italo蔿vino niewidzialne miasta




italo calvino

niewidzialne miasta



prze艂o偶y艂a

alina kreisberg






I






Nie jest powiedziane, 偶e Kub艂aj-chan wierzy we wszystko, co opowiada mu Marko Polo, opisuj膮c miasta, kt贸re odwiedzi艂 podczas pe艂nienia swoich misji, ale bez w膮tpienia w艂adca Tatar贸w s艂ucha m艂odego Wenecjanina pilniej i uwa偶niej ni偶 kt贸regokolwiek ze swych pos艂贸w czy wys艂annik贸w. W 偶yciu monarch贸w jest chwila, kt贸ra przychodzi w 艣lad za uczuciem dumy z ogromu podbitych terytori贸w, po melancholii i uldze wywo艂anej 艣wiadomo艣ci膮, 偶e ju偶 wkr贸tce zrezygnujemy z poznawania ich i pojmowania, odczucie niby pustki, kt贸re ogarnia nas pewnego wieczoru, wraz z zapachem s艂oni po deszczu i popio艂u drzewa sanda艂owego stygn膮cego w kadzielnicach; zawr贸t g艂owy, kt贸ry wprawia w dr偶enie rzeki i g贸ry, wypisane na p艂owych grzbietach planisfer, skr臋ca w zwitek doniesienia o coraz to nowych kl臋skach, ponoszonych przez ostatnie nieprzyjacielskie oddzia艂y, i 艂uszczy lak na piecz臋ciach kr贸l贸w, nieznanych nam nawet z imienia, kt贸rzy b艂agaj膮, aby nasza krocz膮ca zwyci臋sko armia zechcia艂a udzieli膰 im ochrony, w zamian za doroczne daniny z drogocennych kruszc贸w, wyprawionych sk贸r i szylkretu: to rozpaczliwa chwila, kiedy odkrywamy, 偶e mocarstwo, kt贸re wydawa艂o si臋 nam summ膮 wszelkich wspania艂o艣ci, jest w istocie bezkresnym i nieforemnym rumowiskiem, kt贸rego rozk艂ad si臋gn膮艂 zbyt g艂臋boko, aby zaradzi膰 mu mog艂o nasze ber艂o, 偶e tryumf nad wrogimi monarchami uczyni艂 z nas spadkobierc贸w ich nawarstwionej ruiny. Tylko w relacjach Marka Polo Chanowi udawa艂o si臋 dojrze膰, poprzez mury i wie偶e chyl膮ce si臋 nieuchronnie do upadku, filigranowy rysunek tak subtelny, 偶e m贸g艂by wy艣lizn膮膰 si臋 ze szcz臋k termit贸w.


Miasta i pami臋膰. 1.

Je艣li wyruszy膰 stamt膮d, jad膮c trzy dni w kierunku wschodnim, przybywa si臋 do Diomiry, miasta o sze艣膰dziesi臋ciu srebrnych kopu艂ach, ozdobionego br膮zowymi pos膮gami wszystkich bog贸w, z kryszta艂owym teatrem i kurkiem ze z艂ota, kt贸ry ka偶dego ranka pieje na jednej z wie偶. Wszystkie te cuda podr贸偶nik zna ju偶 z innych miast. Lecz Diomira odznacza si臋 tym, 偶e kto przyjedzie do niej we wrze艣niowy wiecz贸r, kiedy dni staj膮 si臋 kr贸tsze i nad drzwiami wszystkich szasz艂ykami zapalaj膮 si臋 r贸wnocze艣nie kolorowe lampki, a z tarasu dobiega kobiecy okrzyk: uch!, zaczyna zazdro艣ci膰 tym, kt贸rzy w tej samej chwili my艣l膮, 偶e prze偶yli ju偶 kiedy艣 taki wiecz贸r i 偶e byli w贸wczas szcz臋艣liwi.


Miasta i pami臋膰. 2.

Cz艂owieka, kt贸ry przez d艂ugi czas przemierza konno dzikie bezdro偶a, nachodzi t臋sknota za miastem. Wreszcie dociera do Izydory, miasta, gdzie pa艂ace maj膮 kr臋te jak muszla 艣limaka schody, wysadzane morskimi muszlami, gdzie rzemie艣lnicy celuj膮 w wyrobie lunet i skrzypiec, gdzie przybysz, je艣li nie umie dokona膰 wyboru mi臋dzy dwiema kobietami, zawsze napotka trzeci膮, gdzie walki kogut贸w przeradzaj膮 si臋 w krwawe bitki mi臋dzy stawiaj膮cymi zak艂ady. O tym wszystkim my艣la艂 podr贸偶ny, t臋skni膮c za miastem. Izydora jest zatem miastem z jego marze艅: z jedn膮 tylko r贸偶nic膮. Miasto, o kt贸rym marzy艂, obejmowa艂o jego samego w m艂odo艣ci; do Izydory przybywa w podesz艂ym wieku. Na rynku jest murek, gdzie przesiaduj膮 starcy, by patrze膰 na przechodz膮c膮 m艂odzie偶; on siedzi w rz臋dzie w艣r贸d nich. Pragnienia s膮 ju偶 wspomnieniami.


Miasta i pragnienia. 1.

O Dorotei mo偶na opowiada膰 na dwa sposoby: m贸wi膰 o czterech aluminiowych wie偶ach wznosz膮cych si臋 z jej mur贸w po bokach siedmiu bram, ze zwodzonym mostem przerzuconym przez fos臋, sk膮d woda nap艂ywa do czterech zielonych kana艂贸w przecinaj膮cych miasto, dziel膮c je na dziewi臋膰 dzielnic, z kt贸rych ka偶da liczy trzysta dom贸w i siedemset komin贸w; i bior膮c pod uwag臋, 偶e dziewcz臋ta na wydaniu z ka偶dej dzielnicy po艣lubiaj膮 ch艂opc贸w z innych dzielnic, a ich rodziny wymieniaj膮 ze sob膮 towary, na kt贸re ka偶da ma monopol: olejek bergamotowy, kawior, astrolabia, ametysty, tak d艂ugo robi膰 obliczenia na podstawie tych danych, a偶 b臋dzie si臋 wiedzie膰 wszystko o przesz艂o艣ci, tera藕niejszo艣ci i przysz艂o艣ci miasta. Albo powiedzie膰 jak poganiacz wielb艂膮d贸w, kt贸ry mnie tam doprowadzi艂: 鈥濸rzyby艂em tu we wczesnej m艂odo艣ci, rankiem, t艂um ludzi spieszy艂 ulicami w kierunku targu, kobiety mia艂y 艂adne z臋by i spogl膮da艂y prosto w oczy, na estradzie trzech 偶o艂nierzy gra艂o na klarnetach i wsz臋dzie wok贸艂 kr臋ci艂y si臋 ko艂a i powiewa艂y barwne transparenty. Przedtem zna艂em tylko pustyni臋 i szlaki karawan. Tamtego ranka, w Dorotei, poczu艂em, 偶e nie ma dobra, kt贸rego nie m贸g艂bym spodziewa膰 si臋 od 偶ycia. W p贸藕niejszych latach moje oczy zn贸w wpatrywa艂y si臋 w przestrzenie pustyni i szlaki karawan; ale teraz wiem, 偶e jest to tylko jedna z dr贸g, jakie otwiera艂y si臋 przede mn膮 owego ranka w Dorotei鈥.


Miasta i pami臋膰. 3.

Na pr贸偶no, wielkoduszny Chanie, pr贸bowa艂bym ci opisa膰 miasto Zair臋 o wysokich basztach. M贸g艂bym powiedzie膰, ile stopni licz膮 strome ulice uk艂adane w schody, jak s膮 sklepione 艂uki podcieni i jakie blachy cynkowe pokrywaj膮 dachy; ale wiem, 偶e by艂oby to tak, jakbym ci nic nie powiedzia艂. Nie z tego sk艂ada si臋 miasto, lecz ze stosunk贸w mi臋dzy wymiarami jego przestrzeni a wydarzeniami z jego przesz艂o艣ci: mi臋dzy odleg艂o艣ci膮 latarni od bruku a ko艂ysz膮cymi si臋 stopami powieszonego samozwa艅ca; sznurem przeci膮gni臋tym mi臋dzy latarni膮 i przeciwleg艂膮 balustrad膮 a festonami zdobi膮cymi tras臋 orszaku 艣lubnego kr贸lowej; wysoko艣ci膮 tej balustrady a skokiem cudzo艂贸偶cy, kt贸ry przesadza j膮 o 艣wicie; nachyleniem rynny a kotem, kt贸ry posuwa si臋 po niej, aby w艣lizn膮膰 si臋 przez to samo okno; lini膮 ognia kanonierki, kt贸ra wyp艂ywa niespodziewanie zza cypla, a kul膮 druzgoc膮c膮 rynn臋; dziurami w sieciach rybackich a trzema starcami siedz膮cymi na przystani, zaj臋tymi napraw膮 i opowiadaj膮cymi sobie po raz setny histori臋 kanonierki samozwa艅ca, o kt贸rym m贸wi膮, 偶e by艂 nieprawym synem kr贸lowej, porzuconym w pieluszkach w艂a艣nie tu, na przystani.

T膮 fal膮, p艂yn膮c膮 ze wspomnie艅, miasto nasyca si臋 jak g膮bka i nabrzmiewa. Opis dzisiejszej Zairy powinien obejmowa膰 ca艂膮 przesz艂o艣膰 Zairy. Ale miasto nie opowiada swojej przesz艂o艣ci, zachowuje j膮, jak linie d艂oni, wpisan膮 w naro偶niki ulic, w kraty okienne, por臋cze schod贸w, druty piorunochron贸w, drzewca chor膮gwi, a ka偶dy segment jest poznaczony z kolei w艂asnymi zadrapaniami, rysami, uderzeniami i naci臋ciami.


Miasta i pragnienia. 2.

Po trzech dniach podr贸偶y ku po艂udniowi trafia si臋 do Anastazji, miasta sk膮panego w koncentrycznych kana艂ach, nad kt贸rym szybuj膮 latawce. Powinienem teraz zacz膮膰 wymienia膰 towary, kt贸re mo偶na tu korzystnie kupi膰: agat, onyks, chryzopraz i inne odmiany chalcedonu, zachwala膰 smak mi臋sa ba偶anta z艂ocistego, pieczonego tutaj na ogniu z suchych drew czere艣niowych i posypanego obficie rozmarynem, opowiedzie膰 o dostrze偶onych tu kiedy艣 kobietach k膮pi膮cych si臋 w ogrodowej sadzawce, kt贸rym zdarza si臋 podobno zaprasza膰 czasem przechodnia, aby zrzuci艂 wraz z nimi odzienie i 艣ciga艂 je w wodzie. Ale te informacje nie odkry艂yby przed tob膮 prawdziwej istoty miasta, bowiem s艂uchaj膮c opisu Anastazji, mo偶esz tylko odczuwa膰 kolejne pragnienia, jedno po drugim i zaraz musisz je t艂umi膰, natomiast cz艂owieka, kt贸ry rankiem znajdzie si臋 w艣r贸d jej ulic, otaczaj膮 naraz wszystkie pragnienia, r贸wnocze艣nie rozbudzone. Miasto objawia ci si臋 jako ca艂o艣膰, gdzie nie gubi si臋 偶adne pragnienie i w kt贸rej sk艂ad i ty wchodzisz, a poniewa偶 cieszy si臋 ono wszystkim, czym ty nie mo偶esz si臋 radowa膰, pozostaje ci tylko zamieszka膰 w tym pragnieniu i zadowoli膰 si臋 nim. Taka jest w艂adza zwodniczej Anastazji, to z艂a, to 艂askawa: je艣li codziennie przez osiem godzin pracujesz jako szlifierz agat贸w onyks贸w chryzopraz贸w, tw贸j trud, kszta艂tuj膮cy pragnienia, sam bierze sw贸j kszta艂t z pragnie艅 i kiedy wydaje ci si臋, 偶e radujesz si臋 za ca艂膮 Anastazj臋, jeste艣 w istocie tylko jej niewolnikiem.


Miasta i znaki. 1.

Ca艂ymi dniami cz艂owiek w臋druje w艣r贸d drzew i kamieni. Z rzadka oko zatrzymuje si臋 na jakim艣 przedmiocie, a dzieje si臋 to w贸wczas, kiedy rozpoznaje w nim znak innej rzeczy: 艣lad na piasku m贸wi o przej艣ciu tygrysa, mokrad艂a zapowiadaj膮 podziemne 藕r贸d艂o, a kwiat chi艅skiej r贸偶y zwiastuje koniec zimy. Wszystko inne jest milcz膮ce i wymienne; drzewa i kamienie s膮 tylko drzewami i kamieniami.

U kresu tej podr贸偶y cz艂owiek dociera do miasta Tamary. Zag艂臋bia si臋 w ulice o 艣cianach g臋sto naje偶onych szyldami. Oko nie dostrzega rzeczy, lecz wizerunki przedmiot贸w oznaczaj膮cych inne rzeczy: kleszcze wskazuj膮 dom rwacza z臋b贸w, dzban 鈥 karczm臋, halabardy 鈥 posterunek stra偶y miejskiej, waga 鈥 handlark臋 zielenin膮. Pos膮gi i tarcze wyobra偶aj膮 lwy delfiny wie偶e gwiazdy: znak, 偶e co艣 鈥 co, nie wiadomo 鈥 ma za znak lwa czy delfina lub wie偶臋 czy gwiazd臋. Inne sygna艂y uprzedzaj膮, czego w danym miejscu si臋 zabrania: wje偶d偶a膰 wozami w zau艂ek, oddawa膰 mocz za kioskiem, 艂owi膰 z mostu ryby na w臋dk臋, i o tym, co jest dozwolone: poi膰 zebry, gra膰 w kule, pali膰 zw艂oki swych zmar艂ych. U wej艣cia do 艣wi膮ty艅 stoj膮 pos膮gi bog贸w, z kt贸rych ka偶dy zosta艂 przedstawiony z w艂a艣ciwymi sobie atrybutami: rogiem obfito艣ci, klepsydr膮, meduz膮, dzi臋ki czemu wiemy mo偶e ich rozpozna膰 i zwr贸ci膰 si臋 do ka偶dego z nich z odpowiedni膮 modlitw膮. Je艣li na budynku nie widnieje 偶aden szyld czy wizerunek, ju偶 sam kszta艂t i po艂o偶enie w uk艂adzie miasta dostatecznie jasno okre艣laj膮 jego funkcj臋: pa艂ac kr贸lewski, wi臋zienie, mennica, szko艂a pitagorejska, zamtuz. Tak偶e towary wy艂o偶one na straganach nie maj膮 warto艣ci same w sobie, lecz jako znaki innych rzeczy: haftowana przepaska na czo艂o oznacza elegancj臋, z艂ocona lektyka 鈥 w艂adz臋, ksi臋gi Awerroesa 鈥 m膮dro艣膰, bransoleta na kostk臋 u nogi 鈥 lubie偶no艣膰. Wzrok przebiega po ulicach jak po zapisanych kartach: miasto podpowiada ci wszystkie my艣li, ka偶e powtarza膰 za sob膮 w艂asn膮 mow臋 i kiedy s膮dzisz, 偶e zwiedzasz Tamar臋, w rzeczywisto艣ci rejestrujesz tylko nazwy, jakimi okre艣la ona siebie sam膮 i wszystkie swe cz臋艣ci.

Cz艂owiek opuszcza Tamar臋, nie dowiedziawszy si臋, jakie jest naprawd臋 to miasto pod g臋st膮 pow艂ok膮 znak贸w, co zawiera czy kryje. Poza jego obr臋bem rozci膮ga si臋 a偶 po horyzont pusta ziemia, otwiera si臋 niebo, po kt贸rym biegn膮 chmury. W kszta艂tach, jakie chmurom nadaj膮 przypadek i wiatr, cz艂owiek sk艂onny jest ju偶 rozpozna膰 figury: 偶aglowiec, r臋k臋, s艂onia鈥


Miasta i pami臋膰. 4.

Za sze艣cioma rzekami i trzema 艂a艅cuchami g贸r wznosi si臋 Zora, miasto, kt贸re raz widziane pozostaje na zawsze w pami臋ci. Ale nie dlatego, 偶eby jak inne, godne zapami臋tania miasta utrwala艂o si臋 w艣r贸d wspomnie艅 jakim艣 niezwyk艂ym obrazem. Zora ma t臋 w艂a艣ciwo艣膰, 偶e zapisuje si臋 w pami臋ci, fragment po fragmencie, w kolejno艣ci ulic i dom贸w wzd艂u偶 ulic, i drzwi, i okien dom贸w, chocia偶 nie przejawia w nich nic szczeg贸lnie pi臋knego lub osobliwego. Jej sekret 鈥 to spos贸b, w jaki wzrok przebiega po formach, kt贸re nast臋puj膮 po sobie jak w muzycznej partyturze, gdzie nie mo偶na zmieni膰 czy przemie艣ci膰 ani jednej nuty. Kto zna na pami臋膰 Zor臋, wyobra偶a sobie, kiedy noc膮 nie mo偶e zasn膮膰, 偶e idzie jej ulicami, i wspomina kolejno艣膰, w jakiej nast臋puj膮 po sobie miedziany zegar, pasiasta zas艂ona balwierza, fontanna o dziewi臋ciu strumieniach, szklana wie偶a astronoma, kiosk sprzedawcy melon贸w, pos膮g pustelnika z lwem, 艂a藕nia turecka, kawiarnia na rogu, przecznica prowadz膮ca do portu. To niezacieraj膮ce si臋 w pami臋ci miasto jest jak rusztowanie czy sie膰, w kt贸rej okach ka偶dy mo偶e umieszcza膰 to, co chce zapami臋ta膰: nazwiska s艂awnych ludzi, cnoty, liczby, klasyfikacj臋 ro艣lin i minera艂贸w, daty bitew, gwiazdozbiory, cz臋艣ci mowy. Pomi臋dzy ka偶dym poj臋ciem a ka偶dym z punkt贸w swej drogi b臋dzie m贸g艂 ustali膰 zwi膮zek podobie艅stwa lub kontrastu, kt贸ry pos艂u偶y pami臋ci za natychmiastowy punkt odniesienia. Tote偶 najwi臋ksi m臋drcy 艣wiata to ci, kt贸rzy znaj膮 Zor臋 na pami臋膰.

Ale na pr贸偶no wyruszy艂em w podr贸偶 z zamiarem odwiedzenia tego miasta: Zora, zmuszona do trwania, nieruchoma i niezmienna, aby lepiej zapisywa膰 si臋 w pami臋ci, zas艂ab艂a, rozpad艂a si臋 i znik艂a. Ziemia o niej zapomnia艂a.


Miasta i pragnienia. 3.

Do Despiny mo偶na dotrze膰 na dwa sposoby: statkiem lub na wielb艂膮dzie. Miasto jawi si臋 odmiennie temu, kto nadje偶d偶a od strony l膮du, i temu, kto wp艂ywa do niego morzem.

Poganiacz wielb艂膮d贸w, kt贸ry dostrzega wychylaj膮ce si臋 zza widnokr臋gu wy偶yny szczyty wie偶owc贸w, anteny radarowe, powiewaj膮ce na wietrze bia艂e i czerwone r臋kawy portowe i dymy wyrzucane z komin贸w, my艣li o statku, wie, 偶e jest to miasto, ale my艣li o nim jak o okr臋cie, kt贸ry mo偶e go unie艣膰 z pustyni, jak o 偶aglowcu szykuj膮cym si臋 do podniesienia kotwicy, z 偶aglami nierozwi膮zanymi jeszcze, lecz ju偶 wyd臋tymi przez wiatr, albo jak o parowcu, z kot艂em wibruj膮cym w stalowym kilu, i my艣li o wszystkich portach, o zamorskich towarach, kt贸re 偶urawie wy艂adowuj膮 na nabrze偶ach, o tawernach, gdzie za艂ogi spod r贸偶nych bander rozbijaj膮 sobie butelki na g艂owach, o o艣wietlonych oknach na parterze i o kobietach czesz膮cych si臋 w ka偶dym z tych okien.

We mgle wybrze偶a marynarz rozpoznaje kszta艂t wielb艂膮dziego grzbietu, wyszywanego siod艂a z fr臋dzlami, kt贸re b艂yszcz膮 mi臋dzy dwoma c臋tkowanymi garbami posuwaj膮cymi si臋 ko艂ysz膮cym ruchem; wie, 偶e jest to miasto, ale my艣li o nim jak o wielb艂膮dzie, kt贸remu z siod艂a zwisaj膮 buk艂aki i juki z kandyzowanymi owocami, winem daktylowym, li艣膰mi tytoniu, i ju偶 widzi siebie na czele d艂ugiej karawany, kt贸ra unosi go z pustyni morza ku oazie ze s艂odk膮 wod膮 w pierzastym cieniu palm, ku pa艂acom o grubych wapiennych murach i dziedzi艅cach wyk艂adanych mozaik膮, po kt贸rej ta艅cz膮 bosonogie tancerki, poruszaj膮c ramionami, to kryj膮c je, to wynurzaj膮c spod welonu.

Ka偶demu miastu nadaje kszta艂t pustynia, kt贸rej jest ono przeciwie艅stwem; w ten spos贸b poganiacz wielb艂膮d贸w i marynarz widz膮 Despin臋, miasto na pograniczu dw贸ch pusty艅.


Miasta i znaki. 2.

Z miasta Zirmy podr贸偶ni wynosz膮 wyraziste wspomnienia: krzycz膮cego w t艂umie 艣lepego Murzyna, szale艅ca, kt贸ry wychyla si臋 poza gzyms wie偶owca, dziewczyny spaceruj膮cej z pum膮 na smyczy. W rzeczywisto艣ci wielu 艣lepc贸w, kt贸rzy uderzaj膮 laskami o bruki Zirmy, ma czarn膮 sk贸r臋, w ka偶dym wie偶owcu kto艣 popada w ob艂臋d, wszyscy szale艅cy sp臋dzaj膮 d艂ugie godziny na gzymsach i nie ma pumy, kt贸ra nie by艂aby hodowana dla zaspokojenia dziewcz臋cych kaprys贸w. Mowa miasta jest rozwlek艂a: powtarza, aby co艣 mog艂o utrwali膰 si臋 w pami臋ci.

Ja te偶 powracam z Zirmy: w moich wspomnieniach zachowa艂y si臋 ster贸wce p艂yn膮ce we wszystkich kierunkach na wysoko艣ci okien, uliczki kram贸w, gdzie kre艣li si臋 tatua偶 na sk贸rze marynarzy, koleje podziemne zat艂oczone oty艂ymi kobietami cierpi膮cymi od duchoty. Moi towarzysze podr贸偶y natomiast zaklinaj膮 si臋, 偶e widzieli jeden tylko sterowiec, jak wyswobadza艂 si臋 spo艣r贸d iglic miasta, jednego mistrza tatua偶u, kt贸ry rozk艂ada艂 na ladzie ig艂y i farby, i dziurkowane wzory, tylko jedn膮 zwalist膮 bab臋, wachluj膮c膮 si臋 na pomo艣cie wagonu. Mowa pami臋ci jest rozwlek艂a: zwielokrotnia znaki, aby miasto zacz臋艂o istnie膰.


Zwiewne miasta. 1.

Przypuszcza si臋, 偶e Izaura, miasto tysi膮ca studni, wznosi si臋 na g艂臋bokim podziemnym jeziorze. Wsz臋dzie, gdzie mieszka艅cy, dr膮偶膮c w ziemi d艂ugie pionowe otwory, dokopali si臋 do wody, do tego miejsca i nie dalej si臋ga miasto: jego wyznaczony zieleni膮 obw贸d odtwarza zarys ciemnych brzeg贸w pogrzebanego jeziora, niewidzialny pejza偶 okre艣la krajobraz widzialny, fala bij膮ca w zamkni臋ciu pod wapiennym sklepieniem ska艂y o偶ywia wszystko, co porusza si臋 w blasku s艂o艅ca.

Tote偶 w Izaurze g艂osi si臋 dwa rodzaje religii. Zdaniem jednych, bogowie miasta 偶yj膮 w g艂臋binach, w czarnym jeziorze, kt贸re zasila podziemne nurty. Wed艂ug innych, bogowie zamieszkuj膮 wyci膮gane na linach wiadra, kiedy ukazuj膮 si臋 one nad cembrowin膮 studni, obracaj膮ce si臋 kr膮偶ki linowe, wysi臋gniki 偶urawi, d藕wignie pomp, 艣migi wiatrak贸w wydobywaj膮cych wod臋 z wierconych otwor贸w, konstrukcje kratowe, kt贸re wspieraj膮 spiralny ruch sond, zbiorniki wodne zawieszone nad dachami na ko艅cach 偶erdzi, smuk艂e luki akwedukt贸w, wszystkie s艂upy wody, pionowe rury, zapadki, przelewy, a偶 po metalowe chor膮giewki wie艅cz膮ce powietrzne rusztowania Izaury, miasta, kt贸re ca艂e pnie si臋 ku g贸rze.


Pos艂a艅cy i poborcy podatkowi Wielkiego Chana, wysy艂ani na inspekcje do odleg艂ych prowincji, powracali na czas do pa艂acu kr贸lewskiego w Kemenfu i do magnoliowych ogrod贸w, w kt贸rych cieniu przechadza艂 si臋 Kub艂aj, wys艂uchuj膮c ich d艂ugich relacji. Pos艂owie byli Persami Ormianami Syryjczykami Kopiami Turkomanami; cesarz 鈥 to ten, kto jest cudzoziemcem w stosunku do ka偶dego ze swych poddanych, a imperium mog艂o objawi膰 Kub艂ajowi swoje istnienie tylko za po艣rednictwem cudzoziemskich oczu i uszu. W niezrozumia艂ych dla Chana j臋zykach wys艂annicy przekazywali wiadomo艣ci zas艂yszane w j臋zykach dla nich niezrozumia艂ych: z tej nieprzejrzystej g臋stwy d藕wi臋k贸w wy艂ania艂y si臋 sumy, wp艂ywaj膮ce do cesarskiego skarbu tytu艂em podatk贸w, imiona i patronimika urz臋dnik贸w zdj臋tych z zajmowanych stanowisk i skazanych na 艣ci臋cie, wymiary kana艂贸w irygacyjnych zasilanych w okresach suszy przez w膮t艂e rzeczu艂ki. Lecz kiedy przychodzi艂a kolej na sprawozdanie m艂odego Wenecjanina, mi臋dzy nim a monarch膮 nawi膮zywa艂 si臋 inny rodzaj porozumienia.Nowo przyby艂y i ca艂kiem nieobeznany z j臋zykami Wschodu Marko Polo m贸g艂 wypowiada膰 si臋 jedynie za pomoc膮 gest贸w, skok贸w, okrzyk贸w zachwytu i zgrozy, zwierz臋cego szczekania i pohukiwania lub za po艣rednictwem przedmiot贸w wyci膮ganych kolejno z sakw: strusich pi贸r, bambusowych dmuchaw, kawa艂k贸w kwarcu, kt贸re rozk艂ada艂 przed sob膮 jak figury szachowe. Po powrocie z wyznaczonych mu przez Kub艂aja misji, pomys艂owy cudzoziemiec improwizowa艂 pantomimy, kt贸re w艂adca musia艂 interpretowa膰: skok ryby, wymykaj膮cej si臋 z dzioba kormorana, aby wpa艣膰 w sie膰, oznacza艂 jedno miasto, inne by艂o nagim cz艂owiekiem, kt贸ry bez poparze艅 przechodzi艂 przez ogie艅, trzecie wyobra偶a艂a czaszka 艣ciskaj膮ca kr膮g艂膮, nieskazitelnie bia艂膮 per艂臋 w zielonych od ple艣ni z臋bach. Wielki Chan rozszyfrowywa艂 znaki, ale zwi膮zek pomi臋dzy nimi a miejscami, kt贸re odwiedzi艂 Marko, pozostawa艂 dla niego niepewny: nie wiedzia艂 nigdy, czy cudzoziemiec chce przedstawi膰 przygod臋, jaka przytrafi艂a mu si臋 w podr贸偶y, czyny za艂o偶yciela miasta, przepowiedni臋 astrologa, rebus czy szarad臋 dla wskazania jakiej艣 nazwy. Ale wszystko, co pokazywa艂 Marko, czy oczywiste, czy niezrozumia艂e, mia艂o moc symboli, kt贸re raz ujrzane, nie mog膮 ulec zapomnieniu czy przemieszaniu. W umy艣le Chana imperium odbija艂o si臋 w pustyni danych nik艂ych i wymiennych jak ziarna piasku, z kt贸rej dla ka偶dego miasta i prowincji wy艂ania艂y si臋 figury, wyczarowane przez logogryfy Wenecjanina.

