1
Morderstwo od zarania dziejów budziło ciekawość.
Przerażało, bywało wzniosłe, czasem wywoływało ponury uśmiech
lub cichy smutek, ale zawsze i wszędzie fascynowało, będąc
pożywką dla sensacji, czy to w świecie realnym, czy też w świecie
fikcji. Od wieków przecież zapewniało one teatrom pełne, widownie.
Już starożytni Rzymianie tłoczyli się przy wejściu do Koloseum,
pragnąc zobaczyć walki gladiatorów rąbiących się nawzajem na
krwiste kawałki. Uwielbiali też, urozmaicając sobie szarzyznę dnia
powszedniego, patrzeć na bezbronnych chrześcijan, ochoczo rzucanych
na pożarcie lwom. Odbywało się to przecież przy wiwatach
tłumów.
Wynik nierównej walki był bardziej niż oczywisty i nikomu tak
naprawdę nie zależało na tym, by choć raz chrześcijanie odnieśli
zwycięstwo. Publiczność z góry znała rozstrzygnięcie, pragnęła
więc tylko krwi i rzezi.
Ludzie wracali do domów zadowoleni, przekonani, że dobrze
wydali pieniądze, a co najważniejsze w takich momentach - czuli,
że żyją. Obejrzawszy akt mordu, mieli podstawy, by sądzić w głębi
duszy, że ich problemy nie są aż tak poważne.
Natura ludzka i potrzeba tego rodzaju rozrywki nie zmieniły się
wiele w ciągu jednego czy dwóch tysiącleci. Lwy i chrześcijanie
dawno już przeszli do lamusa historii, ale w roku 2059, pod koniec
zimy, morderstwo nadal stanowiło smakowitą pozy wkę dla mediów.
Oczywiście w bardziej cywilizowanej niż przed wiekami formie.
Problemy zbrodni i kary stanowiły kwintesencję pracy porucznik
Eve Dallas, a morderstwa interesowały ją szczególnie. Tego wieczoru
pani porucznik zasiadając w przepełnionym widzami teatrze,
zamierzała jednak oglądać morderstwo na niby, dla rozrywki. Miało
się ono rozegrać na deskach sceny.
- To on. On to zrobił.
- Hm? - Roarke był w równym stopniu zainteresowany samym
przedstawieniem, jak i reakcją żony. Ta oparłszy ręce na lśniącej
balustradzie loży honorowej, pochyliła się do przodu i bursztynowymi
oczami czujnie obserwowała przebieg akcji, grę aktorów; jej
podniecenie nie zmniejszyło się nawet wówczas, kiedy opadła
kurtyna i nastała przerwa.
- Vole. To on zabił tę kobietę. Dla jej pieniędzy. Tak?
Roarke spokojnie rozlał do kieliszków chłodzącego się na stoliku
szampana. Nie mógł wiedzieć wcześniej, czy Eve spodoba się
spektakl będący zagadką kryminalną, i teraz cieszył się, widząc, jak
żona poddała się nastrojowi.
- Może.
- Nie musisz mi mówić. 1 tak wiem. -Podniosła wąski kieliszek,
przyglądając się twarzy męża.
Jest na co patrzeć, myślała. To najpiękniejsza męska twarz,
wyrzeźbiona chyba przez czarodzieja. Na jej widok kobiece hormony
stają się bardziej aktywne. Jej twarz oplatały ciemne włosy,
a między kształtnymi policzkami przyciągały uwagę silne, stanowcze
i pełne usta, które teraz ułożyły się w lekki uśmiech. Wyciągnął
dłoń o długich palcach, jak zwykle niedbale, by dotknąć jej włosów.
I te oczy, lśniące, niemalże parzące niebieskością, którym nadal
udawało się sprawiać, że jej serce biło szybciej.
Niesamowite, ale ten mężczyzna jednym tylko spojrzeniem
potrafił wpłynąć na temperaturę jej uczuć.
- Czemu się tak przyglądasz?
- Lubię na ciebie patrzeć. - Proste zdanie, wypowiedziane
z lekkim irlandzkim akcentem, miało olbrzymią siłę.
- Tak? - Przekrzywiła głowę. Czuła się odprężona uświadomiwszy
sobie, że ma przed sobą wolny wieczór, który może z nim spędzić,
cieszyć się nim. Nie miała nic przeciwko temu, żeby gładził ją po ręce.
- Widzę, że masz ochotę na igraszki.
Rozbawiony, odstawił kieliszek i, przyglądając się jej, przeciągnął
dłonią po jej nodze do miejsca na udzie, gdzie zaczynało się małe
rozcięcie w spódnicy.
- Świntuch. Przestań.
- Sama tego chciałaś.
- Nie masz wstydu - śmiejąc się, zganiła męża. Podała mu
z powrotem kieliszek.
- Połowa osób na widowni ma lornetki skierowane w stronę
naszej loży. Wszyscy pragną oglądać sławnego Roarke'a.
- O nie, patrzą na moją piękną żonę, która potrafiła mnie usidlić,
panią porucznik z wydziału zabójstw, tę, przez którą się ustatkowałem.
Spojrzała na niego kpiąco, jak tego się spodziewał. Pochylił się
i chwyci! zębami jej dolną wargę.
- Rób tak dalej, a będziemy mogli sprzedawać bilety - ostrzegła.
- Przecież właściwie nadal jesteśmy nowożeńcami. A nowożeńcy
mają prawo do publicznych pieszczot.
- Nie opowiadaj, że chodzi ci o jakiekolwiek prawo. - Położyła
dłoń na jego piersi i odsunęła go na bezpieczną odległość. - A więc
udało ci się ich tu wszystkich ściągnąć. Zapewne tego się spodziewałeś.
- Odwróciła się, żeby znowu popatrzeć na widownię.
Nie wyznawała się na architekturze ani na dekoracji wnętrz, ale
nie trzeba było specjalisty, żeby zachwycić się luksusowym wnętrzem.
Była pewna, że Roarke wynajął najwięsze umysły i talenty,
żeby przywrócić staremu budynkowi dawną świetność.
Ludzie podczas przerwy przechadzali się tam i z powrotem po
olbrzymim wielokondygnacyjnym teatrze, a ich rozmowy zbijały
się w jeden niski szum. Kreacje niektórych osób zapierały dech
w piersiach, inni przywdziali codzienne stroje.
Eve wiedziała, że wysokie sklepienia i kilometry czerwonego
dywanu to pomysł Roarke'a. Każda z podejmowanych przez niego
inwestycji nosiła jakiś ślad jego ingerencji. Brał udział w projektowaniu
wszystkiego, co posiadał. A przecież należało do niego
prawie wszystko, co znaczące w tym przeklętym wszechświecie,
pomyślała z lekką irytacją. Do tego bogactwa nie umiała się
przyzwyczaić i szczerze wątpiła, czy kiedykolwiek poczuje się z nim
dobrze. Jednak Roarke'owi bogactwo nie przeszkadzało, a ona,
skoro za niego wyszła, musiała się z tym godzić.
Przez ostami rok, który minął od ich pierwszego spotkania, dostali
od losu po równo dobra i zła.
- To miejsce jest naprawdę wspaniałe. Holograficzny model,
który mi pokazywałeś, nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia.
- Modele mają przedstawiać jedynie ogólną strukturę. Teatr
ożywa dopiero wtedy, gdy znajdą się w nim ludzie, gdy wypełnia
się ich zapachami i głosami.
- Wierzę ci na słowo. Dlaczego akurat tę sztukę wybrałeś na
otwarcie?
- Bo to porywające przedstawienie, a jego temat jest ponadczasowy.
Miłość, zdrada, morderstwo. Akcja rozwija się stopniowo,
więc sztuka trzyma w napięciu.
- A przy tym wyraża twój gust. Tak czy inaczej nieodmiennie
uważam, że winny jest Leonard Vole. -Zmrużywszy oczy, spojrzała
na mieniącą się czerwienią i złotem kurtynę, jakby pragnęła
przeniknąć ją wzrokiem. - Jego żona jest bardzo opanowana, ale
coś ukrywa. Prawnik jest w porządku.
- Obrońca - poprawił ją. - Akcja toczy się w Londynie w połowie
dwudziestego wieku. W tamtych czasach i rejonach świata
prawnicy, występujący w imieniu oskarżonego, nazywali się
obrońcami.
- Wszystko jedno. Podobają mi się kostiumy.
- Są autentyczne i pochodzą najprawdopodobniej z 1952 roku.
„Świadek oskarżenia" był wtedy przebojem kinowym i- jak
widać - przetrwał próbę czasu. Był świetnie obsadzony. Oczywiście
Roarke, który uwielbiał czarno-białe filmy z początku XX wieku,
miał ten utwór w swojej prywatnej kolekcji, nagrany na dyskietce.
Chociaż, zdaniem niektórych, fabuła takich starych dzieł jest
zazwyczaj zbyt prosta, wręcz infantylna, Roarke potrafił jednak
zobaczyć w nich coś więcej. Wiedział, że akurat w tym względzie
żona dorównuje mu spostrzegawczością.
- Reżyser zrobił dobrą robotę, dobierając aktorów podobnych do
tych z oryginału, ale zachowujących jednak swój styl - zauważył. -
Musimy kiedyś obejrzeć ten film, żebyś sama osądziła.
On także obserwował widownię. Mimo że bardzo go cieszył ten
wieczór z żoną, to nie przestawał być biznesmenem i sztukę
traktował jako inwestycję.
- Czuję, że będziemy ją długo wystawiać.
- Popatrz, Mira. -Eve wychyliła się, dostrzegając panią psy
z policji jak zawsze bardzo elegancką. - Jest z mężem i chyba
z grupą jakichś ludzi.
- Chcesz, żebym przesłał jej wiadomość? Możemy po zakończeniu
spektaklu zaprosić ją na drinka.
Eve zaczęła ślizgać się wzrokiem po mężowskim profilu.
- Nie, nie dzisiaj. Mam inne plany.
- Naprawdę?
- Tak. A co, czy to stanowi jakiś problem?
- Skądże, żaden. - Dolał im szampana. - Pozostało jeszcze kilka
minut do rozpoczęcia kolejnego aktu. - Powiedz mi, skąd ta
pewność, że mordercą jest Vole.
- Bo jest taki nieskazitelny i gładki. Wprawdzie nie taki jak ty -
dodała, czym skłoniła męża do kwaśnego uśmiechu. - O takich ludziach
mówi się, że są jak - no, zapomniałam, aha... -jak farbowane lisy. Ty
natomiast swoją gładkością jesteś przepełniony aż do szpiku kości.
- Kochanie, pochlebiasz mi.
- Tak czy inaczej ten facet to egoista, wykorzystujący naiwność
ludzką. Poza tym przystojni mężczyźni, posiadający piękne żony,
nie adorują starych i nieatrakcyjnych kobiet, chyba że mają w tym
jakiś interes. A tu chodzi o coś poważniejszego niż sprzedaż
wynalezionych przez niego narzędzi kuchennych.
Migoczące światło zasygnalizowało koniec przerwy, więc Eve,
sącząc szampana, rozparła się wygodnie w fotelu.
- Jego żona zna prawdę. Ona jest kluczem do zagadki, nie on.
Gdybym to ja prowadziła śledztwo, skupiłabym się na niej. Tak,
przeprowadziłabym długą rozmowę z Christiną Vole.
- Widzę, że sztuka cię wciągnęła.
- Opiera się na ciekawym pomyśle.
Kurtyna się podniosła, ale Roarke obserwował żonę, nie scenę.
Jest najbardziej fascynująca ze wszystkich kobiet, myślał. Jeszcze
kilka godzin temu miała na sobie mundur poplamiony krwią, na
szczęście nie własną. Sprawa, w wyniku której krew znalazła się na jej
ubraniu, zakończyła się krótko po tym, jak się rozpoczęła. Eve zaledwie
w godzinę udało się wyśledzić zabójcę i wydobyć od niego zeznania.
Nie zawsze jednak szło jej tak gładko. Walka o sprawiedliwość
często wysysała z niej ostatnie siły, nie mówiąc już o tym, ile razy
ryzykowała przy tym życie
Upór to tylko jedna z wielu podziwianych przez niego wspaniałych
cech żony.
A teraz jest tutaj, tylko jego. Piękna, ubrana w elegancką czarną
suknię i jak zawsze skromna. Z biżuterii miała na sobie tylko
diament, który jej kiedyś podarował, a który teraz spływał między
jej piersiami jak łza, no i oczywiście obrączkę.
Chłonęła sztukę chłodnym wzrokiem policjantki, zapewne analizując
dowody, motywy i charaktery, tak jakby to czyniła przy
prowadzeniu własnego dochodzenia. Jak zwykle nie umalowała ust,
ale jej wyrazistej twarzy z dumnie uniesionym podbródkiem nie
było to potrzebne.
Patrzył jak usta żony zaciskają się, jak mruży oczy, w których
pojawiło się szczególne zainteresowanie, ponieważ na podium dla
świadków stanęła Christina Vole i niespodziewanie zaczęła składać
zeznania obciążające człowieka, którego nazywała swoim mężem.
- Ona coś knuje. Mówiłam ci, że trzyma coś w zanadrzu.
Roarke pieścił palcami kark żony,
- Mówiłaś.
- Ona kłamie - mruknęła. - Nie do końca, ale częściowo tak.
Co z tym nożem? On się nim skaleczył. Ale to nie jest najważniejsze.
Nóż to tylko przykrywka. Nie jest rzeczywistym narzędziem
zbrodni, którego, tak na marginesie, nie włączono do rejestru
dowodów. To błąd. Ale jeśli się skaleczył, krojąc chleb - a wszyscy
wierzą, że tak było - po co im ten nóż?
- Skaleczył się umyślnie, żeby uwiarygodnić krew na koszuli
albo, tak jak twierdzi, była to sprawa przypadku.
- Zresztą nieistotne, jak było. To tylko zasłona dymna. - Brwi
Eve utworzyły jedną linię. - Och, jest dobry - jej głos przybrał
gardłowy ton, zaczął wibrować niechęcią, jaką czuła do Leonarda
Vole'a. - Popatrz, jak stoi w... co to jest?
- Ława oskarżonych.
- Tak, stoi tam, udając zaszokowanego i przybitego jej zeznaniem.
- A nie jest?
- Coś mi tu się nie zgadza. Ale spróbuję to rozwikłać.
Obserwowała rozwój akcji, jej nagłe niespodziewane zwroty,
czując przy tym miły dreszczyk podniecenia. Przed poznaniem
Roarke'a nigdy nie była w teatrze. Oczywiście od czasu do czasu
oglądała telewizję albo dawała się wyciągać swojej przyjaciółce Mavis
do holograficznego kina, ale teraz musiała przyznać, że oglądanie gry
aktorów na żywo sprowadza całe widowisko na wyższy poziom.
Miała wrażenie, że pogrążona w mroku, patrząc w dół na scenę,
jest częścią przedstawienia, jednak nie do tego stopnia, żeby
obawiać się końcowego rezultatu.
Po prostu nie czuję się odpowiedzialna, pomyślała. To nie do
niej przecież zwróciła się z prośbą o pomoc bogata wdowa, która
dała się naiwnie wyprowadzić w pole. Dzięki temu Eve mogła nieźle
się bawić, oglądając, jak ktoś inny rozwiązuje zagadkę.
Jeśli przyszłość potoczy się po myśli Roarke'a - a rzadko bywa
inaczej - ta bogata wdowa będzie umierała na tej scenie sześć
wieczorów w tygodniu przez bardzo długi czas ku uciesze domorosłych
detektywów z widowni.
- On nie jest tego wart - mruknęła z rozdrażnieniem, na tyle
pochłonięta akcją, że poruszało ją zachowanie bohaterów. - Ona
się poświęca i udaje przed ławą przysięgłych oportunistkę, zimną
wyrachowaną zdzirę. Bo go kocha. Ale on na to nie zasługuje.
- Można by pomyśleć - odezwał się Roarke - że raczej go w tej
chwili zdradziła i skazała na szubienicę.
- E... Posłuchaj, co mówi. Zeznaje tak, aby wyszło na to, że to
ona jest zła. Na kogo patrzą teraz przysięgli? Na nią. Ona znajduje
się w centrum zainteresowania, nie on. Bardzo sprytnie pomyślane.
Gdyby chociaż był tego wart... Czy ona tego nie rozumie?
- Oglądaj dalej, a się dowiesz.
- Więc mi chociaż powiedz, czy właściwie rozumuję.
Pochylił się i pocałował ją w policzek.
- Nie.
- Nie? Mylę się?
- Nic więcej ci nie powiem, a jeśli nie przestaniesz ze mną
rozmawiać, przegapisz ważne sceny.
Rzuciła mężowi złe spojrzenie, niemniej zamilkła, przyglądając
się, jak dalej toczy się akcja. Oczy stanęły jej w słup, kiedy
ogłoszono werdykt uniewinniający oskarżonego. Ach, te ławy
przysięgłych, pomyślała z sarkazmem. Nie można na tych ludziach
polegać. Gdyby na miejscu przysięgłych znalazło się dwunastu
zwyczajnych policjantów, natychmiast skazaliby sukinsyna. Wypowiadała głośno tę myśl, patrząc zarazem na Christinę Vole przedzierającą
się przez niechętny jej tłum obserwatorów na sali sądowej.
Pokiwała głową z aprobatą, gdy kobieta na scenie przyznała się
przed obrońcą Vole'a do oszustwa.
- Ona wiedziała, że Vole jest winny. Wiedziała, ale skłamała,
chcąc go ratować. Idiotka. Przecież on ją i tak porzuci. Tylko patrz.
Eve spojrzała na śmiejącego się głośno męża.
- Co cię tak rozbawiło?
- Sądzę, że pani Christie bardzo by cię polubiła.
- A to kto, do cholery? Cicho. Idzie Vole. Zobacz, jaki jest
pewny siebie.
Leonard Vole przeszedł przez salę sądową wyraźnie zadowolony
z wyroku uniewinniającego. Na jego ramieniu opierała się szczupła
brunetka. Jeszcze jedna kobieta, zdziwiła się Eve. A to niespodzianka.
Widząc, że Christina rzuca się w stronę Vole'a, zapewne pragnąc
go objąć, Eve poczuła najpierw współczucie dla tej kobiety, potem
złość na nią.
Patrzyła z odrazą, jak Vole arogancko odtrąca Christinę, obserwowała
zdumienie i wyraz niedowierzania w jej oczach, gniew sir
Wilfreda. Tego się spodziewała, ale musiała przyznać, że aktorzy
zagrali tę scenę perfekcyjnie.
Nagle wstała.
- Cholera!
- Siadaj. - Roarke rozradowany zachowaniem żony, pociągnął ją
z powrotem na fotel w tym momencie, gdy na scenie Christina Vole
porwała leżący na stoliku z dowodami rzeczowymi nóż i wbiła go
w serce nikczemnego męża.
- Cholera - powtórzyła Eve. - Tego się nie spodziewałam.
Wymierzyła sprawiedliwość.
No, no, pomyślał Roarke, Agata Christie byłaby zachwycona
reakcją Eve. Sir Wilfred powtórzył jej słowa. Wokół Christiny Vole
zebrała się grupa osób, próbujących odciągnąć ją od leżącego
mężczyzny.
- Coś mi się tu nie zgadza. -Eve znowu poderwała się na nogi, ale
teraz jej puls tętnił już innym ry trnem. Ujęła mocno barierkę obydwiema
dłońmi, a oczy wbiła w scenę. - Coś się stało. Jak mogę się tam dostać?
- Eve, to przedstawienie.-
- To nie jest gra. - Odepchnęła krzesło i wybiegła z loży. Roarke
zobaczył, że jeden z klęczących przy ciele statystów podnosi się
i wpatruje z niedowierzaniem w swoje zakrwawione ręce.
Dogonił żonę i chwycił ją za ramię.
- Tędy. Tam jest winda. Prowadzi prosto za kulisy. - Wystukał
kod. Z pewnej odległości dobiegł ich krzyk kobiety.
- Czy tak jest napisane w sztuce? - zapytała Eve, gdy wsiadali
do windy.
- Nie.
- W porządku. - Wydobyła z torebki komunikator. - Tu porucznik
Eve Dallas. Przyślijcie karetkę. Teatr New Clobe, róg Broadway
i Trzydziestej Ósmej. Stan ofiary i obrażenia na razie nieznane.
Wrzuciła komunikator z powrotem do torebki. W tej samej chwili
rozsunęły się drzwi windy i ich oczom ukazała się scena pogrążona
w całkowitym chaosie.
- Zbierz wszystkich na zapleczu i postaraj się zapanować nad nimi.
Nikt z obsługi i obsady nie może opuścić budynku. Policz ich, dobrze?
- Zajmę się tym.
Rozdzielili się, Eve przecisnęła się na scenę. Ktoś był na tyle
przytomny, że spuścił kurtynę, ale nadal znajdowało się tu co
najmniej tuzin osób demonstrujących różne odmiany histerii.
- Proszę się odsunąć - rozkazała.
- Niech ktoś wezwie lekarza. - Blondynka o zimnym spojrzeniu,
która grała żonę Vole'a, stała na środku, przyciskając obie dłonie
do piersi. - Och, Boże. Niech ktoś sprowadzi lekarza.
Eve przykucnęła przy mężczyźnie leżącym twarzą zwróconą do
podłogi. Po sekundzie już wiedziała, że jest za późno na pomoc.
Wstała i wyciągnęła odznakę.
- Porucznik Eve Dallas, policja nowojorska. Proszę, żeby wszyscy
się cofnęli. Niczego nie należy dotykać i usuwać ze sceny.
- To był wypadek. - Aktor, odtwórca roli sir Wilfreda, ściągnął
z głowy perukę. Makijaż rozpływał mu się na spoconej twarzy. -
Straszliwy wypadek,
Eve spojrzała w dół na kałużę krwi i wbity w ciało aktora aż po
trzonek kuchenny nóż.
- Znajdujemy się w miejscu zbrodni. Proszę się nie zbliżać.
Gdzie, do diabła, jest ochrona?
Wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia kobiety, o której nadal
myślała jako o Christinie Vole.
- Powiedziałam, cofnąć się. - Gdy spostrzegła, że z bocznego
wejścia wychodzi Roarke w towarzystwie trzech umundurowanych
mężczyzn, dała mu sygnał.
- Zabierz tych ludzi ze sceny. Odizoluj ich w oddzielnych
pomieszczeniach. Pewnie są tu jakieś garderoby lub coś w tym
rodzaju. Niech ich ktoś pilnuje. To samo dotyczy obsługi.
- Czy on nie żyje?
- Tak. W przeciwnym wypadku musiałby otrzymać nagrodę
aktora roku.
- Trzeba zapewnić bezpieczeństwo publiczności. Miej to na uwadze.
- Zajmij się tym. Może uda ci się znaleźć Mirę, przydałaby mi się.
- Zabiłam go. - Blondynka cofnęła się dwa kroki, podnosząc
dłonie i wpatrując się w nie. - Zabiłam go - powtórzyła i zemdlała.
- Wspaniale. Roarke?
- Zajmę się nią.
- Pan -Eve wymierzyła palcem w pierś jednego ze strażników -
przeprowadzi tych ludzi do garderób. I niech pan pilnuje, żeby tam
zostali. A pan - zwróciła się stanowczym tonem do następnego -
zacznie zbierać pracowników i techników. Obstawcie wyjścia.
Nikogo nie wpuszczać i nie wypuszczać.
Jakaś kobieta zaczęła płakać, rozległy się podniesione męskie
głosy wyrażające sprzeciw. Eve policzyła do pięciu, podniosła
odznakę i krzyknęła:
- Proszę o spokój! Prowadzę tu dochodzenie i jeśli ktoś będzie
mi je utrudniał, zostanie przewieziony do najbliższego aresztu.
A teraz proszę natychmiast opuścić scenę!
- Idziemy. - Brunetka, która w sztuce pojawiła się na końcu jako
kochanka Vole'a, przeszła obojętnie nad ciałem zemdlonej Christiny.
- Niech dwóch silnych panów podniesie naszą gwiazdę. Muszę
się czegoś napić. - Rozejrzała się dokoła chłodnymi zielonymi
oczami. - Czy to dozwolone, pani porucznik?
- Byleby nie w tym miejscu.
Eve zadowolona sięgnęła po komunikator.
- Porucznik Eve Dallas. - Ponownie przykucnęła przy ciele
zmarłego. - Przyślijcie mi tu zaraz ekipę dochodzeniową.
fcve. - Przez scenę biegła doktor Mira. - Roarke powiedział
mi... - spojrzała na ciało i zamilkła. - Wielki Boże - westchnęła
i popatrzyła na Eve. — Co mogę zrobić?
Na razie nic. Nie mam przy sobie aparatury. Peabody jest już
w drodze. Wezwałam ekipę dochodzeniową i pogotowie. Do czasu
[cli przyjazdu jesteś tu lekarzem i przedstawicielem policji. Przykro
mi, że zepsułam ci wieczór.
Mira potrząsnęła głową i pochyliła się nad zmarłym.
- Uważaj na krew. Zatrzesz ślady i zniszczysz sobie suknię.
- Jak to się stało?
Widziałyśmy to samo. Odwołując się do własnej spostrzegawczości,
zaryzykuję stwierdzenie, że narzędziem zbrodni był nóż. -
l!ve rozłożyła ręce. - Nie mam przy sobie nawet najprostszych
lorebek do zabezpieczenia dowodów. Gdzie, do diabla, jest Peabody?
Zła, że dopóki nie zjawi się asystentka z potrzebnymi rzeczami,
nie może rozpocząć prawdziwych oględzin, okręciła się i dostrzegła
Roarke'a.
- Zastąpisz mnie tu, Mira?
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w lewy róg sceny.
- Powiedz mi, jak miała wyglądać ta scena z nożem. Jak on
działa? - zapytała męża.
- To atrapa. Ostrze chowa się, gdy się go wciska w twardą
powierzchnię.
- Ale tak nie stało się tym razem - mruknęła. - Ofiara? Jak brzmi
jego prawdziwe nazwisko?
- Draco. Richard. Bardzo gorący człowiek. Choć teraz pewnie
już znacznie ostygł.
- Czy dobrze go znałeś?
- Niezbyt. Widzieliśmy się kilka razy na gruncie towarzyskim.
Znana mi jest przede wszystkim jego kariera zawodowa. - Roarke
włożył ręce do kieszeni i zaczął się huśtać na piętach, przyglądając się
oczom zmarłego, w których rysowało się zdumienie. - Cztery razy
zdobył glownąnagrodę Tony Awards, a filmy, w których grał, zbierały
zawsze świetne recenzje. Był gwiazdą kina i teatru już od kilku
dobrych lat. Mówiło się o nim - ciągnął -że jest nieznośny, arogancki
i dziecinny. Podrywacz. Lubił chemiczne środki pobudzające, które
raczej nie znajdują się w policyjnym wykazie dozwolonych używek.
- A kobieta, która go zabiła?
- To Areena Mansfield. Wspaniała aktorka. Bardzo spokojna
kobieta, całym sercem oddana zawodowi. Cieszy się w kręgach
aktorskich wielkim szacunkiem. Mieszka i gra przede wszystkim
w Londynie, ale ze względu na tę sztukę przeniosła się do Nowego
Jorku.
- Kto ją do tego namówił?
- W pewnym stopniu ja sam. Znamy się od wielu lat. Ale - dodał
wpychając ręce głębiej w kieszenie - nie spałem z nią.
- Nie pytałam o to.
- Owszem, pytałaś.
- Skoro tak, to bawimy się dalej. Dlaczego z nią nie spałeś?
Roarke uśmiechnął się.
- Początkowo dlatego, że była zamężna. Potem, gdy już jej stan
cywilny się zmienił... - musnął palcem brodę Eve - ja z kolei się
ożeniłem. Moja żona nie wyobraża sobie, że mógłbym sypiać
z innymi kobietami. Na ten temat ma bardzo wyraźnie sprecyzowane
poglądy.
- Zapamiętam to sobie - zapewniła, zastanawiając się jednocześnie,
co powinna w tym momencie zrobić. - Znasz większość
aktorów, a przynajmniej coś o nich wiesz. Będę chciała porozmawiać
z tobą na ich temat później. - Westchnęła, przybrawszy oficjalny ton.
- Nie ma sprawy. Czy wydaje ci się możliwe, że to był wypadek?
- Wszystko może się zdarzyć. Najpierw jednak muszę zbadać
nóż. Nie mogę tknąć go palcem, dopóki nie zjawi się Peabody.
Lepiej już idź do swoich ludzi i podtrzymuj ich na duchu. Miej
oczy szeroko otwarte.
- Czy zgłaszasz się z oficjalną prośbą o pomoc w dochodzeniu?
- Nie, nic z tych rzeczy. - Mimo tragicznych okoliczności
poczuła, że usta jej drżą, gotując się do uśmiechu. - Poprosiłam
tylko, żebyś miał oczy szeroko otwarte. - Stuknęła go palcem
w pierś. - I nie wchodź mi w drogę. Jestem teraz na służbie.
Odwróciła się, słysząc za sobą ciężkie stąpanie. Taki odgłos
wydają tylko buty policyjne.
Te na nogach Peabody były tak wypucowane, że Eve dostrzegła
ich połysk nawet ze sceny. Asystentka, ubrana w zapiętą pod szyję
zimową kurtkę i czapkę policyjną osadzoną na ciemnych prostych
zamaszystym krokiem.
Spotkały się przy ciele ofiary.
- Witam panią doktor - Peabody zwróciła się do Miry, po czym
zerknęła na leżącego denata i zasznurowała usta. - Wygląda na to,
że przedstawienie premierowe się udało.
Eve wyciągnęła rękę po służbową torbę z przyborami, potrzebnymi
do zabezpieczenia śladów zbrodni.
- Włącz magnetofon, Peabody.
- Tak jest. - Rozgrzana światłem jupiterów asystentka zrzuciła
Z siebie kurtkę, zwinęła ją i odłożyła na bok. Następnie przymocowała
mikrofon magnetofonu do kołnierzyka munduru.
- Gotowe- zawiadomiła Eve, wkładającą w tym momencie
ochraniacze na ręce i nogi.
- Porucznik Eve Dallas, z miejsca zbrodni, scena teatru New
(ilobe. Asystują inspektor Delia Peabody i doktor Charlotte Mira.
Ofiara nazywa się Richard Draco, jest mężczyzną rasy mieszanej,
wiek około pięćdziesiątki.
Rzuciła Peabody plik torebek służących do przechowywania
w nich dowodów przestępstwa.
- Przyczyną zgonu jest pchnięcie nożem, pojedyncza rana. Ilość
krwi wskazuje na to, że nóż trafił w serce.
Przykucnęła i wyjęła nóż z ciała.
- Rana została zadana narzędziem wyglądającym na zwykły
kuchenny nóż o ostrzu długości około sześciu centymetrów.
- Zmierzę go i zapieczętuję, pani porucznik.
- Jeszcze nie - mruknęła Eve. Przez chwilę przyglądała się
nożowi, następnie sięgnęła po mikrookulary i znowu uważnie go
obejrzała. - Wstępne oględziny nie wskazują istnienia mechanizmu
do cofania się. To nie jest atrapa.
Przesunęła okulary na czoło.
- Jeśli to nie atrapa, to nie można mówić o wypadku. - Przekazała
nóż Peabody. - Mamy więc do czynienia z morderstwem.
2
r Potrzebuję twojej pomocy - powiedziała Eve do doktor Miry.
Ekipa zdejmująca odciski zakończyła już pracę na scenie, a ciało
Drąca umieszczone w foliowej torbie policyjnej znajdowało się
w drodze do kostnicy.
- Co mogę dla ciebie zrobić?
- Kilkunastu funkcjonariuszy spisuje nazwiska i adresy widzów. -
Nie chciała myśleć o nadgodzinach i górach papierkowej roboty,
które będą towarzyszyły przesłuchaniu ponad dwóch tysięcy świadków.
- Chciałabym jednak zacząć przesłuchania od aktorów, aby
jak najszybciej ich wypuścić. Inaczej zaczną mnie straszyć adwokatami.
Na oczach publiczności, myślała, przyglądając się scenie i rzędom
wyściełanych miękkim welwetem foteli, w których jeszcze niedawno
siedzieli pochłonięci przebiegiem akcji widzowie.
Zabójca dobrze sobie wszystko obmyślił.
- Twoja obecność działa kojąco - ciągnęła. - Zależy mi, żebyś
uspokoiła Areenę Mansfield.
- Zrobię, co będę mogła.
- Dziękuję. Peabody, ty zostajesz ze mną.
Przeszła przez scenę w stronę kulis. Kręcili się tam przede
wszystkim policjanci. Cywili albo poutykano po pokojach, albo zbili
się w małe bezradne grupki.
- Czy mamy jakieś szanse, żeby utrzymać do rana prasę z daleka?
Peabody spojrzała na przełożoną powątpiewająco.
- Raczej zerowe.
- Halo, posterunkowy. - Eve pomachała do jednego z funkcjonariuszy.
- Proszę postawić straż przy każdym wyjściu.
- Już to zrobiliśmy.
- Ustawcie też kogoś wewnątrz. Nikomu nie wolno opuścić
budynku, nawet policjantowi. Nikogo nie wpuszczajcie, zwłaszcza
dziennikarzy. Zrozumiano?
- Tak jest.
Za kulisami ciągnął się korytarz. Eve poszła tam i popatrzyła na
rząd drzwi, nieco rozbawiona złotymi gwiazdami przytwierdzonymi
do niektórych z nich. Odczytywała tabliczki z nazwiskami i w końcu
zatrzymała się przed tą z nazwiskiem Mansfield. Zapukała tylko
raz, po czym weszła.
Uniosła wysoko brwi, widząc Roarke'a siedzącego na niebieskiej
leżance i trzymającego za rękę Areenę.
Aktorka jeszcze nie usunęła scenicznego makijażu i choć łzy
wyrzeźbiły w nim ciemne smugi, nadal jej uroda budziła zachwyt.
Spojrzała w stronę wchodzącej Eve i w jej oczach natychmiast
pojawił się strach.
- O Boże, o mój Boże. Będę aresztowana?
- Zadam pani tylko lalka pytań, pani Mansfield.
- Nie pozwolili mi się przebrać. Powiedzieli, że nie wolno. Jego
krew. - Dłonie gwiazdy złożone w pięści drżały. - Nie mogę tego
znieść.
- Przykro mi. Doktor Mira, proszę pomóc pani Mansfield pozbyć
się kostiumu. Peabody go spakuje.
- Oczywiście.
- Roarke, proszę, wyjdź. - Eve odwróciła się do drzwi i otworzyła
je-
- Nie martw się Areeno, pani porucznik wszystko wyjaśni. -
Uścisnął rękę kobiety, wstał i przeszedł obok żony.
- Prosiłam cię, żebyś miał oczy otwarte, anie żebyś się przymilał
do podejrzanych.
- Uspokajanie rozhisteryzowanej kobiety nie należy do najmilszych
zajęć. - Głośno wypuścił powietrze. - Przydałby mi się
kieliszek brandy.
- Więc jedź do domu i napij się. Nie wiem, jak długo mi tu
jeszcze zejdzie.
- Myślę, że to, czego mi trzeba, znajdę na miejscu.
- Lepiej wracaj do domu - powtórzyła. - Nic tu po tobie.
- Nie ma mnie na liście osób podejrzanych - zaczai spokojnie -
za to jestem właścicielem tego teatru, sądzę więc, że mam prawo
sam zadecydować o tym, czy zostać, czy nie.
Musnął palcem policzek żony i opuścił garderobę.
- Jak zawsze - mruknęła, zamykając za nim drzwi.
Rozejrzawszy się dokoła, doszła do wniosku, że bogate i obszerne
pomieszczenie, w którym się znajdowała, mylnie nazywano garderobą.
Przede wszystkim w oczy rzucała się długa kremowa
toaletka, na której w równym rzędzie stały rozliczne słoiczki, tubki
i buteleczki. Szerokie potrójne lustro oświetlone było podłużnymi
żarówkami.
W pokoju stała też sofa, kilka wygodnych krzesełek, autokucharz,
lodówka oraz komputer i mały wideofon. W szafie
ściennej, której drzwi były teraz rozsunięte, wisiały kostiumy
i cywilne ubrania. I tu też, podobnie jak na toaletce, panował
wzorowy porządek.
Na każdym stoliku, a także w kilku miejscach na podłodze stały
wazony z kwiatami, których mocny zapach przywodził Eve na myśl
ceremonię zaślubin. Albo pogrzeb.
- Dziękuję. Dziękuję pani bardzo. - Areena drżała lekko, kiedy
Mira pomagała jej założyć długą białą suknię. - Nie wiem, ile
jeszcze potrafiłabym znieść ten... Chciałabym zmyć makijaż. -
Sięgnęła dłonią gardła. - Chciałabym poczuć się sobą.
- Proszę bardzo. - Eve usiadła w jednym z wygodnych krzeseł. -
To przesłuchanie będzie nagrywane. Czy pani rozumie?
- Niczego nie rozumiem. - Areena usadowiła się na wyściełanym
stołeczku przed toaletką. - Mam wrażenie, że śpię, a mój umysł nie
nadąża za wydarzeniami.
- To właściwa reakcja - zapewniła ją doktor Mira. - W takich
sytuacjach dobrze jest opowiedzieć ze szczegółami o wydarzeniu,
które spowodowało szok. To pozwala oswoić się z emocjami
i w rezultacie zmniejszyć ich natężenie.
- Tak, chyba ma pani rację. - Areena, patrząc w lustro, przeniosła
wzrok na Eve. - Chce mi pani zadawać pytania i ma to być
zarejestrowane. Dobrze, chcę mieć to już za sobą.
- Włącz magnetofon, Peabody. Porucznik Eve Dallas, przesłuchuję
Areenę Mansfield, znajdujemy się w jej garderobie
w teatrze New Globe. Obecni są inspektor Delia Peabody i doktor
Charlotte Mira.
Podczas gdy Areena zmywała z twarzy makijaż, Eve wyrecytowała
formułkę o jej prawach i obowiązkach.
- Proszę potwierdzić, że mnie pani zrozumiała, pani Mansfield.
- Tak. To następna część koszmaru. - Zamknęła oczy, próbując
wyobrazić sobie rozlegle, kojące łąki. Widziała tylko krew. -
Czy on naprawdę nie żyje? Czy Richard naprawdę nie żyje?
- Tak.
- Zabiłam go. Pchnęłam nożem. - Jej ciałem od ramion w dół
wstrząsnął dreszcz. - Wielokrotnie - ciągnęła, otwierając oczy
i napotykając w lustrze wzrok Eve - przynajmniej tuzin razy
powtarzaliśmy tę scenę. Bardzo się staraliśmy, by nadać jej
odpowiednią ekspresję. Co się stało? Dlaczego nóż się nie schował? -
W oczach aktorki po raz pierwszy pojawił się błysk gniewu. - Jak
mogło do tego dojść?
- Proszę mnie przez to przeprowadzić. Przez tę scenę. Jest pani
Christiną. Ochraniała pani męża, kłamała ze względu na niego.
Zrujnowała się pani dla niego. Potem, po tylu poświęceniach, on
panią odtrąca i odchodzi z inną, młodszą kobietą.
- Kochałam go. Miałam obsesję na jego punkcie - mój kochanek,
mój mąż, moje dziecko, wszystko w jednej osobie. - Uniosła
ramiona.- Christiną kochała Leonarda Vole'a ponad wszystko.
Wiedziała, jaki jest i co zrobił. Ale to nie miało dla niej znaczenia.
Oddałaby za niego życie, tak głęboka i obsesyjna była jej miłość.
Już spokojniejsza Areena wyrzuciła do kosza zużyte chusteczld
i okręciła się na stołeczku. Miała twarz bladą jak prześcieradło,
oczy czerwone i opuchnięte, a jednak nadal była piękna.
- W takim momencie zrozumie ją każda kobieta siedząca na
widowni. Nawet jeśli nie przeżyła podobnej miłości, w głębi duszy
pragnie jej doświadczyć. Więc kiedy do Christiny dociera wreszcie,
że po tym wszystkim, co zrobiła dla męża, on z taką obojętnością
ją porzuca, kiedy w końcu pojmuje, kim on naprawdę jest, chwyta
za nóż.
Areena uniosła dłoń złożoną w pięść, tak jakby ściskała w niej
trzonek noża.
- Rozpacz? Nie, ona jest człowiekiem czynu. Nigdy nie była
pasywna. To nakaz chwili, impuls, przeszywający ją aż do szpiku
kości. Wbija w niego nóż i zarazem go obejmuje. Miłość i nienawiść,
obydwa te uczucia w swej skrajnej formie rozszarpują w tej jednej
chwili jej serce.
Spojrzała na uniesioną dłoń i wtedy dłoń zaczęła drżeć.
- Boże! Boże! - Nagłym zrywem zwróciła się do szuflady przy
toaletce i otworzyła ją.
Eve poderwała się, a jej ręka zamknęła się stanowczo na
nadgarstku aktorki.
- To... to... papieros - wyjąkała. - Wiem, że nie wolno tu palić,
ale ja muszę. - Odepchnęła dłoń policjantki. - Do cholery, muszę
zapalić!
Eve zajrzała do szuflady. Leżała tam paczka drogich papierosów.
- To się nagrywa. Takie zachowanie jest niedopuszczalne. - Ale
odsunęła się.
- Moje nerwy. - Areena bezskutecznie mocowała się z zapalniczką.
Doktor Mira podeszła do niej i delikatnie podała jej ogień. -
Dziękuję. - Aktorka zaciągnęła się mocno, po czym powoli wypuściła
dym. - Przepraszam. Na co dzień nie jestem taka... miękka.
Teatr bardzo szybko rozprawia się z mięczakami.
- Wyśmienicie daje sobie pani radę - pocieszyła ją Mira cichym
i spokojnym głosem. - Rozmowa z porucznik Dallas pani pomoże.
- Nie wiem, co mam mówić. - Areena popatrzyła ufnie na Mirę,
na co Eve raczej nie mogła liczyć. - To się po prostu zdarzyło.
- Gdy podniosła pani nóż - przerwała jej Eve - czy zauważyła
pani w nim coś dziwnego?
- Dziwnego? - Aktorka zamrugała oczami, ponownie skupiając
wzrok na policjantce. - Nie. Znajdował się tam, gdzie miał być,
trzonkiem zwrócony w moją stronę, żebym nie traciła czasu,
podnosząc go, a ruch wbijania został wykonany szybko i bez
przeszkód. Chwyciłam go, chwilę przytrzymałam, żeby widownia
mogła zobaczyć ostrze. Miało na nie paść światło, tak aby stal
zalśniła. Potem pchnęłam. Od stołu do Richarda były tylko dwa
kroki. Chwyciłam go za ramię powyżej łokcia, lewą ręką. Przytrzymałam.
Odsunęłam prawą rękę... a potem zadałam cios -
skończyła po następnym głębokim zaciągnięciu się papierosem. -
Wówczas pod wpływem uderzenia powinna rozerwać się torebka
ze sztuczną krwią. Następnie mieliśmy stać jakiś czas blisko siebie
i dopiero po chwili reszta aktorów miała podbiec do mnie i próbować
mnie odciągnąć.
- Co panią łączyło z Richardem Drakiem?
- Słucham? - Oczy Areeny zalśniły zdziwieniem.
- Co łączyło panią z Drakiem? Proszę opisać wasz związek.
- Z Richardem? - Areena zacisnęła usta, a jej dłoń wędrowała
między piersiami w górę i w dół, aby następnie zbliżyć się do gardła,
co mogło sprawiać wrażenie, że słowa, które miały się przez nie
przecisnąć, utknęły tam i powodowały ból. - Znamy się od kilku
lat, pracowaliśmy ze sobą już wcześniej, ostatnio w Londynie przy
produkcji „Twice Owned".
- A kontakty osobiste?
Areena zawahała się. Trwało to sekundę, niemniej Eve dostrzegła
tę chwilę zastanowienia i zanotowała w pamięci.
- Byliśmy dość zaprzyjaźnieni - odparła aktorka. - Jak powiedziałam,
znamy się od lat. Ostatnio media londyńskie wymyśliły
sobie romans między nami. Ponieważ graliśmy w sztuce, która była
romansem, w sumie cieszył nas ten rozgłos. Dzięki niemu bilety
lepiej się sprzedawały. Wtedy byłam mężatką, ale to nikomu nie
przeszkadzało opowiadać o mnie i Richardzie niestworzone rzeczy.
Bawiło nas to.
- Ale nie było prawdą?
- Byłam zamężna, a poza tym na tyle rozsądna, żeby wiedzieć,
że Richard nie jest typem mężczyzny, dla którego warto rozbijać
małżeństwo.
- Ponieważ?
- Jest wyśmienitym aktorem. Był - poprawiła się, przełykając
z trudem ślinę i zaciągając się gasnącym już papierosem. - Ale nie
był najlepszym człowiekiem. Och, wiem, że to brzmi okrutnie. -
Znowu położyła rękę na gardle. - Czuję się okropnie, mówiąc to,
ale ja... ja chcę być szczera. Boję się. Przeraża mnie, że pani pomyśli,
iż pragnęłam tego, co się stało.
- W tym momencie staram się nie myśleć, tylko słucham. Proszę
opowiedzieć mi o Richardzie Dracu.
- Dobrze, dobrze. - Nabrała powietrza, a następnie zaczęła ssać
papierosa, jakby to była słomka do napojów. - Zresztą jeśli nie ja,
lo inni pani powiedzą. Richard dbał tylko o siebie. Był typowym
egocentrykiem, jak wielu... większość z nas w tym środowisku. Nie
miałam mu tego za złe. I cieszyłam się możliwością pracy z nim.
- Czy zna pani kogoś, kto podobnie jak pani nie uważał go za
najlepszego człowieka, a przy tym miał mu to za złe?
- Wydaje mi się, że Richard obraził lub zranił wszystkich
pracujących nad tym spektaklem. - Przycisnęła pałce do kącika oka,
jakby chcąc zmniejszyć rosnące w nim ciśnienie. - Oczywiście
słyszałam plotki o kłótniach, skargi, ciche przekleństwa i grożenie.
To przecież teatr.
tZ ve szybko nabrała przekonania, że teatr to skupisko pomyleńców.
Aktorzy zalewali się łzami, wygłaszali wzniosłe mowy
w sytuacji, gdy każdy, nawet mierny adwokat, poradziłby im
odpowiadać tylko tak lub nie, a następnie nabrać wody w usta. Oni
jednak namiętnie rozprawiali o śmierci kolegi, a wielu udało się
uczynić z niej dramat, w którym sobie przydzielili główną rolę.
- W dziewięćdziesięciu procentach wszystko to są brednie,
Peabody.
- Domyślam się. - Peabody oglądała pomieszczenie za kulisami,
próbując zajrzeć we wszystkie kąty naraz. - Ale niektóre rzeczy mi
się podobają. Te światła, holograficzne obrazy i kostiumy. Są
naprawdę ciekawe, jeśli lubi się stroje z innej epoki. Czy nie
uważasz, że to musi być wspaniałe uczucie stać na scenie przed
taką masą ludzi?
- Raczej przerażające. Chyba zwolnimy publiczność, zanim co
poniektórzy zaczną nam przypominać o przysługujących im prawach
obywatelskich.
- Nienawidzę tego.
Eve uśmiechnęła się kpiąco, przeglądając notatnik.
- Rysuje się nam tu interesujący obraz ofiary. Nikt tak naprawdę
nie chce powiedzieć tego na głos, jednak odnosi się wyraźne
wrażenie, że Richard Draco był niełubiany. Wszyscy milczą na ten
temat, ale dają to do zrozumienia, oczywiście przy okazji roniąc
łzy. Rozejrzę się, a ty idź i każ policjantom wypuścić publiczność.
Sprawdź tylko, czy mamy aktualne adresy wszystkich i czy
świadków poinformowano o ich obowiązkach. Umów się z niektórymi
na przesłuchania na jutro.
- Mają się zjawić w komendzie czy my do nich pojedziemy?
- Na razie będziemy dobre i my ich odwiedzimy. Gdy to
wszystko zakończysz, jesteś wolna. Do pracy przyjdź na ósmą.
Peabody przestąpiła z nogi na nogę.
- A ty? Idziesz do domu?
- Kiedyś w końcu pójdę.
- Mogę na ciebie zaczekać.
- Nie ma sensu. Wolę, żebyś odpoczęta i miała jutro energię.
Tylko nie zapomnij umówić się ze świadkami. Chcę przesłuchać
w najkrótszym czasie jak największą liczbę osób. 1 oczywiście
jeszcze raz porozmawiam z Areeną Mansfield.
- Tak jest. Wspaniała kreacja - dodała Peabody, przyglądając
się przełożonej. - Lepiej szybko oddaj tę suknię do czyszczenia, bo
krew wsiąknie w nią na dobre.
Eve popatrzyła po sobie i gniewnie wykrzywiła usta.
- Nienawidzę pracować w cywilnym ubraniu. - Odwróciła się
i poszła w głąb korytarza znajdującego się za kulisami. Zatrzymała
się przy policjancie pilnującym drzwi do jakiegoś pokoju.
- Klucz. - Wyciągnęła dłoń, na co funkcjonariusz wyjął go
z torebki na dowody rzeczowe. - Czy ktoś próbował się tu dostać?
- Tylko inspicjent. Ale poszedł sobie grzecznie, gdy mu powiedziałem,
że mam rozkaz nikogo nie wpuszczać.
- Dobrze. Idź na scenę i powiedz specom od daktyloskopii, że
będą mogli tu wejść za jakieś dziesięć minut.
- Tak jest.
Kiedy została sama, otworzyła podwójne drzwi. Ze zmarszczonymi
brwiami wodziła wzrokiem po pudełku cygar, staromodnym telefonie
i kilku innych przedmiotach ustawionych starannie w miejscu
oznaczonym plakietką „Gabinet sir Wilfreda".
Nieco dalej znajdowały się rekwizyty, które miały zostać wykorzystane
w scenie w barze. Miejsce przeznaczone na przedmioty ze
sceny w sali sądowej ziało pustką. Sądząc po panującym tu
porządku, inspicjent starannie wywiązywał się ze swoich obowiązków,
a rzeczy, które już nie były potrzebne na scenie, od razu
odstawiał na miejsce.Ktoś tak dokładny nie pomyliłby kuchennego noża z atrapą,
- Porucznik Dallas?
Eve obejrzała się i zobaczyła wyłaniającą się z cienia od strony
kulis młodą brunetkę, tę, która pojawiła się dopiero w ostatniej
odsłonie sztuki. Zamieniła kostium na zwykły czarny dres i rozpuściła
włosy, które teraz opadały swobodnie na plecy.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam pani w pracy. - Mówiła
z miękkim południowym akcentem, uśmiechając się przy tym lekko.
Podeszła bliżej. - Chciałam zamienić z panią parę słów. Pani
podwładna poinformowała mnie, że jestem wolna. Przynajmniej na
razie.
- Zgadza się - Eve przypomniała sobie program, który przeczytała
już po dokonaniu morderstwa - panno Landsdowne.
- Carly Landsdowne. A w tym tragicznym przedstawieniu
Diana. -Rozejrzała się dookoła zielonymi oczami. - Mam nadzieję,
że nie podejrzewa pani Pete'a o to, że miał coś wspólnego z tym,
co się stało z Richardem. Stary Pete nie skrzywdziłby muchy, nawet
gdyby wleciała mu do ucha.
- Pete to inspicjent?
- Tak. I jest nieszkodliwy jak wszyscy inspicjenci. Czego nie
można powiedzieć o reszcie naszego małego cyrku.
- Najwyraźniej. Czy chce pani porozmawiać o czymś konkretnie?
- Chcę tylko powiedzieć to, czego, jak sądzę, nikt inny pani nie
powie, przynajmniej nie teraz. A mianowicie, wszyscy nienawidziliśmy
Richarda.
- Włącznie z panią?
- Och, naturalnie. - Powiedziała to i uśmiechnęła się promiennie.
-Rozpychał się łokciami i szedł po trupach, byleby tylko uwaga
świata skierowana była na niego, a nie na kogoś innego. Poza sceną
był złośliwym małym robakiem. Jego świat kręcił się tylko wokół
własnego ego.
Lekko wzruszyła ramionami.
- W końcu i tak od kogoś by to pani usłyszała, więc pomyślałam
sobie, że nie stanie się nic złego, jeśli ja to pani powiem, Przez
krótki czas byliśmy kochankami. Nasz romans zakończył się kilka
tygodni temu małą paskudną scenką. Richard lubował się w takichscenach, a tę odegrał perfekcyjnie. Miała miejsce podczas pierwszej
próby kostiumowej.
- Domyślam się, że z panią zerwał.
- Zgadza się. - Kobieta powiedziała to niedbale, ale ponury
błysk w jej oczach upewnił Eve, że nadal szarpie nią złość na
wspomnienie tego faktu. - Wychodził ze skóry, żeby mnie zauroczyć,
a kiedy mu się to udało, robił z kolei wszystko, żeby mnie poniżyć
na oczach kolegów. A to jest moja pierwsza sztuka na Broadwayu.
Rozejrzała się i uśmiechnęła przybrawszy minę ostrą jak potłuczone
szkło.
- Pani porucznik, byłam naiwna, ale bardzo szybko dojrzałam.
Nie chcę udawać i nie powiem, że jest mi przykro z powodu śmierci
Richarda, chociaż uważam, że nie był wart tego, żeby go zabijać.
- Czy pani go kochała?
- W tym momencie mojego życia i kariery nie ma miejsca na
miłość, ale dałam się... oszołomić. Podobnie jak kobieta, którą gram
w sztuce. Wątpię, żeby ktokolwiek związany z tym przedstawieniem
nie żywił jakiejś urazy do Richarda. Chciałam sama opowiedzieć
o swojej.
- Doceniam to. Powiedziała pani, że panią poniżył. W jaki sposób?
- W ostatniej scenie, tej, gdy razem z nim wchodzę na salę
sądową i gdzie następuje spotkanie z Christiną, przerwał mi, kiedy
wypowiadałam moją kwestię. Zaczął rzucać się po scenie, wrzeszcząc,
że moja gra jest bez wyrazu.
Zacisnęła usta i zmrużyła oczy.
- Powiedział, że jest pozbawiona pasji i stylu podobnie jak to,
co robię w łóżku. Nazwał mnie pozbawioną mózgu lalunią, która
brak talentu próbuje zatuszować średnią urodą i ładnymi piersiami.
Carly leniwym ruchem odsunęła włosy na tył głowy, co bardzo
kontrastowało z furią malującą się w jej oczach.
- Powiedział też, że choć przez jakiś czas go bawiłam, to ogólnie
jestem nudna i jeśli nie postaram się grać lepiej, on postara się,
żeby zastąpiono mnie kimś innym.
- Zaskoczył panią całkowicie?
- To był podły gad. Jak wąż uderzał niespodziewanie szybko
i uciekał, bo był tchórzem, Odcięłam mu się kilka razy, ale nie
wykorzystałam wszystkich możliwości. Zaskoczył mnie, a poza tym
byłam wówczas zmieszana. Richard zszedł ze sceny i zamknął się
w swojej garderobie. Asystent reżysera poszedł go uspokoić, a my
kontynuowaliśmy próbę z jego zastępcą.
- Kto to był?
- Michael Proctor. Okazał się bardzo dobry.
- I jeśli sztuka będzie szła dalej, to on będzie grał Vole'a?
- Jest to pytanie do producentów, nie do mnie. Ale nie zdziwiłabym
się, gdyby Proctor dostał tę rolę, przynajmniej na jakiś czas.
- Dziękuję za informacje, panno Landsdowne ly.ckla Eve,
uważając w duchu, że tego rodzaju niewymuszone wyznania są
zawsze podejrzane.
- Nie mam nic do ukrycia. - Carly ponownie wzruszyła ramionami,
patrząc na Eve dużymi zielonymi oczami. - A nawet gdybym
miała, przypuszczam, że szybko by to pani odkryła. Od kilku
miesięcy słyszę plotki o żonie Roarke'a, policjantce. Nie uważa
pani, że trzeba wiele bezczelności, żeby na morderstwo wybrać
wieczór, gdy znalazła się pani na widowni?
- Bezczelnością jest odebranie komuś życia. Będę z panią
w kontakcie, panno Landsdowne.
- Nie wątpię.
Eve czekała, aż kobieta zniknie za kulisami.
- Jeszcze jedno - zatrzymała ją w ostatnim momencie.
- Słucham?
- Chyba nie przepada pani także za Areeną Mansfield?
- Nie żywię do niej żadnych bliżej sprecyzowanych uczuć. -
Carly potrząsnęła głową i uniosła jedną brew. - Dlaczego pani pyta?
- Nie przejęła się pani zbytnio, kiedy zemdlała.
Kobieta uśmiechnęła się tak promiennie, że zapewne błysk jej
białych zębów byłoby widać w ostatnich rzędach.
- Zrobiła to z wielką gracją, nie uważa pani? Aktorom, pani
porucznik, nie można ufać.
Potrząsając niedbale włosami, odeszła.
—• Więc - mruknęła Eve - kto tu gra?
- Pani porucznik. -Żwawymkrokiem podeszła do Evc policjantka
z ekipy zdejmującej odciski. Jej obszerny kombinezon ochronny
szeleścił przy każdym ruchu. - Mam tu małą zabaweczkę, której
zapewne zechce się pani przyjrzeć.- No, no. - Eve odebrała od policjantki zapieczętowaną torebkę,
w której znajdował się nóż. Przyjrzała się mu z zaciśniętymi
ustami, po czym placem dotknęła przez plastik ostrza, chcąc
sprawdzić, czy się cofa. - Gdzie to pani znalazła... - zerknęła
na plakietkę przypiętą do szarego kombinezonu - pani Lombowsky?
- W wazonie z różami. Ładne kwiaty i na dodatek prawdziwe.
Pełno ich tam, jak na jakimś pogrzebie. W garderobie Areeny
Mansfield.
- Dobra robota.
- Dziękuję, pani porucznik.
- Czy wiecie, gdzie teraz znajduje się pani Mansfield?
- W pokoju rekreacyjnym. Razem z pani asystą.
- Peabody?
- Nie. Pani mężem. - Lombowsky czekała, aż Eve przestanie
przyglądać się uważnie nożowi, po czym odważyła się unieść brwi.
Po raz pierwszy dopiero co widziała z bliska Roarke'a i uznała, że
wart jest grzechu.
- Niech pani wraca do pracy, Lombowsky.
- Natychmiast, pani porucznik.
Eve zeszła ze sceny, natykając się po drodze na Peabody
wychodzącą z garderoby.
- Umówiłam się już na cztery przesłuchania.
- Dobrze. Musimy zmienić plany na dzisiaj.- Eve uniosła
atrapę noża. - Znaleźli to w garderobie Mansfield w wazonie
z różami.
- Zamierzasz ją oskarżyć?
- Adwokat uwolni ją, zanim zdążę dowieźć ją na komendę.
Dziwne posunięcie, nie sądzisz? Zabiła go na oczach całego teatru,
po czym rekwizyt ukryła we własnej garderobie. Bardzo sprytne
albo bardzo głupie. - Eve okręciła w rękach torebkę, w której
znajdowała się atrapa noża. - Zobaczmy, co powie Mansfield?
Gdzie jest pokój rekreacyjny?
- Piętro niżej. Możemy zejść po schodach.
- Miałaś kiedyś do czynienia z aktorami. Znasz ich?
- Jasne. Wyznawcy Wolnej Ery interesują się wszystkimi rodzajami
sztuki. Moja matka, gdy była ze mną w ciąży, występowała
w małym teatrze, a dwóch kuzynów zajmuje się aktorstwemzawodowo. Występują w teatrze i w telewizji. Moja hubka grała
w San Francisco. I jeszcze...
- Dobrze, wystarczy. - Eve zbiegała po schodach, potrząsając
głową. - Nie rozumiem, jak możesz znieść obecność tylu osób
w swoim życiu.?
- Lubię ludzi - odparła radośnie Peabody.
- Dlaczego?
Ponieważ nie było to pytanie, na które trzeba odpowiedzieć,
Peabody pominęła je milczeniem.
- Ty też ich lubisz. Udajesz tylko opryskliwą.
- Nic nie udaję, jestem opryskliwa. Jeśli zdecyduję się puścić
Mansfield wolno albo zmusi mnie do tego jej adwokat, będę chciała,
żebyś za nią poszła. Jeśli wróci do domu i tam pozostanie, wezwiesz
policjantów i każesz im obserwować dom. Mamy wyslarczające
powody, żeby ją śledzić. Chcę wiedzieć, dokąd chodzi i co robi.
- Mam sprawdzić jej przeszłość?
- Nie, sama to zrobię.
Eve otworzyła drzwi do pokoju rekreacyjnego. Jak wszystko, co
należało do Roarke'a, był urządzony luksusowo. To oczywiste, że
pragnął, aby aktorzy czub się tutaj komfortowo i nie żałował na to
pieniędzy.
Sala podzielona była na dwie części, w których stały pluszowe
kanapy oraz obsługujące gości roboty, autokucharz, jak podejrzewała,
z pełnym menu, a także lodówka ze szklanymi drzwiami wyładowana
napojami. Obok znajdował się mały zgrabny stolik, a na nim
komputer.
Roarke, zdaniem Eve, w pozie nieco zbyt swobodnej, siedział
obok Areeny Mansfield, obracając w dłoniach szklankę z brandy.
Gdy spojrzał na wchodzącą żonę, oczy mu zalśniły, co z jakiegoś
powodu przypomniało jej ich pierwsze spotkanie.
Wtedy nie opiekował się osobą podejrzaną o morderstwo. Sam
był podejrzany.
Jego usta ułożyły się teraz do leniwego, pewnego siebie uśmiechu.
- Cześć, Peabody - powiedział, ale jego oczy nadal spoczywały
na Eve.
- Muszę zadać pani jeszcze ldika pytań, pani Mansfield.
Areena zamrugała powiekami i zamachała dłońmi.- Och, sądziłam, że na dzisiaj już skończyłyśmy. Roarke właśnie
zorganizował mi samochód, który ma mnie odwieźć do wynajętego
mieszkania.
- Samochód może poczekać. Włącz nagrywanie, Peabody. Czy
potrzebuje pani, żebym przypomniała o przysługujących pani
prawach, pani Mansfield?
- Ja... - Drżąca dłoń kobiety oparła się na gardle i tam pozostała. -
Nie. Nie wiem tylko, co więcej mogę pani powiedzieć.
- Czy pani to poznaje? - Eve rzuciła na stół nóż w zapieczętowanej
torebce.
- To wygląda jak... - Areena wyciągnęła dłoń, potem złożyła ją
w pięść i cofnęła. - To jest rekwizyt. To ten nóż powinien
znajdować się na scenie, kiedy... Och, Boże. Gdzie go pani
znalazła?
- W pani garderobie, w wazonie z różami.
- Nie, nie. - Areena bardzo powoli pokręciła głową. Skrzyżowała
ręce na piersi. - To niemożliwe.
Jeśli ona gra, myślała Eve, robi to wyjątkowo dobrze. Oczy
aktorki w tym czasie zamgliły się, usta i palce dłoni drżały.
- Nie tylko możliwe, to jest fakt. Jak on się tam znalazł?
- Nie wiem. Nie mam pojęcia. - W nagłym przypływie energii
Areena poderwała się. Jej oczy nie były już zamglone, tylko
przepełnione wściekłością. - Ktoś go tam podrzucił. Ktoś, kto
zamienił noże. Oni chcą, żeby to mnie oskarżono o zabicie Richarda.
Chcą, żebym za to cierpiała. Czy nie wystarczy, o Boże, czy nie
wystarczy, że go zabiłam?
Niczym lady Macbeth wyciągnęła rękę przed siebie, jakby
wpatrując się w krew, której już tam nie było.
- Dlaczego - głos Eve był zimny i obojętny - po prostu ktoś nie
wyrzucił noża gdziekolwiek, choćby do śmietnika? Dlaczego ukrył
go w pani garderobie?
- Nie wiem... kto mógłby mnie tak nienawidzić. A Richard... -
Na policzkach aktorki pojawiły się pierwsze łzy. - Roarke. Znasz
mnie. Proszę, pomóż mi. Powiedz jej, że nie potrafiłabym zrobić
czegoś tale straszliwego,
- Jakakolwiek jest prawda, Eve do niej dotrze. - Roarke wstał,
pozwalając Areenie oprzeć się na swoim ramieniu i płakać. Samponad jej głową popatrzył na Eve. - Możesz być tego pewna.
Prawda, pani porucznik?
- Jesteś jej adwokatem? - warknęła Eve, na co jej mąż tylko na
znak zdziwienia uniósł brwi.
- Kto oprócz pani miał dostęp do garderoby, pani Mansfield?
- Nie wiem. Tak naprawdę wszyscy, aktorzy i pracownicy. Nie
zamykałam jej. To niewygodne. - Z głowa nadal spoczywającą na
ramieniu Roarke'a nabrała głęboko powietrza.
- Kto przysłał pani czerwone róże i kto je przyniósł do garderoby?
- Nie wiem. Dostałam tyle kwiatów. Odbierała je garderobiana.
Od posłańca. Ludzie wchodzili i wychodzili. Dopiero pół godziny
przed rozpoczęciem przedstawienia zabroniłam kogokolwiek wpuszczać,
pragnęłam się przygotować.
- Wracała pani do garderoby po scenie początkowej i potem
jeszcze kilkakrotnie w czasie trwania przedstawienia.
- To prawda. - Już spokojniejsza Areena oderwała się od
Roarke'a i spojrzała prosto na Eve. -Zmieniam kostium pięciokrotnie.
Za każdym razem była ze mną moja garderobiana.
Eve wyciągnęła notes.
- Jak ona się nazywa?
- Tricia, Tricia Beets. Ona pani powie, że nie chowałam nigdzie
żadnego noża. Ona to potwierdzi. Proszę ją zapytać.
- Zrobię to. Moja asystentka odwiezie panią do domu.
- Jestem wolna?
- Na razie tak. Skontaktuję się z panią. Peabody, wyłącz
nagrywanie i odwieź panią Mansfield.
- Tak jest.
Areena pochwyciła płaszcz przewieszony przez róg sofy i podała
go Roarke'owi. Sposób, w jaki to uczyniła, wzbudził w Evc podziw.
W jej ruchach było tyle kobiecości i gracji, że nie tylko Roarke,
ale każdy mężczyzna podałby jej płaszcz bez zastanowienia.
- Proszę znaleźć zabójcę, pani porucznik. Bardzo lego pragnę.
Ale nawet wtedy, gdy przestępca poniesie karę, ja i tak nie zapomnę,
że Richard zginął z mojej ręki. Nie zapomnę tego nigdy.
Wyciągnęła rękę do Roarke'a.
- Dziękuję ci. Nie przeszłabym przez to bez ciebie.
- Odpocznij, Areeno.- Mam nadzieję, że mi się to uda. - Opuściła pokój ze zwieszoną
głową, Peabody wyszła za nią.
Eve, marszcząc czoło, wzięła torebkę z nożem i włożyła ją do
służbowej torby z przyborami.
- Pani Mansfield wyraźnie żałuje, że z nią nie spałeś.
- Tak sądzisz?
Rozbawiony głos męża sprawił, że wyprostowała się dumnie.
- A ty, jak widzę, jesteś cały z tego powodu w skowronkach.
- Mężczyźni to świnie. — Podszedł do niej i pogładził po
policzku. - Zazdrosna, kochana Eve?
- Gdybym była zazdrosna o każdą kobietę, z którą spałeś, lub
o te, które o tym marzą, moja twarz na zawsze przybrałaby kolor żółci.
Chciała się odwrócić, odpychając jego rękę, ale on chwycił ją za
ramię.
- Ręce zatrzymaj przy sobie.
- Nie ma takiej potrzeby. - Złapał ją za drugie ramię i przyciągnął
stanowczo do siebie. Na jego twarzy rysowało się rozbawienie,
a także czułość, której, niestety, nie umiała się oprzeć. - Kocham
cię, Eve.
- Tak, tak.
Roześmiał się, pochylił i ugryzł ją lekko w dolną wargę.
- Ty moja romantyczna wariatko.
- Wiesz, jaki jest twój problem, chłoptasiu?
- No jaki?
- Jesteś chodzącym orgazmem. - Z zadowoleniem przyglądała
się, jak jego oczy robią się szerokie ze zdumienia.
- To chyba nie była pochwała.
- Masz rację. - Rzadko udawało się jej powiedzieć coś, co
zdzierało z mężowskiej twarzy maskę pewności siebie. Tym bardziej
teraz cieszyło ją jego zmieszanie. - Idę porozmawiać z garderobianą
Mansfield, sprawdzić, czy potwierdzi jej wersję. Potem będę już
wolna. W drodze do domu przejrzę życiorysy podejrzanych.
Roarke sięgnął po płaszcze.
- Przypuszczam, że będziesz zbyt zajęta, żeby pracowaćpowiedział,
najwyraźniej odzyskawszy już równowagę.
- Czym?
Podał jej płaszcz, zanim sama zdążyła po niego sięgnąć. Mrug-nąwszy więc, odwróciła się i wetknęła ramiona w rękawy. Potem
wydała z siebie zdławiony okrzyk, gdy złożył jej na ucho szczególnie
wyrafinowaną propozycję.
- Nie uda ci się tego uczynić na tylnym siedzeniu limuzyny.
- Chcesz się założyć?
- Daję dwadzieścia.
Uścisnął jej dłoń.
- Umowa stoi.
Przegrała, ale nie żal jej było straconych pieniędzy.
„Jeśli ma to być zrobione, kiedy ma być zrobione, lepiej, żeby
było zrobione szybko ".
Cóż, stało się, zostało zrobione dobrze i szybko. Morderstwo?
A może, tak jak postać z pewnej szkockiej sztuki podobna do
Christiny Vole, nie jestem tylko wykonawcą?
To niedorzeczność, że nagrywam moje przemyślenia, Ale są one
tak nachalne, nie dające spokoju, że nawet dziwią się, iż świat ich
nie słyszy. Mam nadzieję, że gdy wypowiem je na głos, nieco
ucichną. Muszą ucichnąć, zostać pogrzebane. To, co robię, jest
ważne. Muszę mieć nerwy ze stali.
Ryzyko zostało rozważone, zanim zabójstwo się dokonało, ale nikt
nie mógł przewidzieć, jakie to uczucie zobaczyć człowieka martwego
i krwawiącego na środku sceny. Był taki nieruchomy. Nieruchomy
w świetle reflektorów.
Najlepiej o tym nie pamiętać.
Czas teraz pomyśleć o sobie, o ostrożności i przebiegłości.
O spokoju. Aby uniknąć błędów. Nie mogę ich teraz popełnić.
Wyciszę swoje myśli, ukryję głęboko.
Choć wyrywają się, by krzyczeć z radości.
Richard Draco nie tyje.
3
lvi ąjąc na uwadze stan oprzyrządowania znajdującego się na
komendzie, Eve postanowiła zaoszczędzić sobie frustracji i sprawdzić
podejrzanych na sprzęcie domowym. Roarke uwielbia swoje zabawki,
nic więc dziwnego, że w porównaniu z komputerem i systemem
komunikacyjnym w ich domu rupiecie z komendy sprawiały
wrażenie, jakby pochodziły z ubiegłego stulecia.
Co zresztą nie było dalekie od prawdy.
Przemierzając swoje biuro z drugą już filiżanką kawy, Eve
słuchała komputera przekazującego podstawowe dane z życia
Areeny Mansfield.
Areena Mansfield, prawdziwe imię i nazwisko Jane Stoops,
urodzona 8 listopada 2018 roku, Wichita, Kansas. Rodzice, Adalaide
Munch i Joseph Stoops, rozwiedzeni w 2027. Brat Donald Stoops
urodzony 12 sierpnia 2022 roku.
Z obowiązku wysłuchała informacji o wykształceniu - standardowy
scenariusz, czego Eve mogła się domyślić, kiedy tylko
usłyszała, że Mansfield wstąpiła do nowojorskiego Instytutu Dramatycznego
w wieku lat piętnastu.
Korzystała z każdej okazji, żeby tylko wyrwać się z Kansas. Eve
wcale się jej nie dziwiła. Co można robić w Kansas z tym zbożem
i kukurydzą?
Areena bardzo wcześnie rozpoczęła karierę artystyczną, najpierw
jako modelka, potem aktorka drugoplanowa w teatrze, po czym miał
miejsce krótki epizod w Hollywood i wreszcie nastąpił powrót na
stałe do teatru.- Bla, bla, bla - Eve podeszła do komputera. - Sprawdź akta
kryminalne, wszystkie przypadki aresztowań...
Przetwarzanie...
Komputer przystąpił do pracy, cicho szumiąc. E\'e przypomniała
sobie bezużyteczną górę układów scalonych z komendy i uśmiechnęła
się kpiąco.
- Trzeba wyjść za milionera, żeby mieć dostęp do porządnego
sprzętu.
Poszukiwanie zakończone...
Posiadanie nielegalnych substancji, New Los Angeles, 2040.
- No, wreszcie coś konkretnego. - Zaintrygowana usiadła za
biurkiem. - Dalej.
Wyrokiem sądu oskarżona została wysłana na przymusową kurację
odwykową. Odbyła ją w Centrum Rehabilitacyjnym KeithaRicharda,
New Los Angeles.
Oskarżenie o zażywanie narkotyków i zakłócanie porządku
publicznego, Nowy Jork, 2044. Powtórna kuracja, tym. razem
w klinice Nowe Życie, Nowy Jork.
Brak innych danych w kartotece.
- Wystarczą te. Jakie narkotyki zażywała?
Przetwarzanie... W obydwu przypadkach mieszanka ekstazy
i zonera.
- Po tym dopiero odlatywałaś, co?
Nie rozumiem polecenia. Proszę sformułować je inaczej...
- Nieważne. Wyszukaj i podaj listę miejsc zamieszkania i datę
zawarcia związku małżeńskiego.Przetwarzanie... Areena Mansfield i liwderic Peters zawarli
związek małżeński w czerwcu 2048, New Los Angeles, rozwiedli się
w kwietniu 2049 za obopólną zgodą. Areena Mansfield i Lawrence
Barislol zawarli związek małżeński we wrześniu 2053, Londyn,
Wielka Brytania. Prośba o rozwód złożona przez panią Mansfield
w styczniu 2057. Uzyskała- go bez sprzeciwu. Bezdzietna.
- W porządku. Wyszukaj i podaj listę przedstawień, w których
wraz z Mansfield występował Richard Draco.
Przetwarzanie... Spektakl ,.Broken Wings", off-Broadway, wystawiany
od maja do października 2038. Areena Mansfield i Richard
Draco, obydwoje w drugoplanowych rolach. Sztuka telewizyjna
„Die for Love", New Los Angeles, 2040. Sztuka wideo „Check
Matę", Nowy Jork, luty 2044. Sztuka „Twice Owned", wystawiana
od lutego 2054 do czerwca tego samego roku, Londyn.
- Interesująca zbieżność dat - mruknęła do siebie Eve, wyciągając
dłoń do kota, który właśnie wskoczył na jej biurko. Kiedy Galahad
rozkładał się wygodnie tuż przed monitorem, Eve patrzyła na
Roarke'a wychodzącego z biura obok.
- Nie mówiłeś mi, że Areena brała narkotyki.
- Brała to właściwe słowo, Czy to istotne?
- Wszystko jest istotne. Jesteś pewien, że jej zażywanie narkotyków
należy do przeszłości?
- Z tego, co wiem, nie bierze co najmniej od dwunastu lat. -
Przysiadł na brzegu biurka, a Galahad natychmiast podsunął mu
łepek do pogłaskania. - Nie wierzy pani w możliwość pozbycia się
nałogu, pani porucznik?
- Przecież wyszłam za ciebie, zapomniałeś?
Widząc, że się uśmiecha, przekrzywiła głowę.
- Nie wspominałeś też, że Areena i Draco przez lata razem
pracowali.
- Nie pytałaś.
- Zachodzi zbieżność między datami jej aresztowań i ich
wspólnymi występami.
- Ach. Hm. - Roarke, drapiąc kota za uchem, wprowadzał go
w stan ekstazy.- Co naprawdę ich łączyło, Roarke?
- Mogli mieć romans. Przynajmniej takie plotki krążyły po
Londynie. Poznałem Areenę kilka lat temu, gdy już była mężatką
i mieszkała w Anglii. Nie widziałem jej w towarzystwie Drąca do
czasu, kiedy zająłem się obsadzaniem sztuki. - Wzruszył ramionami,
po czym wypił resztkę kawy.
- Jeśli zacznę sprawdzać Drąca, okaże się, że on też był
oskarżony o zażywanie narkotyków?
- Bardzo prawdopodobne. Natomiast Areena, nawet jeśli nadal
się narkotyzuje, robi to bardzo dyskretnie. Przychodziła przecież na
wszystkie próby i zachowywała się normalnie, bez żadnych histerii.
Co innego Draco, ale mimo wszystko on też pracował. Jeśli tych
dwoje coś łączyło, trzymali to w tajemnicy.
- Tylko że takie tajemnice szybko wychodzą na jaw. Ktoś
z pewnością zauważył, że skłaniają się ku sobie. Dodaj narkotyki
i wszystko nabiera innych barww.
- Chcesz, żebym to sprawdził?
Podniosła się, pochyliła, prawie dotykając własnym nosem
nosa męża.
- Nie. I powtórzę to raz jeszcze na wypadek, gdybyś miał jakieś
wątpliwości. Nie. Rozumiesz?
- Zdaje się, że tak. Za kilka godzin mam w San Francisco
posiedzenie. Summerset wie, jak się ze mną skontaktować, gdybyś
mnie potrzebowała.
Na dźwięk nazwiska napuszonego służącego Eve skrzywiła się
z niechęcią płynącą prosto z serca.
- Nie będę.
- Wrócę około dziewiątej wieczorem. - Wstał i pogładził ją
pieszczotliwie w okolicach biodra. - Zadzwonię, jeśli zebranie się
przedłuży.
Pojęła to jako zapewnienie, że nie będzie sama w nocy - sama
z koszmarami.
- Nie musisz się o mnie martwić.
- Ale ja to lubię.
Pochylił się, żeby ją pocałować w policzek, ale Eve, niespodziewanie,
przyciągnęła go pożądliwie do siebie. Z satysfakcją
stwierdziła, że jego oczy ciemnieją, a oddech robi się krótszy.- A to w jakim celu?
- Lubię to - odparła i podniosła pustą filiżankę po kawie. - Do
zobaczenia. - Posłała mu uśmiech przez ramię i wyszła do kuchni
przyrządzić sobie następną kawę.
odsłuchała wiadomości z sekretarki domowej, z wideokomu,
z sekretarki w samochodzie i na komendzie. Policzyła, że od północy
nadeszło do niej dwadzieścia trzy sygnały. Wszystkie od dziennikarzy.
Zawierały cały wachlarz podstępnych sposobów mających
na celu wyciągnięcie od niej informacji. Były wśród nich pochwały,
błagania, lekkie pogróżki, a nawet propozycje przekupstwa. Sześć
razy nagrała się z różnych miejsc i z rosnącym napięciem Nadine
Furst z Kanału 75.
Były przyjaciółkami, obydwie jednak rozumiały, że w biznesie
obowiązują pewne zasady. Nadine chciała mieć na wyłączność
rozmowę w cztery oczy z prowadzącym śledztwo w sprawie
zabójstwa Richarda Drąca. Eve pragnęła odnaleźć zabójcę.
Wykasowała wszystkie wiadomości, przekazała Peabody informację,
że ma być dyspozycyjna, po czym odebrała zwięzłą wiadomość,
którą przysłał jej kapitan Whitney.
Była naprawdę prosta. Eve ma natychmiast zjawić się w jego biurze.
Dochodziła ósma.
Whitney nie kazał jej czekać. Wprowadzono ją do niego od razu,
kiedy tylko się pojawiła. Akurat rozmawiał przez wideofon.
Z niecierpliwością bębnił palcami po biurku, a gdy ją zobaczył,
uniósł rękę i wskazał krzesło. Nie przerwał rozmowy, dalej mówił
spokojnym, ale stanowczym głosem, przy czym wyraz jego szerokiej
ciemnej twarzy pozostawał nieodgadniony.
- Informacje dla prasy podamy o czternastej. Nie, sir, nie
możemy wcześniej. Doskonale zdaję sobie sprawę, że Richard
Draco był osobą znaną i że media domagają się szczegółów. Podamy
je o drugiej. Zbieramy jeszcze dane. Jej raport mam na biurku -
rzucił, kierując wzrok na Eve.
Szybko wstała i podała mu do ręki dyskietkę.
- Skontaktuję się, kiedy tylko przeanalizuję sytuację. - Po raz
pierwszy, odkąd Eve weszła, twarz komisarza wykrzywił grymaspoirytowania. - Burmistrzu Bianci, nieważne, czy Draco był, czy
nie byt wielkim artystą, ważne, że nie żyje, To było zabójstwo
i śledztwo zostanie poprowadzone bardzo energicznie i z pośpiechem.
Zgadza się. O czternastej - powtórzył, potem zakończył transmisje
i ściągnął z głowy słuchawki. - Politycy - sieknął tylko.
Odchylił się w krześle i potarł kark.
- Czytałem wstępny raport z zeszłego wieczoru. Mamy morderstwo?
- Tak, sir. Już wkrótce powinny napłynąć wyniki autopsji.
Usta Whitneya ułożyły się na kształt czegoś, co prawie przypominało
uśmiech.
- Nie przepada pani za teatrem, Dallas?
- Wystarczającą dawkę rozrywki mam na ulicy.
- Cały świat jest sceną - mruknął. - Pewnie już pani wie, że
ofiara była osobą znaną. Śmierć Drąca, okoliczności i nazwijmy
to - dramatyczna otoczka stanowią wydarzenie dnia. Wielkie
wydarzenie. Mówi się o nim na Ziemi i poza nią. O Dracu,
Mansfield, Roarke'u i o pani.
- Roarke nie ma z tą sprawą nic wspólnego- powiedziała
spokojnie Eve, miotając jednocześnie w myśli najgorsze przekleństwa.
- Jest właścicielem teatru, wybrał tę, a nie inną sztukę, a z informacji,
które już do mnie dotarły, wnioskuję, że to on, a nie kto inny
obsadził Drąca i Mansfield. Czy potwierdza to pani, pani porucznik?
- Tak, sir. Chciałabym jednak zauważyć, panie komisarzu, że
gdybyśmy łączyli z Roarkiem zbrodnie dokonane w miejscach,
których jest właścicielem, mój mąż byłby powiązany niemal z każdym
policjantem i przestępcą na Ziemi i jeszcze z ich polową poza Ziemią.
Tym razem Whitney uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Ciekawe spostrzeżenie. Jednakże - uśmiech zniknął - w tym
akurat przypadku nie można pominąć ani jego, ani pani osoby.
Znajdowała się pani na widowni w czasie, gdy dokonano zabójstwa.
Jest pani świadkiem. Wolę sądzić, że to dla nas korzystne. Na
szczęście zareagowała pani natychmiast, przez co całe wydarzenie
wygląda lepiej. Jednak media nie dadzą nam spokoju,
- Z całym dla nich szacunkiem, sir, media zawsze czegoś się
czepiają.Whitney przemilczał tę uwagę.
- Domyślam się, że widziała już pani niektóre z porannych
tytułów.
Widziała. Zaraz za nagłówkami typu „Draco umiera dla sztuki"
ciągnęły się denerwujące komentarze w stylu:
„Haniebna zbrodnia! Znany aktor Richard Draco brutalnie zakłuty
nożem. Morderstwa dokonano pod nosem słynnej pani detektyw
z wydziału zabójstw nowojorskiej policji, Eve Dallas".
Od samego początku była przekonana, że nie uda się uniknąć
przecieków do prasy.
- Przynajmniej o tym, że jestem żoną Roarke'a, wspominają
dopiero w trzecim akapicie.
- Wykorzystają i panią, i jego, żeby podnieść temperaturę.
Zdawała sobie z tego sprawę i była wściekła.
- Pracowałam już pod presją prasy, komisarzu.
- To prawda. - Odezwał się brzęczyk wideofonu. Whitney
uciszył go, wciskając guziczek z napisem zajęte. - Dallas, to nie
jest normalne zabójstwo. To jest sprawa publiczna. Musi pani bardzo
starannie przygotować się na spotkanie z prasą o drugiej. Proszę
pamiętać, że wplątani w sprawę aktorzy będą grali przed kamerą.
Ponieważ artyści zazwyczaj charakteryzują się dużą wyobraźnią,
należy się spodziewać, że cała historia nabierze dodatkowych barw.
Oparł się o krzesło i kilka razy poklepał dłonią po udzie.
- Mam świadomość, że zazwyczaj nie przejmujecie się mediami.
Ale w tym przypadku musicie się z nimi liczyć. Proszę, aby do
czasu konferencji o czternastej nie udzielała pani nikomu żadnych
wywiadów.
- Tak, sir.
- Zależy mi na tym, żeby śledztwo zakończyło się jak najszybciej.
Już dzwoniłem do prosektorium z prośbą o pośpiech przy autopsji.
Proszę działać zgodnie z przepisami, ale szybko. Czy Areena
Mansfield wynajęła adwokata?
- Jeszcze nie.
- Interesujące.
- Nie przypuszczam, żeby taki stan rzeczy długo się utrzymał.
Była wstrząśnięta, ale odnoszę wrażenie, że zwróci się o pomoc do
adwokata, kiedy tylko nieco oprzytomnieje. Garderobiana potwier-dza, że była z Mansfield w czasie wszystkich zmian kostiumów.
Nie do końca jej wierzę. Ta kobieta ubóstwia Mansfield. Tymczasem
sprawdzam przeszłość wszystkich członków zespołu teatralnego
Wraz z pracownikami obsługi. To mi zajmie jakiś czas. W sztuce
grało wiele osób. Zaczynam przesłuchania dzisiaj od rana.
- Czy to prawda, że na widowni znajdowało się około 3000 osób?
Na samą myśl o tej liczbie Eve poczuła ból głowy.
- Obawiam się, że tak, komisarzu. Starałam się jak najszybciej
wypuścić wszystkich do domów, ale przedtem spisaliśmy każdą
osobę z nazwiska i zebraliśmy adresy. Niektórych przesłuchaliśmy
na miejscu, z tej prostej przyczyny, że usta im się nie zamykały.
Ale w większości te zeznania do niczego się nie przydały.
- Niech pani rozdzieli obowiązek przesłuchania świadków między
kolegów. Już wezwałem posiłki. Trzeba wyeliminować, kogo się
da, żeby zmniejszyć tą monstrualną liczbę.
- Zajmę się tym już dzisiaj, komisarzu.
- Proszę to zrobić - powtórzył z naciskiem. - Nie wolno pani
marnować czasu na durną papierkową robotę. Sprawdzenie aktorów
proszę zlecić Feeneyowi. Niech przepuści dane przez swój program
i wybierze najbardziej podejrzanych.
Będzie niezadowolony, kiedy to usłyszy, pomyślała Eve, ałe
ucieszyła się, że część pracy może przerzucić na barki kolegi.
- Powiadomię go o tym, komisarzu, i prześlę mu listę osób.
- Proszę o kopię. Po konferencji prasowej wywiadów może pani
udzielać tylko za moją zgodą, Dallas. Można się spodziewać, że
będzie pani widziała siebie i swojego męża na ekranach, w prasie,
a nawet na plakatach, dopóki ta przeklęta sprawa nie zostanie
zamknięta. Jeśli będzie pani potrzebowała większego zespołu,
proszę dać mi znać.
- Zacznę z tym, czym dysponuję. Dziękuję, komisarzu.
- Proszę stawić się u mnie pół godziny przed konferencją. Streści
mi pani komunikat dla prasy.
To był koniec rozmowy, więc Eve wyszła. Jadąc windą, wyciągnęła
komunikator i połączyła się z Feeneyem.
- Cześć, Dallas. Słyszałem, że byłaś wczoraj na nieziemskim
przedstawieniu.
- Recenzje rzeczywiście są zabójcze. Dobra, bierz to z mojegosystemu. Rozkaz komisarza. Przesyłam ci pełną listę aktorów
i personelu. Masz sprawdzić powiązania każdej z tych osób
z Richardem Drakiem, a także z Areeną Mansfield.
- Z przyjemnością służyłbym pomocą, Dallas, ałe mam tu
mnóstwo innej roboty.
- Rozkaz komisarza - powtórzyła. - Wybrał ciebie, kolego,
nie mnie.
- Cóż, do diabła! -Na znużonej twarzy Feeneya pojawił się teraz
wyraz rozżalenia. Patrzyła, jak przesuwa dłonią po rdzawych
włosach. - O ilu osobach mówimy?
- Licząc statystów, techników, charaktery zatorów i tak dalej?
Czterystu.
- Jezu, Dallas.
