunięty został od władzy w kwietniu 1968 roku, pozostali zaś członkowie frakcji przeciwnej Ceausescu zmuszeni zostali do złożenia pub­licznej samokrytyki. Polityka Ceausescu pod pewnymi względami podobna była do polityki prowadzonej przez Chruszczowa. Wzna­wiając procesy i przywracając cześć ofiarom czystek z czasów stalinowskich, rehabilitując Patrascanu - byłego sekretarza partii, straconego w 1954 roku - podkopywał starą gwardię (w tym przy okazji i samego Gheorgiu-Deja) i umacniał własną pozycję. Było to swoiste balansowanie na linie; Ceausescu z radością witał na­wrót nacjonalizmu w kraju, lecz jednocześnie nie chciał utracić nad nim kontroli. Chciał prowadzić niezależną politykę zagraniczną, zdawał sobie jednak sprawę, że może przeciwstawiać się Moskwie tylko do pewnych określonych granic. Bukareszt poparł demokra-

457

tyczną odnowę w Czechosłowacji w 1968 roku i potępił sowiecką inwazję - być może bardziej ciesząc się ze wzmocnienia komunis­tycznego klubu państw niezależnych, niż żywiąc sympatię do tego, co działo się w Pradze. Stojąc w obliczu poważnych ostrzeżeń ze strony Kremla i możliwego niebezpieczeństwa sowieckiej inter­wencji wojskowej pod szyldem manewrów Układu Warszawskie­go, Ceausescu ostatecznie zmuszony został do wycofania się ze swych pozycji.

CZĘŚĆ V

KONIEC ERY POWOJENNEJ EUROPA ZACHODNIA

GOSPODARKA EUROPEJSKA W LATACH 1970-1990

KRYZYS I ODBUDOWA

Lata 1950-1973 stanowiły złoty wiek gospodarki europejskiej. Nigdy przedtem nie odnotowano tak długiego okresu nieprzerwa­nego wzrostu gospodarczego. Inflację trzymano w ryzach, zatrud­nienie było w zasadzie całkowite. Cóż zatem spowodowało spo­wolnienie tego tempa i późniejszy kryzys? W owym czasie panowa­ła tendencja do przypisywania całego zła wstrząsom na rynku ropy naftowej z lat 1973-1974 i dramatycznej wręcz podwyżce cen ener­gii, jaka nastąpiła na samym początku wojny arabsko-izraelskiej. Ceny ropy w ciągu jednego roku wzrosły czterokrotnie, podobnie wzrosły ceny innych surowców, co poważnie odbiło się zwłaszcza na tych państwach, które silnie uzależnione były od taniej energii. Tak więc tempo wzrostu w Niemczech, wynoszące w latach sześć­dziesiątych około 5%, w latach siedemdziesiątych spadło o połowę; to samo stało się we Włoszech. Gospodarka Wielkiej Brytanii rozwijała się bardziej ślamazarnie, osiągając tempo wzrostu zaled­wie 2,6% w skali rocznej; w 1979 roku spadło ono do 1,2%. W tym samym roku zerowy wzrost odnotowały też takie państwa, jak Francja i Dania.

Lata 1950-1973 były okresem bardzo niskiej inflacji: w Niem­czech Zachodnich wynosiła ona 2,7%, a we Francji, Włoszech, Wielkiej Brytanii i innych krajach europejskich wahała się w grani­cach 4-5%. W latach siedemdziesiątych skoczyła w Wielkiej Bryta­nii i we Włoszech do poziomu 16%, a w Niemczech Zachodnich, które prowadziły przecież bardzo skuteczną politykę antyinflacyj-ną, uległa podwojeniu. We wszystkich większych państwach euro­pejskich bezrobocie utrzymywało się na poziomie poniżej 3%, a w Niemczech Zachodnich nie przekraczało nawet 1%. W 1981 roku wskaźnik bezrobocia w Wielkiej Brytanii, Belgii, Hiszpanii i w

462

innych krajach przybrał postać dwucyfrową. W 1985 roku bezro­bocie w Wielkiej Brytanii zmalało, w Hiszpanii jednak utrzymywało się nieodmiennie na poziomie 15%, a ponad dziesięcioprocentowy jego wskaźnik odnotowano także we Francji i we Włoszech. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych łączna liczba bezrobotnych w Europie Zachodniej podwoiła się, a w połowie lat osiemdziesiątych wzrosła ponownie i wynosiła niemal 20 milionów osób. Niektóre regiony (na przykład północna Anglia i południowa Hiszpania) ucierpiały w szczególnie dotkliwy sposób, a to z racji tego, że ich przestarzałe zakłady przemysłowe przestały być już konkurencyjne i trzeba je było zamknąć. Nawet w Niemczech, w kraju cudu gospodarczego, spadek produkcji w przemyśle węglo­wym i stalowym rodził poważne problemy społeczne w Zagłębiu Ruhry, to samo działo się w Belgii i w pomocnej Francji.

Recesję wyzwolił bezpośrednio szok wywołany kryzysem naf­towym, aczkolwiek u jej źródeł tkwiło wiele innych jeszcze czyn­ników. W pierwszym rzędzie należy zauważyć, że recesja euro­pejska była częścią o wiele szerszego, światowego kryzysu, którego istotą było ogólne rozprzężenie i rozleniwienie. Niektóre jego przyczyny miały charakter “obiektywny", rozwój gospodarczy w świecie zachodnim zawsze przebiegał cyklicznie. Ponadto przestały już odgrywać rolę pewne szczególne okoliczności, wzmagające powojenną koniunkturę, takie jak odbudowa zniszczonych miast i dziedzin przemyski. Nie mniej ważnym czynnikiem okazało się załamanie systemu Brettona Woodsa, czyli systemu elastycznych relacji między walutami, a przeprowadzona w związku z tym w wielu krajach dewaluacja wprowadziła do gry nie istniejący przed­tem element niepewności. Kursy wszystkich walut zaczęły naraz podlegać rozmaitym wahaniom, co nie przyczyniało się do zaufania w interesach. Oznaki słabości przejawiała nawet potężna marka niemiecka, uważana za najsilniejszy pieniądz w Europie (nawet wobec franka szwajcarskiego). Pod koniec lat osiemdziesiątych w jednym z czołowych francuskich periodyków ekonomicznych oznaj­miono, iż upadek marki niemieckiej zwiastuje koniec pewnej ery i że prowadzone są nawet rozmowy na temat podjęcia międzynaro­dowych działań, mających na celu ratowanie jej pozycji. Ten nagły zwrot był najprawdopodobniej rezultatem powtórnego szoku naf­towego, w wyniku którego inflacja we Francji, w Wielkiej Brytanii i we Włoszech skoczyła do poziomu 15-29%, a w niektórych mniej­szych państwach nawet jeszcze wyżej.

463

Dzięki podjęciu różnych, zawczasu przygotowanych działań, służących magazynowaniu energii, drugi szok naftowy minął szyb­ciej niż pierwszy. Co więcej, kraje OPEC nie były w stanie na dłuższą metę utrzymać zawyżonej ceny na ropę i w konsekwencji w większości państw europejskich udało się skutecznie wcielić w życie rozmaite programy antyinflacyjne. W1986 roku tempo wzros­tu inflacji spadło do 25% jego poziomu z roku 1980, a Niemcy odnotowały wręcz wskaźniki ujemne w tym zakresie. Wszystkie te zabiegi przeciwinflacyjne udało się zrealizować bez większych za­kłóceń procesu rozwoju gospodarczego, aczkolwiek dał się wówczas zauważyć ich negatywny wpływ na rynek pracy.

Pod koniec lat osiemdziesiątych ponownie nastąpił wyraźny wzrost cen na towary konsumpcyjne (8% w Szwecji i w USA), niemniej w najsilniejszych gospodarczo państwach (Niemcy Za­chodnie i Francja) udało się utrzymać go na poziomie 2,5-3%.

Mówiąc najogólniej, gospodarka europejska, po latach bez­precedensowego wzrostu, przeżyła dwa okresy recesji (1973-1974 i 1979-1983). Tempo wzrostu w fazach pomyślności z lat siedem­dziesiątych i osiemdziesiątych było niższe niż w latach pięćdziesią­tych i sześćdziesiątych, lecz nietrudno było to przewidzieć, i to z bardzo wielu powodów. W latach osiemdziesiątych inflacja ustą­piła, ustabilizowała się też ogólna sytuacja finansowa. Wbrew pew­nym obawom zawirowania na giełdach papierów wartościowych przestały już wywierać wpływ na gospodarkę.

Najbardziej chyba imponujące okazały się sukcesy, jakie w latach osiemdziesiątych stały się udziałem Wielkiej Brytanii i kilku mniejszych państw europejskich. Dokonania gospodarcze Brytyj­czyków w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych były raczej mizerne, lecz od 1981 roku rozpoczął się okres niczym nie zakłó­canego i znacznego rozwoju, drugiego pod względem tempa wzros­tu po Japonii. W 1987 roku brytyjski produkt narodowy brutto (GNP) wzrósł o 4%, a w rok później -już o 5%. Traktując jednak rzecz całą w dłuższej perspektywie czasu, należy stwierdzić, że był to okres dość wyjątkowy, jako że w okresie powojennym gospodar­kę Wielkiej Brytanii prześcignęły nie tylko Niemcy Zachodnie i Francja, lecz także i Włochy. Znaczne postępy w tym zakresie poczyniły kraje mniej rozwinięte, takie jak Hiszpania (tempo wzrostu w roku 1987 wyniosło tam 5,5%), która odniosła bardzo wyraźne korzyści dzięki przystąpieniu do EWG w 1986 roku. Duże sukcesy odnotowali również Finowie i Norwegowie. W gronie

464

krajów gospodarczo najsilniejszych największe sukcesy odniosły Francja i Niemcy Zachodnie, kiedy to po słabiutkich postępach z początków dekady tempo rozwoju pod koniec lat osiemdziesiątych przeszło wszystkie najśmielsze oczekiwania.

Tak więc lata osiemdziesiąte w sumie stanowiły - rzecz jasna, w zestawieniu z poprzednią dekadą - okres rozwoju i osiągnięć. Zanim zajmiemy się poszczególnymi problemami i krajami, warto jeszcze zwrócić uwagę na pewne słabości i zagrożenia, towarzy­szące owym pozytywnym dokonaniom. Nadal utrzymywało się stosunkowo wysokie bezrobocie. Choć w Wielkiej Brytanii spadło ono z 12,6% (1983) do 6% (1986), to w tym samym czasie we Francji wzrosło z 8% do 10%, a we Włoszech z 10% do 11%; w Niemczech Zachodnich utrzymywało się na stałym poziomie 8%. Jasny obraz sytuacji w wielu krajach (na przykład we Włoszech) zaciemniał też znaczny deficyt budżetowy, wysokie (i wciąż rosnące) koszty produkcji, ograniczające zdolność niektórych państw do konkuro­wania na rynkach światowych, a także niemożność utrzymywania wysokiego tempa inwestycji. Nade wszystko Europa wciąż była uzależniona od bliskowschodniej ropy naftowej, nadal istniało więc niebezpieczeństwo, iż rozwój sytuacji politycznej i wojskowej w tym niestabilnym regionie może wyzwolić trzeci szok naftowy, poten­cjalnie o wiele groźniejszy niż dwa poprzednie.

Dobrym przykładem małej odporności na wahania koniunktu­ry może być Szwecja, jeden z najbardziej zasobnych krajów Europy. Nie istniało tam w zasadzie bezrobocie, a GNP w 1987 roku wzrósł o 3%, w 1989 roku zaś - o 2%. Ponieważ jednak koszty produkcji rosły w tym samym czasie o ponad 10% w skali rocznej, konieczne stało się podwyższenie podatków pośrednich na pokrycie wydatków socjalnych, co w efekcie doprowadziło w 1990 roku do sytuacji wręcz krytycznej.

Dzieje europejskiego rolnictwa w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych to jedno pasmo kłopotów powodowanych obfi­tością produktów rolnych i koniecznością uporania się z powstają­cymi ich nadwyżkami. Exodus ze wsi trwał nieprzerwanie, niemniej dzięki ogromnym postępom w technologii rolnej i hodowlanej, a także dzięki dużym inwestycjom kapitałowym produkcja rosła w tempie zgoła gwałtownym. W latach 1970-1986 eksport towarów rolnych z Europy Zachodniej zwiększył się sześciokrotnie. Stała się ona w tej dziedzinie głównym konkurentem USA, Kanady i Aust-

465

ralii, obsługując na przykład połowę całego światowego eksportu produktów mlecznych.

O ile tuż po wojnie główny problem rolnictwa europejskiego sprowadzał się do tego, jak nakarmić głodny kontynent, o tyle w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych sytuacja odwróciła się: farmerzy i politycy musieli uporać się z nadprodukcją. W tym samym czasie rolnictwo stało się obiektem ataków ze strony obroń­ców środowiska naturalnego (za zniszczenie wielu form życia bio­logicznego poprzez stosowanie pestycydów i herbicydów); również środowiska lekarskie przejawiać zaczęły coraz większy niepokój, związany z wpływem spożycia tłuszczów zwierzęcych na organizm ludzki (choroby serca).

Wspólna polityka rolna EWG gwarantowała zaopatrzenie w produkty rolne, stabilizowała rynek i zapewniała zachowanie wy­ważonych cen detalicznych. O ile jednak w dwóch pierwszych kwestiach panowała zgodność, o tyle problem ustalania zrówno­ważonego poziomu tych cen zdawał się być nierozwiązywalny, co rodziło nieustanne tarcia wewnątrz wspólnoty, jako że kraje im­portujące żywność (na przykład Wielka Brytania) musiały utrzy­mywać wyższe ceny, jakich żądali europejscy farmerzy. Jednocześ­nie główni zamorscy producenci żywności oskarżali Europę o pro­tekcjonizm.

Przyrost nadwyżek, spotęgowany dodatkowo po przystąpieniu do EWG Hiszpanii, Grecji i Portugalii, a także spadek spożycia mięsa i produktów mlecznych rodziły coraz większe napięcia natury finansowej. Od początku lat siedemdziesiątych do roku 1988 do­tacje do rolnictwa wzrosły siedmiokrotnie. Liczne komitety nieus­tannie opracowywały rozmaite raporty, które następnie długo oma­wiano i - częściowo przynajmniej - zatwierdzano; na koniec wresz­cie zdecydowano się na wprowadzenie w miejsce obniżek cen systemu kwotowego. Problemy związane z ustalaniem cen produk­tów rolnych i z gromadzeniem się ich nadwyżek nigdy nie były proste, a pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy narastał kryzys budżetowy EWG - szczególnie przybrały na ostrości. Do 1992 roku Europa będzie musiała, bez wątpienia, rozstrzygnąć - jako jedno z głównych zadań - problem wspólnej polityki rolnej.

Rozwój przemysłowy na rynku gospodarczym Europy po więk­szej części odzwierciedlał ogólną sytuację ekonomiczną konty­nentu. Wzrost produkcji przemysłowej zahamowany został przez obydwie recesje z lat siedemdziesiątych, po czym w latach osiem-

466

dziesiątych znów uległ przyspieszeniu, tyle tylko że już nie w takim stopniu, jak poprzednio. Prawdziwym problemem przemysłu euro­pejskiego było stosunkowo powolne wdrażanie nowych technologii i powolne tempo jego odbudowy; często posługiwano się tu takimi terminami, jak “luka technologiczna" czy “względny spadek gos­podarczy". Jeśli już rozwijał się na zachodzie Europy (w odróż­nieniu od południa), to zazwyczaj dotyczył sfery usług, a nie tra­dycyjnych jego gałęzi, z których wiele znajdowało się w stanie upadku. Szło tu nie tylko o tradycyjny “przemysł ciężki" (węgiel i stal), lecz również o przemysł tekstylny i o znaczącą część przemys­łu spożywczego. W takich dziedzinach, jak produkcja radioodbior­ników, kamer i sprzętu elektronicznego Europa pozostała daleko w tyle za Japonią; zachowała swą mocną pozycję w przemyśle mechanicznym, chemicznym, motoryzacyjnym (samochody i cięża­rówki) oraz elektrycznym.

Do zjawisk pozytywnych należy zaliczyć decentralizację w głów­nych europejskich państwach przemysłowych, towarzyszącą roz­wojowi przemysłu w latach osiemdziesiątych. Stopniowe tworzenie się europejskiego rynku wewnętrznego, likwidacja taryf i barier celnych oraz zacieśnianie współpracy w Europie - wszystko to przynosiło wymierne korzyści, aczkolwiek nie wszystkie wspólne przedsięwzięcia ukoronowane zostały powodzeniem, czego najlep­szym przykładem był Euratom. Badania naukowe w dziedzinie technologii rozwijały się co prawda bardziej intensywnie niż w Stanach Zjednoczonych, lecz mimo to w takich kluczowych dzie­dzinach, jak telekomunikacja czy też sprzęt biurowy Europa Za­chodnia nadal pozostawała w tyle za swym największym rywalem. Nawet Niemcy Zachodnie, pod wieloma względami najbardziej rozwinięte państwo kontynentu, nie były w stanie dokonać żadnego znaczącego postępu w zakresie nowoczesnych technologii.

ENERGIA

Zaopatrzenie w energię od dawien dawna stanowiło jeden z najbardziej żywotnych problemów w Europie. Jednakże, jak wiel­kie odgrywa on znaczenie, wykazała dopiero wojna bliskowschod­nia, kiedy to ustały dostawy ropy naftowej, a niektóre państwa objęte zostały embargiem. Uzależnienie Europy od tych dostaw narastać zaczęło w latach sześćdziesiątych - a był to okres, w

467

którym nie prowadzono jeszcze na kontynencie wspólnej polityki energetycznej. W rezultacie reakcja na wydarzenia z roku 1973 była żałosnym przykładem braku jedności; każde z państw europejskich, niechętne jakimkolwiek solidarnym poczynaniom, na własną rękę próbowało znaleźć najlepsze dla siebie rozwiązanie w bezpośred­nich negocjacjach z producentami ropy. Jak na ironię, kraje, które objęte zostały bojkotem (Niemcy Zachodnie i Niderlandy), pora­dziły sobie lepiej niż inne.

W dłuższej perspektywie czasu szok naftowy wywarł swoiście zbawienny skutek. Rzecz nawet nie w tym, że dzięki niemu państwa europejskie zaczęły prowadzić wspólną politykę energetyczną -postęp w tej dziedzinie był bardzo powolny i przebiegał w sposób nader bolesny. Jednakże poszczególne kraje zastosowały środki umożliwiające zmniejszenie swego uzależnienia od importu po­przez oszczędność spożycia i rozwijanie alternatywnych źródeł energii. W rezultacie po 1973 roku import ten znacznie zmalał, a po nowej podwyżce cen w 1980 roku spadł jeszcze bardziej. Wy­tworzył się tu swoisty mechanizm zwrotny - gdy tylko ceny ropy malały, rosło dobre samopoczucie, a wraz z nim uzależnienie od importowanego paliwa. Ropa ma niewątpliwie wiele zalet w po­równaniu z węglem (połowę zapotrzebowania również pokrywał tu import), a także z energią atomową, przez wielu uważaną za niebezpieczną. Owo dobre samopoczucie groziło jednak tym, że w każdej chwili jakiś ambitny dyktator na Bliskim Wschodzie mógł stać się arbitrem rozstrzygającym o tempie wzrostu gospodarki europejskiej.

Francja i Belgia rozwijały nadal swą politykę w zakresie energii jądrowej, inne kraje natomiast spowolniły realizację swych prog­ramów nuklearnych lub - jak to uczyniła Szwecja - postanowiły zamknąć reaktory na bliżej nieokreślony czas. Z drugiej strony, upadek tradycyjnych gałęzi przemysłu ciężkiego, w których zużycie energii było największe, powodował zmniejszanie się uzależnienia w tym zakresie. Jeszcze większe chyba znaczenie miało tu rozpo­częcie pod koniec lat siedemdziesiątych wydobycia ropy z Morza Pomocnego. O istnieniu tam złóż tego surowca wiadomo było od dawna. Jednakże koszty wydobycia były stosunkowo wysokie i dopiero podniesienie cen przez OPEC spowodowało, iż podjęcie prac na Morzu Pomocnym nabrało praktycznego znaczenia. Choć uzależnienie od importu paliw nadal było duże, a w kwestii bar­dziej efektywnego ich wykorzystania wiele jeszcze zostało do zro-

468

hienia, jednak dzięki wprowadzeniu alternatywnych źródeł energii zależność od importu nie była w latach osiemdziesiątych tak pow­szechna jak dawniej, co pozwalało ograniczyć ewentualne skutki jakiegoś kolejnego szoku naftowego.

Największym osiągnięciem Wspólnoty Europejskiej było nie tyle stymulowanie rozwoju przemysłu, rolnictwa czy energetyki, lecz stopniowe tworzenie tego, co stanowiło właściwy cel - wspól­nego (jak go później nazwano - wewnętrznego) rynku. Decydują­cym krokiem na tej drodze było zniesienie w latach sześćdziesiątych bezpośrednich barier celnych. Nie doprowadziło to bynajmniej do wolnego przepływu dóbr czy też do zniesienia ograniczeń - tak ilościowych, jak jakościowych. Zachowano rozdział gospodarek narodowych poszczególnych krajów, dzięki czemu przetrwały ga­łęzie przemyski zarówno mało konkurencyjne, jak mało wydajne. Nowym bodźcem, zachęcającym do rozwoju tego rynku wewnętrz­nego, okazał się raport komisji Delorsa z 1985 roku. (Jaques Delors, wieloletni wysoki urzędnik EWG, w 1990 roku został mianowany przewodniczącym Wspólnoty Europejskiej).

Wspomniany raport zalecał likwidację wszelkich barier - fi­zycznych, technicznych i fiskalnych - i stworzenie jednego rynku europejskiego. Stwierdzał, że gospodarka w tej skali przyniesie korzyści każdemu, rynek 320 milionów ludzi mógłby bowiem sku­tecznie konkurować z USA i z Japonią, umożliwiałby też efektywne wykorzystywanie dostępnych zasobów przy unikaniu dublowania produkcji. EWG wydawała, co prawda, na badania naukowe nie­mal tyle samo, co Japonia, tyle że rozproszenie środków finanso­wych w budżetach państw europejskich powodowało, iż - jak to stwierdzono w pewnym raporcie - kilkakrotnie na nowo wynajdy­wano koło, lecz żaden kraj z osobna nie był w stanie zrealizować jakiegokolwiek większego projektu badawczego. W jednym z opra­cowań analitycznych (raport Cecchiniego) stwierdzono, iż oszczęd­ności, skumulowane w wyniku likwidacji barier, mogły osiągnąć poziom 5% GNP. Obejmowały one oszczędności bezpośrednie, powstałe dzięki usunięciu kontroli granicznych, jak również znacz­nie większe od nich sumy, zachowane dzięki kooperacji i racjona­lizacji przemysłu europejskiego.

W1987 roku parlamenty wszystkich krajów EWG zatwierdziły Akt Zjednoczonej Europy (Single Europę Act), co natychmiast zaowocowało utworzeniem nowych ogólnoeuropejskich przedsię­wzięć, takich jak RACE (telekomunikacja) czy BRITTE (wdraża-

469

nie zaawansowanych technologii). Pojawiły się jednak - zwłaszcza poza Europą - także i oznaki daleko posuniętego sceptycyzmu i niezdecydowania. Obawiano się dyskryminacji importu z USA i Japonii poprzez wprowadzanie rozmaitego rodzaju standardów normalizacyjnych, narzucenia preferencji dla towarów europej­skich oraz -jak to wyraził pewien komentator - rywalizacji Europy z Japonią w sferze “uszczegółowienia i hermetyczności norm tech­nicznych". W Trzecim Świecie oraz w (byłych już dziś) krajach komunistycznych wyrażano obawy, iż zjednoczona Europa zapa­trzona będzie w samą siebie i że stanie się czymś w rodzaju “twier­dzy", a nie opoką liberalizacji handlu.

Pojawiła się także i opozycja wewnętrzna, którą stanowiły przede wszystkim brytyjski rząd pani Thatcher oraz kilka mniej­szych krajów południowoeuropejskich, wyraźnie obawiających się, że nie będą w stanie konkurować jak równy z równym z takimi krajami, jak Niemcy Zachodnie czy Francja. Pani Thatcher niejako na wyrost bała się (podobnie jak niegdyś de Gaulle) “interwencjo-nistycznej biurokracji" z Brukseli przestrzegała przed “tłumieniem tożsamości narodowej" i przed koncentracją znacznej części wła­dzy przez centralny ośrodek Wspólnoty Europejskiej. W swym przemówieniu w Brugii we wrześniu 1988 roku stwierdziła, iż “najlepszym środkiem na budowanie udanej Wspólnoty Europej­skiej jest dobra wola oraz aktywna współpraca między suwerenny­mi państwami".

Opozycyjnej postawy pani Thatcher nie podzielali wszyscy członkowie jej gabinetu, przeciwne jej były też koła angielskiego biznesu, a nawet i Partia Pracy. Powszechnie powątpiewano, czy rynek wewnętrzny rzeczywiście może stać się panaceum; uważano, iż w najlepszym razie należałoby sformułować jakieś warunki wstępne dla nowej ekspansji, stwarzające możliwość harmonizo­wania europejskiej aktywności gospodarczej. Nie było jednak pew­ne, czy rządy krajów Europy, kręgi biznesu i same narody zechcą skorzystać z nadarzających się nowych okazji i przeciwstawią swym rywalom spoza kontynentu własny dynamizm i żywotność. Konia można doprowadzić do wodopoju, lecz nie można zmusić go do napicia się wody.

Jak dotąd traktowaliśmy tu gospodarkę Europy jako pewną całość. Między poszczególnymi krajami istniały jednak w tej dzie­dzinie bardzo istotne różnice; co więcej, nie wszystkie przecież kraje zachodnioeuropejskie należały do EWG. Dochód per capita

470

państw skandynawskich kilkakrotnie przewyższał dochód Grecji i Portugalii. Pomijamy tu także tendencje w Europie Wschodniej, która rozwijała się na swój całkowicie odmienny sposób.

Niemcy Zachodnie, które w latach siedemdziesiątych stały się krajem gospodarczo najsilniejszym w Europie, przetrwały szok naftowy i wywołaną przezeń recesję o wiele łatwiej niż sąsiedzi. W okresie tym czołowa pozycja tego kraju - mierzona wskaźnikami inwestycji, wydajności, inflacji, a nade wszystko handlu zagra­nicznego - umocniła się jeszcze bardziej. Jednakże w latach 1980-

-1981 gospodarka Niemiec wykazała nagłe oznaki osłabienia; wzrósł deficyt budżetowy i zdawać się mogło, iż niemiecka konkurencyjność maleje, głównie za sprawą wzrostu kosztów produkcji. Ponieważ kraj uzależniony był - i to w znacznie większym stopniu niż inne państwa - od eksportu, wytwarzać się zaczął klimat przygnębienia i beznadziei. Zwiększenie kwot eksportowych wymagało więc re­strukturyzacji przemysłu. Lecz czy państwo stać było na realizację tego zadania? Na początku 1985 roku niemal 10% siły roboczej pozostawało bez pracy. Szybko jednak okazało się, że przesadzono z obawami - gospodarka ruszyła znów do przodu, a to za sprawą wzrostu popytu na rynkach światowych, ustabilizowania płac i wie­lu innych jeszcze czynników.

O ile w latach 1982-1986 tempo wzrostu gospodarczego nie przekraczało 1-2%, o tyle w następnych latach sięgało poziomu 4%. Nadal utrzymywał się dość wysoki wskaźnik bezrobocia (6,5-

-8%), głównie z powodu napływu robotników zagranicznych (tak z Niemiec Wschodnich, jak z państw Europy Wschodniej) - nato­miast inflacja spadła w tym okresie z 3,% (początek lat osiemdzie­siątych) do poziomu 1-3%. Dzięki swym ogromnym nadwyżkom eksportowym pod koniec lat osiemdziesiątych Niemcy mogły od­notować wielkie sukcesy gospodarcze.

Dramatyczne wydarzenia w Niemczech Wschodnich rozpo­częły znienacka nową zupełnie erę, która - choć obiecująca na dalszą metę - zrodziła ogromne trudności na dziś i na najbliższe jutro.

FRANCJA

Jean Fourastie, znany specjalista w dziedzinie historii gospo­darczej, określił powojenny rozwój Francji aż do wczesnych lat

471

siedemdziesiątych jako “trzydzieści chwalebnych lat". Jednakże nastąpił czas recesji - tempo wzrostu spadło o połowę, inflacja wzrosła dwukrotnie, a bezrobocie wręcz czterokrotnie. Próby upo­rządkowania sytuacji i zahamowania tendencji spadkowych pod­jął Raymod Barre, dążąc zarówno do liberalizacji gospodarki, jak do utrzymania silnego pieniądza. Udało mu się zachować kurs franka, niemniej inflacja i bezrobocie nadal ciążyły na polityce rządu, a poziom inwestycji zaczął maleć w tempie zgoła niepokoją­cym.

v Tak oto przedstawiała się - mówiąc najogólniej - sytuacja państwa w 1981 roku, kiedy to władzę objęli socjaliści. Ich polityka uzdrowienia gospodarki zasadzała się na wzroście płac, zmniej­szeniu tygodniowego wymiaru czasu pracy (wzrost zatrudnienia poprzez podział pracy) i na nacjonalizacji kilku największych kor­poracji (w tym Pechineya, Rhóne Poulenca, Thomsona i Saint-Gobaina) oraz szeregu największych banków. Polityka ta okazała się katastrofą, przynajmniej jeśli idzie o gospodarczą kondycję kraju. W ciągu dwóch lat trzeba było wycofać się z poprzednich zamierzeń, co też odbyło się pod nowym hasłem “modernizacji". Podjęte nowe środki, mające na celu restrukturyzację gospodarki i zapoczątkowanie “trzeciej rewolucji przemysłowej", zaczęły przy­nosić owoce dopiero w latach 1985-1986, i to dopiero z chwilą ogólnego ożywienia sytuacji gospodarczej w Europie. W1988 roku francuski dochód narodowy brutto (GNP) wzrósł o 3% i przez kolejne lata utrzymywał się na tym samym poziomie. Wskaźnik bezrobocia w tym okresie ani drgnął (9-10%), a choć powiększył się eksport, to przy rosnącym równocześnie imporcie bilans hand­lowy wciąż pozostawał ujemny. Zaczęły rosnąć inwestycje, a w zakresie polityki gospodarczej kraj dopracował się pewnego kon­sensusu między elementami socjalistycznymi a liberalno-konser-watywnymi, na kształt brytyjskiego “butskellizmu" z lat trzydzies­tych. Działania rządu Chiraca (1986) okazały się w sumie takie same, jak poczynania powołanego po nim gabinetu socjalisty Ro-carda.

WIELKA BRYTANIA

Względny regres gospodarczy nigdzie nie był tak wyraźny, jak właśnie w Wielkiej Brytanii. O ile w 1900 roku jedna trzecia

470

państw skandynawskich kilkakrotnie przewyższał dochód Grecji i Portugalii. Pomijamy tu także tendencje w Europie Wschodniej, która rozwijała się na swój całkowicie odmienny sposób.

Niemcy Zachodnie, które w latach siedemdziesiątych stały się krajem gospodarczo najsilniejszym w Europie, przetrwały szok naftowy i wywołaną przezeń recesję o wiele łatwiej niż sąsiedzi. W okresie tym czołowa pozycja tego kraju - mierzona wskaźnikami inwestycji, wydajności, inflacji, a nade wszystko handlu zagra­nicznego - umocniła się jeszcze bardziej. Jednakże w latach 1980-

-1981 gospodarka Niemiec wykazała nagłe oznaki osłabienia; wzrósł deficyt budżetowy i zdawać się mogło, iż niemiecka konkurencyjność maleje, głównie za sprawą wzrostu kosztów produkcji. Ponieważ kraj uzależniony był - i to w znacznie większym stopniu niż inne państwa - od eksportu, wytwarzać się zaczął klimat przygnębienia i beznadziei. Zwiększenie kwot eksportowych wymagało więc re­strukturyzacji przemysłu. Lecz czy państwo stać było na realizację tego zadania? Na początku 1985 roku niemal 10% siły roboczej pozostawało bez pracy. Szybko jednak okazało się, że przesadzono z obawami - gospodarka ruszyła znów do przodu, a to za sprawą wzrostu popytu na rynkach światowych, ustabilizowania płac i wie­lu innych jeszcze czynników.

O ile w latach 1982-1986 tempo wzrostu gospodarczego nie przekraczało 1-2%, o tyle w następnych latach sięgało poziomu 4%. Nadal utrzymywał się dość wysoki wskaźnik bezrobocia (6,5-

-8%), głównie z powodu napływu robotników zagranicznych (tak z Niemiec Wschodnich, jak z państw Europy Wschodniej) - nato­miast inflacja spadła w tym okresie z 3,% (początek lat osiemdzie­siątych) do poziomu 1-3%. Dzięki swym ogromnym nadwyżkom eksportowym pod koniec lat osiemdziesiątych Niemcy mogły od­notować wielkie sukcesy gospodarcze.

Dramatyczne wydarzenia w Niemczech Wschodnich rozpo­częły znienacka nową zupełnie erę, która - choć obiecująca na dalszą metę - zrodziła ogromne trudności na dziś i na najbliższe jutro.

FRANCJA

Jean Fourastie, znany specjalista w dziedzinie historii gospo­darczej, określił powojenny rozwój Francji aż do wczesnych lat

471

siedemdziesiątych jako “trzydzieści chwalebnych lat". Jednakże nastąpił czas recesji - tempo wzrostu spadło o połowę, inflacja wzrosła dwukrotnie, a bezrobocie wręcz czterokrotnie. Próby upo­rządkowania sytuacji i zahamowania tendencji spadkowych pod­jął Raymod Barre, dążąc zarówno do liberalizacji gospodarki, jak do utrzymania silnego pieniądza. Udało mu się zachować kurs franka, niemniej inflacja i bezrobocie nadal ciążyły na polityce rządu, a poziom inwestycji zaczął maleć w tempie zgoła niepokoją­cym.

<> Tak oto przedstawiała się - mówiąc najogólniej - sytuacja państwa w 1981 roku, kiedy to władzę objęli socjaliści. Ich polityka uzdrowienia gospodarki zasadzała się na wzroście płac, zmniej­szeniu tygodniowego wymiaru czasu pracy (wzrost zatrudnienia poprzez podział pracy) i na nacjonalizacji kilku największych kor­poracji (w tym Pechineya, Rhóne Poulenca, Thomsona i Saint-Gobaina) oraz szeregu największych banków. Polityka ta okazała się katastrofą, przynajmniej jeśli idzie o gospodarczą kondycję kraju. W ciągu dwóch lat trzeba było wycofać się z poprzednich zamierzeń, co też odbyło się pod nowym hasłem “modernizacji". Podjęte nowe środki, mające na celu restrukturyzację gospodarki i zapoczątkowanie “trzeciej rewolucji przemysłowej", zaczęły przy­nosić owoce dopiero w latach 1985-1986, i to dopiero z chwilą ogólnego ożywienia sytuacji gospodarczej w Europie. W1988 roku francuski dochód narodowy brutto (GNP) wzrósł o 3% i przez kolejne lata utrzymywał się na tym samym poziomie. Wskaźnik bezrobocia w tym okresie ani drgnął (9-10%), a choć powiększył się eksport, to przy rosnącym równocześnie imporcie bilans hand­lowy wciąż pozostawał ujemny. Zaczęły rosnąć inwestycje, a w zakresie polityki gospodarczej kraj dopracował się pewnego kon­sensusu między elementami socjalistycznymi a liberalno-konser-watywnymł, na kształt brytyjskiego “butskellizmu" z lat trzydzies­tych. Działania rządu Chiraca (1986) okazały się w sumie takie same, jak poczynania powołanego po nim gabinetu socjalisty Ro-carda.

WIELKA BRYTANIA

Względny regres gospodarczy nigdzie nie był tak wyraźny, jak właśnie w Wielkiej Brytanii. O ile w 1900 roku jedna trzecia

472

eksportu światowego pochodziła właśnie z stamtąd, o tyle we wczes­nych latach osiemdziesiątych wartość ta spadła do jednej trzyna­stej. W tym samym czasie - i to bez jakiegokolwiek związku z tym zjawiskiem - dochód per capita okazał się o wiele mniejszy od dochodu innych rozwiniętych państw. W latach siedemdziesiątych tempo inwestycji było niewielkie, wskaźnik inflacji szedł ostro w górę, znacząco też rosło bezrobocie. Podatek od najwyższych do­chodów sięgał do 83% (98% dla dochodów nie pochodzących z zarobków), lecz i tak zyski podatkowe były niższe niż w innych krajach europejskich, a to z racji tego, iż ściągane były z niewielkiej grupy ludności. Choroba, zwana “englanditis" miała wiele źródeł -do których zaliczyć należy nadmierne wydatki rządowe, niezrów-noważenie bilansu handlowego, nadmierne wpływy związków za­wodowych, sztywne rozwarstwienie społeczeństwa angielskiego itd., itp. O niektórych z nich będzie jeszcze mowa - upadek gospodarki brytyjskiej niejedną miał przyczynę. Z chorobą tą nie mogli pora­dzić sobie ani konserwatyści (1970-1974), ani labourzyści (1974-1979); pod koniec lat siedemdziesiątych wszystko wskazywało na to, że Wielka Brytania nie będzie w stanie sprostać konkurencji na rynkach światowych. W latach 1979-1982 produkt wytworzony spadł o 15%, a bezrobocie wzrosło z 5% do 13%.

Wbrew wielu przepowiedniom monetarystyczna polityka pani Thatcher spowodowała zwrot w sytuacji gospodarczej kraju. Na­stąpił okres siedmiu lat wzrostu - inflacja spadła do 4,6-6%, a bezrobocie zmniejszyło się do 6%. W latach 1985-1988 tempo wzrostu GNP w skali rocznej wynosiło 4% i należało do najwyż­szych w Europie. Przyczyną tego sukcesu był znaczący wzrost wydajności i złamanie dominacji związków zawodowych, które dotąd nalegały na utrzymanie dotacji państwowych dla przesta­rzałych gałęzi przemysłu i przeciwstawiały się wdrażaniu nowych technologii.

Za odrodzenie ekonomiczne trzeba było jednak płacić słoną cenę; każdy kto odwiedzał Wielką Brytanię w latach osiemdziesią­tych, od razu dostrzegał zróżnicowanie dobrobytu - na przykład rozbieżność między dobrze prosperującym południem, a żałośnie wegetującymi hrabstwami północnymi i centralnymi. W sumie jed­nak w latach 1988-1989 rządowi pani Thatcher udało się skutecz­nie ożywić na nowo gospodarkę kraju. Z drugiej jednak strony nadal utrzymywały się stare, tradycyjne bolączki, takie jak stosun­kowo niskie tempo inwestycji i niskie oprocentowanie oszczędnoś-

473

ci. Po siedmiu latach tłustych gospodarka zaczęła przejawiać ob­jawy “przegrzania", wzrósł też znów deficyt zewnętrzny oraz sko­czyła inflacja. Podejmowane przez rząd próby ograniczenia popytu krajowego i przeznaczenia produkcji na eksport spowodowały spadek tempa wzrostu GNP.

WŁOCHY

W latach siedemdziesiątych Włochy przeżywały okres takiej samej recesji, jak wszystkie inne kraje europejskie. Spadła wydaj­ność, wyhamowaniu uległy inwestycje, wzrosło bezrobocie. Dra­matycznie wręcz zmalały zyski, a uzyskanie kredytu było czymś niebywale trudnym. W latach 1978-1979 sytuacja wyraźnie popra­wiła się, co przejawiło się w ożywieniu eksportu. W tym jednak momencie nastąpił drugi szok naftowy, który doprowadził w latach 1981-1983 do rekordowej inflacji i do kolejnej recesji. Mimo to wydajność nadal rosła, a ożywienie gospodarki najwyraźniej nie słabło - pod koniec lat osiemdziesiątych wskaźniki wzrostu sięgały 3,5-4%. Po stronie pasywów należy jednak odnotować wysoki deficyt budżetowy i - podobnie jak w Wielkiej Brytanii - bardzo istotne zróżnicowanie sytuacji gospodarczej poszczególnych re­gionów kraju. O ile na północy zatrudnienie było niemal całkowite, o tyle na południu poziom bezrobocia sięgał 21%. Według ekono­mistów połowa deficytu handlowego przypadała na Mezzogiorno. Zaniedbane działy gospodarki próbowano ratować przy pomocy zwiększonych dotacji państwowych. Z perspektywy czasu widać, że podejmowane przez czterdzieści lat próby władz centralnych, ma­jące na celu doprowadzenie do zasadniczych zmian na południu kraju, zakończyły się niepowodzeniem.

INNE KRAJE EUROPY ZACHODNIEJ

Nie sposób tu wdawać się w szczegółową analizę kolei losu pomniejszych krajów Europy Zachodniej. Większość z nich prze­szła tę samą, mniej więcej, drogę - okres recesji z lat siedemdzie­siątych oraz ożywienie gospodarcze w latach osiemdziesiątych.

Tak działo się w Belgii, która w swoim czasie znalazła się w sporych opałach z racji posiadania przestarzałego przemysłu cięż-

474

kiego; jednakże mimo wysokiego bezrobocia wzrost jej GNP pod koniec lat osiemdziesiątych osiągnął poziom 4%. Podobny los spotkał Holandię, której udało się zachować przynajmniej niską stopę inflacji.

Spośród krajów skandynawskich najgorzej wiodło się Danii, a najlepiej - Norwegii. Gdy inne państwa przeżywały boom (1988), Dania odnotowała wzrost ujemny; trzeba było nadal pokrywać ogromne wydatki społeczne mimo trudności w zakresie rywaliza­cji na rynkach światowych. Powszechnie znane są też niepowo­dzenia Szwecji z lat osiemdziesiątych. Norwegia, niegdyś najbied­niejszy kraj skandynawski, stała się z kolei w tych latach krajem najbogatszym, głównie za sprawą zysków czerpanych z wydobycia ropy na Morzu Pomocnym. Pod koniec dekady jej dochód per capita przewyższył dochód Niemiec i Francji; przez wiele lat tempo wzrostu utrzymywało się na poziomie 3,5-4%. Wraz jednak ze spadkiem cen ropy (1986-1990) zaczęło ono maleć, a inflacja -rosnąć. Nieźle wiodło się też Finlandii, mimo że uzależniona była od importu surowców; tempo wzrostu utrzymywało się na pozio­mie średniej europejskiej, inflacja była niewielka, podobnie jak bezrobocie.

Pora wspomnieć o Hiszpanii, która w latach siedemdziesiątych przeżywała trudny okres - głównie za sprawą uzależnienia od importu ropy, choć po części także z powodu bardzo zacofanego rolnictwa. Przestarzały był również przemysł, a także nieefektywny system bankowy. W1977 roku inflacja osiągnęła poziom 25%. Rząd hiszpański przystąpił jednak do ambitnych reform, inwestując poważnie w energetykę i restrukturyzując przemysł. Ożywienie rolnictwa spowodowało na początku lat osiemdziesiątych pięcio­procentowy wzrost w skali rocznej, zwyżkujący jeszcze bardziej w latach następnych. Nowa polityka państwa przyniosła efekty już w 1986 roku, kiedy to Hiszpania przystąpiła do EWG. Inflacja spadła do 4,8% (1988), GNP wzrósł o 5%, a kraj przyciągnął więcej zagranicznych kapitałów inwestycyjnych niż którekolwiek państwo europejskie. Nadal jednak utrzymywało się wysokie bezrobocie (około 17%, czyli podobnie jak we Włoszech), głównie z racji istnienia drugiego (“czarnego") sektora gospodarki. Mimo wszyst­kich osiągnięć w dziedzinie modernizacji gospodarki wydajność Hiszpanów pozostawała o 20% niższa niż średnia europejska. Hiszpania miała niewiele czasu na dorównanie innym, lecz w

475

oczywisty sposób wielki boom z lat osiemdziesiątych nie poszedł na marne.

ZSRR ORAZ EUROPA WSCHODNIA

Nie można tu przemilczeć procesów rozwojowych w ZSRR i w krajach Europy Wschodniej. Tam bowiem sytuacja gospodarcza stała się aż tak krytyczna, iż w ostatecznym rozrachunku prze­kształciła się w poważny kryzys polityczny. Według oficjalnej wersji sowieckiej tendencje w gospodarce były w sumie niezwykle zado­walające; nawet zachodni eksperci nie dostrzegali powodów do niepokoju. Gdy stan zaczął się pogarszać, uznano, iż mieści się on w ramach uznanych standardów międzynarodowych - w każdym razie niejedna bardziej rozwinięta gospodarka narodowa czyniła mniejsze postępy od tych, które dopiero “startowały".

Według oficjalnych danych sowieckich (w nawiasach podaje­my oszacowania ekspertów zachodnich) roczne tempo wzrostu gospodarki ZSRR wynosiło w latach pięćdziesiątych 11% (7%) i spadło w okresie 1969-1972 do poziomu 7% (3%).

Niektórzy zachodni specjaliści już we wczesnych latach sie­demdziesiątych wskazywali na potencjalne źródła zagrożenia, zwra­cając uwagę przede wszystkim na spadek wydajności. Postępy z lat pięćdziesiątych możliwe były głównie dzięki temu, że ZSRR dys­ponował, zdawać by się mogło, nieograniczonymi rezerwami siły roboczej. Każdego roku rosła ona o 2%, nie brakowało też kapita­łów na inwestycje w przemyśle. Jednakże w latach sześćdziesiątych wydajność spadła, głównie za sprawą wyczerpania się tych właśnie rezerw. Co więcej, sytuacja w sowieckim rolnictwie była wielce niezadowalająca; w czasach Chruszczowa nastąpiła pewna po­prawa tego stanu rzeczy (lata sześćdziesiąte), lecz później znów nastąpił regres. W 1969 roku rolnictwo wytworzyło 25% produktu krajowego brutto ZSRR (dla porównania, na Zachodzie wartość ta wynosiła 3-5%), późniejsze załamanie się tego sektora bardzo więc poważnie zaciążyło na efektach całej gospodarki kraju.

Należy tu wspomnieć o dwóch innych jeszcze okolicznościach. W latach pięćdziesiątych większość inwestycji dokonywano w tra­dycyjnych gałęziach przemysłu ciężkiego. Rozwój “nowych prze­mysłów" - przede wszystkim w dziedzinie chemii i elektroniki -zbiegł się z ograniczeniem planów inwestycyjnych. Wiele mówiono

476

o nowej rewolucji naukowo-technicznej (rosyjski skrót - NTR), lecz niewiele w tym kierunku robiono.

Na koniec wreszcie wspomnieć trzeba o wysokich kosztach wyścigu zbrojeń. ZSRR wydawał na ten celpercapita trzykrotnie (a może jeszcze z okładem) więcej niż USA, choć nie bardzo go było na to stać. Ogólny obraz sytuacji wyglądał dość zachęcająco. Według danych oficjalnych sowiecki GNP osiągnął 66% (52%) produktu USA, produkcja przemysłowa zaś wyniosła odpowiednio 75% (60-65%); tak jak poprzednio, w nawiasach podano oszaco­wania ekspertów zachodnich. Jak się później okazało, jedne i drugie dane były mocno przesadzone.

W latach 1975-1976 dobiegł końca dziewiąty plan pięcioletni, cele zaś, jakie sformułowano w planie dziesiątym, świadczyły o tym, iż sowieccy przywódcy potraktowali niepomyślne tendencje jako elementy strukturalne, które nieprędko znikną; tym razem nowe założenia były o wiele bardziej umiarkowane. Lecz nawet i tego nie udało się zrealizować. Wzrost gospodarczy spadł do 2,5-3%, a w ciągu dwóch następnych lat był nawet jeszcze niższy (1-1,5%). Po raz pierwszy w historii ZSRR jego tempo było wyraźnie wolniej­sze niż w większości krajów “kapitalistycznych". Poprawie uległa sytuacja handlowa, jako że kraj uważany był na rynku światowym za poważnego dostawcę ropy naftowej i gazu naturalnego. Z dru­giej jednak strony nadal spadała wydajność, pogarszała się też ciągle sytuacja zwykłego sowieckiego konsumenta. W dziewiątej pięciolatce produkcja dóbr konsumpcyjnych miała jeszcze rangę priorytetową, czego nie założono już w planie dziesiątym. Niedo­bory zbóż, z których produkcją sowieckie rolnictwo nie było w stanie się uporać, kompensowano znacznym importem ziarna z USA, Kanady i Argentyny.

Po śmierci Breżniewa wyszło na jaw, że nie zrealizowano założeń jedenastego planu pięcioletniego i że próby zwiększenia wydajności rolnictwa (które ucierpiało z powodu czterech kolej­nych lat nieurodzaju) zawiodły na całej linii, mimo iż zainwesto­wano w nie setki miliardów rubli.

Przemysł sowiecki rozwijał się, lecz głównie w wyniku eks­tensywnego wykorzystywania zasobów kraju; gdy zaniechano tej praktyki, rozwój uległ zahamowaniu. Nie powiodły się próby wy­muszenia rozwoju intensywnego; wydajność nadal była niska (lub wręcz malała), sprzęt coraz bardziej przestarzały, rozpadała się cała infrastruktura, z transportem włącznie.

477

Wyrobienie sobie mniej lub bardziej rzeczywistego obrazu stanu rzeczy w gospodarce sowieckiej zawsze było rzeczą niebywa­le trudną - przede wszystkim z powodu braku danych; nie sposób bowiem było ufać w to, co podawano do publicznej wiadomości. W późnych latach siedemdziesiątych statystyki publikowano już coraz rzadziej, i to z uzasadnionych powodów. Dopiero w epoce gtasnosti wyszło na jaw, że gospodarka sowiecka, której tempo wzrostu w 1979 wynosiło 2,2%, a w 1982 roku zaledwie 2,6%, przez wiele lat przeżywała w istocie znaczny regres.

W 1982 roku zrealizowano trzy czwarte zamierzeń planu przemysłowego, a za czasów Andropowa pojawiły się nawet oznaki krótkotrwałej koniunktury, co przypisać należy przede wszystkim wprowadzeniu bardziej rygorystycznych środków dyscyplinarnych i efektowi “nowej miotły". Miało to jednak niewielki wpływ na jakość produkcji. ZSRR wytwarzał kilkakrotnie więcej butów czy traktorów niż USA (by sięgnąć po dwa tylko przykłady), lecz ja­kość tych towarów była tak fatalna, że albo nie nadawały się w ogóle do użytku, albo rozpadały się po bardzo krótkim czasie. Tak więc ilość produkcji per se żadną miarą nie mogła być brana pod uwagę jako wskaźnik sprawności gospodarki.

Krótkotrwałe rządy Czernienki nie przyniosły żadnych zmian politycznych. Nie wiadomo nawet, do jakiego stopnia nowy przy­wódca świadom był powagi sytuacji. Preparowane przez statys­tyków niepełne i zazwyczaj fałszywe dane mogły wprowadzać w błąd nie tylko naród sowiecki i świat zewnętrzny, lecz równie dobrze kierownictwo na Kremlu.

Gdy więc na początku 1985 roku władzę obejmował Gorba-czow, funkcjonowanie systemu sprowadzało się do paradoksów, tak oto ocenianych przez półoficjalne czynniki amerykańskie:

ZSRR był największym producentem energii na świecie, lecz zużywał jej dwu-, trzykrotnie więcej w przeliczeniu na jednostkę produkcji towarowej, niż najbardziej rozwinięte państwa prze­mysłowe;

ZSRR był największym na świecie producentem pszenicy, lecz 20% zbieranego ziarna marnowało z powodu niewłaściwego tran­sportu i magazynowania;

ZSRR był jednym z najludniejszych krajów na świecie, lecz cierpiał na niedostatek siły roboczej, w dużej mierze z powodu bardzo niskiej wydajności pracy (według “Gospodarczych planów

478

Gorbaczowa", przedstawionych Połączonemu Komitetowi Gos­podarczemu Kongresu USA, 1987).

Do tego wszystkiego należy dodać ogromny deficyt budżetowy państwa, szalejącą inflację oraz, co nader istotne, znikome inwes­tycje w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych (przed epoką glasnosti do niczego takiego się nie przyznawano). Co więcej, sowieckie wydatki zbrojeniowe, liczone w procentach GNP, byty znacznie wyższe, niż szacowali to najbardziej nawet zatwardziali przedstawiciele zachodnich “jastrzębi".

Gorbaczow był pierwszym przywódcą sowieckim, który otwar­cie ujawnił ów groźny stan rzeczy i który wezwał do radykalnych reform. W połowie lat sześćdziesiątych na zlecenie Kosygina po­wstał projekt przeprowadzenia pewnych zmian, lecz pozostał on tylko na papierze. Pierwsze oficjalne oświadczenia Gorbaczowa nie zawierały sygnałów zagrożenia, a założenia dwunastego planu pięcioletniego (1986-1990) były nierealistycznie wygórowane. W miarę jednak jak mijały miesiące, a sytuacja pogarszała się na całym froncie, w oświadczeniach czołowych działaczy pojawiły się stwierdzenia, że kraj nie znajduje się w przededniu kryzysu, ale zmierza już wprost ku katastrofie.

Na zmniejszenie dochodów państwa wpłynęły dodatkowo dwa jeszcze czynniki. Pierwszym z nich był spadek cen ropy nafto­wej na rynkach światowych w latach 1985-1990, a ropa była prze­cież dla ZSRR głównym źródłem twardej waluty. Drugim czyn­nikiem okazała się kampania antyalkoholowa, zapoczątkowana na samym początku rządów Gorbaczowa. Koszty społeczne spożycia wódki były wysokie już ponad miarę, prawdą jednak jest i to, że rząd czerpał miliardowe zyski z monopolu na produkcję tego napitku.

Jakie więc środki zaradcze proponowali twórcy reform gos­podarczych? Przede wszystkim rozszerzenie prywatnej i spółdziel­czej przedsiębiorczości w rolnictwie i w przemyśle, drastyczną redukcję interwencjonizmu biurokracji oraz chozrasczot - samofi-nansowanie i dochodowość przedsiębiorstw.

Radykalni reformatorzy krytykowali te propozycje za ich po-łowiczność. Utrzymywali bowiem, iż sowiecki system gospodarczy jest wadliwy w samej swej istocie i że łatanie go nie przyniesie żadnych istotnych rezultatów. “Administracyjny system zarządza­nia" powinien był zostać zastąpiony przez rynek - należało więc położyć nacisk na bodźce ekonomiczne oraz zlikwidować (lub

479

ograniczyć) dotacje, nawet jeśli miałoby to spowodować okreso­we perturbacje, takie jak wzrost bezrobocia czy obniżenie pozio­mu życia.

Konserwatyści i neostalinowcy ze swej strony krytykowali re­formatorów za to, że posuwają się za daleko, że odstępują od zasad marksizmu-leninizmu i idei sprawiedliwości społecznej i że pró­bują wprowadzać metody kapitalistyczne, tak obce rosyjskiej tra­dycji. Utrzymywali też, że nawet jeśli nowy system jest bardziej wydajny, to i tak nie sprawdzi się w ZSRR, ponieważ naród sowiecki bardziej zainteresowany jest wartościami duchowymi niż dobrami materialnymi.

O ile w 1986 roku wzrost gospodarczy ZSRR osiągnął wartość 3,5%, o tyle już w roku następnym nie przekroczył l ,5%, a w latach 1988-1990 rozpoczęła się tendencja spadkowa, spowodowana po części utrzymującymi się niepowodzeniami w rolnictwie, po części zaś narastaniem trudności w przemyśle.

Przyczyną zakłóceń w dostawach rynkowych był nie tylko nieefektywny system transportu lub zdarzenia losowe, takie jak katastrofa w Czernobylu czy trzęsienie ziemi w Armenii, lecz rów­nież przestarzały park maszynowy, a także opór części biurokracji, sabotującej procesy decentralizacji. Nie bez znaczenia były tu również protesty wojowniczo nastawionych robotników, buntują­cych się przeciwko wzrostowi cen i zmniejszaniu podaży dóbr konsumpcyjnych. Niezadowolenie społeczne wzmagał jeszcze fakt czerpania ogromnych korzyści przez nowe spółdzielnie, które po­wstawały głównie w sektorze usług. Przez pięć lat władze wahały się z podjęciem stanowczych kroków na rzecz radykalnych reform w obawie, bypieriestrojka nie utraciła na popularności i nie zaczęła wywoływać większych zamieszek politycznych.

Rozwój sytuacji w krajach Europy Wschodniej pod wieloma względami przypominał bieg wydarzeń w ZSRR - wprowadzane reformy załamywały się, a powolny upadek gospodarczy z lat sie­demdziesiątych przekształcał się w latach osiemdziesiątych w gwał­towny regres, który ostatecznie wywołał ostry kryzys. Jednakże w Europie Wschodniej pierwsze sygnały niebezpieczeństwa pojawiły się o wiele wcześniej niż w ZSRR.

Ogromne zadłużenie Europy Wschodniej na Zachodzie w latach siedemdziesiątych oraz niezdolność do obsługi zaciągnię­tych kredytów doprowadziły w rezultacie do niewypłacalności i do poważnego kryzysu zaufania. Z drugiej jednak strony niektóre

480

państwa wschodnioeuropejskie posunęły się w zakresie poszuki­wania rozmaitych alternatywnych programów “socjalizmu rynko­wego" o wiele dalej niż ZSRR. Co prawda, Niemcy Wschodnie i Czechosłowacja po podjęciu kilku połowicznych prób modernizacji gospodarczej znów wróciły na początku lat osiemdziesiątych do systemu centralistycznego, jednakże Jugosławia, a po niej Węgry i Polska wciąż czyniły wysiłki na rzecz znalezienia jakichś nowych mechanizmów i dźwigni ekonomicznych, które umożliwiłyby im racjonalizację gospodarki. Nastawiano się na większą rolę bodźców ekonomicznych, małym przedsiębiorstwom przyznano nieco wię­cej swobody działania. Poczyniono również pewne kroki na rzecz odstąpienia od sztywnego planowania, przeniesienia kompetencji decyzyjnych na szczebel lokalny, rozluźnienia państwowego mono­polu w handlu zagranicznym oraz wprowadzenia elementarnych form rachunku gospodarczego. Reformy te przyniosły pewne efek­ty - przynajmniej z punktu widzenia zwykłego konsumenta - naj­pierw w Jugosławii, a później na Węgrzech; w Polsce ich skutki okazały się praktycznie bez znaczenia.