W miar臋 jak nast臋powa艂y po sobie pory roku i poselstwa, Marko wprawi艂 si臋 w mowie tatarskiej i pozna艂 liczne j臋zyki narod贸w i dialekty plemion. Jego opowiadania by艂y teraz tak dok艂adne i szczeg贸艂owe, jak tylko Wielki Chan m贸g艂by zapragn膮膰, odpowiada艂y na wszelkie pytania i zdolne by艂y zaspokoi膰 wszelk膮 ciekawo艣膰. A jednak ka偶da wiadomo艣膰 o jakim艣 miejscu przywodzi艂a cesarzowi na my艣l 贸w pierwszy gest czy przedmiot, jakim oznaczy艂 je Marko. Nowe dane przejmowa艂y znaczenie owego symbolu, a zarazem przydawa艂y symbolowi nowego znaczenia. Mo偶e cesarstwo, pomy艣la艂 Chan, jest tylko zodiakiem uroje艅 umys艂u.

Czy w dniu, kiedy poznam wreszcie wszystkie symbole 鈥 spyta艂 Marka 鈥 uda mi si臋 na koniec posi膮艣膰 moje imperium?

A na to Wenecjanin:

Nie wierz w to, panie: w tym dniu ty sam staniesz si臋 symbolem po艣r贸d symboli.






II






Inni wys艂annicy uprzedzaj膮 mnie o niedostatkach, nadu偶yciach, spiskach lub informuj膮 o nowo odkrytych kopalniach turkus贸w, o korzystnych cenach na sk贸rki kunie, o propozycjach dostaw cyzelowanych ostrzy. A co ty? 鈥 spyta艂 Marka Wielki Chan. 鈥 Powracasz z r贸wnie odleg艂ych krain, a powiedzie膰 mi umiesz tylko tyle, co mo偶e przyj艣膰 na my艣l cz艂owiekowi, kt贸ry siedz膮c na progu domu, za偶ywa wieczornej och艂ody. Po c贸偶 zatem tyle podr贸偶owa膰?

Jest wiecz贸r, siedzimy na schodach twojego pa艂acu, wieje lekki wietrzyk 鈥 odpowiedzia艂 Marko Polo. 鈥 Na ka偶dy kraj, kt贸rego obraz mog膮 wyczarowa膰 przed tob膮 moje s艂owa, b臋dziesz patrza艂 z tak samo po艂o偶onego punktu obserwacyjnego, nawet je艣li miejsce pa艂acu zajmie wioska zbudowana na palach, a powiew wiatru b臋dzie ni贸s艂 zapach b艂otnistej laguny.

Przyznaj臋, 偶e moje spojrzenie jest spojrzeniem cz艂owieka pogr膮偶onego w medytacji. Ale ty? Ty przemierzasz archipelagi, tundry, 艂a艅cuchy g贸rskie. R贸wnie dobrze m贸g艂by艣 si臋 st膮d na krok nie rusza膰.

Wenecjanin wiedzia艂, 偶e kiedy Kub艂aj zaczyna艂 na艅 nastawa膰, czyni艂 tak, aby lepiej 艣ledzi膰 tok jego my艣li, a wszelkie odpowiedzi i zastrze偶enia Marka mia艂y wyznaczone miejsce w rozumowaniu, kt贸re toczy艂o si臋 ju偶 niezale偶ne w umy艣le Wielkiego Chana. Innymi s艂owy, w stosunkach mi臋dzy nimi by艂o oboj臋tne, czy pytania i rozwi膮zania wypowiada艂o si臋 na g艂os, czy ka偶dy z nich rozwa偶a艂 je w milczeniu. Tote偶 trwali bez s艂owa, z przymkni臋tymi oczyma, usadowieni wygodnie na poduszkach, ko艂ysz膮c si臋 w hamakach i pal膮c d艂ugie bursztynowe fajki.

Marko Po艂o wyobra偶a艂 sobie, i偶 odpowiada (czy Kub艂aj wyobra偶a艂 sobie jego odpowied藕), 偶e im bardziej gubi艂 si臋 w nieznanych dzielnicach odleg艂ych miast, tym lepiej rozumia艂 inne miasta, przez kt贸re przeje偶d偶a艂, aby dotrze膰 a偶 do tego ostatniego, i ponownie przemierza艂 etapy swoich podr贸偶y, i uczy艂 si臋 poznawa膰 port, sk膮d wyruszy艂, i znajome zau艂ki, gdzie sp臋dzi艂 m艂odo艣膰, i otoczenie domu, i wenecki placyk, po kt贸rym biega艂 jako dziecko.

W tym momencie Kub艂aj-chan przerywa艂 mu lub wyobra偶a艂 sobie, 偶e mu przerywa, czy te偶 Marko Polo wyobra偶a艂 sobie, 偶e przerwano mu pytaniem: Posuwasz si臋 naprz贸d z g艂ow膮 zwr贸con膮 w ty艂? 鈥 albo: To, co ogl膮dasz, znajduje si臋 zawsze za twoimi plecami? 鈥 czy raczej: Twoja podr贸偶 odbywa si臋 zawsze tylko w przesz艂o艣ci?

A wszystko po to, aby Marko Polo m贸g艂 wyja艣ni膰 lub wyobrazi膰 sobie, 偶e wyja艣nia, 艂ub aby Chan wyobrazi艂 sobie, 偶e si臋 mu wyja艣nia, czy 偶eby Wenecjanin zdo艂a艂 wreszcie wyja艣ni膰 samemu sobie, 偶e to, czego szuka, jest zawsze przed nim i nawet je艣li chodzi o przesz艂o艣膰, jest to przesz艂o艣膰 ulegaj膮ca stopniowym przemianom, w miar臋 jak posuwa si臋 naprz贸d jego podr贸偶, bo przesz艂o艣膰 podr贸偶nika zmienia si臋 w zale偶no艣ci od przebytej drogi, nie przesz艂o艣膰 niedawna, kt贸ra wzrasta o jeden dzie艅 z up艂ywem ka偶dego dnia, lecz przesz艂o艣膰 najodleglejsza. Przybywaj膮c do ka偶dego nowego miasta, podr贸偶ny odnajduje w艂asn膮 przesz艂o艣膰, o kt贸rej posiadaniu ju偶 nie pami臋ta艂: obco艣膰 tego, czym ju偶 nie jeste艣 lub czego nie posiadasz, oczekuje ci臋 przy przej艣ciu przez miejsca obce i nigdy niewzi臋te w posiadanie.

Marko wje偶d偶a do miasta; widzi, jak kto艣 na placu prze偶ywa 偶ycie lub chwil臋, kt贸re mog艂y nale偶e膰 do niego; to on m贸g艂by by膰 na miejscu tamtego, gdyby dawno temu zatrzyma艂 si臋 w czasie, gdyby d艂ugo wcze艣niej na rozdro偶u obra艂 przeciwny kierunek i po dalekiej drodze znalaz艂 si臋 wreszcie na miejscu tego cz艂owieka, na tym placu. W tej chwili jest ju偶 wykluczony z tej swojej prawdziwej czy hipotetycznej przesz艂o艣ci; nie mo偶e przystan膮膰; musi posuwa膰 si臋 dalej a偶 do innego miasta, gdzie czeka na艅 inna przesz艂o艣膰 lub co艣, co by艂o mo偶e jego potencjaln膮 przysz艂o艣ci膮, a teraz jest tera藕niejszo艣ci膮 kogo艣 innego. Nieurzeczywistnione przysz艂o艣ci s膮 tylko odga艂臋zieniami przesz艂o艣ci: usch艂ymi odga艂臋zieniami.

Podr贸偶ujesz, 偶eby jeszcze raz prze偶y膰 swoj膮 przesz艂o艣膰? 鈥 brzmia艂o w tym miejscu pytanie Chana, kt贸re mog艂o by膰 r贸wnie dobrze sformu艂owane: 鈥 Podr贸偶ujesz, aby odnale藕膰 swoj膮 przysz艂o艣膰?

A odpowied藕 Marka:

To, co istnieje gdzie indziej, jest odwr贸conym zwierciad艂em. Podr贸偶nik rozpoznaje t臋 cz膮stk臋, kt贸ra nale偶y do niego, odkrywaj膮c ogrom tego, czego nie mia艂 i mie膰 nie b臋dzie.


Miasta i pami臋膰. 5.

W Maurilii podr贸偶nego zaprasza si臋 do zwiedzenia miasta i r贸wnocze艣nie do obejrzenia starych widok贸wek ukazuj膮cych je takim, jakie by艂o w przesz艂o艣ci: ten sam plac z kur膮 w miejscu, gdzie teraz jest post贸j autobus贸w, pawilon koncertowy w miejscu wiaduktu, dwie panienki z bia艂ym parasolem w miejscu dzisiejszej fabryki materia艂贸w wybuchowych. Aby nie sprawi膰 zawodu mieszka艅com, podr贸偶ny powinien chwali膰 miasto z widok贸wek i przek艂ada膰 je nad obecne, dbaj膮c jednak, aby sw贸j 偶al z powodu przemian utrzymywa膰 w granicach 艣ci艣le okre艣lonych regu艂: przyzna膰, 偶e przepych i rozkwit wielkomiejskiej Maurilii nie rekompensuj膮 pewnego utraconego czaru, kt贸ry jednak przebija dopiero teraz ze starych poczt贸wek, podczas gdy kiedy艣, patrz膮c na prowincjonaln膮 Maurili臋, nie spos贸b by艂o w niej dostrzec jakiegokolwiek uroku, a ju偶 na pewno by艂aby go pozbawiona dzisiaj, gdyby pozosta艂a bez zmian, za艣 metropolia ma niew膮tpliwie t臋 dodatkow膮 atrakcj臋, 偶e poprzez to, czym si臋 sta艂a, mo偶na wspomina膰 z nostalgi膮 to, czym by艂a.

Pilnujcie si臋, by im nie powiedzie膰, 偶e czasem r贸偶ne miasta nast臋puj膮 po sobie w tym samym miejscu i pod t膮 sam膮 nazw膮, rodz膮 si臋 i umieraj膮, nie znaj膮c si臋 wzajemnie, pozbawione punkt贸w stycznych. Czasem nie zmieniaj膮 si臋 imiona mieszka艅c贸w, akcent ich mowy, a nawet rysy twarzy; lecz odeszli bez s艂owa bogowie, kt贸rzy mieszkaj膮 pod nazwami i ponad miejscami, a zamiast nich zagnie藕dzili si臋 tam bogowie obcy. Pr贸偶no by艂oby zadawa膰 sobie pytanie, czy s膮 oni lepsi, czy gorsi od dawnych, poniewa偶 nie ma mi臋dzy nimi 偶adnego zwi膮zku, tak jak stare widok贸wki nie przedstawiaj膮 Maurilii w jej poprzedniej postaci, lecz inne miasto, kt贸re przypadkowo, tak jak to, nazywa艂o si臋 Maurilia.


Miasta i pragnienia. 4.

Po艣rodku Fedory, metropolii z szarego kamienia, stoi metalowy pa艂ac, a ka偶da jego komnata mie艣ci szklan膮 kul臋. W g艂臋bi ka偶dej kuli mo偶na zobaczy膰 b艂臋kitne miasto, kt贸re jest modelem innej Fedory. S膮 to kszta艂ty, jakie mog艂o przybra膰 miasto, gdyby, z tego czy innego powodu, nie nadano mu jego dzisiejszej postaci. W ka偶dej epoce kto艣, patrz膮c na wsp贸艂czesn膮 mu Fedor臋, wyobra偶a艂 sobie, w jaki spos贸b uczyni膰 z niej miasto doskona艂e, ale podczas gdy budowa艂 jej miniaturowy model, Fedora przestawa艂a ju偶 by膰 taka jak przedtem i to, co wczoraj jeszcze stanowi艂o jej mo偶liw膮 przysz艂o艣膰, stawa艂o si臋 tylko zabawk膮 w szklanej kuli.

W pa艂acu szklanych kul znajduje si臋 teraz muzeum Fedory: ka偶dy z mieszka艅c贸w je zwiedza, wybiera miasto, kt贸re odpowiada jego pragnieniom, wpatruje si臋 w nie, wyobra偶aj膮c sobie, 偶e przegl膮da si臋 w pe艂nym meduz basenie, gdzie mia艂y si臋 zbiera膰 wody kana艂u (gdyby go nie osuszono), 偶e przemierza na wy偶ynach palankinu alej臋 zarezerwowan膮 dla s艂oni (wygnanych obecnie z miasta), 偶e sunie w d贸艂 ze szczytu spiralnego minaretu (kt贸ry nie znalaz艂 ju偶 dla siebie coko艂u).

Na mapie twego cesarstwa, Wielki Chanie, powinna znale藕膰 miejsce zar贸wno wielka Fedora z kamienia, jak i ma艂e Fedoryw szklanych kulach. Nie dlatego, 偶eby wszystkie one by艂y r贸wnie rzeczywiste, lecz dlatego, 偶e wszystkie istniej膮 tylko w za艂o偶eniu. Pierwsza zawiera to, co uznano za konieczno艣膰, cho膰 jeszcze konieczne nie jest; pozosta艂e 鈥 to, co pomy艣lane jako mo偶liwo艣膰, po chwili nie jest ju偶 mo偶liwe.


Miasta i znaki. 3.

Cz艂owiek, kt贸ry podr贸偶uje, nie znaj膮c jeszcze miasta, jakie oczekuje go po drodze, zadaje sobie pytanie, jak b臋dzie wygl膮da艂 pa艂ac kr贸lewski, koszary, m艂yn, teatr, bazar. W ka偶dym z miast imperium budynki r贸偶ni膮 si臋 od siebie i nast臋puj膮 w odmiennej kolejno艣ci, lecz cudzoziemiec, skoro tylko przyb臋dzie do nieznanego miasta i rzuci okiem w g艂膮b tej szyszki pag贸d i 艣wietlik贸w, i strych贸w, 艣ledz膮c zygzaki kana艂贸w ogr贸dk贸w warzywnych 艣mietnisk, z miejsca wyr贸偶ni pa艂ace ksi膮偶臋ce, 艣wi膮tynie wielkich kap艂an贸w, rozpozna zajazd, wi臋zienie, dzielnic臋 z艂odziei. W ten spos贸b 鈥 powiadaj膮 niekt贸rzy 鈥 potwierdza si臋 hipoteza, 偶e ka偶dy cz艂owiek nosi w umy艣le miasto z艂o偶one z samych r贸偶nic, miasto bez figur i bez kszta艂tu, zape艂niane przez poszczeg贸lne miasta.

Inaczej sprawa przedstawia si臋 w Zoe. W dowolnym jej miejscu mo偶na by na przemian spa膰, wyrabia膰 narz臋dzia, gotowa膰, gromadzi膰 z艂ote monety, rozbiera膰 si臋, kr贸lowa膰, sprzedawa膰, zasi臋ga膰 rady wyroczni. Ka偶dy dach w kszta艂cie piramidy m贸g艂by kry膰 lazaret tr臋dowatych r贸wnie dobrze jak 艂a藕ni臋 odalisek. Podr贸偶ny kr膮偶y po ulicach i bezustannie nachodz膮 go w膮tpliwo艣ci: skoro nie jest w stanie rozr贸偶ni膰 punkt贸w miasta, r贸wnie偶 w jego umy艣le mieszaj膮 si臋 punkty dotychczas wyra藕nie wyodr臋bnione. Wnioskuje st膮d: je艣li ca艂e istnienie jest tym samym we wszystkich swoich przejawach, miasto Zoe 鈥 to miejsce niepodzielnego istnienia. Ale skoro tak, na c贸偶 miasto? Jaka linia oddziela to, co wewn膮trz, od tego, co na zewn膮trz, turkot k贸艂 od wycia wilk贸w?


Zwiewne miasta. 2.

Opowiem teraz o mie艣cie Zenobii, kt贸re odznacza si臋 tak膮 osobliwo艣ci膮: chocia偶 po艂o偶one na suchym terenie, wznosi si臋 na wysokich palach, a domy s膮 zbudowane z bambusa i cynku, z licznymi galeryjkami i balkonami, rozmieszczone na r贸偶nych poziomach, wsparte na krzy偶uj膮cych si臋 偶erdziach, po艂膮czone wisz膮cymi drabinami i pomostami, zwie艅czone sto偶kowymi daszkami nad tarasami, sk膮d roztacza si臋 widok, beczkami zbiornik贸w na wod臋 i obracaj膮cymi si臋 chor膮giewkami; stercz膮 z nich ko艂owroty, w臋dki i 偶urawie.

Nikt nie pami臋ta, jaka potrzeba czy przykazanie, czy pragnienie, sk艂oni艂y za艂o偶ycieli Zenobii do nadania swemu miastu takiego w艂a艣nie kszta艂tu, a przez to nie mo偶na ustali膰, czy ich zamierzeniu odpowiada miasto w dzisiejszej postaci, powsta艂e mo偶e przez nak艂adanie si臋 dalszych warstw na pierwotny, niemo偶liwy ju偶 do rozszyfrowania projekt. Ale pewne jest, 偶e mieszkaniec Zenobii, je艣li zapyta膰 go, jak wyobrazi艂by sobie szcz臋艣liwe 偶ycie, odmaluje zawsze miasto takie jak Zenobia, z jej palami i podwieszonymi drabinami, mo偶e ca艂kiem odmienn膮 Zenobi臋 艂opocz膮c膮 sztandarami i wst臋gami, lecz w ka偶dym wypadku uzyskan膮 przez kombinacj臋 element贸w pierwotnego modelu.

Po tym, co rzek艂em, nie warto ju偶 ustala膰, czy Zenobi臋 nale偶y zaliczy膰 do miast szcz臋艣liwych czy nieszcz臋艣liwych. Podzia艂 taki nie ma sensu, bo miasta dziel膮 si臋 na dwa inne rodzaje: na te, kt贸re poprzez lata i przemiany nadal narzucaj膮 pragnieniom w艂asn膮 form臋, i na te, w kt贸rych pragnienia b膮d藕 zdo艂aj膮 zatrze膰 kszta艂t miasta, b膮d藕 kszta艂t miasta je zaciera.


Miasta i wymiana. 1.

Ujechawszy osiemdziesi膮t mil pod wiatr p贸艂nocno-zachodni, przybywa si臋 do miasta Eufemii, gdzie kupcy siedmiu narodowo艣ci zje偶d偶aj膮 na ka偶de przesilenie letnie i zimowe i na ka偶de zr贸wnanie dnia z noc膮. Barka, kt贸ra przybija tam z 艂adunkiem imbiru i bawe艂ny, odp艂ynie z kad艂ubem wype艂nionym po brzegi orzeszkami pistacjowymi i makiem, a karawana, zaledwie wy艂adowa艂a worki z ga艂k膮 muszkato艂ow膮 i rodzynkami, ju偶 wi膮偶e juki, szykuj膮c si臋 do powrotu z belami z艂ocistego mu艣linu. Ale nie tylko wymiana towar贸w, kt贸re mo偶esz odnale藕膰 na wszystkich bazarach imperium Wielkiego Chana i poza jego granicami, rozrzucone u twoich st贸p na takich samych 偶贸艂tych matach, w cieniu identycznych moskitier, oferowane po tych samych oszuka艅czo obni偶anych cenach, pcha ci臋 do podr贸偶y w g贸r臋 rzek i poprzez pustynie, 偶eby dotrze膰 a偶 tutaj. Do Eufemii przyje偶d偶a si臋 nie tylko po to, aby sprzedawa膰 i kupowa膰, ale te偶 dlatego, 偶e noc膮, wok贸艂 ca艂ego targu, siedz膮c na workach czy beczkach lub le偶膮c na stosach dywan贸w, na ka偶de wypowiedziane przez kogo艣 s艂owo 鈥 jak 鈥瀢ilk鈥, 鈥瀞iostra鈥, 鈥瀠kryty skarb鈥, 鈥瀊itwa鈥, 鈥炁泈ierzb鈥, 鈥瀔ochankowie鈥 鈥 wszyscy pozostali zaczynaj膮 opowiada膰 w艂asne historie o wilkach, siostrach, skarbach, kochankach, bitwach. A ty wiesz, 偶e w czekaj膮cej ci臋 d艂ugiej podr贸偶y, kiedy, aby nie da膰 si臋 u艣pi膰 ko艂ysaniu wielb艂膮da czy d偶onki, zaczynasz przywo艂ywa膰 kolejno wszystkie swoje wspomnienia, tw贸j wilk stanie si臋 innym wilkiem, twoja siostra 鈥 inn膮 siostr膮, twoja bitwa 鈥 innymi bitwami, w drodze powrotnej z Eufemii, miasta, gdzie cztery razy do roku wymienia si臋 wspomnienia.


Nowo przyby艂y i ca艂kiem nieobeznany z j臋zykami Wschodu, Marko Polo m贸g艂 wypowiada膰 si臋 jedynie za po艣rednictwem wyci膮ganych z tobo艂贸w przedmiot贸w: b臋bn贸w, solonych ryb, naszyjnik贸w z k艂贸w gu藕ca, wskazuj膮c na nie gestami, skokami, okrzykami zachwytu lub zgrozy, albo na艣laduj膮c szczekanie szakala i pohukiwanie p艂omyk贸wki.

Nie zawsze zwi膮zki mi臋dzy jednym a drugim elementem opowiadania by艂y jasne dla cesarza; przedmioty mog艂y mie膰 r贸偶ne znaczenie: ko艂czan pe艂en strza艂 wskazywa艂 to zbli偶anie si臋 wojny, to obfito艣膰 zwierzyny, to warsztat 艂ucznika; klepsydra mog艂a oznacza膰 czas, kt贸ry up艂ywa lub up艂yn膮艂, albo piasek, lub miejsce, gdzie wyrabia si臋 klepsydry.

Lecz tym, co kaza艂o Kub艂ajowi ceni膰 ka偶dy fakt czy wiadomo艣膰, przekazywane przez niezdolnego wys艂owi膰 si臋 informatora, by艂a pozostaj膮ca wok贸艂 nich przestrze艅, pustka niezape艂niona s艂owami. Opisy miast, kt贸re zwiedzi艂 Marko Polo, odznacza艂y si臋 wsp贸ln膮 zalet膮: mo偶na by艂o kr膮偶y膰 po nich my艣l膮, gubi膰 si臋, przystawa膰 dla och艂ody lub p臋dem z nich uciec.

Z up艂ywem czasu w opowiadaniach Marka s艂owa zast臋powa艂y stopniowo przedmioty i gesty: najpierw okrzyki, oderwane nazwy, suche czasowniki, potem ca艂e zwroty, rozga艂臋zione i ozdobne zdania, figury stylistyczne, przeno艣nie. Cudzoziemiec nauczy艂 si臋 pos艂ugiwa膰 j臋zykiem cesarza lub cesarz zacz膮艂 rozumie膰 mow臋 cudzoziemca.

Ale rzek艂by艣, 偶e ich porozumienie nie by艂o ju偶 tak pe艂ne jak kiedy艣: rzecz jasna s艂owa s艂u偶y艂y lepiej ni偶 przedmioty i gesty do wyliczania tego, co najwa偶niejsze dla ka偶dej prowincji i miasta: zabytk贸w, targowisk, obyczaj贸w, fauny i flory; jednak偶e kiedy Polo zaczyna艂 m贸wi膰 o tym, jakie mo偶e by膰 偶ycie w tych miejscach, dzie艅 po dniu, wiecz贸r po wieczorze, s艂owa przestawa艂y wystarcza膰 i stopniowo powraca艂 do gest贸w, grymas贸w, spojrze艅.

I tak, dla ka偶dego miasta, po podstawowych wiadomo艣ciach uj臋tych precyzyjnie w s艂owa, ci膮gn膮艂 dalej niemy komentarz ruch贸w r膮k, unoszonych do g贸ry d艂oni膮, grzbietem albo kantem, prosto lub uko艣nie, raptownie lub powoli. Nawi膮za艂 si臋 mi臋dzy nimi nowy rodzaj dialogu: bia艂e, upier艣cienione d艂onie Wielkiego Chana odpowiada艂y pow艣ci膮gliwymi poruszeniami zwinnym, s臋katym r臋kom kupca. W miar臋 jak ros艂o mi臋dzy nimi zrozumienie, d艂onie zacz臋艂y przybiera膰 ustalone po艂o偶enia, z kt贸rych ka偶de odpowiada艂o powtarzaj膮cym si臋 na przemian stanom ducha. I podczas gdy s艂ownik rzeczy odnawia艂 si臋 wraz z pr贸bkami towar贸w, repertuar niemych komentarzy zamyka艂 si臋 i utrwala艂. Z mniejsz膮 te偶 przyjemno艣ci膮 pos艂ugiwali si臋 obaj tym j臋zykiem: w czasie swych rozm贸w trwali przewa偶nie w milczeniu i bez ruchu.






III






Kub艂aj-chan uprzytomni艂 sobie, 偶e miasta Marka Polo s膮 do siebie podobne, jakby przej艣cie od jednego do drugiego wymaga艂o nie tyle podr贸偶y, co wymiany element贸w. Odt膮d, z ka偶dego miasta, kt贸re mu Marko opisywa艂, umys艂 Wielkiego Chana wyrusza艂 samodzielnie i po roz艂o偶eniu miasta na elementy odbudowywa艂 je na inny spos贸b, wymieniaj膮c sk艂adniki, przemieszczaj膮c je, odwracaj膮c.

W tym czasie Marko dalej ci膮gn膮艂 sprawozdanie z podr贸偶y, ale cesarz ju偶 go nie s艂ucha艂, przerywa艂:

Odt膮d ja b臋d臋 opisywa艂 miasta, a ty b臋dziesz sprawdza艂, czy istniej膮 i czy s膮 takie, jak je wymy艣li艂em. Na pocz膮tek zapytam ci臋 o miasto schodz膮ce w d贸艂 tarasami, wystawione na podmuchy sirocco, nad p贸艂kolist膮 zatok膮. Teraz wymieni臋 kilka cud贸w, jakie si臋 w nim mieszcz膮: szklane akwarium, wysokie jak katedra, w kt贸rym mo偶na 艣ledzi膰 p艂ywanie i skoki ryb lataj膮cych i snu膰 na ich podstawie przepowiednie; palma, kt贸rej li艣cie graj膮 na wietrze jak harfa; plac otoczony marmurowym sto艂em w kszta艂cie podkowy, z obrusem wykonanym tak偶e z marmuru, zastawionym marmurowymi potrawami i napojami.

Nie s艂ucha艂e艣 mnie uwa偶nie, panie. O tym w艂a艣nie mie艣cie opowiada艂em ci, kiedy mi przerwa艂e艣.

Znasz je? Gdzie le偶y? Jak si臋 nazywa?

Nie ma nazwy ani po艂o偶enia. Powt贸rz臋 przyczyn臋, dla kt贸rej je opisywa艂em: spo艣r贸d wyobra偶alnych miast nale偶y wykluczy膰 te, kt贸rych elementy sumuj膮 si臋 bez wyra藕nego w膮tku, bez wewn臋trznej zasady, perspektywy, w艂asnego w膮tku. Z miastami jest jak ze snami: wszystko, co wyobra偶alne, mo偶e si臋 przy艣ni膰, ale nawet najbardziej zaskakuj膮cy sen jest rebusem, kt贸ry kryje w sobie pragnienie lub jego odwrotn膮 stron臋 鈥 l臋k. Miasta, jak sny, s膮 zbudowane z pragnie艅 i l臋k贸w, nawet je艣li w膮tek ich mowy jest utajony, zasady 鈥 absurdalne, perspektywy 鈥 z艂udne, a ka偶da rzecz kryje w sobie inn膮.

Nie mam pragnie艅 ani l臋k贸w 鈥 o艣wiadczy艂 Chan 鈥 a moje sny uk艂ada umys艂 lub przypadek.

Miasta r贸wnie偶 uwa偶aj膮 si臋 za dzie艂o umys艂u lub przypadku, ale ani umys艂, ani przypadek nie wystarczaj膮 do podtrzymania ich mur贸w. To, co sprawia ci rado艣膰 w mie艣cie 鈥 to nie jego siedem czy siedemdziesi膮t siedem cud贸w, ale odpowied藕, jakiej udziela na twoje pytanie.

Albo pytanie, jakie zadaje, zmuszaj膮c ci臋 do odpowiedzi, jak Teby przez usta Sfinksa.


Miasta i pragnienia. 5.

A stamt膮d, po sze艣ciu dniach i siedmiu nocach przybywa si臋 do Zobeidy, bia艂ego miasta, wystawionego na 艣wiat艂o ksi臋偶yca, o ulicach wij膮cych si臋 na kszta艂t k艂臋bka. O jego za艂o偶eniu m贸wi taka opowie艣膰: m臋偶czyznom r贸偶nych narodowo艣ci przy艣ni艂 si臋 ten sam sen: widzieli odwr贸con膮 ty艂em kobiet臋, jak bieg艂a noc膮 przez nieznane miasto, mia艂a d艂ugie w艂osy i by艂a naga. 艢nili, 偶e j膮 艣cigaj膮. Biegli, biegli, a偶 w ko艅cu ka偶dy straci艂 j膮 z oczu. Po przebudzeniu wyruszyli na poszukiwanie owego miasta; nie napotkali go, ale spotkali si臋 ze sob膮; postanowili zbudowa膰 miasto ze snu. W uk艂adzie ulic ka偶dy odtworzy艂 tras臋 w艂asnego po艣cigu; w miejscu, gdzie zgubi艂 艣lad uciekinierki, wyznacza艂 rozmieszczenie przestrzeni i mur贸w odmiennie ni偶 we 艣nie, tak aby nie mog艂a mu si臋 wymkn膮膰.