- Zajęłam się już Mansfield, ale może znajdziesz o niej coś
więcej. - Zamiast współczucia, ogarnęło ją rozbawienie, dzięki
któremu przeszła korytarz lekkim krokiem. Weszła do biura
i machnięciem ręki przywołała Peabody. - Feeney, masz mi to
uporządkować według ważności i to szybko. Konferencja z prasą
jest o czternastej. Do tej pory chcę mieć od ciebie wszystko, co
tylko możesz dać. Masz prawo włączyć do zespołu tyle osób, ile
tylko będziesz potrzebował.
- Świetnie.
- Cieszę się, że jesteś zadowolony. Ja teraz wyjeżdżam w teren.
Peabody prześle ci listę. Zwracaj uwagę na życie seksualne tych
osób, Feeney.
- Kiedy będziesz w moim wieku, zwolnisz tempo.
- Ha, ha. Seks i narkotyki. Mam pewną hipotezę i chcę ją
sprawdzić. Będę z tobą w kontakcie.
Schowała do kieszeni komunikator.
- Przekaż Feeneyowi listę podejrzanych- poleciła Peabody,
kiedy schodziły do garażu. - Jego wydział zajmie się ich sprawdzeniem.
- Dla nas jest to bardzo korzystne. - Peabody wyciągnęła
przenośny komputer i rozpoczęła transmisję danych. - Czy Feeney...
wykorzysta McNaba?
- Nie pytałam. - Eve spojrzała na asystentkę, potem pobząsnęła
głową i nacisnęła włącznik pilota samochodu.- Ciekawa jesteś, co? - mruknęła Peabody.
Eve usiadła za kierownicą i włączyła silnik.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- O mnie i McNabie.
- Nie ma żadnej ciebie i McNaba. W moim świecie taka para
nie istnieje. Nie przyjmuję do wiadomości, że możesz mieć jakiś
zwariowany romans z dupkiem z wydziału elektronicznego.
- To jest zwariowane - przyznała Peabody, a potem westchnęła
przeciągle.
- Nie chcę rozmawiać na ten temat. Podaj mi pierwszy adres.
- Kenneth Stiles, alias sir Wilfred, 828 Park Avenue. Zabawne,
ale sprawy seksualne są bez zarzutu.
- Peabody.
- Byłaś ciekawa.
- Nie byłam. - Ale aż się skrzywiła, bo nagle przed oczami
pojawił się jej irytująco wyraźny obraz przedstawiający Peabody
i McNaba w intymnej scenie. - Skoncentruj się na pracy.
- Mam podzielność uwagi. -Z wesołym westchnieniem Peabody
rozsiadła się wygodniej. - Umiem myśleć o kilku rzeczach naraz.
- W takim razie pomyśl o Kennecie Stilesie i sprawdź, co mamy
na jego temat w komputerze.
- Tak jest. - Posłusznie wyciągnęła podręcznego peceta. - Kenneth
Stiles, wiek 56, urodzony w Nowym Jorku. Rodzice byli
artystami estradowymi. Brak przeszłości kryminalnej. Kształcił się
u prywatnych nauczycieli i pobierał dodatkowe lekcje aktorstwa,
scenografii, kostiumologii i wymowy.
- Ho, ho. A więc mamy do czynienia z poważnym artystą.
- Pierwszy raz pojawił się na scenie w wieku dwóch lat. Dostał
wtedy całe mnóstwo nagród. Występuje tylko w teatrze, nie ma mowy
o kinie i telewizji. Prawdopodobnie jest kapryśny i zarozumiały.
- Czeka nas więc ciężka przeprawa. Czy pracował wcześniej
z Drakiem?
- Kilka razy. A także z Mansfield. Ostatni raz w Londynie.
Obecnie nie jest żonaty. Ma dwie córki.
Eve szukała parkingu, wreszcie zrezygnowana zatrzymała się
przed frontem nowoczesnego budynku na Park Avenue. Zanim
zdążyła wysiąść, odźwierny w liberii stał już obok wozu.- Przepraszam panią, ale tu nie wolno parkować.
- Mnie wolno. - Pokazała odznakę. - Pragnę dotrzeć do Kennetha
Stilesa.
- Pan Stiles zajmuje apartament na pięćdziesiątym piętrze.
Numer 5000. Recepcjonistka wskaże paniom drogę...
Eve zaczekała, aż portier dobrze przyjrzy się odznace.
- Proszę mi wybaczyć, pani porucznik. Czy można w czasie pani
wizyty odstawić wóz do garażu? Przyprowadzimy go, gdy będzie
pani odjeżdżała.
- To miła propozycja, ale jeśli podam panu kod włączający
silnik, będę musiała zaaresztować samą siebie. Samochód zostaje
tutaj.
Nie chowając policyjnej odznaki, Eve weszła do budynku,
pozostawiając portiera wpatrującego się smutno w groszkowy wóz
policyjny. Nie dziwiła mu się.
Znalazły się w luksusowym westybulu lśniącym mosiężnymi
dodatkami. Stąpając po posadzce z czarnego marmuru, dotarły do
długiego, białego kontuaru, za którym siedziała szczupła kobieta
z przyklejonym do twarzy uprzejmym uśmiechem.
- Dzień dobry. W czym mogę paniom pomóc?
- Chodzi o Kennetha Stilesa. - Eve położyła swoją odznakę obok
mosiężnego wazonu z białymi kwiatami.
- Czy pan Stiles oczekuje pani, porucznik Dallas?
- Lepiej dla niego, żeby tak było.
- Chwileczkę, proszę. - Recepcjonistka odwróciła się w stronę
wideokomu, nawet na sekundę nie porzucając uśmiechu, a jej głos
cały czas zachowywał ten sam łagodny i życzliwy ton drogiego
i dobrze zaprogramowanego androida. - Dzień dobry, panie Stiles.
Jest tu pani porucznik Dallas z asystentką. Czy mogę je wpuścić? -
Poczekała chwilę. - Dziękuję. Życzę miłego dnia.
Odwróciwszy się, wskazała ręką kierunek w lewą stronę.
- Ostatnia winda na prawo już czeka, pani porucznik. Życzę
udanego dnia.
- Wcześniej dziwiło mnie, dlaczego Roarke tak rzadko używa
androidów - rzuciła Eve do Peabody, kiedy szły po czarnych płytach
podłogi. - Ale natknąwszy się na takiego jak ten, zrozumiałam.
Zbyt duża dawka uprzejmości może być denerwująca.Na pięćdziesiąte piętro dotarły w takim tempie, że żołądek Eve
podskoczył do gardła. Trudno jej było pojąć, dlaczego ludzie łączą
wysokość z luksusem.
Przed windą czekał na nie następny android. Eve domyśliła się, że to
jeden z robotów obsługujących Stilesa. Zachowywał się tak oficjalnie,
że w porównaniu z nim Summerset musiał kojarzyć się z włóczęgą
ulicznym. Stalowoszare włosy miał gładko zaczesane do tyłu, a wielkie
wąsiska zasłaniały prawie całą chudą i kościstą twarz. W oczy rzucały
się nieskazitelnie białe rękawiczki kontrastujące z czarnym garniturem.
Pochylił się, a następnie odezwał i wtedy można było usłyszeć
arystokratyczny angielski akcent.
- Porucznik Dallas i asystentka. Pan Stiles oczekuje pań. Tędy,
proszę.
Poprowadził je korytarzem do podwójnych drzwi narożnego
apartamentu. Pierwszą rzeczą, na którą Eve zwróciła uwagę po
wejściu, było zajmujące całą ścianę okno, wychodzące na zatłoczone
nowojorskie niebo. Wolałaby, żeby Stiles je zasłonił.
Sam pokój mienił się mnóstwem kolorów, ale głównie rubinowym
i szafirowym. W części przeznaczonej do przyjmowania gości,
mającej kształt litery U, na środku znajdowała się biała marmurowa
sadzawka, w której, między wodnymi liliami, leniwie pływały
dobrze wykarmione złote rybki.
Od strony karłowatych drzewek pomarańczowych obsypanych
owocami rozchodziła się odurzająca woń. Najciekawsza jednak
okazała się kolorowa posadzka, której geometryczny wzór po
dokładniejszym przyjrzeniu się stawał się obrazem przedstawiającym
nagich ludzi w wymyślnych erotycznych pozycjach.
Eve przeszła po niebieskich biustach i zielonych genitaliach do
miejsca, gdzie siedział Stiles. Miał na sobie szafranową bonżurkę.
Pomyślała, że jest specjalnie upozowany.
- Wspaniałe miejsce.
Gospodarz posiał jej zaskakująco miły uśmiech, który niezbyt
pasował do wyrazu jego surowej twarzy.
- To wszystko, Walter. - Odprawił androida ruchem dłoni,
następnie wskazał Eve krzesło. - Zdaję sobie z tego sprawę, pani
porucznik, że dla pani ostatnie wydarzeniato codzienność. Dla mnie
jest to jednak nowe i ekscytujące przeżycie.- Jest pan podekscytowany faktem, że kolega został zamordowany
na pana oczach?
- Po pierwszym szoku, tak. Ekscytacja i fascynacja morderstwem
leży przecież w ludzkiej naturze, nie sądzi pani? Gdyby było inaczej,
morderstwo nie stanowiłoby tak popularnego wątku twórczości. -
Popatrzył na Eve ciemnobrązowymi oczami, w których kryła się
przebiegłość.
- Jestem aktorem, i to zdolnym, więc mógłbym udać przed panią
przygnębienie, zdenerwowanie lub cokolwiek innego, ale postanowiłem
być uczciwy.
Eve przypomniała sobie w tej chwili Carly Landsdowne.
- To chyba jakaś epidemia... Włącz nagrywanie, Peabody -
powiedziała i usiadła.
Natychmiast jednak zapadła się w miękkich poduszkach. Przełykając
przekleństwo, poderwała się i przysiadła na brzegu kanapy.
Odzyskawszy równowagę, wypowiedziała standardową formułkę
o prawach i obowiązkach przesłuchiwanego.
- Czy mnie pan zrozumiał, panie Stiles?
- Owszem. -Znowu na jego twarzy pojawił się słodki uśmiech. -
Pozwoli pani, że powiem, iż jestem pod wrażeniem pani fachowości.
- Och, dziękuję. Proszę mi raczej powiedzieć, co pana łączyło
z Richardem Drakiem.
- Byliśmy kolegami z branży. Co jakiś czas grywaliśmy razem,
ostatnio w sztuce, której premiera odbyła się wczoraj wieczorem.
On bawi się w najlepsze, pomyślała Eve.
- A wasze kontakty prywatne?
- Od tej strony nic nas ze sobą nie łączyło. Wprawdzie aktorzy
często... - Stiles wykonał ręką nieokreślony gest, czemu zawtórowało
wesołe pobrzękiwanie bransoletki z kolorowych kamieni, którą miał
na nadgarstku - ciążą ku sobie. Rozumie pani, cechuje ich podobny
sposób myślenia, działania. I chociaż w naszym światku śluby są
na porządku dziennym, to małżeństwa aktorskie szybko się rozpadają,
podobnie jek czasowe przyjaźnie i inne intymne związki, do których
dochodzi w trakcie realizowania jakiegoś przedstawienia albo filmu.
- Ale znał go pan przez wiele lat.
- Znałem, oczywiście, ale pragnę stwierdzić, że nigdy nie
byliśmy kumplami. W rzeczywistości... - zamilkł na chwilę, a jegooczy pobłyskiwały niemal tak samo wesoło jak bransoleta - nienawidziłem
Richarda. Pogardzałem nim. Uważałem, że jest wyjątkowo
niesympatycznym typkiem.
- Z jakiegoś konkretnego powodu?
- Z wielu powodów. - Stiles pochylił się, jakby chciał jej
przekazać tajemnicę. - Był egoistą, egocentrykiem, był nieuprzejmy
i arogancki. Ale wszystko to mógłbym mu wybaczyć, a nawet w nim
cenić, ponieważ my jako brać aktorska potrzebujemy pewnej dozy
próżności, aby móc uprawiać nasz zawód. Jednak pod piękną
powłoką kryła się prawdziwa brzydota jego duszy. Richard, pani
porucznik, wykorzystywał ludzi i ranił ich, wcale się tym nie
przejmując, a wręcz cieszył się z tego. Wcale nie żałuję, że nie
żyje, choć szkoda, że jego śmierć nastąpiła w takich okolicznościach.
- Dlaczego?
- Moim zdaniem „Świadek oskarżenia" to niemal arcydzieło.
Bardzo sobie cenię rolę, jaką gram w tym przedstawieniu. Przez
śmierć Richarda spektakl został wstrzymany, a może w ogóle
zostanie zawieszony. Bardzo bym tego żałował.
- Moim zdaniem, sztuka tylko zyskała na rozgłosie. To panu nie
zaszkodzi.
Stiles potarł brodę.
- Oczywiście, że nie.
- Kiedy zaczniecie znowu grać, teatr będzie wypełniony po brzegi.
- Prawda.
- A więc śmierć kolegi, tak dramatyczna i publiczna, w pewnym
sensie przyniosła panu korzyść.
- Sprytne - mruknął aktor, przyglądając się Eve uważniej. -
I sprytnie wymyślone. Mamy tu sztukę w sztuce, pani porucznik,
i dobrze ją pani reżyseruje.
- Miał pan dostęp do atrapy noża oraz wystarczająco dużo czasu,
żeby ją podmienić.
- Zapewne. Cóż za myśl. -Zamrugał kilkakrotnie, jakby oswajał
się z nową sytuacją. - Jestem podejrzany. Jakie to zabawne! Do tej
pory byłem przekonany, że jestem tylko świadkiem. No, no. Zgadza
się. Rzeczywiście, miałem sposobność, by go zabić, ale co z motywem
zbrodni?
- Powiedział pan przed chwilą, że nienawidził Richarda Drąca.- Och, droga pani porucznik, gdybym aranżował śmierć wszystkich,
których nie darzę miłością, scena byłaby zasłana trupami.
Prawda jest taka, że choć prywatnie nie lubiłem Richarda, podziwiałem
jego talent. Był wyjątkowym aktorem i tylko z tego
powodu zgodziłem się pracować z nim ponownie. Świat pozbył się
paskudnej kreatury, ale teatr stracił wielkiego artystę.
- A pan jednego z największych swoich konkurentów.
Stiles zdumiony otworzył szeroko oczy.
- Nie. Nie rywalizowaliśmy ze sobą. Nie przypominam sobie,
żebyśmy kiedykolwiek ubiegali się o tę samą rolę.
Eve skinęła głową. Nie będzie trudności ze sprawdzeniem
wiarygodności słów Stilesa. Zmieniła taktykę.
- Co pana łączy z Areeną Mansfield?
- Jest moją przyjaciółką, cenię ją jako kobietę i koleżankę. -
Spuścił wzrok oraz potrząsnął głową. - Współczuję jej, bo jest za
delikatna na takie doznania. Mam nadzieję, że weźmie pani to pod
uwagę.
Jego oczy, nagle pociemniałe i zagniewane, znowu spoczęły
na Eve.
- Ktoś wykorzystał ją w straszliwy sposób. Tyle tylko mogę pani
powiedzieć. Gdybym chciał zabić Richarda, uczyniłbym to tak, żeby
nie cierpieli z tego powodu moi przyjaciele. Wczoraj na scenie
znajdowała się nie jedna, a dwie ofiary, pani porucznik. Bardzo mi
żal Areeny.
O pryciarz - mruknęła Eve, gdy zjeżdżały na dół. - Przebiegły
i bardzo pewny siebie. Ma największe doświadczenie ze wszystkich
aktorów. Zna teatr od podszewki.
- Jeśli rzeczywiście przyjaźni się z Mansfield, to czy wmieszałby
ją w śmierć Drąca? Zostawiłby nóż w jej garderobie?
- Dlaczego nie? - Eve wyszła z budynku, posyłając portierowi
na odchodne kwaśny uśmiech. - To taki bardzo teatralny gest. Tak
oczywisty, że aż wydaje się to podejrzane. A zatem... - Wsiadła do
samochodu i zmarszczywszy czoło, zaczęła bębnić palcami po
kierownicy. - Ktokolwiek zostawił nóż w garderobie, pragnął,
żebyśmy go znaleźli, i chciał, żebyśmy wiedzieli, że został tambyłoby to pozbawione sensu, a ten, kto zaplanował tę zbrodnię, nie
jest głupi. Musimy się dowiedzieć, który z pracowników albo
statystów marzył po cichu o karierze aktorskiej.
Ruszyła z miejsca.
- Skontaktuj się z Feeneyem i każ mu to sprawdzić, a potem
zadzwoń do kostnicy - rzuciła do Peabody.
Po chwili w samochodzie na ekranie wideofonu pojawiła się twarz
Morse'a, lekarza z prosektorium. Bujne włosy miał zaczesane do
tyłu, a w prawym uchu złoty oraz srebrny kolczyk.
- Spodziewałem się telefonu od pani, Dallas. Pani ludzie strasznie
mi tu uprzykrzają życie.
- Uwielbiamy męczyć lekarzy. Może mi pan już powiedzieć coś
o Dracu?
- Jest bardzo głęboko martwy. - Morse uśmiechnął się smutno. -
Jedna rana serca spowodowała, że śmierć nastąpiła szybko. Nie
stwierdziłem żadnych innych obrażeń. Draco przeszedł kilka doskonale
przeprowadzonych operacji plastycznych całego ciała, ostatnio
brzucha. Pracował nad jego wyglądem wyśmienity chirurg, bo ślady
po laserze są mikroskopijne. Ma bardzo zniszczoną wątrobę. Chyba
nie wylewał za kołnierz i przeszedł co najmniej jedną kurację
odwykową. W momencie zgonu w jego organizmie znajdowała się
piorunująca mieszanka exotiki. zinga, a także zeusa, popita podwójną
czystą szkocką.
- Diabelski melanż.
- Zgadza się. Facet sam się niszczył, po czym słono płacił za to, żeby
jego ciało powróciło do stanu używalności. Taki sposób postępowania
zbiera w końcu swoje żniwo. Jednak gdyby nawet nie zmienił
przyzwyczajeń, miał jeszcze przed sobą jakieś dwadzieścia lat życia.
- Teraz już nie. Dzięki, Morse.
- Pani porucznik, czy nie dałoby się zarezerwować biletów na
to feralne przedstawienie, gdy powróci na scenę? Ma pani przecież
znajomości - dodał i puścił oko.
Eve lekko westchnęła.
- Zobaczę, co się da zrobić.Irzejechawszy kilka przecznic, opuściły luksusową dzielnicę,
w której zamieszkiwał Stiles. Minęły portierów w liberiach, nieskazitelnie
czyste stragany powietrzne. Skończył się cichy ruch
uliczny i wjechały do biedniejszej części miasta. Wzniosłe budowle
zostały zastąpione przez poczerniałe od sadzy bloki z prefabrykatów.
W powietrzu unosił się smród przegniłych śmieci i niemytych ciał
włóczęgów. Po ulicach jeździły rozpadające się ze starości autobusy,
a na rogach ulic kręciły się złodziejaszki.
Eve natychmiast poczuła się jak w domu.
Michael Proctor mieszkał na czwartym piętrze, w jednym z takich
bloków wybudowanych po wojnach miejskich. Eve z ironią,
pomyślała o wyborach do władz municypalnych, kiedy to politycy
starający się o urzędy przyrzekają zaopiekować się tym obszarem
miasta, zwalczać przestępczość i biedę, ale zaraz po ogłoszeniu
wyników zapominają o obietnicach i dzielnica gnije dalej aż do
następnych wyborów.
A ludzie przecież muszą gdzieś mieszkać. Eve wyobraziła sobie
los początkującego aktora, który w najlepszym razie pracuje jako
statysta. Z pewnością trudno mu zarobić na opłacenie czynszu.
Sprawdziła Michaela i wiedziała, że od sześciu tygodni zalega
z opłatą za mieszkanie, a także, że zgłosił się do biura pomocy
bezdomnym.
Oznaczało to, że jest zdesperowany. Większość udających się do
tej instytucji, doprowadzona do prawdziwej rozpaczy przez bezdusznych
urzędników, ląduje w końcu na ulicy, dziękując opatrzności,
jeśli uda im się znaleźć miejsce na noc w którymś ze
schronisk.Dla Eve było jasne, że Proctor, wskakując w zakrwawione buty
Drąca, polepsza sobie sytuację materialną. Żądza pieniądza to stary
jak świat motyw zbrodni.
Zastanawiała się, czy nie zaparkować na parkingu na Siódmej, ale
kiedy dostrzegła wolne miejsce na drugiej kondygnacji przy ulicy,
niespodziewanie, wywołując przestrach asystentki, zapikowała
w górę i wbiła się między podżartego rdzą sedana oraz poobijany
rower powietrzny.
- Co za zręczność. - Peabody przyłożyła dłoń do bijącego mocno
serca,
Eve wcisnęła guzik lampki „na służbie", żeby odstraszyć
androidy pilnujące parkometrów, po czym zbiegła rampą na
poziom ulicy.
- Ten facet skorzystał na śmierci Drąca. Dzięki niej ma szanse,
choćby na pewien czas, zastąpić go w głównej roli. Stanie się sławny
i bogaty. Wprawdzie jego karta jest czysta, ale każdy przestępca
od czegoś zaczyna.
- Podziwiam twoje wyobrażenie na temat natury ludzkiej.
- Tak, ja kocham ludzi. - Eve zerknęła na stojącego nieopodal
podejrzanie wyglądającego chłopaka na desce powietrznej i jego
duży plecak. - Hej! - Wbiła mu palec w ramię, aż się skulił. -
Znikaj stąd, bo się zdenerwuję. Przenieś się przynajmniej dwie
przecznice dalej, a udam, że nigdy nie widziałam twojego brzydkiego
buziaka.
- Próbuję tylko zarobić na życie.
- Rób to gdzieś dalej.
- Cholera. - Poprawił plecak, a potem wzbił się w powietrze,
przecinając gęsty obłok pary unoszący się z powietrznego straganu.
Peabody z nadzieją wciągnęła nosem powietrze.
- Te sojowe hot dogi wyjątkowo świeżo pachną.
- Świeże to one były miesiąc temu. Każ wyłączyć się żołądkowi.
- Nie mogę. Ma swój własny rozum. - Oglądając się z żalem
na stragan, Peabody weszła za Eve do ponurego budynku.
Niegdyś było tu może i bezpiecznie, ale teraz w drzwiach
wejściowych brakowało zamka, który zapewne ktoś ukradł, tak wiec
każdy tu mógł wejść. Klatka schodowa była wąska, miała kolor
wyschłego błota. W zniszczonej skrzynce na listy brakowałodrzwiczek. Nad jedną z przegródek widniało nazwisko Proctora
napisane czerwonymi literami.
Eve zerknęła na ciasną windę oraz kłębowisko kabli wystających
z tablicy rozdzielczej. Uznała, że rozsądniej będzie skorzystać ze
schodów.
Wspinały się powoli, a zza drzwi mieszkań docierały do nich
przeróżne odgłosy - albo płacz dziecka, albo czyjś krzyk, transmisja
meczu piłkarskiego, przekleństwa. Na klatce czuło się pot, zatęchły
mocz i słodkawą woń zonera.
Na trzecim piętrze przywitały je głośne dźwięki muzyki klasycznej,
podobnej do tej, której słucha Roarke. Towarzyszyło jej rytmiczne
przytupywanie.
- Tancerz - stwierdziła Peabody. - Mam kuzyna, który tańczył
w balecie w Denver. Ja też kiedyś chciałam zostać tancerką.
- Tancerką? - Eve obejrzała się. Policzki Peabody zaróżowiły
się od pokonywania stopni.
- No tak, w dzieciństwie, Ale mam nieodpowiednią budowę.
Kilka tygodni temu byłam z Charlesęm na spektaklu baletowym.
Baleriny były wysokie i chude, takie jak ty. Aż mi się robiło smutno.
- Hm. -Tyle tylko udało się Eve wydusić z siebie, gdy usłyszała,
że asystentka wspomniała o swoich kontaktach z płatnym towarzyszem
Charlesęm Monroe.
- Bardziej nadaję się na śpiewaczkę operową - z grymasem
zawodu dodała Peabody.
- A więc bywasz również w operze?
- Byłam kilka razy. Spodobało mi się. - Westchnęła z ulgą, bo
wreszcie dotarły do czwartego piętra. - Charles uważa, że należy
obcować ze sztuką.
- Pewnie trudno ci podzielić czas między niego i McNaba?
Peabody uśmiechnęła się.
- Myślałam, że ktoś taki jak McNab nie istnieje.
- Zamknij się. - Eve poirytowana zapukała do drzwi Proctora. -
Czy było słychać jakiś odgłos?
- Nie. -Peabody zacisnęła usta i zrobiła poważną minę. -Chyba
burczy mi w brzuchu.
- To każ nu się zamknąć. - Podniosła odznakę, zorientowawszy
się, że ktoś zbliżył się do drzwi i spogląda przez wizjer. Budyneknie miał szans na uzyskanie pozytywnego wyniku w teście na
nieprzepuszczalność dźwiękową ścian.
Dały się słyszeć trzaski i zgrzyty. Eve doliczyła się pięciu zamków.
Twarz, która pojawiła się w lekko uchylonych drzwiach, świadczyła,
że Bóg bywa czasami bardzo hojny. Albo może raczej
zręczny chirurg plastyczny. Jasnozłota skóra przylegała ściśle do
podłużnych kości policzkowych, na środku uniesionej dumnie,
mocnej szczęki widać było mały dołeczek. Całości dopełniały pełne
usta, wąski i prosty nos oraz zielone oczy przypominające parę
szmaragdów.
Twarz otaczała chmura wijących się po chłopięcemu, gęstych
kasztanowych włosów. Ich właściciel przyglądał się przybyłym ze
zdumieniem. Dopiero po chwili przeciągnął ręką po anielskich
lokach i zdobył się na uśmiech.
- Hm... porucznik Houston.
- Dallas.
- Zgadza się. Wiedziałem, że to gdzieś w Teksasie. - Głos mu
się łamał ze zdenerwowania, ale otworzył szerzej drzwi. - Nadal
jeszcze jestem roztrzęsiony. To musiała być tragiczna pomyłka.
- Jeśli nawet ma pan rację, to jej skutek jest nieodwracalny. -
Eve rozejrzała się dokoła. Mieszkanie składało się z jednego tylko
pokoju, w którym stało wąskie, rozgrzebane i rozpadające się łóżko
oraz stolik, na którym znajdował się marnej klasy wideofon
i przestarzały komputer. Oprócz tego w pokoju była jeszcze stojąca
lampa z podartym abażurem i komoda z trzema szufladami.
Najwyraźniej nie dla wszystkich aktorstwo było lukratywnym
zajęciem.
- Hm... pozwolą panie... hm. - Lekko się czerwieniąc, Proctor
rozsunął drzwi szafy ściennej, pogmerał w niej przez chwilę
i w końcu wyłonił się ze składanym krzesełkiem turystycznym. -
Proszę mi wybaczyć, ale ja w zasadzie tylko tu śpię, więc nie jestem
przygotowany na przyjmowanie gości.
- Proszę nie traktować nas jak gości. Włącz nagrywanie, Peabody.
Może pan usiąść, panie Proctor, jeśli tak będzie się pan czul
swobodniej.
- Ja... - Jego palce poruszały się nerwowo. - Tak mi dobrze.
Naprawdę nie wieni, jak się zachować. Nigdy nie grałem w dramatachpolicyjnych. Zazwyczaj wynajmują mnie do telenoweli albo komedii
romantycznych.
- Ja na szczęście mam za sobą co najmniej kilka policyjnych
dramatów - mruknęła Eve. - Wystarczy, że odpowie mi pan na
pytania.
- Dobrze. W porządku. - Rozejrzawszy się po pokoju, jakby go
nigdy przedtem nie widział, w końcu usiadł. Skrzyżował nogi, potem
znowu je rozstawił. Uśmiechnął się niepewnie.
Eve oceniła, że wygląda jak uczeń wezwany do dyrektora szkoły
w związku z jakimś przewinieniem.
- Porucznik Eve Dallas, przesłuchiwany Michael Proctor w miejscu
jego zamieszkania. Obecna jest inspektor Delia Peabody.
Przyglądając się Proctorowi, wyrecytowała mu jego prawa.
Słuchał i bębnił palcami o kolana, nie przestając wyglądać jak
osobnik, który ma w obydwu kieszeniach po sześć uncji zeusa.
- Rozumie pan, na czym polegają pana prawa?
- Tak, myślę, że tak. Czy potrzebuję adwokata? - Popatrzył na
Eve niczym szczeniak, mający nadzieję, że nie dostanie po nosie
za zanieczyszczenie dywanu. - Może powinienem zadzwonić do
naszego przedstawiciela z teatru?
- To już pana decyzja - odpowiedziała - ale wolałabym nie
tracić na to czasu. Wolno panu zwrócić się do adwokata w każdej
chwili w czasie trwania przesłuchania. Możemy też przenieść się
na komendę.
- Nie, nie. - Westchnął i zerknął w stronę wideofonu. - Chyba
nie będę zawracał głowy adwokatowi. Jest bardzo zajęty.
- Może zacznie pan od zrelacjonowania, co się wydarzyło
tamtej nocy.
- Chodzi pani o... - Wzdrygnął się. - Stałem za kulisami. Po
lewej stronie sceny. Byłem podekscytowany, bo wyobrażałem sobie,
że kiedyś w końcu będę miał szansę zastąpić Drąca. Z pewnością
raz czy dwa zdarzyłoby się mu opuścić przedstawienie...
Zamilkł, zrobił najpierw zdumioną, a potem przerażoną minę.
- Nie chciałem powiedzieć, że... Nigdy nie życzyłem mu niczego
złego. Myślałem tylko, że może się przeziębi albo coś w tym stylu,
a może po prostu będzie chciał odpocząć.
- Oczywiście. I co pan zobaczył, stojąc za kulisami?- Draco był doskonały - mruknął Proctor, a jego zielone oczy
rozmarzyły się. -Arogancki, chłodny, opanowany. Świetnie odegrał
scenę, w której odrzuca Christinę jak ogryzioną kość, oraz chwilę
tryumfu z tego, że udało mu się wywieść wszystkich w pole, a potem
szok, zdumienie, kiedy Christina staje przed nim z nożem. Przyglądałem
się jego grze, przekonany, że nigdy nie osiągnę takiego
poziomu, że nie wydobędę z siebie tyle talentu. Do samego końca
nie zorientowałem się, że coś się zdarzyło, nawet wtedy, gdy aktorzy
przestali grać.
Podniósł ręce, potem je opuścił.
- Nadal nie potrafię się z tym oswoić.
- W którym momencie zrozumiał pan, że Draco nie gra?
- Chyba... chyba kiedy usłyszałem krzyk Areeny. Przyszło mi
wtedy do głowy, że stało się coś strasznego. Potem wszystko potoczyło
się tak szybko. Koledzy podbiegali do leżącego Drąca i krzyczeli.
Opuszczono kurtynę - przypominał sobie. - A on nadal tam leżał.
Trudno się podnieść, kiedy ma się w sercu cztery centymetry stali,
pomyślała Eve.
- Jak wyglądały pana prywatne kontakty z Richardem Drakiem?
- Nijak. Nie było takich.
- Nie rozmawiał pan z nim?
- Cóż, hm... - Palce Proctora ponownie zaczęły nerwowo się
poruszać. - Wydaje mi się, że go irytowałem.
- Z jakiego powodu?
- Widzi pani, przyglądam się... ludziom - powiedział, posyłając
Eve następny niepewny uśmiech. - Żeby poznać ich charaktery.
Myślę, że Drąca to denerwowało. Kazał mi nie pokazywać mu się
na oczy, bo inaczej... hm... doprowadzi do tego, że będę mógł
występować tylko w filmach pornograficznych. Natychmiast go
przeprosiłem.
- I?
- Rzucił we mnie przyciskiem do papieru. Atrapą z biurka sir
Wilfreda. - Skrzywił się. - Nie trafił. Chociaż jestem pewien, że chciał.
- Zdenerwował się pan na niego?
- Nie, raczej nie. Było mi głupio, że go wyprowadziłem z równowagi
w czasie próby, przez co musiał zwolnić się na resztę dnia,
żeby się uspokoić.- Facet straszy, że zniszczy panu karierę, rzuca w pana ciężkim
przedmiotem, a pan nie jest wkurzony?
- Mówmy o Dracu. - W głosie Proctora brzmiała niemal
nabożna cześć.- Jest... byt... jednym z najlepszych aktorów
stulecia. Jego temperament stanowi... stanowił... składnik tego,
kim był.
- Pan go podziwiał?
- O tak. Śledziłem jego karierę od samego początku. Na kasetach
wideo mam nagrane wszystkie sztuki, w których występował. Nic
więc dziwnego, że gdy zaproponowano mi pracę w charakterze jego
dublera, przyjąłem ją bez zastanowienia. Uważam, że jest to
przełomowy moment w mojej karierze. - W oczach Proctora
widoczna była ekscytacja. - Całe życie marzyłem, żeby chodzić po
tej samej scenie co Richard Draco, i tak się stało.
- Ale nie znalazłby się pan na tej scenie, gdyby Draco nadal żył.
- Trudno powiedzieć. - Proctor energicznie pochylił się do Eve.
Tanie krzesło, na którym siedział, zaskrzypiało złowieszczo. - Ale
miałem okazję wypowiadać te same kwestie, naśladować jego
sposób gry, jego technikę. To było prawie tak, jakbym nim był.
W pewnym sensie. Rozumie pani.
- Tak. A teraz wreszcie rzeczywiście go pan zastąpi
- Tak. - Proctor przez chwilę uśmiechał się promiennie, ale
szybko spoważniał. - Wiem, że moja radość jest nie na miejscu.
Proszę mi wierzyć, że nie chciałem tego, co się stało.
- Ma pan kłopoty finansowe, prawda, panie Proctor?
Aktor poczerwieniał, mrugnął, potem spróbował się uśmiechnąć.
- Tak, ach, cóż... Nie gra się w teatrze dla pieniędzy, ale z miłości.
- Ale pieniądze się przydają. Choćby do tego, żeby zaspokoić
podstawowe potrzeby. Ma pan zaległości w płaceniu czynszu.
- Niewielkie.
- Wiem, że pańska pensja jednak wystarcza na to, by go
regulować. Czy pan uprawia hazard, panie Proctor?
- Och, nie. Nic z tych rzeczy.
- W takim razie jest pan rozrzutny.
- Nie sądzę. Inwestuję, rozumie pani. W siebie. Lekcje gry
i wymowy, pielęgnacja ciała, kuracje. To nie jest tanie, zwłaszcza
w mieście. Być może zabrzmi to głupio, pani porucznik, ale w tymzawodzie wygląd jest ważny. Ciało to moje narzędzie. Zastanawiałem
się nawet nad podjęciem jakiejś dodatkowej pracy po to, żeby dorobić.
- Teraz już nie ma takiej potrzeby, prawda? Kiedy Draco zszedł
panu z drogi.
- Chyba nie. - Zamilkł i zamyślił się - Nie wiedziałem, czym
zająć sobie czas. Byłoby mi łatwiej... - znowu zamilkł i wciągnął
powietrze. - Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Ale prawdą jest,
że teraz będzie mi łatwiej, chociaż przyzwyczaiłem się już dawać
sobie radę bez pieniędzy. Niemniej uważam, że teatr stracił jednego
z najlepszych aktorów, a ja mistrza. Muszę się jednocześnie
przyznać, że w pewnym sensie ucieszyłem się na myśl, że będę grał
Vole'a. Nawet tymczasowo.
Westchnął przeciągle i ciężko, po czym zamknął oczy.
- Tak, tak, ucieszyłem się, ale wolałbym, żeby się przeziębił.
[Z ve, schodząc do samochodu czuła, lekkie pulsowanie w głowie.
- Nikt nie jest aż tak naiwny - mruczała do siebie.
- On pochodzi z Nebraski. - Peabody przeglądała dane Proctora
w elektronicznym notatniku.
- Skąd?
- Z Nebraski. - Peabody wskazała dłonią zachód. - Chłopak ze
wsi. Występował w teatrze regionalnym, nakręcił film wideo,
reklamówki, kilka razy dostał mniejsze role w produkcjach telewizyjnych.
W Nowym Jorku pojawił się dopiero przed trzema laty. -
Wskoczyła do samochodu. - Chłopcy z Nebraski są niewinni.
Myślę, że to przez tę soję i kukurydzę.
- Mimo wszystko znajduje się na liście głównych podejrzanych.
Opuszczenie kulis i zastąpienie Drąca w roli Vole'a to dla niego
wielki krok naprzód. Mieszka w prawdziwym rynsztoku. Potrzebuje
pieniędzy. To i ambitne plany mogłyby stanowić motyw. On chciał
być Drakiem. Nie ma lepszego sposobu na to, by nim zostać, jak
go wyeliminować.
- Coś mi przyszło do głowy.
Eve zerknęła na zegarek, sprawdzając, która godzina, po czym
włączyła się do ruchu. Cholerna konferencja.- Co takiego?
- To raczej hipoteza.
- No, wyduś to wreszcie z siebie.
- Jeśli okaże się, że mam rację, czy będę mogła kupić sobie
sojowego hot doga?
- Chryste. Mów, co to za hipoteza.
- A więc dobry aktor wczuwa się w rolę, którą gra. Staje
się tym, kogo gra. Oczywiście jakimś zmysłem odbiera też rzeczywistość-
kontroluje przebieg przedstawienia, widzi reakcje
publiczności, śledzi grę innych aktorów. Moim zdaniem, ten,
kto zamienił noże, grał.
- Tak, odgrywał morderstwo.
- No właśnie, ale jakby na innym poziomie. W tej sztuce Vole
miał zginąć i tak się stało. Fakt, że zginaj także Draco, po prostu
dodał przedstawieniu pikanterii.
Eve zamilkła, zastanawiając się nad słowami asystentki. Po chwili
zjechała na pobocze, zatrzymując się przy straganie powietrznym,
z którego unosiła się para.
- A więc spodobała ci się moja teoria?
- Jest w porządku. Idź po tego hot doga.
- A ty coś chcesz?
- Kawę, ale nie z tego siedliska insektów.
Peabody westchnęła.
- No, no, takie stwierdzenia zaostrzają mi apetyt. - Ale wysiadła.
Zamówiła podwójnego sojowego hot doga i dużą colę dietetyczną,
pamiętając o tym, że musi pilnować wagi.
- Czy teraz już jesteś szczęśliwa? - zapytała Eve, gdy Peabody
opadła na siedzenie pasażera i wepchnęła bułkę do ust.
- Uhm. Dobre. Chcesz kawałek?
Przed zgryźliwym komentarzem uratował ją brzeczyk samochodowego
wideofonu. Na ekranie pojawiła się Nadine Furst,
reporterka z Kanału 75.
- Dallas, muszę z tobą porozmawiać, najszybciej jak się da.
- Tak, jasne. - Eve zignorowała transmisję i skręciła na skrzyżowaniu,
kierując się w stronę komendy. - Zupełnie nie mam
pojęcia, dlaczego Nadine sądzi, że udzielę jej wywiadu przed
oficjalną konferencją?- Bo się przyjaźnicie - podrzuciła Peabody z ustami zapchanymi
hot dogiem.
- Przyjaźń nie wymaga aż takich poświęceń.
- Dallas. -Napięknej twarzy reporterki widoczne było napięcie,
które dało się też słyszeć w jej zazwyczaj wyważonym glosie. - To
ważne... sprawa osobista. Proszę. Jeśli mnie odbierasz, daj znać.
Spotkam się z tobą, gdziekolwiek sobie zażyczysz i o każdej porze.
Z przekleństwem na ustach Eve włączyła się do rozmowy.
- Niebieska Wiewiórka. Teraz.
- Dallas...
- Mam dla ciebie dziesięć minut. Pospiesz się.
J uż dawno nie odwiedzała Niebieskiej Wiewiórki. Była to jedna
z najpodlejszych knajpek w mieście, ale Eve miała do tej spelunki
sporo sentymentu. Niegdyś występowała tu jej przyjaciółka Mavis,
ze swoim krzyczącym repertuarem i strojami, które nie poddawały
się jakiemukolwiek opisowi.
Eve przypomniała sobie, jak pewnego razu przyszła do Niebieskiej
Wiewiórki z zamiarem upicia się do nieprzytomności,
mając już dosyć zmagania się z jakimś szczególnie trudnym
dochodzeniem.
Zanim zdążyła zrealizować swój plan, odnalazł ją Roarke i zabrał
do siebie do domu. Tej nocy po raz pierwszy wylądowała w jego
łóżku.
Okazało się, że seks uprawiany z Roarkiem odurzył ją o wiele
skuteczniej niż wrzaskliwe dźwięki kapeli Mavis.
Tak więc Wiewiórka mimo obskurnego wystroju i niezbyt
uprzejmej obsługi przywoływała na myśl mile wspomnienia.
Eve usiadła za stołem, zastanawiając się, czyby w imię przywołania
w pamięci starych czasów nie zamówić sobie kawy, kiedy zobaczyła
wchodzącą Nadine.
- Dzięki - rzuciła reporterka, stanąwszy przed nią. Zdjęła z szyi
kolorową apaszkę i rzuciła ją na stół. - Peabody, zostawisz nas same
na minutkę?
- Nie ma problemu. - Peabody wstała. Widząc przygnębioną
Nadine, klepnęła ją krzepiąco po ramieniu. - Usiądę przy barze.- Dzięki. Dawno nie odwiedzałyśmy tego miejsca.
- Ja nie żałuję - odparła Eve, przyglądając się Nadine zajmującej
miejsce po drugiej stronie rozklekotanego stołu. Widząc zbliżającego
się w ich stronę kelnera, Eve, aby go odstraszyć, wyjęła odznakę
i położyła przed sobą. Nie miała zamiaru nic jeść ani pić i nie
przypuszczała, żeby Nadine chciała coś zamawiać. - O co chodzi?
- Nie jestem pewna. Może o nic. - Dziennikarka zamknęła oczy
i odrzuciła włosy do tylu.
Eve zwróciła uwagę, że zrobiła sobie jasne pasemka, i po raz
któryś z rzędu zadała sobie w myślach pytanie, po co ludzie tak
często zmieniają kolor włosów. Dziwiło ją to, ale nie umiała znaleźć
wytłumaczenia.
- Richard Draco - powiedziała Nadine.
- Nie będę z tobą o nim rozmawiała. - Eve ze zniecierpliwieniem
sięgnęła po odznakę. - Konferencja prasowa jest o czternastej.
- Spałam z nim.
Eve zamarła w bezruchu i uważniej spojrzała na Nadine.
- Kiedy?
- Niedługo po rozpoczęciu pracy w Kanale 75. Nie zajmowałam się
wtedy kroniką policyjną, tylko towarzyską. Tak czy inaczej to Draco się
ze mną skontaktował. Po to, żeby mi powiedzieć, że, jego zdaniem,
jestem bardzo dobra i że uwielbia oglądać moje reportaże. Podniosło
mnie to na duchu, mimo że nienawidziłam każdej minuty tej pracy.
Nadine sięgnęła po apaszkę i okręciła ją sobie wokół nadgarstka.
Potem rozwiązała i znowu położyła na stole.
- Zaprosił mnie na obiad. Zrobił na mnie ogromne wrażenie, bo
zachowywał się naprawdę wspaniale. Jedna rzecz prowadziła do
następnej.
- W porządku, to było jakieś, powiedzmy, pięć lat temu?
- Sześć. Sześć łat. - Nadine potarła usta dłonią. Eve nigdy
wcześniej nie widziała, żeby przyjaciółka wykonywała taki gest.
Zazwyczaj bardzo uważała, żeby nie naruszyć sobie makijażu.
- Powiedziałam, że jedno prowadziło do drugiego - kontynuowała
- ale to było bardzo romantyczne. Nie zaczęło się tak po
prostu od łóżka. Wcześniej przez kilka tygodni umawialiśmy się na
randki. Obiadki w kameralnych restauracjach, teatr, spacery, przyjęcia.
Potem poprosił, żebym wyjechała z nim na weekend do Paryża.Tym razem Nadine oparła głowę na ręce.
- O Jezu, Jezu, Dallas.
- Zakochałaś się w nim.
- O tak. Na zabój. To znaczy, zadurzyłam się po uszy w tym
sukinsynu. Byliśmy ze sobą trzy miesiące i ja naprawdę... Dallas,
ja myślałam o małżeństwie, dzieciach, domku na wsi.
Eve poruszyła się niespokojnie na krześle. Tego typu wyznania
zawsze wprawiały ją w zakłopotanie.
- Domyślam się, że sprawy między wami nie ułożyły się po
twojej myśli.
Nadine patrzyła na nią przez chwilę, nic nie mówiąc, a polem
odchyliła głowę i wybuchnęła nerwowym śmiechem.
- Tak, można tak powiedzieć. Odkryłam, że spotykał się jeszcze
z kimś. Nie z jedną, do diabła, ale z kilkoma. Pewnego razu na
moment przed moim wejściem na antenę dostałam od kogoś kasetę
wideo z pewnym nagraniem. Był na niej Richard trzymający
w objęciach blondynkę z wielkim biustem w jakimś modnym klubie.
Kiedy go o to zapytałam, uśmiechnął się tylko i stwierdził, że lubi
kobiety. Ten skurwiel złamał mi serce i nie miał tyle przyzwoitości,
żeby przynajmniej skłamać. Udało mu się nawet namówić mnie,
żebym poszła z nim do łóżka. Wstydzę się tego. Leżałam obok
niego naga, kiedy zadzwoniła jakaś kobieta. Umówił się z nią, nie
przejmując się moją obecnością.
- Ile czasu spędził w szpitalu?
Nadine uśmiechnęła się.
- W tym problem. Płakałam. Siedziałam na jego łóżku i płakałam
jak dziecko.
- W porządku, przykro mi. To prawdziwe świństwo. Ale miało
miejsce sześć lat temu.
- Widziałam się z nim tego wieczoru, kiedy został zabity.
O, do diabła, Nadine.
- Zadzwonił do mnie.
- Zamknij się. Natychmiast się zamknij. Nie mów nic więcej.
Weź sobie adwokata.
-- Dallas. - Nadine chwyciła Eve za nadgarstek. - Proszę. Muszę
ci wszystko opowiedzieć. A potem ty mi powiesz, czy znalazłam
>ie w poważnych tarapatach.- Cholera, cholera, cholera! - Eve wcisnęła guzik menu, postanowiła,
że jednak wypije kawę. - Nie powiedziałam ci, jakie
masz prawa. I nie zrobię tego. Nie mogę wykorzystać tego, co mi
powiesz.
- Zadzwonił do mnie. Powiedział, że myślał o mnie i o starych
czasach. Zapytał, czy nie zechciałabym do niego wrócić. Już
zamierzałam mu powiedzieć, żeby sobie poszedł do diabła, ale
zdałam sobie sprawę, że nawet po tak długim czasie mam ochotę
się zemścić. Powiedziałam, że wpadnę do niego do hotelu. Z pewnością
hotelowe kamery bezpieczeństwa zarejestrowały moje wejście.
- Z pewnością.
- Zamówił obiad dla dwojga. Jak przy naszym pierwszym
spotkaniu. Może zresztą tak wyglądały wszystkie jego pierwsze
randki. To by do niego pasowało. Niech go piekło pochłonie. -Wzięła
głęboki oddech. - Cóż, przygotowałam się do tego spo&ania bardzo
starannie. Nowa sukienka, fryzjer. Pozwoliłam, żeby nalał mi
szampana i pijąc rozmawialiśmy o błahostkach. Znałam jego
posunięcia. Pamiętałam każde z nich. Kiedy więc położył mi palce na
policzku i spojrzał na mnie tym swoim głębokim spojrzeniem,
chlusnęłam mu szampanem w twarz i powiedziałam wszystko to, co
chciałam mu wykrzyczeć sześć lat wcześniej. Strasznie się pokłóciliśmy.
Pobite kieliszki, wyzwiska, kilka policzków po obu stronach.
- Uderzył cię?
- Raczej odwrotnie. Ja uderzyłam jego, a on mi oddał. Potem
kopnęłam go w krocze. Aż go zamurowało. Gdy skręcał się z bólu,
wyszłam, czując się naprawdę dobrze.
- Czy na nagraniach kamer bezpieczeństwa będzie widać, że
byłaś roztrzęsiona, potargana?
- Nie wiem, - Znowu potarła palcami usta. - Może. Nie zastanawiałam
się nad tym. Ale cokolwiek się zdarzy, nie żałuję, że
tam poszłam. Cieszę się, że w końcu stanęłam we własnej obronie.
Ale potem, Dallas, popełniłam duży błąd.
Przez otwór z dystrybutora napojów zaczęła wolno spływać kawa.
Gdy filiżanka się napełniła, Eve przesunęła ją w stronę przyjaciółki.
Nadine upiła łyk.
- Ubiegłego wieczoru poszłam do teatru. Chciałam się przekonać,
czy będę coś czuła, gdy go zobaczę. - Kawa była ledwo ciepła, aleto wystarczyło, żeby pozbyć się chłodu, który Nadine czuła
w żołądku. - Nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Ucieszyłam się,
że wreszcie mam z głowy tego sukinsyna. Nawet, o Boże, poszłam
podczas przerwy za kulisy - użyłam mojej legitymacji dziennikarskiej
- żeby mu to powiedzieć.
- Rozmawiałaś z nim wczoraj w czasie przerwy?
- Nie, bo w drodze do jego garderoby uzmysłowiłam sobie, że
w ten sposób pokażę mu, że nadal jest ważny. Pochlebiałoby mu
to. Zrezygnowałam więc z tego pomysłu. Opuściłam teatr tylnym
wyjściem i wybrałam się na długi spacer. Oglądałam wystawy,
weszłam do baru hotelowego na kieliszek wina, a potem wróciłam
do domu. Dzisiaj rano, kiedy usłyszałam wiadomości... wpadłam
w panikę. Z tego strachu byłam chora przez cały dzień, aż w końcu
uznałam, że muszę z tobą porozmawiać. Muszę ci wszystko
opowiedzieć. Nie wiem, co robić.
- Po wejściu za kulisy poszłaś prosto do jego garderoby?
- Tak, przysięgam.
- Czy ktoś cię widział?
- Nie wiem. Możliwe. Nie kryłam się.
- Tę rozmowę musimy przeprowadzić w sposób oficjalny.
Nagramy ją, żeby było wiadomo, że sama zgłosiłaś się do mnie.
Tak będzie najlepiej. A ty tymczasem znajdź sobie adwokata,
i to dobrego. Zrób to po cichu i powiedz mu wszystko to,
co mówiłaś mnie.
- Dobrze.
- Czy powiedziałaś mi naprawdę wszystko, Nadine? Nic nie
ukryłaś?
- Nie. To cała prawda. Widziałam go tylko ten jeden raz
w hotelowym pokoju i potem na scenie. Dallas, nie jestem
tchórzliwa. Gdybym chciała zabić tego skurwysyna, zrobiłabym to
i nie czyimiś rękami, ale własnymi.
- O tak. - Eve sięgnęła po filiżankę i wypiła kawę do końca. -
Wiem. Porozmawiaj z adwokatem. Przesłucham cię jutro. - Wstała,
a następnie, po chwili wahania, poklepała Nadine po ramieniu. -
Będzie dobrze.
- Wiesz, co mi w tym wszystkim się nie podoba, Dallas? Czułam
się już tak dobrze. Odkąd, no wiesz, przeszłam terapię z panią Mirą.Eve niecierpliwie przestąpiła z nogi na nogę.
• Tak.
- Jedną z ważnych rzeczy, którą odkryłyśmy, było to, że nie
jestem otwarta na miłość, właśnie od czasów Richarda. On naprawdę
schrzanił mi życie. Wczoraj w tym hotelowym barze uzmysłowiłam
sobie, że wreszcie jestem w stanie się otworzyć. Chcę tego. Szkoda,
że akurat w takim momencie. Cóż, dzięki, że mnie wysłuchałaś.
- Nie ma o czym mówić. - Eve przywołała Peabody. - Nadine,
potraktuj to ze spokojem.
5
wadząc według kalendarza, wiosna czaiła się tuż za progiem,
ale w rzeczywistości nadchodziła małymi kroczkami. Gdy Eve
wsiadała do samochodu z zamiarem pojechania do domu, rozpadał
się paskudny kapuśniaczek, prawie tak paskudny jak jej nastrój.
Humor popsuła jej konferencja prasowa.
Dobrze, że ma ją już za sobą. Rozmowa z dziennikarzami, a potem
przez resztę dnia przesłuchania, z których powstał jedynie niewyraźny
zarys wydarzeń i osób w nich uczestniczących, sprawiły, że czuła
się podenerwowana i niezadowolona.
Chociaż nie przesłuchała wszystkich osób, które miała zapisane
na ten dzień, zwolniła Peabody, co zresztą asystentka przyjęła
z wyraźną radością, a sama postanowiła pojechać do domu i odpocząć
godzinkę, może dwie. Miała nadzieję, że dzięki temu informacje,
które zebrała, ułożą się jej w głowie w jakimś porządku.
Przedzierała się przez zatłoczone ulice, starając się nie zwracać
uwagi na denerwujące powietrzne reklamy o wiosennej wyprzedaży
u Bloomingdale'a.
Musiała zatrzymać się na czerwonym świetle. Spojrzała w bok
i zobaczyła stojący w płomieniach ognia powietrzny stragan oraz
sprzedawcę, który z nieszczęśliwą miną oblewał swój dobytek
pianką z gaśnicy. Przekonawszy się, że pożar nie jest groźny,
zignorowała go i połączyła się przez wideofon z Feeneyem.
- Czy są jakieś postępy?
- Mam już adresy, życiorysy, raporty finansowe i akta kryminalne
ludzi z obsługi oraz stałych pracowników teatru.
- Wszystkich? - upewniała się Eve już spokojniejszym tonem.
- Tak. - Feeney potarł brodę. - Nie mogę jednak powiedzieć,
że to tylko moja zasługa. Zresztą mówiłem, że nam tu pomagają.
Te informacje dostałem od Roarke'a.
Zdenerwowanie wróciło.
- Od Roarke'a?
- Skontaktował się ze mną wczesnym popołudniem, domyślając
się, że będę się tym zajmował. Miał już te dane. Zaoszczędził nam
mnóstwo czasu.
- Jak zawsze usłużny - mruknęła.
- Przesłałem je do twojego biura.
- Wspaniale.
Feeney nadal pocierał brodę. Eve zaczynała podejrzewać, że robi
to, aby ukryć kpiący uśmieszek.
- Kazałem McNabowi przeprowadzić procentowy test prawdopodobieństwa.
Lista osób jest długa, więc na wyniki trochę
poczekamy, ale sądzę, że pierwsze osoby zostaną wyeliminowane
już jutro. Test wykaże też najbardziej podejrzanych. Będziesz mogła
to wziąć pod uwagę przy przesłuchaniach. A tale przy okazji, to jak
ci idzie?
- Powoli. - Przejechała skrzyżowanie i pospiesznie wbiła się
w lukę w sznurze samochodów. Rozległ się ogłuszający chór
klaksonów, z pewnością przewyższający dopuszczalny poziom
hałasu. Uśmiechnęła się tylko. - Udało nam się ustalić narzędzie
zbrodni. Standardowy nóż z kuchni znajdującej się w podziemiach
teatru.
- Jest do niej wolny dostęp?
- Tylko dla aktorów i obsługi. Kazałam przynieść sobie kasetę
z kamery bezpieczeństwa. Zobaczymy, co na niej widać. Posłuchaj,
ja też przeprowadzę test. Przekonamy się, czy pokryje się z twoim.
Jutro powinnam dostać od Miry profile niektórych podejrzanych.
One także pomogą mi wyeliminować kilka osób. Jak daleko zaszedł
McNab?
- Odbębnił przed wyjściem sporą robotę.
- Jak to przed wyjściem? Zwolniłeś go?
- Był umówiony na randkę - wyjaśnił Feeney i uśmiechnął się.
Eve wykrzywiła usta,
- Świetnie! - wykrzyknęła i zakończyła transmisję.
Dotarła wreszcie do bramy domu, który nawet przy tak wstrętnejpogodzie prezentował się wspaniale. W deszczu może nawet
wydawał się jeszcze bardziej wytworny.
Przyglądając się gołym po zimie rozległym trawnikom i bezlistnym
gałęziom pobłyskującym wilgocią, pomyślała, że gdyby Roarke był
tu z nią w tej chwili, zachwycałby się przede wszystkim atmosferą,
którą tworzy ta kamienna budowla upstrzona mnóstwem wieżyczek,
balkoników i tarasów. Ona uważała, że dom powinnien raczej stanąć
na jakimś urwisku, nad wzburzonym morzem, a nie w środku miasta.
Na szczęście pośpiech i hałas nie miały do niego dostępu. Była to
oaza spokoju, powstała dzięki sprytowi, uporowi, silnej woli
i pragnieniu jej męża, by jak najdalej odegnać od siebie wspomnienie
bolesnego dzieciństwa.
Za każdym razem, gdy tak jak teraz przyglądała się domowi,
doznawała rozdwojenia. Czuła, że nie należy do tego miejsca,
a zarazem odnosiła wrażenie, że nie mogłaby być nigdzie indziej.
Zostawiła samochód przed wejściem, wiedząc, że Summerset
natychmiast każe go odprowadzić do garażu. Groszkowy wóz
policyjny raził jego poczucie estetyki.
Pokonawszy szybko schody, znalazła się w przytulnym luksusowym
holu.
Czekał tam już na nią Summerset z kwaśną miną na wychudłej
twarzy i ustami zaciśniętymi w linijkę.
- Pani porucznik, zaskoczyła mnie pani. Zjawiła się pani w domu
o przyzwoitej porze.
- Nie masz nic lepszego do roboty niż pilnowanie, o której
wracam?- Ściągnęła kurtkę i żeby zirytować służącego, rzuciła
ją na kamienny słupek. - Lepiej byś poszedł pokrzyczec na małe
dzieci.
Summerset dumnie uniósł głowę i odwzajemniając złośliwość,
podniósł jej mokrą kurtkę końcami dwóch palców. Przyjrzał się jej
ponuro.
- Co? Żadnej krwi dzisiaj?
- To się jeszcze da załatwić. Czy Roarke jest już w domu?
- Jest, w pokoju wypoczynkowym na parterze.
- Chłopczyk i jego zabawia. - Przeszła obok służącego.
- Zostawia pani mokre ślady na podłodze.
Spojrzała za siebie, potem na swoje stopy.- Cóż, wreszcie będziesz miał się czym zająć.
Pokrzepiony wieczorną wymianą zdań Summerset wyszedł, by
wysuszyć jej kurtkę.
Eve pokonała schody i znalazła się nad basenem, nad którym
wesoło kłębiła się para unosząca się znad błękitnej tafli wody. Przez
chwilę zastanawiała się, czy nie zrzucić z siebie ubrania i nie
wskoczyć do basenu, ale uznała, że najpierw musi rozprawić się
z Roarkiem.
Minęła salę gimnastyczną, przebieralnię oraz małą oranżerię
i wreszcie wkroczyła do pokoju gier, w którym przywitał ją
ogłuszający hałas.
Wyposażenie tego pomieszczenia mogło stanowić marzenie
każdego dziecka. Eve przestała się interesować zabawkami, gdy
miała około dwunastu lat. Możliwe, że Roarke również tak wcześnie
przestał się nimi bawić, a teraz próbuje nadrobić zaległości.
W pokoju znajdowały się dwa stoły bilardowe, olbrzymia
dziecięca kolejka na szynach, kilka gier telewizyjnych z wielkimi
ekranami, projektor i rząd kolorowych i hałaśliwych automatów
do gry.
Roarke stał przy jednym z nich z szeroko rozstawionymi
nogami. Jego palce uderzały rytmicznie w coś, co wyglądało
jak duże guziki. Maszyna raz po raz rozbłyskiwała tysiącem
światełek.
„Gliny i złodzieje" — przeczytała Eve i przewróciłam oczami.
Nagle rozległo się wycie syreny policyjnej. Potem nastąpił odgłos
jakiegoś wybuchu przypominający wystrzał z pistoletu, dziki pisk
opon, po czym na planszy zaczęły wariacko pulsować niebieskie
i czerwone światełka.
Eve włożyła kciuki do przednich kieszeni marynarki i podeszła
do męża.
- A więc to tak wygląda twoja praca.
- Cześć, kochanie - rzucił Roarke, nie odrywając oczu od dwóch
srebrnych kul poruszających się pod szklanym blatem. - Wcześnie
wróciłaś.
- Wpadłam tylko na chwilę. Chcę z tobą pogadać;
- Uhm. Za minutkę.
Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale w tej samej chwiliz maszyny wydobyło się ogłuszające wycie i towarzysząca mu seria
oślepiających świateł.
- Co to jest, do diabła?
- Automat do gry- zabytkowy, ale w doskonałym stanie.
Przywieźli go dzisiaj. - Oparł się lekko o maszynę biodrem. -
Pinball z końca XX wieku.
- Gliny i złodzieje?
- Jak mógłbym mu się oprzeć? - Automat gniewnym głosem
wydał rozkaz zatrzymania się w miejscu, na co Roarke odpowiedział
wystrzeleniem kuli, która odbiła się od trzech batonów, po czym
wpadła do otworu.
- Dodatkowa bila. - Odsunął się i wzruszył ramionami. - To
może poczekać. - Pochylił się, by pocałować żonę na przywitanie,
ale Eve odtrąciła go, uderzywszy dłonią w pierś.
- Chwileczkę, spryciarzu. Co ty sobie myślałeś, dzwoniąc do
Feeneya?
- Zaproponowałem mu pomoc, bo to najlepszy gliniarz w Nowym
Jorku - odparł lekko. - Wykonałem obywatelski obowiązek. -
Mówiąc to, przyciągnął żonę do siebie i uchwycił zębami jej dolną
wargę. - Lepiej zagrajmy.
- To ja jestem najważniejsza.
- Ależ nigdy temu nie zaprzeczałem, kochanie.
- Mówię o śledztwie, spryciarzu.
- Z tym też się zgadzam. I właśnie dlatego, że nadzorujesz to
śledztwo, musiałabyś poprosić o dane z kartoteki teatralnej, które
potem przesłałabyś Feeneyowi. To już jest poza tobą. Masz mokre
włosy - zmienił temat.
- Pada. - Chciała się dalej z nim sprzeczać, ale w gruncie rzeczy
nie było o co. - Po co gromadzisz kartoteki aktorów i osób z obsługi
teatru?
- Ponieważ, pani porucznik, to są moi pracownicy. - Odsunął
się i sięgnął po stojącą obok automatu butelkę z piwem. - Miałaś
męczący dzień, prawda?
- Raczej tak. - Gdy podsunął jej piwo, najpierw pokręciła
przecząco głową, jednak po chwili zmieniła zdanie i wypiła łyk. -
Zrobiłam sobie przerwę, żeby uporządkować myśli.
- Ja też. I znalazłem na to doskonały sposób. Rozbierany pinball.- Daj spokój - odpowiedziała.
- Och, jeśli się boisz, że przegrasz, mogę dać ci fory. - Mówiąc
to, uśmiechał się, bo bardzo dobrze znał swoją żonę.
- Nie obawiam się, że przegram. - Wepchnęła mu piwo z powrotem
w rękę. - Jakie fory chcesz mi dać?
Uśmiechając się nadal, ściągnął buty.
- To i pięćset punktów za każdą bilę - wydaje mi się to uczciwe,
skoro jesteś nowicjuszką.
Zastanawiała się, przyglądając się maszynie.
- Dostałeś ją dopiero dzisiaj?
- Tylko co.
- Ty pierwszy.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
I rzeczywiście miał przyjemność, kiedy nadeszła jej kolej i mógł
się przyglądać, jak żona po ciężkiej i zaciętej walce musi poddać
się maszynie. W ciągu dwudziestu minut przegrała buty, skarpetki,
kaburę, a teraz przegrywała również koszulę.
- Do cholery! Ta maszyna oszukuje. - Tracąc cierpliwość,
rzuciła się na nią całym ciałem, po czym syknęła, bo automat
zamarł. - Przewinienie? Jakie przewinienie?
- Może jesteś ociupinkę zbyt agresywna. Pomogę ci, pozwól -
zaproponował i zaczął rozpinać jej koszulę.
Odtrąciła jego dłonie.
- Dam sobie radę. Oszukujesz. - Zdejmowała koszulę, spoglądając
gniewnie na męża. Została tylko w podkoszulku i spodniach. -
Nie wiem jak, ale oszukujesz.
- A może po prostu lepiej gram.
- Nie.
Roześmiał się, po czym pociągnął ją ku sobie. Razem stanęli przy
maszynie.
- Pomogę ci. - Położył jej oraz własne dłonie na guzikach. -
Musisz raczej próbować ją przechytrzyć, niż atakować. Chodzi o to,
żeby utrzymać kulkę w ruchu.
- Rozumiem. Chcesz, aby uderzała we wszystko, co tylko
znajduje się na planszy.
Na szczęście zdołał pohamować śmiech.
- Mniej więcej. No dobrze, szykuj się, bo leci.Wypuścił bilę, przysunął się do Eve i patrzył jej przez ramię.
- Nie, nie, poczekaj. Nie stukaj bez sensu w guziki. Poczekaj na
bilę. -Nacisnął na jej palce i odbił srebrną kulę, czemu zawtórowała
seria z karabinu maszynowego.
- Teraz kieruj się do tych złotych batonów.
- We właściwym czasie, wszystko we właściwym czasie. -
Pochylił się i musnął ustami jej kark. - Widzisz, uciekłaś przed
wozem patrolowym i dostałaś 5000 punktów.
- Chcę złota.
- Zbytnio mnie to nie dziwi. Zobaczmy, co możemy dla ciebie
zrobić? Czujesz moje ręce?
Wbijał się w nią ciałem, na karku czuła jego ciepły oddech. Eve
odwróciła głowę.
- To nie są twoje ręce.
Uśmiechnął się.
- Masz rację. Tu są moje ręce. - Powoli przesunął dłonie na
biust żony. Czuł, jak jej serce zaczyna szybciej bić. - Mogłabyś się
poddać. - Ugryzł ją lekko w kark.
- Nigdy.
Wziął między zęby koniuszek jej ucha, na co Eve, nie kontrolując
się, wbiła palce w guziki maszyny. Jęknęła i w tym samym
momencie automat zapłonął feerią świateł i dźwięków.
- Co? Co się stało?
- Masz złoto. Dostałaś dodatkowe punkty. - Pociągał za guziki
u jej spodni. - Dodatkowa bila. Dobra robota.
- Dzięki. - Huczało jej w głowie. Pozwoliła, żeby ją odwrócił.
Stali do siebie twarzami. - Gra się jeszcze nie zakończyła.
- Oczywiście, że nie. - Zaczął ją całować. Ręce już dawno
powędrowały pod podkoszulek, dotykając gołych piersi. - Pragnę
cię. Zawsze cię pragnę.
Bez tchu, gotowa ulec, zaczęła ściągać mu koszulę.
- Trzeba było przegrać kilka razy. Nie miałbyś na sobie tylu
rzeczy.
- Będę o tym pamiętał. - Pożądanie owładnęło nim nagle.
Uwielbiał żonę, uwielbiał jej ciało.
A ona uwielbiała jego. Nikt nigdy tak na nią nie działał. Pragnęła
oddać mu wszystko, co miała. Cokolwiek by chciał od niej wziąćMimo kłopotów, bolesnej przeszłości, utrapień w pracy, to co
otrzymywała od Roarke'a, co mu dawała, stanowiło skarb, było dla
niej cudowne.
Gładziła go po silnych i ciepłych ramionach. Pocałowała go i jęknęła.
Osunęli się na podłogę. Roarke odwrócił ją i poczuła pod sobą
jej chłód.
- Popatrz na mnie.
Zaczął ją pieścić, wprawiając w stan zbliżony do wirowania
srebrnej bili.
Patrzył, jak jej oczy zasnuwa mgła, jak z ciemnobrązowych robią
się czarne.
- Więcej. Jeszcze. - Gdy drżała, wbijając palce w jego ramiona,
zasłonił jej usta swoimi i tak zdusił okrzyk rozkoszy.
Miał tak samo jak ona nierówny oddech, gdy podnosił jej biodra
i wchodził w nią.
Ogarnęła ją błogość.
- Nie przegrałam.
Roarke z uśmiechem przyglądał się kształtnej, gołej pupie żony,
która odwróciła się, by zebrać z podłogi ubrania.
- Nie powiedziałem, że przegrałaś.
- Ale tak myślisz. Słyszę, że tak myślisz. Po prostu nie mam
czasu skończyć tej głupiej gry.
- Gra zaczeka. - Zapiął spodnie. - Jestem głodny. Chodźmy coś
zjeść.
- Musimy to zrobić szybko. Mam jeszcze pracę. Chcę wstąpić
do hotelu, w którym mieszkał Draco, i obejrzeć jego pokój.
- Rozumiem. - Podszedł do autokucharza i po chwili namysłu
doszedł do przekonania, że w taki chłodny i dżdżysty wieczór warto
posilić się czymś domowym i konkretnym. Zamówił gulasz wołowy.
- Pójdę z tobą.
- To sprawa dla policji.
- Oczywiście. Pragnę jedynie znowu wykazać zaangażowanie
obywatelskie. - Wiedział, że to, co zaraz powie, z pewnością
zirytuje żonę, więc uśmiechnął się i podał jej talerz. - W końcu ten
hotel należy do mnie.
- Rzeczywiście. - Wiedząc, że się z nią droczy, spokojnie
sięgnęła po talerz. Przecież nie idą na miejsce zbrodni, myślała,dmuchając na parujące na łyżce jedzenie. I choć nie zamierzała tego
głośno mówić, spodziewała się, że spostrzegawczość Roarke'a
przyda jej się przy oględzinach.
- W porządku. - Wzruszyła ramionami. - Tylko nie wchodź mi
w drogę.
Pokiwał głową na zgodę. Naturalnie nawet przez sekundę nie
pomyślał, aby podporządkować się jej prośbie. Pozbawiłby się
wówczas najlepszej zabawy.
- Zabieramy Peabody?
- Ma wolne. Umówiła się na randkę.
- Och. Z McNabem?
Eve poczuła, że nagle traci apetyt.
- Ona nie spotyka się z żadnym McNabem. - Widząc zdumione
spojrzenie męża, stanowczym ruchem wepchnęła do ust następną
łyżkę gulaszu. - Może gdzieś, kiedyś przespali się ze sobą, ale
z pewnością to nie jest nic stałego.
- Kochanie, to naturalne, że matki bardzo przeżywają dorastanie
swoich latorośli, ale mimo całego bólu nie mogą zatrzymywać ich
w domu.
- Zamknij się. - Wycelowała w męża łyżką. - Mówię poważnie.
Oni ze sobą nie chodzą - powtórzyła i zabrała się do kończenia
obiadu.
M ieszkanie McNaba znajdowało się w budynku stojącym przy
Lower West Side. Wyposażone było po kawalersku; mało mebli,
za to dużo trofeów sportowych i brudnych naczyń w każdym miejscu.
Nawet gdy McNab decydował się uprzątnąć bałagan, a zdarzało
się to głównie przed wizytą kobiety i polegało na wrzuceniu
szpargałów do zasnutego pajęczynami schowka, to i tak przecież
mieszkaniu daleko było do pałacowych powierzchni w domu
Roarke'a.
W tej chwili, gdy serce biło mu jak oszalałe, a skóra lśniła od
potu po forsującym akcie miłosnym, McNab wręcz ubóstwia! swoje
mieszkanie.
- Jezu, Peabody. - Dysząc, z trudem przekręcił się na plecy.
Myślał, że skoro obok niego leży piękna, naga kobieta, nic więcejnie jest mu już do szczęścia potrzebne. - Tym razem chyba
pobiliśmy rekord. Powinniśmy to gdzieś zapisać.
Peabody leżała nieruchomo, jak zawsze w takiej sytuacji oszołomiona
faktem, że znalazła się w łóżku z łanem McNabem.
- Nie czuję stóp.
Oparł się na łokciu, ale ponieważ zsunęli się prawie na podłogę,
zobaczył tylko jej kolana. Przy okazji przekonał się, że są naprawdę
ładne.
- Chyba ci ich nie odgryzłem. Pamiętałbym. - Mimo to, pojękując,
zsunął się niżej, żeby się upewnić. - Są obydwie.
- To dobrze. Będę ich później potrzebowała.
Gdy minęło pierwsze wrażenie, popatrzyła na piękny profil
McNaba, zastanawiając się, zresztą nie po raz pierwszy, kiedy
straciła rozum.
Leży naga w łóżku McNaba. W łóżku. McNab.
Jezu.
Czując, że robi jej się zimno, pociągnęła kołdrę.
- Wieje tu - mruknęła.
- Zarządca budynku wyłączył ogrzewanie pierwszego marca.
Jakby to były jego pieniądze. Przy pierwszej okazji powiem mu,
żeby znowu włączył.
Ziewnął przeciągle i przesunął dłońmi po splątanych jasnych
włosach, które opadały mu na ramiona. Peabody z trudem pohamowała
chęć dotknięcia ich. Spojrzała na wąskie biodra McNaba
i znajdujący się na nich z prawej strony tatuaż przedstawiający
srebrną błyskawicę. Doskonale współgrał z czterema kolczykami
lśniącymi w lewym uchu mężczyzny.
Peabody nie umiała zrozumieć, co jej się tak podoba w tym
facecie i jak to się dzieje, że nieustannie ląduje z nim w łóżku,
mimo że na co dzień przeważnie są tylko nawzajem źli na siebie.
Chciałaby móc definitywnie stwierdzić, że McNab nie jest w jej
typie, ale w rzeczywistości nie potrafiła powiedzieć, jaki jest jej
typ. Do tej pory nie bardzo szczęściło się jej z mężczyznami i raczej
kiepsko trafiała.
- Lepiej już pójdę.
- Dlaczego? Jest jeszcze wcześnie. - Gdy usiadła, przysunął się
i pieszczotliwie dotknął jej ramienia. - Jestem głodny.- Chryste, McNab, przed chwilą skończyliśmy się kochać.
- To też, chociaż myślałem teraz raczej o pizzy.
Znał jej słabości.
- Zjemy coś?
Napłynęła jej ślinka.
- Jestem na diecie.
- Po co?
Wywróciła oczami, okręcając się prześcieradłem, i wstała z łóżka.
- Bo jestem gruba.
- Nie, nie jesteś. Masz tylko mocną budowę. - Uchwycił róg
prześcieradła, zaskakując ją szybkością! Udało mu się ściągnąć je
do talii. - Silnie zbudowana.
Gdy walczyła z nim o prześcieradło, objął ją w pasie z czułością,
która ją rozbroiła i zaniepokoiła.
- Zjedzmy, a potem zastanowimy się, co dalej. Mam chyba
gdzieś butelkę wina.
- Jeśli tego samego co poprzednio, to wolę napić się wody z kranu..
- Nie, to inna butelka. - Podniósł z podłogi jasnopomarańczowy
dres i wciągnął na siebie. - Chcesz jakieś spodnie?
Fakt, że proponuje jej swoje spodnie, sprawił, że miała ochotę
uszczypnąć go w obydwa policzki.
- McNab, nie zmieściłabym się w twoje spodnie, nawet gdy
byłam nastolatką. Ja naprawdę mam kawał tyłka.
- Prawda, ale ja kocham kobiety w mundurach. - Odwrócił się,
starając się nie smucić tym, że zawsze musi namawiać Peabody,
żeby została.
Przeszedł do pokoju dziennego, spełniającego też rolę kuchni
i wyciągnął butelkę wina, które kupił poprzedniego dnia z myślą
o dzisiejszym spotkaniu. Przyszło mu do głowy, że w ogóle bardzo
często myśli o Peabody i to zaczyna go niepokoić. Najchętniej cały
czas spędzałby z nią w łóżku, bo tam nie musi się zastanawiać nad
każdym swoim posunięciem.
Włączył wideofon. Numer pizzerii znajdował się tam w pamięci
na pierwszym miejscu, bo używał go najczęściej. Zamówił największą
pizzę ze wszystkimi dodatkami, potem odszukał korkociąg.
Wino kosztowało go dwa razy więcej niż zazwyczaj. Ale kiedy
rywalizuje się z przebiegłym, wyrafinowanym i doświadczonymbawidamkiem, trzeba liczyć się z kosztami. Nie wątpił, że Charles
Monroe wie wszystko na temat trunków. Pewnie kąpią się z Peabody
w szampanie.
Rozdrażniony obrazem, który podsunęła mu wyobraźnia, jednym
haustem wypił pół kieliszka wina. Potem odwrócił się do Peabody
wychodzącej z sypialni. Była w spodniach od munduru i rozpiętej
pod szyją koszuli. Zapragnął pocałować miejsce, gdzie sztywna
bawełna odsłaniała aksamitną skórę.
- Cholera!
- O co chodzi? - zapytała, dostrzegając wyraz zagniewania na
jego twarzy. - Nie mają peperoni?
- Nie, pizza już jedzie. -Podał jej kieliszek. -Myślałem o... pracy.
- Hm. - Upiła wina, smakując jego lekko owocowy aromat. -
Robisz test podejrzanych w sprawie Drąca, prawda?
- Tak. Dallas powinna już dostać pierwsze wyniki.
- Bardzo się uwinęliście.
Odpowiedział jej wzruszeniem ramion. Nie chciał zdradzać, że
dane potrzebne do testu przysłał Roarke.
- Nasza sekcja zawsze chętnie wam pomaga, ale nawet po
dokonaniu eliminacji minie sporo dni, zanim liczba podejrzanych
się zmniejszy do jakichś rozsądnych rozmiarów. Facet został
zadźgany na oczach setek osób. To skomplikowane.
- Tak. - Peabody znowu sięgnęła po wino, po czym podeszła
do krzesła i opadła na nie ciężko. Nie zdawała sobie z tego sprawy,
ale czuła się w bałaganie McNaba tak samo dobrze jak w swoim
pedantycznie wysprzątanym mieszkanku. - Coś się dzieje.
- Zawsze coś się dzieje.
- Ale tym razem to jest coś wyjątkowego. - Przez chwilę
zastanawiała się, czy ma się zwierzyć McNabowi. Czuła, że jeśli
z kimś nie porozmawia, wybuchnie. A tylko on, do diabła, jest pod
ręką. - Posłuchaj, to tajemnica.
- W porządku. - McNab sięgnął po paczkę sojowych chipsów,
ponieważ pizza miała się zjawić dopiero za jakieś dziesięć minut
Przysiadł na poręczy krzesła, na którym siedziała Peabody. - O co
chodzi?
- Nie wiem. Dzisiaj do porucznik Dallas zadzwoniła Nadine
Furst i była zdenerwowana. - Peabody bezwiednie sięgnęła do torby
z chipsami. - Nieczęsto widuje się Nadine zdenerwowaną. Umówiła
się z Dallas na spotkanie w sprawie osobistej. To coś poważnego.
Kazały mi odejść, ale ja to widziałam. Po spotkaniu Dallas nie
wspomniała o nim ani słowem.
- Może chodziło o jakieś kłopoty osobiste.
- Nie, Nadine nie poprosiłaby o spotkanie, gdyby nie chodziło
o coś poważnego. -Ponieważ Peabody także przyjaźniła się z Nadine,
w pewnym sensie poczuła się zraniona, gdy dziennikarka odstawiła
ją na bok. - Przypuszczam, że to ma coś wspólnego ze sprawą.
Dallas powinna mi była powiedzieć. - Ugryzła chipsa. - Powinna
mi ufać.
- Chcesz, żebym się rozejrzał?
- Sama mogę się rozejrzeć. Nie potrzebuję do tego cwaniaka
z wydziału elektronicznego.
- Proszę bardzo, pani kapitan.
- Odpuść sobie. Nawet nie wiem, dlaczego ci się zwierzyłam.
Po prostu mnie to dręczyło. Nadine jest moją przyjaciółką. Przynajmniej
tak sądziłam.
- Jesteś zazdrosna.
- Bzdura.
- Tak, tak. -Zaczynał rozpoznawać w niej te same emocje, które
w ostatnim czasie doskwierały jemu samemu. - Dallas i Nadine
bawią się bez ciebie, więc jesteś zazdrosna. Tak to jest między
dziewczynami.
Zepchnęła go z poręczy.
- Dupek.
- A oto - rzucił, usłyszawszy dzwonek przy drzwiach - nasza
pizza.
6
IN iczego nie dotykaj i nie wchodź mi w drogę.
- Kochanie. - Roarke patrzył, jak Eve otwiera kluczem drzwi
do apartamentu. - Powtarzasz się.
- Dlatego, że ty nigdy mnie nie słuchasz. - Zanim weszła do
wnętrza, odwróciła się i spojrzała mężowi w oczy. - Dlaczego ktoś,
kto na stałe żyje i pracuje w Nowym Jorku, zamiast mieszkać we
własnym domu, woli wynajmować apartament w hotelu?
- Po pierwsze, chodzi o szyk. „Pan Draco ma w mieście do
własnej dyspozycji apartament w hotelu Palące". Po drugie, to
wygoda. Dostajesz wszystko, czego ci potrzeba, skinąwszy palcem.
W końcu, i może to najistotniejsze, unikasz wszelkich zobowiązań.
Wszystko wokół ciebie to problem i odpowiedzialność kogoś innego.
- Z tego, co do tej pory dowiedziałam się o Dracu, kierował się
tym ostatnim. - Otworzyła wreszcie drzwi i weszła do środka.
Nie zdziwiła się, zobaczywszy bogate i eleganckie wnętrze.
W końcu hotel należy do Roarke'a.
Pokój dzienny był ogromny i umeblowany bardzo luksusowo.
Ściany miały kolor bladego różu. Łukowaty sufit był pokryty
Ireskiem przedstawiającym kwiaty i owoce. Ze środka zwisał
olbrzymi szklany żyrandol.
Trzy, obite ciemnoczerwonym materiałem, sofy zawalone były
poduszkami skrzącymi się cekinami. Stoły -zrobione z prawdziwego
drewna, naprawdę stare - świeciły się jak lustra. Podobnie podłoga.
Dywan był gruby na centymetr i miał taki sam deseń, jaki znajdował
się na suficie.
Na wprost wejścia było okno na szerokość całej ściany. Zaciągnięte
żaluzje nie wpuszczały do pokoju świateł Nowego Jorku. Za oknem
rozciągał się kamienny taras zastawiony bujnymi roślinami w wielkich
glinianych donicach. Eve domyśliła się, że taras jest podgrzewany.
W jednym rogu pokoju stało białe pianino, w drugim za
drewnianą boazerią krył się zapewne schowek na sprzęt elektroniczny.
Oprócz tego w pokoju było kilka doniczek z roślinami
i pokryte sporą warstwą kurzu szklane naczynia, służące prawdopodobnie
za ozdoby. Żadnych oznak czyjejś obecności.
- Możliwe, że służba hotelowa zaglądała tu po wyjściu Drąca
do teatru - powiedział Roarke. -Jeśli chcesz, poproszę pracowników
ze zmiany, która miała wtedy dyżur, żeby tu przyszli i opowiedzieli
ci, jak wyglądał pokój.
- Tak. - Eve pomyślała o Nadine. Znając reporterkę, przypuszczała,
że pomieszczenie może przypominać krajobraz po bitwie.
Podeszła do ściany zasłoniętej drzwiami z szerokich paneli. Otworzyła
je i przyjrzała się stojącemu tam sprzętowi. - Stan gotowości
-rozkazała i ekran natychmiast rozświetlił się jasnoniebiesko. -
Odtwórz ostatni program.
Rozległ się lekki trzask, po czym ekran wybuchnął kolorami
i dźwiękiem. Eve zobaczyła dwie postaci tarzające się w czarnej
pościeli.
- Dlaczego faceci podniecają się, patrząc na kopulujące pary?
- Jesteśmy chorzy, odrażający i słabi. Należy nam tylko
współczuć.
Wybuchnęla śmiechem. W tej chwili para na łóżku odwróciła
się. Na ekranie pojawiła się rozanielona twarz kobiety.
- Cholera, to Nadine. Nadine i Draco.
Roarke położył dłoń na ramieniu żony.
- To nie jest nagrane tutaj. To nie jest ta sypialnia. Nadine ma
inną niż teraz fryzurę. Wątpię, żeby to było nagranie z ostatniego
czasu.
- Muszę je zabrać, żeby to sprawdzić. Jako dowód w sprawie
o morderstwo mam do dyspozycji nagranie ze sceną łóżkową,
w której bierze udział jedna z najpopularniejszych telewizyjnych
reporterek. - Zatrzymała wideo i wyciągnęła dyskietkę, po czym
schowała ją do torebki służącej do przechowywania dowodów.
- Cholera
Zaczęła nerwowo krążyć po pokoju, jakby walczyła sama ze sobą.
Nie miała zbyt dużego wyczucia w sprawach dotyczących relacji
między ludźmi. Nadine zwierzyła jej się jako przyjaciółka. W tajemnicy.
Mężczyzna, który obecnie przygląda się jej uważnie z drugiego
końca pokoju, jest jej mężem.
Miłość, honor i cala reszta.
Jeśli powie Roarke'owi o Nadine i Dracu, czy zdradzi tajemnicę,
zawiedzie przyjaciółkę? Czy zaledwie podzieli się z mężem informacjami?
Jak. do diabła, ludzie zachowują się w podobnych sytuacjach?
- Kochanie. - Roarke, patrząc na żonę ze współczuciem, zaczekał,
aż się zatrzyma i zwróci w jego kierunku pobladłą twarz. - Widzę,
że się zadręczasz, więc ci pomogę. Nie musisz czuć się zobowiązana
powiedzieć mi o czymś, czego nie możesz wyjawić.
Spojrzała na niego zmrużonymi oczami.
- Sposób, w jaki to powiedziałeś, świadczy, że musisz mieć
jednak jakieś wątpliwości.
- Jesteś bardzo spostrzegawcza. Po prostu - kontynuował, podchodząc
bliżej - wnioskuję, że Nadine i Drąca musiało coś łączyć
stosunkowo niedawno.
- Och, do diabła! - Postanowiła zaryzykować i opowiedzieć mu
wszystko.
Wysłuchał jej spokojnie, a kiedy skończyła, pogładził po włosach.
- Jesteś dobrą przyjaciółką.
- Nie mów do mnie w ten sposób. To mnie denerwuje.
- W porządku. Powiem inaczej. Nadine nie miała nic wspólnego
ze śmiercią Drąca.
- Wiem i zresztą nie ma żadnych podstaw, żeby uważać inaczej.
Ale ta sytuacja przysporzy jej wielu kłopotów osobistych. Zobaczmy,
co jeszcze znajdziemy w tym mieszkaniu.
- Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, kuchnia jest tam. - Roarke
podniósł rękę. - A tam biuro, łazienka, sypialnia, przebieralnia
i następna łazienka.
- Zacznę od biura. Przesłucham jego wideofon, sprawdzę, czy
ktoś nie zostawił mu wiadomości z pogróżkami. Zrób coś dla
mnie. - Podała mężowi torbę. - Spakuj resztę dyskietek wideo.
- Tak jest, pani porucznik.
Skrzywiła się, ale nic nie powiedziała.
Pracowała sumiennie. Roarke uwielbiał przyglądać się żonie
w talach momentach; podziwiał jej koncentrację, zręczność i logikę.
Jeszcze niedawno, gdyby mu ktoś powiedział, że praca policjanta
może budzić skojarzenia seksualne, byłby bardzo zdziwiony.
- Przestań się na mnie gapić.
Uśmiechnął się.
- A robiłem to?
Nie odpowiedziała.
- Bardzo dużo rozmawiał. Gdybym była psychologiem, musiałabym
dojść do wniosku, że ten facet nie znosił samotności. Potrzebował
nieustannego kontaktu z ludźmi. Jednak w rozmowach
tych nie znalazłam niczego szczególnego. Dokonał poważnych
zakupów przez wideofon - ośmiu par butów, trzech drogich garniturów,
staroświeckiego zegarka na rękę. - Wyprostowała się. -
Dla ciebie to zresztą nic zaskakującego.
- Przeciwnie. Nigdy nie kupuję garniturów za pośrednictwem
wideofonu. Podstawa to dopasowanie.
- Ha, ha. Przeprowadził krótką i żałosną rozmowę ze swoim
agentem. Wygląda na to, że nasz gwiazdor dowiedział się skądś,
że odtwórczyni Christiny dostanie za swoją rolę takie same pieniądze
jak on. Nieźle go to wkurzyło. Chciał, żeby agent renegocjował
stawkę i wydębił większą.
- Tak, wiem o tym. Nie zgodziłem się.
Eve zaskoczona odpowiedzią męża, odwróciła się do niego.
- Nie dałeś mu tych pieniędzy?
- Kiedy ma się do czynienia z dzieckiem - spokojnie wyjaśnił
Roarke- należy określić granice. W tym przypadku granicą był
kontrakt. Uznałem, że prośba o podwyżkę jest jego przekroczeniem.