Na Węgrzech doszło do zastoju gospodarczego, w Jugosławii rozszalała się inflacja. Niemcy Wschodnie i Czechosłowacja trzy­mały się sprawdzonych już, tradcyjnych metod, a zachodni obser­watorzy skłonni byli nawet przeceniać ich względne sukcesy. Praw­dę mówiąc jednak, po 1975 roku rzeczywisty wzrost w obydwu tych krajach był niewielki: cierpiały na niedostatek twardej waluty, nie brakowało im energii i siły roboczej, a ekologiczne zniszczenia na ich terytorium osiągały rozmiary wręcz gigantyczne. Bez zmaso­wanej pomocy RFN dla NRD mit Niemiec Wschodnich jako naj­większej potęgi przemysłowej bloku nie byłby w stanie utrzymywać się przez tak długi czas.

Rumunia pod rządami Ceausescu nieodmiennie prowadziła swą odrębną politykę rezerwy wobec wszystkiego i wszystkich, przez co doszła do stanu kompletnej nędzy w każdej niemal dzie­dzinie. Mimo ciągłych niedomagań rolnictwa, żywność przeznacza­na była na eksport (podobnie jak w ZSRR w latach trzydziestych), import zaś poważnie ograniczano po to tylko, by spłacać długi zagraniczne - i to za wszelką cenę.

Gdy nastał rok cudów - rok 1989 - gospodarka krajów Europy Wschodniej załamała się w szybkim tempie, zarówno z powodów czysto ekonomicznych, jak również z powodu strajków i politycz­nego zamętu. RWPG właściwie przestała istnieć, poszczególne

481

kraje zaczęły dryfować na zasadzie siły odśrodkowej (przede wszystkim w kierunku Europy Zachodniej), kompletnie też zała­mał się rynek sowiecki. Przystąpiono do wprowadzania od dawna zapowiadanych reform, jednakże stało się oczywiste, że w najbliż­szej przyszłości polityka gospodarcza nowych rządów niekomunis-tycznych nie przyniesie pożądanych efektów. Wręcz przeciwnie, odrodzenie gospodarki (uwzględniające również obcięcie dotacji) musiało prowadzić do okresowych ostrych zaburzeń, takich jak bezrobocie czy obniżenie poziomu życia. Pojawiło się więc wołanie o pomoc z Zachodu na wielką skalę - o coś na kształt planu Marshalla. W odróżnieniu jednak od NRD kraje Europy Wschod­niej nie utrzymywały żadnych związków z bogatymi wujkami, któ­rzy zechcieliby przyjść im na ratunek; zresztą nawet i Niemcy Wschodnie czekała długa droga zasadniczej przebudowy państwa.

PORÓWNAWCZE DANE STATYSTYCZNE



GNP w 1990


GNP per capita




Cwmld dolarowi


Cw tvs. dolarowi


Francja


990


17700


Niemcy Zachodnie


1125


18100


Wielka Brytania


800


14100


Irlandia


30


8500


Niderlandy


240


16100


Szwajcaria


180


26100


Austria


126


15700


Belgia


160


15900


Hiszpania


340


8700


Portugalia


41


4100


Grecja


53


5300


Włochy


820


14400


Szwecja


180


22400


Finlandia


104


20800


Dania


108


21600


Norwegia


91


22750


482

REALNY WZROST GNP



1970


1975


1980


1985


USA


-0,3


-1,3


-0,2


3,4


Japonia


10,8


2,7


4,3


4,9


Niemcy Zachodnie


5,1


-1,4


1,5


1,9


Francja


5,7


-0,3


1,6


1,9


Włochy


5,3


-2,7


4,2


2,6


Wielka Brytania


2,2


-0,9


-2,3


3,7


Belgia


5,5


-1,4


4,1


0,9


Dania


2,0


-0,7


-0,4


4,3


Grecja


8,0


6,1


1,8


3,1


Niderlandy


2,5


-0,5


1,1


2,6


Norwegia


2,0


4,2


4,2


5,3


Hiszpania


4,1


0,5


1,2


2,3


Szwecja


6,7


2,7


1,4


2,2


Szwajcaria


6,4


-7,3


4,6


4,1


WZROST REALNEGO EKSPORTU TOWARÓW I



1970


1975


1980


1985


USA


8,1


-3,5


9,1


-1,2


Japonia


17,0


0,7


17,7


5,6


Niemcy Zachodnie


6,5


-6,7


5,3


6,8


Francja


16,3


-1,7


2,7


1,9


Włochy


6,0


1,6


-8,7


3,9


Wielka Brytania


5,2


-2,8


0,0


5,9


1988

17,6

8,1

5,8

6,7

5,9

0,7

WZROST CEN KONSUMPCYJNYCH

483

1989

2,6

5,2

3,9

3,6

3,0

2,1

4,3 (1988)

0,4(1988) 4,0 (1988)

3,3 2 3 (1988>

5,0(1988)

1,9

2,8

USŁUG



1970


1975


1980


1985


1989


USA


5,8


9,1


13,5


3,5


5,9


Japonia


7,7


11,8


7,7


2,0


3,6


Niemcy Zachodnie


3,4


6,0


5,5


2,0


2,8


Francja


5,2


11,8


13,6


5,8


3,4


Włochy


5,0


17,0


21,2


9,2


6,1


Wielka Brytania


6,4


24,2


18,0


6,1


7,5


POZIOM BEZROBOCIA




1970


1975


1980


1985


1989


USA


5,0


8,3


7,2


7,2


5,5


Japonia


1,2


1,9


2,0


2,6


2,1


Niemcy Zachodnie


0,6


4,0


3,3


8,3


7,4


Francja


2,5


4,2


6,3


10,2


9,4


Włochy


5,4


5,9


7,7


10,2


10,9


Wielka Brytania


2,4


3,6


6,1


11,6


5,3


SIŁY SPOŁECZNE: STARE I NOWE

EKOLOGIA I ZIELONI

Najciekawszą nową siłą polityczną, jaka pojawiła się w Europie w latach siedemdziesiątych, były partie Zielonych. Problematyka, do której się odwoływały, daleko wykraczała poza granice czystej polityki. Twierdzenie, iż człowiek w sposób bezmyślny i niejedno­krotnie zbrodniczy ignoruje potrzeby natury, jest stare jak świat; termin “ekologia" (Ókologie) wymyślony został ponad sto lat temu przez przedstawiciela niemieckiej szkoły filozofii naturalnej Ernsta Haeckla, twórcę czegoś na kształt religii przyrody. Świadomość faktu, iż skarby natury są ograniczone, że nie kontrolowany i burzliwy rozwój cywilizacji wyobcowuje z niej człowieka i powoduje nieodwracalne szkody (często określa się to terminem Raubwirt-schaft - gospodarka eksploatacyjna) towarzyszy człowiekowi od bardzo dawna. W pierwszej połowie stulecia w różnych krajach europejskich wydawano niekiedy przepisy prawne w dziedzinie zanieczyszczenia środowiska; podobne zalecenia w skali regio­nalnej pojawiały się już w średniowieczu.

W sumie jednak zrozumienie tej problematyki w ujęciu ca­łościowym ujawniały jedynie niewielkie, marginalne grupki fana­tyków o orientacji raczej prawicowej niż lewicowej: niemiecki ruch młodzieżowy z pierwszych trzydziestu lat XX wieku, różni czci­ciele Słońca, wegetarianie (Hitler i Himmler byli zagorzałymi ja­roszami) lub członkowie najrozmaitszych sekt witalistów czy jał-mużników. Koncepcje ekologii rozprzestrzeniły się i na lewicę za pośrednictwem ideologów o zabarwieniu populistycznym, propa­gujących życie w komunach wiejskich. Podobne pomysły rodziły się również na prawicy, powstały takie ugrupowania, jak angielskie Zielone Koszule, kanadyjskie Zaufanie Społeczne czy niemieckie Artamanen. Idee tego typu przewijały się w powieściach Knuta

485

Hamsuna, w książkach pisarzy niemieckich, wychwalających prze­różne wątki plemienne, czy wreszcie w opowieściach Tolkiena i Henryego Williamsona.

Ekologia stała się siłą polityczną dopiero w latach siedemdzie­siątych - po części za sprawą kryzysu energetycznego, po części zaś w wyniku poważnych szkód, jakie spowodowało zanieczyszczenie wód i powietrza. Powietrze na dużych obszarach Europy stało się niezdrowe i obrzydliwe z powodu dużej zawartości związków siarkowych i azotowych, emitowanych przez samochody, fabryki i elektrownie, a także z powodu kwaśnych deszczów i promienio­wania. Picie wody przestało być bezpieczne: wiele rzek i jezior obumarło w sensie biologicznym i nawet kąpiel w nich bywała ryzykowna. Najbardziej chyba jednak dramatyczne w skutkach okazało się zniszczenie europejskich lasów. Pokolenia poetów wy­śpiewywały hymny na ich cześć, teraz pokolenia turystów wędro­wały wśród drzew w poszukiwaniu odpoczynku i zabawy. W 1980 roku poszła w świat wieść o tym, że lasy umierają i że ginie w nich życie; najdotkliwiej ujawniło się to w regionie Alp i w Europie Wschodniej, aczkolwiek choroba ta rozprzestrzeniła się - w mniej­szym lub większym stopniu - na wszystkie kraje kontynentu.

Doniesienia z Polski i Czechosłowacji stwierdzały, iż obu­marła tam - lub właśnie obumiera - niemal jedna czwarta lasów (dane te najprawdopodobniej były i tak zaniżone); w NRD i w Finlandii sytuacja była jeszcze gorsza. W tym samym czasie wyszło najaw, iż największe rzeki europejskie-Dunaj, Ren, Wisła i Woł­ga - są tak zanieczyszczone, że ich woda nie nadaje się nawet do celów przemysłowych. Morze Pomocne, Bałtyk, a nade wszystko Morze Śródziemne - wszystkie one tak zostały nasycone fosfora­nami, azotanami i niebezpiecznymi metalami ciężkimi, że stały się poważnym zagrożeniem dla zdrowia; nieodwracalnym zniszcze­niom uległy też niektóre jeziora w ZSRR. O ile w Europie Zachod­niej sytuacja była zła, o tyle w Europie Wschodniej okazała się jeszcze gorsza z racji tego, że emisja dwutlenku siarki w NRD i Czechosłowacji osiągała poziom czterokrotnie wyższy niż na Za­chodzie i że o wiele silniej zanieczyszczone były tam woda i powie­trze.

Znaczenie problemów ekologicznych i powaga sytuacji bar­dzo szybko trafiły do świadomości opinii publicznej. Partie poli­tyczne opracowały programy mające na celu wprowadzenie no­wych standardów ochrony środowiska. W większości państw po-

486

wołano stosowne ministerstwa, a rok 1987 ogłoszono “europejskim rokiem środowiska naturalnego". Katastrofa w Czernobylu, po­dobnie jak i inne katastrofy - na przykład wyciek środków tok­sycznych do Renu w Bazylei (1987) - wzmogły jeszcze bardziej świadomość ekologiczną.

Powstanie odrębnych partii Zielonych miało na celu nie tylko ochronę środowiska naturalnego, lecz również podejmowanie in­nej działalności, takiej na przykład jak wspieranie ruchu wyzwole­nia kobiet, robotników cudzoziemskich oraz rozmaitego rodzaju wygnańców. Większość ugrupowań ekologicznych, powstałych w latach siedemdziesiątych, przejęła niektóre tradycyjne koncepcje lewicy (choć niektóre odrzuciła). Ich działalność miała na początku wymiar lokalny, później przeniosła się na regiony i prowincje, by w końcu objąć swym zasięgiem całe państwa. Największe sukcesy odnieśli Zieloni w Niemczech Zachodnich: zaczynali jako ruch inicjatyw obywatelskich, a skończyli jako partia polityczna, która po raz pierwszy weszła do parlamentu w 1979 roku. Cztery lata później ich reprezentacja w Bundestagu liczyła 44 posłów, a w niektórych landach - na przykład w Hesji i Berlinie Zachodnim -Zieloni weszli w skład koalicji rządowych. Powiodło im się również w Szwecji (20 posłów w 1988 roku) oraz w Szwajcarii i w Austrii (gdzie zyskali 5% głosów wyborców). Nawet tam, gdzie nie udało im się wejść do parlamentu (na przykład w Wielkiej Brytanii czy we Francji), stali się siłą, z którą musiano się liczyć na szczeblu lokal­nym. W NRD i w Czechosłowacji, czyli w krajach o szczególnie silnie zdewastowanym środowisku naturalnym, ugrupowania eko­logiczne odegrały dość znaczną rolę w wydarzeniach, które do­prowadziły do obalenia władzy komunistycznej w 1989 roku.

W 1980 roku demonstracje przeciwko zanieczyszczeniu śro­dowiska naturalnego odbyły się w rejonach Krakowa, Wrocławia, Szczecina i Poznania. W Czechosłowacji Karta 77 uczyniła z kry­zysu ekologicznego jeden z głównych punktów swego programu, publikując przy okazji utajniony raport rządowy na ten temat. Na Węgrzech Koło Dunaju zmobilizowało opinię publiczną przeciwko projektom władz w Budapeszcie i Pradze, których realizacja mog­łaby tylko pogorszyć i tak już trudną sytuację. Czeski manifest nosił tytuł “Pozwólcie ludziom oddychać", Zieloni z NRD głosili, iż “Czernobyl jest wszędzie". Ci ostatni nakierowali swoją propa­gandę również przeciwko elektrowniom pracującym na łupkach bitumicznych i zanieczyszczającym w sposób ciągły południowe

487

tereny NRD. W Rumunii prezydent Ceausescu opracował w 1987 roku plan zniszczenia setek wsi w Transylwanii, co wzmogło jeszcze bardziej opór przeciw jego rządom i wywołało oburzenie opinii międzynarodowej.

W ZSRR poważnym problemem politycznym stała się opo­zycja wobec planów zawrócenia biegu rzek syberyjskich oraz protesty przeciwko zanieczyszczaniu jeziora Bajkał. Owe opozy­cyjne ugrupowania ekologiczne wchłonięte zostały przez sowiecką prawicę, a problematyka środowiska naturalnego odegrała ważną rolę w powstaniu ruchów narodowych w krajach bałtyckich i w Armenii.

W połowie lat osiemdziesiątych niektórzy obserwatorzy utrzy­mywali, że partie Zielonych będą rosły w siłę i że być może zajmą miejsce tradycyjnych partii politycznych, jako że ich programy bardziej zdają się przystawać do bieżących problemów społecz­nych. Przewidywania te jednak nie spełniły się, i to z wielu powo­dów. W Niemczech Zachodnich Zieloni uwikłali się w nie koń­czące się spory między “Realos" i “Fundis" (fundamentalistami), co spowodowało stagnację w ich ruchu. Ich zaplecze społeczne (tzw. nowy ruch społeczny) było zbyt małe - Zieloni reprezentowa­ni byli dość licznie w środowiskach akademickich, natomiast nie odnotowywali sukcesów w skupiskach robotniczych ani w regio­nach rolniczych.

W krajach niemieckojęzycznych ruch Zielonych wywodził się z ruchów antynuklearnych z wczesnych lat osiemdziesiątych. W miarę jednak umacniania się pod koniec dekady odprężenia mię­dzy supermocarstwami i ogromnych postępów w rozmowach na temat kontroli zbrojeń dobiegała końca epoka masowych demon­stracji, które z punktu widzenia Zielonych stanowiły ich raison detre". Dzisiejsze ich partie to luźne koalicje, złożone z ortodoksyj­nych ekologów, ludzi niezadowolonych - z takich czy innych po­wodów - z działalności innych partii, przedstawicieli nowej pra­wicy, byłych maoistów, lokalnych nacjonalistów (na przykład Bas­ków czy Bretończyków) czy wreszcie trockistowskich “młodzia-ków", mających nadzieję na zdobycie zwolenników dla swych idei, jak też z rozmaitych dziwaków czy członków przeróżnych sekt, w tym również z ideologów nowego pogaństwa. Niektórzy z nich

* rację bytu

488

(Realos) skłonni są do działania w ramach istniejącego systemu, lecz obawiają się, że zostaną przezeń wchłonięci i rozmyci. Fun-damentaliści natomiast nie chcą iść na kompromisy, nie mają też ochoty na współpracę z innymi siłami politycznymi i tym spo­sobem sami skazują się na polityczną izolację, a w ostatecznym rachunku - na oderwanie od rzeczywistości. Tak więc pierwsi liderzy niemieckich Zielonych (tak zachodnich, jak wschodnich) -Petra Kelly, Rudolpha Bahro, Otto Schily i General Bastian -znaleźli się w efekcie poza ruchem, któremu poświęcili tak wiele czasu i energii.

We Francji i w Niemczech wzrost świadomości społecznej w zakresie problematyki ekologicznej datuje się z czasów rewolucyj­nych zamieszek z końca lat sześćdziesiątych. Wtedy też miały miejsce pierwsze działania władz na tym polu - Francja była jednym z pierwszych krajów europejskich, w którym stworzono urząd mi­nistra do spraw środowiska naturalnego (później przezwanego “ministrem niemożności"). Ruch francuski koncentrował swoją działalność na przeciwstawianiu się rosnącemu wykorzystywaniu energii jądrowej do celów cywilnych. W odróżnieniu jednak od innych państw Europy Zachodniej we Francji nigdy nie traktowano poważnie zagrożenia wojną atomową. Ruch ekologiczny cierpiał też na spory frakcyjne, tak tradycyjne we francuskiej lewicy, a wielu wpływowych rzeczników obrony środowiska naturalnego nie mia­ło ochoty wikłać się w te rozgrywki. Socjaliści, po dojściu do władzy, wyparli się Zielonych, ponieważ sami kontynuowali, w mniejszym lub większym stopniu, pronuklearną politykę poprzedników, a ekolodzy nie byli w stanie zaproponować żadnej sensownej opcji w zakresie alternatywnych źródeł energii. Zmuszeni więc byli do szukania sojuszników przede wszystkim wśród rozmaitych ugru­powań na prowincji, gdzie istniała dość silna opozycja wobec pla­nów budowy nowych elektrowni atomowych.

Historyczną zasługą rzeczników środowiska naturalnego było przedstawienie dramatycznego obrazu stanu zanieczyszczeń, pod­kreślenie potrzeby zachowania zasobów naturalnych i zmuszenie ludzi do myślenia o ograniczonym zakresie wzrostu gospodar­czego. Niektóre z tych problemów udało się już rozwiązać, dla innych nie widać rozwiązania na dającą się przewidzieć przyszłość. Wśród naukowców brak jest jednomyślności w ocenie przyczyn zaistniałych zniszczeń - od wymierania życia w wodach Morza Pomocnego do obumierania lasów. Od 1972 roku EEC podjęła

489

działalność na rzecz środowiska, wprowadzając przepisy prawne w zakresie zanieczyszczeń wód i poziomu hałasu. Jeszcze wcześniej, bo już w latach sześćdziesiątych, zawarto umowę międzynaro­dową w kwestii redukcji zanieczyszczeń spuszczanych do Renu, co przyniosło wyraźną poprawę sytuacji; nowe uregulowania po­zwoliły zmniejszyć zanieczyszczenie powietrza w Wielkiej Brytanii aż o 20%. Przywrócono czystość części wybrzeży Morza Śród­ziemnego, a niektóre dane dowodzą, że poprawiła się znacznie sytuacja na Morzu Pomocnym; stan Bałtyku nadal jednak po­zostaje fatalny.

Wśród ekspertów panuje powszechna zgoda co do tego, że konieczna jest ochrona warstwy ozonowej i że stosowanie środków toksycznych powinno zostać uregulowane przez odrębną umowę w skali międzynarodowej. W innych jednak kwestiach propono­wane rozwiązania bywają nieco kontrowersyjne. Obumieranie la­sów jest w oczywisty sposób wynikiem długotrwałego działania substancji o silnym działaniu niszczącym. Większość drzew jednak wyrwano z korzeniami podczas burz zimowych w latach 1989-1990, co nieco komplikuje sprawę. Chemiczny wpływ środków kwasotwórczych nie daje się wytłumaczyć tak łatwo, jak zrazu sądzono. Inni z kolei naukowcy uważają, że jeśli nawet nie sposób precyzyjnie ustalić wpływu emisji zanieczyszczeń na lasy, to nie wynika z tego, że należy czekać do momentu, w którym pojawią się stosowne koncepcje teoretyczne na ten temat. Należy zatem ogra­niczyć stosowanie wszelkich środków toksycznych, nawet tych mniej szkodliwych, by spełnić wymóg bezpieczeństwa na przyszłość.

Choć Zieloni niewątpliwie mają swe zasługi w podważeniu prymitywnej wiary w nieograniczony wzrost gospodarczy, leżącej u podstaw zarówno kapitalizmu, jak socjalizmu, ich własna kon­cepcja ekonomii politycznej nie należy do najbardziej przekonują­cych. Według ekologów idealne społeczeństwo powinno bazować na powrocie do natury i na rolnictwie, zorganizowanym na podo­bieństwo maoistowskich komun, produkujących żywność natu­ralną. Wierzą oni w egalitaryzm i w samowystarczalność; prze­ciwstawiają się konsumpcjonizmowi, wymianie handlowej (chyba że w obrębie “bioregionów") i zarówno dawnym formom prze­mysłu, jak nowoczesnym technologiom. Nie bacząc nawet na to, że zbudowane według ich koncepcji społeczeństwo nie byłoby zbyt atrakcyjne dla wszystkich, nie zastanawiają się nadmiernie, jak wykarmić i ubrać pięć miliardów ludzi.

490

W latach osiemdziesiątych co bogatsze i bardziej rozwinięte państwa europejskie przejawiły chęć do podejmowania inwestycji umożliwiających ograniczanie dewastacji środowiska - zwłaszcza w przemyśle chemicznym i energetycznym. W Niemczech Zachod­nich kwoty na ten cel wzrosły z 30 miliardów marek w 1983 roku do 50 miliardów marek w roku 1989. Nie wszyscy jednak skłonni byli robić to samo; rząd angielski odmówił wyasygnowania 3 mi­liardów funtów (rozłożonych na dziesięć lat), przeznaczonych na budowę urządzeń niezbędnych do redukcji zanieczyszczeń, emito­wanych przez elektrownie i dewastujących środowisko naturalne krajów skandynawskich. Brytyjczycy oznajmili, że nie ma żadnych dowodów, by tego typu inwestycje przyniosły pożądany efekt.

Państwa Europy Wschodniej (na przykład NRD) odmawiały podejmowania jakichkolwiek zabiegów w tym zakresie, gdyż w ogóle nie przyznawały się do istnienia tego problemu. Według panującej tam ideologii produkcja była o wiele ważniejsza od ochrony środowiska. Jednakże jeszcze przed 1989 rokiem, dzięki naciskom opinii publicznej, wycofano się z realizacji różnych pro­jektów, które mogłyby przyczynić się do poważnych szkód ekolo­gicznych. Mimo wszystko jednak, w latach 1975-1990 - czy to wskutek akcji rozmaitych ekologicznych lobbies, partii i ruchów, czy też i bez nich - poczyniono znaczne postępy w zakresie ochrony środowiska i likwidacji niektórych jego zniszczeń. Jednakże współ­praca międzynarodowa w tym zakresie była niewystarczająca, prze­znaczane środki zbyt małe jak na skalę potrzeb, a postępy - zbyt powolne.

SEPARATYZM I MNIEJSZOŚCI NARODOWE

Nowa Europa, jaka wyłoniła się w 1945 roku w wyniku zmiany granic i migracji ludności, była etnicznie bardziej jednorodna niż kiedykolwiek przedtem. Jednakże z punktu widzenia historii kon­tynentu całkowita jednorodność nie była ani możliwa, ani wskaza­na. Najlepszymi przykładami państw, tworzonych przez więcej niż jeden naród były Jugosławia, Belgia i Szwajcaria. Wszędzie w Europie grupy etniczne posiadały określony zakres autonomii, nie aspirowały jednak do pełnej niezależności lub zrzekły się pełni tej autonomii na rzecz władz centralnych. W ciągu dwóch pierwszych dziesięcioleci po wojnie nacjonalizm tych “narodów bez państwa"

491

nie stanowił specjalnego problemu politycznego - sytuacja wyraź­nie zmieniła się w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.

Odradzanie się żądań narodowościowych można tłumaczyć na wiele rozmaitych sposobów. Jedną z przyczyn był wzrost demokra­tyzacji Europy i poszerzanie zakresu wolności w Jugosławii, Hisz­panii i ZSRR. Świadomość narodowa Basków, Słoweńców czy Azerów (by sięgnąć tylko po kilka przykładów) istniała od bardzo dawna, lecz pod rządami generała Franco, marszałka Tito czy sowieckich przywódców z czasów poprzedzających gtasnost każde przekroczenie przez którąkolwiek z tych mniejszości dopuszczal­nych granic autonomii regionalnej powściągane było twardą ręką (lub w miarę potrzeby, batem). W całej Europie Zachodniej odradzanie się nacjonalizmów mniejszościowych było częścią pew­nego ogólnego procesu, u podłoża którego tkwiły motywy zarówno gospodarcze, jak kulturowe.

Napięcia narodowościowe istniały w historii zawsze i wszędzie tam, gdzie różne grupy etniczne współżyły ze sobą w jednym mieście lub regionie; zdarzały się nawet w Szwajcarii (konflikt w Jurze) i w państwach skandynawskich. Niektóre z tych konfliktów -na przykład konflikt w Górnej Addydze (Tyrol Południowy) czy na Sardynii - miały charakter mniej lub bardziej pokojowy. Gdzie indziej z kolei, jak na przykład w Belgii, arrangement communau-taire nie było już tak skuteczne, a kryzysy wybuchały dość często, choć bez aktów przemocy. W przypadkach skrajnych napięcie przeradzało się w kampanię terrorystyczną, jak np. w Irlandii Pomocnej i w Euzakadii (kraj Basków w Hiszpanii). W obydwu tych regionach dążenia narodowościowe miały bardzo długi rodo­wód, lecz dopiero w latach siedemdziesiątych przekształciły się w otwarty, gwałtowny bunt. I choć baskijscy ekstremiści i irlandzcy katolicy stanowią mniejszość wśród mniejszości, ich działania zbrojne stwarzają władzom centralnym poważne kłopoty. Separa­tyzm, bazujący na przemocy, rodzi wiele ciekawych problemów. Jeden z nich sprowadza się do oczywistej różnicy między oficjalną ideologią separatystów (internacjonalistyczną i lewicową) a rzeczy­wistymi motywami ich działań, zrodzonymi z wąsko pojmowanego nacjonalizmu.

umowa między społecznościami

492

Nie wiadomo właściwie, czemu inne nacjonalizmy - na przy­kład kataloński - w równym stopniu niechętne i przeciwstawne władzom centralnym, próbują realizować swe cele nie środkami terrorystycznymi, lecz metodami politycznymi. Być może tak nie­liczna stosunkowo grupa, jak Baskowie, czuje się bardziej uciśniona niż o wiele liczniejsi Katalończycy, może ludzie ci obawiają się, że czas działa na ich niekorzyść, że ich kultura i sposób życia zanikną w zaledwie hiszpańskich imigrantów, przybywających w ich ro­dzinne strony.

Szkocki nacjonalizm zasadza się na niechęci wobec rządów sprawowanych z zewnątrz. Gdy ogólna sytuacja gospodarcza i społeczna Wielkiej Brytanii zaczęła się pogarszać, żądania “sukce­sji" stawały się bardziej natarczywe; wybuch szkockiego nacjona­lizmu nie pozostawał bez związku z odkryciem znacznych złóż ropy naftowej na wybrzeżach Szkocji. W wyborach powszechnych w 1974 roku nacjonaliści szkoccy zebrali tam 30% głosów, a w referendum w 1979 roku za “sukcesją" opowiedziało się 32% głosujących. W następnych wyborach wyniki okazały się już o wiele mniej dla nich korzystne. W latach siedemdziesiątych na nowo odżyły również stare jak świat nacjonalizmy w Bretanii i na Kor­syce. Decydującą rolę odegrało tam zacofanie rolnictwa i niezado­wolenie chłopów; tu i ówdzie doszło do aktów terrorystycznych, na niewielką jednak skalę.

W niektórych co bardziej gwałtownych przejawach nacjona­lizmu w Europie istotnym czynnikiem sprawczym bywa bieda i zacofanie, czego najlepszym przykładem jest Irlandia Pomocna. Wszędzie też znaczącą rolę odgrywają spory religijne - i znów przywołać należy tu Irlandię Pomocną, choć można przytoczyć również przykład albańskich muzułmanów w Kosowie. A przecież Baskowie są równie dobrymi katolikami, jak ich hiszpańscy są­siedzi, co więcej, kraj Basków należy do najbardziej kwitnących i rozwiniętych regionów Hiszpanii. Tak więc próby doszukiwania się jakichś prostych przyczyn walk, podejmowanych przez bojowo nastawione mniejszości narodowe, prowadzić mogą do błędnych wniosków -jeśli bowiem nawet tłumaczą jeden przypadek, to przy innych mogą okazać się całkowicie zawodne.

Nie wiadomo też właściwie, jak to się dzieje, że w niekiedy rządom udaje się rozwiązać - lub też przynajmniej załagodzić -istniejące konflikty, a w innych nie. Sprawne dyktatury mają moż­liwość tłumienia jawnych przejawów takich konfliktów przy użyciu

493

brutalnych represji; mogą też uciec się do masowych przesiedleń ludności. W miarę jednak jak Europa demokratyzowała się, stoso­wanie tego rodzaju metod stawało się niemożliwe. W efekcie terrorystyczne akcje separatystów nie ustawały. W okresie dwu­dziestu lat w Irlandii Północnej liczba ofiar terrorystów przekro­czyła 2 000, z których trzy czwarte stanowiła ludność cywilna. Mimo prób przenoszenia aktów terroru do Wielkiej Brytanii działalność ta nie spowodowała większych zaburzeń w życiu społecznym tego państwa.

Od połowy lat siedemdziesiątych liczba ofiar w Irlandii Pół­nocnej stopniowo zaczęła maleć. Poważniejsze w sensie politycz­nym okazały się napięcia na tle narodowościowym w Europie Wschodniej. Do upadku Ceausescu przyczyniły się represje, jakie stosował wobec mniejszości węgierskiej. W Jugosławii z kolei bunt rdzennych Albańczyków, a także opór Chorwatów i Słoweń­ców przeciwko dominacji Serbów w bardzo poważnym stopniu wpłynął pod koniec lat osiemdziesiątych na destabilizację poli­tyczną tego kraju i doprowadził do wojny.

Na koniec wreszcie - Związek Radziecki. Z chwilą rozpoczęcia reform ruchy separatystyczne nasiliły się, co w przypadku trzech republik bałtyckich doprowadziło do wysunięcia żądań niepod­ległościowych. O ile jednak na Litwie rdzenna ludność stanowiła zdecydowaną większość populacji, o tyle sytuacja Łotyszy i Estoń-czyków w ich własnych krajach przez wszystkie te minione lata zdecydowanie pogorszała się; co więcej, gospodarka państw bał­tyckich uwikłana była w więzi z ZSRR. Ruchy separatystyczne powstały też w zachodniej Ukrainie i w Mołdawii (dawnej Besa-rabii), jednakże w obydwu tych przypadkach decydującą rolę od­grywała niechęć wobec rządów “sojusznika", a nie jakakolwiek koncepcja określająca polityczną przyszłość tych regionów.

Konflikty narodowościowe na Kaukazie mają wiekową już tradycję, nie było więc zaskoczeniem wytworzenie się tam w latach 1988-1990 sytuacji zbliżonej do stanu wojny domowej, której to­warzyszyły masowe wędrówki ludów - Azerów z Armenii, Ormian i Rosjan z Azerbejdżanu. Zamieszki w Azji Środkowej, żądania Tatarów krymskich i Niemców nadwołżańskich (podczas drugiej wojny światowej obydwie te grupy narodowościowe przesiedlono w głąb Azji) oraz nasilenie się nastrojów antysemickich w kręgach rosyjskiej prawicy - wszystko to razem przyczyniało się do wzmo­żenia zamętu w ZSRR.

494

We współczesnej Europie tli się wiele rozmaitych konfliktów etnicznych. W niektórych przypadkach są one przytłumione, w innych zaś - a wystarczy spojrzeć na wielonarodowościową mapę ludności Europy - mało prawdopodobne wydaje się znalezienie jakichś rozwiązań zadowalających wszystkich, ponieważ to co jest sprawiedliwe dla jednych, nieuchronnie musi być niesprawiedliwe dla innych. Niewykluczone, że niektórym spośród tych regiona­lnych nacjonalizmów uda się zaspokoić swe aspiracje w bardziej jeszcze zintegrowanej Europie. Jednakże nierealistyczne byłoby przypuszczenie, iż zjednoczona Europa stanowić będzie jakieś panaceum, umożliwiające pogodzenie sprzecznych ze sobą intere­sów tak wielu grup.

GASTARBEITERZY I NOWI IMIGRANCI

Oprócz tradycyjnie już utrzymujących się napięć między gru­pami narodowościowymi wraz z napływem milionów “gastarbei­terów" pojawiła się nowa odmiana konfliktów politycznych i spo­łecznych. W okresie koniunktury w Europie Zachodniej zaczęło brakować sporej ilości siły roboczej, co doprowadziło do masowe­go napływu pracowników z zagranicy - głównie spoza kontynentu. Robotnicy sezonowi nie byli nowością w Europie, lecz tym razem przybysze z Indii Zachodnich, Afryki Północnej i z Turcji - a więc z rejonów o wysokim bezrobociu - nie mieli po większej części zamiaru wracać do swych rodzinnych krajów. Uskarżali się jednak -nieraz bezpodstawnie - że otrzymują niższe zarobki i że są podda­wani wszelkim możliwym formom dyskryminacji politycznej, spo­łecznej i kulturalnej. Jednocześnie nie przejawiali najmniejszej ochoty do powrotu tam, skąd przyjechali, nie chcieli też asymilować się w krajach, które ich przygarnęły (co było normą w przypadku fal imigrantów w przeszłości).

Gdy po “szoku naftowym" z 1973 roku bezrobocie w Europie Zachodniej zaczęło stopniowo rosnąć, większość rządów podjęła kroki mające na celu powstrzymanie napływu obcej siły roboczej oraz zachęcanie gastarbeiterów do wyjazdu. Dane liczbowe na temat napływowej siły roboczej w Europie niewiele mówią, jako że nie uwzględniają znacznej ilości osób zatrudnianych nielegalnie; na przykład we Włoszech przypuszcza się, że tych ostatnich jest więcej niż rezydentów legalnych. W Szwajcarii robotnicy cudzo-

495

ziemscy stanowią 17% ogólnej siły roboczej, w Niemczech Zachod­nich liczba ta sięga 10%. We Francji ilość gastarbeiterów w latach 1975-1985, jak się wydaje, zmalała; w Wielkiej Brytanii dzięki nowym przepisom prawnym liczba nowych przybyszów została znacznie ograniczona, aczkolwiek nie udało się przy tym zreduko­wać liczby osób już osiadłych.

Liczbę robotników cudzoziemskich w Europie w latach osiem­dziesiątych szacuje się na 15-18 milionów osób. Suche dane nie oddają jednak w sposób rzeczywisty zakresu i powagi powstałych napięć społecznych i politycznych. Skupiska imigrantów znajdują się w kilku wybranych regionach: w Londynie i w hrabstwach zachodnich, w Paryżu, w Rhóne-Alps i na śródziemnomorskim wybrzeżu Prowansji. W Niemczech cudzoziemcy stanowią jedną czwartą ludności Frankfurtu, w Monachium i Stuttgarcie - jest ich nieco ponad 20%. Co więcej, istnieją skupiska w samych skupis­kach, całe dzielnice Berlina, Londynu czy Paryża zasiedlone są przez najnowszych przybyszów zza mórz.

Ponieważ przyrost naturalny wśród nowych imigrantów był zdecydowanie wyższy niż w populacji ludności miejscowej, poja­wiły się dodatkowe problemy z ich kształceniem i zakwaterowa­niem, co jeszcze bardziej wzmogło istniejące już napięcia i wza­jemną wrogość. Choć większość przybyszów zatrudniana jest przy kiepsko opłacanych zajęciach w przemyśle i w usługach, których nie chce podejmować się ludność miejscowa (we Francji i w Niem­czech służba zdrowia w dużym stopniu uzależniona jest od pracy pielęgniarek z zagranicy), od dawna rosły naciski, by ograniczyć i usuwać element napływowy. Ową niechęć lokalnych społeczności do “inwazji obcych" wykorzystują nowe prawicowe partie poli­tyczne - najbardziej jaskrawym przykładem może tu być Front Narodowy Le Pena czy Niemiecka Partia Republikańska.

Duże przeludnienie państw Europy Zachodniej, powszechny wzrost bezrobocia w latach siedemdziesiątych, nieustanny napływ imigrantów rozmaitego pochodzenia-wszystko to powodowało, iż sytuacja stawała się coraz poważniejsza. Po utracie terytoriów w Afryce Północnej Francja wchłonęła ponad milion rodaków z byłych kolonii, Niemcy Zachodnie przyjęły w latach siedemdzie­siątych i osiemdziesiątych taką samą liczbę uciekinierów z Europy Wschodniej i setki tysięcy przybyszów z NRD. W ostatnim czasie pojawiła się spora ilość emigrantów politycznych z krajów poza­europejskich, takich jak Pakistan, Bangladesz czy Sri Lanka (w

496

szczytowym pod tym względem roku 1986 przybyło ich ponad 200 tysięcy), utrzymujących, że są prześladowani w swych krajach ro­dzinnych. W niektórych przypadkach ich racje bywają w pełni uzasadnione, niemniej większość przyjeżdża w poszukiwaniu lep­szego życia i lepszych warunków materialnych. Nie sposób ich za to potępiać, aczkolwiek ich aspiracje częstokroć kolidują z prawami ustanowionymi dla rezydentów na gęsto zaludnionym subkonty-nencie, jakim była i jest Europa Zachodnia.

TERROZYZM

Uwagę opinii publicznej, a także rządów europejskich zaprzą­tały - i to w stopniu wręcz niebywałym - wyczyny małych grup terrorystycznych (orientacji tak prawicowej, jak lewicowej) oraz rozmaitych bojowników nacjonalistycznych zarówno rodzimego chowu, jak zza granicy. Wspominaliśmy tu już o dwóch najbardziej znaczących ugrupowaniach: o Baskach i o IRA. Zachodnia Europa dochowała się jednak - zwłaszcza w latach siedemdziesiątych - i innych odmian terroryzmu, takich jak pączkujące włoskie Czerwo­ne Brygady czy zachodnioniemiecka banda Baader-Meinhof. Opi­nia publiczna przypisywała tym ugrupowaniom znaczenie o wiele większe, niż na to zasługiwały, demokratyczne zaś władze z trudem radziły sobie z wrogiem, który nie przestrzegał reguł demokratycz­nej gry i mordował bez opamiętania na prawo i lewo.

Plaga terroryzmu była wręcz dramatyczna i nieprzewidywalna w skutkach; nikt nie wiedział, gdzie spadnie następny cios. Czym innym jednak jest samo zjawisko, a czym innym jego skutki poli­tyczne - tu terroryzm okazał się w efekcie mało skuteczny. Po kilku latach destrukcyjnej działalności lewicowe grupki we Włoszech i w Niemczech Zachodnich zostały zlikwidowane. W Turcji w latach 1978-1979 akcje okrutnych band, zarówno lewicowych, jak pra­wicowych, doprowadziły kraj na krawędź wojny domowej. Gdy jednak ustanowiono tam dyktaturę wojskową, terroryzm na dobrą sprawę zniknął. Nowy reżym krytykowany był za podejmowanie surowych i mało wybrednych środków represyjnych, niemniej dla terrorystów nastały kiepskie czasy. Przykład Turcji stanowi po­twierdzenie tego, o czym wiadomo od dawna: terroryzm może w warunkach optymalnych doprowadzić do chwilowego obalenia demokratycznego porządku (a tylko w nim jest w stanie się rozwi-

497

jąć), jednak sam wówczas podcina gałąź, na której siedzi, jako że przez swą działalność wyzwala nawrót rządów antydemokratycz­nych, które w skuteczny sposób go niszczą.

W latach osiemdziesiątych terroryzm w Europie, tak prawi­cowy, jak lewicowy, zniknął, choć tu i ówdzie dochodziło do indy­widualnych aktów przemocy, by wspomnieć próby zamachu na papieża, na niemieckich przemysłowców, bankierów czy poszcze­gólnych wysokich urzędników państwowych. Mimo dość ścisłej współpracy na skalę międzynarodową terroryści uznali, iż wbrew ich nadziejom nie ma właściwie szans na destabilizację demokra­tycznie ustanowionych rządów, nie mówiąc już o walce z reżymami dyktatorskimi. Co więcej, po latach 1982-1983 ustała też pomoc ZSRR, udzielana wcześniej bez ograniczeń rozmaitym “ruchom wyzwolenia narodowego".

Ugrupowania separatystyczno-nacjonalistyczne, o których by­ła wcześniej mowa, mają się nadal nieźle - po części z powodu sporego poparcia społecznego, a po części dzięki pomocy, jaką nadal otrzymują z zagranicy (na przykład w Irlandii). Rządy euro­pejskie stają też w obliczu problemów, jakie nadal stwarzają im przypadki terroryzmu ponadnarodowego, takie jak zabójstwo tu­reckich dyplomatów przez Ormianina Asala czy zamachy eks­tremistów palestyńskich na Żydów, Amerykanów i przedstawicieli innych nacji.

Ostatnio najbardziej złowieszczy okazuje się nie tak znów rzadko spotykany terroryzm wspierany przez rozmaite państwa -idzie o ugrupowania działające w imieniu Iranu, Libii czy Syrii. Ataki, kierowane głównie przeciwko emigrantom politycznym z tych krajów, a także przeciwko wybranym celom w Europie i Ameryce (wliczając w to lotnictwo cywilne) powodują niekiedy ogromne szkody. Gdy rządy Europy Zachodniej chwytają i skazują terrorystów zamieszanych w te operacje, ich sponsorzy odpowia­dają na to braniem zakładników lub podejmowaniem innych wrogich działań. Niektórzy z nich - na przykład Iran czy rząd Kadafiego - utrzymują przy tym, że mają święte prawo do “wyko­nywania wyroków śmierci" na wrogach z zewnątrz lub na “wrogach islamu", takich jak na przykład pisarz pochodzenia hinduskiego Salman Rushdie. Syria postępuje bardziej ostrożnie - nie działa jawnie, w związku z czym powiązania terrorystów z ich mocodaw­cami i dostawcami broni trudne są do udowodnienia.

498

Reakcje wielu rządów zachodnioeuropejskich dalekie są od stanowczości - zwykle liczą one na to, że deportowani terroryści więcej już nie wrócą. Tego rodzaju ustępliwość zachęca do kon­tynuowania przemocy, w kilku zaś przypadkach była wręcz przy­czyną poważnych zamachów. Mimo to w sumie częstotliwość ata­ków terrorystycznych zmalała, zwłaszcza po amerykańskim nalocie na Libię.

W swoim czasie akcja ta spotkała się w Europie z potępieniem, niemniej spowodowała otrzeźwienie wśród co bardziej aktywnych uczestników terroryzmu państwowego. Zaczęli bowiem pojmo­wać, iż otwarte łamanie prawa międzynarodowego doprowadzi ich do izolacji, której chcieliby uniknąć za wszelką cenę, i że tajne wspieranie operacji terrorystycznych w Europie z czasem prze­stanie być tajemnicą. Wszak po obaleniu reżymów komunistycz­nych w Europie Wschodniej wyszło na jaw, że przez lata siedem­dziesiąte i osiemdziesiąte narodowi i międzynarodowi terroryści znajdowali schronienie i pomoc w NRD, Czechosłowacji i na Węgrzech, a być może również i w innych krajach bloku. Choć terroryzm utracił dawnych sponsorów, nie ma podstaw do przy­puszczeń, iż - mimo swej nieskuteczności na dłuższą metę - znik­nąłby raz na zawsze.

NIEMCY: OD WIELKIEJ KOALICJI DO ZJEDNOCZENIA

Powojenna historia Niemiec miała kluczowe znaczenie dla całej Europy, i to nie tylko z powodu dramatycznych wydarzeń, które wstrząsały narodem niemieckim do 1989 roku, czy z racji tego, że był to kraj najliczniejszy w Europie Zachodniej i dyspo­nujący najsilniejszą gospodarką. Znaczenie Niemiec wynikało prze­de wszystkim z położenia geopolitycznego. Zimna wojna załamała się właśnie z ich powodu - bez Niemiec bowiem nie udałoby się obronić Europy Zachodniej; tam też dały znać o sobie pierwsze efekty poprawy stosunków między supermocarstwami.

Pod koniec lat sześćdziesiątych Niemcami rządziła (po raz pierwszy i jedyny po wojnie) koalicja, złożona z dwóch najwięk­szych partii: chrześcijańskich demokratów (CDU) oraz socjalde­mokratów (SPD). Ta wielka koalicja rozpadła się po wyborach w 1969 roku i to wcale nie z powodu jakiegoś nagłego politycznego trzęsienia ziemia (CDU straciła 2% głosów, SPD zyskała ich 3%), lecz z racji tego, że liberałowie (FPD), którzy wcześniej współ­pracowali z CDU, naraz postanowili zmienić front. Tym sposobem po dwóch dziesięcioleciach po raz pierwszy doszła do władzy SPD, która rządziła państwem przez następne trzynaście lat. Jej lider, Willy Brandt, który wcześniej zyskał sobie popularność jako bur­mistrz Berlina Zachodniego, swą uwagę koncentrował - w sposób niejako naturalny - na stosunkach ze Wschodem. W bardzo ograni­czonym zakresie interesował się sprawami gospodarczymi - za­rządzanie gospodarką narodową pozostawił zdolnym ekspertom, takim jak Karl Schiller, Alex Móller i później Helmut Schmidt. Swoje wysiłki Brandt skierował na prowadzenie Ostpolitik - czyli na normalizację stosunków z NRD i na zacieśnienie więzi z ZSRR i pozostałymi państwami Europy Wschodniej.

500

Niezwykle skomplikowane negocjacje ciągnęły się latami; Niemcy Zachodnie musiały zrezygnować z wcześniejszych żądań w kwestii prawa do reprezentowania całych Niemiec na arenie międzynarodowej (Alleinanspruch). Wiatach 1971-1972 nie można było jeszcze liczyć, że rozmowy te zakończą się sukcesem, niemniej zbiegły się one w czasie z ogólną tendencją odprężeniową w poli­tyce światowej. Ponieważ i ZSRR, i USA zainteresowane były złagodzeniem napięcia, inicjatywa RFN doprowadziła do zawarcia porozumień, a projekty traktatów zaaprobowała zdecydowana większość społeczeństwa zachodnioniemieckiego. Pod naciskiem ZSRR ustąpić musiał sam Walter Ulbricht - weteran-przywódca NRD, największa dotychczasowa przeszkoda na drodze do wza­jemnego porozumienia.

Wprawdzie Willy Brandt otrzymał później pokojową nagrodę Nobla za swe wysiłki, niemniej bezpośrednie efekty podpisania traktatów okazały się nie tak znaczące, jak oczekiwali tego jedni, a obawiali się inni. Sowieckie środki masowego przekazu w regu­larnych odstępach czasu nadal straszyły “niemieckim rewanżyz­mem". W opiniach cyników kontakty między RFN a NRD po­legały na tym, iż “przedtem nie mieliśmy żadnych stosunków, a teraz mamy stosunki złe". Osobiste spotkania Brandta (a później Helmuta Schmidta) z przywódcami Niemiec Wschodnich, Willy Stophem i Erichem Honeckerem, nie przynosiły żadnych konkret­nych rezultatów, z wyjątkiem pewnych niewielkich koncesji w za­kresie większej humanitaryzacji życia większości obywateli NRD. Osoby starsze mogły teraz łatwiej uzyskiwać zezwolenie na wyjazd do krewnych na Zachodzie. W zamian za zachodnioniemiecką pomoc gospodarczą (w tym za opłaty pieniężne) władze NRD zwalniały tysiące więźniów politycznych i pozwalały im emigrować z kraju.

Najbardziej znacząca działalność w polityce wewnętrznej do­tyczyła sfery świadczeń społecznych (uchwalenie nowej ustawy emerytalnej), prawodawstwa (legalizacja aborcji) oraz oświaty. Powołano do życia nowe uczelnie, radykalnie też zreformowano szkolnictwo podstawowe. W odpowiedzi na żądania zbuntowanych studentów (1967-1969) zainicjowano “reformy antyelitarne", które przyniosły jednak niepożądane skutki w postaci znacznego obni­żenia poziomu nauczania. Sytuacja w tym zakresie okazała się wielce zróżnicowana, jako że w kwestiach szkolnictwa decydujący głos miały władze poszczególnych landów i w latach późniejszych

501

wyeliminowano na szczeblu lokalnych wiele popełnionych uprzed­nio błędów.

W sumie, opinia publiczna niezwykle pozytywnie oceniała poczynania rządu. W wyborach w 1972 roku chrześcijańscy demo­kraci znów stracili kolejny punkt, podczas gdy SPD zyskała ich aż trzy - teraz, dysponując 46% głosów, stała się po raz pierwszy najsilniejszą partią w kraju. W dużym stopniu zawdzięczała to osobowości Williego Brandta i jego ogromnej reputacji na arenie międzynarodowej.

Jednakże już niedługo po wyborach popularność kanclerza zaczęła maleć. W następstwie pierwszego szoku naftowego sytua­cja gospodarcza pogorszyła się, rosnąć zaczęło bezrobocie i infla­cja. Doprowadziło to do niesnasek między partnerami w koalicji i do narastającego fermentu w samej SPD - wszędzie spierano się o to, jaka powinna być prawidłowa polityka rządu. Rosnący w siłę odłam lewicowy (w tym Jusos - Młodzi Socjaliści) nalegał na wprowadzenie radykalnych reform gospodarczych i spowodowa­nie przemian społecznych w takim stopniu, żeby nastąpiło prze­mieszczenie zakresu kompetencji decyzyjnych w gospodarce i zachwianie politycznej równowagi sił. Coraz głośniej więc zaczęto powątpiewać o przywódczych kompetencjach samego Brandta. Krytykujący go członkowie własnej partii, w tym większość głów­nych jej działaczy, zarzucali mu, że zachowuje się nader powściąg­liwie, ba, że wręcz leni się, i to w czasie gdy społeczeństwo pragnie poczuć, iż ma silnego przywódcę.

W maju 1974 roku kanclerz Brandt ustąpił po tym, gdy wyszło na jaw, że jeden z jego najbliższych współpracowników, Giinter Guillaume, jest wschodnioniemieckim szpiegiem. Kanclerzem zos­tał od dawna pragnący zająć to stanowisko Helmut Schmidt, w tym samym też roku prezydentem Republiki wybrany został Walter Scheel, przywódca liberałów i główny architekt sojuszu koalicyjne­go. Inny liberał, Genscher, mianowany został ministrem spraw zagranicznych i pełnił tę funkcję nieprzerwanie przez wszystkie lata osiemdziesiąte. Schmidt, człowiek pragmatyczny, mniej chwiejny i nie tak łatwo ulegający nastrojom, jak jego poprzednik, miał mniej od niego wrogów - lecz także i mniej przyjaciół, zwłaszcza w samej partii. Helmut był socjaldemokratą o orientacji centroprawicowej, a w owym czasie w SPD rosło znaczenie jej odłamu lewicowego.

Brandt nigdy nie odwracał się plecami do sojuszników zachod­nich, rozumiał bowiem, że bez obecności Stanów Zjednoczonych

502

jego Ostpolitik nie ma najmniejszych szans powodzenia. Niemniej pod jego rządami niemiecka polityka zagraniczna była bardziej ugodowa wobec żądań ZSRR; Brandt zakładał, że prędzej czy później USA ograniczą swą obecność w Europie lub że wręcz się z niej całkowicie wycofają. Schmidt, choć popierał w całości Ostpo­litik, jako były minister spraw zagranicznych był większym rzeczni­kiem sojuszu atlantyckiego, niż jego poprzednik. Lecz i on miał poważne wątpliwości co do klasy przywództwa Stanów Zjedno­czonych pod rządami zarówno Cartera, jak Reagana i nie prze­puszczał żadnej okazji, by udzielać im swych rad, nawet wówczas, gdy go o to nie proszono.

Sytuacja Schmidta na rodzimym podwórku była nie do poza­zdroszczenia - a nie przewidywano już żadnych nagród Nobla dla polityków niemieckich. Dawały jeszcze o sobie znać skutki recesji z końca lat siedemdziesiątych, które w Niemczech wystąpiły póź­niej niż w innych krajach europejskich, pojawiły się też nowe napięcia w stosunkach z liberałami. Obraz SPD jako partii od­powiedzialnej zaburzała aktywność jej odłamów lewicowych, zgła­szających żądania, których nie sposób było spełnić w okresie re­cesji, a które były “wodą na młyn" konserwatystów. W wyborach w 1976 roku CDU odzyskała pozycję najsilniejszej partii w kraju. Rządząca koalicja zebrała ilość głosów ledwie wystarczającą na to, by utrzymać się na fali.

Helmut Schmidt przeszedł do historii Niemiec jako niezłomny obrońca stabilizacji gospodarczej, walczący z inflacją płacową (i inflacją w ogóle) i z chaosem na międzynarodowych rynkach walu­towych. Odegrał znaczącą rolę podczas wielu gospodarczych spot­kań na szczycie - od Rambouillet (1976) do Ottawy (Montebello, 1981) - na których z powodzeniem walczył z protekcjonizmem. W polityce zagranicznej starał się zapobiegać pogarszaniu się stosun­ków między supermocarstwami, gdyż uważał, że nie ma żadnych powodów do tego, by nie kontynuować procesu odprężenia. Jed­nocześnie w większym niż inni politycy niemieccy stopniu rozumiał znaczenie odstraszania jako podstawy detente; sojusz zachodni musiał wszak być zarówno przewidywalny, jak niezawodny. Dla­tego też był przekonany, że wprowadzenie przez ZSRR nowych rodzajów broni (rakiety SS-20) wymaga zdecydowanej reakcji Za­chodu. Nade wszystko jednak dbał o zachowanie ścisłych więzi z Francją i znalazł wiele wspólnego z Giscardem dEstaing, konser-watywno-liberalnym prezydentem francuskim, choć nie mógł jed-

503

nocześnie żadną miarą wykrzesać w sobie krzty szacunku do przy­wódców angielskiej Partii Pracy.

Mało który z problemów, z jakimi musiał borykać się rząd niemiecki, zajmował tak wiele uwagi, jak terroryzm. Podobnie jak w wielu innych wówczas rejonach Europy małe grupki terrorystów podejmowały akcje mordowania wrogów politycznych, a niekiedy zabijały ludzi zupełnie z niczym nie związanych. Choć owych wo­jujących zabójców była zaledwie garstka, to jednak ich działalność przez wiele miesięcy pochłaniała uwagę nie tylko środków maso­wego przekazu, lecz również i rządu. Należało udowodnić, że choć demokratyczne państwo nie jest zdolne ochronić każdego bez wyjątku przed tego rodzaju atakami, to jednak w każdym przypad­ku - niezależnie od tego, jak tragiczne byłyby tego skutki - terro­ryzm powinien pozostawać czynnikiem politycznie obojętnym. Zanim ta podstawowa prawda dotarła do świadomości społecznej, przez wiele lat silnie zbulwersowana opinia publiczna żądała pod­jęcia przez władze drastycznych środków, co doprowadziło do politycznej polaryzacji stanowisk. Mniejszość - głównie intelektua­liści - utrzymywała, że terrorystów zmuszają do działania “obiek­tywne" powody natury społecznej i politycznej i że dopóki nie usunie się społecznych korzeni terroryzmu, walka z nim będzie bezowocna. Większość, z kolei, stanowczo domagała się podjęcia zdecydowanych kroków, mających na celu przywrócenie w sposób stanowczy ładu i porządku. Rząd próbował balansować między dwiema tymi skrajnościami.

Biorąc pod uwagę szczególne uwrażliwienie niemieckiego elektoratu na wszelkie szoki polityczne i gospodarcze i na trady­cyjne ciągoty do rządów silnej ręki, z perspektywy czasu wydaje się aż zdumiewające, że w owych latach niepewności nie doszły do głosu i do znaczenia jakieś odłamy skrajnej prawicy. Po upadku NPD pod koniec lat sześćdziesiątych (w 1969 roku nie udało jej się dostać do parlamentu) i po powstaniu partii Republikanów (pod koniec lat osiemdziesiątych) prawica wchłonięta została przez CDU, podobnie jak skrajna lewica (Zieloni) w mniejszym lub większym stopniu przechwycona została przez SPD. Za życia Fran-za Josefa Straussa ani jedno ugrupowanie prawicowe nie było w stanie znaleźć się bardziej na prawo od CDU. Strauss, jeden z najbardziej utalentowanych ludzi swoich czasów, człowiek o wul­kanicznym temperamencie, był niewiarygodnie wręcz popularny w swej rodzinnej Bawarii. Jednakże na północ od Menu jego nazwis-

504

ko wzbudzało ogromną niechęć, w wyniku czego wszelkie jego starania o zdobycie najwyższej funkcji w kraju kończyły się fias­kiem. Podejrzewano go o ambicje dyktatorskie i antydemokratycz­ne, o aspirowanie do takiej samej roli, jaką pełnił de Gaulle. W rzeczywistości był on konserwatywnym populistą - nie dogmatycz­nym, lecz o wiele lepiej przystosowującym się do zmieniających się realiów ,niż na przykład Konrad Adenauer. W efekcie, pod koniec swego życia, przy wszystkich swoich antykomunistycznych prze­konaniach, stał się zagorzałym rzecznikiem zbliżenia z ZSRR i z NRD i wiele czasu poświęcił na organizowanie kredytów i wspar­cia dla Wschodu.

Niezbyt też dobrze działo się i u młodszego partnera koalicji -FDP. Przez wszystkie minione lata partia ta dryfowała nieco na lewo, a mimo to różnice między liberałami a SPD wciąż rosły. W kwestiach polityki zagranicznej między partnerami panowała w raczej zgodność. Gdy jednak w SPD wpływy uzyskał odłam lewi­cowy, który coraz silniej występował przeciwko Schmidtowi, FDP zaczęła obawiać się zarówno o same pryncypia, jak o własne przetrwanie. Poprzednio nie zawsze łatwo przychodziło jej poko­nywać pięcioprocentowy próg wyborczy (konstytucyjne minimum, zapewniające wejście do parlamentu), liderzy zaś liberałów zda­wali sobie sprawę, że jeśli obraz ich partii jako siły centrowej -odpowiedzialnej i umiarkowanej -załamie się, wówczas FDP może zostać zmiażdżona przez silniejsze siły tak z lewa, jak z prawa.