By艂o to miasto Zobeida, w kt贸rym osiedlili si臋 w oczekiwaniu, 偶e pewnej nocy owa scena powt贸rzy si臋. Kobiety nie ujrza艂 ju偶 偶aden z nich, ani we 艣nie, ani na jawie. Ulice miasta by艂y ich codzienn膮 drog膮 do pracy, utraci艂y ju偶 wszelki zwi膮zek z po艣cigiem ze snu. O kt贸rym zreszt膮 dawno zapomniano.

Nowi ludzie przybywali z innych kraj贸w, poniewa偶 przy艣ni艂 im si臋 ten sam sen i w mie艣cie Zobeidzie rozpoznawali co艣 z ulic ze snu i zmieniali po艂o偶enie kru偶gank贸w i schod贸w, aby lepiej przypomina艂y tras臋, kt贸r膮 bieg艂a 艣cigana kobieta, i 偶eby w miejscu, gdzie znikn臋艂a, nie pozostawi膰 jej drogi ucieczki.

Pierwsi przybysze nie rozumieli, co przyci膮ga艂o tych ludzi do Zobeidy, do tego brzydkiego miasta, do tej pu艂apki.


Miasta i znaki. 4.

Spo艣r贸d wszystkich przemian j臋zyka, kt贸rym podr贸偶ny musi stawi膰 czo艂o w dalekich stronach, nic nie dor贸wnuje tej, jaka czeka go w mie艣cie Hypacji, poniewa偶 dotyczy ona nie s艂贸w, lecz rzeczy. Wjecha艂em do Hypacji rankiem, magnoliowy ogr贸d odbija艂 si臋 w lazurowych lagunach, szed艂em w艣r贸d 偶ywop艂ot贸w, przekonany, 偶e odkryj臋 m艂ode i powabne damy w k膮pieli: ale w g艂臋bi wody raki wgryza艂y si臋 w oczy samob贸jczy艅 z kamieniem uwi膮zanym u szyi i w艂osami zielonymi od wodorost贸w.

Poczu艂em si臋 oszukany i chcia艂em szuka膰 sprawiedliwo艣ci u su艂tana. Wszed艂em po porfirowych schodach do pa艂acu o najwy偶szych kopu艂ach, przemierzy艂em sze艣膰 majolikowych dziedzi艅c贸w z wodotryskami. 艢rodkowa sala by艂a zagrodzona kratami: skaza艅cy, z czarnymi 艂a艅cuchami u n贸g, wydobywali bloki bazaltu z otwieraj膮cej si臋 w podziemiach kopalni.

Pozosta艂o mi zasi臋gn膮膰 rady filozof贸w. Wszed艂em do wielkiej biblioteki, zab艂膮dzi艂em w艣r贸d rega艂贸w trzaskaj膮cych pod ci臋偶arem pergaminowych opraw, szed艂em wed艂ug porz膮dku alfabetycznego zaginionych alfabet贸w, w g贸r臋 i w d贸艂, po korytarzach, drabinkach i pomostach. W najodleglejszym gabinecie papirus贸w, w chmurze dymu, ukaza艂y mi si臋 og艂upia艂e oczy wyci膮gni臋tego na macie wyrostka, kt贸ry nie odrywa艂 ust od opiumowej fajki.

Gdzie jest m臋drzec?

Palacz wskaza艂 za okno. By艂 to ogr贸d zabaw dzieci臋cych: kr臋gle, hu艣tawka, b膮k. Filozof siedzia艂 na trawie. Powiedzia艂:

Znaki tworz膮 j臋zyk, ale nie ten, kt贸ry 鈥 jak s膮dzisz 鈥 jest ci znany.

Poj膮艂em, 偶e musz臋 uwolni膰 si臋 od obraz贸w, kt贸re dotychczas obwieszcza艂y mi to, czego szuka艂em: dopiero w贸wczas uda mi si臋 zrozumie膰 j臋zyk Hypacji.

Teraz wystarczy mi us艂ysze膰 r偶enie koni i 艣wist bat贸w, a ju偶 ogarnia mnie mi艂osny niepok贸j: w Hypacji musisz wej艣膰 do stajni i uje偶d偶alni, 偶eby zobaczy膰, jak sadowi膮 si臋 w siodle pi臋kne kobiety z obna偶onymi udami i nagolennikami na 艂ydkach, a skoro tylko zbli偶y si臋 m艂ody cudzoziemiec, obalaj膮 go na sterty siana i trocin i napieraj膮 na艅 j臋drnymi sutkami.

A kiedy m贸j duch pragnie tylko muzyki dla otuchy i pokrzepienia, wiem, 偶e nale偶y jej szuka膰 na cmentarzach: graj膮cy kryj膮 si臋 po mogi艂ach; od grobu do grobu odpowiadaj膮 sobie trele flet贸w, akordy harf.

Bez w膮tpienia tak偶e w Hypacji nastanie dzie艅, kiedy moim jedynym marzeniem b臋dzie odjecha膰. Wiem, 偶e zamiast schodzi膰 do portu, b臋d臋 musia艂 wspi膮膰 si臋 na najwy偶sz膮 wie偶yczk臋 warowni i czeka膰, a偶 przep艂ynie tamt臋dy statek. Ale czy to nast膮pi? Nie ma j臋zyka bez pu艂apek.


Zwiewne miasta. 3.

Czy Armilla jest taka, bo jej nie uko艅czono lub j膮 zburzono, czy kryj膮 si臋 za tym czary czy tylko kaprys, tego nie wiem. Do艣膰, 偶e nie ma mur贸w, strop贸w ani pod艂贸g: nie ma niczego, co upodobnia艂oby j膮 do miasta, z wyj膮tkiem rur wodoci膮gowych, kt贸re wznosz膮 si臋 pionowo tam, gdzie powinny sta膰 domy, i rozga艂臋ziaj膮, gdzie powinny by膰 pi臋tra: las rur zako艅czonych kranami, prysznicami, syfonami, przelewami. Na tle nieba bieleje par臋 umywalek, wanien czy innych wyrob贸w z majoliki, jak sp贸藕nione owoce, kt贸re pozosta艂y na ga艂臋ziach. Rzek艂by艣, 偶e hydraulicy uko艅czyli prac臋 i odeszli przed przybyciem murarzy; albo 偶e ich niezniszczalne instalacje opar艂y si臋 katastrofie, trz臋sieniu ziemi lub atakom termit贸w.

Porzucona, zanim j膮 zamieszkano, a mo偶e dopiero p贸藕niej, Armilla nie jest przecie偶 bezludna. W dowolnej porze, podnosz膮c wzrok po艣r贸d rur, nierzadko dostrzega si臋 jedn膮 lub wiele m艂odych kobiet, smuk艂ych, niewysokich, kt贸re p艂awi膮 si臋 w wannach, wyginaj膮 pod zawieszonymi w pr贸偶ni prysznicami, myj膮 si臋 lub wycieraj膮 albo perfumuj膮 lub czesz膮 przed lustrem d艂ugie w艂osy. W s艂o艅cu b艂yszcz膮 pasma wody rozrzucane wachlarzem przez prysznice, strumienie p艂yn膮ce z kran贸w, bryzgi, rozpryski, piana z g膮bek.

Oto do jakiego doszed艂em wyt艂umaczenia: paniami bieg贸w wody, skierowanych do przewod贸w Armilli, pozosta艂y nimfy i najady. Przywyk艂ym porusza膰 si臋 w g贸r臋 podziemnych pr膮d贸w, 艂atwo by艂o zapu艣ci膰 si臋 w nowe wodne kr贸lestwo, wyp艂yn膮膰 z pomno偶onych 藕r贸de艂, znale藕膰 nowe lustra, nowe igraszki, nowe sposoby radowania si臋 wod膮. Mo偶liwe, 偶e ich inwazja wypar艂a ludzi, a mo偶e ludzie zbudowali Armill臋 jako dar ofiarny, 偶eby wej艣膰 w 艂aski nimf, kt贸re obrazili przez naruszenie w贸d. Jakkolwiek by艂o, teraz kobietki te robi膮 wra偶enie zadowolonych: rankiem s艂ycha膰 ich 艣piew.


Miasta i wymiana. 2.

W wielkim mie艣cie Chloe przechodnie na ulicach nie znaj膮 si臋. Patrz膮c na siebie, wyobra偶aj膮 sobie tysi膮ce spraw, spotkania, jakie mog艂yby si臋 mi臋dzy nimi zdarzy膰, rozmowy, niespodzianki, pieszczoty, ugryzienia. Ale nikt nikomu si臋 nie k艂ania, spojrzenia krzy偶uj膮 si臋 na sekund臋 i zaraz przed sob膮 uciekaj膮, szukaj膮 innych spojrze艅, nie zatrzymuj膮 si臋.

Przechodzi dziewczyna, ko艂ysz膮c opart膮 na ramieniu parasolk膮, a tak偶e, leciutko, okr膮g艂o艣ci膮 bioder. Przechodzi kobieta w czerni, po kt贸rej zna膰 jej wszystkie lata, z wargami, kt贸re dr偶膮 pod welonem, i niespokojnymi oczami. Przechodzi wytatuowany olbrzym; m艂ody cz艂owiek o siwych w艂osach; karlica; bli藕niaczki w koralowych sukienkach. Co艣 przebiega mi臋dzy nimi, spojrzenia wymieniane jak linie, kt贸re 艂膮cz膮 ze sob膮 figury, kre艣l膮c strza艂ki, gwiazdy, tr贸jk膮ty, dop贸ki po chwili nie wyczerpi膮 si臋 wszystkie kombinacje, a na scenie nie pojawi膮 si臋 inne postaci: 艣lepiec z gepardem na 艂a艅cuchu, kurtyzana z wachlarzem ze strusich pi贸r, efeb, baba-grzmot. I tak mi臋dzy lud藕mi, kt贸rzy przypadkiem schronili si臋 wsp贸lnie w bramie przed deszczem albo t艂ocz膮 si臋 pod namiotem bazaru lub zatrzymuj膮, 偶eby pos艂ucha膰 orkiestry ulicznej, dope艂niaj膮 si臋 spotkania, zaloty, u艣ciski, orgie, przy czym nie pada ani jedno s艂owo, nikt nikogo nie dotyka czubkiem palca, prawie nie podnosi si臋 oczu.

Chloe, najobyczajniejsze z miast, wibruje bezustannie lubie偶nym dr偶eniem. Gdyby kobiety i m臋偶czy藕ni zacz臋li prze偶ywa膰 swoje ulotne marzenia, ka偶dy cie艅 sta艂by si臋 osob膮 daj膮c膮 pocz膮tek historii po艣cig贸w, k艂amstw, nieporozumie艅, scysji, udr臋cze艅, i znieruchomia艂aby karuzela wyobra藕ni.


Miasta i oczy. 1.

Staro偶ytni zbudowali Valdrad臋 na brzegach jeziora, z domami ca艂ymi w pi臋trz膮cych si臋 jedna nad drug膮 werandach i z wysokimi ulicami, kt贸rych balustrady wychylaj膮 si臋 nad wod膮. I tak podr贸偶ny, kiedy do niej przyje偶d偶a, widzi dwa miasta: jedno wzniesione nad jeziorem i drugie odbite, odwr贸cone. Nie istnieje ani nie dzieje si臋 nic w jednej Valdradzie, czego by druga Valdrada nie powt贸rzy艂a, bowiem miasto tak zbudowano, aby ka偶dy jego punkt odbija艂 si臋 w zwierciadle, a podwodna Valdrada zawiera nie tylko wszystkie rowkowania i wypuk艂o艣ci fasad, kt贸re wznosz膮 si臋 nad jeziorem, ale r贸wnie偶 wn臋trza pokoj贸w z sufitami i pod艂ogami, perspektyw臋 korytarzy, lustra szaf.

Mieszka艅cy Valdrady wiedz膮, 偶e ka偶dy ich czyn jest zarazem czynem i jego lustrzanym obrazem, kt贸remu dane jest szczeg贸lne dostoje艅stwo w艂a艣ciwe obrazom, i ta 艣wiadomo艣膰 nie pozwala im ani na chwil臋 zda膰 si臋 na przypadek i zapomnienie. Nawet kiedy kochankowie wyginaj膮 nagie cia艂a, ocieraj膮c si臋 sk贸r膮 o sk贸r臋, szukaj膮c pozycji, w kt贸rej mog膮 bra膰 nawzajem od siebie wi臋cej rozkoszy, nawet kiedy mordercy wbijaj膮 n贸偶 w czarne 偶y艂y szyi i im obficiej tryska pe艂na skrzep贸w krew, tym g艂臋biej pchaj膮 ostrze, kt贸re 艣lizga si臋 mi臋dzy 艣ci臋gnami, wa偶ne s膮 nie tyle ich sp贸艂kowanie i morderstwa, co sp贸艂kowanie i morderstwa ich przejrzystych i zimnych wizerunk贸w w zwierciadle.

Lustro to przydaje rzeczom warto艣ci, to j膮 odbiera. Nie wszystko, co ponad lustrem zdaje si臋 mie膰 warto艣膰, wytrzymuje pr贸b臋 odbicia. Dwa bli藕niacze miasta nie s膮 identyczne, bo nic z tego, co istnieje lub dzieje si臋 w Valdradzie, nie jest symetryczne: ka偶dej twarzy i ruchowi odpowiadaj膮 ze zwierciad艂a twarz i ruch dok艂adnie odwrotne. Dwie Valdrady 偶yj膮 jedna dla drugiej, patrz膮c sobie bezustannie w oczy, ale si臋 nie kochaj膮.


Wielkiemu Chanowi przy艣ni艂o si臋 miasto; opisuje je Markowi:

Port jest zacieniony, wystawiony ku p贸艂nocy. Nabrze偶a wznosz膮 si臋 wysoko nad czarn膮 wod膮, kt贸ra uderza o burty; schodz膮 tam 艣liskie od wodorost贸w kamienne schody. Pokryte smo艂膮 przycumowane 艂odzie oczekuj膮 pasa偶er贸w, kt贸rzy na molo przeci膮gaj膮 po偶egnania z rodzinami. Rozstania odbywaj膮 si臋 w milczeniu, ale w艣r贸d 艂ez. Jest zimno; wszyscy maj膮 szale na g艂owach. Wo艂anie przewo藕nika przerywa oci膮gania; podr贸偶ny kuli si臋 u dziobu, oddala si臋, patrz膮c w stron臋 garstki pozostaj膮cych; z brzegu nie spos贸b ju偶 rozr贸偶ni膰 rys贸w twarzy; jest mg艂a; 艂贸d藕 dobija do statku stoj膮cego na kotwicy; posta膰, zmala艂a, wspina si臋 po drabince; znika; s艂ycha膰, jak tr膮c o kluz臋, podnosi si臋 zardzewia艂y 艂a艅cuch. Ci, kt贸rzy pozostali, opieraj膮 si臋 o przypory ponad ska艂ami nabrze偶a, aby 艣ledzi膰 wzrokiem statek, a偶 do chwili gdy minie przyl膮dek; powiewaj膮 po raz ostatni bia艂膮 szmatk膮.

Ruszaj w podr贸偶, zbadaj wszystkie wybrze偶a i poszukaj tego miasta 鈥 m贸wi Chan do Marka. 鈥 Potem wr贸膰 mi powiedzie膰, czy m贸j sen odpowiada prawdzie.

Wybacz mi, panie; niew膮tpliwie wcze艣niej czy p贸藕niej odbij臋 od tego mola 鈥 m贸wi Marko 鈥 ale nie wr贸c臋, 偶eby ci o tym opowiedzie膰. Miasto to istnieje, a jego sekret jest prosty: zna tylko odjazdy, a nie powroty.






IV






Z wargami zaci艣ni臋tymi na bursztynowym cybuchu fajki, z brod膮 rozp艂aszczon膮 o ametystowy naszyjnik, z wielkimi palcami wygi臋tymi nerwowo w jedwabnych pantoflach, Kub艂aj-chan wys艂uchiwa艂 relacji Marka Polo, nie unosz膮c powiek. By艂y to wieczory, kiedy ci膮偶y艂y mu na sercu opary melancholii.

Twoje miasta nie istniej膮. Mo偶e nigdy nie istnia艂y. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie b臋d膮 ju偶 istnie膰. Po co pocieszasz si臋 z艂udnymi bajkami? Dobrze wiem, 偶e moje imperium rozk艂ada si臋 jak trup w grz臋zawisku, kt贸ry zara偶a zar贸wno dziobi膮ce go kruki, jak i bambusy nawo偶one jego jadem. Czemu o tym mi nie m贸wisz? Czemu ok艂amujesz, cudzoziemcze, cesarza Tatar贸w?

Polo umia艂 wt贸rowa膰 czarnym nastrojom w艂adcy.

Tak, imperium jest chore, a co gorsza usi艂uje si臋 przyzwyczai膰 do n臋kaj膮cych je bole艣ci. Moje wyprawy maj膮 taki cel: badaj膮c dostrzegalne jeszcze 艣lady szcz臋艣cia, mierz臋 jego niedostatek. Je艣li chcesz wiedzie膰, ile mroku ci臋 otacza, musisz wyt臋偶y膰 wzrok w stron臋 nik艂ych 艣wiate艂 w oddali.

Czasami natomiast nawiedza艂y Chana napady euforii. Podnosi艂 si臋 z poduszek, przemierza艂 d艂ugimi krokami dywany rozci膮gni臋te pod jego stopami na trawnikach, opiera艂 si臋 o balustrady taras贸w, aby ogarn膮膰 zachwyconym spojrzeniem obszary pa艂acowych ogrod贸w, o艣wietlonych rozwieszonymi na cedrach lampionami.

A przecie偶 wiem 鈥 m贸wi艂 鈥 偶e moje cesarstwo jest zrobione z krystalicznej materii i wi膮偶e swoje cz膮stki wed艂ug doskona艂ego wzoru. W艣r贸d fermentu pierwiastk贸w przybiera form臋 wspania艂ego diamentu niezwyk艂ej twardo艣ci, ogromnej g贸ry, oszlifowanej i przejrzystej. Dlaczego twoje wra偶enia z podr贸偶y nie wychodz膮 poza zawodne pozory i nie ujmuj膮 tego niepowstrzymanego procesu? Czemu zag艂臋biasz si臋 w nieistotne melancholie? Czemu skrywasz przed cesarzem wielko艣膰 jego losu?

A na to Marko:

Podczas gdy na tw贸j znak, najja艣niejszy panie, wznosi swe nieskalane mury miasto jedyne i ostateczne, ja zbieram popio艂y innych mo偶liwych miast, znikaj膮cych, by uczyni膰 mu miejsce, a kt贸rych nie mo偶na ju偶 b臋dzie odbudowa膰 ani zapami臋ta膰. Tylko je艣li poznasz resztk臋 nieszcz臋艣cia, kt贸rej nie zdo艂a okupi膰 偶aden drogocenny kamie艅, b臋dziesz m贸g艂 wyliczy膰 dok艂adn膮 liczb臋 karat贸w, ku kt贸rej zmierza膰 ma ko艅cowy diament, i nie przeliczysz si臋 w swym zamierzeniu ju偶 u zarania.


Miasta i znaki. 5.

Nikt lepiej od ciebie nie wie, m膮dry Chanie, 偶e nie nale偶y nigdy myli膰 miasta ze s艂owami, kt贸re je opisuj膮. A przecie偶 istnieje mi臋dzy nimi zwi膮zek. Je艣li opisuj臋 ci Olivi臋, miasto bogate w wyroby i zyski, aby ukaza膰 jego dobrobyt, mog臋 tylko m贸wi膰 o pa艂acach z filigranu, z fr臋dzlami poduszek na parapetach bifori贸w; wodotrysk wiruj膮cy za krat膮 patia zrasza trawnik, gdzie roztacza ogon bia艂y paw. Ale z tych s艂贸w ty od razu zrozumiesz, 偶e Olivi臋 spowija chmura sadzy i smaru, kt贸ra oblepia 艣ciany dom贸w; 偶e w ciasnocie ulic zawracaj膮ce przyczepy przygniataj膮 pieszych do mur贸w. Je艣li mam ci opowiedzie膰 o pracowito艣ci mieszka艅c贸w, b臋d臋 m贸wi艂 o pachn膮cych sk贸r膮 warsztatach rymarzy, o kobietach, kt贸re szczebiocz膮, wyplataj膮c chodniki z rafii, o spadzistych kana艂ach, kt贸rych kaskady poruszaj膮 m艂y艅skie ko艂a; ale obraz wywo艂any tymi s艂owami w twoim 艣wiat艂ym umy艣le 鈥 to ruch, kt贸ry przybli偶a trzpie艅 do z臋b贸w frezarki, powtarzany tysi膮ce razy przez tysi膮ce r膮k, w rytmie wyznaczonym dla ca艂ej zmiany. Je艣li mam ci wyja艣ni膰, jak duch Olivii zd膮偶a ku swobodnemu 偶yciu i wyrafinowanej cywilizacji, b臋d臋 m贸wi艂 o damach, kt贸re noc膮 p艂ywaj膮 ze 艣piewem w o艣wietlonych canoe mi臋dzy brzegami zielonego zalewu; ale tylko po to, aby ci przypomnie膰, 偶e na przedmie艣ciach, gdzie co wiecz贸r wysypuje si臋 mrowie m臋偶czyzn i kobiet, jak szeregi lunatyk贸w, zawsze znajdzie si臋 kto艣, kto w ciemno艣ci wybuchnie 艣miechem, da upust 偶artom i sarkazmom. Nie wiesz mo偶e tego: 偶eby opowiedzie膰 o Olivii, nie m贸g艂bym u偶y膰 innych s艂贸w. Gdyby naprawd臋 istnia艂a Olivia bifori贸w i pawi, rymarzy i tkaczy dywan贸w, i canoe, i zalew贸w, by艂aby ona n臋dzn膮 dziur膮, czarn膮 od much i 偶eby j膮 opisa膰, musia艂bym uciec si臋 do przeno艣ni sadzy, skrzypienia k贸艂, powtarzanych ruch贸w, sarkazm贸w. S艂owa nie k艂ami膮, k艂ami膮 rzeczy.



Zwiewne miasta. 4.

Miasto Sofronia sk艂ada si臋 z dw贸ch p贸艂miast. Jedno mie艣ci karuzel臋 z aureol膮 艂a艅cuch贸w, wielk膮 kolejk臋 g贸rsk膮 o stromych grzbietach, diabelski m艂yn, 艣cian臋 艣mierci, po kt贸rej p臋dz膮 g艂ow膮 w d贸艂 motocykli艣ci, kopu艂臋 cyrku ze zwisaj膮cymi po艣rodku gronami trapez贸w. Drugie p贸艂miasto jest z kamienia, marmuru i cementu, z bankiem, fabrykami, kamienicami, rze藕ni膮, szko艂膮 i ca艂膮 reszt膮. Jedna z po艂贸wek jest sta艂a, druga 鈥 prowizoryczna, i kiedy up艂ynie czas jej postoju, wyrywa si臋 gwo藕dzie, rozmontowuje si臋 j膮 i zabiera, aby przesiedli膰 na niezabudowane tereny innego p贸艂miasta.

I tak co roku przychodzi dzie艅, w kt贸rym robotnicy zrywaj膮 marmurowe frontony, zwalaj膮 kamienne mury i betonowe filary, rozmontowuj膮 ministerstwo, pomnik, doki, rafineri臋 ropy, szpital, 艂aduj膮 je na przyczepy, aby pojecha膰 doroczn膮 tras膮 od placu do placu. Pozostaje na miejscu po艂owa Sofronii z艂o偶ona ze strzelnic i karuzeli, z zawieszonym w powietrzu wrzaskiem, kt贸ry wydobywa si臋 z p臋dz膮cego w d贸艂 wagonika kolejki, i zaczyna liczy膰, ile miesi臋cy, ile dni musi czeka膰, nim powr贸ci karawana i rozpocznie si臋 znowu pe艂nia 偶ycia.


Miasta i wymiana. 3.

Wjechawszy na terytorium, kt贸rego stolic膮 jest Eutropia, podr贸偶ny widzi niejedno, lecz wiele miast, r贸wnej wielko艣ci i niezbyt r贸偶ni膮cych si臋 od siebie, rozsianych po rozleg艂ym, sfalowanym p艂askowy偶u. Eutropia 鈥 to nie jedno z nich, ale wszystkie te miasta razem wzi臋te; tylko jedno jest zamieszkane, pozosta艂e 鈥 puste; a dzieje si臋 tak po kolei. I powiem wam teraz, jakim sposobem. W dniu, kiedy mieszka艅cy Eutropii czuj膮, jak ogarnia ich znu偶enie, i nikt nie mo偶e ju偶 znie艣膰 swego zawodu, krewnych, domu i ulicy, ludzi, kt贸rym nale偶y si臋 uk艂oni膰 lub kt贸rzy mu si臋 k艂aniaj膮, w贸wczas ca艂a ludno艣膰 postanawia przenie艣膰 si臋 do pobliskiego miasta, kt贸re czeka puste i jak nowe, ka偶dy wybierze tam inny zaw贸d, inn膮 偶on臋, otwieraj膮c okno, zobaczy nowy krajobraz, b臋dzie sp臋dza艂 wieczory w艣r贸d innych rozrywek przyja藕ni przekle艅stw. W ten spos贸b ich 偶ycie odnawia si臋 od przeprowadzki do przeprowadzki, w艣r贸d miast, z kt贸rych ka偶de, dzi臋ki po艂o偶eniu lub nachyleniu albo biegom rzek czy wiatrom, r贸偶ni si臋 nieco od pozosta艂ych. A 偶e w uk艂adzie ich spo艂ecze艅stwa brak wi臋kszych r贸偶nic bogactwa czy w艂adzy, przej艣cia od jednej do drugiej funkcji odbywaj膮 si臋 niemal bez wstrz膮s贸w; liczba stanowisk zapewnia urozmaicenie, tote偶 w ci膮gu jednego 偶ycia rzadko si臋 zdarza, aby kto艣 powr贸ci艂 do wykonywanego ju偶 uprzednio zawodu.

W ten spos贸b miasto prze偶ywa wci膮偶 na nowo to samo 偶ycie, przesuwaj膮c si臋 w g贸r臋 i w d贸艂 po swej pustej szachownicy. Mieszka艅cy od nowa odgrywaj膮 te same sceny z r贸偶nymi aktorami; wypowiadaj膮 te same kwestie z odmiennie roz艂o偶on膮 intonacj膮; otwieraj膮 na przemian usta w takich samych ziewni臋ciach. Jedyna spo艣r贸d wszystkich miast cesarstwa Eutropia pozostaje niezmienna. Merkury, opiekun niesta艂ych, kt贸remu po艣wi臋cone jest miasto, uczyni艂 ten dwuznaczny cud.


Miasta i oczy. 2.

Miasto Zemruda bierze sw贸j kszta艂t od nastroju tego, kto je ogl膮da. Je艣li przechodzisz przez nie, pogwizduj膮c, z nosem uniesionym w 艣lad za gwizdem, poznajesz je od do艂u ku g贸rze: gzymsy, powiewaj膮ce firanki, wodotryski. Je艣li idziesz z podbr贸dkiem opuszczonym na pier艣, z paznokciami wbitymi w d艂onie, twoje spojrzenia b臋d膮 grz臋z艂y w ziemi, w rynsztokach, w otworach 艣ciekowych, w rybich o艣ciach, w wyrzuconych papierach. Nie mo偶na powiedzie膰, 偶e jeden obraz miasta jest bardziej prawdziwy od drugiego, ale o g贸rnej Zemrudzie us艂yszysz g艂贸wnie od tych, kt贸rzy wspominaj膮 j膮, pogr膮偶aj膮c si臋 w dolnej Zemrudzie, przebywaj膮c codziennie te same odcinki ulic i odnajduj膮c ka偶dego ranka z艂y humor z poprzedniego dnia, zaschni臋ty u podn贸偶a mur贸w. Dla wszystkich, wcze艣niej czy p贸藕niej, przychodzi dzie艅, kiedy opuszczamy wzrok wzd艂u偶 rynien i nie jeste艣my ju偶 zdolni oderwa膰 go od bruku. Nie wyklucza si臋 odwrotnego wypadku, lecz jest on rzadszy. Tote偶 kr膮偶ymy dalej ulicami Zemrudy z oczami, kt贸re wkopuj膮 si臋 ju偶 pod piwnice, fundamenty, studnie.


Miasta i nazwa. 1.