- Jesteś twardy.
- Oczywiście.
- Czy czynił ci z tego powodu jakieś wyrzuty?
- Nie. Może i miał zamiar na mnie naciskać, ale nigdy nie doszło
do rozmowy na ten temat. W istocie było tak, że agent Drąca udał
się do moich prawników, oni do mnie, ja z powrotem do nich i tak
dalej. Cała sprawa zakończyła się dzień przed premierą moją
odmową.
- W porządku, dzięki temu jesteś czysty. Muszę obejrzeć
sypialnię. - Ominęła męża, przeszła przez mały okrągły korytarz
i weszła do sypialni.
Stało tam duże łóżko wyposażone w wysoki i wyściełany
szarym materiałem zagłówek. Wyglądało to jak chmura miękkiej
mgły.
Eve zajrzała do przyległej przebieralni i zobaczywszy skład ubrań
i butów pokręciła z dezaprobatą głową. Na toaletce spostrzegła rząd
kolorowych buteleczek i pojemników na odżywki, kremy do ciała,
perfumy i pudry.
- Ten facet był pyszny, egoistyczny, zarozumiały, dziecinny
i pozbawiony poczucia bezpieczeństwa.
- Nie będę sprzeczał się z tobą, wydaje mi się jednak, że te cechy
mogą stanowić podstawę do tego, żeby kogoś takiego nie lubić. Czy
to jednak wystarczający powód, żeby go zamordować?
- Czasami jedynym powodem zbrodni jest na przykład fakt, że
ofiara miała dwa metry wzrostu. -Wróciła do sypialni. -Mężczyzna
tak zarozumiały i niepewny siebie nieczęsto sypia sam. Rzucił Carly
Landsdowne. Przypuszczam, że miał już na podorędziu jej następczynię,
czekającą tylko, by zająć miejsce poprzedniczki. - Otworzyła
pierwszą szufladę szafki stojącej przy łóżku. - No, no, rzuć okiem
na te zabawki.
Szuflada była podzielona na części, a w każdej z nich znajdował
się inny przyrząd służący do erotycznego pobudzania pary lub
pojedynczej osoby.
- Pani porucznik, uważam, że powinna pani koniecznie zarekwirować
te przedmioty w celu dalszych oględzin.
- Nie dotykaj. - Zatrzymała wysuniętą dłoń męża.
- Ale z ciebie formalistka.
- Jak to, do diabla, działa? - Podniosła długi, stożkowaty
kawałek gumy. Kiedy nim potrząsnęła, rozległo się wesołe dzwonienie.
Roarke usiadł na łóżku.
- Cóż, mając na względzie dobro śledztwa, z chęcią ci zademonstruję.
- Uśmiechając się, pokazał miejsce obok siebie.
- Ale ja pytam poważnie.
- Ja także poważnie odpowiadam.
- Zresztą nieważne. -Ale odkładając zabawkę nadal zastanawiała
się nad jej przeznaczeniem Wysunęła następną szufladę. - O, a tu
mamy małą kopalnię złota. Wygląda to na miesięczny zapas exotiki,
zeusa i... - Otworzyła małą fiolkę, pociągnęła ostrożnie nosem, po
czym szybko potrząsnęła głową jak pies otrzepujący się z wody. -
Cholera, dziki królik.
Szybko zatkała z powrotem fiolkę i włożywszy do torebki,
zapieczętowała.
- Czysty. - Wzięła głęboki oddech. - Jeśli używał tego w czasie
randek, trudno się dziwić, że był uważany za boga seksu. Jedna
albo dwie krople dzikiego królika, a możesz się kochać nawet
z klamką u drzwi. Czy wiedziałeś, że tego używał?
- Nie. - Roarke najwyraźniej stracił dobry nastrój. Wstał. -Nie
mam szczególnie potępiającego stosunku do narkotyków, ale dziki
królik to niemal to samo co gwałt. Dobrze się czujesz?
- Tak, tak. - Uświadomiła sobie jednak, że kręci się jej w głowie
i poczuła irytujący przypływ pożądania. A to tylko po sekundzie
wdychania oparów. - Taki czysty towar kosztuje co najmniej
dziesięć tysięcy za uncję i wcale nie tale łatwo go dostać. Działa
tylko na kobiety - myślała - wystarczy kropla za dużo, żeby
przedawkować.
Roarke ujął żonę za podbródek. Podniósł jej głowę i zajrzał
w oczy. Uznał, że są w miarę przejrzyste.
- Nigdy nie mówiło się o tym, że Draco używa tej substancji.
Gdybym o tym wiedział, zerwałbym z nim kontrakt i prawdopodobnie
pogruchotał mu kości.
- W porządku. - Eve złapała męża za rękę i mocno ścisnęła. - Nie
mamy tu nic więcej do roboty. Chcę, żeby ten apartament pozostał
nienaruszony jeszcze przynajmniej dwa dni. Możesz tego dopilnować?
Powinny go obejrzeć osoby z wydziału od spraw narkotyków.
- Dobrze.
Dołączyła fiolkę do pozostałych materiałów dowodowych i zaczęła
zastanawiać się, jakby tu rozweselić męża.
- Więc, ile cię to kosztuje?
- Co?
- Pusty apartament. Ile trzeba zapłacić za jedną dobę, gdy się
mieszka w takim luksusie?
- To jest małe mieszkanko. Sądzę, że około ośmiuset pięćdziesięciu,
ale przypuszczam też, że istnieje możliwość regulowania
miesięcznych należności lub rocznych w ratach.
- Czy Mansfield też ma w tym hotelu apartament?
- Zgadza się, w drugim skrzydle.
- Odwiedźmy j ą więc. Podobnie j ak Draco zażywała w przeszłości
narkotyki - wyjaśniła Eve, kompletując zestaw polowy. - Bardzo
więc prawdopodobne, że wie, kto był jego dostawcą. Można
założyć, że Draco zginął w wyniku jakiejś afery narkotykowej.
- Nie sądzę.
- Ja też, ale duża część pracy policjanta polega na eliminowaniu. -
Zamknęła drzwi, po czym sięgnęła do torby z zamiarem wyciągnięcia
taśmy policyjnej,
- Musisz to robić? - Roarke patrzył na taśmę z niechęcią. - To
będzie odstraszało gości.
- Muszę. Poza tym goście będą raczej podekscytowani, a nie
przestraszeni. Och, zobacz, George, to tutaj mieszkał ten zamordowany
aktor. Sfilmuj te zapieczętowane drzwi.
- Jesteś strasznie i zasmucąjąco cyniczna.
- Ale mam rację. - Pierwsza weszła do windy i gdy tylko drzwi
zamknęły się za nimi, rzuciła się na męża. - Pocałuj mnie szybko...
Boże... - Ogarnięta pożądaniem, wtulała się w Roarke'a, gryzła go
w usta i jęcząc ściskała jego pośladki.
- Uff - wypuściwszy ciężko powietrze, odsunęła się i skrzyżowała
ramiona na piersiach. - Teraz lepiej.
- Może tobie. -Wyciągnął w jej kierunku rękę, aleją odepchnęła.
- Żadnych zabaw w miejscu publicznym. Nie wiesz, że to
zakazane? Skrzydło A, ostatnie piętro - rzuciła komendę i winda
z cichym szumem ruszyła z miejsca.
- Zapłacisz mi za to.
Oparła się o ścianę.
- Dlaczego mnie straszysz? Zaczynam się bać.
W odpowiedzi tylko się uśmiechnął i włożył dłonie do kieszeni.
Zaczął od niechcenia zabawiać się gumowym stożkiem, który po
kryjomu zabrał z szuflady z apartamentu Drąca.
- I masz czego się obawiać - mruknął pod nosem, na co Eve
wybuchnęła głośnym śmiechem.- Rozumiesz chyba, że musiałam oczyścić umysł przed rozmową
ze świadkiem?
- Uhm.
- Posłuchaj, znasz Mansfield zupełnie nieźle. Chciałabym usłyszeć
twoją opinię na temat jej zachowania, gdy już od niej wyjdziemy.
- Ach, więc znowu do czegoś jestem potrzebny.
Zatrzymała się, odwróciła i dotknęła policzka męża. Poczucie,
że go kocha, nachodziło ją czasami w najmniej spodziewanych
momentach.
Gdy odwrócił głowę i potarł nią o jej dłoń, przeszył ją dreszcz.
- Żadnych pieszczot - przypomniała ostro i ruszyła do drzwi
apartamentu aktorki.
Nacisnęła dzwonek.
Po chwili stanęła przed nimi Areena w białej sukni, z zarumienionymi
policzkami i wyrazem zaskoczenia oraz niezadowolenia
na twarzy.
- Porucznik Dallas, Roarke. Ja... Nie spodziewałam się. - Nagle
jej i tak wielkie oczy zrobiły się jeszcze większe i pojaśniały, jakby
coś ważnego zrozumiała. - Macie jakieś nowe wiadomości? Złapaliście...
- Nie. Przykro mi, że pani przeszkadzam, ale jestem zmuszona
zadać jeszcze kilka pytań.
- Och, miałam nadzieję, że może już po wszystkim. Cóż. -
Podniosła dłonie i przycisnęła je do oczu, jakby chciała zmniejszyć
ból. Pod oczami można było dostrzec lekkie sińce, objawy zmęczenia.
- Obawiam się, że to nie jest najlepszy moment. Czy musimy
tę rozmowę przeprowadzić właśnie w tej chwili?
- Przepraszani za niewygodę, ale nie zajmę pani dużo czasu.
- Oczywiście. To dziwne. Widzicie, nie jestem sama. Ja... -
Poddając się, Areena opuściła ręce i cofnęła się. - Proszę.
Eve weszła do środka. Apartament wielkością i wystrojem bardzo
przypominał poprzedni. Jednak meble były delikatniejsze, bardziej
w kobiecym guście, podobnie jak kolorystyka wnętrza utrzymana
w kremowo-niebieskim tonie.
Na jednej z trzech znajdujących się w pokoju sof siedział
przystojny i elegancki mężczyzna w czarnym garniturze. Charles
Monroe.
Wspaniale, pomyślała Eve, mając ochotę podejść do Monroego
i jednym kopnięciem wbić mu genitalia do gardła.
Ten, niczego nieświadomy, uśmiechał się z prawdziwą przyjemnością,
która, gdy dostrzegł chłód w oczach Eve, zmieniła się
w leniwe rozbawienie. Wstał, nie spiesząc się.
- Pani porucznik. Pani widok, jak zawsze, sprawia mi ogromną
radość.
- Charles. Znowu pracujesz do późna?
- Na szczęście. Roarke, miło cię znowu widzieć.
- Charles.
- Zrobić ci jeszcze jednego drinka, Areeno?
- Co?- Oczy aktorki biegały między obecnymi, a jej palce
błądziły po srebrnym łańcuszku na szyi. - Nie. Nie, dziękuję. Och,
wy się znacie.
Rumieniec, który uroczo zaróżowił jej policzki, pogłębił się.
Znowu rozłożyła ręce w geście kobiecej bezradności.
- Spotkaliśmy się z panią porucznik kilka razy. Mamy nawet
wspólną znajomą.
- Uważaj - cicho ostrzegła go Eve. W jej oczach widać było
rosnący gniew. Była bliska wybuchu. - Czy to wizyta towarzyska,
Charles? A może jesteś na służbie?
- Powinnaś wiedzieć, że mężczyzna w podobnej sytuacji nie
rozmawia na takie tematy.
- Proszę, to dla mnie krępujące. - Areena znowu dotknęła
łańcuszka, nie dostrzegając tego, że usta Charlesa ułożyły się do
cynicznego uśmieszku. Eve to jednak nie umknęło. - Oczywiście
doskonale wiecie, że Charles jest profesjonalistą. Nie chciałam być
sama i potrzebowałam... jakiegoś towarzystwa. Charles, pan Monroe,
otrzymał wspaniałą rekomendację.
- Areena- odezwał się łagodnie Roarke i zrobił krok do
przodu. - Z chęcią napiłbym się kawy. Mogłabyś?
- Och, oczywiście. Wybaczcie mi. Mogę...
- Dlaczego o tym nie pomyślałem? - Charles przesunął dłonią
po ramieniu aktorki i ruszył do kuchni.
- Pomogę mu. — Rzuciwszy ostatnie spojrzenie żonie, Roarke
wyszedł.
- Wiem, jak to w pani oczach wygląda - zaczęła Areena. -
Muszę wydawać się osobą bardzo chłodną, zainteresowaną wyłącznie
sobą, skoro wynajęłam sobie mężczyznę zaledwie w noc po...
- Dziwi innie jedynie, że taka kobieta jak pani musi kogokolwiek
wynajmować.
Śmiejąc się cicho, Areena podniosła kieliszek z winem i popijając
je, zaczęła się przechadzać. Jedwabna suknia szeleszcząc okręcała
się wokół jej nóg.
- Wspaniały komplement tłumiący podejrzliwość.
- Nie przyszłam po to, żeby prawić pani komplementy.
- Nie. - Rozbawienie zniknęło z oczu aktorki. - Nie, naturalnie,
że nie. W odpowiedzi na pani pytanie powiem otwarcie, że jestem
osobą samotną. Wynika to prawdopodobnie z faktu, że wystarczająco
wyszumiałam się w młodości. Nawet trochę przesadzałam. Z pewnością
słyszała już pani o moich poczynaniach i problemach
z narkotykami. Obecnie mam to już za sobą.
Odwróciła się i dumnie uniosła głowę.
- Nie było mi łatwo uporać się z przeszłością, ale udało się.
Jednak po drodze straciłam wielu rzekomych przyjaciół. Przez
uzależnienie zniszczyłam związki, na których mi zależało, a kiedy
zwalczyłam nałóg, sama pozrywałam kontakty z osobami, z którymi
nie powinnam się spotykać. W tej chwili w moim życiu liczy się
tylko kariera, i to jej całkowicie się poświęcam. Nie zostaje mi zbyt
wiele czasu na życie towarzyskie lub romanse.
- Czy miała pani w ostatnim czasie romans z Drakiem?
- Nie. Sypialiśmy ze sobą dawno temu, ale to był tylko seks,
nic, co jest związane z rozumem aibo sercem. Przez jakiś czas łączył
nas wyłącznie teatr. Przyjechałam do Nowego Jorku, ponieważ
chciałam zagrać w tej sztuce, a wiedziałam, że Richard zalśni
w swojej roli. Pragnęłam tego. Nigdy nie będzie na scenie drugiego
takiego jak on. Boże!
Zamknęła oczy i zadrżała.
- To straszne. Okropne. Bardziej mi żal aktora niż człowieka.
Wstyd mi z tego powodu. Nie, nie mogę być sama. - Opadła na
sofę. - Nie mogę znieść samotności. Nie mogę spać. Kładę się,
zasypiam i zaraz się budzę, bo wydaje mi się, że moje ręce są
pobryzgane krwią. Krwią Richarda. To koszmar.
Uniosła głowę i spojrzała na Eve nieprzytomnym wzrokiem.
- Gdy tylko się położę, mam przerażające sny, budzę się
chora, z krzykiem. Pani nie jest w stanie sobie tego wyobrazić.
Nie potrafi pani.
Owszem, potrafiła. Mały, zimny pokój oblany czerwonym światłem,
padającym od neonu wiszącego na bloku po drugiej stronie
ulicy. Ból ramienia złamanego w czasie walki z gwałcącym ją
ojcem. Krew, jego krew. Wszędzie; przyklejona do rąk, ściekająca
z noża, na ścianach.
Miała wtedy osiem lat. W swoich koszmarach Eve zawsze ma
osiem lat.
- Chcę, żeby pani odnalazła sprawcę - szepnęła Areena. - Musi
go pani znaleźć. Kiedy to się stanie, koszmary odejdą. Prawda?
Skończą się.
- Nie wiem. - Eve zmusiła się do zrobienia kroku przed siebie,
żeby uciec od własnych wspomnień i wrócić do teraźniejszości.
Utrzymać się w ryzach. - Proszę mi powiedzieć wszystko, co pani
wie na temat zażywania narkotyków przez Drąca. Skąd je brał, ile
płacił, u kogo miał długi?
kuchni Charles sączył wino, a Roarke poprzestał na w miarę
znośnej kawie zaserwowanej przez autokucharza.
- Areena przechodzi trudny okres - zaczął Charles.
- Wyobrażam sobie.
- Nie ma zakazu wspierania jej w kłopotach.
- Oczywiście.
- Moje zajęcie ta taka sama praca jak wszystkie inne.
Roarke pochylił głowę.
- Monroe, Eve nie prowadzi osobistej krucjaty przeciwko panom
do towarzystwa.
- Więc chodzi o mnie.
- Troszczy się o Peabody. - Nie odwracając wzroku, Roarke upił
trochę kawy. - Podobnie jak ja.
- Lubię Delię. Bardzo ją lubię. Nigdy bym jej nie skrzywdził.
Nigdy jej nie oszukałem. - Charles odwrócił głowę i zapatrzył się
w okno. - Już raz straciłem szansę na trwały związek uczuciowy,
nie mający nic wspólnego z moją pracą, właśnie dlatego, że
oszukałem. Następny rozpad! się, bo już nie chciałem nikogo
oszukiwać i powiedziałem całą prawdę. Pogodziłem się ze wszystkim.
Jestem, kim jestem.
Odwrócił się z powrotem, a na jego ustach pojawił się uśmiech.
- I jestem dobry w tym, co robię. Delia to akceptuje.
- Być może. Ale kobiety to bardzo dziwne stworzenia. Mężczyzna
nigdy tak naprawdę nie wie, czego może się po nich spodziewać.
I to, moim zdaniem, składa się po części na ich nieustający urok.
Tajemnica jest bardziej pociągająca.
Z półuśmiechem Charles spojrzał przez ramię na wchodzącą Eve.
Nie potrafiła powiedzieć, dlaczego popadła w irytację, gdy
zobaczyła, że jej mąż i Monroe doświadczają czegoś, co było
niewątpliwie męskim rozbawieniem. Ale ponieważ nie było na to
rady, spojrzała z gniewem na Roarke'a.
- Przykro mi, że przerywam te chłopięce pogaduszki, ale
chciałabym, abyś przez chwilę dotrzymał towarzystwa Areenie, a ja
w tym czasie porozmawiam z Charlesem.
- Oczywiście. Kawa jest nawet niezła.
Zaczekała, aż mąż wyjdzie, potem podeszła do autokucharza,
bardziej w celu uspokojenia się niż z zamiarem napicia się
hotelowej kawy.
- Kiedy pani Mansfield złożyła zamówienie na twoje usługi?
- Dzisiaj po południu. Około drugiej, jak sądzę.
- Czy to nie za późno jak dla ciebie?
- Tak.
Eve odebrała parującą kawę i oparła się o ścianę.
- Nie miałeś na dzisiaj żadnych innych zleceń?
- Pozmieniałem grafik.
- Dlaczego? Areena wspomniała, że wcześniej nigdy się nie
widzieliście ani na niwie zawodowej zawodowej, ani na płaszczyźnie
towarzyskiej. Dlaczego zadałeś sobie tyle trudu dla obcej
osoby?
- Ponieważ zapłaciła mi podwójną stawkę - odparł po prostu.
- Co kupiła. Czysty seks? Towarzysza na całą noc?
Milczał, przyglądając się kieliszkowi z winem. Kiedy znowu
podniósł głowę, jego oczy były zimne.
- Nie muszę odpowiadać na to pytanie. I nie zrobię tego.
- To jest śledztwo w sprawie morderstwa. Mogę cię zabrać na
przesłuchanie na komendę.
- Możesz. Zrobisz to?
- Utrudniasz mi pracę. - Odstawiła filiżankę i zaczęła się
przechadzać po małej powierzchni między ścianą a kontuarem
kuchennym. - Muszę wspomnieć o tobie w swoim raporcie. To
niedobrze. A na dodatek zmuszasz mnie, żebym wezwała cię na
formalne przesłuchanie tuż pod nosem Peabody.
- I żadne z nas tego nie chce - mruknął, potem westchnął. -
Słuchaj, Dallas, Areena zadzwoniła do mnie, bo dostała mój numer
od jakiejś swojej znajomej, która mnie jej poleciła. Była wyraźnie
przybita. Słyszałem o Dracu, więc nie musiałem pytać, z jakiego
powodu jest przygnębiona. Potrzebowała towarzystwa na noc.
Kolacja, rozmowa, seks. W ramach wynagrodzenia mi ewentualnych
strat podwoiła zapłatę. To proste.
- Rozmawialiście o Dracu?
- Nie. Rozmawialiśmy o sztuce, teatrze. Wypiła trzy kieliszki
wina i wypaliła pół paczki papierosów. Jej dłonie przestały drżeć
na jakieś dwadzieścia minut przed waszym pojawieniem się. Ta
kobieta jest strzępkiem nerwów, choć stara się trzymać.
- W porządku, dziękuję. - Eve włożyła ręce do kieszeni. -
Peabody zobaczy mój raport.
- Wiem, czym Delia się zajmuje.
- Coś takiego.
- To dorosła kobieta, Dallas.
- Wielka mi dorosła. - Kopnęła nogą w ścianę. - Nie ma szans
z takim cwaniakiem jak ty. Do cholery, jej rodzina należy do
wolnoerowców. Wychowała się na jakimś zadupiu. - Niejasnym
gestem wskazała na zachód. - Jest dobrą policjantką. Rzetelną, ale
nadal pod wieloma względami naiwną. I naprawdę się wkurzy, jeśli
się dowie, że z tobą na ten temat rozmawiałam. Obrazi się i zamknie
w sobie, ale tam do diaska...
- Zależy ci - wypalił. - Zależy ci na niej. Czy nie przyszło ci
do głowy, że mnie też może na niej zależeć?
- Kobiety to dla ciebie interes.
- Gdy mi płacą. Co nie ma miejsca w przypadku Delii. Na Boga,
nawet ze sobą nie spaliśmy.
-Co? Nie ma na ciebie forsy? -Już w sekundę po wypowiedzeniu
tego zdania znienawidziła samą siebie. Znienawidziła tym bardziej,
że w zimnych oczach mężczyzny zobaczyła prawdziwy ból. -
Przepraszam, przepraszam. To nie jest w porządku. To było nie na
miejscu.
- Tak, zgadza się.
Eve poczuła nagłą falę zmęczenia. Przykucnęła więc i oparta się
o ścianę.
- Nie chcę wiedzieć takich rzeczy. Nie chcę nawet o nich myśleć.
Lubię cię.
Charles, zaintrygowany jej słowami, też przykucnął, tak że prawie
stykali się kolanami.
- Naprawdę?
- Taaak, w zasadzie. Spotykasz się z Peabody od świąt Bożego
Narodzenia i wy nie... Coś z nią nie tak?
Charles wybuchnął śmiechem, ale tym razem byt to śmiech od
serca.
- Jezu, Dallas. Zdecyduj się na coś. Nie chcesz, żebym z nią
sypiał, a gdy się okazuje, że z nią nie sypiam, też jesteś niezadowolona.
Roarke miał rację.
- Co to znaczy, Roarke miał rację?
- Nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać po kobiecie. -
Sięgnął po wino. - Przyjaźnię się z Delią. Tak się jakoś złożyło.
Nie mam zbyt wielu przyjaciół, którzy nie są moimi klientami albo
współpracownikami.
- Uważaj. Zaczynają się rozmnażać, gdy się nie jest czujnym.
To cholernie komplikuje życie.
- Jesteś dobrą przyj aciółką. Jeszcze j edno - powiedział i poklepał
ją lekko po nodze. - Ja też w zasadzie cię lubię, porucznik Dallas.
I ej nocy śniły jej Się koszmary. Mogła się tego spodziewać.
To przez opowieść Areeny o krwi, męczących snach i przerażeniu.
Ale nawet wiedząc, że przyjdą, Eve nie umiała ich powstrzymać.
Widziała ojca wchodzącego do pokoju. Do tego ohydnego małego
pokoiku, w którym byto zimno, nawet wtedy, gdy na zewnątrz
panował upał. Mimo chłodu, na widok ojca, od którego czuć było
alkohol, zrobiło jej się gorąco. Oblał ją pot.
Upuściła nóż. Była tak głodna, że zaryzykowała poszukiwanie
jedzenia. Tylko maleńki kawałek sera. Nóż wypadł jej z ręki. Całe
wieki minęły, zanim upadł na podłogę. Nawet we śnie odgłos
upadającego noża brzmiał jak nadchodząca burza z piorunami.
Odbijał się echem.
Ojciec zbliżał się do niej, a neon z ulicy oblewał mu twarz raz
czerwonym, raz białym światłem.
Błagam nie, nie, nie.
Ale to błaganie nigdy nie skutkowało.
Scena powtarzała się znowu, i znowu i znowu. Ból, w chwili gdy
jogo ręka niby od niechcenia opadła na jej policzek. Upadek na
podłogę, tak ciężki, że aż zagruchotały kości. A potem cały jego
ciężar na niej.
- Eve. Obudź się. Eve, wracaj do mnie. Jesteś w domu.
Oddech parzył jej przełyk, walczyła, kopiąc, machając ramionami,
Do chwili, gdy głos Roarke'a wdarł się do jej snu. Ciepły, spokojny,
kochany. Bezpieczny.
- Tak, tak. Trzymaj się mnie. - Przytulił ją do siebie mocno,
kołysząc jak dziecko, dopóki nie przestała drżeć. - Teraz już jesteś
bezpieczna.
- Nie puszczaj mnie.
- Nie. - Przycisnął usta do jej skroni. - Nie puszczę.
Gdy rano obudziła się z niejasnym wspomnieniem koszmarnego
snu, okazało się, że Roarke nadal trzyma ją w ramionach.
6
t v e pojawiła się w pracy przed Peabody. Uczyniła tak z rozmysłem,
choć kosztowało ją to godzinę snu mniej. Miała nadzieję,
że przed jej przyjściem zdąży napisać zaległy raport, tak aby
asystentka nie mogła go zobaczyć i dowiedzieć się, że Charles
Monroe złożył poprzedniego dnia wizytę Areenie Mansfield.
Gdy skończyła, odezwał się brzęczyk interkomu. Wzywano ją do
pokoju wywiadowców. Okazało się, że jednemu z nich, Zenowi,
ubiegłego wieczoru urodziła się córka. Zeno uczcił tę okazję,
przynosząc do pracy dwa tuziny ciastek. Znając kolegów, Eve
chwyciła jedno, nim reszta zdążyła się na nie rzucić jak hieny na
padlinę,
- Komu dostała się pula?
- Mnie - odparł z uśmiechem policjant o nazwisku Baxter,
wpychając do ust cynamonową babeczkę z malinowym nadzieniem.
- Cholera. Ja nigdy nie wygrałam zakładu o płeć dziecka. -
Na pocieszenie Eve sięgnęła po drożdżówkę. Nadgryzając ją,
uśmiechnęła się do Baxtera. Dobry stary Baster, pomyślała.
Czasami bywa męczący, ale to dlatego, że jest perfekcjonistą
dbającym o szczegóły.
- To twój szczęśliwy dzień.
- Jasne. Upatrzyłem już sobie w sklepie nową wieżę. Dzięki
temu dzieciakowi stanie się wreszcie moją własnością.
- Cieszę się, Baxter, ale miałam na myśli coś innego. - Wyjęła
z torby dyskietkę z nazwiskami i adresami świadków zabójstwa
Drąca. - Oto twoja supernagroda - powiedziała i podała policjantowi
dyskietkę. - Przeprowadź standardowy test eliminacyjny. Masz tu
około trzech tysięcy nazwisk. Weź sobie kogoś do pomocy.
Zobaczymy, czy do końca tygodnia uda ci się zmniejszyć liczbę
podejrzanych do połowy.
Baxter parsknął z oburzeniem!
- Bardzo śmieszne, Dallas.
- Dostałam rozkaz od Whitneya, żeby komuś przydzielić to
zadanie. Wybrałam ciebie, Baxter.
- Cholera. - Gdy położyła dyskietkę na jego biurku, przewrócił
oczami. - Nie możesz zrzucić na mnie tego koszmaru, Dallas.
- Mogę, robię to, zrobiłam. Rozsypujesz okruchy, Baxter.
Pamiętaj, że należy dbać o czystość w miejscu pracy. - Powiedziawszy
to, uśmiechnęła się, odwróciła i goniona przekleństwami
Baxtera odeszła do swojego biura. Zdziwiła się, widząc, że jego
drzwi stoją otworem, a z głębi dochodzą wyraźne odgłosy myszkowania.
Przywarła do ściany, sięgając zarazem do kabury po
pistolet. Sukinsyn. Wreszcie złapie tego podstępnego złodzieja
słodyczy.
Jak burza wpadła do pokoju i pochwyciła intruza za szyję.
- Mam cię!
- Hej, o co chodzi!
Przyduszając ofiarę, przyjrzała się posturze nieznajomego i uznała,
że bez trudu przepchnie go przez wąskie okno biura. Będzie z niego
wspaniała plama na chodniku.
- Nie wyjaśnię ci twoich praw- powiedziała, przyciskając
mężczyznę do szafy z dokumentami. - Tam, gdzie pójdziesz, nie
będą ci potrzebne.
- Zawołaj porucznik Dallas! - zaskrzeczał piskliwie jeniec. -
Zawołaj porucznik Dallas.
Eve odwróciła nieznajomego do siebie i spojrzała w pałające
przerażeniem oczy, powiększone dwukrotnie przez szkła mikrookularów.
- To ja jestem porucznik Dallas, ty paskudny złodzieju słodyczy.
- Jezu! Jezu! Nazywam się Lewis. Tom John Lewis z wydziału
administracyjnego. Przyniosłem dla pani nowy sprzęt.
- O czym ty, do cholery, mówisz? Chuchnij mi tu. Masz słodki
oddech. Wyciągnę ci jęzor i nim cię uduszę.
Kopiąc wiszącymi nad ziemią stopami, chłopak nabrał powietrza,
po czym z całej mocy chuchnął Eve prosto w twarz.
- Wafelki zbożowe ze stołówki i... i sok owocowy. Nie jadłem
żadnych słodyczy. Przysięgam.
- Chyba rzeczywiście nie, ale z pewnością nie zaszkodziłoby ci
umyć zęby. O jakim nowym sprzęcie mówiłeś?
- Jest tam. Właśnie kończyłem transfer.
Nadal trzymając Lewisa nad ziemią, Eve odwróciła głowę. Jej
usta opadły na sekundę wcześniej, nim zrobiły to stopy jeńca.
Rzuciła się do szarej plastikowej skrzynki. Był to komputer.
- Mój komputer. Nowy.
- Tak, pani porucznik. To dla pani.
Eve czule otoczyła urządzenie ramionami, po czym spojrzała na
Lewisa.
- Posłuchaj, chłopcze, jeśli stroisz sobie ze mnie żarty, odgryzę ci
uszy i ugotuję z nich gulasz.
- Mam przy sobie zlecenie. - Z przestrachem sięgnął do kieszeni
po dziennik rejestracyjny. -Proszę zobaczyć: porucznik Eve Dallas,
Wydział Zabójstw. Dostała pani nowy XE-5000. Sama go zresztą
pani zamówiła.
- Tak, do cholery, dwa lata temu.
- Taaak? No cóż - chłopak uśmiechnął się pocieszająco. - Oto
więc jest. Podłączałem go właśnie do sieci. Czy mam kończyć?
- Jasne.
- Świetnie. Zajmie mi to tylko kilka minut i zaraz zniknę. - Dał
nura pod biurko.
- Co to, do diabła, za imię Tomjohn?
- Moje imię, pani porucznik. Instrukcje użytkowania i poradnik
znajdzie pani w tamtym pudełku.
Eve rozejrzała się, a potem parsknęła.
- Umiem obsługiwać komputer. Zresztą mam ten model w domu.
- To dobry typ. Po podłączeniu wystarczy wpisać kod i zgrać
dane ze starego komputera. Zajmie to pani najwyżej pół godziny.
- Mam czas. - Zerknęła na stary komputer, na jego poobijaną
i porysowaną obudowę. Niektóre z wgnieceń były dziełem jej
własnej sfrustrowanej pięści. - Co się stanie z moim starym
sprzętem?
- Mogę go zabrać i zanieść do utylizacji.
- Dobrze. Nie. Nie, będę go jeszcze potrzebowała. Zabiorę go
do domu. - Postanowiła unicestwić starego gruchota w jakiś
specjalny, wyjątkowy sposób.
- Nie mam nic przeciwko temu - odpowiedział Lewis i wrócił
do pracy, pogwizdując z cicha, najwyraźniej uznawszy, że jego
język i uszy są znowu bezpieczne. - Dziwi mnie trochę, jak mogła
pani na nim pracować. Ten model wyszedł z użytku co najmniej
pięć lat temu.
W odpowiedzi Eve wydała z siebie niski ostrzegawczy pomruk.
l\iedy godzinę później w biurze pojawiła się Peabody, Eve
siedziała przy zawalonym biurku i uśmiechała się.
- Zobacz, Peabody, mamy Gwiazdkę.
- Ho, ho. - Asystentka okrążyła dokoła nowy komputer. - Ho,
ho do kwadratu. Jest śliczny.
- Taak. I mój. Przyniósł mi go Tomjohn Lewis, mój nowy
przyjaciel. Ten komputer mnie słucha, Peabody. Wykonuje moje
polecenia.
- To wspaniale. Wiem, że będziecie razem bardzo szczęśliwi.
- No dobra, żarty na bok - rzuciła surowo Eve i sięgnęła po
kawę, wysuwając zarazem palec w stronę autokucharza na znak, że
Peabody także może zamówić sobie kubek. - Byłam wczoraj
w mieszkaniu Drąca,
- Nie wiedziałam, że miałaś to w planie. Przystosowałabym swój
czas wolny.
- To nie było potrzebne. - Eve natychmiast przypomniała sobie
apartament Areeny i wyobraziła, co by było, gdyby towarzyszyła
jej Peabody.
- Draco trzymał w mieszkaniu narkotyki. Najróżniejsze, między
innymi prawie uncję czystego dzikiego królika.
- Degenerat.
- I to jaki. Znalazłam też zestaw pomysłowych zabawek erotycznych,
z których kilku, mimo znajomości rzeczy, nie umiałam
nazwać. Natknęłam się też na kolekcję dysków wideo, większość
to nagrania ze scen łóżkowych z udziałem jego samego i jego
partnerek seksualnych.
- A więc w charakterze trupa mamy dewianta seksualnego.
- Tak, a oprócz tego narkomana, co rzuca nowe światło na
śledztwo i może stanowić podstawę motywu zbrodni albo nawet
motywów, bo ujawnia się ich coraz więcej, niczym wyznawców
Nowej Ery na wiecu protestacyjnym. Bez urazy.
- Nie gniewam się.
- Motywem mogła być chęć zaspokojenia ambicji, wzbogacenia
się, seks, narkotyki, zemsta wykorzystanej kobiety lub kobiet, uraza
noszona przez kogoś z otoczenia Drąca. Lubi! uwodzić kobiety
i rozstawiać ludzi po kątach. Regularnie się narkotyzował. Byl
irytującym sukinsynem i każdy, kto go znał, miał ochotę wypruć
mu flaki. Choć ta wiedza nie pomaga nam w zmniejszeniu liczby
podejrzanych, to jednak... - Eve rozsiadła się wygodniej w krześle.
- Wczoraj wieczorem wprowadziłam do domowego komputera
dane i rozpoczęłam test eliminacyjny. Mój nowy XE-5000 skopiuje
wyniki, żebyś mogła kontynuować test. Za chwilę mam konsultację
z Mirą. Spodziewam się, że usłyszę od niej coś, co pomoże nam
zmniejszyć liczbę podejrzanych. Ty w tym czasie umów się na
jedenastą z naszymi kolegami z Wydziału Eleklronicznego.
- A co z popołudniowymi przesłuchaniami?
- Poprowadzimy je według planu. Wrócę w ciągu godziny,
najwyżej dwóch. - Wstała od biurka. - Jeśli mnie coś zatrzyma,
skontaktuj się z laboratorium i każ im sprawdzić narkotyki, które
przesłałam im dzisiaj rano.
- Z przyjemnością. Mam posłużyć się przekupstwem czy zastraszeniem?
- Peabody, od jak dawna ze mną pracujesz?
- Prawie rok, pani porucznik.
Eve idąc do drzwi, pokiwała głową.
- Wystarczająco długo. Sama zdecyduj.
r omieszczenia, w których pracował psycholog policyjny, miały
ładniejszy wystrój niż reszta komendy. Emanowały spokojem, pod
warunkiem, że nie wiedziało się, co dzieje się za drzwiami gabinetu
testów okresowych.
Eve wiedziała i miała nadzieję, że miną eony, zanim znowu
będzie zmuszona przekroczyć te drzwi.
Na szczęście biuro Miry znajdowało się w znacznej odległości
od przerażającego gabinetu. Zgodnie z jej upodobaniami pokój
utrzymany był w odcieniach niebieskości, a na ekranie nastrojów
często widniał hologram przedstawiający ocean.
Tego dnia pani psycholog ubrana była w elegancki pastelowy
kostium. Miał kolor zielonych wiosennych pączków. Zaczesane do
tylu włosy odsłaniały ładną i spokojną twarz. W uszach kobiety
lśniły perłowe kolczyki w kształcie łzy, takie same jak w naszyjniku.
Zdaniem Eve, pani doktor była wzorowym przykładem opanowania
i kobiecości.
- Dziękuję, że mnie przyjęłaś.
- Sama jestem ciekawa tej sprawy - wyjaśniła Mira, programując
autokucharza na przygotowanie herbaty. - W końcu jestem świadkiem.
Nigdy, odkąd pracuję w policji, nie byłam świadkiem
morderstwa. - Odwróciła się, niosąc w dłoniach dwie filiżanki
pachnącej ziołami herbaty. Podchodząc do Eve, dostrzegła w jej
oczach ciemny błysk. - Zresztą, moim zdaniem, to nie było
morderstwo, ale egzekucja. A to wszystko zmienia.
Usiadła, podając herbatę, której, o czym obydwie doskonale
wiedziały, Eve prawie nie tknie.
- Moja praca polega na analizie zbrodni i dokonujących jej
przestępców. Sporządzam ich charakterystyki. Jako lekarz znam,
rozumiem i mam szacunek dla śmierci. A mimo to bardzo przeżyłam
fakt, że byłam świadkiem popełnienia morderstwa i nawet o tym
nie wiedziałam. To skomplikowane.
- Raczej pomysłowe.
- Cóż. - Usta Miry wykrzywił nikły uśmiech. - Przypuszczam,
że każda z nas patrzy na świat pod innym kątem.
- Taaak. - Kąt Eve najczęściej oznaczał pochylanie się nad
trupem i umożliwiał spoglądanie na krew na własnych butach.
Uzmysłowiła sobie nagle, że nie wzięła pod uwagę nastroju Miry
tamtej nocy w teatrze. Niewiele myśląc, wciągnęła ją do pracy
zespołu i wykorzystała w sposób, jaki uznała za najbardziej właściwy.
- Przepraszam, nie zastanawiałam się, jak się czujesz. Nie dałam
ci wyboru.
- Nie miałaś powodu, żeby o tym myśleć. Poza tym, ja także
wtedy nie myślałam. - Otrząsnęła się i podniosła filiżankę. -
Znajdowałaś się na miejscu zbrodni i miałaś mało czasu. Jak szybko
zorientowałaś się, że nóż jest prawdziwy?
- Zbyt późno, żeby przeszkodzić mordercy. I tylko to się liczy.
Rozpoczęłam przesłuchania, koncentrując się najpierw na aktorach.
- Tak, ta zbrodnia była bardzo teatralna. Metoda, czas, scenografia.
- Z analitycznego dystansu czuła się pewniej. Mira odtworzyła
scenę w pamięci. - Mordercą mógł być aktor albo ktoś, kto chce
nim zostać. Istotne jest też, że zbrodnia została dobrze zaplanowana
i perfekcyjnie dokonana. Eve, zabójca, którego starasz się wykryć,
jest odważny, a także opanowany.
- Czy musiał widzieć morderstwo?
- Tak, sądzę, że tak. Z pewnością nie darował sobie przyjemności
zobaczenia, jak jego ofiara oddaje życie na samym środku oświetlonej
sceny, a publiczność zamiera z przerażenia. Myślę, że ten moment
był dla niego równie ważny jak sama śmierć Drąca. Tak samo
podniecający jak fakt, że Draco zginął. Zabójca miał też okazję
doświadczyć własnego szoku i przerażenia
Mira zamilkła, pogrążywszy się w zadumie.
- Tak. Sądzę, że morderca musiał wielokrotnie ćwiczyć tę scenę.
Była tak perfekcyjnie odegrana. Poza tym zwróć uwagę, że Draco
był uważany za jednego z najlepszych aktorów naszych czasów.
Pozbycie się go to pierwszy krok. Następnym jest znalezienie się
na jego miejscu.
- Chcesz powiedzieć, że motywem była profesjonalna zazdrość?
- Jednym z motywów. Ale z pewnością wchodziły też w grę
względy osobiste. Jeśli chodzi o aktorów, łatwo o pomieszanie życia
prywatnego z zawodowym.
- Osobą, która w oczywisty sposób zyskała na śmierci Drąca od
strony zawodowej, jest Michael Proctor. Dubler.
- Zgadzam się, że to najbardziej logiczny wniosek. W pewnym
jednak sensie śmierć Drąca przyniesie korzyść wszystkim aktorom
biorącym udział w przedstawieniu. Uwaga mediów, artykuły z ich
nazwiskami, które utkwią w pamięci społeczeństwa. Czy nie o to
chodzi aktorowi? O zapisanie się w pamięci?
- Nie wiem. Nie rozumiem ludzi, których życie polega na
odgrywaniu życia innych.
- To ich praca. Ich zadaniem jest właśnie przekonanie publicz-
ności, że są tymi innymi. Dla osób, które prawdziwie poświęciły
się teatrowi, stanowi on coś więcej niż tylko miejsce pracy. Podobnie
jak twoja praca dla ciebie, tak teatr jest dla nich sposobem na życie.
A tego wieczoru, kiedy zginął Draco, światła jupiterów z większą
mocą ukazywałyby wszystkich uczestników sztuki.
- Uczestników i pracowników teatru, ale nie widzów.
- Dysponując danymi, które mam obecnie, nie mogę wyeliminować
kogoś z publiczności, ale bardziej skłaniam się ku osobie
lub osobom bliżej związanym z przedstawieniem. - Mira odstawiła
filiżankę, po czym dotknęła dłoni Eve. - Martwisz się o Nadine.
Eve ze zdziwienia otworzyła szeroko usta.
- Nie zapominaj, że Nadine jest moją pacjentką. Jest bardzo
otwarta. Mówiła mi o związku z ofiarą i jeśli okaże się to konieczne,
gotowa jestem zaświadczyć, że nie jest zdolna do zaplanowania
i popełnienia zbrodni. Gdyby chciała ukarać Drąca, dokonałaby tego
zapewne za pomocą mediów. To jestem w stanie sobie wyobrazić.
- Masz rację.
- Rozmawiałam z nią - ciągnęła Mira. - Wiem, że dzisiaj masz
ją przesłuchać.
- Po wyjściu od ciebie. Tylko ja, Nadine i jej adwokat. Pragnę,
żeby fakt, że sama się do mnie zgłosiła, został utrwalony na taśmie.
Mogę przetrzymać jej zeznanie przez kilka dni, dając jej czas na
zebranie sił.
- To jej pomoże - zgodziła się Mira i popatrzyła uważniej na
Eve, bo dostrzegła na jej twarzy wyraz wahania. - Coś jeszcze?
- Tak, nieoficjalnie.
- Oczywiście.
Eve upiła łyk herbaty, potem opowiedziała o dyskietkach wideo,
które znalazła w mieszkaniu Drąca.
- Nadine nie ma o niczym pojęcia - zapewniła natychmiast pani
doktor. - Wspomniałaby mi o nich. Gdyby wiedziała, że istnieją
takie nagrania, byłaby wściekła i zawstydzona. Draco musiał je
zrobić bez jej wiedzy.
- A więc następne pytanie brzmi: A jeśli on pokazał jej nagrania,
gdy przyszła do niego w dniu jego śmierci?
- Wtedy obsługa hotelu powiadomiłaby dyrekcję o znacznych
zniszczeniach w apartamencie, a Draco musiałby przed występem
szukać pomocy medycznej. - Mira oparła się o krzesło. - Miło
widzieć, że się śmiejesz. Pewnie sprawa Nadine nie dawała ci
spokoju.
- Podczas spotkania była taka roztrzęsiona i całkowicie załamana.
- Eve wstała i podeszła do ekranu nastroju. Zaczęła się
wpatrywać w uderzające o brzeg fale. - Zależy mi na zbyt wielu
osobach. To przytłaczające uczucie.
- Czy chciałabyś cofnąć się do swojego życia sprzed roku?
Sprzed dwóch lat?
- W pewnym sensie było mi łatwiej. Wstawałam rano i robiłam,
co do mnie należało. Od czasu do czasu spotykałam się z Mavis. -
Westchnęła. - Nie, nie chciałabym się cofnąć. To zresztą nieistotne.
Jestem teraz tutaj. Więc... wracając do Drąca. Był seksualną hieną -
kontynuowała.
- Tak. Czytałam twój uaktualniony raport tuż przed twoim
przyjściem. Zgadzam się, że jedną z jego ulubionych broni byl seks.
Ale to nic sam seks tak go pociągał. Chodziło o kontrolę. Używał
swojego wyglądu, stylu, talentu i zmysłowości do kontrolowania
kobiet. Kobiet, które traktował jak zabawki. Zdobywając je,
pokazywał innym mężczyznom swoją wyższość. Miał obsesję na
punkcie tego, żeby zawsze być w centrum zainteresowania.
- I na punkcie narkotyków. Facet daje kobiecie „królika",
podejrzewając, że inaczej nie wywrze na niej odpowiedniego
wrażenia.
- Zgoda, choć w jego przypadku powiedziałabym, że korzystał
ze środków pobudzających w tym samym celu, w którym inni ludzie
zapalają świece i włączają nastrojową muzykę. Miał siebie za
wspaniałego kochanka i wspaniałego aktora. Uważał, że jako
gwieździe przysługuje mu pełne prawo do pobłażania sobie na różne
sposoby. Nie twierdzę, że seks nie stanowi ważnego czynnika
w szukaniu motywu, Eve. Uważam tylko, że w tej sprawie masz
do czynienia z całymi mnóstwem motywów i bardzo złożoną
osobowością mordercy. Wielce prawdopodobne, że jest człowiekiem
w każdym calu tak samo egotycznym jak ofiara.
- To dopiero para - mruknęła Eve.
Wpadł na to już dawno. Wszystkim aktorom wydaje się, że są
tacy wspaniali, wyjątkowi, ważni. On też mógłby być aktorem,
gdyby tego naprawdę chciał. Ale jest tak, jak mu zawsze powtarzał
ojciec. Zaczniesz pracować za kulisami i zostajesz tam na zawsze.
Aktorzy - przychodzą, odchodzą, ale dobry inspicjent nigdy nie
ma kłopotu ze znalezieniem pracy.
Linus Quim był inspicjentem od trzydziestu lat. Przez ostatnie
dziesięć najlepszym z najlepszych. To dlatego zaproponowano mu
pracę w New Globe, dlatego dostał najwyższą gażę, jaką związki
zdołały wycisnąć od tej śmierdzącej bandy sukinsynów dyrektorów.
Ale i tak jego pensja wyglądała bardzo skromnie w porównaniu
z forsą, jaką dostawali aktorzy.
Tylko co oni by bez niego zrobili?
Ale teraz już z tym koniec. Wreszcie wpadł na wspaniały pomysł.
Już wkrótce New Globe będzie się rozglądał za nowym inspicjentem.
Linus Quim ma zamiar z klasą przejść na emeryturę.
W pracy był zawsze czujny, miał oczy i uszy szeroko otwarte.
Uczył się. Nikt tak dobrze jak on nie wiedział, kto jest kim w teatrze
i ile znaczy.
Poza tym nigdy nie przydarzyła mu się żadna wpadka, był
ekspertem w swojej dziedzinie.
Bardzo dobrze pamiętał, kiedy i gdzie widział nóż atrapę po raz
ostatni. Uznał, że istniała tylko jedna okazja jego zamiany. I zdaniem
Quima, była tylko jedna osoba, na tyle zręczna i posiadająca
wystarczająco dużo czasu, żeby mogła podłożyć nóż w garderobie
Areeny Mansfield.
Linus zatrzymał się przy narożnym barze powietrznym na
popołudniową przekąskę. Wybrał precel, który polał jasnożółtą
musztardą.
- Hej! - krzyknął sprzedawca, sięgając brudną ręką do tubki
z musztardą. - Jeśli tyle lejesz, musisz dopłacić.
- Udław się. - Linus dołożył sobie porcję musztardy.
- Użyłeś dwie porcje więcej. - Sprzedawca, Azjata o twarzy
pokrytej bliznami, pracujący na tym rogu od niecałych trzech
miesięcy, unosił się nerwowo na małych stopach. - Płacisz ekstra.
Linus przez chwilę miał ochotę strzelić resztą musztardy w pokiereszowaną
twarz mężczyzny, ale przypomniał sobie o przyszłej
fortunie. Postanowił być szczodry. Wyciągnął z kieszeni pięćdziesięciocentową
monetę i rzucił ją w powietrze.
- Teraz można iść na emeryturę - powiedział do sprzedawcy,
który rzucił się jak szalony, by pochwycić zapłatę.
Linus odszedł, wgryzając się w nasączony musztardą precel.
Był niski i chudy, ale nad paskiem zwisał mu brzuch wielkości
piłki. Miał, jak na swój wzrost, zbyt długie ramiona i zbyt wątłe
mięśnie. Jego twarz przypominała potłuczony talerz, który ktoś źle
skleił, była płaska, okrągła i pokryta siecią zmarszczek. Kiedyś, gdy
jeszcze miał żonę, namawiała go, żeby za którąś pensję zafundował
sobie choć niewielką operację plastyczną.
Linus nie widział w tym sensu. Jakie to ma znaczenie, jak
wygląda, skoro jego praca polega głównie na tym, aby nie było go
widać?
Ale teraz pomyślał sobie, że warto by to i owo zmienić. Potem
pojechałby na Tahiti lub Bali, a może nawet wybrałby się poza
planetę do jednego z satelitarnych kurortów. Opalałby się, kąpał
w oceanie i kochał z kobietami.
Te pół miliona, które otrzyma, zachowując dla siebie pewne
spostrzeżenie, w przyjemny sposób powiększy jego życiowe oszczędności.
Zastanawiał się nawet, czy nie powinien zażądać więcej. W końcu
pół miliona dla aktora to nie jest aż tak wiele. Skądś je z pewnością
wygrzebie. Linus zgodzi się nawet na spłaty w ratach, jest przecież
rozsądny. Poza tym musiał przyznać, że odwaga i przebiegłość
mordercy mu zaimponowały.
Nigdy nie natknął się na aktora, którego potrafiłby nienawidzić
tak mocno jak Drąca. A przecież z zasady nienawidził ich wszystkich.
Wepchnął do ust ostatni kawałek precla, po czym wytarł musztardę
z podbródka. List, który wysłał, powinien dotrzeć do adresata
jeszcze tego ranka. Zapłacił dodatkowo, żeby tak się stało. To była
jego inwestycja.
Długo się zastanawiał, czy posłużyć się formą listowną, telefonem
czy może wybrać rozmowę w cztery oczy. Uznał, że najbezpieczniej
będzie napisać list, bo nie tak łatwo jest odkryć, kto był jego
nadawcą. Policja mogła założyć podsłuch u wszystkich podejrzanych
w sprawie śmierci Drąca.
Jego list był prosty i bezpośredni.
WIEM, CO SIĘ NAPRAWDĘ WYDARZYŁO I JAK DO TEGO
DOSZŁO. DOBRA ROBOTA. SPOTKAJMY SJĘ W TEATRZE
ZA KULISAMI W PODZIEMIACH O JEDENASTEJ. CHCĘ
PIĘĆSET TYSIĘCY DOLARÓW. NIE PÓJDĘ NA POLICJĘ.
DRACO BYŁ SUKINSYNEM.
Nie podpisał się. Każdy, kto z nim pracował, znał jego kwadratowe
pismo. Przez jakiś czas martwił się, że list dostanie się w ręce policji
i zaaresztują go za próbę szantażu. Ale potem uznał, że to mało
prawdopodobne.
Co to dla aktora pół miliona dolarów?
Do teatru wszedł tylnym wejściem, wstukując swój kod. Miał
lekko spocone dłonie. To przez nerwy i podniecenie. Drzwi
z metalicznym odgłosem zamknęły się za nim. Wciągnął w nozdrza
zapach teatru, sycił się ciszą w nim panującą. Poczuł w sercu ostre
i niespodziewane ukłucie.
Od jutra z tym już koniec. Pożegna na zawsze znajome zapachy,
dźwięki, światła. Tak. naprawdę znał tylko to i nagła świadomość,
że kocha teatr, przytłoczyła go.
To nic nie znaczy, do cholery, przypomniał sobie, i odwrócił się
do schodów, które prowadziły pod scenę. Na Tahiti też są teatry,
jeśli marzy mu się praca na wakacjach. Może nawet otworzyć swój
własny niewielki teatr.
To dopiero pomysł.
Teatr Linusa Quima. Ładnie brzmi.
Na dole skręcił na prawo i wszedł w wijący się korytarz. Idąc,
nucił pod nosem, uszczęśliwiony wizją przyszłości.
Nagle poczuł na szyi czyjeś ramię. Krzyknął, bardziej zdumiony
niż przestraszony, potem chciał się odwrócić.
W nosie i ustach poczuł opary jakiejś dziwnej substancji. Zamglił
mu się wzrok, w głowie rozległo się rytmiczne walenie.
- Co? Co? Có się dzieje?
- Musisz się napić. - Do ucha sączył mu się czyjś przyjacielski
i uspokajający głos. - Chodź, Linus, napijesz się. Mam butelkę,
którą trzymasz w swojej szafce.
Głowa mu opadła, ciężka niczym kamień. Przed oczami miał
tylko czerwień. Ledwo co poruszał nogami. Bez pomocy nie
dotarłby do krzesła. Kiedy usiadł i poczuł wargami brzeg szklanki,
posłusznie napił się.
- Tak, teraz lepiej, prawda?
- Kręci mi się w głowie.
- To minie. - Głos nadal brzmiał łagodnie i kojąco. - Zaraz
będziesz bardzo spokojny. Dawka narkotyku nie była duża. Niewiele
większa niż pocałunek. Posiedź tu sobie. Ja się wszystkim zajmę.
- W porządku. - Linus uśmiechnął się z trudem. - Dzięki.
- Och, nie ma za co.
Pętla już czekała. Lina zwisała z sufitu. Ręce w rękawiczkach
zręcznie założyły pętlę na szyję inspicjenta.
- Jak się teraz czujesz, Linus?
- Całkiem dobrze. Nawet całkiem dobrze. Myślałem, że cię
wkurzę.
- No widzisz, nie wkurzyłeś - padła odpowiedź, ale za chwilę
rozległo się ciężkie westchnienie oznaczające żal.
- Za te pieniądze wyjadę na Tahiti.
- Naprawdę? Z pewnością ci się tam spodoba, Linus. Chcę,
żebyś coś dla mnie napisał. Masz tu swój długopis. A tu notes,
w którym zawsze robisz notatki. Nie używasz elektronicznych
notesów, co?
- Mnie wystarczy papier, do cholery. - Linus czknął, a potem
się uśmiechnął.
- Oczywiście. Napisz „to ja to zrobiłem". Tylko tyle. Po prostu
napisz, „zrobiłem to" i podpisz się. Wspaniale. Doskonale.
- Ja to zrobiłem - przeczytał głośno, po czym złożył krzywy
podpis. - Rozgryzłem cię.
- Tak. Jesteś sprytny, Linus. Czy nadal kręci ci się w głowie?
- Nie. Czuję się dobrze. Masz pieniądze? Wyjeżdżam na Tahiti.
Śmierć Drąca to ulga dla wszystkich.
- Dziękuję. Myślę podobnie. Teraz wstańmy. Stoisz?
- Jak skała.
- Dobrze. Zrobisz coś dla mnie? Czy mógłbyś wejść na tę
drabinę? Zarzuć koniec liny przez tamten drąg. Dobrze. Nikt nie
robi takich węzłów jak doświadczony inspicjent
- Jasne. - Linus, pogwizdując wesoło, powoli wspinał się po
szczeblach.
Jego zabójca przyglądał się mu z dołu. Przestraszył się, kiedy
dostał tamten list. Wpadł w panikę i histerię.
Ale teraz był już spokojny. To musiało zostać załatwione.
Pozostała tylko lekka irytacja i podniecenie związane z wyzwaniem.
Co zrobić z szantażystą? Odpowiedź nadeszła od razu, prosta
i jasna. Należy wyeliminować zagrożenie, a przy okazji dać policji
zabójcę. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
Za chwilę, naprawdę za chwilę, ta farsa się zakończy.
- Zawiązane! - zawołał Linus. - Trzyma mocno.
- Jesteś pewny. Och nie, Linus, nie schodź.
Inspicjent, nieco zdziwiony, zaczął przestępować z nogi na nogę,
spoglądając w dół na uśmiechniętą twarz.
- Mam nie schodzić?
- Nie. Zeskocz, Zeskocz z drabiny, Linus. Czy to nie będzie
zabawne? Tak jakbyś skakał do basenu na Tahiti.
- Na Tahiti? Właśnie tam się wybieram.
- Tak, na Tahiti. - Po tych słowach zabójca wybuchnął głośnym,
radosnym, zachęcającym śmiechem. Uważny słuchacz dosłyszałby
w nim napiętą nutę, ale Linus, niczego nie podejrzewając, także się
roześmiał. - No, Linus. Skacz! Woda jest ciepła.
Inspicjent uśmiechnął się szeroko, rozpostarł ręce i skoczył.
Ta śmierć nie była taka cicha jak poprzednia. Spanikowane,
kopiące stopy odtrąciły drabinę, która z hukiem opadła na podłogę.
Uderzyła w butelkę, a ta rozprysła się na tysiące szklanych
kawałków. Odgłosy zduszonego oddechu powoli przechodziły
w ciche charczenie. Przez sekundę wydawało się, że nawet powietrze
cicho rzęzi.
Potem słychać już było tylko skrzypienie rozhuśtanej liny,
przypominające skrzypienie masztu przy sztormowej pogodzie.
Dźwięk ten wydał się mordercy groteskowo romantyczny.
8
D iorąc pod uwagę charakterystykę zabójcy sporządzoną przez
Mirę, szala wagi przechyla się na stronę aktorów - wyjaśniała Eve. -
Albo kogoś, kto chce nim zostać.
- Cóż, znasz głównych aktorów. - Feeney wyprostował nogi. -
Dołącz tych od ról drugoplanowych, statystów. Nadal pozostaje ci
ponad trzydziestu potencjalnych podejrzanych. A jeszcze osoby
z aspiracjami do aktorstwa.
- Test pomoże nam wyeliminować najmniej podejrzanych. Ten
test pomoże również zrobić Baxterowi to samo z publicznością.
Usta Feeneya rozchyliły się w cynicznym uśmiechu.
- Jego zawodzenia słychać było nawet u nas.
- Potem pozostanie nam tylko znaleźć związek poszczególnych
osób z ofiarą - ciągnęła Eve - i przesłuchać ich.
McNab pokręcił się na krześle i uniósł palec.
- Nie wolno nam wykluczyć ewentualności, że mordercą byl
jednak ktoś z widowni. Ktoś, kto znał Drąca i teatr. Nawet mając
do dyspozycji Baxtera i pracując przez dwadzieścia cztery godziny
na dobę, wyeliminowanie niewinnych zajmie nam całe tygodnie.
- Nie mamy tyle czasu - warknęła Eve. - Ta sprawa jest
prestiżowa. Słyszałam o naciskach na komisarza - dodała. - A to
oznacza, że nas też wkrótce przycisną. Niech Baxter zajmuje się
publicznością, a my skoncentrujemy się na aktorach.
Podeszła do tablicy, na której znajdowały się zdjęcia z miejsca
zbrodni oraz wyniki testu w postaci wykresów.
- To nie było zabójstwo w afekcie. Nie dokonano go pod
wpływem impulsu. Ktoś je starannie zaplanował i wyreżyserował.
Na szczęście jest utrwalone na taśmie. Mam dla każdego kopię
nagrania. Obejrzyjcie sztukę i nauczcie się jej na pamięć. Zapamiętajcie
kwestie wypowiadane przez aktorów oraz ich gesty. Odnoszę
wrażenie, że morderca chciał się zabawić z nami w kotka i myszkę
- dodała cicho. - Poza tym przypuszczam, że w grę wchodziła
chęć wymierzenia sprawiedliwości. Dla mordercy mogła to być
egzekucja.
Feenney zaszeleścił torebką z orzeszkami w czekoladzie.
- Draco nie był szczególnie uwielbiany.
- Rzeczywiście nie, a naszym zadaniem jest odkryć, kto nienawidził
go najbardziej.
Ohłopak nazywał się Ralph i wyglądał na przerażonego, ale też
podekscytowanego. Mial na sobie zniszczoną jankeską kurtkę
zarzuconą na burobrązowy mundurek sprzątacza. Zdaniem Roarke'a,
chłopak albo wybrał sobie bardzo złego fryzjera, albo był zwolennikiem
jakiejś nowej ekscentrycznej mody. Tak czy inaczej nieustannie
zdmuchiwał lub strząsał z twarzy niesforne pasma ciemnych
włosów.
- Nie spodziewałem się, że to pan do mnie przyjdzie, sir. -
Podekscytowanie Ralpha wynikało po części z faktu, że rozmawia
z samym legendarnym Roarkiem. - Ponieważ mamy rozkaz, żeby
powiadamiać kontrolę o wszystkim, co wyda nam się dziwne, więc
kiedy zauważyłem, że tylne wejście nie jest zamknięte i zabezpieczone
kodem, pomyślałem, że powinienem natychmiast komuś
o tym powiedzieć.
- Dobrze. Czy wszedłeś do środka?
- No, ja... - Ralph nie mial specjalnej ochoty przyznać się, że
bujna wyobraźnia nie pozwoliła mu zrobić dwóch kroków za
drzwi. - Chciałem, wie pan. Potem zobaczyłem, że świeci się
światło, które nie powinno się świecić. Pomyślałem, że rozsądniej
postąpię, zostając na miejscu i... pilnując drzwi.
- Słusznie. - Roarke pochylił się i przyjrzał zamkom, potem
kamerom bezpieczeństwa. Lampka alarmowa nie paliła się, a powinna.
- Czy zawsze jesteś na służbie sam?
- O nie, sir. Ale ponieważ, no wie pan, budynek jest zamknięty
z powodu śmierci tego faceta i tak dalej, przełożony zapytał, czy
ktoś nie chciałby pomóc przy sprzątaniu. Przed premierą nie zdążyliśmy
porządnie zająć się łazienkami i kilkoma innymi pomieszczeniami.
Kierownik powiedział, że policja pozwoliła już tam wchodzić.
- Rozumiem.
- Nie wolno nam tylko wchodzić do miejsc zaplombowanych
albo otoczonych taśmą policyjną, na przykład na scenę i za kulisy.
Kierownik mówił, że nieźle się nam dostanie, jeśli czegoś tam
dotkniemy.
- I nie mylił się.
- Więc mam tylko sprzątnąć łazienki, to wszystko. Zgodziłem
się, bo krucho u mnie z pieniędzmi, wie pan.
- Tak. - Roarke wyprostował się i uśmiechnął do chłopaka. -
Zdaję sobie sprawę. No więc, Ralph, jak? Wejdziemy do środka
i zobaczymy, co się tam dzieje.
- Jasne. - Roarke ruszył przed siebie, słysząc, jak Ralph za jego
plecami głośno przełyka ślinę. - Wie pan, mówi się, że morderca
zawsze powraca na miejsce zbrodni.
- Tak? - zdziwił się Roarke, zachowując spokój i rozglądając
dookoła. - Przekonasz się Ralph, że w życiu rzadko co zdarza się
„zawsze". Ale bardzo możliwe, że tym razem twoja teoria się
potwierdzi.
Wszędzie panowała ciemność, ale od schodów prowadzących pod
scenę dochodziła łuna światła. Roarke ruszył w tamtym kierunku.
sięgając do kieszeni, do której, kiedy się dowiedział o domniemanym
włamaniu, wsadził mały pistolet.
Kiedy zbliżył się do schodów, poczuł zapach domowej nalewki
i jeszcze jakiś inny, kojarzący się mu ze śmiercią.
- Tak, obawiam się, że tym razem miałeś rację - mruknął,
skręcając za róg.
- Och, cholera. O rany. - Ralph jąkając się, utkwił wzrok
w postaci wiszącej na sznurze. - Czy to jest mężczyzna?
- Tak. Nie wstydź się, jeśli jest ci niedobrze, ale idź sobie ulżyć
gdzie indziej.
- Co?
Roarke obejrzał się. Twarz chłopaka była biała jak płótno, oczy
zaszklone. Roarke nacisnął ramię Ralpha, zmuszając go do pochylenia
się.
- Spuść głowę i wolno oddychaj. To jest sposób na nudności,
synu. Będzie dobrze.
Odwrócił się i ruszył w stronę wisielca.
- Biedny, głupi sukinsyn - myślał na głos, wyjmując komunikator,
żeby skontaktować się z żoną.
- Dallas. Co? Roarke, nie mogę teraz z tobą rozmawiać. Mam
roboty po szyję.
- Dobrze, że wspominasz o szyjach. Właśnie jednej się przyglądam
i odnoszę wrażenie, że jest jakoś dziwnie rozciągnięta. Musi
pani przyjechać do teatru, pani porucznik. Znalazłem dla pani
następne ciało.
IVI imo że ciało znalazł jej mąż, Eve nie mogła pominąć
rutynowych działań związanych z oględzinami.
- Czy możesz go zidentyfikować? - zapytała Roarke'a, dając
znak Peabody, żeby ta rozpoczęła nagrywanie.
- Quim. Linus Quim. Po telefonie do ciebie sprawdziłem akta
zatrudnionych. Główny inspicjent. Miał pięćdziesiąt sześć lat.
Mieszkał na Siódmej - sam. Tak przynajmniej wynika z akt.
- Znałeś go?
- Nie.
- Dobrze. Odsuń się. Peabody, przynieś mi drabinę. Tej nie chcę
używać, zanim nie zbierzemy odcisków. Kim jest ten dzieciak? -
zapytała męża.
- Ralph Biden. Sprzątacz. Miał tu dzisiaj pracować. Gdy
przyszedł, zobaczył, że tylne wejście jest otwarte. Od razu to
zgłosił.
- O której to było? Podaj mi dokładny czas - zażądała Eve,
analizując kąt, pod jakim spadła drabina, oraz przyglądając się
potłuczonym kawałkom szkła.
Po chwili milczenia, w trakcie której patrzył wymownie na żonę,
Roarke wyciągnął notes.
- Ralph skontaktował się z kontrolerem o jedenastej dwadzieścia
trzy. Mnie powiadomiono sześć minut później, a na miejsce
dotarłem akurat w południe. Czy to pani wystarczy, pani porucznik?
Znała ten ton, ale nie mogła nic poradzić na to, że mąż poczuł
się urażony. Niemniej, kiedy odszedł do Peabody, niosącej składaną
drabinkę, wykrzywiła się do jego pleców.
- Czy ty albo chłopak dotykaliście czegokolwiek?
- Znam zasady. - Ustawił drabinę pod ciałem. - Prawie tak
dobrze jak ty.
Warknęła tylko, ściągnęła z ramienia torbę z przenośnym zestawem
instrumentów i zaczęła się wspinać po szczeblach.
Oglądanie wisielca nie należy do przyjemności, bo na skutek
uduszenia denatowi sinieje twarz, a oczy robią się nienaturalnie
wytrzeszczone. Mimo to Eve z całym spokojem przyjrzała się
Quimowi i doszła do wniosku, że jego waga była zbyt mała na to,
aby przy opadaniu w dół doszło do przerwania kręgosłupa.
Quim nie umarł od razu.
Dostrzegła za paskiem zmarłego kawałek papieru/Wyciągnęła go
i przeczytała, a następnie podała Peabody.
- Zapieczętuj to - rozkazała.
- Tak, pani porucznik. Samobójstwo?
- Policjant, który zbyt pochopnie wyciąga wnioski, może się
nieźle naciąć. Wezwij załogę, lekarza i powiadom komendę, że
mamy denata i brak nam świadków.
Peabody, nie kryjąc urażonej miny, wyciągnęła komunikator.
Eve zanotowała czas oględzin, po czym dokładnie przyjrzała się
pętli.
- Peabody, dlaczego uważasz, że to było samobójstwo?
- Och, znaleźliśmy denata w jego miejscu pracy. Mamy list,
w którym przyznaje się do popełnienia morderstwa. Na ziemi leży
butelka po alkoholu i jedna szklanka. Nie widać śladów walki. Poza
tym samobójcy najczęściej właśnie się wieszają.
- Po pierwsze, mógł go ktoś powiesić. Po drugie, jak na razie
nie mamy żadnych dowodów na to, że list został napisany przez
denata. A o tym, czy użyto wobec niego przemocy, będziemy mogli
powiedzieć dopiero po sekcji - tłumaczyła Eve, odsuwając drabinę. -
Można kogoś zmusić do powieszenia się.
- Tak, pani porucznik.
- Na pierwszy rzut oka wygląda to jak samobójstwo. Ale nasza
praca nie kończy się na pierwszym rzucie oka. Musimy dokładnie
wszystko obejrzeć, zebrać dowody i dopiero wtedy wyciągać wnioski
Eve odsunęła się i z pewnej odległości przyglądała się miejscu
zbrodni.
- Nie potrafię zrozumieć, dlaczego ten człowiek przyszedł do
pustego teatru, wypił szklankę alkoholu, napisał krótki liścik, zrobił
pętlę, wszedł na drabinę, a polem z niej zeskoczył.
- Pracował tutaj - podpowiedziała Peabody. -Samobójcy bardzo
często targają się na życie właśnie w miejscu pracy.
- Mówię o Linusie Quimie. Szczegóły, Peabody, nie ogólniki.
- Proszę, pani porucznik. Jeśli to on zamordował Drąca, o czym
świadczyłoby jego pisemne wyznanie, być może wrócił na miejsce
zbrodni goniony wyrzutami sumienia, i sam sobie wymierzył karę,
wieszając się.
- Pamiętaj o charakterystyce Miry. Przypomnij sobie pierwsze
morderstwo i sposób, w jaki zostało dokonane. Z zimną krwią
i arogancją. Powiedz mi, gdzie widzisz miejsce na poczucie winy?
Przy tych słowach Eve podeszła do kąta, w którym milcząc
siedział Ralph. Jego twarz nadal pozostawała blada.
- Pomyliłam się - mruknęła Peabody. - No i co z tego. -
Westchnęła, starając się nie poddać zmieszaniu wynikającemu
z faktu, że została skarcona w obecności Roarke'a. - Teraz jest
wkurzona.
- Jest zła. Ale nie na ciebie. Ani nie na mnie - dodał. Przyglądał
się zwisającym patetycznie z sufitu zwłokom i doskonale rozumiał
żonę. - Śmierć sprawia jej ból, obraża ją. Za każdym razem. Za
każdym razem, gdy ma z nią do czynienia.
- Ale mówi, że nie wolno traktować jej zbyt osobiście.
- Tak. - Patrzył, jak. Eve siada obok Ralpha, automatycznie
odgradzając go od widoku wisielca. - Tak mówi.
fioarke potrafił zachować cierpliwość. Umiał zaczekać na
odpowiedni moment. Zresztą był przekonany, że Eve sama go
odszuka, jeśli będzie go potrzebowała, choćby po to, aby sprawdzić,
czy nie za daleko wtyka nos w jej pracę.
Tak więc przysiadł na brzegu sceny, na której nadal stały
rekwizyty z ostatniej odsłony przedstawienia, mającej miejsce
w sądzie. Odstraszające otoczenie dla człowieka z jego przeszłością,
myślał z rozbawieniem, sprawdzając przy okazji w podręcznym
komputerze aktualny raport z giełdy.
Przed wejściem na scenę włączył światła, żeby ocieplić nieco ponury
wystrój sali sądowej. Kiedy Eve pojawiła się, siedział tuż pod zimnym
niebieskim reflektorem i wyglądał jak upadły anioł.
- Czy w rzeczywistości byłeś kiedykolwiek zmuszony znaleźć
się na takiej sali?
- Hm? - Podniósł wzrok. - Widziałaś moje akta. Żadnych
aresztowań.
- Widziałam akta, które wyczyściłeś.
- Pani porucznik, to poważne oskarżenie - burknął, ale na ustach
błądził mu uśmiech. - Nie, nigdy nie miałem przyjemności bronić
się przed sądem. Jak się czuje chłopak?
- Kto? Och, Ralph. Jest nadal trochę roztrzęsiony - odparła,
wspinając się po scenicznych schodkach prowadzących na ławę
oskarżonych. - Kazałam dwóm policjantom odprowadzić go do
domu. Nie będę go więcej potrzebowała ani przesłuchiwała. Wkrótce
dojdzie do siebie i będzie miał co opowiadać kolegom przy piwie.
- Racja. Znasz się na ludziach. A jak tam nasza Peabody?
- A o co chodzi?
- Pani porucznik, jest pani dobrym nauczycielem, tyle że
ociupinkę za ostrym. Zastanawiam się, czy pani podwładna przebolała
już krytykę.
- Jeśli Peabody chce być detektywem, pracującym w wydziale
zabójstw, musi pamiętać o podstawowej zasadzie, a mianowicie, że
nie wolno niczego zakładać z góry. Nie wolno opierać się na
pierwszym wrażeniu. Uważasz, że nie dostałam kilka razy po głowie
od Feeneya, kiedy mnie trenował?
- Domyślam się, że dostałaś i że sam się przy okazji poranił.
- Jeśli w ten niby to żartobliwy sposób chcesz powiedzieć, że
jestem twardogłowa, to wiedz, że mnie to nie obraża. A co do
Peabody, to przyda jej się taka lekcja. Następnym razem będzie
ostrożniejsza przy wyciąganiu wniosków. Tym sposobem uniknie
mojej krytyki, której tak nie lubi.
Roarke leniwie pogładził żonę po policzku.
- Przyznam się, że myślałem tak jak ona. Dlaczego uważasz, że
to nie było samobójstwo?- Wcale nie powiedziałam, że nie było. Musimy przeprowadzić
serię testów, żeby się o tym przekonać. Poczekam na raport
z prosektorium.
- Nie interesuje mnie raport, jestem ciekaw twojego zdania.
Eve otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz je
zamknęła i włożyła ręce do kieszeni.
- Wiesz, co sądzę? Ta śmierć to jest policzek dla mnie. Ktoś ma
mnie za idiotkę.
Na te słowa Roarke uśmiechnął się szeroko.
- O nie. Moim zdaniem, morderca uważa, że jesteś bardzo
przebiegła i właśnie dlatego nie zapomniał o najmniejszych szczegółach
- założę się, że nawet alkohol, który pił Quim, to była jego
nalewka.
- Zaglądałam do jego szafki. Chyba rzeczywiście trzymał w niej
ten sam alkohol, który czuć było na miejscu zbrodni, bo wnętrze
szafki pachnie podobnie. Ale co on wiedział? - mruknęła. - Czym
zajmuje się inspicjent? Pilnuje przedmiotów i ludzi, żeby znaleźli
się w odpowiednim czasie na odpowiednim miejscu?
- Tak, chyba tak.
- Co on wiedział? - powtórzyła. - Co zobaczył i co sobie myślał?
Z jakiego powodu zginął? Miał notes, w którym zapisywał różne
rzeczy. Jeśli lekarz nie znajdzie śladów wskazujących na zabójstwo,
zapewne śmierć Quima zostanie zakwalifikowana jako samobójstwo.
Roarke wstał.
- Zamierzasz pracować do późna?
- Tak. Na to się zapowiada.
- Pamiętaj o tym, żeby zjeść coś więcej niż tylko batonik.
Eve skrzywiła się.
- Ktoś mi go znowu ukradł.
- Drari. - Roarke pochylił się i pocałował żonę. - Zobaczymy
się w domu.
Po odwiedzinach w mieszkaniu Michaela Proctora Eve zaczęła
podważać potocznie obowiązujące przekonanie, że ludzie teatru żyją
w luksusie. A gdy zobaczyła nędzne mieszkanie Linusa Quima,
zupełnie straciła w nie wiarę.
- Przecież on był o krok od spania na ulicy. - Potrząsnęła
głową, rozglądając się po suterenie składającej się z jednego
tylko pokoju. W małych oknach dostrzegła kraty, tak zarosłe
brudem, że światło z zewnątrz nie miało prawie dostępu do
pokoju.
Niestety brud nie stanowił przeszkody dla hałasu dobiegającego
z ulicy. Tuż pod oknem znajdowała się stacja metra.
- Światło - poprosiła. W odpowiedzi na zakurzonym suficie
zamigotała nikłym blaskiem pożółkła żarówka.
Eve wcisnęła dłonie w kieszenie kurtki. W mieszkaniu było
zimniej niż na dworze, a na dodatek śmierdziało starym potem,
kurzem i zapewne ostatnim posiłkiem lokatora, smażonym mięsem
i fasolą.
- Ile Quim zarabiał rocznie? - zapytała Peabody.
Asystentka wyciągnęła palmtop.
- Według stawek ustalonych przez związki zawodowe osobie na
jego stanowisku przysługuje 850 za przedstawienie, oraz dodatek
za nadgodziny. Związek odlicza sobie 25 procent na składki,
emeryturę, ubezpieczenie zdrowotne i tak dalej. Ale i tak Quimowi
zostawało około 3000 rocznie.
- I żył w takiej dziurze? Cóż, albo dużo wydawał, albo pakował
w coś forsę. - Podeszła po gołej podłodze do komputera. - Ten jest
jeszcze starszy od tego, którego się pozbyłam. - Nakazała komputerowi
przejść w stan gotowości. Maszyna zakaszlała, zaskrzypiała,
zakrztusiła się, po czym ekran rozświetlił się na niebiesko.
- Pokaż plik, na którym Linus Quim zachowywał dane dotyczące
finansów.
Hasło...
- Ja ci dam hasło. - Eve z irytacją walnęła pięścią w obudowę
i głośno powiedziała swoje nazwisko oraz stopień służbowy. .
Obowiązuje ustawa o ochronie danych osobowych. Hasło...
- Peabody, zajmij się tą kupą złomu. - Eve odwróciła się od
maszyny i zaczęła szperać po szufladach szafy, która miała ścianki
grubości tektury. - Programy rozgrywek koszykówki - mówiła na
głos, podczas gdy Peabody próbowała przechytrzyć komputer -
następny notes. Widzę, że nasz chłopczyk bawił się w obstawianie
wyników meczów, a to wyjaśnia nam, gdzie znikała jego pensja.
Wszystko zapisywał, wygrane, przegrane. Przeważają te drugie. Ale
nie obstawiał dużo.
Otworzyła następną szufladę.
- No, no, popatrz na to. Broszury o tropikalnych wyspach. Zostaw
finanse, Peabody. Sprawdź, czy szukał informacji na temat Tahiti.
Zajrzała do szafy. Przeszukała kieszenie kilku wiszących w niej
koszul i sumiennie obejrzała dwie pary butów, upewniając się, że
nie ma w nich tajnych skrytek.
Wyglądało ria to, że oprócz notesów Quim nie trzymał w domu
żadnych osobistych dokumentów, choćby fotografii. Wyłącznie
notesy.
Miał ubrań na tydzień, w tym jeden wysłużony garnitur. W kredensie
Eve znalazła torbę z jakąś potrawą w proszku, kilka butelek
samogonu i jedno duże opakowanie chipsów, jeszcze nieotwarte.
Wyjęła je i zmarszczyła czoło.
- Dlaczego facet, który nie śmierdzi groszem, kupuje dużą
paczkę chipsów i wiesza się, nie zjadając ich?
- Może był tale przygnębiony, że nie chciało mu się jeść.
Niektórzy ludzie, wpadając w depresję, mają wstręt do jedzenia. Ja
niestety, gdy się denerwuję, jem za dwóch.
- Moim zdaniem, Quim zjadł wczoraj zwyczajną kolację i śniadanie
dzisiaj rano. Zobaczymy, co wykaże autopsja, ale przypuszczam,
że potwierdzi moją hipotezę. Kosz na śmieci jest pełen. -
Krzywiąc się, wsadziła rękę do śmietnika i wyciągnęła pustą torbę. -
Sojowe chipsy. Zjadł je wczoraj, a drugą paczkę zostawił sobie na
dzisiaj. W lodówce chłodzi się pół butelki samogonu, a w kredensie
czekają dwie następne.
- No, może... Dobry strzał z tym Tahiti, Dallas. - Peabody
wyprostowała się. - Poszukiwał informacji o tej wyspie. Ściągnął
zdjęcia, informacje turystyczne, opis klimatu. - Relacji Peabody
towarzyszyła dobiegająca z komputera egzotyczna muzyka. -I fotografie
na wpół nagich, tańczących dziewcząt.
- Po co mieszczuch zbiera informacje o dalekich wyspach? -
Eve spojrzała na ekran komputera, na którym grupa kobiet potrząsała
biodrami w takt ludowych rytmów. - Komputer, pokaż wynik
sprawdzania kosztów transportu z Nowego Jorku na Tahiti.
Przetwarzanie... Po raz ostatni sprawdzanie kosztów transportu
rozpoczęło się o trzeciej trzydzieści pięć, 28 marca 2059. Wiadomości
poszukiwał Linus Quim. Uzyskana odpowiedź brzmiała: Linie
lotnicze Roarke oferują bezpośredni przelot codziennie...
- Oczywiście - rzuciła sucho Eve. - Komputer, zatrzymaj się.
Quim sprawdzał odloty na Tahiti jeszcze dzisiaj rano. Nie pasuje
mi to do faceta cierpiącego na wyrzuty sumienia i depresję.
Komputer, podaj numer paszportu oraz wizy Linusa Quima.
Przetwarzanie... Linus Quim. Prośba o paszport złożona o 14.00,
26 marca 2059...
- A więc jednak planowałeś podróż, Linus? - Eve odsunęła się
od komputera. - Co ty widziałeś, co wiedziałeś? - powtarzała pod
nosem. -1 kto miał zapłacić za twoje wakacje? Peabody, zabierzemy
ten komputer do Feenya.
EZ liza Rothchild zadebiutowała w salonowej komedii w wieku
sześciu miesięcy. Grała płaczliwe niemowlę, które daje się we znaki
swoim rodzicom. Sztuka padła, ale Eliza pozostała ulubienicą
krytyków.
Matka prowadzała ją po wszystkich możliwych przesłuchaniach,
przez co w wieku lat dziesięciu Eliza była już weteranką sceny
i ekranu. Kiedy kończyła dwudziesty rok życia, zaliczała się do
grona szanowanych aktorów charakterystycznych i miała już na
swoim koncie całe mnóstwo nagród, a także domy na trzech
kontynentach i jedno - nieszczęśliwe - małżeństwo.
Kiedy dobiegła czterdziestki, nikt nie chciał jej angażować, tak
bardzo znudziła się widzom i producentom. Twierdziła, że choć
przeszła na emeryturę, to nie oznacza to jeszcze końca jej życia.
Zaczęła wydawać pieniądze na podróże, stroje i przyjęcia, wszystko
po to, by tylko zabić nudę.
Nic więc dziwnego, że gdy zaproponowano jej rolę nadopiekuńczej
pielęgniarki panny Plimsoll w sztuce teatralnej „Świadek oskarżenia",
kiedy nikt jej nie widział, zalewała się łzami ulgi i wdzięczności.
Eliza kochała teatr najbardziej ze wszystkiego na świecie.
Uwielbiała grać i robiła to także w życiu prywatnym. Również
i teraz, gdy na monitorze zobaczyła, że pod jej drzwiami stoi policja,
od razu zaczęła planować, jak się zachowa, i uznała, że odegra
osobę dostojną oraz opanowaną, Otworzyła drzwi. Eve zobaczyła
niewysoką atrakcyjną kobietę, która nie stara się ukryć swojego
wieku, o bujnych przetykanych srebrnymi pasmami kasztanowych
włosach, ubraną w krótką bluzeczkę i szerokie spodnie. Podała Eve
dłoń połyskującą pierścionkami, uśmiechnęła się chłodno i odsunęła.
- Witam - powiedziała ugrzecznionym tonem, w którym pobrzmiewała
stal. - Cieszy mnie, że nasza policja nie zwleka.
- Dziękuję, że zechciała nam pani poświecić czas, pani Rothchild.
- Cóż, chyba nie miałam wyboru.
- Ma pani prawo rozmawiać w obecności adwokata lub za jego
pośrednictwem.
- Oczywiście. Już go powiadomiłam. Czeka na mój sygnał,
który prześlę, jeśli uznam, że jest mi potrzebny. - Ruchem ręki
zaprosiła przybyłych do salonu. - Znam pani męża, pani porucznik.
Jest jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich widziałam
w życiu. Może opowiadał pani, że nie spieszyło mi się z porzucaniem
błogiego życia emerytki i niechętnie przyjęłam rolę
miss Plimsoll? Zgodziłam się w końcu, bo nie umiałam oprzeć
się urokowi pani męża.
Ponownie się uśmiechnęła i usiadła na eleganckim, wyściełanym
krześle o wysokim oparciu. Złączyła ręce przed sobą.
- Zresztą chyba nikt nie umiałby mu się oprzeć.
- Roarke namówił panią do porzucenia emerytury?
- Pani porucznik, z pewnością sama już pani wie, że Roarke
potrafi namówić kobietę do wszystkiego.
Zmierzyła Eve wzrokiem, po czym przeniosła spojrzenie na
Peabody.
- No ale nie przyszła tu pani rozmawiać o mężu, tylko o innym,
równie atrakcyjnym mężczyźnie. Choć, moim zdaniem, Richardowi
brakowało czaru i powiedzmy... uczciwości, którymi cechuje się
pani mąż.
- Czy miała pani romans z Richardem Drakiein?
Eliza zamrugała kilka razy, potem wybuchnęła śmiechem, przywodzącym
na myśl gulgotanie indora.
- Och, moja droga dziewczyno, czy powinnam czuć się zaszczycona,
czy obrażona? No, no.
Z westchnieniem poklepała się po piersiach, jakby w obawie, że
wybuch radości źle podziałał na jej serce.
- Pozwól mi powiedzieć, że Richard nigdy nie z marnowałby
swojego talentu dla mnie. Nawet gdy byliśmy młodzi, uważał, że
jestem zbyt pospolita. Poza tym miał mnie za intelektualistkę.
A intelekt u kobiet traktował jak wadę.
Zamilkła, jakby zdała sobie sprawę, że posunęła się w wyznaniach
za daleko, potem jednak postanowiła skończyć.
- Galanteria nie należała do jego mocnych stron. Często robił
paskudne, małe docinki na temat mojego braku sex appealu. Nie
dziwiłam się temu ani nie obrażałam, rozumiałam, skąd się bierze
u niego takie zachowanie. Byliśmy równolatkami, co znaczyło, że
dla Richarda jestem o kilka lat za stara. I jeśli wolno mi powiedzieć,
nieco zbyt pewna siebie. Wolał młode i bezbronne.
- Wnioskuję więc, że łączyły was tylko sprawy zawodowe?
- Tak, choć spotykaliśmy się także na gruncie towarzyskim.
Ludzie teatru tworzą dość zamknięte grono. Od lat chodziliśmy na
te same przyjęcia, razem graliśmy i razem odbieraliśmy oklaski.
Jednak nigdy jako para. Ponieważ Draco nie interesował się mną
jako kobietą, nie było podstaw do napięć między nami. Tak więc
nasze stosunki układały się w miarę poprawnie.
- Poprawnie - powtórzyła Eve - ale nie byliście przyjaciółmi.
- Nie, nie przyjaźniliśmy się.
- Czy może mi pani powiedzieć, gdzie była w czasie premiery,
szczególnie chodzi mi o czas między scenami w barze i sali sądowej?
- Tak, oczywiście. Wróciłam do swojej garderoby, żeby poprawić
makijaż. Wolę sama go robić, jak zresztą większość z nas. Potem
poszłam za kulisy i zostałam tam przez jakiś czas. W następnej
scenie miałam się pojawić na balkonie i stamtąd patrzeć na salę
sądową. Stał też tam sir Wilfred i aktorka grająca Dianę oraz kilku
statystów.
- Czy widziała się pani lub rozmawiała z kimkolwiek między
tymi scenami?
- Z pewnością tak. - Eliza uniosła palec i opuściła. - Za kulisami
pracowało kilku techników. Mogłam zamienić z nimi słówko lub
dwa. Minęłyśmy się z Carly.