Tymczasem Helmut Schmidt stanął w obliczu coraz większych kłopotów na wszystkich frontach. Jego własna partia nie akcepto­wała strategii NATO, polegającej na dwutorowości procesów de­cyzyjnych, i zaczęła coraz wyraźniej optować za szeroko rozu­mianą neutralnością państwa. W 1979 roku Schmidtowi udało się po raz pierwszy przekonać swych kolegów do pójścia na kompro­mis: w Niemczech Zachodnich miały zostać rozlokowane INF (IntermediateNuclearForces - siły szybkiego reagowania), wszelako pod warunkiem że to samo nastąpi w innych państwach europej­skich, przy jednoczesnej intensyfikacji prowadzonych z Moskwą negocjacji na temat kontroli zbrojeń. Po 1979 roku większa część SPD opowiedziała się za stosunkami jednostronnymi i za dzia­łaniami pokojowymi utrzymując, że rozmieszczenie sowieckich SS-20 nie powinno wywoływać żadnej reakcji Zachodu.

Schmidt mężnie stawał w obronie detente. Jeździł do różnych państw bloku wschodniego - w tym i do NRD - i zaprosił Breżniewa

505

do złożenia wizyty w Bonn. Podpisał również duży kontrakt na dostawy rur stalowych do ZSRR. Sowieci mieli płacić za nie dos­tawami ropy naftowej i gazu naturalnego. RFN zwiększyła także pomoc gospodarczą dla NRD. Jednakże klimat międzynarodowy -zwłaszcza po sowieckiej inwazji na Afganistan - nie sprzyjał tego rodzaju aktywności. Przywódca Niemiec Wschodnich, Erich Ho-necker, zaczął okazywać w kontaktach z Bonn coraz większą pew­ność siebie i arogancję. Z perspektywy czasu warto odnotować osobliwe zjawisko, polegające na tym, iż wszystkie partie zachod-nioniemieckie przejawiały skłonność do przeceniania popularności władz NRD i jej osiągnięć, a prym w tym wiedli właśnie socjalde­mokraci. W latach osiemdziesiątych podjęli oni współpracę - i to nawet na polu ideologicznym - ze wschodnioniemiecką partią państwową SED, po części z powodów taktycznych, po części szczerze wierząc, że NRD pozostanie odrębnym państwem i że zbliżenie z systemem politycznym w drugiej części Niemiec jest rzeczą nieuniknioną.

Bezpośrednimi przyczynami kryzysu, który doprowadził do ustąpienia Schmidta, były wewnętrzne problemy gospodarcze. W 1979 roku dały się zaobserwować pierwsze oznaki osłabienia gos­podarki, a w następnych dwóch latach sytuacja jeszcze bardziej się zaostrzyła. Od połowy lat pięćdziesiątych nigdy dotąd nie było tak wysokiego bezrobocia. Gdy na dodatek partnerzy koalicyjni za­żądali wstrzymania dalszych wydatków na świadczenia społeczne (by zachęcić przemysł do podjęcia prac reinwestycyjnych), partia Schmidta podjęła uchwały popierające nie tylko wzrost tych wy­datków, lecz również zwiększenie podatków w przemyśle oraz poszerzenie uprawnień związków zawodowych. Był to dla Schmid­ta cios w plecy, zadany przez odłam lewicowy, a zwłaszcza przez Williego Brandta, który przypomniał sobie w tym momencie, że gdy jego własny rząd borykał się z kłopotami, Helmut Schmidt nie okazał mu nawet cienia lojalności. Z chwilą gdy socjaldemokraci utracili większość absolutną w wyniku pojawienia się na scenie partii Zielonych, koalicja rządowa zaczęła się rozpadać, najpierw na szczeblu lokalnym w Berlinie, a później w Hamburgu.

We wrześniu 1982 roku Schmidt wystąpił do Bundestagu o wotum zaufania i przegrał niewielką liczbą głosów, co nie mogło być dla niego żadnym zaskoczeniem. Sześć miesięcy później odbyły się nowe wybory, które przyniosły zdecydowane zwycięstwo CDU (48%) i równie wyraźną porażkę SPD (38%). Liberałowie, trakto-

506

wani przez wielu jak kurek na kościele, z trudem weszli w skład parlamentu, do którego po raz pierwszy przebiła się także partia Zielonych. SPD prowadziła kampanię wyborczą pod kierunkiem Hansa Jochena Vogla, późniejszego lidera opozycji w Bundestagu. Na czele nowego rządu chadeków stanął pięćdziesięciodwuletni wówczas Helmut Kohl - polityk pozbawiony charyzmy, lecz sprytny i skuteczny, który swoją karierę budował jako działacz szczebla lokalnego w swej rodzinnej Nadrenii.

Po ponownym objęciu władzy CDU stanęła wobec koniecz­ności uporania się z mało zachęcającymi problemami natury gos­podarczej - i to w czasie, kiedy cały świat tkwił właśnie w samym środku recesji. Na oznaki ożywienia nie trzeba było jednak czekać zbyt długo: w ciągu następnych czterech lat koszty importu ropy naftowej spadły o ponad połowę, nadwyżki walutowe zwiększyły się (dzięki eksportowi) z 5 miliardów (1982) do 29 miliardów (1986) i nadal rosły, osiągając w rok później rekordowy poziom 50 miliardów. Inflacja, która w 1981 roku wynosiła ponad 6%, spadła do minus 1% w roku 1986. Krótko mówiąc, w latach 1985-1986 Niemcy znów wkroczyły w fazę koniunktury - po części za sprawą ogólnej poprawy sytuacji na świecie, po części dzięki trudnym i niepopularnym decyzjom rządu Kohla, wreszcie po trosze dzięki temu, że wcześniej podejmowane przez Schmidta działania zaczęły przynosić - już po jego odejściu - konkretne rezultaty.

Do niepopularnych decyzji Kohla zaliczyć należy obcięcie zasiłków dla bezrobotnych o 5%, zmniejszenie zasiłków macie­rzyńskich i uzależnienie wysokości stypendiów dla studentów od wyników w nauce. Wszystko to miało na celu zmniejszenie deficytu budżetu państwa, co udało się osiągnąć w roku 1985 - bardziej może jednak dzięki poprawie ogólnej sytuacji na świecie niż dzięki oszczędnościom poczynionym na własnym społeczeństwie. Kanc­lerza Kohla w jego polityce gospodarczej wspierały związki zawo­dowe. W okresie trudności nie stawiały żądań płacowych - w latach 1982-1984 płace realne pozostawały nie zmienione, w późniejszych latach rosły w minimalnym tylko stopniu. Gdy więc pod koniec dekady sytuacja gospodarcza uległa poprawie, robotnicy, którzy mieli wszak swój udział w nakręceniu koniunktury, w sposób nie­jako naturalny byli w prawie do wywierania silniejszych już teraz nacisków w kwestiach płac.

Największym jednak wyzwaniem dla rządu była fala strachu, jaka przetoczyła się przez kraj. Odbyły się potężne demonstracje,

507

a w największej z nich (Bonn, październik 1983) wzięło udział ponad trzysta tysięcy osób - głównie młodzieży - protestujących przeciwko rozmieszczeniu w Niemczech nowych wyrzutni rakieto­wych. Nie był to jeden z tych protestów przeciwko jakimś okreś­lonym rodzajom broni, jakie organizowano od trzydziestu z górą lat. Narastały obawy, zrodzone z głębokiego przekonania, iż oby­dwa supermocarstwa obrały - z winy Amerykanów - kurs konfron­tacyjny i że Niemcy powinny wystąpić z sojuszu atlantyckiego. Podobnie apokaliptyczne nastroje zrodziły się już w latach sześć­dziesiątych, kiedy to Karl Jaspers - znany filozof o poglądach bynajmniej nie lewicowych - napisał książkę, w której udowadniał ponad wszelką wątpliwość, że stan rzeczy w Niemczech zupełnie przypomina sytuację, jaka panowała w przededniu przejęcia wła­dzy przez Hitlera. Niedługo potem Giinter Grass, słynny pisarz o umiarkowanych poglądach, napisał, że “nie ma już żadnej na­dziei", a Giinter Gauss, socjaldemokratyczny intelektualista i dyplomata, oznajmił światu, że w ciągu następnych 10-15 lat nie­uchronnie dojdzie do wojny atomowej. Heinrich Boli oświadczył, że “honorem wobec świata" będzie zmniejszanie każdego roku liczby chętnych do służby w zachodnioniemieckiej armii - Bundes-wehrze.

Niemieccy intelektualiści (w każdym razie większość z nich) załamywali ręce nie tylko nad Stanami Zjednoczonymi, lecz i nad własnym krajem - nad tępym materializmem niemieckiego spo­łeczeństwa i nad niedoskonałością niemieckiego systemu politycz­nego. Radykalizacji nastrojów z lat sześćdziesiątych i siedemdzie­siątych towarzyszyło zwiększone zainteresowanie ponownie od­krywanym marksizmem; tym razem okazało się, że marksizm żadną miarą nie przystaje do problemów nowoczesnego społeczeństwa, zarówno na Zachodzie (Francja), jak na Wschodzie. Zapanował też kult Trzeciego Świata - takich państw jak Chiny czy Korea Północna - a zdetronizowanie szacha Iranu przyjęto wręcz entuz­jastycznie, ze szczerym przekonaniem, iż na miejsce tak strasznie reakcyjnego reżymu może przyjść tylko system bardziej wolny i humanitarny. Radykalizacja objęła również Kościoły - bardziej może protestancki niż katolicki. Ich przedstawiciele głosili, iż wiara powinna równo dystansować się nie tylko od obydwu bloków, lecz i ich ideologii. Ponieważ jednak na Zachodzie nie było prawdziwej wolności, to wolność państwa liberalnego nie mogła być wolnością

508

chrześcijańską; na nowo odżyła stara idea niemieckiej Sonderweg: trzeciej drogi między Wschodem a Zachodem.

Co spowodowało tę radykalizację? Czy był to sprzeciw wobec “konsensusu zimnej wojny" z lat pięćdziesiątych, czy też następ­stwo jakiegoś szoku? Wszak Niemcy nie miały swojego Wietnamu czy Watergate - nic, prócz kilku drobnych skandali dotyczących finansów partii politycznych, które zresztą wybuchły już pod koniec okresu radykalizacji. Może było to odreagowanie złych (historycznych) skojarzeń? Postawa niemieckich intelektualistów wobec nazizmu nie była zbyt imponująca - może teraz więc zrodziła się potrzeba udowodnienia (z czterdziestoletnim opóźnieniem), iż nowe pokolenie inteligencji nauczyło się stawiać opór totalitarnym zakusom państwa oraz imperializmowi i militaryzmowi? Okazaw­szy w przeszłości ślepe uwielbienie władzy, dziś niemieccy inte­lektualiści najwidoczniej zapragnęli z władzą nie mieć nic do czynienia. Była to typowa reakcja zero-jedynkowa: jeśli system jest niedoskonały, to znaczy, że nic nie jest wart.

Krótko mówiąc, w latach siedemdziesiątych niemiecka inteli­gencja przeżywała okres ogromnego niezadowolenia. Większość jednak ludności nadal głosowała na partie prawicowe i centrowe. Nawet wówczas gdy będąca już w opozycji SPD zaczęła dryfować na lewo, intelektualni guru nie uznawali jej za swoją duchową przystań. Swą opiniotwórczą działalność prowadzili w sposób niejako pośredni: nie poprzez partie, lecz poprzez środki masowego przekazu oraz oddziaływanie na młodzież. Ruch Zielonych był w swej istocie ruchem ludzi młodych. Jego pojawienie się na scenie politycznej wzbudziło u sąsiadów Niemiec zmieszanie i podejrzli­wość. Zachodni sojusznicy do tej pory traktowali ten kraj jako umiarkowany i rzetelny; owe nagłe i najwyraźniej histeryczne przejawy strachu budziły wątpliwości co do tego, czy na Niemcach nadal można jeszcze polegać. Przy różnych okazjach w swej historii dawali upust agresji; dziś ta agresja w oczywisty sposób skierowana była na nich samych.

Jeśli jednak istniały jakieś obawy o nieprzewidywalność za­chowań Niemców, to były one całkowicie nieuzasadnione. Wojna atomowa nie wybuchła - wręcz przeciwnie, nowe kierownictwo na Kremlu uznało, iż rozmieszczenie wyrzutni SS-20 było błędem i prowokacją pod adresem Zachodu. W miarę jak zaczęły padać reżymy komunistyczne w Europie Wschodniej, a gospodarka Za-

509

chodu znów rozkwitała, nastroje w Niemczech zmieniły się w sposób radykalny. Miejsce młodych radykałów z lat sześćdziesią­tych zajęło nowe pokolenie ludzi, którzy nie podzielali przekonań politycznych swych poprzedników, zamiast zaś starych koncepcji intelektualistów pojawiły się zupełnie nowe pomysły. W niektórych krajach modny znów stał się nawet patriotyzm. Nie wypadało też źle wyrażać się o NRD, ponieważ uważano, że tam właśnie w większym niż tu stopniu kultywuje się pewne określone cechy narodu niemieckiego. Jak się jednak szybko okazało, poglądów tych nie podzielała większa część społeczeństwa Niemiec Wschod­nich, które - gdy tylko obalono mur berliński - nogami dało wyraz swym przekonaniom.

Mimo wszystko wyniki głosowania w styczniu 1987 roku wcale nie były zbyt pomyślne dla CDU, gdyż straciła ona ponad cztery punkty w stosunku do poprzednich wyborów. Osłabła też pozycja SPD, która choć okazała się tym razem partią najsilniejszą, to jednak utraciła sporo głosów na rzecz Zielonych. Przez wiele lat socjaldemokraci deliberowali nad tym, z którą z partii powinni współpracować i czy aby nie wejść w układy z Zielonymi. Jeden odłam (z Willy Brandtem na czele) utrzymywał, iż ścisła współpra­ca jest wręcz niezbędna; inni przeciwstawiali się tej opinii, twier­dząc, że tego rodzaju polityka może doprowadzić do utraty tra­dycyjnego już elektoratu SPD, zwłaszcza w środowiskach robotni­czych, i że niekoniecznie przyciągnie nowych zwolenników spośród członków “nowych ruchów społecznych".

Brandt i jego zwolennicy najwyraźniej przeceniali polityczne perspektywy Zielonych. Ci bowiem, osiągnąwszy pewien poziom poparcia społecznego, zatrzymali się w swej ekspansji, a później zaczęli tracić na znaczeniu. Z chwilą gdy stosunki między super-mocarstwami poprawiły się i gdy podpisano nowe porozumienie o kontroli zbrojeń, pacyfizm jako naczelna zasada inspirująca prze­stał odgrywać tak istotną jak niegdyś rolę. Zieloni znaleźli sobie na scenie politycznej własną niszę, która choć malutka, wspomagana była przez dość szczególne kręgi społeczne (na przykład przez radykalne feministki). Socjaldemokraci uznali za konieczne wcho­dzenie z nimi w koalicje na szczeblu lokalnym w celu uzyskania tam skutecznej większości - tak na przykład stało się w Berlinie Za­chodnim.

W wyborach regionalnych CDU utraciła jeszcze więcej głosów (na przykład w Dolnej Saksonii i Nadrenii), a fakt, że SPD nie

510

otrzymała ich wiele więcej, bynajmniej nie był zbyt pocieszający. W sytuacji sprawnego funkcjonowania gospodarki politycznego znaczenia nabierały rozmaite kwestie społeczne. CDU zmuszona została do przeprowadzenia reform w zakresie świadczeń socjal­nych (na przykład w służbie zdrowia), mimo iż w oczywisty sposób zabiegi te nie mogły liczyć na popularność. Wrogość wobec ga­starbeiterów i azylantów rosła, co spowodowało dość spektaku­larny wzrost liczby wstępujących do nowo powstałej, skrajnie prawicowej Partii Republikańskiej. Utworzona w 1983 roku i kie­rowana przez pewnego bawarskiego dziennikarza (i byłego oficera SS) o nazwisku Schónhuber, partia ta uzyskała w wyborach do Parlamentu Europejskiego 7% głosów. Silnie zakorzeniona przede wszystkim na południu kraju, zgromadziła w Bawarii poparcie 14% wyborców, o wiele mniej niż na północy.

Republikanie sprzeciwiają się przyznawaniu prawa wyborcze­go obcokrajowcom, nawet tym, którzy osiedlili się w Niemczech przed bardzo wielu laty. Są rzecznikami skrajnego nacjonalizmu i żądają przyznania najwyższej rangi nade wszystkim interesom Nie­miec. Na dłuższą metę ich perspektywy nie wyglądają lepiej niż przyszłość Zielonych. Do ich elektoratu dołączyło wielu uprze­dnich zwolenników CDU, stało się to jednak ze znaczną szkodą dla chadeków.

Na osłabienie CDU wpłynęło kilka jeszcze czynników. Ustało wreszcie dryfowanie SPD na lewo, a po latach waśni wewnętrznych wśród socjaldemokratów zapanowało coś na kształt konsensusu. I choć przywódcom chrześcijańskich demokratów nie sposób od­mówić kompetencji, to jednak nie błyszczeli oni ani nowymi po­mysłami, ani szczególnym dynamizmem, a w wystąpieniach pub­licznych socjaldemokraci bardzo często bili ich na głowę.

Nade wszystko jednak daje znać o sobie znudzenie. W opinii publicznej zdaje się panować przekonanie, iż CDU wykorzystała już swoje szansę i że warto by wreszcie zobaczyć jakieś nowe twarze.

Telewizja nie dyktuje, co prawda, wyników wyborów, niemniej wywiera na nie pośrednio wpływ, co wykazały wydarzenia w 1989 roku - fakt, iż miliony mieszkańców NRD przez lata oglądały programy zachodnioniemieckie, skutecznie dopomógł w podkopa­niu reżymu Honeckera.

Również w Niemczech Zachodnich telewizja odgrywała istot­ną rolę w kształtowaniu opinii publicznej i nie ma co ukrywać, że

511

w środkach masowego przekazu lewica miała zawsze więcej rzecz­ników niż CDU. Wynik wyborów w NRD został więc przyjęty przez zachodnioniemiecką TV bez szczególnego entuzjazmu. Gdy pani Thatcher odnosiła swoje sukcesy polityczne, przeciwne jej komentarze w mediach mimo wszystko nie były w stanie uszczuplić jej popularności. Gdy jednak tylko zaczęły się jej kłopoty, środki masowego przekazu zaczęły wyraźnie wyolbrzymiać te niepowo­dzenia. Podobna sytuacja panowała również i w Niemczech Za­chodnich.

Tak oto, w najogólniejszym zarysie, przedstawiał się obraz kraju w momencie, gdy całkiem znienacka wiatr historii zmiótł NRD, zmieniając radykalnie polityczny krajobraz Europy. Wy­darzenia w Niemczech Wschodnich omówimy bardziej szczegó­łowo - kiedy przyjdzie na to pora - w ogólnym kontekście wschod­nioeuropejskiej rewolucji roku 1989. Upadek reżymu NRD nie­uchronnie musiał doprowadzić do zjednoczenia Niemiec, które nastąpiło w październiku 1990 roku. Zjednoczenie to stworzyło ogromne problemy społeczne i ekonomiczne na najbliższą przysz­łość, niemniej zrodziło ogromną szansę na dalszą przyszłość. O ile w 1988 roku przyszłość chrześcijańskich demokratów jawiła się w niezbyt różowych kolorach, o tyle w dwa lata później wyglądała już znacznie pewniej - po części dlatego, że zjednoczenie dokonało się pod rządami kanclerza Kohla i jego współpracowników, po części zaś i dlatego, że pomni czterdziestu lat doświadczeń obywatele NRD odrzucili nie tylko komunizm, lecz również jakąkolwiek odmianę socjalizmu. W rezultacie Niemcy stały się najpotężniej­szym państwem europejskim - zbyt wcześnie jeszcze jednak na spekulacje o konsekwencjach tego wydarzenia i o jego wpływie na rozwój stosunków z sąsiadami oraz na wewnętrzną równowagę sił na kontynencie.

HOLANDIA I BELGIA

Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych zarów­no Holandia, jak Belgia przeżyły - choć z różnych zupełnie powo­dów - całą serię rozmaitych kryzysów. W Holandii nastąpiło coś na podobieństwo rewolucji kulturalnej, Belgia zaś przeszła przez fazę depresji gospodarczej, której towarzyszyło niebezpieczne zwię­kszenie napięcia między Flamandami i Walonami.

Korzenie holenderskich bolączek tkwiły głęboko w sztywności struktur społecznych kraju, w silnych podziałach religijnych i kul­turalnych oraz - mówiąc ogólnie - w kurczowym przywiązaniu do tradycji, co szalenie utrudniało dokonywanie jakichkolwiek zmian i wprowadzanie jakichkolwiek innowacji.

Lata 1964-1965 były okresem napięć, które objawiały się na różny sposób. Studenci okupowali uniwersytet i Rijksmuseum (Mu­zeum Narodowe); chłopi-poujadyści porwali ministra rolnictwa; wszędzie rozplenili się dzicy lokatorzy. Amsterdam, miasto, w któ­rym obsesyjnie wręcz przestrzegano czystości, trzeźwości i gdzie kultywowano ducha patriotyzmu, przekształcił się w jedno z najwię­kszych siedlisk hippisów i narkomanów. Kościoły holenderskie dokonały rewizji swych doktryn teologicznych i uaktywniły się politycznie, skłaniając się ku orientacji neutralistycznej w polityce zagranicznej. Holenderską Partię Pracy (PvdA) bez reszty opano­wała Nowa Lewica. W tym samym czasie nastąpiło znaczne pogor­szenie sytuacji gospodarczej, przejawiające się przede wszystkim w istotnym wzroście bezrobocia. Ludzie, odwiedzający Holandię w latach siedemdziesiątych, będąc jej politycznymi sympatykami, do­chodzili do wniosku, iż jest to kraj udręczony, mimo że na ulicach nikt się nie bije i nie zabija. Gospodarczo Holandię uratowały w tym ciężkim okresie znaczne dochody z eksploatacji gazu natural­nego. Po większej części spożytkowano je na konsumpcję, nie na

513

inwestycje - poziom życia obywateli nie obniżył się, niemniej ucier­piała na tym gospodarka.

Przez długie lata życie polityczne Holandii charakteryzowało zrównoważenie sił chadeków i socjaldemokratów. Chrześcijańska demokracja wywodziła się z partii protestanckiej, wchłoniętej po wojnie przez znacznie silniejszy żywioł katolicki. Tradycyjnie już trzecią partię tworzyli liberałowie, aczkolwiek w latach sześćdzie­siątych na scenie pojawiło się kilka nowych sił politycznych. Nieza­leżnie od tego, jakie były ideologie tych ugrupowań, to w efekcie rezultat tego zjawiska okazał się niebywale kłopotliwy dla rządzą­ce] koalicji - a zwłaszcza dla urzędującego chadeckiego premiera. W okresie 1972-1973 sformowanie nowego rządu zajęło pięć mie­sięcy, a w roku 1977 - niemal siedem. W latach 1986-1988 koalicja miała charakter centroprawicowy, po roku 1988 - centrolewicowy.

W latach siedemdziesiątych bardziej pesymistyczni obserwa­torzy holenderskiej sceny politycznej stopniowo zaczęli skłaniać się ku przekonaniu, iż kraj zmierza ku niefortunnemu rozprzężeniu, które graniczy z anarchią. Jednakże pogarszająca się sytuacja gos­podarcza spowodowała otrzeźwienie. Po 1979 roku kolejne rządy za swój główny cel przyjmowały ograniczanie wydatków publicz­nych i walkę z inflacją. Działania te uwieńczone zostały, ogólnie rzecz biorąc, sukcesem. Od 1983 roku gospodarka ruszyła z miej­sca, maleć zaczęło bezrobocie (choć wciąż utrzymywało się na dość wysokim poziomie). Równocześnie dała się zauważyć zmiana na­stawienia opinii publicznej - wyszła wreszcie z mody postawa całkowitego przyzwolenia (permisywności), coraz głośniej odzywa­ły się żądania “oczyszczenia miast". Dla przykładu, o ile pod koniec lat sześćdziesiątych ponad 25% ludności opowiadało się za przy­wróceniem kary śmierci, o tyle w roku 1988 optowała za tym już zdecydowana większość społeczeństwa. O ile w latach siedemdzie­siątych nastroje wrogie NATO były bardzo silne, o tyle w latach osiemdziesiątych - z chwilą zniknięcia groźby konfliktu między dwoma blokami - pełne lęku polityczne nastawienie Holendrów zmieniło się. W hierarchii problemów zawsze wysoką pozycję zaj­mowały kwestie ekologiczne; nasiliły się też żądania ograniczenia imigracji, a wewnętrzne spory Holendrów zdominowały obawy przed perspektywą nadmiernych wpływów “Brukseli"- czyli EWG -po 1992 roku.

Kłopoty Holandii z lat siedemdziesiątych - jakkolwiek byłyby groźne - były niczym w porównaniu z tym, co działo się w Belgii.

514

Mnogość partii politycznych, z którą Holendrzy jakoś sobie jeszcze radzili, u Belgów stała się czymś o wiele bardziej uciążliwym. W holenderskim parlamencie było ich osiem (lub dziesięć), w bel­gijskim -jedenaście. Utrzymujące się duże napięcie między dwiema największymi nacjami zagrażało istnieniu państwa. Francuskoję­zyczni Walonowie, skupieni przede wszystkim na południu, trady­cyjnie już mieli się lepiej niż rolnicza w swej większości populacja Flamandów na północy. Walonowie niegdyś dominowali w życiu politycznym, lecz po wojnie sytuacja się odwróciła. Górnictwo i przemysł ciężki stały się kulą u nogi gospodarki belgijskiej - naj­nowocześniejsze zakłady powstawały właśnie we flamandzkich re­gionach kraju. Flamandowie objawiali natomiast więcej żywotności w życiu kulturalnym i społecznym. Kwestie językowe coraz bardziej dzieliły państwo i zmnieniały jego scenę polityczną. Wedle kryte­riów językowych dzieliły się też tradycyjne partie, głównie chadecy i socjaldemokraci; socjaldemokraci mieli przewagę wśród Walo-nów, podczas gdy u Flamandów górą byli chadecy. U liberałów podział ten był mniej więcej równy.

Napięcia próbowano redukować poprzez wzmocnienie fede­racyjnego charakteru państwa (regionalizację), przyznając obydwu społecznościom dużą autonomię. W tym celu przyszło dwukrotnie nowelizować konstytucję (w roku 1971 i 1980); w 1989 roku okreś­lono odrębny status Brukseli, która stała się głównym zwornikiem kraju. Wprowadzenie tych środków przyniosło jednak bardzo ogra­niczone rezultaty. O ile w Szwajcarii udało się skutecznie rozwią­zać problem odrębności językowych, o tyle w Belgii namiętności na tym tle wciąż pozostawały bardzo silne. Kwestie sporne doty­czyły nie tylko nauczania języka na niektórych uniwersytetach (co w małym kraju stanowiło nie lada kłopot), lecz (jak w pewnym głośnym przypadku) i tego, czy lokale wyborcze w niewielkich miasteczkach powinny być urządzane w szkołach publicznych, czy też w podstawionych przez władze państwowe ciężarówkach ob­rony cywilnej. Każda tego typu sprawa stawała się przedmiotem dyskusji narodowej, co śmieszyło obcych, lecz w kontekście wew­nętrznym Belgii przekształcało się w wielki problem.

Mnożenie się partii niezwykle utrudniało - podobnie jak w Holandii -wypracowywanie i podtrzymywanie koalicji rządowych. Na czele kolejnych rządów belgijskich stali przez wiele lat dwaj ci sami ludzie (Wilfried Martens i Gaston Eyskens), niemniej bardzo często dochodziło do kryzysów gabinetowych. W latach 1987-1988

515

Belgia nie miała rządu przez sześć miesięcy. Na szczęście zawiro­wania polityczne nie wpływały na sytuację gospodarczą kraju. Belgia dłużej niż inne państwa europejskie wygrzebywała się z zastoju z lat siedemdziesiątych (w 1983 roku bezrobocie wynosiło 14%, w 1990 już tylko 9%), a ożywienie w gospodarce na dobre zaczęło się ujawniać dopiero w roku 1986 - w następnych pięciu latach wzrost w skali rocznej osiągnął 2-5%, spadła też inflacja.

Pozycję Belgii niezwykle wzmacniało - choć tylko pośrednio -również i to, że Bruksela stała się siedzibą nabierającej coraz większego znaczenia Wspólnoty Europejskiej.

WIELKA BRYTANIA REWOLUCJA THATCHERYZMU

Historia Wielkiej Brytanii w latach siedemdziesiątych była jednym nieustannym pasmem nie kończących się niepowodzeń. Chociaż w pierwszych dwóch powojennych dziesięcioleciach kraj stopniowo rozwijał się i przekształcał w państwo opiekuńcze, to jednak przez cały czas wlókł się w ogonie Europy; w latach osiem­dziesiątych brytyjski GNP był mniejszy niż włoski. Labourzystowski rząd Harolda Wilsona miał rozmaite plany reform gospodarczych, jednak kiepska sytuacja finansowa spowodowała dewaluację funta (1967), a swobodę manewru władz krępowały poczynania rosną­cych w siłę związków zawodowych. Ostatecznie Wilson znalazł się w odosobnieniu nawet w gronie własnych ministrów, a w sześć lat po ponownym objęciu rządów Partia Pracy przegrała wybory w czerwcu 1970 roku.

Nowy premier, Edward Heath, był liderem torysów dopiero od niedawna i nigdy nie cieszył się popularnością wśród konserwa­tystów, którzy nadali mu przydomek “kupiec". W ostatecznym rozrachunku nie szło nawet o to, że nie uczęszczał do Eton czy Harrow i że nie odbył służby wojskowej w jakiejś elitarnej jednos­tce - o wiele poważniejszą rolę odgrywały tu niepewność co do jego zdolności przewodzenia partii i państwu. Jego następczynią zos­tała córka autentycznego kupca, wywodząca się z jeszcze bardziej skromnego Grantham (Lincolnshire). Nieszczęściem rządu tory­sów w 1970 roku było to, że choć ich partia doszła do władzy szer­mując radykalnymi hasłami - na przykład z zamiarem “zmiany historii narodu" - to jednak rząd musiał spuścić z tonu i w końcu, stojąc w obliczu ogromnej fali strajków, ustąpił po niecałych dwóch latach urzędowania. Większe sukcesy odniósł na arenie międzyna­rodowej, gdyż wprowadził Wielką Brytanię do Europy, mimo za-

517

ciekłych sprzeciwów większości zarówno konserwatystów, jak la-bourzystów.

Pod rządami Heatha znów nasiliły się kłopoty w Irlandii, a w latach 1972-1974 konflikt ten mocno przybrał na sile. Brytyjskie oddziały wojskowe, wysłane zrazu wyłącznie w celu ochrony kato­lików przed samosądami protestantów, w krótkim czasie znalazły się pod ostrzałem “Provisionals", a później również tradycyjnej już Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA). Irlandia Północna była jednak tylko zasłoną dymną - główny front walki przebiegał w kraju. Górnicy z łatwością pokonali rząd i zmusili go do wycofania się z prowadzonej polityki gospodarczej. W 1973 roku, w wyniku kolejnego ich strajku, w brytyjskim przemyśle wprowadzono trzy­dniowy tydzień pracy, a na początku roku 1974 rządy torysów załamały się. Heath przystąpił do nowych wyborów pod hasłem “Kto rządzi Anglią?" Wyborcy podzielili się niemal równo po połowie. Żadna z partii nie uzyskała większości i pod koniec 1974 roku trzeba było rozpisać nowe wybory, w których tym razem nieznaczną acz skuteczną przewagę uzyskali labourzyści.

W rok później Heath usunięty został ze stanowiska szefa partii, a jego miejsce zajęła kobieta, która pełniła u niego funkcję sekretarza do spraw oświaty. Czy istniała w ogóle jakakolwiek możliwość przeciwstawienia się zaciekłości górników? Większość polityków - z lewa, z prawa i z centrum - zgodnie uważała, że niektóre największe centrale związkowe są nazbyt silne i że trzy­mają gospodarkę w śmiertelnym niemal uścisku, zapierając się przy tym rękami i nogami przed wprowadzaniem jakichkolwiek inno­wacji. Przemysł brytyjski od 1964 roku trwał w zastoju, lecz żądania płacowe nie ustawały i raz po raz bywały spełniane. W efekcie angielskie towary przemysłowe przestawały być konkurencyjne, a inflacja rosła w bardzo szybkim tempie. Co więcej, bojowo nasta­wieni związkowcy tracili popularność nawet na lewicy, jako że zajmowali się nie tyle problematyką sprawiedliwości społecznej, ile maksymalnymi podwyżkami zarobków dla członków swych orga­nizacji. Torysi, od dawna uważani za partię klasy uprzywilejowanej, nie mieli zbyt dobrej pozycji wyjściowej do prowadzenia rozmów w imieniu całego narodu; wątpić też należało, czy zdobędą dosta­teczne poparcie opinii publicznej. Ton w społeczeństwie nadawali wojowniczo nastawieni działacze, których po dziesięciu latach jak­by ubyło, po poskromieniu przez panią Thatcher central związ­kowych.

518

Harold Wilson, który raz jeszcze objął urząd premiera, stanął w obliczu niebywale trudnego zadania, ponieważ lata siedem­dziesiąte były okresem recesji w skali światowej, całkowicie nieza­leżnej od szczególnego przypadku kryzysu brytyjskiego. Liczba bezrobotnych doszła do miliona i nadal rosła, funt zaś znalazł się w takich opałach, że Denis Healey, kanclerz skarbu, musiał szukać pomocy w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Fundusz ze swej strony nalegał na dokonanie cięć w wydatkach rządowych, co z kolei niebywale rozsierdziło związki zawodowe oraz co bardziej radykalne odłamy Partii Pracy. W poprzedniej dekadzie labourzyś-ci przesunęli się bardziej na lewo, przez co ich partia zdecydowanie stanęła w opozycji wobec rządu i odrzuciła propozycję maksymal­nie pięcioprocentowej podwyżki płac (1978). Łatwo więc zrozu­mieć, dlaczego coraz bardziej sfrustrowany Wilson ustąpił z funkcji premiera na rzecz Jamesa Callaghana i czemu minister spraw wewnętrznych Roy Jenkins tak skwapliwie przyjął zaproszenie do objęcia stanowiska przewodniczącego komisji EWG.

Callaghan, człowiek podówczas po sześćdziesiątce, wywodził się z wielce zacnego środowiska robotniczego i był działaczem związkowym. Doskonale sprawdził się jako premier - według swo­ich kolegów, lepiej nawet niż uprzednio jako minister spraw za­granicznych, minister spraw wewnętrznych i kanclerz skarbu. W sumie jednak niewiele mógł zdziałać w ówczesnej nieustannie pogarszającej się sytuacji gospodarczej.

Powiększając stan liczebny swej partii labourzyści pod wodzą Tonyego Benna byli szczerze przekonani, że całe zło w gospodarce wynika z braku dostatecznej żarliwości socjalistycznej części kie­rownictwa - wszystkie bolączki dałoby się przecież usunąć przez nacjonalizację przemysłu, banków i w ogóle całej gospodarki. Od­łam lewicowy stopniowo zdominował frakcje prawicowe i centro­we, lecz było to pyrrusowe zwycięstwo. Lewica labourzystowska jakby nie spostrzegła, że jej zaplecze wyborcze (głównie robotnicy niewykwalifikowani) znacznie się skurczyło. Prawdę mówiąc, Par­tia Pracy była bardziej “proletariacka" w swej masie niż inne europejskie partie socjalistyczne, tyle tylko że liczba zwykłych proletariuszy zmalała, przez co zmniejszyła się liczba osób skłon­nych do głosowania na labourzystów.

Co więcej, doświadczenie minionych wielu lat wykazało, iż ponad jedna trzecia część klasy robotniczej skłonna była oddawać swe głosy na konserwatystów i że im bardziej radykalizowali się

519

labourzyści, tym więcej głosów padało na torysów. Jak to określił z nieubłaganie żelazną logiką Eric Hobsbawm, pewien nieortodok-syjny intelektualista komunistyczny: “Jeśli ludzie nie zagłosują na labourzystów, to nie będzie labourzystowskiego rządu..." Niewy­kluczone, że wojowniczo nastawieni członkowie Partii Pracy - a wśród nich dość liczni trockiści, którym udało się przeniknąć do szeregów partyjnych - woleli pozostawać w opozycji, niż patrzeć, jak ich ideały pospolitowane są przez nieustanne kompromisy z niezbyt miłą rzeczywistością. Dotyczyło to zarówno polityki za­granicznej (członkostwo Wielkiej Brytanii w NATO, posiadanie broni jądrowej itd.), jak wewnętrznej.

W latach 1972-1976 kurs funta spadł w stosunku do innych walut o 40% - wielkie słowa uznania należą się tu Callaghanowi, Healeyowi i innym, że nie załamali rąk w tej tak beznadziejnej, zdawać się mogło, sytuacji. Pod koniec dekady pojawiły się pierw­sze, słabe jeszcze oznaki ożywienia - tempo inflacji spadło o połowę i w 1976 osiągnęło poziom 13%, fala strajków wygasła, z chwilą zaś rozpoczęcia wydobycia ropy na Morzu Pomocnym zwiększyły się zagraniczne inwestycje w Wielkiej Brytanii. Bezrobocie jednak nadal było wysokie, a wydajność - niska, wciąż też nad krajem wisiało niebezpieczeństwo skoku inflacji przy następnym zwrocie w cyklu gospodarczym. Co gorsza, znów zaczęły rosnąć wydatki rządowe.

Kraj beztrosko żył sobie ponad stan, a świat coraz częściej mówił o “Englanditis", litując się nad dumnym niegdyś Albionem, który przeobraził się w “chorego człowieka Europy". W miarę pogarszania się stanu państwa nasilać zaczęły się żądania, by przy­znać większą autonomię - ba, wręcz przystać na secesję - Szkocji i Walii. “Umowa społeczna", niełatwa i z ociąganiem przestrzegana ugoda między rządem labourzystowskim a związkami zawodo­wymi, w końcu została zerwana pamiętnej “zimy niezadowolenia" (1978/1979). “Dzień akcji" zapoczątkował sześciotygodniowe straj­ki, przebiegające w sposób nieskoordynowany i proklamowane częs­to wbrew woli przywódców związkowych. W efekcie zaprzestały pracy nader ważne służby publiczne: w niektórych rejonach kraju chorych zawracano ze szpitali z powrotem do domów, zaprzestano kremacji zmarłych, a pewnego dnia uczniowie ogłosili, że zostaną łamistrajkami, ponieważ wolą chodzić do szkoły z kanapkami niż umierać z głodu, w czasie gdy obsługa szkolnych stołówek zamiast pracować - strajkuje. Narastało przekonanie, iż państwo zmierza

520

ku chaosowi i że Partia Pracy nawet i przez dziesięć lat nie podź-wignie się z upadku, w jakim się pogrążyła.

Zima niezadowolenia przetarła szlak dla pani Thatcher. W wyborach przeprowadzonych w maju 1979 roku konserwatyści uzyskali wyraźną większość głosów. Był to jednak dopiero począ­tek - prawdziwe rozmiary klęski labourzystów ujawniły dopiero wybory w 1983 roku, kiedy to udało im się zebrać zaledwie 28% głosów (przy 26% poparcia dla Sojuszu Liberalno-Socjaldemokra-tycznego). To nie tyle konserwatyści zyskali sobie naraz tak ogrom­ną popularność i pociągnęli za sobą większość elektoratu - to labourzyści sami z własnej winy popadli w pełną izolację.

Gdy pani Thatcher obejmowała władzę w 1979 roku, nie była postacią znaną szerszej opinii publicznej. Jej doświadczenie w kwestiach polityki państwowej na najwyższym szczeblu było dość ograniczone, problemy zaś, jakim musiała stawić czoło, mogły prze­razić nawet najodważniejszych. Liczba bezrobotnych doszła w krót­kim czasie do dwóch milionów, poziom inflacji sięgał 18%, stopa kredytowa -17%. Londyńskie City miało niezbyt pochlebną opinię o możliwościach działania nowej pani premier na rzecz poprawy sytuacji gospodarczej. Lecz pani Thatcher zaskoczyła wszystkich, gdyż - w przeciwieństwie do swych poprzedników - okazała się przywódcą o zdecydowanych przekonaniach i żelaznych nerwach, nigdy nie cofającą się lękliwie przed podejmowaniem niepopular­nych decyzji. Była zagorzałą orędowniczką liberalizmu gospodar­czego w wersji Hayeka, Friedmana i monetarystów; pod wieloma względami zdecydowanie odróżniała się od konserwatystów starej daty. Rozumiała (jak wielu innych), że państwo opiekuńcze staje się zbyt kosztowne i że podnoszenie podatków w niczym nie po­może w uzdrowieniu sytuacji. (To samo zresztą, w mniejszym lub większym stopniu, odnosiło się do wszystkich krajów europejskich.) W jej przekonaniu należało sprywatyzować główne działy gospo­darki, ukrócić władzę związków zawodowych, a nade wszystko -zredukować wydatki państwowe na cele publiczne. Oznajmiła kie­rownictwu swej partii, że “minione lata upadku, które doprowadzi­ły nas do samooszukiwania się i do samookaleczenia", już minęły. Kardynalnym grzechem miał być zwrot o 180 stopni, dokonany przez Heatha w 1972 roku - gdy już bowiem podejmuje się jakieś decyzje, należy zadbać, by były one przestrzegane niezależnie od humorów opinii publicznej i od wątpliwości czy wahań “mięcza­ków" wśród członków własnej partii. Eksperci przekonywali ją o

521

kiepskiej kondycji przedsiębiorstw brytyjskich, lecz ona sama po­stanowiła wykazać, że ich opinie są defetystyczne i w sumie błędne.

Jak powiadają: odważnym szczęście sprzyja. Od 1981 roku Wielka Brytania przeżyła okres ośmiu lat nieprzerwanego wzrostu. Pod koniec dekady inflacja spadła poniżej poziomu Niemiec i Francji (nie mówiąc już o Włoszech i Hiszpanii). Tempo wzrostu wynosiło 4-5%, czego zazdrościła cała Europa. Wskaźnik inflacji, który z chwilą objęcia rządów przez panią Thatcher wynosił 22%, spadł w roku 1983 do 3,7%. Większości Brytyjczyków nigdy jeszcze nie powodziło się tak dobrze (wspomnijmy wypowiedź Macmillana sprzed niemal trzydziestu lat), co najlepiej tłumaczyło trzy bezpre­cedensowe, kolejno wygrane przez konserwatystów kampanie wy­borcze.

W roku 1990, z chwilą ustępowania z funkcji pod naporem swej własnej partii, pani Thatcher była najdłużej urzędującym premierem w nowożytnej historii Wielkiej Brytanii. Nie zlękła się, gdy przez angielskie miasta, takie jak Liverpool czy Londyn, prze­taczała się fala zamieszek (1981), bez trudu stawiła czoło strajkowi kolejarzy (1982), obroniła Wyspy Falklandzkie przed inwazją Ar­gentyny, mimo iż większość pozostałych państw europejskich uwa­żała, że wszczynanie wojny nie przystoi już żadnemu narodowi Zachodu.

Z wszystkich opałów wychodziła zwycięsko i stopniowo zyska­ła sobie opinię niepokonanej. “Mięczaki" i intelektualiści roz­dzierali szaty nad jej reakcyjną polityką, jednakże popierała ją opinia publiczna, doceniając sukcesy w przestawieniu gospodarki na nowe tory. W 1986 roku nie pojawiały się już artykuły na temat przyczyn “Englanditis" - przeciwnie, pisano całe traktaty, w któ­rych dociekano źródeł “angielskiego cudu".

To tyle, jeśli idzie o dobre strony thatcheryzmu. Przy bliższym spojrzeniu okazuje się jednak, że osiągnięcia nie były ani pełne, ani spójne i że bez dużej dozy szczęścia byłyby wręcz niemożliwe. W pierwszym roku rządów pani premier produkcja przemysłowa spadła, a bezrobocie wzrosło dwukrotnie (2,5 miliona osób w roku 1983) i nadal rosło (3,4 miliona w roku 1986). Dopiero potem zaczął się niebywały wręcz wzrost zatrudnienia. W pierwszym okresie panią Thatcher uratował - mówiąc ogólnie - stały dochód z podat­ków, czerpanych z eksploatacji złóż ropy na Morzu Północnym, nagły wybuch solidarności patriotycznej w czasie konfliktu falk-landzkiego i, co nie mniej ważne, zamęt w szeregach opozycji.

522

Pod koniec lat osiemdziesiątych James Callaghan ustąpił ze stanowiska szefa Partii Pracy, a jego miejsce zajął Michael Foot, utalentowany pisarz i mówca, pupilek lewicowego odłamu labou-rzystów z lat czterdziestych, który lata świetności miał już jednak za sobą i nie sprawdził się jako skuteczny lider partyjny. Za jego kadencji szeregi labourzystów porzuciło kilku głównych działaczy (“banda czworga" - w tym David Owen i Roy Jenkins), którzy stracili wiarę w to, że Partia Pracy uchroni się przed samobójczą polityką radykałów, stopniowo pnących się w górę i dyktujących kierunki działania. Politycy ci utworzyli Partię Socjaldemokra­tyczną (SDP) i dość szybko weszli w sojusz z liberałami, którzy z kolei, w czasie gdy kierował nimi David Steel, przeorientowali się nieco w stronę lewicy. W wyborach powszechnych w 1983 roku koalicja ta omal nie pokonała labourzystów. W październiku 1983 roku miejsce Michaela Foota zajął inny radykał - Neil Kinnock.

Pani Thatcher udało się złamać władzę związków zawodowych po części dlatego, że stały się ogromnie już niepopularne, po części zaś dlatego, że większość co bardziej radykalnych działaczy nie miała szans, gdyż stała w gruncie rzeczy na straconych pozycjach. Górnicy podjęli strajk w proteście przeciwko zamykaniu niedo­chodowych już kopalni. Można było im współczuć, niemniej było rzeczą oczywistą, że w każdym systemie gospodarczym - czy to kapitalistycznym, czy komunistycznym - kopalnie te nie nadawały­by się do dalszej eksploatacji. Równie oczywiste było i to, że gwałtowne akcje drukarzy przeciwko wprowadzaniu nowych tech­nologii musiały skończyć się niepowodzeniem.

Szczyt powodzenia thatcheryzmu przypada na lata 1985-1989, kiedy to nawet najzagorzalsi krytycy pani premier wyrażali się o niej z najwyższym szacunkiem. Dokonała ona reorientacji bry­tyjskiej polityki - podobnie jak Reagan, zdobywała serca i umysły w walce na idee. Nikt już nie brał serio nacjonalizacji traktowanej jako panaceum na wszystko, na wyższym zaś, teoretycznym pozio­mie ekonomii, nadchodził kres epoki Keynesa.

Jednakże z punktu widzenia celów, jakie zamierzała osiągnąć pani Thatcher, przyznać trzeba, że jej dokonania nie były aż tak imponujące. Chciała bowiem w drastyczny sposób zredukować biurokrację i wydatki publiczne - nic takiego jednak nie nastąpiło, a państwo opiekuńcze nadal funkcjonowało, gdyż żadna z partii politycznych nie mogła sobie pozwolić na radykalizm w tym zakre­sie, nie ryzykując totalnej klęski wyborczej. Choć wcześniejsza

523

nacjonalizacja nie dała pożądanych efektów, to jednak panowało przekonanie, że pod rządami pani Thatcher prywatyzacja zaszła za daleko (na przykład w zakresie zasobów wodnych) i że - mówiąc ogólnie - niebezpiecznie zwiększył się kontrast społeczny między bogatymi i biednymi (i między Anglią pomocną i południową). Słusznie czy nie, Thatcher zyskała sobie opinię osoby pozbawionej uczuć, miłosierdzia i litości wobec wielu tych, którzy bez własnej winy nie byli w stanie zaistnieć w okresie nowej koniunktury. Była szanowana za swą nieustępliwość, lecz nigdy nie była prawdziwie kochana. Wielu utyskiwało na styl jej działania - miała reputację świetnego chirurga, ratującego nagłe wypadki, nie zaś uzdrowiciela leczącego stare rany; przywódcy narodu nie kierującego się jednak ani wizją, ani mądrością.

Przez dłuższy czas “żelazna Lady" była swym własnym minis­trem spraw zagranicznych i często wykazywała się trafnym wy­czuciem. Utrzymywała szczególnie dobre stosunki z prezydentem Reaganem, który należał do czołowych członków klubu jej wiel­bicieli. W czasie wojny falklandzkiej USA (zwłaszcza wywiad ame­rykański) udzieliły Wielkiej Brytanii znacznej pomocy, Wielka Brytania zaś ze swej strony lojalnie wspierała Stany przy różnych okazjach - na przykład w przypadku nalotu powietrznego na Try-polis, który wywołał tak wielkie oburzenie we wszystkich stolicach europejskich. Pani Thatcher była dobrym Europejczykiem do chwi­li, gdy pod koniec lat osiemdziesiątych zaczęła toczyć walkę z biurokratami w Brukseli, dając im odczuć, że jest przeciwna ściś­lejszej współpracy politycznej. Była przy tym dość popularna w ZSRR i jako jedna z pierwszych oświadczyła, iż Gorbaczow jest człowiekiem, z którym można robić interesy.

W maju 1989 roku pani Thatcher obchodziła dziesiątą rocznicę objęcia władzy. Miała to być radosna uroczystość, i to nie tylko dlatego, że utrzymując się tak długo na stanowisku premiera ustali­ła nowy rekord. Oprócz Winstona Churchilla nie było przecież żadnego innego brytyjskiego przywódcy politycznego, którego oso­bowość wywarłaby podobny wpływ na losy kraju.

W rzeczywistości ani ona sama, ani jej partia nie miała zbyt dobrego nastroju do świętowania. Wyniki wyborów z czerwca 1989 roku okazały się zgodne z nasilającymi się od pewnego czasu tendencjami: labourzyści pokonywali konserwatystów, a naród zwracał się przeciwko rządzącej partii. Kolejne wybory uzupeł­niające i badania opinii publicznej jeszcze dobitniej wykazały, jak

524

dalece niepopularna staje się polityka torysów. Była to do pewnego stopnia reakcja na niektóre decyzje rządu - takie jak wprowadzenie podatku pogłównego, prywatyzacja wody i elektryczności oraz wątpliwe reformy w służbie zdrowia - aczkolwiek prawdziwe przy­czyny zaistniałego stanu rzeczy były o wiele głębsze. Pojawiło się uczucie powszechnego znużenia, przekonanie, iż “Murzyn zrobił swoje", że pani premier rządziła bez pomysłów i że najwyższy czas dać szansę jakiejś innej partii. Tego historycznego syndromu nie uniknęli nawet tacy ludzie, jak Adenauer czy de Gaulle. Nie było więc zaskoczeniem, że pod koniec 1990 roku pani Thatcher ustą­piła z urzędu; funkcję premiera przejął współpracujący z nią dotąd John Major.

W1988 roku sytuacja gospodarcza zaczęła się nieco pogarszać -inflacja znów skoczyła do 8% (w rok później - do 9%), a deficyt handlowy powiększył się w stopniu już niepokojącym. W celu przeciwdziałania tym tendencjom podwyższono stopę procentową do 15%, co spowolniło wzrost produkcji. Co może ważniejsze, Partia Pracy, po latach beznadziejnego zamętu, odrodziła się i po rozpadzie sojuszu liberałów z socjaldemokratami ponownie stała się jedynym skutecznym antagonistą rządu. Jest paradoksem, iż umiarkowanemu kierownictwu labourzystów pomogli w podźwig-nięciu własnej partii właśnie konserwatyści, którzy pokonali ra­dykalne związki zawodowe i wojowniczo nastawione lokalne ko­mitety labourzystowskie, zdominowane w swoim czasie w coraz większym stopniu przez wszelakiej maści sekciarzy i ekscentryków -karykaturalnych przedstawicieli “nowych ruchów społecznych", połączonych głównie pragnieniem wymoszczenia sobie wygodnego i bezpiecznego gniazdka. Neil Kinnock, postrzegany zrazu przez wielu jako swoisty polityczny pięknoduch, dokonał niemal rewo­lucji - labourzyści wycofali się z głoszonych jeszcze w 1987 roku żądań o jednostronne rozbrojenie Wielkiej Brytanii. Partia po­twierdziła swą lojalność nie tylko wobec Europy (akurat w czasie gdy pani Thatcher przestawiła się na antyeuropejskość), lecz i wobec NATO. Dała też wyraźnie do zrozumienia, że nie będzie dłużej popierać natrętnych związkowców (“sklepik zamknięty") i że choć odwołałaby niektóre ustawy autorstwa pani premier, nie oznacza to jednak, że nie zaakceptowałaby niektórych wprowa­dzonych przez nią zmian. Był to ukłon w stronę thatcheryzmu -nawet już chylącego się ku upadkowi; w latach osiemdziesiątych

525

bowiem nastroje w kraju zmieniły się już tak dalece, że powrót do status quo ante był w zasadzie nie do pomyślenia.

Czytelnicy nowego programu Partii Pracy, opublikowanego w maju 1990 roku, na próżno wypatrywali w nim słowa “socjalizm". Nie trzeba chyba wspominać, że nie wszyscy labourzyści pogodzili się z ideą partii prawdziwie ogólnonarodowej; niektórzy przebąki­wali wręcz o “zdradzie". Nie było też wcale oczywiste, czy ta nowa, zdroworozsądkowa polityka będzie kontynuowana, z chwilą gdy Partia Pracy znów dojdzie do władzy. Z perspektywy czasu zarów­no przyjaciele, jak wrogowie nie mają najmniejszych wątpliwości -różni przywódcy w Europie przychodzili i odchodzili, lecz lata osiemdziesiąte były latami pani Thatcher.

FRANCJA PO DE GAULLEU

Epoka de Gaullea skończyła się nagle i niespodziewanie. W kwietniu 1969 roku generał rozpisał referendum na temat reform regionalnych, mimo braku aż tak wyraźnej potrzeby przepro­wadzania przyspieszonych wyborów. Gdy okazało się, że poniósł porażkę (zabrakło jednego miliona głosów), w najkrótszym z moż­liwych komunikacie publicznym zgłosił swoją rezygnację. Dziesięć lat wcześniej wywalczyłby sobie powrót, teraz najwyraźniej był już człowiekiem w podeszłym wieku, ogarniętym narastającym pesy­mizmem. Być może nie wyzwolił się wciąż z szoku po wydarze­niach z 1968 roku, kiedy to bunt paryskich studentów wzniecił masowe demonstracje, które omal nie doprowadziły do obalenia jego władzy. W osiemnaście miesięcy po ustąpieniu z urzędu de Gaulle zmarł w Colombey-les-Deux-Eglises.

Jego następca, Georges Pompidou, liczył sobie czterdzieści osiem lat i był politykiem, który absolutnie nie nadawał się na spadkobiercę generała, mimo że pełnił za jego czasów funkcję premiera. Bon vivant, bardziej miłośnik literatury niż pełen pasji polityk, traktowany był przez dogmatycznych gaullistów z dużą podejrzliwością - w sumie okazało się, że mieli oni rację uważając, iż w głębi duszy nie jest jednym z nich. Jednakże w wyborach powszechnych w czerwcu 1969 roku powiodło mu się nad podziw dobrze, gdyż zebrał więcej głosów niż de Gaulle w roku 1965; zwolenników generała ugłaskał nominacją Jacąuesa Chaban-Del-masa na premiera. Chaban-Delmas, człowiek czarujący i dynamicz­ny, pełnił podczas wojny ważne funkcje w ruchu oporu. Był bliski gaullizmowi, z większym też oddaniem niż nowy prezydent za­angażował się we wprowadzanie reform społecznych i gospodar­czych. Pompidou zdawał się wierzyć, że źródłem bolączek Francji jest ubóstwo i zacofanie i że postępy gospodarcze pomogą roz­wiązać większość problemów, z jakimi boryka się kraj.

527

Pompidou był politykiem przebiegłym i mimo niewinnego wy­glądu - równie bezlitosnym jak jego poprzednik. Nie czyniąc roz­głosu, w niektórych swych wybrykach posuwał się o wiele dalej niż de Gaulle. Dewaluacja franka zwiększyła konkurencyjność gospo­darki francuskiej, zaniechano też kilku najbardziej kosztownych prestiżowych projektów poprzedniego prezydenta. Francja wy­cofała swoje weto wobec wejścia Wielkiej Brytanii do EWG i choć nie powróciła do NATO, to jednak nawiązała z paktem ściślejszą niż dotąd współpracę.

W innych kwestiach swoboda manewru Pompidou była dość ograniczona. Nie był w stanie okiełznać swego ministra spraw zagranicznych, Michela Joberta, który kierując się narodową kse­nofobią nieustannie nękał przyjaciół i sojuszników Francji, a nie szukał okazji do zacieśniania wzajemnych z nimi stosunków. Po­mpidou miał zamiar zachęcić robotników do jakiejś formy współ­rządzenia (contrats du progres), sprzeciwiał się jednak wprowa­dzeniu jakichkolwiek zasadniczych reform gospodarczych czy ad­ministracyjnych, bał się również poważniejszych zmian zarówno w systemie oświaty, jak w mechanizmach zarządzania na szczeblu lokalnym. Gorzkie doświadczenia jego następców dowiodły, że obawy te nie były wcale nieuzasadnione.

W ciągu pierwszych trzech lat rządy Pompidou zyskały sobie uznanie dzięki fali kolejnych sukcesów, a obserwatorzy tak kra­jowi, jak i zagraniczni przepowiadali Francji wspaniałą przyszłość. Trwał proces rozwoju gospodarczego, lewica była podzielona, wła­dza nie stała w obliczu żadnego poważnego wyzwania. Jednakże jeszcze zanim dały znać o sobie skutki recesji z 1973 roku, opinia publiczna zaczęła nieco się burzyć. Coraz głośniejsze stawały się słuchy o wadach i słabościach władzy, która dryfowała w zasadzie bez celu. Chaban-Delmas musiał ustąpić w wyniku różnicy zdań, jaka pojawiła się między nim a poborcami podatkowymi na temat jego zeznań finansowych. Urząd premiera objął Pierre Messmer -człowiek lojalny i pełen dobrych chęci, aczkolwiek nieco bezbarw­ny. Tymczasem lewica, uzgodniwszy wspólny program, rosła w siłę, podczas gdy w obozie rządowym dały się zauważyć coraz wyraź-niejsze oznaki zmęczenia i podziałów wewnętrznych. Poważna choroba Pompidou jeszcze bardziej osłabiła stanowczość rządu - i to w chwili gdy istniała największa potrzeba działań zdecydo­wanych. Rząd podjął problematyczne półśrodki, starając się zdusić inflację bez stymulowania wzrostu gospodarczego. Spowodowało

528

to gwałtowny i całkowicie nieefektywny wzrost cen i doprowadziło do zachwiania pozycji franka, bez żadnych widocznych korzyści dla gospodarki.