Niewiele umia艂bym ci powiedzie膰 o Aglaurze, opr贸cz tego, co sami jej mieszka艅cy odwiecznie powtarzaj膮: szereg przys艂owiowych cn贸t, r贸wnie przys艂owiowych wad, par臋 dziwactw, pedantyczne przywi膮zanie do kilku zasad. Dawni obserwatorzy, kt贸rych wiarogodno艣ci nie ma powodu podawa膰 w w膮tpliwo艣膰, przypisali Aglaurze jej trwa艂y zestaw przymiot贸w, zapewne por贸wnuj膮c je z cechami innych wsp贸艂czesnych im miast. By膰 mo偶e od tamtej pory ani Aglaura, o kt贸rej si臋 m贸wi, ani Aglaura, kt贸r膮 si臋 widzi, nie uleg艂y wi臋kszym zmianom, ale to, co by艂o ekstrawaganckie, sta艂o si臋 zwyczajne, w osobliwo艣膰 zmieni艂o si臋 to, co uchodzi艂o za norm臋, a cnoty i wady straci艂y blask lub nies艂aw臋 w zespole odmiennie roz艂o偶onych cn贸t i wad. W tym sensie nie jest prawd膮 nic z tego, co m贸wi si臋 o Aglaurze, a mimo to z opowie艣ci wy艂ania si臋 trwa艂y i zwarty obraz miasta, podczas gdy lu藕ne s膮dy, kt贸re mo偶na wysnu膰, 偶yj膮c w nim, nie maj膮 takiej spoisto艣ci. Rezultat jest taki: miasto, o kt贸rym si臋 m贸wi, ma wiele z tego, co potrzebne do istnienia, za艣 miasto, kt贸re istnieje na jego miejscu, istnieje w mniejszym stopniu.

Gdybym chcia艂 zatem opisa膰 ci Aglaur臋, trzymaj膮c si臋 tego, co sam widzia艂em i czego do艣wiadczy艂em, musia艂bym ci powiedzie膰, 偶e jest to miasto przygaszone, bez charakteru, przypadkowe. Ale to te偶 nie by艂oby prawd膮: o pewnych porach dnia, w perspektywie niekt贸rych ulic, stajesz twarz膮 w twarz z przeczuciem czego艣 niepowtarzalnego, rzadkiego, mo偶e wspania艂ego; chcia艂by艣 to wyrazi膰, ale wszystko, co dotychczas powiedziano o Aglaurze, wi臋zi s艂owa i zmusza ci臋, aby艣 odtwarza艂 zdania zamiast je tworzy膰.

Tote偶 mieszka艅cy s膮dz膮, 偶e zamieszkuj膮 nadal Aglaur臋, kt贸ra wyrasta tylko na nazwie Aglaura, i nie dostrzegaj膮 Aglaury, kt贸ra wyrasta na ziemi. I tak偶e mnie, kt贸ry pragn膮艂bym zachowa膰 odr臋bnie w pami臋ci oba miasta, pozostaje tylko m贸wi膰 ci o jednym z nich, bo wspomnienie o drugim rozwia艂o si臋, skoro zabrak艂o s艂贸w, aby je utrwali膰.


Odt膮d ja b臋d臋 opisywa艂 miasta 鈥 powiedzia艂 Chan. 鈥 Ty w swoich podr贸偶ach b臋dziesz sprawdza艂, czy istniej膮.

Ale miasta, kt贸re zwiedza艂 Marko Polo, r贸偶ni艂y si臋 zawsze od miast, kt贸re wymy艣la艂 cesarz.

A przecie偶 zbudowa艂em w mym umy艣le model miasta, z kt贸rego da si臋 wyprowadzi膰 wszystkie mo偶liwe miasta 鈥 powiedzia艂 Kub艂aj. 鈥 Zawiera on wszystko, co odpowiada normie. Poniewa偶 istniej膮ce miasta w r贸偶nym stopniu od normy odbiegaj膮, wystarczy mi przewidzie膰 odst臋pstwa od normy i wyliczy膰 ich najbardziej prawdopodobne kombinacje.

Ja te偶 wymy艣li艂em model miasta, z kt贸rego wyprowadzam wszystkie pozosta艂e 鈥 odpowiedzia艂 Marko. 鈥 Jest to miasto z艂o偶one z samych wyj膮tk贸w, niemo偶liwo艣ci, sprzeczno艣ci, dysproporcji, nonsens贸w. Je偶eli takie miasto jest najbardziej nieprawdopodobne, przy zmniejszaniu liczby element贸w nienormalnych zwi臋ksza si臋 prawdopodobie艅stwo, 偶e miasto rzeczywi艣cie istnieje. Wystarczy zatem, abym odejmowa艂 wyj膮tki od mojego modelu, i w jakimkolwiek porz膮dku b臋d臋 post臋powa艂, natrafi臋 zawsze na jedno z miast, kt贸re jednak istniej膮, co prawda r贸wnie偶 w drodze wyj膮tku. Jednak偶e nie mog臋 posun膮膰 si臋 w tej operacji poza pewn膮 granic臋: uzyska艂bym miasta zbyt prawdopodobne, 偶eby by艂y prawdziwe.






V





Z wy偶yn pa艂acowej balustrady Wielki Chan przygl膮da si臋 wzrastaniu imperium. Najpierw poszerza艂a si臋 linia granic, obejmuj膮c podbite tereny, ale krocz膮ce naprz贸d pu艂ki napotyka艂y p贸艂pustynne okolice, mizerne skupiska cha艂up, mokrad艂a, na kt贸rych 藕le wschodzi艂 ry偶, wyn臋dznia艂膮 ludno艣膰, wyschni臋te rzeki, szuwary. 鈥濩zas, aby moje cesarstwo, ju偶 nazbyt rozros艂e na zewn膮trz 鈥 my艣la艂 Chan 鈥 zacz臋艂o wzrasta膰 od wewn膮trz鈥, i 艣ni艂 o gajach dojrza艂ych granat贸w rozsadzaj膮cych 艂upin臋, o mi臋sie zebu rumienionym na ro偶nach i ociekaj膮cym t艂uszczem, o 偶y艂ach rud, kt贸re wytryskuj膮 lawinami po艂yskliwych grudek.

Teraz liczne pory urodzaju wype艂ni艂y spichrze po brzegi. Wezbrane rzeki ponios艂y lasy belek, na kt贸rych opr膮 si臋 br膮zowe dachy 艣wi膮ty艅 i pa艂ac贸w. Karawany niewolnik贸w przenios艂y przez ca艂y kontynent g贸ry serpentynu. Wielki Chan kontempluje imperium pokryte miastami, kt贸rych brzemi臋 ci膮偶y ziemi i ludziom, p臋kaj膮ce od bogactw i zator贸w, prze艂adowane ornamentami i stanowiskami, skomplikowane przez mechanizmy i hierarchie, oci臋偶a艂e, napi臋te, obrzmia艂e.

Cesarstwo przygniata jego w艂asny ci臋偶ar鈥, my艣li Kub艂aj, a w jego snach ukazuj膮 si臋 teraz miasta lekkie jak latawce, miasta a偶urowe jak koronki, miasta przezroczyste jak moskitiery, miasta-unerwienie li艣cia, miasta-linie d艂oni, miasta z filigranu, kt贸rych nieprzejrzyst膮, z艂udn膮 grubo艣膰 mo偶na przejrze膰 na wylot.

Opowiem ci, co przy艣ni艂o mi si臋 tej nocy 鈥 m贸wi do Marka. 鈥 Po艣rodku ziemi p艂askiej i 偶贸艂tej, obsianej meteorytami i g艂azami narzutowymi, widzia艂em wznosz膮ce si臋 w oddali wie偶e miasta o smuk艂ych iglicach zbudowanych tak, aby Ksi臋偶yc w swojej podr贸偶y m贸g艂 przysiada膰 to na jednej, to na drugiej lub ko艂ysa膰 si臋, uwieszony na linach 偶urawi.

A na to Polo:

Miasto, o kt贸rym 艣ni艂e艣, to Lalagia. Jego mieszka艅cy przygotowali te zach臋ty do odpoczynku na nocnym niebie, aby Ksi臋偶yc udzieli艂 wszystkiemu w mie艣cie daru ro艣ni臋cia i odrastania bez ko艅ca.

Jest co艣, o czym nie wiesz 鈥 doda艂 Chan. 鈥 Ksi臋偶yc, z wdzi臋czno艣ci, obdarzy艂 miasto Lalagi臋 jeszcze rzadszym przywilejem 鈥 wzrastania w lekko艣膰.


Zwiewne miasta. 5.

Dobrze, je艣li zechcecie mi uwierzy膰. Powiem wam teraz, jak zbudowana jest Oktawia, miasto-paj臋czyna. Mi臋dzy dwiema stromymi g贸rami jest przepa艣膰: miasto wznosi si臋 nad pr贸偶ni膮, przymocowane do wierzcho艂k贸w za pomoc膮 lin i 艂a艅cuch贸w, i k艂adek. Chodzi si臋 po drewnianych podk艂adach, uwa偶aj膮c, by nie st膮pn膮膰 nog膮 w przerw臋, lub czepia si臋 konopnych p臋tli. Poni偶ej pustka rozci膮ga si臋 na setki metr贸w: czasem przep艂ywaj膮 chmury; mo偶na dostrzec w dole dno w膮wozu.

To podstawa miasta: sie膰, kt贸ra s艂u偶y jako przej艣cie i oparcie. Ca艂a reszta, zamiast wznosi膰 si臋 nad ni膮, zwisa w dole: drabinki sznurowe, hamaki, domy w kszta艂cie worka, wieszaki na ubrania, balkony jak 艂贸dki, buk艂aki z wod膮, palniki gazowe, ro偶na, kosze zawieszone na sznurach, wyci膮gi, prysznice, trapezy i k贸艂ka do 膰wicze艅, kolejki linowe, 偶yrandole, doniczki z ro艣linami o zwisaj膮cych p臋dach.

Zawieszone nad przepa艣ci膮, 偶ycie mieszka艅c贸w Oktawii jest mniej niepewne ni偶 w innych miastach. Wiedz膮, 偶e sie膰 ma ograniczon膮 wytrzyma艂o艣膰.


Miasta i wymiana. 4.

W Hersylii, dla ustalenia stosunk贸w, kt贸re rz膮dz膮 偶yciem miasta, mieszka艅cy rozci膮gaj膮 nici mi臋dzy naro偶nikami dom贸w, nici bia艂e lub czarne, lub szare, lub bia艂o-czarne, w zale偶no艣ci od tego, czy oznaczaj膮 zwi膮zki pokrewie艅stwa, wymiany, w艂adzy, przedstawicielstwa. Kiedy nici jest ju偶 tyle, 偶e nie mo偶na si臋 po艣r贸d nich porusza膰, mieszka艅cy odchodz膮: rozmontowuje si臋 domy; pozostaj膮 tylko nici i podpory nici.

Ze stoku g贸ry uchod藕cy z Hersylii, obozuj膮c ze sprz臋tami domowymi, spogl膮daj膮 na pl膮tanin臋 nici i pali, kt贸ra wznosi si臋 po艣r贸d r贸wniny. Jest to wci膮偶 jeszcze miasto Hersylia, a oni s膮 niczym.

Odbudowuj膮 gdzie indziej Hersyli臋. Tkaj膮 z nici podobn膮 figur臋, kt贸r膮 pragn臋liby uczyni膰 bardziej z艂o偶on膮, a zarazem regularniejsz膮 od poprzedniej. Potem porzucaj膮 j膮 i przenosz膮 si臋 wraz ze swymi domostwami jeszcze dalej.

I tak, podr贸偶uj膮c po terytorium Hersylii, napotykasz ruiny porzuconych miast, bez mur贸w, kt贸re s膮 nietrwa艂e, bez ko艣ci zmar艂ych, kt贸re toczy wiatr: paj臋czyny powik艂anych stosunk贸w, szukaj膮ce formy.


Miasta i oczy. 3.

Po sze艣ciu dniach marszu przez zaro艣la podr贸偶ny, kt贸ry zmierza do Baucydy, nie dostrzega miasta, a jest ju偶 na miejscu. Miasto podtrzymuj膮 cienkie 偶erdzie, kt贸re wznosz膮 si臋 z ziemi w znacznych odst臋pach i gubi膮 ponad chmurami. Wchodzi si臋 tam po drabinkach. Na ziemi mieszka艅cy pokazuj膮 si臋 z rzadka: w g贸rze maj膮 wszystko, czego im potrzeba, i wol膮 nie schodzi膰. 呕adna cz臋艣膰 miasta nie dotyka gruntu, z wyj膮tkiem podpieraj膮cych je d艂ugich bocianich n贸g i a偶urowego, kanciastego cienia, kt贸ry w s艂oneczne dni rysuje si臋 na listowiu.

Istniej膮 trzy hipotezy na temat mieszka艅c贸w Baucydy: 偶e nienawidz膮 Ziemi; 偶e szanuj膮 j膮 tak dalece, i偶 unikaj膮 ka偶dego z ni膮 zetkni臋cia; 偶e kochaj膮 j膮 tak膮, jaka by艂a przed ich nastaniem, i z wymierzonymi w d贸艂 lornetami i teleskopami poddaj膮 j膮 bezustannie przegl膮dowi, li艣膰 po li艣ciu, kamie艅 po kamieniu, mr贸wka po mr贸wce, kontempluj膮c, zafascynowani, w艂asn膮 nieobecno艣膰.


Miasta i nazwa. 2.

Dwa rodzaje b贸stw chroni膮 miasto Leandr臋. Jedne i drugie s膮 tak ma艂e, 偶e ich nie wida膰, a jest ich tak wiele, 偶e nie spos贸b zliczy膰. Jedne przebywaj膮 u drzwi dom贸w, od wewn膮trz, ko艂o wieszak贸w i stojak贸w na parasole; przy przeprowadzkach id膮 w 艣lad za rodzin膮 i wprowadzaj膮 si臋 do nowych mieszka艅 z chwil膮 przekazania kluczy. Drugie przebywaj膮 w kuchni, kryj膮 si臋 najcz臋艣ciej pod garnkami lub w okapie komina, albo w schowku na miot艂y: s膮 cz臋艣ci膮 domu i kiedy zamieszka艂a w nim rodzina odchodzi, pozostaj膮 z nowymi lokatorami; mo偶e by艂y ju偶 tam, kiedy jeszcze nie by艂o domu, w艣r贸d chwast贸w dzia艂ki budowlanej, ukryte w zardzewia艂ej puszce; je艣li burzy si臋 dom, a w jego miejsce powstaje blok na pi臋膰dziesi膮t rodzin, odnajdzie si臋 je, rozmno偶one, w kuchni ka偶dego z mieszka艅. Dla odr贸偶nienia pierwsze b臋dziemy nazywa膰 Penatami, za艣 drugie 鈥 Larami.

Nie jest powiedziane, 偶e w domu Lary trzymaj膮 si臋 zawsze z Larami, a Penaty z Penatami: bywaj膮 u siebie, spaceruj膮 razem po gipsowych gzymsach, po rurach kaloryfer贸w, komentuj膮 wydarzenia w rodzinie, 艂atwo dochodzi mi臋dzy nimi do k艂贸tni, ale r贸wnie dobrze mog膮 latami 偶y膰 w zgodzie; kiedy popatrze膰 na nie razem, nie spos贸b odr贸偶ni膰, kt贸re z nich to Lary, a kt贸re 鈥 Penaty. Lary widzia艂y, jak przez ich mury przewija艂y si臋 Penaty najr贸偶niejszego pochodzenia i obyczaj贸w; Penatom przychodzi rozpycha膰 si臋 艂okciami, szukaj膮c sobie miejsca w艣r贸d przepe艂nionych poczuciem w艂asnej godno艣ci Lar贸w ze 艣wietnych, podupad艂ych pa艂ac贸w lub z dra偶liwymi i nieufnymi Larami blaszanych ruder.

Prawdziwa istota Leandry jest przedmiotem nieko艅cz膮cych si臋 dyskusji. Penaty uwa偶aj膮 si臋 za dusz臋 miasta, nawet je艣li przyby艂y do niego przed rokiem, i s膮dz膮, 偶e wynosz膮c si臋, zabieraj膮 ze sob膮 Leandr臋. Lary uwa偶aj膮 Penaty za chwilowych, uci膮偶liwych, natr臋tnych go艣ci; prawdziwa jest ich Leandra, nadaj膮ca kszta艂t wszystkiemu, co zawiera, Leandra, kt贸ra by艂a tu przed przybyciem tych wszystkich intruz贸w i pozostanie po ich odej艣ciu.

艁膮czy je jedno: znajd膮 zawsze co艣 do skrytykowania we wszystkim, co dzieje si臋 w rodzinie czy w mie艣cie; Penaty wywlekaj膮 przy tym starc贸w, pradziadk贸w, cioteczne babki, wymar艂e rodziny; Lary 鈥 艣rodowisko takie, jakim by艂o, nim je zniszczono. Ale nie jest powiedziane, 偶e 偶yj膮 samymi wspomnieniami: snuj膮 plany kariery, jak膮 zrobi膮 dzieci, gdy dorosn膮 (Penaty), czy roztrz膮saj膮, czym m贸g艂by si臋 sta膰 dany dom czy dzielnica (Lary), gdyby trafi艂y w dobre r臋ce. Nastawiaj膮c ucha, zw艂aszcza noc膮, w domach Leandry us艂yszysz, jak szepcz膮 mi臋dzy sob膮 pospiesznymi g艂osikami, uciszaj膮 si臋 nawzajem, wymieniaj膮 kpiny, parskni臋cia, ironiczne 艣mieszki.


Miasta i umarli. 1.

W Melanii, wychodz膮c na rynek, za ka偶dym razem trafia si臋 w sam 艣rodek dialogu: 偶o艂nierz-samochwa艂 i pieczeniarz wynurzaj膮 si臋 z bramy i spotykaj膮 m艂odego rozrzutnika i nierz膮dnic臋; lub sk膮py ojciec, na progu, udziela ostatnich napomnie艅 zakochanej c贸rce i przerywa mu g艂upi s艂uga, kt贸ry udaje si臋 do rajfurki, aby wr臋czy膰 jej bilecik. Powracasz do Melanii po wielu latach i natrafiasz na wci膮偶 trwaj膮cy ten sam dialog; przez ten czas zmarli pieczeniarz, rajfurka, sk膮py ojciec, ale ich miejsce zaj臋li 偶o艂nierz-samochwa艂, zakochana c贸rka, g艂upi s艂uga, zast膮pieni z kolei przez ob艂udnika, powiernic臋, astrologa.

Ludno艣膰 Melanii odnawia si臋: rozm贸wcy umieraj膮 jeden po drugim, a w tym czasie rodz膮 si臋 ci, kt贸rym przyjdzie zaj膮膰 miejsce w dialogu, w tej czy w innej roli. Kiedy kto艣 zmienia rol臋 lub usuwa si臋 na zawsze albo pojawia si臋 po raz pierwszy, zmiany nast臋puj膮 艂a艅cuchowo, a偶 wszystkie role zostan膮 na nowo obsadzone; ale w tym czasie rozz艂oszczony starzec nadal odpowiada dowcipnej subretce, lichwiarz nie przestaje 艣ciga膰 wydziedziczonego m艂odzie艅ca, piastunka 鈥 pociesza膰 pasierbicy, nawet je艣li nikt z nich nie zachowa艂 oczu ani g艂osu, jakie mia艂 w poprzedniej scenie.

Zdarza si臋 czasem, 偶e ten sam uczestnik dialogu odgrywa r贸wnocze艣nie dwie lub wi臋cej r贸l: tyrana, dobroczy艅cy, pos艂a艅ca; lub 偶e jedna rola, podwojona, powielona, przypada setkom, tysi膮com mieszka艅c贸w Melanii: trzy tysi膮ce ob艂udnik贸w, trzydzie艣ci tysi臋cy wydrwigroszy, sto tysi臋cy syn贸w kr贸lewskich, popad艂ych w niedol臋, kt贸rzy czekaj膮 na rozpoznanie.

Z up艂ywem czasu tak偶e i role nie s膮 ju偶 te same co niegdy艣: bez w膮tpienia akcja, kt贸r膮 posuwaj膮 naprz贸d za pomoc膮 intryg i perypetii, prowadzi ku jakiemu艣 ko艅cowemu rozwi膮zaniu i zbli偶a si臋 do niego nawet w贸wczas, gdy k艂臋bek zdaje si臋 bardziej gmatwa膰, a przeszkody wzrastaj膮. Kto wygl膮da na rynek w odst臋pach czasu, s艂yszy, 偶e dialog zmienia si臋 z aktu na akt, nawet je艣li 偶ycie mieszka艅c贸w Melanii jest zbyt kr贸tkie, aby mogli to spostrzec.


Marko Polo opisuje most, kamie艅 po kamieniu.

Ale kt贸ry kamie艅 wspiera most? 鈥 pyta Kuhlaj-chan.

Most nie wspiera si臋 na tym czy innym kamieniu 鈥 odpowiada Marko 鈥 lecz na utworzonej przez nie linii luku.

Kub艂aj-chan trwa w milczeniu, medytuj膮c. Potem dorzuca:

Czemu m贸wisz mi o kamieniach? Obchodzi mnie tylko luk. Polo odpowiada:

Bez kamieni nie ma luku.






VI






Czy zdarzy艂o ci si臋 widzie膰 podobne miasto? 鈥 pyta艂 Kub艂aj Marka Polo, wysuwaj膮c zdobn膮 pier艣cieniami d艂o艅 spod jedwabnego baldachimu cesarskiej galery, by wskaza膰 mosty wyginaj膮ce si臋 nad kana艂ami, pa艂ace ksi膮偶臋ce o zanurzonych w wodzie marmurowych progach, krz膮tanin臋 lekkich stateczk贸w, kt贸re kr膮偶膮 zygzakiem, popychane d艂ugimi wios艂ami, krypy, z kt贸rych na placach targowych wy艂adowuje si臋 kosze jarzyn, balkony, altany, kopu艂y, dzwonnice, ogrody na wyspach, zieleniej膮ce w szaro艣ci laguny.

Cesarz, w towarzystwie swego cudzoziemskiego dostojnika, zwiedza艂 Kinsaj, dawn膮 stolic臋 obalonych dynastii, ostatni膮 per艂臋 osadzon膮 w koronie Wielkiego Chana.

Nie, najja艣niejszy panie 鈥 odrzek艂 Marko. 鈥 Nigdy nie wyobra偶a艂em sobie, 偶e mo偶e istnie膰 podobne miasto.

Cesarz pr贸bowa艂 zajrze膰 mu w oczy. Cudzoziemiec spu艣ci艂 wzrok. Kub艂aj nie odezwa艂 si臋 ju偶 do ko艅ca dnia.

Po zachodzie s艂o艅ca na tarasach pa艂acu Marko Polo przedstawia艂 w艂adcy wyniki swoich misji. Wielki Chan na zako艅czenie wieczoru zwyk艂 rozsmakowywa膰 si臋, z przymkni臋tymi oczyma, w tych opowiadaniach, a偶 do chwili kiedy jego pierwsze ziewni臋cie dawa艂o znak orszakowi pazi贸w do zapalenia pochodni, aby poprowadzi膰 w艂adc臋 do Pawilonu Dostojnego Snu. Ale tym razem Kub艂aj nie wydawa艂 si臋 sk艂onny ulec zm臋czeniu.

Opowiedz mi jeszcze o jakim艣 mie艣cie 鈥 nalega艂.

鈥撯 Opu艣ciwszy ten kraj, jedzie si臋 przez trzy dni na po艂udniowy wsch贸d鈥 鈥 podejmowa艂 opowie艣膰 Marko i dalej wymienia艂 nazwy i obyczaje, i towary rozlicznych ziem. Mo偶na powiedzie膰, 偶e jego repertuar by艂 niewyczerpany, ale tym razem przysz艂o mu si臋 podda膰. 艢wita艂o, kiedy rzek艂:

Panie, m贸wi艂em ci ju偶 o wszystkich znanych mi miastach.

Pozosta艂o jedno, o kt贸rym nigdy nie m贸wisz.

Marko Polo pochyli艂 g艂ow臋.

Wenecja 鈥 powiedzia艂 Chan.

Marko u艣miechn膮艂 si臋:

A jak s膮dzisz, o czym ci dot膮d m贸wi艂em?

Cesarzowi nie drgn臋艂a powieka:

A przecie偶 jej imienia nigdy z twoich ust nie s艂ysza艂em.

A na to Polo:

Za ka偶dym razem, kiedy opisuj臋 jakie艣 miasto, m贸wi臋 co艣 o Wenecji.

Kiedy pytam ci臋 o inne miasta, chc臋, 偶eby艣 m贸wi艂 mi o nich. A o Wenecji, kiedy pytam ci臋 o Wenecj臋.

呕eby odr贸偶ni膰 przymioty innych miast, musz臋 wychodzi膰 od pierwszego, kt贸re pozostaje w domy艣le. Dla mnie jest nim Wenecja.

A zatem powiniene艣 zaczyna膰 ka偶d膮 relacj臋 z twoich podr贸偶y od punktu wyj艣cia, opisuj膮c Wenecj臋 tak膮, jaka jest, ze wszystkim, bez pomijania niczego, co z niej pami臋tasz.

Wody jeziora leciutko si臋 marszczy艂y; miedziane odbicie dawnego pa艂acu dynastii Sung rozpryskiwa艂o si臋 na po艂yskliwe refleksy jak p艂ywaj膮ce li艣cie.

Obrazy pami臋ci zacieraj膮 si臋, skoro tylko zastygn膮 w s艂owa 鈥 powiedzia艂 Polo. 鈥 Mo偶e boj臋 si臋, 偶e strac臋 od razu ca艂膮 Wenecj臋, je艣li b臋d臋 o niej m贸wi艂. A mo偶e, m贸wi膮c o innych miastach, ju偶 j膮 po trochu utraci艂em.


Miasta i wymiana. 5.

W Smeraldinie, wodnym mie艣cie, sie膰 kana艂贸w i sie膰 ulic nak艂adaj膮 si臋 na siebie i przecinaj膮. Udaj膮c si臋 z miejsca na miejsce, masz zawsze wyb贸r mi臋dzy tras膮 l膮dow膮 a 艂odzi膮: a poniewa偶 w Smeraldinie najkr贸tsza linia 艂膮cz膮ca dwa punkty nie jest prosta, lecz biegnie zygzakiem, kt贸ry rozga艂臋zia si臋 na kr臋te warianty, przed ka偶dym przechodniem otwieraj膮 si臋 nie dwie, lecz liczne drogi, a jeszcze liczniejsze s膮 one dla tego, kto przeplata przejazdy 艂odzi膮 przesiadkami na l膮dzie.

Tym sposobem mieszka艅cy Smeraldiny nie doznaj膮 nudy przemierzania codziennie tych samych ulic. I to jeszcze nie wszystko: sie膰 przej艣膰 nie jest u艂o偶ona w jednej warstwie, lecz pod膮偶a w g贸r臋 i w d贸艂, wzd艂u偶 schodk贸w, galeryjek, wygi臋tych most贸w, wisz膮cych ulic. Zestawiaj膮c odcinki r贸偶nych dr贸g, biegn膮cych po ziemi lub nad ziemi膮, ka偶dy z mieszka艅c贸w oddaje si臋 codziennie rozrywce przemierzania nowej trasy, 偶eby uda膰 si臋 w te same miejsca. W Smeraldinie najbardziej nawet spokojne i uregulowane egzystencje up艂ywaj膮 bez powt贸rze艅.

Na najwi臋ksze utrudnienia nara偶one s膮, jak wsz臋dzie, 偶ywoty p臋dzone skrycie i pe艂ne przyg贸d. Koty Smeraldiny, z艂odzieje, potajemni kochankowie, poruszaj膮 si臋 wy偶ej po艂o偶onymi i nieci膮g艂ymi drogami, przeskakuj膮c z dachu na dach, spuszczaj膮c si臋 z altany na ganek, okr膮偶aj膮c rynny krokiem linoskoczk贸w. Ni偶ej, w ciemno艣ci kana艂贸w, biegaj膮 szczury, nast臋puj膮c sobie na ogony, wraz ze spiskowcami i przemytnikami: wyzieraj膮 z otwor贸w 艣ciekowych i rynsztok贸w, 艣migaj膮 w nieos艂oni臋tych przej艣ciach i zau艂kach, przenosz膮 od kryj贸wki do kryj贸wki sk贸rki sera, zakazane towary, beczu艂ki z prochem, przenikaj膮 przez spoist膮 mas臋 miasta, poprzecinan膮 paj臋czyn膮 podziemnych chodnik贸w.