- Minęłyście się?
- Tak. Kiedy wychodziłam z garderoby, ona szła do swojej.
Spieszyła się, ponieważ wkrótce miałyśmy znaleźć się na scenie.
Czy rozmawiałyśmy?
Zamilkła i popatrzyła w sufit, jakby tam szukała podpowiedzi,
starając się odtworzyć przeszłość w pamięci.
- Zdaje się, że tak. Poskarżyła się na Richarda. Chyba chodziło
o to, że uszczypnął ją lub klepnął mocno w pośladek. Zdenerwował ją
tym, a ja się nie dziwiłam, ponieważ w ogóle paskudnie ją traktował.
Siedziała nadal dumnie wyprostowana, a jej jasne oczy skierowane
były prosto na Eve.
- Trudno było mi jej współczuć, ponieważ uważałam, że jest
na tyle rozsądna, by wiedzieć, że nie powinna wiązać się z takim
mężczyzną. Zdaje się, że nawet powiedziałam to na głos do
Kennetha, zanim nie odeszłam na swoje miejsce.
- Jego też pani widziała?
- Tak, przechadzał się nerwowo po korytarzu, coś do siebie
mrucząc. Często tak robił przed wyjściem na scenę. Przygotowywał
się w ten sposób do grania roli.
- Widziała pani jeszcze kogoś?
- Cóż, ja... Tak, widziałam Michaela Proctora. Stał za sceną
i z pewnością marzył o wieczorze, kiedy to on będzie miał szansę
zagrać Vole'a. Ale to nie znaczy, że podejrzewam go o cokolwiek.
On jest taki bezradny, zgodzi się pani? Moim zdaniem, ten biznes
pożre go całego w ciągu roku lub dwóch.
- Areena Mansfield. Czy ją także pani widziała?
- Oczywiście. Gnała do swojej garderoby. W przerwie między
scenami musiała zmieniać kostium i makijaż. Przebiegła tuż koło
mnie. Ale, mówiąc uczciwie, jeśli chce pani się dowiedzieć, gdzie
kto byl w czasie przerwy, nie powinna pani pytać o to mnie, ale
Quima. To inspicjent, pokręcony mały człowieczek o przebiegłych
oczkach, którym prawie nic nie umyka. On jest wszędzie.
- Już nie - cicho oświadczyła Eve. - Dzisiaj rano znaleziono
Linusa Quima martwego w teatrze. Powiesił się w piwnicy.Po raz pierwszy na opanowanej twarzy Elizy pojawiło się
prawdziwe przejęcie. Położyła rękę na sercu.
- Powiesił się? - Wydrenowany głos zachrypiał przy tym słowie. -
Powiesił? - powtórzyła. - To jakaś pomyłka. Komu zależało na
pozbyciu się kogoś tak nieszkodliwego jak Quim?
- Wygląda to na samobójstwo.
- Nonsens. - Eliza wstała. - To niedorzeczność. Trzeba dużej
odwagi albo ogromnego strachu, żeby odebrać sobie życie. Quimowi
zabrakłoby obydwu. To był taki irytujący mały człowieczek, z tego
rodzaju ludzi, co to dobrze wykonują swoją pracę i nic nigdy ich
nie cieszy. Jeśli nie żyje, znaczy to, że ktoś go zabił. To dwie -
powiedziała raczej do samej siebie. - Dwie śmierci w teatrze.
Tragedie obejmują zazwyczaj trójkę. Kto będzie następny?
Zadrżała, po czym znowu usiadła na krześle.
- Ktoś nas zabija. - Żywe zainteresowanie w jej oczach gdzieś
znikło, rozbawienie wokół ust ustąpiło miejsca strachowi. - Jest
jeszcze inna sztuka, pani porucznik, napisana przez Agathę Christie.
„A na koniec nie został nikt". Opowiada o dziesięciu osobach,
które słabo się znają i które ktoś po kolei morduje. Nie
zamierzam brać udziału w tym przedstawieniu. Musi pani to
zatrzymać.
- Taki jest mój zamiar. Czy istnieje jakiś powód, dla którego
ktokolwiek mógłby chcieć panią skrzywdzić, pani Rothchild?
- Nie, nie. Nie mam wrogów, którzy chcieliby mnie zamordować.
Ale będzie jeszcze co najmniej jedna ofiara. To teatr, a my jesteśmy
przesądną gromadą. Jeśli są dwa zabójstwa, będą trzy. Będą trzy -
powtórzyła. - Chyba że coś pani z tym zrobi.
Wstrząsnął nią dreszcz, gdy rozległ się sygnał w recepcji. Na
ekranie pojawiła się uśmiechnięta twarz recepcjonisty.
- Panna Landsdowne do pani, pani Rothchild. Mam ją przysłać
na górę?
- W tej chwili jestem zajęta - zaczęła Eliza, ale Eve uniosła dłoń.
- Proszę, niech ją pani wpuści.
- Ja... - Eliza podniosła dłoń do włosów i przesunęła nią po
nich. - Tak, tak, wpuść ją.
- Czy Carly często do pani wpada? - zapytała Eve.
- Raczej nie. Oczywiście była już u mnie. Lubię towarzystwo.
Ale nie przypominam sobie, żeby wcześniej pojawiała się w ten
sposób. Naprawdę nie mam teraz ochoty na pogawędki z nią.
- W porządku. Ja mam. Otworzę drzwi - oświadczyła Eve, gdy
rozległ się dzwonek.
Przez moment przyglądała się twarzy Carly na ekranie. Zobaczyła
na niej przerażenie. Patrzyła, jak przerażenie zamienia się w zaskoczenie,
a następnie gładko przechodzi w obojętne zaciekawienie,
kiedy drzwi zostały otwarte.
- Pani porucznik. Nie miałam pojęcia, że pani tu jest. Wybrałam
zły moment na odwiedziny u Elizy.
- Oszczędzi mi to czasu na szukanie pani w celu przesłuchania.
- Szkoda, że nie mam w kieszeni swojego adwokata. - Carly
weszła do środka. - Robiłam niedaleko stąd zakupy i postanowiłam
wpaść. - Zobaczyła, że Eve podejrzliwie patrzy na jej puste ręce. -
Odesłałam je do mieszkania. Nienawidzę nosić toreb. Eliza.
Carly z rozpostartymi ramionami ruszyła przed siebie. Na
środku salonu delikatnie objęła gospodynię i kobiety obdzieliły
się pocałunkami.
- Nie wiedziałam, że zabawiasz nowojorską policję. Mam was
zostawić?
- Nie. - Eliza pochwyciła jej ramię. - Carly, pani porucznik
powiedziała mi właśnie, że Quim nie żyje. Linus Quim.
- Wiem. - Młodsza aktorka, odwracając się, objęła starszą
ramieniem. - Widziałam wiadomości w telewizji.
- Myślałam, że była pani na zakupach.
- Byłam. - Carly potaknęła, zwracając się w stronę Eve.
- W sklepie był młody mężczyzna, który umilał sobie oczekiwanie
na żonę, przymierzającą chyba wszystkie znajdujące się tam
ubrania, oglądając wiadomości napalmtopie. Usłyszałam nazwisko.
Podniosła dłoń i wyglądała przez chwilę tak, jakby walczyła sama
ze sobą.
- To innie przygnębiło, a nawet, mówiąc szczerze, przestraszyło.
Nie wiedziałam, co mam myśleć. Znajdowałam się kilka przecznic
stąd, więc przyszłam. Chciałam powiedzieć o tym komuś, kto
zrozumie.
- Zrozumie co? - naciskała Eve.
- W wiadomościach podali, że sądzi się, że śmierć Linusa jest
powiązana z zabójstwem Richarda. Nie bardzo rozumiem, jak to
możliwe. Richard nigdy nie zwracał uwagi na techników i załogę.
Pewnie myślał, że scenografia zmienia się od machnięcia czarodziejską
różdżką. Chyba że był jakiś problem. Wtedy obrażał ludzi
słownie lub fizycznie. Quim nigdy nie miał żadnej wpadki, więc
Richard nie wiedział o jego istnieniu. Jakie więc tu powiązanie?
- Ale pani miała pojęcie o istnieniu Quima?
- Oczywiście. Dziwny mały człowieczek - odparła i lekko się
otrząsnęła. - Eliza, nie lubię sprawiać kłopotu, ale z chęcią
wypiłabym drinka.
- Sama się napiję - powiedziała gospodyni i wezwała androida.
- Czy widziała pani Quima na premierze? - zapytała Eve.
- Robił to, co zawsze, w ten sam cichy i satysfakcjonujący
wszystkich sposób. Jak to on.
- Rozmawiała pani z nim?
- Możliwe. Nie przypominam sobie. Proszę wódkę z lodem -
rzuciła, kiedy pojawił się android. - Podwójną.
- Nie wyglądała pani na tak przybitą, kiedy zginął Draco.
A przecież zdarzyło się to na pani oczach.
- Potrafię wyobrazić sobie tuzin powodów, dla których wiele
osób miałoby ochotę zamordować Drąca - burknęła Carly.
- Włączając panią.
- Tak. - Odebrała od droida szklaneczkę i natychmiast upiła
spory łyk. - Jak najbardziej. Ale Quim zmienia wszystko. Jeśli ich
śmierci są ze sobą powiązane, chcę to wiedzieć. Ponieważ to mnie
przeraża.
- Tragedie zdarzają się w trójkątach - oświadczyła Eliza głosem
pełnym emocji.
- Och, dzięki ci, kochanie. To właśnie chciałam usłyszeć. - Carly
uniosła szklankę i opróżniła jej zawartość.
Uziwacy. Ci ludzie to pieprzeni dziwacy - powtarzała Eve,
wracając na komendę. - Jedno z nich pada tuż na ich oczach, a oni
tylko się dziwią. Jakiś technik zostaje powieszony, a oni rozsypują
się z tego powodu na kawałki.
Włączyła samochodowy wideofon i połączyła się z Feeneycm.
- Żadnych telefonów z domu lub do domu w ciągu czterdziestu
ośmiu godzin - zdawał relację. - Żadnych telefonów do kogokolwiek
z twojej listy. Miał cotygodniowy kontakt z bukmacherem, ale
zakłady zawierał na legalnym poziomie.
- Powiedz mi coś interesującego. Zasypiam tu.
- Zamówił bilet pierwszej klasy na Tahiti, ale go nie zarezerwował.
W jedną stronę, ważny przez tydzień od środy. Zamówił też
luksusowy apartament w kurorcie Wyspa Przyjemności. Na cały
miesiąc. Zbierał informacje na temat sprzedaży nieruchomości,
szukał jakiegoś domu w odległości dwóch mil od morza. Facet nie
miał na to pieniędzy.
- A więc oczekiwał miłego podarunku.
- Albo był marzycielem. Chociaż w jego komputerze nie
natknąłem się na nic, co by wskazywało na to, że w przeszłości
robił podobne rozeznania. To jednak nie było jego hobby.
- Może liczył na pieniądze z szantażu.
- A doczekał się stryczka - podsumował Feeney.
- Taaak. Jadę do kostnicy, naciskać na Morse'a.
- Nikt nie zrobi tego lepiej - rzucił Feeney, zanim się rozłączył.
9
Och, porucznik Dallas. - Ciemne oczy Morse'a, lekarza zarządzającego
prosektorium, zamigotały zza mikrookularów. Brwi,
nad oprawkami wygięły się w dwa wąskie trójkąty. Na szczycie
lewego znajdował się mały srebrny kolczyk.
Mężczyzna strzeli! palcami, po czym wyciągnął przed siebie dłonie
w rękawiczkach ochronnych, spodem do góry. Jego asystent z ponurą
miną rzucił na nie czek opiewający na sumę dwudziestu dolarów.
- Dallas, jesteś niezawodna. A mówiłem, Rochinsky, nigdy nie
graj przeciw własnemu domowi.
Kredyt zniknął w jednej z kieszeni zielonkawego fartucha
ochronnego.
- Wygrał pan zakład? - zapytała Eve.
- A tak. Założyłem się z moim asystentem, że zjawi się pani
w naszym miłym domu przed piątą po południu.
- Cieszy mnie, że jestem przewidywalna. - Spojrzała na zwłoki
kobiety rasy mieszanej w średnim wieku, które leżały pod laserowym
skalpelem Morse'a.
- To nie mój trup.
- Słuszne spostrzeżenie. Proszę poznać Alłyanne Preen, niezwykłą
laleczkę, którą podesłał nam detektyw Harrison. Była pierwsza
w kolejce. To prostytutka. Znaleziono ją w porzuconym lexusie
coupe, w wielkiej autokostnicy, jak nazywamy długotenninowy
parking La Guardia.
- Zatargi z alfonsem?
- Nie ma wyraźnych śladów przemocy ani śladów stosunku. -
Morse sięgnął do wewnątrz rozciętego już ciała, wyciągnął z niego
wątrobę, zważył ją i zapisał coś w notesie.
- Jej skóra ma jasnoniebieski odcień. - Eve pochyliła się, żeby
przyjrzeć się rękom denatki. - Najłatwiej to zobaczyć pod paznokciami.
Wygląda na narkotyki, prawdopodobnie exotik albo
jurnper.
- Bardzo dobrze. Kiedy tylko będziesz chciała dołączyć do
mojego zespołu, daj mi znać. Uwierz mi, że mamy tu dużo zabawy.
- Taaak, o twoich przyjęciach w prosektorium mówi się w całym
mieście.
- Plotki o obchodach Dnia św. Patryka miały w sobie... - oczy
lekarza zaśmiały się zza okularów - sporo prawdy.
- Szkoda więc, że przegapiłam to przyjęcie. Gdzie jest mój facet?
Muszę wiedzieć, jakich narkotyków użył przed śmiercią.
- Hm. - Morse puknął kilka razy w nerkę, zanim zdecydował
się ją usunąć. Jego ręce poruszały się z dużą zręcznością i chyba
w takt głośnej rockowej muzyki dobiegającej z głośników. -
Przypuszczałem, że będzie ci się spieszyło, więc oddałem go
młodemu Finsternowi. Pracuje u nas już miesiąc. Ma sporo energii.
- Dałeś moje ciało jakiemuś żółtodziobowi?
- Dallas, nie przesadzaj, każde z nas kiedyś było żółtodziobem.
A tak przy okazji, gdzie się podziewa nasza dzielna Peabody?
- Jest w terenie, przesłuchuje świadków. Posłuchaj, Morse, ten
przypadek jest skomplikowany.
- Każdy tak mówi.
- Stawiam na zabójstwo, chociaż upozorowano je na samobójstwo.
Moim trupem musi się zająć ktoś doświadczony.
- I tak jest. Uspokój się, Dallas. Stres zabija. - Morse z całym
spokojem podszedł do wideofonu i połączył się z Herbertem
Finsteinem. - Zaraz tu będzie. Rochinsky, zawieź wnętrzności tej
damy do laboratorium i zrób badanie krwi.
- Morse, mam dwa trupy i podejrzewam, że te przypadki są ze
sobą powiązane.
- Tak, tak, ale to twoja działka. - Podszedł do umywalki, zmył
z rąk maść ochronną, potem podsunął je pod tubę z gorącym
powietrzem. -Będę kontrolował chłopaka, Dallas, ale daj mu szansę.
- Tak, tak, dobrze.
Morse ściągnął okulary, po czym się uśmiechnął. Ciemne włosy
miał związane w koński ogon sięgający połowy pleców. Zdjął
kombinezon ochronny, pod którym kryła się szokująco różowa
koszula i elektryzująco niebieskie spodnie.
- Interesujący strój - sucho skomentowała Eve. - Wybierasz się
na następne przyjęcie?
- Mówię przecież, że tutaj każdy dzień jest niczym przyjęcie.
Eve pomyślała, że lekarz prawdopodobnie celowo ubiera się tak
kolorowo, aby uciec w ten sposób od swojej przygnębiającej pracy.
Skoro mu to pomaga.,. Stykanie się na co dzień z ludzkim
cierpieniem i brutalnością pozostawia na człowieku ślad. Bez jakiejś
formy ucieczki mógłby eksplodować.
Zaczęła się zastanawiać, na czym polega jej ucieczka.
- Jak się miewa Roarke? - zagaił Morse.
- Dobrze. - Roarke. Tak, to on jest jej ucieczką. Przed nim była
tylko praca. Sama praca. Jeszcze trochę by tak pożyła, a rozpadłaby
się na kawałki.
Co to za cholerne myśli.
- O, jest Finstein. Bądź dla niego miła - mruknął Morse.
- A jaka niby jestem?
- Uszczypliwa - uprzejmie oświadczył lekarz i przyjacielsko
dotknął jej ramienia. - Herbert, porucznik Dallas chciałaby poznać
raport z sekcji zwłok, którą zleciłem ci zrobić dzisiaj po południu.
- Tak, naturalnie. Quim, Linus, mężczyzna rasy białej, pięćdziesiąt
sześć lat. Powód zgonu to uduszenie przez powieszenie. - Finstein,
chudzielec, rasy mieszanej, ciemna karnacja i wyblakłe oczy, mówił
szybko i przy tym nerwowo bawił się ołówkami wetkniętym do
kieszeni na piersiach.
Nie tylko żółtodziób, pomyślała Eve sfrustrowana, ale na dodatek
dziwadło.
- Czy chciałaby pani obejrzeć ciało?
- Przecież po to stoję, nie widać? - zaczęła, ale zaraz musiała
się pohamować, bo palce Morse'a zacisnęły się boleśnie na jej
ramieniu. - Tak, dziękuję. Chciałabym zobaczyć ciało oraz pański
raport. Bardzo proszę.
- Tędy.
Odszedł. Eve rzuciła Morse'owi wymowne spojrzenie.
- To jakiś pieprzony dwunastolatek.
- Ma dwadzieścia sześć lat. Cierpliwości, Dallas.
- Mam dość cierpliwości. Przez nią wszystko się opóźnia. - Ale
podeszła do rozciągających się od podłogi do sufitu komór,
odczekała, aż Finstein odkoduje jedną z nich i wyciągnie przy
wtórze syczenia gazu ziemnego.
- Jak widać... - Finstein chrząknięciem przeczyścił gardło. - Na
ciele nic ma innych śladów przemocy oprócz śladów po uduszeniu.
Żadnych obrażeń powstałych w wyniku obrony czy napadu. Pod
paznokciami zmarłego znaleziono mikroskopijne resztki sznura, co
pozwala twierdzić, że sam uplótł sobie pętlę. Wygląda na to, że
ofiara powiesiła się z własnej woli.
- Mówi mi pan o samobójstwie? - dopytywała się Eve. -
Tak po prostu? Gdzie jest raport toksykologiczny, wyniki badania
krwi?
- Ja... ja zaraz o tym powiem, pani porucznik. Znaleziono ślady
ageloxite i...
- Podaj jej nazwy potoczne, Herbert -łagodnie upomniał Morse. -
To policjantka, nie naukowiec.
- O tale, sir. Przepraszam. Ślady hm... ease-up wraz z niewielką
ilością domowej roboty samogonu. Ta mieszanka jest często
stosowana przez samobójców dla uspokojenia.
- Do cholery, ten facet nie popełnił samobójstwa!
- Tak, proszę pani, zgadzam się. - Cicha zgoda Finsteina ucięła
tyradę Eve, zanim ta się naprawdę zaczęła.
- Zgadza się pan?
- Tak. Ofiara na godzinę przed śmiercią zjadła precla z dużą
ilością musztardy. Wcześniej zmarły uraczył się śniadaniem
składającym się ze zbożowych wafelków, jajecznicy i trzech
filiżanek kawy.
- Więc?
- Jeśli zmarły wiedział, że przed śmiercią należy zażyć ease-up
zmieszany z alkoholem, wiedziałby też zapewne, że kawa potencjalnie
może przeciwdziałać tej mieszance, przez co nie uzyskałby
efektu uspokojenia. To oraz fakt, że ilość skonsumowanego alkoholu
była bardzo niewielka w porównaniu z ilością narkotyku, wzbudza
wątpliwości co do hipotezy o samobójstwie.
- A więc opowiada się pan za morderstwem.
- Raczej za przypadkową śmiercią. - Finstein ciężko przełknął
ślinę, widząc, że Eve wpatruje się w niego uważnie. - Dopóki nie
pojawią się nowe dowody, które dostarczą argumentów za którąś
z hipotez, nie mogę wydać jednoznacznej opinii.
- Ach tak. Dobra robota, Herbert. - Morse pokiwał głową. - Pani
porucznik da ci znać, kiedy dowie się czegoś nowego.
Po tych słowach Finstein ulotnił się z wyraźną ulgą.
- Nic rni nie pomogliście - poskarżyła się Eve.
- Przeciwnie. Herbert zostawił ci okienko. Większość lekarzy
zamknęłaby je z trzaskiem, pozostając przy samobójstwie. On
jednak jest ostrożny i dokładny. Bierze pod uwagę nastawienie ofiar,
a nie same fakty. Od strony medycznej sformułowanie, „przypadkowa
śmierć" było najlepsze, jakiego mogłaś się spodziewać.
I rzypadkowa śmierć - mruknęła Eve, wsiadając za kierownicę.
- Dobrze, to nam zostawia okienko. - Peabody oderwała wzrok
od notesu, spojrzała na przełożoną i natknęła się na wbity w nią
zimny wzrok Eve. - Co? Co takiego powiedziałam?
- Następna osoba mówi mi, że wyrzucam ludzi przez jakieś
cholerne okno. - Włączyła silnik. - Peabody, czy ja jestem dokuczliwa?
- Pytasz po to, żeby się dowiedzieć, jak bardzo mnie zraniłaś,
czy tylko szykujesz jakiś nowy podstęp?
- Zamknij się - burknęła Eve i ruszyła na komendę.
- Quim postawił setkę w dzisiejszym meczu koszykówki -
poinformowała Peabody, uśmiechając się. - Tę wiadomość przesiał
mi właśnie McNab. Setka to najwyższy zakład Quima. Dziwne,
obstawił wynik meczu, zamierzając się za kilka godzin powiesić.
Nawet się nie dowiedział, czy wygrał. Mam tu nazwisko i adres
jego bukmachera. Och, ale miałam się zamknąć. Przepraszam, pani
porucznik.
- Marzą ci się dalsze zranienia?
- Niekoniecznie. Teraz, kiedy prowadzę życie seksualne, ślady
zranień wprawiałyby mnie w zakłopotanie. Maylou Jorgensen.
Mieszka w West Yillage.
i eabody lubiła West Village. Uwielbiała mieszkających tam
artystów i dziwaków, którzy stylizowali się na artystów. Lubiła
przyglądać się wyrafinowanym strojom i fryzurom przechodniów
oraz stojącym na chodnikach artystom udającym, że nie zależy im
na sprzedaniu swoich prac.
Nawet uliczne złodziejaszki były tu bardziej wykwintne.
Powietrzne bary sprzedawały wegetariańskie kebaby zrobione
z najlepszej jakości warzyw.
Z tęsknotą pomyślała o obiedzie.
Eve zatrzymała się na dwupiętrowym parkingu i włączyła
znak „Na służbie". Po drugiej stronie ulicy stał ładny budynek,
kiedyś wykorzystywany jako magazyn, teraz zamieniony na dom
mieszkalny.
- Pewnego dnia zamieszkam w jednym z takich budynków. Tyle
przestrzeni i jaki widok na ulicę. - Peabody, wychodząc z samochodu,
rozglądała się dokoła. - Patrz, tam na rogu jest miła i czysta
restauracja, a po drugiej stronie sklep otwarty dwadzieścia cztery
godziny na dobę przez cały tydzień.
- Wybierasz miejsce zamieszkania, kierując się odległością do
źródła żywności?
- To ważne i rzeczywiście biorę to pod uwagę.
Eve, jak nakazują przepisy, pokazała do kamery swoją odznakę,
a potem weszła do budynku. W małym holu znajdowała się winda
i świeżo malowana skrzynka na listy z czterema numerami.
- Tylko cztery mieszkania w budynku tej wielkości. - Peabody
westchnęła. - Wyobraź to sobie.
- Wyobrażam sobie, że bukmachera nie powinno być stać na
mieszkanie w takim miejscu. - Kierując się instynktem, Eve nie
nacisnęła na dzwonek domofonu przy numerze 2A. Zaczęła wspinać
się po schodach. - Zrobimy Maylou niespodziankę.
W budynku panowała całkowita cisza, co znaczyło, że ściany są
wykonane z doskonałych materiałów. Eve przypomniała sobie
śmierdzące mieszkanko Quima, znajdujące się zaledwie kilka
przecznic od tego miejsca. Najwyraźniej bukmacherzy żyją o wiele
lepiej niż ich klienci.
Nigdy nie zakładaj się przeciwko domowi, powiedział Morse.
Miał rację.
Nacisnęła na dzwonek przy 2A. Chwilę później drzwi otworzyły
się i stanęła w nich ogromna ruda kobieta i mały ujadający bez
opamiętania biały piesek.
- W samą porę, ty... - Kobieta zamrugała złotymi oczami, potem
je przymknęła. Dziwnej urody twarz miała odcień i gładkość
alabastru. — Myślałam, że to człowiek, który wyprowadza psa.
Spóźnia się. Jeśli chcecie coś sprzedać, to nie jestem zainteresowana.
- Maylou Jorgensen?
- No i co?
- Nowojorska policja. - Eve uniosła odznakę i w tym samym
momencie w jej rękach znalazła się kula szczekającego futra.
- Cholera. - Eve przekazała szczerzącego kły psa Peabody,
następnie wkroczyła do mieszkania. Potykając się, rzuciła się za
rudowłosą kobietą, która pobiegła do upstrzonej różnymi guziczkami
konsoli, stojącej przed ścianą obwieszoną ekranami.
Upadły obydwie na ziemię jak powalone drzewa.
Zanim Eve zdążyła nabrać powietrza, znalazła się pod ciężarem
stu osiemdziesięciu pięciu funtów ciała spanikowanej bukmacherki.
Zamachnęła się kolanem, uderzyła nim w krocze kobiety i tylko
dzięki refleksowi uniknęła śladów jej długich niebieskich paznokci
na twarzy.
Jednak nie udało jej się uchronić szyi.
Zapach własnej krwi zirytował Eve.
Zebrała się w sobie, wygięła w łuk i podpierając się łokciami,
zrzuciła z siebie ciężkie cielsko. Po sekundzie jej pieść znalazła się
na białej twarzy Maylou. Z nosa bukmacherki trysnęła krew.
Kobieta jęknęła.
Jej złote oczy wywróciły się białkami na wierzch i znowu całym
ciężarem opadła na Eve.
- Rany boskie, zdejmij ją ze mnie. Waży chyba z tonę.
- Podaj mi rękę. Dallas, ona jest jak bryła granitu. Pchaj!
Eve pchała, Peabody ciągnęła, w końcu zdołały przekręcić
Maylou na plecy. Eve wstała, ciężko dysząc.
- Jakby mnie ktoś pogrzebał pod górą gruzu. Jezu, ucisz tego psa.
- Nie potrafię. Jest przerażony. - Peabody ze współczuciem
spojrzała na wystraszone zwierzę, który wciskało swój biały zadek
w róg pokoju, jazgocząc zawzięcie.
- Ogłusz go.
- Och, Dallas. - W głosie Peabody zabrzmiało oburzenie.
- Nieważne. - Eve spojrzała na poplamioną krwią koszulę
i kurtkę, podniosła dłoń do podrapanej szyi.- Ile z tego to
moja krew?
- Porządnie cię zadrapała. Masz głębokie bruzdy - oświadczyła
Peabody po pospiesznych oględzinach. - Przyniosę apteczkę.
- Później. - Eve, marszcząc czoło, przykucnęła nad nieprzytomną
kobietą. - Przekręćmy ją i zakujmy w kajdanki, nim się
ocknie.
Nie było to takie proste i kosztowało je sporo czasu i wysiłku,
ale w końcu zakuły bukmacherkę. Eve wyprostowała się i spojrzała
na konsolę.
- Ona coś tu kręciła. Myślała, że to nalot. Zobaczymy, co
zapamiętałam z pracy w wydziale antyhazardowym.
- Chcesz, żebym zadzwoniła po nakaz rewizji?
- Tutaj jest mój nakaz - powiedziała i dotknęła pulsującej bólem
szyi, po czym usiadła przy konsoli. - Mnóstwo liczb, mnóstwo gier.
A to co? Nazwiska, konta, stawki zakładów, zadłużenia. Na
pierwszy rzut oka nie ma w tym nic podejrzanego. - Obejrzała się. -
Czy wraca już do siebie?
- Dalej jest nieprzytomna. Mocno jej przyłożyłaś.
- Znajdź coś do zatkania pyska temu psu, zanim użyję własnej
stopy.
- To tylko mały psiak - mruknęła Peabody i poszła przeszukać
kuchnię.
- Zbyt wiele liczb - powiedziała Eve sama do siebie. - I pula
wydaje się trochę za duża jak na mały salonik bukmacherski. To
coś większego, ale co?
Odwróciła się i zobaczyła, ze Peabody kuca przed psem i namawia
go do zjedzenia ciasteczka. Wyciągnęła komunikator i połączyła
się z jedynym człowiekiem, który, jej zdaniem, potrafiłby poradzić
sobie z rozciągającym się przed nią oceanem liczb.
- Potrzebuję Roarke'a - syknęła do asystenta męża, kiedy jego
twarz pojawiła się na ekranie. - Tylko na minutkę.
- Oczywiście, pani porucznik. Proszę poczekać.
- No, śliczny psiaczek, kochany. Ale jesteś ładniutki.
Eve skrzywiła się, słysząc słodką paplaninę asystentki, ale nie
skomentowała jej.
- Pani porucznik. - Ekran wypełniła twarz Roarke'a. - Czym
mogę... - Uśmiech na ustach mówiącego zamarł, a oczy zabłysły
i stwardniały. - Co się stało? Jak bardzo jesteś ranna?
- Nie bardzo. W większości to czyjaś krew. Posłuchaj, jestem
w prywatnym salonie zakładów i coś mi tu nie gra. Mam pewien
pomysł, ale chcę, żebyś na coś spojrzał i powiedział mi, co o tym
sądzisz.
- W porządku, jeśli zaraz po tym udasz się na pogotowie.
- Nie mam na to czasu.
- W takim razie ja nie mam czasu na konsultacje.
- Do cholery! - Najchętniej przerwałaby transmisję, ale pohamowała
złość i dla uspokojenia wzięła głęboki oddech. - Peabody
przyniesie mi apteczkę. To tylko kilka zadrapań, przysięgam.
- Przekręć głowę w lewo.
Wywróciła oczami, ale zrobiła to, o co prosił.
- Niech to ktoś obejrzy - rzucił ostro, potem wzruszył ramionami
jakby na zgodę. - Pokaż, co tam masz.
- Mnóstwo liczb. Różne gry - zaczęła, przekręcając komunikator
tak, żeby mógł zobaczyć konsolę i ekrany. - Koszykówka, konie,
wyścig elektronicznych szczurów. Podejrzewam, że trzeci ekran na
prawo to...
- Zaległe długi z zakładów. Zdecydowanie przewyższają dopuszczalną
legalnie wysokość. Ekran tuż pod spodem to wydatki
poniesione na zebranie długów. Na ekranie obok masz coś, co
wygląda na prywatne gry - w stylu kasyna. Popatrz na swoją
konsolę, poszukaj guzika, który jest połączony z tym ekranem.
Prawdopodobnie będzie to 3-C czy coś takiego.
- Taaak, mam.
- Przyciśnij go. Och! - zawołał Roarke, kiedy ekran zmienił się
w monitor i wyświetlił obraz przedstawiający pełne gości, dymu
i stołów kasyno. - W jakim miejscu jesteś?
- W budynku dawnego magazynu. West Village, drugie piętro.
Są tu tylko cztery mieszkania.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że kasyno masz pod sobą.
- Ta okolica jest sprawdzana przez policję.
- No cóż - uśmiechnął się do niej. - Może niedokładnie.
- Dzięki za podpowiedz.
- Cała przyjemność po mojej stronie, pani porucznik. Zajmij się
tymi zadrapaniami albo będę musiał coś z tym począć.
Rozłączył się, zanim zdążyła odpowiedzieć. Odwróciła się
i zobaczyła, że Peabody trzyma w objęciach psa i przygląda się jej
z zaciekawieniem.
- Roarke sporo wie na temat nielegalnego hazardu.
- Wie też dużo na temat legalnego. Najważniejsze, że nam
pomógł. Ciekawi cię jak i dlaczego?
- Nie. - Peabody otarła policzek o futro psa i uśmiechnęła się. -
To po prostu interesujące. Masz zamiar zrobić im nalot?
- To zależy od Maylou. - Eve wstała, bo rudowłosa kobieta
wydala z siebie jęk i poruszyła się. Zakaszlała, potem zaczęła
podrzucać wielkimi pośladkami, kopiąc przy tym powietrze zadziwiająco
małymi stopami.
Eve uklękła przy niej.
- Napad na policjanta - zaczęła spokojnie. - Opór przy aresztowaniu,
nielegalne kasyno, wymuszanie długów. Jak to brzmi na
początek, Maylou?
- Złamałaś mi nos - wycharczała niewyraźnie bukmacherka.
- Na to wygląda.
- Musisz wezwać pogotowie. Mam do tego prawo.
- Ciekawe, że to ty pouczasz mnie w kwestii prawa. Myślę, że
poprzestaniemy na razie na złamanym nosie. Oczywiście, złamane
ramię wymagałoby już oględzin lekarza.
- Nie mam złamanego ramienia.
- Jeszcze nie. - Eve odsłoniła zęby w uśmiechu. - A teraz,
Maylou, jeśli chcesz, żeby obejrzał cię lekarz, i jeśli nie chcesz,
żebym zajęła się tym, co dzieje się piętro niżej, powiedz mi
wszystko, co wiesz o Linusie Quimie.
- Nie jesteście tu po to, żeby mnie zaniknąć?
- To zależy od ciebie. Quim.
- Małe pieniądze. Nie jest hazardzistą, tak tylko sobie pogrywa.
Traktuje to jako hobby. Jest w tym kiepski. Nigdy nie stawia więcej
niż setkę, a zazwyczaj połowę tego, za to regularnie. Jezu, twarz
mnie boli. Dajcie mi coś na znieczulenie.
- Kiedy rozmawiałaś z nim ostatnio?
- Wczoraj wieczorem. Robi zakłady przez Internet. Łączy się ze
mną co najmniej dwa razy w tygodniu. Wczoraj postawił stówę na
Brawlers w dzisiejszym meczu. Jak na niego to dużo. Mówił, że
czuje, że mu się poszczęści.
- Tak powiedział? - Eve przysunęła się. - Dokładnie tak?
- Tak. Powiedział, że stawia setkę na Brawlers na dzisiaj
wieczór. Czuje, że będzie miał szczęście. Nawet się uśmiechnął.
Powiedział, że jeśli mu się powiedzie, następnego wieczoru podwoi
stawkę.
- Był w dobrym nastroju?
- Jak na Quima to była euforia. Facet zazwyczaj tylko narzeka.
Ale płaci, poza tym jest systematyczny, więc nie mam z nim
kłopotów.
- Wystarczy. No i widzisz, Maylou, nie było tak źle, co?
- Nie zamkniecie mnie?
- Nie pracuję dla wydziału antyhazardowego. Nie muszę więc
interesować się tym, co robisz. - Zdjęła kajdanki i wsadziła do
tylnej kieszeni. - Na twoim miejscu zadzwoniłabym po pogotowie
i powiedziała, że wpadłaś na ścianę, potykając się o swojego małego
pieska.
- Squeakie! - Maylou usiadła na wydatnej pupie, potem rozłożyła
ramiona. Pies wyrwał się z objęć Peabody i rzucił w stronę pani. -
Czy ta niemiła policjantka skrzywdziła moją dziewczynkę?
Potrząsając z niedowierzaniem głową, Eve zebrała się do wyjścia.
- Odczekaj dwa tygodnie - powiedziała do Peabody za drzwiami
- i zadzwoń do Hansona z wydziału antyhazardowego. Podaj
im ten adres.
- Powiedziałaś, że jej nie zamkniesz.
- Nie, powiedziałam, że to nie jest mój problem. Hanson się nią
zajmie.
Peabody obejrzała się.
- Co stanie się z psem? I z apartamentem? Może kiedy ją zamkną,
obniży się czynsz. Szkoda, że nie widziałaś kuchni, Dallas. Cudeńko.
- Marzycielka. - Eve wsiadła do samochodu, po czym skrzywiła
się, bo asystentka otworzyła schowek na rękawiczki. - Co robisz?
- Wyjmuję apteczkę.
- Trzymaj się ode mnie z daleka.
- Albo ja, albo pogotowie.
- Nie potrzebuje żadnego pogotowia. Nie dotykaj mnie.
- Nie zachowuj się jak dziecko. - Bawiąc się w pielęgniarkę,
Peabody wybrała narzędzia. - Twardziele nie boją się apteczki.
Zamknij oczy, jeśli nie chcesz tego widzieć.
Zmuszona poddać się, Eve zacisnęła ręce na kierownicy i zamknęła
oczy. Poczuła nagłe szczypanie środka odkażającego. Jego zapach
odurzył ją. Czuła go nawet w żołądku.
Usłyszała ciche pomrukiwanie elektrycznej laski odkażającej.
Zaczęła sobie żartować, żeby odwrócić uwagę od tego, co robi
Peabody. Potem niespodziewanie ją wessało.
Nagle znalazła się na zimnej i ciemnej sali szpitalnej. Na ciele
czuła ból po tysiącu ukłuć. Jakieś maszyny szumiały złowieszczo.
Ktoś badał jej złamane ramię.
Jak masz na imię? Musisz podać nam swoje nazwisko. Powiedz
nam, kto ci to zrobił? Jak się nazywasz? Co się stało?
Nie wiem. Wydawało jej się, że krzyczy, ale w rzeczywistości
leżała nieruchomo, przykuta do łóżka przerażeniem, a obcy dotykali
jej, oglądali i zadawali pytania.
Jak się nazywasz?
- Nie wiem!
- Dallas. Hej.
Eve otworzyła oczy, spojrzała na Peabody.
- Co? Co? O co chodzi?
- Bardzo zbladłaś. Wyglądasz na chorą. Może jednak powinnyśmy
podjechać na pogotowie?
- Czuję się dobrze. - Zacisnęła dłonie w pięści. - Czuję się
dobrze. Muszę tylko odetchnąć świeżym powietrzem. - Okno
otworzyło się, a ona włączyła silnik.
Wzięła kilka głębszych oddechów, potem znowu poczuwszy się
bezradną małą dziewczynką, spróbowała odsunąć to uczucie w najciemniejszy
kąt umysłu.
10
totrzeba staje się koniecznością, kiedy diabeł popędza. Nie
pamiętam, kto to powiedział, ale to chyba nieistotne. Ktokolwiek to
był, od dawna już nie żyje. Tak jak Linus Quim.
Potrzeba. Rzeczywiście, to było konieczne, tylko kto był diabłem
w tym wypadku. Ja czy głupi i chciwy Quim?
Być może to także nie jest ważne, bo stało się. Nie da się już. tego
cofnąć. Mogę mieć tylko nadzieję, że wszystko zostało wystarczająco
dobrze zaaranżowane, by wywieść w pole bystrą panią porucznik
Dallas.
Ona jest uważnym widzem i obawiam się, że najsurowszym
Z krytyków.
Tak, kiedy ona siedzi na widowni, boję się. Mój występ musi być
perfekcyjny w każdym calu. Każda kwestia, każdy gest, każdy
drobiazg. Inaczej ona zniszczy mnie bez wahania.
[VI otyw i możliwość, myślała Eve podchodząc do drzwi
frontowych własnego domu. Zbyt wielu osobom można to przypisać.
Następnego dnia miał się odbyć pogrzeb Richarda Drąca i była
pewna, że zobaczy wówczas wielką rozpacz, oblaną potokami łez.
Ale będzie to tylko gra.
Draco wciągnął Areenę Mansfield w narkotyki, co położyło się
cieniem na jej karierze.
Stał na miejscu, które desperacko pragnąłby zająć Michael Proctor.
Publicznie poniżył i wykorzystał Carly Landsdowne.
Był niczym drzazga pod zadbanym paznokciem Kennetha Stilesa.
Mówił głośno, że Eliza Rothchild jest za stara i za mało
atrakcyjna, by się nią zainteresował.
I jeszcze wielu, wielu innych, aż trudno zliczyć tych, którzy mieli
powód źle życzyć Richardowi Dracowi.
Morderca wykazał się już pomysłowością, aranżując śmierć
Drąca, a teraz udowodnił, że ma też dużą siłę przekonywania, skoro
udało mu się zwabić w pułapkę chciwego inspicjenta i doprowadzić
do tego, że się powiesił.
Eve wiedziała, że musi się rozglądać nie za kimś popędliwym, ale
posiadającym zimną krew i bystry umysł. Taką osobę jest bardzo
trudno wyśledzić.
Myślała, frustrując się, że śledztwo się zbyt wolno posuwa.
Z każdym krokiem tylko coraz bardziej zagłębiała się w sztuczny
świat, który ją jedynie irytował.
Co za ludzie spędzają życie na przebieraniu się i udawaniu?
Dzieci. Ta myśl uderzyła ją w chwili, gdy naciskała na klamkę
przy drzwiach. Czy przypadkiem nie szuka właśnie bardzo sprytnego,
ale też bardzo rozzłoszczonego dziecka?
Zaśmiała się półgębkiem. Wspaniale. Jej wiedza na temat dzieci
nie zakryłaby otworu zrobionego przez laser.
Otworzyła energicznie drzwi, zamierzając odświeżyć się pod
gorącym prysznicem, a potem wrócić do pracy.
Zaraz po wejściu uderzyła w nią fala ogłuszającej muzyki.
Zatkała uszy. Czuła, że oczy wychodzą jej na wierzch. To, co
słyszała, nie było właściwie muzyką, a jakimś chaosem zgrzytliwych
dźwięków.
Mavis.
Nastrój poirytowania, z którym weszła do domu, nie miał szans
się utrzymać. Musiał ustąpić przed głośną i ekscentryczną muzyką
Mavis Freestone. Eve, podchodząc do drzwi pomieszczenia, które
Roarke zwykł nazywać salonem, uśmiechnęła się.
W miejscu wyznaczonym na splendor i elegancję tańczyła Mavis.
Choć jak i jej muzyki nie można było nazwać muzyką, tak i jej
tańca nikt tak naprawdę nie nazwałby tańcem. Mavis podskakiwała,
trzęsła się i huśtała na boki na wysokich obcasach, które unosiły
jej małą postać co najmniej sześć centymetrów w górę. Szaleńczy
różowo-zielony wzór na butach pasował do włosów, związanych
w kilkanaście długich warkoczy, fruwających dokoła rozanielonej
twarzy dziewczyny.
Nogi miała obciągnięte zielonymi rajstopami w małe różowe
motylki, które znikały pod krótką spódniczką. Zamiast bluzki, piersi
Mavis zasłaniały dwa kawałki materiału, jeden różowy, drugi zielony.
Eve z ulgą stwierdziła, że przyjaciółka przynajmniej obydwie
powieki pomalowała na zielono.
W jednym z antycznych foteli siedział Roarke z kieliszkiem
białego wina w reku. Eve uznała, że albo występ Mavis go relaksuje,
albo mąż zapobiegawczo zapadł w sen.
Muzyka powoli gasła wraz z żałosnym zawodzeniem piosenkarza,
potem zapadła upragniona cisza.
- I co o tym myślisz? - Mavis odrzuciła w tył dwukolorowe
warkocze. - To dobry numer na wideo. Chyba nie jest zbytnio
spokojny, co?
- Och. -Roarke uniósł wino do ust, z zadowoleniem stwierdzając,
że decybele nie roztrzaskały delikatnego kryształu. - Nie, z pewnością
nie. Spokojny to nie jest słowo, które przychodzi na myśl przy
słuchaniu tego utworu.
- Ekstra! - Ma vis podskoczyła, po czym jej mały tyłeczek
zakręcił się energicznie i dziewczyna pochyliła się i pocałowała
gospodarza. - Chciałam, żebyś to ty pierwszy go usłyszał, bo jesteś,
no, jesteś facetem od forsy.
- Forsa zawsze pochyla czoło przed talentem.
Widząc, jaką radość sprawił Mavis tym, co powiedział, Eve,
gdyby już nie kochała męża, teraz z pewnością by się w nim
zakochała.
- To taka zabawa! Nagrania, koncerty, kostiumy, które projektuje
dla mnie Leonardo. To prawie nie jak praca. Gdyby nie ty i Dallas,
pewnie dalej wycierałabym takie dziury jak „Niebieska Wiewiórka".
Przy tych słowach odwróciła się, zobaczyła Eve i twarz jej
pojaśniała.
- Hej! Mam nowy numer.
- Słyszałam. Totalny odjazd.
- Roarke powiedział, że będziesz późno, a ty... och, czy to krew?
- Co? Gdzie? - Eve pospiesznie rozejrzała się po pokoju,
szukając krwawych plam. Mavis podskoczyła do niej.
- To ty jesteś cała we krwi. - Dotknęła piersi i ramion Eve,
przyglądając się jej z przestrachem. -Powinniśmy wezwać lekarza,
pogotowie. Roarke, każ jej się położyć.
- Całe życie staram się ją do tego namówić.
- Spokojnie, Mavis. To nie moja krew.
- Och. - Dziewczyna odsunęła dłonie. - Fuj.
- Nie denerwuj się. Już wyschła. Miałam zamiar się wykąpać
i przebrać na komendzie, ale kiedy pomyślałam o strużce zimnej
wody, postanowiłam wrócić do domu. Zostało ci tego jeszcze
trochę? - zapytała męża, wskazując w stronę kieliszka z winem.
- Naturalnie. Odwróć głowę.
Westchnęła z irytacją, ale odchyliła głowę, pokazując, że opatrzone
zadrapania już się zasklepiają.
- O rany - z podziwem w głosie rzuciła Mavis. - Ktoś cię nieźle
urządził. Musiał mieć niesamowite paznokcie.
- Tyle że nie trafił. Celował w oczy. - Eve odebrała od męża
kieliszek. - Dzięki za podpowiedz - dodała. - Pomogła mi.
- Cieszę się, że się przydałem. Podnieś głowę.
- Dlaczego? Pokazałam ci już zadrapania.
- Do góry - powtórzył, podnosząc jej brodę końcem palca, po
czym złożył na ustach żony ciepły pocałunek. - Jak widzisz, ja
trafiam bez pudła.
- Ach. Jesteście tacy fajni! - zawołała Mavis, przyglądając się
im z zachwytem.
- Tak. Jesteśmy jak para szczeniaków. - Eve rozbawiona reakcją
przyjaciółki usiadła na poręczy sofy i napiła się wina. - Dobry ten
twój nowy numer, Mavis. Cała ty.
- Tak myślisz? Puściłam go Leonardowi i teraz wam. Nikt inny
go nie słyszał.
- To... - Eve przypomniała sobie określenie Whitneya - jest
soczyste.
- Tak myślałam. Roarke, czy mogę jej powiedzieć?
- Co chcesz mi powiedzieć?
Mavis zagryzła usta, zerkając na Roarke'a, czy wyraża zgodę,
a widząc, że kiwa głową, wzięła dwa głębokie oddechy.
- OK. Roarke dowiedział się, że mój ostatni numer, „Curl Your
Hair", wchodzi do pierwszej piątki w przyszłotygodniowej liście
przebojów. Dallas, jestem pieprzonym numerem trzecim, zaraz za
„Butt-Busters" i „Indigo".
Eve nie miała pojęcia, kto to jest Butt-Busters i Indigo, ale
wiedziała, że lista przebojów jest dla Mavis czymś w rodzaju Biblii.
- To wspaniale. - Wstała i uścisnęła przyjaciółkę. -Trzymaj tak
dalej.
- Dzięki. - Mavis pociągnęła nosem i otarła ze srebrnych rzęs
łzę. - Jesteś pierwszą osobą, której to powiedziałam. Wykręciłam
nawet numer do Leonarda, ale potem pomyślałam, że wolę mu to
powiedzieć osobiście. Zresztą cieszę się, że ty to usłyszałaś
pierwsza. On to zrozumie.
- On zwariuje ze szczęścia.
- Taaak. Mamy co święcić. Naprawdę się cieszę, że się nie
spóźniłaś, przez co mogłam ci powiedzieć, no i draga korzyść jest
taka, że nie stracisz babskiego wieczoru.
Eve natychmiast ogarnął niepokój.
- Babskiego wieczora?
- Taaak, no wiesz. Trina już jest na pływalni. Najpierw trochę
się popluskamy i zrelaksujemy, a potem wszystkie idziemy do
salonu piękności.
- Salonu piękności? - Nie, tylko nie to, pomyślała Eve. Tylko
nie salon piękności. - Posłuchaj Mavis, wróciłam do domu, żeby
popracować. Mam tę sprawę...
- Zawsze masz jakąś sprawę. - Niezrażona sprzeciwami przyjaciółki
Mavis nalała sobie kieliszek wina, po czym uzupełniła
kieliszek Eve. Roarke leniwie zapalił cygaro i uśmiechnął się. -
Musisz od czasu do czasu zrobić coś dla siebie. Ostatnio jesteś
roztrzęsiona, a twoja cera zrobiła się szara. Czytałam trochę na ten
temat. Poza tym Trina ma jakieś nowe, niesamowite farby do ciała.
- Nie. Absolutnie się nie zgadzam. Nie będę się malowała.
Mavis wywróciła oczami.
- Dla siebie, Dallas, nie dla ciebie. Chociaż uważam, że powinnaś
również kiedyś spróbować. Założyłam się z Roarkiem, że dasz się
namówić na złoty pył. Wspaniale działa na biust, no i powoduje,
że się błyszczy.
- Nie chcę, żeby mój biust się błyszczał.
- Poza tym ma migdałowy smak.
- Naprawdę? - Roarke wypuścił z płuc chmurę dymu. - To
brzmi interesująco.
- Widzisz? Zresztą pomyślisz o tym, kiedy się już zrelaksujesz
i uczeszesz. Summerset przygotował nam coś do przegryzienia.
- Ekstra. Ale ja naprawdę - O... ktoś dzwoni do drzwi. Otworzę.
Uciekła, zmuszając się, by nie pędzić. Najchętniej minęłaby
przybysza, ktokolwiek nim był, i pobiegła z powrotem na komendę.
Wyprzedziła Summerseta o pół kroku.
- Ja otworzę.
- Przyjmowanie i odprowadzanie gości to mój obowiązek -
przypomniał służący. - Pani Furst do pani. - Mówiąc to, odsunął
Eve na bok i otworzył drzwi.
- Powinnam była zadzwonić. - Nadine wiedziała, co Eve sądzi
o dziennikarzach w jej domu. - Nie jestem w pracy - wyjaśniła
pospiesznie. - To sprawa osobista.
- Dobrze. Wspaniale. Wejdź. - Eve pochwyciła zaskoczoną
reporterkę za rękę i prawie wciągnęła do środka.
- Wzięłam sobie kilka dni wolnego - zaczęła Nadine.
- Zauważyłam. Nie podoba mi się ten twój zastępca.
- To kretyn. Ale nieważne. Chciałam wpaść do ciebie i powiedzieć...
- zamilkła i cofnęła się. - O, cześć, Mavis.
- Nadine, cześć! A to dopiero, zrobiło nam się tu małe przyjęcie. -
Choć Mavis robiła wrażenie trzpiotki, była to jednak osoba rozsądna,
lojalna i potrafiąca współczuć. Nie więcej niż po dwóch sekundach
dostrzegła, że Nadine jest z jakiegoś powoda przygnębiona.
- Posłuchajcie. Pójdę sprawdzić, jak sobie daje radę Trina.
Wracam w mgnieniu oka. -Zaraz też wybiegła z salonu, potrząsając
kolorowymi warkoczami.
- Usiądź, Nadine. - Roarke był już na nogach i podprowadzał
gościa do krzesła. - Napijesz się wina?
- Z chęcią, dziękuję, z chęcią. Ale tak naprawdę to zapaliłabym
papierosa.
- Myślałam, że rzuciłaś palenie -mruknęła Eve. Roarke podsunął
Nadine paczkę.
- Bo rzuciłam. - Dziennikarka obdarzyła Roarke'a wdzięcznym
spojrzeniem. - Rzucam palenie regularnie. Ale zapomnijmy o tym.
Przykro mi, że naszłam was bez uprzedzenia.
- Przyjaciele są tu zawsze mile widziani. - Roarke nalał wina
i podał je Nadine. - Przypuszczani, że chcesz porozmawiać z Eve.
Zostawiam was same.
- Nie, nie musisz wychodzić. - Nadine powtórnie zaciągnęła się
drogim papierosem. - Jezu, zapomniałam, że ty zawsze masz
prawdziwy tytoń. Daje lepszy rezultat niż ziołowe papierosy. Nie,
nie wychodź - powtórzyła. - Dallas i tak ci wszystko powtarza.
Roarke zrobił zdziwioną minę.
- Tak?
- Nie- stwierdziła stanowczo Eve, przysiadając na oparciu
sofy. - Opowiedziałam mu o twoim problemie ze względu na
znajomość Roarke'a z Diakiem.
- W porządku. -Nadine udało się słabo uśmiechnąć. -Cierpienie
kształtuje charakter.
- Nie masz się czego krępować. Życie byłoby straszliwie nudne,
gdybyśmy nie mogli, patrząc wstecz, żałować przynajmniej jednego
romansu — rzucił Roarke.
Nadine uśmiechnęła się wyraźniej.
- Naprawdę udało ci się zdobyć skarb, Dallas. Nie ma nic
lepszego od mężczyzny, który potrafi powiedzieć właściwą rzecz
w odpowiednim momencie. No cóż, rzeczywiście żałuję związku
z Drakiem. - Przeniosła wzrok na Eve. - Wiem, że nie będziesz
mogła mi odpowiedzieć, ale muszę zapytać. Czy jestem w opałach?
- Co powiedział twój adwokat?
- Żeby się nie martwić i nie rozmawiać z tobą bez niego. -
Uśmiechnęła się ponuro. - Jak widzisz, nie posłuchałam jego rady.
- Nadine, nie mogę skreślić cię z listy podejrzanych, ale -
zaczęła tłumaczyć Eve, widząc, że dziennikarka zamyka oczy i kiwa
z rezygnacją głową - skoro jesteś na jej szarym końcu, na twoim
miejscu spróbowałabym jednak posłuchać pierwszej części rady
adwokata.
Nadine odetchnęła i upiła lyk wina.
- Po raz pierwszy cieszę się, że przegrywam w jakimś rankingu.
- To zasługa Miry, której opinia bardzo się liczy, a ona uważa,
że nie jesteś w stanie zaplanować i popełnić morderstwa. To jej
osobisty, a także zawodowy pogląd po wzięciu pod uwagę rozwoju
śledztwa i nowych dowodów.
- Dziękuję ci. Dziękuję. - Nadine podniosła głowę i przycisnęła
palcami czoło. - Nieustannie sobie powtarzam, że to wkrótce się
skończy. Że rozwiążesz sprawę. Ale to napięcie mnie dobija.
- Musisz jeszcze trochę poczekać. Czy wiedziałaś, że Draco
nagrał cię na wideo?
- Wideo? - Nadine opuściła rękę i zmarszczyła brwi. - Masz na
myśli nagranie z pracy?
- Cóż, niektórzy uważają, że seks to też praca.
Nadine wytrzeszczyła oczy, potem zamrugała, a oczy rozświetliły
się zrozumieniem. Eve zobaczyła w nich akurat to, co chciała
zobaczyć: szok, furię, zmieszanie.
- Miał nagranie z... On zrobił... nagrywał nas, kiedy my... -
Odstawiła z trzaskiem kieliszek i podskoczyła na równe nogi. - Ten
oślizly sukinsyn. Ten zboczeniec.
- Delikatnie powiedziane- mruknął Raorke, na co Nadine
odwróciła się z impetem w jego stronę.
- Co za mężczyzna filmuje kobietę w trakcie stosunku, gdy
ona nie wyraziła na to zgody? Jaką chorą przyjemność czerpie
z faktu, że pogwałcił w ten sposób jej cześć? Bo to właśnie się
stało.
Wbiła Roarke'owi palec w pierś, tylko dlatego, że był mężczyzną.
- Czy zrobiłbyś coś takiego Dallas? Kopnęłaby cię w tyłek, tak
że w mgnieniu oka znalazłbyś się na Taurusie HI. To właśnie
chciałabym zrobić z Drakiem. Nie, nie, złapałabym go za tego jego
malutkiego ptaszka i wykręciła go o sto osiemdziesiąt stopni, aż by
mu odpadł.
- Cieszę się, że nie jestem na jego miejscu.
Dziennikarka odsapnęła, nabrała powietrza, potem podniosła ręce.
- Przepraszam, to nie twoja wina. - By odzyskać równowagę,
zaczęła krążyć po pokoju, a po chwili odwróciła się do Eve.
- Obawiam się, że mój wybuch niestety podwyższył moją lokatę
w rankingu?
- Wręcz przeciwnie. Przypuszczam, że gdybyś wiedziała o nagraniu,
próbowałabyś wykastrować Drąca. Nie pozwoliłabyś go
dotknąć nikomu innemu. Właśnie potwierdziłaś swoją niewinność.
- No i dobrze. Hura! - Nadine ponownie opadła na krzesło. -
Domyślam się, że nagranie stanowi dowód rzeczowy.
- Musi. Ale zapewniam cię, Nadine, że nikt nie będzie go oglądał
dla rozrywki. Jeśli cię to pocieszy, to powiem, że nie widać cię aż
tak bardzo. Tak wszystko ustawił, że to jego prawie cały czas
obejmuje kamera.
- Tak, domyślam się. Dallas, jeśli to nagranie dostanie się do
mediów...
- Nie dostanie. I coś ci poradzę, lepiej wracaj do pracy. Zajmij
się czymś, a mnie daj czas na zajęcie się moimi sprawami. Jestem
w tym dobra.
- Gdybym o tym nie wiedziała, faszerowałabym się już tonami
środków uspokajających.
Nagle Eve olśniła pewna myśl.
- Co powiesz na babski wieczór w ramach ukojenia nerwów?
- Co?
- Mavis i Trina zarezerwowały salon piękności. Ja nie mam czasu,
a szkoda, żeby nowości Triny się zmarnowały. Zajmij moje miejsce.
- Przyda mi się jakiś relaks.
- No widzisz. - Eve podskoczyła na równe nogi. - Natychmiast
poczujesz się jak nowo narodzona. Pomaluj sobie ciało - zasugerowała,
wyciągając Nadine z pokoju. - Odświeżysz wygląd i będziesz
miała błyszczące piersi.
Po odprowadzeniu dziennikarki do drzwi Eve, zacierając ręce,
wróciła do salonu.
- Dobra robota, pani porucznik.
- Tak, to było podstępne. Pogruchają sobie we trzy jak... co grucha?
- Gołębice? - podpowiedział.
- Taaak, jak gołębice. Skoro wszyscy są już szczęśliwi, mogę
wracać do pracy. Co powiesz na propozycję obejrzenia filmu na wideo?
- Z Nadine? A będzie popcorn?
- Mężczyźni to jednak zboczeńcy. Nie, nie z Nadine, błaźnie.
Ale popcorn to dobry pomysł.
namierzała wykorzystać swoje biuro, żeby było oficjalnie.
Mrzonki. Skończyło się salonikiem na drugim piętrze, gdzie grzesznie
się wbiła w miękkie poduszki sofy długiej na milę. Przed sobą na
ścianie miała wielki ekran, a w rękach kubełek prażonej kukurydzy.
Roarke właśnie przekonał ją, mówiąc o rozmiarach ekranu.
Trudno jest przegapić nawet najmniejszy szczegół, skoro obraz jest
większy niż rzeczywisty.
Odnosiła nawet wrażenie, że sama znajduje się na scenie. Roarke
miał rację namawiając ją, by obejrzeli sztukę w tym właśnie
saloniku.
Bardzo uważnie śledziła grę aktorów i musiała przyznać, że są
wyśmienici. Na przykład Eliza Rothchild, która nie do poznania
weszła w rolę irytująco zarozumiałej pielęgniarki sir Wilfreda.
Doskonale prezentowała się w białym garniturku, a jej nieustannie
zaciśnięte usta wymownie świadczyły o zawziętym charakterze.
Mówiła piskliwym głosem o denerwującym tonie, jakim niektórzy
rodzice zwracają się do niesfornych dzieci.
Podobnie Kenneth po mistrzowsku uniósł rolę pompatycznego,
ale słabego duchem adwokata. Rzucał się po scenie nerwowo
i mówił raz przesadnie tubalnym głosem, raz znowu zupełnie nie
było go słychać.
Ale tak naprawdę scena należała do Drąca. Był bez wątpienia
przystojny, ogromnie czarujący i zabawny. Tak, Eve rozumiała,
dlaczego kochały się w nim bezbronne kobiety - w nim i w Vole'u.
- Wciśnij pauzę. - Wepchnęła naczynie z popcornem w ręce
męża, wstała i przyjrzała się Dracowi z bliska.
- Oto, co widzę. Wszyscy aktorzy grają. Są dobrzy, utalentowani
i cieszą się grą. Ale on jest tym, kogo gra. Nie musi grać. Jest tak
samo egocentryczny, arogancki i bezczelny jak Vole. Rola została
napisana dla niego.
- To samo myślałem, gdy proponowałem jego kandydaturę. Ale,
co z tego wynika?
- To, że jego morderca myślał tak samo jak my. I dlatego właśnie
morderstwo zostało dokonane w trakcie przedstawienia, a nie gdzie
indziej. Draco jest taki jak Vole i tak jak Vole umiera w ostatnim
akcie. Kara zostaje wymierzona na oczach świadków.
Wróciła do sofy i usiadła.
- Tak naprawdę to niczego nowego nie wymyśliłam, tylko
utwierdziłam się we wcześniejszym przekonaniu. Puść dalej.
Patrzyła uważnie i czekała. Dopiero teraz dostrzegła, w jak
dobrym momencie Areena pojawia się na scenie. Oczywiście tak
była napisana sztuka, jednak to Areenie należały się pochwały za
styl, w jakim weszła na salę sądową.
Dumna, piękna, tajemnicza i chłodna. To była jej rola. Ale nie
jej prawdziwy charakter, przypomniała sobie Eve. Prawdziwa
Christina Vole była kobietą wyniszczoną przez miłość. Kobietą,
która wie, że jej mężczyzna zabił, a mimo to poświęci swoją dumę
i skłamie, aby uchronić go przed karą. I która na końcu zabije go
za to, że odrzucił jej miłość.
- Tu się toczy gra na dwóch poziomach - mruknęła. - Tak samo
gra Draco. Żadne z nich nie pokazuje prawdziwej twarzy postaci
aż do ostatniej sceny.
- Obydwoje mają ogromny talent.
- Nie, oni wszyscy mają talent. Wszyscy są przyzwyczajeni do
manipulowania słowami i gestami, by oddać charakter postaci. Sir
Wilfred wierzy na razie, że broni niewinnego mężczyzny, ale na
końcu przekonuje się, że został wykpiony. To wystarczy, żeby
wpaść we wściekłość. A w prawdziwym życiu wystarczy, żeby
zabić.
Roarke pomyślał to samo i skinął głową.
- Mów dalej.
- Diana wierzyła w każde kłamstwo, którym Vole ją faszerował.
Uwierzyła, że jego żona była zimną zdzirą, że jest niewinny i że
porzuci dla niej żonę.
- A ta druga kobieta - wtrącił Roarke. - Ta młodsza. Trochę
naiwna i nachalna.
- Ona też na koniec zrozumie, że została oszukana, i będzie
z tego powodu cierpiała. Tak jak Carly Landsdowne. A za kulisami
stoi Michael Proctor, pożerany pragnieniem, by mieć to wszystko.
Eve przyglądała się twarzom, wsłuchiwała w głosy, wypatrywała
ukrytych gestów.
- To musi być ktoś z nich, któreś z aktorów. Jestem pewna.
Mordercą nie jest osoba marząca o karierze aktora, ale profesjonalista,
który wie, jak się zachować na scenie.
Zamilkła, obserwując uważnie poruszające się na ekranie postacie,
wypatrując gestu lub spojrzenia ujawniającego prawdziwe zamiary.
Ale nie, myślała, oni są dobrzy. Każde z nich.
- O, jest atrapa noża. To pierwsza odsłona odbywająca się
w sądzie. Zatrzymaj i powiększ sektor P-Q o dwadzieścia pięć
procent.
Powiększony fragment przesunął się na środek ekranu. Eve
przyjrzała się atrapie, dostrzegając subtelne różnice między nią
a narzędziem zbrodni.
- Ostrze jest prawie tej samej długości i kształtu, ale trzonek
jesl trochę szerszy i grubszy. Ma ten sam kolor, ale jest
zrobiony z innego materiału. - Wypuściła powietrze. - Jednak
nie da się tego zauważyć, dopóki się o tym nie wie. Jeśli
ma się przekonanie, że to atrapa noża, nie zwraca się uwagi
na jej wygląd. Draco mógł patrzeć na ten nóż, do diabła,
mógł go nawet podnieść i nic nie zauważyć. Wróć do normalnego
odtwarzania.
Czuła lekkie pulsowanie w skroniach. Prawie nie zwróciła uwagi
na to, że Roarke delikatnie zaczął masować jej ramiona. Patrzyła
na przebieg akcji, na opuszczającą się i podnoszącą przed następną
odsłoną kurtynę. W pewnej chwili w czasie przerwy przez scenę
przebiegli pracownicy techniczni w czarnych strojach. Byli prawie
niewidoczni.
Ale Eve dostrzegła Quima. Widać było, że teraz on rządzi.
Wykonał jakiś gest, dał sygnał, który jej nic nie mówił. Zobaczyła,
że konsultuje coś z rekwizytorem, kiwa głową, a potem spogląda
w lewą stronę za kulisy.
- Tam - Eve skoczyła na nogi. - Widzi coś, co mu się nie zgadza.
Waha się, taaak, przez sekundę. Przygląda się. A teraz idzie w tamtą
stronę. Co zobaczyłeś? Kogo? Cholera!
Odwróciła się do Roarke'a.
- W tym momencie nastąpiła zamiana. Teraz na sali sądowej
znajduje się prawdziwy nóż.
Kazała, żeby wideo się cofnęło, potem ustawiła stoper w zegarku
i znowu puściła nagranie.
- Tak, właśnie teraz Quim zauważa zamianę,
Roarke wstał, podszedł do autokucharza i zamówił kawę dla żony.
Kiedy stanął obok niej, odebrała od niego filiżankę i nawet o tym
nie wiedząc, upiła łyk.
Na ekranie statyści ustawiali się na swoich miejscach. Technicy
zniknęli, za kontuar wszedł barman. Pojawiła się Diana w tanim
i krzykliwym stroju, w sam raz dla panienek jej typu, i usiadła na
stołku przy końcu baru. Bokiem do publiczności.
Rozległ się gwizdek pociągu. Kurtyna poszła w górę.
Dwie minuty dwanaście sekund. Wystarczy na podrzucenie noża.
Do wazonu z różami albo gdziekolwiek, gdzie nikt go nie zobaczy,
dopóki nie zostanie usunięty. Jednak czasu jest mało. Bardzo mało.
- Seks i ambicja - mruknął Roarke.
- Co?
- Seks i ambicja. To zabiło Leonarda Vole'a. To samo zabiło
Richarda Drąca. Życie naśladuje sztukę.
leabody nie zgodziłaby się ze zdaniem Roarke'a, a z pewnością
nie powiedziałaby tego o nowoczesnym malarstwie, na które
patrzyła i udawała, że rozumie. Popijała szampana, którego podał
jej Charles, i starała się wyglądać tak samo elegancko jak reszta
gości przybyłych na wernisaż.
Pomyślała z ulgą, że przynajmniej jej strój jest odpowiedni na tę
okazję. Miała na sobie gwiazdkowy prezent od Eve, projekt
kochanka Mavis, Leonarda. Jednak szeleszczący kawałek niebieskiego
jedwabiu nie zamieni jej w znawcę sztuki.
Dziwaczne postaci i kształty widniejące na obrazach zupełnie do
niej nie przemawiały.
- No... to jest naprawdę coś - rzuciła i ponieważ nic więcej nie
umiała wymyślić, upiła łyk szampana.
Charles zachichotał i ciepło pogładził ją po plecach.
- To miłe, że tak się dla mnie męczysz. Zanudziłaś się już pewnie
na śmierć.
- Nie, wcale nie. -Podniosła wzrok na wspaniałą twarz towarzysza
i uśmiechnęła się. - Po prostu jestem głupia i nie znam się na sztuce.
- Nic w tobie nie jest głupie. - Pochylił się i delikatnie ją
pocałował.
Miała ochotę westchnąć. Nadal nie wierzyła, że jest w takim
miejscu, wystrojona, a u swojego boku ma oszałamiająco przystojnego
mężczyznę. I wzięła ją złość bo nagle przyszło jej do głowy,
że woli zajadać się chińszczyzną na wynos w nędznym mieszkaniu
McNaba.
Cóż, będzie dalej chodziła na wernisaże, balety i do opery, mimo
że czuje się tak, jakby grała w jakimś wytwornym przedstawieniu
i nie znała tekstu. Może w końcu coś do niej dotrze.
- Masz ochotę na kolację?
- Zawsze mam ochotę na jedzenie. - Nad tą odpowiedzią nie
musiała zastanawiać się nawet sekundy.
Charles zarezerwował dla nich ustronny stolik w luksusowej
restauracji. Jak zazwyczaj, pomyślała Peabody, kiedy odsuwał jej
krzesło przy pięknym stoliku, na którym stał wazon z różami i białe
świece. Zgodziła się, żeby zamówił za nią. Znał się na tym lepiej
niż ona.
Zresztą on chyba na wszystkim się znał. Podobnie jak jego
znajomi, same ważne osobistości. Zaczęła się zastanawiać, czy Eve,
wybierając się z Roarkiem w jakieś eleganckie miejsce, także czuje
się skrępowana.
Po chwili zamyślenia uznała, że nie potrafi wyobrazić sobie
swojej pani porucznik zawstydzonej.
Poza tym Roarke ją kocha. Nie, on ją ubóstwia. Wszystko musi
być inne, gdy siedzisz naprzeciwko mężczyzny, który uważa cię za
najważniejszą kobietę na świecie. Jedyną.
- Dokąd odpłynęłaś? - cicho zapytał Charles.
Ocknęła się.
- Przepraszam. Zdaje się, że mam za dużo problemów. - Podniosła
widelec i sięgnęła do talerzyka z owocami morza. Ich
wspaniały smak sprawił, że niemal zrobiła zeza.
- Praca. - Poklepał ją przez stół po dłoni. - Cieszę się, że jednak
zdecydowałaś się od niej oderwać i wyjść ze mną.
- Nie pracowaliśmy tak długo, jak sądziłam.
- Prowadzicie śledztwo w sprawie Drąca. Chcesz o tym porozmawiać?
To także było w nim idealne. Pytał ją o kłopoty i słuchał.
- Nie, chyba nie. Zresztą na tym etapie nawet nie wolno
mi nic mówić. Mogę zdradzić, że Dallas jest bardzo sfrustrowana.
Dochodzenie się wlecze przez to, że w sprawę jest zamieszanych
wiele osób.
- Spodziewam się. Chociaż, kiedy ze mną rozmawiała, była, jak
zawsze, bardzo pewna siebie.
Peabody, sięgająca po kieliszek z winem, zamarła.
- Rozmawiała z tobą? O sprawie?
Czując, że sam się wpakował w pułapkę, Charles odłożył widelec.
- Nie wspominała ci o tym?
- Nie. Znałeś Drąca?
Charles przeklął się w duchu, przez chwilę zastanawiając się, czy
nie ubarwić nieco prawdy, potem wzruszył ramionami. W stosunku
do Peabody był zawsze uczciwy i nie chciał tego zmieniać.
- Nie, nie znałem. Tego wieczoru, gdy Dallas i Roarke odwiedzili
Areenę, byłem akurat u niej. Pracowałem.
- Och. - Peabody nie bulwersowało jego dodatkowe zajęcie.
Zajmuje się tym, czym się zajmuje. Może gdyby byli kochankami,
miałaby do tej jego pracy inny stosunek, ale przecież nie są.
Szkoda.
- Och - rzuciła znowu, bo uzmysłowiła sobie, że Eve ma
z pewnością inne niż ona zdanie na temat zajęcia Charlesa. - Cholera.
- Tak, to było niezręczne spotkanie, ale doszliśmy z Dallas do
porozumienia.
- Jakiego porozumienia?
- Rozmawialiśmy, Delia. Starałem się nie mówić zbyt wiele,
ponieważ nie chciałem narobić ci kłopotów.
- Ty mi nie robisz żadnych kłopotów - odparła natychmiast. -
To dziedzina Dallas.
- Bo bardzo jej na tobie zależy.
- Moje życie osobiste jest...
- Ważne dla niej, bo jest twoją przyjaciółką, Delia.
Ciche upomnienie w jego głosie zmusiło ja do skrzywienia się,
potem poddała się.
- W porządku, wiem, ale nie muszę tego lubić.
- Przypuszczam, że teraz wszystko będzie układało się bardziej
gładko. Ona powiedziała swoje, ja swoje i obydwoje poczuliśmy
się lepiej. A gdy jej wyjaśniłem, że nie łączy nas seks, ona...
- Co? - Peabody aż podskoczyła. Srebrne sztućce i kryształowe
kieliszki zatańczyły na białym obrusie. - Powiedziałeś jej to? Dobry
Boże. Dlaczego mnie nie rozbierzesz i nie wepchniesz do pokoju
wywiadowców?
- Chciałem, żeby wiedziała, że łączy nas przyjaźń, a nie układ
zawodowy. Przykro mi. - Zbyt późno orientując się, że popełnił
błąd, Charles podniósł ręce. - Nie zamierzałem cię ośmieszyć.
- Mówisz mojej bezpośredniej przełożonej, że spotykam się
z zawodowcem od, ile to już miesięcy minęło, chyba trzy, i jeszcze
nie zatańczyłam na jego materacu. Nie, nie, Jezu, to w ogóle nie
jest ośmieszające?
- Nie wiedziałem, że pragniesz, by seks stał się częścią naszej
znajomości. - Mówił teraz z lekkim napięciem. - Jeśli tak, wystarczyło
mi o tym powiedzieć.
- O tak, jasne. Miałam ci wyznać, że chcę być twoją klientką.
Mięśnie na jego brzuchu stwardniały jak kamienie.
- To w ten sposób o tym myślisz?
- Sama nie wiem, co mam myśleć. - Znowu opadła na krzesło,
opuszczając głowę na ręce. - Dlaczego musiałeś jej to powiedzieć?
- Przypuszczam, że się w ten sposób broniłem. - Trudno mu
było się do tego przyznać. - Nie myślałem o konsekwencjach
mojego wyznania. Bardzo mi przykro. - Przysunął się z krzesłem,
by móc wziąć ją za rękę. - Delia, nie chciałem zniszczyć naszej
przyjaźni, a przez pierwszy okres byłem związany z kimś, kto nie
mógł i nie chciał być ze mną za sprawą tego, czym się zajmuję.
Pomogłaś mi przejść ten trudny dla mnie czas. Bardzo mi na tobie
zależy. Jeśli pragniesz czegoś więcej...
Podniósł jej dłoń i musnął ustami nadgarstek.
Poczuła przyspieszenie pulsu i pomyślała, że to naturalna reakcja.
Tym bardziej że jego usta zmierzały przez ramię do jej ust.
Ale wewnątrz niej toczyła się walka, wątpliwości ścierały się
z pożądaniem. Z irytacją uzmysłowiła sobie, że wątpliwości
zaczynają wygrywać.
- Przepraszam. - Przerwała pocałunek i odsunęła się, zastanawiając
się zarazem, kiedy postradała zmysły. Ma przy sobie
nieziemskiej urody mężczyznę, którego na dodatek bardzo lubi,
znającego jak nikt wszystkie tajniki seksu i gotowego je przed nią
odkryć, a ona odgrywa cnotkę.
- Zraniłem twoje uczucia..
- Nie. No może trochę. - Zmusiła się do uśmiechu. - Najgorsze,
że po raz pierwszy w życiu straciłam apetyt.
11
t v e doszła do wniosku, że praca w domu ma swoje dobre
strony. Przede wszystkim jest tu do dyspozycji lepszy sprzęt, nawet
od jej nowego XE-5000. Poza tym bywa spokojniej. No i z pewnością
nigdy nie zabraknie kawy.
Od czasu do czasu pracowała w domu, między innymi po to, by
unikając rutyny, odświeżyć sposób myślenia.
Ten dzień zamierzała rozpocząć od jakiegoś wyjątkowego i konkretnego
przedsięwzięcia. Stała na środku gabinetu i spoglądała na
swój stary znienawidzony komputer.
- Dzisiaj - powiadomiła go - nastąpi śmierć twoich wszystkich
obwodów. Nie wiem jeszcze, czy unicestwię cię powoli i systematycznie,
czy szybko i brutalnie. - Pogrążona w zadumie,
okrążyła maszynę. - Trudna decyzja. Tak długo czekałam na ten
moment. Marzyłam o nim.
Szczerząc zęby, zaczęła zawijać rękawy.
- Co to jest? - zapytał Roarke od drzwi, które łączyły ich gabinety.
- Cierń mojej niedawnej egzystencji. Antychryst technologii.
Czy mamy w domu młotek?
Przyglądając się kupce plastiku na podłodze, Roarke zbliżył się
o kilka kroków.
- Przypuszczam, że mamy wiele i to różnych.
- Chcę wszystkie. Małe, duże, łomy i wszystko, co jest
pomiędzy nimi.
- Można zapytać po co?
- Zamierzam rozwalić tę rzecz na kawałeczki, aż nie zostanie
nic poza proszkiem.
- Hm. - Przykucnął, oglądając z bliska przestarzały model
komputera. - Kiedy to przywlokłaś?
- Przed chwilą. Leżał w samochodzie. Może powinnam użyć
kwasu i patrzeć, jak sycząc, rozpływa się w nicości. To byłoby dobre.
Nic nie mówiąc, Roarke wyciągnął z kieszeni niewielkie etui,
otworzył je i wyjął z niego małe narzędzie. Kilkoma zręcznymi
ruchami otworzył obudowę.
- Hej! Hej! Co robisz?
- Dawno już nie widziałem czegoś takiego. Fascynujące. Popatrz
na tę korozję. Chryste, ma układy scalone z poprzedniej epoki.
Zaczął grzebać we wnętrznościach komputera, co widząc, Eve
rzuciła się do męża i zaczęła uderzać go po rękach.
- Zostaw. Jest mój i ja go zabiję.
- Opanuj się- mruknął nieprzytomnie i zajrzał głębiej do
wnętrza maszyny. - Wezmę go do badania.
- Nie. Chcę go rozwalić. Jeszcze się rozmnoży
Roześmiał się i szybko założył obudowę.
- Byłby doskonałym narzędziem doświadczalnym. Chciałbym
go dać Jainiemu.
- O kim ty mówisz? Jamie Lingstrom, ten elektroniczny włamywacz?
- Uhu. Od czasu do czasu wykonuje dla mnie małe robótki.
- To przecież jeszcze dzieciak.
- Ale jaki bystry. Wolę w przyszłości mieć go w swojej załodze
niż z nim konkurować. Ciekawe, co udałoby mu się zrobić z takiego
starego sytemu jak ten?
- Ale ja chcę go zniszczyć.
Roarke pohamował śmiech. Chyba jeszcze nie słyszał takiej
rozpaczy w głosie żony.
- No, no, kochanie, znajdę ci coś innego do rozwalenia. Albo
lepiej - zaczął i objął ją ramionami - wymyślę inne ujście dla tej
zachwycającej naturalnej agresji.
- Seks nie podnosi mi tak poziomu adrenaliny.
- Och. A może jednak. - Pochylił się i ugryzł żonę w brodę.
Gdy krzyknęła, objął ją i mocno pocałował.
- Świetnie, to było nawet niezłe, ale co ty tam robisz z rękami?
- Jeszcze nic, dopóki nie zamknę drzwi na klucz i potem...
- Dobrze, dobrze, weź sobie tą przeklętą maszynkę. - Oderwała
sięod męża, próbując złapać oddech. Drżała na całym ciele. - Tylko
zabierz ją już z moich oczu.
- Dzięki. - Podniósł rękę żony i zaczął ssać palce, obserwując jej
reakcję. Zawsze po wstępnych pieszczotach miał ochotę na więcej.
1 więcej. Pociągnął ją za sobą, kierując się do swojego biura.
W tej chwili do gabinetu weszła Peabody.
- Przepraszam. - Skierowała wzrok na sufit. - Summerset kazał
mi tu przyjść.
- Dzień dobry, Peabody. - Roarke szybko przemknął ustami po
zmarszczonym czole żony. - Możemy poczęstować cię kawą?
- Ja przyniosę. Nie zwracajcie na mnie uwagi. Jestem przecież
tylko asystentką. - Po tych wypowiedzianych ponurym tonem
słowach przeszła przez pokój do kuchni, rzucając przy tym Eve
wrogie spojrzenie.
- Coś ją gryzie - stwierdził Roarke, przysłuchując się Peabody,
która programując autokucharza, mamrotała coś do siebie pod nosem.
- Po prostu jeszcze nikt jej dzisiaj nie sprowadził na ziemię.
Zabierz stąd tę kupę złomu, jeśli tak bardzo chcesz ją mieć. Muszę
wziąć się do pracy.
Pochylił się i stwierdził, że podniesienie komputera wymaga
sporo siły.
- Robili je wtedy z o wiele cięższych materiałów. Do południa
będę poza domem! - zawołał przez ramię, a potem drzwi jego
gabinetu zamknęły się za nim.
- Peabody, przynieś mi wreszcie tę kawę.
Eve usiadła za biurkiem, wyświetliła na ekranie akta Drąca
podzielone na podpliki z nagłówkami podejrzani, świadkowie,
dowody, raporty.
- Oglądałam wczoraj nagranie ze sztuki - zaczęła, słysząc za
sobą stukot ciężkich podeszew policyjnych butów asystentki. -
Mam pewną teorię.
- Pani kawa, pani porucznik. Czy mam nagrywać?
- Co?- Evc przyglądała się ekranowi, próbując w myślach
ułożyć dane w jakiś logiczny ciąg. Ale oziębły głos Peabody
dekoncentrował ją. - Nie, chcę ci ją po prostu przedstawić.
Odwróciła się i stwierdziła, że po raz kolejny intuicja Roarke'a
nie zmyliła go. Jej asystentka rzeczywiście jest czymś przybita. Eve
zaraz dała sobie w duchu napomnienie, że nie ma prawa wtrącać
się w osobiste życie innych ludzi.
- Zdaje się, że dobrze wiem, w którym momencie nastąpiła
zamiana noży. Atrapa jest bardzo dobrze widoczna. Komputer,
dowód wizualny 6-B, na ekranie piątym.
- Zaznaczyłaś to i zapisałaś jako dowód wizualny? - zapytała
Peabody głosem zimnym jak lód.
- Wczoraj wieczorem, po obejrzeniu nagrania. - Eve poruszyła
ramionami, bo odniosła wrażenie, że po plecach przeleciał jej zimny
podmuch. - Dlaczego pytasz?
- Po prostu uzupełniam własne dane, pani porucznik. To moja
praca.
Cholera, o co jej chodzi, zastanawiała się Eve.
- Nikt ci nie mówi, żebyś nie wykonywała swoich obowiązków.
Przecież informuję cię o zmianach, prawda?
- Raczej wybiórczo.
- Co to, do cholery, ma znaczyć?
- Tak się złożyło, że wczoraj wieczorem wróciłam na komendę.
Chciałam odświeżyć pewne dane i w trakcie przeglądania plików
moją uwagę przyciągnęły notatki wpisane do poziomu piątego. Aż
do wczoraj nie zdawałam sobie sprawy, że pewne obszary śledztwa
są trzymane przede mną i resztą załogi w tajemnicy. Z całym
szacunkiem, pani porucznik, ale takie działanie może sprawić, że
wydajność naszego zespołu znacznie spadnie.
- Nie mów do mnie tym nadętym tonem, kochana. Umieściłam
w poziomie piątym to, co, w moim mniemaniu, powinno się tam
znaleźć. Nie musisz, do cholery, wiedzieć o wszystkim.
Na twarzy Peabody pojawiły się gorączkowe czerwone plamy,
ale jej głos pozostał zimny.
- Teraz jestem już tego świadoma, pani porucznik.
- Powiedziałam, porzuć ten ton.
- Zawsze musi być tak, jak ty chcesz, prawda?
- Zgadza się, do diabła! Jestem twoją przełożoną i to ja prowadzę
śledztwo, wiec ma być tak, jak ja chcę.
- W takim razie trzeba było poradzić przesłuchiwanemu Charlesowi
Monroemu, żeby trzymał usta zamknięte na kłódkę.
Eve zacisnęła zęby i zazgrzytała nimi. Tak to się zawsze kończy,
gdy się chce komuś oszczędzić przykrości.
- Przesłuchiwany Charles Monroe nie ma nic wspólnego ze
śledztwem. Tak więc, cokolwiek od niego usłyszałam, nie jest twoim
cholernym interesem.
- Jest moim interesem, gdy wypytujesz go o mnie i mój z nim
związek.
- O nic go nie wypytywałam. - Głos Eve uniósł się od hamowanej
furii. - Sam mi o wszystkim powiedział.
Stały obie nad biurkiem, opierając się o nie rękami, nos w nos.
Eve pobladła z wściekłości, Peabody pałała czerwienią.
W tym momencie do pokoju wszedł McNab i aż zagwizdał,
widząc je w takiej pozie.
- Hm, hej, dziewczyny.
Żadna nawet na niego nie spojrzała, za to obydwie naraz krzyknęły:
- Wynoś się!
- Z wielką przyjemnością.
Dla pewności Eve podeszła do drzwi i trzasnęła nimi z hukiem
wprost w jego zaciekawioną i lekko wylęknioną twarz.
- Siadaj - rozkazała Peabody.
- Wolę stać.
- A ja wolałabym dać ci niezłego kopniaka w tyłek, ale się
pohamuję. - Sięgnęła do własnych włosów i mocno je pociągnęła.
Ból zmniejszył jej wściekłość.
- Dobrze, stój sobie. Zresztą i tak byś nie usiadła, kiedy jesteś
taka nadęta. A tak jest zawsze, gdy w centrum zainteresowania
znajduje się Charles Monroe. Chcesz znać szczegóły. Dobrze.
Proszę bardzo.
Musiała wziąć głęboki oddech, by mieć pewność, że jej głos
będzie brzmiał dobitnie.
- Dwudziestego szóstego marca około godziny dziewiętnastej
trzydzieści wraz z Roarkiem odwiedziliśmy Areenę Mansfield w jej
mieszkaniu w hotelu Palące. Oprócz pani Mansfield zastaliśmy tam
jeszcze Charlesa Monroego, licencjonowanego pana do towarzystwa.
W trakcie przesłuchania stało się oczywiste, że wspomniany Monroe
znajduje się w mieszkaniu w celach zawodowych i nie łączą go
żadne związki ze zmarłym ani śledztwem. Fakt jego obecności tam
i szczegóły rozmowy z nim prowadząca śledztwo zapisała, bezsensownie,
jak obecnie stwierdza, w poziomie piątym przez wzgląd na
uczucia opóźnionej w myśleniu asystentki Peabody.
Eve wróciła do biurka, sięgnęła po kawę i upiła łyk.
- Nagraj to - warknęła
Usta Peabody drżały. Usiadła. Pociągnęła nosem.
- O nie, - Eve, ogarnięta nagłą paniką, wyciągnęła przed siebie
palec. - Nie rób tego. Żadnych łez. Jesteśmy w pracy. Na służbie
się nie płacze.
- Przepraszam. - Czując, że jest bliska zrobienia z siebie
pośmiewiska, Peabody wyciągnęła chusteczkę i głośno wydmuchała
nos. - Tylko jestem taka zła, taka zmieszana. Powiedział ci, że
nigdy ze sobą nie spaliśmy.
- Jezu, Peabody, sądzisz, że umieściłam tę informację w raporcie?
- Nie. Nie wiem. Nie. - Znowu pociągnęła nosem. - Ale wiesz.
Spotykam się z nim od tygodni i my nigdy... Nawet się do tego nie
zbliżyliśmy.
- Cóż, wyjaśnił to, gdy... - Słysząc jęk przerażenia asystentki,
Eve zamrugała. Nie powinna tego mówić. Ale, co, do diabła,
ma powiedzieć? - Posłuchaj, to miły facet. Nie doceniałam
go, Lubi cię.
- W takim razie, dlaczego go nie pociągani? - Peabody podniosła
na przełożoną udręczony wzrok.