Kraj popadł w recesję, a na polityczne skutki tego faktu nie trzeba było długo czekać. W wyborach w 1973 roku lewica odniosła znaczny sukces, gromadząc 46% wszystkich głosów. Jeszcze raz okazało się, że Francja podzielona jest na dwa mniej więcej równie silne obozy. Ponieważ jednak lewica jednoczyła się, a prawica -pod wpływem zarzutów o doprowadzenie do fatalnej sytuacji gos­podarczej - dzieliła, społeczne zaplecze rządzącej koalicji malało. Giscard dEstaing, który objął urząd prezydenta po śmierci Pom-pidou w kwietniu 1974 roku, zyskał przewagę zaledwie trzystu tysięcy głosów.

Zarzuty po adresem administracji Pompidou i jego następcy dotyczyły - pomijając kłopoty gospodarcze - braku zmian, i to w czasie gdy reform domagali się nie tylko rewolucjoniści z lewicy. Powszechnie zgadzano się, że Francja jest “społeczeństwem za­blokowanym", że tkwi niczym w mackach ośmiornicy (tentaculaire) w szponach rządzącej nią biurokracji - całkowicie nieskutecznej i pozbawionej kontaktu z ludźmi. Technokracja - twierdzono - nie uzdrowi bolączek społecznych i politycznych, większość ludzi ma poczucie braku aktywnego uczestnictwa w życiu publicznym, a rząd nie ma odwagi zlikwidować archaicznych procedur, prerogatyw i przywilejów małych grup społecznych, rodem jeszcze ze średnio­wiecza.

Zarzuty te bynajmniej nie były bezpodstawne; prawdą też było, że zróżnicowanie dochodów było we Francji większe, a opodatko­wanie mniej skuteczne, niż w jakimkolwiek rozwiniętym kraju przemysłowym. Gdy Giscard dEstaing próbował przeforsować podatek od zysków z kapitału, spotkał się z zaciekłym oporem ludzi bogatych. Francuska prawica, która nigdy nie grzeszyła zbyt rozwi­niętą świadomością społeczną, nie była skłonna do najmniejszych chociażby ustępstw, w wyniku czego drzemiące w utajeniu konflikty społeczne stawały się coraz bardziej napięte. Na koniec wreszcie w kraju narastało przekonanie, iż prowadzona przez kolejne rządy polityka w zakresie wzrostu gospodarczego w ogóle nie uwzględnia kwestii jakości życia. Były to krytyki nieco przesadzone, niemniej liczyło się przekonanie ludzi - narastało zainteresowanie prob­lematyką ekologiczną, która stała się jednym z głównych elemen­tów francuskiej polityki.

529

Tak oto wyglądała jedna strona medalu i łatwo można by zapomnieć, że istniała jeszcze i druga. W poprzednich dwóch dziesięcioleciach Francja poczyniła postępy, które przewyższyły oczekiwania najbardziej nawet powściągliwych obserwatorów. Sta­ła się państwem nowoczesnym. Po raz pierwszy jej główne gałęzie gospodarki mogły w pełni konkurować na rynkach światowych, wydajność rolnictwa przerastała potrzeby, a w 1975 roku przecięt­nemu Francuzowi żyło się o wiele lepiej niż w roku 1955. Wzrosła mobilność społeczna, a przy całym krytycznym stosunku do biuro­kracji należy przyznać, że czołowe francuskie kadry urzędnicze były najlepsze w całej Europie. W stosunkowo krótkim czasie Francja zorganizowała system świadczeń społecznych równie dob­ry, jak u sąsiadów. Rzecznicy radykalnych i natychmiastowych zmian nazbyt często zapominali, że przy wszystkich zastrzeżeniach i oczekiwaniach społeczeństwo francuskie było z gruntu konser­watywne; sercem było na lewicy, lecz ze swymi interesami (ksią­żeczką czekową) kierowało się ku prawicy. Instynktownie sprze­ciwiało się - zwłaszcza ludzie bogaci - zasadniczemu zmienianiu czegokolwiek w swych codziennych nawykach, przyzwyczajeniach i w sposobie życia. Krótko mówiąc, choć większość Francuzów opowiadała się za reformami, to jednak nie wykazywała entuzjaz­mu do radykalnych przemian. Rząd bynajmniej nie miał monopolu na takie pomieszanie z poplątaniem - również i opozycja próbo­wała łączyć w swych programach wzajemnie wykluczające się żą­dania.

Giscard próbował wprowadzić nowy styl rządzenia - trochę na modłę Kennedyego - i w pierwszych latach swych rządów wygła­szał ogromnie dużo idealistycznie brzmiących przemówień na te­mat nowego społeczeństwa i nowej demokracji. Jednakże nowy prezydent, który nie był ani politykiem z krwi i kości, ani charyz­matycznym przywódcą, nigdy nie potrafił utrafić w odczucia spo­łeczne i od samego początku nie umiał “brać ludzi pod włos". Dla gaullistów był jeszcze bardziej podejrzanym osobnikiem niż jego poprzednik. Dopóki premierem pozostawał Jacąues Chirac, kryty­cy siedzieli jak mysz pod miotłą, z chwilą jednak gdy Chiraca zastąpił Raymond Barre, profesor ekonomii, prawica, wspierana przez starych gaullistów (którzy stanowili trzon gabinetu), ruszyła do ataku, a przed totalnym załamaniem uchronił władzę lęk przez zwycięstwem socjalistów. W 1976 roku lewica odniosła spore suk­cesy w wyborach lokalnych, a w rok później, w wyborach municy-

530

palnych zebrała 52% głosów. Zdawało się, że nic nie powstrzyma ich postępów i że ich dojście do władzy jest tylko kwestią czasu. Reformatorskie obietnice Giscarda zmaterializowały się tylko w niewielkim stopniu. Młodzież powyżej lat osiemnastu uzyskała prawa wyborcze - podobne reformy przeprowadził rząd labou-rzystowski jeszcze w latach sześćdziesiątych, a Niemcy Zachodnie w roku 1970. Poczyniono ustępstwa na rzecz zarówno obrońców środowiska naturalnego, jak rzeczników reformy oświatowej. Jed­nakże w sferze gospodarki kłopoty były tak duże, że rząd nie był w stanie zajmować się czymkolwiek innym, jak tylko rozwiązywa­niem najpilniejszych problemów bieżących. Nie skorzystał z okazji i nie przeprowadził daleko idących reform, które w czasie kryzysu mogłyby spotkać się z dużym poparciem społeczeństwa.

Recesja osiągnęła szczyt pod koniec 1975 roku. Rok wcześniej produkcja przemysłowa spadła o ponad 10%, nie udało się zapa­nować nad wzrostem cen, a ponad milion Francuzów utraciło pracę. Później nastąpiła poprawa sytuacji - Chiraca zastąpił Ray-mond Barre, profesor ekonomii z Sorbony (Giscard uważał go za najlepszego ekonomistę Francji), a opracowany przez niego “plan" po części się powiódł, gdyż zahamowano inflancję, mimo iż frank nadal tkwił w sporych opałach. Gospodarka znów ożyła, zmniej­szono deficyt budżetowy, aczkolwiek bezrobocie nadal stanowiło trudny orzech do zgryzienia. Nie doszło - podobnie jak w Niem­czech - do żadnych poważniejszych zamieszek, mimo że studentom bardzo nie podobafy się przeprowadzone reformy oświaty i szkol­nictwa.

Nie podjęto inicjatyw na wielką skalę z gatunku tych, które tak miłe były sercu de Gaullea. Giscard uaktywnił się nieco w Trzecim Świecie, okazywał większą niż jego poprzednik czy później jego następcy przychylność wobec ZSRR i Europy Wschodniej, lecz przede wszystkim popierał działania na rzecz współpracy europej­skiej. Ściśle współdziałając z Helmutem Schmidtem uczynił z Rady Europy i z Parlamentu Europejskiego instytucje o dużym zna­czeniu. Poczynania te spotykały się z podejrzliwością gaullistów, którzy tradycyjnie już przejawiali niechęć do wszystkiego, co mo­głoby ograniczyć suwerenność Francji. Niektórzy co bardziej opty­mistycznie nastawieni obserwatorzy dostrzegali we Francji z epoki Giscarda narodziny nowego ducha społecznego, zaufania i współ­pracy, oraz osłabienie zadawnionych napięć i konfliktów klaso­wych. Pozostało jednak wiele z dawnego bezwładu, podejrzliwości,

531

głęboko zakorzenionego negatywizmu i braku pozytywnego po­dejścia do spraw publicznych. Morale Francuzów nadal było -krótko mówiąc - dość niskie i nawet miłośnicy tego kraju przyzna­wali, że poprawa nastąpi w nim, bądź w wyniku długotrwałych procesów rozwojowych bądź (co mniej prawdopodobne) w na­stępstwie jakiejś niezbyt miłej terapii szokowej.

Wybory w 1978 roku szokiem takim nie były, gdyż szybko okazało się, że lewica nie jest zjednoczona tak dalece, jak przy­puszczano. Rozkład głosów francuskich wyborców pozostał w zasadzie nie zmieniony. 11 f aut que ęa se change - tak brzmiało hasło lewicy, jednakże wyniki wykazały, że mimo całego narzekania niezadowolenie ludzi nie było aż tak wielkie, jak sądzono. Nieza­leżnie od wszystkiego, główną przeszkodą na drodze do pełnego zwycięstwa lewicy była głęboka i powszechna nieufność wobec komunistów (oraz uzależnienie socjalistów od partii komunistycz­nej).

Gdy kadencja Giscarda zbliżała się do końca, badania opinii publicznej wskazywały, że mimo wszelkich niedociągnięć rządząca koalicja - oraz osobiście sam dEstaing - ma szansę na dalsze sprawowanie władzy we Francji. Pierwsza tura wyborów prezyden­ckich (kwiecień 1981) zdawała się potwierdzać te przypuszczenia. Jednakże druga tura dowiodła czegoś wręcz przeciwnego. Mitter-rand wygrał bardziej zdecydowanie niż przed siedmiu laty Giscard, a w przeprowadzonych zaraz potem wyborach powszechnych soc­jaliści zdobyli 38% głosów, stając się najsilniejszą partią w kraju.

Zwycięstwo swe lewica zawdzięcza w znacznym stopniu Fran-$ois Mitterrandowi, który przez wiele lat w ukryciu, cierpliwie i z ogromną wytrwałością wypracował - dzięki swym makiawelistycz-nym talentom - jej zjednoczenie. Urodzony w 1916 roku, syn zawiadowcy stacji, nie był w przeszłości socjalistą ani z wycho­wania, ani z wczesnych doświadczeń młodości. Podczas wojny służył w wojsku - wzięty do niewoli, uciekł, a tuż po wyzwoleniu został najmłodszym ministrem w rządzie Ramadiera. Przez następ­ne lata był posłem do Parlamentu z ramienia pewnego małego ugrupowania centrolewicowego (lecz nie socjalistycznego) i wie­lokrotnie zostawał ministrem. W oczach opinii publicznej zaczął być utożsamiany ze słabością i pełną indolencją IV Republiki. Po

To musi się zmienić

532

powrocie de Gaullea do władzy Mitterrand znalazł się wśród tych polityków, których generał nie miał zamiaru wykorzystywać, i w rezultacie włączył się aktywnie w ruch socjalistów. Występował przeciwko de Gaulleowi, a później przeciwko Giscardowi — i to z zadziwiająco dobrym skutkiem. Lecz we francuskiej polityce - tak jak wszędzie - nie było miejsca dla przegranych.

Mitterrandowi udało się odegrać rolę polityka-integrysty głów­nie dzięki jego niebywałemu pragmatyzmowi (lub, jak kto woli -niejednoznaczności). Wywodził się z dość wysoko notowanej klasy średniej i potrafił przyciągnąć głosy, należące do centrowe zo­rientowanej jej części. Jednocześnie komuniści uznali, że jest to partner bardziej nadający się do zaakceptowania niż jakiś bar­dziej dogmatyczny socjalista o poglądach ukształtowanych w od­wiecznej rywalizacji z komunizmem. Mitterranda nie postrzegano jako męża stanu obdarzonego geniuszem czy wielkiego wizjonera -brak mu było charyzmy urodzonego przywódcy. Jednakże po epoce de Gaullea zapotrzebowanie na tego rodzaju przywództwo było bardzo niewielkie. Francuzom nadarzył się oto człowiek o zdrowym rozsądku, zdolny taktyk, którego sposób myślenia bliższy był ich sercu niż wszystko to, co prezentowali sobą jego rywale.

Prawdę mówiąc, Mitterrandowi mogło się nie powieść, a to z racji zmian, jakie w latach siedemdziesiątych nastąpiły w obozie lewicy - zwłaszcza z powodu pogarszającej się kondycji komunis­tów. Po drugiej wojnie światowej FPK stała się czołową partią lewicową, gromadzącą regularnie około jednej czwartej głosów, dzięki czemu zostawiała daleko w tyle socjalistów, którzy nieodwra­calnie, zdawać by się mogło, chylili się ku upadkowi. Najgorsze nastąpiło w latach sześćdziesiątych, kiedy to w wyborach w 1969 roku oficjalny kandydat Partii Socjalistycznej, Gaston Deferre, zdołał zebrać nie więcej niż 5% głosów.

Mimo że dawna Partia Socjalistyczna została zdyskredytowana i rozbita, istniały we Francji duże pokłady życzliwości i gotowość wspierania ruchu lewicowego spoza nurtu komunistycznego (FPK). Gdy w 1971 roku Mitterrand objął (w wyniku dość skomplikowa­nego przewrotu wewnętrznego) kierownictwo socjalistów, równo­waga sił między obydwiema partiami zaczęła się zmieniać - zrazu powoli, później coraz szybciej. Mitterrand, człowiek o dużej pew­ności siebie, nie zawahał się przed podjęciem współpracy z komu­nistami w celu zorganizowania wspólnego frontu, kierującego się jednym programem. Nie przejmował się też zbytnio częstymi ich

533

zdradami, jak na przykład w 1977 roku, kiedy to FPK znienacka, bez najmniejszych powodów, zwróciła się przeciwko swemu part­nerowi, dając do zrozumienia, że wszystkie z tak wielkim trudem zawarte porozumienia nie warte są funta kłaków. Mitterrand w głębi ducha był przekonany, że na dłuższą metę bardziej ucierpią na tym właśnie komuniści, nie socjaliści, że to bardziej oni będą potrzebowali socjalistów niż socjaliści FPK i że nawet z pozycji pozornie słabszej będzie w stanie wymanewrować ich tak, jak już przedtem wymanewrował stare kierownictwo Partii Socjalistycz­nej. Późniejsze wydarzenia potwierdziły te przypuszczenia - szybki upadek komunistów zaczął się w roku 1978, kiedy to zebrali 20% głosów. W wyborach w roku 1981, już po zwycięstwie Mitterranda, zgromadzili ich już tylko 16%, a w 1986 - zaledwie 9,7%. Jeśli nawet udawało im się od czasu do czasu powiększać swój stan posiadania - głównie dzięki swej znakomitej sprawności organiza­cyjnej - to i tak stało się oczywiste, że partia, która przez lata była największą siłą we Francji, utraciła w ciągu ostatniej dekady ponad połowę swych wyborców. Udawało im się zachować jeszcze po­zycję w regionalnych środowiskach robotniczych, natomiast wśród intelektualistów ich atrakcyjność spadła do zera.

Zwycięstwo lewicy w 1981 roku wzbudziło ogromny entuzjazm wśród tych, którzy przez długie lata odsunięci byli od władzy. Nowi ludzie (między innymi czterej komuniści, którzy po kilku latach zniknęli bez śladu ze sceny politycznej) przekonani byli, iż otrzy­mali mandat do przeprowadzania radykalnych reform. Dotyczyło to nacjonalizacji dziewięciu gałęzi przemysłu - w tym stalowego, lotniczego, zbrojeniowego i elektronicznego - trzydziestu sześciu banków oraz największych towarzystw ubezpieczeniowych. Opinia publiczna zrazu nie sprzeciwiała się nacjonalizacji - w kierownict­wie socjalistów rzecznikami totalnego upaństwowienia gospodarki byli członkowie odłamu dogmatycznego (na przykład nowy pre­mier Pierre Mauroy), podczas gdy mniejszość (między innymi De-lors i Rocard, czołowi eksperci ekonomiczni) zalecała wprowa­dzenie mniej kosztownej i mniej kłopotliwej kontroli państwa. Przeważyły opinie dogmatyków i na początku 1982 roku uchwalono ustawę o nacjonalizacji. Nowy rząd podniósł również płace mini­malne, zwiększył zasiłki rodzinne oraz skrócił tydzień pracy.

Wszystkie te poczynania zgodne były z programem partii i mało kto był im przeciwny. Od samego jednak początku pojawiły się wątpliwości co do tego, skąd brać pieniądze na opłacenie

534

nowych świadczeń społecznych. Ponoszenie tych kosztów w okre­sie silnego wzrostu gospodarczego nie stanowiło - przynajmniej w znacznej mierze - problemu, lecz co się stanie, gdy gospodarka wejdzie w stan zastoju lub upadku? Socjaliści stanęli przed tym problemem już po roku sprawowania władzy. Zaufanie do rządu zaczęło maleć, głównie za sprawą programu nacjonalizacji. Znacz­nie spadł eksport, produkcja przemysłowa nie rosła, wprowadzono politykę deflacyjną, eufemistycznie nazywaną ńgeur (rygorem) - w efekcie marzenia z 1981 roku przyniosły w roku 1983 tylko roz­czarowanie. Przeprowadzone w tym samym czasie wybory muni­cypalne wykazały istotny spadek poparcia dla lewicy, a w roku następnym tendencja ta wyraźnie się pogłębiła.

Fakt, iż na czele nowego rządu stanął Mauroy, niewiele zmie­nił; mimo zmian w polityce gospodarczej nadal rosło bezrobocie, poziom inflacji był o wiele wyższy niż w innych rozwiniętych państwach Zachodu, podobnie rzecz się miała z deficytem budże­towym. Krótko mówiąc, inne kraje wydobywały się z recesji, czego nie można było powiedzieć o Francji. Nietrudno więc było przewi­dzieć, jakie będą tego reperkusje polityczne - w wyborach do Parlamentu Europejskiego (czerwiec 1984) socjaliści zdobyli led­wie 20% głosów (trzy lata wcześniej mieli ich 38%), komuniści zaś ze swymi 11,2% omal nie przegrali z nową skrajną prawicą, czyli z Frontem Narodowym (10,9%).

Przyczyny spadku popularności socjalistów tkwiły nie tylko w kiepskiej kondycji gospodarki kraju - nader kontrowersyjne były również niektóre z wprowadzonych reform społecznych i poli­tycznych. Socjaliści silnie zaangażowali się w walkę o państwowe środki masowego przekazu, a zapowiedziana przez Savaryego ustawa o zniesieniu prywatnych szkół spotkała się ze zdecydowa­nym sprzeciwem opinii publicznej. W marcu 1984 roku niemal milion mieszkańców Paryża demonstrował przeciw ustawie, która rozjuszyła niektórych z racji swego antyklerykalnego charakteru, innych zaś wzburzyła z racji tego, że w ich przekonaniu mogła doprowadzić do obniżenia poziomu nauczania i do wprowadzenia monopolu państwa w oświacie. Druga demonstracja (czerwiec 1984) była jeszcze liczniejsza. Ustawę zawieszono i ostatecznie wycofano.

Mauroy, przez wiele miesięcy zajęty głównie przeprowadza­niem nowej ustawy edukacyjnej w Parlamencie - ze szkodą dla innych, co najmniej równie ważnych aktów prawnych - ustąpił, a

535

jego miejsce zajął Laurent Fabius; trzydziestoośmioletni nowy pre­mier był najmłodszym od wielu lat człowiekiem obejmującym to stanowisko. Młody, zdrowy mężczyzna z bogatego przedmieścia, wytwór najlepszych francuskich szkół (Ecole Normale i ENA), związał swój los z Partią Socjalistyczną, a osobliwie z samym Mit-terrandem, u którego pracował jako chefdu cabinet. W partii miał opinię człowieka lewicy, aczkolwiek szybko zmieniał poglądy - w chwili nominacji był raczej typem dynamicznego lidera niż rady­kała, człowiekiem inteligentnym, choć w oczach niektórych nazbyt może łagodnym. Niektórzy poprzedni ministrowie opuścili rząd, inni zostali przesunięci lub pozostali przy swoich funkcjach.

Gdy Fabius przystąpił do przywrócenia sektora prywatnego w gospodarce i do ukrócenia władzy biurokracji (pod hasłem “mo­dernizacji"), sprzeciwy w Partii Socjalistycznej były bardzo nikłe -po rozwianiu się złudzeń z roku 1981 nastąpiło otrzeźwienie. Jed­nakże efekt “nowej miotły" nie trwał zbyt długo - Fabius nie wydał się silnym przywódcą, a wydarzenia zdawały się potwierdzać oceny tych, którzy głośno utrzymywali, iż “Mitterrand mianował na pre­miera samego siebie". Sposób, w jaki postępował podczas różnych drobnych kryzysów, takich jak bunt w Nowej Kaledonii (jednej z nielicznych już posiadłości Francji na Pacyfiku) czy zatopienie statku Greenpeace (które doprowadziło do ustąpienia ministra obrony, Charlesa Hernu), jeszcze bardziej osłabił jego pozycję, którą ostatecznie pogrzebał do reszty podczas zdumiewająco mar­nego wystąpienia w telewizyjnym pojedynku z Jacąuesem Chira-kiem (październik 1985).

Trzeba przyznać, że w 1985 roku sytuacja gospodarcza zaczęła się poprawiać, aczkolwiek socjaliści skorzystali na tym w niewiel­kim tylko stopniu. O wiele lepiej wypadli w wyborach do Parlamen­tu Europejskiego (poprawili stan posiadania z 20% do 31%); komuniści przegrali z Frontem Narodowym (9,7% przeciw 9,8%), zjednoczona prawica zaś zgromadziła aż 42% głosów. Jedną z głównych przyczyn tej porażki było powszechne przekonanie, iż socjalistom brak siły w utrzymaniu ładu i porządku - wiązało się to z niezdolnością do powstrzymania aktów terroru, dokonywanych we Francji przez ekstremistów z Bliskiego Wschodu oraz z ocią­ganiem się z wprowadzeniem ograniczeń w napływie cudzoziem­ców. Pod koniec lat osiemdziesiątych liczba legalnych imigrantów wynosiła 4,5 miliona osób - 8% ludności kraju. Każdego roku przyjeżdżało w odwiedziny do krewnych ponad trzydzieści tysięcy

536

przybyszów z zagranicy, do czego należało dodać dość znaczną liczbę przyjezdnych “na czarno"; w 1989 roku wychwycono ich około dziesięciu tysięcy, lecz tysiącom innych udało się zostać. Wyniki wyborów w 1986 roku oznaczały, iż Francja ma, co prawda, socjalistycznego prezydenta, lecz większością parlamentarną dys­ponuje już centroprawica. Ta dość niezwykła sytuacja - choć nie tak znów rzadka na przykład w USA - wydarzyła się Francji po raz pierwszy. Trwające następnie przez dwa lata cohabitation nie było wcale takie złe. Stosunki między Mitterrandem a Chirakiem nie były nigdy zbyt bliskie, lecz przepojone były dużym zrozumieniem. Mitterrand miał decydujące słowo w kwestiach polityki zagra­nicznej i obronnej i rzadko kiedy wtrącał się do spraw wewnętrz­nych. Frakcje prawicowe (w tym i Raymod Barre) wolały kon­frontację niż współrządzenie i próbowały wymusić na prezydencie, by ustąpił przed zakończeniem kadencji. Wymagałoby to jednak zasadniczych zmian konstytucyjnych, które niekoniecznie poparte zostałyby przez prawicowy elektorat. Rzecznikiem silnej prezy­dentury był de Gaulle, a jego następcom nie udało się jeszcze zbytnio osłabić znaczenia tej instytucji, mimo że Mitterranda nie­raz oskarżano o nadużywanie władzy.

Rząd Chiraca przeprowadził w parlamencie szereg ustaw re­prywatyzacyjnych (obejmujących kompanie Elf-Aquitaine i Saint-Gobain oraz dwa większe banki, Parisbas i Suez), a socjaliści zrezygnowali z walki do upadłego, mając na względzie negatywne doświadczenia z własną polityką nacjonalizacyjną. Jednakże rząd bardzo szybko znalazł się w opałach, gdyż w wielu kwestiach proponowane reformy - na przykład reforma oświatowa - bardzo przypomniały pomysły poprzedników. Ponieważ program gospo­darczy socjalistów stawał się z czasem coraz bardziej programem centrowym i umiarkowanym, umiarkowany odłam prawicy miał coraz większe kłopoty, by w sposób wyraźny odróżnić się od umiarkowanej lewicy. Po ustanowieniu trwałego konsensusu mię­dzy prawicą i lewicą elektorat miał za zadanie zdecydować, który z tych obozów najlepiej będzie realizował wspólnie ustaloną poli­tykę.

Giscard był zbyt wyniosły, by wzbudzać entuzjazm opinii pub­licznej. Z kolei Barre cieszył się zaufaniem, lecz jedynie w dzie-

współżycie

537

dzinie, w której był specjalistą. Chirac, choć miał doświadczenie polityczne, nazbyt często zmieniał zdanie - w mniej elegancki sposób niż Mitterrand - i dlatego zawsze jego sądy spotykały się z pewną nieufnością. W wyborach prezydenckich w 1988 roku po­niósł sromotną klęskę. Choć większość Francuzów skłamała się na prawo, a nie na lewo, to jednak znacząca część prawicowe nasta­wionych wyborców (w tym i niektórzy sympatycy Frontu Narodo­wego) wolała Mitterranda niż Chiraca. Korzystając z podziałów na prawicy Mitterrand rozpisał nowe wybory parlamentarne i choć socjaliści nie powtórzyli sukcesu z 1981 roku (w sensie ilości obsa­dzonych foteli w parlamencie), to jednak okazali się dość silni, by mogli powołać nowy rząd pod kierunkiem Michela Rocarda.

Rocard (absolwent ENA, tak jak Fabius i Chirac) był po Mitterrandzie najzdolniejszym politykiem Partii Socjalistycznej i niejednokrotnie przy różnych okazjach rywalizował z prezydentem o przywództwo, co nie przysparzało mu sympatii tego ostatniego. Był też najbardziej popularnym liderem socjalistycznym wśród nie-socjalistów. Mitterrand nie miał więc wyboru i wbrew swym animozjom zmuszony był mianować Rocarda, uzależniając tym samym socjalistów od poparcia z zewnątrz (Fabius został prze­wodniczącym Zgromadzenia Narodowego). W1988 roku reforma­torska działalność Rocarda napotkała większy opór w szeregach jego własnej partii niż na prawicy. Ponieważ jednak za jego rzą­dów nastąpiło skuteczne ożywienie gospodarcze (ponad 3% w latach 1988-1990), jego własna pozycja pozostawała silniejsza, niż się tego spodziewano, biorąc pod uwagę fakt, iż socjaliści z trudem mogli liczyć na mocne zaplecze parlamentarne.

W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych we francuskim krajobrazie politycznym nastąpiły dość poważne zmiany, odzwier­ciedlające gospodarczy, polityczny i ideologiczny rozwój społe­czeństwa. Z jednej strony, zmniejszyła się liczba ludności wiejskiej oraz robotników niewykwalifikowanych (nie wspominam tu o do­łach proletariatu, gromadzącym przede wszystkim cudzoziemców), z drugiej zaś - stale podnosił się poziom życia, a społeczeństwo stawało się coraz bardziej egalitarne, nie tyle może ze względu na niezróżnicowane dochody, ile na wyrównanie szans.

Najbardziej ucierpiała Partia Komunistyczna, która nieco go­rzej od innych przystosowała się do zmieniającej się rzeczywistości. To co stanowiło dotąd źródło jej siły - marksistowski dogmatyzm i niezachwiane oparcie w klasie robotniczej i w ZSRR - stało się

538

przyczyną jej coraz wyraźniejszej izolacji. W przeciwieństwie do Włoskiej Partii Komunistycznej nie założyła w swoim czasie, iż należy poszerzyć bazę społeczną i przeorientować się na socjal­demokrację lub na liberalizm. Nie wykorzystała też napięć między robotnikami francuskimi i północnoafrykańskimi, by poszerzyć swoje wpływy wśród tzw. niższego proletariatu; zgodnie z bada­niami opinii publicznej niechęć wobec robotników cudzoziemskich w 1990 roku nie była wcale większa niż przed dziesięciu laty, w związku z czym problem ten nadal pozostawał jednym z waż­niejszych czynników polityki Francji. Większość Francuzów nie­chętnie traktowała obecność tak wielu obcokrajowców - jakże bowiem inaczej można sobie tłumaczyć powstanie Frontu Narodo­wego Jeana Le Pena. W 1981 roku jego partia zdobyła zaledwie 0,75% głosów, a w wyborach prezydenckich z 1988 roku zgroma­dziła ich już 14%, co według jej lidera było prawdziwym politycz­nym trzęsieniem ziemi. (W latach 1954-1974 liczba obcokrajowców we Francji wzrosła z 1,4 miliona do 4 milionów osób.)

Cudzoziemcy we Francji mieli - podobnie jak w Niemczech Zachodnich czy w Wielkiej Brytanii - swoje większe skupiska w niektórych częściach kraju. Najwięcej żyło ich w Paryżu i okolicach oraz na południu (Prowansja, Rhóne-Alpes, a w tym Marsylia, Nicea i Tulon); spore grupy osiedliły się na wschodzie (Alzacja i Lotaryngia), niemal całkowicie pomijając regiony zachodnie (Bre­tania, Normandia). Prawo imigracyjne z 1981 roku dopuszczało łączenie rodzin i normalizowało status ludzi sans papier, niemniej późniejsze przepisy wprowadzały ściślejszą kontrolę, z administra­cyjnym wysiedlaniem cudzoziemskich imigrantów włącznie. Na szczeblu lokalnym partie prawicowe odmawiały współpracy z ru­chem Le Pena, aczkolwiek ich nastawienie wobec cudzoziemskich przybyszów nabierało z czasem wrogości, coraz bardziej natarczywe stawały się też kierowane pod adresem rządu żądania podjęcia zdecydowanych kroków w tym zakresie.

Coraz bardziej jawny antysemityzm Frontu Narodowego wy­kluczał jakiekolwiek poważne wątpliwości co do rasistowskiego charakteru tego ugrupowania. Prawdą jednak jest i to, że niechęć do imigrantów pómocnoafrykańskich miała po większej swej części podłoże socjokulturowe. O ile ludzie z pierwszych fal imigracyjnych

bez papierów

539

(Polacy czy Belgowie) wtopili się w życie społeczne Francji bez większych trudności, o tyle północni Afrykanie nie wykazywali chęci do podobnego przystosowania się. Wręcz przeciwnie, wielu z nich nastawało na zachowanie własnego języka, obyczajów i własnych, tradycyjnych form życia. Przy nasilającym się fundamen­talizmie islamskim kultywowanie zwyczajów religijnych i społecz­nych - niekiedy w oczywisty sposób sprzecznych z prawem tego kraju - prowadziło do wzrostu napięcia między narodem gospo­darzy a przybyszami.

Front Narodowy już nigdy nie powtórzył sukcesów z wybo­rów prezydenckich w 1988 roku, niemniej regularnie uzyskiwał poparcie rzędu 8-9% (tu i ówdzie nawet nieco większe). W przeci­wieństwie do poujadyzmu z lat pięćdziesiątych mógł liczyć na stałą bazę społeczną i wszystko wskazuje na to, że nieprędko zniknie z francuskiej sceny politycznej.

Niewiele da się powiedzieć o francuskiej polityce zagranicznej i obronnej z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Generalnie rzecz biorąc, nie działo się w niej nic szczególnie ciekawego -stosunki Francji z USA były lepsze niż w czasach de Gaullea, podejmowano też próby nawiązania ściślejszych kontaktów ze Wschodem (mimo że oczekiwania co do reform Gorbaczowa nie były w Paryżu aż tak daleko posunięte, jak w Bonn). Francja uwikłała się w lokalną wojnę w Czadzie (w odwet za napaść Kadafiego), którą zakończyła pełnym sukcesem. Nade wszystko jednak coraz silniej włączała się w najrozmaitsze europejskie ini­cjatywy polityczne i społeczne. Badania opinii publicznej wykazały, że kraj, który niegdyś niechętnie odnosił się do politycznej jedności Europy, teraz wykazuje bardziej przychylne niż sąsiedzi nasta­wienie do idei powołania rządu europejskiego. W kwestiach obron­nych Francuzi stali się bardziej jednomyślni niż inne narody kon­tynentu.

W 1990 roku rewolucjoniści z końca lat sześćdziesiątych stali się ludźmi w średnim wieku - gdyby przyszło im robić bilans dwóch dziesięcioleci, jakie minęły od tamtych dni, rezultat okazałby się dość połowiczny. Najbardziej popularnym politykiem, obdarzanym największym zaufaniem, był człowiek nie z ich pokolenia - czyli Mitterrand - który wyznawał w swym życiu, pod względem poli­tycznym, różne religie, którego osobowość ukształtowała się jesz­cze przed wojną i który po raz pierwszy zasiadł na ministerialnym fotelu już w 1946 roku. Panikarze z 1990 roku ostrzegali przed

540

narastającymi napięciami społecznymi, przed trzema milionami bezrobotnych, przed wzmagającym się sceptycyzmem ludzi w od­niesieniu do tradycyjnych wartości, ideałów, a nade wszystko -politycznych instytucji Republiki.

Zniknęło zaufanie do partii politycznych, a co trzeci Francuz (lub Francuzka) odmawiał opowiedzenia się (lub uważał to za niemożliwe) za lewicą czy prawicą. Przez ostatnich dwieście lat wierzono, że partia lewicowa walczy o sprawiedliwość społeczną i polityczną, partia prawicowa natomiast symbolizuje patriotyzm i pragmatyzm. Po drugiej wojnie światowej podział ten zaczął być nieco już wątpliwy - wszak rząd Yichy nie był zanadto patrio­tyczny, a gorzkie doświadczenie nauczyło lewicę, że marzenia i idealizm nie zawsze są dobrym drogowskazem w dążeniu do suk­cesów gospodarczych i postępu społecznego. Przy powoływaniu się na czasy pozornej harmonii, panującej we Francji przed rokiem 1968 czy nawet w latach sprzed obydwu wojen światowych, zapo­minano o panujących wówczas nastrojach, które bynajmniej nie były radosne, i o nieprzebranym morzu książek i manifestów, pisanych pod hasłem Finis Galliae.

W latach siedemdziesiątych zdolność nabywcza ludzi pracy rosła rocznie o 5% - niewiele więcej niż pod koniec lat osiemdzie­siątych - co znakomicie tłumaczyło utrzymywanie się względnego spokoju społecznego w owym czasie. Powoli zmniejszały się też dysproporcje między klasami i warstwami społeczeństwa. Nadal utrzymywało się spore niezadowolenie, lecz emigracja z Francji była zdecydowanie mniejsza niż w jakimkolwiek porównywalnym z nią kraju zachodnioeuropejskim. Mało kto dostrzegał chmury gromadzące się na horyzoncie politycznym i społecznym. W odróż­nieniu od niekorzystnych tendencji demograficznych i defetyzmu z minionych wieków, sytuacja Francji pod koniec obecnego stule­cia zdaje się zwiastować pomyślne rozwiązanie wielu problemów. Co prawda, w przeszłości dochodziło do gwałtownych wybuchów we francuskim społeczeństwie - mogło więc dojść do nich również teraz. Jednakże nietrudno przewidzieć, że jeśli nawet coś takiego miałoby nastąpić, to bardziej za sprawą nie dających się przewi­dzieć zmian w postawie narodu niż w wyniku jakichś “obiektyw­nych" i wymiernych tendencji gospodarczych czy społecznych.

WŁOCHY KRYZYS WEWNĘTRZNY I ODRODZENIE

W1989 roku we Włoszech powołano czterdziesty czwarty rząd od chwili zakończenia wojny - był to rekord europejski, a być może i światowy. Tak długo, dopóki dotyczyło to włoskiego społeczeństwa i włoskiej gospodarki, owa skrajna polityczna niestabilność nie miała żadnych fatalnych następstw. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, po okresach większych zawirowań zawsze na­stępowały dłuższe fazy spokoju i stałego rozwoju. Zmiany na szczy­tach władzy dokonywały się w obrębie nielicznej grupy polityków chadeckich, takich jak Mariano Rumor, Aldo Moro, Emilio Co-lombo, Ciriaco de Mita i Amintore Fanfari, z których każdy co jakiś czas stawał na czele rządu. Najlepszym przykładem może tu być osoba Giulia Andreottiego, który był już sześciokrotnie premierem -koalicja z lat 1989-1990 byłą jego siódmym gabinetem - i dwadzieś­cia osiem razy pełnił funkcję ministra. Jedyna znacząca przerwa w tym korowodzie związana jest z osobą lidera socjalistów Bettina Craxiego, którego rząd trwał nieustannie przez trzy lata, aczkol­wiek znów przy wsparciu chrześcijańskich demokratów.

Wszystkie powojenne rządy we Włoszech zdominowane były przez chadeków lub istniały dzięki ich poparciu. Komunistów nie uznawano za partnerów aż do lat osiemdziesiątych, inne zaś partie były zbyt małe, by mogły zapewnić jakąś realną alternatywę władzy. Craxi, przywódca socjalistów od 1974 roku, próbował naśladować Francuzów; jego strategia polegała na wymanewrowywaniu ko­munistów, którzy przez dziesięciolecia panowali na lewej stronie sceny politycznej. Jednakże Włoska Partia Komunistyczna nie była tak sekciarska, jak francuska. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wydawało się, że są w stanie pokonać chadeków; w wyborach europejskich w 1984 roku znaleźli się na szczycie.

542

Komuniści włoscy zyskali sobie miano przywódców euroko-munizmu i to na długo jeszcze przed modą, jaka zapanowała za czasów reform Gorbaczowa. Jednakże chrześcijańscy demokraci wydobyli się z chwilowego załamania i w wyborach w 1987 roku zgromadzili 34% głosów, podczas gdy komuniści - mimo że pozbyli się leninowskiego garbu - nie przekroczyli 26%. W 1990 roku toczyli dyskusje na temat zmiany nazwy partii (dokonali tego w 1991 roku) i przystąpienia do Międzynarodówki Socjalistycznej. Większość członków czuła się już socjaldemokratami - tyle że bez nazwy - należało więc chyba uczynić ten ostatni, logiczny w końcu krok. Wojowniczo nastawiona mniejszość nadal jednak nalegała na prowadzenie bardziej radykalnej polityki. Socjaliści poczynili znaczne postępy, niemniej nie wystarczało to na uprawianie dzia­łalności politycznej z pozycji siły - przez cały czas pozostawali jedynie słabszym partnerem.

Czterdzieści cztery lata rządów chadecji wzbudziło wśród licz­nych obserwatorów wątpliwości co do tego, jak głęboko zako­rzeniona jest demokracja we Włoszech. Nie wydawało się jednak, by była jakoś szczególnie wystawiona na szwank, mimo że głównym partiom opozycyjnym nigdy nie dano szansy na utworzenie rządu. Działo się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, chadecy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nie będą w stanie rządzić państwem, jeśli pójdą na konfrontację z komunistami i ze związkami zawo­dowymi. Stąd też ich gotowość do ustępstw, takich jak na przykład uchwalenie Statutu Pracownika w latach siedemdziesiątych, czy zgoda na politykę “historycznego kompromisu".-Po drugie, komu­niści mieli możliwość sprawowania rządów w wielu okręgach, mias­tach czy gminach, i to nie tylko na północy Włoch, gdzie ich wpływy były najsilniejsze, lecz również (od czasu do czasu) w Rzymie czy Neapolu. Mimo usilnych starań ze strony licznych przedstawicieli Kościoła i wielu chadeków rządząca partia nie była jednak w stanie zapobiec uchwaleniu bardziej liberalnego prawa rozwodowego (1974). Tak więc władza chrześcijańskiej demokracji była w sumie dość ograniczona.

Godne uwagi są wydarzenia z lat siedemdziesiątych, stano­wiące coś na kształt politycznych konwulsji, które zbiegły się w czasie z ogólnym kryzysem gospodarczym. Włochy najbardziej chyba ze wszystkich państw europejskich uzależnione były od im­portu energii i niezwykle ciężko przeżyły obydwa szoki naftowe. Był to czas masowych strajków, zamieszek na uniwersytetach i

543

licznych zamachów, przeprowadzanych przez wiele lat przez Czer­wone Brygady i inne bandy terrorystów. Przemoc nasilała się, atakowano i raniono osoby publiczne, a w 1978 roku został upro­wadzony i zamordowany sam były premier, Aldo Moro. Państwo i jego siły bezpieczeństwa wydawały się bezsilne wobec narastającej fali gwałtu, głośno przepowiadano już całkowite pogrążenie się społeczeństwa włoskiego w chaosie.

Szybko jednak okazało się, że były to obawy przedwczesne. Było coś paradoksalnego w tym, że morderstwo Moro, człowieka o przekonaniach centrolewicowych, wywołało reakcję zwrotną, w wyniku której udało się pokonać terrorystów bez większych trud­ności. Żądanie podjęcia zdecydowanych środków zaradczych zjed­noczyło prawicę i lewicę, a gdy terroryści stanęli wobec całej zmasowanej siły państwa (które na dodatek opracowało bardziej wyrafinowaną strategię antyterrorystyczną), ich los był przesą­dzony. Szybko okazało się, że rzeczywistym zagrożeniem dla pańs­twa nie są ataki, inspirowane przez wykładowców socjologii czy obrazoburczych teologów, lecz zwykła zbrodnia (rozprzestrzenia­jąca się w zastraszającym tempie) oraz dobrze znana mafia, nieraz uznawana za pokonaną, lecz zawsze odradzająca się jako wpły­wowy żywioł na południu Włoch. W latach osiemdziesiątych organizacja ta objęła swoją działalnością również północne rejony kraju.

Należy zwrócić uwagę na trudności gospodarcze, jakie prze­żywały Włochy w latach siedemdziesiątych, kiedy to inflacja doszła do 22%, a bezrobocie należało do najwyższych w Europie. Przy tak oczywistych oznakach słabości zdumiewający wydaje się fakt, iż w dziesięć lat później Włochy prześcignęły Wielką Brytanię zarówno co do wielkości GNP, jak dochodu per capita. Chociaż w latach osiemdziesiątych poczyniły znaczące postępy, to jednak nie do­równywały one w sumie temu, co osiągnięto w Wielkiej Brytanii za rządów pani Thatcher. Gwałtowny skok ilościowy zaistniał w dużej mierze dzięki nowym metodom księgowania: w poprzednim okre­sie włoscy statystycy całkowicie pomijali “drugą gospodarkę", która w rzeczywistości dostarczała ponad 20% produkcji narodowej. Według słów pewnego starego działacza komunistycznego (Amen-doli) raz uruchomiony postęp gospodarczy przyniósł wręcz nie­bywałe efekty, a trzydzieści ostatnich lat - 1955-1985 - prze­obraziły kraj w większym stopniu niż minione dwa tysiąclecia.

544

Postęp ten był jednak nierównomierny, a niektóre jego prze­jawy bynajmniej nie należały do pozytywnych - nade wszystko pojawiło się ogromne zróżnicowanie społeczne i ekonomiczne między Północą a Południem. Na południu żyło 35% Włochów, lecz region ten wytwarzał zaledwie 24% GNP. Przez dziesiątki lat Rzym próbował wymuszać rozwój gospodarczy Mezzogiorno przy pomocy zmasowanych dotacji, lecz nie przynosiło to żadnych efektów (jeśli nie liczyć kilku wypchanych portfeli). Bezrobocie w Kalabrii i w innych regionach na południu było dwukrotnie wyższe niż na północy. Południe przypominało beczkę bez dna i po pewnym czasie stało się na dobre obiektem niechęci i sprzeciwów ze strony ludzi północy. W wyborach w 1990 roku antypołudniowe ligi pojawiły się najpierw w Lombardii, a później i w innych regionach, zdobywając spore poparcie, dochodzące nawet do 20% głosów. Wszelako wskaźnik urodzin na południu jest o wiele wyższy niż w północnych Włoszech (gdzie osiąga poziom 10 na tysiąc mieszkań­ców, czyli najniższy w Europie), co grozi tym, iż napływ południow­ców w najbliższej przyszłości przekroczy wszystko, co działo się w latach pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych, i stanie się być może zarzewiem napięć społecznych i politycznych, nie tak łatwych do rozładowania. W połączeniu z napływem przybyszów z zagranicy -głównie z Afryki Północnej - zjawisko to może po raz pierwszy w historii Włoch doprowadzić do silnych nastrojów “antycudzoziem-skich", a rząd centralny i partie polityczne nie będą mogły już dłużej udawać, że nic się nie dzieje.

Włochy nadal były - tak jak zresztą niejednokrotnie w przesz­łości - krajem paradoksów. Mimo że sukcesy na wielu polach oka­zały się wręcz niebywałe, w kraju często wybuchały nastroje zwąt­pienia, a nawet rozpaczy. Włochy są krajem ubogim pod względem zasobów naturalnych, muszą też sprowadzać większą część spoży­wanej żywności; podobnie ma się rzecz z energią, której import w ogromnym stopniu obciąża bilans handlowy państwa. Niektóre kłopoty mają charakter samonapędzającej się machiny - dotyczy to na przykład stałej przewagi wydatków nad przychodami, powo­dującej, iż zadłużenie sektora publicznego jest niemal tak wysokie, jak w USA. We Włoszech istnieje kilka zaledwie ogromnych kor­poracji, co nie sprzyja rywalizacji na rynkach międzynarodowych, inwestycje zaś na południu obejmują duże przedsiębiorstwa (w tym takie upadające gałęzie przemysłu, jak hutnictwo), a nie małe firmy,

545

opierające się na produkcji lokalnej (co wydawałoby się strategią bardziej właściwą w tym specyficznym przypadku).

W sferze socjopolityki brak pryncypiów w działaniu, a wew­nętrzne waśnie i intrygi rodzą w społeczeństwie sceptycyzm za­równo w stosunku do partii politycznych, jak wobec władz państ­wowych. Wprowadzenie w 1988 roku zakazu tajności głosowania w parlamencie odebrane zostało przez wielu jako akt zgoła rewo­lucyjny, ponieważ uniemożliwiło posłom głosowanie w momentach krytycznych przeciwko własnej partii (co w przeszłości bywało praktykowane dość powszechnie). Wspominaliśmy już o spadku notowań komunistów, warto jednak zaznaczyć, że podobny los spotkał również Kościół katolicki. Krytycy podkreślali zjawisko powiększającej się przepaści pokoleniowej i rozluźniania więzów rodzinnych, stanowiących od wieków czynnik stabilizujący stosunki społeczne. Tę listę nieszczęść można by jeszcze ciągnąć dalej -obejmuje ona pogarszanie się (pod wieloma względami) sytuacji w systemie oświaty i szkolnictwa wyższego, kłopoty w funkcjonowa­niu służby zdrowia oraz częste strajki w sektorze publicznym, utrudniające lub wręcz uniemożliwiające transport i komunikację.

Przy całej tej dezorganizacji Włochy bynajmniej nie popadają w anarchię - życie toczy się nadal, mimo bardzo nieraz szybkich zmian gabinetów czy przeciągającego się dość długo bezhołowia. Mimo kiepskiego poziomu usług medycznych Włosi są narodem ludzi stosunkowo zdrowych; mimo przeciętnego poziomu szkół i uniwersytetów wykształciły się tam liczne pokolenia zdolnych fa­chowców i wybitnych intelektualistów; mimo wreszcie trudności gospodarczych Włochy prosperują nie gorzej niż inne kraje Europy i przeniknięte są silnym duchem postępu. Nie sposób jednoznacz­nie określić, na czym właściwie polega owo słynne włoskie miracolo. Włochy to klasyczny kraj indywidualizmu: Włosi zwykle mniej oczekują (i otrzymują) od państwa niż inni Europejczycy, mają też większe zdolności przystosowawcze. W tym może tkwi odpowiedź na pytanie o ich sukcesy.

HISZPANIA PO FRANCO

W1970 roku Hiszpania była jedynym dyktatorskim państwem w Europie. Generał Franco sprawował rządy przez ponad trzy­dzieści lat, a choć dni jego władzy były już policzone, tylko niewielu obserwatorów ze spokojem spoglądało w przyszłość tego kraju. Tradycyjny podział na prawicę i lewicę był równie silny, jak dawniej, a biorąc pod uwagę gwałtowne zakręty w historii Hiszpanii, pers­pektywa nowej wojny domowej wcale nie była czymś aż tak nie­prawdopodobnym. Ku ogromnemu zdziwieniu (i wdzięczności) reszty świata ponure przepowiednie nie sprawdziły się, a łagodne przejście do systemu rządów demokratycznych po śmierci Franco graniczyło wręcz z cudem.

Z perspektywy czasu warto zwrócić uwagę na szereg czynni­ków - politycznych, społecznych i gospodarczych - które sprzyjały wówczas pokojowej zmianie ustroju. Do końca lat pięćdziesiątych Hiszpania, kraj zdecydowanie rolniczy, należała do najbiedniej­szych państw europejskich. Niemniej w latach sześćdziesiątych produkcja przemysłowa uległa potrojeniu, a lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte przyniosły wyraźne oznaki ożywienia gospodarcze­go. W 1957 roku dochód per capita wynosił 300 dolarów - w trzydzieści lat później doszedł do poziomu 7 000 dolarów. Wzrost gospodarczy w Hiszpanii był w owym czasie szybszy niż w jakimkol­wiek kraju europejskim - między innymi dlatego, że kraj startował z bardzo niskiego poziomu. Jednakże nieprawdą jest, by w ciągu tych trzydziestu lat dwudziestokrotnie wzrósł poziom życia, jako że bardzo znacznie rosły też i ceny. Mimo wszystko jednak w ciągu ostatnich piętnastu lat rządów Franco Hiszpania przeobraziła się w sposób radykalny, a proces tych przemian trwał również i po śmierci generała - po części za sprawą masowej turystyki, po części dzięki zmasowanym inwestycjom zagranicznym. W 1980 roku Hisz-

547

panią pod wieloma względami była najbardziej nowoczesnym pań­stwem na kontynencie.

Równie znaczące okazały się postępy w sferze polityki. W przeciwieństwie do nazistowskich Niemiec i faszystowskich Włoch, Hiszpania nigdy nie była państwem totalitarnym - rządząca partia (Falanga) nie odgrywała tak istotnej roli, jak NSDAP czy fascl, nigdy też nie była monopolistą na scenie politycznej. Pod koniec swego życia Franco wprowadził szereg “praw fundamentalnych", w tym Kartę Pracy, prawo parlamentarne (Kortezy) oraz prawo sukcesji. Wątpić należy, czy szło mu o stopniową demokratyzację kraju, niemniej jego “prawa organiczne" przetarły drogę dla pokojowych przemian ustrojowych. Związki zawodowe były niele­galne, niemniej jeszcze przed śmiercią generała tolerowano ich istnienie. Franco był też jedynym dyktatorem europejskim, który za życia rozstrzygnął kwestię sukcesji władzy. Na głowę państwa wyznaczony został książę Juan Carlos de Bourbon (od 1946 roku Hiszpania była monarchią bez króla). Wedle standardów komunis­tycznych czy faszystowskich cenzura była niezwykle łagodna i zajmowała się głównie książkami i czasopismami wydawanymi w kraju.*

Na koniec wreszcie należy stwierdzić, iż w hiszpańskim spo­łeczeństwie zaszły ogromne zmiany politycznej i psychologicznej natury. Co prawda nadal utrzymywał się antagonizm między prawicą i lewicą, panowała jednak zgoda, że należy za wszelką ce­nę uniknąć nowej wojny domowej. Rany z lat 1936-1939 były tak bolesne, że nikt nie chciał przeżyć jeszcze raz równie wyniszcza­jących walk.

Silnym kandydatem na kontynuatora reżymu autorytarnego był pełniący w 1973 roku funkcję premiera generał Carrero Blanco. Zginął jednak z rąk baskijskich terrorystów-wątpić zresztą należy, czy byłby zdolny przeciwstawić się procesom zmian po śmierci Franco. Jego następca, Arias Navarro, były burmistrz Madrytu, utworzył gabinet złożony z dawnych frankistów i młodych tech­nokratów. Swoje rządy zaczął od reformowania państwa przy po­mocy dekretów; na początku zalegalizował partie polityczne (z

Wydanie mojej książki Europa po Hitlerze w Barcelonie w 1970 roku było możliwe pod warunkiem usunięcia z niej rozdziału poświęconego Hiszpanii. (Przyp. autora.)

548

wyjątkiem komunistów). Opinia publiczna domagała się jednak zmian szybszych i dalej idących. Zastrajkowali kolejarze, urzędnicy, pocztowcy, taksówkarze, a nawet pracownicy banków - w efekcie w czerwcu 1976 roku miody król przyjął dymisję Ariasa. Przez jakiś czas panowały nieporozumienia w samym gabinecie, jak również napięcia między gabinetem a królem, który tymczasem stopniowo zyskiwał sobie autorytet, wykazując w owym czasie zarówno duże umiejętności dyplomatyczne, jak twarde przekonania demokra­tyczne.

Szefem kolejnego rządu został Adolfo Suarez, młody, umiar­kowany konserwatysta, mogący uchodzić też za liberała. W chwili nominacji był człowiekiem mało znanym w kraju. Pod jego kierow­nictwem reformy nabrały tempa: zreformowano instytucje parla­mentarne i sądownicze, zalegalizowano partię komunistyczną oraz strajki, a w czerwcu 1977 roku przeprowadzono pierwsze od czter­dziestu jeden lat wolne wybory powszechne. Najsilniejsza okazała się Unia Centrowych Demokratów (UDC), która uzyskała 34% głosów i zdobyła rym samym 47% miejsc w Kortezach. Na drugimi miejscu uplasowała się Partia Socjalistyczna (PSOE) osiągając odpowiednio wyniki 29% i 33%. Hiszpański elektorat oddał swe głosy na siły umiarkowane, Partia Komunistyczna, najsilniejsza w Katalonii, zebrała niecałe 10%, mimo że zyskała sobie opinię najbardziej liberalnej wśród komunistów europejskich. Zwolenni­cy Franco (Sojusz Ludowy) otrzymali 8% głosów, a baskijscy na­cjonaliści jeszcze mniej; anarchiści, znacząca siła sprzed wojny domowej, po prostu przepadli i zniknęli ze sceny.

Adolfo Suarez sprawował władzę przez niemal pięć lat. Naj­ważniejsze problemy dotyczyły gospodarki i narastającej przemocy ze strony bojowników baskijskich i innych grup ekstremistów. W następstwie szoku naftowego i ogólnej depresji gospodarczej w Europie tempo wzrostu spadło w Hiszpanii z 8% (1971) poniżej jednego procenta (1975). Nowy rząd musiał wprowadzić rygorys­tyczny program, obejmujący zamrożenie płac, kontrolę cen oraz dewaluację pesety. Największym chyba osiągnięciem rządu Suare-za było przygotowanie w 1978 roku nowej konstytucji, którą popar­ły wszystkie partie, a która w powszechnym referendum zyskała akceptację przytłaczającej większości społeczeństwa. W1981 roku rząd Suareza wyszedł obronną ręką z wojskowego zamachu stanu, nie udało mu się jednak zdobyć wystarczającego poparcia dla swej mało popularnej, acz tak wówczas koniecznej polityki gospodar-

549

czej. UCD jeszcze raz wygrała wybory (1979), lecz w następnych latach jej zaplecze społeczne rozmyło się. W 1981 roku Suarez ustąpił, a w przeprowadzonych w rok później wyborach zwycięstwo odniosła PSOE pod kierunkiem Felipea Gonzalesa, zdobywając absolutną większość w Kortezach. Głównym ugrupowaniem opo­zycyjnym stał się Sojusz Ludowy Manuela Fragi, któremu przypad­ła w udziale jedna czwarta wszystkich głosów.

Przez cały następny rok socjaliści prowadzili politykę - tak wewnętrzną, jak zagraniczną - która nie różniła się zbytnio od poczynań ich poprzedników. W styczniu 1986 roku Hiszpania przystąpiła do EWG, później, mimo początkowych wielkich sprze­ciwów wewnątrz partii, tradycyjnie opowiadającej się za neutral­nością, również do NATO.

Największe jednak trudności sprawiały problemy wewnętrz­ne. Rząd z trudem - choć niezbyt skutecznie - usiłował ograniczać wysokie wydatki budżetowe i zredukować wzrost płac do 5% w skali rocznej. Działania te doprowadziły do otwartego konfliktu ze związkami zawodowymi - z UGT (najbliższa PSOE) oraz z podpo­rządkowanymi komunistom comisiones obreras. Często wybuchały strajki, a podejmowane przez rząd próby restrukturyzacji prze­mysłu, mające na celu zwiększenie jego konkurencyjności, napoty­kały opór związków, obawiających się wzrostu bezrobocia. Jego wskaźnik należał w Hiszpanii do najwyższych w Europie i osiągnął średni poziom 20% (głównie na południu kraju). Poprawa sytuacji nastąpiła dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy to w 1990 roku bezrobocie spadło do poziomu 15%.

W 1986 roku socjaliści znów wygrali wybory powszechne, lecz ich popularność nieco spadła (w większości miast utracili swą czołową pozycję). PSOE uratował brak jedności na prawicy, po­dzielonej w wyniku nieustannych waśni politycznych i personal­nych. Z powodu wewnętrznego rozłamu nie wiodło się również komunistom; ich dotychczasowy lider, twórca pojęcia “eurokomu-nizm", Santiago Carrillo, zmuszony został do wystąpienia z partii. Komuniści nie potrafili poszerzyć swego zaplecza społecznego w środowiskach robotniczych, a większość klasy robotniczej prze­niosła poparcie na socjalistów.