Na mapie Smeraldiny nale偶a艂oby oznaczy膰 r贸偶nokolorowym tuszem wszystkie te trasy, sta艂e i p艂ynne, jawne i tajemne. Trudniej utrwali膰 na mapie drogi jask贸艂ek, kt贸re przecinaj膮 powietrze nad dachami, opadaj膮 z nieruchomymi skrzyd艂ami po niewidzialnych parabolach, zbaczaj膮, aby po艂kn膮膰 komara, wzlatuj膮 spiralnie wok贸艂 gotyckiej wie偶yczki, g贸ruj膮 nad wszystkimi punktami miasta z ka偶dego punktu swych powietrznych 艣cie偶ek.


Miasta i oczy. 4.

Przybywszy do Fillidy, z upodobaniem przygl膮dasz si臋, ile najprzer贸偶niejszych most贸w 艂膮czy brzegi kana艂贸w: mosty wsparte na filarach, u艂o偶one na 艂odziach, mosty o a偶urowych balustradach, wygi臋te 艂ukowato, przykryte daszkiem, wisz膮ce; jak r贸偶norodne okna wychodz膮 na ulic臋: okna dwudzielne, maureta艅skie, lancetowate, ostro艂ukowe, zwie艅czone lunetami lub rozetami; ile rodzaj贸w nawierzchni pokrywa ziemi臋: z kamyk贸w, p艂yt, 偶wiru, kafelk贸w bia艂ych i niebieskich. W ka偶dym punkcie miasto gotuje niespodzianki dla oczu: krzak kapar贸w, kt贸ry wychyla si臋 z mur贸w fortecy, pos膮gi trzech kr贸lowych na konsoli, cebulasta kopu艂a z trzema mniejszymi cebulkami nawleczonymi na iglic臋. 鈥濻zcz臋艣liwy ten, kto codziennie ma przed oczami Fillid臋 i bez ko艅ca ogl膮da to, co si臋 w niej mie艣ci!鈥 鈥 wykrzykujesz z 偶alem, 偶e musisz opu艣ci膰 miasto, musn膮wszy je zaledwie spojrzeniem.

I odwrotnie: zdarzy ci si臋 zatrzyma膰 w Fillidzie i sp臋dzi膰 tam reszt臋 dni. Miasto szybko ga艣nie w twoich oczach, blakn膮 rozety, pos膮gi na konsolach, kopu艂y. Jak wszyscy mieszka艅cy Fillidy, chodzisz zygzakami ulic, odr贸偶niasz strefy s艂oneczne i strefy cienia, tu drzwi, tam schody, 艂awka, gdzie mo偶esz oprze膰 kosz, 艣ciek, o kt贸ry potyka si臋 stopa, je艣li go nie zauwa偶ysz. Ca艂a reszta miasta jest niewidzialna. Fillida 鈥 to przestrze艅, na kt贸rej rysuj膮 si臋 trasy mi臋dzy zawieszonymi w pr贸偶ni punktami, najkr贸tsza droga, 偶eby doj艣膰 do zas艂ony nad straganem handlarza, omijaj膮c okienko wierzyciela. Twoje kroki pod膮偶aj膮 za czym艣, co znajduje si臋 nie przed oczami, lecz w oczach, pogrzebane i zatarte: je艣li z dw贸ch podcieni jedne wci膮偶 wydaj膮 ci si臋 weselsze od drugich 鈥 to dlatego, 偶e tamt臋dy w艂a艣nie, trzydzie艣ci lat temu, przechodzi艂a dziewczyna z szerokimi, haftowanymi r臋kawami, albo dlatego, 偶e o pewnej porze pada tam 艣wiat艂o, jak na owe podcienia, ju偶 nie pami臋tasz gdzie.

Miliony oczu podnosz膮 si臋 na okna mosty kapary i jakby przebiega艂y po niezapisanej kartce. Wiele jest miast, kt贸re jak Fillida wymykaj膮 si臋 spojrzeniu, o ile ich nie zaskoczysz.


Miasta i nazwa. 3.

Przez d艂ugi czas Pyrra by艂a dla mnie warownym miastem na zboczach zatoki, z wie偶ami i wysokimi oknami, zamkni臋ta jak kielich, z placem po艣rodku g艂臋bokim jak studnia i ze studni膮 po艣rodku. Nigdy przedtem nie widzia艂em Pyrry. By艂a jednym z wielu miast, gdzie nigdy nie dotar艂em, a kt贸re wyobra偶a艂em sobie jedynie dzi臋ki ich nazwie: Eufrazja, Odylia, Margara, Getulia. Pyrra mia艂a w艣r贸d nich swoje miejsce, odmienna od ka偶dego z nich, jak ka偶de 鈥 niepowtarzalna dla oczu umys艂u.

Przyszed艂 dzie艅, kiedy podr贸偶e przywiod艂y mnie do Pyrry. Skoro tylko tam stan膮艂em, posz艂o w zapomnienie wszystko, co sobie wyobrazi艂em. Pyrra sta艂a si臋 tym, czym jest Pyrra, a mnie wydawa艂o si臋, i偶 zawsze wiedzia艂em, 偶e z miasta nie wida膰 morza, gdy偶 zas艂ania je wydma niskiego i sfalowanego brzegu; 偶e d艂ugie ulice biegn膮 prosto; 偶e domy s膮 niewysokie, zgrupowane w odst臋pach, oddzielone od siebie placami sk艂ad贸w drewna i tartakami, 偶e wiatr obraca blaszane kurki pomp hydraulicznych. Odt膮d nazwa Pyrra przywo艂uje mi na my艣l tamten widok, tamto 艣wiat艂o, tamten gwar, tamto powietrze, w kt贸rym unosi si臋 偶贸艂tawy kurz; jest oczywiste, 偶e oznacza w艂a艣nie to i nic innego oznacza膰 nie mog艂a.

W moim umy艣le mieszcz膮 si臋 nadal liczne miasta, kt贸rych nie widzia艂em ani nie zobacz臋, nazwy, kt贸re nios膮 ze sob膮 figur臋 lub fragment czy odblask wyimaginowanej figury: Getulia, Odylia, Euffazja, Margara. I nadal jest tam tak偶e wysokie miasto nad zatok膮, ale nie mog臋 go nazwa膰 po imieniu ani przypomnie膰 sobie, jak mog艂em nada膰 mu nazw臋, kt贸ra oznacza co艣 ca艂kiem innego.


Miasta i umarli. 2.

Nigdy przedtem w moich podr贸偶ach nie zapu艣ci艂em si臋 a偶 do Adelmy. Zmierzcha艂o, gdy tam przybi艂em. Na nabrze偶u marynarz, kt贸ry schwyci艂 w locie cum臋 i przywi膮za艂 j膮 do pacho艂ka, podobny by艂 do mojego zmar艂ego ju偶 kolegi z wojska. By艂a to pora hurtowej sprzeda偶y na rybnym targu. Jaki艣 starzec 艂adowa艂 na w贸zek kosz je偶y morskich; wyda艂o mi si臋, 偶e go poznaj臋; kiedy si臋 odwr贸ci艂em, znikn膮艂 w zau艂ku, ale ju偶 zrozumia艂em, 偶e przypomina艂 rybaka, kt贸ry by艂 starcem za czas贸w mojego dzieci艅stwa, a zatem nie mog艂o go ju偶 by膰 w艣r贸d 偶yj膮cych. Poruszy艂 mnie widok cz艂owieka chorego na febr臋, kt贸ry le偶a艂 skulony na ziemi z kocem naci膮gni臋tym na g艂ow臋: m贸j ojciec na par臋 dni przed 艣mierci膮 mia艂 偶贸艂te oczy i naje偶on膮 brod臋, ca艂kiem jak on. Odwr贸ci艂em wzrok; nie 艣mia艂em ju偶 spojrze膰 nikomu w twarz.

Pomy艣la艂em: 鈥濲e偶eli Adelma to miasto, kt贸re widz臋 we 艣nie, gdzie spotyka si臋 tylko umar艂ych, sen budzi we mnie strach. Je艣li Adelma jest prawdziwym miastem, zamieszkanym przez 偶ywych, wystarczy d艂u偶ej im si臋 przygl膮da膰, aby podobie艅stwo si臋 rozwia艂o i ukaza艂y si臋 obce twarze, przynosz膮ce l臋k. W obu wypadkach lepiej, 偶ebym nie przypatrywa艂 im si臋 zbytnio鈥.

Zieleniarka wa偶y艂a kapust臋 i k艂ad艂a j膮 do koszyka zawieszonego na sznurku, kt贸ry spuszcza艂a z balkonu dziewczyna. Przypomina艂a do z艂udzenia inn膮 dziewczyn臋 z mojej wsi, kt贸ra z mi艂o艣ci zwariowa艂a i si臋 zabi艂a. Zieleniarka podnios艂a twarz 鈥 to by艂a moja babka.

Pomy艣la艂em: 鈥濸rzychodzi w 偶yciu taka chwila, kiedy w艣r贸d znajomych ludzi wi臋cej jest zmar艂ych ni偶 偶ywych. I umys艂 nie chce ju偶 przyjmowa膰 innych fizjonomii, ich nowego wyrazu: na wszystkich nowo spotkanych twarzach odciska dawne formy, dla ka偶dej wynajduje najodpowiedniejsz膮 mask臋鈥.

Tragarze, pochyleni pod ci臋偶arem g膮sior贸w i bary艂ek, wchodzili rz臋dem po schodach; twarze mieli zakryte kapturami z worka; 鈥濼eraz si臋 wyprostuj膮 i ich rozpoznam鈥 鈥 my艣la艂em z niecierpliwo艣ci膮 i obaw膮. Ale nie odrywa艂em od nich oczu; skoro tylko odwraca艂em wzrok na t艂um zape艂niaj膮cy uliczki, osacza艂y mnie wynurzaj膮ce si臋 z oddali nieoczekiwane twarze, kt贸re wpatrywa艂y si臋 we mnie, jakby chcia艂y, bym je rozpozna艂, jakby chcia艂y mnie rozpozna膰, jakby mnie rozpoznawa艂y. Mo偶e i ja przypomina艂em ka偶demu z tych ludzi kogo艣, kto nie 偶y艂. Dopiero co przyby艂em do Adelmy, a ju偶 by艂em jednym z nich, przeszed艂em na ich stron臋, wmieszany w to falowanie oczu, zmarszczek, grymas贸w.

Pomy艣la艂em: 鈥濵o偶e Adelma jest miastem, dok膮d przybywa si臋 w chwili 艣mierci i gdzie ka偶dy odnajduje znane mu osoby. To znak, 偶e i ja umar艂em鈥. Pomy艣la艂em tak偶e: 鈥濼o znak, 偶e za艣wiaty nie s膮 szcz臋艣liwe鈥.


Miasta i niebo. 1.

W Eudoksji, biegn膮cej w g贸r臋 i w d贸艂 kr臋tymi uliczkami, schodami, 艣lepymi zau艂kami, ruderami, przechowuje si臋 dywan, na kt贸rym mo偶esz ogl膮da膰 prawdziwy kszta艂t miasta. Na pierwszy rzut oka nic nie wydaje si臋 mniej podobne do Eudoksji ni偶 dese艅 dywanu, uporz膮dkowany w symetryczne figury o motywach powtarzaj膮cych si臋 wzd艂u偶 linii prostych i kolistych, przetykany pasmami o ol艣niewaj膮cych barwach, kt贸rych przeplataj膮ce si臋 osnowy mo偶esz prze艣ledzi膰 na ca艂ej d艂ugo艣ci w膮tku. Ale je艣li przyjrzysz mu si臋 przez chwil臋 uwa偶niej, przekonasz si臋, 偶e ka偶demu punktowi dywanu odpowiada jaki艣 punkt miasta i 偶e wszystko, co zawiera miasto, jest uwzgl臋dnione w deseniu, roz艂o偶one wed艂ug rzeczywistych stosunk贸w, kt贸re wymykaj膮 si臋 twojemu spojrzeniu, rozpraszanemu przez 艣cisk bieganin臋 gwar. U艂amkowa perspektywa, jak膮 potrafisz uchwyci膰, ukazuje ca艂y zam臋t Eudoksji, ryki mu艂贸w, plamy sadzy, od贸r ryb; ale dywan dowodzi, 偶e istnieje miejsce, sk膮d miasto ukazuje swoje prawdziwe proporcje, schemat geometryczny, zawarty w ka偶dym jego najdrobniejszym szczeg贸le.

艁atwo jest zgubi膰 si臋 w Eudoksji: ale kiedy przyjrzysz si臋 w skupieniu dywanowi, rozpoznasz szukan膮 ulic臋 w postaci nitki indygo albo karmazynowej, albo amarantowej, a ta, po d艂ugim kr膮偶eniu, wprowadza ci臋 do 艣rodka purpurowego ogrodzenia, kt贸re jest twoj膮 rzeczywist膮 met膮. Ka偶dy mieszkaniec Eudoksji por贸wnuje z nieruchomym porz膮dkiem dywanu w艂asny obraz miasta, w艂asny l臋k, i ka偶dy mo偶e odnale藕膰 w ukryciu arabesek opowie艣膰 swojego 偶ycia, odmiany losu.

Spytano wyroczni臋 o tajemniczy zwi膮zek mi臋dzy dwoma przedmiotami tak odmiennymi jak dywan i miasto. Jeden z przedmiot贸w 鈥 brzmia艂a odpowied藕 鈥 ma kszta艂t, jaki bogowie nadali gwia藕dzistemu niebu i orbitom, po kt贸rych kr膮偶膮 艣wiaty; drugi jest jego przybli偶onym odbiciem, jak ka偶de dzie艂o ludzi.

Od dawna ju偶 wr贸偶bici 偶ywili pewno艣膰, 偶e harmonijny wz贸r dywanu jest dzie艂em bog贸w; tak膮 interpretacj臋 wyroczni uznano za bezsporn膮. Ale r贸wnie dobrze mo偶esz wysnu膰 st膮d odwrotny wniosek: 偶e prawdziw膮 map膮 wszech艣wiata jest miasto Eudoksja w swojej rzeczywistej postaci, bezkszta艂tnie rozlewaj膮ca si臋 plama, z krzywymi ulicami, z domami, kt贸re wal膮 si臋 jeden na drugi w艣r贸d k艂臋b贸w kurzu, z po偶arami, z wrzaskami w ciemno艣ci.


Zatem twoja podr贸偶 naprawd臋 odbywa si臋 w pami臋ci!Wielki Chan, 艣ledz膮c opowie艣膰 z napi臋t膮 uwag膮, podrywa艂 si臋 na hamaku, ilekro膰 dos艂ysza艂 w relacji Marka westchliw膮 nut臋.Uda艂e艣 si臋 tak daleko, 偶eby zby膰 艂adunek nostalgii! 鈥 wykrzykiwa艂, albo: 鈥 Ze swych wypraw powracasz z 艂adowni膮 wype艂nion膮 偶alami! 鈥 i dorzuca艂 z sarkazmem: 鈥 Prawd臋 m贸wi膮c, n臋dzne to zakupy, jak na kupca Rzeczypospolitej Weneckiej!

Do tego punktu zmierza艂y wszystkie pytania Kub艂aja o przesz艂o艣膰 i przysz艂o艣膰, ju偶 od godziny prowadzi艂 zabaw臋 kota z mysz膮, a偶 na koniec przypiera艂 Marka do muru, naskakuj膮c na艅, przygniataj膮c mu pier艣 kolanem, 艂api膮c go za brod臋:

To chcia艂em od ciebie us艂ysze膰: przyznaj si臋, co przemycasz: stany ducha, stany 艂aski, treny!

Zdania i czyny by膰 mo偶e tylko pomy艣lane, kiedy obydwaj, bez ruchu i w milczeniu, spogl膮dali na dym wznosz膮cy si臋 powoli z ich fajek. Ob艂ok to rozwiewa艂 si臋 pod podmuchem wiatru, to pozostawa艂 zawieszony w powietrzu; i w tym ob艂oku by艂a odpowied藕. Kiedy powiew unosi艂 dym, Marko my艣la艂 o oparach, kt贸re zasnuwaj膮 tafl臋 morza i 艂a艅cuchy g贸r, a gdy si臋 rozpraszaj膮, pozostawiaj膮 suche i przejrzyste powietrze, ods艂aniaj膮c dalekie miasta. Jego wzrok chcia艂 dotrze膰 poza t臋 os艂on臋 lotnej wilgoci: z oddalenia 艂atwiej rozr贸偶ni膰 kszta艂t rzeczy.

Albo ob艂ok, ledwie wypuszczony z warg, zatrzymywa艂 si臋, g臋sty i powolny, i przywo艂ywa艂 inn膮 wizj臋: wyziewy k艂ad膮 si臋 na dachach metropolii, p艂aszcz miazmat贸w ci膮偶y nad asfaltowymi ulicami, nie rozwiewa si臋 ciemny dym. Nie ulotne mg艂y pami臋ci, nie such膮 przejrzysto艣膰, ale spalenizn臋 wypalonych egzystencji, kt贸ra tworzy skorup臋 na miastach, g膮bk臋 nasycon膮 偶yciow膮 materi膮, zator przesz艂o艣ci tera藕niejszo艣ci przysz艂o艣ci, kt贸ry wstrzymuje 偶ycie skamienia艂e w z艂udzeniu ruchu 鈥 oto co znajdowa艂e艣 u kresu podr贸偶y.






VII






KUB艁AJ: Nie wiem, kiedy zd膮偶y艂e艣 odwiedzi膰 te wszystkie kraje, kt贸re mi opisujesz. Mnie si臋 wydaje, 偶e nigdy nie ruszy艂e艣 si臋 na krok z tego ogrodu.

POLO: Wszystko, co robi臋 i widz臋, nabiera znaczenia w przestrzeni umys艂u, gdzie panuje ten sam co tu spok贸j, ten sam p贸艂mrok, ta sama cisza, w kt贸r膮 wplata si臋 szelest li艣ci. W chwili kiedy pogr膮偶am si臋 w rozmy艣laniach, odnajduj臋 si臋 zawsze w tym ogrodzie, o tej wieczornej godzinie, przed twym dostojnym obliczem, chocia偶 nadal, bez chwili wytchnienia, pod膮偶am w g贸r臋 rzeki zielonej od krokodyli lub licz臋 spadaj膮ce do 艂adowni beczki solonych ryb.

KUB艁AJ: Ja te偶 nie mam pewno艣ci, 偶e znajduj臋 si臋 tutaj, 偶e przechadzam si臋 mi臋dzy porfirowymi fontannami, nads艂uchuj膮c echa rozbryzg贸w, a nie cwa艂uj臋, oblepiony potem i krwi膮, na czele moich wojsk, podbijaj膮c kraje, kt贸re przyjdzie ci opisywa膰, lub nie odr膮buj臋 palc贸w napastnikom, kt贸rzy wdrapuj膮 si臋 na mury obl臋偶onej fortecy.

POLO: Mo偶e ten ogr贸d istnieje tylko w cieniu naszych spuszczonych powiek, a nigdy nie przestali艣my: ty 鈥 wzbija膰 kurzu na polach bitewnych, ja 鈥 kupczy膰 workami pieprzu na dalekich targowiskach, ale za ka偶dym razem, kiedy w艣r贸d ha艂asu i 艣cisku przymykamy oczy, dane nam jest chroni膰 si臋 tutaj, gdzie odziani w jedwabne kimona rozwa偶amy to, co widzimy i prze偶ywamy, robimy podsumowania, kontemplujemy z oddalenia.

KUB艁AJ: Mo偶e nasz dialog toczy si臋 mi臋dzy dwoma 偶ebrakami, przezwanymi Kub艂aj-chan i Marko Polo, kt贸rzy grzebi膮 w wysypisku 艣mieci, gromadz膮c zardzewia艂e 偶elastwo, strz臋pki tkanin, zu偶yte papiery i upici paroma 艂ykami pod艂ego wina, widz膮 wok贸艂 siebie blask wszystkich skarb贸w Wschodu.

POLO: Mo偶e ze 艣wiata pozosta艂 tylko opuszczony teren pokryty 艣mietniskami i wisz膮cy ogr贸d pa艂acu Wielkiego Chana. Oddzielaj膮 je nasze powieki, ale nie wiadomo, co jest pod nimi, a co przed nimi.


Miasta i oczy. 5.

Przebrn膮wszy przez rzek臋 i przeprawiwszy si臋 przez prze艂臋cz, cz艂owiek staje niespodzianie przed miastem Morian膮 o alabastrowych bramach przejrzystych w blasku s艂o艅ca, o koralowych kolumnach podtrzymuj膮cych frontony wysadzane serpentynem, o willach ca艂ych ze szk艂a, jak akwaria, gdzie pod 偶yrandolami w kszta艂cie meduz p艂ywaj膮 cienie tancerek o srebrnych 艂uskach. O ile nie jest to jego pierwsza podr贸偶, cz艂owiek ju偶 wie, 偶e takie miasta maj膮 swoj膮 odwrotn膮 stron臋: wystarczy zatoczy膰 p贸艂kole i otworzy si臋 widok na ukryte oblicze Moriany, obszar zardzewia艂ej blachy, p艂贸tna workowego, naje偶onych gwo藕dziami desek, rur czarnych od sadzy, stos贸w puszek, 艣lepych 艣cian z wyblak艂ymi napisami, szkielet贸w krzese艂 bez siedze艅, sznur贸w zdatnych tylko do powieszenia si臋 na przegni艂ej belce.

Od jednej do drugiej cz臋艣ci miasto zdaje si臋 rozci膮ga膰, powielaj膮c sw贸j zas贸b obraz贸w: za艣 naprawd臋 nie ma grubo艣ci, jest tylko awersem i rewersem, jak kartka papieru, a figury, kt贸re widniej膮 po obu stronach, nie mog膮 si臋 roz艂膮czy膰 ani popatrze膰 na siebie.


Miasta i nazwa. 4.

S艂awetne miasto Klarysa ma burzliw膮 histori臋. Wielekro膰 upada艂o i ponownie rozkwita艂o, uznaj膮c zawsze pierwsz膮 Klarys臋 za niezr贸wnany wz贸r wszelkiej wspania艂o艣ci, w por贸wnaniu z kt贸rym obecny stan miasta z ka偶dym obrotem gwiazd daje nieodmiennie pow贸d do coraz to nowych westchnie艅.

W wiekach poni偶enia miasto, spustoszone przez zarazy, skarla艂e na skutek walenia si臋 belek i gzyms贸w i osuwania gruntu, zapchane i zardzewia艂e przez niedbalstwo lub niedostatek ludzi, kt贸rzy troszczyliby si臋 o jego konserwacj臋, zaludnia艂o si臋 powoli, w miar臋 jak z piwnic i nor wyl臋ga艂y hordy niedobitk贸w, kt贸rzy roili si臋 jak szczury, pchani 偶膮dz膮 szperania i ogryzania albo te偶 zbierania resztek i 艂atania, jak ptaki wij膮ce gniazda. Czepiali si臋 wszystkiego, co mo偶na by艂o zabra膰 z dawnego miejsca i umie艣ci膰 w innym, 偶eby s艂u偶y艂o do innych cel贸w: zas艂ony z brokatu ko艅czy艂y jako prze艣cierad艂a; w marmurowych urnach na prochy sadzono bazyli臋; kraty z kutego 偶elaza, wyrwane z okien gynece贸w, s艂u偶y艂y do pieczenia kociego mi臋sa na ogniu z intarsjowanych drew. Z rozproszonych kawa艂k贸w niezdatnej do u偶ytku Klarysy formowa艂a si臋 Klarysa, kt贸ra usi艂owa艂a przetrwa膰, ca艂a w ruderach i lepiankach, cuchn膮cych rynsztokach, klatkach z kr贸likami. A jednak z dawnej 艣wietno艣ci Klarysy prawie nic nie zgin臋艂o, wszystko w niej pozosta艂o, tylko u艂o偶one w porz膮dku odmiennym, ale nie mniej ni偶 przedtem dostosowanym do potrzeb mieszka艅c贸w.

Po czasach niedostatku nast臋powa艂y weselsze epoki: Klarysa przepyszny motyl wykluwa艂a si臋 z Klarysy n臋dznej poczwarki; nowa obfito艣膰 przepe艂nia艂a miasto nowymi materia艂ami budynkami przedmiotami; nap艂ywali nowi ludzie z zewn膮trz; nic i nikt nie mia艂 ju偶 nic wsp贸lnego z poprzedni膮 Klarys膮 czy Klarysami; i im bardziej tryumfalnie nowe miasto rozsiada艂o si臋 w miejscu i nazwie pierwszej Klarysy, tym ja艣niej zdawa艂o sobie spraw臋, 偶e si臋 od niej oddala, niszcz膮c j膮 nie mniej pospiesznie ni偶 szczury i ple艣艅: pomimo dumy z nowego przepychu w g艂臋bi serca czu艂o si臋 obce, niestosowne, samozwa艅cze.

I w贸wczas na nowo przemieszczano okruchy pierwotnej 艣wietno艣ci, kt贸re ocala艂y, przystosowuj膮c si臋 do n臋dzniejszych potrzeb, chroniono je pod szklanymi kloszami, zamykano w gablotach, uk艂adano na aksamitnych poduszkach, ju偶 nie dlatego, 偶eby mog艂y jeszcze do czego艣 s艂u偶y膰, ale pragn膮c za ich po艣rednictwem z艂o偶y膰 na powr贸t miasto, o kt贸rym nikt ju偶 nic nie wiedzia艂.

W Klarysie nast臋powa艂y po sobie nowe zniszczenia, nowe okresy rozkwitu. Wiele razy zmienia艂a si臋 ludno艣膰 i obyczaje; pozosta艂y nazwa, po艂o偶enie i przedmioty najtrudniejsze do rozbicia. Ka偶da nowa Klarysa, spoista jak 偶ywe cia艂o ze swymi zapachami i oddechem, obnosi jak klejnot to, co zosta艂o z dawnych Klarys, rozbitych i umar艂ych. Nie wiadomo, kiedy korynckie kapitele tkwi艂y na szczytach swych kolumn: pami臋ta si臋 tylko, 偶e jeden z nich, w kurniku, przez wiele lat podtrzymywa艂 kosz, gdzie kury sk艂ada艂y jajka, a stamt膮d przeniesiono go do Muzeum Kapiteli i ustawiono w rz臋dzie obok innych eksponat贸w. Zagubi艂 si臋 porz膮dek, w jakim nast臋powa艂y po sobie ery; wierzy si臋 powszechnie, 偶e istnia艂a kiedy艣 pierwsza Klarysa, lecz brak na to dowod贸w; kapitele mog艂y sta膰 w kurnikach, zanim znalaz艂y si臋 w 艣wi膮tyniach, marmurowe urny mog艂y by膰 obsiane bazyli膮, zanim posiano w nich ko艣ci zmar艂ych. Na pewno wiadomo tylko tyle: pewna liczba przedmiot贸w przemieszcza si臋 w okre艣lonej przestrzeni i b膮d藕 zalewa je mnogo艣膰 nowych przedmiot贸w, b膮d藕 zu偶ywaj膮 si臋 i nie ma czym ich zast膮pi膰; regu艂a polega na tym, aby miesza膰 je za ka偶dym razem, a nast臋pnie stara膰 si臋 je ponownie z艂o偶y膰. Mo偶liwe, 偶e Klarysa zawsze by艂a tylko bez艂adem pokruszonych, niedobranych, bezu偶ytecznych rupieci.


Miasta i umarli. 3.

Nie ma drugiego miasta, kt贸re bardziej ni偶 Eusapia by艂oby sk艂onne korzysta膰 z 偶ycia i unika膰 strapie艅. A 偶eby przeskok od 偶ycia do 艣mierci by艂 mniej gwa艂towny, mieszka艅cy zbudowali wiern膮 kopi臋 swojego miasta pod ziemi膮. Trupy, zasuszone tak, 偶e pozostaje z nich szkielet obci膮gni臋ty 偶贸艂t膮 sk贸r膮, znosi si臋 na d贸艂, aby dalej wykonywa艂y swe dawne zaj臋cia, spo艣r贸d kt贸rych daje si臋 pierwsze艅stwo chwilom beztroski: wi臋kszo艣膰 zmar艂ych zasadza si臋 wok贸艂 zastawionych sto艂贸w lub ustawia w tanecznych pozycjach albo w ge艣cie d臋cia w tr膮by. Ale pod ziemi膮 uprawia si臋 tak偶e wszelkie dziedziny handlu i rzemios艂a Eusapii 偶ywych, a przynajmniej te z nich, kt贸rym 偶ywi oddawali si臋 raczej z zadowoleniem ni偶 z przykro艣ci膮: zegarmistrz, w otoczeniu wszystkich nieruchomych zegar贸w ze swego warsztatu, przyk艂ada wysch艂e na pergamin ucho do rozstrojonego mechanizmu; fryzjer namydla suchym p臋dzlem ko艣膰 policzk贸w aktora, podczas gdy ten powtarza rol臋, 艣ledz膮c tekst pustymi oczodo艂ami; dziewczyna o roze艣mianej czaszce doi szkielet ja艂贸wki.