- Hm... seks to nie wszystko? - podpowiedziała Eve z wahaniem.
- O tak, tobie łatwo tak mówić. Wyszłaś za mąż za boga seksu.
- Jezu, Peabody!
- To prawda. Roarke jest wspaniały. Ma doskonałe ciało,
jest mądry oraz seksowny i... i niebezpieczny. I kocha cię.
Nie, on cię ubóstwia. Wskoczyłby dla ciebie pod rozpędzony
maksibus.
- One nie jeżdżą zbyt szybko - mruknęła Eve i odetchnęła z ulgą,
widząc, że Peabody uśmiecha się przez łzy.
- Wiesz, co mam na myśli.
- Taaak. - Eve popatrzyła na drzwi i poczuła niemal bolesne
rwanie w sercu. - Tak, wiem. Nie chodzi o to, że... że nie pociągasz
Charlesa. Rzecz w tym... - Gdzie, do diabła, jest Mira, kiedy jest
potrzebna? - On cię szanuje. W tym rzecz.
Peabody zgniotła chusteczkę w dłoni.
- Jak na mój gust za dużo tego szacunku. Wiem, że nie jestem
jakąś pięknością.
- Jesteś ładna.
- Ale nie jestem seksowna.
- Pewnie, że jesteś. - Zupełnie zagubiona Eve okrążyła biurko
i poklepała asystentkę po ramieniu.
- Gdybyś była facetem albo lesbijką, chciałabyś się ze mną
kochać? - spytała Peabody.
- Oczywiście.
- Naprawdę? - dziewczyna pojaśniała i wytarła oczy. - No cóż,
McNab nie potrafi się przy mnie opanować.
- O rany. Peabody, proszę.
- Nie chcę, żeby wiedział. Nie chcę, żeby McNab się dowiedział,
że nie sypiam z Charlesem.
- Ode mnie nigdy się tego nie dowie. Zapewniam cię.
- W porządku. Wybacz, Dallas. Po tym, jak usłyszałam
od Charlesa o waszej rozmowie i poszłam do biura, żeby
zapomnieć, a tam natknęłam się na te tajne pliki... Nie spałam
prawie całą noc. Myślałam, że gdyby nie powiedział czegoś
ważnego, to po co miałabyś utajniać to przesłuchanie i dyski
z filmami.
Eve odetchnęła. Relacje międzyludzkie to skomplikowana sprawa.
- Jedno z przesłuchań i te filmy nie są związane z Charlesem. -
Cholera, Peabody miała rację pod jednym względem. Nieujawnienie
rozmowy z Nadine wstrzymuje śledztwo. - Dotyczą Nadine.
- Tak też myślałam.
- Słuchaj, wiele lat temu Nadine była związana z Drakiem.
Przyszła z tym do mnie. Wykorzystał ją i porzucił, jak to on. Gdy
z Roarkiem przeszukiwaliśmy jego mieszkanie, natknęliśmy się na
te dyski DVD. Te, które utajniłam...
- Och. Sfilmował ich w trakcie kochania się. Śmieć! - Peabody
westchnęła. - Teraz rozumiem. Ponieważ Nadine jest niewinna,
chciałaś oszczędzić jej kłopotów. Dallas, tak mi przykro. Przepraszam.
- Dobra, zapomnijmy o tym. Idź i umyj twarz, bo McNab
pomyśli sobie jeszcze, że cię tu katuję.
- No tak. Rany. Czuję się jak idiotka.
- No już dobrze. Idź, doprowadź się do porządku, a ja
wykurzę McNaba z jego kryjówki i możemy zabierać się do
pracy.
- Tak, Dallas.
\Jldy już zdążyli rozgościć się w gabinecie Eve, pojawił się
Feeney. On także oglądał nagranie sztuki i powiększył odpowiednie
sekwencje, pokazujące moment zamiany noży.
Na ekranie znajdowały się dwa obrazy, obydwa ze sceny na sali
sądowej. Przed ekranem stał Feeney, wskazując na minimalne
różnice w kształcie noży i ich położeniu.
- Ten, kto dokonał zamiany, wybrał nóż tak podobny do atrapy,
że różnicę można dostrzec tylko po uważnym przyjrzeniu się
obydwu nożom.
- A inspicjent? - zapytał McNab.
- Nie musiał robić nic więcej, jak tylko sprawdzić, czy nóż
znajduje się na swoim miejscu. Sala sądowa była -jak to się mówi -
ubrana przez całą sztukę. Gdyby nóż zniknął, z pewnością by to
zauważył - dodał Feeney. - Zgodnie z tym, co mówił, jego
obowiązkiem było przejrzenie rekwizytów tuż przed odsłoną i zaraz
po niej.
- W takim razie morderca miał nie więcej niż pięć minut. - Eve
postukała palcami o kubek. - Jednak jeśli przyjmiemy hipotezę, że
Quim zobaczył w czasie przerwy coś albo kogoś podejrzanego, ten
czas jeszcze się skraca. Na ukrycie atrapy i powrót na scenę lub za
kulisy morderca miał około trzech minut.
- W takim razie narzędzie zbrodni czekało na scenie. - Peabody
zmrużyła oczy. - Morderca liczył na to, że nikt nie zauważy
zamiany do momentu, w którym Christina Vole chwyci nóż. To
jakieś pół godziny. Długo.
- Nasz zabójca jest cierpliwy i systematyczny. Myślę, że jego
lub ją podniecało to oczekiwanie, w czasie którego niczego
nieświadomy Draco wypowiadał swoje kwestie, dążąc do rozstrzygnięcia.
Sądzę, że morderca naprawdę dobrze się wtedy bawił.
Eve odstawiła kubek z kawą i przysiadła na rogu biurka.
- Roarke powiedział wczoraj, że życie naśladuje sztukę.
Peabody potarła nos.
- Myślałam, że jest odwrotnie.
- Nie w tym przypadku. Dlaczego akurat ta sztuka? Dlaczego
ten moment? Przecież można było pozbyć się Drąca w łatwiejszy,
mniej niebezpieczny sposób. Chyba że sztuka miała jakieś specjalne
znaczenie dla zabójcy. A raczej jej myśl przewodnia; miłość
i zdrada. Poświęcenie i zemsta. Postacie Leonarda i Christiny Vole
stanowią parę z przeżyciami. Może i zabójcę łączyły z Drakiem
jakieś wspóbie przeżycia z przeszłości? Zdarzenia, które wpiynęły
na ich życie.
Feeney skinął głową i wsadził w usta garść orzeszków.
- Z Drakiem pracowało wcześniej wielu aktorów i pracowników
obsługi. Teatr to mały świat i ludzie nieustannie się spotykają.
- Nie mówię o związku na płaszczyźnie zawodowej, ale prywatnej.
Popatrzcie, Vole wydaje się czarujący, jest przystojny, może
nawet trochę naiwny, dopóki nie przekonujemy się, że jest bezdusznym,
okrutnym opoitunistą. Z tego, co już wiemy, taki też był Draco.
Kogo zdradził? Czyje życie zrujnował?
McNab uniósł dłoń.
- Z przesłuchań wynika, że obraził prawie wszystkich. I nikt nie
udaje, że go kochał.
- Więc pogrzebmy głębiej. Sięgnijmy do przeszłości. Chcę,
żebyście poznali historię życia każdego aktora. Coś nam z pewnością
wyskoczy. Może Vole rozbił komuś małżeństwo albo związek,
zrujnował kogoś finansowo. Uwiódł czyjąś siostrę. Zniszczył
komuś karierę. Szukajcie, gdzie się d a - nakazała Feeneyowi
i McNabowi. - Ja z Peabody będziemy dalej prowadziły przesłuchania.
t ve postanowiła zacząć od Carly Landsdowne, bo już od ich
pierwszej rozmowy każda myśl o tej kobiecie powodowała, że
w głowie rozbrzmiewał ostrzegawczy alarm.
Aktorka mieszkała w luksusowym budynku, z pełną ochroną,
sklepami i mnóstwem krążących wszędzie ludzi. W eleganckim
holu zastawionym roślinnością znajdował się dyskretnie wbudowany
w ścianę ekran bezpieczeństwa. Zlewał się z geometrycznym
wzorem ściany.
- Dzień dobry - ze ściany rozległ się miły męski głos, witający
zbliżającą się Eve. - Proszę określić sprawę, z jaką zjawia się pani
w kondominium Broadway View.
- Chodzi o Carly Landsdowne.
- Chwileczkę, proszę. - Zapadła cisza, którą wypełniły dźwięki
spokojnej muzyki. - Dziękuję za cierpliwość. Zgodnie z naszymi
danymi, pani Landsdowne nie informowała nas o tym, że spodziewa
się gości. Z przyjemnością skontaktuję się z panią Landsdowne
w pani imieniu i zapytam, czy może panią w tej chwili przyjąć.
Proszę podać swoje nazwisko i pokazać identyfikator z fotografią.
- Chcesz identyfikator? Proszę bardzo. - Eve podniosła do
małego oka kamery odznakę. - Powiedz pani Landsdowne, że
porucznik Dallas nie lubi czekać w przedpokoju.
- Oczywiście, pani porucznik. Chwileczkę, proszę.
Muzyka ruszyła od miejsca, w którym się urwała, na co Eve
zacisnęła zęby.
- Nienawidzę tego gówna. Dlaczego im się wydaje, że takie
nagrania wywołują inne pragnienia niż odnalezienie głośników
i wyprucie z nich bebechów.
- Moim zdaniem, to nawet mile - stwierdziła Peabody. - Lubię
skrzypce. Przypominają mi moją matkę. Gra na nich- dodała,
widząc zdziwione spojrzenie przełożonej.
- Dziękuję za cierpliwość. Pani Landsdowne z przyjemnością
panią przyjmie, porucznik Dallas. Proszę udać się do windy numer
dwa. Życzę udanego dnia.
- Nienawidzę, gdy to mówią. - Odeszły do wskazanej windy,
a kiedy jej drzwi rozsunęły się, z wnętrza dobiegła ta sama
skrzypcowa sonata. Eve sieknęła.
- Witamy w Broadway View - rozległ się stonowany głos. -
Nasz budynek jest całkowicie samowystarczalny oraz wyposażony
we wszelkie środki zapewniające bezpieczeństwo. Zapraszamy do
odebrania dziennej przepustki i obejrzenia naszego centrum rozrywki,
włącznie z galerią sztuki. Gabinet odnowy i siłownia oferują
wszechstronną kosmetyczną, fizyczną oraz psychiczną terapię
i ćwiczenia. Do naszych licznych sklepów można dostać się z ulicy
lub też od wewnątrz. Akceptujemy większość kart kredytowych.
Zapraszamy do skorzystania z którejś z trzech pięciogwiazdkowych
restauracji lub popularnej kawiarenki Time Sąuare Cafe.
- Kiedy to się zamknie?
- Ciekawe, czy mają basen?
- Jeśli jesteście państwo zainteresowani w dołączeniu do naszej
ekskluzywnej społeczności, proszę posłużyć się przyciskiem
numer 94 i umówić się na rozmowę z jednym z naszych przewodników,
który oprowadzi państwa po trzech wzorcowych apartamentach.
- Wolałabym dać się obedrzeć ze skóry - skomentowała Eve.
- Zastanawiam się, czy mają tu jakieś zniżki.
- Proszę skierować się na lewo, do apartamentu numer 2008.
Broadway View życzy państwu miłego dnia.
Eve wyszła z windy i skręciła w lewo. Minąwszy szeroko
korytarz, stanęła przed drzwiami apartamentu. Projektant budynku
z pewnością nie martwił się oszczędzaniem powierzchni, uznała,
Potem przyszła jej do głowy irytująca myśl, że może się okazać, iż
kondominium należy do jej męża.
Carly otworzyła drzwi, zanim Eve zdążyła nacisnąć dzwonek.
Aktorka ubrana była w ciemnoniebieski szlafrok i miała bose stopy,
których paznokcie pomalowane były na ostry różowy kolor. Mimo
że w negliżu, była już jednak uczesana.
- Dzień dobry, pani porucznik. - Przez chwiłę Carly niedbale
opierała się o framugę drzwi. - Jak miło, że wpadła pani do mnie.
- Wcześnie pani wstała - zauważyła Eve. - A ja sądziłam, że
ludzie teatru nie zaliczają się do skowronków.
Pewność na twarzy aktorki nieco przygasła, ale Carly szybko
wzięła się w garść. Odsunęła się od drzwi.
- Mam dzisiaj występ. Na pogrzebie Richarda.
- Traktuje to pani jak występ?
- Oczywiście. Będę musiała udawać przygnębienie i mówić te
wszystkie nadęte bzdury. Przedstawienie dla mediów. - Gestem
dłoni wskazała na elegancką jasnozieloną sofę stojącą w salonie. -
Mogłabym to samo odegrać przed panią i byłabym z pewnością
bardzo przekonująca. To taka strata czasu i mojego talentu. Czy
poczęstować panie kawą?
- Nie. Nie martwi się pani tym, że jest jedną z osób podejrzanych
w sprawie o morderstwo?
- Nie, ponieważ nic złego nie zrobiłam, a poza tym zdobywam
doświadczenie. Może kiedyś zagram podejrzaną.
Eve podeszła do ściany okiennej i zobaczyła widok, który
zapierał dech w piersiach. Okna wychodziły na Time Sąuare
z jego licznymi kolorowymi, animowanymi reklamami i gęstym
ruchem powietrznym.
Spojrzała najpierw w górę, potem w dół, gdzie zobaczyła gotycką
iglicę wieżyczki teatru New Globe.
- Co mogłoby panią pchnąć do morderstwa?
- Do morderstwa? - Carly usiadła, wyraźnie zadowolona z tej
porannej potyczki. - To oczywiście zależałoby od ofiary. Ale
wzorując się na życiu, moją ofiarą mógłby zostać niewierny
kochanek. Za to, że sprawił mi ból. Do zabójstwa pchnęłaby mnie
w tym wypadku duma, nienawiść i chęć zemsty.
- A ból? - Eve odwróciła się i wbiła wzrok w twarz Carly, nim
ta zdążyła założyć na nią maskę kryjącą niepokój.
- Może. Chce się pani dowiedzieć, czy Richard mnie zranił?
Tak, zranił. Aleja wiem, jak opatrywać własne rany, pani porucznik.
Nie warto krwawić zbyt długo przez mężczyznę.
- Czy kochała go pani?
- Tak mi się przynajmniej w pewnym momencie wydawało.
Jednak w zadziwiająco łatwy sposób udało mi się to uczucie
przemienić w nienawiść. Gdybym chciała go zabić, cóż, nie
zrobiłabym tego lepiej, niż to zostało zrobione. Nie oddałabym tylko
nikomu przyjemności osobistego wbicia mu noża w serce.
- Czy morderstwo jest dla pani żartem?
- Chce pani, żebym udawała żal? Proszę mi wierzyć, pani
porucznik, że mogę dla pani wydusić z siebie cały potok łez. - Choć
nadal się uśmiechała, w jej oczach pojawiły się iskierki złości. -
Ale nie uczynię tego. Mam dla siebie zbyt wiele szacunku i tak się
składa, że dla pani także. Nie żałuję, że Richard nie żyje. Aleja go
nie. zabiłam.
- A Linus Quim?
Zagniewana twarz Carły złagodniała.
- Nie znałam go dobrze, ałe zrobiło mi się przykro, gdy się
dowiedziałam, co go spotkało. Nie wierzy pani chyba, że zabił
Richarda, a potem się powiesił, bo inaczej nie byłoby pani
tutaj. To był mały człowieczek o ponurej twarzy i, moim zdaniem,
nie miał najlepszej opinii o Richardzie, tak jak i o reszcie
aktorów. Stanowiliśmy część jego scenerii. Śmierć przez uduszenie
jest bolesna i długa, prawda? Nie tak jak w przypadku
Richarda?
- Tak. Trwa długo.
- Nie lubię cierpienia.
Eve zauważyła, że z ust aktorki po raz pierwszy padło proste
i szczere stwierdzenie.
- Wątpię, żeby osoba, która pomogła Quimowi się powiesić,
zastanawiała się nad tym. Czy pani także wierzy, że morderstwa
w teatrze kończą się na trzech trupach, i czy się pani tego obawia,
panno Landsdowne?
Carly już chciała odpowiedzieć jakimś cynicznym żartem, ale
spojrzawszy w oczy Eve, zmieniła zdanie.
- Tak, tak. To prawda. Ludzie teatru są przesądni, a ja nie należę
do wyjątków. Nie wymawiam tytułu szkockiej sztuki, nie gwiżdżę
w garderobie ani nie życzę innemu aktorowi szczęścia. Jednak
przesądy nie powstrzymają mnie przed powrotem na scenę, gdy
tylko nam się na to pozwoli. Nie dopuszczę, żeby wpłynęły na mój
styl życia. Odkąd pamiętam, chciałam być aktorką. Nie tak po prostu
aktorką - dodała z delikatnym uśmiechem. - Chciałam zostać
gwiazdą. Nie zejdę z drogi prowadzącej do celu.
- Rozgłos związany ze śmiercią Drąca może pani pomóc w jego
osiągnięciu. - Eve rozejrzała się po po pięknym pokoju i popatrzyła
w stronę okna z oszałamiającym widokiem. - Jak na kogoś, kto
jeszcze do niego nie dotarł, żyje pani na wysokiej stopie.
- Lubię to. - Carly wzruszyła ramionami. - Mam szczęście, że
moi rodzice są bogaci i szczodrzy. Założyli dla mnie fundusz, a ja
z niego korzystam. Jak już wcześniej powiedziałam, nie lubię
cierpienia. To nie znaczy, że nie pracuję nad własnym rozwojem.
Pracuję, i to ciężko. Po prostu lubię wygodę.
- Czy Draco tu przychodził?
- Był raz albo dwa. Ale wolał swój apartament. Teraz zrozumiałam,
że miał tam większą swobodę.
- A czy wiedziała pani, że nagrywa swoje partnerki w czasie
stosunków?
To była bomba. Eve dostrzegła w oczach aktorki przerażenie.
- To kłamstwo.
- Zainstalował w sypialni kamerę. Posiadał całą kolekcję tego
typu prywatnych nagrań. Jest tam też film z panią, zarejestrowany
w lutym. Wiem, że używaliście pewnych przyrządów z czarnej
skóry i...
Carly podskoczyła na nogi.
- Proszę przestać. Panią to bawi, prawda?
- Nie. Nie bawi. Nie wiedziała pani, że Draco was filmuje?
- Nie wiedziałam - warknęła. - Może bym się nawet na to
zgodziła z ciekawości, gdyby tylko mi to zaproponował. Ale to
okropne, że poważył się na coś takiego bez mojej zgody. A teraz
jacyś gliniarze mogą mnie sobie oglądać i naśmiewać się ze mnie.
- Na razie tylko ja widziałam nagranie i nie było mi do śmiechu.
Nie tylko panią nagrał.
- Przykro mi, ale gówno mnie to obchodzi. - Przycisnęła dłonie
do oczu, starając się opanować. - W porządku, co mam zrobić, żeby
odzyskać dysk?
- Stanowi dowód rzeczowy. Jest utajniony i nie będzie użyty,
dopóki nie wystąpi laka konieczność. Kiedy śledztwo zostanie
zakończone, a pani konto oczyszczone, dopilnuję, żeby został pani
zwrócony.
- Domyślam się, że niczego więcej nie mogę oczekiwać. - Carly
wzięła głęboki oddech. - Dziękuję.
- Pani Landsdowne, czy wraz z Richardem Drakiem zażywała
pani narkotyki w celu seksualnej stymulacji albo z innego powodu?
- Nie biorę narkotyków. Nie lubię i nie potrzebuję się odurzać.
Wolę mieć jasny umysł.
Brałaś, pomyślała Eve. Ale może nie wiedziałaś, co Draco
wsypywał ci do kieliszka z szampanem.
12
N a popołudnie Roarke miat zaplanowane dwie holokonferencje,
sesję międzygalaktyczną i spotkanie robocze z dyrektorami departamentów.
We wszystkich przypadkach chodziło o projekt kurortu
Olympus, którego budowa trwała już od roku. Roarke zamierzał do
lata otworzyć przynajmniej część główną z luksusowymi hotelami
i willami oraz wielkimi centrami rozrywki.
Eve widziała już Olympus, bo zabrał ją tam w czasie miodowego
miesiąca. Była to jej pierwsza podróż poza planetę.
Planował wybrać się z nią tam ponownie, chociaż spodziewał się
oporu, ponieważ międzyplanetarne eskapady nie zajmowały pierwszego
miejsca na liście przyjemności jego żony.
Chciał spędzić z nią czas poza domem, z daleka od pracy. Jego
i jej. Jednak nie miał to być jeden z tych szybkich dwudniowych
wypadów, do których czasami udawało mu się ją namówić, ale
prawdziwe wakacje. Tylko we dwoje.
Odsunął się od ekranu kontroli w swoim domowym biurze i zrobił
ramieniem koło. Ramię prawie się zagoiło i nie przysparzało mu
już wielu kłopotów. Jednak od czasu do czasu dawało o sobie znać
lekkim ćmieniem, przypominając, jak blisko obydwoje z Eve otarli
się o śmierć. Zaledwie kilka tygodni temu spogląda! w oczy śmierci,
a zaraz potem w oczy Eve.
Obydwoje już kilka razy myśleli, że nadszedł dla nich kres
wszystkiego. Ale ostatnio mieli więcej do stracenia. Ta chwila
zespolenia, gdy patrzyła na niego z przerażeniem, uścisk jej ręki,
ciągnącej go z powrotem.
Potrzebowali siebie.
Dwie zagubione dusze, pomyślał, odrywając się na chwilę od
pracy i podchodząc do wysokiego okna, za którym znajdował się
jego świat zbudowany dzięki sile woli, fantazji, ciężkiej pracy
i podejrzanym transakcjom. Dwie stracone dusze, pozornie tak od
siebie odległe.
Ale miłość zmniejszyła tę odległość, a potem zupełnie ją
wyeliminowała.
Eve uratowała mu życie. Tamtej nocy zależało ono od jej silnego
uścisku. Spojrzał jej w oczy, a ona go uratowała.
Roarke nieustannie odczuwał pragnienie, by obdarowywać żonę.
Chciał dać jej wszystko, co można dostać za pieniądze. Wprawdzie
prezenty wprawiają ją w zmieszanie, ale może właśnie dlatego tak
ją nimi zarzucał. Wiedział, że za tą szczodrością kryje się gorączkowe
pragnienie, by zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa, spokoju,
zaufania i miłości. Wszystko, bez czego musieli się obywać przez
większą część ich życia.
Dziwił się, że kobieta, która posiada tak olbrzymi talent obserwacji,
rozpoznawania natury ludzkiej, nie wie, że to, co on do niej czuje,
często budzi w nim taki sam strach i zamieszanie jak w niej.
Jego życie uległo całkowitej zmianie w chwili, gdy pojawiła się
w nim Eve, w brzydkim garniturku i z oczami wypełnionymi
podejrzeniem. Dziękował za to Bogu.
Skarcił się w duchu za swój sentymentalizm, za którego istnienie
obarczał winą irlandzką krew płynącą w jego żyłach. Potrafiła dać
o sobie znać w najmniej odpowiednich momentach, tak jak na
przykład teraz. Poza tym nieustannie przychodził mu na myśl
koszmar, który męczył Eve kilka nocy wcześniej.
Wprawdzie koszmary nawiedzały ją coraz rzadziej, ale nie zniknęły
do końca, a gdy nadchodziły, torturując ją w czasie snu, ciągnęły ją
w przeszłość, której do końca nie pamiętała. Pragnął wymazać tę
przeszłość z jej świadomości, ale wiedział, że nigdy mu się to nie uda.
Od miesięcy kusiło go, żeby odnaleźć informacje na temat
pobitego dziecka znalezionego na jednej z ulic miasteczka Dallas.
Posiadał umiejętności i dostęp do technologii, które umożliwiały
mu dotarcie do każdej informacji, niemożliwej do uzyskania nawet
dla pracowników opieki społecznej czy policji.
Mógł to zrobić, po to by wypehiić luki w pamięci żony. Chciałby
to zrobić dla Eve i dla siebie.
Ale rozumiał, że nie powinien. Znał swoją żonę na tyle, by
wiedzieć, że gdy udzieli jej odpowiedzi na pytania, których nie jest
jeszcze gotowa zadać, raczej jej zaszkodzi, niż przywróci do
równowagi.
Czy nie tak samo sprawy maja się z nim? Kiedy po wielu latach
powrócił do Dublina, chcąc zagłębić się w swoje dzieciństwo,
zdobył się tylko na powierzchowne spojrzenie. Reszty nie ruszył.
Przynajmniej na razie wolał, żeby pozostała pogrzebana.
To chwila obecna wymaga jego uwagi, przypomniał sobie.
A rozmyślanie o przeszłości - znowu te irlandzkie korzenie -
niczego nie rozwiązuje. Nie ma sensu wchodzić w przeszłość ani
własną, ani w przeszłość Eve.
Zebrał dyskietki i kopie dokumentów, które były mu potrzebne
na popołudniowe zebrania. Zawahał się. Zapragnął przed wyjściem
raz jeszcze spojrzeć na żonę.
Ale gdy otworzył drzwi łączące ich gabinety, zobaczył tylko
McNaba, wpychającego do ust całego hamburgera i czekającego na
wynik pracy komputera porządkującego dane.
- Pracujesz dzisiaj sam, łan?
McNab natychmiast zmienił pozycję z półleżącej na siedzącą.
Chciał też od razu przełknąć duży kęs, który miał w ustach,
i naturalnie zakrztusił się nim. Rozbawiony Roarke podszedł do
chłopaka i mocno stuknął go w plecy.
- Lepiej najpierw pogryźć.
- Tak. Dzięki. Och... zjadłem małe śniadanie, więc pomyślałem,
że nic złego się nie stanie, jeśli...
- Mój autokucharz jest do twojej dyspozycji. Rozumiem, że pani
porucznik wyruszyła w teren.
- Tak. Wyszły z Peabody jakąś godzinę temu. Feeney pojechał
na komendę, a ja pracuję tutaj. - Uśmiechnął się, pokazując białe
i równe zęby. - Poszczęściło mi się.
- Rzeczywiście. - Roarke'owi udało się znaleźć na talerzu
McNaba frytkę, która nie była umazana w ketchupie. Ugryzł ją,
spoglądając na ekran. - Znowu robisz test?
- Tak, cóż. - McNab przewrócił oczami i potrząsnął głową, przy
czym srebrne koła w jego uszach obiły się o siebie i wesoło
zadźwięczały. - Dallas wpadła na szalony pomysł, że rozwiązanie
zagadki kryje się w przeszłości. Że chodzi o jakąś sprawę między
Drakiem a którymś z aktorów, narastającą przez lata. Moim
zdaniem, nie ma to sensu, bo już sprawdzaliśmy dane i nic nie
znaleźliśmy, ale Eve chce to powtórzyć, pogrzebać głębiej, tak więc
jestem do usług. Zwłaszcza ze w menu autokuchaiza znajduje się
prawdziwy wołowy gulasz.
- No cóż, jeśli nawet Eve ma dobre przeczucie, to nie odkryjesz
w ten sposób niczego nowego, prawda?
- Nie?
- Mówisz o jakiejś niezakończonej sprawie z przeszłości. -
Zastanawiając się, Roarke sięgnął po następną frytkę. - Gdybym chciał
dogrzebać się do czegoś dawno już pogrzebanego, że się tak wyrażę,
musiałbym chyba pogodzić się z tym, że pobrudzę sobie nieco ręce.
- Nie rozumiem.
- Mówię o utajnionych aktach.
- Nie mam prawa zaglądać do takich akt. Potrzeba do tego
odpowiednich podstaw, specjalnego zezwolenia i wszystkich tych
bzdur. - Widząc, że Roarke uśmiecha się lekko na jego słowa,
McNab natychmiast się wyprostował i spojrzał w stronę drzwi. -
Oczywiście, gdyby istniała droga, która pomogłaby obejść zakazy
i nikt by się o tym nie dowiedział...
- Istnieją takie drogi, łan. Istnieją.
- Owszem, ale nie zapominajmy o służbach strzegących takich
danych.
- Cóż, w takim razie musimy dopilnować, żeby twój tyłek był
chroniony. Prawda?
L/zy Dallas się o tym dowie? - zapytał po chwili McNab, gdy
zamienili się miejscami i Roarke zasiadł przy komputerze.
- Oczywiście, ale przekonasz się, że wiedzieć o czymś i dowieść
tego to dwie różne rzeczy, nawet dla wspaniałej pani porucznik.
Roarke lubił swoje małe ingerencje w pracę policji. A ponieważ
był człowiekiem, który rzadko widzi konieczność ograniczania
własnych przyjemności, tym razem także się nie zawahał.
- Jak sam widzisz, łan, właśnie dostaliśmy się do akt z odciskami
palców i DNA głównych podejrzanych. Całkowicie legalnie.
- To by była prawda, gdybym to ja je wyszukał.
- To są nieistotne kwestie techniczne. Komputer, wyszukaj
kartoteki kiyminalne, ewentualne oskarżenia lub sprawy sądowe
osób z zaznaczonymi wcześniej kodami identyfikacyjnymi. Szukaj
na przestrzeni całego ich życia, także w aktach utajnionych.
Zaczynamy od dobrego miejsca - mruknął do McNaba.
Przetwarzanie... Dostęp do utajnionych danych jest. zabroniony.
Wymagane jest zezwolenie odpowiednich władz. Reszta danych jest
dostępna. Czy kontynuować?
- Wstrzymaj pracę. - Roarke oparł się o krzesło, oglądając
własne paznokcie. Czyściutkie, pomyślał. Na razie. - McNab, bądź
kolegą i przynieś mi kawę.
Chłopak włożył ręce w kieszenie, ale zaraz znowu je wyciągnął.
Cały czas zastanawiał się, jak szeroka jest granica między zachowaniem
zgodnym z procedurą a postępem w śledztwie.
- Uhm. Tak, w porządku. Jasne.
Poszedł do kuchni i zamówił kawę. Czekał na nią, przestępując
z nogi na nogę. Nie miał pojęcia, ile czasu zajmie Roarke'owi
włamanie się do sytemu i ściągnięcie danych, do których nikt nie
powinien mieć dostępu. Dla uspokojenia nerwów postanowił sprawdzić,
czy autokucharz ma w menu jakieś ciasto.
Odkrył z rozkoszą, że ma i to sześć rodzajów, zaczął więc
zastanawiać się, które wybrać.
- łan, czy ty rodzisz tam tę kawę?
- Co?- Wystawił głowę za drzwi.- Ja tylko... sądziłem, że
przyda ci się trochę czasu.
Roarke pomyślał, że choć łan jest dobrym technikiem, to jest
jeszcze bardzo naiwny.
- Chodź, zobacz, może cię to zainteresować.
- Dostałeś się? Już? Tak szybko? Ale jak... - McNab sam sobie
przerwał, biegnąc do biurka. - Nie, lepiej, żebym tego nie wiedział.
Dzięki temu, kiedy mnie zamkną, będę mógł szczerze przysiąc, że
nie wiem, jak to się robi.
- Zamkną? Za co? - Roarke postukał palcem w kartkę papieru. -
Masz tu pozwolenie na odtajnienie danych.
- Pozwolenie... - Z oczami jak dwa talerze McNab pochwycił
kartkę. - Wygląda jak prawdziwe. Podpisane jest przez sędziego
Neltlesa.
- Na to wygląda.
- Ho, ho. Jesteś geniuszem! - zawołał z podziwem.
- łan, proszę. Zawstydzasz mnie.
- Tak. Hm. Możesz mi jeszcze raz powtórzyć, dlaczego zwróciłem
się o to pozwolenie do sędziego Nettlesa?
Roarke wstał, śmiejąc się głośno.
- Jestem przekonany, że wymyślisz jakieś wytłumaczenie, które
twoje władze przełkną. Jeśli w ogóle o nie poproszą. Ja proponuję
strzelać w ciemno.
- Tak, to dobra propozycja.
- A więc zostawiam cię.
- Dzięki. Hej, Roarke.
- Tak?
- Mam jeszcze jedną sprawę. - McNab zaczął kołysać się na
piętach. -Osobistą. Chciałem porozmawiać o tym z panią porucznik,
no ale wiesz, jaka ona jest.
- Wiem. - Roarke uważniej przyjrzał się twarzy chłopaka
i owładnęło nim współczucie zmieszane z rozbawieniem. - Chodzi
o kobietę, co, łan?
- Otóż właśnie. Podejrzewam, że taki facet jak ty wie, jak sobie
dawać z nimi radę. Ja po prostu nie rozumiem kobiet. To znaczy sypiam
z nimi - ciągnął. - Nie chodzi o seks, nie mam z nim problemu. Po
prostu ich nie pojmuje w sensie intelektualnym. Tak myślę.
- Rozumiem, łan, jeśli chcesz ze mną pogadać o zawiłości
i zmienności umysłu kobiecego, musimy przeznaczyć na to kilka
dni i dużo alkoholu.
- Taaak. Ha. Cóż, pewnie się teraz spieszysz.
Nie mylił się. Czekało na niego kilka bilionów dolarów, które
musiał rozdysponować i pomnożyć. Mimo to oparł się o róg biurka.
Pieniądze mogą poczekać.
- Domyślam się, że chodzi o Peabody.
- Wiesz, my to ze sobą robimy.
- łan, nie przypuszczałem, że jesteś tak straszliwie romantyczny.
Prawdziwy z ciebie poeta.
Oschłość, która pojawiła się- w głosie Roarke'a, sprawiła, że
McNab najpierw się zaczerwienił, potem uśmiechnął.
- W łóżku jest nam naprawdę doskonale.
- To wspaniale i gratuluję wam obojgu. Ale nie sądzę, żeby
Peabody cieszyła się z tego, że dzielisz się ze inną tą informacją.
- Tak naprawdę nie chodzi o seks- wyjaśnił pospiesznie,
obawiając się, że straci możliwość wypowiedzenia się do końca. -
To znaczy chodzi o seks, bo go ze sobą uprawiamy. Często. I jest
świetnie. Tak to sobie zresztą zawsze wyobrażałem, kiedy myślałem,
co z nią zrobię, jeśli tylko uda mi się wyrwać Peabody z munduru
przynajmniej na pięć minut. Jest ekstra, ale gdy kończymy, muszę
albo przekupić ją jedzeniem, albo pozwolić wygadać się na temat
pracy, bo inaczej ucieka. Ewentualnie wyrzuca mnie, jeśli jesteśmy
u niej.
Roarke rozumiał frustrację chłopaka. Tylko jedna kobieta w jego
życiu chciała go odtrącić. Jedna, która się liczyła.
- A ty chcesz czegoś więcej.
- Głupie, co? - Z półuśmiechem McNab zaczął krążyć po
pokoju. - Naprawdę lubię kobiety. Wszystkie. A najbardziej, kiedy
są gołe.
- Kto by cię za to winił?
- No właśnie. No więc, kiedy w końcu mam możliwość obcować
z tym nagim ciałem, zamiast się cieszyć, jestem cały spięty.
Myślałem, że kobiety pragną bliskości, lubią, kiedy mówi się im te
wszystkie miłe kłamstewka No wiesz, one wiedzą, że kłamiesz, ale
słuchają cię, bo może później przestaniesz tak mówić. Albo stanie
się coś jeszcze gorszego,
- Masz fascynujące poglądy na temat relacji męsko-damskich. -
Roarke był przekonany, że te poglądy będą McNaba kosztowały
przynajmniej policzek od jakiejś rozłoszczonej damy, gdy się przed
nią z nimi zdradzi. - Rozumiem, że Peabody nie jest zainteresowana
miłymi kłamstewkami.
- Rzecz w tym, że ja nie mam pojęcia, co ją interesuje. -
Rozłożył bezradnie ręce. - Wiem, że lubi seks, lubi swoją pracę
i patrzy na Dallas, tak jakby pani porucznik znała odpowiedzi na
wszystkie tajemnice wszechświata A potem wychodzi do opery
z tym cholernym Monroem.
Roarke pokiwał ze zrozumieniem głową na tę pełną goryczy
tyradę.
- A więc masz rywala i jesteś zazdrosny. Nic w tym dziwnego.
- Wielki mi gówniany rywal. Co z nią jest nie tak, że się umawia
z tym oślizłym bawidamkiem? Co ją tak w nim pociąga? Eleganckie
obiadki, wystawy i muzyka, przy której nawet nie da się potańczyć?
Powinienem rozwalić mu tę jego wypielęgnowaną facjatę.
Roarke zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad tym, co usłyszał,
po czym doszedł do wniosku, że na miejscu McNaba miałby
podobne pragnienia.
- Z pewnością dałoby ci to jakąś satysfakcję, ale zdenerwowało
kobietę, o której rozmawiamy. Próbowałeś być romantyczny?
- O co ci chodzi? O le wydumane bzdury?
Roarke westchnął.
- Spróbujmy z innej beczki. Czy kiedykolwiek zaprosiłeś ją na
randkę?
- Jasne. Spotykamy się co najmniej trzy razy w tygodniu.
- Mówię o wyjściu, łan. Między ludzi. Do miejsc, w których
prawo nakazuje wam obojgu mieć na sobie ubrania
- No, raczej nie.
- Może warto by było zacząć od tego. Umów się z nią na randkę,
pojedź po nią i zabierz do jakiegoś lokalu, w którym można coś
zjeść i się zabawić. I możesz wtedy spróbować z nią porozmawiać
o czymś innym niż seks i jej praca,
- Wiem, co to jest randka - mruknął ponuro McNab. - Nie mam
forsy, żeby zabierać ją do takich miejsc jak ten sukinsyn Monroe.
- Och, tu akurat możesz liczyć na wspaniałą naturę kobiecą.
Uwierz w siebie i zabierz Peabody tam, gdzie będzie wesoło,
romantycznie i trochę wyzywająco. Nie rywalizuj z Monroem, łan.
Pokaż, że jesteś inny. On daje jej orchidee wyhodowane w szklarniach
na Florze I, ty daj jej stokrotki zerwane z trawnika w parku
Greenpeace.
McNab przez chwile przyswajał sobie nowe informacje, potem
jego oczy pojaśniały.
- Hej, to jest pomysł. To się może udać. Myślę, że mogę
spróbować. Naprawdę znasz się na tych sprawach. Dzięki.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Roarke sięgnął po
aktówkę. - Lubię hazard, lan, i lubię wygrywać. Gdybym miat
postawić na kogoś 2 waszego uroczego trójkąta, postawiłbym na
ciebie.
Rozmowa z Roarkiem tak bardzo poprawiła McNabowi nastrój,
że zupełnie zapomniał o czekającym na niego w kuchni cieście i od
razu wziął się do pracy. Tak mu się spodobało planowanie pierwszej
randki z Peabody, że niemalże nie zauważył danych, które pojawiły
się na ekranie.
- Rany boskie! - Skoczył na równe nogi, zatańczył, po czym
chwycił za komunikator.
- Dallas.
- Hej, pani porucznik. Chyba coś tu mam. Znalazłem w aktach
Drąca wzmiankę z czerwca dwa tysiące trzydziestego piątego
o zatrzymaniu, oskarżeniu i sprawie sądowej, coś związanego
z pobiciem, zdemolowanym mieszkaniem i takie tam. Oskarżenie
zostało wycofane, a potem utajnione. Oskarżony musiał wybulić
pięć milionów. To też utajniono. Poszkodowanym był...
- W jaki sposób dostałeś się do utajnionych akt, McNab?
McNab zamrugał, czując, że w głowie ma pustkę.
- W jaki sposób co?
- Detektywie, w jaki sposób dostaliście się do utajnionych
akt bez legalnego pozwolenia lub rozkazu prowadzącego śledztwo?
- Ja...
- Gdzie jest Roarke?
Nawet na małym ekranie komunikatora widać było gniewne
błyski w oczach Eve.
- Roarke? - Choć odnosił wrażenie, że jest już na to za późno,
McNab spróbował przywołać na twarz wyraz niewinności, braku
zrozumienia i uczciwości. - Nie wiem. Pewnie pracuje. Hm... chce
pani porozmawiać z nim w jakiejś sprawie?
- Czy on nie zabawiał się tam razem z tobą komputerem?
- Nie, pani porucznik! Absolutnie nie. Jestem na służbie.
Eve przyglądała się McNabowi milcząco przez długie dwadzieścia
sekund. Czul, że po plecach zaczyna spływać mu pot.
- Ja... jeśli chodzi o to, jak się dostałem do danych, to..,
Pomyślałem, że skoro poprzednie badania niczego nie ujawniły,
a pani intuicja, którą szanuję, podziwiam i ufam całkowicie,
podpowiada, że jednak coś musi być, no to ja, jakby tu powiedzieć,
zaryzykowałem w ciemno. No, właśnie, w ciemno. Przedstawiłem
naszą sytuację sędziemu Nettlesowi, który zgodził się wydać
odpowiednie pozwolenie.
Podniósł skrawek papieru i pomachał nim do ekranu.
- Jest podpisane i tak dalej.
- Jasne. Czy to mi się odbije czkawką, McNab? Pomyśl dobrze,
zanim odpowiesz, ponieważ przysięgam ci, że najpierw ty dostaniesz
po tyłku.
- Nie, pani porucznik. - Miał nadzieję, że się nie myli. - Nie
musi się pani o nic martwić.
- Jestem dziesięć minut drogi od domu. Pilnuj tam... porządku.
I McNab, jeśli w moim gabinecie natknę się na ślady Roarke'a,
skręcę ci tę twoją chudą szyję.
rierwsze, co zrobiła po wejściu do domu, to natychmiast
włączyła skaner.
- Gdzie jest Roarke? - zapytała gniewnie.
Me ma go na terenie posesji. Zgodnie z rozkładem zajęć o tej
godzinie powinien znajdować się w miejskim biurze. Czy mam cię
z nim połączyć, kochana Eve?
- Nie, ty podstępny sukinsynu.
- To urządzenie powiedziało do ciebie: kochana Eve. Jakie
to miłe.
- Jeden z żarcików Roarke'a. I jeśli się powtórzy, zabiję go.
Z przyzwyczajenia skierowała się w stronę schodów. Peabody
westchnęła, wiedząc, że w domu znajduje się kilka wind, które
zaoszczędziłyby im wysiłku.
Gdy weszły do biura, Eve dla zasady obrzuciła McNaba gniewnym
spojrzeniem, ale w duszy modliła się za ocalenie jego chudej szyi.
Zdążyła ją już mimo wszystko polubić.
Na ich widok podskoczył na nogi, trzymając pozwolenie w wyciągniętej
ręce.
- Oficjalne i odpowiednie, pani porucznik.
Eve wyrwała mu dokument z ręki i uważnie obejrzała. Czuła
napięcie wszystkich mięśni pleców. Była więcej niż pewna, że za
nagłym pojawieniem się nowych danych stoi jej mąż, ale ponieważ
pozwolenie było w porządku, postanowiła przymknąć oko.
- W porządku, McNab. Na razie cię oszczędzę. Skontaktuj się
z Feeneyem, przełącz urządzenie na tryb konferencyjny, i wówczas
razem obejrzymy sobie, co tu mamy.
I o, co mieli, działo się dwadzieścia cztery lata wstecz, ale było
drastyczne.
- A więc wytworny Kenneth zlupił skórę Richardowi Dracowi.
- I to porządnie - wtrąciła się Peabody. - Wybił mu dwa
zęby, rozkwasił nos, poprzclrącał żebra i zdążył połamać kilka
mebli w jego mieszkaniu, nim przeszkodziła mu ochrona budynku.
- W oskarżeniu jest zawarta informacja, że Draco byt niezdolny
do pracy przez trzy tygodnie, ucierpiał emocjonalnie, incydent
popsuł mu opinię, spowodował uraz fizyczny i. to mi się podoba
najbardziej, utratę części udziałów w spółce. Zarówno w kartotece
kryminalnej, jak i w oskarżeniu widnieje prawdziwe nazwisko
Stilesa, Stipple, które zmienił zaraz po zakończeniu sprawy.
Eve analizowała nowe dane w myślach.
- Uprosił Drąca, żeby ten przyjął pieniądze, i założę się, że było
to więcej niż wspomniane pięć milionów. Dzięki temu sprawa
została zamknięta i utajniona. Media o niczym się nie dowiedziały,
a to także musiało kosztować.
- Dwadzieścia cztery lata temu - przypomniała Peabody. - Wtedy
żaden z nich nie był jeszcze znany. Ale z tego, co wiemy o Dracu,
można się domyślić, że opowiedziałby wszystko prasie, chyba że
opłacałoby mu się tego nie robić.
- Z drugiej strony mógł wyjawić prawdę w każdym momencie.
Trzymał Stilesa w szachu, bo Stiles z pewnością nie chciał
nagłośnienia tej sprawy, obawiając się o swoją opinię. - Eve
potrząsnęła głową. - Nie rozumiem jednak, z jakiego powodu
miałby nadal nie chcieć tego ujawniać. Uzyskał już niepodważalny
status gwiazdy. Mógłby nawet odwrócić całą sytuację na swoją
korzyść. Powiedziałby coś o młodzieńczej namiętności i tak dalej.
Spojrzała na zegarek.
- McNab, sprawdzaj dalej. Jeśli znowu natkniesz się na coś
interesującego, prześlij to do mnie albo do Feeneya. Będę na
komendzie. Feeney? Zarezerwuj nam pokój przesłuchań.
- Wezwiesz Stilesa? - zapytał policjant.
- Tak. Zobaczymy, jak zagra na mojej scenie. Peabody, wyznacz
któregoś z funkcjonariuszy i każ mu pojechać po Kennetha Stilesa.
Chcę, żeby się przejechał radiowozem.
Peabody wyciągnęła komunikator.
- Hej, Peabody, poczekaj.
Spojrzała przez ramię.
- Jestem zajęta, McNab.
- Tak, tak. - Złapał ją za rękę i uścisnął.
- Przestań - burknęła, ale sięgnęła do jego pośladka i uszczypnęła
go. - Wypełniam poważne polecenie.
- Nie żartuj. .Słuchaj, nie masz ochoty gdzieś wyjść dzisiaj
wieczorem?
Jak zawsze, gdy znajdowała się blisko McNaba, poczuła, że
ogarnia ją lekkie podniecenie.
- Chyba mogę do ciebie wpaść po pracy.
McNab słysząc odpowiedź, natychmiast wyobraził sobie Peabody
bez munduru i prawie zapomniał, co miał do zaproponowania.
Z drugiej strony Roarke nie uprzedzał, że po randce nie wolno im
trochę pobaraszkować.
- Nie, nie, myślałem o wyskoczeniu gdzieś na miasto.
- Jest za zimno, żeby się kochać na dworze
Otworzył usta, potem je zamknął. Wyobraźnia podsunęła mu
następny obrazek, ich dwoje tarzających się nago na trawniku
w Centra] Parku. Gdyby nie grasujący tam złodzieje i zboczeńcy,
mogłoby być nawet fajnie.
- Czy ty zawsze myślisz tylko o seksie? Nie mam nic przeciwko
kochaniu się, ale co byś powiedziała na odwiedzenie jakiegoś klubu,
może Nexusa. Posłuchalibyśmy trochę muzyki. Przyjadę po ciebie
o ósmej.
- Przyjedziesz po mnie? Ty po mnie przyjedziesz?
- Będziesz miała czas, żeby się przebrać. - Ciekawe byto
obserwować jej minę, gdy mu się przyglądała, jakby na czole
wyrosło mu trzecie ucho.
- Peabody, rusz tylek!
- Lepiej już idź. -Popędziłją z uśmiechem. -Pogadamy później.
A ponieważ czuł się szczęśliwy, pochylił się i złożył jej na
policzku siarczysty pocałunek.
Peabody odsunęła się, a potem zdumiona wyszła.
13
tZve chwyciła kubek z kawą, ale niestety nie mogła uraczyć się
cukierkiem i musiała poprzestać na energetycznym batoniku. Złodziej
słodyczy znowu uderzył. Przy pierwszej okazji zastawi na sukinsyna
pułapkę. Jednak w tej chwili miała ważniejsze sprawy na głowie.
Stanęła na ruchomym chodniku jadącym do obszaru przesłuchań.
Po drodze zabrała Feeneya.
- Ten facet lubi odgrywać różne role - zaczęła. - Nie chcę dać
mu szansy przybrania maski jakiejś postaci. Musimy mu w tym
skutecznie przeszkodzić.
- Tym razem to ja chcę być złym policjantem.
- Feeney, jesteś... - zamilkła wpół zdania, biorąc głębszy oddech.
- Co to za zapach?
Feeney wzruszy! ramionami.
- Niczego nie czuję. Ja będę tym ztym. - Powiedział to tak
stanowczo, że Eve tylko przewróciła oczami i wzruszyła ramionami.
- Dobra, zgadzam się. Na początku będę dla niego uprzejma
i miła, a potem trochę go pomęczymy. Jeśli ma adwokata... - Znowu
pociągnęła nosem, wciągając powietrze niczym pies gończy. - Ten
zapach, nie wiem, przypomina mi zapach trawy. Coś jak sałata.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Skoncentrujmy się, dobrze?
Skoro facet zbił kogoś na kwaśne jabłko, to znaczy, że ma
temperament. Musimy go rozgrzać.
- Dobrze. - Gdy zeszli z chodnika, Eve pochyliła się do kolegi
i znowu pociągnęła nosem. - Hej, to ty.
- Zamknij się, Dallas.
Uśmiechnęła się, ponieważ kark, który przed chwilą powąchała,
zrobił się cały czerwony.
- Jak możesz pachnieć jak młoda zielona sałata, Feeney?
- Ciszej, proszę, Chryste! -Rozejrzał się dokoła, żeby sprawdzić,
czy nikt ich nie słyszy. Potem zniżył głos do szeptu, tak na wszelki
wypadek. - Moja żona podarowała mi te perfumy na naszą rocznicę.
- Sos sałatkowy dodaje się do sałaty.
- To nie jest sos sałatkowy, tylko woda kolońska.
- Pachniesz tak apetycznie, że ma się ochotę cię schrupać.
Feeney ni to się uśmiechnął, ni skrzywił.
- Tak, to samo mówi moja żona. Mów ciszej, dobrze? Nie
mógłbym wyjść dzisiaj z domu, gdybym się tym nie skropił. Inaczej
zraniłbym jej uczucia. Trzeba podejść dość blisko, żeby poczuć, ale
cholerstwo nie wietrzeje przez wiele godzin. Cały dzień korzystam
tylko ze schodów i ruchomych chodników, gdyż boję się wejść do
windy.
- No, to naprawdę słodkie, Feeney. Ale mógłbyś powiedzieć
żonie, że chcesz zachować tę wodę na specjalne okazje.
- Myślisz, że się na to złapie? Dallas, ty nie znasz kobiet.
- Tu mnie masz. - Skręcili za róg i zobaczyli Peabody stojącą
przed pokojem przesłuchań numer trzy. Rozmawiała z jakimś
policjantem w mundurze. Eve poznała go, skinęła głową, gdy się
do niej odwrócił i wyraźnie zaczerwienił.
- 6, porucznik Trueheart. Co słychać?
- Wszystko dobrze, pani porucznik. Podejrzany jest w środku.
- Świadek - poprawiła go Eve. - Na tym etapie nikogo nie
nazywamy podejrzanym. - Widziała, że młody funkcjonariusz bardzo
się przejął jej uwagą. Wyczuwała w nim żółtodzioba tak samo silnie,
jak czuła wodę kolońska Feeneya. - Czy świadek prosił o adwokata?
- Nie, pani porucznik. Myślę... - Trueheart przerwał i zesztywniał,
prostując i tak już proste plecy.- Proszę mi wybaczyć, pani
porucznik.
- Wolno wam myśleć, Trueheart. Wręcz zachęcamy tutaj do
myślenia. - Przypomniała sobie swojego pierwszego opiekuna,
który nie tylko nie pozwalał myśleć, ale też nie zgadzał się na żadne
ludzkie odruchy. - Proszę dokończyć.
- Tak, pani porucznik. Cóż, myślę, że jest za bardzo wściekły, żeby
w tej chwili pamiętać o adwokacie. Jest tak wściekły, pani porucznik,
że pewnie z chęcią odbyłby z panią kilka rund na ringu. Podczas
transportu wypowiadał pod pani adresem... niepochlebne opinie.
- A ja zamierzałam być dla niego miła. Proszę poczekać,
Trueheart. Może pan wejść do pokoju obserwacyjnego, jeśli pan
chce. Będę pana potrzebowała do odwiezienia świadka.
- Tak, pani porucznik. Dziękuję. Chciałbym także wyrazić swoją
wdzięczność za przeniesienie mnie z wydziału administracyjnego do
komendy.
- Przeniesienie to jeszcze nie wszystko. Żeby tu zostać, trzeba
się sprawdzić. Jesteście gotowi? - zapytała Peabody i Feeneya.
Otworzyła drzwi i weszła do środka.
Stiles siedział przy małym stoliku z założonymi rękami i urażoną
miną. Rzucił w stronę wchodzących chłodne spojrzenie.
- Co ma znaczyć to oburzające zachowanie, pani porucznik
Dallas? Żądam wyjaśnienia, dlaczego dwóch policjantów w mundurach
zabrało mnie z mieszkania i siłą wepchnęło na tylne
siedzenie wozu policyjnego.
- Peabody, zanotuj, żebyśmy zwrócili uwagę tym policjantom.
Żadnych przepychanek.
- Tak jest, pani porucznik.
- Włączyć nagrywanie -powiedziała Eve, podchodząc do stołu. -
Przesłuchiwany Kenneth Stiles, przesłuchanie dotyczy sprawy
o numerze HS46178-C. Prowadząca śledztwo, porucznik Eve
Dallas. W przesłuchaniu uczestniczą kapitan Ryan Feeney i inspektor
Delia Peabody. Stiles, czy został pan poinformowany o przysługujących
panu prawach?
- Wyrecytował mi je ten policjant z brzoskwiniowym meszkiem
na brodzie. Chcę się dowiedzieć...
- I zrozumiał je pan?
Aktor odsłonił zęby we wściekłym uśmiechu.
- Nie jestem idiotą; oczywiście, że zrozumiałem. Nalegam...
- Przepraszam za niedogodności. - Usiadła, próbując się uśmiechnąć.
Nie było sensu jeszcze raz wypowiadać formułki o prawach
przesłuchiwanego i niepotrzebnie mu przypominać o możliwości
wezwania adwokata. - Rozumiem, że ta sytuacja nie jest dla pana
najprzyjemniejsza, jeszcze raz pana przepraszam. Będę się starała
jak najszybciej zakończyć przesłuchanie.
Feeney chrząknął głośno, na co Eve posłała mu szybkie, pełne
obawy spojrzenie, a Stiles niespokojnie poruszył się na krześle.
- O co chodzi? - zapytał gniewnie. - Mam prawo wiedzieć,
dlaczego mnie tu przyciągnięto jak jakiegoś pospolitego przestępcę.
- Odczytano panu pańskie prawa, Sliles. - Glos Feeneya brzmiał
stanowczo i ostro. - Teraz to my zadajemy pytania.
- Już odpowiadałem na wasze pytania. Nie mam nic więcej do
dodania ponad to, co przekazałem porucznik Dallas.
- I domyślam się, że nic pan także nie wie o biedaku, który
zakończył życie, zawisnąwszy kilka stóp nad podłogą.
- Feeney. - Eve podniosła ręce, wyrażając tym gestem prośbę
o spokój. - Powoli.
Feeney złożył ręce na piersiach, starając się przybrać groźny
wygląd.
- Ciągnie mnie za język, więc ja ciągnę jego.
- Przerwijmy na chwilę. Może napije się pan wody?
Stiles popatrzył na Eve zmieszany. Chciał na nią napaść, a tu się
okazuje, że ona traktuje go ze współczuciem i jeszcze proponuje wodę.
- Tak, tak, z chęcią.
- Dlaczego nie poczęstujesz go czymś do jedzenia, co?
Ignorując uwagę kolegi, Eve wstała i napełniła papierowy
kubeczek letnią wodą.
- Panie Stiles, poznaliśmy nowe fakty dotyczące pana związków
z Drakiem.
- Jakie nowe fakty? Powiedziałem wam...
- To my zadajemy pytania- warknął Feeney, unosząc się
z krzesła. - Nie wspomniał pan słowem, że przefasonował pan
Dracowi twarz. Facet, który wpakował kogoś do szpitala, może też
wpakować go do ziemi.
- Nie wiem, o czym mówicie. - Stiles mówił opanowanym
głosem, ale jego dłonie podnoszące kubek lekko drżały.
- Panie Stiles, ostrzegam, że za fałszywe zeznania grozi panu
surowa kara. - Eve pochyliła się tak, żeby aktor musiał patrzeć jej
prosto w twarz. - Niech mi pan wierzy, że nie są panu potrzebne
podobne kłopoty. Proszę ze mną współpracować, a przyrzekam, że
postaram się wszystko wyprostować. Jeśli nie będzie pan ze mną
szczery, nie będę mogła panu pomóc. A beze mnie będzie panu trudno.
- Ten facet to tchórz - z wyrazem obrzydzenia na twarzy wtrącił
Feeney. - Użył biednej kobiety, żeby pozbyć się Drąca.
- Ja nie... - Złość widoczna w oczach Stilesa zamieniła się
w przerażenie. - Mój Boże, chyba nie myślicie, że to ja zabiłem
Drąca. To absurdalne.
- Przynajmniej w młodości miał jaja - ciągnął Feeney i jednocześnie
z rozmysłem wygiął palce z głośnym trzaskiem. - Rozkwasił
Dracowi twarz. Musiałeś go tym nieźle wkurzyć, co, Stiles? Wy,
aktorzy jesteście przeczuleni na punkcie swoich pięknych twarzyczek.
Stiles zwilżył usta końcem języka.
- Nie mam absolutnie nic. wspólnego ze śmiercią Richarda.
Powiedziałem wam wszystko, co wiedziałem na jego temat.
Eve położyła dłoń na ramieniu Feeneya, jakby go chciała
powstrzymać, potem z westchnieniem wstała.
- Akta, Peabody. Te utajnione.
- Tak jest, pani porucznik. - Peabody z obojętną miną podała
przełożonej dokumenty.
Eve usiadła i rozłożyła papiery przed sobą, pozwalając Stilesowi
do nich zajrzeć. Widziała, jak krew odpływa mu z twarzy.
- Mam tu dokumenty dotyczące zgłoszenia o napadzie i relację
z rozprawy sądowej,, w której występował pan w roli oskarżonego.
- Te sprawy zostały zakończone wiele lat temu. Utajniono je.
A przynajmniej zapewniono mnie, że zostaną utajnione.
- Mówimy o morderstwie, kolego. - Usta Feeneya wykrzywiły
się w kwaśnym grymasie. - W takich przypadkach tajemnica nie
obowiązuje.
- Pozwólmy przesłuchiwanemu ochłonąć, Feeney. Panie Stiles,
ze względu na toczące się śledztwo zostaliśmy upoważnieni do
odtajnienia tych danych.
- Nie musisz mu nic tłumaczyć.
- Chcę być delikatna -mruknęła Eve do kolegi. - Oskarżono pana
o napad na Richarda Drąca, w wyniku którego doznał on poważnych
obrażeń fizycznych, cierpień emocjonalnych i psychicznych.
- Na Boga, to się zdarzyło dwadzieścia cztery lata temu.
- Wiem i rozumiem. Jednak... podczas poprzedniego przesłuchania
oświadczył pan, że między panem a zmarłym nigdy nie
doszło do żadnego konfliktu. A tu widzimy, że... - zaczęła Eve, po
czym pozwoliła, by na chwilę zapadła cisza- miało miejsce
poważne wykroczenie. Pobił pan Drąca, aż ten znalazł się w szpitalu,
zaaresztowano pana, musiał pan w ramach zadośćuczynienia wypłacić
poszkodowanemu siedmiocyfrową kwotę.
Stiles zmiął papierowy kubek. Kapnęło z niego na stół kilka
kropli wody.
- To sprawa z przeszłości. Została zakończona.
- Posłuchaj, Kenneth -użyła imienia, żeby wprowadzić atmosferę
intymności. - Informacje, które zebrałam, wyraźnie dowodzą, że
Draco był sukinsynem. Muszę się dowiedzieć, dlaczego pan na
niego napadł. Z pewnością sprowokował pana czymś poważnym,
ponieważ nie wygląda pan na człowieka agresywnego.
- Nie jestem agresywny. - Na dumnej twarzy aktora zalśniły
kropelki potu. - Nie, nie jestem agresywny. Oczywiście, że nie jestem.
Feeney znowu chrząknął.
- W to mogę uwierzyć. Nie miał nawet odwagi sam zadźgać Drąca.
- Nie zabiłem Richarda! - Głos Stilesa podniósł się, gdy spojrzał na
Feeneya. -Nie mamz tym zabójstwem nic wspólnego. A to wydarzenie
z przeszłości? Dobry Boże, byłem jeszcze prawie chłopcem.
- Rozumiem, panie Stiles. Był pan młody i sprowokowano
pana. - W głosie Eve zabrzmiało współczucie. Wstała, napełniła
wodą następny kubek i podała Stilesowi. - Niech mi pan opowie,
co się zdarzyło. Z jakiego powodu pobił pan Drąca. Wyjaśnimy to
i puszczę pana wolno.
Stiles zamknął oczy, wziął głęboki wdech, potem wolno wypuścił
powietrze.
- Obydwaj zaczynaliśmy nasze kariery w teatrze. W małych
prowincjonalnych teatrach. Nic wielkiego, oczywiście, ale to były
początki. Obydwaj chcieliśmy dostać się do Nowego Jorku. Wtedy
Broadway przeżywał prawdziwe odrodzenie.
Głos zrobił mu się cieplejszy, gdy wspominał swoją młodość. Była
taka niewinna i pełna marzeń. Twarz aktora znowu nabrała koloru.
- Wracał do świetności po wojnach miejskich. Ludzie stęsknili
się za rozrywką. Chcieli wytchnienia i bohaterów, którzy nie
posługują się bronią. Stanowiliśmy zamknięte i, jak sądzę, zarozumiałe
grono. To były dobre czasy, pani porucznik, odrodzenie.
Traktowano nas jak królów. Poza sceną żyliśmy jak możnowładcy.
Pełną piersią. Seks, narkotyki, huczne przyjęcia.
Podniósł kubek z wodą i wypił ją łapczywie.
- Taki tryb życia zrujnował niektórych z nas. Powiedziałbym, że
zrujnował Richarda. Puszył się sławą i bogactwem. Wprawdzie nie
ucierpiała na tym jego praca i na tym polegał jego geniusz, ale poza
sceną dopuszczał się najgorszych rzeczy. Był okrutny, zwłaszcza dla
kobiet. Zniszczył niejedną. Lubił się tym chwalić, zakładał się, która
będzie następna. Nie... nie podobało mi się to.
Stiles odchrząknął i odsunął kubek z wodą.
- Była pewna kobieta, właściwie jeszcze dziewczyna. Spotykałem
się z nią. Nasz związek nie był bardzo poważny, ale lubiliśmy swoje
towarzystwo. Potem Richard rozpoczął polowanie. Uparł się na nią,
zwabił ją, oczarował, a na koniec zniszczył. Gdy ją rzucił, załamała
się. Poszedłem do niej. Nie wiem, jaki instynkt zawiódł mnie wtedy
do jej mieszkania. Gdy się zjawiłem, była... chciała odebrać sobie
życie. Już podcięła żyły na rękach. Zawiozłem ją do szpitala. Ja...
Zamilkł, ale po chwili wznowił opowieść, choć z wyraźną trudnością.
- Uratowali ją, ale we mnie coś pękło, kiedy patrzyłem na nią leżącą,
bladą i wykorzystaną. Upiłem się i poszedłem szukać Richarda.
Otarł twarz rękami.
- Przyznaję, że tamtego wieczoru nawet mogłem zabić Drąca.
Powstrzymali mnie jego sąsiedzi. Potem zrozumiałem, że postąpiłem
bezsensownie. Niczego to nie zmieniło, a mnie wiele kosztowało.
Zamiast zniszczyć Drąca, mogłem zniszczyć własną karierę, własne
życie. Znalazłem się na jego łasce. Zgodził się na proponowany
układ i utajnienie sprawy, żeby nie popsuć własnego wizerunku.
Mogłem tylko się cieszyć, że jest takim egoistą. Spłacałem go przez
trzy lata gnębiony niemiłosiernymi odsetkami. Potem zapomniałem
o wszystkim.
- Wygląda na to, że miał pan wiele powodów, żeby nienawidzić
tego sukinsyna - wtrącił Feeney.
- Być może - zgodził się Stiles już spokojniejszy, skoro historia
została opowiedziana. - Ale pielęgnowanie nienawiści wymaga wiele
czasu i energii. Ja wolę spożytkować je w bardziej pozytywny sposób.
Mam wszystko, czego pragnę; lubię swoje życie. Nigdy więcej nie
zaryzykowałbym utraty tego przez kogoś takiego jak Richard Draco.
- Małe ryzyko, gdy się wkłada nóż w dłoń kobiety.
Głowa Stilesa podskoczyła do góry. Jego oczy płonęły. '
- Nie wykorzystuję kobiet. Otrzymałem prawie dwadzieścia pięć
lat, żeby nauczyć się tej lekcji, pani porucznik. Richard Draco
przestał się dla mnie liczyć bardzo dawno temu.
- Co stało się z tamtą kobietą?
- Nie wiem. - Westchnął ciężko i z żalem. - Zniknęła z mojego
życia. Podejrzewam, że nie mogła znieść mojego widoku, że było
jej wstyd.
- Wydaje się, że powinna raczej być panu wdzięczna.
- I była, pani porucznik. Ale, podobnie jak ja, musiała całą
historię zostawić za sobą. Krótko potem wyjechałem do Londynu,
do pracy, następnie trafiłem do Kalifornii i Kanady. Nie utrzymywaliśmy
ze sobą kontaktów, nigdy więcej o niej nie słyszałem.
Bardzo wygodne, pomyślała Eve. Może nawet ciut za wygodne.
- Jak ona się nazywała?
- Czy to konieczne?
- Historia, którą pan opowiedział, jest bardzo wzruszająca. Ale
oprócz pana nie ma jej kto potwierdzić. Jak się nazywała?
- Anja Carvell. - Wrócił wspomnieniami do przeszłości, potem
opuścił wzrok na swoje dłonie. - Miała na imię Anja. Powiedziałem
wszystko, co mogłem.
- Jeszcze jedno. Gdzie pan był wczoraj rano między dziesiątą
a jedenastą?
- Wczoraj? O tej godzinie codziennie uprawiam gimnastykę.
Szybki spacer w parku.
- Czy ktoś to może potwierdzić?
- Byłem sam. - Jego glos znowu stał się chłodny. Gniew wracał,
ale już nad nim panował. - Czy będziecie mnie tu jeszcze długo
trzymać. Nie zdążę na pogrzeb.
- Proszę nie opuszczać miasta. - Eve przyglądała się aktorowi.
Coś jej się nie zgadzało w jego twarzy, ale nie umiała powiedzieć,
o co chodzi. - Jeśli nic podporządkuje się pan temu zaleceniu,
zostanie pan zaaresztowany.
Wstała i dała znak Trueheartowi czekającemu w pokoju obserwacyjnym.
- Funkcjonariusz Trueheart odwiezie pana do domu. Aha, panie
Stiles, jeszcze ostatnia rzecz. Czy miał pan kiedyś okazję rozmawiać
z Linusem Quimem?
- Quim? - Stiles wstał i przesunął palcami po klapach marynar-
ki. - Nie. Nigdy z nim nie rozmawiałem. On gardził ludźmi mojej
profesji. Dziwny człowiek. Nie byłbym zaskoczony, gdyby się
okazało, że to on zamienił noże. Naprawdę nie znosił aktorów.
leabody, zacznij szukać Anji Carvell.
- Nie podoba mi się to - rzucił Feeney. - Ta historia jest zbyt ładna.
- Tak. Czekałam, aż zabłysną światła i rozlegnie się muzyka.
Niemniej mogło być tak, jak opowiadał.
- Nawet jeśli, to niczego nie zmienia. Był wściekły na Drąca,
bardzo wściekły. Wygląda mi na typka, który przeżuwa urazy
przynajmniej przez dwie dekady.
- Mnie też się wydał człowiekiem, który robi długofalowe
plany - zgodziła się Eve. - Kimś, kto starannie segreguje niezałatwione
sprawy. I kimś, kto nie chciałby pobrudzić sobie rąk,
a z pewnością nie po raz drugi.
Zarówno Feeney, jak i Eve czuli, że coś im umknęło, że nie
zwrócili należytej uwagi na jakiś szczegół, pozorną drobnostkę lub
też, że Stiles coś przemilczał.
- Zobaczymy, co nam powie pani Carvell - skwitowała w końcu
Eve, - Stiles nie powiedział wszystkiego, wybierał tylko to, co
chciał nam wyjawić. Improwizował - mruknęła. - Czy nie tak to
nazywają? I rzeczywiście dobrze mu to wychodziło.
- Myślę, że on kochał Anję. - Peabody wyciągnęła notes, ale
nie rozpoczęła jeszcze poszukiwań. - A to wiele zmienia.
Eve oderwała się od własnych myśli i odwróciła do asystentki.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Widziałaś, jak o niej mówił na samym początku, gdy jeszcze
nie zaczął filtrować swoich zeznań. Miał w oczach wyraz jakby
żalu i tęsknoty.
Eve wepchnęła kciuki do kieszeni munduru znajdujących się na
piersiach.
- Miał w oczach wyraz żalu?
- Tak, przez chwilę naprawdę o niej myślał, o tym, jak to było
albo jak pragnął, żeby było. Myślę, że była miłością jego życia.
Gdy się kogoś w ten sposób pokocha, to dostaje się na punkcie tej
osoby lekkiej paranoi.
- Co to znaczy?
- Myśli się o tej osobie przy każdej sposobności. Chcesz ją
chronić, sprawić, żeby była szczęśliwa i bezpieczna. Sama wiesz -
rzuciła Peabody z pewną irytacją. - Przecież rnasz kogoś takiego.
- Jakiego kogoś?
- Miłość swojego życia. Jezu, Dallas. Ale ty także jesteś jego
miłością. W przypadku Stilesa było inaczej. Anja rzuciła go dla
Drąca. Gdybyś nagle straciła rozum i rzuciła Roarke'a dla innego
mężczyzny, jak myślisz, co on by zrobił?
- Zanim czy też po tym, jak ten ktoś stałby się pyłkiem na
podeszwie jego buta?
- Widzisz? - Peabody uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Jeśli
przeżywasz miłość swojego życia, to wiesz. - Zamilkła i pociągnęła
nosem. - Coś tu smacznie pachnie.
- Mów dalej - ponaglił asystentkę Feeney. - Jeśli nawet Stiles
kochał tę kobietę, to w jaki sposób zmienia to całą sytuację?
- Nie można zapomnieć miłości życia. Wynika to z definicji,
prawda? Ma się tylko jedną na całe życie. Więc ta opowieść, że
stracił z nią kontakt, to bujda,
- To mi się zgadza. Jeśli się okaże, że kontaktował się z Anją,
znaczy, że kłamał i że jest mordercą. Miał motyw, by zabić Drąca,
i miał sposobność.
- To są na razie tylko poszlaki - przypomniał Feeney.
- Taaak, ale jeśli je zbierzemy do kupy, może uda się nam
wydusić ze Stilesa przyznanie się do popełnienia zbrodni. Znajdź
tę kobietę, Peabody. Jeśli będziesz miała problemy, poproś o pomoc
McNaba. Feeney, co powiesz o przejażdżce na pogrzeb?
- Moja żona uwielbia, gdy ocieram się o gwiazdy.
- Peabody, wychodzimy.
- Tak, pani porucznik - potwierdziła asystentka, odprowadzając
kolegów wzrokiem i zastanawiając się ze zdziwieniem, skąd nagle
przyszła jej ochota na dużą, chrupiącą główkę sałaty.
VJ dyby żona Feeney a znalazła się na pogrzebie Drąca, ?, pewnością
dostałaby zawrotu głowy. Na ceremonii pojawiły się same sławy.
Urządzono ją w budynku Radio City, bo choć Draco nigdy tu nie
pracował, to wyszukany wystrój pomieszczeń radiostacji doskonale
nadawał się na tę okazję. Wieść niosła, że do przygotowania stypy
agent Drąca wynajął największą firmę zajmującą się organizacją
pogrzebów.
Technicznie rzecz biorąc był to ostatni występ Drąca.
Jego twarz spoglądała na żałobników co najmniej z tuzina
ogromnych ekranów. Na bocznej scenie odbywało się holograficzne
przedstawienie, w którym Draco w przebraniu rycerza broni ojczyzny
i kobiecego rodzaju za pomocą miecza i śmiesznych podrygiwań.
Na uroczystość sprzedano tysiąc biletów po sto pięćdziesiąt
dolarów każdy. Honorowi goście otrzymali specjalne zaproszenia.
Wśród morza kwiatów i wysp ludzi w głębokiej czerni krążyły
watahy podglądaczy, którzy, mimo protestów organizatorów, zajęci
byli uwiecznianiem wydarzenia na kamerach.
A na scenie głównej, na białym sarkofagu w trumnie z jasnoniebieskiego
szkła, spoczywał sam Draco.
- Niezły show.
Eve pokręciła głową.
- Sprzedają pamiątki. Widziałeś? Małe lalki przedstawiające
Drąca i koszulki z jego podobizną.
- Nie dziw się. Nie znajdziesz lepszej okazji na reklamę -
zauważył Roarke, który nie wiadomo skąd pojawił się za plecami
żony. Odwróciła się do niego.
- Co ty tutaj robisz?
- Pani porucznik, czyżby pani zapomniała? Zmarły zakończył
swój żywot na scenie mojego teatru. Jak mógłbym się nie pojawić?
Poza tym... - wskazał na kieszeń eleganckiego garnituru - dostałem
zaproszenie.
- Myślałam, że przez cały dzień masz jakieś zebrania.
- Dobrodziejstwo bycia u władzy polega na... byciu u władzy.
Wyrwałem się na godzinę. - Oparł lekko rękę na jej ramieniu
i rozejrzał się po tłumie, światłach, ekranach. - Przerażające, co?
- I to jak. Feeney, rozdzielmy się i rozejrzyjmy. Spotkamy się
za godzinę przy wejściu głównym.
- Dobrze. - Feeney dostrzegł przy stołach bankietowych kilka
twarzy, które znał z telewizji. Może się przecież rozglądać z pełnymi
ustami.
- Roarke, gdybym porzuciła cię dwadzieścia pięć lat temu, czy
nadal byłbyś zły z tego powodu?
Roarke uśmiechnął się i zmierzwił żonie włosy.
- Trudno powiedzieć, ponieważ cały ten czas bym cię prześladował
i robił z twojego życia piekło.
- Pytam poważnie.
- Kto powiedział, że nie byłbym? - Wziął ją za rękę i poprowadził
przez tłum.
- Irytujesz mnie, wiesz.
- Och, dobrze. Gdybyś złamała mi serce, starałbym się zebrać
do kupy i odbudować swoje życie. Ale nigdy bym ciebie nie
zapomniał. A o co chodzi?
- Peabody ma pewną teorię dotyczącą miłości, miłości życia.
Zastanawiam się nad tym.
- Jeśli o to chodzi, to spokojnie mogę ci powiedzieć, że jesteś
miłością mojego życia.
- Żadnego całowania- syknęła, widząc, że mąż się do tego
zabiera. - Jestem na służbie. Patrz, Michael Proctor. Uśmiecha się.
Sprawdziłam jego finanse. Za ten uśmiech zapłacił fortunę, a mieszka
w chlewie. Gawędzi z jakąś elegancką kobietą. Nie wygląda już na
wstrząśniętego.
- Rozmawia z Marcina, jedną z najważniejszych producentek
w branży filmowej. Być może twój chłopczyk ma nadzieję na
odmianę w karierze.
- Jeszcze niecały tydzień temu wyłącznie teatr był jego życiem.
Ciekawe. Zobaczmy, jak się miewa.
Ruszyła w kierunku Proctora, obserwując jego reakcję, gdy ją
dostrzegł. Szeroko otworzył oczy, głowa mu opadła, podobnie
ramiona. Szybka zmiana, pomyślała. Od eleganckiego bawidamka
do niepewnego siebie statysty i to w mgnieniu oka. Magia teatru.
- Proctor.
- Och, pani porucznik. Nie spodziewałem się tu pani.
- Rozglądam się. - Umyślnie rozejrzała się dokoła. - Podejrzewam,
że Quim nie może oczekiwać takiego pożegnania.
- Quim? Och. - Proctor zaczerwienił się, co być może było
reakcją naturalną lub wywołaną sztucznie, ale tego nikt, oprócz
samego aktora, nie mógł stwierdzić na pewno. - Nie, nie, nie
przypuszczam. Richard był., był znany i szanowany przez tyle
osób.
- Które teraz z pewnością wznoszą w jego intencji toast -
pochyliła się, przyglądając się bąbelkom w kieliszku aktora -
najlepszym szampanem.
- Draco na pewno cieszyłby się, wiedząc, że jego pogrzeb jest
tak wystawny. - To zdanie padło z ust kobiety, którą Roarke
nazwał Marcina. - Lubił luksus. - Spojrzała ponad ramieniem Eve
i pojaśniała. - Roarke! Zastanawiałam się właśnie, czy cię tu
spotkam.
- Marcina. - Roarke zrobił krok do przodu i lekko ucałował
kobietę w policzek. - Wspaniale wyglądasz.
- Dzięki. Wspaniale się czuję. Dallas. - Kobieta obrzuciła Eve
ostrym spojrzeniem. - Oczywiście. To musi być twoja żona. Wiele
o pani słyszałam, pani porucznik.
- Proszę mi wybaczyć - odezwał się Proctor.
- Niech pan przeze mnie nie ucieka - rzuciła Eve do Proctora,
ale ten już się zbierał.
- Widzę przyjaciela - mruknął i zanurkował w tłum jak człowiek
wyskakujący za burtę.
- Domyślam się, że jest pani na służbie? - Marcina spojrzała na
mundur Eve. - Prowadzi pani śledztwo w sprawie śmierci Richarda.
- Zgadza się. Czy mogłaby pani powiedzieć mi, o czym rozmawiała
pani z Proctorem?
- Jest podejrzany? -Marcina ściągnęła usta i spojrzała w kierunku,
w którym oddali! się młody aktor. - Fascynujące. Mówiliśmy
o interesach. Michael ma odpowiedni wygląd, wprost wymarzony
do mojego nowego projektu. Rozważaliśmy możliwość jego przyjazdu
na kilka dni do New Los Angeles.
- I co? Jest zainteresowany?
- Być może. Ale przede wszystkim zależy mu na sztuce, w której
występuje obecnie. Bardzo pragnie zająć miejsce Richarda. Oczywiście
nie powiedział tego na głos. Jest taktowny. Moi ludzie porozumieją
się z jego agentem i zobaczymy, co się da zrobić. Miał
nadzieje, że teatr wkrótce znowu ruszy.
Kiedy tylko Eve wydostała się na zewnątrz, zaciągnęła się
mocno powietrzem przesiąkniętym dymem z powietrznych barów
i ulicznym hałasem. Wolała to od przesłodzonych perfumami
pomieszczeń Radio City.
- Proctor wskakuje w buty Drąca, nim zwłoki zdążyły porządnie
ostygnąć.
- Wykorzystuje okazję - potwierdził Roarke.
- Taaak. Tak jak wykorzystał ją zabójca.
- Racja. - Przejechał palcem po policzku żony. - Mogę dzisiaj
wrócić nieco później. Gdzieś koło ósmej.
- W porządku.
- Mam coś dla ciebie.
- Przestań. - Gdy sięgnął do kieszeni, ona wepchnęła ręce do
swoich. - To nie czas ani miejsce na prezenty.
- Rozumiem. W takim razie chyba zatrzymam to dla siebie.
Zamiast pudełka na biżuterię, którego się spodziewała, wyciągnął
ogromny czekoladowy batonik. Szybko wyjęła dłonie z kieszeni
i wyrwała baton z jego ręki.
- A więc jednak - mruknął.
- Kupiłeś mi baton.
- Znam drogę do pani serca, pani porucznik.
Zdjęła opakowanie i ugryzła słodki przysmak.
- Zdaje się, że tak. Dzięki.
- To nie obiad - przypomniał, mrużąc oczy. - Ale jeśli wytrzymasz,
zjemy coś razem po moim powrocie do domu.
- Jasne. Masz czym podjechać?
- Przejdę się. Jest ładny dzień. - Chwycił jej twarz i pocałował,
zanim zdążyła mu powiedzieć, żeby tego nie robił.
Jedząc baton, patrzyła za odchodzącym mężem. I powiedziała
sobie w duchu, że doskonale rozumie, co miała na myśli Peabody,
mówiąc o miłości życia.
ira uważnie oglądała nagranie z przesłuchania Kennetha
Stilesa. Popijała przy tym herbatę, Eve krążyła po pokoju. Pięć
minut później, a pani doktor byłaby już w drodze do domu. Eve
złapała ją, gdy zamykała drzwi gabinetu.
Teraz już z pewnością się spóźni. Ta myśl krążyła Mirze
uporczywie w głowie, choć skupiona była głównie na nagraniu. Mąż
zrozumie, zwłaszcza jeśli po drodze zahaczy o sklep i kupi mu jego
ulubione lody.
Już dawno nauczyła się sztuczek, które pozwalały jej utrzymywać
równowagę między pracą a małżeństwem.
- Tworzycie z Feeneyem doskonałą parę - skomentowała. -
Dobrze się rozumiecie.
- Nic dziwnego, pracujemy razem już jakiś czas. - Eve miała
ochotę pospieszyć panią psycholog, ale wiedziała, że nie należy
tego robić. — Podejrzewam, że ćwiczy tę złą minę przed lustrem.
Mira uśmiechnęła się.
- Wyobrażam sobie. Ma takie łagodne rysy, że trzeba nie lada
wysiłku, żeby przybrał groźny wyraz twarzy. Czy prawidłowo się
domyślam, że nie wierzysz Stilesowi? Uważasz, że nie powiedział
całej prawdy?
- Czy ty się kiedykolwiek mylisz?
- Czasami. Szukacie tej Anji Carvell?
- Peabody tym się zajęła.
- Stiles darzył ją i nadal darzy silnym uczuciem. Powiedziałabym,
że spotkanie z nią stanowiło w jego życiu punkt zwrotny. Gdyby
i dla niej tyle samo znaczył, przyszłaby do niego po tym, jak jej
pomógł. Żyliby dalej długo i szczęśliwie. Ale...
- Nie chciała go.
- Albo nie kochała go aż tak, czuła się mało warta, poniżona,
naznaczona. -Mira uniosła dłoń. -Mogą istnieć niezliczone powody.
dla których Stiles i ta kobieta się nie zeszli. Nie znając jej, nie mogę
powiedzieć nic pewnego. Ale ciebie interesuje stan emocjonalny
i mentalny Slilesa, a nie jej.
- Peabody wymyśliła, że la kobieta jest miłością jego życia
i z tego względu nie mógł zupełnie stracić z nią kontaktu.
- Sądzę, że Peabody się nie myli. Stiles opiekował się Anją,
bronił jej. Poza tym jako aktor mógł mieć tęsknoty do stawiania
siebie w roli bohatera, a swojej ukochanej w roli darny w potrzebie.
Bardzo prawdopodobne, że nadal odgrywa tę sytuację.
- To ona stanowi klucz do zagadki - mruknęła Eve. - Może nie
najważniejszy, ale jednak jakiś. - Z rękami w kieszeniach zbliżyła
się do okna gabinetu. Była dzisiaj przygnębiona i nie potrafiła
powiedzieć z jakiego powodu. - Nie łapię tego - rzekła w końcu. -
Anja odtrąca Stilesa, sypia z innym, nie dość tego, zakochuje się
w tym innym tak bardzo, że gdy on ją rzuca, próbuje popełnić
samobójstwo. A Stiles nadal darzy ją uczuciem. Napada na Drąca,
zostaje z tego powodu aresztowany, sąd obdziera go ze skóry.
A jednak gdy mówi o niej po dwudziestu pięciu latach, nadal się
rozkleja. Dlaczego nie jest na nią zły? Czy on mnie oszukuje?
- Nie potrafię ci odpowiedzieć z całkowitą pewnością. To
utalentowany aktor. Jednak na tym etapie powiedziałabym, że nie,
nie oszukuje cię, przynajmniej jeśli chodzi o jego uczucie do tej
kobiety. Ludzkie serce, Eve, to wielka zagadka, której nigdy do
końca nie da się poznać. Stawiasz siebie w sytuacji tego człowieka.
To jeden z twoich talentów, dzięki niemu jesteś dobra w tym, co
robisz. Ale nie możesz do końca wejść do jego serca. Ty patrzyłabyś
na tę kobietę i widziałabyś jej słabość.
Mira napiła się herbaty, a Eve odwróciła się do niej.
- Była słaba. Słaba i nierozważna.
- f młoda, jak sądzę, ale to nic ma związku ze sprawą. Patrzysz
na miłość w inny sposób, jesteś silna oraz gdzie indziej i w kim
innym się zakochałaś. Twój ukochany, Eve, nigdy by cię nie zdradził
ani nie zranił, ani, co najważniejsze, nie zawiódł. Akceptuje cię
laką. jaka jesteś. Choć bardzo kochasz Roarke'a, to myślę, że
nie rozumiesz, jak rzadkie i cenne jest to, co on ci daje. Stiles
kochał i prawdopodobnie nadal kocha tylko wzobraźnię. Ty masz
rzeczywistość.
- Ludzie zabijają z obydwu powodów.
- Tak. - Mira wyciągnęła dysk z nagraniem i podała go Eve. -
Prawda.
Cała ta rozmowa o miłości oraz życiu zaszła Eve za skórę
i sprawiła, że ogarnęło ją nieprzyjemne poczucie winy. Uzmysłowiła
sobie, że każdy, kto wspominał jej związek z Roarkiem, podając
go za wzór, mówił o tym, co on by zrobił dla niej, a czego nigdy
by jej nie uczynił.
Dotarło do niej, że jej wkład w małżeństwo nie dorównuje
zaangażowaniu męża.
Tak naprawdę nigdy niczego dla niego nie zrobiła. Nadal z trudem
znajduje odpowiednie słowa, gesty, chwile na wyrażenie swojej
miłości do niego. Roarke natomiast zachowuje się tak, jakby brał
słowa z powietrza z taką samą łatwością i gładkością, z jaką
pomnażał swoją fortunę.
Postanowiła, że będzie bardziej się starać. Odstawi śledztwo na
tylny, no może tylko na boczny tor i uczyni coś romantycznego.
Postanowiła wrócić do domu, ale w obecnym stanie umysłu
chciała za wszelką cenę uniknąć widoku Summerseta, więc dotarłszy
na miejsce, wjechała samochodem do garażu. Potem, jak złodziej,
wśliznęła się do domu jednym z bocznych wejść.
Miała zamiar po raz pierwszy w życiu przygotować kameralną
kolację.
Przecież to nie musi być bardzo trudne - przekonywała samą
siebie, wskakując pod prysznic. Skoro jest na tyle bystra, by
prowadzić niebezpieczne akcje, ścigać psychopatów, krzyżować
szyki przestępcom, to uda jej się coś tak prostego jak ładne nakrycie
stołu.
Wyszła spod prysznica i przeniosła się do komory suszenia. Nie
poda kolacji w sypialni, postanowiła, ponieważ to by było jednoznaczne,
a jej zależało na romantycznej atmosferze. A ta, jej
zdaniem, potrzebuje subtelności.
Wykorzysta jeden z saloników.
Owiewana ciepłym powietrzem, tworzyła w myślach plan.
Pól godziny później była zarazem zadowolona, jak i straszliwie
zdenerwowana. W tym olbrzymim domu jest tyle pokoi, że nie była
pewna, czy widziała już wszystkie. A w każdym jest mnóstwo
rzeczy, Skąd ma wiedzieć, co będzie jej potrzebne.
Świece, tak, ale kiedy sprawdziła na skanerze, czy są w domu,
okazało się, że i owszem. Było ich całe mnóstwo różnych rodzajów
w wielu miejscach. Bawiło ją myszkowanie po pokojach i unikanie
Summerseta.
Zdecydowała się na biały obrus, bo biel pasuje do wszystkiego.
Aż dwadzieścia minut spędziła na ustalaniu menu, potem stanęła
przed trudnym zadaniem dobrania zastawy.
Doznała szoku, dokonując przeglądu serwisów obiadowych.
Okazało się, że jej mąż posiada ponad pięćdziesiąt różnych
kompletów.
Co za maniak potrzebuje ponad pięciu tysięcy talerzy?
Jej maniak, uprzytomniła sobie, a potem o mało nie zemdlała,
rzuciwszy okiem na wykaz szkła do napojów.