Mimo niepopularnych kroków politycznych (lecz dzięki dużej popularności samego Felipea Gonzalesa) socjaliści zachowali swój mandat w wyborach 1989 roku (utraciwszy, co prawda, osiem foteli poselskich), choć dająca poczucie komfortu dotychczasowa wiek-

550

szość przekształciła się teraz w balansowanie na linie. Prawicowa Partia Ludowa (były Sojusz Ludowy) ponownie zebrał jedną czwar­tą głosów, a komuniści (ukryci pod maską nowej “zjednoczonej lewicy") zyskali więcej, niż oczekiwano, aczkolwiek nie przekroczyli granicy 9%.

Wszystkie powojenne rządy w Hiszpanii opowiadały się za de­centralizacją państwa - za czasów socjalistów regiony zyskały bar­dzo dużą autonomię. Stosunki Madrytu z Katalonią, rządzoną przez centrowe, umiarkowanie nacjonalistyczne ugrupowanie (Con-vergencia i Unio) układały się bez większych trudności. Wypraco­wanie jednak jakiegokolwiek modus vivendi z ekstremistami bas­kijskimi (ETA) zdawało się rzeczą praktycznie niemożliwą. W wy­niku migracji ludności robotniczej Baskowie znaleźli się w mniej­szości we własnym kraju (Euzakadii), leżącym na północy Hisz­panii. Wśród społeczności baskijskiej separatyści stanowią mniej­szość; legalny odłam ETA Herri Batasuna, nigdy nie miał więcej niż 4-5 przedstawicieli w Kortezach (i jednego w Parlamencie Europejskim). Jego polityka zawsze stanowiła dziwaczną mieszan­kę leninizmu i frazeologii ekologicznej, zrodzoną z mentalności skrajnie szowinistycznej i quasi-faszystowskiej. Choć baskijskie żą­dania autonomii politycznej i kulturalnej były w pełni uzasadnio­ne, próby narzucenia przez Basków swej dominacji mieszkańcom innych narodowości nie mogły, rzecz jasna, nie spotykać się ze sprzeciwem władz centralnych.

Trwały więc nadal akty gwałtownej przemocy przeciwko policji i cywilom, i to zarówno przeciwko Hiszpanom, jak przeciwko zagranicznym turystom. ETA nigdy ich nie potępiała (w odróżnie­niu od obywateli kraju Basków). Od czasu do czasu rząd podejmo­wał jakieś z nią rozmowy (na przykład w 1988 roku), w wyniku czego udawało się zawierać chwilowe zawieszenie broni. Jednakże rozmowy zawsze kończyły się niepowodzeniem, po czym następo­wały nowe zamachy terrorystów. ETA otrzymywała wsparcie z zagranicy, głównie z Algierii i z Libii. Pomoc ta jednak nie tłuma­czyła wyjątkowego wręcz fanatyzmu stosunkowo nielicznych ugru­powań nacjonalistycznych, podzielonych nadto na kilka frakcji.

Polityczny i gospodarczy rozwój Hiszpanii po śmierci Franco przeszedł najśmielsze oczekiwania najzagorzalszych nawet opty­mistów. Wbrew obawom niektórych kraj nie rozpadł się, nie popadł w chaos ani w wojnę domową. Przeciwnie, instytucje demokra­tyczne zakorzeniły się na dobre, wszyscy - liderzy partyjni oraz

551

społeczeństwo - wykazali w tym czasie zdumiewającą polityczną dojrzałość i umiar. Postępy gospodarcze okazały się nader spekta­kularne: w latach 1987-1990 Hiszpania ze swym tempem wzrostu rzędu 4-5% i z kontrolowaną inflacją ponownie dołączyła do pier­wszej ligi europejskiej. Inną sprawą jest to, że pojawiły się też i oznaki pewnych kłopotów - pogorszył się bilans handlowy, prze­stały również rosnąć dochody z turystyki. Nade wszystko jednak utrzymywało się wysokie bezrobocie - ponad połowa niezatrud-nionych nie przekroczyła 24 lat - a wysiłki rządu w tym zakresie nie przynosiły żadnych widocznych rezultatów.

Strajk generalny w 1988 roku ujawnił niezadowolenie spo­łeczne, którego partie nie mogły ignorować bez większego ryzyka dla własnej przyszłości. W okresie kryzysu socjaliści zapewnili kra­jowi tak bardzo potrzebną mu stabilizację, a Hiszpanie pokazali światu, że idą wspólnym frontem. W 1988 roku Felipe Gonzales ponownie odniósł jednomyślne zwycięstwo, jednakże wewnątrz samej partii i w jej ośrodkach regionalnych narastał konflikt, nie­ustannie utrzymywało się napięcie między PSOE i UGT. Podobnie jak inne partie, utrzymujące się nazbyt długo przy władzy, pod koniec dekady socjaliści zaczęli przejawiać oznaki znużenia i roz­przężenia.

SKANDYNAWIA I KRAJE BENELUKSU

MIĘDZY INTERESEM NARODOWYM

A WSPÓŁPRACĄ EUROPEJSKĄ

W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Skandynawia, nie narażana na zagrożenia z zewnątrz, dokonała wielkich zmian społecznych i politycznych. Wszystkie te kraje północy były pionie­rami w tworzeniu państwa opiekuńczego, miały najwyższy poziom życia i przodowały w dziedzinie praw człowieka. Ściśle koopero­wały ze sobą na wszystkich szczeblach, a w 1962 roku ratyfikowały traktat o wzajemnej współpracy. Od tamtej pory jednak postępy w obrębie Unii Nordyckiej jakby ustały, a to za sprawą zmiany wew­nętrznej równowagi sił gospodarczych. Szwecja i Dania tradycyjnie już należały do krajów o największym dobrobycie, podczas gdy Norwegia i Finlandia pozostawały stosunkowo biedne (oczywiście jak na standardy skandynawskie). W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Norwegia dołączyła do sąsiadów ze wschodu i południa, a to dzięki dochodom, jakie po 1973 roku czerpała z wydobycia ropy naftowej. Finlandia również poczyniła postępy, natomiast gospodarka Danii zaczęła zapadać się w stan stagnacji, a Szwedom przyszło borykać się w latach osiemdziesiątych z naras­tającymi kłopotami gospodarczymi i społecznymi.

We wszystkich czterech państwach północy czołową rolę od­grywały silne partie socjaldemokratyczne; pozostałe siły polityczne były podzielone. W Norwegii socjaldemokracja rządziła niemal bez przerwy w latach 1963-1981 oraz później w okresie 1986-1989. W Szwecji pozostawała przy władzy od roku 1933 do roku 1976, a po 1982 roku znów objęła rządy w kraju. W Finlandii socjalde­mokraci wchodzili w skład niemal wszystkich gabinetów, jakie powoływano po drugiej wojnie światowej, w Danii zaś rządzili (z króciutką przerwą) od 1953 roku do roku 1982. Niektóre z tych partii były w przeszłości dość radykalne, później jednak, po wojnie,

. 553

stały się partiami reformatorskimi, przekształcając się z organizacji robotniczych w masowe ruchy ludowe, przyciągające wszystkie grupy społeczeństwa.

Życie polityczne w Danii zdominowane było przez cztery naj­większe tradycyjne partie, choć w wyborach 1973 roku do głosu doszły również ugrupowania całkiem nowe. Najgłośniejszym z nich stała się Partia Postępu, która zebrała 10% głosów; jej główne żądanie sprowadzało się do redukcji podatków. Największą bo­lączką kraju były bezrobocie i inflacja, dochodzące okresami aż do 20% (w 1989 roku wartość ta nie przekraczała 9%). Poul Schluter, przywódca konserwatystów, sprawujących władzę od 1982 roku (z małymi przerwami), miał niewdzięczne zadanie przeforsowania polityki ograniczeń płacowych oraz kontroli cen - i to w czasie gdy Duńczycy płacili już najwyższe podatki dochodowe w całej Euro­pie. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych duńska gospo­darka rozwijała się w tempie umiarkowanym (1,5%), natomiast pod koniec ostatniej dekady (zwłaszcza w latach 1987 i 1988), kiedy w całej Europie panowało ożywienie, Dania zaczęła wykazywać ob­jawy osłabienia koniunktury; lekka poprawa sytuacji nastąpiła w latach 1989-1990.

W skład rządu Schliitera wchodzili przedstawiciele trzech par­tii niesocjalistycznych: konserwatystów, liberałów i radykalnych liberałowi miał nieznaczną mniejszość. Z czasem sytuacja zaczęła się komplikować z racji tego, że niektórzy członkowie koalicji sprzeciwiali się wstąpieniu Danii do NATO; członkostwo kraju w pakcie atlantyckim stało się przedmiotem ostrych kontrowersji, mimo że sprawa przestała być aż tak paląca, gdy po 1987 roku rozpoczęła się w Europie nowa faza odprężenia.

Spośród państw skandynawskich największe sukcesy w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci odniosła Norwegia. Do 1986 roku skarb państwa odnotowywał każdego roku spore nadwyżki, a głów­nym kłopotem okazało się przegrzanie gospodarki w wyniku nad­miernego wzrostu gospodarczego.

Podobnie jak w Danii, tak i tu panowała równowaga sił między socjalistami i nie-socjalistami. W latach 1973-1985 konserwatyści zwiększyli swój stan posiadania 2, 17% do 30% głosów - głównie kosztem innych ugrupowań (w Skandynawii pojęcie “konserwa­tyści" oznacza partię nie prawicową, lecz centrowo-liberalną). Po­jawiły się też na scenie politycznej elementy radykalne w postaci populistycznej Partii Postępu (na wzór Danii), która w 1989 roku

554

zdobyła 13% głosów (co w życiu tego państwa stało się czymś na podobieństwo trzęsienia ziemi). Tak jak w Danii, głównym jej celem była redukcja podatków, aczkolwiek doszły do tego jeszcze żądania ściślejszej kontroli w zakresie polityki emigracyjnej. W 1970 roku Norwegowie postanowili nie przyłączać się do NATO, w obawie przed naruszeniem dość szczególnego charakteru swego kraju. Z tych samych też powodów żywili dużą niechęć do imigracji, mimo że liczba przybyłych cudzoziemców była stosunkowo nie­wielka. Koniunkturę w Norwegii napędzała ropa z Morza Pomoc­nego oraz zasoby gazu naturalnego - wszyscy jednak zdawali sobie sprawę, że źródła tych surowców nie są nieograniczone i że w przyszłości trzeba będzie rozważyć problem kierunków dalszego rozwoju gospodarki. Norwegia nigdy nie miała zbyt rozbudowane­go przemysłu, w związku z czym kolejne rządy próbowały wzmac­niać jego potencjał (rozwijając na przykład przemysł maszynowy). Mimo to pod koniec lat osiemdziesiątych bezrobocie wzrosło, a w 1988 roku wybuchły - po raz pierwszy w najnowszej historii kraju -poważne strajki. W rok później jednak sytuacja gospodarcza zaczęła się poprawiać i choć Norwegia nadal stoi w obliczu wielu proble­mów, wymagających rozwiązania w kontekście dalszej przyszłości, to jednak, jak dotychczas, jej bezpośrednie sukcesy należały do najbardziej obiecujących w Europie.

Innym przykładem skandynawskiej prosperity jest Finlandia, która pod wieloma względami stała się krajem największych nie­spodzianek, mimo że nie miała szczęścia do takich znalezisk, jak Norwegowie ze swoją ropą naftową. W przeszłości Finlandia by­wała najbiedniejszym państwem skandynawskim i ze swoimi oś­mioma partiami w parlamencie (i wieloma jeszcze innymi star­tującymi w każdych wyborach) miała bardzo niestabilny system polityczny. Od 1945 roku średni czas urzędowania kolejnych gabi­netów wynosił nieco ponad rok. Nade wszystko przez lata całe kraj pozostawał pod silnym pośrednim naciskiem ze strony ZSRR -wybór fińskiego prezydenta czy premiera nie mógł odbyć się bez zgody Kremla. Z tego też powodu po 1945 roku członkowie daw­nego kierownictwa Partii Socjalistycznych Demokratów konsek­wentnie odsuwani byli od pełnienia znaczących ról w politycznym życiu Finlandii, a mianowanie w 1987 roku Hardego Holkeriego na urząd prezesa rady ministrów było pierwszym przypadkiem wyrażenia zgody przez ZSRR na objęcie tego stanowiska przez członka Partii Konserwatywnej. W wewnętrznym układzie sił nie-

555

wiele się zmieniło, z wyjątkiem rozłamu wśród komunistów na “eu-rokomunistów" i “stalinowców" i upadku ich partii, która aż do lat siedemdziesiątych była istotnym elementem życia politycznego w kraju (w każdych wyborach uzyskiwała ok. 20% głosów). W latach osiemdziesiątych komunistów popierało już mniej niż 10% wybor­ców, a ich wpływ na życie kraju zmalał stosownie do tych wyników.

W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych kwestia finlan-dyzacji była przedmiotem sporych kontrowersji zarówno w samej Finlandii, jak za granicą. “Finlandyzacja" była bowiem synonimem autocenzury. Choć oficjalnie Finlandię zaliczano do krajów neut­ralnych, wszyscy doskonale wiedzieli, że istnieją szczególne sto­sunki fińsko-sowieckie i że fińscy przywódcy robią, co tylko w ich mocy, by nie drażnić Kremla - ba, nawet wychodzą naprzeciw ich oczekiwaniom. Z punktu widzenia wielkości kraju i jego położenia geopolitycznego postawa taka była w pełni zrozumiała - inne, bardziej odległe państwa mogły bez obaw mówić głośno własnym głosem, natomiast Finlandia musiała siedzieć cicho jak mysz pod miotłą.

Niezależnie od wszystkiego był to oczywiście kraj o niepo­równanie większej wolności niż Polska czy Węgry. To co irytowało wielu ludzi na Zachodzie - i wielu myślących Finów - to nieprzy-znawanie się przez niektórych przywódców kraju, iż finlandyzacja jest faktem, i utrzymywanie, że zarzuty tego rodzaju są wymysłem nie znających się na rzeczy i pełnych złej woli cudzoziemców. Po wielu latach wyszło na jaw, że finlandyzacja posunięta była dalej, niż przypuszczano. W 1982 roku czołowi politycy Partii Centrum konspirowali z Sowietami przeciwko wyborowi socjaldemokraty Mauno Koivisto na urząd prezydenta państwa. W tym czasie jed­nak finlandyzacja miała się już ku końcowi - Koivisto został pre­zydentem zarówno wtedy, jak i w cztery lata później. Nie wszyscy przywódcy fińscy uważali, że finlandyzacja stanowi żywotny ele­ment egzystencji państwa; najzagorzalszym zwolennikiem uleg­łości był Urho Kekkonen, niektórzy zaś liderzy socjaldemokracji posuwali się o wiele dalej, niż wymagało tego podporządkowywanie się Sowietom. Kekkonen zmarł w 1981 roku, a od tego czasu stosunki między dwoma państwami stały się nieco bardziej nor­malne - bez wątpienia głównie dlatego że Sowieci mieli na głowie inne, bardziej ważne problemy polityczne. Jednocześnie jednak w znaczący sposób zmniejszyła się wymiana handlowa między Fin­landią a ZSRR.

556

Większość powoływanych w ostatnich czasach rządów fińskich tworzyły koalicje socjaldemokratów i konserwatystów. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nastąpił znaczny wzrost gos­podarczy, zwiększyły się zagraniczne inwestycje, a bezrobocie w zasadzie przestało istnieć. Po stronie pasywów zapisać należy nie-zrównoważenie wzrostu gospodarki - import rósł szybciej niż eks­port, co po części spowodowane było malejącą konkurencyjnością fińskiego przemysłu.

Na koniec wreszcie: Szwecja. Przez czterdzieści lat krajem rządzili niepodzielnie socjaldemokraci, zdobywając nieodmiennie 40-45% głosów wyborców. W latach 1976-1982 partie niesocjalis-tyczne utworzyły rząd koalicyjny, lecz w roku 1982 władzę ponow­nie objęli socjaliści. Ponieważ nie zdobyli wtedy większości abso­lutnej, w późniejszych latach zmuszeni byli do szukania wsparcia u komunistów (5%) lub ekologów, którzy w ostatnich wyborach otrzymali 5% głosów.

Szwedzki model państwa opiekuńczego (“od kołyski do gro­bu") podziwiał cały świat. Jednakże szwedzki system świadczeń społecznych, choć rzeczywiście godny podziwu, stawał się coraz bardziej kosztowny. Padły niektóre tradycyjne gałęzie przemysłu -na przykład stalowy i okrętowy. Mimo szesnastoprocentowej de­waluacji korony w 1986 roku konkurencyjność towarów szwedz­kich wciąż malała. Przy dość umiarkowanym tempie wzrostu (1,9% w latach osiemdziesiątych) płace windowano bardzo szybko i wysoko. Coraz częściej wybuchały strajki, morale pracowników spadało, a absencja w pracy, zwłaszcza wśród osób młodych, przy­bierała na sile. Ludzie przyzwyczaili się do myśli, iż państwo zadba o zaspokojenie wszystkich ich potrzeb; stopa bankowa należała do najniższych w Europie, wydajność malała, lecz za to Sztokholm był miastem o największej chyba na świecie liczbie samochodów Porsche. Zwiększyły się kłopoty w sektorze usług i w budownictwie mieszkaniowym; kontrola czynszów powodowała, że budowanie nowych domów stawało się nieopłacalne, a państwo nie było już dłużej w stanie utrzymywać ośrodków całodziennej opieki dla ponad jednej trzeciej liczby potrzebujących jej dzieci. Szwedzki model sprawiedliwości społecznej posunął się w swym egalitaryz-mie nazbyt już daleko. Mimo że zlikwidowano bezrobocie, rozple­niła się moda na strajki, rzutujące na funkcjonowanie szkół, banków i władz lokalnych.

557

W 1986 roku w tajemniczych okolicznościach zamordowany został premier Olof Palmę. Jego następca, Ingyar Carlsson, w 1990 roku zamroził płace i wprowadził zakaz strajków na dwa lata, co natychmiast wywołało powszechne oburzenie na tak drastyczne ograniczanie podstawowych praw obywatelskich. Szwecja nadal jednak pozostawała najbogatszym państwem globu (według ra­chunków per capita), lecz społeczeństwo szwedzkie przestało już być niekwestionowanym wzorcem dla reszty świata. Problemy, jakie pojawiły się w ostatnim dziesięcioleciu, nie dadzą się w przysz­łości rozwiązać ani szybko, ani łatwo.

CZĘŚĆ SZÓSTA

KONIEC EPOKI POWOJENNEJ ZWIĄZEK RADZIECKI I EUROPA WSCHODNIA

ZWIĄZEK RADZIECKI POD RZĄDAMI

BREZNIEWAIGORBACZOWA

UPADEK I REFORMY

Leonid Breżniew należał do grupy spiskowców, którzy obalili Chruszczowa w 1964 roku. Nikt nie traktował go jako oczywistego kandydata na najwyższe stanowisko w partii i w państwie, a mimo to już po krótkim czasie stał się on pierwszą postacią w kraju. Miał mniej wrogów niż inni, uważany też był za człowieka pozbawione­go nadmiernych zapędów dyktatorskich. Ludzie, którzy go wybrali, sądzili, że będzie przywódcą przejściowym. Jednakże dzięki swym umiejętnościom taktycznym i woli władzy Breżniew - mimo pogar­szającej się z czasem sprawności fizycznej i umysłowej - sprawował rządy przez ponad osiemnaście lat, aż do chwili śmierci.

W czasach Stalina, zasłużywszy się wcześniej na Ukrainie i w Mołdawii, został członkiem Komitetu Centralnego partii i zastęp­cą członka jej Politbiura. Nie należał do starych bolszewików o spartańskich cechach, nie był też fanatycznym ideologiem, lecz ekstrawertykiem, wyznającym - zwłaszcza w stosunku do nomen­klatury, czyli do kierownictwa partyjnego i biurokracji państwowej -zasadę “żyj i daj żyć innym". Pod wieloma względami uosabiał lepiej niż ktokolwiek inny cechy, jakich oczekiwano od przywódcy epoki poststalinowskiej. Był niepoprawnym optymistą, a w miarę starze­nia się wolał nie dopuszczać do świadomości żadnych niemiłych faktów. Jego dewiza brzmiała: “żadnego eksperymentowania"; odwołał więc co bardziej ryzykowne czy nonsensowne reformy, przeprowadzone w czasach Chruszczowa. Wierzył też szczerze w “stabilność kadr", dzięki czemu starych komunistów odwoływano ze stanowisk wyłącznie w przypadkach rażącej nielojalności lub niekompetencji.

Dzięki takiej postawie zaskarbił sobie wdzięczność klasy rzą­dzącej - fakt, iż jakiś obwodowy sekretarz partii czy dyrektor dużej

562

fabryki nie był zanadto rozgarnięty lub dawał się korumpować, nie był powodem do degradacji służbowej. Breżniew uważał, nie bez pewnej racji, że nigdy nie wiadomo, czy zmiany nie doprowadzą do czegoś gorszego, niż było. Podobnie jak w Chinach, kierownictwo partii przekształciło się w gerontokrację niewielkiej grupki osób -w latach siedemdziesiątych średnia wieku członków KC wynosiła 63 lata, a w Politbiurze była jeszcze wyższa.

Breżniew należał do pokolenia, które przeżyło przyspieszoną industrializację z lat trzydziestych, kolektywizację rolnictwa, maso­we czystki, wojnę oraz trudne lata odbudowy. W latach sześć­dziesiątych i siedemdziesiątych, gdy sytuacja nieco się poprawiła, zarówno on sam, jak jego otoczenie ochoczo zapewniało sobie dobre warunki życia. Sekretarz generalny KPZR kolekcjonował drogie samochody - miał rolls-roycea, mercedesa, cadillaca - lubił też, gdy inni byli zadowoleni. Godził się na dekorowanie go nie­zliczonymi orderami Lenina i zaakceptował kult własnej osoby, dzięki któremu stał się - już post factum - wybitnym dowódcą wojskowym. W przeciwieństwie jednak do Stalina nikt nie trakto­wał go zbyt serio. Był człowiekiem próżnym, choć nie egoistą -nomenklatura nigdy nie miała się tak dobrze, jak za jego rządów.

Za jego panowania zasadą państwową stała się tzw. doktryna Breżniewa (nie ustępować z terytoriów raz już zdobytych), w myśl której wojska sowieckie dokonały inwazji na Czechosłowację i Afganistan. Lecz za jego rządów doszło także do kulminacji od­prężenia. Był to okres bezprecedensowego spokoju i -jeśli wierzyć oficjalnym statystykom - stałego wzrostu gospodarczego. Według tych danych w każdej niemal dziedzinie dokonano niebywałych wręcz postępów. W Krasnojarsku zbudowano największą na świe­cie elektrownię, ułożono największy rurociąg - linię bajkalsko-amur-ską (BAM) o długości trzech tysięcy kilometrów, nazwaną “budową stulecia". W latach siedemdziesiątych postawiono tysiące nowych fabryk, GNP wzrósł do 63%, a wydajność w przemyśle do 56%. Rozbudowano tiumeńskie zakłady wydobycia ropy i gazu, wydatki na masową konsumpcję wzrosły dwukrotnie, poprawiła się też sytuacja w służbie zdrowia i w szkolnictwie.

W1977 roku uchwalono nową, bardziej demokratyczną kons­tytucję; według oficjalnych doniesień w dyskusjach nad jej treścią wzięło udział 140 milionów obywateli. Oficjalne środki masowego przekazu głosiły, iż kraj przeżywa okres heroiczny, rośnie świado­mość komunistyczna i umacnia się potęga ZSRR - tak polityczna,

563

jak gospodarcza, a także wojskowa. Zaświtała więc już jutrzenka “rozwiniętego socjalizmu" i nawet zagraniczni komentatorzy wy­stawiali Breżniewowi znakomite noty - w każdym razie aż do końca lat siedemdziesiątych.

Sytuacja wewnętrzna kraju nie przedstawiała się jednak tak różowo: tempo wzrostu produkcji spadało, a Kosygin (drugi czło­wiek w Politbiurze i jednocześnie premier rządu) nalegał na prze­prowadzanie reform gospodarczych, mających na celu decentrali­zację zarządzania, nasilenie bodźców materialnych, powiązanie płac z produkcją, a cen z popytem. Jednakże Breżniew utrzymywał, że Kosygin jest zgorzknialcem i na pewno przesadza, jeśli idzie o powagę sytuacji. Inicjatywy premierasabotowała biurokracja, co w najmniejszym stopniu nie spędzało Breżniewowi snu z powiek.

Partia, wojsko i KGB umocniły swe pozycje filarów systemu. Poprawiła się też kondycja niższych kadr biurokracji państwowej. Ustanowiono nowe odznaczenia i nagrody, takie jak Order Paź­dziernika, Order Przyjaźni między Narodami, Order Robotniczej Chwały. Breżniew nadawał sobie tytuły bez opamiętania; pod koniec życia był czterokrotnym bohaterem Związku Radzieckiego, nie mówiąc już o tym, że za swoje pamiętniki otrzymał nagrodę leninowską w dziedzinie literatury; dzieło to, o monumentalnym wręcz braku jakiegokolwiek znaczenia, napisane zostało oczywiś­cie nie przez niego samego.

Do pewnego stopnia poprawiła się i sytuacja ludności. Niemal każda rodzina miała już odbiornik telewizyjny i lodówkę. Organi­zowano liczne i paradne widowiska: obchody pięćdziesiątej rocz­nicy rewolucji październikowej (1967), setnej rocznicy urodzin Lenina (1970), przede wszystkim jednak Igrzyska Olimpijskie (1980). Co prawda, niektórzy dysydenci nieco szumieli, w związku z czym trzeba było niektórych artystów czy pisarzy - na przykład Aleksandra Sołżenicyna - wysiedlić z kraju lub zesłać do łagrów. Zrehabilitowano częściowo samego Stalina i większość jego lokaj-czyków (na przykład Woroszyłowa), a Mołotowa (wierny cień Stalina) na krótko przed jego śmiercią dokooptowano do składu Komitetu Centralnego partii. Polityka kulturalna reżymu w oczy­wisty sposób była o wiele mniej liberalna niż za czasów Chrusz-czowa, który też przecież nie był jakimś miłośnikiem wolności w tym zakresie. Niewiele jednak ludzi interesował los wydawców pisma «Nowyj Mir» czy akademika Sacharowa. O wiele istotniejsze

564

było, że w latach siedemdziesiątych 107 milionów obywateli so­wieckich zmieniło mieszkanie.

W ZSRR, jak również w gronie obserwatorów zachodnich coraz częściej odzywać się zaczęły głosy sceptycyzmu, a nawet ponurego pesymizmu na temat kresu ery Breżniewa. Utrata żywot­ności i orientacji w kierownictwie sowieckim przestały już być tajemnicą i wzbudzały obawy nawet wśród najzagorzalszych sym­patyków reżymu.

Z ujawnionych w czasach głasnosti rewelacji o minionym okresie wynika dowodnie, że w latach 1978-1982 gospodarka przeżywała zastój (jeśli wręcz nie regres), że średnia długość życia obniżała się, a śmiertelność niemowląt rosła, że spożycie alkoholu wzrosło aż trzykrotnie, że rolnictwu groziła nieuchronna katastro­fa, że warunki pracy pogorszyły się, choć czas pracy wydłużył się, że jakość towarów była nadal fatalna. Nie wykonano ani dziesią­tego, ani jedenastego (1976-1984) planu pięcioletniego, poziom życia zaś większości grup ludności znacznie się obniżył. Najgorsza była jednak nie stagnacja produkcji i wydajności czy niepowo­dzenie prób podnoszenia stopy życiowej. W społeczeństwie nastąpił zanik ducha i zainteresowania pracą, w aparacie władzy zaś rozpleniły się korupcja i nadużycia.

Pod koniec lat siedemdziesiątych utrwaliło się powszechne poczucie rozpadu systemu - tego, że coś jest w nim z gruntu złego -oraz nieuchronności jego dalszego staczania się w dół. Pewien zachodni obserwator stwierdził wówczas, że “nowy człowiek so­wiecki stał się pesymistą".

Co spowodowało taką zmianę nastrojów w ZSRR i kiedy to nastąpiło? Według jednego z ekspertów (Thimothy Colton) ob­chodom siedemdziesiątej rocznicy urodzin Breżniewa (1976) towa­rzyszyły uczucia euforii, przekonanie, że osiągnięto tak wiele i że lada moment pojawią się następne sukcesy. Inni komentatorzy wykryli pierwsze oznaki głębokiego pesymizmu już przed rokiem 1976, zaś powieści obyczajowe takich autorów, jak Abramow, Szukszyn, Rasputin czy Biełow (by wspomnieć tylko kilku z nich) były niczym innym jak tylko opisem beznadziejnego stanu pańs­twa. Nieurodzaj w 1975 roku powinien był być ostatnim ostrzeże­niem; pewien uważniejszy obserwator stwierdził, że pesymizm klasy średniej był niczym wobec klęski rolnictwa. Klasa robotnicza nigdy w gruncie rzeczy nie podzielała optymizmu klasy średniej, ponie-

565

waż w swej masie nigdy nie otrzymała takich jak ona przywilejów i korzyści - nawet w okresie stalinowskiego “nowego ładu".

W narastaniu nastrojów pesymizmu ogromną rolę odgrywało niezadowolenie z sytuacji gospodarczej. O wiele jednak większe znaczenie miał fakt niezaspokojenia powszechnych oczekiwań lepszego jutra. Już Chruszczow obiecywał, że w niedalekiej przysz­łości społeczeństwo sowieckie dogoni i prześcignie Zachód. Po­nieważ ludzie w ZSRR niemal całkowicie odcięci byli od informacji z zewnątrz, nie mieli możliwości porównania własnego losu z życiem w krajach zachodnich czy w Japonii. Informacja ta jednak powoli przenikała przez granice i wykazała obywatelom sowieckim, że ich system nie tylko daleki jest od doścignięcia kogokolwiek, lecz że pozostaje daleko w tyle za innymi, i to w czasie, gdy uwagę niemal każdego zaprzątała nade wszystko idea posiadania dóbr materialnych, czyli konsumpcjonizm (wieszczyzm).

Inne jeszcze źródło nasilającego się pesymizmu bardzo nie­wiele miało (lub w ogóle nic) wspólnego z sytuacją gospodarczą kraju. Komunizm obiecywał nie tylko niebywałe sukcesy produk­cyjne w przemyśle i w rolnictwie, obiecywał też stworzenie nowego rodzaju homo sovieticus. I rzeczywiście: wyprodukowano nowy gatunek mężczyzn i kobiet, lecz rezultaty tego zabiegu nie wzbu­dzały nadmiernego entuzjazmu.

Wasyl Szukszyn, jeden z najbardziej utalentowanych młodych pisarzy (także aktor i reżyser), sformułował pytanie: “Co się z nami stało?", które odbiło się echem w całym ZSRR. Nie szło już tylko o to, że pogorszyła się jakość życia - szło o typ stosunków mię­dzyludzkich. Zanikła zwykła solidarność, zniknęło też ludzkie współczucie. Ludzie przestali zajmować się sobą nawzajem -wszystko kręciło się wokół pieniędzy i znajomości. W latach siedemdziesiątych kraj był jedną kulturalną pustynią.

Mimo zaawansowanego wieku i całkowitego oderwania od społeczeństwa Breżniew i jego koledzy bynajmniej nie byli nie­świadomi nasilającej się choroby państwa, wywołanej niekompe­tencją planistów szczebla centralnego, niedostatkiem surowców i ropy, katastrofą w rolnictwie i “tumiwisizmem" urzędników róż­nych szczebli, którym nigdy nie udawało się wykonać jakiego­kolwiek planu, którzy fałszowali statystyki i służalczo wyczekiwali instrukcji “z góry". W 1979 roku w dwóch swych przemówieniach Breżniew złajał i zbeształ biurokrację, wszyscy zaś, jak zwykle,

566

przyklasnęli jego słowom i obiecali poprawę - po czym wszystko znów wróciło do normy.

Szerzyła się korupcja i nepotyzm, a lokalni sekretarze partii rządzili krajem niczym dziewiętnastowieczni wicekrólowie - tak działo się w Azji Centralnej i w republikach kaukaskich. Gdy przyjeżdżał z wizytą Breżniew lub któryś z członków Politbiura, przygotowywano królewskie powitanie, z czerwonymi dywanami, podniosłym ceremoniałem i licznymi prezentami. Informowano o fantastycznych osiągnięciach we wszystkich dziedzinach, co często graniczyło wręcz z fantazją lub przynajmniej było ogromną prze­sadą. Rozpleniły się ugrupowania typu mafijnego, które we współ­pracy z miejscową administracją w mniej lub bardziej oficjalny sposób bezkarnie gromadziły ogromne zyski.

Wiele wad systemu dawałoby się jeszcze jakoś znieść, gdyby istniało poczucie, że kierownictwo państwa rzeczywiście panuje nad sytuacją i że członkowie Politbiura są ludźmi prężnymi i kierują się w swym działaniu jakąś wizją. Nic jednak nie wskazywało na ich wizjonerstwo czy mądrość - “rozwinięty socjalizm", owo oficjalne określenie ostatnich lat ery Breżniewa, stało się synonimem star­czego uwiądu na szczytach władzy i apatii społeczeństwa. Przy­wódcy coraz rzadziej pokazywali się publicznie, a ich mowy stawały się coraz krótsze i pobrzmiewały starczą sapką. Patrzenie podczas oficjalnych uroczystości na chwiejących się starców, którym trzeba było pomagać w utrzymaniu się na nogach, budziło zakłopotanie. Od lat narastało przekonanie, że koniecznie trzeba coś zrobić, by odmłodzić i ożywić kierownictwo państwa. Jednakże młodsi, nie­cierpliwi ludzie, nie mieli żadnej po temu możliwości. System za-brnął już tak daleko, że nie pozostawało nic innego, jak czekać na bieg wydarzeń. W 1980 roku zmarł Kosygin, w roku 1982 zaś pochowano (w styczniu) głównego ideologa Michaiła Susłowa oraz samego Breżniewa (w listopadzie). Pierwsze miejsce w państwie objął Jurii Andropow, który przez ostatnie piętnaście lat był sze­fem KGB.

Andropow lubił sprawiać wrażenie profesjonalisty - był praw­nikiem lub może lekarzem - człowieka pełnego życia, dostojnego i wręcz światowca. Na Zachodzie (mniej w kraju) zyskał sobie -zupełnie nie wiedzieć czemu - opinię intelektualisty i niemal libe­rała. Był dość dobrze wykształcony - zwłaszcza w porównaniu z większością swych kolegów z Politbiura. Jednakże w jego przemó­wieniach i artykułach z trudem dawało się dostrzec choćby cień

567

jakichś ciekawych pomysłów czy pogłębionych analiz. Być może stać go było na to - jeśli tak, to świetnie umiał się maskować. Na szczyty władzy dotarł dzięki cechom wytrwałego aparatczyka i lojalnego administratora, a nie przymiotom oryginalnego myśliciela czy twórczego pomysłodawcy. W ostatnich dwóch latach rodzina Breżniewa uwikłana była w liczne skandale. Istnieją powody, by przypuszczać, że KGB - kierowane właśnie przez Andropowa -pomogło skandale te zatuszować, co jednak podkopało pozycję sekretarza generalnego oraz jego popleczników. Gdy Andropow w mowie pośmiertnej wygłoszonej na Placu Czerwonym mówił o ogromnej stracie, jaką poniosła partia - ba, cała ludzkość - o wspaniałym synu swej ojczyzny, o wybitnym przywódcy partii i państwa, jego głos nie był nazbyt przekonujący.

Podobnie jak i inni przywódcy partyjni, Andropow był nie­świadom codziennych realiów życia w ZSRR. Ani on, ani jego żona nie musieli przecież stać w kolejkach, nie byli uzależnieni od opieki sowieckiej służby zdrowia, przeznaczonej dla zwykłych śmiertel­ników. Dzięki jednak swojej poprzedniej pracy był w wyjątkowej sytuacji człowieka, który znał prawdziwy stan państwa, jakże od­mienny od tego, co podawano w oficjalnych przemówieniach czy w artykułach «Prawdy». Przez wszystkie poprzednie lata KGB dostarczał mu niezmierzonej ilości informacji: nie tylko o Białym Domu czy amerykańskich przygotowaniach wojskowych, lecz rów­nież o cynizmie, apatii i korupcji na sąsiedniej ulicy. Tragedia Andropowa polegała na tym, że choć jak nikt w ZSRR wiedział, że kraj zmierza ku zagładzie, z racji swojego ideologicznego treningu i umysłowej tresury nie był w stanie pójść na żadne prawdziwie radykalne zmiany.

W chwili gdy obejmował władzę, był człowiekiem w podeszłym już wieku, o dość kiepskim zdrowiu. Przez czternaście miesięcy kierowania państwem nie dokonał żadnych zmian na lepsze, a w polityce zagranicznej dopuścił wręcz do znacznego pogorszenia stosunków na arenie międzynarodowej. Twórcy tej polityki nie przejawiali żadnej inicjatywy i wykonywali jedynie żałosne gesty, które wpędzały ZSRR w izolację na świecie.

Andropow próbował wzmocnić swoją pozycję przez pozbycie się kilku dawnych zwolenników Breżniewa i zastąpienie ich swoimi ludźmi. Jednakże jego nominaci - na przykład Gajdar Alijew z Ba­ku czy Grigorii Romanów z Leningradu - niezbyt się sprawdzili, co tylko dowodziło braku trafności ocen. Przemówienia miał ostroż-

568

ne, niemal nieśmiałe i choć jawnie przyznawał, że pod pewnymi względami stan państwa nie jest zadowalający, to jednak nie wy­czuwało się w tym żadnego niepokoju. Wydał rozkaz, by policja regularnie patrolowała ulice Moskwy i nękała spekulantów oraz sprawdzała, czy urzędnicy nie chodzą w godzinach pracy do den­tysty lub do łaźni. Praktyki te stały się tak niepopularne, że po krótkim czasie trzeba było ich zaprzestać.

Nasilono działania przeciwko korupcji, lecz również przeciw­ko dysydentom. Andropow wzywał do intensyfikacji frontu ideo­logicznego i kilkakrotnie pokazywał się w telewizji w otoczeniu robotników z różnych fabryk. Brak mu jednak było kontaktu z ludźmi - naturalności, spontaniczności, łatwości w obcowaniu i odpowiedniego zachowania czy wręcz wyglądu. Był to okres sto­sowania półśrodków - decyzje podejmowano, lecz ich nie wykony­wano - nie różniący się zbytnio od czasów Breżniewa.

Andropow był pierwszym przywódcą sowieckim, który przy­znawał, że nie jest w stanie rozwiązać wszystkich problemów, i sugerował - choć bez wysuwania nowych pomysłów, w czym pó­źniej tak celował Gorbaczow - iż konieczne jest wprowadzenie nowego systemu planowania i zarządzania. Niejednokrotnie dawał nawet do zrozumienia, że partia powinna szukać więszego zaufania w społeczeństwie. W swym ostatnim przemówieniu w Komitecie Centralnym (czerwiec 1983) po raz pierwszy padło słowo, które później zrobiło taką karierę: głasnost.

Chory od dłuższego czasu, Andropow zmarł w lutym 1984 roku, a jego miejsce zajął Konstantyn Czernienko. Z pochodzenia Sybirak, w 1950 roku poznał Breżniewa i przylgnął do wschodzącej podówczas gwiazdy, stając się jej zaufanym chefde cabinet. Wybór Czernienki był wyjątkowo niefortunny, i to nie tylko dlatego że była to postać zupełnie w kraju nie znana. Po kilku wystąpieniach publicznych - kiedy to bezlitosne kamery i mikrofony obnażyły rzeczywistość - zapanowała ogromna konsternacja. Okazało się, że jest to kolejny przywódca pozbawiony gravitas, wyprany z charyzmy, mamroczący coś pod nosem, bez śladu dynamizmu czy kreatyw­ności, człowiek na wpół żywy, będący raczej figurantem niż silnym liderem w państwie.

Krótko mówiąc, był to pozbawiony tożsamości, typowy apa­ratczyk średniego kalibru, który w przeszłości być może nawet i był kompetentnym organizatorem. Lecz na nieszczęście jego samego oraz ZSRR doszedł do władzy w momencie, gdy lata świetności

569

miał już za sobą - trapiły go różne choroby, w kraju zaś narastało niezadowolenie i zniecierpliwienie społeczeństwa. Przez kilka ostatnich lat ludzie oglądali trzech kolejnych przywódców w stanie fizycznej i intelektualnej degrengolady, choć tak przecież wypa­trywali nowego lidera, dość silnego i rozumnego, by potrafił w końcu stawić czoła problemom, z jakimi borykał się kraj.

Kto ponosił odpowiedzialność za wybór Czernienki na pierw­sze stanowisko w państwie? Był kandydatem jedynie przejściowym, szansę na wybór miał właściwie każdy z młodszych członków Politbiura. Jednakże gremium to było podzielone na starych po­pleczników Breżniewa i na zwolenników Andropowa, a młodzi darli ze sobą koty. Czernienko uosabiał status quo i dlatego miał poparcie ludzi Breżniewa, obawiających się utraty stołków. Co więcej, wielu biurokratów przejmował lęk przed nieuchronnymi przetasowaniami, do jakich musiałoby dojść w przypadku wyboru człowieka młodego i pełnego wigoru. Uspokoiło się również pod­ziemie, gdyż ustały nękające go akcje policji.

Za rządów Czernienki nie doszło do żadnych zmian politycz­nych, jeśli nie liczyć dymisji kilku ludzi Andropowa. W siedem­dziesiątą czwartą rocznicę urodzin nowy przywódca udekorowany został Orderem Lenina. Rosyjscy nacjonaliści, zanudzani leniniz-mem Andropowa, odetchnęli z ulgą, ponieważ wierzyli głęboko, że Czernienko, urodzony Sybirak, w głębi duszy jest jednym z nich. Nie sposób stwierdzić, czy ich przypuszczenia były słuszne, ponie­waż przez większą część roku swego panowania sekretarz gene­ralny nie był w stanie pełnić swych funkcji i przebywał bądź na Krymie, bądź w podmoskiewskim szpitalu.

Czernienko właściwie tylko udawał, że rządzi krajem; we wrześniu kilka razy pokazał się publicznie, wystąpił też na spot­kaniu w Związku Pisarzy Radzieckich, doradzając im zbliżenie z masami i podporządkowanie się poleceniom partii.

W tym czasie większości zebrań czołowych funkcjonariuszy partii i państwa przewodniczył Gorbaczow - najmłodszy członek Biura Politycznego, niekiedy określany mianem “nasz drugi sekre­tarz generalny" (stanowisko takie nie istniało). Gorbaczow cieszył się poparciem dwóch głównych szarych eminencji - Gromyki, we­terana polityki zagranicznej, oraz Ustinowa, wieloletniego szefa potężnego przemysłu zbrojeniowego. Jednakże Ustinow, wiekowy już starzec, zmarł w grudniu 1984 roku, a koalicja Romanow-Gri-

570

szyn starała się za wszelką cenę zablokować przyszły wybór Gor-baczowa.

W wyniku wszystkich tych walk podjazdowych, na kilka tygodni przed śmiercią Czernienki w marcu 1985, Gorbaczow zyskał naj­większe szansę na sukcesję. Wybrany został niewielką większością głosów, po czym wygłosił rutynową mowę pogrzebową, adresowa­ną do członków Komitetu Centralnego, wychwalając swego po­przednika jako wybitnego przywódcę partii i państwa. Mowa ta była jednak bardzo krótka, trwała zaledwie dwie lub trzy minuty. Dalsza część wystąpienia poświęcona była głównym wyzwaniom, przed jakimi stanęła partia -pieriestrojce, czyli zasadniczemu zwro­towi w gospodarce, uskorieniju (przyspieszeniu), demokratyzacji i głasnosti, czyli najważniejszej koncepcji sowieckiej polityki na naj­bliższe lata.

Michaił Siergiejewicz Gorbaczow - syn i wnuk komunisty -urodził się w 1931 roku w miejscowości Priwolnoje - małym mias­teczku niedaleko Sewastopola na pomocnym Kaukazie. Po ukoń­czeniu miejscowej szkoły rozpoczął pracę jako operator kombajnu zbożowego i w zdumiewająco młodym wieku odznaczony został Orderem Czerwonego Sztandaru za zasługi dla rolnictwa. W wieku dziewiętnastu lat wyjechał do Moskwy na studia prawnicze; tam spotkał swą przyszłą żonę, Raisę.

Jego kariera toczyła się pod szczęśliwą gwiazdą. Na początku pełnił funkcję sekretarza miejscowej komunistycznej organizacji młodzieżowej, później został obwodowym sekretarzem propagan­dy, na koniec wreszcie pierwszym sekretarzem jednego z najważ­niejszych regionów rolniczych w kraju. W 1978 roku mianowano go sekretarzem Komitetu Centralnego, co oznaczało przeniesienie do Moskwy. W 1979 roku wszedł w skład Biura Politycznego, najpierw jako zastępca członka, później jako pełnoprawny członek tego gremium. Jako najmłodszy, dostał pod swój nadzór najmniej wdzięczną dziedzinę - rolnictwo, i to w okresie, w którym mimo ogromnych inwestycji trwało ono w stanie permanentnego kryzysu. Z nominacją tą wiązało się ogromne ryzyko -ba, wręcz zagrożenie katastrofą; fakt, iż Gorbaczow przetrwał ten okres, świadczył p jego niebywałej zręczności politycznej. Miał też trochę szczęścia; uratowała go w pewnym sensie śmierć Breżniewa, którego później obwiniono (nie bez racji) za wprowadzenie w latach siedemdzie­siątych błędnego programu żywnościowego. Co więcej, zbiory w roku 1983 były lepsze niż w poprzednich latach, w związku z czym

571

po pojawieniu się wPolitbiurze nowych członków Gorbaczow mógł uwolnić się od kłopotliwego przydziału.

Pierwsze jego wystąpienia nie zapowiadały jeszcze nadejścia czasu zmian. W swych przemówieniach koncentrował się na osiąg­nięciach ZSRR i przed XXVII zjazdem KPZR (w lutym 1986) ani razu słowem nawet nie zająknął się o reformach - nie mówiąc już o reformach radykalnych. Nowy sekretarz generalny postępował z wielką ostrożnością. Dopiero po usunięciu zPolitbiura swych głów­nych oponentów poczuł się dość swobodnie, by móc z całą mocą oznajmić, że pieriestrojka równoznaczna jest z przystąpieniem do radykalnych przemian. W ciągu drugiego półrocza 1986 roku spo­sób myślenia Gorbaczowa wyraźnie się zmienił, co jeszcze wyraź­niej uwidoczniło się podczas następnych dwóch lat. Najprawdo­podobniej dopiero z czasem zaczął sobie stopniowo zdawać sprawę z rozmiarów kryzysu, w jakim znalazł się ZSRR. Zrozumiał też, że dopóki gospodarka nie ruszy z miejsca, jej katastrofalna sytuacja będzie oddziaływać na wszystkie dziedziny życia w kraju - braki staną się jeszcze dotkliwsze, poziom życia i świadczeń społecznych sięgnie dna.

Niektóre środki zaradcze można było z łatwością podjąć już od razu, bez naruszania istoty systemu - chodziło tu o wzmożenie dyscypliny pracy i dociśnięcie biurokratów do muru pod groźbą utraty pracy lub przywilejów (efekt “nowej miotły"). Doświadcze­nie uczyło jednak, że są to środki dobre jedynie na krótką metę, coś na kształt leku przeciwbólowego. Prawdziwe zmiany wymagały rozwalenia starego systemu, który przestał już w ogóle funkcjo­nować, czyli likwidacji odwiecznego, uciążliwego aparatu pla­nowania, zwiększenia wolności dla prywatnej inicjatywy, krótko mówiąc - wyzwolenia mechanizmów rynkowych.

Większość ekonomistów zgodnie utrzymywała, iż istnieje ko­nieczność podjęcia tych środków, aczkolwiek nie wszyscy byli przekonani, czy należy je wprowadzać aż tak szybko. Większość jednak regionalnych sekretarzy partyjnych tłumaczyła Gorbaczowo-wi, że rezultaty podobnych poczynań mogłyby być tak bolesne, zwłaszcza w okresie przejściowym (w wyniku ustania dotacji państ­wowych wzrosłoby bezrobocie i ceny), że z politycznego punktu widzenia radykalnych reform nie sposób akceptować, chyba że prowadzone byłyby z wielką ostrożnością i rozłożone zostałyby na wiele lat. Dopiero w 1990 roku, po długich i ostrych dyskusjach, podjęto decyzję, że dotacje do podstawowych artykułów żywnoś-

572

ciowych będą stopniowo wycofywane, tyle że w nieco późniejszym terminie.

Dla radykałów decyzje te były zbyt ograniczone, uważali bo­wiem, że tylko drastyczne środki mogą zapobiec katastrofie. Nie­pokoiły jednak konserwatystów, którzy uznali z kolei, iż są nazbyt pochopne - w ich przekonaniu zmiany tego rodzaju doprowadzą do wzbogacenia się jedynie wąskiej warstwy wyzyskiwaczy i spe­kulantów i do pogorszenia doli szerokich mas. Wskazywali, iż w 1990 roku jakość niektórych wyrobów co prawda poprawiła się, lecz że ceny na wolnym rynku są tak wyśrubowane, że tylko nie­wielki procent ludzi może sobie pozwolić na kupno.

W ciągu pierwszych pięciu lat wiele mówiło się o pieriestrojce. W 1989 roku istniało już 14 000 spółdzielni, głównie w sferze handlu, towarów konsumpcyjnych i usług. Jednakże sytuacja za­równo rolnictwa jak przemysłu nie zmieniła się. Wręcz przeciwnie -ku powszechnemu niezadowoleniu częściowa liberalizacja tylko wzmogła rozpad gospodarki. Większość reformatorów partyjnych i niemal wszyscy radykałowie zgodni byli co do tego, że stary system kołchozów rozpadł się i że sowieckim chłopom należy umożliwić dzierżawę ziemi i pracę bez dawnych, ścisłych nakazów z góry. Jednakże niewielu chłopów skorzystało z tej sposobności. Nie byli bowiem pewni, jak długo obowiązywać będą nowe ustalenia i czy pewnego dnia znów nie zostaną odwołane, jak to już zdarzyło się w ostatnim okresie NEP-u pod koniec lat dwudziestych, tuż przed kolektywizacją rolnictwa. Sowieckim chłopom brakowało nadto kapitału i podstawowego wyposażenia, a lokalna biurokracja dale­ka była od tego, żeby pomagać w tworzeniu warunków, w których gospodarstwa nowego typu miałyby szansę na przetrwanie.

O wiele dalej zaawansowane były reformy w sferze politycznej, a przede wszystkim w szeroko rozumianej kulturze. Kamieniem milowym w tym procesie okazała się XIX konferencja partyjna (maj-czerwiec 1988) oraz jeszcze od niej ważniejsze wydarzenia, jakimi stały się wybory do Rady Delegatów Ludowych i ich pierw­sze sesje w marcu-czerwcu 1989 roku. W tym kontekście należy też wspomnieć o usunięciu szóstego paragrafu z konstytucji ZSRR, który sankcjonował monopol partii komunistycznej na władzę w państwie. Konferencja partyjna przyjęła uchwałę, w myśl której rządy prawa powinny stanowić podstawę ustawy najwyższej i stać się normą życia, gwarantowane też i chronione winny być legalne prawa człowieka i obywatela. Pociągnęło to za sobą zmiany w

573

ustawodawstwie. Fasadowa Rada Najwyższa, która w przeszłości zbierała się z rzadka, a i to wyłącznie w celu wyrażenia swego poparcia dla przywódcy i prowadzonej przezeń polityki, zmieniła się nie do poznania.

W jej miejsce utworzono Radę (Zjazd) Delegatów Ludowych, liczący 2 500 członków. Po raz pierwszy od dziesięcioleci na każde stanowisko deputowanego kandydowała więcej niż jedna osoba. Wybory żadną miarą nie spełniały jeszcze standardów demokra­tycznych, jako że nie istniały w kraju partie polityczne, wielu zaś kandydatów należało do KPZR lub do organizacji satelickich (w sumie w Zjeździe znalazło się 88% członków partii). Jednakże wielu przystępujących do rozgrywki o fotel w Radzie (i to z po­wodzeniem) nie należało do osób mile widzianych przez KPZR. W największym obwodzie wyborczym (Moskwa) zdecydowane zwycięstwo odniósł Borys Jelcyn (później wybrany na stanowisko przewodniczącego Rady Najwyższej RSFSR), mimo iż rok temu usunięty został z funkcji pierwszego sekretarza komitetu miejs­kiego partii. Wśród zwycięzców znaleźli się też najwybitniejsi so­wieccy obrońcy praw człowieka, między innymi laureat pokojowej nagrody Nobla, Andriej Sacharow, którego rychła śmierć w grud­niu 1989 roku ogromnie osłabiła ruch na rzecz reform w kraju. Sacharow, uwolniony w 1986 roku przez Gorbaczowa z zesłania w mieście Górki, utworzył wraz z innymi znanymi krytykami syste­mu parlamentarną frakcję, zwaną Grupą Międzyregionalną. Opo­zycja rosła w siłę, co jeszcze wyraźniej ujawniło się w wyborach lokalnych w 1990 roku, kiedy to radykalni reformatorzy opanowali takie miasta, jak Moskwa, Leningrad i Swierdłowsk. Ponieważ Rada Delegatów Ludowych była ciałem zbyt dużym, by mogła sprawnie prowadzić zwykłe, codzienne obrady, jej funkcje przejęła mniejsza od niej Rada Najwyższa, licząca sobie 450 członków.

We wrześniu 1988 roku Gorbaczow wybrany został - nie w wyborach powszechnych, lecz przez parlament - na stanowisko prezydenta ZSRR. W następnym roku powołano do życia Radę Prezydencką - małą grupkę doradców, złożoną z ekonomistów i pisarzy, o bliżej nieokreślonych kompetencjach; wiadomo było tylko tyle, że przejęła ona część uprawnień zarówno Biura Politycz­nego jak Rady Ministrów.

Istotne zmiany zaszły również w układzie najwyższych władz partyjnych. Na początku 1989 roku z Komitetu Centralnego wystą­piło gremialnie dziewięćdziesięciu ośmiu członków, motywując to

574

podeszłym wiekiem. Jednakże nawet i wówczas Gorbaczow nie mógł jeszcze liczyć na proreformatorską większość w KC, nie mówiąc już o Politbiurze, gdzie jedynymi jego sojusznikami byli Eduard Szewardnadze (minister spraw zagranicznych) oraz Alek­sander Jakowlew, przedstawiciel sił radykalnych w kierownictwie i przez to obiekt nieustannych ataków ze strony konserwatystów i neostalinowców.

Konserwatyści, na czele z Jegorem Ligaczowem, ostro prze­ciwstawiali się wszystkiemu, co w ich pojęciu prowadziło do zbyt szybkich i drastycznych odstępstw od leninowskich norm. W zasa­dzie nie byli przeciwni reformom gospodarczym -woleli jednak, by przebiegały one stopniowo, i uważali, że gtasnost posuwa się za daleko, gdyż kraj przestaje być sterowny. Jeszcze silniejsza opo­zycja przeciwko głasnosti ujawniła się w niższych kręgach działaczy partyjnych. Klasycznym tego przejawem był głośny “list otwarty", autorstwa leningradzkiej nauczycielki, Niny Andriejewej (“Nie mogę poświęcać zasad" - marzec 1988). Zasady, których nie chcia­ła poświęcić pani Andriejewa, był to, mówiąc ogólnie, stalinizm, dostosowany do obecnych warunków i podszyty silną ksenofobią, antysemityzmem i niechęcią do Zachodu. Kobieta ta ostro zaata­kowała kampanię destalinizacji, która nabrała niebywałego wręcz rozpędu, i oskarżyła odpowiedzialnych za nią ludzi o zdradę i o niszczenie kraju. Było to jawne wypowiedzenie wojny pieriestrojce i polityce reform w ogólności, silnie nagłośnione przez środki maso­wego przekazu. Poglądy pani Andriejewej podzielała w znacznym stopniu (w jednych regionach bardziej, w innych mniej) również część społeczeństwa.

Przeciwnicy reform stanowili dziwaczną zbieraninę. Należeli do nich nacjonaliści rosyjscy w dawnym stylu, hołubiący wspom­nienia o dawnych dobrych dniach sprzed 1917 roku. Inni z kolei byli zatwardziałymi stalinowcami, wierzącymi głęboko, iż oczernia­ny “ojciec narodów" był zagorzałym patriotą i w istocie najwięk­szym przywódcą w historii ZSRR. Jego błędy, jeśli nawet takie popełniał, nie miały najmniejszego znaczenia w porównaniu z jego doniosłymi osiągnięciami. Obydwa te odłamy opozycji zrazu nie miały ze sobą nic wspólnego, z czasem jednak doszło między nimi do zbliżenia ideologicznego, gdyż stalinowcy stopniowo odrzucili zasady leninizmu i internacjonalizmu i przechrzcili się na rosyjski nacjonalizm. W tym samym czasie konserwatyści w kwestiach soc-joekonomicznych nawrócili się na populizm i quasi-egalitaryzm. W

575

ostatecznym rachunku łączyło ich istnienie jednego wspólnego wroga: ruchu reform, który w ich przekonaniu dążył do prze­kształcenia ZSRR na modłę zachodnią w społeczeństwo liberalno-demokratyczne, do odrzucenia tradycji Rosji i zastąpienia daw­nych wartości przez zachodnią kulturę masową, wreszcie do dop­rowadzenia Wielkiej Rosji do stanu ruiny społecznej, moralnej i politycznej.

Odrodzenie się w czasach glasnosti “partii rosyjskiej" nie po­winno było być dla nikogo zaskoczeniem. Zwycięstwo marksizmu w 1917 roku postrzegane było w swoim czasie jako ostateczny tryumf Zachodu w walce o duszę Rosji. Jednakże zgodnie z mark-sizmem-leninizmem skłonność do tego, co zachodnie, uznano za głównego wroga, a internacjonalizm miał wyzwolić nową falę ro­syjskiego patriotyzmu. W kontekście siedemdziesięciu lat historii ZSRR prawicowa reakcja na “lewicowe wybryki" z lat dwudzies­tych i trzydziestych była wręcz nieunikniona. Odwrócenie postaw okazało się jeszcze wyrazistsze z chwilą pojawienia się takich ugru­powań, jak “Pamiat" o ideologii Czarnej Sotni (band z ostatnich lat rządów carskich), wzbogaconej pomysłami rodem z nazizmu: wiarą we wszechobecne spiski i szatańskie poczynania “Żydów i maso­nów".