Rzecz jasna wielu 偶ywych 偶yczy sobie po 艣mierci losu odmiennego ni偶 ten, jaki przypad艂 im w udziale: nekropolia jest zat艂oczona 艂owcami lw贸w, mezzosopranami, bankierami, skrzypkami, ksi臋偶nymi, utrzymankami, genera艂ami, kt贸rych jest wi臋cej ni偶 kiedykolwiek w mie艣cie 偶ywych.

Zadanie odprowadzania zmar艂ych na d贸艂 i umieszczania ich w miejscu, kt贸rego sobie 偶yczyli, powierzono bractwu zakapturzonych. Nikt pr贸cz nich nie ma dost臋pu do Eusapii umar艂ych i od nich pochodzi ca艂a wiedza o podziemnym mie艣cie.

Powiadaj膮, 偶e to samo bractwo istnieje w艣r贸d zmar艂ych i 偶e zawsze s艂u偶y im pomoc膮; zakapturzeni, po 艣mierci, nadal sprawowa膰 b臋d膮 te same obowi膮zki r贸wnie偶 i w drugiej Eusapii; nie zaprzeczaj膮 domys艂om, 偶e niekt贸rzy z nich ju偶 umarli, a nadal kr膮偶膮 w g贸r臋 i w d贸艂. Rzecz jasna kongregacja ta ma bardzo rozleg艂膮 w艂adz臋 nad Eusapi膮 偶ywych.

Powiadaj膮, 偶e za ka偶dym razem, kiedy schodz膮 do podziemnej Eusapii, zastaj膮 tam jakie艣 zmiany; umarli wprowadzaj膮 w swoim mie艣cie innowacje; nieliczne, lecz zrodzone z rozwa偶nego namys艂u, nie z przelotnych kaprys贸w. Z roku na rok, powiadaj膮, nie spos贸b rozpozna膰 Eusapii umar艂ych. A 偶ywi, 偶eby nie pozosta膰 w tyle, chc膮 te偶 robi膰 wszystko, co zakapturzeni opowiadaj膮 o nowinkach umar艂ych. W ten spos贸b Eusapia 偶ywych zacz臋艂a kopiowa膰 swoj膮 podziemn膮 kopi臋.

Powiadaj膮, 偶e nie zacz臋艂o si臋 to dopiero teraz: w rzeczywisto艣ci to zmarli zbudowali Eusapi臋 w g贸rze na podobie艅stwo swojego miasta. Powiadaj膮, 偶e w dw贸ch bli藕niaczych miastach nie spos贸b ju偶 rozumie膰, kto jest 偶ywy, a kto umar艂y.


Miasta i niebo. 2.

W Bersabei przekazuje si臋 wierzenie, 偶e istnieje inna Bersabea, zawieszona na niebie, w kt贸rej unosz膮 si臋 cnoty i najwznio艣lejsze uczucia miasta, i 偶e je艣li ziemska Bersabea b臋dzie bra艂a przyk艂ad z niebieskiej, z艂膮czy si臋 z ni膮 w jedno. Jej obraz rozpowszechniany przez tradycj臋 鈥 to miasto z litego z艂ota, ze srebrnymi sworzniami i diamentowymi bramami, miasto-klejnot, ca艂e w intarsjach i inkrustacjach, jakie najwy偶sze szczyty pracowitego kunsztu mog膮 zrodzi膰 w po艂膮czeniu z najcenniejszym tworzywem. Zgodnie z tym wierzeniem, mieszka艅cy Bersabei otaczaj膮 powa偶aniem wszystko, co przypomina im niebia艅skie miasto: gromadz膮 szlachetne metale i rzadkie kamienie, rezygnuj膮 z przelotnych chwil zatracenia, doskonal膮 formy z艂o偶onej uk艂adno艣ci.

Wierz膮 tak偶e, owi mieszka艅cy, 偶e istnieje pod ziemi膮 inna Bersabea, zbiornik wszystkich rzeczy niegodnych i pogardzanych, kt贸re im s膮 niezb臋dne, staraj膮 si臋 bezustannie zaciera膰 w naziemnej Bersabei wszelki zwi膮zek z jej nisk膮 bli藕niaczk膮, wszelkie do niej podobie艅stwo. Wyobra偶aj膮 sobie, 偶e w miejsce dach贸w podziemne miasto ma przewr贸cone pojemniki na 艣mieci, z kt贸rych sypi膮 si臋 lawiny sk贸rek sera, zat艂uszczonych papier贸w, o艣ci, pomyj, resztek makaronu, starych banda偶y. Albo wr臋cz, 偶e jego tworzywo 鈥 to substancja g臋sta jak smo艂a, ciemna i ci膮gliwa, kt贸ra spada kloakami, przed艂u偶aj膮c bieg ludzkich wn臋trzno艣ci, od czarnej dziury do czarnej dziury, a偶 pla艣nie o ostatnie podziemne dno i 偶e z tej to w艂a艣nie zwini臋tej w dole leniwej mazi wznosz膮 si臋, kr膮g po kr臋gu, budynki fekalnego miasta o spiralnych iglicach.

Wierzenia Bersabei s膮 po cz臋艣ci prawdziwe, a po cz臋艣ci b艂臋dne. Prawd膮 jest, 偶e miastu towarzysz膮 jego dwie projekcje, niebia艅ska i piekielna, lecz pope艂nia si臋 b艂膮d co do ich materii. Piek艂o, kt贸re l臋gnie si臋 w najg艂臋bszych podziemiach Bersabei, to miasto zaprojektowane przez najznakomitszych architekt贸w, zbudowane z materia艂贸w najbardziej cenionych na rynku, sprawne w ka偶dym mechanizmie i trybie i przek艂adni, przystrojone chwastami i fr臋dzlami i falbanami rozwieszonymi na wszystkich rurach i korbowodach.

Zaj臋ta gromadzeniem swych karat贸w doskona艂o艣ci, Bersabea uwa偶a za cnot臋 to, co jest ju偶 tylko pos臋pn膮 obsesj膮 nape艂niania pustego naczynia samej siebie; nie wie, 偶e jej jedyne chwile wspania艂omy艣lnego zatracenia to te, kiedy odrywa od siebie, odrzuca, rozsypuje. R贸wnie偶 u zenitu Bersabei grawituje cia艂o niebieskie, kt贸re l艣ni ca艂ym dobrem miasta, zamkni臋tym w skarbcu rzeczy wyrzuconych: planeta powiewaj膮ca 艂upinami ziemniak贸w, dziurawymi parasolami, zu偶ytymi po艅czochami, iskrz膮ca si臋 od艂amkami szk艂a, zgubionymi guzikami, papierkami od czekoladek, wybrukowana biletami tramwajowymi, obrzynkami paznokci i odcisk贸w, skorupkami jaj. To jest niebia艅skie miasto, a po jego niebie przebiegaj膮 komety o d艂ugich warkoczach, wyrzucone w przestrze艅 w jedynym swobodnym i szcz臋艣liwym akcie, do jakiego s膮 zdolni mieszka艅cy Bersabei, miasta, kt贸re tylko kiedy sra, nie jest sk膮pe wyrachowane interesowne.


Ci膮g艂e miasta. 1.

Miasto Leonia odnawia si臋 ka偶dego dnia: co rano ludno艣膰 budzi si臋 w艣r贸d 艣wie偶ych prze艣cierade艂, myje myde艂kami dopiero co wy艂uskanymi z opakowa艅, wk艂ada nowiute艅kie szlafroki, wyjmuje z najnowocze艣niejszej lod贸wki nieotwarte jeszcze puszki, s艂uchaj膮c z ostatniego modelu radia naj艣wie偶szych bzdur.

Na chodnikach, zawini臋te w schludne plastykowe worki, resztki wczorajszej Leonii czekaj膮 na w贸z 艣mieciarza. Nie tylko wyci艣ni臋te tubki po pa艣cie, przepalone 偶ar贸wki, gazety, pojemniki, opakowania, ale tak偶e grzejniki, encyklopedie, fortepiany, porcelanowe serwisy: zamo偶no艣膰 Leonii mierzy膰 nale偶y nie tyle przedmiotami, kt贸re si臋 codziennie wyrabia sprzedaje kupuje, co tymi, kt贸re wyrzuca si臋 codziennie, 偶eby uczyni膰 miejsce dla nowych. Tote偶 zadajesz sobie pytanie, czy prawdziw膮 nami臋tno艣ci膮 Leonii jest rzeczywi艣cie, jak twierdz膮, rado艣膰 z nowych i odmiennych przedmiot贸w czy raczej odrzucanie, wydalanie, obmywanie si臋 z nawracaj膮cej nieczysto艣ci. Oczywi艣cie 艣mieciarzy przyjmuje si臋 jak anio艂贸w, a ich zadanie usuwania pozosta艂o艣ci wczorajszej egzystencji jest otoczone milcz膮cym szacunkiem, jako obrz膮dek, kt贸ry budzi nabo偶e艅stwo, lub mo偶e tylko dlatego, 偶e nikt nie chce zaprz膮ta膰 sobie g艂owy rzeczami raz wyrzuconymi.

Nikt nie zadaje sobie pytania, dok膮d 艣mieciarze odwo偶膮 codziennie sw贸j 艂adunek: oczywi艣cie za miasto; ale co roku miasto si臋 rozszerza i 艣mietniska musz膮 wycofywa膰 si臋 dalej; wzrastaj膮 rozmiary wyrzucanej masy i sterty wznosz膮 si臋, nawarstwiaj膮, rozk艂adaj膮 po coraz szerszym obwodzie. Doda膰 trzeba, 偶e im bardziej Leonia doskonali sztuk臋 wytwarzania nowych materia艂贸w, tym lepsza staje si臋 substancja 艣mieci, lepiej opiera si臋 up艂ywowi czasu, niepogodzie, fermentacji i paleniu. Forteca niezniszczalnych resztek otacza Leoni臋, pi臋trzy si臋 nad ni膮 ze wszystkich stron jak zesp贸艂 p艂askowy偶y.

Skutek jest taki: im wi臋cej Leonia wydala, tym wi臋cej gromadzi; 艂uski jej przesz艂o艣ci spajaj膮 si臋 w pancerz nie do zdj臋cia; odnawiaj膮c si臋 codziennie, miasto zachowuje si臋 ca艂e w jedynym ostatecznym kszta艂cie: wczorajszych 艣mieci, kt贸re pi臋trz膮 si臋 na 艣mieciach z przedwczoraj i ze wszystkich jego dni, i lat, i dziesi膮tk贸w lat.

Brudy Leonii po trochu zala艂yby 艣wiat, gdyby na bezkresne 艣mietnisko nie napiera艂y, spoza najdalszego grzbietu, 艣mieci innych miast, kt贸re r贸wnie偶 odpychaj膮 jak najdalej od siebie g贸ry odpadk贸w. Mo偶e ca艂y 艣wiat, poza granicami Leonii, jest pokryty kraterami 艣mieci, z kt贸rych ka偶dy ma po艣rodku metropoli臋 w ci膮g艂ej erupcji. Granice mi臋dzy obcymi i wrogimi miastami to zapowietrzone bastiony, w kt贸rych szcz膮tki miast podpieraj膮 si臋 wzajemnie, nak艂adaj膮, mieszaj膮.

Im wy偶ej si臋 wznosz膮, tym gro藕niejsze staje si臋 niebezpiecze艅stwo lawin: wystarczy, aby jedna puszka, zu偶yta opona, nadt艂uczona flaszka stoczy艂a si臋 na stron臋 Leonii, a grad but贸w nie do pary, kalendarzy z minionych lat, usch艂ych kwiat贸w pogr膮偶y miasto w jego w艂asnej, na pr贸偶no odpychanej przesz艂o艣ci, przemieszanej z przesz艂o艣ci膮 s膮siednich miast, na koniec oczyszczonych: kataklizm zr贸wna z ziemi膮 plugawy 艂a艅cuch g贸rski, zatrze wszelki 艣lad metropolii zawsze przystrojonej w nowe szaty. Mieszka艅cy s膮siednich miast uzbroili si臋 ju偶 w walce drogowe, gotowi, aby r贸wna膰 grunt, zdobywa膰 nowe obszary, powi臋ksza膰 si臋, oddala膰 nowe 艣mietniska.


POLO: 鈥o偶e tarasy tego ogrodu wychodz膮 tylko na jezioro naszego umys艂u鈥

KUB艁AJ: 鈥 jak daleko zawiod艂yby nas mozolne wyprawy wodza i kupca, obydwaj przechowujemy w sobie ten cichy cie艅, t臋 urywan膮 rozmow臋, ten zawsze niezmienny wiecz贸r.

POLO: O ile nie przyjmiemy odwrotnego za艂o偶enia: 偶e ci, kt贸rzy uwijaj膮 si臋 w obozach i portach, istniej膮 tylko dlatego, 偶e my艣limy o nich my dwaj, zamkni臋ci w艣r贸d bambusowych 偶ywop艂ot贸w, odwiecznie nieruchomi.

KUB艁AJ: 呕e nie istnieje trud, wrzaski, rany, od贸r, a tylko ten krzak azalii.

POLO: 呕e tragarze, kamieniarze, 艣mieciarze, kucharki patrosz膮ce kurcz臋ta, praczki pochylone nad tar膮, matki rodzin, kt贸re mieszaj膮c ry偶, karmi膮 piersi膮 niemowl臋ta, istniej膮 tylko dlatego, 偶e my o nich my艣limy.

KUB艁AJ: Prawd臋 powiedziawszy, ja nigdy o nich nie my艣l臋.

POLO: A zatem nie istniej膮.

KUB艁 A J: Nie wydaje mi si臋, 偶eby takie za艂o偶enie by艂o dla nas dogodne. Bez nich nigdy nie mogliby艣my sp臋dza膰 czasu, ko艂ysz膮c si臋 w kokonie naszych hamak贸w.

POLO: A wi臋c trzeba odrzuci膰 to za艂o偶enie. Zatem prawdziwa b臋dzie druga: 偶e istniej膮 oni a nie my.

KUB艁AJ: Dowiedli艣my, 偶e gdyby艣my byli, toby nas nie by艂o.

POLO: Tote偶 jeste艣my tutaj.






VIII






U st贸p tronu Wielkiego Chana rozci膮ga艂a si臋 majolikowa posadzka. Marko Polo, niemy informator, wyk艂ada艂 tam pr贸bki towar贸w przywiezionych z podr贸偶y do granic imperium: he艂m, muszl臋, orzech kokosowy, wachlarz. Uk艂adaj膮c w pewnym porz膮dku przedmioty na bia艂ych i czarnych kafelkach i zaraz przemieszczaj膮c je przemy艣lanymi ruchami, wys艂annik stara艂 si臋 przedstawi膰 oczom monarchy koleje swojej podr贸偶y, stan imperium, przymioty dalekich stolic.

Kub艂aj by艂 pilnym szachist膮; 艣ledz膮c poruszenia Marka, spostrzega艂, 偶e pewne przedmioty zak艂adaj膮 lub wykluczaj膮 s膮siedztwo innych przedmiot贸w i 偶e przesuwaj膮 si臋 po okre艣lonych liniach. Pomijaj膮c r贸偶norodno艣膰 kszta艂t贸w, ustala艂 spos贸b, w jaki przedmioty uk艂adaj膮 si臋 wzgl臋dem siebie na majolikowej posadzce. Pomy艣la艂: 鈥濻koro ka偶de miasto jest jak partia szach贸w, w dniu, kiedy uda mi si臋 pozna膰 jego regu艂y, posi膮d臋 wreszcie moje cesarstwo, nawet je艣li nigdy nie zdo艂am pozna膰 wszystkich miast, kt贸re zawiera鈥.

W gruncie rzeczy Marko, m贸wi膮c mu o swoich miastach, niepotrzebnie pos艂ugiwa艂 si臋 tyloma rekwizytami: wystarczy艂aby szachownica z figurami, kt贸rych kszta艂ty daj膮 si臋 艣ci艣le zaszeregowa膰. Ka偶dej figurze mo偶na by艂o kolejno przypisywa膰 odpowiednie znaczenie: ko艅 m贸g艂 przedstawia膰 tak prawdziwego konia, jak orszak powoz贸w, krocz膮ce wojsko, pos膮g konny; kr贸lowa mog艂a by膰 wychylon膮 z balkonu dam膮, fontann膮, ko艣cio艂em ze spiczast膮 kopu艂膮, krzakiem pigwy.

Po powrocie z ostatniej misji Marko Polo zasta艂 Chana, jak czeka艂 na艅, siedz膮c nad szachownic膮. Gestem zaprosi艂 Marka, by usiad艂 naprzeciw niego i za pomoc膮 samych tylko szach贸w opisa艂 miasta, kt贸re odwiedzi艂. Wenecjanin nie upad艂 na duchu. Szachy Wielkiego Chana by艂y du偶ymi figurami z polerowanej ko艣ci s艂oniowej: ustawiaj膮c na szachownicy nacieraj膮ce wie偶e i p艂ochliwe konie, gromadz膮c roje pionk贸w, kre艣l膮c aleje proste i uko艣ne jak st膮panie kr贸lowej, Marko odtwarza艂 perspektywy i przestrzenie miast bia艂ych i czarnych w ksi臋偶ycowe noce.

Kontempluj膮c te krajobrazy sprowadzone do esencji, Kub艂aj zastanawia艂 si臋 nad niewidzialnym porz膮dkiem, kt贸ry rz膮dzi miastami, nad zasadami, jakim odpowiada ich powstawanie i kszta艂towanie, i rozkwit, i pod膮偶anie za porami roku, i uwi膮d, i ruina. Chwilami mia艂 wra偶enie, 偶e jest o krok od odkrycia sp贸jnego i harmonijnego systemu, kt贸ry le偶y u podstaw niesko艅czonych rozbie偶no艣ci i dysharmonii, ale 偶aden model nie wytrzymywa艂 por贸wnania z gr膮 w szachy. Mo偶e zamiast 艂ama膰 sobie g艂ow臋 tworzeniem, z mizern膮 pomoc膮 ko艣cianych figur, wizji i tak skazanych na zapomnienie, wystarczy艂o rozegra膰 parti臋 zgodnie z regu艂ami i rozwa偶a膰 ka偶dy kolejny stan szachownicy jako jedn膮 z niezliczonych form, kt贸re system form zestawia i burzy.

Kub艂aj-chan nie potrzebowa艂 ju偶 wysy艂a膰 Marka Polo na dalekie wyprawy: przetrzymywa艂 go na nieko艅cz膮cych si臋 partiach szach贸w. Poznanie imperium kry艂o si臋 w rysunku kre艣lonym przez kanciaste skoki konia, przez uko艣ne przej艣cia, kt贸re prowadz膮 do wypad贸w go艅ca, przez pow艣ci膮gliwy i ostro偶ny krok kr贸la i skromnego pionka, przez nieuchronne alternatywy ka偶dej rozgrywki.

Wielki Chan usi艂owa艂 wczu膰 si臋 w gr臋, ale teraz wymyka艂 mu si臋 jej cel. Ka偶da rozgrywka prowadzi do wygranej lub przegranej: ale czego? Co jest prawdziw膮 stawk膮? Przy macie, pod stop膮 kr贸la, zmiecionego d艂oni膮 zwyci臋zcy, pozostaje czarny lub bia艂y kwadrat. Odciele艣niaj膮c swoje podboje, aby sprowadzi膰 je do samej istoty, Kub艂aj doszed艂 do kra艅cowej operacji: ostateczny podb贸j, dla kt贸rego wielokszta艂tne skarby imperium by艂y tylko z艂udn膮 pow艂ok膮, sprowadza艂 si臋 do kawa艂ka oheblowanego drewna, do nico艣ci.


Miasta i nazwa. 5.

Irena to miasto, kt贸re wida膰, je艣li wychyli膰 si臋 za kraw臋d藕 p艂askowy偶u o godzinie kiedy zapalaj膮 si臋 艣wiat艂a, a poprzez przejrzyste powietrze mo偶na rozr贸偶ni膰 rozet臋 skupisk ludzkich: to g臋stnieje od okien, to rzednie w s艂abo o艣wietlonych zau艂kach, to zgarnia cienie ogrod贸w, to wyci膮ga ku g贸rze wie偶e ze 艣wiat艂ami sygna艂贸w; a je艣li wiecz贸r jest mglisty, rozproszona jasno艣膰, jak mleczna g膮bka, wzdyma si臋 u podn贸偶a w膮woz贸w.

Podr贸偶ni z p艂askowy偶u, pasterze, kt贸rzy p臋dz膮 trzody, ptasznicy zaczajeni przy sieciach, pustelnicy zbieraj膮cy cykori臋, wszyscy spogl膮daj膮 w d贸艂 i m贸wi膮 o Irenie. Wiatr przynosi czasami d藕wi臋ki b臋bn贸w i tr膮b, trzask rac roz艣wietlaj膮cych zabaw臋; czasem p臋kanie kartaczy, wybuch prochowni na niebie 偶贸艂tym od po偶ar贸w wznieconych przez wojn臋 domow膮. Patrz膮cy z g贸ry snuj膮 domys艂y o tym, co dzieje si臋 w mie艣cie, zadaj膮 sobie pytanie, czy by艂oby mi艂o czy niemi艂o przebywa膰 tego wieczoru w Irenie. Nie 偶eby zamierzali tam si臋 uda膰 鈥 zreszt膮 drogi prowadz膮ce w d贸艂 s膮 niedobre 鈥 ale Irena przyci膮ga jak magnes spojrzenia i my艣li tego, kto znajduje si臋 na g贸rze.

W tym miejscu Kub艂aj-chan oczekuje, aby Marko zacz膮艂 m贸wi膰 o Irenie widzianej od wewn膮trz. A Marko nie mo偶e tego uczyni膰: nie zdo艂a艂 si臋 dowiedzie膰, jakie miasto ludzie z p艂askowy偶u nazywaj膮 Iren膮; zreszt膮 to nie ma znaczenia: ogl膮dane od 艣rodka, by艂oby innym miastem; Irena 鈥 to nazwa miasta z oddali, a nazwa ta zmienia si臋, gdy si臋 do niego przybli偶y膰.

Inne jest miasto tego, kto mija je, nie zatrzymuj膮c si臋, a inne tego, kto raz przez nie pojmany, nigdy go nie opuszcza; inne jest miasto, do kt贸rego przyje偶d偶a si臋 po raz pierwszy, za艣 inne to, kt贸re porzuca si臋, aby nigdy do niego nie wr贸ci膰; ka偶de zas艂uguje na odmienn膮 nazw臋; mo偶e m贸wi艂em ju偶 o Irenie pod innymi imionami; mo偶e przez ca艂y czas m贸wi艂em tylko o Irenie.


Miasta i umarli. 4.

Argia r贸偶ni si臋 od innych miast tym, 偶e zamiast powietrza ma ziemi臋. Ulice s膮 ca艂kiem zakopane, pokoje 鈥 zape艂nione glin膮 a偶 po sufit, na schodach opieraj膮 si臋 drugie, odwr贸cone schody, nad dachami ci膮偶膮 warstwy skalistego gruntu, jak niebosk艂ony z chmurami. Nie wiemy, czy mieszka艅cy mog膮 si臋 porusza膰 po mie艣cie, poszerzaj膮c podziemne chodniki, wydr膮偶one przez robaki, i szczeliny, w kt贸re wciskaj膮 si臋 korzenie drzew: wilgo膰 rozk艂ada cia艂a i niewiele pozostawia si艂; lepiej wi臋c le偶e膰 bez ruchu, zreszt膮 i tak jest ciemno.

St膮d, w g贸rze, z Argii nie wida膰 nic; niekt贸rzy m贸wi膮: 鈥濲est tam w dole鈥 i mo偶na im tylko uwierzy膰; okolica jest bezludna. Noc膮, je艣li przy艂o偶y膰 ucho do ziemi, mo偶na czasem dos艂ysze膰 trza艣ni臋cie drzwiami.


Miasta i niebo. 3.

Ten, kto przybywa do Tekli, niewiele dostrzega z miasta, poprzez parkany z desek, os艂ony z p艂贸tna workowego, rusztowania, metalowe szkielety, drewniane pomosty zawieszone na linach lub wsparte na koz艂ach, drabiny, kratownice. Na pytanie: Dlaczego budowa Tekli tak d艂ugo si臋 ci膮gnie? 鈥 mieszka艅cy, nie przestaj膮c podnosi膰 wiader, spuszcza膰 pion贸w, przesuwa膰 w g贸r臋 i w d贸艂 d艂ugich p臋dzli, odpowiadaj膮: 呕eby nie zacz臋艂o si臋 burzenie. A kiedy ich zapyta膰, czy obawiaj膮 si臋, 偶e miasto zacznie si臋 kruszy膰 i rozpada膰, skoro tylko usun膮 rusztowania, dorzucaj膮 pospiesznie, p贸艂g艂osem: Nie tylko miasto.

Je艣li kto艣, nie zadowoliwszy si臋 tymi odpowiedziami, przy艂o偶y oko do szpary w ogrodzeniu, zobaczy 偶urawie, kt贸re wznosz膮 inne 偶urawie, oszalowania kryj膮ce dalsze oszalowania, belki, na kt贸rych wspieraj膮 si臋 dalsze belki.

Jaki sens ma wasze budowanie? 鈥 pyta. 鈥 C贸偶 jak nie miasto mo偶e mie膰 na celu budowa miasta? Gdzie jest wasz plan, projekt?

Poka偶emy ci go, skoro tylko sko艅czy si臋 dzie艅, teraz nie mo偶emy przerwa膰 鈥 odpowiadaj膮.

Praca ustaje o zmierzchu. Nad budow膮 zapada noc. Gwia藕dzista noc.

Oto projekt 鈥 m贸wi膮.


Ci膮g艂e miasta. 2.

Gdybym, l膮duj膮c w Trudzie, nie przeczyta艂 nazwy miasta wypisanej wielkimi literami, s膮dzi艂bym, 偶e przyby艂em na to samo lotnisko, sk膮d wyrusza艂em. Przedmie艣cia, przez kt贸re mnie powieziono, niczym nie r贸偶ni艂y si臋 od poprzednich, z identycznymi domami w kolorze 偶贸艂tawym i zielonkawym. Jad膮c za identycznymi strza艂kami, okr膮偶ali艣my takie same skwery na takich samych placach. 艢r贸dmiejskie ulice wystawia艂y na pokaz niezmienione w niczym towary opakowania reklamy. By艂em po raz pierwszy w Trudzie, a ju偶 zna艂em hotel, w kt贸rym przysz艂o mi si臋 zatrzyma膰; s艂ysza艂em ju偶 i wypowiedzia艂em moje dialogi z nabywcami i sprzedawcami 偶elastwa; zako艅czy艂em ju偶 inne takie same dni, patrz膮c przez identyczne szklanki na takie same faluj膮ce p臋pki.

Po co przyje偶d偶a膰 do Trudy? 鈥 zadawa艂em sobie pytanie. I ju偶 chcia艂em wyjecha膰.

Mo偶esz odlecie膰 w ka偶dej chwili 鈥 powiedziano mi 鈥 ale przyb臋dziesz do innej Trudy, takiej samej kropka w kropk臋. Truda, pozbawiona pocz膮tku i ko艅ca, pokrywa ca艂y 艣wiat, zmienia si臋 tylko nazwa na lotnisku.


Ukryte miasta. 1.

Ten, kto uda si臋 do Olindy z soczewk膮 i b臋dzie szuka艂 uwa偶nie, mo偶e w jakim艣 miejscu znale藕膰 punkt nie wi臋kszy ni偶 g艂贸wka od szpilki, w kt贸rym, w powi臋kszeniu, da si臋 dostrzec dachy anteny lukarny ogrody sadzawki, transparenty rozwieszone w poprzek ulic, pawilony na placach, tor wy艣cig贸w konnych. Punkt ten nie pozostaje niezmienny: kiedy odnajdziesz go po roku, b臋dzie wielko艣ci po艂贸wki cytryny, potem 鈥 borowika, p贸藕niej 鈥 g艂臋bokiego talerza. I wreszcie staje si臋 miastem naturalnej wielko艣ci, zamkni臋tym wewn膮trz poprzedniego miasta: nowym miastem, kt贸re rozpiera si臋 po艣rodku poprzedniego i wypycha je na zewn膮trz.

Olinda nie jest rzecz jasna jedynym miastem, kt贸re rozrasta si臋 koncentrycznymi kr臋gami, jak pnie drzew powi臋kszaj膮ce si臋 co roku o jeden s艂贸j. Ale innym miastom zostaje po艣rodku dawny ciasny pier艣cie艅 mur贸w, z kt贸rego stercz膮 usch艂e dzwonnice wie偶e ceglane dachy kopu艂y, podczas gdy nowe dzielnice wybrzuszaj膮 si臋 doko艂a jak z popuszczanego pasa. W Olindzie inaczej: stare mury rozszerzaj膮 si臋, unosz膮c z sob膮 dawne dzielnice, powi臋kszone, z zachowaniem proporcji, na szerszy widnokr膮g u granic miasta; otaczaj膮 one dzielnice nie tak stare, kt贸re r贸wnie偶 poszerzy艂y sw贸j obw贸d i sta艂y si臋 cie艅sze, aby zrobi膰 miejsce nowszym dzielnicom napieraj膮cym od 艣rodka; i tak dalej, a偶 do samego serca miasta: nowiutka Olinda w swych zmniejszonych rozmiarach zachowuje rysy i krwiobieg pierwszej Olindy i tych wszystkich, jakie si臋 wykluwa艂y jedna z drugiej; a w 艣rodku tego wewn臋trznego kr臋gu ju偶 kie艂kuj膮 鈥 cho膰 trudno je rozr贸偶ni膰 鈥 nast臋pna Olinda i Olindy, kt贸re po niej wyrosn膮.