- Niemożliwe, to musi być jakaś pomyłka. - Zamierzała już
nawet wybrać coś na chybił trafił, gdy w pokoju stanął Summerset.
- Mógłbym się dowiedzieć, co pani robi? - zapytał.
Gdyby na jej miejscu znajdowała się inna kobieta, zapewne
przestraszona nagłym wejściem służącego, krzyknęłaby. Eve, choć
z trudem, zdołała odgryźć się naprzykrzającemu się lokajowi.
- Znikaj. Jestem zajęta.
Summerset przeszedł obok niej, a za nim kot.
- To widzę. Jeśli chce pani obejrzeć zasoby domu, proponuję
przedyskutować to z Roarkiem.
- Nie mogę, ponieważ go zabiłam, pozbyłam się ciała, a teraz
chcę urządzić największą aukcję w całym wszechświecie i historii
ludzkości.
Dotknęła palcem przycisku z napisem Waterford, wzór Dublin,
tylko dlatego, że Dublin był miastem, w którym Roarke się urodził.
Potem ze złością spojrzała na kręcącego się koło niej służącego.
- Idź sobie.
Summerset, nie zwracając uwagi na jej ponaglenia, przyglądał się
stojącemu na balkonie pod szklaną kopułą stołowi. Nie umknęło
jego uwagi, że wyjęła irlandzki obrus, co - jego zdaniem - było
bardzo trafnym wyborem, mimo że bardzo przypadkowym. Pasowały
do niego wysokie i cienkie świece, których jeszcze z tuzin stało
w pokoju.
Galahad wskoczył na satynowe poduszki sofy.
- Jezu Chryste, to tylko noże i widelce! - zawołała.
Przerażenie pomieszane z frustracją, pobrzmiewające w jej głosie,
sprawiło, że usta Summerseta zadrżały, układając się do uśmiechu.
- Który serwis pani wybrała?
- Nie wiem. Czy możesz stąd wyjść? To kameralne przyjęcie.
Dotknął jej dłoni, zanim zdążyła dokonać wyboru. Sprawdził inne
możliwości i wcisnął guzik oznaczający prostą zastawę.
- Zapomniała pani o serwetkach.
- Właśnie chcę je dobrać.
Spojrzał na nią z politowaniem. Miała na sobie szlafrok i była
nieumalowana. Włosy, ciągle mierzwione ze zdenerwowania, wyglądały
jak ptasie gniazdo.
Niemniej Summerset doceniał starania Eve. Był nawet zachwycony
jej gustem. Choć stół prezentował się niekonwencjonalnie, to jednak
sprawiał urocze wrażenie.
- Gdy się urządza przyjęcie - stwierdził, patrząc na nią z góry -
trzeba pamiętać o różnych dodatkach.
- A co ja tu robię? Gram sobie w Space Attack? Gdybyś jednak
zechciał się oddalić, miałabym szansę skończyć.
- Brakuje kwiatów.
- Kwiaty? - Żołądek opadł jej do stóp. - Wiem. - Nie zamierzała
pytać. Raczej wolałaby odgryźć sobie język.
Przez jakieś dziesięć sekund po prostu wpatrywali się w siebie.
Summerset współczuł Eve, chociaż wmawiał sobie, że wykonuje
po prostu obowiązki majordomusa.
- Proponuję róże, odmianę Royal Silver.
- Domyślam się, że je mamy.
- Tak, mogą być dostępne. Przyda się także muzyka.
Eve czuła, że zaczynają jej się pocić dłonie. Poirytowana, wytarła
je w szlafrok.
- Miałam właśnie coś zaprogramować.
- Domyślam się, że zechce się pani przebrać do kolacji.
- Cholera! - Westchnęła i spojrzała gniewnie na kota, który
spoglądał na nią tym samym wzrokiem co służący. Wydawało jej
się, że w oczach zwierzęcia dostrzega kpinę.
- Przypominam, że urządzanie takich przyjęć należy do moich
obowiązków. Jeśli pójdzie pani założyć na siebie coś więcej... ja
zajmę się resztą.
Już otworzyła usta, żeby wyrazić zgodę. Zaraz jednak potrząsnęła
przecząco głową.
- Nie, muszę sama to zrobić. W tym cała rzecz. - Potarła czoło.
Zaczynała ją boleć głowa. Wspaniale,
Twarz Summerseta pozostała surowa i zimna, ale w środku był
miękki jak galareta.
- W takim razie radzę się pospieszyć. Roarke wraca za godzinę.
Będzie jej potrzebna, myślał, wychodząc, każda minuta z tej
godziny.
rioarke, wracając do domu, myślał o interesach. Na ostatnim
zebraniu tego dnia roztrząsana była sprawa kombinatu tekstylnego,
który zamierzał kupić.
Firma była prowadzona niedbale, a on nie potrafił współczuć
niedbaluchom. Dlatego właśnie jego początkowa propozycja ceny
była obraźliwie niska.
Zastanawiało go jednak, dlaczego negocjator strony przeciwnej
nie sprawiał wrażenia nawet w małej części tak obrażonego jak
powinien. Roarke postanowił przed dokonaniem następnego kroku
zebrać więcej informacji na temat firmy.
Już teraz spodziewał się kłopotów z jedną z filii kombinatu,
umieszczoną poza planetą. Może warto najpierw wybrać się tam
i zobaczyć.
Kiedyś po prostu by tam pojechał. Jednak w ciągu ostatniego
roku coraz mniej ochoczo opuszczał dom, nawet na krótko.
Z pewnym rozbawieniem pomyślał, że się zakorzenił.
W drodze do swojego gabinetu zatrzymał się przy biurze Eve,
ale, co go zaskoczyło, stwierdził, że jej tam nie ma, choć spodziewał
się, że zastanie żonę po uszy pogrążoną w pracy. Ciekawość kazała
mu odłożyć własne sprawy i przejść do domowego skanera.
- Gdzie jest Eve?
Eve znajduje się saloniku numer cztery, trzecie piętro, południowe
skrzydło.
- Co, u diabła, ona tam robi?
Czy mam włączyć monitor? •
- Nie, sam tam pójdę.
Dotychczas nie zapuszczała się w tamte rejony domu, chyba że
ją do tego namawiał, kusił albo zaciągał podstępnie.
Pomyślał, że byłoby miło zjeść tam wspólnie kolację, zrelaksować
się przy butelce wina i otrząsnąć z całego dnia pracy.
Postanowił namówić do tego żonę.
Myśląc o tym, wszedł do pokoju. Gdyby patrzyła w jego kierunku,
miałaby okazję przyłapać go w jednym z niewielu momentów, gdy
zdumienie odbierało mu mowę.
W pokoju paliło się tuzin białych świec, a ich zapach mieszał się
z delikatnym aromatem róż. Na stole lśniły kryształowe kieliszki
i srebrne sztućce, cicho rozbrzmiewała romantyczna muzyka.
Na środku saloniku stała Eve ubrana w elektryzującą czerwoną
suknię, spływającą w dół jej szczupłego ciała niczym pożądliwe
dłonie kochanka. Miała nagie ramiona.
Twarz jej płonęła, oczy błyszczały, gdy zdejmowała metalową
obwódkę z butelki szampana.
- Przepraszam. - Zobaczył, że jej śliczne ramiona drgnęły. -
Szukam swojej żony.
Eve poczuła lekkie kręcenie w żołądku, ale odwróciła się
i uśmiechnęła. Patrząc na męża, myślała, że jego twarz stworzona
jest do oglądania przy świetle świec.
- Cześć.
- Witam. - Podszedł do niej, rozglądając się po pokoju. - Co to
wszystko znaczy?
- Kolacja.
- Kolacja - powtórzył i zmrużył oczy. - Co zrobiłaś? Nie
zraniłaś się?
- Nie. - Nadal się uśmiechając, wyciągnęła korek, szczęśliwa,
że szampan nie strzelił, jak się obawiała.
Roarke ze zmarszczonym czołem patrzył, jak żona rozlewa go
do kryształowych kieliszków.
- No dobrze, czego chcesz?
- O co ci chodzi?
- Potrafię rozpoznać, gdy ktoś zastawia na innie zasadzkę. Czego
potrzebujesz?
Eve poczuła, że zadrżały jej usta. Z trudem się uśmiechała,
najchętniej w tym momencie zakpiłaby z niego. Trzymając się
planu, który starannie ułożyła, podała mężowi kieliszek.
- Czy nie mogę przygotować miłej kolacji, nie mając w zanadrzu
ukrytych zamiarów?
Roarke milczał, a po chwili zastanowienia powiedział:
- Nie.
Odstawiła butelkę na stół ze złowieszczym stuknięciem.
- Posłuchaj, to tylko kolacja. Nie chcesz jeść, w porządku.
- Nie powiedziałem, że nie chcę jeść. - Poczuł, że się uperfumowala.
I dostrzegł, że pomalowała usta oraz oczy. Wyciągnął
rękę do diamentowego wisiorka w kształcie Izy, który jej podarował.
- Co ty knujesz, Eve?
Tego było jej za wiele.
- Nic. Zapomnij o wszystkim. Nie wiem, co mnie naszło. To
oczywiste, że na chwilę straciłam rozum. Nie, na dwie męczące
głupie godziny. Tyle właśnie zajęło mi przygotowanie tego przyjęcia,
które okazało się fiaskiem. Idę do pracy.
Złapał ją za rękę, zanim zdążyła przejść obok niego, i wcale się
nie zdziwił, widząc w jej oczach wściekłość, Ale nie spodziewał
się, że dostrzeże w nich też ból.
- Nie sądzę.
- Słuchaj, kolego, lepiej zabierz rękę.
- Ach, oto moja żona. Przez chwilę sądziłem, że zastąpił cię
android. To mnie zmyliło.
- Założę się, że wydaje ci się, że jesteś bardzo dowcipny.
- Myślę, że cię zraniłem i przykro mi z tego powodu. - Musnął
ją ustami w czoło, gorączkowo szukając w myślach wyjaśnienia
sytuacji. - Czy zapomniałem o jakiejś okazji?
- Nie, nie. - Odsunęła się. - Nie - powtórzyła i poczuła się
idiotycznie. - Po prostu chciałam coś dla ciebie zrobić. Coś ci dać.
A ty patrzysz na mnie tak, jakbym zwariowała. Sądzisz, że tylko
ty potrafisz dawać? Cóż, masz rację. Kilkakrotnie miałam ochotę
zastrzelić się z własnego pistoletu, żeby tylko umknąć tej męczarni.
Och, pieprzę to.
Znowu podniosła kieliszek i podeszła do szerokiego, łukowatego
okna,
Roarke zamrugał, po czym podjął się delikatnego zadania
ukojenia żony.
- Jest pięknie. Ty także jesteś piękna, Eve.
- Och, przestań.
- Eve...
- Tylko dlatego, że nie robię dla ciebie różnych rzeczy, nie
poświęcam na nie czasu, nie myślę o nich, nie znaczy wcale, że
cię nie kocham. Kocham cię. - Odwróciła się, ale na jej twarzy
trudno było mimo wszystko znaleźć miłość. Znowu wpadła
w furię. - Ty jesteś osobą, która robi te rzeczy, mówi, daje... -
zgubiła się na chwilę. - Po prostu dajesz. Chcę dać ci coś
w zamian.
Jest piękna. Zraniona i zła, ogarnięta pasją i wściekła, jest
najpiękniejszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek widział.
- Twój widok odbiera mi dech - mruknął.
- Cały czas mam w głowie tę całą sprawę z miłością życia.
Morderstwo, zdrada, wściekłość.
- Przepraszam?
- Nieważne. - Zamilkła i wzięła głęboki oddech. - W ciągu kilku
ostatnich dni ludzie mówili różne rzeczy, które utkwiły mi w głowie.
Czy skoczyłbyś dla mnie pod maksibus?
- Oczywiście. Nie jeżdżą zbyt szybko.
Roześmiała się, co sprawiło mu wielką ulgę.
- Powiedziałam to samo. Och, do diabła, wszystko poplątałam.
Wiedziałam, że tak będzie.
- Nie, to wszystko moja wina. - Podszedł do niej i wziął ją za
rękę. - Czy kochasz mnie na tyle, by dać mi jeszcze jedną
szansę?
- Może.
- Kochana Eve. - Uniósł jej dłoń do ust. - To, co zrobiłaś, bardzo
dużo dla mnie znaczy. A ty znaczysz dla mnie wszystko.
- Widzisz, jak ty to robisz. Słowa same płyną ci z ust.
Przesunął palcami po wgłębieniu w jej ramieniu.
- Podoba mi się ta suknia.
Dobrze, pomyślała, że nie widział jej paniki, gdy otworzyła szafę.
- Uznałam, że będzie odpowiednia na tę okazję.
- I jest. Jest bardzo odpowiednia. -Podniósł jej kieliszek, potem
swój. - Spróbujmy jeszcze raz. Dziękuję.
- Cóż, chciałabym powiedzieć, że nie ma za co, ale byłoby to
jedno wielkie kłamstwo. Wytłumacz mi tylko jedną rzecz. Po co ci
tyle serwisów obiadowych?
- Nie przesadzaj, nie mam ich aż tylu.
- Wcale nie przesadzam.
- No cóż, nigdy nie wiadomo, kto się pojawi na kolacji, prawda?
- Włączając w to całą populację Nowej Zelandii? - Upiła łyk
szampana. - Ojej, wypadłam z planu.
- Mamy jakiś plan?
- Tak. No wiesz, drinki, kolacja, rozmowa. Bla, bla. Wszystko
kończy się tym, że cię upijam i uwodzę.
- Podoba mi się taki koniec. Ponieważ o mały włos zniweczyłbym
twoje starania, teraz nie pozostaje mi nic innego, jak przynajmniej
z tobą współpracować. - Sięgnął po butelkę, ale Eve położyła mu
rękę na ramieniu.
- Zatańczmy. -Przesunęła dłonie na jego szyję. -Blisko. I wolno.
Objął ją. Zaczęli się lekko kołysać. Gdy miękkie usta żony
dotknęły jego ust, ogarnęło go wzruszenie i poczuł pierwsze igiełki
pożądania.
- Uwielbiam twój smak - powiedział ochrypłym ciepłym głosem.
- Zawsze mam ochotę na więcej.
- Bierz.
Ale kiedy chciał dalej ją całować, odwróciła głowę,
- Powoli - powtórzyła. - Tak też będę się z tobą kochała. -
Powędrowała ustami w stronę jego ucha. -To będzie niemal tortura.
Wsunęła palce w jego włosy i pociągnęła głowę do tyłu, aż
spotkali się wzrokiem. W oczach miał namiętność i pożądanie.
- Chcę, żebyś wymawiał moje imię, gdy będziemy się kochali. -
Znowu przemknęła ustami po jego ustach, odsunęła głowę, czując,
że ciało męża pręży się jak strzała. - Tak, żebym wiedziała, że dla
ciebie w tym momencie istnieję tylko ja. A dla mnie tylko ty. Ty
jesteś wszystkim.
Tym razem poddała się pocałunkowi. Zwarli się w gorącym
tańcu ust i języków. Usłyszała jęk męża, najpierw cichy, potem
coraz głośniejszy. Dołączyła do niego. Pozwoliła sobie na drżenie,
na ból, potem nagle, na sekundę przed poddaniem się, odsunęła się.
- Eve.
Słysząc jego napięty głos, ucieszyła się. Sięgnęła po kieliszki.
- Spragniony?
- Nie. - Wyciągnął do niej ręce, ale umknęła mu, podsuwając
za to kieliszek.
- A ja tak. Napij się. Chcę, żeby szampan uderzył ci do głowy.
- Ty uderzasz mi do głowy. Pozwól mi mieć ciebie.
- Pozwolę. Po tym jak ja wezmę ciebie. - Podniosła małego
pilota i wcisnęła kilka przycisków. Boczna ściana rozsunęła się.
Ukazało się łoże wyściełane poduszkami. - Tu właśnie cię wezmę.
W końcu.
Upiła łyk szampana, przyglądając się mężowi znad brzegu
kieliszka.
- Nie pijesz.
- Zabijasz mnie.
Zachwycona roześmiała się.
- Będzie jeszcze gorzej.
Podniósł szampana, wypił, potem odstawił kieliszek.
- Wielki Boże.
Podeszła i zrzuciła z jego ramion marynarkę.
- Kocham twoje ciało - mruczała, powoli odpinając guziki
koszuli. - Dzisiejszej nocy poświecę dużo czasu na cieszenie
się nim.
Była w siódmym niebie, widząc, że udało jej się sprawić, by silny
mężczyzna drżał. Czuła jego roztańczone mięśnie, gdy przesuwała
palec w dół po piersi do spodni.
Zamiast jednak je rozpiąć, uśmiechnęła się.
- Lepiej usiądź.
Czuł, że pulsująca gorączkowo krew porozrywa mu zaraz ciało.
Z wielkim wysiłkiem bronił się przed pożądaniem, które kazało mu
pochwycić żonę, paść z nią na podłogę i dać upust wielkiemu
pragnieniu.
- Nie, nie tutaj - powiedziała, podnosząc jego dłoń, którą lekko
uścisnęła. - Nie sądzę, żebyś po tym, jak z tobą skończę, był w stanie
przejść przez pokój.
To nie szampan sprawił, że wydało mu się, że jego głowa pływa.
Szedł wolno przez pokój za Eve. Pchnęła go, żeby usiadł na brzegu
łóżka, potem uklękła przed nim i wolno przesunęła rękami po jego
nogach. Zdjęła mu buty.
Wstała.
- Przyniosę wina.
- Nie interesuje mnie wino.
Odeszła, rzucając mu przez ramię rozbawione spojrzenie.
- Będzie, gdy zacznę zlizywać je z ciebie.
Napełniła dwa kieliszki, po czym przyniosła je do łóżka i postawiła
obok na małym stoliku. Potem, przyglądając się mężowi złotymi
od światła świec oczami, zaczęła zdejmować z siebie suknię.
Dziwił się, że jego ciało jeszcze nie wybuchło.
- Chryste. Jezu Chryste.
Mówił z irlandzkim akcentem, co zdarzało się, gdy był zły albo
podniecony. To wystarczyło, by Eve nie żałowała nawet sekundy
przygotowań.
Czerwona bielizna podniecająco kontrastowała z jej jasną skórą.
Ze skąpego koronkowego staniczka wyłaniały się pełne piersi. Na
nogach miała bezbarwne błyszczące pończochy przytrzymywane na
udach figlarnymi podwiązkami.
Gdy suknia opadła na ziemię, odsunęła ją od siebie nogą.
- Myślałem, że najpierw zjemy- rzucił, patrząc na nią nieprzytomnie.
- To... może poczekać. - Przysunęła się i ustawiła między jego
nogami. - Chcę, żebyś mnie dotknął.
Chociaż dłonie płonęły mu od pragnienia pochwycenia jej, jednak
opanował się i przesunął nimi lekko po zarysie jej ciała.
- Nie katuj mnie, Eve.
- Nie ruszaj się. - Pochyliła się i dotknęła ustami jego ust.
Wiedziała, że nie poruszy się, że pozwoli jej na inicjatywę.
I ponieważ była tego pewna, dała mu wszystko, co miała.
Położyła się obok niego na łóżku oblana migotliwym światłem świec,
których ciepło wydobywało silny aromat róż. Delikatnie, z miłością
zaczęła pieścić męża dłońmi i ustami. Chciała dać mu siebie całą.
A on jej oddawał. Rewanżował się długimi namiętnymi pocałunkami,
które rozgrzewały krew.
Łóżko falowało pod nimi.
Przekręciła się na bok i odsunęła.
Potem usiadła okrakiem na mężu, podniosła kieliszek z szampanem
i wylała go cienką strużką na jego pierś. Zaczęła zlizywać trunek.
Poczuł, że oddech zaczyna palić mu gardło, wzrok mu się zamglił.
Szczupłe ciało żony wiło się po nim, a jej usta doprowadzały go
na skraj szaleństwa.
W tym momencie stracił nad sobą kontrolę. Chwycił za jedwabny
stanik i pociągnął. Trzask pękającego materiału zmieszał się z jego
jękiem. Wziął żonę w ramiona.
Eve odchyliła głowę, dysząc ciężko i drżąc na całym ciele. Jak
przez mgłę słyszała męża, który mówił coś ochryple w swoim
ojczystym języku. Przycisnął twarz do jej twarzy, poczuła na skórze
jego gorący oddech.
- Potrzebuję cię. Eve. Potrzebuję.
- Wiem. - Jak kojący balsam oblała ją fala czułości. Wzięła
w ręce jego twarz i uniosła ją. Ich usta się spotkały, miękkie,
szepczące. - I niech się to nigdy nie zmienia.
Miała w oczach łzy. Światło świec pochwyciło ich błysk.
Przyciągnął ją do siebie, scałowując łzy.
- Eve...
- Nie, ja powiem pierwsza. Tym razem pozwól mi pierwszej to
powiedzieć. Kocham cię. Zawsze będę cię kochać. Bądi ze mną -
mruczała, biorąc go w siebie. - Och, zostań ze mną.
Owinęła nogi wokół bioder męża, unosząc się i dopasowując do
jego rytmu. Potem jego ręce zamknęły się na jej dłoniach. Spojrzeli
sobie w oczy.
Widziała, że jego wzrok mętnieje, i usłyszała swoje imię. Na jej
ustach pojawił się ciepły uśmiech szczęścia.
15
Leżała rozciągnięta na brzuchu. Roarke wiedział, że Eve
przyjmuje taką pozycję, gdy jest w pełni zaspokojona. Ułożył się
więc obok niej, popijając resztki szampana, wodząc bezmyślnie
palcem po jej plecach.
- Daję ci jeszcze półtorej godziny.
- Och, ona żyje.
Odwróciła leniwie głowę w stronę męża.
- Wyglądasz na bardzo zadowolonego z siebie.
- Bo tak się składa, kochana Eve, że rzeczywiście jestem z siebie
bardzo zadowolony.
- Ale to wszystko było moim pomysłem.
- Zgadza się. Było wspaniale. Czy ryzykuję życie, pytając, co
cię zainspirowało?
- Cóż... -Wygięła kark pod jego palcem. -Kupiłeś mi czekoladowy
batonik.
- Przypomnij mi, żebym zamówił jutro całą ciężarówkę.
- To by nas zabiło. - Podciągnęła się na kolana i odrzuciła do
tyłu włosy. Wyglądała na spokojną i zadowoloną.
- Zaryzykuję.
Ze śmiechem pochyliła się i oparła swoje czoło o jego.
- Powiem jeszcze jedną bzdurę. Dzięki tobie czuję się szczęśliwa.
Zaczynam się do tego przyzwyczajać.
- Uwielbiam, gdy mówisz takie bzdury.
- Chyba powinniśmy coś zjeść.
- Jasne. Grzechem byłoby nie skosztować tego, co z takim
trudem ugotowałaś.
Zmrużyła oczy.
- Czy to docinek?
- Ależ skąd. Co jemy?
- Mnóstwo rzeczy o dziwnych i wytwornych nazwach.
- Mniam.
- Wybrałam je z menu, co znaczy, że je lubisz, bo inaczej nie
umieściłbyś ich w spisie. - Ześliznęła się z łóżka i naga stała na
środku salonu, rozglądając się dokoła. - Domyślam się, że nie ma
tu szlafroków.
- Obawiam się, że nie. - Zaczął szperać między rozrzuconymi
prześcieradłami i poduszkami i po chwili podniósł do góry jej
poszarpaną bieliznę. - Mogłabyś to założyć.
- Nieważne. - Podniosła z ziemi suknię.
- Na nagie ciało? No, no, rozbudzasz mój apetyt.
- Nie sądzę, żebyś znalazł siły na następną rundę. - Widząc, że
mąż się uśmiecha, pomyślała, że jednak rozsądniej będzie zejść mu
z pola widzenia.
IM ie potrafiła wypowiedzieć połowy nazw potraw, które wkładała
do ust, co nie przeszkadzało jej rozkoszować się ich smakiem.
- Powiedz jeszcze raz, jak to się nazywa?
- Fruil de le mer a la parisienne.
- Podejrzewam, że gdyby to danie zostało nazwane po prostu
owoce morza w sosie, straciłoby na swojej wykwintności.
- Z pewnością. - Dolał jej wody do szklanki. - Pani porucznik?
- Tak?
- Widzę, że usilnie się stara pani nie myśleć o pracy. Może
jednak opowiesz mi, co się dzisiaj wydarzyło.
Wbiła widelec w krewetkę.
- Pojawił się nowy trop związany... - zaczęła i zaraz przerwała,
połykając resztę zdania. -Nie, najpierw ty opowiedz mi, co zdarzyło
się u ciebie w pracy.
- U mnie? - zapytał zdumiony.
- Tak, co dzisiaj robiłeś, jak ci poszło...
- Jeśli masz ochotę - mruknął i wzruszył ramionami. - Zajmowałem
się reorganizacją finansową.
- Co to znaczy?
- Kupiłem akcje, które potaniały, sprzedałem tych kilku przedsiębiorstw,
które uznałem, że się przeżyły, przestudiowałem dzienną
analizę niektórych firm i odpowiednio zareagowałem.
- Miałeś więc wiele pracy.
- Sporo, przynajmniej do południa, gdy wróciłem do swojego
biura. - Ciekaw był, ile czasu minie, nim oczy żony zamgli
znudzenie. - Przeprowadziłem holograficzną konferencję, dotyczącą
ośrodka Olympus. Niestety wydatki przekroczyły założone i planowane
pięć procent. Udało mi się jednak, po dokonaniu szczegółowej
analizy projektu, znaleźć słabe punkty, co pomoże mi wprowadzić
poprawki.
Spojrzał na Eve i w myślach dat jej jeszcze sześćdziesiąt sekund,
nim ziewnie.
- Potem kupiłem ci batonik.
- Ta część mi się podoba.
Odłamał kawałek bułki i posmarował masłem.
- Eve, czy wyszłaś za mnie dla moich pieniędzy?
- Jakbyś zgadł. I lepiej, żeby w tym względzie nic się nie
zmieniło, bo zostaną ci po mnie tylko fotografie.
- Twoja szczerość mnie wzrusza.
Uśmiechnęła się.
- Zdaje się, że skończyliśmy już rozmawiać na temat twoich zajęć.
- Zdaje się. Co u ciebie? Co to za nowy trop?
- Miłość. Przynajmniej w jej stronę kierują się wszystkie
sygnały. - Kończąc posiłek, Eve przekazywała mężowi nowości.
- Mówisz, że Kenneth Stiles napadł na Drąca i tak go pobił, że
ten znalazł się w szpitalu. - Roarke przechylił głowę na bok. -
Ciekawe, prawda, gdy się porówna tych dwóch mężczyzn. Draco
był wyższy, mocniej zbudowany i, jak się wydaje, silniejszy. Czy
Stiles poniósł jakieś szkody?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Ale też się nad tym zastanawiałam.
Chyba że Stiles był tak wściekły, że zniewieściały Draco, mimo
przewagi fizycznej, nie mógł sobie z nim poradzić.
- I ta wściekłość kosztowała Stilesa kilka milionów dolarów.
- A na dodatek dziewczyna i tak z nim nie została.
- Anja.
- Peabody znalazła w mieście wielu Carvellów. Przedział wie-
kowy się nie zgadza, więc poszerzamy obszar poszukiwań. Coś mi
mówi, że to właśnie u tej dziewczyny znajdziemy odpowiedzi na
kilka istotnych dla nas pytań.
- Cherchez lafemme.
- Co?
- Odszukaj tę kobietę - przetłumaczył.
Uniosła szklankę z myślą o wzniesieniu toastu.
- Możesz na to liczyć.
Przemiana zajęła mu sporo czasu, ale zdecydował się na nią,
ponieważ był pewien, że jest obserwowany. Zamknięty w garderobie
w swoim mieszkaniu zmienił sobie kolor oczu, kształt nosa, szczęki,
nawet odcień skóry. Nakrył włosy gęstą peruką. Był teraz brunetem.
Próżność nie pozwoliła mu wybrać siwizny, nie chciał patrzeć na
swój wizerunek postarzałego człowieka.
Dodał cienkie wąsiki i małą bródkę.
Charakteryzacja, mimo drążącego go strachu, nie stanowiła dla
niego problemu. Przeistaczał się już w tak wiele postaci, że ten
proces był dla niego tak samo naturalny jak zakładanie kapci po
długim dniu.
Pod koszulę na ramiona i piersi włożył specjalne poduszki, przez
co wyglądał na bardziej umięśnionego, niż był w rzeczywistości, po
czym założył zwykły czarny garnitur. Buty na podwyższonych
obcasach dodały mu przynajmniej kilka centymetrów wzrostu.
Spokojnie przyjrzał się rezultatowi w długim potrójnym lustrze,
szukając jakichś śladów Kennetha Stilesa. Po raz pierwszy od ponad
godziny pozwolił sobie na lekki uśmiech.
Czując przypływ energii, co zdarzało się zawsze, gdy stawał się
kimś innym, odwrócił się na pięcie i wyszedł na spotkanie z kobietą,
którą kochał przez całe życie.
i\azała mu na siebie czekać. Jak zawsze. Wybrał mały nostalgiczny
klub, który wyszedł dawno z mody, ale w którym można
było posłuchać jazzu, właściciele nie wtrącali się do gości, a drinki
podawano szybko.
Popijając dżin, przeglądał zniszczony tomik sonetów Szekspira.
To był ich sygnał.
Podarowała mu go wiele lat temu. Przyjął prezent, mając go za
wyraz miłości, a nie przyjaźni, jak chciała ona. Nawet wtedy, gdy
już pojął swój błąd, nie przestał cenić podarunku. Tak jak nigdy
nie przestał cenić jej.
Oczywiście okłamał policję. Nigdy nie zerwał z nią kontaktów,
wiedział, gdzie jest, co robi. A co do ich znajomości, to przybrała
ona inną formę. Stał się powiernikiem i przyjacielem swojej
ukochanej.
Przez lata przyzwyczaił się do tej roli i ją zaakceptował.
Jednak kiedy wśliznęła się za stolik i wyciągnęła do niego dłoń
na przywitanie, serce mu podskoczyło.
Zmieniła uczesanie. Miała teraz wspaniałą burzę palonych rudych
loków. Przypomniał sobie, jak delikatna jest w dotyku jej jasna,
prawie złota skóra. Jej oczy miały tajemniczą głębię, były poważne
i skupione. Ale uśmiechała się do niego, choć z niewielkim wahaniem.
- A więc nadal ją masz? - mówiła cicho i miękko z lekkim
francuskim akcentem.
- Tak, nadal, Anja. - Zacisnął palce na jej dłoni, potem z rozmysłem
rozluźnił uścisk. - Zamówię ci coś do picia.
Odchyliła się, przyglądając się mu, czekając, aż da znak kelnerowi
i zamówi dwa kieliszki białego wina.
- Nie zapomniałeś.
- Dlaczego miałbym zapomnieć?
- Och, Kenneth. - Na chwilę przymknęła oczy. - Chciałabym,
żeby wszystko ułożyło się inaczej. Mogło być inaczej.
- Przestań. - Powiedział to ostrzej, niż zamierzał. Przeszłość
nadal wywoływała w nim ból. - Musimy oprzeć się żalowi.
- Nie sądzę, żeby kiedykolwiek nam się to udało. - Westchnęła. -
Więcej niż połowę mojego życia spędziłam pogrążona w żalu
z powodu Richarda.
Nie odzywał się, dopóki kelner nie przyniósł wina, a ona nie
upiła pierwszego łyka.
- Policja myśli, że to ja go zabiłem.
Jej oczy stały się wielkie, zadrżała dłoń, w której trzymała
kieliszek.
- Nie! To niemożliwe. Absurdalne.
- Wiedzą, co się wydarzyło dwadzieścia cztery lata temu.
- Jak to? - Sięgnęła ręką do jego dłoni i ścisnęła ją mocno. -
Co wiedzą?
- Spokojnie. Wiedzą o napadzie, moim aresztowaniu i rozprawie
sądowej.
- Ale jak to możliwe? To się zdarzyło tak dawno, a szczegóły
sprawy zostały utajnione.
- Eve Dallas. Porucznik Dallas - powiedział z pewną goryczą
i podniósł kieliszek. - Jest nieustępliwa. Udało jej się odtajnić dane.
Zabrali mnie na przesłuchanie i tam przygwoździli.
- Och, Kenneth, Kenneth, mon cher. Tak mi przykro. To musiało
być potworne.
- Policja uważa, że przez cały ten czas hodowałem w sobie urazę
do Richarda. - Roześmiał się krótko. - Zdaje się, że się nie mylą.
- Ale go nie zabiłeś.
- Nie, ale oni dalej grzebią w przeszłości. Musisz być przygotowana.
Musiałem im powiedzieć, dlaczego zaatakowałem Richarda.
Musiałem podać twoje nazwisko. - Widząc, że krew
odpłynęła jej z twarzy, pochylił się i pochwycił obie jej dłonie. -
Anja - odezwał się z naciskiem - powiedziałem im, że straciłem
z tobą kontakt, że nie widzieliśmy się przez wszystkie te lata.
Że nie wiem, jak cię odnaleźć. Powiedziałem im też, że Richard
cię uwiódł, a gdy był pewien, że się w nim zakochałaś, porzucił
cię, a ty próbowałaś odebrać sobie życie. To wszystko, co im
powiedziałem.
Westchnęła cicho, przybita, i spuściła głowę,
- Nadal się tego wstydzę.
- Byłaś młoda, miałaś złamane serce. Przeżyłaś. Anja, przykro
mi. Spanikowałem. Ale prawdą jest też, że musiałem coś im dać.
Myślałem, że to wystarczy, ale potem zdałem sobie sprawę, że ona
na tym nie skończy. Dallas będzie szukała dalej, grzebała, aż cię
znajdzie. Dowie się reszty.
Kobieta uspokoiła się nieco i pokiwała głową.
- Anja Carvell już raz zniknęła. Mogę sprawić, że znowu nikt
nie będzie w stanie mnie odnaleźć. Ale to nie ma sensu. Spotkam
się z nią.
- Nie wolno ci, na Boga.
- Muszę. Czy nadal będziesz mnie ochraniał? - zapytała cicho. -
Kenneth, nie zasługuję na ciebie. Nigdy nie zasługiwałam. Porozmawiam
z nią, wyjaśnię, co się zdarzyło, jaka była w tym twoja
rola - dodała.
- Nie chcę, żebyś została w to wszystko wplątana.
- Mój drogi, nie zatrzymasz tego, co zaczął Richard dawno
temu. Jesteś moim przyjacielem i zamierzam chronić to, co jest
moje. Cokolwiek by mi groziło- dodała, a jej oczy nabrały
twardszego wyrazu. - Jakiekolwiek miałyby mnie czekać konsekwencje.
IVI usi być coś więcej.
Roarke pogładził gołe pośladki Eve.
- No, jeśli nalegasz.
Uniosła głowę.
- Nie mówiłam o seksie.
- Och, jaka szkoda.
Udało mu się ponownie zerwać z niej czerwoną suknię, a potem
nastąpiło to, co zawsze. Teraz leżała na nim, ciepła i rozluźniona.
Ale nagle postanowiła się poderwać.
- Oni wszyscy go nienawidzili. - Uniosła się, a Roarke mógł
przyglądać się bardzo przyjemnemu widokowi; jej nagim i jędrnym
piersiom. - Albo przynajmniej go nie lubili. Może się go
bali - zastanawiała się. - Nikt z tej grupy nie był szczególnie
przygnębiony z powodu jego śmierci. Kilku aktorów grało ze
sobą już wcześniej. Mają wspólną historię, powiązania, koneksje.
Z Drakiem, ze sobą nawzajem. Może to była więcej niż jedna
osoba.
- Morderstwo w Orient Ekspresie.
- Co to? Jakaś azjatycka firma przewozowa?
- Nie, kochanie, to inna sztuka autorstwa pani Christie. Pewien
mężczyzna zostaje zamordowany w łóżku, w wagonie sypialnym.
Ktoś dźgnął go nożem. Kilkakrotnie. Pomiędzy pasażerami znajduje
się bardzo sprytny detektyw, ale nawet w najmniejszym stopniu nie
tak atrakcyjny jak moja policjantka - dodał.
- Co ma wspólnego zasztyletowany facet z powieści z moją
sprawą?
- Po prostu idę za twoim tokiem myślenia. W tej fikcyjnej historii
występuje kilku różnych, pozornie nie mających związku ze sobą
pasażerów. Jednakże nasz dociekliwy detektyw nie ufa pozorom,
drąży głębiej i przekonuje się, że istnieją między nimi powiązania,
wspólna przeszłość. Potem dowiaduje się, że oni wszyscy mieli
powody do zamordowania tego mężczyzny.
- Interesujące. Kto był zabójcą?
- Wszyscy. - Gdy zobaczył, że żona mruży oczy, usiadł i otoczył
ją ramieniem. - Każde z nich zadało po jednym ciosie nożem,
zatapiając go w nieprzytomnym ciele w odwecie za krzywdy, których
dopuściła się wobec nich ofiara. To prawie morderstwo doskonałe.
- Takie nie istnieje. Morderca zawsze popełnia jakiś błąd,
a największym jest oczywiście samo zabójstwo.
- Mówisz jak policjant.
- Jestem policjantką i wracam do pracy.
Wywinęła się z mężowskich objęć, ześliznęła z łóżka i jeszcze
raz sięgnęła po suknię.
- Jeśli założysz z powrotem tą czerwoną szatkę, maleńka, nie
odpowiadam za siebie.
- Uspokój się. Nie będę paradowała nago. Nigdy nie wiadomo,
gdzie czai się Summerset. - Zaczęła zakładać suknię, rozglądając
się po pokoju. - Chyba powinniśmy trochę tu posprzątać.
- Po co?
- Bo widać, że tu...
- Mieliśmy bardzo miły wieczór - skończył za nią. - Być może
cię to zdziwi, ale Summerset wie, że uprawiamy seks.
- Nie wypowiadaj jego nazwiska i słowa seks w tym samym
zdaniu. Aż mnie od tego przechodzą ciarki. Wezmę prysznic,
a potem trochę popracuję.
- Dobrze, przyjdę do ciebie.
- Aha, nic z tego, nie kąpię się z tobą. Znam twoje gierki.
- Nie dotknę cię palcem.
Nie powiedział ani słowa o ustach.
co robisz? Bierzesz pigułkę?
Odświeżony i w doskonałym nastroju Roarke zapiął guziki koszuli.
- Zostałaś wystarczająco pobudzona.
- Najwyraźniej.
Wziął ją za rękę, poprowadził do windy i zjechali do jego biura.
Gdy tam weszli, siedzący na fotelu kot pomachał leniwie ogonem.
- Kawa? - zapytał Roarke.
- Tak, proszę.
W chwili gdy się odwrócił, Galahad zeskoczył z fotela i pobiegł
przed nim do kuchni. Eve usłyszała pojedyncze miauknięcie,
wyrażające najwyraźniej jakieś żądanie.
Usiadła za swoim biurkiem i włączyła komputer, stukając
niezdecydowanie palcami po klawiaturze.
- Komputer, wyświetl plik z danymi Drąca. Wykaż wszelkie
powiązania zawodowe, osobiste, medyczne, finansowe, kryminalne,
cywilne między członkami zespołu.
Przetwarzanie..-
- Myślałem, że już to wcześniej robiłaś.
Spojrzała na Roarke'a, który wracał z kawą.
- Powtarzam sprawdzanie, bo dodałam kilka szczegółów. Komputer,
wskaż nazwiska, których właściciele posiadają utajnione akta,
bez względu na rodzaj tajemnicy.
Do uzyskania tej informacji wymagane jest pozwolenie. Proszę
przedłożyć...
- Chcesz, żebym pomógł ci to obejść?
Eve wydała z siebie niski, ostrzegawczy pomruk. Roarke tylko
wzruszył ramionami i sięgnął po kawę.
- Kod autoryzacji Żółty, Dallas, 506. O pozwolenie zwraca się
porucznik Eve Dallas, dotyczy śledztwa w sprawie dwukrotnego
zabójstwa.
Autoryzacja poprawna. Informacja odblokowana. Aby zobaczyć dane
zawarte w utajnionych aktach, proszę przedłożyć aktualne pozwolenie—
- Czy prosiłam cię o otwarcie danych? Podaj mi tylko wykaz
tych cholernych nazwisk.
Przetwarzanie... Proces zajmie około ośmiu minut, trzydziestu
sekund...
- Więc zaczynaj. I- rzuciła do Roarke'a- nie otworzymy
samych akt.
- Mój Boże, pani porucznik. Przecież niczego podobnego nie
proponowałem.
- Myślisz, że razem z McNabem wywiedliście mnie dzisiaj
w pole z tym pozwoleniem?
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - Oparł się biodrem
o biurko. - Wprawdzie dałem łanowi pewną radę, ale dotyczyła
spraw osobistych. Taka męska rozmowa.
- Taaak, jasne. - Oparła się o krzesło i przyglądała mężowi znad
kubka z kawą.- Już widzę, jak ty i McNab siedzicie sobie
i gawędzicie o kobietach i sporcie.
- Nie poruszaliśmy tematów sportowych. Chodziło o sprawy
męsko-damskie.
Kpiąca mina Eve gdzieś się ulotniła.
- Rozmawiałeś z nim o Peabody? Do diabła, Roarke.
- Nie mogłem mu nie pomóc. Był taki przybity.
- Och - skrzywiła się. - Nie McNab.
- A i owszem. Nawet przyjął moją radę... - Spojrzał na zegarek
na ręce. - Już pewnie są na swojej pierwszej randce.
- Randce? Dlaczego się wtrącasz? Po co? Nie mogłeś zostawić
ich w spokoju? Kochaliby się dalej ze sobą jak króliki, aż wreszcie
znudziłoby ich to i wszystko wróciłoby do normalności.
Przekrzywił głowę.
- Z nami tak nie było, prawda?
- My nie pracujemy razem. - Potem, gdy oczy Roarke'a zrobiły
się wielkie od rozbawienia, wyszczerzyła do niego zęby. - Przynajmniej
oficjalnie. Gdy zaczyna się łączyć pracę z romansem, można
spodziewać się samych kłopotów. Nim się obejrzę, Peabody zacznie
się malować i perfumować oraz nosić pod mundurem wykwintną
bieliznę.
Opuściła głowę na ręce.
- Potem zaczną się między nimi kłótnie i nieporozumienia, które
nie będą miały nic wspólnego z pracą, Będą do mnie przychodzili
każde z osobna i opowiadali mi rzeczy, których absolutnie nie mam
ochoty wysłuchiwać. A gdy ze sobą zerwą i stwierdzą, że się
nienawidzą, też będę musiała tego wysłuchiwać. Będą mi tłumaczyli,
dlaczego nie mogą razem pracować, oddychać tym samym powietrzem,
aż nie pozostanie mi nic innego, nie będę miała absolutnie
innego wyjścia, jak wyrzucić ich obydwoje.
- Eve, twoje pozytywne podejście do życia nie przestaje podnosić
mnie na duchu.
- I.., - stuknęła go palcem w pierś - to wszystko twoja wina.
Złapał więc jej palec i ugryzł, i to całkiem niedelikatnie.
- Jeśli tak się sprawy mają, nalegam, żeby pierwsze dziecko
nazwali moim imieniem.
- Czy chcesz, żebym zwariowała?
- No, kochanie, to nie takie łatwe. Dlaczego nie przestaniesz się
tym dręczyć, zanim dostaniesz migreny? O, masz swoje dane.
Rzuciła mężowi zagniewane spojrzenie, po czy odwróciła się do
ekranu.
Pogmatwana sieć powiązań, myślała, przeglądając dane. Życie
obijające się o inne życie. Przy okazji za każdym razem pozostaje
jakiś mały ślad. Czasami zamienia się on w ranę, która nigdy się
nie goi.
- No, no, nie widziałam tego wcześniej. Matka Michaela Proctora
była aktorką. Przed dwudziestoma czterema laty dostała małą rolę
w jakiejś sztuce. - Eve wyprostowała się. - Zobacz tylko, kto jej
wtedy towarzyszył na scenie. Draco, Stiles, Mansfield, Rothchikl.
To jakoś się wiąże ze scysją między Drakiem i Stilesem. Gdziejest
Anja Carvell? - mruczała.
- Może posiadała albo nadal posiada sceniczny pseudonim?
- Może. Nie widzę przy nazwisku matki Proctora żadnych
utajnionych danych. - Kazała komputerowi sprawdzić życiorys
Natalii Brooks. - Interesujące. To był jej ostatni występ. Opuściła
teatr i wróciła do miejscowości, w której się urodziła. Omaha
w Nebrasce. W następnym roku wyszła za mąż. Wygląda na czystą.
Atrakcyjna - dodała, po tym jak kazała komputerowi wyświetlić
zdjęcie z identyfikatora kobiety sprzed dwudziestu czterech lat. -
Młoda, o świeżym wyglądzie. W guście Drąca.
- Myślisz, że to może być Anja?
- Możliwe. Z pewnością Draco nie minąłby spokojnie takiej
kobiety. To rzuca nowe światło na osobę Michaela Proctora. Nic
mi nie wspomniał, że jego matka znała Drąca.
- Może o tym nie wiedział.
- Raczej wątpliwe. Spójrzmy na inne odnośniki. Hm, kilka
znajduje się przy samym Dracu.
- Pieniądze, sława, znajomości - rzucił lekko Roarke. - Za to
można kupić milczenie.
- Ty najlepiej o tym wiesz- mruknęła kąśliwie, potem podskoczyła
na krześle. - Poczekaj chwilę. Co to jest? Mam odnośnik
przy Carly Landsdowne.
~ Nowa tajemnica owiana milczeniem?
- Nie tym razem. Znam ten kod. Jest stary. Używano go, gdy
weszłam do systemu. Wiele dzieciaków z domów dziecka marzyło
o poznaniu go bardziej niż o jedzeniu. To kod używany w sprawach
adopcyjnych. Dane są utajnione - dodała. - Zawierają informacje
dotyczące biologicznej matki. Spójrz na datę.
- Osiem miesięcy po napadzie Stilesa na Drąca. To nie może
być zbieg okoliczności.
- To by się zgadzało. Anja Carvell zaszła z Drakiem w ciążę.
Powiedziała mu o tym, a on ją rzucił. Załamała się, chciała się
zabić, ale Stiles ją powstrzymał. Postanowiła donosić ciążę. Oddała
dziecko i zapłaciła pokaźną sumę za utajnienie adopcji.
- Musiało być jej ciężko.
Oczy Eve zrobiły się matowe.
- Niekoniecznie. W końcu dzieci są porzucane każdego dnia.
Żeby pocieszyć żonę, Roarke oparł ręce na jej ramionach, które
delikatnie pogładził.
- Z tego, co mówił Stiles, wynikało, że ona kochała ojca dziecka
i mało co, a straciłaby przez niego życie. A jednak nie usunęła
ciąży. Co innego oddać dziecko do adopcji, a co innego je usunąć.
Utajniła adopcję po to, żeby je chronić.
- I siebie także.
- Tak, ale przecież istnieją także inne sposoby. Mogła sprzedać
dziecko na czarnym rynku. Nikt by jej o nic nie pytał. Wybrała
legalną drogę.
- Stiles wiedział, Jestem pewna, że Anja opowiedziała mu
o adopcji. Będziemy musieli odbyć z nim następna pogawędkę.
Pomyślmy. Którego sędziego powinnam obudzić, żeby dostać nakaz
i pozwolenie na złamanie pieczęci? - Spojrzała na męża. - Masz
jakieś sugestie?
- Pani porucznik, pani wie najlepiej.
16
Panini zdecydowała się wyrwać sędziego z łóżka, ryzykując
jego gniew, spróbowała najpierw skontaktować się przez komunikator
z Peabody.
- Po służbie?! - Gdy zobaczyła migoczący na czerwono napis,
w oczach Eve pojawiło się szczere zdumienie. - Co to, do cholery,
ma znaczyć?
- Ależ tupet! - Roarke strzelił językiem. - Założę się, że
wpadła na szalony pomysł, że ona także ma prawo do prywatnego
życia.
- To twoja wina, twoja, tylko twoja - powtarzała Eve pod nosem,
śląc wiadomość do palmlopa asystentki.
Po sześciu sygnałach wstała i zaczęła nerwowo chodzić.
- Jeśli nie odpowie, to...- W tej chwili wideofon na biurku
eksplodował hałasem. Eve wydała z siebie okrzyk złości, który
przestraszył kota. Galahad jak strzała umknął do kuchni.
- Peabody! Na rany boskie, gdzie ty się podziewasz?
- Czy to pani, pani porucznik? Nic nie słyszę przez tę muzykę.
Rzeczywiście, słyszalność była słaba, ale Eve miała doskonały
odbiór na ekranie, mogła dobrze się przyjrzeć swojej asystentce. Jej
szałowej fryzurze, szmince na ustach i mętnym oczom.
Wiedziałam, pomyślała Eve. Wiedziałam.
- Piłaś.
- Tak?! - Peabody zamrugała trochę nieprzytomnie, a potem
wydała z siebie dźwięk, który opisać można było jedynie jako
chichot. - No, troszeczkę. Jestem w klubie, a oni tu podają drinki
i mają naprawdę świetny zespół. Czy to już rano?
- Hej, Dallas! - Na ekranie obok twarzy Peabody pojawiło się
oblicze McNaba, równie podniecone. - Ta kapela jest super.
Zostawcie, co tam macie do roboty, i przyjedźcie tutaj.
- Peabody, gdzie jesteś?
- W Nowym Jorku. Mieszkam tu.
Jest pijana, stwierdziła w myślach sfrustrowana Eve. Pijana jak bela.
- Nieważne. Wyjdź na zewnątrz, zanim ogłuchnę.
- Co? Nie słyszę cię!
Ignorując pokasływanie Roarke'a kryjące śmiech, Eve pochyliła
się do wideofonu.
- Oficerze Peabody, wyjdź na zewnątrz, cały czas utrzymując
ze mną kontakt telefoniczny. Muszę z tobą porozmawiać.
- Jestem na zewnątrz? No to, do diabła, wchodź do środka.
Eve wciągnęła powietrze.
- Wychodź. Już.
- Och, dobrze, jasne.
Nastąpiło zamieszanie, więcej chichotów, na ekranie pojawił się
obraz tłumu, zdaniem Eve składającego się z samych maniaków
wijących się i trzęsących w takt ogłuszającej muzyki uprawianej
przez zespól. Eve bardzo wyraźnie usłyszała, jak McNab sączy
w ucho Peabody zachętę do skorzystania z jednego z pokoi klubu.
Myślała, że serce pęknie jej z wściekłości.
- Powinnaś dać mu premię za wyobraźnię - zauważył Roarke.
- Nienawidzę cię. -Tracąc z wolna cierpliwość, Eve wpatrywała
się w ekran, podczas gdy Peabody z McNabem wytaczali się z klubu.
Poziom hałasu obniżył się, ale niewiele. Najwyraźniej McNab
wybrał klub położony w samym sercu broadwayowskiej dzielnicy
rozrywki, gdzie zabawa nigdy się nie kończy.
- Dallas? Dallas? Gdzie jesteś?
- Na twoim palmtopie, Peabody. Jestem na twoim palmtopie.
- Och. - Peabody podniosła minikomputer i zerknęła na ekran. -
Co tam robisz?
- Masz przy sobie trzeźwiące pigułki?
- Jasne. Trzeba być przygotowanym na wszystko.
- Weź je teraz.
- Och. - Roześmiane usta Peabody wydęły się. - Nie chcę. Hej,
to Roarke. Słyszałam Roarke'a. Cześć, Roarke.
Nie potrafił się oprzeć i pokazał się w monitorze.
Cześć, Peabody. Wyglądasz dzisiaj szczególnie apetycznie.
A ty jesteś taki ładniutki, że mogłabym patrzeć na ciebie
I pulrzeć, i...
Pigułki, Peabody, Teraz. To rozkaz.
Cholera. - Asystentka zaczęła szperać w torebce, aż w końcu
wyciągnęła z niej mały pojemniczek. - Jeśli ja muszę, to ty też -
/.wróciła się do towarzysza.
Dlaczego?
- Bo tak.
- Och.
- Peabody, potrzebne mi są najnowsze dane na temat Anji
('arvell, wszystko, co znalazłaś oraz wynik testu.
- Dobrze.
- Prześlij je do mojego samochodu. Potem chcę cię widzieć
w mundurze u Kennetha Stilesa. Za pół godziny. Zrozumiałaś?
- Tak, raczej tak... Czy możesz powtórzyć pytanie?
- To nie było pytanie. To rozkaz - powiedziała Eve i powtórzyła
polecenie. - Załapałaś już?
- Tak. Hm, tak jest.
- I zostaw swoją tresowaną małpkę w domu.
- Słucham?
- McNaba - warknęła Eve i przerwała transmisję.
- Jesteś okrutna. Popsułaś im zabawę - zauważył z rozbawieniem
Roarke.
- Lepiej nic nie mów. - Wstała, wyciągnęła z szuflady biurka
kaburę i przypięła ją. - Idź, zajmij się analizą projektu Olympus.
- Kochanie, posłuchaj mnie.
- Nie mam ochoty na żarty - rzuciła i była zła na siebie, bo jej
też zbierało się na śmiech. - I nie pakuj się w kłopoty.
Uśmiechnął się tylko, czekając, aż usłyszy żonę zbiegającą po
schodach.
Myślał jednocześnie, że choć Eve stara się dotrzeć do utajnionych
danych w sposób legalny, to on przecież nie musi liczyć się z tymi
samymi, co ona, ograniczeniami. Postanowił włamać się do systemu.
Przeszedł korytarzem do specjalnego pokoju. Jego głos i odcisk
dłoni zostały sprawdzone. Zasuwy otworzyły się.
- Światła - rozkazał. - Wszystkie.
Pokój zalały jasne strumienie, na okno spłynęła zasłona. Gdy
wszedł, drzwi same się za nim zamknęły.
Tylko trzy osoby miały dostęp do tego pokoju. Trzy osoby,
którym ufał bez zastrzeżeń, Eve, Summerset i on sam.
Zgrabny czarny pulpit kontrolny układał się w literę U. Komputery,
nigdzie nie zarejestrowane, szumiały na jałowym biegu. Wszystkowidzące
oczy straży informatycznej nie miały tu dostępu i nie
mogły zabronić tego, czego nie widziały.
W ciągu ostatnich lat Roarke zalegalizował te z inwestycji, które
miały wątpliwe świadectwa. Poznawszy Eve, w większości się ich
pozbył. Ale, myślał, nalewając sobie brandy, mężczyzna musi
pozostawić sobie choć małą pamiątkę przeszłości, dzięki której stał
się tym, kim jest.
Poza tym jego rebeliancka natura traktowała formację straży
informatycznej, posiadającą dostęp do wszystkich komputerów,
jalco coś równie irytującego jak kamyk w bucie. Honor nakazywał
mu bawić się z nią w kotka i myszkę.
Potrząsając szklaneczką z brandy podszedł do pulpitu.
- Stan gotowości - rozkazał i na czarnym ekranie pojawiła się
tęczowa feeria barw. - A teraz popatrzymy sobie!
CZve zostawiła samochód na drugim poziomie parkingu,
znajdującego się jedną przecznicę od mieszkania Stiłesa. Przeszła
już prawie połowę odległości, kiedy dostrzegła postać, która
wyraźnie starała się wtopić w drzewa otaczające park po drugiej
stronie ulicy.
- Trueheart.
- Tak jest! - Usłyszała zaskoczenie w głosie policjanta, który
szybko przybrał normalny wyraz twarzy i już spokojny wyłonił się
z cienia. - Pani porucznik.
- Proszę o raport.
- Obserwuję budynek, w którym mieszka podejrzany od chwili
jego powrotu, to znaczy od godziny 18.23. Drugi policjant obserwuje
tylne wejście. Regularnie co pół godziny nawiązujemy ze sobą
łączność.
Ponieważ nie odezwała się, odchrząknął.
- O godzinie 18.38 podejrzany zasłonił wszystkie okna i od lego
czasu pozostają zasłonięte.
- W porządku, Trueheart. Dobry raport. A teraz powiedz mi, czy
podejrzany jest w domu?
- Pani porucznik, podejrzany nie opuścił obserwowanego obszaru.
- Dobrze. - Popatrzyła na taksówkę zatrzymującą się przy
przeciwległym chodniku. Wysiadła z niej Peabody, już w mundurze
i z zaczesanymi gładko włosami. - Proszę pozostać na posterunku,
panie Trueheart.
- Tak jest. Chciałbym wykorzystać okazję, żeby podziękować
pani za przydzielenie mi tego zadania.
Eve spojrzała na młodą twarz policjanta, na której rysowała się
gorliwość.
- Dziękujesz mi za służbę, która polega na tym, że stoisz
w ciemności na zimnie, przez... - zerknęła na zegarek - około pięciu
i pół godziny?
- To jest śledztwo w sprawie o zabójstwo - powiedział chłopak
z takim przejęciem, że o mały włos pogładziłaby go po policzku.
- Cieszę się, że ci to odpowiada. - Przeszła na drugą stronę ulicy,
do miejsca, w którym stała Peabody. - Spójrz mi w oczy - zażądała.
- Jestem trzeźwa, pani porucznik.
- Wysuń język.
- Po co?
- Bo to przecież chcesz zrobić. A teraz przestań się boczyć. -
Po tych słowach Eve ruszyła w stronę budynku. - Nie przewracaj
oczami za moimi plecami.
Oczy Peabody zastygły nieruchomo.
- Czy zostanę poinformowana, dlaczego wezwano mnie na
służbę?
- Zostaniesz. Jeśli pracują ci jeszcze jakieś komórki mózgowe,
zrozumiesz, o co chodzi, gdy przycisnę Stilesa. Resztę wytłumaczę
potem,
Pokazała odznakę i złożyła odcisk dłoni do weryfikacji stróżowi.
Po drodze przekazała asystentce informację o tym, czego się ostatnio
dowiedziała.
- Ho, ho, to mi przypomina telenowelę. Ja ich nie oglądam -
wyjaśniła pospiesznie Peabody, gdy chłodny wzrok Eve przesunął
się w jej kierunku. - Ale jedna z moich sióstr uzależniła się od nich.
Totalnie wsiąkła w „Pragnienie". Pragnienie to matę, urocze
nadmorskie miasteczko, ale przy bliższym poznaniu jego mieszkańców
okazuje się, że jest ono wyniszczane przez intrygi i...
- Daj spokój.
Eve prawie wybiegła z windy, pragnąc uniknąć słuchania streszczenia
czegokolwiek, co nosi nazwę „Pragnienie". Nacisnęła
dzwonek mieszkania Stilesa i podniosła odznakę do wysokości
wizjera.
- Może śpi - zaczęła się zastanawiać Peabody, gdy przez dłuższy
czas nikt im nie otwierał.
- Ma domowego androida. - Eve ponownie nacisnęła dzwonek,
czując, że powstaje w niej napięcie.
Wyznaczyła żółtodzioba, rany boskie, do obserwowania głównego
podejrzanego. Bo chciała zrobić chłopakowi przyjemność.
Jeśli Stiles się wymknął, nie będzie mogła winić nikogo, tylko
samą siebie.
- Wchodzimy. - Sięgnęła po wytrych.
- Nakaz...
- Nie potrzebujemy nakazu. To jest mieszkanie podejrzanego
o podwójne morderstwo, poza tym Stiles może znajdować się
w niebezpieczeństwie. Mam powód przypuszczać, że uciekł albo
jest w środku i nie może odpowiedzieć.
Użyła wytrycha.
- Przygotuj broń, Peabody - rozkazała, sięgając po swoją. -
Wchodź pierwsza i kieruj się na prawo. Rozumiesz?
Asystentka skinęła głową. Jej jaskrawo umalowane usta ułożyły
się w stanowczy grymas.
Na sygnał dany przez Eve minęły drzwi, za nimi rozdzieliły się
na dwie strony. Eve kazała światłu zapalić się, zmrużyła oczy od
nagłej jasności, rozejrzała się, pamiętając jednak o zabezpieczaniu
tyłów asystentki.
- Policja! Kenneth Stiles, tu porucznik Eve Dallas. Jestem
uzbrojona. Rozkazuję panu natychmiast się ujawnić.
Mówiąc to, zmierzała w stronę sypialni, nasłuchując najmniejszego
chociażby dźwięku.
- Nie ma go tu. - Instynkt podpowiadał jej, że mieszkanie jest
puste, ale data znak Peabody, żeby ta przeszła do ostatniego
pokoju. - Sprawdź tam. Uważaj na tyły.
Wysuwając przed siebie pistolet, nogą otworzyła drzwi.
Zobaczyła starannie zasłane łóżko, kąt wypoczynkowy i czarną
plamę garnituru, który Stiles miał na sobie na pogrzebie. Ubranie
leżało na podłodze.
- Android jest tutaj, Dallas! - zawołała Peabody. - Zdeaktywowany.
Żadnego śladu Stilesa.
- Zwiał. Cholera! - Mimo to Eve nadal trzymała broń w pogotowiu.
Przeszła przez sąsiedni pokój do łazienki.
Rzuciwszy jedno spojrzenie na przebieralnię, schowała broń.
- Myślę, że to oczyszcza Truehearta - stwierdziła, gdy dołączyła
do niej Peabody. Wskazała słoiczek z pudrem w kremie, potem
podniosła perukę. - Stiles prawdopodobnie jest w tych sprawach
mistrzem. Peabody, zgłoś, że podejrzany się ulotnił.
I akjest. - Trueheart stał sztywny, jakby połknął kij, w drzwiach
do garderoby Stilesa. Miał białą twarz, ale na policzkach wykwitły
mu czerwone plamy. - Ponoszę pełną odpowiedzialność za niewypełnienie
powierzonego mi zadania. Przyjmę, bez zastrzeżeń, każdą
naganę, którą uzna pani za odpowiednią.
- Po pierwsze, przestań mówić jak android, którego właśnie
aktywuje Peabody. Po drugie, nie jesteś odpowiedzialny za ucieczkę
podejrzanego. To moja wina.
- Pani porucznik, doceniam, że wzięta pani pod uwagę mój brak
doświadczenia, ale...
- Zamknij się, Trueheart. - Jezu Chryste, myślała, zbaw mnie
od żółtodziobów. - Peabody! Chodź tutaj.
- Prawie uruchomiłam androida, Dallas.
- Peabody, opowiedz panu Trueheartowi, jak postępuję z policjantami,
którzy nie wykonują zadań albo wykonują je w sposób,
który mnie nie satysfakcjonuje.
- Bez litości odcina im pani jaja. Można się ubawić, gdy się na
to patrzy. Oczywiście z odległego i bezpiecznego miejsca.
- Dziękuję, Peabody. Twoja relacja mi pochlebia. Trueheart, czy
odcięłam panu jaja?
Rumieniec na twarzy policjanta powiększy! się.
- Och, nie, pani porucznik.
- W takim razie znaczy to, że nie uważam, że zadanie zostało
źle wykonane. Gdybym miała inne zdanie, leżałbyś na podłodze,
trzymając się za wspomniane jaja, i błagał o litość, a jak
Peabody słusznie zauważyła, nie mam litości. Czy się zrozumieliśmy?
Tnieheart wahał się.
- Tak, pani porucznik.
- To poprawna odpowiedź. - Odwróciła się i zaczęła rozglądać
się po garderobie. Znajdowała się w nim cała gama ubrań różnych
stylów i rozmiarów. Długi, szeroki kontuar zastawiony był buteleczkami,
tubkami i sprayami; kosz zapełniony treskami i perukami.
Zajrzała do szuflad, gdzie znalazła kolejne akcesoria używane do
charakteryzacji.
- Może się przeistoczyć, w kogo chce. Powinnam była to
przewidzieć. Proszę powiedzieć, kto wychodził z budynku między
18.30 a moim przyjazdem. Sprawdzimy zaraz, co zarejestrowała
kamera bezpieczeństwa zainstalowana przy wejściu, ale najpierw
chcę usłyszeć pańską relację.
Trueheart skinął głową, a jego oczy wyrażały skupienie.
- Widziałem parę, mężczyznę i kobietę, oboje biali, trzydzieści
pięć do czterdziestu lat. Zatrzymali taksówkę i odjechali na
wschód. Potem wychodziła samotna kobieta, rasy mieszanej, około
trzydziestki. Oddaliła się piechotą na zachód. Z kolei dwóch
mężczyzn, czarny i biały, około trzydziestki. Wrócili po trzydziestu
minutach, niosąc ze sobą karton piwa i dużą pizzę. Na koniec
pojawił się samotny mężczyzna, około pięćdziesiątki, w dość
twarzowej fryzurze.
Zamilkł, widząc, że Eve unosi rękę. Podniosła małą torebkę, do
której zapakowała jako dowody rzeczowe kilka pasm włosów.
- Czy taki był kolor włosów tego człowieka?
Policjant otworzył usta, a potem je zamknął i zacisnął.
- Trudno mi powiedzieć z całą pewnością, pani porucznik,
ponieważ zapadł już zmierzch. Ale mężczyzna, o którego pani pyta,
miał ciemne włosy bardzo podobne w kolorze do tych znajdujących
się w torebce.
- Proszę mi podać szczegóły. Wzrost, waga, rodzaj ubrania,
wygląd.
Słuchała, starając się stworzyć na podstawie relacji Truehearta
obraz Stilesa.
- W porządku, czy wychodził ktoś jeszcze?
Trueheart przejrzał w myślach osoby, które opuściły budynek,
ale nie przypominał sobie nikogo więcej.
- Czy coś niósł? Torbę, paczkę, pudełko?
- Nie. Nie miał przy sobie niczego.
- W takim razie prawdopodobnie nadal jest w tym samym
przebraniu. Zgłoście to.
- Tak jest.
- Podaj jego rysopis, Trueheart. Każ go rozesłać po wszystkich
posterunkach.
Twarz chłopaka pojaśniała jak urodzinowa świeczka.
- Tak jest!
IM a ślad Stilesa naprowadził ich ślepy traf. Eve myślała o tym
później wiele razy.
.Ślepy traf i przypadkowe zrządzenie losu, w wyniku którego
ekspres jadący do Toronto miał uszkodzenie w drodze na Grand
Central. Właśnie to opóźnienie wszystko zmieniło.
Powiadomiona o odnalezieniu Stilesa, Eve nie marnowała czasu.
- Grand Central. Ruszajmy.
Gdy była w połowie drogi do drzwi mieszkania, obejrzała się
przez ramię.
- Trueheart, czy istnieje jakiś powód, dla którego nie znajduje
się pan jeden krok za mną?
- Przepraszam, pani porucznik.
- Kiedy głównodowodzący daje rozkaz wymarszu, należy podnieść
tyłek i dalej jazda.
Policjant zamrugał szybko, próbując zrozumieć słowa Eve.
W końcu dotarło do niego, że dalej bierze udział w akcji. Gdy biegł
do drzwi, na jego twarzy widniał szeroki uśmiech szczęścia.
- Tak jest.
- Niech funkcjonariusze znajdujący się na dworcu rozejdą się
do wszystkich przejść i pilnują ich - przekazywała Eve polecenia
przez komunikator, gdy schodzili na parter. - Posiłki są już
w drodze. Podejrzany wykupił bilet w jedną stronę do Toronto.
- W Toronto jest zimno. -Peabody podniosła kołnierz płaszcza. -
Gdybym uciekała z kraju, wybrałabym południe. Nigdy nie byłam
na przykład na Karaibach.
- Będziesz mogła przekazać swoje uwagi Stilesowi w areszcie.
Zapnijcie pasy - zasugerowała Eve, gdy wsiedli do samochodu.
Wyjechała z parkingu jak rakieta, po czym natychmiast włączyła
syreny i z piskiem opon skręciła za róg.
Na tylnym siedzeniu, z żołądkiem przy kolanach, Trueheart czuł
się jak w siódmym niebie.
Nie potrafił opanować zdumienia i radości, że oto ściga nie
jakiegoś tani ulicznego złodziejaszka, nie zwykłego sprawcę wykroczenia,
ale człowieka podejrzanego o morderstwo. Złapał
uchwyt przy oknie, by utrzymać równowagę, kiedy Eve przedzierała
się nerwowo przez miasto. Chciał zachować w pamięci każdy
najmniejszy szczegół. Dziką prędkość, błysk świateł, nagły zwrot,
gdy jego pani porucznik - Boże, czyż ona nie jest wspaniała? -
nagle zmieniła kierunek jazdy, próbując ominąć korek na Lexington.
Słuchał jej wyraźnego, stanowczego głosu, gdy przekazywała
polecenia załodze na stacji. 1 cichego przekleństwa, gdy nagle
została zmuszona do ostrego skrętu, by uniknąć zderzenia z dwójką -
jak ich nazwała - pieprzonych idiotów na motorze.
Zatrzymali się pod dworcem z piskiem opon.
- Peabody, Trueheart, za mną. Dowiemy się, co mają dla nas
tutejsi strażnicy.
Dwóch akurat ustawiało się przy wejściu do hali biletowej.
Zobaczywszy odznakę Eve, obydwaj natychmiast wyprężyli się na
baczność.
- Jak wygląda sytuacja?
- Podejrzany jest w środku, pani porucznik. Na peronie C, drugi
poziom. Na peronie znajduje się wielu podróżnych. Bilety na
ekspres do Toronto zostały wyprzedane. Z peronem graniczy pasaż
handlowy z licznymi barami szybkiej obsługi. Jest tam też poczekalnia.
Strażnicy ustawili się przy wszystkich windach, ruchomych
schodach i przejściach prowadzących do pasażu.
- Dobrze. Proszę tu zostać i trwać w gotowości.
Wkroczyła w morze hałasu i zamieszania.
- Pani porucznik, od południowej strony budynku zbliżają się
Feeney i McNab.
- Podajcie im pozycję podejrzanego. Nie wiemy nic o uzbrojeniu
Stilesa, ale musimy przyjąć, że ma przy sobie broń. - Szła przed
siebie, przedzierając się między spieszącymi się podróżnymi. -
Zawiadomcie głównego oficera, że schodzimy.
- To kapitan Stuart. Kanał B na pani komunikatorze.
- Kapitan Stuart, porucznik Dallas.
- Pani porucznik, moi ludzie są na miejscu. Zaraz ogłosimy
opóźnienie pociągu do Toronto.
- Gdzie jest mój podejrzany?
Twarz kapitan Stuart pozostała nieczytelna, ale jej głos stwardniał.
- Straciliśmy bezpośredni kontakt wizualny. Jednak podejrzany
nie opuścił, powtarzam, nie opuścił patrolowanego obszaru. Nasze
kamery bezpieczeństwa cały czas go monitorują. Znajdziemy go.
- Proszę się ze mną skontaktować, kiedy to nastąpi - rzuciła
krótko Eve. - Poinformujcie waszych ludzi, że nowojorska policja
jest już na miejscu i przejmuje dowodzenie. Będziemy wdzięczni
za współpracę i pomoc.
- To moje terytorium, pani porucznik. Ja tu rozkazuję.
- Osoba, której poszukujemy, jest podejrzana o dokonanie dwóch
morderstw, do których doszło na moim terytorium, pani kapitan.
Obydwie wiemy, że mam prawo przejąć dowodzenie. Zabierajmy
się więc do roboty i odłóżmy tę pieprzoną rywalizację na później. -
Eve odczekała chwilę. - Zbliżamy się do drugiego poziomu. Proszę
poinformować o tym swoich ludzi. Proszę zaprogramować broń
laserową na najniższy stopień rażenia. Można jej użyć wyłącznie
w sytuacji ekstremalnej i dla ochrony cywilów. Chcę mieć czyste pole.
- Doskonale wiem, jak się przeprowadza tego rodzaju operacje.
Powiadomiono mnie, że podejrzany może być uzbrojony.
- Nie mogę tego potwierdzić. Proszę o ostrożność i użycie siły
tylko w ostateczności. W ostateczności, pani kapitan; to najważniejsze.
Jest tu pełno cywilów. Pozostawiam ten kanał do dalszej
komunikacji.
Eve schowała komunikator do kieszeni.
- Słyszałaś, Peabody?
- Tak, pani porucznik. Marzy jej się pochwała i rozgłos. „Dzisiaj
wieczorem w ramach akcji prowadzonej przez kapitan Stuart
pochwycono uciekiniera Kennetha Stilesa podejrzanego o zamordowanie
Richarda Drąca. Relacja filmowa o jedenastej".
- A co jest naszym zadaniem?
- Zidentyfikować, zatrzymać i aresztować ściganego. Bez rozlewu
krwi, zwłaszcza wśród przypadkowych osób.
- Słyszałeś, Trueheart?
- Tak, pani porucznik.
Eve dostrzegła strażnika pilnującego przejścia na platformę C
oraz tłum osób spieszących w różnych kierunkach. Od strony
korytarzy prowadzących na peron niósł się zapach jedzenia, pochodzący
z małych kolejowych restauracyjek. Rozległ się płacz
dziecka i głośne dźwięki muzyki wydobywającej się z czyjegoś
magnetofonu, mieszającej się z głosami rozśpiewanej grupki ulicznych
muzykantów.
Na wielu twarzach przed sobą Eve widziała zmęczenie, podniecenie,
znudzenie. Z lekką irytacją przyglądała się jakiemuś
złodziejaszkowi, który obrabiał kieszenie podróżnym.
- Trueheart, tylko ty widziałeś Stilesa. Miej oczy szeroko
otwarte. Chcę, żeby akcja poszła nam gładko, a nie mamy wiele
czasu do stracenia. Im dłużej potrwa opóźnienie ekspresu, tym
bardziej zdenerwowany będzie Stiles.
- Dallas, na dziewiątej Feeney i McNab.
- Tak, widzę ich. - Przedzierali się między falą cywilów. - To
miejsce jest jak mrowisko. Musimy się rozdzielić. Peabody, idziesz
na prawo. Trueheart, w lewo. Pozostajemy w kontakcie wzrokowym.
Sama poszła środkiem, przecinając tłum i rozglądając się dokoła.
Po torze przejechał pociąg, pozostawiając po sobie gorące tchnienie
powietrza. Jakiś żebrak, trzymający przed sobą wymazaną czymś
licencję, zaczepiał podróżnych, domagając się datków.
Eve zbliżała się do Feeneya, kontrolując cały czas pozycję
Peabody i Truehearta.
Nagle usłyszała serię okrzyków, a zaraz po niej ogłuszający trzask
pękającego szkła. Oniemiała patrzyła na olbrzymią szklaną ścianę
sklepu graniczącego z peronem rozpadającą się na kawałki. Gdy
popatrzyła w tamtą stronę, zobaczyła Stilesa przedzierającego się
przez spanikowany tłum i biegnącego za nim strażnika dworcowego.
- Wstrzymać ogień! - krzyknęła, po czym sięgnęła po własną
broń i komunikator. - Stuart, proszę rozkazać swoim ludziom, by
wstrzymali ogień! Ścigany jest otoczony. Niech nikt nie strzela.
Za pomocą łokci, kolan, rozpychając się całym ciałem, przeciskała
się między uciekającymi z peronu ludźmi. Co chwila ktoś na nią
wpadał, co chwila przemykała jej przed oczami czyjaś spanikowana
twarz. Zgrzytając zębami, torując sobie drogę rękami, wpadła na
peron.
Ludzie biegali dokoła jak oszalały rój pszczół, wszędzie pełno
było okruchów szkła. Eve poczuła na twarzy ukłucie, a następnie
coś mokrego zaczęło sączyć się jej po szyi.
Zobaczyła, że Stiles potknął się o leżącego na ziemi człowieka.
Potem zobaczyła Truehearta.
Dzięki długim nogom biegł naprawdę szybko. Eve także rzuciła
się do biegu. Kątem oka dostrzegła czyjś nich.
- Nie! Nie strzelać! - Jej okrzyk utonął w hałasie. Mimo że
doskoczyła do strażnika, ten zdążył już podnieść broń i wycelować.
W tej samej chwili Trueheart zrobił wyskok.
Kula trafiła go w powietrzu, zamieniając jego ciało w pocisk,
który silnie uderzył w plecy Stilesa. Zrzuciło ich obu z platformy
na tory.
- Nie. Do diabła, nie! - Eve odepchnęła strażnika i runęła na
skraj peronu. - Wstrzymać wszystkie pociągi jadące na północ. Na
torach leżą ranni. Wstrzymać wszystkie pociągi! O Jezu, o Chryste!
Zeskoczyła na tory, czując, że nogi ma jak z waty. Oddychała
ciężko, przykładając rękę do szyi Truehearta i wyczuwając na
szczęście jego puls. Wokół pełno było krwi.
- Cholera! Cholera! Ranny policjant! - zaskrzeczała przez wyschnięte
gardło do komunikatora. - Ranny policjant! Potrzebna
natychmiastowa pomoc medyczna, dworzec Grand Central, poziom
drugi, peron C jak Charlie. Natychmiast przyślijcie tu karetkę.
Policjant i ścigany są ranni. Trzymaj się, Trueheart.
Zerwała z siebie kurtkę i przykryła nią chłopaka, po czym dłońmi
zakryła szeroką ranę na jego udzie.
Pojawił się zdyszany i spocony Feeney.
- O Chryste! Jest bardzo źle?
- Tak. Znalazł się w polu rażenia. - Spóźniła się o jeden krok.
Tylko jeden krok. - Potem upadek. Nie możemy go ruszać. Trzeba
czekać na nosze. Gdzie to pogotowie? Odzie ta pieprzona karetka?
- Już jadą. Poczekaj. - Feeney odpiął pasek, odsunął Eve na bok
i zawiązał pasek wokół uda Truehearta. - A Stiles?
Eve na kolanach podczolgała się do aktora, który leżał twarzą do
ziemi. Sprawdziła jego puls.
- Żyje. Nie został postrzelony i wydaje mi się, że cały ciężar
upadku przejął na siebie Trueheart.
- Dallas, masz krew na twarzy.
- Zranił mnie jakiś odłamek szkła, nic poważnego. - Przetarła
policzek ręką, mieszając swoją krew z krwią Truehearta. - Kiedy
rozprawię się z tą Stuart i jej strażnikami...
Przerwała i spojrzała na młodą, bladą twarz leżącego przed nią
policjanta.
- Jezu, Feeney. To przecież jeszcze dziecko.
17
Łve wpadła do budynku pogotowia zaraz za grupą zdenerwowanych
pospieszną wymianą informacji sanitariuszy i lekarzy.
Suche terminy medyczne padały z ich ust jak z karabinu. Usłyszała
coś o urazie kręgosłupa i wewnętrznym krwawieniu.
Gdy zbliżali się do drzwi sali operacyjnej, przed Eve, tarasując
jej drogę, stanęła olbrzymia pielęgniarka o hebanowej cerze, której
kolor wyraźnie kontrastował z jej jasnoniebieskim pielęgniarskim
kitlem.
- Proszę się odsunąć, siostro. To mój człowiek.
- Nie, to pani musi się odsunąć, siostro. - Pielęgniarka położyła
potężną dłoń na ramieniu Eve. - Tam może wchodzić tylko
personel medyczny. Ale pani sama jest ranna. Proszę pr2ejść do
gabinetu numer cztery. Ktoś się tam zaraz zjawi i zdezynfekuje
rozcięcie.
- Sama mogę to zrobić. Tamten chłopak należy do mnie. Jestem
jego przełożoną.
- Cóż, pani porucznik, musi pani pozostawić go w rękach
lekarzy. - Wyciągnęła notes. - Jeśli chce pani pomóc, proszę podać
mi jego dane.
Eve odsunęła pielęgniarkę łokciem na bok i podeszła do okna,
przez które było wszystko widać, ale nie próbowała już wejść na
salę operacyjną. Z całego serca nienawidziła szpitali. Wokół
widziała tylko zamieszanie, zielone fartuchy lekarzy i niebieskie
pielęgniarek.
A biedny nieprzytomny Trueheart leżał na stole operacyjnym pod
mocnym światłem lampy, otoczony gronem medyków.
- Pani porucznik. - Głos pielęgniarki zabrzmiał już łagodniej. -
Pomóżmy sobie nawzajem. Obydwie chcemy tego samego. Proszę
mi podać dane pacjenta.
- Trueheart. Chryste, jak on ma na imię. Peabody?
- Troy - rzuciła jej zza pleców asystentka. - Na imię ma Troy.
Ma dwadzieścia dwa lata.
Eve oparła głowę o szybę, przymknęła oczy i opowiedziała
pielęgniarce, co się wydarzyło.
- Zaopiekujemy się nim - zapewniła ją pielęgniarka. - A teraz
niech pani przejdzie do czwórki. -Pchnęładrzwi i odeszła, zlewając
się w jedno z niebieskozieloną ścianą.
- Peabody, odszukaj jego rodzinę. Niech ktoś się z nimi skontaktuje.
- Tak jest. Feeney i McNab pilnują Stilesa. Jest w pokoju obok.
Pojawiło się więcej lekarzy i sanitariuszy dowożących pozostałych
rannych z Grand Central. Pracownicy pogotowia mieli zapewnione
zajęcie na całą noc.
- Powiadomię komisarza o stanie wydarzeń - mruknęła Eve
i odsunęła się od szyby, by móc zdać raport.
Kiedy skończyła, ponownie zajęła miejsce przy oknie i zadzwoniła
do domu.
- Roarke
- Krwawisz.
- Jestem... jestem w szpitalu.
- Gdzie? Którym?
- Roosevelta. Posłuchaj...
- Już do ciebie jadę.
- Nie, poczekaj. Nic mi nie jest. Mam tu swojego człowieka.
Chłopca - dodała, prawie się rozklejając. - Cholernego chłopaka.
Jest już na sali operacyjnej. Muszę tu zostać aż... Muszę tu
zostać.
- Już jadę - powtórzył.
Chciała zaprotestować, ale potem tylko skinęła na zgodę.
- Tak. Dzięki.
W drzwiach pojawiła się głowa pielęgniarki, która obrzuciła Eve
karcącym spojrzeniem.
- Dlaczego nie ma pani w czwórce?
- Jaki jest stan Truehearta?
- Stabilizuje się. Zaraz go zoperują. Kiedy już założę opatrunek,
zaprowadzę panią pod salę, w której będzie operowany.
- Muszę mieć pełny raport o jego stanie.
- Dostanie go pani. Po opatrzeniu zranienia.
wzekanie było najgorsze. Miała za dużo czasu na myślenie,
odtwarzanie wydarzeń, poprawki. Widziała wszystkie popełnione
przez siebie błędy.
Nie mogła usiedzieć. Zaczęła krążyć, piła obrzydliwą kawę,
wyglądała przez okna na ścianę drugiego skrzydła.
- Jest młody. Zdrowy - odezwała się Peabody, bo nie mogła już
znieść ciszy. - To są jego atuty.
- Powinnam była posłać go do doinu. Powinnam go zwolnić.
Nie trzeba było zabierać na tak poważną akcję żółtodzioba.
- Chciałaś zrobić mu przyjemność.
- Przyjemność? - Odwróciła się, a jej oczy płonęły. - Naraziłam
jego życie, zlecając mu działania, do których nie był przeszkolony.
Został ranny i jestem za to odpowiedzialna.
- Nie, do diabła! - Peabody buntowniczo uniosła brodę. -
Trueheart jest policjantem. Ma świadomość, że zakładając na siebie
mundur, ryzykuje. To jego praca, co znaczy, że każdego dnia
w czasie pełnienia służby może zostać postrzelony, ranny. Gdybym
to ja poszła na lewo, zamiast na prawo, zrobiłabym to samo co on,
i to ja teraz leżałabym na stole operacyjnym. I naprawdę byłabym
wkurzona, wiedząc, że stoisz za oknem i odbierasz wagę temu, co
ja nazwałabym wykonywaniem moich obowiązków.
- Peabody... - zaczęła Eve, ale zaraz przerwała, potrząsając
głową. Wróciła do dystrybutora z kawą.
- Dobra robota. - Do poczekalni wkroczył Roarke, podszedł do
Peabody i pogładził ja po ramieniu. - Jesteś klejnotem, Peabody.
- To nie była jej wina. Nie mogę znieść tego, że bierze wszystko
na siebie.
- Gdyby było inaczej, nie byłaby sobą.
- Tak, chyba tak. Idę zapytać McNaba o stan Stiłesa. Może tobie
uda się namówić ją na jakiś spacer, zaczerpnięcie powietrza.
- Zobaczę, co da się zrobić.
Podszedł do Eve.
- Jeśli nadal będziesz pila tyle tej kawy, zrobią ci się od niej
dziury w żołądku wielkości pięści. Jesteś zmęczona. Usiądź.
- Nie mogę. - Odwróciła się, zobaczyła, że są sami, więc wtuliła
się w męża. - O Boże - wymamrotała z twarzą wciśniętą w jego
ramię. - Uśmiechał się w ten głupkowaty sposób, gdy mu powiedziałam,
że go ze sobą zabieram. Myślałam, że go kryję, a potem
wszystko poszło nie tak. Ludzie tratowali się nawzajem, krzyczeli.
Nie mogłam się do niego przedrzeć. Nie dotarłam do niego na czas.
Znał żonę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie powinien nic
mówić. Trzymał ją w objęciach, dopóki się nie uspokoiła.
- Muszę coś wiedzieć. Masz tu znajomości - powiedziała,
odsuwając się. - Użyj ich, proszę, i dowiedz się, co się dzieje na
sali operacyjnej.
- Dobrze. - Wyjął jej z ręki kubek po kawie i odstawił na bok. -
Usiądź na chwilę, a ja pójdę zrobić rozeznanie.
Próbowała siedzieć, ale udało jej się wytrwać w tej pozycji niecałą
minutę, po czym wstała i znowu nalała sobie kawy. Kiedy ją piła,
w pokoju pojawiła się jakaś kobieta.
Wysoka, szczupła. Miała niewinne spojrzenie oczu Truehearta
- Przepraszam. - Rozejrzała się po poczekalni, a następnie
ponownie spojrzała na Eve. - Szukam porucznik Dallas.
- Ja nią jestem.
- O tak, powinnam była się domyślić. Troy tyle mi o pani
opowiadał. Pauline Trueheart, matka Troya.
Eve spodziewała się paniki, smutku, gniewu, żądania wyjaśnień,
a w zamian zobaczyła przed sobą spokojnie wyciągniętą do
przywitania dłoń Pauline.
- Pani Trueheart, bardzo mi przykro, że pani syn został postrzelony
w czasie wykonywania obowiązków służbowych. Chcę, żeby
wiedziała pani. że wykonywał je w sposób wzorowy.
- Byłby taki szczęśliwy, gdyby to słyszał. I to z pani ust. On
panią tak bardzo podziwia. Chyba nawet, mam nadzieję, że to pani
nie zawstydzi, podkochuje się w pani troszeczkę.
Eve odstawiła kubek z kawą.
- Pani Trueheart, gdy doszło do wypadku, pani syn był pod moim
dowództwem.
- Tak, wiem. Powiadomiono mnie, co się zdarzyło. Już rozmawiałam
z lekarzem prowadzącym. Robią wszystko, co w ich
mocy, żeby mu pomóc. Będzie dobrze.
Uśmiechnęła się i nie puszczając dłoni Eve, pociągnęła ją do
krzesła.
- Czułabym, gdyby miało być inaczej. On jest wszystkim, co
mam, rozumie pani.
Eve usiadła na stole, patrząc na Pauline, która usiadła na krześle.
- Jest młody i silny.
- O tak i jest wojownikiem. Odkąd sobie przypominam, jego
marzeniem było zostać policjantem. Mundur tak wiele dla niego
znaczy. Jest wspaniałym młodym człowiekiem, pani porucznik.
Zawsze był dla mnie wielką radością. - Spojrzała na drzwi. - Kiedy
pomyślę, że cierpiał...
- Pani Trueheart... - Eve zamilkła, polem spróbowała jeszcze
raz. - Nie sądzę, żeby cierpiał. Gdy do niego dotarłam, był
nieprzytomny.
- To dobrze, to pomaga. Dziękuję.
- Jak może mi pani dziękować? To przeze mnie znalazł się
w takiej sytuacji.
- Ależ skąd. -Znowu wzięła Eve za rękę. -Jest pani wspaniałym
przełożonym, skoro tak się pani nim przejmuje. Mój syn chce służyć
w policji. Służyć i bronić, czyż nie tak?
- Tak.
- Martwię się. Czasami nam, którzy kochają tych, co służą
i bronią, jest bardzo ciężko. Ale ja wierzę w Troya. Całkowicie.
Jestem pewna, że pani matka powiedziałaby to samo o pani.
Eve odsunęła się, kryjąc nagły ból przeszywający jej serce.
- Nie mam matki.
- Och, przykro mi. Cóż. - Dotknęła obrączki na palcu Eve. -
W takim razie ktoś, kto panią kocha. On w panią wierzy.
- Tak. - Eve podniosła wzrok na wchodzącego do poczekalni
męża - Myślę, że tak.