Tak oto wyglądało drugie, groźne oblicze glasnosti; koncepcje te znajdowały zwolenników nie tylko wśród zacofanych warstw ludności, lecz także wśród inteligencji. Większość intelektualistów jednak i znakomita większość społeczeństwa przesiąknięta była nowym duchem wolności, zrodzonym z ruchu reform. Nie jest oczywiste, czy Gorbaczow i jego doradcy chcieli rozpoczynać swą działalność od swoistej rewolucji kulturalnej; pierwsze wypowiedzi nowego przywódcy najwyraźniej świadczą o czymś przeciwnym. Stopniowo jednak czołowi reformatorzy dochodzili do przekona­nia, że nie uda się przeprowadzić reform społecznych i gospodar­czych, póki nie nastąpi zasadnicza zmiana postawy ludzi - nie odrodzi się uczciwość, a także wolność myślenia i działania.

Z punktu widzenia przeszłości oznaczało to rzucenie wyzwa­nia nie tylko breżniewowskiej stagnacji, lecz również stalinizmowi, a nawet samemu Leninowi i zasadom jego polityki. W 1986 roku Gorbaczow przyznał, że pojęcie “stalinizm" wymyślone zostało przez “naszych wrogów", to znaczy przez antysowieckie kręgi w kraju i za granicą. Niemniej w rok później kampania antystalinow-ska toczyła się pełną parą. Wydano wiele zakazanych przedtem

576

książek i choć dla zachodnich obserwatorów sowieckiej sceny politycznej zawarte w nich rewelacje nie były aż taką sensacją, w samym ZSRR efekt ich ujawnienia był wręcz piorunujący.

Nastał zatem czas samokrytyki. Wszystkich tych potwornych zbrodni nie mógł przecież dokonać pojedynczy człowiek. Stalin wygrał walkę o władzę dlatego, że jego postawa i jego sposób myślenia odpowiadał bardzo wielu ludziom. Jego “kult" był kurio­zalny, niemniej większość szczerze wierzyła nie tylko w mądrość Józefa Wissarionowicza Stalina, lecz również w jego dobroć. Miał miliony chętnych do pomocy. Chcąc wyjaśnić źródła tego zjawiska, trzeba z jednej strony sięgnąć wstecz, do czasów daleko przed-stalinowskich, do słabości tradycji demokratycznych w historii Ro­sji, z drugiej zaś, wziąć pod uwagę antydemokratyczny charakter rewolucji październikowej i samego leninizmu. Konfrontacja z przeszłością okazała się szczególnie bolesna dla wielu rosyjskich nacjonalistów i leninowców, którzy bądź utrzymywali, że stalinizm nie był wcale aż tak zły, bądź też twierdzili, że było to wypaczenie leninizmu i że stanowiło część o wiele szerszego zjawiska z lat trzydziestych (“od Madrytu do Szanghaju"), bynajmniej zresztą nie rosyjskiego w swej istocie, lecz importowanego z zewnątrz i na­rzuconego głównie przez obcych.

Głasnost oznaczała rozliczanie się z tym, co minęło, aczkolwiek okazała się jeszcze bardziej okrutna, z chwilą gdy przychodziło oceniać aktualny stan rzeczy w państwie. Możliwe wreszcie stało się przeprowadzenie uczciwej analizy licznych niepowodzeń w życiu gospodarczym i społecznym. Po raz pierwszy od dziesięcioleci w artykułach i przemówieniach opisywano ogrom błędów popeł­nionych w gospodarce. Oznaczało to mówienie prawdy o przestęp­czości (włącznie z zorganizowaną przestępczością na wielką skalę), o biedzie i niezadowalającym stanie służby zdrowia (w tym także o skróceniu czasu życia obywateli), o alkoholizmie, narkotykach i prostytucji.

Inne kraje też cierpiały na tego typu bolączki, ale tylko ZSRR odmawiał dotychczas przyznania się do ich istnienia, przez co ujawniane rewelacje wywoływały jeszcze silniejsze wrażenie. Po ponownym przyjrzeniu się poziomowi życia w ZSRR okazało się, że przedstawia on wiele do życzenia, i to nie tylko ze względów czysto ekonomicznych, lecz także i z punktu widzenia niskiej oby­czajności i moralności. Skąd u ludzi wzięła się aż tak ogromna frustracja, tyle urazów i złości? Wszak niegdyś naród rosyjski

577

wyróżniały przecież takie przymioty, jak łagodność, szlachetność i otwartość na przyjaźń. Czemu dziś cechy te są taką rzadkością? Czemu ludzie stali się twardzi, nieufni i nieczuli? Czy spowodowały to tylko ciężkie warunki życia, nie kończąca się walka o byt, rodząca złość i zawiść, czy może to wszystko jest tylko jednym wielkim udawaniem, zrodzonym z podejrzliwości wobec systemu politycznego? Przecież większości ludzi w poprzednim stuleciu żyło się jeszcze gorzej. Coraz silniej narastało poczucie, iż w któ­rymś momencie, w jakiś dziwny sposób, historia Rosji poszła złą drogą, w rezultacie czego wiele dawnych cnót i przymiotów znik-nęło raz na zawsze.

Do 1987 roku sposób rozwiązywania problemów narodowoś­ciowych w ZSRR określany był jako modelowy dla całej ludzkości. Na zewnątrz prezentowano obraz współpracy i harmonii, mimo że eksperci od dawna podejrzewali, iż za tą fasadą miłość między narodami sowieckimi bardzo wychłodła i że jeszcze gorzej jest z miłością poszczególnych narodów do dominującego nad nimi narodu, czyli do Rosjan. Ferment ten istniał od dawna, rzadko kiedy przejawiał się w sposób otwarty, i to z różnych powodów. Jednym z nich były policyjne represje, innym - tolerowanie korupcji jako integralnej części życia, zwłaszcza w Azji Środkowej. Dochodziły do tego jeszcze wyże demograficzne (również w Azji Środkowej) oraz budzenie się dość zaraźliwych tendencji nacjonalistyczno-re-ligijnych na Bliskim Wschodzie.

Oficjalnie usankcjonowany nacjonalizm rosyjski rodził coraz częściej podobne tendencje w republikach nierosyjskich. Naciski asymilacyjne Rosjan stały w sprzeczności z narodowymi dążeniami niemal wszystkich większych i mniejszych grup etnicznych. Sytuacja gospodarcza - zwłaszcza w Azji Środkowej - była zła i w niczym nie ulegała poprawie, gdyż wieloletnie stosowanie monokultury w rolnictwie wyczerpało zasoby zarówno gleby jak i wód. Stałą bolączką tych regionów było też bezrobocie - jawne bądź ukryte.

W sumie okazało się, że skutki kilkudziesięcioletniej indo­ktrynacji komunistycznej są daleko bardziej pozorne, niż przypusz­czano. Struktura społeczeństwa w swej istocie niewiele zmieniła się od czasów przedrewolucyjnych - przynależność do klanu miała bez porównania większe znaczenie niż członkostwo partii. Ostały się obyczaje religijne, czy quasi-religijne tradycje, nacjonalizm odradzał się na nowo.

578

Pierwszym sygnałem, że dzieje się coś niedobrego, były za­mieszki w Ałma-Acie (grudzień 1986). Później wybuchł kryzys w Górnym Karabachu między Armenią i Azerbejdżanem, który wy­wołał w tym regionie prawdziwą wojnę domową i spowodował interwencję wojsk sowieckich w Baku. W kwietniu 1989 roku Armia Czerwona otworzyła ogień do uczestników masowej de­monstracji w stolicy Gruzji, Tbilisi; w czerwcu tego samego roku doszło do ostrej strzelaniny w Ferganie, a w 1990 roku - w miastach Azji Środkowej (m.in. w Oszu). Pogromy w Ferganie, zrazu skiero­wane przeciwko mniejszości tureckiej (Meschetom), stopniowo zwracały się przeciwko miejscowym Rosjanom. Rozpoczął się exo­dus ludności rosyjskiej zarówno z Azji Środkowej, jak z Azerbej­dżanu.

W tym samym też czasie (1989) wszystkie trzy republiki bał­tyckie oświadczyły, że ich przyłączenie do ZSRR na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow było wymuszone, a zatem nielegalne. Uro­czyste zadeklarowanie przez nie niepodległości odrzucone zostało przez Kreml - co dla nikogo nie było zaskoczeniem - i dopro­wadziło do zastosowania środków odwetowych. Litwę zamieszki­wała w większości ludność rdzenna etnicznie (85%), inaczej rzecz miała się z Łotwą i Estonią, gdzie po 1945 roku przybyło bardzo wielu Rosjan. Nie wszyscy oni zresztą sprzeciwiali się tendencjom separatystycznym, aczkolwiek większość była im przeciwna, co skomplikowało sytuację zarówno w stosunkach wewnętrznych, jak w kontaktach z Moskwą.

Choć konstytucja ZSRR teoretycznie gwarantowała każdej republice prawo do secesji, nie do pomyślenia było, aby kiedykol­wiek którakolwiek z nich z prawa tego mogła skorzystać. Podobnie miała się rzecz nawet pod liberalnymi rządami Gorbaczowa - rząd centralny stanowczo odmawiał spełnienia tych żądań. Kreml utrzy­mywał, że secesja jest w zasadzie możliwa, tyle że po warunkiem iż opowie się za nią dwie trzecie ludności danej republiki; również i wówczas okres przejściowy powinien potrwać jeszcze kilka lat.

Nie wspomniano tu o innych problemach narodowościowych, trapiących również ZSRR, takich jak żądania Tatarów przywró­cenia ich narodowej republiki, zlikwidowanej przez Stalina w czasie drugiej wojny światowej. Jednakże ich dawne terytoria (nadwołża-ńskie rejony Krymu) dawno już zasiedlone zostały przez nowych przybyszów. Z braku rzeczywistych szans na zadowalające rozwią­zanie swych kłopotów Niemcy zawołżańscy oraz Żydzi postanowili

579

opuścić ZSRR; ci ostatni obawiali się, że w obliczu narastającego w kraju antysemityzmu nie będą mogli liczyć na pomoc władz.

W miarę jak coraz więcej narodowości zgłaszało swoje żąda­nia i zaczęło domagać się przywrócenia ich tradycyjnych praw, również sami Rosjanie przypomnieli sobie, że i oni byli przecież wyzyskiwani przez wszystkie te lata, że nie otrzymywali za to należytej zapłaty i że teraz chcą wreszcie zostać panami we włas­nym domu. Ich rzecznicy domagali się wstrzymania odwiecznych dotacji na rzecz innych republik; zapragnęli własnej telewizji, włas­nej akademii nauk, własnej partii komunistycznej, własnych związ­ków zawodowych, własnej encyklopedii itd., itp. Niektóre z tych żądań były w pełni uzasadnione, inne nie; nie sposób było właściwie ustalić, kto tu kogo wykorzystywał - Rosjanie pozostałe republiki, czy też odwrotnie. W każdym razie prawdą jest, że były one raczej anektowane siłą, a nie przyłączały się do ZSRR z własnej, nieprzy­muszonej woli.

Lenin nazwał kiedyś Rosję carską “więzieniem narodów" - z chwilą gdy nastała większa wolność, definicję tę zaczęto znów powtarzać jak kraj długi i szeroki. Chodziło nie tylko o proste stwierdzenie stanu faktycznego - w niektórych przypadkach bunty narodowościowe skierowane były bynajmniej nie przeciwko Ros­janom (Armenia, Kirgizja, Azerbejdżan czy Uzbekistan). Bez naj­mniejszego nacisku wojskowego z centrum rozpoczęły się rzezie na masową skalę. We współczesnym świecie nie można zapewnić suwerenności wszystkim bez wyjątku narodowościom. Jak na ironię, wiele republik radzieckich postanowiło wprowadzić własną walutę, w chwili gdy Europa Zachodnia postanowiła walutę ujed­nolicić. Niektórych żądań nacjonalistów nie sposób było spełnić, ponieważ sprawiedliwość dla jednych oznaczała niesprawiedliwość dla innych. Nierealne było oczekiwanie od przywódców sowieckich salomonowych wyroków, które zadowoliłyby wszystkich petentów. Mogli oni jednak zaproponować nowe reguły współistnienia na­rodów, zapewniając wszystkim uczestnikom tej gry większy zakres wolności w obrębie jakiejś autentycznej federacji. To, iż tego nie zrobili w odpowiednim po temu czasie, okazało się fatalnym błę­dem już nie do odrobienia.

W czasach ery Breżniewa sowiecka polityka zagraniczna zmie­niała się w sposób zaskakujący i nie do poznania. Wahadło odchy­lało się od serdecznej atmosfery odprężenia podczas szczytów rozbrojeniowych na początku lat siedemdziesiątych po klimat koń-

580

frontacji z początków lat osiemdziesiątych. Zasadnicza poprawa stosunków z Zachodem nastąpiła dopiero w następstwie przyjęcia “nowego myślenia" za rządów Gorbaczowa. Odprężenie nie tylko stworzyło klimat do zmian, lecz przyniosło także układ SALT I oraz polityczne i społeczne zbliżenie między dwoma blokami, czego ukoronowaniem była helsińska konferencja poświęcona prawom człowieka. Jednakże nawet w latach 1974-1975 świetnie było wia­domo, że wielkie oczekiwania Zachodu w kwestii zbliżenia z ZSRR niemożliwe są do spełnienia. Istniało po temu mnóstwo przyczyn. Oczekiwania te były w dużym stopniu nierealne, gdyż u ich podstaw leżało błędne założenie, iż ekipa Breżniewa zmieni w końcu po­glądy i intencje swych poczynań. Stwierdzenie, że ZSRR nadal rozbudowuje swoje siły zbrojne z niespożytą wręcz energią, wy­wołało zdumienie oraz zaskoczenie, podobnie jak inwazja na Af­ganistan (1980), która miała wyraźnie ofensywny charakter i żadną miarą nie mogła być usprawiedliwiona interesami obronnymi kra­ju, stanowiła zaś kulminację polityki sowieckiej w stosunku do Trzeciego Świata.

Za czasów prezydenta Cartera stosunki radziecko-amerykań-skie pogorszyły się, naleganie bowiem, by ZSRR przestrzegał praw człowieka wyzwalało w Moskwie reakcję agresji. Jednocześnie nie spełniły wielkich nadziei obydwu stron na rozwój handlu - nie tyle może z braku dobrej woli, ile z powodu całkowitej nieprzysta-walności dwóch systemów oraz słabości gospodarczej ZSRR, jak również niewymienialności rubla, co absolutnie uniemożliwiało zacieśnianie więzów ekonomicznych.

W 1981 roku oficjalni urzędnicy radzieccy przestali mówić o odprężeniu - chyba że w kontekście historycznym - a w propagan­dzie nasiliły się akcenty nader wojownicze. Prezydent Ford przestał posługiwać się terminem detente jeszcze wcześniej, bo już w roku 1976. W okresie rządów Reagana postawa Moskwy wobec USA nacechowana była szczególną wrogością - po części z powodu osobliwej retoryki amerykańskiego prezydenta, który komunizm określał takimi zwrotami, jak “ognisko zła w świecie współczes­nym" czy “dziwaczny rozdział w historii ludzkości". O wiele istot­niejszą rolę odgrywała tu modernizacja uzbrojenia, do której przystąpiła administracja Reagana. W latach 1968-1977 radzieckie wydatki wojskowe wzrosły ze 101 do 130 miliardów dolarów, pod­czas gdy wydatki USA w tym samym czasie spadły ze 130 do 96 miliardów dolarów. Pod rządami Reagana sytuacja się odwróciła -

581

ZSRR wmanewrował się w wyścig zbrojeń, któremu nie był w stanie sprostać z powodu narastającego kryzysu wewnętrznego.

Przekonawszy się, że przeciwnik w Waszyngtonie jest nie do pokonania, Sowieci nakierowali swe wysiłki na rozbicie sojuszu NATO, próbując zapobiec rozmieszczeniu rakiet w Europie Za­chodniej. Jednakże ani sowieckie groźby, ani obietnice nie przy­niosły pożądanego rezultatu - w listopadzie 1983 roku niemiecki Bundestag głosował za eurorakietami, podobnie zresztą, jak inne państwa europejskie. Rozmowy na temat wzajemnej redukcji sił (MBFR) w Wiedniu stały w miejscu, nie dochodziło do poprawy stosunków z Chinami, Kreml zaś trwonił pieniądze na najroz­maitsze awantury w Trzecim Świecie (za pośrednictwem swych głównych sojuszników, czyli Kuby i NRD), nie przynoszące w zamian żadnych zysków. Wojna w Afganistanie też wyglądała dość kiepsko; słowem, niemrawa sowiecka polityka zagraniczna, pro­wadzona przez Gromykę, nie miała się czym poszczycić. Również stosunki z europejskimi partiami komunistycznymi stały się w epoce eurokomunizmu bardzo powściągliwe - obóz nieuchronnie rozpadał się i zaprzestano nawet podejmowania jakichkolwiek prób odbudowania jego jedności.

W Moskwie skrycie hołubiono nadzieję, że administracja Rea-gana nie będzie przecież panowała wiecznie. Cóż, prawa biologii wyznawane na Kremlu, zwróciły się przeciwko Sowietom - Reagan pozostał na swym urzędzie i w latach 1986-1988 zawarł z następcą Andropowa i Czernienki daleko idące porozumienie na temat usunięcia niektórych głównych przeszkód w stosunkach między obydwoma krajami.

Sygnały świadczące, że Rosjanie chcą powrócić do rozmów z Zachodem, pojawiły się jeszcze przed wyborem Gorbaczowa. Były to jednak tylko pobożne życzenia, dramatyczny zwrot w ogólnym klimacie międzynarodowym nastąpił dopiero w 1987 roku. Admi­nistracja Gorbaczowa wykazała gotowość do przeformułowania wielu założeń, składających się w przeszłości na kanon sowieckiej polityki zagranicznej. Ów proces przewartościowania, znany pod nazwą “nowego myślenia", nie przebiegał tak szybko, jak procesj zmian zachodzących wewnątrz kraju. Sowieckie interesy narodo­we - mimo ich modyfikacji - niewiele się zmieniły. Nowe inicjatyw} przysporzyły Gorbaczowowi więcej popularności na Zachodzie niż we własnym kraju. W Moskwie zdano sobie sprawę, że era nega tywizmu i politycznego bojkotu musi prowadzić do impasu, żt

582

ZSRR nie grozi żadne niebezpieczeństwo ataku z zewnątrz i że polityka podbojów - pośrednich lub bezpośrednich - nie ma już żadnych szans na przyszłość. Zrozumienie tych podstawowych prawd doprowadziło do wyjścia Sowietów z Afganistanu i - co chyba ważniejsze - do powstrzymania się przed interwencją w Europie Wschodniej w chwili wybuchu tam kryzysu w 1989 roku. Przywódcy sowieccy przestrzegali zasady “wolnego wyboru" i nie­agresji nawet wówczas, gdy w Pradze, Warszawie i w Berlinie Wschodnim doszło do wyłonienia rządów niekomunistycznych.

Trudno wręcz przecenić znaczenie tych zmian w sowieckiej polityce zagranicznej, oznaczały one koniec epoki stalinowskiej w Europie Wschodniej i Środkowej. Trwały zabiegi o poprawę stosunków z Chinami, a sowiecka aktywność w Trzecim Świecie stała się mniej ambitna, a za to bardziej realistyczna. Główne wysiłki Moskwy nakierowane były na nawiązanie ściślejszej współpracy z USA i na budowanie “wspólnego domu europejskiego". Kreml nie zamierzał dokonywać jednostronnego rozbrojenia, po części z powodu zbyt dużych wpływów własnego lobby wojskowego, po części też dlatego, że przywódcy sowieccy byli głęboko przekonani, iż nie wolno zapominać o obronie własnego kraju. Mimo to dokonano pewnych cięć budżetowych i przeformułowano główne założenia strategiczne; w przeszłości nie do pomyślenia było sprzeciwienie się żądaniom dowódców armii zarówno w kwestiach przesunięć budżetowych, jak redystrybucji zasobów, jakimi dys­ponował kraj.

Nikt spoza Kremla nie mógłby z całą pewnością stwierdzić, czy rzeczywiście wydatki obronne ZSRR stanowiły 12-14% GNP, czy może dwukrotnie więcej (jak utrzymywali niektórzy). Powszechnie jednak zgadzano się, że były one nazbyt wysokie i że zacofanej gospodarki nie stać na rozwijanie nowych, zaawansowanych ł niebywale kosztownych technologii wojskowych. Nie podobało się to dowództwu armii, niemniej większość “cywilów" w kierownict­wie państwa doszło w 1990 roku do przekonania, że pokojowe współistnienie jest czymś nieuchronnym, że wojna nie może być dłużej racjonalnym narzędziem politycznym i że bezpieczeństwo narodowe nie jest uwarunkowane wyłącznie wielkością arsenałów broni. Krótko mówiąc, stosunki ze światem przestały być funkcją ideologicznych ambicji i paranoicznych lęków. Konfliktu nie spo­sób uniknąć, lecz istniała szansa, że w przyszłości będą one

583

rozwiązywane w normalny sposób, obowiązujący w stosunkach międzypaństwowych w całym cywilizowanym świecie.

Zasadnicze zmiany, jakie zaszły w sowieckiej polityce za­granicznej, wywołały na Zachodzie przypływ dobrej woli i entuz­jazmu, z dużym też zadowoleniem przyjęte zostały i w kraju. Dla większości jednak obywateli sowieckich o wiele ważniejsze były problemy wewnętrzne. W1990 roku, gdypieriestrojka ruszyła pełną parą, sytuacja gospodarcza jeszcze bardziej się pogorszyła, nie wiadomo też było, jak pogodzić sprzeczne żądania większości ludzi oraz poszczególnych narodów ZSRR. Jesienią 1990 roku Gorbaczow związał swój los z konserwatystami - w konsekwencji opuścili go (lub zostali do tego zmuszeni) jego co bardziej liberalni zwolennicy, tacy jak na przykład Szewardnadze i Jakowlew. Z pierwotnego niebywałego reformatorskiego rozmachu, który przy­sporzył Gorbaczowowi tak wiele popularności i w kraju, i na Zachodzie, zostało niewiele. Podniosły nastrój z pierwszych dni pieriestrojki rozmył się, a jego miejsce zajęły przewidywania nader pesymistyczne. Nawet ci, którzy wierzyli w owo sławetne światełko na końcu tunelu, poczuli, że nie ma już ratunku - przynajmniej w najbliższej przyszłości.

ZASTÓJ W EUROPIE WSCHODNIEJ

Tuż po zakończeniu wojny Stalin, w rozmowie z młodym jugosłowiańskim przywódcą komunistycznym, Milovanem Dżi-lasem, stwierdził, że w krajach pozostających pod kontrolą zwy­cięskich mocarstw wprowadzone zostaną takie same jak u nich systemy polityczne i społeczne. Idea nie była nowa - od czasów reformacji wszystkie traktaty pokojowe przestrzegały zasady cuius regio, eius religio.

Wydarzenia, jakie nastąpiły w ciągu pierwszych dwóch dzie­sięcioleci, potwierdziły przepowiednie Stalina. Prawdą jest, że Fin­landia nie zamieniła się w “demokrację ludową" i że ZSRR nie interweniował zbrojnie w Jugosławii, która wybrała własną drogę do komunizmu. Jednakże po dziesięciu latach nastąpiła pełna sowietyzacja Europy Wschodniej i Bałkanów, a w latach sześć­dziesiątych większość obserwatorów szczerze wierzyła, iż jest to proces nieodwracalny. Wprowadzony tam system społeczno-gos-podarczy był nieefektywny, a sporadyczne bunty w Europie Wschod­niej dowodziły, że poparcie społeczne dla pozostających u władzy partii komunistycznych bynajmniej nie miało nic wspólnego z jed­nomyślnością. Tak czy owak, sowieckie panowanie nad Europą Wschodnią było całkowite, co pieczętowała jeszcze dodatkowo doktryna Breżniewa (o ograniczonej suwerenności), w myśl której Moskwa nie miała zamiaru oddawać niczego, co zdobyła w wyniku drugiej wojny światowej.

Rozmaite ustępstwa ze strony Moskwy, dzięki którym pojawiać się zaczęły bardzo wyraźne różnice w politycznej i społecznej strukturze poszczególnych “demokracji ludowych", nie wynikały ze słabości suwerena, lecz wręcz przeciwnie - z przekonania, iż stać go na popuszczenie cugli, ponieważ jego pozycja jest silna i niezach­wiana. W latach siedemdziesiątych jednak trudności społeczne i gospodarcze pogłębiły się, przybrały charakter endemiczny, podob-

585

nie zresztą jak i w samym ZSRR. Lecz nawet w 1985 roku nikt nie ośmielał się przypuszczać, że dni rządów komunistycznych są już policzone.

Z perspektywy lat można dziś stwierdzić, że walka o rząd dusz narodów wschodnioeuropejskich zakończyła się porażką jeszcze we wczesnych latach pięćdziesiątych. Jednakże w owym czasie jakiekolwiek tego rodzaju przepowiednie nie miały żadnego sensu, zważywszy istnienie silnych partii komunistycznych z ich milionami członków oraz rozbudowany aparat propagandowy i represyjny, by nie wspomnieć o obecności setek tysięcy żołnierzy sowieckich. Dopiero po 1985 roku, gdy w ZSRR nastała era Gorbaczowa, przyszłość wschodnioeuropejskich reżymów komunistycznych za­częła malować się w nieco innym świetle. Nawet jednak sam Gor-baczow nie mógł przewidzieć, jak daleko zajdą procesy zmian, które uruchomił.

W latach siedemdziesiątych państwami Europy Wschodniej rządziła grupa równolatków - Ceausescu, Edward Gierek, Honec-ker, Todor Źiwkow, Gustaw Husśk i Kadar - urodzonych w latach 1911-1918. Z wyjątkiem Gierka, wszyscy oni w latach osiemdzie­siątych trwali u władzy, mimo iż wkraczali już w wiek nieco biblijny. Sytuacja w kierownictwie tych krajów niezwykle przypo­minała czasy Breżniewa i jego następców - wszędzie rządzili starcy, którzy nie tylko nie mieli pojęcia o tym, co myślą młodsze pokolenia działaczy, lecz niewiele również wiedzieli, co dzieje się w ich włas­nym państwie. Młodsi od nich aparatczycy bez wątpienia bardziej skutecznie rozwiązywaliby nabrzmiewające problemy, lecz spra­wujący władzę nie mieli nawet świadomości, że takie problemy w ogóle istnieją i że trzeba podejmować jakieś reformy. Jeśli sprawy w państwie toczą się mniej więcej normalnie (w ich mniemaniu), to po co wdawać się w niepewne zmiany?

Istniały też wyraźne różnice między represyjnym stylem rzą­dów Husaka w Czechosłowacji czy rodziny Ceausescu w Rumunii a umiarkowanie reformatorskim modelem Kadara, który brzydził się “kultem jednostki" i uważał, że każdy Węgier, który nie jest przeciwko władzy, jest jej - potencjalnym przynajmniej - sojusz­nikiem. Jednak nawet najbardziej represyjne reżymy nie dopusz­czały się aż tak okrutnych ekscesów, jakie zdarzały się za czasów Stalina; nie przeprowadzano więc z rozgłosem procesów poli­tycznych, nie zabijano wrogów politycznych (może z wyjątkiem Bułgarii i Albanii) i nie sadzano tak masowo do więzień. W Polsce

586

(po 1976 roku) i na Węgrzech pozwolono na tworzenie ugrupowań dysydenckich, choć o bardzo ograniczonej swobodzie działania; w NRD przeciwnikom często zezwalano na wyjazd na Zachód. Przy­wódcy wschodnioeuropejscy byli święcie przekonani, że są w pełni bezpieczni. Gdy jednak pod koniec lat siedemdziesiątych tempo wzrostu gospodarczego gwałtownie spadło, informacja o prawdzi­wym stanie rzeczy była przed nimi zatajana - wszyscy fałszowali dane do tego stopnia, że nawet tajna policja nie potrafiła rozeznać się w sytuacji. Wyjątkiem była Polska, gdzie nie dało się już ukryć niezdolności państwa do obsługi i spłaty pożyczek i kredytów zagranicznych. Polskie zadłużenie wpędziło kraj w dziesięcioletni kryzys, który doprowadził do załamania się najpierw partii komu­nistycznej, a później dyktatury wojskowej.

Przywódcy innych krajów wschodnioeuropejskich mieli więk­sze poczucie komfortu - ich długi były znacznie mniejsze, a jeśli nawet pojawiały się jakieś kłopoty gospodarcze, to przecież dawały one o sobie znać również w krajach kapitalistycznych. Podobnymi argumentami tłumaczono też dość kiepską współpracę gospodar­czą i wojskową między własnymi państwami - wszak z podobnymi problemami borykało się NATO, EWG i inne instytucje na Za­chodzie.

Breżniew nie miał zamiaru popuszczać swym wschodnioeu­ropejskim sojusznikom nawet wówczas, gdy obecność sowiecka w tym regionie przestała już przynosić wymierne i konkretne efekty. ZSRR topił tam masę pieniędzy, zwłaszcza od momentu wybuchu kryzysu energetycznego w latach siedemdziesiątych. Rosjanie mu­sieli dostarczać ropę i surowce po zniżonych cenach, państwa RWPG spłacały je (rzadziej niż częściej) towarami przemysłowymi bardzo niskiej jakości. W 1985 roku przywódcy sowieccy musieli zdawać sobie sprawę, że nastawienie wobec nich Polaków, Węg­rów, Rumunów - nie mówiąc już o Jugosłowianach - było dokład­nie tak samo nieprzyjazne, jak w roku 1945; co gorsza, nie mogli już liczyć na lojalność Czechów i Bułgarów.

Najbardziej niepewna stała się sytuacja NRD, która bardziej niż inne kraje Europy Wschodniej potrzebowała wsparcia Układu Warszawskiego i której przetrwanie uzależnione było od pomocy ZSRR. Z dawnej miłości Berlina Wschodniego do Moskwy zosta­ło jednak już niewiele, ponieważ większość obywateli NRD była głęboko przekonana, iż to nie ich starszy brat, lecz oni właśnie najskuteczniej budowali komunizm. Postawa ta budziła w ZSRR

587

coraz większą niechęć; Moskwa żywiła podejrzenia, że społeczeń­stwo wschodnioniemieckie bardziej ciąży ku Zachodowi niż ku Wschodowi, i to nie tylko dlatego że daje się uwodzić kapitalistycz­nym błyskotkom, lecz również i dlatego, że Niemcy, z racji swych tradycji kulturalnych i historycznych - a także z racji własnego wyboru - mają (w odróżnieniu od Rosjan) poczucie przynależności do cywilizacji europejskiej.

Jednym z głównych czynników, stojących na przeszkodzie w rozluźnieniu więzi między ZSRR a państwami Europy Wschod­niej, było uwarunkowanie strategiczno-wojskowe. W czasach sil­nych napięć między dwoma blokami i niepewności co do szans zapanowania nad ewentualnym konfliktem zbrojnym (przynaj­mniej w sensie logistycznym) Europa Wschodnia pełniła funkcję “przecinki", czyli swoistej strefy buforowej. Gdy stosunki Moskwy z Zachodem poprawiły się, gdy jasne się stało, że konfrontacja wojskowa w Europie jest nie tylko nieprawdopodobna, ale wręcz niewyobrażalna, powody dla podtrzymywania sojuszu wschodnio-europejskiego stały się mało przekonujące. Nowe kierownictwo w Moskwie wolałoby, oczywiście, żeby socjalistyczne struktury w tych krajach były dość głęboko zakorzenione, by mogły dalej istnieć i przetrwać bez interwencji sowieckiej. Jeśli jednak tyle dziesiąt­ków lat starań nie przyniosło pożądanych rezultatów, to po cóż narażać się na to, że co jakiś czas trzeba będzie - i to coraz nie-chętniej - uciekać się do interwencji zbrojnych (tak jak na Węg­rzech i w Czechosłowacji) w celu ratowania tamtych reżymów.

POLSKA

Ciąg zdarzeń, które doprowadziły do obalenia reżymu ko­munistycznego w Polsce w 1989 roku, rozpoczął się przed dwudzie­stu niemal laty. W latach sześćdziesiątych, za czasów Gomułki, sytuacja gospodarcza nieustannie pogarszała się, a podejmowane przez władze próby rozgrywania jednych sił wewnętrznych prze­ciwko drugim (pozornie udany zabieg skłócenia robotników z intelektualistami w 1968 roku) okazywały się pomysłem chybionym. Rząd trzymał się wyłącznie dzięki zachowywaniu niskich cen na podstawowe towary żywnościowe. Gdy przestało to już być dalej możliwe, pozycja władz zachwiała się. W 1970 roku ogłoszenie trzydziestosześcioprocentowej podwyżki cen mięsa, i to na kilka

588

tygodni przed świętami Bożego Narodzenia, wywołało masowe demonstracje i strajki. Wystąpienie zbrojne przeciwko strajkują­cym robotnikom (“kontrrewolucjonistów") zdyskredytowało wła­dzę już do końca.

W styczniu 1971 roku pierwszym sekretarzem partii został Edward Gierek, który przyjął ugodową postawę wobec ludzi pracy i obiecał prowadzenie nowej, bardziej pragmatycznej polityki, nie obciążonej naleciałościami ideologicznymi. Gierek, urodzony we Francji w polskiej rodzinie, od lat był członkiem Biura Polityczne­go (choć nie należał do jego czołówki).

W ciągu pierwszych 4-5 lat nowe kierownictwo w dużym stop­niu wywiązało się ze swych obietnic. Dzięki polityce ustępstw Gierek uzyskał poparcie Kościoła katolickiego, jego rządy zaś były o wiele mniej uciążliwe niż panowanie Gomułki. Nade wszystko rozpoczął się niebywały, wręcz wszechstronny wzrost gospodarczy -tempo polskiego wzrostu było niemal równe japońskiemu. Wydo­bycie węgla doszło do dwustu milionów ton rocznie, ogromne postępy odnotowano w przemyśle okrętowym, elektrycznym i sa­mochodowym, poprawiła się sytuacja w rolnictwie. Jednakże siłą napędową owego burzliwego przyrostu ilościowego były głównie kredyty zagraniczne, wpompowane do tych gałęzi przemysłu, które niestety wytwarzały towary coraz mniej chodliwe na rynkach świa­towych. Gdy na całym świecie spadało zapotrzebowanie na stal -w Polsce zbudowano gigantyczny kombinat hutniczy. W następs­twie dwóch lat nieurodzaju sytuacja na rynku żywnościowym w 1976 roku znów okazała się krytyczna i znów trzeba było sprowa­dzać z zagranicy znaczne ilości zboża i żywności. Gdy rząd spróbo­wał podnieść ceny, rozpoczęły się zamieszki, które - nie bacząc na doświadczenie z roku 1970 - bardzo brutalnie stłumiono.

W 1976 roku gierkowski eksperyment wyrwał się spod kont­roli; Polska, dziesiąte przemysłowe państwo świata, okazała się pierwszym zbankrutowanym krajem komunistycznym, niezdolnym do spłaty swych długów. Opozycja wewnętrzna rosła w siłę: Koś­ciół katolicki nawoływał rząd do obrony interesów robotników, powstawały rozmaite ugrupowania związkowe i stowarzyszenia intelektualistów (KOR). Istotne okazało się to, że po raz pierwszy w powojennej historii Polski zawiązała się koalicja sił opozycyj­nych, z której w 1980 roku zrodziła się “Solidarność". Wielkim bodźcem psychicznym dla opozycji stał się wybór Karola Wojtyły na papieża (Jan Paweł II) w październiku 1978 roku. Jego przyjazd

589

do rodzinnego kraju w rok później spotkał się z bezprecedenso­wym wręcz przyjęciem.

W Polsce powstała sytuacja grożąca poważną konfrontacją rządzących z rządzonymi - Gomułka sięgał po brutalne represje, podczas gdy Gierek próbował ugłaskiwać ludzi pracy. Ponowna próba podniesienia cen żywności doprowadziła jednak do ostrego kryzysu, przewodnią siłą zaś okazali się w tym czasie stoczniowcy z Gdańska, którym przewodził elektryk, Lech Wałęsa, późniejszy przywódca “Solidarności". Strajki szybko rozprzestrzeniły się na cały kraj; w ciągu jednego miesiąca “Solidarność" - alternatywny ruch związkowy-zgromadziła kilka milionów członków; faktycznie przystąpiła do niego zdecydowana większość ludzi pracy w Polsce. Rząd Gierka podjął rozmowy ze strajkującymi i podpisał z nimi porozumienie, w myśl którego zagwarantowane miały zostać dos­tawy żywności, pięciodniowy tydzień pracy oraz dokonanie daleko idących reform politycznych i społecznych. Niedługo potem Gierek ustąpił ze stanowiska, jego zaś miejsce zajął Stanisław Kania, stary aparatczyk, który bezskutecznie usiłował zdobyć choćby minimum poparcia i zaufania ze strony społeczeństwa.

Przez osiemnaście następnych miesięcy w kraju panował w zasadzie chaos. Porozumienia zawarte między rządem a “Solidar­nością" (“nowa umowa społeczna") pozostały wyłącznie na papie­rze - ich realizację uniemożliwiał stan gospodarki, sabotowała je też biurokracja. Gdyby system polityczny był nieco bardziej libe­ralny i gdyby zgodzono się na nieco większe swobody polityczne (na przykład wolne wybory delegatów na zjazd partii komunistycz­nej), wówczas nie doszłoby do takiego osłabienia partii i państwa. Co więcej, sytuacja gospodarcza nadal pogarszała się, a dochód narodowy w 1982 roku był o 25% niższy niż w nie najlepszym w końcu roku 1978.

Okazało się, że współistnienie partii komunistycznej (zagro­żonej wewnętrznymi podziałami) z “Solidarnością" nie jest rzeczą łatwą i nie potrwa długo. Rosjanie zaczynali się już niepokoić: im dłużej trwał kryzys w Polsce, tym bardziej mógł okazać się zaraźliwy. Pod koniec roku 1980 coraz głośniej mówiło się już o sowieckiej inwazji, która jednak nie doszła do skutku. W okresie przeciągają­cych się negocjacji między władzami a coraz bardziej rozgoryczoną i sfrustrowaną “Solidarnością", generał Wojciech Jaruzelski (który zastąpił Kanię) prowadził jednocześnie przygotowania do zama­chu stanu. Przeprowadził go 13 grudnia 1981 roku i ze zdumiewa-

590

jącą łatwością ustanowił w kraju dyktaturę wojskową. Większość liderów opozycji aresztowano, a “Solidarność" przestała już dłużej zagrażać władzy. Szybko jednak okazało się, że nowy rząd nie ma żadnego pomysłu, jak rozwiązać podstawowe problemy, trapiące społeczeństwo od lat sześćdziesiątych. Wyczerpała się “Solidar­ność", lecz wyczerpała się również partia komunistyczna - więk­szość kluczowych pozycji w administracji objęli wojskowi, zastę­pując partyjnych cywilów - całkowicie niekompetentnych i nielo­jalnych.

Nowy rząd składał się z osób cywilnych i wojskowych, prze­konanych - słusznie lub nie - że jedyną alternatywą ich rządów byłaby interwencja z zewnątrz; ich przekonania (jeśli je w ogóle mieli) niewiele miały wspólnego z komunizmem. Jeśli był to rząd komunistyczny - to z punktu widzenia mędrców marksizmu-leni-nizmu stanowił on coś absolutnie dotąd nie znanego. Nawet na­czelne organy partyjne, takie jak Biuro Polityczne, nie miały tu zbyt wiele do powiedzenia, gdyż w swej istocie była to typowa dykta­tura wojskowa. Mimo odwoływania się do patriotyzmu generał Jaruzelski nie zyskał sobie uznania narodu. Robotnicy nadal od­czuwali wrogość, większość inteligencji trwała w opozycji, a chłopi zwyczajowo już niechętni byli reżymowi, który zawsze o nich za­pominał.

Trwał zastój w gospodarce i choć w pewnym momencie od­wołano prawa stanu wyjątkowego, władze nie miały koncepcji na prawdziwą normalizację. Jaruzelski, w odróżnieniu od swych po­przedników, nie składał czczych obietnic, lecz za jedyną ko­nieczność uznawał przeciwstawianie się anarchii. W zamian za ustępstwa dla duchowieństwa rząd chciał zachęcić Kościół kato­licki do łagodzenia nastrojów społecznych. Z chwilą gdy nowym przywódcą ZSRR został Gorbaczow, Jaruzelski z radością powitał zarówno nowy program sowieckich reform, jak nadzieje na większą niezależność Polski. Polskie reformy, zakładające autonomię, sa-mofinansowanie i samozarządzanie, były niczym innym, jak tylko zabiegiem kosmetycznym. Biurokracja odmawiała współpracy, lu­dzie zaś przestali już wierzyć zarówno w kompetencje, jak w dobrą wolę rządu. W referendum przeprowadzonym w grudniu 1987 roku tylko mniejszość (46%) opowiedziała się po stronie władz.

W 1988 roku sytuacja w kraju przypominała to, co działo się w ostatnich latach rządów Gierka: wybuchały sporadyczne strajki, narastało niezadowolenie mas, grożąc nowym wybuchem. Jaru-

591

zelski był zwolennikiem ustępstw politycznych. Zalegalizowano kilka pism opozycyjnych, próbowano też zachęcić liderów “Soli­darności" do wzięcia udziału w pracach (z pozycji słabszego part­nera) mających na celu przezwyciężenie kryzysu. Lech Wałęsa kilkakrotnie spotkał się z generałem Kiszczakiem (ministrem spraw wewnętrznych), co w efekcie doprowadziło do rozmów okrągłego stołu i w ich następstwie do legalizacji “Solidarności" oraz do wolnych wyborów parlamentarnych w czerwcu 1989 roku - pierw­szych takich wyborów w Polsce od wielu lat i pierwszych od dzie­sięcioleci wolnych wyborów w Europie Wschodniej. Przyniosły one miażdżące zwycięstwo opozycji i powaliły władzę na kolana. W grudniu 1990 roku przywódca “Solidarności", Lech Wałęsa, został prezydentem Polski.

WĘGRY

W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Węgry często opisywano za Zachodzie jako najszczęśliwszy kraj w Europie Wschodniej, jako raj konsumentów i państwo “gulaszowego ko­munizmu", kierującego się zasadą enrichissez-vous. Jak się później okazało, węgierski dobrobyt był w rzeczywistości dość umiarko­wany, a wolność polityczna - znacznie ograniczona. W porównaniu jednak z dużo bardziej żałosną sytuacją w pozostałych państwach komunistycznych w zrozumiały sposób był on świetlanym przykła­dem dla innych. Zachowano tu także ciągłość polityczną. Przez trzydzieści dwa lata władzę nieodmiennie sprawował Janos Kadar, stary komunista, który spędził niegdyś siedem lat w więzieniu, z czego połowę za starego reżymu, a połowę za rządów budapesz-tańskiego stalinowca, Rakosiego. Z wykształcenia technik maszyn biurowych (nigdy nie pracował w swoim zawodzie), reprezentował całkowicie odmienny styl rządzenia niż inni przywódcy komunis­tyczni z jego pokolenia. Był człowiekiem skromnym i nienawidził kultu wodza na wzór Breżniewa, Ceausescu czy nawet Tito. Uwa­żał, że jego głównym zadaniem jest zaleczenie ran z 1956 roku; gdy już tego dokonał, postanowił uzyskać największą wolność gospo­darczą w bloku. Stąd wziął się pomysł NMG (Nowego Mechanizmu

bogaćcie się

592

Gospodarczego), zainaugurowanego w 1968 roku i rozpisanego na dwa etapy. Pierwsza faza reform trwała od roku 1968 do roku 1973. Później trzeba było się z nich wycofać, a to z powodu uwarunkowań zarówno wewnętrznych, jak zewnętrznych.

Druga faza reform rozpoczęła się w 1978 roku i trwała aż do połowy lat osiemdziesiątych, kiedy to nad gospodarką węgierską zawisła groźba ogólnego kryzysu w Europie Wschodniej. Na dobrą sprawę nikt nie wie, czym był ów NMG. Przyznawał (między innymi) większą swobodę małym przedsiębiorstwom; wiele osób pracowało na dwóch czy trzech etatach, spółdzielnie branżowe zalegalizowano tu na długo przedtem niż w ZSRR, w państwowych przedsiębiorstwach pozwalano na organizowanie spółek pracy (do trzydziestu osób), usankcjonowano istnienie “szarej" strefy gospo­darki i przestano się interesować czarnym rynkiem. Rolnictwo pozostawiono w spokoju, dzięki czemu prosperowało całkiem nie­zgorzej; jedna trzecia jego produkcji pochodziła z sektora pry­watnego. W późniejszych etapach reform na Węgrzech powstało coś na kształt rynku, a pracownicy rolni i przemysłowi uzyskali prawo wyboru swych menadżerów. Węgrzy mogli niemal swobod­nie podróżować po świecie, a nawet mieli prawo do pracy za granicą (do pięciu lat).

Wszystko to razem spowodowało wykształcenie się nowej kla­sy średniej (choć tak jej nie nazywano). Supermarkety budapesz-tańskie były dobrze zaopatrzone w towary, na ulicach jeździło więcej prywatnych samochodów niż w innych stolicach wschod­nioeuropejskich. Wielu jednak ludzi nie stać było na podejmo­wanie dodatkowej pracy czy na uprawianie działki lub otwarcie małego sklepiku. Zaczęły się narzekania na inflację i na zróżnico­wanie dochodów. Powstało coś na kształt dawnej walki klasowej, a mało zarabiający nowicjusze narzekali, że nowy system tworzy (i wzmacnia) nierówność. Choć władze podwyższały dochody naj­bardziej potrzebującym, nie rozwiązywało to problemu. Niezado­wolenie okazywali również komunistyczni sąsiedzi Węgier - w tym także ZSRR - zaniepokojeni “nadmiernym liberalizmem" Kadara.

Nastąpiło więc kilka lat “ochłodzenia", w których Kadarowi udało się jednak wymanewrować ortodoksyjnych krytyków mark­sistowskich u siebie w domu i zapewnić sowieckich przyjaciół, że decentralizacja i odrobina konkurencji jest politycznie całkowicie bezbolesna. Czemuż się więc im sprzeciwiać, jeśli przyczyniają się do popularności władzy? W Polsce i w NRD w prywatnych firmach

593

pracuje przecież więcej ludzi. Breżniew dał w końcu swoje błogos­ławieństwo i przystąpiono do wprowadzania kolejnych, daleko­siężnych reform, z zamykaniem państwowych przedsiębiorstw włącznie. Jednakże ta druga faza przemian, choć z radością przy­jęta przez większość ludności, nie przyniosła jakichś zdumiewają­cych wyników. W latach osiemdziesiątych wzrost gospodarczy był nieznaczny; nawet niezbyt wiarygodne statystyki odnotowały spa­dek jego tempa. Według oficjalnych danych poziom życia jednej trzeciej społeczeństwa obniżył się. W 1982 roku wprowadzono kontrolę importu i obcięto dotacje dla wielu niedochodowych zakładów; mimo to po 1985 roku inflacja stale rosła.

Na czym polegał błąd? W latach siedemdziesiątych Węgry otrzymały znaczne kredyty z Zachodu, jak również liczne ulgi w handlu. W 1989 roku ich długi zagraniczne sięgały 20 miliardów dolarów – zadłużenie er capita było więc najwyższe w całym bloku. Wiele z tych kredytów zainwestowano, podobnie jak w Polsce, w przedsięwzięcia niedochodowe. Ponadto okazało się, że system gospodarczy jest z gruntu wadliwy i że reformy, przyjęte z takim zadowoleniem, przypominały raczej łatanie dziurawego garnka, gdyż nie niosły za sobą żadnych zmian strukturalnych. Pod koniec ery Kadara okazało się, że - podobnie jak w ZSRR - oprócz nieefektywności gospodarczej nadmiernie wysokie były w ogóle koszty społeczne systemu. Sytuacja ekologiczna kraju wciąż pogar­szała się, długość życia mężczyzn obniżała się, a cała infrastruktura była wręcz żałośnie marna - na telefon trzeba było czekać w kolejce aż trzynaście lat.

W swej polityce zagranicznej Węgry podążały, acz niechętnie, za ZSRR. Sami Węgrzy sympatyzowali z Zachodem, przez cały też czas utrzymywali bardzo ścisłe kontakty z Austrią. Jeśli mieli już wroga, to był nim bez wątpienia Ceausescu, który stosował brutalne represje wobec mniejszości węgierskiej w Transylwanii. Stosunki z Czechosłowacją dalekie były od wzajemnej serdecz­ności. Z chwilą wybuchu kryzysu Węgry, jako pierwszy kraj Europy Wschodniej, wyraziły chęć przyłączenia się do Wspólnoty Euro­pejskiej.

Po dojściu Gorbaczowa do władzy w 1985 roku możliwe stało się przeprowadzenie bardziej radykalnych zmian w kraju, z czego skwapliwie postanowili skorzystać niektórzy liderzy komunistyczni, tacy jak Poszsgay, Nyers i Bihari. Było ich jednak zbyt niewielu -zresztą było też już za późno. Kadar wraz z większością kierów-

594

nictwa partyjnego, zdyskredytowany w wyniku popełnionych błę­dów, nie był w stanie sprawować dłużej władzy. Gdy kryzys przybrał bardzo już ostrą formę, Kadar (który chciał rządzić jeszcze kilka lat) zmuszony został do ustąpienia w maju 1988 roku, a jego miejsce zajął Karoly Grosz - stary aparatczyk, mający opinię dość zdolnego działacza i dobrze poinformowanego człowieka, który jednak, jak się szybko okazało, nie potrafił poradzić sobie z dzie­dzictwem, jakie przypadło mu w udziale.

Przed wydarzeniami, które zmiotły partię komunistyczną, Węgry przewodziły innym w zakresie politycznej liberalizacji. Od 1985 roku partia uznała pluralizm (przynajmniej w teorii) - we wszystkich wyborach startował więcej niż jeden kandydat. Nie-ortodoksyjni marksiści i rozmaici lewicowi intelektualiści zarówno ze starszego pokolenia (na przykład Agnes Heller, Hegedus), jak i od nich młodsi (na przykład Gyórgy Konrad), już wcześniej cieszyli się większą wolnością niż dysydenci z innych krajów Europy Wschodniej. Władze najprawdopodobniej sądziły, że dysydencka lewica nie stanowi żadnego zagrożenia dla trwania reżymu. Praw­dą jednak jest i to, że socjaldemokratyczny odłam kierownictwa partyjnego szczerze pragnął demokratyzacji życia politycznego. Bez przygotowania gruntu przez reformatorów typu Poszsgaya przejście do demokracji na Węgrzech nie odbyłoby się zapewne tak spokojnie i w tak pokojowy sposób. Jest to ich niewątpliwa zasługa wobec historii - tragedia tych komunistów polegała na tym, że w czasie, w którym mogli swobodnie już przeprowadzać reformy, reżym był już tak zdyskredytowany, że w oczach opinii publicznej problem sprowadzał się nie tyle do tego, czy likwidować socjalizm czy nie, lecz do tego, jak szybko i jak radykalnie można się go pozbyć w sposób maksymalnie bezpieczny.

NIEMCY WSCHODNIE I CZECHOSŁOWACJA

O ile w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Polska i Węgry podejmowały próby reformowania gospodarki - po części z własnej woli, po części pod naciskiem społeczeństwa - o tyle w oby­dwu tych dziesięcioleciach w Czechosłowacji i w NRD nie zaszły

595

żadne zmiany. Były to - podobnie jak w ZSRR - lata zastoju, mimo że z zewnątrz kraje te mogły sprawiać wrażenie państw świetnie prosperujących i stabilnych. Pozycja Gustawa Husaka w Pradze wydawała się niezachwiana - w 1987 roku jego miejsce zajął Milos Jakes, lecz stało się to niewątpliwie z powodu sędziwego wieku poprzedniego przywódcy; opinie o obydwu tych liderach były bo­wiem w zasadzie identyczne. W 1971 roku Waltera Ulbrichta za­stąpił Erich Honecker, który sprawował rządy w NRD przez na­stępnych osiemnaście lat, aż do swego końca. Urodzony w regionie Saary w rodzinie robotniczej, wstąpił do partii komunistycznej jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy i spędził wiele lat w obozie koncentracyjnym. Później przez drugi czas był przywódcą FDJ, wschodnioniemieckiej organizacji młodzieżowej.

Sytuacja w obydwu tych krajach wyglądała na stosunkowo zadowalającą, aczkolwiek tempo wzrostu przed 1975 rokiem było znacznie wyższe niż w późniejszym okresie. Produkcja przemysło­wa nadal rosła, a według oficjalnych danych USA jego wartość per capita w NRD wynosiła 12 000 dolarów i była wyższa niż Czecho­słowacji (10 000 dolarów). Byłoby to więc (gdyby było prawdą) więcej niż w Hiszpanii i Izraelu, a niemal tyle samo, co we Włoszech i w Wielkiej Brytanii. Skąd zatem wzięło się tak gwałtowne wrzenie w tych państwach w latach 1989-1990? Rewolucja w Europie Wschodniej wybuchła, co prawda, nie tylko z powodów ekono­micznych, lecz problematyka ta odegrała w niej przecież znaczącą rolę. Trudno wręcz pojąć - nawet po latach - czemu do spraw gospodarczych przywiązywano wówczas o wiele większą wagę niż do stabilności politycznej Zachodu. Odpowiedzi należałoby szu­kać po części w przekłamaniach danych statystycznych, które prze­sadnie wyolbrzymiały osiągnięcia państw bloku komunistycznego. Każdy obywatel NRD czy Czechosłowacji wiedział doskonale, że poziom jego życia nie sięga powyżej trzech czwartych standardu RFN czy Francji, a jest może nawet nieco niższy; niezależnie od nominalnej wartości pieniądza, kupić za niego można było bardzo niewiele.

Mimo wszystko jednak NRD prosperowała najlepiej w bloku wschodnim, a jej stolica, Berlin Wschodni, była czymś w rodzaju okna wystawowego “realnego socjalizmu" (tym pojęciem określa­no przez lata komunizm wschodnioeuropejski). Nawet z najbar­dziej pokrętnych analiz wynikało jednak, że w latach osiemdzie­siątych kraj miał ogromny deficyt w handlu zagranicznym i ogrom-

596

ne zadłużenie. Tempo inwestycji stale malało; inwestowano w am­bitne projekty, których tak mały kraj nie był w stanie realizować. Przemysł był przeciążony, gigantyczna biurokracja hamowała pro­dukcję, zdanie się zaś na węgiel brunatny jako na główne źródło energii doprowadziło do bezprecedensowego w Europie zanie­czyszczenia środowiska naturalnego (gorsza sytuacja panowała jedynie w Czechosłowacji i w południowo-zachodniej Polsce).

Generalnie rzecz biorąc, poprzedni system większą wagę przy­kładał do ilości niż do jakości. W efekcie jedynym kryterium sku­tecznego działania stawało się wykonanie planu. Czy towar był użyteczny, czy nadawał się na eksport, czy istniał nań popyt -wszystko to nie miało najmniejszego znaczenia. Priorytetowym zadaniem na liście rządowej był wzrost wydajności pracy. Według ocen zachodnioniemieckich wydajność ta na Zachodnie była dwu­krotnie większa niż na Wschodzie; w latach osiemdziesiątych w NRD spadła ona nawet poniżej tego poziomu.

Podobnie jak w ZSRR budżet przewidywał ogromne dotacje do niskich czynszów i cen podstawowych produktów żywnościo­wych. W latach osiemdziesiątych przybysze z zagranicy, którzy znaleźli się gdzieś poza stolicą, nie mogli dopatrzeć się chociażby jednego budynku (nie mówiąc już o całych dzielnicach), który nie byłby zniszczony lub zdewastowany. Niszczała cała infrastruktura -drogi, koleje, telekomunikacja - co również wpływało na spadek produkcji. Prawdą jest, że nieźle funkcjonowały służby społeczne, takie jak szkoły czy pomoc dla pracujących matek. Jednakże sto­sunkowo nieźle wykształcona siła robocza czuła się niejako pod­wójnie sfrustrowana z powodu tego, że praca nie dostarczała żadnej przyjemności, była źle zorganizowana, źle opłacana i wresz­cie mało efektywna.

Cała władza pozostawała, przynajmniej teoretycznie, w rękach partii państwowej SED, liczącej nieco ponad dwa miliony członków (podobnie jak w Czechosłowacji); w Polsce, liczącej o wiele więcej ludności, liczba ta przekraczała trzy miliony. Szeregowi działacze partyjni nie mieli żadnego wpływu na decyzje polityczne, podej­mowane wyłącznie przez starszych członków Biura Politycznego. Owi gerontokraci wyznawali stare ideały sprawiedliwości społecz­nej, w rzeczywistości cieszyli się licznymi przywilejami, a ich stan­dard życia w niewyobrażalny sposób odbiegał od tego, co było udziałem przeciętnego obywatela. W sensie ideologicznym stano­wili oni beton (tak jak ich czescy koledzy), aczkolwiek w latach

597

osiemdziesiątych poczynili pewne ustępstwa na rzecz niemieckiego (i pruskiego) nacjonalizmu. W sumie jednak silnie przeciwstawiali się wprowadzaniu jakichkolwiek zmian. Jeden tylko raz przywódcy NRD rozminęli się z sowieckim modelem władzy, okazując po 1987 roku wyraźny chłód wobec reform Gorbaczowa. Kurt Hager, czło­nek Politbiura, stwierdził wówczas, że z faktu, iż sąsiad przemeb-lowuje mieszkanie, nie wynika, iż my też musimy robić to samo. Kierownictwo NRD okazywało ogromną arogancję oraz komplet­ny brak znajomości nastrojów społecznych, co w działalności poli­tycznej bywa mieszanką wręcz piorunującą. Gdy w 1989 roku Moskwa wysłała swego wysoko postawionego emisariusza (Falina, byłego ambasadora w Bonn), aby ostrzegł wschodnioniemieckich towarzyszy, że pod spokojną powierzchnią nie wszystko w ich państwie toczy się pomyślnie, Politbiuro SED zapewniło Kreml, że panuje nad sytuacją i że nie potrzebuje żadnej pomocy. Kilka miesięcy później wszyscy jego członkowie utracili swe stanowiska, a kilku z nich wylądowało w areszcie.