Wielki Chan usi艂owa艂 wczu膰 si臋 w gr臋: ale teraz wymyka艂 mu si臋 jej cel. Ka偶da rozgrywka prowadzi do wygranej lub przegranej: ale czego? Co jest prawdziw膮 stawk膮? Przy macie, pod stop膮 kr贸la, zmiecionego d艂oni膮 zwyci臋zcy, pozostaje nico艣膰: czarny lub bia艂y kwadrat. Odciele艣niaj膮c swoje podboje, aby sprowadzi膰 je do samej istoty, Kub艂aj doszed艂 do kra艅cowej operacji: ostateczny podb贸j, dla kt贸rego wielokszta艂tne skarby imperium by艂y tylko z艂udn膮 pow艂ok膮, sprowadza艂 si臋 do kawa艂ka oheblowanego drewna.

W贸wczas Marko Po艂o przem贸wi艂:

Twoja szachownica, najja艣niejszy panie, jest intarsj膮 dw贸ch gatunk贸w drewna: hebanu i klonu. Kwadracik, w kt贸rym utkwi艂 teraz tw贸j 艣wiat艂y wzrok, wyci臋to z warstwy pnia naros艂ej w roku suszy: widzisz, jak uk艂adaj膮 si臋 w艂贸kna? Tu mo偶na dostrzec ledwie zarysowany s臋czek: p膮k pr贸bowa艂 wykie艂kowa膰 w pewien przedwcze艣nie wiosenny dzie艅, ale nocny szron zmusi艂 go do poniechania zamiaru.

Wielki Chan nie uprzytamnia艂 sobie dotychczas, 偶e cudzoziemiec potrafi wys艂owi膰 si臋 p艂ynnie w jego j臋zyku, ale nie togo zdumia艂o.

Tutaj powi臋kszony por: mo偶e gnie藕dzi艂a si臋 w nim poczwarka; nie czerwia, bo ten, zaraz po urodzeniu, zacz膮艂by dalej dr膮偶y膰, ale g膮sienicy, kt贸ra obgryz艂a li艣cie, przez co drzewo przeznaczono na zr膮b鈥 T臋 kraw臋d藕 stolarz wy偶艂obi艂 d艂utkiem, aby lepiej przylega艂a do s膮siedniego, troch臋 wystaj膮cego kwadratu鈥

Kub艂aj ton膮艂 w masie rzeczy, jakie mo偶na by艂o odczyta膰 na g艂adkim i pustym kawa艂eczku drewna; w tym czasie Marko m贸wi艂 ju偶 o hebanowych lasach, o tratwach z pni p艂awionych z biegiem rzek, o przystaniach, o kobietach w oknach鈥






IX






Wielki Chan posiada atlas, gdzie wszystkie miasta imperium i s膮siednich kr贸lestw s膮 zaznaczone pa艂ac po pa艂acu i ulica po ulicy, z murami obronnymi, rzekami, mostami, portami, ska艂ami nabrze偶y. Wie, 偶e w relacjach Marka Polo na pr贸偶no by oczekiwa膰 wiadomo艣ci o tych znanych mu zreszt膮 dobrze miejscach: o tym, 偶e w Kamba艂uku, stolicy Chin, mieszcz膮 si臋 jedno w drugim trzy kwadratowe miasta, ka偶de z czterema 艣wi膮tyniami i czterema bramami, kt贸re otwieraj膮 si臋 w kolejno艣ci nast臋powania po sobie p贸r roku; o tym, jak na wyspie D偶awie szaleje nosoro偶ec, atakuj膮c morderczym rogiem; o tym, jak 艂owi si臋 per艂y na dnie morza u brzeg贸w Maabaru.

Kub艂aj pyta Marka:

Kiedy powr贸cisz na Zach贸d, b臋dziesz powtarza艂 swoim ziomkom to samo, co opowiadasz mnie?

Ja m贸wi臋 i m贸wi臋 鈥 powiada Markoale m贸j s艂uchacz zatrzymuje tylko te s艂owa, kt贸rych oczekuje. Inne jest opisanie 艣wiata, kt贸remu ty sk艂aniasz 艂askawe ucho, za艣 inne obiegnie izby tragarzy i gondolier贸w u podn贸偶a mojego domu, w dniu, kiedy powr贸c臋, inne jeszcze m贸g艂bym podyktowa膰 w podesz艂ym wieku, gdybym popad艂 w niewol臋 genue艅skich pirat贸w i wrzucono by mnie w dybach do wsp贸lnej celi z pisarzem powie艣ci przygodowych. Opowiadaniem rz膮dz膮 nie usta, lecz ucho.

Czasem wydaje mi si臋, 偶e tw贸j g艂os dociera do mnie z oddali, gdy ja tymczasem jestem wi臋藕niem natr臋tnej i niezno艣nej rzeczywisto艣ci, w kt贸rej wszystkie formy ludzkiego wsp贸艂偶ycia osi膮gn臋艂y kres swego cyklu i nie mo偶na przewidzie膰, jakie nowe formy przybior膮. I s艂ucham z twoich ust o niewidzialnych prawach, kt贸rymi miasta 偶y艂y i na kt贸rych mocy by膰 mo偶e od偶yj膮 po 艣mierci.


Wielki Chan posiada atlas, kt贸rego rysunki przedstawiaj膮 glob ziemski w ca艂o艣ci i kontynent po kontynencie, granice najodleglejszych kr贸lestw, trasy statk贸w, kontury wybrze偶y, mapy naj艣wietniejszych metropolii i najbogatszych port贸w. Przerzuca stronice przed oczyma Marka Polo, 偶eby wypr贸bowa膰 jego wiedz臋. W mie艣cie, kt贸re wie艅czy z trzech stron d艂ug膮 cie艣nin臋, w膮sk膮 zatok臋 i zamkni臋te morze, podr贸偶nik rozpoznaje Konstantynopol; pami臋ta, 偶e Jerozolima na dwu g贸rach le偶y, kt贸re usiad艂y w艂a艣nie przeciw sobie; wskazuje bez wahania Samarkand臋 i jej ogrody.

Przy innych miastach wspomaga si臋 opisami przekazywanymi z ust do ust lub odgaduje na chybi艂 trafi艂, na podstawie sk膮pych wskaz贸wek: oto Grenada, t臋czowa per艂a kalif贸w, Lubeka, schludny p贸艂nocny port, Timbuktu, kt贸re czernieje hebanem i bieleje ko艣ci膮 s艂oniow膮, Pary偶, gdzie codziennie miliony ludzi powracaj膮 do dom贸w, dzier偶膮c w d艂oni pod艂u偶n膮 bu艂k臋. Atlas przedstawia na barwnych miniaturach skupiska ludzkie o niezwyk艂ym kszta艂cie: oaza ukryta w za艂omie pustyni, sk膮d wystaj膮 tylko wierzcho艂ki palm 鈥 to z pewno艣ci膮 Nefta; zamek po艣r贸d ruchomych piask贸w i kr贸w, kt贸re skubi膮 艂膮ki osolone przez przyp艂ywy, nie mo偶e nie przypomina膰 Mont-Saint-Michel, a pa艂ac, kt贸ry zamiast wznosi膰 si臋 wewn膮trz mur贸w miejskich, zamyka miasto w swoich murach, mo偶e oznacza膰 tylko Urbino.

Atlas przedstawia r贸wnie偶 miasta, co do kt贸rych ani Marko, ani geografowie nie wiedz膮, czy i gdzie istniej膮, lecz nie mog艂o ich zabrakn膮膰 w艣r贸d form miast mo偶liwych: Cuzco o promienistym i rozcz艂onkowanym planie, kt贸ry odzwierciedla doskona艂y porz膮dek wymiany, Meksyk zieleniej膮cy nad jeziorem, gdzie kr贸luje pa艂ac Montezumy, Nowogr贸d z p臋katymi kopu艂ami, Lhas臋 wznosz膮c膮 bia艂e dachy nad pochmurnym dachem 艣wiata. Dla nich r贸wnie偶 Marko wymienia nazw臋, oboj臋tne jak膮, i szkicuje prowadz膮c膮 tam tras臋. Wiadomo, 偶e nazwy miast maj膮 tyle odmian, ile jest cudzoziemskich j臋zyk贸w, i 偶e w ka偶de miejsce mo偶na dotrze膰 z innych miejsc najr贸偶niejszymi drogami, jad膮c konno wozem wios艂uj膮c frun膮c.

Mam wra偶enie, 偶e lepiej rozpoznajesz miasta w atlasie, ni偶 kiedy sam je odwiedzasz 鈥 m贸wi cesarz do Marka, zatrzaskuj膮c ksi臋g臋.

A na to Polo:

Podr贸偶uj膮c, spostrzegasz, 偶e r贸偶nice zanikaj膮: ka偶de miasto upodabnia si臋 do wszystkich miast, miejsca wymieniaj膮 ze sob膮 formy kolejno艣膰 odleg艂o艣ci, drobny, bezkszta艂tny py艂 zasypuje kontynenty. Tw贸j atlas przechowuje r贸偶nice nietkni臋te: zas贸b przymiot贸w, kt贸re s膮 jak litery imienia.

Wielki Chan posiada atlas, w kt贸rym zebrano mapy wszystkich miast: tych, kt贸rych mury wznosz膮 si臋 na trwa艂ych fundamentach, tych, kt贸re upad艂y w gruzy i zosta艂y poch艂oni臋te przez piaski, tych, kt贸re kiedy艣 powstan膮 w miejscach, gdzie teraz jeszcze s膮 tylko zaj臋cze nory.

Marko Polo przerzuca mapy, rozpoznaje Jerycho, Ur, Kartagin臋, wskazuje przystanie u uj艣cia Skamandra, gdzie achajskie okr臋ty przez dziesi臋膰 lat czeka艂y na powr贸t obl臋偶nik贸w, zanim przez Skajskie Wrota przeci膮gni臋to ko艂owrotami konia, kt贸rego sczepi艂 sworzniami Ulisses. Ale m贸wi膮c o Troi, nadawa艂 jej kszta艂t Konstantynopolu i przewidywa艂, jak przez d艂ugie miesi膮ce b臋dzie j膮 oblega艂 Mahomet, kt贸ry, przebieg艂y jak Ulisses, ka偶e przeci膮gn膮膰 noc膮 okr臋ty w g贸r臋 potok贸w, z Bosforu do Z艂otego Rogu, omijaj膮c Per臋 i Galat臋. I z pomieszania tych dw贸ch miast wynika艂o trzecie, kt贸re mog艂oby nazywa膰 si臋 San Francisco i wyci膮ga膰 d艂ugie, lekkie mosty nad Z艂otymi Wrotami i nad zatok膮, i wdrapywa膰 si臋 z臋batymi tramwajami na biegn膮ce stromo w g贸r臋 ulice, i rozkwita膰, w tysi膮c lat p贸藕niej, jako stolica Pacyfiku, po d艂ugim, trzechsetletnim obl臋偶eniu, kt贸re doprowadzi艂o ras臋 偶贸艂tych i czarnych, i czerwonych do zlania si臋 z ocala艂ym potomstwem bia艂ych w imperium wi臋kszym od cesarstwa Wielkiego Chana.

Atlas odznacza si臋 tym: objawia kszta艂t miast, kt贸re nie maj膮 jeszcze kszta艂tu ani imienia. Jest miasto w kszta艂cie Amsterdamu, zwr贸cone na p贸艂noc p贸艂kole, z koncentrycznymi kana艂ami: Ksi膮偶膮t, Cesarza, Pan贸w; jest miasto w kszta艂cie Jorku, wci艣ni臋te mi臋dzy wysokie wrzosowiska, ca艂e w murach, naje偶one wie偶ami; jest miasto w kszta艂cie Nowego Amsterdamu, zwane tak偶e Nowym Jorkiem, ciasne od wie偶 ze szk艂a i stali, na wyd艂u偶onej wyspie mi臋dzy dwiema rzekami, z ulicami jak g艂臋bokie kana艂y, prostymi, z wyj膮tkiem Broadwayu.

Katalog kszta艂t贸w nie ma ko艅ca: dop贸ki ka偶dy kszta艂t nie znajdzie swego miasta, dalej b臋d膮 si臋 rodzi艂y nowe miasta. Tam, gdzie kszta艂ty wyczerpuj膮 swoje warianty i rozpadaj膮 si臋, zaczyna si臋 koniec miast. Na ostatnich mapach atlasu rozpe艂za艂y si臋 siatki bez pocz膮tku i ko艅ca, miasta w kszta艂cie Los Angeles, w kszta艂cie Kioto-Osaki, bez kszta艂tu.


Miasta i umarli. 5.

Ka偶de miasto, jak Laudomia, ma przy sobie inne miasto, kt贸rego mieszka艅cy nosz膮 te same imiona: to Laudomia umar艂ych, cmentarz. Ale Laudomia odznacza si臋 tym, 偶e jest nie tylko podw贸jna, ale potr贸jna, to jest obejmuje jeszcze trzeci膮 Laudomi臋, miasto nienarodzonych.

W艂asno艣ci podw贸jnego miasta s膮 znane. Im bardziej zaludnia si臋 i rozrasta Laudomia 偶ywych, tym rozleglejsze staj膮 si臋 po艂acie grob贸w za murami. Ulice Laudomii zmar艂ych s膮 szerokie na tyle tylko, 偶eby m贸g艂 po nich kr膮偶y膰 w贸zek grabarza, a budynki nie maj膮 okien, ale bieg ulic i kolejno艣膰 domostw powtarzaj膮 uk艂ad 偶ywej Laudomii i, jak w niej, rodzinom jest coraz cia艣niej w g臋sto spi臋trzonych niszach. W pogodne popo艂udnia 偶yj膮ca ludno艣膰 sk艂ada wizyty zmar艂ym i na ich kamiennych tablicach odczytuje w艂asne nazwiska: na podobie艅stwo miasta 偶ywych, Laudomia zmar艂ych opowiada histori臋 trud贸w, wybuch贸w z艂o艣ci, z艂udze艅, uczu膰, tylko 偶e tutaj wszystko sta艂o si臋 konieczne, uwolnione od przypadkowo艣ci, poszufladkowane, uporz膮dkowane. I 偶eby si臋 poczu膰 pewniej, 偶ywa Laudomia musi szuka膰 w Laudomii umar艂ych wyt艂umaczenia dla samej siebie, nawet ryzykuj膮c, 偶e znajdzie tam zbyt wiele lub zbyt ma艂o: wyt艂umaczenie nie tylko dla jednej Laudomii, ale dla r贸偶nych miast, kt贸re mog艂y istnie膰, a nie istnia艂y, lub racje cz臋艣ciowe, sprzeczne, zawodne.

S艂usznie czyni Laudomia, i偶 przyznaje r贸wnie obszern膮 siedzib臋 tym, kt贸rzy maj膮 si臋 dopiero narodzi膰; oczywi艣cie przestrze艅 ta nie jest proporcjonalna do ich liczby, kt贸r膮 przyjmuje si臋 za niesko艅czon膮, ale 偶e jest to miejsce puste, otoczone zabudow膮 pe艂n膮 nisz i wg艂臋bie艅, i rowkowa艅 i skoro nienarodzonym mo偶na przypisa膰 dowolne wymiary, wielko艣膰 myszy lub jedwabnik贸w albo mr贸wek czy mr贸wczych jajeczek, nic nie stoi na przeszkodzie, aby wyobrazi膰 ich sobie na ka偶dym przedmiocie czy konsoli, kt贸ra wystaje ze 艣cian, na ka偶dym kapitelu czy cokole, wyprostowanych lub skulonych, w rz臋dzie lub bez艂adnie, oddaj膮cych si臋 zaj臋ciom swych przysz艂ych egzystencji, i ogl膮da膰, w jednej rysie na marmurze, ca艂膮 Laudomi臋 za sto lub tysi膮c lat, wype艂nion膮 t艂umami w odzie偶y o niespotykanych formach, na przyk艂ad wszyscy w burnusach koloru bak艂a偶ana albo wszyscy z ba偶ancimi pi贸rami przy turbanach, i rozpoznawa膰 w nich w艂asnych potomk贸w i potomstwo rodzin sprzymierzonych i wrogich, d艂u偶nik贸w i wierzycieli, kt贸rzy kr膮偶膮 we wszystkie strony, przed艂u偶aj膮c w niesko艅czono艣膰 interesy, zemsty, zar臋czyny z mi艂o艣ci i dla pieni臋dzy. 呕ywi Laudomii odwiedzaj膮 dom nienarodzonych i zadaj膮 im pytania; kroki rozbrzmiewaj膮 pod pustymi sklepieniami, pytania stawia si臋 w milczeniu. 呕ywi pytaj膮 zawsze o siebie samych, a nie o tych, co nadejd膮; jeden troszczy si臋, aby zostawi膰 po sobie 艣wietlane wspomnienia, inny 鈥 偶eby puszczono w niepami臋膰 jego ha艅b臋; wszyscy chcieliby 艣ledzi膰 w膮tek skutk贸w swoich czyn贸w; lecz im bardziej wyt臋偶aj膮 wzrok, tym s艂abiej rozpoznaj膮 ci膮g艂o艣膰 艣ladu; ci, kt贸rzy maj膮 narodzi膰 si臋 w Laudomii, jawi膮 si臋 na kszta艂t punkt贸w jak py艂ki kurzu, oderwani od tego, co przedtem i co potem.

Laudomia nienarodzonych, w odr贸偶nieniu od miasta umar艂ych, nie przekazuje mieszka艅com 偶ywej Laudomii 偶adnej pewno艣ci, a tylko przestrach. My艣li odwiedzaj膮cych natrafiaj膮 w ko艅cu na dwie drogi i nie wiadomo, kt贸ra z nich gotuje wi臋cej l臋ku: albo przypu艣ci si臋, 偶e liczba tych, kt贸rzy maj膮 si臋 narodzi膰, przewy偶sza znacznie sum臋 wszystkich 偶ywych i wszystkich umar艂ych, a w贸wczas w ka偶dym porze kamienia cisn膮 si臋 niewidzialne t艂umy, st艂oczone na zboczach leja jak na stopniach stadionu, a poniewa偶 potomstwo Laudomii pomna偶a si臋 w ka偶dym pokoleniu, w ka偶dym leju otwieraj膮 si臋 setki lej贸w z milionami ludzi, kt贸rzy dopiero si臋 narodz膮, i kt贸rzy wyci膮gaj膮 szyje, i otwieraj膮 usta, 偶eby si臋 nie udusi膰; albo przypu艣ci si臋, 偶e i Laudomia zniknie pewnego dnia, nie wiadomo kiedy, a z ni膮 wszyscy jej mieszka艅cy, to znaczy pokolenia b臋d膮 nast臋powa膰 po sobie, a偶 osi膮gn膮 pewn膮 liczb臋 i ju偶 jej nie przekrocz膮, a w贸wczas Laudomia umar艂ych i Laudomia nienarodzonych s膮 jak dwa naczynia klepsydry, kt贸ra si臋 nie odwr贸ci, ka偶de przej艣cie mi臋dzy narodzinami a 艣mierci膮 鈥 to ziarnko piasku, kt贸re przebywa przesmyk, i narodzi si臋 ostatni mieszkaniec Laudomii, spadnie ostatnie ziarenko piasku, kt贸re obecnie czeka u szczytu kopca.


Miasta i niebo. 4.

Astronomowie, kiedy zwr贸cono si臋 do nich, aby podyktowali zasady, wed艂ug kt贸rych powsta膰 mia艂a Peryncja, ustalili miejsce i dzie艅 wed艂ug po艂o偶enia gwiazd, nakre艣lili krzy偶uj膮ce si臋 linie ze wschodu na zach贸d i z p贸艂nocy na po艂udnie, skierowane jedna 鈥 zgodnie z biegiem s艂o艅ca, druga 鈥 jak o艣, wok贸艂 kt贸rej kr膮偶膮 niebosk艂ony, podzielili map臋 pod艂ug dwunastu cz臋艣ci zodiaku, tak aby ka偶da 艣wi膮tynia i ka偶da dzielnica pozostawa艂a pod w艂a艣ciwym wp艂ywem odpowiednich konstelacji, wyznaczyli punkt na murach, gdzie nale偶y wybi膰 bramy, tak aby ka偶da z nich ujmowa艂a jedno z za膰mie艅 ksi臋偶yca przez najbli偶sze tysi膮clecie. Peryncja 鈥 zapewnili 鈥 b臋dzie odzwierciedla膰 harmoni臋 firmamentu; prawo natury i 艂aska bog贸w ukszta艂tuj膮 losy mieszka艅c贸w.

Zbudowano Peryncj臋 dok艂adnie wed艂ug oblicze艅 astronom贸w; zasiedli艂y j膮 r贸偶ne ludy; pierwsze pokolenie narodzone w Peryncji zacz臋艂o wzrasta膰 w jej murach, a偶 i ono z kolei osi膮gn臋艂o wiek, by wst膮pi膰 w zwi膮zki ma艂偶e艅skie i mie膰 potomstwo.

Na ulicach i placach Peryncji spotkasz dzi艣 kaleki, kar艂y, garbatych, oty艂ych, kobiety z brod膮. Ale nie widzisz najgorszego; gard艂owe wrzaski wydobywaj膮 si臋 z piwnic i strych贸w, gdzie rodziny ukrywaj膮 dzieci o trzech g艂owach lub sze艣ciu nogach.

Astronomowie Peryncji stoj膮 przed trudnym wyborem: albo przyzna膰, 偶e ich wszystkie obliczenia by艂y b艂臋dne, a ich liczby nie zdo艂aj膮 opisa膰 nieba, albo wyjawi膰, 偶e odbiciem boskiego porz膮dku jest w艂a艣nie miasto potwor贸w.


Ci膮g艂e miasta. 3.

Co roku w moich podr贸偶ach zatrzymuj臋 si臋 w Prokopii i wynajmuj臋 stale ten sam pok贸j w tej samej gospodzie. Ju偶 od pierwszego razu przygl膮da艂em si臋 krajobrazowi, kt贸ry wida膰 spoza uchylonej firanki: r贸w, most, murek, drzewko jarz臋biny, pole kukurydzy, je偶ynowe zaro艣la, kurnik, 偶贸艂ty grzbiet pag贸rka, bia艂y ob艂ok, wycinek b艂臋kitnego nieba w kszta艂cie trapezu. Jestem pewien, 偶e za pierwszym razem nie by艂o wida膰 nikogo; dopiero w rok p贸藕niej, spostrzeg艂szy ruch w艣r贸d listowia, zdo艂a艂em rozr贸偶ni膰 okr膮g艂膮 i p艂ask膮 twarz, kt贸ra obgryza艂a kolb臋 kukurydzy. Po roku by艂o ich trzech na murku, a kiedy wr贸ci艂em, ujrza艂em ich sze艣ciu, jak siedzieli rz臋dem z r臋koma na kolanach i kilkoma owocami jarz臋biny w misce. Co roku, skoro tylko wszed艂em do pokoju, unosi艂em firank臋 i dostrzega艂em o kilka twarzy wi臋cej: szesnastu, 艂膮cznie z tymi w rowie; dwudziestu dziewi臋ciu, w tym o艣miu skulonych na jarz臋binie; czterdziestu siedmiu, nie licz膮c tych w kurniku. S膮 do siebie podobni, wydaj膮 si臋 mili, maj膮 piegi na policzkach, u艣miechaj膮 si臋, paru z nich ma usta umazane je偶ynami. Wkr贸tce zobaczy艂em ca艂y most pe艂en facet贸w z okr膮g艂ymi twarzami, przykucni臋tych, bo nie mieli ju偶 gdzie si臋 ruszy膰; chrupali kolby, potem ogryzali kaczany.

I tak z roku na rok widzia艂em, jak znika r贸w, drzewko, je偶yny, ukryte za przegrod膮 spokojnych u艣miech贸w, pomi臋dzy okr膮g艂ymi policzkami, kt贸re poruszaj膮 si臋, 偶uj膮c li艣cie. Nie spos贸b sobie wyobrazi膰, ilu ludzi mo偶e si臋 zmie艣ci膰 na przestrzeni tak ciasnej jak to poletko kukurydzy, zw艂aszcza je艣li siedz膮 nieruchomo, obejmuj膮c ramionami kolana. Jest ich chyba znacznie wi臋cej, ni偶 si臋 zdaje: widzia艂em, jak coraz g臋艣ciejszy t艂um pokrywa grzbiet pag贸rka; ale od kiedy ci z mostu zwykli siada膰 okrakiem jedni na ramionach drugich, nie mog臋 ju偶 si臋gn膮膰 wzrokiem tak daleko.

Wreszcie w tym roku, kiedy podnios臋 firank臋, w ramach okna ukazuje si臋 tylko bezkres twarzy: od jednego do drugiego rogu, na wszystkich poziomach i we wszystkich odleg艂o艣ciach wida膰 te okr膮g艂e, nieruchome, sp艂aszczone twarze z cieniem u艣miechu, a mi臋dzy nimi liczne d艂onie chwytaj膮ce si臋 ramion tych, kt贸rzy stoj膮 z przodu. Nawet niebo znikn臋艂o. W艂a艣ciwie mog臋 odej艣膰 od okna.

Nie艂atwo mi si臋 porusza膰. W moim pokoju mieszkamy w dwudziestu sze艣ciu: 偶eby postawi膰 nog臋, musz臋 potr膮ci膰 tych, kt贸rzy skulili si臋 na dywanie, toruj臋 sobie drog臋 mi臋dzy kolanami tych, kt贸rzy siedz膮 na komodzie, i 艂okciami tych, kt贸rzy na zmian臋 opieraj膮 si臋 o 艂贸偶ko: na szcz臋艣cie wszyscy s膮 mili.


Ukryte miasta. 2.

Nie jest szcz臋艣liwe 偶ycie w Raissie. Ludzie id膮 ulicami, wy艂amuj膮c sobie d艂onie ze staw贸w, z艂orzecz膮 zabeczanym dzieciom, 艣ciskaj膮c skronie pi臋艣ciami, opieraj膮 si臋 o nadrzeczne por臋cze, rankiem budz膮 si臋 z jednego z艂ego snu i zaczynaj膮 drugi. Przy warsztatach, gdzie co chwila kto艣 rozbija sobie palec m艂otkiem lub k艂uje ig艂膮, czy te偶 nad kolumnami ko艣lawych cyfr w rejestrach kupc贸w i bankier贸w albo przed rz臋dami pustych szklanek na bufetach szynk贸w, dobrze przynajmniej, 偶e pochylenie g艂贸w oszcz臋dza ci nie偶yczliwych spojrze艅. W domach 鈥 jeszcze gorzej, a 偶eby si臋 o tym przekona膰, nie trzeba nawet wchodzi膰 do 艣rodka; latem okna rozbrzmiewaj膮 od k艂贸tni i rozbijanych talerzy.

A jednak w Raissie w ka偶dym momencie znajdzie si臋 dziecko, kt贸re 艣mieje si臋 z okna do psa, co wskoczy艂 na daszek, by z艂apa膰 w z臋by kawa艂ek placka upuszczony przez murarza, kt贸ry z wierzcho艂ka rusztowania zawo艂a艂: 鈥 Kochana, daj umoczy膰! 鈥 do m艂odej ober偶ystki, kt贸ra unosi talerz ragout w cieniu pergoli, zadowolona, 偶e mo偶e go poda膰 sprzedawcy parasoli 艣wi臋tuj膮cemu dobry interes 鈥 parasolk臋 z bia艂ej koronki, kupion膮 przez wielk膮 dam臋, aby mog艂a paradowa膰 z ni膮 na wy艣cigach, gdy偶 kocha si臋 w oficerze, kt贸ry przeskakuj膮c ostatni p艂otek, u艣miechn膮艂 si臋 do niej szcz臋艣liwy, lecz jeszcze szcz臋艣liwszy by艂 jego ko艅, kiedy wzlatywa艂 nad przeszkodami, patrz膮c, jak wzlatuje w powietrze frankolin, szcz臋艣liwy ptak uwolniony z klatki przez malarza, szcz臋艣liwego, 偶e odmalowa艂 go, pi贸rko po pi贸rku, z czerwonymi i 偶贸艂tymi c臋tkami, na miniaturze tej stronicy w ksi臋dze, gdzie filozof m贸wi: 鈥濺贸wnie偶 i w smutnym mie艣cie Raissie biegnie niewidzialna ni膰, kt贸ra wi膮偶e na chwil臋 jedn膮 istot臋 z drug膮 i zaraz si臋 rozwi膮zuje, potem napr臋偶a na nowo mi臋dzy punktami w ci膮g艂ym ruchu, kre艣l膮c nowe pospieszne figury, tote偶 w ka偶dej sekundzie nieszcz臋艣liwe miasto zawiera miasto szcz臋艣liwe, kt贸re nie wie nawet o w艂asnym istnieniu鈥.