- Pani Trueheart. -Roarke zbliżył się. -Właśnie poinformowano
mnie, że wkrótce zakończy się operacja pani syna
Eve poczuła, że palce Pauline nagle zesztywniały.
- Czy pan jest lekarzem?
- Nie. Jestem mężem porucznik Dallas.
- Och. Czy powiedzieli panu jak... w jakim stanie jest Troy?
- Jego stan jest ustabilizowany. Lekarze dobrze rokują. Zresztą
zaraz któryś z nich z panią porozmawia.
- Dziękuję. Powiedziano mi, że na tym piętrze jest kaplica.
Chyba posiedzę tam, dopóki nie znajdą dla mnie czasu. Wygląda
pani na bardzo zmęczoną, pani porucznik. Troy z pewnością nie
miałby nic przeciwko temu, żeby poszła pani do domu i odpoczęła.
Kiedy znowu została z Roarkiem sama, Eve oparła łokcie na
kolanach i przycisnęła dłonie do oczu.
- Powiedz mi to, czego nie powiedziałeś jej. Mów otwarcie.
- Lekarze niepokoją się nieco urazem kręgosłupa.
- Czy Trueheart jest sparaliżowany?
- Mają nadzieję, że to tylko tymczasowe, wynik opuchlizny. Jeśli
stan okaże się poważniejszy, istnieją inne sposoby leczenia, które
sprawdziły się w przeszłości.
- On musi być policjantem. Czy możesz zadbać dla niego
o najlepszego specjalistę?
- Już o to zadbałem.
Eve nie zmieniła pozycji, tylko lekko się huśtała.
- Jestem ci dłużna.
- Nic obrażaj mnie, Eve.
- Widziałeś jego matkę? Widziałeś, jak się zachowywała? Jak
ktoś może być taki mocny, taki odważny?
Roarke pochwycił ją za nadgarstki i opuścił jej ręce.
- Spójrz w lustro.
Potrząsnęła głową.
- To przez miłość. Pragnie bezpieczeństwa syna, jego szczęścia,
ponieważ go kocha.
- Miłość matczyna jest ogromna i pełna mocy.
Eve, już spokojniejsza, poruszyła obolałymi ramionami.
- Czy ty czasami myślisz o swojej matce?
Nie odpowiedział od razu, więc spojrzała w jego stronę ze
zdumieniem.
- Miałem powiedzieć, że nie myślę - wyjaśnił w końcu. - Ale
to by było kłamstwo. Tak, chyba myślę. Co jakiś czas zastanawiam
się, co się z nią stało.
- I dlaczego cię zostawiła?
- Wiem, dlaczego mnie zostawiła. - W jego głosie i oczach
pojawił się chłód. - Była zimna i pozbawiona uczuć. Nie za bardzo
się mną interesowała.
- A ja nie wiem, dlaczego moja matka mnie opuściła, i myślę,
że to jest najgorsze. To, że nie wiem dlaczego. Nie pamiętam. -
Była zła na samą siebie. - Poza tym te spekulacje są bezcelowe.
Ale skoro już mowa o matkach, to przypomniałam sobie, że muszę
porozmawiać z Carly o jej matce,
Wstała, ze zmęczenia jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Sprawdzę, jak się ma Stiles, i przesłucham go, jeśli jest
przytomny. Potem pojadę na komendę spisać raport. Z samego rana
jestem umówiona na rozmowę z komisarzem.
Roarke także się podniósł. Twarz żony była blada, w oczach
pojawił się ból. Zmarszczki zmęczenia i udręki wyryły się głęboką
bruzdą na jej czole.
- Potrzebujesz snu.
- Prześpię się na komendzie. Poza tym, przy takim stanie rzeczy,
sprawa zakończy się w kilka godzin. Znajdę czas dla siebie, gdy
będzie już po wszystkim.
- Gdy będzie po wszystkim, wyjedziemy gdzieś na kilka dni.
Przyda ci się trochę słońca.
- Pomyślę o tym. - Ponieważ byli sami, pochyliła się i pocałowała
go.
\J siódmej dziesięć Eve stała w biurze Whitneya. Miał już jej
pisemny raport na dyskietce i twardym dysku, a teraz słuchał jej
osobistego wyjaśnienia.
- Lekarz zajmujący się Stilesem twierdzi, że będzie go można
przesłuchać w południe. W tej chwili jest pod działaniem środków
uspokajających. Jego stan jest w normie. Stan Truehearta jest nadal
poważny. Dolne partie jego ciała nie reagują na bodźce. Poza tym do
tej pory nie odzyskał w pełni przytomności. Proponuję, żeby zgłosić
Truehearta do pochwały. To przede wszystkim dzięki jego błyskawicznej
reakcji z narażeniem życia ujęliśmy ściganego. Obrażenia,
których doznał w czasie akcji, nie powstały z jego winy, ale z mojej.
- Tak też napisała pani w raporcie, ja jednak nie zgadzam się
z pani oceną sytuacji.
- Sir, Trueheart wykazał się wielką odwagą, a także błyskawicznym
myśleniem w bardzo trudnych i niebezpiecznych
okolicznościach
- W to nie wątpię. - Withney odchylił się w krześle. - Zarówno
w pisemnym, jak i w ustnym raporcie wykazuje pani godną podziwu
powściągliwość. Czy zamierza pani osobiście przedyskutować
z kapitan Stuart przebieg operacji i błędy popełnione w jej
przeprowadzaniu? O ile mi wiadomo, kapitan dostała już naganę
od swoich przełożonych. Zdaniem pani, to wystarczy? - zapytał po
chwili ciszy.
- Nie do mnie. należy wypowiadanie się na ten temat.
- Podziwiam pani opanowanie - powtórzył. - Kapitan Stuart
pokpiła sprawę. Ignorując pani kompetencje, pani rozkazy oraz
zdrowy rozsądek, doprowadziła do katastrofy. Jest odpowiedzialna
za obrażenia, które ponieśli podróżni, za ogromne zniszczenia
materialne oraz za to, że teraz mój człowiek leży sparaliżowany
w szpitalu.
Komisarz pochyli! się i dalej mówił już przez zęby.
~ Myśli pani, że nie jestem wyprowadzony z równowagi?
- Podziwiam pana opanowanie, sir.
Whitney wydał z siebie cichy dźwięk, przypominający krótki
wybuch śmiechu.
- Czy informowała pani kapitan Stuart, że przejmuje dowodzenie,
że jest już pani na miejscu, że należy zmniejszyć pole rażenia broni
do minimum i użyć jej tylko w wyjątkowych okolicznościach?
- Tak jest, sir.
- Zajmiemy się kapitan Stuart, przyrzekam. Będzie miała wiele
szczęścia, jeśli po zakończeniu dochodzenia w tej sprawie pozwolą
jej pełnić powinności stójkowego. Proszę mi wierzyć.
- Trueheart ma dwadzieścia dwa lata - odezwała się Eve z ciężkim
westchnieniem.
- Jestem tego świadom. Wiem, jakie to uczucie, gdy podwładny
zostaje ranny w akcji. Ale trzeba przez to przejść. Proszę usiąść -
powiedział na koniec, odkładając na bok jej pisemny raport. - Kiedy
ostatnio pani spała?
- Czuję się dobrze.
- Nakazuję pani po wyjściu ode mnie przespać się co najmniej
dwie godziny. To rozkaz. Anja Carvell - zaczął. - Czy uważa pani,
że jest kimś ważnym dla sprawy?
- To luźny trop, ale, moim zdaniem, istotny.
- Podobno ta kobieta miała coś wspólnego ze Stilesem i Diakiem?
- Rzeczywiście w czasie śledztwa wykryliśmy pewną sprawę
z przeszłości, która może stanowić motyw działania Stilesa.
Mógł chcieć zabić Drąca z zemsty, zazdrości i nienawiści.
Jednak nie wolno nam zapominać, że inne wmieszane w tę
sprawę osoby także mogły mieć motyw oraz możliwość dokonania
zbrodni. Bardzo prawdopodobne, że Stiles nie działał w pojedynkę.
Zanim poszłam jego śladem, zamierzałam zdobyć pozwolenie
na odtajnienie akt związanych z adopcją Carly Landsdowne.
- Proszę przespać się dwie godziny, a potem skontaktować się
w tej sprawie z sędzią Levinskym. Wprawdzie zazwyczaj sędziowie
niechętnie patrzą na otwieranie akt adopcyjnych, ale Levinsky może
się zgodzić, zwłaszcza jeśli złapie go pani po śniadaniu.
t ve nie zamierzała sprzeciwiać się rozkazowi komisarza. Miała
nadzieję, że odpoczynek wprowadzi nieco porządku do jej rozkołatanych
myśli.
Zamknęła drzwi biura na klucz, po czym po prostu rozciągnęła
się na gołej podłodze. Zanim zdążyła zamknąć oczy, odezwał się
brzęczyk jej komunikatora.
- Tak, o co chodzi?
- Dzień dobry, pani porucznik.
- Żadnego krytykowania - mruknęła i podłożyła rękę pod
policzek. - Odpoczywam.
- Dobrze. - Roarke przyglądał się jej twarzy. - Chociaż wygodniej
byłoby ci w łóżku niż na podłodze w biurze.
- Czy ty wiesz wszystko?
- Znam cię. Dlatego też postanowiłem się z tobą skontaktować.
Nie przekazałem ci wczoraj wieczorem pewnych informacji. Na
przykład nazwiska biologicznej matki Carly Landsdowne.
- O czym ty mówisz? Powiedziałam ci, żebyś zostawił to
w spokoju.
- Nie posłuchałem cię. Ukarzesz mnie później. Brzmi ono Anja
Carvell. Odbyła poród w prywatnej klinice dla kobiet w Szwajcarii.
Adopcja była legalna. Oczywiście Carvell miała ustawowe dwadzieścia
cztery godziny na zmianę decyzji lub jej podtrzymanie
i podpisanie dokumentów. Jako ojca podała Richarda Drąca
i załączyła formalne oświadczenie, że został powiadomiony
o ciąży, o jej decyzji o donoszeniu dziecka i adopcji. Dokument
został potwierdzony dobrowolnym testem na wykrywaczu prawdomówności.
- Czy Draco byl powiadomiony o narodzinach dziecka?
- Tak. Akta są kompletne i nie budzą zastrzeżeń od strony
prawnej, czego można się było spodziewać, znając szwajcarską
dokładność. Wiedział o tym, że ma dziecko, córkę. Obowiązkowe
badanie DNA potwierdziło jego ojcostwo. Nie zgłaszał sprzeciwów
co do adopcji.
Eve przekręciła się na plecy i pozwoliła, by nowa wiadomość
została przetrawiona przez mózg.
- Rodzice adopcyjni mają prawo znać te dane, oczywiście
z wyjątkiem nazwisk biologicznych rodziców. Zostają natomiast
powiadomieni o ich stanie fizycznym, przebytych chorobach,
kulturowym i etnicznym pochodzeniu, o uzdobiieniach intelektualnych,
artystycznych i technicznych. Dzięki tym informacjom nowi
rodzice mogą wyrobić sobie o nich dość kompletne wyobrażenie. Do
tych danych ma prawo także sam adoptowany, jeśli zgłosi taką
prośbę. Może też poznać personalia prawdziwych rodziców.
- Nie natknąłem się na żadne prośby składane przez adoptowaną -
odparł Roarke.
- Zawsze istnieje sposób obejścia legalnych procedur. Carly
mogła to dobrze wiedzieć. Mogła połączyć wszystko ze sobą
i domyślić się, że to Draco jest jej prawdziwym ojcem. Są do siebie
podobni fizycznie, co staje się zauważalne, gdy się już wie
o pokrewieństwie. Ciekawa jestem, ile naprawdę Carly wiedziała?
- Dowiesz się później, a teraz prześpij się.
- Tak. Przypomnij mi, żebym sprawiła ci lanie za włamywanie
się do systemu.
- Już jestem podniecony.
Eve wyłączyła się i pogrążyła w rozmyślaniach o ojcach, córkach,
o oszustwach i morderstwach. Po chwili zasnęła.
Obudziła się z krzykiem. Cała była spocona, głowę rozsadzały
jej dziwne odgłosy.
Położyła się na brzuchu, po czym podniosła się na kolana, otrząsając
z koszmaru. Dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę, że odgłosy
nie wydobywają się tylko z jej głowy. Ktoś także dobijał się do drzwi.
- Chwileczkę. Cholera. - Wstała i zaczęła głęboko oddychać.
Oparła się ręką o róg biurka, czekając, aż odzyska siłę w nogach.
Otworzyła drzwi.
- Czego?
- Dzwoniłam, a ty nie odpowiadałaś - z pośpiechem wyjaśniła
Peabody. Twarz nadal miała zaróżowioną od porannego chłodu. -
Byłam... dobrze się czujesz? Wyglądasz tak... - Jakbyś zobaczyła
ducha, dokończyła w myślach, bo instynkt kazał jej przemilczeć tę
uwagę. - Dziwnie.
- Spałam.
- Och, przepraszam. - Peabody rozpięła płaszcz. Pragnąć być
w zgodzie z ostatnim postanowieniem, że straci na wadze, wysiadała
z metra pięć stacji wcześniej. Niestety nie przewidziała, że zima
może jeszcze powrócić. Była zziębnięta na kość. - Wchodząc,
natknęłam się na wychodzącego komisarza. Pojechał do szpitala.
- Trueheart? - Eve złapała asystentkę za rękę. - Zmarł?
- Nie. Odzyskał przytomność. Komisarz powiedział, że oprzytomniał
jakieś dwadzieścia minut temu, a co najważniejsze, jego ciało
reaguje na bodźce. Nie ma paraliżu. Stan nie jest już krytyczny.
- Świetnie - mruknęła Eve, czując, że od ulgi robi jej się słabo. -
Odwiedzimy go, gdy pojedziemy przesłuchać Stilesa.
- Załoga składa się na kwiaty. Trueheart jest lubiany przez
wszystkich.
- Wspaniale, ja też się dołożę. - Usiadła za biurkiem. - Zrób mi
kawy, dobrze? Umieram ze zmęczenia.
- Nie byłaś wcale w domu? Kiedy mnie odsyłałaś, powiedziałaś,
że zaraz jedziesz.
- Skłamałam. Kawa. Mam pewne informacje z anonimowego
źródła. Musimy ponownie przesłuchać Carly Landsdowne.
Peabody żachnęła się i podeszła do autokucharza.
- Domyślam się, że twoja asystentka nie powinna oczekiwać
dokładniejszych informacji dotyczących tego anonimowego źródła?
- Moja asystentka powinna zrobić mi kawę, zanim rzucę się jej
do gardła.
- Już się robi - mruknęła Peabody. - Dlaczego Carly i to akurat
teraz?
- Właśnie się dowiedziałam, że Richard Draco był jej ojcem.
- Ale oni byli... - Twarz Peabody zdradzała wielkie emocje. -
O rany!
- Jednym słowem. -Eve chwyciła kawę. - Chcę złożyć formalną
prośbę do sędziego Levinsky'ego o odtajnienie akt. Potrzebuję jego
oficjalnej zgody. Na razie... - przerwała, widząc, że wideofon na
biurku nadaje sygnał o nadchodzącej rozmowie.
- Wydział Zabójstw. Dallas.
- Pani porucznik Dallas?
Eve przyglądała się kobiecie na ekranie.
- Tak.
- Pani porucznik, nazywam się Anja Carvell. Chciałabym się
z panią spotkać i porozmawiać w bardzo ważnej sprawie. Tak
szybko, jak to tylko możliwe.
- Szukałam pani, pani Carvell.
- Tak przypuszczałam. Czy mogłaby pani odwiedzić tnnie
w hotelu? Zatrzymałam się w The Palące.
- Znane miejsce. Będę tam za dwadzieścia minut.
- Dziękuję. Zdaje się, że będę mogła pomóc pani wyjaśnić kilka
spraw.
- Jezu. - Peabody sięgnęła po swoją kawę, kiedy Eve zakończyła
rozmowę. - Szukamy jej wszędzie, a tu ona sama się do nas zgłasza.
- Taaak, interesujący zbieg okoliczności. - Eve podniosła się od
biurka. - Nie lubię zbiegów okoliczności.
OTWORZYĆ W RAZIE MOJEJ ŚMIERCI
Tak, ten nagłówek brzmi dobrze, lekko dramatycznie. Cóż, każdy
pragnie zachować swój styl, nawet w niesprzyjających okolicznościach.
A może zwłaszcza wtedy. Pigułki leżą blisko pod ręką, gdyby
były potrzebne. To oczywiście ostateczność, ale gdy będą potrzebne,
zadziałają szybko i delikatnie.
Nie uciekaj w noc - napisał ktoś. Cóż, co on tam, do diabła, wie.
Jeśli sprawa rozstrzyga się. miedzy śmiercią a więzieniem, wolę
śmierć.
Życie to seria wyborów. Jeden pociąga za sobą drugi i kolej
rzeczy się zmienia. Tak naprawdę życie nigdy nie biegnie prosto,
chyba że nie podejmujemy żadnego ryzyka. Ale ja zawszę wybieram
działanie. Dokonuję wyborów, na lepsze lub gorsze, ale
najważniejsze, że są to moje wybory. I biorę za nie pełną
odpowiedzialność.
Nawet za Richarda Drąca. Nie, zwłaszcza za Richarda Drąca.
Jego życie nie stanowiło serii wyborów, ale kompilację okrutnych
czynów, mniejszych i większych. Każdy, kogo on dotknął, w jakiś
sposób ucierpiał. Jego śmierć nie obciąża mojego sumienia. To, co
zrobił, z pełną świadomością, umyślnie, złośliwie, domagało się
pomszczenia.
Żałuję jedynie, że zanim nóż utonął w jego ciele, nie cierpiał
więcej, nie bał się więcej, nie żałował.
Jednak planując jego unicestwienie, trzeba było myślećo własnym
bezpieczeństwie. Chyba nadal tym się kieruję.
Gdyby nadarzyła się okazja do powtórzenia, nic nie uległoby
zmianie. Ani jedna łza nie spłynęłaby po zniknięciu pijawki.
Mam wyrzuty sumienia z powodu pozbawienia życia Linusa
Ouima. To było konieczne, a poza tym Quim był brzydkim,
bezdusznym człowieczkiem. Można było wprawdzie przystać na jego
Żądania i zapłacić mu, ale szantaż jest niczym choroba, czyż nie?
Wystarczy, że ciało zakazi się nią raz, a choroba rozwija się
i powraca w najmniej odpowiednich momentach. Po co więc tak
ryzykować?
Niemniej przygotowania do śmierci Quima nie były przyjemne.
Ale byty potrzebne, żeby uciszyć moje nerwy i strach. Quim nie czuł
bólu, strachu, umierał z iluzją szczęścia.
To jednak, jak sądzę, nie usprawiedliwia faktu, że z moich rąk
Zginął człowiek.
Zabicie Richarda w obecności tyłu osób wydawało mi się
ogromnie sprytne. Niemal każdy miał powód, by chcieć go zgładzić.
Pomysł, by nóż, który zatapia się w czarnym, nieszczęsnym sercu
Richarda, był prawdziwy, wyzwalał we mnie dresz.cz.
Żałuje, że moi przyjaciele i znajomi doznali przeze mnie tylu
przykrości, że chociażby przez chwilę byli podejrzani. To naiwność
z mojej strony spodziewać się, że mogło do tego nie dojść.
Ale kierowało mną przeświadczenie, że nikt nie przejmie się
śmiercią Richarda. Nikt nie będzie go opłakiwał, może oprócz
publiczności.
Ale to było błędne oczekiwanie. Znalazła się osoba, która przejęła
się zgonem Drąca. Pani porucznik Eve Dallas. Och, domyślam się,
że hie chodzi tu o samego Richarda. Z pewnością dowiedziała się
już na jego temat tyle, by zaczął napawać ją obrzydzeniem. Ale jej
zależy na przestrzeganiu prawa i dlatego z takim oddaniem broni
zmarłego.
Można to zrozumieć natychmiast, gdy spojrzy się w oczy pani
porucznik. Wiem, bo w końcu całe. moje życie zeszło na przyglądaniu
się ludziom, szacowaniu ich, naśladowaniu.
Ostatecznie moje zamiary się spełniły. Tak być musiało, choć
zgadzam się, że zło zostało naprawione złem.
Ale czy to nie jest sprawiedliwe?
18
Mnja Cwel l miała piękną twarz i wspaniałą figurę, o jakiej
marzą wszystkie kobiety, słono płacąc, by ją zyskać. Mężczyźni
z pewnością ją ubóstwiali. Miała pełne, zmysłowe usta, nieco
miedziane w odcieniu. Jej delikatna skóra przypominała złocisty pył.
Rude włosy i ciemne oczy przywodziły na myśl płomień, który za
chwile zacznie się jarzyć pełnym blaskiem.
Spojrzała na Eve uważnie, na chwilę przeniosła wzrok na
Peabody, potem odsunęła się, otwierając szeroko drzwi prowadzące
do dość skromnego apartamentu.
- Dziękuję, że przybyły panie tak szybko. Dopiero po naszej
rozmowie uświadomiłam sobie, że to ja powinnam wybrać się do was.
- Nie ma sprawy.
- Cóż, pozostaje mi ufać, że wybaczycie mi, ale nigdy nie
znajdowałam się w podobnych okolicznościach i brakuje mi
doświadczenia. Rzadko miałam do czynienia z osobami pani
profesji, pani porucznik. No, ale cóż, stało się. Zamówiłam już na
tę okazję gorącą czekoladę.
Gestem dłoni zaprosiła przybyłe do salonu, gdzie na stole stał
dzbanek z czekoladą i dwie filiżanki.
- Proszę do mnie się przyłączyć. Na dworze jest tak zimno
i ponuro. Zaraz poproszę o filiżankę dla pani asystentki.
- Proszenie robić sobie kłopotu. -Eve usłyszała, ale zignorowała
przeciągłe westchnienie Peabody.
- W takim razie, może usiądziemy?
Anja podeszła do sofy, poprawiła długą brązową spódnicę, po
czym sięgnęła po dzbanek z czekoladą. W pokoju słychać było
ciche tony jakiegoś utworu na fortepian. Przy lampie stał wazon
z różami, których zapach zmieszany z perfumami gospodyni
rozchodził się po pomieszczeniu przyjemnym aromatem.
Eve przyznała w duchu, że podoba jej się atmosfera mieszkania.
- Przyjechałam do Nowego Jorku wczoraj wieczorem - zaczęła
Anja. - Powoli zaczęłam już zapominać to ukochane miasto. Jego
pośpiech i energię. Jego gorąco, nawet w tę niekończącą się zimę.
Wy, Amerykanie, wypełniacie każdą powierzchnię, a mimo to
potraficie wyszukiwać następne wolne przestrzenie.
- Skąd pani przyjechała?
- Z Montrealu. - Upiła trochę czekolady, trzymając filiżankę
w ten sam delikatny i kobiecy sposób, w jaki robiła to Mira, a który
tak bardzo podziwiała Eve. - Pani porucznik, obawiam się, że
Kenneth nie był do końca szczery w czasie rozmowy z panią. Mam
nadzieję, że mu to pani wybaczy. Miał na względzie moją osobę.
- Pani Carvell, muszę poprosić panią o pozwolenie na nagrywanie
tej rozmowy
- Och. - Po chwili wahania Anja skinęła głową. - Tak, oczywiście.
Przypuszczam, że taka jest procedura i nie ma przed nią ucieczki.
- Włącz nagrywanie, Peabody. - Podczas gdy Eve recytowała
standardową formułkę, oczy Anji robiły się coraz większe, coraz
cieplejsze od nieukrywanego rozbawienia.
- A więc jestem podejrzana?
- To tyłko procedura. Dla pani dobra. Czy rozumie pani swoje
prawa?
- Tak, przedstawiła je pani dość jasno.
- Pani Carvell, w jakim celu przyjechała pani wczoraj do
Nowego Jorku?
- Kenneth... Kenneth Stiles skontaktował się ze mną. Pragnął się
ze mną zobaczyć. Był roztrzęsiony i przestraszony. Jest przekonany,
że pani myśli, że to on zabił Richarda Drąca. Pani porucznik, to
jest po prostu niemożliwe.
- Dlaczego?
- Kenneth to miły i łagodny mężczyzna.
- Ten miły i łagodny mężczyzna dwadzieścia cztery łata temu
pobił Richarda Drąca tak, że ten znalazł się w szpitalu.
Anja parsknęła ze zniecierpliwieniem, a filiżanka, którą trzymała
w dłoni, zadzwoniła o spodek od nagłego poruszenia.
- Grzechy młodości. Czy człowiek musi być ścigany przez całe
życie za jedno głupie zachowanie? Którego źródłem, na dodatek,
była miłość i troska?
- Wszystko, co czynimy, ciągnie się za nami, pani Carvell.
- Nie wierzę w to. Sama jestem przykładem, że własny los można
zmienić silą woli. - Jej dłoń na chwilę zacisnęła się w pięść, jakby
na znak tej siły. - Pani porucznik, kiedy wczoraj spotkałam
Kennetha, był przestraszony i przygnębiony. Przysięgam, że nigdy
by mnie nie wezwał, gdyby uczynił to, o co go pani podejrzewa.
- Kiedy widziała go pani po raz ostatni?
- Około ósmej wieczorem. Spotkaliśmy się w małym klubie.
Zdaje się, że nazywa się on Alley Cat.
- Tak, znam ten klub.
- Zamówiliśmy drinki i rozmawialiśmy. Powiedział mi, że
wyjawił pani moje nazwisko, że będzie mnie pani szukała ze
względu na mój związek z Richardem Drakiem.
Jej uśmiech rozkwitł tak pięknie jak róże za jej plecami.
- Chciał mnie ostrzec, rozumie pani, żebym mogła się ukryć.
Pragnął oszczędzić mi takiej sytuacji jak ta teraz. Uspokoiłam go
i powiedziałam, że spotkam się z panią.
- A potem już się ze sobą nie kontaktowaliście?
- Nie. Zamierzam porozmawiać z nim zaraz po naszym spotkaniu,
i mam nadzieję, że będę mogła go poinformować, iż nie podejrzewa
go już pani o morderstwo.
- Kenneth Stiles próbował wczoraj wieczorem opuścić miasto. -
Eve mówiąc to uważnie przyglądała się twarzy Anji. - Staraliśmy
się mu w tym przeszkodzić, co nam się zresztą udało, z tym że pan
Stiles został w trakcie tego zajścia ranny.
- Nie. Nie. Nie. - Anja nagłym ruchem pochwyciła Eve za
nadgarstek. - Ranny? Jak bardzo? Gdzie on teraz jest?
- W szpitalu. Jego stan jest w normie. Lekarze twierdzą, że nic
mu nie grozi i wkrótce wróci do pełnego zdrowia. Dlaczego, pani
Carvell, niewinny człowiek próbuje uciec?
Anja puściła rękę Eve, wstała i podeszła do osłoniętych okien.
Przycisnęła dłoń do ust, jakby powstrzymywała jakieś słowa. Gdy
odezwała się ponownie, jej głos nie brzmiał już tak spokojnie.
- Och, Kenneth. Może ma pani rację, pani porucznik. Może
jednak nasza przeszłość prześladuje nas przez całe życie. Zrobił to
dla mnie, rozumie pani. Tak jak wtedy. - Odwróciła się, jej sylwetka
odbijała się na tle szarego nieba. W jej oczach zalśniły łzy, ale nie
spłynęły na policzki. - Czy będę mogła go zobaczyć?
- Być może. Pani Carvell, czy Kenneth Stiles wiedział, że
urodziła pani Richardowi Dracowi dziecko?
Anja cofnęła się, jakby słowa Eve w nią uderzyły. Roześmiała się
niepewnie. Potem, zebrawszy się w sobie, znowu usiadła.
- Widzę, że nic się przed panią nie ukryje. Tak, Kenneth wiedział
o tym. Pomógł mi w bardzo ciężkiej sytuacji.
- Czy wie, że tym dzieckiem jest Carly Landsdowne?
- Nie znał imienia, które nadali jej nowi rodzice. Dokumenty
adopcyjne są tajne. O tym, w czyje ręce trafiła moja córka, nie
wiedział nikt oprócz adwokata, który zajmował się przeprowadzeniem
adopcji. Ale co wspólnego ma dziecko - nie, teraz to już młoda
kobieta - z tą sprawą?
- Nie kontaktowała się pani z Carly Landsdowne?
- Po co miałabym to robić? Och, uważa pani, że kłamię albo
jestem kobietą oziębłą.
Anja znowu podniosła filiżankę z czekoladą, ale jej nie piła.
Jedyną oznaką jej zdenerwowania była ręka zaciśnięta nerwowo
na szyi.
- Nie myślę tak o sobie - powiedziała po chwili. - Gdy odkryłam,
że jestem w ciąży, byłam bardzo młoda, bardzo zakochana lub raczej
przekonana, że to, co czuję, jest wielką miłością. Oddałam się
Richardowi Dracowi. Był moim pierwszym mężczyzną. Lubił być
pierwszy. Nie zastosowałam środków antykoncepcyjnych, tak jak
powinnam.
Wzruszyła lekko ramionami, oparła się o sofę.
- Byłam młoda i zakochana, więc gdy dowiedziałam się, że
noszę dziecko Richarda, wpadłam w zachwyt i zaczęłam marzyć
o tym, że się pobierzemy. Richard bardzo szybko zamienił te
marzenia w rozpacz. Nie doszło między nami do kłótni, o nie, ale
oczywiście nie usłyszałam też żadnych ciepłych słów ani przyrzeczeń,
które miałam nadzieję usłyszeć. Zamiast tego Richard
popatrzył na mnie wzrokiem, w którym było nikłe zainteresowanie,
za to duża irytacja.
Jej oczy stwardniały, a ręka znowu zwinęła się w pięść.
- Nigdy nie zapomnę, jak na mnie wtedy patrzył. Powiedział, że
to jest mój problem i że jeśli uważam, że to on powinien zapłacić
za aborcję, muszę jeszcze raz rzecz przemyśleć. Oczywiście
rozpłakałam się i zaczęłam go błagać, żeby mnie nie zostawiał.
Obrzucił mnie kilkoma ohydnymi wyzwiskami, powiedział, że moje
seksualne umiejętności są co najmniej mierne i że jest mną już
znudzony. Zostawił mnie klęczącą na kolanach. Łkającą.
Sięgnęła po filiżankę z czekoladą.
- Mam nadzieję, że rozumieją panie, dlaczego nie rozpaczam po
jego śmierci. To był wstrętny człowiek. Nie znałam takiego
drugiego. Niestety w tamtym momencie mojego życia nie dostrzegałam
tego tale wyraźnie. Teraz wiem, że był miernotąciągnęła
- ale, jak to w młodości bywa, byłam ślepa i pełna
optymizmu oraz przekonana, że uda mi się go zmienić, aż do chwili,
gdy mnie ostatecznie zostawił
- Potem przestała pani w to wierzyć.
- O tak. Przestałam wierzyć, że jestem w stanie zmienić Richarda
Drąca, ale myślałam, że nie potrafię bez niego żyć. Byłam
przerażona. Miałam zaledwie osiemnaście lat, byłam w ciąży, sama.
Marzyłam o tym, żeby zostać wielką aktorką. Także te marzenia
musiałam porzucić. Co miałam robić?
Zamilkła i przez chwilę wyglądała tak, jakby spoglądała w przeszłość.
- Jesteśmy tacy przewrażliwieni, gdy mamy osiemnaście lat. Czy
pamięta pani, pani porucznik, siebie w tym wieku? Wierzyła pani
zapewne, że świat jest piękny, bezpieczny i naturalnie kręci się
wokół pani?
Znowu wzruszyła ramionami.
- Próbowałam zakończyć swoje życie. Nie udało mi się, dzięki
Bogu, choć mogłoby mi się powieść, gdyby nie Kenneth. Gdyby
mnie nie zatrzymał, nie wezwał pomocy.
- Ale, mimo wszystko, nie zdecydowała się pani na aborcję.
- Nie. Miałam czas na przemyślenia, na uspokojenie się. Gdy
przykładałam żyletkę do nadgarstka, nie myślałam o dziecku, tylko
o sobie. Zrozumiałam, że los podarował mi następną szansę i jedyną
rzeczą, którą mogłam wtedy uczynić, żeby przetrwać, było uratowanie
życia, które we mnie zakwitło. Może nie przeszlabym przez to bez
Kennetha.
Przeniosła pełen boleści wzrok na Eve.
- Uratował mi życie i życie mojego dziecka. Pomógł mi znaleźć
w Szwajcarii odpowiednią klinikę i wyszukał adwokata, który zajął
się adopcją. Pożyczył mi pieniądze i wspierał mnie.
- On panią kocha.
- Tak. - Powiedziała to prosto i ze smutkiem. - Z największym
żalem stwierdzam, że nie mogłam i także teraz nie potrafię
odwzajemnić mu się tym samym uczuciem, tak jak zresztą na to
zasługuje. Zaatakowanie Richarda przed laty bardzo drogo go
kosztowało i kosztuje.
- Co działo się z panią po oddaniu dziecka?
- Wróciłam do swojego życia. Nigdy więcej nie marzyłam
o karierze aktorki. Nie miałam już do tego serca.
- Jako biologiczna matka ma pani prawo otrzymywać regularne
informacje na temat dziecka.
- Nigdy nie korzystałam z tego prawa. Zrobiłam to, co było dla
niej najlepsze, najlepsze dla mnie. Nie należała już do mnie. Po co
miałybyśmy się spotykać?
- Ale ona spotkała się z Richardem Diakiem. Carly Landsdowne
była na scenie tego wieczoru, kiedy on zginął.
- Tak? - Na twarzy Anji pojawiło się zdziwienie i przejęcie. -
Jest aktorką? Tutaj w Nowym Jorku? Cóż, jaki ten świat jest mały.
A więc grała razem z Kennethem i Richardem. Jakie to dziwne.
Eve czekała i obserwowała.
- Nie zadaje pani zbyt wielu pytań na jej temat.
- Pani porucznik, chce pani, żebym udawała zaangażowanie,
pokazała, że łączą nas jakieś więzi? Ta Carly Landsdowne jest dla
mnie kimś obcym. Oczywiście życzę jej wszystkiego najlepszego.
Jednak więź między nami, bardzo przecież krótka, została zerwana
wiele lat temu. Moim jedynym łącznikiem z tamtymi dniami jest
Kenneth.
- Czy zna pani Areenę Mansfield?
- Trochę tak. Przed laty była obiecującą aktorką. Zdaje się, że
udało jej się zrobić karierę. Słyszałam, że przez pewien czas była
bliżej z Richardem. Dlaczego pyta pani o nią?
- Ona także grała w tej sztuce. A Natalie Brooks?
- Natalie Brooks? - Na ustach Anji pojawił się lekki uśmiech. -
Tego nazwiska nie słyszałam od wielu lat. Tak, pamiętam, że miała
małą rólkę w sztuce, w której grał Richard, gdy byliśmy kochankami.
Była bardzo młoda. Ładna, świeża, jak dziewczyna ze wsi. Oczywiście
stanowiła łatwy łup dla Richarda. Uwiódł ją, gdy porzucił mnie.
Może nawet wcześniej. Trudno powiedzieć. Czy ona także grała
teraz w sztuce?
- Nie, ale jej syn był zmiennikiem Drąca.
- Fascynujące. - Oczy kobiety tańczyły od rozbawienia. -Proszę
mi powiedzieć kto jeszcze.
- Elizabeth Rothchild.
- Ależ tale! Wspaniała kobieta. Dystyngowana i rozsądna. Nie
znosiła Richarda. Oczywiście nie była w jego typie i wcale tego
nie ukrywał. Tali, to fascynujące. Tyle duchów z przeszłości na
jednej scenie. A Richard w centrum, gdzie najbardziej lubił się
znajdować. - Nie interesuje mnie już teatr, ale gdybym wiedziała,
może i kupiłabym bilet na tę sztukę. Tak, mogłabym nawet zapłacić,
żeby zobaczyć to jego ostatnie przedstawienie.
- Nie kontaktowała się pani z żadną z tych osób przez ostatnie
dwadzieścia cztery lata?
- Oprócz Kennetha z nikim. Wiem, że Kenneth powiedział
pani coś innego, że stracił ze mną kontakt i nie wie, gdzie mnie
szukać. Kłamał ze względu na mnie, nie myśląc o sobie. A teraz
gdy już wiem, kto jeszcze zamieszany jest w całą sprawę, po
dwakroć rozumiem, dlaczego tale zrobił. Martwił się, że te duchy
będą mnie prześladowały. Zapewniam panią i jemu też to powiem,
że nie będą.
- Czy wspomniał pani, że Richard Draco i Carly Landsdowne
byli kochankami?
Filiżanka zatrzymała się w połowie drogi do jej ust. Nie
odrywając od Eve wzroku, Anja opuszczała ją powoli.
- Co pani mówi?
- Mówię, że pani były kochanek i dziecko, które pani z nim
poczęła, mieli ze sobą romans, który zakończył się na krótko przed
jego śmiercią.
- Matko Boska! - Anja zacisnęła powieki. - Czy to kara za ten
mały gi"zech popełniony przed laty? Wytrąciła mnie pani z równowagi,
pani porucznik. - Otworzyła oczy. - Jeśli taki miała pani cel,
udało się pani. Jednak jestem pewna, że żadne z nich nic nie
wiedziało.
Wstała i przeszła przez pokój.
- Jest młoda. Atrakcyjna? - zapytała, zerkając na Eve.
- Tak, bardzo atrakcyjna.
- Nie umiałby się jej oprzeć. Nie widziałby zresztą powodu, by
to robić. A zawsze potrafił zwabiać kobiety do łóżka.
- To ona mogła go zwabić, jeśli znała prawdę.
- Jaka kobieta decyduje się na seks z własnym ojcem? - odpaliła
Anja. Dłonie zacisnęła w pięści, a jej ciało drżało, gdy się
odwróciła. - Skąd miałaby wiedzieć? Nie miała dostępu do akt.
- To nie jest problem - spokojnie odparła Eve. - Każda z zainteresowanych
stron mogła poprosić o ich otwarcie. Może była
ciekawa, kim są jej prawdziwi rodzice.
- Poinformowano by mnie, gdyby ktoś życzył sobie zobaczyć te
dokumenty i dostał na to pozwolenie. Taki jest przepis.
- Przepisy są często łamane. To dlatego mam pracę. Nawet Draco
mógł zajrzeć do tych akt.
W tym momencie Anja wybuchnęła głośnym i zimnym śmiechem.
- W jakim celu? Od początku nie interesował się dzieckiem. Nie
wierzę, żeby pamiętał o nim po tylu latach.
- Byli do siebie podobni, pani Carvell. Pani córka ma cerę, kształt
oczu i owal twarzy ojca.
- Więc. - Anja nabrała powietrza, potem skinęła głową i zmusiła
się, żeby ponownie usiąść. - Może i patrząc na nią, widział siebie.
Może - mruknęła, bawiąc się guzikiem u spódnicy. - Może. Potem
wziął ją do łóżka, zaspokajając swoje chorobliwe i narcystyczne
pragnienia. Nie umiem powiedzieć. Nie potrafię pani tego wyjaśnić.
Richard stał mi się tak samo obcy jak i ta dziewczyna, którą pani
opisuje. Nie znam ich.
- Ale Kenneth Stiles ich znał.
Eve przyglądała się, jakie wrażenie robią na Anji jej słowa. Na
jej twarzy pojawiło się przerażenie. W jednej chwili poczerwieniała
i zaraz pobladła.
- Nie. Niezależnie od tego, cokolwiek wiedział albo czegokolwiek
się domyślał, nie posunąłby się do morderstwa. Powtarzam, tamten
napad sprzed dwudziestu czterech lat to był rezultat impulsu, atak
nagłego gniewu. Sama pani mówiła, że romans mojej córki
z Richardem zakończył się przed jego śmiercią. Kenneth nigdy nie
byłby zdolny kogoś zabić. Nigdy by tego nie uczynił.
- Może nie. Może nie bez pomocy. Gdzie pani była dwudziestego
piątego marca wieczorem?
- Och, rozumiem. Rozumiem - powtórzyła spokojnie i złożyła
ręce na piersiach. - Zapewne byłam w domu, sama.
- Czy widziała pani kogoś, rozmawiała z kimś tego wieczoru?
- Nie przypominam sobie nikogo. Nie przychodzi mi na myśl
nic ani nikt, kto mógłby potwierdzić moje słowa.
- A pani rodzina, pani Carvell.
- Nie mam nikogo. Mogę tylko przysiąc, że nie przyjechałam
z Montrealu do Nowego Jorku, żeby pomóc zabić Drąca. - Wstała. -
Pani porucznik, sądzę, że w tym momencie powinnam skontaktować
się z moim adwokatem. Nie powiem nic więcej, dopóki tego nie
uczynię.
- To pani prawo. Dziękuję za współpracę. Wyłącz nagrywanie,
Peabody.
- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, w którym szpitalu znajduje się
Kenneth? Chcę tam zadzwonić i dowiedzieć się o stan jego zdrowia.
- W szpitalu imienia Roosevelta. - Eve także wstała, - Pani
prawnik, gdy go już pani wynajmie, może kontaktować się ze mną
na komendzie.
- Dobrze. - Anja podeszła do drzwi i otworzyła je. - Życzę
dobrego dnia, pani porucznik. - Powiedziała to cicho. Zamknęła
drzwi, zasunęła zasuwę.
Potem przykryła twarz dłońmi i rozpłakała się.
rażenia, Peabody.
- To kobieta opanowana, dystyngowana i pewna siebie. Albo
wierzy, że Stiles jest niewinny, albo postanowiła go chronić.
Odniosłam wrażenie, że jest szczerze nim przejęta. Natomiast mało
ją interesuje Carly.
Eve, siadając za kierownicą, spojrzała w lusterko wsteczne.
- A powinna?
- No cóż, sądzę, że mogłaby odczuwać choć trochę przywiązania.
- Dlaczego? Poczęła dziecko, donosiła i urodziła. To tylko
dziewięć miesięcy wyjęte z jej całego życia. Gdzie tu miejsce na
więzi emocjonalne?
- Dziecko rozwijało się w niej. Czuła jego poruszenia, kopanie
i... nie wiem, Dallas. Nigdy nie byłam w ciąży, nie rodziłam.
Przedstawiam ci tylko moje zdanie, to wszystko.
Peabody pokręciła się niespokojnie na siedzeniu, czując jakieś
skrępowanie. W powietrzu wisiało coś ponurego, coś, co krążyło
wokół Eve. Nie wiedziała, co z tym począć. Spojrzała na swoją
przełożoną, potem znowu odwróciła oczy. Eve nadal wpatrywała
się w lusterko i rozmyślała.
- Jeśli była z nami szczera - na nowo zaczęła Peabody - to po
prostu oddała dziecko i odeszła. Nie wierzę jednak, że przyszło jej
to aż tak łatwo. Miałam wrażenie, że chciałaś dać jej do zrozumienia,
że podejrzewasz ją o współudział w morderstwie.
- Nie odrzucam takiej ewentualności- odparła Eve, chociaż
przyszło jej na myśl, że Anja mimo zdenerwowania nie powiedziała
niczego, co mogłoby ją w jakiś sposób obciążać. Dziwne... - Wróć
do hotelu, sprawdź, kiedy się w nim zarejestrowała i czy wcześniej
rezerwowała sobie miejsce oraz kiedy zamierza wyjechać.
- Tak jest. - Peabody ochoczo uciekła od ciężkiej atmosfery
panującej w samochodzie.
Jaka kobieta decyduje się na seks z własnym ojcem?
Eve czuła ucisk w żołądku od chwili, gdy padło to pytanie. A co,
jeśli nie miała wyboru? Odchyliła głowę. Chodziło jej po głowie
jeszcze jedno pytanie. Jaki mężczyzna decyduje się na seks z własną
córką?
Na to pytanie znała odpowiedź. Znała ten rodzaj mężczyzn,
pamiętała jego słodkawy oddech.
Co robisz, mała dziewczynko?
Poczuła palenie w gardle. Chciwie zaciągnęła się powietrzem.
A co z matką? - zapytała siebie i wytarła spocone dłonie
w nogawki spodni. W jaki sposób kobieta staje się matką? Przecież
nie przez sam fakt noszenia w łonie dziecka, Eve pochyliła głowę
i spojrzała w górę, w okno, przy którym być może siedzi teraz Anja
Carvell z filiżanką czekolady w dłoniach, otoczona duchami
przeszłości. Nie, Eve nie uważała, że to jest aż tak proste.
Potrzeba czegoś jeszcze.
To naturalne, że ludzie instynktownie ochraniają dzieci. Ale co
ich skłania do chronienia dorosłego człowieka? Obowiązek lub
miłość.
Wyprostowała się, bo do samochodu wróciła Peabody.
- Pokój zarezerwowała wczoraj po osiemnastej telefonicznie.
W hotelu zjawiła się tuż przed dwudziestą. Ma zamiar zwolnić pokój
jutro, ale dowiadywała się, czy w razie potrzeby będzie mogła
przedłużyć pobyt
- Matka, ojciec, oddany przyjaciel - mruknęła Eve. - Zajmijmy
się dzieckiem.
- A więc jedziemy do Carly. Po drodze będziemy mijać kilka
powietrznych barów. Czy możemy zatrzymać się przy którymś na
gorącą czekoladę?
- W takich barach podają lurę.
- Tak, ale to czekoladowa lura. - Peabody przywołała na twarz
żałosny, proszący wyraz. - Gdy miałyśmy okazję napić się dobrej,
nie zgodziłaś się.
- Może masz też ochotę na ciasteczka?
- Byłoby miło. Dzięki, że pytasz.
- Żartowałam, Peabody.
- Tak, wiem. Moja odpowiedź też nie była poważna.
Obydwie wybuchnęły śmiechem, od którego ciemna chmura
otaczająca Eve nieco się rozrzedziła. Zapewne dlatego zatrzymała
się jednak przy barze na Dwudziestej Czwartej.
- Wiesz, naprawdę staram się ograniczyć jedzenie takich rzeczy.
Ale... - tłumaczyła się Peabody po powrocie do samochodu,
otwierając torebkę z ciastkami. - Choć mnie to dziwi. McNab wcale
nie uważa, że jestem pulchna. A przecież widział mnie nago, więc
doskonale wie, gdzie odkładają mi się te dodatkowe kilogramy.
- Peabody, czy przypuszczasz, że mam ochotę słuchać twoich
wynurzeń związanych z McNabem i waszą nagością?
Asystentka ugryzła ciastko.
- Po prostu wyjaśniam ci, o co chodzi. Poza tym wiesz, że
uprawiamy ze sobą seks, więc chyba domyślasz się, że nie robimy
tego w ubraniu. Jesteś przecież asem wśród detektywów.
- Peabody, w pewnych okolicznościach, najczęściej w chwilach,
gdy jestem w dobrym nastroju, pozwalam ci na sarkastyczne
odpowiedzi na moje uwagi. Nigdy jednak nie mówiłam, że godzę
się na to, żebyś wywyższała się ze swoją ironią. Daj mi w końcu
to cholerne ciasteczko.
- To kokosanki. Nienawidzisz ciastek z kokosem.
- Więc po co je kupiłaś?
- Żeby cię wkurzyć.- Uśmiechając się, Peabody wyciągnęła
z torby drugą paczkę, - Dla ciebie kupiłam czekoladowe.
- Daj mi jedno.
- Proszę, a wracając do tematu... - rozerwała następną torebkę
i podała przełożonej ciastko. -McNab sam ma trochę za duży tyłek,
a ramiona chyba ciut za wąskie. Mimo to...
- Przestań. Przestań w tej chwili. Jeśli wyobrażę sobie McNaba
nago, wrócisz do kierowania ruchem.
Asystentka, nie przejmując się, sięgnęła po następne ciastko.
- Cholera! Widzę go.
Pękając ze śmiechu, Peabody zaczęła jeść ostatnie ciasteczko.
- Wybacz, Dallas. Nie mogłam się powstrzymać. Fajny jest,
prawda? -rzuciła, ciesząc się, że ponury nastrój przełożonej odszedł
całkowicie w zapomnienie
- Zapnij pasy - ostrzegła Eve, także dusząc się śmiechem. -
Strzepnij okruchy z munduru i spróbuj prezentować się godnie. -
Zaparkowała przed domem, w którym mieszkała Carly.
Ekskluzywne otoczenie i budynki, piękny hol dały Eve do
myślenia. Najwyraźniej Anja Carvell wybrała dla swojego dziecka
bogatych rodziców. Mogła się spodziewać, że dopilnują, aby ich
adoptowana córka dorastała w bezpieczeństwie i luksusie.
Czy, poza stanem majątkowym, sprawdziła też, jakimi są ludźmi?
Czy szukała osób rozsądnych, kochających, inteligentnych, otwartych?
- Peabody, chyba wiemy coś o wykształceniu Carly Landsdowne?
O ile dobrze pamiętam, uczęszczała do prywatnych szkół?
- Tak, pani porucznik. - Żeby się w tym upewnić, gdy weszły
do windy, Peabody wyciągnęła palmtopa. - Do najlepszych prywat-
nych szkół- Nawet przedszkole było prywatne. Poza tym rodzice
opłacali dodatkowe zajęcia. Gra aktorska, taniec, śpiew z prywatnymi
nauczycielami.
- Czym zajmują się rodzice?
- Ojciec jest lekarzem, mikrochirurgiem. Matka agentem turystycznym,
ma własną firmę. Ale w latach od dwa tysiące ttzydzieści
sześć do dwa tysiące pięćdziesiąt sześć zajmowała się wyłącznie
dzieckiem. Opieka nad nim zajęła jej całe dwadzieścia lat.
- Rodzeństwo?
- Brak.
- A więc Anja wybrała najlepszych. Postarała się, co znaczy, że
bardzo jej zależało na dobru córki - mruknęła do siebie Eve,
wychodząc z windy i podchodząc pod drzwi Carly.
Aktorka otworzyła dopiero po dwóch przeciągłych dzwonkach.
Była zaspana i miała potargane włosy. Szeroko ziewnęła.
- Co znowu?
- Zajmiemy pani tylko chwilkę.
- Tak wcześnie?
- Jest po dziewiątej.
- Powtarzam, tak wcześnie? - Potem wzruszyła ramionami
i odsunęła się od drzwi. - O nic mnie nie pytajcie, dopóki nie zrobię
sobie kawy. To powinno być obowiązkowo ujęte w tej formułce,
którą z taką lubością pani cytuje.
- Wariatka - szepnęła Peabody, gdy Carly odeszła.
Eve rozejrzała się po pokoju, słysząc dzwonek autokucharza
i starając się nie połykać łakomie śliny, gdy dotarł do niej aromat
świeżej, prawdziwej kawy.
- Widziałam panią wczoraj na pogrzebie Richarda - rzuciła
Carly, pojawiając się w pokoju. Gdy siadała, jedwabny szlafroczek
spadł jej z uda. Założyła odsłoniętą nogę na nogę. - Wszędzie pani
pełno.
- Pani Landsdowne, zjawiłam się tu, żeby poruszyć sprawy
natury raczej osobistej. Może wolałaby pani poprosić swojego
towarzysza, żeby wyszedł.
- Mojego towarzysza?
- Dwa kieliszki od wina - powiedziała Eve, wskazując głową
w stronę podręcznego stolika. - Pomięte poduszki na sofie. - Sięgnęła
pod jedną i wyciągnęła czarną pończochę. - Bielizna w nietypowych
miejscach.
- Tak więc instynkt detektywa doprowadził panią do słusznego
wniosku, że uprawiałam wczoraj seks. - Wzruszyła ramionami,
a szlafroczek opadł jeszcze bardziej. - Dlaczego sądzi pani, że on
nadal tu jest?
- Bo uprawiała pani seks dzisiaj rano, zanim zakłóciłam pani
poranek swoim pojawieniem się. To małe ugryzienie na szyi jest
bardzo świeże.
- Och - westchnęła Carly z lekkim rozbawieniem. - Zdaje się,
że stracił nad sobą kontrolę. Wyjdź do nas, kochanie. - Podniosła
głos, cały czas patrząc na Eve. - Pani porucznik i tak zepsuła nam
atmosferę.
Drzwi się otworzyły. Rozległ się odgłos bosych stóp niepewnie
stąpających po podłodze. Do pokoju wszedł Michael Proctor.
19
Och. - Michael chrząknął, próbując zrobić coś z rękami,
w końcu po prostu zwiesił je bezwładnie wzdłuż ciała. Miał
zmęczoną twarz, zwichrzone włosy i krzywo zapiętą koszulę. -
Dzień dobry, pani porucznik.
Pokój wypełnił głośny śmiech Carly.
- Och, Michael, postaraj się o coś lepszego. Pokaż przynajmniej,
że jesteś zaspokojony i dumny z siebie, a nie zmieszany i winny.
Porucznik Dallas nie pracuje w obyczajówce.
- Carly - rzucił z rozżaleniem aktor.
Machnęła ręką.
- Idź, zrób sobie kawy, poczujesz się lepiej.
- Hm... mogę paniom coś... zaproponować?
- Czy on nie jest słodki? - uśmiechnęła się Carly niczym dumna
matka. - Idź, kochanie.
Kiedy opuścił pokój, odwróciła się do Eve. Wyraz jej twarzy
natychmiast się zmienił, jakby zdjęła jedwabną maskę i założyła
stalową.
- O ile wiem, w tym stanie nie zabrania się dwojgu dorosłym
ludziom uprawiania seksu. Przejdźmy więc do poważniejszych spraw.
- Od jak dawna jesteście kochankami?
Carly przyjrzała się paznokciom, po czym zajęła się zdrapywaniem
z nich lakieru.
- Do chwili, gdy wspomniała pani, że jest po dziewiątej, minęło
jakieś dwanaście godzin. Obawiam się, że nie potrafię podać
dokładnego czasu pierwszego zbliżenia. Nie miałam przy sobie
zegarka.
- Uważa pani, że taka postawa przynosi pani korzyść? - spokojnie
zapytała Eve. - Mnie ona nie przeszkadza. W każdym momencie
możemy jednak przenieść tę rozmowę na komendę i lam dopiero
przekonamy się, czy naprawdę jest pani takim twardzielem, jakiego
gra. Radzę powiedzieć mi po prostu, jak doszło do tego, że Michael
Proctor wylądował w pani łóżku.
Carly skrzywiła się, ale wzmianka o komendzie zmusiła ją do
spuszczenia z tonu.
- Wpadliśmy na siebie na pogrzebie. Potem wybraliśmy się na
drinka i przyjechaliśmy do mnie. Jedna rzecz prowadziła dość
radośnie do drugiej. Czy widzi pani w tym coś złego?
- Pochowała pani jednego kochanka i natychmiast wzięła sobie
następnego? Dla niektórych ludzi jest to coś złego.
W oczach Carly pojawił się gniew, ale zapanowała nad nim.
- Proszę zachować swoje drobnomieszczańskie opinie dla kogoś,
kogo one interesują. Tak się składa, że wiele nas z Michaelem łączy,
coś się miedzy nami zatliło i poszliśmy za tym. Zresztą naprawdę
bardzo go lubię.
- Jedną z rzeczy, która łączy go z panią, jest Richard Draco.
- Zgadza się. Ale Richard nie żyje. My lak.
Michael wrócił do pokoju.
- Carly, chcesz, żebym sobie poszedł?
- Nie. - Klepnęła sofę obok siebie. - Siadaj. - Zabrzmiało to
niemal jak rozkaz. Kiedy usiadł, uśmiechnęła się z zadowoleniem
i objęła go ramieniem. - A więc, pani porucznik, proszę mówić.
- Michael, nie wspomniał pan o tym, że pana matka znała
Richarda Drąca.
Filiżanka zadrgała w jego rękach, trochę kawy wylało się na spodnie.
- Moja matka? A co ona ma z tym wspólnego?
- Grala z Drakiem.
- Twoja matka jest aktorką? - Carly przechyliła głowę.
- Była. Przestała grać wiele lat temu. Zanim się urodziłem. -
Odstawił filiżankę i potarł niezręcznie poplamione spodnie. -Proszę
zostawić moją matkę w spokoju. Ona nic złego nie zrobiła.
- A czy powiedziałam, że zrobiła? - Nerwy, pomyślała Eve. Nie
umie przez nie utrzymać rąk w spokoju. - W takim razie wie pan,
że miała romans z Drakiem.
- Krótki romans. Przed wielu laty.
- Twoja matka i Richard? - Carly odsunęła się i przyjrzała się
twarzy Michaela. - Och, to ohydne. - W jej oczach widać było
współczucie. - Nie martw się tym, kochanie.
Ale Proctor się martwił i było to widoczne.
- Niech pani posłucha. Moja matka zagrała jakąś mniejszą rólkę.
To wszystko..Nie była poważną aktorką. Opowiadała mi o tym.
Ona i mój ojciec byli ze sobą od... Nie powiedziałaby mi, gdyby
nie fakt, że wybierałem się na przesłuchanie do roli zmiennika
Drąca. Wykorzystał ją. Lubił wykorzystywać kobiety.
Popatrzył na Carly.
- Rzuciła go. Tak robią mądre kobiety.
Eve pomyślała, że matka Michaela, a może nawet kobiety
w ogóle, stanowią jego słaby punkt.
- Tak, lubił wykorzystywać kobiety. Szczególnie zaś młode
i ładne. Bawił się nimi, lecz szybko go nudziły. Pana matka
zwichnęła sobie przez niego karierę i marzenia.
- Może. - Michael odetchnął ciężko. - Może w jakimś stopniu.
Ale rozpoczęła nowe życie i jest szczęśliwa.
- Zranił ją.
- Tak. - W oczach mężczyzny zamigotało rozżalenie. - Tak,
zranił. Chce pani, żebym powiedział, że go za to nienawidziłem?
W pewnym sensie tak.
- Michael, nie mów nic więcej - ostrzegła Carly.
- Do diabla z tym - odparł stanowczo i gniewnie. - Ona mówi
o mojej matce. Nie była jakąś tam tanią dziwką, zabawką, którą
Draco sobie wziął, a potem porzucił. Była miłą, naiwną dziewczyną.
Wykorzystał ją.
- Czy dawał jej narkotyki, Michael? - zapytała Eve. - Czy dał
jej ich spróbować?
- Michael, nie musisz odpowiadać na te pytania.
- Chcę to wreszcie wyjaśnić. - Oczy płonęły mu z emocji. -
Powiedziała mi, że weszła do pokoju i zobaczyła, że dodaje coś do
jej drinka. Zapytała, co to jest, a on tylko się roześmiał. Powiedział...
moja matka nie używa brzydkiego języka, ale powtórzyła mi
dokładnie, co powiedział. Powiedział, że po tym będą się pieprzyć
jak króliki.
Szczęka mu drżała, gdy patrzył na Eve.
- Nawet nie rozumiała, co to znaczy. Ale ja rozumiałem. Ja
rozumiałem. Ten sukinsyn chciał jej podać dzikiego królika.
- Ale ona tego nie wypiła?
- Nie, przestraszyła się. Powiedziała, że nie będzie niczego piła,
i wtedy on się wściekł. Zaczął ją wyzywać, chciał ją zmusić do
wypicia drinka. Wtedy zdała sobie sprawę, co to za mężczyzna,
i uciekła. Załamała się. Wróciła do domu. Powiedziała mi, że ten
powrót to była najmądrzejsza rzecz, jaką zrobiła w życiu.
- Nawet jej nie pamiętał - dodał. - Nie zdołał nawet zapamiętać
jej imienia.
- Rozmawiał pan z nim o niej?
- Chciałem przekonać się, jak zareaguje. Nawet nie udawał, że
coś sobie przypomina. Ona nic dla niego nie znaczyła. Nikt nic dla
niego nie znaczył.
- Czy mu pan powiedział? Przypomniał?
- Nie. - Michael opadł z sił, złość go opuściła. - Nie, bo nie
widziałem w tym sensu. A gdybym się upierał, mógłbym stracić
pracę.
Eve zmrużyła oczy, pogrążając się w zadumie, a w tym czasie
Carly, rzucając jej pełne wyrzutu spojrzenia, objęła ramionami
Michaela, uspokajając go.
- Zostawcie go. Czy lubi pani kopać słabszych od siebie?
- To mi pozwala przetrwać dzień - odcięła się Eve, ale w duchu
powiedziała sobie, że kto jak kto, ale Carly nie jest słaba.
Zastanawiała się, co bardziej uformowało jej charakter, geny
po biologicznych rodzicach czy wychowanie przez rodziców
adopcyjnych.
- Musiało być panu ciężko, Proctor, wiedzieć to wszystko i dzień
w dzień spotykać się z Drakiem.
- Zmusiłem się, żeby o tym nie myśleć. - Wzruszył ramionami
na znak bezradności. - Zresztą, cokolwiek bym zrobił, nic by to nie
zmieniło. Pewnego dnia stanę na scenie zamiast niego i wtedy
poczuję się lepiej. To mi wystarczy.
- Ma pan teraz na to dużą szansę, prawda? Szansę na pokazanie
się w blasku jupiterów jako następca Drąca. Nawet sypia pan zjedna
z jego kochanek.
Mocno zaciśnięte usta aktora rozwarły się.
- Carly, to nie było tak. Nie chcę, żebyś myślała...
- Oczywiście, że tak nie było. - Carly położyła dłoń na ręce
towarzysza. - Pani porucznik ma zdeprawowany umysł.
- Pani Landsdowne.
Ignorując Eve, aktorka zaczęła obcałowywać policzki Michaela.
- Wylałeś kawę. Może przyniesiesz sobie następną?
- Tak. Dobrze. - Wstał. - Moja matka jest wspaniałą kobietą.
- Oczywiście, że jest - odparła Carly.
Gdy wyszedł, odwróciła się do Eve.
- Nie podoba mi się, że wykorzystuje pani słabości Michaela,
pani porucznik. Silni powinni chronić słabych, a nie kopać ich.
- Może nie docenia pani jego siły. - Eve oparła dłoń na poręczy
krzesła. — Bardzo dobrze wywiązał się z roli obrońcy matki. Dla
niektórych więzi rodzinne są najważniejsze. Nie wspomniała nam
pani o tym, że została zaadoptowana, pani Landsdowne.
- Co? - W oczach Carly pojawiło się zmieszanie. - Na Boga,
a po co miałabym to robić? Rzadko o tym sobie przypominam. Co
pani do tego?
- Została pani adoptowana zaraz po urodzeniu.
- Tak. Moi rodzice nigdy nie kryli tego przede mną. Nie
stanowiło to jakiegoś problemu w moim domu.
- Czy zapoznali panią ze szczegółami pani pochodzenia?
- Szczegółami? Chodzi pani o takie sprawy jak rasa, skłonność do
chorób i tym podobne? Oczywiście. Ponadto powiedzieli mi, że moja
matka oddała mnie, ponieważ chciała zapewnić mi dobrą przyszłość.
Nie ma znaczenia, czy była to prawda, czy nie. Ja miałam matkę.
Zamilkła, po czym zapytała:
- Może wymyśliła sobie pani, że moja matka także kiedyś
romansowała z Drakiem? - Roześmiała się głośno i potrząsnęła
głową. - Zapewniam panią, że to nie miało miejsca. Moja matka
nie znała Richarda. Od prawie trzydziestu lat tworzą z ojcem
szczęśliwe małżeństwo. Przed moim urodzeniem była agentem
turystycznym, a nie aktorką.
- Nigdy pani nie ciekawiło, kim jest pani biologiczna matka?
- Nie bardzo. Mam wspaniałych rodziców, których kocham
i którzy mnie kochają. Dlaczego miałabym się interesować całkowicie
obcą kobietą?
Taka córka, jaka matka, pomyślała Eve.
- Adoptowane dzieci często próbują dowiedzieć się czegoś
o prawdziwych rodzicach, zadają pytania, czasami nawiązują z nimi
kontakt.
- Ja nie. I nadal tego nie chcę. Nie ma w moim życiu pustki,
którą należałoby wypełnić. Jestem pewna, że moi rodzice pomogliby
mi ją odszukać, gdybym ich o to poprosiła. Gdybym tego potrzebowała.
Ale nie potrzebowałam. Zraniłabym ich tym - dodała
cicho. - A tego nie chcę. Czy to jest ważne?
- Czy mówi pani coś nazwisko Carvell? Anja Carvell?
- Nie. - Carly lekko zesztywniała. - Czy chce pani powiedzieć,
że to jest nazwisko mojej prawdziwej matki? Nie prosiłam o to.
Nie chcę go znać.
- Nie zna pani ani nigdy nie spotkała kobiety o tym nazwisku?
- Nie i nie chcę tego. - Carly wstała. - Nie ma pani prawa tego
robić. Bawić się moim życiem w ten sposób.
- Nie pytała pani nigdy o biologicznego ojca?
- Do cholery, jeśli ona nic dla mnie nie znaczy, tym bardziej
on. Chciała mnie pani wkurzyć, to się pani udało. A teraz
niech mi pani powie, co to ma wspólnego ze śmiercią Richarda
Drąca?
Eve milczała i w tej ciszy zobaczyła w oczach Carly zaprzeczenie,
niedowierzanie, a potem błysk przerażenia.
- Nie, to kłamstwo. Wstrętne, wymyślone kłamstwo. Ty parszywa
dziwko!
Pochwyciła ze stolika mały wazonik z fiołkami i rzuciła nim
o ścianę.
- To nieprawda!
- Mam na potwierdzenie odpowiednie dokumenty - powiedziała
po prostu Eve. - Pani ojcem był Richard Draco.
- Nie. Nie. - Carly rzuciła się na nią, przewracając przy tym
stolik i lampkę, która na nim stała. Porcelana rozprysła się z hukiem
na tysiące kawałków. Zanim Peabody zdążyła zareagować, Eve dała
jej znak, żeby się nie ruszała i nie broniąc się, przyjęła mocne
uderzenie w twarz.
- Odwołaj to! Odwołaj to!
Carly krzyczała, a łzy płynęły jej z oczu. Twarz jej była blada
jak ściana. Złapała koszulę Eve, potrząsała nią, potem z jękiem się
o nią oparła.
- O Boże, o mój Boże.
- Carly. - Z kuchni wyłonił się Michael. Jedno spojrzenie na
jego twarz powiedziało Eve, że słuchał, że usłyszał. Podbiegł do
Carly, chcąc wziąć ją w ramiona, ale ona go odepchnęła. Jakby
chcąc się obronić, otoczyła się własnymi ramionami.
- Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj. - Jak świeca przetopiona na
wosk, osunęła się na podłogę.
- Peabody, zabierz pana Proctora do kuchni.
Mężczyzna odsunął się, potem popatrzył na Eve.
- To, co pani zrobiła, było okrutne. Okrutne. - Poszedł do
kuchni, a za nim Peabody.
Eve przykucnęła. Nadal czuła na policzku gorący odcisk dłoni
Carly. Ale w żołądku miała lód.
- Przykro mi.
- Naprawdę?!
- Tak.
Aktorka uniosła twarz. Jej wzrok zwiastował szaleństwo.
- Nie wiem, kogo w tej chwili brzydzę się bardziej, siebie czy
ciebie.
- Nie wiedziałaś o waszych powiązaniach, więc nie musisz się
siebie brzydzić.
- Spałam z nim. Dotykałam go. Pozwoliłam, żeby on dotykał
mnie. Czy jesteś w stanie zrozumieć, jak ja się teraz czuję? Jaka
jestem brudna?
O Boże, tale. Nagle Eve ogarnęło straszliwe zmęczenie. Patrząc
w oczy Carly, walczyła z własnymi demonami.
- Był kimś obcym.
Carly oddychała nierówno.
- On wiedział, prawda? Teraz to rozumiem, wszystko nabiera
sensu. To, że tak mnie uwodził, tak na mnie patrzył. To, co mówił.
Ciągle powtarzał, że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju. Mówił to
i śmiał się. - Znowu chwyciła Eve za koszulę. - Czy on wiedział?
- Nie wiem.
- Cieszę się, że nie żyje. Żałuję, że sama go nie zabiłam. Żałuję,
że to nie ja trzymałam nóż. Nigdy nie przestanę tego żałować.
Ł— adnych komentarzy, Peabody?
- Nie, pani porucznik. - Zjeżdżały windą. Peabody patrzyła
przed siebie.
W całym ciele Eve czuła pulsujący, rosnący ból.
- Nie podobał ci się sposób, w jaki przeprowadziłam przesłuchanie?
- Nie mnie to oceniać, pani porucznik.
- Nie pieprz.
- W porządku. Nie rozumiem, dlaczego musiałaś wyjawić jej
prawdę.
- To było ważne - warknęła Eve. - Każdy trop jest ważny.
- Zwaliłaś ją z nóg.
- A więc teraz okazuje się, że moje metody nie dorastają do
twoich standardów.
- Pytałaś - odwarknęła Peabody. - Skoro i lak miała się dowiedzieć,
nie rozumiem, dlaczego powiedziałaś jej to w taki sposób.
Mogłaś być delikatniejsza.
- Delikatniejsza? Jej ojciec pieprzył się z nią. Powiedz mi, jak
przekazać coś takiego w delikatnej formie, ładnie opakowane
i przewiązane wstążeczką?
Popatrzyła wprost na asystentkę, w której oczach, tak jak
w oczach Carly przed chwilą, zobaczyła odrazę.
- Co ty, do diabła, wiesz? Co możesz wiedzieć, mając dużą,
szczęśliwą rodzinę, zbierającą się przy stole z czystymi twarzami
i radosnymi nowinkami.
Nie mogła oddychać, nie mogła nawet nabrać powietrza. Dusiła
się. Ale nie mogła też powstrzymać słów.
- Kiedy twój ojciec przychodził powiedzieć ci dobranoc, nie kładł
się obok ciebie w łóżku, nie dotykał cię spoconymi rękami. W twoim
czyściutkim świecie ojcowie nie tulą się dwuznacznie do swoich córek.
Wyszła z windy, przebiegła hol i wybiegła na ulicę. Peabody
ogłuszona zdumieniem stała w miejscu.
Eve szła szybko chodnikiem, z trudem powstrzymując się przed
kopnięciem parki białych pudli i androida, który je wyprowadził.
Czuła wzbierający ból głowy, czaszka jej pękała, a ręce drżały, choć
zaciskała je w pięści i wpychała głęboko w kieszenie.
- Dallas.
- Nie! - krzyknęła ostrzegawczo. - Poczekaj na mnie chwilę.
Zapewniała się w duchu, że zaraz jej przejdzie. Zwalczy rosnącą
furię szybkim marszem. A wtedy zostanie tylko ogromny ból głowy
i gdzieś głęboko w niej straszliwa rozpacz.
Po jakimś czasie wróciła do asystentki, wprawdzie z pobladłą
twarzą, ale już opanowana.
- Moj e uwagi były nie na miejscu. Przepraszam - powiedziała cicho.
- Nie musisz przepraszać.
- Muszę. Tak jak musiałam tam na górze zachować się tak, jak
się zachowałam. To nie znaczy, że czuję się z tym dobrze. A ty nie
jesteś tu po to, żeby służyć mi za odgromnik na moje emocje.
- Nie ma sprawy. Przyzwyczaiłam się już.
Peabody spróbowała się uśmiechnąć, ale nagle jej oczy rozwarły
się szeroko, bo zobaczyła, że oczy Eve napełniają się łzami.
- Och, Jezu. Dallas.
- Przestań! Cholera! Potrzebuję trochę czasu. - Eve spojrzała
twardo na budynek. - Potrzebuje kilku godzin odpoczynku. Złap
coś i wracaj na komendę. - Czuła, że za chwilę zaleje się łzami. -
Spotkamy się za dwie godziny w szpitalu Roosevelta.
- Dobrze, ale...
- Za dwie godziny - powtórzyła Eve i prawie wskoczyła do
samochodu.
Musiała znaleźć się w domu. Musi być twarda, dopóki nie dotrze
do domu. Nie ufając sobie, włączyła automatycznego pilota i zacisnęła
dłonie.
Gdy miała osiem lat, wybudowała wokół siebie ścianę, a raczej
jej podświadomość łaskawie stworzyła mur, oddzielający ją od
potworności, które ją spotykały. Jej życie emocjonalne było puste
i na tej pustce zbudowała siebie. Kawałek po kawałku, z boleścią.
Wiedziała, jak to jest, kiedy ta ściana zaczyna się kruszyć, gdy
przez otwory zaczyna przedzierać się koszmarna rzeczywistość.
Wiedziała, czego doświadczyła Carly i co jeszcze ją czeka.
Kiedy dojeżdżała do bramy domu, ból głowy zamienił się
w tornado. Oczy wychodziły jej na wierzch. Czuła mdłości. Mówiła
sobie jednak, że musi się trzymać. Wbiegła na schody.
- Pani porucznik... - zaczął Summerset.
- Nie wchodź mi w drogę. - Chciała to powiedzieć ostro, ale
głos jej się załamał. Pobiegła na górę, a Summerset natychmiast
podszedł do intercomu.
Marzyła tylko o tym, żeby się położyć. Wiedziała, że będzie
dobrze, jeśli tylko na chwilę się położy. Ale nudności zwyciężyły.
Zawróciła do łazienki, opadła na kolana i zwymiotowała.
Potem, zbyt słaba, żeby się podnieść, po prostu zwinęła się na
kamiennej posadzce.
Poczuła na czole dotyk czyjejś ręki. Chłodnej ręki. Otworzyła oczy.
- Roarke, zostaw mnie.
- Nigdy.
Chciała się od niego odwrócić, ale on złapał ją pod ramiona.
- Jestem chora.
- Tak, dziecino, wiem. - Gdy ją podnosił, czuła się krucha jak
szkło. Zaniósł ją do łóżka.
Zaczęła drżeć. Ściągnął jej buty, przykrył kocem.
- Chciałam wrócić do domu.
Nic nie odpowiedział. Przetarł jej czoło wilgotnym ręcznikiem.
Była bardzo blada, miała podkrążone oczy. Gdy przysunął szklankę
do jej ust, odwróciła głowę.
- Nie. Żadnych środków uspokajających.
- To przeciwko mdłościom. Wypij. - Odsunął jej z twarzy mokre
włosy, modląc się w duchu, żeby nie musiał na siłę wlać jej
lekarstwa do gardła. - Przyrzekam, że jest to tylko lekarstwo
przeciwko mdłościom.
Wypiła, bo znowu poczuła drżenie w żołądku, a w gardle
zaciskające się pazury.
- Nie wiedziałam, że jesteś. - Otworzyła oczy, a Izy, które ciągle
dusiła, wydostały się na zewnątrz. - Roarke! O Boże!
Przycisnęła się do niego. Gdy jej ciałem wstrząsały dreszcze,
przytulił ją mocniej do siebie.
- Cokolwiek cię męczy, wyrzuć to z siebie
- Nienawidzę tego, co zrobiłam. Nienawidzę siebie za to, co
zrobiłam.
- Cokolwiek byś zrobiła, to jestem pewien, że nie miałaś wyboru.
- Powinnam znaleźć inne wyjście. - Odwróciła głowę, oparła ją na
ramieniu męża i nie otwierając oczu, opowiedziała mu o wszystkim. -
Wiem, co się z nią działo. - Czuła się już lepiej, intensywne nudności
minęły. - Wiem, co czuła. I widziałam w niej siebie, gdy na mnie
patrzyła.
- Eve. Nikt lepiej niż ty albo ja nie wie, ile zła jest na świecie.
Zrobiłaś to, co musiałaś.
- Mogłam...
- Nie. - Pochylił się do niej, wziął jej twarz w ręce, tak że ich
oczy się spotkały. W jego spojrzeniu nie dostrzegła litości, której
nie mogłaby znieść. Nie było tam też współczucia, bo to by ją
jeszcze bardziej przygnębiło.
Było po prostu zrozumienie.
- Nie mogłaś. Nie ty. Musiałaś wiedzieć, prawda? Musiałaś być
pewna, czy Carly wiedziała, kim był jej ojciec. Teraz już wiesz.
- Tale, teraz wiem. Nikt nie jest aż tak dobrym aktorem. Będzie
widziała siebie, znowu i znowu, z nim. Znowu i znowu.
- Przestań. Nie mogłaś tego zmienić i nie jest ważne, jak się
o tym dowiedziała.
- Może nie. - Znowu zamknęła oczy i westchnęła. - Napadłam
na Peabody.
- Przeżyje to.
- Byłam bliska załamania się na ulicy. Prawie.,.
- Ale nie doszło do tego. - Potrząsnął nią lekko. - Irytujesz mnie,
Eve. Dlaczego sama sobie tak dokładasz? Nie spałaś od trzydziestu
godzin. Weszłaś w stadium śledztwa, w którym odkrywane są najgorsze
osobiste horrory. Ktoś inny uciekłby przed tym. Ty tego nie zrobiłaś.
- Załamałam się.
- Nie, Eve. Jesteś tylko zmęczona. - Przycisnął usta do jej
czoła. -Przyjechałaś do domu. Poleź chwilę. Zamknij oczy i postaraj
się wyłączyć.
- Nie powinnam mówić ci, żebyś mnie zostawił. Nie myślałam
w ten sposób.
- To nie ma znaczenia. - .Stanowcza nuta w jego głosie przywołała
na jej usta lekki uśmiech. - 1 tak bym cię nigdy nie zostawił,
- Wiem. Chciałam, żebyś był przy mnie. -Wtuliła się w męża. -
Potrzebowałam cię. I byłeś. - Podsunęła mu usta. - Roarke.
- Musisz się przespać.
- Jestem pusta i to boli. - Jej dłonie błądziły po jego plecach. -
Wypełnij mnie czymś, proszę.
Uczucie wypełniło pustkę. Dał jej miłość i wziął dla siebie.
Delikatnie, troskliwie, cierpliwie.
Jego usta najpierw lekko, potem z coraz większym natężeniem
wtapiały się w jej wargi. Następnie zaczął obsypywać pocałunkami
całe jej ciało; twarz, włosy, szyję. Początkowo, by wyrwać ją
z ponurego odrętwienia.
Odwróciła się do niego, oddając się pieszczocie jego dłoni, które,
lekkie niczym mgła, przemykały po jej ciele. Gładził ją, by odegnać
od niej ból.
Westchnęła i opadła na poduszki, a on ją rozebrał. Teraz, gdy
wodził palcami po zarysie jej bioder, sain poczuł podniecenie.
A ona otworzyła się z pełnym zaufaniem, nie kryjąc przed nim
niczego, ani ciała, ani duszy.
Wszedł w nią powoli i delikatnie, bez pośpiechu, a jej oczy
rozświetliły się radością z ich zespolenia.
Czując bicie jego i swojego serca, oplotła męża ramionami.
- Kocham cię. - Wpatrywał się w nią, zatapiając się w niej coraz
głębiej. - Całkowicie. Na zawsze.
Wstrzymała oddech, zamknęła oczy, by ta piękna chwila trwała
jak najdłużej.
Potem pozwoliła, by doprowadził ją do celu.
I rzymała go blisko siebie, potrzebując jeszcze przez chwilę czuć
jego ciało przy sobie.
- Dziękuję.
- Nie lubię mówić oczywistych rzeczy, ale to mnie spotkała cała
przyjemność. Lepiej się czujesz?
- O wiele. Roarke... nie, poleźmy tak jeszcze. - Twarz trzymała
ukrytą w jego ramieniu. - Gdy tak jak teraz jesteśmy razem, zawsze
myślę o tym, że w ten sposób czuję się tylko przy tobie.
- Ja mam podobne wrażenie.
Roześmiała się, zadowolona, że może się cieszyć.
- Twoje doświadczenia w tym względzie znacznie przerastają
moje.
- Co to ma za znaczenie. - Przekręcił się na plecy, a Eve wspięła
się na niego. Zauważył, że nie jest już taka osłabiona, a jej twarz
znowu przybrała normalny kolor. Jednak oczy żony nadal pozostały
zachmurzone i zbolałe. Żałował, że jednak nie podał jej czegoś na
uspokojenie.
- Przestali! - Odsunęła włosy i prawie się skrzywiła.
- Co mam przestać?
- Martwić się mną. Nie musisz się mną opiekować. - Nie
potrzebowała patrzeć na męża, żeby domyślić się, że rozbawiła go
tym stwierdzeniem, tak nie pasującym do okoliczności. - Przez cały
czas - poprawiła się.
- Prześpijmy się.
- Nie mogę. Ty chyba też nie. Już i tak naruszyłam harmonogram
twojego dnia. Pewnie przeszkodziłam ci akurat w momencie,
gdy zamierzałeś kupić jakiś galaktyczny system czy coś podobnego.
- Gdzież tam, to była tylko mała, niezamieszkana planeta.
Nigdzie mi nie ucieknie. Spokojnie mogę zrobić sobie przerwę, a ty
potrzebujesz snu.
- Tak, potrzebuję, ale nie mam na to czasu.
- Eve...
- Posłuchaj, to się wkrótce zmieni. Śledztwo dobiega końca.
Zresztą ty też masz ostatnio dużo pracy.
- Ale nasze silniki nie kręcą się z tą samą szybkością.
Te słowa powstrzymały ją przed wstaniem z łóżka.
- Co to, do diabła, miało znaczyć?
- Tylko to, co powiedziałem.
Zmarszczyła brwi z zastanowieniem.
- Brzmi to jak coś, co powinno mnie zdenerwować, ale trudno
mi wyjaśnić, z jakiego powodu. Gdy to ustalę, dam ci po głowie.
- Czekam na to z utęsknieniem. Jeśli nie chcesz spać, zjedz coś.
Musisz zapełnić czymś żołądek. Z czego się śmiejesz?
- Z ciebie. Mówisz jak troskliwa żonka - stwierdziła i poszła
wziąć prysznic.
Roarke został w łóżku, trochę zaskoczony tym, co usłyszał.
- Teraz to ja jestem zły.
- Widzisz, jak to jest. No, ale dobrze, zamów mi coś do
jedzenia! - zawołała z łazienki.
- Pocałuj mnie w nos - mruknął i zamówił zupę ze zwiększoną
dawką protein.
zjadła wszystko do ostatniej kropli, zarówno po to, żeby sprawić
mężowi przyjemność, jak i w celu zapełnienia pustego żołądka.
Miała wrażenie, że odzyskała równowagę i może jasno myśleć.
Ubrała się i przypięła broń.
- Jadę do szpitala wydobyć coś ze Stilesa.
- Po co? Myślałem, że już go rozgryzłaś. - Gdy popatrzyła na
męża ze zdumieniem, tylko wzruszył ramionami. - Znam panią,
pani porucznik. Potrafisz wyszukiwać dziury w całym.
- Nie wypełniłam jeszcze wszystkich luk. Potrzebuję kilku
dodatkowych informacji, które przekażę do przetworzenia Whitneyowi.
To w pewien sposób dotyczy też ciebie.
- A o cóż może chodzić?
Potrząsnęła głową.
- Na razie nic ci nie powiem. Chcę tylko wiedzieć, czy będę się
mogła z tobą skontaktować, jeśli okaże się, że potrzebna mi twoja
pomoc?
- Będę cały czas osiągalny. Myślałem o upieczeniu ciasta.
Eve prychnęła, słysząc ironię w słowach męża.
- Zrób to, kochanie. - Odwróciła się, żeby go pocałować, potem
krzyknęła, gdy pociągnął ją za ucho. - Hej!
- Nie przepracowywuj się, kochanie.
- Ach, ci mężczyźni. - Wydymając usta, potarła ucho i podeszła
do drzwi. - Gdybym robiła to za każdym razem, gdy używasz
brzydkich słów, nie miałbyś już uszu.
Zatrzymała się jeszcze przy drzwiach i spojrzała za siebie.
- Jesteś piękny, gdy się złościsz - powiedziała i uciekła.
leabody czekała na Eve na zewnątrz szpitala, próbując się
jakoś uchronić przed silnym wiatrem. Od zimna poczerwieniał
jej nos.
- Dlaczego, do diabła, nie weszłaś do środka? — zdziwiła się
Eve. - Tu jest lodownia.
- Chciałam złapać cię przed wejściem. Możemy chwilę porozmawiać?
Eve spojrzała na poważną twarz asystentki. Sprawa osobista, nie
zawodowa, pomyślała. Cóż, zasłużyła sobie na to.
- Dobrze. Przejdźmy się. - Gdy ruszyły, pod szpital na sygnale
podjechała karetka. Kolejny pechowiec miał okazję skorzystać
z dobrodziejstw medycyny.
- Wracając do niedawnych wydarzeń... - zaczęła Peabody.
- Słuchaj, straciłam nad sobą kontrolę, a ty byłaś najbliżej.
Przykro mi z tego powodu.
- Nie, nie o to mi chodzi. To rozumiem - powiedziała. - Chodzi
o Carly i sposób, w jaki powiedziałaś jej o ojcu. Zajęło mi to trochę
czasu, ale w końcu zrozumiałam, że musiałaś zrobić to bez ogródek,
ponieważ chciałaś zobaczyć jej reakcję. Musiałaś się przekonać, czy
wiedziała, że Draco był jej ojcem. Gdyby tak było, miała motyw,
żeby chcieć go zabić.
Eve odprowadziła wzrokiem odjeżdżającą karetkę.
- Nie wiedziała.
- Też tak myślę. Gdybyś przygotowała ją na tę wiadomość,
dałabyś jej czas na zastanowienie się. Jej reakcja nie byłaby
spontaniczna. Powinnam od razu to wiedzieć, zamiast dojść do tego
po godzinie.
- Mogłam cię uprzedzić przed wejściem do niej. - Eve, potrząsając
głową, odwróciła się i ruszyła w drogę powrotną do
drzwi szpitala.- Sama jeszcze nie doszłam do siebie po tej
rozmowie.
- To było trudne zadanie. Nie sądzę, żebym ja umiała mu
sprostać. Brakowałoby mi odwagi.
- To nie ma nic wspólnego z odwagą.
- O tak, ma. - Peabody zatrzymała się, czekając, aż Eve na nią
spojrzy. - Gdybyś nie posiadała ludzkich uczuć, nie byłoby to dla
ciebie tak trudne. Ale ty nie jesteś zimna i tym bardziej podziwiam
cię za to, że zdobyłaś się na tę rozmowę z Carly. Lepszy policjant
zrozumiałby to szybciej.
- Nie dałam ci czasu do namysłu, bo od razu na ciebie
naskoczyłam. Jednak potrafiłaś sama wyciągnąć odpowiednie
wnioski. Chyba jestem dobrym trenerem. A więc jak, już w porządku?
- Tak, na wszystkich frontach.
- Dobrze, no to wchodzimy. Zmarzł mi tyłek.
20
l\l ajpierw zamierzały odwiedzić Truehearta. Jednak za namową
Peabody wstąpiły wcześniej do szpitalnego megasamu po jakiś
prezent dla niego.
- To nam zajmie tylko pięć minut.
- Zebraliśmy się już przecież na kwiaty. - Las towarów, szerokie
i wijące się alejki sklepowe, ostry głos z megafonu reklamujący
okazyjne ceny sprawiły, że schorowany żołądek Eve znowu się
skurczył.
Wolałaby zmierzyć się w walce wręcz z dwustukilogramowym
zawodnikiem sumo, niż dać się połknąć przez morze klientów.
- Kwiaty są od wszystkich - cierpliwie tłumaczyła Peabody. -
A prezent będzie od nas.
Mimo woli Eve zatrzymała się przed wystawą z akcesoriami
medycznymi oznaczonymi szpitalnym znakiem firmowym. Za
dziesięć dolarów można było dokupić sobie na przykład torebkę
z krwią.
- Ten świat jest chory. Po prostu chory.
- Idziemy do działu z upominkami - rzuciła Peabody, choć
zaciekawiła ją olbrzymiej wielkości gruszka do lewatywy. - Chory
potrzebuje zabawek.
- Gdy komuś wejdzie drzazga za paznokieć, potrzebuje zabawek -
odburknęła Eve, ale poszła za asystentką do działu z grami
komputerowymi i z rezygnacją zatopiła się w świecie hałaśliwych
odgłosów wirtualnej rzeczywistości.
Gdyby uwierzyć błyskającym wszędzie reklamom, na półkach
tego działu miało znaleźć się ponad dziesięć tysięcy programów
komputerowych służących rozrywce lub edukacji. Tematyka gier
była różnorodna, od sportu po fizykę kwantową. Wystarczyło
podejść do tablicy ze spisem programów, przycisnąć odpowiednie
pole tematyczne, a zaraz pojawiała się mapa kierująca klienta do
odpowiedniej półki lub zjawiał się przeszkolony pracownik obsługi,
który służył za przewodnika.
Lista pulsowała żółtym światłem, a Eve przyglądając się jej,
czuła, że robi się jej zez.
Rozejrzała się i zobaczyła ludzi tłoczących się przy stanowiskach
prezentujących gry. Inni lawirowali między regałami, a na ich
twarzach rysowało się albo podniecenie, albo zmęczenie i przytępienie.
- Czy ci ludzie nie powinni być teraz w pracy? - dziwiła się.