Arogancja ta przejawiała się także w stosunkach z Bonn. Bez pomocy z Niemiec Zachodnich - bezpośredniej i pośredniej -sytuacja gospodarcza NRD byłaby wręcz katastrofalna. Nie wyka­zując najmniejszej ochoty do okazania ugodowej postawy wobec drugiej, większej i potężniejszej, części Niemiec, NRD za wszelką cenę prowadziła politykę Abgrenzung - dystansowania się i wymyś­lania najrozmaitszych przeszkód, utrudniających kontakty między dwoma państwami niemieckimi.

Wymiana kulturalna i polityczna między NRD i RFN sprowa­dzona została do minimum. Wschodnioniemieckie Politbiuro nie było w stanie przeszkodzić Niemcom Zachodnim w nadawaniu programów telewizyjnych i radiowych, które w ostatecznym ra­chunku osiągnęły w swoim czasie skumulowany efekt. Przywódcy Niemiec Wschodnich święcie wierzyli, że ich społeczeństwo jest na tyle zaindoktrynowane, że propaganda “wrogów klasowych" nie znajduje podatnego gruntu. Z tych samych powodów stosunkowo spora liczba wschodnioniemieckich intelektualistów otrzymywała zezwolenie na wyjazd na Zachód, głównie dlatego że w przekona­niu władców poeci, aktorzy czy malarze nie odgrywają aż tak wielkiej roli w życiu społeczeństwa i że zawsze będzie można ich zastąpić przez innych. W latach 1984-1988 NRD opuściło ponad 150 000 osób (w 1989 roku już 350 000). Fakt, iż wśród wyjeżdża­jących było całkiem sporo dzieci nomenklatury - nawet z najwyż-

598

szych szczebli - bynajmniej nie spędzało snu z powiek członkom Biura Politycznego.

Jedyny obszar życia, w którym władza okazywała nieco libe­ralizmu, dotyczył kontaktów z Kościołami - przeciwnie niż w Cze­chosłowacji, gdzie nie przejawiano najmniejszej ochoty do ułożenia jakiegoś modus vivendi z duchowieństwem. Wschodnioniemiecki Kościół protestancki zyskał więcej wolności niż dawniej, co i tak nie groziło niczym poważnym, jako że w przeszłości nie przejawiał zbyt wiele odwagi w kontaktach z partią. Jednakże w latach osiem­dziesiątych protestanci dzięki tej wolności (choć ograniczonej) zaczęli okazywać nieco większą agresywność. Ugrupowania opo­zycyjne, które przyczyniły się do obalenia władzy SED, prowadziły walkę o środowisko naturalne i prawa człowieka właśnie pod przykrywką Kościoła protestanckiego.

Monteskiusz napisał kiedyś, że szczęśliwe są te kraje, które nie mają historii. W latach 1969-1989 Czechosłowacja nie miała żadnej historii, lecz nikt nie nazwałby jej wówczas krajem szczęśliwym. W odróżnieniu od Węgier po 1956 roku, nie podjęto tam najmniej­szych prób pojednania narodowego. Wręcz przeciwnie, stosowano represje i brutalne, i masowe. Czystka objęła jedną trzecią człon­ków partii, czołowi intelektualiści trafili do kopalni węgla, praco­wali jako zamiatacze ulic lub wykonywali inne podobnie eleganckie prace. Kierownictwo polityczne dążyło do zamrożenia kraju -zarówno w sensie politycznym, jak gospodarczym oraz społecznym.

W ciągu tych dwóch dziesięcioleci Czechosłowacja była krajem szarym i smutnym; nie demonstrowano przeciwko władzy, jednakże był to wynik apatii, a nie poparcia dla rządu. Inteligencja przeszła do opozycji (Karta 77), lecz tego typu aktywność tłumiona była przez władzę, która podejmowałaby być może i ostrzejsze środki, gdyby nie obawa przed sprzeciwem Zachodu. Wśród ludności narastała tymczasem świadomość, iż sytuacja jest już nie do znie­sienia, co zachęcało do sprzeciwu i przynosiło pewne rezultaty. Kartę 77 - manifest opozycji - podpisały 242 osoby; w 1989 roku, mimo aresztowań i procesów politycznych, liczba jej sygnatariuszy wzrosła do l 575. Powstawały nowe ugrupowania opozycyjne - od reformatorskich komunistów (pbroda), do pacyfistów, ekologów i Inicjatywy Demokratycznej. O ile władze NRD szły od czasu do czasu na pewne ustępstwa w sferze polityki kulturalnej, o tyle w Czechosłowacji prześladowane były nawet zespoły jazzowe, trak­towane jako wrogie reżymowi. O ile przywódcy NRD mogli chwalić

599

się osiągnięciami niemieckich pływaków i lekkoatletów i przedsta­wiać ich sukcesy jako dokonania “realnego socjalizmu", o tyle Czesi nie mogli powołać się nawet na swych znakomitych tenisistów płci obojga, ponieważ uciekli oni na Zachód. Nadzór i represje stawały się coraz dokuczliwsze, i to w państwie, które miało (w odróżnieniu od innych krajów Europy Wschodniej) ogromne tra­dycje demokratyczne. W tym stanie rzeczy tym bardziej zaskakują­ce wydaje się z perspektywy czasu, że w ogóle doszło tam do jakiejś rewolucji, która mimo ogromnych pokładów gniewu odbyła się bez przelewu krwi.

RUMUNIA I BUŁGARIA

Rumunia i Bułgaria były dwoma krajami komunistycznymi, w których władza najmniej musiała obawiać się sprzeciwu ludności. Słabość opozycji wynikała nie z popularności przywódców, lecz z represji. Mimo tej wspólnej cechy Rumunia i Bułgaria rozwijały się w całkowicie odmienny sposób. Bułgarzy ściśle wzorowali się na ZSRR, podczas gdy Rumuni dystansowali się od niego, zwłaszcza w swej polityce zagranicznej. Rumunia była jedynym państwem Układu Warszawskiego, które sprzeciwiło się inwazji na Czecho­słowację w 1968 roku. Rok wcześniej jako pierwsze nawiązało stosunki dyplomatyczne z Niemcami Zachodnimi i jako jedyne w bloku nie zerwało kontaktów z Izraelem. Przy wielu okazjach Rumunia podkreślała swą niezależność, i to do tego stopnia, że zaczęła sugerować, iż Besarabia (Mołdawia) historycznie przyna­leży właśnie do niej i że Bukareszt nie zaakceptował sowieckiej aneksji tych ziem po drugiej wojnie światowej.

Rumuńska polityka kulturalna przesiąknięta była nacjona­lizmem, choć w swej ekspansywności miała cechy wyraźnie stali­nowskie. Stalinowski też był kult jednostki (conducatore) - nie kończące się, kuriozalne i powszechne uwielbienie wodza. O ile jednak Stalin wszelkimi siłami trzymał swą rodzinę z dala od władzy i od splendorów, o tyle Ceausescu ustanowił nowe zasady rządze­nia, jako że ster rządów sprawowały nie KC czy Biuro Polityczne, lecz członkowie rodziny: żona Elena, jego trzej bracia, syn Nicu oraz inni dalsi krewniacy. Ceausescu zakładał najwidoczniej, że może w pełni liczyć na swój klan, podczas gdy lojalność ludzi obcych zawsze bywa niepewna.

600

Polityka gospodarcza Ceausescu była równie ambitna, co całkowicie nierealna. Zgodnie z danymi oficjalnymi tempo wzrostu w latach siedemdziesiątych wynosiło 6-9%, a tempo inwestycji dochodziło do 30%. Pod koniec tego okresu Rumunia należała jednocześnie do najbiedniejszych państw europejskich, a braki -również w dostawach prądu - odczuwane były nawet w stolicy. Ceausescu postanowił zainwestować ogromne sumy w przemysł petrochemiczny, i to w sytuacji gdy w wyniku spadku własnego wydobycia ropy o połowę, trzeba było sprowadzać ją po wygóro­wanych cenach. Pod koniec swego panowania uznał, że należy zmniejszyć liczbę małych miasteczek i wsi z 15 000 do 7 000. Tym sposobem zniknęło z powierzchni ziemi około 15 000 wsi węgiers­kich w północno-zachodnich regionach kraju, co przyczyniło się do wzrostu napięć narodowościowych. Gdy w innych państwach ko­munistycznych władza przynajmniej częściowo zdawała sobie spra­wę z narastających trudności gospodarczych, Ceausescu trwał w błogiej nieświadomości i sprzeciwiał się wszelkim reformom. Nale­gał na szybkie spłacenie długów zagranicznych, nie bacząc na cierpienia, jakie to spowoduje. Kontrola państwa była absolutna i obejmowała wszystkie dziedziny życia prywatnego i zbiorowego. Nie tylko nie zezwalano na aborcję, kobiety musiały przechodzić badania lekarskie w celu sprawdzenia, czy aby nie naruszyły prawa.

Pod rządami Ceausescu Rumunia znalazła się w izolacji za­równo z stosunkach ze Wschodem, jak Zachodem. Stosunki z ZSRR i państwami komunistycznymi były chłodne, a w przypadku USA, Chin czy Europy Zachodniej pogarszały się z dnia na dzień. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Ceausescu miał wielu życzliwych zwolenników na Zachodzie, którzy postrze­gali go jako człowieka odważnego i niezależnego - niemal drugiego Tito. Jednakże złudzenia stopniowo rozwiewały się. W 1987 roku Ceausescu dobrowolnie zrezygnował ze “statusu narodu uprzywi­lejowanego", świadom, że biorąc pod uwagę żałosny stan praw człowieka jego reżym mógłby się w tym nie sprawdzić.

Na kilka jeszcze lat przed śmiercią Ceausescu tryskał energią i pełną przebiegłości, nieograniczoną pewnością siebie. Doskonale wiedział, jak daleko może posunąć się w prowokowaniu ZSRR. Znakomicie rozgrywał jednych swych poddanych przeciwko dru­gim, a jego tajna policja stanowiła przedmiot zawiści innych dykta­torów. Gdyby nie ogólny upadek pozostałych reżymów komuni-

l

601

stycznych i “efekt echa" licznych rewolucji, jego reżym mógłby trwać jeszcze lata.

W porównaniu z Rumunią Bułgaria była niemal krainą suk­cesu. Todor Żiwkow sprawował władzę od 1959 roku do listopada roku 1989. Pod jego rządami kraj uprzednio rolniczy znacznie się zurbanizował i uprzemysłowił. Bułgaria za swymi dziewięcioma milionami mieszkańców była państwem o wiele mniejszym niż Rumunia; miała mniej ambitne plany gospodarcze i popełniła w sumie mniej błędów. Niektóre produkowane w niej towary - zwłasz­cza nową elektronikę i sprzęt elektryczny - eksportowano do bloku wschodniego, mimo że były absolutnie niekonkurencyjne na ryn­kach światowych. W przeciwieństwie też do Rumunów bułgarskie kierownictwo nieustannie toczyło różne dyskusje o reformach, a od czasu do czasu uchwalało jakieś deklaracje o dalekosiężnych zmianach w życiu kraju. Tak stało się w 1987 roku, kiedy Żiwkow ogłosił własną pieriestrojkę, która w zamyśle szła nawet dalej niż oryginał sowiecki. Jednakże wszystko to pozostawało wyłącznie na papierze, z wyjątkiem umiarkowanej decentralizacji, którą prze­prowadzono jeszcze w latach siedemdziesiątych.

W okresie stosunkowo dużego wzrostu sytuacja zaczęła się pogarszać pod koniec lat siedemdziesiątych; przełom 1979/1980 był okresem wzrostu ujemnego. Zrazu sądzono, że są to jedynie przejściowe kłopoty, lecz od roku 1984 nikt nie miał już wątpli­wości, że sytuacja pogorszyła się zdecydowanie. Złe zbiory i ujemny bilans handlowy doprowadziły do braku towarów, do ograniczeń w dostawach energii i do ogólnego spadku stopy życiowej. Zadłu­żenie sięgnęło 7,5 miliarda dolarów, co w skali międzynarodowej było sumą niewielką, lecz z punktu widzenia państwa, nie mającego zbyt rozległych powiązań z krajami spoza RWPG, było ogromnym obciążeniem dla gospodarki.

W tym samym czasie zaostrzyły się napięcia na tle narodo­wościowym - głównie z powodu wymuszonej asymilacji kulturowej mniejszości muzułmańskiej (około 10% ludności) - co doprowa­dziło do demonstracji, zamieszek i do exodusu trzystu tysięcy mu­zułmanów do Turcji. Pięćdziesiąt tysięcy powróciło później, uzna­jąc, że warunki życia są tan. nie do zniesienia. Polityka Żiwkowa wobec tej mniejszości nie cieszyła się popularnością w społeczeńs­twie. Wykazała jednak, podobnie jak w Jugosławii i w ZSRR, że mniejszości muzułmańskie bardziej niż inne opierają się współczes­nej cywilizacji o świeckim charakterze i nawet komunizm nie po-

602

trafił lepiej niż społeczeństwa zachodnie uporać się z islamskim nacjonalizmem religijnym.

W odróżnieniu od innych przywódców komunistycznych Żiw-kow nie miał nic przeciwko przyjmowaniu młodych działaczy do najwyższych organów partyjnych. Jednakże i w samej partii pano­wały nastroje niezadowolenia z powodu przestarzałego stylu rzą­dów i dominacji starej doktryny. Biorąc pod uwagę kulturową bliskość Bułgarii i Rosji, przykład Gorbaczowa wywarł na ten kraj większy wpływ niż gdziekolwiek w Europie Wschodniej. Moskiews­kie liberalne gazety i periodyki nigdzie nie miały tak wiernych czytelników, jak w Sofii czy w Płowdiw. Sytuacja dojrzała więc już do powstania w kraju silnego ruchu opozycyjnego.

JUGOSŁAWIA PO ŚMIERCI TITA

Wielu krajom wschodnioeuropejskim groziły niepokoje na tle narodowościowym, lecz tylko w przypadku Jugosławii ich istnienie stawiało pod znakiem zapytania istnienie państwa. Od samego początku - na dobrą sprawę od traktatów pokojowych, podpisa­nych po pierwszej wojnie światowej - Jugosławia uważana była przez jej wrogów za twór sztuczny. Składała się z sześciu republik i dwóch autonomicznych prowincji. Podobnie jak w ZSRR istniał tu jeden “dominujący naród państwowy" - najliczniejsi Serbowie sta­nowili 40% ludności. W sensie historycznym i politycznym wszyst­kich regionów nie łączyło ze sobą nic, z wyjątkiem dawnej przy­należności bądź do Cesarstwa Austro-Węgierskiego (Słowenia i Chorwacja), bądź do Imperium Otomańskiego. Chorwaci byli ka-| tolikami, Serbowie należeli do Kościoła prawosławnego, a Bośnię i Kosowo zamieszkiwała liczna mniejszość muzułmańska.

Podczas drugiej wojny światowej poszczególne republiki Ju-1 gosławii niejednokrotnie znajdowały się w przeciwnych obozach.] Co więcej, i one same nie były jednorodne pod względem narodo-J wościowym. Tuż po wojnie jedynym spoiwem państwa był przede! wszystkim strach przed interwencją z zewnątrz - niezależnie odf różnic, większa część Jugosłowian nie miała ochoty wejść w skład sowieckiego imperium. Drugim takim spoiwem była osoba mar­szałka Tito, bohatera narodowego, czynnie działającego na rzecz integracji państwa. Po trzecie wreszcie (mniej może ważne), armia jugosłowiańska starała się stworzyć wrażenie podczas wszystkich ,

603

powojennych kryzysów, że jest obrońcą jedności kraju przeciwko wrogom zewnętrznym oraz wewnętrznym. Nade wszystko powąt­piewano, czy poszczególne republiki byłyby w stanie funkcjonować samodzielnie po rozpadzie państwa. Jednakże tego rodzaju realis­tyczne przesłanki rzadko kiedy mają wpływ na żądania i na postę­powanie zdeterminowanych separatystów.

Groźba napaści z zewnątrz stała się nieco poważniejsza po inwazji na Czechosłowację; niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu przez wszystkie lata siedemdziesiąte, lecz w następnym dziesię­cioleciu całkowicie się rozwiało. Tito zmarł w 1980 roku i tylko nieliczni przewidywali, że Jugosławia rozpadnie się w ciągu roku lub dwóch. (Większość innych przywódców z dawnego pokolenia partyzantów - z wyjątkiem opozycjonisty Dżilasa - zmarła o wiele wcześniej.) Przepowiednie nie sprawdziły się, przynajmniej nie od razu. Prawdą jednak jest, że trwa proces powolnej dekompozycji państwa, a napięcia, które pojawiły się jeszcze za życia Tito i które nasilały się w latach osiemdziesiątych, doprowadziły do ogromnych trudności.

W Jugosławii istnieje wielkie zróżnicowanie gospodarcze po­szczególnych prowincji, zwłaszcza między stosunkowo dobrze roz­winiętą północą a bardziej zacofanymi częściami kraju. Sytuacja w ogóle jest dość żałosna, mimo że Jugosławia posunęła się w swych reformach o wiele dalej niż jakiekolwiek inne państwo komunis­tyczne (wybory dyrektorów, wprowadzenie czegoś na podobieńs­two mechanizmów rynkowych). Znaczne kredyty zachodnie (w 1985 roku ich łączna wartość sięgała 20 miliardów dolarów) nie przyniosły jakichś radykalnych zmian. Wręcz przeciwnie - koniecz­ność ich obsługi i spłaty tylko pogorszyła sytuację. Na początku lat osiemdziesiątych inflacja wynosiła 30%; w dziesięć lat później osiągnęła pułap 2 000%. W 1990 roku, po drastycznych cięciach w sektorze państwowym, spadła do 160%. Dinar był pierwszą wymie­nialną walutą komunistyczną w Europie Wschodniej, bezrobocie jednak wahało się w granicach 15-20%. Na sytuację kraju łagodzą­cy wpływ miały dochody z turystyki oraz napływ pieniędzy zaro­bionych przez milion jugosłowiańskich gastarbeiterów na Zacho­dzie. Tak czy owak trzeba, było wprowadzać ograniczenia w zao­patrzeniu, przejść na bardziej oszczędny reżym funkcjonowania państwa.

Kiepska sytuacja gospodarcza była i tak mniejszym problemem wobec nasilających się ruchów separatystycznych. W 1971 roku

604

doszło do poważnego kryzysu w Chorwacji - aresztowano wówczas kilku przywódców separatystów, którzy w 1990 roku wznowili dzia­łalność, tym razem z większym poparciem ludności. Serbowie szli na ustępstwa wobec innych mniejszości, a w 1984 roku zawarto porozumienie polityczne o kolektywnym kierowaniu państwem; przewodniczącym federacji Jugosławii miał być każdego roku ko­lejny prezydent z poszczególnych republik. Serbowie niechętnie ustępowali Albańczykom w Kosowie - region ten uchodził za część ich historycznej ojczyzny, a muzułmanów osiedlili tu dopiero póź­niej władcy ottomańscy. Albańczycy jednak zaczęli przejawiać co­raz większą wojowniczość i zatruwali życie mieszkającym tam Serbom, podobnie jak Azerowie Rosjanom w Azerbejdżanie w Azji Środkowej. Napięcia w Kosowie i separatystyczne tendencje w innych republikach doprowadziły do silnej reakcji zwrotnej ze strony Serbów. Zaczęli się sami skarżyć na dyskryminację, a pod koniec lat osiemdziesiątych, po załamaniu się poczynań pojed­nawczych, na scenie pojawił się “fenomeni Slobodana Milośevicia" -przywódcy nacjonalistyczno-komunistycznego i rzecznika serbskiej odrębności.

Pod rządami Tito Jugosławia odgrywała ważną rolę na arenie międzynarodowej jako przywódca ruchu państw niezaangażowa-nych. W latach siedemdziesiątych jednak Kubańczycy, pod pretek­stem niezaangażowania i neutralności, wymanewrowali Jugosło­wian; gdy zostali zdyskredytowani, “ruch Bandungu" przestał mieć jakiekolwiek polityczne znaczenie. Warto tu jeszcze wspomnieć o wysoce pozytywnym aspekcie polityki jugosłowiańskiej - o libera­lizacji polityki kulturalnej i emigracyjnej; pod rym względem był to kraj największej wolności w całym bloku wschodnim. Nie wystar­czało to jednak na powstrzymanie zapędów separatystów i w sumie -z najróżniejszych przyczyn - w 1990 roku w Jugosławii wybuchł kryzys, daleko przewyższający to, co działo się w sąsiednich krajach.

ALBANIA

Albania jest najmniejszych państwem wschodnioeuropejskim, najbardziej też chyba spośród nich izolowanym i zacofanym. Nie było więc zaskoczeniem, że stalinowski system polityczny utrzymy­wał się w niej długo jeszcze po jego zniknięciu w innych miejscach Europy. Albania była dziwaczną mieszanką prymitywnego komu-

605

nizmu i nacjonalizmu, gdzie zasadniczą rolę odgrywała struktura klanowa. Najpierw zerwała stosunki z Jugosławią, a później i z ZSRR (1978) i w efekcie jedynym jej protektorem stały się Chiny. Ponieważ nikt jakoś szczególnie nie interesował się tym biednym, górskim kraikiem, wybryki jego przywódców pozostawały tak na­prawdę bez echa. Od 1944 roku Albanią rządził Enver Hodża, w 1985 roku władzę objął mianowany na następcę Ramiz Alia, czło­wiek w najmniejszym nawet stopniu nie zainteresowany jakimikol-wiek reformami. W 1981 roku, na rozkaz Hodży, zastrzelony został Mehmet Shehu (podobno na posiedzeniu Politbiura), sprawujący od dwudziestu siedmiu lat funkcję premiera państwa. Świat niewie­le wiedział, co się tam dzieje, a to, co z czasem wyszło na jaw, nie było zbyt zachęcające. Odgłosy rewolucji w Europie Wschodniej w 1989 roku zapewne dotarły jakoś do Albanii, mimo środków ostroż­ności podejmowanych w celu całkowitego odizolowania społeczeń­stwa od wpływów z zewnątrz. W połowie 1990 roku w Tiranie odbyły się pierwsze demonstracje antyrządowe, które rozprzestrze­niały się po kraju mimo politycznych reform, zarządzonych przez prezydenta (i szefa partii) Ramiza Alię. Na początku 1991 roku Albania pogrążona była w chaosie, a tysiące jej obywateli uciekały za granicę.

REWOLUCJA W EUROPIE WSCHODNIEJ

Rok 1989 uznać należy za annus mirabilis, w którym po czterech dziesięcioleciach zniknęły komunistyczne reżymy ucisku w Europie Wschodniej. Znakomita większość obywateli tych państw nigdy nie mogła brać udziału w wolnych wyborach, nie mogła też swobodnie wypowiadać swego zdania. Miliony mieszkańców NRD zapomnia­ły, jak wyglądają ich krewni i przyjaciele po drugiej stronie muru; miliony ludzi w całej Europie Wschodniej żyły w strachu przed wszechwładną tajną policją polityczną. W Polsce i na Węgrzech proces wyzwalania się zaczął się jeszcze przed 1989 rokiem, w NRD - zapoczątkowany został na jesieni i trwał przez kilka na­stępnych miesięcy, w Czechosłowacji zaś i w Rumunii rewolucje przebiegły spontanicznie i obaliły tamtejsze rządy w ciągu kilku zaledwie dni.

Miliony mieszkańców Europy Wschodniej demonstrowały swą radość i święciły tryumf. Wszędzie jednak piętrzyły się ogromne trudności, a gdzieniegdzie - na przykład w Rumunii i w Bułgarii -zwycięstwo nad starym reżymem nie było całkowite. Życie we wszystkich tych państwach było tak nędzne (wyjąwszy nielicznych szczęśliwców), że naturalną koleją rzeczy po kilku dniach święto­wania nastawał czas lęku przed przyszłością. Ludzie bardzo szybko skonfrontowali swą codzienną dolę z życiem na Zachodzie i na porządku dnia stanął problem konieczności pozbycia się dziedzic­twa przeszłości i zbudowania od nowa życia gospodarczego i spo­łecznego. Tylko nieliczni obawiali się, że będzie to proces bolesny, że ludzi czeka wiele wyrzeczeń, że będą zahamowania i nawroty trudności i że walka o lepsze życie niekoniecznie potrwa krótko.

Załamanie się rządów komunistycznych nastąpiło niczym grom z jasnego nieba. Większość dyplomatów amerykańskich i zachod­nioeuropejskich, publicystów i ekspertów akademickich była szcze­rze przekonana, że wcale jeszcze nie zanosi się na rewolucję w

607

Europie Wschodniej. Wiele ludzi na Zachodzie - nawet tych myś­lących życzeniowe - nie łudziło się żadną nadzieją. Płomień wol­ności nie palił się zbyt intensywnie, w związku z czym maruderzy uważali (i słusznie), że radykalne zmiany nastąpią dopiero wów­czas, gdy w wyniku długotrwałego procesu rozpadu i zjednoczonej walki wczorajszych “demokracji ludowych" załamie się centrum -czyli ZSRR.

Po dojściu Gorbaczowa do władzy w ZSRR zaczęły się duże zmiany. Nikt jednak nie sprawdzał, jak daleko się one posunęty, nikt nie mógł więc z pewnością stwierdzić, czy nowy reżym w Moskwie, jakkolwiek liberalny byłby u siebie, nie zechce ponownie narzucić swej woli Europie Wschodniej. Wszystko odbywało się metodą prób i błędów - była to zatem gra wysoce niebezpieczna.

Komunistyczne reżymy wschodnioeuropejskie, może z wyjąt­kiem Polski, z pozoru trzymały się nieźle. W większości państw rządzili ludzie starzy, aczkolwiek nigdzie nie brakowało przecież młodych karierowiczów czekających na wejście do najwyższych władz partyjnych i na wysadzenie tamtych z siodła.

Jakże zresztą często w okresie powojennym podejmowano próby zmiany władzy, kończące się niepowodzeniem. Lecz rok 1989 to nie był rok 1956 czy 1968. Po czterdziestu pięciu latach rządów komunistycznych nastąpił totalny krach. Zniknęła dawna pewność siebie przywódców, to był również wspomniany wcześniej “efekt echa". Po skutecznym wystąpieniu przeciwko tyranii w jednym kraju rewolucyjne poczynania stawały się zaraźliwe, po­dobnie jak w 1848 roku i w innych okresach historycznych. We wszystkich stolicach wschodnioeuropejskich (z wyjątkiem jednej) starzy przywódcy skapitulowali bez szczególnych przejawów ja­kiegoś zdecydowanego oporu. Jedynie w Rumunii broniła się wciąż jeszcze potężna siguranza, lecz nawet i tam wynik był z góry przesądzony.

Rewolucjoniści z 1989 roku tworzyli niebywałą wręcz mie­szaninę. Byli wśród nich i reformatorscy komuniści, i antykomu-niści, praktykujący katolicy, studenci, robotnicy, członkowie prze­śladowanych mniejszości narodowych oraz ludzie nigdy wcześniej nie zajmujący się aktywnie polityką. Po kilku tygodniach ich drogi znów się rozeszły, niemniej nadal jednoczyła ich wiara w to, że jeśli stary porządek nie zostanie obalony, wielu z nich nie ma żadnej przyszłości.

608

POCZĄTEK KOŃCA

Na drogę wolności pierwsi -jak zresztą często w przeszłości -wkroczyli Polacy. Już w 1986 roku wydawało się, że rząd Jaruzels-kiego jest w sporych tarapatach. Sytuacja gospodarcza pogarszała się, a w rok później, w grudniu, wprowadzono kolejne zaostrzenia. Jeszcze wcześniej, bo w listopadzie, ogłoszono powszechną amnes­tię dla przeciwników władzy. Mimo fali strajków, rzecznik prasowy rządu, Jerzy Urban, utrzymywał, że “Solidarność" umarła - aczkol­wiek jego przełożeni bynajmniej nie byli o tym przekonani. W kręgach władzy opinie były podzielone: czy należy prowadzić roz­mowy z “Solidarnością", czy też nie? Ostatecznie zwolennicy ne­gocjacji wzięli górę i w lutym 1989 roku rozpoczęły się obrady okrągłego stołu.

W stosunkowo krótkim czasie rząd podpisał porozumienie z opozycją. Zgadzał się na wolne (częściowo) wybory, podczas gdy “Solidarność" obiecała wesprzeć niepopularną politykę gospodar­czą władz. Zgodnie z porozumieniem opozycja otrzymała 40% miejsc w Sejmie, rząd zaś ze swej strony przyrzekł, że następne wybory (1993) będą już rzeczywiście całkowicie wolne. Jednakże w czerwcu 1989 roku sukces wyborczy “Solidarności" był tak miaż­dżący, że przyspieszył przejęcie przez nią władzy ponad wszelkie oczekiwania (lub przygotowania).

Przywódca partii zachował stanowisko prezydenta kraju -wybrany został jednym głosem dzięki nieobecności przedstawicieli “Solidarności"; opozycja wiedziała doskonale, że Kreml nie za­akceptowałby na tym stanowisku kogokolwiek z jej szeregów. Niemniej we wrześniu nowym premierem został Tadeusz Mazo­wiecki, wieloletni członek “Solidarności" o orientacji katolickiej. Komuniści zachowali resorty obrony i spraw wewnętrznych, wszyst­kie zaś inne kluczowe pozycje oddali w ręce swych przeciwników. Tak więc Polska stała się krajem mającym pierwszy od czterdziestu lat niekomunistyczny rząd w Europie Wschodniej.

W obliczu ponurej rzeczywistości gospodarczej i konieczności uporania się z nią, “Solidarność" niemal natychmiast stanęła w obliczu tarć wewnętrznych. Komuniści jednak stracili już ducha i podzielili się. W 1990 roku ich partia sama się rozwiązała, czy też -mówiąc ściśle - przekształciła się w partię socjaldemokratyczną.

609

Przywódca “Solidarności", Wałęsa, z początku nie chciał wchodzić w skład rządu i próbował kierować ruchem niejako z zewnątrz; widział doskonale, że organizacja ta zarówno sprawuje władzę, jak jest w opozycji. Jest rzeczą paradoksalną, że gwałtownie pogłębia­jący się kryzys gospodarczy, który objawiał się narastającą inflacją i bezrobociem, zapobiegł rozłamowi wśród wczorajszych przeciw­ników reżymu komunistycznego.

Solidarność" miała wielki atut: plan Balcerowicza, inicjujący gospodarkę rynkową. Wiązało się to jednak z pociągnięciami nader drastycznymi: likwidacją dotacji państwowych, zamykaniem nie­dochodowych zakładów i stabilizacją pieniądza. Nie było pewności, czy Polsce - nawet ze zjednoczonym teraz społeczeństwem - uda się pomyślnie przejść do gospodarki uwrażliwionej na grę sił. Nikt nie miał cienia wątpliwości, że rozłam w kierownictwie państwa może doprowadzić do totalnej katastrofy ekonomicznej. Jedność została wymuszona nade wszystko przez żałosną rzeczywistość, przynajmniej w najbardziej krytycznym okresie. W tym czasie na­stąpiły ogromne zmiany na arenie międzynarodowej - takie jak zjednoczenie Niemiec - które również jednoczyły ludzi.

Solidarność" cieszy się większym politycznym zaufaniem spo­łeczeństwa niż jakikolwiek inny ruch społeczny we współczesnej historii Polski. Zaufanie to nie jest jednak nieograniczone; jeśli ruch nie zachowa jedności, jeśli nie wykaże w ciągu lat, że potrafi bardziej kompetentnie niż poprzednicy radzić sobie z gospodarką, wówczas jego dni będą policzone, a demokratyczne odrodzenie stanie się krótkim, bezowocnym przerywnikiem w historii Polski.

WĘGRY ZRYWAJĄ PĘTA

W maju 1988 roku Janosa Kadara zastąpił na stanowisku szefa węgierskiej partii komunistycznej Karoly Grosz. Nie był przeciwny reformom gospodarczym, niemniej życzył sobie jedynie minimum zmian politycznych. Dziesięć czy nawet piętnaście lat wcześniej taka postawa byłaby do strawienia, przynajmniej na jakiś czas. Historia jednak toczyła się obecnie w nieporównanie szybszym tempie i w chwili gdy Grosz obejmował swój urząd, nie miał poparcia własnej partii, w której nieustannie rosły wpływy refor­matorów. Podobnie jak w Polsce, partia komunistyczna chętna była do radykalnej transformacji węgierskiego życia politycznego, z

610

wielopartyjnym systemem (wprowadzonym w ciągu pięciu lat) włącznie; zakładano, że komuniści nie będą w nim odgrywali dłużej głównej roli. Jednakże wydarzenia toczyły się, też jak w Polsce, szybciej, niż przypuszczano. Wiosną i latem 1989 roku nastąpiło radykalne przeformułowanie zarówno doktryny, jak his­torii partii. W czerwcu 1989 roku odbyła się spóźniona uroczystość oficjalnego pogrzebu Imrego Nagya - byłego przywódcy, straco­nego po upadku powstania 1956 roku - na której kierownictwo partyjne oddało mu hołd w obecności dziesiątków tysięcy ludzi. W tym samym miesiącu do Grosza dołączyli jeszcze trzej komunis­tyczni reformatorzy, jednakże kierowniczy ten tandem dotrwał tylko do października. W tym momencie partia postanowiła się rozwiązać (podobnie jak w Polsce i w NRD) i przekształcić się w partię socjalistyczną; niewielka frakcja opowiedziała się wówczas za dalszym istnieniem partii typu marksistowskiego.

Tymczasem coraz większą rolę w życiu politycznym kraju zaczął odgrywać parlament, uchwalając wiele nowych praw, w tym i nową konstytucję. Powstały nowe partie, z których najważniejszymi stały się Sojusz Wolnych Demokratów i Forum Demokratyczne. Forum było ugrupowaniem centrowo-prawicowym i silnie nacjonalistycz­nym, masowo popieranym zarówno na prowincji, jak w większych miastach. Choć zdecydowanie antykomunistyczne, opowiadało się za stopniowym i ostrożnym likwidowaniem gospodarki oraz ładu społecznego starego typu, różniąc się w tym od Wolnych Demok­ratów, którzy mieli wśród swych liderów wielu intelektualistów i którzy nastawali na radykalne zerwanie z dawnymi strukturami. Opinia społeczna stała po stronie tych pierwszych, głównie z racji tego, że antykomunizm walczył o lepsze z lękiem przed niejasną przyszłością.

W ciągu 1989 roku zmiany w sytuacji wewnętrznej na Węg­rzech znalazły swoje odbicie w polityce zagranicznej. W czerwcu 1989 roku Budapeszt serdecznie witał prezydenta Busha, mimo że pomoc, jakiej wtedy obiecał udzielić, okazała się mniejsza, niż oczekiwano. Nawiązane zostały stosunki z Izraelem i z Koreą Południową, natomiast napięcia w kontaktach z Rumunią po­nownie się zaostrzyły w wyniku prześladowań, jakich doznawała węgierska mniejszość narodowa, i exodusu dziesiątków tysięcy jej członków.

Kampania wyborcza w 1990 roku była przesycona złośliwością, niemniej dwie czołowe partie wykazały w końcu gotowość do

611

współpracy. Zwycięskie Forum Demokratyczne oddało swój głos na wolnego demokratę Gończa, przewodniczącego parlamentu, pełniącego jednocześnie funkcję prezydenta Węgier. Był on aktyw­nym uczestnikiem rewolucji narodowej w 1956 roku i otrzymał wówczas wyrok śmierci. Ze swej strony Wolni Demokraci obiecali wesprzeć większość ustaw zgłaszanych przez Forum.

BEZKRWAWA REWOLUCJA

Zmiany w NRD i w Czechosłowacji nastąpiły o wiele bardziej niespodziewanie niż w Polsce i na Węgrzech, decyzje zapadały na ulicach, a nie w siedzibach partii czy w salach konferencyjnych. W lipcu i sierpniu 1989 roku tysiące (przeważnie młodych) Niemców ze wschodu zapełniło ambasady RFN w Budapeszcie, Pradze i w Warszawie, domagając się azylu. Po pierwszym wahaniach Węgrzy zezwolili im we wrześniu na wyjazd na Zachód. Za ich przykładem poszły Polska i Czechosłowacja. Władze Niemiec Zachodnich wręcz obsesyjnie domagały się, by pociągi z Pragi i Warszawy przejeżdżały przez terytorium NRD - wywołało to nowe demons­tracje i zwiększyło polityczną porażkę Berlina.

Od tego momentu strumień wschodnioniemieckich uciekinie­rów nie ustawał i trwał nawet po tym, gdy Honecker ustąpił ze swego stanowiska. W pierwszym tygodniu listopada NRD opuściło nie mniej niż 50 000 osób, a w ciągu pierwszych miesięcy 1990 roku wyjeżdżało ich na Zachód około 200 000 dziennie. Władze RFN były nieco przerażone takim napływem ludzi i nie robiły nic na rzecz nowo przybyłych. Przybysze nie otrzymywali żadnego wsparcia i osiedlani byli w warunkach daleko gorszych niż te, w jakich egzys­towali w kraju rodzinnym. Jednakże rozpacz była tak ogromna, a oczekiwania na lepsze życie na Zachodzie tak wielkie, że nawet i te trudności nie wpłynęły hamująco na napływ nowych osadników.

Ci, którzy decydowali się na pozostanie w NRD, nie robili tego z jakiejś wielkiej sympatii do reżymu Honeckera. Wybory w marcu 1989 roku miały jak zwykle 99% frekwencji - oczywiście były sfałszowane i wzbudziły niebywałą złość. Poparcie, jakiego wschod-nioniemieckie Biuro Polityczne udzieliło sprawcom masakry na Placu Tienanmen, dolało jeszcze oliwy do ognia i nawet wizyta Gorbaczowa w Berlinie Wschodnim nie wpłynęła na poprawę nastrojów. Lipsk (nazwany potem bohaterskim miastem) stał się

612

główną sceną protestów przeciwko reżymowi. Każdego poniedział­kowego poranka, po mszy w kościele Sw. Mikołaja, gromadziły się coraz większe tłumy demonstrantów. We wrześniu było ich zaled­wie kilka tysięcy, 2 października - już dziesięć tysięcy, 9 paździer­nika - siedemdziesiąt tysięcy, a 16 października - już dwieście tysięcy. Siedemnastego listopada przez Berlin przemaszerowało pół miliona ludzi. Na początku państwowa policja polityczna (Sta-si) rozpędzała demonstracje i aresztowała ich przywódców. Gdy jednak na ulicach gromadziły się dziesiątki tysięcy osób, nie była już w stanie radzić sobie z takim ogromem protestujących. Zawsze można było, oczywiście, uciec się do wzorów chińskich i raz nawet Honecker wydał rozkaz strzelania do zgromadzeń, lecz polecenie to zostało zignorowane przez władze niższego szczebla.

Punkt zwrotny nastąpił 6 i 7 października, w dniu organizowa­nych w całej NRD uroczystych obchodów czterdziestolecia usta­nowienia rządów komunistycznych. Uroczystości zaczęły się od zwyczajowych pochodów, jednakże pod koniec dnia zewsząd do­noszono o demonstracjach protestu. W cztery dni później Polit-biuro oświadczyło, iż jest gotowe do dialogu z opozycją -był to gest, który nadszedł, rzecz jasna, już po czasie.

Dnia 17 października ustąpił Honecker, a jego miejsce zajął Egon Krenz, młody i bardziej elastyczny członek Biura Polityczne­go. Jednakże mimo wielkich starań Krenza czas półśrodków już minął - 8 listopada rząd i Biuro Polityczne ustąpiło in toto; Krenz zakończył urzędowanie w kilka tygodni później.

Premierem kraju został Hans Modrow, były burmistrz Drezna i jeden z nielicznych powszechnie szanowanych liderów SED; rządził państwem w tym trudnym okresie aż do wyborów w marcu 1990 roku. Jeszcze na kilka dni przed jego mianowaniem postano­wiono znieść ograniczenia podróży, wydano też rozkaz otwarcia kilku dodatkowych przejść przez mur, w tym także Bramy Bran­denburskiej. Od wieczora 9 listopada milion obywateli NRD prze­szło do RFN i do Berlina Zachodniego, a sporo Niemców z części zachodniej odbyło drogę w kierunku przeciwnym.

Nastąpił taki wybuch radości, jakiego Niemcy nie znały jeszcze w swej historii. Odbywały się spotkania oficjalne i nieoficjalne; na ulicach grały orkiestry; instytucje, kościoły, teatry i sklepy otwarte były przez okrągłą dobę dla mieszkańców NRD, z których wielu po raz pierwszy w życiu mogło odbyć zakazaną niegdyś podróż. Dnia 12 listopada burmistrzowie Berlina Wschodniego i Zachodniego

613

spotkali na placu Poczdamskim (dawnym centrum miasta) i zade­klarowali wzajemną współpracę - zjednoczenie Niemiec zaczynało wchodzić na drogę administracyjną.

Trudno opisać emocje, jakie ogarnęły ludzi w owych dniach, kiedy padł znienawidzony mur. W ciągu kilku dni poszły w niepa­mięć wszystkie zakazy, cały skumulowany strach i nienawiść dwóch prawie już pokoleń. Liczyła się wolność i marzenia o cudownej przyszłości. Przez te kilka tygodni panował nastrój upojenia.

NRD nie tylko była krajem biednym w porównaniu z drugą częścią Niemiec - było nader wątpliwe jednak, czy mimo usiłowań, będzie w stanie dokonać transformacji swej gospodarki bez maso­wego dopływu kapitału. Jedność Niemiec stała się nowym hasłem, aczkolwiek trudno dziś stwierdzić, do jakiego stopnia szło tu o uwzniośloną “czystym" patriotyzmem wspólną ojczyznę, a gdzie zaczynała się rozmowa o powinności ekonomicznej. Większość mieszkańców NRD doszła do wniosku, że ich kraj nie ma najmniej­szych szans na niezależność. Żądanie zjednoczenia, jak najszyb­szego i całkowitego, znajdowało niebywałe wręcz poparcie w Niem­czech Wschodnich, choć wśród sąsiadów (zwłaszcza na wschodzie) nie było aż tak popularne. Zachodni sojusznicy RFN, po wstęp­nych wahaniach, przejęli to jako coś nieuchronnego. Polska jednak i ZSRR zażądały gwarancji dotyczących granic oraz statusu mię­dzy dwoma wielkimi blokami wojskowymi.

Tymczasem wschodnioniemieccy intelektualiści - zwłaszcza ci, którzy tworzyli forpocztę walki z tyranią przed październikiem 1989 roku - byli szalenie rozgoryczeni. Sprzeciwiali się masowym wyjaz­dom i obawiali, że postawa ich rodaków wynika z zauroczenia zachodnioniemieckim stylem życia, a nie zachodnioniemieckimi instytucjami demokracji, że ulegają magnetycznemu przyciąganiu błyskotek Zachodu.

W grudniu 1989 roku w Berlinie Wschodnim odbyły się roz­mowy okrągłego stołu, podczas których SED wraz z satelitami (na przykład wschodnim CDU) spotkała się z nowymi ugrupowaniami opozycyjnymi, w tym z Nowym Forum i z Demokracją Teraz, by przedyskutować główne problemu kraju. Mowa była o zniesieniu dyktatury i likwidacji jej środków represji oraz propagandy, a także o funkcjonowaniu gospodarki, która po masowych wyjazdach prezentowała się jeszcze gorzej niż przedtem.

W krótkiej i ostrej kampanii wyborczej czołową rolę odegrali znani politycy z Zachodu. Ugrupowania opozycyjne, które niegdyś

614

przewodziły walce w Lipsku i w pozostałych regionach kraju, nie miały wielkich szans z powodu braku doświadczenia, braku pomys­łów i niebywałego rozdrobnienia przedwyborczego. Wschodnio-niemieccy socjaldemokraci byli w lepszej sytuacji, głównie dlatego że nie zostali zdyskredytowani w przeszłości jak inni “burżuazyjni" satelici. SPD ze swej strony została rozwiązana przez samych ko­munistów i była nie do przyjęcia ze względu na kolaborację z byłym reżymem. Zdecydowane zwycięstwo odniosła CDU i inne ugrupo­wania centroprawicowe, gromadząc w sumie 48% głosów, a nowym premierem został Lothar de Maiziere. Jest paradoksem, że SPD przegrała w robotniczych regionach Saksonii i Turyngii, historycz­nie tradycyjnych bastionach socjaldemokracji. W innych częściach NRD socjaldemokraci i SED (która pod przywództwem Klausa Gysi tak jak wszystkie inne partie komunistyczne przeobraziła się w Partię Demokratycznego Socjalizmu - PSD) uzyskały wyniki nieco lepsze (PSD - 16%, SPD - 21%).

Przez całą wiosnę 1990 roku trwały negocjacje między Berli­nem Wschodnim a Bonn. Głównym problemem było zwiększenie pomocy gospodarczej dla NRD; omawiano środki, jakie należało podjąć w celu integracji gospodarczej obydwu części Niemiec oraz kurs wymiany między oboma rodzajami marki. Rzeczą nieunik­nioną było i to, że wielkie demonstracje radości i solidarności narodowej, jakże charakterystyczne w okresie października i listo­pada 1989 roku, przyczyniły się do pomyślnego rozwiązania licz­nych kwestii (na przykład rent i emerytur). Fakt, iż kraj stoi w obliczu poważnego kryzysu, spowodował, że większość partii - w tym wschodnioniemiecka SPD - zgodziły się na utworzenie rządu koalicyjnego. Zjednoczenie nastąpiło w grudniu 1990 roku, w tym samym także czasie odbywały ogólnoniemieckie wybory pow­szechne.

REWOLUCJA W PRADZE

O ile upadek reżymu w NRD trwał kilka tygodni, o tyle w Czechosłowacji wszystko rozegrało się w ciągu kilku zaledwie dni, rewolucja zaś przebiegła nader łagodnie: nie przelano ani jednej kropli krwi. Datą graniczną był 17 listopada 1989 roku, kiedy to demonstracja, zorganizowana w celu uczczenia pięćdziesiątej rocz­nicy stracenia dziewięciu czeskich studentów i zamknięcia wszyst-

615

kich uczelni w tym kraju przez niemieckich okupantów, prze­kształciła się we wrogi władzy marsz protestacyjny. Wzięło w nim udział piętnaście tysięcy studentów, których brutalnie pobiła po­licja; wielu aresztowano, siedemdziesięciu jeden z nich odniosło rany, a według plotek - kilka osób zginęło. W Pradze już wcześniej organizowano demonstracje, lecz nigdy jeszcze tyle osób nie odwa­żyło się na aktywne w nich uczestnictwo; istotną rolę odegrały tu wydarzenia w NRD i w Polsce. Kilku członków Politbiura od razu zdało sobie sprawę, że zmasowane użycie siły było fatalnym błędem i wyraziło publiczne ubolewanie z tego powodu. Jednakże skumu­lowane napięcie rosło w takim tempie, że prędzej czy później musiało dojść do wybuchu.

W pierwszych demonstracjach największy udział mieli studenci oraz aktorzy praskich teatrów i inni artyści. Na 27 listopada zapo­wiedziano strajk generalny, choć zrazu nie było wiadomo, czy robotnicy przemysłowi i pracownicy sektora usług odpowiedzą na to wezwanie. Do tej pory inteligencja była mniej lub bardziej osamotniona w swej działalności opozycyjnej, a kierownictwo par­tii za wszelką cenę chciało zapewnić sobie poparcie środowisk robotniczych. Starania te nie przyniosły rezultatu, podobnie jak najrozmaitsze apele i wystąpienia telewizyjne; większość ludzi daw­no już przestała wierzyć i partii, i rządowi, teraz ich bierność przekształciła się w wojowniczość - wszyscy domagali się zmian politycznych, i to jak najszybszych.

Dnia 20 listopada powołane zostało cywilne forum, mające za zadanie koordynowanie poczynań opozycji - od tej chwili każdego dnia odbywały się gigantyczne demonstracje. Komunistyczna orga­nizacja młodzieżowa zdystansowała się od kierownictwa partyjne­go, podobnie jak “blok" małych partii, które od 1948 roku były co prawda legalne, lecz które nie odgrywały większej roli politycznej w kraju. Dziennikarze przestali poddawać swoje artykuły cenzurze, lecz otwarcie wsparli opozycję. Gdy 23 listopada sekretarz pras­kiego komitetu partii próbował apelować do robotników z naj­większej stołecznej fabryki (CKD), potężny chór głosów zare-plikował: “Nie jesteśmy dziećmi - ustąpcie!" Miliony widzów mogły obejrzeć to wydarzenie w telewizji. Władza wymknęła się z rąk kierownictwa partii.

Wieczorem 24 listopada pierwszy sekretarz KPCz ogłosił ustą­pienie całego Biura Politycznego. W dwa dni później odbyła się nadzwyczajna konferencja partyjna - w nowo powołanym Komite-

616

cię Centralnym pozostało jedynie czterech członków z poprzed­niego składu (na 140). Przez kilka pierwszych dni nie było wiadomo, kto zastąpi Gustawa Husaka. Na jego stanowisko wybrano osta­tecznie Vaclava Havla, dramaturga i jednego z najwybitniejszych przedstawicieli Karty 77. Alexander Dubćek powrócił na stanowis­ko przewodniczącego parlamentu, które był utracił po sowieckiej inwazji w 1968 roku. Wiceprezydentem (i szefem tajnej policji) został Czarnogurski, zaś Dienstbier - ministrem spraw zagranicz­nych. Jeszcze tydzień wcześniej Czarnogurski siedział w więzieniu, Dienstbier pracował jako palacz, Havel ukrywał się przed aresz­towaniem, a Dubćek (podobnie jak Havel i inni) określany był przez rzecznika prasowego starego reżymu jako “zero" i “niebyły".

Wydarzenia w Pradze odbyły się z zawrotną szybkością. W przemówieniu wygłoszonym do dwustutysięcznego tłumu Ravel oznajmił: “Pewnego dnia historycy nazwą te dni nadzwyczajnymi". Nie było w tym cienia przesady. Rewolucja w Czechosłowacji była jedyna w swoim rodzaju nie tylko przez fakt, iż przemocy użyto wyłącznie w słowach i nikogo nie aresztowano. Choć opozycja nie była najlepiej zorganizowana, to była to najbardziej zdyscyplinowa­na, dojrzała i ludzka rewolucja wszystkich czasów - jakże zdumie­wające zjawisko po tylu latach ucisku. W Czechosłowacji odwołano się do tradycji z czasów Oświecenia oraz z lat rządów Masaryka -był to protest przeciwko przemocy.

Ostatecznie kierownictwo komunistyczne uległo nastrojom tłumów i idąc za przykładem kolegów z Warszawy, Budapesztu i Berlina Wschodniego - ustąpiło. Mimo jego upadku i utraty wiary w siebie i tu sprawdziło się stare powiedzenie, że klasa rządząca nigdy nie odchodzi dobrowolnie.

UPADEK CEAUSESCU

Ze wszystkich przywódców wschodnioeuropejskich najmoc­niej w siodle trzymał się Nicolae Ceausescu. Był nieszczęśliwy z powodu reform w ZSRR i politycznych zmian u sąsiadów, niemniej Rumunia była na tyle skutecznie izolowana od reszty świata, że on sam nie widział powodu, dla którego miałby zrezygnować z wizyty państwowej w Iranie, zaplanowanej na drugą połowę grudnia 1989 roku. I w tych właśnie dniach narastające od dawna niezadowole­nie społeczne osiągnęło swój szczyt.

617

Gdy Ceausescu wrócił z Teheranu, zarządził wielką demons­trację, zakładając, że jak zawsze spotka się z objawami poparcia mas. O ile jednak dawniej przy tego rodzaju okazjach owacjom na cześć wielkiego wodza nie było końca, o tyle teraz z tłumu dochodziły wyłącznie okrzyki wrogości, które najwyraźniej zasko­czyły Ceausescu. Następnego dnia (22 grudnia) wydał rozkaz wojsku otwarcia ognia do demonstrantów. Armia odmówiła posłu­szeństwa, a Milea, minister obrony narodowej, popełnił samobój­stwo (lub został zastrzelony).

Był to koniec dyktatury. Ceausescu, wraz żoną, próbował ratować się ucieczką, lecz został złapany. Dnia 25 grudnia trybunał wojskowy skazał go na śmierć, a wyrok wykonano w trybie natych­miastowym. Wszystko to odbyło się w ogromnym pośpiechu, co późnej spotkało się z wieloma zarzutami. Czemu bowiem nie odbył się normalny proces sądowy? Przeciwko takiemu procesowi prze­mawiało to, że tajna policja, która w odróżnieniu od armii konty­nuowała walkę, mogłaby uwolnić dyktatora i próbować przywrócić stary porządek. Walki trwały niemal tydzień i pociągnęły za sobą tysiące ofiar, lecz w końcu w ostatnich dniach grudnia władzę objął nowo ustanowiony Front Ocalenia Narodowego.

Co uruchomiło rumuńską rewolucję i kto stał na jej czele? Żadną miarą nie da się udzielić na to pytanie jasnej odpowiedzi -rewolta była całkowicie spontaniczna i nie miała przywódców. Dnia 17 grudnia w prowincjonalnym mieście Timisoarze odbywała się demonstracja przeciwko prześladowaniu popularnego węgierskie­go pastora, represjonowanego przez lokalną tajną policję. Solidar­nościowe demonstracje odbyły się w Bukareszcie i w innych miastach Rumunii. Tysiące ludzi uciekało przez węgierską granicę, a wydarzenia rumańskie zdominowały światowe audycje radiowe i telewizyjne -była to jedyna możliwa forma interwencji z zagranicy.

Od dawna już wiele ludzi krytycznie wypowiadało się o rządach Ceausescu - należeli do nich Dorina Cornea (działaczka ruchu na rzecz praw człowieka) oraz byli komuniści, tacy jak łon Iliescu (późniejszy przewodniczący Frontu Ocalenia Narodowego), Silvio Brucan (były rumuński ambasador w USA i przy ONZ), a także najmłodszy spośród nich, Petru Romanu (profesor mechaniki).

W ciągu kilku tygodni po upadku starego reżymu odrodziły się w Rumunii różne dawne partie polityczne: Narodowi Liberałowie, Partia Chłopska oraz socjaldemokracja. Oprócz tego na scenie

618

pojawiło się jeszcze dodatkowych 60-70 konkurujących ze sobą ugrupowań. W Rumunii, w odróżnieniu od innych państw wschod­nioeuropejskich, narastało przekonanie, że rewolucja poszła na marne, że została zawłaszczona przez Front Ocalenia Narodowe­go, którego liderami byli wszak ludzie wysługujący się dawnej władzy. Wybuchały więc strajki, organizowano demonstracje i roz­ruchy. Przywódcy FON zgodnie odrzucali zarzuty o kontynuowa­niu, tyle że w nieco łagodniejszej formie polityki Ceausescu. Wro­gich sobie demonstrantów określali jako “gromadę rzezimieszków i włóczęgów", bynajmniej nie pragnących budowy demokracji w kraju.

W wyborach powszechnych, przeprowadzonych w maju 1990 roku, Front Ocalenia Narodowego odniósł miażdżące zwycięstwo. Mimo to przez cały czas trwała akcja wzajemnych oskarżeń -przemiany bowiem w Bukareszcie nawet w przybliżeniu nie są tak radykalne i oczywiste, jak w Warszawie, Pradze czy Budapeszcie.

BUŁGARIA

Bułgaria była jedynym państwem Europy Wschodniej, w której dokonała się “rewolucja odgórna" w starym stylu - zamachu do­konała grupka członków Politbiura, występując przeciwko tym, którzy rządzili krajem od czterdziestu pięciu lat. 10 listopada 1989 roku odbyło się plenum Komitetu Centralnego, na którym Todor Żiwkow ku własnemu zdumieniu dowiedział się z odczytanego przez kolegów oświadczenia, że ustępuje ze swych funkcji. Ko­rzystając z okazji podziękowano mu za wieloletnią pracę dla partii i państwa. Jego następcą został Peter Mladenow, były minister spraw zagranicznych, a w lutym 1990 roku stanowisko premiera objął Andriej Łukianow. W grudniu nowe kierownictwo partyjne zmieniło zdanie na temat zasług Żiwkowa - wraz z synem i kilkoma współpracownikami poddany został surowej krytyce, a w kilka dni potem wyrzucony z partii.

Od pewnego czasu istniała w Bułgarii niewielka opozycja; w przededniu ustąpienia Żiwkowa odbyła się w Sofii demonstracja, w której wzięło udział kilka tysięcy osób. Jednakże organizujące ją ugrupowania - Głasnost, Eko-Głasnost i Podkrepa (nieoficjalne związki zawodowe) - były tak słabe, że nawet nie mogły marzyć o obaleniu starej władzy. Jedynie akcja w gronie Biura Politycznego


619

dawała szansę na jakiś wynik. Antyżiwkowowską frakcję tworzyli młodsi od niego ludzie, którzy doszli do wniosku, iż poważnym konfliktom jest w stanie zapobiec tylko jakaś reforma; Żiwkow miał już niemal osiemdziesiąt lat, nie wykazywał jednak chęci do us­tąpienia, w związku z czym należało go usunąć. Młodzi nie mieli ochoty na jakieś daleko idące reformy polityczne - pragnęli zapo­biec radykalnym zmianom, a nade wszystko zamierzali utrzymać polityczny monopol partii komunistycznej, nawet przy zwiększonej roli parlamentu. Zmuszeni jednak zostali do pewnych ustępstw wobec żądań społeczeństwa, co stworzyło szansę dla wzmocnienia i poszerzenia kręgów opozycji. Park Południowy w Sofii prze­kształcił się w coś na podobieństwo londyńskiego Hyde Parku (Speaker Corner), co zaowocowało wielotysięcznymi demonstrac­jami mieszkańców stolicy.

W pierwszych wolnych wyborach, które odbyły się w Bułgarii w czerwcu 1990 roku, Partia Socjalistyczna (byli komuniści) otrzy­mała 47% głosów, lecz zdobyła większość foteli w parlamencie, co pozwoliło jej nadal utrzymać się przy władzy. W Sofii i w innych większych miastach byli komuniści mieli mniejsze poparcie, nie­mniej na czas jakiś zachowali swą pozycję dzięki silnemu wsparciu ze strony aparatu partyjnego na prowincji. W kręgach inteligencji miejskiej po ich stronie opowiadała się jedynie mniejszość, podo­bnie jak i w szerokich warstwach społeczeństwa, przeciwnego ich rządom; polityczna walka o wyzwolenie - podobnie jak w Rumunii -trwała nadal. W konsekwencji z funkcji prezydenta ustąpić musiał Peter Mładenow, a jego stanowisko objął jeden z przywódców opozycji. Na scenie politycznej pojawiło się nowe pokolenie lide­rów, do których należeli tacy ludzie, jak Żeliu Żelew i Dimitar Popów. W styczniu 19921 roku rozpoczął się proces Żiwkowa, oskarżonego o korupcję.