Miasta i niebo. 5.

Andri臋 zbudowano tak kunsztownie, 偶e ka偶da ulica biegnie w niej pod艂ug orbity jakiej艣 planety, a budynki i miejsca, gdzie koncentruje si臋 偶ycie publiczne, odtwarzaj膮 uk艂ad konstelacji i po艂o偶enie najja艣niejszych gwiazd: Antaresa, Alpharda, Capelli, Cefeid. Kalendarz miasta tak jest sporz膮dzony, 偶e prace i obrz臋dy, i uroczysto艣ci rozk艂adaj膮 si臋 na mapie, kt贸ra odpowiada firmamentowi danego dnia: tym sposobem odbijaj膮 si臋 w sobie dnie na ziemi i noce na niebie.

Pomimo i偶 rz膮dz膮 nim drobiazgowe przepisy, 偶ycie miasta toczy si臋 spokojnie jak ruch cia艂 niebieskich zgodnie z konieczno艣ci膮 w艂a艣ciw膮 zjawiskom niezale偶nym od ludzkiej woli. Mieszka艅com Andrii, kiedy chwali艂em ich pomys艂owe wyroby i pogod臋 ducha, rzek艂em z pewnym wahaniem:

Dobrze rozumiem, 偶e czuj膮c si臋 cz臋艣ci膮 niezmiennego nieba, trybami precyzyjnego mechanizmu, wystrzegacie si臋, 偶eby nie wprowadzi膰 najmniejszych zmian w waszym mie艣cie i w waszych obyczajach. Andria jest jedynym ze znanych mi miast, dla kt贸rego najkorzystniej jest pozostawa膰 nieruchomym w czasie.

Popatrzyli po sobie w os艂upieniu:

Ale偶 dlaczego? Kto tak twierdzi?

I poprowadzili mnie, 偶ebym zwiedzi艂 niedawno otwarte wisz膮ce przej艣cie nad gajem bambusowym, teatr cieni budowany w miejscu psiarni miejskiej, przeniesionej obecnie do pawilon贸w dawnego lazaretu, kt贸ry przesta艂 istnie膰 z powodu wyzdrowienia ostatnich zad偶umionych i 鈥 艣wie偶o uko艅czone 鈥 port rzeczny, pomnik Talesa, zje偶d偶alni臋.

A czy te innowacje nie zak艂贸caj膮 astralnego rytmu waszego miasta? 鈥 spyta艂em.

Tak doskona艂a jest harmonia mi臋dzy naszym miastem a niebem 鈥 odrzekli 鈥 偶e ka偶da przemiana Andrii wywo艂uje co艣 nowego w艣r贸d gwiazd. Astronomowie spogl膮daj膮 przez teleskopy po ka偶dej zmianie, jaka dokonuje si臋 w Andrii, i sygnalizuj膮 wybuch nowej albo zmian臋 barwy odleg艂ego punktu firmamentu z pomara艅czowej na 偶贸艂t膮, rozszerzanie si臋 jakiej艣 mg艂awicy, zakrzywianie kt贸rego艣 z zakoli Drogi Mlecznej. Ka偶da zmiana poci膮ga za sob膮 艂a艅cuch dalszych zmian, tak w Andrii jak w艣r贸d gwiazd: miasto i niebo nie s膮 nigdy niezmienne.

Co si臋 tyczy charakteru mieszka艅c贸w Andrii, godne s膮 wzmianki dwa przymioty: pewno艣膰 siebie i ostro偶no艣膰. Prze艣wiadczeni, 偶e wszelkie innowacje w mie艣cie wp艂ywaj膮 na rysunek nieba, przed podj臋ciem ka偶dej decyzji obliczaj膮 ryzyko i korzy艣ci dla siebie i dla ca艂o艣ci miasta i 艣wiat贸w.


Ci膮g艂e miasta. 4.

Wyrzucasz mi, 偶e ka偶da z moich opowie艣ci przenosi ci臋 w sam 艣rodek miasta, pomijaj膮c milczeniem przestrze艅, jaka rozci膮ga si臋 mi臋dzy jednym miastem a drugim: to, czy pokrywaj膮 j膮 morza, pola 偶yta, lasy modrzewiowe, bagniska. Odpowiem ci pewn膮 histori膮.

Na ulicach 艣wietnego miasta Cecylii spotka艂em kiedy艣 pasterza, kt贸ry pogania艂 pod miarami brz臋cz膮ce dzwonkami stado k贸z.

Cz艂owieku, kt贸remu niebiosa b艂ogos艂awi膮 鈥 zagadn膮艂 mnie, przystaj膮c 鈥 czy m贸g艂by艣 mi powiedzie膰, jak nazywa si臋 miasto, w kt贸rym jeste艣my?

Niech ci臋 bogowie prowadz膮! 鈥 wykrzykn膮艂em. 鈥 Jak mo偶esz nie rozpozna膰 prze艣wietnego miasta Cecylii?

Powiniene艣 mi wsp贸艂czu膰 鈥 odrzek艂 tamten. 鈥 Jestem w臋drownym pasterzem. Czasami mnie i moim kozom zdarza si臋 przemierza膰 miasta; ale nie potrafimy ich rozr贸偶ni膰. Spytaj mnie o nazwy pastwisk: znam je wszystkie, 艁膮ka po艣r贸d Ska艂, Zielony Stok, Ocieniona Trawa. Miasta nie maj膮 dla mnie nazwy: to miejsca bez li艣ci, mi臋dzy jednym a drugim pastwiskiem, gdzie kozy p艂osz膮 si臋 i rozpierzchaj膮 na skrzy偶owaniach. Ja i pies biegniemy, 偶eby utrzyma膰 razem trzod臋.

Ja, w przeciwie艅stwie do ciebie 鈥 stwierdzi艂em 鈥 rozpoznaj臋 tylko miasta, a nie odr贸偶niam tego, co poza nimi. W niezamieszkanych miejscach ka偶dy kamie艅 i ka偶de 藕d藕b艂o trawy myl膮 si臋 w moich oczach z ka偶dym kamieniem i 藕d藕b艂em.

Od tamtego czasu up艂yn臋艂o wiele lat; pozna艂em jeszcze liczne miasta i przemierzy艂em kontynenty. Pewnego dnia szed艂em w艣r贸d naro偶nik贸w identycznych dom贸w: zab艂膮dzi艂em. Spyta艂em jakiego艣 przechodnia:

Oby chronili ci臋 nie艣miertelni, czy mo偶esz mi powiedzie膰, gdzie jeste艣my?

W Cecylii, na nieszcz臋艣cie! 鈥 odpowiedzia艂 mi. 鈥 Od dawna ju偶 chodzimy po jej ulicach, ja i kozy, i nie udaje si臋 nam st膮d wydosta膰.

Pozna艂em go mimo d艂ugiej bia艂ej brody: by艂 to ten sam pasterz. Pod膮偶a艂a za nim garstka wy艂ysia艂ych k贸z, kt贸re ju偶 nawet nie cuchn臋艂y, bo zosta艂a z nich sk贸ra i ko艣ci. Skuba艂y stare papiery w kub艂ach na 艣mieci.

To by膰 nie mo偶e! 鈥 zawo艂a艂em. 鈥 Ja te偶, nie wiem ju偶 jak dawno, wszed艂em do miasta i od tamtego czasu wci膮偶 zapuszczam si臋 w jego ulice. Ale jak dotar艂em w to miejsce, skoro znajdowa艂em si臋 w innym mie艣cie, o sto mil od Cecylii, i jeszcze z niego nie wyszed艂em?

Miejsca si臋 przemiesza艂y 鈥 powiedzia艂 pasterz. 鈥 Cecylia jest wsz臋dzie; tu by艂a chyba kiedy艣 艁膮ka Drobnej Sza艂wii. Moje kozy rozpoznaj膮 trawy dziel膮ce pasy ruchu.


Ukryte miasta. 3.

Jedna z Sybilli, zapytana o przeznaczenie Marozji, rzek艂a: 鈥濿idz臋 dwa miasta: miasto szczura i miasto jask贸艂ki鈥.

Wyroczni臋 zinterpretowano w ten spos贸b: dzisiejsza Marozja jest miastem, gdzie wszyscy biegaj膮 po podziemnych o艂owianych tunelach, jak stada szczur贸w, kt贸re wyrywaj膮 sobie z z臋b贸w resztki wypuszczone z z臋b贸w przez najgro藕niejsze szczury; lecz wkr贸tce zacznie si臋 nowy wiek, kiedy wszyscy w Marozji b臋d膮 szybowa膰 jak jask贸艂ki po letnim niebie, przywo艂uj膮c si臋 jak dla zabawy, popisuj膮c si臋 akrobacjami przy nieruchomych skrzyd艂ach, oczyszczaj膮c powietrze z much i komar贸w.

Czas, 偶eby dobieg艂a kresu era szczura i rozpocz臋艂a si臋 era jask贸艂ki 鈥 postanowili co energiczniejsi. I rzeczywi艣cie, pod dzik膮 i ma艂oduszn膮 przewag膮 szczur贸w czu艂o si臋, jak w艣r贸d ludzi skromniejszej kondycji tli si臋 poryw jask贸艂ek, kt贸re zgrabnym ruchem ogona wzbijaj膮 si臋 w przejrzyste powietrze i rysuj膮 ostrzem skrzyde艂 krzywizn臋 rozszerzaj膮cego si臋 horyzontu.

Wr贸ci艂em po latach do Marozji; uwa偶a si臋, 偶e proroctwo Sybilli zi艣ci艂o si臋 od dawna; stary wiek zosta艂 pogrzebany; nowy jest u zenitu. Miasto zmieni艂o si臋 niew膮tpliwie, i mo偶e na lepsze. Ale jedyne skrzyd艂a, jakie uda艂o mi si臋 dostrzec 鈥 to skrzyd艂a nieufnych parasoli, pod kt贸rymi oci臋偶a艂e powieki ukrywaj膮 spojrzenia; sporo ludzi s膮dzi, 偶e wzlatuje w powietrze, 驴de co najwy偶ej unosz膮 si臋 z ziemi, trzepocz膮c cha艂atami na kszta艂t nietoperzy.

Zdarza si臋 jednak, 偶e kiedy zbli偶ysz si臋 do zwartych mur贸w Marozji, w najbardziej niespodziewanej chwili otwiera si臋 szczelina i ukazuje odmienne miasto, kt贸re znika w jednym mgnieniu. Mo偶e ca艂y sekret w tym, 偶eby umie膰 wypowiedzie膰 odpowiednie s艂owa, wykona膰 odpowiednie gesty we w艂a艣ciwej kolejno艣ci i tempie, albo wystarczy czyje艣 spojrzenie odpowied藕 znak, wystarczy, 偶eby kto艣 co艣 zrobi艂 dla samej przyjemno艣ci i po to, 偶eby jego przyjemno艣膰 sta艂a si臋 przyjemno艣ci膮 innych: w takim momencie zmieniaj膮 si臋 wszystkie przestrzenie, wysoko艣ci, odleg艂o艣ci, miasto przeobra偶a si臋, staje si臋 krystaliczne, przejrzyste jak wa偶ka. Ale wszystko musi nast膮pi膰 niemal mimochodem, nie mo偶na nadawa膰 temu nadmiernego znaczenia, bez nadmiernej pretensji co do wagi tej operacji, nale偶y ca艂y czas pami臋ta膰, 偶e lada chwila poprzednia Marozja sklepi nad g艂owami sw贸j strop z kamienia paj臋czyn ple艣ni.

Czy偶by wyrocznia si臋 myli艂a? Niekoniecznie. Ja tak j膮 interpretuj臋: Marozja sk艂ada si臋 z dw贸ch miast: miasta szczura i miasta jask贸艂ki; obydwa zmieniaj膮 si臋 z biegiem czasu; ale nie zmienia si臋 ich stosunek: zawsze drugie z nich lada chwila ma si臋 wyzwoli膰 z pierwszego.


Ci膮g艂e miasta. 5.

呕eby opowiedzie膰 ci o Pentezylei, powinienem zacz膮膰 od opisu wej艣cia do miasta. Ty wyobra偶asz sobie zapewne wyrastanie pier艣cienia mur贸w nad pokryt膮 kurzem r贸wnin膮, zbli偶anie si臋, krok za krokiem, do bramy strze偶onej przez celnik贸w, kt贸rzy popatruj膮 krzywym okiem na twoje tobo艂y. Dop贸ki nie dotar艂e艣 do miasta, jeste艣 na zewn膮trz; przechodzisz pod sklepionym 艂ukiem i odnajdujesz si臋 w 艣rodku; otacza ci臋 zwarta bry艂a miasta, a wyci臋ty w niej rysunek objawi ci si臋, je艣li b臋dziesz szed艂 za jego kanciastym zarysem.

Je艣li tak s膮dzisz, jeste艣 w b艂臋dzie: w Pentezylei jest inaczej. Godzinami idziesz naprz贸d i ci膮gle nie wiesz, czy jeste艣 ju偶 w 艣rodku miasta czy jeszcze na zewn膮trz. Jak jezioro o p艂askich brzegach, kt贸re gubi si臋 w mokrad艂ach, Pentezylea rozlewa si臋 dooko艂a na mile w rozcie艅czonej na r贸wninie brei miasta: blade domostwa, kt贸re odwracaj膮 si臋 do siebie plecami po艣r贸d szczeciniastych 艂膮k, mi臋dzy parkanami z desek i blaszanymi wiatami. Co pewien czas zag臋szczanie si臋 przy brzegach drogi budowli o n臋dznych fasadach, przesadnie wysokich lub niskich, jak wyszczerbiony grzebie艅, zdaje si臋 wskazywa膰, 偶e od tego miejsca oka miasta zaczn膮 si臋 zacie艣nia膰. Ale idziesz dalej i natrafiasz na dalsze niezabudowane tereny, potem na jakie艣 przedmie艣cie, zardzewia艂e od warsztat贸w i sk艂ad贸w, cmentarz, jarmark z karuzelami, rze藕ni臋, zapuszczasz si臋 w ulic臋 mizernych kram贸w, kt贸ra gubi si臋 w艣r贸d plam wy艂ysia艂ych p贸l.

Spotkani ludzie, je艣li zapytasz ich: 鈥濳t贸r臋dy do Pentezylei?鈥 鈥 wykonuj膮 okr臋偶ny ruch, tak 偶e nie wiesz, czy ma on znaczy膰: 鈥濼utaj鈥 czy 鈥濼roch臋 dalej鈥 albo 鈥濿sz臋dzie dooko艂a鈥 lub wreszcie: 鈥濿 przeciwn膮 stron臋鈥.

Miasto 鈥 nalegasz.

My co rano przyje偶d偶amy tu do pracy 鈥 odpowiadaj膮 jedni, a drudzy:

My wracamy tutaj na noc.

Ale miasto, gdzie si臋 偶yje? 鈥 pytasz.

Powinno by膰 tam 鈥 powiadaj膮, i jedni wznosz膮 uko艣nie rami臋 w kierunku skupiska ciemnych wielo艣cian贸w na horyzoncie, podczas gdy drudzy wskazuj膮 widmo innych szczyt贸w, za twoimi plecami.

Zatem min膮艂em je, nie zdaj膮c sobie z tego sprawy?

Nie, mo偶e id藕 jeszcze kawa艂ek naprz贸d.

Tak posuwasz si臋, przechodz膮c od przedmie艣cia do przedmie艣cia, a偶 przychodzi czas odjazdu z Pentezylei. Pytasz o drog臋, a偶eby opu艣ci膰 miasto; ponownie przemierzasz ci膮g peryferii rozproszonych jak mleczny pigment; zapada noc; zapalaj膮 si臋 okna, to rzadsze, to g臋艣ciejsze.

Zrezygnowa艂e艣 ju偶 z dociekania, czy w jakim艣 zag艂臋bieniu lub zmarszczce tego poszczerbionego okr臋gu kryje si臋 gdzie艣 Pentezylea mo偶liwa do rozpoznania i zapami臋tania dla tego, kto j膮 odwiedzi艂, czy te偶 Pentezylea jest tylko w艂asn膮 peryferi膮, a jej 艣r贸dmie艣cie jest wsz臋dzie. Teraz zaczyna ci ko艂ata膰 po g艂owie bardziej dr臋cz膮ce pytanie: czy poza Pentezyle膮 istnieje jeszcze jakie艣 poza? Czy te偶, cho膰by艣 oddala艂 si臋 od niej, przechodzisz tylko z jednego do drugiego bezkszta艂tnego przedmie艣cia i nie mo偶esz ich opu艣ci膰?


Ukryte miasta. 4.

Bezustanne napady n臋ka艂y miasto Teodor臋 na przestrzeni dziej贸w; pora偶ka jednego wroga dodawa艂a si艂 nast臋pnemu, kt贸ry stawa艂 si臋 nowym zagro偶eniem dla mieszka艅c贸w. Kiedy oczyszczono ju偶 niebo z kondor贸w, trzeba by艂o stawi膰 czo艂o pladze w臋偶y; zag艂ada paj膮k贸w pozwoli艂a roi膰 si臋 i czernie膰 muchom; zwyci臋stwo nad termitami wyda艂o miasto na pastw臋 czerwi. Po kolei gatunki, kt贸re nie mog艂y wsp贸艂istnie膰 z miastem, ponosi艂y kl臋sk臋 i gin臋艂y. Tak d艂ugo ludzie mia偶d偶yli skorupy i 艂uski, wyszarpywali pokrywy skrzyd艂owe i pi贸ra, a偶 nadali Teodorze oblicze miasta wy艂膮cznie ludzkiego, kt贸rym odznacza si臋 po dzi艣 dzie艅.

Ale przedtem, przez d艂ugie lata, by艂o niepewne, czy zwyci臋stwo nie przypadnie w ko艅cu gatunkowi, kt贸ry jako ostatni toczy艂 walk臋 z lud藕mi o panowanie nad miastem: szczurom. Nieliczne niedobitki ka偶dego pokolenia gryzoni, kt贸re ludzie zdo艂ali zg艂adzi膰, wydawa艂y na 艣wiat bardziej zahartowane potomstwo, odporne na pu艂apki i niewra偶liwe na trucizny. W ci膮gu paru tygodni piwnice Teodory zape艂nia艂y si臋 na nowo przelewaj膮cymi si臋 hordami szczur贸w. Wreszcie, w ostatecznej hekatombie, morderczy i gi臋tki umys艂 ludzki pokona艂 nadmiern膮 偶ywotno艣膰 nieprzyjaci贸艂.

Miasto, wielkie cmentarzysko zwierz臋cego kr贸lestwa, zamkn臋艂o si臋, aseptyczne, nad ostatnimi truch艂ami, pogrzebanymi z ich ostatnimi pch艂ami i mikrobami. Cz艂owiek wreszcie zaprowadzi艂 na powr贸t zak艂贸cony przez siebie samego porz膮dek 艣wiata: nie podwa偶a艂o go ju偶 istnienie 偶adnego innego 偶ywego gatunku. Dla upami臋tnienia niegdysiejszej fauny biblioteka Teodory mia艂a zachowa膰 w swych szafach tomy Buffona i Linneusza.

Tak przynajmniej s膮dzili mieszka艅cy Teodory, dalecy od przypuszczenia, 偶e budzi si臋 w艂a艣nie z letargu zapomniana fauna. Wygnana na d艂ugie ery do ustronnych kryj贸wek, do kt贸rych wypar艂 j膮 system wymar艂ych ju偶 dzi艣 gatunk贸w, inna fauna powraca艂a na 艣wiat艂o dzienne z podziemi biblioteki, gdzie przechowuje si臋 inkunabu艂y, zeskakiwa艂a z kapiteli i gargulc贸w, przysiada艂a u wezg艂owia u艣pionych. Sfinksy, gryfy, chimery, smoki, harpie, hydry, jednoro偶ce, bazyliszki na powr贸t bra艂y w posiadanie swoje miasto.


Ukryte miasta. 5.

Zamiast m贸wi膰 ci o Berenice, niesprawiedliwym mie艣cie, kt贸re wie艅czy tryglifami abakami metopami tryby swoich machin do mielenia mi臋sa (ci, kt贸rzy je poleruj膮, kiedy wyci膮gaj膮 brod臋 nad balustradami, aby podziwia膰 atria, paradne schody, portyki, czuj膮 si臋 jeszcze bardziej uwi臋zieni i znikomi), powinienem opowiedzie膰 ci o ukrytej Berenice, mie艣cie sprawiedliwych, kt贸rzy uwijaj膮 si臋 na zapleczach kram贸w i w cieniu klatek schodowych, splataj膮c z tego co popadnie sie膰 przewod贸w i rur, i ko艂owrot贸w, i t艂ok贸w, i przeciwci臋偶ar贸w, kt贸ra przenika, jak pn膮ca ro艣lina, mi臋dzy wielkie ko艂a z臋bate (kiedy te si臋 zatn膮, przyt艂umione tykanie obwie艣ci, 偶e miastem rz膮dzi nowy 艣cis艂y mechanizm); zamiast odmalowa膰 ci wonne baseny 艂a藕ni, gdzie wyci膮gni臋ci na brzegach niesprawiedliwi Bereniki snuj膮 kr膮g艂ymi zdaniami swoje intrygi i przygl膮daj膮 si臋 okiem posiadacza kr膮g艂ym kszta艂tom k膮pi膮cych si臋 odalisek, powinienem powiedzie膰 ci, jak sprawiedliwi, trzymaj膮c si臋 ca艂y czas na baczno艣ci, aby unikn膮膰 donos贸w szpieg贸w i ob艂aw janczar贸w, rozpoznaj膮 si臋 po sposobie m贸wienia, szczeg贸lnie po wymowie przecink贸w i nawias贸w; po przestrzeganiu surowych i czystych obyczaj贸w, a unikaniu zagmatwanych i mrocznych stan贸w ducha, po skromnej, lecz smacznej strawie, kt贸ra przywodzi na my艣l miniony wiek z艂oty: zupa z ry偶u i selera, gotowany b贸b, sma偶ona dynia.

Z tych danych mo偶na wysnu膰 obraz przysz艂ej Bereniki, kt贸ry przybli偶y ci臋 do prawdy bardziej ni偶 jakakolwiek informacja o mie艣cie w jego dzisiejszej postaci. Naturalnie, o ile b臋dziesz pami臋ta艂 o tym, co ci powiem: w ziarnie miasta sprawiedliwych kryje si臋 z kolei z艂e nasienie; z pewno艣ci i dumy, 偶e jest si臋 sprawiedliwym 鈥 i to w wi臋kszym stopniu ni偶 wielu innych, kt贸rzy g艂osz膮 si臋 bardziej sprawiedliwymi, ni偶 przystoi im po sprawiedliwo艣ci 鈥 fermentuj膮 urazy rywalizacje zemsty, a naturalne pragnienie odwetu na niesprawiedliwych zabarwia si臋 偶膮dz膮 zaj臋cia ich miejsca, aby robi膰 to, co oni. Inne niesprawiedliwe miasto, co prawda odmienne od pierwszego, dr膮偶y sobie miejsce wewn膮trz podw贸jnej pow艂oki obu Berenik, niesprawiedliwej i sprawiedliwej.

Po tym, co powiedzia艂em, je艣li nie chc臋, aby tw贸j wzrok odebra艂 zniekszta艂cony obraz, musz臋 zwr贸ci膰 ci uwag臋 na pewn膮 istotn膮 cech臋 tego niesprawiedliwego miasta, kt贸re kie艂kuje potajemnie w tajemnym mie艣cie sprawiedliwym: a jest to mo偶liwo艣膰 rozbudzenia 鈥 jak 偶wawe otwieranie okien 鈥 skrywanego umi艂owania sprawiedliwo艣ci, nieuj臋tego jeszcze w regu艂y, zdolnego z艂o偶y膰 na powr贸t miasto jeszcze sprawiedliwsze ni偶 w贸wczas, nim sta艂o si臋 naczyniem niesprawiedliwo艣ci. Ale je艣li zajrzy si臋 jeszcze do wewn膮trz tego nowego zarodka prawo艣ci, mo偶na dostrzec plamk臋, kt贸ra rozszerza si臋, jak rosn膮ca sk艂onno艣膰, aby narzuca膰 to, co sprawiedliwe, za pomoc膮 tego, co niesprawiedliwe i jest to mo偶e zarodek ogromnej metropolii.

Z mojej opowie艣ci wyci膮gn膮艂e艣 zapewne wniosek, 偶e prawdziwa Berenika jest nast臋powaniem po sobie r贸偶nych miast, na przemian sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Ale o czym艣 innym chcia艂em ci臋 powiadomi膰: wszystkie przysz艂e Bereniki s膮 ju偶 obecne w tym momencie, spowite jedna w drug膮, 艣ci艣ni臋te st艂oczone nierozdzielne.


Atlas Wielkiego Chana zawiera tak偶e mapy ziem obiecanych, poznanych w my艣lach, lecz nieodkrytych lub nieza艂o偶onych: Nowej Atlantydy, Utopii, Miasta S艂o艅ca, Oceanii, Tamo茅, Harmonii, New-Lanark, Ikarii.

Spyta艂 Marka Kub艂aj:

Ty, kt贸ry odkrywasz nieznane ziemie i widzisz znaki, na pewno potrafisz mi powiedzie膰, ku kt贸rej z tych przysz艂o艣ci nios膮 nas pomy艣lne wiatry?

Nie umia艂bym nakre艣li膰 na mapie rejsu ani ustali膰 daty przybicia do portu. Czasami wystarcza mi widok, jaki otwiera si臋 po艣r贸d niesk艂adnego pejza偶u, 艣wiat艂a przebijaj膮ce we mgle, rozmowa pary przechodni贸w, kt贸rzy spotykaj膮 si臋 w ci偶bie, aby nasz艂a mnie my艣l, 偶e wychodz膮c od tego, zdo艂am zebra膰, fragment po fragmencie, miasto doskona艂e, z艂o偶one z okruch贸w przemieszanych z reszt膮, z chwil oddzielonych przerwami, z sygna艂贸w, kt贸re kto艣 nadaje i nie wie, kto je odbierze. Je艣li m贸wi臋, 偶e miasto, do kt贸rego zmierza moja podr贸偶, jest nieci膮g艂e w przestrzeni i czasie, na przemian rzednie i g臋stnieje, nie powiniene艣 s膮dzi膰, 偶e mo偶na zaniecha膰 poszukiwa艅. Mo偶e, podczas gdy rozmawiamy, wschodzi ono rozsiane na obszarze twojego imperium; mo偶esz odszuka膰 je, ale tylko tak, jak ci powiedzia艂em.

Wielki Chan zacz膮艂 ju偶 przerzuca膰 w atlasie mapy miast, kt贸re strasz膮 w koszmarach i przekle艅stwach: Henoch, Babilon, Yahoo, Butua, Brave New World.

M贸wi:

Wszystko na pr贸偶no, skoro ostatecznym portem mo偶e by膰 tylko miasto piekielne, a do niego w艂a艣nie wsysa nas pr膮d coraz w臋偶sz膮 spiral膮.

A na to Polo:

Piek艂o 偶yj膮cych nie jest czym艣, co nastanie; je艣li istnieje, jest ju偶 tutaj, jest piek艂em, w kt贸rym 偶yjemy na co dzie艅, kt贸re tworzymy, przebywaj膮c razem. S膮 dwa sposoby, aby nie sprawia艂o ono cierpie艅. Pierwszy jest nietrudny dla wielu ludzi: zaakceptowa膰 piek艂o i sta膰 si臋 jego cz臋艣ci膮, a偶 przestanie si臋 je dostrzega膰. Drugi jest ryzykowny i wymaga ci膮g艂ej uwagi i 膰wiczenia: odszuka膰 i umie膰 rozpozna膰, kto i co po艣r贸d piek艂a piek艂em nie jest, i utrwali膰 to, i rozprzestrzeni膰.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dzieci niewidome i ich edukacja w systemie integracyjnym
PRACA Z UCZNIEM NIEWIDOMYM I S艁ABO WIDZ膭CYM
Zabytki wybranego miasta wejherowa
Miasta rowerowe miastami przysz艂o艣ci
Motyw miasta, prezentacje
Procesy ludno艣ciowe miasta i wsi, Procesy ludno艣ciowe
KONCEPCJA MISTA WEBERA, socjologia miasta
klimat miasta
Grzegorzewska M , Psychologia niewidomych
Motyw Miasta id 308376 Nieznany
Ocena l臋ku szkolnego w艣r贸d dzieci i m艂odzie偶y miasta Poznania