- Trafiłyśmy na przerwę na lunch.
- No, to miałyśmy pecha.
Peabody skierowała się do sekcji wojskowej.
- Walka wręcz -zdecydowała. - To wróci Trueheartowi pewność
siebie. Poczuje, że ma nad czymś kontrolę. Ho, ho, popatrz! To nowy
uliczny superwojownik. Podobno ta gra jest niesamowita. - Odwróciła
pudełko i spojrzała na cenę. Skrzywiła się i poszukała nazwy
producenta. - Zakłady Roarke'a. Powinnyśmy dostać zniżkę. Zresztą,
jeśli podzielimy się kosztami, nie będzie aż tak drogo. - Ruszyła
w stronę automatycznej kasy, oglądając się na Eve. - Domyślam się,
że w swoim zakładzie Roarke ma pełno tych zabaweczek, co?
- Pewnie tak. - Eve wyjęła kartę kredytową, przeciągnęła ją
przez skaner i przycisnęła kciuk do identyfikatora.
Eve Dallas, dziękujemy za zrobienie u nas zakupów. Proszę
poczekać. Sprawdzamy pani kartą.
— Oddam ci moją część w dniu wypłaty, dobrze? - rzuciła
Peabody.
- Dobrze. Dlaczego to tak długo trwa?
Przepraszamy za długi czas oczekiwania. Gra, którąpani wybrała,
kosztuje 160 dolarów i 58 centów po doliczeniu podatku. Stosując
przepis o autoryzacji, pani konto nie zostanie obciążone. Życzę
udanego dnia.
- O czym, do cholery, ta maszyna mówi? Jaka autoryzacja?
A uloryzacja zakładów Roarke 'a. Upoważnia panią do bezpłatnego
zakupu każdego przedmiotu tego producenta.
- Ho, ho, możemy wyczyścić ten sklep. - Peabody przesunęła
oszołomionym wzrokiem po półkach. - Mogę sobie coś wziąć?
- Zamknij się, Peabody. Ja za to zapłacę- powiedziała do
maszyny. - Proszę pominąć autoryzację i obciążyć moje konto.
Nie możemy spełnić pani prośby. Proponujemy wybrać wyrób
innego producenta.
- Cholera! - Eve wepchnęła grę w ręce Peabody. - Nie ujdzie
mu to płazem.
Asystentka pospiesznie przeszła z zakupem przez bramkę bezpieczeństwa,
potem pobiegła za przełożoną.
- Posłuchaj, skoro i tak tu jesteśmy, czy nie mogłabym wziąć...
- Nie.
- Ale...
- Nie. - Eve ze złością tupnęła w ruchomy chodnik wiozący je
na poziom medyczny.
- Większość kobiet ucieszyłaby się, gdyby mężowie podarowali
im kartę kredytową z otwartym kontem.
- Nie jestem taka jak większość kobiet.
Peabody zamrugała oczami.
- Mnie to mówisz?
Może żałowała, że-Eve nie wzięła dla niej czegoś ze sklepu,
mimo że mogła za to nie płacić, ale smutek przeszedł jej
w chwili, gdy zobaczyła, z jaką radością Trueheart przyjął swój
prezent.
- O rany, ta gra dopiero się ukazała.
Obracał pudełko w ręce. Druga, która pękła przy upadku,
osłonięta była plastikowym bandażem.
Podobny bandaż osłaniał szyję. Z nadgarstka policjanta sterczał
wenflon, powyżej nad łokciem rozciągał się purpurowy siniak
okalający gojące się już skaleczenie. Eve patrząc na lekko uniesioną
w górę lewą nogę chłopaka, przypomniała sobie tryskającą z niej
fontannę krwi.
Łóżko pacjenta otaczały maszyny wydające z siebie jednostajny
szum.
Eve zastanawiała się, czy będąc na miejscu Truehearta potrafiłaby
lak jak on cieszyć się z głupiej gry komputerowej.
Ponieważ nie umiała rozmawiać z chorymi w szpitalu, obowiązek
prowadzenia pogawędki przerzuciła całkowicie na barki asystentki.
- Niewiele pamiętam po tym, jak dostałem kulkę - opowiadał
Trueheart, przenosząc wzrok na Eve. - Komisarz Whitney mówił
mi, że mamy Stilesa.
- Tak - potwierdziła. - Dzięki tobie. Ty go zatrzymałeś. Leży
piętro niżej i pójdziemy go przesłuchać. Wykonałeś dobrą robotę,
Trueheart. Stiles by nam uciekł, gdyby nie twoja szybka reakcja
i odwaga.
- Komisarz powiedział, że wystawiła mnie pani do pochwały,
- Powiedziałam, że to była dobra robota.
- Aleja nic takiego nie zrobiłem. - Chłopak poruszył się, starając
się znaleźć wygodniejszą pozycję. - Wszystko poszłoby inaczej,
gdyby ten dupek ze straży kolejowej nie zaczął strzelać.
- Zgadzam się. A ten dupek i jego przełożona kretynka dostaną
za swoje.
- Gdyby posłuchali pani rozkazów, nie byłoby ofiar.
- Tak i ty nie leżałbyś tu teraz. Porządnie ci się oberwało. Jeśli
masz z tego powodu kłopoty natury emocjonalnej, możesz skorzystać
z usług naszej policyjnej pani psycholog.
- Dziękuję, ale to niepotrzebne. Pragnę tylko jak najszybciej
założyć mundur i wrócić do pracy. Po cichu marzę sobie, że gdy
zakończy pani sprawę, wyjawi mi jej szczegóły.
- Jasne.
- Och, pani porucznik, wiem, że się pani spieszy, ale chciałem
powiedzieć, że... Wiem, że spotkała pani wczoraj moją matkę.
- Tak, poznałyśmy się. To miła kobieta.
- Prawda, że jest wspaniała? - Twarz Truehearta pojaśniała. -
Jest najlepsza. Mój staruszek porzucił nas, gdy byłem dzieciakiem,
więc my zawsze, no wie pani, troszczymy się o siebie. No, ale
opowiedziała mi, jak pani tu wczoraj czekała i denerwowała się.
- W czasie wypadku pozostawałeś pod moim dowództwem. -
Na rękach miałam twoją krew, pomyślała.
- Cóż, pani obecność bardzo dużo dla niej znaczyła. Tylko to
chciałem pani powiedzieć. Dziękuję.
- Trzymaj się z daleka od karabinów laserowych - poradziła mu
na odchodne Eve.
rietro niżej Kenneth Stiles wiercił się niespokojnie i spoglądał
na pielęgniarkę, która sprawdzała monitory przy jego łóżku.
- Chcę się wyspowiadać.
Pielęgniarka odwróciła się do niego i uśmiechnęła szeroko
i profesjonalnie.
- A więc ocknął się pan, panie Stiles. Teraz powinien pan coś zjeść.
Nie wyprowadził jej z błędu i nie powiedział, że jest przytomny
już od dłuższego czasu.
- Chcę się wyspowiadać - powtórzył.
Podeszła z boku łóżka i poklepała go po dłoni.
- Przysłać panu księdza?
- Nie. - Odwrócił dłoń i złapał ją za rękę z mocą, której się nie
spodziewała.
- Dallas. Porucznik Dallas. Proszę jej powiedzieć, że przed nią
chcę się wyspowiadać.
- Nie powinien się pan denerwować.
- Niech siostra odnajdzie porucznik Dallas i powtórzy jej moje
słowa.
- Dobrze, proszę się o nic nie martwić. A na razie niech pan
odpoczywa. Miał pan przykry upadek.
Poprawiła mu pościel, zadowolona, że się uspokoił i zamknął oczy.
- Pójdę i sprawdzę, co pan dostanie na obiad.
Zerknęła jeszcze do jego karty i wyszła. Zatrzymała się przy
umundurowanym strażniku stojącym przy drzwiach.
- Odzyskał przytomność.
Z kieszeni wyjęła palmtopa i napisała w nim informację do
kuchni, że pacjentowi Kennethowi Stilesowi z pokoju sześć tysięcy
pięćset trzy należy podać obiad. Gdy strażnik zaczął coś mówić,
podniosła rękę.
- Chwileczkę. Muszę to jak najszybciej przesłać, żeby kuchnia
dostała polecenie przed północą. I tak z niczym nie zdążają. Pacjent
nie wiedział, na co ma ochotę, więc sama ustaliłam menu i zamówiłam
dla niego pierś kurczaka z grilla, ryż z brokułami, bułkę
pełnozianiistą z substytutem masła, chude mleko i galaretkę
z owocami. Powinien dostać posiłek w ciągu godziny.
- Będę musiał sprawdzić tego, kto przyniesie jedzenie - uprzedził
strażnik.
Pielęgniarka zirytowana prychnęła cicho, po czym jeszcze raz
sięgnęła po palmtopa i dodała informację.
- A właśnie, pacjent Stiles prosił kogoś o nazwisku Dallas. Czy
mówi ono coś panu?
Strażnik skinął głową i wyciągnął komunikator.
J est urodzonym policjantem - stwierdziła Peabody, gdy szły
korytarzem.
- Nadal jeszcze zielonym, ale z pewnością wydorośleje - odrzekła
Eve. W tej samej chwili odezwał się jej komunikator, więc wyjęła
go z kieszeni. - Dallas.
- Pani porucznik. Tu funkcjonariusz Clark, pilnuję pokoju pana
Stilesa. Podejrzany obudził się i pyta o panią.
- Jestem piętro wyżej i już do was idę.
- Dobrze się składa. - Peabody przywołała windę, potem westchnęła
i poszła za Eve do drzwi wyjściowych. - Domyślam się, że
idziemy piechotą.
- To tylko jedno piętro.
- W tym budynku jedno piętro równa się trzem kondygnacjom.
- Spalisz ciasteczka.
- Pozostało po nich już tylko miłe wspomnienie. Myślisz, że
Stiles jest gotowy powiedzieć.prawdę?
- Myślę, że na coś z pewnością jest gotowy. - Pchnęła drzwi
prowadzące na piętro i skręciła w lewo. - Nie wie, że rozmawiałyśmy
z Carvell ani że zidentyfikowałyśmy Drąca jako ojca Carly.
Zobaczymy, jak będzie grał, zanim mu to powiemy.
Zatrzymała się przy drzwiach.
- Clark.
- Tak, pani porucznik.
- Czy pacjent miał gości?
- Nie. Obudzi! się dopiero kilka minut temu. Powiedziała mi
o tym pielęgniarka i powtórzyła, że pytał o panią.
- Dobrze, niech pan zrobi sobie piętnaście minut przerwy.
- Dziękuję. Przyda się.
Eve pchnęła drzwi. W tej samej chwili z ust wyrwało się jej
przekleństwo i jak burza wpadła do pokoju. Złapała nogę Stilesa,
uniosła i oparła o siebie.
- Ściągnij go!
- Mam go, pani porucznik. - Strażnik uniósł wiszące ciało
Stilesa, który powiesił się na linie zrobionej z prześcieradeł.
- Nie oddycha - stwierdził Clark, gdy ciało opadło na niego. -
Nie przypuszczam, żeby oddychał.
- Wezwijcie lekarza. - Z poczerwieniałą twarzą Eve ukucnęła
nad Stilesem, położyła ręce na jego klatce piersiowej i zaczęła na
nią naciskać. - No, sukinsynu. Oddychaj. - Przytknęła usta do jego
ust, mocno wdmuchując w nie powietrze. Potem znowu kilkakrotnie
przycisnęła klatkę.
- O mój Boże. O Boże. Kenneth! - Przy drzwiach stała
Areena Mansfield, a pod jej nogami leżały kwiaty, które zapewne
upuściła.
- Proszę wyjść! No, Stiles, ocknij się. - Eve poczuła na twarzy
spływający pot, usłyszała, że ktoś biegnie po korytarzu, potem
rozległy się syreny alarmowe.
- Odsunąć się. Proszę się odsunąć.
Wstała, zwalniając lekarzowi miejsce przy Stilesie
- Brak pulsu. Płaska linia.
Wracaj, powtarzała w myśli. Do cholery, wracaj.
Lekarz wstrzyknął nieprzytomnemu zastrzyk z adrenaliny.
Bez rezultatu.
Pielęgniarz nasmarował małe krążki żelem. Padło polecenie do
przygotowania się do elektrowstrząsów, potem ciało Stilesa podskoczyło.
Linia na monitorze pozostała niebieska i prosta.
Po raz drugi krążki dotknęły klatki pacjenta i znowu ciało Stilesa
podskoczyło. Ale tym razem rozległ się cichy jednorazowy pisk
i niebieska linia zadrgała, po czym zmieniła kolor na czerwony.
- Mamy puls.
Areena, stojąca nadal przy drzwiach, zakryła twarz dłońmi.
trosze podać mi informację o jego stanie.
- Żyje. - Lekarz, mężczyzna o spokojnych oczach i szafranowej
cerze, nie przestawał robić notatek. - W wyniku niedotlenienia
nastąpiło minimalne uszkodzenia mózgu. Jeśli utrzymamy go przy
życiu, będziemy mogli to naprawić.
- Utrzymacie go przy życiu?
- Po to tu jesteśmy. - Wsunął notes z powrotem do kieszeni
fartucha. - Ma duże szanse. Gdyby powisiał jeszcze kilka minut,
nie miałby żadnych. Daleko zaszliśmy w medycynie, ale jeszcze
nie potrafimy ożywić zmarłego.
- Kiedy będę mogła z nim porozmawiać?
- Nie potrafię powiedzieć.
- Proszę strzelać.
- Być może już jutro, ale dopóki nie wykonamy testów, nie
potrafię określić rozmiaru uszkodzeń mózgu. Może za kilka dni
albo tygodni, a wtedy też będzie zdolny odpowiedzieć tylko na
najbardziej podstawowe pytania. Na szczęście mózg sam potrafi się
leczyć, a my możemy mu w tym sporo pomóc. Ale to trwa.
- Chcę, by mnie powiadomiono natychmiast, kiedy tylko zacznie
mówić.
- Dopilnuję, żeby tak się stało. A teraz muszę iść do innych
pacjentów.
- Pani porucznik - pojawił się Clark. - To jest pielęgniarka,
którą chciała pani widzieć.
- Ormand - Eve odczytała plakietkę z nazwiskiem na piersi
pielęgniarki. - Proszę mówić.
- Nie miałam pojęcia, że planuje się powiesić. Nie sądziłam, że
jest do tego zdolny. Oczywiście mam na myśli stronę fizyczną. Był
słaby jak niemowlę.
- Gdy człowiek chce się zabić, zawsze znajdzie sposób. Proszę
się nie martwić, nikt tu pani nie obwinia.
Pielęgniarka skinęła głową i porzuciła postawę obronną.
- Zajrzałam do niego rutynowo. Był przytomny i powiedział mi,
że chce się wyspowiadać. Myślałam, że mówi o księdzu. Często
spotykamy się z takimi prośbami nawet pacjentów, którzy nie są
katolikami. Ale on się tylko zdenerwował i poprosił o panią.
Powiedział, że mam pani przekazać, że chce się wyspowiadać.
- Z czego?
- Nie powiedział. Myślałam, że to on zabił tamtego drugiego
aktora, Drąca. - Ponieważ Eve nie odpowiedziała, pielęgniarka
tylko wzruszyła ramionami. - Uspokoiłam go i przyrzekłam, że
panią odszukam. Potem, gdy już zamówiłam dla niego posiłek,
powiedziałam o wszystkim strażnikowi. Nie wiem, co było dalej.
- W porządku. - Eve zwolniła pielęgniarkę i odwróciła się do
Clarka. - Musi pan jeszcze zostać i przejść za Stilesem na intensywną
terapię. Postaram się, żeby nie dalej niż za godzinę przysłano panu
zmiennika. Gdyby w tym czasie zmienił się stan Stilesa, ma pan
natychmiast mnie powiadomić.
- Tak jest. Na własnym prześcieradle - mruknął Clark. - To
dopiero odwaga.
- Rzeczywiście. - Eve odwróciła się i ruszyła do poczekalni,
dokąd Peabody wyprowadziła Areenę.
- Kenneth? - aktorka podskoczyła na nogi.
- Zabierają go na intensywną terapię.
- Myślałam, że on był... gdy go zobaczyłam, myślałam... -
znowu opadła na krzesło. - Och, co jeszcze się wydarzy?
- Eliza Rothchild powiedziała, że tragedie powtarzają się trzykrotnie.
- Przesąd. Nigdy nie byłam przesadnie przesądna, ale teraz...
Wyjdzie z tego?
- Lekarze dobrze rokują. Skąd pani wiedziała, że Kenneth Stiles
jest w szpitalu?
- Skąd? Jak to, usłyszałam o tym w porannych wiadomościach.
Powiedzieli, że został ranny, gdy próbował opuścić miasto. Że jest
głównym podejrzanym o zabicie Richarda. Nie wierzę w to. Nawet
przez chwilę w to nie wierzyłam. Chciałam go zobaczyć, żeby mu
to powiedzieć.
- Dlaczego pani w to nie wierzy?
- Ponieważ Kenneth nie jest zdolny do popełnienia morderstwa.
To wymaga zimnej krwi. On jej nie posiada.
- Czasami ludzie popełniają morderstwo pod wpływem impulsu.
- Wie pani na ten temat więcej niż ja. Ale ja znam Kennetha.
Nikogo nie zabił.
- Czy zna pani kobietę, która się nazywa Anja Carvell?
- Carvell? Nie sądzę. A powinnam? Czy pozwolą rni zobaczyć
Kennetha?
- Nie wiem.
- Spróbuję.
Eve podniosła się, gdy Areena wstała.
- Rozumie pani, że jeśli to Kenneth Stiles zaplanował morderstwo
Richarda Drąca, on także włożył w pani dłoń narzędzie zbrodni.
Areena zadrżała i pobladła.
- To jeszcze jeden powód, żebym uważała, że to nie Kenneth.
- Dlaczego?
- Jest dżentelmenem. Mogę odejść, pani porucznik?
- Tak, może pani.
Areena zatrzymała się przy drzwiach.
- Walczyła pani o to, żeby przeżył. Obserwowałam panią.
Wierzy pani, że jest mordercą, a jednak walczyła pani o jego życie.
- Może nie chcę, żeby umknął sprawiedliwości.
- Myślę, że chodzi o coś więcej. Ale nie jestem pewna o co.
- Mamy ciekawy dzień - stwierdziła Peabody, gdy zostały same.
- Dopiero zaczynamy. Wstawaj. Musimy odwiedzić jeszcze
kilka miejsc.
Odwróciła się i prawie wpadła na Nadine.
- Pogoń za karetką? - słodko rzuciła Eve. - Myślałam, że jesteś
na to zbyt wygodna.
- W moim zawodzie nie patrzy się na wygody. Jak się ma
Kenneth Stiles?
- Bez komentarzy.
- No, Dallas. Mam swoje źródło w szpitalu. Słyszałam, że
próbował się powiesić. Czy zabił Richarda Drąca?
- Którego słowa nie rozumiesz, „bez" czy „komentarzy"?
Nadine, stukając wysokimi obcasami, ruszyła za pędzącą korytarzem
Eve.
- Czy oskarżysz go o morderstwo? Są inni podejrzani? Czy
potwierdzisz, że Stiles został ranny podczas ucieczki?
- Media już to przekazały.
- Jasne, z określeniami „rzekomo" i „uważa się" w tle. Potrzebuję
potwierdzenia.
- A ja potrzebuję wakacji. Zdaje się, że nasze życzenia w najbliższym
czasie jednak się nic spełnią.
- Dallas. - Poddając się, Nadine wzięła Eve za ramię i odciągnęła
od Peabody, a także od własnych kamerzystów. - Muszę coś
wiedzieć. Nie mogę spać. Daj mi coś, nieoficjalnie. Muszę zamknąć
koło, zanim pójdę dalej.
- Nie powinnaś zajmować się tą historią.
- Wiem i dlatego, jeśli się wyda, że miałam romans z Richardem,
dostanie mi się za to, zarówno na płaszczyźnie osobistej, jak
i zawodowej. Ale jeśli będę tylko siedziała i czekała, to zwariuję.
- Jak wiele dla ciebie znaczył?
- Stanowczo zbyt wiele. To uczucie umarło dużo wcześniej niż
on. Ale to nie znaczy, że nie powinnam zamknąć koła.
- Spotkajmy się na komendzie, za godzinę. Powiem ci tyle,
ile mogę.
- Dzięki. Gdybyś jeszcze mogła mi tylko powiedzieć, czy
Kenneth...
- Za godzinę, Nadine. -Eve odwróciła się. -Nie przeciągaj struny.
Po dwudziestu minutach były już z Peabody w apartamencie Anji
Carvell. Nie został tam po niej ślad.
- Zwiała - syknęła Peabody, rozglądając się po pustej garderobie.
Potem zmarszczyła brwi i odwróciła się do Eve. - Wiedziałaś, że
jej tu nie będzie,
- Spodziewałam się, że tak będzie. Carvell jest sprytna. Na tyle
sprytna, że wiedziała, iż wrócę.
- To ona zabiła Drąca?
- Uczestniczyła w zabójstwie. - Eve weszła do łazienki. Nadal
czuć w niej było kobiece perfumy Anji.
- Czy mam się skontaktować z policją w Montrealu? Zacząć
załatwiać ekstradycję?
- Nie zawracaj sobie głowy. Ona się tego spodziewa. Nawet jeśli
rzeczywiście kiedykolwiek mieszkała w Montrealu, nigdy tam nie
wróci- mruknęła Eve- ale nie ucieknie daleko. A więc gramy
dalej. Wezwij ekipę od odcisków.
- Bez pozwolenia?
- Mój mąż jest właścicielem tego hotelu. Zajmij się tym. Idę na
dół do strażników.
Po wyjściu z hotelu Eve wróciła na komendę i zdała relację
Whilneyowi. Spóźniła się przez to na umówione spotkanie z Nadine.
Jak zawsze rozzłościło ją, gdy zobaczyła, że reporterka czeka na
nią w jej biurze.
- Dlaczego oni cię tu wpuszczają?
- Ponieważ przynoszę pączki. Policjanci mają do nich słabość
od pokoleń.
- A gdzie pączek dla mnie?
- Przykro mi, ale chłopcy rzucili się na nie jak hieny Zdaje się,
że Barter nawet wylizał okruchy z podłogi.
- To możliwe. - Eve usiadła za biurkiem. - Gdzie twoja kamera?
- Na zewnątrz.
- Więc ją tu sprowadź. Nie mam dla ciebie całego dnia.
- Ale ja myślałam...
- Słuchaj, chcesz wywiad na wyłączność czy nie?
- Jasne. - Chwyciła komunikator i wezwała kamerzystów. -
Mogłabyś nałożyć puder na twarz, żeby zatuszować te sińce pod
oczami. - Wyciągnęła z torby dobrze wyposażoną kosmetyczkę. -
Spróbuj tego.
- Trzymaj się z tym świństwem ode mnie z daleka.
- Jak chcesz, ale będziesz wyglądała tak, jakbyś nie spała od
kilku dni. - Nadine otworzyła kosmetyczkę i sama się upudrowała. -
Ale z drugiej strony taki wygląd świadczy o zaangażowaniu
i oddaniu śledztwu.
- Bo jestem zaangażowana.
- I jak zawsze będzie to wyraźnie widać na ekranie. A tak przy
okazji, wspaniały sweter. Z kaszmiru?
Eve z lekkim zdumieniem popatrzyła na swój granatowy golf.
- Skąd mam wiedzieć. Puścisz ten wywiad jeszcze dzisiaj?
- Oczywiście.
- Dobrze. - Ktoś, pomyślała Eve, nie będzie tej nocy dobrze
spał. Ale tym razem to nie chodzi o nią.
IM adine krzątała się przy kamerach i światłach.
- To nie jest konkurs piękności, Nadine.
- Widać, jak mało wiesz o moim zawodzie. No, teraz dobrze.
Lucy, możesz wyciszyć len ruch uliczny? Mam wrażenie, jakbyśmy
byli na dworcu.
- Próbuję go przefiltrować. - Operatorka jeszcze przez jakiś czas
kręciła gałkami, wreszcie skinęła głową. - Jestem gotowa, a ty?
- Ja też. Zaczynamy. Tu Nadine Furst dla Kanału 75 - powiedziała,
odwracając się do kamery. - Znajduję się na komendzie
w biurze porucznik Eve Dallas, głównego śledczego w sprawie
o zamordowanie aktora Richarda Drąca. Pani porucznik - Nadine
zwróciła twarz do Eve - czy może nam pani powiedzieć, w jakim
punkcie znajduje się śledztwo?
- Śledztwo jest w toku. Mamy kilka tropów.
- Pan Draco został zabity na scenie teatru pemego publiczności.
Pani sama była świadkiem morderstwa.
- Zgadza się. Natura zbrodni, jej lokalizacja i sposób, w jaki została
dokonana zmusiła policję do przeprowadzenia wieluset przesłuchań,
Analizą informacji, które uzyskaliśmy w czasie tych przesłuchań,
zajął się detektyw Baxter -dodała, chcąc spłacić dług wdzięczności,
- Podejrzewam, że każdy ze świadków, mimo że widział to samo,
odniósł odmienne wrażenie, a więc mieliście wiele interpretacji
jednej zbrodni.
- To jest prawda cywilów, a nie wyszkolonych funkcjonariuszy
policji.
- W takim razie pani jest najlepszym świadkiem, tak?
- W pewnym sensie tak.
- Czy to prawda, że Kenneth Stiles, kolega po fachu, a także
znajomy Richarda Drąca, który także grał w sztuce, jest pani
głównym podejrzanym?
- Ta osoba została przesłuchana tak jak reszta aktorów z obsady.
Jak wcześniej zauważyłam, idziemy kilkoma tropami, ale pole
śledztwa zawęziło się i najprawdopodobniej w ciągu dwudziestu
czterech godzin dokonamy aresztowania.
- Aresztowania. - Ta wiadomość zaskoczyła Nadine, ale reporterka
nie pokazała tego po sobie. - Czy może pani podać nam
nazwisko osoby, która zostanie aresztowana?
- Nie wolno mi jeszcze przekazać tej informacji. Mogę jedynie
zapewnić, że osoba, która zamordowała Richarda Drąca i Linusa
Quima, zostanie zaaresztowana w ciągu dwudziestu czterech godzin.
- Kto...
- To wszystko, co dostaniesz, Nadine. Wyłącz kamery.
Reporterka ociągała się, ale Eve wstała.
- Wyłącz kamery, Lucy. To była bomba, Dallas. Gdybyś mnie
uprzedziła, puścilibyśmy to na żywo.
- Wieczór jest już wkrótce. Masz swoją historię, Nadine. Będziesz
pierwsza.
- Z tym nie mogę polemizować. Podasz mi jeszcze jakieś
dodatkowe szczegóły? No wiesz, dokładną liczbę świadków, liczbę
godzin spędzonych na przesłuchaniach i tak dalej.
- Dowiesz się o nich z mediów. - Eve spojrzawszy na operatorkę
kamery podniosła palec i wskazała nim na drzwi.
Lucy zerknęła na Nadine. Kiedy ta skinęła głową, kamerzystka
zebrała aparaty.
- Tak nieoficjalnie, Dallas...
- Dowiesz się wszystkiego jutro. Mam do ciebie pytanie.
W swoich reportażach nie wspominasz o powiązaniach Roarke'a
z teatrem, sztuką i ze mną. Dlaczego?
- Bo to robią wszyscy i widzom się już przejadło. Ja chcę
świeżego mięsa.
- Nie kręć. Imię Roarke'a nakręca oglądalność.
- W porządku, potraktuj to jak zwrócenie długu. - Wzruszyła
ramionami i zarzuciła torebkę. - Za ten babski wieczór.
- Dobrze. - Eve sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej zapieczętowany
dysk. - Proszę.
- Co to jest? - Ale już po sekundzie Nadine zrozumiała.
Mocno zacisnęła palce na dysku. - To nagranie, które zrobił
Richard. Ze mną.
- Zostało usunięte z wykazu dowodów rzeczowych. To jedyna
kopia. Przypuszczam, że w ten sposób twoje koło się zamyka.
Z gardłem zatkanym wzruszeniem Nadine popatrzyła na dysk.
- Tak, zamyka się. Nawet więcej. Łamie się. - Przełamała dysk
na pół.
Eve skinęła głową z aprobatą.
- Niektóre kobiety nie umiałyby się oprzeć, żeby nie obejrzeć
jego zawartości. Jesteś mądra.
- Teraz tak. Dzięki, Dallas. Nie wiem, jak mam...
Eve zrobiła krok w tyl.
- Tylko nie próbuj mnie całować.
Śmiejąc się nerwowo, Nadine wsunęła połamany dysk do torebki,
zamierzając wyrzucić go do pierwszego napotkanego śmietnika.
- W porządku, Dallas, bez sentymentalnych odruchów, niemniej
jestem ci dłużna.
- Zgadza się i dlatego następnym razem pamiętaj o pączku
dla mnie.
21
tl ve po powrocie do domu zdała krótką relację mężowi, po
czym położyła się spać i spala równo dziesięć godzin. Obudziła się
odświeżona, z czystym umysłem i sama.
Ponieważ nie było koło niej Roarke'a, który przypomniałby jej
o porządnym śniadaniu, zjadła loda, popiła go kawą i obejrzała
poranne wiadomości. Udało jej się zobaczyć powtórkę wywiadu
Nadine. Uznała z satysfakcją, że jest gotowa do pracy.
Założyła brązowe spodnie i białą koszulę w cienkie paski,
o której nawet nie wiedziała, że ją posiada. A to przez to, że od
jakiegoś czasu jej garderobą zajął się Roarke. Kupił jej mnóstwo
ubrań, ale dzięki temu unikała tortury robienia zakupów.
W szafie znalazła również jakąś kamizelkę. Na zewnątrz było
raczej zimno, a kamizelka pasowała do reszty, więc ją też
założyła.
Włożyła broń do kabury i postanowiła odszukać męża.
Był już w swoim gabinecie. Na jednym z monitorów migotały
wyniki z porannej giełdy, na innym reklama jakiejś planety,
a na trzecim coś, co wyglądało na skomplikowane zadanie matematyczne.
- Jak możesz z samego rana zajmować się liczbami?
- Żyję z nich. - Uderzył w klawiaturę i szereg porozrzucanych
cyfr zamienił się w równe kolumny. - Poza tym wstałem już jakiś
czas temu. Wyglądasz na wypoczętą - powiedział po przyjrzeniu
się jej twarzy. - 1 dobrze ubraną. Potrafisz się regenerować, Eve.
- Spałam jak kamień. -Obeszła biurko, pochyliła się i pocałowała
męża. - Tobie też by się to przydało. - Poklepała go po ramieniu
w taki sposób, że zadrżał. - Potrzebujemy krótkich wakacji.
Przesiał liczby z ekranu do swojego maklera w celu natychmiastowego
zastosowania, potem obrócił się w krześle.
- Czego chcesz?
- Wyjazdu do jakiegoś spokojnego miejsca. Tylko ty i ja. Może
zrobimy sobie długi weekend.
- Powtarzam. - Uniósł filiżankę z kawą i upił z niej. - Czego
chcesz?
W oczach Eve pojawiła się irytacja.
- Przecież powiedziałam. Przestań znowu na mnie napadać.
Potem tego żałujesz.
- Tym razem tak nie będzie. Czy wyglądam na idiotę? -
zapytał. -Nie mam nic przeciwko łapówce, ale chciałbym wiedzieć,
za co mam ją dostać. Dlaczego chcesz mnie zmiękczyć?
- Nie udałoby mi się to, nawet gdybym użyła stu kilogramów
regeneratora do skóry. Zresztą, kto tu mówi o łapówce. Jestem
przecież przedstawicielem prawa.
- A im, jak wszyscy wiedzą, obce jest łapówkarstwo.
- Uważaj, kolego. Dlaczego sądzisz, że nie mogę mieć chęci,
by gdzieś wyjechać? Nawet jeśli mam do ciebie prośbę o przysługę,
nie musi się to ze sobą wiązać.
- Rozumiem. No, więc tale, kładę karty na stół. Ja wyświadczę
ci przysługę, cokolwiek to ma być, a ty w zamian pojedziesz ze
mną na tydzień w miejsce, które ja wybiorę.
- Tydzień? Mam sprawy w sądzie, robotę papierkową. Trzy dni.
Roarke nie zniechęcił się, w końcu negocjowanie to jego ulubione
zajęcie.
- Pięć dni teraz, pięć w przyszłym miesiącu.
- To razem dziesięć dni, a nie tydzień. Nawet ja potrafię to
policzyć. Trzy dni teraz, dwa w przyszłym miesiącu.
- Cztery teraz, potem trzy.
- Dobrze, dobrze - zgodziła się już pogubiona.
- W takim razie umowa stoi. - Wyciągnął do żony rękę.
- Więc co, pojedziemy na plażę?
- Możemy. Olympus ma wspaniałe sztuczne plaże.
- Olympus. - Zbladła. - Chcesz jechać poza planetę? Ja nie jadę.
Zrywam umowę.
- Nie zrywasz. A teraz powiedz, w czym mogę ci pomóc?
- To nic wielkiego - odparła z nadąsaną miną.
- Nic wielkiego? I tyle starań, żeby mnie podejść. Trzeba było
wcześniej pomyśleć. No tak, ale myślałoby ci się lepiej, gdybyś
zamiast loda zjadła porządne śniadanie.
- Skąd... -przerwała i z ust wypłynęło jej jedno syczące słowo: -
Summerset.
- No, a przecież wiadomo, że kobieta najszybciej uzyska od
męża to, co chce, siadając mu na kolanach. - Poklepał się po
nogach.
- Nic ci po kolanach, gdy ci je połamię. - Eve, naprawdę
rozzłoszczona, usiadła na biurku. - Słuchaj, chodzi o sprawy
policyjne, do których ty zresztą uwielbiasz wtykać nos. Tak więc,
masz teraz ku temu wyśmienitą okazję.
- No, proszę - odparł rozbawiony. - Gdybyś od razu ustawiła
mnie w pozycji osoby, której wyświadczasz przysługę, nie zawarłabyś
takiej kiepskiej umowy i nie byłabyś teraz zła.
- Nie jestem zła. Wiesz, że nie znoszę, gdy mówisz, że jestem
zła. I zanim zapomnę, to chcę jeszcze zapytać o autoryzację na
mojej karcie kredytowej.
- Robiłaś zakupy, Eve? - Podał jej resztę swojej kawy. - Muszę
to zapisać z wykrzyknikiem w moim kalendarzu. Eve Dallas wybrała
się na zakupy. Niech zabrzmią fanfary.
Skrzywiła się.
- Zanim tu przyszłam, miałam zupełnie dobry nastrój.
- Widzisz, jesteś zła. A co do autoryzacji, to nie widzę potrzeby,
żebyś płaciła za rzeczy produkowane w moich zakładach.
- Następnym razem wybiorę coś konkurencji. Jeśli znajdę. -
Odetchnęła i wróciła do poprzedniego tematu. - Zamierzam dzisiaj
zamknąć śledztwo. Wymyśliłam plan, jak wykurzyć zabójcę i wyciągnąć
z niego przyznanie się do winy. To trochę skomplikowany
plan - mruknęła. - Ale taki być musi, jeśli morderca ma się
przyznać. Jeśli się nie uda... - zamilkła.
- Czego potrzebujesz?
- Na początek twojego teatru. I chcę, żebyś mi pomógł napisać
scenariusz krótkiego przedstawienia.
V3odzinę później Eve była już w drodze na komendę, a Roarke
odbył pierwszą rozmowę telefoniczną.
Po przyjeździe do biura włożyła do komputera dyskietkę z nagraniem
ze sztuki. Mając głowę zaprzątniętą innymi sprawami,
nawet nie zauważyła, jak gładko komputer ją przyjął, jak dobrze
działała fonia i jak wyraźny był obraz. Interesowała ją ostatnia
scena.
Są wszyscy, myślała. Draco jako Yole beztrosko przyznający się
do morderstwa, o które nie może już być oskarżony. Z dumną
i cwaną miną bierze pod ramię Dianę, czyli Carly.
A ona uśmiecha się do niego czarująco.
Kenneth Stiles, marudny, ale przebiegły sir Wilfred, na którego
twarzy maluje się najpierw zdumienie, a potem furia, gdy zdaje
sobie sprawę, że został wykorzystany. I Eliza w roli grymaśnej
panny Plimsoll, przerażona, łapiąca pobladłymi palcami oparcie
krzesła Kennetha.
Areena jako piękna Christina, która ryzykowała wszystko, nawet
więzienie, by ratować ukochanego.
Michael Proctor, cień stojący za kulisami i marzący o chwili, gdy
to on znajdzie się w świetle rampy i zagra mordercę.
A nad nimi wszystkimi unosił się duch Anji Carvell.
Eve nawet nie mrugnęła, oglądając scenę, w której dokonuje się
morderstwo, gdy nóż wchodzi głęboko w serce ofiary.
Tutaj, pomyślała i zatrzymała obraz. Tu jest.
Dziesięć tysięcy świadków mogło tego nie zauważyć.
Ona sama nie zauważyła.
Pomyślała, że dla zabójcy i ofiary to było przedstawienie życia.
- Zakończ program - rozkazała, po czym wyjęła dyskietkę
z komputera. - Peabody, zawiadom Feeneya i McNaba. Wychodzimy!
- zawołała.
Sprawdziwszy broń, przygotowała się do własnego występu.
ira obserwowała Eve z tylnego siedzenia. Doszła do wniosku,
że sposób jazdy pani porucznik doskonale odzwierciedla jej osobowość.
Prowadziła pewnie, ale ostro. Gdy samochód przedzierał się
między innymi pojazdami, wyszukując luk i spychając innych
użytkowników drogi na boki, Mira sięgnęła do pasów i sprawdziła
ich naprężenie.
- Jedziesz bardzo ryzykownie.
Eve zerknęła w lusterko wsteczne.
- Wiem, co robię.
- Wierzę... - Mira przerwała, bo nagle zdała sobie sprawę, że
w myślach powtarza krótką modlitwę, W tej samej chwili Eve
skręciła nagłym ruchem.
- Wierzę - kończyła, gdy odzyskała oddech - że tak jest. Jednak
zawsze istnieje jakiś margines błędu, którego popełnienia możesz
uniknąć, stosując się do procedury.
- Jeśli popełnię jakiś błąd, wezmę go na siebie. Najważniejsze,
że zabójca Drąca i Quima do końca dnia znajdzie się
w areszcie.
Wjechały do podziemnego tunelu prowadzącego do parkingu,
prawie nie zmniejszając prędkości. Gdy dotarły do barierki bezpieczeństwa
i Eve pokazała swoją odznakę, pani psycholog odetchnęła
z ulgą.
- Cóż - wydusiła. - To było ekscytujące przeżycie.
- Co?
- Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że po raz pierwszy z tobą
jechałam, Eve. Chyba już wiem dlaczego.
Peabody prychnęła i otworzyła drzwi.
- Niech pani mi wierzy na słowo, pani doktor, że to była
przejażdżka po parku.
- Nie odpowiada wam mój sposób prowadzenia?
- Ależ skąd, pod warunkiem, że przed rozpoczęciem jazdy
będziemy mogły zażyć zonera - mruknęła pod nosem Peabody.
- W każdym razie - Mira wysiadła z samochodu, odciągając
uwagę Eve od jej asystentki - cieszę się, że poprosiłaś mnie, żebym
ci towarzyszyła. Nie tylko dlatego, że mogę się do czegoś przydać,
ale także dlatego, że będę miała okazję zobaczyć, jak pracujesz
w terenie.
- Będziesz musiała trzymać się z bolcu. - Eve zamknęła samochód
i ruszyła ulicą w stronę teatru.
- Oczywiście, ale będę was obserwowała.
- Mamy trochę czasu do rozpoczęcia przedstawienia. - Eve
dotarła do wejścia dla personelu i wystukała kod. - Prawdopodobnie
będziesz się nudziła.
- Och, szczerze w to wątpię.
Weszły na scenę, na której trwały już przygotowania.
- O, pani porucznik! Wszyscy baczność!
Dwadzieścia stóp nad ich głowami dryfował w uprzęży bezpieczeństwa
McNab. Zrobił zamach nogami obutymi w zielone buty
i wykonał bardzo wdzięczny skok.
- Przestań się wreszcie wygłupiać - upomniał go Feeney,
z naganą przyglądając się swojemu podwładnemu płynącemu przez
powietrze.
- Co on tam robi? - zapytała Eve. - Poza tym, że wariata z siebie.
- Instaluje kamery. Tylko młody może się cieszyć z takiego
zadania. Roarke o niczym nie zapomniał i wszystko było gotowe,
tylko nie wziął pod uwagę, że nie jest to zwykłe przedstawienie,
a policyjna operacja. Ale już się przystosowujemy i będziemy
w stanie monitorować akcję ze wszystkich stron.
- Czy Roarke już jest?
- Tak, pokazuje moim technikom urządzenia, o których nawet
im się nie śniło. Ten facet to geniusz elektroniczny. Szkoda, że nie
pracuje dla mnie.
- Wyświadcz mi przysługę i nie wspominaj mu o tym. I tak
ciężko mi z nim wytrzymać. Czy pamiętaliście, żeby na wszystkie
wejścia założyć automatyczne zamki?
- Tak. Gdy już wszyscy znajdą się w środku, nikt nie będzie
mógł opuścić budynku. Mamy trzech mundurowych, dwóch techników,
ty, ja i Peabody. No, i ten ptaszek w górze. McNab, złaź
natychmiast na dół, do cholery! Jesteś pewna, że niepotrzebny ci
większy zespól?
Eve okręciła się powoli, przyglądając się teatrowi.
- Nie.
- Feeney - z cienia na scenę wszedł Roarke. - Wygląda na to,
że twoje urządzenia już działają.
- Pójdę sprawdzić. McNab! Nie zmuszaj mnie, żebym tam po
ciebie wchodził. Chryste, ile razy powtarzam to samo moim
dzieciom? - Potrząsając głową, zszedł ze sceny.
- On zrobi sobie krzywdę. - Rozdarta między rozbawieniem
a strachem, Peabody pociągnęła Eve za rękaw. - Dallas, powiedz
mu, żeby zszedł.
- Dlaczego ja?
- Bo on się ciebie boi.
Eve spodobało się to, co powiedziała asystentka, więc oparła ręce
na biodrach, zrobiła złą minę i zawołała:
- McNab, przestań wariować i natychmiast ściągnij tu swój tyłek.
- Tak jest.
Pojawił się na dole z policzkami płonącymi ekscytacją.
- Rany, ludzie, powinniście tego spróbować. Ale zabawa.
- Cieszę się, że mieliście rozrywkę, detektywie. Bo też dlaczego
nie pozwolić sobie na trochę frywolności w trakcie poważnej
i skomplikowanej akcji policyjnej, zwłaszcza że korzystamy
z wielomilionowej wartości urządzeń należących do
cywila.
- Uff- sapnął McNab. Uśmiech już dawno zniknął z jego
twarzy. - Kamery są już zainstalowane i działają, pani porucznik.
- To może znajdziesz sobie jakieś pożyteczne zajęcie gdzie
indziej. Jeśli nic sprawi ci to zbyt wiele kłopotu.
- Nie, pani porucznik. Pójdę... -gdziekolwiek, dokończył w myśli
i uciekł.
- To go powinno utrzymać w ryzach przez kolejne pięć minut -
mruknęła Eve, po czym odwróciła się do Roarke'a.
- Ja się ciebie nie boję - uprzedził. - Za to mam dla ciebie
prezent. - Podał jej urządzenie do zdalnego sterowania. - Możesz
za jego pomocą dać znak kontroli, że chcesz więcej światła, zmiany
nagłośnienia albo zmiany dekoracji - wyjaśnił. - Możesz nim
kierować z każdego miejsca w teatrze. Przedstawienie jest w twoich
rękach.
- Ale otwarcie należy do ciebie.
- Jestem gotowy. - Sprawdził czas na zegarku. - Została ci
godzina do podniesienia kurtyny.
- Trzeba sprawdzić posterunki. Peabody, zrób rundę. Przekonaj
się, czy wszystkie przejścia prowadzące pod scenę i na scenę są
zabezpieczone, potem zajmij wyznaczoną dla ciebie pozycję i czekaj
na dalsze rozkazy.
- Tak jest.
- Roarke, czy mógłbyś zaprowadzić panią doktor na jej stanowisko?
- Oczywiście.
- Wspaniale. - Eve otworzyła komunikator. - Feeney, chcę,
żebyś zapalił na minutkę te... no, jak one się nazywają, jupitery.
Gdy zapłonęły, jasno oświetlając cały teatr, przełączyła komunikator
na stały odbiór.
- Tu porucznik Dallas. Za pół godziny cały zespół operacyjny
ma się znaleźć na wyznaczonych pozycjach. Jeśli ktoś się ujawni,
podam go do raportu. Nasz priorytet to ochrona cywili. Powtarzam,
to jest najważniejsza sprawa. Broń ma pozostać w kaburach,
ustawiona na najniższe rażenie. Nie chcę powtórki z dworca.
Schowała komunikator.
- Roarke, skontaktuj się ze mną, gdy już zaprowadzisz na miejsce
doktor Mirę.
- Oczywiście. Życzę połamania nóg, pani porucznik.
- Co? A, tak.
- Jest do tego stworzona - powiedziała Mira, gdy Eve odeszła. -
Nie tylko do rozkazywania, choć to do niej pasuje jak jej własna
skóra, ale do utrzymywania równowagi między złem i dobrem. Ktoś
inny, prawdopodobnie każdy, zakończyłby to śledztwo w inny sposób.
- Ona nie mogła.
- Wiem. Ale nie jest jej łatwo. Będzie cię potrzebowała, gdy
sprawa się zakończy.
- Wyjeżdżamy na kilka dni.
Mira przechyliła głowę.
- Jak ci się udało ją namówić?
- Mam talent do negocjacji. - Podał jej ramię. - Czy mogę
zaprowadzić panią na jej miejsce, pani doktor?
i ani porucznik. Tu McNab, pozycja czwarta. Do wejścia dła
personelu zbliża się pierwsza osoba.
- Przyjęłam. - Eve odwróciła wzrok od monitora i spojrzała na
męża. - Pora na ciebie. Postaraj się nie odchodzić zbyt daleko od
scenariusza. Nie spodziewam się, żeby groziło ci fizyczne niebezpieczeństwo,
ale...
- Zaufaj mi.
- Po prostu chcę mieć to za sobą.
- Pani porucznik, czy pomyślała pani, że wiem, co robię?
- Pomyślałam, bo ty zawsze wiesz, co robisz.
- W takim razie powtórzę. Zaufaj mi. - Po tych słowach odszedł
na swoją pozycję.
Na monitorze widziała, jak wchodzi na pustą scenę i staje
w świetle lamp. Zastanawiała się, czy mąż myślał kiedykolwiek
o zostaniu aktorem. Oczywiście, że nie, uznała po chwili. Jego pasją
jest robienie interesów. Chociaż ze swoją prezencją jako aktor
zrobiłby furorę.
Poza tym potrafi łgać jak z nut.
A przecież na tym głównie polega aktorstwo.
- Michael - Roarke wyciągnął dłoń do wchodzącego Proctora. -
Jesteś wcześnie.
- Nie chciałem, żebyście na mnie czekali. - Aktor, lekko się
uśmiechając, rozejrzał się dokoła. - Kłopot w tym, że jeśli przychodzisz
na czas, ty musisz na wszystkich czekać. Naprawdę
ucieszył mnie twój telefon. Już przestałem wierzyć, że policja
pozwoli otworzyć teatr, a przynajmniej nie na tyle szybko, żebyś
znowu mógł wystawić „Świadka oskarżenia".
- Na szczęście tu już skończyli.
- Chcę ci podziękować za to, że dajesz mi szansę zagrać Vole'a.
Zdaję sobie sprawę, że mógłbyś do tej roli wynająć bardziej znanego
aktora.
- Nie boisz się? - Nie, odpowiedział sam sobie w duchu Roarke.
On się nie boi, myśli tylko o sławie. - Biorąc pod uwagę to, co się
zdarzyło z Drakiem, przypuszczałem, że możesz mieć mieszane
uczucia przy decydowaniu się na przyjęcie roli.
- Nie, nie, skąd. Wszystko jest w porządku. To znaczy, nie jest -
poprawił się. - To straszne, co spotkało Richarda. Okropne, ale...
- Przedstawienie musi trwać - podpowiedział Roarke, potem
obejrzał się. - Och, Eliza i Areena. Dziękuję za przybycie.
- Twój telefon uratował mnie przed śmiercią z nudów i lenistwa. -
Eliza podeszła i otarła policzek o policzek Roarke'a. - Poza tym
nie mogłam przestać myśleć o Kennecie. Nadal nie mogę uwierzyć
w to, co słyszę w programach informacyjnych.
- I słusznie - stwierdziła Areena. - To musi być jakaś pomyłka. -
Zaczęła chuchać w zmarznięte dłonie. - Dziwnie się czuję, przychodząc
tu znowu. Nie byłam tu od czasu... premiery.
- Nie będzie ci to przeszkadzać? - Roarke wziął jej dłoń
i rozmasował.
- Chyba nie. Zresztą nie mogę sobie na to pozwolić, prawda?
Żadne z nas nie ma wyboru. Musimy grać dalej.
- A dlaczego by nie? - powiedziała Carly, wchodząc na scenę.
Była mocno umalowana i miała na sobie rażąco niebieską sukienkę,
bardzo obcisłą, która ledwie co zasłaniała uda.
Specjalnie ubrała się tak wyzywająco, żeby dodać sobie animuszu.
Chciała być twarda.
- Przecież tak naprawdę żadne z nas nie przejęło się śmiercią
Drąca.
- Carly - Areena wymruczałla ciche upomnienie.
- Och, zostaw grę dla publiczności. Richard dopiekł wszystkim.
Niektórym bardziej niż innym - dodała z gniewnym uśmiechem. -
Nie zadedykujemy tego przedstawienia jego pamięci. Zjawiliśmy
się tu, ponieważ chcemy wrócić do pracy.
- Może i był bydlakiem, kochanie - łagodnie zauważyła Eliza -
ale nie żyje. A Kenneth jest w szpitalu i jest podejrzany o morderstwo.
- Kenneth powinien dostać medal za to, że uwolnił świat od
Richarda Drąca.
- Jeszcze go nie oskarżyli — Areena złożyła dłonie. - Nie
moglibyśmy porozmawiać o sztuce i choć na chwilę zapomnieć
o tych okropnych wydarzeniach? Czy wezwałeś całą obsadę,
Roarke? - Przesunęła dłonią po włosach. - Nie widzę reżysera.
- Trudno jest skrzyknąć wszystkich od razu — tłumaczył się
Roarke. - Musimy znaleźć kogoś na miejsce sir Wilfreda.
- Czy nie możemy zacząć prób z dublerem? - zapytał Michael. -
Chciałbym jak najszybciej zabrać się do pracy.
- No, widzicie go państwo-roześmiała się Carly. -Nie porastasz
mchem, Michael.
- Sama powiedziałaś, że przyszliśmy tu, żeby pracować - odgryzł
się. - Nie musisz się mnie czepiać.
- Może mam na to ochotę. Złościsz się, bo cię wypędziłam,
zamiast wypłakać się na twoim ramieniu.
- Pomógłbym ci - powiedział cicho. - Przynajmniej bym próbował.
- Nie potrzebuję twojej pomocy. Nie potrzebuję nikogo. - Oczy
Carly zapałały furią, którą słychać było też w jej głosie. -Przespałam
się z tobą, no i co? Wielka mi rzecz. Nie myśl sobie, że coś dla
mnie znaczysz. Żaden mężczyzna nigdy nie będzie dla mnie ważny.
- Jeszcze raz seks podnosi swoją brzydką głowę- mruknęła
Eliza. - Czy zawsze hormony muszą zakłócać nam pracę?
- Eliza. - Areena cofnęła się i położyła dłoń na ramieniu Carly. -
Carly, proszę. Musimy przez to przejść. Musimy trzymać się
razem. - Spróbowała się uśmiechnąć. - Co sobie o nas pomyśli
Roarke, gdy się tak kłócimy.
- Widzę, że wszyscy jesteście zdenerwowani i zestresowani. -
Roarke zamilkł i popatrzył po twarzach zebranych. - Dlatego też
chciałbym wiedzieć, czy ktoś nie zamierza przypadkiem zrezygnować
z udziału w sztuce.
Carly odchyliła głowę i wybuchnęła śmiechem.
- Och, błagam, każde z nas przeczołgałoby się po tłuczonym
szkle, żeby w niej grać. Jeśli przedstawienie znowu wejdzie na afisz,
teatr, dzięki rozgłosowi, będzie pełny przez wiele tygodni. Wszyscy
mamy tego świadomość.
Odrzuciła włosy do tyłu, rozpostarła ramiona i przeszła przez
scenę.
- Tak więc, Roarke, znajdź zastępcę nieocenionego sir Wilfreda,
nawet jeśli miałby to być cholerny android.
Odwróciła się, nadal nie opuszczając ramion.
- No, Roarke, otwieraj podwoje. Niech spektakl się zaczyna,
Eve przyglądając się rozwojowi sytuacji, nie mogła wyjść
z podziwu, jak bardzo akcja toczy się zgodnie ze scenariuszem.
- Tak jakby sztuka nigdy się nie skończyła - powiedziała do
siebie i wyszła z cienia na scenę.
22
\J porucznik Dallas. - Carly wolno spuściła ramiona, po czym
jedną rękę oparła na wysuniętym wyzywająco biodrze. - Cóż to za
niemiła niespodzianka!
- Och, Carly, przestań udawać diwę - z rozdrażnieniem powiedziała
Eliza. - Jesteś za młoda. Pani porucznik, mam nadzieję, że przyszła pani
poinformować nas o aresztowaniu, które zapowiedziała pani w telewizji.
- Już wkrótce to nastąpi.
- To nie Kenneth. - Areena przycisnęła rękę do serca.
- A gdyby jednak to był on - wtrąciła się Eliza - wierzę, że
każde z nas zachowa się przyzwoicie i stanie w jego obronie. Ja
przynajmniej tak zrobię. - Wyprostowała się i przybrała poważny
ton. - Nie opuszczam przyjaciół w potrzebie,
- To godne podziwu, pani Rothchild, - Eve wsadziła ręce do
kieszeni i dotknęła urządzenia sterującego, które dał jej Roarke. -
Jednak Kenneth Stiles nie jest już głównym podejrzanym. Zabójca
Richarda Drąca znajduje się na tej scenie.
W trakcie gdy to mówiła, teatr rozbłysnął światłami i wjechała
dekoracja sceny sądowej. Na stoliku z dowodami leżał nóż z długim
trzonkiem. Eve podeszła do niego, podniosła i zważyła w dłoni.
- Do morderstwa doszło na tej scenie i tu też nastąpi aresztowanie.
- Brawo, pani porucznik, cóż za dramatyczny zwrot akcji. -
Carly przeszła do krzesła dla świadków i rozsiadła się w nim
wygodnie. - Proszę mówić dalej. Słuchamy pani uważnie.
- Przestań, Carly. To musiał być Kenneth. - Michael ze współczuciem
spojrzał na Areenę. - Przykro mi, Areeno, ale to jasne.
Próbował uciec, a potem próbował... cóż, uciec na zawsze. Gdyby
nie był winny, to czy zrobiłby to wszystko?
- Owszem, w czyjejś obronie - podsunęła Eve. - Ten wątek
zresztą często się w tym gronie powtarza. - Dotknęła palcem
koniuszka noża, potem go odłożyła. - Panna Plimsoll trzęsie się
nad zdrowiem sir Wilfreda i chroni go, choć staruszek jest w stosunku
do niej szalenie arogancki i unika jej jak może.
- Pani porucznik, to postać ze sztuki - prychnęła Eliza, przypominając
ptaka, któremu ktoś właśnie wyrwał piórka z ogona. -
Chyba nie sugeruje pani, że miałam coś wspólnego z morderstwem.
- Zgoda, że to tylko fikcyjna postać z przedstawienia. Ale
morderstwo jest z nim związane. - Eve przyglądała się przerażonej
twarzy Elizy. - Idźmy dalej. Sir Wilfred, który broni swojego
klienta, a ten na koniec okazuje się mordercą. Leonard VoIe, który
pomaga swojej żonie uciec z rozpadających się Niemiec tylko po
to, by wielokrotnie wykorzystać ją we własnym interesie. I Christina.
- Eve przeniosła wzrok na Areenę. - Ryzykuje reputację,
poświęca dla męża wolność. Z miłości, którą on okrutnie rzuca jej
w twarz, kiedy już wykonała swoje zadanie.
- Znamy sztukę-rzuciła Carly, udając, że ziewa. -Podejrzewam,
że wspomni pani także o Proctorze, który choć był tylko dublerem,
również miał jakieś powiązania z Richardem, to znaczy Vole'em.
- Zgadza się. Po zniknięciu Drąca ma wreszcie szansę zagrać
wymarzoną rolę. Widzi pani lepszy sposób na wyrównanie krzywd
z przeszłości, na pomszczenie honoru matki?
- Chwileczkę. Wystarczy. Mam tego dosyć. Nie muszę wysłuchiwać
takich oszczerstw. - Michael zacisnął pięści i zrobił
złowróżbny krok w stronę Eve.
- Michael - odezwał się spokojnie Roarke. Zagrodził aktorowi
drogę, patrząc na niego zimnym wzrokiem. - Nawet sobie nie
wyobrażasz, na ile sposobów potrafiłbym zadać ci ból.
- Roarke. - Eve miała ochotę skląć męża za nieproszoną ingerencję,
ale nie zrobiła tego, nie chcąc niszczyć powstałej atmosfery.
- Cofnij się, Michael - poradziła Carly, a o jej zdenerwowaniu
świadczyła jedynie mocniej zaciśnięta na poręczy krzesła dłoń. -
Tylko się skompromitujesz. Dość gładko przejechała się pani po
naszej wesołej uuipie, pani porucznik.
Założyła nogę na nogę, najwyraźniej pragnąc, by uwaga wszystkich
padła na nią.
- Ale nie wspomniała pani o mnie ani o mojej roli. Nie sądzę,
żeby Diana kogokolwiek chroniła.
- Doszłoby do tego. - Eve odwróciła się do aktorki i powoli
ruszyła w jej stronę. - Z pewnością wzruszyłby ją los porzuconej
w tak niecny sposób Christiny. Zrozumiałaby, że zajęła jej miejsce,
ale na krótko i że czeka ją podobna przyszłość. Znienawidziłaby
swojego kochanka - kończyła, oparłszy ręce na poręczach krzesła
i pochylając się do Carly. - Znienawidziłaby go za utratę marzeń,
za utratę naiwności, za to, że pokochała mężczyznę pozbawionego
wartości, odrażającego.
Twarz Carly poczerwieniała.
- Przypisuje pani postaci Diany więcej głębi, niż na to zasługuje.
- Nie sądzę. Przypuszczam, że Vole nie doceniał swojej nowej
kochanki. Ludzie, a zwłaszcza mężczyźni, często nie doceniają
pięknych kobiet. Nie zaglądają pod powierzchnię. Nie znał pani,
prawda? Nie wiedział, że jest pani silna i namiętna.
Światło jupitera przesunęło się na Carly, kąpiąc ją w zimnej białej
poświacie.
- Nie boję się pani, pani porucznik.
- Nie, niełatwo panią przestraszyć. A gdy ktoś panią skrzywdzi,
nie pozostaje pani dłużna. Oddaje pani, i to mocniej. Szanuję to.
Draco myślał, że może panią, ot tak sobie, porzucić. Myślał, że
może publicznie panią poniżać, na tej scenie, na oczach kolegów,
którzy przyglądali się wam z pogardą zmieszaną ze współczuciem.
Nie chciała pani i nie mogła przełknąć podobnego upokorzenia.
Draco musiał za nie zapłacić.
- Proszę przestać ją dręczyć. - Michael chwycił krawędź stolika
na dowody rzeczowe. - Niech ją pani zostawi w spokoju. Przecież
pani wie, przez co przeszła.
- Ona strzela w ciemno. - Choć przeszkadzały jej wyschnięte
usta, Carly zdołała wypowiedzieć to zdanie spokojnym i jasnym
głosem.
- Kogo jak kogo, ale ciebie mężczyźni nie porzucają, co,
Carly? - Eve zerknęła na Michaela. - To by było nie do pomyślenia
i nie zamierzałaś tego tolerować. Cóż łatwiejszego, niż zrobić
skrupulatny plan. Krok po kroku. I uzyskać zadośćuczynienie. Draco
umiera tuż pod twoimi stopami.
- Proszę o adwokata.
- Może pani wezwać całą kancelarię. - Eve cofnęła się o krok,
podeszła do stolika na dowody rzeczowe i postukała palcem
w trzonek noża. - Nic trudnego zabrać nóż z kuchni. Nikt nie
zauważył jego zniknięcia, bo takich jak ten jest tam wiele.
Doskonale znała pani przebieg sztuki, wiedziała, ile czasu zajmuje
zmiana scenografii. Nawet gdyby ktoś panią zobaczył, nie miałoby
to większego znaczenia. Należy pani do tego miejsca tak jak
rekwizyty, jest jego częścią. Wsunęła pani nóż atrapę w rękaw, a na
jego miejsce podłożyła prawdziwy, a potem odeszła.
Czy dłużyło się pani oczekiwanie? - Obróciła nóż w palcach. -
Czy ciężko było pani robić to, co pani musiała robić, czyli grać,
podczas gdy w myślach widziała już pani ostatnią scenę, gdy nóż
zatapia się w sercu Drąca, a na jego twarzy pojawia się zdumienie.
- To, co pani mówi, jest niedorzeczne i dobrze pani o tym wie.
Nie jest pani w stanie niczego mi udowodnić, ponieważ to, o czym
pani mówi, nigdy się nie zdarzyło. Zrobi pani z siebie idiotkę.
- Zaryzykuję. Carly Landsdowne, jest pani aresztowana za
zamordowanie Richarda Drąca i Linusa Quima. Ma pani prawo nic
nie mówić - ciągnęła. W tym momencie pojawiła się Peabody,
kierując się w stronę Carly. - Ma pani prawo wezwać adwokata...
- Zostawcie ją! - Okrzyk padł w chwili, gdy Peabody przygotowywała
się do założenia kajdanek na nadgarstki Carly. - Nie
dotykajcie jej. Ona niczego nie zrobiła!
Areena odepchnęła Michaela na bok i podbiegła do stolika na
dowody rzeczowe. Z twarzą wykrzywioną furią pochwyciła nóż.
- Nie ruszajcie jej. Nie. ruszajcie. Niech was diabli!
Odwróciła się do Eve.
- Ona nie zabiła Richarda. Ja to zrobiłam. I żałuję, że nie stało
się to wiele lat temu, nim zdążył dotknąć jej swoimi brudnymi
łapskami.
- Wiem. - Eve podeszła do aktorki, patrząc na nią twardo,
i zabrała jej nóż. - Wiem, Anja.
- Anja? O Boże! Mój Boże! - Carly objęła się ramionami
i zaczęła się kołysać.
- Peabody, wyprowadź stąd resztę osób. Carly, usiądź. Musisz
wysłuchać pewnej historii.
- Puśćcie ją! - zawołała z przestrachem Areena, rzucając się
między Eve i Cariy. - Powiem wam wszystko. Czy nie przeszła już
wystarczająco dużo? Rezygnuję z prawa do milczenia. Powiem
wszystko, tylko ją puśćcie.
- Ty. - Oczy Cariy wydawały się płonąć. - Ty i Richard.
- Tak mi przykro. Tak przykro.
- Wiedziałaś. - Zbierając się w sobie, Cariy wstała. - Cały czas
wiedziałaś i nic nie zrobiłaś, nawet wtedy gdy on...
- Nie. Och, Cariy, nie myśl, że stałam z boku. Tak, wiedziałam.
Gdy cię zobaczyłam, gdy obsadzono cię w roli Diany i zdałam sobie
sprawę, że jesteś... kim jesteś, poszłam do niego. Byłaś wszystkim,
czego pożądał. Byłaś młoda, piękna i świeża. Powiedziałam mu,
kim jesteś, i zabroniłam mu cię dotykać. 1 to był mój błąd.
Zamknęła oczy i zachwiała się.
- Być może, gdybym się nie zdradziła, poszukałby sobie kogoś
innego. Nigdy się tego nie dowiem. Myślałam, że uda mi się ciebie
uchronić... Ale on, wiedząc o wszystkim, i tak cię uwiódł. Z całą
świadomością. Cariy, nie obwiniaj się o nic, nie jesteś niczemu winna.
- Wiedział. - Cariy przycisnęła ręce do żołądka. - Obydwoje
wiedzieliście.
- Kiedy się dowiedziałam, co zrobił, co robi, poszłam do niego.
Pokłóciliśmy się. Bardzo. Postraszyłam go, że go wydam, że
opowiem o wszystkim prasie. Oczywiście, nie mogłabym tego
zrobić. Nie mogłabym, bo to by uderzyło w ciebie. Uwierzył mi,
przynajmniej na początku, i zerwał z tobą. Zrobił to w sposób
okrutny, bo wiedział, że to dotknie także mnie.
- Jak mnie rozpoznałaś?
- Cariy, ja... - Areena zamilkła i potrząsnęła głową. - Nigdy nie
wtrącałam się do twojego życia. Nie miałam do tego prawa. Ale
przez cały czas dowiadywałam się, co się u ciebie dzieje.
- Po co? - zapytała z gniewem Cariy. - Przecież nie byłam dla
ciebie niczym więcej jak tylko błędem.
- Nie. Nie. Byłaś podarunkiem, którego nie mogłam zatrzymać.
Oddałam cię twoim rodzicom, ponieważ wiedziałam, że będą się
tobą opiekowali, będą cię kochali. I zapewnią ci bezpieczeństwo.
Tak jak i ja próbowałam - powiedziała na koniec ze znużeniem. -
Cariy, nigdy nie wyjawiłabym ci prawdy. Nigdy. Gdybym miała
wybór. Ale nie mogę im pozwolić cię zaaresztować, nie pozwolę,
by obarczyli cię winą za coś, co ja zrobiłam.
Odwróciła się do Eve.
- Nie miała pani prawa narażać jej na to wszystko.
- Wykonuję tylko swoje obowiązki.
- Tak to patii nazywa? - Cariy westchnęła. - Musiała się pani
dowiedzieć, która z nas wyeliminowała potwora i dlaczego. I wypełniła
pani swój obowiązek. Ciekawa jestem tylko, jak pani śpi
w nocy. Chcę już stąd iść. - Zaczęła płakać. - Nie zamierzam zostać
tu minuty dłużej. Chcę iść.
- Doktor Mira?
- Tak. - Mira weszła na scenę i objęła Cariy. - Chodźmy, Cariy.
Chodź ze mną.
- Czuję się tak, jakby coś we mnie umarło.
- To tylko szok. Musisz odpocząć. - Mira spojrzała na Eve, dając
jej wzrokiem do zrozumienia, że zajmie się Cariy, potem ją
wyprowadziła.
- I co pani jej zrobiła? Nie jest pani lepsza od Richarda.
Zraniła ją pani i wykorzystała. Czy zdaje sobie pani sprawę,
jakie koszmary będą ją od teraz prześladowały? - Areena obrzuciła
Eve ponurym wzrokiem. - Ja bym jej tego oszczędziła. Mogłam
jej tego oszczędzić.
- Zabiła pani Drąca już po tym, gdy zerwał z pani córką.
Dlaczego czekała pani aż do lego momentu?
- Ponieważ koszmar wcale się nie skończył. - Areena westchnęła
i usiadła na krześle. - Na kilka dni przed premierą Richard zjawił
się u mnie. Był pod działaniem narkotyków, Po nich zawsze był
dwa razy podlejszy. Powiedział, że jeśli chcę, żeby trzymał się
z daleka od Cariy, mam zająć jej miejsce. Zgodziłam się. To był
tylko seks, który nic nie znaczył. Nic.
Jednak jej ręce sięgające do torebki po papierosa drżały.
- Powinnam była udawać, że mnie zranił, że jestem oburzona,
przerażona Te emocje by go podnieciły, usatysfakcjonowały.
Mogłam udać, że tak się czuję. Zamiast tego pokazałam mu, że się
go brzydzę. Zemścił się, proponując trójkąt, on, ja i Cariy, po
premierze. Opowiadał mi, co z nią robił. Jak mu się to podobało,
jak go ekscytowało, gdy w nią wchodził, wiedząc, że płynie w niej
jego krew, że kocha się z własną córką. Był potworem i ja go
zniszczyłam.
Wstała.
- Nie żałuję. Aż dziw, że nie zabiłam go tamtego dnia, gdy stał
w moim pokoju i z takim przekonaniem mówił, że prześpi się naraz
z matką i córką.
Eve czuła w gardle ucisk obrzydzenia.
- Dlaczego pani tego nie zrobiła?
- Chciałam być pewna. I chciałam, żeby to było sprawiedliwe.
I... - po raz pierwszy się uśmiechnęła - chciałam, żeby jego śmierć
uszła mi na sucho. Sądziłam, że mi się to uda. Myślałam, że się udało.
Gdy daremnie próbowała zapalić zapalniczkę, Roarke podszedł
do niej i wyjął ją z jej lodowatych palców. Ich oczy się spotkały.
- Dziękuję.
Wsadził z powrotem zapalniczkę w jej rękę i delikatnie ją uścisnął.
- Proszę.
Areena zamknęła oczy i mocno się zaciągnęła.
- Wśród wszystkich moich nałogów tego nigdy nie udało mi się
zwalczyć. -Westchnęła -Dopuściłam się w życiu wielu nieładnych
rzeczy, pani porucznik. Byłam egoistką, użalałam się nad sobą. Ale
nie wykorzystuję ludzi, na których mi zależy. Nie pozwoliłabym
na to, żeby Kenneth został zaaresztowany. Znalazłabym sposób,
żeby do tego nie doszło. Nie sądziłam, że ktokolwiek wpadnie na
pomysł, że to ja, taka spokojna i opanowana, mogłam być morderczynią.
- Poza tym doszło do morderstwa na oczach setek ludzi. To była
pani przykrywka.
- Tak, pomyślałam sobie, że nikt by nie uwierzył, że zdolna
jestem zabić Richarda w obecności tysięcy świadków. Przypuszczałam,
że z miejsca zostanę wykluczona z grona podejrzanych.
A co do kolegów, to moja naiwność kazała mi wierzyć, że skoro
są niewinni, jedyne, co im może grozić, to nieprzyjemne przesłuchania.
Zdołała się lekko zaśmiać.
- A znając aktorów, przypuszczałam, że po czasie uznają całą
historię za ekscytującą. Poza tym, mówiąc szczerze, pani porucznik,
nie wierzyłam, że którykolwiek śledczy, dowiedziawszy się w trakcie
dochodzenia, jakim człowiekiem był Richard, ciągnąłby tę sprawę
dalej z tym samym zaangażowaniem. Nie doceniłam pani, tak jak
Richard nie doceniał mnie.
- Do chwili, gdy wbiła mu pani nóż w serce. Wtedy zaczął panią
doceniać.
- Tak. Wyraz jego oczu, błysk zrozumienia warte były moich
trudów. Mojego strachu. Było tak, jak pani przed chwilą mówiła,
tylko że rolę, którą przypisywała pani Carly, odegrałam ja.
Potrafiła odtworzyć ten moment w pamięci krok po kroku, scena
po scenie.
- Pewnego dnia, gdy wraz z Elizą zeszłyśmy do kuchni
poprosić o kanapki, zabrałam stamtąd nóż. Trzymałam go w swojej
garderobie aż do premiery. Aż do zmiany scen. Za kulisami
kręciło się wtedy kilka osób z obsady i załogi. Zamieniłam
noże i podłożyłam atrapę w swojej garderobie, gdy garderobiana
odwróciła się do mnie tyłem. Podłożyłam go tuż pod jej pięknym
noskiem. Wtedy to posunięcie wydawało mi się bardzo przebiegłe.
- Mogło poskutkować. Prawie poskutkowało.
- Prawie. Dlaczego prawie, pani porucznik?
- AnjaCarvell.
- Och. Nazwisko z przeszłości. Czy wie pani, skąd się wzięło?
- Nie. Zastanawiałam się.
- Z malej, nic nie znaczącej roli w sztuce, która była wystawiona
tylko raz w jakimś zaściankowym kanadyjskim miasteczku. Nikt
nie wie, że w niej grałam, ale to wtedy właśnie poznałam Kennetha.
A po kilku latach zdałam sobie sprawę, że tam też się we mnie
zakochał. Żałuję, że nie byłam na tyle mądra, by odwzajemnić mu
to uczucie. Od czasu do czasu nazywał mnie Anja, na pamiątkę
naszego spotkania, spotkania bardzo młodej kobiety z bardzo
młodym mężczyzną. Obydwoje marzyli o wielkiej karierze aktorskiej.
- I nazwiskiem Carvell posługiwała się pani, załatwiając adopcję
dla Carly.
- Tak, z sentymentu. I żeby utrudnić jej zadanie, gdyby w przyszłości
chciała odnaleźć swoją prawdziwą matkę. Oddałam ją
w dobre ręce. Landsdowne'owie to porządni ludzie. Są mili
i kochający. Chciałam, żeby miała wszystko, co najlepsze. Postarałam
się, żeby tak się stało.
Tak, pomyślała Eve, postarałaś się.
- Mogła więc pani wtedy zapomnieć o córce. Dlaczego, mimo
to, interesowały panią jej dalsze losy?
- Myśli pani, że skoro widziałam ją tylko raz i tylko raz ją
trzymałam, nie mogłam jej pokochać?- Głos Areeny stał się
silniejszy. - Jestem świadoma, że Carly nie uważa mnie za swoją
matkę. Ale przez te dwadzieścia cztery lata nie było dnia, żebym
o niej nie myślała.
Zamilkła i zamyśliła się.
- Jednak odchodzę od tematu. Byłam przekonująca jako
Anja. Wiem.
- Tak, bardzo. Nie rozpoznałam pani. Ale ja nie szukałam
fizycznego podobieństwa, skoncentrowałam się na emocjach, Areeno.
Zapytałam siebie, kto miał najwięcej powodów nie tylko, by chcieć
zabić Drąca, ale by sprawić, iż zapłaci za wyrządzone krzywdy i to
na oczach innych. Żeby sprawić, by zakończył swój żywot tak jak
Vole? Kogo najbardziej zdradził, najbardziej wykorzystał? Gdy
wyeliminowałam Carly, pozostała tylko jedna osoba, Anja Carvell.
- Jeśli wyeliminowała pani Carly, to dlaczego przeprowadziła ją
pani przez ten horror?
- Anja Carvell - ciągnęła Eve, ignorując pytanie. - Wywarła na
mnie wrażenie kobiety silnej, opanowanej i bardzo prostolinijnej.
Ale w jaki sposób mogła podmienić noże? Domyślałam się, że jakiś
znalazła, ale nie wiedziałam jaki. Z dnigiej strony byłam pewna,
że Anja chciałaby osobiście pomścić dziecko, a to znaczy, że ona
musiała być tą osobą, która przekłuła serce Drąca.
- Tak. Ma pani rację. Za nic nie pozwoliłabym, żeby ktoś mnie
w tym wyręczył.
- Gdy pomyślałam o pani i o Areenie, zobaczyłam to. Zmieniła
pani wygląd, glos, zachowanie. Ale pewnych rzeczy pani nie
zmieniła albo nie mogła zmienić. No właśnie - ciągnęła Eve
machając ręką. - Właśnie teraz bawi się pani naszyjnikiem, podobnie
jak Anja bawiła się guzikiem sukienki. Robi to pani, gdy się pani
zastanawia nad odpowiedzią.
- Taka mała rzecz.
- Są też inne, razem tworzące całość. Może pani zmienić kolor,
a nawet kształt oczu, ale nie ich wyraz, kiedy nachodzi panią gniew
lub smutek. I te emocje widać w pani oczach, gdy spotykają się
w ostatniej scenie ze wzrokiem Richarda. Na sekundę przedtem,
zanim go pani zabija. Wystarczyło, że pomyślałam wtedy o Anji
i zrozumiałam, że ona i pani to jedna osoba.
- A więc przechytrzyła mnie pani. - Areena wstała. - Rozwiązała
pani zagadkę i zadośćuczyniła temu, co w pani pojęciu jest
sprawiedliwością. Brawo, pani porucznik. Wyobrażam sobie, że
będzie pani dzisiaj spała snem sprawiedliwego.
Evc utkwiła wzrok w Areenie.
- Peabody, odprowadź panią Mansfield do czekającego na
zewnątrz radiowozu.
- Tak jest. Pani Mansfield?
- Eve - powiedział cicho Roarke, gdy odgłos kroków odchodzących
kobiet cichł w korytarzu.
Potrząsnęła głową, wiedząc, że jeżeli nie chce się rozkleić, to
musi trzymać męża z daleka od siebie.
- Feeney, czy zeznanie zostało zarejestrowane?
- Co do ostatniego słowa. I jest oficjalne, bo Mansfield wyrzekła
się swoich praw.
- No to skończyliśmy.
- Tak. Spotkamy się na komendzie. Dobra robota. Cholernie
dobra robota.
- Tak. - Eve zacisnęła powieki, co widząc Roarke położył dłoń
na jej ramieniu. - Dziękuję wszystkim za pomoc. Jakoś przetrwaliśmy
to śledztwo.
Opierała się, gdy próbował obrócić jej twarz w swoją stronę.
Okrążył ją.
- Przestań uciekać, Eve.
- Czuję się dobrze. Muszę iść do pracy.
- Pójdę z tobą - Zacisnął rękę, gdy potrząsnęła głową. - Eve.
sądzisz, że zostawię cię samą w takim momencie?
- Powiedziałam, że czuję się dobrze.
- Kłamiesz.
Poddała się i pozwoliła, by ją objął.
- Patrzyłam na nią, patrzyłam w jej oczy i zastanawiałam się,
jak bym się czuła, gdybym miała kogoś takiego jak ona, komu tak
na mnie zależy, że zrobiłby dla mnie wszystko, zabiłby, żeby mnie
uratować. A jednak zastawiłam na nią zasadzkę, a jako przynęty
użyłam tego, co kocha najbardziej.
- Nie. Ty uratowałaś to, co kocha najbardziej. Obydwoje to
wiemy.
- Tak? Nie. Sama nie wiem. Niech to wyjaśni Mira. - Wciągnęła
powietrze. - Chcę już zamknąć tę sprawę. Muszę ją już
zamknąć.
I isanie raportów działa uspokajająco. Wiedząc o tym, Eve
zabrała się do sporządzania bardzo szczegółowej i wyczerpującej
relacji.
- Pani porucznik?
- Wkrótce koniec zmiany, Peabody. Idź do domu.
- Pójdę. Chciałam ci tylko powiedzieć, że Mansfield jest już
w areszcie. Pytała o ciebie.
- Dobrze. Zarezerwuj mi pokój przesłuchań numer jeden, jeśli
jest wolny, i idź już.
- Z przyjemnością.
Eve przekręciła się z krzesłem w stronę Roarke' a, przyglądającego
się jej ze współczuciem.
- Przepraszam, ale musze to skończyć. Ty też jedź do domu.
- Zaczekam.
Nic nie odpowiedziała, tylko wstała i poszła do pokoju przesłuchań.
Areena już tam była, siedząc spokojnie przy małym biurku. Na
jej ustach błądził uśmiech.
- Nie macie tu dużego wyboru, jeśli chodzi o garderobę. -
Pociągnęła się za szarą bluzę pozbawioną kołnierza.
- Musimy wynająć lepszego projektanta. Zaczynam nagrywanie...
- Czy to konieczne?
- Tak. Mam obowiązek rejestrować każdą rozmowę, którą
z panią prowadzę. Dla pani ochrony i mojej. Porucznik Eve Dallas,
pokój przesłuchań numer jeden, przesłuchanie Areeny Mansfield na
jej prośbę. Pani Mansfield, zna pani już swoje prawa. Czy zamierza
je pani wykorzystać?
- Nie. Chcę tylko coś wyjaśnić. Pani wiedziała, że to ja - zaczęła,
pochylając się. - Już wcześniej, zanim spotkaliśmy się dzisiaj
w teatrze, wiedziała pani, kto jest mordercą.
- Już o tym rozmawiałyśmy.
- Ciekawi mnie, czy oprócz mojego zeznania posiadała pani
jeszcze jakiś inny dowód?
- A co to za różnica? Mam pani zeznanie.
- Chcę zaspokoić ciekawość. Adwokat, którego wynajmę, będzie
miał prawo poznać tę informację. Przekaże mi ją. Niech nam pani
oszczędzi czasu.
- Dobrze. Kierując się podejrzeniami dotyczącymi Anji Carvell,
kazałam zrobić analizę głosu jej oraz pani. Wprawdzie, udając
Carvell, zmieniła go pani, ale analiza wykazała, że te dwa głosy
należą do jednej osoby. Podobnie było w przypadku odcisków
palców. Znaleziono kilka odcisków pani w pokoju Carvell. Oprócz
tego były tam też pani włosy, a włosy z peruki były w pani
mieszkaniu.
- Rozumiem. Powinnam była bliżej poznać pracę policji. Byłam
nieostrożna.
- Nie, nie była pani. Jest pani człowiekiem, a to znaczy, że nie
jest pani w stanie pomyśleć o wszystkim.
- Pani się to udało. - Areena oparła się i patrzyła na Eve
z zastanowieniem. - Miała pani wystarczająco dużo dowodów, aby
mnie zatrzymać i rzucić mi oskarżenie prosto w twarz. Ale wolała
pani przeprowadzić aresztowanie w teatrze, w obecności Carly.
- Obawiałam się, że na komendzie mogłaby się pani nie przyznać.
Dlatego zaaranżowałam tę scenę w teatrze.
- Obie dobrze wiemy, że złamałaby mnie pani wszędzie. Nie
umiałabym się pani przeciwstawić. Ale pani wybrała teatr z jakiegoś
konkretnego powodu. Wybrała pani teatr ze względu na Carly.
- Nie wiem, o czym pani mówi, i mam już dosyć tego gówna.
Zanim zdążyła wstać, Areena złapała ją za rękę
- Zrobiłaś to dla niej. Od tej pory Carly będzie musiała żyć ze
świadomością, że jej ojciec był potworem. Dzień w dzień będzie
cierpiała, wiedząc, że w jej żyłach płynie też jego krew.
- Jakoś sobie z tym poradzi. - Dzień po dniu, pomyślała.
Każdej nocy.
- Tak, poradzi. Ale pani doprowadziła do tego, że Carly zobaczyła
coś więcej. Pokazała jej pani, że druga osoba, która ją stworzyła,
poświęciła dla niej wszystko. Poświęciła dla niej swoją wolność.
Z miłości do niej. Pokazała jej pani, że w jej krwi nie płynie tylko
podłość, ale i poczucie przyzwoitości, lojalność i siła. Pewnego dnia,
gdy już wyliże się z ran, Carly to zrozumie. Może wtedy pomyśli o mnie
z życzliwością. Gdy dotrze do niej prawda, mam nadzieję, że zbierze się
na odwagę, by pani podziękować, tak jak ja robię to w tej chwili.
Zacisnęła mocno powieki i wciągnęła powietrze.
- Czy mogłabym dostać trochę wody?
Eve sięgnęła po kubek.
- Obydwie zapłacicie za postępki Drąca. Nie da się od tego uciec.
- Wiem. - Areena przepłukała gardło. - Ale ona jest młoda
i silna. Znajdzie sposób, żeby przezwyciężyć przeszłość.
- Nie będzie sama. Pomoże jej doktor Mira. A ona jest najlepsza.
- Cieszę się, że to wiem. Byłam taka dumna ze sposobu, w jaki
Carly dzisiaj z panią rozmawiała. Jest twarda. I piękna, prawda?
- Tale, bardzo.
- Nie mogłam przeżyć tego, co on jej zrobił. Nie mogłam znieść
myśli, że to się powtórzy. - W oczach kobiety pojawiły się łzy.
Delikatna? Nie, nie ona, pomyślała Eve.
- Co do Quima - zaczęła na nowo Areena - nie przyszło mi to
tak łatwo. Bałam się. Ale Quim był brzydkim małym człowieczkiem,
a ja miałam już dosyć ludzi tego pokroju. Pani porucznik?
- Słucham.
- Czy istnieje możliwość, żeby, gdy będę w więzieniu, ktoś
poinformował mnie o stanie Carly? Nic specjalnego. Chciałabym
wiedzieć, jak ona się czuje.
- Zobaczę, co się da zrobić. - Eve zawahała się. - Koniec
rejestracji - powiedziała. System nagrywania głosu i obrazu zatrzymał
się. - Coś pani poradzę. Proszę wynająć sobie adwokata,
który nie tylko będzie nieugięty w sądzie, ale także potrafi
przeciągnąć na waszą stronę media. Najlepiej wynająć dwóch. Musi
pani poruszyć opinię publiczną. Opowie pani swoją historię i sprawi,
żeby ludzie pani współczuli i znienawidzili Drąca. I niech już pani
przestanie rezygnować ze swoich praw i nie rozmawia bez adwokata
ani ze mną, ani z żadnym innym policjantem.
Areena ze zdumienia uniosła brwi.
- Czy wszystkim tak pani pomaga, pani porucznik?
- Niech się pani zamienię i słucha. Pani adwokat powinien
przyjąć linię obrony opierającą się na ograniczonej poczytalności,
wynikłej z pani tragicznych doświadczeń. Jest pani w stanie
podważyć nawet zarzut o zabójstwo z premedytacją, ponieważ
okoliczności przemawiają za panią. Draco wykorzystał seksualnie
pani córkę, a Quim panią szantażował. Jeśli rozegra to pani w ten
sposób, media staną po pani stronie - tłumaczyła Eve, myśląc przy
okazji, że sama może porozmawiać z Nadine i poprosić ją o pomoc -
Prokurator za wszelką cenę będzie się starał uniknąć rozprawy,
wiedząc, że będzie miał na karku pikietujące pod sądem i ratuszem
inne matki. Z pewnością zaproponuje ugodę. Może będzie pani
musiała iść do więzienia, ale nie na długo albo, jeśli dopisze pani
szczęście, dostanie pani areszt domowy.
- Dlaczego pani to dla mnie robi?
Nie zna pani powiedzenia, że darowanemu koniowi nie zagląda
się w zęby?
- Tak. Racja. - Areena wstała. - To oczywiste, że wolałabym
spotkać się z panią w innych okolicznościach. - Wyciągnęła dłoń. -
Do widzenia, pani porucznik.
Eve ujęła rękę aktorki i mocno uścisnęła.
V3 dy wróciła do biura, stwierdziła, że mąż nadal na nią czeka.
Podniosła kurtkę i torbę.
- Co powiesz na to, żebyśmy sobie stąd poszli?
- Podoba mi się ten pomysł - odparł, po czym wziął ją za rękę
i spojrzał uważnie w twarz. - Wygląda pani na spokojniejszą, pani
porucznik.
- Bo tak jest. Czuję się znacznie lepiej.
- A Areena?
- To wspaniała kobieta. Wiesz, to dziwne - zaczęła, przysiadając
na brzegu biurka - po raz pierwszy od jedenastu lat pracy w policji
mam do czynienia z zabójcą, którego podziwiam, i ofiarą, której
nie mogłam...
- Współczuć - dokończył.
- Ale moim zadaniem nie jest użalanie się nad kimkolwiek, tylko
znalezienie winnego.
- Eve, przecież ty zawsze rozczulasz się nad ofiarami. Tym
razem jednak ofiara zasłużyła sobie na to, co ją spotkało.
- Nikt nie zasługuje na śmierć - powiedziała, po czym prychnęła
niecierpliwie. - Do diabła z tym! Niech wymierzeniem sprawiedliwej
kary zajmie się sąd. Chociaż w pewnym sensie została ona już
wymierzona, w chwili gdy Areena Mansfield podniosła nóż i wbiła
go w serce Drąca. Serce, którego nie miał.
- Ława przysięgłych będzie jej jadła z ręki. Dobrze wiesz, że
nikt jej nie skaże albo raczej, jeszcze zanim rozprawa się skończy,
zrobią z niej świętą.
- Tak, do diabla, liczę na to. Wiesz, kolego, do jakiego wniosku
doszłam?
- Powiedz.
- Nie da się wrócić do przeszłości. Nie da się naprawić tego, co
zostało zniszczone. Ale można iść naprzód. Liczy się każdy krok.
Każdy jest ważny. - Poderwała się znad biurka, podeszła do męża
i wzięła w dłonie jego twarz, - Jeśli chodzi o mnie, to mój
najważniejszy i najlepszy krok jest związany z tobą.
- W takim razie zróbmy następny i jedźmy do domu.
Wyszli, trzymając się za ręce. Eve czuła, że tej nocy będzie spała
spokojnie.