WRZENIE W JUGOSŁAWII

W Jugosławii, w odróżnieniu od innych państw wschodnioeu­ropejskich zmiany polityczne nastąpiły na długo przed 1989 ro­kiem; niektóre reformy przeprowadzono jeszcze za życia Tito. Mimo to jednak burzliwe wydarzenia w Europie Wschodniej wy­warły wpływ na życie w kraju, co w efekcie doprowadziło do sytuacji stanowiącej początek nowej epoki w historii Jugosławii.

620

Trwały zamieszki w regionie Kosowa, a w Czarnogórze lokalne kierownictwo komunistyczne ustąpiło pod naciskiem miejscowej ludności. Nade wszystko jednak wzrosło napięcie pomiędzy Serbią a pozostałymi republikami: Słowenia oznajmiła, że pragnie wystą­pić z federacji, w Chorwacji natomiast, po wyborach w marcu 1990 roku, górę wzięła frakcja antyserbska. Słowenia i Chorwacja opo­wiadały się za gospodarką rynkową i wielopartyjnym systemem rządów. (Rząd federalny obiecał już pluralizm, choć nie w systemie wielopartyjnym.) Także i Serbia twierdziła, że pragnie dalekosięż­nych reform, lecz deklaracje te pozostały tylko na papierze.

Serbski premier, Milośević, zaatakowany został przez szefów pozostałych republik za próby odtworzenia centralistycznego sys­temu władzy w federacji Jugosławii; oskarżano go również o populizm i wręcz o uciekanie się do stalinowskiej taktyki działania. Trudno orzec, czym się kierował - być może był przede wszystkim serbskim nacjonalistą. Początkowo zyskał sobie ogromną popular­ność w swej rodzinnej republice. Jednakże w 1989 roku w Belgra­dzie, w Zagrzebiu i w Lubljanie zaczęła narastać coraz silniejsza opozycja przeciwko jego rządom. Wybuchały strajki, groziły jeszcze większe akcje strajkowe, a rozmaite nowe ugrupowania polityczne w Belgradzie domagały się pluralizmu. Żądania wysuwał Ruch Odnowy Demokratycznej (do którego należeli po większej części członkowie - byli lub obecni - Sojuszu Młodzieży Socjalistycznej) oraz różne grupki podekscytowanych intelektualistów (na przykład Stowarzyszenie Pisarzy Serbskich).

Wspomnieć także należy o separatystycznych tendencjach wśród narodów nie-serbskich. Polityka Milośevicia zmierzała do prze­ciwstawienia się zagrożeniu bytu federacji jugosłowiańskiej. Sło­weńcy poparli Albańczyków w Kosowie (z którymi mieli zresztą niewiele wspólnego), a Chorwaci z sympatią odnosili się do niepod­ległościowej polityki Słowenii. Z początku Serbia zagroziła zer­waniem więzi politycznych i gospodarczych ze Słowenią, lecz jej władze nie dały się zastraszyć i podjęły to wyzwanie. Po zwycięstwie nacjonalistów chorwackich (Zjednoczona Opozycja Chorwacka) pod przywództwem Franjo Tudjmana (który wiele lat spędził w więzieniu) izolacja Belgradu stała się już bardziej niż oczywista.

U podłoża walki politycznej tkwił poważny kryzys gospodar­czy. Odstąpiono od dość liberalnego komunizmu, jaki wprowadził Tito w ostatnich latach swych rządów. Jednocześnie władza cent-

621

rali zaczęła słabnąć i dalsze istnienie federacji jugosłowiańskiej przestało być już oczywistością. W miarę jak nasilały się tendencje separatystyczne w Chorwacji i w Słowenii nie było pewne, czy federacja ta w ogóle przetrwa.

Rewolucję w Europie Wschodniej w 1989 roku należałoby uznać za koniec pewnego okresu, w którym ZSRR starał się narzucić obcy system polityczny i społeczny zniewolonym narodom od Bałtyku aż po Morze Egejskie. Wydarzenia z lat 1989-1990 doprowadziły w mniejszym lub większym stopniu do zlikwidowania struktur ustanowionych w okresie powojennym, i choć rozbiórka ta nie została jeszcze ukończona, to doprowadzenie jej do końca jest najprawdopodobniej wyłącznie kwestią czasu. Rewolucja ta, mimo że zrodzona z rozpaczy, była nadzieją na otwarcie nowych dróg, wiodących ku wciąż niejasnej przyszłości.

Europa Wschodnia zawsze była biedniejsza niż reszta konty­nentu i dlatego nie sposób przesądzać jeszcze wyników prowadzo­nych tam doświadczeń z demokracją. Występują w niej podziały narodowościowe - napięcia w państwach bałkańskich ciągną się od XIX i początków XX wieku. W wyniku przywrócenia wolności wiele nie rozwiązanych (i nierozwiązywalnych) problemów znów da­ło o sobie znać. Po odzyskaniu niezależności wiele krajów wschod­nioeuropejskich pragnęłoby przyłączenia do Europy. Przy całym jednak dla nich szacunku trzeba stwierdzić, że nigdy - ani obecnie, ani w przeszłości - nie były one jej częścią, nie wiadomo też, czy struktury społeczne i gospodarcze, tak świetnie sprawdzone na Zachodzie, dadzą się przeszczepić na Wschód. Nie idzie tu oczy­wiście o formalne ustanowienie nowych demokratycznych konsty­tucji - po pierwszej wojnie światowej wschodnioeuropejskie kons­tytucje były wręcz wzorcowe, natomiast skuteczna demokracja parlamentarna funkcjonowała jedynie w Czechosłowacji, i to też zaledwie przez dziesięć pierwszych lat.

Tylko niewiele krajów wschodnioeuropejskich uważa, że ich przyszłością mógłby być thatcheryzm, gdyż wszystkie one chciałyby wprowadzić system rynkowy, z zachowaniem instytucji państwa opiekuńczego na wzór skandynawski (lub zachodnioniemiecki). Ustanowienie państwa opiekuńczego możliwe jest jednak wyłącz­nie po osiągnięciu wysokiego poziomu rozwoju gospodarczego i dobrobytu, czego Europie Wschodniej brakuje i długo jeszcze

622

będzie brakowało. Nawet Niemcy Wschodnie, które miały się lepiej niż inni, czeka bardzo trudny okres przejściowy.

Tak więc po latach tyranii, która spustoszyła Europę Wschodnią, wyraźnie już widać, że droga do wolności i przyszłego szczęścia może być długa, ciężka i najeżona trudnościami. Bolesny proces odbudowy gospodarki - to dopiero początek. Tyrania padła, lecz wolność polityczna jest jeszcze dość niepewna.

EPILOG

W1945 roku powszechnie zgadzano się, że odbudowa potrwa bardzo długo, wymagać będzie niebywałych wręcz wysiłków i że jeśli nawet się powiedzie, to i tak Europa nigdy już nie odzyska dawnej pozycji w świecie. Przypuszczenia te zdawał się potwierdzać los kolonialnych imperiów, które prędzej czy później musiały się rozpaść. Pod wieloma względami późniejsze wydarzenia jakby jednak przeczyły pesymistycznym wizjom z 1945 roku. Mimo to Europa nie chciała uwierzyć w to, co powoli stawało się faktem -tak silnie zakorzenione było przeświadczenie, że zrujnowana zo­stała raz na zawsze. Od przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesią­tych nie tylko Sartre czy Frantz Fanon przepowiadali upadek kontynentu, który według nich umierał w konwulsjach bez żadnej nadziei na ratunek. Ów pesymizm był właściwy nie tylko pisarzom i publicystom. W swej znanej książce Introduction to Contemporary History (“Wprowadzenie do historii współczesnej", 1964)) Geof-frey Barraclough twierdził, że Europa z różnych przyczyn traci grunt pod nogami; jeden z rozdziałów nosił wręcz tytuł The Dwarfing of Europę (“Karlenie Europy"). Stwierdzał także, że powstają właśnie nowe bloki regionalne w Afryce i w Azji, bardziej znaczące niż stara, biedna Europa, borykająca się z niebywałym ideologicznym wyzwaniem marksizmu-leninizmu, na które nie potrafi znaleźć odpowiedzi.

W trzydzieści lat później stało się oczywiste, że w Trzecim Świecie nie pojawiły się żadne przepowiadane impulsy kulturowe ani inicjatywy polityczne i że atrakcyjność marksizmu-leninizmu okazała się mniej pociągająca, niż przypuszczano.

Jeśli już mamy mówić o narodzinach nowej epoki, to trzeba uznać, że owa “karlejąca Europa" chwyciła drugi oddech, że dokonała zdumiewających postępów gospodarczych, że zimna wojna na kontynencie należy do przeszłości i że duch wolności rozbudzony został również w jego wschodnich regionach. Jak to określił pewien amerykański prezydent w 1990 roku - Europa znów stała się “partnerem wśród przywódców świata".

Powojenne dziesięciolecia okazały się okresem nie tylko od­budowy gospodarki, lecz i politycznej ugodowości - najpierw

624

między odwiecznymi wrogami, takimi jak Niemcy i Francja, później zaś między ZSRR a Zachodem. Od lat pięćdziesiątych i sześćdzie­siątych wybuch wojny w Europie Zachodniej był wręcz nie do pomyślenia z racji coraz ściślejszej współpracy i integracji.

Problem stosunków Wschód-Zachód nie napawał z początku zbyt dużym optymizmem, nawet gdy po śmierci Stalina napięcie nieco zelżało. W 1956 roku wojska sowieckie najechały na Węgry, w 1968 roku - wkroczyły do Czechosłowacji; w latach osiemdzie­siątych wątpliwe już było to, czy chcą w ogóle podtrzymywać w Europie Wschodniej niepopularne tam reżymy komunistyczne. Lecz radykalna rewizja polityki wewnętrznej i zagranicznej ZSRR nastąpiła dopiero po objęciu władzy przez Gorbaczowa. Zniknęła NRD, w Europie Wschodniej pojawiły się rządy demokratyczne (lub w jakimś przynajmniej stopniu demokratyczne), umocniła się wiara we “wspólny europejski dom". A jeszcze kilka lat temu wszystko to wydawało się wręcz niemożliwe. Jednakże Europa Zachodnia ze swym dobrobytem i wolnymi instytucjami podzia­łała jak magnes na swych sąsiadów ze wschodu, nie zdając sobie nawet sprawy, jaką ma w sobie siłę, i nie będąc przy tym świadoma słabości panującego tam systemu.

Czy możliwa była wcześniejsza odbudowa zaufania europej­skiego? Najprawdopodobniej nie - wątpić bowiem należy, czy większe nawet ustępstwa dyplomatyczne Zachodu przyniosłyby pożądany efekt. Wydarzenia w Europie Wschodniej biegły swoim trybem, a tylko siłą perswazji z zewnątrz nie sposób było przyspie­szyć procesu zdobywania własnych doświadczeń politycznych i społecznych.

Dzieje powojennej Europy - w odróżnieniu od innych okresów historycznych - przypominają film hollywoodzki w dawnym stylu, z wszystkimi napięciami i konfliktami i wreszcie ze wspaniałym i szczęśliwym zakończeniem. Historycy wiedzą jednak doskonale, że historia się nie kończy i że może przybrać zły obrót na niezliczoną ilość sposobów. Można sobie bowiem wyobrazić, że spadek na­pięcia na arenie międzynarodowej spowoduje wzrost tego napięcia wśród poszczególnych społeczeństw, gdzie najrozmaitsze nacjona­lizmy grają rolę niebywale destrukcyjną i osłabiają państwo, wpro­wadzając do gry czynniki pozbawione wszelkich znamion “przy­czyn obiektywnych". Wielkie osiągnięcia, zrodzone z wolności w Europie Wschodniej i w ZSRR, jeszcze nie zakotwiczyły się na

625

dobre, dużo jeszcze czasu musi upłynąć, by nabrały cech trwałości. W działaniach na rzecz większej integracji europejskiej mogą na­stąpić nieprzewidziane zwroty. Wydarzenia w ZSRR w latach 1990-1992 stanowią coś na kształt reakcji zwrotnej po ogromnych oczekiwaniach z lat 1988-1989.

Europa ma obecnie sztandar EWG, który jest dla niej i hasłem, i przekleństwem (choć wiele państw nie zdaje sobie z tego sprawy). Mamy dziś europejskie paszporty i europejskie prawa jazdy. Nie­realne byłoby jednak przypuszczenie, iż w najbliższej przyszłości powstanie wspólna europejska polityka zagraniczna czy obronna -na drodze do integracji w tych dziedzinach stoją różne narodowe tradycje i interesy. Bez zdecydowanych postępów nad wypraco­waniem wspólnej polityki zagranicznej i wojskowej jedność euro­pejska będzie, w najlepszym razie, niepełna, i to w świecie, w któ­rym Europa ma nie tylko przyjaciół i życzliwych jej zwolenników. Wpływowe koła nadal przeciwstawiają się dalszej integracji poli­tycznej, a parlamenty narodowe niechętnie przekazują parlamen­towi europejskiemu swe uprawnienia i prerogatywy.

Europa stała się cywilnym supermocarstwem i w jej interesie jest, by świat wolny był od przemocy i by przestała liczyć się siła wojskowa. Jednakże ludzkość jeszcze do tego nie dorosła, W czasie kryzysów światowych Europa pełni rolę zaledwie inspirującą, jej niezdolność działania podczas kryzysu w Zatoce Perskiej była tego najlepszym dowodem. Jej przywódcy nie działają w sposób zdecy­dowany i jednomyślny. Europa nie ma środków na to, by radzić sobie w sytuacjach kryzysowych, gdzie w grę wchodzi coś więcej niż potęga gospodarcza. W tym więc sensie jej przyszłość pozostaje nadal niepewna - niepewność ta zniknie, z chwilą gdy kontynent stanie się wystarczająco silny i zjednoczony, by móc bez pomocy z zewnątrz bronić nie tylko swych wartości, lecz i interesów, co, jak się wydaje, nastąpi nieprędko.

Sytuacja gospodarcza w Europie Wschodniej i w ZSRR będzie w okresie przejściowym o wiele gorsza niż przedtem. W ZSRR i w Jugosławii odśrodkowe siły separatystyczne będą rosły w siłę (w mniejszym lub większym stopniu), co nie powinno nikogo dziwić -wszak demokratyzacja idzie w parze z osłabieniem centrum. Będą to tendencje dość naturalne, aczkolwiek prawdą jest i to, że staną się źródłem niepewności i poważnych zagrożeń, od bałkanizacji Europy Wschodniej poczynając, a na nawrocie rządów dyktators­kich kończąc.

626

Najłatwiej jest, niestety, rozważać przyszłe niebezpieczeństwa i trudności. Historycy zajmują się przeszłością i w jej świetle dostrze­gają, iż odbudowa Europy Zachodniej po drugiej wojnie światowej była czymś niebywałym i przeszła najśmielsze oczekiwania najza­gorzalszych optymistów. Czy stało się tak za sprawą ciężkiej pracy, czy szczęścia, czy też coraz silniejszego przekonania, iż podzielony wewnętrznie kontynent nie będzie miał przed sobą żadnej przysz­łości? A może odegrały tu rolę i inne jeszcze czynniki? Zbyt wcześnie jest na udzielanie jakichś stanowczych odpowiedzi na pytania, którymi interesować się będą przyszli historycy. Jeśli idzie o ZSRR i Europę Wschodnią, to tylko ludzie najodważniejszi (i szaleni) mogą dokonywać historycznych uogólnień o dużym stop­niu wiarygodności. Łatwo bowiem dostrzec, jak upadają systemy społeczne, polityczne czy gospodarcze - nie sposób jednak przewi­dzieć, co po nich nastąpi.

BIBLIOGRAFIA

ŹRÓDŁA PODRĘCZNE

Basic Statistics ofthe Community, Brussels (annually).

C. Cook i J. Paxton European Political Facts, London 1965.

Europa Yearbook, London (annually).

A. Grosser (opr.) Les parys de l Europę occidentale (Paris, annually 1979-).

R. Mayne (opr.) Handbooks to the Modem World: Western Europę, London 1986.

L. L. Paklos European Bibliography, Bruges 1964.

J. Paxton A Dictionary of European Communities, London 1982.

H. Pehrson i H. Wulff The European Bibliography, Leyden 1965.

United Nations Statistical Yearbook (annually).

OKRES POWOJENNY

R. Aaron The Century ofTotal War, New York 1964.

J. Becker (opr.) Power in Europę 1945-1950, Berlin 1986.

N. Beloff Europę and the Europeans, London 1957.

S. R. Graubard (opr.) A New Europę, New York 1964.

M. J. Hogan The Marshall Plan, London 1987.

R. Mayne Post War, London 1983.

R. Mayne (opr.) The Recovery of Europę, London 1973.

A. Sampson The New Europeans, London 1968.

H. Seton Watson Neither War nor Peace, London 1960.

JAŁTA, POCZDAM, POCZĄTKI ZIMNEJ WOJNY

T. H. Andersen The United States, Great Britain and the Cold War 1944-1947, Columbia 1981.

628

L. E. Davis The Cold WarBegins, Princeton 1974.

M. Dockrill The Cold War 1945-1963, Atlantic Highlands, N.J., 1988.

H. FeisBetween WarandPeace: ThePotsdam Conference, New York 1960.

D. F. Fleming The Cold War and Its Origins, Garden City, N. Y., 1961.

A. Fontaine Histoire de la Guerre Froide, Paris 1967.

J. Gaddis Strategies of Containment, New York 1981

F. J. Harbutt The Iron Curtain, Oxford 1986.

M. F. Hertz Beginnings of the Cold War, Bloomington, Ind., 1986.

J. Laloy Yalta - Yesterday, Today, Tomorrow, New York 1988.

V. Mastny Russias Road to the Cold War, New York 1979.

W. H. McNeill America, Britain andRussia: Their Cooperation and Conflict 1941-1946, London 1953.

V. Rothwell Britain and the Cold War, London 1982.

H. Thomas Armed Truce: The Beginnings of the Cold War, London 1986.

C. Wilmor The Struggle for Europę, London 1953.

PROCESY ZBRODNIARZY WOJENNYCH I POWOJENNE CZYSTKI

R. Aron Histoire de la liberation de la France, Paris 1958.

R. E. Conot Justice at Nuremberg, New York, 1983.

E. Davidson The Trial ofthe Germans, New York 1967.

C. Fitzgibbon Denazification, London 1969.

H. L. Mason The Purge ofDutch Quislings, London 1956.

L. Nogueres La Haute Cour de la liberation 1944-1949, Paris 1965.

P. Novick The Resistance Yersus Yichy, New York 1986.

Les Proces de la collaboration (verbatim reports of the trials of Petain, Laval, Maurras, de Binon, and others), Paris (b.d.)

P. SerantLes Yaincus de la liberation, Paris 1964.

B. Smith The Road to Nuremberg, New York 1981.

A. i J. Tusa The Nuremberg Trial, New York 1984.

629

PAMIĘTNIKI DYPLOMATÓW, BIOGRAFIE

D. Acheson Present at tke Creation, New York 1969.

C. Bohlen Witness to History, New York 1973.

A. Bullock Ernest Bevin, 3 t., London 1960-1983.

J. Byrnes Speaking Frankfy, New York 1947.

W. Churchill The Second World War, t. VI, London 1953.

J. Ciechanowski Defeat in Yictory, New York 1947.

C. de Gaulle Memoires despoir, 2 L, Paris 1970-1971.

M. Gilbert Winston Churchill: Never Despair, Boston 1988.

A. Horne H. Macmillan, 21., New York 1989.

C. Hull The Memoris of Cordell Hull, New York, 1948.

R. R. James Anthony Eden: A Biography, New York 1987.

G. Kennan Memoirs, 2t., New York 1967,1972.

S. Mikołajczyk The Rape ofPoland, London 1948.

R. MarjolinArchitect ofEuropecm Unity, London 1989.

J. Monnet Memoires, Paris 1978.

H. P. SchwartzAdenauer: DerAufstieg, Sttugart 1986.

H. S. Truman Years ofDecision, New York 1955.

WIELKA BRYTANIA PO WOJNIE

D. E. Ashford Policy and Policies in Britain, London 1981.

C. R. AttleeAs It Happened, London 1954.

C. Barnett The Pride and the Fali, London 1987.

C. J. A. Bartlettl History of Postwar Britain, London 1977.

S. H. Beer Britain Against Herself, New York 1982.

J. Beveridge Beveridge and His Plan, London 1954.

P. Calvocoressi The British Experience 1945-1975, London 1978.

J. Campbell Aneurin Bevan, New York, 1987.

R. H. S. Crossman (opr.) New Fabian Essays, London 1954.

H. Dalton High Tide andAfter, London 1962.

W. R. Louis and R. Owen Suez 1956, New York 1989.

R. B. McCallum i A. Readman The British Elections of!945, London 1947.

630

K. O. Morgan Laborin Power 1945-1951, Oxford 1984. H. MomsonAnAutobiography, London 1961. H. PellingA Short History ofthe LabourParty, London 1976. M. Sissons i P. FrenchAnAge ofAusterity, London 1963. A. Sked i C. Cook Post-War Bńtain, London 1984. E. Watkins The Cautious Revolution, London 1952. C. M. Woodhouse Bńtish Foreign Policy Sińce the Second World War, London 1962.

FRANCJA

R. Aron Immuable et changeante: de la IVe alaVe Republiąue, Paris 1959.

J. Barsalou La MalAimee: Histoire de la We Republiąue, Paris 1964.

J. ChapsalLa Viepolitique en France depuis 1940, Paris 1966.

M. Duverger Les Partis politiqu.es, Paris 1960.

J. Fauvet La IVe Republiąue, Paris 1960.

E. Furniss France: the TroubledAlly, New York 1955.

C. Gavin Liberated France, New York 1955.

F. Goguel i A. Grosser La Politiąue en France, Paris 1964.

S. Hoffman (opr.) In Search of France, New York 1963.

J. Lacouture De Gaulle, t. 2. i t. 3., Paris 1986.

M. Larkin France Sińce the Popular Front, Oxford 1988.

H. Luethy France Against Herself, London 1955.

R. Macridis French Politics in Transition, Cambridge 1975.

H. Michel Les Courants de lapensee de la Resitance, Paris 1962

J. P. Rioux The Fourth Republic, Cambridge 1987.

A. Siegfried De la Ule a la We Republiąue, Paris 1956.

D. Thomson Democracy in France, London 1958.

A. Werth France 1940-1955, London 1956.

P. Williams Politics in Post-War France, London 1965.

WŁOCHY

G. Andreotti De Gasperi e suo tempo, Rome 1956,1977. G. Andreotti Dian 1976-1979, Milan 1981. A. Battaglia i inni Dieci anni dopo, Bari 1955.

631

I. Bonomi Diano di un anno, Milano 1947.

J. Earle Italy in the 197os, Newton Abbot 1975.

M. Grindod The New Italy, London 1947.

J. Haycraft Italian Labyrinth, London 1985.

N. Kogan4 Political History ofPostwar Italy, New York 1983.

J. La Palombara Democracy Italian Style, New Haven 1987.

G. Mommarella Italy After Fascism, Montreal 1964.

G. Pasąuino Instituzioni, partiti, lobbies, Bari 1988.

D. Sassoon Contemporary Italy, London 1986.

NIEMCY ZACHODNIE

K. Adenauer Memoirs, 21., London 1966,1968.

F. R. Alleman Born ist nicht Weimar, Koln 1956.

R. Altmann Dos Erbe Adenauers, Stuttgart 1960.

M. Balfour West Germany: A Contemporary History, London 1982.

D. L. Barki D.R. Gress4 History ofWest Germany, 21., Oxford 1989.

K. Boelling Republic in Suspense, London 1964.

W. Brandt Begegnungen und Einsichten, Hamburg 1976.

H. Dollinger Deutschland unterden Besaztzungsmdchten, Miin-chen 1967.

T. Ellwein Das Regierungssystem der Bundesregierung Deuts­chland, Opladen 1977.

T. Ellwein i W. Bruder Die Bundesrepublik Deustchland, Frei-burg 1984.

F. Erler Democracy in Germany, London 1965.

T. Eschenburga/ire der Besatzung 1945-1949, Stuttgart 1983.

T. Eschenburg Staat und Gesellscha.fi in Deutschland, Stuttgart 1956.

H. Grebing (opr.) Die Nachkriegsentwicklung in Westdeuts-chland, Stuttgart 1980.

W. Grewe Deutsche Aussenpolitik der Nachkriegszeit, Stuttgart 1960.

A. Grosser Geschichte Deutschlands seit 1945, Stuttgart 1974.

T. HeussAufzeichnungen 1945-1947, Tubingen 1966.

K. Hildebrand Von Erhard żur grossen Koalition, Wiesbaden 1984.

632

R. Hiscocks The Adenauer Era, London 1966.

R. Loewenthal i H. P. Schwartz Die zweite Republik, Stuttgart 1974.

P. Merkl The Origins ofthe West German Republic, New York 1965.

R. Morgan The United States and West Germany, London 1974.

W. E. Paterson i G. Smith The West German Model, London 1981.

G. Pridham Christian Democracy in West Germany, New York 1977.

H. P. Schwarz DieAera Adenauer 1949-1957, Wiesbaden 1981.

H. P. Schwarz Die Aera Adenauer 1957-1963, t. II, Wiesbaden 1983.

H. P. Schwarz Vom Reich żur Bundesrepublik Deutschlands, Wiesbaden 1967.

G. Stolpher Deutsche Wirtschaftsgeschichte seit 1870, Tubingen 1964.

F. J. Strauss The Grand Design, New York 1965.

EUROPA WSCHODNIA

R. R. Betts (opr.) Central and South East Europę, 1945-1948, London 1950.

J. F. Brown Eastern Europę and Communist Rule, Durham, N.C., 1988.

Z. Brzeziński The Soviet Bloc: Unity and Conflict, New York 1961.

F. Fejto Histoire des democraties populaires, Paris 1969.

S. Fischer-Galati Eastem Europę in teh 1980s, New York 1981.

S. Fischer-Galati (opr.) Kumania, New York 1957.

E. Halperin The Triumphant Heretic, London 1958.

P. Johnson Redesigning the Communist Economy, Boulder 1989.

M. Kaser i M. C. Radice The Economic Histoty of Eastem Europę, Oxford 1987.

J. Korbel The Communist Subversion of Czechoslovakia, Prin-ceton!959.

W. Markert (opr.) Polen, Koln 1959. *

N. Panov Albania, London 1989.

633

H. Renner History ofCzechoslovakia Sińce 1945, London 1989.

H. Roosy4 History of Modem Poland, London 1966.

J. Rothschild Return to Diversity, New York 1989.

J. Rupnik The Other Europę, London 1988.

D. Rusinow The Yugoslav Experiment, Berkeley 1968.

H. Seton Watson TheEast European Revolution, London 1950.

E. Taborski Communism In Czechoslovakia 1948-1956, Prince-ton 1961.

A. Ułam Titoism andthe Cominform, Cambridge, Mass., 1952.

F. A. Vali Rift and Revolution in Hungary, Cambridge, Mass., 1961.

P. Zinner (opr.) National Communism and Popular Revolt in Eastem Europę, New York 1956.

ZIMNA WOJNA, ODPRĘŻENIE, STOSUNKI WSCHÓD-ZACHÓD

R. Aron The Great Debatę, New York 1965.

C. Bell Negotiations from Strength, New York 1963.

A. Buchan NATO in the 1960s, London 1965.

A. Buchan i P. WindsorArms and Stability in Europę, London 1963.

W. Buli The Control oftheArms Race, London 1965.

H. B. Cleveland The Atlantic Idea and Its European Rivals, New York 1967.

A. Cottrell i J. Dougherty The Politics of the Atlantic Alliance, New York 1964.

L. Freedman TheEvolution ofNuclear Strategy, London 1981.

J. Freymond Western Europę Sińce the War, London 1964.

P. Hassner Change and Security in Europę, London 1968.

Die Internationale Politik: Jahrbiicher der deutschen Gesel-Ischaft fur auswartige Politik (annually 1961).

K. Kaiser i inni Amerika und Westeuropa, Stuttgart 1979.

H. Kissinger The Troubled Partnership, New York 1966.

J. Kraft The Grand Design, New York 1962.

W. La Feber America, Russia andthe Cold War, Princeton 1973.

J. Laloy Entre guerre etpabc, Paris 1966.

W. Laąueur i L. Łabędź Pofycentrism, Cambridge, Mass., 1962.

634

R. Maddox The New Left and the Origins ofthe Cold War, New York 1976.

P. Mosely The Kremlin and World Politics, New York 1960. R. Osgood NATO and the Entangling Alliance, New York 1961 J. L. Richardson Germany and the Atlantic Alliance, Cambridge

1966.

P. Seabury The Rise and Decline ofthe Cold War, New York

1967.

H. Seton Watson The End of Alliance, London 1964.

G. H. Snyder Deterrence and Defense, New York 1963.

T. W. Stanley NATO in Transition, New York 1965.

T. W. Wolfe Soviet Strategy at the Crassroads, Cambridge 1965.

ZJEDNOCZONA EUROPA 1945-1970

E. Benoit Europę at Sbces and Sevens, London 1961.

M. Camps The Europen Market, and American Policy, London 1956.

M. J. Hogan The Marshall Plan: America, Britain and the Reconstruction of Western Europę, Cambridge 1987.

Lord Ismay NATO: The First Five Years, London 1954.

U. W. Kitzinger The Challenge ofthe Common Market, London 1962.

G. Lichtheim The New Europę, London 1963.

J. Lodge (opr.) European Union, London 1986.

R. Mayne The Community of Europę, London 1962.

A. Milward The Reconstruction of Western Europę 1945-1951, Berkeley 1984.

R. Price The Political Future of the European Community, London 1962.

R. Price (opr.) The Dynamics of European Union, London 1987.

O. Riste (opr.) Western Security: The Formative Years, Oslo 1985.

H. A. Schmitt The Path to European Unity, London 1962.

F. de la Serre La Grandę Bretagne et la Communaute Euro-peenne, Paris 1987.

H. K. Smith The State of Europę, New York 1949.

G. L. Weil A Handbook ofthe EEC, London 1965.

635

T. H. White Fire in theAshes, New York 1953.

A. J. Zurcher The Struggle to Unitę Europę, New York 1955.

KOMUNIZM W EUROPIE ZACHODNIEJ

R. Aron The Opium ofthe Intellectuals, London 1957.

E. Bettiza // comunismo europeo, Milan 1978.

D. M. Blackmer i S. G. Tarrow Communism in Itafy and France, New York 1976.

F. Borkenau European Communism, London 1953.

S. Carrillo Eurocomunismo y estado, Madrid 1977.

D. Caute Communism and the French Intellectuals, London 1964.

M. Einaudi Communism in Western Europę, New York 1951.

J. Elleinstein LeP.C., Paris 1976.

J. Fauvet Histoire du parti communiste franęaise, 2 t., Paris 1964-1965.

G. Galii Istoria dipartitio comunista italiano, Milano 1975.

W. Griffith (opr.) Communism in Europę, Cambridge 1964.

E. J. Hobsbawm i G. Napolitano (opr.) The Italian Road to Socialism, London 1977.

D. G. Kousoulas Revolution and Defeat: The Story ofthe Greek Communist Party, London 1965.

L. Łabędź (opr.) Revisionism, Cambridge, Mass., 1963.

A. Laurens i T. Pfister Les Nouveaux Communistes, Paris 1973.

B. Lazitch Les Partis communistes dEurope 1919-1955, Paris 1956.

G. Lichtheim Marxism in Modern France, New York 1966.

G. Mammarella II partito comunista italiano 1945-1975, Flo-rence 1976.

C. Micaud Communism and the French Left, New York 1963.

N. Mclnnes The Communist Parties of Western Europę, London 1973.

K. Middlemas Power and the Party, London 1980.

A. Ronchey Accade in Italia 1968-1977, Roma 1977.

A. Rossi Physiologie du parti communiste franęaise, Paris 1948.

J. SemprunAutobiografia deFrederic Sanchez, Barcelona 1978.

P. Spriano Storia delpartito comunista italiano, 51., Torino 1975.

R. Tierski French Communism 1920-1972, New York 1974.

636

N. Wood Communism and the Bńtish Intellectuals, London 1957.

C. M. Woodhouse Apple ofDiscord, London 1948.

ZWIĄZEK RADZIECKI 1945-1970

A. Avtorkhanow Stalin and the Soviet Communist Party, New York 1959.

R. Conąuest Power andPolitics in the USSR, London 1962.

D. Dallin Soviet Foreign PollcyAfter Stalin, New Haven 1961.

I. Deutscher Stalin, London 1966.

M. Djilas The New Class, New York 1957.

J. Erikson The Soviet Hlgh Command, London 1962.

M. Fainsod How Russia Is Ruled, Cambridge, Mass., 1965.

W. Hahn Postwar Sovlet Polltlcs, Ithaca, N.Y., 1982.

S. Hosking The Firs Socialist Society, Cambridge, Mass., 1985.

M. Heller i A. M. Nekrich Utopia in Power, New York 1981.

N. Khrushchev Khrushschev Remembers, Boston 1970.

W. Laąueur Stalin, New York 1990.

W. Leonhard The Kremlin Sińce Stalin, New York 1962.

M. McCauley (opr.) Khrushchev and Khrushchevism, London 1987.

R. A. Medvedev Khrushchev, Oxford 1962.

R. A. Medvedev Let History Judge, New York 1989.

B. Meissner Sowjet Russland zwischen Revolution und Restau-ration, Koln 1956.

A. Noveln Economic History ofteh USSR, London 1972.

R. W. Pethybridge4 History ofPost-War Russia, London 1966.

A. D. SakharowA D. Sakharov Speaks, London 1974.

L. Schapiro The Communist Party ofthe Soviet Union, London 1960.

H. Seton Watson From Lenin to Malenkov, London 1954.

M. Tatu Power in the Kremlin, Paris and London 1969.

R. C. Tucker (opr.) Stalinism, New York 1977.

A. Ułam Expansion and Coexistence, New York 1974.

A. Ułam Stalin, New York 1979.

G. R. Urban (opr.) Stalinism, London 1982.

B. D. Wolfe Communist Totalitańanism, New York 1961.

637

NIEMCY WSCHODNIE

G. Castełlan DDR-Allemagne de LEst, Paris 1985.

D. Childs The G.D.R.: Moscows German Alfy, London 1983.

S. Doernberg Die Geburt elnes neuen Deutschland 1945-1949, Berlin 1959.

H. Duhnke Stalinismus In Deutschland: Die Geschichte der sowjetischen Besatzungszone, Koln 1955.

C. J. Friedrich (opr.) The Soviet Żonę of Germany, New York 1956.

P. Nettl The Eastern Żonę and Soviet Policy In Germany 1945-1950, New York 1951.

E. Richert Das zweite Deutschland, Frankfurt 1964.

C. Stern Portrat einer bolschewistischen Partein, Koln 1957.

C. Stera Ulbricht, Koln 1963.

H. Weber Die DDR 1945-1986, Munchen 1986.

TENDENCJE GOSPODARCZE I SPOŁECZNE

D. H. Aldcroft The European Economy 1914-1970, London 1978.

P. Alpert Twentieth Century Economic History of Western Eu­ropę, New York 1967.

A. Boltho The European Economy: Growth and Crisis, Oxford 1982.

A. Bramwell Ecology in the 20th Century, London 1989.

R. Dahrendorf Europas Economy in Crisis, New York 1982.

J. F. Dewhurst i inni Europes Needs and Resources, New York 1961.

M. Emerson Europę a Stagflation, Oxford 1984.

R. Hudson i J. Lewis Uneven Development in Southern Europę, London 1985.

C. P. Kindlebarger Europes Postwar Growth, Cambridge 1967.

D. S. Landes (opr.) European Union, Lexington, Ky., 1983.

A. Maddison Economic Growth in the West, New York 1964.

M. J. Miller Foreign Workers in Western Europę, New York 1981.

OECD Economic Country Surveys (annually).

638

A. Pierre (opr.) Unemployment and Growth in the Western Economies, New York 1984.

M. Postan Ań Economic History of Western Europę, London 1967.

A. Shonfield Modern Capitalism, London 1967.

United Nations Economic Survey of Europę, (annually 1948-).

United Nations Some Factors in Economic Growth in Europę.

During the 1950s, New York 1964.

A. M. Williams The West European Economy, London 1987.

NIEMCY I KRYZYS BELIŃSKI

W. Brandt The Ordeal ofCoexistence, London 1963.

H. von Brentano Germany and Europę, London 1964.

N. Gelb The Berlin Wall, New York 1987.

W. Grewe Ruckblenden 1956-1961, Berlin 1979.

H. Herzfeld Berlin in der Weltpolitik, Berlin and New York 1973.

D. Mahnke Berlin im geteilten Deutschland, Berlin 1972.

J. Mander Berlin: Hostage for the West, London 1962.

G. McDermott Berlin: Success ofa Mission, London 1963.

D. Prowe Berlin: Weltstadt in Krisen, Berlin 1973.

J. L. Richardson Germany and the Atlantic Alliance, New York 1966.

A. Riklin Das Berlin Problem, Koln 1964.

J. M. Schick The Berlin Crisis 1958-1962, Philadelphia 1971.

J. E. Smith TheDefense of Berlin, New York 1966.

H. Speier Divided Berlin, New York 1961.

W. Stoetzle Kennedy und Adenauer in der Berlin Krise, Bonn 1973.

F. J. Strauss The Grand Design, London 1965.

F. A. Vali The Questfor a United Germany, New York 1967.

P. Windsor City on Leave: A History of Berlin 1945-1962, Lon­don 1963.

GAULLIZM

E. Ashcroft De Gaulle, London 1962.

639

H. Beuve Mery OnzeAns de regne, Paris 1974.

J. CharlotLa Phenomene gaulliste, Paris 1970.

M. Couve de Murville UnePolitiąue etrangere 1958-1969, Paris 1971.

M. Ferro De Gaulle et lAmerique, Paris 1973.

S. Friedlaender (opr.) La Politiąue exterieure du General de Gaulle, Paris 1985.

P. de la Gorce De Gaulle entre deux mondes, Paris 1964.

G. Gozard De Gaulle face d lEurope, Paris 1976.

O. Guichard Mon General, Paris 1980.

J. Lacouture De Gaulle, t. 3 Le Souverain, Paris 1986.

B. Ledwidge De Gaulle et les americains, Paris 1984.

R. MacridisDe Gaulle: ImplacableAlfy, New York 1966.

R. Massip De Gaulle et 1Europe, Paris 1963.

L. Noel Comprendre de Gaulle, Paris 1973.

R. Remond La Retourdu de Gaulle, Paris 1985.

D. Schoenbrun The Three Lives of Charles de Gaulle, New York 1966.

J. Touchard Le Gauttisme 1940-1969, Paris 1978.

J. M. TournouxLa Tragedie dugćneral, Paris 1967.

ODPRĘŻENIE, BEZPIECZEŃSTWO NARODOWE, KONTROLA ZBROJEŃ

J. Alford i K. Hunt Europę in the Western Alliance, New York 1988.

R. Aron The Great Debatę, New York 1965.

N. BrownArms Without Europę, London 1967.

A. Buchan i P. Windsorv4/ray and Stability in Europę, London 1963.

H. Buli The Control oftheArms Race, London 1965.

B. Burrows i G. Edwards The Defense of Western Europę, London 1982.

L. Freedman The Troubled Alliance, London 1983.

E. Fursdon The European Defence Community, London 1980.

A. Grosser The Western Alliance, London 1980.

P. Hassner Chance and Security in Europę, New York 1967.

S. Hoffmann Gullivers Troubles, New York 1986.

640

J. Laloy Entre guerre etpaix, Paris 1966.

G. Liska Europę Ascendant, New York 1964.

M. Smith Western Europę and the United States, London 1984.

T. W. Stanley Europę in Transition, New York 1965.

G. R. Urban (opr.) Detente, London 1976.

T. W. Wolfe Soviet Strategy at the Crossroads, New York 1965.

J. H. Wyllie European Securityin theNuclearAge, Oxford 1986.

NOWE RUCHY SPOŁECZNE

T. Ali New Revolutionańes, London 1969.

A. Bramwell Ecology in the 20th Century, London 1989.

K. W. Brand (opr.). Neue soziale Bewegungen, Opladen 1982.

A. Cockburn i R. Blackburn Student Power, London 1969.

D. Cohn-Bendit Obsollete Communism, London 1968.

L. Feuer The Conflict ofGenerations, New York 1969.

A. Gorz Ecologie et liberie, Paris 1977.

W. Hulsberg The German Greens, London 1988.

R. JungkMenschenleben, Munich 1983.

M. Langner Die Griinen aufdem Prufstand, Bergisch Gladbach 1987.

W. Laąueur The Agę of Terrorism, Boston 1987.

S. M. Lipset Student Politics, New York 1967.

F. Miiller-Rommel (opr.) New Politics in Western Europę, Boul-der 1989.

T. Nairn The Beginning ofthe End, London 1968.

D. Nelkin i M. Pollak The Atom Besieged, Cambridge 1981.

L. F. Push (opr.) Feminismus, Frankfurt 1983.

N. Ryschkowsky Die linkę Linę, Munchen 1968.

E.K. Scheuch Die Widertdufer der Wohlstandsgesellschaft, Koln 1968.

P. Seale i M. Conville French Revolution, London 1968.

A. Touraine Lapres Socialisme, Paris 1980.

A. Touraine Le Mouvement de mai, Paris 1968.

GOSPODARKA WE WSPÓŁCZESNEJ EUROPIE

A. Boltho (opr.) The European Economy, Oxford 1982.

641

F. Caron-łn Economic History of Modern France, New York

1980.

H. D. Clour RegionalDevelopment in Western Europę, Chiches-ter 1981.

A. F. Freris The Greek Economy in the Twentieth Century, London 1986.

R. T. Griffith The Economy and Politics of the Netherlands Sińce 1945, The Hague 1980.

P. Hali i D. Hay Growth Centres in theEuropean Urban System, London 1980.

K. Hardach The Political Economy of Germany in the Twentieth Century, London 1985.

J. Harrison The Spanish Economy in the Twentieth Century, London 1985.

U. Himmelsrand (opr.) Beyond Welfare Capitalism, London

1981.

F. Hodne TheNorwegian Economy 1920-1980, London 1983.

E. Hoernel i J. E. Yahlne The Multinationals: The Swedish Case, London 1986.

G. D. Holmes i P. D. Fawcett The Contemporary French Eco­nomy, London 1983.

J. R. Hough The French Economy, London 1982.

R. King The Industrial Geography ofltafy, London 1986.

R. King Italy, London 1987.

J. Klatzmann LAgriculture franęaise, Paris 1978.

S. Pollard The Development ofthe British Economy 1914-1982, London 1983.

D. I. Scargill Urban France, London 1983.

A. H. Smith The Planned Economies ofEastem Europę, Lon­don 1982.

E. Owen Smith The West German Economy, London 1983.

A. M. Williams Western European Economy, London 1987.

EKSTREMIZM PRAWICOWY

J. Algazy La Tentation neofasciste en France, Paris 1984. G. Bartsch Revolution von Rechts?, Freiburg 1975. K. von Beyme (opr.) Right-Wing Extremism in Western Europę, London 1988.

642

A. Chebel DAppollonia L Extreme Droit en France: De Maur-ras a Le Pen, Brussels 1988.

P. Dudek Jugendliche Rechtseztremisten, Koln 1985.

P. Dudek i H. G. Jaschke Entstenhung des Rechtsradikalismus In der Bundesrepublik, Opladen 1984.

M. FeitDieneueRechte in der Bundesrepublik, Frankfurt 1987.

F. FerraresiLa destra radicale, Milan 1987.

H. Herb i inni Der neue Rechtsextremismus, Lohra 1980.

J. Lorien i inni Le Systeme Le Pen, Brussels 1986.

N. Mayer Le Front National a decouvert, Paris 1989.

L. NiethammerAngepassterFaschismus, Frankfurt 1969.

P. Rosenbaum Neofaschismus in Italien, Frankfurt 1975.

A. Silbermann i J. SchopsAntisemitismus nach dem Holokaust, Koln 1986.

J. Tussel i J. Aviles La derecha espańola contempordnea, Mad-rid 1986.

M. Walker The National Front, Glasgow 1978.

P. Wilkinson The New Fascists, London 1981.

EUROPA WSCHODNIA I ZSRR OD BREZNIEWA DO GORBACZOWA

1:

J. D. Bell The Bulgarian Communist Party, Stanford 1986.

S. Bialer The Soviet Paradox, New York 1981.

J. F. Brown Eastern Europę and Communist Rule, Durham, N.C. 1988.

Z. Brzeziński The Grand Failure, New York 1989.

S. Cohen Rethinking the Soviet Experience, New York 1985.

T. Colton The Dilemma of Reform in the Soviet Union, New York 1986.

R. Conąuest The Last Empire, Stanford 1986.

J. Dunlop The New Russian Ntionalism, New York 1985.

M. Frankland The Sixth Continent, London 1987.

T. Garton Ash We the People: The Revolution of 89, London 1990.

C. Gati The Bloc that Failed, Bloomington, Ind., 1990.

C. Gati Hungary and the Soviet Bloc, Durham, N.C. 1986.

M. Goldman Gorbachevs Challenge, New York 1987.

643

W. Griffith (opr.) Central and Eastern Europę, Boulder 1989.

J. Hacker Der Ostsblock, Baden-Baden 1983.

P. Johnson Redesigning the Communist Economy, New York 1989.

A. Knight The KGB, London 1988.

V. Kusin Prom Dubcek to Charter 77, New York 1978.

W. Laqueur The Long Road to Freedem, New York 1989.

D. Lendvai Hungary: TheArt ofSurvival, London 1988.

M. McCauley The G.D.R. Sińce 1945, London 1984.

R. Medvedev Let History Judge, New York 1989.

O. Narkiewicz Eastern Europe, London 1986.

A. NoveAn Economic History oft he USSR, London 1982.

T. Rakowska-Harmstone (opr.) Communism in Eastern Eu­ropę, Bloomington, Ind., 1984.

H. Renner History of Czechoslovakia Sińce 1945, Boston 1989.

J. Rupnik The Other Europę, New York 1989.

N. Shafir Romania, London 1985.

G. Simon Nationalismus und Nationalitatenproblem in der Sow-jetunion, Baden-Baden 1986.

N. Stone i E. Strouhal Czechoslovakia: Crossroads and Crisis, New York 1989.

M. Walker The Walking Giant, New York 1987.

SOCJALIZM W EUROPIE

R. Abs Histoire du parte socialiste belge, Brussels 1979.

G. Braunthal The West German Social Democrats, Boulder 1983.

L. Covatta i inni Storia delpartito socialista, Milan 1979.

E. Jacobs European Trade Unionism, London 1973.

N. Nugent i D. Lowe The Left in France, London 1982.

W. E. Paterson i I. Campbell Social Democracy in Post-War Europę, London 1974.

W. E. Paterson and E. H. Thomas (opr.) The Future ofSocial-Democracy, Oxford 1986.

J. Rovan Geschichte derdeutschen Sozialdemokratie, Frankfurt 1980.

70T80

;e 1978-198-1983, Wien 1983.

:,zuricy%irich 1978. Bundesi ndesrepublik Deuts-

1983. [l-983.

,-an Lm. o.

tspannung“fiung, Baden-Baden

kV

1945-19,5-1982, Berlin 1984. V“..“M;t ned*\iA: Deutschland, Ber-


j,, Dusseldo(|!2seldorff 1984. 1983. -

Pusseldonldorf 1979. \rope, Bon/ Bonn 1982. npolitisch/^tischen Orientierung,

DEKADY

In, London 1981. *, Paris 1984. » Democracy, London

./iżp to

\\7 reece, Lor » London 1987. :e{^,Londo!^ndonl979. II - York 192^k 1976.

n, Londondon 1983. jpurope, Ńt^*e, New Haven 1989.

l\-k 1989. ^9.

\ifon, Lond-f^ndon 1989.

645

D. Kavanagh Thatcherism and British Politics, Oxford 1989

G. Kurian (opr.) The Benelwc Countries, New York 1989

G. Kurian (opr.) Scandinavia, New York 1989.

R. E. McIrvin The Christian Democratic Parties of Western Europę, London 1979.

J. Miller Foreign Workers in Western Europę, London 1981.

R. MorodoLa transición politica, Madrid 1988.

E. Mujal Leon Communism and Political Change in Spain, Bloomington, Ind., 1983.

P. Preston (opr.) Spain in Crisis, London 1976.

P. Riddell The Thatcher Decade, New York 1989.

P. Preston The Triumph ofDemocracy in Spain, London 1986.

G. Ross i inni (opr.) The Mitterand Experiment, Oxford 1987.

M. Smith Western Europę and the United States, London 1984.

H. Young The Iron Lady, New York 1989.

WARUNKI SPOŁECZNE 1970-1990

S. Acquaviva i inni Social Structures in Italy, London 1976.

M. Childs Sweden: The Middle Way on Trial, New Haven 1980.

P. Flora (opr.) Grouth to Limit: The Western European Welfare States Sińce World War II, 5 t., Berlin 1986-1988.

D. Haley Contemporary France, London 1984.

A. H. Halsey Change in British Society, Oxford 1988.

H. Kellenbenz (opr.) Handbuch der europaischen Wirtschafts und Sozialgeschichte, t. 5, Stuttgart 1987.

J. Krejci Social Structure in Divided Germany, London 1976.

P. Leon Histoire economiąue et sociale du monde, t. 6, Paris 1977.

E. Lupri The ChangingPosition ofWomen in Family and Society, Leiden 1984.

A. Marwick Britisch Society Sińce 1945, London 1982.

J. Salt i J. Clout (opr.) Migration in Postwar Europę, Oxford 1976.

F. Tipton i R. Aldrichyln Economic Social History of Europę from 1939 to the Present, Baltimore 1987.

United Nations Demographic Yearbook.

644

NIEMCY ZACHODNIE W LATACH 71- 80

AllensbacherJahrbuch der Demoskopie 1978-1983, Wien 1983.

S. Aust Der Baader Meinhof Komplex, Hamburg 1986.

A. Baring Machtwechsel, Stuttgart 1982.

W. Brandt Begegnungen und Einsichten, Ziirich 1978.

F. Fuerstenberg Die Sozialstruktur der Bundesrepublik Deuts-chland, Opladen 1978.

G. Gaus Wo Deutschland liegt, Hamburg 1983.

J. Gross Unsere letzten Jahre, Stuttgart 1980.

H. Haftendorn Sicherheit und Enstspannung, Baden-Baden 1983.

A. Hillgruber Deutsche Geschichte von 1945-1982, Berlin 1984.

E. Jesse Die Demokratle der Bundesrepublik Deutschland, Ber­lin 1984.

W. Kaltefleiter Parteien im Umbruch, Diłsseldorff 1984.

G. Langguth Protestbewegung, Koln 1983.

H. Schmidt Der Kurs heisst Fireden, Dusseldorf 1979.

E. Schulz Die deutsche Nation in Europę, Bonn 1982.

G. Schweigler Grundlagen der aussenpolitischen Orientierung, Baden-Baden 1985.

EUROPA ZACHODNIA. DWIE OSTATNIE DEKADY

J. Ardagh The New France, London 1977. D. E. Ashford Policy and Politics in Britain, London 1981. F. Borella Les Partis politiąues en Europę, Paris 1984. R. Carr i J. I. Fusi Spain: Dictatorship to Democracy, London 1981.

R. Clogg Parties and Elections in Greece, London 1987.

T. E. Derry^ł History of Scandinavia, London 1979.

H. Ehrmann Politics in France, New York 1976.

J. Fitzmaurice The Politics ofBelgium, London 1983.

W. Hanrieder Germany, America, Europę, New Haven 1989.

J. Hycraft Italian Labyrinth, London 1985.

M. Holmes Thatcherism, New York 1989.

P. Jenkins Mrs. Thatchefs Revolution, London 1989.

645

D. Kavanagh Thatcherism andBritish Politics, Oxford 1989.

G. Kurian (opr.) The Benelwc Countries, New York 1989.

G. Kurian (opr.) Scandinavia, New York 1989.

R. E. McIrvin The Christian Democratic Parties of Western Europę, London 1979.

J. Miller Foreign Workers in Western Europę, London 1981.

R. Morodo La transición politica, Madrid 1988.

E. Mujal Leon Communism and Political Change in Spain, Bloomington, Ind., 1983.

P. Preston (opr.) Spain in Crisis, London 1976.

P. Riddell The Thatcher Decade, New York 1989.

P. Preston The Triumph ofDemocracy in Spain, London 1986.

G. Ross i inni (opr.) The Mitterand Expeńment, Oxford 1987.

M. Smith Western Europę and the United States, London 1984.

H. Young The Iron Lady, New York 1989.

WARUNKI SPOŁECZNE 1970-1990

S. Acquaviva i inni Social Structures in Itafy, London 1976.

M. Childs Sweden: TheMiddle Way on Trial, New Haven 1980.

P. Flora (opr.) Grouth to Limit: The Western European Welfare States Sińce World War II, 5 t., Berlin 1986-1988.

D. Haley Contemporary France, London 1984.

A. H. Halsey Change in British Society, Oxford 1988.

H. Kellenbenz (opr.) Handbuch der europaischen Wirtschafts und Sozialgeschichte, t. 5, Stuttgart 1987.

J. Krejci Social Structure in Divided Germany, London 1976.

P. Leon Histoire economique et sociale du monde, t. 6, Paris 1977.

E. Lupri The Changing Position of Women in Family and Society, Leiden 1984.

A. Marwick British Society Sińce 1945, London 1982.

J. Salt i J. Clout (opr.) Migration in Postwar Europę, Oxford 1976.

F. Tipton i R. Aldrich the Economic Social History of Europę from 1939 to the Present, Baltimore 1987.

United Nations Demographic Yearbook. - -

SPIS RZECZY

Przedmowa 5

CZĘŚĆ PIERWSZA PO WOJNIE

Podzielona Europa... 21

Nowa równowaga sił: europejska próżnia.. 32

Dziedzictwo faszyzmu: oczyszczanie się z kolaborantów 43

Od wojny do pokoju.. 52

Załamanie się sojuszy z czasów wojny.. 115

Przyczyny zimnej wojny.. 133

Ku europejskiej współpracy... 145

Chrześcijańska demokracja i socjalizm demokratyczny 156

Kariera europejskiego komunizmu.. 175

ZSRR po śmierci Stalina 180

CZĘŚĆ DRUGA CUD GOSPODARCZY

Sytuacja gospodarcza Europy w 1945 roku. 197

Odbudowa przemysłu europejskiego... 214

Przeobrażenie europejskiego rolnictwa...220

Rewolucja w transporcie 224

Ekspansja handlowa Europy 228

Francja: modernizacja i jej niedogodności.. 232

648

Niemiecki cud gospodarczy237

Włochy: od niepewnych początków do burzliwego rozwoju. 241

Wielka Brytania: zastój i ożywienie.. 245

Rozwój gospodarczy pozostałych krajów Europy... 250

Gospodarka ZSRR. 254

Uprzemysłowienie Europy Wschodniej...261

Powstanie państwa opiekuńczego. 265

Zdrowie i budownictwo mieszkaniowe 274

Dobrobyt i nowy konsumpcjonizm... 280

Wypoczynek dla wszystkich... 283

Nowe struktury społeczne.. 288

Związki zawodowe: ich siła i słabość 293

Nowa klasa zarządzająca... 296

CZĘŚĆ TRZECIA

KULTURA EUROPEJSKA: KRAJOBRAZ POWOJENNY

* * *

303

CZĘŚĆ CZWARTA KONSOLIDACJA 1955-1972

Dwa bloki. 331

Przedwczesne nadzieje w Genewie... 336

Bunt w Europie Wschodniej.. 340

Rozmowy Wschód-Zachód 1956-1961. 349

Kryzys berliński356

649

Samotna Francja.. 363

Nowe inicjatywy w zakresie współpracy europejskiej 368

Kryzys kubański...373

Policentryzm w Europie Wschodniej 379

Rok studenckiego buntu: 1968...386

Inwazja na Czechosłowację396

Wielka Brytania: od Churchilla do Heatha. 405

Francja: nastanie V Republiki... 414

Niemcy: Adenauer i czas po nim.. 420

Włochy: otwarcie na lewicę 426

Hiszpania: koniec epoki Franco 430

Beneluks i państwa skandynawskie.. 433

Austria i Szwajcaria. 438

Grecja... 440

ZSRR: Chruszczow i jego następcy. 441

Europa Wschodnia: między konformizmem a niepodległością.. 449

CZĘŚĆ PIĄTA KONIEC ERY POWOJENNEJ: EUROPA ZACHODNIA

Gospodarka europejska w latach 1970-1990... 461

Siły społeczne: stare i nowe... 484

Niemcy: od wielkiej koalicji do zjednoczenia.. 499

Holandia i Belgia. 512

Wielka Brytania: rewolucja thatcheryzmu.. 516

Francja po de Gaulleu... 526

Włochy: kryzys wewnętrzny i odrodzenie 541

Hiszpania po Franco... 546

Skandynawia i kraje Beneluksu: między interesem narodowym a współpra­cą europejską552

650

CZĘŚĆ SZÓSTA

KONIEC EPOKI POWOJENNEJ:

ZWIĄZEK RADZIECKI I EUROPA WSCHODNIA

Związek Radziecki pod rządami Breżniewa i Gorbaczowa: upadek i refor­my.. 561

Zastój w Europie Wschodniej... 584

Rewolucja w Europie Wschodniej... 606

Epilog 623

Bibliografia... 627



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
! Średniowiecze, 32, Średniowecze to okres w historii Europy obejmujący prawie XII w
W XX wieku mamy do czynienia z wieloma przełomowymi wydarzeniem w historii Europy
Przestrzeń domu jako scena życia prywatnego w historii Europy XIX i XX w, na studia
Zarys historii Europy do XVIII wieku - Danielewicz, Studia
Narodziny dzieciństwa i emancypacja młodzieży w historii Europy, na studia
Europa, Rok 1956 w Historii Europy, Rok 1956 w Historii Europy
Kitchen Historia Europy19 39
Mączak Historia Europy spis
historia Europy a historia UE (8 str)
historia Europy a historia UE (8 str)
martin kitchen, historia europy 1919 1939, s 28 54
POWOŁANY o działalności Robespiera i jego wpływie na historię Europy
Przestrzeń domu jako scena życia prywatnego w historii Europy XIX i XX w