84 85

ochotę. Nie, odparłam, przyszłam po prostu potańczyć, i na tym koniec. Dobrze mi tu i kwita! Bawiłam się więc dalej, a on za chwilę „odbił" mnie jakiemuś facetowi. W tej dyskotece było strasznie ciasno, tłoczyliśmy się jak sardynki w pudełku. Za jakiś czas zaczęłyśmy się z koleżanką zbierać do wyjścia. On siedział wtedy ze swoim towarzyst­wem przy stoliku w rogu sali i skinął na mnie. Ma pani mój numer telefonu na sobie, zawołał. Nie rozumiałam zupełnie, o czym mówi. Więc sięgnął mi do kieszeni pulowera, to był taki fason z kieszenią na piersi, i wyciągnął karteczkę, którą tam wsunął na parkiecie. Przy­znaję, że nieco zbaraniałam. Nie wiedziałam, kiedy zdążył to zrobić. No i oczywiście, wprawił mnie w dreszcz podniecenia. Taki przystojny gość zadał sobie tyle trudu... Ma się rozumieć, też mu wręczyłam karteczkę.

Zadzwonił za kilka dni i umówiliśmy się na lunch. Kiedy pod­jechałam samochodem, obrzucił mnie spojrzeniem pełnym dezap­robaty. To był stary gruchot, nie da się ukryć. Od razu poczułam się nie na miejscu, choć wkrótce przyszła fala ulgi, że mimo wszystko on się nie wycofuje... Na tym lunchu siedział jakby kij połknął. Sztywny i uroczysty. Musiałam cały czas dokładać starań, żeby się trochę odprężył. Zupełnie tak, jakbym to ja w czymś mu uchybiła... Mówił głównie o swych rodzicach. Zjeżdżali właśnie z wizytą, a on masę rzeczy miał im za złe. Wyrecytował całą listę zażaleń pod ich adresem. Moim zdaniem kompletnie niepoważnych, ale usiłowałam słuchać uprzejmie i ze zrozumieniem. Wróciłam do domu myśląc sobie, że nic właściwie mnie z tym człowiekiem nie łączy. Wynudziłam się i ziryto­wałam. Lecz gdy zadzwonił za dwa dni, nie wiedzieć czemu znów doznałam ulgi. Jak gdyby fakt, że on spędził Czas na tyle atrakcyjnie, by chcieć kolejnej randki, dowodził tego, że nie ma się o co martwić. Że w gruncie rzeczy sprawy układają się wspaniale...

Jak teraz widzę, nigdy nie było nam dobrze ze sobą. Wciąż coś uwierało, przeszkadzało, a ja stawałam na głowie, żeby to coś naprawić. Czułam stale potworne napięcie i oddychałam z ulgą, gdy choć odrobinę się zmniejszało... Najwidoczniej brał tę ulgę za szczęś­cie... A jednak nadal mnie do niego ciągnęło...

Wiem, że zabrzmi to niedorzecznie, ale w istocie wyszłam za mąż za kogoś, kogo wcale nie lubiłam. On zresztą wielokrotnie zrywał nasz związek jeszcze przed ślubem. Twierdził, że przy mnie nie może być sobą. Dostawałam wprost kręćka. Błagałam go, żeby mi powiedział o co chodzi, co mam zrobić, żeby nie chodził taki skrzywiony. A on

mówił tylko: sama wiesz, jak powinnaś postępować. Lecz nigdy na to nie wpadłam, Nasze małżeństwo skończyło się po dwóch miesiącach. Odszedł na dobre oświadczając na zakończenie, że stale go unieszczęś-liwiałam. Od tej pory widzieliśmy się tylko raz, w przelocie na ulicy. Udał, że mnie w ogóle nie zna.

Nie potrafię wprost opisać, jak bardzo dałam się opętać. Ilekroć od­chodził po kolejnej porcji wyrzutów, tylekroć ciągnąło mnie do niego jeszcze silniej. A kiedy wracał i bąkał pod nosem, że jednak chce tego, co mogę mu dać, to jakby nagle zaczynały śpiewać chóry anielskie.

Trzymałam go wtedy w ramionach, a on szlochał i powtarzał, że zachował się jak ostatni głupiec. Niestety, trwało to zawsze tylko jedną noc. I znów wszystko się sypało, a ja starałam się za wszelką cenę go zadowolić, żeby nie zostać samej...

Po ostatniej rozsypce nie potrafiłam zupełnie się pozbierać. Nie mogłam pracować, nie mogłam w ogóle na nic patrzeć. Siedziałam godzinami, kołysałam się w tył i w przód, i płakałam, płakałam... Czułam się, jakby życie ze mnie uchodziło... Musiałam zwrócić się po fachową pomoc, żeby nie szukać z nim kontaktu. Zdawałam sobie bowiem jasno sprawę, że nie wytrzymałabym kolejnej przejażdżki na taj karuzeli...

Zainteresowanie Peggy Bairdem

Peggy nie zaznała nigdy miłości. Wychowana bez ojca, nie wiedziała nic o mężczyznach, zwłaszcza ciepłych i kochających. Wcześnie zaznała natomiast odrzucenia i stałej krytyki ze strony babki. Wcześ­nie też wyuczyła się daremnego zabiegania o czyjąś miłość — w swej matce nie znajdowała nawet skromnego oparcia. Wyszła za mąż po raz pierwszy, ponieważ dopuściła się do zbliżenia z chłopakiem, którego niezbyt lubiła i który odnosił się do niej podobnie jak babka. Seks stanowił tu raczej broń w walce o aprobatę partnera niż wyraz uczuć Peggy. Piętnaście lat małżeństwa utwierdziło ją w przeświadczeniu, że jest „do niczego".

Jednakże potrzeba odtworzenia wrogiego środowiska lat dziecin­nych i prowadzenia batalii o „dobre słowo" oraz oparcie była nadal w Peggy niezwykle silna. Kiedy więc napotkała mężczyznę zimnego, pełnego rezerwy i pretensji do świata, nie mogła się powstrzymać. Miała znów sposobność, by podjąć żarliwe próby dokonania w kimś cudownej metamorfozy. Karmiąc się rzadkimi chwilami życzliwości

84

85


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
84 85
excercise2, Nader 82 83 84 85
84 85 307-POL-ED02-2001
08 1995 84 85
84 85
page 84 85
84 i 85, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
84 85 307 POL ED02 2001
84 85
Kamień Małżeństw 84 85
page 84 85
84 85 308blsw pol ed02 2008
s 84 85
08 1995 84 85
84, 85
84 85 307 pol ed02 2007
84 85 207cc pol ed02 2008
IM PAC SH83 84 85 86DM E RG79V973H02 Nov 2010